Wracac wciaz do domu - LE GUIN URSULA K_

Szczegóły
Tytuł Wracac wciaz do domu - LE GUIN URSULA K_
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wracac wciaz do domu - LE GUIN URSULA K_ PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wracac wciaz do domu - LE GUIN URSULA K_ PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wracac wciaz do domu - LE GUIN URSULA K_ - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LE GUIN URSULA K. Wracac wciaz do domu URSULA K. LE GUIN kompozytor: Todd Barton geomanta: George Hersh mapki rysowala Autorka przelozyla: Barbara Kopec ilustracje wykonala: Katarzyna Karina Chmiel Spis tresci Nota pierwsza 9 Piesn przepiorki 11 W strone archeologii przyszlosci 13 MOWIKAMIEN, Czesc pierwsza 16 Kodeks Serpentynu 62 Tablice Dziewieciu Domow 68 Gdzie to jest 70 Pandora zmartwiona tym, co robi: wzor 73 KILKA HISTORII GLOSNOOPOWIEDZIANYCH 74 Kilka historii opowiedzianych pewnego wieczora... 74 Shahugoten 78 Opiekunka 80 Suszone myszy 84 Dira 86 WIERSZE, Czesc pierwsza 91 Jak sie umiera w Dolinie 105 Pandora siedzac nad potokiem 119 CZTERY OPOWIESCI ROMANTYCZNE120 Mlynarz 121Zagubiona 122 Odwazny czlowiek 128 U Zrodel Orlu 132 WIERSZE, Czesc druga 139 CZTERY OPOWIESCI 148 Stare kobiety nienawidza 148Wojna z Ludem Swin 157 Miasto Chumo 164 Klopoty z Ludem Bawelny 165 Pandora zmartwiona tym, co robi, w podnieceniu zwraca sie do czytelnika 180 Miasto i Czas 182 Miasto 182 Dziura w powietrzu 188 Duzy i Maly 192 Poczatki 195 Czas w Dolinie 199 MOWIKAMIEN, Czesc druga 212 UTWORY DRAMATYCZNE 251 Uwaga na temat scen w Dolinie 251Noc Weselna w Chukulmas 252 O Krzyczacym Mezczyznie, Rudej Kobiecie oraz Niedzwiedziach 266 Tabetupah 273 Pioropusz 277 Chandi 285 Pandora zmartwiona tym, co robi, odnajduje droge w Doline przez deby ostrolistne 302 Tanczenie Ksiezyca 305 WIERSZE, Czesc trzecia 316 OSIEM ZYCIORYSOW 329 Pociag 331Ona slucha 332 Junko 334 Promienna pustka wiatru 339 Biale Drzewo 341 Historia trzeciego dziecka 344 Pies u drzwi 350 Widzaca: zyciorys Dzieciol z Serpentynu w Telina-na 352 KILKA KROTKICH TEKSTOW ZDOLINY 382 Pandora rozmawia z archiwistka biblioteki Lozy Chrosciny wWakwaha-na 393 NIEBEZPIECZNI LUDZIE 398 Uwaga o powiesci 398Rozdzial drugi 400 Pandora milo do milego czytelnika 427 MOWIKAMIEN, Czesc trzecia 428 Przekazy dotyczace Kondorow 477 O zebraniu w sprawie Wojownikow 483 WIERSZE, Czesc czwarta 491 Od Ludow Domow Ziemi w Dolinie do Innych Ludow, ktore zamieszkiwaly Ziemie przed nimi. 509 TYL KSIAZKI 511 Dlugie nazwy Domow 513Kilka Innych Ludow z Doliny 519 1. Zwierzeta Obsydianu 519 2. Zwierzeta Blekitnej Gliny 527 Krewni 532Loze, stowarzyszenia, kunszty 540 Co sie nosilo w Dolinie 544 Co jedzono 548 Muzyczne instrumenty Kesh 557 Mapy 563 Taniec Swiata 567 Taniec Slonca 577 Pociag 587 Kilka uwag na temat praktyk medycznych 590 Traktat o praktykach 599 Gry i zabawy 601 Kilka metafor generacyjnych 605 Trzy wiersze Pandory... 609 Zycie na Wybrzezu, energia i taniec 611 Milosc 617 Pisany Kesh 619 Alfabet Kesh 621 Tryby Ziemi i Nieba 624 Uwaga na temat form narracyjnych 626 Literatura mowiona i pisana 628 Pandora juz sie nie martwi 634 GLOSARIUSZ 636 Liczby Kesh 636 PIESN JAKALY 655 MAPY Rzeki wpadajace do Morza Wewnetrznego 151 Niektore ludy i miejsca znane Kesh 171 Miasto Sinshan 218 Nazwy domow Sinshan 224 Dziewiec Miast nad Rzeka: I 458 Dziewiec Miast nad Rzeka: II 474 Niektore sciezki wokol Potoku Sinshan 564 Zlewisko Potoku Sinshan 565 Nota pierwsza Ludzie opisani w tej ksiazce mogliby kiedys, w dalekiej przyszlosci, zamieszkiwac Polnocna Kalifornie.Przewazaja tu ich wlasne glosy - opowiesci, sztuki teatralne, wiersze i piesni, w ktorych mowia za siebie i o sobie; jesli zas czytelnik scierpi pewne nieznane okreslenia, wszystkie w koncu stana sie jasne. Podejmujac sie tej pracy jako pisarz uznalam, iz najlepiej bedzie umiescic opisy i objasnienia w rozdziale o nazwie Tyl Ksiazki. Tam znajda je ci, ktorych bawia komentarze, ci zas, ktorzy lubia narracje, beda mogli je opuscic; takze Glosariusz moze okazac sie zabawny lub uzyteczny. Przeklad z jezyka, ktory jeszcze nie istnieje, nastrecza spore trudnosci, nie nalezy wszakze przesadzac. Ostatecznie przeszlosc potrafi byc rownie niejasna jak przyszlosc. Starozytna chinska ksiege "Tao te ching" tlumaczono na angielski dziesiatki razy - zaiste, sami Chinczycy musza ja na nowo tlumaczyc na chinski w kazdym cyklu Kataju; coz, kiedy zaden przeklad nie przywroci nam ksiegi napisanej przez Lao Tzu (ktory byc moze wcale nie istnial). Wszystko, co mamy, to "Tao te ching" teraz i tutaj. Podobnie rzecz sie ma z przekladami literatury przyszlosci; fakt, ze nie zostala jeszcze napisana, blaha nieobecnosc tlumaczonego tekstu nie stanowi znow takiego problemu. To, co bylo i co byc moze, spoczywa - jak odwrocone tylem dziecko - w ramionach milczenia. Wszystko, co mamy, co kiedykolwiek miec bedziemy, to teraz, tutaj. Piesn przepiorki (Z Tanca Lata) Na polach nad rzeka po lakach nad rzeka po polach nad rzeka na lakach nad rzeka biegna dwie przepiorki Biegna dwie przepiorki leca dwie przepiorki dwie przepiorki biegna dwie przepiorki leca na lakach nad rzeka W strone archeologii przyszlosci Co czuje wytrwaly uczony, gdy spod bezksztaltnych kep zarosli i porosnietych ostem niewyraznych rowow wylania sie wreszcie wyrazny, czysty kontur; tu byl zewnetrzny szaniec... tu brama... a tam spichlerz! Bedziemy kopac tu i tu, a potem chce rzucic okiem na ten kopczyk na zboczu... Jakze prawdziwa wielkosc poznaje, gdy przesypujac piach miedzy palcami, wyczuwa w dloni cienki krazek i oczysciwszy go ruchem kciuka, widzi wytloczony w kruchym brazie wizerunek rogatego bozka! Jakze im zazdroszcze ich lopatek, sit i miarek, ich narzedzi, ich madrych, sprawnych rak, ktorymi dotykaja, ujmuja to, co znajda! Nie na dlugo rzecz jasna; oddadza wszystko do muzeum; jednak przez chwile moga zatrzymac to w dloniach. Znalazlam wreszcie miasto, za ktorym gonilam. Przez ponad rok kopalam w niewlasciwych miejscach i upieralam sie przy niedorzecznych pomyslach - na przyklad, ze musi miec mury i jedna brame; gdy jednak raz jeszcze spojrzalam na mape regionu, wolno, lecz tak pewnie jak wschodzace slonce zajasniala mi oczywista prawda, ze