ATHANS PHILIP Wrota Baldura II: CienieAmnu PHILIP ATHANS Baldur's Gate II: Shadows of Amn Przelozyl Piotr Kucharski Wydanie oryginalne: 2000 Wydanie polskie: 2000 Dla grupy: Gordona Laury Mike'a Andy'ego Erica Carla i Julie Rozdzial pierwszy Poznym latem Roku Sztandaru Abdel Adrian, syn boga mordu, wrocil do Candlekeep jako bohater.Bramy, ktore zaledwie kilka tygodni temu przed nim zamknieto, tym razem byly otwarte. Czlowiek, ktorego znal przez cale zycie, ktory oskarzyl go o morderstwo, ktory zamknal go jak zwierze, ktory wrecz przekazal go w szpony Zelaznego Tronu, objal go z usmiechem ulgi oraz pewnosci siebie. -Abdelu - powiedzial Tethtoril ze lzami naplywajacymi do oczu. - Abdelu, tak sie ciesze, ze do nas wrociles. Moge miec jedynie nadzieje, ze tym razem twoj pobyt bedzie dlugi i... -Abdel! - rozlegl sie za nim cienki, przenikliwy glos. Abdel odwrocil sie, by ujrzec twarz, ktorej nie widzial od... jak dawna? Roku? -Imoen - wydyszal Abdel, idac na spotkanie gwaltownemu usciskowi dziewczyny. - Imoen, wyrosla z ciebie... -Nie mow tego, Abdelu - przerwala, jej glos zlagodzil usmiech. -Jestes cudem dla oczu pelnych bolu - powiedzial jej i znow sie uscisneli. Przytrzymala go i powiedziala - Przykro mi z powodu Goriona. Tak mi przykro. Abdelowi dech uwiazl w gardle i zmusil sie do znuzonego westchnienia. -Nie zginal na prozno - pocieszyl Tethtoril. Abdel podniosl wzrok i zdumial sie, widzac, ze Tethtoril wydaje sie byc jeszcze bardziej oddalony. Po niebie nad tajemnicza twierdza Candlekeep przelewaly sie zielono-szare obloki. Abdel mogl wyczuc blyskawice, lecz jej nie widzial. Byl uradowany, mogac wrocic do domu z wysoko uniesiona glowa, powietrze bylo jednak ciezkie i kogos brakowalo - nie, wiecej niz tylko kogos, zbyt wielu osob. Gdzie byla Jaheira? Przeciez miala wrocic z nim z Wrot Baldura, i byl tez Xan, ale czy nie zagubil sie gdzies po drodze? Abdel pamietal, jak Xan klocil sie z ghulem Korakiem, a potem cos sie stalo... -Abel - wyszeptala Imoen i mezczyzna poczul na nagiej piersi jej chlodny oddech. Abdel nie pamietal, by zdejmowal koszule. Imoen zatrzesla sie z zimna, a on spojrzal na nia. Byl wyzszy od dziewczyny o mniej wiecej pol metra. Imoen zaczynala nabierac ksztaltow, jej dzieciece, wydluzone konczyny nabieraly proporcji, biodra zaokraglaly sie, a zebra pokrywaly gladka, biala skora. Miala dlugie wlosy, ktore powiewaly Abdelowi w twarz, klujac go w oczy. Zasmial sie cicho i sprobowal odsunac ja delikatnie, ale nie chciala puscic. Jej lekki uscisk na jego silnych rekach zaciesnil sie, a pozniej jeszcze bardziej, gdy wyszeptala - Co sie ze mna dzieje? Znow wypowiedzial jej imie, po czym skrzywil sie, gdy jej paznokiec przebil mu skore. Z rany wyplynela krew, sciekajac po czubku jej palca na nadgarstek. -Cos sie ze mna dzieje - wyszeptala, a jej glos znieksztalcil sie w gardlowy, nieludzki pomruk. Wrecz warknela, spryskujac Abdela zimna jak lod slina. -Imoen - powiedzial, a gdy nie odpowiedziala, odepchnal ja z wieksza sila. Mogl byc jedynym czlowiekiem na Wybrzezu Mieczy, zdolnym zmierzyc sie z jej nagle ponadludzka sila, nie mial jednak czasu, by cieszyc sie swym fizycznym mestwem. Syknal na widok twarzy mlodej dziewczyny. Jej subtelne rysy byly wykrzywione i paskudne, usta zas stawaly sie rozwarta, najezona klami otchlania. Wystrzelil z nich jezyk, rozdwojony i dlugi jak u zmii, lizac naga piers Abdela. Jego dotyk byl tak mrozny, ze ogromny najemnik zadrzal. Istota, ktora byla niegdys Imoen, wydala z siebie taki odglos, ze Abdel wrzasnal z przerazenia. Czerwieniejace oczy Imoen wybaluszyly sie do wielkosci przekraczajacej kilkakrotnie ich naturalny rozmiar i w rownym stopniu bylo w nich widac przerazenie i zaklopotanie, co glod i niegodziwosc. Z jej drzacych ust, krwawiacych w miejscach, gdzie ostre jak brzytwy kly naciskaly na purpurowa mase warg, wylal sie strumien przeklenstw. Abdel odepchnal ja dalej. Jej naga skora byla lodowata pod dotykiem, szorstka, prawie jak luski. Abdel siegnal za siebie i znalazl rekojesc miecza. Miecz wydostal sie ze zgrzytem metalu o metal, ktory harmonizowal z przenikliwym skowytem Imoen-bestii. Abdel nie myslal o tym, co zamierza zrobic tej dziewczynie, ktora znal od dziecka, ktora przez ich spedzone w odosobnieniu Candlekeep dziecinstwo tolerowala jego posepne nastroje, a czasami okrutne wyszydzanie, dziecku, ktore chcialo mu towarzyszyc w jego przygodach i za kazdym razem bylo odtracane. Abdel szybko i mocno skierowal miecz w dol. Odcial jej glowe i wrzasnal, opadajac na lamliwa, brazowa trawe Candlekeep, i wciaz wrzeszczal, gdy sie obudzil, w kolejnym, zbyt rzeczywistym koszmarze. * * * Abdel mogl byc bohaterem, jednak nie wrocil do Candlekeep. Najpierw ujrzal swiatlo dochodzace od paleniska, nastepnie zamknal oczy i poczul cieplo. Miedziana misa, pelna rozpalonych do czerwonosci wegli, byla dla niego zbyt blisko. Probowal sie od niej odsunac. Jego nagi grzbiet przesunal sie o centymetr, zanim natrafil na szorstka, chlodna, kamienna sciane. Abdel wzdrygnal sie i znow wyprostowal. Choc w tych pierwszych kilku chwilach pomiedzy snem a rzeczywistoscia staral sie jak mogl, nie mogl odnalezc szczesliwego srodowiska, jakiego zadalo jego cialo.Nie znajace przebaczenia, zelazne kajdany sciskaly mu nadgarstki, a odglos lancuchow, kiedy sie poruszal, szydzil z niego. Abdel warknal, wydajac z glebi gardla niski, zwierzecy odglos, i zacisnal piesci. Otworzyl oczy i ujrzal, jak do celi wchodzi mezczyzna. Byl niski i gruby, ze smrodliwym nadmiarem owlosienia na ciele, zlepionym potem ponad czarnym skorzanym pasem. Zwisaly z niego na wezszych paskach narzedzia, wiekszosci ktorych Abdel nie rozpoznawal. Dziwny mezczyzna napotkal wzrok Abdela i usmiechnal sie, odslaniajac pojedynczy zolty zab, wiszacy z gornego dziasla. Jego broda byla nierowna, przedzielona blizna od oparzenia, ktora ani troche nie dodawala atrakcyjnosci albo chociaz charakteru jego okraglej twarzy. -Obudziles sie - mezczyzna powiedzial powoli, wymawiajac ostroznie kazde slowo, jakby jezyk byl dla niego nowy, a przynajmniej bardzo trudny. -Klawisz... - zaczal mowic Abdel, po czym jego zaschniete gardlo zacisnelo sie, a oczy zwilgotnialy. Zassal powietrze i zaczal kaszlec od dymu z paleniska, odwodnienia oraz bolu z rany, ktorej do tej pory nie pamietal. -Wladca lochow - mruknal mezczyzna, odwracajac wzrok od Abdela, po czym przystajac, jakby po raz pierwszy zobaczyl palenisko. Siegajac po pogrzebacz wiszacy na scianie na prawo od Abdela powiedzial - Wladca lochow, nie klawisz. To nie jest wiezienie, to loch. Abdel westchnal, starajac sie uchwycic puste, szkliste spojrzenie mezczyzny, jednak bezskutecznie. Ten czlowiek byl idiota. -Jak... - zaskrzeczal Abdel, gdy mezczyzna wsunal pogrzebacz miedzy plonace wegle i przytrzymal go tam. - Jak sie nazywasz, wladco lochow? Mezczyzna usmiechnal sie, lecz nie spojrzal na Abdela. -Zgrywus - powiedzial. - Nazywam sie Zgrywus. -Gdzie jestem? - spytal Abdel, ktoremu zaczynal tak naprawde wracac glos. - Jak sie tu znalazlem? -U mojego szefa - wycedzil Zgrywus, skrobiac czubkiem zelaznego pogrzebacza o dno miedzianej misy. - Moj szef cie zabral. Nie wiem, skad cie zabral. -Kim jest twoj szef? - zapytal Abdel, zerkajac podejrzliwie na pogrzebacz. Czul, jak gromadzi sie gniew i choc zaczynal przypominac sobie, ze probowal wyrwac lancuchy ze sciany i nie udalo mu sie, staral sie utrzymac glos tak spokojnym, jak tylko mogl. -Kim jest twoj szef? - powtorzyl Abdel, gdy Zgrywus wyciagnal pogrzebacz z goracych wegli i przeciagnal nim w poprzek klatki piersiowej Abdela. Wrzasnal, czujac jak pali mu sie skora i wlosy, czujac kazdy pojawiajacy sie pecherz i kazdy spalony centymetr skory, czujac bol, ktory wydawal sie niemal zyjaca istota. Jego wrzask zagluszyl wiekszosc odpowiedzi Zgrywusa na jego ostatnie pytanie, jednak Abdel byl pewien, ze uslyszal, jak mezczyzna mowi Zlodzieje Cienia. Nie byl chyba w Amn, prawda? * * * Abdel widzial, jak Jaheira zostala zamordowana przez Sarevoka. Kiedy przeszedl do rozlewania niegodziwej krwi swego przyrodniego brata, Jaheira zostala przywrocona swiatu zyjacych poprzez modlitwy kaplanow Gonda na prosbe przyszlego wielkiego ksiecia Angelo z Wrot Baldura. Minal pelen dzien od smierci Sarevoka, gdy Abdel znow ujrzal Jaheire zywa. Plakala w jego ramionach, a Abdel, wysaczony ze zdolnosci odczuwania czegokolwiek, po prostu ja trzymal. Malo spali, jednak istnialo uczucie ulgi. Tak wiele sie skonczylo, jednak tez tak wiele zostalo stracone. Zamiast spac, chodzili na dlugie spacery ciemnymi ulicami Wrot Baldura. Mieszkancy, kupcy i zolnierze rozpoznawali Abdela i kiwali podbrodkami, wyrazajac milczace podziekowania. Wiesci o smiercionosnych planach Sarevoka rozniosly sie szybko we Wrotach Baldura, miescie, ktore, tak jak wiele innych, opieralo sie na plotkach.Znow szli razem, tej ostatniej nocy zadne z nich sie nie odzywalo. Reka Jaheiry zwisala bezwladnie w zagieciu lokcia Abdela. Kazde jej dwa kroki rownaly sie jednemu dlugiemu jego i choc zmeczone walka kolana bolaly go, gdy musial isc tak wolno, byl szczesliwy, bedac przy niej. Co jakis czas spogladal na nia, a ona tylko sie usmiechala. Ci mezczyzni wylonili sie z cieni niczym zawodowi porywacze. Zanim sie ukazali, juz otoczyli Abdela i Jaheire. Abdelowi zajelo jedynie mgnienie oka uswiadomienie sobie, co sie dzieje, a nie wiecej wyciagniecie miecza. W tym samym czasie trzech porywaczy podeszlo. Abdel zakrecil mieczem nad glowa i zostal zaskoczony przez przenikliwy zgrzyt metalu o metal, a pozniej przez mocne szarpniecie, ktore zdolalo wyrwac mu ostrze z rak. Jego rece wciaz posuwaly sie szybko i z impetem do przodu - jeszcze szybciej, bowiem nie obciazal juz ich miecz - i niezbyt trudne bylo zmienienie kierunku tego zamachu w wystarczajacy sposob, by wbic ciezka prawa piesc w zamaskowana twarz mezczyzny. Rozleglo sie glosne chrupniecie i Abdel poczul, jak nos napastnika zapada sie pod ciosem. Jaheira jeknela, a gdy Abdel spojrzal na nia, zauwazyl, ze zamaskowany mezczyzna trzyma glowe polelfki w bolesnym chwycie pod ramieniem. -Zlamie jej... - zaczal mowic mezczyzna, lecz dokonczyl na gwaltownym wydechu, gdy Jaheira wbila mu mocno lokiec w zebra. Jego chwyt zostal dostatecznie rozluzniony, by mogla sie wyrwac, a Abdel zerknal za siebie. Kolejny zamaskowany mezczyzna odwijal dlugi lancuch z czarnej stali z ciezkiego miecza Abdela. Abdel pokonal dwa dzielace go od niego dlugie kroki, a mezczyzna uchylil sie przed pierwszym kopnieciem z podziwu godna szybkoscia. Slizgajac sie na mokrym bruku, by uniknac lewej piesci Abdela, napastnik przesunal lancuch na bok i zmruzyl ostrzegawczo oczy. Ogromny najemnik usmiechnal sie tylko i zamarkowal atak. Zamaskowany mezczyzna dal sie oszukac i zamachnal sie lancuchem wysoko, w poprzek twarzy Abdela, jednak nie wystarczajaco daleko. Abdel ugodzil go mocno w zebra lewa dlonia i z pluc zamaskowanego wylecialo cale powietrze. Zloczynca padl na kolana. Abdel powalil go kopnieciem w glowe. Jaheira znow uderzyla lokciem, tym razem wyzej, w twarz przeciwnika. Ten mezczyzna rowniez padl na ziemie, a Jaheira usmiechnela sie do Abdela i niemal puscila oko, gdy kolejny zamaskowany napastnik zlapal ja od tylu. -Dosc tego - z cieni zawolal glos z wyraznym akcentem. - Po prostu ich schwytajcie. - Glos byl wladczy i niecierpliwy, jednak zamaskowani mezczyzni wydawali sie w ogole na niego nie reagowac. Jaheira zostala pociagnieta w tyl i podniesiona przez znacznie wiekszego mezczyzne, ktory uchwycil ja od tylu, a w Abdelu krew zagotowala sie na ten widok. Ktos zlapal go szorstko z tylu, a Abdel pochylil sie szybko w przod, ciskajac napastnika na ulice z trzaskiem, przeklenstwem oraz zgrzytem metalu o kamien, gdy sztylet odzianego na ciemno mezczyzny wyslizgnal mu sie z garsci. Abdel podniosl stope, by przygniesc mezczyzne, wtem uslyszal - Pomiot Bhaala! Cialo Abdela obrocilo sie niemal tak szybko jak jego glowa i udalo mu sie stanac przed czlowiekiem, ktory osmielil sie tak go nazwac po tym wszystkim, co przeszedl, by uwolnic Faerun od swego brata. Cos suchego i zaskakujaco lekkiego uderzylo Abdela w piers i w powietrzu przed nim rozsypal sie proszek, tak lekki, ze niemal byl dymem. Abdel wciagnal powietrze, by pozwolic sobie na odpowiednie przeklenstwo i w jego ustach pojawil sie ostry, gorzki smak, a oczy zacisnely sie mocno. -Abdel! - zawolala Jaheira. Abdel warknal i odwrocil glowe. Przesunal stope na bok, by nie odczuwac tak bardzo ogromnych wstrzasow lodzi, na ktorej byl - ale zaraz, on nie byl przeciez na zadnej lodzi... Rozleglo sie nastepne lekkie pukniecie i gdy Abdel rozsunal oczy, ujrzal, ze Jaheira odgarnia sprzed twarzy podobna chmure. Zdolala na niego spojrzec, jednak jej oczy schowaly sie w glab glowy i osunela sie w ramiona stojacego za nia mezczyzny. Abdel probowal znow warknac, lecz poczul jedynie mdlosci. Czul, ze ktos dotyka jego reki i wiedzial, ze to nie Jaheira, probowal wiec zwinac piesc. Palce nie chcialy mu sie zgiac i mial tylko jedna czysta mysl - To dziwne - zanim nie ugiely sie pod nim kolana i nie stracil przytomnosci, zanim ujrzal, jak kamienie bruku ruszaja mu na spotkanie. * * * Abdel ryczal z wscieklosci, frustracji i zadzy krwi, jednak nie z bolu, nawet wtedy gdy Zgrywus zabral sie za drugi paznokiec swymi szczypcami o koncowkach cieniutkich jak igla.-To tez bedzie bolalo - mruknal samozwanczy wladca lochow, po czym pociagnal mocno, odrywajac paznokiec jednym szybkim, okrutnym ruchem. Abdel zacisnal mocno zeby i przysiagl wiekszej ilosci bogow niz sadzil, ze moga go sluchac, ze zabije tego wladce lochow i zrobi to wkrotce. Rozdzial drugi Jaheira zacisnela zeby pod ciasna, metalowa opaska, dzieki ktorej musiala trzymac zamkniete usta. Mogla oddychac i pic wode, nie mogla jednak mowic, i choc z tego co jej sie wydawalo, byli tu przynajmniej od dwoch dni, nie byla w stanie jesc. Przez zamaskowanych porywaczy zostala zidentyfikowana jako czarodziejka, nie byla to jednak prawda. Jaheira byla druidka w sluzbie pani lasu, Mielikki, i mogla przyzywac te boska moc, by wywolywac male cuda, zwane przez ludzi czarami, nie byla jednak czarodziejka. Mimo to musiala przyznac, ze mieli racje uniemozliwiajac jej mowienie. Moglaby wypaczyc drewno w drzwiach, ktore trzymaly ja w tej ciemnej, cuchnacej komnacie, przemowic do korzeni oplatajacych zle dopasowane kamienne bloki, z ktorych skladaly sie sciany, albo po prostu usunac zgnilizne i zarazki z odstalej, gorzkiej wody, ktora jej dawano. Musialaby mowic, aby zrobic ktoras z tych rzeczy.Pamietala, jak zostala porwana, gdy spacerowala z Abdelem we Wrotach Baldura, i uznala, ze zostala zabrana do tego samego miejsca co on, choc nie widziala go, odkad odzyskala przytomnosc w klatce. Kiedy sie obudzila, poznala dwoch innych. Kazde z nich mialo wlasna klatke. Mogli sie widziec, a tamci mogli mowic, byli jednak trzymani oddzielnie. Jednym z pozostalych byl dziwaczny, krepy, dobrze zbudowany mezczyzna o dlugich, rudych wlosach i kepkowatej, pomaranczowej brodzie. Najwyrazniej wzial sobie za towarzysza jakiegos malego szczura albo duza mysz. Jaheira spogladala na belkoczacego lunatyka z mieszanina strachu i litosci. Nie obawiala sie, ze moglby ja zranic albo wykorzystac - byli w koncu w oddzielnych klatkach. Nie, Jaheira bala sie, ze moze skonczyc tak jak on. Czy bedzie tu trzymana, wieziona, nie bedzie sie do niej mowic, aby jej umysl, jak tego biednego glupca, mogl sie rozplatac? -Wszystko w porzadku, Boo - rudowlosy mruknal do swego szczurzego towarzysza. Zauwazyl, ze Jaheira na niego patrzy i zanim zdala sobie sprawe, ze on czuje sie z tego powodu niezrecznie, pochylil glowe w dol i na bok, odslaniajac poszarpana blizne biegnaca wzdluz prawej strony glowy. A wiec mysli musial mu zmacic ciezki cios, miala nadzieje Jaheira. Moze nie przebywal tu dlugo. -Mila grupke tu mamy, prawda? - spytal ja drugi wiezien, dostrzegajac najwyrazniej jej zmieszanie w stosunku do rudowlosego. - Milczacy gryzon, szaleniec, ja i pani. Spojrzala na niego bez wyrazu, nie bedac w stanie okreslic, jakich slow po niej oczekiwal, nawet gdyby byla w stanie mowic. Wygladal dziwnie, jego rysy przypominaly elfa, ale nie calkiem. Wczesniej widziala tylko jedna osobe taka jak on: kobiete Tamoko, kochanke Sarevoka. Abdel powiedzial jej, ze Tamoko przybyla z Kozakury, po drugiej stronie swiata, na wschod od nie konczacych sie ziem Hordy. Ten byl oczywiscie mezczyzna, jednak roznil sie takze od Tamoko w innych wzgledach. Jego twarz byla okraglejsza, delikatniejsza, podobnie jak reszta ciala. Wydawal sie byc dobrze odzywiony, ale nie gruby, silny, ale nie muskularny. Mial na sobie prosta, czarna bluze oraz luzne, czarne spodnie, uniform niewiele odbiegajacy od tych, ktore nosili jej porywacze. Jaheira nie ufala mu z tego powodu oraz z innych, mniej konkretnych. -Gdybym nazywal sie Boo - probowal zartowac Kozakurczyk - bylbym w lepszej sytuacji, jak sadze. Starala sie usmiechnac, zdala sobie jednak sprawe, ze wyglada to bardziej jak szydercze spojrzenie. Zreszta moze w koncu wlasnie tak chciala wygladac. -Chce sie stad wydostac, Boo - rudowlosy odezwal sie do swego malego przyjaciela. Gryzon nie odpowiedzial, jednak zrobil to Kozakurczyk. -Istotnie, Boo - rzekl zbyt glosno. - Wydostan nas z... Zamek cofnal sie gwaltownie i drzwi zawibrowaly, wzbudzajac glosne, niemal bolesne fale dzwiekowe w ciasnej komnacie. Drzwi rozwarly sie i Jaheira zamrugala w jasniejszym swietle dochodzacym z kapiacej pochodni w waskim korytarzu. Ten sam gruby, nie podnoszacy glosu polork w skorzanej uprzezy, ktory od czasu do czasu przynosil im wode, wczlapal sie z czyms przewieszonym przez ramie. Wielki klawisz walczyl wyraznie z ciezkim brzemieniem i Jaheira szybko zdala sobie sprawe, ze to Abdel. Chciala wykrzyczec jego imie, mogla jednak tylko jeknac pod zelazna opaska. Klawisz zatrzymal sie i przeniosl ciezar na jedna stope, a oczy Jaheiry staly sie szerokie, gdy ujrzala nagly wybuch aktywnosci. Tym co dostrzegla najpierw, byly wlosy Abdela. Dlugie, czarne i zlepione czyms, co wygladalo jak krew i pot. Jego stanowcza, zdeterminowana twarz pojawila sie rownie szybko. Klawisz zaczal upadac w tyl, gdy spory ciezar Abdela przemiescil sie nagle, a Abdel podciagnal barki, oddalajac swa piers od wlochatych lopatek klawisza, jednoczesnie kopiac stopa w przod. W efekcie gruby klawisz przewrocil sie na szeroki tylek, a Abdel stanal pewnie w stercie kurzu, szczurzych odchodow i slomy. Dlonie Abdela byly zwiazane mocno przed nim, jednak Jaheira byla swiadoma, ze nie spowolni go to na tyle, by uratowac klawiszowi zycie. Jaheira nie dostrzegala z poczatku oparzen i ran kwitnacych na ciele Abdela. Mezczyzna cofnal prawa stope w tyl i przykleknal obok klawisza. Jaheira zdala sobie sprawe, jak bardzo Abdel byl torturowany, i westchnela, w rownym stopniu na te mysl, jak i na widok podnoszacych sie dloni Abdela, jego lokcia przelatujacego obok glowy klawisza i dwoch wielkich niczym u boga rak, zaciskajacych sie wokol szyi wciaz oszolomionego polorka. Dlaczego Jaheira chciala, zeby Abdel przestal? Nie wiedziala, po prostu nie chciala, by zabijal, nie ze zlosci, nie gdy nie musial. Czy musial? Abdel wydawal sie dostrzec Jaheire po raz pierwszy, dopiero gdy zaczal wykrecac klawiszowi glowe. Ich spojrzenia zetknely sie i Jaheira mogla zobaczyc ogien - doslownie slaby zolty blask - rozgorzaly nagle w oczach Abdela. Zdala sobie sprawe, ze zauwazyl zelazna opaske na jej glowie. Nie miala pojecia, przez co przeszedl, nie mogla wiec wiedziec, co wyobrazal sobie na temat tego, przez co ona przeszla. Rozszerzyla oczy i probowala wrzeszczec do niego za pomoca umyslu. Chciala, zeby przestal. Nie mogl slyszec jej mysli, jednak jej twarz, zmieniona w maske, byla wystarczajaco wyrazista i Abdel przestal. Scisnal mezczyznie szyje, jednak nie wykrecil jej i klawisz obudzil sie akurat, by wziac ostatni oddech, po czym znowu stracil przytomnosc. -Jaheiro - wyszeptal Abdel, napinajac sznur, ktory utrzymywal jego nadgarstki razem. Zamknela oczy i szarpnela raz glowa do tylu w nadziei, ze zrozumie. Przestal probowac uwolnic rece i podszedl do niej. Oparzenia na jego piersi i udach byly purpurowymi pregami, a krew ciekla mu z ponad dwoch tuzinow drobnych ran. Zblizyl sie do jej klatki i wyciagnal rece. Nie myslac, przysunela sie blizej niego, przyciskajac cialo do pretow. Po jej policzku splynela lza i musiala zamknac oczy, gdy nachylil sie blizej niej. Czula, jak jego nagie cialo ociera sie o jej ramie i slyszala glosny brzek metalu o metal, gdy grzebal przy zamku jej maski, dziwnie ignorujac fakt, ze wciaz byla w klatce. Zaklal i pociagnal, bolesnie wyciagajac jej kark. Rozleglo sie skrzypienie, trzask, i opaska wokol podbrodka spadla. Wstal szybko i przeszedl do masywnego zamka klatki. Miesnie nabrzmialy na masywnych ramionach i drzwi ustapily po jednym mocnym pociagnieciu. O kamienna podloge zadudnily kawalki metalu, po nich zas rozlegl sie glosniejszy brzek drzwi, ktore Abdel z latwoscia odrzucil na bok. -Kyoutendouchi! - uradowal sie Kozakurczyk. - Teraz uwolnij reszte z nas! Abdel zignorowal go, biorac delikatnie podbrodek Jaheiry w swoje zwiazane dlonie. -Czy on...? - spytal i na pol uderzenia serca do jego wyrazistych oczu wrocilo zolte swiatlo. Jaheira, choc szczeka mocno ja bolala, powiedziala - Nie, nie, po prostu zostawil mnie z tymi dwoma. Nie znam ich. Abdel spojrzal na pozostalych wiezniow, po czym z powrotem na Jaheire. -Wez klucze - Jaheira rzekla do Abdela. - Wez klucze od klawisza. Abdel usmiechnal sie i powiedzial - Od wladcy lochow - i wzial klucze. Zabral sie do otwierania zamka Kozakurczyka, zatrzymal sie jednak, mijajac Jaheire. Abdel zamierzal ja objac, jednak odepchnela go. Zamknela oczy i powiedziala - W imieniu pani lasu, wola najwyzszej tropicielki, na dotyk corki Silvanusa. Abdel poczul, jakby zaczely go smagac zimne pokrzywy, a gdy dotknal swej piersi, bol z ran zniknal - zaleczyly sie. -Nie wiedzialem, ze potrafisz cos takiego - wyszeptal zszokowany. -Nie wolalam wystarczajaco duzo do Mielikki - przyznala Jaheira, czerwieniac sie - ani nie sluchalam uwaznie jej wezwan. -To bardzo interesujace, mloda damo - powiedzial Kozakurczyk - jednak ja oraz moj drogi wspolwiezien wciaz mamy nadzieje dokonczyc to, co jak na razie jedynie w moich domniemaniach jest bardzo pozadana ucieczka. Abdel spojrzal na Jaheire, ktora usmiechnela sie, po czym otworzyl klatke Kozakurczyka. -Liczne oraz zroznicowane dzieki, szanowny panie rzekl mezczyzna. - Jestem Yoshimo z Dalekiego Wschodu, a ty jestes moim najnowszym przyjacielem. Abdel jedynie warknal na mezczyzne, ktory stal na zadziwiajaco stabilnych nogach, siegajac wzrostem niemal szescdziesiat centymetrow nizej niz czubek glowy Abdela. -Jaheira - powiedziala druidka, stojac i rozciagajac obolale, oslabione glodem miesnie. - A to jest Abdel. Nie trudzila sie obserwowaniem reakcji na swoje imie lub Abdela. Byla zbyt zajeta oddychaniem, poruszaniem bolaca szczeka oraz rozciaganiem zasiedzialych nog. -Wszystko w porzadku, prawda Boo? - rudowlosy mruczal raz za razem, gdy Abdel otwieral jego klatke. Wielki najemnik zostal najwyrazniej zbity z tropu przez szalone zachowanie wieznia. -Czy ktos z was wie, jak sie stad wydostac? - spytal Abdel. Jaheira musiala wzruszyc ramionami, a Yoshimo spojrzal na rudowlosego, jakby bedac pewien, ze otrzyma odpowiedz. Mezczyzna wzruszyl ramionami, wskazal na jedyne drzwi i rzekl - Tedy? Jaheira pozwolila sobie na smiech i podazyla za wychodzacymi Abdelem oraz rudowlosym. * * * Weszli prosto w walke.Czworo zbieglych wiezniow podazalo za odglosami bitwy, bowiem wydawaly sie one jedyna rzecza, za ktora mozna bylo podazac, poprzez zakrety i zakosy w waskich tunelach, ktore wprawialy w obled nawet poczucie kierunku Jaheiry. Rudowlosy wydawal sie nie zwracac uwagi na nic poza gryzoniem, ktorego trzymal w zlaczonych dloniach. Pytal zwierze, czy slusznie bedzie skrecic za ten rog, bezpiecznie wejsc po tamtych schodach, rozsadnie przejsc przez jakies drzwi. Nikt poza nim nie slyszal nigdy odpowiedzi, zawsze jednak podazal za reszta zbiegow. Dotarli do szerokiej komnaty o niskim stropie, zdominowanej przez wielkie, podobne do roz klomby pomaranczowego krysztalu. Odziani na czarno mezczyzni byli zaangazowani w walke z innymi odzianymi na czarno mezczyznami i zadna ze stron nie wydawala sie wygrywac. Z poczatku nikt ich nawet nie zauwazyl i choc paru w koncu zerknelo w ich strone, wszyscy byli zbyt zajeci walka, by cos zrobic, badz powiedziec. -Nie wiem, czy to jest lepsze od tych klatek - powiedzial sucho Kozakurczyk. -Tam! - wrzasnela Jaheira, wskazujac na drzwi po drugiej stronie komnaty. -Wszystko w porzadku, Boo? - rudowlosy spytal gryzonia. -To jedyna droga na zewnatrz - rzekl Yoshimo, kladac dlon na ramieniu szalenca. -Boo mowi, ze w porzadku - powiedzial mezczyzna, po raz pierwszy zwracajac sie do ktoregos z nich. Mezczyzna w czarnych szatach padl z wrzaskiem na ziemie zaledwie tuzin krokow od nich. Dwaj skrytobojcy, ktorzy go zabili, spojrzeli ostro na mala grupke i rzucili sie na nia z wyciagnietymi mieczami. Jaheira wezwala Mielikki, zamykajac oczy zaraz po tym, jak ujrzala, ze wciaz nagi Abdel rusza naprzod, by zetrzec sie z nadciagajacymi skrytobojcami. Wziela maly kawalek korzenia, ktory wyrwala ze sciany w komnacie z klatkami i schowala pod podarta, mokra od potu bluze. Korzen urosl jej w dloniach i usmiechnela sie, czujac go. Po czasie nie dluzszym niz dwa uderzenia serca stal sie mieczem z wypolerowanego drewna o lsniacej klindze, po ktorej widac bylo, ze jest ostra jak brzytwa. -Z boku! - rudowlosy wrzasnal akurat na czas i Jaheira uchylila sie przed mlotem bojowym atakujacym ja z lewej. Trzymal go odziany na czarno skrytobojca ze zbyt ludzkimi oczyma przepelnionymi panika i zadza krwi. Cofnela sie dwa kroki, co dalo jej wystarczajaco czasu, by sie otrzasnac, po czym podniosla swoj drewniany miecz akurat na czas, by sparowac kolejny silny cios mlotem. Przeslizgnela swa bron nisko i przejechala skrytobojce po lewym kolanie, a nastepnie po prawym, i mezczyzna opadl niczym worek mokrego ryzu. -Poznasz cene swojej porazki, ty... - chrapliwy meski glos wrzasnal ponad harmidrem, a reszta stwierdzenia zagubila sie w brzeku stali o stal. Jaheira uslyszala, ze ktos rzuca czar, akurat gdy inny skrytobojca nacieral na nia z podniesiona wysoko palka. Rzucila w niego swym mieczem i skupila na nim wzrok. Mezczyznie udalo sie uniknac lecacego ostrza, zdumial sie jednak, kiedy niezwykla bron zatrzymala sie i zmienila kierunek, mierzac w jego gardlo, jakby byla trzymana przez jakiegos niewidzialnego miecznika. -Poznasz nasza cene! - przenikliwy meski glos krzyknal nad ogolnym zamieszaniem. - Daj nam nasza zaplate, nekromanto! Skrytobojca parowal kazde pchniecie danego przez boginie miecza, wkrotce jednak zostal przyparty do sciany z kamiennych blokow. Jaheira musiala koncentrowac sie na ostrzu, uzywajac swej woli na odleglosc, tak jak robilaby to, gdyby trzymala ostrze. Zastanawiala sie, co robia Yoshimo i rudowlosy mezczyzna, co sie dzieje z Abdelem i czy te pojedyncze drzwi naprawde sa droga na zewnatrz kiedy slowo - Zasnij! - wykrzyczane skads na prawo od niej, spowodowalo, ze to zrobila. * * * Abdel wiedzial, ze wbiegniecie w zielona chmure bedzie zlym pomyslem, ruszyl juz jednak w jej kierunku, kiedy pojawila sie nagle przed nim, otaczajac dwoch odzianych na czarno mezczyzn, przed ktorymi probowal sie bronic. Oblok byl najwyrazniej przywolany przez jakiegos maga, wymieszanego z szeregami skrytobojcow. Odglos mruczacych glosow przez caly czas byl czescia ogolnej kakofonii. Abdel i dwaj skrytobojcy zostali przytloczeni poteznym odorem smierci i rozkladu. Chcieli pozabijac sie nawzajem, wszystkim, co mogli jednak zrobic, byly wymioty. Gdyby Abdel mial cos w zoladku, wyproznilby sie na podloge. Zamiast tego stal tam tylko i krztusil sie, dopoki jakis mezczyzna nie wpadl na jego plecy i pociagnal... niemal wyniosl z obloku.-Zniszcze was wszystkich! - wrzasnal dziwny mezczyzna, osobnik ktorego Abdel nie mogl dostrzec. - Wasza krew posluzy mi lepiej, niz mogly wasze zalosne wysilki! Abdel spojrzal zawilgoconymi oczyma, akurat by ujrzec, jak Jaheira pada bezladnie na podloge, a Yoshimo stoi bezsilnie u jej boku, cofajac sie, gdy siegaja po nia dwaj odziani na czarno mezczyzni. Nagle obok Abdela znalazl sie mezczyzna z rudymi wlosami, majacy przyklejone do twarzy cos, co bardziej przytomny Abdel nazwalby zupelnie nie pasujacym do sytuacji usmieszkiem. -Abdel! - krzyknal do niego kobiecy glos, cienki i slaby. Byl bardziej zdziwiony, ze Jaheira wydawala sie zdumiona, widzac go, niz ze w ogole mogla krzyczec, po czym uswiadomil sobie, ze to nie jest glos Jaheiry. -Imoen? - wysapal po kolejnych targajacych jego cialem suchych wymiotach. Podniosl wzrok i ujrzal twarz, ktora widzial niedawno we snie, jednak od wielu miesiecy nie na jawie. Nieprawdopodobnosc jej obecnosci zalala Abdela niczym chlodny deszcz i najemnik byl po prostu dosc speszony. -Musimy isc! - rudowlosy wrzasnal niemal radosnym tonem. - Boo nalega. -Najpierw cie zabijemy, nekromanto - wrzasnal mezczyzna gdzies ze srodka bitwy. - Po czym zabierzemy to, co jestes nam winien... zabierzemy syna... - glos znow zagubil sie w halasie walki. Wszystko zalala fala jasnej purpury i Abdel zostal rzucony na szorstka podloge. W calej podziemnej komnacie ludzie byli porozrzucani. Ze stropu, scian, podlogi wylecialy kawalki pomaranczowego krysztalu, bron wysunela sie z rak i przynajmniej jeden but zostal sciagniety ze stopy i trafil Abdela w twarz. Wszedzie lataly niebezpieczne, ciezkie, ostre przedmioty, a ludzie dryfowali do gory nogami, uderzajac o strop, sciany, podloge i siebie nawzajem. -Jaheira! - zawolal Abdel. - Imoen! Co tu robila Imoen? Kiedy Abdel widzial ostatnim razem te mloda kobiete - mala dziewczynke - znajdowala sie za chronionymi murami Candlekeep. Byla irytujacym dzieciakiem, ktory nigdy nie bral Abdela wystarczajaco powaznie, wyrazala otwarty brak szacunku oraz zlosliwosc i nalezala do nielicznego grona przyjaciol, jakich Abdel mial kiedykolwiek w ufortyfikowanym opactwie, w ktorym dorastal. Nie byl w stanie zglebic, co mogla robic w tym miejscu. Byla wiezniarka tych ludzi, ktorzy mogli byc Zlodziejami Cienia, ale jak, kiedy i dlaczego zabrali ja z Candlekeep? Grupka walczacych skrytobojcow zaplonela w wyniku dziwacznej, zrodzonej z magii eksplozji. Pojawil sie gesty odor dymu, spalonych wlosow i krwi. Garstka ludzi podnosila sie na nogi. Niektorzy czolgali sie, szukajac broni. Inni juz zaczeli zabijac sie nawzajem. Widok na wiekszosc pomieszczenia blokowal Abdelowi powiekszajacy sie opar dymu, mimo to ruszyl tam. -Imoen! - zawolal ostro i byl pewien, ze uslyszal jej odpowiedz, choc teraz w komnacie znow narastala kakofonia stali brzeczacej o stal. Spadl przed nim fragment stropu i musial cofnac sie o krok. Ktos chwycil go szorstko od tylu i Abdel obrocil sie z uniesiona prawa piescia. Rudowlosy mezczyzna warknal i cofnal sie szybko. Abdel byl wystarczajaco zdumiony, by chybic w szalenca. -Trzeba isc! - rzekl oblakaniec. - Boo zada tego! Boo zada... Przerwal widzac, ze Abdel znow podnosi piesc i wzdrygnal sie, gdy wygladalo na to, ze najemnik zamierza go uderzyc. Zamiast tego wielki mezczyzna pchnal go w dol, ratujac mu w ten sposob zycie. Polyskujace stalowe ostrze zatoczylo luk w powietrzu w miejscu, gdzie mgnienie oka temu znajdowala sie ruda czupryna szalenca. Abdel sam musial pochylic sie piec czy dziesiec centymetrow w tyl, by uchylic sie przed swiszczacym czubkiem. Abdel poczekal, pol sekundy, aby ostrze miecza zakonczylo swoj luk, po czym wymierzyl cios lewa piescia w skroconym ruchu. Krwawiac z paskudnie rozcietej wargi, mezczyzna padl na ziemie, mrugajac po drodze. Kiedy przewracal sie, Abdel zwinnie wysunal mu miecz z reki i kiedy zolnierz uderzyl w brukowana podloge, Abdel podniosl juz bron, by sparowac niepewny atak kolejnego napastnika. Zolnierze w krotkich plaszczach, ktorych Abdel rozpoznal natychmiast jako Amnijczykow, wlewali sie do komnaty przez drzwi, ktorych najemnik nie zauwazyl wczesniej. W dymie, wrzaskach i zamieszaniu Abdel nie mogl odroznic, kto jest kto, podobnie jak zolnierze, ktorzy wchodzac atakowali po prostu kazdego, kto byl wewnatrz. -Trzeba isc! - powiedzial rudowlosy mezczyzna, stajac teraz przed Abdelem. Abdel sparowal nastepny zamach zdumionego zolnierza, ktory spogladal na nagie cialo Abdela i czerwienil sie. Syn Bhaala odtracil miecz Amnijczyka i uderzyl go piescia w twarz wystarczajaco mocno, by dolaczyl do swego przyjaciela na podlodze. -Imoen - rzekl Abdel. Nie mogl zglebic, jak ci porywacze zdolali wydostac Imoen z Candlekeep. Byla sierota, ktora wyladowala pod opieka Winthropa, dobrze znanego i lubianego wlasciciela gospody w Candlekeep. Winthrop byl latwiejszym czlowiekiem niz Gorion, mniej wymagajacym, i frywolne zwyczaje oraz niedbale zachowanie Imoen byly latwe do wytlumaczenia. Byla dobrym dzieciakiem i nie zaslugiwala na to, by byc tutaj. -Boo - powiedzial rudowlosy, kopiac odzianego w czern skrytobojce w pachwine i zabierajac mu miecz, gdy sie przewracal, tak jak zrobil to Abdel - mowi, ze trzeba isc! Rozdzial trzeci Nawet pomniejszy wampir jest wystarczajaco silny, by zlamac czlowiekowi kark. Zostalo to dowiedzione trzykrotnie w przeciagu jednej minuty, gdy dwaj sludzy Bodhi chronili ja przed pospiesznym atakiem straznikow.Bodhi spojrzala przez wypelniona dymem komnate i westchnela w glebokim rozczarowaniu. Pojawili sie Zlodzieje Cienia, najwyrazniej rozwscieczeni zalatwianiem sprawy tego Abdela i dziewczyny. Nigdy nawet nie widziala tego czlowieka. Zlodzieje Cienia poprosili Bodhi i Irenicusa o zlapanie go, jednak Irenicus wydawal sie rownie zainteresowany nim oraz dziewczyna ktora opisywal jako siostre przyrodnia Abdela, jak Zlodzieje Cienia. To wlasnie dlatego trzymali wiezniow dluzej, niz chcieli tego od nich Zlodzieje. Odpowiedz ze strony skrytobojcow byla przejawem zarowno ich zniecierpliwienia, jak i stopnia w jakim pragneli przynajmniej dwojga z tych wiezniow. Bodhi miala nadzieje, ze gildia skrytobojcow, ktora sama zebrala - na rozkaz Irenicusa - bedzie rownie oddana. Teraz pojawila sie milicja, choc Bodhi nie byla pewna, co ja przyciagnelo. Moze halas i trzesienie ziemi byly czyms, co mozna bylo uslyszec lub wyczuc na powierzchni. Moze, Bodhi pomyslala z paskudnym usmiechem, sasiedzi sie skarzyli. Zacisnela uchwyt na dlugich, delikatnych wlosach dziewczyny i kopnela przebiegajacego zolnierza w pachwine, posylajac go pol metra w gore i smiejac sie, gdy spadl na podloge ze lzami lejacymi sie z oczu i krwia nasaczajaca powoli skorzany woreczek przy spodniach. -Imoen! - pewny, gleboki glos zawolal gdzies ze srodka zamieszania i Bodhi podniosla wzrok, by dostrzec jego zrodlo. Nieomal pozwolila sobie na westchnienie na widok wielkiego mezczyzny, nagiego i opierajacego sie o rudowlosego czlowieka, ktory probowal wyciagnac go z pomieszczenia. Ten nagi byl piekny. Wydawal sie niemal blyszczec. Bodhi poczula cos, czego nie czula od dawna, odkad osiagnela stan nieumarlej. Uczucie to spowodowalo, ze sie usmiechnela. -Abdel! zaskamlala dziewczyna, ktora trzymala za wlosy. Teraz usmiech Bodhi stal sie jeszcze szerszy. -To jest Abdel? - wyszeptala wampirzyca, nie dbajac o to, ze Imoen nie mogla jej uslyszec przez odglosy bitwy. Zolnierz zatrzymal sie gwaltownie przed nia, wycelowal kusze w jej twarz i wrzasnal przenikliwym glosem - Pusc dziewczyne i odsun... Glos urwal sie, gdy wystapil jeden z jej slug. Pomniejszy wampir obrocil kusze w strone gardla zolnierza. Stalowy czubek przebil skore i zolnierz szarpnal sie gwaltownie, naciskajac spust i posylajac belt we wlasne gardlo z sila wystarczajaca niemal do tego, by pozbawic sie glowy. Mezczyzna zakaszlal raz, a sluga otworzyl usta, wyciagajac je do szyi wyzszego mezczyzny. Oczy zolnierza skierowaly sie na sluge z przerazeniem, po czym mrugnely, gdy strumien krwi zalal mu twarz. Sluga Bodhi zywil sie, a ona mu na to pozwalala. Spojrzala tam, gdzie mala grupa zolnierzy walczyla z para lepiej wyszkolonych Zlodziei Cienia. Bili sie nad nieruchoma sylwetka mlodej kobiety - tej, ktora zostala pojmana we Wrotach Baldura z Abdelem. -Ta tez? - Bodhi spytala na glos. -Och, tak - glos Irenicusa odpowiedzial jej w glowie - ta tez. -Gdzie jestes? - spytala go. -Odszedlem stad - odparl - co sugerowalbym rowniez tobie. Ci zolnierze sa niezliczeni niczym krople deszczu i jeszcze bardziej irytujacy. Cale dnie zajeloby ci zabijanie ich jednego po drugim. -Po jednym w kazdej rece - pomyslala z usmiechem, po czym powiedziala na glos - Abdelu, kiedy znow sie spotkamy... * * * Abdel wyszarpnal sie z trzymajacych go rak przyjaciela i odwrocil z powrotem w strone spowitego chaosem pomieszczenia. Dostrzegl kolejny przeblysk twarzy Imoen. Ktos, kogo nie mogl zobaczyc, ciagnal ja za wlosy. Abdel obrocil glowe. Co ona tu robila?Warknal z wsciekloscia i frustracja, kiedy dwaj zolnierze naciagneli strzaly, wymierzyli je w niego i jeden z nich wrzasnal - Stoj! Stoj tam, gdzie jestes! Abdel rzucil sie w przod, starajac sie zblizyc, zanim lucznicy zdolaja zareagowac, jednak pelzajacy dym utrudnial okreslenie, gdzie byl, a sama obecnosc Imoen uderzyla go tak mocno, ze wyladowal w smiertelnej pulapce. Uslyszal wibrowanie cieciw i w mgnieniu oka poczul jeden, a zaraz potem nastepny bol w piersi. Wciagnal gleboko powietrze i proba ta spowodowala, ze wzdrygnal sie i kaszlnal, co wywolalo jeszcze wiekszy bol. Jego stopa poslizgnela sie na kawalku polamanego krysztalu. Uslyszal, jak jeden z zolnierzy smieje sie, po czym dolaczyl do niego drugi. Abdel przewrocil sie, wykrecajac sobie bolesnie kostke. Glowa Abdela uderzyla w bruk i odglosy bitwy zostaly zastapione wstydliwie pustym lupnieciem. Wewnatrz glowy rozlegl sie ryk, a swiatlo przygaslo, po czym zmniejszylo sie do malej, zamglonej plamki w srodku pola widzenia. Abdel probowal zamrugac, ale bolaly go powieki. Stracil przytomnosc. * * * Nastepna rzecza, jakiej Abdel byl swiadomy, bylo slowo potrzeba, a druga bol. W jego glowie wciaz rozbrzmiewal ryk, a w ciele pojawialy sie kolejne punkty bolu, gdy jego nerwy wydawaly sie powracac do zycia, centymetr po centymetrze. Owe punkty nabieraly intensywnosci i slably w ogolnym tepym pulsowaniu.Z wciaz zamknietymi oczyma Abdel staral sie przylozyc dlon do skroni, jednak poruszenie lokcia spowodowalo, ze glowa w jakis sposob zabolala jeszcze bardziej, tak wiec pozwolil po prostu rece opasc, czujac pod soba szorstkie kamienie. -Wiem, Boo - powiedzial obcy glos. - Wiem. -Wstawaj, moj przyjacielu - zazadal inny glos. Rozkaz ten wydal sie Abdelowi calkowicie smieszny. Mezczyzna zdecydowanie zamierzal pozostac tam, gdzie byl, do konca swojego zycia. -Boo! - Abdel przypomnial sobie rude wlosy i silny dotyk, gdy ten mezczyzna wyciagal go skads. -Wstawaj, no juz! - drugi glos nalezal do Yo-costam. -Yo... sho... yo... - mruknal Abdel, a dzwiek ten przejechal mu po wnetrzu glowy niczym maly rydwan tepego bolu. -Tak, prosze pana, tak, to Yoshimo - odezwal sie glos. To niemozliwe, pomyslal Abdel. Odciagali mnie od Jaheiry i... -Imoen - Abdel powiedzial na glos i otworzyl oczy na przyjemny pomaranczowy blask oraz twarze mezczyzn, ktorzy powstrzymali go przed uratowaniem zycia dwoch kobiet, o ktore bardzo mocno sie troszczyl. Abdel usiadl, choc bylo to nieprzyjemne, i zaczal pracowicie obmyslac smierc dla tych dwoch mezczyzn. -Jestem Minsc - rzekl rudowlosy, usmiechajac sie przez krew, ktora saczyla sie z poszarpanej rany na jego prawym policzku. - To przyjemnosc walczyc u twojego boku. Boo mowi mi, ze nazywasz sie Abdel. -Boo? - Abdel spytal, zanim tak naprawde o tym pomyslal. Minsc mial na sobie prosta znoszona tunike, ktora sciskal lewa dlonia przy piersi. Usmiechnal sie i rozsunal faldy brudnego materialu, by ukazac malutkiego, brazowo-bialego gryzonia z oczyma niczym czarne guziczki. Spiczasty nosek i wasy poruszyly sie, weszac powietrze przed Abdelem. -To jest Boo - oznajmil Minsc z usmiechem zadowolonego dzieciaka. - Chroni mnie swoja inteligencja. Abdel przebiegl szybko przez kilka mozliwych odpowiedzi, zanim zdecydowal sie na - To dobrze. Wielki najemnik rozejrzal sie, szukajac Kozakurczyka, jednak on i Minsc byli teraz sami w pomieszczeniu. -Yoshimo! - zawolal, lecz nie bylo odpowiedzi. -Jesli tak mowisz, Boo - wyszeptal Minsc, po czym powiedzial do Abdela - Musial juz wyjsc. To znaczy, Boo my... mowi, ze juz wyszedl. Abdel wzruszyl ramionami i starl zwir oraz pyl z ciala. Nagle uswiadomil sobie, ze wciaz jest nagi, nie trudzil sie jednak czerwienieniem w obecnosci szalenca. -Boo mowi, ze tedy - powiedzial mu Minsc, po czym ruszyl jednym z korytarzy. -To droga z powrotem? - spytal Abdel, zdeterminowany, by odnalezc Jaheire i Imoen. -Obawiam sie, ze nie, moj przyjacielu - z ciemnosci bocznego korytarza dobiegl glos Yoshimo. -Yoshimo? - zawolal Abdel, szykujac miecz. Kozakurczyk wylonil sie z mroku, usmiechajac sie pewnie. -Istotnie to ja, prosze pana - odparl Yoshimo. - Znalazlem droge na zewnatrz. -Nie chce wychodzic na zewnatrz - stwierdzil beznamietnie Abdel. - Musze wrocic tam, gdzie zostawilismy Jaheire. -Gdyby to bylo mozliwe - rzekl Yoshimo - pochwalilbym twoja odwage i poslalbym cie w droge. Niestety jednak, ten korytarz zawalil sie, zaraz gdy przez niego przeszlismy. -Boo mowi, ze tedy - powtorzyl Minsc. Yoshimo zignorowal szalenca i przyjrzal sie Abdelowi od gory do dolu. -Nie jestes w stanie w tej chwili jej pomoc - rzekl do Abdela. - Powinnismy chyba wyjsc stad, przegrupowac sie i wrocic po twoja przyjaciolke. Znam ja dopiero od niedawna, twierdze jednak, ze bedzie w stanie zadbac o siebie przez te chwilke, prawda? Abdel zagryzl zeby, by powstrzymac gniewna odpowiedz. Niczego nienawidzil bardziej, niz przyznac, ze Kozakurczyk ma racje. Yoshimo skinal glowa i skierowal sie z powrotem do bocznego korytarza. Abdel podniosl sie i podazyl za nim, nie majac lepszego pomyslu. * * * Bylo mozliwe, ze wyksztalceni ludzie, wsrod ktorych Abdel dorastal w ufortyfikowanej bibliotece w Candlekeep, znali okreslenie na ten szczegolny rodzaj rozpoznania, ale jesli tak bylo, Abdel o tym nie wiedzial.