LE GUIN URSULA K. Wracac wciaz do domu URSULA K. LE GUIN kompozytor: Todd Barton geomanta: George Hersh mapki rysowala Autorka przelozyla: Barbara Kopec ilustracje wykonala: Katarzyna Karina Chmiel Spis tresci Nota pierwsza 9 Piesn przepiorki 11 W strone archeologii przyszlosci 13 MOWIKAMIEN, Czesc pierwsza 16 Kodeks Serpentynu 62 Tablice Dziewieciu Domow 68 Gdzie to jest 70 Pandora zmartwiona tym, co robi: wzor 73 KILKA HISTORII GLOSNOOPOWIEDZIANYCH 74 Kilka historii opowiedzianych pewnego wieczora... 74 Shahugoten 78 Opiekunka 80 Suszone myszy 84 Dira 86 WIERSZE, Czesc pierwsza 91 Jak sie umiera w Dolinie 105 Pandora siedzac nad potokiem 119 CZTERY OPOWIESCI ROMANTYCZNE120 Mlynarz 121Zagubiona 122 Odwazny czlowiek 128 U Zrodel Orlu 132 WIERSZE, Czesc druga 139 CZTERY OPOWIESCI 148 Stare kobiety nienawidza 148Wojna z Ludem Swin 157 Miasto Chumo 164 Klopoty z Ludem Bawelny 165 Pandora zmartwiona tym, co robi, w podnieceniu zwraca sie do czytelnika 180 Miasto i Czas 182 Miasto 182 Dziura w powietrzu 188 Duzy i Maly 192 Poczatki 195 Czas w Dolinie 199 MOWIKAMIEN, Czesc druga 212 UTWORY DRAMATYCZNE 251 Uwaga na temat scen w Dolinie 251Noc Weselna w Chukulmas 252 O Krzyczacym Mezczyznie, Rudej Kobiecie oraz Niedzwiedziach 266 Tabetupah 273 Pioropusz 277 Chandi 285 Pandora zmartwiona tym, co robi, odnajduje droge w Doline przez deby ostrolistne 302 Tanczenie Ksiezyca 305 WIERSZE, Czesc trzecia 316 OSIEM ZYCIORYSOW 329 Pociag 331Ona slucha 332 Junko 334 Promienna pustka wiatru 339 Biale Drzewo 341 Historia trzeciego dziecka 344 Pies u drzwi 350 Widzaca: zyciorys Dzieciol z Serpentynu w Telina-na 352 KILKA KROTKICH TEKSTOW ZDOLINY 382 Pandora rozmawia z archiwistka biblioteki Lozy Chrosciny wWakwaha-na 393 NIEBEZPIECZNI LUDZIE 398 Uwaga o powiesci 398Rozdzial drugi 400 Pandora milo do milego czytelnika 427 MOWIKAMIEN, Czesc trzecia 428 Przekazy dotyczace Kondorow 477 O zebraniu w sprawie Wojownikow 483 WIERSZE, Czesc czwarta 491 Od Ludow Domow Ziemi w Dolinie do Innych Ludow, ktore zamieszkiwaly Ziemie przed nimi. 509 TYL KSIAZKI 511 Dlugie nazwy Domow 513Kilka Innych Ludow z Doliny 519 1. Zwierzeta Obsydianu 519 2. Zwierzeta Blekitnej Gliny 527 Krewni 532Loze, stowarzyszenia, kunszty 540 Co sie nosilo w Dolinie 544 Co jedzono 548 Muzyczne instrumenty Kesh 557 Mapy 563 Taniec Swiata 567 Taniec Slonca 577 Pociag 587 Kilka uwag na temat praktyk medycznych 590 Traktat o praktykach 599 Gry i zabawy 601 Kilka metafor generacyjnych 605 Trzy wiersze Pandory... 609 Zycie na Wybrzezu, energia i taniec 611 Milosc 617 Pisany Kesh 619 Alfabet Kesh 621 Tryby Ziemi i Nieba 624 Uwaga na temat form narracyjnych 626 Literatura mowiona i pisana 628 Pandora juz sie nie martwi 634 GLOSARIUSZ 636 Liczby Kesh 636 PIESN JAKALY 655 MAPY Rzeki wpadajace do Morza Wewnetrznego 151 Niektore ludy i miejsca znane Kesh 171 Miasto Sinshan 218 Nazwy domow Sinshan 224 Dziewiec Miast nad Rzeka: I 458 Dziewiec Miast nad Rzeka: II 474 Niektore sciezki wokol Potoku Sinshan 564 Zlewisko Potoku Sinshan 565 Nota pierwsza Ludzie opisani w tej ksiazce mogliby kiedys, w dalekiej przyszlosci, zamieszkiwac Polnocna Kalifornie.Przewazaja tu ich wlasne glosy - opowiesci, sztuki teatralne, wiersze i piesni, w ktorych mowia za siebie i o sobie; jesli zas czytelnik scierpi pewne nieznane okreslenia, wszystkie w koncu stana sie jasne. Podejmujac sie tej pracy jako pisarz uznalam, iz najlepiej bedzie umiescic opisy i objasnienia w rozdziale o nazwie Tyl Ksiazki. Tam znajda je ci, ktorych bawia komentarze, ci zas, ktorzy lubia narracje, beda mogli je opuscic; takze Glosariusz moze okazac sie zabawny lub uzyteczny. Przeklad z jezyka, ktory jeszcze nie istnieje, nastrecza spore trudnosci, nie nalezy wszakze przesadzac. Ostatecznie przeszlosc potrafi byc rownie niejasna jak przyszlosc. Starozytna chinska ksiege "Tao te ching" tlumaczono na angielski dziesiatki razy - zaiste, sami Chinczycy musza ja na nowo tlumaczyc na chinski w kazdym cyklu Kataju; coz, kiedy zaden przeklad nie przywroci nam ksiegi napisanej przez Lao Tzu (ktory byc moze wcale nie istnial). Wszystko, co mamy, to "Tao te ching" teraz i tutaj. Podobnie rzecz sie ma z przekladami literatury przyszlosci; fakt, ze nie zostala jeszcze napisana, blaha nieobecnosc tlumaczonego tekstu nie stanowi znow takiego problemu. To, co bylo i co byc moze, spoczywa - jak odwrocone tylem dziecko - w ramionach milczenia. Wszystko, co mamy, co kiedykolwiek miec bedziemy, to teraz, tutaj. Piesn przepiorki (Z Tanca Lata) Na polach nad rzeka po lakach nad rzeka po polach nad rzeka na lakach nad rzeka biegna dwie przepiorki Biegna dwie przepiorki leca dwie przepiorki dwie przepiorki biegna dwie przepiorki leca na lakach nad rzeka W strone archeologii przyszlosci Co czuje wytrwaly uczony, gdy spod bezksztaltnych kep zarosli i porosnietych ostem niewyraznych rowow wylania sie wreszcie wyrazny, czysty kontur; tu byl zewnetrzny szaniec... tu brama... a tam spichlerz! Bedziemy kopac tu i tu, a potem chce rzucic okiem na ten kopczyk na zboczu... Jakze prawdziwa wielkosc poznaje, gdy przesypujac piach miedzy palcami, wyczuwa w dloni cienki krazek i oczysciwszy go ruchem kciuka, widzi wytloczony w kruchym brazie wizerunek rogatego bozka! Jakze im zazdroszcze ich lopatek, sit i miarek, ich narzedzi, ich madrych, sprawnych rak, ktorymi dotykaja, ujmuja to, co znajda! Nie na dlugo rzecz jasna; oddadza wszystko do muzeum; jednak przez chwile moga zatrzymac to w dloniach. Znalazlam wreszcie miasto, za ktorym gonilam. Przez ponad rok kopalam w niewlasciwych miejscach i upieralam sie przy niedorzecznych pomyslach - na przyklad, ze musi miec mury i jedna brame; gdy jednak raz jeszcze spojrzalam na mape regionu, wolno, lecz tak pewnie jak wschodzace slonce zajasniala mi oczywista prawda, ze miasto lezy tutaj, w ramionach potokow, ze caly czas mialam je pod stopami. I ze nigdy nie bylo otoczone murami; po coz im, u licha, mury? A to, co uwazalam za brame, to most nad miejscem, gdzie strumienie sie lacza. A tam, na pastwisku za stodola, swiete budynki i miejsce tanca - nie w srodku miasta, gdyz srodkiem jest Zawias, lecz na wlasciwym ramieniu podwojnej spirali, oczywiscie na prawym. Tak wlasnie, tak wlasnie jest. Nie zamierzam kopac tu z nadzieja, ze znajde kawalek dachowki, teczowa stopke kielicha, ceramiczny czubek baterii slonecznej lub maly pieniazek z kalifornijskiego zlota, ten sam - gdyz rdza zlota sie nie ima - ktory, odwazony niegdys w Placerville, wydany na dziwki lub dzialki w San Francisco, nieco pozniej byl moze obraczka slubna, i ktory w skarbcu glebszym niz kopalnia, gdzie sie zrodzil, trwal ukryty, az wszelkie rekojmie stracily podstawe; by teraz, za tym obrotem, przybrac ksztalt slonca o kretych promieniach, ktore zreczny rzemieslnik dostaje w nagrode - nie, tego nie znajde. Tego tu nie ma. Male, zlote slonce nie mieszka, jak to mowia, w Domach Ziemi. Rozplywa sie we mgle, na pustkowiu poza dniem i noca, w Domach Nieba. Moj skarb to skorupy peknietego garnca na drugim koncu teczy. Tam kop! Co znajdujesz? Ziarno; ziarno dzikiego owsa. Przez dziki owies ide wsrod domow Sinshan, miasteczka, ktorego szukalam. Minawszy Zawias, wkraczam na miejsce tanca. Mniej wiecej tam, gdzie ten dab z Doliny, stanie Obsydian na polnocnym wschodzie; nie opodal, na polnocnym zachodzie, Dom Blekitnej Gliny, zaryty w zbocze wzgorza; blizej srodka - Serpentyn Czterech Stron; na zakrecie zas wiodacym w dol, ku strumieniowi, dwa Domy z Suszonej Cegly, Czerwonej i Zoltej Adoby, na poludniowym wschodzie i zachodzie. Jesli, jak sadze, zwykli heyimas budowac pod ziemia, beda musieli osuszyc to pole; widac bedzie tylko piramidy dachow i zdobienia na szczytach drabiny wejsciowej. Wyraznie to widze; patrzec oczyma duszy moge tu do woli. Stoje na starym pastwisku, gdzie nie ma nic, tylko deszcz i slonce, dziki owies, osty i dzika salsefia, gdzie bydlo sie nie pasie, gdzie chodza jelenie, stoje tutaj, zamykam oczy i widze: miejsce tanca, schodkowe piramidy dachow, nad Obsydianem zas ksiezyc z mosiadzu na wysokiej tyczce. Jesli poslucham, czy uslysze glosy uchem duszy? Czy Schliemann slyszal glosy na ulicach Troi? Jezeli slyszal, takze byl szalony, Trojanie wszak nie zyja od trzech tysiecy lat. Co jest bardziej odlegle, niedostepne, milczace - martwe czy nie narodzone? Ci, ktorych kosci w proch sie obrocily pod kepami ostow, w grobowcach Przeszlosci, czy tamci, co zwiewnie tanczac wsrod molekul, zyja, gdzie wiek mija jak dzien, wsrod basniowego ludu, pod wielkim dzwonem Wzgorza Mozliwosci? Ich nie dosiegnie szpadel. Ich kosci nie istnieja. Jedyne ludzkie szczatki na tym polu naleza do tych, ktorzy byli pierwsi, oni zas tu nie grzebali, nie zostawili po sobie grobow, plytek, skorup, murow ani monet. Jezeli kiedys nawet stalo tu ich miasto, zrobili je z tego, co sklada sie na las i lake, a czego juz nie ma. Prozno by nasluchiwac - slowa ich mowy ucichly, ucichly na zawsze. Obrabiali obsydian - on jeden pozostal; w starym warsztacie na skraju lotniska bogaczy wciaz jeszcze lezy mnostwo okruchow, choc nikt od lat nie znalazl tam skonczonego ostrza. Wszelkie inne slady po nich zaginely. Brali Doline w posiadanie lekko, bez wysilku; miekko po niej chodzili. Jak ci inni, ci, ktorych szukam. Mysle, ze mozna ich znalezc w jeden tylko sposob, tylko jedna archeologia moze okazac sie skuteczna: Wez w ramiona dziecko albo wnuka, a jesli nie masz, pozycz niemowle i pojdz na pole dzikiego owsa za stodola. Stan pod debem na zboczu wzgorza twarza do strumienia. Stoj cicho. Byc moze dziecko cos ujrzy, uslyszy glos lub do kogos przemowi - do kogos z domu. MOWIKAMIEn CZESC PIERWSZA Mowikamien to moje ostatnie imie. Przyszlo do mnie z mojego wyboru, zamierzam bowiem mowic o tym, gdzie chodzilam, gdy bylam mloda; teraz jednak juz nigdzie nie chodze, tylko siedze jak kamien w tym miejscu, na tej ziemi, w tej Dolinie. Dotarlam wreszcie tam, dokad zmierzalam.Moj Dom to Blekitna Glina, moje domostwo zas - Wysoki Ganek z Sinshan. Moja matke nazywano Pipil, Wierzba oraz Popiol. Imie mojego ojca, Abhao, w Dolinie znaczy Zabija. W Sinshan dzieci czesto nosza imiona ptakow, albowiem sa, jak one, poslancami. Przed moim przyjsciem na swiat, pod polnocnymi oknami Wysokiego Ganku, wsrod debow, zwanych Gairga, przez caly miesiac siadywala sowa i spiewala swoja sowia piesn; a zatem moje pierwsze imie brzmi Polnocna Sowa. Wysoki Ganek to budynek stary, solidny, o przestronnych izbach; szkielet i krokwie zrobiono z sekwoi, podlogi z debu, okna z kwadratowych szybek z przejrzystego szkla. Balkony Wysokiego Ganku rozlegle sa i piekne. Pierwsza mieszkanka naszych pokojow, na pierwszym pietrze, pod dachem, byla prababka mojej babki; duze rodziny rozrastajac sie, potrzebowaly calych pieter, jednak babka byla jedyna w swoim pokoleniu, a wiec zajmowalysmy tylko dwa pokoje od zachodu. Nie dawalysmy wiele. Zbieralysmy owoce dziesieciu dzikich oliwek i kilku innych drzew, rosnacych na Grani Sinshan, po nasiona chodzilysmy na polane na wschodnim zboczu Wakyahum, i uprawialysmy ziemniaki, kukurydze i warzywa przy potoku na poludniowy wschod od Wzgorza Adoby; ale i tak bralysmy ze spichlerzy znacznie wiecej zboza i fasoli, niz moglysmy do nich dostarczyc. Moja babka, Waleczna, trudnila sie tkaniem. Gdy bylam dzieckiem, nie miala w rodzinie owiec i wiekszosc swych tkanin oddawala za welne, aby moc tkac nadal. Pierwsza rzecz, jaka pamietam, to palce mojej babki, biegajace tam i z powrotem po osnowie krosna, i srebrny polksiezyc bransolety, migajacy na jej przegubie pod czerwonym rekawem. Druga rzecza, jaka pamietam, jest wycieczka do zrodel naszego potoku w pewien mglisty zimowy poranek. Po raz pierwszy poszlam z dziecmi Blekitnej Gliny nabrac wody na wakwa nowego ksiezyca. Zmarzlam tak bardzo, ze sie rozplakalam, a inne dzieci smialy sie, ze swoimi lzami zepsulam wode. Uwierzylam im i rozryczalam sie na dobre. Moja babka, prowadzaca uroczystosc, przekonywala mnie, ze woda jest w porzadku i pozwolila mi niesc dzban ksiezyca az do miasta; plakalam jednak i lkalam przez cala droge, gdyz bylo mi zimno i wstyd, a dzban zrodlanej wody bardzo mi ciazyl. Jestem juz stara, ale wciaz czuje chlod, wilgoc i ciezar, widze we mgle czarne ramiona manzanity i slysze smiech i rozmowy, rozbrzmiewajace wokol mnie na stromej sciezce przy potoku. Ide tam, ide Gdzie wtedy Plakalam nad potokiem. Idzie tam, idzie Gesta mgla nad potokiem. Niewiele plakalam w zyciu, byc moze za malo. Ojciec mojej matki mawial: "Kto sie najpierw smieje, ten pozniej placze; kto najpierw placze, ten sie pozniej smieje". Pochodzil z Serpentynu z Chumo i wrocil do tego miasta, aby zamieszkac z rodzina swej matki. Babce to nie przeszkadzalo; powiedziala kiedys: "Zyc z moim mezem, to jakby jesc surowe zoledzie". Ale czasem odwiedzala go w Chumo, on zas przyjezdzal do nas na wzgorza w letnie upaly, gdy Chumo na dnie Doliny smazylo sie jak nalesnik. Jego siostra, Zielony Bebenek, byla slawna tancerka Lata, ale cala ta rodzina nigdy nic nie dawala. Mowil, ze cierpieli biede, gdyz jego matka i siostra daly juz wszystko dawniej, kiedy organizowaly w Chumo Tance Lata, ale babka twierdzila, ze to dlatego, ze nie lubili pracowac. Moze oboje mieli racje. Inne ludzkie osoby z mojej najblizszej rodziny mieszkaly w Madidinou. Najpierw zamieszkala tam siostra mojej babki, a potem jej syn ozenil sie z miejscowa kobieta z Czerwonej Adoby. Gdy sie odwiedzalismy, co zdarzalo sie czesto, bawilam sie z kuzynami, dziewczynka i chlopcem o imionach Pelikan i Chmiel. Za czasow mojego dziecinstwa do naszej rodziny nalezaly tez zwierzeta: himpi, drob oraz kotka. Nasza kotka, czarna, bez jednego jasnego wloska, urodziwa i dobrze wychowana, byla wspaniala lowczynia. Jej kocieta wymienialismy na himpi, ktorych przez pewien czas mialam caly kojec. Do mnie nalezala opieka nad nimi i kurczetami; pilnowalam tez, aby koty nie dostaly sie na wybiegi pod balkonami na dole. Bylam bardzo mala, gdy zamieszkalam wsrod zwierzat i nasz kogut z zielonym ogonem potrafil mnie jeszcze przestraszyc. Wiedzial o tym; wyciagal szyje i nacieral na mnie, miotajac przeklenstwa, a ja przelazilam przez plotek i uciekalam przed nim do wybiegu himpi. Wtedy himpi podbiegaly do mnie, siadaly i gwizdaly. Byly dla mnie wielka pociecha, wieksza nawet niz kocieta. Nauczylam sie nie nadawac im imion i nie sprzedawac ich zywych na mieso; te, ktore chcialam wymienic, szybko usmiercalam sama, bowiem niektorzy zabijaja zwierzeta glupio i nieumiejetnie, powodujac wiele bolu i leku. Kiedy do wybiegu wdarl sie rozszalaly owczarek i zabil wszystkie himpi oprocz kilku mlodych, plakalam tak bardzo, ze nawet moj dziadek byl zadowolony. Potem przez wiele miesiecy nie chcialam rozmawiac z zadnym psem. Ale dla nas to wszystko skonczylo sie dobrze, gdyz w zamian za utracone himpi rodzina owczarka dala nam owce; ta owca urodzila dwoje jagniat i moja matka znow zostala pasterzem, a babka nareszcie miala wlasna welne do tkania. Nie pamietam, kiedy nauczylam sie spiewac i tanczyc; babka szkolila mnie, zanim jeszcze zaczelam mowic i chodzic. Gdy skonczylam piec lat, poszlam do heyimas wraz z innymi dziecmi z Blekitnej Gliny. Potem ksztalcilam sie u nauczycieli w heyimas oraz w Lozach Krwi, Debu i Kreta, poznalam Podroz Soli, terminowalam krotko u poetki Gniewnej i nieco dluzej u Glinianego Slonca, garncarza. Nie bylam bystra i nigdy nie rozwazalam pojscia do szkoly w wielkim miescie, chociaz kilkoro dzieci z Sinshan tak zrobilo. Lubilam uczyc sie w heyimas, uczestniczyc w strukturze wiedzy wiekszej niz moja wlasna; znajdowalam tu wytchnienie od gniewu i strachu, ktorych nie potrafilam zrozumiec ani opanowac bez pomocy z zewnatrz. Ale nie dowiedzialam sie tak duzo, jakbym mogla, bo zawsze sie cofalam i mowilam:,Ja nie umiem". Niektore dzieci ze zlosci czy z glupoty nazywaly mnie Hwikmas, "pol-Domu", czasem tez slyszalam, jak ludzie mowia o mnie: "To pol osoby". Rozumialam to po swojemu, na swoja niekorzysc, bo nikt w domu mi tego nie wyjasnil. Zapytac w heyimas nie mialam odwagi, nie smialam tez nigdzie pojsc, aby poznac swiat poza naszym malym Sinshan i ujrzec Doline nie jako calosc, lecz jako czesc calosci. Poniewaz matka i babka nigdy nie wspominaly mojego ojca, w pierwszych latach zycia wiedzialam jedynie, ze przyszedl spoza Doliny, a potem odszedl. Dla mnie to oznaczalo tylko tyle, ze nie mialam matki ojca ani jego Domu, a zatem bylam tylko polosoba. Nawet nie slyszalam o ludziach Kondora. Przezylam osiem lat, zanim ujrzalam tych ludzi na placu w Kastoha-na, gdy poszlysmy do goracych zrodel leczyc reumatyzm babki. Opowiem te podroz. To niewielka podroz sprzed wielu lat, podroz cichego powietrza. Pewnego dnia, mniej wiecej miesiac po Tancu Swiata, wstalysmy rano, jeszcze w ciemnosciach. Nakarmilam czarna kotke, Sidi, resztkami miesa. Byla coraz starsza; obawialam sie, ze podczas naszej nieobecnosci bedzie glodna i zamartwialam sie tym calymi dniami. Matka powiedziala do mnie: -Sama to zjedz. Kotka zlapie sobie, co trzeba! Matka byla surowa i rozsadna. Babka rzekla jednak: -Dziecko karmi swoja dusze. Daj pokoj. Wygasilysmy ogien i zostawiajac drzwi uchylone dla kota i wiatru, w swietle ostatnich gwiazd zeszlysmy ze schodow. Domy wygladaly w ciemnosciach jak wzgorza, mrocznie; wydalo mi sie wtedy, ze na miejscu zgromadzen jest jasniej. Minelysmy Zawias i weszlysmy do heyimas Blekitnej Gliny. Tam czekala na nas Muszla, ktora nalezala do Lozy Lekarzy i leczyla bole babki; od dawna sie przyjaznily. Napelnily mise woda i odspiewaly razem Powrot. Gdy wyszlysmy na miejsce tanca, zaczynalo switac. Muszla odprowadzila nas przez Zawias i dalej, przez cale miasto, a kiedy przekroczylysmy Potok Sinshan, kucnelysmy pod debem, zeby zrobic siku, i ze smiechem zlozylysmy sobie zyczenia: -Wedruj w zdrowiu! -Zostan w zdrowiu! Tak robili ludzie z Nizszej Doliny, gdy udawali sie w podroz, ale teraz malo kto o tym pamieta. Muszla zawrocila, a my minelysmy stodoly i powedrowalysmy miedzy potokami przez Pola Sinshan. Niebo nad okalajacymi Doline wzgorzami okrylo sie zolcia i czerwienia; pagorki i lasy wokol nas byly zielone, a Gora Sinshan za nami - granatowa. I tak szlysmy po ramieniu zycia; w powietrzu, w koronach drzew i na polach ptaki spiewaly swoje piesni, a gdy dotarlysmy do sciezki na Amiou i skrecily na polnocny zachod, ku Gorze-Babce, wzgorza na poludniowym wschodzie uwolnily biala krawedz slonca. Do tej pory chodze w tamtym swietle. Moja babka, Waleczna, ktora owego ranka czula sie dobrze i szla lekko, powiedziala: -Chodzmy odwiedzic rodzine w Madidinou. A wiec poszlysmy ku sloncu wzdluz Potoku Sinshan, gdzie domowe i dzikie kaczki oraz gesi rozprawialy, zerujac tlumnie na porosnietych sitowiem rozlewiskach. Oczywiscie, bywalam w Madidinou juz przedtem wielokrotnie, ale tym razem miasto wygladalo inaczej, gdyz po raz pierwszy wybieralam sie w podroz gdzies dalej. Czulam sie wazna i powazna i nie chcialam sie bawic z kuzynami z Czerwonej Adoby, chociaz sposrod wszystkich dzieci ich dwoje kochalam najbardziej. Moja babka wstapila na chwile do synowej -jej syn zmarl, zanim sie urodzilam - i przybranego ojca swych wnukow, a potem podazylysmy na przelaj przez sady sliw i moreli, az wyszlysmy na Dluga Prosta Droge. Wraz z kuzynami z Madidinou wiele razy przekraczalam te droge, ale teraz pierwszy raz mialam po niej isc. Chociaz czulam sie wazna, ogarnal mnie strach i przez pierwsze dziewiec krokow szeptalam heya. Ludzie mowili, ze Droga to najstarsze dzielo rak ludzkich w calej Dolinie i ze nikt nie wie, od kiedy tu jest. Niektore jej odcinki istotnie biegly calkiem rowno, jednak inne zakrecaly ku Rzece, a potem znow sie prostowaly. W jej pyle odcisnely sie stopy obute i bose, racice owiec, osle kopyta, psie lapy, slady tylu nog, ze wydalo mi sie, iz sa to slady wszystkich ludow, jakie chodzily Droga od piecdziesieciu tysiecy lat. Wielkie deby z Doliny oslanialy ja z obu stron od slonca i wiatru; miejscami rosly tez wiazy, topole i olbrzymie, biale eukaliptusy, wielkie i pokrecone, zda sie, starsze niz Droga, ale poranne cienie drzew nie siegaly jednak na jej druga strone, taka byla szeroka. Myslalam, ze to dlatego, ze jest stara, ale matka wyjasnila mi, ze tuz po Swiecie wielkie stada szly tedy na porosniete slona trawa prerie u Ujscia Na, aby po Trawie powrocic do Gornej Doliny - niektore z tych stad liczyly nawet i tysiac owiec. Wszystkie zdazyly juz przejsc i napotkalysmy tylko wozy z gnojem, ciagnace za nimi, oraz grupe rozwrzeszczanych gowniarzy z Telina, ktorzy zbierali z pol lajno. Wykrzykiwali za nami jakies dowcipy, na ktore moja matka i babka odpowiadaly ze smiechem, ja jednak zakrylam twarz. Zakrywalam twarz rowniez wtedy, gdy pozdrawiali nas spotkani na drodze podrozni, a potem gapilam sie za nimi i zadawalam takie mnostwo pytan - kim sa? skad ida? dokad ida? - ze Waleczna zaczela smiac sie ze mnie i odpowiadac mi zartami. Poniewaz kulala, posuwalysmy sie wolno, poza tym wszystko bylo dla mnie nowe; to sprawilo, ze droga zdala mi sie niezmiernie dluga, jednak juz przed poludniem dotarlysmy do winnic Telina-na. Ujrzalam wznoszace sie na brzegach Na miasto: wielkie stodoly, mury i okna domow wsrod wysokich debow, schodkowe dachy heyimas, zolte i czerwone, a wsrod nich miejsce tanca przybrane flagami; miasto jak winne grono, jak bazant: bogate, kunsztowne, zdumiewajace, piekne. Syn przyrodniej siostry mojej babki mieszkal w Telina-na w domostwie Czerwonej Adoby i jego rodzina zaprosila nas, abysmy po drodze tam sie zatrzymaly. Telina bylo o tyle wieksze od Sinshan, ze myslalam, iz nigdy sie nie skonczy, zas dom krewnych o tyle wiekszy od naszego, ze myslalam, iz jemu takze nie ma konca. Wlasciwie rodzina liczyla tylko siedem czy osiem osob, mieszkajacych na parterze Zweglonego Domu, ale panowal tam taki ruch, tylu krewnych i znajomych wchodzilo i wychodzilo, tyle sie pracowalo, gadalo, gotowalo, przynosilo i zabieralo, iz uznalam, ze musi to byc najbogatsze domostwo na swiecie. Wszyscy sie rozesmieli slyszac, jak szepcze do babki: -Patrz! Maja siedem garnkow! Z poczatku bardzo sie zawstydzilam, ale gdy uslyszalam, jak powtarzaja moje slowa, jak dobrodusznie sie smieja, specjalnie zaczelam mowic rozne rzeczy, aby ich rozbawic. W koncu powiedzialam: -To domostwo jest ogromne, jak gora! Wtedy zona mojego wuja, Winorosl, odparla: -To przyjdz i zamieszkaj z nami na tej gorze, Polnocna Sowo. Mamy siedem garnkow, lecz ani jednej corki. Przydalaby sie nam! Mowila powaznie; byla osrodkiem calego dawania i brania, calego przeplywu, byla osoba szczodra. Ale moja matka nie dopuscila do siebie tych slow, babka zas usmiechnela sie tylko i nie powiedziala nic. Tego wieczora moi kuzyni z Czerwonej Adoby, dwaj synowie Winorosli z jeszcze innymi dziecmi, oprowadzili mnie po Telina. Zweglony Dom byl jednym z wewnetrznych domow przy lewym miejscu zgromadzen. Na miejscu srodkowym odbywaly sie wyscigi konne, co zdalo mi sie cudem nad cudy, gdyz nie przypuszczalam nawet, ze plac moze byc tak duzy, aby mogly sie na nim scigac konie. W ogole niewiele koni widzialam w zyciu; na pastwisku w Sinshan odbywaly sie jedynie wyscigi oslow. Tutaj trasa wyscigu prowadzila w lewo wokol placu, a potem nawrot i w prawo, z powrotem, aby dopelnic heyiya-if. Ludzie stojacy na balkonach i dachach trzymali w dloniach lampy na olej i baterie, robili zaklady, pili i krzyczeli, a konie, zwrotne jak jaskolki, scigaly sie wsrod blyskajacych w mroku swiatel, podczas gdy ich jezdzcy okrzykami zachecali je do walki. Na kilku balkonach przy prawym miejscu zgromadzen ludzie spiewali, szykujac sie widocznie do Tanca Lata. Dwie przepiorki biegna dwie przepiorki leca... Na miejscu tanca, w heyimas Serpentynu, rowniez spiewano, ale w drodze nad Rzeke ledwie tam zajrzelismy. Na dole, wsrod wierzbiny, gdzie na wodzie migotaly swiatla miasta, siedzialy pary szukajace odosobnienia. My, dzieci, skradalysmy sie ku nim przez kepy zarosli, a potem moi kuzyni krzyczeli glosno: -Panna z kawalerem jechali rowerem! - albo wydawali wulgarne odglosy i wtedy pary zrywaly sie i gonily za nami, glosno przeklinajac, a my uciekalismy kazde w swoja strone. Jezeli moi kuzyni tak sie bawili w kazda ciepla noc, to w Telina nie bylo duzego zapotrzebowania na srodki antykoncepcyjne. Zmeczeni, wrocilismy do domu, zjedlismy troche zimnej fasoli i poszlismy spac na balkonach i werandach, a Piesn Przepiorki dobiegala nas do rana. Nastepnego dnia nasza trojka wyruszyla bardzo wczesnie, 0 swicie, jednak przedtem zjadlysmy porzadne sniadanie. Gdy szlysmy przez sklepiony most nad Rzeka Na, matka wziela mnie mocno za reke. Nieczesto tak robila. Pomyslalam, ze to dlatego, ze przekroczenie Rzeki bylo rzecza swieta, ale teraz sadze, ze bala sie mnie utracic. Pewnie uwazala, ze powinna byla zostawic mnie u bogatych krewnych w bogatym miescie. Gdy wyszlysmy z Telina-na, babka zapytala: -Moze tylko na zime, Wierzbo? Moja matka milczala. Wtedy nie zastanawialam sie nad tym. Bylam szczesliwa 1 przez cala droge do Chumo paplalam o wszystkich cudownych rzeczach, jakie widzialam, slyszalam i robilam w Telina-na, a gdy mowilam, matka trzymala mnie za reke. Dotarlysmy do Chumo nawet o tym nie wiedzac, tak rozsiane i ukryte w drzewach sa tamtejsze domy. Mialysmy spedzic noc w naszym heyimas w tym miescie, ale najpierw poszlysmy odwiedzic meza babki, ojca matki. Mial wlasny pokoj u krewnych z Zoltej Adoby, w jednopietrowym domu wsrod debow, z widokiem na potok, w ladnym miejscu. Jego pokoj, a zarazem pracownia, byl duzy i przejmujaco wilgotny. Do tej pory znalam tego dziadka pod jego srodkowym imieniem, Garncarz, ale zmienil je i kazal nam do siebie mowic Zepsucie. Uznalam, ze to dziwaczne imie; rozpaskudzona przez rodzine z Telina, ktora smiechem witala moje dowcipy, zapytalam matke dosc glosno: -Czy on smierdzi? Slyszac to, moja babka powiedziala: -Badz cicho. To nie temat do zartow. Poczulam sie glupio, ale babka nie gniewala sie na mnie. Gdy inni mieszkancy domu rozeszli sie do swych pokojow, zostawiajac nas same z dziadkiem, zapytala go: -Coz to za imie dopusciles do siebie? -Prawdziwe - odpowiedzial. Wygladal inaczej niz poprzedniego lata w Sinshan. Zawsze byl ponury i zawsze narzekal; nikt nigdy nie robil nic dobrze, nikt oprocz niego, on sam zas robil niewiele, bo zazwyczaj pora byla niewlasciwa. Teraz nadal mial zacieta i skwaszona mine, ale nosil sie jak ktos wazny. -To bez sensu leczyc sie w goracych zrodlach - powiedzial do Walecznej. - Lepiej bys zrobila, gdybys zostala w domu i nauczyla sie myslec. -A jak sie to robi? - zapytala. -Musisz zrozumiec, ze twoje bole to tylko blad w mysleniu. Twoje cialo nie jest rzeczywiste. -Uwazam, ze jak najbardziej - zasmiala sie Waleczna, klepiac sie po biodrze. -Tak? - powiedzial Zepsucie. W prawej dloni trzymal drewniana szpatulke, sluzaca do wygladzania powierzchni wielkich dzbanow, ktore wytwarzal do przechowywania zywnosci; zrobiona byla z galezi oliwnej, tak dlugiej jak moje ramie i szerokiej na dlon. Podniosl lewa reke i przesunal przez nia szpatulke, ktora przeniknela miesnie i kosci jak noz przenika wode. Waleczna i Wierzba gapily sie na reke i na szpatulke. Zachecil je gestem, aby tez sprobowaly, ale nie zareagowaly; ja jednak bylam ciekawa i chcialam zwrocic na siebie uwage, wiec podnioslam prawa reke. Zepsucie podniosl szpatulke i przesunal ja przez moje przedramie miedzy nadgarstkiem i lokciem. Poczulam miekki ruch, tak jak czuje sie plomien swiecy, gdy przesuwa sie nad nim palec, i rozesmialam sie, zaskoczona. Dziadek spojrzal na mnie i rzekl: -Moze Polnocna Sowa przejdzie do Wojownikow? Wtedy po raz pierwszy uslyszalam ten wyraz. -Nic z tego - odparla Waleczna; wyczulam, ze jest rozgniewana. - Twoi Wojownicy to sami mezczyzni. -Moglaby wyjsc za jednego z nich - powiedzial dziadek. - Moglaby wyjsc za syna Zmarlej Owcy, gdy przyjdzie jej pora. -Mozesz zrobic wiesz co ze swoja zdechla owca! - zawolala Waleczna, lecz Wierzba dotknela jej ramienia, aby ja uspokoic. Nie wiem, czy przelekla sie mocy, jaka przejawil Zepsucie, czy tylko klotni miedzy rodzicami, tak czy owak udalo sie jej przywrocic spokoj. Wypilysmy z dziadkiem po kieliszku wina, a potem poszlysmy na miejsce tanca w Chumo i do heyimas Blekitnej Gliny. Tam, w pokoju goscinnym, spedzilysmy noc. Po raz pierwszy spalam pod ziemia; podobala mi sie cisza i nieruchomosc powietrza, ale nie bylam do nich przyzwyczajona. Budzilam sie w nocy, nasluchujac oddechow matki i babki, i zasypialam ponownie dopiero wtedy, gdy je uslyszalam. Rano Waleczna poszla zobaczyc sie z kilkoma osobami w Chumo, gdzie mieszkala, kiedy uczyla sie tkactwa, wiec wyruszylysmy dopiero okolo poludnia. Podazalysmy polnocno-wschodnim brzegiem Rzeki i wkrotce Dolina zaczela sie zwezac, droga zas utonela w sadach oliwek, sliw i nektarynek, stloczonych miedzy pagorkami, na ktorych rozpostarly sie tarasy winnic. Nigdy jeszcze nie bylam tak blisko Gory, ktora wypelnila mi oczy. Gdy sie obejrzalam, nie dostrzeglam juz Gory Sinshan; zmienila ksztalt lub przeslonily ja inne wzniesienia na poludniowo-zachodnim brzegu. Przestraszylam sie i w koncu powiedzialam o tym matce, ktora pojela moj lek i zapewnila, ze kiedy wrocimy do Sinshan, nasza gora bedzie na swoim miejscu. Po przekroczeniu Potoku Wether ujrzalysmy miasto Chukulmas wysoko wsrod wzgorz, hen, po drugiej stronie Doliny, i jego Wieze Ognia stojaca samotnie, zbudowana z czerwonych, pomaranczowych i zoltawobialych kamieni, ulozonych we wzor misterny niczym splot kosza albo skora weza. U stop pagorkow, na zoltych pastwiskach pomiedzy mackami lasow paslo sie bydlo, na plaskim, waskim dnie Doliny rozlozyly sie suszarnie oraz tlocznie win, a sadownicy z Chukulmas stawiali miedzy nimi swoje letnie domy. W mroku drzew na brzegach Na majaczyly mlyny; ich kola wydawaly dzwiek, ktory slychac bylo z daleka. Przepiorki wolaly trojtonowym krzykiem, wysoko na niebie wisial myszolow, w cichym powietrzu jasno swiecilo slonce. -To dzien Dziewiatego Domu - powiedziala matka. Babka rzekla tylko: -Uciesze sie, gdy dotrzemy do Kastoha. Od chwili gdy opuscilysmy Chumo, nic nie mowila i utykala coraz bardziej. Przed matka na drodze lezalo pioro - blekitne, szaro zebrowane pioro ze skrzydla sojki. To byla odpowiedz na jej slowa; podniosla je i zabrala ze soba. Nieduza kobieta o okraglej twarzy, 0 drobnych dloniach i stopach, tego dnia bosa, ubrana w stare spodnie ze skory kozla i koszule bez rekawow, z upietym wysoko warkoczem, z malym plecakiem i niebieskim piorem w dloni. Tak idzie w nieruchomym powietrzu, w blasku slonca. Do Kastoha-na doszlysmy, gdy cienie z zachodnich wzgorz schodzily juz w Doline. Waleczna ujrzala dachy nad sadami i powiedziala: -Aha, oto i Cipka Babuni! Starzy ludzie nazywali tak Kastoha, gdyz lezalo miedzy dwiema odnogami Gory. Slyszac te nazwe, wyobrazalam sobie mroczna, tajemnicza, polozona wsrod swierkow i sekwoi jaskinie, z ktorej wyplywala Rzeka. Gdy przekroczylysmy Most Na i zobaczylam miasto takie jak Telina, tylko wieksze, miasto z setkami domow, w ktorych zylo wiecej ludzi, niz sadzilam, ze jest na calym swiecie - rozplakalam sie. Moze ze wstydu, bo zrozumialam, jak glupia bylam uwazajac, ze miasto polozone jest w jaskini; a moze przestraszylam sie i zmeczylam tym wszystkim, co widzialam podczas naszej wedrowki. Waleczna ujela mnie za prawa reke, pomacala ja 1 przyjrzala sie jej uwaznie. Nie zrobila tego wowczas, gdy Zepsucie przesunal przez nia szpatulke; wtedy w ogole nic sie o tym nie mowilo. -To stary glupiec - powiedziala teraz - a ja nie jestem lepsza. Zdjela srebrna bransolete w ksztalcie polksiezyca, ktora zawsze nosila, i wsunela ja na moje ramie. -No - rzekla - teraz nie spadnie, Polnocna Sowo. Byla tak chuda, ze polksiezyc prawie na mnie pasowal, ale nie o to jej chodzilo. Przestalam plakac. Tamtej nocy spalam w domu noclegowym przy goracych zrodlach i czulam przez sen, ze pod glowa, na rece, mam ksiezyc. Nastepnego dnia po raz pierwszy zobaczylam Kondorow. Wszystko w Kastoha-na bylo dla mnie obce, nowe, inne niz w domu; ale gdy ujrzalam tych ludzi, zrozumialam, ze Sinshan i Kastoha byly jednym i tym samym, natomiast to jest zupelnie co innego. Bylam jak kot, ktory zweszyl grzechotnika, jak pies, ktory ujrzal ducha. Nogi mi zdretwialy, poczulam na glowie jakby powiew powietrza - to moje wlosy usilowaly stanac deba. Zatrzymalam sie jak wryta i szeptem zapytalam: -Co to? -Ludzie Kondora - odparla moja babka. - Ludzie bez Domu. Obok mnie stala matka. Nagle zrobila kilka krokow do przodu i powiedziala cos do czterech wysokich mezczyzn, ktorzy odwrocili sie, skrzydlaci i dziobaci, i spojrzeli na nia z gory. Wtedy ugiely sie pode mna kolana i zachcialo mi sie siku. Zawisle nad matka ujrzalam cztery sepy; wyciagaly ku niej czerwone szyje i ostre dzioby, wpatrywaly sie w nia oczami w bialych obwodkach, wyrywaly rozne rzeczy z jej ust i brzucha. Wrocila do nas i poszlysmy dalej, w strone goracych zrodel. -On byl na polnocy, w krainie wulkanow - powiedziala. - Ci mezczyzni mowia, ze Kondorzy wracaja. Poznali jego imie, gdy je wymienilam, mowili, ze to wazna osoba. Widzialas, jak sluchali, gdy o nim wspomnialam? Zasmiala sie. Nigdy jeszcze nie slyszalam, by smiala sie w ten sposob. -Czyje imie? - zapytala Waleczna. -Imie mojego meza - odparla Wierzba. Znow stanely, zwrocone ku sobie twarzami. Babka wzruszyla ramionami i odwrocila sie. Zobaczylam, ze wokol jej twarzy, jak swietlne muchy, roja sie biale iskry; krzyknelam i zwymiotowalam. -Nie chce, zeby to cie pozarlo! - powtarzalam w kolko. Matka zaniosla mnie do noclegowni na rekach. Troche sie przespalam, a po poludniu poszlam z Waleczna do leczniczych zrodel. Dlugo unosilysmy sie w goracej wodzie, blotnistej, brunatno-niebieskiej i pachnacej siarka. Z poczatku wygladala bardzo nieprzyjemnie, lecz gdy sie troche polezalo, chcialo sie pozostac w niej na zawsze. Basen - plytki, dlugi i szeroki, wylozony kafelkami morskiego koloru - nie mial scian, jedynie wysoki dach z belek; gdy wial wiatr, ustawiano ekrany ochronne. Bylo to sliczne miejsce. Wszyscy przyjezdzali tu sie leczyc, wiec rozmawiali tylko polglosem lub unosili sie samotnie w wodzie, spiewajac uzdrawiajace piesni. Brunatno-niebieska woda kryla ich ciala i widac bylo jedynie glowy lezace na wodzie lub oparte o kafelki; niektorzy zamkneli oczy, inni spiewali, a nad powierzchnia klebily sie opary. Leze tam, leze, Gdzie sie unosilam W bardzo plytkiej wodzie. Plyna tam, plyna Opary nad woda. Noclegownia przy zrodlach w Kastoha-na przez miesiac stanowila nasze domostwo. Waleczna brala kapiele i codziennie chodzila do Lozy Lekarzy uczyc sie Miedzianego Weza. Matka odbyla samotna wycieczke na Gore, do Zrodel Rzeki i wyzej na szczyt, sladami pumy, gorskiego lwa. Jako dziecko nie moglam caly dzien siedziec w goracym basenie i w Lozy Lekarzy, ale balam sie ruchliwych, zatloczonych placow duzego miasta i przez wiekszosc czasu pracowalam przy zrodlach. Kiedy dowiedzialam sie, gdzie sa Gejzery, czesto do nich chodzilam; mieszkajacy tam stary czlowiek, ktory oprowadzal gosci po miejscu heya, spiewajac o Podziemnych Rzekach, wiele ze mna rozmawial i pozwalal mi sobie pomagac. Nauczyl mnie Wakwa Blota, pierwszej piesni, ktora dostalam dla siebie. Nawet wowczas niewielu ludzi ja znalo, taka jest stara. To dawna forma, spiewana solo przy wtorze dwutonowego drewnianego bebna, i wiekszosc slow jest w matrycy, wiec nie mozna ich zapisac. Stary czlowiek mawial: - Moze lud Domow Nieba ja spiewa, gdy przychodzi tu kapac sie w blocie. W pewnym miejscu wychodza z matrycy slowa, ktore mowia: Od krawedzi do wewnatrz, do srodka W dol, w gore do srodka Wszyscy oni tu przyszli I wszyscy tu przychodza. Mysle, ze starzec mial racje i ze to jest piesn Ziemi. Taki byl pierwszy dar, jaki dostalam, i od tamtej pory dalam go wielu osobom. Poniewaz trzymalam sie z dala od miasta, nie widzialam juz ludzi Kondora i zapomnialam o nich. Po miesiacu wrocilysmy do domu, w sam raz na Tance Lata. Waleczna czula sie dobrze, wiec w pol dnia zeszlysmy do Telina-na, a potem, po poludniu, do Sinshan. Gdy dotarlysmy do mostu nad Potokiem Sinshan, zobaczylam wszystko odwrotnie: wzgorza polnocne znajdowaly sie tam, gdzie powinny byc poludniowe, domy na prawo - tam, gdzie domy na lewo. Nawet wnetrze naszego domu tak wygladalo. Obeszlam wszystkie znajome miejsca i wszedzie wszystko bylo odwrocone. To bylo dziwne, ale mnie bawilo, choc mialam nadzieje, ze tak nie zostanie. Rano, kiedy sie obudzilam z Sidi mruczaca nad uchem, rzeczy wrocily na swoje miejsca, polnoc na polnoc, lewo na lewo, i juz nigdy nie ujrzalam swiata odwrotnie, chyba ze tylko przez chwile. Gdy reszta Lata zostala odtanczona, przenioslysmy sie do naszego letniego domu i tam Waleczna powiedziala: -Polnocna Sowo, za kilka lat bedziesz kobieta i zaczniesz krwawic jak kobieta, a w zeszlym roku byl z ciebie tylko pasikonik, ale teraz jestes posrodku, w dobrym miejscu, te lata sa dla ciebie jak przejrzysta woda. Co chcesz robic? Zastanawialam sie przez jeden dzien i odpowiedzialam: -Chcialabym isc na gore tropem gorskiego lwa. -To dobrze - odparla. Matka o nic nie pytala i nie udzielala odpowiedzi na zadne pytania. Od naszego powrotu z Kastoha-na jakby znieruchomiala, wciaz czegos nasluchujac, czegos w oddali. Do wedrowki przygotowala mnie babka. Przez dziewiec dni nie jadlam miesa, a przez ostatnie cztery spozywalam tylko surowe potrawy, raz dziennie, i cztery razy dziennie pilam wode, za kazdym razem czterema lykami. Wybranego dnia obudzilam sie wczesnie, przed switem. Waleczna spala, ale wydawalo mi sie, ze matka czuwa; szepnelam heya domowi i domownikom, po czym wzielam sakiewke z darami i wyszlam. Nasz letni dom stal na hali wsrod pagorkow ponad Kanionem Twardego Potoku, okolo mili w gore od Sinshan. Przez cale moje zycie przyjezdzalismy tu kazdego lata wypasac owce wraz z pewna rodzina z Domu Watoru z Obsydianu. Na wzgorzach byly dobre pastwiska, a strumien nie wysychal przed nadejsciem deszczow przynajmniej przez wiekszosc lat. Hala nazywala sie Gahheya, od wielkiej skaly heyiya z niebieskiego serpentynu na jej polnocno-zachodnim krancu. Gdy mijalam te skale, chcialam sie zatrzymac i cos do niej powiedziec, ale to ona przemowila do mnie: -Nie zatrzymuj sie, idz, idz wysoko, zanim wzejdzie slonce. A wiec wspielam sie na wysokie wzgorza, idac, gdy bylo jeszcze ciemno i biegnac, gdy zrobilo sie jasniej, i w chwili, gdy krag slonca oddzielil sie od kregu ziemi, znalazlam sie na Grani Sinshan. Tam ujrzalam, jak swiatlo odslania poludniowo-wschodnia strone rzeczy, zas ciemnosc odwraca sie do morza. Odspiewawszy heya ruszylam grzbietem gory z polnocnego zachodu na poludniowy wschod; przez geste zarosla wedrowalam sciezkami jeleni, lecz w sosnowych i swierkowych lasach, gdzie poszycie jest rzadsze, szukalam wlasnej drogi. Nie spieszylam sie, przeciwnie, szlam bardzo wolno, zatrzymywalam sie i rozgladalam, wypatrujac znakow i wskazowek. Caly dzien martwilam sie, gdzie bede spac tej nocy, tam i z powrotem chodzilam po grani, glowiac sie bezustannie: "Musze znalezc dobre miejsce, musze odszukac dobre miejsce", ale zadne miejsce nie wydawalo mi sie dobre. Powiedzialam sobie: "To musi byc miejsce heya, poznasz je, gdy na nie trafisz". Ale w glowie, wcale o nich nie myslac, mialam pume i niedzwiedzia, dzikie psy, ludzi z wybrzeza, obcych z krainy plaz. Tak naprawde szukalam miejsca-kryjowki. W ten oto sposob wedrowalam przez caly dzien, drzac za kazdym razem, gdy sie gdzies zatrzymalam. Znajdowalam sie wysoko, znacznie powyzej zrodel i gdy zrobilo sie ciemno, poczulam pragnienie. Zjadlam cztery galki kwiatowego pylku, ktore przynioslam w sakiewce, ale troche mnie zemdlilo i jeszcze bardziej zachcialo mi sie pic. Nim zdazylam znalezc to miejsce, ktorego nie moglam znalezc, nad gora zapadl zmrok. Zostalam tam, gdzie bylam, w malym wglebieniu pod drzewem manzanity; wglebienie zdawalo sie mnie oslaniac, a manzanita to wszak czyste heyiya. Dlugo tam siedzialam, probujac spiewac heya, ale nie podobal mi sie samotny dzwiek mego glosu. Wreszcie sie polozylam. Przy najmniejszym ruchu suche liscie manzanity krzyczaly: - Sluchajcie, ona sie porusza! - wiec staralam sie nie ruszac, ale z zimna wciaz zwijalam sie w klebek; zimno bylo tu, na gorze, wiatr niosl nad szczytami mgle od morza. Przez te mgle i noc nic nie widzialam, choc bez przerwy gapilam sie w ciemnosc. Dostrzeglam jedynie, ze sama chcialam przyjsc na te gore, myslac, ze wszystko pojdzie dobrze, ze pojde tropem pumy; tymczasem skonczylo sie na niczym i uciekalam od pum przez caly dzien. A stalo sie tak dlatego, ze nie przyszlam tutaj, by stac sie puma, pragnelam tylko pokazac dzieciom, ktore nazywaly mnie polosoba, ze jestem lepsza osoba od nich, dzielna i swieta osmiolatka. Rozplakalam sie. Upadlam twarza w kurz i opadle liscie i plakalam w ziemie, matke moich matek, a z moich lez powstalo na tej gorze male, slone, blotniste miejsce. To przypomnialo mi Wakwa Blota, piesn, ktorej nauczyl mnie stary czlowiek przy Gejzerach. Odspiewalam ja w myslach i troche pomoglo. Noc byla i byla, pragnienie i chlod nie dawaly mi zasnac, a sennosc nie pozwalala sie obudzic. Gdy tylko zaczelo sie rozjasniac, zeszlam z grani w poszukiwaniu wody, wedrujac w dol przez gesty busz u szczytu jednego z kanionow. Zrodlo niepredko pozwolilo sie odnalezc; w plataninie wawozow wszystko mi sie pokrecilo i kiedy w koncu znow wydostalam sie na gran, okazalo sie, ze jestem pomiedzy Gora Sinshan i Ta, Ktora Patrzy. Poszlam dalej, az dotarlam do duzego, lysego pagorka, z ktorego ujrzalam Gore Sinshan z drugiej strony, z zewnatrz. Bylam na zewnatrz Doliny. Tego dnia, jak i poprzedniego, caly czas wedrowalam, ale cos odmienilo sie w moim umysle - przestal myslec, a jednak zachowal jasnosc. Powtarzalam sobie tylko: "Sprobuj obejsc dokola te gore, Te, Ktora Patrzy, nie schodz ani nie podchodz zanadto i wroc na ten lysy pagorek". Bylo cos dobrego w tym miejscu, gdzie dziki owies zolcil sie blado w promieniach slonca; sadzilam, ze bede umiala don trafic. Szlam wiec dalej, wolajac w pozdrowieniu heya wszystkiemu, co mnie spotykalo: swierkom, sosnom, kasztanowcom, sekwojom, manzanicie, chroscinom i debom; sokolom, dzieciolom, mucholowkom, sikorkom i sojkom; lisciom polnej rozy, karlowatym debom, trujacemu bluszczowi i tarninie; trawom, czaszce jelenia, odchodom krolika, wiejacemu od morza wiatrowi. Tam, po tamtej stronie, gdzie sie polowalo, niewiele jeleni chcialo zblizyc sie do istoty ludzkiej. Tutaj ujrzalam je piec razy, a raz zobaczylam kojota. Do jeleni rzeklam: - Pozdrawiam was, jak umiem, o Milczacy, a wy mnie tez pozdrowcie, jezeli mozecie! - kojota zas nazwalam Spiewajacym. Widywalam juz kojota, gdy owce sie kocily, kojota wymykajacego sie z szalasu i kojota jak strzep brudnego futra, martwego, ale nigdy jeszcze nie widzialam kojota w jego Domu. Stal pomiedzy dwiema sosnami kilka metrow ode mnie, potem zblizyl sie nieco, aby lepiej mnie widziec. Usiadl, oplatajac nogi ogonem, i przyjrzal mi sie. Mysle, ze nie pojmowal, czym jestem; moze nigdy nie widzial dziecka? Moze byl mlodym kojotem i nigdy nie widzial ludzkiej osoby? Podobal mi sie, szczuply i schludny, w kolorze, jaki zima przybiera dziki owies, o jasnych oczach. - Spiewajacy - powiedzialam - pojde z toba! Siedzial, patrzyl na mnie i zdawal sie usmiechac, gdyz pysk kojota uklada sie w usmiech; potem wstal, przeciagnal sie lekko i odszedl jak cien. Nie widzialam, jak odchodzil, nie moglam wiec isc za nim, ale tej nocy on i jego rodzina dlugo spiewali mi wakwa kojota. Tym razem mgla nie przyszla, ciemnosc pozostala miekka i przejrzysta, odkryly sie wszystkie gwiazdy. Lezac na polanie wsrod starych drzew laurowych, patrzylam na ich wzory i czulam sie lekka; unosilam sie, bylam czescia nieba. Tak Kojot wpuscil mnie do swego Domu. Nastepnego dnia wrocilam na porosniety dzikim owsem wzgorek, ktory pozwolil mi ujrzec odwrotna strone Gory Sinshan, i oprozniajac sakiewke zlozylam miejscu swe dary. Nie poszlam dalej, aby zamknac krag, lecz zeszlam do dzielacego obie gory wawozu, zamierzajac obejsc Gore Sinshan od poludniowego wschodu i w ten sposob dopelnic heyiya-if. Prowadzil mnie potok; latwo sie szlo jego brzegiem, ale strome zbocza wawozu, ktorym plynal, byly gesto porosniete trujacym sumakiem. Schodzilam coraz nizej, nie bardzo wiedzac, dokad ide. Te kaniony nosza nazwe Lisie Jamy, lecz zadna z pozniej zapytanych osob - ani mysliwi, ani ludzie z Lozy Wawrzynu - nie znala miejsca, na ktore trafilam. Bylo to dlugie, mroczne jeziorko, gdzie potok zdawal sie konczyc bieg, otoczone drzewami, jakich nigdy nie widzialam, o gladkich pniach i konarach oraz trojkatnych, zoltawych lisciach. Caly staw byl nimi upstrzony. Wlozylam reke do wody, aby zapytac ja o droge, i poczulam, ze jest w niej moc. Przestraszylam sie, tak byla ciemna i nieruchoma; nie znalam takiej wody ani jej nie chcialam. Ciezka i czarna, podobna byla do krwi. Nie moglam jej pic. Kucnelam w goracym cieniu pod drzewami, czekajac na slowo, na znak, probujac zrozumiec. Cos przyfrunelo ku mnie, slizgajac sie po wodzie: wielki nartnik szybko przemknal po lsniacej, wkleslej powierzchni. -Pozdrawiam cie, jak umiem, o Milczacy, a ty mnie tez pozdrow, jezeli mozesz! - zawolalam. Owad zawisl na chwile tam, gdzie zawsze istnial, miedzy powietrzem i woda, a potem zniknal w przybrzeznym cieniu. I to bylo wszystko. Wstalam, zaspiewalam heya-na-no, omijajac sumaki wdrapalam sie na zbocze wawozu i poszlam przez Lisie Jamy do Tylnego Kanionu i dalej, na nasza gore, w upale letniego popoludnia, gdy swierszcze jazgotaly jak tysiace dzwonkow, a sojki czarnoczube i blekitne wydzieraly sie na mnie, klnac po calym lesie. Te noc przespalam smacznie pod debami po swojej stronie gory, a nastepnego, czwartego juz dnia, sporzadzilam rozdzki z pior, ktore przyszly do mnie podczas mej wedrowki, i przy zrodelku cieknacym spod skal u szczytu wawozu zrobilam tyle zrodlanego wakwa, ile tylko moglam. Potem ruszylam w kierunku domu i o zachodzie slonca dotarlam do Gahheya. W letnim domu nie zastalam Wierzby; tylko Waleczna przedla przy kominku. -No prosze! - powiedziala. - Moze sie wykapiesz, co? Wiedzialam, ze cieszy sie z mojego powrotu, z tego, ze jestem juz bezpieczna w domu, a kpi ze mnie, bowiem po zrobieniu wakwa zapomnialam sie umyc, tak sie spieszylam, aby cos zjesc; bylam cala oblepiona blotem. Gdy schodzilam do Twardego Potoku, czulam sie staro, jakby nie bylo mnie dluzej niz cztery dni, dluzej niz ten miesiac w Kastoha-na, dluzej niz osiem lat mojego zycia. Umylam sie i w zapadajacym zmierzchu wrocilam na hale. Stala tam skala Gahheya, wiec podeszlam do niej. -Teraz mnie dotknij - powiedziala. Tak tez zrobilam - i wrocilam do domu. Wiedzialam, ze przyszlo do mnie cos, czego nie rozumiem i wlasciwie nie chce, z tego dziwnego miejsca, od stawu i nartnika; lecz zawiasem mej wedrowki byl zloty pagorek i spiewal dla mnie kojot; jak dlugo kamien dotykal mojej dloni, wiedzialam, ze nie zbladzilam, choc nigdzie nie doszlam. Poniewaz mialam w Dolinie tylko jednego dziadka i babke, pewien mezczyzna z Blekitnej Gliny, imieniem Dziewieciokat, zaproponowal, ze zostanie moim bocznym dziadkiem i nim ukonczylam dziewiec lat, przyszedl do nas ze swego domu w Kanionie Niedzwiedziego Potoku, aby nauczyc mnie Piesni Ojcow. Niedlugo potem zostawilismy owce przy Gahheya, pod opieka rodziny z Obsydianu, i zeszlismy wszyscy razem do Sinshan przygotowac sie do Tanca Wody. Po raz pierwszy znalazlam sie latem w miescie. Nikogo tam nie bylo oprocz kilku osob z Blekitnej Gliny. Calymi dniami spiewalam i robilam heyiya w opustoszalym Sinshan, az poczulam, jak moja dusza - podobnie jak dusze innych tancerzy - otwiera sie i rozposciera, wypelniajac te pustke. Z glinianej blekitnej misy lala sie woda, w letnim upale nasze piesni zamienialy sie w stawy i strumienie. Kiedy inne domy wrocily z Letnisk, odtanczylismy Wode. Przy Tachas Touchas wysechl potok i ludzie stamtad przybyli na nasz taniec; niektorzy zamieszkali u krewnych, inni obozowali na Polach Sinshan lub spali na balkonach. Bylo nas tylu, ze taniec nigdy nie ustawal, a heyimas Blekitnej Gliny nasycil sie spiewem i moca tak wielka, ze gdy dotknelo sie jego dachu, to jakby dotknelo sie lwa. To bylo wielkie wakwa. Trzeciego i czwartego dnia przylaczyli sie do nas mieszkancy Madidinou i Telina, ktorzy uslyszeli, jaka to Woda odbywa sie w Sinshan. Ostatniego dnia ludzie wylegli na balkony, heyiya-if ogarnelo cale miejsce tanca, a niebo na polnocnym zachodzie i poludniowym wschodzie roztanczylo sie suchymi blyskawicami. Dzwiek bebnow zlal sie z hukiem grzmotow, a my tanczylismy Deszcz az do morza i z powrotem w gore, az do chmur. Ktoregos dnia miedzy Woda i Winem wybralam sie z kuzynami z Madidinou zbierac jezyny pod Przepiorcza Skala. Wiekszosc krzakow juz przebrano i dla nas zostalo niewiele owocow, wiec Pelikan i ja zaczelysmy bawic sie w dzikie psy, na ktore lowca Chmiel polowal na ciasnych, kolczastych sciezkach wsrod jezynowych zarosli. Zaczekalam, az Chmiel minie moja kryjowke, po czym z glosnym szczekaniem skoczylam nan i przewrocilam na ziemie. Stracil dech i przez chwile sie gniewal, dopoki skamlac nie zaczelam lizac jego reki. Wowczas usiedlismy w trojke i dlugo rozmawialismy. Nagle powiedzial: -Wczoraj przez nasze miasto przeszli ludzie o ptasich glowach. -To znaczy zbieracze pior? - zapytalam. -Nie, mezczyzni z glowami jak ptaki - odparl. - Jak jastrzebie lub sepy, czarne i czerwone. -Nie, to nie on, to ja ich widzialam - krzyknela Pelikan, a ja poczulam lek i zrobilo mi sie niedobrze. -Musze wracac do domu - wyszeptalam i runelam przed siebie, tak ze kuzyni musieli gonic za mna z moim koszykiem jezyn. W koncu zawrocili do Madidinou, ja zas popedzilam przez Pola Sinshan i Potok Hechu, ale gdy znalazlam sie przy tloczniach wina, ujrzalam ptaka, kolujacego na poludniowo-zachodnim niebie. Z poczatku myslalam, ze to jastrzab, ale potem zobaczylam, ze jest wiekszy - ze to ten wielki. Zatoczyl dziewiec kregow nad moim miastem, a potem, konczac heyiya-if, poszybowal nade mna na polnocny wschod. Jego skrzydla, kazde z nich dluzsze od wzrostu czlowieka, nie poruszaly sie, jedynie dlugie, pierzaste palce na ich koncach giely sie na wietrze. Gdy zniknal za Wzgorzem Rudej Krowy, pospiesznie wrocilam do Sinshan. Na balkonach stalo wiele osob, a na placu jacys ludzie z Obsydianu bebnili, aby dodac sobie odwagi. Weszlam do Domu Wysokiego Ganku, do naszego drugiego pokoju, i ukrylam sie za zrolowanymi w kacie poslaniami. Bylam przekonana, ze to mnie szukal kondor. Matka i babka weszly rozmawiajac; nie wiedzialy, ze tu jestem. -Mowilam ci, ze sie zbliza! - powiedziala matka. - Przyjdzie i nas odszuka! Mowila gniewnie i radosnie zarazem, jeszcze nigdy jej takiej nie slyszalam. -Oby tak sie nie stalo! - rzekla babka, rowniez gniewna, lecz bynajmniej nie radosna. Wtedy wypadlam ze swojego kata i podbieglam do niej krzyczac: -Och, nie daj mu! Nie daj mu nas znalezc! -Podejdz do mnie, corko Kondora - powiedziala matka. Podeszlam troche i zatrzymalam sie. Stanelam miedzy nimi. -To nie jest moje imie - oznajmilam. Matka znieruchomiala na przeciag dwoch oddechow, po czym rzekla: -Nie boj sie. Zobaczysz. Zaczela szykowac kolacje, jakby nic sie nie dzialo ani przedtem, ani teraz. Waleczna wziela swoj drewniany beben i zeszla do naszego heyimas; tego wieczora we wszystkich heyimas rozlegly sie bebny. To byl ostatni duzy upal tego roku i ludzie po zmroku wyszli na balkony, aby zazyc chlodu. Slyszalam, jak rozmawiaja o kondorze. Agat, bibliotekarz z Chroscin, rozpoczal recytacje utworu "Lot Wielkiego Ptaka", ktory stworzyl na podstawie starego, znalezionego w bibliotece zapisu pewnego Znalazcy; byla w nim mowa o Morzu Wewnetrznym i Gorach Swiatla, o Morzu Omorna, o Gorach Nieba, o pustyni porosnietej szalwia, o trawiastej prerii, o Gorach Polnocy i Poludnia, o tym wszystkim widzianym z lotu kondora. Agat mial piekny glos i kiedy czytal lub opowiadal, chcialo sie sluchac, wstapic w te przestrzen i cisze. Pragnelam, aby mowil cala noc. Gdy opowiadanie sie skonczylo, na chwile zapadlo milczenie, a potem rozlegly sie ciche rozmowy. Wierzby i Walecznej nie bylo, a mnie nikt nie zauwazyl, wiec ludzie mowili o Kondorach tak, jak nigdy nie mowili w naszej obecnosci. Muszla, ktora czekala, az moja babka wroci z heyimas, powiedziala: -Jesli ci ludzie znow tu przyjda, nie powinnismy pozwolic im zostac w Dolinie. -Juz tu sa - odparl Ogar. - Nie odejda. Sa tu, bo chca wojny. -Bzdura - rzekla Muszla. - Mowisz jak chlopiec w twoim wieku. Ogar, podobnie jak Agat, byl czlowiekiem wyksztalconym i czesto chodzil do Kastoha-na i Wakwaha, by rozmawiac z innymi uczonymi. Teraz powiedzial: -Kobieto z Blekitnej Gliny, mowie tak dlatego, ze rozmawialem z mezczyznami z Lozy Wojownikow w Gornej Dolinie, a kimze sa wojownicy, jesli nie tymi, ktorzy biora udzial w wojnach? A to sa nasi ludzie, ci wojownicy, z Pieciu Domow Doliny Na. Juz od dziesieciu lat uzyczaja ucha Kondorom, sluchajac, co mowia po miastach. Stara Kobieta z Jaskini, ktorej imie przyszlo do niej, gdy calkiem oslepla, zapytala: -Ogarze, czy chcesz nam powiedziec, ze ludzie Kondora sa chorzy, ze maja krzywo przytwierdzone glowy? -Tak wlasnie chce powiedziec - odparl. Ktos stojacy nieco dalej zapytal: -Czy to wszystko mezczyzni, jak ludzie mowia? -Wszyscy, ktorzy tu przyszli, to mezczyzni. Uzbrojeni. -Alez sluchajcie - powiedziala Muszla - nie moga tak sobie tu przyjsc i calymi dniami i latami palic tyton, to bzdura! Jesli jacys ludzie z miast w gorze Doliny chca bawic sie w wojne jak pietnastoletni chlopcy, to co to nas obchodzi? Musimy tylko powiedziec wszystkim obcym, zeby sobie poszli. Tanczaca Mysz, owczesny rzecznik mego heyimas, oznajmil: -Nie moga nam zrobic nic zlego. Chodzimy po spirali. -Oni zas kraza po kole i moc wzrasta! - zawolal Ogar. -Trzymajcie sie spirali - rzekl Tanczaca Mysz. Jego chcialam sluchac, tego dobrego, silnego mezczyzny, a nie Ogara. Siedzialam oparta o sciane domu, pod okapem, wolalam unikac otwartego nieba, z nieba mozna bylo mnie dostrzec. Cos lezalo na podlodze miedzy moimi stopami; w swietle gwiazd wygladalo jak patyk lub kawalek sznurka. Podnioslam to cos: bylo ciemne, sztywne, cienkie i dlugie. Wiedzialam, co to jest. To bylo slowo, ktore musialam nauczyc sie wymawiac. Wstalam i wcisnelam to w reke Kobiecie z Jaskini ze slowami: -Wez, prosze, to dla ciebie - bo chcialam sie tego pozbyc, a ona byla bardzo stara, madra i slaba. Pomacala to i oddala mi. -Zatrzymaj to, Polnocna Sowo - rzekla. - Jest adresowane do ciebie. Jej oczy patrzyly na wylot przeze mnie, prosto w gwiazdy, ktore dla niej byly wnetrzem jaskini. Musialam zabrac pioro. -Nie boj sie - powiedziala lagodniej. - Twoje dlonie sa dlonmi dziecka, sa jak woda splywajaca po mlynskim kole. Nie zatrzymuja, puszczaja, oczyszczaja. Potem zakolysala sie, zamknela slepe oczy i zaspiewala: -Heya, corko Kondora, w suchej krainie mysl o rwacym potoku! Heya, corko Kondora, w ciemnym domu mysl o blekitnej glinie! -Nie jestem corka Kondora! - zawolalam, ale stara kobieta po prostu otworzyla oczy i zasmiala sie, mowiac: -Zdaje sie, ze kondor jest innego zdania. Zawstydzona i wytracona z rownowagi odwrocilam sie, by wejsc do domu. Kobieta z Jaskini zawolala za mna: -Zatrzymaj pioro, dziecko, az bedziesz mogla je oddac. Wrocilam do naszych pokojow i schowalam czarne pioro do kosza z przykrywka, ktory zrobila mi Wierzba, abym tam trzymala hehole i zapamietywala rozne rzeczy. Ujrzawszy je w swietle lampy, smiertelnie czarne, dluzsze od piora orla, poczulam sie dumna, ze do mnie przyszlo. Jesli musze sie roznic od innych, pomyslalam, niechze sie roznie znaczaco. Matka poszla do Lozy Krwi, babka do heyimas. Przez okna od poludniowego zachodu slyszalam bebny podobne uderzeniom deszczu. Przez okna od polnocnego wschodu dobiegalo mnie spomiedzy debow wolanie malej sowy: u-u-u-u-u-u. Zasnelam w samotnosci, rozmyslajac o kondorze, zasluchana w to wolanie. Pierwszego dnia Wina ludzie z Madidinou przyniesli wiesc, ze wielu zolnierzy Kondora przekroczylo gory i zeszlo do Doliny od strony Czystego Jeziora. Dziewieciokat i jego rodzina wlasnie wyruszali na dol na winobranie do wielkiej winnicy Shipa, wiec i ja poszlam z nimi do pracy; wtedy ktos zawolal, ze Dluga Prosta Droga nadchodza Kondorzy. Wszyscy pobieglismy na nich popatrzec. Obraz w mojej glowie to tylko wspomnienie, lecz podobny jest do fresku -jaskrawy, tloczny i nieruchomy; szeregi Kondorow o czarno-czerwonych glowach, nogi i kopyta wielkich koni, osady dzial, kola. Na obrazie w mojej glowie kola sie nie kreca. Gdy wrocilismy do Sinshan, rozpoczelo sie wakwa i o zachodzie slonca wszyscy juz pili w najlepsze. Ludzie z Zoltej Adoby smiali sie i tanczyli na placu, zaczely sie tworzyc korowody heyiya-if, a ludzie z innych Domow upijali sie, aby nadrobic stracony czas. Kilkoro dzieci przylaczylo sie do korowodow, ktore jednak wkrotce zamienily sie w przepychanki. Wtedy ci z nas, ktorzy mieli dopiero pierwsze imiona, schronili sie na balkony, skad przygladali sie szalenstwom doroslych: byl z nami takze Dada ze Starego Czerwonego Domu, dorosly, lecz nie zanadto bystry. Nigdy przedtem zbyt dlugo nie patrzylam na Wino; nudzilo mnie i troche sie go balam, ale teraz, majac dziewiec lat, bylam juz gotowa, by mu sie dobrze przyjrzec. A ujrzalam - Odwrocenie. Kazdy, kogo znalam, stal sie kims nieznajomym; plac jasnial w swietle ksiezyca, ognisk i latarni, kipial od tanca, korowodow i dokazujacych ludzi. Gromady nastolatkow bawiacych sie w rzucaj-tyczke ganialy niczym cienie w gore i w dol po drabinach, po dachach, balkonach i drzewach, nawolujac sie i smiejac. Lekarz z Obsydianu, Wierzcholek, na co dzien czlowiek niesmialy i solenny, przyniosl ze swego heyimas wielki penis, jeden z tych, ktorych Blazni Krwi uzywaja w Tancach Ksiezyca, przypial go sobie i biegal za kobietami, dzgajac je w tylki. Gdy pchnal Kukurydze, zwarla na penisie nogi i skoczyla do przodu; rzemyk pekl, Wierzcholek przewrocil sie na twarz, Kukurydza zas uciekla z penisem, krzyczac: - Zabralam lekarzowi lekarstwo! - Zobaczylam, jak Agat glosno rozprawia, jak dystyngowana zwykle Muszla, potykajac sie w kurzu, odpada z konca korowodu, i jak moja babka, Waleczna, tanczy z butelka wina. Wowczas z heyimas Zoltej Adoby wylonil sie pierwszy Doumiadu ohwe i ruszyl przez Zawias, w drodze rozwijajac sie i rozplatujac, az jego uskrzydlona glowa urosla na trzykrotna wysokosc czlowieka i zakolysala sie ponad swiatlem ognisk. Wszyscy ucichli patrzac, jak zaczyna wic swoj wzor; odezwaly sie bebny, korowody ze spiewem ruszyly jego sladem, kluczac od domu do domu. Tego wieczora upilam sie winem jak nigdy i czulam, ze jesli puszcze balustrade, uniose sie w powietrze. Pode mna, kreta sciezka pomiedzy drzewami, Doumiadu ohwe schodzil z Domu Na Gorce ku Domowi Wysokiego Ganku. Przy naszym balkonie jego zolta glowa przystanela i z wolna obejrzala sie, spogladajac na kazde z nas wielkimi slepiami, w ktorych blyszczaly mniejsze, przepastne oczy; potem nas minal, skrecajac sie i chwiejac w rytm bebnow. Dada przykucnal, kryjac przed Doumiadu ohwe swoja twarz, a maly chlopczyk z naszego domu, Skowronek, rozplakal sie ze strachu i musialam go pocieszac. Wtem jakies dziecko zawolalo: -Patrzcie, a to kto? Kilku mezczyzn przeszlo przez most i zatrzymalo sie przy debach Gairga. Czarno ubrani, stali nieruchomo, patrzac w dol jak sepy z wysokiego drzewa. Ludzie spojrzeli na nich i dalej tanczyli. Doumiadu ohwe wracal juz na miejsce tanca, na placu zgromadzen flecisci powiedli zebranych do tupanego. Jakas kobieta z Zoltej Adoby podeszla do tych wysokich i cos do nich powiedziala, gestykulujac, a potem zabrala ich na plac, gdzie na kozlach staly beczki wina. Czterech tam zostalo, ale piaty zawrocil i przez rozswietlony, roztanczony plac ruszyl w strone Domu Wysokiego Ganku. Ujrzalam z balkonu moja matke, Wierzbe, idaca przez Zawias; ona i ten mezczyzna spotkali sie u stop schodow naszego domostwa. Pobieglam do drugiego pokoju. Wkrotce na schodach rozlegly sie kroki, ktore skrecily do izby ognia. Uslyszalam, ze matka mnie wzywa. Weszlam; on tam stal. Czarne skrzydla zwisaly luzno, czerwona, uzbrojona w dziob glowa siegala sufitu. Matka powiedziala: -Polnocna Sowo, twoj ojciec jest glodny. Czy w domu jest cos do jedzenia? W Sinshan zawsze tak mowilismy, kiedy ktos przyszedl, a gosc zawsze odpowiadal: - Glodne jest tylko moje serce, ktore chce cie zobaczyc - i wtedy przynosilismy jedzenie i wspolnie jedlismy posilek. Ale moj ojciec nie wiedzial, co powiedziec, tylko stal i patrzyl na mnie. Matka kazala mi odgrzac na kuchni fasole i kukurydze. Robiac to zerknelam na ojca i ujrzalam, ze ma twarz czlowieka; az do tej pory nie bylam pewna, czy leb i dziob kondora to naprawde jego glowa czy tylko przybranie. Kiedy zdjal helm, znow spojrzalam nan z ukosa. Byl pieknym mezczyzna o dlugim nosie, szerokich policzkach i dlugich, waskich oczach. Patrzyl na moja matke, Wierzbe - zapalala lampe oliwna, stojaca na stole, i przyszla do niej taka uroda, ze przez chwile nie matke widzialam, lecz obca osobe z Czterech Domow, trzymajaca w dloniach jasnosc. Rozmawiali, jak potrafili. Ojciec znal tylko fragmenty, urywki naszego jezyka. Zyjac w Sinshan slyszalam tylko nielicznych ludzi spoza Doliny, ale kupcy z polnocnego wybrzeza i czlowiek z Amaranthu nad Morzem Wewnetrznym mowili podobnie -jak woda wlewana do peknietej miski, jak to powiadaja. Smiesznie bylo sluchac, jak ojciec szuka potrzebnych kawalkow jezyka i wtedy zrozumialam, ze to jednak czlowiek, chocby nie wiem jak dziwny. Usiedlismy i Wierzba nalala nam wina. Wielki wzrost ojca i jego dlugie nogi sprawily, ze stol wydal mi sie maly i o wiele za niski. Kiedy zjadl odgrzewana kukurydze z fasola, rzekl do mnie: -Bardzo dobre! Dobry kucharz! -Polnocna Sowa dobrze gotuje, dobrze pasie, dobrze czyta i juz raz chodzila na gore - powiedziala matka. Poniewaz rzadko mnie chwalila, poczulam sie, jakbym wypila dzban wina. -Jesli juz zjadles, mezu - ciagnela matka - wyjdzmy i napijmy sie. Tej nocy tanczymy Wino i chce, by zobaczyli cie wszyscy w tym miescie! Mowiac to smiala sie, on zas patrzyl na nia, chyba niewiele rozumiejac, lecz z taka sympatia i podziwem, ze zaczelam cieplej o nim myslec. Matka odwzajemnila jego spojrzenie, mowiac z usmiechem: -Kiedy odszedles, wielu ludzi powtarzalo mi, ze odszedles. Teraz, kiedy tu jestes, chce im powiedziec, ze tu jestes! -Jestem tutaj - powiedzial. -No, to chodz - odparla. - Ty tez, Polnocna Sowo. -Jak ty nazwac dziecko? - zapytal ojciec. Matka powtorzyla moje imie. -Nie jestem dzieckiem - powiedzialam. -To dziewczynka - rzekla matka. -Dziewczynka - powtorzyl i wszyscysmy sie rozesmieli. -Co to jest sowa? - zapytal. Powiedzialam, co mowi mala sowa: u-u-u-u-u-u-u. -Aha! Sowa. Chodz, Sowa. Podal mi dlon i byla to najwieksza dlon, jaka kiedykolwiek widzialam, jakiej dotykalam. Ujelam ja i poszlismy za moja matka na tance. Owej nocy Wierzbe wypelnialy pieknosc i moc. Byla dumna, byla wielka; pila, ale to nie wino uczynilo ja wielka, tylko moc, wzbierajaca w niej przez dziewiec lat, a teraz nareszcie wyzwolona. Tanczy tu, tanczy tam Tanczy tam, gdzie chodzila Smiejac sie miedzy ludzmi. Blyska i znika Blask plomieni na wodzie. Babka, ktora sie upila i wszczynala burdy, spedzila reszte nocy w stodolach, na grze w kosci; ja zabralam swe poslanie na balkon, aby matka i ojciec mieli pokoj dla siebie. Cieszylam sie ta mysla, zasypiajac; halasy w miescie wcale mi nie przeszkadzaly. Inne dzieci spaly na balkonach lub u sasiadow, kiedy ich rodzice pragneli byc sami, i teraz ja tez bylam jak te dzieci. Maly kotek robi to, co inne kotki, podobnie dziecko chce robic to, co inne dzieci, chceniem tylez poteznym, jak jest bezmyslne. My, istoty ludzkie, ktore wszystkiego musimy sie uczyc, zaczynamy od nasladownictwa, ale prawdziwie czlowiecze rozumienie pojawia sie wtedy, gdy znika chec, aby byc takim samym jak inni. Rok przed tym teraz, gdy pisze te stronice, po tym jak ludzie z Lozy Chroscin poprosili mnie, bym spisala historie swego zycia, udalam sie do pisarki opowiesci, Dajacej, corki Gniewnej, i zapytalam, czy moze nauczyc mnie pisania, gdyz nie wiem, jak sie do tego zabrac. Oprocz innych rzeczy Dajaca poradzila mi wowczas, abym piszac stawala sie tym, czym bylam w czasie, ktory opisuje. Okazalo sie to znacznie latwiejsze niz sadzilam, az do tej chwili, do tego miejsca, gdy do naszego domu przybyl ojciec. Z trudem sobie przypominam, jak malo wtedy wiedzialam. Rada Dajacej jest jednak rzetelna; teraz, gdy wiem, kim byl moj ojciec, dlaczego i w jaki sposob sie zjawil, kim byli ludzie Kondora i co robili; teraz, gdy jestem uczona w tych sprawach, wlasnie tamta moja ignorancja, sama w sobie bezwartosciowa, okazuje sie cenna, potezna i pozyteczna. Musimy sie uczyc, ile sie da, ale musimy takze uwazac, by nasza wiedza nie domknac kola, nie odciac sie od pustki, by nie zapomniec, ze nasza niewiedza jest bez dna, bez granic, ze w tym, co wiemy, atrybut "bycia znanym" laczy sie, byc moze, ze swym zaprzeczeniem. Nie ma glebi to, co widzimy jednym tylko okiem. Nieszczesciem zycia moich rodzicow bylo to, ze tylko jednym okiem patrzyli. Wszystko, co mnie smucilo - ze bylam pol tym, pol tamtym i niczym w calosci - co padlo cieniem na moje dziecinstwo, gdy doroslam, stalo sie dla mnie sila i pozytkiem. Jednym okiem widze Wierzbe, corke Walecznej, z Blekitnej Gliny w Sinshan, ktora wyszla za czlowieka bez Domu, miala corke oraz osiem owiec, zbierala owoce z kilku dzikich drzew i nasienna trawe ze splachetka ziemi. Gdyby pomagaly nam rece mezczyzny, zdatniejsze w ogrodzie, moglibysmy dawac wiecej zywnosci niz brac - a to wielka przyjemnosc - i zylibysmy bez wstydu, otoczeni szacunkiem. Drugim okiem widze Tertera Abhao, wiernego Kondora, dowodce Armii Poludnia, ktory zwolniony wraz z wojskiem na jesien i zime, oczekiwal rozkazow dotyczacych wiosennej kampanii. Swoich trzystu ludzi przyprowadzil do Doliny Na, gdyz wiedzial, ze jej mieszkancy bogaci sa i lagodni i beda dobrze goscic jego wojsko; lecz rowniez dlatego, ze dziewiec lat temu, gdy dowodzil tylko piecdziesiatka i prowadzil pierwszy wypad na Poludnie, mial w jednym z miast dziewczyne, ktorej nie zapomnial. Dziewiec lat to szmat czasu, nie watpil, ze miala juz meza - farmera ze swojego ludu - oraz gromadke bachorow, lecz i tak chcial zajrzec do miasta, aby sie z nia spotkac. A wiec przyszedl - i znalazl ogien na swym palenisku, gotowy obiad i witajace go zone i corke. To bylo to, czego nie wiedzial, ze nie wie. Tamtej nocy, pierwszej nocy Wina, zamieszkal w naszym domu. Wiekszosc ludzi w miescie nie zyczyla mu zle, byl wszak mezem Wierzby, ktory wreszcie wrocil, ale nie chcial go przyjac zaden z Domow Ziemi. Nawet u nas, w Sinshan, mieszkala jedna osoba spoza Doliny: Wedrowiec z Domu o Niebieskich Scianach, trzydziesci lat wczesniej przybyly z grupa kupcow z polnocnego wybrzeza, ktory zostal i ozenil sie z Toyon z Zoltej Adoby -jego przyjal heyimas Serpentynu. Rzecz jasna, w wielkich miastach jest wielu takich ludzi; w Tachas Touchas mowia, ze wszyscy oni pochodza z polnocy, bezdomni ludzie, ktorzy przyszli wieleset lat temu. Nie wiem, dlaczego zaden z Domow nie chcial przyjac mego ojca, pewnie ich rady uznaly, ze to sie na nic nie zda. Musialby sie uczyc, poznawac to, co kazde dziecko w heyimas od dawna umialo, i moglby tego nie zniesc; wierzyl, ze wie wszystko, co wiedziec potrzeba. Drzwi rzadko otwieraja sie przed czlowiekiem, ktory je zamyka. Moze nawet nie wiedzial, ze istnieja jakies drzwi. Byl bardzo zajety. Rady Domow i Loze Sadzenia czterech miast w Dolinie pomogly mu urzadzic jego trzystu ludzi. Pod oboz oddano im Eukaliptusowe Pastwiska ponizej Ounmalin, na polnocno-wschodnim brzegu rzeki, gdzie mogli rowniez wypasac konie. Cztery miasta zgodzily sie dac im troche kukurydzy, ziemniakow i fasoli, pozwolono im takze polowac na wewnetrznych stokach wzgorz, az po Slone Bagna, lowic w rzece ponizej ujscia Potoku Kimi i zbierac malze na wschod od Wschodniego Ujscia Na. Dostali bardzo wiele, ale, jak to mowia, bogactwo polega na dawaniu; poza tym, choc trzystu ludzi duzo je, wiadomo bylo, ze odejda z Doliny po Sloncu, a przed Swiatem. Nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze moj ojciec odejdzie wraz z nimi. Byl w domu, byl tutaj, nasza rodzina byla pelna; teraz wszystko sie domknelo, uzupelnilo, zrownowazylo jak nalezy; a zatem nic juz nie moglo sie zmienic. Poza tym roznil sie calkowicie od mezczyzn w obozie: mowil jezykiem Kesh, mieszkal w prawdziwym domu i byl ojcem corki. Gdy po raz pierwszy zabral mnie na Eukaliptusowe Pastwiska, nie bylam pewna, czyjego wojsko to istoty ludzkie. Wszyscy mieli takie same ubrania i tak samo wygladali, jak stado jakichs zwierzat; z tego, co mowili, nie rozumialam ani slowa. Kiedy moj ojciec sie zblizal, klepali sie w czola lub klekali przed nim, jakby przygladali sie palcom jego stop. Uznalam, ze to wariaci, glupi ludzie i ze moj ojciec to wsrod nich jedyna prawdziwa osoba. Ale wsrod ludzi Sinshan to on czasem wydawal sie glupi, chociaz niechetnie to przyznawalam. Nie umial pisac ani czytac, ani gotowac, ani tanczyc, a jesli znal jakies piesni, to w jezyku, ktorego nikt nie rozumial; nie pracowal w warsztatach ani w stodolach, nie tloczyl wina, a kiedy chcial polowac, zabierali go tylko nierozwazni mysliwi, gdyz nie spiewal jeleniom i nie mowil do smierci. Z poczatku sadzili, ze to z niewiedzy, i wykonywali to za niego, poniewaz jednak nie nauczyl sie wlasciwego zachowania, nie chcieli z nim wiecej chodzic. Tylko raz jego pomoc wyraznie sie przydala, gdy trzeba bylo na nowo wykopac i odbudowac heyimas Czerwonej Adoby. Ich rzecznik byl bardzo surowy i nie zyczyl sobie pomocy ludzi z innych Domow; moj ojciec wszakze nie mial Domu, a zatem nikt nie bronil mu przylozyc do tego reki, a reke mial silna. Jednak nie zyskalo mu to sympatii, bo gdy ludzie zobaczyli, jak umie pracowac, tym bardziej pytali, dlaczego pracuje tak malo. Moja babka, choc trzymala jezyk za zebami, nie umiala ukryc pogardy dla mezczyzny, ktory nie wypasal bydla, nie pracowal na roli, nawet nie rabal drewna; on zas, ktory gardzil pasterzami, farmerami i drwalami, z trudem to znosil. Ktoregos dnia powiedzial do Wierzby: -Twoja matka ma reumatyzm, nie powinna kopac ziemniakow w tym blocie, kiedy deszcz pada. Niech zostanie w domu i tka w cieple. Zaplace jakiemus mlodemu czlowiekowi, zeby pracowal na waszym poletku. Moja matka rozesmiala sie, ja tez; to byl smieszny pomysl, odwrocenie. -Uzywacie takich pieniedzy, widzialem - to mowiac pokazal nam garsc roznych monet z obu wybrzezy. -Oczywiscie, ze uzywamy pieniedzy. Dajemy je aktorom i tym, ktorzy tancza, spiewaja, recytuja, dajemy je za prace, za tance, no, wiesz! A cos ty takiego zrobil, zeby je dostac? - zapytala matka, wciaz sie smiejac. Nie wiedzial, co powiedziec. -Pieniadze to zaszczyt, to znak, ze sie jest bogatym - probowala tlumaczyc, ale nie rozumial, wiec dodala: - Tak czy owak, nasze poletko jest za male, aby warto bylo dzielic sie z kims praca. Wstydzilabym sie prosic. -To wezme ktoregos ze swoich ludzi. - Zeby u nas pracowal? Przeciez to ziemia Blekitnej Gliny. Ojciec zaklal. Przede wszystkim nauczyl sie klac i robil to dobrze. -Blekitna glina czy czerwona, co za roznica! - zawolal. - Czarne bloto potrafi kopac byle glupek! Matka przedla przez chwile, az w koncu powiedziala: -To szalone gadanie. A jesli kazdy glupek potrafi, to czemu nie ty, moj drogi? - zasmiala sie znowu. Ojciec zesztywnial: -Nie jestem tyon. -A kto to taki? -Ktos, kto babrze sie w ziemi. -Rolnik? -Nie jestem rolnikiem, Wierzbo. Jestem dowodca trzystu ludzi, mam pod soba armie. Jestem... Sa rzeczy, ktore moze robic mezczyzna, i takie, ktorych robic nie moze. Przeciez to rozumiesz! -Przeciez - powiedziala matka, patrzac z podziwem, jaki jest godny. I tak to przeszlo, choc zadne nie rozumialo, co mowi drugie, a jednak nie czuli gniewu ani urazy, gdyz ich milosc nie pozwalala nawarstwiac sie zlu, zmywala je jak woda z mlynskiego kola. Gdy budowali most na Rzece, ojciec codziennie zabieral mnie na Pastwiska. Jego plowy walach byl o polowe wyzszy i dwukrotnie ciezszy od koni z Doliny; siedzac na siodle o wysokim leku, przed duzym mezczyzna w helmie Kondora, czulam sie tak, jakbym nie byla juz dzieckiem, tylko kims innym, kims rzadziej spotykanym niz istota ludzka. Widzialam i slyszalam, jak ojciec traktuje mezczyzn w obozie; wszystko, co mowil, stanowilo rozkaz, polecenie, wykonywane bez pytan i dyskusji. Nigdy z nikim nie rozmawial - rozkazywal, a czlowiek, do ktorego mowil, klepal sie reka w czolo i biegl robic, co trzeba. To mi sie podobalo, niemniej nadal balam sie ludzi Kondora. Sami mezczyzni, wysocy, w dziwnych strojach, dziwnie pachnacy, uzbrojeni, mowiacy innym jezykiem; gdy sie usmiechali lub mowili do mnie, zawsze sie cofalam, wlepialam oczy w ziemie nie odpowiadajac. Pewnego dnia, gdy zaczynali budowe, ojciec nauczyl mnie slowa z ich jezyka: pyez- teraz; kiedy dawal znak, mialam krzyczec: -Pyezl - tak glosno jak umialam, a jego ludzie spuszczali wowczas kafar, wielki glaz, zawieszony na blokach. Uslyszalam swoj wysoki, cienki glos i zobaczylam, ze slucha mnie dziesieciu silnych mezczyzn, i ze to sie powtarza, znowu i znowu, i znowu. Wtedy to po raz pierwszy poczulam, jak wielka jest energia mocy bioracej sie z braku rownowagi, czy to w przypadku obciazonej dzwigni czy tez spoleczenstwa. A ze bylam poganiaczem, nie zas wbijanym palem, sadzilam, ze to swietnie. Most stal sie wszakze przyczyna klopotow. Od chwili gdy zolnierze Kondora rozbili oboz na Eukaliptusowych Pastwiskach, z miast w Gornej Dolinie ciagnely na dol grupki mezczyzn, ktorzy koczowali na wzgorzach nad Winnica Ounmalin. Nie polowali, po prostu walesali sie po okolicy i przygladali zolnierzom Kondora. Wszyscy nalezeli do Lozy Wojownikow i ludzie w Sinshan mowili 0 nich niespokojnie, z pewna fascynacja - ze pala tyton codziennie, ze kazdy ma wlasna strzelbe i temu podobne. Moj kuzyn Chmiel, ktory zostal czlonkiem Wawrzynu, nie pozwalal juz, abysmy z Pelikan bawily sie z nim w dzikie psy; nie, my mialysmy byc Kondorami, on zas Wojownikiem. Ja jednak powiedzialam, ze Pelikan nie moze byc Kondorem, bo Kondorem nie jest, a ja jestem - czesciowo; na co Pelikan oznajmila, ze w takim razie nie chce byc niczym i ze to glupia zabawa, i poszla do domu. Przez cale popoludnie Chmiel i ja polowalismy na siebie na Wzgorzu Adoby, z patykami w charakterze broni, a kiedy ktores z nas zobaczylo drugie, wolalo: - Paf! Nie zyjesz! - Tak chcieli sie bawic ludzie na Pastwiskach. Zupelnie nas opetalo, bawilismy sie w to codziennie, wciagajac inne dzieci do zabawy, dopoki nie wypatrzyla nas Waleczna. Bardzo sie gniewala; bez slowa zasadzila mnie do luskania orzechow 1 migdalow, az myslalam, ze mi rece odpadna, a potem oznajmila, ze jesli jeszcze raz przed Trawa uciekne z lekcji w heyimas, wyrosne na zabobonna, zlosliwa, bezmyslna, wstretna, tchorzliwa osobe; ale oczywiscie, jesli tego wlasnie chce, to prosze bardzo. Zrozumialam, ze nie pochwala tej zabawy, wiec przestalam sie w nia bawic; nie przyszlo mi do glowy, ze pragnie rowniez, abym przestala jezdzic z ojcem na Eukaliptusowe Pastwiska ogladac budowe mostu. Nastepnym razem, gdy sie tam zjawilam, zolnierze nie pracowali; grupa Wojownikow z Chumo i Kastoha-na rozbila oboz miedzy filarami na brzegu. Niektorzy z Kondorow byli wsciekli, widzialam to w ich rozmowie z moim ojcem; prosili, aby pozwolil im sila usunac ludzi z Doliny. Nie zgodzil sie i poszedl pogadac z Wojownikami. Chcialam isc z nim, ale kazal mi czekac przy koniu, wiec nie wiem, co mu powiedzieli; wiem, ze wrocil na gore ze sroga mina i dlugo rozmawial z oficerami. Tej nocy Wojownicy odeszli; przez kilka dni praca przy moscie szla w spokoju i ojciec na moja prosbe chetnie mnie tam zabieral. Ale ktoregos popoludnia zastalismy na Pastwiskach grupe ludzi z Doliny, czekajacych pod rzedem wielkich drzew eukaliptusa, od ktorych miejsce to wzielo swoje imie. Kilkoro z nich podeszlo i zaczelo z ojcem dyskutowac. Przepraszali, ze jacys mlodzi ludzie byli niegrzeczni i klotliwi, mieli nadzieje, ze to sie nie powtorzy; stwierdzili jednak, ze wiekszosc mieszkancow Doliny uznala po namysle, iz bledem jest stawianie mostu bez narady z Rzeka i ludzmi, ktorzy zyja na jej brzegach. Ojciec odparl, ze most jest potrzebny jego wojsku, aby przewiezc przez Rzeke prowiant. -Sa mosty w Madidinou i Ounmalin oraz promy w Blekitnej Skale i Okraglym Debie - powiedzial ktos z Doliny. -Nie udzwigna naszych wozow. -W Kastoha i Telina sa kamienne mosty. -Za bardzo musielibysmy nadkladac drogi. -Twoi ludzie moga przeniesc wszystko przez plycizne przy promie. - Zolnierze nie nosza ladunkow na plecach. Tkacz Slonca przemyslal to sobie i powiedzial: -No coz, jesli chca jesc, to niech sie naucza nosic zywnosc. -Moi zolnierze przybyli tu odpoczac. Do transportu przeznaczone sa wozy i jesli nie beda mogly przejechac przez Rzeke, wasi ludzie beda musieli sami dostarczyc nam prowiant. -Jeszcze czego - mruknal jakis mezczyzna z Tachas Touchas. Tkacz Slonca i inni zmierzyli go wzrokiem. Zapadla cisza. -Postawilismy juz wiele mostow. Ludzie Kondora to nie tylko dzielni zolnierze, lecz rowniez wielcy inzynierowie. Drogi i mosty wokol Miasta Kondora to cuda naszej epoki - ciagnal ojciec. -Gdyby most w tym miejscu byl potrzebny, toby tu stal - powiedziala Biala Brzoskwinia z Ounmalin. Moj ojciec, ktory nie lubil rozmawiac z kobietami w obecnosci mezczyzn Kondora, nie powiedzial nic i zapadla kolejna brzemienna cisza. -W naszej ocenie - odezwal sie Tkacz Slonca bardzo uprzejmie - most w tym miejscu nie jest rzecza wlasciwa. -Jedyne polaczenie z poludniem, jakie macie, to kolej o szesciu drewnianych wagonach! - wybuchnal ojciec. - Ten most otworzy droge prosto az do... Zamilkl. Tkacz Slonca pokiwal glowa. Ojciec zasepil sie, po czym rzekl: -Sluchajcie. Moje wojsko nie chce wam uczynic zadnej krzywdy. Nie wypowiadamy wam wojny - to mowiac, zerknal na mnie raz i drugi, jakby szukajac potrzebnych slow - ale musicie zrozumiec, ze Kondor wlada cala Polnoca i ze teraz mieszkacie w cieniu Jego skrzydla. Nie przynosze wam wojny. Chce jedynie poszerzyc wasze drogi i zbudowac most, na ktorym zmiesci sie cos wiekszego niz gruba kobieta! Patrzcie, buduje go z dala od waszych miast, gdzie nie bedzie wam przeszkadzal. Ale nie mozecie stac nam na drodze. Musicie pojsc z nami. -Jestesmy osadnikami, nie wedrowcami - powiedzial Kopacz z Telina-na, rzecznik Blekitnej Gliny, spokojny czlowiek, dobrze wszystkim znany jako jeden z najlepszych mowcow. - Zeby we wlasnym domu przejsc z pokoju do pokoju, nie sa potrzebne drogi i mosty. Ta Dolina to nasz dom, tutaj mieszkamy. Tutaj goscimy tych, ktorzy sa w drodze, ktorych dom jest gdzie indziej. Ojciec przez chwile ukladal w glowie odpowiedz, po czym oznajmil donosnie: -Pragne byc waszym gosciem. Przeciez wiecie, ze Dolina jest rowniez moim domem! Ale sluze Kondorowi, on zas wydal rozkazy. Tej decyzji nie zmienicie ani wy, ani ja. Musicie to zrozumiec. Slyszac to czlowiek z Tachas Touchas szczerzac zeby odwrocil twarz i odsunal sie od grupy, aby zaznaczyc, ze jego zdaniem dalsza rozmowa nic nie da. Kilkoro innych zrobilo to samo, ale Obsydian z Ounmalin zrobila krok do przodu. Byla jedyna osoba w dziewieciu miastach, ktora nosila wowczas imie swego Domu, najslynniejsza tancerka Ksiezyca i Krwi, niezamezna, jednoplciowa osoba o wielkiej mocy. -Posluchaj, dziecko - powiedziala. - Mysle, ze nie wiesz, 0 czym mowisz. Moze moglbys zrozumiec, gdybys zaczal czytac. Tego nie mogl scierpiec; nie przy swoich ludziach. Choc wiekszosc z nich nie rozumiala slow, uslyszeli w jej glosie wzgarde 1 autorytet. -Badz cicho, kobieto! - zawolal i patrzac mimo niej, na Tkacza Slonca, dodal: - Wstrzymam prace przy moscie, bo nie chce niczyjej szkody. Zrobimy dla wozow most z desek, ktory rozbierzemy odchodzac. Ale wrocimy, byc moze, wielka armia, byc moze Dolina przejdzie tysiac ludzi. Poszerzymy drogi, zbudujemy mosty. Nie prowokujcie gniewu Kondorow! Pozwolcie im... pozwolcie im przeplynac przez wasza Doline, jak woda plynie przez kolo mlynskie. Ojciec nie byl glupi i przez te kilka miesiecy nauczyl sie rozumiec obraz wody. Gdybyz tylko urodzil sie w Dolinie, gdybyz tylko zostal i zamieszkal tutaj! Ale, jak to mowia, wiele wody uplynelo od tamtej pory. Obsydian odeszla, rozgniewana, a za nia wszyscy ludzie z Ounmalin, tylko Biala Brzoskwinia stala niezlomnie, bardzo odwazna, i powiedziala: -Wobec tego uwazam, ze my, ludzie z miast, powinnismy pomoc nosic zywnosc, ktora dajemy; warunkowe dary sa czyms odrazajacym. -Zgadzam sie - powiedzial Kopacz, a za nim pozostale osoby z Madidinou i jedna z Tachas Touchas. -Most sie zalamuje, woda plynie dalej... - dodal Kopacz wers z Piesni Wody. Z usmiechem odwrocil otwarte dlonie ku memu ojcu i cofnal sie. Jego towarzysze tez tak zrobili. -To dobrze - powiedzial ojciec i odszedl. Stalam nie wiedzac, w ktora strone sie zwrocic - do ojca czy do ludzi z mego miasta; rozumialam, ze mimo pozorow powsciagliwosci po obu stronach bylo duzo gniewu, ze do spotkania nie doszlo. Slabi ida za slaboscia, ja zas bylam dzieckiem; poszlam za ojcem, lecz zamknelam oczy, aby nikt mnie nie zobaczyl. Problem mostu zostal zazegnany. Zolnierze zbudowali przeprawe z desek, ktora byla w stanie udzwignac ich wozy, a ludzie z Doliny, w workach i koszach, po trochu, przynosili prowiant do suszarni w Atsamye, skad zabieraly go grupy Kondorow. Ale Wojownicy caly czas snuli sie wokol obozu, a wiele osob z Ounmalin nie chcialo nic zolnierzom dawac ani z nimi rozmawiac, ani nawet na ich patrzec, chodzac zamiast tego na zebrania do Lozy Wojownikow; kto jak kto, ale Obsydian z Obsydianu w Ounmalin na pewno miala gniew w sercu. Dziewczyna z Obsydianu w Tachas Touchas zaprzyjaznila sie z jednym z Kondorow i chciala wejsc z nim w glab ladu; poniewaz jednak miala tylko siedemnascie lat i przestraszyla sie tego, co mowili ludzie, poprosila swoje heyimas o zgode - czego w swoim czasie nie zrobila moja matka, Wierzba. Dom Obsydianu z Tachas Touchas wyslal ludzi do Ounmalin na narade, i Obsydian z Obsydianu rzekla wtedy: -Czemu ci Kondorzy to sami mezczyzni? Gdzie sa ich kobiety? Czy sa jak drzewo milorzebu? Niech zenia sie ze soba i plodza, co zechca! A corka naszego Domu niechaj nie bierze sobie mezczyzny bez Domu! Czy dziewczyna z Tachas Touchas nadal widywala sie ze swym mlodym Kondorem, tego nie wiem. Na pewno sie nie pobrali. W okresie miedzy Trawa i Sloncem Wojownicy z calej Doliny urzadzili wzdluz Drogi i na brzegach Rzeki kilka uroczystosci, ktore nazwali Oczyszczeniami. Podczas pobytu Kondorow w Dolinie wielu mezczyzn ze wszystkich miast zaczelo wstepowac do ich Lozy. Syn i wnuk mego bocznego dziadka tez sie przylaczyli i przez jakis czas cala rodzina zajeta byla tkaniem dla nich ubiorow na wakwa - specjalnych tunik z ciemnej welny i peleryn z kapturem, troche podobnych do strojow zolnierzy Kondora. Loza Wojownikow nie miala wlasnych blaznow; gdy kilku Blaznow Krwi z Madidinou zjawilo sie na jednym z Oczyszczen, Wojownicy, zamiast sie z nimi przesmiewac lub po prostu zlekcewazyc, zaczeli sie szarpac; doszlo do bojki i duzych przykrosci. Wokol Wojownikow zawsze panowala atmosfera niepokoju i seksualnego napiecia. Kilka kobiet z Sinshan, ktorych mezowie wstapili do Lozy, zaczelo nawet narzekac na obowiazujaca ich zasade wstrzemiezliwosci plciowej, jednak inne kobiety je wysmialy; zima obowiazuje tyle rytualnych zakazow dla tanczacych Slonce czy Swiat, ze jeszcze jeden naprawde nie robi wielkiej roznicy - chociaz, jak to mowia, zdzblo trawy zlamalo grzbiet wielblada. Tego roku moja babka tanczyla Wewnetrzne Slonce, a ja po raz pierwszy poscilam Dwadziescia Jeden Dni i co wieczor sluchalam transowego spiewu w naszym heyimas. To bylo dziwne Slonce. Tamtej zimy kazdy ranek byl mglisty i czesto mgla podnosila sie tylko do stop Gory Sinshan, sprawiajac, ze zylismy jakby pod niskim sklepieniem, wieczorem zas znow opadala na dno Doliny. Pojawilo sie wiecej Bialych Blaznow niz zwykle; nawet jesli niektorzy dotarli do Sinshan z innych miast i tak bylo ich zbyt wielu; musieli przyjsc z Czterech Domow, z Domu Lwa, poprzez te biala, mokra mgle, ktora skrywala swiat. O zmroku nawet balkony budzily przerazenie i dzieci baly sie oddalac od domow. Nawet dziecko siedzace przy rodzinnym ognisku moglo, podnioslszy glowe, dojrzec za szyba biala, wpatrzona wen twarz i uslyszec szczekanie zebow. Pielegnowalam w lesie sadzonki, za drugim wzgorzem na polnoc, bardzo daleko, gdyz chcialam, aby stanowily niespodzianke. Podczas Dwudziestu Jeden Dni z trudem zmuszalam sie, zeby tam chodzic, tak bardzo balam sie Bialych Blaznow; ilekroc zacwierkal ptak lub cmoknela wieworka, zamieralam myslac, ze to szczekaja zeby. W dzien przesilenia poszlam do swych sadzonek we mgle tak gestej, ze nie widzialam na piec krokow. Kazde drzewo w lesie stawalo sie Bialym Blaznem czekajacym w milczeniu, aby mnie dopasc. Bylo zupelnie cicho. Nic sie nie odzywalo, na tych wszystkich bialych pagorkach poruszalam sie tylko ja. Przemarzlam do kosci i do glebi duszy; weszlam do Siodmego Domu i nie umialam zen wyjsc. Mimo to szlam dalej, chociaz las tak sie odmienil i ukryl za mgla, ze nie bylam juz pewna, gdzie jestem, az wreszcie dotarlam do moich drzewek. Wszelki dzwiek wydawal mi sie okropny, wiec odspiewalam heya Slonca niemal nie otwierajac ust, a potem wykopalam sadzonki i niezdarnie przesadzilam je do doniczek, ktore zrobilam specjalnie w tym celu; caly czas sie trzeslam i w pospiechu zapewne pogniotlam korzenie. Teraz musialam zaniesc je z powrotem do Sinshan, ale dziwna rzecz: gdy znalazlam sie blisko domu, wsrod pnaczy winorosli na Wezlowym Pagorku, nie calkiem sie cieszylam. Czesc mnie chciala zostac we mgle, zagubiona, przerazona i zmarznieta, czesc mnie czula sie u siebie w Siodmym Domu, a nie w Domu Wysokiego Ganku. Weszlam na schody i obudzilam rodzine na Slonce; Wierzbie dalam sadzonke kasztanowca, Walecznej - polna roze, a Zabija - sadzonke rosnacego w Dolinie debu. Ten dab - ksztaltne, rozlozyste drzewo, niezbyt jeszcze grube - wciaz rosnie tam, gdziesmy go posadzili, po zachodniej stronie debowego zagajnika Gairga. Kasztanowca i rozy juz nie ma. I przed, i po Tancu Slonca ojciec wszystkie poranki i wieczory spedzal z nami, w Domu Wysokiego Ganku. Waleczna, ktora owego roku tanczyla zarowno Slonce, jak i Swiat, przez wiekszosc dni i wszystkie noce przebywala w naszym heyimas. Wierzba tamtego roku nie tanczyla; Zabija, rzecz jasna, nie musial ani poscic, ani swietowac. Nie wiedzac wowczas o nim zbyt wiele, sadzilam, ze nie przestrzega zadnych obyczajow ani wakwa, ze nie jest zwiazany z niczym na swiecie, z wyjatkiem zolnierzy, ktorym wydawal rozkazy, oraz mojej matki i mnie. Tamtej zimy przebywali z matka jak najwiecej w domu. Gdy minelo Slonce, niskie mgly ustapily deszczom, a potem zimnej pogodzie; na Gore Sinshan spadl snieg, jak maka na wlosy mlynarza, i czasem na trawie pojawial sie szron. Ojciec mial ze soba czerwone koce ze wspanialej welny, ktorymi w marszu wyscielal swoj namiot; teraz przyniosl je do nas, i nasza izba nabrala bogatego wygladu. Lubilam na nich lezec. Pachnialy slodka szalwia i innymi rzeczami, ktorych nie potrafilam nazwac, zapachem odleglego miejsca na polnocnym wschodzie, skad przybyl moj ojciec. Mielismy mnostwo drewna na opal, jabloni, gdyz miasto oczyscilo dwa stare sady. W owe wieczory przy ogniu panowal wielki spokoj - i dla nich, i dla mnie. Wspominam pieknosc mojej matki przy tym ogniu, na skraju wielu lat smutku, jakbym widziala plonace na deszczu ognisko. Poslancy Kondorow przyniesli zza Gor meldunek dla dowodcy Armii Kondora. Tego wieczora, przy kolacji, Zabija rzekl: -Wierzbo, musimy pojsc przed waszym Tancem Swiata. -Nigdzie nie pojde w te pogode - odparla matka. -Nie - powiedzial. - Moze lepiej nie. Zapadlo milczenie. Tylko ogien mowil. -Co lepiej nie? - zapytala matka. -Gdy ruszymy do domu, wtedy przyjde po ciebie. -O czym ty mowisz? Mowili przez jakis czas do tylu, on - o Armii Kondora, wracajacej z wojny na Wybrzezu Amaranthu, ona - nie przyznajac jeszcze, ze juz go pojela. Wreszcie powiedziala: -Powiedz prawde: mowisz mi, ze odchodzisz z Doliny? -Tak - odrzekl. - Na jakis czas. Przeciw ludziom z Wewnetrznego Wybrzeza. Taki jest plan Kondora. Milczala. -Rok - powiedzial. - Nie wiecej niz rok. Chyba ze mnie wysla do Sai. Wtedy najwyzej dwa lata, nie dluzej. Milczala. -Gdybym mogl cie zabrac - powiedzial - zrobilbym to, ale to niebezpieczne i glupie. Gdybym mogl zostac... Ale nie moge. Mozesz przeciez tu na mnie poczekac. Wstala z miejsca przy ogniu. Pociemniala, opadlo z niej miekkie swiatlo plomieni. -Jesli nie zostajesz, idz - powiedziala. -Sluchaj, Wierzbo! - zawolal. - Sluchajze! Czy to nieuczciwe prosic cie, bys zaczekala? Gdybym jechal na polowanie, na handel, nie zaczekalabys? Wy, z Doliny, odchodzicie czasami! I wracacie - i zony czekaja. Wroce, obiecuje ci, Wierzbo. Jestem twoim mezem. Przez chwile stala miedzy ogniem i cieniem. W koncu przemowila: -Jeden raz. Nie zrozumial. -Jeden raz na dziewiec lat - powiedziala. - Nie dwa razy. Jestes moim mezem albo nie. Moj dom cie trzyma albo nie. Wybieraj. -Nie moge zostac - odparl. Powiedziala glosem wciaz cichym i wyraznym: -Wybor nalezy do ciebie. -Jestem dowodca Armii Kondora - mowil. - Wydaje rozkazy, aleje takze dostaje. W tej sprawie nie mam wyboru, Wierzbo. Wowczas odsunela sie od ognia i przeszla przez pokoj. -Musisz zrozumiec - powiedzial. -Rozumiem tylko, ze wybierasz, aby nie wybrac. -Nie rozumiesz. Moge cie tylko prosic: poczekasz na mnie? Milczala. -Wroce, Wierzbo. Moje serce jest z toba i z dzieckiem, na zawsze! Milczala. Stanela obok drzwi prowadzacych do drugiego pokoju, dla ciepla otwartych. Moje lozko stalo tuz za nimi i widzialam ich oboje, czulam przeciwstawne sily w jej ciele. -Musisz na mnie poczekac - powiedzial. -Odszedles - odparla. Weszla do drugiego pokoju i zamknela za soba drzwi, dotychczas otwarte dla ciepla. Stala w ciemnosci, a ja lezalam nieruchomo. -Wierzbo, wroc! - zawolal, podszedl do drzwi i zawolal jeszcze raz, gniewnie, z wielkim bolem. Nie odpowiedziala. Zadna z nas sie nie poruszyla. Przez dlugi czas nic sie nie dzialo, po czym uslyszalysmy, jak odwraca sie, idzie przez pokoj i zbiega ze schodow. Matka polozyla sie obok mnie. Nic nie mowila, lezala bez ruchu i ja sie nie ruszalam. Nie chcialam myslec o tym, co mowili, chcialam zasnac i wkrotce mi sie to udalo. Gdy wstalam rano, ujrzalam, ze matka zwinela czerwone koce i wraz z ubraniem ojca polozyla je na balkonie u szczytu schodow, na zewnatrz naszych pokojow. Okolo poludnia ojciec wspial sie po schodach, minal koce i swoje ubranie i wszedl do pokoju. Moja matka tam byla; nie patrzyla na niego, nie odpowiadala na jego pytania, a kiedy odsunal sie od wyjscia, natychmiast opuscila dom i szybko poszla do heyimas. Pobiegl za nia, ale ludzie z Blekitnej Gliny od razu go powstrzymali, nie pozwalajac zejsc na dol. Troche szalal, uspokoili go jednak, zas Dziewieciokat wyjasnil, ze mezczyzna moze odchodzic i wracac wedle woli, a kobieta moze go przyjac lub nie, ale dom nalezy do niej i jesli ona zamyka drzwi, jemu nie wolno ich otworzyc. Ludzie zebrali sie, zwabieni zamieszaniem, jakie robil na poczatku; niektorzy z nich uznali, ze to wrecz smieszne tlumaczyc takie rzeczy doroslemu mezczyznie. Sila, rzeczniczka Lozy Krwi, zaczela zen szydzic. Kiedy zawolal: - Ale ona jest moja - dziecko nalezy do mnie! - ruszyla wokol niego indyczym krokiem Blazna Krwi, gulgoczac: - Moja pila miesiaczkuje! Zaplata odwage do mnie! - i inne odwrotne slowa. Byli w miescie ludzie, ktorzy cieszyli sie z upokorzenia Kondora, widzialam to z balkonu. Ojciec wrocil na gore, z wsciekloscia kopnal zwiniete koce i stanal w drzwiach. Odwrocona don plecami zagniatalam kukurydziany chleb na kuchennym stole. Nie wiedzialam, co zrobic, jak sie zachowac, nienawidzilam ojca za swoja niepewnosc i smutek. Cieszylam sie, ze Sila go wykpila, sama chcialam zen zakpic za to, ze byl taki glupi. -Sowo - zapytal - poczekasz na mnie? Nie spodziewalam sie, ze bede plakac, ale sie rozplakalam. -Jesli przezyje, wroce tu do ciebie - powiedzial. Nie wszedl do srodka, a ja do niego nie podeszlam. Kiwnelam glowa. Gdy podnioslam wzrok, ujrzalam, ze wklada helm Kondora, ten helm, ktory zakrywal mu twarz. Odwrocil sie i wyszedl. Waleczna tkala na krosnach, ustawionych pod oknem w drugim pokoju. Gdy matka wrocila do domu, powiedziala: -No i poszedl, Wierzbo. Twarz mojej matki byla blada i pomarszczona. -Porzucilam tamto imie. Wroce do pierwszego. -Pipil - powiedziala babka miekko, jak matka wymawiajaca imie dziecka. Pokrecila glowa. (Druga czesc opowiesci Mowikamienia rozpoczyna sie na stronie 212.) Od tlumacza: Str. 17 "Ide tam..." Z wyjatkiem form czasu przeszlego, np. "plakalam", czasowniki w tym i pozostalych wierszach wystepuja w czasie terazniejszym ciaglym, sluzacym do opowiadania mitow, relacjonowania snow, mowienia o zmarlych, jak rowniez do uroczystych recytacji. W naszym jezyku to "bezczasowe teraz"dosc dobrze oddaje imieslow czasu terazniejszego: Idac tam, idac Gdzie wtedy Plakalam nad potokiem. Idaca tam, idaca Gesta mgla nad potokiem. Str. 20 "I tak szlysmy po ramieniu zycia..." Kodeks Serpentynu byc moze przyblizy to obrazowanie. Lewe ramie heyiya-if, symbolu Calosci, skladalo sie, liczac od srodka, z pieciu kolorow: czarnego, niebieskiego, zielonego, czerwonego, zoltego; prawe ramie symbolu bylo biale. Lewe ramie oznaczalo smiertelnosc, prawe - wiecznosc. Str. 29 "Miedzianego Weza... gorskiego lwa..." Miedziany Waz mogl byc rytualem uzdrawiajacym chorych na reumatyzm. Gora Ama Kulkun - Gora-Babka - oraz zrodla rzeki Na i miasto u zrodel, Wakwaha-na, nalezaly do najswietszych miejsc ludu z Doliny. Podroz na szczyty "tropem lwa" lub "szlakiem myszolowa" byla samotna, duchowa wedrowka, ktora predzej czy pozniej wiekszosc ludzi z Dziewieciu Miast podejmowala co najmniej raz w zyciu. Str. 54 "Czy sa jak drzewo milorzebu?" Milorzab jest drzewem rozdzielnoptciowym; aby uniknac zaplodnienia, drzew zenskich zwykle nie sadzi sie obok meskich, gdyz owoc wydziela straszliwy smrod. W literaturze Kesh milorzab kojarzony jest z homoseksualizmem, zarowno w zartach, jak przy okazjach bardziej uroczystych. Str. 57 "...musimy pojsc przed waszym Tancem Swiata". Terter Abhao, niezbyt wtajemniczony w subtelnosci mowionego jezyka Kesh, uzyl formy "my", obejmujacej mowiacego oraz osobe, do ktorej sie mowi, razem z forma czasownika "pojsc", ktora oznacza "udac sie gdzies na chwile lub na mala odleglosc"; wskutek tego Wierzba zrozumiala, ze powiedzial cos w rodzaju: "Moze przed Tancem Swiata ty i ja pospacerujemy sobie troche". Str. 58 "...inne odwrotne slowa". W improwizacjach Blaznow znaczenia slow ulegaly celowemu przemieszczeniu (podobnie jak w poezji i obrazowaniu surrealistow). Terter Abhao mimowiednie dokonal takiego przemieszczenia, mowiac, ze jego dziecko "nalezy do" niego, podczas gdy gramatyka Kesh nie uwzglednia zwiazku wlasnosci pomiedzy zyjacymi istotami. W istocie, jezyk, w ktorym czasownik "miec" nie jest przechodni, zas "byc bogatym" wyrazane jest tym samym slowem co "dawac", nader czesto sprawia, ze tlumacze i obcy zamieniaja sie w blaznow. Kodeks Serpentynu Ten napisany archaiczna kaligrafia tekst jest jedynym slownym fragmentem zlozonej w harmonijke ksiegi symboli obrazkowych znajdujacej sie w Bibliotece Wakwaha. Dziewiec Domow zywych i umarlych to: Obsydian, Blekitna Glina, Serpentyn, Zolta Adoba, Czerwona Adoba, Deszcz, Chmura, Wiatr i Cisza. Kolory czterech Domow umarlych to bialy i barwy teczy. Ludy zyjace wespol z istotami ludzkimi mieszkaja w Domach Ziemi; ludy z pustkowi mieszkaja w Domach Nieba. Ptaki pochodza z Domow Nieba, z prawego ramienia, mowia w imieniu umarlych i zanosza im wiesci; ich piora to slowa tych, ktorzy nie zyja. Gdy dziecko przybywa z Czterech Domow, aby sie narodzic, zamieszkuje w Domu swojej matki. Domy Nieba tancza Taniec Ziemi, Domy Ziemi tancza Taniec Nieba. Dom Blekitnej Gliny tanczy Wode, Dom Zoltej Adoby tanczy Wino, Dom Serpentynu tanczy Lato, Dom Czerwonej Adoby tanczy Trawe, Dom Obsydianu tanczy Ksiezyc. Wszystkie Domy Ziemi i Nieba tancza Slonce. Slonce i inne gwiazdy tancza wzor Powrotu. Heyiya-if jest wzorem ?tego wzoru i Domu Dziewieciu Domow. Powyzszy tekst stanowi najkrotsze podsumowanie struktur spoleczenstwa, roku i wszechswiata, jak je pojmowaly ludy z Doliny. Istoty lub stworzenia zwane Ludami Ziemi, o ktorych powiada sie, ze mieszkaja w Pieciu Domach Ziemi, sa to: sama Ziemia, skaly, gleba i formacje geologiczne, Ksiezyc, wszelkie zrodla, strumienie i jeziora slodkowodne, wszelkie zyjace istoty ludzkie, zwierzeta lowne i zwierzeta domowe, zwierzeta jako pojedyncze osobniki, ptaki nie latajace i domowe oraz wszelkie rosliny sadzone, zbierane i wykorzystywane przez czlowieka. Ludy zwane Ludami Nieba, Ludami Czterech Domow albo Ludami Teczy sa to: Slonce i wszystkie gwiazdy, oceany i morza, wszystkie dzikie zwierzeta nielowne, zwierzeta i rosliny jako gatunki, istoty ludzkie pojmowane jako plemie, narod lub gatunek, wszystkie ludy i istoty ze snow, marzen, wizji i opowiadan, wiekszosc gatunkow ptakow, zmarli oraz nie narodzeni. Tablice na stronach 68 - 69 ukazuja Dziewiec Domow, odpowiadajace im kolory i strony swiata, doroczne swieta, za ktore kazdy z nich odpowiada, oraz zwiazane z kazdym Loze, Stowarzyszenia i Kunszty. Tablice te sa schematyczne, ich dalsze omowienia zas - uproszczone; moga wszakze posluzyc jako glosa do pewnych slow, fraz i milczaco przyjetych zalozen, ktore obecne sa w tekstach z Doliny, pomieszczonych w tej ksiazce, jak rowniez jako wprowadzenie do sposobu myslenia ludow z Doliny i tematow uprawianej tam sztuki. Nalezy jednak pamietac, ze nie istnieje zaden pochodzacy z Doliny oryginal tych tablic ani nic, co by je przypominalo. Liczby cztery, piec i dziewiec, jak rowniez przedstawienie Dziewieciu Domow i ich ukladu na heyiya-if- dwoch zlaczonych zawiasem spiralach - oraz kojarzone z nimi barwy, strony swiata, pory roku i stworzenia sa w Dolinie stalymi motywami mysli i sztuki, zas rozdzial miedzy Ziemia i Niebem, smiertelnoscia i niesmiertelnoscia znajduje odbicie w zasadniczym, gramatycznym zabiegu jezykowym (Tryb Nieba i Tryb Ziemi); jednakze dziewieciokrotne wyliczenie, w formie tablicy, wszystkich tych form, funkcji i przynaleznosci zostaloby w Dolinie uznane -jako ustalajace, "zamykajace" mformacje - za ciut dziecinne, ryzykowne i niewlasciwe. Podstawowy podzial spoleczny wyznaczalo Piec Domow Ziemi - odpowiednikow klanow lub rodow u ludu Kesh; ci, ktorzy do Kesh nie nalezeli, nazywani byli "ludzmi bez Domu". Domy byly matrilinearne i egzogamiczne, wszyscy zas ludzcy czlonkowie Domu uwazani byli za krewnych w pierwszej linii, z ktorymi nie nalezalo wchodzic w kontakty seksualne (patrz rozdzial "Krewni", str. 531). Nie istniala miedzy Domami zadna hierarchia - wladzy, wartosci itp. - nie rywalizowaly tez o pozycje; nazywane byly Pierwszy Dom, Drugi Dom itd., lecz z tego porzadku nie wynikala absolutnie zadna kolejnosc znaczenia lub waznosci. Pewna rywalizacja zwiazana byla z organizacja dorocznych swiat, rozgrywala sie jednak nie tyle miedzy piecioma Domami, co miedzy dziewiecioma miastami w obrebie kazdego z nich. Slowo, ktore zwykle tlumacze jako taniec - wakwa - moze rowniez oznaczac rytual, tajemnice, ceremonie, uroczystosc. Doroczny cykl wakwa okresla konstelacje roku w Dolinie: Gdzies w listopadzie, gdy wzgorza zaczynaja sie zielenic, Czerwona Adoba tanczy Trawe. W dzien przesilenia zimowego wszystkie dziewiec Domow tanczy Slonce. W rownonoc wiosenna Piec Domow tanczy Niebo, a Cztery Domy tancza Ziemie; caly taniec nosi nazwe Swiat. Podczas drugiej po tym swiecie pelni ksiezyca Obsydian tanczy Ksiezyc. W dzien przesilenia letniego i kilka dni po nim Serpentyn tanczy Lato, a w pierwszej polowie sierpnia Blekitna Glina tanczy Wode przy zrodlach, stawach i strumieniach. W rownonoc jesienna Zolta Adoba tanczy Wino - albo Pijanstwo. Graficznym wyobrazeniem owych siedmiu wielkich wakwa jest heyiya-if, zlaczona podwojna spirala, w ktorej srodku (na Zawiasie) lezy Swiat, obok niego, na lewym i prawym ramieniu, odpowiednio Slonce i Ksiezyc, za nimi, dalej na zewnatrz, odpowiednio Trawa i Lato, i wreszcie, na lewym i prawym koncu symbolu, Wino i Woda. Takie wlasnie, niesekwencyjne przedstawienie roku jest typowe dla uprawianej w Dolinie chronografii. Ponadto klimat, w ktorym istnieja tylko dwie pory roku, nie sprzyja dokladnemu datowaniu roznych wydarzen, zatem w rozmowach odwolywano sie do wakwa: przed Trawa, miedzy Woda i Winem, po Ksiezycu. (Rozwiniecie tej koncepcji czasu zawiera rozdzial "Miasto i Czas"nastr. 