miasto lezy tutaj, w ramionach potokow, ze caly czas mialam je pod stopami. I ze nigdy nie bylo otoczone murami; po coz im, u licha, mury? A to, co uwazalam za brame, to most nad miejscem, gdzie strumienie sie lacza. A tam, na pastwisku za stodola, swiete budynki i miejsce tanca - nie w srodku miasta, gdyz srodkiem jest Zawias, lecz na wlasciwym ramieniu podwojnej spirali, oczywiscie na prawym. Tak wlasnie, tak wlasnie jest. Nie zamierzam kopac tu z nadzieja, ze znajde kawalek dachowki, teczowa stopke kielicha, ceramiczny czubek baterii slonecznej lub maly pieniazek z kalifornijskiego zlota, ten sam - gdyz rdza zlota sie nie ima - ktory, odwazony niegdys w Placerville, wydany na dziwki lub dzialki w San Francisco, nieco pozniej byl moze obraczka slubna, i ktory w skarbcu glebszym niz kopalnia, gdzie sie zrodzil, trwal ukryty, az wszelkie rekojmie stracily podstawe; by teraz, za tym obrotem, przybrac ksztalt slonca o kretych promieniach, ktore zreczny rzemieslnik dostaje w nagrode - nie, tego nie znajde. Tego tu nie ma. Male, zlote slonce nie mieszka, jak to mowia, w Domach Ziemi. Rozplywa sie we mgle, na pustkowiu poza dniem i noca, w Domach Nieba. Moj skarb to skorupy peknietego garnca na drugim koncu teczy. Tam kop! Co znajdujesz? Ziarno; ziarno dzikiego owsa. Przez dziki owies ide wsrod domow Sinshan, miasteczka, ktorego szukalam. Minawszy Zawias, wkraczam na miejsce tanca. Mniej wiecej tam, gdzie ten dab z Doliny, stanie Obsydian na polnocnym wschodzie; nie opodal, na polnocnym zachodzie, Dom Blekitnej Gliny, zaryty w zbocze wzgorza; blizej srodka - Serpentyn Czterech Stron; na zakrecie zas wiodacym w dol, ku strumieniowi, dwa Domy z Suszonej Cegly, Czerwonej i Zoltej Adoby, na poludniowym wschodzie i zachodzie. Jesli, jak sadze, zwykli heyimas budowac pod ziemia, beda musieli osuszyc to pole; widac bedzie tylko piramidy dachow i zdobienia na szczytach drabiny wejsciowej. Wyraznie to widze; patrzec oczyma duszy moge tu do woli. Stoje na starym pastwisku, gdzie nie ma nic, tylko deszcz i slonce, dziki owies, osty i dzika salsefia, gdzie bydlo sie nie pasie, gdzie chodza jelenie, stoje tutaj, zamykam oczy i widze: miejsce tanca, schodkowe piramidy dachow, nad Obsydianem zas ksiezyc z mosiadzu na wysokiej tyczce. Jesli poslucham, czy uslysze glosy uchem duszy? Czy Schliemann slyszal glosy na ulicach Troi? Jezeli slyszal, takze byl szalony, Trojanie wszak nie zyja od trzech tysiecy lat. Co jest bardziej odlegle, niedostepne, milczace - martwe czy nie narodzone? Ci, ktorych kosci w proch sie obrocily pod kepami ostow, w grobowcach Przeszlosci, czy tamci, co zwiewnie tanczac wsrod molekul, zyja, gdzie wiek mija jak dzien, wsrod basniowego ludu, pod wielkim dzwonem Wzgorza Mozliwosci? Ich nie dosiegnie szpadel. Ich kosci nie istnieja. Jedyne ludzkie szczatki na tym polu naleza do tych, ktorzy byli pierwsi, oni zas tu nie grzebali, nie zostawili po sobie grobow, plytek, skorup, murow ani monet. Jezeli kiedys nawet stalo tu ich miasto, zrobili je z tego, co sklada sie na las i lake, a czego juz nie ma. Prozno by nasluchiwac - slowa ich mowy ucichly, ucichly na zawsze. Obrabiali obsydian - on jeden pozostal; w starym warsztacie na skraju lotniska bogaczy wciaz jeszcze lezy mnostwo okruchow, choc nikt od lat nie znalazl tam skonczonego ostrza. Wszelkie inne slady po nich zaginely. Brali Doline w posiadanie lekko, bez wysilku; miekko po niej chodzili. Jak ci inni, ci, ktorych szukam. Mysle, ze mozna ich znalezc w jeden tylko sposob, tylko jedna archeologia moze okazac sie skuteczna: Wez w ramiona dziecko albo wnuka, a jesli nie masz, pozycz niemowle i pojdz na pole dzikiego owsa za stodola. Stan pod debem na zboczu wzgorza twarza do strumienia. Stoj cicho. Byc moze dziecko cos ujrzy, uslyszy glos lub do kogos przemowi - do kogos z domu. MOWIKAMIEn CZESC PIERWSZA Mowikamien to moje ostatnie imie. Przyszlo do mnie z mojego wyboru, zamierzam bowiem mowic o tym, gdzie chodzilam, gdy bylam mloda; teraz jednak juz nigdzie nie chodze, tylko siedze jak kamien w tym miejscu, na tej ziemi, w tej Dolinie. Dotarlam wreszcie tam, dokad zmierzalam.Moj Dom to Blekitna Glina, moje domostwo zas - Wysoki Ganek z Sinshan. Moja matke nazywano Pipil, Wierzba oraz Popiol. Imie mojego ojca, Abhao, w Dolinie znaczy Zabija. W Sinshan dzieci czesto nosza imiona ptakow, albowiem sa, jak one, poslancami. Przed moim przyjsciem na swiat, pod polnocnymi oknami Wysokiego Ganku, wsrod debow, zwanych Gairga, przez caly miesiac siadywala sowa i spiewala swoja sowia piesn; a zatem moje pierwsze imie brzmi Polnocna Sowa. Wysoki Ganek to budynek stary, solidny, o przestronnych izbach; szkielet i krokwie zrobiono z sekwoi, podlogi z debu, okna z kwadratowych szybek z przejrzystego szkla. Balkony Wysokiego Ganku rozlegle sa i piekne. Pierwsza mieszkanka naszych pokojow, na pierwszym pietrze, pod dachem, byla prababka mojej babki; duze rodziny rozrastajac sie, potrzebowaly calych pieter, jednak babka byla jedyna w swoim pokoleniu, a wiec zajmowalysmy tylko dwa pokoje od zachodu. Nie dawalysmy wiele. Zbieralysmy owoce dziesieciu dzikich oliwek i kilku innych drzew, rosnacych na Grani Sinshan, po nasiona chodzilysmy na polane na wschodnim zboczu Wakyahum, i uprawialysmy ziemniaki, kukurydze i warzywa przy potoku na poludniowy wschod od Wzgorza Adoby; ale i tak bralysmy ze spichlerzy znacznie wiecej zboza i fasoli, niz moglysmy do nich dostarczyc. Moja babka, Waleczna, trudnila sie tkaniem. Gdy bylam dzieckiem, nie miala w rodzinie owiec i wiekszosc swych tkanin oddawala za welne, aby moc tkac nadal. Pierwsza rzecz, jaka pamietam, to palce mojej babki, biegajace tam i z powrotem po osnowie krosna, i srebrny polksiezyc bransolety, migajacy na jej przegubie pod czerwonym rekawem. Druga rzecza, jaka pamietam, jest wycieczka do zrodel naszego potoku w pewien mglisty zimowy poranek. Po raz pierwszy poszlam z dziecmi Blekitnej Gliny nabrac wody na wakwa nowego ksiezyca. Zmarzlam tak bardzo, ze sie rozplakalam, a inne dzieci smialy sie, ze swoimi lzami zepsulam wode. Uwierzylam im i rozryczalam sie na dobre. Moja babka, prowadzaca uroczystosc, przekonywala mnie, ze woda jest w porzadku i pozwolila mi niesc dzban ksiezyca az do miasta; plakalam