-Na balustradzie na koncu rampy wydrapany jest brudny rysunek - powiedzial Abdel Minscowi i Yoshimo. Obydwaj spojrzeli na niego pytajaco. Z tuneli, wspinajac sie po zardzewialych zelaznych drabinach, weszli do zakurzonego, pustego pomieszczenia, rownie wielkiego jak stodola. Na obydwu krotszych krancach prostokatnego budynku znajdowaly sie szerokie wrota, a po jednej stronie zwyczajne drzwi. Male drzwi byly blizej drewnianej zapadni, przez ktora przeszli, tak wiec przedostali sie ta droga w zamglone swiatlo wczesnego wieczora. Za drzwiami znajdowala sie prosta, drewniana platforma. Otaczala ja niska drewniana balustrada, schodzaca wzdluz pomostu z wypaczonych desek na twardy, suchy piach, na ktorym stal magazyn. Wokol nich slychac bylo przytlumiony rozgardiasz miasta bedacego juz zdecydowanie w trakcie uspokajania sie pod koniec dnia. Minsc, wzdychajac ze zmeczenia, zszedl w dol rampy i spojrzal na miejsce, ktore pokazal opierajacy sie o balustrade Abdel. Rudowlosy mezczyzna usmiechnal sie, pokazujac przechodzace w szarosc zolte zeby i powiedzial - Skad wiedziales? -Bylem tu wczesniej - rzekl Abdel, rozgladajac sie i bedac zmuszony do mruzenia oczu nawet w przycmionym swietle. - Strzeglem kiedys tego miejsca z mezczyzna o imieniu Kamon, ktorego pozniej musialem zabic. -Wiesz wiec, gdzie jestesmy? - spytal go Yoshimo. -Gdzie jestesmy? - Minsc zapytal malego gryzonia, ktorego niosl. -W Athkatli - odpowiedzial Abdel za zwierze. - Jestesmy w miescie Athkatla, w krainie Amn. Minsc podniosl wzrok, zachichotal i rzekl - Jestes nagi. Spojrzal z powrotem na zwierzatko i powiedzial ze smiechem - On jest nagi, Boo. Abdel westchnal i spojrzal na swoje brudne, posiniaczone cialo. Rany po strzalach nie tylko przestaly krwawic, lecz zaczely juz sie zamykac i nie bolaly. Popatrzyl na dwa oderwane paznokcie i ujrzal, z niemalym zdumieniem, ze obydwa zaczynaly odrastac. Dopiero teraz Abdel czul, ze ma chwile czasu, by pomyslec, i zdumiewala go nagla predkosc, z jaka wydawal sie byc zdolny zaleczac. -Musimy znalezc dla ciebie jakies ubrania, moj przyjacielu, a moze tez jakas pomoc - zaproponowal Yoshimo. -Pomoc? - spytal z roztargnieniem Abdel, po czym skierowal wzrok na miasto, ktore zapamietal jako szorstkie i nie przebaczajace, lecz wciaz rzadzone przez prawo. - Dobry pomysl. * * * Abdel wyprobowal wielu roznych ustawien dloni, roznych sposobow chodu albo tez kombinacji obydwu, by postarac sie ukryc fakt, ze idzie ulica zupelnie nagi, w koncu musial sie jednak pogodzic z tym, ze niezaleznie od tego, gdzie kladl rece, szedl ulica zupelnie nagi.Ulice byly dosc puste i gdy posuwali sie dalej, Abdel zaczal orientowac sie w terenie. Odwiedzal to miasto nie raz. Byli na polnoc od rzeki Alandor, ktora przecinala srodek miasta, plynac do Morza Mieczy z jakichs gor na wschodzie. Magazyn ustawiony byl na szerokim obszarze, ktory miejscowi nazywali - z typowa dla Amnu wyobraznia - Dzielnica Rzeczna. Wiekszosc miejskiej aktywnosci, nawet o tej porze dnia, koncentrowala sie wokol spietrzonego targowiska nazywanego Promenada Waukeen. Bylo to za rzeka. Abdel chcial znalezc jakies ubranie, zanim bedzie probowal tam dotrzec. Gdy pomyslal o czasach, kiedy strzegl magazynu, przypomnial sobie miejscowy szynk niedaleko stad na wschod, po drodze do mostu spinajacego rzeke pomiedzy Dzielnica Rzeczna na polnocnym brzegu i odpowiednio nazwana Dzielnica Mostowa na poludniu. -Niedaleko stad jest tawerna - powiedzial Yoshimo. -Miedziane cos? - spytal Abdel. -Miedziana Mitra - odparl Kozakurczyk. - Znasz ja? -Znam tawerny - przyznal Abdel. Rozdzial czwarty -Dobrze - powiedziala cicho blada kobieta, ciagnac Jaheire i druga dziewczyne przez ulewna burze. - On lubi dlugie wlosy.Jaheira walczyla z podobnym imadlu chwytem kobiety, jednak udalo jej sie jedynie wyrwac sobie troche wlosow. Potykala sie i jeczala z bolu, gdy szarpano jej glowa, jednak odzyskala rownowage. Trudno bylo uwierzyc, jak ta kobieta jest w stanie ciagnac jedna, nie mowiac juz o dwoch, za wlosy przez tunel, w ktorym nie moze sie nawet wyprostowac, jednak owa obca wlasnie to robila. Jaheira przy nie jednej okazji starala sie ja podciac, jednak kobieta z latwoscia unikala jej stop, nawet nie wydajac sie zauwazac tych prob. Druga wiezniarka byla ladna, mloda kobieta, nie liczaca chyba nawet dwudziestu lat. Jej twarz byla poplamiona kurzem i lzami, a oczy miala zapadniete i wyczerpane. Wisiala na skraju przytomnosci, jakby lunatykowala. Podobnie jak w przypadku Jaheiry, dlonie drugiej porwanej byly skrepowane na plecach szorstka, drapiaca lina. -Kim jestes? - Jaheira spytala potezna kobiete po raz trzeci, odkad odzyskala przytomnosc pod jej niezbyt czula kuratela. -Cisza - powiedziala kobieta. Jaheira byla mgliscie swiadoma, ze ktos za nimi idzie, nie mogla jednak odwrocic wystarczajaco glowy, by spojrzec za siebie. -Dlaczego to robisz? - zapytala, ignorujac rozkaz kobiety. Blada obca zasmiala sie - zadziwiajaco, byl to dosc przyjemny odglos - i powiedziala - Moge wyrwac ci jezyk z ust i nakarmic nim moje szczury, jesli sobie zyczysz. -Tylko... - zaczela protestowac Jaheira, przerwala jednak, kiedy potezna dlon kobiety odsunela sie z jej wlosow i druidka przewrocila sie na sliski, wilgotny kamien. Kobieta uderzyla ja w twarz grzbietem dloni i Jaheira padla do tylu. Jej glowa obrocila sie i byla swiadoma odretwienia rozchodzacego sie po jej twarzy oraz chlodnej wilgoci, wsaczajacej sie w podarta koszule. Ktos o zimnych jak lod dloniach chwycil Jaheire szorstko od tylu. Jego rece odnalazly jej piersi i zesztywniala pod chlodem tego dotyku. Podniosl ja z ziemi, by spojrzala na patrzaca na nia spode lba kobiete. Jaheira odwrocila glowe, starajac sie ujrzec mezczyzne, ktory trzymal ja w ten sposob, ten przesunal jednak uchwyt, popychajac ja do przodu. Uslyszala chrzest kolo prawego ucha, niczym tarcie koscia o kosc. -Nie! - odezwala sie ostro kobieta, a Jaheira zdala sobie sprawe, ze mowi ona do znajdujacego sie za nia mezczyzny. -Ale ona jest taka ciepla - rzekl mezczyzna niskim i syczacym glosem kolo szyi Jaheiry. - Taka slodka. Jaheira wciagnela gwaltownie powietrze i spojrzala na kobiete, ktora popatrzyla jej w oczy i usmiechnela sie w taki sposob, ze Jaheira zaczerwienila sie. -Jest taka - powiedziala kobieta - ale potrzebuje jej dla czegos wiecej niz krwi... na razie. -Dostane ja pozniej? - spytal ochoczo mezczyzna. -Nie - rzekla kobieta, pozwalajac, by jej wzrok przebiegl w dol ciala Jaheiry. - Sadze, ze chce ja dla siebie. W glowie Jaheiry niczym wybuch pojawilo sie slowo wampir i zebralo sie jej na wymioty, gdy poczula na sobie chlodny oddech tej istoty. -Gdzie nas zabierasz? - Jaheira uslyszala swoje pytanie. Nigdy dotad nie czula sie tak bezsilna, ale nie mogla sie podporzadkowac. Kobieta usmiechnela sie, wydajac sie niemal oczarowana uporem Jaheiry. -Obracasz sie w bardzo wyjatkowym towarzystwie - powiedziala. - Przypuszczam, ze o tym wiesz. Jaheira spojrzala na kobiete, wciaz wiszaca za wlosy w zelaznym uchwycie szczuplej wampirzycy, i rzekla - Nie znam jej. -Nie mowie o niej - odparla wampirzyca. Nietrudno bylo Jaheirze zdac sobie sprawe, ze mowila o Abdelu. W zwiazku z tym, ze byl synem Bhaala, zabojca Sarevoka oraz wrogiem Zelaznego Tronu, Jaheira nie miala wiekszych problemow z uwierzeniem, dlaczego Abdel mial przeciwnikow, o ktorych nie wiedzial, nie mogla jednak zglebic, dlaczego ta wampirzyca, dlaczego Zlodzieje Cienia. -Uciekl, prawda? - spytala Jaheira, odnajdujac przeblysk nadziei. - Uciekl ci. Wampirzyca wziela gleboki oddech i Jaheira zdumiala sie, kiedy jej ksztaltna piers poruszyla sie, zaskoczylo ja, ze ta niemartwa istota naprawde nabrala powietrza albo ze w ogole potrzebowala oddychac. -Przyjdzie po ciebie? - spytala ja wampirzyca, choc po wyrazie jej oczu Jaheira mogla powiedziec, ze zna juz odpowiedz. -Tak - odparla zwyczajnie Jaheira. -A jesli nie po ciebie - rzekla wampirzyca, zerkajac na mloda kobiete, ktora stracila przytomnosc na mokrych kamieniach u jej stop - to po nia. -Kim ona jest? - zapytala Jaheira, po czym wciagnela gwaltownie powietrze, kiedy mezczyzna chwycil ja mocniej, wywolujac bol, nachylajac jej plecy ku sobie. Wampirzyca uderzyla ja znow grzbietem dloni, a odglos ciosu rozbrzmial w glowie Jaheiry trzaskiem, ktory ostrzegl o zlamanej zuchwie. Oczy polelfki zamglily sie i poczula, jakby opadala, choc zimny mezczyzna wciaz trzymal ja mocno. Tracac znow przytomnosc, uslyszala, jak wampirzyca mowi - Wysacze cie powoli, suko. Mezczyzna z tylu wzruszyl ramionami, a wampirzyca powiedziala do niego - Wiesz co robic. Musze sie znalezc w innym miejscu. * * * Nazywala sie Miedziana Mitra i wygladala oraz pachniala tak zle, jak Abdel ja zapamietal. Byl tu kilkakrotnie, jednak nie zaprzyjaznil sie z nikim. Nie mial ani jednej monety, niczego co moglby przehandlowac, wiedzial wiec, ze musi polegac na czyms, czego zawsze brakowalo w miejscach takich jak to: na dobroczynnosci.-Oj - oznajmil pijany starzec siedzacy przy drzwiach, kiedy Abdel wkroczyl pewnie do tawerny, za nim zas weszli Minsc i Yoshimo. - Kogo my tu mamy? -Hej tam - warknal barman, a jego wyjatkowo paskudna twarz przecial wyraz stanowczej dezaprobaty. - Myslicie, ze co to za miejsce? -Zostalismy zaskoczeni - powiedzial Abdel, spogladajac barmanowi prosto w oczy. - Ukradli wszystko. -Nauczyles sie kiedykolwiek, jak uzywac tych miesni? - spytal niedowierzajaco starzec, po czym wykaszlal serie gardlowych chrzakniec, ktore mialy byc smiechem. Abdel zignorowal starego pijaka, lecz szturchnal Minsca, kiedy szaleniec zaczal znow mowic do swego zwierzaka. Rudowlosy wojownik podniosl wzrok, jednak z zaciekawieniem, nie wstydem. -Niestety - wtracil sie Yoshimo, mowiac najpierw do starca, pozniej do ciemnego, sniadego barmana - nasi wrogowie tez mieli miesnie oraz pomoc niejednego wujen. -Potrzebuje ubrania - rzekl Abdel, chrzakajac niezrecznie. - Potrzebuje ubrania, moze cos do jedzenia oraz troche wody i musze porozmawiac z kapitanem Belarsem Orhotekiem, zaraz gdy ktorys z twoich chlopakow go tu sprowadzi. Barman spogladal przez dlugi czas pusto na najemnika. Trwalo to tak dlugo, ze Abdel zmruzyl oczy, by przyjrzec mu sie i sprawdzic, czy jeszcze zyje, czy tez umarl, patrzac i stojac. -Czy... - zaczal mowic Abdel, przerwal mu jednak donosny wybuch smiechu barmana. Z oczu mezczyzny polaly sie lzy, szybko stracil rytm oddechu i gwaltownie wciagal powietrze pomiedzy targajacymi cialem porykiwaniami. Nie uczynilo to Abdela szczesliwym, lecz nie liczac uduszenia lub uderzenia rekojescia miecza karczmarza, nie mial pojecia, co robic. -W istocie - zaczal Yoshimo - to zabawne, ale... -Spokojnie, obcy - rzekl barman, zerkajac od Yoshimo do Abdela. - Wiesci podrozuja w Athkatli szybciej niz wy, chlopcy, i trudno jest przeoczyc wasza trojke. Nazywa sie Imogen, prawda? Abdel otworzyl usta i bez zastanowienia powiedzial - Imoen. -A wiec Imoen - rzekl barman. - A tak w ogole wiem, gdzie ona jest i kto ja trzyma, ale informacje w Athkatli kosztuja. We krwi Abdela rozgorzal ogien i zapulsowal mu w glowie. Oczy karczmarza staly sie szerokie i odstapil o krok, nagle nie bedac juz taki pewien, czy kontuar zapewni mu bezpieczenstwo przed masywnym najemnikiem. -Musze z czegos zyc - powiedzial mezczyzna - a twoja znajoma dama zrobila sobie bardzo, bardzo poteznych wrogow. Jesli dowiedzieliby sie, ze ich sprzedalem, byliby ze mnie... niezadowoleni, jesli wiesz, co mam na mysli. Moze bede musial zebrac interes, prawda? Zaczac od poczatku w innym miescie. -Skad moglbys...? - zaczal Abdel. -Nie zasugerowalem tego miejsca bez powodu, moj przyjacielu Abdelu - przerwal Yoshimo. - Ten mezczyzna to Gaelan Bayle i niewiele jest rzeczy, ktore moglyby dziac sie w miescie - lub pod nim - ktore umknelyby jego uwadze. Zada sporej ceny, poniewaz jego informacje sa zawsze prawdziwe. Abdel zmierzyl Yoshimo wzrokiem i rzekl - Nie jestem glupcem, Kozakurczyku. Co tu sie dzieje? -Yoshi przyprowadzil cie tutaj, poniewaz wie, co ja wiem o tym, co sie dzieje w okolicy, Abdelu Adrianie, synu Bhaala, zbawco Wrot Baldura, przyjacielu zaginionej Imoen, ktora zostala zabrana przez Zlodziei Cienia, niezbyt zadowolonych z szerzenia przez twojego niezywego brata przyrodniego ich nie najlepszego imienia po calych Wrotach... - powiedzial. - Czy juz sadzisz, ze wiem, co... Abdel przeskoczyl nad barem i znalazl sie przed barmanem w krotszym czasie, niz Yoshimo potrzebowal na mrugniecie. Dlon Abdela skierowala sie ku twarzy zaskoczonego mezczyzny i zanim Gaelan zdolal sie uchylic, Abdel zatrzymal w ostatniej chwili piesc. -Powiesz mi teraz, kim jestes i czego ode mnie chcesz - warknal Abdel - albo zrobie cos, przed czym ostatnio troche sie powstrzymywalem. Gaelan tylko przytaknal. -Sluchaj - rzekl. - Jestem po prostu facetem, ktory trzyma uszy otwarte i zna ludzi, ktorzy znaja ludzi, ktorzy znaja ludzi. Moge powiedziec ci, gdzie ona jest, nie dlatego, ze jestem zarozumialy, ale dlatego, ze zaplacisz mi za te informacje dziesiec sztabek handlowych - piecdziesiat tysiecy sztuk zlota. Abdel nie mogl powstrzymac sie od smiechu, ale w wyniku tego bolaca go glowa zapiekla go jeszcze mocniej. -Spojrz na mnie - powiedzial - i zapytaj sam siebie, czy mam do dyspozycji takie skarby, ty rynsztokowy smieciu. -Hej - rzekl Gaelan, usmiechajac sie nerwowo - wydajesz sie do tego zdolny. Twoja mala dama zyje i bedzie zyla wystarczajaco dlugo, aby taki przedsiebiorczy mlody czlowiek jak ty, byl w stanie wyskrobac pieniadze. -Ale piecdziesiat tysiecy... - zaczal Abdel. - Moglbym kupic sobie za to statek. -Wlasnie to mialem na mysli, prawde mowiac - przyznal Gaelan. -To rzeczywiscie wydaje sie troche za duzo, mistrzu Bayle - zaoponowal Yoshimo. -Ktos cie pytal? - warknal Gaelan, po czym odwrocil sie z powrotem do Abdela i rzekl - Zgodz sie albo wyjdz, synu. -Swiete weze i jaja! - wykrzyknal kobiecy glos. Zanim Abdel zdolal na nia choc zerknac, zaczerwienil sie i staral sie odwrocic oraz zaslonic. Spowodowalo to, ze barman zasmial sie jeszcze bardziej, a czerwony na twarzy Abdel mial nadzieje, ze mezczyzna sie zakrztusi. -Wydaje mi sie, ze widziala wszystko, Boo - mruknal Minsc. - Nie to, zeby bylo trudno... -Minsc! - ryknal Abdel. -Co wy chlopcy...? - spytala kobieta. Abdel slyszal jej zblizajace sie miekkie kroki. Wylonila sie zza zaslony, ktora prowadzila do ciemnego magazynu na zapleczu baru. Smiech barmana zaczal zamierac, a stary pijak byl w trakcie tracenia przytomnosci. - Myslicie, ze co to za miejsce? -Chlopak mowi, ze zostal obrabowany, Bodhi - powiedzial barman, przecierajac rozowe, zalzawione oczy. -To bylo teraz? - zapytala Abdela. -Tak prosze pani - odrzekl szybko Abdel. - Potrzebuje ubrania, jedzenia, wody oraz wyslac wiadomosc do kapitana Orhoteka. Prosze. -Dam ci jakies ubrania Gaelana - powiedziala kobieta, ignorujac poczatki protestu barmana. - Mozesz zapracowac sobie na jedzenie, ale watpie, czy kapitan Orhotek przyjdzie ci osobiscie na pomoc. Moze potrzebujesz to po prostu odespac. -Musze z kims porozmawiac - nalegal Abdel. - W okolicy sa Zlodzieje Cienia. Barman Gaelan zachichotal i rzekl - Naprawde, nie wyglupiasz sie? -Zrob to, Gaelan - powiedziala Bodhi. - Przynies mu jakies ubranie. -Podoba ci sie, co dziewczyno? - mruknal Gaelan, przechodzac przez poplamiona tluszczem zaslone do pomieszczenia za barem. -Musze isc - odezwal sie nagle Yoshimo. Abdel spojrzal na niego, lecz Kozakurczyk nie odwzajemnil wzroku. - Znajde cie, jesli bedziesz mnie potrzebowal, moj przyjacielu. Zycze szczescia. -Boo mowi, ze ja tez moglbym tu popracowac za jakies jedzenie - rzekl Minsc. -Minsc... - powiedzial Abdel, lecz przerwal, gdyz nie byl pewien, jak zganic szalenca. Kiedy odwrocil sie z powrotem, Kozakurczyka juz nie bylo. -Co tam masz? - spytala kobieta, podchodzac do Minsca. Abdel uchwycil jej przeblysk, zanim znow odwrocil sie, by trzymac sie do niej plecami. Byla wysoka, szczupla, mloda kobieta o powaznej twarzy, ktora klocila sie z odslaniajaca wiele, niemal smieszna suknia. Jej blada twarz i plowe wlosy byly czyste, a Abdel nie mogl powstrzymac sie przed pomysleniem, ze jest starsza niz probuje wygladac. -To jest Boo - powiedzial jej Minsc. - Pomaga mi. -Robi to - rzekla czule, pochlebiajac mu. - Jest mysza? -Boo jest chomikiem - odparl Minsc. Abdel westchnal, uzyskawszy odpowiedz choc na jedno pytanie. -Gdzie go znalazles? - spytala Bodhi. -Och, to Boo mnie znalazl. Prawda, Boo? - odrzekl Minsc. - Pochodzi z przestrzeni. Jego gatunek jest tak naprawde dosc duzy, ale on jest mniejszy od wiekszosci. -Przestrzeni? - zapytala kobieta, najwyrazniej nie slyszac wczesniej tego slowa. -Miejsca pelnego krysztalowych sfer - wyjasnil swobodnie Minsc. - Wysoko w powietrzu, za niebiosami. Bodhi zasmiala sie delikatnie i rzekla - No dobrze Boo, a wiec jestes miniaturowym, gigantycznym, przestrzennym...? -Chomikiem - podpowiedzial Minsc. -Miniaturowym, gigantycznym, przestrzennym chomikiem - rzekla. - A na dodatek milym. -Boo cie lubi - powiedzial ospale Minsc. - Mozemy pracowac tu za jedzenie i ekwipunek? -Och, za... - zaczal mowic Abdel, lecz przerwal, aby poswiecic cala energie na odwrocenie sie. Bodhi stanela przed nim. Jej oczy skierowane byly w dol, a jej wargi wykrzywil usmiech. -No coz... - wyszeptala. -Przepraszam - powiedzial Gaelan. Abdel nie slyszal, aby wracal zza baru. Cisnal mu jakies brudne, obszarpane ubrania, ktore najemnik zlapal z radoscia. -Moglby wycierac stoly - rzekla Bodhi. -Nie moge tu zostac - powiedzial jej Abdel, wdzierajac sie w zbyt ciasne spodnie. - Zostawilem kogos. Musze... -Nie mowilam do ciebie. Abdel popatrzyl na nia, a ona wskazala glowa Minsca. -Och, nie zartuj, Bodhi - sprzeciwil sie Gaelan, ale przerwala mu szybko pelnym dezaprobaty spojrzeniem. - No dobrze, niech zacznie od wyrzucenia kapitana. -Kapitana? - spytal Abdel, z jakiegos powodu sadzac, ze Gaelan ma na mysli jego. Gaelan wskazal glowa starego pijaka i powiedzial - Kapitana Havariana. -Jednego z najslawniejszych piratow Wybrzeza Mieczy - powiedziala Bodhi ze smiechem w glosie. Dwaj mezczyzni przeszli przez drzwi i przystaneli na widok rozciagajacej sie przed nimi sceny. Abdel byl juz odziany, jednak jego wyglad zdecydowanie nie nalezal do zwyczajnych. Minsc kolysal jedna dlonia Boo, druga zas siegal po chrapiacego donosnie pirata. -Dobry wieczor, dobrzy panowie - powiedzial Gaelan do nowo przybylych. - Wchodzcie. Mezczyzni podeszli do baru, a Abdel odwrocil sie, by obserwowac, jak Minsc probuje sciagnac jedna reka oklaplego starca z jego krzesla. -Bylbys lepszym wykidajla - powiedziala Bodhi do Abdela. Najemnik spojrzal na nia, zmusil sie do usmiechu i rzekl - Ja nie jestem szalony. -Wiem - powiedziala mu, a on jej uwierzyl, co go zaskoczylo i zmartwilo. Kazda normalna osoba uznalaby go za wariata. * * * Irenicus pozwolil, by usmiech opadl z jego twarzy i przejechal zimnym jak zelazo wzrokiem po stalowym lancuchu wiazacym go z wiezniem przed nim. Lancuch byl przymocowany do ciezkich kajdan wokol jego lewej kostki. Podobne kajdany na jego prawej kostce polaczone byly z lancuchem, ktory wil sie w tyl po ziemi niczym waz, konczac sie przy kostce kolejnego wieznia. Za nim znajdowal sie trzeci, pozniej czwarty, piaty i szosty.Irenicus czlapal wraz z reszta i zachowywal cisze. Nie dawal straznikom zadnego powodu, by go uderzyli. Gdyby tak zrobil, a oni by go uderzyli, nie mialby powodu, musialby zniszczyc ich blask potegi i oburzenia, ktory ujawnilby go zbyt wczesnie i pokrzyzowal jego plany, przynajmniej na jakis czas. Mimo to jego czesc miala nadzieje, ze tak sie skonczy, ze bedzie mogl po prostu zaczac zabijac, nie przestajac, dopoki wszyscy nie beda martwi. Byloby to w pewnym stopniu satysfakcjonujace - w stopniu waznym dla tego, kim byl Irenicus - jednak oddaliloby go jedynie bardziej od tego, do czego dazyl. Irenicus nie zawsze pozostawal skupiony, jednak tym razem zmuszal sie do tego. Pochod wiezniow zostal przeprowadzony przez wielkie wrota i Irenicus przyjrzal sie zardzewialym, zelaznym szpikulcom, tworzacym spod portyku, pod ktorym przeszli. Ktos krzyknal glosno z przodu, z dlugiego i szerokiego korytarza, a inna osoba rozesmiala sie glosno w odpowiedzi. Glos zawolal wyraznie - Zatrzymaj mnie! - Kazda nisze wypelnial niski, jeczacy dzwiek, czasami stajacy sie melodyjnym buczeniem. Irenicus nie rozpoznawal melodii, zauwazal ja jednak. Wiezien za nim powiedzial - Prosze - glosem tak zalosnym, ze Irenicus chcial go zabic. Straznicy nie odpowiedzieli w zaden sposob, choc Irenicus spodziewal sie, ze przynajmniej jeden z nich choc westchnie. On by to zrobil. Podroz korytarzem zajela duzo czasu i choc Irenicus nie odczuwal z jej powodu przyjemnosci, wykorzystywal ja najlepiej jak mogl. Zauwazyl sposob, w jaki cegly sa spojone ze soba, zelazne okucia na drzwiach, ktore wychodzily czasami z glownego korytarza. Dostrzegl slome rozrzucona na podlodze oraz plamy na kamieniach, ktore mogly byc krwia lub jedzeniem. Ujrzal pajaka w swojej sieci w rogu, ignorujacego to, co dzialo sie wokol niego, czekajacego az jego pajeczyna zadrzy swieza zdobycza. Na koncu korytarza policzyl stukniecia, gdy straznik obracal wielki, zelazny klucz w zawilym zamku, uslyszal, jak kolejny zamek otwiera sie z trzasnieciem po drugiej stronie drzwi, zapamietal skrzypniecie starych zawiasow, spostrzegl sposob w jaki podwojne wrota rozwieraja sie do wewnatrz. Owe drzwi mialy w zamierzeniu utrzymywac ludzi wewnatrz, nie na zewnatrz. Byly krzepkie, lecz nie wystarczajaco. Wiedzial, ze w koncu bedzie musial cos z tym zrobic. Jeden z wiezniow za nim zawahal sie, kiedy straznicy przepychali ich przez drzwi i dotad beznamietny wyraz twarzy Irenicusa przecial blysk gniewu. Powstrzymal pragnienie, by powiedziec cos lub uderzyc, jednak jeden z wartownikow zauwazyl jego mine. Spojrzal na Irenicusa z zaciekawieniem, a jego cialo napielo sie w maskowanym oczekiwaniu, niczym wiewiorka schwytana na srodku podworka przez kota sasiada. Irenicus usmiechnal sie i powiedzial - Trzy wiadra goracej wody, mamusiu. Trzy wiadra goracej wody. - Tylko po to, by ten mezczyzna pomyslal, ze jest idiota. Podzialalo. Straznik odwrocil wzrok, popychajac mezczyzne przed Irenicusem zaokraglonym koncem swej waskiej, debowej palki. Gdy przeszli z pokrytego sloma bruku na obszar wypolerowanego marmuru, jeden z wiezniow zaczal otwarcie lkac, poddajac sie szalenstwu i desperacji. Odglos ten spowodowal jednoczesnie, ze Irenicus sie usmiechnal, a wlosy na jego karku stanely deba. -Witajcie, udreczone dusze - z wycwiczonym spokojem w glosie powiedzial mezczyzna stojacy na srodku pustego pomieszczenia. - Przez bardzo dlugi czas to bedzie wasz dom. Bedziecie dobrze traktowani. Nie pozwolimy wam zranic siebie lub innych. Odpoczniecie, uspokoicie sie, uleczycie... albo nie. Irenicus nie usmiechnal sie. Utrzymywal beznamietna twarz i wpatrywal sie stanowczo w mezczyzne, ktory nie wydawal sie zauwazac ktoregokolwiek z nich. -Jestem tu koordynatorem - ciagnal mezczyzna. - Bedziecie sie do mnie zwracac po prostu prosze pana. Czy to jest zrozumiale? Nie odpowiedzial zaden z wiezniow, poza jednym, ktory glosem pelnym oburzenia rzekl - To jest szalenstwo. Koordynator usmiechnal sie w protekcjonalny, ojcowski sposob. -W pewnym stopniu. Irenicus wciaz wpatrywal sie w koordynatora, ktory po kolei przygladal sie od gory do dolu kazdemu obszarpanemu wiezniowi. Kiedy doszedl do Irenicusa, ich spojrzenia w koncu zetknely sie. Mezczyzna wydawal sie zaskoczony przez Irenicusa, przez wyraz jego oczu, lub kolor, lub glebie, lub cos innego. Koordynator nie odwrocil wzroku. -Jestem bardzo szczesliwy, ze tu jestem - powiedzial Irenicus powolnym i ostroznym glosem. -Jestem... - zaczal koordynator. Wydawal sie zaklopotany - byl zaklopotany - wyrazem oczu wieznia. Irenicus wiedzial, ze mezczyzna szukal tego, co zawsze widzial, szalenstwa albo strachu. Irenicus wiedzial, ze w jego oczach koordynator nie widzi ani jednego ani drugiego. -Chcialbym, zebysmy porozmawiali - powiedzial mu Irenicus. - My dwaj. Koordynator usmiechnal sie slabo i po jego wysokiej, lysej skroni zaczela splywac powoli kropla potu. Byl niskim mezczyzna zaokraglonym od wielu lat braku aktywnosci. Odziany byl dobrze, lecz prosto, i nie mial zadnej broni poza tym, co najwyrazniej uwazal za wladcza wole. -Mozemy - rzekl koordynator, dorownujac glosowi Irenicusa rytmem i tonem. - Zrobimy to. -Koordynatorze? - odezwal sie jeden ze straznikow. Irenicus zdumial sie jego spostrzegawczoscia i poczul przemijajace pragnienie, by go zabic. -Wszystko z nim w porzadku - powiedzial Irenicus, nie patrzac na straznika, lecz utrzymujac wzrok na koordynatorze. - Prawda, prosze pana? -Wszystko w porzadku - rzekl koordynator lamiacym sie glosem. Kropla potu dotarla do jego lekko zaokraglonej zuchwy i zawisla tam, odbijajac blask trzech oswietlajacych pomieszczenie pochodni. Ktos daleko wrzasnal trzykrotnie, za kazdym razem w dokladnie ten sam sposob. Irenicus usmiechnal sie i rzekl - Wszystko tutaj bedzie w jak najlepszym porzadku. Rozdzial piaty Oczywiscie, ze zamierzal do nich wrocic. Co innego moglby zrobic?Abdel znalazl w Miedzianej Mitrze litosc - ubranie, jedzenie oraz miejsce, by pozegnac sie z Minsciem. Po spozyciu kurczaka i wypiciu wody poczul, jak rozjasnia mu sie umysl. Przyszedl do tawerny wyczerpany, wciaz zataczajac sie po dlugim okresie braku przytomnosci. Zadal widzenia z kapitanem Orhotekiem i choc w tamtej chwili wydawalo sie to calkowicie rozsadne, teraz musial przyznac przed soba samym, ze nie znal tego mezczyzny, slyszal opowiesci o nim, lecz nigdy go nie poznal. Abdel wygladal na szalonego i glosil rzeczy, ktore byly w najlepszym przypadku trudne do uwierzenia. Wiedzial, ze zostawil Jaheire, lecz nie wiedzial, czy zyje, czy tez jest martwa, jednak nie byl juz taki pewien, czy byla tam rowniez Imoen. Tamta kobieta brzmiala jak ona, wygladala jak ona, jednak czy naprawde nia byla? Abdel zlozyl glowe w dloniach i poczul, jak pokrywajacy jego palce tluszcz miesza sie z wyschnietym potem i brudem. Glowa mu zwisla i niemal zasnal. Wiedzac, ze nie moze zostawic Jaheiry Zlodziejom Cienia - czy komukolwiek innemu, kim byli porywacze - na tak dlugo, jak by spal, gdyby sobie na to pozwolil, Abdel walczyl ze soba, by wstac. Zakrecilo mu sie w glowie. Kiedy jednak sie podniosl, zaczal sie czuc lepiej. Minsc podszedl, trzymajac tace pelna pustych dzbanow i brudnych naczyn. Napotkal wzrok Abdela i usmiechnal sie. Maly chomik wyjrzal z kieszonki w juz zabrudzonym fartuchu Minsca i spojrzal na najemnika. Abdel staral sie odpowiedziec mu usmiechem, lecz nie mogl. Odwrocil sie i przeszedl przez drzwi w tylnej scianie pomieszczenia barowego, przez ktore, jak widzial, wyszlo kilku klientow. Znalazl sie w alejce, gdzie staly dwie beczki z woda, otwarte na ciepla noc. Abdel podszedl do jednej z barylek i po chlusnieciu sobie w twarz garscia wody zdenerwowal sie i po prostu wlozyl glowe do cieplawej wody. Potarl sie w twarz i wlosy, drapiac swedzaca czaszke, po czym sciagnal za ciasna koszule, ktora pozyczyl od barmana, i upuscil na ziemie. Abdel myl sie gwaltownymi ruchami, by sie obudzic. Nie mial planu i wciaz nie myslal jeszcze wystarczajaco dobrze, by moc jakis sformulowac. Wszystkim co wiedzial, bylo to, ze nie chcial walczyc za pomoca lekkiego, dlugiego miecza, ktory zabral zolnierzowi. Mial jeden z mieczy, podobnie jak Minsc. Rudowlosy mezczyzna wydawal sie odnalezc miejsce, w ktorym chcial sie osiedlic, wiec Abdel uznal, ze szaleniec nie bedzie potrzebowal swojej broni. Byc moze Abdelowi udaloby sie przehandlowac te dwie klingi za jedna porzadniejsza, wiedzial jednak, ze musi poczekac do poranka, jesli chcial to zrobic. Z tego co wiedzial, jego wlasna bron oraz zbroja mogly zostac we Wrotach Baldura, lecz rownie dobrze mogly znajdowac sie gdzies pod tym magazynem, z Jaheira. Zanim zrobi cokolwiek innego, musial tam wrocic. -Powinienes spac - powiedzial glos za nim, a on nie trudzil sie gwaltownym obracaniem. Odwrocil sie powoli i ujrzal stojaca w drzwiach Bodhi, opierajaca sie niedbale o framuge. -Musze tam wrocic - rzekl do niej i skierowal sie z powrotem do beczki. -Zeby znalezc swoja zone? - spytala. Uslyszal jej zblizajace sie od tylu lekkie kroki. -Nie jest moja zona - odparl Abdel. - Nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz. Podeszla do niego i kacikiem oka ujrzal jej usmiech. -O poranku moge cie zaprowadzic do kogos z milicji, a moze nawet z rady. Wiedzial, ze stara mu sie przypodobac i jedynie parsknal. Usmiechnela sie znow i podeszla do barylki. Zanurzyla glowe w wodzie i podniosla ja szybko, pozwalajac, by ciecz splynela jej po ramionach na lekki material sukni. -To przyjemne - powiedziala cicho, przejezdzajac palcami po wlosach i zamykajac oczy. Mokra suknia zaczela do niej przylegac, zarysowujac szczegoly jej ciala, ktore przyciagaly wzrok Abdela, jak robilyby to z kazdym mezczyzna. Zauwazyla, ze na nia patrzy i opuscila wzrok. Abdel byl zbyt zmeczony i zbyt martwil sie o Jaheire, jednak przede wszystkim byl zbyt rozczarowany soba, by sie zaczerwienic. -Mozesz mnie dotknac - powiedziala. - Chce, zebys to zrobil. Westchnal i odstapil o krok. -Musze isc. -O poranku - rzekla, podchodzac do niego i zatrzymujac sie o centymetr od jego nagiej piersi. - Prosze. -Kocham ja - powiedzial jej. -Moze byc martwa - rzekla Bodhi zbyt bezceremonialnie, a Abdel powstrzymal sie przed poslaniem jej uderzeniem na przeciwlegla strone alejki. -Dlatego musze isc - powiedzial zamiast tego. Bodhi nie podazyla za nim, kiedy odszedl od niej szybko o trzy kroki i pochylil sie, by podniesc koszule. -Musi byc bardzo piekna - rzekla. Abdel nie czul potrzeby, by odpowiedziec. -Moge ci pomoc. Spojrzal na nia, marszczac brwi. -Potrzebujesz zlota, nieprawdaz? - kontynuowala. - Gaelan wie, gdzie ona jest. On wie takie rzeczy, ale o zlocie mowi powaznie. Mozesz go zabic, jesli chcesz, ale nic ci nie powie, jezeli mu najpierw nie zaplacisz. Wlasnie tak postepuje. -Co chcesz, zebym zrobil? - spytal ja. -Aran Linvail - powiedziala. - Slyszales o nim? -Nie. A powinienem? -Zasluguje, by umrzec - rzekla. - Za jego glowe jest nagroda. -Jestem teraz skrytobojca? Usmiechnela sie, a Abdel odwrocil wzrok, aby nie musiec odwzajemniac usmiechu. -Mozesz byc lowca nagrod. Linvail jest skrytobojca, bardzo zasluzonym. Abdel uznal, ze musi jej wierzyc na slowo. Koszula znow sie rozerwala, gdy probowal ja zalozyc. Byla dla niego za mala, a teraz, gdy namokla, nie wygladalo na to, zeby dala sie zalozyc. Abdel sluchal kobiety jedynie jednym uchem. -Znam kogos, kto zaplaci trzydziesci tysiecy sztuk zlota za jego glowe - powiedziala. - Oni maja monety, Abdelu, i zaplaca nimi. Przerwal, dal sobie spokoj z koszula i spojrzal na nia stanowczo. -Chcesz, zebym zabijal dla zlota? Usmiechnela sie znow, a Abdela uderzylo, jak bardzo byla piekna. Jej suknia wciaz byla mokra i nie robila nic, by sie przed nim ukryc. Odwrocil sie i poszedl do drzwi, gdy powiedziala - Czy mozesz sobie pozwolic na to, zeby tego nie robic? Masz pare starych spodni mojego brata i skradziony miecz, Abdelu, i to wszystko. Zgodnie z twoimi wlasnymi slowami nawet nie jestes stad. Ja cie lubie, ale nie bedzie tak ze wszystkimi. Westchnal i odwrocil sie. Gdyby nie byl taki zmeczony i mial dokad pojsc, moze by ja w koncu uderzyl. * * * Jaheira miala mgliste wspomnienie odglosu wody i sadzila, iz jest na lodzi. Byla teraz na zewnatrz - albo wczesniej - i byla noc, choc nie mogla widziec gwiazd.Trzy razy starala sie odzyskac przytomnosc. Jej powieki otworzyly sie z ogromnym wysilkiem, a bok twarzy pulsowal tepym bolem. -Zyje - powiedzial glos. Nalezal do mlodej kobiety, zmeczonej i pozbawionej entuzjazmu. Jaheira odwrocila sie w strone glosu i cos zranilo ja w szyje. Skrzywila sie, w wyniku czego zabolala ja twarz. Zamknela oczy, ktore wypelnily sie lzami, starala sie jednak utrzymac miarowy oddech. -Gdzie jestem? - spytala Jaheira ochryplym i niepewnym glosem. -W jaskini - odparl glos. Tym razem Jaheira otworzyla oczy i ujrzala dziewczyne, ktora byla ciagnieta razem z nia przez wampirzyce. Dziewczyna byla przykuta lancuchem do sciany za szeroki skorzany kolnierz zapiety ciasno wokol szyi. Bol w szyi Jaheiry pochodzil z identycznej opaski. Polelfka szarpnela za wiezy, jednak trzymaly mocno, przymocowane solidnie do sciany. W topornym lichtarzu sciennym wisiala pochodnia, wydzielajac okolo siedmiu metrow nad glowa Jaheiry pomaranczowe swiatlo. Podloga, na ktorej siedziala, byla gladkim kamieniem. Ponad nia wisialy stalaktyty w roznych odcieniach zolci, szarosci i przycmionego brazu. Byla to naturalna jaskinia, najprawdopodobniej wyryta przez podziemny strumien. Strop byl wysoko, jednak po dwoch stronach sciany byly blisko siebie. Z pozostalych stron grota przechodzila w gesty mrok, jakby byly w tunelu lub naturalnym korytarzu. -Nazywam sie Jaheira - powiedziala do towarzyszki, podnoszac wzrok, by napotkac zdumiewajaco stanowcze spojrzenie mlodej kobiety. Dziewczyna byla brudna, potargana i zmeczona, jednak wciaz niezaprzeczalnie piekna. Dlugie do ramienia kasztanowe wlosy otaczaly twarz o gladkiej skorze, z wysokim czolem oraz pelnymi wargami. Jej ciemne oczy blyszczaly inteligencja, nawet gdy tak jak teraz byly przekrwione z wyczerpania. Sponiewierana bluza zakrywala skromne piersi i waskie biodra. Bylo w niej cos, co powodowalo, ze widac bylo po niej szybkosc, niczym u gazeli, jednak bylo to cos bardziej niebezpiecznego. -Imoen - odrzekla dziewczyna. - To milo, ze wpadlas. Ciesze sie, ze mam z kim porozmawiac. -Od jak dawna tu jestesmy? - spytala Jaheira, zdecydowana ustalic pewne fakty na temat swojej sytuacji, aby mogla miec jakas szanse ucieczki. Pytanie wydawalo sie zdenerwowac Imoen. -Nie mam pojecia - odpowiedziala. - Trudno to stwierdzic w jaskini. Sadze, ze zasnelam na chwile. Moze kilka dni. -Od burzy? - zapytala Jaheira. -Burzy? -Musimy sie stad wydostac - rzekla prosto Jaheira, nie calkiem zaskoczona, ze dziewczyna nie byla swiadoma czesci podrozy. Imoen usmiechnela sie przyjemnie i powiedziala - Kurcze, tak sadzisz? Ton dziewczyny spowodowal, ze wlosy za delikatnie spiczastymi uszami Jaheiry stanely deba. * * * -Jestem twoja przyjaciolka - wyszeptala glosem tak twardym jak skala. - Mozemy pomoc sobie nawzajem.Abdel probowal myslec o Jaheirze, jednak obecnosc tej kobiety byla wszechogarniajaca. Zamknal oczy i odwrocil glowe ostro na bok. Wydawala sie byc jednoczesnie smutna i pewna siebie, pelna nadziei i przepelniona zalem. Chcial wyciagnac do niej reke, lecz zamiast tego cofnal sie o dwa kroki. Podeszla dwa kroki do niego, utrzymujac stala odleglosc pomiedzy nimi. Miala jasnoszare oczy, ktorych Abdel nie byl w stanie ignorowac. -Moge zdobyc dla ciebie bron - powiedziala cicho. - Moze tez zbroje, ale bedziesz musial go zabic. Po prostu nie masz wyboru. Abdel zmarszczyl brwi. -Zabijales juz wczesniej dla zlota, Abdelu - rzekla, teraz jeszcze ciszej. - Widze to w twojej twarzy, w konturach twoich ramion, w grzbietach twoich dloni. Mozesz to zrobic. Mozesz zdobyc zloto, ktorego potrzebujesz, by zaplacic Gaelanowi, aby powiedzial ci, gdzie jest twoja... -Wystarczy - powiedzial, odwracajac sie. Podeszla jeszcze blizej i dotknela jego ramienia. Miala zimne, lecz miekkie palce. Chcial wzdrygnac sie pod jej dotykiem, lecz nie zrobil tego. -Jest Zlodziejem Cienia - rzekla. - Aran Linvail. Jest skrytobojca Zlodziei Cienia. Zabija dla zlota kazdego dnia. Czy nie powinien sam zginac w ten sposob? -Nie robie juz tego - powiedzial Abdel, nie odwracajac sie. - Zmienilem sie. -Mozesz to zmienic z powrotem - wyszeptala Bodhi. - Jesli ja wystarczajaco kochasz. Abdel wiedzial, co powiedzialaby Jaheira, gdyby tu byla. Przypomnialaby mu, jak daleko zaszedl od smierci Goriona. Nie byl juz najemnym zbirem. Nie zabijal juz ze zlosci. Jednak Jaheiry tu nie bylo. Byla trzymana w niewoli, moze torturowana, albo cos jeszcze gorszego. Abdel nie wiedzial, co sie z nia dzialo. Jesli to Zlodzieje Cienia porwali ich z Wrot Baldura - a wydawalo sie to dostatecznie prawdopodobne - to moze zabicie tego Arana Linvaila bylo jakas forma sprawiedliwosci. Abdel wiedzial, ze sie oszukuje, jednak nie mial wyboru. Mogl wymusic informacje od Gaelana Bayle'a, jednak czy byloby to lepsze niz zabicie skrytobojcy Zlodziei Cienia? Gdyby wiedzial, gdzie jest Jaheira, czy nie zabilby z ochota kazdej liczby Zlodziei Cienia, by ja uratowac? Tak wiec Aran Linvail bedzie jednym z nich. -Potrzebuje szerokiego miecza - powiedzial cicho do Bodhi. - I kolczugi, ale nic fantazyjnego. Usmiechnela sie. -Robisz dobra rzecz, Abdelu - powiedziala krzepiaco. - Wydajesz sie w to nie wierzyc, ale kiedy to wszystko sie skonczy, bedziesz wiedzial, ze zrobiles, co musiales, aby ja uratowac, przy okazji czyniac swiat lepszym miejscem - bez Arana Linvaila. -Szeroki miecz - powtorzyl. - Tak ciezki jak tylko znajdziesz. Rozdzial szosty Wiedziala wszystko. Miala racje we wszystkim. Kazde drzwi. Odsuwajacy sie panel za lozkiem w trzecim pomieszczeniu na lewo za schodami. Wiedziala gdzie za obluzowana cegla znajduje sie klucz. - Czy zawodowy skrytobojca moglby byc tak glupio naiwny? Najwyrazniej. Wiedziala dokladnie, jak go tam doprowadzic.Abdel byl juz wczesniej wrabiany. Jako najemnik spedzil wiekszosc swego zycia, bedac wrabiany w ten czy inny sposob. Placono mu, by wykonal mokra robote dla tego handlarza, tamtej gildii kupieckiej czy jakiegos innego drobnego ksiazatka. To bylo wrabianie, zabojstwo zabojcy Arana Linvaila, i Abdel wiedzial o tym, nie mial jednak wyboru. Nie bylo juz w jego ciele czesci, ktora by bolala. Minelo zaledwie kilka godzin, odkad byl torturowany, bity, przypalany, szpikowany strzalami, lecz czul sie juz dobrze, jednak byl zlamany. Znajdowal sie w srodku miasta, ktore za cholere nie troszczylo sie o nikogo, zwlaszcza o niego. Nie spal, nie liczac okresu, kiedy byl nieprzytomny. Czul, ze jego glowa jest jednoczesnie ciezka i ulotna. Wzial gleboki oddech i wypuscil go z szeptem - Jeszcze raz. Powietrze w szafie pachnialo perfumami i naftalina. Nie byla ona tak nieporzadna jak wiekszosc szaf. Ten Aran Linvail zarobil kupe pieniedzy, zabijajac innych - wiecej niz Abdel kiedykolwiek mial. Pelno tu bylo drogich jedwabi z Kara Tur, welny z gor Kregoslupa Swiata i miekkiej bawelny z egzotycznej Maztiki. Wisial tu rowniez skorzany pancerz, ktory byl tak idealny, tak doskonale wykonany i utrzymany, ze musial byc magiczny. W sypialni, za ktora stal w gotowosci Abdel, Linvail kochal sie dosc frywolnie z dziewczyna, ktora najwyrazniej nie byla nowicjuszka we frywolnej milosci. Nazywala go "kochanie", co powodowalo, ze Abdel krzywil sie. Byla nieszczera, jednak Linvaila wydawalo sie to nie obchodzic. Zabawa ciagnela sie wedlug Abdela przez nie konczace sie godziny. Chowal sie w szafie, poniewaz nie chcial zabijac dziewczyny. Chcial, by Aran Linvail byl sam. Abdel przykucnal i staral sie najmocniej jak mogl, rozciagnac miesnie. Probowal oczyscic umysl i zauwazyl, ze moze to zrobic z troche wieksza latwoscia, niz sie spodziewal. Nie chcial byc tam, gdzie byl, nie chcial robic tego, co zamierzal zrobic, ale przynajmniej cos robil. Jakis czas pozniej skonczyli nareszcie i Abdel uslyszal, jak Linvail mowi - Idz juz. Dziewczyna powiedziala cos, czego Abdel nie mogl uslyszec, jednak jej glos byl opryskliwy i obrazliwy. Jego odpowiedzi towarzyszyl glosny trzask. Pisnela i rozlegl sie odglos upadajacego czegos ciezkiego oraz przytlumione skrzypniecie mebli przesuwanych po drewnianej podlodze. Wszystkiego tego Abdel musial wysluchac. Drzwi szafy wypadly z zawiasow i Abdel wyszedl ze srodka, unoszac przed soba plynnym ruchem swoj szeroki miecz. Aran Linvail spojrzal na niego, podobnie jak dziewczyna. Byla mloda - niezbyt mloda, jednak wystarczajaco mloda. Byla piekna. Jej wlosy mialy kolor przytlumionej czerwieni, a skora na calym szczuplym ciele pokryta byla piegami. Trzymala sie za lewa strone twarzy, ale nie krwawila. Wygladala na zaskoczona. Aran Linvail doswiadczyl przed laty straszliwych obrazen. Jego twarz byla pokryta masa okropnych blizn. Jedno oko bylo zamkniete, stracil je calkowicie. Popatrzyl na Abdela zdrowym okiem z miejsca, gdzie przykucnal nad dziewczyna. Mial na sobie luzne bryczesy i nic poza tym. Na jego piersi, brzuchu i bokach znajdowaly sie inne blizny. Abdel rzucil sie na niego, dziewczyna pisnela, a Aran Linvail odwrocil sie i zaczal biec. Abdela zbilo to z tropu. Skrytobojca nie tylko wymknal sie pierwszemu atakowi, lecz rzucil sie do ucieczki, i to szybko. Dziewczyna byla zaklopotana. Abdel zerknal na nia przelotnie i z jakiegos powodu, ktorego nie byl w stanie okreslic, wzruszyla ramionami. Abdel podazyl za Aranem Linvailem przez ozdobne, mahoniowe drzwi na korytarz. -Kim jestes?! - wycofujacy sie zabojca zawolal przez ramie. Abdel nie odpowiedzial. Linvail dotarl do szczytu schodow, wciaz bedac trzy lub cztery kroki przed czubkiem miecza Abdela. Zabojca nie tyle zbiegal, co rzucil sie w dol schodow. Abdel ruszyl za nim bardziej kontrolowanym krokiem. -Kto cie przyslal?! - znow krzyknal Linvail. Abdel ponownie go zignorowal i parl dalej. Linvail dotknal podlogi na koncu dlugich, waskich schodow i obrocil sie, trzymajac jedna dlon na galce poreczy. Przedsionek byl ze smakiem udekorowany, a Abdel warknal z frustracja. Frontowe drzwi znajdowaly sie jedynie kilka krokow dalej. Gdyby Linvail zdolal wydostac sie na zewnatrz, Abdel musialby cofnac sie do domu i wymknac droga, ktora przyszedl, podczas gdy Aran Linvail podnioslby na z pewnoscia zatloczonej o poranku ulicy najwiekszy rwetes i krzyk, jaki tylko moglby podniesc. Co dziwne, skrytobojca nie ruszyl ku drzwiom. -A wiec zamierzasz mnie po prostu zabic? - Linvail zawolal przez ramie, biegnac krotkim korytarzem rownoleglym do schodow. Abdel ruszyl za nim, w koncu zblizajac sie do uciekajacego mezczyzny. Linvail minal drzwi na koncu korytarza, a Abdel wpadl tuz za nim. Pomiedzy zebra Abdela wbil sie noz, rozrywajac skore, miesnie i troche miekkiej tkanki, ktorej wielki najemnik mogl potrzebowac, by przezyc. Linvail dotarl do kuchni, a gdy Abdel pochylil sie, nie mogl nie docenic szybkosci Linvaila - nie tylko dostal sie tutaj, lecz rowniez chwycil duzy noz tak plynnym ruchem, ze nie tracac tempa mogl pchnac nim w podazajacego za nim na slepo najemnika. Skrytobojca byl dobry. Abdel byl jednak przynajmniej rownie szybki co Linvail. Napial miesnie brzucha i pochylil sie w przod, wbijajac sobie noz jeszcze glebiej we wnetrznosci, gdy wyciagal raczke z dloni Arana Linvaila. -Kim jestes? - spytal znow skrytobojca. Abdel steknal z bolu i podniosl miecz. Linvail uchylil sie pod ciosem i Abdel wiedzial, jak zdrowe oko zabojcy zauwaza odwrocenie i przewiduje jego nastepny atak. Unikajac ciecia, ktore pozbawiloby go glowy, Linvail pochylil sie i chwycil noz wciaz wystajacy z brzucha Abdela. Ostrze wyszlo z niemala iloscia krwi i jeszcze wieksza iloscia bolu. Abdel pozwolil sobie zaklac na glos, jednak skrytobojca nie byl tak glupi, by tracic czas na napawanie sie sukcesem. Probowal zaraz znowu pchnac Abdela, jednak wielki najemnik zdolal opuscic swoj nowy miecz wystarczajaco szybko, by odtracic ostrze. Noz byl dobry i nie zlamal sie, jednak Linvail jeknal, gdy sila obrony wywolala najwyrazniej bolesne wibracje w jego rece. Z gory dziewczyna zawolala - Aran, Aran, wszystko dobrze? Linvail gwaltownie skierowal noz w dol, a Abdel odstapil krok na bok, unikajac ciosu, gdy wykonywal silne, niskie pchniecie w zabojce. Linvail znow okazal sie jednak szybszy i nie tylko uchylil sie przed wielkim mieczem, lecz zamachnal jeszcze raz duzym nozem, pozbawiajac Abdela pierwszego palca lewej reki z nieprzyjemnym trzasnieciem. Abdel ryknal z bolu i wscieklosci, tak naprawde bardziej zawstydzony niz zraniony. Palec uderzyl w drewniana podloge zagraconej kuchni z niemal nieslyszalnym plask! -Nie mozesz mnie zabic, wielki czlowieku - powiedzial kpiaco zabojca, cieszac sie wyraznie tym drobnym okaleczeniem. - Zabilem wiecej... Cokolwiek zamierzal powiedziec, zakonczylo sie krwawym bulgotem. Abdel cial tak szybko i mocno, ze zdumial nawet siebie. Niemal przecial zabojce w pol. Postawil stope na jego piersi i pchnal go w dol. Natychmiast wszedzie znalazla sie krew. -To... - skrytobojca zdolal powiedziec z ustami pelnymi krwi - to szkoda. Aran Linvail skonal na podlodze swojej wlasnej kuchni. -Aran? - zawolala znow dziewczyna. - Aran, wystraszylam sie. Kto to byl? Abdel znow jeknal i rozejrzal sie po podlodze w poszukiwaniu brakujacego palca. Nurzajac sie we krwi pochylil sie i podniosl odciety fragment. Widzial juz przy wielu okazjach w swoim zyciu amputowane konczyny i znal prosta zasade, ze jesli cos sie straci, pozostaje to stracone, chyba ze ma sie duzo pieniedzy i naprawde dobrego kaplana. Abdel nie byl tak naprawde swiadom tego, ze przylozyl palec z powrotem do malego, krwawiacego kikuta, lecz zrobil to. Zlal sie niemal natychmiast z dlonia choc wciaz krwawil. Przytrzymal go w miejscu przez kilka dlugich oddechow, a gdy puscil, pozostal tam. -Bhaal - wysapal, znajac az za dobrze zrodlo swoich leczniczych wlasciwosci. Uznal, ze moze w koncu jego przekleta krew ma jakies zalety. -Aran? - zawolala dziewczyna drzacym glosem. - Aran, to nie jest smieszne. Abdel niemal rozwazyl powrot na gore, by powiedziec dziewczynie, co sie stalo, zapewnic ja, ze lepiej jej bedzie samej i wyslac ja w droge z paroma sztukami zlota. Nie mial oczywiscie zadnego zlota i naprawde nie chcial, by zobaczyla go pokrytego krwia swego kochanka. Przykleknal we wciaz powiekszajacej sie gwaltownie kaluzy krwi, obok nieruchomej sylwetki Arana Linvaila. -Jeszcze raz - powiedzial. - Ostatni. Odcial skrytobojcy glowe, poniewaz musial to zrobic. Byla ona warta krolewskiego okupu w zlocie, a przynajmniej druidzkiego okupu, a Abdel wiedzial, ze Aran Linvail nie bedzie ostatnim Zlodziejem Cieni, ktorego bedzie musial zabic, by wydostac bezpiecznie Jaheire oraz Imoen z miejsca, w ktorym sie znajdowaly, gdziekolwiek ono bylo. Z kuchni wychodzily waskie drzwi prowadzace do komorki i Abdel przeszedl przez nie. W podlodze komorki znajdowala sie zapadnia prowadzaca do kanalu, ktory z kolei prowadzil do alejki mogacej doprowadzic go do wzglednie bezpiecznego miejsca i anonimowosci w Miedzianej Mitrze. Przynajmniej tak powiedziala mu Bodhi, a jak dotad miala racje. -Aran? - dziewczyna zawolala z gory. - Aran, wystarczy. Schodze na dol. Rozdzial siodmy W miare jak zblizal sie swit, Bodhi stawala sie coraz bardziej nerwowa, choc znajdowala sie gleboko pod ziemia i byla z dala od niebezpieczenstwa wystawienia sie na zabojcze promienie slonca. Mimo to musiala dostac sie na powierzchnie, by wrocic do swego miejsca odpoczynku w glebi wyspiarskiego azylu Irenicusa. Mogla dosc szybko przemieszczac sie w postaci nietoperza, jednak powrot na wyspe wciaz zajmie jej troche czasu. Nie miala pojecia, co zajmuje tak dlugo Abdela. Czy moglo mu sie nie powiesc? Aran Linvail byl wycwiczonym zabojca, jednak z pewnoscia nie mogl rownac sie z tym rzekomym boskim synem. Czy Linvailowi udalo sie przeciagnac go na swoja strone? Czy Abdel pracowal juz dla Zlodziei Cienia?Jedynie sekundy dzielily ja od ponownego skontaktowania sie z Irenicusem, zdecydowala sie bowiem wprowadzic w zycie plan awaryjny i wrocic, kiedy do pomieszczenia wpadl Abdel, sapiac i trzesac sie z ledwo skrywanej wscieklosci. Usiadl ciezko na podlodze, odrzucajac niedbale miecz na bok. -No dobrze - powiedzial. - Wrocilem. Nie tylko w ten sposob. Czujac ulge, ze go widzi, lecz wciaz przejmujac sie nadchodzacym switem, Bodhi podeszla do niego. Najemnik potrzasnal lekko glowa i podniosl dlon, by utrzymac kobiete daleko, utrzymac ja w ciszy, lub jedno i drugie. -Abdelu - rzekla, pozwalajac, by prawdziwa ulga, odczuwana na jego widok, uczynila jej role jeszcze bardziej przekonujaca. - Co sie stalo? Abdel usmiechnal sie. -Jestes mi winna trzydziesci tysiecy sztuk zlota. Rowniez sie usmiechnela. Widok usmiechu na jego twarzy zrobil na niej wrazenie, ktorego nie doswiadczyla od dobrych wielu dziesiecioleci. -Ciesze sie, ze cie widze - powiedzial Abdel szczerze. - Czy to dziwne? -A ja sie ciesze, widzac ciebie - odparla, jedynie czesciowo dlatego, ze tak jej polecono. Pochylila sie i pocalowala go. Z poczatku odsunal sie gwaltownie od niej, lecz naciskala, i ulegl. Jego wargi byly zaskakujaco miekkie, Bodhi starala sie zbytnio nie przytulac, wiedzac, ze Abdel wyczuje w rezultacie jedynie chlod. Kiedy odsunela sie, mial zamkniete oczy i byl zaklopotany. -Jaheira... - rzekl. Bodhi potrzasnela glowa i jej wzrok zetknal sie z jego. Skupila sie na najczarniejszym punkcie jego zrenic i utrzymywala jego spojrzenie w uchwycie rownie rzeczywistym i silnym jak imadlo. Wypuscila z siebie powoli, miarowo powietrze i jej wola przeplynela z jej oczu do jego. Ujrzala w nich krotki blysk zoltego swiatla, ktory niemal zlamal jej koncentracje. Nie pozwolila sobie na luksus zastanawiania, czym bylo to swiatlo. Niewazne, czy ten mezczyzna byl polbogiem, czy nie, jej czary dzialaly na niego jak na kazdego innego i czula, ze wszelkie posiadane przez niego zaslony rozplynely sie. -Dobrze sie spisales, Abdelu - wyszeptala, a on przytaknal niemal niedostrzegalnym poruszeniem podbrodka. - Mozesz teraz odpoczac... od wszystkiego. Abdel opuscil glowe, po czym wymusil usmiech i sprobowal wstac. Bodhi zakolysala sie w biodrach i pomogla mu sie podniesc, objawszy go silnie za plecy. Pozwolil sie przyciagnac. Widziala, ze chce cos powiedziec. Bodhi nie miala czasu, by Abdel udal sie na duchowe poszukiwania. Oczarowala go cialem, ruchami ciala, i mezczyzna poddal sie calkowicie. Nawet Bodhi nie byla gotowa na reakcje, ktora otrzymala. * * * Abdel nigdy nie podjal swiadomej decyzji, by zdradzic Jaheire i wziac Bodhi - wciaz mu obca - za kochanke. Podobnie jak wiele rzeczy w przeciagu ostatnich kilku dni, to po prostu sie stalo.Poczul, jak napiecie z jego dloni i rak ustepuje, zastapione przez gladkosc jej lnianej sukni oraz chlodna, delikatna skore pod spodem. Trzymala go w ramionach silniej niz jakakolwiek kobieta wczesniej. Usta Bodhi zamknely sie na jego, a jej oddech smakowal ziemia. Byl to pierwotny zapach - bardziej odczucie niz won. Jej wargi byly chlodne, niemal zimne, i mroz jaki wywolaly na grzbiecie Abdela spowodowal, ze czul sie niezwykle rozbudzony. Jego cialo wybuchlo pelnia zycia. Plynaca przez niego krew dawala rozne sygnaly, przeplywala do roznych miejsc, jednak kierowala nim ta sama ponadludzka namietnosc, ktora prowadzila mu reke w walce i dawala umiejetnosc zabijania bez wahania. Byla to mniej umiejetnosc, a bardziej potrzeba, niczym koniecznosc oddychania. Kiedy ich jezyki