182). Kazdy z Pieciu Domow znajdowal swe materialne przedstawienie w heyimas, budowanych we wszystkich dziewieciu miastach. Poniewaz tlumaczenie tego terminu jako kosciol, swiatynia lub kaplica jest moim zdaniem mylace, uzywam w tej ksiazce okreslenia Kesh, utworzonego ze slow heya lub heyiya - do konotacji ktorych naleza, na przyklad, swietosc, zawias, zwiazek, spirala, srodek, chwala i zmiana - oraz ma, slowa oznaczajacego dom. Heyiya-if, symbol dwoch zlaczonych spirali zwinietych w tej samej - pustej - przestrzeni, stanowil materialne czy wizualne przedstawienie idei heyiya. Urozmaicany i rozwijany na rozne sposoby, heyiya-if stanowil choreograficzny i ruchowy element tanca; na nim bazowal ksztalt sceny i ruch sceniczny w sztukach teatralnych; on organizowal przestrzen urbanistyczna, formy graficzne i rzezbiarskie, wplywal na dekoracje i na projekty instrumentow muzycznych, sluzyl jako przedmiot medytacji i metafora bez dna. Byl wizualnym ksztaltem idei przenikajacej wszelka mysl i kulture Doliny. Kazdy mieszkaniec kazdego miasta w Dolinie mial dwa domy; domostwo, w ktorym mieszkal, czyli siedzibe polozona na Lewym Ramieniu podwojnej spirali, oraz Dom, heyimas, na Prawym Ramieniu. Mieszkancow kazdego domostwa laczyly wiezy krwi lub malzenstwo; w heyimas spotykala sie wieksza, bardziej trwala wspolnota. Heyimas bylo miejscem wiary, szkolenia, nauki i studiow, miejscem spotkan, forum politycznym, pracownia, biblioteka, archiwum, muzeum, izba rozrachunkowa, sierocincem, hotelem, ttba chorych, schronieniem, zrodlem zasobow oraz podstawowym osrodkiem ekonomii i zarzadzania, pod kontrola ktorego pozostawal zarowno miejscowy handel, jak i kontakty z innymi miastami Kesh i miejscami poza Dolina. W mniejszych miastach heyimas przyjmowalo forme pieciobocznej, podziemnej sali, podzielonej na mniejsze pomieszczenia, z widocznym nad powierzchnia gruntu niskim dachem w ksztalcie czworobocznej piramidy. W rogach umieszczone byly swietliki - wejscia do budynku, do ktorego schodzilo sie po drabinie. W Telina i Kastoha podziemne sale i zdobione dachy byly juz znacznie wieksze, w Wakwaha zas, u stop Gory, kazde z pieciu heyimas bylo ogromnym kompleksem podziemnych sal o wspanialej piramidzie dachowej, otoczonej mniejszymi budynkami i skwerami. Publiczna przestrzen objeta lukiem domow mieszkalnych nosila nazwe miejsca zgromadzen; ta zas, ktora okalal luk pieciu heyimas nazywala sie miejscem tanca. Mapa miasta Sinshan na stronie 218 ukazuje, w jaki sposob planowano miasta Kesh. Dalsze omowienie zwiazkow Loz i Kunsztow z poszczegolnymi Domami zawarte jest w rozdziale "Loze, Stowarzyszenia, Kunszty" na str. 539. Jak widac na zalaczonym schemacie, Mlynarze, ktorzy w ramach swego zawodu odpowiadali za mlyny wodne, wiatraki, pradnice i wszelkie prace inzynierskie oraz za budowe, obsluge i konserwacje maszyn, zajmowali wyjatkowa i dosc niezwykla pozycje, gdyz nie opiekowal sie nimi zaden z Domow zyjacych. Inne rzucajace sie w oczy anomalie sa skutkiem prob systematyzacji i przekladu pewnych zjawisk na nasz jezyk. Mozna z sensem napisac, ze przepiorka mieszka w Drugim Domu, ale zdanie "Krzak pomidora mieszka w Piatym Domu" wyglada nieco dziwnie, a juz bardzo dziwnie brzmi stwierdzenie, iz umarli i nie narodzeni mieszkaja w Domach Nieba. Kesh powiedzieliby, ze to dlatego, ze my sami nie zyjemy w Domach i zawsze pozostajemy na zewnatrz. Budowle heyimas sa, wedle zyczenia, Piecioma Domami, ich materializacja lub tez ich przedstawieniem. Podstawowym medium, w ktorym materializuja sie pozostale Cztery Domy, jest meteorologia: dla Szostego Domu - deszcz, dla Siodmego - chmury, mgla i opary, dla Osmego - wiatr, dla Dziewiatego zas - cisza, nieruchome powietrze oraz rzadkie powietrze, zwane czasem tchnieniem. Inne wielkie symbole Czterech Domow: Niedzwiedzia, Pume, Kojota i Jastrzebia mozna uwazac za byty mitologiczne, twory wyobrazni, ktorych nie nalezy traktowac doslownie; a jednak - ich fizycznej natury rowniez nie nalezy lekcewazyc. Wejsc w Dom Kojota oznacza odmienic sie. I znow: Cztery Domy to Dom Smierci, Dom Snu, Dom Pustkowia, Dom Wiecznosci. Wszystkie te aspekty sa wzajemnie powiazane, tak wiec pojecia: deszcz, niedzwiedz i smierc sa zamienne i kazde z nich moze oznaczac ktores z pozostalych. Przy tak silnych zwiazkach kwitnie obrazowanie - tak werbalne, jak ikonograficzne. Caly system jest gleboko metaforyczny i mowienie o nim w innym, bardziej ograniczonym trybie, zakrawaloby, zdaniem ludu z Doliny, na zabobon. Z tego wlasnie powodu nie mowie o systemie Dziewieciu Domow jak o religii, ani o heyimas -jak o domach modlitwy, mimo iz zycie i myslenie w Dolinie jest nieustannie i bezposrednio zanurzone w sacrum. Nie mieli boga, nie mieli bogow, nie mieli wiary, lecz wyglada na to, ze mieli zyjaca, dzialajaca metafore. Idea najblizsza istoty tej wizji jest Dom; jej znakiem sa zlaczone zawiasem spirale, heyiya-ifi jej slowem jest slowo chwaly i zmiany, slowo srodka, heyal P1EC DOMOW ZIEMI Pierwszy Dom Drugi Dom Trzeci Dom Czwarty Dom Piaty Dom OBSYDIAN BLEKITNA GLINASERPENTYN ZOLTA ADOBA CZERWONA ADOBA polnocny wschod polnocny zachod polnocny wschod, poludniowy wschod Poludniowy zachod poludniowy zachod czarny niebieski poludniowy wschod poludniowy ksiezyc slodkie wody zachod zolty zachod zielony gleba czerwony kamienie gleba Ruch zwiazany z Piecioma Domami Ziemi jest skierowany do srodka.*S?Mieszkancy Oto mieszkancy Pieciu Domow Ziemi: sama Ziemia, skaly, gleba i formacje geologiczne, ksiezyc, wszelkie slodkie wody, wszelkie pojedyncze zyjace zwierzeta i istoty ludzkie, wszelkie rosliny wykorzystywane przez czlowieka, ptaki domowe i nie latajace oraz zwierzeta lowne i domowe. Ptaki i zwierzeta Ptaki i zwierzeta Rosliny zbierane: Drzewa i krzewy Rosliny uprawne domowe: lowne: jagody, trawy uprawne: inne niz drzewa: owce, bydlo, jelenie, zajace, nasienne, oliwki, sliwy, fasola, groch, inne konie, osly, muly, dzikie swinie, korzonki, ziola, brzoskwinie, straczkowe, koty, psy, himpi, wiewiorki, szopy, grzyby jadalne, nektarynki, kukurydza, dynia, drob, zwierzeta przepiorki, orzechy, dzikie morele, wisnie, ziemniaki, oswojone. bazanty, dzikie drzewa owocowe, grusze, winorosl, pomidory, ptactwo, czasem deby rodzace migdalowce, tomatille, papryka, dzikie bydlo, ryby zoledzie i galasy, orzechy wloskie, pizmian, czosnek, slodkowodne, palki wodne, jablonie, cytryny, warzywa kapustne, zaby, raki. kwiaty polne itp. pomarancze, warzywa roze itp. korzeniowe, pnij warzywa zielone, melony, ziola, juta, bawelna, len, kwiaty ogrodowe itp. Swieta Mieszkancy Pieciu Domow tancza Taniec Slonca (podczas przesilenia zimowego) oraz Tance Nieba podczas Swieta Swiata (w rownonoc wiosenna) Taniec Ksiezyca Taniec Wody Taniec Lata Taniec Wina Taniec Trawy Loze! i Stowarzyszenia Loza Wawrzynu i Loza Znalazcow dzialaja pod opieka wszystkich Pieciu Domow Loza Krwi Loza Mysliwych Loza Lekarzy Loza Sadzenia Stowarzyszenie Loza Rybakow Stowarzyszenie Stowarzyszenie Zielonych Blaznow Blaznow Krwi Loza Solna Debow Stowarzyszenie Stowarzyszenie Bialych Blaznow Oliwek Stowarzyszenie Jagniat T Kunszty Kunszt Szkla Kunszt Kunszt Ksiazki Kunszt Drewna Kunszt Wina Kunszt Garncarstwa Kunszt Bebnow Kunszt Kowalstwa Garbarstwa Kunszt Wody Kunszt Tkaniny I LIXI 1_/W1VU INILUA Szosty Dom DESZCZ Siodmy Dom CHMURA Osmy Dom WIATR Dziewiaty Dom CISZA Cztery Domy Nieba kieruja sie ku nadiroun i ku zenitowi. Kolorami Czterech Domow Nieba sa barwy teczy oraz bialy. niedzwiedz puma kojot jastrzab smierc sen pustkowie wiecznosc wdol w gore w poprzek na zewnatrz Mieszkancy Oto mieszkancy Czterech Domow Nieba: wiekszosc ptakow, ryby morskie, malze, dzikie zwierzeta nielowne (puma, rys, kojot, dziki pies, niedzwiedz, opos, mysz, nomik, szczur, szczur drzewny, popielica, wiewiorka ziemna, kret, susel, skunks, jezozwierz, wydra, lis, nietoperz), gady, plazy, owady; wszelkie rosliny i zwierzeta pojmowane ogolnie lub jako gatunki; istoty ludzkie jako gatunek, narod, plemie; martwi, nie narodzeni; wszystkie istoty ze snow i opowiesci; oceany, slonce, gwiazdy. -* Swieta Mieszkancy Czterech Domow tancza Taniec Slonca oraz Tance Ziemi podczas Swieta Swiata.Loze Loza Czarnej Adoby i Loza Chrosdny dzialaja pod opieka wszystkich Czterech Domow. Kunszty Kunszt Mlynarstwa pozostaje pod opieka wszystkich Czterech Domow Nieba. Gdzie to jest Lancuchy gorskie wokol Doliny nie sa wysokie; nawet Ama Kulkun, Gora-Babka - wygasly wulkan lezacy w wezle obu splatanych grani - liczy sobie niewiele ponad 1200 metrow. Dno Doliny stanowi plaska, przekreslona rzeka rownina, z obu stron ktorej wyrastaja strome wzgorza o poszarpanych wierzcholkach, pociete glebokimi korytami potokow. Na wschodnich stokach, oslonietych od morskich wiatrow, bujnie rosna drzewa i krzewy: sosny gorskie, swierki, sekwoje, chrosciny i manzanity; deby ostrolistne, wirginskie, biale i barwierskie oraz wielkie deby z Doliny; kasztany, wawrzyny, wierzby, jesiony i olchy. Tam gdzie jest bardziej sucho, pleni sie busz, chaparral: niskie, geste zarosla wilczej jagody, dziki bez, ktory pod koniec deszczow kwitnie wonnie, blekitnie i fioletowo, tarnina o bialych kwiatach, milosna gorska, glogownik, szaklak i zawsze karlowaty dab, i zawsze jadowity sumak. Nad woda rosnie czeremcha, kielichowiec, zolta azalia, roza polna i prawdziwa kalifornijska winorosl; na zachodnich zas, nawietrznych stokach tylko dzikie trawy i kwiaty. Ta kraina zawsze byla surowa - szczodra, lecz ani bujna, ani lagodna, ani laskawa. I deszcze, i skwar bywaja tu szalone, przerazajace. Jak wszedzie, tak i tutaj, wszystko, co rosnie, przechodzi swoj zwykly, slodki, niespieszny cykl kwitnienia, dojrzewania i odpoczynku, jednak zmiana por roku bardziej przypomina ostry zwrot niz lagodne przejscie. Kilka burych, ulewnych dni, po ktorych wypalone wzgorza nagle jasnieja klujaca zielenia traw... Kilka dni slonecznych, upstrzonych oblokami, gdy pomaranczowe maki, niebieski lubin, wyka, koniczyna, dziki bez, stokrotki i orliki nagle zakwitaja, gdy stoki wzgorz ociekaja biela, fioletem, blekitem i zlotem, ale trawa, blaknac, juz umiera, a dziki owies juz wydal nasiona... To sa chwile przemian: zielonosc ku zimie, zamieranie ku latu. Mgla nadciaga znad ogromnych blot, znad morskich bagien i wielkich pol trzciny, znad nieskonczonych, porosnietych sitowiem rozlewisk na poludniowym wschodzie, znad plaz nadmorskich za poludniowo-zachodnim pasmem gor. Nadciaga zza ciemnych, ostrych, pozbawionych glebi sylwetek Gory Sinshan i Tej, Ktora Patrzy, i Zrodlanej Gory - zwilzajac, zamazujac, zacierajac wszystkie ksztalty. Cicho odchodza gory, pod niskim niebem metnieja wzniesienia. Kazdy lisc ocieka wilgocia. W chaparralu, niepewnie polatujac, male ptaszki wolaja tkk, tss - bliskie, lecz niewidzialne. Wielki dab ogromnieje, nie widac, dokad siega ramionami. Kto w taki ranek pojdzie wyzej, nad Wakwaha, ten w koncu wyjdzie z mgly, przebije jej pulap i ujrzy za soba wielkie, mgielne morze bijace o wzgorza w migotliwej ciszy. Tak dzieje sie od zawsze; wzgorza sa stare, ale mgla jest jeszcze starsza. Gleby w Dolinie to tluste ily - adoba czarna i brazowa - oraz rudy osad, powstaly z niebieskozielonych lomow serpentynu ze smugami wulkanicznego pylu; to nie bogata, otwarta, ulegla ziemia, lecz biedny, krnabrny, kaprysny grunt. Wrecz pluje pszenica, mowi do rolnika winorosla, oliwka, roza, sliwa i cytryna -jedrnym owocem o slodkiej woni, mocnym smaku, dlugim zyciu. I jeszcze kukurydza, fasola, dynia, melonem, ziemniakiem, marchwia, salata - czym dusza zapragnie, jesli tylko ciezko sie pracuje, kopiac, gdy ziemia jest jak mokry cement, i nawadniajac, gdy cement jest suchy. Trudna ziemia. Za naszych czasow Rzeka w latach suszy ledwie ciurka i gdy przychodzi wrzesien, woda jest tylko w najwiekszych strumieniach; Na jednak stanie sie rzeka obfitsza, choc o krotszym biegu. Gdy Wielka Dolina cala osiadzie, pekniecia tektoniczne i zbiorniki lawy pod Ama Kulkun wkrotce ponownie wypietrza jej dno, podnoszac tym samym poziom wod gruntowych; dzieki powstaniu Morza Wewnetrznego i rozleglych bagien upalne lata stana sie znosniej sze, morskie mgly, plynace sponad pradow morskich w szerszej juz Zatoce sprawia, ze caly klimat sie odmieni. Pora sucha nie bedzie juz tak wsciekle sucha, potoki wzbiora, rzeka poplynie spokojniej, stateczniej, godniej, choc od zrodel do ujscia nadal liczyc sobie bedzie niecale trzydziesci mil. Trzydziesci mil to blisko lub daleko, zalezy, jak sie je idzie; Kesh nazywaja to wakwaha. Uroczyscie, uprzejmie, z zachowaniem wszelkiej ceremonii pozyczali od Rzeki i jej malych doplywow wode do picia, mycia i nawadniania, korzystajac z niej rozwaznie i troskliwie. Mieszkali w krainie, ktora na zachlannosc odpowiada susza i smiercia, w trudnej krainie, wynioslej, lecz wrazliwej. Jak jelenie, ktore tam mieszkaja, ktore kradna zywnosc, lecz i sa zywnoscia - chude, male jelenie, zlodzieje i lup, sledzone i sledzace, wscibskie, nieulekle, nieufne, nieposkromione. Zawsze i wylacznie dzikie. Korzenie i zrodla Doliny byly dzikie od zawsze. Kratka rusztowan, po ktorych wspina sie winorosl, rzedy szarych oliwek, oficjalny splendor sadow migdalowych, ostrokopytne owce, ciemnookie bydlo, piwnice winne z chlodnego kamienia, stare stodoly i mlyny nad woda, male, cieniste miasta piekne sa, ludzkie i pelne uroku - korzenie Doliny wszakze to korzenie sosen, debow ostrolistnych, beztroskich traw, o ktore nikt nie dba, potoki tamtejsze zas biora swe zrodla ze szczelin powstalych po trzesieniu ziemi, spod glazow, ktore lezaly na dnie oceanow na dlugo przedtem, zanim nastal czlowiek, z ogni wnetrza Ziemi. Korzenie Doliny siegaja dzikosci, marzenia, umierania, wiecznosci. Tamtedy, wokol korzeni wszystkiego, wioda sciezki jeleni, ludzkie drozki i slady kol wozow. I nie prowadza prosto. Czasem trzeba calego zycia, by przejsc trzydziesci mil - i wrocic. Pandora zmartwiona tym, co robi: wzor Pandora nie chce spojrzec w teleskop z odwrotnej strony, nie chce ujrzec Doliny lsniacej niczym klejnot, wyraznej, malenkiej, calej jak na dloni. Zamyka oczy, nie chce tego widziec, wie przeciez, co zobaczy: Wszystko Pod Kontrola. Dom lalek. Kraina lalek. Wypada z obserwatorium i na oslep chwyta, lapie obiema rekami. Oprocz otartych dloni, coz jej z tego przyjdzie? Drobiny, okruchy, fragmenty. Odpryski. Kawalki Doliny naturalnej wielkosci. W rekach, nie na odleglosc, aby mozna je bylo trzymac, czuc i slyszec. Nie w intelekcie, lecz w umysle, nie duchowe, lecz ciezkie: kawalek obsydianu, galazka chrosciny, okruch blekitnej gliny. Choc misa jest stluczona (a misa jest stluczona), to z gliny, z roboty, z wypalenia i wzoru - chocby byl uszkodzony (a wzor jest uszkodzony) - niech umysl czerpie energie. Niech serce uzupelni uszkodzony wzor. KILKA HISTORII GLOSNO OPOWIEDZIANYCH Kilka historii opowiednanych pewnego wieczora w porze suchej na letnisku w gorach powyzej Sinshan.No wiec Kojot szedl sobie, wiecie, wewnatrz swiata, az tu spotkal starego Niedzwiedzia. -Pojde z toba - rzeki Kojot. -Nie, prosze, nie idz ze mna - Niedzwiedz na to. - Mam zamiar zwolac wszystkie niedzwiedzie i wydac wojne ludziom. Nie chce, zebys ze mna szedl. -Alez to straszne! - zawolal Kojot. - Jaka to straszna rzecz zamierzasz, Niedzwiedziu. Pozabijacie sie nawzajem. Prosze, nie idz, nie idz na wojne! Powinnismy wszyscy zyc w pokoju i wzajemnie sie kochac! Ale przez caly czas, gdy to mowil, kradl jadra Niedzwiedzia, obcinal je dlugim, cienkim skalpelem z obsydianu, ukradzionym z Lozy Lekarzy i tak ostrym, ze Niedzwiedz nic nie poczul. Co uczyniwszy, ukryl w torbie niedzwiedzie jadra i uciekl, a uciekajac natrafil na ludzi. Palili tyton, spiewali, robili proch i kule, czyscili bron, slowem, szykowali sie na wojne z niedzwiedziami. Kojot podszedl do ich generala i rzeki: -Och, jakze jestescie dzielni, jacy mezni z was ludzie, prawdziwi wojownicy! Jak wielka macie odwage, ze idziecie na wojne uzbrojeni jedynie w strzelby! Czlowiek zasepil sie i spytal: -A jaka oni maja bron? -Tajemna. Nie moge ci powiedziec. Ale kiedy czlowiek nadal sie martwil, Kojot powiedzial: -Maja ogromne dziala i strzelaja z nich magicznymi kulami, ktore zamieniaja ludzi w niedzwiedzie. Przynioslem dwie takie kule - to mowiac, pokazal mu niedzwiedzie jadra. Wszyscy wojownicy zebrali sie, zeby popatrzec. -Co mamy zrobic? - pytali. -No - powiedzial Kojot - dam wam rade. Niech wasz general strzeli we wroga swoimi magicznymi kulami, wtedy niedzwiedzie zamienia sie w ludzi. -Nie! - zawolal general. - Wygoncie stad tego kojota, tylko robi zamieszanie! I krzykiem przepedzili Kojota. Zaczela sie wojna. Niedzwiedzie mialy serca i pazury, ludzie - strzelby i dym tytoniowy. Ludzie zabijali jednego niedzwiedzia po drugim, az zostalo ich tylko kilka, cztery czy piec, ktore spoznily sie na wojne. Tym udalo sie uciec i ukryc na pustkowiu. Tam spotkaly Kojota. -Po cos to zrobil, Kojocie? - spytaly. - Zamiast nam pomoc, obciales jaja najlepszemu z naszych wojownikow! -Gdybym obcial jaja temu czlowiekowi - odparl Kojot - wszystko byloby dobrze. Sluchajcie, niedzwiedzie. Ci tam, ludzie, pierdola sie za czesto i mysla za szybko, a wy za duzo spicie i pieprzycie sie raz w roku. Nie macie z nimi szans. Zostancie ze mna. Wydaje mi sie, ze wojna to nie najlepszy sposob wspolzycia z ludzmi. I niedzwiedzie zostaly na pustkowiu, z Kojotem, tak jak wiekszosc innych zwierzat. Ale nie mrowki. Te chcialy z ludzmi wojowac i wojowaly, i robia to po dzis dzien. [Inny mowca]: - No, no, wlasnie. A Kobieta Pchla to stara znajoma Kojota, wiecie, zyja razem. Wysyla swoje dzieci na wyprawy do ludzkich domow i podjudza je: "Idzcie, niech ich swedzi, niech ich swedzi, niech ich dzieci swedzi!" [Mowiacy laskocze siedzace obok dziecko, ktore piszczy.] [Trzeci mowca]: - Tak, tak. A kiedys tak sie na swiecie zdarzylo, ze Kojot powiedzial do Psa: "Zly jestem, ze ludzie wygrali wojne z ludem niedzwiedzi. Idz do ludzkiego miasta i zabij tego tam, ich generala". Pies sie zgodzil. Poszedl do miasta ludzi, ale kobiety w domu generala daly mu miesa, wyjely mu z uszu kleszcze, glaskaly go i oswoily. Kiedy kazaly mu lezec, lezal, kiedy kazaly przyjsc, przychodzil. Ten Pies zawiodl Kojota. Przylaczyl sie do ludzi. [Rozmowa bladzi przez jakis czas i male dzieci robia sie senne. Kiedy wszystkie juz leza na poslaniach na werandzie, starszy czlowiek intonuje dwutonowy zaspiew. Potem zapada cisza, slychac tylko swierszcze. Wreszcie znow odzywa sie pierwszy mowca.] - Ten czlowiek, wiecie, ten general, ktory pozabijal niedzwiedzie, no wiec on chcial, zeby jego synowie tez byli generalami, tak jak on, bohaterami. Otoz on myslal, ze bohaterska dusza mieszka w jego jadrach. Moze Kojot podsunal mu ten pomysl? A wiec obcial je sobie i kazde z nich wlozyl do miedzianej oslonki zrobionej z dwoch polkul, ktore mozna bylo skrecac razem. Potem dal synom po jednym ze slowami: -Nawet jesli bedziecie tylko w polowie takimi mezczyznami jak ja, to i tak wystarczy. Bedziecie bez leku, bedziecie zwyciezac, zabijecie wszystkich swoich wrogow. Ale synowie mu nie uwierzyli. Kazdy z nich uwazal, ze potrzebuje dwoch jader. Jeden z nich poszedl w nocy z nozem do domu drugiego, ale drugi, tez z nozem, juz na niego czekal. Bili sie i bili, ranili sie nozami, az wykrwawili sie na smierc. Rano obaj nie zyli. Stary wyszedl z domu, zobaczyl krew na sciezkach, krew na schodach, zobaczyl placzacych ludzi skulonych nad cialami jego synow. Wpadl we wscieklosc, w szal. -Oddajcie mi moje jaja! - krzyczal. Ale jadra starego zaczely juz smierdziec i zony jego synow wyniosly je na wzgorze sepow wraz z resztkami miesa. Slyszac jego krzyki spojrzaly na siebie i spytaly: -Coz teraz zrobimy? I wymyly miedziane oslonki, zalutowaly je - a moze tylko skleily - tak, ze nie mozna ich bylo otworzyc, po czym wreczylyje staremu. -Masz tu swoje bezcenne jaja, tesciu - powiedzialy. - Lepiej przyszyj je sobie tam, gdzie jest ich miejsce. Dzieci twoich synow to same dziewczynki, nie sa im potrzebne. Tak wiec stary przyszyl sobie miedziane jadra pomiedzy nogami, a kiedy chodzil, za kazdym jego krokiem rozlegal sie grzechot. -Kiedy w tym miescie urodzi sie prawdziwy general, dam mu te jadra- mowil. Ale przeciez byly puste, byly niczym. Kiedy umarl, miedziane kulki pochowano obok jego prochow. [Trzeci mowca]: - O tak, tak, i Kojot przyszedl i je odkopal. [Drugi mowca]: - O tak, tak, i kiedy tanczyl Ksiezyc, zalozyl je zamiast kolczykow. Od tlumacza Opowiesc o wojnie z niedzwiedziami najwyrazniej byla znana sluchaczom; smiechem i pomrukami wyrazali jedynie aprobate dla co zreczniejszych sformulowan. Rowniez historia o Psie wydawala sie byc skrotem znanej opowiesci. Natomiast nie wiem, czym byla historia opowiedziana po tym, jak dzieci poszly spac: wariacja na temat znanej basni? improwizacja? czyms posrednim? Odnioslam wrazenie, ze sluchacze nie wiedza, co nastapi dalej, lecz zywymi reakcjami wspomagaja inwencje opowiadajacego, zarowno w sferze tresci, jak i wykonania. Shahugoten (Historia, ktora redaktorce tej ksiazki opowiedziala Mala Niedzwiedzica z Sinshan.) W Ounmalin mieszkala rodzina z Blekitnej Gliny, w ktorej zylo dziecko-ryba, zarazem dziewczynka i ryba, czasem dziecko ludzkie, a czasem rybie. Miala i pluca, i skrzela, wiec oddychala i woda, i powietrzem. Do pewnego czasu trzymali ja z dala od wody, myslac, ze na ladzie stanie sie bardziej ludzka. Nie umiala dobrze chodzic; miala slabe nogi i robila bardzo male kroczki. Ale kiedys, gdy byla malenka, zostawili ja spiaca w cieniu, a sami poszli pracowac w pole, ona zas obudzila sie i popelzla do najblizszego stawu. Kiedy wrocili, zastali pusty koszyk. Dziadkowie, rodzice, wszyscy biegali i szukali jej, az wreszcie jej brat poszedl na brzeg i uslyszal plusk. Jego siostra bawila sie w wodzie jak pstrag, ale gdy nadeszli inni, zanurzyla sie i dlugo nie wyplywala. Pomysleli, ze utonela, wiec weszli do wody, rozbeltujac mul i w koncu ja znalezli, schowana w blocie i piachu na dnie, zobaczyli blysk. Kiedy wyciagneli ja z wody, wyrywala sie i dusila, az wreszcie zaczela znow oddychac powietrzem. Po tym wypadku zaczeli zamykac ja w domu, a na dworze nigdy nie zostawiali jej samej. Jej starszy brat wszedzie ja nosil, to on sie nia opiekowal. Nie urosla duza, jako nastolatka nadal byla bardzo mala i wciaz jeszcze mogl ja udzwignac. Gdy go prosila, aby ja zabral nad Rzeke, odpowiadal: -Jeszcze nie teraz, kekoshbi, jeszcze poczekaj. Pomaga! wypasac bydlo z Ounmalin i kiedy byl zajety, zanosil siostre nad male potoczki i plytkie stawy, gdzie mogla bawic sie i plywac, on zas pilnowal jej z brzegu. Potem, gdy stala sie silniejsza, gdy zaczela dorastac, zostawial ja w heyimas Obsydianu i spotykal sie z nia przy wyjsciu, a wieczorem zabieral nad Rzeke, ponizej miasta, tam gdzie przy Wzgorzu Ounmalin gleboki nurt rozlewa sie szeroko. Odplywala daleko, on zas na nia czekal, ale co wieczor plynela coraz dalej, a on czekal coraz dluzej. Wreszcie powiedzial: -Kekoshbi, kekoshbinye, pytaja mnie, gdzie chodzimy wieczorem, dlaczego bydlo tak dlugo nie wraca. -Takoshbi, matakoshbi - odparla. - Nie podobaja mi sie piesni, spiewane pod ziemia w Pierwszym Domu, to sa piesni krwi. Podobaja mi sie piesni wody, spiewane w naszym Domu. Nie chce wracac na powietrze, na lad. -Nie plyn za daleko - wolal. -Sprobuje - odpowiadala. Ale pewnego wieczora poplynela w dol rzeki tak daleko, ze przez skore poczula smak morza. Gdy wrocila, podplynela do brata, ktory czekal na brzegu glebokiego rozlewiska pod pagorkiem. -Matakoshbi - powiedziala - musze odplynac. Poczulam w Rzece smak krwi i musze odejsc. Przywarli do siebie policzkami, po czym wsliznela sie do wody i znikla. Po powrocie do domu chlopak oznajmil: -Nie ma jej, poplynela do morza. Ludzie mysleli, ze zostawi! ja w Rzece, ze zmeczyla go ta wieczna opieka i dzwiganie. Winili go za to, co sie stalo, mowili: -Dlaczego pozwoliles jej zblizyc sie do Rzeki? Dlaczego nie zatrzymales jej na ladzie? Dlaczego z nia nie zostales? Chlopca ogarnal wstyd i gorzki zal, plakal ze smutku i samotnosci, gdy byl z bydlem na polach i w oborze. Rozmawial z rybami i mewami morskimi, ktore przybywaly do Doliny w deszczowa pogode. -Jesli spotkacie moja siostre, powiedzcie jej, zeby wrocila do domu - mowil. Ale wiele czasu minelo, nim wrocila. Co wieczor chodzil nad Rzeke i kiedys o zmierzchu, w porze deszczu, zobaczyl cos bialego w wodzie przy brzegu glebokiego stawu. Uslyszal dzwiek - uszszsz, uszszsz - podobny do szumu fal. Wszedl miedzy sitowie i tam ja znalazl, bardzo biala, wolajaca: -Takoshbi! Matakoshbi! Probowal wyciagnac ja z wody, ale krzyknela: -Nie! Nie! Byla biala i rozdeta; urodzila dziecko, tam, na plyciznie, biale dziecko - chlopczyka, nie rybe. Jej brat podniosl go i owinal w koszule. Gdy to zobaczyla, jej cialo wygielo sie w luk i umarla, tam, na plyciznie. Przyszli ludzie, zabrali do domu dziecko i jego wuja. Odspiewali piesni smierci, a nastepnego dnia spalili smierc w miejscu calopalenia przy Sebbe, popioly zas oddali Rzece, a nie ziemi. Dziecko dostalo imie Shahugoten, Zrodzony z Morza. Wnuki jego corki, ludzie o bialej skorze, nadal mieszkaja w Obsydianie w Ounmalin. Opiekunka (Tekst ten recytuje Grotnik z Serpentynu w Ounmalin. Jest to przyklad recytacji "formalnej", odtworzenie pewnej gotowej historii, rozniace sie od opowiadan nieformalnych, improwizowanych. Historie te najwyrazniej opowiadano gwoli nauki; uwaza sieja za prawdziwa, oparta na faktach, aczkolwiek jej wersja z Chumo zaczyna sie od slow: "Po drugiej stronie Doliny, w Tachas Touchas...") Po drugiej stronie Doliny, w miescie Chumo, zyla w Trzecim Domu mloda kobieta, uczona, ktora wciaz jeszcze nosila niefarbowane odzienie; pelnila tam funkcje opiekuna, pilnowala wszystkiego w heyimas, wyjmowala przedmioty potrzebne do tancow i spiewow, i nauki, i dawania, a potem odkladala je na miejsce. Byly wsrod nich stroje, kostiumy tancerzy Lata, kamienie, malowidla na papierze, tkaninie i drewnie, rozmaite piora, czepki, instrumenty muzyczne, male mowiace bebenki i wielki beben wakwa, grzechotki ze skory i muszli, z gliny i jelenich kopyt, pisma, ksiazki, ziola gorzkie i slodkie, suszone kwiaty, rzezby i hehole-no wszelkiego rodzaju, oleje, narzedzia i przyrzady do budowy i naprawy i wszelkie temu podobne szlachetne i cenne przedmioty oraz ich opakowania, pojemniki, szafki, polki i specjalne miejsca, gdzie lezaly uporzadkowane, czyste, zacne i piekne; ona zas byla ich opiekunem. Taki miala dar, robila to dobrze, robila to z przyjemnoscia. Potrzebne rzeczy przynosila, gotowe do uzytku; dawane rzeczy odkladala na wlasciwe miejsce. Rzeczy zepsute lub brudne naprawiala i czyscila, rzeczy zuzyte wykorzystywala do innych celow. Robila to wowczas, gdy weszla w glab ladu, i nadal, gdy wyszla za maz, i wtedy, gdy zostala matka. To bylo jej glowne zajecie i w tamtym heyimas tylko ona sie tym zajmowala. Pewnego razu pewien czlowiek wyrzezbil w drewnie chrosciny figurke, bardzo piekna, hehole-no, aby ja dac Domowi, w ktorym chroscina rosnie. Zostawil rzezbe w piatym kacie wielkiej sali i gdy wszyscy wyszli, opiekunka ja zobaczyla. Podniosla ja; spodobala jej sie, dlugo trzymala ja w rece, patrzyla na nia i myslala: "To do mnie pasuje, to jest zrobione jak dla mnie, to jest dla mnie, zatrzymam to na jakis czas". I zabrala rzezbe do swego domostwa, do swego pokoju, i wlozyla do kosza z pokrywa, do innych rzeczy. I rzezba tam zostala. Kobieta rzadko ja ogladala i nigdy jej nie uzywala. Innym razem pewien czlowiek zrobil dla Serpentynu serdak do tanca ze skory jelenia, haftowany w liscie, zdobny w oprawne w miedz zoledzie. Gdy opiekunka niosla go do szafy w heyimas, pomyslala: "Wyglada, jakby na mnie pasowal". Przymierzyla go, pracowala w nim i caly czas myslala: "Pasuje na mnie, odpowiada mi, jest dla mnie zrobiony. Moze w nim zatancze nastepnego Lata. Ktos moglby go wybrac dla siebie, wiec schowam go tymczasem". Zabrala serdak do domu i ukryla na dnie kufra. Tam pozostal. Kobieta rzadko go ogladala i nigdy go nie uzywala. Innym znow razem pewna rodzina dala heyimas proszek z jagod manzanity. Opiekunka zostawila troche w piatym kacie, a reszte zabrala do domu, myslac sobie: "Moj syn choruje na gardlo w porze suchej, tak bardzo kaszle, wtedy przyda mu sie napar z manzanity. Zatrzymam go i wykorzystam, kiedy bedzie trzeba". Wsypala proszek do szklanego sloja i wstawila do swojej piwnicy. Tam pozostal. W porze suchej nie zrobila zen naparu. Jeszcze innym razem pewna kobieta dala heyimas flet z piszczeli jelenia, ktory od dawna byl w Drugim Domu, bardzo stary flet; wiele razy grano na nim heya czterech tonow. Opiekunka polozyla go tam, gdzie inne flety, ale wciaz don wracala, wyjmowala z pudelka i myslala: "To nie miejsce dla niego, jest za stary, aby na nim grac, na fletach graja nieuwazni ludzie, dzieci, muzycy. Jest za stary i za piekny, aby go traktowac jak zwykly flet". Zabrala go do domu i ukryla w swym koszu. Tam pozostal. Nikt nigdy na nim nie gral. Innym jeszcze razem pewien mezczyzna przyniosl kawalek podplomyka z kukurydzy. Byl to bardzo stary czlowiek i wszystko mu sie platalo, a podplomyk tez byl bardzo stary, suchy i twardy, mezczyzna nie mogl go przezuc. Odlamal nadgryziony kawalek, a reszte polozyl w piatym kacie sali, mowiac: -Moze zje to ktos mlody, z silnymi szczekami. Opiekunka znalazla podplomyk, rzucila go na ziemie, a gdy zamiatala wielka sale heyimas, wyniosla go na gore ze smieciami i pozwolila, by upadl na ziemie przy wejsciu. Tego dnia, wieczorem, poczula sie zle. Nastepnego dnia byla juz bardzo chora, straszliwie bolal ja zoladek, rece, odbyt, zeby. Urzadzili dla niej sprowadzenie, ale nie poszla ze spiewajacymi. Opiekowali sie nia lekarze, ale nic jej nie pomagalo; czula coraz wiekszy bol, puchly jej dlonie i stopy, brzuch i twarz. Jej kuzyn z tego samego Domu, ktory leczyl spiewem, przyszedl zajac sie nia i zaspiewal dla niej, a spiewajac, przyglada! sie jej bacznie. Jeczala i nie sluchala. Kiedy skonczyl spiewac, powiedzial: -Kuzynko, sens piesni lezy w jej spiewaniu. Odszedl, a ona rozmyslala nad tym, co powiedzial - to jedno uslyszala. Myslala o tym dlugo; byla juz bardzo wynedzniala, opuchnieta, zgieta wpol z bolu w brzuchu. Chciala wymiotowac i nie mogla, chciala sie wysrac i nie mogla. "Dla czego ja umieram?" - pomyslala wreszcie, pomyslala o rzeczach, ktore zatrzymala. Poczolgala sie do swego kosza i poszukala rzezby z chrosciny i starego fletu, ale na dnie nic nie bylo, tylko grudka pylu. W kufrze szukala haftowanego serdaka, ale znalazla tylko brudna szmate. Zeszla do piwnicy po proszek z manzanity, ale w sloiku byl tylko kurz. W koncu na kleczkach, na czworakach, popelzla do heyimas, wolajac: -Gdzie to jest? Gdzie to jest? Czolgala sie w kurzu wokol wejscia do heyimas, orala ziemie paznokciami, gdzie to jest? - wolala. Ludzie mysleli, ze zwariowala. Znalazla kawalek podplomyka, okruch zaledwie; moze to byla tylko grudka ziemi? Zjadla go i legla bez ruchu. Zabrali ja do domu i spiewali jej, ona zas sluchala ich spiewu. Poczula sie lepiej; wyzdrowiala. Potem juz kto inny opiekowal sie rzeczami w heyimas. Suszone myszy (Historia, ktora Waz Krolewski, mezczyzna okolo siedemdziesiatki, opowiedzial pewnego deszczowego dnia grupie dzieci w heyimas Serpentynu w Sinshan.) Kojotka miala dziecko, nie wlasne dziecko, ale ludzkie, ktore gdzies ukradla; mozliwe, ze zobaczyla niemowle, o ktore nikt nie dbal, i pomyslala: "Zabiore to dziecko do domu". I tak tez sie stalo. Dziecko bawilo sie z dziecmi Kojotki i obroslo tluszczem na jej mleku, bylo grubsze niz jej wlasne dzieci, ktore skladaly sie tylko z zeber i ogona. Ale im bylo wszystko jedno; bawily sie z dzieckiem, skakaly na nie, skubaly je zebami, a ono robilo to samo i spalo z nimi w lozku Kojotki, w jej domu. Ale poniewaz nie mialo siersci, bylo mu zawsze zimno, wiec nieustannie piszczalo i drzalo. -Co sie stalo? - pytala Kojotka. -Zimno mi. -Porosnij sierscia! -Nie moge. -Wiec co zrobimy? -Powinnas rozpalic ogien, jak ludzie, gdy jest im zimno. -Och! Swietnie! - rzekla Kojotka i natychmiast poszla tam, gdzie zyli ludzie. Zaczekala, az rozpala ogien, wbiegla do ich domu, porwala plonaca zagiew i pobiegla z nia w gory. Od lecacych za nia iskier zajely sie suche trawy, wybuchl pozar, pozar traw. Gdy przybiegla do domu, szalal juz na wszystkich dziesieciu wzgorzach. Jej rodzina musiala uciekac, uciekac co tchu, az wreszcie wszyscy wskoczyli do rzeki. Gdy siedzieli juz w wodzie po szyje, Kojotka zapytala: -No i co, cieplo wam teraz? Kiedy wyszli z rzeki, ujrzeli, ze na jednym brzegu wszystko sie spalilo. Przyszly deszcze i zrobilo sie zimno, a potem nastala ciezka zima. Zamieszkali w norze po drugiej stronie rzeki, gdzie dziecko marzlo jeszcze bardziej, nie chcialo jednak prosic Kojotki, aby znowu rozpalila ogien. "Nie zostane dluzej z kojotami w tym zimnym domu - pomyslalo. - Poszukam swojego ludu i bede zyc jak oni". W poludnie, gdy kojoty spia, zabralo wszystko, co bylo w domu do jedzenia - troche sarniny i kilka suszonych myszy - i wyruszylo w droge. Caly dzien wedrowalo, czasem biegnac, czasem idac, aby znalezc sie jak najdalej od Kojotki, jak najdalej od jej domu. Pod koniec dnia, po zmroku, rozejrzalo sie za miejscem do spania. Znalazlo polke skalna, rozeslalo na niej swierkowe galezie, polozylo sie i usnelo. Tymczasem Kojotka, obudzona, przeciagala sie i ziewala. -Hej, gdzie jest Dwunogi? - zapytaly szczeniaki. Kojotka rozejrzala sie, zajrzala za rog domu i zobaczyla dziecko, spiace na polce, na ktorej zwykle odkladala rzeczy. -Ciekawe, czemu to dziecko tam spi? - to rzeklszy, poszla na polowanie. Dziecko obudzilo sie rano i przez caly dzien bieglo i szlo na przemian, a na noc ukrylo sie w jaskini. Kojoty zbudzily sie i znow zapytaly: -Hej, gdzie jest Dwunogi? I znow Kojotka"rozejrzala sie po domu i odparla: -Tam jest, w moim koszyku, w moim koszyku z przyborami do szycia. Ciekawe, dlaczego to dziecko tam spi? I poszla na polowanie. Nastepnego dnia dziecko dotarlo do miasta ludzi. Z poczatku omijali je, gdyz dziwnie wygladalo, a niektorzy nawet odpedzali je kamieniami, ale bez skutku. Dziecko ukrylo sie pod weranda pewnego domu, a w nocy weszlo na ganek i ulozylo sie przy drzwiach. Gdy zobaczyli je ludzie, ktorzy tam mieszkali, zlitowali sie nad nim i wzieli je do srodka, aby moglo spac przy ogniu. Kojoty obudzily sie w swoim domu. Mlode zapytaly: -Gdzie jest Dwunogi? -Och! Moje dziecko zginelo! Moje dziecko odeszlo do innego domu! Kojotka wybiegla na dwor i przez cala noc plakala i wyla. -Oddaj mi moje suszone myszy! Powiadaja, ze gdy w pelnie ksiezyca podchodzi do miasta, tak wlasnie wola: -Oddaj mi moje suszone myszy! Tak powiadaja. Uwaga: Str. 84 "Suszone myszy": tupude uti gosuti Dira (Historie te opowiedzial Czerwony Byk, maz Gniewnej, grupie dzieci i mlodziezy w heyimas Obsydianu.) Heya hey heya, hey heya heya, tam i wtedy, w tym mrocznym zimnym tam i wtedy szla sobie kobieta, ludzka kobieta, szla sobie po wzgorzach, szukajac czegos do jedzenia. Szukala cebulek nie rozkwitlych roslin, zastawiala sidla na dzikie kroliki, zbierala wszystko, co mozna bylo zjesc, gdyz jej lud byl glodny i ona takze. W tamtych czasach, aby sie najesc do syta, ludzie musieli pracowac caly dzien, a nawet wtedy nie zawsze mieli dosc zywnosci; rozne ludy, ludzie i zwierzeta, marly z glodu i z zimna, tak powiadaja. A wiec polowala na wzgorzach i zbierala, co sie dalo, az zeszla do kanionu, w ktorym - tak sie jej wydawalo - nad potokiem rosly palki. Weszla w zarosla wilczej jagody, debow ostrolistnych i tarniny, gdzie nie bylo sciezek jeleni ani nawet sciezek kroliczych; z trudem przedzierala sie w dol. Zrobilo sie ciemno, jak przed deszczem. "Och, o tej porze roku - pomyslala - zanim stad wyjde, calkiem obleza mnie kleszcze!" I zaczela otrzepywac ramiona i nogi, szukac kleszczy na glowie, probujac nie dopuscic, by ja obsiadly. Nie znalazla zadnych palek, na dnie kanionu nie bylo nic do jedzenia. Ruszyla wzdluz potoku przez gaszcz krzakow, a galezie i ciernie rwaly na niej koszule i drapaly skore. Wreszcie trafila na miejsce, gdzie rosly tylko zolte janowce, bardzo wysokie i geste. Byly na wpol martwe, szarawe, jeszcze nie rozkwitle. Przecisnela sie miedzy nimi i ujrzala, ze przed nia, w samym srodku kepy, stoi osoba - plaska, cienka, ciemna osoba o malenkiej glowie, zjedna pozbawiona palcow dlonia, zakonczona dwiema wypustkami jak szczypce. Ta osoba stala i czekala; powiadaja rowniez, ze nie miala oczu. Kobieta zatrzymala sie, znieruchomiala. Probowala cichutko zawrocic, ale geste janowce zamknely sie za nia i kiedy chciala sie wycofac, narobily mnostwo halasu. Mogla jedynie isc naprzod, ta oso-/ ba zas stala nie patrzac, nieruchomo, tak nieruchomo, ze nie bylo pewne, czy zyje. "Moze uda mi sieja ominac" - pomyslala kobieta. Skradala sie cicho do przodu, szla miekko, szybko, plynnie. Czekajaca postac nadal sie nie ruszala. Kobieta ujrzala, jak bardzo jest cienka, plaska i wyschnieta, i pomyslala, ze chyba nigdy nie byla zywa. Juz ja mijala, juz miala ja za plecami, gdy postac skoczyla. Skoczyla i ta chwytna reka zlapala kobiete za kark, przytrzymala ja i rzekla: -Zabierz mnie do domu! -Pusc mnie! - zawolala kobieta, szarpiac sie w uchwycie. Probowala sie uwolnic, ale dusila sie coraz bardziej, postac sciskala ja coraz mocniej, az kobieta krzyknela: -Zgoda, zabiore cie do domu! -To dobrze - odrzekla postac i puscila ja. Kiedy kobieta odwrocila sie wreszcie i dobrze jej przyjrzala, zobaczyla, ze przypomina czlowieka: chudego, ciemnego mezczyzne o malej glowie i oczkach oraz dwoch normalnych dloniach z kciukami i palcami, jak sie nalezy. -Idz - powiedzial ten czlowiek -ja pojde za toba. A wiec poszla, a mezczyzna za nia. Wrocila do miasteczka, w ktorym mieszkala, malenkiej miejscowosci o kilku domach, kilku rodzinach, zagubionej w tej zimnej, ciemnej dolinie. Wrocila, a mezczyzna przyszedl za nia, i ludzie spytali: -A ktoz to jest z toba? -Glodny czlowiek - odpowiedziala. -Rzeczywiscie jest chudy - stwierdzili. - Podzielimy sie z nim tym, co mamy. Probowala powiedziec: - Nie! Wyrzuccie go! - ale poczula, ze jej gardlo sie zaciska i nie moze oddychac, jakby wciaz trzymal ja za kark. Nie mogla powiedziec nic przeciwko niemu. Zapytali mezczyzne, jak sie nazywa, on zas odparl: -Dira. Kobieta musiala otworzyc przed nim drzwi swojego domu. Wszedl i usiadl przy ogniu. Musiala podzielic sie z nim jadlem, ktore przyniosla dla swych dzieci i matki. Nie bylo tego wiele; kilka bulw i lisci, tylko tyle znalazla. Po jedzeniu wszyscy wciaz byli glodni, ale Dira powiedzial: -Ach, jakie to dobre, jakie to swietne! Juz nie wygladal tak chudo. -Gdzie jest twoj maz? - zapytal kobiete. -Zmarl w zeszlym roku - odparla. -Zajme jego miejsce - oznajmil Dira. Chciala krzyknac: - Nie! - ale nie mogla; jej gardlo zacisnelo sie, az myslala, ze jej peknie glowa i nie mogla oddychac, dopoki nie powiedziala: -Tak. I tak Dira zostal jej mezem, i radzila sobie z tym, jak umiala. Po jakims czasie jej matka rzekla: -Ten maz, co go znalazlas w lesie, nic nie robi. -Dlugo glodowal, wciaz jest slaby - odrzekla. Ludzie w miescie pytali: -Dlaczego Dira nie poluje ani nie uprawia roli, ani nic nie zbiera? Dniami i nocami siedzi w domu. -Jest chory - odpowiadala. -Moze byl chory, gdy tu przybyl - mowili - ale teraz patrzcie tylko na niego. Bo stal sie calkiem gruby i co dzien byl grubszy, a jego cera z szarej stala sie rumiana. -On jest gruby, ale ty i twoja rodzina jestescie chudsi niz kiedykolwiek, jak to tak? - pytali ja. Nie mogla odpowiedziec; gdy probowala mowic cos przeciwko Dirze, nawet gdy go przy niej nie bylo, dusila sie. Oczy zaszly jej lzami. -Nie wiem - powiedziala. Zasiali ziarno w ogrodach, lecz lato przyszlo mroczne i zimne i nasiona zgnily w ziemi. Nie bylo na co polowac; nieliczne zwierzeta Blekitnej Gliny glodowaly i chorowaly, zabraklo takze zwierzat Obsydianu. Nikt nie mial juz jedzenia, dzieci kobiety oslably, ich brzuchy staly sie wielkie i wzdete. Plakala, lecz jej maz sie smial: -Spojrz, sa podobne do mnie! - mowil. - Wszyscy mamy wielkie brzuchy. Jadl wszystko, co dzien byl grubszy, tlustszy i bardziej rumiany. Mieli jedna krowe, dla ktorej ledwie wystarczalo trawy; dzieki jej mleku dzieci jeszcze zyly. Pewnego dnia Dira wyszedl na pola. -Patrzcie! - zawolala kobieta. - Moj maz zabral sie do pracy! Dira podszedl do pasacej sie krowy i kobieta rzekla: -Zaopiekuje sie nasza siostra. Ale on zaczal pic krew krowy, zaczal ja ssac. Robil tak co dnia i krowa nie dawala juz mleka; nie przestawal i krowa polozyla sie i zdechla. Wowczas ja oprawil i przyniosl mieso do domu, musial obracac kilka razy, tyle tego bylo. -Patrzcie, jak ciezko pracuje moj maz - mowila kobieta, a lzy ciekly po jej twarzy i ludzie w miescie to widzieli. Bez mleka jej dzieci bardzo oslably. Dira czule do nich przemawial, ale nie dal im miesa, zjadl wszystko sam. Czasem pytal dzieci, ich matke i babke: -Sluchajcie, nie chcecie miesa? Nie chcecie jesc? I gdy tak pytal, ich gardla zaciskaly sie, zamykaly i mogli tylko krecic przeczaco glowami; wowczas zjadal mieso, smiejac sie i zartujac. Mlodsze dziecko zmarlo, starsze tez zaczelo umierac. Dira byl tak gruby, ze nie mogl sie juz podniesc ze stolka przy ogniu, siedzial tam we dnie i w nocy. Jego brzuch przypominal olbrzymia pilke, skora na calym ciele napiela sie i zaczerwienila; oczy zarosly tluszczem, rece i nogi sterczaly jak kikuty z wielkiej kuli sadla. Kobieta ijej matka czuwaly nad umierajacym dzieckiem. Ludzie z miasta naradzili sie i postanowili zabic Dire. Mezczyzni byli wsciekli. -Podciac to gardlo, wpakowac kule w ten brzuch! - wolali. Ale byla wsrod nich kulawa kobieta, widzaca, ktora rzekla: -Nie, nie tak, nie tak! To nie jest czlowiek! -Alez musimy go zabic! - mowili. -Jesli zabijecie go w ten sposob, jego zona ijej rodzina takze umra. Nie wolno wam uronic ani kropli krwi, ktora ma w sobie. To jest ich krew. -A wiec udusimy go - powiedzial jeden z mezczyzn. -To jest wlasciwy sposob - zgodzila sie kulawa kobieta. Poszli wszyscy do domu Diry. Drzwi byly zamkniete, ale wywazyli je i weszli do srodka. Babka, matka i dziecko lezeli na podlodze chudzi jak patyki, jak stare kosci, za slabi nawet, by usiasc, umierajacy. Maz tkwil przy ogniu, jak wielka kula obciagnieta czerwona skora. Gdy ujrzal tylu ludzi, wyciagnal ku nim reke ze szczypcami, ale nie mogl sie ruszyc, byl zbyt gruby, nie potrafil ich zlapac. Przyniesli ze soba miednice pelna oleju eukaliptusa i wepchneli do niej glowe Diry. Dlugo to trwalo, dlugo opieral sie i nie umieral, ale wciaz trzymali jego glowe w oleju, az wreszcie tluste cialo zesztywnialo i zaczelo sie kurczyc. Kurczylo sie i kurczylo, tymczasem jego zona, jej matka i dziecko usiedli. Skurczylo sie jeszcze bardziej - i wstali. Skurczylo sie do rozmiarow piesci - i mogli znow mowic. Skurczylo sie do rozmiarow orzecha - i znow mogli poruszac sie swobodnie i opowiedziec, co zaszlo. Wreszcie zrobilo sie nie wieksze od paznokcia, plaskie, suche i ciemne, ludzie zas, pocieszajac zone ijej rodzine, przestali go pilnowac. Gdy stalo sie jak ziarnko soczewicy, wygramolilo sie z miednicy, dalo drapaka za drzwi i ucieklo na wzgorza, aby poczekac, az trafi sie ktos nastepny. Powiadaja, ze wciaz jeszcze tam czeka. WIERSZE CZESC PIERWSZA Jak wyjasniam z Tylu Ksiazki, w rozdziale "Literatura Pisana i Mowiona", w Dolinie zapisywano tylko czesc wierszy i bez wzgledu na to, czy byla to improwizacja czy recytacja z pamieci, czy tez czytanie, zawsze wykonywano je glosno.W tym rozdziale, oprocz improwizacji, zamieszczam kilka znanych piesni, ktore, jak wszystkie piesni ludowe, utracily autorow i naleza do wszystkich (nie dotyczy to bynajmniej calej poezji w Dolinie; czasem ja dawano, a czasem trzeba bylo na nia zarobic) oraz piosenki dzieciece i utwory "publiczne", czyli wiersze recytowane na konkursach lub zapisane w miejscach publicznych. PIESN PASTERZA Z CHUMO Mozesz zjesc lozysko,Nie jagnie, Kojocie. Racice owcy sa ostre, Uwazaj, Kojocie. Moge miec inne dziewczyny, Nie tamta, Kojocie. Jej matka mnie nie lubi, Uwazaj, Kojocie. PIESN WAZKI Ounmalin, Ounmalin!Jakies piekne nad Rzeka! Do obor w cieniu debow Powraca wieczorem bydlo. Dzwiek krowich dzwonkow Przypomina spiew wody. Ze szczytu kraglego wzgorza Widac dalekie winnice, Slychac, jak ludzie spiewaja, Wracajac do domu wieczorem. Uwaga: Piesn lub wiersz wazki oznacza improwizacje, cos ulotnego. Te wyglosil Janowiec dla swej rodziny pewnego letniego wieczora na balkonie domu w Ounmalin, a kiedy powiedzialam, ze wiersz mi sie podoba, zapisal mi go i podarowal. PIESN WAWRZYNU Musi tym machac, musi tym machac jak flaga, aby stanelo.Musi to wtykac w mysie dziury, musi to wtykac w nory kreta, musi to wtykac w dziury w dupie, aby stanelo. Daj polezec - ono mowi. Nic z tego - odpowiada. Daj mi sie przespac - prosi. Wstawaj zaraz - rozkazuje. Wiec wstaje, rosna mu rece, lapie noz i sie odcina, on zas biega bez zadnego. Ono spiewa dziewiec heya, uklada sie i zasypia. Jemu rosnie calkiem nowe, ale jest bardzo malutkie. Musi plasko sie polozyc, byje wetknac w mrowcza dziurke. KILKA WIERSZYKOW Z MADIDINOU (recytowanych na sesji poetyckiej na brzegu rzeki, po pracy) UTRATA Serce mi ciazy, zalega w poprzek, utrudnia oddech.Kamienny zal. ZAZDROSC Tamta w kolczykach coz ci dac moze?Mieso i wino? Wieksze erekcje? PIERWSZA MILOSC Pielenie grzadek.Winorosl pachnie w sloncu gorycza. Tak dawno temu. CIEMNA DZIEWCZYNA Motyl o czarnych skrzydlach wzlatuje, siada, zawraca na lodyge krwawnika, niepewny i skupiony. SERIA PRZESMIEWEK (Stare slowo przesmiewki, oznaczajace przesciganie sie w obrazliwych rymowankach, jest tlumaczeniem slowa Kesh -fini.Ponizej zamieszczam ustne improwizacje, zaslyszane podczas Tanca Wina w Chumo.) Przychodzisz z dolnej Doliny. Poznaje to po slowach, ktore wychodza z twych ust jak rak, gdy ktos go z nory wyciaga. W Chumo hoduja mnostwo kurczakow. Takie sa madre, ze mowia jak ludzie. Ko ko ko ko ko ko w koszyku! Ci z Chumo madrzy sa jak kurczaki. W dolnej Dolinie inteligencja mieszkancow objawia sie w ich zwyczaju warzenia piwa z psiego lajna. Wielkie umysly wola mocne smaki. W Chumo, gdzie lubia mocne piwo, robia je z kociego gowna. Widac, zes przyszedl z dolnej Doliny po tym, ze ciagniesz jeden pomysl, jak suka, w ktorej uwiazl penis kundla. W Chumo byl sobie czlowiek, ktoremu przyszlo raz cos do glowy na kilka minut. PIESN PAPROTNEJ (ktora spiewala przy pracy Paprotna z Kastoha-na) Stare stopy stercza z przodu przed starymi kolanami, stare oczy patrza bystro znad koszyka, ktory robia stare rece.Stare stopy, dlugo szlyscie, aby trafic przed ten koszyk. Sterczcie tam, podpowiadajcie nowa piosnke spiewajacej starowinie. WIERSZ RECYTOWANY PRZY WTORZEBEBNA (autorstwa Kulkunna z Chukulmas)Jastrzab z krzykiem koluje. W skore glowy wpil sie kleszcz. Jesli polece z jastrzebiem, bede musial ssac z kleszczem. O, wzgorza mej Doliny, jakiescie skomplikowane! ARTYSCI (Wiersz zapisany na bialym tynku w pracowni Stowarzyszenia Debu w Telina-na.) Coz oni takiego robia - spiewacy, pisarze, tancerze, malarze, ksztaltujacy i czyniacy?Ida z pustymi dlonmi w pustke, ktora jest miedzy. Kiedy wracaja, niosa rozne rzeczy. Ida w milczeniu, wracaja z melodia, ze slowem. Ida ku pomieszaniu, wracaja ze wzorem. Ida lkajac i kulejac, brzydcy i bojazliwi, wracaja na skrzydlach rudego jastrzebia, z oczami gorskiej pumy. Tam wlasnie mieszkaja, stamtad czerpia oddech; z pustego miejsca, ktore jest pomiedzy. Tajemniczy tworcy - gdziez oni mieszkaja? W tym miejscu pomiedzy. Ich dlonie to zawias. Nikt poza nimi oddychac tam nie zdola. Sa ponad pochwaly. Zwyczajni artysci czerpia z cierpliwosci, umiejetnosci, pasji, pracy - a co sie tyczy pracy, to rowniez z intelektu, osadu, swiadomosci celu, poczucia proporcji, a takze z uporu, radosci z narzedzi i obojetnosci, z zachwytu - i ta droga dochodza do pustki, koluja coraz blizej, kraza wokol osi, czujnie jak myszolow patrza, obserwuja, czujnie, tak jak kojot. Patrza ku srodkowi, kraza wokol niego, opisuja srodek, choc zyc tam nie moga. Sa godni pochwaly. Ale sa ludzie, ktorzy zwa siebie artystami, ktorzy rywalizuja z soba o pochwaly i mysla, ze ow srodek to napchany bebech, a sranie to praca. To ich wlasnie myszolow i kojot zjadly wczoraj rano na sniadanie. PRZECHWALKA (z miasta Tachas Touchas)Muzykanci z Tachas Touchas z rzek uczynic moga flety, a bebny z pagorkow. Gwiazdy przychodza ich sluchac, otwieraja sie drzwi Czterech Domow, otwieraja sie okna teczy, aby sluchac muzykantow z Tachas Touchas. RIPOSTA (z miasta Madidinou)Muzykanci z Tachas Touchas ze swych nosow robia flety, a bebny z posladkow. Nawet pchly nie chca ich sluchac, zamykaja sie drzwi w Madidinou, zamykaja sie okna w Sinshan, gdy nadchodza muzykanci z Tachas Touchas. WEZWANIE DO DRUGIEGO ITRZECIEGO DOMU ZIEMI (kaligraficzny zwoj z heyimas Serpentynu w Wakwaha) Sluchajcie, ludy Adoby i wy, ludy Obsydianu!Sluchajcie, ogrodnicy, rolnicy, sadownicy, wy, pracownicy winnic, pasterze, zaganiacze! Wasz kunszt, godzien podziwu, jest sztuka szczodrosci, jest sztuka obfitosci, bardzo niebezpieczna. Miedzy klosami zboza mezczyzna rzecze: "To moje, to moja orka i siewy, to jest moja ziemia". Wsrod pasacych sie owiec kobieta mowi: "To moje, to moja opieka i troska, to sa moje owce". Ziarno, posiane w bruzde, czasem wschodzi glodem. Na grodzonym pastwisku krowa rodzi przestrach. W spichlerzu az po dach pelno jest ubostwa. Zrebak spetanej klaczy nosi imie wscieklosc. Owoc szarej oliwki nazywa sie wojna. Miejcie sie na bacznosci, wy, ludy Adoby, wy, ludy Obsydianu. Przejdzcie na dzika strone, nie tkwijcie tak bez przerwy po stronie uprawnej. Tu mieszkac niebezpiecznie. Idzcie, gdzie wsrod debow gesto jest od zoledzi, gdzie trawa nie siana rosnie bujnie, a korzen siega w nieorana ziemie. Spotkajcie tam jelenie, pasace sie na wzgorzu i przepiorki na lace, i ryby w strumieniu. Mozecie je stad zabrac lub nawet je pozrec; jak wy sa pozywieniem. Sa z wami, nie dla was. Kto jest ich wlascicielem? To domena pumy, a wzgorze jest lisicy, na drzewie mieszka sowa, las nalezy do myszy, staw jest wlasnoscia plotki: wszystko jest jednym niejscem. Przybadz i zajmij swoje. Nie ma tu plotow, sa kary, jest smierc, lecz nie ma wojny. Jezeli bedziesz polowal, zapolujesz na siebie. Chodz, stworz sie, zbierz z trawy, z liscia, z galezi. Spij dobrze na tej ziemi, co nie jest twoja -jest toba. BOSO (DZIECIOL NA DEBIE) (dziecieca wyliczanka z Sinshan) Boso-ptak, krasny-leb, czarny czarny bialy-pas wali wali wali w dab chodzi chodzi chodzi w tyl puk puk puk puk boso-tak!Wali wali raz dwa trzy puk puk puk puk kryjesz ty! W CALYM ZACHODNIM KRAJU (Dziecieca piosenka do tanca spotykana we wszystkich dziewieciu miastach w Dolinie; taniec nazywa sie Chodzic Po Kregu.Rymy sa typowe dla piosenek dzieciecych, w metrum przekladu staram sie nasladowac natretny rytm tanca.) CHOR Krazmy krazmy wokol domu robmy duze kregi wszystko nam sie spali spali spali sie na wegiel SOLO A kto nasz krag przerwie temu reke daje a kto mnie pokocha w calym zachodnim kraju CHOR Wiec otworzmy nasze kolo niech sie waz wydluza pojdzmy tanczac hen w doline i na zolte wzgorza SOLO Choc nasz krag sie przerwal reki ci nie daje kochaj i daj mi tanczyc w calym zachodnim kraju RYMY O JASZCZURKACH (Zaimprowizowane przez. Dajaca, corke Gniewnej z Sinshan, gdy siedziala na sloncu pod skala.) Wielka jaszczurka nadyma sie w gore, w dol, w gore, w dol, widac niebieski brzuch:Jestem niebem! Jestem gromem! Mala jaszczurka przemyka: ja nie, ja jestem cieniem. DO BYCZKA IMIENIEM ROZANY (Improwizacja, ktora Kulkunna z Chukulmas wyglosil Drugiego Dnia swieta Swiata.) Coz to za mysl cie nurtuje przez cale twoje zycie?Musi byc wielka, powazna, ze tak sie w nia wpatrujesz przez caly swiat, przez cale swoje zycie. Gdy masz spojrzec w inna strone, przewracasz oczami, ryczysz z gniewu, niecierpliwisz sie, chcesz do niej wrocic, znow na nia patrzec, powaznie o niej myslec przez cale swoje zycie. SEPY (Tekst, ktory przy wtorze bebna spiewal Dar Lisa z Sinshan.Metrum "cztery piate".) Cztery sepy! Cztery, piec sepow! Tam koluja i wracaja. Wysoko sepy koluja w kolo wokol srodka. Gdziez wiec jest srodek? Ten pagorek, ta dolina, tam gdzie jest smierc. Tam widac srodek. Ponizej kregow, ponizej kola dziewieciu sepow, tam wiec jest srodek. DO PRZEPIOREK W DOLINIE (Tekst, ktory mowila Adsevin z Sinshan i siostra jej matki, Kwitnienie.) Matko Urkrurkur, pokaz mi swoj dom, bardzo cie prosze.Podloga z blekitnej gliny, sciany z kropel deszczu, drzwi sa z oblokow, okna to wiatr, dach - wiesz, ze go nie ma. Siostro Ekwerkwe, jak dom prowadzisz? Pokaz mi, prosze. Biegam prosto i schludnie, wzlatuje glosno, lecz blisko, trzymam sie swoich i gadam, mam male, dokladne kropki, okragle oczka i czubek. Corko Heggurka.jak to sie skonczy? Powiedz mi, prosze. Jastrzab w samo poludnie, uszata sowa w nocy, kot, napotkany w mroku; kosci i piora, deszcz, slonce, pod cieplym skrzydlem -jaja. DRAZNIAC SIE Z KOTKIEM (Improwizacja Tego, Co Mysli, chlopca okolo lat szesnastu, w ogrodzie warzywnym w Sinshan.) Ho ya, maly kotek gruda-ziemi!Ho ya, maly kotek kolor-ziemi! Przytrzymujesz te ziemie, mocno spiac w cieple slonca na swym wlasnym cieniu. Jesli rzuce kamyk, kot i cien sie rozdziela - ho ya maty kotek-w-powietrzu! WIADRO (Improwizacja pietnastoletniej Adseuin (Gwiazdy Zarannej) z Sinshan podczas ciecia bambusu.) Czuje sie senna senna leniwa szalona spiaca jakbym chciala tam byc w przejsciu, w przejsciu lub w kacie ganku siedziec, pusta nie robiac nie idac stare wiadro zostawione w kacie ganku jest jak ja stare puste wiadro, ktore ktos zostawil. PIOSENKA MILOSNA (spiewana w calej Dolinie)Gdy zolty wiatr powieje z poludniowego wschodu, gdy pylki przyniesie wiatr, moze on rano przyjdzie. Gdy przyjdzie pachnacy wiatr z poludniowego wschodu, gdy wiatr powieje janowcem, moze on przyjdzie wieczorem. Jak sie umiera w Dolinie Pogrzeby odbywaly sie na duzym, gorzystym i zalesionym terenie, jaki graniczyl z kazdym miastem po "stronie polowan", gdzie nie uprawiano ziemi. Polozone tam laki nasienne, porosniete trzcina bagna oraz owocujace drzewa nalezaly do calej spolecznosci i wolno z nich bylo jedynie korzystac. Dla kazdego z Pieciu Domow cmentarzem byl kawalek pagorka lub wysoko polozonej doliny w odleglosci okolo mili od miasta. Obszary te nie mialy wyraznych granic i kazda rodzina mogla zalozyc nowy grob, gdzie tylko chciala; teren cmentarza wyroznial sie dzieki rosnacym na nim jabloniom, manzanitom, kasztanom, rododendronom, naparstnicom i makom kalifornijskim. Na grobach nigdy nie lezaly kamienie, ale czasem ozdabiano je malymi figurkami, rzezbionymi w drewnie sekwoi lub cedru, i obsadzano jedna z wymienionych wyzej roslin, o ktora nastepnie dbano dopoty, dopoki krewnym zmarlego zalezalo, aby pamiec o nim pozostala zielona. Z tego powodu wiekszosc cmentarzy przypominala sady jeszcze bardziej nieporzadne i nieregularne niz zwykle w Dolinie. Miejsce calopalenia lezalo zazwyczaj w kotlinie ponizej cmentarza. Ten dosc duzy, kolisty obszar byl co roku oczyszczany, ubijany i zasiewany slona trawa przez czlonkow Lozy Czarnej Adoby. Uroczystosc umierania nazywala sie Odchodzeniem na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu; ponizszy jej opis sporzadzil na pismie Mika z Domu Zoledzia w Sinshan. ODCHODZENIE NA ZACHOD KU WSCHODZACEMU SLONCU Wiedze te przekazywac powinien ktos z Lozy Czarnej Adoby; po Tancu Wina, ale przed Trawa, chetni moga poprosic te osobe 0 nauke piesni Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu.Za miastem, zwykle po stronie polowan, ale czasem po stronie uprawnej, uczniowie pomagaja nauczycielowi zbudowac szalas heyiya. W gorskich miastach zwykle budujemy go z tyczek eukaliptusa lub wierzby - na jeden bok przypada ich dziewiec lub dwanascie - ktore lozina mocujemy do tyczki srodkowej i przeplatamy galeziami swierku. Na dnie Doliny, gdzie z powodu wiekszej liczby mieszkancow szalasy musza byc wieksze, nie buduja scian, a jedynie gruby dach; zbliza sie pora deszczowa, wsrod uczestnikow zas sa osoby stare i chore, potrzebujace schronienia. Czy szalas ma sciany czy nie, wchodzi sie don od polnocnego wschodu, wychodzi - na poludniowy zachod. Zbierane jest drewno na ogien, suche galezie manzanity i scinki jabloni, a wszystkie znajdujace sie wewnatrz szalasu kamienie, ktore sa heya, gromadzone sa w jednym miejscu. Szalas zyskuje miano Polaczenia. Ostatniego dnia Swieta Trawy nauczyciel idzie do szalasu 1 spedza tam noc; kopie otwor pod palenisko i spiewa szalasowi blogoslawienstwa. Rano przychodza uczniowie, rozpalaja ognisko w wyznaczonym miejscu, rzucaja don liscie wawrzynu i spiewaja heya. Jesli ktos chce mowic o wlasnym umieraniu lub o kims bliskim, kto zmarl nagle albo umieral powoli, kladzie do ognia garsc lisci wawrzynu i opowiada, pozostali zas sluchaja. Gdy skonczy, nauczyciel opowiada, co wysnil lub czego dowiedzial sie z wizji o sposobach umierania, czasem tez czyta wiersze o duszy z ksiegi Czarnej Adoby, czasem wreszcie nic nie mowi, a jedynie wybija heya na jednotonowym bebnie. Potem zaczynaja sie nauki. Uczestnicy poznaja piesni, ktore spiewa sie umierajac, oraz piesni, ktore spiewa sie umierajacym. Nauczyciel wykonuje pierwsza piesn, spiewana umierajacym. Te piesn nalezy spiewac, kiedy zaczyna sie umieranie, krotko lub dlugo, to zalezy. Wchodzacy w smierc moze ja spiewac wraz z czuwajacymi na glos lub po cichu. Ci, co czuwaja, spiewajac patrza i sluchaja uwaznie, aby wiedziec, kiedy nalezy rozpoczac druga piesn dla umierajacego; zaczynaja spiewac, gdy umierajacy zesztywnieje lub gdy oddech chce sie uwolnic. Gdy puls i oddech ustaja, zaczyna sie trzecia piesn, ktora trwa, dopoki nie ostygnie twarz. Nauczyciel uczy tego wszystkiego w przerwach miedzy piesniami, poucza rowniez, ze kazda z trzech pierwszych piesni czuwajacych mozna spiewac wielokrotnie, dopoki nie skonczy sie umieranie. Czwarta i piata piesn wykonuje sie po raz pierwszy na pogrzebie, nastepnie przez cztery dni glosno w dowolnym czasie i miejscu, przez kolejne piec dni glosno przy grobie, a potem wylacznie cicho, w myslach, az do nastepnego Tanca Swiata. Pozniej nie nalezy juz spiewac piesni dla tej zmarlej osoby. Wiekszosc uczestnikow slyszala juz wczesniej piesni czuwajacych, piesni dla umierajacego, lecz nie zna piesni, ktore spiewa sam umierajacy. Nauczyciel objasnia, ze umierajacy rozpoznaja, kiedy trzeba wykonac te piesni po miejscach, ktore podczas umierania odwiedza ich duch. Z poczatku poznaja te miejsca umyslem, potem poznaja je dusza. Jesli zyli uwaznie, nie sprawi im to trudnosci, wszystko jedno, czy pochodza z Pieciu, czy z Czterech Domow. Dobrze jest, jesli uda im sie zaspiewac wszystko, az do ostatniej piesni, ale nie ma takiej potrzeby. Trzeba natomiast, aby w miare moznosci piesni czuwajacych byly spiewane podczas calego umierania, a takze przez dziewiec dni smierci, by pomoc umrzec umierajacym, a zywym - zyc dalej. Kiedy to wszystko zostanie juz omowione, nauczyciel spiewa pierwszy wers pierwszej piesni umierajacego. Odpowiedzia uczestnikow jest pierwszy wers pierwszej piesni czuwajacych. Tak ucza sie po kolei wszystkich pieciu piesni, ktore odspiewaja umierajac; nigdy na glos, lecz antyfonalnie, odpowiadajac na nie piesnia czuwajacych. Piesni umierajacego spiewa glosno jedynie nauczyciel, nalezacy do Lozy Czarnej Adoby. Dobrze jest, jezeli uczen, w trakcie nauki i pozniej, wielokrotnie powtarza je w milczeniu, aby staly sie czescia jego umyslu i duszy. Oto piesni Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu (mozna je czytac razem lub oddzielnie, w poprzek strony lub z gory na dol): PIESNI PIESN PIERWSZA Umierajacy: Czuwajacy:Pojde naprzod. Idz naprzod! Idz naprzod! Trudno, bardzo trudno. Jestesmy z toba. Pojde naprzod. Jestesmy obok. PIESN DRUGA Pojde naprzod Idz dalej, idz naprzod.Wszystko sie zmienia. Opusc nas teraz. Pojde naprzod. Czas, bys nas opuscil. PIESN TRZECIA Jest droga. Idziesz.Droga jest na pewno. Stapasz po tej drodze. Jest sposob, jest droga. Idziesz po tej drodze. PIESN CZWART Piesn sie zmienia. Nie ogladaj sie. Swiatlo sie zmienia. Wchodzisz.Piesn sie zmienia. Dochodzisz. Swiatlo sie zmienia. Docierasz. Nadchodza. Swiatlo sie zwieksza. Tancza w blasku. Tutaj jest ciemno. Polaczenie. Patrz przed siebie. PIESN PIATA Wrota Czterech Domow Wrota Czterech Domow sa otwarte. sa otwarte.Na pewno sa otwarte. Na pewno sa otwarte. Gdy uczestnicy znaja juz wszystkie piesni, zasypuja ogien ziemia, wypelniajac nia caly otwor na ognisko i spiewaja przy tym nastepujaca piesn: To jest trudne, bardzo trudne. To nielatwe. Musisz wejsc z powrotem. Nastepnie rozbieraja szalas Polaczenia; moga tez zabrac kamyk ze stosu lub galazke z dachu, aby miec na czym zawiesic swoja wiedze. Kapia sie i wracaja do domu, nauczyciel zas myje sie w dzikim zrodle, jesli zas jest z Blekitnej Gliny, wraca do heyimas na ablucje. Tak ludzie z Lozy Czarnej Adoby nauczaja mieszkancow Doliny Na drogi umierania. Uczniem bylem dwukrotnie, siedmiokrotnie - nauczycielem. Jesli nikt sposrod krewnych i przyjaciol umierajacego nie nauczyl sie piesni czuwajacych, czlonek Lozy Czarnej Adoby przychodzil, o ile to bylo mozliwe, zaspiewac je przy lozu smierci, a takze przy grobie; w istocie, ktos z Czarnej Adoby zawsze byl obecny, aby sluzyc pomoca przy umieraniu i pogrzebie. W przypadku watpliwosci lub niepokoju czlonek Lozy Lekarzy wystawial swiadectwo zgonu. Wkrotce potem, tego samego dnia lub nastepujacej po nim nocy, niesiono zmarlego, ulozonego na krytych noszach, na miejsce calopalenia nalezace do jego Domu. Nosze dzwigali czlonkowie rodziny i inni zalobnicy, ktorzy rowniez dawali drewno i zanosili je na miejsce calopalenia, jednak podczas kremacji obecni byli tylko czlonkowie Lozy Czarnej Adoby. Krewnym i zalobnikom polecano wrocic do domu. Wspomina o tym stara, smutna piesn z Doliny: Patrze na dym za pasmem gor. Dym wznosi sie, a deszcz pada. Z reguly stosowano kremacje, jednak czasem okolicznosci czynily ja niemozliwa; bardzo mokry dzien w porze deszczowej, bardzo suchy dzien w porze suchej, gdy wzniecenie otwartego ognia grozilo pozarem lasu, oraz wyrazne zyczenie umierajacego, aby w smierci nie palic go, lecz pochowac. W takich razach grupa osob z Czarnej Adoby kopala grob i skladala don owinietego w plotno zmarlego, ukladajac go na lewym boku, z lekko podkurczonymi nogami. Pozostawali przy stosie czy grobie przez jedna noc, od czasu do czasu spiewajac piesni Ochodzenia na Zachod. Rano wszyscy chetni przychodzili wziac udzial w pochowku. Najblizsi krewni, przy pomocy czlonkow Lozy, kopali maly grob na prochy lub grzebali cialo. Gdy grob byl gotow, jeden z czlonkow Czarnej Adoby wyglaszal, raz tylko, Dziewiec Slow: Nieustanne, nieodparte, nieskonczone, otwarte, trwajace, wchodzace, zawsze, zawsze, zawsze. Wtedy rzucano na wiatr szczypte prochow ze spalonych wlosow zmarlej osoby. Dzieci uczestniczace w pogrzebach dostawaly nasiona lub ziarno, ktore rzucaly na grob, aby zlatujace sie tam ptaki zaniosly piesni zalobne do Czterech Domow. Kto zechcial, mogl zostac przy grobie lub odwiedzac go przez pierwsze cztery dni, aby zaspiewac piesni Odchodzenia, a w ciagu nastepnych pieciu dni ktos z rodziny zmarlego lub z jego Domu przychodzil odspiewac je co najmniej raz dziennie. Dziewiatego dnia, zgodnie z tradycja, zalobnicy zbierali sie ponownie i sadzili na grobie drzewo, krzew lub kwiaty, po raz ostatni spiewajac zmarlemu na glos. Po tej uroczystosci nie oplakiwano juz zmarlego w sposob formalny i nie spiewano mu glosno piesni. Jezeli ktos umieral poza Dolina, jego towarzysze dokladali staran, aby skremowac cialo i przywiezc do domu prochy lub przynajmniej kosmyk wlosow i czesci ubrania, ktore mozna by pochowac i zaspiewac im piesni. Jesli ktos zaginal na morzu (malo prawdopodobne zdarzenie) i nie mozna bylo "przyniesc smierci", krewny zmarlego prosil Loze Czarnej Adoby o wyznaczenie dnia zaloby i w heyimas zmarlego przez dziewiec dni spiewano piesni czuwajacych. Aczkolwiek na pogrzeb mogl przyjsc kazdy, wszystkie te uroczystosci byly w istocie swej bardzo prywatne; uczestniczyla w nich rodzina zmarlego, jego przyjaciele i pomocnicy z Czarnej Adoby. Dla zadnej smierci nie oglaszano publicznej zaloby az do Tanca Swiata w rownonoc wiosenna; jak opisalam w rozdziale dotyczacym tego swieta, Pierwszy Wieczor Swiata byl wspolna ceremonia zaloby i pamieci, poswiecona tym, ktorzy zmarli w miescie w minionym roku. Dluga, nocna uroczystosc Palenia Imion stanowila okazje dla przerazliwie intensywnego, wrecz przesadnego pobudzenia i wyzwolenia emocji. Nie znosila jej wiekszosc uczestnikow, wychowanych w kulcie spokoju i rownowagi, od ktorych w te jedna noc oczekiwano odrzucenia wszelkiego wstydu i oddania sie bez reszty powsciaganym dotychczas uczuciom rozpaczy, gniewu i leku, jakie smierc kaze cierpiec zyjacym. Osoby biorace udzial w tej ceremonii odreagowywaly napiecia i angazowaly sie jeszcze silniej niz podczas swiat Ksiezyca i Wina, z cala ich emocjonalna swoboda i odwroceniami. Swiat, jak zadna inna uroczystosc, stawal sie wyrazem emocjonalnej i spolecznej wspolzaleznosci czlonkow wspolnoty i ich glebokiego poczucia, ze razem zyja i umieraja. Wakwa Czwartego Dnia Swiata, pojeciowo bliskie rytom zalobnym, zostaly opisane w rozdziale o Tancu Swiata. Panujace w Dolinie wierzenia i teorie na temat duszy mialy zdumiewajaco zlozony i niewzruszenie sprzeczny charakter. Proba wydobycia z ludow Doliny spojnego opisu duszy miala rowne szanse powodzenia, co zapedy, by przypisac im jeden konkretny mit stworzenia. Owa wielosc, rzecz jasna, nie byla w zadnym sensie przypadkowa - stanowila czesc samej istoty Doliny. Zamieszczony w tej ksiazce utwor pisany "Dusza Czarnego Zuka" prezentuje dosc ezoteryczne podejscie do problemu duszy; bardziej rozpowszechniony poglad na ten temat wyrazony jest w poemacie "Morze Wewnetrzne". Wyznawana teoria reinkarnacji czy metempsychozy, aczkolwiek malo systematyczna, jest niewatpliwie pelna wigoru. Szczegolny zwiazek z rytami zalobnymi i funeralnymi mial rozpowszechniony zespol przekonan i przesadow na temat roznych rodzajow duszy, wystepujacych podczas kolejnych etapow pochowku. Gdy w chwili smierci "dusza oddechu" umyka, inne dusze pozostaja "schwytane w smierci" (w ciele) i trzeba je uwolnic. Jesli sie tego zaniecha, kraza wokol grobu oraz innych miejsc, w ktorych zmarly przebywal, stajac sie przyczyna rozmaitych klopotow psychicznych i materialnych - niepokoju, chorob, zjaw. "Dusze ziemi" uwalnia sie poprzez kremacje i pochowanie prochow lub zwlok; "dusza oka" ulatuje, gdy popiol ze spalonego kosmyka wlosow rzuca sie na wiatr; wreszcie "dusze pokrewienstwa" uwolnic mozna palac imiona podczas powszechnej ceremonii zalobnej Tanca Swiata. W przypadkach, niezbyt zreszta czestych, gdy znikniecie lub smierc mialy miejsce gdzies na zewnatrz Doliny, gdy "nie bylo smierci", czyli zwlok, jedynie "dusza pokrewienstwa" dawala sie uwolnic w sposob rytualny. Jak juz wspomnialam, mozna bylo rowniez dostarczyc i pochowac przedmioty nalezace do zmarlej osoby, "aby dusze mialy dokad wracac", i odspiewac w heyimas piesni Odchodzenia; pozostawal wszakze pewien niedosyt, niepokoj wyrazajacy sie w przekonaniu, iz inne dusze zaginionej osoby przybeda, aby straszyc, badz po prostu potwierdzic jej smierc i pozegnac sie z bliskimi. Niewidzialna dusza oddechu przejawiala sie w postaci glosu, rozbrzmiewajacego w nocy lub o zmierzchu w samotnych miejscach na wzgorzach. Dusza ziemi powracala jako zjawa osoby zmarlej, wygladajacej tak, jak tuz po smierci; osoby wyznajace powyzszy poglad bardzo baly sie tej zjawy. Dusze oka, dobrotliwa, wyczuwalo sie jedynie jako obecnosc, teskniaca, pozdrawiajaca lub zegnajaca sie "przed odejsciem droga wiatru". Niektore inwokacje Osmego Domu adresowane sa do tej duszy, jak rowniez do wszystkich innych dusz, ktore w wyobrazeniu wierzacych wracaja czasem z wiatrem do Doliny. O matki mojej matki, niech wiatr niesie pozdrowienia! Dla tych Kesh, ktorzy czesto opuszczali Doline, zwykle czlonkow Lozy Znalazcow, lek przed smiercia poza Dolina byl czyms nieslychanie rzeczywistym. Charakteryzujace Kesh poczucie wspolnoty, jednosci z ziemia, woda, powietrzem i wszystkim, co w Dolinie zyje, sprawialo, ze gotowi byli znosic najwieksze trudy, aby tylko umrzec u siebie; sama mysl o umieraniu i pogrzebie na obcej ziemi wzbudzala w nich najczarniejsza rozpacz. Opowiadano historie grupy Znalazcow, ktorzy badajac Zewnetrzne Wybrzeze znalezli sie na terenach chemicznie skazonych, wskutek czego czworo z nich zmarlo. Czworka pozostalych przy zyciu wykorzystala suche jak pieprz, pustynne powietrze do zmumifikowania zwlok swych towarzyszy, po czym przyniosla je do domu na pogrzeb - czworo zywych przez miesiac podrozy dzwigalo czworo umarlych. O wyczynie tym mowiono ze wspolczuciem, lecz bez podziwu; byl ciut przesadny, ciut zbyt heroiczny, by zyskac aprobate Doliny. W zadnym opisie praktykowanych w Dolinie rytow funeralnych nie moze zabraknac smierci zwierzat. Zwierzeta domowe zabijane na mieso zegnala - przed aktem zabojstwa i po nim - dowolna czlonkini Lozy Krwi, czyli dowolna dorosla lub dorastajaca kobieta slowami: Twoje zycie sie konczy, a smierc zaczyna. O piekny, daj, co nam potrzebne. Dajemy ci nasze slowa. Formulke te czesto trajkotano bez najmniejszego uczucia ani zrozumienia, ale nigdy jej nie pomijano; klepala ja kazda gospodyni domowa, ukrecajaca leb kurczeciu. Nigdy nie zabijano domowego zwierzecia, jesli nie bylo przy tym kobiety, ktora moglaby wyglosic slowa smierci. W Wakwaha i Chukulmas, a niekiedy i w innych miastach, mieszano garsc krwi zabitego zwierzecia z czarna lub czerwona glina i ugniatano z niej kulke, przechowywana nastepnie w salach Lozy Krwi w heyimas Obsydianu; kulki te dodawano do cegiel, uzywanych do remontow lub budowy nowych konstrukcji. Nie wykorzystane resztki zaszlachtowanego zwierzecia - domowego lub dzikiego - byly natychmiast grzebane przez czlonkow Kunsztu Garbarstwa po uprawnej stronie miasta, zwykle na ugorze. Jesli zabijano duze zwierze, zwyczaj nakazywal zostawic kilka kosci i ochlapow na szczycie wzgorza po stronie dzikiej "dla Jastrzebia lub Kojota". Kazde zwierze lowne mialo swoja piesn, ktorej uczono w Lozy Mysliwych. Mysliwy spiewal lub deklamowal ja tropionemu zwierzeciu, cicho - podczas polowania, glosno - gdy je zabijal i tuz potem. Piesni w poszczegolnych miastach roznily sie miedzy soba; istnialy ich setki. Osobliwe sa zwlaszcza niektore z inwokacji dla ryb: PIESN PSTRAGA Z CHUMO Cien.Suchy cien. Nie zwracaj uwagi. Badz pozdrowiony. PIOSENKA WEDKARSKA Z CHUKULMAS Shulaya!Przyjdz, znajdz dlonie! Przyjdz, znajdz jezyk! Przyjdz, znajdz powieki! Przyjdz, znajdz stopy! PIESN LOWCOW JELENI ZCHUKULMAS Tedy musisz przejsc leciutko stapajac.Nazywam cie - Dajacy. W bardzo starej piesni dla jelenia, pochodzacej z Chukulmas, widoczny jest zwiazek z piesnia rzeznika: W jeleniosci - smierc. Wdziecznosc w moich slowach. (Jeleniosc jest w Trybie Nieba odpowiednikiem rzeczownika jelen.) PIESN LOWCOW NIEDZWIEDZI ZTACHAS TOUCHAS Whana wa, a, a.Tam jest serce. Zjedz moj strach. Whana, wa, a, a, a. Trzeba to zrobic. Musisz tu przyjsc. Bedziesz zalowal. Niedzwiedzie zabijano tylko wowczas, gdy stanowily zagrozenie dla bydla albo ludzi; ich mieso nie bylo lubiane i zwykle mysliwi nie przynosili go do miasta, chociaz zywili sie nim podczas dlugich wypraw. "Ty" w tej piesni nie jest terminem ogolnym, lecz szczegolowym; lowca nie poluje na dowolnego niedzwiedzia, na "niedzwiedziosc", lecz na konkretnego osobnika, ktory narobil klopotow lowcy oraz innym niedzwiedziom i dlatego "bedzie zalowal". SMIERTELNA PIESN NIEDZWIEDZIA Z SINSHAN Ziemia ciemna w deszczu, pada pozdrowienie z Szostego Domu, pada krew serdeczna! Niedzwiedz byl znakiem Szostego Domu, Domu Deszczu i Smierci. Stary czlowiek, ktory zaspiewal powyzsza piesn, powiedzial: "Nikt w tym miescie nie zabil niedzwiedzia od ostatniego wybuchu Gory-Babki, ale to dobra piesn dla mysliwego. Powinno ja spiewac nawet dziecko lapiace lesnego szczura. Niedzwiedz tam jest". Zgodnie z teoria czterech dusz zwierzeta posiadaly wszystkie ich rodzaje, jednak juz w przypadku roslin system stawal sie bardzo niejasny. Ponadto uwazano, ze wszystkie ptaki w swojej istocie po prostu sa duszami. Pokrewna dusza zwierzecia byl jego aspekt gatunkowy: nie fen jelen, lecz jeleniosc, nie ta krowa, lecz krowiosc. W tym miejscu pozorny chaos i niezbornosc panujacych w Dolinie teorii reinkarnacji oraz wedrowki dusz zaczynaja sie rozjasniac: ta krowa, ktora teraz zabijam na mieso, jest krowioscia, ktora dzieki moim prosbom i zabiegom daje mi siebie w postaci pokarmu i da mi siebie -jako krowe -jeszcze nie raz w odzewie na moja potrzebe i blaganie; ja, ktory zabijam te krowe, jestem imieniem, slowem, egzemplarzem ludzkosci oraz -jak i krowa - przykladem istnienia w ogole, chwila w czasie, zwiazkiem. Ludzie przesadni wierzyli, ze zwierzeta domowe posiadajace imiona wracaja jako dusze oddechu lub dusze oka, a nawet dusze ziemi; stad wzielo sie wiele opowiesci o duchach zwierzat. Wiadomo bylo, ze pewien kanion wsrod dzikich wzgorz za Chukulmas nawiedzany jest przez ducha Szarego Konia, zas na mglistych polach pod Ounmalin przechodniom dokuczaja dusze ziemi owiec, ktore zmarly podczas kocenia. W opowiesciach z moralem wystepowali najczesciej mysliwi, ktorzy polowali po stronie uprawnej, nie okazywali tropionemu zwierzeciu uprzejmosci i szacunku lub zabijali bez umiaru, ponad potrzebe. Te ostatnie historie, czesto opowiadane przy ogniskach Lozy Wawrzynu, mowia o lowcach straszonych, ponizanych lub wrecz kaleczonych i zabijanych przez gatunkowe ucielesnienie zwierzecia, ogromnego Jelenia lub dzikiego Labedzia nadnaturalnej mocy i urody. Z kolei w opowiesciach o lowcach, ktorzy pomineli rytual zabojcy, "nie mowili do smierci", duch zabitego zwierzecia zwodzil mysliwego na manowce i, widzialny tylko dla niego, towarzyszyl mu nieustannie, doprowadzajac do szalenstwa w nieskonczonym polowaniu. W Chukulmas opowiadano o pewnym czlowieku, ktorego tak wlasnie przesladowala jego wina; czlowiek ow, znany jako Mlody Ksiezyc z Obsydianu, nie byl zwyklym "czlowiekiem lasu" ani samotnikiem, lecz zyl bez schronienia, uciekal na widok istot ludzkich i nigdy sie nie odzywal. Jakie popelnil wykroczenie, nikt dokladnie nie wiedzial, ale w Lozy Mysliwych przypuszczano, ze zabil lanie i jelonka "bez spiewania", to znaczy nie wyglosil przy ich smierci koniecznej formuly, skroconej wersji inwokacji rzeznika: O piekny, za twa smierc moje slowa! Formule te wyglaszal kazdy: strzelajacy mysliwy, traper zakladajacy sidla, drwal scinajacy drzewo - kazdy, kto odbieral zycie. Nie dopuszczano w ogole mozliwosci, ze ktos moglby o niej zapomniec; przeoczenie, ktore popelnil Mlody Ksiezyc, musialo byc celowe, a zatem zaslugiwalo na kare. Skrajnie skrocona formule inwokacji, annanv, "moje slowa", wypowiadano nawet wowczas, gdy truto kornika, rozgniatano komara, lamano galaz, zrywano kwiat. I chociaz czesto byla ona tak bezmyslna jak nasze "na zdrowie", wypowiadane w reakcji na kichniecie, zawsze jednak mowiono ja glosno. Akt ten zawieral w sobie i podtrzymywal idee potrzeby i spelnienia, zadania i zaspokojenia, zwiazku i wspolzaleznosci, idee, ktora zawsze mozna bylo w myslach przywolac. Kamien, jak powiadaja, zawiera w sobie cala gore. Takie formulki, skladajace sie z jednego lub dwoch slow, znane byly jako kamyki. Innym kamykiem bylo slowo ruha, wymawiane przy dokladaniu kamyka (tym razem materialnego) do stosow lub kopcow w pewnych wyznaczonych miejscach - przy niektorych glazach, na rozstajach, w rozmaitych miejscach przy sciezkach na Ama Kulkun. Wiekszosc ludzi znala to slowo wylacznie jako "slowo, ktore mowi sie, dokladajac kamyk do kopca heya"; uczeni z heyimas wiedzieli, ze jest ono archaiczna forma rdzenia -hur- podtrzymywac, niesc, zabrac ze soba. Bylo to ostatnie slowo zaginionego zdania. Dzisiejszy kamyk zawieral nieobecna gore. "Nic nie znaczace" sylaby-matryce, obecne w piesniach, byly w wiekszosci takimi wlasnie slowami-kamykami; slowo heya zawieralo w sobie swiat, widzialny i niewidzialny, po tej i po tamtej stronie smierci. Pandora siedzac nad potokiem CZESC PIERWSZA Ponizej wielkich skal Potok Sinshan rozlewa sie w plytki staw; piaszczyste dno posrodku wznosi sie, tworzac wysepke. Nad stawem, zaledwie o kilka metrow od siebie, wisza ciemne, gliniaste brzegi. W miejscu gdzie potok wznawia swoj bieg, bieleje na wpol zanurzone w wodzie zebro wolu.Wsrod splatanych korzeni pod nawisem brzegu kolysze sie na glebinie ogon martwego ptaka; pod brazowopiorym cialkiem wiszacym w czystej wodzie widac w brunatnym cieniu zakrzywiony szpon. Czesc galezi nad potokiem uschla, czesc zyje, reszta - nie wiadomo. Nie ma tu ryb, lecz sa nartniki, w powietrzu roi sie od gzow, much i komarow, nad martwym ptakiem wiruje klab malenkich muszek. Ludzie tancza Lato. CZTERY OPOWIESCI ROMANTYCZNE Opowiesc romantyczna byla popularnym gatunkiem; drukowane lub pisane recznie historie pojawialy sie w wielu antologiach i wydaniach. Ulubiony zbior, z ktorego pochodza ponizsze cztery opowiadania, nazywal sie "Pod liscmi winorosli" i jego egzemplarze istnialy w kazdym miescie w Dolinie. Mowione historie mialy na ogol wtorny charakter; czasem opowiadano je przy ogniu lub w letnim szalasie, lecz pierwotna, "autentyczna" wersja kazdej z nich byla zawsze wersja pisana. Niektore opowiadania wydaja sie naprawde stare, inne sa stylizowane, aby osiagnac ponadczasowy efekt. Ani w zbiorach, ani w rekopisach nie sa wymieniane imiona autorow; jak we wszelkiej literaturze z Doliny, opisy miejsc na ogol sa wyraziste i dokladne, ale czas, w ktorym dzieje sie akcja opowiesci - lub w ktorym zostala ona napisana - celowo pozostaje nieokreslony.Wspolny temat opowiesci romantycznych stanowila transgresja, przekroczenie granic. Czesto wystepowali w nich Mlynarze i Znalazcy, z racji swoich zawodow narazeni na wieksze niz inni ryzyko moralne; w oczach ludow Doliny jawili sie jako ludzie niebezpiecznie atrakcyjni - "ludzie na krawedzi". Nigdzie w "Mlynarzu" nie wspomina sie, z jakiego Domu pochodzi bohater, jednak zwracajac sie do kobiety uzywa on drugiej osoby liczby pojedynczej, zarezerwowanej dla osob z wlasnego Domu, z ktorymi zabronione byly stosunki seksualne. Jak wiekszosc opowiesci, tak i ta miala sluzyc jako ostrzezenie, szokujacy przyklad tego, czego robic nie nalezy. Mlynarz Pewnego razu mlynarz z Chatamwas nad Rzeka zobaczyl kobiete z Czerwonej Adoby, ktora przyniosla do zmielenia ziarno kukurydzy. -Poczekaj tutaj, na zewnatrz - rzekl do niej. - Nie wchodz do mlyna. Kobieta przyszla z miasta samotnie. Padalo, wial zimny wiatr, a ona nie miala ani plaszcza, ani chusty. -Pozwol mi poczekac tutaj, w drzwiach wejsciowych - poprosila. -No dobrze - powiedzial mlynarz. - Zaczekaj w progu, ale dalej nie wchodz i stan plecami do izby, twarza na zewnatrz. Stanela wiec w drzwiach domu mlynarza, on zas zabral wor ziarna do mlyna. Czekala cierpliwie. Przez otwarte drzwi wpadal zimny wiatr, a na kominku za nia palii sie cieply ogien. "Coz to zaszkodzi, jesli wejde do srodka?" - pomyslala. I zblizyla sie do paleniska, ale nadal sie nie odwracala, nadal jej twarz zwrocona byla na zewnatrz. Stala plecami do ognia. Uslyszala, ze za nia mlynarz wchodzi do izby. -Caly dzien miele - powiedzial. - Zarna sie rozgrzaly i nie moge teraz zmielic twojej kukurydzy. Wroc po nia jutro. Kobiecie nie chcialo sie odchodzic i jeszcze raz wracac w deszczu i wietrze. -Poczekam, az kamien ostygnie - odparla. -No dobrze - rzekl mlynarz. - Poczekaj w tej izbie, ale nie wchodz do nastepnej i caly czas patrz na zewnatrz. Wrocil do mlynskich pomieszczen. Kobieta dlugo czekala przy palenisku, slyszac jedynie szum rzeki, syk deszczu i turkot kola mlynskiego. "Coz to zaszkodzi, jesli wejde do drugiej izby?" - pomyslala. I weszla do drugiej izby, aby zobaczyc, co w niej jest. Ale nie bylo tam nic, tylko zwiniete poslanie, a obok niego ksiazka. Podniosla ksiazke i otworzyla. Na otwartej stronicy widnialo tylko jedno slowo: jej imie. Na ten widok przestraszyla sie. Odlozyla ksiazke i wrocila do pierwszej izby, aby wyjsc z domu, ale ujrzala, ze w drzwiach stoi mlynarz. Pedem wrocila do drugiej izby, ale on ja dogonil i rzekl: -Rozloz poslanie. Rozwinela i rozlozyla poslanie. Choc mlynarz nie zrobil jej krzywdy, zaczela sie go bac. Kazal jej sie polozyc, a potem sam polozyl sie obok niej. Kiedy skonczyli, wstal nagi i podal jej ksiazke ze slowami: -To twoje. Wziela ja i przerzucila. Na kazdej stronie napisane bylo jej imie, nic innego. Mlynarz wyszedl z izby i po chwili uslyszala, ze kolo sie kreci. Ubrala sie i wybiegla z domu. Gdy spojrzala za siebie, zobaczyla obracajace sie w deszczu wielkie kolo mlynskie; jego mokre lopatki lsnily czerwienia. Z krzykiem pobiegla do miasta, do mlyna w Chamawats zbiegli sie ludzie. Znalezli mlynarza, zmiazdzonego pod kolem, ktore wciaz sie obracalo. Spalili mlyn i rozbili zarna. Nie ma juz miejsca o nazwie Chamawats. Zagubiona Powiadaja, ze zyla dawno temu, w Pierwszym Domu, w domostwie swej matki o nazwie Czerwone Balkony, w Chukulmas, nie opodal Zawiasu. Gdy przyszlo do niej srodkowe imie, Witka, wstapila do Lozy Znalazcow i od razu poprosila, by zabrali ja na wyprawe do Zielonych Piaskow na Wybrzezu Wewnetrznym. W Lozy powiedzieli: -Nie jestes jeszcze dostatecznie wyszkolona. W tej lozy chodzimy najpierw na krotkie wycieczki, a na dlugie dopiero wtedy, gdy sie czegos nauczymy. Nie sluchala ich, blagala, aby ja zabrali. -Nie podalas nam zadnego powodu, abysmy postapili inaczej niz zwykle - powiedzieli. Pewnego ranka wczesnym latem grupa Znalazcow wyruszyla do Zielonych Piaskow. Nie wzieli ze soba nowicjuszy, gdyz mieli do przebycia szmat drogi i chcieli wedrowac szybko. Wieczorem tego samego dnia okazalo sie, ze Witka zniknela z domu. Szukali jej wszyscy w Czerwonych Balkonach i pytali o nia do poznej nocy, az wreszcie pewien mlody nowicjusz z Lozy Znalazcow rzekl: -A moze dzis rano poszla za wyprawa? -Chyba nie zwariowala, zeby zrobic cos takiego - odparla jej rodzina. Ale rano, gdy wciaz jej nie bylo, przyznali: -Moze naprawde poszla za nimi. Kilka osob z jej rodziny wyruszylo na poszukiwania. Poszedl z nimi stary czlowiek z Lozy Znalazcow, ktory wiedzial, jaka droge wybrala wyprawa do Zielonych Piaskow, oraz mlody Znalazca z Domu zaginionej. Gdy wspieli sie na wzgorza nad Potokiem Czerwonej Trawy, w polnocno-wschodnim lancuchu gorskim, mlodzieniec zaczal sie niecierpliwic, mowiac, ze stary czlowiek prowadzi ich zbyt wolno. Twierdzil, ze byl juz na tych wzgorzach. -Znam droge, pojde przodem - powtarzal. -Trzymaj sie grupy - mowil mu stary Znalazca, ale mlody nie sluchal i coraz bardziej wyprzedzal pozostalych. Witka wyruszyla dwie godziny po wyprawie do Zielonych Piaskow. Weszla ich sladem na Gore Antylopy, ale gdy skrecili w dol, do Potoku Garnetu, w strone niskiej przeleczy na poludnie od Gogmes, zgubila trop i skrecila w lewo, w gore, myslac, ze poszli tamtedy. Sadzila, ze jesli dogoni ich w Dolinie, na pobliskich wzgorzach, rozgniewaja sie i odesla ja do domu; ale jesli dolaczy do nich, gdy juz opuszcza Doline, co prawda tym bardziej sie rozgniewaja, ale beda zmuszeni zabrac ja ze soba i w ten sposob wezmie udzial w wyprawie. Podazyla wiec szlakiem z Gory Antylopy na Gore Pieciu Ogni niezbyt szybko, a kiedy przyszla noc, usnela przy sciezce. Rano wspiela sie na przelecz i zatrzymala sie. Za nia rzeki splywaly do Rzeki; przed nia bylo inaczej. "Moze powinnam wrocic" - pomyslala. Ale stojac uslyszala glosy na dole przed soba, za przelecza, i pomyslala: "Prawie ich dogonilam. Musze tylko isc za nimi". Odczekala chwile i zeszla z przeleczy. Wkrotce ujrzala, ze szlak sie rozwidla. Poszla na wschod, a gdy schodzila juz dosc dlugo, znow zobaczyla przed soba rozwidlenie. Tym razem poszla ku polnocnemu zachodowi, mowiac sobie, ze na sciezce widac slady ludzi. Szla to jedna sciezka, to inna, krazac po tropach jeleni wsrod gaszczu tarniny. Wreszcie zrozumiala, co naprawde robi, i probowala wrocic, ale gdzie nie spojrzala, widziala sciezki i szlaki, a na nich ludzkie slady wiodace w gore i w dol, na poludniowy wschod i polnocny zachod. Kazdy trop wydawal sie jej tropem sciganej grupy; zamiast wrocic na gran i pozwolic, by rzezba terenu zawiodla ja do Doliny, poszla sladem jeleni na Gore Iyo, nie bardzo wiedzac dokad zmierza. Mlody czlowiek imieniem Nefryt nauczyl sie tropienia w Lozach Wawrzynu i Znalazcow; gdy dotarl do Potoku Garnetu, spojrzal na sciezke i uznal, ze wyprawa poszla w dol potoku, a dziewczyna w gore. Idaca za nim reszta ludzi, wraz ze starym Znalazca, podazyla tropem wiodacym w dol. Nefryt trzymal sie szlaku na Piec Ogni jak dlugo sie dalo, przekroczyl takze przelecz. Przy pierwszym rozwidleniu skrecil na polnoc... [Tu nastepuje szczegolowy opis drogi Nefryta i terenu, jaki przeszukal, ktory co prawda uwiarygodnia te opowiesc dla kogos z Doliny, lecz moze zanudzic obcego, nie znajacego sie na rzeczy.] Poznym rankiem drugiego dnia poszukiwan po drugiej stronie Pasma Echcheha ujrzal przy sciezce pozostawione przez nia pestki suszonych sliwek i moreli. Wkrotce potem uslyszal w kanionie dzwiek, jakby tupot duzego zwierzecia, i zawolal ja po imieniu. Odglos ucichl, ale odpowiedzi nie bylo. O zachodzie slonca wszedl do Doliny Huringa; nic nie wiedzial o ludach Huringa, trzymal sie wiec z dala od ich domow i sciezek. Z oddali ujrzal postac biegnaca na wzgorza, w kierunku drzew, ale zle widzial w zapadajacym zmierzchu, a wolac sie nie osmielil. Po drugiej stronie doliny zaplatal sie w geste poszycie i musial polozyc sie spac. Rano chcial wracac do domu, bo nie wzial ze soba zywnosci i od dwoch dni nie mial nic w ustach, ale znalazl jadalne grzyby, ktorymi sie pozywil; wowczas uslyszal odglos, jakby ktos na grani przedzieral sie przez krzaki, i ruszyl w tamta strone po sciezkach jeleni. Teraz oboje znalezli sie w dzikiej krainie miedzy dolina Huringa i Morzem Wewnetrznym; teraz juz oboje sie zgubili. Ona myslala, ze wraca do Doliny Na, ale szla na polnoc, na polnocny wschod, potem na wschod i znow na polnoc. On szedl za nia, gdyz czasem slyszal jej glos daleko przed soba, ale gdy wolal, nie odpowiadala. Zdziczala; kryla sie w poszyciu, a potem znow cicho podazala dalej. Wieczorem czwartego dnia ujrzal dwa niebieskie glazy na odkrytej grani i pomyslal: "To dobre miejsce na nocleg". Kiedy podszedl blizej, zobaczyl, ze miedzy nimi spi Witka. Usiadl obok niej i cicho szeptal heya Obsydianu, aby sie nie bala, kiedy sie obudzi. Zbudzila sie pomiedzy glazami. On siedzial oparty o skale; swiecila nad nimi gwiazda wieczorna. -Przyszedles po mnie! - zawolala. -Tak, szukalem cie - powiedzial. Spojrzala nan z ukosa i zerwala sie, chcac uciec, ale upadla. -Nie zabijaj mnie - powtarzala - prosze, nie rob mi krzywdy! -Nie poznajesz mnie? - zapytal. - To ja, twoj brat Nefryt z Domu Rzezbionych Konarow. Nie sluchala. Myslala, ze to niedzwiedz, a gdy przemowil, pomyslala, ze to Czlowiek-Niedzwiedz. Zaczela plakac i prosic go 0 jedzenie. -Nie mam nic do jedzenia - powiedzial, ale mowiac to spostrzegl, ze spomiedzy glazow wyrasta wisnia o dojrzalych owocach. Jedli wiec wisnie, zjedli ich tyle, ze upili sie po tak dlugim poscie. Legli razem miedzy skalami, a one zdawaly sie przyciskac ich do siebie. Lezeli tak, dopoki dziewczyna nie zbudzila sie pod gwiazda zaranna; spojrzala na chlopca i zobaczyla, ze to nie Czlowiek-Niedzwiedz, lecz jej brat. Wstala wowczas i uciekla, zostawiajac go spiacego posrod skal. Byla to skalista gran, pocieta sciezkami jeleni, porosnieta karlowatym debem i dzikim bzem. Dziewczyna podazala przed siebie, donikad, to biegnac, to zwalniajac. Gdy okrazyla zwalisko brazowych kamieni, stanela twarza w twarz z niedzwiedziem. -Przyszedles po mnie! - zawolala. Objela niedzwiedzia ramionami i przytulila sie do niego. Przerazony zwierz rozoral jej twarz pazurami, uwolnil sie 1 uciekl. Kiedy Nefryt sie obudzil i nie znalazl przy swym boku Witki, przestraszyl sie tego, co zrobili. Nie zawolal jej, nie zaczekal ani za nia nie poszedl, lecz ruszyl w dol na zachod. Nie wiedzial, gdzie jest, ale udalo mu sie dotrzec do miejsca, skad widac bylo Ama Kulkun; kierujac sie w te strone po dwoch dniach zszedl wzdluz potoku do Chumo i podazyl do Chukulmas po drugiej stronie Doliny. Tam powiedzial wszystkim: -Nie znalazlem Witki, pewnie sie zgubila. Powiedzial, ze szukal na wschod od Huringa i na polnoc od Totsam, ale nie trafil na jej slad. Ludzie z Obsydianu, z ktorymi wyruszyl na poszukiwania, wrocili dwa dni wczesniej; nie dogonili juz wyprawy do Zielonych Piaskow. I tak rodzina przez caly miesiac czekala na jej powrot. Gdy szukajacy wrocili bez niej i nie przyniesli zadnych wiesci, matka chciala, aby odspiewano dla niej piesni Odchodzenia na Zachod, ale ojciec rzekl: -Nie sadze, aby umarla. Poczekajmy troche. A wiec czekali. Znalazcy chodzili do Huringa i Totsam, przeszukali cala te dzika kraine, proszac Lud Swin i innych tamtejszych mysliwych, aby rozgladali sie za zaginiona dziewczyna, ale wszelki sluch po niej zaginal. Pozna jesienia, gdy zblizala sie Trawa i zbudowano szalas Zespolenia, pewnego deszczowego wieczora jakas osoba weszla miedzy domy Chukulmas. Wygladala jak zasuszony trup, naga i ciemna, z wlosami z tylu i naga czaszka z przodu i tylko z polowa twarzy. Podeszla do heyimas Obsydianu, wspiela sie do wejscia i zawolala: -Niedzwiedziu! Wylaz! Wszyscy wyszli z heyimas, Nefryt wraz z nimi, ale gdy ujrzal dziewczyne z polowa twarzy, zaczal krzyczec i upadl na ziemie. Ktos powiedzial: - Alez to Witka! - i ludzie pobiegli po jej rodzine do szalasu Zespolenia, gdzie juz dla niej spiewano, dziewczyne zas zaprowadzili do Czerwonych Balkonow. Z poczatku byla jak szalona, ale po miesiacu spedzonym w domu zaczela mowic i postepowac odpowiedzialnie. Mowila, ze nie pamieta, co sie z nia dzialo, lecz kiedys wymknelo sie jej: -Gdy Nefryt mnie znalazl... Pytali ja, co to znaczy, ale nie odpowiadala, Nefryt wszakze, uslyszawszy o tym, poszedl do heyimas i opowiedzial cala prawde; nastepnie opuscil Chukulmas, wspial sie na Gore az do Zrodel i zamieszkal w Dolnej Dolinie, w poblizu Tachas Touchas, jako czlowiek z lasu. Nie tanczyl i nigdy nie schodzil do swojego heyimas, a podczas Tanca Ksiezyca zawsze odchodzil w gory na poludniowy zachod, az ktoregos razu nie powrocil. Witka mieszkala w Chukulmas do poznej starosci; poza domem nosila maske, aby ukryc przed dziecmi swoja twarz. Uwaga: Aczkolwiek jest to typowa opowiesc ostrzegawcza, istnieja dowody, ze wydarzenia te naprawde mialy miejsce; wszystkie szczegoly sa nadzwyczaj dokladne, a w Obsydianie w Chukulmas zyja ludzie, ktorzy twierdza, ze sa potomkami rodzin Witki i Nefryta. Odwazny czlowiek Byl sobie raz odwazny czlowiek, tak odwazny, ze wychodzil niebezpieczenstwu na spotkanie. Gdy jako maly chlopiec mieszkal w Kastoha-na, wybral sie z innym dzieckiem na jagody i dziecko to, idac przodem, poczulo pod swoja dlonia grzechotnika. Zamarlo z przerazenia, ale chlopiec ow, nie posiadajac broni ani zadnego narzedzia, wyciagnal szybko reke, schwycil weza tuz za glowa, aby nie mogl go ukasic, i cisnal daleko w gestwine. Gdy wciaz jeszcze nosil niefarbowane odzienie, z polnocnego wschodu przyszly ogromne stada dzikow i pozarly wszystkie jadalne zoledzie. Lasy i wzgorza staly sie dla ludzi bardzo niebezpieczne. Mlodzieniec polowal na nie samotnie, bez psow, bez strzelby, uzbrojony jedynie w luk. Zabil ich mnostwo, tak wiele, ze ludzie musieli pomagac mu nosic ich skory. Jako czlonek Lozy Wawrzynu wspinal sie w Palisadach, pokonujac bez liny nawet Przewieszke, spedzil tez sezon z ludem Falares, plywajac mala lodka po glebokim morzu. Wstapiwszy do Lozy Znalazcow, wedrowal daleko i blisko wsrod obcych ludow i krain, za Morzem Wewnetrznym i za Gorami Swiatla. Przez Row i Ciesnine zeglowal do krajow pustynnych, do wielkich kanionow, az po Gory Nieba, gdzie spedzil trzy lata nad Morzem Omorna. Gdy w odludnych miejscach jego towarzyszy nekaly strach i obawy, on wolny byl od zmartwien i trwogi. Kladl glowe na kamieniu, pod ktorym kryl sie skorpion, i spali obydwaj. Chetnie szedl w pojedynke w skazone regiony, a poniewaz jego mysli nie macil niepokoj, lek zas nie zmuszal do pospiechu, nie czynil szkody sobie ani innym. Dzieki wzietym ze Zbiornicy przewodnikom i mapom oraz wlasnej eksploracji, niezlomnej i dokladnej, odkryl wiele zloz cyny, miedzi i innych cennych substancji; dostal wiec imie Dzwonek, gdyz Kunszt Kowalstwa zyskal za jego sprawa tak wiele metalu, iz zaczeto odlewac dzwonki z brazu dla owiec, bydla i muzykow. Dzwiek dzwonkow z brazu jest najslodszy, a ich ton najbardziej zlozony; dano mu zatem takie imie, imie-dar. Po kilku wielkich wyprawach byl gotow ustatkowac sie na jakis czas i wkrotce pojal za zone kobiete z Piatego Domu, sam bedac z Domu Czwartego. Zyli szczesliwie w jej domostwie - on zajety studiami u Znalazcow oraz w Zbiornicy w Wakwaha, ona jako mistrz winiarz w Kunszcie Wina - az wreszcie zaszla w ciaze i cos poszlo nie tak. W szostym miesiacu poronila i nie mogla wyzdrowiec, krwawila i marniala, malo jadla i spala. Lekarze nie widzieli podstaw do operacji, leki nie przynosily poprawy; urzadzono sprowadzenie, ale nie mogla spiewac. Ktoregos dnia Dzwonek wrocil do domu i zastal ja sama, we lzach. -Ja umre - powiedziala. -To nieprawda. Nie umrzesz - odparl. -Boje sie - powiedziala. -Strach jest bez sensu. Nie ma sie czego bac. - Smierc to nic? - zapytala. - Smierc to nic - odparl. Odwrocila sie od niego i zaplakala w milczeniu. Innego dnia, wkrotce potem, gdy wrocil do domu, byla bardzo slaba, nie mogla juz podniesc reki. -Sluchaj, zono - powiedzial. - Jesli tak bardzo boisz sie umrzec, zrobie to za ciebie. Usmiechnela sie. -Odwazny glupcze! - powiedziala. -Umre za ciebie, moja zono - powtorzyl. -Nikt nie moze tego zrobic - rzekla. -Ja moge, jesli sie zgodzisz - powiedzial. Myslala, ze on wciaz nie rozumie, ze ona umiera, wydawal sie jej jak dziecko. -Masz moja zgode - powiedziala. Wstal od jej lozka. Wyprostowal rece, uniosl do gory twarz, i tak wyprezony zawolal: -Przyjdz, Matko! Przyjdz, Ojcze! Przyjdzcie do mnie z tego Domu, z Domu, ktory sie wali! Wowczas spojrzal na zone i powiedzial: -Nie nazywaj mnie juz moim dawnym imieniem; oddalem je za twoja zgoda. Teraz mam tylko jedno imie, Niedzwiedz. Rozlozyl poslanie i legl w kacie pokoju. Tamtej nocy zaczelo padac. Od polnocnego zachodu nadeszla wielka burza, pioruny bily w las i w miasto, po gorach przetaczaly sie grzmoty, miedzy kroplami deszczu braklo powietrza. Tamtej nocy ptaki wypadaly z gniazd, a wiewiorki tonely w swych norkach. Za kazdym razem, gdy rozlegal sie grzmot, czlowiek, ktory zwal sie Niedzwiedziem, glosno krzyczal. Za kazdym blyskiem blyskawicy jeczac zakrywal twarz. Jego zona tak sie zaniepokoila, ze poprosila swa siostre, aby zrobila jej przy nim poslanie. Wziela go za reke, ale nie mogla go uspokoic, przywolano wiec jego matke, ktora zapytala: -Co ci jest, Dzwonku? Co sie z toba dzieje? Nie odpowiadal, lezal tylko drzac i kryjac twarz. Wtedy zona przypomniala sobie, ze kazal do siebie mowic Niedzwiedz. -Niedzwiedziu, dlaczego tak sie zachowujesz? - zapytala. -Boje sie - odpowiedzial. -Czego sie boisz? -Musze umrzec. -Dlaczego on tak mowi? - zapytala jego matka. -Powiedzial, ze umrze za mnie. Zgodzilam sie. -Tego nikt nie moze zrobic - powiedzialy matka i siostra. -Sluchaj! - zawolala jego zona. - Nie zgadzam sie! Cofam swoja zgode! Ale nie slyszal. Strzelil piorun, deszcz wciaz dudnil o dach i okna. Padalo cala noc i dzien, i nastepna noc, i jeszcze dzien potem, dno Doliny zalala woda, od Ounmalin po Kastoha-na. Czlowiek, ktory kazal nazywac sie Niedzwiedziem, lezal tym deszczu, drzac, kryjac sie, nie jedzac i nie spiac. Zona czuwala przy nim, probujac go uspokoic, zadbac o niego. Z Lozy skarzy przyszli ludzie, ale nie chcial z nimi mowic ani sluchac ich spiewu, tylko zakrywal uszy i jeczal. W miescie zaczeli mowic: -Ten odwazny czlowiek umiera za swoja zone, zajal jej miejsce. Tak wlasnie to wygladalo, ale nikt nie wiedzial, czy mozna to zrobic i czy to w ogole robic nalezy. Przyszli ludzie z Lozy Chrosciny i usiedli wraz z zona przy lozku mezczyzny. Mowili don: -Sluchaj, posuwasz sie za daleko. Powinienes byl tego sie bac. Zalkal glosno. -Za pozno - powiedzial. - Teraz sie boje! -Mozesz wrocic - mowili. Znow zaplakal i rzekl: -Nigdy nie poznalem niedzwiedzia, a teraz nim jestem. Wreszcie przestalo padac, woda wrocila do Rzeki i pogoda zrobila sie jak zwykle. Mezczyzna jednak nie wstal, lecz nadal lezal, dygotal i nic nie jadl. Puscily mu kiszki, zaczal krwawic z odbytu; bardzo cierpial, krzyczal i wolal. Byl tak silny i zdrowy, ze umieral bardzo dlugo. Po czternastu dniach nie mogl juz mowic, a cztery dni pozniej w jego pokoju zaczeto spiewac piesni Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu, ale zyl jeszcze przez dziewiec dni, slepy i jeczacy, zanim calkiem umarl. Po jego smierci zona probowala zmienic imie i nazwac sie Tchorzem, ale ludzie nie chcieli tak do niej mowic. Odzyskala zdrowie i dozyla sedziwego wieku. Co roku, podczas Ceremonii Zalobnej w trakcie Tanca Swiata, rzucala do ognia jego imiona: pierwsze imiona, imie Dzwonek i ostatnie imie Niedzwiedz; i chociaz imiona pali sie tylko raz, nikt jej tego nie zabranial, wszyscy wiedzieli, co dla niej zrobil. I tak to trwalo przez dlugi czas, wiec dlugo pamietano te opowiesc, nawet teraz, choc ta kobieta juz od dawna nie zyje. U Zrodel Orlu Nazywala sie Adsevin i juz piec lat nosila niefarbowane odzienie. Wyruszyla ze swego domu w Chukulmas, aby ze Zrodel Orlu przyniesc wode na Taniec Wody. Bywala juz u tych zrodel z krewnymi, ale sama nigdy. Gdy weszla na gran u szczytu wawozu, zaczela nasluchiwac szmeru cieknacej wody. Ludzkie sciezki zarosly tarnina i debem karlowatym, wiec schylona poszla sciezka jeleni i wynurzyla sie z zarosli obok wielkiego, czerwonego glazu, ktory jak ganek wystawal ze sciany kanionu. Stamtad spojrzala w dol na zrodlo i zobaczyla, ze pije z niego jelen - ze pije z niego czlowiek. Przykucnawszy, zanurzyl usta w miejscu, gdzie zrodlo przelewa sie przez skalny prog. Nie mial na sobie ubrania, a jego skora i wlosy byly jeleniej barwy. Nie slyszal jej ani nie widzial, gdy weszla na skale; napil sie, a potem podniosl glowe i przemowil do zrodla. Mimo ze nie slyszala slow, zobaczyla, iz jego usta ukladaja sie w heya wakwana. Wtedy spostrzegl dziewczyne wysoko na gorze i popatrzyli na siebie, w poprzek zrodla, w poprzek powietrza, a jego oczy byly oczami jelenia. Nic nie mowil i Adsevin nic nie mowila. Spuscil wzrok i odszedlszy od zrodla, zanurzyl sie w gestym poszyciu na brzegu Potoku Orlu, gdzie natychmiast skryly go wielkie olchy. Nie dotarl do niej zaden dzwiek. Dlugo siedziala na polce skalnej patrzac, jak bije zrodlo. W upale poznego lata zamilkly wszystkie ptaki. W koncu zeszla na dol, zaspiewala, nabrala wody do wielkiego, niebieskiego dzbana i zarzuciwszy nosidla na plecy wdrapala sie ta sama droga na strome zbocze kanionu. Kiedy ponownie znalazla sie na skalnej polce, odwrocila sie i rzekla: -W Chukulmas jutro tanczymy Wode. I podazyla szlakiem jeleni na druga strone grani. Gdy juz zaniosla do heyimas wode na jutrzejsze wakwa, wrocila do domu, do swego ogniska w Domu Kocich Wasow, i zapytala brata swojej babki, co zyl jak kobieta i uczyl w Blekitnej Glinie: -Tam, przy Zrodlach Orlu, widzialam osobe z Drugiego czy z Osmego Domu? -Jak wygladala ta osoba? - zapytal. -Jak czlowiek, jak jelen. Jej wuj powiedzial: -No, moze i widzialas kogos z Nieba. To swiety czas, a ty wykonywalas swieta czynnosc. Co mowil? -Gdy sie napil, przemowil do wody. -A mowil cos do ciebie? -Nie, ja mowilam do niego. Powiedzialam, ze bedziemy tanczyc Wode. -Moze ten ktos przyjdzie na nasz taniec - rzekl wuj. Adsevin zerkala ku stronie polowan, ku drogom z polnocy, nastepnego dnia czuwala przez cale tanczenie, ale nie wypatrzyla czlowieka ze Zrodel Orlu. On jednak przyszedl, choc bal sie wejsc do miasta, na miejsce tanca. Zbyt wiele czasu minelo, odkad spotykal ludzkie osoby, i nie wiedzial, jak znalezc sie pomiedzy nimi. Przygladal sie tancom ukryty pod skarpa potoku, ale psy szczekaly i warczaly na niego, wiec korytem strumienia umknal w gore, na wzgorza. Po tancu upal stal sie jeszcze wiekszy i popoludniami nic sie w Chukulmas nie ruszalo, z wyjatkiem jastrzebi nad Jastrzebim Wzgorzem. W taki dzien Adsevin powedrowala przez kaniony i granie ku Zrodlom Orlu. Znalazla jelenie szlaki wiodace na wielki glaz i wspiela