jednak i lkalam przez cala droge, gdyz bylo mi zimno i wstyd, a dzban zrodlanej wody bardzo mi ciazyl. Jestem juz stara, ale wciaz czuje chlod, wilgoc i ciezar, widze we mgle czarne ramiona manzanity i slysze smiech i rozmowy, rozbrzmiewajace wokol mnie na stromej sciezce przy potoku. Ide tam, ide Gdzie wtedy Plakalam nad potokiem. Idzie tam, idzie Gesta mgla nad potokiem. Niewiele plakalam w zyciu, byc moze za malo. Ojciec mojej matki mawial: "Kto sie najpierw smieje, ten pozniej placze; kto najpierw placze, ten sie pozniej smieje". Pochodzil z Serpentynu z Chumo i wrocil do tego miasta, aby zamieszkac z rodzina swej matki. Babce to nie przeszkadzalo; powiedziala kiedys: "Zyc z moim mezem, to jakby jesc surowe zoledzie". Ale czasem odwiedzala go w Chumo, on zas przyjezdzal do nas na wzgorza w letnie upaly, gdy Chumo na dnie Doliny smazylo sie jak nalesnik. Jego siostra, Zielony Bebenek, byla slawna tancerka Lata, ale cala ta rodzina nigdy nic nie dawala. Mowil, ze cierpieli biede, gdyz jego matka i siostra daly juz wszystko dawniej, kiedy organizowaly w Chumo Tance Lata, ale babka twierdzila, ze to dlatego, ze nie lubili pracowac. Moze oboje mieli racje. Inne ludzkie osoby z mojej najblizszej rodziny mieszkaly w Madidinou. Najpierw zamieszkala tam siostra mojej babki, a potem jej syn ozenil sie z miejscowa kobieta z Czerwonej Adoby. Gdy sie odwiedzalismy, co zdarzalo sie czesto, bawilam sie z kuzynami, dziewczynka i chlopcem o imionach Pelikan i Chmiel. Za czasow mojego dziecinstwa do naszej rodziny nalezaly tez zwierzeta: himpi, drob oraz kotka. Nasza kotka, czarna, bez jednego jasnego wloska, urodziwa i dobrze wychowana, byla wspaniala lowczynia. Jej kocieta wymienialismy na himpi, ktorych przez pewien czas mialam caly kojec. Do mnie nalezala opieka nad nimi i kurczetami; pilnowalam tez, aby koty nie dostaly sie na wybiegi pod balkonami na dole. Bylam bardzo mala, gdy zamieszkalam wsrod zwierzat i nasz kogut z zielonym ogonem potrafil mnie jeszcze przestraszyc. Wiedzial o tym; wyciagal szyje i nacieral na mnie, miotajac przeklenstwa, a ja przelazilam przez plotek i uciekalam przed nim do wybiegu himpi. Wtedy himpi podbiegaly do mnie, siadaly i gwizdaly. Byly dla mnie wielka pociecha, wieksza nawet niz kocieta. Nauczylam sie nie nadawac im imion i nie sprzedawac ich zywych na mieso; te, ktore chcialam wymienic, szybko usmiercalam sama, bowiem niektorzy zabijaja zwierzeta glupio i nieumiejetnie, powodujac wiele bolu i leku. Kiedy do wybiegu wdarl sie rozszalaly owczarek i zabil wszystkie himpi oprocz kilku mlodych, plakalam tak bardzo, ze nawet moj dziadek byl zadowolony. Potem przez wiele miesiecy nie chcialam rozmawiac z zadnym psem. Ale dla nas to wszystko skonczylo sie dobrze, gdyz w zamian za utracone himpi rodzina owczarka dala nam owce; ta owca urodzila dwoje jagniat i moja matka znow zostala pasterzem, a babka nareszcie miala wlasna welne do tkania. Nie pamietam, kiedy nauczylam sie spiewac i tanczyc; babka szkolila mnie, zanim jeszcze zaczelam mowic i chodzic. Gdy skonczylam piec lat, poszlam do heyimas wraz z innymi dziecmi z Blekitnej Gliny. Potem ksztalcilam sie u nauczycieli w heyimas oraz w Lozach Krwi, Debu i Kreta, poznalam Podroz Soli, terminowalam krotko u poetki Gniewnej i nieco dluzej u Glinianego Slonca, garncarza. Nie bylam bystra i nigdy nie rozwazalam pojscia do szkoly w wielkim miescie, chociaz kilkoro dzieci z Sinshan tak zrobilo. Lubilam uczyc sie w heyimas, uczestniczyc w strukturze wiedzy wiekszej niz moja wlasna; znajdowalam tu wytchnienie od gniewu i strachu, ktorych nie potrafilam zrozumiec ani opanowac bez pomocy z zewnatrz. Ale nie dowiedzialam sie tak duzo, jakbym mogla, bo zawsze sie cofalam i mowilam:,Ja nie umiem". Niektore dzieci ze zlosci czy z glupoty nazywaly mnie Hwikmas, "pol-Domu", czasem tez slyszalam, jak ludzie mowia o mnie: "To pol osoby". Rozumialam to po swojemu, na swoja niekorzysc, bo nikt w domu mi tego nie wyjasnil. Zapytac w heyimas nie mialam odwagi, nie smialam tez nigdzie pojsc, aby poznac swiat poza naszym malym Sinshan i ujrzec Doline nie jako calosc, lecz jako czesc calosci. Poniewaz matka i babka nigdy nie wspominaly mojego ojca, w pierwszych latach zycia wiedzialam jedynie, ze przyszedl spoza Doliny, a potem odszedl. Dla mnie to oznaczalo tylko tyle, ze nie mialam matki ojca ani jego Domu, a zatem bylam tylko polosoba. Nawet nie slyszalam o ludziach Kondora. Przezylam osiem lat, zanim ujrzalam tych ludzi na placu w Kastoha-na, gdy poszlysmy do goracych zrodel leczyc reumatyzm babki. Opowiem te podroz. To niewielka podroz sprzed wielu lat, podroz cichego powietrza. Pewnego dnia, mniej wiecej miesiac po Tancu Swiata, wstalysmy rano, jeszcze w ciemnosciach. Nakarmilam czarna kotke, Sidi, resztkami miesa. Byla coraz starsza; obawialam sie, ze podczas naszej nieobecnosci bedzie glodna i zamartwialam sie tym calymi dniami. Matka powiedziala do mnie: -Sama to zjedz. Kotka zlapie sobie, co trzeba! Matka byla surowa i rozsadna. Babka rzekla jednak: -Dziecko karmi swoja dusze. Daj pokoj. Wygasilysmy ogien i zostawiajac drzwi uchylone dla kota i wiatru, w swietle ostatnich gwiazd zeszlysmy ze schodow. Domy wygladaly w ciemnosciach jak wzgorza, mrocznie; wydalo mi sie wtedy, ze na miejscu zgromadzen jest jasniej. Minelysmy Zawias i weszlysmy do heyimas Blekitnej Gliny. Tam czekala na nas Muszla, ktora nalezala do Lozy Lekarzy i leczyla bole babki; od dawna sie przyjaznily. Napelnily mise woda i odspiewaly razem Powrot. Gdy wyszlysmy na miejsce tanca, zaczynalo switac. Muszla odprowadzila nas przez Zawias i dalej, przez cale miasto, a kiedy przekroczylysmy Potok Sinshan, kucnelysmy pod debem, zeby zrobic siku, i ze smiechem zlozylysmy sobie zyczenia: -Wedruj w zdrowiu! -Zostan w zdrowiu! Tak robili ludzie z Nizszej Doliny, gdy udawali sie w podroz, ale teraz malo kto o tym pamieta. Muszla zawrocila, a my minelysmy stodoly i powedrowalysmy miedzy potokami przez Pola Sinshan. Niebo nad okalajacymi Doline wzgorzami okrylo sie zolcia i czerwienia; pagorki i lasy wokol nas byly zielone, a Gora Sinshan za nami - granatowa. I tak szlysmy po ramieniu zycia; w powietrzu, w koronach drzew i na polach ptaki spiewaly swoje piesni, a gdy