spotkaly sie, dla Abdela nie bylo juz powrotu. Jego oczy plonely i poddal sie rytmowi tej dziwnej kobiety w ten sam sposob, jak poddawal sie brzekowi stali przeciwnika. Obydwa przychodzily w tym samym pelnym wahania, badawczym tancu dwoch wojownikow, szukajacych slabosci i luk. Jej suknia opadla niczym wytracona tarcza wroga, a on pozbyl sie swoich nielicznych ubran w ten sam sposob, w jaki usuwal wszelkie niewygodne okrycia, ktore moglyby mu zaklocic ruchy reki z mieczem. Podloga byla chlodna i szorstka, i Bodhi przyjela ja jako pierwsza. Odsunela sie od niej - odsunela sie w strone Abdela, ktory odpowiedzial na te slabosc, przyciagajac ja do siebie. Poruszali sie teraz calkowicie bez zastanowienia, udawania czy planu. Byli w pelni razem w tej jednej, krysztalowej chwili. Byla to chwila z rodzaju, jakiego Abdel nigdy dotad nie doswiadczyl, nawet w najzacieklejszej krwawej furii albo w najdzikszej, zabojczej szermierce. Nie byla to tawerniana dziwka i transakcja, ktorej dokonali, siegala do krwi, nie zas jedynie do sakiewki. Bylo to na poczatku tego, co oboje z nich znali na cichym, akceptujacym poziomie, ktory zakonczyl sie, gdy jej twarz przeslizgnela sie do jego gardla. Jej chlodny oddech otarl sie o jego muskularna szyje. Abdel uslyszal gluche trzasniecie, ktore nawet w tym polprzytomnym stanie poznal jako przemieszczanie sie stawow. Na jego skorze pojawila sie ciepla wilgoc i wzial gleboki oddech, gdy Bodhi przycisnela twarz do jego szyi. Jego cialo zadrgalo tak gwaltownie, ze niemal rozdzielili sie. Abdel trzymal ja mocno i jej plecy wydawaly sie podskakiwac w jego uchwycie. Oddychala szybko i ciezko przez nos, wydajac z siebie rytmiczne syczenie, a z jej gardla wydobywal sie warkotliwy, zwierzecy odglos. Jej piersi, przycisniete plasko do jego, wibrowaly tym dzwiekiem. Jej cialo zadrzalo seria spazmow, ktore wywolywaly wrazenie, jakby kazdy z miesni w jej ciele otrzymal swoja wlasna wole i kazdy walczyl o ucieczke badz nadrzedna wladze. Ucieczka Abdela nadeszla, gdy ta namietna furia zaczela zanikac i twarz Bodhi oddalila sie od jego szyi. Wzrok Abdela zamglil sie i zakrecilo mu sie w glowie. Przycisnela mu do szyi dlon o zimnych palcach i trzymala ja tam mocno, podczas gdy Abdel niemal zemdlal niczym wdowa na pogrzebie w lecie. * * * To nie byl czlowiek.Mial racje, pomyslala Bodhi. Na najciemniejsze czeluscie otchlani, Irenicus mial racje. To nie byl czlowiek. Ani troche. Obawiala sie, slusznie, ze Abdel ja zabije, jesli zda sobie sprawe, co zrobila. Zakosztowala jedynie troche - coz, moze wiecej niz to troche, ktore zamierzala. Byla ciekawa, lecz teraz to bylo juz skonczone, zdawala sobie sprawe, ze miala nadzieje, iz Irenicus nie mylil sie co do Abdela. On sie nie mylil. Karmila sie na setkach, moze tysiacach mezczyzn ze wszelkich sciezek zycia. Zakosztowala krwi pasterzy i ksiazat, generalow i pikinierow. Zywila sie szlachetna krwia elfow, gorzkimi plynami orkow oraz wszelkimi rodzajami prymitywnych, czajacych sie w cieniach stworow Podmroku. Smak krwi stal sie dla niej niczym kuchnia dla zyjacych. Czasami byla dobra - dobrze przyrzadzona przez bogate, wygodne zycie - czasami pozostawiona sama sobie, by zatechla lub skrzepla w blotnistych zylach szefa kuchni. Krew Abdela nie byla podobna do niczego, co probowala wczesniej. Dla osrodkow czuciowych jej jezyka Abdel byl silnym, mlodym mezczyzna, na jakiego wygladal. Kiedy wydawalo jej sie, ze glowa eksploduje jej w iskrach rozszalalego swiatla, zwyczajny smak przestal byc wazny. Kiedy cale jej cialo doswiadczylo tego wszystkiego, rozkwitlo, rozswietlilo sie, wybuchalo czerwonymi, wirujacymi pieklami i przestala byc drapiezca, stajac sie kims w rodzaju wyznawcy, blagajac o laske niestalego lecz szczodrego boga. Tak bardzo chciala to powtorzyc, ze zmusila sie, by sie od niego odczolgac. Zyla od stuleci i wlasnie plynace z nich doswiadczenie powstrzymywalo ja. Zabrala mu juz wystarczajaco wiele krwi, by go oszolomic. Podzialalo to na szczescie na jej korzysc. Abdel nie moglby powiedziec, ze zostal ugryziony. Lezal na podlodze i pozwalal, by przeplywaly przez niego doznania. Dobrze sie postarala przy tamowaniu krwawienia, kiedy jednak jej wzrok rozjasnil sie wystarczajaco, by spojrzala znow na niego i ujrzala cos wiecej niz swiecace jasno bostwo, zobaczyla, ze rana juz sie zalecza. Powinien sie uleczyc, lecz zdecydowanie nie tak szybko. Grzbietem dloni otarla krew z warg i podbrodka, po czym wyglodniale zlizala ja, odwrocona nagimi plecami do Abdela, by nie mogl jej widziec w tym dzikim momencie. Zaczal oddychac gleboko i regularnie, wiedziala, ze wkrotce podniesie sie i na nia spojrzy, jesli juz tego nie robil. Zaczela szukac sukienki, znalazla ja i wsunela przez glowe, starajac sie jak mogla, by wygladzic ja na biodrach bez potrzeby wstawania. Nie sadzila, ze bylaby zdolna wstac. * * * Abdel czul mrowienie na szyi, a gdy podrapal sie tam, zabolalo troche, lecz nie zwrocil na to uwagi. Oparl sie na lokciu i choc byl pewien, ze ujrzy Bodhi obok siebie, wcale jej nie zobaczyl. Zza niego dobiegl szelest ubrania i odwrocil sie powoli, z ciezka glowa i oklaplym cialem. Byla tam, wygladzajac pomarszczona suknie z czerwonego lnu na delikatnych, ksztaltnych biodrach. Abdel nie mogl sie nie usmiechnac, choc wiedzial, ze musi wygladac na razonego miloscia glupca.Nie wiedzial, co powiedziec, wiec wpatrywal sie jedynie w nia, dopoki nie odwrocila ku niemu policzka, by rzucic nan okiem. Abdel nie byl pewien, co czuc na temat jej wyraznej niecheci, by na niego patrzec. Poczul sie nagle bardzo nagi i siegnal po spodnie, rzucone obok niego na podloge. -Nie zranilem cie - powiedzial cicho, z nadzieja. -Nie - rzekla szybko na dlugim, swiszczacym wydechu. Zalozyl spodnie, klnac pod nosem na klopoty, w jakie ich wciagal. Jego rece byly dziwnie slabe, trzesly sie lekko, a spodnie byly lekko za ciasne. -Gdzie pojdziesz? - zapytala go, a jej glos - juz glosniejszy - odbil sie echem po pustej, kamiennej komnacie, piwnicy w Miedzianej Mitrze. Abdel nie odpowiadal przez czas, ktory wydawal sie zbyt dlugi. Musial okreslic, co miala na mysli. Sporo sie zastanawial, wracajac po zabiciu Arana Linvaila i doszedl do pewnych wnioskow. -Wiesz, gdzie musze isc - powiedzial jej - czyz nie? -Zabiles go w domu? - spytala za scisnietym gardlem. Wstal powoli z zesztywnialymi kolanami i przeszedl do schodow. Spojrzal na nia raz, oczyma ciezkimi, zamglonymi, troche przycmionymi, po czym wszedl na gore i siegnal po plocienny worek nasaczony krwia. Z gory schodow cisnal go Bodhi pod stopy. Kiedy odcieta glowa Arana Linvaila wytoczyla sie ze srodka, Bodhi wziela gleboki oddech i probowala zachowac powage. -Nie musze chyba zabijac kogos innego za nastepne dwadziescia tysiecy, prawda? - zapytal. -Znasz dom wariatow? - spytala go. Abdel pochylil glowe na bok, niczym pies. To bylo dziwne pytanie. -Dom wariatow? - zapytal, schodzac po schodach, omijajac krew, by stanac przed nia. Odwrocila sie, by na niego spojrzec, i w gasnacym swietle uznal, ze mogla sie zaczerwienic. -Jest tam trzymana - powiedziala. - Obydwie sa trzymane w Czarotwierdzy. To dom wariatow... azyl dla oblakanych. Abdel westchnal. Zaczynalo mu sie przeczyszczac w glowie i byl taki zmeczony. Jego umysl byl mieszanina miliona uczuc i mysli, ktore nie mialy dla niego sensu. Wiedzial, ze ta kobieta oraz jej przyjaciel Gaelan Bayle nim manipuluja. Wiedzial, ze stal sie celem dla Zlodziei Cienia za cos, co zrobil Sarevok - to bylo smieszne. Wiedzial skads, ze mloda dziewczyna z jego przeszlosci - przeszlosci, ktora wydawala sie rownie odlegla, jakby byla zupelnie innym zyciem - zostala w to wszystko wmieszana. Nie dbal juz o to, kogo bedzie musial zabic, kto chcial ile zlota lub co musialo sie wydarzyc. Jedyna rzecza, jaka miala dla niego sens, bylo odnalezienie Jaheiry oraz Imoen i zapewnienie im znow bezpieczenstwa. Byly wiec w domu wariatow, w wiezieniu, lochu, niewazne. Wiedzial, ze do wszystkiego, co mowi mu Bodhi, jest przytwierdzonych wiecej nitek, jednak bedzie musial je obciac, gdy Jaheira i Imoen beda juz bezpieczne. -Gdzie jest to miejsce? - spytal. -Jeden z moich braci tam jest - powiedziala. -Co to ma ze mna wspolnego? - zapytal. - Jego tez mam zabic? -Nie - odparla Bodhi. - On jest po naszej stronie. Nazywa sie Jon Irenicus. -Jest szalony? - spytal Abdel, nie trudzac sie wzmianka, ze nie jest pewien, czy on i Bodhi znajduja sie po tej samej stronie. Tym razem spojrzala na niego ostro i odwrocila sie rownie szybko, jednak Abdel ujrzal w jej oczach nie dajacy pomylic sie z niczym innym blysk zlosci. -Przepraszam - powiedzial szybko. Musial wiedziec, co ona wiedziala. Bodhi opuscila ramiona i rzekla - Zostal falszywie oskarzony, wmanipulowany przez Zlodziei Cienia, ktorzy kontroluja azyl. Zabrali go tam, by usunac go z drogi, by go torturowac i uczynic go swiadkiem wielkiego zla, jakie zamierzaja popelnic. Abdel przelknal sline zaschnietym nagle gardlem. -Maja tam rowniez Jaheire i Imoen - dodala Bodhi. - Moge cie tam zaprowadzic i pokazac droge do srodka. - Bodhi spojrzala na sufit. - Musi sie zblizac swit. Abdel rowniez zerknal na strop i nie znalazl tam odpowiedzi. -Musze isc - powiedziala. -Jesli Jaheira i Imoen sa trzymane w tym domu wariatow, jak mowisz - rzekl do niej Abdel - nic nie powstrzyma mnie przed udaniem sie tam. -I pomozesz mojemu bratu? - spytala. Abdel westchnal. Zostal wmanipulowany w to wszystko, ale... -Oczywiscie - obiecal. -Musze isc - wyszeptala, rysujac cos w trocinach na podlodze. - Zobaczysz ten znak na scianie u podstawy najwyzszej wiezy na wyspie. Tak szybko jak mozesz, powiedz slowo nchasme, albo zostaniesz spalony na wegiel. Otworzy sie dla ciebie droga. -Poczekaj - powiedzial, a w jego glosie wciaz siala zamet nie podobajaca mu sie stanowczosc. - Zostan ze mna. To znaczy... chodz ze mna. Podeszla powoli do schodow i postawila stope na dolnym stopniu. Zblizyl sie do niej o krok, lecz wiedziala, ze nie podejdzie blizej. -Nie moge - odrzekla po prostu. - To niemal... -Bodhi - powiedzial. -Kapitan moze cie tam zaprowadzic - rzekla donosnym i wyraznym glosem. - Jest tam tylko jeden dom wariatow. Jest na wyspie. Bedziesz potrzebowal lodzi. Blagam cie... blagam cie, zebys tam poszedl. I pamietaj slowo... -Nchasme - powtorzyl, zerkajac na trociny. Narysowala dwie faliste, rownolegle linie, niczym woda, z czyms, co moglo byc okiem pomiedzy nimi, z prawej strony. Spojrzala na niego z zaczerwienionymi oczyma. Z mizernym, wymuszonym usmiechem weszla po schodach, otworzyla drzwi i szybko przez nie przeszla. Rozdzial osmy Przybrawszy postac nietoperza, Bodhi wzleciala z cala swa wciaz jeszcze spora sila, by scigac sie z jasniejacym niebem, ku poszarpanym, nie przebaczajacym wiezom azylu.Osiadla na wysokim minarecie i odwrocila twarz ku wschodowi. Niebo mialo kolor granatu, ktory stal sie jasniejszy, bardziej niebieski, gdy znow przeobrazila sie w kobiete. Wiszac dwadziescia metrow nad ziemia w waskim, roztrzaskanym oknie, Bodhi parsknela, widzac plamke na szaro-brazowym horyzoncie, ktora wkrotce eksploduje w swiatlo, mogace spalic ja na popiol swymi pierwszymi, niesmialymi promieniami. Bodhi nienawidzila slonca, gardzila swiatlem. Kazdy dzien kpil z niej, pokazywal jej, ze tak dlugo jak bedzie zyla - przez kolejne stulecia wladczej niesmiertelnosci - wciaz bedzie miala slabosc. Spojrzala na roztrzaskujace sie w dole o skaly fale i pomyslala o Abdelu. Przeplynela przez nia fala potegi, popychana boska krwia wciaz jeszcze krazaca w jej zylach. Usmiechnela sie, pozwalajac, by jej dlugie, zgrabne, drapiezne kly wysunely sie z ochronnych objec dziasel. Syknela na slonce, gdy jego pierwszy promien wylonil sie zza horyzontu. Swiatlo dotknelo jej dloni, gdy, wciaz syczac w bezsilnym uporze, zaczynala zatrzaskiwac za soba okiennice. Poczula nieprzyjemne cieplo, zahaczajace o skraj bolu. Bodhi domknela okiennice i przytrzymala oparzona dlon. Swiatlo slonca ledwo ja dotknelo. Powinna sie calkowicie spalic, lecz byla jedynie pocalowana czerwienia. Usmiechnela sie i wciagnela powietrze, niemal zastanawiajac sie, czy nie otworzyc szeroko okiennic, by rzucic wyzwanie znienawidzonemu sloncu. Zamiast tego podeszla do drzwi prowadzacych do schodow na dol, do malego, zamknietego pomieszczenia, w ktorym znajdowala sie stara, zniszczona trumna. Abdel, pomyslala. Syn Bhaala. * * * Odkad Minsc zaczal pracowac w Miedzianej Mitrze, miejsce to stalo sie czyste jak nigdy dotad. Po calej nocy pracy rudowlosy szaleniec zawsze zostawal przez poranek, by posprzatac, i nie szedl spac, dopoki miniaturowy, gigantyczny, przestrzenny chomik, ktorego nosil, nie powiedzial mu, ze wszystko jest w porzadku. Nikt nie cieszyl sie z tego bardziej niz Abdel, ktory wrocil do tawerny wyczerpany, wciaz tkwiac w pozyczonych spodniach i potrzebujac lodzi.Kiedy wielki najemnik wszedl po schodach z piwnicy, Minsc powital go usmiechem i powiedzial - Wielki czlowiek, Boo. To jest wielki czlowiek! -Minscu - rzekl Abdel. - Potrzebuje twojej pomocy. Minsc usmiechnal sie i spojrzal na male zwierzatko siedzace wygodnie na jego ramieniu, przytaknal i powiedzial - Cokolwiek zechcesz, jesli pomozesz mi przeniesc kapitana. Abdel wszedl do wspolnej sali, ciemnego pomieszczenia, ktore pachnialo duzo lepiej niz ostatnim razem, gdy Abdel tu byl. Nie bylo tu okien i choc na zewnatrz swiecilo jasno slonce, Minsc pracowal przy blasku jednej swiecy. W wyjatkowo ciemnym rogu znajdowal sie siwy, stary mezczyzna, spiacy i chrapiacy glosno. -Kapitan? - spytal Abdel, jak przez mgle rozpoznajac starego pijaka. Minsc przytaknal, wciaz sie usmiechajac, i podszedl do mezczyzny. -Idziemy, kapitanie Havarian! Zamykamy! Abdel usmiechnal sie po raz pierwszy od dawna i probowal pomyslec o bogu, ktoremu moglby podziekowac. -Ten czlowiek ma statek? - zapytal Minsca. Minsc wzruszyl ramionami, lekko stukajac starca w twarz. -Podobno jest jakims wielkim pirackim kapitanem, jednak bywa tu samotnie kazdej nocy, odkad ja tu jestem. -Musze go obudzic - powiedzial Abdel, rozgladajac sie, dopoki jego wzrok nie spoczal na wiadrze Minsca. - Potrzebuje statku. Abdel podniosl wiadro i wylal cala wode prosto w twarz starca. Havarian wrocil gwaltownie do przytomnosci, ryczac slowa, ktore sprawily, ze nawet Abdel sie zaczerwienil. W koncu warknal - Zatapiaja nas, chlopaki, jestesmy na mieliznie! Minsc rozesmial sie glosno, a Abdel polozyl dlon na ramieniu bredzacego pirata w bezowocnej probie uspokojenia go. -Co na niebiesko-zielonego Sekolaha... - wyjakal pirat, po czym w koncu utkwil zamglone oczy w Abdelu. -Potrzebuje statku - powiedzial najemnik, nachylajac sie blisko twarzy Havariana. Kapitan rozesmial sie - grobowym, niemal krztuszacym sie glosem - i rzekl - Podroz kosztuje, chlopcze, ale moge zabrac cie nawet do Luskan, jesli trzeba. -Nie musze udawac sie tak daleko - odparl Abdel. -Dobrze - powiedzial starzec - ale niezaleznie gdzie jedziesz, bedzie kosztowac. -Nie mam nic, czym moglbym ci zaplacic, starcze - przyznal - ale moze moglibysmy cos wymyslic... Stary mezczyzna kaszlnal ze smiechem i zdolal podniesc sie na nogi. -Biedny sukin... - warknal Havarian. - Ide do domu. -Moge pozyczyc ci troche pieniedzy - powiedzial Minsc. Abdel i kapitan odwrocili sie gwaltownie do niego. Obrot spowodowal, ze stary zeglarz wyladowal ciezko na tylku, wydajac z siebie kolejne przeklenstwa. - Ile potrzebujesz? Abdel spojrzal na Havariana, szukajac odpowiedzi. Pocierajac posiniaczone posladki, stary pirat spytal - Ile masz? * * * -Myslalem, ze masz statek - powiedzial Abdel, marszczac brwi na wciaz pijanego kapitana i z powodu bijacego od morza blasku slonca.Z miejsca w ktorym kapitan Havarian rozwalil sie na dziobie malej lodzi wioslowej, beknal donosnie i rzekl - Twojego przyjaciela z mysza nie byloby stac na statek. Poza tym nie wzialem od ciebie za ubranie. Abdel steknal i skonczyl ten temat. Skoncentrowal sie na wioslowaniu, trzymajac sie kursu, jaki wyznaczyl dla nich kapitan. Havarian wydawal sie wiedziec wszystko o wyspiarskim azylu, choc nie podawal Abdelowi zadnych szczegolow na jego temat. Powtarzal wciaz tylko - To zly port, zly port. Kapitan dal mu ubranie, ktore na niego pasowalo. Abdel mial na sobie prosta zeglarska bluze oraz solidne choc za krotkie spodnie pod kolcza tunika, ktora zorganizowala dla niego Bodhi. Na zwyczajnej petli z rzemienia, ktora zrobil, czekajac, az Havarian przyprowadzi lodz, wisial miecz. Czul sie rozbudzony, czujny i po raz pierwszy od jakiegos czasu gotow do walki. Nie spal, ale nie bylo to wazne. Jego palec oraz inne rany, wliczajac w to paskudna dziure w brzuchu, zaleczyly sie calkowicie. Havarian zaczal szukac czegos na dnie lodzi i usmiechnal sie, gdy natrafil na gliniana butelke zamknieta korkiem. Wyciagnal korek polamanymi, zoltymi zebami i przelknal duzy lyk tego, co znajdowalo sie w srodku. Kiedy odjal flaszke od ust, jego oczy wybaluszyly sie groznie, jakby chcialy mu wyskoczyc z glowy, i wydawal sie albo zaczerpywac gleboki oddech, albo krzyczec? -Havarian? - spytal Abdel, troszczac sie o niego przez chwile. Stary pirat wykrztusil z siebie w koncu donosny, flegmowy kaszel. Slina i sluz splywaly mu z podbrodka, a cialem wstrzasala seria gwaltownych konwulsji. -Wszystko w porzadku? - zapytal Abdel. Havarian zdobyl sie na smiech i powiedzial - Slabe... Abdel wzruszyl ramionami i wrocil do wioslowania. Nie mogl tam dotrzec wystarczajaco szybko. * * * Abdel nie przygladal sie dokladnie wyspiarskiemu azylowi. Mogl z latwoscia dostrzec najwyzsza wieze i skierowal sie prosto do niej. Budynek wywolywal jakies mgliste przeczucia i Abdel staral sie usilnie, by utrzymac je z dala od swego umyslu. Nie chcial myslec za bardzo o tym, co robi. Nie chcial myslec, ze swiadomie wdziera sie do miejsca, ktorego wnetrza nikt inny nie chcialby ujrzec.Abdel potrzasnal glowa i wioslowal szybciej. -Spokojnie, chlopcze - mruknal stary pirat. Havarian przyjrzal sie wiezom oraz blankom podobnego do fortecy azylu i zbladl. - Jestes pewien, ze ci tak spieszno? -Musze dostac sie do tamtej sciany - powiedzial Abdel, ignorujac pytanie starca. - Pod najwyzsza wieze. Havarian przyjrzal sie skalistej linii brzegowej i wskazal na zbiorowisko glazow, ktore tworzyly cos na ksztalt miniaturowej przystani. Wszedzie wokol uderzaly fale, jednak nie wiecej niz kilka metrow od podstawy wiezy istnialo male miejsce wzglednego spokoju. Gladka ceglana sciana wyrastala ze sterty glazow, tuz na skraju wyspy. -Moge cie tam dosc latwo dowiezc - rzekl Havarian, biorac wiosla. - Ale nie bede sie krecil wokol tej skaly, chlopcze. Twoja podroz jest w jedna strone, slyszysz? Abdel parsknal i przytaknal niecierpliwie. Havarian skierowal lodz pod oslone glazow i skinal glowa Abdelowi, gdy uznal, ze jest juz wystarczajaco plytko, by najemnik mogl opuscic lodz. -Nie zgin w tym miejscu, chlopcze - zawolal kapitan Havarian za Abdelem, ktory parl w strone glazow u podstawy sciany. - To zle miejsce na gubienie duszy. Abdel znow przytaknal, zerkajac na starca jedynie tak dlugo, ile potrzebowal, by ujrzec, ze ten odplywa szybko od wyspy. Zaledwie paru minut potrzebowal Abdel, by odnalezc dziwny glif, ktory narysowala mu Bodhi. -Nchasme - powiedzial glosnym, pewnym glosem i zostal nagrodzony odglosem kamienia zgrzytajacego o kamien. Kilka cegiel cofnelo sie powoli w glab sciany, rozsypujac kurz. W ciemnosci otworzyly sie drzwi wystarczajaco duze, by Abdel mogl sie przez nie przecisnac. Abdel uznal, ze gdzies daleko uslyszal krzyk i spojrzal znow na mala przystan. Nie bylo ani sladu po kapitanie Havarianie. Abdel zmusil sie do usmiechu i wszedl w otwor. * * * Mezczyznie brakowalo obydwu nog, jednak nie byla to jego najwieksza ulomnosc. Abdel wykonal kolejny kroczek w jego strone, przygryzajac dolna warge w niezdecydowaniu. Beznogi szaleniec lkal zalosnie, czasami wyrzucajac z siebie zduszone, pelne desperacji "Gdzie idziesz?".Niestety robil to w otwartych drzwiach, ktore byly jedynym wyjsciem z tego zaslanego sloma pomieszczenia. Miejsce to cuchnelo tak mocno uryna, ze Abdel musial powstrzymywac wymioty. Mogl po prostu odsunac mezczyzne i przejsc, jednak w pokrytej sluzem skorze, ocierajacymi sie o siebie startymi zebami, strzykajacej plwocinie, pelzajacych wszach, woni oraz szalonej, nieprzewidywalnej naturze tego mezczyzny bylo cos, co wzbudzalo w Abdelu wiecej niz niechec, by go dotknac. Abdel chrzaknal, jednak szaleniec nie dal znaku, ze zauwazyl najemnika, albo tez ktoregokolwiek z garstki towarzyszy w pomieszczeniu. -Musze przejsc - Abdel powiedzial wyraznym, pewnym glosem, ktory mimo to brzmial dosc slabo. Szaleniec nie podniosl wzroku, lecz pociagnal glosno nosem i zaskrzeczal - Wracaj, wracaj, wra... -E, on sie nie rusza, gamoniu - wycedzil puszczajac oko jeden ze wspollokatorow, paskudnie smierdzacy mezczyzna w stroju marynarza. Abdel spojrzal na zeglarza i westchnal. Gdy go obserwowal, stalo sie dla niego oczywiste, ze to nie sloma na podlodze tak cuchnela - to marynarz. -Nie przesunal sie od... - rzekl zeglarz, najwyrazniej nie bedac pewien od jak dawna ten kulawy szaleniec zajmowal swoje niewygodne stanowisko. -Musze tedy przejsc - Abdel powiedzial marynarzowi, jakby to moglo pomoc. Marynarz zasmial sie, pokazujac wiecej pustych miejsc niz zebow, i rzekl - Dlaczego wybrales te droge, gamoniu? Ona prowadzi do srodka. -Do srodka? - spytal Abdel. Zeglarz przytaknal, usmiechajac sie szeroko. -Musze wejsc dalej do srodka - powiedzial Abdel. - Musze przejsc cala droge do srodka. -Wiec jestes szalony - rzekl zeglarz. -Wiec przyszedlem w odpowiednie miejsce - odparl Abdel, wyciagajac miecz i wykonujac trzy pewne kroki w kierunku mezczyzny w odrzwiach. -Jemu to sie nie spodoba - ostrzegl marynarz. - Koordynatorowi. On nie chce, by sie zabijac. Abdel przystanal i odwrocil sie, zerkajac na ostrze i zdajac sobie sprawe, ze i tak nie chcial zabic tego biednego nedzarza. -O czym ty mowisz? -O koordynatorze - odrzekl zeglarz cichnacym i wystraszonym glosem. - O kapitanie tego domu dla czubkow. Wielkim panu magu. On cie rozerwie na strzepy... widzialem juz jak to robil. -Koordynator? - zapytal Abdel. -Ano. -Zaprowadz mnie do niego. Marynarz usmiechnal sie i powiedzial - Zwe sie Mal Cheirar. Abdel zmruzyl oczy. Widzial juz tuziny takich. Piratow, podrzynaczy gardel, lobuzow. Jakkolwiek sie ich nazywalo, nie mozna bylo im ufac, a nawet ich tolerowac. -Zaprowadz mnie do niego i to juz. Mal Cheirar przestal sie usmiechac i przytaknal szybko. Przyjrzal sie badawczo Abdelowi, po czym znow sie usmiechnal. -I tak bedziesz go musial przesunac, koles. Abdel odwrocil sie do mezczyzny w drzwiach i podniosl wysoko miecz, trzymajac go tak, jakby chcial pozbawic bredzacego lunatyka glowy. -Musze przejsc przez te drzwi - Abdel powiedzial powoli. Tym razem mezczyzna podniosl wzrok, ukazujac pobruzdzona, ospowata twarz. -Wszystko... - zaskrzeczal glosem glebszym, niz mogly sugerowac jego wczesniejsze blagalne skamlania -... co... musiales... zrobic... to... poprosic. Abdel westchnal, nie lubil bycia branym za glupca. -Rusz sie - zazadal. Nagle rozbudzony mezczyzna odczolgal sie z przejscia i Abdel nie tracil czasu, przestepujac nad jego cofajaca sie powoli sylwetka, za nim zas podazal z wahaniem Mal Cheirar. Wszedl do waskiego korytarza, oswietlonego kapiacymi pochodniami, dzieki ktorym miejsce to pachnialo dymem. Wial lekki wietrzyk, ktory nie dopuszczal do tego, by dym stal sie za gesty, jednak mimo to powietrze bylo tu ciezkie i gorace. Abdel spojrzal na pirata, ktory usmiechajac sie, wskazal w jednym kierunku. Abdela kusilo, by ruszyc w przeciwna strone, jednak po chwili niezdecydowania podazyl za mezczyzna. Kiedy pirat go mijal, Abdel musial wstrzymac oddech, a gdy szli dalej korytarzem, celowo trzymal sie z tylu, w nadziei ze troche odleglosci zmniejszy odor. -Jestes tego pewien? - spytal pirat, a jego glos odbil sie echem w ciasnej, pozbawionej okien przestrzeni. - Jestes pewien, ze chcesz poznac koordynatora? -Jestes pewien, ze to dobra droga? - zapytal Abdel, ignorujac pytanie marynarza. Staral sie oddychac tylko przez usta. Mal Cheirar zniknal mu na moment z oczu, gdy korytarz skrecil ostro w prawo. Abdel wykorzystal to, by zaczerpnac powietrza i przetrzec oczy. -Ano - odparl zeglarz. - Ano, to jest droga... Abdel pokonal zakret, zaraz gdy zdjal dlonie z oczu. -... glebiej do mojego azylu - rozlegl sie z boku oswietlonego pochodniami korytarza wyrazny, czysty glos. Abdel spojrzal na drzwi i ujrzal zadbanego, przystojnego mezczyzne, ktory sama swoja czystoscia wydawal sie byc tutaj nie na miejscu. Cuchnacy pirat wykonal gwaltowny, niepewny uklon i wyjakal - Ko... ko... koordynator. Rozdzial dziewiaty Przebudzenie nie bylo chyba odpowiednim okresleniem na to, co zrobil Abdel. Czul sie w pewnym sensie, jakby sie budzil, nie istnialo jednak tak naprawde slowo, ktore mogloby to oddac. Czul sie dziwnie. W glowie odczuwal odretwienie, nie czul ciala, a pole widzenia przypominalo tunel - zamazany na krawedziach niebieskawa mgielka. Nie mogl wszystkiego widziec i mial nawet problemy z jasnym mysleniem. Cos bylo strasznie nie w porzadku.Widzial rog pomieszczenia, kamienna sciane, brukowana podloge, jakies pajeczyny - w polu widzenia pojawialo sie coraz wiecej szczegolow. Spojrzenie pomknelo mu gwaltownie w bok, choc nie dazyl do poruszenia oczyma, glowa, szyja czy cialem. Bylo to bardziej, jakby swiat zawirowal wokol niego. Ktos lezal na podlodze. Byl to wielki mezczyzna z poteznie umiesnionymi rekoma i nogami. Mial na sobie kolcza tunike podobna do tej Abdela i, rowniez jak Abdel, dlugie, ciemne - niemal czarne - wlosy. Lezal twarza do ziemi. Wzrok Abdela pomknal nagle w przod i w dol i zauwazyl, ze mezczyzna na podlodze jest szorstko obracany przez pare dloni, ktore nie mogly do niego nalezec - byly zbyt male, zbyt brudne. Mezczyzna na podlodze byl bezwladny - martwy. W polu widzenia pojawila sie jego twarz i rysy byly rownie rozpoznawalne jak cialo. Abdel spogladal na siebie. A wiec byl martwy. Byl martwy i unosil sie ponad swoim cialem. Slyszal wczesniej o czyms takim, slyszal, ze takie rzeczy sie dzialy. Byl zdumiony tak wieloma rzeczami. Nie byl pewien, w jakim porzadku powinien je wszystkie ustawic. Byl martwy i nic nie czul w tej kwestii. Jak reaguje sie na bycie martwym? Jesli byl czyms rozczarowany, to tym, ze nie wydostal Jaheiry i Imoen. Nie mial szansy, by pozegnac sie z Jaheira i nigdy nie dowie sie, dlaczego Imoen byla tutaj - oraz tego, co chcieli od niej ci ludzie, nie mowiac juz o tym, kim w ogole byli. A wiec to byl koniec? Caly ten syn Bhaala i zbawca Wrot Baldura unosil sie nad swoim stygnacym cialem w jakims zapomnianym przez bogow domu wariatow na wyspie, ktorej nikt nie trudzil sie nawet nazwac? A ludzie - madrzy ludzie, jak Gorion czy Jaheira - uwazali, ze jest mu przeznaczone cos wielkiego. Czul sie jak glupiec, lecz co gorsza, czul, ze zrobil z nich glupcow. Jego wspomnienia zaczely sie przejasniac, gdy obserwowal dalej, jak jego cialo jest ciagniete za stopy po szorstkiej, brukowanej podlodze. Pamietal, jak ostatni raz widzial Jaheire - i Imoen. Imoen tam byla. Cofnal sie myslami w przeszlosc i wydarzenia, ktore wydarzyly sie do tego momentu, odegraly sie w jego umysle, jakby ogladal je po raz pierwszy... * * * Ktos zaskoczyl go od tylu. Byl to Mal Cheirar. Koordynator usmiechnal sie na ten widok i Abdel byl pewien, ze potykajac sie do przodu, uslyszal smiech. Cios w tyl jego glowy zabilby kazdego normalnego czlowieka, lecz Abdel nie tylko przezyl, lecz zdolal utrzymac swiadomosc.-Bardzo dobrze - powiedzial koordynator dosc radosnie. W tym samym czasie Mal Cheirar zaklal bez zwiazku. Abdel obrocil sie, a Mal Cheirar znow go uderzyl. Najemnik zdolal odtoczyc sie pod ciosem, ktory byl zdecydowanie mniej bolesny. Trafil Mala Cheirara piescia w srodek twarzy, miazdzac piratowi nos. Na przedramie Abdela wytrysnela krew i pirat zatoczyl sie o krok do tylu, pozniej nastepny, lecz zdolal utrzymac sie na nogach. Zza niego Abdel uslyszal, jak koordynator cos mowi, lecz slowa nie mialy sensu. Abdel mial czas jedynie, by uformowac w myslach slowo czar, zanim poczul, jak dwa palce dotykaja go w krzyz. Palce byly zimne oraz suche i Abdel zastanawial sie, jak moze czuc je tak dobrze przez kolczuge, ktora mial na sobie. Dotyk stawal sie coraz zimniejszy, rozlewajac sie mrozna fala po plecach Abdela. Odwrocil sie z powrotem i poczul, jak piers ogarnia paraliz. Zatrzesly mu sie kolana, a szczeka zacisnela sie bolesnie. Prawe kolano niemal sie poddalo, podszedl jednak o krok do koordynatora i uniosl miecz. Dziwny mezczyzna odstapil do tylu i usmiechnal sie. Chlod wciaz zaciskal sie na miesniach Abdela i wojownik uznal, ze gdyby tylko udalo mu sie otworzyc usta, zaczelyby mu dzwonic zeby. Poniekad obawial sie, ze szczeka zlamie mu sie, jesli bedzie tak mocno scisnieta. Pomimo sztywnosci w miesniach podniosl miecz i opuscil go mocno na koordynatora. Pomimo zastyglych miesni miecz opadl wystarczajaco szybko, by rozciac mezczyzne na pol. Zamiast tego odbil sie od jakiejs przeszkody przed usmiechnietym magiem. Mial wokol siebie jakas niewidzialna tarcze i gdy miecz osuwal sie po jej powierzchni, Abdel mial uczucie, jakby to byla wydluzona kopula, jakby mezczyzna byl zamkniety w szklanym dzwonie rownie solidnym jak ze stali. Chlod zniknal raptownie i usta Abdela otworzyly sie, wypuszczajac oddech. Rece wciaz mial zesztywniale, jednak byly teraz znacznie szybsze. Abdel obrocil miecz rozluznionymi palcami i opuscil go z powrotem na koordynatora - tym razem znacznie mocniej. Niewidoczna bariera wytrzymala i miecz odbil sie od niej. Abdel uslyszal za soba stapniecie i nie zdawal sobie sprawy ze Mal Cheirar tak bardzo zblizyl sie do niego, dopoki miecz nie przemknal obok jego glowy i nie ugodzil zeglarza wprawe oko. Mal Cheirar wrzasnal, a Abdel wzruszyl ramionami, szczesliwy z tej odrobinki szczescia w tym, co stawalo sie denerwujacym bezmiarem pecha. Na wpol slepy zeglarz zatoczyl sie do tylu i wypuscil sztylet, ktory brzeknal o zakrwawione kamienie podlogi. Spowodowalo to, ze koordynator zasmial sie jeszcze glosniej i wciaz to robil, gdy Abdel sprobowal znow go uderzyc, wpadajac we frustracje, gdy miecz po raz kolejny zostal odbity. -Niech to - warknal Abdel. - Kim jestes? -Jestem koordynatorem - zasmial sie mezczyzna, wskazujac wyraznie, ze uwazal ten tytul za smieszny. Abdel znow uderzyl i tym razem bylo cos innego w sposobie, w jaki miecz odbil sie od bariery. Byl pewien, ze klinga dotarla troche blizej koordynatora. Ich oczy spotkaly sie na krociutki moment i koordynator wrecz puscil do niego oko, w paskudny, podstepny sposob. Rozzloscilo to Abdela. Warknal ponownie - powodowalo to, ze czul sie lepiej - i podszedl blizej do koordynatora. Cial w bariere na poziomie talii maga i ostrze dotarlo dobre siedem centymetrow blizej. Koordynator wzruszyl ramionami i wykonal jeden, nastepnie drugi krok w tyl, po czym obrocil sie, przeszedl szybkie cztery kroki i zniknal w drzwiach. Abdel podazal tak blisko za nim, ze ledwo mial miejsce, by wymachiwac mieczem w szybko walaca sie magiczna bariere. Przeszli do waskiego, slabo oswietlonego korytarza i Abdel przystanal na pol kroku, gdy koordynator wszedl do kolejnego pomieszczenia. Abdel potrzebowal wiecej miejsca, by dobrze sie zamachnac i usunac w koncu bariere. Potrzebowal odpowiedniej ilosci miejsca, by pozbawic tego zadowolonego z siebie drania glowy. To co Abdel ujrzal w pomieszczeniu, sprawilo, ze zatrzymal sie gwaltownie. -Nie jestes zbyt sprytnym mlodym czlowiekiem, prawda? - spytal koordynator. Abdel wiedzial, ze bedzie musial zabic w koncu tego mezczyzne, dal wiec sobie sekunde czy dwie, by upewnic sie, ze nie ma zwidow. Znajdowali sie w komnacie o stropie na wysokosci przynajmniej przewyzszajacej spory wzrost Abdela. Wisialy z niego ciezkie lancuchy z czarnego zelaza. Zawieszone na nich byly klatki nie wieksze od trumien. Zelazne dziewice, Abdel slyszal, ze tak je nazywano. Byly prostymi, stalowymi klatkami, w liczbie okolo pol tuzina. Dwie z nich byly zajete. -Abdel! - Imoen zawolala z jednej z nich. - Abdel... co ty tu robisz? -Co ja...? - zaczal pytac Abdel, po czym spojrzal na druga klatke, w ktorej stala Jaheira. Jej twarz byla zakryta kolejna z tych strasznych stalowych masek, ktore powstrzymywaly ja przed mowieniem - albo rzucaniem czarow. Jej oczy powiedzialy Abdelowi wystarczajaco wiele: byla szczesliwa, widzac go, lecz wciaz wystraszona. -Przyszedles prosto do mnie, synu Bhaala - powiedzial koordynator. - A one mowily, ze nie bedzie toba tak latwo manipulowac. Abdel westchnal i zwazyl w rece miecz. Zerknal jeszcze raz na Jaheire, po czym blysnal usmiechem do Imoen. -Obetnij mu glowe, Abdelu - zachecala go. Zawsze pokladala w nim tak wiele wiary. Koordynator znow sie rozesmial i rzekl - Och tak, zdecydowanie, Abdelu. Obetnij mi glowe. Abdel podniosl miecz, ocenil wzrokiem nieuzbrojonego mezczyzne i wykonal zwod, aby wydawalo sie, ze zamierza posluchac koordynatora i Imoen. Kazdy - nawet wyszkolony wojownik - zareagowalby na taki zwod w pewien sposob. Wlasnie z tego powodu Abdel go sprobowal. Reakcja koordynatora na falszywy atak powie Abdelowi, jak zareagowalby on na prawdziwy i bedzie mozna ustalic odpowiednia taktyke. Jedyna rzecza ktorej Abdel nie przewidzial, bylo to, ze mezczyzna nie okaze zadnej reakcji. Jestem tutaj - koordynator powiedzial z sarkazmem. Niech wiec tak bedzie. Abdel odwzajemnil usmiech dziwnego mezczyzny i ustawil swoj ciezki miecz przed soba. Podszedl w strone przeciwnika, wykonujac ostrzem szybkie osemki. Oczy koordynatora obracaly sie w jego glowie, podazajac za klinga, jednak nie podejmowal dzialan, by rzucic czar. Z mroznego dotyku i niewidzialnej bariery Abdel wiedzial wystarczajaco dobrze, ze ten mezczyzna byl jakims rodzajem maga. Byl nieuzbrojony, to nie oznaczalo jednak, ze nie byl smiercionosny. Mimo to, polegajac na swoim sporym doswiadczeniu, Abdel wiedzial, ze czary sa zawsze poprzedzone przez pewna doze mruczenia, wymachiwania rekoma i rozrzucania dziwnych kawalkow tego czy tamtego. Koordynator nie wykonywal zadnych takich ruchow. Uderzylo Abdela, ze choc Imoen i Jaheira byly zamkniete w gorze, w zelaznych dziewicach, mial je obydwie tutaj. Ten mezczyzna nic juz dla niego nie znaczyl - nie zywy. Wszystkim co moglby ewentualnie zrobic, byloby wyjasnienie, dlaczego kobiety byly tutaj, dlaczego wmanipulowal go, aby przyszedl im pomoc. Abdel czul pewna doze przekonania, ze Jaheira bedzie znala odpowiedzi na przynajmniej czesc z tych pytan, a nawet jezeli nie, Abdela to tak naprawde nie obchodzilo. Wystarczylo zalozyc, ze ten koordynator - kimkolwiek tak naprawde byl - byl nastepnym w kolejce rozmaitych geniuszow zla, dazacych do dominacji nad swiatem, ktorzy z jakiegos powodu sadzili, ze wyjatkowe pochodzenie Abdela moze im pomoc stac sie cesarzami calego Faerunu. Rozwazywszy to wszystko, Abdel uznal, ze zabije po prostu tego mezczyzne i skonczy z tym wszystkim. Abdel zaatakowal szybko i trzymal oczy zamkniete w oczekiwaniu na nagly strumien krwi. Krew nie pojawila sie i Abdel poczul, jak marszcza mu sie brwi. Koordynator, wciaz usmiechajac sie, odchylil sie po prostu w tyl przed wirujacym czubkiem ciezkiego ostrza Abdela. W odpowiedzi Abdel zakrecil klinga szybciej, rozszerzajac luk do dolu. Wciaz usmiechajac sie koordynator cofnal sie, postawil z powrotem stope i niemal zatanczyl do tylu na gladkiej, kamiennej podlodze wielkiego pomieszczenia, ciagle utrzymujac cialo centymetr od ostrza. Abdel nigdy nie widzial, by ktos poruszal sie tak szybko. W polu widzenia Abdela blysnelo cos zoltego i sama sila woli spowodowal, ze jego miecz zaczal poruszac sie szybciej, dopoki nie znajdowala sie przed nim jedynie niewyrazna, szara mgla. Na twarzy koordynatora pojawilo sie wyrazne zatroskanie i Abdel nabral otuchy. Wargi mezczyzny rozstapily sie, wypowiedzial tylko jedno slowo, proste slowo, i zniknal. -Za... - wrzasnela Imoen. Abdel obrocil sie tak szybko, ze niemal samemu sobie obcial glowe. Pozwolil, by jego ostrze zwolnilo zaledwie na tyle, by mogl wyrazniej widziec. Na przeciwleglym koncu wielkiej komnaty stal koordynator, niewiele wiecej niz tylko zarys w falujacym swietle pochodni. -... toba! W przeciagu czasu potrzebnego by mrugnac, Abdel spojrzal na Jaheire, z powrotem na koordynatora - ktory po prostu tam stal - i podjal decyzje. Zaczal biec do koordynatora, wymachujac z boku mieczem i wywolujac delikatne, przenikliwe swiszczenie w powietrzu. Zerknal znow na Jaheire i jej oczy zdradzily zaklopotanie, lecz rowniez poziom zaufania. Nagle zaczal miec nadzieje, ze bedzie zdolny na nie zasluzyc. -To prawda - powiedzial koordynator, a jego glos odbil sie echem po wielkim pomieszczeniu. - Chodz i wez mnie, zbirze. Abdel podskoczyl raz, pozniej nastepny, a koordynator zmarszczyl brwi. Najemnik wyskoczyl wysoko w powietrze mniej wiecej w polowie drogi od miejsca, w ktorym stal koordynator. Dziwny mezczyzna wydal z siebie warkotliwy smiech i zaczal biec do Abdela, najwyrazniej zamierzajac spotkac sie z nim gdzies posrodku. Abdel trafil w dno zelaznej dziewicy Jaheiry wystarczajaco mocno, by ja rozbujac. Jaheira obila sie o chlodne, zelazne prety z sila, ktora ja posiniaczyla, a Abdel wisial na lewej rece, trzymajac swobodnie miecz w prawej. Koordynator byl prawie pod nim, gdy zaczal mamrotac jakas inkantacje. Gotow na wszystko Abdel podniosl z powrotem reke i przelozyl miecz. Spojrzal w gore, skupil sie w myslach na kolyszacej sie klodce klatki i wszystko stalo sie czarne. Podciagnal sie tak szybko, ze miesnie na barku wykrecily sie bolesnie. Nie widzial zamka i nie mogl ryzykowac uderzenia w niego na slepo. Moglby zranic, a nawet zabic Jaheire. -To bylo proste - z dolu dobiegl kpiacy glos koordynatora. Wiedzac, ze znajduje sie jedynie niecale trzy metry nad podloga, Abdel puscil sie po prostu i spadl. Dotknal posadzki stopami i trzymal miecz przed twarza, ostrzem rownolegle do podlogi, by zablokowac wszelkie proby majace na celu roztrzaskanie mu czaszki. Ciemnosc byla absolutna. Nie mogl widziec ostrza, ktore musialo znajdowac sie na szerokosc dloni od jego twarzy. Nie mogl widziec swoich stop, nie widzial nawet czubka nosa. -Abdel...! - wrzasnela Imoen. Dzwiek jej glosu - wzburzonego, niecierpliwego, niedojrzalego - wzbudzil w nim silna nostalgie za prostszymi czasami, spedzanymi w bezpiecznym Candlekeep. Co ona tu robila? -Abdel, nie widze cie! Z gory dobiegl przytlumiony dzwiek i Abdel uznal, ze Jaheira stara sie powiedziec mu to samo. Mogla mu mowic, by sprobowal zaryzykowac, nawet raniac ja jesli istniala jakas szansa, by ja wydostac. -Przybyles tu dokladnie wtedy, kiedy chcialem - powiedzial koordynator, a jego glos za bardzo odbijal sie echem, by Abdel mogl z jakas pewnoscia okreslic jego pozycje w absolutnej ciemnosci. - Mozesz wymachiwac swoim mieczem dookola, a nawet uwolnic panie z ich klatek, ale nie mozesz mnie zabic i nie mozesz sie stad wydostac. Posluzysz moim potrzebom, nawet jesli bedziemy musieli chwile sie pobawic, zanim tak sie stanie. Mam troche czasu. Bylo to trzy lata temu, w Ryczacym Brzegu, kiedy to Abdel dolaczyl do karawany kupieckiej zmierzajacej do Kheldrivver. Przydzielono mu zadanie strzezenia wozu pelnego wysmienitego wina. Byla to dosc latwa praca - kto kradlby wino pomiedzy Ryczacym Brzegiem a Kheldrivver. Coz, nadzorca karawany zapomnial wspomniec o pewnej grupie kaplanow Selune, z ktorej swiatyni zostalo skradzione owo wino. Kaplani spadli na karawane na wysokiej przeleczy w Trollowych Wzgorzach. Jeden z czarow, jakich uzyli tamtego dnia, wydawal sie teraz znajomy Abdelowi. Na woz opadla kula mroku. Wtedy Abdel zdolal wyczolgac sie ze sfery ciemnosci, ktora konczyla sie - na szczescie dla Abdela - kilkanascie centymetrow od krawedzi stromego urwiska. Zakladajac, ze ten czar byl podobny, a cale pomieszczenie nie bylo ciemne, Abdel wybral kierunek i pobiegl. Przez odglos wlasnych krokow Abdel uslyszal jak koordynator mowi - Chodz wiec i zgin. Nie jestes jedyny. Wiem, ze pytasz sie dlaczego, dlaczego Imoen. Abdel potknal sie, niemal zatrzymal, ale parl dalej. Nieco pozniej wylonil sie z ciemnosci, a koordynator odsunal sie dalej. Abdel stanal wtedy, poprawil chwyt na mieczu i spytal - Kolejne klamstwa? Koordynator wzruszyl ramionami, usmiechnal sie i wskazal na zelazna dziewice, w ktorej wciaz byla uwieziona Imoen. -Co tu sie dzieje, Abdelu? - dziewczyna zapytala niecierpliwie. Koordynator rozesmial sie i rzekl - Nie jestes jedyny, chlopcze. Ona tez ma krew. Ma krew Bhaala i wszystkim, czego potrzebuje, jest jedno z was. Choc wolalbym oboje. -To klamstwo - powiedzial Abdel. Nie mogl powstrzymac sie przed spojrzeniem na Imoen, ktora byla po prostu zdumiona, zmeczona, brudna i wystraszona. -Abdelu? - spytala cicho. Koordynator powiedzial cos, co Abdel uznal, ze moglo brzmiec "poza naczyniem", cokolwiek to znaczylo, jednak reszta byla niezrozumiala. Wiedzac, ze mezczyzna rzuca jakis czar, Abdel nie mial wyboru, musial biec do niego w nadziei, ze dotrze, zanim czar zostanie wypuszczony. Byl blisko. * * * Ktokolwiek ciagnal cialo Abdela, wsadzal je do zelaznej dziewicy.Dzwiek zaczal stawac sie wyrazniejszy i Abdel mogl uslyszec przytlumiony glos, ktory mogl nalezec do Jaheiry - wciaz zamaskowanej. Zawiodl ja. Och, jakze ja zawiodl! Osoba, ktora pakowala jego cialo do klatki, wydawala sie stac poza punktem w przestrzeni, w ktorym unosila sie niesmiertelna dusza Abdela. Abdel probowal mowic, nie mogl jednak znalezc niczego, co odczuwalby jako usta. Ujrzal, jak krew kapie z tylu na jego martwe cialo. Klatka z jego zwlokami zostala zamknieta i Abdel zastanawial sie, dlaczego ktos mialby sie trudzic zamykaniem niezywego ciala w zelaznej dziewicy. Dlonie nie nalezaly do koordynatora. Byly zbyt szorstkie i zbyt brudne. Pocieklo jeszcze troche krwi i Abdel uznal, ze ta osoba musi byc Mal Cheirar, wciaz krwawiacy ze zranionego przez Abdela oka. Jesli to byl Mal Cheirar, Abdel uznal, ze jego dusza musi unosic sie gdzies w okolicach piersi smrodliwego pirata. Dlonie przesunely sie na lancuch i zaczely ciagnac go powoli, wyraznie walczac z ciezarem. Zelazna dziewica byla podciagana. -Mozesz mnie slyszec, Abdelu rozbrzmial glos koordynatora. Wydawal sie przemawiac z dna studni - czy tez to Abdel byl na dnie studni? - Wkrotce umieszcze cie z powrotem w ciele, synu Bhaala. Musisz byc caly, by mi sluzyc. Musisz czuc kazde bezcenne uklucie. Rozdzial dziesiaty Zwyczajne, zasadniczo szczesliwe zycie Imoen stalo sie przez ostatni dekadzien lub cos okolo tego pieklem, ktore zmienialo swa nature pomiedzy nuda, bolem a przerazeniem. W tej chwili w gre wchodzilo to ostatnie.Abdel pojawil sie raczej nagle i kiedy to zrobil, ulga, jaka poczula, niemal dorownywala intensywnoscia orgazmowi. Z pewnoscia czekala wystarczajaco dlugo, by ten tak zwany bohater z Wrot Baldura przyszedl i ja uratowal. Jego nowa dziewczyna na niewiele sie przydawala, stanowila jedynie przyklad, jak mozna wyrosnac na wyniosla i nieskuteczna. Koordynator - nazywal sie Irenicus, imieniem ktore najwyrazniej sam dla siebie stworzyl - byl belkoczacym lunatykiem ze znosna wladza nad magia, jego ego wymykalo sie jednak zdecydowanie kontroli, a w zzartej przez robaki psychice byly gleboko wyryte zludzenia, nic wiec dziwnego, ze nie byl w stanie zdobyc sie na wiecej niz tylko powolne, urywane brednie. Zelazna dziewica wywolywala bol, podobnie jak skorzany kolnierz, lancuchy, liny, chwytanie oraz zimne palce jednego wampira za drugim. Rzadko je karmiono, a gdy to juz nastapilo, dostawaly breje przygotowana najwyrazniej przez kucharza cierpiacego na polaczenie urazu glowy oraz poczucia humoru. Abdel zaatakowal z jasniejacym mieczem, ale udalo mu sie dac sie zabic. Zrobil to kilka krokow po wyjsciu z kregu ciemnosci i zostal zatrzymany przez inny czar. Imoen widywala juz wczesniej, jak paru ludzi umieralo. Reginald o Szerokiej Talii, mnich, ktorego znala przelotnie, umarl na atak serca w sekundy po tym, jak wpadl na nia, gdy sie kapala. Zawsze brala to osobiscie. Yorik - kolejny mnich - spadl z czubka kaplicy Oghmy, choc nikt nie wiedzial, po co on tam w ogole wszedl. Wszelkie proby przywrocenia zycia do jego polamanego ciala zawiodly, prowadzac wielu z Candlekeep do przekonania, ze z jakiegos powodu Oghma chcial jego smierci. To byl spory balagan. Smierc Abdela zdecydowanie bardziej przypominala Reginalda niz Yorika. Jego cialo po prostu zostalo opuszczone. Imoen pociagnela nosem, gdy uswiadomila sobie, ze on nie zyje. Od razu zaczela po nim rozpaczac i jednoczesnie na niego narzekac. To byl potezny Abdel? Najemnik par excellence, ktory pokonal Sarevoka, syna Bhaala i ocalil Wybrzeze Mieczy przed latami krwawej wojny? Irenicus byl wyraznie magiem, a mimo to Abdel po prostu rzucil sie na niego, wymachujac mieczem. Imoen musiala przyznac, przynajmniej przed soba, ze Irenicus tak naprawde poszedl mu na reke. To byl wyraznie jakis czar smierci. Czarodzieje mieli bardziej tworcze, dramatyczniejsze, bolesniejsze, dluzsze i bardziej upokarzajace sposoby zabijania innych. Taa, mial szczescie. Pozniej Irenicus powiedzial martwemu cialu Abdela, ze tak naprawde nie jest martwe i jego cuchnacy slugus zamknal Abdela w nastepnej zelaznej dziewicy. Dalo to Imoen kolejny promyk nadziei, choc tym razem byl on raczej mniej obiecujacy. Zostal zamkniety niczym ona i Jaheira, jesli jednak zyl, przynajmniej beda miec jakas szanse. Widywala, jak wyginal metal, ktory byl mocniejszy i grubszy niz prety wiszacych klatek. Niewazne jak potezne byly jego czary, Irenicus nie bedzie mial szans, jesli Abdel zdola zblizyc sie do niego z piescia lub klinga. Byla tez ta sprawa z byciem sekretna lub przyrodnia siostra Abdela. Nie chodzilo o to, ze potrzebowala dowodu, iz Irenicus oszalal dawno temu, jednak byla to uluda, ktora w ogole nie miala sensu. Zawsze wiedziala, ze zostala adoptowana, ze mily, stary karczmarz, nazywajacy sie Winthrop, nie byl jej prawdziwym ojcem. W Candlekeep bylo wiele sierot - po prostu mnisi robili takie rzeczy. Slyszala, ze Abdel byl synem jakiegos niezywego boga, ale czy to znaczylo, ze kazda sierota tak miala? To czyniloby z Candlekeep zbiorowisko polbogow. Poza tym, gdyby byla corka jakiegos niezywego boga, czy nie mialaby jakichs mocy? Powinna byc przynajmniej zdolna uwodzic kobiety - bogowie to robia, czyz nie? Powinna byc w stanie podnosic glazy, wytrzymac dech smoka (na szczescie nigdy nie miala okazji, by