sie na jego szczyt. Zrodlo przestalo bic. Nikogo przy nim nie bylo, ale na skale znalazla cztery zielone zoledzie wirginskiego debu, ktore mogla tam polozyc wiewiorka - albo ktos inny. Adsevin zabrala je i zostawila w zamian to, co sama przyniosla: galazke oliwna, spiralnie rzezbiona i wypolerowana, jak hehole-no. Niezbyt glosno, nie patrzac w glab kanionu, powiedziala: -Wkrotce wyruszam w Podroz Soli, ale potem wroce. I poszla do domu, do Chukulmas. Po Podrozy Soli, przed Winem, wrocila na skale w kanionie Orlu. Hehole-no nie bylo, w ogole nic tam nie bylo. Mogl je zabrac ktokolwiek - wiewiorki, sojki, szczury lesne. W ziemi na zboczu kanionu znalazla okruch obsydianu i na skorze czerwonego glazu nakreslila nim znak Blekitnej Gliny. Kiedy skonczyla, wstala i rzekla: -Wkrotce w naszym miescie bedziemy tanczyc Wino. Czlowiek, ktory utracil imie, sluchal na dole, w kanionie, skryty pod brzegiem wyschlego potoku. On zawsze sluchal. Gdy tego wieczora Adsevin wrocila do domu, jej wuj powiedzial: -Posluchaj, Adsevin. Rozmawialem z mysliwymi, ktorzy poluja w kanionach nad skamienialym lasem i za Gorami Sokola. Slyszeli o tym czlowieku-jeleniu. Dawno temu odszedl z tutejszego Domu Czterdziestu Pieciu Sekwoi i zamieszkal w lesie. Kiedys byl w Serpentynie, ale powiadaja, ze opuscil Domy. Zagubil sie, a zagubione osoby sa niebezpieczne, robia rozne rzeczy wcale tego nie chcac. Chyba byloby lepiej, gdybys nie chodzila juz do kanionu Orlu, mozesz go sploszyc. -Czy mysliwi wiedza, gdzie mieszka na wzgorzach? -W ogole nie ma domu - odparl wuj. Adsevin nie chciala martwic wuja, ale nie czula leku przed czlowiekiem z Orlu i nie rozumiala, jak moglaby go sploszyc. Zaczekala wiec, az wuj zajmie sie zniwami, i znow powedrowala na polnocne sciezki. Jeszcze nie padalo, ale drzewa uwolnily juz wode z pni i korzeni i w zrodle bylo nieco wiecej wody, gleboko pomiedzy skalami. Wokol stalo bloto, rozdeptane racicami jeleni. Na czerwonym glazie, obok znaku Blekitnej Gliny, widnialo wydrapane Oko Kojota, symbol Osmego Domu. Ujrzawszy je, Adsevin zawolala: -Heya, heya, Kojocie! Wiec jestes tutaj, Mieszkancu Domu Pustkowia! Przynosze podarunek dla wszystkich w tym Domu, dla wszystkich, ktorzy maja nan ochote! I polozyla na ziemi parzone ziarno jeczmienia, rodzynki i kolendre, owiniete w liscie winorosli, a potem odeszla tam, skad przyszla. Gdy nieco pozniej, po pracy, spotkala sie z wujem, powiedziala: -Mataikebi! [wuju-po-kadzieli-droga-kobieto]. Ten czlowiek mowi, ze mieszka w Domu Pustkowia. Sadze, ze nie musisz sie obawiac ani martwic, ze tam chodze. -A moze bym sam tam poszedl i powachal powietrze? - zapytal wuj. -Drzwi tego domu nigdy nie sa zamkniete - odparla Adsevin. A wiec wuj poszedl do kanionu Orlu. Zobaczyl znaki na glazie, obok zas kawal czerwonego hematytu ze strumienia, gladki i piekny. Nie podniosl go jednak, lecz usiadl na polce skalnej i dlugo rozmyslal, nasluchujac. Nie widzial zagubionego, ale czul jego obecnosc w poblizu olch na drugim brzegu. Potem odspiewal heya wakwana i wrocil do Chukulmas. -Mysle, ze tam jest dobre powietrze - powiedzial siostrzenicy. - Zrodlo znow bije i lezy tam kamien ze strumienia. Za nastepnej swej bytnosci Adsevin zabrala kamien i zostawila torbe ze sznurka, ktora sama utkala. -Wkrotce w naszym miescie bedziemy tanczyc Trawe i serdecznie zapraszamy wszystkie ludy z Pustkowi. Wowczas go ujrzala, jak sie jej przyglada i nasluchuje. Stal za szesciopienna chroscina po drugiej stronie kanionu, widac bylo jego ramie, oczy i wlosy. Gdy zorientowal sie, ze go zobaczyla, przykucnal, ona zas odwrocila wzrok i odeszla na gran. I tak od wakwa do wakwa, we wszystkie pory roku chodzila do Zrodel Orlu z jakims malym podarkiem. Mowila zagubionemu o tanczeniu w Chukulmas, a jesli cos zostawial na czerwonym glazie, zabierala jego dar; czasem go widywala, a on widzial ja zawsze. Kiedy w Serpentynie umierala stara kobieta z Domu Czterdziestu Pieciu Sekwoi, Adsevin poszla do Orlu i powiedziala mu o tym myslac, ze moze to byc jego krewna; moze chcialby odspiewac dla niej piesni Odchodzenia, o ile ich nie zapomnial. Pierwszego Dnia Tanca Swiata przyszla do kanionu Orlu w ulewnym deszczu. Potok ryczal i pienil sie wsciekla zolcia, na kazdym drzewie i krzaku przycupnely ptaki szukajace schronienia. Z trudem, slizgajac sie w blocie, zeszla zboczem kanionu na czerwona polke. W tumulcie ulewy, przekrzykujac grzmot strumienia na skalach, zawolala: -W naszym miescie tanczymy teraz Swiat, tak jak ludy z pustkowi. Jutro jest Noc Zaslubin; czlowiek z Pierwszego Domu i ja mamy zamiar sie pobrac. Nie wiedziala, czy w ogole tam jest i czy slyszy ja w szumie deszczu. Owego roku Adsevin, jako swiezo zaslubiona, nie chciala tanczyc Ksiezyca. Wraz z mezem odeszli z miasta wysoko na wzgorza i na grani nad kanionem Sholyo postawili sobie dom letni na dziewieciu tyczkach. Ktoregos dnia poszla stamtad do Orlu; zeszla na druga strone w pustym miejscu, gdzie upadla sosna, i ujrzala z wysoka zrodlo, a nad nim czerwona skale. Zobaczyla, ze spi na niej zagubiony, oparlszy policzek o znaki wydrapane w kamieniu. Dlugo stala bez ruchu, a potem odeszla, nie budzac go. Gdy wrocila do szalasu, jej mlody maz zapytal: -Dokad chodzilas? -Do Zrodel Orlu - odparla. Slyszal, co w Lozy Wawrzynu mowili o lesnym, zdziczalym czlowieku, ktorego widywano w kanionie Orlu. -Nigdy tam nie chodz - powiedzial. -Alez tak - rzekla. - Bede tam chodzic. -Dlaczego? -O to zapytaj mego wuja. Moze on ci powie, ja nie potrafie. -Jesli znow tam pojdziesz - powiedzial mlodzieniec - pojde z toba. -Prosze, daj spokoj. Nie ma sie czego bac. Po tym zdarzeniu jej maz czul sie niepewnie, mieszkajac tak daleko w gorach. -Przeniesmy sie na letnisko twojej rodziny - zaproponowal, ona zas sie zgodzila. Gdy tam zamieszkali, w Jesionowym Brzegu, maz Adsevin rozmawial z jej wujem i z mysliwymi, ktorzy czesto polowali w kanionach. Nie podobalo mu sie to, co mowili o zagubionym - ze gdy chodzili do Orlu, on zawsze byl przy zrodle. Wuj jednak powiedzial: -Sadze, ze wszystko jest w porzadku. Adsevin zeszla do Chukulmas zatanczyc Wode; do niej nalezalo przynoszenie wody ze zrodel. Pozniej przed kazdym wielkim swietem chodzila do Orlu sama i czasem zabierala jedzenie. Jej maz przygladal sie temu, nic nie mowiac, pomny na slowa wuja. Mniej wiecej w porze Wody pewien chlopczyk uczynil Adsevin i jej meza swymi rodzicami; po kilku miesiacach, gdy wzeszla mloda trawa, Adsevin wsadzila go w nosilki i wyruszyla na polnoc, nic nie mowiac mezowi. Zobaczyl jednak, ze odchodzi z dzieckiem, przestraszyl sie i rozgniewal. Poszedl za nia na wzgorza, wspial sie kanionem na wysoka gran Orlu, ale tam zgubil szlak; nie bylo zadnej sciezki, nie wiedzial, dokad poszla, nie slyszal jej krokow. Bal sie narobic halasu poszukiwaniami, stal wiec tylko i nasluchiwal. Uslyszal jej glos gdzies w dole, w kanionie przy potoku. -To jest moj syn - mowila. - Nazwalam go Idacy za Kojotem. Milczala przez chwile, a potem zawolala: -Czy odszedles, Kojocie? Potem nic nie mowila, az wreszcie uslyszal jej krzyk, bez slow. Rzucil sie naprzod, parl przez poszycie do krawedzi kanionu, a potem zjechal po zboczu do miejsca, skad dobiegl go glos. Siedziala na czerwonej polce skalnej z dzieckiem w ramionach; plakala. Mlody mezczyzna poczul zapach smierci, a gdy znalazl sie przy Adsevin, ujrzal, ze pokazuje w dol, ku strumieniowi. Zagubiony umarl pod wielkimi olchami, na drugim brzegu, ponizej zrodla, i juz czesciowo zamienil sie w ziemie. WIERSZE CZESC DRUGA Zebrane w tej czesci wiersze, mowione lub pisane, byly darami skladanymi przez autorow ich lozom lub heyimas.Pojmowanie wlasnosci przez Kesh roznilo sie od naszego tak dalece, ze kazda o niej wzmianka wymaga wyjasnien. Cokolwiek w Dolinie sie wytwarzalo, posiadalo, zyskiwalo - nie nalezalo do nikogo; kazdy jednak nalezal do swego Domu i domostwa, i miasta, i ludu. Bogactwo nie krylo sie w rzeczach, lecz w dzialaniu: w akcie dawania. Wprawdzie poeci posiadali swoje wiersze, lecz zaden wiersz nie istnial naprawde, dopoki ktos go nie dal, nie podzielil sie nim, nie wykonal. Zwiazek dawania i posiadania zapewne latwiej zrozumiec, gdy chodzi o wiersz, rysunek, utwor muzyczny lub modlitwe; dla Kesh jednakze byl on prawdziwy w odniesieniu do wszelkiej wlasnosci. PIESN BLEKITNEJ SKALY (Z Wakwaha Serpeniynu; bez podpisu.)Jestem solidna, tajemnicza, zwarta. Siedze w sloncu, na ziemi, wsrod wysokich debow. Niegdys bylam jak slonce, kiedys bede ciemna. Teraz jestem pomiedzy dwoma ogromami, na chwile z innymi ludami w Dolinie. MEDYTACJA W OSMYM DOMUWCZESNA WIOSNA (Napisala Gniewna z Sinshan.) Przejrzyste, niebieskie obloki plyna na polnoc i zachod, wysokie i powolne. Pomoz, prosze, tej duszy, wietrze z poludnia i wschodu, wietrze pory deszczowej, pomoz tej duszy wyzdrowiec.Pod kora zwalonej sosny robaki wciaz draza labirynt, misterne koliste siedziby. O, tworcy kretych sciezek, pomozcie umrzec tej duszy. Siatka wypuklych zylek zdobi blekitny kamien, gdzie deszcze wyplukaly wreszcie podatna skale. O, wiatrem niesiony deszczu wielu por zimnych, pomoz tej duszy zawrocic. Cienie martwych galezi w jasnym slonca swietle i to, co wlasnie umiera. O, pustkowie, gdzie ptak pojedynczy wciaz jedna nute spiewa na slonecznym wietrze. Skala jest mieksza od deszczu, drewno - od robaka. Tak to juz byc musi. Duszo, okaz slabosc, niech ci sie nie powiedzie. Plyn, unos sie z wiatrem przez siec i labirynt; zaspiewaj raz tylko na pustkowiu pojedyncza nute. UMIERANIE (Anonimowy, osobisty dar dla heyimas Czerwonej Adoby w Madidinou.Forme taka nazywa sie "piec i echo".) Jedna tylko smierc, nie mozesz jej miec. Nie moge jej miec, wszystkich czeka ten wspolny los. Ty umrzesz, ja tez, ja umre, ty tez. Nie ocalisz mnie, Ja ciebie tez nie. Tylko jeden placz, wszyscy placzmy go, znosmy to. WZNOSZENIE (Wiersz ten jego autor, Agat, ofiarowal Lozy Czarnej Adoby w Wakwaha.) Czasem unosi sie banka, duch piany, i cicho plynie na wietrze umyslu w gore Rzeki, Dolina, na Gore, aby narodzic sie dla umierania.A wiatr wieje z poludnia i wschodu. Dusza w ciele meskim i smiertelnym, wydrazona, wznosi sie z wysilkiem, krzyczy, chce wyzwolic sie z wiezienia kosci jak wiezien pragnie odejsc stad swobodnie. Wiatr wciaz wieje z poludnia i wschodu. Matki drzwi otwartych, ojcowie winnicy, pozwolcie odejsc synom, co zrodzeni z piany, podroznikom, wygnancom, wielkim wojownikom, bo spala wasze domy i wasze winnice. Wiatr ze wschodu niesie zapach ognia. Po trzykroc narodzony niesie wam zniszczenie, slad popiolu na wodzie, za nim czarne pole. Pozwolcie mu odejsc, niech idzie na Gore, jezeli takie jest jego pragnienie. Iskry gasna w poludniowym wietrze. TAK NAPRAWDE NIGDY NIE BYLOINACZEJ (Wiersz ten Dziewiedokat z Chumo ofiarowal Czerwonej Adobie w Wakwaha.) Tak naprawde nigdy nie bylo inaczej.Moze przydalby sie wiekszy porzadek, moze poczatek rozpoczal sie wtedy, kiedy potrzeba bylo wiecej rzeczy? Ale zanim nastapil poczatek, kto wie, a moze jakas tam kobieta prasnela muche, wylegla z larwy, zlozonej w szczatkach myszy, ktore lis pozostawil nad rzeczka, pod krzakiem? Jak mozna mowic, ze tak nie zrobila? Jak mozna mowic, ze tak? Czy z powodu fal morze staje sie inne? Kiedy uderzam w moj beben w ten sposob, mysle, ze taki dzwiek istnial przed poczatkiem, wszystko zlozylo sie na to, aby dzwiek ten powstal, a po nim wszystko jest inaczej. GDY SLONCE IDZIE NA POLUDNIE (Dar Osiadlej dla heyimas Czerwonej Adoby w Chukulmas.Metrum tego wiersza to "dziewiatki", czesto uzywane w elegiach i rozwazaniach o smiertelnosci.) W poznym sloncu ide strapiona. Gnam bez celu w sloncu jesieni. Zbyt wiele rozstan, zmian i smierci. Otwarte drzwi juz sie zamknely. Scieto drzewa, podpory nieba. Sama niose brzemie pamieci. Ten kamienisty potok wysechl. Dusze zmarlych, pijcie te wode! Pojdzcie w boczna doline za mna, stara kobieta, nieprzystojnie zatroskana wsrod suchej trawy. PRZED KSIEZYCEM (Wiersz, ktory Zebaci podarowal Obsydianowi w Chumo.) Pod ziemia, pod ksiezycem wieje wiatr, ruchomy cien pada na piasek, cien eukaliptusa.Liscie wzlatuja pod eukaliptusem, wiatr niesie cienie nad ziemia, przed ksiezycem. CMYI MOTYLE ("Dawny wiersz", ktory Baran z Madidinou wyglosil w Lozy Chrosdny.) Motyl wylania sie z tajemnicy i wnika.Tancerzu pelen powagi! Dusza cie nasladuje. Zyjesz we wszystkich Domach jak gosc, przelotnie. Cma wylania sie z tajemnicy i wnika. Ty, ktora zmieniasz ksztalty! Od ciebie uczy sie niedzwiedz. CZTERY/PIATE (JDawne" wiersze, ktore Kemel z Ounmalin wyglosil w Lozy Chrosdny.) Nasze dusze sa dosc zuzyte. Zycie noza Dluzsze niz reki.Choc wzgorza runa, zrodlo wciaz bije. Z uplywem lat Dusza mlodnieje. Zmierza pod prad, a ja ku morzu. Posluchaj, rzeko: Ja, to nie dusza! INWOKACJA NA PORE SUCHA ("Wymyslilam te piosenke, aby ja spiewac, gdy pora sucha trwa za dlugo i lasy plona lub wtedy, gdy umysl pragnie deszczu". Lania z Blekitnej Gliny w Wakwaha.) Wiatry sa puste, polnocny i wschodni.Niebo jest puste. To, czego szukamy i czego pragniemy, jest pod falami morza. Lsniace istoty, ktore nigdy nie spia! Ludy zyjace hen w glebinach morza! Niechaj znow beda wolne, niech powroca do wiatru z poludnia, niech powroca do wiatru z zachodu, niech przybeda do naszej Doliny, ludy chmur, deszczonosne, uwolnij je, o morze, przyslij je tu, do nas, tak jak wzgorza sla nam strumienie, tak jak Rzeka plynie ku tobie tak jak plynie ku tobie nasz spiew, jak nasz taniec zmierza ku tobie, i zwroc nam, uwolnij wody, niesione rzeka i deszczem; niech morze do zrodel powroci. SPIEW STAREJ KOBIETY (Dar Kwitnacej z Sinshan dla jej heyimas. Metrum to "czworki".) Bylam sliwka. Teraz jestem sliwka, co na pestce wyschla. Zjedz mnie, zjedz mnie! Wypluj pestke! Odrodzi sie drzewem, drzewem, sliwa w kwiatach. POD KAIBI (Gniewna napisala ten wiersz pod wplywem sciennego malowidla w heyimas Blekitnej Gliny w Sinshan.) Jak ta woda powoli sie rozlewa, po mglistych, plaskich bagnach, po mrocznej, niskiej rowninie.Slysze dzwiek dlugich skrzydel, ale czapli nie widze. PRZEPIORKA WZBIJA SIE WGESTWINIE (Wiersz, ktory Kulkunna z Chukulmas podarowal heyimas Blekitnej Gliny.) Trzepotaniem ucielesniasz wieloprzepiorczosc, kurzstadko, zryw sploszony niedaleko, skrzydlomot w gestym poszyciu.Gadajacy Beben Ucielesniasz nie dla oka; nizej wzroku i rozumu, dla ucha i srodka twoja nagla trzepiorcza wspanialosc. TEN KAMIEN (Napisal Slowokret dla heyimas Serpentynu w Telina-na.) Wyruszyl poszukac drogi, co nie prowadzi ku smierci.Dlugo szukal tej drogi i znalazl. Byla to droga z kamienia. I poszedl dalej ta droga, co nie prowadzi ku smierci: Szedl po niej przez jakis czas i stanal. Caly obrocil sie w kamien. Teraz tam stoi na drodze, co nie prowadzi ku smierci, i juz donikad nie zmierza. Nie tanczy. Padaja mu z oczu kamienie. Mijaja go ludzie teczowi, z Czterech Domow, leciutko, dlugonodzy, przechodza na tance do Pieciu Domow. Lzy jego z drogi podnosza. Ten kamien to lza jego oka, ten kamien dostalem na gorze od kogos, kto zdazyl umrzec, zanim sie narodzilem, ten kamien, ten tutaj kamien. CZTERY OPOWIESCI Stare kobiety nienawidza (Historia, ktora opowiedziala Ciern z Domu Wysokiego Ganku w Sinshan.) Tam gdzie dzis wznosi sie w Sinshan Dom Wysokiego Ganku, stal dawno temu dom, zwany Domem po Trzesieniu Ziemi. Stal tam dlugo, za dlugo; w kamiennych progach i plytach wytarly sie wglebienia, spaczone drzwi obwisly w futrynach, rozeschly sie deski i belki. W drewnianych scianach zamieszkaly myszy, a przestrzen pod dachem wypelnily gniazda os i ptakow oraz suche lajno nietoperzy. Dom byl tak stary, ze nikt juz nie pamietal, jaka to rodzina go zbudowala. Nikomu nie chcialo sie go remontowac ani sprzatac; byl jak bardzo stary pies, o ktorego nikt nie dba i ktory nie dba o nic, zyje w brudzie i milczeniu, zajety juz tylko pchlami. Owczesni mieszkancy Sinshan musieli byc bardzo niechlujni, aby pozwolic domowi tak sie zestarzec i zniszczec; powinni byli go zburzyc, odzyskac zdrowe deski i kamien; rozebrac go i zebrac na nowo. Ale nie zawsze ludzie robia to, co dobre czy lepsze. Sprawy biegna po swojemu, a oni sa jacy sa i ktoz mialby ich zmieniac? Kolo sie kreci i trudno dawac baczenie na wszystko, trudno takze wtracac sie w sprawy sasiadow.A wiec w tym Domu po Trzesieniu Ziemi zyly dwie rodziny, jedna z Czerwonej Adoby, druga z Obsydianu, i w kazdej z nich byla babka. Te stare kobiety, przez cale zycie mieszkajace pod jednym dachem, nienawidzily sie wzajem i nigdy nie odzywaly do siebie. Jak to sie zaczelo, o co im poszlo - nie wiem i nie wiedzial tego nikt, kto opowiadal te historie. Nienawisc sie rozkreca, okraza, spowija, im dluzej tym ciasniej, im dluzej tym ciasniej, az w koncu trzyma nienawistnika, tak jak piesc trzyma patyk. I tak zyly, nienawidzac, starucha z Czerwonej Adoby na pierwszym pietrze, pod dachem, starucha z Obsydianu na drugim pietrze, nad piwnica. Ta z Adoby mowila: -Czujecie ten smrod gotowania, ktory tutaj dociera? Powiedzcie tej osobie, zeby przestala zasmradzac dom! I jej ziec schodzil na dol i powtarzal to kobiecie z Obsydianu, ktora nie odpowiadala, lecz zwracala sie do swego ziecia ze slowami: -Co to za halas? Czy to pies gdzies szczeka? Czy ktos spuszcza wode? W tym domu sa jakies przykre halasy, wciaz ktos chodzi na gore, glupi ludzie wciaz gadaja i gadaja. Powiedz im, zeby przestali halasowac. Kobieta z Adoby miala dwie corki, z ktorych jedna tez miala dwie corki, i wszystkie cztery byly zamezne, tak ze mieszkalo tam czterech zieciow i jeszcze kilkoro mlodszych dzieci, w sumie duza rodzina, i wszyscy w tych starych, obskurnych pokojach pod dachem. Dachu nie naprawiali, a kiedy zaczal przeciekac, zrobili dziure w podlodze przy scianie, aby woda kapala na tych na dole. "Woda zawsze splywa w dol", mawiala starucha z Adoby. Na dole mieszkala babka z Obsydianu z dwiema corkami, z ktorych jedna byla niezamezna, druga zas miala meza i corke; a wiec rodzina nie byla liczna. Ci byli zamknieci, milczacy, trzymali sie z boku i w swieta nie tanczyli; nikt z zewnatrz nigdy nie wchodzil do ich pokojow. -Alez musieli nagromadzic rzeczy. Pewnie maja tam mnostwo wszystkiego - mowili ludzie o tej rodzinie, na co inni ludzie odpowiadali jakos tak: -Co wy mowicie? Przeciez oni nigdy nic nie robia. Krowa im zdechla, te swoje pare owiec wypasaja z miejskim stadem, na skrawku ziemi, co go maja przy Polanie Grzechotnika, sieja tylko kukurydze, zbieraja wylacznie grzyby, nie wyrabiaja niczego, co mogliby dac, nosza stare ubrania, ich kosze i garnki sa stare i brudne - skad ten pomysl, ze maja mnostwo rzeczy? Ludzie widzieli zelazna patelnie, ktora jedna z kobiet z Obsydianu wyrzucila do smietnika; chociaz porysowana i przepalona w srodku, nosila slady uzywania, ktos na niej smazyl dookola dziury. Nadal jednak niektorzy sadzili, ze jesli ludzie sa tak skapi, by uzywac dziurawej patelni, to tylko dowodzi, ze musieli mnostwo zgromadzic. Rodzina z gory tez nigdy nie dala nic oprocz zywnosci, ale jej nikt nie uwazal za bogata. U nich wszystkie drzwi byly otwarte i kazdy mogl zobaczyc, co maja i jak tam jest brudno. Wszyscy zieciowie polowali, a wiec mieli w brod dziczyzny, a corki wyrabialy ser. Wowczas nikt inny w Sinshan nie robil tyle sera; jesli ktos mial nan ochote, przynosil im mleko; mieli takze kilka koz i mleko od wlasnych owiec. Ser dojrzewal na dole, troche ponizej poziomu gruntu - to swietna piwnica na sery i wina, czesciowo wchodzi w sklad obecnych piwnic Domu Wysokiego Ganku. Choc nalezeli do Czerwonej Adoby, zadne z nich nigdy nie uprawialo ziemi. Mezczyzni wciaz przebywali po stronie polowan, na Gorze Sinshan i Tej, Ktora Patrzy, i nawet na Gorze Swierkow, a stara kobieta nie jadla nic oprocz dziczyzny. Mieso rozdawali szczodrze, a ser wymieniali na potrzebne im rzeczy, byli jednak z tych, ktorzy biora przedmioty, a potem je gubia, psuja, a nie naprawiaja. Byli to nieruchawi, ciasni ludzie bez znaczenia i nie warto byloby o nich opowiadac, gdyby nie ta nienawisc babek. Ta jedna byla wielka; wielka nienawisc pod jednym dachem, zamknieta w czterech scianach. Mijal rok za rokiem, a ona trwala; dlatego przeciekal dach, dlatego dom byl brudny, pelen much i pchel, stad brala sie chytrosc, wyrachowanie i tepota jego mieszkancow - wszyscy stanowili pokarm, pokarm tej nienawisci miedzy starymi kobietami. Wszystko, co robili lub mowili, spalalo sie w jej ogniu. Jesli braklo zwierzyny, ci z Obsydianu cieszyli sie, ze mysliwi z gory wracaja z pustymi rekami; jesli panowala susza, rodzina z Czerwonej Adoby cieszyla sie, ze zbiory tych z dolu sa marne. Jesli ser wyszedl gorzki lub suchy, kobiety z Adoby krzyczaly, ze kobiety z Obsydianu dodaly piachu lub lugu do stagwi w piwnicy; jesli ktos z Obsydianu posliznal sie na progu, mowil, ze ci z gory wymazali go lojem jelenim. Gdy szwankowaly rury, pekaly sciany, zapadaly sie balkony, zadna z rodzin nie kwapila sie do naprawy, twierdzac, ze to wina tej drugiej. Cokolwiek szlo zle, stare kobiety mowily: -To ona, to jej wina, jej robota! Pewnego razu, gdy najstarszy ziec z rodziny Adoby wchodzil po schodach, zalamal sie pod nim sprochnialy stopien; probujac sie ratowac, upadl nieszczesliwie i zlamal kregoslup. Nie umarl od razu, trwalo to jakis czas. Z Loz Czarnej Adoby i Lekarzy przyszli ludzie pomoc mu umierac, ale gdy zaspiewali z nim piesni Odchodzenia, matka jego zony zaczela krzyczec: -To ona! To ta baba! To ona popsula stopien i wyjela podporki! To ona! W izbie ponizej babka z Obsydianu otworzyla usta, nasluchujac, i kiwala sie ze smiechu. -Sluchajcie tylko tej na gorze - mowila do rodziny. - Oto, jak spiewa, kiedy ktos umiera. Niech no zaczeka, a uslyszy, jak jej zaspiewam, gdy na nia przyjdzie pora! Lecz jej ziec, ktory nigdy dotad sie nie odzywal i zawsze robil, co mu kazaly kobiety, nagle przemowil: -Cos sie stanie, cos zlego. Ja nie wyjalem podporek, nie zepsulem stopnia. Och, dzieje sie cos strasznego, ja umre! I zaczal glosno spiewac piesni Odchodzenia, nie te przeznaczone dla umierajacych, lecz te, ktore spiewa umierajaca osoba. Stara kobieta byla przesadna, wierzyla, ze samo spiewanie tych piesni moze sprowadzic smierc. -Uciszcie go! - zapiszczala. - Co on chce nam zrobic?! Nikt w tym domostwie nie umiera! To tam, na gorze, na gorze, niech umra ci na gorze! A wiec jej corki uciszyly mezczyzne, ale ludzie na gorze uslyszeli krzyki, zdazyli wszystkiego wysluchac. W tym domu w ogole wszyscy wszystko slyszeli; poluzowali deski i porobili dziury, aby moc sie wzajemnie podsluchiwac i karmic swa nienawisc. A wiec zapadla cisza, a potem umierajacy zaczal charczec i z jego gardla dobyl sie suchy klekot. Odprowadzajacy rozpoczeli trzecia piesn. Babka na dole sluchala. Po tym wydarzeniu jej ziec zwariowal. Przesiadywal w domu, nie pracowal, nie wychodzil na dwor i tylko trwal przykucniety w kacie, rozdrapujac strupki i ukaszenia pchel, bez przerwy skubiac nogi i ramiona. Ludzie z Czarnej Adoby, ktorzy spiewali dla umierajacego, przyszli porozmawiac z obiema babkami, gdyz tamtej nocy ujrzeli na wlasne oczy, jaka nienawisc czuja do siebie te kobiety; dotychczas wszystko pozostawalo w zamknieciu i nikt obcy o tym nie myslal. -Tak byc nie moze - mowili. - Robicie krzywde sobie i reszcie miasta. Jesli nie chcecie przestac sie nienawidzic, to moze niech jedna rodzina wyprowadzi sie z Domu po Trzesieniu Ziemi. Babka z Czerwonej Adoby wysluchala ich i rzekla: -Jest ich na dole tylko piecioro i maja tam przerozne rzeczy, cale mnostwo. Dom jest pelen myszy oraz innych stworzen, gniezdzacych sie w ziarnie, ktore zgromadzili, dom jest pelen moli, legnacych sie w ubraniach, ktore ukrywaja. Maja ozdoby i kostiumy na wakwa, maja piora, zelazo i miedz, schowane w kufrach pod podloga. Nigdy sie niczym nie dziela, nigdy nic nie daja, a maja wszystko. Niech zbuduja sobie nowy dom! Natomiast babka z Obsydianu oznajmila: -Nieruchawe dziecioroby! Jesli chca, niech ida sobie mieszkac na strone polowan. Ten dom jest moj. Ludzie z Czarnej Adoby podjeli wiec rozmowy z innymi mieszkancami miasta, aby zdecydowac, co zrobic w tej sprawie. Tymczasem zachorowala starsza corka rodziny na dole, nagle dostala konwulsji i zapadla w spiaczke. Jej szalony maz nie zwrocil na to uwagi i nadal skubal w kacie swoje strupki. Wyslana przez babke druga corka pobiegla z placzem do Lozy Lekarzy: -Otruto ja! Do naszych grzybow dolozyli trujacych! Lekarze orzekli, ze istotnie jest to zatrucie grzybami, lecz pokazali jej, ze wsrod grzybow, ktore zebrala z umierajaca siostra, jest kilka feituli, a nawet polowa tego grzyba zabija. Ona jednak wciaz krzyczala, ze nie, ze to ktos inny je podlozyl; powtarzala to w kolko i nie zwracala zadnej uwagi na chora. Wowczas babka dzwignela sie z krzesla i stanela na ganku, u stop schodow prowadzacych na balkon; stanela i wrzasnela do mieszkajacej na gorze rodziny: -Myslicie, ze mozecie zabic moja corke? Myslicie, ze wam wolno? Kto wam pozwolil? Nikt nie bedzie zabijal moich corek! Slyszeli to wszyscy w Sinshan, widzieli, jak stoi tam, wygraza piesciami i wrzeszczy. Starucha z Adoby wyszla na balkon ponad nia. -O co ten caly halas? - zapytala. - Podobno jakis pies zdycha? Kobieta z Obsydianu wrzasnela bez slow i ruszyla na gore, ale zebrani powstrzymali ja, przytrzymali za rece i odprowadzili do domu. Ludzie z Lozy Lekarzy, z Czarnej Adoby, jej wlasna wnuczka - wszyscy przekonywali ja, aby ucichla choc na czas umierania swej corki i pozwolila odspiewac jej piesni. Na gorze druga starucha zdazyla jeszcze krzyknac: -Cos smierdzi, chyba gdzies zdechl jakis pies! - ale jej wlasne corki i zieciowie zmusili ja, aby zamilkla. Mieli juz dosc. Wstydzili sie tej nienawisci, ktora widzialo i slyszalo juz cale miasto. Po kremacji rodzina z gory udala sie na narade do Lozy Czarnej Adoby. -Dosc juz tej nienawisci miedzy nasza matka i starucha z dolu - powiedzieli. - One sa stare i nie potrafimy ich zmienic, ale nie chcemy, aby to trwalo nadal. Powiedzcie nam, co nalezy zrobic, a my to zrobimy. Ale gdy rozmawiali o tym w lozy na Wielkim Kopcu, przybieglo do nich dziecko wolajac: -Pozar! Pozar w miescie! Wszyscy pobiegli do Sinshan, by ujrzec, jak pompy wielkim strumieniem leja wode na Dom po Trzesieniu Ziemi, na strzelajace iskry i kleby ognia na plonacym dachu. Pozostawiona sama, stara kobieta z Adoby wlala olej w dziury w podlodze i podpalila go, aby spalic tych z dolu. Dym, ktory powstal, byl jednak tak gesty, ze wszystko sie jej pomylilo i nie zdolala sie wydostac -jesli w ogole tego probowala. Udusila sie, sama w swych pokojach. Gdy starucha z Obsydianu ujrzala, ze po scianach splywaja plomienie, wybiegla z domu wraz z innymi - choc ziecia musieli wyciagac sila. Teraz stala przed domem placzac i spiewajac piesni umierania, a ludzie trzymali ja, by nie wrocila do plonacego budynku. Kiedy juz wyniesiono kobiete z Adoby i ustalono, ze nie zyje, ludzie orzekli: -Niech dom sie pali! Dalej, niech sie calkiem spali! Zmoczyli dachy i sciany okolicznych budynkow - ziemia i tak byla wilgotna, albowiem byla to pora deszczowa - i pozwolili, aby stary dom spalil sie doszczetnie. Ludzie ze wszystkich heyimas dali obu rodzinom rzeczy potrzebne do zalozenia gospodarstw. Ci z Obsydianu zamieszkali na parterze Starego Czerwonego Domu, ci z Adoby rozdzielili sie: niektorzy mieszkali czas jakis w obozie mysliwskim na Gorze Sinshan, reszta zas w Domu Bebna, gdzie mieli krewnych ze swojego heyimas. Mowiono, ze w popiolach spalonego domu nie zostalo nic, co mozna chocby wyrzucic na smietnik; ani deska, ani koralik, ani zawias; nic, tylko popiol, wegiel i gruz. Po kilku latach ludzie z Blekitnej Gliny zaczeli wznosic dom na starych fundamentach. Rozszerzyli je nieco na poludniowy zachod i troche podwyzszyli, i teraz stoi na nich Dom Wysokiego Ganku. Powiadaja, ze czasem w starych piwnicach slychac cos jakby szepty kobiet, aleja od dawna tam mieszkam i nigdy nic nie slyszalem. Uwaga: Str.150 "...nikt nie uwazal jej za bogata". W jezyku Kesh przymiotnik "bogata" brzmi weambad, od slowa ambad, ktore jako czasownik oznacza dawac albo byc szczodrym, a jako rzeczownik - bogactwo lub hojnosc. Ciern jednak w swej historii uzywa w tym kontekscie slowa wetotop, pochodzacego od slowa top, ktore jako czasownik oznacza miec, zatrzymywac, posiadac, jako rzeczownik zas - wszystko, co sie posiada lub czego sie uzywa; jego podwojna forma totop oznacza gromadzic, cenic wlasnosc ukryta lub niewykorzystana, zas przymiotnik wetotop opisuje chciwca, skapca. W tym rozumieniu bogaci sa ludzie, ktorzy nic nie gromadza, bo wciaz cos oddaja, zas ci, ktorzy malo daja, a zatem maja wiele, sa biedni. Aby zachowac sens, musialam zatem przetlumaczyc "biedna" jako "bogata", ale zwiazek miedzy slowami nieuzytek, nieuzyty i nieuzyteczny, nieuzywany dowodzi, ze poglady Kesh nie zawsze byly nam obce. Wojna z Ludem Swin (Historia, ktora zapisal Silny z Zoltej Adoby w Tachas Touchas i podarowal bibliotece swojego heyimas.) Lud Swin zjawil sie w zagajnikach debow wirginskich po drugiej stronie Gory Myszolowa. Przybyli liczniej i pozostawali dluzej niz zwykle; gdy odtanczylismy Swiat, nadal tam byli. Po stronie polowan az sie roilo od ich swin i ludzie z Lozy Wawrzynu chodzili niekiedy sprawdzic, co sie tam dzieje, i mowili, ze wszedzie ich pelno. Orzel Snu, rzecznik Lozy, odbyl narade z ludzmi Pieciu Domow, po czym udal sie do obozu, ktory Lud Swin rozbil nad Potokiem Myszolowa. Poszedl do nich i uprzejmie poprosil o glos. -Mow - powiedzieli. -Jesli pozwolicie waszym swiniom biegac po lasach, w ktorych polujemy - rzekl - nasi lowcy pomysla, ze to jelenie. Kobieta, ktora przemowila w imieniu Ludu Swin, miala okolo siedemnastu lat. -To nie potraficie odroznic naszych swin od jeleni? -Nie zawsze - odparl. -Roznica jest taka, ze jelenie uciekaja, a swinie nie. -Powiem to moim kolegom mysliwym - odparl Orzel Snu. Kiedy wrocil do domu i powtorzyl, co mu powiedziano, czlonkowie Lozy Wawrzynu i inni lowcy bardzo sie rozgniewali. Podczas spotkania na placu zgromadzen uzgodnilismy, ze po Ksiezycu wydamy Ludowi Swin wojne. Nikt sie nie sprzeciwil. Orzel Snu wzial mnie i Lesna i razem udalismy sie do obozu Ludu Swin, aby poinformowac ich o naszej decyzji. Po przyjsciu grzecznie siedlismy z nimi do posilku. W obozie znajdowalo sie wtedy okolo szescdziesieciu osob, pozostali poszli do lasu lub pilnowali swinskich stad. Niewiele poluja i nigdy nie uprawiaja ziemi, ale dali nam dobry obiad - wieprzowine, salate i orzeszki pinii. Wszedzie krecily sie swinie, a male dzieci i prosiaki biegaly razem, kwiczac wnieboglosy. Byl tam rowniez wielki, czerwony knur na dlugim postronku i zanim sie cokolwiek zjadlo, nalezalo wlozyc troche jedzenia do stojacej przed nim rzezbionej miski z laurowego drewna. Wszystkie namioty i ubrania zrobione byly ze swinskiej skory, wyprawionej na rozne sposoby; czasem nadal pokrywala ja szczecina, czasem wydawala sie ciensza od plotna. Ta kobieta, ktora znala nasz jezyk, mowila za wszystkich. Po jedzeniu siedzielismy grzecznie dalej, az wreszcie Orzel Snu wyciagnal tyton i fajke. -Czy zapalicie z nami? - zapytal. Mezczyzna Swin odparl po swinsku: -Tak, chetnie. Kilku innych poszlo w jego slady; ogolem palilo z nami trzydziestu jeden mezczyzn Swin i ani jedna kobieta. Najpierw zapalilismy fajke za siebie, a potem palilismy ja za innych naszych, wymieniajac ich imiona -jedno imie na kazde pociagniecie fajki - az wyliczylismy w ten sposob cztery kobiety i trzynastu mezczyzn, czyli wszystkich, ktorzy zgodzili sie wziac udzial w wojnie. Za posrednictwem kobiety, ktora znala nasz jezyk, Orzel Snu ustalil z pierwszym palaczem Swin, ze wojna odbedzie sie w pierwszy now po Tancu Ksiezyca w miejscu znanym jako Dolina Zwietrzalej Skaly. Musielismy sie na to zgodzic; z kazdym mezczyzna Swin nalezalo trzykrotnie wymienic sie fajka, a nas do tego palenia bylo tylko troje. Kiedy wstalem, czulem sie jak pijany, a w drodze do domu kilka razy wymiotowalem, Lesna tak samo; Orzel Snu byl przyzwyczajony, bo palil juz przedtem. Przed Ksiezycem przygotowalismy bron i amunicje, zas ci, ktorzy juz walczyli w wojnach, udzielili nam wskazowek i pomogli w szkoleniu. Podczas gdy w Tachas Touchas trwal Taniec Ksiezyca, zbudowalismy warownie na Polanie Kehek, w polowie Gory Myszolowa, gdzie zamieszkalismy, poszczac, palac, cwiczac i uczac sie piesni, ktore wolno spiewac tylko wojownikom. Przez caly ten czas nikt nie mial wstepu do Doliny Zwietrzalej Skaly. Z naszych domostw przynoszono nam zywnosc, ale my poscilismy coraz wiecej i wiecej; po czterech dniach zylismy juz tylko paleniem i woda, po osmiu zylismy ogniem. Oto imiona wojownikow, ktorzy na poczatku pory suchej stoczyli w Dolinie Zwietrzalej Skaly wojne z Ludem Swin: Orzel Snu, rzecznik Lozy Wawrzynu Lesna Silny Gwizdacz Glogownik Syn Slonca (tych szescioro z Domu Zoltej Adoby) Senne Gory Grzechotek (tych dwoch z Czerwonej Adoby) Szczesciarz Oliwka, bibliotekarz z heyimas Blekitnej Gliny Dajacy, syn Rozy Dajacy, syn Tanca Pumy (tych czterech z Domu Blekitnej Gliny) Czarna Patrzacy w Gwiazdy Gwiazda Krwi (ta trojka z Obsydianu) Wdzieczny Cedr Tanczacy Kamien, siedemdziesiecioszesciolatek Cisza, lesny czlowiek Takwybieraj (ta piatka z Trzeciego Domu). Palilo z nami trzydziestu jeden ludzi Swin, sami mezczyzni. Nie wiem, jakie mieli imiona. Poznym popoludniem umowionego dnia wyruszylismy do Doliny Zwietrzalej Skaly. Gdy dotarlismy do drzew rosnacych na grani nad dolina, nowy ksiezyc wlasnie zachodzil, wiec rozpalilismy ogien i zaczelismy spiewac. Ludzie Swin rozpalili ognisko na grani po drugiej stronie doliny i nasladowali kwiczenie swin. Spiewalismy, palili i krzyczeli przez cala noc, aby nie dac im zasnac; opowiadalismy im, jak ich zabijemy. Oni jednak nie spiewali, lecz wciaz kwiczeli jak swinie, co nas bardzo rozgniewalo. O swicie, gdy tylko sie rozjasnilo, Orzel Snu wrzasnal: -Nadchodze! On byl naszym wodzem i do niego nalezalo mowienie nam, co trzeba robic na wojnie, a czego nie trzeba. Powiedzial, zebysmy za nim nie szli, dopoki nas nie zawola, i zszedl w doline samotnie. Na chwile zniknal wsrod karlowatych wierzb, w mgielce unoszacej sie nad Potokiem Zwietrzalej Skaly, ale zaraz wspial sie na wielki, pekniety, czerwony kamien, zwany Gaou, aby wszyscy dobrze go widzieli. Stal tam bez broni i wolal do ludzi Swin, aby zeszli z gor i zaczeli walczyc. Z grani przez kwitnace zarosla zbiegl mezczyzna Swin w skorzanym stroju, ktory chroni! cale jego cialo, rece i nogi; twarz mial pomalowana na czerwono i brazowo jak swinia. Nie nosil broni. Orzel Snu rzucil sie na niego ze skaly i przewrocil na wznak. Zaczeli walczyc; z miejsca, w ktorym stalismy, niewiele bylo widac. W pewnej chwili Orzel Snu walnal glowa mezczyzny 0 skale, a ludzie Swin otworzyli do nas ogien ze swej grani, ukryci wsrod drzew i poszycia. Nie bylismy pewni, czy Orzel Snu juz do nas wolal, strzaly i echa robily mnostwo huku, wiec postanowilismy sie rozdzielic, tak jak to bylo ustalone; kilkoro z nas poszlo grania przez zarosla, reszta zbiegla w doline, aby walczyc otwarcie. Wiekszosc ludzi Swin zostala wysoko w krzakach i stamtad nas ostrzeliwala. Chyba wszyscy mieli strzelby, chociaz nie wszystkie byly dobre. Co do nas, mielismy trzy bardzo dobre strzelby, ktore zrobil rusznikarz Himpi, oraz osiem dosc przyzwoitych; pozostali walczyli na noze albo golymi rekami. Wowczas czlowiek Swin, ukryty w zaroslach tarniny w polowie tamtego zbocza, strzelil i trafil Orla Snu, zmagajacego sie na stojaco z przeciwnikiem; kula trafila go w lewe oko i zabila. Pozostali ludzie Swin zaczeli krzyczec na czlowieka, ktory go zastrzelil, niektorzy, wciaz krzyczac, podbiegli do niego, inni zbiegli na dno doliny 1 porzuciwszy strzelby wsrod skal ruszyli w boj uzbrojeni w noze. Ten, ktory natarl na mnie, mial na sobie ciezka, skorzana zbroje, ale pierwszym ciosem noza rozcialem mu twarz; uciekl w rozbryzgach krwi, a ja gonilem za nim az do Szlaku Ritra. Poniewaz wciaz uciekal, wrocilem w Doline Zwietrzalej Skaly, gdzie natrafilem na kolejnego czlowieka Swin. Trudno bylo przeciac jego skorzany stroj i dwukrotnie ugodzil mnie w ramie, zanim zdolalem z bliska rzucic nozem prosto w jego usta. Upadl, dlawiac sie krwia, a ja odcialem mu glowe jego wlasnym nozem i cisnalem ja w innego czlowieka Swin, ktory wlasnie nadbiegal. Nie pamietam tego, ale inni to widzieli i opowiedzieli mi o tym. W kazdym razie ten czlowiek Swin uciekl. Musialem wrocic na nasza gran, gdyz mocno krwawilem z ran na ramieniu i Cedr pomogla mi je opatrzyc. Opowiem teraz rzeczy, z ktorych kilka widzialem sam, o reszcie zas uslyszalem pozniej. Syn Slonca walczyl w dolinie na noze z bardzo wysokim, chrzakajacym jak swinia mezczyzna i zadal mu wiele ran, ale w koncu wysoki chwycil go za wlosy, szarnal do tylu i podcial mu gardlo. Wtedy Cisza strzelil wysokiemu w plecy, aby wyrownac rachunek za Orla Snu. Dajacy, syn Tanca Pumy, walczyl na oczach wszystkich z dwoma ludzmi Swin pod rzad i obu ranil, ale sam tez zostal ranny i musial wracac na gran, bo mocno krwawil, tak jak ja. Czarna dostala strzal w glowe, gdy wsrod wierzb przekraczala Potok Zwietrzalej Skaly, i tam umarla. Szczesciarza postrzelono w brzuch prawie w tym samym miejscu. Gwiazda Krwi, Dajacy, syn Rozy, Patrzacy w Gwiazdy i Glogownik, ktorzy wraz z innymi probowali przekrasc sie przez zarosla na druga strone doliny, wszyscy zostali ranni. Strzelali do ludzi Swin, ale nie wiedza, czy kogokolwiek trafili. Cisza ukryl sie az na tylach polany, na ktorej ludzie Swin palili ogniska, i stamtad zastrzelil jeszcze trzech ludzi, no i tego, ktory zabil Syna Slonca. Grzechotek i jego brat, Senne Gory, trzymali sie razem; ukryci w poszyciu postrzelili dwoch mezczyzn Swin, raniac ich tak, ze musieli wracac do swojego obozu. Grzechotek i Senne Gory szli za nimi prawie cala droge, rzucajac w nich obelgi i wyzywajac ich od tchorzy. Jeden ma czternascie, a drugi pietnascie lat. Strzelba Takwybieraja zaciela sie przy pierwszym strzale, wiec ukryl sie w zaroslach chaparral. Po chwili zobaczyl, ze obok niego, prawie na wyciagniecie reki, ukrywa sie czlowiek Swin, wcale go nie widzac. Takwybieraj chcial przylozyc mu kolba, ale czlowiek Swin go uslyszal i uciekl, a wtedy Takwybieraj przybiegl do nas. Cisza, ktory zabil wysokiego i pozostalych trzech, zranil potem jeszcze jednego mezczyzne, ktory zaczal kwiczecjak zarzynane prosie. W tym czasie inny czlowiek Swin zszedl do doliny i stanawszy obok kamienia Gaou, rozpostarl ramiona i wyprostowal palce niczym kondor. Cisza strzelil do niego, lecz chybil. Wciaz byl wsciekly o Orla Snu. Nasi ludzie zaczeli krzyczec, zeby przestal; tymczasem czlowiek Swin wspial sie na kamien Gaou, wciaz rozposcierajac ramiona na znak pokoju. Ludzie zawolali: - Skonczylo sie, skonczylo! - aby uslyszeli ich ci z lasu, ktorzy nic nie widzieli. Bylo to mniej wiecej w polowie czasu miedzy poludniem i zachodem slonca. Zaczekalismy w miejscu, gdzie w nocy palilismy ogien, az ludzie Swin zbiora swych zabitych i rannych. Potem zeszlismy w doline. Oliwka nie wracal, nikt go nie przyniosl i szukalismy go dlugo. Postrzelony, doczolgal sie do kryjowki wsrod skal i sumakow i tam umarl, ale kiedy nieslismy go na gran, znow powrocil do zycia. Zrobilismy nosze dla naszych zmarlych i ciezej rannych, po czym, omijajac Tachas Touchas, zanieslismy ich do naszej warowni na Polanie Kehek. Z miasta przyszli ludzie z Lozy Lekarzy, postawili w poblizu szalas i zajeli sie rannymi. Szczesciarz byl w najgorszym stanie i po pieciu dniach umarl. Przez caly ten czas spiewalismy piesni Ochodzenia na Zachod dla niego i czworga innych zabitych: Orla Snu, Syna Slonca, Czarnej i Oliwki, ktory tymczasem umarl drugi raz. Ci z nas, ktorzy przezyli, poddali sie obrzedom oczyszczenia, a Gwiazda Krwi oczyscil sie jako mezczyzna. Cisza przebywal z nami tylko przez dziewiec dni wakwa, a potem wrocil na Ciemna Gore. Reszta pozostala w warowni, nie pokazujac sie nikomu przez dwadziescia jeden dni, po uplywie ktorych wrocilismy do domow. Gdzies okolo Tanca Lata Ludzie Swin odeszli z Gory Myszolowa w kierunku wybrzeza, na polnocny zachod. W tej wojnie okazali sie prawdziwie dzielnymi wojownikami. Komentarz do wojny z Ludem Swin (Napisal Czysty z Zoltej Adoby w Tachas Touchas i podarowal bibliotece tamtejszego heyimas.) Wstyd mi, ze w tej wojnie bralo udzial szesc osob doroslych, a takze kilkoro innych, ktorzy tez mieli dosc lat, aby zachowac sie dojrzale. W calej Dolinie mowia teraz, ze kobiety i mezczyzni z Tachas Touchas wywoluja wojny. Mowia, ze ludzie z Tachas Touchas zabijaja ludzi z powodu zoledzi. Mowia, ze dym wznoszacy sie nad Tachas Touchas widac az na Ania Kulkun. Smieja sie z nas. Wstyd mi. Walka to rzecz wlasciwa dla dzieci, ktore jeszcze nie sa silne i nie nauczyly sie uwagi. Jest czescia ich zabaw. Jest rowniez wlasciwe dla osob dorastajacych, miedzy dziecinstwem i dorosloscia, ze niekiedy z rozmyslem podejmuja ryzyko, pragna poswiecic sie dla gry, odrzucaja zycie, niechetnie myslac 0 wysilku trwania do poznej starosci. To jest ich wybor. Jednakze czlowiek, ktory postanawia przezyc cale zycie, wybiera inna droge 1 zrzeka sie tym samym przywilejow wieku dorastania. Roscic sobie do nich prawa w wieku dojrzalym jest dowodem slabosci, bezmyslnym i hanbiacym. Jestem zly na Orla Snu, na Oliwke i Czarna, ktorzy zgineli, jestem zly na Gwiazde Krwi, na Tanczacego Kamienia i Cisze, ktorzy zyja. Wyjasnilem, dlaczego. Jesli gniewaja sie na mnie za te slowa, niech cos o tym napisza lub powiedza, a za tych, ktorzy nie zyja, niech przemowia ich krewni, jesli taka jest ich wola. Miasto Chumo (Przekazywana ustnie historia, ktora opowiedziala Cierpliwosc z Domu Czterdziestu Pieciu Jeleni w Telina-na.) Nie zawsze Chumo bylo tam, gdzie jest. Bardziej na wschod niz dzisiejsze Chumo, po tej stronie gor na polnocnym wschodzie lezalo inne miasto, zwane Verred lub Berred. W tym miescie, polozonym gdzies na zboczach suchych wzgorz, wokol miejsca tanca bily gorace zrodla: cztery stale, jedno okresowe. Tej swietej wody uzywali w heyimas i do ogrzewania, ale juz wode do domow, pol i stodol musieli doprowadzac rurami z Potoku Wielkiego Grzechotnika. Mieli stawy retencyjne, zbiorniki, wodociagi i pompy; powiadaja, ze wzdluz Potoku Malego Grzechotnika i na Wyciagnietym Jezyku wciaz napotkac mozna resztki kamiennych akweduktow. Pozar, ktory przyszedl na tamte wzgorza z Doliny Shai, doszczetnie zniszczyl miasto, spalily sie lasy i trawy. W bibliotekach jest wiele historii oplakujacych ofiary, liczne osoby, dzikie i udomowione, ktore zginely w plomieniach. Wiekszosc osob ludzkich ostrzezono w pore, zanim ogien przeszedl przez gory, jednak na wielkim wietrze posuwal sie tak szybko, ze nawet ptakom nie zawsze udalo sie umknac i spadaly na ziemie w plomieniach. Gdy zaczely odrastac rosliny, a myszy i inne male ludy powrocily, ludzie rozpoczeli w tym samym miejscu odbudowe miasta. Niektorzy mowili, ze to niedobry pomysl, ze nie ma juz lasu i zle jest zaczynac od cofania sie, lecz inni powiedzieli: -Tu sa nasze zrodla i miasto musi zaczynac sie tutaj. Kiedy kopali w heyimas Serpentynu, wyciagajac stamtad krokwie i resztki spalonego dachu, wlasnie wtedy zdarzylo sie trzesienie ziemi. Ziemia rozpekla sie wzdluz linii zrodel, po czym znow sie zamknela, pochlaniajac je calkowicie, a ich woda nigdy juz nie wydobyla sie na swiado dzienne. Dwoch ludzi, pracujacych w heyimas, przywalil piach i wykopane belki. Po tym zdarzeniu ludzie pozostawili miasto dzikim ludom, sami zas zamieszkali w letnich domach lub przeniesli sie do innych miast; wydawalo sie, ze na tych wzgorzach nie bedzie juz miasta. Ale pewna kobieta, pasaca owce na hali zwanej Chumo, ujrzala, ze rano, przed wschodem slonca, tancza tam ludzie, ktorzy dawniej zyli i umarli w Berred. Opowiedziala o tym i wspolnie postanowiono zalozyc tam miasto. Bylo to wygodne miejsce, zwlaszcza od kiedy zaczeli wypasac owce na Owczej Gorze. A wiec zbudowali miejsce tanca, na ktorym zatanczyli, wykopali i zbudowali heyimas, przeszli przez Zawias nad Potokiem Chumo i po drugiej stronie postawili domy. Pierwszej tamtejszej zimy urzadzili slawny Taniec Slonca; powiadaja, ze wszyscy dawni mieszkancy Berred, ludy Nieba, przyszli wowczas zatanczyc w Chumo z ludami Ziemi i ze miedzy piesniami ludzi slychac bylo ich glosy. Wielu ludzi z Chumo nie mieszka wewnatrz miasta; ma ono dlugie ramiona, jak to mowia. Domy ciagna sie hen za plac zgromadzen, wzdluz Potoku Chumo i dalej, az nad Potok Grzechotnika, w poblize miejsca, gdzie przed pozarem lezalo stare miasto. Klopoty z Ludem Bawelny (Historie te napisal Szary Byk z Obsydianu w Telina-na jako czesc daru dla swojego heyimas.) Kiedy bylem mlody, zdarzylo sie, ze mielismy pewne problemy z ludzmi, ktorzy za nasze wino dostarczali nam z Poludnia bawelne. Kazdej wiosny i jesieni nadawalismy na pociag do Sed najlepsze wina: przejrzyste ganais i ciemne berrena, mes z Ounmalin oraz slodkie betebbes, tak lubiane tam, w dole; zacne wina, starannie wybrane, aby dobrze zniosly podroz morska w najlepszych debowych beczkach. Jednakze ci ludzie zaczeli przysylac nam w zamian krotkowloknista bawelne, pelna nasion wyki, w niedowazonych belach, az wreszcie ktoregos roku dostalismy polowe bawelny w belach, a reszte juz utkana, troche w porzadnych, ciezkich plachtach, ale wiekszosc w postaci lichej, rozlazacej sie tkaniny. Tak sie zlozylo, ze tamtego roku po raz pierwszy znalazlem sie w Sed, gdzie pojechalem z moja nauczycielka z Kunsztu Tkaniny, Gorujaca z Obsydianu w Kastoha-na. Zabralismy sie z transportem wina i przenocowali w tamtejszej gospodzie, wspanialym miejscu, jesli chodzi o owoce morza i w ogole wszelkie wygody. Moja nauczycielka i czlonkowie Kunsztu Wina wdali sie w spor z przewoznikami, ale to nic nie dalo; tamci twierdzili, ze tylko posrednicza, ze to nie oni przyslali te podla bawelne, oni ja tylko laduja, tylko pracuja na statkach, na ktorych do nas przyplywa i ktore zabieraja nasze wino na Poludnie. Powiedzieli nam, ze jedyny wsrod nich czlowiek, ktory naprawde pochodzi z kraju bawelny, nie mowi zadnym znanym jezykiem. I rzeczywiscie, gdy Gorujaca zaciagnela go do Zbiornicy w Sed, zachowywal sie tak, jakby nigdy nie slyszal o TOK, gdy zas probowala ze Zbiornicy porozumiec sie z miejscem nadania bawelny, nikt nie odpowiadal. Ludzie z Kunsztu Wina byli zadowoleni z jej obecnosci - inaczej przyjeliby te lichote, placac za nia dobrym winem. Doradzila im, aby wyslali tylko dwie trzecie tego, co zwykle - i zadnego slodkiego betebbes! - a reszte zabrali do domu i poczekali na odpowiedz Ludu Bawelny. Nie zgodzila sie rowniez na nadanie marnej bawelny na pociag i trzeba bylo caly transport ponownie zaladowac na statki. Tym ze statkow nie robilo to roznicy, jak dlugo za przewoz dostawali od nas swa zwykla dzialke wina. Gorujaca i to chciala ograniczyc, aby zmusic przewoznikow do zwrocenia wiekszej uwagi na jakosc ladunku, ale inni kupcy z Doliny uznali, ze to nieuczciwe i niemadre, zatem jak zwykle dalismy marynarzom pol wagonu wina, i to samego slodkiego betebbes. Po naszym powrocie do domu nastapily dlugotrwale dyskusje z udzialem Kunsztow Wina i Tkaniny, Lozy Znalazcow, rad kilku miast, a takze innych zainteresowanych osob, az wreszcie kilkoro z zebranych stwierdzilo: -Od czterdziestu czy piecdziesieciu lat nikt z Doliny nie byl w miejscu, z ktorego pochodzi bawelna. Moze kilkoro z nas powinno sie tam wybrac i pogadac z tymi ludzmi. Pozostali zgodzili sie z ta propozycja. Tak wiec, odczekawszy troche, aby upewnic sie, czy ludzie bawelny nie dadza znac do Zbiornicy, ze ich towar zostal zwrocony i dostali mniej wina niz zwykle, wyruszylismy w droge we czterech: ja, gdyz bardzo chcialem jechac i znalem sie na bawelnie i tkaninach, oraz trzech Znalazcow - Cierpliwy, Wedrowny i Zloty, z ktorych pierwszych dwoch sporo handlowalo i niejeden raz przekraczalo Morze Wewnetrzne, trzeci zas chcial zaktualizowac sporzadzone przez Znalazcow mapy. Wszyscy bylismy mlodzi, ja zas najmlodszy; poprzedniego roku wszedlem w glab ladu z dziewczyna z Blekitnej Gliny, ale kiedy oznajmilem jej, ze udaje sie na kraniec Wewnetrznego Morza, oswiadczyla, ze jestem szalony i nieodpowiedzialny, po czym wystawila moje ksiazki i poslanie na schody, tak ze wyruszylem w podroz z domu matki. Zajmowalem sie glownie nauka kunsztu Tkaniny i nie myslalem o wstapieniu do Lozy Znalazcow, ale wyjazd do Sed sprawil, ze zapragnalem podrozowac, poza tym wiedzialem, ze mam zmysl handlowy. Nie widzialem powodu, by sie tego wstydzic, nigdy nie obchodzilo mnie zbytnio, co o mnie mowia. A zatem wyjechalem jako nowicjusz Lozy, wedrowiec i kupiec zarazem. W ksiazkach, ktore czytalem, w historiach, ktore slyszalem jako dziecko, Znalazcy zawsze wystepowali jako wedrowcy, a nie kupcy; w opowiesciach tych na ogol spiewali niedzwiedziom na zasniezonych szczytach Gor Swiatla albo odmrazali sobie palce, albo tez ratowali sie nawzajem przed spadnieciem w przepasc. Jednak moi Znalazcy najwyrazniej nie byli zwolennikami takiego stylu wedrowki; cala droge do Sed pokonalismy w wagonie sypialnym Pociagu Amaranthu, a potem znow zamieszkalismy w tamtejszej gospodzie i obzerajac sie jak baki zaczelismy rozpytywac o statki i lodzie. Nikt nie plynal na poludnie. Moglismy zaokretowac sie na statek, ktory w przeciagu miesiaca mial podobno odplynac na Wschodnie Wybrzeze, do Rewkit, albo wynajac lodz, ktora w kazdej chwili moglismy poplynac przez Wrota na wyspy Falares. I z Rewkit, i z wysp mielismy szanse zabrac sie na statek przybrzezny w kierunku poludniowym, moglismy takze powedrowac pieszo po tej stronie gor. Znalazcy uznali, ze lepiej rokuje trasa zachodnia, a zatem postanowilismy plynac przez Wrota. Kiedy zobaczylem lodz, pozalowalem tej decyzji. Miala okolo pieciu metrow dlugosci, maly, pierdzacy silnik i jeden zagiel. A przeciez powiadaja, ze prady plywowe pedza tam i z powrotem przez Wrota z predkoscia konia w galopie, i wiatry tak samo. Zaloga lodzi skladala sie z wyspiarzy z Falares, bladych, chudych ludzi o rybich oczach, ktorzy wladali TOK na tyle, ze moglismy sie porozumiec. Przyplyneli do Sed, aby wymienic swoje ryby na zboze i brandy; na tych malych lodkach wyplywali na polowy daleko na zachod, za Wrota, na otwarty ocean. Bez przerwy powtarzali: - Ho, ha, poplyniemy tam, gdzie wielkie fale, ha, tak? - i klepali mnie po plecach, a ja tymczasem rzygalem za burte. Zerwal sie polnocny wiatr i kiedy znalezlismy sie posrodku Wrot, fale byly juz duze i strome jak blyszczace male pagorki. Lodz wspinala sie na nie i znow opadala, kolebala sie i walila o wode. Wtedy niska mgla nad Morzem Wewnetrznym, ktora bralem za odlegly lad, zniknela niesiona wiatrem i sto mil na wschod ujrzalem Gory Swiatla - daleki blysk osniezonych szczytow. -Tam, pod lodzia - mowil mi Cierpliwy - dno morza to same budynki; w czasach starozytnych, poza swiatem, Wrota byly wezsze i polozone bardziej na zachod, a na ich brzegach i dalej, w glebi ladu, stalo mnostwo domow. Od tamtej pory slyszalem w Lozy Chrosciny wiele podobnych opowiesci, poza tym istnieje ta piesn o starych duszach. Nie watpie, ze to wszystko prawda, ale wowczas nie mialem ochoty nurkowac, aby cokolwiek sprawdzac, chociaz im mocniej wialo, tym bardziej zanosilo sie na to, ze tak wlasnie przyjdzie nam zrobic. Zbyt jednak bylem oszolomiony, by sie naprawde bac; bez skrawka ladu w zasiegu wzroku, wsrod bialych, ostrych grzebieni fal pokrywajacych pol swiata, w twardym, jaskrawym blasku slonca, wsrod wiatru i wody, bylismy, moim zdaniem, i tak juz na wpol zywi. Gdy nastepnego dnia wyladowalismy w koncu na jednej z Wysp Falares, pierwszym moim uczuciem byla zadza. Mialem potezny wzwod i nie moglem myslec o niczym innym; wszystkie falarejskie kobiety wydawaly mi sie piekne i tak bezrozumnie ich pragnalem, ze zaczalem sie naprawde martwic. Z pewnym trudem udalo mi sie zostac przez chwile samemu i zonanizowac, ale to niewiele pomoglo. Wreszcie powiedzialem o tym Wedrownemu, on zas mial dosc przyzwoitosci, by sie ze mnie nie smiac, tylko stwierdzil, ze to z powodu morza. Mowimy przeciez o "zyciu na brzegu" - zachowaniu czystosci - i "wejsciu w glab ladu" - porzuceniu czystosci - a to przeciez moze byc jezyk odwrocen; seks zawsze wszystko odwraca do gory nogami. Wedrowny nie wiedzial, dlaczego zejscie na lad po dluzszym pobycie na morzu ma taki skutek, ale sam rowniez to zauwazyl. Ja w kazdym razie poczulem sie, jakbym wrocil do zycia, i to jeszcze jak! Coz, kiedy dwa dni miejscowej diety skutecznie mnie z tego wyleczylo - nawet kobiety zaczely wygladac jak glony. Chcialem juz tylko znalezc sie gdzie indziej, chocby na lodzi. O tej porze roku nie plywali zwykle wzdluz wewnetrznego brzegu, lecz zeglowali daleko na ocean, na polow wielkiej ryby. Bedac ludzmi uczynnymi, zgodzili sie jednak zabrac nas kawalek na poludnie, do miejsca zwanego Tuburhuny, gdzie mieszkala rodzinajednego z nich. Musielismy jakos wydostac sie z wyspy, wiec przystalismy na to, aczkolwiek zaden z nas nie wiedzial, gdzie dokladnie lezy to Tuburhuny - lud Falares kresli mapy morz, nie ladow, i nasze nazwy miejsc nie zgadzaly sie z ich nazwami. Tak czy inaczej, odpowiadalo nam dowolne miejsce na Polwyspie Poludniowym. Podczas rejsu na poludnie panowala cisza. Fala byla niska, mgla podnosila sie rzadko. Mijalismy skaly i wysepki, az kolo poludnia, gdy przeplywalismy obok niewysokiego, dlugiego skrawka ladu, ludzie z Falares rzekli: - Miasto. - We mgle niewiele bylo widac: gola skale, troche yerba buena i traw wydmowych oraz kilka wiez czy masztow podtrzymywanych linami. Ludzie z Falares bardzo sie nad tym rozwodzili. - Dotkniesz, to umrzesz! - mowili i odgrywali porazenie pradem lub smierc od pioruna. Nigdy nic takiego o Miastach nie slyszalem, ale tez nigdy zadnego nie widzialem - ani przedtem, ani pozniej. Czy byla to prawda, czy sobie z nas jak zwykle pokpiwali, czy moze sa przesadni - nie wiem. Ludzie z tych wysp we mgle sa bez watpienia niedouczeni i malo wiedza 0 swiecie, nie korzystaja nawet ze Zbiornicy w Sed, jakby i ona byla niebezpieczna; to lud bojazliwy, chyba ze jest na wodzie. Okazalo sie, ze na naszych mapach Tuburhuny nazywa sie Gohop i lezy troche ponizej polnocnego cypla Polwyspu, po stronie wewnetrznej, osloniete od wiecznej mgly Wrot. W calym miescie rosly drzewa awokado i gdysmy przybyli, owoce wlasnie dojrzewaly. Nie wiem, w jaki sposob tamtejsi ludzie pozostawali chudzi, ale tacy wlasnie byli, bialawi i chudzi, podobni do ludzi z Falares, choc nie tak bardzo na marginesie wszystkich rzeczy. Chetnie rozmawiali z podroznikami i pomogli Zlotemu wytyczyc na mapie trase naszej wedrowki. Nie wyplywali lodziami na odleglejsze wody, powiedzieli tez, ze do ich malego portu nie zawija regularnie zaden statek, zatem ruszylismy na poludnie pieszo. Grzbiet lezacego miedzy oceanem i Morzem Wewnetrznym Polwyspu jest tak wypietrzony przez trzesienia ziemi, tak poorany uskokami i peknieciami, ze isc wzdluz niego to jak wedrowac lasem wlazac na kazde drzewo i znow zen zlazac. Zwykle nie istnieje droga okrezna; czasem udawalo sie nam isc plaza, ale na ogol nie bylo zadnej plazy, tylko skaly opadajace wprost do morza. Dreptalismy wiec pod gore, az na gran, skad widzielismy ocean na prawo i morze na lewo, za soba zas i przed soba nieskonczenie pofaldowany lad. W miare jak posuwalismy sie na poludnie, coraz czesciej zagradzaly nam droge dlugie, waskie zatoki i ciesniny, 1 czasem nie wiadomo bylo, czy wciaz idziemy glowna grania, czy jej odnoga miedzy dwoma peknieciami; czasem znienacka stawalismy twarza w twarz z morzem i musielismy cofac sie dziesiec do Mapa powstala w oparciu o mape "Rzeki wpadajace do Morza Wewnetrznego", lecz o ile mapa Wyraznego zorientowanajest zgodnie z kierunkiem glownych rzek, na niniejszej pomoc jest na gorze, tak jak u nas. Nazwy ludow i grup kulturowych poprzedzone sa litera L. pietnastu mil. Nikt nie wiedzial, z jakiego okresu pochodza nasze mapy; wszystkie kiedys wzieto ze Zbiornicy, ale okazaly sie nieaktualne. Na ogol w okolicy nie bylo nikogo, poza owcami, kogo mozna by spytac o droge. Ludzie mieszkali w dole, w kanionach, blisko drzew i wody, nie znali obcych, a my staralismy sie ich nie przestraszyc. W tej czesci swiata mlodziency i dorastajacy chlopcy czesto lacza sie w grupy i prowadza zycie mysliwych, jak u nas czlonkowie Lozy Wawrzynu, tylko nieco mniej odpowiedzialnie. Tym bandom pozwala sie walczyc ze soba i napadac na wszystkie miasta z wyjatkiem rodzinnego; zabieraja stamtad narzedzia, zywnosc i zwierzeta oraz to, na co jeszcze maja ochote. Te napady prowadza, rzecz jasna, do zabojstw, niektorzy z tych mezczyzn nigdy nie wracaja, lecz zostaja na wzgorzach jako lesni ludzie, inni znow traca zmysly i zabijaja dla samego zabijania. Mieszkancy miast bardzo sie tym przejmuja i boja tych swoich dzikusow; a wiec my czterej, jako mlodzi, obcy mezczyzni, musielismy z wielka uwaga przestrzegac manier, aby nie wzieto nas za mordercow lub wloczegow. Gdy zobaczyli, ze w niczym im nie zagrazamy, okazali sie hojni i rozmowni, dajac nam wszystko, co ich zdaniem bylo nam potrzebne. Mieszkali glownie w malych, ladnych miasteczkach, w bialo tynkowanych domach, ocienionych drzewami awokado. W domach tych pozostawali przez caly rok, gdyz wobec grasujacych wszedzie band zadna rodzina nie czula sie bezpieczna na letnisku; opowiadali jednak, ze kiedys mieli zwyczaj wyjezdzac do letnich siedzib i ze to dopiero od dwoch pokolen mlodzi ludzie zachowuja sie tak nieodpowiedzialnie. Sadzilem, ze glupio robia, dopuszczajac do podobnego braku rownowagi, ale moze mieli po temu jakis powod. Rozmaite mieszkajace w tych wawozach ludy mowia kilkoma roznymi jezykami, ale z tego co widzialem, ich miasta i sposob zycia niewiele sie roznia. Zawsze znajdowal sie wsrod nich ktos, kto mowil TOK, zatem moglismy sie porozumiec. Z jednej z ich Zbiornic wyslalismy wiadomosc do Zbiornicy w Wakwaha, by dac znac Znalazcom i naszym rodzinom, ze u nas, jak na razie, wszystko jest w porzadku. W poblizu podstawy Polwyspu pasma gorskie rozplaszczaja sie, tworzac goraca, piaszczysta kraine, nie zamieszkana przez istoty ludzkie, ktora ciagnie sie przez dwa pelne dni marszu do poludniowo-zachodniego wybrzeza Morza Wewnetrznego. Plaze tutaj sa szerokie i plaskie; morskie bagna, wydmy i stechle, zamulone bajora rozposcieraja sie daleko w glab ladu; dalej na poludnie biegnie ze wschodu na zachod pasmo stromych, pustynnych gor. Wzdluz tego wybrzeza Morze Wewnetrzne jest bardzo plytkie, usiane lachami i wysepkami, i na tych wlasnie wysepkach uprawiaja bawelne. Ludzie Bawelny nazywaja siebie Usudegd. Jest ich wielu, tysiacami zamieszkuja wyspy i te miejsca na ladzie, gdzie splywajace z gor rzeki wpadaja do morza; zewszad otacza ich woda, zwlaszcza slona - slodkiej maja niewiele. Morze jest tu cieple, to w ogole cieply kraj, choc powiadaja, ze na pewno nie tak goracy, jak ziemie po drugiej stronie pustynnych gor, na brzegach Morza Omorna. Jest tu wiele powaznie skazonych obszarow, ale poniewaz jest cieplo, trucizna zostaje w wyschnietej ziemi; poza tym wiadomo, gdzie nie nalezy chodzic. Za Morzem Wewnetrznym na polnocnym wschodzie oczom ludzi Bawelny ukazuje sie czasem wysoki szczyt w pasmie Gor Swiatla, ktory my nazywamy Poludniowa Gora, oni zas Gora Starej Pumy. Zwykle jednak widac tylko ciemnosc, ktora wydobywa sie z pobliskich wulkanow i choc szczyt ten zajmuje w myslach ludzi wazne miejsce, nigdy tam nie chodza. Powiadaja, ze jest swiety i jego sciezki nie sa dla stop ludzkich. Ale co w takim razie powiedziec o ludzie Gongonow, ktory mieszka tuz u stop tej gory? To wlasnie wymysl typowy dla ludzi Bawelny; w pewnych sprawach nie sa zbyt rozsadni. Moim zdaniem morze wywiera wielki wplyw na umysly tych, ktorzy maja z nim duzo do czynienia i czesto uzywaja lodzi. Tak czy inaczej, ich miasta bardzo sie roznia od miast ludow z Polwyspu. Domy buduja w wykopach, pod ziemia, nad ktora stercza tylko kawalki scian z oknami jak w naszych heyimas. Dach jest niska kopula pokryta darnia i z odleglosci nie widac juz miasta, tylko kilka garbow, pomiedzy ktorymi rosna najrozmaitsze tutejsze drzewa, krzewy i pnacza: palmy, awokado, wielkie drzewa pomaranczowe, cytrynowe i grejpfrutowe, chleb swietojanski i palmy daktylowe oraz takie eukaliptusy jak u nas i jeszcze inne, jakich nigdy nie widzialem; takze winorosl kwitnie tu wspaniale. Drzewa daja cien i w podziemnych domach jest chlodno; cale to rozwiazanie jest rozsadne, mimo ze wyglada dziwacznie. Poniewaz jest tak sucho, nie maja problemow z odplywem wody, tak jak my w heyimas, ale kiedy juz pada, to porzadnie, wiec czasem ich zalewa, tak mowili. Ich swiete miejsca znajduja sie w pewnej odleglosci od miast; sa to sztucznie usypane gorki, kopce z wijacymi sie wokol nich sciezkami, prowadzacymi na szczyt, gdzie stoja sliczne pawilony albo klauzury. W to zesmy sie nie wtracali. Cierpliwy powiedzial, ze u obcych, zanim nas nie zaprosza, lepiej trzymac sie z dala od swietych miejsc; miedzy innymi dlatego lubil Amaranthow, u ktorych mieszkal kilkakrotnie, ze w ogole nie maja swietych miejsc. Ludzie bywaja drazliwi na temat swietosci. Ale ludzie Bawelny i tak juz byli rozdraznieni. Choc nie odpowiedzieli i nie dali znac do Zbiornicy, to jednak wsciekli sie, ze odeslalismy im tkaniny i dostarczyli mniej wina niz zwykle, zatem od razu wpadlismy w klopoty. Wystarczylo, iz powiedzielismy, ze jestesmy z Doliny Na, i zrobilo sie tak, jakby ktos szturchnal gniazdo szerszeni. Musielismy wsiasc do jednej z ich plaskodennych lodzi, wygladajacych na bardzo niebezpieczne, i udac sie na najwazniejsza wyspe. Gdy tylko znalazlem sie na wodzie, natychmiast zaczelo mnie mdlic, choc morze bylo spokojne i gladkie; mam bardzo czuly zmysl rownowagi i najmniejsze kolysanie wplywa na moje ucho wewnetrzne. Ludzie Bawelny w ogole tego nie rozumieli. Wyspiarze z Falares tez kpili sobie ze mnie, ale ci tutaj zachowywali sie pogardliwie, wrecz grubiansko. Mijalismy wiele duzych wysp; ludzie Bawelny bez przerwy wskazywali na nie i mowili: -Bawelna, bawelna. Widzicie, ile bawelny? Wszyscy wiedza, ze u nas jest najlepsza bawelna, slynie nawet daleko na polnocy, przy Jeziorze w Kraterze! Spojrzcie na te bawelne! I tak w kolko. O tej porze roku pola bawelny nie robily specjalnego wrazenia, ale potakiwalismy i usmiechali z podziwem, uprzejmie zgadzajac sie ze wszystkim, co mowili. Oplynawszy plaska, okropnie dluga wyspe, skrecilismy na polnocny zachod i przybilismy do malej wysepki z doskonalym widokiem na gory: na poludniowy kraniec Gor Swiatla i surowe, nagie Pasmo Havil na poludniu. Cala wyspe zajmowalo miasto, setki garbow, niektore pokryte darnia, inne tylko piaskiem, a miedzy nimi rosly wedlug wzoru drzewa i krzewy i rozciagaly sie klomby kwiatowe, tez wedlug wzoru, pociete waskimi sciezkami. Niezli sa tam, na dole, jesli chodzi o sciezki, ale trzeba wiedziec, po ktorych mozna chodzic. Chociaz caly ten dzien -jak i trzydziesci poprzednich - bylismy w podrozy i na wyspie wyladowalismy o zmierzchu, ledwie zdazylismy zjesc kolacje, a juz zabrali nas na zebranie rady miejskiej. Nikt z nich nawet nie zajaknal sie, by podziekowac nam, zesmy przybyli z tak daleka, aby z nimi porozmawiac; od razu zaczeli pytac: - A gdzie slodkie betebbes? Czemu zwrociliscie nam towar? Czy nie wiecie, ze szescdziesiat lat temu zawarlismy umowe? I co roku byla honorowana i odnawiana, a teraz nie? Czemuscie nie dotrzymali slowa, wy z Dolyny? - Mowili TOK zupelnie dobrze, ale "Dolina" wymawiali "Dolyna", a "wino" - "lyno". Cierpliwy wiedzial, co robi, przyjmujac swoje drugie imie. Z uwaga sluchal ich nie konczacych sie wymowek i ani razu nie skrzywil sie, nie pokiwal glowa ani nie zaprzeczyl. Wedrowny, Zloty i ja ze wszystkich sil staralismy sie go nasladowac. Kiedy juz bardzo wielu tamtych sie wypowiedzialo, podniosla sie nieduza kobieta, a obok niej nieduzy mezczyzna. Ciala obojga byly pokrecone i garbate, wygladali jednoczesnie i mlodo, i staro. Jedno z nich rzeklo: -Teraz niech zabiora glos nasi goscie. - Drugie zas: - Niech przemowia ludzie Lyna. Mialy autorytet te male blizniaki - cala reszta natychmiast sie zamknela. Cierpliwy odczekal kilka chwil, zanim zaczal mowic, a gdy przemowil, jego glos byl cichy i powazny, tak ze musieli zamilknac, aby go uslyszec. Mowil ostroznie i uprzejmie; wiele slow poswiecil stosownosci umowy i jej podziwu godnej trwalosci, jak rowniez niezrownanej bawelnie Usudegd, slynacej z jakosci od Jeziora w Kraterze do Przelomu Omorna, od Wybrzeza Oceanu do Gor Niebianskich - tu stal sie wrecz wymowny - a potem znow przycichl i troche smutno zauwazyl, ze czas tepi najostrzejsze klingi i zmienia znaczenia slow i ludzkich mysli, wiec w koncu najmocniejszy wezel trzeba zawiazac ponownie, a najszczersza wypowiedz powtorzyc. I usiadl. Zapadlo milczenie. Myslalem, ze obudzil w nich rozsadek i ze natychmiast przytakna, ale bylem jeszcze bardzo mlody. Ta sama kobieta, ktora najwiecej przedtem gardlowala, wstala i zapytala: -Czemuscie nie przyslali nam czterdziestu barylek slodkiego lyna betebbes, tak jak przedtem? Zrozumialem, ze trudnosci dopiero sie zaczynaja. Cierpliwy musial odpowiedziec na to pytanie oraz wyjasnic, dlaczego zwrocilismy im tkaniny. Przez dluzszy czas tego nie robil; mowil uzywajac przenosni i metafor, omijal sedno sprawy, az wreszcie te male, pokrecone blizniaki zaczely odpowiadac mu w ten sam sposob. Niewiele zostalo naprawde powiedziane, tymczasem zrobilo sie tak pozno, ze oglosili przerwe do nastepnego dnia i zabrali nas do pustego domu, zebysmy sie przespali. Nie bylo tam ogrzewania, swiecila jedna slaba zarowka, a lozka staly na nogach i byly bardzo niewygodne. Ciagnelo sie to jeszcze przez trzy dni. Nawet Cierpliwy przyznal, ze nie spodziewal sie, ze tak dlugo beda sie upierac; przypuszczal, ze tak sie wyklocaja, bo chyba sie czegos wstydza. Jesli tak, to naszym zadaniem bylo oszczedzic im dalszego wstydu. Nie moglismy wypomniec im marnej jakosci bawelny przysylanej przez kilka ostatnich lat ani nawet lichoty tkanin, ktore usilowali nam wcisnac. Spokojnie, z pewnym smutkiem, stwierdzilismy po prostu, ze jest nam przykro, iz nie dostali slodkiego wina, specjalnie dla nich tloczonego; jednak ani slowem nie wspomnielismy 0 tym, dlaczego nie zostalo dostarczone. I rzeczywiscie, jak mozna bylo oczekiwac, po trochu wyszlo na jaw, ze przez ostatnie piec lat przytrafilo im sie sporo nieszczesc: bawelne zaatakowala mutacja wirusa, ktorej nie umieli zwalczyc, potem trzy lata pod rzad byla susza, w dodatku kilka wyjatkowo silnych trzesien ziemi spowodowalo zatopienie niektorych wysp, a na innych zasolenie wody, ktorego nie wytrzymala nawet ich odporna bawelna. Zdawali sie uwazac, ze to wszystko ich wina, ze powinni sie tego wstydzic. -Chodzilismy zlymi sciezkami! - powtarzali. Cierpliwy i Wedrowny, ktory tez czasem mowil w naszym imieniu, nie komentowali tych zdarzen, opowiedzieli za to o naszych klopotach w Dolinie. Musieli niezle przesadzac, gdyz wlasnie ostatnio wytworcom wina swietnie sie wiodlo, a juz czwarty i piaty rok wstecz to byly swietne roczniki zarowno ganais, jak i fetali; jednak przy wszelkich uprawach zawsze jest na co narzekac. A im wiecej my mowilismy o wczesnych przymrozkach i nieudanej fermentacji, tym bardziej oni zwierzali sie ze swoich klopotow, az wreszcie powiedzieli nam wszystko i wygladalo na to, ze odczuli ulge. Ulokowali nas w znacznie przyjemniejszym domu, cieplym 1 dobrze oswietlonym, z dachem pokrytym platanina waskich sciezek, obrzezonych muszelkami i grudkami fumo - no i w koncu zaczeli renegocjowac umowe. Cierpliwy pracowal siedem dni, aby to osiagnac, ale kiedysmy nad nia usiedli, wszystko okazalo sie bardzo proste. Warunki pozostaly takie same jak przedtem, z tym ze uwzgledniono mozliwosc corocznych negocjacji za posrednictwem Zbiornicy. Nie pytalismy juz, dlaczego poprzednio nie skorzystali ze Zbiornicy, aby wyjasnic swoje postepowanie; nadal byli drazliwi i gdy powiedzielismy cos nie tak, zachowywali sie nierozsadnie. Uzgodnilismy, ze bedziemy przyjmowac bawelne o krotkich wloknach, dopoki nie wyhoduja dlugowloknistej, i ze nastepnej wiosny dostarczymy im podwojna ilosc slodkiego betebbes, ale niedowazone bele beda im zwracane, poza tym nie chcemy tkanin, bo wolimy robic wlasne. Tu nastapilo male zamieszanie, gdyz owa kobieta spragniona slodkiego wina zrobila sie jadowita i godzinami rozwodzila sie nad pieknem i jakoscia materialow Usudegd. Jednak Cierpliwy i male blizniaki zdazyli sie juz serdecznie zaprzyjaznic, wiec w koncu uzgodnilismy kontrakt na bawelne w belach, bez tkanin. Po zawarciu umowy zostalismy tam jeszcze dziewiec dni przez grzecznosc, a takze dlatego, ze Cierpliwy zajety byl piciem z blizniakami, Zloty robil mapy i zapiski, a Wedrowny, wszedzie ogolnie lubiany, bez przerwy gadal z mieszkancami miasta albo plywal z nimi lodzia na inne wyspy, choc te ich lodzie nie byly wiele lepsze od wiazek sitowia. Co do mnie, na ogol przesiadywalem z mlodymi tkaczkami; maja tam swietne mechaniczne krosna, zasilane z baterii slonecznych, ktore opisalem dla mojej nauczycielki, Gorujacej, poza tym dziewczyny byly mile i przyjazne. Cierpliwy ostrzegl mnie, ze lepiej nie nawiazywac stosunkow plciowych z osobami w obcych krajach, przynajmniej dopoki nie wiadomo dokladnie, jakie sa ich oczekiwania i zwyczaje w sprawach zobowiazan, malzenstwa, zapobiegania ciazy, technik seksualnych itp. Flirtowalem wiec z nimi i troche sie calowalem, ale nic wiecej. Kobiety Bawelny calujac, szeroko otwieraja usta, co bywa zaskakujace, jesli czlowiek sie tego nie spodziewa, a takze nieprzyjemnie mokre, lecz rowniez bardzo zmyslowe, co trudno mi bylo zniesc, zwazywszy okolicznosci. Ktoregos dnia Wedrowny wrocil z dziwna mina i oznajmil: -Cierpliwy, nabrali nas! Okazalo sie, ze na jednej z wysp najbardziej wysunietych na polnoc Wedrowny spotkal marynarzy z tego statku, ktory przywiozl bawelne do Sed i zabral nasze wino - tych samych, ktorzy tlumaczyli sie, ze sa tylko przewoznikami i nic nie wiedza o Ludzie Bawelny i nawet nie mowia jego jezykiem. A tu prosze, mieszkali sobie w miescie Bawelny i mowili jak tubylcy, ktorymi tez i byli. Ich zawodem, czy kunsztem, bylo zeglowanie i nie chcieli robic sobie klopotow wdajac sie z nami w spor o umowe i jakosc towaru. O swoim zapasie slodkiego betebbes nie powiedzieli nikomu oprocz ludzi na swojej wyspie. Smiali sie jak szaleni, kiedy go spotkali, opowiadal Wedrowny; przyznali sie, ze czlowiek, o ktorym mowili, ze pochodzi z kraju Bawelny, byl jedynym, ktory zen nie pochodzil - byl to biedny polglowek, ktory przyblakal sie z pustyni i zadnym jezykiem nie mowil zbyt dobrze. Cierpliwy milczal tak dlugo, az pomyslalem, ze sie gniewa, ale potem zaczal sie smiac i usmialismy sie wszyscy. -Idz, zobacz, czy ta zaloga zabierze nas do domu droga morska! - powiedzial. Lecz ja zaproponowalem, zebysmy wracali ladem. Wyruszylismy kilka dni pozniej. Droga do Rekwit wschodnim wybrzezem Morza Wewnetrznego zajela nam dwa miesiace, stamtad zas przeplynelismy do Tatselot podczas wielkiego sztormu, ale ta podroz to juz inna historia, ktora moze kiedys opowiem. Od czasu naszych odwiedzin nie mielismy juz zadnych problemow z ludzmi Bawelny; zawsze przysylaja nam szlachetny gatunek o dlugich wloknach. Nie sa to ludzie nierozumni, tylko wszedzie robia sciezki i czasem wstydza sie przyznac, ze tez maja klopoty. Uwagi: Str. 167 "Wedrowny" Yestik, sokol wedrowny, imie czesto spotykane wsrod Znalazcow. Str. 177 "...grudkami fumo..." Fwmojest slowem oznaczajacym skamieniale osady, zwykle biale lub zoltawe, starozytnego, przemyslowego pochodzenia, o ciezarze wlasciwym zblizonym do ciezaru lodu. Pasma^wwo spotyka sie w oceanach, rowniez niektore plaze skladaja sie prawie wylacznie z drobin fumo. Pandora zmartwiona tym, co robi, w podnieceniu zwraca sie do czytelnika Czy spalilam wszystkie biblioteki Babel? Czy to ja je spalilam? Jezeli plona, spalilismy je wszyscy; ale teraz, kiedy pisze te slowa, nie sa jeszcze spalone - ksiazki wciaz jeszcze stoja na polkach, a mozgi elektronowe pelne sa pamieci. Nic nie jest stracone, nic nie jest zapomniane i wszystko jest w malenkich bitach, w kawaleczkach. Lecz wiedzcie, ze nawet jezeli tego nie spalimy, i tak nie mozemy wziac tego ze soba. Choc jest nas wielu, zbyt tego duzo, by dalo sie uniesc. To martwy ciezar i jesli nawet co sekunde plodzic bedziemy dziesiecioro dzieci, aby niosly w przyszlosc brzemie Cywilizacji, i tak nie dadza rady. Sa takie slabe i wciaz umieraja z glodu, rozpaczy, chorob tropikalnych; male, nedzne bachory - dlatego wszystkie je pozabijalam. Byc moze udalo sie wam zauwazyc, ze prawdziwa roznica miedzy nami a tymi z Doliny, owa wielka roznica, to wlasciwie mala rzecz: nie ma ich zbyt wiele. Czy to ja zabilam wszystkie dzieci? Sluchajcie, probowalam dac im czas, to naprawde wszystko. Nie moge dac im historii, nie wiem, jak to zrobic. Ale czas dac moge - to dar przyrodzony. Ja jedynie otworzylam puszke, ktora pozostawil mi Prometeusz. Wiedzialam dobrze, co z tego wyniknie, slyszalam o Grekach, co dary przynosza! Wiem, co to wojna i zaraza, i glod, i zaglada, zaiste, wiem; czyz nie jestem cora ludu, ktory zniewolil i wytrzebil ludnosc trzech kontynentow? Czyz nie jestem siostra Adolfa Hitlera oraz Anny Frank? Czyz nie jestem obywatelka kraju, ktory walczyl w pierwszej wojnie atomowej? Czyz przez cale swe zycie nie oddycham trucizna, czyz jej nie jem, nie pije, jak robak, ktory zyje i mnozy sie w gownie? Czy masz mnie za naiwna, moj bracie robaku - Czytelniku, ktory tez bierzesz udzial w zmowie? Przeciez dobrze wiedzialam, co kryje sie w puszce, ktora zostawil tu moj szwagier. Wyszlam za jego brata, Madrego po Szkodzie*, i domyslam sie, co jest na dnie puszki, skryte pod wojna, zaraza, glodem, zaglada i zima w Fimbul. Prometeusz, W Przod Patrzacy, Ognionosca, Wielki Cywilizator, nazwal to Nadzieja; w istocie, mam nadzieje, ze wiedzial, co robi. Jednak nawet jezeli puszka jest pusta, nie bede miec pretensji, chce tylko w niej znalezc troche miejsca i czasu. Czasu, by wyjrzec do przodu, czasu, by spojrzec za siebie, oraz miejsce - dosc miejsca, by rozejrzec sie wokol. O tak, miec duzo miejsca! By zmiescily sie w nim zwierzeta, ptaki, ryby, owady, drzewa, skaly, chmury, wiatr, grzmoty. Miejsca do zycia. Zaraz, zaraz, macie duzo czasu. No, dokad to, gdzie sie pali? Panie wladzo, moja zona rodzi na tylnym siedzeniu! Zaraz, zaraz, tylko bez takich. Nie ma pospiechu. Macie duzo czasu. No, prosze, macie, bierzcie go, jest wasz. *Mezem Pandory byi Epimeteusz, brat Prometeusza (przyp. dum.) MIASTO I CZAS Miasto Slowa kach, miasto, nie uzywano dla okreslenia spolecznosci miejskich ani w Dolinie, ani w dolinach sasiednich; wszystkie miasta, male czy duze, nazywano choum.Co prawda Mowikamien nazywa miasta Kondorow kach, tlumaczac ow termin z ich jezyka, ale zazwyczaj slowo to uzywane bylo tylko w zlozeniach: tavkach, Miasto Czlowieka, i yaivkach, Miasto Umyslu. Oba te okreslenia wymagaja wyjasnien. YAIVKACH: MIASTO UMYSLU Na calej planecie istnialo okolo jedenastu tysiecy baz, zajmowanych przez niezalezne, samowystarczalne, samoregulujace sie spolecznosci przyrzadow badz istot cybernetycznych - komputerow o mechanicznych przedluzeniach-efektorach. Owa siec wzajemnie polaczonych centrow tworzyla jeden byt - Miasto Umyslu.Slowo yaivkach oznaczalo zarowno same centra, jak i cala siec jako jednostke. Wiekszosc baz zajmowala niewielki obszar, mniej niz akr, jednakze kilka ogromnych Miast lezacych na pustyni pelnilo role stacji doswiadczalnych i osrodkow produkcyjnych lub miescilo akceleratory, lotniska i temu podobne instalacje. Wszystkie urzadzenia Miast ukryte byly pod ziemia i osloniete kopulami, ku niewatpliwej szkodzie najblizszego srodowiska; wciaz rosnaca ich liczbe lokalizowano zatem na innych planetach i cialach astronomicznych Ukladu Slonecznego, wewnatrz satelitow oraz w sondach kosmicznych, wedrujacych w przestrzeni miedzygwiezdnej. Wydaje sie, ze naczelnym zadaniem Miasta Umyslu bylo to, co stanowi zadanie kazdego osobnika i gatunku: zapewnienie sobie dalszego istnienia. A istnienie owo polegalo przede wszystkim na informacji. Taka dzialalnosc Miasta, jaka dawalo sie zaobserwowac, byla bez reszty poswiecona zbieraniu, przechowywaniu i zestawianiu danych, w tym zapisow dziejow populacji ludzkiej i cybernetycznej, siegajacych tak daleko wstecz, jak tylko pozwalal material oparty na archeologicznych i dokumentacyjnych znaleziskach. Byly tam opisy dziejow kazdej - archaicznej i obecnej - formy zycia na planecie; fizyczny opis swiata materialnego na wszystkich jego poziomach - od subatomowego poprzez chemiczny, biologiczny, atmosferyczny, astronomiczny po kosmiczny - sporzadzony w trybie historycznym, biezacym oraz przewidywanym; czysta matematyka; matematyczne modele i prognozy wyprowadzone z danych statystycznych; wyniki eksploracji oraz mapy wnetrza planety, glebin i powierzchni morz i kontynentow, innych cial w Ukladzie Slonecznym, nie wylaczajac Slonca, oraz wciaz rozszerzajacego sie obszaru najblizszej przestrzeni kosmicznej; rezultaty badan nad rozwojem technologii wspomagajacych zbieranie, przechowywanie i interpretacje danych, i wreszcie informacje sluzace ulepszaniu i ciaglemu zwiekszaniu mozliwosci i umiejetnosci sieci jako takiej - innymi slowy, swiadomej, samosterownej ewolucji. Wydaje sie, ze ta ewolucja przebiegala konsekwentnie w bezposredni, liniowy sposob. Niewatpliwie w interesie Miasta lezalo podtrzymywanie rozmaitych form i sposobow istnienia, skladajacych sie na istote informacji, ktora spelniala dla ich istnienia role informacyjna - przepraszam za tautologie, ale w tych okolicznosciach nie da sie jej uniknac. Wszystko bylo woda na mlyn Umyslu, a zatem nic nie niszczyli. Niczego tez nie wspierali - zdaje sie, ze w zaden sposob nie wplywali na zaden inny gatunek. Metale oraz inne surowce, niezbedne w ich fabrykach i doswiadczeniach technicznych, wydobywaly roboty na terenach skazonych lub na Ksiezycu i innych planetach. Eksploatacja ta byla tylez ostrozna, co wydajna. Miasto nie mialo stycznosci z zyciem roslinnym, ktore stanowilo dlan jedynie przedmiot obserwacji, zrodlo danych. Zwiazek z zyciem zwierzecym byl rownie ograniczony, podobnie kontakty z gatunkiem ludzkim, poza jednym wyjatkiem: komunikacja, dwustronna wymiana informacji. WUDUN: ZBIORNICE Koncowki komputerowe, kazda polaczona z najblizszym naziemnym lub satelitarnym Miastem, a za jego posrednictwem z niezmierzona siecia, miescily sie w siedzibach ludzkich spolecznosci na calym swiecie. Kazda osiadla zbiorowosc piecdziesieciu lub wiecej osob kwalifikowala sie, aby posiadac Zbiornice, ktora na prosbe spolecznosci instalowaly roboty Miasta, konserwowaly zas ekipy przegladowo-remontowe, skladajace sie z robotow i ludzi.Dolina mogla wystapic o osiem, a nawet dziesiec Zbiornic, jednak zadowolila sie jedna, w Wakwaha. Slowo Kesh oznaczajace Zbiornice brzmi wudun. Przez Zbiornice informacja szla w obie strony, jednakze jej charakter oraz ilosc zalezaly od strony ludzkiej. Miasta nie dostarczaly informacji nieproszone, same zas czasem o nia prosily, ale nigdy jej nie zadaly. Zbiornica w Wakwaha zostala zaprogramowana na rutynowe zadania, takie jak prognoza pogody, ostrzezenia przed naturalnymi kataklizmami, rozklad jazdy pociagow i niektore porady rolnicze. Informacja medyczna, instrukcje techniczne czy inne wiadomosci lub materialy, zamawiane przez pojedyncze osoby, przekazywane byly w uniwersalnym jezyku Miasta, TOK, ktorego nazwe w calej ksiazce zapisuje duzymi literami, aby odroznic ja od Kesh i innych ludzkich slow. Informacja, o ktora nikt nie prosil, nie byla dostarczana. Wszelkie poprawnie zamowione dane przesylano niezwlocznie, bez wzgledu na to, czy dotyczyly przepisu na jogurt czy tez ostatnich wynikow niebywale wyrafinowanej, niszczycielskiej broni, skonstruowanej przez samo Miasto w ramach jego nieustannych badan, pojmowanych jako cel poznawczy sam w sobie. Miasto ofiarowywalo ludziom swe dane absolutnie za darmo, bez ograniczen, w wyniku swego doskonale niemanipulacyjnego obiektywizmu. Jego rzadkie prosby o informacje, kierowane do ludzkiej spolecznosci, dotyczyly zwykle danych o takich dziedzinach, jak biezace mody w kunsztach zycia, przyklady garncarstwa i poezji, systemy pokrewienstwa, polityka i tym podobne kwestie, ktorych roboty i satelity obserwacyjne nie potrafily poznac bez ingerencji w obserwowany podmiot i ktore nie dawaly sie skwantyfikowac. W osiadlych ludzkich zbiorowosciach o ustalonych wzorcach wymiany miedzykulturowej, takich jak ludy Doliny Na, nauka poslugiwania sie komputerem byla czescia normalnego wyksztalcenia; w Dolinie wiazalo sie to przede wszystkim z nauka TOK. Pozytecznym skutkiem ubocznym tego stanu rzeczy stalo sie wykorzystanie TOK - zarowno mowionego, jak i wprowadzanego do komputerow - jako lingua franca o swiatowym zasiegu, jezyka kupcow, podroznikow i wszystkich ludzi, pragnacych porozumiewac sie z innymi bezposrednio lub za posrednictwem Zbiornic. W Dolinie ta konkretna korzysc z jezyka przycmila wrecz jego pierwotny cel, jednak kazdy, kto chcial pracowac z koncowka komputera, mogl na zyczenie uzupelnic swa wiedze. Komus, kto pragnal chocby w czesci posiasc nieskonczenie zlozone tajniki procesu wyszukiwania informacji, Miasto zapewnialo szkolenie na dowolnym poziomie, od prostych gier po wyzyny czystej matematyki i fizyki teoretycznej. Pamiec Miasta Umyslu byla niewyobrazalnie wielka; tkwila w niej nieskonczona wiedza, dostepna dla kazdego, kto umial do niej dotrzec - albowiem celem Umyslu bylo stworzenie calkowitego mentalnego modelu albo repliki Wszechswiata. Wszelako, podobnie jak we Wszechswiecie, pozostawal jeszcze problem zrozumienia. Ludzie, ktorych talenty sklanialy w te strone, mogli komunikacje z Miastem Umyslu uczynic istota swego zycia; mieszkali wowczas w Wakwaha i o okreslonych porach pracowali w Zbiornicy. Inni znow nic nie wiedzieli ani nie dbali o Zbiornice i Miasto. Dla wiekszosci ludzi Zbiornica pozostawala uzytecznym i niezbednym lacznikiem z niezbywalnymi, acz nie zawsze pozadanymi aspektami egzystencji, takimi jak trzesienia ziemi, pozary, obcokrajowcy i rozklad frachtow; Miasto Umyslu zas bylo jedynie jednym z niezliczonych bytow w swiecie, powiazanych wzajemnie niczym las, mrowisko lub gwiazdy. Jezeli ludzie z Doliny uwazali Miasto Umyslu za rzecz oczywista, "naturalna", jak powiedzielibysmy dzisiaj, to Miasto ze swej strony wydawalo sie wiedziec, iz bierze swoj pradawny poczatek z wytworow ludzkiej reki; swiadomosc ta wyrazala sie w slowie z jezyka TOK, uzywanym przezen dla okreslenia ludzkosci i jej czlonkow, i tlumaczacym sie jako "tworzyciele". Rowniez fakt, ze Miasto zajmowalo sie konserwacja Zbiornic, zdaje sie swiadczyc o tym, iz postrzegalo ludzkosc jako sobie pokrewna w umiejetnosci myslenia, tworzenia jezyka i matematyki; jako prymitywnego przodka, krewnego z bocznej lub uposledzonej linii, ktory jednakze zostal daleko w tyle w Pochodzie Umyslu. Oczywiscie, w takim zalozeniu ewolucyjnej wyzszosci nie bylo sladu etycznego lub emocjonalnego zabarwienia. Bylo to scisle racjonalne zalozenie poczynione przez byt, ktory sam byl scisle racjonalny, a ponadto kilkakrotnie wiekszy od Ukladu Slonecznego i na dodatek niesmiertelny. Rozwazni i wyksztalceni ludzie z Doliny rozumieli, jakie to nieprzebrane skarby stawia do ich dyspozycji Miasto Umyslu, nie byli jednak sklonni rozwazac ludzkiego istnienia w terminach informacji czy komunikacji, nie widzieli tez inteligentnych smiertelnikow jako srodka do celow niesmiertelnej inteligencji. Ich zdaniem oba gatunki rozeszly sie do tego stopnia, ze rywalizacja miedzy nimi byla niemozliwa, wspolpraca - ograniczona, rozwazania zas o wyzszosci czy nizszosci - pozbawione podstaw. "Wolnosc Miasta jest odwroceniem naszej wolnosci"- mawiala Archiwistka Wakwaha, rozwazajac te sprawe. "Miasto strzeze; strzeze umarlego. Gdy potrzebujemy tego, co umarlo, siegamy do Pamieci. Umarle nie ma ciala, nie zajmuje miejsca ani czasu. Przechowujemy w bibliotekach ciezkie, duze przedmioty, ktore kradna czas. Kiedy umieraja, wyjmujemy je i Miasto je zabiera, jesli chce. I zabiera je zawsze. To znakomity uklad". TAVKACH: MIASTO LUDZKOSCI Slowo to mozna przelozyc jako "cywilizacja" albo "historia".Historyczny okres istnienia ludzkosci, ktory w roznych czesciach swiata trwal kilka tysiecy lat, poczynajac od epoki neolitu - z wykluczeniem prehistorii i "kultur prymitywnych" - wydaje sie odpowiadac temu, co w jezyku Kesh okresla sie zwrotami "zewnetrzny czas", "kiedy zyli na zewnatrz swiata" oraz "Miasto Czlowieka". Bardzo trudno byc pewnym jakichkolwiek znaczen, gdy ma sie do czynienia z jezykiem i sposobem myslenia, w ktorym nie istnieje rozroznienie miedzy historia ludzka i naturalna, miedzy obiektywnym i subiektywnym faktem i postrzeganiem; w ktorym ani chronologiczne, ani przyczynowe nastepstwo zdarzen nie jest uwazane za adekwatne odzwierciedlenie rzeczywistosci; w ktorym czas i przestrzen sa tak splatane, ze nigdy nie wiadomo, czy mowa o okresie czy o obszarze. Mam jednak wrazenie, iz czasy w ktorych zyjemy, nasza cywilizacja - cywilizacja, jaka znamy - w Dolinie wydawala sie odleglym regionem, odlaczonym od wspolnoty, od ciaglosci ludzko/zwierzeco/ziemnej egzystencji - rodzajem polwyspu, sterczacego z glownego ladu, gesto zabudowanego, silnie zaludnionego, pograzonego w mroku i bardzo, bardzo dalekiego. Granic tego okreso-obszaru, Miasta Czlowieka, nie wyznaczaly daty; liniowa chronologie pozostawiano Pamieci Miasta Umyslu. W rzeczy samej, o Miescie Umyslu, sieci komputerowej i samych Zbiornicach mowiono jako o bedacych "na zewnatrz swiata" - istniejacych w tym samym czaso-regionie lub trybie jak Miasto Czlowieka, cywilizacja. Atoli zwiazek miedzy Miastem i Dolina nie jestjasny; jak przemieszczano sie z "zewnatrz" swiata do "wewnatrz" i z powrotem? Byli swiadomi owej nieciaglosci, luki, braku polaczenia, postrzegajac ja jako konieczna i istotna. W istocie - aczkolwiek nie jestem tego pewna - mogli postrzegac te luke jako najwazniejsza dla siebie rzecz w tym, co dla nas stanowi cywilizacje i historie; te luke, pekniecie, przerwe, wywrot na nice, przewrot z zewnatrz do srodka, ze srodka na zewnatrz. To wlasnie jest zawias. Ponizej zamieszczam kilka prob dokonania takiego odwrocenia, skoku przez pekniecie. Poproszona o utwor, ktory mowilby o Miescie Czlowieka, Archiwistka Biblioteki Wakwaha dala mi opowiesc o nazwie "Dziura w powietrzu", zas rzeczniczka Obsydianu w Chumo opowiedziala "Duzego i malego" jako przyklad "historii o czasie zewnetrznym i wewnetrznym". Po nich nastepuje opis moich wysilkow, aby poznac to, co nazwalibysmy historia Doliny. Nie moge powiedziec, by proby te byly calkiem bezowocne, choc jest troche tak, jakbym idac po pomidor wrocila z pomarancza. Skladaja sie na nie opowiesci o poczatkach oraz rozdzial pod tytulem "Czas w Dolinie". Dziura w powietrzu Jakis czas temu byl sobie czlowiek, ktory w Gorach Swiatla, wysoko przy Dolinie Przejscia, znalazl dziure w powietrzu. Otoczyl ja szalasem z tyczek, aby wiatr jej nie zdmuchnal ani nie przesunal, a potem zmowil heya i wszedl do srodka. Przez dziure wyszedl na zewnetrzny swiat. Z poczatku nie wiedzial, gdzie jest: wszystko wydalo mu sie takie samo, rozpoznal skaly i szczyty, ktore otaczaly Doline Przejscia, ale powietrze pachnialo inaczej i mialo inny kolor, a kiedy sie przyjrzal drzewom, zobaczyl, ze tez sa inne, a szalas, ktory zbudowal, zniknal. A wiec zbudowal drugi, a potem ruszyl w dol, na poludniowy zachod, ku wybrzezom Wewnetrznego Morza. Najpierw zobaczyl to, czego nie widzial: nie widzial wody. Mial przed soba wielka doline bez wody, pokryta murami, dachami, drogami, murami, dachami, drogami, murami, dachami, drogami -jak okiem siegnac. Tam gdzie kanion Rzeki Przejscia skreca na poludnie, natrafil na wielka droge i po pierwsze przydarzylo mu sie to, ze zostal zabity. Czterokolowa maszyna uderzyla go z wielka predkoscia, przejechala po nim i odjechala. Byl troche na zewnatrz swiata, a troche wciaz w srodku, wiec chociaz umarl, mogl sie jeszcze podniesc; mogl umrzec dziewiec razy, tak powiadaja. Wstal z martwych i kolejna maszyna uderzyla go i przejechala kolami. Umarl, wstal i znow uderzyla go maszyna. Zostal zabity trzy razy, zanim udalo mu sie zejsc z tej drogi. Droga pokryta byla cuchnaca krwia i tluszczem, i miesem, i futrem, i pierzem. Smierdziala. Na wysokich, przydroznych zoltych sosnach siedzialy jastrzebie i czekaly, az maszyny przestana jechac, aby zjesc to, co zostalo zabite. Ale maszyny jezdzily bez przerwy, tam i z powrotem, tam i z powrotem, smigaly tam i z powrotem, glosno warczac. Wsrod sosen w poblizu tej drogi stalo kilka domow i czlowiek z Rzeki Przejscia skierowal sie ku jednemu z nich. Szedl bardzo ostroznie; bal sie tego, co moze zobaczyc. Na podworku nikt sie nie ruszal. Cicho i powoli zblizyl sie do okna i ujrzal w srodku to, czego tak sie obawial; ludzie w tym domu patrzyli nan znad kregoslupow, ponad lopatkami. Stal bez ruchu, nie wiedzac, co dalej robic, i po jakims czasie zobaczyl, ze patrza przez niego na wylot. Nie widzieli nic, co chocby czesciowo nalezalo do wewnetrznego swiata. Wydawalo mu sie, ze czasem ktores z nich spostrzegalo cos katem oka, ale nie pojmowalo, co widzi i znow odwracalo glowe. Pomyslal, ze jesli bedzie ostrozny, nie ma powodu sie lekac i po jakims czasie wszedl do domu. Ludzie z glowami do tylu usiedli do posilku przy duzym stole. Patrzac jak jedza, doznal uczucia wielkiego glodu i poszedl do kuchni szukac pozywienia. Kuchnia byla pelna pudelek, a te pudelka - innych pudelek. Wreszcie znalazl jedzenie. Sprobowal go i natychmiast wyplul; bylo zatrute. Sprobowal czegos innego i jeszcze czegos, ale wszystko bylo zatrute - ludzie z glowami do tylu jedli zatruta zywnosc z misek z czystej miedzi, jedli i rozmawiali, i wszyscy siedzieli przy stole z przekreconymi do tylu glowami. Wyszedl na podworko i znalazl owocujaca jablon, ale gdy ugryzl jablko, smakowalo jak blacha, jak siny kamien. Jego skorka tez byla zatruta. Wrocil do srodka i sluchal, co mowia ludzie z glowami do tylu. Wydawalo mu sie, ze powtarzaja: "Zabic ludzi! Zabic ludzi!" (dushe ushud, dushe ushud) - taki byl dzwiek ich slow. Po jedzeniu mezczyzni z glowami do tylu wyszli na dwor niosac strzelby i palac tyton. Kobiety z glowami do tylu zebraly sie w kuchni i palily konopie indyjskie. Czlowiek z Rzeki Przejscia poszedl sladem mezczyzn. Pomyslal, ze moze ida polowac, bo przedtem mowili "zabic", i moze wreszcie zje cos swiezego. Ale na tych wzgorzach nie mieszkal prawie nikt oprocz ludzi z glowami do tylu, a jesli byl tu ktos inny, to albo sie schowal, albo juz przeszedl do wnetrza swiata. Jedynymi osobami, jakie dostrzegl, byly rosliny, kilka much i jeden jastrzab. Ludzie z glowami do tylu tez go zobaczyli i strzelili do niego, ale chybili i poszli dalej, palac tyton. Powietrze wokol nich bylo coraz gestsze od dymu. Czlowiek z Rzeki Przejscia zaniepokoil sie; pomyslal, ze ci ludzie moze prowadza wojne. Do tego nie chcial sie mieszac, wiec zostawil ich i poszedl w dol stoku, trzymajac sie z dala od drogi, na ktorej zostal zabity. Im dalej szedl, tym gestszy stawal sie dym; pomyslal, ze pewnie gdzies pali sie las. Dotarl do skraju innej, jeszcze szerszej drogi, po ktorej jak okiem siegnac pedzily halasliwe maszyny, pod gore, ku wyzynom, i w dol, tam gdzie slonce zachodzilo w doline, wypelniona po brzegi murami i dachami. Wszystko na tej drodze bylo martwe. Powietrze wokol stalo geste i zolte, wiec czlowiek wciaz sie rozgladal, czy nie ma gdzies pozaru, ale bylo takie przez caly czas, kiedy znajdowal sie na zewnatrz swiata. Schodzil w dol miedzy mury i dachy, domy i drogi; szedl i szedl, i nie mogl dotrzec do konca. Do konca nigdy nie doszedl. We wszystkich tych domach mieszkali ludzie z glowami do tylu. W uszach mieli przewody elektryczne, ale byli glusi, dzien i noc palili tyton i ciagle prowadzili wojne. Probowal wyrwac sie z tej wojny idac dalej, ale toczyla sie wszedzie, gdzie mieszkali, a mieszkali wszedzie. Widzial, jak sie kryja i zabijaja nawzajem; czasem plonely cale kilometry domow. Ale tych ludzi bylo tylu, ze ich domom nie bylo konca. Czlowiek z Rzeki Przejscia nauczyl sie jesc niektore z ich potraw i zyl z kradziezy; chodzil i chodzil ulicami, szukajac miedzy domami ludzi z wewnetrznego swiata; sadzil, ze jacys musza tu byc. Szedl wiec i spiewal, aby go uslyszeli, ale nikt go nie slyszal ani nie widzial az do dnia, gdy zawrocil, aby znow odejsc w gory. Byl chory od ich jedzenia i od wdychania dymu i czul, ze chyba umiera, nie na zewnatrz siebie, lecz w srodku, a wiec chcial wrocic do domu, do Rzeki Przejscia. I wlasnie wtedy, gdy zawracal na ulicy, padl na niego wzrok kobiety, ktora go zobaczyla. Spojrzal na nia i zobaczyl, ze patrzy na niego nad swoimi piersiami. Tak sie ucieszyl, ze widzi kobiete z glowa we wlasciwa strone, ze wyciagnawszy rece pobiegl ku niej miedzy maszyny i wysokie domy. Odwrocila sie wtedy i uciekla. Zlekla sie go. Dlugo biegal wsrod wysokich domow i wolal, i szukal jej, ale nie znalazl. Schowala sie przed nim. Poszedl wiec z powrotem ulicami az do wielkiej drogi, prowadzacej w gory. Prawie martwy minal ostatnie domy, wszedl w kraine granitu i zaczal wspinac sie dolina Rzeki Przejscia. Rzeka bardzo sie zwezila, prawie wyschla, nie mogl zrozumiec, dlaczego tak jest. Niebawem z granitowych szczytow nadlecialy jastrzebie, zatoczyly nad nim krag i przemowily: -Umieramy z glodu. Nie ma tu nic do jedzenia. Poloz sie, badz martwy, badz pozywieniem, a zabierzemy cie z powrotem do wewnatrz swiata. -Znam inna droge - powiedzial im. Ale gdy wrocil do miejsca, gdzie zbudowal szalas, oslaniajacy dziure w powietrzu, nic tam nie bylo. Ludzie z glowami do tylu przegrodzili tama Rzeke Przejscia w najwezszym miejscu kanionu. W Dolinie Przejscia wszystko bylo pod woda, pod woda byly drzewa i skaly, pod woda bylo miejsce, gdzie znajdowala sie dziura w powietrzu. Woda miala pomaranczowa barwe i pachniala kwasem. Nie bylo w niej ryb, a wokol staly olbrzymie domy bez okien. Ta rzeka, Rzeka Przejscia, byla jego rzeka. Znal jej zrodla. To byla jego dolina. Gdy ujrzal, ze te miejsca w jego sercu sa zniszczone, ze umarly, poczul wielki bol. Siedzial na bialych skalach i lkal z cierpienia. Bolalo go serce, a glowa nie chciala juz odmierzac czasu. Jastrzebie znow sie zjawily i usiadly na glazach w poblizu. -Daj nam siebie - mowily. Umieramy z glodu. Wydalo mu sie, ze tak bedzie dobrze, wiec polozyl sie w sloncu na skale i wkrotce umarl. Wrocil do siebie w pierwszym szalasie, ktory zbudowal; byl bardzo slaby i chory, i w ogole nie mogl sie ruszac. Dzien pozniej przechodzili tamtedy ludzie z jego miasta. Zawolal ich. Przyniesli mu do picia wode z Rzeki Przejscia i przyprowadzili jego rodzine. Zyl jeszcze kilka dni; opowiedzial, co robil i widzial, i slyszal na zewnatrz swiata, a potem calkiem umarl. Umarl z trucizny i zalu. Nikt nie chcial juz wchodzic do dziury w powietrzu. Rozebrali szalas z tyczek i pozwolili, by porwal ja wiatr. Duzy i Maly Jego nasieniem byly gwiazdy; tak powiadaja. Byl naprawde wielki, tak wielki, ze wypelnial caly swiat na zewnatrz swiata, wszystko, co jest. Nie bylo tam juz miejsca na nic innego. Z zewnatrz widzial wnetrze swiata i bardzo chcial w nie wejsc, zaplodnic je soba, a moze chcial je pozrec, miec wewnatrz siebie. Ale nie mogl do niego dotrzec, widzial je tylko tylem, zrobil wiec Malego i wyslal go do wnetrza swiata. Tyle ze zrobil go z glowa do tylu. Maly przeszedl do wewnatrz, ale dlugo nie zabawil, od razu wrocil, narzekajac. -Nie podoba mi sie tam - powtarzal. Wtedy Duzy go uspil i gdy ow spal, zrobil z gliny, z czerwonej adoby, rzecz w ksztalcie kobiety; tak powiadaja. Byla tak podobna do kobiety, ze Maly dal sie nabrac, gdy sie obudzil. Duzy powiedzial wowczas: -No, to idzcie i mnozcie sie. I Maly zabral te rzecz i wrocil do wnetrza swiata. Tam ja pieprzyl, a ona tworzylajego kopie. Robil to dotad, az bylo go tylu, co komarow nad Rzeka Bagien, co pajakow w sierpniu, a nawet wiecej, wiecej niz czegokolwiek, moze z wyjatkiem ziarenek piasku. Ale niewazne, ilu go bylo - i tak nie podobalo mu sie wewnatrz swiata. Bal sie. Nie czul sie tam u siebie, nie mial matki, tylko ojca; zabijal zatem wszystko, czego sie bal. Scinal kazde napotkane drzewo, strzelal do wszystkich dostrzezonych zwierzat, wojowal ze wszystkimi. Robil strzelby do zabijania much i kule do zabijania pchel. Bal sie gor, wiec robil zgniatacze, by je splaszczyc, bal sie dolin i robil sypacze, by je wypelnic, bal sie trawy, wiec ja palil i kladl kamienie, gdziekolwiek rosla. Wody bal sie naprawde, bo woda jest, jaka jest. Probowal zuzyc ja cala, zasypac zrodla, postawic tamy, wykopac studnie. Ale kto pije, ten sika; woda wraca na ziemie, morze powieksza sie niczym pustynia. Wiec Maly zatrul morze i wszystkie ryby umarly. Wszystko juz umieralo, wszyscy byli zatruci. Trujace byly nawet chmury. Ten smrod zatrutych rzeczy, martwych rzeczy, martwych ludzi, ten smrod byl bardzo silny i dotarl na zewnatrz swiata. Dotarl tam i wypelnil kazdy kat. Ten smrod wypelnil nos Duzego, ktory powiedzial: -Tamten swiat, to samo zepsucie! I odwrocil sie i odszedl, calkiem na zewnatrz, zniknal zupelnie. Nie mial juz nic wspolnego z niczym. Lecz kiedy odszedl, zostalo troche miejsca. I z tego miejsca wyszedl jastrzab, i wyszla z niego mucha, i weszacy kojot. Wywachali caly ten smrod umierania, ci zjadacze smierci. Aaach! Zaczeli przemykac sie nocami do swiata. Kondor i jastrzab, i kruk, i wrona, i kojot, i pies, i mucha, i robak, i glista - wszystkie przeszly, skradajac sie, kluczac, i jadly umarlych. Braly umarle mieso do ust i polykaly je. Czynily zen pozywienie. Oprocz nich bylo tam troche ludzkich osob. Moze ci ludzie byli tam od poczatku, w ukryciu. Przegrali te wojne; slabi, brudni, glodni ludzie bez znaczenia. Przynajmniej niektorzy musieli zrodzic sie z matek - byly wsrod nich kobiety. Byli tak glodni, ze nie bali sie jesc lajna z psami i padliny z sepami. Nie bali sie, zbyt zapadli sie w siebie, zbyt gleboko. Ale bylo im zimno - glodno i zimno. Klecili wiec domy ze smieci i kosci, a w domach palili koscmi w ogniskach i prosili kojoty, aby im pomogly, prosili je o pomoc. I przyszedl kojot. Tam, gdzie przeszedl, stalo sie pustkowie, kopal kaniony i sral gorami. Pod skrzydlem jastrzebia wyrosl las; zrodlo trysnelo, gdzie robak ryl w ziemi. Rzeczy trwaly i ludzie trwali. Tylko Maly nie przetrwal; umarl. Umarl ze strachu. UWAGA O LUDZIACH Z GLOWAMIDO TYLU Najstraszliwszym strachem w Dolinie byla istota ludzka z glowa przekrecona do tylu. Glowy do Tylu zaludnialy opowiesci 0 upiorach; w popularnych bajkach czaily sie na skazonych ziemiach i na brzegach zanieczyszczonych wod. Dziecko, ktoremu chocby wydalo sie, ze zobaczylo jedna z nich, uciekalo z krzykiem do lasu - i nie bez powodu, gdyz najokropniejszym z Bialych Blaznow Slonca byl niesamowicie wysoki, chudy, milczacy Krzywoszyj, ktory chodzil do tylu, a patrzyl do przodu. Gdy w sformalizowanym dramacie jakas postac spojrzala nagle przez ramie, juz to samo stanowilo zla wrozbe. Szacunkiem darzono sowy za ich domniemana umiejetnosc niwelowania zlowrogiego wplywu Glow do Tylu, byc moze dlatego wlasnie, ze sowy posiadaja te sama zdolnosc patrzenia wprost za siebie.Wydaje sie, ze owe postaci z podan i przesadow sa udoslownieniem pewnej metafory. W okolicach Doliny Na, zwlaszcza bezposrednio na poludniu 1 wschodzie, zaszly niewiele wczesniej wydarzenia na skale geologiczna: trzesienia ziemi, przemieszczenia wzdluz uskokow, gigantyczne osuniecia i lokalne wypietrzenia terenu, wskutek ktorych wiekszosc obszaru znanego nam jako Wielka Dolina Kalifornijska zamienila sie w plytkie morze lub slone bagno, Zatoka Kalifornijska zas siegnela Arizony i Newady. Niemniej nawet tak rozlegle zmiany nie zmiotly z powierzchni ziemi wszystkich pozostalosci przeszlych ludzkich dzialan i nie do konca zniszczyly slady cywilizacji. Wedlug pojmowania ludow z Doliny takie dzialania, jakich slady widzieli i odczuwali w swoim swiecie - trwale spustoszenie ogromnych polaci ziemi poprzez uaktywnienie promieniotworczych lub toksycznych substancji, trwale uszkodzenia genetyczne, ktore najbardziej bolesnie objawialy sie w postaci nieplodnosci, martwych urodzen i chorob wrodzonych - nie mogly nie byc celowe. Istoty ludzkie, ich zdaniem, nie robily nic przypadkowo. Ludziom przypadki mogly sie przydarzac, lecz za to, co robili, byli odpowiedzialni. A zatem rzeczy, ktore ludzie uczynili swiatu, musialy byc swiadomymi, celowymi aktami zla, konsekwencjami niewlasciwego rozumienia, strachu czy chciwosci. Ci, ktorzy mogli zrobic cos takiego, czynili zlo z rozmyslem. Mieli zle przytwierdzone glowy. Poczatki CZTERY POCZATKI (Zapisane