dotarlysmy do sciezki na Amiou i skrecily na polnocny zachod, ku Gorze-Babce, wzgorza na poludniowym wschodzie uwolnily biala krawedz slonca. Do tej pory chodze w tamtym swietle. Moja babka, Waleczna, ktora owego ranka czula sie dobrze i szla lekko, powiedziala: -Chodzmy odwiedzic rodzine w Madidinou. A wiec poszlysmy ku sloncu wzdluz Potoku Sinshan, gdzie domowe i dzikie kaczki oraz gesi rozprawialy, zerujac tlumnie na porosnietych sitowiem rozlewiskach. Oczywiscie, bywalam w Madidinou juz przedtem wielokrotnie, ale tym razem miasto wygladalo inaczej, gdyz po raz pierwszy wybieralam sie w podroz gdzies dalej. Czulam sie wazna i powazna i nie chcialam sie bawic z kuzynami z Czerwonej Adoby, chociaz sposrod wszystkich dzieci ich dwoje kochalam najbardziej. Moja babka wstapila na chwile do synowej -jej syn zmarl, zanim sie urodzilam - i przybranego ojca swych wnukow, a potem podazylysmy na przelaj przez sady sliw i moreli, az wyszlysmy na Dluga Prosta Droge. Wraz z kuzynami z Madidinou wiele razy przekraczalam te droge, ale teraz pierwszy raz mialam po niej isc. Chociaz czulam sie wazna, ogarnal mnie strach i przez pierwsze dziewiec krokow szeptalam heya. Ludzie mowili, ze Droga to najstarsze dzielo rak ludzkich w calej Dolinie i ze nikt nie wie, od kiedy tu jest. Niektore jej odcinki istotnie biegly calkiem rowno, jednak inne zakrecaly ku Rzece, a potem znow sie prostowaly. W jej pyle odcisnely sie stopy obute i bose, racice owiec, osle kopyta, psie lapy, slady tylu nog, ze wydalo mi sie, iz sa to slady wszystkich ludow, jakie chodzily Droga od piecdziesieciu tysiecy lat. Wielkie deby z Doliny oslanialy ja z obu stron od slonca i wiatru; miejscami rosly tez wiazy, topole i olbrzymie, biale eukaliptusy, wielkie i pokrecone, zda sie, starsze niz Droga, ale poranne cienie drzew nie siegaly jednak na jej druga strone, taka byla szeroka. Myslalam, ze to dlatego, ze jest stara, ale matka wyjasnila mi, ze tuz po Swiecie wielkie stada szly tedy na porosniete slona trawa prerie u Ujscia Na, aby po Trawie powrocic do Gornej Doliny - niektore z tych stad liczyly nawet i tysiac owiec. Wszystkie zdazyly juz przejsc i napotkalysmy tylko wozy z gnojem, ciagnace za nimi, oraz grupe rozwrzeszczanych gowniarzy z Telina, ktorzy zbierali z pol lajno. Wykrzykiwali za nami jakies dowcipy, na ktore moja matka i babka odpowiadaly ze smiechem, ja jednak zakrylam twarz. Zakrywalam twarz rowniez wtedy, gdy pozdrawiali nas spotkani na drodze podrozni, a potem gapilam sie za nimi i zadawalam takie mnostwo pytan - kim sa? skad ida? dokad ida? - ze Waleczna zaczela smiac sie ze mnie i odpowiadac mi zartami. Poniewaz kulala, posuwalysmy sie wolno, poza tym wszystko bylo dla mnie nowe; to sprawilo, ze droga zdala mi sie niezmiernie dluga, jednak juz przed poludniem dotarlysmy do winnic Telina-na. Ujrzalam wznoszace sie na brzegach Na miasto: wielkie stodoly, mury i okna domow wsrod wysokich debow, schodkowe dachy heyimas, zolte i czerwone, a wsrod nich miejsce tanca przybrane flagami; miasto jak winne grono, jak bazant: bogate, kunsztowne, zdumiewajace, piekne. Syn przyrodniej siostry mojej babki mieszkal w Telina-na w domostwie Czerwonej Adoby i jego rodzina zaprosila nas, abysmy po drodze tam sie zatrzymaly. Telina bylo o tyle wieksze od Sinshan, ze myslalam, iz nigdy sie nie skonczy, zas dom krewnych o tyle wiekszy od naszego, ze myslalam, iz jemu takze nie ma konca. Wlasciwie rodzina liczyla tylko siedem czy osiem osob, mieszkajacych na parterze Zweglonego Domu, ale panowal tam taki ruch, tylu krewnych i znajomych wchodzilo i wychodzilo, tyle sie pracowalo, gadalo, gotowalo, przynosilo i zabieralo, iz uznalam, ze musi to byc najbogatsze domostwo na swiecie. Wszyscy sie rozesmieli slyszac, jak szepcze do babki: -Patrz! Maja siedem garnkow! Z poczatku bardzo sie zawstydzilam, ale gdy uslyszalam, jak powtarzaja moje slowa, jak dobrodusznie sie smieja, specjalnie zaczelam mowic rozne rzeczy, aby ich rozbawic. W koncu powiedzialam: -To domostwo jest ogromne, jak gora! Wtedy zona mojego wuja, Winorosl, odparla: -To przyjdz i zamieszkaj z nami na tej gorze, Polnocna Sowo. Mamy siedem garnkow, lecz ani jednej corki. Przydalaby sie nam! Mowila powaznie; byla osrodkiem calego dawania i brania, calego przeplywu, byla osoba szczodra. Ale moja matka nie dopuscila do siebie tych slow, babka zas usmiechnela sie tylko i nie powiedziala nic. Tego wieczora moi kuzyni z Czerwonej Adoby, dwaj synowie Winorosli z jeszcze innymi dziecmi, oprowadzili mnie po Telina. Zweglony Dom byl jednym z wewnetrznych domow przy lewym miejscu zgromadzen. Na miejscu srodkowym odbywaly sie wyscigi konne, co zdalo mi sie cudem nad cudy, gdyz nie przypuszczalam nawet, ze plac moze byc tak duzy, aby mogly sie na nim scigac konie. W ogole niewiele koni widzialam w zyciu; na pastwisku w Sinshan odbywaly sie jedynie wyscigi oslow. Tutaj trasa wyscigu prowadzila w lewo wokol placu, a potem nawrot i w prawo, z powrotem, aby dopelnic heyiya-if. Ludzie stojacy na balkonach i dachach trzymali w dloniach lampy na olej i baterie, robili zaklady, pili i krzyczeli, a konie, zwrotne jak jaskolki, scigaly sie wsrod blyskajacych w mroku swiatel, podczas gdy ich jezdzcy okrzykami zachecali je do walki. Na kilku balkonach przy prawym miejscu zgromadzen ludzie spiewali, szykujac sie widocznie do Tanca Lata. Dwie przepiorki biegna dwie przepiorki leca... Na miejscu tanca, w heyimas Serpentynu, rowniez spiewano, ale w drodze nad Rzeke ledwie tam zajrzelismy. Na dole, wsrod wierzbiny, gdzie na wodzie migotaly swiatla miasta, siedzialy pary szukajace odosobnienia. My, dzieci, skradalysmy sie ku nim przez kepy zarosli, a potem moi kuzyni krzyczeli glosno: -Panna z kawalerem jechali rowerem! - albo wydawali wulgarne odglosy i wtedy pary zrywaly sie i gonily za nami, glosno przeklinajac, a my uciekalismy kazde w swoja strone. Jezeli moi kuzyni tak sie bawili w kazda ciepla noc, to w Telina nie bylo duzego zapotrzebowania na srodki antykoncepcyjne. Zmeczeni, wrocilismy do domu, zjedlismy troche zimnej fasoli i poszlismy spac na balkonach i werandach, a Piesn Przepiorki dobiegala nas do rana. Nastepnego dnia nasza trojka wyruszyla bardzo wczesnie, 0 swicie, jednak przedtem