to wyprobowac), a przynajmniej robic jedna rzecz, ktora wykraczalaby poza zwyczajne zdolnosci smiertelnych ludzi. Imoen byla smiertelna. Dawno temu przestala zadawac pytania. Irenicus niemal zawsze nie odpowiadal ani slowa, a kiedy to robil, bylo to zazwyczaj jakies sarkastyczne dziwactwo, ktore nic jej nie mowilo i wydawalo sie byc przeznaczone albo by wzbudzic w niej wieksza ciekawosc, albo by jej pogorszyc samopoczucie. Imoen ani nie byla zaciekawiona, ani nie miala zlego samopoczucia, tak wiec te proby szybko staly sie meczace. Sytuacja sie jednak nagle zmienila i po prostu nie mogla nic na to poradzic. -Kiedy zamierzasz przywrocic go do zycia? - zazadala odpowiedzi. - Zrob to! Irenicus zatrzymal sie i spojrzal na nia. Ich spojrzenia spotkaly sie, puscil oko i wrocil do swoich spraw. Mezczyzni, pomyslala Imoen. Dranie. * * * Z zaledwie minimalnym zainteresowaniem Imoen obserwowala przygotowania do rytualu. Ten dziwny mezczyzna zajmowal sie swoja dziwna praca - praca, ktora z pewnoscia zakonczy sie jej smiercia. Zapamietywanie szczegolow i niuansow nie pomogloby jej uciec ani nie utrzymaloby jej przy zyciu, postanowila wiec spedzic swa ostatnia godzine, lub cos kolo tego, starajac sie odnalezc droge wyjscia z wiszacej klatki.Pomieszczenie bylo oswietlone pochodniami, pozniej zapalono swiece, nastepnie jeszcze wiecej swiec, po czym piecyki z goracymi weglami, ktore powodowaly taki upal, ze lal sie z niej pot. Widziala jak druga kobieta - kobieta Abdela - rowniez szuka slabych punktow w pretach lub podlodze swej klatki i zadnych nie znajduje. Ona tez sie pocila. Abdel, teraz nagi i odzyskujacy oraz tracacy - glownie tracacy - przytomnosc, byl pokryty potem. Nawet na chwile nie otworzyl oczu, a gdy ludzie Irenicusa przesuwali go, pozwolil im na to, nieswiadomy tego, co mieli dla niego w zanadrzu. Kiedy zaczely sie spiewy, Imoen byla bardziej zirytowana niz wystraszona. Nie byl to zbyt przyjemny dzwiek. Wydawalo sie, ze ciagnal sie przez cale dnie, a z pewnoscia godziny. Poruszyli jej klatke i wszystkim co mogla robic, bylo wyginac sie, jednoczesnie starajac sie pozostac poza ich zasiegiem i utrzymywac klatke w ruchu. Nie byla zbyt ciezka, nie mogla wiec niczego utrzymac w ruchu. Mezczyzni ktorzy pomagali Irenicusowi, byli szaleni - co do jednego byli belkoczacymi lunatykami - i paskudnie smierdzieli. Niektorzy z nich spogladali na nia z niewatpliwa zadza w oczach i nie byla w stanie nic poradzic na to, ze sama na sobie sprawia wrazenie tym, ze udaje jej sie powstrzymywac wymioty. Przysuneli ja blisko Abdela - wystarczajaco blisko, by wiedziala, ze jesli sie obudzi, bedzie w stanie ocalic ich wszystkich. Byl dzwiek - spiew, mamrotanie, mruczenie i belkotanie - i swiatlo, cieplo oraz rozdzierajacy, palacy bol. Imoen pamietala, jak slyszala, ze krzyczy, nastepnie wybucha smiechem, a pozniej zalewa sie lzami. Irenicus powiedzial cos, co brzmialo jak - To sie dzieje. To naprawde sie dzieje. Wzrok Imoen zamglil sie, przeszedl w kolor zolty, po czym stal sie czulszy. Ujrzala szczegoly w kamieniach, jednak nie mogla zrozumiec, co widzi. W jednej z cegiel w przeciwleglym koncu pokoju bylo pekniecie albo jakis ogromny kanion widziany z kilometrow na niebie. Irenicus zasmial sie i jej spojrzenie znow stalo sie zolte. Uslyszala krzyk Abdela i jej cialo zarumienilo sie, stalo sie cieple, mokre, po czym napielo sie. Wszystkie zmysly zniknely w tej samej chwili i byla swiadoma tylko jednej rzeczy. Chciala zabijac. Pragnela tego. Smierc, Mord. Bol. Chciala odnalezc jedna najcenniejsza osobe, najbardziej ukochana przez wszystkich, i chciala ja zabic - zabic go - zabic ja. Chciala sprawic, by ktos plakal. Chciala czuc, jak cieple mieso wykreca sie w jej palcach, podczas gdy ofiara - jej ofiara - wrzeszczy i wije sie w jej uchwycie. Chciala, by krew pryskala jej na twarz, do jej ust, na jej piersi i cale cialo. Chciala zanurzyc sie we krwi i kapac we wrzaskach. Sama wrzeszczala w nieprzenikniona ciemnosc za jej oczyma. Bylo to jedno slowo, slowo, ktore nigdy nic dla niej nie znaczylo - Ojcze! Jej glos byl w bledzie, cale jej cialo bylo w bledzie. Slyszala obok siebie cos, co moglo byc lwem, smokiem albo krzykiem boga mordu pograzonego w szale i bolu i dzwiek ten dodal jej energii. Jej dlonie byly wieksze - wszystko bylo teraz wieksze i klatka nie mogla jej pomiescic. Nawet nie pamietala, ze jest w klatce. Meski glos powiedzial...za duzo, nastepnie...za szybko, nie moge... i rozlegla sie seria stukniec, ktore spowodowaly, ze Imoen westchnela z wypaczona, zla przyjemnoscia i wyrwala sie ze swojej klatki z szybkoscia, o ktorej myslala, ze nie jest w stanie osiagnac. Dotarl do niej cienki glosik, niczym dzieciece wolanie w dziczy, i rozpoznala go jako swoj wlasny. -Czym sie stalam? - spytala siebie i istota, ktora sie stala, odrzucila to pytanie na bok, by zamiast tego posmakowac glowy mieszkanca azylu. Mozg eksplodowal jej w ustach i byl dobry. Przez szalona, zolta mgle ujrzala blysk swiatla, po czym uslyszala, jak ktos mowi - Zostawil nas! Zostawil... - i znow sie pozywiala, a krew byla goraca i doskonala. Chciala wiecej, wiecej, wiecej! Rozdzial jedenasty Jaheira siedziala w rogu i probowala przestac krzyczec. Zajelo jej to niemal godzine.Widywala juz wczesniej takie rzeczy - subtelne wariacje czarow, ktore zmieniaja ksztalt, istote lub wyglad osob. Sama przechodzila przez podobne transformacje, przybierajac postac zwierzat w toku swego druidycznego szkolenia. Czary jej nie szokowaly. To, co ponadnaturalne niepokoilo ja, lecz rzadko zdumiewalo. Byla rowniez swiadkiem rytualow, przeszla nauki na temat religii Faerunu i znala liczne sposoby, za pomoca ktorych ludy czcily swych bogow. Kiedy rytual zaczynal sie, wiedziala, czego mogla oczekiwac - wszystkiego. Nie byla jednak mimo wszystko przygotowana na to, co zobaczyla. Wokol niej bogowie chodzili po jak najbardziej rzeczywistej ziemi. Sama odwiedzila jedno z takich miejsc. Bogowie byli rzeczywisci. Przy wielu okazjach czula, jak przeplywa przez nia moc Mielikki i wiedziala, jak przyzywac wole bogini, by czynic niezwykle, piekne rzeczy. To, czego doswiadczyla, nie bylo ani niezwykle, ani piekne. Bylo po prostu nieprawidlowe. Abdel i Imoen przemienili sie w potwory. Jaheira nie lubila tego slowa: potwory. Wyrazalo brak szacunku. Co czynilo jedno stworzenie zwierzeciem, a inne potworem? Czy potworami byly zwierzeta nowe, niebezpieczne, zagrazajace ludziom? Potwory zachowywaly sie jak zwierzeta, czyz nie? Kiedy byly glodne, jadly. Nazywanie czegos potworem czynilo to cos latwiejszym do zabicia. Nienawidzila nazywac czegokolwiek potworem, jednak to wlasnie Irenicus stworzyl w swoim podziemnym piekle. Potwory. Te stwory wzbudzaly odraze, byly nienaturalne. Irenicus zrobil to celowo. Rytual mial na celu przeksztalcic ich. Zrobil to celowo, ale Jaheira widziala - nawet oblakani pomocnicy Irenicusa to widzieli - ze posunal sie za daleko. Stworzyl te istoty z Abdela i Imoen, ale nie byl w stanie ich kontrolowac. Zwierzeta zabijaly kazdego dnia, by sie zywic lub chronic swoje mlode. To byla czesc laski Mielikki - naturalny porzadek rzeczy. Tu bylo inaczej. Te istoty zabijaly z powodu zabawy, jaka im to dawalo - zlej przyjemnosci, ktorej nie bylo w stanie doswiadczyc nic naturalnego. Tak wiec Irenicus stworzyl te istoty i patrzyl zaskoczony, jak uciekaja ze swoich klatek, zabijajac jego slugi. Wymamrotal szybki czar i zniknal na sekundy wczesniej, nim stwor, ktory byl Abdelem, rozerwal go na strzepy. Zabili szalencow, po czym zaczeli wracac do swoich normalnych postaci. Nie stalo sie to od razu. Zla sila oddawala kontrole powoli i z wielkim oporem. Jaheira wiedziala, ze przezyla dzieki czystemu szczesciu. Wiedziala, ze Abdel ja kocha i nigdy nie chcialby dobrowolnie ujrzec, jak dzieje sie jej jakas krzywda, byl jednak calkowicie przemieniony i owa milosc nie mogla jej chronic - to nie mogla byc ona. To musialo byc szczescie. Kiedy wrocili do normalnosci i wydostali ja z klatki, pierwsza rzecza jaka zrobili, bylo opuszczenie tego pomieszczenia. Znajdowali sie w domu wariatow na wyspie przy wybrzezu Athkatli - tyle powiedzial im Abdel - jednak miejsce wydawalo sie nieskonczona platanina korytarzy i pomieszczen, komnat i tuneli, i po chwili sie zgubili. Bylo to najgorsze miejsce, jakie Jaheira kiedykolwiek widziala, i nawet z przywroconym, normalnym choc zmeczonym i zaklopotanym Abdelem u boku bala sie, co moze sie znajdowac za kazdym rogiem. Jedyna rzecza o ktorej mogla myslec poza strachem, bylo proste pytanie: dlaczego nie ja? Irenicus przeksztalcil Abdela i Imoen, ale dlaczego nie ja? Byc moze byla nastepna, a Irenicus przerazil sie, zanim sie do niej zabral. Abdel i Imoen zostali jednak przemienieni tym samym rytualem, dlaczego wiec bez niej? Tylko dwoje naraz? Czy zaklecie mialo ograniczenia? Czy tez chodzilo o cos innego? Abdel mial w swoich zylach krew martwego boga mordu. Dosc latwo bylo wysunac przypuszczenie, ze mialo to cos wspolnego z tym wszystkim, ale co z Imoen? Co sie dzialo i dlaczego ten mezczyzna to robil? Dlaczego ktos mialby tworzyc takiego potwora, zwlaszcza jesli nie moglby go kontrolowac? Dlaczego? * * * -Mialem nadzieje, ze bedziesz wiedziala - odpowiedzial Abdel.Jaheira niemal rozesmiala sie i odwrocila wzrok. -Po prostu chce stad wyjsc, dobrze? - rzekla Imoen, trzymajac trzesace sie rece przy dygoczacym ciele. -Nawet nie chce juz wiedziec, co tu sie dzieje - przyznal Abdel. - Nie chce wiedziec, co on chcial uzyskac, robiac nam to, co zrobil. Jesli go znajdziemy, sam go zabije. Jesli nie, wszystko bedzie dla mnie w porzadku, gdy tylko wydostaniemy sie z tego domu wariatow i wrocimy do Wrot Baldura. Chce w koncu wiesc normalne zycie, niech to. -Taa - mruknela Imoen. - To mozliwe. Abdel skrzywil sie, lecz nic nie powiedzial. -Ten Irenicus czegos chce - powiedziala Jaheira, gdy okrazyli kolejny zakret w wydawaloby sie nie konczacym sie lancuchu rogow w kretym labiryncie domu wariatow. - Po prostu nie mozemy mu pozwolic... Cos uderzylo ja w glowe i Abdel ujrzal, jak obraca sie, walczy krotko o zachowanie przytomnosci, po czym pada na podloge ciemnego pomieszczenia. Istota, ktora zranila Jaheire, wyskoczyla z komnaty na korytarz i siegnela po Imoen. Dziewczyna uchylila sie dzieki czystemu instynktowi, a Abdel byl wystarczajaco blisko, by chwycic stwora za ramie. Abdel ugodzil istote piescia w twarz i trafil w plaski, swinski nos. Czul szorstka skore i krawedz grubego kla. Minelo troche czasu, odkad Abdel mial okazje uderzyc orka w twarz i, zwazywszy na wszystko, czul sie z tym dobrze. Stwor przewrocil sie i z jego reki wypadl szeroki, prosty miecz, spadajac z brzekiem na podloge. Abdel podniosl go. Minotaur zaatakowal go w chwili, gdy Abdel przeszedl przez prog slabo oswietlonego, ciasnego pomieszczenia. Zaatakowal nisko, celujac Abdelowi w brzuch, jednak wielki najemnik odbil z latwoscia topor byczoglowego giganta za pomoca miecza orka. Zastawa ta zmusila Abdela do wejscia dalej niz zamierzal, i minotaur wykorzystal to z zaskakujaca szybkoscia, mierzac w szyje Abdela. Najemnik wypuscil gwaltownie i z sykiem powietrze, po czym obrocil sie w tyl i na bok, bolesnie naciagajac sobie zmeczony miesien na grzbiecie. Minotaur probowal pchnac go w serce i Abdel musial sparowac z wieksza sila, niz byl przyzwyczajony. Obracajac niewygodnie lokiec, poluznil uchwyt na mieczu wystarczajaco, by pozwolic minotaurowi zlapac za rekojesc broni i wrecz wyciagnac ja Abdelowi z dloni. Choc Abdel nie mogl powstrzymac przeciwnika przed rozbrojeniem go, ugodzil mocno i szybko lokciem w podbrodek napastnika. Cios spowodowal, ze stwor zachwial sie i klinga wypadla rowniez z jego reki. Miecz brzeknal o podloge. Abdel ciagnal dalej ten ruch, pochylajac sie do przodu i siegajac po lezaca bron. Minotaur, sam nie bedac w stanie jej chwycic, kopnal ja wystarczajaco szybko, by przejechala po kamieniach podlogi z przenikliwym metalicznym zgrzytem. Zatrzymala sie nieco ponad centymetr od czubkow palcow Abdela. Najemnik zaklal i musial porzucic ostrze, aby uchylic sie przed skierowanym w dol cieciem stwora. Minotaur znow kopnal i miecz wslizgnal sie pod plachte, ktora zwisala z jakiegos podobnego do lozka stolu. Abdel odsunal sie gwaltownie, a wciaz czesciowo oszolomiony minotaur pozwolil mu sie oddalic. Najemnik przyjrzal sie szybko ciasnemu pomieszczeniu i jego zawartosc go w rownym stopniu zaniepokoila, co zdumiala. W jednym z rogow znajdowal sie przywiazany do stolu nagi mezczyzna. Byl przytomny, lecz najwyrazniej majaczyl. Wokol jego ust byla zawiazana ciasna, skorzana opaska. Oczy mial zamglone i nieobecne. Nie czynil zadnych prob z krepujacymi go wiezami. Wokol skroni i czola mial stalowa korone, z ktorej biegla szeroka, przypominajaca wstazke miedziana listwa. Szla ona przez prawie dwa metry do duzego, szklanego pojemnika, wypelnionego zielonkawa woda, ktora pachniala mocno solanka. Leniwymi, powolnymi kregami plywaly w niej ciemne ksztalty, niczym grube weze, co jakis czas muskajac bok pojemnika. -Co to za miejsce? - spytala Imoen. -Kolejny pokoj do zabaw Irenicusa, jak sadze - odpowiedzial Abdel, zerkajac na czajacego sie minotaura i starajac sie nie patrzec na plachte, pod ktora wyladowal miecz. - Nie mam zadnego powodu, by z toba walczyc, minotaurze. Minotaur odetchnal przez nos, wywolujac donosny, syczacy dzwiek. Zamknal oczy, jakby uchylajac sie przed slowami Abdela, po czym podniosl wysoko miecz i rzucil sie szybko na Abdela, idac na palcach. Nieuzbrojony Abdel nie byl za bardzo przekonany, ze przezyje ten atak. Poczekal az minotaur sie zblizy, niemal na tyle blisko, by go zabic, po czym po prostu usiadl na kamiennej podlodze. Minotaur nie mogl sie zatrzymac i nie mogl opuscic wystarczajaco szybko topora, by trafic Abdela, wiec parl dalej. Postawil stope na ramieniu najemnika i wybil sie w powietrze, wchodzac po scianie za wielkim najemnikiem i stawiajac stopy dalej nad jego glowa. Stopy minotaura dotknely stropu gdy sie obracal ladujac na podlodze o krok w lewo od Abdela. Abdel mogl byc jedynym czlowiekiem na Faerunie wystarczajaco wielkim, by pozwolic minotaurowi na taki manewr. W chwili gdy stopa minotaura opuscil jego bark, Abdel rzucil sie do przodu i przejechal po podlodze w kierunku okrytego plachta stolu. Zatrzymal sie daleko przed nim i zaklal glosno tuz przed tym, jak minotaur dzgnal go silnie w lewa lydke. Abdel podniosl sie na kolana i rzucil w tyl, wiazac wciaz wystajace z niego ostrze grubymi, napietymi miesniami dolnej nogi. Abdel wiedzial, ze mial szczescie, iz ostrze weszlo pod tym katem. Gdyby bylo obrocone w druga strone, szeroki topor z latwoscia obcialby mu noge. Znow zaklal glosno i bardziej warknal, niz krzyknal z bolu. Sila, z jaka Abdel schwycil ostrze, wyrwala je z reki minotaura. Bron wibrowala w nodze najemnika i posylala przez niego fale odczuc, ktore sklanialy go do mdlosci. Minotaur uderzyl go mocno w twarz i Abdel potoczyl sie pod ciosem, zdolawszy jeszcze bardziej oddalic topor od stwora. Obrocil sie, z powrotem wykrecajac plecy i wyrywajac topor z nogi. Minotaur dal sobie spokoj z toporem i przetoczyl na jednym ramieniu w kierunku stolu. Wyciagnal gwaltownie dlon i jednym, plynnym ruchem podniosl ja wraz z mieczem. Abdel zignorowal palacy bol w nodze, utrzymal rownowage w kaluzy krwi wylewajacej sie na kamienna podloge z szerokiej, glebokiej rany i podniosl sie, ustawiajac topor bojowy wystarczajaco szybko przed soba, by przyjac atak minotaura. Ze stali uderzajacej o stal posypaly sie iskry. Sila zastawy Abdela wystarczyla, by zmusic minotaura do cofniecia sie o krok. Stwor zderzyl sie ze stolem i przypiety do niego mezczyzna wzdrygnal sie. Abdel wykonal zwod, majac nadzieje, ze jeszcze bardziej odstraszy minotaura, jednak stwor obrocil ramie w strone torsu najemnika i odepchnal sie z obu stop. Abdel pozwolil stworowi odtracic sie do tylu, koncentrujac sie na toporze minotaura. Stwor zlapal oburacz miecz i probowal pchnac nim Abdela w piers. Abdel upuscil topor i chwycil obiema dlonmi nadgarstki minotaura, padajac w tyl, by przerzucic stwora nad soba. Najemnik zapomnial jednak o wielkim zbiorniku i minotaur nie przelecial nad nim lukiem. Jego miecz zanurzyl sie w wodzie, a glowa stwora uderzyla w szklo z wystarczajaca sila, by w pomieszczeniu rozleglo sie dzwieczne echo. Miecz przebil jednego z plywajacych wegorzy i cialo minotaura zatrzeslo sie gwaltownie, podobnie jak Abdela. Najemnik czul sie podobnie, gdy sobowtorniak wykorzystal na nim moc jakiegos zakletego pierscienia w piwnicy magazynu we Wrotach Baldura. Bylo to tak, jakby kazdy miesien w jego ciele napial sie i skurczyl, wydajac sie sciesniac z sila przekraczajaca jego normalna wytrzymalosc. To samo dzialo sie z minotaurem, a mezczyzna na stole wydal z siebie przez ciasny knebel zagadkowe jekniecie. Abdel obrocil glowe, a dlonie minotaura zeszly z miecza, ktory z donosnym pluskiem wpadl do wody. Minotaur padl do tylu i wpatrywal sie w Abdela wybaluszonymi, zaczerwienionymi oczyma. Wzrok Abdela zamglil sie i mezczyzna walczyl mocno, by nie stracic przytomnosci, lecz nie byl pewien, czy mu sie to uda. Slyszal kroki, lecz widzial, ze minotaur siedzi na podlodze, trzesac sie. Abdel byl swiadomy, ze cos weszlo do pokoju, nie mogl jednak robic nic poza siedzeniem i obserwowaniem, jak wydarzenia tocza sie przez czas wydajacy sie wiecznoscia. Intruz byl wielki, wyzszy niz Abdel, i pojawil sie w pomieszczeniu niespodziewanie. Drzwi wpadly na najemnika i zablokowaly mu widok na nowo przybylego. Do pokoju wszedl ktos inny i Abdel, zdajac sobie sprawe, ze nie byl sam, gdy rozpoczynal walke, powiedzial - Imoen? -Abdel! - zawolala Imoen, lecz jej glos byl zbyt odlegly, dochodzacy z korytarza. Slyszal brzek stali o stal i wiedzial, ze Imoen z kims walczy. Abdel spojrzal na osobe, ktora weszla do komnaty. Wielki mezczyzna mial co najmniej dwa metry czterdziesci oraz mase przypominajacych postronki miesni. Czubek jego glowy byl dziwnie plaski. Poruszal sie powoli, lecz ostroznie, bardziej chodem osilka niz wycwiczonego wojownika. Wciaz oszolomiony Abdel uznal, ze to musi byl pologr. Z korytarza dobiegl glos Imoen - Oni probuja zabic minotaura - powiedziala. - Orki probuja zabic minotaura! Minotaur stanal przed pologrem z glupawym usmiechem. Bykoczlowiek dopiero zaczal sie wzdrygac - nie bedac w stanie uchylic sie lub zablokowac - gdy pologr wymierzyl cios piescia i trafil w jego twarz z plasnieciem ciala o cialo. Minotaur przewrocil sie, a zamkniete powieki podrygiwaly mu gwaltownie. Sposob, w jaki padl na podloge, mogl oznaczac, ze jest martwy. Abdel nie byl pewien, dlaczego uznal, ze musi bronic minotaura, ktory kilka chwil temu byl tak bardzo chetny do zabicia jego, wstal jednak - gleboka rana w lydce juz mniej bolala - z zacisnietymi zebami i rzucil sie z determinacja na pologra. Efekty uboczne tego, co zrobily mu wegorze, szybko slably, i gdy wstal, kacikiem oka zauwazyl blysk stali. Wyczuwajac za soba ruch, pologr obrocil sie gwaltownie do Abdela, zamachnawszy sie piescia wielkosci szynki. Abdel przestal posuwac sie do przodu i opadl na kolano, by podniesc topor. Ruch ten posluzyl za unik. Piesc pologra przeleciala tak blisko glowy Abdela, ze musnela dlugie, czarne wlosy najemnika. Palce Abdela zacisnely sie wokol rekojesci topora i odtoczyl sie, by uniknac wolnego, lecz silnego kopniecia. Obrocil sie przez ramie i byl jedynie czesciowo swiadom, wybierajac cel. Przejechal prostym lecz porecznym toporem po tylnej stronie kolana pologra. Kiedy ostrze przeszlo, rozlegl sie wrzask i poplynelo sporo krwi. Kolano pologra nie wytrzymalo i przewrocil sie. Abdel znow musial sie odtoczyc, by uchylic sie przed upadajacym osilkiem. Nie widzial mezczyzny, ktory wszedl, jednak kacikiem oczu dostrzegal wystarczajaco wiele, by odgadnac polozenie twarzy drugiego intruza. Wyrzucil szybko i mocno lokiec do tylu. Poczul szorstka, spocona skore oraz kontury kla pod dolna warga. Trafiony przez niego ork wydal z siebie ciche chrzakniecie i upadl z lomotem na kamien. Abdel spojrzal w dol, zaciekawiony kogo wlasnie uderzyl. Nie bylo to rozsadne posuniecie, z czego zdal sobie sprawe, gdy piesc o szorstkich knykciach, nalezaca do pologra, wbila sie mocno w jego podbrodek, wywolujac w jego polu widzenia strumienie kolorowych iskier. Zachowal przytomnosc czysta sila woli, cios spowodowal jednak kierowany refleksem ruch w rodzaju za pozno, wskutek ktorego Abdel upuscil topor. Potrzasnawszy glowa, by rozjasnic mysli, najemnik uchylil sie przed drugim ciosem wstajacego powoli ogra i wymierzyl kopniecie prawa stopa. Trafil palcami w uszkodzone kolano pologra i wbil je w ziejaca rane. Pologr wrzasnal ze wscieklosci i bolu, po czym zatoczyl sie do tylu. Cofnal sie o krok, probujac zlapac rownowage, skonczylo sie jednak na tym, ze opoznil upadek o krok czy dwa. Obrocil sie upadajac i padl w poprzek klatki piersiowej przywiazanego do stolu mezczyzny. Abdel spojrzal na ziemie na topor i ujrzal jak minotaur, ze stanowcza i zdeterminowana mina, siega po bron. Zarowno najemnik, jak i stwor, westchneli, gdy wydawaloby sie znikad, pojawil sie dlugi i zardzewialy, zelazny lancuch, owijajac sie wokol topora. Bron zostala wyszarpnieta, zaraz gdy ledwo musnely ja opuszki palcow minotaura. Na drugim koncu lancucha znajdowal sie wychudzony, zielonoskory ork, majacy na sobie tylko obcisle bryczesy oraz roznobarwna chustke owinieta wokol glowy. Na twarzy orka byla wytatuowana niezgrabnie syrena. Jest piratem, uznal Abdel. Orkowy pirat pociagnal mocno za lancuch, przyciagajac topor. Abdel, odzyskawszy wlasnie rownowage, rzucil sie na pirata. Ruch ten zaskoczyl wytatuowanego orka i spowodowal, ze jego lancuch zafurkotal niekontrolowanie w powietrzu za jego glowa. Wygladalo na to, ze sam zamierzal chwycic topor. Zamiast tego bron wysunela sie z lancucha i wpadla z pluskiem do pojemnika z wegorzami. Dwa wegorze poruszyly sie gwaltownie i mezczyzna przypiety do stolu zareagowal natychmiast. Jego piers i grzbiet zadrgaly tak raptownie i z taka sila, ze pologr - ktory musial wazyc z osiemset kilo - odbil sie od mezczyzny i spadl na podloge. Ruch ten spowodowal, ze glowa wieznia znow zadrgala. Jeden z palcow polorka zawadzil o skorzana opaske i gdy upadal, knebel zostal zerwany z twarzy mezczyzny. Abdel skierowal sie do pojemnika. Choc wciaz nie byl pewien, jaka moc zawieraly w sobie te czarne wegorze, wiedzial, ze obydwie bronie, jakie mial do dyspozycji, leza na dnie pojemnika z grubego szkla. Podniosl dlon, sledzac ruchy wegorzy i wypatrujac ksztaltu miecza w metnej, zielonej wodzie. Jego palce juz niemal dotykaly powierzchni, kiedy uslyszal, jak cos stuknelo przed nim o sciane. Mniej niz sekunde pozniej zostal trafiony w prawe oko przez cos, co musialo byc kamieniem. Bylo ciezkie oraz szorstkie i poruszalo sie szybko. Bol nie byl jednak wszystkim. Towarzyszyly my obfite lzy. -Co do...? - bylo wszystkim, co zdolal powiedziec. Abdel spojrzal przez jedno zamglone oko i ujrzal, jak ciemna sylwetka rzuca sie pod oslone drzwi, po czym jego uwaga zostala przyciagnieta przez pirata z lancuchem. Chudy ork wywijal zardzewialym lancuchem szybkie kregi nad glowa i zblizal sie do majacego sie na bacznosci minotaura. Stwor stal na palcach u nog i pozwolil orkowi podejsc zbyt blisko. Pirat opuscil lancuch, jednak minotaur byl w stanie odsunac mu sie z drogi. Abdel odwrocil sie, chwilowo zapominajac o broni w pojemniku. Zakrywal dlonia zranione oko i otrzasal lzy z drugiego, kiedy trafil w nie kolejny kamien. -Niech Bhaal cie przeklnie... - zaklal Abdel, teraz calkowicie oslepiony. -Mam ja - zawolala Imoen. Abdel zmusil sie do otwarcia oczu i ujrzal, jak zamglona sylwetka Imoen odsuwa sie od drzwi. Spojrzal przez ramie i uznal, ze widzi, jak minotaur uchyla sie przed drugim atakiem dzierzacego lancuch orkowego pirata. Ork zmienil taktyke i zakrecil nisko lancuchem. Minotaur przeskoczyl nad nim i wzbil sie w gore na tyle wysoko, ze gdy wyprostowal raptownie prawa noge, jej stopa trafila mocno w wytatuowana twarz marynarza. Nos pirata eksplodowal czerwona smuga, ktora musiala byc krwia. Abdel znow zamknal oczy. Uslyszal, jak z nosa pirata odlamuje sie kawalek kosci i upada na kamienna podloge. Najemnik poczul, jak minotaur przemyka obok niego i otworzyl jedno oko. Bolalo, ale mogl widziec. Przez chwile ciekawilo go, dlaczego nie boli go bardziej, gdy minotaur zawadzil o noge, ktora tak mocno zranil. Minotaur wskoczyl na krawedz zbiornika i maly kamien uderzyl go wystarczajaco mocno w kostke, by zepchnac jego stope z niebezpiecznej krawedzi. Stwor wpadl do wody z donosnym pluskiem, ktory wydawal sie zawierac w sobie dziwny syk. Mezczyzna na stole zadrzal, wypuscil z ostrym swistem powietrze i powiedzial cicho - Dobre bylo dopiero to. Abdel spojrzal z powrotem w kierunku, z ktorego przylecial kamien, i wyrazniej ujrzal niska sylwetke. Byla to orkowa kobieta - ani troche atrakcyjna, nawet jak na orki - majaca na sobie prosta, biala koszule. Starannie wkladala maly kamien w skorzana proce. Stanowila dziwny widok, jednak dobrze jej szlo z wybrana przez nia bronia. Minotaur wylonil sie z wody i wrzasnal. Krzyk ten byl pelen bolu i Abdel odwrocil sie do niego. Abdel byl swiadom swistu procy i obrocil sie na czas, by ujrzec, ze kamien zostal wystrzelony, lecz nie, by sie przed nim uchylic. Pocisk ugodzil go dokladnie w pachwine i cale powietrze opuscilo Abdela w naglym sapnieciu. Chcial upasc na jedno kolano, jednak wszystkim, co mogl zrobic, bylo postac w pozycji stojacej. Topor swisnal Abdelowi nad glowa i upadl przed nim z brzekiem na podloge. Abdel spojrzal na niego, po czym z powrotem na orczyce. Usmiechnal sie. Orczyca odwzajemnila usmiech, po czym odwrocila sie i zaczela szybko uciekac. Abdel pochylil sie, by chwycic topor, i przeszedl kilka krokow do drzwi. Spojrzal w obydwie strony, nie bylo jednak widac zadnego orka. -Pomoz mi - wydyszal za nim minotaur. Abdel odwrocil sie i ujrzal, jak minotaur wytacza sie z pojemnika oraz spada na podloge z gluchym lupnieciem. Trzymal miecz, nie wykonywal jednak zadnych zaczepnych ruchow. Jego siersc przybrala zagadkowy szaro-czarny odcien i trzasl sie niekontrolowanie, lapczywie chwytajac powietrze. Gdyby Abdel chcial go zabic, bylaby to odpowiednia chwila. -Abdel? - spytal delikatny glos za nim. - Abdel, wszystko w porzadku? Najemnik odwrocil sie i ujrzal stojaca w drzwiach Imoen, trzymajaca dlon na wielkim rozkwitajacym siniaku na policzku. W drugiej rece wisial zwyczajny, zardzewialy, krotki miecz, ktory musiala zabrac orkowi. -Jaheira? - zapytal Abdel. Oczy wciaz mial zamglone i zbolale. -Wszystko bedzie z nia dobrze - powiedziala dziewczyna niecierpliwie. - Ze mna tez, dziekuje ci bardzo. -Prosze - rzekl inny glos. Abdel odwrocil sie do mezczyzny przypietego do stolu. Mocno akcentowanym glosem, znieksztalconym z powodu nabrzmialego jezyka, pacjent azylu powiedzial - Wyciagnac tego z mnie moglby ktos czy teraz a? Rozdzial dwunasty Jaheira przycisnela dlonie do skroni i sciskala je mocno. Wiedziala, ze musi w koncu przestac przyjmowac ciosy na glowe albo odniesie jakies trwale uszkodzenia. Abdel byl jednak przy niej i trzymal ja teraz w swych silnych ramionach, wiec czula sie juz lepiej.Spojrzala na minotaura siedzacego na podlodze w malym pomieszczeniu. Po plecach przebiegl jej dreszcz i w rownym stopniu jak uwazala, ze ufa rozmaitym tworom Mielikki, dopoki nie okaza sie niegodne zaufania, bala sie wielkiego stwora. -Trace przytomnosc na dwie minuty - wyszeptala do Abdela - a ty znajdujesz sobie nowego przyjaciela. Najemnik usmiechnal sie i powiedzial - W czasie burzy kazdy port jest dobry. Imoen pomagala dziwnemu nagiemu mezczyznie na stole przejsc do pozycji siedzacej. Wydawal sie oszolomiony i bardziej niz troche oblakany. -Musimy sie stad wydostac - powiedziala mu. -Zrobimy to - rzekl Abdel, patrzac pomiedzy mezczyzne a minotaura. - Nie musimy walczyc, prawda? -Pana prosze, walki rozpoczne nie ja - powiedzial szaleniec. Abdel spojrzal na niego oglupialym wzrokiem, a Jaheira wypuscila z siebie oddech, ktory mogl byc zmeczonym smiechem. Abdel pomogl jej wstac. Spojrzala na minotaura. -Koordynator - rzekla. - Mezczyzna o imieniu Irenicus. Znasz go? Minotaur przytaknal z wyrazna niechecia. -Mozesz mowic - powiedzial Abdel do stwora. -Szaleni jestesmy ze, uwaza on - oblakaniec rzekl do Imoen z milym usmiechem na twarzy. - Wyrazic sie moge jesli, szalony jest on to. -Moge mowic - powiedzial minotaur, ignorujac szalenca. Imoen wciagnela gwaltownie powietrze na dzwiek chrapliwego glosu stwora. -O co tu chodzi? - zapytal po prostu Abdel. Minotaur chrzaknal i wzruszyl ramionami. -Mialem zamieszkiwac to miejsce. Wasz Irenicus planowal zaludnic lezacy ponizej labirynt zamaconymi z waszego rodzaju. -Ale zniknal? - spytala Jaheira wielkiego bykoczlowieka. - Uciekl stad? Minotaur przytaknal. -Wampirzyca swoja ta z Podmroku do poszedl - mruknal szaleniec, przytakujac. -Wampirzyca? - spytala Imoen. - Czy powiedziales wampirzyca? -Poszedl do Podmroku z ta swoja wampirzyca - przetlumaczyla Jaheira. - Dlaczego? -A czy to wazne? - zapytal Abdel, nie oczekujac odpowiedzi. - Baba z wozu koniom lzej. Dobrze mu bedzie tam na dole. -Ma plany co do Suldanessellar - powiedzial minotaur i tym razem Jaheira wciagnela gwaltownie powietrze. -Lzej koniom wozu z baba ze, powiedzial bym tez - rzekl szaleniec, kladac sie z powrotem na stole. - Karmione byc powinny jak tak wegorzy karmil nie nigdy. -Suldanessellar? - spytala Jaheira. Minotaur przytaknal, a ona powiedziala - To niemozliwe. -Suldanessellar? - zapytal Abdel. -Co to jest? - spytala Imoen. -Dbal nie wcale naprawde tak nas o on - rzekl szaleniec. - Jedno wszystko zupelnie mi bedzie, zabijecie i znajdziecie go jesli. -Suldanessellar to miasto elfow - wyjasnila Jaheira. - Nic dziwnego, ze nigdy o nim nie slyszeliscie. To jeden z najwiekszych sekretow Faerunu. Jest domem tej garstki elfow, ktore jeszcze nie odeszly do Evermeet. Minotaur przytaknal, a Abdel spytal - Co to moze miec wspolnego z nami? -Nie mam pojecia - odparl minotaur. - Walczyles przy mnie ze swinskimi pyskami i jestem ci winien na tyle duzo, abysmy mogli rozejsc sie w pokoju. Powiedzialem wam wszystko, co mialem do powiedzenia. -Moglibysmy wykorzystac twoja pomoc... - powiedziala Jaheira do wielkiego bykoczlowieka. Minotaur przytaknal, lecz rzekl - Wasza droga nie jest moja. -Przynajmniej powiedz nam, jak ich odnalezc - nalegala Jaheira. -A musimy? - spytala Imoen. Skierowala na Abdela pytajace spojrzenie. Wielki najemnik wzruszyl ramionami. -Wydaje mi sie, ze musimy. Nie mozemy tego odpuscic. Zreszta jestem mu cos winien za ten rytual oraz dziwne porwania tu i tam. -Latwa jest dol na droga - odezwal sie szaleniec, ktory zajmowal sie zakladaniem z powrotem miedzianej wstegi na glowe. - Czaszka wisi ktorych na, drzwi do dojdziecie nie dopoki, rozwidleniu pierwszym na lewo w razy trzy skreccie i prawo na korytarzem prostu po idzcie. -Rozumiesz to? - Abdel spytal Jaheire. Druidka przytaknela, wsluchujac sie uwaznie we wskazowki szalenca. -Ich chcecie nie - ciagnal. - Nietoperz martwy jest przybity ktorymi nad, drzwi przez przejdzcie i je omincie. Rampy do was doprowadza. -Wiecie co? - powiedziala Imoen. - To nie sprawia, ze czuje sie lepiej. -Prawo na drzwi trzecie znajdzcie i, szla bedzie jak, daleko tak dol na nia zejdzcie - kontynuowal szaleniec. - Dol na droga dluga bedzie dalej. -Moge sobie wyobrazic - palnela Imoen, a Abdel zmierzyl ja stanowczym spojrzeniem, ktore zignorowala. -Podmroku do dotrzecie kiedy - dokonczyl szaleniec - wiedziec tym o bedziecie. -Jedno pytanie - rzekla Imoen, patrzac bezposrednio na Jaheire. - Czy to cale Suldanesselar jest tego warte? -Spedzilam tam sporo czasu - powiedziala Jaheira. - Tam nauczylam sie byc druidka. -Wezme to za two... Imoen przerwalo wycie szalenca, ktory wydawal sie podskoczyc na stole. -Imoen! - wrzasnal ostrzegawczo Abdel, jednak dziewczyna byla juz w trakcie odskakiwania. Szaleniec nie podskoczyl tak naprawde na stole - zostal podniesiony. Ze stropu zwiesily sie podobne do lin, pokryte paskudnym sluzem macki i owinely znieruchomialego nagle i zesztywnialego oblakanca. Abdel, Jaheira, Imoen oraz minotaur spojrzeli jednoczesnie w gore i ujrzeli zrodlo tych macek. Minotaur zawarczal cos w swoim gardlowym jezyku. Z sufitu, nad stolem szalenca, zwisala wielka, podobna do robala bestia, skladajaca sie z cielistych, okraglych workow. Jej glowa miala ksztalt cebuli i wyrastalo z niej mrowie macek. -Co to, na dziewiec piekiel, jest? - spytala Imoen, cofajac sie szybko, by oddalic sie od tej istoty. -Pelzacz gnilny - odrzekli jednoczesnie Abdel, Jaheira i minotaur. Ze wszystkich rzeczy Abdel byl najbardziej zdumiony wysokoscia stropu. Przypomnial sobie, ze minotaur przeskoczyl nad nim. Stwor mial dwa metry czterdziesci, a Abdel dwa metry dziesiec, wiec sufit musial byc wysoko nad nimi. W poblizu rogu posepnego stropu widzial dziure, przez ktora przelazla najwyrazniej gigantyczna bestia. Slyszal o takich istotach. Przemierzaly one najglebsze jaskinie i lochy, czyszczac je z pozostalosci martwych cial oraz efektow ubocznych bitew. Ta najwyrazniej pomylila szalenca z rannym. -Mi - jeknal szaleniec - pomozcie. Minotaur wskoczyl na stol i zamachnal sie toporem, wyciagajac wysoko reke. Jedna z macek upadla z mokrym plaskiem na stol, a minotaur zrecznie uniknal spryskania przez paralizujaca trucizne, ktora ja pokrywala. Pelzacz gnilny wydal z siebie syk i wycofal sie do ciemnego otworu w poblizu stropu, ciagnac za soba sparalizowanego szalenca. -Nie bedzie mi potrzebna wasza pomoc - powiedzial minotaur. - Idzcie swoja droga. Bykoczlowiek nie czekal, by sprawdzic, czy Abdel i kobiety posluchali go. Podskoczyl, chwycil sie jedna reka krawedzi otworu i przeszedl przez niego, zanim jeszcze Abdel zdolal dojsc do stolu. Kladac mu reke na ramieniu, Jaheira powstrzymala go przed pojsciem dalej. -Suldanessellar - rzekla. - Irenicus. Abdel spojrzal na nia i przytaknal, po czym popatrzyl jeszcze raz na ciemny otwor i spytal - Zrozumialyscie te opaczne wskazowki? -Ja nie - przyznala Imoen. -Tak sadze - odparla Jaheira. -No to chodzmy - powiedzial Abdel. Rozdzial trzynasty Stwory zamierzaly zjesc ich zywcem, co do tego Abdel byl pewien. Nie wiedzial natomiast, czym dokladnie byly i jak mial je zabic.-Co to za istoty?! - wrzasnela Imoen. - I jak mamy je zabic?! Dziewczyna wspiela sie zwinnie na czubek gladkiego stalagmitu, zrecznie uchylajac sie przed klapiaca paszcza, scigajacej ja dziwacznej bestii. Abdel zwracal jedynie marginalna uwage na te nie najlepsza sytuacje Imoen. Sam mial podobna. Jeden ze stworow rzucil sie na niego i Abdel uchylil sie na lewo, podnoszac szybko reke i chwytajac potwora pod klapiaca zuchwa, po czym odtracajac go, zanim zdolal odgryzc mu twarz. Stwory zaatakowaly ich podczas jednego z krotkich i nieczestych odpoczynkow na drodze przez, wydawac by sie moglo, nieskonczony tunel ciagnacy sie gleboko pod ziemie. Istoty wygladaly jak weze lub robaki o grubych cialach, jednak z tego, co bylo widac, skladaly sie z kamienia. Ich dziwna skora byla twarda - szeroki miecz Abdela zaledwie drasnal wroga przy tych kilku razach, kiedy to udalo mu sie pomyslnie zaatakowac - i miala kolor oraz fakture otaczajacych ich skal. Choc poruszaly sie falistymi, wezowymi ruchami, wiekszosc ich mobilnosci wydawala sie pochodzic z dwoch wzglednie ludzkich rak, wyrastajacych z wezowych cial tuz za guzelkowatymi glowami. Dwoje chlodnych, czarnych oczu lsnilo w swietle napredce zrobionej pochodni Imoen. Pod oczyma znajdowala sie proporcjonalnie wielka paszcza, otoczona trojkatnymi zebami. Po sposobie, w jaki swiatlo odbijalo sie od tych klow, Abdel mogl stwierdzic, ze sa ostre jak brzytwa. Glos Jaheiry odbil sie glosnym echem po calej jaskini. Abdel rozumial jedynie nieliczne slowa. Zerknal na nia, gdy obracal sie, by odrzucic kamiennego robaka od siebie, i zobaczyl, ze druidka wciaz stoi spokojnie, z zamknietymi oczyma, spiewajac cos, co musialo byc jakas modlitwa do jej bogini. Abdel odwrocil sie, akurat w pore, by ujrzec, jak stwor zatrzaskuje paszcze na jego pietach. Podskoczyl wystarczajaco szybko, by uniknac ciosu, opadl jednak na zaokraglona sylwetke istoty. Poslizgnal sie i rozrzucil rece, by nie upasc. Potwor odsunal sie, gdy Abdel trafial w kamienna podloge. Zadzwonilo mu w uszach i nie byl pewien, czy Jaheira skonczyla sie modlic, czy tez ogluchl. Podniosl wzrok, a Jaheira otworzyla oczy. Kolejny z potworow rzucil sie na nia, a ona odsunela sie gwaltownie. W jej ruchu bylo cos, co wydawalo sie Abdelowi nieprawidlowe. Jaheira poruszala sie troche szybciej niz dotad, a stwor wydawal sie byc wolniejszy od swoich towarzyszy. Abdel nie mial czasu, by przemyslec to dziwne odczucie. Jego potworny przeciwnik znow sie na niego rzucal. Abdel odtoczyl sie na prawo, a istota przemknela obok niego, jakby nagle oslepla. Abdel usmiechnal sie na pokaz slabosci stwora i uderzyl ja mocno w czubek glowy rekojescia miecza. Istota wydala z siebie przenikliwy swist, ktory Abdel instynktownie uznal za oznake bolu. Wyciagnal z tego korzysci i wskoczyl stworowi na grzbiet. Potwor byl rownie dlugi jak Abdel wysoki, a gdy najemnik owinal go silnym ramieniem, nie czul ciepla. Istota naprawde byla zrobiona z zyjacego kamienia. Za nim rozlegl sie pelen bolu, zbyt ludzki krzyk, ktory wywolal Abdelowi na grzbiecie dreszcze. Jedna z jego towarzyszek padla. Wrzask zahaczal o skraj paniki, ktora Abdel zbyt wyraznie zauwazal. Ktorakolwiek z nich to byla, najemnik byl pewien, ze byla martwa. -Imoen! - wrzasnela Jaheira, po czym jeknela, kiedy robal, przed ktorym wciaz starala sie uchylac, rzucil sie na nia znow i niemal trafil. Abdel przeciagnal ostrzem swego miecza po oczach kamiennego robaka i uradowal sie widzac, jak pekaja, wylewajac ciemnoszara, wodnista, ropna ciecz. W tunelu rozszedl sie ostry zapach i istota zadrzala w chwycie Abdela. Pozwolil jej sie z siebie zrzucic i wykorzystal przyspieszenie, by sie troche od niej oddalic. Trafil w cieple, mokre miejsce na podlodze i przejechal troche dalej niz chcial, otrzasnal sie jednak na czas, by ujrzec, jak stwor rzuca sie na niego. Abdel nakarmil potwora cala dlugoscia swego miecza i poczul satysfakcje, jak do strumienia czarnej krwi dolaczyly smiertelne spazmy kamiennego robaka. -Abdel! - zawolala ostro Jaheira. - Moj! Najemnik poderwal sie na nogi, wyszarpujac miecz z gardzieli martwego stwora i odwracajac sie w strone glosu Jaheiry. Cofala sie, zwinnie unikajac ociezalych atakow robala. Abdel podbiegl do niej i zamachnal sie na odlew, probujac odciac mu glowe. Robak wygial sie, przewidujac atak, jednak nie na tyle szybko, by go uniknac. Modlitwa, jaka zlozyla Jaheira, byla najwyrazniej zrodlem tej jakze korzystnej przewagi. Miecz Abdela wbil sie w skaliste cialo zuchwy stwora. On rowniez wrzasnal z bolu, a Abdel steknal, usmiechajac sie, gdy cial gruba skore. Zuchwa kamiennego robaka odpadla z trzaskiem w strumieniu szarej cieczy. Stwor cofnal glowe w tyl i na bok, a Abdel, pochylony po ciosie, nie mogl odsunac sie jej z drogi. Krwawiaca glowa uderzyla w szeroka piers Abdela, odtracajac go mocno do tylu. Abdel, oszolomiony, podniosl wzrok, ale nie zobaczyl niczego poza zolta mgielka. Cos wydawalo sie uderzyc go w piers i cialo zalala mu fala bolu. -Imoen - powiedziala cicho Jaheira, a glos drzal jej od troski. Abdel wstal, gdy zaczal mu wracac wzrok Przeszedl nad drgajacym, pozbawionym zuchwy kamiennym robakiem, gdy ten konczyl dogorywac. Potykajac sie, pobiegl do Jaheiry, idacej wokol stalagmitu. Slyszal wiecej robakow pelzajacych w mroku. Obok podstawy skalnej kolumny lezala Imoen, lapczywie wciagajac powietrze, jakby tonela. Jaheira przykleknela obok niej i zaczela sie modlic. W jednej dloni trzymala maly kamien, ktory zawsze miala przy sobie, druga zas przejechala ostroznie po ranie, rozsmarowujac pieniaca sie, karmazynowa krew po rozdartym torsie Imoen. -Na czarnych bogow - mruknal Abdel. - Ona zostala... do polowy... zjedzona. Oczy Imoen wpatrywaly sie w rozciagajaca sie nad nimi ciemnosc w milczacej i kurczacej miesnie agonii. Glos Jaheiry wzniosl sie w podobnej do piesni modlitwie i Abdel pomyslal, ze widzi slaby, niebieskoszary blask wokol palcow tej dloni, ktora przyciskala teraz mocno do rany. Kolejna fala bolu spowodowala, ze zachwial sie do tylu. Jaheira nie podniosla na niego spojrzenia. Cofnal sie o krok, po czym przewrocil sie i odtoczyl od kobiet. W ciemnosci, nie wiecej niz kilka krokow od niego, zaczely sie zbierac kamienne robaki. * * * Jaheira poderwala nagle dlon z ostatnim wykrzyczanym slowem i jej modlitwa zakonczyla sie. Imoen wciagnela urywany, gleboki oddech i zdolala usiasc. Druidka, z dlonia pokryta krwia dziewczyny, pchnela ja delikatnie w dol.