wedlug opowiadania Bednarza z Czerwonej Adoby w Ounmalin.) Jak moglo sie zaczac raz tylko? To nie mialoby sensu. Sprawy musialy sie konczyc i ponownie zaczynac, aby wszystko nadal sie rozwijalo, podobnie jak rozne ludy zyja i umieraja - wszystkie ludy, takze gwiazdy.Moj wuj mowil nam w heyimas, ze wiemy o czterech przypadkach, kiedy swiat sie skonczyl. Nie znamy ich jednak zbyt dobrze, gdyz trudno jest poznac te sprawy. Za pierwszym razem, powiadal, nie bylo tu ludzkich osob, tylko rosliny, ryby oraz osoby pelzajace i chodzace na czterech, szesciu i osmiu nogach. Byl to czas, gdy z nieba spadaly kule ognia, ogromne meteoryty w wielkiej liczbie, i wzniecaly pozary na calym swiecie. Powietrze bylo zepsute, a dym tak gesty, ze nie przechodzilo przezen swiatlo slonca i prawie wszyscy umarli. Pozniej bardzo dlugo bylo zimno, ale ci, ktorzy przetrwali, nauczyli sie zyc w tym zimnie. I zjawili sie na swiecie dwunodzy ludzie - wlasnie wtedy, podczas zimna, gdy w dolinach zalegal lod od gor po samo morze. Deszcze meteorytow pod koniec pory suchej, Spadajace Gwiazdy Pumy, sa przypomnieniem tamtych czasow. Pozniej bylo coraz cieplej i cieplej, az wreszcie zrobilo sie za goraco. Powstalo za duzo wulkanow, caly lod sie stopil i morza staly sie glebsze. Z chmur nad morzami wciaz padaly deszcze, trwaly nieustanne powodzie, az w koncu wszedzie rozlalo sie morze, z ktorego sterczaly tylko szczyty gor; ziemie pokryly wielkie blota, zalewane przyplywem, zrodla takze znalazly sie pod woda. Wtedy umarli prawie wszyscy na stalym ladzie, tylko na bagnach niektore ludy przezyly, pijac deszcz, jedzac robaki i skorupiaki. Przypomnieniem owych czasow jest tecza, most lsniacego ludu. Potem wszystko wyschlo i tak trwalo przez jakis czas; niestety, na ziemi zostaly tylko dwie ludzkie osoby, brat i siostra. Pochodzili z tego samego Domu, ale uprawiali seks, z ktorego poczeli sie zepsuci ludzie. Wariaci, chcieli stworzyc swiat, ale umieli tylko sprawic, ze znow sie skonczyl, tylko powielac to, co zaszlo wczesniej. Ich czyny staly sie przyczyna pozarow, dymow i zlego powietrza, a potem lodu, chmur i zimna, i smierci wszystkich wokol. Oni sami tez zmarli. Przypomnieniem tych czasow sa miejsca, gdzie nikt nie chodzi. Kiedy zrobilo sie lepiej, ludzie zaczeli wracac; nieliczni, gdyz swiat byl bardzo chory. Wszyscy chorowali, nie mogly ich uleczyc spiewy i sprowadzenia; chorowaly rosliny i zwierzeta, chorowali ludzie i wszystko, co rosnie; nawet skaly, nawet ziemia byla chora. Ksiezyc pociemnial jak spalony papier, a slonce bylo jak dzisiejszy ksiezyc. Czas nastal mroczny i zimny, nic nie rodzilo sie dobre. Ale kiedys cos tutaj uroslo, cos ladnego, a potem cos malego wzeszlo gdzie indziej. Wszystko zaczelo rosnac wlasciwie. Ze skal znow wyplynela czysta woda. Wrocili ludzie; nadal wracaja, tak mowil moj wujek. Byl tu rzecznikiem Czerwonej Adoby, uczonym, ktory wiele czasu spedzil na studiach w Wakwaha. LUDZIE CZERWONEJ CEGLY (TLapis rozmowy z Dajaca z Zoltej Adoby w Chukulmas.) Ludzi, ktorzy mieszkali tu dawno temu, nazywamy Ludzmi Czerwonej Cegly. Budowali mury z waskich, twardych, dobrze wypalonych cegiel w kolorze ciemnej czerwieni. Prawidlowo przechowywane pod ziemia, cegly takie sa bardzo trwale; z nich po czesci zbudowane sa dwa tutejsze heyimas, Serpentyn i Zolta Adoba; uzyto ich rowniez do ozdoby Wiezy. Slady Ludzi Czerwonej Cegly mozna oczywiscie znalezc w pamieci Zbiornicy, lecz niewielu zadalo sobie trud ich odszukania. Trudno byloby odnalezc w nich sens; Umysl Miasta sadzi, ze sens sie pojawia, gdy odczyta sie pismo lub przekaze wiadomosc, ale my nie myslimy w ten sposob. Tak czy inaczej, zdobywanie wiedzy o tych ludziach przypominaloby plakanie w ocean; natomiast uzycie ich cegiel w naszych budynkach dostarcza umyslowi wiele satysfakcji.Probuje przywolac na mysl, czego nas uczono o Ludziach Czerwonej Cegly. Zanim Morze Wewnetrzne wypelnila woda, zyli na wybrzezu i w glebi ladu, do nich tez musialy nalezec niektore zatopione miasta. Wydaje mi sie, ze kol nie uzywali, ale budowali skomplikowane instrumenty muzyczne. Istnieje w Pamieci zapis ich muzyki; w naszym miescie mieszka kompozytor, Takulkunno, ktory studiowal ja i wykorzystal w swych utworach, podobnie jak budowniczowie uzyli ich cegiel. Co to znaczy plakac do oceanu? No wiesz, dodawac cos tam, gdzie nie jest potrzebne, albo kiedy potrzeba tego tak wiele, ze nawet nie ma sensu probowac - tylko siasc i plakac. WSZYSTKIEMU WINNY JEST KOJOT (Zapisany przebieg udramatyzowanego wakwa "KwiatFasoli".) Pieciu Ludzi pyta:-Skad pochodzimy? Jak tu przyszlismy? Stary Medrzec odpowiada: -Z umyslu Wiecznosci! Z mysli Swietej Mysli! Pieciu Ludzi rzuca wen fasola i wola: -Skad pochodzimy? Jak tu przyszlismy? Stara Gadula odpowiada: -Z poczatkow Ziemi! W nasieniu, w jaju, w lonach wszystkich zwierzat powstawaliscie, dojrzewaliscie, zisciliscie sie! Pieciu Ludzi rzuca w nia fasola i wola: -Skad pochodzimy? Jak tu przyszlismy? Kojot odpowiada: -Z zachodu przyszliscie, z zachodu, z Altaju Inguszow, zza oceanu, idac, tanczac przyszliscie. Pieciu Ludzi mowi: -Jakie to szczescie, ze dotarlismy tu, do Doliny! Kojot powiada: -Idzcie stad,' idzcie, rzuccie sie w ocean. Czemuz o was w ogole pomyslalem! Czemu sie z wami w ogole zgodzilem! Czemuscie nie zostawili mej ziemi w spokoju! Pieciu Ludzi rzuca wen fasola, odpedza go i wola: -Kojot, kojot, sypia ze swa babka! Kojot kradnie kury i ma kleszcze w dupie! Czas w Dolinie - Wiele juz czasu zyjecie w Dolinie? -Caly czas. Ale wyglada na zdziwiona, jest troche niepewna odpowiedzi, bowiem pytanie brzmi dziwnie. Nikt nie pytalby: Jak dlugo ryby zyja w rzece? Jak dlugo trawa rosnie na wzgorzach?", oczekujac dokladnej odpowiedzi - daty, liczby lat... A moze jednak. Moze ja bym oczekiwala, i nie bez racji. W koncu ryby zyja w rzece dopiero od chwili, gdy zgodnie ze znanym przebiegiem ewolucji w ogole istnieja ryby. A wiekszosc traw na wzgorzach nie rosla tu przed Anno Domini 1759, gdy do Kalifornii przybyli Hiszpanie zasiac tu swoj owies. Kobieta z Doliny nie jest calkiem nieswiadoma tego sposobu myslenia, zadawania pytan, odpowiadania. Wszelako pozytek z pytania i prawdziwosc odpowiedzi moga sie jej wydac wzgledne i wcale nie oczywiste. Gdybysmy sie uparli przy datach i epokach, moglaby powiedziec: "Mowicie tylko o poczatkach i koncach, o zrodlach i ujsciach, ale nigdy nie mowicie o rzece". Opowiesc winna miec poczatek, srodek i koniec, mawial Arystoteles, i nikt jeszcze nie udowodnil, ze nie mial racji; to zas, co nie ma poczatku ani konca, jeno srodek, nie jest ani opowiescia ani historia. Czym zatem jest? Wszechswiat siedemnastowiecznej Europy zaczal sie 4400 lat wczesniej na Bliskim Wschodzie; wszechswiat dwudziestowiecznej Ameryki Polnocnej zaczal sie calkiem gdzie indziej, Wielkim Wybuchem 24 miliardy lat temu; i STALO SIE SWIATLO, i oba z nich sie skoncza - to logiczne; jeden w ryku trab Sadu Ostatecznego, drugi w rzadkiej, czarnej, zimnej, entropijnej zupie. Inne czasy i miejsca moga zaczynac sie i konczyc calkiem inaczej; aby poznac alternatywny poglad, wystarczy zajrzec do historii wszechswiata Hindusow. Poczatki i konce Doliny nie maja, rzecz jasna, nic wspolnego z tamtymi - wydaje sie zgola, ze nie ma ich wcale. Tutaj wszystko jest srodkiem. Ale przeciez maja swoj mit stworzenia, ksiege rodzaju? Alez tak, jak najbardziej. -Jak to sie stalo, ze w Dolinie zyja ludzie? -O, to przez Kojota - mowi. Siedzimy w nie znanym mi zbozu, w cieniu wielkiego debu, na niewielkim zboczu nad potokiem, tuz nad Zawiasem Sinshan. W miescie po prawej praca biegnie jak zwykle, lecz niezbyt pospiesznie - czasem gdzies stukna drzwi, uderzy mlotek, przemowi glos - lecz tu, w letnim sloncu, jest bardzo cicho. Na lewo, w zagajniku na lace, gdzie widac piec dachow heyimas, nikt w ogole sie nie rusza, oprocz jastrzebia Sinshan, ktory wysoko nad nami zawodzi swe melancholijne kiiir! kiiir! -A wiec, pewnego razu szedl sobie Kojot i nagle zobaczyl te rzecz na wodzie, na morzu, za cyplem Hidai. "Nigdy jeszcze nie widzialem nic takiego - pomyslal - nie podoba mi sie to", i zaczai rzucac kamieniami, aby to zatopic, zanim przyplynie do brzegu. Ale zblizalo sie coraz bardziej, nadplywalo z zachodu, blyszczalo w sloncu, sunac po wodzie. Kojot rzucal w to kamieniami i grudami ziemi. - Idz stad! Idz stad! - wolal. Jednak gdy doplynelo do linii przyboju, Kojot ujrzal, ze to ludzie, ludzkie osoby, trzymajace sie za rece i tanczace na wodzie. Stali na wodzie, zupelnie jak nartniki, i spiewali: - Hej! Przybywamy! - Kojot wciaz rzucal w nich kamieniami, a oni lapali je, polykali i nadal spiewali. Zaczeli tonac, przebijac skore wody, ale wowczas mineli juz przyboj i mielizne u Ujscia Na, gdzie woda jest plytka, i brodzac poszli w gore Rzeki. Bylo ich az piecioro i wszyscy szli w gore Rzeki. Kojot sie przerazil i bardzo rozgniewal. Pobiegl w Pasmo Polnocnowschodnie i wzniecil tam pozar lasu; pobiegl na Gore do Czystego Jeziora i zmusil wulkan do wybuchu; wrocil Grzbietem Poludniowozachodnim, znow podpalajac lasy, i zbiegl z plonacym ogonem do Plycizn Te posrodku Doliny, gdzie napotkal tych ludzi idacych pod gore. Szli teraz po dnie Rzeki. Przed nimi szalal pozar, popiol i dym, zar i mrok, dal straszliwy wiatr, pelen plonacych wegli. Palilo sie wszystko, a oni szli po dnie, po wodzie, bardzo wolno, pod gore, i spiewali: Hej, Kojocie, przybywamy! Wolales nas, wyspiewales, Kojocie, przybywamy! Wtedy Kojot rzekl: -Nie ma sensu sie z nimi klocic. Nakarmilem ich ziemia i kamieniem, i teraz juz sa tutejsi. Na pewno zaraz wyjda z rzeki na lad. Odchodze. Podwinal ogon i umknal w Pasmo Poludniowozachodnie, w gore kanionu Niedzwiedziego Potoku, na Gore Sinshan. Tam wlasnie poszedl. Gdy pozar wygasl, ludzie wyszli z Rzeki. Dlugo zywili sie skalami i ziemia, i popiolem, i koscmi, i weglem. Ale w koncu lasy odrosly, wiec zaczeli zbierac i sadzic, i wrocily zwierzeta, wiec zamieszkali razem. Tak przybyli tu ludzie. To sprawil Kojot. Ponad grzbietami wzgorz, po lewej, nad swietym miejscem, wznosi sie Gora Sinshan, dluga, masywna i niewzruszona; swiatlo popoludnia znaczy jej bok gleboka falda cienia. Nie pytajmy Ciern, czy wierzy w swa historie. Nie jestem pewna, co w jej jezyku - albo w moim wlasnym - oznacza slowo "wierzyc". Najlepiej po prostu podziekowac jej za opowiadanie. -To opowiesc Serpentynu - mowi. - Slyszalam ja w heyimas. W Blekitnej Glinie tez maja piosenke na ten temat, ktora spiewaja, gdy ida w gore Rzeki wracajac z Podrozy Soli. W Czerwonej Adobie jest niezla opowiesc o ludziach wylatujacych z wulkanu. Popros Czerwona Sliwke, aby ci ja dala. Tak tez robimy. Troche czasu mija, zanim udaje sie nam dowiedziec, gdzie mieszka Czerwona Sliwka, ktorej jednak nie ma w Domu Pieciu Ognisk. -Sadze, ze babcia jest w heyimas - mowi jej wnuczka; uzywa "sadzic" w jej i naszym sensie tego slowa, oznaczajacym niepewnosc lub niechec do wyrazania sie dokladnie. Proponuje, abysmy zaszly do nich wieczorem. Kiedy przychodzimy, stara kobieta luska fasole na balkonie. -Upilam sie wczoraj - mowi z blyskiem w oku i przelotnym, tajemnym usmieszkiem satysfakcji, ktora sie z nami nie dzieli. Jest mala, okragla, pomarszczona, imponujaca. Gdy wreszcie prosimy ja o opowiesc, okazuje sie, ze tym tez nie zamierza sie dzielic. -Chyba nie chcecie sluchac tych staroci - mowi. Alez tak, bardzo chcemy. Jest niewatpliwie rozczarowana, spodziewala sie po nas wiecej. -Kazdy potrafi powiedziec historie - mowi. Kladzie nacisk na slowo powiedziec, w sensie "powtarzac, recytowac". Dlugonoga, pogodna Ciern, ktora zawsze czuje sie za nas odpowiedzialna, odzywa sie tonem na pograniczu szacunku i poblazliwosci: -Alez oni chca posluchac, co ty powiesz, Czerwona Sliwko. Teraz slowo "powiedziec" uzyte zostalo w sensie "mowic, opowiadac", i sugeruje tworzenie, wymyslanie. Ciern jednak kladzie nacisk na "ty". Czy wiec to mit, opowiesc, mamy uslyszec od Czerwonej Sliwki, czy tez wytwor jej wlasnej fantazji? A moze kombinacje wszystkich trzech? Nie ma sposobu, aby sie upewnic. Najwyrazniej jest troche prozna i byc moze Ciern tylko jej pochlebia, ale jesli historia jest jej wlasna - otrzymana w darze lub wymyslona - to proszac, aby nam ja dala, zadamy niemalej grzecznosci. Niepewnie wyciagamy magnetofon, zamierzajac zapewnic ja, ze nie skorzystamy z niego bez jej zgody, ale gdy go dostrzega, cale jej zachowanie sie zmienia. -No, coz - mowi. - Okropnie boli mnie glowa, nie moge mowic glosno, bo od tego boli jeszcze bardziej. Musicie blizej przysunac te maszyne. Juz dawno sie tak nie upilam. Pien mowi, ze spiewalam tak glosno, ze slyszal mnie az na gorze. Pewnie dlatego tak zachryplam. No, wiec chcieliscie uslyszec historie o tym, skad wzieli sie ludzie? Czy to urzadzenie juz dziala? Historia mowi, ze ludzie wylecieli, kiedy wybuchl wulkan. Widzieliscie mozaike w Chukulmas, wielki obraz na scianie tego budynku, ktory nazywamy Domem Wulkanu? Widac tam, jak wygladal ten wybuch. Przybrany syn Czerwonej Sliwki przerywa jej: -Ale to nie ten wybuch; na obrazie jest wybuch sprzed stu albo czterystu lat... Zapewne mowi to do nas, sadzac, ze obcy moga sie nie zorientowac, ale stara kobieta nie kryje irytacji: -Oczywiscie, ze to nie ten wybuch z opowiesci! Po co robisz zamieszanie? Co za glupek! Moze ludzie spoza Doliny widzieli kiedys wybuch wulkanu i wiedza, jak to wyglada, ale nikt stad nigdy nie widzial w poblizu nic podobnego, a ja mieszkam tu dluzej niz wy wszyscy... A wiec w Chukulmas jest obraz, gdybyscie chcieli go obejrzec. Jest bardzo dramatyczny, uzyli czerwonego szkla, aby oddac wyglad ognia. A wiec, dawno temu, gdzies i kiedys, w jakims czasie i miejscu, w Czterech Domach, heya, heya heya, heya heya, heya heya, heya, nie bylo czasu, nie bylo miejsca, wszystko bylo nagie, nagosc byla wszystkim. Nie bylo nic, zadnej rzeczy, nic nie bylo. Nagie i cienkie, niejasne i nie ciemne, bez ruchu i bez mysli, bez ksztaltu i kierunku. Morze zlalo sie ze snem, smierc i wiecznosc byly takie same, gladkie, bez ruchu i pedu, wody zmieszaly sie z powietrzem i piaskiem na plazy, i nie bylo krawedzi, powierzchni ani wnetrza. Wszystko miescilo sie w srodku wszystkiego i nie bylo nic, co by bylo czymkolwiek. Nie plynely rzeki. Dusze smiertelne w morzu, w ziemi i w powietrzu splataly sie, zaplataly i znudzily, znudzone brakiem zmiany, brakiem ruchu, brakiem mysli. Nudzily sie w czasie bez rachuby, w tym czasie-bez-czasu nie byly nigdzie. Byla nuda - i byl niepokoj. Ruszaly sie, ruszaly niespokojnie, przemieszczaly, te ziarnka piasku, pylki kurzu, drobiny dusz, popioly. Zaczely troche trzec o siebie, troche sie przesuwac, troche osuwac, troche tancowac, troche halasowac, bardzo malo, tyle co potrzec palcem o palec, mniej, znacznie mniej; doslyszaly jednak swoj cichy, tracy szmer i sprawily, ze stal sie glosniejszy. To bylo pierwsze, ten halas, pierwsze, co powstalo. To one, dusze smiertelne, robily te muzyke - fale, interwaly, tony, rytmy, takty, tempa. Spiewal piasek, spiewal pyl, spiewal popiol, tak zaczela sie nasza muzyka. Muzyka, ktora swiat nadal spiewa - tak powiadaja -jesli umiecie sluchac, jesli potraficie ja uslyszec. A wiec nasza muzyka zaczyna sie od spiewu piachu, nasi muzycy ta nuta zaczynaja i koncza swe granie; to rowniez ton, ktory slychac, zanim uderzy sie w beben. Jednak niepokoj i chcenie nie znikly; muzyka stala sie glosniejsza, poruszyla sie, zmienila, ton rozrastal sie w melodie i akordy, tempa nakladaly sie na siebie, az z muzyki wyrosly rozne rzeczy, krysztaly i krople, rozmaite ksztalty i formy. Wszystko sie rozdzielalo, zapadalo w siebie; pojawily sie krawedzie i spotkania, wnetrza i zewnetrza, zlacza i rozstania. Powstaly rzeczy i przestrzenie miedzy nimi, morze z falami i przybojem, pedzone wiatrem chmury na niebie, lady, doliny i gory, formy skalne i rodzaje gleby, wszystko to zaistnialo i zaczelo byc. Lecz dusze w piachu i pyle wciaz czuly niepokoj, niektore bardziej niz inne, a w kilku z nich, w ziarnach piasku, w pylkach kurzu mieszkala dusza Kojotki. Ta dusza pragnela, by muzyk bylo jeszcze wiecej, wiecej akordow na wiecej glosow, chciala dysharmonii, szalenczych rytmow - chciala, zeby sie wiecej dzialo. Ta dusza ruszyla sie, przesunela. Zostawila piach i pyl tam, gdzie byly, i wydobyla sie zewszad, ze wszystkiego, ze wszystkich plaz i pustynnych rownin, a w miejscach, z ktorych wyszla, aby zebrac sie w sobie, powstaly przerwy, dziury w swiecie, pustka. Usuwajac sie, stworzyla ciemnosc. Wtedy przyszlo swiatlo, by wypelnic luki: zaistnialy gwiazdy, slonce, ksiezyc i planety. Zaczelo sie lsnienie. Stawala sie jasnosc. Gdzie Kojotka cos rozerwala, powstawala tecza, jak most nad pustym miejscem, i po tym moscie nadeszly Ludy Czterech Domow. Weszly, lsniace, do swiata i ujrzaly Kojotke z podwinietym ogonem i spuszczona glowa, ktora drzala i rozgladala sie wokol. Wokol rozbrzmiewala muzyka, bardzo glosna, bylo jej za duzo; wszystko ruszalo sie, huczalo i dygotalo, ziemia trzesla sie wszedzie, skad wyrwala sie Kojotka, zostawiajac za soba dziury i ciemnosc. -Hej! Kojotko! - zawolali ludzie z Czterech Domow, stojac na szczytach teczy, patrzac w dol. Ale Kojotka nie wiedziala, jak im odpowiedziec. Nie umiala mowic. W ziemskim swiecie dotychczas nikt jeszcze nie przemowil, byla tylko muzyka. Kojotka zaspiewala im wiec swa muzyke; odwrocila ku nim pysk i zawyla. Ludzie na teczy rozesmiali sie tylko i odrzekli: -Dobrze, Kojotko, nauczymy cie mowic. I sprobowali to zrobic. Gdy ktos wymawial slowo, slowo to wylatywalo z jego ust sowa, nastepne slowo - sojka, a kolejne - jastrzebiem. Ktos z nich rzekl: - Puma - ktos inny znow: -Jelen. - Ktos jeszcze wyrzekl slowo, ktore wybieglo dlugimi susami jak zajac, nastepne slowo kicalo - byl to dziki krolik. Ktos wymowil drzewo debu; wymowili olche, chroscine i zolta sosne, winorosl i dziki owies. Mowili, a ich slowa byly wszystkimi ludzmi ziemi, niedzwiedziami, rzesa wodna, wszami i kondorami. Mowili trawe i mowili wazki. Kojotka probowala mowic tak jak oni, ale nie umiala, mogla tylko wyc. Ukladala pysk w rozne strony, ale co by robila, nic zen nie wychodzilo, tylko piesni wycia. Ludy nieba smialy sie z niej i ludy ziemi takze. Kojotka zawstydzila sie, zwiesila glowe i uciekla na gore. U nas mowia, ze uciekla na Ania Kulkun, bo to nasza historia, ale rozumiecie, ze to mogla byc Kulkun Eraian albo inna gora, 0 ktorej nic nie wiemy, a ktora tam i wtedy byla gora Czterech Domow. Uciekla wiec na gore Osmego Domu, gore pustkowia. Wstyd 1 gniew sprawily, ze weszla do srodka gory; tam bylo jej heyimas - swiete miejsce pustkowia. Tam w srodku, wewnatrz, w ciemnosci, kojotka pozarla swoj gniew i wypila wstyd, zjadla ogien wnetrza ziemi i wypila wrzace zrodla siarki. Tam w srodku skupila wole i wniknela w siebie, bardzo gleboko, i w ciemnosci poczela kojota. Stworzyla go w swoim lonie, we wnetrzu gory dala mu zycie. A kiedy sie rodzil, gdy z niej wychodzil, krzyczal: -To Kojot mowi! Kojot wymawia te slowa! Po narodzinach karmila go mlekiem, a gdy urosl, wyszli oboje z gory, na porosniety chaparralem stok, i tam sie parzyli. Widzialy to inne ludy i rowniez zaczely sie parzyc; to bylo wielkie swieto, ten dzien. To byl pierwszy Taniec Ksiezyca i tanczono go na calej ziemi. Ale w heyimas pustkowia, wewnatrz gory, ktorej kojotka wyzarla srodek, powstala wielka, ciemna jaskinia, wielka dziura, i w tej dziurze stalo pelno ludzi, ludzkich ludzi, ciasno stloczonych. Skad sie wzieli? Moze z lozyska Kojotki lub z jej odchodow, a moze probowala mowic w srodku gory i ich wymowila - tego nikt nie wie. Tkwili tam, stloczeni w ciemnosciach, no i gora zaczela mowic. Przemowila. Mowila ogniem, lawa, para wodna, gazem i popiolem, az wreszcie wybuchla. Wylecialy z niej chmury dymu i plonacy pumeks, a wraz z nimi wylecieli ludzie; plunela ludzmi, ktorzy spadli jak deszcz na lasy, wzgorza i doliny swiata. Na poczatku wzniecali wiele pozarow, lecz gdy ostygli, osiedli tam, gdzie spadli i zamieszkali tam, budujac domy i heyimas, wspolzyjac z innymi ludami. My powiadamy, ze spadlismy najblizej gory, nie lecielismy daleko, wiec nie uderzylismy zbyt mocno o ziemie i jestesmy madrzejsi niz inni, ktorzy zyja dalej i ktorym upadek wybil rozum z glowy. Jak by nie bylo, oto jestesmy, my, dzieci Kojotki i Gory, jestesmy ich slowami i ich odchodami, tak powiadaja; powiadaja, ze tak to sie zaczelo. Heya, hey, heya, heya, heya. Jezeli pojdziemy do innej wioski, do innego heyimas, do innej opowiadaczki, niewatpliwie uslyszymy inny mit stworzenia; teraz jednak podziekujmy Czerwonej Sliwce (ktora usmiecha sie ukradkiem) i pojdzmy osiemnascie mil w gore Doliny, do Wakwaha, swietego miejsca na Gorze, tam, gdzie sa komputery. ' Piecdziesiecioletnie "cykle" oraz trwajace czterysta piecdziesiat lat "kregi", o ktorych wspominaja niektore dokumenty i ktore archiwisci wykorzystujajako system dat, wydaja sie nie miec znaczenia w zyciu codziennym. Wiekszosc osob potrafi powiedziec, ktory rok cyklu mamy; liczba ta, podobnie jak u nas, przydaje sie do datowania win, sledzenia narodzin, ustalania wieku budynkow i sadow i tak dalej, nie posiada wszakze wlasnego charakteru, inaczej niz nasze lata i okresy (1984, lata dwudzieste, XIII wiek), takze Nowy Rok nie jest tutaj swietem. Prawde mowiac, trudno nawet ustalic, jaki mamy dzien. Oficjalnie jest to czterdziesty dzien po przesileniu zimowym (lub czterdziesty pierwszy w roku przestepnym, czyli co piatym), ale w Lozy Sadzenia mowia, ze nowy rok przypada w rownonoc wiosenna, natomiast w powszechnym przekonaniu - i w poezji - rok zaczyna sie, gdy wschodzi mloda trawa i zielenieja wzgorza, czyli gdzies w listopadzie albo w grudniu. Ludzie rzadko wiedza, ktory jest dzien roku (rachuba dni jest zwyczajna, od 1 do 365), chyba ze wlasnie zajeci sa rytualna dzialalnoscia, liczona w dniach, ale wtedy rowniez na ogol datuja dzien w stosunku do minionej - lub nadchodzacej - pelni ksiezyca. Terminy wielkich swiat ustalane sa wedlug kalendarza slonecznego lub ksiezycowego; inne dzialania, spotkania rad, loz, kunsztow itd. zainteresowani uzgadniaja na czwarty, piaty lub dziewiaty dzien po nastepnej pelni lub wowczas, gdy ktos o zebranie poprosi. Tak czy inaczej, cykle lat i cykle cykli istnieja i na ich podstawie mozemy tu, w Zbiornicy, podjac probe umiejscowienia Doliny w historii. Jedyna osoba obecna w tej chwili jest Zbieraj, szescdziesieciolatek, ktorego zyciowa namietnoscia jest wyszukiwanie danych na temat pewnych poczynan istot ludzkich w Dolinie Na. Nareszcie ktos z poczuciem historii, nareszcie sie czegos dowiemy! Napotykamy jednak problemy. Zbieraj ochoczo udostepnia nam programy, ktore opracowal do wyszukiwania danych - przytlaczajacej ilosci danych! - i nawet pomoze nam zdobyc papier, gdybysmy chcialy cos sobie wydrukowac i przeczytac w domu, jednak jego podejscie do materialu nie jest podejsciem historyka. Porzadkujac uzyskane informacje nie stosuje nawet zasady chronologii; zdaje sie, ze dla niego chronologia jest sztucznym, zgola arbitralnym porzadkiem zdarzen - alfabetem tylko, a nie calym zdaniem. Ale przeciez banki Pamieci sa uporzadkowane chronologicznie? Owszem, to jeden z systemow klasyfikacji danych, ale tych systemow jest tak wiele, w dodatku zwiazanych indeksami, ze trzeba w programach wprowadzac niezwykle chytre ograniczenia; w przeciwnym razie prosba o dane - w porzadku chronologicznym - dotyczace niewielkiego kulturowego zjawiska, powiedzmy etymologii slowa ganais lub metody pozyskiwania garbnika z zoledzi, moze w efekcie dac kilkaset stron wydruku, i to prawie wylacznie statystyk. Gdzie wsrod tych wszystkich danych kryje sie informacja? Zbieraj poswiecil zycie, aby dowiedziec sie, jak sie dowiedziec. Jako czlonek Kunsztu Drewna interesuje sie architektura mieszkalna. Najwyrazniej sam nie budowal wiele, jego zainteresowanie jest intelektualne, wrecz abstrakcyjne; to fascynacja formalnym znaczeniem pewnych powtarzajacych sie proporcji i detali architektonicznych. Tego wlasnie szuka wsrod gromadzonych przez tysiaclecia danych, w miliardach trylionow bitow Pamieci. Wyswietla nam na ekranie przepiekny, wygenerowany komputerowo plan domu. Obraz nie sklada sie z kropek swiatla na zielonkawej galarecie, lecz jest mocnym rysunkiem czernia na bialym matowym tle, jak nadzwyczaj dobrze wydrukowana strona o rozmiarach metr na metr; gdyby kolor byl tu istotny, moglby to byc obraz w kolorze. Plan obraca sie, az Zbieraj uzyskuje pozadany kat. Ma nadzieje, ze zauwazymy pewna proporcje, matematyczny schemat budynku, ktory wielbi jako idealny. Aby go dostrzec, musialybysmy wiele sie nauczyc, ale i tak widzimy, ze dom jest piekny - mowiac to, sprawiamy Zbierajowi przyjemnosc - i ze rozni sie od wszystkich domow w Dolinie. Po chwili pytamy wiec: -Kiedy zbudowano ten dom? -Och, dawno temu. -Ma piecset lat? -Och, znacznie wiecej, tak mi sie wydaje... Ale nie zapisalem, ile czasu... - Peszy sie, czujac nasze rozczarowanie i dezaprobate. Wie, ze myslimy: "To podobne do chlopa!" - Zeby zdobyc te informacje, musialbym przeprogramowac... Oczywiscie to zaden problem... troche czasu... Po prostu... nie sadzilem, ze data jest istotna. Uspokajamy go, jak umiemy. -Prosze - mowi. - Ten zestaw danych dostalem chyba w porzadku chronologicznym. - W nadziei odzyskania naszej dobrej opinii wywoluje na ekran kolejny zestaw planow i rysunkow elewacji; tym razem to rozkoszna mala swiatynia. - To czesc nadziemna heyimas - wyjasnia. - To znaczy, zaraz, o, tutaj - na ekranie szeregi liczb blyskaja za szybko dla niewprawnego oka - dwa tysiace szescset dwa lata temu, chyba w Rekwit, tak, chyba tam, gdzie teraz jest Rekwit, oczywiscie. -Ale Rekwit nie lezy w Dolinie. -Nie. Gdzies za Morzem Wewnetrznym. - Geografia tez go nie interesuje. - A tu cos bardzo podobnego, co dostalem z Pamieci. - Nastepna mala swiatynka albo palacyk. - To w miejscowosci Bab, na starym kontynencie poludniowym, okolo czterystu lat temu, dwa tysiace dwiescie lat po tym z Rekwit. Widzicie te sama proporcje, trzy do dwoch? Znow zaczyna swoje i przez jakis czas pozwalamy mu dosiadac ulubionego konika; jego duma i ulga, ze zdobyl dla nas to, czegosmy chcialy, sa zarazliwe. Wreszcie i ja moge wsiasc na swego konika. Pytam ostroznie: -A jak mozna zdobyc dane na temat pierwotnego zycia tu, w Dolinie? Zbieraj drapie sie po brodzie. -No, chyba w czasach pierwotnych nie bylo Doliny Na, tak mi sie zdaje? Kontynent byl gdzie indziej... Wciaz i wciaz wpadamy na te niewzruszona opoke myslenia w Dolinie, na "zbiorowa wiedze" tych ludzi, ktora, byc moze, stanowi ich jedyna prawdziwa mitologie, niekwestionowana, pozarozumowa (aczkolwiek podatna na pytania i rozumowanie) tradycyjna madrosc: sklada sie na nia ogolny zarys czegos, co nazwalibysmy geologia historyczna wraz z tektonika, elementy teorii ewolucji, astronomii (uprawianej bez pomocy zadnego teleskopu, ukazujacego planety zewnetrzne) oraz podstawy fizyki klasycznej wraz z elementami fizyki nam nie znanej. Po chwili wzajemnych wyjasnien, przeplatanych smiechem, ustalamy, ze chodzilo nam o pierwotne zycie ludzi. Ale ten zestaw slow niewiele znaczy dla Zbieraja i dla komputera. Zbiornica, poproszona o pomoc w uzyskaniu informacji o prymitywnych formach ludzkiego zycia w Dolinie Na, naradza sie krotko sama ze soba, po czym oznajmia, ze nie ma takiej informacji. -Zapytaj o prymitywne ludzkie zycie gdziekolwiek. Tym razem Zbieraj i Zbiornica zaczynaja przepytywac sie nawzajem, i wkrotce wyniki (pozostajemy w trybie graficznym, gdyz niezbyt dobrze znamy TOK) pojawiaja sie na ekranie: drobne, polamane zeby hominidow, kosci, mapy Afryki z kropkami, mapy Azji z kreskami... Alez to Stary Swiat! A ten obecny, to niby co? O, nowy wspanialy swiecie, na ktorym nie masz ludzi! -Przeszli przez most ladowy - upieram sie - z innego kontynentu... -Tak, z zachodu - kiwa glowa Zbieraj. Ale czy mowi o tych samych ludziach, o ktorych ja mowie? O tych, ktorych spotkala Kojotka? Przeciez mitologia, owa niekwestionowana wiedza plemienna, musi obejmowac to, czego szukam. -Jakie byly poczatki waszego zycia tutaj, w dziewieciu miastach? Kiedy zalozono Wakwaha, jak dawno temu? Jakie ludy zyly tu przedtem? -Wszystkie ludy - mowi Zbieraj, znow zmieszany. Jest niepewnym siebie czlowiekiem, ktory znajduje zycie trudnym i przy lada okazji usuwa sie w cien; spedzil tu samotnie wiele lat, na pozbawionej kontaktu komunikacji. -Chodzi mi o ludzkie ludy. - Nie potrafie zapamietac, ze slowo "ludy" w ich jezyku oznacza zwierzeta, rosliny, sny, skaly i temu podobne. -Jacy ludzie zyli tu wczesniej, przed waszymi ludzmi? -Tylko nasi ludzie... jak ty... -Ale o innym sposobie zycia... obcy... jak ja. - Nie wiem, jak dokladniej przetlumaczyc na jego jezyk slowo "kultura"; rzecz jasna, slowo "cywilizacja" zupelnie sie nie nadaje. -No, sposoby zawsze sie zmieniaja. Nigdy nie pozostaja takie same, nawet kiedy to dobre sposoby, bardzo piekne, jak tamten dom, no, wiecie. Przestali tak budowac, ale moze ktos inny to robi, w innym czasie i miejscu. To beznadziejne. On nie postrzega czasu jako kierunku - mniejsza juz o postep - lecz jako pejzaz, przez ktory czlowiek moze isc w kazda strone lub nigdzie. Uprzestrzennia czas; to nie jest strzala ani rzeka, lecz dom - dom, w ktorym sie mieszka. Mozna przejsc z pokoju do pokoju i wrocic albo tez wyjsc - wystarczy tylko otworzyc drzwi. Dziekujemy Zbierajowi i stromymi ulico-sciezko-schodkami Wakwaha schodzimy obok Zawiasu i Zrodel Rzeki na miejsce tanca. Otaczaja nas dachy pieciu heyimas Wakwaha, ktorych szczyty wznosza sie na dziesiec do trzynastu metrow; schodkowe, zdobione, czworoboczne piramidy, kryjace pieciokatne podziemne komnaty. Za miejscem tanca, w zagajniku pysznych mlodych chroscin, stoi dluga, niska, kryta dachowka, ceglana Biblioteka Lozy Chroscin w Wakwaha. Wita nas Archiwistka. -Jak mam opowiedziec wasza historie - pytam -jesli nie macie historii? -Czy na szczyt gory wchodzi sie po drabinie? - odpowiada. Milcze, nadasana. -Sluchaj - mowi Archiwistka; ci ludzie zawsze tak mowia, bardzo lagodnie, nie jak rozkaz, lecz jak zaproszenie - sluchaj, znajdziesz lub zrobisz to, co trzeba, jesli naprawde jest ci to potrzebne. Zwaz jednak; uwazaj; ostroznie: Czym jest historia? -Wielki historyk mego ludu powiedzial, ze to studiowanie Czlowieka w Czasie - odpowiadam. Zapada cisza. -No tak. Wy to nie Czlowiek i nie zyjecie w Czasie - mowie z gorycza. - Zyjecie w Czasie Snu. -Od zawsze - mowi Archiwistka z Wakwaha. - Calutka Cywilizacje przezylismy w Czasie Snu. W jej glosie nie ma goryczy - pelen jest zalu, najglebszego zalu. Po chwili odzywa sie: -Opowiedz o Kondorach. Niech Mowikamien opowiada. Wtedy najbardziej zblizylismy sie do historii, przynajmniej za moich czasow. Mam nadzieje, ze blizej juz nie bedziemy. MOWIKAMIEN CZESC DRUGA Od tamtego dnia matka nie reagowala na swe srodkowe imie, Wierzba, i kazala ludziom nazywac sie Pipil, choc niektorzy byli temu niechetni. Wrocic do pierwszego imienia, to jak wrocic do ziemi; i choc rudoboki pipil nie ze wszystkim mieszka w niebie i czesto bywa na ziemi, dziobiac ziarno z drobiem, a z przepiorkami nasiona, jak rowniez nie calkiem jest dziki, bo przechadza sie po wspolnych czesciach miasta, to jednak przychodzi z Czterech Domow i do nich powraca, i jego imie winno przyjsc do kogos, kto czyni podobnie. Kobieta z Jaskini i Muszla rozmawialy z matka ojej imieniu, ale nie zmienilo to stanu jej umyslu, ktory utknal byl z dala od ziemi.Niedlugo po tym, jak ojciec opuscil Sinshan, uslyszelismy, ze wszyscy ludzie Kondora wyszli z Doliny polnocna droga, przez wzgorza. Tego dnia matka wstapila do Lozy Jagniat. Poswiecala im mnostwo czasu, uczyla sie ich sztuk i tajemnic, az wreszcie zostala u nich rzeznikiem. Trzymalam sie z dala od tych spraw, nie tylko dlatego, ze wciaz bylam dzieckiem, lecz takze dlatego, ze nie podobalo mi sie to wszystko i widzialam, ze babce tez sie nie podoba. Wedlug mnie matka wygnala ojca i nie moglam jej tego wybaczyc. Od chwili gdy przemowil do mnie, stojac w drzwiach, i poprosil, bym nan zaczekala, cala moja milosc namietnie zwrocila sie ku niemu. Myslalam, ze matki juz wcale nie kocham. Myslalam bez przerwy o tym, ze ojciec po mnie wroci na swoim wielkim koniu, na czele oddzialu zolnierzy, i zobaczy, ze czekam na niego. Lojalnosc wobec niego czynila cnote z mej innosci, nieszczesciu zas dawala powod, rownoczesnie wyznaczajac mu koniec. Tamtego, dziewiatego roku mego zycia, po raz pierwszy tanczylam Swiat. Tanczylam Niebo z Waleczna, Dziewieciokatem i wszystkimi ludzmi z mego Domu Ziemi, a ludy Chmur, Wiatru, Deszczu i Cichosci tanczyly z nami Ziemie na niebie. Odtad wiecej pracowalam z Dziewieciokatem, a takze z Cierpliwym z Lozy Chroscin, ktory czytal naszej grupie dzieci opowiesci i basnie o Dolinie. Spedzalam wiecej czasu z Glinianym Sloncem w warsztatach garncarskich, uprawialam nasze male poletko i z roku na rok bralam coraz wiekszy udzial we wspolnych pracach na Polach Sinshan. W dwunastym roku zycia zostalam wprowadzona do Lozy Sadzenia i zaczelam sie uczyc piesni Lozy Krwi. Dlonie mojej babki tak pokrecil reumatyzm, ze nie mogla juz przasc i tkac cienszych tkanin; czesto zastepowala ja matka, aleja z nia nie pracowalam. Tak naprawde najbardziej lubilam garncarstwo, ktore zaczelo mi isc wcale niezle. Kazdego lata mialam zwyczaj chodzic z Gahheya na czterodniowa wedrowke do domu kojota i za trzecim razem, gdy rozmyslajac o swoich garnkach szlam na polnocny zachod lozyskiem potoku pod Gora Garbatka, napotkalam na jego dnie wspaniale zloze blekitnej gliny. Kilkakrotnie przynosilam Glinianemu Sloncu tyle, ile potrafilam udzwignac, ku jego wielkiemu zadowoleniu; zaproponowalam nawet, ze pokaze mu to miejsce, ale powiedzial, ze lepiej bedzie, jesli zachowam je w pamieci i wykorzystam sama. Byl to dobry, cieply czlowiek, wdowiec z trojka dzieci z Obsydianu, zawsze brudnych i utaplanych w blocie; nazywal mnie Sowi Garnek, zamiast Polnocna Sowa, na dzieci tez mowil "garnki". Malo co go interesowalo poza glina, toczeniem, polewaniem i wypalaniem. Dobrze sie stalo, ze moglam uczyc sie rzemiosla u prawdziwego tworzyciela, moze to najlepsze, co w zyciu zrobilam. Nie ma nic lepszego nad dzielo rekomysli. Gdy mysl uzywa sama siebie, bez udzialu rak, wowczas krazy w kolko i zbyt sie rozpedza; nawet mowa, poslugujaca sie wylacznie glosem moze byc za szybka. Reka, ktora mysli nadaje ksztalt gliny lub pisanego slowa, spowalnia umysl do tempa kroku innych xxcdj, poddajac go wladzy czasu i przypadku. Nieskazitelnosc stoi na krawedzi zla, tak powiadaja. Dwa lata po odejsciu mego ojca z Doliny przybyl z Chumo moj dziadek, by znow zamieszkac w domostwie swej zony. Chociaz go nie lubila, nie przyszlo jej na mysl, aby go wypedzic - odszedl sam. Teraz przyjela go z powrotem, troche dlatego, ze uwazala, ze jest mu potrzebna, a troche dlatego - tak sadze - ze odkad reumatyzm pokrecil jej rece, wstydzila sie, ze mniej pracuje w domu oraz w miescie, i myslala, ze on ja zastapi. Prawde mowiac, nadal pracowala tak ciezko, jak przedtem, on zas niewiele robil. Wiekszosc swego czasu spedzal u Wojownikow; przybyl do Sinshan, by zostac rzecznikiem tej lozy i sciagnac do niej miejscowych mezczyzn. Wojownicy przejmowali coraz wiecej zadan, nalezacych przedtem do chlopcow z Wawrzynu: chodzili na zwiady, czuwali na graniach zewnetrznych, robili bron, uczyli ludzi strzelac z karabinow, podejmowali proby wytrwalosci i sily oraz szkolili sie w roznych sposobach walki. Zanim Loza Wojownikow rozpoczela dzialalnosc, Stowarzyszenie Wawrzynu bylo dosc ospale; sadzili i suszyli tyton, biwakowali na Tej, Ktora Patrzy, spiewali, a poza tym mieli skrzynie starych karabinow, ktore oliwili i czyscili, ale z nich nie strzelali. Teraz dorosli opiekunowie Wawrzynu zaczeli mowic: -Sluchajcie, niedawno nasi chlopcy poszli na zwiady na zla strone gor i wzburzyli ludzi z tamtych dolin; i tamci przyslali tutaj swoich chlopcow, zginelo kilka owiec, ludzie boja sie wychodzic sami, zaczynamy mowic o paleniu i robieniu wojny. Tego nie bylo w Sinshan od czterdziestu, piecdziesieciu lat. Niedawno zrobilismy strzelby i odbylismy cwiczenia, zaraz potem chlopcy wdali sie w bojke z chlopcami z Ounmalin i Tachas Touchas, a teraz mlodzi ludzie zabijaja sie na wzgorzach i drogach. Tego od dawna nie bylo. Dlaczego chcecie, zeby tak sie dzialo? Rzecznicy Wojownikow mowili: -Odejdzcie w spokoju do waszego rolnictwa, polowan i pasienia bydla, my zas bedziemy patrolowac granie. Mowili takze: - Wezmiemy niewielu, mlodych i odwaznych - ale brali kazdego, kto sie do nich zglosil. Chmiel, moj kuzyn z Madidinou, takze wlozyl niefarbowana odziez i stal sie Wojownikiem; od nich dostal swe srodkowe imie, Wlocznia. Jego siostra, moja kuzynka Pelikan, byla w moim wieku i nadal sie z nia przyjaznilam. Powiedzialam jej, ze ciesze sie, ze Chmiel nie przybral jednego z tych okropnych imion Wojownikow - Zepsucie, jak moj dziadek, lub Zwloki, lub Robak, lub Psie Gowno, jak pewien starzec z Madidinou, ktory wzial sobie takie ostatnie imie - sadze wszelako, ze Wlocznia tez jest glupie, moglby od razu nazwac siebie Penis i miec to z glowy. Nie smiala sie. Nikt nigdy nie chcial smiac sie z Wojownikow. Oznajmila, ze Wlocznia to potezne imie, tak jak potezne sa wszystkie imiona, ktore wysmiewalam. Nic mnie to nie obchodzilo. Trzymalam sie z dala od tego wszystkiego i nie chcialam wiedziec o niczym, a poniewaz w naszym domu wciaz pelno bylo mowy Wojownikow i Jagniat, spedzalam duzo czasu poza domem. Nie chodzilam regularnie na lekcje Cierpliwego, wiec historii nauczylam sie niewiele i prawie nic nie czytalam; pracowalam w warsztacie Glinianego Slonca, w owczarniach, na pastwiskach i polach. W ciagu tych lat dwukrotnie wedrowalam z wielkimi stadami na slone pastwiska u Ujscia Na, gdzie pozostawalam przez caly Ksiezyc. Latem swego trzynastego roku poszlam z grupa mlodych ludzi w gore Doliny, a potem samotnie wspielam sie na Ama Kulkun. Dotarlam ponad zrodla Rzeki, przez Piec Domow i Cztery Domy, az do domu bez scian; a jednak szlam nieswiadoma i tylko dobroc jastrzebia i milosierdzie lwa pozwolily mi nie zboczyc z drogi. W moim domu nie wszystko bylo jak nalezy, a moi krewni nie zadbali, abym odebrala wlasciwe wyksztalcenie. Wiedzialam, ze Waleczna martwi sie moim nieuctwem i nieuwaga, i ze rozmawiala o tym z Dziewieciokatem, ale nie zyczylam sobie sluchac ich rad, jej zas nie chcialo sie ze mna klocic. Martwila sie rowniez corka, czesto dreczyl ja bol i przygnebienie. Mysle, ze chciala wygonic swego meza, czulajednak, ze nie powinna; robil to, czego ona juz robic nie mogla, sadzila zatem; ze jest potrzebny mojej matce i mnie. Tanczylabym na dachu, gdyby sobie poszedl, ale dziecko nie powie przeciez swojej babce, aby wystawila za drzwi rzeczy dziadka. Co sie tyczy mojej matki, Pipil, byla zawsze milczaca i nieobecna, jak gdyby wowczas, gdy nie chciala mowic z moim ojcem, zaniechala w ogole wszelkich rozmow. Teraz glownie ja wypasalam owce, ona zas zajmowala sie praca w Lozy Jagniat. Dogadywali sie z dziadkiem calkiem dobrze, gdyz kobiety Jagniat byly czyms w rodzaju kobiet-Wojownikow. Obie loze urzadzaly wspolnie niektore wakwa; kilka kobiet Jagniat przyjelo imiona potegi - Kosc przedtem nazywala sie Brodiaea, a srodkowe imie Zieby brzmialo teraz Stechla. Wszyscy bioracy udzial w Oczyszczeniu przyjmowali na czas tanca imie mawasto; tak naprawde bylo to slowo Kondorow, marastso - wojsko - ktore ongis slyszalam co dzien, gdy jezdzilam z ojcem do obozu na Eukaliptusowych Pastwiskach, lecz gdy o tym wspomnialam, Zepsucie i Pipil skoczyli na mnie obunoz, zaprzeczajac, jakoby Kondorzy tak mowili, i twierdzac, ze nie moge miec o tym pojecia, bo nie uczylam sie u Wojownikow czy Jagniat. Ogromnie sie rozgniewalam, ze cos, czego bylam pewna, spotyka sie z zaprzeczeniem. Nie wybaczylam im tego. Wciaz jednak bylam jeszcze dzieckiem i potrafilam zapomniec piecdziesiat rzeczy, robiac piecdziesiat innych. Niektorzy z moich rowiesnikow juz dorastali, u mnie jednak te rzeczy szly wolno, aja nie zalowalam, ze tak jest. Myslalam o tym, aby zostac Blaznem Krwi, ale bylam za leniwa, aby isc do Lozy Krwi na nauke. Moja najblizsza wowczas kolezanka, Pasikonik z Blekitnej Gliny, zostala juz do Lozy wprowadzona i zaczela nosic niefarbowany stroj, ale srodkowe imie jeszcze do niej nie przyszlo, wiec pracowalysmy i bawilysmy sie razem niczym dzieci. W polu, przy owcach lub zbierajac runo, wyjmowalysmy przyniesione zabawki i miedzyjednym zajeciem a drugim odgrywalysmy rozmaite historie. Jej zabawka byl czlowiek z drewna, z ladnie wykonanymi stawami w lokciach i kolanach, dzieki ktorym mogl przyjmowac ludzkie pozy, oraz wytarta owca z jagniecej welny, z ktora zwykla sypiac jako male dziecko. Ja mialam krolika z kroliczego futra, drewniana krowe i kojota, ktorego sama zrobilam ze scinkow kozlej skorki. Probowalam upodobnic go do tego, ktory siedzial i przygladal mi sie, gdy pierwszy raz poszlam samotnie na Te, Ktora Patrzy. Moj kojot nie przypominal ani tamtego, ani w ogole zadnego kojota, ale bylo w nim cos heyiya; gdy odgrywalysmy rozne opowiesci, podkladajac glosy zwierzetom, nigdy nie wiedzialam, co powie. Tworzylysmy dlugie historie z udzialem tych pieciu osob; ich miasto nazywalo sie Shikashan. Czesto bawil sie z nami chlopiec z Czerwonej Adoby, Wzlot Skowronka. Mial trzy piekne lalki z drewna sekwoi, ktore wyrzezbila jego matka: wiewiorke, nornika i lesnego szczura. Z nas wszystkich Pasikonik ukladala najlepsze historie do zabawy, ale zadnej nie chciala odtwarzac wiecej niz raz, a potem wymyslala nastepna. Wzlot Skowronka zapisal trzy z nich i ofiarowal je bibliotece swego heyimas pod nazwa "Opowiesci z Shikashan" i wszyscy bylismy bardzo z tego dumni. To byly dobre czasy. Czesto wieczorami chodzilam pod Blekitna Skale, aby spotkac sie z kuzynami z Madidinou i porozmawiac. Ale tu Wojownicy znow wkroczyli miedzy nas. Wlocznia juz nie dawal Skale kwiatu Miasto Sinshan lub kamyka, nie sypal na nia pylku kwiatow, nawet do niej nie mowil, a przeciez Blekitna Skala byla najsilniejszym heyiya na calych Polach Sinshan i Madidinou. Pelikan mowila jej ruha, kiedy brat nie slyszal, lub kladla obok niej kamyk, jakby ot, tak sobie po prostu go kladla, ale kiedy dyskutowalismy o tym, trzymala strone Wloczni, nie moja. Wlocznia twierdzil, ze w skalach czy zrodlach nigdy nie bylo swietosci, ktora jest obecna wylacznie w umysle-duszy, czyli w duchu. Skala, zrodlo, cialo stanowia jedynie zaslony odgradzajace ducha od czystej swietosci, prawdziwej potegi. Ja mowilam, ze heyiya to co innego: to skala, to plynaca woda, to zyjacy czlowiek. Jesli nic nie dajesz Blekitnej Skale, coz ona moze ci oddac? Jesli do niej nie mowisz, po co mialaby mowic do ciebie? To latwe, po prostu odwrocic sie od niej i stwierdzic: "Swietosc z niej uszla". Ale to ty sie zmieniasz, nie ona; to ty zrywasz wasz zwiazek. Kiedy argumentowalam w ten sposob, Pelikan zgadzala sie ze mna, ale potem brat znow ja przekonywal. Nawet jezeli Blekitna Skala cos do niej mowila, nie sluchala tego. Zadne z nas nie sluchalo. Gdy skonczylam trzynascie lat, Wlocznia i jego siostra przestali przychodzic pod Blekitna Skale. Wielu z zyjacych na Wybrzezu chlopcow odchodzilo z Mysliwymi lub z Loza Wawrzynu, aby zbudowac sobie potnie do spania i trzymac sie z dala od dziewczyn; potrafilam to zrozumiec, jednakze rygor Wojownikow z Wybrzeza zabranial mlodym mezczyznom nawet rozmow z dorastajacymi dziewczetami. Kiedys moj boczny dziadek, Dziewieciokat, rozmawial o tym w mojej obecnosci ze swym wnukiem, ktory wzial sobie imie Wstretny. -Nazywasz siebie Wstretny, ale zachowujesz sie jak nadety - powiedzial. - Tak boisz sie dziewczyn, ze musisz z nimi wojowac? Tak sie boisz siebie, ze musisz wojowac ze soba? A kimze ty w ogole jestes, zeby sie ciebie tak bac, co? Gdybym byla mniej uparta i lekliwa, moglabym nauczyc sie od Dziewieciokata wielu rzeczy, ktore powinnam wiedziec; byl jednak czlowiekiem surowym i nie mialam ochoty pozwalac, aby mnie karcil za lenistwo i nieuctwo. Teraz, gdy patrze wstecz, rozumiem, ze balam sie go pokochac, jakbym kochajac go popelniala zdrade wobec mego ojca, Zabija. Jednakze z przyjemnoscia wysluchalam, co wowczas mowil Wstretnemu, gdyz czulam sie upokorzona tym, ze Wlocznia mnie unika i nienawidzilam Wojownikow calym sercem. Moj dziadek traktowal pogardliwie i swa zone, i matke, i wnuczki, i wszystkie kobiety, i dlatego ja rowniez nim gardzilam, ale z szacunku dla domostwa staralam sie tego nie okazywac. Moja babka - przeciwnie, zwlaszcza gdy sie rozgniewala. -Usilujesz byc jak ludzie Kondora - powiedziala mu kiedys. -Tak sie boja kobiet, ze uciekaja tysiac mil od swoich wlasnych, aby tam gwalcic nieznajome! Lecz cios ten nie dotknal Zepsucia, ktory byl zbyt twardy, aby sie nim przejac, i zamiast niego zranil moja matke, Pipil; siedzac ze mna w izbie ognia uslyszala, co rzekla Waleczna, i az sie zgarbila, przelykajac bol. Wtedy ja w gniewie zwrocilam sie przeciw babce, albowiem slowo Kondor zapadlo mi gleboko w serce jako imie wolnosci i sily, ktorymi obdarzyl mnie ojciec podczas owego pol roku, kiedy z nami mieszkal. Podeszlam do drzwi laczacych obie izby i powiedzialam: -To nieprawda! Ja jestem kobieta Kondorow! Wlepili we mnie oczy. Ten cios ugodzil ich wszystkich, moja babke najbardziej. Spojrzala na mnie zatroskanym wzrokiem. Wybieglam z domu, wybieglam z miasta; wzdluz Potoku Sinshan doszlam do jego zrodel i tam dlugo siedzialam, wsciekla na siebie i na wszystkich w domu, na wszystkich w Sinshan, na wszystkich w Dolinie. Wlozylam dlonie do wody, ale nie moglam zmyc tego, co dlawilo moje serce i umysl. Nie potrafilam nawet powiedziec heya opiekunowi zrodla, ktory w postaci ptaka junko usiadl na krzaku dzikiej azalii nad potokiem. Ze wszystkich sil pragnelam znowu isc na gore, lecz wiedzialam, ze nic z tego nie bedzie; nie szlabym sladem pumy i szlakiem kojota, lecz krazylabym po kole ludzkiego gniewu. Tak tez sie dzialo, w kolo i w kolo, przez caly rok. Az pewnego dnia, przed Woda, znow zawedrowalam do zrodla z blekitnym glinianym dzbanem z heyimas, ktory mialam napelnic na wieczorne spiewy. Kiedy wracalam, w miejscu, gdzie sciezka przekracza Kasztanowy Potok i wsrod wirginskich debow wspina sie na Wielki Kopiec, ujrzalam mego kuzyna, Wlocznie, ktory siedzial na brzegu potoku i oparlszy stope o kolano usilowal cos wyjac z podeszwy. -Polnocna Sowo! - powiedzial. - Widzisz ten cholerny kolec? Po raz pierwszy od dwoch lat przemowil do mnie. Stojac na dnie wyschnietego potoku dopoty obmacywalam jego piete, az wreszcie zobaczylam koniec ciernia i wydobylam go paznokciami. -Co ty tu robisz, przy naszym potoku? - zapytalam wowczas. -Wracam z patrolu - powiedzial. - Inni poszli przodem, a ja musialem wyciagnac ten ciern. Dziekuje! Wciaz jeszcze siedzial, uciskajac stope w bolacym miejscu. -Czemu chodzisz boso? - zapytalam. -Och, bo musimy - odparl malowaznie. Mowil tak, jak wtedy, gdy byl jeszcze Chmielem, i spogladal na mnie dobrymi oczyma. -Czy tanczycie Wode? - zapytal. To byl dziewiaty dzien przed Woda. Powiedzialam, ze tak, on zas rzekl: -Przyjde do was. Sinshan tanczy Wode lepiej niz Madidinou. A w ogole mieszkaja tu wszyscy moi krewni z Blekitnej Gliny. Nic nie powiedzialam. Nie ufalam mu. W niefarbowanej odziezy wygladal bardzo pieknie. Jedyna rzecza Wojownikow, jaka mial na sobie, byla czapka z czarnej koziej welny, zakonczona szpicem jak helmy Kondorow, ktora teraz zgniotl i pchnal na tyl glowy. Niebo nad Gora Sinshan pokrasnialo jak wnetrze arbuza i rosnacy na Wielkim Kopcu dziki owies odbijal te barwe - nikla, ale czysta barwe rozy. Mocno pachnialo kwitnace ziele dogledy. Zerwalam z dna potoku listek dzikiej miety i przykrylam nim krople krwi na jego twardej, ciemnej piecie, w miejscu, gdzie przedtem tkwil ciern. -Musze to zabrac do heyimas, a stamtad isc do Obsydianu - powiedzialam wreszcie, gdyz pragnelam, aby wiedzial, ze chodze teraz na nauki do Lozy Krwi. Chcialam juz odejsc, gdyz zbil mnie z tropu, mowiac do mnie w stary sposob, ale takze wcale- odejsc nie chcialam. Tym razem przez jakis czas nie odpowiadal. Gdy przemowil, jego glos zabrzmial czule i troskliwie. -Kiedy ubierzesz sie w taki stroj? - zapytal, ja zas odparlam, ze dopiero po Wodzie, w nastepna pelnie ksiezyca. -Przyjde - powiedzial. - Przyjde na przyjecie do Domu Wysokiego Ganku! Usmiechnal sie, a ja po raz pierwszy pomyslalam o tym, ze na czesc mojego wstapienia do Lozy Krwi odbedzie sie przyjecie - przyjecie, na ktore wloze nowy stroj, przynalezny do mego nowego sposobu bycia. -A wiec zrobimy mnostwo pasztecikow z grzybami - powiedzialam. Kiedys, podczas Swieta Slonca w Madidinou, gdy wszyscy bylismy jeszcze dziecmi, zjadl cala tace tych pasztecikow, zanim ktokolwiek zdazyl ich sprobowac, i przez cale lata dokuczano mu z tego powodu. -Dobrze - odparl. - Jaje zjem. Och, Polnocna Sowo! Kim ty bedziesz? -Tym, kim jestem teraz, na ogol. -A kim jestes teraz? - zapytal. Patrzyl na mnie, dopoki nie odwrocilam wzroku. - Och, Polnocna Sowo! Czasami... I juz nic nie mowil. Pomyslalam wtedy, i teraz tak mysle, ze osoba, ktora tego dnia patrzyla mi w oczy, wylonila sie z jego wnetrza, ze zapomnial o Wojowniku, ktory sie odwrocil, o Ego i o Mezczyznie. Siedzial dlugo nad suchym potokiem i weszla wen dusza wody. Przestalam sie go obawiac i zaczelam mowic, nie wiem juz o czym, on zas odpowiadal, i tak rozmawialismy, ufnie i spokojnie. Gdy zagajnik chroscin na grzbiecie Wielkiego Kopca zaczernial na tle nieba i z powietrza uszla wszelka barwa, poszlismy sciezka wzdluz Potoku Sinshan -ja przodem, on za mna - az do miejsca, gdzie sciezka stawala sie szersza. Gdy wyszlismy na miejsce tanca, na niebie swiecila juz gwiazda wieczorna, a nad czarna sylwetka eukaliptusa jasniala Gwiazda Pomyslnosci. Razem przeszlismy przez Zawias, po czym powiedzial: - Przyjde na taniec - i poszedl dalej w strone mostu, ja zas wrocilam do domu, majac w sercu calkiem co innego niz wowczas, gdy zen wychodzilam. Wlocznia przychodzil do Sinshan we wszystkie cztery dni Wody i, tak jak obiecal, na moje spiewanie Krwi do Domu Wysokiego Ganku. Przyjecie bylo male, gdyz mialam tylko pol rodziny - do tego nielicznej - i nie wszyscy jej czlonkowie byli szczodrzy i towarzyscy, ale Dziewieciokat zaspiewal mi Piesn Ojcow i podarowal miseczke z porcelany, krwawoczerwona od rteciowej polewy z Gory Sinshan, a babka dala mi swoj naszyjnik z turkusow z Morza Omorna. Mialam na sobie niefarbowany stroj, zrobiony przez matke z bawelny, ktora sama zebralam i uprzedlam rok wczesniej: potrojna spodnice i bluzke o szerokich rekawach, a na nich kamizele ze szlachetnego, cieniutkiego lnu, dar Muszli. Zrobilam mnostwo pasztecikow z grzybami, tak wiele, ze po tancu rozdawalismy cale ich kosze. Wlocznia i ja poprowadzilismy szeregi do tanca; byl z niego tancerz gibki i zgrabny, patrzyl na mnie z usmiechem z drugiego szeregu. W sercu nadalam mu imie, ktore moim zdaniem pasowalo don lepiej niz Wlocznia: nazwalam go Wzrok Pumy. I tak wkroczylam w dom kobiecosci z mlodym lwem, tanczacym w moich myslach. To bylo szczescie w nieszczesciu, aczkolwiek nie moglam juz tak powiedziec rok pozniej, gdy Wlocznia znow odwrocil sie ode mnie; wtedy myslalam, ze na swiecie w ogole nie ma dobra. Winilam Loze Wojownikow za to, ze mi go odebrala, i w istocie tak bylo, choc rownie dobrze mogla to zrobic jego rodzina lub Dom. Spotykalismy sie i rozmawiali, tu i tam, niezbyt czesto, lecz czesciej niz kazal przypadek. Mialam pietnascie lat, a on siedemnascie, bylismy kuzynami - za mlodzi, aby wejsc w glab ladu, i zbyt blisko spokrewnieni, aby nie stanowilo to przeszkody, gdyby wchodzilo w gre malzenstwo. Jego siostra byla o mnie zazdrosna i juz sie ze mna nie przyjaznila, inni ludzie z jego Domu Nazwy Domow Sinshan Wykreslona przez redaktorke przy pomocy Ciern z Sinshan. w Madidinou i Sinshan tez nie pochwalali pomyslu, abym ja, na poly bezdomna kobieta, stala sie po slubie glowa domostwa ich krewnego. Wszystko to wiedzialam, ale nie zwracalam na to uwagi. Nie sadze, aby owego roku obchodzilo mnie cokolwiek lub ktokolwiek poza Wlocznia, ale nie umiem tego opisac. Usilowac przypomniec sobie takie uczucie, to jak przypominac sobie wlasne pijanstwo albo probowac zwariowac, bedac przy zdrowych zmyslach. Aby mowic o zakochaniu, trzeba byc zakochanym, a ja juz nigdy pozniej zakochana nie bylam. Wydaje mi sie, ze podczas Tanca Ksiezyca wszyscy mlodzi Wojownicy przyjeli cos w rodzaju slubow czystosci; wiem, ze pozniej Wlocznia juz sie ze mna nie spotykal ani nie patrzyl na mnie, gdysmy sie mijali, ani nie odpowiadal na moje slowa przy tych kilku okazjach, gdysmy sie spotkali. Zrozpaczona, poszlam za nim na Pola Madidinou pewnego popoludnia pod koniec pory suchej. -Juz nie przychodzisz do Sinshan - powiedzialam. Odwrocil sie, nie przerywajac pracy. Zbieral reszte winogron ganais z tej wielkiej winnicy; powiadaja, ze ostatnie grona daja najslodsze wino. -Czy dzielni mezczyzni boja sie mowic do kobiet? - zapytalam. Milczal. -Kiedys nadalam ci imie w moim sercu. Czy chcesz wiedziec, jakie ono bylo? - zapytalam. Milczal, nie patrzyl na mnie i nadal pracowal. Zostawilam go z jego sekatorem i koszem i odeszlam wsrod dlugorekich, powykrecanych pedow wina. W zapylonym powietrzu ich liscie wydawaly sie rdzawoczerwone. Wial mocny i suchy wiatr. Poniewaz Wlocznia byl Wojownikiem, ja zas pragnelam, aby jego i moje zycie byly jak najblizsze, jak najbardziej do siebie podobne, przez caly tamten rok chodzilam do Lozy Jagniat, pobierac nauki. Milosc we mnie kochala wszystko, co on kochal. Pochlonela wszystkie moje mysli i uczucia; stalam sie sluga milosci i sluzylam jej slepo, jak zolnierze sluzyli memu ojcu. Odkrylam wtedy, ze tak wlasnie bylo w Lozy Jagniat, gdzie mowiono o milosci, o sluzbie, o ofierze i posluszenstwie. Tamtego roku mialam glowe pelna idei, ktorymi odurzalo sie i goraczkowalo moje serce. Nic z tego, co w owe dni robilam, co wiedzialam, czego dotykalam, nie mialo najmniejszego znaczenia w porownaniu z tym wlasnie - z kochaniem, sluzeniem, posluchem, ofiarowaniem. Kobiety z Lozy Jagniat twierdzily, ze nie mozemy poznac rytow Wojownikow, jedyna wlasciwa dla kobiety droga zrozumienia owych tajemnic jest milosc, sluzba i posluszenstwo wobec mezczyzn, ktorzy je pojmuja. Przyjelam to bez sprzeciwu, wszak przez caly czas to Wlocznia byl przewodnia idea mego umyslu i ciala, innych nie mialam; inni byli zaledwie jego odbiciami. Caly ten rok, ktory przezylam w Lozy Jagniat, stanowil klamstwo, zaprzeczenie mej wiedzy i jestestwa - a jednak, rownoczesnie, byl tez jakas prawda. Dla ludzi dorastajacych prawie wszystko ma podobnie podwojna nature; ich klamstwa sa prawdziwe, ich prawdy sa klamstwem, ich serca zas zawsze lamie swiat. Koluja i spadaja; widza wszystko na wylot, a jednak sa slepi. Domy Jagniat i Wojownikow byly dla niedorostkow, dla osob, ktore nie potrafia jeszcze wybrac wlasnej drogi lub w ogole nie maja ochoty wybierac. Jako corke Pipil i wnuczke Zepsucia w Lozy Jagniat szybko mnie awansowano. Kilka dni po tym, gdy w winnicy przemowilam do mego kuzyna, mialam celebrowac jedna z ceremonii siodmego dnia. Byla to ofiara krwi. Czuje, ze nie powinnam opisywac tego, co sie stalo. Choc nie ma juz Lozy Jagniat i moja relacja zapewne stanowi tylko ciekawostke, jednak reka mi ciazy, nie chce pisac o tym, co moj glos obiecywal zachowac w sekrecie - o tajemnicy. Oczywiscie nie byl to zaden sekret, wszelako obietnica byla obietnica. I wszyscy wiedzieli - gdyz trzeba bylo, aby to zobaczyli - ze celebrant tajemnicy nie myl rak po zlozeniu w ofierze zwierzecia lub ptaka, lecz opuszczal dom Lozy z dlonmi splamionymi krwia, widomym znakiem, ze swiety akt sie spelnil. Tak i ja wrocilam do Domu Wysokiego Ganku. Moja babka, Waleczna, nakrywala do obiadu w izbie ognia, na bialym, lnianym obrusie, ktory utkala cale lata wczesniej, z niebieskimi nitkami w osnowie, czwarta i piata, na przemian; byl wytarty, cienki i niezwykle czysty. Patrzylam na ten obrus, gdy do mnie mowila. -Idz, umyj rece, Polnocna Sowo - powiedziala. Wiedziala, ze krew powinna zostac na mych rekach do nastepnego dnia. Nienawidzila tej reguly, jak zreszta wszystkich regul Wojownikow i Jagniat. Czula obrzydzenie; bolalo ja serce, gdy uprawialam podobne praktyki. Wiedzialam o tym. Ja rowniez czulam obrzydzenie, bol w sercu i wielka nienawisc. -Nie moge - powiedzialam. -Zatem nie mozesz jesc przy tym stole. Jej glos i usta, i dlonie zadrzaly. Nie moglam zniesc jej bolu. -Nienawidze cie! - zawolalam i zbieglam po schodach, przez miejsce zgromadzen, az do mostu. Czemu w tamta strone, do Doliny, a nie w strone wzgorz, tego nie wiem. Przeszlam przez most i ujrzalam wysokiego konia ciemnej masci, stojacego wsrod cielat i oslow na pastwisku nad woda. Widzac go, zatrzymalam sie. Sciezka od stodol nadchodzil moj ojciec. Zobaczyl moja twarz, zalana lzami, i zakrwawione rece i ramiona. Zrozumialam, ze mnie nie poznaje. -Jestem twoja corka - powiedzialam. Wtedy podszedl i ujal moje dlonie w swoje, a ja rozplakalam sie w glos. Mijali nas ludzie wracajacy z pol do domow i ktos powiedzial do ojca: -A wiec wrociles, mezczyzno z Wysokiego Ganku, i dobry dzien uczyniles. Opanowalam placz i wspiawszy sie z ojcem na Wezlowy Pagorek usiadlam z nim razem na kamiennym obmurowaniu najwyzszej terasy winnicy; pod nami widnialy niskie domy miasta i Pola Sinshan w swietle popoludnia. To lato bylo suche i gorace. Za polnocno-wschodnim pasmem gor wciaz plonely lasy, powietrze zmetnialo od dymu, i w tym blekitnym swietle pagorki na polnocnym wschodzie podobne byly do niebieskich linii. Widzac mnie zakrwawiona, moj ojciec pomyslal, ze jestem ranna, i probowal dopytac sie, co zlego sie stalo. Nie moglam mu wyznac, ze wszystko zle sie dzieje; powiedzialam wiec, ze poklocilam sie z babka. Utracil swobode poslugiwania sie naszym jezykiem i musial pomyslec, zanim zaczal mowic. Przyjrzalam mu sie. Olysial z przodu, przez co jego twarz zdawala sie dluzsza, i wygladal na bardzo zmeczonego. Nadal byl wyzszy i wiekszy niz go pamietalam, aczkolwiek w ciagu lat jego nieobecnosci moj wzrost z dzieciecego zmienil sie w kobiecy. -Przyjechalem porozmawiac z Wierzba - powiedzial. Pokrecilam glowa. Moje lzy powrocily; widzac je, pomyslal pewnie, ze umarla i cicho jeknal z bolu. -Ciagle mieszka w domu Blekitnej Gliny - wyjasnilam - ale nie jest juz Wierzba, wrocila do imienia Pipil. -Wyszla za maz - powiedzial. -Nie - odparlam - ona nie chce wyjsc za maz. Nie bedzie z toba mowic. -Nie moglem przyjechac - tlumaczyl. - Wiesz o tym? Musielismy wyslac wojska nie na Wybrzeze Amaranthu, lecz na polnoc. Powiedzial mi, gdzie byl, wymienial nazwy miast, ktorych nie znalam, a potem powtorzyl: -Nie moglem przyjechac wtedy, kiedy obiecalem. Chcialbym jej to powiedziec. Znow pokrecilam glowa. Moglam tylko powtarzac: -Nie bedzie z toba mowic. -A czemu mialaby ze mna rozmawiac? - zapytal gorzko. - To glupie, ze w ogole tu przyjechalem. Poczulam w nim odchodzenie i zawolalam: -Ja z toba rozmawiam! Czekalam i czekalam, i czekalam, az przyjedziesz! Wowczas spojrzal na mnie, nie na swoje mysli, i wyrzekl moje imie: -Polnocna Sowa. -Nie jestem juz tamta osoba - powiedzialam. - Nie jestem juz dzieckiem. Nie jestem nikim. Nie mam imienia. Jestem corka Kondora. -Jestes moja corka. -Chce isc z toba. Z poczatku nie rozumial, o co mi chodzi, ale potem powiedzial: -Nie, jak mialbym to zrobic? Nie puszcza cie. Ja musze isc tego dnia lub nastepnego. Nie pozwola ci odejsc. -Jestem juz kobieta - oznajmilam - i wybieram sama. Pojde z toba. -Musisz zapytac ludzi - odparl. -Ja im to oznajmie, to ciebie musze zapytac! Wezmiesz mnie ze soba? Nade wszystko nie chcialam, aby poszedl do mojej matki, do Domu Wysokiego Ganku. Bylo tak, jakbym oferowala siebie w zamian za nia. Wtedy tego nie rozumialam, ale juz to czulam. Ojciec myslal przez chwile, wpatrzony w plaski, ukosny grzbiet Gory Duszy po drugiej stronie Doliny. Dymna mgielka nabrala matowej, bladorozowej barwy. -Powinienem ja spytac, czy mozesz ze mna isc - mruknal. - Czy to prawda, ze nie bedzie ze mna mowic? -Prawda - odparlam zgodnie z prawda. -I prawda, ze na mnie czekalas? -Daj mi imie - powiedzialam. Kiedy zrozumial, dlugo sie zastanawial, i w koncu zapytal: -Chcialabys takie imie, Ayatyu? Nie zapytalam wowczas, co to imie znaczy; dla mnie oznaczalo dobroc mojego ojca i moja wlasna wolnosc. Pozniej, gdy poznalam jego jezyk, dowiedzialam sie, ze ayatyu w jezyku Doliny znaczy "dobrze urodzona" lub "urodzona ponad innymi"; w rodzinie ojca czesto nadawano to imie. Nazywal sie Terter Abhao, ja zas, przyjmujac imie jego ojcow, jak wsrod tego ludu czynia corki i synowie czlowieka, stalam sie Terter Ayatyu. -Kiedy odjezdzasz? - zapytalam. -Umiesz jezdzic konno? -Jezdze na oslach. Kiedys jezdzilam z toba na twym koniu. Znow spojrzal na dachy domow Sinshan i powiedzial: -Tak. Na wojnach myslalem o tym wiele, wiele razy; o malej dziewczynce siedzacej w siodle przede mna. Te dni, w tym miejscu, w tej dolinie, to byly dla mnie dobre dni. Juz nigdy nie wroca! Czekalam, on zas ciagnal dalej: -Przyprowadze dla ciebie konia pojutrze, kiedy slonce wstanie. Tam - wskazal most, na ktorym sie spotkalismy. - Nie wejde do tego miasta. Jego pragnienie i zal zamienialy sie w gniew i odchodzenie. Przebyl dluga droge i trudna, aby zobaczyc sie z zona, a przeciez nie poszedl do niej. Wiele razy wracalam mysla do tej chwili, gdy siedzielismy na terasie na Wezlowym Pagorku, usilujac zrozumiec, dlaczego mowilismy i postepowali tak, a nie inaczej. Oboje bylismy chorzy i nasze choroby przemowily do siebie. Pozornie wybierajac, dzialalismy pod przymusem i choc lgnelam do niego, to ja bylam silniejsza. -Powiedz im, ze chcesz ze mna jechac - powiedzial. - Jesli ci pozwola, pozegnaj sie z nimi jak nalezy. I idz do swego heyimas. Czeka cie dluga podroz, corko, dlugo cie nie bedzie. Byly to sluszne slowa i zrobilam, jak kazal. Drugiego ranka, jak najwczesniej, o powrocie swiatla, moja babka, Waleczna, poszla ze mna do heyimas. Napelnilysmy woda mise i odspiewaly Powrot, a potem babka blekitna glina z Potoku Sinshan nakreslila znak heyiya-if na moich policzkach. Przy Zawiasie miasta czekala na mnie matka, a z nia Wzlot Skowronka i Pasikonik, i wszyscy odprowadzili mnie do mostu; ale nie kucalismy ani nie sikali, ani sie nie smiali, gdyz byl tam juz Kondor na swym wysokim koniu. Stanelismy na poludniowo-wschodnim krancu mostu i szybko sie uscisneli. Podbieglam do ojca; patrzyl na Pipil, lecz ona odwrocila sie do niego tylem, pomogl mi zatem dosiasc konia, ktorego przyprowadzil, i razem odjechalismy przez Pola Sinshan. Owego roku szalas Polaczenia, gdzie uczymy sie umierac, zostal zbudowany po stronie uprawnej, u zbiegu potokow Hechu oraz Sinshan. Kiedy go mijalismy, pasmo gor za Dolina uwolnilo slonce; jadac zaspiewalam mu heya. Za winnicami skrecilismy w Stara Prosta Droge na polnocny zachod, do Ama Kulkun. Konie kroczyly zwawo. Ojciec przeznaczyl dla mnie gniada klacz, nizsza i lagodniejsza od jego walacha. Jechal blisko mnie, uwaznie sie przygladajac, uczac mnie sciskac konia kolanami, uzywac strzemion i trzymac wodze. Szlo mi to znacznie latwiej niz jazda na oklep na osle; osiol ma ostry grzbiet oraz swoje zdanie, klacz zas byla uczynna i przyjazna, a siodlo wygodne. Tak oto dotarlismy do Telina-na, przejechali pomiedzy Chukulmas i Chumo, mineli Kastoha-na, a wokol nas wciaz jeszcze trwal jasny poranek. Gdy skrecalismy w Gorska Droge, posrod pierzastych traw wytrysnal w blasku slonca pioropusz gejzera. Na ten widok serce we mnie zadrgalo; pomyslalam o starcu, ktory w tym miejscu dal mi kiedys piosenke, ale odsunelam te mysl i piosenke od siebie. Na druga strone Rzeki przejechalismy przez Most Debu; cicho zmowilam heya. U podnoza Gory pieciu jezdzcow Kondora, prowadzacych dwa juczne konie, wyjechalo nam na spotkanie i oddalo honory mojemu ojcu. Zatrzymalismy sie na posilek w Debach Tembedin, a potem zaczelismy wspinac sie na Gore Droga Czystego Jeziora. Tam gdzie odchodzi w lewo droga do Wakwaha i Zrodel Rzeki, my skrecilismy w prawo i jadac wzdluz linii kolejowej na Metouli dotarlismy do skrotu. Kiedy przed zapadnieciem nocy stanelismy na popas w lesie wirginskich debow po tamtej stronie Zrodla Metouli, nie bylam w stanie zsiasc z konia i ojciec, rozbawiony, musial mi pomoc. Mialam wrazenie, ze moje nogi i posladki sa z drewna, ale juz niebawem zaczely mnie bolec. Kondorzy kpili ze mnie troche, lecz bardzo ostroznie; traktujac mnie jak dziecko, czuli chyba jednak pewien lek i zanim sie do mnie odezwali, stukali sie piescia w czolo, zupelnie jak wowczas, gdy mowili do ojca. Rozpalili ognisko, ugotowali kolacje i przygotowali poslania, a my siedzielismy we dwoje nieco na uboczu i nie robilismy nic. Po jedzeniu poszlam pogadac chwile z gniada klacza. Pachnialam juz jak ona i podobal mi sie ten zapach -jeszcze nigdy nie zaprzyjaznilam sie z nikim tak latwo. Ojciec dlugo rozmawial z jednym z mezczyzn, ktory mial nazajutrz jechac inna droga, zlecajac mu przewiezienie w glowie kilku meldunkow, niektorych calkiem dlugich. Kazal mu je powtarzac i gdy wrocilam do ognia, zastalam ich przy tym zajeciu. Znudzilo mnie sluchanie, nie znalam przeciez jezyka. Kiedy skonczyli i czlowiek ten przylaczyl sie do innych, zapytalam: -Czemu nie zapisales mu tych wiadomosci? -Nie umie czytac - odparl moj ojciec. Pomyslalam, ze jesli ten czlowiek jest slepy lub slaby na umysle, to kiepski z niego poslaniec, ja jednak nie dostrzeglam, by cos mu dolegalo, i nie omieszkalam tego powiedziec. -Pismo jest swiete - rzekl ojciec. O tym juz wiedzialam. -Pokaz mi swoje pismo - poprosilam. Gora Sinshan - Pismo jest swiete - powtorzyl. - Nie dla hontik. Nie trzeba zapisywac slow! Zrozumialam z tego tyle, ze nic nie rozumiem, powiedzialam wiec: -W kazdym razie potrzebuje slow, zeby mowic. Co to jest hontik} I wtedy zaczal uczyc mnie swego jezyka, tego jak Dayao mowia jezdzic konno", "widziec skale" oraz calej reszty. Noca na Gorze bylo bardzo zimno. Mezczyzni siedzieli, gwarzac, po drugiej stronie ogniska; moj ojciec czasem na krotko wlaczal sie do rozmowy i wowczas w jego glosie brzmiala nuta godnosci. Napilam sie grzanego koniaku i wkrotce zasnelam, zwinieta w klebek na ramieniu Babki. Rano musial wsadzic mnie na konia, ale gdy ujechalismy kawalek, sztywnosc w moich nogach minela i poczulam sie swobodnie w siodle. I tak w mglisty jesienny poranek wjechalismy na przelecz droga Bialej Pumy. Slyszalam wielekroc, jak ludzie z Lozy Znalazcow mowili, ze gdy opuszczaja Doline - choc przeciez wyjezdzaja i wracaja bez przerwy - zawsze czuja bol w sercu, slysza w uszach spiewajacy glos, bledna lub maja uczucie spadania; zawsze jest jakis znak. Dolny Nurt, kronikarz Znalazcow z Sinshan, twierdzil, iz zawsze wie, kiedy wkracza do Doliny, gdyz przez dziewiec oddechow nie dotyka stopami ziemi, i wie takze, kiedy ja opuszcza, gdyz przez dziewiec oddechow idzie tak, jakby zapadal sie po kolana. Moze dlatego, ze jechalam konno, albo dlatego, ze bylam w polowie Kondorem, nie poczulam nic, zadnego znaku. Dopiero kiedy dotknelam policzka i nie znalazlam na nim sladu blekitnej gliny z Potoku Sinshan, moje serce znow drgnelo, skurczylo sie i sciemnialo w swoim domu, i pozostalo takie przez caly czas, gdy zjezdzalismy tamta strona Gory. Kraj miedzy Gora i Czystym Jeziorem jest bardzo piekny i przypomina Doline; te same skaly, rosliny i ludy; takze miasta i wsie ludzkich ludzi sa takie same jak miasta i fermy w Dolinie. Nie zatrzymalismy sie w zadnym z nich, nie odzywalismy sie do nikogo; gdy zapytalam, dlaczego, ojciec odpowiedzial, ze ci ludzie sa bez znaczenia. Jechalismy jakby w innym Domu, bez mowy. To dlatego zwa ich Kondory, pomyslalam, wedruja w milczeniu, wyzej niz wszyscy. Gdy trzeciej nocy ukladalismy sie do snu na Zlotych Wzgorzach, na polnocny wschod od Czystego Jeziora, poczulam, ze Dolina za mna jest jak cialo, moje wlasne cialo. Moje nogi zamienily sie w biegnace ku morzu odnogi Rzeki, organy wewnetrzne i plyny ustrojowe - w miejsca i strumienie, kosci - w skaly, glowa natomiast - w Gore. Moje cialo cale bylo tam, a ja, tutaj lezaca, stalam sie zaledwie dusza oddechu, co dzien bardziej od ciala odlegla. Te dusze i cialo laczyl cienki, bardzo dlugi sznurek bolu. Zasnelam wreszcie, a rano pojechalam dalej, w drodze uczac sie jezyka od mojego ojca. Rozmawialismy, czesto wybuchajac smiechem, ale wciaz czulam, ze nie jestem w pelni swoim cialem i ze tak jak dusza, nic nie waze. W rzeczy samej, bardzo schudlam podczas tej podrozy. Nie smakowalo mi jedzenie Kondorow. Wiezli ze soba suszone mieso, sama wolowine, a po drodze zabijali bydlo lub owce pasace sie na wysokich wzgorzach. Choc nie prosili mnie o to, zawsze podchodzilam do zabijanych osob i dawalam im kilka swoich slow. Z poczatku myslalam, ze ludzie z rodzin zwierzat hojnie skladaja nam w darze ich smierc, i dziwilam sie, ze nigdy tych ludzi nie widze i ze nie daja nam owocow ani ziarna, chociaz zniwa w pelni. Ale potem ujrzalam, jak dwoch naszych ludzi zabija przy sciezce zagubiona owce, nie dajac jej ani slowa; na zywnosc obcieli jej tylko nogi, a glowe, kopyta, wnetrznosci i runo zostawili na pastwe robakow i kojotow. Przez kilka dni odsuwalam z mysli to, co widzialam, ale nie chcialam jesc tej baraniny. Wiele, wiele razy, gdy mieszkalam u ludu Kondorow, zdarzalo mi sie odsuwac od siebie cos, co zobaczylam, ze slowami: "Pomysle o tym pozniej", albo w ogole nie chciec o tym myslec. To nie jest uwazanie. Ale tam, gdzie wszystko wokol mnie bylo na zewnatrz, nie potrafilam sprawic, aby calkowicie weszlo do srodka; a jesli juz weszlo, czesto czulam sie tak, jakbym w ogole nie miala duszy, a przeciez to uwazna dusza mowi umyslowi: "Pamietaj". Teraz probuje opisac swoja podroz na polnocny wschod i wreszcie przywolac to wszystko w pamieci, lecz wiele z tego, co bylo, z tych lat spedzonych u Dayao, przepadlo i juz nie powroci. Nie bylam w stanie tego przyjac. Z wielka jasnoscia wspominam nasza jazde gesiego przez ostatnia przelecz pomarszczonych wzgorz i widok stamtad na szeroka doline Rzeki Bagien, rozciagajaca sie przed nami na polnoc i wschod. Daleko na poludniowym wschodzie lsnil we mgle brzeg Wewnetrznego Morza; szczodre, zlociste swiatlo, padajace ukosnie spoza chmur za nami, leglo na zoltej wierzbinie nad rzeka, na moczarach porosnietych palka i na dalekich szczytach Gor Swiatla. Zaspiewalam heya wielkiej rzece, urodzie i ogromowi swiata, i sloncu schodzacemu juz do domu zimy. Tej nocy zaczelo padac. Caly nastepny dzien i jeszcze nastepny, wedrujac na polnoc wzdluz Rzeki Bagien, jechalismy i szlismy w deszczu. Przekroczylismy wielka rzeke brodem w miejscu, gdzie rozlewala sie na wiele plytkich odnog, i konie, tak wczesnie w porze deszczowej, nie musialy plynac zbyt daleko. Przy brodzie dolaczyli do nas inni ludzie Kondora, dwunastu mezczyzn, wiec dalej jechalismy duza grupa, w dziewietnascie ludzkich osob i dwadziescia piec koni, i jeszcze klacz ze zrebakiem z tylu. Podczas jazdy mezczyzni ochoczo spiewali piosenke: Tam, gdzie jest Miasto, nadchodze, Tam, gdzie jest Kondor, nadchodze, Tam, gdzie jest walka, nadchodze. Podkladali pod nia dowolne slowa i spiewali na przyklad: "Tam, gdzie jest zarcie, nadchodze", albo: "Tam, gdzie jest cipa, nadchodze". Spiewali tak w kolko i w kolko, jadac rzedem. Po dlugim deszczu nadszedl dzien, ktory pamietam, gdy niebo troche sie oczyscilo i ujrzelismy Kulkun When, lejacy w chmury strumien burego dymu, nieco na poludniowy wschod od nas. Wszedzie dokola wielkiego wulkanu klebila sie para i dym z mniejszych szczelin, a gdy wiatr sie zmienial, powietrze cuchnelo zgnilymi jajkami. Zblizalismy sie do podnozy wulkanow. Bardzo sie ich balam i przez cala noc snilam ogniste pekniecia, rozwarte wokol mnie, i palace, dlawiace chmury dymu, ale nie przyznawalam sie do swego tchorzostwa. Nastepnego dnia cale niebo bylo juz czyste i patrzac ze wzgorz na polnoc zobaczylam Gore Polnocy w smugach sniegu, zwieszajaca sie z nieba do ciemnych lasow ponizej. Jedna nieskazitelnie biala kita pary wznosila sie z jej wschodniego wierzcholka jak miekkie pioro czapli. Poniewaz gora byla piekna i znalam jej nazwe z map oraz historii zaslyszanych w heyimas, na jej widok poczulam sie szczesliwa; poznalam ja i siedzac na mej klaczy spiewalam dla niej heya. Ojciec podjechal do mnie i powiedzial: -To Tsatasyan, Biala Gora. -To rowniez Kulkun Eraian - odparlam -jedno z miejsc, gdzie spotykaja sie ramiona swiata. -Spedzilem dziesiec lat, zdobywajac dla Kondorow ziemie wokol tej gory, i teraz trzeba ja urzadzic. Uzyl slowa zarirt, ktore poznalam, grajac z zolnierzami w kosci, oznaczajacego "zdobyc wygrana w grze hazardowej", jak nasze slowo durni. Zachodzilam w glowe, co mial na mysli, jak mogl wygrac tak wielki kawal swiata i od kogo go wygral, i jaki mial z tego pozytek. Probowalam go pytac, a on probowal wyjasniac, ale po chwili rozmowy do tylu zniecierpliwil sie moja glupota. -To tutaj, to sa ziemie, ktore wygraly armie Kondorow - oznajmil. - Jak myslisz, dlaczego hontikjuz do nas nie strzelaja? -Z wyjatkiem tego jednego miejsca - powiedzialam. To zdarzylo sie na poczatku, gdy skrecilismy ku Mrocznej Rzece; jacys ludzie, skryci w wierzbowych zaroslach wypuscili strzaly w nasza strone, a potem uciekli przed scigajacymi ich mezczyznami. Ojciec rozkazal swoim ludziom wracac i jechac dalej; wrocili galopem, smiejac sie i zartujac, bardzo podnieceni, ja rowniez bylam podniecona i wcale sie nie balam, aczkolwiek nigdy nie sadzilam, ze bede brac udzial w wojnie. -To dlatego, ze sie nas boja - powiedzial ojciec. Zaprzestalam prob zrozumienia, o czym on mowi, wszelako czescia mojej glupoty bylo to, ze nie chcialam zrozumiec. Czytajac te slowa, ludzie wyksztalceni beda sie smiali, ze oto calymi dniami jechalam z uzbrojonymi ludzmi, ktorzy nosili miano wojownikow, zolnierzy, widzialam, jak rabuja i nigdy nie wjezdzaja do wsi i miasteczek, jak wpadaja w zasadzki - i wciaz nie rozumialam, ze prowadza wojne przeciwko wszystkim ludom na ziemiach, przez ktoresmy jechali. Smiejac sie, ludzie ci beda mieli racje. Bylam niewyksztalcona i rozumu uzywalam niechetnie. Tutaj, u stop wulkanow, napotkalismy wioski, ktorych mieszkancy wybiegali ku nam i bili sie w czola, zamiast jak dotychczas kryc sie, zaganiac owce i spluwac za nami. Wioski te byly bardzo male, zwykle piec, szesc stojacych wzdluz strumienia chalup zbitych z bali, kilka owiec, swin lub indykow i mnostwo szczekajacych i warczacych psow. Myslalam jednak, ze sa bardzo hojni, dajac nam jedzenie, kiedy bylo ich mniej niz nas. Po dwoch dniach jazdy przez ten spekany kraj dotarlismy do miejsca o nazwie Poludniowe Miasto, Sainyan. W Dayao slowo sai znaczy to samo, co nasze slowo kach. My uzywamy go jedynie, by okreslic inne miejsce w czasie lub umysle: ludzi, ktorzy zyli na zewnatrz swiata oraz siec Zbiornic. Oni rowniez uzywaja go w takim znaczeniu, lecz przede wszystkim nazywaja tak miejsca, w ktorych zyja, mowiac przy tym, ze sa mieszkancami Miasta Czlowieka. To, co dla nas jest kleska, dla nich stanowi chlube. Jakze ja mam napisac cala te historie w slowach odwrocenia? Ludzie z Lozy Chroscin prosili mnie, bym ofiarowala im opis mego zycia, gdyz nikt inny z Doliny nie mieszkal u Kondorow, by od nich powrocic - a zatem moja opowiesc jest rowniez historia; lecz teraz zaluje, ze jako Polnocna Sowa nie nauczylam sie robic garnkow zamiast pisac. Bedac Ayatyu musialam calkiem zapomniec, jak sie czyta i pisze; Dayao wylupia oko i obetna reke kobiecie lub rolnikowi, ktory napisze chociaz jedno slowo. Pisac i czytac moga tylko Prawdziwi Kondorzy, a z nich, jak sadze, tylko tak zwani Wojownicy Jedynego - celebrujacy wakwa - ucza sie czytac i pisac swobodnie. Twierdza, ze odkad Jedyny stworzyl kosmos, wymawiajac slowo, wszechswiat jest jego ksiega, i ten, kto czyta albo pisze slowa, ma udzial w jego potedze, a tylko nielicznym wolno miec ten udzial. Do domowego uzytku maja liczydla, a w obu swoich miastach przyrzady elektryczne, zrobione w celach archiwizacyjnych wedlug instrukcji ze Zbiornicy, lecz wszystkie ich zapisy to tylko gole liczby. Nic sie nie pisze ani nie drukuje, aby -jak mowia - Slowo Jedynego pozostalo czyste. Kiedys w swej ignorancji rzeklam do mego ojca: -Gdybym tu, na tej scianie napisala "Buuu!" wszyscy ci srodzy wojownicy uciekliby z krzykiem! Rozgniewal sie. -Ukaraliby cie, abys nauczyla sie lekac Jedynego. To slowo konczy wszelka rozmowe, jak rowniez pisanie pod skrzydlem Kondora; wiecej nic nie mowilam. Gdy opuszczalam dom razem z Abhao, moje serce chcialo byc sercem Kondora. Probowalam stac sie kobieta Kondorow, probowalam przestac myslec w jezyku Doliny i w przyjety tam sposob. Chcialam ja opuscic, nie byc juz jej czescia, stac sie kims nowym, zaczac zyc na nowo. Ale nie potrafilam tego dokonac - tylko ktos wyksztalcony bylby to potrafil. Bylam za mloda; nigdy nie zastanawialam sie nad egzystencja, nie czytalam ksiazek, nie pobieralam nauk u Znalazcow i nie rozmyslalam o historii. Moj umysl sie nie uwolnil. Wciaz zawieral sie wewnatrz Doliny, zamiast zawierac Doline w sobie. A ja bylam ignorantka nawet jak na swoj wiek, gdyz w Sinshan, jak w wielu malych miasteczkach, pienily sie uprzedzenia i rozmyslna niewiedza; i rowniez dlatego, ze moja rodzine dreczyly klopoty; a przede wszystkim dlatego, ze kulty Jagniat oraz Wojownikow zaklocily moja edukacje i rytualy wieku dorastania. Nie bedac w pelni osoba, nie potrafilam stac sie nikim innym. A zatem, mimo moich staran, bylo mi trudno stac sie calkowicie osoba Kondorow. Popadlam w chorobe, na ile tylko moglam, ale nie mialam ochoty umierac. Pisac o tym, jak bylam Ayatyu, jest mi prawie tak ciezko, jak bylo mi nia byc. Ale skoro juz opowiadam o opowiadaniu, moze wyjasnie tu niektore slowa, ktorych uzylam lub bede uzywac. Nazywamy ich ludzmi Kondora, lecz nazwa, jaka sami siebie okreslaja, aby odroznic sie od innych ludow, brzmi Dayao - Lud Jedynego. Od tej chwili bede ich tak nazywac, albowiem sposob, w jaki uzywaja slowa Kondor, Rehemar, jest bardzo zlozony. Tylko jeden czlowiek, ktory w ich wierze jest wyslannikiem Jedynego i ktoremu wszyscy oni sluza, nazywa sie Kondor. Mezczyzni z pewnych rodzin nosza miano Prawdziwych Kondorow, inni, do nich podobni, zwani sa, jak juz mowilam, Wojownikami Jedynego. Mezczyzni, ktorzy do tych rodzin nie naleza, nosza miano tyon, rolnicy, i musza sluzyc Prawdziwym Kondorom. Kobiety z owych rodzin nazywaja sie kobietami Kondorow i rowniez sluza Prawdziwym Kondorom, lecz moga rozkazywac tyon i hontik, hontik natomiast to wszystkie pozostale kobiety, zwierzeta i cudzoziemcy. Ptak kondor jako taki nie nazywa sie rehemar, lecz Da-Hontik i jest swiety. Aby stac sie mezczyzna, chlopiec z rodziny Prawdziwych Kondorow musi zastrzelic kondora albo co najmniej jastrzebia. W sakiewce, zawierajacej cenne dla mnie rzeczy, nadal nosilam pioro kondora, ktore przyszlo do mnie, kiedy bylam dzieckiem; na szczescie nikomu go nie pokazalam, gdyz wkrotce dowiedzialam sie, ze kobietom nie wolno dotykac pior kondora ani patrzec nan na niebie. Musza zakrywac oczy i glosno zawodzic, dopoki Wielki nie przeleci. Latwo powiedziec, ze takie obyczaje sa barbarzynskie, ale co sie wlasciwie wtedy mowi? Spedziwszy wiele lat w cywilizacji, w Miescie Czlowieka, nie uzywam slow barbarzynskie, cywilizowane; nie wiem, co one znacza. Moge tylko opisac, co widzialam i robilam, a nazwe na to niech znajda madrzejsi ode mnie. Dayao wzniesli Poludniowe Miasto okolo czterdziesci lat przed moim przybyciem. Przybyli z Miasta i wydali wojne mieszkancom malych miast i gospodarstw, lezacych u stop pagorkow na poludniowym brzegu Mrocznej Rzeki, i zabrali im miejsce do zycia. Nie jest prawda, jakoby jedli mieso ludzkich ludzi, zabitych na wojnie; to przesad, wyrosly z pewnego symbolu. Palili i zabijali mezczyzn oraz dzieci, zachowujac przy zyciu kobiety, aby mogli je pieprzyc mezczyzni Dayao; kobiety te trzymali w zagrodach razem z bydlem. Niektore z nich zostaly z wlasnej woli, gdyz cale ich zycie uleglo zniszczeniu i nie mialy dokad isc, i te kobiety staly sie Dayao. Rozmawialam z kilkoma, ktore opowiedzialy mi, kim byly, zanim zrobiono z nich Dayao, lecz wiekszosc nie bardzo chciala o tym mowic. W okresie, gdy Dayao budowali Poludniowe Miasto, wypowiedzieli wojne prawie wszystkim. Mowili: "Wladza Kondora rozciaga sie od Morza Omorna do Morza Zachodniego, od Polnocnej Gory do Wybrzeza Amaranthu!". Zabili wielu ludzi, powodujac w krainie Wulkanow wiele bolu i dlugotrwaly zamet, i swoja choroba zarazili innych, lecz kiedy tam przybylam, juz umierali. Zjadali samych siebie. Teraz to wiem, lecz wtedy nie wiedzialam. Ujrzalam wieze Poludniowego Miasta, mury z czarnego bazaltu, szerokie, prostopadle ulice, caly ten przepych i zdobnosc; ujrzalam wspanialy most nad Mroczna Rzeka i droge na polnoc, do Miasta, prosta niczym slad slonca na wodzie. Ujrzalam silniki, maszyny do pracy i wojny, eleganckie, wykonane z najwyzsza dbaloscia, cudowne wytwory rekomysli; wszystko, co ujrzalam, bylo wielkie i proste, i twarde, i mocne, i spogladalam na to z podziwem i lekiem. Moj ojciec mial krewnych w Poludniowym Miescie i pojechalismy do ich domu, lecz byl pusty. Dayao stawiaja trzy rodzaje domow. Gospodarstwa wiejskie przypominaja nasze; tyon i hontik w Miastach mieszkaja w dlugich domach, podobnych do stajni lub stodol, po wiele rodzin w kazdym; Prawdziwi Kondorzy zas w domach rodzinnych, wkopanych w ziemie, o niskich, naziemnych scianach bez okien i o ostrych, drewnianych dachach, ktore wygladaja troche jak heyimas, ale w srodku sa zupelnie inne. Kazdy taki dom podzielony jest wedle woli mieszkancow na apartamenty, do czego sluza ekrany z drewna lub tkaniny, ktore mozna opierac o maszty i kolumny podtrzymujace dach. Podloge pokrywa wiele warstw dywanow, na scianach wisza kotary, czesto zbiegajace sie u sufitu na ksztalt namiotu. Dom Dayao pamieta zimowe ziemianki i letnie namioty nomadow z Rowniny Traw, podobnie jak drewniane domy w Tachas Touchas sa wspomnieniem lasow i rzek polnocnego wybrzeza. Swiatla i ciepla dostarcza elektrycznosc z wiatrakow i baterii slonecznych; taki dom, umeblowany, pelen pieknych tkanin i jasno oswietlony, cieply jest i wygodny, otulajacy. Jednakze dom krewnych ojca w Poludniowym Miescie, do ktorego dotarlismy owego wieczora, byl ciemny i wilgotny, cuchnacy ziemia i moczem. Moj ojciec stanal w wejsciu i zawolal jak dziecko: -Nie ma ich! Owej nocy musielismy szukac schronienia i posilku w innym domu Kondorow. Ojciec zostawil mnie z kobietami, a sam poszedl pogadac do mezczyzn. Kobiety usmiechaly sie do mnie i probowaly rozmawiac, lecz latwo sie ploszyly, ja zas bylam zmeczona i zdezorientowana; nie rozumialam, dlaczego zachowuja sie, jakby sie mnie baly. Czulam sie miedzy nimi troche tak, jak kiedys w Zweglonym Domu w Telina, gdy bylam dzieckiem i wszystko mnie trwozylo. Wszedzie wokol siebie widzialam metal; mialam wrazenie, ze drut miedziany spotyka sie tu rownie czesto, jak u nas sznurek. Poza tym bardzo dobrze gotowaly i choc jedzenie zdalo mi sie dziwne, bardzo mi smakowalo po solonej wolowinie i kradzionych owcach zolnierzy. Jednak ich bogactwo nie plynelo gladko; nie lubily dawac. Niektore z nich stukaly sie w glowe za kazdym razem, gdy do mnie mowily, a inne w ogole sie nie odzywaly. Pozniej odkrylam, ze te milczace, to byly kobiety Kondora, te zas, ktore stukaly sie w glowe i usmiechaly, to byly hontik. Niewiele pamietam z dni spedzonych w Poludniowym Miescie. Ojciec moj byl gniewny i zmartwiony i widywalam go tylko raz dziennie, przy powitaniu. Caly czas przebywalam wsrod kobiet; wtedy nie wiedzialam, ze kobiety Dayao zawsze trzymaja sie razem i nie wychodza. Myslalam, ze na murach trwa wojna i ze kobiety siedza w domu, aby wrog ich nie porwal, tak jak Dayao porywali inne kobiety. Wszystko sobie wykombinowalam, a potem dowiedzialam sie, ze nigdzie w okolicy nie ma zadnych walk. Poczulam sie bardzo glupio, chociaz w istocie mialam racje: kobiety Dayao cale swoje zycie tkwily w oblezeniu, wtedy jednakze myslalam tylko, ze wszyscy zwariowali. Caly czas przebywalam w dusznych, cieplych pokojach, jaskrawo oswietlonych swiatlem elektrycznym, usilowalam nauczyc sie mowic jak one i szylam. Nie szlo mi to ich szycie, o maly wlos sama nie zwariowalam, usilujac szyc calymi godzinami, podczas gdy nade wszystko pragnelam wyjsc na powietrze, na swiatlo i byc z ojcem - albo sama. Nigdy nie bylam sama. Wreszcie opuscilismy ten dom i ruszylismy na polnoc. Zamknieta, bardzo tesknilam za swoja gniada klacza i co dzien snilam o tym, ze znow jej dosiade i poczuje jej zapach na dloniach i ubraniu; kiedy kobiety kazaly mi wsiadac na kryty woz, odmowilam. Jedna ze starszych kobiet Kondora powtorzyla polecenie, powiedzialam wiec: - Czy jestem martwa? Czy jestem kura? - lecz u nich najwyrazniej zywi i zdrowi ludzie jezdzili wozami na kolach, nie rozumiala wiec, o co mi chodzi. Rozzloscila sie i ja sie rozzloscilam. W koncu przyjechal konno moj ojciec, lecz gdy zaczelam mu mowic, ze chcialabym pojechac na gniadej klaczy, rzekl krotko: - Wsiadaj na woz - i pojechal dalej. Potraktowal mnie jak kobiete posrod innych kobiet, gdaczaca kure wsrod domowego ptactwa. Zamienil dusze na wladze. Stalam chwile, przyjmujac to w siebie najlepiej, jak umialam, podczas gdy wokol mnie piszczaly i gdakaly pozostale kury, a potem wlazlam na woz i caly dzien, jadac tym wozem, rozmyslalam wiecej niz kiedykolwiek przedtem, o tym, jak to jest byc istota ludzka. Nie podazylismy droga na polnoc, lecz skrecilismy na inny, szeroki i gladki trakt, prowadzacy na polnocny zachod. Moje towarzyszki mowily, ze jedziemy spotkac sie z marastso- wojskiem - aby z nim ruszyc w dalsza podroz, i nastepnego dnia tak sie stalo. Wszyscy sformowani w oddzialy zolnierze, ktorzy zdobywali zywnosc po miasteczkach - zbierali danine, jak to okreslano - lub wladali okolica z obozow rozbitych nad Mroczna Rzeka i w kraju Wulkanow - co nazywano strzezeniem porzadku - mieli zgromadzic sie w miejscu zwanym Rembonyon, i my takze tam zmierzalismy. Wszystkim kierowalo kilku wodzow albo generalow, jednym z ktorych byl moj ojciec. Za oddzialami wojska szlo wiele roznych zwierzat, ze zwierzetami zas i innymi hontik ciagnelo wielu tyon. W tych karawanach pierwszy raz spotkalam kradzione kobiety, ktore Dayao porwali z domow i gwalcili, gdy przyszla im ochota. Niektore, jak juz mowilam, podazaly za zolnierzami z wlasnej woli, i niekiedy zolnierz mieszkal z taka kobieta i ich dziecmi; wiec napomknelam cos w naszym obozie o tych zonach hontik. Kobiety z domu Tsaya Bele, z ktorymi podrozowalam, zaczely sie smiac i wyjasnily, ze mezczyzni Kondora nie zenia sie z hontik, tylko z kobietami Kondora, corkami innych mezczyzn Kondora. Wszystkie one same byly corkami i wydawaly sie bardzo pewne tego, co mowia. W swojej glupocie powiedzialam: -Ale moj ojciec, Kondor Terter Abhao, jest zonaty z moja matka z Doliny. -Tutaj to nie jest uwazane za malzenstwo - rzekla jedna z nich przyjaznie. Ale gdy nadal sie spieralam, stara Tsaya Maya Bele ofuknela mnie: -Dziewczyno, nie moze byc malzenstwa miedzy Czlowiekiem i zwierzeciem! Badz cicho i znaj swoje miejsce. Traktujemy cie jak Corke Kondora, nie jak dzikuske. Zachowuj sie odpowiednio. To byla grozba. Posluchalam jej. Poza tym, ze dowiadywalam sie rzeczy w tym rodzaju, ktorych wcale wiedziec nie chcialam, ta powolna wedrowka do Rembonyon sprawiala mi wielka przyjemnosc. Nie musialam siedziec na wozie, lecz moglam isc obok niego, bylebym sie nie oddalala. Na noc stawiano duze namioty i w mgnieniu oka pojawialo sie ich cale miasto. W namiotach, jasnych i cieplych, kobiety rozsiadaly sie na czerwonych kocach, gotujac, gadajac, smiejac sie i pijac mocna herbate z jagod manzanity lub nalewke z miodu; na zewnatrz mezczyzni nawolywali do siebie w zimnym zmierzchu, rzaly przywiazane do palikow konie, a w oddali, gdzie migotaly ogniska farmerow, ryczalo bydlo. Gdy zapadl mrok, ludzie przy tych ogniskach spiewali dlugie, teskne, zalosciwe piesni, ktore zdawaly sie miec w sobie pustynie. Mozliwe, ze Dayao powinni byli sie przemieszczac; mozliwe, ze aby zachowac zdrowie jako lud powinni byli wiesc koczowniczy zywot - wedrowac, jak niegdys wedrowali po krainie lezacej na polnoc od Morza Omorna i jeszcze przedtem po Rowninach Trawy. Coz, kiedy nieco ponad sto lat wczesniej dali posluch jednemu sposrod swych Kondorow, ktory pod wplywem wizji kazal im zalozyc miasto i w nim mieszkac. Czyniac tak, zamkneli swa energie wewnatrz kola i zaczeli gubic swoje dusze. Za Rembonyon cala ogromna kawalkada zwierzat, ludzi i wozow ruszyla w pochod przez posepne wyzyny, lezace na polnocny wschod od Kulkun Eraian. Przed nami i za nami dymily wulkany; zrobilo sie zimno i wiatr od czola pokryl niebo ciemnymi chmurami. W padajacym sniegu przekroczylismy jalowa polac czarnej, pokruszonej lawy i podeszlismy do Miasta Kondora. Do tamtej chwili nigdy nie chodzilam po sniegu. Miasto Sai otaczaly mury ze strzezona brama, bardzo wielka i piekna; na zewnatrz murow stalo mnostwo stodol, warsztatow, stajni i barakow, a za nimi, w srodku, ciagnely sie ulice, proste i szerokie jak w Poludniowym Miescie, tylko jeszcze bardziej. Prowadzaca od bramy ulica konczyla sie ogromnym domem - okno nad oknem, a nad nim znow okno - baraki zas i domy rodzinne tez byly wyzsze, ladniejsze i masywniejsze niz w Poludniowym Miescie. Dom Tertera mial swoj wlasny ogrod, otoczony murem z polerowanego, czarnego kamienia; na zdobnym w rzezby, cedrowym dachu pietrzyly sie werandy i kruzganki; pod ziemia, wewnatrz domu, nie bylo konca pokojom, apartamentom, zacisznym kacikom, alkowom i zakamarkom, co prawda pozbawionym okien, lecz bardzo jasnym i cieplym, jak jedwabiste gniazdo lesnego szczura w jego wysokim domu o wielu tunelach. Najdalej polozone byly pokoje kobiet i ojciec od razu mnie do nich zaprowadzil. Kiedy odwracal sie, zeby odejsc, chwycilam go za ramie ze slowami: -Ja nie chce tu zostawac, prosze. -Mieszkasz tu, Ayatyu - powiedzial bez gniewu. - To jest twoj dom. -Ty jestes moim ojcem, lecz to nie jest moj dom - powiedzialam. -To dom mojego ojca, a wiec moj, a wiec i twoj. Kiedy wypoczniesz, zaprowadze cie do niego. Powinnas wygladac jak najlepiej, nie taka zmeczona i zaplakana. Idz, wykap sie, odpocznij, przebierz i przywitaj z innymi dziewczetami. Przyjde po ciebie rano. I odszedl miedzy ludzmi, ktorzy stukali sie w czola, gdy przechodzil. Ja zostalam we lzach miedzy kobietami. W owym domu mieszkaly dwa rodzaje kobiet: corki Kondorow i hontik, tak rozne od siebie jak kozy i owce. Tego pierwszego wieczora zadna z corek Kondora nie odezwala sie do mnie. Zostawily mnie z hontik, co mnie ucieszylo, bowiem hontik przypominaly mi kobiety z Doliny, choc baly sie mnie bardziej niz tamte, w Poludniowym Miescie. Slyszalam, ze mowia o mnie, lecz kiedy przemawialam do nich w ich jezyku, wlepialy we mnie wzrok i nie odpowiadaly, az poczulam sie jak gadajacy kruk. Nie zostawialy mnie samej, ale sie nie zblizaly. Wreszcie weszla dziewczyna, chyba w moim wieku albo nieco mlodsza, wygladajaca na bystra i odwazna. Powiedziala cos do mnie i zrozumiala odpowiedz; oznajmila, ze nazywa sie Esiryu. Zabrala mnie do kapieli, gdyz bylam bardzo brudna po podrozy, znalazla dla mnie maly pokoj do spania, i tam ze mna zostala. Mowila szybko, nie zawsze ja rozumialam, mimo to pojelam, ze prosi, bym zostala jej przyjaciolka, a ona bedzie moja; byla w tym taka swobodna i predka jak ongis gniada klacz. Kiedy juz rozczesala moje wlosy, powiedzialam: -A teraz ja rozczesze twoje! Rozesmiala sie i odmowila: -Nie, nie, nie, corko Kondora! Bez Esiryu nie potrafilabym zyc w domu Tertera. Przez caly swoj pobyt robilam to, co mowila, ze robic musze, i nie robilam te1 go, o czym mowila, ze robic nie nalezy; moja niewolnica, ktorej bylam posluszna. Poznym rankiem przyszedl po mnie ojciec, ubrany w przepyszny, welniany stroj w czarno-czerwony wzor. Gdy don podeszlam, objal mnie, ale zaraz zawolal nad mym uchem: -Dlaczego Terter Ayatyu Belela nie dostala odpowiedniego ubrania? Nastapil poploch i mnostwo stukania sie w czolo, zarowno wsrod hontik, jak corek Kondorow, i bardzo szybko zostalam odziana w piekna spodnice i stanik, z rodzaju tych, jakie nosily Corki, oraz przezroczysty szal. Esiryu zdazyla juz zaplesc moje wlosy na modle Dayao, wiec pod tym wzgledem wygladalam dobrze. Ojciec powiedzial kobietom jeszcze kilka zdan, po ktorych skulily sie i odwrocily wzrok, po czym wzial mnie za reke i pospiesznie powiodl przez sale i korytarze. Powiewny szal zsunal sie z mej glowy, podniosl go zatem i okryl mnie tak, aby moja twarz byla zaslonieta. Widzialam przez szal zupelnie dobrze, ale rzecz jasna natychmiast go zdjelam, poniewaz nie chcialam go nosic w ten sposob. Wowczas moj ojciec krzyknal: -Wloz to! To byl nie tylko wykrzyczany rozkaz, to byl nerwowy gniew; ojciec byl zaniepokojony. -Nie zdejmuj go, zakryj twarz! I kiedy staniesz przed moim ojcem, oddaj mu honory! Wykonal gest stukania sie w glowe i kazal mi pokazac, ze umiem go powtorzyc. Zrobilam tak, jak zadal. Przeleklam sie jego leku. Terter Gebe byl starym czlowiekiem, urodziwym i szczuplym, i mial w sobie wielkie dostojenstwo. W jego obecnosci nietrudno bylo zachowywac sie uprzejmie i z szacunkiem; przypominal mistrza uroczystosci na wielkim wakwa, pelnego sily i godnosci owej ceremonii. Lecz celebrant oddaje te rzeczy, pozwala im odejsc, gdy wakwa sie konczy; natomiast Terter Gebe przez szescdziesiat lat zatrzymywal je dla siebie. Wszystko, co dali mu inni, zachowal; uwierzyl w koncu, tak jak i oni, ze sila i godnosc naleza do niego. Ja w to nie uwierzylam, lecz poniewaz wowczas naprawde w nim byly, oddalam im czesc. Zrobilam to na modle Kondora, stukajac sie w czolo. Twarz zaslonilam welonem, lecz uniosl go i przygladal mi sie przez dluzszy czas; trudno mi bylo zniesc to spojrzenie, bezposrednie, bezwstydne. -Etyeharazra puputyelal - powiedzial, co znaczy "Witaj, wnuczko!" - Dziekuje, dziadku - odparlam w jego jezyku. Spojrzal na mnie badawczo, bardzo przenikliwie. Nie usmiechal sie. Potem powiedzial cos do mego ojca, co zachowalam w pamieci, dopoki nie moglam zapytac Esiryu o znaczenie glosek. Znaczyly: "Te trzeba bedzie predko wydac za maz!". Ojciec sie rozesmial; rozluzni! sie i wygladal na zadowolonego. Przez chwile rozmawiali ze soba. Ja stalam w miejscu jak obraz osoby, bez slowa, bez ruchu. Probowalam patrzec w dol, jak robili to hontik w obecnosci Kondorow, ale chcialam takze przyjrzec sie dziadkowi, jednak za kazdym razem, gdy ukradkiem na niego spogladalam, chwytal moje spojrzenie; az wreszcie powoli, ostroznie, znow zaslonilam twarz welonem, przez ktory moglam patrzec nan do woli, on zas nie mogl byc pewien, co robie. Latwo nauczyc sie byc niewolnikiem. Niewolnicze wybiegi sa jak pchly, ktore przeskakuja na czlowieka z martwej wiewiorki - zanim sie zorientujesz, juz zlapales zaraze. Wszystkie narzedzia niewolnictwa sa obosieczne. Od chwili gdy Terter Gebe zaakceptowal mnie jako swoja wnuczke, Corki z jego Domu musialy zaczac traktowac mnie jak rowna sobie, nie jak osobe prymitywna albo zwierze. Niektore gotowe byly zaprzyjaznic sie ze mna, kiedy tylko dostaly na to pozwolenie; ich zycie w pokojach kobiet bylo nudne i ograniczone i nowa osoba stanowila dla nich zrodlo przezyc ciekawych i podniecajacych. Inne nie byly tak dobrze usposobione. Zalowalam, ze ojciec nie przestaje na nie krzyczec i wydawac rozkazow; chcial byc pomocny i stawal w mej obronie, lecz kazdy usmiech i uklon, i stukniecie w czolo, ktore don kierowaly, zamienialo sie - kiedy odchodzil, by komu innemu wydac polecenia - w szyderstwo, afront lub zlosliwy psikus wymierzony we mnie. Wszystko to stanowilo takie odwrocenie, jakiego, moim zdaniem, nalezalo spodziewac sie po domostwie urzadzonym jak zagroda himpi. Matka mojego ojca zmarla wiele lat wczesniej i jego ojciec juz sie nie ozenil; glowna kobieta w rodzinie byla wdowa po bracie mego ojca. U Dayao wszystko musialo miec wodza. Nawet gdy bylo ich tylko dwoch, wodzem musial byc jeden albo drugi. Cokolwiek robili, wszystko bylo walka. Nawet kiedy razem pracowali, jeden z nich musial ta praca dowodzic, jakby praca byla prowadzeniem wojny; nawet kiedy dzieci sie bawily, jedno z nich mowilo innym, co robic, choc one przynajmniej klocily sie o to. A wiec moja ciotka, Terter Zadyaya Bele pelnila funkcje generala kobiet w Domu Tertera - i nie byla zadowolona z mojej obecnosci. Myslalam, ze sie mnie wstydzi jako pol-zwierzecia, hontik; znalam to az za dobrze, ja, ktora nazywano pol-osoba, nienawidzilam jej zatem. Teraz uwazam, ze sie mnie bala. Widziala we mnie cudzoziemke, dzikuske i zwierze, lecz rowniez jedyna corke Kondora Tertera, i obawiala sie, ze odbiore jej sile i godnosc. Gdybysmy mogly ze soba pracowac, porozmawiac ze soba, poznac sie nawzajem, byloby lepiej, gdyz nie byla osoba zawzieta; lecz na przeszkodzie stalo nasze nieporozumienie, utrwalone jeszcze przez jej zazdrosc o wladze i moja niesmialosc, ktore sprawily, ze stalo sie nieuleczalne. Tak czy inaczej, nie chciala mnie dotknac i nie lubila sie do mnie zblizac, gdyz bylam purutik, nieczysta. Droga umyslu czy duszy Dayao bylaby niewatpliwie najciekawsza rzecza, jaka mozna by o nich opowiedziec, totez troche o tym opowiem przy okazji mojej historii; lecz jesli chodzi o ich wakwa, rytualy, najglebsze poklady mysli - niewiele sie dowiedzialam. Nie bylo ksiazek. Czego uczono mezczyzn, nie wiem; dziewczeta i kobiety uczyly sie wylacznie czynnosci domowych. Kobiet nie wpuszczano do swietych czesci heyimas, ktore zwali daharda; wolno nam bylo wchodzic tylko do przedsionka i sluchac, jak spiewano wewnatrz w niektore wielkie swieta. Kobiety nie uczestnicza w intelektualnym zyciu Dayao; zamyka sieje w srodku, lecz zostawia na zewnatrz. I to nie mezczyzni, lecz wlasnie kobiety mowily mi, ze kobiety nie maja duszy, a skoro tak, to oczywiscie sa malo ciekawe, jak to z dusza jest. Wszystko co wiem, to strzepki, tu i tam zaslyszane, ktore nie tworza calosci; oto, ile udalo mi sie zrozumiec: Jedyny stworzyl wszystko z niczego. Jedyny jest osoba niesmiertelna, wszechpotezna. Ludzcy ludzie to zaledwie jego imitacje. Jedyny nie jest wszechswiatem; Jedyny stworzyl wszechswiat i nim wlada. Rzeczy nie sa czescia Jedynego, on sam nie jest czescia zadnej rzeczy, nie wolno zatem glosic chwaly rzeczy, wolno chwalic tylko Jedynego. Poniewaz jednak Kondor jest jego odbiciem, Kondora nalezy wychwalac i dawac mu posluch. Prawdziwi Kondorzy i Wojownicy Jedynego - zwani tez Synami Kondora lub Synami Syna - sa odbiciami odbicia Jedynego, dlatego ich rowniez nalezy sluchac i wychwalac. Tyon to metne, dalekie odbicia Jedynego, lecz nawet w nich jest dosc jego potegi, by mozna ich nazywac istotami ludzkimi. Zadne inne osoby ludzmi nie sa. Hontik, to znaczy kobiety, zwierzeta i cudzoziemcy, nie maja nic wspolnego z Jedynym; to purutik, nieczysci, ludzie brudu. Jedyny stworzyl ich, by sluzyli Synom i byli im posluszni. Tak mi mowiono; moim zdaniem nie bylo to takie proste, gdyz Corki Kondora wydawaly rozkazy rowniez tyonom i mowily o nich jak o ludziach brudu; lecz wsrod Dayao sprzecznosc te usuwa sie z mysli, gdyz wszystkie Corki zyja w miescie i bardzo rzadko widuja rolnikow. Dawno temu, gdy Dayao byli nomadami, zapewne wygladalo to inaczej, byc moze jednak wlasnie wtedy sie zaczelo, od zazdrosci plciowej - wodzowie chcieli, by ich zony i corki pozostawaly "czyste", a kobiety staraly sie unikac napotykanych po drodze obcych, az wreszcie razem doszli do przekonania, ze aby w ogole byc osoba, trzeba oddzielic sie, byc czyms osobnym od wszystkiego i wszystkich. Mowili, ze jezeli byl taki czas, kiedy Jedyny wszystko stworzyl, to rowniez nadejdzie czas, gdy wszystko byc przestanie, kiedy Jedyny wszystko unicestwi. Wtedy zacznie sie Czas Poza Czasem; Jedyny odrzuci wszystko, oprocz Prawdziwych Kondorow i Wojownikow Jedynego, ktorzy sluchali go we wszystkim i byli jego niewolnikami. Oni stana sie czescia Jedynego, na wiecznosc. Jestem pewna, ze mozna w tym znalezc jakis sens, choc ja go nie widze. Niektore rzeczy, jakich dowiedzialam sie w Lozy Jagniat w Sinshan, byly naukami Lozy Wojownikow, zaczerpnietymi od zolnierzy Kondora w latach, kiedy mieszkali w Dolinie; mezczyznom z Lozy Wojownikow zdawalo sie, ze praktykuja zwyczaje Prawdziwych Kondorow. W istocie zrozumieli jeszcze mniej ode mnie. Zrozumieli, ze mezczyzni sa lepsi od kobiet i ze nic sie nie liczy procz Jedynego i mezczyzn, ale cala reszta i powody tego stanu rzeczy zupelnie im sie poplataly. Nie sadze, aby wiekszosc z nich w ogole pojmowala, ze naprawde jest tylko jeden Jedyny. Ich dusze i umysly byly zbyt zabrudzone. Ta czesc, o purutik, ludziach brudu, na swoj sposob przemawiala do mnie. Aby cos odbijac, lustro musi byc czyste; im jest czystsze, przejrzystsze, bardziej nieskazitelne, tym lepsze jest odbicie. Wojownicy Kondora mieli byc tylko jednym - odbiciami Jedynego, musieli zatem odciac sie od reszty istnienia, obmyc z niej umysly i dusze, zabic swiat, aby zachowac czystosc doskonala. Dlatego wlasnie moj ojciec nazywal sie Zabija. Musial zyc poza swiatem i zabijac go, aby objawic chwale Jedynego. Gdy o niej mowie, droga ta zdaje sie blazenska. To jestem ja, moj glos; ja tu jestem blaznem, bo nie poradze nic na odwrocenia. W drodze Dayao nie bylo blaznow ani blazenstw, odwrocen ani nawrotow; to byla droga prosta, jedyna, straszliwa. 