zjadlysmy porzadne sniadanie. Gdy szlysmy przez sklepiony most nad Rzeka Na, matka wziela mnie mocno za reke. Nieczesto tak robila. Pomyslalam, ze to dlatego, ze przekroczenie Rzeki bylo rzecza swieta, ale teraz sadze, ze bala sie mnie utracic. Pewnie uwazala, ze powinna byla zostawic mnie u bogatych krewnych w bogatym miescie. Gdy wyszlysmy z Telina-na, babka zapytala: -Moze tylko na zime, Wierzbo? Moja matka milczala. Wtedy nie zastanawialam sie nad tym. Bylam szczesliwa 1 przez cala droge do Chumo paplalam o wszystkich cudownych rzeczach, jakie widzialam, slyszalam i robilam w Telina-na, a gdy mowilam, matka trzymala mnie za reke. Dotarlysmy do Chumo nawet o tym nie wiedzac, tak rozsiane i ukryte w drzewach sa tamtejsze domy. Mialysmy spedzic noc w naszym heyimas w tym miescie, ale najpierw poszlysmy odwiedzic meza babki, ojca matki. Mial wlasny pokoj u krewnych z Zoltej Adoby, w jednopietrowym domu wsrod debow, z widokiem na potok, w ladnym miejscu. Jego pokoj, a zarazem pracownia, byl duzy i przejmujaco wilgotny. Do tej pory znalam tego dziadka pod jego srodkowym imieniem, Garncarz, ale zmienil je i kazal nam do siebie mowic Zepsucie. Uznalam, ze to dziwaczne imie; rozpaskudzona przez rodzine z Telina, ktora smiechem witala moje dowcipy, zapytalam matke dosc glosno: -Czy on smierdzi? Slyszac to, moja babka powiedziala: -Badz cicho. To nie temat do zartow. Poczulam sie glupio, ale babka nie gniewala sie na mnie. Gdy inni mieszkancy domu rozeszli sie do swych pokojow, zostawiajac nas same z dziadkiem, zapytala go: -Coz to za imie dopusciles do siebie? -Prawdziwe - odpowiedzial. Wygladal inaczej niz poprzedniego lata w Sinshan. Zawsze byl ponury i zawsze narzekal; nikt nigdy nie robil nic dobrze, nikt oprocz niego, on sam zas robil niewiele, bo zazwyczaj pora byla niewlasciwa. Teraz nadal mial zacieta i skwaszona mine, ale nosil sie jak ktos wazny. -To bez sensu leczyc sie w goracych zrodlach - powiedzial do Walecznej. - Lepiej bys zrobila, gdybys zostala w domu i nauczyla sie myslec. -A jak sie to robi? - zapytala. -Musisz zrozumiec, ze twoje bole to tylko blad w mysleniu. Twoje cialo nie jest rzeczywiste. -Uwazam, ze jak najbardziej - zasmiala sie Waleczna, klepiac sie po biodrze. -Tak? - powiedzial Zepsucie. W prawej dloni trzymal drewniana szpatulke, sluzaca do wygladzania powierzchni wielkich dzbanow, ktore wytwarzal do przechowywania zywnosci; zrobiona byla z galezi oliwnej, tak dlugiej jak moje ramie i szerokiej na dlon. Podniosl lewa reke i przesunal przez nia szpatulke, ktora przeniknela miesnie i kosci jak noz przenika wode. Waleczna i Wierzba gapily sie na reke i na szpatulke. Zachecil je gestem, aby tez sprobowaly, ale nie zareagowaly; ja jednak bylam ciekawa i chcialam zwrocic na siebie uwage, wiec podnioslam prawa reke. Zepsucie podniosl szpatulke i przesunal ja przez moje przedramie miedzy nadgarstkiem i lokciem. Poczulam miekki ruch, tak jak czuje sie plomien swiecy, gdy przesuwa sie nad nim palec, i rozesmialam sie, zaskoczona. Dziadek spojrzal na mnie i rzekl: -Moze Polnocna Sowa przejdzie do Wojownikow? Wtedy po raz pierwszy uslyszalam ten wyraz. -Nic z tego - odparla Waleczna; wyczulam, ze jest rozgniewana. - Twoi Wojownicy to sami mezczyzni. -Moglaby wyjsc za jednego z nich - powiedzial dziadek. - Moglaby wyjsc za syna Zmarlej Owcy, gdy przyjdzie jej pora. -Mozesz zrobic wiesz co ze swoja zdechla owca! - zawolala Waleczna, lecz Wierzba dotknela jej ramienia, aby ja uspokoic. Nie wiem, czy przelekla sie mocy, jaka przejawil Zepsucie, czy tylko klotni miedzy rodzicami, tak czy owak udalo sie jej przywrocic spokoj. Wypilysmy z dziadkiem po kieliszku wina, a potem poszlysmy na miejsce tanca w Chumo i do heyimas Blekitnej Gliny. Tam, w pokoju goscinnym, spedzilysmy noc. Po raz pierwszy spalam pod ziemia; podobala mi sie cisza i nieruchomosc powietrza, ale nie bylam do nich przyzwyczajona. Budzilam sie w nocy, nasluchujac oddechow matki i babki, i zasypialam ponownie dopiero wtedy, gdy je uslyszalam. Rano Waleczna poszla zobaczyc sie z kilkoma osobami w Chumo, gdzie mieszkala, kiedy uczyla sie tkactwa, wiec wyruszylysmy dopiero okolo poludnia. Podazalysmy polnocno-wschodnim brzegiem Rzeki i wkrotce Dolina zaczela sie zwezac, droga zas utonela w sadach oliwek, sliw i nektarynek, stloczonych miedzy pagorkami, na ktorych rozpostarly sie tarasy winnic. Nigdy jeszcze nie bylam tak blisko Gory, ktora wypelnila mi oczy. Gdy sie obejrzalam, nie dostrzeglam juz Gory Sinshan; zmienila ksztalt lub przeslonily ja inne wzniesienia na poludniowo-zachodnim brzegu. Przestraszylam sie i w koncu powiedzialam o tym matce, ktora pojela moj lek i zapewnila, ze kiedy wrocimy do Sinshan, nasza gora bedzie na swoim miejscu. Po przekroczeniu Potoku Wether ujrzalysmy miasto Chukulmas wysoko wsrod wzgorz, hen, po drugiej stronie Doliny, i jego Wieze Ognia stojaca samotnie, zbudowana z czerwonych, pomaranczowych i zoltawobialych kamieni, ulozonych we wzor misterny niczym splot kosza albo skora weza. U stop pagorkow, na zoltych pastwiskach pomiedzy mackami lasow paslo sie bydlo, na plaskim, waskim dnie Doliny rozlozyly sie suszarnie oraz tlocznie win, a sadownicy z Chukulmas stawiali miedzy nimi swoje letnie domy. W mroku drzew na brzegach Na majaczyly mlyny; ich kola wydawaly dzwiek, ktory slychac bylo z daleka. Przepiorki wolaly trojtonowym krzykiem, wysoko na niebie wisial myszolow, w cichym powietrzu jasno swiecilo slonce. -To dzien Dziewiatego Domu - powiedziala matka. Babka rzekla tylko: -Uciesze sie, gdy dotrzemy do Kastoha. Od chwili gdy opuscilysmy Chumo, nic nie mowila i utykala coraz bardziej. Przed matka na drodze lezalo pioro - blekitne, szaro zebrowane pioro ze skrzydla sojki. To byla odpowiedz na jej slowa; podniosla je i zabrala ze soba. Nieduza kobieta o okraglej twarzy, 0 drobnych dloniach i stopach, tego dnia bosa, ubrana w stare spodnie ze skory kozla i koszule bez rekawow, z upietym wysoko warkoczem, z malym plecakiem i niebieskim piorem w dloni. Tak idzie w nieruchomym powietrzu, w blasku slonca. Do Kastoha-na doszlysmy, gdy cienie z zachodnich wzgorz schodzily juz w Doline. Waleczna ujrzala dachy nad sadami i powiedziala: -Aha, oto i Cipka Babuni! Starzy ludzie nazywali tak