-Musisz odpoczac - powiedziala jej Jaheira. Imoen polozyla glowe na gladkim kamieniu i usmiechnela sie. Jaheira odwzajemnila usmiech, po czym spojrzala na Abdela i rzekla - Musimy zostac tu przynajmniej kilka godzin, jednak, dzieki nie konczacej sie nigdy lasce Mielikki, ona... Abdel? Obrocila sie w fali obrzydliwego przerazenia, zdajac sobie sprawe, ze nie widzi go w ciemnosci. -Abdel? - zawolala znow. Odpowiedzial jej nieludzki ryk, ktory odbil sie ogluszajacym echem od wnek w jaskini, powodujac, ze polelfka przycisnela dlonie do delikatnie zaostrzonych uszu, by nie pekly jej bebenki. -Abdel! - wrzasnela Jaheira, a jej glos zatonal nie tylko w dzwonieniu w uszach, lecz rowniez w grzechocie kamiennych robali - otaczajacych ja zewszad - przemieszczajacych sie szybko do zdobyczy. Uslyszala, jak Imoen szepcze - To znow sie dzieje. * * * Wszystko co bylo istota Abdela Adriana, zniknelo w szalejacym wirze wscieklosci, zadzy krwi oraz dzikiej, zabojczej manii. Jego cialo wykrzywialo sie - czul to i bolalo go to. Znow sie zmienial. Nie wiedzial dokladnie, co sie z nim dzieje, w jaki sposob to sie z nim dzieje, czy dlaczego to sie z nim dzieje. Mogl to czuc i doswiadczac jedynie przez pierwszych kilka chwil, po czym wszelka swiadomosc zostala zastapiona czysto morderczymi impulsami zrodzonego z Bhaala demona, ktorym sie stal.Wczesniej wszystko przed nim bylo ciemnoscia, teraz mogl wyraznie widziec kamienne robaki. Jego perspektywa przesunela sie zdecydowanie w gore, choc nie mial mozliwosci, by zrozumiec dlaczego. Siegnal po jednego ze stworow, zapomniawszy calkowicie o czyms tak mizernym i nieskutecznym jak miecz, i trzymal go z latwoscia w wielkim, silnym uchwycie. Kiedy scisnal, poczul, jak podobna kamieniowi skora peka i zalewa go krew potwora. Ryknal w zidiocialej przyjemnosci i skierowal uwage ku kolejnemu robakowi, a pozniej ku nastepnemu. Rozrywal ich kamienne ciala, jakby byly zrobione z bibuly. Kiedy niektore z nich odwrocily sie do ucieczki przed zdobycza, ktora stala sie drapiezca, Abdel ruszyl szybko za nimi. Chwycil jednego za czubek ogona i cisnal nim w pozostalych. Kamienne robaki zaczely go gryzc, jednak ich zeby zaledwie stukaly o krawedzie tego, co kiedys bylo jego lydkami, teraz wszak byly blizej kostek. Zabijal je z czystej radosci i nie pozwolil ani jednemu kamiennemu robakowi uciec zywcem. Kiedy ostatni lezal, wijac sie u jego przeksztalconych stop, broczac ciemna krwia na chlodna podloge jaskini, Abdel znow wrzasnal. Tym razem brzmialo to bardziej jak jego, rzeczywisty ludzki glos, a cialo zadrzalo w kurczacej cala jego sylwetke konwulsji, powodujacej, ze wzrok znow mu sie zacmil i stal sie zolty. Upadl na podloge jaskini. Oczy rozjasnily mu sie na tyle, by mogl dostrzec swa dlon i znow zaczal wygladac jak czlowiek. Probowal wolac Jaheire, jednak mial scisniete gardlo. Powoli przeksztalcalo sie ono z powrotem w ludzkie struny glosowe. Wydobyl z siebie urywany kaszel. -Abdel! - uslyszal wolanie Jaheiry, jej glos dochodzil echem z dosc daleka. Podniosl wzrok i przez zalewajace mu twarz lzy ujrzal przycmiony blask pochodni Imoen. Minelo kilka chwil, zanim wstal, trzesac sie na uginajacych sie nogach, w koncu jednak ruszyl ku swiatlu. * * * Odrzuciwszy na bok robaki stworzone z kamienia, gigantyczne zuki oraz stwory wygladajace jak stalaktyty, ktore co jakis czas probowaly spasc na nich ze stropu, Abdel nie mogl sobie wyobrazic, w jaki sposob jakakolwiek myslaca istota byla w stanie zyc w Podmroku. Nie bylo tu uplywu czasu, nie liczac rytmicznego kapania wody lub osuwajacych sie czasami kamykow. Abdel nie mial pojecia, od jak dawna tu sa. Zrobili pochodnie z twardych nozek gigantycznych grzybow oraz strzepow wlasnych szybko konczacych sie ubran. Zatrzymywali sie na odpoczynek i czasami spali. Zaraz gdy ktores z nich budzilo sie, budzilo pozostalych i znow wyruszali. Byla to slepa egzystencja i cena, jaka przyszlo im za nia zaplacic, byla spora.Czczaca nature Jaheira przez caly czas wydawala sie zmeczona. Modlila sie do Mielikki i otrzymywala odpowiedzi, choc bylo to dosc niezwykle miejsce, by czuc dotyk pani lasu. Mimo to Jaheira byla rownie ponura i cicha jak Abdel i choc szli ramie przy ramieniu kilometr za kilometrem, rzadko odzywali sie. Imoen czula sie pod ziemia rownie zle, jak kazdy mieszkaniec powierzchni. Jeszcze przed tym jak niemal zostala zabita przez kamiennego robaka, ciagle ogladala sie przez ramie, czula na kazdy odglos czy podmuch chlodnego podziemnego wiatru. Znow odpoczywali, a Imoen, ktora byla w stanie isc jedynie z pomoca Abdela lub Jaheiry, zapadla w gleboki sen. Jaheira zbierala grzyby. Jedynie ona miala jakies pojecie, co moglo byc jadalne, a co smiertelna trucizna. Abdel przegladal okolice w poszukiwaniu sladow kamiennych robakow lub jakichkolwiek innych nieprzyjemnych mieszkancow Podmroku. Ujrzal kilka punkcikowatych swiatelek w ciemnosci. Wzial je za oczy wiecznie obecnych szczurow, ktore zawsze trzymaly sie poza zasiegiem blasku pochodni. Odczul dziwna ulge z obecnosci futrzastych gryzoni. Wiedzial, jak postepowac ze szczurami. Kiedy wrocil do wielkiego stalagmitu, przy ktorym Jaheira chciala zatrzymac Imoen przez jakis czas, zobaczyl, ze polelfka zebrala spora ilosc miejscowych grzybow. Abdel skrzywil sie na ich widok i po raz setny pomyslal, czy nie sprobowac zabic jednego z tych wielkich szczurow. Jaheira podala mu grzyb ze zmeczonym, lecz rozumiejacym usmiechem, a on odsunal go. -Nie moge juz zyc na tym cholerstwie - powiedzial jej. Wzruszyla ramionami, ugryzla grzyb i przezula kes z obojetna mina. -Ten nekromanta, albo kimkolwiek jest, zrobil cos ze mna - rzekl Abdel. - Bylbym szczesliwy, mogac pozwolic mu odejsc w pokoju tam, gdzie idzie, przynajmniej jesli oznaczaloby to, ze moge raz na zawsze opuscic te nore, ale on... -On ma plany co do ciebie - powiedziala mu z wyrazna pewnoscia Jaheira. - Musi miec plany co do was obojga. Jesli z jakiegos powodu zamierza zaatakowac Suldanessellar, moze chce wykorzystac was jako jakas bron. -Ale powiedzialas, ze nie moze kontrolowac mnie i Imoen - rzekl Abdel, kiwajac glowa w strone spiacej dziewczyny. - Co on chce zrobic... sklonic mnie, bym tam poszedl, a pozniej mnie rozwscieczyc? Pozwolic mi spustoszyc to miejsce w postaci jakiegos... czymkolwiek to jest? Jaheira wzruszyla ramionami, a jej twarz stala sie mroczna maska strachu. -To mogloby wystarczyc. - Wzdrygnela sie w widoczny sposob i dodala - Nie uwierzylbys co... Abdel wymusil usmiech i powiedzial - Znow dziedzictwo mojego ojca, jak sadze. Jaheira przytaknela. Abdel westchnal i ugryzl z wahaniem grzyb. -Dlaczego Imoen? - spytal. - I jak? Jesli ta... istota, ta sila, czymkolwiek jest, znajduje sie juz we mnie, sadze, ze musze ja zrozumiec i uwierzyc w nia, wiedzac o sobie to, co wiem, ale Imoen? -Mozesz musiec zaakceptowac, ze Imoen dzieli z toba krew, Abdelu - powiedziala cicho Jaheira. Abdel westchnal. Bylaby to dosc latwa wiez. Jesli mnisi z Candlekeep wprowadzili pomiedzy siebie jedno z pomiotu Bhaala, by je obserwowac, dlaczego nie drugie? Dlaczego nie corke? Winthrop nie byl bardziej ojcem dla Imoen niz Gorion dla Abdela. -Nie mowiles mi, jak nas znalazles - rzekla Jaheira. - Skad wiedziales, ze masz przyjsc do tego domu wariatow? -To byla Bodhi... - Abdel zaczerwienil sie i odwrocil wzrok. Nie zastanawial sie... ale to byl tylko sen, czyz nie? Nie zostal tak naprawde dotkniety w ten sposob przez Bodhi, dotkniety przez... Jaheira wygladala, jakby zamierzala cos powiedziec, ale Abdel spojrzal na nia w taki sposob, ze zachowala milczenie. Widziala, ze Abdel o czyms mysli. Widzial, jak ona to dostrzega i jej twarz sie zmienila, zlagodniala jakby nawet mimo tego, ze sciagnela w dol kaciki ust. -Wampiry maja pewne moce, Abdelu - powiedziala. Potrzasnal w odpowiedzi glowa, ale ona ciagnela dalej - Niekoniecznie byles... -Przestan - rzekl zbyt glosno. - Prosze. -Powinnismy wykorzystac, ze Imoen potrzebuje odpoczac - powiedziala, nie patrzac na niego - i sami zrobic to samo. Abdel przytaknal, lecz ani on, ani Jaheira, nie poruszali sie przez dlugi czas. Rozdzial czternasty -Twoja skora - powiedziala Bodhi, a jej oczy przeslizgiwaly sie powoli wzdluz szczuplego ciala drowki. - Jest taka... Moge cie dotknac?Drowka usmiechnela sie i wzruszyla ramionami. Bodhi musnela palcem jej policzek, a kobieta wychylila sie w strone dotyku, usmiechajac sie. Bodhi rozpoznala podtekst tego usmiechu. Sama oferowala go w przeszlosci, zazwyczaj tuz przed tym, jak uczynila z kogos wampirzego sluge. -Zadowolona? - spytala wesolo drowka Phaere. -Nie - odparla Bodhi, zabierajac reke - ale tej nocy sa inne... priorytety. -Jest noc? - spytala Phaere, jednak ze zrozumieniem, ze w kazdej chwili moze stac sie cos strasznego. -Sila przyzwyczajenia - przyznala Bodhi. - Przepraszam. Drowka przeszla przez slabo oswietlona komnate, jej obute w pantofelki stopy szemraly na chodniku z pajeczego jedwabiu. Odkorkowala karafke z winem, podniosla kielich i wysunela go do Bodhi, ktora potrzasnela jedynie glowa. -Nie boisz sie mnie - rzekla Bodhi. -A powinnam? -Jestem wampirzyca - powiedziala bezposrednio Bodhi. - To niepokoi innych. Phaere zasmiala sie, a dzwiek ten polaskotal uszy Bodhi w sposob, ktory byl jednoczesnie przyjemny i niepokojacy. -Nie jestem "innymi", Bodhi. Jestem drowka. -Mowisz tak, jakbys byla jedyna drowka. -A ty mowisz tak, jakbys byla jedyna wampirzyca. Bodhi przytaknela pojednawczo i usiadla w glebokim fotelu, obitym dziwna, miekka skora. Dotknela obicia w ten sam sposob, w jaki wczesniej dotknela atramentowoczarnej twarzy drowki. -Z halflinga - wyjasnila drowka. - Bardzo droga. Bodhi wiedziala, ze nie odsunawszy sie od obicia, zdala wlasnie kolejny niezbyt subtelny test. -Macie czesci lampionu - powiedziala Phaere, zmieniajac temat. Bodhi przytaknela i rzekla - Moj brat dotrzyma swojej czesci umowy, jesli tylko ty to zrobisz. -Jestem drowka - powiedziala Phaere. - U nas wszystko to umowy. Jestem przyneta, czyz nie? Bodhi rozesmiala sie i przytaknela. -I dzieki temu otrzymasz to, czego chcesz, Phaere. Drowka usmiechnela sie, a jej fioletowe oczy rozblysly. -Podoba mi sie tu - rzekla Bodhi, a jej oczy przeslizgiwaly sie po bogato urzadzonym pokoju, zatrzymujac sie na wysokim oknie wychodzacym na podziemne miasto. - Slonce nigdy tu nie swieci. -Raj dla wampirow - mruknela Phaere. -Raj dla drowow - odparla Bodhi. Phaere spojrzala na nia ostro i rzekla - Nie zawsze bylismy tu na dole. Bodhi odwzajemnila wzrok drowki. -Dostaniesz to, co ci obiecano, jesli zrobisz to, co sama obiecalas. -Mythal - rzekla Phaere. -Moc - zgodzila sie Bodhi. - Wystarczajaca, by zniszczyc twoja matke, prawda? Phaere usmiechnela sie i odwrocila. -Nie oczekuje, ze zrozumiesz subtelnosci tej sprawy. To nie tylko matkobojstwo. -Oczywiscie, ze nie - powiedziala Bodhi, choc wiedziala, ze dokladnie o to chodzilo. * * * Zaczelo sie od mgly.Znajdowali sie pod ziemia od niemierzalnej ilosci czasu i popadli w pewna rutyne, cala trojka. Podmrok mial w sobie kilka niespodzianek, jednak mozna bylo miec z nimi do czynienia po kolei. Przezywali i parli dalej. W dziwnych odstepach znajdywali slady Irenicusa i kogos innego - wystarczajaco czesto by wiedziec, ze sa na dobrym tropie. Mgla byla z poczatku jedynie kolejnym dziwactwem na ich drodze przez Podmrok. Byla chlodna, niezbyt gesta i nawet nie wydawala sie nienaturalna. Niezbyt trudno bylo Abdelowi uwierzyc, ze nawet Podmrok ma swoje zmiany pogody. Parli dalej, moze z troche wieksza ostroznoscia. Wszyscy troje starali sie trzymac blizej siebie, by nie zgubic sie we mgle. -Trudno mi w to uwierzyc - powiedziala Imoen - ze to jest przypadkowe. Wydobrzala z niemal smiertelnej rany, lecz nie calkowicie. Jej twarz byla wysaczona z kolorow, moze troche zmizerniala. Niemal przez caly czas wydawala sie szara i zmeczona. Jaheira modlila sie nad nia i pomagalo troche, jednak nie na tyle, by mozna to nazwac lekarstwem. -Musze przyznac - odparla Jaheira - ze to wychodzi troche poza moje doswiadczenie, nie sadze jednak, zebysmy musieli panikowac. Abdel wyciagnal swoj szeroki miecz i usmiechnal sie. -Postaram sie nie panikowac, jednak jesli cos wykorzystuje mgle jako oslone... -Tu moze byc niebezpiecznie - nieznajomy glos odbil sie echem we mgle. Abdel zatrzymal sie, ustawiajac wygodnie stopy, gotowy na wszystko, nawet pomimo tego, ze glos nalezal najwyrazniej do mlodej kobiety i nie brzmial groznie. -Tam - powiedziala Imoen, wskazujac na wirujace serce mgly. Byla to dziewczyna nie dobiegajaca jeszcze dwudziestu lat. Byla piekna blondynka, o rysach tak doskonalych, ze wygladala niczym jakas netherilska rzezba - zyczliwi ludzie mowili, ze to niewolnicy upiekszeni przez magie, a nastepnie na zawsze obroceni w kamien. Byla odziana w zwyczajna, biala toge, a w niemal biale wlosy wpleciony byl cieniutki srebrny lancuszek. Jej oczy byly krysztalowoblekitne i blyszczaly w slabym swietle pochodni. -Nie musicie sie mnie bac - rzekla. - Nazywam sie Adalon. -Nie boje sie ciebie - powiedzial jej Abdel. - Ale trudno jest mi uwierzyc, ze taka dziewczyna jak ty po prostu spaceruje sobie tutaj, otoczona mgla, niedbale przechadzajac sie po Podmroku niczym... Przerwala mu smiechem, ktory wskazywal na madrosc wieksza, niz moglby zdradzac jej wiek. -Niewiele umyka twojej uwadze, prawda Abdelu Adrianie, synu Bhaala, zbawco Wrot Baldura? -Dlaczego ciagle jestem tak nazywany? - spytal Abdel. Byl to jego sposob na zapytanie sie, skad mogla o nim wiedziec. -Pracujesz z Irenicusem - zalozyla na glos Imoen. Na pol uderzenia serca piekne rysy Adalon przecielo zniecierpliwienie, po czym usmiechnela sie i rzekla - Nie za milion lat, Imoen. -Ale znasz nas - powiedziala Jaheira. - Czekasz tu na nas. Powiedz nam, czego chcesz. -Chce wam pomoc - rzekla. Abdel westchnal i podszedl blizej do niej, wciaz trzymajac miecz w reku. Nie wydawala sie ani troche wystraszona. -Sami nie jestesmy pewni, jak mozemy sobie pomoc - powiedzial. - Kim lub czym jestes i co chcesz z nami zrobic? Co Irenicus chce z nami zrobic? Przed jego oczyma przebiegl zolty blysk i dziewczyna wydawala sie w jakis sposob go dostrzec. -Uspokoj sie, Abdelu - rzekla Adalon. - On cie zmienil. Wyciagnal na zewnatrz to, co bylo wewnatrz ciebie - co ty, z pomoca Jaheiry, zdolales utrzymac gleboko w sobie. Krew twojego ojca napedza jego awatara i jesli na to pozwolisz, zatracisz sie na jego rzecz. -Dlaczego? - spytala Jaheira. -O to musicie spytac Irenicusa - powiedziala dziewczyna. - Jestem pewna, ze wkrotce bedziecie miec po temu okazje, przynajmniej Abdel. Irenicus ma plany wobec Suldanessellar, a ja od dawna jestem przyjaciolka tego miasta. Nie chce, by jego mieszkancow spotkala krzywda. Moge pomoc wam im pomoc, pomoc wam pomoc sobie i pomoc wam dostac sie do Irenicusa. Jesli otrzyma on to, czego chce, Abdel straci swa dusze, Imoen stanie sie nicoscia, Suldanessellar legnie w ruinach, a Irenicus bedzie niesmiertelny. Nie jest to swiat, w ktorym chcialabym zyc. -Czym jestes? - spytala Imoen. -Gdybym powiedziala ci, ze jestem smoczyca - rzekla dziewczyna, zwracajac sie lekkim skinieniem glowa do Imoen - uwierzylabys mi? Imoen wypuscila powietrze, jednak nie odwracala wzroku. -Jakis czas temu przestalam wybierac, w co wierze, dziekuje bardzo. -Czego chcesz w zamian? - wtracil sie Abel. Jesli w jego kontaktach z innymi, niewazne czy ludzmi, elfami, smokami, synami martwych bogow, istnial jakis staly element, bylo to cos, co Gorion zwykl nazywac quid pro quo. -Drowy z Ust Natha ukradly moje jaja - powiedziala Adalon. - Chce je z powrotem. Abdel westchnal i cofnal sie o krok od niej. -To szalenstwo. To wszystko jest szalenstwem - rzekl. -Jaja? - spytala Jaheira. - Masz... jaja? -Powiedzialam ci, ze jestem smoczyca, a ty mi nie wierzysz, druidko? - zapytala Adalon, a w kacikach jej ust igral przebiegly usmiech. - Chodzcie ta droga, bedzie tam wiecej miejsca. Z tymi slowy dziewczyna odwrocila sie i wslizgnela za skalne wypietrzenie, znikajac z pola widzenia. Jaheira zamierzala za nia podazyc, jednak Abdel podniosl dlon, by ja zatrzymac. -Powiedz mi prosze, ze z nia nie pojdziesz - powiedzial. - Jesli to nie jest pulapka, to jestem... -Daj spokoj, Abdelu - rzekla zmeczonym glosem Imoen, mijajac ich oboje i idac za tajemnicza dziewczyna. Jaheira rzucila Abdelowi zrezygnowany usmiech i przeslizgnela sie obok jego reki. Zza zakretu dobiegal odglos, jakby ktos pocieral skora o kamien, jednak na tyle glosny, ze mogl byc cala armia odzianych w skory zolnierzy, czolgajacych sie po podlodze. -Zamierzasz wejsc do legowiska smoka - Abdel powiedzial do oddalajacej sie Jaheiry. - W najlepszym przypadku. -Gdybym chciala cie zabic, synu Bhaala - zza rogu zagrzmial glos Adalon - juz bylbys martwy. - Jej glos byl glosniejszy, glebszy - ten sam, ale w jakis sposob wiekszy. Abdel podazyl za Imoen i Jaheira. Gdy wyszedl zza wypietrzenia, niemal wpadl na plecy Jaheiry. Zanim zdolal cos powiedziec, zobaczyl powod, dla ktorego polelfka zatrzymala sie tak gwaltownie. Powiedziec, ze smoczyca byla najwieksza zyjaca istota, jaka kiedykolwiek widzial Abdel, nie byloby zadna przesada. Jej cialo po tysiackroc odbijalo swiatlo pochodni Imoen. Miala srebrna skore, wypolerowana do wysokiego polysku, falujaca miesniami i ciasno splecionymi luskami. Namacalne uczucie potegi, ktore wyplywalo z tej istoty, skutecznie paralizowalo cala trojke niewielkich osob, ktore staly przed nia. Adalon byla stworzeniem o boskim pieknie. -Ocalicie Suldanessellar - jej glos rozlal sie po jaskini z gardla osmiokrotnie przewyzszajacego dlugoscia wzrost Abdela. - Pokaze wam droge do Ust Natha. Odnajdziecie moje jaja i przyniesiecie mi je. Pokrzyzujecie tam plany Irenicusa i powstrzymacie armie drowow przed najechaniem na doliny Tethir. Wrocicie do mnie, a ja wyprowadze was z tej zapomnianej przez bogow nory w ziemi. Stawisz czola Irenicusowi i odzyskasz od niego swoja dusze, nawet jesli to zaprowadzi cie do piekla. Wiesz, ze nie masz zadnego wyboru, Abdelu Adrianie, synu Bhaala, marionetko zla, narzedzie dobra. -Wiem - wyszeptal Abdel. - Wiem. Smok podniosl sie na tylnych lapach, a wszyscy troje instynktownie cofneli sie do tylu. -Nie wejdziecie do Ust Natha, wygladajac w ten sposob - rzekla smoczyca. Masywne stworzenie zaintonowalo strumien niezrozumialych sylab i ramiona Abdela napiely sie pragnieniem zaatakowania smoczycy, zanim rzucany przez nia czar spali go na popiol. Wypowiedziawszy tajemne slowa, smoczyca zamachala nad ich glowa wielka lapa o srebrnych pazurach i Abdel poczul, jak jego skora pelza. Uczucie to bylo bardziej niz troche niepokojace. Spojrzal w dol, spodziewajac sie pokrywajacych go insektow, jednak to, co ujrzal, jeszcze bardziej wyprowadzilo go z rownowagi. Jego skora nabrala koloru obsydianu. Poparzyl na Jaheire, ktora ogladala swoje rece. Ona rowniez stala sie czarna, a jej uszy, niegdys delikatnie spiczaste, teraz byly na koncach zaostrzone niczym igly. Wlosy zmienily kolor na biale, a oczy staly sie fioletowe. Imoen parzyla na swa koszule, marszczac czarne jak noc czolo. -To... - powiedziala Imoen. - To po prostu... -Wygladacie jak drowy, brzmicie jak drowy, jestescie w stanie rozumiec jezyk drowow - rzekla z przekonaniem smoczyca (wszystko mowila z przekonaniem). - Bedziecie miec dostep do miasta... jednak tylko na krotko. Czar wyczerpie sie po... -To jest takie zle - powiedzial Abdel. - To jest szalone. Wszyscy powinnismy sie znalezc z powrotem w tym domu wariatow. -Abdelu... - rzekla Jaheira, a w jej glosie zabrzmialo ostrzezenie. Abdel westchnal i przez chwile zastanawial sie, czy nie zachowac milczenia, czy nie pogodzic sie z tym wszystkim, czego najwyrazniej pragnela od niego Jaheira. -Nie - powiedzial, odwracajac sie plecami do smoczycy. - To jest smieszne. Dlaczego to w ogole robimy? Zamierzamy wmaszerowac po prostu do miasta drowow... miasta drowow... poniewaz mielismy szczescie natknac sie na smoczyce, ktora mowi nam, ze tak powinnismy zrobic, abysmy mogli pokonac plany kogos, kto jesli chodzi o nas, juz zostal pokonany. Jestesmy razem. Mam, czego chcialem. A wiec ten Irenicus zamierza zaatakowac jakies elfie miasto, w ktorym i tak nie bylbym mile widziany. Brzmi to bardziej na ich problem niz moj. -Abdelu - rzekla Jaheira, zniecierpliwionym lecz uprzejmym glosem. - Wiem, ze tak naprawde w to nie wierzysz. Nie mozesz pozwolic, aby Irenicus robil co chce z niewinnymi. -A co z ta cala sprawa Bhaala? - spytala Imoen. - Myslisz, ze to dobrze, abysmy sobie od czasu do czasu zmieniali sie w bezmyslne, mordujace potwory? -Jest bardzo malo czasu na... - zaczela smoczyca. -Wiec myslisz, ze on to odwroci, jesli go znajdziemy? - zapytal Abdel. - Nawet gdybysmy jakos przekonali go do tego, pewnie nie wiedzialby, jak to zrobic. Nie jestem nawet przekonany, czy to byla jego robota. Moja krew zdradzila mnie na wiele wiecej sposobow przy bardzo niewielkiej pomocy z zewnatrz. Abdel odwrocil sie do Jaheiry i powiedzial - Chcialas, zebym sie zmienil, wiec sie zmienilem. Teraz chcesz, zebym poszedl sie zemscic. Pojdziemy za Irenicusem do tego elfiego miasta, a co potem? Zabijemy go? Poprosimy go, zeby odwrocil ten rytual? Bedziemy go o to blagac? -Bede wiecej niz szczesliwa, mogac go zabic - zaproponowala Imoen - jesli ty nie chcesz. Abdel przykucnal i zlozyl glowe w dloniach. -To go zabijmy, ale czy musimy... Nie widzial, jak smoczyca wciaga gleboki, pelny oddech, przestal jednak mowic, gdy podmuch lodowatego powietrza wrecz go uniosl. Glebiej w jaskini rozlegla sie seria wrzaskow. Abdel przetoczyl sie, a kawalki szronu opadaly z niego niczym platki sniegu. Odwrocil sie w kierunku krzykow i ujrzal tuzin sylwetek doslownie zamarznietych w miejscu. Za nimi kolejny tuzin rozproszyl sie pomiedzy stalaktytami. Swiatlo pochodni bylo slabe, jednak Abdel nie potrzebowal wiecej niz sekundy, by uswiadomic sobie, ze owe sylwetki sa drowami. Rozdzial pietnasty Abdel widzial setki osob zabijanych na setki roznych sposobow, jednak obserwowanie jak srebrna smoczyca Adalon szaleje wsrod drowow, przechodzilo wszystko, co moglby sobie wyobrazic.Ogromne stworzenie posuwalo sie do przodu rownie szybko, jak jaszczur o wielkosci stanowiacej jego jedna tysieczna. Po drodze roztrzaskalo szesciu zamarznietych drowow, a Abdel mogl jedynie odskoczyc na bok. W jaskini odbil sie echem odglos wystrzeliwanych kusz i Abdel uznal, ze widzial, jak przynajmniej jeden maly belt odbija sie od lsniacych, srebrnych lusek Adalon, jednak smoczyca nawet sie nie wzdrygnela. Uslyszal wiele wyciaganych mieczy i to przypomnialo mu, by wyjac wlasny. Kiedy ujrzal swoja dlon, czarna dlon, przystanal na moment. Adalon podniosla jednego drowa wojownika - mezczyzne w lsniacej kolczudze - i scisnela go tak mocno, ze oczy wybaluszyly mu sie, zanim zginal jako krwawy strzep z pogruchotanymi koscmi. Adalon cisnela go na podloge jaskini w krwawej stercie, przed ktora musial uskoczyc jeden z jego towarzyszy. W poblizu smoczej glowy eksplodowalo cos niczym kula ognista lub jakis inny wyraznie magiczny ogien, jednak ona sie tylko podrapala i odrzucila na bok drowa, ktory rzucil czar. Nieskuteczny mag trafil w sciane jaskini wystarczajaco mocno, by glowa pekla mu niczym jajko. Abdel spojrzal na gromade rozpraszajacych sie szybko drowow i zobaczyl, jak jeden z nich odwraca sie od smoczycy. Drow nawiazal kontakt wzrokowy z Abdelem i najemnik skierowal sie do mijajacej go stopy wielkiego jaszczura, jakby zamierzal ja zaatakowac. Cos mowilo Abdelowi, ze i tak nie przecialby srebrnych lusek stworzenia, ale iluzja wydawala sie dzialac. Kiedy znow zerknal na drowa, kiwal glowa, odwracajac sie do ucieczki. Grupka drowow wojownikow zamierzala uciec wraz z nim, jednak pchnal ich z powrotem do smoczycy i rzucil sie za skalne wypietrzenie. Mrozacy dech smoczycy opadl na wojownikow falami lsniacego szronu i zamrozil obydwu w pol krzyku. Stali sie tak zimni, ze gdy smoczyca zamachnela sie w ich strone ogonem, roztrzaskala ich, jakby byli zrobieni z dmuchanego szkla. Idzcie! - w glowie Abdela zagrzmial glos nalezacy do Adalon. - Wasza trojka musi isc - nie macie za duzo czasu. Znajdzcie tego drowa, przywodce, i wroccie z nim do Ust Natha. Idzcie! Jaheira chwycila Abdela za ramie i choc wiedzial, ze to ona, mimo to byl zaskoczony jej wygladem. Byla teraz mrocznym elfem w kazdym calu, podobnie jak on i Imoen. * * * -Bylismy oddzialem zwiadowczym - powiedzial Abdel, zakladajac, ze nawet jesli to nie podziala, wciaz bedzie najprawdopodobniej w stanie zabic samotnego drowa.Mroczny elf skinal glowa i westchnal, siedzac na nierownej, kamiennej podlodze w ciemnej jaskini niczym oprozniony do polowy worek ziarna. Abdel popatrzyl na Jaheire, ktora spogladala na niego z ledwo ukrywanym zdumieniem. Wiedzial, ze nigdy nie zdobylby sie na to, by powiedziec jej, ze podstep byl sporym ryzykiem. Drow skulil nogi do pozycji, ktora Abdelowi wydawala sie bolesna. Spomiedzy warg mrocznego elfa wydostalo sie westchnienie - bardziej powolny, miarowy wydech. Jego oczy byly zamkniete i bylo oczywiste, ze nie tylko stara sie uspokoic, lecz ze mu sie to udaje. -Kto dowodzi? - spytal mroczny elf, otwierajac oczy i patrzac bezposrednio na Jaheire. Druidka zerknela na Abdela, a drow podazyl za jej spojrzeniem. Zmarszczyl brwi i wydawal sie zaklopotany. Abdel mial zamiar oglosic swoje przywodztwo nad druzyna, uswiadomil sobie jednak, ze z jakiegos powodu drow uwaza to za niezwykle. Abdel spojrzal na Imoen i kiwnal leciutko glowa. Znali sie wystarczajaco dlugo i Abdel wiedzial, ze uda jej sie zrozumiec, co dzieje sie pomiedzy nimi a ich pelnym rezerwy nowym przyjacielem. -Ja - powiedziala Imoen, w nowej skorze jej glos zabrzmial dostojnie. Drow skinal glowa i rzekl - Jestem Solausein, drugi po Phaere. Imoen nie miala pojecia co odpowiedziec, wiec tylko kiwnela glowa. -Zostalem wyslany, zeby zabic smoka - oznajmil Solausein. Imoen zerknela na Abdela, po czym powiedziala - My zostalismy wyslani, by zaoferowac mu jeszcze jeden uklad. Abdel nie mogl nie poczuc iskry dumy. Imoen naprawde potrafila sprostac sytuacji. -Coz - rzekl drow - z calym naleznym szacunkiem, ale wyglada na to, ze Phaere zalozyla, iz wam sie nie powiedzie. -Czy zalozyla, ze wam rowniez? - powiedziala Imoen, podnioslszy jedna brew. Drow spojrzal na nia ostro, lecz szybko odwrocil wzrok. Wstal jednym plynnym ruchem. Abdel musial mocno sie starac, by powstrzymac sie przed wyciagnieciem miecza. Solausein nie zaatakowal jednak. Jego wzrok pozostal utkwiony w ziemi. -Powinnismy wrocic do Ust Natha - powiedzial, nie patrzac na nich. Imoen usmiechnela sie do Abdela i odezwala sie do drowa - Ty obejmij szpice. * * * -Wszystko to dla taktyki dywersyjnej - powiedziala Phaere, wpatrujac sie w wysoki luk dokonczonej bramy. - Powiem jedna rzecz na rzecz ludzi: myslicie w wielkiej skali.Bodhi spojrzala na nia chlodno i rzekla - Nie bylam czlowiekiem od bardzo dawna, mloda opiekunko. Phaere odwrocila sie do wampirzycy i usmiechnela, pozwalajac, by jej wzrok przesuwal sie powoli w gore wzdluz szczuplego, odzianego w skore ciala Bodhi. -Pozostaje poprawiona - powiedziala. Bodhi pozwolila drowce spojrzec na siebie. Wampirzyca skierowala jej uwage na brame. Byla wielka - zdecydowanie wystarczajaco, by mogla przejsc przez nia cala armia. Teraz byla jedynie lukiem z gladkiego kamienia, wciaz jednak dawala poczucie potegi, magicznej energii, ktora Bodhi mogla czuc z oddali. Kiedy zostanie zaktywowana przez tuzin stojacych obok drowow magow, otworzy zaklete przejscie przez przestrzen i czas na powierzchnie, do miejsca, do ktorego Bodhi nigdy nie moglaby wejsc, nie mowiac juz o regimencie uderzeniowym drowow. -I to zadziala - rzekla Bodhi, upewniajac sie, ze brzmi to bardziej jak ostrzezenie niz jak pytanie. Phaere wciaz wpatrywala sie w Bodhi, gdy powiedziala - Zadziala. Drowka odwrocila sie ostatecznie i wykrzyczala imie. Czule uszy Bodhi wychwycily syczace szepty tuzina magow i cos powiedzialo jej, by odwrocila sie od bramy. Nastapil blysk swiatla, ktore byloby bolesne dla jej przyzwyczajonych do ciemnosci oczu. Phaere zakrywala swoje oczy dlonia. Kiedy Bodhi obrocila sie z powrotem do bramy, bylo to niczym spogladanie w pomarszczona sadzawke, ktora w jakis sposob stala prostopadle do ziemi. Tam gdzie wczesniej mogla widziec przez luk zaokraglone dachy i czubki wiez Ust Natha, miasta drowow, teraz znajdowalo sie jedynie niebiesko-fioletowe migotanie. Rejestrowala rowniez slyszalne brzeczenie. -Mowilas, ze chcesz zobaczyc, jak dziala - rzekla Phaere. Bodhi usmiechnela sie do niej. -Twoja armia jest dobrze przygotowana - powiedziala wampirzyca, znow bardziej jak ostrzezenie niz jak pytanie. -Jest przygotowana w takim stopniu, jakiego wymagamy, to prawda - odparla Phaere. - To wasze miasto elfow jest bardziej jak wioska. Moi odlegli kuzyni - wypowiedziala slowo "kuzyni" z niemalym zadowoleniem - uciekli w wiekszej czesci do swego bezcennego Evermeet. Nie powinno byc zbyt trudno ich pokonac. W koncu nie jest to cos, czego mogliby oczekiwac. Nie posylamy armii na powierzchnie. Nigdy. -Istotnie - rzekla Bodhi, wciaz przygladajac sie scianie magii przed soba. - To jest dokladnie to, na co liczylam. Musza zostac zaskoczeni i... zajeci, abysmy mogli zrobic to, co mamy zrobic. -Nie bede sie trudzic pytaniem, co to dokladnie ma byc - powiedziala Phaere. - Zreszta nie obchodzi mnie to tak naprawde? Jesli zdobede mythal, mozecie zrobic z Suldanessellar, co bedziecie chcieli. Bodhi przytaknela i rzekla - Dostaniesz swoj mythal. Drowka szukala magicznego mechanizmu elfow - nazywanego mythalem. Bodhi nie rozumiala dokladnie, czym on byl. Wszystkim, co potrzebowala wiedziec, bylo to, ze Phaere potrzebowala go tak bardzo, ze poprowadzi regiment drowow wojownikow do lasu Tethir, by go zdobyc. Fakt, ze w Suldanessellar nie bylo mythalu i Irenicus nie mial zamiaru zdobywac go dla niej, byl czyms, o czym Phaere bedzie musiala sie sama dowiedziec. Do czasu kiedy tak sie stanie, Irenicus skonczy z tym, co sam musial zrobic, i juz dawno znikna, pozostawiajac elfy oraz drowy, by same zalatwily reszte - pozostawiajac je, by pozabijaly sie nawzajem. -Osoby, ktore podazaly za nami, wkrotce tu beda - powiedziala Bodhi. - Widzialy sie juz ze smoczyca. -Zdumiewajace - sapnela Phaere - sposoby... Stracilam wojownikow, zdobywajac te jaja. -Coz - rzekla Bodhi, podchodzac o krok blizej do brzeczacej bramy - to dobrze dla ciebie. Kiedy ich trojka tu dotrze, beda musieli sadzic, ze udalo im sie odzyskac jaja. Beda chcieli uciec z miasta i zaniesc jaja smoczycy, o ktorej beda myslec, ze posle ich do Suldanessellar. Mam tu kogos, kogo beda uwazac za przyjaciela, a kto skieruje ich w odpowiednim kierunku - przez brame. -Poslesz ich z powrotem do smoczycy? Bodhi usmiechnela sie. -Brama nie prowadzi do smoczycy, Phaere. Zaniesie ich tam, gdzie ja bede chciala, aby trafili. -Ludzie w Ust Natha - powiedziala Phaere. - To nie jest odpowiednie. Bodhi zignorowala mroczna elfke i rzekla - Oto i on. Brzeczenie bramy zmienilo na krociutka chwilke tembr i kolor oddalil sie od fioletu zblizajac sie bardziej do blekitu. Na marmurowe plyty placu w Ust Natha wyszedl niski mezczyzna o okraglej twarzy, z rysami elfa, lecz uszami czlowieka. -Yoshimo - powiedziala Bodhi. Kozakurczyk rozejrzal sie dookola, otworzyl w zachwycie usta i poswiecil chwile na odnalezienie Bodhi. Usmiechnal sie slabo i rzekl - Bodhi, masz jak najbardziej niezwyklych przyjaciol. -To samo mowi sie o tobie - odparla. - Jestem pewna. Bodhi wystapila o krok, a Yoshimo wzdrygnal sie, cofajac. Spowodowalo to, ze Phaere zasmiala sie, a Yoshimo zaczerwienil. Bodhi spojrzala na Phaere i powiedziala - Zajmij sie nim dla mnie, dobrze? Phaere usmiechnela sie kwasno i przytaknela. Bodhi przeszla przez brame i zniknela. Rozdzial szesnasty -Adalon zgodzila sie na twoje zadania... mamo - powiedziala Imoen, a jej glos odbil sie echem od wysoko sklepionej komnaty obcymi tonami jezyka drowow.Przeszli dluga droge przez Podmrok, zaglebiali sie coraz bardziej, podazajac za Solauseinem, choc starali sie, aby wygladalo to tak, jakby wiedzieli, gdzie ida. Czysta obcesowosc wystarczala, by oglupic i tak juz wyczerpanego drowa. Porazka w kwestii smoczycy i tak juz go zawstydzila i nim wstrzasnela, i ostatnia rzecza, jakiej moglby sie spodziewac, bylaby grupa ludzkich poszukiwaczy przygod przebranych za drowy. Dla Solauseina naprawde byli oddzialem zwiadowczym. Po drodze dowiedzieli sie wiele od Solauseina, choc bylo im trudno, gdyz nie byli w stanie zadawac bezposrednich pytan. Gdyby ujawnili swa niewiedze w zakresie zwyczajow drowow lub misji Solauseina, ich oslona oslabilaby sie, a moze nawet calkowicie spadla. Tym, co wiedzieli, gdy dotarli do Ust Natha, bylo to, ze Solausein pracowal dla corki drowiej opiekunki (szczegolnie Imoen byla zachwycona najwyrazniej matriarchalnym spoleczenstwem drowow), ktora gwaltownie zdobywala potege wmiescie. Ona byla ta, ktora zabrala smocze jaja, choc nie wiedzial tak naprawde dlaczego. Wciaz nie bedac w stanie w jakis godny zaufania sposob mierzyc uplywu czasu, Abdel nie mial pojecia, ile zajelo im dotarcie do miasta, kiedy sie juz jednak tam znalezli, wrazenie bylo przytlaczajace. Nie bylo najwiekszym miastem, jakie kiedykolwiek widzieli, jednak fakt, iz zawieralo sie w jednej ogromnej grocie, czynil je w pewnym sensie duzym we wszystkich proporcjach. Ze swojej strony powiedzieli Solauseinowi, ze jego mloda opiekunka nie zna ich, ze zostali wyznaczeni przez kogos z jej podwladnych. Solausein nie naciskal ich w zaden sposob, by dowiedziec sie, co to mogla byc za osoba. Wydawal sie przyzwyczajony do klamstw, przyzwyczajony by wiedziec jedynie mala czesc czegokolwiek, w co byl zaangazowany. Ich drowi przewodnik przeprowadzil ich przez wspaniale miasto prosto do kompleksu, ktory sluzyl za rezydencje jego opiekunki. Szybko zostali wprowadzeni do tej sklepionej wysoko komnaty z lukowatymi oknami wychodzacymi na panorame Ust Natha. Abdel musial cala swoja sila woli powstrzymywac sie przed drzeniem. Jego nerwy caly czas byly napiete, gdyz wiedzial, ze w kazdej chwili moze zostac zmuszony do bronienia sie przed calym miastem pelnym wyszkolonych wojownikow, magow i kaplanek. Nigdy nie znajdowal sie w sytuacji, w ktorej bylby tak calkowicie zagubiony. Wzrok przeslonila mu niewyrazna, zolta mgielka i musial po prostu udawac, ze go tu nie ma. Solausein dokonal prezentacji - z czystej ostroznosci podali mu napredce wymyslone pseudonimy - i bylo oczywiste, ze mloda drowka byla zainteresowana jedynie Imoen, ktora wydawala sie cieszyc swoja pozycja tymczasowej wladzy, podobnie jak atramentowoczarna skora. Solausein najwyrazniej zalozyl, ze drowka, ktora przedstawil jako Phaere, zna ich wszystkich - w koncu byli oddzialem zwiadowczym - nie wchodzil wiec w szczegoly. Phaere nie wydawala sie zbytnio zaintrygowana, kto jest kim, i chciala jedynie znac wynik wyprawy na smoczyce. -Jestem zdumiona - powiedziala Phaere, spogladajac od gory do dolu na Imoen zaskoczonym, lecz przychylnym okiem. - Niemal sadzilam, ze pozwoli, by jej jaja zostaly zniszczone. -Najwyrazniej... ehm... - zaczela Imoen. -Jej partner nie zyje - rzekla Jaheira, idac Imoen na pomoc. - Te jaja sa jej jedyna szansa na potomstwo. Abdel kierowal po prostu spojrzenie w dol, czekajac az sytuacja zmusi go, by poprowadzil odwrot. Wiedzial, ze jest on nieunikniony. Jakze mogloby im sie udac to szalenstwo? -Coz wiec - powiedziala Phaere, wciaz kierujac swa uwage na Imoen - to wyjasnia sporo rzeczy. Drowka odwrocila sie do Solauseina, ktory nie odpowiedzial jej spojrzeniem. -Czy to wszyscy? - spytala go. -Pani Phaere - rzekl. - Ja... -Wyszedles z dwudziestoma wojownikami - naciskala Phaere. -Smoczyca ich pokonala - powiedziala Imoen. Jej glos byl na tyle zimny, by wywolac na grzbiecie Abdela dreszcze. Czy jej sie to za bardzo nie podobalo? W ogole lubienie tego stanowilo zbyt wiele. Phaere usmiechnela sie szeroko do Imoen i rzekla - No to pokonala. -Pani, ja... -Zamkne swoja glupia, nieskuteczna gebe - dokonczyla za niego Phaere. Solausein cofnal sie o krok i wciaz kierowal spojrzenie w podloge. -Jaenro - powiedziala Phaere, uzywajac pseudonimu Imoen i zwracajac sie bezposrednio do niej. - Wydaje mi sie, ze zaczynam cie sobie przypominac. Imoen uklonila sie lekko i usmiechnela krzywo. Phaere podeszla blizej niej - bardzo blisko - i rzekla - Zastapisz nieskutecznego Solauseina we wszystkich jego obowiazkach. -Tak, pani - odparla Imoen. -Wszystkich jego obowiazkach - podkreslila drowka. -Tak - odpowiedziala Imoen, tym razem wolniej, spogladajac drowce bezposrednio w oczy - pani Phaere. * * * -Ona potrafi byc... trudna - rzekla Jaheira, dobrze sie starajac, by zabrzmiec na spoufalona z drowka.Solausein pociagnal gleboki lyk dziwnego napitku, ktory wedlug Abdela pachnial troche jak piwo, i zmusil sie do usmiechu. -Trzeba sie bylo tego spodziewac - powiedzial. Abdel wzial trzeci niepewny lyk swojego trunku i znow rozejrzal sie po tawernie. Karczmy drowow, jesli la nalezala do typowych, byly cichymi, powaznymi miejscami, pelnymi cichych, powaznych osob o skorze w kolorze najciemniejszego mahoniu. Ta byla ciemna, slabo oswietlona swiecami, a menu skladalo sie z rzeczy, do ktorych zjedzenia Abdel nigdy by sie nie zmusil. Zywe pajaki... szybciej umarlby z glodu. Jaheira szybko podchwycila pare skuteczniejszych klamstw Imoen i Abdel byl szczerze zadowolony, ze nie byla w tym ani troche tak dobra jak Imoen. Solausein staral sie zachowac stoicka postawe wobec tak wyraznie ogromnej porazki, powaznej degradacji, z ktorej moze sie nigdy nie otrzasnac. Towarzystwo kobiety, ktora wydawala sie posiadac choc odrobine zrozumienia, wydawalo sie sprawiac, ze czul sie lepiej, a Jaheira rozgrywala to wszystko bardzo ostroznie. -Oczywiscie - rzekla - nie mozesz byc zbytnio zaskoczony, ze byla rozczarowana. Solausein przytaknal i powiedzial - Zawiodlem moja pania. -Ale upokorzyc cie w taki sposob - odezwal sie Abdel. - Ja bym... -Tzvin! - warknela Jaheira, uzywajac drowiego pseudonimu Abdela. Abdel staral sie wygladac na zlajanego i odwrocil wzrok. -Byc moze - Jaheira zwrocila sie do Solauseina - tym, czego potrzebujesz, jest zmiana. Istnieja inne domy, ktorym mozna sluzyc, czyz nie? Na szczescie, uznal Abdel, Solausein nie zdawal sobie sprawy, ze to nie jest pytanie retoryczne. Solausein spojrzal na Jaheire - tak naprawde dopiero pierwszy raz. -Inni maja ambicje - powiedziala, wpatrujac sie drowowi prosto w oczy wzrokiem, ktory wzbudzil w Abdelu natychmiastowa i intensywna zazdrosc. -Ja... - zaczal mowic, przerwal jednak, zanim wypowiedzial jej prawdziwe imie. Staral sie, lecz nagle nie mogl sobie przypomniec jej pseudonimu, wiec nic nie powiedzial. Jaheira udala ganiace spojrzenie, a Abdel odwrocil wzrok. Solausein nie przegapil tej wymiany. Spojrzal na Abdela i rzekl - To po to sa tutaj mezczyzni, moj przyjacielu. To naturalny porzadek rzeczy. -Tak jest - powiedziala Jaheira. Solausein wzial kolejny lyk trunku i to samo zrobil Abdel. -Mow - zachecila Jaheira. -Jaja - rzekl Solausein. - Chcecie jaja. * * * Sypialnia Phaere roznila sie raczej od wszystkiego, czego Imoen mogla sie spodziewac. Oczywiscie odkad byla zaledwie mala dziewczynka, slyszala opowiesci oraz legendy o drowach. Zawsze znajdowaly sie w nich pajaki i potwory oraz okrutne tortury. Drowy byly zawsze opisywane jako okropna, a nawet zdeformowana rasa, ktora trzymala niewolnikow i plawila sie w nie konczacych sie rozlewach krwi oraz odczuwala dreszcz emocji przy zabijaniu.Jej rzeczywiste doswiadczenia z mrocznymi elfami dosc sie roznily. Przede wszystkim byly dalekie od okropnosci i w najmniejszym nawet stopniu nie zdeformowane. Tak naprawde Imoen uwazala Phaere za calkiem pociagajaca. Skora drowki nie lsnila - wrecz przeciwnie. Jej czern wydawala sie przyciagac do siebie swiatlo, nigdy go nie wypuszczajac. Twarz Phaere byla pociagla i dostojna, z wyraznie zarysowanym podbrodkiem oraz koscmi policzkowymi. Nos miala maly i delikatnie zadarty. Oczy byly duze, w ksztalcie migdalow, i w kolorze jasniejacego fioletu. Imoen nie mogla przestac sie w nie wpatrywac. Jej biale wlosy pachnialy - nawet z oddali - i opadaly w dol dlugiej szyi, na waskie ramiona, i dalej wzdluz jej szczuplych plecow, prawie do talii. Cialo byly krzepkie od dlugich godzin codziennych cwiczen. Phaere byla przynajmniej piec centymetrow nizsza od Imoen, jednak dziewczyna wiedziala, ze drowka moglaby ja zabic golymi rekoma. Uwage Imoen zwracaly rowniez jej uszy. Mialy idealne ksztalty, byly symetryczne i spiczaste, o czubkach wystajacych spod wlosow. Dlonie Phaere byly waskie i gladkie. W calej jej sylwetce nie bylo sladu skazy czy niedoskonalosci, a nisko wycieta, pozbawiona plecow szata ukazywala wystarczajaco duzo ciala, by uczynic wszystko jeszcze bardziej imponujacym. Imoen spojrzala na wlasna dlon i zadziwila sie jej gleboka czernia. -Szykuje dla ciebie kapiel - powiedziala Phaere. Jej glos byl teraz niski i poufaly. Za nia mlody, szczuply drow krzatal sie z wielka amfora cieplej, pachnacej wody. -Dziekuje ci, pani - rzekla Imoen. Phaere usmiechnela sie i skinela glowa w strone oddzielonego zaslona pomieszczenia, zaraz gdy ostatni z niosacych amfory chlopcow wylonil sie z niego i pospieszyl do lezacego dalej korytarza. -Prosze... - powiedziala uprzejmie Phaere. - Kap sie i porozmawiajmy. Imoen kiwnela glowa i przeszla lekko po marmurowych kafelkach ku zlozonej z paciorkow zaslonie. Przeszla przez nia do komnaty przynajmniej tak duzej, jak wiekszosc domow, w ktorych kiedykolwiek byla. Srodek pomieszczenia zajety byl wielka i okragla wanna, wylozona marmurowymi kafelkami. Z wody unosily sie w chlodne, podziemne powietrze delikatne macki pary. Kapiel wydawala sie Imoen bardzo przyjemna po niezliczonych dniach podrozy oraz spania na ziemi i mysl o splukaniu potu, krwi oraz plynow ustrojowych tego stwora czy tamtego potwora brzmiala bardzo kuszaco. Podobal jej sie caly ten podstep i nawet przez chwile nie mialaby problemow z przyznaniem, ze uwaza drowke za atrakcyjna - nawet siebie uwazala za atrakcyjna jako drowke jednak wciaz byla dosc nerwowa w poblizu Phaere. Teraz wszakze wszystkim, o czym mogla myslec, byla kapiel. Dosc szybko pozbyla sie swych podartych ubran, nie zastanawiajac sie nawet nad sprobowaniem wytlumaczenia ich stanu Phaere. To nie byly ubrania drowow. Phaere usiadla na niskiej, marmurowej lawie, wylozonej miekkimi poduszkami. Siadajac, wyciagnela z ukrytej w swej szacie kieszeni dluga, waska rozdzke, ktora wydawala sie byc zrobiona ze skruszonych klejnotow. -Sporo czasu minelo? - spytala Phaere. Imoen otworzyla oczy i zobaczyla, ze Phaere kreci rozdzka pomiedzy palcami. -Co to jest? - zapytala Imoen. -Uwazasz, ze chce cie zabic za jej pomoca? - spytala Phaere, nie patrzac na nia. Imoen nie byla pewna, co odpowiedziec, wiec sie w ogole nie odezwala. Ciepla, idealna woda byla dla jej skory niczym atlas i szybko wzbudzala w niej sennosc. -To rozdzka - powiedziala niemal znudzonym glosem Phaere. - Na moj rozkaz wystrzeliwuje z niej blyskawica. -Robi wrazenie - rzekla Imoen jeszcze nizszym glosem. Phaere spojrzala na nia, a Imoen zamknela oczy. -Jutro bedzie proroczy dzien - powiedziala drowka. -Naprawde? - zapytala Imoen, nie bedac nawet pewna, czy musiala podtrzymywac te rozmowe. Phaere wstala powoli i podeszla do wanny. -Jutro naprawde rozpoczne moje wejscie do gory - powiedziala. - Zamierzam zastapic moja matke. Imoen nic nie odrzekla, nie bedac nawet pewna, o co chodzilo Phaere. -Informacja ta bylaby dla niej sporo warta - powiedziala Phaere. - Gdybys jednak sprzedala ja jej, musialabym cie zabic, prosze wiec, abys tego nie robila. Imoen otworzyla oczy i przyjrzala sie chlodno Phaere. -Wiem, kim sa moi przyjaciele - rzekla. -To dobrze - odparla Phaere i pozwolila swej szacie opasc na podloge. Imoen wciagnela powietrze i otworzyla usta, by sie odezwac, lecz nie dobiegl z nich zaden dzwiek. Phaere, wciaz trzymajac wzrok na Imoen, weszla do wanny i opuscila sie do wody rownie powoli, jak zrobila to Imoen. Wanna byla na tyle duza, ze obydwie kobiety oddzielalo dobre pol tuzina metrow cieplej wody. -Wiesz, czym jest mythal? - spytala Phaere. Imoen potrzasnela glowa, a jej cialo napielo sie nagle. -Za kilka dni bede miala go do swojej dyspozycji i wszystko, co musze zrobic, to przemaszerowac z paroma setkami zbyt cennych zolnierzy mojej matki przez brame do lasu jakichs elfow powierzchni. Od jak dawna sie tego spodziewaja? Ci zarozumiali glupcy mysla tak naprawde, ze siedzimy tu na dole i nie mamy nic bardziej interesujacego, by zajmowac nasze umysly, niz plany ich nic nie znaczacego upadku. Imoen znow zamknela oczy, relaksujac sie i rzekla - Wiec dlaczego spelniac ich zyczenie? -Musialam miec chyba z szesc lat, gdy moja matka powiedziala mi po raz pierwszy, abym nigdy nie robila interesow z wampirami - odpowiedziala Phaere zagadkowo. Slowo "wampiry" wzbudzilo u Imoen dreszcze i jej dlon podniosla sie na tyle, by wzburzyc otaczajaca ja wode. -Tak - powiedziala Phaere, mylnie interpretujac jej gest. - Nie tak latwo to przelknac, zapewniam cie, ale stoje na lepszym koncu tej umowy. Maja jakas sekretna bron - jakichs nie podejrzewajacych niczego ludzi, ktorzy niosa jakas klatwe, ktora ma im rzekomo pomoc. To typowa krotkowzrocznosc niezdarnych ludzi - jakze oni sa przejrzysci i pozbawieni motywacji. Wampirzyca przyslala nawet jakiegos pyzatego malego czlowieczka, by pomogl zwabic tych ludzi albo z jakiegos powodu poslal ich przez brame. Jakze ten maly czlowieczek nie zdaje sobie sprawy, ze jego pani zamierza go zaraz natychmiast zabic. Z pewnoscia tego nie rozumiem. Nie to, zeby wampirzyca byla choc troche sprytniejsza. Jestem pewna, ze ta krwiozercza suka nie wie nawet, czym jest mythal - nie ma pojecia, co oddaje za dywersje. -Dywersje? Phaere przysunela sie blizej Imoen, wzbudzajac cieple fale, ktore odbily sie od miekkiego spodu podbrodka Imoen. -Maja jakis zatarg z jednym z elfow z powierzchni - powiedziala Phaere, stajac sie wyraznie znudzona ta rozmowa. - Sprawie, ze ow elf pomysli, iz wielka inwazja drowow w koncu nadeszla, a w calym towarzyszacym temu chaosie Bodhi i Irenicus zrobia to, co sobie zaplanowali. W zamian zdobede wystarczajaco mocy, by wzniesc sie na najwyzsze stanowisko w Ust Natha. -Dobry uklad rzekla Imoen. Kiedy Phaere wspomniala po imieniu Bodhi oraz Irenicusa, po jej grzbiecie przebiegl kolejny dreszcz. Kiedy Phaere jej dotknela, nastapilo odczucie zupelnie innej natury. * * * Abdel martwil sie o Imoen. Byla zdumiewajaco dobra w udawaniu kogos, kim nie byla, lecz Abdel zdawal sobie sprawe, ze kazda sekunda spedzona przez nich w Ust Natha przybliza szanse dekonspiracji. Nie wspominajac juz o fakcie, iz smoczyca ostrzegla ich, ze nie maja duzo czasu. Jesli czar sie rozproszy i okaze sie, ze sa ludzmi, nie potrafiacymi nagle nawet mowic jezykiem drowow, znajda sie w powaznych - bardzo powaznych - klopotach.Jaheira stawala sie coraz lepsza w udawaniu, lecz nie byla tak dobra jak Imoen. Abdel obserwowal ja bacznie i nabral pewnej pociechy z faktu, iz Solausein bierze jego dziwne zachowanie za zwyczajna zazdrosc. Drow sadzil, ze Jaheira robi z Abdelem to samo, co Phaere z nim zaledwie kilka godzin temu. Niech mysli sobie, co chce, uznal Abdel, jesli zaprowadzi ich to do celu. Przedostanie sie obok straznikow bylo dosc latwe. Solausein byl ich kapitanem i tak sie do niego zwracali, nie osmielajac sie wypytywac, dlaczego tu jest ani kim sa jego nieznani towarzysze. Abdel wystarczajaco wiele razy wykonywal taka robote, by rozumiec punkt widzenia zolnierzy. Nie chodzilo tak bardzo o to, ze obawiali sie zapytac, lecz ze ich to po prostu nie obchodzilo. -Doskonale - powiedziala Jaheira, stajac przed rzadkiem ogromnych jajek. Solausein, chyba troche pijany, zwazywszy na jego chwiejny krok, usmiechnal sie otwarcie na reakcje jego nowej pani. -Jak obiecalem. -Fortuna - odezwal sie Abdel, wciaz z wahaniem odgrywajac swa role. -Wystarczy by zalozyc moj wlasny... - rzekla Jaheira, przerywajac, gdy uswiadomila sobie, ze straznicy moga podsluchac. Solausein podchwycil to szybko i warknal - Hej, wy tam, zaladujcie to na woz i to szybko, ale ostroznie. Pani chce, zeby jaja byly gdzie indziej. Dosc latwo usatysfakcjonowani rozkazem straznicy zabrali sie do pracy. Potrzeba bylo dwoch z nich, by przeniesc kazde jajo, a Jaheira, Abdel i Solausein stali w milczeniu, obserwujac, dopoki zadanie nie zostalo wykonane. Kiedy straznicy skonczyli, Solausein rzekl - Zostawcie nas. Nie ma tu nic do pilnowania. Straznicy skineli glowami i w pelni wykorzystali okazje, by przestac sterczec obok sterty smoczych jaj, praktycznie wpadajac na siebie przy wyjsciu. Wlasnie tego Abdel nie mogl zrobic - podazyc za nimi. Na zewnatrz stal woz Solauseina, przyczepiony do jaszczura trzykrotnie przekraczajacego dlugoscia konia. Wydawal sie on byc zwierzeciem pociagowym. Poruszal sie pewnie po terenie jaskini i byl wystarczajaco silny, by ciagnac duze ladunki. Abdel ocenil, ze jest rownie silny jak zaprzeg trzech, moze czterech wierzchowcow. -Powinnismy isc, pani - nalegal Abdel. Jaheira odwrocila sie i powiedziala - Istotnie, musimy... -Sa przenoszone? - w pustym pomieszczeniu rozlegl sie zbyt znajomy glos. Abdel, Jaheira i Solausein odwrocili sie jednoczesnie i Abdel pokrecil glowa na widok Yoshimo, otoczonego przez dwoch nie wygladajacych na zadowolonych drowich straznikow, wchodzacych niedbale do srodka. - Mialem nadzieje sam zajac sie tymi wielkimi, smoczymi jajami. -Uch... - powiedziala Jaheira i odwrocila sie. Abdel probowal zrobic to samo, nie rzucajac sie w oczy. -Co ta... istota tu robi? - spytal Solausein straznikow. -To czlowiek, prosze pana - doniosl beznamietnie jeden z nich. - Wykonuje zadanie dla pani. Abdel uchwycil mine na twarzy Yoshimo i zdal sobie sprawe, ze Kozakurczyk nie rozumie, co zostalo powiedziane. Mysli Abdela zawirowaly. Co Yoshimo mogl tu robic? A wiec byl po stronie Irenicusa... To wszystko zaczynalo miec sens. Abdel uswiadomil sobie, iz naprawde waznym jest, aby Yoshimo nie rozpoznal jego albo Jaheiry. Jak na razie wygladalo na to, ze nie rozpoznal. -Ten mezczyzna jest nam znany - powiedziala Jaheira do Solauseina, a Abdel poczul, jak zalewa go fala paniki. Jaheira poznala Yoshimo w wiezieniu Irenicusa, lecz nie wiedziala reszty. Nie wiedziala tego, co Abdel. - Przyda mi sie - kontynuowala Jaheira. - Odeslij straznikow. Odwrocila sie tylem do Yoshimo, a Solausein odezwal sie bez wahania - Slyszeliscie pania. Zabierzemy to stad. Ci straznicy mieli troche wieksze opory przed zwolnieniem z obowiazkow, jednak mimo to uklonili sie Solauseinowi i opuscili pomieszczenie. Yoshimo przykleil do twarzy bezmyslny usmiech. Byl zaskoczony przebiegiem wypadkow i nawet bez spogladania zbyt bezposrednio na niego Abdel mogl stwierdzic, ze jest zdenerwowany. -Nie zamierzalem sie wtracac - rzekl Yoshimo. Abdel nie chcial na niego patrzec - nie chcial w zaden sposob okazac, ze rozumie, co mowi Kozakurczyk. -Nie rozumiem tego czlowieka - powiedzial Solausein. -Musze poprosic o wybaczenie, moi czarnoskorzy przyjaciele - rzekl Yoshimo - ale jestem nie obznajomiony z mowa waszego podziemnego miasta. Abdel poczul mrowienie na calym ciele i byl zaskoczony - a nawet troche rozczarowany - swoja nerwowoscia. -Abdel? - spytal Yoshimo, cicho i z wahaniem. Solausein powiedzial cos, czego Abdel nie zrozumial, i najemnik uswiadomil sobie nagle, ze to uczucie nie bylo nerwowoscia. Nie byl juz mrocznym elfem. * * * Imoen zadrzala lekko ze zmeczenia, gdy kroczyla lekko, na boso, po chlodnych, marmurowych kafelkach ciemnej sypialni Phaere.Wanna byla juz oprozniona, a jej zniszczone ubrania zostaly zabrane. Miala na sobie szykowna szate z pajeczego jedwabiu, pozyczona z bogatej garderoby Phaere, i choc byla wystraszona, czula sie lepiej niz w przeciagu ostatnich dni. Moze nawet dekadni? Byla czysta Zjadly, wypoczely i przeszly na stopien intymnosci, jakiego Imoen nigdy nie doswiadczyla w opactwie-fortecy Candlekeep. Jej umysl byl wirem sprzecznych uczuc, byla jednak wystarczajaco realistyczna, by wiedziec, co musi zrobic. Nie mogla zostac na zawsze mroczna elfka, choc bylo to kuszace. Z latwoscia znalazla rozdzke tam, gdzie Phaere ja zostawila, i wsunela ja miedzy faldy swojej szaty. Zaczela sie obracac, lecz zatrzymala sie, gdy Phaere przemowila. -Kolejna kapiel? - glos drowki odbil sie echem od cichych, wylozonych marmurem scian pokoju. Imoen wciagnela oddech i powiedziala - Zaskoczylas mnie. -Czy polecic chlopcom, zeby przygotowali ci kolejna kapiel? - nalegala Phaere. -Nie - odparla Imoen. - Nie, dziekuje ci. Ja tylko... tylko... - wykonala jedna dlonia bezradny gest, podczas gdy druga zaciskala szate i zabezpieczala rozdzke. -Coz - powiedziala Phaere, najwyrazniej rozumiejac, co chciala przekazac Imoen. - Zostawie cie z tym. Imoen skinela glowa, a mroczna elfka przystanela na chwile, utrzymujac dlugi, przyjemny kontakt wzrokowy, ktorego Imoen nie chciala puscic. Phaere odwrocila sie w koncu i wslizgnela z powrotem w mrok sypialni. Skora Imoen zaczela pelzac i byla zdumiona oraz zawstydzona tym uczuciem... dopoki nie zdala sobie sprawy, ze nie ma juz na sobie pieknej, czarnej skory. * * * Abdel uderzyl Solauseina w twarz tak mocno, ze nos drowa roztrzaskal sie, pryskajac krwia. Szybko przewrocil sie z loskotem.