05) (Trzecia czesc opowiesci Mowikamienia zaczyna sie na stronie 428.) UTWORY DRAMATYCZNE UWAGA NA TEMAT SCEN W DOLINIE Jedyny staly teatr w Dolinie znajdowal sie w Wakwaha, po polnocno-zachodniej stronie Wielkiego Miejsca Tanca. Przypominajac heyimas podziemnym polozeniem i schodkowym dachem, posiadal sprawne systemy naturalnej i sztucznej wentylacji oraz oswietlenia. Ksztalt sali byl z grubsza owalny, scena - podniesiona, a publicznosc siedziala na wygodnych, wyscielanych lawkach w sali, mieszczacej okolo dwustu osob.Kastoha i Telina posiadaly nie teatry, lecz sceny, ktore pomiedzy kolejnymi przedstawieniami, rozebrane, przechowywano w stodole. Skladaly sie z dwoch platform, polaczonych mniejsza, okragla platforma posrodku, wyzsza od pozostalych o stope lub dwie, przy czym lewa czesc sceny znajdowala sie blizej publicznosci niz prawa. Takie sceny rozstawiano na miejscach zgromadzen, w razie koniecznosci pod namiotem. W malych miasteczkach nie bylo nawet scen. Gdy ktoras loza badz heyimas wystawialy sztuke lub gdy w miescie goscila trupa wedrownych aktorow, rysowano na miejscu tanca figure heyiya-if, z lewym ramieniem blizej widowni, lub zaznaczano w ten sposob podloge w stodole albo pracowni. Jesli scena byla prawdziwa, podnoszono ja troche, aby muzycy siedzacy z przodu na ziemi nie zaslaniali aktorow. Jesli scene tylko markowano, muzycy siadywali polkolem za jej srodkiem. Platforma po lewej byla Ziemia, po prawej - Niebem; srodkowa, wyzsza platforma - zawias heyiya-if- byla Gora albo Miejscem Przejscia. Noc Weselna w Chukulmas "Noc Weselna w Chukulmas" jest jedna ze sztuk grywanych przed rytualnym dramatem "Awar i Bulekwe" podczas drugiego wieczora Tanca Swiata w Wakwaha. Tekst, z ktorego zostal dokonany przeklad, skladal sie wylacznie z kwestii aktorskich; didaskalia sceniczne i inscenizacyjne sa oparte na relacjach aktorow, a nastepnie rozbudowane przez tlumaczke, po obejrzeniu przez nia przedstawienia. Scena, jak zwykle, podzielona jest na dwa Ramiona Swiata, przy czym podwyzszenie miedzy nimi wyobraza punkt laczacy/oddzielajacy, Zawias. Drzewo chrosciny, ktore w majacym pozniej nastapic przedstawieniu sakralnym zajmuje srodek sceny, moze juz byc ustawione - zywe, mlode drzewo w donicy z drewna chrosciny. Dla potrzeb tej sztuki lewa strona sceny wyobraza miasto Chukulmas, a konkretnie wnetrze domostwa Serpentynu; prawa strona jest miejscem tanca w Chukulmas, a bywa tez wnetrzem heyimas Blekitnej Gliny; natomiast drzewo na srodku najpierw ocienia sciezke miedzy dwoma ramionami miasta, pozniej zas Loze Czarnej Adoby. Muzycy graja Poczatkowy Ton. Z lewej wchodza mezczyzni, spiewajac jedna z tradycyjnych piesni na drugi dzien Tanca Swiata, wykonywanych przez Dom Blekitnej Gliny dla zwierzyny lownej; moze to byc Piesn Tanca Jeleni lub cos mniej wyrafinowanego, na przyklad Piosenka Wiewiorek: Biegac w gore i w dol, kekeya heya, kekeya heya, swiat zoltej sosny, kekeya heya, swiat zoltej sosny! Spiewajac przechodza przez Zawias na miejsce tanca, czyli obszar objety lukiem pieciu budynkow heyimas. Kazdy z nich stylizowanymi gestami nasladuje schodzenie do heyimas po drabinie. Gdy wszyscy sa juz w srodku, muzyka cichnie. RZECZNIK HEYIMAS: Nadeszla pora, abysmy nakryli do wieczerzy mezczyznom z naszego Domu, ktorzy beda sie zenic. Kazdy z nich opusci dom - i Dom - swoich matek, powroci i znow odejdzie, az wreszcie umrze, by odnalezc swoj dom w Blekitnej Glinie. Dzisiaj mlodziency opuszczaja nas, aby ozenic sie po raz pierwszy. Pora ich podjac weselna wieczerza. Chor zwykle sklada sie z dziewieciu osob, jednak w tym wypadku jest ich dziesiec. Na ogol mowi tylko jeden czlonek choru, chyba ze zaznaczono inaczej. CHOR I: Wszystko jest gotowe. Starcy nakrywaja. RZECZNIK: A ty, dlaczego im nie pomagasz? CHOR I: Sadzilem, ze lepiej zjesc kolacje, niz do niej uslugiwac. RZECZNIK; Trzy razy sie zeniles! CHOR I: I tylko raz dostalem wieczerze. Nie oplaca sie. RZECZNIK: Rece precz od ciasteczek. CHOR I: Dobrze juz, dobrze. Ale co tu jedzenia, tylko dla trzech ludzi. Glupi gowniarze. I po co w ogole sie zenia? Jedyna z tego korzysc, to ta weselna kolacja. Ale potem, chlopaki, to juz inna historia. Mala zoneczka, owszem, bardzo milo, a potem matka zoneczki, to juz troche mniej milo, a potem ciotunia zoneczki tu i praciotunia zoneczki tam, i juz wcale nie jest milo, no, i w koncu pratesciowa! Och, nie macie pojecia, nie wiecie, co robicie! Nie wiecie, w co sie pakujecie! I zadna nie da wam kolacji nawet w polowie tak dobrej! RZECZNIK: Gotowe. Teraz spiewem zaprosmy panow mlodych na uczte. Dotychczas pozostali czlonkowie Choru odgrywali podawanie weselnej wieczerzy. Obecnie Rzecznik i szesciu mezczyzn przechodzi na prawo i spiewa pierwsza zwrotke Piesni Weselnej (nie zapisanej). Przed nimi siada czterech mlodych ludzi, jakby zasiadajac do uczty przy niskim stole. Jeden z nich siedzi tylem do widowni. CHOR (szepcze unisono): Kim jest ten czlowiek? RZECZNIK: Czterech mezczyzn bedzie sie zenilo. CHOR II: Przygotowalismy uczte dla trzech. RZECZNIK: Ktoz to jest, ktoz to jest? Siedzi po prawicy, ma wczorajszy stroj. Panie mlody, mlodziencze, nie mozesz jesc tych potraw z popiolem na rekach! Wczorajszy stroj to przebranie zalobne, noszone przez tancerzy Czarnej Adoby podczas ceremonii zalobnej pierwszego wieczora Tanca Swiata - czarny stroj ciasno opinajacy konczyny dopelniaja dlonie i stopy wymazane bialym popiolem. Zanim usiedli, Czwarty Pan Mlody kryl sie wsrod czlonkow Choru. Teraz widzimy jego ubior oraz glowe okryta delikatna, cienka, czarna chusta. CHOR II: Przyniose wody. RZECZNIK: Czy umyjesz dlonie w wodzie nalanej z blekitnego dzbana do glinianej misy? CHOR II: Nalalem wody. RZECZNIK: Panie mlody, mlodziencze, nie mozesz sie zenic milczac, w zupelnej ciszy! Czwarty Pan Mlody nie odpowiada, lecz siedzi, kolyszac sie lekko, podobnie jak robia to ludzie podczas ceremonii zalobnej poprzedniej nocy. RZECZNIK: Mlodziencze, musisz powiedziec, jakie jest imie twej zony, jak sie nazywa jej Dom. CZWARTY PAN MLODY: Na imie ma Turkus, z Domu Serpentynu. CHOR III: Ten czlowiek chyba pochodzi z innego miasta, tak dziwnie mowi. Moze nawet nie jest z Doliny. Moze to ktos bez-Domu. Co on tu robi? I po co tu przyszedl? CZWARTY PAN MLODY: Jestem z Blekitnej Gliny. To moje wesele. RZECZNIK: Zatem zjedz wieczerze, dla ciebie podana w Domu Blekitnej Gliny, w domu twego zycia, my cie wyspiewamy, kiedy przyjdzie pora pannie mlodej, twej zonie, domowi malzenstwa, Domowi twych dzieci. Obslugiwani przez Rzecznika i Chor czterej przyszli mezowie jedza wieczerze. Akcja przenosi sie na lewa scene, na ktora wchodza kobiety; mezczyzni Blekitnej Gliny po prawej siedza lub klecza bez ruchu. Wchodzac kobiety spiewaja jedna z piesni Drugiego Dnia Swiata swojego Domu, Serpentynu, na przyklad Piesn Liczenia Traw. Jest wsrod nich Babka i Chor, skladajacy sie z dziesieciu (a nie, jak zwykle, dziewieciu) kobiet. Po wejsciu ich spiew zamiera; zaczynaja sie krzatac w zywym, szybkim tancu sprzatania. BABKA: Przygotujcie wszystko. Szybko! Spieszcie sie! CHOR (rozne glosy podejmuja poszczegolne wersy): Gdzie szczotka do pieca? Czy lozko poslane? Nie wiem, gdzie jest sznur. A po co im lampa? Daj te przescieradla! [itd., improwizujac] Babuniu, gotowe! BABKA: Gdziez ona jest, ta nasza dziewczyna, ktora ma wyjsc za maz dzis, gdzie ona jest? Z Choru wychodza dwie mlode kobiety, jedna w slubnym stroju, zoltym, pomaranczowym i czerwonym, druga w ciemnym stroju zalobnym z poprzedniego wieczora. CHOR (szepcze unisono): Kim jest ta druga? BABKA: Chodz, niech cie zobacze slonce tego lata! Ha, to kamizelka w ktorej bralam slub! A kim jest ta druga? PIERWSZA PANNA MLODA: Ja nie wiem, babuniu. BABKA: Letni swit, wschod slonca! No, ten mlody czlowiek z Blekitnej Gliny jest madry i ma duzo szczescia. Witamy go u nas. Niech dla twego dobra mieszka pod tym dachem w Domu swoich dzieci. Niech wejdzie juz teraz! Niech wejdzie pan mlody! CHOR I: Babko, posluchaj, jest tu ktos inny, jest tu ktos obcy. BABKA: Kim jest ta kobieta? Druga Panna Mloda stoi bez ruchu i nie reaguje. Jej glowe okrywa cienka, czarna zaslona. BABKA: Chodzilas po palenisku, dziewczyno; na twoich stopach jest popiol. Pewnie spalilas chleb, dziewczyno; na twoich dloniach jest sadza. Czy chodzilas po drzewach, dziewczyno? Na twojej twarzy jest smola. Czy nie wykapiesz sie przed slubem? Kim jestes? Po co tu przyszlas? Co robisz w moim domu w noc weselna, w druga noc Swiata? CHORU: Dlaczego ona placze w Noc Weselna? BABKA: Z jakiego jestes Domu? DRUGA PANNA MLODA: Z Serpentynu. BABKA: A z ktorej rodziny? DRUGA PANNA MLODA: Jestem corka Powodzi i wnuczka Glogownika. BABKA: Nie znam tych ludzi; nigdy nie slyszalam o tej rodzinie. W Chukulmas nikt taki nie mieszka. Musisz byc skadinad. Wracaj tam. Nie mozesz tak sobie wejsc do tego domu, aby wyjsc za maz. A w ogole, za kogo wychodzisz? DRUGA PANNA MLODA: Ide za Pioruna z Drugiego Domu! Kiedy to mowi, mezczyzni z prawej wstaja i z wolna przechodza ku srodkowi sceny, tanczac i bardzo cicho spiewajac pierwsza zwrotke Weselnej Piesni. BABKA: Nie znam go. W tym miescie nie mieszka nikt imieniem Piorun. Oszalalas, kobieto; pewnie jestes osoba z lasu, ktora zbyt dlugo zyjac stracila rozum. Wymyslasz sobie swiat. No a tutaj jest swiat, ktory wymyslil nas, i dzisiaj go tanczymy! Jesli zdejmiesz wczorajszy stroj i umyjesz twarz, rece i stopy, mozesz z nami zatanczyc, ale nie mozesz wyjsc za maz, bo to nie twoje domostwo i nie ma dla ciebie meza. DRUGA PANNA MLODA: Przyprowadze meza do domu mych corek. CHOR (szepcze unisono): Do domu jej corek? BABKA: O czym ty mowisz, mloda kobieto? To bzdura, oszalalas chyba. Dosc tego! Idz stad, odejdz, wracaj tam, skad przyszlas. Psujesz nam Noc Weselna. Precz! Druga Panna Mloda odchodzi wolno ku srodkowi sceny, a kobiety z rodziny stoja nieruchomo i patrza na nia. Szereg mezczyzn, ze spiewem nadchodzacych od strony heyimas, zatrzymuje sie i obserwuje Czwartego Pana Mlodego, ktory nadal idzie. Panstwo Mlodzi patrza na siebie przez Zawias, pod drzewem chrosciny. PANNA MLODA: Bez domu. Bez nadziei. PAN MLODY: Spiewaja nam, chca nas ozenic. PANNA MLODA: Za pozno. Za dlugo. PAN MLODY: To moja wina! PANNA MLODA: To juz niewazne. Odwraca sie i zaczyna bardzo wolno isc ku tylowi sceny, za drzewo. Z Choru mezczyzn wychodzi stary czlowiek i mowi do Rzecznika: STARY CZLOWIEK: Moge z nia pomowic? RZECZNIK: Spraw, by nie odeszla! STARY CZLOWIEK: Kobieto we lzach, powiedz mi swe imie. PANNA MLODA: Bylam Turkusem. STARY CZLOWIEK: Corka Powodzi corki Glogownika? PANNA MLODA: To ja nia bylam. STARY CZLOWIEK (do Pana Mlodego): Ty jestes Piorun, syn Tanczacej Wody? PAN MLODY: Bylem jego synem. STARY CZLOWIEK: Ci ludzie umarli dawno temu. Ja zylem dlugo, lecz oni zmarli wiele lat przed moim narodzeniem. Byli mlodymi ludzmi z tego miasta, mieli sie pobrac, spali ze soba. Poklocili sie, nie wiem dlaczego. Gdy bylem dzieckiem, opowiadano te historie, stara historie, ale ja bylem dzieckiem, nie rozumialem, nie sluchalem uwaznie. Mlodzieniec umarl; byc moze zabil sie w gniewie. Moglo tak byc; dziewczyna rzekla, ze poslubi innego, a wiec sie zabil. Ona zas nigdy nie wyszla za tego innego ani za zadnego. Umarla mlodo, niezamezna. Nie wiem, jak to bylo. Moze sie zabila. Pamietam tylko ich imiona oraz starych ludzi, opowiadajacych te smutna historie ze swojej mlodosci. Jak umarliscie? Zabiliscie sie? To bardzo okrutne. Panna i Pan Mlody kiwaja sie, skuleni, i nie odpowiadaja. STARY CZLOWIEK: Bardzo mi przykro. To stare dzieje. To juz niewazne. RZECZNIKCzego tu chca? BABKA: Po co tu przyszli? PAN MLODY: Aby sie pobrac. PANNA MLODA: Aby sie pobrac. RZECZNIK: Umarli nie moga wziac slubu w Domu Zycia. Jakze im pomoc? Babka podchodzi i staje twarza do Rzecznika, po przeciwnej stronie Zawiasu; ona za Panna Mloda, on za Panem Mlodym. BABKA: Nie mozna im pomoc. Sluchaj: oni umarli! Nie mozna nic cofnac. Nikt sie nie zeni tam, w Czterech Domach po drugiej stronie. CHORY (mowia unisono, cicho i spiewnie, przy wtorze Ciaglego Tonu): Nikt sie nie zeni tam, gdzie mieszkaja, tam, w Czterech Domach. Dosc maja zalu. Blad popelnili. BABKA: Nic sie nie cofnie tam, gdzie sa teraz. RZECZNIK: Serce nie zniesie zalu, co zyje dluzej niz zycie. Mieszkali tutaj, tu, w naszym miescie, w Blekitnej Glinie i Serpentynie. Niech sie pobiora tutaj, w Chukulmas, w domu ciemnosci, w Czarnej Adobie. Czy zle czynimy? Stary Czlowiek wchodzi na srodek sceny, pod drzewo, pomiedzy Pana i Panne Mloda. STARY CZLOWIEK: To moje domostwo: jestem Rzecznikiem Czarnej Adoby. Mysle, ze to sluszne, ze slusznie czynimy, odwracajac smutek. Chodzcie wiec ze mna, dzieci Czterech Domow, Turkusie, Piorunie, wzywam was: chodzcie. Pobierzecie sie pod powierzchnia ziemi w samym srodku swiata. RZECZNIK: Wy, z Pieciu Domow, kobiety, mezczyzni, slub im wyspiewajcie! Stary Czlowiek odwraca sie i schodzi ze sceny, znikajac za jej wzniesiona, srodkowa czescia. Zjawy podazaja za nim i spotkawszy sie za jego plecami, biora sie za rece; Pan Mlody lewa dlonia ujmuje prawa dlon dziewczyny. Obydwa Chory spiewaja druga zwrotke Piesni Weselnej. BABKA: Ajawam mowie: nic dobrego z tego nie wyniknie. Stary Czlowiek i Zjawy zniknely. Przy wtorze wciaz spiewajacych Chorow mlodziutka Panna Mloda z Serpentynu wychodzi w swym wspanialym stroju na spotkanie jednego z Panow Mlodych Blekitnej Gliny, odzianego w szkarlat i szafran. PANNA MLODA: Wstap w me domostwo. PAN MLODY: Pojde z radoscia. BABKA: Wiec zaspiewajmy! RZECZNIK: Spiewajmy ich slub! Tanecznym krokiem wszyscy rzedem schodza ze sceny po lewej, spiewajac ostatnie zwrotki Piesni Weselnej przy dzwiekach muzyki, a potem Koncowego Tonu. JLI O Krzyczacym Mezczyznie,Rudej Kobiecie oraz Niedzwiedziach (Caly tekst stanowi przeklad rekopisu, przechourywanego w Bibliotece Lozy Chrosciny w Telina-na.) Przedstawienie odbywa sie przy muzyce. Bebny bija piec i piec, brzmi Poczatkowy Ton. Dziewiec Niedzwiedzich Osob wychodzi zza Gory po lewej. Tancza przy muzyce w Domu Smierci i Deszczu. Pod scena z lewej zaczyna krzyczec Bodo. Niedzwiedzie wychodza i czekaja za Gora. Bodo pojawia sie na scenie z lewej. Jest to stary czlowiek, ktory kuleje, lka, krzyczy i macha rekami. Bodo mowi: Po co przyszedlem? Jaki jest powod? Po co tu jestem? Co mam tu robic? Chce odpowiedzi! Po co ja zyje? Chce odpowiedzi! Powiedz mi, po co! Po co! Powiedz mi teraz! Teraz! Niedzwiedzie tworza krag wokol krzyczacego i tanczacego Bodo, lecz kiedy chca go dotknac, robi uniki; ruszaja sie wolno, on zas jest szybki i zwinny. Stopniowo zmuszaja go jednak do pojscia w strone Gory, na ktora wspina sie, wciaz krzyczac: Po co przyszedlem mieszkac w tym domu? Dowiem sie, po co! Znajde odpowiedz! Yah! Juz znalazlem! Pada na twarz. Niedzwiedzie wycofuja sie za Gore. Bodo podnosi sie do kleku, wykonuje poklon, kolistymi ruchami pociera twarza o ziemie, pada plackiem, tarza sie w kurzu, posypuje piachem glowe i wreszcie, pokornie skulony, intonuje falsetem: O Objawienie! O Rozumienie! Swietemu czesc oddaje, boskie adoruje, panu jestem posluszny, odpowiedzi slucham, rozumowi wierze, swiatlu, ktore swieci! O Nieskonczona! Wieczna Potego! Wieczna Potego! Spiewnie deklamujac, Bodo korzy sie. Z lewej strony wchodzi na scene Avu, gruba kobieta o rudych wlosach. Idzie w strone Bodo i Gory. Niedzwiedzie podchodza blizej i ostroznie podazaja za nia gesiego. Avu mowi: Tutaj w ogole nic nie ma, a na twarzy masz brud. Brak dobrej odpowiedzi na niewlasciwe pytanie. Co teraz zrobimy? Wciaz bijac poklony, Bodo na oslep maca powietrze i natrafia na Avu. Z rykiem furii lapie ja i tanczy jej gwalt i morderstwo. Niedzwiedzie pospiesznie jej dopadaja i tancza rozrywanie jej na kawalki i pozeranie. Avu przez caly czas jest zupelnie bierna, jakby martwa. Gdy taniec sie konczy, muzyka ustaje. Przy dzwiekach bebnow i Ciaglego Tonu Avu wstaje i przechodzi na prawo, gdzie tanczy przez Cztery Domy i schodzi ze sceny. Bodo wstaje; zaczyna lkac, zloscic sie, tupac i krzyczec: Po co ja zyje? Po co tu jestem? Po co przyszedlem? Jakie jest sedno? Jaki jest powod? Powiedz mi teraz! Teraz! Avu obchodzi scene dokola, wchodzi z lewej, jak poprzednio, i idzie ku Bodo. Niedzwiedzie czaja sie za Gora. Avu mowi: Znam pewien sekret. Bodo mowi: Powiedz mi sekret! Avu mowi: Sekretu sie nie zdradza. Nie mozna go wymowic. Mysl go nie pomysli. Jest nie do zniesienia. Wracaj do doliny. Bodo krzyczy: Skrecony kark! Nieczysta! Niesamowita! Nikczemna! Twoje moce sa zle, sekrety nic nie znacza. Jestes stara ciemnoscia, okrutna, bezrozumna, starodawna i pusta. Pustka jest w srodku ciebie, tylko pustka i mrok, beznadziejnosc i zlo, dolina ciemnosci! Usiluje odepchnac ja od siebie, lecz ona lgnie do niego, pada u jego stop i idzie za nim na kolanach, intonujac blagalnie: Swiatlo! Jasnosc! Potok zalewajacej, ogromnej swiatlosci! Rozkazuj! Uzyj mnie! Swietemu czesc oddaje, boskie adoruje, panu jestem posluszna, odpowiedzi slucham, rozumowi wierze, swiatlu, ktore swieci! O Nieskonczona! Wieczna Potego! Wieczna Potego! Bodo krzyczy: Wiec poloz sie, kobieto! Oto jest moc, daje ci ja. Lez i jedz pyl! Avu poslusznie kladzie sie twarza w dol i je ziemie. Bodo obejmuje ja, przygotowujac sie do analnego stosunku. Ona odwraca sie, mocno go chwyta i tanczy lamanie mu karku, kastracje i pozarcie. Nadchodza Niedzwiedzie i tancza zjadanie kosci, ktore rzuca im Avu. Avu spiewa: Kosci mocy, zjedzcie te rowniez. Golen mocy, obojczyk mocy, czaszke mocy, jedzcie Niedzwiedzie, jedzcie. Bodo podczas tanca zachowuje sie biernie, jakby byl martwy. Po skonczonym tancu muzyka ustaje. Przy wtorze bebnow i Ciaglego Tonu Bodo wstaje i przechodzi na prawo, gdzie tanczy przez Cztery Domy i schodzi ze sceny. Avu na czworakach pelznie ku Niedzwiedziom i wszyscy razem czaja sie za Gora. Nie ma muzyki, z wyjatkiem Ciaglego Tonu. Bodo na czworakach wpelza na scene z lewej strony. Kuca, bije sie w twarz i szlocha. Avu podpelza do niego, kuca obok i rowniez szlocha. Niedzwiedzie ostroznie podnosza Avu i Bodo i niosa ich na Gore. Zostawiaja ich tam, po czym na czworakach, juz jako zwierzeta, odchodza na lewo. Avu i Bodo siedza na Gorze. Rozbrzmiewa Ciagly Ton. Avu mowi: Czy to juz skonczone, ta krzywda, ktora sobie robimy? Bodo mowi: Nie, nigdy, nigdy, to nigdy sie nie konczy. Avu mowi: Moj wieczny zal, to cala odpowiedz. Bodo mowi: Moja wieczna zlosc, to cale pytanie. Avu mowi: Gora jest Dolina. Bodo mowi: Dolina jest Gora. Avu mowi: Wiec ktoredy droga? Bodo mowi: Nie ma zadnej drogi. Bebny bija cztery i cztery. Zaczyna grac muzyka. Avu mowi: Oto jest droga. Bodo i Avu wstaja i tancza w miejscu na Gorze, a tanczac intonuja: Bodo i Avu spiewnie: W niewiedzy, nieumiejetnie, heya, heya, w ciemnosci, w milczeniu, heya, heya, slabo, nedznie, bladzac, tracac, heya, heya, jestes chory, wciaz umierasz, heya, heya, przez caly czas, wciaz umierasz, robisz dusze, nie wiedzac jak, nie majac mocy, aby miec zycie, ktore nie trwa, ale ty trwasz, zyjac umierasz, przez caly czas heya, heya, heya, heya, heya, heya, heya, heya. Podczas tej melodeklamacji na scene z prawej wchodza Niedzwiedzie i wyprostowane przechodza przez Gore za plecami Avu i Bodo. Ubrane sa na bialo, maja teczowe maski i przybrania glowy. W rekach niosa deszczowe rozdzki. Avu i Bodo mowia: Oto sa nasi przewodnicy, lek wzbudzajacy. Niedzwiedzie spiewaja razem z Avu i Bodo, ktorzy tancza w miejscu: Deszcz, pada deszcz w deszczowej porze, w porze deszczowej, w porze deszczu deszcz pada, deszcz pada, pada, deszcz pada. Bebny bija piec i cztery, rozlega sie Koncowy Ton. Sztuke te stworzyl Czysty z Obsydianu w Telina-na. Tabetupah Tabetupah bylo forma ustna, ale nie istnial zakaz spisywania go. Te krociutka historie/sztuke zazwyczaj recytowalo dwoje, czasem troje mowcow, zwykle przy ognisku - latem na dworze, obok letniego szalasu, w porze deszczowej zas przy palenisku w izbie ognia (inna nazwa tabetupah byla "sztuka ogniska"). Wykonawcy nie odgrywali rol stojac, lecz tylko je mowili; bylo to przedstawienie dla ucha i umyslu. Niektore klasyczne tabetupah recytowano za kazdym razem slowo w slowo; "Zajac" jest tego przykladem. Bralo w nim udzial dwoje mowcow, mowiacych na przemian, lub jeden, ktory modulowal odpowiednio glos. Tekst nigdy sie nie zmienial, a ostatni wers stanowil przyslowie. ZAJAC -Och, Zajacu! Nie myslisz tyle co ja, lecz jestes znacznie piekniejszy!Wiec zamienil sie z Zajacem - Och, Mezu! Jaki piekny sie stales! Wszystkie kobiety w miescie zechca wejsc ci do lozka! Uprawial seks ze wszystkimi kobietami. Zona Zajaca uciekla od niego, taki byl brzydki Zona czlowieka uciekla od niego, taki byl piekny. -Hej, Czlowieku! Oddaj mi uszy! Oddaj mi nogi! Po co komu myslenie! Lecz czlowiek pokical w dal. Tabetupah w wiekszosci byly improwizacjami na znane tematy lub powstawaly impromptu. Nastepujacy tekst wyglosily dwie kobiety w srednim wieku, zapewne autorki, przy palenisku w Chukulmas. CZYSTOSC -O co chodzi?-O tego wstretnego jastrzebia. Zjada wylacznie padline, zasypuje mnie koscmi, sra w moja glowe niedobrymi snami. Smierdze juz swoja jastrzebia dusza. Oczysc mnie, Kojocie! -Sam jem lozyska owiec oraz psie odchody. -Ty jestes wiatrem, ktory sprzata swiat. -Ach, chcesz sprzatania? To nic trudnego! - powiada Kojot i wymiata jastrzebia z kobiety, kobiete z Dziewieciu Domow, prosto w nicosc. - Sprzatanie domu, kocham sprzatanie domu! - mowi Kojot. - Czyzbym przesadzil? Zazwyczaj w tabetupah obecna byla nuta komizmu, nawet jezeli dotyczyly spraw powaznych; wiele z nich mialo purnonsensowny lub zgola nieprzyzwoity charakter. Nastepujacy skecz wykonywalo dwoch dorastajacych chlopcow: "on" niskim i nadetym tonem, "ona" z zarliwa slodycza. ONA: Chyba zrobie siusiu w tym cienistym zakatku. Ojej, tam siusia jakis obcy czlowiek! Ktoz to moze byc? Nie pochodzi z Ounmalin. Ojej, ojej, coz za wspanialy penis! Jaki ogromny! Och, Mezczyzno z Doliny, jak sie masz? ON: Ach, wiec jestes tutaj, Kobieto z Doliny. Moj dom to Czerwona Adoba w Telina-na. ONA: Och, jaka szkoda, jaka szkoda, bracie. Coz za strata. Taki cudownie dlugi. ON: Co? To? ONA: Tak. To. ON: Och, to nie moje. To wlasnosc przyjaciela z Zoltej Adoby, ktory tu za mna stoi, widzisz? Pomagam mu to trzymac przy siusianiu. ONA: Jestem pewna, ze ja tez sie przydam! Jedyne w pelni powazne tabetupah, jakiego udalo mi sie wysluchac, bylo mowione czesciowo proza, a czesciowo pieciosylabowym wierszem i stanowilo zwienczenie historii, ktora mogla byc jeszcze starsza niz poprzednia. Wykonywal je Przemiana z Ounmalin, ktory kwestie kobiece mowil szeptem, a cala opowiesc nazwal swym wlasnym imieniem. PRZEMIANA ONA:Pamietaj, mily, pamietaj nigdy nie patrzec na mnie i mnie nie widziec. ON: Bede pamietal. Zostan tu mila, zasnij tu ze mna, zasnij w ciemnosciach. ONA: Spie, ukochany. ON: Przychodzi noca, idzie przed switem, i jeszcze nigdy jej nie widzialem. Jest tak niesmiala i lekliwa, ze nie pozwala mi spojrzec na swa pieknosc. Przyszla do mnie noca, gdy polowalem na wzgorzach, i przywiodla mnie tutaj. Nie chce, by lampa lub ogien oswietlily te izbe wjej domu, w tym pieknym, wysokim domu, gdzie caly dzien na nia czekam. Przychodzi w nocy, w ciemnosci. Kryje swa pieknosc. Znaja ma reka, znaja me cialo, znaja moj umysl, oko jej pragnie! Dzis zaslonilem okna; zadne swiatlo sie tu nie dostanie. Ona nie wie, ze juz nadszedl swit. Tak dlugo kochalismy te noc! Spi przy mym boku. Wstaje; w ciemnosciach ide do okna. Odslaniam je i wpuszczam swiatlo - na chwile - teraz! ONA (prawie nieslyszalnie): Aho! ON: Gdzie jestes? - jestem? Widze jelenia! Lan mokrej trawy. Scian nie ma: wzgorza, niebo, swit wstaje, jelen umyka! Pioropusz Jest to przyklad hurwuash, czyli sztuki "dwoch mowcow" - wysoce sformalizowanego przedstawienia tanecznego, ktore wykonywaly tylko dwa zespoly, jeden w Wakwaha i drugi, wedrujacy po wszystkich miastach w Dolinie, z siedziba w Kastoha. Przedstawienia huravash odbywaly sie jesienia, miedzy swietami Wina i Trawy. Zarowno pod wzgledem tresci, jak i stylu gry stanowily zdecydowanie najbardziej formalne, zrytualizowane, bezosobowe dramaty w Dolinie. "Pioropusz" napisany jest ku czci gejzera, tryskajacego okresowo na polnoc od Kastoha, w swietym miejscu. Tekst pochodzi od zespolu huraoash w Kastoha; wskazowki inscenizacyjne rozwinela i wyjasnila tlumaczka. Scena pozbawiona dekoracji. Dziewiecioosobowy CHOR stoi polkolem na srodku lub zawiasie sceny, ktory ma wyobrazac staw. Muzycy graja Poczatkowy Ton. Slychac uderzenia bebna. POSLUGACZ KAPIELOWY wychodzi zza CHORU na spotkanie PODROZNEGO z Ounmalin, ktory zbliza sie z lewej strony. POSLUGACZ: Wiec jestes tutaj, czlowieku z Doliny. PODROZNY: Wiec jestes tutaj, czlowieku z Kastoha-na. POSLUGACZ: Moze zgubiles droge? PODROZNY: Moze zgubilem. POSLUGACZ: Jesli chcesz, pokaze ci, jak dojsc do drogi prowadzacej do Wakwaha na Gorze. PODROZNY: Idac w te strone nie zamierzalem wspinac sie na Gore. Szukam miejsca zwanego Stawem Lwa lub Studnia Pumy. POSLUGACZ: W takim razie dobrze idziesz. Miejsce o tej nazwie jest niedaleko stad. Widzisz te pierzaste trawy i wierzby o czerwonych galazkach? Woda jest tam, miedzy nimi. PODROZNY: Dziekuje za wskazowki! POSLUGACZ odwraca sie i idzie na prawo, stajac za CHOREM, ktory posuwa sie o krok do przodu i zatrzymuje sie; jego czlonkowie nosza korony z lisci i trzymaja dlugie kity traw, palek i bazi. PODROZNYw takt podroznej muzyki tanecznym krokiem zbliza sie do brzegu stawu, tanczy, aby go uczcic, i spiewa: Heya, heya nahe, heya ho nahe no heya, heya CHOR unisono i bardzo cicho powtarza piesn. PODROZNY siada nad stawem. PODROZNY: To miejsce jest piekne i opuszczone. Ciekaw jestem, dlaczego od tak dawna nie przychodza tu ludzcy ludzie? Sciezka zarosla, zasnula ja pajeczyna, ktora musialem zerwac. Zdawalo mi sie, ze czlowiek, z ktorym mowilem, wzial sie znikad, nie wiem tez, gdzie sie podzial. Wysokie trawy jak mgla skrywaja rozne rzeczy. Coz, ciesze sie, ze tu jestem, pod wierzbami nad Stawem Lwa, rozmyslajac o zaslyszanej historii, o tym miejscu. Z prawej wychodza tancerze, mezczyzna i kobieta. Zaczyna grac muzyka. Tancerze tancza, zblizajac sie coraz bardziej do siebie, ale sie nie dotykajac. CHOR spiewa Tutaj, pod ziemia, pod korzeniami, plynie w ciemnosci podziemna rzeka, wyplywajaca z korzeni Gory. Plynie przez skaly, pod kamieniami, plynie przez piasek, w dol, coraz nizej, w mroku, ku morzu. A pod ta rzeka, glebiej, wciaz glebiej, jest inna rzeka: to rzeka ognia, wyplywa z Gory, powolna cora trzesienia ziemi, ognisty potop, tutaj, pod ziemia, pod korzeniami. Jesli sie zetkna ogien i woda wowczas - Lsnienie! Po skonczonej piesni CHOR nieruchomieje, sluchajac PODROZNEGO. PODROZNY: Historia, ktora slyszalem, mowila o dwojgu ludziach, ktorzy zeszli z Gory, kiedy w Dolinie nie mieszkaly jeszcze inne ludy, a tylko trawy i drzewa, tylko sitowie i wierzby, i trzciny nad rzeka. Bylo cicho, bardzo cicho; nie bylo przepiorek w poszyciu ani klocacych sie w galeziach sojek, ani glosu, ani skrzydla, ani zadnych krokow. Tylko mgla przesuwala sie miedzy trzcinami, tylko opary plynely wsrod wierzb. A wiec tych dwoje wyszlo z Gory, przybyli ze swiata glebin, ze srodka. Zjawili sie jako przepiorki na ziemi, jako dziecioly i sojki w powietrzu, jako dziki pies i szczur lesny, jako cma i zajac, zaba i waz mleczny, owca i byk; byli oddychajacymi ludami Doliny, zjawiajacymi sie tu po raz pierwszy, byli pierwszymi, ktorzy tu przybyli, a wiec byli wszystkimi ludami, a dla ludzkiego umyslu byli ludzkimi ludzmi, mezczyzna i kobieta. Przyszli tutaj, w to miejsce, na lake u stop Gory, na polane wsrod wierzb. Pieknie przyszli - stapali jak jelenie, czujnie, smigali jak kolibry, smialo. Staneli boso w trawie i rzekli do siebie: "Zamieszkajmy tutaj, w tym miejscu". Lecz wowczas przemowil do nich glos; uslyszeli go. PUMA ZA DRZEWAMI: To jest moj kraj. Czy znacie swe dusze? PODROZNY: Uslyszeli glos i odpowiedzieli: "Kto tu jest? Kto mowil? Wyjdz do nas!" Z prawej pojawia sie POSLUGACZ, podchodzi do konca polkola i staje na wprost PODROZNEGO po drugiej stronie stawu. Ma na sobie maske MGIELNEJ PUMY. PUMA: To ja mowilem. Weszliscie do mojego kraju. Spotykajac, zmienicie sie; dotykajac, zmienicie sie. Tu wszelkie czynienie odczynia; wszelkie spotkanie rozdziela; wszelkie istnienie przeksztalca sie. PODROZNY: Kim jestes? PUMA: Jestem tym, ktory jest miedzy. CHOR: On jest tym, ktory jest miedzy. Jest snem. Zanim przyszliscie, zawsze tu byl. Jest waszym dzieckiem. PODROZNY: Niech tedy zaczeka, zanim sie urodzi, gdyz tych dwoje zyc musi. Puma cofa sie w prawo poza krag; PODROZNY kontynuuje swa historie, a dwoje tancerzy odtwarzaja tancem. PODROZNY: Nie znali pumy. Nie byli puma; byli wszystkimi istotami, wszystkimi ludami, lecz nie puma. Kobieta byli, ogniem z korzeni Gory, gleboko pod ziemia; mezczyzna byli, woda z najglebszych zrodel Gory. Mezczyzna i kobieta byli, zywi byli, zetkneli sie, ktoz ich sprobuje rozdzielic? Ona z nim legla, a on z nia, otworzyla sie przed nim, on w nia wszedl, i w owej chwili umarli. Ich smierc podobna byla lsniacej chmurze, bialej chmurze, mgle, co okrywa lake. Ten, Ktory Milczy wszedl do swego domu, za swym powrotem wszedl w dom bialej ciszy. PUMA podchodzi i tanczy, podczas gdy tancerze Ognia i Wody leza jak martwi, bez ruchu, w polkolu czlonkow CHORU. PUMA: Dzieci moje, placze po was, ojcze moj, placze po tobie, matko moja, placze po tobie, oplakuje wasza smierc! Powroccie, znow ozycie! Przemiencie sie, zmiencie! Tancerze wstaja i tancza wraz z PUMA, odtwarzajac opowiesc PODROZNEGO. PODROZNY:Z laki wytrysnal strumien pary, zablysnal wodny pyl. Z oparow mgly wytrysnal, wyzej wierzb i pierzastych traw i zalsnil w sloncu. CHOR: Hwavgepragu, pragu, pragu. (Lsnienie slonca, lsnienie, lsnienie.) PODROZNY: Plomienisty strumien opadl wkrotce do stawu, miedzy trawy, i znieruchomial. Ale gdy Puma sie odwrocil, gdy zaczerpnal tchu, znow sie dotkneli i bialy, lsniacy pioropusz znow powstal. CHOR: Tam, gdzie wodne cialo lezy nad cialem ognistym w ciemnosciach wnetrza ziemi, tam drazy sie wzwyz studnia. Tu jest Staw Lwa, ktory cicho tanczy i miekko stapa, mieszkanca domu snow. Tu jest to wszystko, co powstalo z ciemnosci, aby znow spasc na ziemie swiatlem slonca. PODROZNY: Piekny Strazniku Siodmego Domu, badz pozdrowiony! PUMA: Kim jestes, czlowieku z Doliny? PODROZNY: Jestem spiewakiem z Serpentynu w Ounmalin. Przybylem napic sie ze Stawu Lwa, z Pierzastej Wody, aby w moje piesni weszlo milczenie. PUMA W milczeniu lwa mieszcza sie wszystkie piesni. Pij.PODROZNY kleka i pije ze stawu. PODROZNY: Jest tu, i jej nie ma. Zyjac, juz umiera. Tryskajac wzwyz, tonie. Zalsni i przemija, mgla w swietle slonca, nie ma jej, a jest. PUMA tanczy w swojej masce. CHOR: Miekko stapa przed tym, co pierwsze, lsnienie, lsnienie. Mgla w swietle slonca, jest, a jej nie ma. PODROZNY wraz z CHOREM schodzi z lewej, PUMA oraz tancerze Ognia i Wody - z prawej; rozbrzmiewa Koncowy Ton, milkna bebny. Chandi Wiekszosc sztuk w Dolinie byla jedynie zaczynem improwizacji, szkieletowa fabula, zarysem sytuacji, zwykle dobrze znanym publicznosci, na ktorym wykonawcy konstruowali swoj chwilowy i niepowtarzalny dramat. Tekst takiej sztuki mogl byc zapisany nawet na skrawku papieru, gdyz zawieral niewiele ponad liste postaci i zestaw kwestii dialogowych, zwanych "kolkami" lub "bolcami zawiasu", w liczbie od dziesieciu do dwudziestu. Owe "kolkowe" kwestie pozostawaly niezmienne, zarowno co do sformulowan, jak i porzadku, w ktorym wystepowaly. Wszystko, co dzialo sie i mowilo pomiedzy nimi, zalezalo wylacznie od aktorow. Swa glowna przyjemnosc publicznosc znajdowala w sledzeniu, w jaki sposob akcja zmierza ku tym kluczowym kwestiom, znanym co prawda z innych przedstawien, lecz roznie, "z roznych kierunkow" realizowanym. Bywalo, ze z powodu skrajnych zawilosci konstrukcji fabularnej "kolki" tkwily w dlugim przedstawieniu, majacym jedynie luzny zwiazek z pierwotnym watkiem; mogly tez -jesli mocna strona trupy byly poetyckie improwizacje - stanowic osie olsniewajacych popisow jezykowych albo przeciwnie, jedyny tekstowy element przedstawienia, ktore trupa aktorow-tancerzy odgrywala w stylu yedao- "ruszajac sie" - to znaczy glownie mimika i tancem. Spektakl, ktory probuje tu opisac, zostal wystawiony przez grupe mlodych ludzi z Telina-na, zespol chwalony przede wszystkim za muzyke i taniec. Przedstawienie odbylo sie na strychu wielkiej stodoly w Sinshan jako czesc obchodow Tanca Lata. Zakres sceny wyznaczaly swiatla odpowiednio ustawionych reflektorow, bardzo skutecznie stwarzajace tak przestrzen sceniczna, jak i nastroj. Publicznosc, z poczatku zywo bioraca udzial w przedstawieniu, pod koniec byla calkowicie milczaca i skupiona. Jak wiekszosc utworow dramatycznych Doliny, sztuka "Chandi" jest symbolicznym - badz alegorycznym - uogolnieniem zycia. Uderzajace jest podobienstwo fabuly do jednej z opowiesci biblijnych, aczkolwiek rownie wyraziste sa roznice. Imie Chandi oznacza szczura lesnego, rodzimego szczura Zachodu - ladne, male zwierzatko, ktorego wielkie, skomplikowane gniazda z trawy i patykow sluza mu jako przechowalnie najrozniejszych przedmiotow, cenionych najwyrazniej wylacznie ze wzgledow estetycznych, i stanowia miejsca schronienia dla myszy, wezy i innych stworzen, korzystajacych z goscinnosci szczura. Tradycja glosi, iz autorem "Chandi" byl Houkai (Waz Krolewski) z Chumo, postac rownie starozytna i odcielesniona jak nasz Homer (jednakze nie slepy, lecz gluchy), ktoremu przypisywano ponad polowe sztuk, zawieszonych na "kolkach". W niniejszej probie opisu akcji i prezentacji tekstu "kolki" wyroznione sa tlustym drukiem. Aby przekonac sie, z czym zaczynali pracowac aktorzy, czytelnik moze przeczytac wylacznie te kwestie i pominac cala reszte. CHANDI Przedstawienie Publicznosc, w liczbie czterdziestu - piecdziesieciu osob, siedziala na podlodze strychu na przyniesionych kocach i poduszkach lub na belach slomy, ulozonych jako siedzenia albo oparcia.Reflektory obslugiwali kobieta i mezczyzna z Lozy Mlynarzy w Sinshan; duzy, silny snop swiatla tworzyl lewa strone sceny, nieco slabszy - prawa, a miejsce ich przeciecia - "zawias". Ciemnosc panujaca poza oswietlonymi obszarami byla tak gleboka, ze ruch tam panujacy nie przeszkadzal w sledzeniu akcji. Muzycy siedzieli za scena, poza zasiegiem swiatel, ledwie widoczni. Muzyka grala niemal nieprzerwanie przez caly spektakl. Gdy Poczatkowy Ton rozbrzmiewal juz przez pewien czas i widownia sie uspokoila, z lewej strony wszedl na scene Chandi - wysoki, przystojny mezczyzna w sile wieku, we wspanialym stroju. Na czarne spodnie i plocienna koszule o bufiastych rekawach narzucil dluga rytualna kamizele, ciezka od blekitnych, fioletowych i zielonych haftow, a na nia nieslychanie delikatny, wspanialy plaszcz z pior, skarb heyimas Serpentynu w Sinshan, wypozyczony na to przedstawienie. To krolewskie okrycie plynelo i kolysalo sie na jego ramionach, gdy wkraczal na scene i szerokim gestem wyciagal rece na powitanie wschodzacego slonca. CHANDI: Heya hey heya! Heya heya! Piekne, ktore swiecisz na nasza Doline! Odwrociwszy wzrok od wyobrazonego wschodu slonca spojrzal w dol, na publicznosc, usmiechajac sie cieplo i serdecznie. Jego glos byl mily, dzwieczny i pelen energii. CHANDI: A wiec przyszliscie, ludzie z mego miasta, wy, o pieknym kroku, zyczliwych twarzach i lagodnej mowie. Zaiste, dobry to dzien! Publicznosc odpowiedziala zwyczajowym powitaniem: "Wiec jestes tutaj, Chandi!" Mowili cicho, z rozbawieniem, jedna z kobiet zas dodala: "Obys mial dobry dzien, Chandi". CHANDI: Dzis wieczorem po dlugim dniu pracy mam tanczyc Lato, wiec zanim pojde w pole, chcialbym pocwiczyc taniec. Muzycy zagrali jeden z zawilych i godnych tancow Czapli, wykonywanych podczas letniego wakwa, i Chandi, z wdziekiem i energia, zaczal samotnie tanczyc na lewej scenie niczym cudowny, mityczny ptak w teczowym, zwiewnym plaszczu z pior. Pod koniec tanca na lewej czesci sceny zajeli pozycje czlonkowie Pierwszego Choru: piecioro mieszkancow miasta, idacych do pracy na pola. Ostatnim, ogromnym gestem, zda sie wzlatujac w powietrze (widownia wstrzymala oddech), Chandi odrzucil swoj plaszcz do kogos poza zasiegiem swiatel; taniec sie skonczyl i on takze udal sie do pracy, nasladujac wraz z Chorem pielenie i okopywanie. Rozmawiali o pogodzie, niekiedy rzucajac zartobliwe uwagi o lokalnych sprawach i osobistosciach; nie zdolalam ich zrozumiec, publicznosc wszakze reagowala na nie zywym komentarzem. Wowczas, od niechcenia, wygloszono nastepna "kolkowa" kwestie. CHOR I (mezczyzna): Jakze piekna jest kukurydza Chandiego, jaka wysoka i bujna, i juz wyksztalcily sie kolby. CHORU (kobieta): Madry rolnik z Chandiego, uczony i staranny. CHOR I: Tak, zmierza we wlasciwa strone. Jaka dobra ziemie uprawia jego rodzina! CHOR III (mezczyzna): Nie tylko ta ziemia w jego rodzinie jest dobra. Jakiez on ma szczescie! Byc mezem Dansaiedo! [Widzacej Tecze]. Orac, pielic, uprawiac i zbierac plony z tej ziemi, w ogrodach nocy! CHORIV (kobieta): Zamknij sie, glupi! Co ty za swinstwa wygadujesz! CHOR III: Zazdroszcze mu, to wszystko. Jestem zazdrosny. CHORV (kobieta): I dzieci z tego malzenstwa, jakie piekne - doprawdy, ludzie teczy! Zazdroszcze mu tych dzieci. CHOR IV: Cicho, badzcie cicho! Wielki wiatr roznieca pozar lasu. Chandi podszedl teraz do ogrodnikow i mowiac, opar! sie o motyke; sporo czasu minelo, nim zdalam sobie sprawe, ze w istocie nie ma zadnej motyki. CHANDI: Sluchajcie, mnie to nie przeszkadza. Nie moglem nie slyszec tego, coscie mowili - wiatr wial w moja strone. Ale wszystko, co mowicie, to prawda: staram sie byc uwazny i staranny, robic wlasciwe rzeczy o wlasciwej porze, ale innym, rownie uwaznym, rownie starannym, nie jest dane tyle, co mnie, i nie wiem, dlaczego tak sie dzieje. Dom mojej matki jest piekny i godny, podobnie jak dom mojej zony. Moi rodzice sa szczodrzy i zyczliwi, a dwie osoby, ktore uczynily mnie ojcem, wyrozniaja sie inteligencja - corka juz spiewa u Lekarzy, syn zas, ktory wciaz jeszcze nosi niefarbowana odziez, jest przemilym, obiecujacym chlopcem. A Dansaiedo, jakze mam ja chwalic? Jest jaskolka nad stawem o wieczorze, jest pierwszym deszczem jesieni i kwiatem dzikiego migdalowca wczesna wiosna. Szlachetne jest jej domostwo, plynie tam rzeka darow! W tym gospodarstwie owce co roku rodza bliznieta, krowy sa silne i madre, woly zas cierpliwe. Ziemia, ktora uprawiamy, co rok jest bogatsza, z drzew, z ktorych zbieramy, pada grad oliwek. Wszystko to jest mi dane! Jakze ja zylem, ze tak to sie dzieje? CHOR II: Wszystko, co ci dano, ty rowniez dales, Chandi. CHOR I: O tak, Chandi jest prawdziwie szczodry. CHORV: Ten plaszcz z pior, ktory dal swemu Domowi! CHOR II: Kukurydze spichlerzom, owcze runo Kunsztom! CHOR III: Muzykom zlote monety, miedziane zas aktorom! [Ta kwestia, zartobliwie podana, wywolala smiech.] CHOR I: Wszystko wjego domu jest piekne i zdrowe, dobrze zrobione i ladnie zuzyte, obfite i imponujace, a drzwi sa zawsze otwarte dla przyjaciol i ludzi z miasta. CHOR III: Zaiste, bogatym jestes czlowiekiem, Chandi! CHORV: Szczodre zas serce samo jest bogactwem - tak powiadaja. [Przeklad tych dwoch "kolkow" jest szczegolnie slaby; ambad oznacza bogactwo, bogaty, dawac, szczodrosc, wiec gra slow w obu kwestiach jest bardzo przemyslna.] Dotychczasowe tlo muzyczne tej sceny stanowil jedynie Poczatkowy Ton - nikly, prawie niezmienny dzwiek wielkich rogow, houmbuta. Teraz zabrzmialy inne instrumenty, ktore graly juz przez caly spektakl, cicho podczas dialogow, pauzy wypelniajac - i tworzac - ciaglymi i urywanymi dzwiekami perkusji. CHANDI: Sprawiacie, ze czuje sie jak glupiec, przyjaciele! Chcialbym cos dla was zrobic, chcialbym wam dac, co chcecie, co sie wam podoba. CHOR IV: Naprawde, mily gosc z niego, czyz nie? CHOR I: Tak, ktoz moglby nie lubic naszego Chandiego. Wielki rog CHANDI: Coz mam wam dac? Chcialbym podzielic sie z wami tym zbozem, gdy dojrzeje. To poletko tak latwo uprawiac, moze zechcecie skorzystac zen w przyszlym roku. Och, siostro z mego Domu, mialem ci powiedziec, ze znow zebralismy mnostwo pior z mysla o zrobieniu nowego plaszcza dla Obsydianu, dla Lozy Krwi, jesli uwazasz, ze to bedzie wlasciwe. Kuzynie, Dansaiedo przedzie biala welne, ktora daly nam owce strzyzone na wiosne, a pamietam, jak mowiles, ze jest ci potrzebna. Cienka czy gruba? Wiesz dobrze, jak ladnie przedzie Dansaiedo. I tak mowil przy coraz glosniejszej muzyce, ktora na poly gluszyla jego slowa; czlonkowie z Pierwszego Choru zgromadzili sie wokol niego, a on wciaz mowil i rozdawal rozne rzeczy, bardzo przyjaznie i serdecznie, lecz nieco goraczkowo. W tym czasie na scene po prawej zaczal wchodzic Drugi Chor: czworo bosych ludzi, sztywno wyprostowanych, ubranych w ciemne kaptury i obcisle, ciemne stroje (jak Zalobnicy w Tancu Swiata). Szli gesiego, powoli, i ustawili sie w szeregu na prawej scenie. Pierwsza osoba, stojaca najblizej prawej krawedzi zawiasu przemowila plaskim, bezplciowym glosem, zwiastowanym przez drzaca nute towandou. DRUGI CHOR I: Chandi! Zajeci dawaniem i braniem, Chandi i jego przyjaciele nie zwracali na nic uwagi. Mroczna postac znow zawolala jego imie, ale dopiero gdy rozleglo sie po raz trzeci, Chandi spojrzal przez ramie i odlaczywszy sie od grupy, podszedl rozesmiany, niosac cos w ramionach. CHANDI Prosze, prz)jacielu, wez to, prosze! Mam tego za duzo!Ciemna postac pozostala nieruchoma, z rekami przy bokach. Po glosnym, metalicznym akordzie, ktory rozlegl sie od strony muzykow, na chwile zapadla martwa cisza. DRUGI CHOR I: Dansaiedo odmierzala oliwe, czysta oliwe ze starych drzew oliwnych, od dawna nalezacych do jej rodziny. Nagle buchnal plomien, nikt nie wie skad, jaki wiatr go przywial? Oliwa sie zapalila. Zapalila sie. Zapalily sie wlosy i ubranie Dansaiedo - splonela zywcem jak pochodnia. Wybiegla plonac z plonacego domu. Wszystko sie spalilo. Ona nie zjje. Zakapturzona postac kucnela z opuszczona glowa, skulona w pozycji zaloby, i zaczela kiwac sie u stop Chandiego, zaledwie po drugiej stronie zawiasu. Chandi stal bez ruchu; jego ramiona powoli opadly. Czlonkowie Pierwszego Choru, mamroczac miedzy soba, odsuneli sie od niego. PIERWSZY CHOR Splonela? Dansaiedo? Ten wielki dom? Cale gospodarstwo, wszystko? Splonela zywcem?CHANDI (z wielkim krzykiem): Moja corka! Moj syn! PIERWSZY CHOR I: Nic im sie nie stalo - na pewno nic im sie nie stalo, Chandi. PIERWSZY CHOR II: Nie bylo ich w domu. Tylko Dansaiedo zginela w ogniu. Inni zdazyli uciec. PIERWSZY CHOR V: Ale domu juz nie ma. Spalil sie do fundamentow. PIERWSZY CHOR III: Wszystko splonelo na popiol. Chandi, ogluszony, zrobil kilka krokow, jakby chcac wrocic do miasta. CHANDI: O, Dansaiedo, kobieto piekna i dobra, zono mego serca! Okrutne! Okrutne! Okrutne! W tym trzykrotnym okrzyku - "zawiasie" sztuki -jego glos wzniosl sie dziko; potem Chandi sie zatrzymal, jakby oszolomiony swa namietna rozpacza. Spojrzal bolesnie na pozostalych i wreszcie przemowil z godnoscia. CHANDI: Pojde... pojde juz i zaspiewam ci, Dansaiedo, zaspiewam z toba, kiedy mnie opuszczasz. Ale potrzebuje przy sobie moich dzieci. Niech przyjda do mnie! Corka i syn Chandiego wlasnie weszli z lewej; tymczasem druga ciemna postac z Drugiego Choru zblizyla sie do srodka sceny z prawa reka wyciagnieta przed siebie. Syn Chandiego podszedl do ojca i objal go, lecz corka przeszla mimo, ogladajac sie na niego, i podala dlon ciemnej postaci, ktora sprowadzila ja ze sceny na prawo, w mrok. Wowczas Chandi krzyknal. CHANDI: Gdzie ona jest? Dokad idzie? Dokad poszla? DRUGI CHOR I (kucajac i kiwajac sie jak poprzednio): Widziala, jak jej matka plonac wybiegla z domu, jak spalila sie zywcem, i widok ten byl ponad jej sily. W obawie przed szalenstwem zazyla trucizne w Lozy Lekarzy i juz nie zyje. PIERWSZY CHOR I (szeptem): Nie zyje! PIERWSZY CHOR IV (szeptem): Patrzcie! Nie zyje! Czlonkowie Pierwszego Choru, mieszczanie, odsuneli sie nieco od Chandiego, pozostawiajac go samego z synem. Rozlegla sie ostra muzyka o szybkim, wybijanym na bebnie rytmie, podczas ktorej Chandi zdjal haftowana kamizele i ubral w nia swego syna. Gdy przemowil, jego cichy glos byl wrecz wstrzasajacy. CHANDI: Corko, coreczko, nie moglas zaczekac? Cierpliwosc bylaby wieksza dobrocia. Sa tutaj tacy, ktorzy cie potrzebuja. Chodz ze mna teraz, dziecko, moj synu. Zostan i pomoz mi zaspiewac z nimi, dla nich, dla twej matki i siostry. Chodz ze mna teraz. Lecz trzecia sposrod czterech ciemnych postaci - dziecieca - juz zblizala sie ku nim nieublaganie. Syn Chandiego puscil reke ojca i wpatrzyl sie w nia nieruchomo, nastepnie ruszyl na spotkanie postaci, ujal jej reke i z wolna poszedl za nia w ciemnosc po prawej stronie sceny. Ciagly Ton rozbrzmiewal bardzo glosno. CHANDI: Prosze, moj synu, nie umieraj! Zostan ze mna! DRUGI CHOR I (nadal skulony): Choroba zawsze w nim byla, w ukryciu. Teraz staje sie jego zyciem. On za miesiac umrze. Za kilka dni umrze. Lekarze nie znaja dla niego lekarstwa. Tego dnia umrze. Juz umiera. PIERWSZY CHOR IV: Syn Chandiego nie zyje. Piecioro czlonkow Pierwszego Choru odsunelo sie jeszcze dalej od Chandiego, ktory z wolna przykucnal naprzeciw ciemnej postaci. Wowczas dotknal glowa ziemi, potarl o nia czolem i zaczal rwac wlosy. Dzwieki muzyki brzmialy glosno i intensywnie; bebny i towandou zagluszaly Ciagly Ton, glos zas Chandiego wznosil sie i opadal w melodyjnym, cienkim skowycie. Przy zamierajacej muzyce Chandi bez ruchu trwal w kucki, az wreszcie podniosl sie ciezko. Zdjal koszule i buty, i stanal polnagi, boso, wygladajac 0 dwadziescia lat starzej. CHANDI: Wroce do domu mej matki i zamieszkam tam jako syn, bede dla nich pracowal najlepiej, jak umiem. Podczas gdy mowil, zblizyla sie don czwarta ciemna postac 1 teraz przemowila podobnie plaskim, wysokim, niesamowitym glosem jak pierwsza. DRUGI CHOR IV: Oni wszyscy umarli, ci ludzie z domostwa twej matki, lub odeszli do innych domow, innych miast. W tych pokojach mieszkaja juz inni ludzie. Nie ma tam nikogo z twoich krewnych. CHANDI: To prawda; musze zyc sam. Ale juz od dawna jestem chory; czy nie byloby lepiej, gdybym umarl? Czwarta postac nie odpowiedziala, lecz przykucnela, skulona, obok pierwszej. CHANDI: A wiec bede zyl sam, pracujac dla heyimas ze wszystkich sil. Och, jak mi ciaza ramiona! Z wielkim mozolem Chandi znow zaczal nasladowac prace w ogrodzie. Czlonkowie Pierwszego Choru rowniez wrocili do pracy, wszyscy z przodu sceny, po lewej; Chandi pozostal sam z tylu i bardziej w prawo, blizej zawiasu. Swiatlo niepostrzezenie przygaslo, muzyka zas stala sie jekliwa i teskna. PIERWSZY CHOR III: Patrzcie, jak stary Chandi kopie te gline twarda jak dachowka! CHOR I (obecnie mowi glosem starego czlowieka, gdy tymczasem glos Choru III nabral mlodzienczego tonu): To byla niegdys dobra ziemia, ten kawalek pola. Nie zadbal o nia. CHOR II: No, nie wiem, dba o nia, jak potrafi, choc taki stary i chory; w koncu ludzie mu pomagaja. Ale strumien zmienil bieg, odcial zakole, on zas nie dosc ja nawadnial. CHOR III: Ktos mowil mi onegdaj, ze kiedys dobrze mu sie powodzilo. CHOR 1: No, a jakze. Ale zdaje sie, ze ostatnio mu sie nie wiedzie. CHOR IV: Ta biedna krowa, laciata, byla ostatnia w naszych stadach z bydla jego rodziny, prawda? CHOR II: Kazde jagnie zrodzone z jego owiec bylo sevai. CHOR IV: Wszystko, o co dba, jest nieplodne; nic z tego, co uprawia, nie rosnie. CHORV: Grzbiet mnie boli od samego patrzenia, jak usiluje pracowac. Z trudem podnosi motyke. CHOR III: A po co w ogole bierze sie do tego? Ta kukurydza nie da ziarna. Stary glupiec, tak marnuje prace. CHOR I: Ale w koncu, co sie stalo? Jak mowiliscie, dobrze mu sie wiodlo - bogaty, szczodry, istna rzeka! Co sie stalo? CHOR III: Zapytam go. Hej, staruszku Chandi! Cos ty zrobil, ze wszystko ci sie popsulo? CHANDI (wsparty o motyke mowi cicho i bardzo wolno): Moja zona umarla. Po moim domostwie pozostaly zgliszcza. Moje dzieci zmarly przede mna. Weszla we mnie choroba. Z domu mej matki nikt nie zostal wsrod zywych. O cokolwiek sie troszcze - niszczeje. Cokolwiek dostaje - trace. Mialem tylko to, co dawalem, a tego juz nie ma. CHOR III: Nic dziwnego, ze nie masz przyjaciol. CHANDI: Moi krewni to ludzie z mego Domu, Serpentynu, Domu Lata. CHOR IV: Naturalnie, bedziemy nadal opiekowac sie toba. Ale - musze to powiedziec - trudno zywic przyjacielskie lub braterskie uczucia wobec kogos, kto wszystko zle robi. Z przyjacielem mozna czuc sie swobodnie, wszystkim sie dzielic, razem sie smiac. A kto moglby smiac sie razem z toba? Zawsze gdy cie widze, mam ochote wybuchnac placzem. A wiec wlasciwie nie chce cie widywac - i zaluje, ze musze. CHORV: To prawda. Za dawnych czasow kochalam sie w tobie, caly czas o tobie myslalam. Teraz nigdy tego nie robie. Zapomnialam imie twojej zony. Choroba sprawila, ze stales sie wstretny; nie mam ochoty nawet dotknac twej reki. CHOR I: Dansaiedo, nazywala sie Dansaiedo, i kiedy cie widze, zawsze mysle o tym, jak okropnie umarla. Nie chce o tym myslec. CHOR III: Za mocno kreciles kolem, stary, taka jest prawda. Dostales to, o co sie prosiles. CHANDI: O nic nie prosilem, dawalem. Czyz nie bylem szczodry? CHOR IV: Byles szczodry az do bledu. CHANDI: Jakze wiec ma czlowiek zyc dobrze? CHOR I: Gdybym wiedzial, tobym ci powiedzial! CHOR III: Po co zadawac takie pytania? CHOR II: Nikt nie pojmuje takich rzeczy. CHANDI (odwrociwszy sie do dwoch skulonych, ciemnych postaci po drugiej stronie zawiasu): Jak mialem dobrze przezyc swoje zycie? Czy mozecie mi odpowiedziec? Postaci pozostaly milczace i nieruchome. Muzyka dziwnie brzeczala i szczekala. W czasie gdy obnizano reflektory, ktore rzucaly coraz dluzsze cienie, pierwsza z postaci wstala, wolno przeszla na tyl podwojnej sceny i zatrzymala sie posrodku. Nastepnie odwrocila sie twarza ku widowni, ukazujac pod ciemnym kapturem miedziana maske, ktora odbijala swiatlo zaskakujaco rudym blaskiem -jak zachodzace slonce. Chandi odwrocil sie ku niej, stajac tylem do widowni. Jego ramiona uniosly sie szerokim, obejmujacym gestem. CHANDI: Heya hey heya! Heya heya! Piekny byl ten dzien w Dolinie! Ciemna postac wolno przykucnela, sklaniajac glowe i kryjac maske-slonce. Swiatla przygasly jeszcze bardziej. CHANDI: Oto gwiazdy swiecace. Miedzy gwiazdami nic nie ma, tanczaca ciemnosc. Nagle w Ciagly Ton wplotla sie melodia Tanca Czapli. Polnagi i zgarbiony, sztywno i bolesnie, Chandi rozpoczal ten sam taniec, ktory w takim splendorze tanczyl w pierwszej scenie; poniewaz jednak wszystkie ruchy i obroty wykonywal teraz w przeciwnym kierunku, taniec zaprowadzil go przez cala scene na prawo. Ostatnia ciemna postac przylaczyla sie don, nasladujac jego ruchy jak cien. Razem znikneli w ciemnosciach; w prawie zupelnie ciemnym, wysokim i rozleglym pomieszczeniu muzycy dlugo trzymali Koncowy Ton, az i on stopniowo zamarl w ciszy. Po przedstawieniu zapytalam czlonkinie obsady, czy akcja i dialogi w poszczegolnych spektaklach bardzo sie roznia, na co odrzekla: -Tylko o tyle, aby pasowaly do wieczora lub miasta. Tego lata gramy te sztuke tak, jak chce Gliniana Twarz. (Gliniana Twarz byl aktorem, ktory gral role Chandiego.) - Widzialam "Chandiego" w zeszlym roku w Wakwaha, gral go Dziki Jelen - ciagnela. - Szalal, wygrazal i w koncu zwariowal. To starszy aktor, potrafi to zrobic. Gliniana Twarz jest mlody, jak na te role, wiec robi to po swojemu, bardzo delikatnie. Wydaje mi sie, ze to sie sprawdza. Moze ma troche za szybkie tempo, ale tance na poczatku i koncu sa bardzo piekne. Zgodzilam sie z nia. Pytalam widzow, czy widzieli inne interpretacje tej sztuki i czy bardzo sie roznily od obecnej; przyznali, ze tak. Akcje mozna potraktowac calkiem inaczej, na przyklad pozar, samobojstwo i chorobe, ktore zabraly po kolei zone, corke i syna Chandiego, mozna zastapic jednym kataklizmem, ich smierci zas mozna odgrywac wprost na scenie, chcac bezposrednio poruszyc uczucia publicznosci. Wydarzenia "szczesliwych" i "nieszczesliwych" lat Chandiego rowniez mozna rozmaicie rozgrywac i rozciagac w czasie, a jego na nie reakcja moze byc calkiem inna niz zlozony ton rezygnacji, ktory przyjal Gliniana Twarz. Jednakze, jak powiedziala Ciern: "Nawet jesli jego przyjaciele i ludzie z Czterech Domow udziela odpowiedzi na jego pytanie, jak zyc dobrze, to i tak nie wiesz, czy ich odpowiedzi sa sluszne..." Zapytalam Gliniana Twarz - ktory za kulisami okazal sie niesmialym, cichomownym i niewysokim czlowiekiem, majacym nie wiecej niz dwadziescia piec lat - czyjego zdaniem Chandi umieral z nadzieja czy z rozpacza. Po dosc dlugim namysle odparl: -Z bolem. Dlatego jego znajomi sie go bali. Ale my nie musimy, bo to przeciez teatr. I widzisz, o to wlasnie chodzi. Pandora zmartwiona tym, co robi, odnajduje droge w Doline przez deby ostrolistne Spojrzcie, jaki balagan panuje na tym pustkowiu. Spojrzcie na ten ostrolistny dab, chaparro, od ktorego chaparral bierze swoja nazwe i z ktorego - miedzy innymi - sie sklada, spojrzcie tylko na ten tutaj krzaczek. Najwyzsza galaz - lub lodyga - ma okolo metra dlugosci, lecz wiekszosc lodyg liczy sobie gora pol. Jedna z nich wyglada, jakby zostala scietajakims narzedziem, czysto, przez sam srodek, lecz kto? i dlaczego? Te krzaki na nic sie nikomu nie zdadza, a ta gran prowadzi donikad. Wiele mniejszych galazek wyglada na zlamane albo odgryzione; moze to jelenie pasa sie na pakach. Malenkie szare galazki i witki rosna kazda w swoja strone, wiele z nich jest martwych i omszalych, czesto krzyzuja sie i wzajemnie dlawia. W galeziach tkwia igly zoltej sosny, pajeczyny, zwiedle liscie wawrzynu. Co za nielad. Co za smietnik. Zupelny brak ksztaltu. Wiekszosc lodyg wyrasta z jednego miejsca, ale nie wszystkie - ni srodka, ni symetrii. Kupa patykow sterczacych z piachu, a na nich liscie - to zupelnie dobry opis stanu rzeczy. Wsrod samych lisci jest pewien porzadek, chyba stosuja sie do jakichs praw, choc tez niezbyt scisle. Roznia sie dlugoscia, ktora wynosi od pol do dwoch centymetrow, lecz kazdy na tyle przypomina inne, ze mozna je uogolnic we wzorcowy lisc ostrolistnego debu: przykurzony, sredniociemnozielony, lekko wygiety, wybrzuszony pomiedzy zylkami, ktore biegna ukosnie od nerwu glownego; jego brzegi maja nieregularne zabki, z malenkimi kolcami na koncach. Liscie rosna w nierownych odstepach po obu stronach galazki, na przemian az do koniuszka, gdzie tlocza sie w peczek, niechlujna rozetke. Pod pokladami zeschlych lisci, wlasnych i cudzych, pod mchem i plesnia, pod kamieniami i smieciem zarosla te musza miec system korzeni, rozkrzewiony i dosc gleboko siegajacy, zapewne glebiej, niz rosna nad ziemia; teraz, w lutym, jest wprawdzie mokro, lecz latem ta gran wyschnie na pieprz. Nie ma tu zoledzi z poprzedniej jesieni, o ile ten krzak dojrzal do tego, by je rodzic. Pewnie tak; moze miec dwa lata lub dwadziescia, kto to wie? To dab, lecz dab ostrolistny, posledni dab, bez znaczenia, i ze skaly, na ktorej siedze, widze ich jeszcze co najmniej ze sto, a na tej grani i jeszcze nastepnej jest ich setki, tysiace i setki tysiecy. Liczby jednak sa tu niewlasciwe. Liczby sa w bledzie. Nie liczy sie debow ostrolistnych. Jesli mozna je zliczyc, to znak, ze cos sie psuje. Mozna ustalic ich liczbe na stu metrach kwadratowych, a potem pomnozyc i -jesli jest sie botanikiem - oszacowac z niezlym przyblizeniem, lecz debow ostrolistnych na calej grani policzyc sie nie da, nie mowiac juz o wilczej jagodzie i dzikim bzie, ktore pominelam, i innych niechlujnych i pokornych skladnikach chaparralu. Dab ostrolistny Chaparral jest jak atomy i skladowe atomow; wymyka sie rachubie, jest niepoliczalny. Nie jest niechlujny z przypadku, lecz w swojej istocie. To nie sa piekne zarosla i nawet gdybym sie napalila haszyszu, nie bylyby mistyczne; nie mozna tez powiedziec, ze powoduja mdlosci; a jesliby sadzil tak jakis filozof, to bylby to jego problem, bez zwiazku z ostrolistnym debem. To cos nie ma nic wspolnego z nami. To cos, to pustkowie. Jego zwiazek z cywilizowanym, ludzkim umyslem jest nieprecyzyjny, losowy i pelen ryzyka. Nie ma zadnych skrotow, a wszystkie analogie biegna w jedna strone - w nasza. Na jednej z galezi jest ohydny maly guzek, a nowe liscie, tegoroczne, sa w porownaniu ze starymi tak duze i symetryczne, ze przez chwile wzielam je za czesc innej rosliny, na przyklad glogownika wrosnietego w karlowaty dab, lecz letni upal z pewnoscia wysuszy je i spaczy. Analogie sa latwe; ten zywy dab, pokorne, zimozielone stworzenie, z pewnoscia mozna przerobic na kazanie, jak rowniez mozna je przerobic na drewno na opal - wyglosic lub spalic. Kazac - gadac, wyglaszac, czytac kazanie; czytam dab ostrolistny. Jednak tego nie robie, on zas nie jest tu po to, aby go czytac lub palic. Rzuca cien na stronice mego notatnika w slabym swietle slonca o trzeciej trzydziesci pewnego lutowego popoludnia w Polnocnej Kalifornii, a kiedy zamkne notatnik i odejde, cien nie zostanie na stronie, chociaz obwiodlam go cieniutka kreska; na stronie znajde tylko olowkowa linie. Cien bedzie wowczas padal na grubo uslana liscmi, zasmiecona ziemie lub na omszaly kamien, na ktorym teraz miesci sie moj tylek, i przesuwal sie bedzie, praworzadnie i majestatycznie, zgodnie z obrotem Ziemi. Umysl potrafi sobie wyobrazic ow cien, ktory kilka lisci rzuca na pustkowiu - umysl to rzecz wspaniala - lecz co poczac z cieniami wszystkich innych lisci wszystkich innych galezi wszystkich innych debow, rosnacych na wszystkich innych grzbietach gorskich wszystkich innych pustkowi? A gdyby mozna je bylo sobie wyobrazic, chocby przez krotka chwile, czy przyszloby nam z tego co dobrego? Tak, mnostwo dobrego, nieskonczenie wiele. Tanczenie Ksiezyca (Opowiedziane redaktorce przez Ciern z Sinshan.) Swiat tanczymy o pierwszym nowiu po rownonocy deszczow, a gdy ksiezyc po tym wydarzeniu wypelni sie po raz drugi, tanczymy Ksiezyc. Czasem, kiedy taniec sie zaczyna, wciaz jeszcze pada i jest bardzo zimno, ale na ogol mamy juz za soba poczatek pory suchej i noce sa coraz cieplejsze. Czasem trawy wciaz jeszcze robia nasiona, a czasem nasiona sa juz dojrzale i zaczynaja wysychac, natomiast zawsze kwitnie sei (kwiat-lampion, kalochortus). Jagnieta i jelonki sa juz odkarmione, lecz nadal trzymaja sie blisko owiec i lan. Ptaki lacza sie w pary i buduja gniazda, w dzien wola przepiorka, w nocy - male sowy. Potoki zwawo biegna swym korytem. To mila pora roku i dobra na milosc. Na Tancu Swiata ludzie sie pobieraja; to wakwa porzadkow, napraw, plyniecia po dwoch stronach swiata; to wakwa trwalosci i wytrzymalosci. Taniec Ksiezyca niczemu takiemu nie sprzyja. Zmierza w przeciwna strone, kieruje sie na zewnatrz, rozdziela, rozlacza, odczynia. Wiesz, ze heyiya-if schodzi sie w srodku, lecz rownoczesnie ze srodka wychodzi. Zawias laczy, lecz rowniez trzyma na odleglosc. A wiec pod Ksiezycem nie ma zadnych slubow ani zadnych rodzin. Pod Ksiezycem nie ma dzieci, a jesli podczas tanca kobieta zajdzie w ciaze, zwykle traci plod; jesli go urodzi, to dlatego, ze tak chciala, ze chodzilo jej o to, by miec dziecko bez ojca, ksiezycowe. Dzieci nie lubia Tanca Ksiezyca. W innych tancach rowniez sa rzeczy przerazajace: Biale Blazny w Slonce, zalobne ognisko w Swiat, pijani do szalenstwa ludzie podczas Wina, ale we wszystkich tych wakwa jest miejsce dla dzieci: dawanie podczas Slonca, Ostatni Dzien Swiata, winne spiewanie. Kiedy tanczymy Ksiezyc, dla dzieci nie ma nic. To cos calkiem do tylu, rozumiesz, odwrocenie. To seks pozbawiony wszystkiego, co sie z nim wiaze - dzieci, malzenstwa, odpowiedzialnosci. Poniewaz seksualizm mlodych ludzi jest najsilniejszy, nie moga go tanczyc nastolatki. Poniewaz to taniec kobiet, w Domu Owcy, rzadza na nim mezczyzni i robia, co chca. Wszystko jest na odwrot. Pelny ksiezyc odbija swiatlo slonca, odwraca je, nie czyniac dnia, lecz rozjasniajac mrok. Pelny ksiezyc wschodzi o zmierzchu i zachodzi o swicie. A wiec dzieci zostaja w domu i mlodziez takze albo gdzies odchodza, przynajmniej na pierwszy wieczor, a bywa, ze na caly czas trwania tanca. Chlopcy z Lozy Wawrzynu ida na biwak, dziewczeta z Lozy Krwi spedzaja noce w ktoryms domu lub, jezeli jest sucho, w gorach na letnisku. Gromadza sie oddzielnie, chlopcy razem i dziewczeta razem, sami zajmuja sie soba i pilnuja maluchow. Kobiety zyjace jak mezczyzni i mezczyzni zyjacy jak kobiety zwykle rowniez nie tancza Ksiezyca; odchodza na letniska lub zamknieci w domach zajmuja sie dziecmi - chyba ze chca uprawiac seks z ludzmi przeciwnej plci. To czesc odwrocenia, calej przewrotnosci: celem Tanca Ksiezyca jest seks bez zaplodnienia, wiec uczestnicza w nim tylko ci, ktorzy moga miec dzieci. Na ogol kobiety przestaja tanczyc okolo piecdziesiatki, niektore o wiele wczesniej. Oczywiscie, starzy mezczyzni zawsze tancza, uwazaja to wrecz za swoj obowiazek, wiec zwykle pod Ksiezycem jest wiecej mezczyzn niz kobiet. Czasem na Ksiezyc przychodza ludzie z lasu oraz z innych miast. Czasem widujesz w tancu mezczyzn lub kobiety, ktorych nigdy przedtem nie widzialas, nie wiesz, gdzie mieszkaja i kim byly ich matki. Musisz zapytac: "W ktorym zyjesz Domu?", zeby nie okazalo sie, ze popelniacie kazirodztwo. Mowienie o tym w taki sposob wydaje sie dziwne. Ksiezyc to sama rozwiazlosc i niepowsciagliwosc - a jednak ma reguly, o ktorych trzeba pamietac! Moze dlatego, ze to czas odwrotny? Poza tym, nie jest latwo kobiecie zyc na meska modle; kiedy skoncze, popros jakiegos mezczyzne, zeby opowiedzial ci o Ksiezycu, a mozesz uslyszec cos calkiem innego! Chociaz nie wiem; istnieje tyle samo regul dla mezczyzn, co dla kobiet. Mezczyzna powiedzialby ci wiecej o tym, co robia przed pelnia ksiezyca. Przez czternascie poprzedzajacych dni wszyscy mezczyzni, ktorzy chca tanczyc Ksiezyc, musza sie wypocic i troche pospiewac. Korzystaja ze starej potni, o, tam, gdzie Potok Sinshan okraza Wzgorze Adoby. Kiedy sie wypoca, wybiegaja z potni i wskakuja do zbiornika irygacyjnego. W duzych miastach, lezacych wyzej w Dolinie, maja naziemne potnie, w Kastoha-na i Chukulmas ogrzewaja je para z goracych zrodel. U nas maja tylko dziure w skale i ogien, ktory polewaja woda, co tez czynia o kazdej porze dnia i nocy, a z potni i do potni chodza nago. Kiedy sie juz wypoca i wykapia, przychodza na miejsce zgromadzen i spiewaja. Ich piesni to glownie slowa z matrycy, ktorych nie znam; spiewaja je tylko mezczyzni, gleboko z piersi, z brzucha. To dzwiek dudniacy i miekki, jak odlegly grzmot, jak deszcz lub silniki mlockarni. Kobiety nie wychodza, aby posluchac ich spiewu; slysza go wewnatrz domow i warsztatow, przy swoich zwyklych zajeciach. Nie widac po nich, zeby nasluchiwaly. [Pewien czlowiek z Sinshan, zwany Czwarta Przepiorka, zaspiewal dla nas dwie piesni "przed Ksiezycem"; powiedzial, ze mozna je zapisac, czemu nie, lecz ze zapisywanie slow z matrycy ma mniej wiecej tyle samo sensu, co zapisywanie krokow tanca! PIESN PRZED KSIEZYCEM I Meyan meyan barra amarraman ah, eh, eya meyan PIESN PRZED KSIEZYCEM II Ehe ene ene ehi meyan heyu Czwarta Przepiorka zaspiewal je bez akompaniamentu, glebokim, "wewnetrznym" piersiowym glosem, ktory opisala Ciern.Wykonywana przez grupe, z powtorzeniami i spiewaniem na glosy, kazda piesn moze trwac nawet kilkanascie minut.] A wiec przez piec i piec, i cztery dni mezczyzni kapia sie i spiewaja; i w tym czasie z nikim nie uprawiaja seksu, zachowuja abstynencje, bez wzgledu na to, czy sa zonaci czy nie. Czasem kobiety dokuczaja im z tego powodu, ale lepiej tego nie robic; odegraja sie za to pod Ksiezycem. W dzien poprzedzajacy pelnie kobiety, ktore chca wziac udzial w tancu, kapia sie w zbiorniku, wszystkie razem. Jesli nie masz ochoty tanczyc w danym roku, mozesz rozmawiajac o tym napomknac: "Dzisiaj zostane z dziecmi w tym albo w tym domu", badz: "Dzis przenocuje z dziewczetami, ktore jeszcze nie weszly w glab ladu". Ale mezczyzni i tak moga przyjsc pod dom i spiewac i wolac, abys wyszla i zatanczyla z nimi. Zawsze znajdzie sie jakas idiotka, ktora twierdzi, ze nie bedzie tanczyc, ze nie chce tanczyc, ze nienawidzi Ksiezyca, ale wcale nie o to jej chodzi; pragnie tylko, aby mezczyzni przyszli pod jej dom i zawolali, i zeby wszyscy to slyszeli. A potem oczywiscie wychodzi. Nikt nie wychodzi, jezeli naprawde nie chce. Kiedy slonce skryje sie za wzgorza, mezczyzni i kobiety opuszczaja swe domy i zbieraja sie na miejscu zgromadzen, a z dolu, z heyimas Obsydianu rozlega sie muzyka. Muzycy wychodza na gore, ida sciezka do Zawiasu miasta, tam zatrzymuja sie, aby zaspiewac, a potem podazaja dalej, na miejsce tanca, caly czas spiewajac, grajac oraz bijac w bebny. Och, muzyka Ksiezyca niepodobna jest do zadnej innej! Nie mozna ustac w miejscu, po prostu trzeba wyjsc i zaczac tanczyc. To niesie sie po kosciach, cale to dudnienie i niskie spiewy mezczyzn. Jest w piesniach Ksiezyca slowo z matrycy, abahi, i oni w kolko je powtarzaja, abahi, abahi, a bebny synkopuja, przestaja i znow zaczynaja, abahi, abahi. Robi sie coraz ciemniej i ksiezyc zaczyna swiecic zza zoltych sosen na wierzcholkach wzgorz. W chwili, kiedy wschodzi, tanczysz juz w szeregu z innymi kobietami, po prostu przestepujac w miejscu. Mezczyzni tworza drugi szereg, waz, ktory zwija sie i okraza kobiety, po czym peka, i czterech lub pieciu mezczyzn przedziera sie przez szereg kobiet, aby go rozerwac, rozdzielic. Tanczycie nadal w dwoch szeregach, lecz oni znow je rozrywaja, i znow, i znow, az wreszcie wszystkie kobiety tancza same. Wowczas mezczyzni otaczaja kazda z nich kolkiem lub tancza z nimi w parach, i tak to biegnie. Nie ma ustalonego wzoru wydarzen. Mozesz przez pewien czas tanczyc w parze, a potem partner odchodzi do innej kobiety lub grupy, a przed toba staje ktos inny lub okrazaja cie mezczyzni i zaczynaja z toba tanczyc. Kobiety nie ruszaja sie z miejsc; o ile ktorys z mezczyzn nie wezmie cie za reke, zostajesz tam, gdzie jestes; tylko mezczyzni moga przemieszczac sie i wybierac. Muzyka gra bez przerwy - muzykami sa glownie nastolatki z Obsydianu, jeszcze nie tancza Ksiezyca, ale jak go graja! - a kiedy ksiezyc wznosi sie wyzej, zaczynaja spiewac kobiety. Spiewaja abahi lub po prostu he-eh, lub zawodza wysokie tryle niczym swierszcze noca. Wtedy mezczyzn ogarnia podniecenie. Niektorzy od razu przychodza nadzy, ale gdy kobiety zaczynaja ten tryl, rozbieraja sie wszyscy i co wiecej, wszyscy maja erekcje. I juz nie tylko patrza w twarz kobiecie, z ktora tancza, lecz zaczynaja jej dotykac. Chwytaja cie za dlonie, za ramiona, a jesli tanczy z toba wiecej mezczyzn, zaczynaja przyciskac sie do ciebie z tylu albo ocierac sie o twoje cialo, a czasem jeden trzyma cie za jedna reke, a drugi za druga. A potem zaczynaja rozpinac twoje ubranie i jesli nie chcesz, by przez cala noc na nim tanczono, w ogole niewiele na siebie wkladasz, bo raz zdjete, najpewniej zostanie tam, gdzie je rzuca. Wiec wtedy niektore pary zaczynaja sie kochac, zwykle na stojaco, i wraz z pobliskimi ludzmi rozpoczynaja spiewy kojota. Nazywaja sie tak, bo moze i brzmia troche jak wycie kojotow, ale bardziej przypominaja muzyke utworzona z dzwiekow, ktore wydaja ludzcy ludzie, kiedy uprawiaja seks. Muzycy podejmuja ten spiew i wciaz bija w bebny, nie zwalniajac rytmu tanca. Sa osoby, ktore tancza nawet cala noc. Inni kochaja sie, tancza, i znowu kochaja sie z kim innym, i znowu tancza; albo kochaja sie tylko raz i ida do domu; albo co kto chce. W zasadzie kobieta nie powinna isc do domu, dopoki jest z nia mezczyzna, ale tak naprawde, jesli masz dosc lub chlop ci sie nie podoba, zawsze mozesz sie urwac -jest noc i wokol jest tylu ludzi. Istnieja opowiesci o mezczyznach, ktorzy naparli na kobiete i zmuszali ja do seksu, zwykle z zemsty, bo im dokuczala, ale nigdy nie widzialam, zeby cos takiego sie dzialo; to romantyczne historie, opowiadane przez mezczyzn. Zabronione jest natomiast odchodzenie gdzies razem, kochanie sie tej nocy gdziekolwiek indziej niz na zewnatrz, na miejscu zgromadzen, razem z innymi. Gdyby ktorys z mezczyzn poszedl za kobieta do jej domu, zaczelaby wrzeszczec i wszyscy by sie dowiedzieli. Ale to sie nie zdarza. W koncu to jest taniec, ktory tanczy sie wspolnie. Pierwszy Ksiezyc, ktory tanczylam, byl najlepszy. Troszeczke sie przed nim balam. Byla ciepla, wietrzna noc, deszcze sie skonczyly, wokol graly swierszcze, a swiatlo ksiezyca w kaluzach na trawie wygladalo jak biala woda. Och, to byl dobry Ksiezyc! Ale czasem pada; wtedy rozpinaja nad miejscem zgromadzen plocienne dachy na tyczkach i ludzie przychodza i tancza, ale seks juz nie jest taki dobry -jest mokro i zimno i w ciemnosciach nie widac, kogo masz przy sobie. Ja najbardziej lubie, kiedy ledwie ich widac w swietle ksiezyca - wiadomo kim sa, a jednak, poniewaz sa pod Ksiezycem, zdaja sie nie ci sami, co w inne noce. Lecz kiedy jest pochmurno, to jest jak kochac sie z kims obcym posrod obcych. Niektorym sie to podoba, ale nie mnie; ja lubie Ksiezyc, kiedy ksiezyc swieci. Kto chce, moze tanczyc w dowolna albo i w kazda noc, dopoki ksiezyc chudnie, czyli przez dziewiec nocy. Najwiekszy taniec zwykle odbywa sie pierwszej nocy, w Pelnie Ksiezyca, ale jesli wtedy pada, a pozniej sie przetrze, to w ktoras z Nastepnych Nocy moze tanczyc wiecej ludzi. Poza tym, w Nastepne Noce mezczyzni czesto chodza do innych miast i jesli wowczas wyjdziesz zatanczyc, mozesz latwo znalezc sie w towarzystwie mezczyzny, ktorego nie znasz. Musisz oczywiscie dowiedziec sie, z ktorego jest Domu, ale jesli tu nie ma przeszkod, to nie powinnas mu odmawiac. Jesli wychodzisz, aby tanczyc Ksiezyc, to nie po to, aby przebierac. Podczas Nastepnych Nocy muzyka nie wychodzi z heyimas az do poznego zmierzchu, a muzycy niezbyt pozno klada sie spac. 0 tym wszystkim decyduja mezczyzni; piecze nad wakwa maja mezczyzni z Obsydianu i oni czuwaja nad tym, aby wszystko odbywalo sie wlasciwie i bez zaklocen. Zwykle jedyny problem to pijani ludzie. Zawsze sie znajdzie jakis stary lowca, ktoremu nie staje 1 ktory pije wino, aby dodac sobie animuszu, ale potem juz w ogole nic mu nie wychodzi, wiec pije coraz wiecej, wariuje i mezczyzni pilnujacy wakwa musza zmoczyc go w zbiorniku albo zamknac w stodole, zeby sie uspokoil. Byla tu w Sinshan kobieta, Nagietka z Serpentynu, ktora zawsze pila przy Ksiezycu i nie stala w miejscu, tak jak nalezy; jesli nie bylo z nia mezczyzny, szla go sobie wziac. Chyba kazdy chlopak z Sinshan, ktory wstydzil sie podejsc do kobiety, na ktora naprawde mial chec, zostal wczesniej czy pozniej wessany przez ten wir. Ale nie dziala mu sie zadna krzywda, a Nagietka niewatpliwie swietnie sie bawila! Podczas Wina zwykla byla chodzic i powtarzac: "Pije przez caly Ksiezyc, czemu nie moge pierdolic sie przez cale Wino?" I przypuszczam, ze wlasnie tak robila. Byla stara, kiedy przestala tanczyc Ksiezyc - miala siedemdziesiat lat lub cos kolo tego. I zaraz potem umarla. Tak czy owak, bez wzgledu na to, jak wiele - lub jak malo - tanczono podczas dziewieciu nocy Ksiezyca, dziesiatego wieczora odwrocenie sie odwraca. Rozpoczyna sie pora nowiu. Kobiety powoli zbieraja sie na miejscu zgromadzen, a kiedy slonce juz dobrze skryje sie za gory, przychodza muzycy. Idac ku Zawiasowi i heyimas Obsydianu, kobiety zaczynaja spiewac Piesni Nowiu. Na miejscu tanca czekaja na nie mezczyzni, ktorzy na ten wieczor wkladaja piekne ubrania, z przewaga czerni: czarne spodnie i koszule, i biale kamizele z czarnym haftem albo czarne z bialym; powiadaja, ze niektore z tych kamizel licza sobie i dziesiec pokolen. Wszyscy mezczyzni sa boso i maja odkryte glowy, a niektorzy maluja weglem szerokie pasy przez cala twarz, od gornej wargi do dolnych powiek i od ucha do ucha. Wygladaja wspaniale. Stoja w polkregu, zwroceni do kobiet twarzami i gdy kobiety koncza spiewac, oni zaczynaja. Spiewaja bardzo gleboko, tak samo jak przed Ksiezycem. Wszystkie slowa sa z matrycy, lecz odwracajac jedno z nich, "meyan", dostajemy "na yem", brzeg rzeki, wiec te piesni nosza nazwe Brzegi Rzeki. Mezczyzni stoja i spiewaja, muzycy bija w bebny, a kobiety sluchaja w szeregu, zachowuja milczenie i nie tancza. Po odspiewaniu Brzegow Rzeki kobiety, jedna po drugiej, schodza do heyimas Obsydianu, do Lozy Krwi, i myja dlonie i oczy w Ksiezycowej Misie, a potem ida do domu. Mezczyzni, jesli maja ochote, zostaja na miejscu tanca na spiewanie przy bebnach albo schodza do Potoku Sinshan, aby sie wykapac i potem tez ida do domu. Ksiezyc zostal zatanczony. Podczas Ksiezyca robi sie pewne rzeczy, ktore nie sa czescia swietosci, ale naleza do zwyczaju. W Sinshan, jezeli mezczyzna chce, zeby kobieta zatanczyla z nim owej nocy, przychodzi do niej w dzien i przynosi jej kwiat sei. Kiedys moja rodzine doprowadzil do smiechu pewien starszy pan z Domu Na Gorce, ktory wreczyl mojej matce caly bukiet sei, dwadziescia lub trzydziesci sztuk. .Jakzebym mogla nie zatanczyc z takim mezczyzna!" - powiedziala. W Madidinou, gdzie mieszkalam, gdy bylam mezatka, nie daja kwiatow, lecz po poludniu ida razem wykapac sie w Rzece. PIESNI NOWIU (spiewane przez kobiety ostatniego wieczora Tanca Ksiezyca) Idzie czarna owca, a za nia jej jagnie.Niebo sie zamyka. Hey heya hey, Dom Obsydianu ma zamkniete drzwi. Kobieta z Pierwszego Domu podaje piers jagnieciu w ciemnej owczarni. Hey heya hey, drzwi Domu Ksiezyca sa czarne, sa czarne! Skrzep, skrzep, czarna grudka krwi, czarny swiety skrzep, ja ciebie krwawie. Lsniaca, lsniaca, lsniaca bialosc, lsniacy bialy ksiezyc! Wyrazam zgode, ta krew sie zgadza, ta krew jest czarna i sama krwawi i ja nia krwawie, ta krew, ten skrzep, swiatlo i zycie, lsniace, lsniace. WIECEJ WYPOWIEDZI O TANCUKSIEZYCA KOBIETA Z CHUMO:Mezczyzni bardziej kochaja kobiety przed stosunkiem plciowym, a kobiety bardziej kochaja mezczyzn po nim, tak mi sie wydaje, wiec mezczyzni z reguly nie czuja sie w malzenstwie tak zadomowieni jak kobiety. Ksiezyc odwraca te regule: w tym miesiacu mezczyzni sa u siebie, w tym miesiacu malzenstwa nie ma. Gdy nie bylam zamezna, lubilam tanczyc Ksiezyc, lecz po wyjsciu za maz zawsze cieszylam sie, ze juz sie skonczyl. Kiedy dziesiatego wieczora wychodzilam zaspiewac piesni Nowiu, widzialam w szeregu mezczyzn swego meza, jak stoi w czerni Obsydianu, przystojny i drapiezny, i cieszylam sie, ze tej nocy przyjdzie do domu. I najwyrazniej on tez nie zalowal, ze wrocil, ale nigdy nic o tym nie mowil. Mial swoj wstyd. Wiesz, jacy sa mezczyzni. MEZCZYZNA Z KASTOHA-NA: Kobiety tkaja na Ksiezyc woale - cienkie, dlugie i obszerne; wychodzac na miejsce zgromadzen okrywaja nimi glowy, spowijaja cale postacie, a woale plyna za nimi. Czesto kobiety zakrywaja twarze, aby nie bylo widac, kim sa. O zmierzchu, przy ksiezycu, wydaja sie biale i pelne, niczym jego odbicia. Tutaj zawsze nosza te woale; nie wiedzialem, ze w innych miastach tancza Ksiezyc bez nich. Kiedy sie pieprzysz, mozesz polozyc sie na czyms takim albo sie okryc. Rano je piora. Przez caly Ksiezyc na wszystkich sznurkach powiewaja biale woale - nie widzialas ich? Czasem kobieta naprawde kryje twarz, naprawde chce, aby nie bylo wiadomo, kim jest; to dobre, sluszne, tak powinno byc. Ale trzeba byc uwaznym, spostrzegawczym, bo kiedy sie z nia tanczy, moze dac znak, ze jest z tego samego Domu, rozumiesz. Wtedy idzie sie do innej kobiety. MLODY MEZCZYZNA Z CHUKULMAS: O tak, tutaj dziewczyny nosza woale i starsze kobiety tez, wiec nie mozna ich rozroznic, wszystkie sa po prostu kobietami. Dopiero kiedy podejdziesz bardzo blisko, to je poznajesz. Dziewczyny, ktore jeszcze nie tanczyly Ksiezyca, kryja sie po domach. Trzeba do nich wejsc. Przez jakis czas spiewasz pod domem i wolasz, zeby wyszly, ale nie wychodza. Wtedy trzeba wejsc. Spiewasz wowczas: "Meyan, hey, meyan, wchodze do ciebie!" Chowaja sie w srodku, czekaja, owiniete w woale. Bierzesz taka za reke i wyprowadzasz na miejsce zgromadzen. Zawsze kryja twarze. [W odpowiedzi na pytanie:] Chyba nikt nie kochal sie pierwszy raz podczas Ksiezyca -ja w kazdym razie nikogo takiego nie znam. Zwykle w glab ladu wchodzi sie wczesniej tego samego roku, zanim pierwszy raz sie zatanczy. To by bylo krepujace, kochac sie pierwszy raz przy tych wszystkich ludziach. Starsi mezczyzni i tak bez przerwy sie popisuja, jacy to sa wspaniali. Ksiezyc, to wielki klopot dla zakochanych. Kochasz sie w dziewczynie i moze wszedles z nia w glab ladu, a tu nadchodzi Ksiezyc. I co, tanczyc czy nie? Nie mozna pod Ksiezycem zostac zjedna osoba. Ajej moze byc przykro, ze idziesz do innych kobiet. A moze byc tak, ze ona chce tanczyc, a ty nie chcesz, zeby to robila. Wiele zakochanych par rozpada sie w porze Ksiezyca. Co z malzenstwami, nie wiem. WIERSZE CZESC TRZECIA Sinshan PIESN SZOSTEGO DOMU (z Lozy Chrosan w Sinshan)Schodzic, zstepowac z Trawy do Ksiezyca. Ten dom sie wali, sciany wciaz sie sypia do strumieni, ktore biegna w dol, do korzeni, ktore schodza w dol. Z Trawy do Ksiezyca, zbiegajac, zwisajac. Wierzba przy studni rosnie opadajac, zwalony krzak moreli na Kopcu Sinshan podnosi jedna kwitnaca galazke. Ten dom zbudowany zostal ze spadania. MEDYTACJA O DOMU PIORAPRZEPIORKI (Napisal Dar Lisa z Blekitnej Gliny w Sinshan.) Ile czasu tu stoi dom mojej rodziny, Pioro Przepiorki z Sinshan?Ide do Ounmalin. Dom zostaje na miejscu. Ide Dolina na Gore i powracam do domu. Ide i wracam, on stoi. Wchodze i wychodze, jest jednym i drugim. Tynk wysycha, deski pekaja, deszcz cieknie przez dach. Ludzie go odnawiaja, on stoi. Ludzie sie w nim rodza i w nim umieraja. On stoi. Moze kiedys sie spalil lecz go odbudowali. Stoi tu nieprzerwanie ten dom, Pioro Przepiorki, imie domu, cien domu. TRZY KROTKIE WIERSZE ktore Oreplarz. Ksiezyca podarowal heyimas Obsydianu W PIERWSZEJ KOTLINIE Wielki swist w powietrzu, bicie skrzydel dzieciola.Jastrzab Sinshan wola, jak odchodzacy sen. DZIEN DZIEWIATEGO DOMU Miedzy moimi oczami i sloncem bezwietrzna jasnosc.Myszolow wysoko wedruje w tym domu nieruchomego powietrza. Na skalnej scianie drzemie jaszczurka. Nie ma sklepienia. DAB Z DOUNY (CZWORKI) Tu nikt nigdy nie zbudowal tak pieknego domu jak ten wielki heyimas wieza stroma. KRZYCZACYJASTRZAB Z SINSHAN (Napisala Gniewna z Sinshan, metrum - "klemchem".) Co dzis zlapales w swoje twarde dlonie?Co dzis zlamales w swoich krzywych ustach? Zlote twe oko. Swoje dziecko karmisz moimi dziecmi. Co trzymasz, jastrzebiu? Lecisz i krzyczysz, twoj krzyk sie niesie, ponad polami, caly dzien, z zalem, ponad wzgorzami. Cos zabil, jastrzebiu? PIATKI W DRUGIM DOMU (z heyimas Blekitnej Gliny w Sinshan)Wiem, gdzie stapala ta chudonoga, patykonoga, po mokrych trawach. Wiem, gdzie lezala, jest slad na trawie. Rozgrzal sie piasek, pod jej miekkoscia, pod kraglym brzuchem i noga zgieta. Wiem, gdzie jej uszy sterczaly czujnie, dwa mokre liscie nad traw kitami. Lecz jeszcze nie wiem, co pomyslala mnie tam ujrzawszy. DO GAHHEYA (Napisala Mounkamien z Blekitnej Gliny w Sinshan.) Stary kamieniu, obejmij ma dusze i kiedy mnie tu nie ma, spojrz za mnie na wschod slonca.Wolno sie rozgrzewaj i gdy juz nie bede zyla, spojrz za mnie na wschod slonca. Wolno sie rozgrzewaj, moja reka na tobie, ciepla. Moj oddech na tobie, cieply. Moje serce w tobie, cieple. Moja dusza w tobie, ciepla. Dlugo tu pozostaniesz, patrzac na wschod slonca, z calym cieplem w sobie. A gdy juz sie stoczysz, kiedy sie rozpadniesz, gdy odmieni sie ziemia, gdy skonczy sie twa skalnosc, wejdziemy w lsnienie, bedziemy tanczyc lsnienie, bedziemy lsniacym cieplem. * NA DRUGIM WZGORZU (Napisala Gniewna z Sinshan.)Za kazdym razem, kiedy tu przychodze, zawsze ktos, zawsze ktos, juz byl tu przede mna, juz tedy wedrowal. Slady na trawie waskie sa i krete, trudno isc za nimi; prowadza do swietosci miejsca. Dzieciol puka w dab piec i cztery razy. Kto tutaj przychodzil przed switem, przede mna, i przed dzieciolem? Czyje to sciezki? Ich stopy waskie sa i rozdzielone, a nogi wysmukle. Stapaja w swiety sposob. KAPLANI TEJ RELIGII (Fragment ustnego wystapienia Dajacej, corki Gniewne] z Sinshan. Tytul angielski jest pomyslem redaktorki; poetka nazwala utwor goutun onkama, piesn szarosci poranka.) Samiec wielkiej sowy uszatej glosem podobnym do dmuchania w sloik spiewa heya, zlozone z pieciu tonow, o szarowce przed switem, w sposob, ktory jest swiety: huu, huu-uu huu, huu.Mala zabka, na ktora poluje posrod cieni lezacych na dnie strumienia, spiewa heya zlozone z czterech tonow glosem zadowolonym, pozbawionym leku: kaa-rik, kaa-rik. WYDEPTANE ZRODLO (Z ustnego wystapienia Dajacej, corki Gniewnej, z Blekitnej Gliny w Sinshan) Nie opodal heyimas zaraz za pagorkiem zaraz za pagorkiem nie opodal heyimas zaraz za pagorkiem za Sinshan za Sinshan zaraz za pagorkiem jest wydeptane zrodlo.Kto to, kto to tanczy? Kto tam tanczy? Oni, oni tancza, tam, wlasnie tam, tam wlasnie jest taniec. Tupia i tancza, tancza i depcza, ostrymi stopami wycinaja wode spod ziemi, cienkimi nogami wypuszczaja wode spod ziemi, tanczac i skaczac wydeptuja wode, zmuszaja, by wyszla, wyciekla, wezbrala, zablocila trawe, by wydala odglos, by splynela trawa, z wodnistym polyskiem, by pobiegla na dol, z biezacej wody blyskiem oraz dzwiekiem, z wydeptanego zrodla do potoku, stad, gdzie tancza depczac, stad, gdzie tancza skaczac, stad, gdzie tancza tupiac, w sekrecie i w swietosci, i w niebezpieczenstwie, w domu pumy, zaraz za pagorkiem, nie opodal heyimas po dzikiej stronie nie opodal Sinshan zaraz za pagorkiem. WRACAJAC DO DOMU NA GORCE (Napisala Mata Niedzwiedzica.)Moje serce tanczy, po tych sciezkach tanczy i przez te drzwi tanczy, w tych pokojach tanczy z drobinami pylu w rannym swietle slonca. W slowach jest tanczenie, w spiewie jest tanczenie, w spaniu jest tanczenie, w myciu jest tanczenie, w sprzataniu starego, slonecznego domu. To dlugie tanczenie: cisza w tych pokojach, w dali krzyk przepiorki, slonce w wielkich oknach, przez te wszystkie lata tak to tutaj bylo. Siostra mojej babki zamiata podloge, ojciec spoglada przez to wlasnie okno, matka cos pisze przy tym wlasnie stole, ja, jako dziecko, oraz moje dzieci budzace sie rano w tym slonecznym domu. AUTORKA DO PORANKA W DOMU NA GORCE W SINSHAN (Napisala Mala Niedzwiednca.) Ci, ktorzy pragna walki, niechaj pala tyton.Ci, co pragna podniety, niechaj pija wodke. Ci, co chca byc osobno, niech pala cannabis. Ci, co pragna rozmowy, niechaj pija wino. Nie chce zadnej z tych rzeczy, o tej rannej porze, tak wczesnie, pije wode i wdycham powietrze, 0 tej porze chce tylko ciszy i jasnosci 1 na bialym papierze slow cienkiej linijki, rysunku moich mysli w jasnosci i ciszy. PIOSENKA DLA DOMU NA GORCE W SINSHAN (Napisala Mala Niedzwiedzica.)Ten dom, to miejsce, Ten dom, to miejsce, zestarzeje sie, mieszkajac w tym domu. Ten dom, te izby, ten dom, te izby, moja matka byla mloda, kiedy tutaj zyla. Drzwi polnocno-zachodnie, drzwi poludniowo-zachodnie, moze wnuczka mej corki tu sie zestarzeje, w tych izbach i w tym domu. A moze wejde tu kiedys po smierci polnocno-zachodnimi drzwiami, poludniowo-zachodnimi drzwiami tego domu i miejsca, do tego domu i miejsca. - fSIKORKA UBOGA (Napisal Zakret z Blekitnej Gliny w Sinshan.) Jest madra i bardzo dzielna. Siedzi na galezi, trefi i czysci piorka, iska sie, ostrzy dziobek, przejsc nie pozwala. Coz mam powiedziec? Trzykrotnie spiewa cichy tryl i odwraca sie tylem. Strzeze milczenia. Wszedlem. Siadlem przy zrodle z wyschnietym sercem. Biala azalia kwitnie dla kolibra. Nie umiem przeczytac pisma na piersi wrobla, choc podchodzi blisko, abym mogl zobaczyc. Z milczacej wody pija drzew korzenie. Tryska w trzech miejscach sposrod skal i plynie w swoje koryto. Piekne sa niskie, nakrapiane trawy za blekitnozielonym kamieniem, polewanym, niczym porcelana. Straznik cwierka nad brama mchu, wejsciem do domu milczacej wody. Serce me wyschle, bo jestem juz stary, lecz jak wiele lat kwitla tu azalia? Jak dawno plynie woda? Jutro bedzie padac i nie przyjde tutaj. Bede sluchac deszczu i myslec o ptakach ostroznych, bez leku, w galeziach wawrzynu, w galeziach azalii, w galeziach drzew, pijacych wode ciszy. POTOK SINSHAN (Napisal Szczyt z Zoltej Adoby i Lozy Znalazcow w Sinshan.) Myslac o malej wodzie, ktora plynie po kamieniach, pod nawislym brzegiem, pod galeziami olchy, wierzby i chrosciny oraz wawrzynu o podluznych lisciach, myslac o tej wodzie na plyciznach, cicho plynacej po dnie pelnym zwiru, gdzie potok lukiem zakreca na zewnatrz wokol wawrzynow i stoku pagorka, a potem znowu zakreca do srodka, do malenkiej, zamknietej kotlinki, myslac o tej wodzie sucha jesienia, gdzies w dalekim kraju, glosno plakalem, skulony z tesknoty, z zalu za wonia lisci laurowych.Moj sen stal sie woda, moja dusza - kamieniem, po ktorym woda ta przeplywa. GANAW WAKWANA SINSHANSHUN (Napisala Gniewna z Sinshan.)Jestem w tym miejscu. Jestem teraz w tym miejscu, gdzie woda wyplywa spod kamieni. To jest woda, to jest zrodlo wody miedzy ciemnymi skalami, miedzy sinymi skalami. Jestem teraz w tym miejscu. Jestem u poczatkow wody. Ze mna w tym miejscu koliber o szarej piersi, zielonym ogonie i czerwonym gardle, koliber w tym miejscu poluje, trzepoczac. Jestem w rym miejscu, gdzie woda wyplywa z ciemnosci, z zimowym kolibrem, ktory, bystrooki, zawisnal nad woda bez ruchu, trzepoczac. OSIEM ZYCIORYSOW Zyciorysy opowiadalo wielu ludzi w Dolinie. Biografie i autobiografie spisywano i skladano w ofierze heyimas albo lozy jako dar zycia. Mimo ze wiekszosc z nich niczym sie nie wyrozniala, stanowily "zawias": przeciecie prywatnego, osobistego, historycznego czasu-zycia ze wspolnotowym, bezosobowym, cyklicznym czasem-bycia - polaczenie tego, co czasowe, z tym, co wieczne, czyli akt swietosci.Najdluzsza czesc tej ksiazki, opowiesc Mowikamienia, rowniez jest autobiografia. Zawarty w niniejszym rozdziale zestaw krotszych zyciorysow to chor glosow z Doliny, meskich i zenskich, starszych i mlodszych. "Pociag" siedmioletniego Dosc z Sinshan jest typowym, krotkim darem autobiograficznym; opowiada o czyms bardzo dla autora waznym, z pelnym zaufaniem, ze czytelnik doceni wage wydarzenia - ze bedzie ono, mowiac po naszemu, znaczace. Utwor "Ona slucha" (lub "Sluchajaca kobieta") zostal ofiarowany heyimas Serpentynu w Sinshan, kiedy autorka przyjela srodkowe imie, majace jej sluzyc przez cale dorosle zycie, az do chwili, gdy ewentualnie przyjmie - lub zostanie jej nadane - imie ostatnie. Jak wiele naiwnych zyciorysow pozbawionych pretensji literackich jest napisany w trzeciej osobie. W,Junko" autor uzywa trzeciej osoby, aby okreslic samego siebie w czasie przeszlym, pierwszej osoby zas - w czasie terazniejszym. W tym opisie "duchowego atlety" w pogoni za wizja kleska przedstawiona jest jako centralne wydarzenie zycia. "Promienna pustka wiatru", utwor, ktory Kulkunna z Telina-na podarowal swemu heyimas, jest opisem doswiadczenia, ktore my nazwalibysmy "poza cialem" lub "zyciem po zyciu"; tutaj glownym wydarzeniem jest umieranie. Kulkunna, ktoremu lekarze z Lozy Lekarzy (zywi i umarli) uratowali zycie, natychmiast sie do nich przylaczyl, czujac, ze ma dlug do splacenia. Koncowy fragment opowiesci Mowikamienia przedstawia odwrotna strone tkaniny: lekarz, ktory ocalil zycie, stawal sie od tej chwili za to zycie odpowiedzialny, zarowno materialnie, jak i w kazdy inny sposob - rownie odpowiedzialny jak rodzice, ktorzy je poczeli. Dlug i zasluga byly w Lozy Lekarzy sprawami smiertelnie powaznymi. "Biale drzewo" jest w tej grupie jedynym "zwyklym" zyciorysem. Gdy krewny lub przyjaciel uznal, ze czyjes anonimowe zycie godne jest opowiedzenia, mogl zrobic to tak jak tutaj, po smierci bohatera utworu. "Historia trzeciego dziecka", podpisana przez Cetkowanego Kozla z Madidinou, aczkolwiek opowiedziana w pierwszej osobie, moze byc msciwa biografia, udajaca autobiografie, lub calkowita fikcja, albo czyms posrednim miedzy tymi dwoma formami. Luzna struktura utworu, napisanego trojwersowym wolnym wierszem, uzywana byla w lamentacjach, satyrach i obelzywych paszkwilach. "Pies u drzwi" stanowi zapis wizji, ktora rozpoczela sie jako sen, lecz pozniej byla juz swiadomie rozwijana przy uzyciu technik medytacyjnych, nauczanych w heyimas. W naszym rozumieniu jest to jedynie wedrowka mysli, zracjonalizowana fantazja, lecz dla autora i jego czytelnikow z Doliny byl to calkowicie zadowalajacy opis pewnego zycia. Utwor ten, podarowany heyimas Czerwonej Adoby w Wakwaha, nie zostal podpisany. Wreszcie w najdluzszym z przedstawianych utworow, zatytulowanym "Widzaca", Dzieciol z Telina-na opisuje swoje zycie ze znaczna doza szczerosci i realizmu. Kopie tej pracy przechowywane byly zarowno w jej heyimas w Telina-na, jak i w Archiwach w Wakwaha. Byc moze uczeni koledzy na Gorze poprosili autorke o jego spisanie jako swego rodzaju przewodnika dla ludzi obarczonych podobnym darem, gdyz probuje ona wyrazic cos, co zwykle pozostawalo niewypowiedziane: zwiazki z otoczeniem i emocje osoby podazajacej (niekoniecznie z wlasnej woli) droga wizjonera, oraz miejsce, jakie "wielka wizja" zajmowala w normalnym zyciu. Pociag (Napisal Dosc z Serpentynu w Sinshan) To pierwsza ofiara, jaka skladam na pismie. Heya hey heya heya heya. A to pierwsze imie, jakie daly mi moje matki: Dosc. Od Tanca Ksiezyca siedem lat temu mieszkam w Trzecim Domu Ziemi. A to imie domu, gdzie jest ognisko mej matki: Blekitne Mury w Sinshan. Po Winie wyszedlem z Sinshan z moja kuzynka Makiem i ciotka ze strony mamy, Podarkiem. To byl pierwszy raz, kiedy opuscilem Sinshan. Szlismy na druga strone Doliny do tych drugich gor. Po zejsciu na dno Doliny doszlismy do Rzeki. Przez Rzeke przeprawilismy sie promem. Przewoznik plynie na druga strone ciagnac za dlugi sznur, a potem wraca bez nikogo i hoduje kury z dlugimi, zielonymi ogonami. Potem troche jeszcze szlismy, az trafilismy na Linie. Pachnie troche jak mydlo, a troche jak cos spalonego. Wyglada jak bardzo szeroka drabina, lezaca na ziemi, ktora idzie tak daleko na polnocny zachod i poludniowy wschod, ze nie widac zadnego konca. Po obu jej stronach trawa jest scieta, a wewnatrz leza sliczne gladkie kamienie. Przeszlismy przez nia po jednym ze szczebli, weszlismy na pagorek z ostami, usiedlismy pod kepa debow i zjedlismy pikle i jajka. Kiedy tam siedzielismy, uslyszelismy daleko halas, jak beben. Podarek powiedziala patrzcie, wiec patrzylismy, i kiedy halas zrobil sie bardzo glosny, nadjechal Pociag! Balem sie. Jak w domu mowili, ze ten halas to Pociag, zawsze myslalem, ze to kamienni ludzie tak ciezko chodza. Ten halas jest znacznie glosniejszy, kiedy sie jest blisko. Robi kleby dymu i wyglada, jakby domy sie ruszaly. Na jednej czesci, ktora byla bardziej podobna do wozu, siedzial czlowiek w czerwonej czapce i machal do nas. Ja nie machalem, bo trzymalem za rece Podarek i Mak. Bardzo sie zdenerwowalem. Podarek powiedziala, ze to Pociag z winem dla ludzi Amaranthu. Kiedy przyszedl Pociag, wszystkie sojki na pagorku zaczely wrzeszczec i kaczki przylecialy znad Rzeki, zaciemniajac powietrze, tak ze czulem ich zapach. Kierunek jazdy pociagu byl na poludniowy zachod. Pojechal dalej, a my poszlismy ta sciezka ostow do Starego Jeziora, do brata mojej mamy, na ryby. Po czterech dniach wrocilismy do domu z rybami. Heya Serpentynie! Ona slucha (Utwor, ktory Sluchajaca z Domu Watoru podarowala heyimas Serpentynu w Sinshan.) Mucholowka widziala tylko to, co inni, niezbyt czesto chodzila do heyimas, nie spiewala piesni Lozy Krwi ani nie rozmawiala ze starymi ludzmi. Pewnego dnia poszla na miejsce zbiorow swojej rodziny, na Czarna Gran kolo Herou, aby zebrac troche nasion chia. Zmeczyla sie praca w sloncu i weszla w zarosla, aby troszeczke sie przespac. Polozyla sie na miejscu wolnym od jadowitego sumaku, pod wielka chroscina o pieciu pniach. Po jakims czasie przestaly grac swierszcze. Znikad nie dobiegal zaden dzwiek. Pomyslala, ze to trzesienie ziemi. Usiadla. Przed nia stala kobieta, ktorej lewa strona ciala, twarzy i wlosow byla czerwonozlota, a prawa - cala czarna i pokrecona, pozbawiona stopy. Stala tam i patrzyla na Mucholowke jednym okiem jasnym i drugim spalonym. -Rozbierz sie! - powiedziala. Dziewczyna zaczela plakac. -Patrz, jaka jestes cala, miekka i zywa! - rzekla Kobieta Chrosciny. Dziewczyna chciala sie schowac w ziemi, pokrytej liscmi chrosciny. -Jestes glupia! Zeby zmadrzec musisz wyjsc za maz - oznajmila Kobieta Chrosciny. Czerwona reka ujela galaz zywego drzewa i uderzyla dziewczyne w piers, mocno ja drapiac, a czarna reka wziela martwa galaz i uderzyla dziewczyne w brzuch, az poszla krew. Potem zamienila sie w konary i niebo. Mucholowka odczolgala sie z placzem, zabrala koszyk z nasionami i zeszla z gor do swego domu w Sinshan. Jej matka siedziala na balkonie. -Co sie stalo, coreczko? - zapytala. Mucholowka tylko stala i plakala. -Widze, ze bylas tam, gdzie ja musze isc - rzekla matka. - Musze tam pojsc. Moje serce jest juz do niczego i powinnam zaczac umierac. Nie moglam ci tego powiedziec, ale teraz widze, ze mnie slyszysz. Moze spotkalas kogos z Czterech Domow. Moze do ciebie przemowil. -To byla Chroscina - powiedziala corka. - Nie mowila nic o tobie. Powiedziala, ze mam wyjsc za maz. -Ja tez caly czas ci to mowie. Dziewczyna wciaz plakala, ale matka ja utulila. Zaraz potem pewien mlodzieniec z Zoltej Adoby imieniem Winorosl przyszedl ze swego domu, aby zamieszkac w rodzinie dziewczyny. Pobrali sie na Tancu Swiata. Matka doczekala slubu, ale zaraz potem zaniemogla i umarla dziewiec dni przed Ksiezycem. Wowczas jej imie przeszlo na corke, ktora teraz nazywa sie Sluchajaca. Heya chroscino Heya chroscino Heya chroscino Heya chroscino (5) Junko (Utwor, ktory Junko z Kaflowego Domu podarowal heyimas Zoltej Adoby w Chukulmas.) Nie chcial rozmawiac z kamieniami ani chodzic z puma, kiedy w dwudziestym roku poszedl na Ama Kulkun; tamten mlody czlowiek, zwany Wpatrzony w Slonce, ktory stal sie tym starym czlowiekiem, co pisze te slowa. Nie skladal zadnych ofiar, kiedy goscincem opuszczal Wakwaha, i nie zatrzymal sie u Zrodel Gory, aby zaspiewac tam lub pomilczec. Nie prosil o pomoc ni o dobra rade jelenia, niedzwiedzia, jadowitego sumaku, jastrzebia ani weza. Nie prosil o rade Gory. Wspial sie prosto na szczyty i poszedl na wierzcholek polnocno-zachodni. Wial wielki wiatr. Tam zrobil sobie dom z linii, narysowanych kamieniem na piachu, i stojac wewnatrz tego domu powiedzial: -Nie chce istot ani dusz, ani form, ani stow. Chce wiecznej prawdy. Zrobie, co zrobic trzeba, bede poscil i skladal ofiary, oddam zycie za to, by przed smiercia ujrzec, co lezy poza zyciem i smiercia, poza slowem i forma, poza wszelkim istnieniem - za odwieczna prawde. Wial wiatr i swiecilo slonce. Mlodzieniec rozpoczal post. Przez cztery dni i noce stal w swoim domu z linii; taki byl poczatek. Kolowanie jastrzebia, dzieje skal, cisza traw - wszystko tam bylo, lecz on tego nie chcial, pragnac jedynie odwiecznej prawdy. Piatego dnia zszedl po wode do Zrodla Piorotchnienia. Napil sie, po czym napelnil dzban z gliny, ktory ktos zostawil jako dar przy zrodle, i wrocil na szczyt Gory, aby znow stanac wewnatrz domu z linii. Przez trzy dni pil wode z dzbana; czwartego dnia woda sie skonczyla, a on sam nie mogl juz dluzej stac. Przykucnal wiec w swoim domu z linii, powtarzajac w duchu: "Oddam zycie, daj mi poznac prawde". Ludzie z Wakwaha przyniesli mu wode. Ludzie z jego Domu przyszli i powiedzieli, ze popelnia blad. Przyszla kobieta z Zoltej Adoby z Wakwaha i rzekla: -Jak stoisz na szczycie Gory, to myslisz, ze jestes wiekszy niz Gora? Zostawila mu w misce jedzenie, ale go nie tknal; wode wypil, gdy ludzie juz dali mu spokoj. Oslabl tak, ze nie mogl juz nawet kucac. Polozyl sie zatem, a gdy tylko to zrobil, zaraz przyszly mu do glowy rozne sny. Nie chcial ich, walczyl, aby nie zasnac, i powtarzal w duchu: "Daj mi prawde, oddam za to zycie". Wtedy uslyszal swe imie: Wpatrzony w Slonce! Wpatrzony w Slonce! Bylo to imie, ktore nadali mu inni, on go sobie nie wybral. Teraz pomyslal, ze musi zrobic to, co mowi imie. Spojrzal w gore i wpatrzyl sie w slonce. Byl to dzien ciszy, bez chmur i bez wiatru. Kiedy patrzyl w slonce, w polu jego widzenia zjawily sie kola, kola czarne i kola blyszczace, obracajace sie, jedno w drugim. Toczyly sie wokol i w poprzek slonca, toczyly sie przez swiat, kiedy odwracal od slonca wzrok. Do domu z linii przyszla sojka, na piechote, i powiedziala: -Wypalisz sobie oczy. Wpatrzony w Slonce odparl: -Musze robic to, co trzeba zrobic. I dalej patrzyl w slonce; czul sie bardzo chory, a kiedy slonce zaszlo i nadeszla ciemnosc, ujrzal, ze w tej ciemnosci czarne i blyszczace kola nadal sie obracaja wszedzie wokol niego. W poblizu usiadla sowa i powtarzala: -Oslepniesz. Mlodzieniec probowal plakac, ale lzy wypalily sie w jego oczach. Czolgal sie, krzyczac, po ziemi, wsrod toczacych sie kol. Wszystko zaczelo don mowic: -Zejdz na dol, teraz zejdz na dol! Czul, jak Gora sie wzdryga, niczym kon, ktory marszczy skore, chcac strzasnac z siebie gza; czul, ze ziemia toczy sie jak kolo. Gdy nadszedl dzien, zaczal troche widziec i zszedl z gory, czolgajac sie na czworakach. Przy Zrodle Piorotchnienia napil sie wody i odpoczal chwile; odzyskal sily i mogl isc normalnie. Wciaz slyszal, jak wszystko mowi: - Schodz! - wiec zszedl do Wakwaha-na, ale wszystko nadal mowilo: - Schodz! - poszedl wiec w dol Rzeki do Kastoha-na, lecz ciagle slyszal: - Schodz! - i nie wiedzial, jak zejsc nizej, pod Doline, dopoki nie przypomnial sobie o jaskiniach w Kestets, ktore poznal kiedys jako winiarz. V Podazyl tam stara droga i wszedl do jaskin, az za miejsce, gdzie skladuje sie wino, daleko w glab, gdzie w ciemnosci ze skal sacza sie zrodla. Nie bylo tam swiatla, lecz on pod ziemia ujrzal obracajace sie blyszczace kola. Zaczal tanczyc, kiwac sie i tupac; krew pociekla z jego oczu i nosa. Tanczyl i wykrzykiwal: -Pozwol mi poznac prawde! Ktos zaczal z nim tanczyc, zwrocony don twarza. Chociaz w jaskiniach nie bylo swiatla, Wpatrzony w Slonce widzial te osobe, ktora nie przypominala nikogo znajomego - ani mezczyzny, ani kobiety. Osoba ta, tanczac, zapytala: -Czy wiesz dosyc, aby wiedziec? -Poznalem nauki - odparl Wpatrzony w Slonce. - Nauczylem sie piesni, od dziecka zyje na wybrzezu, poscilem, tanczylem, dawalem, dalem wszystko! -Tak tak tak tak - powiedziala osoba, wciaz tanczac, a w miare jak mowila, jej glos stawal sie coraz cienszy, ona sama zas kurczyla sie coraz bardziej. Wpatrzony w Slonce nie widzial jej wyraznie, wygladala na coraz mniejsza i mniejsza, az wreszcie zostalo z niej cos jakby mysz albo duzy pajak, ktory uciekl w ciemnosc malych pieczar. Wtedy przyszli do jaskin ludzie z Kunsztu Wina z Kastoha, otoczyli Wpatrzonego w Slonce i wyniesli go na zewnatrz. Nie mogl chodzic. Dali mu wode do picia, a potem troche mleka i miazsz moreli do jedzenia. Kiedy wypil i zjadl, powiezli go na wozie z sianem do Chukulmas, do domu jego matki, i tam zostawili, aby wydobrzal. Ale wieczorem wstal i wyszedl z Kaflowego Domu na dzika strone miasta. Szedl, jak dlugo mogl, az dotarl do samotnego miejsca, w bocznym parowie wawozu Blekitnego Potoku; tam zdarl z siebie koszule, skrecil ja w powroz i przywiazal sie do zoltej sosny, by oprzec o nia plecy. Powiedzial: -Jezeli teraz nie bedzie mi dane jedno spojrzenie na odwieczna prawde, to umre z glodu i pragnienia. I tamtej nocy wciaz powtarzal to przyrzeczenie. Gdy zaczal sie dzien, zobaczyl, ze ktos wspina sie parowem przez chaparral i zolte sosny. Wciaz jeszcze mial poparzone oczy i nie widzial wyraznie, poza tym nie bylo jeszcze calkiem jasno. Myslal, ze to ktos z miasta przyszedl go zmusic, aby przerwal post, zawolal wiec: -Nie idz tutaj! Zawracaj! Osoba zatrzymala sie przy strumieniu, odwrocila i zaczela schodzic. Wtedy mlody czlowiek pomyslal, ze to ktos z Czterech Domow przybyl, niosac mu to, o co prosil, zawolal wiec: -Wracaj! Wroc tutaj, prosze! Lecz ta osoba odeszla. Przywiazany do drzewa Wpatrzony w Slonce rzekl: -Teraz umre. I nagle stanela przed nim osoba, przezroczysta jak szklo i lsniaca, i powiedziala do niego: -Wez ten dar! Glos wydawal sie dzwonic i blyszczec, lecz osoba juz znikla. Mlodzieniec czekal w milczeniu. Powietrze znieruchomialo. Chmury przyslonily slonce, swiatlo sie rozproszylo. Znikly dzwieki i ruchy i nic