Kastoha, gdyz lezalo miedzy dwiema odnogami Gory. Slyszac te nazwe, wyobrazalam sobie mroczna, tajemnicza, polozona wsrod swierkow i sekwoi jaskinie, z ktorej wyplywala Rzeka. Gdy przekroczylysmy Most Na i zobaczylam miasto takie jak Telina, tylko wieksze, miasto z setkami domow, w ktorych zylo wiecej ludzi, niz sadzilam, ze jest na calym swiecie - rozplakalam sie. Moze ze wstydu, bo zrozumialam, jak glupia bylam uwazajac, ze miasto polozone jest w jaskini; a moze przestraszylam sie i zmeczylam tym wszystkim, co widzialam podczas naszej wedrowki. Waleczna ujela mnie za prawa reke, pomacala ja 1 przyjrzala sie jej uwaznie. Nie zrobila tego wowczas, gdy Zepsucie przesunal przez nia szpatulke; wtedy w ogole nic sie o tym nie mowilo. -To stary glupiec - powiedziala teraz - a ja nie jestem lepsza. Zdjela srebrna bransolete w ksztalcie polksiezyca, ktora zawsze nosila, i wsunela ja na moje ramie. -No - rzekla - teraz nie spadnie, Polnocna Sowo. Byla tak chuda, ze polksiezyc prawie na mnie pasowal, ale nie o to jej chodzilo. Przestalam plakac. Tamtej nocy spalam w domu noclegowym przy goracych zrodlach i czulam przez sen, ze pod glowa, na rece, mam ksiezyc. Nastepnego dnia po raz pierwszy zobaczylam Kondorow. Wszystko w Kastoha-na bylo dla mnie obce, nowe, inne niz w domu; ale gdy ujrzalam tych ludzi, zrozumialam, ze Sinshan i Kastoha byly jednym i tym samym, natomiast to jest zupelnie co innego. Bylam jak kot, ktory zweszyl grzechotnika, jak pies, ktory ujrzal ducha. Nogi mi zdretwialy, poczulam na glowie jakby powiew powietrza - to moje wlosy usilowaly stanac deba. Zatrzymalam sie jak wryta i szeptem zapytalam: -Co to? -Ludzie Kondora - odparla moja babka. - Ludzie bez Domu. Obok mnie stala matka. Nagle zrobila kilka krokow do przodu i powiedziala cos do czterech wysokich mezczyzn, ktorzy odwrocili sie, skrzydlaci i dziobaci, i spojrzeli na nia z gory. Wtedy ugiely sie pode mna kolana i zachcialo mi sie siku. Zawisle nad matka ujrzalam cztery sepy; wyciagaly ku niej czerwone szyje i ostre dzioby, wpatrywaly sie w nia oczami w bialych obwodkach, wyrywaly rozne rzeczy z jej ust i brzucha. Wrocila do nas i poszlysmy dalej, w strone goracych zrodel. -On byl na polnocy, w krainie wulkanow - powiedziala. - Ci mezczyzni mowia, ze Kondorzy wracaja. Poznali jego imie, gdy je wymienilam, mowili, ze to wazna osoba. Widzialas, jak sluchali, gdy o nim wspomnialam? Zasmiala sie. Nigdy jeszcze nie slyszalam, by smiala sie w ten sposob. -Czyje imie? - zapytala Waleczna. -Imie mojego meza - odparla Wierzba. Znow stanely, zwrocone ku sobie twarzami. Babka wzruszyla ramionami i odwrocila sie. Zobaczylam, ze wokol jej twarzy, jak swietlne muchy, roja sie biale iskry; krzyknelam i zwymiotowalam. -Nie chce, zeby to cie pozarlo! - powtarzalam w kolko. Matka zaniosla mnie do noclegowni na rekach. Troche sie przespalam, a po poludniu poszlam z Waleczna do leczniczych zrodel. Dlugo unosilysmy sie w goracej wodzie, blotnistej, brunatno-niebieskiej i pachnacej siarka. Z poczatku wygladala bardzo nieprzyjemnie, lecz gdy sie troche polezalo, chcialo sie pozostac w niej na zawsze. Basen - plytki, dlugi i szeroki, wylozony kafelkami morskiego koloru - nie mial scian, jedynie wysoki dach z belek; gdy wial wiatr, ustawiano ekrany ochronne. Bylo to sliczne miejsce. Wszyscy przyjezdzali tu sie leczyc, wiec rozmawiali tylko polglosem lub unosili sie samotnie w wodzie, spiewajac uzdrawiajace piesni. Brunatno-niebieska woda kryla ich ciala i widac bylo jedynie glowy lezace na wodzie lub oparte o kafelki; niektorzy zamkneli oczy, inni spiewali, a nad powierzchnia klebily sie opary. Leze tam, leze, Gdzie sie unosilam W bardzo plytkiej wodzie. Plyna tam, plyna Opary nad woda. Noclegownia przy zrodlach w Kastoha-na przez miesiac stanowila nasze domostwo. Waleczna brala kapiele i codziennie chodzila do Lozy Lekarzy uczyc sie Miedzianego Weza. Matka odbyla samotna wycieczke na Gore, do Zrodel Rzeki i wyzej na szczyt, sladami pumy, gorskiego lwa. Jako dziecko nie moglam caly dzien siedziec w goracym basenie i w Lozy Lekarzy, ale balam sie ruchliwych, zatloczonych placow duzego miasta i przez wiekszosc czasu pracowalam przy zrodlach. Kiedy dowiedzialam sie, gdzie sa Gejzery, czesto do nich chodzilam; mieszkajacy tam stary czlowiek, ktory oprowadzal gosci po miejscu heya, spiewajac o Podziemnych Rzekach, wiele ze mna rozmawial i pozwalal mi sobie pomagac. Nauczyl mnie Wakwa Blota, pierwszej piesni, ktora dostalam dla siebie. Nawet wowczas niewielu ludzi ja znalo, taka jest stara. To dawna forma, spiewana solo przy wtorze dwutonowego drewnianego bebna, i wiekszosc slow jest w matrycy, wiec nie mozna ich zapisac. Stary czlowiek mawial: - Moze lud Domow Nieba ja spiewa, gdy przychodzi tu kapac sie w blocie. W pewnym miejscu wychodza z matrycy slowa, ktore mowia: Od krawedzi do wewnatrz, do srodka W dol, w gore do srodka Wszyscy oni tu przyszli I wszyscy tu przychodza. Mysle, ze starzec mial racje i ze to jest piesn Ziemi. Taki byl pierwszy dar, jaki dostalam, i od tamtej pory dalam go wielu osobom. Poniewaz trzymalam sie z dala od miasta, nie widzialam juz ludzi Kondora i zapomnialam o nich. Po miesiacu wrocilysmy do domu, w sam raz na Tance Lata. Waleczna czula sie dobrze, wiec w pol dnia zeszlysmy do Telina-na, a potem, po poludniu, do Sinshan. Gdy dotarlysmy do mostu nad Potokiem Sinshan, zobaczylam wszystko odwrotnie: wzgorza polnocne znajdowaly sie tam, gdzie powinny byc poludniowe, domy na prawo - tam, gdzie domy na lewo. Nawet wnetrze naszego domu tak wygladalo. Obeszlam wszystkie znajome miejsca i wszedzie wszystko bylo odwrocone. To bylo dziwne, ale mnie bawilo, choc mialam nadzieje, ze tak nie zostanie. Rano, kiedy sie obudzilam z Sidi mruczaca nad uchem, rzeczy wrocily na swoje miejsca, polnoc na polnoc, lewo na lewo, i juz nigdy nie ujrzalam swiata odwrotnie, chyba ze tylko przez chwile. Gdy reszta Lata zostala odtanczona, przenioslysmy sie do naszego letniego domu i tam Waleczna powiedziala: -Polnocna Sowo, za kilka lat bedziesz kobieta i zaczniesz krwawic jak kobieta, a w zeszlym roku byl z ciebie tylko pasikonik, ale teraz jestes posrodku, w dobrym miejscu, te lata sa dla ciebie jak przejrzysta woda. Co chcesz