-To naprawde ty! - krzyknal Yoshimo. Wydawal sie slusznie uradowany, widzac Abdela i Jaheire. - Moi przyjaciele, jestem szczesliwy, ze was znalazlem. -Oszczedz sobie, Yoshimo - powiedziala Jaheira, zdumiewajac Abdela, ktory rozcieral starte knykcie. Solausein nie poruszyl sie. - Co robisz akurat tutaj? -Szukam was, oczywiscie - odparl Kozakurczyk. Abdel wyciagnal miecz i przystawil go do gardla Yoshimo, zanim ten zdazyl powiedziec cokolwiek wiecej. -O co tu, na dziewiec piekiel, chodzi? -Moge wszystko wyjasnic - rzekl Yoshimo, spogladajac na klinge Abdela z mieszanina strachu i wynioslej obrazy. - Sadze jednak, ze najpierw powinnismy opuscic to miasto elfow drowow, prawda? -Latwiej powiedziec, niz zrobic - warknal Abdel. Odwrocil sie do Jaheiry i powiedzial - Stracilismy zbyt wiele czasu. -Znam droge na zewnatrz - rzekl Yoshimo - ale zaprowadzenie was tam zajmie chwile. -Mamy woz - powiedziala Jaheira. Zauwazyla zaniepokojony wzrok Abdela i rzekla do niego - Musimy sie stad wydostac. Jesli moze zaprowadzic nas do smoka, to naprawde nie obchodzi mnie, dlaczego to robi. -On pracuje dla Irenicusa - powiedzial Abdel. - Powinienem go teraz wypatroszyc. -Och, moi dobrzy przyjaciele, nie mam pojecia o czym mowicie - rzekl slabo Yoshimo. - Przyszedlem, aby pomoc, to moje jedyne pragnienie. Solausein jeknal, wciaz nieprzytomny, i przetoczyl sie lekko na bok. -Budzi sie - ostrzegla Jaheira. - Musimy sie stad wydostac. -Moge zaprowadzic was prosto na powierzchnie przez robiaca ogromne wrazenie magiczna brame. -Nie idziemy na powierzchnie - powiedzial Abdel, zerkajac na Jaheire spojrzeniem pelnym zrezygnowania. -Musimy najpierw oddac smoczycy jaja - rzekla Jaheira. -Po tym jak znajdziemy Imoen - sprostowal Abdel. -Imoen? - spytal Yoshimo. -Przyszlismy z inna kobieta, ludzka, przebrana za mroczna elfke - powiedzial Abdel. -Ach... - rzekl Yoshimo. - Ona jest z Phaere. -Jeszcze? - spytala Jaheira, choc nie spodziewala sie odpowiedzi. -Ta brama zabierze was do smoczycy - zaproponowal Kozakurczyk. -Jak to? - zapytal Abdel, popychajac juz Yoshimo do drzwi. -Zostalo mi wyjasnione, ze obmyslasz sobie tylko cel i udajesz sie tam. -Nie przychodzi mi do glowy nic lepszego, Abdelu - powiedziala szybko Jaheira - i musimy sie stad natychmiast wydostac. Abdel usmiechnal sie, spojrzal na Yoshimo i rzekl - Prowadz. Rozdzial siedemnasty Phaere byla bardziej niz troche niezadowolona. Mloda kobieta Jaenra zniknela w ktoryms punkcie nocy i Phaere uwazala to za brak szacunku. Otworzyla siebie oraz swoj dom szybciej i pelniej na Jaenre, niz zrobila to kiedykolwiek wczesniej i choc byla dosc gruboskorna, nie mogla nic poradzic na to, ze wziela to do siebie... i wyladowala na kims.Uderzyla maga w twarz twardym, wycwiczonym ciosem na odlew, pod ktorym mezczyzna upadl. Czarodziej przewrocil sie na marmurowe plyty placu, a sakwa z komponentami do czarow, jaka mial przy pasie, otworzyla sie, rozrzucajac wszedzie dookola kawalki sznurka, krysztaly, piora i zywe pajaki. Spojrzal z przerazeniem na Phaere, w pelni spodziewajac sie, ze zostanie zabity. -Gotowy! - Phaere wrzasnela na mezczyzne. - Naszykowany! Przygotowany! Nic dla ciebie nie znacza te slowa? -Brama jest gotowa, pani - mag powiedzial szybko drzacym glosem. - Masz moje slowo. Ja... Kopnela go mocno miedzy nogi i mezczyzna zgial sie z bolu wpol. -Nie pytalam cie o twoje slowo, ty maly... Przerwal jej ryk jaszczura pedzacego przez plac. Odwrocila sie i ujrzala cos, w wyniku czego musiala zamrugac kilkakrotnie, zanim w to uwierzyla. Jaszczur ciagnal otwarty woz, na ktorym zlozono smocze jaja. Kierowali nim ludzie, ktorych blada skora lsnila w rozproszonym swietle bramy. Jeden z nich wygladal znajomo - ten duzy, jednak dlaczego? Byla tam tez polelfka - Phaere nigdy wczesniej nie widziala polelfki. Byla przytloczona. To byla grupa Bodhi, choc Phaere sadzila, ze mialo ich byc troje. Doliczyla sie dwojga plus czlowiek o okraglej twarzy, ktorego Bodhi wywolala z bramy, by... coz, najwyrazniej wlasnie to robil w tej chwili. Woz kierowal sie do bramy. Phaere wykonala reka sygnal w powietrzu, ktory spowodowal, ze straznicy odstapili od bramy. W woz wycelowano kusze, jednak wartownicy byli na tyle posluszni, by postapic zgodnie z rozkazem i nie strzelac. Phaere usmiechnela sie, choc wciaz byla rozczarowana. Zaczelo sie. * * * Abdel przestal starac sie liczyc oczywiste ukartowane zjawiska, ktore ostatnio go otaczaly, a teraz pojawialy sie tak szybko i regularnie. Widzial, jak drowia pani Phaere stoi nad jakims skulonym drowem na skraju placu w centrum Ust Natha. Podniosla reke w gore i wykonala jakis gest. Abdel nie rozumial mowy znakow drowow - nie wiedzial nawet, ze cos takiego w ogole istnieje - widzial jednak, jak otaczajacy plac straznicy wycofuja sie. Wszyscy oni zerkneli na Phaere i choc podniesli kusze do strzalu, nie atakowali. Abdel powozil szybko waskimi uliczkami i otwarta konstrukcja pojazdu nie dawala im oslony. Polegal na tym, ze przez brame przeprowadzi ich glupie szczescie, jednak dzieki Phaere nie potrzebowal go. Wygladalo na to, ze ich oczekiwala - a to nie moglo wrozyc niczego dobrego. Powiedzial to do Jaheiry i Yoshimo.-Nie mamy wyboru! - wrzasnela Jaheira przez stukot kol wozu na marmurowych plytach. - To jedyna droga wyjscia! -To pulapka! - powtorzyl Abdel. -A co nia nie jest? - dobiegla zagadkowa odpowiedz Yoshimo. - Zaufaj mi teraz. Abdel otworzyl usta, zamierzajac uraczyc Yoshimo pelna lista powodow, dla ktorych nigdy by mu nie zaufal, kiedy na woz za nim wskoczylo szczuple, blade cialo. -Imoen! - wydyszala Jaheira. -Nie jedz przez ta brame! - wrzasnela Imoen do Abdela, sciskajac jego ramie, by zachowac rownowage na podskakujacym wozie. To bylo wszystko, co Abdel musial uslyszec. Pociagnal mocno za lejce i jaszczur zwolnil gwaltownie. Wszystko i wszyscy na wozie przesuneli sie szybko do przodu i Abdel niemal wpadl na grzbiet gigantycznego jaszczura. Imoen oraz Jaheira wpadly na Abdela z tylu i obydwie jeknely jednoczesnie. Yoshimo przewrocil sie o oparcie lawki Abdela, rozkrwawiajac sobie nos. -Zniszcz to! - sapnela Imoen, jeszcze gdy woz sie poruszal. - Musimy to zniszczyc. Oni chca przeprowadzic przez to armie. -Wspaniale - powiedzial Abdel, ciagnac lejce w lewo i zmuszajac ogromnego jaszczura, by skrecil. Na placu straznicy podeszli do przodu, lecz wciaz wstrzymywali ogien. Abdel wiedzial, ze wystarczy jeden gest Phaere, by zrobic z nich poduszeczki do igiel. -Jak mamy zniszczyc to cos? - Jaheira spytala Imoen. - Nie mozesz po prostu... -Tym! - krzyknela Imoen, wyciagajac zza swej lsniacej szaty z pajeczego jedwabiu krysztalowa rozdzke. -Nie rob tego - rzekl Yoshimo urywanym i zdesperowanym glosem. - W imieniu wszystkich naszych przodkow, blagam cie. To nasza jedyna droga wyjscia stad. Musicie... Abdel cofnal gwaltownie lokiec i trafil Yoshimo mocno w skron. Kozakurczyk przewrocil sie na jedno z jaj, przesuwajac je, lecz nie rozbijajac. Przez sekunde probowal wstac, po czym padl nieprzytomny, rozlozony na srebrnych, smoczych jajach. -Zrob to - powiedzial Abdel do Imoen. - To rownie dobry dzien na umieranie jak kazdy inny. * * * Phaere stracila otuche i przeklela sie w milczeniu, gdy ujrzala kolejna osobe biegnaca po dachu spichlerza na skraju placu i wskakujaca do pedzacego wozu. Byla to Jaenra, blada niczym czlowiek. Ona naprawde byla czlowiekiem.Matka Phaere miala liste krytycznych uwag pod jej adresem. Na jej szczycie znajdowala sie jej slabosc wobec okreslonego rodzaju kobiet, ktora powodowala, ze dokonywala szybkich, pochopnych decyzji, opartych bardziej na namietnosci niz przebieglosci. Phaere zawsze lubila sadzic, ze namietnosc jest rownie dobra motywacja jak przebieglosc. Oparla na niej wiele ze swoich najlepszych decyzji, jednak... ... jednak to nie byla jedna z nich. Phaere skrzywila sie, uswiadamiajac sobie wszystko, co powiedziala tej kobiecie w kapieli, w lozku, co wyszeptala do jej uszu. Na niegodziwe zeby Lolth, powiedziala temu czlowiekowi wszystko. Phaere wyciagnela wlasna kusze i nalozyla na nia zatruty belt, gdy woz niemal wywracal sie, zatrzymujac przed niebiesko-fioletowa brama. Jaenra, jesli naprawde tak sie nazywala, wyciagnela spod swej szaty - jednej z szat Phaere - dluga, cienka, lsniaca... -Och bogowie, nie - mruknela Phaere. To byla rozdzka. Czy naprawde to zrobila? Czy wyszeptala haslo do ucha Jaenry? Zrobila to. Phaere wycelowala kusze w Jaenre i cos zamglilo jej wzrok. Czy to byla lza? Czy do tego doszla? W tej chwili Phaere byla swiadoma jedynie dwoch rzeczy: nie mogla zabic tej mlodej kobiety i wszystko co zaplanowala, wszystko na co tak ciezko pracowala, padalo na jej oczach w gruzy. Wszystko bylo skonczone. Nie strzelila. Dziewczyna wydawala sie jej nie widziec, nie wiedziala, ze Phaere pozwolila jej zyc, karala sie, umozliwiajac tej ludzkiej kobiecie - ktora zdolala ja tak dobrze zmanipulowac, ze mimo wszystko moglaby byc drowka - zniszczenie bramy. Phaere nie slyszala, jak Jaenra wymawia haslo, jednak z koniuszka rozdzki wyskoczyl blekitno-bialy luk blyskawicy i zetknal sie z wirujaca magia bramy. Niebiesko-fioletowa energia zmarszczyla sie w miejscu, w ktore trafila blyskawica i zmienila sie w kipiaca burzowa chmure. Phaere zobaczyla, jak ludzie wyskakuja z wozu, porzucajac jaja w desperackiej probie unikniecia czegos, co wszyscy - nawet powsciagliwi straznicy - wiedzieli, ze nadchodzi. Brama eksplodowala mglistymi podmuchami oraz kulami niebiesko-fioletowej energii, a po calym placu rozbiegly sie biale blyskawice. Phaere zaslonila oczy reka, gdy woz rozblysnal czerwonym swiatlem, stanowiacym kontrast dla chlodniejszych kolorow pozerajacej sie zywcem bramy. Woz zniknal w jednej chwili, zabierajac ze soba ludzi oraz jaja. Na jedno uderzenie serca na placu zapanowala cisza i ciemnosc, po czym brama znow wybuchla. Rozdzial osiemnasty Upadli z okolo metra na zimna, szorstka, kamienna podloge jaskini. Gdy Abdel uderzyl o ziemie, powietrze zostalo wypchniete z jego pluc, a za powiekami rozblysly purpurowe i czerwone wybuchy. Natychmiast probowal podniesc sie i przetoczyc, jednak wszystkim co mu sie udalo, bylo jedno szybkie, zamglone spojrzenie. Ujrzal jedna z ogromnych lap srebrnej smoczycy Adalon i uslyszal, jak dudniacy glos mowi - Sa bezpieczne - po czym stracil przytomnosc.Obudzilo go potrzasanie Jaheiry. Usiadl i przez kilka sekund krecilo mu sie w glowie, zanim rozjasnily mu sie mysli. -Jak dlugo? - spytal druidke. Jaheira wzruszyla ramionami i wstala, odwracajac sie w strone smoczycy gorujacej nad ich glowami niczym zywa katedra z plynnego srebra. Smoczyca plakala. Abdelowi nabrzmialo serce, gdy to uslyszal, i wiedzial juz, wszystko nagle i wszystko jednoczesnie, wiedzial. Niewazne, czy bylo to ukartowane, czy nie, manipulacja czy nie, oszustwo czy nie, nadszedl czas, by zrobic cos odpowiedniego. Nadszedl czas, by odcierpiec male zla tych, ktorzy weszli do jego zycia i wyszli z niego, i nadszedl czas, by polozyc temu wszystkiemu kres - nie tylko na chwile czy dwie, lecz na cale zycie. Chcial uratowac Imoen oraz Jaheire i zrobil to, lecz bylo jeszcze wiecej do zrobienia. Byl Irenicus i choc nie rozumial zla, do jakiego dazyl ten mezczyzna, wiedzial, ze do niego nalezy, w ten czy inny sposob, powstrzymanie go. Spojrzal na bok i zobaczyl Imoen, zaciskajaca rece wokol siebie i siedzaca pod stalagmitem, plakala. Jaheira usiadla tam, gdzie stala, spogladajac na masywna lape smoczycy, wiszaca nad wozem, wiszaca nad jej potomstwem. Pazur rownie wielki jak dwoch mezczyzn opuscil sie powoli i pogladzil jedno z jaj tak delikatnie, ze Abdel nie moglby uwierzyc, iz czlowiek bylby do tego zdolny, nie mowiac juz o czyms rozmiaru sporej twierdzy. Abdel odwrocil wzrok i ujrzal Yoshimo. Kozakurczyk sztyletowal najemnika wzrokiem ani troche nie bedac poruszonym - ledwo bedac w ogole swiadomym - widokiem nadludzkiej radosci smoczycy. -To bylo glupie - powiedzial Yoshimo do Abdela szorstkim i niskim glosem. - Glupio bylo to zrobic... i co z tego macie? Jaheira odwrocila sie, by spojrzec na Yoshimo, a Abdel wstal powoli, siegajac po miecz. Yoshimo wyciagnal wlasna klinge i stanal przed synem Bhaala. -Na laske Mielikki, ty idioto! - wrzasnela Jaheira do Yoshimo. - Czy masz jakiekolwiek zrozumienie, gdzie jestes i co zostalo zatrzymane? -Co zostalo zatrzymane? - zakpil Yoshimo. - Czy masz jakies pojecie, druidko, co reprezentowala ta brama? Jaka moc to cos... Nie mieliscie byc tak... aktywni. -Mielismy byc dobrymi, malymi marionetkami, czy tak? - spytal Abdel, zdumiony jak malo gniewu zywil wobec Kozakurczyka. Yoshimo westchnal, zaszczycil smoczyce szybkim spojrzeniem i schowal miecz. -To sie jeszcze nie skonczylo. -Ona zamierzala cie zabic - powiedziala nagle Imoen glosem pelnym bolu. - Wampirzyca zamierzala cie zabic w tej samej chwili, w ktorej zostalibysmy wyslani w droge. -W jakim celu? - zapytal ja Yoshimo, jego oczy zdradzaly akceptacje tego, co powiedziala. -A w jakim celu mialaby trzymac cie przy zyciu? - odparla za Imoen Jaheira. - Z dobroci serca? Z wdziecznosci? Ona zjada takich jak ty... a przynajmniej zjada ich krew. Twarz Yoshimo przecial bedacy zupelnie nie na miejscu usmiech. -Nie uczynie zadnej smutnej proby, by sie klocic, mloda druidko. Abdel schowal miecz i podniosl wzrok, by zobaczyc, jak smoczyca podnosi ostroznie swoje jaja z roztrzaskanego wozu. -Yoshimo - powiedzial Abdel. - W kazdych innych okolicznosciach zabilbym cie teraz i mialbym z tym spokoj, ale... zastanawialem sie. Mozesz pojsc z nami. Mozesz miec szanse, aby... -Odkupic sie - zaproponowala z usmiechem Jaheira. Abdel przytaknal i rzekl - Albo cie zabije. Uwierz mi, ze cie zabije. Yoshimo uklonil sie nisko i rzekl - Zaufam synowi boga mordu, gdy daje mi swoje slowo w tej kwestii, moi przyjaciele, jednak jestem najmniejszym z twoich wciaz sporych zmartwien. Nie znajdziesz sie tam, gdzie spodziewa sie ciebie Irenicus, jednak jestes daleko od bezpieczenstwa. Suldanessellar jest daleko od bezpieczenstwa. Zapominasz o rytuale. Zapominasz, co krazy w zylach twoich oraz twojej siostry przyrodniej. Nastepnym razem owa piekna druidka moze nie miec tyle szczescia ze strony istot, ktorymi oboje sie stajecie. Abdel pozwolil, by przez jego nos przeszedl dlugi oddech, po czym powiedzial - Tak, musze o tym porozmawiac z panem Irenicusem. -Ja rowniez - wyszeptala Imoen. -Obydwoje bedziecie miec na to szanse - rzekla smoczyca glosem donosnym lecz delikatnym w odbijajacej echo jaskini. - Wskaze wam sciezke, ktora prowadzi w gore, na skraj lasu Tethir. Odnajdzcie elfa o imieniu Elhan i przekazcie mu swoja opowiesc. Macie przed soba dwie bitwy: jedna o Suldanessellar i jedna o wasze dusze. Watpie, czy mozecie wygrac jedna z nich, nie wygrywajac drugiej. * * * Swiatlo bylo oslepiajace, a nie wyszli nawet jeszcze z tunelu. Abdel zamrugal i spojrzal na Jaheire. Jej oczy byly czerwone, a lzy ryly slady na zakurzonych policzkach. Abdel przyjal, ze lzy pochodza od plynacego z zewnatrz swiatla, wiedzial jednak, ze moze ona plakac z ulgi, ze wyszla w koncu na swieze powietrze. Abdel sam czul sie, jakby mial plakac.-Smoczyca dotrzymala slowa - powiedzial Yoshimo. Abdel zostal niemal zaskoczony dzwiekiem glosu skrytobojcy. Wszyscy byli tak cisi, od momentu kiedy ujrzeli wyjscie z tunelu i odczuwali taka ulge, widzac koniec oglupiajacej podziemnej wedrowki. Abdela nie obchodzilo nawet, gdzie byli. * * * -Sprowadz swoich ludzi do Suldanessellar - Jon Irenicus powiedzial w umysle Bodhi - i badz przygotowana, by ich wszystkich zabic.Wlasnie miala zamiar odpowiedziec, kiedy belt z kuszy przebil sie przez gietkie, blade cialo jej torsu i wylecial gwaltownie z drugiej strony. Wampirzyca, nie odnioslszy szkod pomimo chwilowego nieporzadku, podniosla wzrok i ujrzala, jak grupa Zlodziei Cienia wylania sie z ciemnosci za wielkim marmurowym mauzoleum. W otoczonej murami Dzielnicy Grobowej Athkatli noc byla zachmurzona i ciemna, jednak niemartwy wzrok Bodhi dostrzegl dostatecznie wyraznie pieciu skrytobojcow. Jednym z nich byla starsza kobieta, o ktorej slyszala, jak rozmawiali niektorzy z jej wlasnych ludzi. Byla kaplanka Xvima i nazywala sie Neela. Slyszala, ze ta Neela jest martwa, jednak Bodhi sama byla kiedys martwa przez krotki czas. Kaplanka sprowadzila ze soba jedynie czworo innych, kobiete oraz trzech mezczyzn w nazbyt znajomych czarnych szatach Zlodziei Cienia. Bodhi pozwolila sobie na usmiech. Jakze glupio, a mimo to odpowiednio wygladali tutaj, na cmentarzu w nocy. -Sheeta... - powiedziala Bodhi, kiwajac glowa w kierunku skrytobojcy naciagajacego szalenczo kusze, gdy zblizali sie jego towarzysze. Odglos wyciagania przez Bodhi beltu z plecow niemal zagubil sie w swiscie procy malej orczycy. Po prostu wezcie ich wszystkich - wysyczala kaplanka, jej cichy glos poniosl sie wyraznie przez nieruchome nocne powietrze. Kamien opuscil proce Sheety i zanim skrytobojcy mogli zblizyc sie bardziej niz na pol kroku, odbil sie mocno od czubka niemal naciagnietej kuszy. Cieciwa brzeknela, posylajac pocisk nieszkodliwie w sucha trawe. Skrytobojca szarpnal reka w tyl i syknal z bolu, po czym jego oczy wybaluszyly sie, gdy obserwowal, jak kusza rozpada sie powoli na czesci na ziemi pod jego nogami. Bodhi usmiechnela sie, wiedzac, ze Sheeta nie trafila kuszy tak mocno, po prostu wiedziala, gdzie uderzyc. Bodhi ja lubila. Kaplanka cofnela sie, lecz troje pozostalych skrytobojcow parlo do przodu. Jeden z nich wyciagnal spod swej czarnej tuniki krotki, gruby, zaostrzony przedmiot. Kobieta wyjela dwa waskie noze do rzucania, a drugi mezczyzna pozwolil, by jego sejmitar zaskrzypial dla efektu i wysunal go powoli z pochwy. -Goram - powiedziala Bodhi - Nevilla, Naris i Kelvan, dolaczcie do nas, prosze. Kaplanka byla jedyna ze Zlodziei Cienia, ktora nie wygladala na zaskoczona, gdy czworo pozostalych wyszlo zza krypt oraz duzych nagrobkow za Bodhi. Naris, niegdys czlonek Zlodziei Cienia, zakrecil lsniacym, ostrym jak brzytwa berdyszem i zachichotal. Kelvan, rowniez byly czlonek gildii, wyciagnal dwa krotkie miecze. Goram i Nevilla, wampirze slugi Bodhi, zasyczeli z wyciagnietymi klami na zblizajacych sie skrytobojcow i cala ich trojka zawahala sie bardziej, niz powinien dopuszczac ich trening. -Jestescie Zlodziejami Cienia - kaplanka przypomniala swoim ludziom. Dwoje z nich zerknelo na nia, lecz cala trojka ruszyla szybciej. Ten najblizej Bodhi posiadal gruba, zaostrzona bron, ktora wampirzyca szybko rozpoznala jako ociosany, drewniany kolek. A wiec byli na nia przygotowani. Skrytobojca byl szybki jak na czlowieka, Bodhi musiala mu to przyznac, i nawet z drewnianym kolkiem trzeba bylo nie lada nerwow, by zaszarzowac na wampira. Gdyby Nevilla nie pojawila sie tak szybko u boku Bodhi, moglaby znalezc sie w niebezpieczenstwie z powodu kolka. Zamiast tego chwycila Neville szorstko za ramie i pociagnela sluge przed siebie, akurat gdy skrytobojca wykonywal pchniecie kolkiem. Nevilla najwyrazniej zdala sobie sprawe, co sie stanie, wydala bowiem z siebie przerazony wrzask, kiedy zabojca skorygowal reke w polowie ciosu i zamiast Bodhi ugodzil wlasnie ja. Musial uznac, ze jedna wampirzyca jest rownie dobra jak inna. Kolek wbil sie w piers Nevilli z glosnym trzaskiem i slabsza wampirzyca obwisla bezwladnie. Skrytobojca usmiechnal sie, robiac mine, ktora okazala sie jego ostatnia. Kelvan znalazl sie za nim i skrzyzowal swe ostre, krotkie miecze na przedzie szyi skrytobojcy, zaciskajac je niczym nozyczki. Glowa ofiary odpadla w fontannie krwi, przed ktora Bodhi uchylila sie, ciskajac bezwladna sylwetke Nevilli na upadajace cialo pozbawionego glowy mezczyzny i odpychajac oboje od siebie. Bodhi skierowala do Kelvana zadowolony usmiech, usmiech ktory mezczyzna odwzajemnil wilczym wyszczerzeniem, zanim odwrocil sie na spotkanie pozostalych skrytobojcow. Miala szczescie, ze na niego trafila, i pomyslala o uczynieniu go sluga. Teraz kiedy Nevilla nie zyla, wpadla na pomysl, aby przyspieszyc ten proces. Kelvan i Naris najbardziej spodobali jej sie sposrod skrytobojcow, ktorych wywabila ze Zlodziei Cienia na rozkaz Irenicusa. Rada Cienia, ktora biurokratycznie rzadzila ich malym skrytobojczym krolestwem, zalozyla po prostu, ze przez ostatnie poltora miesiaca Irenicus formowal wlasna, rywalizujaca gildie. Do pewnego stopnia byla to prawda, jednak ci skrytobojcy nie beda wysylani, by zabijac grubych kupcow za sakiewke zlotych monet. Owi mezczyzni i kobiety przysluza sie wyzszym celom Irenicusa, planom, ktorych Rada Cieni nie bylaby sobie w stanie wyobrazic, niewazne jakby sie starala. A wiecej niz troche zdumiewalo Bodhi i rozczarowywalo to, kiedy na to pozwolila, ze ta jej gildia naprawde byla dobra - kazdego dnia robila sie lepsza - i stawala sie szybko rzeczywistym rywalem dla Zlodziei Cienia. Zaczelo sie to jako kolejna w dlugim szeregu przyslug, jakie wykonala dla najbardziej przez siebie uwielbianego mezczyzny, jednak zaczela myslec o... mozliwosciach. -Sprowadzenie tych moich wszystkich cudownych, malych skrytobojcow do jakiegos elfiego miasta tylko po to, zeby ich zabic - pomyslala, kierujac te slowa do odleglego umyslu Jona Irenicusa - wydaje sie strata. -Och nie - odparl szybko - ani jedna kropla ich krwi nie zostanie zmarnowana. Te twoje zabaweczki pomoga mi wyzwolic z tego dziecka Bhaala taka moc... Sprowadze Zabojce. -Wszystko to, zeby zabic jedna elfke? -Jedna elfke, tak - odrzekl Irenicus. - Jedna elfke, ktorej smierc znow uczyni mnie niesmiertelnym. * * * -To pietnascie dni - powiedzial Abdel. - Bylismy tam na dole przez pietnascie dni?Jaheira i Imoen spojrzaly na niego zdumione. -Nie jestem pewna - rzekla powoli Imoen - czy to wydaje sie wieksza, czy mniejsza iloscia czasu niz naprawde. -I powiedziano wam, zebyscie nas oczekiwali? - spytala Jaheira szczuplego elfa o stanowczej twarzy, ktory byl najwyrazniej przywodca patrolu. -Mozna tak powiedziec, druidko - elf odparl w mocno akcentowanym wspolnym. -Kto nas oczekuje? - spytal podejrzliwie Yoshimo. Elf spojrzal pusto na Yoshimo, najwyrazniej nie chcac odpowiadac na to pytanie. Odwrocil sie do Jaheiry i wypowiedzial zdanie czy dwa w spiewnym elfim, ktore spowodowaly, ze Jaheira zaczerwienila sie. Abdel poczul, jak wlosy podnosza mu sie na karku wskutek tego, ze nie byl dopuszczony do calej rozmowy. Imoen zerknela na niego i skrzywila sie. -Musimy isc z nimi do ich obozu - rzekla Jaheira. -Kolejne kilka dni... na piechote - dowodca patrolu elfow powiedzial spokojnie, jakby opisywal poranny spacer. Abdel westchnal. Szedl juz dluzej. Dowodca patrolu sciagnal swoj farbowany na zielono plaszcz i podal go Jaheirze, ktora wziela go i podziekowala skinieniem glowy. Noc byla chlodna i pomiedzy drzewami syczal mrozny wietrzyk. Ciemny las byl ozywiany odglosami zwierzat wszelkiej wielkosci i rodzaju, zegnajacych ostatnie slady indygo na czarnym juz niebie i witajacych rozsiane na nim gwiazdy, zagladajace przez gruby baldachim. Powazny elf spojrzal na Abdela i rzekl - To nie jest zwyczajne. -Nic co jest z tym zwiazane, nie jest zwyczajne, prosze pana - stwierdzila Imoen, pozwalajac, by na jej slowa padl sarkazm. -Krolowa jest w niebezpieczenstwie - powiedzial elf. - Nalezy robic wyjatki, nawet wpuszczac ludzi do lasu. -Krolowa... - stwierdzila Jaheira, rzucajac na elfa stanowcze, zdumione spojrzenie. - Ellesime. Przywodca patrolu przygladal sie jej przez dluzszy czas, nic nie mowiac, po czym usmiechnal sie ze zniecierpliwieniem i rzekl - Byly juz wyjatki. Powiedziano nam, abysmy uznali to za jeden z nich. Patrol odwrocil sie, a Abdel, Jaheira, Imoen oraz Yoshimo podazyli za nim glebiej w las Tethir, miejsce, ktore niewielu ludzi kiedykolwiek widzialo. -Dotrzemy do bramy przed pierwszym swiatlem - powiedzial elf, zerkajac niedbale do tylu. -Bramy? - spytal Abdel. Jaheira usmiechnela sie i westchnela, w rownym stopniu ze zmeczenia, jak i wdziecznosci. -Bedziemy w obozie jutro o tej porze - rzekl elf. * * * Skrytobojca z kusza po prostu odwrocil sie w koncu i uciekl.Goram i Naris puscili go, koncentrujac wzrok na kaplance. Za nimi Sheeta wsunela kamien w proce, a Bodhi przygladala sie scenerii z jedynie niezbednym zainteresowaniem. Kaplanka wymruczala szereg wydawaloby sie pozbawionych znaczenia slow i wykonala szereg majacych jeszcze mniejsze znaczenie gestow. Podniosla w dloni cos, co zniknelo, gdy wycharczala ostatnie slowo modlitwy. Goram przeszedl w bok, choc Bodhi nie byla pewna, czego stara sie on uniknac. Naris wyskoczyl do przodu, wyciagajac prosto przed siebie ostrze swego berdysza, lecz nie zdazyl dopasc kaplanki, zanim nie skonczyla czaru. Naris cofnal prawa reke, by ustawic odpowiednio bron, i zastygl w tej pozycji. Bodhi uslyszala jak kamien z procy Sheety upada na twarda ziemie i wampirzyca odwrocila sie, by na nia spojrzec. Niska orczyca rowniez zamarla w bezruchu. Jej male brwi byly zmarszczone, a oczy jasnialy, lecz nie mogla poruszyc nawet jednym miesniem. Goram i Kelvan byli nietknieci i szybko ruszyli z odpowiedzia. Zlodziej Cienia z sejmitarem wyszedl na spotkanie Kelvanowi i obydwaj usmiechneli sie paskudnie na brzek stali o stal. -Spraw, aby tej suce bylo bardzo, bardzo przykro, Goram - powiedziala beznamietnie Bodhi i wampir bez najmniejszego wahania pobiegl do kaplanki Neeli. -Kiedy? - Bodhi spytala Irenicusa przez dzielace ich kilometry. -Gdy Imoen i Abdel dotra tutaj - odpowiedzial. - Wkrotce. Neela wyciagnela cos, co najwyrazniej bylo zakletym buzdyganem. Podniosla go na zblizajacego sie raptownie Gorama. Kelvan byl zaangazowany w walke ze skrytobojca dzierzacym sejmitar, zas Sheeta oraz Naris zostali magicznie unieruchomieni. Bodhi zdala sobie sprawe, ze nadszedl czas, aby wkroczyc do akcji. Zlodziej Cienia zdolal odepchnac Kelvana do tylu i Bodhi zaryzykowala zerkniecie, by sprawdzic postepy swego czlowieka. Dwa krotkie miecze Kelvana swiszczaly w nocy, krzeszac iskry o sejmitar skrytobojcy. Bodhi odwrocila wzrok, gdy ujrzala, ze Kelvan przypadkowo wypatroszyl nieruchoma sylwetke Narisa. -Cholera! - steknal Kelvan. Zlodziej Cienia rozesmial sie, zadowolony ze szczesliwej przerwy. Goram nie dotarl do kaplanki, zanim nie zostal zasypany salwa cisnietych nozy. Bodhi nie martwila sie o niego - ostrza ze zwyczajnej stali nie stanowily dla niego wiekszego niebezpieczenstwa niz dla niej - byla jednak pod wrazeniem celnosci Zlodziejki Cienia. -Nie strac ich, Selarro - powiedziala kaplanka swojej podwladnej. - Wez kolek. Mloda kobieta rozejrzala sie po ciemnej ziemi w poszukiwaniu kolka i zauwazyla, ze wciaz wystaje z nieruchomej piersi Nevilli. Bodhi usmiechnela sie i cofnela o krok. Widziala, ze Selarra zdaje sobie sprawe, ze Bodhi jest pomiedzy nia a martwa sluzka. Kelvan odnalazl w koncu luke w nieprzerwanych atakach Zlodzieja Cienia i wykorzystal rosnaca pewnosc siebie skrytobojcy. Zlodziej Cienia smial sie jeszcze, gdy Kelvan go patroszyl, w koncu uswiadomil sobie, ze przegral, gdy drugie ostrze Kelvana przebilo sie przez jego gardlo. Kuszace parcie Bodhi w bok doprowadzilo ja na wyciagniecie reki od kaplanki i wampirzyca wykorzystala pierwszy atak Gorama za pomoca swoich silnych, podobnych szponom paznokci, i rozorala wlasnymi pazurami twarz Neeli. Goram uchylil sie przed szybkim ciosem zakletego buzdyganu i musial sie niemal rzucic na ziemie, by uniknac szalenczego ataku. Kaplanka wrzasnela ze zloscia, gdy Bodhi pozbawila ja oka mocnym szarpnieciem ostrych pazurow. Buzdygan wypadl Neeli z garsci. -Moglam zabrac ich wszystkich, suko - powiedziala Bodhi kaplance Zlodziei Cienia. - Moglam miec wszystkich twoich skrytobojcow, cala gildie. Wampirzyca odwrocila sie do Selarry, lecz przemowila do swego slugi. -Ty wez kaplanke - rzekla. - Ja chce ta z nozami. Rozdzial dziewietnasty Jaheira wydawala sie wyjatkowo rozmarzona, idac przez las, ktory dowodca patrolu elfow nazywal Wealdath, a nie Tethir. Wydawala sie jednoczesnie szczesliwa i smutna, jakby pobyt tam poruszal te jej czesc, ktora moglaby nazwac to miejsce domem.Yoshimo szedl z dlonia na rekojesci miecza, a Abdel widzial, ze jest on gotow, by w kazdej chwili zniknac w ciemnym lesie. Dlaczego te elfy - lub ktokolwiek - mialyby zaufac skrytobojcy Zlodziei Cienia. Bezposrednio od bramy zostali przeprowadzeni przez dowodce patrolu do ogromnego drzewa. Choc wszyscy byli zmeczeni, pragneli ostrzec krolowa o niebezpiecznych silach wciaz spiskujacych przeciwko niej. Byli prowadzeni przejsciami pomiedzy drzewami, ktore moglyby byc naturalnymi zylami w drewnie, jednak ich rozmiaru. Pokonawszy paciorkowata zaslone, wylonili sie w zaskakujaco duzej, wysoko sklepionej komnacie, oswietlonej plamami chlodnego, wyraznie magicznego swiatla. Meble byly spartanskie, lecz dobrze wykonane z drewna i splecionych pnaczy. Zakrzywiona sciana polkolistego pomieszczenia byla wycieta w delikatne ksztalty lisci wyrastajacych z krecacych sie winorosli. Za ta kurtyna stal szczuply elf w prostych podroznych skorach. U jego pasa wisial miecz, na ktorego widok najemnicza natura Abdela prawie zaczela sie slinic. Jedynie o nich slyszal, byl jednak pewien, ze ta bron byla ksiezycowa klinga. Elf usmiechnal sie i wskazal im siedzenia na srodku pokoju. Jaheira uklonila sie nisko i powiedziala cos w elfim. Nie spogladala bezposrednio na elfa, ktory odwzajemnil jej uklon skinieniem glowy. -Powinnismy uzywac wspolnego - powiedzial elf z silnym akcentem - aby nie obrazac naszych gosci. -Jak sobie zyczysz, panie - rzekla Jaheira. Cala piatka usiadla na glebokich fotelach ustawionych w strone zwyczajnego, drewnianego stolu. Elf, pomny dlugiego ostrza u swego boku, przysiadl na stolku i uniosl brew. -Krolowa jest w niebezpieczenstwie - zaczela po prostu Jaheira. Elf usmiechnal sie i powiedzial - Jestem Elhan. A wy...? Podenerwowana Jaheira rzekla - Jaheira... druidka w sluzbie Mielikki. -Oraz Harfiarzy, oczywiscie - dodal za nia Elhan. Jaheira zaczerwienila sie i powiedziala - Nie jestem tu w ich imieniu. - Nie pytala, skad ten elf wiedzial o jej powiazaniach z Harfiarzami. Elfi ksiazeta najwyrazniej wiedzieli takie rzeczy. -Jestem Yoshimo - rzekl Kozakurczyk, wypelniajac w ten sposob niezreczna pustke. - Jestem do twoich uslug... panie. -Jestem Imoen - powiedziala slabo dziewczyna. Podroz przez Podmrok oraz las wydawala sie zebrac na niej ogromne zniwo. Wygladala na oslabiona i zmeczona. -Nazywam sie Abdel - rzekl najemnik. Elhan odwrocil sie do niego i skinal glowa. -O tobie slyszalem. Co sprowadza syna Bhaala do Wealdath? Abdel obrocil sie do Elhana i powiedzial - Suldanessellar jest w niebezpieczenstwie. Potezny nekromanta, czlowiek o imieniu Jon Irenicus, dazy do przeprowadzenia pewnego rytualu... -Istotnie - przerwal Elhan. - Irenicus jest nam znany. On... moja siostra, Ellesime, miala... zwiazek z tym czlowiekiem przez pewien czas. Sa polaczeni w sposob, ktorego szczerze mowiac, nie do konca rozumiem. Sama Ellesime wyczuwa od Irenicusa jedynie apatie, jesli tylko jest w stanie poczuc go przez te wiez. Nie chce uwierzyc, ze dazy on do wyrzadzenia jej krzywdy ani nawet ze jest odpowiedzialny za zapieczetowanie Suldanessellar. -Co masz na mysli mowiac "zapieczetowanie"? - spytala Jaheira. -Mam na mysli to, co mowie - odparl wzruszajac ramionami Elhan. - Nie jestesmy juz w stanie dotrzec do Labedziej Doliny. Irenicus w jakis sposob odgrodzil nas od naszego domu. -Co tu jest do zrobienia? - spytal Yoshimo. - Wyobrazam sobie, ze musimy pomoc wam wrocic do waszego miasta, abyscie mogli uratowac zycie swojej krolowej. -Zrobimy to - rzekla Jaheira, krzywiac sie na Kozakurczyka. -Ellesime nie mozna zabic - powiedzial po prostu Elhan. - Wybaczcie, ze nie wyjasnie wam, dlaczego tak jest. Nie obawiam sie o jej smierc, jednak jesli Irenicus rowniez jest niesmiertelny, moze dreczyc moja siostre przez dlugi czas - stulecia lub wiecej - i spowodowac jedynie bogowie wiedza jakie szkody dla miasta oraz calego Wealdath. -Nie jestesmy do konca pewni, dlaczego tu jestesmy, panie - przyznal Abdel. - Wszystkim co wiemy, jest to, ze wasz i nasz los - skinal na Imoen - sa ze soba polaczone w jakis sposob, ktory powiazany jest z Irenicusem. Elhan uniosl z zaciekawieniem brew, a Abdel rzekl - Pochodze od boga mordu i nie jestem jedyny. Mam siostre, siostre przyrodnia, ktora dzieli te sama krew. Irenicus zamierza wykorzystac owa krew, by powolac do istnienia jakas potege - jesli nie samego Bhaala, to jakas esencje, jakiegos jego awatara. To wlasnie tej boskiej sily Irenicus wydaje sie z jakiegos nieznanego powodu pozadac. Elhan usmiechnal sie i przytaknal. -Sadze, ze mozemy rzucic dla ciebie na to wszystko troche swiatla, Abdelu Adrianie. Uwazam, ze w koncu nasze losy sa ze soba powiazane. Ciesze sie, ze tu dotarliscie. Tak bardzo sie ciesze. * * * Bodhi obudzila sie wczesnie, jak czesto robila, i pozostala w swojej trumnie, wiedzac, ze slonce jeszcze calkowicie nie zaszlo. Jak zawsze w przeciagu ostatniego tuzina lub moze wiecej dni, obudzila sie, myslac o Abdelu. Dotyk jego dloni na jej ciele, jego jezyka w jej ustach, ich jakze intymnego uscisku, pozostawal w niej w jak najwspanialszy sposob. Nigdy nie uzylaby slowa milosc, a nawet pragnienie, jednak byc moze, w tym co zostalo z jej ludzkiej czesci, odczuwala te obydwie emocje.Bylo tak wiele rzeczy, o ktorych Abdel nie wiedzial, jednak z drugiej strony bylo w nim tak wiele rzeczy, ktore musiala dopiero odkryc. Miala nadzieje, ze bedzie na to okazja. Przeciagnela sie i jej lokiec otarl sie o kilka luznych kawalkow zimnego metalu. Irenicus powiedzial jej, zeby trzymala te polamane czesci jakiegos antyku blisko siebie. Mogla wyczuc w nich magie i wiedziala, ze maja cos wspolnego z rytualem. Irenicus przekazal jej, ze istniala spora szansa na to, aby Abdel przyszedl do niej, szukajac tego. Byla szczesliwa, trzymajac to na taka ewentualnosc. Wyszeptala jego imie tylko po to, by je uslyszec. Ow syk nie odbil sie echem w zamknietej przestrzeni. Powietrze, pachnace ziemia z jej dawno zapomnianego domu, bylo zbyt martwe, zeby pozwolic na cos tak wdziecznego jak echo. -Milosc - powiedziala na glos do martwego powietrza swojej trumny. Dzwiek tego slowa spowodowal, ze sie usmiechnela. Dotknela sie i zamknela oczy, wiedzac, ze tej nocy zabije wszystkich skrytobojcow w mieniu Irenicusa. Nie dbala juz o to, ze raczkujaca gildia juz nigdy jej nie posluzy - w ten czy inny sposob zamiast nich role te spelni syn Bhaala. * * * -Irenicus byl odpowiedzialny - Irenicus i Bodhi razem - za najwieksza katastrofe, jaka spadla kiedykolwiek na miasto Suldanessellar - wyjasnil Elhan.Abdel rozsiadl sie w swoim fotelu, zadowolony, ze uzyskal w koncu jakies fakty, ktore moze wykorzystac, by caly ten balagan zaczal miec sens, zadowolony, ze czuje sie spokojniejszy. Drzewna komnata byla przez elfy opisywana jako "oboz", na dodatek "tymczasowy", jednak dla Abdela wygladala na wystarczajaco trwala. Te elfy niosly swoja tradycje wszedzie ze soba. -Nie wiedzielismy, co probuja zrobic. Nikt z nas nigdy nie bylby sobie w stanie nawet wyobrazic, ze mogliby byc tak... nie wiem. Nie podejrzewalismy - ciagnal Elhan. - Wielu starszych, slabszych obywateli zginelo w poczatkowych falach potegi, ktora przeszla przez miasto. Drzewo Zycia... oni zaatakowali Drzewo Zycia. Jaheira wypuscila gwaltownie powietrze, a Elhan skinal w jej strone. -Ellesime - moja siostra, nasza krolowa - kontynuowal - rowniez niemal zginela. Wystawic ja na niebezpieczenstwo, wystawic na nie nas wszystkich, Drzewo. To bylo wiecej niz my, ktokolwiek z nas, moglby zrozumiec. Cale miasto zniknelo, elfy zbierajace wiedze tysiacleci zostaly zdmuchniete... dla jakichs blahych zyskow... jakichs osobistych zyskow. -I uszlo im to bezkarnie? - spytala Jaheira z otwartymi szeroko oczyma. Elhan usmiechnal sie i wzruszyl ramionami. -Nie sadzilismy, ze im sie uda. Zostali ukarani zgodnie z zyczeniami Ellesime. Otrzymali przeciwienstwo tego, czego pozadali. Wielka magia - wysoka magia - zostala uzyta, by uczynic ich ludzmi. Zostali odarci ze swej elfiej natury i odeslani. Nie tylko otrzymali smiertelnosc, lecz... wybaczcie mi - powiedzial, skinawszy po kolei glowa trojgu ludzi - lecz rowniez mieli miec jeszcze zaledwie kilka lat, by zastanawiac sie nad swoimi przewinieniami, zanim czas nie wykona egzekucji za nas. -Czym bylo to, czego szukal? - zapytal Abdel. -Niesmiertelnosc - wyszeptala Jaheira. Elhan pociagnal dlugi lyk z wysokiego kielicha slodkiego, elfiego wina i rzekl - Niesmiertelnosc. Najprostszy, najglupszy cel osob o ograniczonym umysle. Zyc wiecznie w czystej arogancji wobec wladcy, wobec czasu. -Ale mu sie nie udalo - powiedzial Abdel. -Dotarl blisko - powiedzial im Elhan. - Badal czary oraz rytualy, ktore zostaly odrzucone przez moj lud dawniej niz przed jednym z naszych bardzo dlugich pokolen. -Ale Bodhi... - rzekla Jaheira - jej sie udalo, czyz nie? Elhan znow wzruszyl ramionami i powiedzial - W pewnym sensie. Bodhi jest nieumarla. Nie jest niesmiertelna. Sa to dwie zupelnie odmienne rzeczy, ktore powierzchownie moga wydawac sie podobne. Bedac czlowiekiem, Bodhi starala sie usilnie odnalezc szybsza, latwiejsza odpowiedz. Jej natura zawsze byla taka. Podczas gdy Irenicus dokonywal badan, ona dzialala. Bodhi stala sie wampirzyca, lecz pozostala z mezczyzna, ktorego nazywala swym bratem, w nadziei, ze ciagle badania Irenicusa przysluza sie rowniez jej. -Nie jestem pewien, czy rozumiem - rzekl Abdel. - Irenicus chce z powrotem stac sie elfem? -Wiecej - powiedzial Elhan. - Byl elfem, a my rzeczywiscie zyjemy dlugo - wystarczajaco dlugo, ze rozumiem, iz niektorzy z waszego ludu sadza, ze naprawde jestesmy niesmiertelni - jednak czas w koncu nas dopada. Irenicus byl jednym z najlepszych sposrod nas. Zanim zstapil w szalona nekromancje, byl chyba najpotezniejszym magiem w calym Faerunie, a przynajmniej jednym z najpotezniejszych. Co wiecej, byl malzonkiem mojej siostry, byl blizej tronu, niz ktokolwiek moglby dotrzec. Kochala go i byc moze, dawno temu, on rowniez ja kochal. -Coz wiec go zmienilo? - spytala Jaheira. - Co moglo sprawic, ze ja zdradzil? -Bodhi - rzekl beznamietnie Elhan. - Choc niechetnie skladam na nia cala odpowiedzialnosc. Mimo to podczas gdy moja siostra i ja wierzymy, ze Irenicus mial niegdys jakies czyste intencje, watpie, czy miala je kiedykolwiek Bodhi. Jest w niej cos, co czyni ja... nie wiem i byc moze nie chce wiedziec. Zadowole sie wiara, ze jest ona po prostu dewiantka. Abdel poczul nagle potrzebe, by wstac, i zrobil to. Zaskoczylo to Jaheire, lecz nic nie powiedziala. Elhan obserwowal w milczeniu, jak Abdel podchodzi do okna i wpatruje sie w lesny baldachim. Wyczuwajac bezruch w pomieszczeniu, Abdel powiedzial - Mow dalej. Bodhi zawsze byla najbardziej zaufana doradczynia Irenicusa - rzekl Elhan. - Studiowala wraz z nim przez jakis czas, pomagala mu, zajmowala sie nim. Naprawde byli jak brat i siostra. Ellesime robila wszystko, by przygarnac Bodhi, powiekszyc przyjazn, jednak Bodhi zawsze utrzymywala ja na odleglosc. -Czasami sadze, ze to jedynie pobozne zyczenia mojej siostry winia Bodhi bardziej niz Irenicusa... ze to Bodhi kierowala jego dlonia i wciagnela go w rytual. Obydwoje chcieli tego samego, zyc wiecznie. Bodhi przekonala Irenicusa, albo on przekonal ja, albo tez przekonali sie nawzajem, by odprawic tak niegodziwy rytual... -Drzewo Zycia? - spytala Jaheira, a jej glos ociekal niedowierzaniem. - Zarozumialosc... -Sluchalem z wielkim zainteresowaniem - powiedzial Yoshimo - i musze zapytac: czym jest to Drzewo Zycia? -To duchowe serce Suldanessellar - rzekla Jaheira. - To sila starsza chyba niz sami bogowie. Cieszy sie szacunkiem wszystkich bogow. Niektorzy mowia, ze to zrodlo wszelkiego zycia. -Druidzi dobrze cie nauczyli, Jaheiro - powiedzial z usmiechem Elhan. - Irenicus chcial wysaczyc energie zyciowa prosto z Drzewa, nie moglbym wyobrazic sobie czegos bardziej odrazajacego, bardziej godnego potepienia. Abdel westchnal i odwrocil sie z powrotem do komnaty. -A wiec co z tym zrobimy? - zapytal. - Zamierzaja znowu sprobowac, czyz nie? Elhan przytaknal. -Obawiam sie, ze tym razem ty i twoja siostra macie z tym cos wspolnego, Abdelu Adrianie. -Coz - rzekl Abdel. - Bylem juz wczesniej osrodkiem jednego czy dwoch tajemnych rytualow, panie. Nie zamierzam miec nic wspolnego z tym. -To dobrze - rzekl szczerze elfi ksiaze. - Jest wiec cos, co musisz zrobic dla nas wszystkich. -Powiedz co. -Wroc do Athkatli - polecil Elhan, wpatrujac sie w Abdela gorejacymi oczyma. - Znajdz Bodhi, zabij ja i przynies z powrotem czesci Lampionu Rynn. Serce Abdela zgubilo jedno uderzenie i na skraj jego pola widzenia zaczela wpelzac zolta mgielka. Przytrzymal oczy mocno zamkniete i uspokoil sie. -Lampion Rynn? - spytal Yoshimo. - Male kawalki z brazu, ktore moga razem stanowic calosc? Elhan przytaknal. -Widzialem to w posiadaniu wampirzycy - powiedzial Kozakurczyk. - Irenicus dal jej to ze wzgledow bezpieczenstwa. -Co robi ten przedmiot? - zapytala Jaheira. -Mowiac szczerze, doprowadzi wasze dusze z powrotem do porzadku - rzekl Elhan. - Powstrzyma w tobie awatara, Abdelu, a Imoen uratuje zycie. Abdel spojrzal na Imoen i po raz pierwszy zauwazyl, ze dziewczyna zasnela albo stracila przytomnosc. Jej oddech byl spokojny i regularny, lecz wydawala sie blada, miala zapadniete oczy i szare wargi. -A wiec wyruszam do Athkatli - powiedzial cicho Abdel, nie spuszczajac wzroku z Imoen. -My wszyscy idziemy - rzekla Jaheira. -Nie - powiedzial szybko Abdel. - To musze zrobic sam. Abdel popatrzyl na Jaheire, a ona przytaknela i po jej policzku splynela powoli lza. Rozdzial dwudziesty Choc trudno mu bylo w to uwierzyc, Abdel zaczal sie juz przyzwyczajac do teleportowania.Nigdy dotad nie myslal o sobie jako o lubiacym teleportowanie. Cos takiego robili magowie, Phaerimmowie, demony i bogowie. Byl czlowiekiem, ktoremu placono, by pilnowal magazynow lub szedl obok karawan z wielkim mieczem w dloni. Podrozowal w starym stylu. Szedl. Czasami jechal na koniu lub jakims wozem, a raz czy dwa byl na statku. Natychmiastowe przemieszczanie sie setki kilometrow w mniej niz sekunde w blysku magicznego swiatla powodowalo u niego zawroty glowy i naprawde czul sie, jakby nie mial nad soba kontroli, co martwilo go bardziej niz cokolwiek innego. Wszelako nie mial kontroli nad niczym w swoim zyciu juz od dlugiego czasu, wiec moze wlasnie o to chodzilo. Teleportowanie przez jednego z magow Elhana bylo najmniejszym z jego problemow. Otrzasnal sie z zawrotow glowy po teleportacji i rozejrzal, by upewnic sie, czy jest we wlasciwym miejscu. Strop byl nisko, wrecz muskal go czubkiem glowy. Powietrze pachnialo sfermentowanym miodem i smieciami. Bylo ciemno, lecz widzial kontury workow z maka oraz butelek z winem. Slyszal kroki przemierzajace podloge nad jego glowa oraz odglos przeciaganego przez nia krzesla. Stlumiony glos powiedzial - Wszystko w porzadku, Boo - i Abdel wiedzial juz, ze jest w odpowiednim miejscu. Stal dokladnie tam, gdzie kochal sie z Bodhi. Zahipnotyzowala go, powtorzyl to sobie jeszcze raz, choc w to nie wierzyl. Zapach oraz odglosy tego miejsca rozjasnily mu pamiec na tyle, ze nie mogl juz tak dobrze udawac. Podszedl do schodow i jego wzrok przykula mala plama cienia na podlodze, zaledwie krok czy dwa na lewo od niego. Jego oczy szybko przyzwyczajaly sie do ciemnosci i kiedy podszedl troche blizej do cienia, dostrzegl, ze to klapa. Doszlo do niego, ze szuka wampirzycy. Byla noc, lecz wczesna. Bodhi musiala znajdowac sie w jakims miejscu tak bardzo oddalonym od slonca, jak to tylko mozliwe. Piwnica pod piwnica - co to bylo? Nie piwnica na wino, nie w tym miejscu - w kazdym razie, mial spora szanse, ze znajdzie tam wampirzyce. Mag Elhana wydawal sie dosc pewny, ze Bodhi jest tutaj. Mial jakis sposob, by ja wyczuwac czy cos takiego. Kolejna nieprawdopodobna sila, ktorej Abdel musial zaufac. Abdel przykleknal obok klapy i chwycil zimny, zelazny pierscien, sluzacy za raczke. Niemal podniosl ja, lecz sie powstrzymal. Wyciagnal miecz, zwazyl go w dloni, pozwolil, by skrzypienie krokow Minsca go uspokoilo i zdal sobie sprawe, ze nie chce zabic Bodhi. Elfy powiedzialy mu, jak bardzo jest zla, poza tym byla wampirzyca i tak dalej, cos jednak w tym bylo. Powod, by jej przynajmniej nie zabijac. Spojrzal w ciemnosci na ostrze swego miecza i uswiadomil sobie, ze i tak by jej nie zabil. Wsunal miecz z powrotem za plecy i prawa dlonia odnalazl zatkniety zapas rzezbiony drewniany kolek. Daly mu go elfy. Zostal zrobiony z konaru drzewa powyginanego wskutek wiatrow, z galezi drzewa z lasu Tethir, ze skraju zapieczetowanego, skazanego na zaglade miasta Suldanessellar. Dali mu go, aby zabil Bodhi, bowiem jesli mieli przetrwac, ona musiala zginac, poza tym potrzebowali artefaktu, ktorego z pewnoscia nie oddalaby, gdyby zyla. Scisnal drewniany kolek i podniosl klape. Obszar ponizej oswietlony byl trzema swiecami migoczacymi w bardzo starym kandelabrze przeznaczonym dla szesciu. Strop byl zbyt nisko, by Abdel mogl stac, i nie bylo schodow ani drabiny. Opuscil sie z krawedzi i opadl na brudna podloge. Miejsce to smierdzialo plesnia i odchodami szczurow, a jedyna rzecza poza swiecznikiem oraz Abdelem byla pusta trumna. Fakt, ze byla pusta, napelnil Abdela nieodpowiednia do sytuacji ulga. * * * Imoen znow spala, lezac pod zdumiewajaco solidnym zadaszeniem, jakie elfy splotly z winorosli, patykow i lisci. Jaheira siedziala obok niej, jedna dlonia trzymajac swoj swiety symbol, druga zas czolo Imoen. Modlitwa dobiegla konca, tam jednak gdzie powinien wystapic przyplyw leczniczej mocy, nie bylo nic.Imoen tracila szybko sily. Jej skora byla blada oraz chlodna, dziewczyna spala przez wiekszosc czasu. Byla to trzecia lecznicza modlitwa, jakiej probowala Jaheira, i nic nie pomagalo. Zlo w zylach Imoen wydawalo sie wysaczac jej dusze, dzieki rytualowi Irenicusa. Mielikki odmawiala swojej laski. Nie wydawalo sie to uczciwe, lecz Jaheira starala sie zrozumiec. -Phaere... - Imoen wymamrotala przez sen. -Ona umiera - powiedzial z tylu Yoshimo, zaskakujac Jaheire. -Tak - rzekla Jaheira, nie patrzac na niego. Yoshimo podszedl blizej, przy kucajac tuz za Jaheira. -Co niektorzy moga zrobic - zamyslil sie Kozakurczyk. -Dla niesmiertelnosci? - spytala Jaheira, moczac szmate i wykrecajac ja. -Dla niesmiertelnosci - powiedzial Yoshimo - dla monet, dla lojalnosci, dla korony, dla sztandaru lub dla czegos innego. Jaheira polozyla mokra szmate na czole Imoen - wiedzac, ze to glupi, bezowocny gest, czujac jednak, ze mimo wszystko musi to zrobic - i rzekla - A czy zabija? Yoshimo rozesmial sie na jej wyrazna potwarz. -Tam, skad pochodze - powiedzial - skrytobojca jest szanowana profesja. -To morderstwo - rzekla beznamietnie Jaheira - niezaleznie skad pochodzisz. -Roznica pogladow - powiedzial Kozakurczyk. - Zabija sie za mniej, prawda? Jaheira delikatnie zdjela szmate z glowy Imoen. -Abdel ja uratuje? - spytal Yoshimo. Wydawal sie dosc szczesliwy, mogac zmienic temat. -Abdel? - Imoen mruknela przez sen. Jaheira delikatnie dotknela jej ramienia i oczy Imoen otworzyly sie. -Abdel! - powiedziala glosem rozchodzacym sie glosno w ciszy elfiego obozu. -Bedzie tutaj - powiedziala jej Jaheira. - Bedzie... -Cisza! - warknela Imoen, teraz jej glos byl glebszy i bardziej chrapliwy. Jej oczy blysnely zolcia i Jaheira wciagnela gwaltownie powietrze. Imoen usiadla w porywie aktywnosci i Jaheira poczula, jak chwyta ja za dlon i ciagnie w tyl. Szczeki Imoen zatrzasnely sie tuz przed twarza druidki, jakby dziewczyna chciala ja ugryzc. -Imoen... - rzekla Jaheira. -Ona nie jest soba - wyszeptal Yoshimo. Imoen zasmiala sie i nie byl to jej zwyczajny, przyjemny chichot. -Kim jestem, Kozakurczyku? -Bhaalem... - odparla za niego Jaheira. Jakby w odpowiedzi, Imoen padla z powrotem na swoje lozko z lisci i zasnela. * * * Abdel cofnal cios, jaki wymierzyl w brzuch Gaelana Bayle'a, co bylo jedynym powodem, dla ktorego Bayle przezyl.