sie nie dzialo. Samotny Junko przelecial miedzy dwiema sosnami i usiadl na galezi. Mlody czlowiek wciaz czekal na swoj dar, na prawde. Sojki z wrzaskiem zaczely sie klocic na drzewie, do ktorego byl przywiazany. On czekal. Zaczal padac deszcz. Kiedy deszcz skropil jego twarz i ramiona, mlody czlowiek zrozumial, ze nic sie nie stanie, ze co mialo sie stac, juz sie stalo, i rozgniewal sie bardzo. "Teraz wezme i umre" - pomyslal. Sklonil glowe, by deszcz nie zwilzyl jego warg, i tak stal, przywiazany do drzewa. Spadlo kilka kropel, po czym deszcz ustal i wyszlo slonce. Tego popoludnia mlodzieniec oslepl. Po jakims czasie ludzie z jego domu i heyimas wreszcie go odnalezli. Byl na wpol zywy i dlugo lezal bez czucia, podczas gdy opiekowala sie nim Loza Lekarzy, ale potem zaczal odzyskiwac rozum i sile, choc leczenie trwalo az do zimy. Lekarze przywrocili go do zycia calego oprocz wzroku, ktory juz zostal nieostry, tak ze cos widze tylko, jezeli spojrze na to bokiem - na wprost nie widze nic. Wpatrzony w Slonce ozenil sie z Kwiatem Sliwy z Obsydianu i zamieszkal w Domu Wybudowanym za Szybko, gdzie urodzila im sie corka oraz syn. Pracowal w Kunszcie Wina w swoim miescie i spiewal z Loza Lekarzy. Ostatniej zimy zmarla jego zona. Od tamtej pory jestem Junko. Promienna pustka wiatru (Napisal Kulkunna z Czerwonej Adoby w Telina-na.) Mowia mi, ze trzydziesci lat temu choroba, ktora od dawna byla we mnie, stala sie mocniejsza, odbierajac mi swiadomosc, powodujac konwulsje i w koncu zatrzymujac moje serce i oddech. Tego w ogole nie pamietam, ale pamietam, co stalo sie pozniej. Znalazlem sie w ciemnym domu o dziwnym ksztalcie, bez pokojow. O cienkie sciany tego domu bil niesiony wiatrem deszcz. Stalem na srodku; wysoko w scianach umieszczone byly male, waskie, zamglone okienka, przez ktore nic nie widzialem. Chcialem wyjrzec na zewnatrz, zobaczyc, w ktorej czesci miasta jest ten dom, wiec zawolalem gniewnie: - Gdzie jest wyjscie? Gdzie sa drzwi? - Macajac po scianach znalazlem je wreszcie i otworzylem. Z poszumem i trzaskiem wiatr natychmiast rozwarl je na osciez, a dom skurczyl sie za mna jak rozgniewany pecherz. Stalem w miejscu ogromnego swiatla i wichru, tylko swiatlo i wicher mialem pod stopami, podtrzymywala mnie tylko sila wiatru. Ujrzawszy to pomyslalem, ze spadne, jesli nie znajde czegos, na czym moglbym stanac - i zaczalem spadac. Rozgladalem sie za punktem oparcia, o ktory na tym wietrze moglbym zaczepic reke albo noge, ale nie bylo tam nic. Przerazony, spadajac zamknalem oczy, lecz nic to nie zmienilo: tam nie istniala ciemnosc. Spadalem i nic nie moglem zrobic. Spadalem jak piorko, ktore zgubil ptak w locie. Spadalem, plynalem, unoszony wiatrem. Bylem jak piorko. Nie musialem sie bac. W miare jak zaczynalem to czuc i pojmowac, zaczalem rowniez poznawac wielkosc wiatru, promiennosc swiatla i radosc. Lecz rownoczesnie z ta wiedza poczulem przyciaganie, ktore stawalo sie coraz silniejsze. Jasnosc zadrzala, zblakla i sciemniala; wiatr stal sie mniejszy i slabszy, zamienil sie w dzwieki, oddechy i glosy. A potem znow oddychalem nosem i ustami, slyszalem uszami, czulem skora, zylem biciem serca. Przez chwile, dopoki nie moglem patrzec swoim ziemskim wzrokiem, widzialem oczyma duszy, ze moje zmysly na razie umieja postrzegac tylko same siebie i stwarzaja swiat, rzucajac cienie na promienna pustke wiatru; widzialem, ze zycie jest chwytaniem owych cieni ramionami swiatla. Nie chcialem do tego wracac. Wszelako kunszt lekarzy sciagnal mnie z powrotem, ich spiew mnie zawrocil, wezwal mnie do domu. Otworzylem oczy i ujrzalem starca, Czarna Paproc z Lozy Czarnej Adoby, ktory siedzial u mego boku, spiewajac cienkim, zachrypnietym glosem. Spojrzal mi w oczy i zanucil: Chodz tutaj, chodz tutaj. Pora, zebys tu przyszedl! Zrozumialem, ze pora, abym znow zaczal chodzic po ziemi, ze jeszcze nie czas, abym powrocil do lsnienia. A wiec z bolem i zalem, z trudem i mozolem, tak wlasnie, jak mowi ogien kryjaca "Piesn Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu" - to jest trudne, bardzo trudne. to nielatwe, musisz przyjsc z powrotem - wlasnie tak stalem sie znow swoim prochem, stalem sie mrocznym cialem i jego choroba. Lezalem bezradny przez wiele dni i nocy, lecz kiedy w koncu odzyskalem zdrowie, stalem sie silniejszy niz kiedykolwiek przedtem, i dzieki naukom oraz starannie przestrzeganej diecie zachowalem je po dzis dzien. Wiele dni przebywalem pod opieka lekarzy, zanim spytalem ich, dlaczego juz nie widuje Czarnej Paproci, i dopiero mowiac jego imie przypomnialem sobie, ze zmarl jako starzec, gdy byiem jeszcze dzieckiem. Kiedy przestalem juz byc pacjentem, zaczalem ksztalcic sie, by zostac lekarzem. Piesn, ktora Czarna Paproc dal mi na wietrze trzydziesci lat temu, podarowalem tym, ktorzy uczyli mnie kunsztow oraz spiewow. Okazala sie uzyteczna przy uzdrawianiu ludzi w stanie szoku i w zalamaniach goraczki. Biale Drzewo (Napisal Taniec Owcy z Obsydianu w Sinshan.) Urodzil sie w Domu Zoltej Adoby wczesnie w porze deszczowej. Domostwem jego matki byl Dom Na Gorce w Sinshan, wowczas jeszcze nowy; jego matka oraz jej matka i siostra zbudowaly go wraz z mezami w roku poprzedzajacym jego przyjscie na swiat. Jego imie brzmialo Dwadziescia Jeden Dni. Z usposobienia spokojny i nietowarzyski, mial zywy i gleboki umysl i niesklonny byl uzywac slow. Odebrawszy staranne wyksztalcenie w domostwie oraz heyimas, bral we wlasciwym czasie udzial w uroczystosciach swego Domu i w wieku trzynastu lat zostal czlonkiem Lozy Sadzenia, a Lozy Wawrzynu - rok pozniej, kiedy to rowniez przywdzial niefarbowany stroj. Za mlodzienczych lat uczyl sie uprawy drzew z bratem swojej matki, uczonym z Lozy Sadzenia i Zoltej Adoby, oraz z drzewami owocowymi rozmaitych gatunkow. Kiedy przezyl juz lat dziewietnascie, powedrowal do Wakwaha na Slonce. Tam zatrzymal sie w heyimas Zoltej Adoby, uczac sie i spiewajac az do Tanca Swiata. Potem poszedl samotnie na Gore. Po zejsciu z gory udal sie do Kastoha-na, gdzie zamieszkal w domostwie ludzi ze swego Domu, poznajac sposob, w jaki tam rosly drzewa - sady w Kastoha byly w owym czasie najpiekniejsze i najbogatsze ze wszystkich. Wkrotce przybral srodkowe imie, Pogoda, zaczal nosic farbowane koszule i przeniosl sie do domostwa kobiety z Serpentynu, Gorki, z Domu Na Gorce w Rastoha. Byla lesnikiem i pracowala glownie z debami, ktore wycinano do stolarki artystycznej. Pogoda przez kilka lat zajmowal sie wraz z nia wyszukiwaniem, selekcja, wycinka i nasadzaniem lesnych debow, wstapil takze do Kunsztu Drewna. Ilekroc wracal do Kastoha, pracowal nad krzyzowaniem roznych odmian gruszy. W owych czasach nie bylo w Dolinie dobrych gruszek, wszystkie zapadaly na raka drzewnego, a wiekszosc z nich, by zyskac wieksze plony, trzeba bylo nawadniac. Chcac uzyskac inne odmiany, powedrowal ze Znalazcami do Czystego Jeziora i Dlugiej Ciesniny, za posrednictwem Zbiornicy poprosil o pomoc takze ludy z polnocy. Przyslali mu kilkanascie sadzonek z sadow znajdujacych sie w dalekim miejscu o nazwie Rzeka Czterdziestu Rozgalezien; przywiezli je tamtejsi kupcy, przy okazji wymieniajac wedzonego lososia na wino. Krzyzujac te sadzonki z grusza dziczka, ktora znalazl w gorach, ponad debowym lasem miedzy Kastoha i Chukulmas, otrzymal male, silne, odporne na susze drzewko, dajace znakomite owoce, wrocil wiec do Sinshan, aby posadzic szkolke. To wlasnie jest brazowa gruszka, hodowana obecnie w wiekszosci sadow i ogrodow, ktora ludzie zwa gruszka Pogody. W latach jego podrozy, gdy Gorka czesto przebywala w lesie, rzadko mieszkali razem przez dluzszy czas, poza tym nie mieli ze soba dzieci. Wreszcie Gorka postanowila opuscic malzenstwo oraz dom i zostac lesna kobieta, a Pogoda zamieszkal w domu kobiety z Obsydianu, Czarnej Owcy z Domu Sroki w Kastoha. Miala juz jedna corke, a z Pogoda jeszcze syna. Pogoda podjal badania jabloni w sadach gornej Doliny, probujac rozmaitych krzyzowek, ktore moglyby pomoc gorskim jabloniom uniknac kedzierzawki. Kontynuowal rowniez swa wieloletnia, olbrzymia prace nad glebami u stop Gory, badajac drzewa, jakie rosly na rozmaitych podlozach, i obserwujac, gdzie i jak sie rozwijaja. Lecz kiedy tak pracowal, Czarna Owca zapadla na vedet, chorobe, ktora uszkodzila jej sluch, a pozniej wzrok. Wyprowadzili sie z domu jej matki i wrocili z corka i synem do Sinshan, gdzie przez kilka lat mieszkali w Starym Czerwonym Domu. Wspolpracowali z Loza Lekarzy; Czarna Owca uczyla sie chorowac, a Pogoda - pomagac, gdy tego potrzebowala. Nadal zajmowal sie sadownictwem, uczestniczyl we wszystkich uroczystosciach swego Domu oraz Kunsztow i Loz, ktorych byl czlonkiem, nie mogl jednak wiecej badac gleb u podnoza Gory. Czarna Owca, slepa i glucha, przezyla dziewiec lat w bolu. Gdy umarla, jej corka wrocila do domostwa swej babki w Kastoha-na, Pogoda zas z synem zamieszkal w jednej z izb domu Zoltej Adoby, zwanego Domem Watoru, w ktorym mieli kuzynow. W tym wlasnie czasie, podczas Tanca Swiata, przyszlo don z Lozy Sadzenia ostatnie imie: Biale Drzewo. Nadal pracowal w sadach wokol Sinshan, sadzac, pielegnujac, przycinajac, czyszczac, nawozac, plewiac i zbierajac. Zostal czlonkiem Lozy Zielonych Blaznow, a Wino, Swiat i Ksiezyc tanczyl jeszcze w wieku lat osiemdziesieciu jeden. Zmarl na zapalenie pluc, ktorego nabawil sie, pracujac w sliwkowych sadach podczas deszczu. Biale Drzewo byl ojcem mego ojca, dobrym i milczacym starym czlowiekiem. Spisuje to dla biblioteki jego heyimas w Sinshan, rownoczesnie sporzadzajac kopie dla biblioteki jego heyimas w Kastoha, izby wspomniano go przez chwile przy sadzeniu grusz i gloszeniu chwaly sadow. Uwagi tlumacza: Str. 341 "...uczyl sie uprawy drzew z bratem swojej matki... oraz z drzewami owocowymi rozmaitych gatunkow". My powiedzielibysmy zapewne, ze uczyl sie od swego wuja o drzewach owocowych, lecz nie bylby to wierny przeklad wielokrotnie uzywanego przyslowka oud - z, razem z. Uczenie sie razem z wujem i drzewami oznacza, ze 1 nauczanie nie jest przekazywaniem czegos jednej osobie przez druga, lecz pewnym zwiazkiem i ze ponadto jest to zwiazek wzajemny. Taki punkt widzenia stoi w beznadziejnej sprzecznosci z rozroznieniem na przedmiot i podmiot, ktore nasza nauka uwaza za podstawowe. A przeciez Biale Drzewo najwyrazniej prowadzil swe genetyczne doswiadczenia umiejetnie i nie byl ignorantem w sprawach teorii; nie ulega rowniez watpliwosci, ze osiagnal dokladnie to, co sobie zamierzyl. Wyhodowana przezen odmiana gruszy otrzymala jego imie: typowy przyklad - w naszym wyobrazeniu - panowania Czlowieka nad Natura, tyle tylko, ze to ostatnie sformulowanie nie przeklada sie na Kesh, albowiem nie ma w nim slowa, ktore oznaczaloby Nature, z wyjatkiem, byc moze, she - bycie; a w ogole, to Kesh postrzegali gruszke Pogody jako wynik wspolpracy miedzy pewnym czlowiekiem i pewnymi gruszami. Bardzo ciekawa jest ta roznica w podejsciu, nieobecnosc zas wielkich liter nie tak blaha, jak by sie moglo wydawac.Historia trzeciego dziecka (Napisal Cetkowany Koziol z Obsydianu w Madidinou.) Matka nie miala zamiaru mnie poczac, z lenistwa mnie donosila, pierwsze imie mam Od Niechcenia. Jej Dom to Obsydian, jej miasto - Madidinou, jej domostwo - Nakrapiany Kamien. Ludzie z Madidinou sa jak zwir, jak piasek, jak uboga ziemia. Domem mojego ojca byla Blekitna Glina, mieszkal w Sinshan, w domostwie swej matki. Ludzie z Sinshan podobni sa do ostow, do pokrzyw, do trujacego debu. Dom meza mojej matki to tez Blekitna Glina, mieszkal w Madidinou, wjej domostwie. Jestem osoba zbedna, osoba niskiej jakosci, moja dusza jest mala. Nie nauczylem sie dobrze tanczyc ani dobrze spiewac, ani dobrze pisac. Nie lubie pracy na roli, nic wlasciwie nie umiem, zwierzeta uciekaja przede mna. Moj starszy brat i siostra byli silniejsi ode mnie, nigdy na mnie nie czekali, niczego mnie nie nauczyli. Maz mojej matki byl ich ojcem, tylko o nich sie troszczyl, niczego mnie nie nauczyl. Matka mej matki byla niecierpliwa, jej zdaniem nie powinienem byl sie narodzic, mawiala, ze nie warto mnie uczyc. Nie tanczylem zadnego wakwa, zanim skonczylem trzynascie lat, nikt w heyimas nie chcial nauczyc mnie piesni, i nikt nie nauczyl mnie tancow. Niefarbowane odzienie wlozylem, gdy mialem lat czternascie, kiedy ludzie z Blekitnej Gliny zabrali mnie w Podroz Soli, lecz zadnych wizji nie mialem. Gdy mialem pietnascie lat, dziewczyna z Blekitnej Gliny zaczela mnie przesladowac, ciagle za mna chodzila, zmusila mnie, zebym poszedl z nia w glab ladu. Zaszla w ciaze, pobralismy sie, ale poronila. Wystawila za drzwi moje rzeczy, musialem wrocic do domostwa mej matki, ale w tamtym domu rowniez mnie nie chcieli. Musialem pracowac na roli u meza mej matki, z moja matka w elektrowni, z moja babka leczac zwierzeta. Byla w Serpentynie dziewczyna w niefarbowanym stroju, za ktora chodzilem tak dlugo, az poszla ze mna w glab ladu. Jej rodzice nie pozwolili lftun pobrac sie w ich domu, mowili, ze jest na to za mloda, ze nie chca, zebym tam mieszkal. Wiec poszlismy we dwoje do Telina-na, mieszkalismy u jakichs ludzi z Serpentynu i mielismy tam rozne zajecia. Ludzie z Telina-na przypominaja muchy, przypominaja komary, przypominaja gzy. Mysla, ze ich dusze sa wielkie, bo ich miasto jest duze, mysla, ze sa wazni, bo sa u nich duze tance, mysla, ze wszystko wiedza, bo heyimas w ich miescie sa duze. Mysla, ze postepuja slusznie i ze inni ludzie sa glupi, i ze wszyscy powinni robic to, co kaza. Bedac tam ciagle wdawalem sie w bojki, ci ludzie mnie prowokowali, mlodzi ludzie sie mnie czepiali. Zawsze dostawalem lanie, przewracali mnie na ziemie, obluzowaly mi sie przednie zeby. Nie walczyli uczciwie, musialem uzyc noza i rozprulem jednemu brzuch. Zrobila sie straszna draka, odeslali mnie do Madidinou, i dziewczyne z Serpentynu tez. Wrocila do domu swej matki, aleja do swojej nie wrocilem, poszedlem w gory, do letniego domu. Bylo tam zimno i bardzo samotnie, i caly czas lalo. Rozchorowalem sie, przeziebilem, dostalem goraczki, prawie umarlem od tej samotnosci. Wrocilem do Sinshan, przyjela mnie matka mego ojca, zamieszkalem w Domu Na Gorce. Caly czas mi mowili, ze postapilem niemadrze, ze powinienem wiecej sie uczyc i byc bardziej uwaznym. Pojechalem na polow do Ujscia Na, dlugo lowilismy ryby na niebezpiecznych bagnach, na tych ponurych plazach nie udalo sie wiele zlowic. Powiedzieli, ze przesladuje mloda dziewczyne stamtad, ale to ona mnie przesladowala i lazila za mna bez przerwy. Wrocilem w gore Rzeki, ale ona podazyla za mna i weszla ze mna w glab ladu. Chcielismy zamieszkac w Ounmalin, lecz tamtejsi orzekli, ze jest za mloda, powiedzieli, ze powinna wrocic do domu, do Sinshan. Ludzie w Ounmalin sa zlosliwi, zasciankowi, wtracalscy. Ciagle sie nas czepiali, wreszcie ludzie z Blekitnej Gliny zabrali dziewczyne do Sinshan, a ja poszedlem sam do Tachas Touchas. W Tachas Touchas nie bardzo mialem co robic, nie bylo domostwa, w ktorym moglbym zamieszkac, nie bylo zadnych przyjaznych mi ludzi. Ludzie w Tachas Touchas sa jak skorpiony, jak grzechotniki, jak czarne wdowy. Stara kobieta z Czerwonej Adoby przesladowala mnie w Tachas Touchas, zmusila mnie, zebym u niej zamieszkal, zmusila mnie, bym sie z nia ozenil. Dlugo u niej mieszkalem, dlugo pracowalem dla tej starej kobiety, przez dziesiec lat pracowalem w jej domostwie. Miala dorosla corke, ktorej corka tez z nami mieszkala, i ta dziewczyna bez przerwy mnie przesladowala. Mieszkala tam, w domu swojej babki, ciagle sie tam krecila, zmusila mnie, zebym sie z nia kochal. Opowiedziala o tym matce i babce, opowiedziala o tym w heyimas, a ludzie z heyimas opowiedzieli to calemu miastu. Przyszli i mnie zawstydzili, upokorzyli mnie, wypedzili mnie precz. Nikt z nich nigdy mnie nie chcial, nikt nigdy mi nie ufal, nikt nigdy mnie nie lubil. Nie ma sensu isc do miasta, w ktorym jeszcze nie bylem, wszystkie sa takie same, wszyscy ludzie sa tacy sami. Ludzcy ludzie sa maloduszni, okrutni i samolubni. Zamieszkam tutaj, w Madidinou, gdzie mnie nie chca, nie ufaja mi i mnie nie lubia. Zamieszkam tutaj, w domu mojej matki, gdzie wcale mieszkac nie chce i oni nie chca, zebym tu zamieszkal, i bede wykonywal nielubiana prace. Pomieszkam tutaj, na zlosc, jeszcze dziewiec lat, a potem jeszcze dziewiec, a potem jeszcze dziewiec. Pies u drzwi (Zapis wizji, podarowany heyimas Czerwonej Adoby w Wakwaha, bez podpisu.) Bylem w miejscu zupelnie mi obcym, w miescie znajdujacym sie w Dolinie, ktore jednak nie bylo zadnym z dziewieciu miast. Wiedzialem, ze mieszkam w jednym z domow tego miasta, lecz nie moglem go odnalezc. Poszedlem na miejsce zgromadzen, a potem na miejsce tanca, chcialem udac sie do heyimas Czerwonej Adoby, ale wokol miejsca tanca stalo nie piec heyimas, a cztery, i nie wiedzialem, ktore z nich jest moje. Zapytalem kogos: -Gdzie jest ostatnie heyimas? Odpowiedz brzmiala: -Za toba. Obejrzalem sie i zobaczylem psa, biegnacego miedzy dachami heyimas. Tyle zobaczylem we snie. Na jawie poszedlem za tym psem i dotarlem do kamiennej studni. Oparlszy dlonie o krawedz, zajrzalem do srodka i ujrzalem niebo; stojac miedzy niebami zawolalem: -Czy wszystko musi sie konczyc? -Tak, musi - brzmiala odpowiedz. -Czy moje miasto upadnie? -Juz upada. -Czy musimy zapomniec o tancach? -Juz zostaly zapomniane. Powietrze pociemnialo i ziemia zatrzesla murami; domy zawalily sie, kurz spowil gory i slonce, wiatr przyniosl lodowate zimno. -Czy swiat sie konczy? - zawolalem. -Koniec nie istnieje - brzmiala odpowiedz. -Moje miasto leglo w gruzach! -Wlasnie sie buduje. -Mam umrzec i zapomniec wszystko, co wiem? -Pamietaj. Wowczas w ciemnosci, kurzu i zimnie przyszedl do mnie pies, niosacy w pysku mala sakiewke, upleciona z trawy. Byly w niej dusze wszystkich ludzi swiata, malenkie i czarne jak nasiona kopru. Wzialem sakiewke i poszedlem za psem. Kiedy niebo sie oczyscilo, a powietrze zbladlo, zobaczylem, ze gory sie zapadly, a na ich miejscu, na miejscu Doliny, rozciaga sie wielka rownina. Po tej rowninie ja i pies wedrowalismy na polnocny wschod wraz z wieloma ludzmi, a kazdy z nich niosl w rekach sakiewke podobna do mojej. Niektore z nich zawieraly nasiona, inne zas - kamyczki. Kamyczki te poruszaly sie w sakiewkach i szeptaly: -Na koncu nie ma konca. Aby z nami budowac, musisz z nami burzyc. Rozumiejac co mowia, zapomniawszy drogi, przypomnialem ja sobie; idac, minalem wierzby nad Rzeka, wszedlem do swego miasta, Telina-na i obok heyimas Czerwonej Adoby dotarlem wreszcie do drzwi swego domu. Ale u drzwi stal ten pies, warczal i nie wpuscil mnie do srodka. Widzaca: zyciorys Dzieciol z Serpentynu w Telina-na Matka i babka mowily mi, ze kiedy uczylam sie stow, rozmawialam z osobami, ktorych one nie widzialy i nie slyszaly, i ze czasem mowilam w naszym jezyku, a czasem uzywalam slow i nazw nieznanych. Nie pamietam, zebym tak robila, lecz przypominam sobie, ze nie moglam pojac, dlaczego ludzie twierdza, ze pokoj jest pusty lub ze nie ma nikogo w ogrodzie, kiedy wszedzie bylo tyle osob. Zwykle zachowywaly sie cicho; zajmowaly sie swoimi sprawami lub tylko przechodzily. Spostrzeglam juz, ze nikt z nimi nie rozmawia, ze nieczesto zwracaja na mnie uwage i nie odpowiadaja, gdy sie do nich odzywam, lecz nie przyszlo mi do glowy, ze inni ich nie widza. Kiedys bardzo poklocilam sie z kuzynka, ktora twierdzila, ze w pralni nikogo nie ma, a przeciez widzialam tam cala grupe ludzi, podajacych cos sobie i smiejacych sie bezglosnie, jakby grali w kosci. Kuzynka, ktora byla starsza ode mnie, zarzucila mi klamstwo, na co wrzasnelam i przewrocilam ja na ziemie. Jeszcze teraz czuje ten gniew. Powiedzialam tylko, co widze, i nie moglam wprost uwierzyc, ze nie zobaczyla tych ludzi w pralni; myslalam, ze sama klamie, aby moc nazwac mnie klamczucha. Gniew i wstyd dlugo we mnie zostaly, co sprawilo, ze niechetnie patrzylam na tych ludzi, ktorych nikt inny nie widzial - albo nie chcial widziec - i na ich widok odwracalam oczy, dopoki nie odeszli. Przedtem myslalam, ze to moi krewni, ludzie z mego domostwa, i cieszylam sie z ich towarzystwa i bliskosci; teraz jednak poczulam, ze nie moge im ufac, albowiem sprowadzali na mnie klopoty. Oczywiscie wszystko rozumialam na opak, ale nie bylo nikogo, kto moglby mi to wyjasnic. Moja rodzina niesklonna byla do takich rozwazan, a do heyimas chodzilam - nie liczac szkoly - tylko latem, przed grami. Kiedy w ten sposob odwrocilam sie od wszystkich osob, ktore dostrzegalam, poszly w swoja strone i juz nie wrocily. Zostalo ich tylko kilka, a ja poczulam sie samotna. Lubilam przebywac z ojcem, Oliwka z Zoltej Adoby, malomownym mezczyzna o ostroznych, delikatnych dloniach i umysle. Zajmowal sie naprawa i instalowaniem slonecznych ekranow, kolektorow, baterii, kabli i urzadzen elektrycznych w domach i budynkach gospodarczych; jego praca podlegala Kunsztowi Mlynarzy. Moja obecnosc mu nie przeszkadzala, jezeli zachowywalam sie cicho, wiec chodzilam z nim, aby wyrwac sie z halasu i zametu, panujacych w naszym domu. Kiedy zobaczyl, ze podoba mi sie jego kunszt, zaczal mnie uczyc, lecz w mojej matce i babce fakt ten nie wzbudzil entuzjazmu. Nalezacej do Serpentynu babce nie podobal sie ziec Mlynarz, a matka chciala, abym uczyla sie medycyny. -Jezeli posiada trzecie oko, powinna zen uczynic wlasciwy uzytek - oznajmily i wyslaly mnie na nauke do Lozy Lekarzy nad Potokiem Bialej Siarki. Aczkolwiek wiele sie tam dowiedzialam i polubilam swych nauczycieli, sama praca nie przypadla mi do gustu; niecierpliwily mnie choroby i przypadki istot smiertelnych, znacznie bardziej wolalam niebezpieczna, tanczaca energie, z ktora mial do czynienia moj ojciec. Na ogol potrafilam dostrzec prad elektryczny, istnialo rowniez uczucie podniecenia, ledwie slyszalne tony slodkiej muzyki, niezbyt zrozumiale glosy, mowiace i spiewajace gdzies w oddali, ktore przychodzily do mnie, kiedy zajmowalam sie kablami i bateriami. Nie mowilam o tym ojcu; jezeli czul lub slyszal cos podobnego, wolal, aby pozostalo nie wypowiedziane, na zewnatrz domu slow. Dziecinstwo mialam takie, jak wszyscy, moze z wyjatkiem tego, ze chodzac do Lozy Lekarzy, pomagajac ojcu i lubiac samotnosc, mniej sie bawilam z innymi dziecmi niz to zwykle bywa, gdy sie skonczy siedem albo osiem lat. Poza tym, chociaz chodzilam z ojcem po calym Telina i znalam wszystkie domy oraz przejscia, nigdy nie opuszczalam miasta. Moja rodzina nie miala letniego domu, nie bylismy nawet na wycieczce w gorach. Po co wyjezdzac z Telina? - pytala moja babka. - Przeciez wszystko tu jest! - A latem w miescie bylo dosc przyjemnie, choc goraco; tak wielu ludzi wyjezdzalo, ze w lazni nie bylo tloku, opustoszale domy roznily sie calkowicie od domow pelnych ludzi, przejscia zas, ogrody i miejsca zgromadzen staly puste, leniwe i ciche. I wlasnie latem, najczesciej w wielkim upale popoludnia, widywalam ludzi idacych przez Telina w gore Rzeki. Trudno mi ich opisac i nie mam pojecia, kim byli. Byli dosc niscy i szli cicho, pojedynczo, parami lub we troje badz czworo, jedno za drugim; mieli gladkie konczyny i okragle twarze, i nierzadko znaki narysowane na brodach i wargach; ich oczy byly waskie, czasem spuchniete i podraznione, jakby od placzu lub dymu. Przechodzili cicho przez miasto, nigdy sie nie rozgladali i nic do nikogo nie mowili, idac w gore Rzeki. Na ich widok zawsze zmawialam cztery razy heya; sposob, w jaki chodzili, po cichu, chwytal mnie za serce. Byli daleko ode mnie, otaczal ich smutek. Kiedy mialam prawie dwanascie lat, moja kuzynka osiagnela pelnoletnosc i rodzina wydala dla niej huczne przyjecie przejscia, oddajac przy tym rozne rzeczy, o ktorych nawet nie wiedzialam, ze je posiadamy. Nastepnego rokuja z kolei stalam sie pelnoletnia i mielismy kolejne wielkie przyjecie, aczkolwiek juz nie tak obfite, jako ze niewiele zostalo nam do dawania. Wstapilam do Lozy Krwi tuz przed Ksiezycem, a moje przyjecie odbylo sie podczas Tanca Lata. Zakonczyly je gry konne i wyscigi, gdyz na Lato przybyli do nas ludzie z Chukulmas. Nigdy dotad nie siedzialam na koniu. Dziewczeta i chlopcy, ktorzy w zawodach jechali w barwach Telina, przyprowadzili dla mnie spokojna klacz, wsadzili mnie na jej grzbiet, wcisneli wodze do reki i jazda! Poczulam sie jak dziki labedz. To byla czysta radosc. Co wiecej, dzielilam ja z pozostalymi; wszystkich nas zjednoczyl dobry nastroj zabawy, podniecenie gra i wyscigami, piekno i pasja koni, ktore myslaly, ze to jest ich swieto. Owego dnia klacz nauczyla mnie jezdzic konno i cala noc jechalam na niej we snie, a nastepnego dnia ponownie jej dosiadlam; trzeciego zas dnia wzielam udzial w wyscigu na dereszowatym zrebaku z pewnej rodziny w Chukulmas. W wielkim wyscigu zrebak ten przyszedl drugi, a w rewanzowym byl pierwszy, biegnac pod chlopcem, ktory go wychowal. Wsrod tej wspanialosci swieta i przyjazni, wyscigow i jazdy, opuscilam dziecinstwo jak najradosniej, jednakze rowniez opuscilam swoj Dom i pogubilam sie, albowiem podarowano mi za duzo naraz. Oddalam serce rudemu zrebakowi i chlopcu, ktory go ujezdzil, mojemu bratu z Serpentynu w Chukulmas. To dawne dzieje, i nie bylo w tym jego winy ani woli; nie wiedzial o tym. Slowo, ktore pisze, to moje wlasne slowo, i niech tylko ja za nie odpowiadam. I tak gry Lata skonczyly sie w naszym miescie i jezdzcy odjechali w dol Rzeki do Madidinou i Ounmalin, ja zas zostalam w domu - spieszona, trzynastoletnia kobieta. Wlozylam tedy niefarbowany stroj, ktory robilam caly poprzedni rok, i zaczelam chodzic do Lozy Krwi uczyc sie piesni i roznych sekretow. Mlode osoby, ktore poznalam podczas zabaw, nadal przyjaznily sie ze mna i kiedy bardzo tesknilam za jazda, dzielily sie ze mna konmi ze swych domostw. Nauczylam sie grac w vetulou i pomagalam obrzadzac konie w stajniach, polozonych na polnocny zachod od Ksiezycowego Potoku, na Polkopytnym Pastwisku i Nasypowym Wzgorzu. W Lozy Lekarzy oznajmilam, ze chce sie uczyc konskiej medycyny, wiec wyslali mnie, abym poznala ow kunszt, pracujac ze starym Dazacym, wielkim lekarzem bydla oraz koni. Rozmawial z nimi - nic dziwnego, ze umial je leczyc. Czesto go sluchalam. Uzywal rozmaitych dzwiekow, wyrazow podobnych do matrycowych slow piesni oraz roznych rodzajow ciszy i oddechu, a zwierzeta mowily tak samo, nigdy jednak nie rozumialam, co sie mowi. Kiedys powiedzial: -Umre w przyszlym roku, okolo Trawy. -Skad wiesz? - zapytalam. -Jeden wol mi powiedzial. Zobaczyl to, widzisz? Pokazal mi swoje sztywno wyciagniete rece, ktore dygotaly na boki, drzeniem typowym dla sevai. -Im pozniej sie zaczyna, tym dluzej mozna z tym zyc - powtorzylam to, czego dowiedzialam sie w Lozy Lekarzy, on jednak odparl: -Jeszcze jeden Swiat, jeszcze jedno Wino, tak powiedzial mi wol. Kiedy indziej zapytalam starego: -Jak moge leczyc konie, jezeli nie umiem z nimi rozmawiac? -Ano, nie mozesz - powiedzial. - Nie tak, jak ja. Po co tu jestes? Rozesmialam sie i zawolalam, jak ten czlowiek w sztuce: Po co tu jestem? Po co tu przyszlam? Powiedz mi! Powiedz! Zwariowalam. Zagubilam sie, nic o tym nie wiedzac, i nic mnie nie obchodzilo. Kiedys, gdy przyszlam do heyimas Obsydianu na spiewy Lozy Krwi, spotkalam w przejsciu pewna kobiete - wowczas wydawala mi sie stara - imieniem Mleko, ktora spojrzala na mnie wzrokiem ostrym i niewidzacym niczym spojrzenie weza i zapytala: -Po co tu przyszlas? -Na spiewy - odpowiedzialam i wyminelam ja pospiesznie, ale wiedzialam, ze nie o to pyta. Latem pojechalam do Chukulmas z tancerzami i jezdzcami z Telina, gdzie spotkalam tego znajomego chlopca, wlasciwie juz mlodzienca. Rozmawialismy o dereszu i o malym, ksiezycowym koniku, ktorego dosiadalam do gry velutou. Gdy poglaskal bok deresza, ja tez tak zrobilam i krawedz mojej dloni dotknela jego palcow, jeden, jedyny raz. A potem minal kolejny rok i znow wrocily gry Lata. Tak wlasnie to dla mnie wygladalo; o nic nie dbalam, nic mnie nie obchodzilo, tylko Lato i gry. Stary lekarz koni zmarl pierwszej nocy Trawy. Chodzilam do szalasu Polaczenia i znalam piesni; zaspiewalam je dla niego, ale po pogrzebie zrezygnowalam z nauki jego kunsztu. Nie umialam rozmawiac ze zwierzetami ani w ogole z nikim. Niczego nie widzialam wyraznie i nikogo nie sluchalam. Zaczelam znow pracowac z ojcem, jezdzilam konno, opiekowalam sie konmi i cwiczylam velutou, aby wziac udzial w letnich grach. Moja kuzynka miala kilka przyjaciolek, rozgadanych dziewczat, ktore co wieczor graly w piszczele i kosci, czasem o cukierki i migdaly, czasem o pierscionki i kolczyki - i duzo z nimi przestawalam. W swiecie, ktory wowczas widzialam, nie bylo prawdziwych ludzi; wszystkie izby byly puste, nikt nie odwiedzal miejsc zgromadzen i ogrodow Telina i nikt nie wedrowal smutny w gore Rzeki. Gdy slonce obrocilo sie na poludnie i tancerze i jezdzcy znow przybyli z Chukulmas, zaczelam brac udzial w grach i wyscigach, spedzajac na boiskach cale dni i noce. Ludzie mowili: - Ta dziewczyna zakochala sie w dereszu z Chukulmas - i troche mi dokuczali, ale nie po to, zeby mnie zawstydzic; wszyscy wiedza, ze nastolatki czasem zakochuja sie w koniach, powstawaly nawet piosenki 0 takiej milosci. Ale kon wiedzial, ze cos jest nie tak -juz nie pozwalal mi sie dotykac. Po kilku dniach jezdzcy odjechali do Madidinou, a ja zostalam. Rzeczy potrafia byc krnabrne i uparte, lecz rowniez bywa w nich pelna slodyczy ochota; oddaja z powrotem to, z czym sie spotkaly. Elektrycznosc podobna jest do koni, jak one szalona 1 samowolna, lecz rowniez ustepliwa i godna zaufania. Dla kogos, kto jest nieostrozny i dziala poprzecznie, kon i przewod pod praSdem bywaja przekorne i grozne. Owego roku poparzylam sie i porazilam kilka razy, a kiedys nawet omal nie spalilam domu, zle laczac kable, ktorych nie uziemilam. Poczuli dym i zgasili ogien, zanim zdazyl wyrzadzic jakies szkody, ale ojciec, ktory wprowadzil mnie jako ucznia do swojego Kunsztu, tak sie przerazil i rozgniewal, ze zabronil mi pracowac ze soba az do nastepnej pory deszczu. Podczas tamtego Wina skonczylam pietnascie lat i pierwszy raz sie upilam. Chodzilam po miescie krzyczac i mowiac do osob, ktorych nikt inny nie widzial - przynajmniej tak mi powtorzono nastepnego dnia - ale nic z tego nie pamietalam. Pomyslalam, ze jezeli znow sie upije, tylko troche mniej, to zobacze tych ludzi, ktorych widywalam, kiedy wypelniali moje dni i dotrzymywali towarzystwa mojej duszy. Ukradlam wiec troche wina sasiadom z naszego domu, ktorzy po tancu zabutelkowali wieksza czesc beczki, i poszlam je wypic samotnie na porosnietych wierzbina legach nad brzegami Na. Wypilam jedna butelke, po czym wymyslilam kilka piesni; jednak prawie cala zawartosc drugiej rozlalam, i po powrocie do domu bylam chora przez kilka dni. Ponownie ukradlam wino i tym razem szybko wypilam obie butelki, ale zakrecilo mi sie w glowie i zasnelam. Nastepnego ranka obudzilam sie wsrod wierzb na zimnych kamieniach nadrzecznych, bardzo zmarznieta i slaba. Po tym wydarzeniu rodzina zaczela naprawde martwic sie o mnie. Noc byla ciepla i zawsze moglam powiedziec, ze zostalam na dworze dla ochlody i zmorzyl mnie sen; ale matka wiedziala, ze nie mowie calej prawdy. Sadzila, ze pewnie weszlam w glab ladu z jakims chlopakiem, ale z jakiegos powodu nie chce sie do tego przyznac. Zawstydzala ja i niepokoila swiadomosc, ze nosze niefarbowany stroj nie majac juz do tego prawa. Ten jej brak zaufania doprowadzal mnie do furii, lecz nie zaprzeczylam ani nie usprawiedliwilam sie ani jednym slowem. Ojciec moj wiedzial co prawda, ze nosze w sercu ciezar, lecz wkrotce potem wzniecilam ten pozar i jego troska zamienila sie w gniew. Co sie tyczy kuzynki, byla zakochana w chlopcu z Blekitnej Gliny i nic poza tym jej nie obchodzilo; dziewczeta, z ktorymi gralam w kosci, zaczely palic konopie, ktorych nigdy nie lubilam; i chociaz znajomi, z ktorymi jezdzilam konno i obrzadzalam konie, wciaz byli dla mnie mili, nie bardzo pragnelam towarzystwa ludzi ani nawet koni. Nie chcialam swiata takiego, jakim byl; zaczelam tworzyc sobie wlasny swiat. I oto, jaki swiat zaczelam tworzyc: Ten mlody czlowiek z mego Domu w Chukulmas odwzajemnia, myslalam, moje uczucie; pojade zatem do Chukulmas po tegorocznej Trawie, oboje udamy sie na wzgorza i zostaniemy lesnymi ludzmi. Zabierzemy deresza i pojdziemy jak najdalej Dolina Ku Gorze, do kraju trawiastych wydm na zachod od Dlugiej Ciesniny, po ktorych, jak niegdys mowil moj towarzysz, biegaja stada dzikich koni. Mowil, ze czasem ludzie z Chukulmas podrozowali tam, by schwytac wierzchowca, lecz ze nie jest to kraj, w ktorym mieszkaja ludzcy ludzie; tam zylibysmy sami niczym brat i siostra, lowiac te konie i je ujezdzajac. Opowiadalam sobie ten swiat w taki sposob, ze we dnie bylismy bratem i siostra, ale kiedy lezalam noca samotnie, sprawialam w myslach, zesmy sie kochali. Trawa przyszla i przeszla, a ja wciaz odkladalam podroz do Chukulmas, przekonujac siebie, ze lepiej bedzie udac sie tam po Tancu Slonca; nigdy nie tanczylam Slonca jako dorosla osoba i bardzo mi na tym zalezalo, a potem - mowilam sobie - pojde do Chukulmas. Ale przez caly czas wiedzialam, ze to nie ma znaczenia pojde czy nie - i wlasciwie chcialam tylko umrzec. Trudno powiedziec sobie, ze sie pragnie umrzec. Wiedza ta skrywa sie za innymi rzeczami, ktorych rzekomo sie pragnie. Z niecierpliwoscia czekalam na Dwadziescia Jeden Dni, jakby moje zycie mialo zaczac sie od nowa. W wigilie pierwszego dnia przenioslam sie do heyimas. Gdy postawilam stope na pierwszym szczeblu drabiny, natychmiast poczulam w sercu chlod i ucisk. Byla to noc dlugospiewu, lecz moje usta zdretwialy, a z gardla nie chcial wydobyc sie glos. Przez cala noc pragnelam wyjsc i uciec, ale nie mialam dokad. Nastepnego ranka utworzyly sie w heyimas trzy grupy: jedna miala w milczeniu powedrowac do dzikiej krainy za gorami na polnocnym zachodzie, druga - wprawic sie w trans za pomoca konopi i grzybow, trzecia - bic w bebny i dhigospiewac. Nie potrafilam podjac decyzji, do ktorej grupy chce nalezec, i fakt ten niezmiernie mnie przygnebil. Zaczelam drzec i podeszlam do drabiny, lecz nie potrafilam uniesc nogi i wejsc na nia. Po drabinie schodzila stara lekarka, Zolc, ktora czasem uczyla mnie w Lozy Lekarzy. Przyszla na spiewy, lecz nawyk jej kunsztu sprawil, ze spojrzawszy na mnie zapytala: -Czy zle sie czujesz? -Wydaje mi sie, ze jestem chora. -A dlaczego tak ci sie wydaje? -Chcialabym tanczyc, lecz nie potrafie wybrac tanca. -Dlugospiewanie? -Glos mnie opuscil. -Trans? -Boje sie tego. -Podroz? -Nie potrafie wyjsc z tego budynku! - zawolalam glosno i znow zaczelam drzec. Zolc, kobieta niska, ciemna i pomarszczona, cofnela glowe, zatopila podbrodek w szyi i spojrzala na mnie wierzcholkami oczu. Wreszcie powiedziala: -Jestes bardzo naciagnieta. Czy naprawde chcesz peknac? -Moze byloby lepiej. -Moze byloby lepiej sie rozluznic? -Nie, byloby gorzej. -No, to juz jakis wybor. Chodz ze mna. Wziela mnie za reke i zaprowadzila do drzwi najbardziej srodkowego pomieszczenia heyimas, gdzie zebrali sie ludzie Wewnetrznego Slonca. -Nie moge tam wejsc - rzeklam -jestem jeszcze za mloda, by zaczac nauke. -Twoja dusza jest stara - powiedziala Zolc i powtorzyla to samo Czarnemu Debowi, ktory powstal z kregu i podszedl do drzwi. -To stara i mloda dusza, ktore za mocno ciagna sie nawzajem. Czarny Dab, owczesny rzecznik Serpentynu, wdal sie w rozmowe z Zolcia, ale nie bylam w stanie sluchac, co mowili. Kiedy tylko stanelam na progu izby, wlosy podniosly sie na mojej glowie, a w uszach uslyszalam gwizd; ujrzalam, jak jaskrawe, okragle swiatla wylaniaja sie i gasna w pomieszczeniu, ktore oswietlal przeciez tylko brudny swietlik w suficie. Swiatla zaczely krazyc. Czarny Dab odwrocil sie ku mnie i cos powiedzial, ale wlasnie wtedy zaczela sie wizja. Nie widzialam juz czlowieka, Czarnego Debu, lecz Serpentyn: osobe ze skaly, nie mezczyzne, nie kobiete - nie czlowieka, lecz cos o ciezkim, ludzkim ksztalcie, w barwach blekitu, turkusu i czerni i skorze jak powierzchnia skaly serpentynu. To cos nie mialo wlosow, mialo zas nieprzejrzyste oczy pozbawione powiek i bardzo wolno patrzylo - bardzo wolno, skalnymi oczyma, patrzyl na mnie Serpentyn. Skulilam sie, przerazona. Nie moglam zaplakac, przemowic, wstac ani sie poruszyc. Bylam jak worek pelen strachu. Moglam jedynie trwac skulona i w ogole nie oddychac, dopoki jakis kamien - byc moze reka Serpentynu - nie uderzyl mnie mocno w glowe nad uchem. Cios byl bardzo bolesny; stracilam rownowage i przez chwile lkalam i jeczalam z bolu, a potem odzyskalam oddech. Uderzone miejsce na glowie nie krwawilo, poczulam jednak, ze zaczyna puchnac. Kiedy po dluzszej chwili ochlonelam po ciosie i przestalo mi krecic sie w glowie, znowu spojrzalam w gore. Nade mna stal Serpentyn - nade mna stalo To. Ujrzalam powoli wznoszace sie rece, ktore spotkaly sie na brzuchu, na wysokosci pepka, posrodku kamienia, i pociagnely, do tylu i na zewnatrz. W kamieniu otworzyla sie szczelina, dluga i szeroka, jak drzwi do pokoju, i zrozumialam, ze musze w nia wejsc. Podnioslam sie chwiejnie. To nie byl pokoj. To byl kamien, a ja bylam w srodku. Brakowalo tu swiatla, powietrza i miejsca. Mam wrazenie, ze dalej wizja odbywala sie w skale, tam wszystko sie dzialo, ale z powodu sposobu, w jaki ludzie wszystko postrzegaja, wydawala sie zmieniac, przeobrazac w inne miejsca, rzeczy i istoty. Zupelnie jakby zlom serpentynu rozpadl sie i rozkruszyl, zamieniajac sie w piach, ja tez wkrotce znalazlam sie w ziemi, stalam sie czescia gleby. Czulam to wszystko, co odczuwa ziemia. Niebawem spadl deszcz; poczulam, jak pada i gleboko wsiaka, poczulam to w taki sposob, jakbym go widziala, jak pada na dol i na mnie, z nieba, ktore cale bylo deszczem. Zasypialam, a potem na wpol sie budzilam i zaczynalam postrzegac. Czulam korzenie i skaly, a wzdluz lewego boku slyszalam zimna, biezaca wode, potok w porze deszczowej. Podziemne zyly wodne podazaly obok mnie do tego potoku, ciekac w ciemnosci przez piach i kamienie. W poblizu wody wyczuwalam wielkie, siegajace gleboko korzenie drzew, a wszedzie wokol drobne i liczne korzonki traw, klacza roslin, bicie serca nornika i spiacego kreta. Zaczelam wspinac sie jednym z korzeni wielkiego kasztanowca, poprzez jego pien i bezlistne konary, az do czubkow najmniejszych galazek. Stamtad spostrzeglam deszczowe drabiny, po ktorych dotarlam do stopni chmur, a po nich jeszcze wyzej, na sciezki wiatru. Tam sie zatrzymalam, gdyz lekalam sie wstapic na wiatr. Wiatrowa sciezka szla ku mnie Kojotka. Zblizala sie, podobna chudej kobiecie o szorstkiej, ciemnej siersci na ramionach i glowie, i dlugiej, subtelnej twarzy o zoltych oczach. Dwojka jej dzieci podazala za nia w postaci szczeniat kojota. Popatrzyla na mnie i rzekla: -Nie przejmuj sie. Mozesz spojrzec w dol. Mozesz spojrzec w tyl. Spojrzalam w dol i za siebie, nizej wiatru. Pode mna widnialy ciemne pasma lasow; nad nimi lsnila tecza, swiatlo migotalo w rosie na lisciach drzew. Wydalo mi sie, ze na teczy sa ludzie, ale nie bylam pewna. Troche dalej ujrzalam zolte wzgorza lata, a miedzy nimi rzeke, zdazajaca do morza. Miejscami powietrze pode mna bylo tak pelne ptakow, ze nie widzialam ziemi, lecz jedynie blask odbity od skrzydel. Kojotka miala wysoki, spiewny glos, jakby kilka glosow przemawialo naraz. -Czy chcesz isc dalej? - zapytala. -Mam zamiar dojsc do slonca - powiedzialam. -Idz zatem. Moja kraina jest tutaj. To powiedziawszy, przeszla obok mnie na wietrze, truchtajac na czterech lapach, jak to kojot, a za nia jej mlode. Zostalam na wietrze sama, wiec ruszylam dalej. Kroki stawialam dlugie i powolne, jak Tancerze Teczy. Po kazdym kroku swiat pode mna sie zmienial; po pierwszym byl jasny, a po drugim - ciemny, po nastepnym - dymny, po jeszcze nastepnym - przejrzysty. Po kolejnym dlugim kroku wszystko okryly czarnoszare chmury popiolu i kurzu, a po jeszcze jednym ujrzalam pustynie piachu, gdzie nic sie nie ruszalo ani nie roslo. Zrobilam krok - i wszystko na powierzchni ziemi stalo sie jednym miastem, morzem dachow i ulic, na ktorych roili sie ludzie, tak jak zycie roi sie w kropli wody pod lupa. Zrobilam nastepny krok i ujrzalam suche dna oceanow, lawe, wzbierajaca z wolna wzdluz dlugich szwow skorupy i wielkie, pustynne kaniony, skryte gleboko w cieniu zboczy kontynentow, jak rowy pod scianami stodoly. Po kolejnym kroku na wietrze zobaczylam swiat niemy, gladki i blady, jak twarzyczka niemowlecia, ktore niegdys widzialam, urodzonego bez oczu i platow czolowych. Zrobilam jeden krok wiecej i powital mnie jastrzab w slonecznym, cichym powietrzu nad poludniowo-zachodnim urwiskiem Gory-Babki. Niedawno przestalo padac i na polnocnym zachodzie wciaz jeszcze bylo widac ciemne chmury; na lisciach lasow w schodzacych z Gory kanionach lsnil deszcz. Czesc wizji, ktora obdarowano mnie w Dziewiatym Domu, moge wyrazic na pismie, czesc - wyspiewac przy wtorze bebna, ale dla reszty nie znalazlam slow ani muzyki, choc od tamtej pory poswiecilam spory szmat zycia, aby nauczyc sie, jak ich szukac. Nie umiem rowniez narysowac tego, co widzialam, gdyz reka moja nie posiada daru chwytania podobienstw. Jedna z przyczyn, dla ktorych latwiej byloby narysowac te wizje niz ja opowiedziec, jest fakt, ze nie ma w niej osoby. Zaczynajac opowiesc mowimy zwykle: "Zrobilam to i to" lub: "Zobaczyla tamto" - a kiedy nie ma ani mnie, ani jej, to nie ma tez opowiesci. Ja bylam az do chwili, kiedy dotarlam do Dziewiatego Domu; potem byl jastrzab, lecz nie bylo mnie. Jastrzab byl i ciche powietrze bylo. Widziec okiem jastrzebia, to znaczy byc bez jazni. Jazn jest smiertelna, a to byl Dom Wiecznosci. A zatem z tego, co ujrzalo oko jastrzebia, potrafie przywolac i ubrac w slowa co nastepuje: Byl to wszechswiat mocy. Bylo to pole, siec linii energii wszystkich istot - gwiazd i gwiezdnych galaktyk, swiatow, zwierzat, mozgow, nerwow, pylkow i owej koronkowej wibrujacej piany, ktora jest samym istnieniem - polaczonych wzajemnie, gdzie kazda czesc byla czescia innej czesci, calosc zas byla czescia wszystkich czesci, zrozumiala dla siebie tylko jako calosc, nieograniczona oraz niedomknieta. W Zbiornicach naucza sie, ze elektroniczna, mentalna siec Miasta rozciaga sie od powierzchni swiata poza ksiezyc i inne planety na niewyobrazalna odleglosc, az do gwiazd; w mojej wizji cala ta ogromna pajeczyna byla tylko chwilowym blyskiem na jednej fali oceanu mocy, jednym pylkiem kurzu na jednym nasionku wsrod nieskonczonych trawiastych przestrzeni. Swiatlo tanczace na morskiej fali, na drobinach kurzu, promien slonca na przekwitlej trawie, snop iskier nad ogniskiem - to wszystko, czym dysponuje; zaden obraz nie obejmie wizji, ktora obejmowala wszystkie obrazy. Muzyka odzwierciedla to lepiej niz slowa, lecz nie jestem poetka, ktora ze slow uczynic potrafi muzyke. Piana morska, migotanie miki w skalnej scianie, skrzenie sie fal i pylkow, praca wielkich krosien sukienniczych, wszelki taniec - kazdy z tych obrazow moze byc chwilowym odbiciem wizji jastrzebia w moim umysle, odbiciem, ktorym w istocie mogloby byc wszystko, gdybym miala umysl dosc czysty i silny; wszelako zaden umysl ani lustro wizji tej zatrzymac nie moze - predzej peknie. Potem nastapilo zejscie - czy tez wycofanie - i zobaczylam kilka rzeczy, ktore umiem opisac. Oto jedna z nich: w tym pomniejszym miejscu, na nizszym poziomie, ktory mozna by nazwac boskim, podobne bogom istoty odgrywaly rozne mozliwosci. Poniewaz jestem czlowiekiem, wspominam ich postaci jako ludzkie w formie. Jedna z nich ksztaltowala wibracje energii, zamykajac ich wirowanie w pelne kola; bardzo silna, choc okaleczona, pracowala niczym kowal w kuzni, tworzac kregi energii, plomienne i straszliwe w swej potedze, a robiac je, plonela w ich ogniu - zweglona skorupa o oczach jak otwarty piec garncarski i wlosach niczym rozzarzone druty - lecz robila je nadal, nieustannie zmieniajac bieg sciezek energii, zwijajac je w kregi, zamykajac moc w mocy. Wokol niej panowala czern i proznia, w ktorej kola te wirowaly, mielily, miazdzyly. Byly tam inne istoty, jakby latajace, ktore przypominaly ptaki podczas burzy, z krzykiem i lopotem usilujace zatrzymac ogniste kola, powstrzymac ich prace, lecz kola je zgniataly, rozrywaly jak peki pior z plomieni. Mlynarz stal sie watla, ciemna lupina, oslabla i wypalona, i jego rowniez pochwycily obracajace sie, plonace, wszystkomielace kola, scierajac go na pyl podobny drobnej, czarnej mace. Wirujace kola stawaly sie coraz wieksze, rosly, laczyly sie, zazebialy, az cala maszyna sie zablokowala, napiela, rozblysla i pekla na kawalki. Kazde kolo, pekajac, zamienilo sie w ognista race twarzy i oczu, i kwiatow, i stworzen, ktore spalaly sie, wybuchaly, ginely, zamienialy w proch. Stalo sie - lecz byl to zaledwie pojedynczy blysk jasnosci i mroku we wszechswiecie mocy, banka piany, smigniecie wrzeciona, iskierka miki. Ciemny pyl - czy maka - ulozyl sie w ksztalt otwartego luku i spirali, lecz cos w nim zamigotalo jak drobina kurzu w slonecznym promieniu. Zaczal sie jego taniec; potem tanczenie owo oddalilo sie, a blizej, po lewej stronie, cos zaplakalo jak male zwierzatko. To bylam ja, moj umysl, moje bycie w swiecie - zaczelam znow stawac sie soba, lecz moja dusza, ktora doswiadczyla wizji, niezbyt byla chetna do powrotu. To moj umysl sciagnal ja do mnie z Dziewiatego Domu, wolajac i krzyczac do niej, poki nie przyszla. Lezalam na prawym boku, na ziemi, w malym, cieplym pokoju o glinianych scianach. Jedynym zrodlem swiatla byl czerwony pret elektrycznego piecyka. Gdzies niedaleko ludzie intonowali dwutonowy zaspiew. Trzymalam w lewej dloni okruch serpenrynu, zielonkawy z czarnymi znakami, zupelnie obly, jakby wygladzony woda, aczkolwiek serpentyn rzadko wyciera sie gladko, zwykle kruszy sie i rozpada. Byl akurat tak duzy, ze moglam, choc z trudem, zewrzec na nim palce. Dlugo trzymalam ten okragly kamien, sluchajac spiewu, az wreszcie zasnelam. Kiedy po jakims czasie sie zbudzilam, poczulam, ze skala w mojej dloni staje sie niematerialna; czulam, jak palce sie w nia zapadaja, jak wazy coraz mniej, az wreszcie calkiem znika. Troche mnie to zmartwilo, bowiem pomyslalam, ze to nie byle co, wrocic z Prawego Ramienia Swiata, trzymajac jego kawalek w dloni, lecz kiedy rozjasnilo mi sie w glowie, pojelam cala proznosc takiego zamyslu. Zreszta, wiele lat pozniej, kamien ten do mnie wrocil. Szlam brzegiem Ksiezycowego Potoku z moimi synami, ktorzy wowczas byli jeszcze mali, gdy nagle mlodszy zobaczyl kamien w wodzie i podniosl go mowiac: Swiat! Powiedzialam, zeby zatrzymal go w swym pudelku heya, co tez uczynil, a kiedy umarl, wlozylam kamien z powrotem do wod potoku. Przebywalam w swej wizji dwie noce i dwa dni z Dwudziestu Jeden Dni Slonca, jednakze bylam bardzo zmeczona i slaba, wiec zatrzymali mnie w heyimas az do konca uroczystosci. Slyszalam dlugospiewy i czasem wchodzilam do innych pomieszczen; wszedzie chetnie mnie witano, nawet najbardziej w srodku, gdzie odbywal sie taniec Wewnetrznego Slonca i gdzie wstapilam w swa wizje. Siadywalam tam i sluchalam, popatrujac z boku, ale gdy probowalam sledzic wzrokiem taniec lub spiewac, lub chocby dotknac mowiacego bebna, slabosc zalewala mnie jak fala na piasku i musialam wracac do swej malej izby i klasc sie na ziemi, w ziemi. Obudzili mnie na Poranna Kolede; pierwszy raz od dwudziestu jeden dni wspielam sie po drabinie i ujrzalam slonce, owego dnia, dnia Wschodu Slonca. Opiekowali sie mna ludzie, ktorzy tanczyli Wewnetrzne Slonce. Powiedzieli, ze znajduje sie w niebezpieczenstwie i ze gdybym zblizala sie do innej wizji, powinnam probowac odwrocic sie od niej, albowiem jeszcze nie jestem dosc silna. Powiedzieli mi rowniez, zebym nie tanczyla, i bez przerwy przynosili mi jedzenie, tak dobre i tak z serca dane, ze nie moglam odmowic i jadlam z przyjemnoscia. Kiedy minely dni Wschodu Slonca, piecze nade mna przejelo kilkoro uczonych z heyimas, moimi zas przewodnikami zostali Dogleda, mezczyzna z mego Domu, oraz Mleko, kobieta z Obsydianu. Przyszla pora, bym nauczyla sie opowiadac wizje. Gdy zaczynalam, sadzilam, ze nie ma sie czego uczyc, ze po prostu powiem, co widzialam. Mleko poslugiwala sie tylko slowami, Dogleda uzywal slow, bebna i spiewow z matrycy. Chcieli, abym posuwala sie naprzod bardzo wolno, abym mowila bardzo malo, czasem tylko jedno slowo, i abym powtarzala to, co powiedzialam, spiewala to przy wtorze zaspiewu z matrycy, zeby jak najwiecej zostalo przywolane, oddane i znow przywolane i dane ponownie. Gdy zatem zaczelam uczyc sie w ten sposob, co to znaczy opowiedziec to, co sie widzialo, i gdy wielka zlozonosc i niezliczone, wyrazne szczegoly wizji przepelnily moja wyobraznie, wykraczajac znacznie poza wszelka mozliwosc opisu, zaczelam sie lekac, ze utrace wszystko, zanim uda mi sie schwytac chocby jeden fragment, i ze nawet jesli sobie cos przypomne, to i tak nic z tego nie zrozumiem. Moi przewodnicy uspokoili mnie jednak i usmierzyli moja niecierpliwosc. Mleko rzekla: -Mamy w tej sztuce pewne wyksztalcenie, ktorego ty nie masz. Musisz nauczyc sie mowic niebo jezykiem ziemi. Posluchaj: gdyby niemowle zaniesiono na Gore, czy umialoby z niej zejsc, zanim nauczyloby sie chodzic? Dogleda wyjasnil mi, ze w miare jak moj umysl bedzie przyswajal sobie wszystko to, co zobaczylam w wizji, ja sama bede zblizac sie do stanu, ktory okresla sie jako zycie w dwoch Miastach. -Nie ma sie gdzie spieszyc - zakonczyl. -Alez to potrwa cale lata! - zawolalam. -Juz od tysiaca lat sie tym zajmujesz. Zolc mowila mi, ze jestes stara dusza. Peszyl mnie troche fakt, ze czesto nie bylam pewna, czy Dogleda zartuje. To zawsze peszy mlodych ludzi; bez wzgledu na to, jak stara byla moja dusza, moj umysl mial zaledwie lat pietnascie. Musialam troche pozyc, zanim zrozumialam, ze pewne rzeczy mozna wyrazic jedynie zartujac i nie zartujac zarazem. Aby to pojac, musialam wrocic z Domu Jastrzebia do Domu Kojota, a i teraz czasem jeszcze o tym zapominam. Sposobem Dogledy bylo zartowac, szokowac, denerwowac, ale on sam byl lagodny; nie czulam przed nim leku. Mleka obawialam sie od chwili, gdy w Lozy Krwi zagadnela mnie: Po co tu przyszlas? Byla wielka uczona i Spiewaczka Lozy, postepowala spokojnie, cierpliwie, bezosobowo, ale lagodna nie byla i lekalam sie jej. W stosunkach z Dogleda byla bardzo uprzejma, ale widzialam wyraznie, ze za jej manierami kryje sie pogarda. Uwazala, ze miejsce mezczyzny jest w lesie, w polu, w warsztacie, a nie wsrod spraw swietych i intelektualnych. Slyszalam, jak w lozy powtarzala stara drwine: Mezczyzna pierdoli umyslem, a mysli kutasem. Dogleda swietnie wiedzial, co o nim sadzila, lecz intelektualnie usposobieni mezczyzni przyzwyczajeni sa do tego, ze watpi sie w ich zdolnosci i lekcewazy osiagniecia; jej arogancja mu nie przeszkadzala, inaczej niz mnie - posunelam sie nawet do tego, ze kiedys zaczelam go bronic, mowiac: -Chociaz jest mezczyzna, mysli jak kobieta! Oczywiscie, to nic nie pomoglo i nawet jezeli bylo prawda czesciowo, to nie bylo prawda calkowicie, gdyz i tak o rzeczy dla mnie najwazniejszej nie moglam mowic z Dogleda - mezczyzna, w dodatku z mojego Domu; z Mlekiem natomiast, z cala jej arogancja i surowoscia i spedzonym w celibacie zyciem, w ogole mowic o tym nie bylo potrzeby. Kiedy raz zaczelam, czujac, ze musze, powstrzymala mnie. -Wiem o tym tyle, ile wlasciwe jest, abym wiedziala - oznajmila. - Wizja jest transgresja! Wizja mozna sie dzielic; transgresja nie wolno. Nie zrozumialam tego. Bardzo sie obawialam, ze gdy wyjde z heyimas, znow pochwyci mnie moje stare zycie i znow pojde w niewlasciwa strone, w strone rozpaczy i falszywych mysli. Okolo pol miesiaca po Sloncu zaczelam mowic, ze wciaz czuje sie slaba i chora i ze nie moge opuscic heyimas, na co Dogleda zawolal: -Ha! Pora juz chyba, zebys wrocila do domu! Uznalam, ze jest w najwyzszym stopniu niewrazliwy. Podczas pracy z Mlekiem rozplakalam sie ze zmartwienia, az wreszcie wykrztusilam: - Zaluje, ze w ogole mialam te wizje! Mleko spojrzala na mnie, ciela mnie wzrokiem przez oczy, jakby ktos dal mi w twarz cienka witka. -Nie mialas zadnej wizji - powiedziala. Chlipnelam i wlepilam w nia wzrok. -Nic nie mialas. Nic nie masz. Dom stoi. Mozesz mieszkac w kacie albo w calym domu, albo wyjsc na zewnatrz, jak sobie zyczysz. Co powiedziawszy, wyszla. Zostalam sama w malym pomieszczeniu. Zaczelam sie mu przygladac, temu malemu, cieplemu, podziemnemu pokojowi o scianach, podlodze i suficie z gliny. Sciany to byla ziemia: cala ziemia. Na zewnatrz bylo niebo: cale niebo. Pokoj byl uniwersum mocy. Bylam w swojej wizji, nie zas ona we mnie. Poszlam wiec mieszkac do domu i sprobowalam pozostac na wlasciwej drodze. Prawie kazdego dnia szlam do heyimas uczyc sie z Dogleda albo do Lozy Krwi na zajecia z Mlekiem. Zdrowie mialam dobre, lecz wciaz bylam zmeczona i spiaca i rodzina nie miala ze mnie zbyt wiele pozytku. Wszyscy ludzie w mojej rodzinie, oprocz ojca, byli to zaaferowani, niespokojni ludzie, chetni do pracy oraz do gadania, lecz nie potrafiacy usiedziec na miejscu. Po spedzonym w heyimas miesiacu czulam sie miedzy nimi jak kamyk w gorskim strumieniu, obijany i rzucany pradem. Moglam wszelako pracowac z ojcem; Mleko zaproponowala, aby zabieral mnie ze soba. Dogleda kazal jej sie z tego wytlumaczyc twierdzac, ze to niebezpieczne dla ducha zajecie, na co Mleko odparla owym cierpliwym, poblazliwym tonem, jakiego uzywala wobec mezczyzn: -O to sie nie martw. To dzieki niebezpieczenstwu byla do tego zdolna. I tak wrocilam do pracy z moca. Uczylam sie tej sztuki uwaznie i trzezwo, i nie wzniecalam juz wiecej pozarow. Nauczylam sie bic w bebny z Dogleda i mowic tajemnice z Mlekiem. Lecz to wszystko dzialo sie wolno, tak wolno, a moj strach rosl; strach i niecierpliwosc. Obraz jezdzca deresza nie tkwil juz w mym umysle, jak niegdys, lecz stal sie osrodkiem mojego strachu. Przestalam chodzic najazdy, unikalam zajmujacych sie konmi znajomych i omijalam z daleka pastwiska, gdzie pasly sie konie. Staralam sie nigdy nie myslec o Tancu Lata, o grach i wyscigach; staralam sie nigdy nie myslec o uprawianiu milosci, choc siostra mojej matki miala nowego meza i co noc kochali sie w pokoju obok, robiac przy tym sporo halasu. Zaczelam bac sie i brzydzic siebie, wiec czyscilam sie i poscilam, aby stac sie slabsza. Dogledzie nic o tym nie powiedzialam - powstrzymywal mnie wstyd; nie powiedzialam tez nic Mleku - powstrzymywal mnie lek. Tymczasem odtanczono Swiat, a Ksiezyc mial byc nastepny. Na mysl o tym tancu balam sie coraz bardziej; czulam sie przezen osaczona. Kiedy nadeszla pierwsza noc Ksiezyca, zeszlam na dol do swojego heyimas, zamierzajac pozostac tam przez caly czas, zamykajac uszy na milosne piesni. Zaczelam wybijac na bebnie melodie wizyjna, ktora Dogleda przyniosl ze swych wizji wazki. Prawie natychmiast zapadlam w trans i weszlam w dom gniewu. W tym domu bylo czarno i goraco; czasem cos zolto polyskiwalo, jak blyskawice w upal, a w scianach i pod stopami rozbrzmiewal gluchy, mamroczacy glos. Stala tam stara kobieta, bardzo czarna, o zbyt wielu rekach. Zawolala mnie, nie tym imieniem, ktore mialam wowczas, Jagoda, lecz inaczej, Dzieciol: -Dzieciol, Dzieciol, chodz tutaj! Zrozumialam, ze Dzieciol to ja, ale nie podeszlam. Starucha rzekla: -Czego sie dasasz? Czemu nie pojdziesz pieprzyc sie ze swoim bratem z Chukulmas? Nie rozladowana zadza to zepsucie. Nie Wolno, to pan niewolnikow, Nie Powinienem - niewolnik. Powsciagana energia obraca kolo zla. Spojrz, co za soba ciagniesz! Jak mozesz biec po kregu i poslugiwac sie moca, gdy jestes tak spetana? Zabobon! Zabobon! Stwierdzilam, ze obie moje nogi sa przykute lancuchem do ogromnego glazu serpentynu, tak ze w ogole nie moge sie ruszac. Pomyslalam, ze jezeli upadne, glaz potoczy sie i mnie przygniecie. Stara kobieta zapytala: -Coz ty masz na glowie? To nie jest welon na Taniec Ksiezyca! Zabobon! Zabobon! Podnioslam rece i odkrylam, ze mam na glowie ciezki kolpak z czarnego obsydianu. Obrazy i dzwieki docieraly do mnie przez mroczna, metna przeslone, ktora okrywala moje uszy i oczy. -Zdejmij to, Dzieciol! - powiedziala stara. -Nie na twoj rozkaz! - odparlam. Prawie jej nie widzialam ani nie slyszalam, grubiejacy kolpak coraz bardziej mi ciazyl, a glaz uciskal moje nogi i plecy. -Wyrwij sie! - zawolala. - Zamieniasz sie w kamien! Wyrwij sie! Nie chcialam jej sluchac. Celowo jej nie sluchalam. Obiema dlonmi naciagnelam kolpak na oczy, uszy i czolo, az sie zatopil, wtopil we mnie, i wparlam sie plecami w glaz, ktory rowniez wniknal w moje cialo. Potem stanelam, bardzo sztywna, ciezka i twarda, choc moglam chodzic i widziec, i slyszec - teraz, gdy ciemne szklo juz nie zaslanialo moich oczu i uszu, lecz stalo sie ich czescia. Ujrzalam, ze tli sie i pali caly dom, podlogi, sciany i sufity - i ze czarny ptak, kruk, lata w dymie z izby do izby. Stara kobieta tez sie zajela ogniem, tlilo sie jej ubranie, wlosy i cialo. Kruk latal wokol niej i wolal do mnie: -Idz stad, siostro, lepiej stad idz! W domu gniewu jest tylko gniew. -Nie! - powiedzialam. -Przynies wody, siostro, przynies wody ze zrodla! - zakrakal kruk i przelecial przez plonaca sciane domu, a kiedy mnie mijal, obejrzal sie na mnie, ukazujac piekna, mocna, meska twarz i plomienne loki, wijace sie ku gorze. A potem sciany ognia zapadly sie w sciany heyimas Serpentynu, gdzie onegdaj siedzialam, grajac na trojtonowym bebnie. Nadal na nim gralam, lecz rytm byl calkiem inny, calkiem nowy. Po tej wizji zaczeto nazywac mnie Dzieciol; uczeni przyznali, ze najlepiej uzywac imienia, ktore nadaje Babka, nawet jezeli nie spelnia sie jej polecen. Po tej wizji udalam sie do Zrodel Rzeki, tak jak kazal mi Kruk; a po tym uwolnilam sie z obawy przed swym pozadaniem. Wizja srodka pozostaje w srodku, nie kieruje sie ku czemus poza soba, gdyz w istocie poza nia nic nie ma. To, co objawilo sie moim oczom w Dziewiatym Domu, jest tak, jak jest oblok albo gora. Wykorzystujemy takie obrazy, przypisujemy im znaczenia, nieledwie z nich zyjemy, lecz, podobnie jak swiat, nie sa one dla nas ani o nas. My jestesmy ich czescia. Sa inne rodzaje wizji, dalsze od srodka, blizsze smiertelnej jazni; jedna z nich jest wizja obrotu, dotyczaca zycia danej osoby. Taka wizja byla ta, w ktorej Babka nadala mi imie. Nadeszlo Lato i z Chukulmas zjechali sie ludzie. Moj brat z Serpentynu nie jechal w wyscigach na swoim dereszu; jechala na nim dziewczyna z Obsydianu w Chukulmas, on zas dosiadal gniadej klaczy. Deresz wygral wszystkie zawody i bardzo go chwalono; powiadali, ze po tym lecie nie bedzie juz biegal, lecz stanie sie ogierem zarodowym. Ja nie jezdzilam, lecz przygladalam sie wszystkim grom i wyscigom. Trudno okreslic, jak sie wtedy czulam. Caly czas bolalo mnie gardlo i powtarzalam w duchu: Zegnajcie, zegnajcie! - lecz to, z czym sie zegnalam, odeszlo juz wczesniej. Zalowalam, a jednak pozostalam nieporuszona. Dziewczyna byla piekna i swietnie jezdzila konno; myslalam sobie, ze moze wejda razem w glab ladu, lecz nie bolalo mnie to, nie dotykalo. Najbardziej pragnelam opuscic Telina i zaczac zyc zgodnie z wizja obrotu, zaczac chodzic po kregu. A wiec w upale pelni lata powedrowalam z Dogleda w gore Rzeki, do Zrodel Rzeki w Wakwaha. Na Gorze zamieszkalam w domu goscinnym Serpentynu i pracowalam, glownie jako pomocnik elektryka, wykonujac rozne drobne prace w swietych budynkach, w Archiwum i w Zbiornicy. Z domu wychodzilam rano, o wschodzie slonca. Ponizej ganku widzialam przed soba ogromna, strzepiasta nicosc letniej mgly wypelniajacej Doline; nade mna pierwszy promien slonca rozjasnial skaly na wierzcholkach Gory. Wowczas spiewalam, jak mnie nauczono: To jest Dolina pumy, ktora chodzi lew gorski, w ktorej lew sie budzi, lsnienie w Siodmym Domu! Pozniej, w porze deszczowej, lew przechadzal sie po samej Gorze, mroczac wierzcholki i Zrodla ciemnoszarym oblokiem. Budzic sie w ciszy owej wszechkryjacej mgly, gdy nawet deszcz nie padal, bylo jak budzic sie do marzen, wdychac oddech pumy. Swoje dni na Gorze spedzalam glownie w heyimas i czasem tam spalam. Pracowalam z uczonymi i wizjonerami z Wakwaha nad technikami odtwarzania, relacjonowania wizji, i nad muzyka. Niewiele czasu poswiecalam na malowanie i taniec, gdyz nie mialam do nich zdolnosci, ale cwiczylam wspominanie w mowie i w pismie, i przy wtorze bebna. Jak wielu ludzi mialam przesadne wyobrazenia o sposobie zycia wizjonerow. Oczekiwalam wytezonej, atletycznej, ascetycznej egzystencji, zawsze usilnie zmierzajacej ku niewymownemu. W rzeczywistosci bylo to dosc nudne zycie. Ktos, kto jest w wizji, nie moze troszczyc sie o siebie i czesto powraca z niej bardzo zmeczony lub podniecony i oszolomiony; w obu przypadkach potrzebny mu jest spokoj bez zaklocen i zbednych wymagan. Innymi slowy, to troche jak porod lub jakas ciezka, intensywna praca, a temu, kto pracuje, nalezy sie opieka i wsparcie. Odtwarzanie i relacjonowanie wizji oddzialuja podobnie, choc nie sa tak trudne. W domu goscinnym poscilam tylko przed wielkimi wakwa; jadlam niewiele, zwracajac uwage na potrawy, i pilam malo wina, ktore rozwadnialam. Jesli wchodzi sie w wizje albo ja odtwarza, nie nalezy ciagle sie zmieniac i wchodzic zawsze z innej strony - raz przez glodowke, kiedy indziej przez picie lub cannabis, jeszcze kiedy indziej przez transowe spiewanie i tak dalej. Potrzebna jest ciaglosc i umiarkowanie. Oczywiscie, rzecz ma sie inaczej w przypadku ekstatykow; wowczas to nie jest juz praca, lecz spalanie sie. A wiec prowadzilam w Wakwaha spokojne i dosc nudne zycie, takie samo z dnia na dzien i z roku na rok, mile i odpowiednie dla mojego serca oraz umyslu, tak ze nie pragnelam nic wiecej. Cala praca, jaka wykonalam podczas tych lat, spedzonych na Gorze, dotyczyla odtwarzania i relacjonowania podarowanej mi wizji Dziewiatego Domu; wszystko, co moglam, dalam uczonym z Serpentynu gwoli zapisu i interpretacji, z ktorych my jako lud czerpiemy wskazowki. Byli dla mnie dobrzy i prawdziwie bliscy, krewni z mego Domu, ja zas, wrociwszy z dobrowolnego wygnania, znow bylam tego Domu dzieckiem. Sadzilam, ze nareszcie wrocilam do siebie i ze spedze tu cale swoje zycie na opowiesciach i biciu w bebny, wchodzac w wizje i z nich powracajac, tanczac na przepieknym miejscu wsrod Pieciu Wysokich Domow, pijac ze Zrodel Rzeki. Trzeciego roku mojego pobytu w Wakwaha Trawa wypadla pozno. Kilka dni po jej zakonczeniu, przed rozpoczeciem Dwudziestu Jeden Dni, wlasnie zamierzalam wyjsc po drabinie z heyimas Serpentynu, kiedy przyszla do mnie Kobieta Jastrzab. Myslalam, ze jest jedna z osob w heyimas, dopoki nie zawolala do mnie jastrzebim okrzykiem: -Kiir, kiir! Odwrocilam sie, ona zas rzekla: -Zatancz Slonce na Gorze, Dzieciole, a potem zejdz w Doline. Moze powinnas nauczyc sie farbowac tkanine. Zasmiala sie i jako jastrzab wyleciala przez wyjscie nad nami. Inni ludzie podeszli do miejsca, gdzie stalam u podnoza schodow. Uslyszeli wolanie jastrzebia, a niektorzy widzieli, jak wylatuje z heyimas. Po tym wydarzeniu nie mialam juz ani jednej wizji Dziewiatego Domu ani zadnej innej. Odczulam wielki brak, lecz rowniez odczulam ulge. Bylo mi trudno znosic te straszliwa wspanialosc, zabierac ja ze soba, dzielic sie nia, oddawac i wielokrotnie tracic. Wszystko to bylo ponad moje sily i nie zalowalam, ze nie bede juz odtwarzac wizji. Lecz kiedy uswiadomilam sobie, ze w ogole utracilam dar widzenia i ze wkrotce opuszcze Wakwaha, bardzo nad tym ubolewalam. Pomyslalam o tych wszystkich ludziach, ktorych uwazalam za swoich krewnych, dawno temu, gdy bylam jeszcze dzieckiem i sie nie balam. Odeszli, a teraz ja tez musialam odejsc, zostawiajac najblizszych w mym Domu w Wakwaha, i zamieszkac wsrod obcych na cala reszte zycia. Widzac, ze jestem przybita, Jeleni Jezyk, zyjacy jak kobieta mezczyzna z Serpentynu w Wakwaha, ktory mnie uczyl, spiewal ze mna i ofiarowal mi swoja przyjazn, powiedzial: -Posluchaj. Sadzisz, ze wszystko juz sie dokonalo. Nic sie nie dokonalo. Sadzisz, ze drzwi sa zamkniete. Zadne drzwi sie nie zamknely. Co powiedziala ci Kojotka na samym poczatku? -Powiedziala, zebym sie nie przejmowala - odparlam. Jeleni Jezyk pokiwal glowa i rozesmial sie. -Ale Jastrzab powiedziala, zebym zeszla na dol - powiedzialam. i: -Nie mowila, ze masz nie wracac. -Stracilam wizje! -Ale zostal ci rozum! Gdzie jest srodek twego zycia, Dzieciole? Zastanowilam sie, niezbyt dlugo, i odpowiedzialam: -Tam. W tamtej wizji. W Dziewiatym Domu. -Twoje zycie obraca sie wokol tego srodka. Tylko nie zaslep swego intelektu wzdychajac za nim! Wiesz dobrze, ze wizja nie jest twoja jaznia. Jastrzab krazy wokol swojego pragnienia; ty zawrocisz do domu i znajdziesz drzwi otwarte. Zatanczylam Slonce na Gorze, jak kazala mi Kobieta Jastrzab, ale potem poczulam, ze musze isc. Byli w Wakwaha ludzie, ktorzy poszukiwali wizji czy ekstazy za pomoca ciaglego postu lub narkotykow i mieszkali wewnatrz halucynacji; ludzie ci przestali odrozniac wizje od wyobrazni i zyli nieuczciwie, caly czas wymyslajac sobie swiat. Balam sie, ze jezeli zostane, zaczne ich nasladowac, jak ostrzegal mnie Jeleni Jezyk; w koncu raz juz zbladzilam w tamta strone. Pozegnalam sie zatem ze wszystkimi i w zimny, jasny poranek zeszlam z Gory. Mlody myszolow rdzawosterny kolowal nad kanionem, wolajac swoje kiir! kiir! tak zalosnie, ze sie rozplakalam. Wrocilam do domostwa matki w Telina-na. Wuj zdazyl sie ozenic i wyprowadzic, wiec dostalam dla siebie jego maly pokoj; dobrze sie stalo, gdyz moja kuzynka, ktora wyszla za maz, urodzila dziecko i w domu bylo rownie ciasno i niespokojnie jak zwykle. Zaczelam znow chodzic z ojcem, uczac sie od niego teorii i praktyki i pracowalam z nim nadal, gdy po dwoch latach zostalam czlonkiem Kunsztu Mlynarzy. Prowadzilam zycie prawie tak spokojne, jak w Wakwaha. Czasem spedzalam dzien w heyimas na biciu w bebny; nie mialam juz wizji, lecz potrzebna byla mi cisza, kryjaca sie miedzy uderzeniami. I tak mijaly pory roku, ja zas rozmyslalam o tym, co powiedziala mi Kobieta Jastrzab. Pewnego upalnego dnia, gdy zakladalam nowa instalacje w starym Domu Siedmiu Stopni na polnocnowschodnim ramieniu Telina, jeden z tamtejszych mieszkancow przyniosl mi lemoniade. Zaczelismy rozmawiac i nastepnego dnia rowniez przyszedl; pochodzil z Blekitnej Gliny, z Chukulmas, a ozenil sie z kobieta z Serpentynu w Telina. Dane im bylo dwoje dzieci, z ktorych mlodsze urodzilo sie sevai, ale zona zostawila ich wszystkich, aby odejsc na druga strone miasta z mezczyzna z Czerwonej Adoby. Znalam ja, byla jedna z tych, z ktorymi gralam w kosci jako dziecko, ale nigdy nie spotkalam jej meza, Cichej Wody; mieszkal w domu babki swoich dzieci, pracowal jako chemik i garbarz oraz prowadzil gospodarstwo. Rozmawialismy, dobrze nam bylo ze soba, i spotkalismy sie znowu. Kiedy weszlam z nim w glab ladu, postanowilismy sie pobrac. Moj ojciec byl temu przeciwny; Cicha Woda mial w swoim domu dwoje dzieci, wiec ja nie moglam juz rodzic -jednak tego wlasnie chcialam. Matka i babka nigdy nie traktowaly zyczliwie tego, co robilam, i zawsze byly mna rozczarowane; teraz tez nie zyczyly sobie trzech dodatkowych osob w naszym domu, w ktorym i bez tego panowal tlok - ale tego rowniez chcialam. Wszystko, czego chcialam w owych latach, sie spelnialo. Z Cicha Woda i jego synami zalozylismy zatem gospodarstwo na parterze Domu Siedmiu Stopni. Na pierwszym pietrze mieszkala ich babka, leniwa kobieta o slodkim usposobieniu, darzaca chlopcow i ich ojca ogromna czuloscia. Dobrze sie nam ukladalo. Przezylismy w tym domu czternascie lat i przez caly ten czas mialam wszystko, co chcialam, i bylam kontenta, jak owca z dwojgiem jagniat na zacisznym pastwisku, jedzaca trawe z opuszczona glowa. Ten czas byl jak dlugi letni dzien na ogrodzonych polach lub zima w cieplym domu, gdy drzwi sa zamkniete, aby chlod nie wszedl do srodka. To byl jasny dzien mojego zycia; przed nim zas i po nim tylko zmierzch i ciemnosc, gdy jednym staja sie rzeczy i ich cienie. Nasz starszy syn, gdy tylko zaczal dorastac, poszedl - ku wielkiej satysfakcji mojej babki - na nauke do Lozy Lekarzy nad Potokiem Bialej Siarki i w wieku lat dwudziestu juz tam mieszkal. Mlodszy umarl, skonczywszy lat szesnascie. Przebywanie z jego bolem i wciaz rosnaca slaboscia, patrzenie, jak traci wzrok i wladze w rekach, sprawilo, ze jego brat wstapil na droge uzdrawiania; dla mnie jednak zycie z jego nieulekla dusza bylo zrodlem radosci. Byl jak mlodziutki jastrzab, ktory przyfrunal do rak, szukajac ciepla, na chwile, smialy i nieszkodliwy, lecz okaleczony. Po jego smierci Cicha Woda stracil do wszystkiego serce i zaczal tesknic za swym dawnym domem, az w koncu wyprowadzil sie do Chukulmas, do swojej matki; czasem go tam odwiedzalam. Ja tez wrocilam do domu dziecinstwa, w ktorym mieszkala babka i matka, i ojciec, i ciotka, i kuzynka, i jej maz, i dwoje ich dzieci. Wciaz byli bardzo zajeci i glosni; nie chcialam tam byc. Chodzilam do heyimas i bebnow, lecz tego rowniez nie chcialam. Brak mi bylo towarzystwa Cichej Wody, jednakze minal czas naszego bycia razem; to sie dokonalo. Pragnelam czegos zupelnie innego, lecz nie wiedzialam czego. Pewnego dnia w Lozy Krwi uslyszalam, ze Mleko, ktora byla juz naprawde stara, miala wylew. Poszlismy do niej; moj syn pomogl jej wyzdrowiec, ja zas widzac, ze mieszka samotnie, postanowilam z nia zostac, poki potrzebowala pomocy, a potem, widzac, ze odpowiada jej moja obecnosc, przenioslam sie do niej na stale. To bylo bardzo wygodne dla nas obu; ona jednakze poszukiwala ostatniego imienia, uczyla sie umierac i chociaz moglam jej troche w tym pomoc i przy okazji dowiedziec sie czegos, mnie samej jeszcze nie o to chodzilo. i i :X Kiedys, przed Latem, pracowalam w spichlerzach nad Ksiezycowym Potokiem; Kunszt zainstalowal tam nowa pradnice i sprawdzalam przewody mlockarni, z ktorych kilka wymagalo nowej izolacji - dobraly sie do nich myszy. Pracowalam w najlepsze, lezac na brzuchu w ciemnym, zakurzonym kacie pod dachem, slyszac, jak myszy przemykaja po krokwiach i miedzy scianami, gdy nagle czescia uwagi spostrzeglam, ze w tym kacie sa ludzie sledzacy, co robie, szarobrazowe osoby o dlugich, bialych dloniach i stopach i o blyszczacych oczach. Nigdy ich przedtem nie widzialam, lecz wydawali mi sie znajomi, powiedzialam wiec: -Chcialabym, zebyscie przestali zdejmowac z drutow izolacje. Moze byc z tego pozar. W spichlerzu musza byc lepsze rzeczy do jedzenia! Rozesmieli sie cicho, a najciemniejszy rzekl wysokim, miekkim glosem: -Na przyklad papier pod pancerzem kabla! Wowczas obejrzeli sie i odeszli, szybko i cicho. Byl tam ktos jeszcze; przeszyl mnie dreszcz leku. Z poczatku nie widzialam wyraznie w polmroku poddasza, lecz w koncu poznalam Doglede. -Nie jezdzisz juz konno, Dzieciole - powiedzial. -To dobre dla mlodych - odparlam. -A ty jestes stara? -Mam prawie czterdziesci lat. -I nie zal ci jazdy? Pokpiwal ze mnie, jak niegdys ludzie smiejacy sie z mego zadurzenia w dereszu. -Nie, tego mi nie zal. -A czego? -Dziecka, ktore umarlo. -Dlaczego ci go zal? -Nie zyje. -To tak, jak ja - rzekl Dogleda. Istotnie - zmarl piec lat wczesniej. I wowczas pojelam, za czym tak tesknilam, czego pragnelam. Chcialam nie byc zamknieta w Domach Ziemi. Nie musialam przechodzic przez wrota, wystarczylo mi widziec tych, ktorzy to czynia. Na przyklad Doglede, ktory rozesmial sie cicho, jak myszy. Nie powiedzial nic wiecej, lecz patrzyl na mnie w mroku, a gdy skonczylam prace, juz go nie bylo. Wychodzac ze spichlerza ujrzalam tamtejsza sowe, spiaca wysoko na krokwi. Wrocilam do domu Mleka i przy kolacji opowiedzialam jej 0 Dogledzie i myszach. Wysluchala mnie i zaczela poplakiwac. Od czasu wylewu byla bardzo slaba i jej srogosc czasem zamieniala sie w lzy. -Zawsze bylas przede mna - mowila - zawsze mnie wyprzedzalas! Nigdy nie przypuszczalam, ze jest zazdrosna. Wiedza ta mnie zasmucila, a przeciez zachcialo mi sie smiac ze sposobu, w jaki marnujemy swoje uczucia. -Ktos musi otwierac drzwi! - powiedzialam. Pokazalam jej ludzi, ktorzy wchodzili do pokoju, takich ludzi, jakich widywalam, gdy bylam malym dzieckiem. Pojelam, ze w istocie to oni stanowia moja rodzine, ale nadal nie wiedzialam, kim sa. Zapytalam Mleko: -Kto to jest? Na poczatku nie bardzo rozumiala, co sie dzieje, skarzyla sie, ze niezbyt dobrze widzi, lecz gdy zaczeli mowic, odpowiadala. Czasem rozmawiali w naszym jezyku, a czasem nic nie rozumialam; Mleko jednak chetnie udzielala wyjasnien. Kiedy sie zmeczyla, cicho odeszli i pomoglam jej polozyc sie do lozka. Juz zasypiala, gdy ujrzalam malenkie dziecko, ktore podeszlo i ulozylo sie przy niej, ona zas objela je ramionami. Od tej pory co wieczor, az do jej smierci w zimie, dziecko przychodzilo spac w jej lozku. Kiedys o nim wspomnialam, mowiac: -Twoja corka. Mleko jak zwykle smagnela mnie spojrzeniem swego zdrowego oka i odparla: -Nie. Nie moja. Twoja. A zatem teraz prowadze dom z nie narodzona corka, dzieckiem mej pierwszej milosci, i z innymi czlonkami mojej rodziny. 1 tylko czasem, gdy zamiatam podloge, widze kurz w smudze slonca, ukladajacy sie w luki i spirale, tanczacy, migoczacy. Uwagi: Str. 355 vetuhu. Gra troche przypominajaca polo, rozgrywana konno, polegajaca na chwytaniu i rzucaniu azurowej, wiklinowej kuli za pomoca wiklinowych siatek na dlugich uchwytach; patrz rozdzial "Gry" z Tylu Ksiazki. Str. 376 sevai Sevai oznacza okryty, powleczony. Byla to wrodzona choroba zwyrodnieniowa nerwow miesniowych, stopniowo atakujaca rowniez wspolczulny uklad nerwowy. Niewatpliwie zwiazana z obecnoscia w wodzie i glebie pozostalosci starozytnych toksyn przemyslowych; w niektorych regionach planety nie byla rozpowszechniona, jednak w innych - bardzo. W Dolinie jedno na cztery ludzkie urodzenia bylo martwe z powodu sevai, przy podobnej proporcji u zwierzat. Jak mowi Dzieciol, im pozniej choroba ta sie ujawniala, tym wolniejszy i lagodniejszy byl jej przebieg, jednak zawsze nieublaganie prowadzila do uposledzenia, slepoty, paralizu i smierci. Str. 367 "uczony" Ayash oznacza zarowno nauczyciela, jak i ucznia, uczacego sie i uczonego. Uczonymi w heyimas byli mezczyzni i kobiety o sklonnosciach intelektualnych; oni prowadzili ten Dom. "...zycie w dwoch Miastach" Rzadko spotykana metafora dwoch Ramion Swiata: Pieciu Domow Ziemi i Czterech Domow Nieba. KILKA KROTKICH TEKSTOW Z DOLINY Sowa, Kojot, Dusza (Z Biblioteki w Wakwaha.) Sowa leciala w ciemnosciach, bezszelestnie. Nie bylo zadnego dzwieku. Sowa wypowiedziala siebie do siebie: Hu, hu, hu, hu.Sowa sama sie slyszy; tak stwarza sie dzwiek; tak dzwiek wchodzi w czas, czterokrotnie. Dzwiek rozchodzi sie koliscie po wodach ciemnosci, na wiatrach ciemnosci, kregi wybiegaja z rozwartego dzioba sowy. Jak zlamane galazki i skrzydla owadow na powierzchni stawu, tak staja sie rzeczy, pchniete rozbiegajacymi sie kregami fal. W poblizu dzioba sowy dzwiek jest silny, rzeczy przemieszczaja sie szybko i pewnie, sa wyraziste i mocne. Im dalej, tym wieksze i slabsze staja sie kregi, rzeczy zas - powolne, splatane, polamane. Lecz sowa wciaz leci, nasluchujac, polujac. Jeden, to nie wszyscy, a raz, to nie zawsze. Sowa, to nie wszystko - to jedynie sowa. Kojot szedl sobie w ciemnosci, bardzo smutny, samotny. W ciemnosci nie bylo co jesc, nie bylo nic widac, nie bylo zadnej drogi. Kojot usiadl w ciemnosciach i zawyl: Juu, juu, juu, juu, juu. Kojot sam siebie slyszy; tak stwarza sie smierc; tak smierc wchodzi w czas, pieciokrotnie. Smierc lsni, smierc stwarza lsnienie. Smierc stwarza jasnosc w wodzie, w powietrzu i w byciu. Blisko serca Kojota lsnienie jest silne; rzeczy robia sie mocne i cieple, staja w plomieniach. Na zewnatrz rzeczy sa slabe, spalone, mroczne i zimne. Kojot nadal idzie, polujac na zywe, pozerajac martwe. Kojot, to nie jest zycie ani smierc - to jedynie kojot. Lsniaca, spiewajaca dusza siega na zewnatrz, w ciemnosc i chlod. Milczaca, zimna dusza zmierza do srodka, do spiewu i lsnienia przy ogniu. Sowa lata bezdzwiecznie; kojot chodzi w ciemnosci; dusza slucha i trwa nieruchoma. Osoba i jazn (Dar Starego Zajaca z Telina-na dla jego heyimas, Serpentynu.) W spiewaniu Trawy powiada sie: Wszechswiat jest, a wszystko, co jest, jest wewnatrz tego domu domow. A wiec, czy wszechswiat jest osoba? Mowimy don, jak do osoby, wolajac: "Heya!" do kazdego kamienia, witajac wschodzace slonce slowami: "Heya!" Swiete, witam cie!". Sami na pustkowiu wolamy, jak do osoby: "Pozdrawiam cie tak, jak ty mnie pozdrawiasz, pomoz mi w mej slabosci!" Kogo wowczas wzywamy? Kogo pozdrawiamy? Kto nam pomaga? Byc moze we wszystkich rzeczach jest jedna osoba, jeden duch, ktory witamy w kamieniu i sloncu, ufajac, ze kazda z tych rzeczy pozdrowi nas i wesprze. Byc moze jedynosc wszechswiata przejawia sie w tym jednym duchu, zas kazda z wielu istot jest w swej jedynosci znakiem lub symbolem tej jedynej osoby. Byc moze. Ludzie, ktorzy tak twierdza, nazywaja te osobe jaznia wszystkich jazni lub innym wszystkich innych, lub odwiecznym, lub bogiem. Leniwi na umysle mogliby powiedziec, ze wewnatrz skaly mieszka duch, wewnatrz slonca - ognista osoba, lecz ci drudzy mowia, ze bog zamieszkuje wszechswiat jak czlowiek mieszka w domu lub kojot na pustkowiu; zrobiwszy go, utrzymuje w nim lad. Ci ludzie wierza. Oni nie sa leniwi. Niektorym lepiej idzie myslenie niz wiara, zastanawiaja sie wiec i pytaja: kogo zatem witamy, pozdrawiamy, prosimy o pozdrowienie? Czy skale jako taka, slonce jako takie, wszystkie rzeczy same w sobie? Byc moze. W koncu zyjemy w domu, ktory sam sie stwarza i sam utrzymuje. Czegoz ma bac sie dusza w swoim wlasnym domu? Nie ma tu obcych. Jego sciany sa zyciem, jego drzwi sa smiercia; wchodzimy i wychodzimy zen w trakcie naszej pracy. Sadze, ze witamy i pozdrawiamy siebie nawzajem, sobie nawzajem pomagamy, siebie nawzajem zjadamy. Jestesmy tym, ktory zbiera, i tym, ktore jest zbierane. Budujemy i burzymy, znajdujemy i bywamy zgubieni; rodzac i zabijajac, bierzemy sie za rece i ponownie puszczamy. Myslacy ludzcy ludzie i inne zwierzeta, rosliny, skaly oraz gwiazdy, wszystkie istoty, ktore mysla lub sa myslane, widza lub sa widziane, trzymaja lub sa trzymane - wszyscy jestesmy stworzeniami Dziewieciu Domow Istnienia, tanczymy ten sam taniec. To moim glosem mowi blekitna skala, slowo zas, ktore ja mowie, to imie blekitnej skaly. To moim glosem mowi wszechswiat, slowo zas, ktore slysze, kiedy go slucham, jest mna samym. Bycie to chwala. Nie wiem, w co tu wierzyc. Mysle zatem, ze stroskany, ufac bede; slaby, pozdrawiac bede; cierpiacy, przezyje. Mysle, ze poprosiwszy o pomoc, zamilkne i poslucham; nie bede niczyim sluga i zadnych drzwi nie zamkne. Mysle, ze bede zyl w Dolinie najlepiej, jak potrafie, i umre tutaj, wchodzac w otwarte drzwi. Spis rzeczy, ktore beda potrzebne za cztery dni (znaleziony na skrawku kory na pastwisku w poblizu heyimas Ounmalin.) 1. Bardzo kolczaste, okragle przedmioty, na przyklad lupiny pewnych nasion. 2. Skorupy niepolewanego naczynia z czerwonego fajansu. 3. Cienki drut miedziany nawiniety na drewniana szpule. 4. Znalezione lub specjalnie wykonane walcowate przedmioty rozszerzajace sie przynajmniej na jednym koncu, bez dziurek. 5. Pismo lub znaki zrobione atramentem na grubym papierze. 6. Male krazki, ktore odbijajaswiatlo. 7. Nasiona chia lub martwe mrowki. 8. Osiolek. 9. Deszcz. Kruki, gesi, skaly (Kilka uwag, ktore pewien starzec z Serpentynu w Kastoha-na, Orzech z Domu Przy Moscie, wyglosil w rozmowie z redaktorka i pozwolil nagrac.) Ze sposobu, w jaki chodza kruki, mozna domniemywac, ze cos wiedza p sprawach, ktore nalezy poznac. One jednak nie chca o nich mowic.A znow gdy patrzysz, jak chodza gesi, moglabys pomyslec, ze w ogole nic nie wiedza, prawda? Lecz gdy widzisz, jak leca, lub slyszysz, jak gadaja na wodzie, w swoich stadach i miastach i jak w locie tez nie przestaja gadac - gadaja tyle samo, co ludzie, wiedza tez wiecej o drugiej stronie wzgorz - wiec kiedy widzisz ich lot, ich pismo, zalujesz przeciez, ze nie umiesz go czytac! Nie wszystkie skaly sa rownie wrazliwe. Bazalt na ogol wcale nie zwraca uwagi. Nie slucha; moze rozmysla o ogniu w ciemnosciach. Za to serpentyn zawsze jest uwazny. Pochodzi zarowno z ognia, jak i z wody, przesuwal sie i plynal przez inne skaly, aby wyjsc na powietrze; zawsze wyglada, jakby wlasnie sie rozpadal, kruszyl, zamienial sie w ziemie. Serpentyn slucha i mowi. Krzemien to dziwna skala, caly czas zamknieta. Piaskowiec to skala dla rak, rozumieja sie wzajem. Wapienia tu w Dolinie nie mamy, tylko Znalazcy przynosza nam jego kawalki. Te, ktore widzialem, sa smiertelne i intelektualne - to skala, na ktora skladaja sie zycia. Powiadaja, ze tam, gdzie ziemia jest z wapienia, rzeki biegna przez nia w podziemnych jaskiniach i nigdy nie wyplywaja na gore, do lsnienia. To byloby dziwne. Chcialbym zobaczyc takie jaskinie. Granit z Gor Swiatla to wspolnota skal, bardzo potezna i piekna, a gdy ma w sobie mike, polyskujaca jak swiatlo na morzu, wowczas jest cudowny. Obsydian to szklo, oczywiscie, podobnie jak pumeks i wulkaniczna lawa spod Ama Kulkun. Maja charakter szkla, jego ostrosc i plynnosc, i zatrzymuja swiatlo. To niebezpieczne skaly. Ogolnie rzecz biorac, skaly nie zyja w ten sam sposob, co my, ani w tym samym tempie. Lecz moze znajdziesz kamien - wielki glaz albo malenki agat w korycie strumienia - i patrzac nan uwaznie, dotykajac, trzymajac, sluchajac go lub moze troche don mowiac, albo spiewajac podczas malej ceremonii, albo zachowujac z nim cisze i spokoj, bedziesz mogla choc troche wniknac w jego dusze, on zas wejdzie w twoja, jesli zechce. Wiekszosc skal zyje bardzo dlugo. Zyly na dlugo przedtem, nim zaczelismy je mijac, i beda zyly jeszcze dlugo po nas. Niektore z nich sa bardzo stare, sa potomkami czasu, gdy pojawily sie ziemia i slonce; i gdyby nawet nie daly nam poznac nic innego, to jedno by wystarczylo - ich dlugi czas bycia. Lecz w skalach jest mnostwo innej wiedzy, sa rzeczy, ktore zrozumiec mozna tylko z ich pomoca. A pomoga tym tylko, ktorzy ich dotykaja, badaja je i pracuja z nimi z szacunkiem i przyjemnoscia, i z wielka uwaga. Dusza czarnego zuka (Z biblioteki Lozy Czarnej Adoby w Sinshan.) Istnieja dusze, o ktorych ludzie slyszeli i o ktorych opowiedza wam przesadni, gadajac ot, tak sobie; ale im bardziej umysl dazy do wiedzy o duszach, tym trudniej o nich cokolwiek powiedziec. Trudno jest poznac dusze; poznajacy poznaje tutaj poznanie. Poznaniem duszy sa obrazy, a slowa to tylko obrazy obrazow. Obrazem najglebiej polozonej z dusz jest ten oto: pachnie ona podziemiem i przypomina zuka, kreta albo mrocznego robaka. Nazywaja ja dusza czarnego zuka albo ciemnym sznurkiem, albo dusza smierci. Nie jest ona ani cieniem, ani obrazem ciala, tak jak cialo, zywe lub umarle, nie jest jej obrazem. Zjada gowno i sra jedzeniem; gdy inne dusze oraz ich ciala czuwaja, ona zwykle spi, a budzi sie, kiedy zasypiaja; mijaja sie zatem, lecz glow nie odwracaja. Kiedy cialo umiera, dusza smierci ozywa. Jest tym, co zapomina; robi bledy, wypadki oraz wiele snow. Powiadaja, ze zamieszkuje sutereny Dziewieciu Domow. W chwili smierci czule przejmuje swe cialo i zabiera je w ciemnosc; kiedy | i J,,, ItJ'! zas deszcz spadnie na prochy spalonego ciala - uchodzi w powietrze. Slepa jest i ogromnie bogata i jesli zejdziesz w dol, do jej siedziby, wiele bedzie ci dane; problem tylko, jak wezmiesz to ze soba na gore. Kiedy rozmawiasz z ta gleboka dusza, musisz zamknac oczy, a kiedy ja opuszczasz, nie wolno ci sie obejrzec. Kiedy deszcz zalewa ognisko, dusze smierci uchodza i mrocza powietrze. Przychodza na poczatku deszczow, gdy noce staja sie dluzsze i wszedzie unosi sie dym, w porze, gdy buduje sie dom Polaczenia. Czlonkowie Lozy Czarnej Adoby spiewaja, ucza i snia w oponczach lub kamizelach ze skory kreta. Ciemny sznurek otacza glowe, ramie lub serce tancerza. Moze czarny zuk pokaze im droge. Nie ma sposobu, aby poznac te dusze. To dusza najwewnetrzniejsza. Czlowiek ku niej umiera. Pochwala debow (Nauka z heyimas Serpentynu w Sinshan.) Piec debow - Kragloglowy o dlugich zoledziach na stokach nadmorskich, Bruzdokory z naszego chaparral, szaroskory Dlugi Owoc, Wielki Dab gorski oraz Dab Garbarzy, co kwitnie jak kasztanowiec, a rodzi zoledzie - w porze deszczowej zachowuje liscie. Cztery deby - Sinolistny, ktory przy korzeniach lubi sucha ziemie, Dobrodrzew ze wzgorz o lisciach podobnych do platkow, gorski Rudolistny o czarnej korze i wreszcie Dab z Doliny, opasly, cienisty, opiewany przez skrybow, zyjacy nad woda, na slonecznych pagorkach - te w porze deszczowej traca swoje liscie. Oto dziewiec szlachetnych, milych oku debow, pelnych wigoru, o slodkim kwieciu zenskim oraz meskim, siedzib wielu ludow ptasich, owadzich oraz malych zwierzat; dajacych wiele cienia, wiele pozywienia, wielkich, bogatych i godnych pochwaly. Slowa/ptaki (Tekst z Lozy Chroscin.) To, co dziala dla slow, moze nie dzialac dla rzeczy, i stwierdzenie, ze dwa wzajemnie sprzeczne zdania nie moga byc oba prawdziwe nie oznacza bynajmniej, ze nie ma przeciwienstw. Slowa to nie rzeczy; slowo i rzecz chodza kazde swoja droga. Prawda jest, ze miasto to kamien, glina i drewno; prawda jest rowniez, ze miasto to ludzie. Te slowa wcale sobie nie przecza. Prawda jest, ze drogi ptakow i podmuchy wiatru sa przyczyna, ze pioro opada; prawda jest rowniez, ze jesli opadnie na mej drodze, rozumiem, ze jest przeznaczone dla mnie. Te slowa przecza sobie czesciowo. Prawda jest, ze wszystko, co jest, musi byc tak wlasnie, prawda jest takze, ze wszystko jest tylko gra zludzen w pustce; prawda jest, ze jest wszystko, i prawda jest, ze nic nie ma. Te slowa przecza sobie calkowicie. Swiat naszego zycia jest tkanina, ktora trzyma je razem, a jednak oddzielnie. Swiat jest mostem miedzy scianami kanionu, miedzy brzegami rzeki plynacej w otchlani, a slowa to ptaki, ktore przelatuja to na jedna, to na druga strone. Nie moga byc w dwoch miejscach naraz, ale moga byc tam i zaraz tu wrocic. Przejscie na drugi koniec mostu trwa cale zycie, lecz ptaki przelatuja nad kanionem, spiewajac i mowiac, od brzegu do brzegu. Tutejszym kotom jest wszystko jedno (Kilka powiedzen, madrosci i kamykow z Doliny.) Dlaczego tak starannie sprzatasz swoj dom? Bo zbliza sie trzesienie ziemi. Gdyby wszystko bylo pojedyncze, to bylby koniec swiata. Osad to ubostwo. Gdy sie boje, slysze, jak cicha jest mysz polna. Gdy nie ma we mnie leku, slysze, jak cichy jest kot, co ja lowi. Jesli nie nauczysz maszyn i koni, aby po swojemu robily to, czego ty chcesz, one naucza ciebie, abys po twojemu robil to, czego chca one. Isc tam, gdzie sie juz bylo: przybytek. Isc do tylu: niebezpieczenstwo. Najlepiej isc dokola. Wielosc. Roznorodnosc. Ilosc. Bujnosc. Rzadkosc. Czystosc. Jakosc. Dziewiczosc. Nic nie jest w stanie ulepszyc wody. Zycie to wiecej niz trzeba. Dolina jest Domem Ziemi i Droga na Lewo. Gora jest zawiasem heyiya-if. Aby pojsc Droga na Prawo, musisz wejsc na Gore, a z niej do Domu Nieba; odwrociwszy sie, ujrzysz Doline tak, jak widza ja zmarli. Skupiac uwage na jednym, to grzeszyc brakiem uwagi; uwaga zwraca sie ku wielu roznym rzeczom, badajac ich proporcje i wzajemne zwiazki. Zwyciestwo to nieostroznosc; ostroznosc to zachowanie odpowiednich zwiazkow i proporcji miedzy wlasna osoba i dzialaniami a innymi istotami i ich zamiarami. Brac, to byc bezradosnym. Radosc to przyjmowanie ofiarowanego, na ktore nie mozna zasluzyc uwaga ani zapracowac ostroznoscia. Wielki lowca: jedna strzala w kolczanie, jedna mysl w rozumie. Moze gdzies indziej koty sa zielone, lecz tutejszym kotom jest wszystko jedno. Wszystkie gory w malenkim kamyku. Posiadac to pozyczac, miec to marnowac. Podobne i rozne to slowa, ktore przyspieszaja, legna i wykluwaja. Lepsze i gorsze to slowa, ktore wysysaja, zostaje po nich tylko skorupka. O troske moze pytac tylko troska, o radosc - radosc. Czytaj, co robaki pisza na lisciu chrosciny, a potem idz bokiem. Pandora rozmawia z archiwistka biblioteki Lozy Chroscirjy w Wakwaha-na PANDORA: Jaka to piekna biblioteka, bratanico! ARCHIWISTKA: Wypada, aby w miescie u Zrodel Rzeki biblioteka byla piekna. PAN.: To chyba jest gablota rzadkich drukow. ARCH.: Stare i kruche ksiegi. O, ten zwoj tutaj -jaka mocna kaligrafia. I dobre materialy; plotnowany papier wcale nie sciemnial. Ten tutaj, to papier z wilczomlecza. Doskonala faktura! PAN.: Ile lat ma ten zwoj? ARCH.: Czterysta, moze piecset. PAN.: Jak nasza Biblia Gutenberga. Wiec macie wiele starych ksiag i zwojow? ARCH.: No, tutaj wiecej niz gdziekolwiek indziej. Bardzo stare rzeczy sa czcigodne, prawda? Wiec ludzie przynosza tu wszystko, co sie zestarzalo; czesc z tego to smiecie. PAN.: Jak postanawiacie, co zatrzymac, a co wyrzucic? Wlasciwie biblioteka jest niewielka, jezeli zwazyc, ile pisania odchodzi w Dolinie... ARCH.: O tak, robieniu ksiazek nie ma konca. PAN.: I ludzie ofiarowuja ksiazki swoim heyimas... ARCH.: Wszystkie dary sa swiete. PAN.: Wiec gdybyscie nie wyrzucali wiekszosci ksiazek i innych publikacji, biblioteki rozrastalyby sie do ogromnych rozmiarow. A zatem, jak decydujecie, co zatrzymac, a co zniszczyc? ARCH.: To bardzo trudne. To arbitralne, niesprawiedliwe i podniecajace. Biblioteki heyimas oczyszczamy co kilka lat. Tutaj, w Chroscinie w Wakwaha, co roku, miedzy tancami Trawy i Slonca, mamy ceremonie niszczenia. To tajny obrzed, tylko dla czlonkow; cos w rodzaju orgii. Szalenstwo sprzatania. Instynkt gniazdowania, ped do gromadzenia - wszystko odwrocone, wywrocone na nice. Odzbieranie. PAN.: I niszczycie cenne ksiazki? ARCH.: O, tak. Ktoz chcialby, aby go przywalily? PAN.: Lecz wazne dokumenty, cenne dziela literackie moglibyscie przechowywac w pamieci elektronicznej, w Zbiornicy, gdzie nie zabieraja miejsca... ARCH.: Tym zajmuje sie Miasto Umyslu. Chca miec kopie wszystkiego, wiec troche im dajemy. Czym jest "miejsce" - czy to tylko kawalek przestrzeni? PAN.: Lecz imponderabilia... informacja... ARCH.: Pon- czy tez imponderabilia - albo sie cos zatrzymuje, albo oddaje. Uwazamy, ze bezpieczniej jest oddac. PAN.: Alez w systemach zapamietywania i wyszukiwania informacji o to wlasnie chodzi! Materialy przechowuje sie dla wszystkich, ktorzy chca lub musza miec do nich dostep! To przekaz informacji, glowny akt ludzkiej kultury!. ARCH.: "Zatrzymane ginie; oddawane plynie". Oddawanie wymaga duzej dozy roztropnosci, a uprawiane jako zawod - byc moze jeszcze inteligentniejszej dyscypliny niz przechowywanie. Tu przychodza ludzie, ktorzy znaja, co to dyscyplina: czlonkowie Lozy Debu, historycy, uczeni, skryby, pisarze, recytatorzy zawsze sa tutaj, jak na przyklad tych czworo, widzisz? Przegladaja ksiegi, kopiuja, co im potrzebne, komentuja. Na pierwszy rzut ida ksiazki, ktorych nikt nie czyta; te, ktore ludzie czytaja, ida po jakims czasie. Ale ida stad wszystkie. Ksiazki sa smiertelne; umieraja. Ksiazka to pewien akt; zajmuje miejsce w czasie, nie tylko w przestrzeni. To nie informacja, to relacja. PAN.: To wlasnie taka rozmowa, jakie zwykle prowadzone sa w utopiach. Ustawiam ci temat, po czym ty udzielasz ciekawych, obszernych i prawie przekonujacych odpowiedzi. Chyba naprawde stac nas na cos lepszego! ARCH.: No, nie wiem, ciotko. A co by bylo, gdybym to ja zaczela pytac? Co by bylo, gdybym zapytala cie, czy zwrocilas uwage na szczegolny sposob, w jaki uzywam slowa "bezpiecznie". Czy zastanowilas sie, czym grozi gromadzenie informacji, takjak dzieje sie w twoim spoleczenstwie? PAN.: No, ja... ARCH.: Kto kontroluje gromadzenie i odzyskiwanie? Wjakim stopniu wiedza jest dostepna dla tych, ktorzy pragna jej i potrzebuja, a'w jakim istnieje dla tych tylko, ktorzy posiadaja informacje, ze istnieje, i wyksztalcenie, aby informacje te uzyskac, i sile przebicia, aby otrzymac takie wyksztalcenie? Ilu ludzi w twoim spoleczenstwie umie czytac i pisac? Ilu potrafi obchodzic sie z komputerem? Ilu jest dosc kompetentnych, by korzystac z bibliotek i elektronicznych systemow przechowywania danych? Ile prawdziwej informacji udostepnia sie zwyklym, to znaczy nierzadowym, niewojskowym, niefachowym, niebogatym ludziom? Co to znaczy "zastrzezona"? Co niszcza niszczarki? Co kupuja pieniadze? W panstwie - nawet demokratycznym - w ktorym struktura wladzy jest hierarchiczna, jak zapobiec temu, aby przechowywanie informacji nie stalo sie dla wladcow kolejnym zrodlem wladzy, kolejnym tlokiem w ogromnej maszynie? PAN.: Cholerna luddystka z ciebie, bratanico. ARCH.: Wcale nie. Lubie maszyny. Moja pralka to stary przyjaciel, a tamta prasa drukarska to nawet cos wiecej. Spojrz; gdy w zeszlym roku umarl Kopalnia, wydrukowalam ten jego wiersz w trzydziestu egzemplarzach, aby ludzie mogli wziac go ze soba i podarowac swym heyimas; prosze, to ostatnia odbitka. PAN.: Ladna robota. Ale oszukiwalas. Nie zadalas zwyklego pytania, tylko retoryczne. ARCH.: No, wiesz, ludzie zyjacy w kulturach, w ktorych oprocz literatury pisanej istnieje rowniez ustna, maja spora wprawe w retoryce. Lecz moje pytania to nie tylko sztuczka. Jak zatrzymac informacje i rownoczesnie powstrzymac od jej zawlaszczania tych, ktorzy maja wladze? PAN.: Przez brak cenzury. Przez darmowe biblioteki publiczne. Przez nauke czytania. I obslugi komputera, by ludzie mogli podlaczyc sie do zrodel. Przez prase, radio i telewizje, ktore nie zaleza w istotny sposob od rzadu i reklam. Nie wiem. To staje sie coraz trudniejsze. ARCH.: Nie chcialam cie zasmucic, ciotko. PAN.: Nigdy nie lubilam tych przemadrzalych utopistow. Zawsze o tyle zdrowsi, przytomniejsi, bardziej krzepcy, sprawniejsi, lepsi, odporniejsi, madrzejsi i sluszniejsi ode mnie, mojej rodziny i przyjaciol. Ludzie, ktorzy posiedli wszystkie odpowiedzi, sa nudni, bratanico. Nudni, nudni, nudni. ARCH.: Alez ciotko, ja nie znam odpowiedzi, a to nie jest utopia! PAN.: Co ty powiesz! ARCH.: To tylko marzenie, wymarzone w zlym czasie; "a wala" podstarzalej gospodyni domowej pod adresem tych, ktorzy jezdza na mechanicznych sankach, produkuja bron atomowa i nadzoruja wiezienia; krytyka cywilizacji dostepna tylko ludziom cywilizowanym; afirmacja udajaca odrzucenie; szklanka mleka na zoladek, nadzarty kwasnym deszczem; pacyfistyczna wprawka z rousseanizmu; taniec kanibali posrod dzikusow w nieboskim ogrodzie najdalszego Zachodu. PAN..