robic? Zastanawialam sie przez jeden dzien i odpowiedzialam: -Chcialabym isc na gore tropem gorskiego lwa. -To dobrze - odparla. Matka o nic nie pytala i nie udzielala odpowiedzi na zadne pytania. Od naszego powrotu z Kastoha-na jakby znieruchomiala, wciaz czegos nasluchujac, czegos w oddali. Do wedrowki przygotowala mnie babka. Przez dziewiec dni nie jadlam miesa, a przez ostatnie cztery spozywalam tylko surowe potrawy, raz dziennie, i cztery razy dziennie pilam wode, za kazdym razem czterema lykami. Wybranego dnia obudzilam sie wczesnie, przed switem. Waleczna spala, ale wydawalo mi sie, ze matka czuwa; szepnelam heya domowi i domownikom, po czym wzielam sakiewke z darami i wyszlam. Nasz letni dom stal na hali wsrod pagorkow ponad Kanionem Twardego Potoku, okolo mili w gore od Sinshan. Przez cale moje zycie przyjezdzalismy tu kazdego lata wypasac owce wraz z pewna rodzina z Domu Watoru z Obsydianu. Na wzgorzach byly dobre pastwiska, a strumien nie wysychal przed nadejsciem deszczow przynajmniej przez wiekszosc lat. Hala nazywala sie Gahheya, od wielkiej skaly heyiya z niebieskiego serpentynu na jej polnocno-zachodnim krancu. Gdy mijalam te skale, chcialam sie zatrzymac i cos do niej powiedziec, ale to ona przemowila do mnie: -Nie zatrzymuj sie, idz, idz wysoko, zanim wzejdzie slonce. A wiec wspielam sie na wysokie wzgorza, idac, gdy bylo jeszcze ciemno i biegnac, gdy zrobilo sie jasniej, i w chwili, gdy krag slonca oddzielil sie od kregu ziemi, znalazlam sie na Grani Sinshan. Tam ujrzalam, jak swiatlo odslania poludniowo-wschodnia strone rzeczy, zas ciemnosc odwraca sie do morza. Odspiewawszy heya ruszylam grzbietem gory z polnocnego zachodu na poludniowy wschod; przez geste zarosla wedrowalam sciezkami jeleni, lecz w sosnowych i swierkowych lasach, gdzie poszycie jest rzadsze, szukalam wlasnej drogi. Nie spieszylam sie, przeciwnie, szlam bardzo wolno, zatrzymywalam sie i rozgladalam, wypatrujac znakow i wskazowek. Caly dzien martwilam sie, gdzie bede spac tej nocy, tam i z powrotem chodzilam po grani, glowiac sie bezustannie: "Musze znalezc dobre miejsce, musze odszukac dobre miejsce", ale zadne miejsce nie wydawalo mi sie dobre. Powiedzialam sobie: "To musi byc miejsce heya, poznasz je, gdy na nie trafisz". Ale w glowie, wcale o nich nie myslac, mialam pume i niedzwiedzia, dzikie psy, ludzi z wybrzeza, obcych z krainy plaz. Tak naprawde szukalam miejsca-kryjowki. W ten oto sposob wedrowalam przez caly dzien, drzac za kazdym razem, gdy sie gdzies zatrzymalam. Znajdowalam sie wysoko, znacznie powyzej zrodel i gdy zrobilo sie ciemno, poczulam pragnienie. Zjadlam cztery galki kwiatowego pylku, ktore przynioslam w sakiewce, ale troche mnie zemdlilo i jeszcze bardziej zachcialo mi sie pic. Nim zdazylam znalezc to miejsce, ktorego nie moglam znalezc, nad gora zapadl zmrok. Zostalam tam, gdzie bylam, w malym wglebieniu pod drzewem manzanity; wglebienie zdawalo sie mnie oslaniac, a manzanita to wszak czyste heyiya. Dlugo tam siedzialam, probujac spiewac heya, ale nie podobal mi sie samotny dzwiek mego glosu. Wreszcie sie polozylam. Przy najmniejszym ruchu suche liscie manzanity krzyczaly: - Sluchajcie, ona sie porusza! - wiec staralam sie nie ruszac, ale z zimna wciaz zwijalam sie w klebek; zimno bylo tu, na gorze, wiatr niosl nad szczytami mgle od morza. Przez te mgle i noc nic nie widzialam, choc bez przerwy gapilam sie w ciemnosc. Dostrzeglam jedynie, ze sama chcialam przyjsc na te gore, myslac, ze wszystko pojdzie dobrze, ze pojde tropem pumy; tymczasem skonczylo sie na niczym i uciekalam od pum przez caly dzien. A stalo sie tak dlatego, ze nie przyszlam tutaj, by stac sie puma, pragnelam tylko pokazac dzieciom, ktore nazywaly mnie polosoba, ze jestem lepsza osoba od nich, dzielna i swieta osmiolatka. Rozplakalam sie. Upadlam twarza w kurz i opadle liscie i plakalam w ziemie, matke moich matek, a z moich lez powstalo na tej gorze male, slone, blotniste miejsce. To przypomnialo mi Wakwa Blota, piesn, ktorej nauczyl mnie stary czlowiek przy Gejzerach. Odspiewalam ja w myslach i troche pomoglo. Noc byla i byla, pragnienie i chlod nie dawaly mi zasnac, a sennosc nie pozwalala sie obudzic. Gdy tylko zaczelo sie rozjasniac, zeszlam z grani w poszukiwaniu wody, wedrujac w dol przez gesty busz u szczytu jednego z kanionow. Zrodlo niepredko pozwolilo sie odnalezc; w plataninie wawozow wszystko mi sie pokrecilo i kiedy w koncu znow wydostalam sie na gran, okazalo sie, ze jestem pomiedzy Gora Sinshan i Ta, Ktora Patrzy. Poszlam dalej, az dotarlam do duzego, lysego pagorka, z ktorego ujrzalam Gore Sinshan z drugiej strony, z zewnatrz. Bylam na zewnatrz Doliny. Tego dnia, jak i poprzedniego, caly czas wedrowalam, ale cos odmienilo sie w moim umysle - przestal myslec, a jednak zachowal jasnosc. Powtarzalam sobie tylko: "Sprobuj obejsc dokola te gore, Te, Ktora Patrzy, nie schodz ani nie podchodz zanadto i wroc na ten lysy pagorek". Bylo cos dobrego w tym miejscu, gdzie dziki owies zolcil sie blado w promieniach slonca; sadzilam, ze bede umiala don trafic. Szlam wiec dalej, wolajac w pozdrowieniu heya wszystkiemu, co mnie spotykalo: swierkom, sosnom, kasztanowcom, sekwojom, manzanicie, chroscinom i debom; sokolom, dzieciolom, mucholowkom, sikorkom i sojkom; lisciom polnej rozy, karlowatym debom, trujacemu bluszczowi i tarninie; trawom, czaszce jelenia, odchodom krolika, wiejacemu od morza wiatrowi. Tam, po tamtej stronie, gdzie sie polowalo, niewiele jeleni chcialo zblizyc sie do istoty ludzkiej. Tutaj ujrzalam je piec razy, a raz zobaczylam kojota. Do jeleni rzeklam: - Pozdrawiam was, jak umiem, o Milczacy, a wy mnie tez pozdrowcie, jezeli mozecie! - kojota zas nazwalam Spiewajacym. Widywalam juz kojota, gdy owce sie kocily, kojota wymykajacego sie z szalasu i kojota jak strzep brudnego futra, martwego, ale nigdy jeszcze nie widzialam kojota w jego Domu. Stal pomiedzy dwiema sosnami kilka metrow ode mnie, potem zblizyl sie nieco, aby lepiej mnie widziec. Usiadl, oplatajac nogi ogonem, i przyjrzal mi sie. Mysle, ze nie pojmowal, czym jestem; moze nigdy nie widzial dziecka? Moze byl mlodym kojotem i nigdy nie widzial ludzkiej osoby? Podobal mi sie, szczuply i schludny, w kolorze, jaki zima przybiera dziki