-Bardzo chcialbym cie zabic - powiedzial mu Abdel. Jedyna odpowiedzia Bayle'a byla seria donosnych kaszlniec. -Och - wydyszal Minsc. - Jestem pewien, ze to bolalo, Boo. Abdel spojrzal na rudowlosego szalenca i rzekl - Powinienes pojsc na spacer czy cos w tym rodzaju, Minsc. Miedziana Mitra jest zamknieta na te noc. Minsc popatrzyl na Bayle'a, nastepnie z powrotem na Abdela, usmiechnal sie i wyszedl szybko, szepczac - Wyglada na to, ze wkrotce bedziemy potrzebowac nowej pracy, Boo. -Gdzie ona jest? - spytal Abdel po raz trzeci. - I pamietaj, co ci powiedzialem, ze sie stanie, jesli bede musial zapytac cie po raz czwarty. Bayle podniosl wzrok i wymusil otoczony slina usmiech. -Dobrze - wysapal - dobrze... dwa tysiace... sztuk zlota. To moja... to moja ostateczna... moja ostateczna propozycja. Abdel odwzajemnil usmiech i cofnal reke. Bayle zamknal oczy, probujac przygotowac sie na cios, ktory nadchodzil i ktory najprawdopodobniej go zabije. -Wiedzialam, ze przyjdziesz - powiedziala Bodhi, wysuwajac sie zza zaslony prowadzacej na zaplecze. - Mozesz go puscic. Abdel odwrocil sie z powrotem do Bayle'a, ktory usmiechnal sie i puscil oko. Abdel wbil piesc w twarz Bayle'a i upuscil karczmarza niczym szmate. Abdel nie trudzil sie obserwowaniem, jak Bayle uderza o podloge. Spojrzal na Bodhi i ogarnal ja cala na raz. Byla ubrana w obcisla, jedwabna suknie, ktora lsnila wzorami winorosli i pajakow. Wlosy otaczaly blada twarz i podkreslaly szare oczy. Twarz byla dostojna i idealna i Abdel wiedzial, ze kiedys mogla byc elfka. Nie miala bizuterii ani butow. Podeszla blizej do niego i rzekla - Przyszedles, by mnie zabic. Abdel dostrzegl, ze zerknela na drewniany kolek u jego pasa i napotkal jej szare oczy. Wydawaly sie spokojne i pewne. Abdel wiedzial, ze byla przekonana, iz nie zamierza jej zabic, lecz oczywiscie bylo inaczej. -Wszyscy cie oklamali, Abdelu - powiedziala Bodhi glosem szczerszym niz jakikolwiek kiedykolwiek slyszal Abdel. - Ja cie oklamywalam... ciagle... ale nie jestem jedyna. Co ci powiedzieli? -Kto? - spytal Abdel. -Elfy - rzekla, podchodzac jeszcze blizej. Dlon Abdela podazyla do kolka, jednak nie wyciagnal go. - Powiedzieli ci, prawda? Ze kiedys bylam elfka? Ze zrobilam cos strasznego im albo ich uswieconemu temu czy tamtemu? -Powiedzieli mi... -Spora ilosc bzdur... -Dosc! - ryknal Abdel, wyszarpujac kolek zza pasa lecz odstepujac o krok. -Abdelu... - powiedziala i znow spojrzal jej w oczy. - Przepraszam. Musialam robic to wszystko. Nie mialam wyboru, podobnie jak ty. -Ja nie... -Nie miales wyboru - powtorzyla. - Podaj mi jedna rzecz, jaka zrobiles w ostatnim miesiacu z wlasnej woli. Abdel westchnal, a oczy Bodhi zlagodnialy. Jej zrenice wydawaly sie poszerzyc, a Abdel poczul, jak jego szczeka przestaje sie zaciskac, jak jego uchwyt na kolku lagodnieje, a nastepnie wzrok przeslonila mu zolta mgla. -Abdelu - wyszeptala Bodhi. - Badz ze mna... * * * Irenicus ostrzegl ja, ze to sie moze stac, a Bodhi bardzo niedbale machnela na to reka, mowiac, ze widywala juz wczesniej potwory. Na wiecej niz jeden sposob sama byla potworem, czyz nie?Kiedy jednak zobaczyla, w co zmienia sie Abdel, naprawde nie byla na to przygotowana. Najpierw kolek w jego dloni pekl na pol, nastepnie, w jednej chwili, pekla wiez, jaka z nim nawiazala, a jego cialo wykrecilo sie i zaczelo przeksztalcac. Bodhi byla szybka, wystarczajaco szybka, by utrzymac sie z dala od tej istoty - rozszalalej, morderczej bestii. Potwor roztrzaskal kontuar w drzazgi i poslal stolki oraz krzesla w powietrze tak szybko i mocno, ze trafiajac w sciany lupaly gips. Wszedzie unosil sie bialy pyl i pomieszczenie bylo pelne ogluszajacych odglosow - krokow czegos ciezszego niz slon, pekajacego szkla, rozszczepianego drewna, miazdzonych cegiel i rozlupywanego gipsu. Z poczatku ta istota niszczyla po prostu, miazdzac wszystko, co bylo w jej zasiegu. Bodhi nie byla do konca pewna, co robic. To cos bylo blizej awatara martwego boga mordu niz ktokolwiek zyjacy i przyznawala, ze bylo to zdecydowanie za wiele jak na jej mozliwosci. Wiedziala, ze nie moze odwrocic sie i uciec... a moze mogla? Nie miala szansy zdecydowac, bo istota, ktora kiedys byla Abdelem, odwrocila sie i skupila na niej swoje gorejace zolte oczy. Rozdzial dwudziesty pierwszy Jaheira wrecz wzdychala, a dlon Yoshimo wciaz znajdowala sie na jej ramieniu na dlugo po tym, jak Imoen zapadla z powrotem w gleboki, lecz niespokojny sen.-Moze zabic nas wszystkich, zanim zginie - powiedzial Yoshimo. Jaheira wyrwala sie z jego uscisku i warknela - Dosc! Kozakurczyk pochylil glowe, skupiajac wzrok na Jaheirze, po czym ostroznie cofnal sie o krok. -Jest opetana - rzekl wymownie. Jaheira zamknela oczy, uspokoila sie troche i powiedziala - Chcialabym, zeby to bylo takie proste, Yoshimo. Otworzyla oczy i ujrzala, ze Yoshimo spoglada na Imoen, a jego prawa dlon spoczywa niespokojnie na rekojesci miecza. Musiala zabrac Kozakurczyka od Imoen, zanim sprobuje zrobic albo cos tchorzliwego, albo heroicznego. Podeszla do niego i polozyla pewnie dlon na jego piersi. -Dajmy jej odpoczac - rzekla. Yoshimo zerknal na nia, nastepnie z powrotem na Imoen, i powiedzial - Czy to nie byloby najbezpieczniejsze? -Jej dusza jest odciagana od niej do tej czesci jej krwi, ktora nosi w sobie esencje boga mordu - wyjasnila Jaheira. - Nie widziales, do czego ona jest zdolna. Napad zlosci i niepokojaca zmiana tonu w jej glosie... nie masz pojecia, Yoshimo. -Jeszcze powazniejszy powod - rzekl, patrzac Jaheirze w oczy. - Moze nie byc nastepnej okazji. Jaheira odepchnela go delikatnie i powiedziala - Porozmawiajmy o tym na zewnatrz. Yoshimo opuscil wzrok i przytaknal z wahaniem. -Masz pare chwil, jednak jesli znow sie poruszy... Jaheira westchnela, szczesliwa ze Yoshimo cofnal sie, a jeszcze szczesliwsza, gdy odwrocil sie i wyszedl spod zadaszenia. -Jesli bede musiala - rzekla - sama ja zabije. Wyszla za nim na zewnatrz, po czym przeszli krotki kawalek w milczeniu, zanim Yoshimo odwrocil sie do niej i zapytal - Co przekona cie, ze musisz? -Gdy strace wszelka nadzieje - odparla beznamietnie. -Mowisz jak prawdziwa kaplanka - brzmiala jego krotka odpowiedz. -Druidka, tak naprawde - zazartowala, choc jej serce nie bylo w nastroju do smiechu. -Istnieje szansa, ze Abdelowi juz sie nie powiodlo - powiedzial Yoshimo. - Rozumiem pewnosc, jaka w nim pokladasz, ale Bodhi nie jest zwykla kobieta i przewyzsza twojego silnego przyjaciela, niezaleznie od jego boskiej krwi. -Musze znow ci powiedziec, ze nie mam pojecia, co ta boska krew moze zrobic. * * * Cale cialo Bodhi eksplodowalo bolem - rodzajem palacej agonii, jakiej nie doswiadczyla, odkad zostala wampirem. Rozne przedmioty przekluwaly jej juz wczesniej skore, jednak bron ze stali lub pazury nigdy jej nie ranily. Klinga musiala byc zakleta, by utoczyc z niej krew. Zadna piesc nie mogla jej posiniaczyc, a zaden szpon podrapac, byla jednak tutaj, rozrywana golymi rekoma tej istoty.Probowala do niego mowic, zahipnotyzowac go, uciec od niego, lecz nic nie dzialalo. Z Miedzianej Mitry zostal zdarty dach, odslaniajac ciemne, bezksiezycowe niebo. Istota, ktora byla niegdys Abdelem Adrianem, zniszczyla tawerne, po czym skierowala cala swa uwage na Bodhi. Starala sie nawet powiedziec mu, gdzie sa kawalki Lampionu Rynn. Probowala przyznac sie do wszystkich swoich klamstw i manipulacji. Powiedziala nawet, ze przeprasza. Oderwal jej noge i bol byl wrecz oslepiajacy. Wyrwal jej reke i niemal zemdlala. Czula, jak cala zalewa ja chlodna krew. Stwor wgryzl sie jej w tors i czula, jak wybucha jej serce i wszedzie pojawia sie jeszcze wiecej krwi. Jedna z jej piersi znalazla sie w jego paszczy i wrzasnela. Dzwiek ten byl rownie obcy dla jej uszu jak dla gardla. -Abdel! - wrzasnela, a krew wypelniajaca jej gardlo wylala sie fontanna wraz z jego imieniem. - Kocham cie... kochalam cie, Abdelu. Nieludzkie, dzikie oczy, palace sie goraca zolcia, zamrugaly, a wielka, znieksztalcona glowa przechylila sie na bok. -Abdelu - powiedziala Bodhi i po raz pierwszy od lat zaczela plakac. Natychmiast zaczal wracac i obserwowanie jego transformacji oddalilo mysli Bodhi od faktu, ze byla poszarpana na czesci. Istnialo niewiele sposobow na zabicie wampira, jednak to byl jeden z nich. Jej glowa wciaz byla jednak przytwierdzona do ramion i przynajmniej jakas czesc serca wciaz byla w piersi. Bodhi doszla do koszmarnego wniosku, ze moze tak zyc przez godziny, nie, dni, lata, nawet stulecia dokladnie w ten sposob - w agonii. -Bodhi - powiedzial glosem, ktory brzmial niemal jak Abdela. -Abdel, prosze... Jego dlon wrocila do normalnosci do czasu, jak siegnal po drewniany kolek. Zolc znikla z jego oczu. -Gdzie? - spytal, cala jego zbyt ludzka twarz byla pokryta kapiaca krwia. Wykaszlala kolejna fontanne zimnej, czerwonej krwi i rzekla - Moja trumna... pod ziemia. W prochu. Lza poplynela Abdelowi z oka, a Bodhi miala nadzieje, ze spadnie na nia. Moglo tak byc, lecz nie zobaczyla tego ani nie poczula. -Ostroznie - wyszeptala, podnoszac swe zalane krwia ramiona, by obrocic sie do niego otwarta piersia. Ruch ten wywolal w niej fale palacego bolu, jednak musiala to zrobic. To bedzie wystarczajaco trudne. Abdel umiescil czubek kolka nad ostatnim pozostalym kawalkiem serca Bodhi. -Przepraszam - wyszeptal. Poczula, jak kolek wchodzi, uslyszala cos, co moglo byc suchymi liscmi pedzonymi wiatrem po kamieniach, i nie bylo juz nic. W koncu. * * * Jaheira miala zamiar obrocic sie i wrocic pod zadaszenie, kiedy podmuch goracego powietrza porwal ja nad ziemie.Zatrzymala sie na stercie suchych lisci i spoczela oparta o lezaca sylwetke Yoshimo. -Na dawno odeszlych - krzyknal Kozakurczyk - ona wybuchla! Jaheira poderwala sie na nogi, ignorujac trzesace sie kolana, i podeszla o krok w strone zadaszenia, zanim podniosla wzrok. Kiedy to zrobila, ujrzala, co ja zatrzymalo. Oslona znikla - najwyrazniej pochlonieta przez cos, co wygladalo jak wir szarego, czarnego i srebrnego dymu. Stal on na czubku, prostopadle do ziemi. Z wirujacego wichru wciaz wylewajacego sie z bramy wyszedl mezczyzna, jakby wchodzil wlasnie do tawerny na noc pelna zabawy. Zobaczyl Jaheire i usmiechnal sie. -Irenicus! - rzucila kpiaco Jaheira. Nekromanta nie odpowiedzial, pochylil sie tylko, jego stopy wciaz byly zakryte wirujacymi magicznymi oblokami. Wstal z czyms w dloniach - chuda i blada reka. Byla to reka Imoen. Jaheirze przyszedl na mysl czar i zaczela modlitwe, przebiegajac przez slowa tak szybko jak mogla, lecz zauwazyla, ze wpadaja w swoj wlasny rytm, nie dajac sie przyspieszyc. Irenicus rzucil w jej strone nieprzejete spojrzenie, zanim podniosl reszte bezwladnej sylwetki Imoen. Czar Jaheiry zblizyl sie do zakonczenia dokladnie w momencie, w ktorym Irenicus oraz Imoen znikneli z pola widzenia. Blyskawica, przynajmniej o takim obwodzie jak wzrost Jaheiry, wpadla w magiczna brame, a Jaheira zamknela oczy przed oslepiajacym blaskiem. Wlosy stanely jej deba, a skora zaczela mrowiec. Yoshimo powiedzial cos w jezyku, ktorego Jaheira nie zrozumiala, po czym otworzyl oczy. Wir zniknal, podobnie jak Irenicus oraz Imoen. -Wiecej niz jeden problem rozwiazany - mruknal Yoshimo. - Mozna powiedziec. Jaheira przewrocila sie i uderzyla piescia w nie dbajaca o to ziemie. * * * Abdel bardziej wyczuwal schody do piwnicy, niz je widzial. Byl pokryty krzepnaca krwia i niemal oslepiony ogromnym brzmieniem winy oraz wstretu do samego siebie. Znalazl beczke wody i rozerwal ja golymi rekoma. Wylal jej zawartosc na siebie. Starl krew ze skory najlepiej jak potrafil. Potrzeba oczyszczenia sie z krwi Bodhi dalece przewyzszala odzyskanie kawalkow Lampionu Rynn.Powiedziala mu, gdzie to jest, a on ja zabil - misja wykonana. Abdel wiedzial, ze w Tethirze, jesli sie dowiedza, beda sie radowac, cieszyc szansa na pokonanie Irenicusa. Abdel wciaz chcial sie tym przejmowac, jednak wlasnie w tej chwili i wlasnie w tym miejscu po prostu nie mogl. Wszystkim co chcial teraz zrobic, bylo wrocic - poczolgac sie, jesli bedzie musial - do Candlekeep i ukryc sie. Zostalo tu przelane jeszcze wiecej krwi, poniewaz byl synem Bhaala. Wiecej i wiecej krwi. Mogl po prostu zostac w Candlekeep, za murami, w opactwie. Jakiez bylo lepsze miejsce? Ktoz lepiej niz mnisi moglby znalezc jakis sposob, by wyrwac z niego te klatwe lub zabic go, probujac to zrobic? Spojrzal na siebie i wciaz bylo jeszcze na nim tak wiele krwi. Zobaczyl, jak woda z beczki plynie do klapy w podlodze i wlewa sie przez nia. Byla tam trumna oraz artefakt, ktorego elfy tak bardzo potrzebowaly - ktorego on tak bardzo potrzebowal i ktorego Imoen tak bardzo potrzebowala. Imoen. Mogliby razem wrocic do Candlekeep. Abdel wstal i podszedl do klapy. Otworzyl ja bez wahania. Lampion rozwiaze dwa problemy. Jeden szybciej niz drugi. Wysypal ziemie z trumny Bodhi i uslyszal brzekniecie metalu o kamien, gdy poszarpane czesci wylatywaly na brudna podloge. Abdel podniosl je wielkimi, skapanymi we krwi dlonmi i, dokladnie tak jak obiecali mu magowie Elhana, kawalki uaktywnily teleport i piwnica zniknela w blysku blekitnego swiatla. Rozdzial dwudziesty drugi -Chce isc... - wyszeptala Imoen, a jej umysl byl wzburzona mgla nadciagajacego piekla - do... domu.Byla rozciagnieta, magicznie uspokojona, na wielkiej, popekanej plycie z przetykanego zielonymi zylkami marmuru o poszarpanych brzegach w srodku miasta, ktore dawno zmarle elfy nazywaly niegdys Myth Rhynn. Wszedzie dookola znajdowaly sie wielkie pozostalosci wielkiego elfiego miasta, teraz we wladaniu dziczy oraz blakajacych sie stworzen, zarowno lagodnych, jak i zrodzonych w piekle. Marmurowa plyta byla przechylona pod ostrym katem. Imoen lezala rozlozona na niej, pozbawiona swych zniszczonych ubran, a jej blade, pokryte gesia skorka cialo znaczylo sto powykrecanych pieczeci. Plyte otaczal pierscien elfich rzezb, dwa razy wyzszych niz prawdziwy elf. Teren ten mogl niegdys byc ogrodem lub cmentarzem. Starte wiatrem twarze marmurowych elfow spogladaly w dol na Imoen oraz Jona Irenicusa z obojetnym spokojem, ktorego zadna prawdziwa osoba nie bylaby w stanie wykrzesac z siebie w tym miejscu i czasie. Sam Irenicus zakrztusil sie wlasna zolcia i cofnal o krok. Stracil glos w wyniku szoku, mdlosci i wypaczonej, szalonej przyjemnosci na widok jego ostatnich desperackich nadziei dajacych owoce. Zaspiewal ochryple i jego blaganie, pelne bogow, ktorych imion juz nikt nie wymawial - do wszelkich poteg, ktore mogly sluchac - zostalo uslyszane. -Tak - wyszeptal, jego glos byl zaledwie bolesnym piskiem. - Tak. Zmiana! Imoen wrzasnela i byl to ostatni dzwiek, jaki wydala z siebie jako czlowiek. Najpierw zmienila sie jej twarz. Rozlegl sie glosny odglos, jakby dartego materialu, i skora z pieknej, mlodej, gladkiej twarzy Imoen odpadla w poszarpanych, skrwawionych wstegach. Pod nia jej czaszka nabrala barwy starego wapienia i z kazda mijajaca sekunda nabierala ksztaltu. Jej zeby urosly i zwezily w podobne do igiel kly, po czym znow urosly, gdy jej zuchwa rozszerzyla sie i opuscila. Wylal sie plyn, krew i jakas na wpol ciecz, ktorej Irenicus udawal, ze nie zauwaza, i zaczela splywac, a nastepnie wyciekac z setki, a nastepnie tysiaca malych ranek na calym targanym spazmami ciele Imoen. Dziewczyna trzesla sie w niekontrolowany sposob, a wstrzasy byly akcentowane przez glosne pekniecia, ktore otwieraly nowe, wieksze i ociekajace sluzem rany. Jej skora popekala, po czym stopila sie, i nowa reka wyrosla z tego, co niegdys bylo brzuchem dziewczyny. Byla ona wielka, liczyla przynajmniej cztery metry i zakonczona byla cieknaca bulwa, ktora lsnila w rozjasniajacym sie swietle. Istota, ktora byla Imoen, urosla - w jednym naglym, falujacym ruchu - w bladoszara potwornosc, z ktorej grzbietu tak szybko i nagle wyrosly podobne cierniom kolce, ze niemal zsunela sie z marmurowej plyty. -Bhaal... - wyszeptal Irenicus, jego twarz byla mieszanina szoku i triumfu. - To ty... To ty... Bulwa na koncu drzacej reki otworzyla sie, jeszcze gdy drugie ramie wyrastalo z powiekszajacej sie bestii. Dlon, ktora uformowala owa bulwa, miala wiecej palcow niz Irenicus mogl z latwoscia policzyc. Byly one osadzone na dlugiej, prostokatnej dloni pod katami i ze stawami umieszczonymi tak, ze dlon nie przypominala zadnej innej widzianej kiedykolwiek w Faerunie. Z palcow wyrosly dlugie, zakrzywione szpony, ktore lsnily w swietle poranka w sposob, ktory ujawnial ich ostre jak brzytwa krawedzie. -Niszczyciel - wydyszal Irenicus. - Niszczyciel sie budzi. Kolejna reka eksplodowala z wijacej sie masy, nastepnie czwarta, a bulwy pekly, by ukazac trzy kolejne wielopalczaste dlonie o ostrych pazurach. Niszczyciel wrzasnal z bolu narodzin, a Irenicus padl na zwir, odepchniety sama sila wstrzasajacego skowytu istoty. Nogi, ktore niegdys nalezaly do Imoen, wybuchly na zewnatrz i z glosnymi, paskudnymi trzaskami wygiely sie do tylu, po czym znow do przodu, gdy formowaly sie nowe stawy. Pasma blotnistego brazu pojawily sie na garbatym grzbiecie stwora, stanowiac ostry kontrast z jego blada szaroscia. Otworzyl oczy, wpatrujac sie z poczatku slepo w niebo o barwie indygo, kiedy w ich jamach rozpalalo sie czerwone swiatlo. Kiedy osiagnelo ono najwieksza jasnosc, potwor wzdrygnal sie w ostatnim ostrym spazmie, po czym krew i sluz zostaly wciagniete w twardniejaca, chitynowa skore niczym woda w gabke. Wydal z siebie urywany warkot, po czym ze swistem wciagnal gleboki oddech. Jego oddychanie szybko sie wyrownalo i odwrocil swa ogromna jaszczurza glowe do Irenicusa. Kolana nekromanty zaczely sie trzasc, jednak zdolal wstac. -Podporzadkuj mi sie - wyszeptal. Potwor wstal natychmiast i zagorowal nad Irenicusem. Jego garbate barki wznosily sie przynajmniej dziesiec metrow nad zwir dziedzinca z rzezbami. Wyciagnal jedna dlon, jakby chcial zlapac rownowage i zacisnal podobne do wachlarza palce na jednej z pradawnych rzezb. Scisnal zaledwie troche i kamienna rzezba eksplodowala w obloku pylu i kamykow, z ktorych najwiekszy nie przekraczal dloni Irenicusa. -Podporzadkuj mi sie! - warknal do stwora Irenicus i nieludzkie oczy wpatrzyly sie w maga. Nie pozostalo nic z Imoen - zupelnie nic ludzkiego. -Suldanessellar! - wrzasnal Irenicus. - Ellesime! Drzewo! Niszczyciel zaryczal w martwe poranne powietrze Myth Rhynn, wsciekl sie na wstajace slonce, po czym odwrocil w kierunku Suldanessellar i wykonal pierwszy krok. Ziemia zadrzala, a Irenicus przylozyl dlon do zoladka, by go uspokoic. Czul i obserwowal, jak idzie do Suldanessellar, jak idzie do Ellesime, jak idzie do jego wlasnej niesmiertelnosci. Jon Irenicus zaczal plakac. * * * Abdel wpadl do lasu Tethir w blekitnym rozblysku i po prostu pozwolil sobie przewrocic sie na ziemie. Kawalki artefaktu wysypaly mu sie z dloni i nie uczynil zadnego wysilku, by je przytrzymac czy podniesc.Uslyszal, jak Jaheira wola jego imie i przylozyl jedna dlon do ziemi, zamierzajac uniesc sie i spojrzec na nia. Uslyszal, jak biegnie do niego i zatrzymuje sie gwaltownie tuz przy nim, na stercie lisci. -Lampion Rynn - powiedzial skads niedaleko i nad nim Elhan. - Zrobil to. -Zrobilem to - wyszeptal Abdel scisnietym i zbolalym gardlem. Dotknely go cieple, delikatne dlonie Jaheiry i przetoczyl sie, by na nia spojrzec, nie czujac wstydu z powodu plynacych po jego twarzy lez. Mieszaly sie one ze sladami po krwi Bodhi. -Och - wydyszala Jaheira. - Na pania... -Podniesc je! - krzyknal Elhan, po czym warknal szereg rozkazow w jezyku, ktorego Abdel nie rozumial - bez watpienia w elfim. Odczolgal sie dalej, a Jaheira trzymala go, gdy tuzin par rak szybko i starannie przeszukiwalo martwe liscie, wyszukujac poszarpane kawalki metalu, ktore byly warte zycie Bodhi. -Candlekeep - powiedzial Abdel, odwracajac twarz do Jaheiry. - Zabieram Imoen z powrotem do Candlekeep. Jaheira pociagnela nosem. -Gdzie ona jest? - spytal Abdel. * * * Elhan stal na skraju Labedziej Doliny, a przed nim rozciagaly sie wysokie drzewa Suldanessellar.-Zrobcie to - powiedzial magom w elfim. - Otworzcie to. Elhan byl otoczony przez najpotezniejszych magow Tethiru i kilku slabszych. Elfy tak mlode jak dwadziescia lat staly ramie w ramie z tymi, ktore widzialy juz dwa tysiace wiosen. Choc niektorzy dzierzyli moce, ktorych inni nie mogliby sobie nawet wyobrazic, wszyscy byli teraz rowni, zarowno w sile, jak i w celu. Musieli jedynie trzymac - kazdy z nich po jednym - fragmenty oslawionego Lampionu Rynn. -Suldanessellar musi zostac dla nas z powrotem otwarte - rzekl Elhan. Spojrzal na puste zazwyczaj poranne niebo i ujrzal, jak czarne obloki przelewaja sie na sinym tle. Irenicus odcial ich od Suldanessellar, przygotowujac nowy szturm na Drzewo Zycia, jednak w koncu - dzieki zdecydowanie niezwyklemu sojusznikowi - zebrali wystarczajaco fragmentow Lampionu Rynn, by przelamac zaklecie Irenicusa i wrocic z powrotem do miasta, ktore tak dlugo bylo trzymane w niewoli. Elhan przyjrzal sie szeregom otaczajacych go magow. Spiewajac slowa, ktore byly stare, zanim pierwsi ludzie wylonili sie z jaskin, by w oglupialej fascynacji spogladac na gwiazdy, magowie laczyli fragmenty ze soba. Elfi ksiaze wyciagnal swoja ksiezycowa klinge i wyszedl do przodu. Wyciagnal reke i dotknal mrowiacej, chlodnej bariery. Byla namacalna, choc niewidoczna, a jej dotyk, nawet teraz, zaledwie na pare chwil przed zniszczeniem, wywolywal w nim fale nienawisci. -Opusccie to, lojalni - powiedzial Elhan. - Opusccie! Fragmenty polaczyly sie w praworzadnych dloniach elfich magow i dudniace wibrowanie zmarszczylo ziemie u stop Elhana. Niektorzy magowie upadli, paru z nich nawet upuscilo swoje czesci lampionu, jednak nie mialo to znaczenia. Z gory zadal wicher i Elhan musial zamknac oczy przed jego sila. Zostal zmuszony, by ukleknac. -Wkrotce to sie skonczy, siostro - pomyslal, pozwalajac by jego umysl dotknal Ellesime. Jeden z magow wrzasnal - Lampion! Elhan otworzyl oczy i ujrzal, ze czesci artefaktu polaczyly sie ze soba i stopily we wciaz niekompletna calosc. Jeden z magow wyciagnal reke, by go dotknac, i z przedmiotu wyleciala zielona blyskawica, pokonujac trzy kroki pomiedzy nim a dlonia czarodzieja. Mag zostal odrzucony w tyl w deszczu iskier i rozleglo sie glosniejsze, silniejsze dudnienie, ktore powalilo Elhana na ziemie. -Otwarte - w jego glowie zabrzmial glos Ellesime - ale nie skonczone. * * * Abdel czul pod stopami wibracje, czul otepiajace efekty teleportacji, czul, jak jego przyjaciele padaja daleko za nim, czul, jak wzrasta w nim stary gniew, czul te zolta mgle, ktora zawsze pojawiala sie przed tym, jak przelal czyjas krew, jednak zadna z tych rzeczy nie zdolala przekrasc sie do jego swiadomych mysli. Biegl, aby dotrzec do Imoen. Tym razem zabierze ja do Candlekeep i dopilnuje, aby krew Bhaala zostala wysaczona z niej tak samo jak z niego, w ten czy inny sposob.Irenicus byl do niego odwrocony tylem, jednak Abdel nie staral sie uciszyc swoich dudniacych krokow i zasapanego, zmeczonego oddechu. Nekromanta obrocil sie, kierujac w strone Abdela dzikie spojrzenie. Irenicus usmiechnal sie i rozlozyl szeroko rece, jakby zamierzal objac nacierajacego najemnika. Abdel niemal po nim przebiegl, jednak Jon Irenicus pojawil sie kilka metrow z boku. Nekromanta byl na tyle bezczelny, by sie z niego zasmiac. Abdel upadl na twarz i przejechal po szorstkim zwirze, zatrzymujac sie pod przechylona marmurowa plyta. Wstal szybko, ignorujac krwawiace otarcia na czole. Obrocil sie do Irenicusa, ktory przestal sie smiac i wydal z siebie zniecierpliwiony warkot. -Ona umiera! - wrzasnal nekromanta. - Znow bede elfem. Wygram. Posle ja do piekla, zanim ty sam do niej dolaczysz i spalicie sie tam razem. Krew twojego ojca nie moze tego powstrzymac, twoi zalosni przyjaciele nie moga tego powstrzymac, wszystkie elfy z Tethiru nie moga tego powstrzymac! -Gdzie ona jest?! - wrzasnal Abdel niskim, twardym i wladczym glosem. - Co zrobiles z Imoen? -Twoja siostra - zasmial sie Irenicus - osiagnela prawdziwy cel. Przemierza Faerun jako awatar waszego ojca. Bhaal jest martwy, lecz jego krew zyje dalej, jego moc zyje dalej, a ja wypaczylem ja, nagialem do mojej woli, aby zabic Ellesime z Suldanessellar i wyrwac to cholerne drzewo, ktorego potrzebuje, zeby zyc wiecznie. Abdel, z mieczem w dloni, kontynuowal natarcie na Irenicusa. Nekromanta podniosl reke i powiedzial - Nie chcesz zobaczyc? Nie chcesz tego zobaczyc? - Jego glos przeszedl w niezrozumialy belkot. Abdel cofnal miecz do zamachu, zdecydowany zobaczyc, czy nekromanta potrafi zyc bez glowy, kiedy cos uderzylo go w piers. Bylo to tak, jakby wbiegl na kamienna sciane, a ona oddala mu kopniecie. Abdel polecial do tylu jakis niemierzalny odcinek. Wiatr zaswistal najemnikowi w uszach, a nastepnie rozlegl sie glos Irenicusa - Nie chcesz zobaczyc twarzy swego ojca? Abdel uderzyl mocno o ziemie, trzymal jednak miecz. Poczul, jak cos w dolnej czesci plecow poddaje sie, uslyszal trzask i zdretwialy mu nogi. Przez mysli przemknelo mu slowo nie! Nekromanta zlamal mu kregoslup. Abdel lezal rozlozony na zwirze, spogladajac w przechylona w dol i pelna dezaprobaty twarz marmurowego elfa. Zdolal oprzec sie na lokciach i zobaczyc, ze dobre piecdziesiat metrow dalej stoi Jon Irenicus, wymachujacy piesciami w powietrze i biegnacy do Abdela. -A wiec zginiesz, zanim to zobaczysz! - zaskowyczal nekromanta. - Zobaczymy sie w piekle, gdzie zabiore ci dusze, zmieszam ja z esencja drzewa i stane sie bogiem! Abdel wrzasnal ze wsciekloscia w jasniejace poranne powietrze, a Irenicus odpowiedzial kolejnym strumieniem chropawych, gardlowych, spiewnych slow. Najemnik znow spojrzal na nekromante, ktory zatrzymal sie troche blizej niz w polowie odleglosci, z ktorej zaczal, i wskazal na Abdela dlugim, koscistym, trzesacym sie palcem. Z kacika jego belkoczacych ust splywala slina. Abdel poczul fale wszechogarniajacych mdlosci. Na wzrok padla mu szara mgla i zakrecilo mu sie w glowie. Odwrocil sie w bok i zwymiotowal, lecz nic sie z niego nie wylalo. Poczul jak wzdluz kregoslupa biegnie mu mroz i zaczelo mu dzwonic w uszach. -Gin! - wrzasnal Irenicus urywanym i przenikliwym glosem. - Gin, niech bogowie cie przeklna, gin! Abdel nie zginal, jednak minelo sporo czasu, zanim przeszly mu mdlosci. -Ssynu Bbhaala - wyjakal Irenicus. - Jestes synem Bhaala. Zabilem tysiac mezczyzn tym czarem... tysiac smiertelnikow. - Nekromanta zarechotal, padajac na kolano. Jego oczy byly czerwone, wciaz wybaluszone i wygladajace na zbolale, jakby mialy wybuchnac. - To powinno cie zabic. Nigdy mnie nie zawiodlo... poza Ellesime. Och, bedziesz mi sluzyl i to dobrze. Cos zaskoczylo w kregoslupie Abdela i wraz z fala klujacego ognia powrocilo mu czucie w nogach. Wstal, zacisnal chwyt na mieczu i skierowal wsciekle spojrzenie na Irenicusa. -Zabawiles sie ze mna tak, jak ja zamierzam z toba, nekromanto - warknal Abdel. -Abdel! - gdzies daleko krzyknela Jaheira. Zaraz potem zabrzmial glos Yoshimo i znow Jaheiry. -Gdzie ona jest? - spytal Abdel Irenicusa. -Nie mozesz juz dla niej nic zrobic, Abdelu - Irenicus powiedzial dziwnie zlagodzonym glosem. - To juz skonczone. Wygralem. Abdel, warczac niczym oglupiale, rozwscieczone zwierze, wystrzelil do przodu. Irenicus wypowiedzial trzy obce slowa i zniknal, zanim Abdel zdazyl pozbawic go glowy. Rozdzial dwudziesty trzeci Suldanessellar bylo juz w gruzach.Wszedzie byl dym i Abdel niemal zaczal sie krztusic gestym odorem palacego sie drewna, tlacych wlosow i zweglajacych sie cial. Poranne powietrze przenikaly wrzaski strachu, szoku, zalu i bolu. Dookola szalal ogien, elfy biegaly, drzewa palily sie, a elfie miasto na drzewach ginelo wewnetrzna smiercia. Biegnac Abdel pozbyl sie efektow teleportacji, ktora sprowadzila ich z Myth Rhynn na tyl Niszczyciela. Bestia musiala przeleciec, biec szybciej niz cokolwiek na Faerunie lub przeteleportowac sie, aby byc tam przed nimi. Jaheira oraz Yoshimo znajdowali sie za nim. Na Abdela opadla mgla zoltego szalu i wbiegl przez fale uciekajacych elfow do chaotycznego piekla Labedziej Doliny. Jego oczy plonely jaskrawa zolcia, a wszelkie slady otrzymanych obrazen wniknely w twarde, przygotowane miesnie oraz zadna mordu adrenaline. Dotarl do sciany gestego dymu i kiedy ujrzal Niszczyciela, zolta mgla ulotnila sie. Musial stanac z zachwytu nad istota, ktora porazila go calego. Imoen. Ta bestia byla Imoen. Skladala sie z krwi, ktora plynela w jego zylach. Ta istota mogla byc nim. On mogl byc ta istota - byl ta istota. Bylo to cos podobnego do tego, co rozszarpalo Bodhi na strzepy. Imie jego ojca przemknelo bezszelestnie przez jego wargi. Po raz pierwszy opadla na niego w pelni swiadomosc tego kim i czym jest i przytloczylo go to. Za nim Jaheira wzniosla glos do przenikliwego zaspiewu. Niszczyciel wisial z boku jednego z ogromnych drzew. Jego dlugie, opazurzone stopy wbily sie gleboko w pradawna kore i wszystkie cztery rece mial wolne. Jedna z poteznych konczyn stwor wybil dziure w swietym drzewie i odslonil schludny dom elfiej rodziny, ktora nie zrobila nic, by sobie na to zasluzyc. Elfka wrzasnela i cisnela placzace niemowle do kolyski w rogu pokoju. Niszczyciel podniosl kobiete, jakby nic nie wazyla i scisnal. Szpony byly rownie dlugie jak rece elfki i przebily ja czterokrotnie z czterech roznych stron. Nie wrzasnela po raz drugi, lecz udalo jej sie zalkac, zanim umarla. Elfi wojownik odpowiedzial z dolu okrzykiem bojowym, ktory pobudzil serce Abdela z powrotem do dzialania. Niszczyciel uslyszal krzyk i odchylil sie do tylu, wciaz trzymajac sie nogami drzewa, wciaz trzymajac dlonia elfke. Wojownik wyszedl do przodu z szerokim poltorarecznym mieczem, ktory jedynie musnal niemal niezniszczalna chityne Niszczyciela. Bestia pozwolila elfowi sadzic, ze uniknela zamachu opazurzona lapa, po czym opadla na niego z otwarta paszcza. Abdel, w paralizujacym otepieniu, zarejestrowal fakt, ze pierwszy raz w zyciu widzi, aby ktokolwiek, czlowiek czy elf, zostal gladko przegryziony na pol. -Imoen - wyszeptal Abdel - nie... Goraco i odglos kuli ognia doprowadzily Abdela jeszcze o krok blizej do aktualnej sytuacji, nie odwrocil sie jednak, by odnalezc ich zrodlo. Elfi mag wyszedl kilka krokow zza czegos, co wygladalo jak glaz z rozpalonej do zoltosci lawy. Rodzina elfow przebiegala przez droge ognistej kuli. Mag okazal kontrole, jaka mial nad swym gorejacym zakleciem, sprawiajac, ze ominelo ich tak szybko oraz daleko, iz elfy wydawaly sie go w ogole nie zauwazyc. Kula leciala w strone drzewa, w strone Niszczyciela, a Abdel zdal sobie sprawe, ze za pozary musza odpowiadac tuziny takich czarow. Kolejny elfi wojownik zginal w straszny sposob, probujac choc wyszczerbic podobna zbroi skore Niszczyciela. Abdel podszedl krok do przodu i spojrzal na trzymany w reku miecz. Nie pamietal nawet, skad go zdobyl. To nie byl jego miecz. Byl za lekki jak na gust Abdela, nawet gdyby walczyl jedynie z ludzmi. Przeciwko Niszczycielowi nie bedzie lepszy niz igla. Byl kiepsko wykonany oraz tani i z pewnoscia nie miescilo sie w nim zadne zaklecie. A czy potrzebowal w ogole zabijac te istote? Oczywiscie, ze musial. Setki osob oddalo juz przez nia zycie, a piekne miejsce, ktore na cos takiego nie zaslugiwalo, bylo rozrywane na strzepy, jednak to byla Imoen. Gdzies w tym potworze wciaz byla Imoen. I byla tu Jaheira. Co sobie ona pomysli, jesli zabije Imoen? Tak bardzo probowala odwrocic go od krwi jego ojca. Kazda smierc z jego rak byla tego zdrada. Czyz nie? Plonaca kula doleciala do podstawy drzewa i wzniosla sie w gore. Niszczyciel zeslizgnal sie z pnia i niemal dobrowolnie przelecial przez czar ognia. Magiczne plomienie zdusily sie wokol stwora, ktory nie zwrocil na nie uwagi. Za Abdelem Jaheira zaklela i uslyszal, jak wola do Mielikki, proszac ja o laske, zanim znow przeszla na ten tajemny jezyk. -Imoen - powtorzyl Abdel ustawiwszy mocno stopy. -Abdelu, moj przyjacielu - powiedzial Yoshimo, wslizgujac sie za niego. Kaszlal z powodu dymu. - Co mozemy tu zrobic? Co ty mozesz zrobic temu... czemus, jakies czterdziesci metrow stad? Mamy to zaatakowac? Jak mozna powstrzymac takie... takie... Rozlegl sie ryk, pojawil sie purpurowo-czarny blysk i na polance przed Abdelem pojawil sie tygrys, jakiego nigdy sobie nie wyobrazal, nie mowiac juz o ogladaniu. -Wiecie, co robic, moje dziewczynki - rzekla Jaheira tak miarowym i pewnym glosem, na jaki mogla sie zdobyc. Abdel odwrocil sie i spojrzal na nia, i zanim ujrzal Jaheire, naliczyl szesc wielkich kotow. Przed nia staly dwa kolejne. Z ust tych tygrysow wyrastaly kly podobne do ostrzy sejmitarow. Kilka kotow rzucilo na Abdela przelotne spojrzenie, po czym wyskoczyly z determinacja w strone Niszczyciela, dwa z nich otaczaly go z prawej, dwa z lewej, a cztery pedzily srodkiem, prosto na niego. -Przyszedlem tu, zeby... - Yoshimo powiedzial do Abdela. - Nie przyszedlem tu po to. Nadszedl czas, zebym... odszedl. Pierwszy tygrys ugryzl mocno Niszczyciela, a podobne sztyletom pazury probowaly sie w niego wbic, przytrzymac, a nastepnie szarpac. Potwor zareagowal na ciezar zwierzecia raczej irytacja niz bolem czy strachem. Chwycil je, jakby bylo miauczacym kociatkiem i zmiazdzyl jednym zacisnieciem masywnej dloni. Drugi kot zostal schwytany w pol skoku przez kolejna opazurzona lape Niszczyciela. Jedno zamachniecie na odlew pozbawilo tygrysa glowy. Pozostale koty zatrzymaly sie, szybko przegrupowujac w obliczu przeciwnika, na ktorego nie byly przygotowane. Niszczyciel przedarl sie przez zaklopotane tygrysy, wyrywajac w boku jednego z nich dluga, poszarpana rane. Wnetrznosci poteznego zwierzecia wylaly sie na ziemie i tygrys zginal u stop Niszczyciela. Pozostale koty popatrzyly na Jaheire. Po policzku druidki splynela lza, lecz skinela glowa zwierzetom. Jedno z nich rzucilo sie na noge potwora, z glosnym chrzestem zatapiajac wielkie kly w jego twardym egzoszkielecie. Niszczyciel zadrzal, po raz pierwszy zraniony. Chwycil tygrysa i uderzyl go tak szybko i mocno, ze od glowy, wciaz zaciskajacej sie mocno na nodze stwora, oderwal reszte ciala. Cisnal bezglowego tygrysa daleko i siegnal po nastepnego, ktory zwinnie wymknal mu sie z zasiegu. -Nie moge... - powiedziala Jaheira. - Uwalniam was. Idzcie! Cztery pozostale przy zyciu tygrysy nie zawahaly sie przed wykonaniem zalecenia Jaheiry i wycofaly sie. Rozbiegly sie w roznych kierunkach, po czym po prostu rozplynely w powietrzu przed dotarciem na skraj polanki. Odcieta glowa zniknela z nogi Niszczyciela i z rany wysaczyla sie gesta zielona ciecz. -Mozna to zranic - powiedzial Abdel, a Yoshimo przytaknal. Nastapil jaskrawy blysk niebiesko-bialego swiatla - pojedyncza, potezna blyskawica - ktory przebiegl rownolegle do ziemi i byl najwyrazniej robota mlodego elfa, stojacego butnie u podstawy jednego z wielkich drzew. Niszczyciel otrzasnal sie z niewielkiego efektu, jaki wywarla na niego blyskawica, i obrocil sie w strone elfiego maga. -Ten elf zginie szybko - rzekl ponuro Yoshimo. Niszczyciel wykonal dwa wielkie, trzesace ziemia kroki w strone maga, ktory byl dosc rozsadny, by odwrocic sie i uciec. Elf zdolal zniknac w drzwiach, ktorych Abdel nigdy nie dostrzeglby u podstawy drzewa. Niszczyciel wrzasnal ze wscieklosci i Abdelowi zadzwonilo w uszach. Obecny w nim najemnik dostrzegl wahanie w krokach potwora. Tygrys zranil go bardziej, niz Abdel uznal z poczatku. -Yoshimo - powiedzial Abdel. - Musimy to unieruchomic. -Unieruchomic? - spytal Kozakurczyk. -Sprawic... - zloscil sie Abdel. - Sprawic, aby ta istota nie mogla sie poruszac. Sprawic, zeby przewrocila sie i nie mogla wstac... -Rozumiem juz - przerwal Yoshimo - dziekuje ci. A wiec zabieramy sie za nogi? -Tak sadze - odparl Abdel - unikajac ramion. Jesli sprawimy, ze sie zatrzyma, moze uda mi sie z tym porozmawiac. -Abdel... - zaczela Jaheira, ktora podeszla do nich. -To Imoen - powiedzial jej Abdel. - Gdzies tam jest Imoen. -Abdel... - zaczela mowic. -Nie, Jaheiro - rzekl. - To ty to zaczelas. Zanim cie poznalem, nie zawahalbym sie - nie tylko teraz, lecz setki razy wczesniej. Yoshimo bylby juz martwy, podobnie jak Gaelan Bayle - ale zyja dzieki tobie, dzieki temu, ze nauczylas mnie walczyc sercem - ludzkim sercem - nie moja splamiona krwia. Ta istota to Imoen. Nie moge jej zabic. Zabilem Sarevoka, ale jej nie moge. Jaheira usmiechnela sie smutno, po czym jej uwaga zostala gwaltownie odciagnieta przez smiertelne wrzaski kolejnego elfa. -Yoshimo? - spytal Abdel. Yoshimo przytaknal, lecz spojrzal na Abdela, aby ten uczynil pierwszy krok. -Sprobuje, przyjacielu - powiedzial Kozakurczyk - ale odejde, jesli poczuje, ze musze odejsc. Tym razem to Abdel przytaknal. Wykonal pierwszy krok i obydwaj rzucili sie do ataku. Wieksza czesc ich szarzy zaslonila fala uciekajacych elfow, zreszta Niszczyciel wciaz staral sie odnalezc maga, ktory poslal w jego strone blyskawice. Abdel dotarl do nogi stwora i zdolal zamachnac sie w otwarta juz rane. Miecz odbil sie od opancerzonej nogi centymetr od zranienia. Niszczyciel nie zauwazyl go. Yoshimo zaszedl z drugiej strony. Kozakurczyk poruszal sie, powodujac jedynie szmer, i choc wygladal tak, jakby chcial wydac z siebie jakis okrzyk bojowy, trzymal jezyk za zebami. Miecz wbil sie gleboko w noge Niszczyciela, a sila ciosu wzmocniona byla tym, ze Kozakurczyk biegl. Potwor wyrzucil glowe w tyl na garbatej szyi i syknal w powietrze. Yoshimo, zaciskajac mocno zeby, zaczal krecic mieczem w te i z powrotem w nodze stwora. Abdel nie mogl stwierdzic, czy chce on wyciagnac ostrze, czy wbic je glebiej. Wszedzie pryskala zielona krew i Yoshimo szybko zostal nia pokryty. -Zaklete! - zawolal Yoshimo. - To znaczy ostrze! Niszczyciel wyciagnal reke do Yoshimo, a Abdel, nie bedac pewien, co innego moze zrobic, wrzasnal. Rozproszylo to uwage potwora na zaledwie pol sekundy, wystarczylo jednak, aby Yoshimo uchylil sie przed wielopalczasta lapa. Niszczyciel zmienil kierunek reki i uderzyl Yoshimo. Zaklety miecz wydostal sie z nogi stwora, uwalniajac drugi strumien zielonej krwi, a Yoshimo zostal odrzucony kilka krokow dalej. -Imoen! - wrzasnal Abdel. - Nie! Niszczyciel zaryczal i pochylil glowe ku Yoshimo. Oszolomiony Kozakurczyk potrzasnal glowa i probowal wstac. -Yoshimo! - wrzasnela Jaheira. - Uciekaj stamtad! - Jakby Kozakurczyk mial zamiar zrobic cos innego. Niszczyciel opuscil swa potezna glowe i przebil Kozakurczykowi plecy jednym z podobnych do kosy rogow z boku swej twarzy. Abdel obserwowal to i slyszal, jak awatar wacha lezacego Zlodzieja Cienia niczym pies smakujacy posilek. Yoshimo probowal wstac, lecz potwor przyszpilil go do ziemi. Przez cialo Kozakurczyka przebiegla fala dreszczy i zakrztusil sie krwia, ktora wypelnia mu szybko usta. Niszczyciel niemal wydawal sie usmiechnac na ten widok. -Harasu - powiedzial Yoshimo lamiacym sie glosem, a jego prawa dlon na prozno grzebala w ziemi w poszukiwaniu miecza. - Harasu... Niszczyciel powoli opuscil lape na Yoshimo, wyciagnal rog i rozszarpal Kozakurczyka na krwawe strzepy. Abdel wrzasnal i wycofal reke, zapominajac o proznosci klepania dziesieciometrowego potwora swoim zwyczajnym, stalowym mieczem. Niszczyciel obrocil glowe w jego strone i wciagnal gleboki oddech przez nozdrza wielkosci dloni. Stwor pochylil glowe, drugi raz przypominajac Abdelowi psa. Niemal wydawal sie go rozpoznawac. Abdel pozwolil swej rece opasc. -Imoen - powiedzial. - To ja. Niszczyciel ryknal i Abdel wyrzucil do gory dlonie, by oslonic uszy, upuszczajac tym samym swoje nieskuteczne ostrze. Zabolalo go w dzwoniacych dotad uszach i wzdrygnal sie na podmuch smrodu, jaki ryk poslal w jego strone. -Abdel! - wrzasnela Jaheira. Ledwo ja slyszal. - Miecz! Miecz! Abdel zanurkowal po klinge Yoshimo, rzucajac sie dalej w powietrze, niz byl sobie w stanie wyobrazic, ze jest zdolny. Opadl z dlonia na rekojesci miecza i natychmiast poczul, jak w lewym ramieniu eksploduje mu palacy bol. Niszczyciel przyszpilil go do ziemi w ten sam sposob co Yoshimo. Abdel czul jego goracy oddech i jego smrod mdlil go. Bol wywolany rogiem szerokosci nadgarstka, przebijajacym kosc i cialo, spowodowal, ze w glowie Abdela zawirowaly kolorowe swiatla, i doprowadzil go na skraj przytomnosci. Zolta mgla wrocila i tym razem to Abdel ryknal, z wscieklosci i frustracji. Abdel przekrecil sie na bok, pozwalajac, by rog rozerwal dretwiejace juz cialo. Zamachnal sie mieczem tak mocno, ze kazdy miesien w jego reku napial sie do granic zerwania. Ostrze przecielo rog i dzieki pomocy ruchu obrotowego odpadl on z twarzy Niszczyciela niczym galaz wyrwana z drzewa. Potwor wzdrygnal sie, a Abdel, ogarniety teraz pragnieniem zabijania - wszechogarniajaca zadza krwi przewyzszajaca wszystko, co kiedykolwiek odczuwal - odwrocil ostrze i zamachnal sie nim na krokodyla zuchwe Niszczyciela. Cala zuchwa odpadla i wyciagnietego najemnika zmoczyl zielony sluz. Abdel zamrugal, zaszedl juz jednak za daleko, by dac sie przez to powstrzymac. Znow cial w glowe stwora, ignorujac glebokie szramy, jakie na jego prawym boku wyryla jedna z opazurzonych lap. Rog wypadl z krwistej rany na ramieniu Abdela i bez zastanowienia chwycil go w powietrzu, zanim jeszcze dotknal ziemi. Bez wahania wbil go w zakrwawione gardlo potwora. Niszczyciel znow zaryczal, w ogole pozbawiajac Abdela zdolnosci slyszenia. Cale cialo Abdela wzdrygnelo sie, nastepnie napielo, i gleboka rana w jego boku zamknela sie natychmiast, znikajac. Zolta mgla w polu widzenia poglebila sie i wszystkim co widzial wyraznie, byl Niszczyciel - jego przeciwnik stal sie calym swiatem. Najemnik znow ugodzil stwora, nastepnie jeszcze raz i kolejny. Nie zatrzymal sie, dopoki wielka, zrodzona w piekle bestia nie przewrocila sie z hukiem niczym trzesienie ziemi, z odglosem, ktory jedynie Abdel mogl uslyszec. Rozdzial dwudziesty czwarty Spokoj.Nie cisza, byly dzwieki: odglosy biegnacych stop, palacego sie drzewa, placzacych dzieci, nawolujacych glosow, pytajacych w elfim czy wszystko w porzadku, czy ktos nie widzial mojego meza, czy ktos wie, co stalo sie z moja rodzina... Abdel slyszal to wszystko, jednak jako jedno przytlumione, podobne do fali brzeczenie. Czul jak krew cieknie mu z uszu. Bolaly go oczy, podobnie jak glowa. Czul sie zle. Kolcza tunika oraz spodnie, ktore przyjal od Bodhi, zlane byly krwia, ktora pachniala ostro zelazem i potega. Widzial, jednak jego wzrok byl zamglony, na swoj sposob niemal tak odretwialy jak bark i bok. Jaheira pochylila sie nad nim i choc dostrzegal, jak jej wargi formuluja jego imie, dzwiek jej glosu zatonal pod naciskiem tepego ryku. Byl tam rowniez Elhan, a pozniej obydwoje ciagneli go po nierownej, zarosnietej mchem i zlanej krwia ziemi. Doprowadzili go pod jedno z drzew i Abdel jeknal z bolu, ktory palil gorna czesc jego ciala, gdy posadzili go delikatnie pod pniem pradawnego drzewa. -Zabilem ja - powiedzial, jego wlasny glos odbil mu sie w glowie echem w pelnym dysonansu kontrascie wobec stlumionych odglosow otaczajacego go pola bitwy. - Zabilem ja... zabilem ja... zabilem... Ziemia zatrzesla sie i z bagniska stlumionych dzwiekow wyrwal sie syk. Abdel probowal spojrzec w kierunku zrodla tego odglosu, choc wiedzial, ze to nie moze byc Niszczyciel. Zamknal oczy. -Zabilem ja - powtorzyl. -To Niszczyciel - rzekl Elhan. Abdel byl zdumiony dzwiekiem glosu elfa. Tepe brzeczenie przechodzilo w przenikliwe dzwonienie, zaczynal jednak slyszec przez nie glosy. -Wciaz podryguje - dodal Elhan. Abdel chcial sie usmiechnac, lecz jego twarz nie odpowiadala. -Rany Abdela juz sie goja - powiedziala Jaheira, ignorujac agonalne spazmy Niszczyciela. - To niemozliwe. Przestal krwawic, ale moge bez problemu spojrzec przez dziure w jego ramieniu. Abdel chcial powiedziec "Zabilem ja", jednak wszystkim co byl w stanie zrobic, bylo bezwladne opuszczenie zuchwy. -Nigdy nie widzialem czegos takiego - przyznal Elhan. - Byl jak szaleniec. Teraz ta regeneracja... To nie... czlowiek. Jaheira potrzasnela glowa, a rysy jej twarzy byly rozluznione przez cos, co wygladalo dla Abdela jak zachwyt. -On teraz jest jak awatar. Jest jak Niszczyciel, tylko