- Tak nie mozna mowic! ARCH.: Ale to prawda. PAN.: Wiec idz i zaspiewaj heya, jak wszyscy dzikusi. ARCH.: Tylko jezeli ty zaspiewasz ze mna. PAN.: Nie umiem spiewac heya. ARCH.: Naucze cie, ciotko. PAN.: Naucze sie, bratanico. PANDORA I ARCHIWISTKA spiewaja razem: Heya, heya, hey, heya, heya. Heya, hey, heya, heya, heya. Hey, heya, heya, heya, heya. Heya, heya, hey, heya, heya. (To heya na cztery/piate, odspiewane czterokrotnie. Mozna je spiewac cztery razy lub piec, lub dziewiec razy, lub dowolna liczbe razy, lub nie spiewac go wcale.) NIEBEZPIECZNI LUDZIE UWAGA O POWIESCI W Dolinie za prawdziwa powiesc uwazano powiesc obyczajowa, nie romans; dotyczyla codziennego zycia zwyklych ludzi w rzeczywistych miejscach i w czasie niezbyt odleglym od terazniejszosci czytelnikow. Te jej aspekty, ktore my uznalibysmy za fantastyczne lub nadprzyrodzone, dla autora i jego odbiorcow takie nie byly; przeciwnie, dosc powszechnym zarzutem, jaki powiesciom stawiali ci, ktorzy ich nie czytywali, byla zbytnia doslownosc, realizm, brak wizjonerstwa, to ze "nigdy nie wykraczaly poza Piec Domow".Powiesci zwykle zawieraly pewne elementy konkretne; opieraly sie na wydarzeniach, o ktorych wiadomo bylo, ze naprawde mialy miejsce lub przynajmniej pojawialy sie w nich imiona prawdziwych osob, zyjacych kilka pokolen wczesniej. Jak prawie wszystkie utwory prozatorskie i teatralne Kesh, powiesci rowniez rozgrywaly sie w rzeczywistych miastach i w domach, istniejacych obecnie badz niegdys. Wymyslenie dziesiatego miasta lub nie istniejacego domu zostaloby odczute jako naduzycie wyobrazni, zaprzeczenie rzeczywistosci, a nie jej wzbogacenie. Dluga powiesc "Niebezpieczni ludzie" autorstwa Slowokreta z Telina-na byla szczegolnie popularna w miescie, w ktorym zostala napisana i umiejscowiona, ale znano ja w calej Dolinie w postaci recznie zlozonego wydania, liczacego sto egzemplarzy, i traktowano z zyczliwym szacunkiem. Stanowi ona dobry przyklad powiesci z Doliny. Konstrukcja rozdzialu drugiego, przelozonego na rzecz niniejszej ksiazki, jest w swoim rodzaju przykladowa; tutaj wzor okreslony jest przez spotkanie dwoch osob, ktore "lacza sie" i "rozchodza", po czym czytelnik podaza tropem jednej z nich do jej kolejnego spotkania z nastepna osoba i tak dalej (w ten sposob nasladuje sie wzor heyiya-if). Oczywiscie, w dziele tak subtelnym jak "Niebezpieczni ludzie" wzor ten nie jest realizowany mechanicznie, niemniej zawsze czuje sie jego obecnosc. Najbardziej niezwykla cecha ksiazki jest sposob, w jaki Slowokret korzysta z dwuznacznikow, falszywych tropow, wybiegow i nieprawdziwych swiadectw, aby unaocznic i jak najbardziej poglebic tajemnice odejscia zony Kamedana - z kim, dokad i dlaczego. Na ogol w przekladach staralam sie oddawac imiona wlasne; sadzilam, ze to sluszna praktyka, zwazywszy, ze imiona w Dolinie byly znaczace, owo znaczenie zas czesto wyraznie odciskalo sie w ludzkich umyslach. Jednakze przeklad moze w ten sposob wywolywac falszywe uczucie bliskosci lub, przeciwnie, wydawac sie niepotrzebnie obcy. Na przyklad imie Kamedan znaczy "wchodzacy w trzciny" lub tez "ten, ktory zanurzyl sie w szuwarach" - zbyt to dlugie i dziwaczne jak na nasz jezyk, nalezaloby je skrocic do Trzcina lub Szuwary. A zatem w tym przypadku pozostawilam postaciom ich oryginalne imiona, byc moze dajac czytelnikowi sposobnosc do nieco odmiennej percepcji ludzi, ktorzy je nosili. Imie Slowokret w jezyku Kesh brzmi Arravna. '/ Rozdzial drugi Upaly pory suchej zaczety sie juz na dobre i dogleda byla w rozkwicie, na miesiac przed dojrzaloscia. Pewnej nocy, gdy ksiezyc byl prawie pelny, maly chlopczyk w domostwie Shamshy zaczal wolac w ciemnosciach: -Mamo, zabierz swiatlo! Prosze cie, mamo, zabierz swiatlo! Kamedan na czworakach przeszedl przez pokoj i przytulil dziecko do siebie, mowiac: -Mama niedlugo wroci, Malpi Kwiatku Prosze, idz juz spac. Zaspiewal dziecku kolysanke, lecz maly nie mogl zasnac; wpatrzyl sie w ksiezyc swiecacy przez okno, a potem rozplakal sie i ukryl twarz. Trzymajac go w ramionach Kamedan czul, jak wchodzi wen goraczka. Gdy nadszedl dzien, Malpi Kwiatek byl rozpalony, slaby i otepialy. -Chyba powinienem isc z nim do Lozy Lekarzy - powiedzial Kamedan do Shamshy. -Nie ma potrzeby - odrzekla. - Nie rob zamieszania. Moj wnuk odespi te goraczke. Nigdy nie umial sie z nia klocic; zostawil spiacego chlopca i poszedl na poddasze tkaczy. Tego ranka przygotowywali trzymetrowe elektryczne krosno do tkania brezentu i pracowal ciezko, nie myslac przez jakis czas o dziecku, ale gdy tylko skonczyli wiazac osnowe, ruszyl szybkim krokiem do Zweglonego Domu. W poblizu Zawiasu ujrzal Modone zmierzajacego na strone polowan z lukiem na jelenie. -Wiec jestes tutaj, czlowieku z Lozy Mysliwych - powiedzial. -Wiec jestes tutaj, Mlynarzu - odparl Modona i juz mial odejsc, gdy Kamedan rzekl: -Sluchaj, wydaje mi sie, ze moja zona, Whette, jest na wzgorzach gdzies po dzikiej stronie. Ciagle mysle, ze mogla sie zgubic. Prosze, badz ostrozny, kiedy bedziesz strzelal. - Wiedzial, ze mawiano, iz Modona zastrzeli spadajacy lisc. - Moze sprobuj zawolac * Monkeyflower - dosl. maipi kwiatek, pantofelnik z rodziny mtmulus (przyp. tlum.) ja tam, gdzie nie bedziesz polowal na jelenie - ciagnal dalej. - Ciagle mysle, ze cos jej sie stalo i nie jest w stanie wrocic. -Slyszalem, jak ludzie mowili, ze ktos, kto byl w Ounmalin, twierdzil, ze widzial tam Whette. Ale pewnie sie mylil. -Mysle, ze nie calkiem mial racje - odparl Kamedan. - Moze widzial kobiete podobna do Whette. -A sa kobiety podobne do Whette? - rzekl mysliwy. Kamedan speszyl sie. -Musze isc do domu, dziecko jest chore - powiedzial i odszedl, Modona zas usmiechnal sie szeroko i ruszyl w swoja strone. Kiedy Kamedan wrocil, Malpi Kwiatek lezal w lozeczku rozgrzany i nieszczesliwy. Shamsha podobnie jak inni ludzie w domostwie nadal twierdzila, ze nie ma sie czym martwic, Kamedan jednak pozostal w domu. Pod wieczor goraczka spadla i chlopczyk zaczal rozmawiac; usmiechal sie i nawet troche zjadl, po czym usnal. Ale w nocy, gdy ksiezyc na dzien przed pelnia zaswiecil w okno od polnocnego zachodu, znow krzyknal: -O, mamo! Przyjdz do mnie! Przyjdz! Kamedan, ktory spal obok, obudzil sie i dotknawszy dziecka stwierdzil, ze jest rozpalone jak wegiel. Namoczyl w wodzie plotno i owinal nim glowe, piersi i nadgarstki chlopca; poil go woda, w ktorej rozpuscil wyciag z wierzbowej kory. Wreszcie goraczka spadla tak, ze maly mogl zasnac. Rano, kiedy spal jeszcze w najlepsze, Shamsha rzekla: -Wczoraj bylo przesilenie choroby. Teraz potrzebuje tylko odpoczynku. Idz juz, nie jestes tu potrzebny. Kamedan odszedl na swoje poddasze, ale nie potrafil skupic sie na pracy. Malpi kwiatek Tego dnia pomagal mu Sahelm. Zwykle uwaznie przygladal sie Kamedanowi i nasladowal go, uczac sie kunsztu; teraz jednak zobaczyl, ze Kamedan robi bledy i raz nawet musial powiedziec: - Mysle, ze nie calkiem masz racje - aby powstrzymac go od zablokowania maszyny przez zle nawiniety bebenek. Kamedan przesunal dzwignie, aby wylaczyc prad, i siadl ciezko na podlodze z glowa w dloniach. Sahelm usiadl nie opodal po turecku. Slonce stalo w zenicie; dokladnie naprzeciwko tkwil ksiezyc, ciagnac w dol. Powietrze na wysokim poddaszu bylo gorace i martwe, pyl z tkanin, wirujacy, gdy pracowaly krosna, teraz zawisl bez ruchu. Kamedan powiedzial: -Piec dni temu moja zona, Whette, wyszla z heyimas Obsydianu. Mowia, ze oznajmila, iz ma zamiar pojsc na Gore Zrodel, a kobiety z Lozy Krwi twierdza, ze poszla spotkac sie z tancerzami na polanie, ale nie przyszla. Jej matka mowi, ze udala sie na kilka dni do Kastoha-na, do domu zony swego brata. Jej siostra jest zdania, ze mogla pojsc w dol Doliny, jak zwykla robic przed slubem, kiedy wedrowala az na wybrzeze i z powrotem. Modona twierdzi, ze ktos widzial ja w Ounmalin. Sahelm sluchal. Kamedan mowil dalej: -Dziecko budzi sie z goraczka w swietle ksiezyca i wola matke. Babka mowi, ze nic sie nie dzieje. Nie wiem, co robic, nie wiem, gdzie szukac Whette. Nie chce zostawiac dziecka; musze cos zrobic, ale nic zrobic nie moge. Dziekuje, ze mnie wysluchales, Sahelm. Wstal i ponownie wlaczyl krosno. Sahelm rowniez wstal i razem zabrali sie do pracy, ale nic wciaz sie rwala, a bebenek zacinal. -To nie jest dobry dzien dla tkaczy - powiedzial Sahelm. Kamedan jednak pracowal dalej, az krosno sie zablokowalo i musial przerwac. Wowczas rzekl: -Zostaw ten klab, ja to rozplacze. Moze mi sie uda. -Pozwol, ze ja to zrobie - odparl Sahelm. - Moze dzieciak ucieszy sie na twoj widok. Ale Kamedan nie chcial isc i Sahelm uznal, ze lepiej bedzie go zostawic. Z poddaszy zszedl do ziolowych ogrodow nad Ksiezycowym Potokiem, gdzie rano widzial Duhe. Nadal tam byla; siedziala pod debem Negaha i jadla swieza salate. Sahelm stanal w cieniu debu i rzekl: -Wiec jestes tutaj, doktorko. -Wiec jestes tutaj, czlowieku z Czwartego Domu - powitala go. - Usiadz. Usiadl obok, ona zas wycisnela cytryne na liscie salaty. Kiedy skonczyli ja jesc, Duhe podzielila na cwiartki reszte slodkiej cytryny, ktora rowniez zjedli. Potem zeszli do potoku, oplukac rece, i wrocili w cien Negeha. Zanim przyszedl Sahelm, Duhe pracowala podlewajac, pielac, tnac i zbierajac ziola; powietrze wokol niej bylo wonne, aromat niosl sie z pelnych ziela koszy, stojacych w cieniu i przykrytych siatka, i z plociennych placht, na ktorych suszyly sie w sloncu rozmaryn, kocimietka, melisa i ruta. Do kocimietki, ktora schnac uwalniala zapach, bez przerwy probowaly dobierac sie koty, wiec kazdemu z nich Duhe dala po galazce, ale jesli wracal, rzucala kamykami, aby go odpedzic. Szczegolnie natarczywa byla stara, siwa kocica, tak gruba, ze nie czula uderzen kamykow, i tak chciwa, ze nic jej nie odstraszalo. -Gdziez cie dzien zaprowadzil, zanim tu przyszedles? - zapytala Duhe. -Na poddasza, do wielkich krosien, gdzie pracuje Kamedan ze Zweglonego Domu. -Maz Whette. Czy juz wrocila? -A skad miala wrocic? -Ludzie mowia, ze poszla do Zrodel Rzeki. -Ciekaw jestem, czy powiedziala im, ze tam idzie? -Tego nie mowili. -A czy ktokolwiek widzial, by szla w tamta strone? -Nikt sie nie przyznal - zasmiala sie Duhe. -Oto, jak sie sprawy maja - powiedzial Sahelm. - Poszla rownoczesnie w piec roznych stron. Kamedanowi mowiono, ze poszla samotnie na Gore Zrodel, ze poszla na Gore Zrodel potanczyc, ze poszla do Kastoha, do Ounmalin, i nad Ocean. Jego mysl usiluje za nia podazac; podobno nie powiedziala mu, ze zamierza odejsc. Duhe rzucila zoledziem w tlusta kotke, ktora czaila sie z poludniowo-wschodniej strony kocimietki. Kotka oddalila sie o pol rzutu kamieniem, usiadla tylem do nich i zaczela myc zadnie lapki. -Dziwne rzeczy opowiadasz - powiedziala Duhe, przygladajac sie kotu. - Myslisz, ze ludzie klamia? -Nie wiem. Kamedan mowi, ze dziecko budzi sie w nocy i placze, a babka twierdzi, ze nic sie nie dzieje. -No, to pewnie ma racje - rzekla Duhe, ktora myslala glownie o kocimietce i kocie, o cieniu i sloncu, o sobie i Sahelmie. Duhe juz czterdziesci lat zyla w Trzecim Domu. Byla niska kobieta o duzych piersiach, ciezkich biodrach, gladkich, pieknych ramionach; z usposobienia spokojna i powolna, miala skryta nature i zdyscyplinowany umysl. Imie, ktore przyjela w Lozy, brzmialo Chodzaca we Snie. Dziewczyna, teraz juz dorastajaca, uczynila ja niegdys swa matka, lecz Duhe nie poslubila jej ojca z Obsydianu ani zadnego innego mezczyzny. Mieszkala wraz z corka w domostwie swej siostry, w Domu Po Trzesieniu Ziemi, czesciej jednak mozna ja bylo spotkac poza domem, na dworze lub w Lozy Lekarzy. -Masz dar, Sahelmie - powiedziala. -Mam brzemie - odparl. -Zanies je do Lekarzy, a nie do Mlynarzy. Sahelm wyciagnal palec; tlusta kotka zblizala sie wolno do kocimietki od poludniowego zachodu. Duhe cisnela w nia kawalkiem kory, lecz kotka i tak wykonala sus w strone ziela, wiec Duhe poderwala sie i pogonila ja az do potoku. Wrocila zgrzana i ponownie usiadla obok Sahelma na ocienionej trawie. -Jak ktos moze odejsc w piec stron naraz? - spytal. -Moze odejsc w jedna strone, a cztery osoby moga klamac. -A po co mialyby klamac? -Moze przez zlosliwosc. -Czy Kamedan zrobil cos, by sciagnac na siebie zlosliwosc? -O ile wiem, nigdy. Ale jednym z tych ludzi, ktorzy mowia, gdzie poszla, jest Modona, prawda? -Chyba Kamedan mowil mi cos o nim. -Oprocz zlosliwosci jest jeszcze lenistwo - latwiej cos wyjasnic, niz sie zastanowic. A oprocz zlosliwosci i lenistwa jest jeszcze proznosc - ludzie nie moga zniesc, ze nic nie wiedza, wiec mowia z przekonaniem: "Poszla na Gore Zrodel, poszla do Wakwaha, poszla na ksiezyc!" Och, nie wiem, dokad poszla, lecz doskonale znam powody, dla ktorych ludzie, ktorzy nic nie wiedza, twierdza, ze jest inaczej. -Ale dlaczego przed odejsciem sama nic nie powiedziala? -Tego nie wiem. Czy dobrze znasz Whette? -Nie. Pracuje z Kamedanem. -Jest rownie piekna jak on. Kiedy sie pobrali, ludzie nazwali ich Awar i Bulekwe, a kiedy tanczyli w Noc Weselna, byli jak ci, co tancza na teczy i wszyscy patrzyli na nich, zadziwieni. Pokazala palcem: przez dziki owies nad brzegiem potoku tlusta kotka przemykala sie w strone kocimietki. Sahelm rzucil zoledziem, ktory wyladowal miedzy jej lapami, ona zas skoczyla wysoko w powietrze i pedem uciekla wzdluz brzegu. Sahelm sie rozesmial, a Duhe wraz z nim. Wysoko na Negaha zaskrzeczala sojka, wiewiorka odpowiedziala jej wrzaskiem. W krzakach lawendy szumialy pszczoly, jakby cos sie tam gotowalo. - Zle sie stalo, ze powiedzialas, ze poszla na ksiezyc - zauwazyl Sahelm. - Zaluje tego - odparla Duhe. - Powiedzialo mi sie glupio, bez sensu. Takie slowo jak babel. -Dziecko tez jest z Obsydianu - rzekl Sahelm. Nie wiedzac, ze dziecko Whette jest chore, nie rozumiala, czemu tak powiedzial. Byla zmeczona gadaniem o Whette i senna po zjedzeniu salaty w to dlugie, gorace popoludnie. -Prosze, jesli nie masz nic lepszego do roboty, odpedzaj koty przez jakis czas - poprosila - a ja sie przespie. Jednak nie zasnela zupelnie, lecz czasem spogladala na Sahelma spod rzes i wlosow. Siedzial bez ruchu, prosty jak swierk, ze skrzyzowanymi nogami i dlonmi wspartymi na lokciach. Aczkolwiek znacznie mlodszy od Duhe, siedzac tak nie wygladal mlodo. Kiedy mowil, zdawal sie byc chlopcem; kiedy sie nie ruszal, byl jak stary czlowiek, jak kamien. Po drzemce podniosla sie, wypoczeta, i powiedziala: -Dobrze siedzisz. -Uczono mnie, jak siedziec, patrzec i sluchac. Kiedy dorastalem, nauczyciel z heyimas Zoltej Adoby w Kastoha kazal mi siedziec bez ruchu tak dlugo, az zobacze i uslysze wszystko, co widac i slychac we wszystkich szesciu kierunkach i w ten sposob stane sie siodmym z nich. -Co widziales? - zapytala. - Co slyszales? -Teraz, tutaj? Wszystko i nic. Moj umysl nie mogl sie uspokoic. Nie chcial siedziec spokojnie, biegal tam i sam, jak ta wiewiorka na galezi. Duhe rozesmiala sie. Podniosla z traw kacze piorko, puszek lzejszy od oddechu. -Twoj umysl jak wiewiorka - powiedziala. - Whette jak zgubiony zoledz. -Masz racje - odparl Sahelm. - Myslalem o niej. Duhe dmuchnela na piorko, ktore wzbilo sie w powietrze i wolno opadlo na trawe. -Robi sie chlodniej - powiedziala wstajac i zaczela zbierac suszace sie ziola na wiklinowe tace i wiazac je w peczki do powieszenia. Ustawila tace jedna na drugiej i z pomoca Sahelma zaniosla je do skladu, uzywanego przez Loze Lekarzy, wkopanego w ziemie budynku o kamiennych scianach i cedrowym dachu, ktory stal na poludniowy zachod od polnocno - zachodniego miejsca zgromadzen. Cala jego tylna izba pelna byla suszacych sie ziol; wchodzac, Duhe zaczela spiewac i spiewala szeptem przez caly czas, gdy rozkladala i rozwieszala swiezy zbior. Stojac w drzwiach, Sahelm zauwazyl: -Zapachy tutaj sa silne. Za silne. -Zanim umysl cokolwiek zobaczyl - odparla Duhe - najpierw powachal, posmakowal i dotknal. Nawet sluchanie to bardzo delikatne dotkniecie. W tej Lozy czesto trzeba zamknac oczy, zeby sie czegos nauczyc. -Wzrok to dar slonca - rzekl mlodzieniec. -Jak rowniez dar ksiezyca - powiedziala lekarka. Wreczyla mu galazke rozmarynu, aby ja nosil we wlosach, i powiedziala: -Czego sie boisz, tego potrzebujesz, tak sadze. Zazdroszcze Lozy Mlynarzy, ze ma ciebie, czlowieku z Kastoha-na! Przyjal od niej rozmaryn i powachal bez slowa, Duhe zas podazyla do Domu Po Trzesieniu Ziemi. Po jej wyjsciu Sahelm udal sie do Domu Wsrod Sadow, ostatniego na srodkowym ramieniu miasta. Mieszkal tam od czasu, gdy Kailikusha wyrzucila go ze swego domostwa; rodzina z Zoltej Adoby, majaca w Domu Wsrod Sadow wolny pokoj z balkonem, oddala go Sahelmowi do uzytku. Tego wieczora ugotowal dla wszystkich kolacje, a kiedy juz posprzatali, wrocil przez srodek miasta do Zweglonego Domu. Za jego plecami zachodzilo slonce, przed jego oczami ksiezyc wylanial sie znad gor na polnocnym wschodzie. Ujrzawszy go pomiedzy dwoma domami, Sahelm zatrzymal sie w ogrodach i stal bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym w pelny krag, ktory wznosil sie, jasniejac na ciemnoniebieskim niebie. Poludniowo-zachodnim ramieniem zblizalo sie kilka osob z innego miasta: trzy osly, trzy kobiety i czterech mezczyzn. Wszyscy mieli plecaki i naciagniete na uszy czapki; jeden z mezczyzn gral na czterotonowym, palcowym bebenku, zawieszonym na szyi na sznurku. Ktos powital ich z balkonu pierwszego pietra: -Hej, ludzie z Doliny, a wiec jestescie tutaj! Na inne balkony i ganki takze wylegli ludzie, aby zobaczyc, jak przechodzi tak wielu obcych. Przybysze zatrzymali sie i mezczyzna z bebenkiem uderzyl wen paznokciami, jak w deszczowym utworze, aby dzwiek byl ostry i glosny, po czym zawolal glosno: -Hej, ludzie miasta Telina-na, wiec jestescie tutaj, tak piekni i szczesliwi! Przychodzimy miedzy was na dwoch i czterech nogach, mamy w sumie dwadziescia szesc powloczacych ze zmeczenia nog, na ktorych tanczymy z radosci, na ktorych idziemy gadajac, ryczac, spiewajac, dmac w piszczalki, bebniac i tupiac, dopoki nie dotrzemy do wlasciwego miejsca o wlasciwej porze, a wtedy stajemy, przebieramy sie i malujemy, zmieniamy dla was swiat! Ktos zawolal z balkonu: -Co gracie? Dobosz krzyknal: -Jak wam sie podoba! Ludzie zaczeli glosno wymieniac tytuly sztuk, ktore chcieli uslyszec, a dobosz odpowiadal kazdemu: - Tak, te zagramy, tak, tak, i tamta tez - obiecujac, ze zagraja je wszystkie nastepnego dnia na miejscu zgromadzen. Jakas kobieta zawolala z okna: -To wlasciwe miejsce, grajkowie, i wlasciwa pora! Grajacy na bebnie rozesmial sie i dal znak jednej z kobiet, ktora wybiegla z grupy i stanela w swietle ksiezyca tam, gdzie jego blask biegl po ziemi i w powietrzu nad ogrodami, pomiedzy domami. Dobosz uderzyl piec i piec razy, muzycy zagrali Ciagly Ton, a kobieta podniosla wysoko ramiona i zatanczyla scene ze sztuki "Tobbe", przyjmujac role ducha zaginionej zony. W tancu kilkakrotnie krzyknela wysokim, zamierajacym glosem, po czym zatonela w smudze cienia, w cieniu domu, zda sie - zniknela. Dobosz zmienil rytm, flecistka, ujawszy piszczalke, zaczela grac tupanego, i tak, nawolujac i grajac, skierowali swe kroki ku miejscu zgromadzen, lecz tylko dziewiecioro aktorow podazylo za nimi. Kobieta, ktora tanczyla, ruszyla sama w cieniu budynkow, az dotarla do Zweglonego Domu posrod oleandrow o bialych kwiatach. Tam, w bialym swietle, stal czlowiek ze wzrokiem utkwionym w ksiezyc; takim go spostrzegla, zwroconego tylem do aktorow, kiedy oni spiewali i grali, ona zas tanczyla taniec ducha. Stojac w cieniu oleandrow przypatrywala sie dlugo, jak on patrzy w ksiezyc; potem odeszla, caly czas w polcieniu, w strone Winnicy Cheptash, usiadla na jej skraju, w nakrapianym swiatlem mroku pod pniem dlugorekiej winorosli, i stad odszukala spojrzeniem nieruchomego mezczyzne. Kiedy ksiezyc zaswiecil wyzej na niebie, powedrowala skrajem winnicy do rogu morelowego sadu na tylach Domu Szczodrego Mieszkania, i znow stala przez chwile w cieniu jego gankow, patrzac na tego czlowieka; nie poruszyl sie, gdy pod oslona domow przemykala sie ku kruzgankom na placu zgromadzen, gdzie rozlozyla sie obozem reszta trupy. Sahelm odrzucil glowe do tylu, uniosl twarz i rowno patrzyl w ksiezyc. Mruganie powiek bylo dlan jak powolne bicie bebna. Nie byl swiadom niczego procz poswiaty ksiezyca i uderzen werbla ciemnosci. Kamedan przyszedl po niego, kiedy bylo juz bardzo pozno i wszystkie swiatla w domach pogasly, a ksiezyc wzniosl sie nad polnocno-zachodnie pasmo gor. -Sahelm! - wolal - Sahelm! Sahelm! Gdy czwarty raz zawolal: - Sahelm! - wizjoner drgnal, krzyknal i zatoczywszy sie upadl na kolana i dlonie. Kamedan pomogl mu wstac ze slowami: -Idz do Lozy Lekarzy, Sahelmie, prosze, zrob to dla mnie. -Widzialem ja - rzekl Sahelm. -Idz do Lekarzy, prosze cie. Boje sie ruszyc dziecko i boje sieje zostawic. Reszta rodziny zwariowala, nie chca nic zrobic! Patrzac na Kamedana, Sahelm powiedzial: -Widzialem Whette. Widzialem twoja zone. Stala obok waszego domu, przy oknach od polnocnego wschodu. -Dziecko umiera - powiedzial Kamedan. Puscil ramiona Sahelma, ktory nie potrafil utrzymac sie na nogach i znow upadl na kolana. Kamedan odwrocil sie i pobiegl z powrotem do Zweglonego Domu. Pospiesznie wszedl do swej izby, zawinal Malpi Kwiatek w posciel i poniosl do drzwi wyjsciowych. Shamsha krzyczac rzucila sie za nim, okryta kocem, z siwymi wlosami opadajacymi na oczy. -Czys ty oszalal? Dziecku nic nie jest, gdzie ty idziesz, co ty z nim robisz! Maz waszej siostry zwariowal! - wolala do Fefinum i Tai. - Powstrzymajcie go! Lecz Kamedan byl juz na zewnatrz i biegl do Lozy Lekarzy. W budynku Lozy nie bylo nikogo procz Duhe, ktora nie mogac spac podczas pelni, czytala przy swietle lampy. Przy drzwiach Kamedan pozdrowil ja, po czym wszedl, niosac chlopca na rekach. -Wydaje mi sie, ze to dziecko z Pierwszego Domu jest bardzo chore - powiedzial. Duhe wstala powoli i rzekla, jak to lekarze: - Ohoho, zobaczmy, co sie stalo - wskazujac Kamedanowi, aby polozyl dziecko na wiklinowym lozeczku. -Dusi sie? Rozpalony? Goraczka, prawda? - zapytala, a kiedy Kamedan odpowiadal, przygladala sie na wpol rozbudzonemu, kwilacemu chlopcu. -Wczoraj i przedwczoraj w nocy - mowil pospiesznie Kamedan - mial wysoka goraczke. W ciagu dnia temperatura spada, ale gdy wschodzi ksiezyc, maly bez przerwy wola matke. W domu nie zwracaja na to uwagi, mowia, ze nic mu nie jest. -Chodz do swiatla - powiedziala Duhe. Probowala sklonic Kamedana, aby odszedl od dziecka, ale chcial go miec w zasiegu reki. -W takim razie mow cicho, jesli mozesz - nakazala. - Ta osoba jest spiaca i troche wystraszona. Jak dlugo zyje juz w Domu Ksiezyca? -Trzy zimy - odparl Kamedan. - Jego imie brzmi Torip, ale ma przezwisko, mama nazywa go Malpi Kwiatek. -Ohoho - rzekla Duhe. - A tak, mala osoba o zlocistej skorze i ladnych malych ustach. Widze ten pantofelnik. No, teraz nie ma w tym kwiatku goraczki albo bardzo niewiele. Zle sny, prawda, i placz, i budzenie sie w nocy, tak wlasnie bylo? Mowila wolno i cicho; Kamedan odpowiedzial podobnie: -Tak, placze i plonie w moich ramionach. -Widzisz - mowila lekarka - tu jest cicho i swiatlo jest miekkie i ta osoba zasypia bardzo latwo... Niech teraz spi, a ty chodz tutaj. Tym razem Kamedan poszedl za nia na drugi koniec pokoju, pod lampe. -No, teraz powtorz, prosze, co sie stalo, bo nie wszystko zrozumialam - powiedziala Duhe. Stojac przed nia Kamedan zaczal szlochac. -Nie przychodzi. On wola, ale ona nie slyszy i nie przychodzi. Odeszla. Mysli Duhe byly najpierw przy ksiazce, ktora czytala, a potem cala jej uwaga skupila sie na dziecku, wiec dopiero gdy Kamedan zaplakal, przypomniala sobie, co po poludniu mowil jej Sahelm pod debem Nagaha. Kamedan ciagnal dalej, nieco glosniej: -Babka mowi, ze wszystko w porzadku, ze nic sie nie dzieje... Matki nie ma, dziecko jest chore i nic sie nie dzieje! -Cicho, cicho - powiedziala Duhe. - Pozwol mu zasnac. Posluchaj. Niezbyt dobrze mu robi noszenie z miejsca na miejsce, prawda? Niech te noc przespi tutaj; zostan z nim, oczywiscie. Jesli lekarstwa moga cos pomoc, to mamy lekarstwa. Jesli pomoze mu sprowadzenie, urzadzimy sprowadzenie, moze dla was obu; zrobimy wszystko, co nalezy, ale za dnia, kiedy juz porozmawiamy, pomyslimy i przyjrzymy sie z bliska. W tej chwili najlepsza rzecza jest sen, tak mi sie zdaje. Ja nie spie, kiedy ksiezyc jest pelny na niebie, wiec siade tam, na ganku, przy drzwiach. Jesli krzyknie we snie lub sie obudzi, bede tu; bede czuwac, sluchac i slyszec. Mowiac to, ulozyla materac na podlodze przy wiklinowym lozeczku, po czym rzekla: -A teraz, moj bracie z Serpentynu, poloz sie, prosze. Jestes rownie zmeczony, jak twoj syn. Jesli chcesz rozmawiac, widzisz, siadam tutaj, przy drzwiach; mozesz lezec i mowic, a ja moge siedziec i mowic. Noc nareszcie robi sie chlodniejsza, lepiej sie bedzie spalo. Czy ci wygodnie? Kamedan podziekowal jej i przez jakis czas lezal bez slowa. Duhe lagodnie zaintonowala slowo z matrycy, robiac przerwe, miejsce na jego milczenie. Znakomicie panowala nad glosem; spiewala coraz nizej, az jej piesn zamienila sie w oddech, a potem w cisze. Po jakims czasie poruszyla sie na swoim miejscu, aby Kamedan wiedzial, ze piesn sie skonczyla, gdyby chcial rozmawiac. -Nie rozumiem ludzi w tamtym domu - powiedzial. - W domu matki dziecka. Duhe mruknela na znak, ze slucha. -Kiedy Mlynarz wzeni sie w rodzine, ktorej praca jest cala w Pieciu Domach... kiedy sa to ludzie konserwatywni, szacowni, nieco przesadni... to wtedy, wiesz, moga byc problemy. Wszystkim jest trudno. Rozumialem to, rozumialem, co czuli. Dlatego po slubie wstapilem do Kunsztu Tkaniny i zajalem sie tkactwem. Mam dar do mechaniki, ot co, a przeciez nie mozna odrzucic swego daru, prawda? Mozna go tylko przyjac i zuzytkowac, wpasowac go jakos w zycie z innymi - ze wspolmieszkancami, z rodzina. Kiedy zobaczylem, ze ludzie z Telina chodza po plotno do Kastoha, gdyz nikt nie uzywa wielkich krosien, nie tka na nich popeliny, pomyslalem: oto miejsce dla mnie, oto praca, ktora zrozumieja i zaaprobuja, w ktorej wykorzystam swoj dar i wyksztalcenie Mlynarza. Od czterech lat jestem czlonkiem Kunsztu Tkaniny; ktoz inny w Telina umialby utkac przescieradlo i bielizne? Od czasu, gdy Houne opuscila poddasza, sam wykonywalem cala te prace. Teraz Sahelm i Asole-Verou ucza sie mego kunsztu i niezle im idzie. Jestem ich nauczycielem. Ale zadna z tych rzeczy nie pomaga mi wcale w domu mojej zony. Nie dbaja o to, co robie, dla nich to robota Mlynarza; nie jestem godny szacunku, nie ufaja mi. Zaluja, ze nie wyszla za kogos innego. A dziecko, jako dziecko Mlynarza, tez wcale ich nie obchodzi. Nie ma jej juz piec dni, piec dni! a ich to wcale nie martwi, mowia mi: "Nie martw sie, czemu sie tak denerwujesz", mowia, ze zawsze chodzila sama na wybrzeze! Przez nich czuje sie jak glupiec - jak glupiec, ktorym chca, abym sie stal. Ksiezyc wschodzi, maly ja wola, a oni mowia: "Wszystko w porzadku! Wracaj do lozka, glupcze!" Podniosl glos i dziecko sie poruszylo. Wtedy zamilkl. Po chwili Duhe powiedziala cicho: -Prosze, powiedz mi, jak to bylo, kiedy Whette odeszla. -Wrocilem do domu po robocie przy pradnicy na Wschodnich Polach. Wezwano mnie, odbywalo sie tam cos na ksztalt narady; no wiesz, trzeba bylo wykonac pewne prace i ludzie z Kunsztu Mlynarstwa musieli pogadac i postanowic, jak sie do tego zabrac. Zajelo to caly dzien. Kiedy wrocilem, Tai gotowal obiad. Poza nim nikogo nie bylo jeszcze w domu. Zapytalem:" Gdzie sa Whette i Malpi Kwiatek?" "Chlopiec jest z moja zona i corka - odpowiedzial. - Whette poszla na Gore Zrodel". Wkrotce Fefinum wrocila z dziecmi z ogrodow, babka tez skads wrocila i pojawil sie dziadek. Zjedlismy razem posilek, a potem wyszedlem Whette naprzeciw w strone Gory Zrodel. Ale nie przyszla ani tamtego wieczora, ani pozniej. -Powiedz mi, Kamedanie, co ty o tym myslisz? - zapytala lekarka. -Mysle, ze z kims odeszla, z kims, kto z nia poszedl. Nie sadze, by miala zamiar zostac z tym kims na stale. Z tego, co wiem, nikt inny nie zniknal. Nie slyszalem, aby brakowalo jakiegos mezczyzny, aby ktorys z nich dokads wyjechal. Ale moze ona jest gdzies niedaleko. Moze w lesie, po stronie polowan, na wzgorzach... Moze gdzies wyzej, na letnisku. Tylu ludzi chodzi po gorach o tej porze roku, ze nikt wlasciwie nie wie, gdzie sie kto podziewa. Moze mieszka z jakimis ludzmi w letnim domu albo odeszla z tej polany, gdzie tanczyli, bo chciala byc sama, i cos sie stalo. Mogla sie potknac, przewrocic, zlamac noge w kostce, to zdarza sie w tych kanionach. Na poludniowym i wschodnim stoku Gory Zrodel jest naprawde dziko. Tamtejsze sciezki sa marne, to tylko sciezki mysliwych, trudno sie tam nie zgubic. Kto raz zabladzi na zla strone Gory, temu wszystko sie placze; sam kiedys dotarlem do Chukulmas, choc caly dzien myslalem, ze ide na poludniowy zachod! Nie moglem uwierzyc, ze to Chukulmas, sadzilem, ze to jakies miasto w dolinie Osho; patrzylem na wieze w Chukulmas, myslac: "A to skad sie tu wzielo?" Nie widzialem w tym zadnego sensu. Odwrocilo mnie. Moglo byc tak, ze Whette zdarzylo sie cos przeciwnego: chciala zawrocic tutaj, lecz poszla w zla strone i teraz jest tam, poza Dolina, u ludu Osho, niepewna, jak wrocic do domu. Albo -wiesz, tego najbardziej sie boje -jesli skrecila noge... Jesli cos jej sie stalo i nikt jej nie slyszy... Grzechotnik. Gdy mysle o grzechotnikach, to w ogole przestaje myslec. Kamedan skonczyl mowic. Duhe tez nie odzywala sie przez jakis czas. Wreszcie powiedziala: -Moze kilku ludzi powinno pojsc na Gore Zrodel i ja zawolac. Moze jakis pies, znajacy Whette, pomoglby ja odszukac, jezeli tam jest. -Jej matka, siostra i pozostali mowia, ze to byloby glupie; mowia, ze zeszla Dolina do Ujscia Na albo ze poszla do Zrodel. Fefinum jest pewna, ze podazyla w dol Rzeki; zwykle tak robila i teraz pewnie juz wraca. Glupi jestem, ze tak sie zamartwiam, wiem 0 tym. Ale dziecko wciaz sie budzi i ja wola. Duhe nie odpowiedziala i niebawem zaczela polglosem spiewac piesn Serpentynu, blogoslawienstwo: Tam, gdzie rosnie trawa, idz szczesliwie i lekko. Tam, gdzie rosnie trawa, idz szczesliwie. Kamedan znal te piesn; nie spiewal jednak z Duhe, lecz tylko sluchal. Rozpoczela ja bardzo cicho i pozwolila, aby glos jej zanikl i stal sie nieslyszalnym oddechem. Potem juz nie rozmawiali 1 Kamedan zasnal. Rano chlopczyk obudzil sie wczesnie i rozejrzal sie, zdziwiony; jedynym, co rozpoznal, byl jego ojciec, spiacy obok lozeczka. Malpi Kwiatek nigdy jeszcze nie spal w lozku na nogach i wydalo mu sie, ze moze zen wypasc, ale podobalo mu sie to uczucie. Przez chwile lezal bez ruchu, a potem wygramolil sie z poslania, przestapil przez nogi ojca i podszedl do drzwi, aby wyjrzec na zewnatrz. Na ganku, zwinieta w klebek, spala obca kobieta, udal sie wiec w przeciwna strone, ku drzwiom prowadzacym do wewnetrznej izby. Tam ujrzal mnostwo slicznych szklanych sloi, butelek i pojemnikow w roznych kolorach i ksztaltach, wiele ceramicznych miseczek i naczyn oraz kilka maszyn z galkami do krecenia. Przekrecil zatem wszystkie galki, ktorych mogl dosiegnac, a potem jal zdejmowac z polek sloje z barwnego szkla, jeden po drugim, az wszystkie znalazly sie na podlodze. Wowczas zaczal je ustawiac. Niektore z nich zawieraly cos, co grzechotalo przy potrzasaniu; potrzasnal wszystkimi. Otworzyl jeden, aby sprawdzic, co jest w srodku i ujrzal szary, gruboziarnisty proszek, ktory wzial za piasek. W innym znalazl drobny, bialy pyl; jeszcze inny, niebieski, zawieral czarna wode. W sloju z czerwonego szkla znalazl brazowy miod, ktory niewiadomym sposobem dostal sie na jego palce, wiec zaczal je oblizywac. Rzekomy miod okazal sie gorzki jak galasy, jednak glodny chlopiec dalej lizal palce i wlasnie otwieral kolejna butelke, gdy ujrzal, ze w drzwiach stoi ta kobieta i przyglada mu sie. Zamarl wsrod ustawionych wokol naczyn i butelek; czarna woda wyciekla z niebieskiego sloja i powoli wsiakala w podloge. Na ten widok zachcialo mu sie sikac, ale nie smial tego zrobic. -Prosze, prosze, Malpi Kwiatek! - powiedziala Duhe. - Widze, ze wczesnie zaczynasz prace! Weszla do apteki. Malpi Kwiatek siedzial na podlodze, bardzo malutki. -A to co? - Duhe podniosla czerwony sloj. Spojrzala na dziecko, ujela jego dlon i powachala. -Lepki Malpi Kwiatku, dostaniesz zaparcia - oznajmila. - Gdy zostaniesz lekarzem, bedziesz mogl uzywac wszystkiego. Ale zanim to nastapi, lepiej sie tym nie zajmuj. No, chodzmy na dwor. Malpi Kwiatek pisnal. Nasikal na podloge. -O, zrodla Zoltej Rzeki! Wyjdz na dwor natychmiast! - zawolala Duhe i poniewaz nie chcial wstac, wziela go na rece i wyniosla za drzwi. Kiedy rozbudzony Kamedan przylaczyl sie do nich, Malpi Kwiatek stal na ganku, a Duhe obmywala mu pupe i nogi. Kamedan zapytal: -Dobrze sie czuje? -Zamierza zostac lekarzem - oznajmila Duhe. Malpi Kwiatek chlipiac wyciagnal rece. Duhe podniosla go i podala Kamedanowi; dziecko zlaczylo ich, znalazlo sie miedzy nimi w pierwszych promieniach slonca. Maly mocno przytulil sie do ojca; zawstydzony, nie chcial spojrzec na Duhe. -Sluchaj, bracie - powiedziala Duhe. - Zamiast isc dzisiaj na poddasze, moze poszedlbys gdzies z Malpim Kwiatkiem i zajal sie nim troche. W srodku dnia nie wychodz na slonce i upewnij sie, ze tam, dokad pojdziecie, jest dosc wody. W ten sposob sam ocenisz, czy chlopiec jest zdrowy czy chory. Moim zdaniem od czasu, gdy nie ma matki, on pragnie byc z toba. Mozecie tu wrocic pod koniec dnia i wtedy pogadamy, czy urzadzic spiewanie czy sprowadzenie, i o wszystkim innym. Porozmawiamy i zobaczymy, dobrze? Kamedan podziekowal jej i odszedl, niosac dziecko na barana. Po uprzatnieciu apteki Duhe wrocila do siebie wykapac sie i zjesc sniadanie, po czym wyruszyla na drugie ramie do Zweglonego Domu, chciala bowiem porozmawiac z rodzina Whette. Po drodze, w waskich ogrodach, wyszedl jej na spotkanie Sahelm, ktory powiedzial: -Widzialem Whette. -Widziales? Gdzie? -Obok domu. -Wiec jest w domu? -Tego nie wiem. -Ktos ja widzial? -Tego nie wiem. -Whettez - Whette? -Tego nie wiem. -A mowiles...? -Tylko tobie. -Sahelm, zwariowales - powiedziala lekarka. - Cos ty robil? Gapiles sie w ksiezyc? -Widzialem Whette - powtorzyl Sahelm, ale Duhe rozzloscila sie. -Wszyscy ja widzieli - sarknela - a kazdy gdzie indziej! Jesli wrocila, to jest w domu, a nie obok niego. To jakis obled. Ide do Zweglonego Domu, pogadac z kobietami. Chodz ze mna, jesli chcesz. Sahelm nic nie powiedzial, wiec Duhe ruszyla dalej przez waskie ogrody. Patrzyl za nia, jak okraza krzewy oleandru, aby wejsc do domu, na balkonie ktorego ktos trzepal koce i rozwieszal je do wietrzenia. Mimo wczesnej pory dzien juz byl goracy; w ogrodach zolcily sie kwiaty pomidorow i dyn, pieknie kwitly oberzyny. Od wczorajszej salaty z cytryna Sahelm nie mial nic w ustach. Teraz zakrecilo mu sie w glowie, zaczal sie dzielic, przebywal w dwoch czasach naraz: w jednym czasie stal sam wsrod kwitnacej dyni, w drugim byl na wzgorzu z kobieta w bieli, ktora rzekla: -Jestem Whette. -Nie, nie jestes. -Kim wiec jestem? -Tego nie wiem. Rozesmiala sie i zawirowala. Jemu tez zawirowalo w glowie; znow caly, ocknal sie na czworakach miedzy pedami pomidorow. Stala nad nim jakas kobieta i cos don mowila. -Ty jestes Whette? - zapytal. -Co sie stalo? - pytala. - Czy mozesz wstac? Zejdz ze slonca. Moze posciles? Ciagnac go za ramie pomogla mu wstac i puscila dopiero, gdy znalezli sie na koncu ogrodow, w cieniu azurowych suszarni przy pierwszym rzedzie winorosli Pedoduks. Tam pchnela go lekko, az siadl na ocienionej ziemi. -Lepiej sie czujesz? - zapytala. - Przyszlam zebrac pomidory i zobaczylam, ze cos mowisz, a potem upadles. Z kim rozmawiales? -Widzialas kogos? -Nie jestem pewna. Nie widzialam dobrze przez krzaki pomidorow. Chyba byla tam jakas kobieta. -W bieli czy w niefarbowanym stroju? -Nie wiem. Nie znam tutejszych ludzi - odparla. Byla mloda, szczupla i silna, miala bardzo dlugie wlosy, splecione w dziewiec warkoczy, biala, lekka tunike, przepasana barwna krajka, oraz wielki kosz. -Poscilem i wszedlem w trans - przyznal Sahelm. - Chyba powinienem isc do domu i troche odpoczac. -Zjedz cos, zanim pojdziesz - powiedziala mloda kobieta. Zdjela z suszarni kilka sliwek, a z krzakow zerwala dwa zolte pomidory w ksztalcie gruszek. Podala je Sahelmowi i patrzyla, jak sie w nie wgryza. Jadl bardzo wolno. -Mocne sa te smaki - powiedzial. -Jestes slaby. Prosze, zjedz wszystko, to pozywienie z waszych ogrodow, ktorym czestuje cie nieznajoma. Kiedy skonczyl, zapytala: -W ktorym domu mieszkasz? -W Domu Wsrod Sadow - odparl. - Ale ty mieszkasz tutaj, w Zweglonym Domu, z Kamedanem. -Juz nie. No, chodz, wstan. Pokaz mi, gdzie wsrod sadow lezy twoj dom, a ja cie odprowadze. Poszla z nim do domu i wspiawszy sie po schodach na pierwsze pietro, weszla do jego pokoju, rozlozyla poslanie i rzekla: -Teraz sie poloz. Ale kiedy odwrocil sie od niej, aby sie polozyc, ona cofnela sie i wyszla. Wyszedlszy z budynku, zobaczyla miedzy wzgorzami Telory mezczyzne, ktory sciezka wzdluz potoku schodzil od strony polowan, niosac na ramieniu martwego jelenia. -Heya, gosciu z Prawej Strony - powitala ich - dla ciebie moje slowo i podziekowanie! I dla ciebie, mysliwy z Telina; oto jestes tutaj. -Wiec jestes tutaj, tancerko z Wakwaha! Ruszyla obok nich. -Bardzo piekna jest ta osoba z Blekitnej Gliny, ktora oddala ci siebie. Twoja piesn musi byc silna. Opowiedz mi o polowaniu. -Widze, ze wiesz, iz najlepsze polowania odbywaja sie w opowiesciach - zasmial sie Modona. - No coz, poszedlem w srodku dnia na Gore Zrodel i spedzilem noc na znajomym obozowisku, w dobrze ukrytym miejscu. Nastepnego dnia podgladalem jelenie. Widzialem, ktora lania chodzi z dwoma mlodymi, ktora z jednym, a ktora z mlodym i roczniakiem. Widzialem, gdzie sie zbieraja i ktore byki chodza same. Wybralem tego byczka o spiczastych wyrostkach i w myslach zaczalem mu spiewac. O zmierzchu wreszcie przyszedl i zmarl na mej strzale. Spalem przy jego smierci, a o brzasku poranka przyszedl kojot, rowniez ze spiewem. Teraz niose smierc do heyimas; kopyta potrzebne sa do Tanca Wody, skora dostanie sie Garbarzom, mieso ususza stare kobiety z mego domostwa, poroze zas... Moze chcialabys je do tanca? -Nie potrzebuje rogow. Daj je swojej zonie! -Nie ma kogos takiego - rzekl Modona. Zapach krwi, miesa i siersci martwego zwierzecia byl ostry i slodki. Jego glowa zwisla na wysokosci ramion tancerki, wznoszac sie i opadajac w rytm krokow Modony. Do slepej zrenicy przywarly paprochy i nasiona traw; na ten widok dziewczyna zamrugala i przetarla oczy. -Skad wiedziales, ze jestem z Wakwaha? - zapytala. -Widzialem, jak tanczysz. -Ale nie tutaj, w Telina? -Moze i nie. -W Chukulmas? -Moze i tak. Rozesmiala sie. -A moze i w Kastoha-na, a moze i w Wakwaha-na, a moze i w Ababa-badaba-na! - przedrzezniala. - W kazdym razie dzisiaj zobaczysz, jak tancze w Telina. Jacy dziwni sa mezczyzni w tym miescie! -Coz takiego zrobili, ze tak sadzisz? -Jeden z nich widzi, ze tancze, gdzie mnie nie ma, drugi nie widzi, ze tancze tam, gdzie jestem. -Kto taki, Kamedan? -Nie - odparla. - Kamedan mieszka tam - wskazala Zweglony Dom - chociaz ten czlowiek twierdzi, ze to moj dom. Nie, on mieszka tam - wyciagnela ramie w strone Domu Wsrod Sadow - i miewa wizje na dzialce pomidorow. Modona nic nie mowil, tylko spogladal na nia ponad smiercia, zwracajac ku niej zrenice, lecz nie glowe. Doszli do waskich ogrodow i Isitut zatrzymala sie ze slowami: -Przyszlam tu zebrac pomidory dla naszego zespolu. -Jezeli wy, aktorzy, mielibyscie rowniez ochote na dziczyzne, oto ona. Bedziecie tu przez kilka dni? Musi skruszec. -Staruszki w twoim domu chcialyby ja ususzyc. -Dostana wszystko, czego im potrzeba. -Prawdziwy lowca! Zawsze daje siebie! - powiedziala tancerka, pokazujac w usmiechu zeby. - Bedziemy tu przynajmniej cztery lub piec dni. -Jezeli chcesz, by starczylo dla wszystkich, zabije jeszcze kozle i upieczecie je razem. Ilu was jest? -Dziewiec osob i ja - odparla Isitut. - Jelen wystarczy; bedziemy pelni miesa i wdziecznosci. Powiedz, co mamy zagrac w zamian za uczte, ktora nam przyniosles? -Jezeli mozecie, zagrajcie "Tobbe" - powiedzial Modona. -Zagramy "Tobbe" czwartego wieczora. Zaczela zbierac do kosza pomidory - zolte, w ksztalcie gruszki, i male, czerwone. Dzien byl goracy i jasny, wszystko mocno pachnialo, daleko i blisko bez przerwy graly cykady. Muchy zlecialy sie tlumnie do krwi na siersci martwego jelenia. Modona powiedzial: -Ten czlowiek, ktorego spotkalas, wizjoner, przyszedl tu z Kastoha. Zawsze zachowuje sie jak wariat. Nie idzie na druga strone, do Czterech Domow, tylko kreci sie tutaj, gapi, mamrocze, rzuca oskarzenia, wymysla sobie swiat. -Wpatrzony w ksiezyc - rzekla Isitut. -W ktorym Domu zyjesz, kobieto z Wakwaha? -W Domu ksiezyca, mezczyzno z Telina. -Ja zyje w Domu tej osoby - powiedzial Modona, podnoszac jedna reka glowe jelenia, tak ze smierc zdawala sie patrzec do przodu. Spomiedzy czarnych warg wystawal spuchniety jezyk. Tancerka cofnela sie za wysokie, wonne pnacza. -Co gracie dzis wieczorem? - zapytal mysliwy. Isitut odparla zza krzakow: -Bede wiedziala, kiedy wroce z pomidorami. - 1 oddalila sie, nie przestajac zbierac. Modona poszedl dalej, na miejsce tanca. Przed swoim heyimas zatrzymal sie, polozyl smierc na ziemi i nozem mysliwskim odcial cztery kopyta. Nastepnie oczyscil je i nanizane na sznurki zawiesil do wyschniecia na kiju bambusowym, ktory wetknal w ziemie przy poludniowo-zachodnim narozniku dachu. Zszedl umyc sie do heyimas, rozmawial tam przez chwile, wrocil na gore po drabinie, zszedl z dachu po stopniach od zachodniej strony i rozejrzal sie za martwym jeleniem. Nie bylo go tam, gdzie go polozyl. W poplochu okrazyl caly dach heyimas, a potem miejsce tanca, wypatrujac zguby. Przywitalo go kilku ludzi, wiec ich zapytal: - Smierc tutaj biega na czterech nogach; nie wiecie, dokad poszla? Rozesmieli sie. -Jest tu dwunozny kojot - powiedzial Modona. - Jesli ujrzycie byczka o spiczastych wyrostkach, ktory chodzi bez kopyt, dajcie mi znac! I oddalil sie biegiem przez Zawias na srodkowe miejsce zgromadzen. Trupa aktorow z Wakwaha, rozlozywszy sie w cieniu kruzgankow i wnek, jadla podplomyki, owczy ser i pomidory, zolte i czerwone, oraz popijala wytrawne betebbes; Isitut jadla i pila razem z nimi. -Wiec jestes tutaj, czlowieku z Blekitnej Gliny. A gdzie jest twoj brat? -Sam chcialbym to wiedziec. Rozejrzal sie po wnekach i galeryjce; wjednym miejscu z tylu wirowal klab much, ale gdy poszedl sprawdzic, okazalo sie, ze przyciagnely je psie odchody. Jelenia nigdzie nie bylo. Wrocil do aktorow i zagadnal: -Wiec jestescie tutaj, ludzie z Doliny. Czy nikt z was nie widzial, aby przechodzila tedy smierc jelenia? Umial sprawic, by glos jego zabrzmial beztrosko, ale z twarzy i calej postury bil gniew. Obcy nie rozesmieli sie; jeden z nich odparl uprzejmie: -Nie, nic takiego nie widzielismy. -To byl dar dla was. Jezeli go ujrzycie, wezcie go sobie, jest wasz - powiedzial mysliwy. Zerknal na Isitut, ale jadla, nie patrzac na niego, wrocil zatem na miejsce tanca. Tym razem w piachu przy poludniowo-zachodnim narozniku heyimas Blekitnej Gliny zauwazyl wyrazne slady oddalajace sie od budynku. Poszedl za nimi az nad Rzeke i tam pod nawisem brzegu dostrzegl cos bialego. Kiedy sie zblizal, wlepiwszy w to wzrok, biala istota poruszyla sie i wstala, zwrocona przodem do lowcy. Stanela nad smiercia jelenia, ktora pozerala, obnazyla zeby i krzyknela. Modona ujrzal kobiete w bialej sukni; zawirowalo mu w glowie; ujrzal biala psice. Schylil sie, podniosl z ziemi kamien i rzucil go mocno, wolajac: -Odejdz! Zostaw to! Gdy kamien uderzyl psice w glowe, zaskowyczala i pedem uciekla od martwego zwierzecia w dol strumienia, ku ludzkim siedzibom. Matka jej byla hechi, ojcem zas dui; urodzila sie niezwykle duza i silna. Miala biale futro bez zadnych domieszek i niebieskawe slepia. Jeszcze jako szczenie zaprz)jaznila sie z Whette, bawily sie razem i razem chodzily wtedy, gdy Whette wychodzila z miasta; Whette nazwalaja Ksiezycowa. Ale po slubie z Kamedanem Whette rzadko wzywala ja na spacer lub do obrony, a nikt inny nie znal jej dobrze; nie chciala miec do czynienia z zadnym innym czlowiekiem i trzymala sie osobno, nawet w miescie psow. Teraz zaczela sie starzec, jej sluch nie byl juz tak czuly jak niegdys, ostatnio rowniez bardzo schudla. Glod dal jej sily, by zawlec smierc spod heyimas nad Rzeke i zdazyla juz zjesc wieksza czesc udzca. Oszolomiona bolem, promieniujacym z miejsca, gdzie kamien uderzyl ja miedzy okiem i uchem, pobiegla wsrod zabudowan Telina do Zweglonego Domu. W domostwie Shamshy uslyszano drapanie i wolanie przy drzwiach zewnetrznych, zamknietych przed upalem dnia. Na dzwiek tego glosu Fefinum krzyknela: - Wrocila! Wrocila! - i skulila sie w kacie najdalszym od wejscia. Shamsha poderwala sie i podniesionym glosem powiedziala: -To dzieci bawia sie na gankach, co za wstyd, nigdy nie ma spokoju! Stanela przed corka, usilujac zaslonic ja przed Duhe. Duhe spojrzala na nie, podeszla do drzwi i zrobila szpare, aby przez nia wyjrzec. -To placze biala psica - oznajmila. - Zdaje mi sie, ze Whette z nia chodzila. -Tak, ale to bylo wiele lat temu - rzekla Shamsha, zerkajac na zewnatrz. - Daj, odpedze ja. Zwariowala, zeby tu przyjsc i probowac dostac sie do domu! Stara wariatka. Idz stad, odejdz, ty! Zlapala szczotke i przez szpare w drzwiach usilowala dzgnac nia Ksiezycowa, lecz Duhe odepchnela kij i powiedziala: -Zaczekaj chwile. Chyba jest ranna i potrzebuje pomocy. Wyszla na zewnatrz, aby przyjrzec sie blizej Ksiezycowej, nad okiem ktorej dostrzegla krew. Z poczatku psica warczala i kulila sie, ale widzac, ze lekarka nic a nic sie nie boi, szybko sie uspokoila. W dotknieciu kobiety poczula wielki autorytet i nie protestowala, gdy Duhe badala rane od kamienia na jej glowie. Lekarka przemowila do niej: -Jaka piekna stara psica z ciebie, chociaz dla psa to dziwny kolor, lepiej nadawalby sie dla owcy; ostatnio sie nie przejadalas, sadzac po twoich zebrach. No, co sie stalo, nadzialas sie na galaz? Nie, to wyglada raczej, jakby ktos rzucil w ciebie kamieniem, a ty nie zdolalas sie uchylic; niezbyt to sprytne, staruszko. Shamsha, czy moge cie prosic o wode i czysta szmatke do przemycia tej rany? Stara kobieta przyniosla miske wody i kilka szmat, narzekajac pod nosem: -Ten pies nie jest nic wart, to pies bez znaczenia. Duhe oczyscila zranienie. Ksiezycowa stala cierpliwie, bez sprzeciwu, drzac nieco w klebie. Gdy Duhe skonczyla, psica kilkakrotnie machnela ogonem. -Teraz poloz sie, prosze - rzekla lekarka. Ksiezycowa spojrzala jej w oczy i ulozyla sie z glowa oparta na wyciagnietych przednich lapach. Duhe podrapala ja za uchem. Shamsha schowala sie w domu, ale Fefinum podeszla do drzwi popatrzec. -Moze miec wstrzas mozgu - powiedziala Duhe. - To byl silny cios. -Czy bedzie miec ataki? - zapytala Fefinum. -To mozliwe. Ale pewnie to odespi, jesli polezy w spokojnym miejscu, gdzie nikt jej nie bedzie przeszkadzal. Sen to cudowne lekarstwo! Zeszlej nocy ja sama zazylam go niezbyt wiele. Zaniosla do domu miske i szmaty. Fefinum, caly czas zwrocona do niej plecami, zaczela kroic ogorki na marynate. -Ta psica zwykle chodzila z Whette, prawda? - zapytala Duhe. - Jak Whette ja nazywala? -Nie pamietam - rzekla Shamsha. Nie odwracajac sie Fefinum powiedziala: -Moja siostra nazwalaja Ksiezycowa. -Zdaje sie, ze przyszla tutaj odszukac Whette, albo pomoc nam ja odnalezc. -Jest glucha, slepa i szalona - oznajmila Shamsha. - Nie znalazlaby martwego jelenia, gdyby sie o niego potknela. A w ogole, to nie rozumiem, co mowisz o szukaniu mej corki. Jak kto chce z nia pomowic, niech idzie do Wakwaha! Drogi w gore Rzeki nie musi wskazywac mu pies. Tymczasem schodkami na ganek weszli Kamedan z Malpim Kwiatkiem i zza uchylonych drzwi uslyszeli rozmowe kobiet. Mezczyzna spojrzal na psice i wszedl do domu bez slowa, lecz chlopiec zatrzymal sie i dlugo sie jej przygladal. Ksiezycowa lezala z glowa oparta o przednie lapy i patrzyla nan do gory, cicho bijac ogonem w podloge werandy. -Ksiezycowa, czy wiesz, gdzie ona jest? - zapytal szeptem Malpi Kwiatek. Ksiezycowa ziewnela ze zdenerwowania, ukazujac wszystkie swe zolte zeby, po czym z trzaskiem zamknela pysk, wciaz patrzac na malego. -No, to chodz - powiedzial Malpi Kwiatek; przez chwile zastanawial sie, czy nie powiedziec ojcu, ze idzie szukac matki, ale wszyscy dorosli rozmawiali w domu i nie chcial byc miedzy nimi. Chetnie by jeszcze raz zobaczyl lekarke, ale bardzo sie wstydzil, ze jej nasikal na podloge, zszedl wiec z ganku po schodkach, ogladajac sie przez ramie na Ksiezycowa. Psica wstala, skamlac cicho, usilujac zrobic to, co zalecila jej Duhe, i zarazem wykonac polecenie chlopca. Znow ziewnela, po czym opuscila ogon i lekko nim machajac pobiegla za Malpim Kwiatkiem, ktory zatrzymal sie u stop schodow i czekal, az wskaze mu droge. Ona tez chwile zaczekala, chcac zobaczyc, czego od niej zada, po czym ruszyla w strone Rzeki; kiedy stawala, Malpi Kwiatek glaskal ja po grzbiecie i mowil: -Idz, piesku. I tak wyszli z miasta na polnocny zachod i przez porosle wierzbina rozlewiska poszli wzdluz Rzeki pod prad. Uwagi: Str. 413 "...Nie przyszla ani tamtego wieczora, ani pozniej". Relacja Kamedana rozni sie pod kilkoma wzgledami od opisu znikniecia Whette, jaki narrator podaje w pierwszym rozdziale powiesci. Str. 416 "Whettez - Whette?" Tryb Nieba i Tryb Ziemi: "Whette jako wizja czy Whette w cielesnej postaci?". Dialog w tym fragmencie jest w metrum czterosylabowym. Str. 422 "Matka jej byla hechi, ojcem zas dui..." Rasy psow; patrz: "Niektore Inne Ludy z Doliny" Tyl Ksiazki. Pandora milo do milego czytelnika Kiedy zabiore cie w Doline, zobaczysz po lewej i po prawej stronie blekitne wzgorza, zobaczysz tecze, a pod nia winnice, pozno w porze deszczu, i moze powiesz wtedy: - Oto ona! To tu! - Aleja powiem: - Troszke dalej. I pojdziemy dalej, mam nadzieje, i zobaczysz dachy malenkich miasteczek i zbocza pagorkow, zolte od dzikiego owsa, zobaczysz wzlatujacego w niebo jastrzebia i kobiete, ktora w porze suchej spiewa na plytkiej wodzie przy potoku, i powiesz wtedy: - Zostanmy tutaj, to jest to! - Aleja powiem: -Jeszcze troszke dalej. Pojdziemy wiec dalej i uslyszysz, jak przy zrodlach rzeki wola przepiorka, odwrociwszy sie zas, ujrzysz rzeke sama, biegnaca w dol przez dzikie wzgorza ponizej, za toba, i spytasz wtedy: - Czy to nie Dolina wlasnie? - Aleja bede mogla tylko odpowiedziec: - Napij sie wody ze zrodla, odpocznij tu troche, przed nami dluga droga, a ja nie pojde bez ciebie. MOWI KAMIEN CZESC TRZECIA Sadzilam, ze Dom Tsaya w Poludniowym Miescie jest wspanialy i bogaty, lecz w porownaniu z Domem Tertera byl niczym. Poniewaz Kondorzy zatrzymuja wszystko, nic w zamian nie dajac, w ich domostwach znajduje sie wiele skomplikowanych urzadzen i mebli; a poniewaz wszyscy sluzacy i niewolnicy mieszkaja na miejscu, jest tam wielu ludzi, ktorych wzajemne stosunki sa rownie skomplikowane. Dom Tertera sam w sobie stanowil jakby mala wioske, w ktorej osiedlilo sie niegdys wedrowne plemie. Rzadko wychodzac poza jego sciany, uznalam go za tak kwitnacy i zasobny, jak sie z pozoru wydawal, zwlaszcza gdy zdalam sobie sprawe, ze dla Dayao bogactwo bylo tym, co mieli, co zatrzymywali.Im blizej, dzieki swemu urodzeniu, Prawdziwy Kondor zwiazany jest z Kondorem, tym wiecej wladzy i godnosci posiada on sam i jego rodzina. Terterowie byli dla Kondora krewnymi drugiego stopnia w linii meskiej. Terter Gebe, ktory za czasow mlodosci zostal wybrany towarzyszem Kondora i przez wiele lat pelnil role jego doradcy, nadal cieszyl sie wzgledami syna i nastepcy Kondora. Wszelako Kondor-ojciec, zazdrosny o rosnaca potege syna, zwrocil sie przeciwko niemu, a tym samym przeciwko Terterowi Gebe, i czyste zwierciadlo chwaly Terterow zostalo zmacone. O ile zrozumialam z rozmow Corek, ktore mimo zamkniecia wsrod tak wielu murow bywaly madre i przenikliwe, celem Kondorow od chwili osiedlenia sie w Sai stalo sie zdobywanie bogactw i potegi na chwale Jedynego poprzez zabor ziemi, zycia i uslug okolicznych ludow. Od trzech pokolen ich armie dopelnialy swego dziela w Kraju Wulkanow. Jednakze nieliczni tutejsi mieszkancy okazali sie nieuchwytni; kojoty i dzikie konie, ludzie i grzechotniki nie bardzo nadawali sie na niewolnikow, ziemia zas nie chciala rodzic nic oprocz kep trawy, szalwii i zajeczego ziela. Obecny Kondor rozkazal zatem swym zolnierzom udac sie na poludnie i zachod w poszukiwaniu bogatszych, zyznych ziem oraz miejsc wartych "wygrywania". Zolnierzem takim byl moj ojciec, Terter Abhao, pozniejszy dowodca jednej z armii wyslanych na odkrycie owych krain. Sposrod wszystkich on dotarl najdalej na poludniowy zachod, najpierw do Czystego Jeziora, a potem do Doliny Na. Jego wojska w pochodzie nie walczyly i nie zostawialy za soba ruin, lecz wedrowaly na modle handlarzy lub Ludu Swin, zatrzymujac sie tu i owdzie, czasem proszac o zywnosc, a czasem ja kradnac, poznajac zwyczaje i wlasciwosci krajow, ktore przemierzaly. Ze swej pierwszej wyprawy do Doliny, kiedy to poznal i poslubil moja matke, ojciec powrocil do Sai ze slowami: -Dolina rzeki Na to najpiekniejsze miejsce, jakie widzielismy. Jego ojciec, Terter Gebe, udal sie do Kondora i powiedzial: -Armie winny skierowac sie na poludnie i zachod, oczyszczajac droge dla zolnierzy, tyon i kobiet, ktorzy na chwale Jedynego wybuduja w Dolinie Miasto. Poczatkowo Kondor trzymal sie tego planu, wydajac wojne ludom na poludniowy zachod od kraju Lawy; poniewaz jednak ludzie z kraju Wulkanow rozproszyli sie zamiast zostac i walczyc, a takze dlatego, ze wszyscy nieustannie schlebiali mu, twierdzac, ze wszystko jest w mocy Zwierciadla Jedynego, uwierzyl w koncu, iz jego wojska osiagna, cokolwiek im kaze. Wyslal zatem jedna armie na polnocny zachod, do kraju Szesciu Rzek, aby poskromila nadrzeczne miasta, inna wzdluz brzegow Mrocznej Rzeki, aby zebrala danine od tamtejszych ludow, jeszcze zas inna, pod wodza mego ojca, daleko na poludniowy zachod, aby podbila Doline i po zbudowanych rekami niewolnikow drogach przeprowadzila wozy pelne naszego wina. Mieli przerzucic wielki most nad Rzeka Bagien i jeszcze jeden, ponad Mroczna Rzeka. Uslyszawszy to, pomyslalam od razu o moscie, ktory usilowal zbudowac moj ojciec nad nasza mala Na. Terter Gebe i Terter Abhao probowali przekonac Kondora, ze jego zolnierze i sludzy nie sa w stanie naraz podbic tak olbrzymich krain i rozmaitych ludow, lecz musza dzialac wolniej, od srodka na zewnatrz; Kondor wszelako uznal owe rady za obelge wobec mieszkajacego w nim Ducha Jedynego i nie zwazal na nie. Kiedy zatem jego wlasny syn poparl te plany, zyskal pretekst, aby sie rozgniewac, i zamknal go w skrzydle swego wielkiego domu, Palacu, w ktorym mieszkal; o ile bylo kobietom wiadomo, wiezien przebywal tam juz od wielu lat. Niektore z nich wierzyly, ze zostal otruty, inne - ze zyje, lecz podawane mu sa trucizny, ktore tak oslabily jego rozum, iz stal sie glupkowaty i potulny. Terter Zadyaya Bele nie tolerowala podobnych poglosek i surowo karala plotkujace - Kondor nie mogl uczynic nic zlego, Syn Syna zas w zadnym stopniu nie mogl byc ulomny. Rozumiala jednak doskonale, ze rodzina, w ktora weszla dzieki malzenstwu, popadla w nielaske. Kiedy moj ojciec po raz drugi opuscil Doline, spodziewal sie wrocic do niej przed uplywem roku z wielka armia, zlozona z zolnierzy i Prawdziwych Kondorow, i zalozyc u nas wielkie Miasto. Zamiast tego Kondor rozkazal mu wrocic na poludnie, aby podbic Doline oddzialem w sile stu czterdziestu ludzi. Ale wowczas juz wiekszosc ludzkich ludow, zamieszkujacych kraje miedzy Miastem i Dolina, na sam widok Kondorow byla gotowa podjac z nimi walke i dotarcie do Doliny zajelo mojemu ojcu szesc lat. Kiedy w miare bezpieczny znalazl sie nad Czystym Jeziorem, okazalo sie, ze z jego stu czterdziestu zolnierzy zostalo tylko czterdziestu; wielu zginelo w potyczkach i zasadzkach, inni uciekli i stali sie brudnymi ludzmi. W dalsza droge do Sinshan, do Doliny, ojciec podazyl samotnie, gdyz wiedzial, ze jedzie tam po raz ostatni. Wiedzial, iz musi powrocic do Sai i powiedziec Kondorowi, ze zyskal niewiele, duzo przy tym tracac. Ci, ktorzy biora wladze, musza przyjac i wine; on byl gotow to zrobic. Z poczatku sprawy nie przyjely tak zlego obrotu, jak obawiali sie Terterowie: oczywiscie, Kondor byl niezadowolony, ale niepomyslne wiesci docieraly don juz wczesniej, stopniowo, za posrednictwem poslancow i Zbiornicy - z ktorej zreszta tylko on jeden korzystal, znajdowala sie bowiem w jego domu, w Palacu. Tymczasem doradcy napelnili jego glowe nowymi planami i wolal skupiac sie na nich, nie zas na porazkach. Dotad nie rozumiem, dlaczego zolnierze pozwalali na to, aby on, ktory nigdy nie opuszczal domu, snul wszystkie te plany i gotowal zaglade wszystkim swoim ludziom, ale tak wlasnie bylo. Plany nadal dotyczyly wojny, ale teraz wojsko nie wyruszalo juz uzbrojone w karabiny - mialo otrzymac bron straszniejsza i bardziej zabojcza. Dowiedzialam sie o niej, kiedy zamieszkalam z mezem. Musze tu opowiedziec o swoim malzenstwie. W Domu Tertera zaczelam chorowac. Moja skora zbladla, nie sypialam po nocach, a w dzien snulam sie senna, nekana napadami dreszczy. Gdybym byla w domu, spalabym i spiewala w heyimas przez cztery, piec dni albo poprosila Loze Lekarzy o sprowadzenie; ale tez w domu pewnie bym sie nie rozchorowala. Bylam chora, bo caly czas zylam w zamknieciu, poza swiatem. Widujac sie z ojcem prosilam go, aby zabieral mnie na dwor i dwukrotnie tak zrobil: raz przyprowadzil moja ukochana gniada klacz i swego walacha, i pojechalismy na caly dzien na zasniezone, mroczne pustkowie pol lawy; drugi raz zabral mnie do jednej z jaskin w zwalach lawy, dlugich rur, ktorymi lawa plynela jak woda przez skale, teraz zimnych i czarnych jak sam strach. Choc te jalowa kraine darly zimowe wichry, byla piekna, i mimo ze mroz wyciskal mi lzy z oczu, wolalam byc tutaj, na wietrze, niz w cieplych pokojach Domu Tertera. Nawet na tej czarnej pustyni czulam sie blizej Doliny niz przebywajac w domu; w domu zas czulam sie coraz bardziej obco. Podczas mojej choroby Corki Kondora traktowaly mnie lepiej, a Terter Zadyaya Bele kazala odgrodzic dla mnie pomieszczenie, w ktorym zamieszkalam tylko z Esiryu. Tam rozmawialysmy, przedac albo szyjac, i moglam mowic o swoim domu, w ten sposob bedac w nim chociaz myslami. Opowiedzialam jej o Wloczni, ona zas zwierzyla mi sie ze swych uczuc do pewnego mlodzienca, ktory jako stajenny powedrowal z wojskiem do kraju Szesciu Rzek. Czesto rozmawialysmy o tych mlodych ludziach, jacy byli i jacy beda, kiedy byc moze znow ich zobaczymy. Ojciec martwil sie stanem mojego zdrowia, ale takze wieloma innymi rzeczami. Wiedzialam, iz zaluje, ze przywiozl mnie do Miasta; moja obecnosc nie wyszla mu na dobre. Inni Kondorzy mowili: -To prawda, ze mezczyzni pierdola sie ze zwierzetami, lecz nie przyprowadzaja do domu swych szczeniat, nie wprowadzaja do rodziny ludzi brudu. Terter Zadyaya Bele zas powiedziala mi wprost, ze poki w nim mieszkam, Dom Tertera nie jest juz tak znamienity jak dawniej. -Wiec odeslijcie mnie - powiedzialam. - Pozwolcie mi wrocic do Doliny. Znam droge! -Nie mow glupstw - odparla. -A wiec co mam zrobic? Umrzec? -Najlepiej nic nie rob i choc raz badz cicho. Daj spokoj Terterowi Abhao. Nie moze zajmowac sie bzdurnymi, dziewczynskimi zachciankami. To wielki wojownik. Juz przedtem slyszalam te spiewke. -Jestes teraz osoba ludzka, nie zwierzeciem - ciagnela. - Jesli bedziesz sie wlasciwie zachowywac, znajdziemy ci meza. -Meza? - powiedzialam zszokowana. - Alez ja jestem dziewica! -Milo mi to slyszec - oznajmila. Calkowicie zmieszana, zapytalam: -Ale po co dziewicy maz? Teraz ona byla wstrzasnieta. -Milcz! - zawolala. - Co za brud! Wyszla z pokoju i nie spojrzala ani nie odezwala sie do mnie przez miesiac. Mniej wiecej wtedy, gdy w Dolinie odbywa sie Taniec Swiata, mojego ojca wyslano do kraju Szesciu Rzek, aby pomogl stacjonujacym tam armiom powrocic do Sai przez wrogo nastawione regiony. To bylo niebezpieczne zadanie i rozumialam, ze nie ma mowy, abym z nim pojechala. Minela wiosna i lato, a jego wciaz nie bylo. Terminy wielkich tancow przeszly jeden po drugim, ale nikt nie tanczyl. Probowalam spiewac Piosenke Dwoch Przepiorek i inne piesni Lata, jednak moj samotny glos brzmial zle w takim miejscu. Kiedy nadeszla pora Wody, probowalam myslec o misie z blekitnej gliny w moim heyimas i o kwitnacych azaliach przy zrodlach Potoku Sinshan, na stromym stoku, porosnietym zolta sosna, ciemnym swierkiem i ruda chroscina. W tej suchej krainie probowalam spiewac piesni Wody mego Domu i przypomnialam sobie dawno zmarla slepa kobiete, Jaskinie, ktora mnie tu widziala. Wtedy o malo nie oszalalam z zalu. Wyjelam z sakiewki pioro wielkiego kondora, polozylam na kaflach, otaczajacych stojacy w pomieszczeniu elektryczny piecyk i podpalilam je. Skurczylo sie i splonelo ze smrodem; na jego miejscu ujrzalam mezczyzne w stroju wojownika Kondora, o martwych oczach i otwartych ustach, lezacego glowa w dol na stromym zboczu kanioniu, wsrod babki i zeschlych ostow. To byl moj ojciec. Zaczelam plakac, pohukujac jak sowa, i nie moglam przestac. Lekarz, ktorego do mnie sprowadzono, dal mi jakis odwar na sen. Kiedy nastepnego dnia obudzilam sie zmeczona i oszolomiona, wrocil, zmierzyl mi puls i zbadal moje cialo. Zachowywal sie na poly z szacunkiem - bylam wszak corka Kondora - a na poly z zartobliwa wzgarda, gdyz bylam kobieta; ale gdy stwierdzil, ze mam miesiaczke, zdenerwowal sie i odsunal z niesmakiem, jakbym nosila w sobie jakas okropna infekcje. Pod jego dotknieciem czulam sie bardzo nieswojo, lecz probowalam zachowac spokoj; bylam tak przerazona tym, co zobaczylam w Czterech Domach, ze chcialam tylko zaszyc sie gdzies bez ruchu. Pomyslalam, ze musze dac znac Terter Zadyaya, aby powtorzyla to mojemu dziadkowi, poprosilam zatem o widzenie. Przyszla i stanela w drzwiach po drugiej stronie pokoju; lekarz zostal, aby posluchac, co powiem. -Oczyma duszy widzialam bardzo zla rzecz - powiedzialam. -Milczala. - Widzialam Tertera Abhao - ciagnelam dalej z przymusem - lezacego w gorach, martwego. Nadal milczala. -Dziewczyna jest bardzo nerwowa - powiedzial do niej lekarz. -To tylko maciczna choroba, nic, czego nie uleczy mlody maz! I usmiechnal sie do niej. Terter Zadyaya odeszla bez slowa. Przed uplywem miesiaca jedna z Corek zdradzila mi, ze Terter Zadyaya podjela sie zaaranzowac moje malzenstwo z Prawdziwym Kondorem z Domu Retforoka. Moja rozmowczyni wychwalala go jako przystojnego mezczyzne o milym usposobieniu. -Nigdy nie bije zony - powtarzala; chciala, bym cieszyla sie tym malzenstwem. Inna, bardziej zlosliwa kobieta mruknela: -Co to za mezczyzna, ktory pragnac zblizyc sie do Kondora zeni sie z brudna osoba! Chodzilo jej o to, ze poslubial mnie, aby stac sie krewnym Terterow. Esiryu wziela sie do roboty i wkrotce dowiedziala sie wszystkiego o tym Retforoku Dayat. Byl najmlodszym z czterech synow; ani zolnierzem, ani Wojownikiem Jedynego, a zatem nikt sie z nim specjalnie nie liczyl, jednak rod Retforok slynal z bogactwa. Mial trzydziesci piec lat - Dayao przywiazywali do wieku wielka wage, opracowali bowiem caly system szczesliwych i nieszczesliwych dni w zyciu czlowieka, poczynajac od jego narodzin - i piecioro dzieci. Ja mialam byc dla niego tym, co nazywali "ladna zona"; taka zone mezczyzni Kondora czesto brali sobie wowczas, gdy pierwsza zona rodzila juz zbyt wiele razy. Taka zona nie musiala, tak jak pierwsza, dawac rodzinie meza pieniedzy i innych dobr, ponadto nie oczekiwano, ze bedzie miec dzieci, a przynajmniej nie wiecej niz dwoje. Pomyslalam, ze mam szczescie, bowiem bardzo sie balam, od czasu gdy Zadyaya wspomniala o malzenstwie. Zony Kondorow musialy bez przerwy rodzic, albowiem Jedyny po to stworzyl kobiety; jedna z Corek w Domu Tertera miala siedmioro dzieci, z ktorych najstarsze liczylo sobie lat dziesiec, i owa niepowsciagliwosc byla dla mezczyzn czyms chwalebnym, dla kobiet zas - zrodlem zazdrosci. Gdyby zony Kondorow mogly rodzic cale mioty, jak himpi, zapewne by to robily. Przypuszczam, ze ma to zwiazek z faktem, ze Dayao ze wszystkimi prowadzili wojne. W koncu mioty himpi dlatego sa duze, iz wiekszosc z nich ginie za mlodu. Jezeli wiec mialam byc zona, cieszylam sie, ze bede ladna zona; a poniewaz sadzilam, ze ojciec moj nie zyje i nie wiedzialam, jak wydostac sie z Sai, uznalam, ze malzenstwo jest najlepszym wyjsciem. Pozbawiona matki, a teraz juz i ojca, w Domu Tertera nie mialam nic do gadania, lecz w Domu Retforoka, jako zona Kondora, rozporzadzalabym pewna wladza. Naprawde niezbyt mnie wowczas obchodzilo, co sie ze mna dzieje; przezywszy rok wsrod ludzi, dla ktorych zwierzeta i kobiety byly niewazne i godne pogardy, zaczelam wierzyc, ze to, co robie, istotnie jest niewazne i nie zasluguje na uwage ni szacunek. A wiec poslubiono mnie temu czlowiekowi jako Corke Kondora, cala odziana na bialo, co u Dayao znaczylo, ze zona jest wciaz dziewica. Moj stroj byl piekny, uroczystosci weselne pogodne; trwaly caly dzien, grala muzyka, byly tance, akrobaci i mnostwo dobrych rzeczy do jedzenia i picia. Pilam nalewke na miodzie tak dlugo, az sie upilam; pijana poszlam do Domu Retforoka z moim mezem i pijana poszlam z nim do lozka. Zostalismy w tym lozku piec dni i piec nocy. Caly moj lek i zal, i wstyd, i gniew rozladowaly sie w namietnym seksie. Nie pozwalalam mu odejsc; napelnialam go i oproznialam niczym dzban. Uczylam sie od niego pieprzenia, a potem wydawalam mu jego lekcje na czterdziesci roznych sposobow, az oszalal na moim punkcie i przez caly ten rok nie mogl zniesc nawet dnia rozlaki. A poniewaz mialam niezbyt wiele szczescia, pragnelam chociaz przyjemnosci i zazywalam jej, kiedy tylko moglam. Pierwsza zona mojego meza, Retforok Syasip Bele, z poczatku sie mnie bala, oczywiscie z zazdrosci, a rowniez dlatego, iz powiedziano jej, ze jestem niczym zwierze, niebezpieczna i szalona, jak dziki pies. Obawiala sie, ze zrobie krzywde jej dzieciom. Wcale nie byla glupia, tylko nieuczona; nigdy nie widziala nic oprocz pokojow kobiet w kilku domach w Sai i od siedemnastego roku zycia co dwa lata rodzila dziecko. Gdy zobaczyla, ze nie gryze, nie pozeram niemowlat i mowie troche w jej jezyku, zaczela odnosic sie do mnie serdeczniej i pilnowala, aby inne kobiety w rodzinie dobrze traktowaly mnie i Esiryu. Byla gadatliwa smieszka, niezbyt skupiona, lecz bystra i spostrzegawcza. Wyznala mi, ze cieszy sie, ze teraz Dayat ma mnie, gdyz byla juz zmeczona jego apetytem, a kiedy karmila, seks i tak jej nie pociagal; jednak potem powiedziala: -Ale jezeli zechce miec jeszcze jedno, to bedziesz musiala przyslac go do mnie, na druga strone korytarza, chociaz na jedna noc! -Kolejne dziecko? - zawolalam z niedowierzaniem. -Za wyjatkiem jednego mam same dziewczynki. -Ale przynajmniej moglabys zajsc w ciaze z kims, kto ci sie podoba - powiedzialam. Wlepila we mnie oslupialy wzrok, a potem rozesmiala sie i rzekla: -Ayatyu, chyba naprawde masz brudne mysli! A poza tym nie podoba mi sie zaden mezczyzna w tym domu. Chyba trafil sie nam najlepszy. Zgodzilam sie z nia; nasz maz nie byl brutalem, mial mile usposobienie i przyjemny wyglad. -Ale nigdy nie daj mu poznac, ze chocby myslisz o innych mezczyznach - ostrzegla. - Jest bardzo czuly pod tym wzgledem. I powiedziala mi, ze kobiete, ktora sypialaby z mezczyzna nie bedacym jej mezem, rodzina tego meza po prostu by zabila. Nie uwierzylam jej; wiedzialam, ze ludzie potrafia zabic w seksualnym szale, z zazdrosci, ale nie to miala na mysli. -Nie, nie - zaprzeczyla - zabiliby cie publicznie, aby oczyscic dom z hanby. Nalezysz do Dayata, nie rozumiesz tego? Ty do niego nalezysz i ja do niego naleze, tak to juz jest. Wspomnialam mojego ojca, wolajacego na placu zgromadzen w Sinshan: "Ona nalezy do mnie!" Teraz nareszcie zobaczylam go dwojgiem oczu. Wczesna wiosna moj maz oznajmil: -Ayatyu, dobre nowiny z zachodu. Terter Abhao wrocil na czele Zwycieskiej Armii. -Moj ojciec nie zyje - odparlam. Retforok Dayat rozesmial sie: -Teraz jest w Palacu. W to rowniez nie wierzylam, dopoki go nie ujrzalam, gdy przyszedl do Domu Retforoka zobaczyc sie ze mna. Byl wymizerowany i ogromnie znuzony, ale nie lezal glowa w dol, ze skreconym karkiem w jakims kanionie na pustkowiu. Jednak widzac go przed soba, widzialam go rowniez tam, jak dwa obrazy na szkle, jeden za drugim. Rozmawialismy serdecznie i czule. -Ciesze sie, ze wyszlas za maz, Ayatyu - powiedzial. - Czy dobrze ci jest w tym domu? -Tak, dobrze, i Dayat dobrze mnie traktuje. Czy jest jakis sposob, abym mogla wrocic do domu? Spojrzal na mnie i odwrociwszy wzrok, pokrecil glowa przeczaco. -Gdybys zabral mnie chocby do Poludniowego Miasta - prosilam - dalej moglabym pojechac sama; pamietam droge. Zastanawial sie tylko przez chwile, po czym rzekl: -Posluchaj, Ayatyu, sama postanowilas tu przyjechac i nie mozna juz tego odwrocic. Jesli uciekniesz od meza, sciagniesz na mnie wstyd i nieslawe. Teraz nalezysz do Retforokow i lepiej u nich pozostan; w moim domostwie sprawy nie ida dobrze. Uczyn tutaj swoj dom i wybij sobie z glowy Doline! -Moja glowa nie jest taka ciasna - powiedzialam. - Miesci sie w niej Dolina i Miasto, i wciaz nie wiem, gdzie sa jej granice. Ale tylko ty mozesz uczynic z Miasta moj dom. -Nie - odparl - sadze, ze tylko ty mozesz to zrobic. To bylo slusznie powiedziane; a zatem nadal zylam jako ladna zona Dayata, majac pelna swiadomosc, ze ojciec mowil prawde: byl w nielasce i kolejna hanba sciagnelaby nan nieszczescie. Wszystko, co moglam dla niego zrobic, to zachowywac sie spokojnie i cierpliwie czekac, az Kondorowi i jego doradcom przestanie byc potrzebny ktos, kogo mogliby winic za przegrana wojne w kraju Szesciu Rzek. Dziwnie to brzmi, gdy mowie, ze hanba moglaby zagrozic zyciu osoby; dla nas, w Dolinie, hanba i wstyd same w sobie sa czyms bardzo zlym, ale tutaj, gdzie kazdy zwiazek byl walka, stanowily smiertelne zagrozenie. Kary wymierzano okrutne. Pisalam juz wczesniej o tym, ze mowiono mi, iz hontik mogl zostac oslepiony za czytanie i pisanie, a kobieta - zabita za uprawianie seksu; co prawda sama tego nie widzialam, ale codziennie slyszalam o surowych karach, o biciu dzieci, katowaniu niewolnikow, wiezieniu nieposlusznych hontik lub tyon; a pozniej - co zreszta opowiem - zrobilo sie jeszcze gorzej. Strasznie bylo zyc wsrod tej nieustannej wojny. Dayao nigdy nie postanawiali o niczym wspolnie, nigdy nie dyskutowali, nie klocili sie, nie ustepowali i znow nie godzili, zanim cos zrobili. Wszystko dzialo sie dlatego, ze zezwalalo na to jakies prawo albo dlatego, ze zostal wydany odpowiedni rozkaz. A jesli cos nie wyszlo, to nigdy nie byly temu winne rozkazy, lecz ludzie, ktorzy je wykonywali - a wina zwykle wiazala sie z kara cielesna. Co dzien uczylam sie ostroznosci, chcac nie chcac uczylam sie byc wojownikiem. Trzeba walczyc tam, gdzie zycie zamieniono w walke. Retforokowie nie popadli w nielaske; przeciwnie, stali sie faworytami Kondora. Przywodca naszego domostwa, Retforok Areman i jego najmlodszy brat, a moj maz, Dayat, czesto bywali w Palacu - wysokim domu, w ktorym mieszkal Kondor. Moj maz, ktory kochal gadac prawie tak samo, jak kochal sie kochac, opowiadal mi pozniej, co tam robil i widzial, i slyszal. Lubilam go sluchac, bowiem bylo to bardzo ciekawe, aczkolwiek czesto dziwne i okropne, jak opowiesc o duchach. Powiedzial mi, co stalo sie z synem Kondora: kiedy probowal uciec z Palacu, w ktorym go zamurowano, zdradzili go ci sami ludzie, ktorzy mieli mu pomoc, i zostal zabity za zlamanie Prawa Jedynego. Dayat opisal szczegolowo jego smierc; poniewaz Syna Syna nie mogla tknac reka smiertelnika, zostal zwiazany, a przez jego cialo przepuszczono silny prad, az zatrzymaly sie jego serce i mozg - elektrycznosc zabila go zgodnie z Prawem Jedynego. Wszystkie jego zony, utrzymanki, dzieci i niewolnicy rowniez zostali zgladzeni. Zapytalam wowczas: - Ale kto w takim razie bedzie nastepnym Kondorem? - na co Dayat odpowiedzial, ze zyje drugi syn, wciaz jeszcze dziecko. Opowiedzial mi rowniez o broni, ktora budowali Dayao. Wyruszajace z Sai wyprawy wojenne nie toczyly juz walk o ziemie, lecz zabieraly miedz, cyne i inne metale miastom i ludom, ktore mialy ich zapas; zniewolily rowniez lud Sensh, ktory kopal rude tam, gdzie Rzeka Chmur wpada do Mrocznej Rzeki, i zabraly cale zelazo, ktore Sensh wymieniali z innymi ludami na niezbedne im towary. Instrukcje dotyczace potrzebnych materialow i sposobu produkcji broni pochodzily, o ile moglam stwierdzic, ze Zbiornicy; Dayao zas, jesli chodzi o maszyny i metal, byli swietnymi rzemieslnikami, a ponadto znakomitymi inzynierami, ktorzy potrafili ze zrozumieniem wykonac te instrukcje. Nie jestem natomiast pewna, czy dobrze pojmowali korzystanie ze Zbiornicy, bowiem uczyc sie jej uzywac mogl tylko Kondor i jego Wojownicy - a wiedza ograniczona to wiedza wypaczona, jak to mowia w Bibliotece, choc nie jestem pewna, majac niewielkie ku temu zdolnosci. Tak czy inaczej, gromadzenie surowcow do budowy Wielkiej Broni trwalo cztery lata. Podczas owego czasu bylam w ciazy dwukrotnie. Pierwsza ciaze usunelam, gdyz moj maz mnie zgwalcil, choc mowilam, ze go nie chce, i nie mialam srodka antykoncepcyjnego. Corka Kondora zapewne urodzilaby dziecko gwaltu, aleja nie. Srodek powodujacy poronienie zdobylam bez trudu od tyon, ktorzy usuwali wiecej ciaz niz donaszali, poza tym pomogla mi Esiryu. Dwa lata pozniej, gdy mialam lat dwadziescia jeden, juz pragnelam dziecka. Prawda, Esiryu i Syasip byly dobrymi przyjaciolkami, lecz mimo to sie nudzilam, gdyz nie mialam nic do roboty, tylko przedzenie, szycie i gadanie, zawsze w czterech scianach i zawsze wsrod ludzi; nigdy w samotnosci, wiec zawsze samotnie. Caly czas myslalam, ze dziecko bedzie dla mnie Dolina; ze bedzie czescia mnie, a ja bede jego czescia; ze bedzie to moj ukochany dom. Myslalam, ze jesli dziecko zechce wejsc w moje lono, owa czesc mojej duszy, ktora niczym sznurek napiela sie miedzy Miastem i Sinshan, wreszcie sie rozluzni i wroci do ciala. Przestalam zatem zapobiegac ciazy i po trzech miesiacach Dayat i ja otworzylismy dziecku drzwi. Trwalo to dlugo, gdyz nie zylismy juz tak wygodnie ani nie jedlismy tak dobrze, jak poprzednio, i chociaz nadal lubil ze mna rozmawiac, nie mial juz energii na pieprzenie. Zywot ulubienca Kondora byl rownie ciezki, jak tego, kto pozostawal w nielasce, a cale bogactwo Sai szlo teraz w realizacje wylacznego celu Kondora - w zdobycie surowcow i zbudowanie Wielkich Broni. Wszystko bylo temu podporzadkowane. Dayao to narod prawdziwych herosow. Pierwsza bronia byla buda z plyt stalowych, osadzona na kolach, ktore poruszaly sie wewnatrz metalowych bieznikow; dzieki nim mogla niczym liszka wspinac sie bez poslizgu po nierownym terenie. Kola napedzal potezny silnik, umieszczony wewnatrz budy. Byla tak mocna, ze potrafila przewracac drzewa i domy i niesc na sobie dziala na wielkie kule i bomby ogniowe. Byla ogromna i wspaniala, a kiedy sie ruszala, wydawala odglos podobny do ciaglego grzmotu. Ludnosci Miasta pokazano ja na zewnatrz murow, dokad udalam sie z zaslonieta twarza, jak wszystkie kobiety Retforokow. Zobaczylysmy, jak przedziera sie przez zbudowana z cegiel sciane, jak grzmi i dygocze na powstalym rumowisku, jak ogromna i slepa podnosi swoj gruby ryjopenis. Gdy stanela, ze srodka wynurzyli sie trzej Kondorzy, mali i miekcy, niczym larwy w kolbie kukurydzy. Nadano jej imie Niszczyciel; miala prowadzic wojsko, robiac dla zolnierzy przejscie o nazwie Droga Zniszczenia. Wrocilam do mego kata w Domu Retforoka i polozywszy sie na czerwonych kocach wyobrazilam sobie, jak Niszczyciel naciera na deby Gairga w Sinshan, jakje przewraca, jak popycha Dom Wysokiego Ganku, burzac jego sciane, jak najezdza na heyimas Blekitnej Gliny i niszczy dach; widzialam zablocone metalowe gasienice, miazdzace trawe, bydlo i dzieci, wgniatajace je w ziemie, mielace je tak, jak zarna miela zboze. Wciaz myslalam o Niszczycielu, nawet wtedy, gdy na poludnie od Miasta zarwalo sie pod nim sklepienie ukrytej jaskini i zgubiony przez swoj wlasny ciezar, zaklinowal sie w korytarzu lawy. Nawet wowczas snilo mi sie, ze jedzie, ze miazdzy ziemie, rozgniatajac ciemnosc. Nastepnym swoim celem Kondor uczynil maszyny, ktore nazwal Piskleta. Byly to maszyny latajace, kondory wyposazone w silniki. Dayao nie uzywali balonow, lecz umieli budowac lekkie lotnie, szybujac niczym kondory albo myszolowy na wstepujacych pradach wsrod wzgorz nad polami lawy. Lotniarstwo bylo swietym sportem, bardzo cenionym i lubianym przez mlodych wojownikow, wiec konstrukcja latajacego pojazdu o wlasnym napedzie wzbudzila wielkie podniecenie. Jednakze Dayat nie podzielal ogolnego entuzjazmu; Retforokowie wlozyli wiele pracy w Niszczyciela, i kiedy zginal, popadli w nielaske. Choc nie zostali ukarani, nie chodzili juz co dzien do Palacu, Dayat snul sie zbolaly i ponury, szydzac bez litosci z planowanych Pisklat oraz ich budowniczych. Inaczej niz Niszczyciel, konstrukcja owych maszyn wymagala niewiele metalu, lecz za to mnostwo paliwa, to zas, jak twierdzil Dayat, stanowilo ich fatalna slabosc. Probujac nabyc paliwo, Kondor wyslal armie az do Gor Nieba, lecz droga tam i z powrotem zajela im niemal rok, paliwa zas starczylo tylko na kilka dni latania dla jednego Pisklecia. Potem jednak zaczeli produkowac paliwo z alkoholu zbozowego i gowna, i dwa Piskleta, po dwoch ludzi w kazdym, rozpoczely codzienne loty do Kulkun Eraian. Dzien ich pierwszego lotu byl w Sai dniem swiatecznym. Znow wszystkie kobiety wyszly w zaslonach na dwor, a gdy Piskleta lecialy nad nami na swych sztywnych, czarnych skrzydlach, nawet hontik wznosili okrzyki radosci. Owego dnia pierwszy raz zobaczylam Kondora; wyszedl na balkon Palacu, by zobaczyc, jak przelatuja nad nim jego Piskleta. Kobietom nie wolno bylo zbrukac go spojrzeniem, aleja o to nie dbalam i tylko staralam sie, by nikt nie zobaczyl, ze nan patrze. Mial na sobie szate ze zlotoglowiu i zloto-czarny szyszak Kondorow i dziobata maske, zza ktorych nie widac bylo czlowieka, tylko pokrywy i powierzchnie, nic z tego, co mial w srodku. Byc Kondorem to znaczy byc na zewnatrz. Tego dnia dziecko we mnie zastanawialo sie jeszcze, czy wyjsc do Drugiego Domu; dopiero po kilku dniach zdecydowalo sie jednak urodzic i uczynic mnie matka corki. Byla mala, silna i zgrabnie uformowana. Ilekroc patrzylam na jej rozowa, podobna do kwiatuszka cipke, mowilam w sercu heya; gdyby bowiem postanowila byc synem, ow syn "nalezalby" do mego meza - bylby Kondorem. Zechciala jednak zostac dziewczynka, zatem byla niewazna i nie obchodzila nikogo oprocz mnie, Esiryu i Syasip. Jej rodowe imie brzmialo Retforok, zas ich kaplan nazwal ja Danaryu, co oznacza Kobiete Oddana Jedynemu. To ladny dzwiek i mowilam tak do niej przy ludziach, lecz gdy bylam z nia sama, nazywalam jajednym z imion, jakie w Sinshan nosza przepiorki: Ekwerkwe, Patrzaca Przepiorka, ta w stadzie, ktora siedzac na galezi wypatruje niebezpieczenstwa, podczas gdy inne zeruja na ziemi, w porze deszczowej, zanim ptaki zaczna sie parzyc. Jej oczy blyszczaly w pulchnej buzi jak slepka przepiorki, a wlosy na czubku glowy zwinely sie w przepiorczy maly koczek. Reszta z nas nie byla zbyt pulchna; w owe lata w Sai brakowalo zywnosci. Kiedy Jedyny rozkazal Kondorowi zalozyc Miasto na polach lawy, chcial ustrzec je przed wrogami; wszelako malo co roslo na tej czarnej pustyni i musieli sprowadzac jedzenie z miejsc, gdzie bylo go wiecej. Poniewaz jednak mnozyli sie bez przerwy, plodzac tyle dzieci, ile tylko mogli, musieli jezdzic po zywnosc coraz dalej. Ponadto wielu tyon i hontik, poprzednio zajmujacych sie uprawa ziemi, pasterstwem lub lowiectwem, obecnie zatrudniono przy wielkim dziele budowy Broni i dostarczania paliwa. Ziarno, ktore przedtem zjadali ludzie i zwierzeta, obecnie pozeraly maszyny, zas Wojownicy Jedynego paradowali po ulicach Sai w swietych procesjach, skandujac: Naszym jadlem - Zwyciestwo, naszym winem - walka! W Jedynym zyskamy wszystko! Jeden skarb nasz! Smierci nie masz! Lecz ja trzymalam smiertelnosc w ramionach i karmilam ja piersia, dawalam jej jesc - tej osobie, ktora narodzila sie, albowiem miala umrzec, Patrzacej Przepiorce; ona zas swym istnieniem, potrzebowaniem, karmila moja dusze. Jesli Jedyny jest czymkolwiek innym nizli tylko slowem, czymze moze byc, jesli nie pokarmem? Ofiary, jakie ponosili Dayao, mialy zdobyc im bogactwa i luksusy, z chwila gdy do boju wyrusza Piskleta. Szkopul tego planu tkwil jednak w tym, ze wszystkie ludzkie ludy, ktore zyly w poblizu kraju Dayao, juz dawno sie wyniosly, a jezeli zostaly, to po to, aby walczyc, nie zas skladac daniny z zywnosci, niewolnikow i temu podobnych. Kazdy to widzial i w miare jak zycie w Sai stawalo sie ciezsze, zaczeto znow glosno mowic o niegdysiejszym pomysle rodu Terterow, aby calym ludem wyruszyc na poludnie, do bardziej przyjaznych krain. Wciaz zyl w tych ludziach niespokojny duch dawnych Dayao i wiele ich zwyczajow bardziej pasowalo do zycia wedrownego niz osiadlego. Niektore kobiety Retforokow zaczely snuc marzenia, by pod skrzydlem Kondora przeniesc sie na poludnie, gdzie bedzie mnostwo jadla i trawa, i drzewa, i bydlo, i nowe rzeczy do ogladania - a mezczyzni sluchali; sluchali, chociaz gadanie kobiet bylo podobno glupim, bezmyslnym belkotem. Jednakze Dayao nie podejmowali decyzji w publicznej naradzie, jak ludzie zwykle czynia, zatem nie bylo jak tych wszystkich niezgod sprowadzic do zgody i mysli staly sie opiniami, z ktorych powstaly frakcje, te zas rozeszly sie i staly sie sobie wrogie. Kondorowie Retforok nalezeli do frakcji, ktora twierdzila, ze Miasto powinno zostac tam, gdzie bylo, w miejscu, ktore wskazal swietlisty palec, ognistym zas szlakiem idacych w boj Pisklat winni podazac jedynie zolnierze. Kobiety natomiast, aczkolwiek wiele mowily o tym, ze chcialyby przeniesc sie w lepsze mniejsce, w istocie baly sie ruszyc, gdyz wiekszosc z nich cale zycie spedzila w Miescie, w domach, w pokojach. Wiedzialy rownie malo o innych miejscach i ludach, jak ja wowczas, gdy pierwszy raz poszlam do Kastoha-na. Nawet zolnierze nic nie wiedzieli o tym, jak inne ludy zyja i co mysla, choc przebywali wsrod nich lata cale. W Lozy Znalazcow powiadaja, ze handel i nauka ida w parze, podobnie jak niewiedza i wojna. Sadze rowniez, iz Dayao, wedlug ktorych wszystko nalezalo do Jedynego, zmuszali sie do myslenia parami: albo to, albo tamto. Nie potrafili byc posrod Wielosci. Zanim Ekwerkwe skonczyla rok, zaczely sie niepokoje wsrod zniewolonych ludow pracujacych na polach, w warsztatach i w kopalniach; nawet tyon zaczeli sie wymykac do lasu lub z powrotem na wschod, aby zyc z krolikami w zaroslej piolunem Niecce. W kopalni przy Jeziorze w Kraterze grupa hontik zabila nadzorujacych zolnierzy i uciekla w Srebrne Gory. Wiedzialam o tym, albowiem Kondor rozkazal zabic dziesieciu hontik z Miasta w ramach kary lub odplaty za smierc dziesieciu ludzi w kopalni. Postapil uczciwie, pod warunkiem ze wszyscy Kondorzy byli jednym, a nie-Kondorzy drugim; albo to, albo tamto. Dziesieciu mezczyzn hontik przywiazano do pali przed Palacem na koncu pieknej, szerokiej ulicy. Wojownicy Jedynego zanosili don glosne modly, zas uzbrojeni w strzelby zolnierze zastrzelili przywiazanych hontik. Nie widzialam tego, lecz o tym slyszalam; nazywalo sie to Egzekucja Prawa Jedynego. Kiedy mi o tym powiedziano, poczulam, ze moja glowa sie odwraca; zobaczylam zalane sloncem miejsce zgromadzen w Kastoha-na, lecz nie swoja matke tam ujrzalam, tylko czarne sepy, ktore spusciwszy lby, rozszarpywaly sobie brzuchy, wyrywaly i pozeraly swe wnetrznosci. Wbieglam do pokoju, gdzie lezala Ekwerkwe, porwalam ja w ramiona i dlugo siedzialam z nia na podlodze w kacie, czekajac az wizja i mdlosci przemina. Jednakze od tamtego dnia nie mialam juz serca, by nadal byc kobieta Kondorow i zyc na ich sposob. Pragnelam jedynie wydostac stamtad moja corke i jej matke, uciec od nich wszystko jedno dokad. Wszelako wiele czasu minelo, nim moglam to zrobic, gdyz Sai, zamkniete i zdesperowane, coraz bardziej przypominalo mrowisko, ktoremu inne mrowisko wypowiedzialo wojne. Kiedy Kondor wystal Piskleta, aby zrzucily bomby zapalajace na lasy i wioski ludu Ziaun, na poludniowy zachod od Kulkun Eraian, kilka innych ludow przylaczylo sie do Ziaun, aby walczyc razem z nimi. Sporzadzili plany, spotykali sie, rozmawiali i przekazywali przez Zbiornice wiadomosci. Nie mogli zniszczyc Pisklat, latajacych poza zasiegiem dzial, natomiast pole, z ktorego startowaly i gdzie ladowaly, chronily liczne zastepy zolnierzy Kondora; a wiec jedna osoba - zapewne byly niewolnik lub niewolnica hontik - ktora wiedziala, gdzie co jest i jak sie zachowac, przekradla sie noca i podpalila zbiorniki paliwa. Nastapil wybuch. Owa osoba splonela, lecz Piskletom zabraklo pokarmu. Zanim go znow wyprodukowano, Kondor wyslal na wioski Ziaun wojownikow na lotniach, lecz latwo ich bylo zestrzelic i nikt nie powrocil. Owego roku tak wiele plonow - nie tylko zboze, lecz ziemniaki, rzepa i temu podobne - poszlo na produkcje paliwa dla Pisklat, ze spichlerze Miasta opustoszaly; zuzyli nawet ziarno na siew. Wszystkie piesni mowily o tym, jaka to chwala umierac za Jedynego; mezczyzni Dayao zawzieli sie, by zabic wszystko, co dalo sie zabic, a kobiety - by ich za to chwalic. Pewnego dnia jesienia, trzeciego roku Ekwerkwe, udalo mi sie odwiedzic dom Tertera z inna kobieta Retforokow, ktora miala tam krewnych. Prosilysmy o to wielokrotnie, az wreszcie mezczyzni Retforokow udzielili nam pozwolenia, dajac do towarzystwa kilku niewolnikow. Ekwerkwe szla u mego boku miedzy slepymi scianami ulic Miasta, od domu Retforoka do Domu Tertera; to byl jedyny raz, kiedy szla ta droga. Terter Gebe zmarl poprzedniego roku i moj ojciec byl glowa domostwa. Zyl jednak ukryty wewnatrz domu niczym kobieta Dayao; chcial, aby zapomnial o nim Kondor i Wojownicy Jedynego, ktorzy teraz juz codziennie wyrywali sobie trzewia, dokonujac egzekucji ludzi, zwanych wrogami Kondora. Terter Abhao od dwoch lat nie widzial corki swej corki. Czekal w pokoju, do ktorego wiele lat temu zabrano mnie na audiencje u Tertera Gebe. Wygladal staro, byl zupelnie lysy, bardzo blady i przygarbiony. Na jego widok scisnelo mi sie serce, gdyz mialam nadzieje, ze nie jest tak chory, jak inni tutejsi mezczyzni. Niewatpliwie sprawial wrazenie niezdrowego, lecz jego usmiech byl rodem z Doliny, tak mi sie zdawalo. -Wiec to jest Danaryu Belela - powiedzial, gdy do niego podeszla. Nie bala sie go; lubila wszystkich mezczyzn, jak to mala dziewczynka. -To jest Danaryu to Da - Da znaczy Jedyny - lecz ma takze' swoje wlasne imie, Ekwerkwe. To przepiorka, ktora wola, gdy ujrzy niebezpieczenstwo, i wtedy stado biegiem ucieka albo odlatuje - wyjasnilam. Spojrzal na mnie. Dziecko poglaskalo jego dlon, aby zwrocil na nie uwage, i oznajmilo: -Jestem Ekwerkwe. -To dobre imie - rzekl. - A ty, Ayatyu, jakze sie miewasz? -Nudze sie - odparlam. - Nie ma tu nic do czytania - uzylam slowa z Doliny, oznaczajacego "czytac". Znow na mnie popatrzyl. -Sowa - powiedzial wjezyku Doliny i znow sie usmiechnal. - Czy masz dosc jedzenia? Jestes bardzo chuda. -Moj brzuch moze poscic, lecz moj umysl umiera z glodu. Ojcze, kiedys odbylismy razem pol podrozy. Leciutko skinal glowa. Przez chwile przygladal sie dziecku, potem krotko rozmawial z innymi ludzmi w pokoju, z Kondorami i Corkami z Domu Retforoka oraz wlasnego. Wreszcie, gdy nikt nie sluchal, rzekl do mnie: -Gdy beda mnie wspominac, moze wspomna i ciebie. Ujrzalam w jego twarzy to miejsce przed Palacem, pale i zakrwawiony bruk. -W koncu, jest dziecko! - powiedzial. Moje serce dalo wielkiego susa. -Pojedziesz...? - zapytalam. Potrzasnal glowa i szepnal: -Czekaj. Kiedy niebawem ludzie Retforokow zaczeli zbierac sie do wyjscia, ojciec oznajmil: -Dzisiaj Ayatyu Bele bedzie spala tutaj; tak dlugo nie widzialem wnuczki. Kobiety Retforoka niepewnie zaszeptaly, zaniepokojone, i najstarsza z nich zaprotestowala: -Wielki Kondorze, maz tej kobiety, Kondor Retforok Dayat, moze byc niezadowolony, bowiem nie udzielil jej na to pozwolenia. Inna dodala: -To przeciez tylko wnuczka! Jeszcze zas inna powiedziala zlosliwie: -Wielki Kondor Terter Abhao moglby zaszczycic Dom Retforoka, odwiedzajac go czasem. Nie ma sposobu, aby mezczyzni uczynili z kobiet niewolnice, jesli kobiety sie na to nie godza. Nienawidzilam mezczyzn Dayao za ich bezustanne rozkazy, ale kobiety byly mi jeszcze bardziej nienawistne za to, ze ich sluchaly. Poczulam, ze wzbiera we mnie gniew wszystkich tych lat, spedzonych w Sai, i ze nie potrafie go juz powstrzymac, lecz na szczescie moj ojciec -wielki general,jak zawsze - powiedzial: -Wielki Kondor Retforok Dayat na pewno nie bedzie niezadowolony, ze kobieta zostanie tu kilka godzin dluzej. Odesle ja do domu po kolacji. Nie bardzo wypadalo im dluzej sie spierac, wiec zostawili nas, a z nami Esiryu. Gdy tylko odeszli, poslal po te kobiete i tamtego mezczyzne, aby przygotowali nas do odjazdu. Mielismy tak niewiele czasu, ze mogl wyprawic z nami tylko dwoch ludzi ze swego domostwa; nie byl w stanie sam nam towarzyszyc ani zapewnic nam zbrojnej eskorty, tak jak mial nadzieje. -Wysla za nami zolnierzy? - zapytalam, on zas odparl: -Wczesnym rankiem wyrusze na patrol i pojada za mna, myslac, ze zabralem cie, tak jak cie przywiozlem. Przebrani za tyon stalismy w wielkiej sieni Domu Tertera. Zapytalam ojca: -Czy przyjedziesz kiedys? Trzymal mala w ramionach. Byla senna i sklonila glowke na jego szyje; przemowil z glowa pochylona nad glowa dziecka, i nie wiedzialam juz, czy mowi do niej czy do mnie. -Powiedz matce, aby nie czekala... aby nie czekala na mnie. Potem pogladzil wlosy Ekwerkwe swoja wielka dlonia i ostroznie podal mija na rece. -Ale ciebie ukarza... ciebie... - Nie moglam wymowic tego slowa, tych pali, sznurow i krwi. -Nie, nie - odparl. - Po prostu ucieklas, kiedy ode mnie wyszlas. A poza tym nie bedzie mnie tutaj, zeby mozna mnie bylo ukarac. Kazano mi poprowadzic patrol na zachod od Bialej Gory; wyjedziemy troche wczesniej, to wszystko. Tam nic mi nie grozi. Wowczas zrozumialam, ze jedzie do kanionu, w ktorym widzialam go lezacego; lecz jest to taka wiedza, ktorej nie mozna wypowiedziec ani wykorzystac; objelam go zatem, on zas na chwile przytulil mnie i dziecko, a potem zostawilysmy go w tym domu i wyszlysmy tylnymi drzwiami w zapadajacy zmierzch. Jeden z mezczyzn, kompetentny, powazny czlowiek imieniem Arda, byl z nami wowczas, kiedy przybylam z mym ojcem z Doliny. Drugiego nie znalam; nazywal sie Dorabadda i sluzyl pod moim ojcem w wojnach w kraju Szesciu Rzek. Posiadali tak ceniona przez Dayao lojalnosc, byli jak psy owczarki - wierne, czujne, odwazne i bezmyslne, robiace to, co mysli kto inny, i zwazajace tylko na niego. Brama Miasta byla strzezona bez przerwy, zas wchodzacy i wychodzacy przepytywani, ale nie napotkalismy zadnych trudnosci. Dorabadda oznajmil, ze Esiryu i ja jestesmy niewolnicami tyon, nalezacymi do jakiegos urzednika w Palacu, ktore odsylano z powrotem na wies, "bo juz sa do niczego, obie z brzuchem", po czym nastapily liczne dowcipy na temat Wojownikow Jedynego, ktorzy niby to cale zycie zachowuja celibat, i ktorych zolnierze boja sie i nie cierpia. Dorabadda mowil pewnie i lekko, i wyprowadzil nas za brame bez podejrzen i zwloki. I tak opuscilysmy Sai. Swiatla Miasta migotaly i jarzyly sie cudownym lsnieniem w czarnym powietrzu posrod czarnej rowniny; przez cala noc, gdy przemierzalismy pustynie lawy, Miasto swiecilo za nami. Zmienialismy sie, niosac spiaca dziewczynke, ktora czasem budzila sie i patrzyla w ciemnosc; dotychczas rzadko zdarzalo sie jej widywac gwiazdy. O pierwszym brzasku zeszlismy z wielkiej drogi i ruszylismy na przelaj przez ogromna polac lawy, by z nadejsciem dnia schronic sie w jaskini i przespac tam caly dzien. Z rozmow dowiedzialam sie wtedy wielu rzeczy, o ktorych nie mialam pojecia, mieszkajac w Domu Retforoka. Arda powiedzial, ze bedziemy musieli unikac wsi i gospodarstw tyon, gdyz prawdopodobnie by nas ograbili lub nawet zabili mezczyzn, a kobiety zgwalcili. -Ale jako Kondorzy rozkazujecie tyon\ - zawolalam. -Tak bylo kiedys. Tak oto dowiedzialam sie, ze nikt juz nie narzuca ladu za murami Miasta i ze panuje tu wylacznie nielad. Przez wszystkie ziemie Dayao szlismy nocami, ukrywajac sie na pustynnych sciezkach. Ale potem, jak to mowia, wpadlismy z deszczu pod rynne. Opuscilismy tereny rolnicze Dayao i wkroczylismy w kraje zamieszkale przez ich ofiary i wrogow. Kiedy przybylismy nad Mroczna Rzeke, Arda uznal, ze mozemy wedrowac za dnia, ja zas oznajmilam: -Zatem Arda, Dorabadda, mozecie juz wracac. Idzcie i powiedzcie Terterowi Abhao, ze zostawiliscie jego corke w dobrym zdrowiu na jej drodze do domu. -Rozkazal nam cie odprowadzic - rzekl Arda. -Sluchajcie - powiedzialam. - Dobrzy z was przyjaciele, ale zostajac przyniesiecie nam wiecej szkody niz pozytku. Z wami Ekwerkwe, Esiryu i ja jestesmy Dayao; bez was jestesmy dwiema kobietami z dzieckiem, ktore z nikim wojny nie prowadza. Zolnierze, posluszni rozkazom, odmowili. Ja odmowilam pojscia z nimi w dalsza droge; nie chcialam, aby zabito ich z naszego powodu i nie chcialam sama przez nich zginac. Poniewaz odmowilam nawet wstania z miejsca, w ktorym nad rzeka rozbilismy oboz, nie mieli innego wyjscia, jak siedziec i rozmawiac, totez roztrzasalismy temat calymi godzinami. Bardzo trudno bylo im odrzucic rozkaz mojego ojca i dac posluch kobiecie, rozumieli jednak, ze ich obecnosc jest dla nas wiekszym zagrozeniem niz odejscie. W koncu, za rada Dorabaddy, postanowili podazac o godzine marszu za nami, udajac, ze nas gonia. Byloby to doskonale rozwiazanie naszego sporu, gdyby nie jedna wada - w takim wypadku nadal moglo dosiegnac ich niebezpieczenstwo. Poniewaz jednak wedlug nich nie mialo to dla sprawy zadnego znaczenia, objelysmy ich serdecznie na pozegnanie i zostawily nad rzeka, a same skierowalysmy sie wzdluz polnocnego brzegu Mrocznej Rzeki w strone wysokich wzgorz. Weszlysmy teraz w kraj zamieszkaly przez lud, ktory sam zwie siebie Fennen. Dokladalysmy staran, aby zachowywac sie calkiem odwrotnie niz przedtem: wedrowalysmy za dnia, najbardziej dostepnymi drogami, napotkawszy zas siedzibe ludzka, halasowalysmy i glosno rozmawialy, aby zauwazono nasze przybycie. Z ludzmi porozumiewalysmy sie na migi i za pomoca tej odrobiny TOK, ktorej nauczylam sie w Sinshan; najbardziej pomocne okazalo sie paplanie Ekwerkwe, gdyz male dzieci mowia jednym jezykiem i wszyscy je rozumieja. Czwartego wieczora po rozstaniu z Arda i Dorabadda przyjela nas na nocleg rodzina mieszkajaca w drewnianej chacie przy wielkich zrodlach w Wallwell, ktorej czlonkowie oprocz tego ze odstapili nam swe cieple lozka, podzielili sie z nami slodkim mlekiem i przecierem z zoledzi. Pierwszy raz od poczatku podrozy spalam mocno i dobrze, jednakze rano obudzily mnie glosy kilku osob rozmawiajacych na zewnatrz i z ich brzmienia domyslilam sie, ze stalo sie cos zlego. Okazalo sie, ze w zasadzce zabili jednego z naszych przyjaciol - uslyszawszy, ze mowi w jezyku Dayao, strzelili don nie czekajac, co ma do powiedzenia. Jeden nie zyl, drugi umknal; nie wiem, czy tym, ktory zginal, byl Arda czy Dorabadda, nie wiem tez, czy ocalalemu udalo sie bezpiecznie dotrzec do Sai. Z chwila gdy opuscilam Miasto Kondora, ani jedno slowo, ani jedna wiadomosc juz nigdy do mnie stamtad nie dotarla. Czulam tak wielki zal i wine, ze nie potrafilam powstrzymac lez. Esiryu ze wszystkich sil starala sie mnie uspokoic, w obawie ze ludzie wezma nas za kobiety Dayao; w ogole lek towarzyszyl Esiryu w kazdej godzinie naszej podrozy. Jednakze matka rodziny Fennenow widzac moje lzy, takze sie rozplakala i troche na migi, a troche slowami powiedziala mi, ze wokol jest za duzo wojny, za duzo zabijania i ze mlodzi ludzie z jej domostwa chodza z bronia jak jacys wariaci. Poszlysmy dalej, ale bardzo wolno, bowiem nozki Ekwerkwe byly jeszcze krotkie. Mimo ze nadeszla juz jesien, zdawalo nam sie, ze dni staja sie coraz jasniejsze. W poblizu miejsca, gdzie Mroczna Rzeka laczy sie z Wielka Rzeka Bagien, w gorzystej miejscowosci, na mapach w heyimas oznaczanej jako Loklatso, napotkalysmy kilku ludzi zmierzajacych na polnocny wschod. Na stoku wzgorza ujrzalam czlowieka i pomyslalam, ze to sen, zjawa, ktos z Czterech Domow: znalam jego twarz. Byl to ojczym moich kuzynow, Zawsze Zmienny z Madidinou, ktory w Lozy Wojownikow przyjal imie Robak - czlowiek, ktorego znalam cale swoje zycie. Nie wiedzialam, kim sa jego towarzysze, lecz mieli na sobie ubrania z Doliny, byli niscy i drobni, o toczonych ramionach i okraglych twarzach, ich wlosy zas zaplecione byly w warkocze Wojownikow; jeden z nich zawolal do innych w moim jezyku, w jezyku, ktory przez siedem lat slyszalam tylko we snie, kiedy przemawialy nim moje dusze. -Ida jakies kobiety! Zblizylam sie o kilka krokow i krzyknelam: -Zawsze Zmienny! Wiec jestes tutaj, mezu mej kuzynki! Co slychac w Madidinou? Bylo mi wszystko jedno, czy to duchy czy zywi ludzie, Wojownicy czy przyjaciele - byli z Doliny, z domu; podbieglam do nich i rzucilam sie Robakowi na szyje. Tak sie zdumial, ze choc byl Wojownikiem, pozwolil mi na to, a potem spojrzal mi w twarz i zawolal: -Polnocna Sowa! -Och, nie, juz nie! - zaprzeczylam. - Jestem Ta, Ktora Wraca do Domu! I tak przyszlo do mnie srodkowe imie mojego zycia. Tego wieczora mezczyzni z Doliny rozbili wraz z nami oboz w zagajniku wierzbowym wsrod wzgorz pod Loklatso. Rozmawialismy dlugo w noc. Prosilam, aby opowiedzieli mi jak najwiecej o Sinshan i Dolinie, oni zas chcieli uslyszec wszystko o Dayao, gdyz zmierzali do Sai. W mojej glowie wciaz jeszcze mieszkal umysl niewolnika, ktory nauczylam sie posiadac w Sai, myslalam wiec jak niewolnik i po jakims czasie zaczelam ich oklamywac; balam sie, ze zmusza nas, abysmy poszly z nimi jako tlumaczki albo przewodniczki. Raz, gdy mnie o to poprosili, odmowilam; to bylo w porzadku, ale potem jeli ponawiac prosbe tak czesto, ze poczulam lek i nieufnosc podobne tym, jakie zywilam wobec mezczyzn Dayao, i jakich nigdy nie czulam do mezczyzn z Doliny. Z poczatku mowilam im wprost, co wiedzialam; ze droga do Sai moze stac sie dla nich z kazdym krokiem bardziej niebezpieczna i ze wsrod ludu Dayao panuje wielki chaos, przemoc i glod. Robak sluchal jak ktos, kto wie lepiej, z ta mina Wojownika, ktora zawsze doprowadzala mnie do szalu. -Kondorzy maja wielka bron - powiedzial. - Latajace machiny i bomby zapalajace. Ich potega jest wielka, najwieksza w tej czesci swiata. -To prawda - odparlam - lecz oprocz tego zabijaja sie nawzajem i gloduja! Jeden z pozostalych, czlowiek z Telina-na, ktorego imienia nie pomne, szepnal do Robaka: -Baba, i do tego ucieka... I wzruszyl ramionami. Mlodszy mezczyzna w niefarbowanym stroju, syn przedmowcy, zapytal mnie: -Widzialas, jak Wielki Kondor lata? -Istnieje czlowiek, zwany Kondorem, ale on nie lata, on nawet nie chodzi. Nigdy nie opuszcza domu, w ktorym mieszka. Nie wiedzialam, czy mlodemu czlowiekowi chodzilo o Kondora, czy tez moze probowal mowic o Piskletach, lecz nie mialo to znaczenia. Nie chcieli sluchac tego, co moglam im powiedziec, podobnie jak ja nie chcialam wiedziec, po co ida do Sai. Spostrzeglam jednak, ze Robak, mimo swych pelnych wyzszosci min, zaczyna czuc sie nieswojo; zaniechalam wiec opowiesci o Dayao, chorym ludzie, ktory sam sie wyniszczal, i zaczelam zachowywac sie tak, jak w obecnosci mezczyzn zachowywaly sie kobiety Dayao - usmiechalam sie, zgadzalam ze wszystkim i udawalam, ze nie mam pojecia o niczym oprocz dzieci i mego wlasnego ciala. Sama mysl, ze moglabym cofnac sie chocby o krok do Sai, sprawila, ze skwapliwie odegralam te komedie i kiedy Robak pytal, czy na drodze wzdluz Mrocznej Rzeki sa jakies wojska Kondora, odpowiadalam: - Nie wiem, chyba gdzies widzialysmy jakichs zolnierzy, ale nie wiem, jak nazywaly sie te miejsca. Moze to bylo w sosnowych lasach? Nie, chyba kolo wulkanu... Ale moze to nie byli zolnierze Kondora, tylko ktos inny? A w ogole, wiecie, trafilysmy na te droge przypadkiem, od miesiaca sie blakamy, jemy korzonki i jagody, dlatego jestesmy takie chude. Tak naprawde nie wiem, gdzie bylysmy... A wszystko po to, aby nie zabrali mnie ze soba jako przewodnika. Kiedy zapytali mnie o Esiryu, znow sklamalam, bez planu i wahania. Esiryu starala sie nie rzucac w oczy; mezczyzni wprawiali ja w przerazenie. -Opuscila meza - powiedzialam - i musiala uciekac, ja zreszta rowniez. Wiecie, ze Kondorzy zabijaja kobiety, ktore odchodza od mezow? - 1 dodalam jeszcze: - Zabijaja tez mezczyzn, ktorych z nimi spotkaja. To bylo moje najlepsze klamstwo, bowiem bylo prawdziwe. I odnioslo skutek; nastepnego dnia Wojownicy z Doliny ruszyli w swoja droge ku Miastu, pozwalajac nam udac sie dalej na poludniowy zachod. Rozstajac sie z nimi, powiedzialam: -Idzcie ostroznie, badzcie uwazni, ludzie z Doliny! - Mlodemu zas czlowiekowi z mojego Domu rzeklam: - Moj bracie, w suchej kramie mysl o rwacym potoku! Moj bracie, w ciemnym domu mysl o niebieskiej glinie! Owe slowa, ktore podarowala mi niegdys Jaskinia, byly wszystkim, co moglam mu dac. Mialam nadzieje, ze przydadza mu sie tak, jak przydaly sie mnie. Nie wiem, co stalo sie z tymi mezczyznami po naszym rozstaniu. Za Loklatso droga wiodla nas przez kraje, ktore nie byly tak zarazone choroba Miasta. Kiedy dawno temu jechalam tedy z ojcem i zolnierzami, unikalismy ludzkich siedzib i wedrowali jak kojoty. Tym razem podrozowalam jak osoba ludzka. W kazdym miasteczku i gospodarstwie ludzie z nami gadali; znalam niewiele TOK, a wiekszosc tamtejszych mieszkancow mowila tylko we wlasnym jezyku, lecz na migi i wyrazem twarzy mozna przekazac wszystko, co potrzebne, goscinnosc zas to nurt samej Rzeki. Nie wszyscy byli szczodrzy z serca, ale nikt nie odprawil nas glodnych. Wioskowe dzieci chowaly sie czasem, podniecone i zarazem zawstydzone napotkaniem nowego dziecka; jednakze Ekwerkwe, ktora codziennie spotykala nieznajomych i bawila sie z dziecmi, ktore widziala po raz pierwszy, zwykle smialo szla na poszukiwaSnia. Wolaly do niej w roznych jezykach, ona zas odkrzykiwala im slowa Dayao, Kesh, Fennen i Klatwish, i wszystkie wzajem uczyly sie slow piosenek, ktorych nie rozumialy. Jakze rozna byla ta podroz od podrozy z moim ojcem na polnoc! Tylko Esiryu bylo trudno; nie zblizala sie do domu, lecz oden oddalala i bala sie ludzi - nie jak ktos, kto baczac na roznice zachowuje ostroznosc, lecz jak zblakany pies, ktory wciaz spodziewa sie krzywdy. Dla kobiety Dayao grozni sa wszyscy mezczyzni za murami domu jej ojca lub meza, albowiem dla mezczyzn Dayao kobieta, ktorej nie chroni mezczyzna, to nie kobieta, nie czlowiek, lecz cipa. Esiryu tak wlasnie o sobie myslala, jak o czyms, co mozna zgwalcic; nie potrafila wiec darzyc zaufaniem tych wszystkich ludzi, u ktorych przyszlo nam sie zatrzymywac. Zawsze stawala za mna, az nazwalam ja Kobieta-Cien. Nierzadko myslalam, ze niepotrzebnie wyruszyla w te podroz i ze zabierajac ja wyrzadzilam jej krzywde, ale nie pozwolilaby mi odejsc bez siebie; owego wieczora, gdy opuscilysmy Dom Tertera, powiedziala, ze wolalaby umrzec, niz dalej zyc beze mnie i Ekwerkwe. Poza tym jej przyjazna obecnosc byla dla mnie wielka pociecha i wsparciem i chociaz czasem udzielal mi sie jej ustawiczny lek, bywalo, ze czynil mnie odwazniejsza niz naprawde bylam; mowilam wowczas do niej: - Spojrz, tych ludzi nie mamy sie czego obawiac! - i ruszalam na ich spotkanie. Dla nozek malej przepiorki pokonywane przez nas dziesiec mil dziennie to byla spora odleglosc. Idac na poludnie, dotarlysmy do promu linowego w Ikul i przeprawilysmy sie przez Rzeke Bagien razem z kilkoma ludzmi Amaranthu, ktorzy wiezli do domu zloto z gorskich kopaln. Nasza trojka skrecila na zachod przez bagna, a potem na poludnie, by idac u stop wzgorz dotrzec do miejscowosci Utud, gdzie zaczyna sie droga Chiryan. Droga ta biegla przez naprawde dzika kraine, nie bylo na niej innego czlowieka procz nas. Nocami kojoty wysoko na wzgorzach spiewaly piesni starej wariatki lub piesni pelni ksiezyca; w trawie roilo sie od myszy; jelenie, uskakujac nam z drogi, przygladaly sie nam caly dzien, skryte w gaszczu; bezustannie zalobnie wolaly turkawki, a niebo o zmierzchu mrocznialo od wielkich stad golebi oraz innych ptakow; kiedy zas w poludnie patrzylysmy w gore, widzialysmy, ze koluje nad nami myszolow rdzawosterny. Idac, zbieralam na drodze piora, piora dziewieciu gatunkow ptakow. Wtedy spadl pierwszy deszcz; szlam tedy, nucac piesn, ktora przyszla do mnie z deszczu i z tych pior; spiewalam slowa, ktore zostaly mi dane: Nic nie wiadomo, jest tylko wedrowka, tylko wedrowka, ah ya hey. Jestem wielka istota, kloniaca sie trawa. Wracajac do Doliny mojego istnienia nioslam ze soba te piesn i piora dziewieciu ptakow, znalezione na pustkowiu, na drodze kojota; z siedmiu zas lat spedzonych w Miescie Czlowieka wywiodlam swa kobiecosc, dziewczynke Ekwerkwe i przyjaciolke Cien. Wzdluz Potoku Buda zeszlysmy w Gleboka Doline, a potem wzdluz Potoku Hana-if do Rzeki, co krok spiewajac heya. Bylysmy bardzo glodne, zywilysmy sie tylko nasionami i tym, co udalo nam sie zebrac na wzgorzach; poza tym spieszylam sie, poganialam, nie chcialam tracic czasu na zbieractwo, ktore jest powolnym zajeciem, nawet jak jest co zbierac. Skrecilysmy w dol Rzeki i minawszy Gejzer oraz Laznie weszlysmy do Kastoha-na. Po zejsciu do heyimas Blekitnej Gliny oznajmilam: -Jestem Ta, Ktora Wraca do Domu, z tego Domu, z Sinshan. To jest Ekwerkwe, z Miasta Kondora, rowniez z tego Domu, to zas - Esiryu, przyjaciolka, z Miasta Kondora, bez Domu. W heyimas przyjeto nas goscinnie. Podczas naszego tam pobytu opowiedzialam o mezczyznach, ktorych spotkalysmy w Loklatso, dowiadujac sie przy tym, ze w sprawie Wojownikow odbylo sie zebranie mieszkancow Doliny i ze ta loza przestala juz istniec. Robak i pozostali nic mi o tym nie wspomnieli. Uczeni z Kastoha uznali, ze uczynilabym dobrze, udajac sie do Wakwaha, aby zaniesc Bibliotekom i Zbiornicy wszystko, co wiem o zamiarach i poczynaniach ludu Dayao. Odrzeklam, ze tak uczynie, ale pragnelam najpierw pojsc do mego miasta. Poszlysmy wiec Stara Prosta Droga wzdluz poludniowo-zachodniego brzegu Rzeki do pieknego Telina i spedziwszy noc w tamtejszym heyimas, wczesnie rano ruszylysmy dalej. Padal geliii Wss Dziewiec Miast nad Rzeka: 1 Mapa-talizman, ktora podarowal redaktorce Przechodzacy z Serpentynu w Chukulmas. sty, drobny deszcz, z trudem dostrzegalysmy szare wzgorza po drugiej stronie Doliny; pobliskie pagorki, schodzace z gor Zrodlanej, Swinskiej oraz Sinshan ogromnialy po prawej we mgle i ruchomym deszczu. Ide tam, ide, tam, gdzie umierajac wchodzilam w Doline. Ida tam, ida chmury nad Dolina. Skreciwszy na wiodaca przez Pola Sinshan sciezke Amiou, minelysmy Blekitna Skale i zewnetrzne pastwiska i po bydlecej kladce przekroczylysmy Potok Hechu biegnacy zwawo w padajacym deszczu. Ujrzalam skaly, sciezki, drzewa, wzgorza, pola, stodoly, ploty, bramki, murki, zagajniki i wszystkie miejsca, ktore znalo moje serce. Przedstawilam je z imienia Esiryu i Ekwerkwe i kazdemu powiedzialam heya. Kiedy dotarlysmy do skrytego wsrod olch i wysokich debow mostu nad Potokiem Sinshan, przy Wzgorzu Adoby, rzeklam do Ekwerkwe: -Widzisz? Tam, na sciezce, przy bramie pastwiska, tam wlasnie stoi dzis dla nas Terter Abhao, twoj dziadek. Kiedys przybyl tedy pieszo, aby mnie odnalezc, a potem znow przyjechal, na wielkim koniu, prowadzac dla mnie klacz. Przechodzac przez to miejsce zawsze myslmy o nim w dniach, ktore nadejda. -Stoi tam - odparla Ekwerkwe, przypatrujac sie uwaznie. Ujrzala to, co widziala moja pamiec. Cien nic nie zobaczyla. Przez ten most weszlysmy do miasta. Ten most ma tylko cztery kroki dlugosci. Kiedy skrecilysmy w prawo brzegiem Potoku Twardego Kanionu, nadeszly jakies dzieci, ktorych nie znalam. To bylo bardzo dziwne! Zlodowacialam na ciele i duszy; wszelako Ekwerkwe, ktora nauczyla sie witac wszystkich nieznajomych, puscila moja reke i swym malym glosikiem odezwala sie w ich jezyku: -Wiec jestescie tutaj, dzieci z Doliny. Dwoje ucieklo za kuznie, jednak dwoje odwazniejszych zostalo, aby stawic czolo obcym. Jedno z nich, glosikiem jeszcze cienszym niz mowa Ekwerkwe, powiedzialo: -Wiec jestescie tutaj... - ale nie wiedzac, jak nas nazwac, zamilklo. -W ktorym domostwie mieszkacie, dzieci? - zapytalam i po chwili osmio- lub dziewiecioletni chlopczyk bez slowa skinal glowa w strone Domu Watoru. Wtedy przypomnialam sobie dziecko Gotowej, ktore urodzilo sie latem przed moim wyjazdem z Sinshan. -A moze jestes bratem z mego Domu i mieszkasz w rodzinie Gotowej? - zagadnelam. Kiwnal potakujaco glowa, ja zas pytalam dalej: -Powiedz mi, prosze, bracie, czy jacys ludzie z Blekitnej Gliny nadal mieszkaja w Domu Wysokiego Ganku? Znow kiwnal glowa, lecz byl zbyt niesmialy, aby przemowic. Poszlysmy wiec dalej, ja zas nioslam w sobie nowy lek: dlaczego nie przyszlo mi do glowy, ze siedem lat minelo nie tylko w Sai, ale rowniez w Sinshan? Nie pytalam o swoja rodzine ani Robaka, ani ludzi z heyimas w Kastoha i Telina, gdyz chcialam odsunac od siebie mysl, ze cos moglo sie zmienic. Stanelysmy u stop polnocnych schodow, prowadzacych na balkon pierwszego pietra. Spojrzalam na swe towarzyszki: na mala, mokra przepiorke, potargana i polyskliwa w deszczu, na chuda Cien o blyszczacych oczach, owinieta, jak ja, w czarna oponcze. Moj ojciec dal je nam w noc naszej ucieczki, byly takie same jak te, ktore nosili zolnierze. Mialy barwe pol lawy, barwe Kondora, barwe nocy, w ktora odeszlysmy z Miasta. Zdjelam swoja i przerzuciwszy ja zlozona przez ramie wstapilam na schody mego domu. Moje stopy znaly wysokosc stopni; moja dlon poznawala mokra od deszczu porecz; calym umyslem poznawalam won mokrego drewna; moje oczy poznaly futryne i debowe drzwi, teraz uchylone, by wpuscic wilgotny wiatr. Niedzwiedz stapal przede mna, obok mnie szedl Kojot. Zawolalam: -W tym domu sie urodzilam i do niego wracam. Czy moge wejsc? Przez wiele oddechow nikt nie odpowiadal. Potem moja matka, Pipil, podeszla do drzwi i otworzyla je na osciez, patrzac na nas pelnymi przestrachu oczami. Zobaczylam, ze stala sie mala i dziwaczna i ze jej stroj nie jest czysty. -Wiec jestes tutaj, matko - powiedzialam. - Popatrz, oto Ekwerkwe, ktora uczynila mnie matka, a ciebie babka! -Waleczna nie zyje - odparla. - Nie zyje od dawna. Pozwolila nam wejsc, lecz nie dotknela mnie i cofala sie przed moim dotknieciem. Sadze, ze przez chwile nie bardzo rozumiala, kim jest Ekwerkwe, i ze sama jest teraz babka, gdy bowiem uzylam tego slowa, znow zaczela mowic o Walecznej. Na Cien starala sie nie patrzec ani o nia nie pytac; zachowywala sie tak, jakby w ogole jej nie widziala. Babka zmarla dwa lata po moim odejsciu; wowczas dziadek powrocil do Chumo i zmarl wkrotce potem, tak mi powiedziano. Pipil przez piec lat mieszkala w pojedynke, zas od czasu, gdy w Lozy Jagniat zaniechano zebran i wakwa, wiele przebywala osobno; przestala przychodzic do heyimas i brac udzial w wielkich tancach. Latem nie chodzila juz na hale Gahheya, lecz wyzej, na gran, calkiem sama. Stara przyjaciolka babki, Muszla, i moj boczny dziadek, Dziewieciokat, martwili sie o nia. Ona nie pragnela jednak niczyjego towarzystwa - ani ludzi, ani owiec z naszej rodziny, ani nawet starych, szarolistnych oliwek na Grani Sinshan. Jej dusze skurczyly sie i sczezly; tym wlasnie grozi cofanie sie, co przeciez zrobila, przyjmujac ponownie imie swego dziecinstwa. Nie zataczala coraz szerszych kregow, lecz domknela kolo, przypominala plonace galazki, ktore zgasil deszcz. Nie chciala, bysmy mieszkaly z nia w jednym domu, nie chciala takze, bysmy sie wyniosly; bylo jej wszystko jedno. Nie pozwalala, by cokolwiek sie dla niej zmienilo. W myslach nadalam jej ostatnie imie: Popiol, lecz wymowilam je na glos dopiero wowczas, gdy wszystkie jej imiona ofiarowano ogniowi w Noc Zaloby Tanca Swiata, tego roku, gdy zmarla. Kilka osob z Sinshan przywitalo mnie bardzo serdecznie. Zakret - owa Pasikonik, ktora bawila sie ze mna w opowiesci z Shikashan - pospiesznie, ze szlochem, przybiegla spotkac sie ze mna, pozniej zas ulozyla dluga piesn o mej podrozy, ktora mi podarowala. Garnet, ongis Wzlot Skowronka, towarzysz naszych zabaw, ozenil sie z kobieta z Ounmalin, lecz przyszedl, aby ze mna porozmawiac. Stary Dada, ktory nigdy nie nauczyl sie myslec, wciaz dawal mi piora, aby mi powiedziec, ze cieszy sie z mego powrotu; przez wiele dni, kiedy szlam do heyimas, czekal na mnie z opuszczona glowa, lekko wyciagnawszy ku mnie dlon z kurzym piorkiem, a gdy je bralam i cos don mowilam, usmiechal sie nie podnoszac glowy i odchodzil. Niektore starsze psy rowniez mnie pamietaly i witaly mnie jak przyjaciela. Jednak wsrod ludzkich ludzi bylo sporo osob, ktore obawialy sie czyms zarazic i nie chcialy zblizac sie do mnie, do Cien, nawet do Ekwerkwe. Jacys szczegolnie przesadni mezczyzni dmuchali na nas, gdy przechodzilysmy, aby nie wdychac naszego oddechu; sadzili, ze jezeli zlapia od nas Chorobe Czlowieka, ich glowy przekreca sie do tylu. Sinshan to w istocie male miasto, a w malych miastach ludzie miewaja przesady, podobnie jak w jaskiniach bywaja nietoperze. Jednakze nawet w tym malym miasteczku mieszkalo sporo ludzi o szerokim rozumieniu; to, co mi dawali, umialam juz przyjac bez leku i falszywej dumy nastolatki. Moj ojciec nie mial Domu, ojciec mej corki tez nie, wiec Ekwerkwe pochodzila z Doliny i Blekitnej Gliny tylko za sprawa jednej babki. Jednakze w heyimas nic o tym sie nie mowilo i dzieci nie nazywalyjej polosoba. Zaprawde, sadze, ze z Doliny uszla jakas choroba, ktora ja nekala, kiedy byl tu Kondor; pozostaly co prawda osoby kalekie, jak moja matka, ale nikt nie byl juz chory. Esiryu, nie chcac, by zwano ja Esiryu, przyjela imie Cien i w rzeczy samej, przez dlugi czas wydawalo sie, ze chce byc cieniem, obecnym, a nieobecnym. Byla napieta, nie ufala sobie ani nikomu, nie umiala poglaskac kota, owce zas byly dla niej jak dzikie psy; dlugo uczyla sie naszego jezyka, a nasze zwyczaje wprawialy ja w oszolomienie. -Jestem tu obca, przychodze z zewnatrz, a wy jestescie wszyscy wewnatrz swego swiata! - rzekla kiedys do mnie, kiedy spiewano Slonce i wszystkie drzewa wokol miejsca zgromadzen i miejsca tanca cudownie zakwitly w srodku zimy, zdobne w piora, muszle, zlocone zoledzie i rzezbione ptaki. -Dlaczego dzieci wieszaja na drzewach ptaki z drewna? Dlaczego bialo ubrani ludzie staja w oknach noca i strasza Ekwerkwe? Dlaczego nie jecie befsztykow? Jak Pleciuga i Samotny Rogacz moga byc malzenstwem, jesli to mezczyzni? Ja tu nigdy nic nie zrozumiem! Ale w istocie pojmowala wszystko bardzo szybko i choc niektorzy odwzajemniali jej nieufnosc, wielu zaczelo ja lubic za dobry humor i otwarta szczodrosc, a inni wrecz ja cenili wlasnie za to, ze byla kobieta Dayao, nie zas mimo tego, i mowili: -To jedyna kobieta Kondorow, ktora do nas przyszla, ona sama jest darem. Kiedy przezyla juz rok w Domu Wysokiego Ganku, ktoregos dnia powiedziala do mnie: - Latwo jest zyc w Sinshan. Latwo jest tutaj byc. W Sai bylo trudno, wszystko bylo twarde, bycie bylo twarde. Tutaj jest miekko. -Praca tutaj jest trudna - odparlam. Pielilysmy wlasnie bawelne na Polu Amhechu. - W Sai nigdy nie pracowalas tak ciezko. A ja w ogole tam nie pracowalam, z wyjatkiem tego cholernego szycia. -Nie o takie latwe i trudne mi chodzi - powiedziala. - Zwierzeta zyja latwo. Nie utrudniaja nikomu zycia. Tutejsi ludzie to zwierzeta. -Hontik - rzeklam. -Tak. Tutaj nawet mezczyzni to zwierzeta. Tu wszyscy naleza 1 do wszystkich. Mezczyzna Dayao nalezy do siebie i mysli, ze nalezy don wszystko inne: kobiety, zwierzeta, rzeczy, caly swiat.