owies, o jasnych oczach. - Spiewajacy - powiedzialam - pojde z toba! Siedzial, patrzyl na mnie i zdawal sie usmiechac, gdyz pysk kojota uklada sie w usmiech; potem wstal, przeciagnal sie lekko i odszedl jak cien. Nie widzialam, jak odchodzil, nie moglam wiec isc za nim, ale tej nocy on i jego rodzina dlugo spiewali mi wakwa kojota. Tym razem mgla nie przyszla, ciemnosc pozostala miekka i przejrzysta, odkryly sie wszystkie gwiazdy. Lezac na polanie wsrod starych drzew laurowych, patrzylam na ich wzory i czulam sie lekka; unosilam sie, bylam czescia nieba. Tak Kojot wpuscil mnie do swego Domu. Nastepnego dnia wrocilam na porosniety dzikim owsem wzgorek, ktory pozwolil mi ujrzec odwrotna strone Gory Sinshan, i oprozniajac sakiewke zlozylam miejscu swe dary. Nie poszlam dalej, aby zamknac krag, lecz zeszlam do dzielacego obie gory wawozu, zamierzajac obejsc Gore Sinshan od poludniowego wschodu i w ten sposob dopelnic heyiya-if. Prowadzil mnie potok; latwo sie szlo jego brzegiem, ale strome zbocza wawozu, ktorym plynal, byly gesto porosniete trujacym sumakiem. Schodzilam coraz nizej, nie bardzo wiedzac, dokad ide. Te kaniony nosza nazwe Lisie Jamy, lecz zadna z pozniej zapytanych osob - ani mysliwi, ani ludzie z Lozy Wawrzynu - nie znala miejsca, na ktore trafilam. Bylo to dlugie, mroczne jeziorko, gdzie potok zdawal sie konczyc bieg, otoczone drzewami, jakich nigdy nie widzialam, o gladkich pniach i konarach oraz trojkatnych, zoltawych lisciach. Caly staw byl nimi upstrzony. Wlozylam reke do wody, aby zapytac ja o droge, i poczulam, ze jest w niej moc. Przestraszylam sie, tak byla ciemna i nieruchoma; nie znalam takiej wody ani jej nie chcialam. Ciezka i czarna, podobna byla do krwi. Nie moglam jej pic. Kucnelam w goracym cieniu pod drzewami, czekajac na slowo, na znak, probujac zrozumiec. Cos przyfrunelo ku mnie, slizgajac sie po wodzie: wielki nartnik szybko przemknal po lsniacej, wkleslej powierzchni. -Pozdrawiam cie, jak umiem, o Milczacy, a ty mnie tez pozdrow, jezeli mozesz! - zawolalam. Owad zawisl na chwile tam, gdzie zawsze istnial, miedzy powietrzem i woda, a potem zniknal w przybrzeznym cieniu. I to bylo wszystko. Wstalam, zaspiewalam heya-na-no, omijajac sumaki wdrapalam sie na zbocze wawozu i poszlam przez Lisie Jamy do Tylnego Kanionu i dalej, na nasza gore, w upale letniego popoludnia, gdy swierszcze jazgotaly jak tysiace dzwonkow, a sojki czarnoczube i blekitne wydzieraly sie na mnie, klnac po calym lesie. Te noc przespalam smacznie pod debami po swojej stronie gory, a nastepnego, czwartego juz dnia, sporzadzilam rozdzki z pior, ktore przyszly do mnie podczas mej wedrowki, i przy zrodelku cieknacym spod skal u szczytu wawozu zrobilam tyle zrodlanego wakwa, ile tylko moglam. Potem ruszylam w kierunku domu i o zachodzie slonca dotarlam do Gahheya. W letnim domu nie zastalam Wierzby; tylko Waleczna przedla przy kominku. -No prosze! - powiedziala. - Moze sie wykapiesz, co? Wiedzialam, ze cieszy sie z mojego powrotu, z tego, ze jestem juz bezpieczna w domu, a kpi ze mnie, bowiem po zrobieniu wakwa zapomnialam sie umyc, tak sie spieszylam, aby cos zjesc; bylam cala oblepiona blotem. Gdy schodzilam do Twardego Potoku, czulam sie staro, jakby nie bylo mnie dluzej niz cztery dni, dluzej niz ten miesiac w Kastoha-na, dluzej niz osiem lat mojego zycia. Umylam sie i w zapadajacym zmierzchu wrocilam na hale. Stala tam skala Gahheya, wiec podeszlam do niej. -Teraz mnie dotknij - powiedziala. Tak tez zrobilam - i wrocilam do domu. Wiedzialam, ze przyszlo do mnie cos, czego nie rozumiem i wlasciwie nie chce, z tego dziwnego miejsca, od stawu i nartnika; lecz zawiasem mej wedrowki byl zloty pagorek i spiewal dla mnie kojot; jak dlugo kamien dotykal mojej dloni, wiedzialam, ze nie zbladzilam, choc nigdzie nie doszlam. Poniewaz mialam w Dolinie tylko jednego dziadka i babke, pewien mezczyzna z Blekitnej Gliny, imieniem Dziewieciokat, zaproponowal, ze zostanie moim bocznym dziadkiem i nim ukonczylam dziewiec lat, przyszedl do nas ze swego domu w Kanionie Niedzwiedziego Potoku, aby nauczyc mnie Piesni Ojcow. Niedlugo potem zostawilismy owce przy Gahheya, pod opieka rodziny z Obsydianu, i zeszlismy wszyscy razem do Sinshan przygotowac sie do Tanca Wody. Po raz pierwszy znalazlam sie latem w miescie. Nikogo tam nie bylo oprocz kilku osob z Blekitnej Gliny. Calymi dniami spiewalam i robilam heyiya w opustoszalym Sinshan, az poczulam, jak moja dusza - podobnie jak dusze innych tancerzy - otwiera sie i rozposciera, wypelniajac te pustke. Z glinianej blekitnej misy lala sie woda, w letnim upale nasze piesni zamienialy sie w stawy i strumienie. Kiedy inne domy wrocily z Letnisk, odtanczylismy Wode. Przy Tachas Touchas wysechl potok i ludzie stamtad przybyli na nasz taniec; niektorzy zamieszkali u krewnych, inni obozowali na Polach Sinshan lub spali na balkonach. Bylo nas tylu, ze taniec nigdy nie ustawal, a heyimas Blekitnej Gliny nasycil sie spiewem i moca tak wielka, ze gdy dotknelo sie jego dachu, to jakby dotknelo sie lwa. To bylo wielkie wakwa. Trzeciego i czwartego dnia przylaczyli sie do nas mieszkancy Madidinou i Telina, ktorzy uslyszeli, jaka to Woda odbywa sie w Sinshan. Ostatniego dnia ludzie wylegli na balkony, heyiya-if ogarnelo cale miejsce tanca, a niebo na polnocnym zachodzie i poludniowym wschodzie roztanczylo sie suchymi blyskawicami. Dzwiek bebnow zlal sie z hukiem grzmotow, a my tanczylismy Deszcz az do morza i z powrotem w gore, az do chmur. Ktoregos dnia miedzy Woda i Winem wybralam sie z kuzynami z Madidinou zbierac jezyny pod Przepiorcza Skala. Wiekszosc krzakow juz przebrano i dla nas zostalo niewiele owocow, wiec Pelikan i ja zaczelysmy bawic sie w dzikie psy, na ktore lowca Chmiel polowal na ciasnych, kolczastych sciezkach wsrod jezynowych zarosli. Zaczekalam, az Chmiel minie moja kryjowke, po czym z glosnym szczekaniem skoczylam nan i przewrocilam na ziemie. Stracil dech i przez chwile sie gniewal, dopoki skamlac nie zaczelam lizac jego reki. Wowczas usiedlismy w trojke i dlugo rozmawialismy. Nagle powiedzial: -Wczoraj przez nasze miasto przeszli ludzie o ptasich glowach. -To znaczy zbieracze pior? - zapytalam. -Nie, mezczyzni z glowami jak ptaki - odparl. - Jak jastrzebi