silniejszy. Nie jest czlowiekiem. Sadze, ze nigdy nim nie byl... nie calkowicie. Powinnam byla wiedziec, ze nie bedzie w stanie wiecznie zaprzeczac temu, czym jest. Jaheira dotykala go. Dotyk jej dloni na skorze byl cieply, miekki i uspokajajacy. Odretwienie ustepowalo miejsca temu odczuciu i palacemu, parzacemu mrowieniu. Jaheira wyszeptala czar i Abdel poczul, jak laska Lesnej Krolowej wlewa sie w niego, mieszajac z krwia boga, ktoremu Mielikki nigdy nie okazalaby milosierdzia. Abdel zdolal otworzyc oczy i usmiechnal sie do niej. W usmiechu, ktorym odpowiedziala Jaheira, byla ulga, lecz zmieszana ze smutkiem. -Musiales, Abdelu - powiedziala mu cicho. - Ona odeszla, zanim... Druidce przerwal rozszczepiajacy uszy trzask, po ktorym nastapily zaskoczone krzyki tuzina elfow. -To peka! - zawolal Elhan. Upadl na posladki obok Abdela, ktory mogl jedynie pozwolic, by jego glowa zwisla bezwladnie w kierunku lezacego potwora. Opazurzona lapa - nie tak wielka jak Niszczyciela - wyrwala sie z powiekszajacej sie szczeliny w poza tym nieruchomej piersi potwora. -Mielikki, pomoz nam - wydyszala Jaheira. - Nastepny. Istota, ktora wydostala sie ze zwlok Niszczyciela, niczym kurczak wylaniajacy sie z jajka, nie byla wyzsza od Abdela. Jej ksztalty byly zasadniczo ludzkie, jednak cialo bylo pokryte szeregami podobnych do ostrzy kolcow. Glowa byla wypaczona parodia chrzaszcza - ujma na honorze dla swiata insektow. Stworzenie mialo jedynie dwie dlugie, zylaste rece, ktore konczyly sie troche bardziej ludzkimi dlonmi. Pod owymi ramionami znajdowaly sie dwie mniejsze, niemal szczatkowe konczyny z jednym, podobnym do lokcia stawem. Konczyly sie one koscianymi, podobnymi do mieczy ostrzami. Abdel wciagnal gleboki, drzacy oddech i istota nawiazala z nim kontakt wzrokowy. Abdel czul od Elhana z lewej strony i Jaheiry z prawej, praktycznie zalewajace go fale paralizujacej paniki. Oczy stworzenia blysnely do Abdela fioletowym swiatlem i cos w tym spojrzeniu spowodowalo, ze ranny najemnik powiedzial - Imoen. Istota przytaknela. Wydala z siebie odglos, na ktory wszyscy zaczeli sie modlic do wyznawanych przez siebie bogow w nadziei, ze to nie smiech, i wyczolgala sie calkowicie z wypelnionej sluzem klatki piersiowej martwego Niszczyciela. Stworzenie stalo na przykucnietych, wygietych do tylu nogach. Abdel poszukal dlonia miecza Kozakurczyka, lecz odnalazl jedynie atak bolu z rozdartego ramienia. Stwor wydawal sie znow skinac glowa do Abdela, po czym wyskoczyl w powietrze, wzbijajac sie prosto w niebiosa niczym belt wystrzelony z kuszy. W mniej niz sekunde stal sie jedynie punkcikiem, a pozniej calkowicie zniknal na jasnym blekitnym niebie. -Bede zyc - zdolal wycharczec najemnik. Wysilek ten poslal bol wzdluz jego suchego gardla. Jaheira przylozyla mu do ust cieply, delikatny palec i rzekla - Nie mow nic. Zaleczasz sie, dzieki tej twojej krwi, ale potrzebujesz czasu. Abdel wymusil usmiech, wiedzac doskonale, ze czas byl wlasnie tym, czego nie maja w nadmiarze. Elhan nie mogl oderwac wzroku od poszarpanych resztek Niszczyciela, nie byl w stanie nawet spojrzec na dymiace ruiny, do ktorych zostalo zredukowane dumne drzewne miasto Suldanessellar. -Gdzie Ellesime? - spytala w koncu Jaheira. Elhan obrocil sie do niej z rozszalalym wzrokiem. Uspokoil sie szybko, biorac gleboki oddech, po czym powiedzial - Krolowa jest bezpieczna. Ellesime jest w Myth Rhynn. Abdel i Jaheira wymienili przeciagle, zbolale i wyczerpane spojrzenia, po czym najemnik rozpoczal bolesny proces wstawania. * * * Ellesime znow krzyknela, a straznicy obok niej wzdrygneli sie na dzwiek czystego, pelnego desperacji strachu we wrzasku ich krolowej.Wiez, jaka dzielila od niezliczonych stuleci z Irenicusem, nigdy nie polegala na slowach albo chociaz na namacalnych myslach. Obydwoje byli po prostu swiadomi siebie nawzajem. Teraz powiedziec, ze cos sie zmienilo, byloby niewiarygodnym niedopowiedzeniem. Mezczyzna na drugim koncu tej wiezi dusz byl jednoczesnie w smiertelnej agonii i na wyzynach samozadowolenia oraz triumfu. Koszmar, jakim stal sie Irenicus oraz odczucie jego duszy rozplatujacej sie obok Ellesime byly powodem, dla ktorego krzyczala. Ze swojej strony, elfy, ktore towarzyszyly jej do Myth Rhynn, nie bylyby w stanie wyobrazic sobie, przez co przechodzila. Straznicy byli zajeci fortyfikowaniem rozpadajacej sie budowli, ktora jeden z magow okreslil jako skrzydlo pradawnej biblioteki Myth Rhynn. Zolnierze wiedzieli jedynie, ze sciany byly pelne dziur i nie bylo stropu. Slyszeli jedynie strzepy z magicznej komunikacji miedzy umyslami z ukochanymi pozostawionymi w Suldanessellar, ze stwor zginal, jednak nadchodzil nastepny. Ten wzbil sie w powietrze i straznicy spogladali teraz na niebo nad pierscieniem pradawnych murow z przerazeniem i swiadomoscia, ze nie beda w stanie powstrzymac tej istoty, zgina wiec, walczac z nia. Wszystkie elfy czuly sie zle w zazwyczaj zakazanych granicach zrujnowanego mitycznego miasta, jednak podwojnie odczuwala to garstka magow, ktorych wzieli ze soba. Elfi czarodzieje byli zajeci studiowaniem dlugich, zniszczonych przez czas zwojow i zbieraniem dziwnych kupek roznosci tam, gdzie beda pod reka. Nagle pojawienie sie Abdela, Jaheiry oraz Elhana w srodku rozpadajacej sie budowli spowodowalo, ze niejeden elf upadl na ziemie. Jeden czarodziej niemal zakonczyl czar, jednak rozproszyl go, mruczac ze zniecierpliwieniem - Jeden mniej przeciwko bestii. Elhan, otepialy po teleportacji, zatoczyl sie do boku Ellesime i powiedzial cos do niej krotko w elfim. -Czuje, jak on sie rozpada - rzekla slabo krolowa. - Nie moze tego kontrolowac. Abdel z niemal kompletnie zaleczonym ramieniem, scisnal rekojesc zakletego miecza. Musial wybrac pomiedzy ta kobieta, ta elfia krolowa, bedaca obrazem takiego piekna, jakiego Abdel nigdy nie uznalby za mozliwe, a zyciem mlodej dziewczyny, z ktora bawil sie w piwnicy na wino Winthropa. -Jak mamy to za... powstrzymac? - Abdel spytal krolowa. - Ta istota byla kiedys... byla kiedys mloda, zywiolowa dziewczyna, ktora na nic takiego sobie nie zasluzyla. Ellesime przytaknela, po czym skrzywila sie w niewidocznym bolu. -Spotkalam sie z nim tutaj - powiedziala slabym glosem. - Bylo to w tej bibliotece. Chcialam, zeby tu do mnie przyszedl, z tym swoim awatarem. Jesli znow mnie tu ujrzy, tyle czasu pozniej, moze... moze... Przynajmniej jest daleko od Drzewa Zycia. -Na wlosku wisi inne zycie, wasza wysokosc - odezwala sie Jaheira, jadac jak pozostali na adrenalinie, zniecierpliwieniu i czystym przerazeniu. -Twoja siostra - powiedziala Ellesime, po raz pierwszy zwracajac sie bezposrednio do Abdela - nie jest taka jak ty. Abdel wciagnal oddech i wystapil krok do przodu, co spowodowalo, ze elfi wojownicy wyszli w jego kierunku. Wycofal sie na tyle, by dac im poznac, ze jesli zechce przejsc obok nich, nie beda w stanie go powstrzymac. -Ona jest wystarczajaco taka jak ja - wysyczal Abdel - aby twoj stary kochanek mogl ja zmienic w to... to... -Bylaby awatarem - rzekla Ellesime - gdyby Bhaal zyl. Zamiast tego jest tylko... dosc blisko. Moze mnie zabic, ten nowy, ten Zabojca. Krew twojej siostry byla uspiona, podczas gdy twoja otrzymala szanse, by sie pokazac. Jaka profesja pozwolil ci sie zajmowac twoj przybrany ojciec? Najemnika? Abdel przytaknal. -A Imoen? - spytala krolowa. -Jej przybranym ojcem byl Winthrop - powiedzial Abdel - karczmarz. Nie byl tak powaznym mezczyzna jak Gorion. Imoen byla radosna, przedwczesnie rozwinieta dziewczyna. -I nie bylo niczego, co mogloby z niej wyciagnac Bhaala - dodala Jaheira, rozumiejac. -Co to wszystko teraz znaczy? - zapytal Abdel marszczac ze zloscia brew. - Musze ja zabic. Sprowadzilas nas tutaj i teraz to jedyny sposob, by to wszystko powstrzymac. Aby powstrzymac Zabojce Irenicusa przed zabiciem ciebie - przed zabiciem nas wszystkich - musze zabic Imoen. -Nie - powiedziala Ellesime. - Jest szansa... Rozdzial dwudziesty piaty Irenicus pojawil sie w srodku Suldanessellar w przebraniu elfa. Kazdy z magow biegajacych wokol w panice, by pomoc ocalalym, zidentyfikowalby go za pomoca machniecia jednym czy dwoma palcami. Panujace pandemonium bylo rownie dobre jak iluzja. Bez przeszkod stanal u podstawy Drzewa Zycia.Usmiechnal sie do niego i zamknal oczy. Czul, jak jego moc przeplywa przez niego niczym drugie bicie serca. Drzewo bylo zyciem, a dla Irenicusa bedzie zyciem wiecznym. Upadl na kolana i dotknal czolem swietej ziemi. Wygladajac jak setki elfich wiernych, ktorzy kazdego dnia przychodzili komunikowac sie z drzewem, Irenicus zaczal powtarzac slowa rytualu. Wyciagnal lewa dlon i czubkami palcow musnal ciepla kore Drzewa Zycia. Reka zadrzala mu od mocy, pulsujacej w nim i przeplywajacej mu do serca. -Na zawsze - powiedzial Irenicus. - Na zawsze. Zawsze. Zawsze. * * * Odglos, jaki wydala z siebie Ellesime, byl gorszy niz jakikolwiek wrzask, ktory Abdel kiedykolwiek slyszal. Byl jak wyplywajacy z udreki skowyt, jaki mogl wydobyc z siebie jedynie ktos, kto zyl wystarczajaco dlugo, by zrozumiec prawdziwe znaczenie tego, co dzialo sie wokol niego.-Drzewo - wycharczala. - Irenicus... jest przy Drzewie Zycia. -Ellesime - rzekl Elhan, po jej imieniu wymawiajac kojacy strumien elfich slow, ktorych Abdel nie zrozumial. Cialo krolowej wygielo sie, zwinelo z bolu. -Imoen! - wrzasnela. Abdel poczul ciarki. -To zabojca - wydyszala Ellesime. - Moge... go... wyczuc... - Jej twarz wykrzywila sie w masce odrazy tak wielkiej, ze Abdel musial odwrocic wzrok. -Mielikki, ocal nas wszystkich - powiedziala Jaheira, opadajac na kolano. Abdel ujrzal, jak przez twarz Jaheiry przemyka wyraz rezygnacji i zrozumial to. Jaheira obserwowala te kobiete, ktora znala przez cale zycie, jak wszystkie elfy, jako niesmiertelny symbol swego ludu. Elfka ta byla bardziej pomnikiem niz kobieta. Nic nie moglo jej dotknac, nie czas, nawet nie smierc. Teraz byla tutaj, zwijajac sie z bolu, chwiejac sie pod pomylka, jaka uczynila, zanim stala sie tym solidnym jadrem Suldanessellar, kiedy wciaz byla dziewczyna, uwiedziona przez elfa, ktory marzyl o niesmiertelnosci. Abdel podszedl do Ellesime i chwycil jej twarz w swoje wielkie, szorstkie dlonie. Jej oczy obrocily sie do wewnatrz, a Abdel poczul, jak silna dlon chwyta go za ramie. -Co robisz? - zazadal odpowiedzi Elhan. - Ona cierpi. Pusc ja! Abdel odepchnal go i powiedzial szorstko - Ellesime! Ellesime, spojrz na mnie! Krolowa zalkala i zamknela oczy, starajac sie wyrwac glowe z dloni Abdela. -Teraz bedzie zyl wiecznie. Bedzie taki jak ty. -Ellesime! - ryknal Abdel. Elhan cofnal sie i wyciagnal swa ksiezycowa klinge. -Pusc... -Nie - rzekla Ellesime, a jej oczy otworzyly sie, by skoncentrowac na Abdelu. - Wiez zostala nawiazana. Irenicus karmi sie z Drzewa Zycia. -Rozumiem - powiedzial Abdel, choc w istocie wciaz zmagal sie z niemozliwoscia tego wszystkiego. - Czy widzisz Imoen, Zabojce? Wiesz, gdzie ona jest? -Zbliza sie - wyszeptala krolowa, juz sie nie wyrywajac. Lzy splynely jej po policzkach. -Jak mamy ja zabic? - spytal ja. Jej oczy zlagodnialy i pojawil sie w nich wyraz ulgi. -Mozecie miec szanse. -Mow. -Lampion Rynn... - rzekla, jej glos byl ledwo slyszalnym piskiem, w ktorym bol oraz zal mieszaly sie z nadzieja. -Lampion zabije Zabojce? - zapytala Jaheira, wstajac. -Zlamie wiez z Irenicusem i drzewo uczyni go smiertelnym. Nie zabije go, lecz umozliwi jego zabicie - odpowiedziala Ellesime. Abdel opuscil dlonie z jej twarzy, po czym odwrocil wzrok, patrzac w dol. -Magowie przygotuja Lampion - warknal Elhan. - Naszykujcie sie. - Zaczal powtarzac rozkaz w elfim, lecz Abdel podniosl reke, powstrzymujac go. -Nie moge tego zabic - rzekl Abdel, spogladajac gorejacymi oczyma na Ellesime. - To jest... to byla Imoen. Nie zasluguje na to, by zginac za twoje pomylki, krolowo Ellesime. Elfia krolowa obrocila sie, by na niego spojrzec i przez krociutki moment jej brwi zmarszczyl wyraz wynioslego niezadowolenia, zanim nie uswiadomila sobie, ze on ma racje. -Czym bys zaryzykowal, aby ja ocalic? - spytala go. -Niczym - odpowiedzial za niego Elhan. - Nie zaryzykujemy juz zadnymi zywotami dla tej dziewczyny. -Nie - przerwala Jaheira, zanim Abdel odwrocil sie do elfow. - Abdel ma racje. Jest jedyna, ale to wystarczy. Abdel usmiechnal sie i odwrocil do Ellesime. -Jak? - zapytal. -Wiez, jaka dzielilam z Irenicusem, zostala przeniesiona z niego na Zabojce w chwili, gdy nawiazal kontakt z Drzewem Zycia. Jest teraz z nim polaczony i poslal Zabojce wzdluz tej wiezi, by mnie odnalazl - powiedziala krolowa. - Wiez ta... moze zostac przeniesiona ze mnie... na ciebie. -Ellesime, nie... - rzekla Jaheira. -Co to da? - spytal Abdel, ignorujac druidke. -Dzielisz z Imoen cos, co wykracza poza... coz, cos... -Mow dalej - zachecil Abdel. -Jesli wiez pomiedzy jej dusza a twoja jest wystarczajaco silna - rzekla krolowa - mozliwe, ze moglbys zniszczyc awatara, lecz zakotwiczyc Imoen do tego planu. Awatar wroci do piekla, w ktorym zostal zrodzony, a Imoen bedzie wolna. -Albo? - zapytal Abdel. -Albo - westchnela krolowa - to zabije was oboje. -Abdel... - zaczela mowic Jaheira. -Jest szansa - powiedzial krotko Abdel. Krolowa przytaknela w odpowiedzi, a Abdel obrocil sie do Elhana. -Potrzebujemy tego artefaktu. Ksiaze skinal glowa i powiedzial - W kazdym razie Zabojca zostanie zniszczony. -Na to wyglada - odparl Abdel. -Wiec chodzmy. -Abdelu - rzekla scisnietym glosem Jaheira. - Nie moge ci pozwolic tak ryzykowac. Z calym szacunkiem, wasza wysokosc - powiedziala do Ellesime - nie jestes pewna. Krolowa zwinela sie w wyraznym bolu, po czym potrzasnela przeczaco glowa. -Jesli pozwole Imoen umrzec - Abdel spytal Jaheire - pozwole, by jej dusza podazyla za tym potworem do Gehenny, tam, skad pochodze? Jaheira nie mogla odpowiedziec. Wiedziala, ze nie ma sposobu, by go powstrzymac, ze nie powinna nawet probowac. Wyciagnal reke i dotknal jej policzka. -Moze bylem zahipnotyzowany - powiedzial jej cicho. - Musialbym byc. Usmiechnela sie i pozwolila sobie na placz. -Jaheiro - rzekl Elhan - beda cie potrzebowac w Suldanessellar. Idz do drzewa, lecz nie atakuj Irenicusa. -Ide z toba - powiedziala Jaheira do Abdela. Abdel spojrzal jej w oczy i potrzasnal glowa. Odwrocila wzrok, wiedzac, ze znow ma racje. Jedynie Abdel mogl zrobic to, co musialo zostac zrobione. Elhan pomogl Jaheirze wstac. Abdel, z oczyma wciaz skupionymi na druidce, podszedl do nich, i znikneli w blysku purpurowego swiatla. * * * Ellesime umiescila ja na szorstkiej ziemi w srodku pierscienia stojacych kamieni, ktore mogly byc kolumnami niegdysiejszej swiatyni, teraz startymi przez lata smagajacych wichrow do kikutow swej dawnej chwaly. Elfi magowie zasiedli w szerokim kregu wokol Lampionu, krzyzujac nogi w sposob, ktory zadziwial Abdela. Ellesime wciaz slabla, byla w stanie poruszac sie tylko wtedy, gdy niosl ja jej brat. Wskazala Elhanowi, by posadzil ja na ziemi obok jednego kranca artefaktu.Magowie rozpoczeli przeciagly zaspiew. Wszyscy zamkneli oczy i Abdel widzial, jak ich ramiona zgodnie sie uginaja. Wygladalo to tak, jakby przelewali kazda szczypte energii z cial do umyslow i dalej na zewnatrz poprzez te tajemne slowa. -Usiadz naprzeciwko mnie - Ellesime powiedziala Abdelowi cichym i zmeczonym glosem. Z ogromnym wysilkiem wyciagnela reke i polozyla prawa dlon na jednym koncu lampionu. Skinieniem glowy przekazala mu, aby zrobil to samo. Abdel z czcia polozyl obok siebie zaklety miecz i polozyl wielka, zgrubiala dlon na lampionie. -Co teraz? - spytal. Ellesime nie odpowiedziala. Zamknela oczy i jej szyja zadrzala, gdy probowala potrzasnac glowa. -Ona umiera - rzekl Elhan. Stal za kregiem, z twarza poszarzala z wyczerpania i strachu. Abdel popatrzyl na niego i musial odwrocic wzrok. Elhan blakal sie wokol pierscienia magow, starajac sie patrzec wszedzie, lecz ani na chwile nie spuszczal oczu ze swej umierajacej siostry. Zabojca opadl z nieba piec krokow przed Elhanem i ruch ten zaskoczyl go. Dlon Elhana podazyla instynktownie do wiszacej u jego pasa ksiezycowej klingi i pradawny miecz opuscil swa pochwe, zalewajac krag blekitnym blaskiem. Zabojca podniosl rece. Dwa wyrzezbione z kosci sztylety wydaly sie pojawic w jego dloniach prosto z powietrza. Elhan nie czekal, az istota zaatakuje. Natarl na nia z cala odwaga zrodzona ze swiadomosci, ze nie bylo tu nikogo innego, kto moglby utrzymac stwora z dala od spiewajacych magow. Abdel wzdrygnal sie, a Ellesime syknela - Nie! Najemnik spojrzal na nia. Jej oczy byly polprzymkniete. -Nie mozesz zlamac wiezi - powiedziala mu. - Tylko troszke dluzej. Czuje... to. Elhan byl wycwiczonym oraz doswiadczonym wojownikiem i choc Zabojca byl szybszy, elf zdolal zamachnac sie pod jego dwoma sztyletami i wykonac silne ciecie w poprzek pokrytej szpikulcami piersi. Ksiezycowa klinga, najpotezniejsza bron, jaka kiedykolwiek byla znana czlowiekowi lub elfowi w Faerunie, odbila sie od stwora, nie zostawiajac nawet rysy. Elhan gwaltownie wciagnal powietrze, nigdy wczesniej nie widzac, by bron jego przodkow zawiodla. Zabojca rozesmial sie. Odglos ten sprawil, ze kazdy wlos na ciele Abdela stanal na bacznosc. Dzwiek byl niesamowicie znajomy, jakby zawieral sie w jego krwi. Byl to smiech jego ojca. Oczy Abdela zaczely gorzec zolcia. Nie byl to teraz chwilowy blysk, lecz stale, plonace swiatlo. -Wszyscy tutaj - powiedziala zla istota. - Wasze dusze zostana pozarte przez legiony Gehenny. Awatar rzucil sie szybko na Elhana, jednak elf byl w stanie uchylic sie w tyl, zejsc z drogi koscianych sztyletow. Podniosl w gore ksiezycowa klinge i odtracil jeden ze sztyletow na bok, odcinajac od niego kawalek kosci. Abdel niemal znow podniosl dlon z artefaktu. Elhan byl dobry, lecz najemnik widzial, ze nie dosc dobry. -Prosze - rzekla Ellesime, jej glos stal sie nagle silniejszy. - Nie pomagaj mu. Abdel zacisnal zeby, lecz trzymal dlon na lampionie. Miala racje. Rytual musial byc dokonczony. Musial przejac od niej te duchowa wiez albo Imoen umrze. Co jednak z ksieciem Elhanem z Suldanessellar? Elfi ksiaze parowal kolejny atak Zabojcy, odtracajac jedno z ostrzy-ramion stwora. Zastawa odslonila jednak lewy bok Elhana i Zabojca w pelni to wykorzystal. Poruszajac sie z tak nienaturalna cisza, iz wydawalo sie, ze w ogole go tam nie ma, awatar wykonal ciecie drugim ostrzem-ramieniem i otworzyl w poprzek brzucha Elhana rane tak szeroka i gleboka, ze wnetrznosci ksiecia wypadly na martwa ziemie Myth Rhynn. Ellesime zamknela oczy i wypuscila dlugi, drzacy oddech. Kiedy Zabojca rozesmial sie, cialo Elhana upadlo bez zycia na ziemie, Abdel uslyszal to w uszach, lecz rowniez poczul w piersi. Miesnie, ktorych sam uzylby do smiechu, zadrgaly i naciagnely sie, a gardlo schwycilo powietrze. Czul to! -Jeszcze nie - ostrzegla go Ellesime. Lzy splywaly jej po policzkach, gdy plakala w nieswiadomej stracie. Abdel poczul nieznajome szarpniecie miesni i spojrzal na Zabojce. W powietrzu przed nim obracalo sie szesc kolejnych paskudnie wygladajacych koscianych szkieletow. Zabojca cofnal sie troche, jakby byl ciekawy zobaczyc, co stanie sie dalej. Elfi mag obwisl tak jak siedzial, oczy mial zamkniete, a umysl tkwil w nieprzerwanej petli dajacej moc piesni. Nie mial pojecia, co zbliza sie szybko zza niego, a Abdel wiedzial, ze nie moze zdjac dloni z lampionu, choc mogl chociaz go ostrzec. Jak ten elf mial na imie? -Elfie! - wrzasnal Abdel. - Magu! Elfi mag nie okazal w zaden sposob, ze go uslyszal. Pierwszy sztylet wbil mu sie w kregoslup po wyrzezbiona rekojesc, po czym przedarl na bok przez cialo i kosc. Pozostale piec sztyletow uderzylo i cielo po kolei. Elfi czarodziej opadl w stercie pocietej skory i saczacej sie krwi. Abdel zaklal pod nosem, walczac ze soba, by pozostac tam, gdzie byl. Cialo elfiego maga zadrgalo gwaltownie, po czym eksplodowalo deszczem krwi oraz skrawkow miesa. Wszystkie jego kosci wzbily sie w powietrze i wybuchly jeszcze raz oblokiem ostrych drzazg. Fragmenty zrosly sie, dolaczyly do tanca szesciu sztyletow i ustawily przed Zabojca. Awatar stal teraz za tarcza wirujacych, ostrych jak brzytwa kawalkow kosci. Kazdy, kto podszedlby za blisko do stwora, zostalby rozdarty. I Abdel to czul. Czul chlodna potege i mogl sledzic kazdy fragment po jego szalonej orbicie. Czul to. -Idz! - wrzasnela Ellesime, a Abdel wyskoczyl w powietrze, trzymajac miecz Yoshimo w prawej dloni, zanim jeszcze to jedno slowo przebrzmialo. Zakonczywszy spiew, wszyscy wyszli z niego jednoczesnie i odsuneli sie szybko od Zabojcy oraz jego bariery poszarpanych kosci. Bedac w stanie czuc kazdy fragment, Abdel zaczal w nie uderzac koniuszkiem miecza Yoshimo. Jeden po drugim kawalki kosci wypadaly z obloku, spadajac nieszkodliwie na ziemie. Abdel nic nie mowil, ledwo poruszal stopami, a jego oddech stal sie plytki i miarowy. Zabojca, jesli w ogole byl zdolny do wyrazania czegokolwiek za pomoca twarzy, obserwowal te scene z mieszanina zirytowanego zaklopotania i zaskoczonego podziwu. Wyczerpana sylwetka Ellesime opadla na ziemie, na lampion. Krolowa chwycila gleboki, urywany oddech i niemal zdolala otworzyc oczy. Jeden z magow chwycil ja w ramiona i, skinawszy do innego czarodzieja, by zabral lampion, wyniosl Ellesime z kregu, ustawiajac jeden z kamieni pomiedzy nia a Zabojca. Abdel nie liczyl kosci, ktore wytracil z bariery. Na ziemie musialo spasc okolo setki, zanim bariera nie zalamala sie i nie zasypala obszaru pomiedzy synem a awatarem Bhaala kawalkami kosci. Abdel wystapil szybko do przodu, lecz Zabojca, czekajacy za przerzedzajaca sie bariera, byl szybszy. Stwor wyryl jednym ze swych ostrzy-ramion gleboka szrame w poprzek piersi najemnika. Abdel syknal z bolu, lecz zignorowal go, opuszczajac miecz, by sparowac atak drugiego ostrza-ramienia. -Pozre twa dusze na surowo, synu Bhaala! - wrzasnela do niego istota. A Abdel udal, ze nie rozpoznaje w jego odbijajacym sie echem brzmieniu glosu Imoen. Abdel cofnal sie, pozwalajac Zabojcy zblizyc sie do siebie, po czym cial mocno do wewnatrz i w dol. Miecz odcial jedno z ostrzy-ramion w stawie lokciowym i stwor wzdrygnal sie w szoku. Mozna wiec bylo go zranic. Byl smiertelny. Natchniety otucha dzieki wiedzy, ze przynajmniej czesc rytualu zadzialala, Abdel zaatakowal mocno, zamachujac sie w dol mieczem w probie pozbawienia awatara kolejnego ramienia. Stwor byl jednak tym razem przygotowany i wciaz jeszcze szybszy od Abdela. Dlonia przypominajaca imadlo Zabojca uchwycil reke z mieczem Abdela i powstrzymal jej opadanie tak gwaltownie, ze Abdel nie mogl utrzymac broni. Ostrze blysnelo w poznopopoludniowym sloncu, gdy wypadalo z dloni najemnika. Awatar wykrecil Abdelowi ramie z sila tysiaca koni pociagowych. Jego prawa reka odpadla od barku z odglosem rozrywanej skory oraz pekajacych stawow i w goracym strumieniu krwi. Jeden z elfich magow wrzasnal, a inny obrocil sie i zwymiotowal. Przez Abdela przeplynal rozgrzany do czerwonosci bol, lecz zamiast go oslabic, napelnil jego cialo potega, jakiej sobie nigdy nie wyobrazal. Abdel, nie myslac juz o stworze jako o manifestacji mocy boga mordu, lecz po prostu jak o przeciwniku, warknal ze zloscia i chwycil lewa dlonia drugi lokiec Zabojcy. Istota byla silna, silniejsza niz jakikolwiek czlowiek w Faerunie, lecz Abdel rowniez nie byl ulomkiem. Zabojca puscil prawe ramie Abdela, pozwalajac, by spadlo na ziemie z mokrym plaskiem. Awatar zamachnal sie na Abdela, przejezdzajac zimnymi, ostrymi pazurami po zranionej juz piersi najemnika. Abdel nie czul juz zadnego bolu. Pociagnal mocno za reke Zabojcy, szarpiac ja do siebie. Abdel upadl, zauwazyl zdumiona, urazona mine Zabojcy, i przerzucil awatara nad soba. Stwor rozlozyl sie na nierownym terenie, podnoszac sie spiesznie. Abdel chwycil wciaz podrygujaca reke, ktora krwawila na ziemie Myth Rhynn, i z radoscia poczul jej cieplo. Przycisnal urwany koniec do poszarpanego kikuta ramienia. Przeplynela przez niego fala przyjemnego mrowienia i reka przyrosla z powrotem. W chwili gdy Zabojca wstal i znow ruszal na niego, Abdel mogl korzystac z prawej reki, jakby nigdy nie zostala oderwana od ciala. Przeszukal ziemie w poszukiwaniu miecza, jednak Zabojca zblizal sie zbyt szybko. Nie zastanowiwszy sie nawet wczesniej nad tym, co robi, wbil dlon w szeroka, pokryta szpikulcami piers bestii. Reka Abdela zanurzyla sie w ciele Zabojcy az do lokcia i stwor wrzasnal ze wscieklosci. Abdel wiedzial na jakims poziomie, ktory byl albo za, albo jeszcze nie na granicy swiadomosci, ze jesli obroci lekko nadgarstek... wlasnie tam! Zacisnal dlon wokol czegos cieplego oraz miekkiego i pociagnal. Zabojca znow wrzasnal, gdy reka Abdela wyszarpnela sie z jego piersi. Abdel trzymal kawalek rozowego ciala. Na jego koncu znajdowala sie dlon. Dlon z piecioma palcami, bez pazurow, bez szpikulcow, bez chityny. Za reka Abdela wyleciala zielona krew. Trzymal ludzka reke. -Ona jest moja! - wrzasnal Zabojca. Abdel puscil reke i zignorowal jej poruszajace sie po omacku palce. Chwycil oburacz Zabojce za boki glowy i przekrecil. -Ona jest niczyja! - warknal prosto w wybaluszone, niedowierzajace oczy Zabojcy. - Ona wychodzi! -Nie! - wrzasnal stwor, po czym staral sie znow krzyknac, lecz dzwiek zostal przerwany przez zamkniete gardlo. Abdel napinal sie z cala swa znaczna sila, by obrocic glowe istoty w dol i na bok. Zabojca odpowiedzial, chwytajac glowe Abdela wielka, znieksztalcona dlonia. Uscisk byl miazdzacy i szczeki Abdela zacisnely sie tak mocno, ze zaczely mu pekac zeby - kazdy lamal sie po kolei z iskra bolu gorszego niz przy amputacji. Krew saczyla mu sie ze skory na glowie. Czaszka pekla ostro na skroni i wzrok zabarwily mu blyski niebiesko-fioletowego swiatla. Rozlegl sie glosny, zgrzytliwy trzask i Abdel pomyslal, ze nie zyje, jednak to Zabojca stal sie bezwladny. Nagly ciezar pociagnal Abdela ku ziemi, na niego. Ludzka reka wciaz wystawala mu z piersi, na slepo szukajac czegokolwiek. Dlon odnalazla zmoczona we krwi kolczuge Abdela i trzymala sie jej. Najemnik nie robil nic, by wydostac sie z uscisku tej ludzkiej reki. Zaczal rozszarpywac pozbawiona zycia glowe Zabojcy i kolejny elfi mag musial sie odwrocic i zwymiotowac z powodu rozlegajacego sie przy tym odglosu. Rozerwal stworowi glowe jakby obieral pomarancze. Pod chityna, sluzem, krwia i drgajacym cialem awatara znajdowala sie ludzka twarz, twarz dziewczyny. Wciagnela wypelniajacy cale pluca oddech. -Imoen - powiedzial Abdel z oczyma pelnymi lez. -Abdel - wydyszala Imoen. Jej oczy nie byly w stanie sie skupic, rozpoznala jednak jego glos. - Abdelu... gdzie jestesmy? Abdel usmiechnal sie slabo i zamierzal odpowiedziec, kiedy Ellesime wrzasnela - Drzewo! Abdel odwrocil sie, lecz nie widzial jej. Wzrok wypelnilo mu gorace zolte swiatlo, palace mu oczy. Jeknal i cos napielo mu sie w piersi, a glowa eksplodowala bolem. -Och nie, Abdelu! - wrzasnela Imoen. - Nie! Abdel poczul, jak cos ciagnie go do dolu, lecz nie byl w stanie stwierdzic, gdzie go trzyma. Nie byla to jego noga - to moglo zlapac go wokol pasa. Osunal sie na ziemie i poczul pyl wypelniajacy mu nozdrza. Ramiona napiely mu sie i poczul jak rosna. Fala szalu zdmuchnela jego umysl. Rozdzial dwudziesty szosty Jaheira obudzila sie, lapiac gwaltownie oddech, odrzucajac glowe do tylu i otwierajac szeroko usta, by chlonac nietypowo chlodne powietrze Suldanessellar. Jej cialo, zawieszone w masie podobnych do pajeczyny pasm, zatrzeslo sie i zakolysalo do przodu, nastepnie do tylu, po czym zatrzymalo sie, wibrujac przez dluga, bolesna minute.Jej powieki wciaz byly czyms zlepione i kiedy w koncu zdolala jedna otworzyc, zdala sobie sprawe, ze ta druga po prostu nie chce wspolpracowac. Straszny bol przeszyl cala lewa strone jej ciala. Prawa stopa byla wykrecona bolesnie w sieci i kobieta czula, jak puchnie. Jej oko bylo zamglone, widziala jednak Irenicusa kleczacego przed Drzewem Zycia. Nie byla w stanie stwierdzic czy to figiel jej niewyraznego wzroku, czy rzeczywisty fenomen, lecz byla pewna, ze widzi szkielet Irenicusa otoczony jaskrawym swiatlem, ktore czynilo jego skore i miesnie przejrzystymi. Drzewo Zycia plonelo. Mysl ta z poczatku nie zalamala jej. Trwalo to przez okres dwoch uderzen serca, kiedy jednak dotarlo do niej, co widzi, oraz powaga katastrofy, jaka oznaczalo to nie tylko dla mieszkancow Suldanessellar i elfow z lasu Tethir, lecz dla wszystkich i wszystkiego w Faerunie, na calym Abeir-torilu... Jaheira wrzasnela. Uslyszala, jak dzwiek odbija sie echem od plonacych ruin Suldanessellar. Irenicus nie zareagowal w zaden sposob. Kleczal tam tylko, spiewajac. Wrzasnela ponownie, po czym zaczela szarpac sie w sieci, co zaowocowalo jedynie tym, ze zostala w niej solidniej uwieziona. -Abdel! - krzyknela pomiedzy dwoma wstrzasajacymi cialem spazmami. To spowodowalo, ze Irenicus sie odwrocil. Jego twarz byla rownie przejrzysta jak reszta ciala i widziala jego usmiechajaca sie dziko, szalona czaszke. Jego oczy gorzaly jaskrawa zolcia, z ktora byla az za dobrze obeznana. -Abdel - powiedzial Irenicus glosem niczym wicher przemykajacy przez Shaar - glosem boga. - Tak... Abdel. Jaheira wrzasnela znow i probowala odwrocic wzrok, lecz jej glowa byla przyklejona i nie mogla. Irenicus blysnal zebatym, zlym usmiechem, po czym zapadl sie w ziemie. Jego cialo wpadlo po prostu w dziure, ktorej tam tak naprawde nie bylo. Drzewo Zycia wybuchlo pomaranczowymi plomieniami wysokimi na dziesiatki metrow, ktore oparzyly Jaheirze twarz. Kobieta wrzasnela kolejny raz. Sieci zaczely rozplatywac sie od goraca i stopa Jaheiry przesunela je bolesnie, po czym jej glowa opadla na bok. -Abdel, gdzie jestes? - krzyknela i wypadla bezwladnie z sieci na ziemie. * * * Abdela uderzylo goraco, ktore doprowadzilo go z powrotem do swiadomosci. Fizycznie nie mogl stwierdzic, czy jest czlowiekiem, czy potworem, jednak jego umysl powrocil. Niestety akurat na czas, aby zostal spalony.Choc nie byl pewien, czy to naprawde dobry pomysl, zaczal isc do przodu i otworzyl oczy pomimo obawy, ze zostana wypalone. Co dziwne, nie zostaly. Z poczatku wszystkim co rejestrowaly, byla masa powoli falujacego pomaranczu i Abdelowi wydalo sie, ze jest pograzony w plynnej lawie, jakze to jednak moglo byc? Cienie zrosly sie w pomaranczu i staly sie sylwetkami, po czym owe sylwetki przeszly w wieksze, solidniejsze masy. Cienie byly polkami skalnymi i wzniesieniami. Abdel wciagnal ostro powietrze i poczul, jak otwieraja mu sie usta. Rozwarly sie nieprawidlowo, na boki, jak u potwora, ktorym wczesniej byla Imoen. Pomimo wszelkich przeciwnosci ocalil jej zycie. Abdel pamietal to wyraznie. Stalo sie to minute czy cos kolo tego, zanim nie zostal wciagniety do piekla. A wiec to bylo to. Byl w piekle i znajdowal sie w ciele - albo jego cialo stalo sie cialem - strasznego, demonicznego potwora. Abdel przypuszczal, ze czyni go to odpowiednio... Potrzasnal swa gigantyczna, potworna glowa, nie wierzac, ze moze dryfowac w rzece lawy w jakims zywym piekle, tak niedbale myslac o... Czy wiec wrocil do domu? Zadal sobie to pytanie. Czy wrocilem do domu? Czy to jest miejsce, w ktorym powinienem byc przez caly czas? Czy wladam tu wiec, jak wladal moj ojciec? Czy to wlasnie mialem robic? Czy Irenicus, w swojej namietnej, slepej chciwosci popchnal mnie w strone przeznaczenia, ktore nalezalo do mnie, przez cale zycie przeplywalo przez moje zyly? Czy jestem chociaz Abdelem? Czy jestem Bhaalem? Czy jestem czymkolwiek? Tylko pragnieniem mordu oraz smierci i zlych... Czy jestem w domu? Czy to jest dom? Abdel otworzyl usta, wciagnal gorace, zalatujace siarka powietrze i zawolal - Ojcze! -Bhaalu! Abdel przymknal oczy i czekal na odpowiedz. * * * Jaheira wiedziala, ze musi po prostu tam lezec i pooddychac przez chwile. Wiedziala rowniez, ze musi cos zrobic. Drzewo wciaz plonelo.Pozwolila, by jej lzy zmoczyly szczeciniasta trawe i odczolgala sie od ognia, a pot zmyl reszte pajeczyny. Przybyla do Suldanessellar, aby obserwowac Irenicusa, i znalazla go szybciej oraz latwiej, niz byla sobie w stanie wyobrazic. Byl tam, kleczac przed Drzewem Zycia. Jaheira pamietala uczucie wdziecznosci, ze nie jest w stanie zrozumiec slow, jakie spiewal. Oczywiscie, ze nie znala tego ohydnego rytualu, przeznaczonego by zniszczyc wszystko, co bylo dla niej swiete. -Mielikki - powiedziala, nie dbajac o to, ze jej glos lamal sie od goraca, od placzu. - Mielikki, slodka pani lasu, prosze... Polozyla obydwie dlonie na suchej trawie i podniosla sie, przetaczajac na lewy bok. Bol spowodowal, ze wciagnela gwaltownie powietrze, nastepnie poczula mdlosci i wstala. Zlapala sie za lewy bok i poczula wilgoc, ktora mogla byc krwia albo potem. Nie chciala odrywac reki na tak dlugo, by to sprawdzic. Spojrzala na niego i nie zobaczyla nic poza klebami czarnego dymu. Ujrzala jak z Drzewa Zycia wzbija sie w powietrze jeden pylek sadzy po drugim. Jaheira czula sie tak, jakby caly swiat byl wciagany przez niebo. -Mielikki - wyszeptala i lza potoczyla sie jej do ust. - Droga bogini, powiedz mi tylko, gdzie on jest. Gdzie on jest? Dlonie Jaheiry wystrzelily w gore, by chronic jej twarz i padla do tylu, nie rejestrujac nawet bolu w boku. Instynktownie strzegla twarz przed wizja, ktora blysnela jej przed oczyma. Pomaranczowe plomienie. Kipiace morza. Wijace sie ciala. Potepione dusze. Byl w piekle. Abdel byl w piekle. Jaheira znow wrzasnela, tak glosno, ze zadzwonilo jej w uszach. * * * Abdel trzymal oczy zamkniete, wiedzac, ze widoki wokol niego tylko rozpraszalyby mu uwage. Chyba po raz pierwszy w zyciu zamierzal zatrzymac sie, pozwalajac po prostu, by swiat toczyl sie dalej, i zazadac pewnych odpowiedzi od wszechswiata. Mial zamiar poczekac, az jego ojciec cos powie. Oczyma wyobrazni wyrysowal wokol siebie okrag i glosem wyobrazni powiedzial - Przemow do mnie.Powiedz mi. Gdzie jestes? Czego ode mnie chcesz? Co robie? Czy stalem sie toba? Czy cie zastepuje? Czy ci sluze? Pozwole spalic sie temu drzewu, spalic sie elfiemu miastu, spalic sie Candlekeep. Nie obchodzi mnie to. Chce wiedziec. Bede wiedziec. Wrocisz do mnie, gdziekolwiek bys nie byl i porozmawiasz ze mna. Porozmawiasz ze mna, ty draniu. Porozmawiasz ze mna. Bhaalu. Boze mordu. Ojcze. Porozmawiaj ze mna. Abdel pozwolil sobie dryfowac na lawie piekla i czekal, az glos jego ojca powie mu wszystko, powie mu, co ma zrobic. Czekal przez dlugi czas w otchlaniach potepienia, jednak jego ojciec nie przemowil do niego. -Jestes martwy - powiedzial Abdel i otworzyl oczy. * * * -Wracaj - rzekla Jaheira, jej glos byl dzikim warkotem, brzmiacym nieprawidlowo w jej uszach. - Wracaj do mnie.Przetoczyla sie na brzuch i zatrzymala, by pozwolic przeplynac bolowi. Czekala tak cierpliwie, jak tylko mogla i gdy najgorsze sie skonczylo, zmusila sie, by wstac. Irenicus niemal ja zabil, gdy starla sie z nim przy Drzewie Zycia. Wszedzie wokol nich Suldanessellar plonelo, a on wlasnie zaczal bombardowac ja czarami. Opierala sie wlasnymi zakleciami, a elfy przyszly jej na pomoc, jednak jego zapasy bolesnej, wykrecajacej cialo magii wydawaly sie nieprzebrane. Uderzal ja blyskawica, parzyl ogniem, cial ostrzami, szklem oraz cierniami i smial sie dran przez caly czas. Kiedy w koncu upadla, zawiesil ja w sieci, by obserwowala. I obserwowala. Obserwowala, jak wysysa energie zyciowa z najwiekszego jej zrodla na swiecie, jesli nie w calym wszechswiecie. Wysaczyl Drzewo Zycia, pozostawiajac je tak suchym, ze rozpalilo je goraco Suldanessellar i stalo sie ogromnym infernem, palacym wiecej niz tylko liscie, kore i galezie. Te plomienie palily zycie. Palily historie. Palily tradycje, nadzieje oraz krucha godnosc umierajacej rasy. Nastepnie Irenicus dobrowolnie udal sie do jakiegos piekla, w ktorym czekal Abdel - na co? Abdel z pewnoscia nie poszedl tam z wlasnej woli. Nie obejma sie tam bratersko. Beda walczyc i nawet, choc tak bardzo kochala syna Bhaala, ufala mu i podziwiala go, nie mogla sadzic, ze wygra. Jakze by mogl? Jakze ktokolwiek moglby stanac przeciwko mezczyznie juz wczesniej poteznemu, a teraz jeszcze nasaczonemu esencja Drzewa Zycia? -Abdelu - powiedziala do otaczajacej ja ziemi. - Po prostu uciekaj. Wydostan sie stamtad, Abdelu. Wroc do mnie. Pozwol mu zyc. Pozwol mu zyc wiecznie w piekle. Wroc do mnie. Zdala sobie sprawe, ze patrzy na miejsce, w ktore wtopil sie Irenicus. Wykonala krok w tamta strone i gdy jej stopa dotknela lesnego poszycia, zalamalo jej sie kolano. Padla na ziemie i zignorowala bol. Probowala wstac, ale nie mogla, wiec czolgala sie. -Ide, Abdelu - rzekla. Rozdzial dwudziesty siodmy -On nie zyje, ty idioto - rzucil Irenicus kpiaco skads w ryczacych plomieniach piekla. - Twoj ojciec nie zyje i nie otrzymasz od niego odpowiedzi.Abdel poddal sie szalowi i siegnal ku zrodlu glosu Irenicusa. Odnalazl cos, co przypominalo w dotyku cialo i szarpnal to pazurami. Rozleglo sie jekniecie i poplynela krew, po czym rozbrzmial smiech. Dlon chwycila Abdela za gardlo i scisnela. Abdel wyciagnal paskudnie opazurzona stope i rozerwal Irenicusowi brzuch. Irenicus scisnal i glowa Abdela odpadla z karku. Wzrok mu sie zatrzasl oraz zmacil i Abdel zdal sobie sprawe, ze to nie mogloby sie naprawde zdarzyc - nawet w piekle. Wrocil do swego ciala i bylo to jego cialo, ludzkie i cale, nie potwor, nie demon. -Glupie ludzkie dziecko - powiedzial Irenicus. - Czekajace na rozkazy, czekajace na odpowiedzi. Nie otrzymujesz zadnych odpowiedzi, dziecko, w tej drobinie zycia, jaka sie cieszysz. Nie chcesz wiedziec. Nie otrzymujesz niczego poza odrobina blakania sie przed bolesna, pusta, bezlitosna smiercia. Sluzysz mi teraz, jak sluzyles przez caly czas. Przywolalem Niszczyciela w tobie i w tej malej suce, jednak to ty sprowadziles Zabojce. Tylko ty - pomiot Bhaala - mogles zniszczyc Niszczyciela i tylko wtedy, gdy Niszczyciel zostal zniszczony, Zabojca mogl zajac jego miejsce. -Dlaczego? - spytal Abdel, odrywajac kawalek duszy Irenicusa. Nekromanta rozesmial sie, a Abdel poczul, jak ow fragment przelewa mu sie przez palce. -Dlaczego? - zapytal Irenicus. - Glupie dorosle dziecko. Ludzka plama. Tylko Zabojca mogl zabic Ellesime. Poddajac sie krwi boga mordu i zabijajac te dziewczyne, ktora uwazasz za tak wazna dla siebie, dales mi bron, ktorej potrzebowalem. Teraz Ellesime nie zyje. Teraz oddaj mi swa dusze, a ja wykorzystam ja oraz moc tego wstretnego drzewa, aby uczynic sie niesmiertelnym. Dostaje. Biore. Mam. Ty znikasz. Abdel znow siegnal i poczul cos, na czego opisanie nie mial slow. Chwycil dusze Irenicusa. -Ach - wydyszal nekromanta. - Tam jestes. -Ellesime zyje - powiedzial Abdel, a jego slowa plynely nie przez powietrze, ogien czy lawe, lecz za pomoca niesmiertelnych dusz. Nastapila cisza wypelniona rykiem przelewajacej sie lawy. -Zostajesz tu, Irenicusie - rzekl Abdel. -Zaden z nas tu nie zostaje, Abdelu Adrianie - odparl Irenicus. - Nie ma tak naprawde takiego miejsca. Wracam do Faerunu jako niesmiertelny, niezaleznie od tego czy Ellesime zyje, czy nie. Ty idziesz w nicosc. Idziesz w zapomnienie. * * * Paznokiec na srodkowym palcu Jaheiry zerwal sie, lecz nie zauwazyla bolu. Kopala, zaglebiajac sie w nieustepliwa ziemie pod palacym sie drzewem, gdzie Irenicus udal sie do piekla. Jaheira wyrzucala garscie ziemi i wykopala moze ze trzydziesci centymetrow, ale nie bylo oczywiscie widac sladu piekla.-Mielikki - powiedziala. - Mielikki, pomoz mi. Kopala jeszcze troche, choc przytlaczal ja prosty fakt, iz golymi rekoma moglaby grzebac wiecznie i nie dotrzec tam, gdzie sie udawala. Abdel nie znajdowal sie nigdzie pod ziemia. Nie byl na tym planie egzystencji. Byl w miejscu tak innym od tego swiata, iz Jaheira wiedziala, ze nie ma pomiedzy nimi rzeczywistej wiezi. Irenicus w jakis sposob polaczyl te dwa miejsca - Jaheira wiedziala o przynajmniej jednej metodzie na osiagniecie tego - i zaciagnal tam Abdela, po czym sam za nim podazyl. To polaczenie nie bylo fizyczne. -Mielikki! - krzyknela - Pomoz mi... powiedz mi... Przestala kopac i plakala na sucha ziemie, oddajac sie swojej bogini jako mala, slaba, zdesperowana istota. -Pomoz mi - blagala. Rozlegly sie slowa - niesione wiatrem - a Jaheira zalkala. -Zawolaj go. -Mielikki - krzyknela Jaheira. - Pani, dziekuje ci. Wepchnela twarz w wykopana przez siebie dziure i wciagnela gleboko pachnace gleba powietrze. -Abdel! - krzyknela w ziemie. - Abdel! Znow odetchnela, ignorujac bol w gardle, i wrzasnela -Abdel! * * * Irenicus wygrywal.Abdel czul, jak jego cialo zamienia sie z powrotem w potworna istote - nazywana Niszczycielem. -To wlasnie to - powiedzial Irenicus, niemal cedzac slowa. - To wlasnie to. Abdel poczul, jak kawalek jego duszy zostaje odgryziony i pozwolil mu odpasc. Nie obchodzilo go to juz. Wolal do swego ojca - swego ojca. Pomysl ten byl po prostu smieszny. Wolal do Bhaala i nie otrzymal odpowiedzi. Irenicus dostarczyl mu jedynej rzeczy, ktora wydawala sie prawda, po tym jak juz wszystko zostalo powiedziane i wykonane. -Dobrze ja wykorzystam, Abdelu - Irenicus wyszeptal prosto do rozpadajacej sie duszy Abdela. Abdel poczul, jak nogi pekaja mu i wyginaja sie do tylu, choc tak naprawde nie sadzil, by mial jeszcze cialo. -...del... - kobiecy glos odbil sie echem z tak daleka, iz byl pewien, ze to jego wyobraznia. Ugodzil go fakt, ze byl w piekle i pomyslal, ze cos tak zwyczajnego jak odglos Jaheiry wolajacej jego imie byl wyobraz... Jaheira. -Abdel... - dobiegl znow glos, tym razem troche glosniej. Abdel probowal zmusic swe wykrzywione, dziwaczne, potworne usta, by uformowaly jej imie. Nie mogl. -To juz koniec, Abdelu - powiedzial Irenicus. - Ona jest przeszloscia. I tak nie moglaby byc twoja, czyz nie? Druidka Harfiarka oraz syn Bhaala? Coz mogloby wyjsc z... ach, niewazne. Teraz to nic nie znaczy, dziecko. Abdel poczul, ze przytakuje, po czym rozlegl sie znow glos Jaheiry. -Abdel - zawolala - prosze... To ostatnie slowo przedarlo sie przez poszarpane resztki duszy Abdela niczym blyskawica i czul ja. Irenicus zerwal z niego tak wiele - pozarl to w bardzo rzeczywistym sensie - ale pozostawil jedna czesc. Pozostawil czesc zamieszkana przez Jaheire. Byc moze kazda czesc jego duszy byla w pewnym sensie jej domem. Abdel znow poczul sie czlowiekiem i to ludzkie usta wykrzyczaly - Jaheira! * * * Za kazdym razem gdy krzyczala jego imie, mala czesc ognia, ktory pochlanial Drzewo Zycia, gasla.-Abdel! Wszedzie wokol niej byl dym, plynacy zza jej glowy i wslizgujacy sie w dziure, by drapac ja w gardlo. -Abdel, prosze! Pojawil sie blysk swiatla, lecz Jaheira nie trudzila sie rozpoznawaniem go. Nie byl to Abdel - wiedziala to na pierwotnym poziomie - wiec czymkolwiek to bylo, nie mialo znaczenia. Liczyl sie tylko Abdel. -Abdel! -Jaheira! - zawolala zza niej Imoen. -Ona go wola - powiedziala krolowa Ellesime do Imoen. Jaheira bardziej wyczula zblizajace sie kroki, niz je uslyszala. -Abdel! - wrzasnela znow druidka, nie zdajac sobie sprawy, ze nie zostalo jej juz wiele glosu. -Pomoz jej - rzekla bez tchu Ellesime. - Musimy jej pomoc. Imoen rzucila sie bez wahania na ziemie obok Jaheiry. Lzy poplynely na nowo z gorejacych oczu druidki. -Abdel! - wrzasnela mloda dziewczyna, glosem donosniejszym niz Jaheira. -Abdel! - wrzasnela Ellesime. -Abdel! - wrzasnela Jaheira. Ellesime i Imoen razem wrzasnely - Abdel! -Abdel! - znow Jaheira. - Abdel! * * * -Abdel! - wrzasnela Imoen, a Abdel w odpowiedzi zebral wokol siebie swa dusze.-Abdel! - dobiegl kolejny glos, Ellesime. To byla Ellesime, a nastepnie znow Jaheira, po czym kombinacja Imoen, Ellesime i Jaheiry. Poslal czesci swojej duszy w gore, w ich strone. Czy to bylo w gorze? Musialo byc. -Jestem tu na dole, Abdelu Adrianie - warknal Irenicus. - Podobnie jak ty. Nie wracasz. Nie ma powrotu. Abdel skupil sie na glosie Jaheiry, a takze Imoen i Ellesime. Poslal swa dusze do gory, a za nia podazyly jego ludzkie dlonie. Ludzkie oczy obrocily sie do gory, wylaniajac z pomaranczu ku skalom powyzej. -Nie! - wrzasnal ostro Irenicus i krzyk ten zabral ze soba czesc duszy Abdela, jednak byl to maly fragment. -Patrz na mnie! - zawyl Irenicus. - Walcz ze mna! Abdel czul, jak przez Irenicusa plynie desperacja. Przyplyw tak szybko sie zmienil. Abdel mial dokad isc. Mial rzeczywista przyszlosc, nie iluzje chwalebnej niesmiertelnosci Irenicusa jako pana jednej wampirzycy oraz domu wariatow na wyspie, ktorej nazwaniem nikt sie nawet nie trudzil. Jesli wszystkim ku czemu Abdel mogl spogladac do przodu, byly jedynie noce z Jaheira w ramionach, Irenicus musial patrzec na nieskonczona ilosc tysiacleci. -Abdel, jestem tutaj - powiedzial glos Jaheiry i Abdel czul go, jakby znajdowal sie w jakims miejscu przestrzeni nad nim. Siegnal tam, jednak byl za daleko. -Patrz na mnie! - Irenicus praktycznie blagal. - Walcz! Bylo to wszystko, co nekromancie pozostalo. Polegal jedynie na checi Abdela do walki, na fakcie, ze bylo to wszystko, co Abdel mogl zrobic: walczyc. Zamiast tego Abdel wszedl na Irenicusa - w przenosni, nie doslownie. Abdel czul sie, jakby mial stopy, jednak czy naprawde? Mogl znajdowac sie w miejscu, w ktorym stopy byly obojetne. Mimo to wszedl na Irenicusa i to poslalo nekromante w niespojna tyrade. Wykrzykujac obscenicznosci oraz grozby, Irenicus zeslizgnal sie glebiej w otchlan, a Abdela w zadnym razie to nie obchodzilo. Wydostawal sie. Zaczynal zycie - bez odpowiedzi, jednak ktoz je mial? Abdel siegnal i poczul, jak dotyka go dlon. Skora byla gladka, ciepla i znajoma. Belkotanie Irenicusa przechodzilo echem w cisze i przestrzen Abdela wypelnila sie ziemia. Byla w jego oczach, nosie, uszach i w ustach. Zakrztusil sie i poczul, jak jego glowa wraca do jakiejs solidnej rzeczywistosci. Znow czul swoje cialo. Znow mogl sie poruszac. Znow byl rzeczywisty i zywy, a gdy jego twarz wylonila sie z ziemi, wykaszlal ja, wytrzasnal ja z oczu i wciagnal gleboki, drzacy oddech. -Abdel... - glos Jaheiry byl ostry, chropawy, jednak blizszy i bardziej rzeczywisty, nie odlegle echo z Faerunu do piekla. -Jaheira - powiedzial prosto w twarz znajdujaca sie zaledwie centymetry od niego. Jaheira dotknela go. Plakala, lecz byla szczesliwa. Byla tam Imoen, gdziekolwiek bylo owo tam, podobnie jak Ellesime. Rozejrzal sie i ujrzal drzewo wieksze niz jakiekolwiek, ktore bylby sobie w stanie wyobrazic. Bylo czarne, lecz owa czern odpadala platami, odslaniajac pod spodem zdrowa kore. Rosly jasnozielone liscie i Drzewo Zycia wracalo do zycia. Abdel byl pewien, ze slyszy wrzask Jona Irenicusa. -Abdelu - powiedziala Jaheira - ty zyjesz. Spojrzal na nia, usmiechnal sie i rzekl - Chce isc do domu. Zerknal na Imoen. -Do Candlekeep. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/