-Nazywamy to zyciem na zewnatrz swiata. -Trudno tu zyc - westchnela. - Mezczyznom i pozostalym. -A mezczyzni z Doliny? - zapytalam. -Miekcy - odparla. -Miekcy jak wegorz w galarecie, czy miekcy jak puma w biegu? -Nie wiem - odrzekla. - Sa jacys dziwni. Nigdy nie zrozumiem tutejszych mezczyzn! To rowniez nie calkiem byla prawda. Przez wszystkie lata, ktore spedzilam w Sai, przed slubem z Dayatem, a takze i po nim, bywalo, ze kierowalam swe mysli ku mojemu kuzynowi, Wloczni; towarzyszyl im nie bol i gniew, jak wowczas, gdy opuszczalam Doline, lecz cos w rodzaju ucisku, ktory chetnie przyjmowalam, gdyz nie przypominal niczego, co odczuwalam - lub moglabym odczuc - w Sai. Chociaz Wlocznia odwrocil sie ode mnie, przeciez jako dzieci i nastolatki szukalismy swego towarzystwa i nasze serca wybraly sie wzajem; mimo ze byl daleko i juz sie nie spodziewalam, iz kiedykolwiek jeszcze go zobacze, pozostal czescia mnie i Doliny, nosilam go w duszy, blisko swoich uczuc. Kiedy w poznej ciazy snulam niekiedy rozwazania o smierci -jak musi czynic kobieta, ktora przejmuje sie dawaniem zycia - to na sama mysl o tym, ze moglabym umrzec w tym obcym miejscu, lec w obcej ziemi, z dala od Doliny, ogarniala mnie taka rozpacz, ze jeszcze dzisiaj sciska mi sie serce. W takich zlych chwilach pomoca mi bylo marzenie o skale Gahheya i cieniach dzikiego owsa na kamieniach, a czasem takze wspomnienie kuzyna, siedzacego na brzegu Kasztanowego Potoku i ogladajacego stope ze slowami: "Polnocna Sowo! Czy widzisz ten cholerny ciern?" Takie mysli byly dla mnie zyciem. Siostra Wloczni, Pelikan z czasow mojego dziecinstwa, obecnie zas Lilia, nadal mieszkala w starym domostwie w Madidinou ze swoim mezem z Obsydianu, lecz Wlocznia przeniosl sie do Chukulmas, z chwila kiedy przestala istniec Loza Wojownikow. Pozno w porze suchej tego roku, ktorego wrocilam do domu, przybyl do Madidinou, do domostwa swej siostry. Spotkalismy sie w Sinshan, na Tancu Wody. Tamtego roku bralam udzial w tancach. Tanczylam wlasnie muzyke jelenich kopyt, Drzaca Wode, kiedy ujrzalam go stojacego z Cieniem, Ekwerkwe i kilkorgiem ludzi z Blekitnej Gliny. Po zakonczeniu tanca podeszlam do niego. Powital mnie: -Przyszlo do ciebie dobre srodkowe imie: Wracajaca do Domu. Czy bedziesz musiala znow wyjechac, aby to imie wciaz bylo prawdziwe? -Nie - odparlam. - Ucze sie byc swoim imieniem. Zobaczylam, ze mysli o ostatnich slowach, jakie powiedzialam don w winnicy jesienia, wiele lat temu: ze nadalam mu imie w swoim sercu. Nie zapytal teraz, jakie bylo, ja zas mu go nie ofiarowalam. Po tym wieczorze czesto przychodzil do Sinshan; byl czlonkiem Kunsztu Wina, doswiadczonym winiarzem, i pracowal w tloczniach obu miast. Przez kilka lat mieszkal w Chukulmas z kobieta, ale sie nie pobrali, a w Madidinou zyl jako brat swej siostry. Spotykajac go w Sinshan spostrzeglam, ze zaczyna myslec o przeksztalceniu naszej starej przyjazni w cos nowego. To mnie wzruszylo, bowiem bylam mu wdzieczna za wspomnienie, ktore pomoglo mi, kiedy balam sie umrzec w obcym kraju, pochlebilo to rowniez mej milosci wlasnej; zostala srodze zraniona, gdy sie ode mnie odwrocil i wciaz jeszcze domagala sie zadoscuczynienia. Poza tym jednak wcale go nie chcialam ani na przyjaciela, ani na kochanka. Byl przystojnym mlodziencem o prostych plecach i sprezystym chodzie, ale nadal czulam w nim Wojownika, zanadto przypominal mezczyzn Dayao. Nie takich jak moj ojciec, ktory, bedac przez cale swe zycie Prawdziwym Kondorem i zolnierzem, nie mial nic z wojownika w sercu i umysle; Wlocznia podobny byl do mego meza, Dayata, ktory nigdy nie stoczyl walki, ale czynil z calego zycia wojne, kwestie porazki albo zwyciestwa. Na ogol mezczyzni, ktorzy ongis nalezeli do Lozy Wojownikow i zostali w Dolinie, pozwolili, by przyszly do nich nowe imiona, lecz Wlocznia zatrzymal swoje i kiedy teraz nan spogladalam, widzialam, ze jego oczy sa niespokojne i znekane; nie patrzyl na swiat jasnym wzrokiem pumy. To nie bylo dlan wlasciwe imie - Wlocznia brzmialo lepiej. Mimo ze dalam mu wprost do zrozumienia, ze nie interesuje mnie inaczej niz jako kuzyn i stary przyjaciel, nie przestawal przychodzic i Cien zawsze cieszyla sie na jego widok. To mnie troche martwilo. Smiala, krnabrna Esiryu, w Sai czesto karcona przez "lepszych od siebie", w Sinshan przeobrazila sie w lagodna Cien, zawsze wycofujaca sie ze spuszczonym wzrokiem. Takie zachowanie odpowiadalo Wloczni. Mozliwe, ze chcial wzbudzic we mnie zazdrosc, ale chyba takze lubil z nia rozmawiac. Wydaje mi sie, ze ludzie, ktorzy zamieniaja zycie w wojne, tocza ja przede wszystkim z osobami plci przeciwnej, usiluja pokonac je, osiagnac zwyciestwo. Cien byla zbyt inteligentna i bogata duchem, aby pragnac zwyciezac Wlocznie czy kogokolwiek, lecz cala jej edukacja wsrod Dayao przygotowala ja do odgrywania roli osoby juz pokonanej - kochajacego wroga. Nie podobal mi sie sposob, w jaki Wlocznia zaczynal dumnie kroczyc u jej boku. Niemniej ona robila sie coraz silniejsza i wiecej pumy bylo w jej oczach niz w jego; pomyslalam, ze moze skonczyc jako jej hontik, nawet o tym nie wiedzac. Jezeli Esiryu jako Cien stala sie inna osoba, to rowniez Ayatyu zaczela zmieniac sie we Wracajaca do Domu; jednakze, jak powiedzialam swemu kuzynowi, musialam dopiero sie tego nauczyc. Zajelo mi to wiele czasu. W Sai krecilam sie niespokojnie, tesknilam za jakas robota - w Sinshan ja znalazlam. W gospodarstwie bylo wiele do zrobienia; matka zaniedbala dom, tkanie i ogrod, pozwolila rowniez, aby owce z naszej rodziny wypasaly sie z miejskim stadem. Radosc czynienia i stwarzania zgasla w niej tak, jak wszystkie inne ognie. Moze wiec dlatego, ze zobaczylam, co pasja milosci uczynila z zyciem mych rodzicow, wystrzegalam sie towarzystwa kazdego mezczyzny, ktory moglby wniesc podobna namietnosc w moje zycie. Dopiero uczylam sie patrzec i nie chcialam zostac oslepiona. Zadne z moich rodzicow nigdy naprawde nie widzialo drugiego: dla Abhao Wierzba z Sinshan byla snem, a zycie na jawie znajdowalo sie gdzie indziej; dla Wierzby Kondor Abhao stal sie calym swiatem i nic juz nie bylo wazne, tylko on. I tak swoim uczuciem i wiernoscia nie obdarzali wlasciwie nikogo, nawet siebie nawzajem, gdyz kierowali je do osob, ktore nie istnialy, do kobiety ze snu i mezczyzny-boga; ich milosc zmarnowala sie, przepadla. Moja matka, po tamtym nie-bycie, opuscila swoj byt, przestala istniec po tym, jak cala namietnosc wyczerpala na prozno. Nic juz z niej nie zostalo; byla pusta, zimna, jalowa. Postanowilam, ze bede bogata. Jezeli matka nie umiala sama sie ogrzac, to przynajmniej tyle chcialam dla niej zrobic i juz pierwszego roku po powrocie zrobilam plaszcz do tanca dla naszego heyimas. Utkalam go na krosnach Walecznej, ktore, nie uzywane, staly w drugiej izbie domostwa, i tkajac patrzylam, jak srebrny polksiezyc bransolety na moim ramieniu migocze po osnowie, tam i z powrotem. Dotychczas, gdy nasze owce sie kocily, opiekowala sie nimi Muszla, oddajac do magazynow zebrana welne; w rodzinie wciaz jeszcze bylo piec owiec, w tym dwa kastrowane barany. Kiedy szlam je oporzadzac, zawsze zabieralam ze soba Ekwerkwe. Byla gotowa uczyc sie od nich i od innych zwierzat na pastwiskach i wzgorzach. W Miescie, gdzie byli tylko ludzcy ludzie, jej wyksztalcenie pozostawialo wiele do zyczenia, lecz cala nasza dluga droge do Doliny szla wsrod zyjacych ludow z Czterech Domow i poczula smak mleka Kojota. Teraz, jak wszystkie inne dzieci, pragnela caly dzien przebywac wsrod owiec lub w oborze wsrod krow, lub w miescie psow, wsrod szczeniat. Ogrody i miejsca, gdzie zbieralam lesne runo, nie podobaly sie jej az tak bardzo; tam praca jest wolniejsza i ciezsza, a wyniki niezbyt widoczne, chyba ze po zniwach. Tamta nauka przychodzi powoli. Dom Dziewieciokata, gdzie bylo sporo himpi, podarowal nam czworke z jednego miotu. Odbudowalam stara zagrode pod balkonem i powierzylam Ekwerkwe opieke nad nimi. Z poczatku omal ich nie udusila swoja troskliwoscia, potem zapomniala dac im wody, tak ze prawie umarly; plakala i uczyla sie, skruszona; miedzy innymi nauczyla sie gwizdac jak himpi. Kotka, ktora mieszkala na parterze Domu Wysokiego Ganku urodzila kocieta, ktorych nadmiar przelal sie do nas para buraskow. Potem, pewnego dnia znalazlam przy naszych drzewach do zbierania wyrosnieta kozliczke, krwawiaca i okulala; dzikie psy zabily jej matke i mocno ja pokaleczyly. Opatrzylam ja, jak tylko potrafilam, znioslam grania do miasta i zatrzymalam w zagrodzie, poki nie wydobrzala. Jako zblakane zwierze weszla do naszej rodziny i wkrotce pojawilo sie u nas piec malych kozek o dlugiej, brazowo-bialej siersci, dajacej swietny do przedzenia moher. Ze wszystkich kunsztow zawsze najbardziej lubilam garncarstwo, ale przy owcach, kozach i doskonalych krosnach nie mialam innego wyjscia, jak zajac sie tkaniem - a wiec sie nim zajelam, wzielam, co bylo mi dane, poniewaz sama chcialam dawac. Problem polegal na tym, ze tkactwo zmuszalo mnie do siedzenia w domu, ja zas, po siedmiu latach, mialam serdecznie dosyc przebywania pod dachem. Ale przez cala pore sucha, od Ksiezyca do Trawy, moje krosna staly na balkonie, gdzie przyjemnie mi sie pracowalo. Cien, wyszkolona w Saijako "pokojowka", nie umiala nawet gotowac - uczyla sie tej sztuki razem z Ekwerkwe. Moja matka przyzwyczaila sie do jej towarzystwa; malo do niej mowila, lecz lubila z nia byc i pracowac, razem z Muszla uczyla ja ogrodnictwa. Po pewnym czasie Cien zaczela rozmawiac z kobietami z Lozy Krwi i pobierac od nich nauki, spotykala sie rowniez z kobietami i mezczyznami w heyimas Blekitnej Gliny. Trzeciego roku swego pobytu w Sinshan, podczas Tanca Wody, stala sie osoba z Blekitnej Gliny, siostra z mojego Domu; ale w swej milosci i lojalnosci byla nia juz od chwili, gdy jako nastolatki spotkalysmy sie w Domu Tertera. Nieco pozniej wstapila do Lozy Sadzacych i kiedys, w porze sadzenia, gdy kopalysmy ciezka, czarna adobe w naszym ogrodku i bryly gliny lepily sie tak, ze jedna z nas, wyciagnawszy szpadel, musiala dawac go do oskrobania drugiej, w tym czasie kopiac innym, czystym szpadlem... a wiec, gdy w pocie czola harowalysmy w zimnym, drobnym deszczu, powiedziala do mnie: -Moj ojciec byl tyon, rolnikiem. Sprzedal mnie do Domu Tertera, gdy mialam piec lat, bym uczyla sie na sluzaca, by mi oszczedzic tej pracy, a teraz, spojrz tylko na mnie! Probowala podniesc noge, ciezka od tlustej, lepiacej sie, czarnej gliny. -Utknelam w blocie - zasmiala sie. Zdrapala wielka grude ziemi ze swojego szpadla i podala mi go; kopalysmy dalej. Nieczesto rozmawialysmy o Miescie. Mysle, ze nawet dla niej owe lata zdawaly sie podobne do goraczkowej, niespokojnej nocy, dlugiej i mrocznej, ktora pelna jest duchowego mozolu, mysli, emocji i nieszczescia, ktorej jednak nie mozna wspominac w jasnym swietle dnia. Zapomnialam wspomniec, ze tego roku, kiedy wrocilam do domu, po odtanczeniu Slonca zostawilam Ekwerkwe, Cien oraz Pipil i wyruszylam samotnie do Kastoha-na i Wakwaha, by zdac sprawe z mego pobytu u Dayao i odpowiedziec na wszystkie pytania, ktore chciano mi zadac na ich temat, a zwlaszcza o ich bron i plany wojenne. W owym czasie wymieniano w Zbiornicy wiele informacji dotyczacych armii Kondora; dowiedzialam sie, ze Piskleta znow lataja i podpalaja miasta na ziemiach lezacych na poludniowy zachod od Kulkun Eraian, ale ze poza granicami kraju Kondora nie ma juz jego wojsk. Bylam swiadkiem, jak do Zbiornicy nadeszla wiadomosc z Kraju Szesciu Rzek, ze widziano tam Piskle, ktore plonac spadlo z powietrza; potwierdzila to sama Zbiornica, zapytana o to przez uczonych. Ze Zbiornicy korzystalo tak wiele ludow - z Niecki, z wybrzezy Wewnetrznego Morza, z dalekich stron, hen, przy Jeziorze w Kraterze i jeszcze dalej na polnoc - ze wszystkie ruchy armii Miasta byly obserwowane i natychmiast podawane do wiadomosci - tak powiadano - zatem nikt nie mogl zostac zaskoczony lub pozostawiony bez pomocy, jesli o nia prosil. Sluchalam, co mowili, i odpowiadalam na ich pytania, jak umialam, lecz wowczas jeszcze nie chcialam slyszec o Dayao, chcialam zostawic ich za soba; wyjechalam wiec z Wakwaha najpredzej, jak moglam. Wrocilam tam ponownie, kiedy Ekwerkwe miala dziewiec lat, ale nie odwiedzilysmy Zbiornicy; poszlysmy do Zrodel Rzeki, aby zatanczyc Wode w miejscu, gdzie woda zaczyna lsnienie. Kiedy bylam juz w domu dwa albo trzy lata, kiedy gospodarstwo zaczelo niezle sobie radzic i moglam oderwac mysli od codziennej pracy, zaczelam uwazniej sluchac tego, co mowiono w heyimas, i rozmawiac z Muszla oraz z bocznym dziadkiem, ludzmi troskliwymi i wielkodusznymi. Zawsze bardzo o mnie dbali; teraz sie zestarzeli i nadeszla pora, abym to ja zaczela dbac o nich i wreszcie przyjela to, co mi dawali. Radowalo mnie dawanie, ktore plynelo nieustannie przez drzwi naszego domu, do srodka i na zewnatrz; Muszla zas i Dziewieciokat chwalili moje bogactwo; wiedzialam jednak, ze nie uwazaja mnie za bogata - bylam zbyt slabo wyksztalcona w sprawach historii, poezji oraz intelektu. Nie mialam zadnych piesni z wyjatkiem wakwa blota, ktora dal mi starzec, kiedy bylam dzieckiem przy Gejzerze, oraz piesni deszczu i pior, darowanej mi wsrod wysokich wzgorz po drodze do domu. Dziewieciokat rzekl: -Jesli chcesz, wnuczko, podaruje ci Krazenie Jelenia. To byl ogromny dar i dlugo sie zastanawialam, czy go przyjac, nieufna we wlasne sily.' - Chcesz wlac wielki strumien do malej miseczki - powiedzialam do dziadka, ktory odparl: -Miska jest pusta i wiele sie w niej zmiesci. Przez cala pore deszczowa spotykalismy sie w heyimas wczesnym rankiem, aby spiewac Krazenie Jelenia, az nauczylam sie go na pamiec. Nadal jest to najwspanialsza rzecz, nad jaka mam piecze. Nastepnie podjelam lektury w Archiwach Lozy Chrosciny, po czym udalam sie po dalsza edukacje do Chrosciny w Telina-na i do Blekitnej Gliny w Wakwaha. Nie zostalam obdarzona duzym talentem, lecz wiele zostalo mi dane. Za sprawa malzenstwa Wloczni i Cienia w naszych dwoch izbach w Domu Wysokiego Ganku zamieszkaly dwie rodziny, co stanowilo juz tlok nie lada. Ponadto nie czulam sie zrecznie, mieszkajac pod jednym dachem z Wlocznia, ktorego niegdys pragnelam. Nie ufalam do konca ani jemu, ani sobie. I chociaz z calego serca zaspiewalam dla nich Piesn Weselna, to jednak stare uczucia potrafia zakrasc sie nagle i pochlonac czlowieka, jak jaskinie pod polami lawy; ja zas nie mialam w swym lozku mezczyzny od czasu, gdy opuscilam owe pola. Tamtej wiosny po raz pierwszy tanczylam Ksiezyc. Pipil, Ekwerkwe i ja spedzilysmy lato na hali Gahheya, Cien i Wlocznia powedrowali na druga strone Doliny, na letnisko zwane Suche Wodospady. Po Wodzie znow znalezlismy sie wszyscy w Domu Wysokiego Ganku, postanowilam zatem zamieszkac na jakis czas w Telina; a poniewaz Ekwerkwe prosila, bym ja wziela ze soba, obie zatrzymalysmy sie w Zweglonym Domu. Zona mego wuja, Winorosl, byla chora na sevai i coraz bardziej slepla. Lubila rozmawiac ze mna o starych czasach; nie miala corek i jej domostwo, ongis pelne dzieciecej wrzawy, bylo teraz bardzo ciche. Z upodobaniem opowiadala Ekwerkwe, jak nazwalam jej dom gora i jak zapraszala mnie, abym zamieszkala z nia na owej gorze; a teraz, powiadala, "nie tylko Sowa, lecz takze Przepiorka przybyla, by tu zamieszkac!". Wowczas Ekwerkwe, ktora doskonale wiedziala, o co chodzi, pytala: "Kto to jest Sowa?" i tak trajkotaly, szczesliwe jak dwa potoki o deszczowej porze. Podczas mojego pobytu w Telina chodzilam co dzien do Lozy Chrosciny, aby sie uczyc historii. Przychodzil tam rowniez pewien czlowiek z Serpentynu z Chumo i czasem z nim rozmawialam. Nigdy dotad z Chumo nie wyjezdzal; utykal nieco po tym, jak spadl z konia, bedac chlopcem, i trudno mu bylo wedrowac inaczej niz wierzchem lub na wozie - jesli ktos go podwiozl; w ogole nie myslal o podrozach, zanim nie przezyl czterdziestu lat. Przez wiele lat praktykowal w Lozy Lekarzy, albowiem mial dar uzdrawiania tak wielki, ze stal sie dlan brzemieniem ponad sily. Zaciagnal w Chumo wiele dlugow na zycie; proby ich splacenia wyczerpaly go doszczetnie, przybyl wiec do Chrosciny w Telina, aby troche odpoczac, zas do Lozy Lekarzy chodzil tylko na spiewy. Byl cichy i spokojny, lecz rozmowy z nim zawsze mnie ciekawily i po kazdej z nich pragnelam nastepnej. Pewnego dnia powiedzial: -Wracajaca do Domu, gdybyscie mieli jedno poslanie, rad bym sie w nim znalazl, ale nie wiem, gdzie mam je rozlozyc. -Mam duze lozko w Sinshan, w Domu Wysokiego Ganku - odparlam. -Jezeli mam wejsc do twego domostwa, wolalbym uczynic to jako twoj maz, ale moze ty nie pragniesz meza... lub takiego meza. Sama nie bylam pewna, powiedzialam wiec: -Pomowie z Winorosla. Mlodosc spedzila w Chumo i moze chcialaby przez jakis czas "miec w domu kogos stamtad. Przybyl wiec przed Sloncem, aby zamieszkac z nami w Zweglonym Domu, i zatanczylismy oboje Dwadziescia Jeden Dni. Ekwerkwe spala z Winorosla, ja zas z Olcha. Myslalam sobie, ze jesli chce miec meza, ten bylby niezly; moze lepiej jednakze wcale nie wyjsc za maz? Malzenstwa mej matki i babki niezbyt sie udaly, ja natomiast mialam juz jednego meza, ktorego opuscilam bez slowa ni mysli. Oczywiscie, Olcha i ja dobrze czulismy sie razem, ponadto zeniac sie ze mna mogl z pelna uczciwoscia porzucic swych dluznikow w Chumo i rozpoczac na nowo w Lozy Lekarzy w Sinshan. To byl dobry powod, by sie pobrac; jednak ja wciaz sie zastanawialam. Nadal bylam corka i zona Kondora - nieuczona, uboga na umysle, dopiero zaczynalam byc osoba; bylam surowa, wymagalam jeszcze sporo gotowania. Chociaz przezylam juz dwadziescia szesc lat, tylko dziewietnascie z nich spedzilam w Dolinie, a dziewietnascie lat to mlody wiek, jak na malzenstwo. Zwierzylam sie Olsze ze swych mysli. Wysluchal mnie uwaznie, nic nie mowiac. To bylo cos, co bardzo w nim lubilam i podziwialam - to jego uwazne, ciche sluchanie. To byt zarazem dar i sposob zycia. Kilka dni po naszej rozmowie powiedzial: -Odeslij mnie do Chumo. -To nie jest domostwo mej matki - odrzeklam - i nie moge cie zen odeslac. -Nie potrafie odejsc od ciebie, a powinienem. Zabieram ci sile, a tego, co moge ci dac, ani nie pragniesz, ani nie potrzebujesz. Mial na mysli swoja potrzebe mej bliskosci. Mowil z wielka pasja i rownie wielka powsciagliwoscia, to zas, co mowil, bylo prawda; nie chcialam, zeby mnie potrzebowal. Jednak prawda bylo cos wiecej; kiedys, dawno temu, nartnik ofiarowal mi dar, ktorego nie pragnelam ani nie rozumialam. Przyjelam go i mogl sie jeszcze okazac moim bogactwem. -Na ogol mezowie nie zagrzewaja miejsca w naszej czesci Domu Wysokiego Ganku - powiedzialam. - Jeden wciaz wracal do Chumo, a drugi w ogole wyszedl na zewnatrz swiata. Nie musisz pozostawac dlugo, wrocisz do Chumo, jesli zechcesz. Przyjdz na troche. Udalismy sie zatem do Sinshan, aby zatanczyc Swiat, ale nie Noc Weselna. Ekwerkwe zostala z Winorosla jeszcze przez miesiac, a potem Cien i Wlocznia wyprowadzili sie do Domu Sliw; od czasu, gdy wnuk Muszli ozenil sie z Shopiwe z Domu Na Gorce, stal tam na drugim pietrze wolny pokoj. Rodzina mieszkajaca na pierwszym pietrze Domu Wysokiego Ganku rowniez zwolnila jedna z polnocnych izb i pozwolila jej powrocic do nas, wiec spalismy tam z Olcha. W Sinshan ukladalo nam sie jeszcze lepiej niz w Telina, Olcha wszakze nigdy juz nie wspomnial o malzenstwie i unikal zachowan, ktore moglyby mi przypomniec jego slowa, ze jesli wejdzie do mojego domu, to jako maz. Ja jednak pamietalam: "Nie dam sie przylapac tak, jak moi rodzice - myslalam. - Nie pozwole, aby jego potrzeba zjadla moje zycie. Musze stac sie soba samodzielnie. I jesli pojawi sie jakis mezczyzna - pod Ksiezycem lub w sloncu - ktory spodoba mi sie tak jak ten, to bede go miala, jesli zechce". Tak tez sie staDolina Hunnp (|1 (('-. Potok Kamiennych Drzew '/ Drzewa - Dziewiec Miast nad Rzeka: II Mapa przerysowana przez redaktorke, uzupelniona nazwami miast, strumieni, gor itp. , TT ' Sheyushu }\....A lo; tyle ze nie spotkalam zadnego mezczyzny, ktory podobalby mi sie tak jak Olcha. W Lozy Lekarzy w Sinshan zachowywal sie bardzo ostroznie i wiele sie nauczylam, patrzac, jak jest uwazny. Wiedzial, ze znajda sie w owej lozy ludzie maloduszni, ktorzy pozazdroszcza mu umiejetnosci, i bardzo sie staral z nimi nie rywalizowac. Nie chcial rowniez, aby spietrzyly mu sie dlugi zycia, do czego, dumny ze swojego kunsztu, dopuscil byl w Chumo; prosil zatem, by loza oddala mu pod opieke ludzi sevai lub smiertelnie chorych na raka, dla ktorych nie bylo ratunku i ulgi. Kiedys, gdy w Sinshan byly trzy takie osoby i Olcha chodzil do nich i spiewal, i o wszystkie sie troszczyl, jakis gbur z lozy rzekl: -Ten facet z Chumo wisi nad umierajacymi niczym myszolow! Olcha uslyszal to i bardzo sie stropil. Nic mi nie powiedzial, ja jednak zauwazylam, ze czemus sie wstydzi, i dowiedzialam sie od Smiejacej, co sie stalo. Oburzylam sie w jego imieniu, lecz gdy z nim rozmawialam, smialam sie: -Wszyscy moi mezowie to kondory albo myszolowy! Nazwalam go swoim mezem; uslyszal to, lecz nic nie powiedzial. W domu dobrze mu sie ukladalo z Ekwerkwe, zas Pipil czula sie z nim rownie swobodnie, jak z kazdym. Niekiedy wieczorami spiewal polglosem jedna z dlugich piesni swego kunsztu; gdy sluchala ich moja matka, jej twarz stawala sie miekka i gleboka, pozbawiona napiecia. Chociaz z powodu kalectwa nigdy nie wedrowal ze stadem na Owcza Gore, przeciez byl z Chumo i owce mu ufaly; koza, ktora znalazlam na Grani Sinshan, przychodzila don, ilekroc byl w polu. Poniewaz byli oboje kulawi, smiesznie wygladalo, gdy jedno kustykalo cichutko za drugim, za nimi zas ciagnela reszta koz z Sinshan. Gdy umarl Dziewieciokat, zostalam w swoim heyimas Spiewakiem Krazenia Jelenia, z czego wynikaly liczne obowiazki. Po tych kilku latach czulam sie juz dostatecznie bogata i czasem pragnelam, tak jak moja matka, spedzic lato wysoko na wzgorzach, z dala od ludzi. Nie zrobilam tego, ale zawsze po Tancu Slonca lub nieco przed Trawa szlam na wedrowke po domu Kojota. Czasem ktos przybywal z Chumo odwiedzic Olche w naszym domostwie. Jednym z jego wierzycieli byl maly chlopczyk, ktoremu w wieku lat szesciu Olcha wycial zainfekowany wyrostek; odpowiedzialnosci za to zycie nie mozna bylo sie wyprzec. Teraz chlopiec juz dorosl, lecz jego matka co roku nadal go przywozila, aby odwiedzil swego bocznego ojca, i zawsze mowila do Olchy: - Kiedy wrocisz? Ten i ten bardzo cie potrzebuje, ten i ten prosil, bym cie zapytala, kiedy wracasz do Chumo? - wszyscy ci ludzie, zyjacy dzieki temu, ze Olcha uleczyl ich lub uzdrowil. On zas bardzo lubil swego bocznego syna, inteligentnego, pogodnego chlopca, ktorego zwal Cieta Kiszka; jednakze rozmowy z jego matka pozostawialy go przybitym i niepewnym. Wreszcie pewnego dnia po ich odwiedzinach oznajmil: -Wydaje mi sie, ze powinienem wrocic do Chumo. Ale ja tez wiele rozmyslalam i powiedzialam teraz: -Olcha, ludzie z Chumo zajmuja sie soba nawzajem, a tutaj tez sa osoby, ktorym jestes potrzebny. Jak ten staruszek z Polnocnozachodniego Domu ma umierac bez ciebie? A ta kobieta z Domu Wysokiego Ganku, jak ma bez ciebie zyc? Pozostal wiec w Sinshan i tego roku w drugi wieczor Swiata nasi ludzie zaspiewali nam Weselna Piesn. Potem wstapil do Lozy Czarnej Adoby i stal sie uczonym w tej nauce; dwukrotnie jezdzil do Wakwaha na Krazenie Zachodu. Kiedy zachorowala moja matka, opiekowal sie nia, a gdy zaczela umierac, poszedl z nia tak daleko, jak nalezalo. Towarzyszylam mu w tej podrozy, idac za nim niczym kulawa koza, a gdy moja matka odeszla, wrocilam z nim razem do naszego domu. I tak skonczyla sie w moim zyciu historia; co moglam przyniesc z zewnatrz do Doliny - przynioslam; co moglam spamietac - zapisalam; reszta sie zyla i znow sie przezyje. Zylam w tym miejscu, az stalam sie Mowikamieniem, moj maz - Sluchakamieniem, moja przepiorka - Lsnieniem; w domu tym Zoledz oraz Febe uczynily mnie swoja babka, siedzaca przy krosnach. Uwaga: Str. 470, 471 "Radowalo mnie...", "...wiele zostalo mi dane". "Byc bogatym", "dawac" to arnbad; "uczyc sie" - andabad; "dar", W znaczeniu talentu lub umiejetnosci, to badab. Mowikamien bawi sie nieco slowami, aby pokazac, ze jej wyksztalcenie nie poszlo calkiem na marne. Przekazy dotyczace Kondorow Wiekszosc przekazow i wiadomosci przychodzacych do Zbiornicy w Wakwaha przechowywana byla w pamieci krotko terrrtinowej przez okolo 24 godziny, po czym ulegala automatycznemu wymazaniu, jako ze posiadala jedynie praktyczne i bezposrednie znaczenie. Byly to zawiadomienia od innych ludow w tym regionie o posiadanych na wymiane towarach, informacje o zmianach w rozkladzie jazdy pociagow, ogloszenia o swietach, na ktorych obcy byli mile widziani, prognozy pogody z satelitow Miasta oraz ostrzezenia przed zblizajacymi sie powodziami, pozarami, trzesieniami ziemi, wybuchami wulkanow oraz innymi, bardziej odleglymi wydarzeniami, ktore moglyby wplynac na warunki lokalne. Zdarzalo sie jednak, ze raporty na temat ludzkich poczynan, ktore postrzegano jako istotne dla ludow na duzym obszarze, byly drukowane na papierze w celu rozpowszechnienia i - byc moze - przechowania w Archiwum. Ponizsze przekazy naleza do tej drugiej grupy i pochodza z Archiwow Lozy Chrosciny w Wakwaha. (Oczywiscie, wszystkie informacje oraz inne dane, przesylane przez siec komputerowa za sprawa czlowieka lub w ramach procesu istnienia Miasta, byly zapamietywane w Stalych Bankach Pamieci, jednak wyszukiwanie ich nastreczalo znaczne trudnosci.) Dokument 1 Notatka dotyczaca ludu Kondora, sporzadzona i przeslana przez Shor'ki Ti' z Dlugiej Farmy oraz Wierzbine z ludu Rekwit. Doroczna rada Farm Rekwit uzgodnila, ze powinien zostac sporzadzony raport, ktory nastepnie nalezy przeslac do wszystkich Zbiornic, polozonych na zachod od dzialu wodnego Gor Swiatla oraz w zlewiskach wszystkich rzek, wpadajacych do Morza Wewnetrznego i do Oceanu na poludnie od ujscia Ssu Nnoo. Uznano, ze poniewaz to ja wpadlem na ten pomysl, powinienem byc rowniez autorem raportu. Lud Rekwitf uwaza, iz nalezy koniecznie powstrzymac lud Kondora od sprawiania dalszych klopotow. Podsumowanie informacji dotyczacych tego ludu mozna odzyskac z Pamieci za pomoca Kodow 1306611/3116/6/16 oraz 1306611/3116/6/6442. Oto skrot tego podsumowania: Nazywaja siebie Dayao albo Lud Jedynego. Poprzez jezyk spokrewnieni sa z ludami zyjacymi wokol Wielkich Jezior i mozliwe, ze dawno temu wyruszyli stamtad na zachod. Prowadzili koczowniczy zywot w Krainie Trawy i na pustynnych terenach na polnoc od Morza Omorna, zas okolo stu dwudziestu lat temu zaczeli sie cywilizowac. Wladze nad nimi przejal czlowiek imieniem Kaspyoda, ktory poprowadzil ich na zachod, nad Mroczna Rzeke. Kiedy umarl w poblizu Suchych Jezior, wladza przeszla na jego syna, ktory zaczal ja zwracac, lecz wkrotce poniosl smierc z reki swego kuzyna, imieniem Astyoda; kuzyn ow, zwacy siebie Wielkim Kondorem, powiodl lud Dayao na Pola Lawy, twierdzac, ze swietlisty palec wskazal mu miejsce, gdzie powinni sie osiedlic. Tam zalozyli osade, ktora nazywaja Miasto. Ucywilizowali sie calkowicie, stajac sie agresywni i niszczycielscy; wyrzadzili wiele szkod i uczynia ich jeszcze wiecej, jesli im nie przeszkodzimy. Pozadane jest zwolanie rady. Dokument 2 Odpowiedz na notatke o ludzie Kondora, otrzymana od Shor'ki Ti' z Dlugiej Farmy, sporzadzona przez Czyta z Serpentynu w Dolinie Na. Wasza prosbajestjak najbardziej wlasciwa. Rozmawiajac tutaj 0 sprawie uznalismy, ze dotychczas w przesadnym stopniu skupialismy sie na sobie i nie dostawalo nam uwaznosci. Ludzie Kondora, sami mezczyzni, bez kobiet, przychodza z polnocy do tej Doliny od siedemnastu lat. Na ich prosbe dzielilismy z nimi chleb 1 dach nad glowa, lecz nie tanczylismy z nimi ani nie pracowali i nie zawieralismy z nimi malzenstw. Niemniej doszlo do sporego skazenia; powstaly rozne kulty, a polroczny pobyt duzej grupy mezczyzn Kondora w Dolnej Dolinie dal poczatek niesnaskom, nasileniu przesadow oraz oslabieniu zaufania. Jesli okaze sie, ze trzeba brac udzial w wojnie, ludzie stad pojda walczyc, uwazamy jednak, ze kwarantanna bylaby lepsza. Prosimy, aby ludy mieszkajace na polnocny zachod od nas, w poblizu Pol Lawy, oraz Sluzby Informacyjne Zbiornicy powiadamialy nas o wszelkich aktach agresji ze strony ludu Kondora. Dokument 3 Od Vavats z Tahets, dotyczy ludu Kondora: Od dwoch pokolen prowadzimy wojne z tymi chorymi ludzmi. W tej chwili zaczal sie pewien poploch, po czym nastapil staly przeplyw komunikatow przez Zbiornice wszystkich dwudziestu dwoch ludow regionu. W wielu z nich pobrzmiewaly pretensje i panika; najbardziej gorzki nadszedl z Wemewe Mag, wioski polozonej na poludniowy wschod od Polnocnej Gory: Dwa lata temu zabili jedenastu ludzi, uprowadzili osiem kobiet i wszystkie konie. Kazdej zimy przychodza i zabieraja nam zywnosc. Jezeli chcecie z nimi walczyc, lepiej wezcie karabiny i kule. Oni je maja. Natomiast porady etyczne od ludzi Spod Bialej Gory, daleko na wschodnim wybrzezu Morza Wewnetrznego, nie zostaly zbyt dobrze przyjete. Radzili oni: "Nie walczcie z chorymi, ale ich uleczcie ludzkim zachowaniem", co Rekwit cierpko skwitowali: "No to przyjedzcie na polnoc i sprobujcie". Skonczylo sie na tym, ze nie bylo zadnej wojny. Gdyby Miasto Kondora podjelo probe powiekszenia terytorium lub przemieszczenia swego ludu na poludniowy zachod, niewatpliwie napotkaloby zorganizowany opor zjednoczonych ludow regionu; wszelako imperialne marzenia Kondora unicestwily sie same. Powody owego zalamania zdaja sie niejasne, zwlaszcza ze ludzie Kondora mieli do dyspozycji wszystkie zasoby Zbiornicy; przede wszystkim Kondor mogl teoretycznie sledzic za jej posrednictwem wszelkie dyskusje i plany innych ludow. W Pamieci nie istniala "informacja zastrzezona" i nie bylo zadnego sposobu, aby kogos od niej odciac - nawet kodowanym wiadomosciom towarzyszyl opis kodu. Wydaje sie, ze Kondorzy korzystali ze Zbiornicy w bardzo ograniczony sposob; tylko kasta kaplanow mogla jej uzywac, oni zas najwyrazniej szukali wylacznie informacji o zasobach materialnych i technologiach, niezbyt sie wsluchujac w lokalny doplyw nieskonczonego strumienia ogolnoswiatowych komunikatow. Wydaje sie, ze lud Kondora sam skazal sie na niezwykla izolacje; jego kontakty z innymi ludami przyjmowaly wylacznie forme agresji, dominacji, wyzysku i zniewolenia kulturowego. Pod tym wzgledem wyraznie ustepowali introwertycznym, lecz wspolpracujacym ze soba rdzennym ludom regionu. I znow mozna zapytac, dlaczego nie powiodly sie Kondorom proby stworzenia poteznych machin wojennych? Dlaczego proby te byly tak nieporadne, skoro Pamiec Zbiornicy udostepniala instrukcje budowy wszelkich wyobrazalnych broni, od ogni greckich, poprzez karabiny maszynowe, az po bombe wodorowa i jeszcze dalej? Na mysl przychodza kuszace odpowiedzi: ze Miasto Umyslu, uznawszy juz dawno temu, ze takie zabawki nie wychodza ludzkosci na dobre, nie rozpowszechnialo planow ich produkcji... lub udostepnialo instrukcje znieksztalcone, gwarantujace, ze bron bedzie nieskuteczna... Jednakze Miasto Umyslu nie ponosilo odpowiedzialnosci za swoich rodzicow. Jezeli ludzie chcieli dostac w swe rece bron nuklearna i wysadzic planete w powietrze, niechby tak sie stalo; przetrwalyby odlegle stacje kosmiczne Zbiornicy, a w kazdej z nich Pamiec i srodki, umozliwiajace odtworzenie calej sieci, a na dobra sprawe i wiekszej czesci Wszechswiata - aczkolwiek, gdyby ludzkosc w istocie sie unicestwila, to zasadne jest pytanie, czy komputer uznalby za sluszne ja odtwarzac. A zatem to nie Miasto Umyslu uniemozliwilo Miastu Kondora osiagniecie sukcesu za pomoca jego czolgow i samolotow. Nie ulega watpliwosci, ze poproszone, dostarczyloby Kondorom tego, co dzis nazwalibysmy analiza oplacalnosci owych tankow, pociskow i calego skomplikowanego arsenalu, ponadto wykazujac beznadziejnosc takiego projektu, szczegolnie wobec braku ogolnoswiatowej sieci technologicznej, "technicznego ekosystemu" ery przemyslowej, i to na planecie praktycznie pozbawionej paliw naturalnych i innych materialow, z ktorych era owa zdolala sie stworzyc. Zostaly one zastapione z jednej strony przez eteryczna technologie Miasta, ktoremu na nic byly ciezkie maszyny - nawet jego statki i stacje kosmiczne byly jedynie pajeczyna nerwow - z drugiej zas strony przez luzna, ulotna, miekka siatke mnogosci ludzkich kultur, ktore na swa mala skale uprawialy co prawda nieskonczenie zroznicowana dzialalnosc wytworcza i handlowa, lecz ktore nigdy nie scentralizowaly przemyslu, nie przewozily dobr i towarow na wieksze odleglosci, nie utrzymywaly drog w nalezytym porzadku ani nie wdawaly sie w przedsiewziecia wymagajace heroicznych ofiar, przynajmniej nie w sferze materialnej. Konstrukcja, dajmy na to, baterii zasilajacej latarke nie byla rzecza prosta, ale, w razie koniecznosci, mozliwa; technika w Dolinie byla, jak na ludzkie potrzeby, zupelnie wystarczajaca. Budowa bombowca lub czolgu byla tak trudna i co wiecej - zbedna, ze doprawdy trudno o niej mowic w ramach gospodarki Doliny. W koncu nawet u szczytu ery przemyslowej koszty konstrukcji, konserwacji, paliwa i obslugi takich maszyn siegaly astronomicznych sum, tym samym nieodwracalnie zubozajac substancje planety i zmuszajac wiekszosc jej ludzkich mieszkancow do zycia w zniewoleniu i ubostwie. Byc moze pytanie o kleske Kondorow, poniesiona przy budowie imperium, powinno brzmiec nie: dlaczego im sie nie powiodlo, lecz: dlaczego w ogole probowali? Nie jest to wszakze pytanie, na ktore odpowiedzi mogliby dostarczyc ludzie z Doliny. I znow mozemy zapytac: skoro Kondorzy mieli dostep do glownych kopalni rud zelaza, miedzi, cyny i zlota nad Morzem Wewnetrznym i bez skrupulow zabierali sila, ile chcieli, dlaczego zamiast chybionej proby budowy anachronicznych czolgow i bombowcow nie wykorzystali swej przewagi w zakresie metali, aby stworzyc porzadny arsenal karabinow, granatow i innej broni "konwencjonalnej" i stac sie niezwyciezonymi wsrod bezbronnych i marnie uzbrojonych ludow, ktore ich otaczaly? Zaprawde wowczas przeszliby do historii! Sadze, ze na to pytanie ludzie z Doliny umieliby odpowiedziec i ze powiedzieliby cos w rodzaju: "Chorzy zwykle umieraja na swoja chorobe" lub "Zniszczenie niszczy sie samo". Jednakze z naszego punktu widzenia odpowiedz ta wiaze sie z odwroceniem; choroba nazywa to, co my nazywamy sila, smiercia zas to, co nazywamy sukcesem. Czy to mozliwe, by spowodowane pozostalosciami ery przemyslowej zmiany genetyczne rasy ludzkiej, ktore ja postrzegalam jako katastrofalne - niska stopa urodzen, przedwczesna umieralnosc, czeste wystepowanie okaleczajacych chorob wrodzonych - mialy rowniez swa odwrotna strone? Czy to mozliwe, by dobor naturalny zdazyl sie zaznaczyc nie tylko w sferze intelektualnej i fizycznej, lecz rowniez w spolecznej? Czy ludy Doliny Na, Rekwit, Fennen, Wybrzeza Amaranthu, Wysp Bawelnianych, rzek Chmurnej i Mrocznej, Bagien i Gor Swiatla nie byly przypadkiem zdrowsze niz sadzilam - zdrowsze nawet niz potrafie zrozumiec, zwazywszy, iz musze na nie patrzec spoza ich swiata? Czy to mozliwe, by ci ludzie, pozostawiajac postep maszynom, pozwalajac technologii rozwijac sie na jej wlasnych warunkach i zabierajac jej - z ostroznoscia, skromnoscia i powsciagliwoscia, ktore nam jawia sie przesadne - tylko niewielka liczbe narzedzi, ktore w zupelnosci wystarczaly ich kulturom, by ci ludzie, swiadomie nie idac "do przodu" - lub nie wylacznie "do przodu" - potrafili naprawde zaistniec w historii z energia, swoboda i wdziekiem? O zebraniu w sprawie Wojownikow (Dar Niedzwiedzia z Czerwonej Adoby w Telina-na, czlonka Lozy Lekarzy, dla Archiwum Chrosciny w Wakwaha oraz dla Zbiornicy.) Drukowana ulotka, dostarczona do wszystkich miast: Dnia 201 na Bawelnianej Polaci odbedzie sie zebranie ludnosci w celu rozmowy o Wojownikach. Obecni beda: Solidny z Kastoha, Wybiera i Sekwoja z Telina, Szary Kon z Chukulmas. Co powiedzial na zebraniu Solidny z Serpentynu w Kastoha-na: Ludzie z Lozy Wojownikow i z Lozy Jagniat pewnie nie zgodza sie z tym, co powiem. Zaprzecza i bedziemy mieli klotnie I i niezgode. A poniewaz wielu z nas nie znosi klotni i unika niezgody, nie mowilismy dotad tego, co zamierzam powiedziec, przejawiajac tym samym slabosc i brak ostroznosci. Teraz jest czas i miejsce, by porozmawiac glosno o tych sprawach. Mowie wam tedy:Ludzie Kondora i mezczyzni, ktorzy do nas stamtad przychodza, sa chorzy; ich glowy odwrocone sa do tylu. Pozwolilismy, aby nosiciele zarazy weszli do naszego domu. Nie powinnismy byli tego robic i nigdy wiecej tego nie zrobimy. Sluchajcie jednak! Ludzie z Lozy Wojownikow i niektorzy czlonkowie Lozy Jagniat takze zostali zarazeni! Sa chorzy. Moze pragna zostac uzdrowieni, wyleczeni; jesli jednak nie, jesli chca zyc w chorobie, beda musieli odejsc tam, gdzie ona panuje, do kraju, z ktorego przyszli tamci ludzie, na Pola Lawy na polnoc od Mrocznej Rzeki, i tam pozostac. Tak powiadam; tak zostalo postanowione w rozmowie z tymi, ktorzy tu ze mna przyszli i w imieniu ktorych mowilem. Inne rzeczy, ktore mowili rozni ludzie: -Czworo ludzi chce zamknac Doline? -Czworo ludzi zamierza otworzyc dyskusje. -Kto tu jest chory? Chorzy sa ci, ktorzy mowia o wypedzaniu ludzi z ich domow, z miast, z Doliny! To dopiero jest chore gadanie! -Tak, tak, kto tu jest chory? Chorzy sa ci, ktorzy boja sie walki! -W naturze choroby lezy to, iz sama sie nie rozpoznaje. Ta niewiedza jest wlasnie choroba. -Oto argument, ktory pozera sam siebie! Jesli choroba jest nie wiedziec o wlasnej chorobie, to skad wiesz, ze sam nie jestes chory? -Och, ty mu na pewno powiesz; zrobisz z niego Wojownika, bedziesz na niego dmuchal dymem tytoniowym i dasz mu jakies chore imie, Zalosc, Smierdzi albo Biegunka! -Sluchajcie, glupio mowicie. Nic wam nie przyjdzie z gniewu. Nie mozecie stwierdzic, czym jest choroba, dopoki nie wyzdrowiejecie. Slabosc zwie siebie silna, lecz sila siebie - slaba, chwala zwie siebie podla, ale czyniacy pokoj zwie siebie walecznym. Sluchajcie: tylko Wojownik moze czynic pokoj. -Nikt nie czyni pokoju. Pokoj jest. Za kogoz ty sie masz, zeby czynic pokoj? Gore, Czlowieka Teczy, Kojota? -Uspokojcie sie, ludzie. Chce, byscie mnie sluchali i mnie uslyszeli. Nie wstydze sie tego, ze jestem Wojownikiem. Chcecie, bym sie wstydzil, lecz to niemozliwe. Odnalazlem w Lozy Wojownikow potrzebna sile i wiedze - podziele sie nia z wami, jesli pozwolicie. -Ja tez nie wstydze sie tego, zem Wojownik! To moja chluba! Wy, ludzie, jestescie chorzy, umieracie, nic o tym nie wiedzac. Jecie, pijecie, tanczycie, gadacie, spicie, umieracie, lecz jestescie niczym, jak mrowki, pchly albo gzy; wasze zycie jest niczym, donikad nie dazy; dalej i dalej, i dalej - donikad! My - to nie owady, my - to ludzie! Sluzymy wyzszej sprawie! -Co? Jakiej sprawie? Czyjej sprawie? Posluchajcie no tylko! To mowi Duzy! To mowi geba z tylu glowy! "Sluze i jem gowno!" - powiada Duzy. - "Jestem lepszy od wszystkiego, wszystko inne to gowno!" - Sluchajcie, wy madrale, jakescie mysleli, ze jestesmy chorzy, to czemuscie nie kazali nam isc do Lozy Lekarzy? -Wiesz, ze lekarstwo niechciane nie leczy. -Musisz tanczyc, zeby byc tancerzem. -A zeby byc Wojownikiem, musisz walczyc! -Walczyc z kim? Ze swoja matka? -To nie Loza Wojownikow pozwolila Kondorom przyjsc i pozostac tutaj, a potem tu wrocic. A kiedy znow tu przyjda, to my, a nie wy, jestesmy tymi, ktorzy sa gotowi stawic im czolo. Dlaczego jestesmy Wojownikami? Poniewaz oni rozpoczeli wojne! Pozwoliliscie im chodzic tam i sam, jak tylko chcieli, a teraz gadacie cos o chorobie, hanbiac wlasny lud. Nie chcieliscie nas sluchac, a przeciez caly czas mowilismy,"ze ich odpedzimy i zmusimy, by trzymali sie od nas z daleka. Teraz powiadacie, ze chcecie zrobic to samo. -Owszem, mowie tak, lecz niejako Wojownik. -No wiec jak zamierzacie wyjsc Kondorom na spotkanie? Ze spiewem i tancem? -Nie gasi sie ognia zapalka, Wojowniku. -Silnych zwalcza sie sila, Mowco. -Wojowniku, jesli pragniesz wojny, musisz stoczyc ja z nami, ze swym wlasnym ludem, z mieszkancami naszych pol i obor, z dzikimi ludami, z kazdym drzewem w naszych sadach i winorosla w winnicach, z kazdym zdzblem trawy i kazdym kamieniem, i kazdym ziarnkiem piasku w Dolinie Rzeki. To bedzie pierwsza bitwa w owej wojnie. Pozwoliles sobie zapasc na Chorobe Czlowieka, a teraz pragniesz nas nia zarazic; zatem teraz to ty musisz wybrac, czy chcesz zginac, ozdrowiec czy byc wypedzonym. Tak rzekl Solidny i wielu innych ludzi powiedzialo: -Oto glos kamieni. Oto slowa ziemi oraz Rzeki. To mowi Lew, to przemawia Niedzwiedz. Sluchajcie! Opis tego, co zdarzylo sie pozniej: Po wystapieniu Solidnego nastapila przerwa, gdyz na zebranie zaczeli przybywac nowi ludzie. Wieczorem rozne osoby znow zabraly glos na temat Lozy Wojownikow, to ja chwalac, to ganiac, to wreszcie podejmujac dyskusje z innymi. Od tej chwili poczawszy, zebranie trwalo jeszcze cztery dni; wielu ludzi odchodzilo i przychodzilo, przynoszac z miast jedzenie i dzielac sie nim z pozostalymi na Polaci osobami. Wiele mowilo sie o ludzkiej duszy i umysle, o chorobie i o swietosci. Sprawy, dotad utajnione przez Loze Wojownikow i Jagniat, zostaly wszystkie omowione przez ich czlonkow i staly sie jawne; wysluchawszy tych wypowiedzi, wielu ludzi przyznalo, iz umysly Wojownikow zaiste sa zatrute. Wowczas niektorzy Wojownicy publicznie wyrzekli sie czlonkostwa, zas ich wystapienia staly sie pod koniec bardzo namietne. Kilku ludzi z Lozy Chrosciny oraz Wedrujaca z Serpentynu w Wakwaha, rzecznik tego heyimas, stwierdzili nawet, ze lepiej byloby otwarcie nie zaprzeczac temu, co sie robilo w sekrecie, i ze najlepszym sposobem, aby z czyms skonczyc, jest po prostu zostawic to i odejsc. I tak nastroj podniecenia wreszcie sie wyciszyl i wiele osob przylaczylo sie do tancow dlugich bebnow; w koncu juz sie zebrali, nastala ladna pogoda, rozbudzilo sie wiele emocji i uczuc i okazalo sie, ze jest wsrod nich kilku dobrych bebnistow. Jednakze wciaz pozostawala ponad setka mezczyzn i kobiet, ktorzy nie chcieli odstapic od zasad Wojownikow i opowiadali sie za nimi; w ich imieniu przemowil Czaszka z Telina-na. Wystapienie Czaszki: Powiadacie, zesmy chorzy, smiertelnie chorzy, ze umieramy na nasza chorobe. Powiadacie, ze sie jej lekacie. Moze i tak. Odpowiem przeto: nasza choroba jest naszym czlowieczenstwem. Byc czlowiekiem, to znaczy byc chorym. Lewjest zdrowy i jastrzab jest zdrowy, i dab jest zdrowy; zyja i umieraja otoczone uwaga swietosci i nie musza sie troskac. Ale nam swietosc odjela swa opieke; w nas jest umysl tego, co swiete. A zatem wszystko, co czynimy, czynimy ostroznie, wszelki nasz wysilek musi byc uwazny, coz, kiedy i tak jestesmy ulomni! Nie mamy sie dobrze i dobrze nie czynimy. Zaprzeczac temu to nierozwazna, bezmyslna glupota! Powiadacie, ze ludzkie osoby nie roznia sie niczym od zwierzat i roslin, zwiecie siebie ziemia i kamieniem. Wypieracie sie tego, zescie wygnancami z tej wspolnoty i ze nie ma domu dusza czlowieka na ziemi. Udajecie, wznosicie gmachy pragnienia i wyobrazni, lecz nie umiecie w nich mieszkac, gdyz nie ma w nich dla was mieszkania. Ale za wasze zaprzanstwo, klamstwo, wasze szukanie wygody bedziecie ukarani; dniem kary zas bedzie dzien wojny. Tylko w wojnie istnieje odkupienie, tylko zwycieski wojownik moze poznac prawde, zas poznawszy ja, zyc bedzie wiecznie. Albowiem w chorobie lezy nasze zdrowie, w wojnie - nasz pokoj; istnieje dla nas tylko jeden, jedyny dom, Jedyny Ponad Wszystkimi, poza ktorym nie ma zdrowia, pokoju, zycia, nie ma nic! Po wystapieniu Czaszki: Nikt nie odpowiedzial. Niektorzy plakali, inni sie przelekli, jeszcze inni bardzo sie rozgniewali, ze ktos moze mowic tak, jak mowil Czaszka. Rozpetaly sie takie uczucia, ze Solidny, Wedrujaca i Obsydian z Ounmalin oraz inni prowadzacy zebranie woleli milczec niz zabierac glos, bojac sie, azeby nie doszlo do przemocy. Tylko jedna ze spiewaczek Blaznow Krwi z Chumo zaintonowala: Poza Jedynym nie ma nic, tylko kobiety i kojoty. Obsydian powiedziala jej, aby zabrala sobie te piosenke, co tez uczynila, ale wiele osob podchwycilo melodie i spiewalo ja jeszcze pozniej. Potem Wedrujaca zwrocila sie do Czaszki i pozostalych Wojownikow, mowiac, ze jej zdaniem otwarte zebranie trwa juz dostatecznie dlugo i ze zaprasza Wojownikow do Wakwaha, aby wspolnie zastanowic sie, co zrobic. Ci jednak stwierdzili, ze wola rozmawiac miedzy soba, bez udzialu obcych, Solidny rzekl zatem, aby czynili, jak zechca. Kilka osob z Chrosciny uznalo, ze Solidny i Wedrujaca postepuja pochopnie; ze ludzie, ktorzy odmawiaja dyskusji, aby cos uzgodnic, i sklonni sa do rozmow tylko wowczas, gdy inni sie z nimi zgadzaja, powinni raczej opuscic Doline i isc gadac z Kondorami, z ktorymi sa w zgodzie. Pomiedzy ta grupa i towarzyszami Solidnego doszlo do goracej sprzeczki, Wojownicy zas przygladali sie im tylko, kiwajac z usmiechem glowami. Spor i jego zakonczenie Krzyczacy Jastrzab z Sinshan rzekl: -Jesli nie chca rozmawiac, musza odejsc, a jesli nie chca isc, to sie ich wypedzi! - i uniosl chroscinowa laske, ktora nosil jako rzecznik. Porwany gniewem Solidny zawolal: -Jesli ich wypedzisz, to sam z nimi odejdz, pedzacy z pedzonymi, bijacy z bitymi! - i ruszyl w strone Krzyczacego Jastrzebia. -Mowi nas choroba - rzekla Wedrujaca. To uslyszeli wszyscy. Krzyczacy Jastrzab odrzucil swa laske i przez chwile nikt sie nie odzywal. Wreszcie Krzyczacy Jastrzab powiedzial: -Odeszli. Wedrujaca potwierdzila: -Tak, wydaje mi sie, ze juz odchodza. \ - Zle mowilem - rzekl Solidny. - Chyba teraz troche pomilcze. I zszedl do Rzeki, aby sie obmyc i pobyc przez chwile w samotnosci. Inni takze podazyli ku Rzece lub do swoich miast, pozostawiajac Wojownikow na miejscu zebrania, przy zagajniku bawelnianych drzew. Nastepnego dnia takze Wojownicy wrocili do domow, do miast. To byl koniec owej Lozy w Dolinie. Rzeczywiscie zniknela. Dlaczego to zapisalem Po tym zebraniu kilkudziesieciu mezczyzn, bylych Wojownikow, udalo sie do kraju nad Mroczna Rzeka, aby zamieszkac z ludem Kondora. Tamtego roku odeszlo dwudziestu czterech, a nastepnego jeszcze kilkunastu, nie jestem pewien, ilu. Nie bylo z nimi kobiet. Pewna kobieta z Sinshan kilka lat wczesniej poszla do tego kraju ze swoim ojcem, Kondorem, ale po latach wrocila i sporzadzila opis swego zycia, aby opowiedziec nam o tych ludziach; nie sadze, aby kiedykolwiek pisano cos wiecej o czasach, kiedy do Doliny przybyli Kondorzy i powstala Loza Wojownikow. W czasach zebrania na Bawelnianej Polaci bylem jeszcze calkiem mlody, ale przez cale zycie wiele o nim rozmyslalem; kiedy jestesmy zdrowi, unikamy mowienia o chorobie, ale to przeciez przesad. Przyjrzawszy sie uwaznie wszystkiemu, co wtedy mowiono, doszedlem do przekonania, ze choroba Czlowieka podobnajest do toksyn i mutacji wirusow; zawsze jakas ich forma unosi sie wokol, przynosza je skads podrozujacy ludzie, i zawsze istnieje ryzyko infekcji. Prawda jest to, co mowili chorzy: to choroba naszego czlowieczenstwa, wzbudzajaca groze. Byloby niemadrze z naszej strony, gdybysmy zapomnieli Wojownikow i slowa, jakie padly na Bawelnianej Polaci, gdybysmy musieli robic i mowic to wszystko raz jeszcze. WIERSZE CZESC CZWARTA Wiersze zawarte w tej czesci wykorzystywano, mniej lub bardziej formalnie, podczas roznych uroczystosci, do nauki albo tez jako elementy siedmiu wielkich wakwa. PIESN TANCA KSIEZYCA (Kompozycja Ogniwa z Domu Obsydianu w Ounmalin, tamie wykonywana jako czesc meskich spiewow rytualnych poprzedzajacych Taniec Ksiezyca.) Jeslibys mnie pytal, winienes mnie spytac, gdzie poszla dziewczyna o welnistych wlosach.Gdybym odpowiadal, powiedzialbym pewnie, ze sie polozyla pod jasnym ksiezycem. EYEGEONKAMA ("Prawie"piesn, spiewana przez kobiety przed i w trakcie Tanca Ksiezyca, nie bedaca jednak czescia oficjalnych spiewow rytualnych. Pod tym tytulem kryje sie wiele rozmaitych wersji oraz improwizacji, wykonywanych na melodie "spiewania-tak". Ta wersja pochodzi z Sinshan.) Jak daleko od wargi do wargi?Dosc daleko, aby wyszlo slowo. Jak daleko od wargi do wargi? Dosc daleko, aby wszedl mezczyzna. Jesli slowo brzmi tak, tak, jesli slowo brzmi tak, jesli wargi rozchyla sie w zgodzie, wejdz we mnie, tak, tak, wejdz we mnie, tak. PIESN SPIEWANA W CHUMO PODCZAS PRZEGRADZANIASTRUMIENIA LUB PRZY KIEROWANIU JEGO BIEGU DO ZBIORNIKA RETENCYJNEGO W CELACH IRYGACYJNYCH Do pluszcza, do wodnego pluszcza niech plynie, niech plynie.Korzenie zboz, dogleda, takze chca tej wody. Chce jej wilcza jagoda i liscie fasoli. My zas nie pragniemy tego biegu wody! Niech plynie do pluszcza albo do nartnika. Niech ja uniosa skrzydla dzikiej gesi. Niech larwa wazki przyniesie ja na dol. My tego nie chcemy, wcale nie pragniemy, pozyczamy wode na drodze powrotu. My, co to robimy, wkrotce juz umrzemy. Bystry biegu wody, wybacz nam dzis, tutaj, na drodze powrotu. k ' 4 IDAC W GORE RZEKI (Piesn Podrozy Soli. Czlonkowie Lozy Soli Domu Blekitnej Gliny opiekowali sie Stawami Solnymi - dziewiecioma rozdzielonymi grobla obszarami na blotnych rozlewiskach na wschod od Wschodniego Ujscia Na. Parowaniem i krystalizacja sterowano w powtarzajacych sie piecioletnich cyklach przez spuszczanie wod jednego stawu do drugiego.Zarowno sol gruba, jak i oczyszczana byly "czescia daru" heyimas Blekitnej Gliny; miesiac po Tancu Wody czlonkowie Lozy Soli wszystkich dziewieciu miast udawali sie w uroczysta podroz w dol rzeki, aby dokonac powazniejszych napraw w systemie sluz i stawow oraz zebrac plon szkarlatnych krewetek, ktore - ususzone i starte na pyl - uzywane byly jako przyprawa.) Wracamy w gore, wracamy znad ujscia rzeki, na lewo, na poludniowym zachodzie, blekitnieja gory. Wracamy znad brzegow oceanu, z zachodu, na polnocnym wschodzie, na prawo, blekitnieja gory. Z plaskich wybrzezy, z plaz nienarodzonych, wedrujemy wsrod gor w gore rzeki. Z miejsca soli, z krawedzi i pustego miejsca idziemy w gore rzeki wsrod pozolklych wzgorz. MORZE WEWNETRZNE (Utwor, ktory wyglosil Mika w ramach nauk w heyimas Serpentynu w Sinshan.) Wszedzie tam, pod woda, sa miasta, stare miasta.Wszedzie tam, na dnie morza, sa drogi i domy, ulice i gmachy. W mule, w ciemnosci morza, tam sa ksiazki i kosci. I wszystkie stare dusze tez sa tam, na dnie morza, pod woda, ukryte w mule, w starych miastach, w ciemnosci. Tam jest za duzo dusz. Uwazaj, kiedy idziesz brzegiem tego morza, kiedy wyplywasz lodzia na Morze Wewnetrzne, ponad stare miasta. Widac wtedy dusze tamtych starych zmarlych, jak zimne ognie w glebinie. Tamtejsze stare dusze zabiora kazdego - lsniace ryby, meduzy, pchly piaskowe - kazdego, kogo dopadna. Plywaja przez okna swych domow, dryfuja wzdluz swoich drog, w mule, w ciemnosci morza. Wznosza sie w wodzie ku sloncu, glodne ponownych narodzin. Uwazaj na piane morska, na pchly piaskowe, dziewczyno! Obys nie znalazla w swym brzuchu starej duszy - starej duszy, lecz nowej osoby. Nie starczy ludzi dla wszystkich tych dusz, co skacza jak pchly po piasku. Morskie fale byly ich zyciem, ich dusza jest morska piana, i slady przyboju na brazowym piasku, co to sa, a ich nie ma. DO LUDOW NA WZGORZACH (Utwor spiewany Zwierzetom Blekitnej Gliny drugiego dnia Tanca Swiata.) Na czterech nogach, na czterech nogach idziecie dookola swiata, dookola nas chodzicie na czterech nogach, chodzicie wlasciwie, chodzicie tanczac, pieknie tanczac, chodzicie ostroznie, niebezpiecznie chodzicie we wlasciwa strone. PIESN LOZYCHROSCINY (Aby zaspiewac te piesn, z jej slowami z matrycy, potrzeba okolo godziny. Istnieja piesni, w ktorych slowa matrycowe sa "nic nie znaczacymi" sylabami lub samogloskami badz starymi, nie uzywanymi juz wyrazami; w tym jednak tekscie rozwijaja sie one ze slow piesni.Na przyklad, po rozpoczynajacym piosenke czterotonowym heya, heya nastepuje mruczando, ktorego mmmmm jest jednoczesnie pierwszym dzwiekiem pierwszego slowa, ma-ivetun, "ze swych domow"; dzwiek ten z wolna rozwija sie w sylabe ma, przeksztalcana stopniowo "poprzez samogloski Czterech Domow" w ma-un, ma-oun, ma-on, ma-un oraz ma-in, az wreszcie spiewane jest cale slowo/fraza ma-ivetun. Pozostale kluczowe slowa piesni sa traktowane - lub "mantryzowane" - podobnie. Slowa i muzyka tej piesni nalezaly do Miki z Sinshan i zostaly nam przezen podarowane.) Ze swych domow i miast nadchodza ludzie teczy po ciemnej sciezce wsrod gwiazd, po jasnym na wodzie szlaku slonecznym, ksiezycowym. Wysocy, dlugonodzy, gibcy i dlugorecy, ida za puma mgiel, sladem kojota wiatru, obok niedzwiedzia deszczu, pod myszolowem ciszy, ida sciezkami slonca, po szlakach ksiezyca, po goscincach gwiazd i po ciemnych drogach. Wchodza na wiatru drabiny i po stopniach oblokow. Schodza po deszczu kroplach i po drabinach powietrza. Zamkniete oko ich widzi. Slyszy ich gluche ucho. Zamkniete usta do nich sie odezwa i dotknie ich dlon nieruchoma. Gdy idziemy spac, dla nich sie budzimy, by chodzic po drogach ich miasta. Umierajac zas, nimi zyc bedziemy i wejdziemy do ich pieknych domow. vvtv/ KOSCIANE WIERSZE (Z nauk Blekitnej Gliny, udzielanych w owym heyimas w Wakwaha.) Rozwiazanie samo sie rozwiazuje, pozostawiajac za soba pytanie, szkielet, tajemnice przedtem, dokola, ponad, nizej, wewnatrz.O, Jasnosci Umyslu! Nie polam kosci dloni, probujac zlamac sekret. Podnies go, zjedz, nos, uzywaj, rzucaj nim w kojoty. Kosci twojego serca - oto tajemnica. Kostium nosi cialo - oto dobry blazen. Kawalki ukladanki tworza ukladanke. Dopelnieniem pytania jest odpowiedz na nie. Ale juz gwizdek, zrobiony z kosci serca gra piesn, ktora zna kruk, ale jej nie spiewa, piesn, zwana Polaczeniem. Och, jakze sie lekam, obawiam sie, boje. Co noc ide strapiony w to nieszczesne miejsce. Czy nie ma innej drogi? Zaluje, ze nie umarlem mlodo i znienacka, zanim dowiedzialem sie, ze powinienem stworzyc kosci swej duszy z lodowatego deszczu oraz bolu, a potem wkroczyc w ciemnosc. Z nieprzezroczystej skaly bije przejrzyste zrodlo, a twarda miska czaszki miesci w sobie jasnosc. Pij, podrozniku. Badz uwazny. Pij. PIESNI NAUCZANIA: PORZADKI ORAZ TANCE ZIEMI I NIEBA (Piesni takie recytowano lub melodeklamowano przy wtorze glosu bebna, czesto wielokrotnie powtarzajac pojedyncze slowa lub cale wersy; stanowily one czesc nauki dzieci w heyimas. Ich teksty brzmialy roznie w roznych Domach, a takze w roznych miastach; ponizsze pochodza z Serpentynu w Sinshan.) 1. MIASTO ZIEMI Adoba, blekitna glina, serpentyn, obsydian - podlogi i sciany domow miasta ziemi.Chmury, deszcz, powietrze, wiatr - okna i dachy domow miasta ziemi. Pod deskami podlogi, ponizej piwnicy, nad dachami, ponad kominami, w lewo od prawej reki, w prawo od reki lewej, na polnoc od jutra, na poludnie od wczoraj, wczesniej niz wschod i pozniej niz zachod, poza murami; bezgraniczne pustkowie; gory i rzeki istnienia, doliny mozliwosci. 2. OKRAGLE MIASTO Pilka, ziemia-miasto.Kazda ulica w koncu spotka sama siebie. Stare sa drogi, dlugie szlaki, a wody - szerokie. Wieloryb plynie na wschod, wracajac na zachod, rybi twa zmierza na polnoc, lecac na poludnie, deszcz spada, by sie uniesc, iskra strzela, by opasc. Umysl ogarnie calosc, lecz na piechote nie trafisz na koniec poczatku ulicy. Strome sa wzgorza, strome lata, wody - bardzo glebokie. W takim okraglym miescie dluga jest droga do domu. 3. TORY Ziemia sie kreci, ziemia sie kreci, wiruje, przedac swoj dzienny tor miedzy jasnoscia i mrokiem.Z polnocy na poludnie lezy os obracania, z zachodu ku wschodowi, prowadzi tor obrotu, miedzy jasnoscia i mrokiem, tak, miedzy jasnoscia i mrokiem. Ksiezyc sie kreci, ksiezyc sie kreci, okraza, ksiezyc podaza swym miesiecznym torem, przedac dzien ksiezycowy dlugosci miesiaca, miedzy jasnoscia i mrokiem okraza ziemie, kreci sie, wiruje. Waskim sierpem zaczyna sie ksiezycowy dzien, pelnia to jest poludnie, ubywanie - wieczor, now ksiezyca natomiast to noc ksiezycowa, ktora spoglada w ciemnosc, tak, obraca sie miedzy jasnoscia i mrokiem. Ziemia i ksiezyc razem, razem sie obracaja, kraza wokol slonca, razem kraza po swym rocznym torze, obracaja sie wokol nachylonej osi, dzieki ktorej powstaje i zima, i lato, przyplywy i odplywy corocznego tanca. Tancza lsniacy tancerze, Ou, jasny syn slonca, Adsevin, chwala poranka i chwala wieczoru, tancerze, spojrzcie na nich, blyszczacy tancerze, czerwony Kemel z drugiej strony ziemi, Gebayu i Udin, i inni, zagubieni, tanczacy w ciemnosciach, tak daleko, ze oko juz ich nie dostrzega, obracaja sie, okrazaja lsnienie, obracaja sie miedzy jasnoscia i mrokiem. Uwaga: Powyzszy opis ukladu slonecznego odgrywaly czasem dzieci, przyjmujac role ziemi, ksiezyca i pieciu dostrzeganych planet i odpowiednio obracajac sie i krazac wokol spiewajacego, ktory gral role slonca. Nastepna piosenka nie byla spiewana ani tanczona; deklamowano ja lub monotonnie intonowano do okreslonych rytmow bebna. Dzieci uczyly sie tylko pierwszej czesci; nauke reszty odkladano az do wieku dorastania, slowa zas byly tak bliskie i swiete, ze czesto w ogole ich nie wymawiano, lecz "mowiono na bebnie", albowiem rytmy brzmialy rownie wyraznie i znajomo jak slowa. 3. KREGI Dokola srodka, po otwartym kregu ziemia sie obraca - dzien; dokola ziemi po otwartym kregu obraca sie ksiezyc - miesiac; dokola slonca po otwartym kregu podaza ziemia - rok; dokola srodka po otwartym kregu obraca sie slonce - taniec; slonce i inne gwiazdy po otwartym kregu wracaja, obracaja - taniec.Tanczenie to bezruch, odmiana bez zmiany, do przodu z powrotem. Z tanczenia powstaja i gory, i rzeki, gwiazdy, skupiska gwiezdne - i w tanczeniu gina. Kregi tego tanca to sa kregi kregow otwartych kregow, tanczonych w Dolinie. Zaczac to powracac. Tracic nasienie - kwitnac. Uczyc sie kamienia dotykac zrodla. Zobaczyc tanczenie - swiatlo gwiazd. Uslyszec tanczenie - ciemnosc. Tanczyc tanczenie - lsnienie, lsnienie. W domach oni tancza. Na miejscach tanca oni tancza lsnienie. SZUKANIE POSLANCA (Stara piesn, spiewana przy glosie bebna w Lozach Czarnej Adoby.) Przepiorko, przepiorko, wez ode mnie slowko.Nie moge, nie moge przejsc na druga strone. Kuropatwo, wezze sloweczko ode mnie. Nie umiem, nie umiem przejsc na druga strone. Golebiu, golebiu, zanies wiesc ode mnie. Oto juz wrocilem, wrocilem, juz bylem. Mym piorem twe slowo, twe slowo mym piorem. PIESN TRAWY (Piesn Czerwonej Adoby na Taniec Trawy w Wakwaha.Metrum to "piatki".) Bardzo po cichu wszystko sie dzieje, wszystko sie staje, wzgorze sie zmienia pod chmura deszczu, w plaszczu mgiel szarych, slonce odchodzi i wiatr chlodniejszy wieje z poludnia, wieje z zachodu, a deszczu mnogosc pada cichutko, a wielosc trawy wschodzi w powietrze. Wzgorz zielenienie. Wszystko sie dzieje bardzo cichutko. J // * 4* W CHMURY, DESZCZ I WIATR (Piesn Tanca Trawy.) Z domu Lwa, ktory lezy na wierzcholku gory, zblizaja sie kroki tancerzy pospieszne; posluchaj, kroki tancerzy Niedzwiedzi pospiesznie zbiegaja ze wzgorz prosto ku nam.Za nimi Kojot, Kojot podaza, Kojot wyje i spiewa! TANIEC MROWEK (Spiewaly go i tanczyly dzieci wszystkich miast w Dolinie w "Dzien Miodu* - Trzeci Dzien Tanca Swiata - wraz z Tancem Pszczol.) Po stokroc sto pokojow w tym domu, po stokroc sto pomieszczen w tym domu, wszyscy w tym domu biegiem, biegiem, biegiem, wszyscy w tym domu razem, razem, razem.Hej! malenkie matki! Pozwolcie mi wyjsc z domu! Dajcie mi stad wyjsc! Hej! Wypusccie mnie! DAR NIEDZWIEDZIA (Wiersz wykorzystywany w naukach Lozy Czarnej Adoby w Wakwaha.Dziewieciosylabowe metrum bylo w szczegolny sposob zwiazane z poezja Czarnej Adoby.) Nikt nie zna imienia niedzwiedzia, nawet sam niedzwiedz. Tylko tacy, ktorzy pala ognie i placza poznali je, niedzwiedz im je dal. Przepiorki, trawy, niemowleta, pumy swe zycie zyja w pelni, nic nie musza mowic. Ale inni, ktorzy znaja imie niedzwiedzia, ktorzy samotni i osobni, czujnie wedruja po wertepach i mostach, niebezpiecznych miejscach - oni mowia. Musza wymawiac wszystkie slowa, wszystkie imiona, gdyz poznali to pierwsze imie, imie niedzwiedzia. Jest w nim jezyk. I jest w nim muzyka. Tanczymy przy dzwieku imienia niedzwiedzia i jemu podajemy reke. Mrocznym okiem tego imienia widzimy, czego nikt nie widzi: co sie zdarzy. Zatem boimy sie mroku. Rozpalamy ogien i placzemy nasz deszcz, slone lzy. Wszystkie smierci takze sa nasze, a nie cudze, to niedzwiedzi dar, mroczne imie, ktore dal nam niedzwiedz. ZASLUBINY (Z Lozy Chrosciny w Telina-na.) Kobieta z Siodmego Domu wstala ze zbocza pagorka.Kobieta o bialych wlosach, bialych ramionach i skorze, podniosla sie sposrod trawy, rosnacej gesto na wzgorzu, wczesnie ktoregos poranka, przed switem w porze deszczowej. Tam, gdzie wzgorza faldami schodza w koryto strumienia, tam, gdzie otwiera sie zbocze pod zagajnikiem debowym, stanela biala kobieta, twarza na wschod i poludnie, i Slonce ja wzielo za reke. Tak swieta rzecz sie spelnila, tam sie ich rece dotknely, rece zlaczone, tam wlasnie: ujela wiec reke Slonca i stala sie przezroczysta, wstepujac w Dziewiaty Dom. TANIEC JELENI (Bardzo stara i swieta piesn Domu Blekitnej Gliny, ktora podarowal redaktorce Rudy Chroscina z Domu Blekitnej Gliny w Sinshan, aby przelozyla ja i umiescila w tej ksiazce.) W Szostym Domu chodzil jelen caly z deszczu, jego nogi padajace krople.Tanczyl spirale po ziemi. W Szostym Domu skakal jelen caly z chmury, jego boki zwisajacy oblok. Tanczyl spirale po skalach. W Osmym Domu biegal jelen caly z wiatru, jego rogi wiejace wichury. Tanczyl spirale w dolinie. W Dziewiatym Domu stanal jelen caly z powietrza, jego oczy nieruchomy przestwor. Tanczyl spirale na gorze. W spirali tanca jelenia upadlo pioro jastrzebia. W Zawiasie Dziewieciu Domow wypowiedziano slowo. TANIEC PUMY (Piesni tej ucza sie w Sinshan ludzie, ktorzy zamierzaja isc samotnie na wzgorza na wedrowke duszy.) Stawiam poludniowo-zachodnia stope, cztery okragle palce, jedna kragla poduszke, w piasku pod zolta sosna, w pyle pod zolta sosna na gorze.Stawiam polnocno-zachodnia stope, cztery okragle palce, jedna kragla poduszke, w piasku pod drzewem wawrzynu, w pyle pod drzewem wawrzynu pod wzgorzem. Stawiam polnocno-wschodnia stope, cztery okragle palce, jedna kragla poduszke, w piasku pod drzewem chrosciny, w pyle pod drzewem chrosciny na gorze. Stawiam poludniowo-wschodnia stope, cztery okragle palce, jedna kragla poduszke, w piasku pod debem wirginskim, w pyle pod debem wirginskim pod wzgorzem. Teraz stoje posrodku lwiego swiata, na lwiej gorze, na lwich wzgorzach. Teraz stoje na sladach lwa. PIESN INICJACYfNALOZY ZNALAZCOW Prosze, przynies dziwne rzeczy, prosze, przyjdz i przynies rzeczy nowe. Pozwol, by stare rzeczy weszly w twoje rece, pozwol, by w twoje oczy weszlo, czego nie wiesz. Niech piach pustyni utwardzi twe stopy, niech lukiem twojej stopy beda gory, niech mapa beda sciezki na czubkach twych palcow, linie zas na dloni - drogami, ktorymi podazasz. Niech gleboki snieg bedzie w twoim wdechu, a w twoim wydechu niech zalsni blask lodu. Niech twoje usta obejma ksztalty obcych swiatow. Niech ci zapachna potrawy, ktorych nie jadales. Niech twoim pepkiem bedzie zrodlo obcej rzeki. Niech dusza twoja dom znajdzie tam, gdzie domow nie ma. Stapaj ostroznie, mocno ukochany, stapaj uwaznie, mocno ukochany, stapaj odwaznie, mocno ukochany. Wroc z nami i wroc do nas, wracaj wciaz do domu. (5) Od Ludow Domow Ziemi w Dolinie do Innych Ludow, ktore zamieszkiwaly Ziemie przed nimi Na poczatku, kiedy zostalo wymowione slowo, na poczatku, kiedy zostal zapalony ogien, na poczatku, kiedy zostal zbudowany dom, bylismy miedzy wami. Milczacy, jak nie wymowione slowo, ciemni, jak nie zapalony ogien, bezksztaltni, jak nie postawiony dom, bylismy miedzy wami: sprzedana kobieta i wziety do niewoli wrog. Bylismy miedzy wami, blisko, coraz blizej swiata. W waszym czasie, kiedy zapisano wszystkie slowa, w waszym czasie, kiedy wszystko stalo sie paliwem, w waszym czasie, kiedy budynki skryly cala ziemie, bylismy miedzy wami. Cisi, jak wyszeptane slowo, przycmieni, jak tlacy sie pod popiolem wegiel, bezcielesni, jak idea domu, bylismy miedzy wami: bezsilni i glodni z waszego swiata, blisko, coraz blizej naszego. Gdy nadszedl koniec i zostaly zapomniane slowa, gdy nadszedl koniec i wypalily sie juz wszystkie ognie, gdy nadszedl koniec i runely mury, bylismy miedzy wami: dzieci, wasze dzieci, ginace wasza smiercia, aby podejsc blizej, wejsc do naszego swiata, aby sie narodzic. Bylismy piaskiem na waszych wybrzezach, weglami waszych ogni. Wyscie nas nie znali. Bylismy slowami, dla ktorych nie bylo jezyka. O, nasze matki i nasi ojcowie! Zawsze bylismy waszymi dziecmi, od poczatku, o tak, od poczatku waszymi dziecmi jestesmy. I TYL KSIAZKI Huishev wewey tusheiye dwunogie-ludy [dop.] caly [przym.] praca [rzecz.] gestanai m duwey kunszt, sztuka i wszystko [rzecz.] rru to [jest] gochey wspolne, dzielone Calym Zajeciem Czlowieka jest Sztuka i Wszystkie Rzeczy Wspolne.William Blake Uwaga: Jak powiedziano w Nocie Pierwszej z przodu ksiazki, Tyl Ksiazki sklada sie przewaznie z informacji. Zgodnie z rozroznieniem, podanym w "Uwadze na temat trybow narracyjnych" na str. 626, sprawy opisywane od tej chwili, choc nadal fikcyjne, beda bardziej konkretne, aczkolwiek rownie zgodne z prawda. Poniewaz znaki akcentowe nadaja stronie wyglad kolczasty i odstraszajacy, dotychczas byly pomijane; jednakze z Tylu Ksiazki i w Glosariuszu zostana uzyte, aby zaznaczyc dlugie i, o oraz u, wystepujace w slowach Kesh. Wymowa podana jest na str. 621, w.Alfabecie Kesh". Dlugie nazwy Domow Domy dziewieciu miast w Dolinie mialy czestokroc dosc dlugie nazwy, ktore niekiedy skracalam w przekladzie - przez tchorzostwo. Obawialam sie, ze nazwy tej dlugosci - Dom Deszczu Padajacego Prosto w Dol, Dom Zwrocony Tylem do Winnicy, Dom Sto Razy Tanczacy Slonce - zabrzmia dziwacznie, ze zabrzmia "prymitywnie". Obawialam sie, ze ludy, ktore zyja w domach o takich nazwach, nie zostana potraktowane powaznie przez ludzi mieszkajacych w miejscach zwanych Posesje Chelsea Manors, Spolecznosc Doroslych lub Jezioro Loma Wschod, Tereny Planowanej Rekreacji. I chociaz znane powiedzenie twierdzi co innego, obcosc takze niesie ze soba ryzyko pogardy*. Z powodu swej dlugosci niektore z tych nazw moglyby tez wydac sie nieprawdopodobne; czy ktokolwiek naprawde bylby w stanie powiedziec: "Wpadnij do nas, mieszkamy w Domu Dziewieciu Myszolowow Nad Gora w Kastoha-na!"? W istocie, chyba nie, gdyz rozmowca wiedzialby najpewniej, gdzie mieszka zapraszajacy; gdyby zas, co zdarzalo sie niezwykle rzadko, zaproszenie kierowano do obcych, adres zostalby podany jako polozenie i wyglad domu: "na poludniowo-wschodnim ramieniu, z czerwonymi drzwiami na ganek" - zupelnie jak nasze: "2116 1/2 Garden Court Drive, drugi zjazd do San Mateo, jadac na polnoc, w prawo na trzecich swiatlach, za druga przecznica". * Zapewne aluzja do sentencji: famihanty breeds coniempt- poufalosc jest matka pogardy (przyp. dum.) Tak czy inaczej, ludzie z Doliny nie mieli nic przeciwko dlugim nazwom. Lubili je. Moze cieszyl ich fakt, ze maja duzo czasu, aby je wypowiadac; nie wstydzili sie duzej ilosci czasu. Nie bylo w nich impetu, owego wielkiego pedu, aby wszystko zalatwic, ktory pcha nas coraz szybciej i szybciej do przodu i kaze nam mowic Frisco na San Francisco niespiesznych, wczesnych osadnikow, zas Chicago jeszcze wolniejszych tubylcow skracac do Chi; miasto misji naszej panienki od aniolow staje sie Los Angeles, ale to dla nas za dlugie, wiec nazywamy je L.A., lecz odrzutowce poruszaja sie szybciej niz my, wiec mowimy ich jezykiem, LAX, albowiem przede wszystkim chcemy zasuwac, pchnac sprawe, miec rezultaty, zalatwic, zalatwic wszystko. Miec to z glowy - tego wlasnie chcemy. Ale ludziom, ktorzy mieszkali w Dolinie i nadawali swym domom nie konczace sie nazwy, wcale sie nie spieszylo. Trudno nam pojac, a jeszcze trudniej pochwalac dorosla osobe, ktorej sie nie spieszy. Brak pospiechu jest dobry dla dzieci, osiemdziesieciolatkow, obibokow i Trzeciego Swiata. Pospiech to esencja metropolii, sama jej dusza; bez pospiechu, bez wyprzedzania nie ma cywilizacji. Czasem pospiech czai sie, niewidzialny, w pozornie leniwej pozie prozniaka przy barze lub w spacerowym kroku goscia na hotelowym korytarzu, lecz caly czas jest obecny - w poteznych silnikach naddzwiekowcow TWA czy BSA, ktore przywiozly jego z Rio, ja z Rzymu, tutaj, do NY, na konferencje IGPSA na temat zastosowan GEPS, ale jutro natychmiast poniosa ich z powrotem, gnajac przez swiat miast, w ktorych nie ma juz zadnego czasu, tylko terazniejszy, gdzie kazda sekunda, dziesiata czesc sekundy i milisekunda, i nanosekunda jest odmierzana; odczyt jest zawsze troche do przodu, zas A jest coraz wyzej. Dzwiek A u Mozarta mial sto drgan na sekunde, wiec jego fortepian nie stroi z wiekszoscia naszych orkiestr i spiewakow. Nasze A ma sto dziesiec drgan, gdyz instrumenty o wyzszym stroju brzmia bardziej olsniewajaco, zanoszac sie jak syreny w przerazliwym skowycie finalu. Nic sie nie da zrobic. Nie ma sposobu, aby podwyzszyc ton instrumentow z Doliny, skrocic do akronimow ich adresy i nazwy instytucji, nie ma sposobu, aby ich pogonic. Podobnie jak nazwy, ktore sklonne byly ciagnac sie tak, ze wymowienie ich badz napisanie wymagalo coraz wiecej czasu, same domy takze przejawialy tendencje do rozbudowy i zajmowania coraz wiecej miejsca - tu jeszcze jeden ganek, tam nowe skrzydlo - az z biegiem lat ich uklad, poczatkowo prosty, pecznial, paczkowal, puszczal liscie jak stary dab, ogromnie pokrecony i pojemny. Podstawowy plan zwykle bazowal na ksztalcie V, mniej lub bardziej ostrym; fundamenty budowano z kamieni polnych, na nich zas dwa pietra z kamienia, cegly-adoby badz drewna. Ubikacje, pracownie, sklady i temu podobne znajdowaly sie w suterenach. Pierwsze i drugie pietro - liczone w dol od dachu - dzielono na izby ognia, kuchnie i sypialnie oraz ganki; w mniejszych domach na pietrze znajdowalo sie cztery do pieciu pomieszczen, w wiekszych - dwanascie do pietnastu. Kazdy dom mogl byc siedziba jednej badz nawet pieciu roznych rodzin; zwykle jednak podzielony byl miedzy dwa, trzy gospodarstwa, czesto trwajace cale pokolenia. Kazda rodzina posiadala co najmniej jedno oddzielne wejscie, wiec na wyzsze i nizsze ganki i werandy moglo prowadzic wiele zewnetrznych schodow. Na tych wlasnie gankach toczylo sie w zasadzie cale zycie domu, z wyjatkiem okresow zimnej pogody. Wiele domow nie mialo przodu ani tylu; fronton gornego pietra mogl byc tylem dla jednego gospodarstwa na parterze, dla innego zas - bokiem; wszystko zalezalo od tego, gdzie kto mial drzwi frontowe. Aby pozyskac polnocno-zachodnie swiatlo, fasady suteren wystawaly niekiedy poza obrys domu, chowajac sie przed letnim skwarem pod balkonami gornych pieter od poludnia i wschodu; domy takie zdawaly sie zataczac, byly wszakze solidnie zaplanowane i zbudowane, totez czesto staly przez setki lat. Sposob budowy domu zalezal w pierwszym rzedzie od rzezby terenu i kierunku padania swiatla - zboczy pagorkow, innych domow, drzew, potokow, ukladow slonca i cienia - nastepnie zas od kompasu, przy czym rogi domu wskazywaly N, E, S, W, co oznaczalo, ze jego boki wychodzily odpowiednio na posrednie strony swiata. Lokalizacje domu okreslal idealny plan miasta - forma heyiya-if- Kazdy dom stanowil skladowa owego ksztaltu, element Lewego Ramienia, zakrecajacego lukiem, aby w Zawiasie Miasta - gdzie zawsze znajdowala sie biezaca woda lub studnia - spotkac sie z Ramieniem Prawym, utworzonym z pieciu budynkow heyimas. Wzor ten nie byl ani regularny, ani schludny (miasto tez takie nie bylo) i nic tu nie stalo rowno, niemniej jego ksztalt istnial i dawal sie odczuc - dwie krzywe zbiegajace sie w centrum i zarazem zen wybiegajace. W Kastoha-na i Telina-na bylo wrecz kilka Lewych Ramion, gdyz budowa tak wielu domow na jednym luku stloczylaby je niepomiernie badz niewygodnie rozciagnela. Obsadzony drzewami obszar, otoczony lagodna krzywa domow, nazywano miejskim miejscem zgromadzen; czasem stalo na nim kilka szop i budek, lecz na ogol bywal pusty i - zaleznie od pory roku - blotnisty lub zakurzony. Odpowiadajacy mu pusty teren wewnatrz luku pieciu heyimas na Prawym Ramieniu nazywano miejscem tanca, jednakze oba miejsca sluzyly do zgromadzen i na obu tanczono. Sposrod dziewieciu miast, jedno niezupelnie pasuje do tego opisu. W Tachas Touchas zwykli osiedlac sie "ludzie z zewnatrz" - z polnocnego zachodu, jak chce tradycja. W rzeczy samej, architektura miasteczka wykazywala pewne podobienstwo do zabudowy miast lezacych daleko na polnoc od Doliny, nad biegnacymi na zachod rzekami krainy sekwoi. Wszystkie domy Tachas Touchas zostaly zbudowane bez uzycia adoby, z drewna cedru lub sekwoi, i mialy plytsze piwnice niz zazwyczaj. Staly zwrocone frontonami do siebie, na luku tak ciasnym, ze mogly uzywac wspolnych rynien. Zawiasem miasta byl wesoly wodospad na Potoku Shasash, Prawe Ramie zas zostalo zaplanowane i zbudowane zgodnie z konwencja; jednakze krag mrocznych, wysokich domow o stromych dachach pod nawisem Koscianej Gory, ciemnozielonej od swierkow, robil posepne wrazenie i roznil sie zdecydowanie od innych miast w Dolinie. Poza granicami miasta czesto wyrazano dezaprobate dla jego "szczelnosci"; wszelako ludzie z Tachas Touchas, przez wieki odbudowujac i odnawiajac domy, zawsze czynili to na swoj odwieczny, osobliwy sposob - ktory byl, byc moze, wyrazem, a nawet pochwala "szczelnego", wynioslego, do wewnatrz zwroconego usposobienia jego mieszkancow. Wakwaha, na drugim koncu swiata Doliny, rowniez bylo na swoj sposob wyjatkowe: jako Benares, Rzym i Mekka, bez przerwy odwiedzane przez ludzi z innych miast, posiadalo na Lewym Ramieniu piec dlugich, jednopietrowych domow noclegowych - kazdy pod zarzadem jednego z Pieciu Domow - w ktorych goscie mogli prowadzic gospodarstwo przez kilka dni lub nawet miesiecy; natomiast Prawe Ramie, bardziej rozbudowane niz Lewe, obejmowalo nie tylko piec heyimas, lecz takze tuzin albo i wiecej budynkow publicznych lub sakralnych, takich jak Archiwa, Konserwatorium oraz Teatr. Zawiasem Wakwaha bylo jedno z wyzszych zrodel Na, piekny, rownomierny strumien wyplywajacy spod skal wulkanicznych u szczytu glebokiego wawozu Gory. Byl to wyjatkowo trudny teren pod budowe sporego miasta, lecz strome, nierowne podloze oraz rozlegly widok na zbocza Gory i sciany wawozu powyzej i ponizej miasta przysparzaly mu zarowno rozmachu, jak i wdzieku. Niektore bardzo stare domy w Wakwaha zostaly zbudowane z kamienia, na ktorym staly, i wygladaly, jakby zen wyrosly; chrosciny ocieniajace ich dachy i dziedzince byly olbrzymie, ale mury istnialy tam na dlugo przed drzewami. O tak, te domy mialy stare, bardzo dlugie nazwy, jedna na przyklad brzmiala: Wyrosly Tam, Gdzie Skonczyla Sie Klotnia, inna zas: Dom w Norze Prababki Krolika. Skadinad nazwy innych, rownie starych domow byly bardzo krotkie; byl dom zwany Wiatr i drugi o nazwie Wysoki, jeszcze zas inne posiadaly nazwy, ktore przez lata utracily znaczenie, zatarte przez zmiany jezyka - Dom Angrawad, Dom Oufechohe. Aczkolwiek ludzie w malej spolecznosci moga mowic wolno, najczesciej ich mowa zmienia sie bardzo szybko; nawet jezyk pisany plynie naprzod, pozostawiajac stara ortografie na mieliznie. A zatem nazwy samych dziewieciu miast, jako bardzo stare, nie posiadaly przekladalnego znaczenia - oprocz Wakwaha-na, "miasta u swietych zrodel Na" (moglo to rowniez oznaczac "taneczny zdroj Na"). Prawdopodobnie Chukulmas pierwotnie oznaczalo Debowy Dom, zas -mai- w nazwie Ounmalin to gorka lub pagorek. Ludzie z Tachas Touchas upierali sie, nie przedstawiajac na to zadnych dowodow, ze w ich zapomnianym polnocnym narzeczu nazwa miasta oznacza Tam Gdzie Usiadl Niedzwiedz; ale dlaczego Sinshan i jego gora nazywaly sie Sinshan lub co znaczylo Kastoha i dlaczego zmienilo nazwe - co najwyrazniej zrobilo - z Hastoha, i dlaczego najstarszy dom w Madidinou nazywal sie Madidinou Animoun, tego nikt nie wiedzial. Niewatpliwie wszystkie te etymologie mozna by przesledzic w Bankach Pamieci Miasta Umyslu, poswiecajac na to kilka miesiecy pracy. Ale po co? Czy kazde slowo trzeba przetlumaczyc? Czasem nie przelozone slowo moze nam przypomniec, ze jezyk to nie znaczenie, ze zrozumialosc to tylko jego element, funkcja. Nie przelozone slowo - albo nazwa - nie jest funkcjonalne. Po prostu sobie siedzi. Zapisane, jest szeregiem liter, ktore mozemy wypowiedziec, zgadujac tylko - mniej lub bardziej trafnie -jaka jest wymowa i produkujac zespol fonemow - mniej lub bardziej melodyjny dzwiek, odglos, rzecz. Nie przelozone slowo przypomina skale, kawalek drewna. Jego sens, pozytek nie jest racjonalny, okreslony i ograniczony, lecz dorazny, potencjalny i nieskonczony. Koniec koncow, wszystkie slowa, jakie wypowiadamy, to slowa nie przetlumaczone. Kilka Innych Ludow z Doliny 1. ZWIERZETA OBSYDIANU jadzono, ze wszystkie zwierzeta domowe zyja w Pierwszym Domu, w Obsydianie. OWCE Nieliczne odmiany owiec w Dolinie wywodzily sie z krzyzowek osobnikow "obcych" ras, wymienionych lub skradzionych ze stad sasiednich ludow, z rasa Odoun z Gornej Doliny - malym, zwiezlym zwierzeciem o luznym, cienkim runie, ciemnych nogach i pysku, dwoch badz czterech krotkich rogach i wydatnym, rzymskim nosie. Jagnieta rodzily sie ciemne, a kiedy dorastaly, prawie polowa zachowywala umaszczenie ciemne lub mieszane. Owce byly w kazdym miescie; pojedyncze osoby lub cale rodziny miewaly w miejskim stadzie po kilka lub kilkanascie sztuk. Ich wypasem i oporzadzaniem zajmowal sie miejski Kunszt Tkaniny. Chumo i Telina-na wypasaly wielkie stada na Owczej Gorze oraz w Dolinie Odoun, na polnocny wschod od Chumo. Aby pozwolic odpoczac glebie i pastwiskom oraz utuczyc stado na slonej trawie, w srodku pory deszczowej pedzono owce w dol Rzeki, na tereny wylewowe u Ujscia Na i zawracano je na wzgorza, dopiero gdy nastawala goraca pogoda, miedzy Tancami Ksiezyca i Lata.Baranina i jagniecina stanowily w Dolinie odswietne dania, a skory owcze oraz welny roznych grubosci i gatunkow - powszechnie noszony i wykorzystywany material. Owca nie byla symbolem biernej glupoty i slepego posluszenstwa, jakim jest dla nas (w istocie owce z Doliny byly sprawne i przebiegle); postrzegano ja raczej z pewnym serdecznym zdumieniem jako fundamentalnie tajemnicza istote. Owca plci zenskiej stanowila znak i symbol Lozy Krwi i Pierwszego Domu, wszystkie zas owce nazywano Dziecmi Ksiezyca. KOZY W miastach Gornej Doliny kozy trzymano jako komensale oraz dla mleka; w Madidinou, Sinshan, Ounmalin i Tachas Touchas hodowano je dla miesa, skor i welny. Chociaz mieszkancy Gornej Doliny lubili je za psotna inteligencje, woleli jednak, aby nie walesaly sie w duzych grupach.,Jedna koza to wiecej niz trzech ludzi, trzy kozy to wiecej niz trzydziestu" - mawiali. Hodowano je w rozmaitych praktycznych i estetycznych celach, totez istniala wielka roznorodnosc wymyslnych ras i odmian, w tym bardzo male, tluste, czarne lub czarno-brazowe "niskie kozy", klapouche, dlugowlose, kremowe kozy mleczne z Ounmalin oraz wojownicze, urodziwe "kozy gorskie", biegajace z owcami po Owczej Gorze. BYDLO Bydlo w Dolinie bylo na ogol gniade, kremowe, cetkowane, brazowe lub plowe; mialo nieduzy wzrost, umiarkowanej wielkosci garb, smukle nogi, srednio dlugie, zakrzywione do srodka rogi, wklesle czolo i duze, owalne oczy. W Telina-na bardzo ceniono troche wieksze zwierze, czesto calkiem biale, ktorego uzywano do pracy. Stada bywaly przede wszystkim mleczne, ale przy orce i przewozeniu ciezkich ladunkow zazwyczaj korzystano z wolow, ktorych nie hodowano na mieso i jesli je zabijano, to tylko na cielecine, w pierwszym roku zycia. Z zasady kazde gospodarstwo mialo jedna lub kilka krow w stadzie miejskim, pod opieka Kunsztu Garbarstwa; ich wypasaniem, karmieniem i dojeniem mogla zajmowac sie rodzina badz tez Kunszt, po uprzednim ustaleniu warunkow. Rodziny udajace sie podczas upalow na letniska w gory czesto zabieraly ze soba krowe. Wiekszosc krow i wolow traktowano jak komensale, nadawano im imiona i uwazano za czlonkow rodziny. Do krow adresowano wiele wierszy, podkreslajac czesto o ilez sa latwiejsze we wspolzyciu od istot ludzkich. Owa rasa - lagodna, pojetna i pogodna - zaslugiwala w pelni na wszelkie pochwaly; tylko byki miewaly zmienne humory, totez byly zamkniete w zagrodzie na Lakach Penisa, pozostajac pod wspolna opieka miasta oraz Kunsztu. KONIE, OSLY I MULY Ludzcy ludzie z Doliny nie nalezeli raczej do podroznikow, a kiedy juz wedrowali, to zwykle piechota, zatem dlugie drogi nie istnialy i nie trzymano koni podroznych. Kon byl komensalem - i to luksusowym. Jazda konna stanowila sport, nie zas metode przemieszczania sie; rzadko tez uzywano koni do pracy. W Dolinie bylo ich niewiele, a ciezkich ras - wcale; wybierano je nie dla sily i cierpliwosci, lecz dla "urody i dowcipu". Gry Lata zawsze obejmowaly wyscigi konne i popisy jezdzieckie, ktore tu i tam, w dole i w gorze Doliny, mogly trwac nawet i dwa miesiace. Istniala pewna magia koni - zwlaszcza ogiery byly uwazane za cos swietego, niesamowitego i godnego podziwu. Ogier stanowil obiekt kultu mezczyzn z Obsydianu, aczkolwiek hodowcami i trenerami bywali najczesciej ludzie Serpentynu, z Domu Lata. Podczas letnich gier mezczyzni dosiadali klaczy, kobiety - ogierow; dzokejami w wyscigach bywala mlodziez obu plci. Biale, kare i srokate ogiery byly dla Obsydianu swiete, lecz najbardziej ceniono kasztany i deresze.Kon w Dolinie rzadko liczyl sobie wiecej niz poltora metra w klebie; byl drobnokoscisty, w piersi pekaty, szybki na krotki dystans i mial sklonnosc do tycia. Niechcianych zrebiat nie zabijano, lecz zabierano w dol Rzeki i puszczano wolno, by przylaczyly sie do dzikich stad, wedrujacych po trawiastych rowninach na zachod od Ujscia Na, od wybrzezy Oceanu az po Morze Wewnetrzne. Konie w tych stadach byly na ogol kiepskie, lecz chlopcy z Lozy Wawrzynu lub mezczyzni z Obsydianu wyruszali niekiedy na pelna przygod i uciech swieta wyprawe do krainy dzikich wierzchowcow, aby tam schwytac jedna czy dwie sztuki i urozmaicic rase w Dolinie. Duze stada koni utrzymywal tylko Serpentyn w Chukulmas, a w Dolnej Dolinie w ogole ich nie hodowano. Wszedzie natomiast hodowano osly; podobnie jak krowy, one tez byly czlonkami rodziny. Pracowaly z ludzmi jako zwierzeta juczne i pociagowe, a takze przy orce i innych oslich zajeciach. Osoby kalekie poruszaly sie zaprzezonymi w osly wozkami. Male oslatka truchtaly luzem wespol z kotami, psami i dziecmi. Osiol z Doliny byl typowym, malym burro; mial cienkie nogi, krzyz czarnej siersci na mysioszarych barkach oraz straszliwy glos. Samce oslow, znane ze swej wybuchowosci, wypasano na Lakach Penisa razem z bykami. Muly, podobnie jak konie, hodowano glownie w Chukulmas. Mniejsze muly, po ojcu koniu i matce oslicy, czasem wykorzystywane byly pod siodlo lub do gry w vetulou (rodzaj polo); muly zrodzone z klaczy i oslow chodzily w uprzezy, pracowaly w polu i jako zwierzeta juczne; na przyklad Pociag obslugiwaly przede wszystkim muly. Urodziwe te zwierzeta ceniono za ich inteligencje i rzetelnosc, poniewaz jednak mul potrzebuje prawie tyle samo paszy, co kon, glownym towarzyszem pracy w wiekszosci miast pozostawal osiol. SWINIE Swin w Dolinie nie hodowano, mozliwe ze skutkiem zroznicowania kulturowego w stosunku do Teudem, czyli Ludu Swin - szesciu czy siedmiu wedrownych plemion zajmujacych terytorium, w sklad ktorego wchodzily grzbiety gorskie okalajace Doline oraz doliny Odoun i Yanyan. Ludzie Kesh wymieniali sie z nimi na skory swinskie, odczuwajac wszakze przy tym cala niechec, jaka czlowiek osiadly zywi do nomada; uwazali rowniez, iz Lud Swin w swym utozsamieniu z Miotem Wielkiej Maciory posuwa sie jednak zbyt daleko. PSY Psy w Dolinie stanowily urozmaicona gromadke. W miastach nie mialy wiele do roboty; panowalo ponadto silne przekonanie, ze nie nalezy pozwalac im na swobodne rozmnazanie, bowiem trzeba wowczas zabijac lub oswajac szczenieta, aby nie przylaczaly sie do watah dzikich psow. Wiekszosc szczeniat plci meskiej kastrowano, podstawowym zas zadaniem udomowionego psa byla obrona domostwa przed psem dzikim; rola niefortunna i dotknietna ironia, ale na szczescie na ironii psy sie nie znaja. Dla ludzi i bydla na polach i w lasach dzikie psy stanowily rzeczywiste zagrozenie; biegaly w rodzinnych grupkach, liczacych od dwoch do szesciu sztuk, albo w sforach po kilkanascie samcow-zabijakow i potrafily powalic kazde stworzenie. Dzieci pasace bydlo lub zbierajace runo w lesie byly nauczone, iz ujrzawszy lub uslyszawszy dzikie psy musza natychmiast wspiac sie na drzewo, kiedy zas bylo to mozliwe, chodzily pod straza psa domowego - czesto, prawde mowiac, z cala swita weszacych przybledow, dobiegaczy i lazikow.Dziki pies byl duzy i raczej luzno zbudowany, pies domowy - z reguly nizszy, lecz krepy i silny. Czyste rasy nie istnialy; najczesciej spotykanymi typami byly: podobny do chow-chow hechi - krzepki, kudlaty pies strozowski, bardzo inteligentny i powazny, ostrouchy, z ogonem jak wiechec i plowa lub ruda sierscia; dui, dlugonogi, bardzo uzyteczny pies pasterski o kreconej, czarnej badz szarej siersci, wysokim czole i spokojnym, wrazliwym usposobieniu; oraz ou, czyli ogar, krotkowlosy, klapouchy, towarzyski len, blazen i bystrzak. Ogarom pozwalano biegac swobodnie po stronie polowan, lecz mysliwi mieli na nie oko, na wypadek, gdyby zaczely przyjaznic sie z dzikimi psami. Polowano z nimi tylko na jelenie i mniejsza zwierzyne; na dzikie psy, odynca lub niedzwiedzia zabierano psa hechi. Psy byly ukochanymi komensalami, lecz rzadko wpuszczano je do domow; jesli walesaly sie miedzy domami, wypedzalyje stamtad dzieci, od ktorych oczekiwano, iz beda chronic psy od klopotow w miescie, tak jak psy strzegly dzieci w lesie. Wzdluz podejscia do Lewej Strony miasta zwykle stalo miasteczko psich bud, gdzie dzieci i szczeniaki mogly bawic sie do woli. KOTY Poniewaz koty z natury sa czyste, pozwalano im swobodnie poruszac sie po miescie. Kot domowy zwykle mieszkal wewnatrz domu jako komensal i lowca myszy. Wiekszosc kotow w Dolinie stanowily krotkowlose osobniki wszelkich mozliwych masci, ale do ulubiencow nalezaly czarne i bure. Poniewaz byly glownym sojusznikiem w zmniejszaniu poglowia myszy i szczurow w domach, spichrzach i na polu, mogly rozmnazac sie bez ograniczen, jesli zas powstawal problem nadmiaru kociat, rozwiazywano go, zanoszac odkarmione kotki na strone polowan, aby radzily sobie same. Dlatego tez lasy roily sie od zdziczalych kotow oraz dwu- lub trzykrotnie wiekszych rysiow, rywalizujacych z lisami i kojotami o lesne szczury oraz niezliczone norniki i myszy bialostope. Opowiesci 0 zrodzonych z krzyzowek kotach-olbrzymach, wielkich zbikach 1 burasach-potworach byly zarliwie powtarzane, lecz nigdy nie potwierdzil ich zaden naoczny swiadek - tym, kto widzial takie monstrum, czajace sie przy kurniku, byl zawsze ktos w innym miescie. PTAKI I INNY DROBIAZG Kurczaki trzymano wszedzie - dla jaj, miesa i towarzystwa; mniejsze miasta posiadaly kurniki i wybiegi gdzieniegdzie pomiedzy domami, wieksze wolaly odsunac won i rejwach kurzych ferm dalej, az pod stodoly, ale zawsze, w kazdym miescie, w zasiegu wzroku byla jakas kura. Kazde miasto mialo swoja wlasna odmiane drobiu i bronilo jej zalet wobec innych.Himpi, male, podobne do swinki morskiej stworzonko o laciatym futerku, w Sinshan i Madidinou hodowano glownie na mieso; gdzie indziej himpi traktowano jak domowych ulubiencow, co stawialo Sinshan i Madidinou w sytuacji moralnie podejrzanej. Czasem trzymano kroliki, ktore karmiono ziolami, by otrzymac mieso lepsze niz zajecze, ale w zasadzie krolik byl zwierzeciem dzikim i jego hodowle uwazano za pewne oszustwo i cos troche godnego wzgardy. Wydaje sie, ze w pewnych okresach trzymano takze duze stada golebi, kaczek i gesi, bywaly tez okresy, gdy takie praktyki prawie wcale sie nie zdarzaly; czasem wiec owe ptaki mieszkaly w Pierwszym Domu jako zwierzeta domowe, a czasem w Drugim -jako zwierzyna lowna. Poniewaz jednak golebie, gesi i kaczki na ogol nie byly ani udomowione, ani tez nie stanowily obiektu polowan, lecz zyly w ogromnych stadach, dzielac lasy i wody Doliny z jej ludzkimi mieszkancami, i ponadto nie byly ptakami ziemnymi, przeto uwazano, ze nie naleza do zadnego z Pieciu Domow, juz raczej do Nieba i Pustkowia. Z powodu tej niejednoznacznosci dzika ges oraz szary golab byly ulubionym wizualnym symbolem duszy, zmierzajacej od Domu do Domu - miedzy Ziemia i Niebem, miedzy jawa i snem lub wizja, miedzy zyciem i smiercia. Gigantyczne migracje gesi, gdy Rzeka zamieniala sie w "rzeke skrzydel i skrzydlatych cieni", klucze tych ptakow, calymi dniami krzyzujace sie na niebie, stanowily ukochany obraz przemijania i odnawiania sie zycia. Dzikie gesi, kaczki i labedzie, a takze ich lotne formacje rysowano w ksztalcie heyiya-if, zas dzwieki, ktore wydawaly, ich krzyki, wolania i pohukiwania na wietrze wykorzystywano w utworach muzycznych. ULUBIENCY DOMOWI Slowo komensal zostalo uzyte, aby uniknac poblazliwego, lekko protekcjonalnego tonu, jakim pobrzmiewaja slowa ulubieniec czy pieszczoch, a takze dlatego, ze lepiej oddaje ono okreslenie z Doliny, ktore oznacza mieszkajace razem istoty.Wedle standardow przemyslu hodowlanego i rzezniczego w naszym spoleczenstwie wszystkie domowe zwierzeta w Dolinie byly "ulubiencami", lecz standardy owe sa w kazdym sensie watpliwe. Tak czy inaczej, nawet jesli nie liczyc przydatnych w gospodarstwie towarzyszy, wszystkie dzieci i wielu doroslych "mieszkalo razem" z mnostwem rozmaitych stworzen: z mysza, szczurem lesnym, zdziczalym chomikiem (prawdziwa plaga upraw), ze swierszczami, ropuchami, zabami, chrzaszczami i tak dalej. Wezy krolewskich nie trzymano w domach, lecz kazdy z nich byl pod domem lub stodola honorowym gosciem, gdyz odstraszal grzechotniki. Rzadki opos, czyli "kot gornikow", oswajal sie latwo, a czasem stawal sie wielce cenionym i swietym mieszkancem heyimas Blekitnej Gliny. Nigdy natomiast nie oswajano i nie udomawiano potomstwa wiekszych dzikich zwierzat, dzikich ptakow ani ryb; jesli zas mysliwy przez pomylke zabil karmiaca lanie, zabijal rowniez mlode, po czym poddawal sie w Lozy Mysliwych ceremonii, ktora miala oczyscic go z winy. Jelen mogl zgodzic sie, aby zostac zabitym i zjedzonym, ale nigdy - by zostac oswojonym. Jelenie dzielily z ludzmi Drugi Dom Zycia, nie zas Pierwszy, w ktorym zyly zwierzeta domowe; namawiac je lub zmuszac, aby zamieszkaly w Domu innym niz ich wlasny, byloby wysoce niewlasciwe, wrecz perwersyjne. DOM OBSYDIANU W rozumieniu Kesh zwierzeta domowe zgadzaly sie zyc i umierac z ludzmi w Pierwszym Domu Zycia. Tajemnice ludzkozwierzecej wspolzaleznosci i wspolpracy oraz tajemnica ofiary stanowily glowny watek rytualow zwierzecych Domu Obsydianu.Owe ryty i nauki mialy swoj odpowiednik w Lozy Krwi; loza ta, do ktorej na poczatku okresu dojrzewania przyjmowane byly wszystkie dziewczeta, pozostawala pod auspicjami Obsydianu: "Wszystkie kobiety zyja w Pierwszym Domu". Utozsamienie kobiety i zwierzecia przewijalo sie glebokim nurtem przez seksualne i intelektualne nauczanie w Lozy Krwi (ale podczas gdy w naszej, zdominowanej przez mezczyzn kulturze owo utozsamienie wykorzystuje sie w celu pomniejszenia wartosci kobiety, nie nalezy tego zakladac o Kesh - wrecz przeciwnie). Rytualy i nauki Lozy Krwi byly przekazywane z oddechem, nie zapisywane; wziely z nich poczatek liczne piesni kobiet, spiewane podczas Tancow Ksiezyca i Trawy. Bardzo wiele mistycznych, satyrycznych i erotycznych wierszy- niestety, jak wiekszosc poezji metafizycznej, bardzo trudnych do przelozenia - wykorzystywalo zawarta w nich symbolike i watki, takie jak owca, mleko, ofiara krwi, orgazm jako przedsmiertny skurcz, zaplodnienie jako odrodzenie oraz tajemnica zgody. - *^-* -*^-* 2. ZWIERZETA BLEKITNEJ GLINY Zgodnie ze swiatopogladem ludzi z Doliny wszystkie dzikie zwierzeta byly Ludami Nieba, zyjacymi w Czterech Domach: Smierci, Snu, Pustkowia i Wiecznosci; te jednakze, ktore pozwalaly polowac na siebie, ktore reagowaly na spiew mysliwego i wychodzily na spotkanie strzaly albo wnykow, wyrazaly zgode na przejscie do Drugiego z Domow Ziemi, Blekitnej Gliny, aby w nim umrzec. Skladaly z siebie ofiare i przyjmowaly smiertelnosc jak sakrament.Pojedynczy jelen byl przez swa smiertelnosc fizycznie spokrewniony z istotami ludzkimi i ze wszystkimi istotami na ziemi, natomiast,jeleniosc" - lub tez Jelen - pozostawala metafizycznie zwiazana z dusza ludzka i z odwiecznym wszechswiatem istnienia. Owo rozroznienie jednostki i typu bylo podstawowe dla mysli w Dolinie i nawet dla skladni jezyka. Wiekszosc zwierzat na ogol przebywala na Pustkowiu: nornik, szczur lesny, borsuk, rys, spiewajacy ptak, myszolow, ropucha, zuk, mucha i pozostale - bez wzgledu na to, czy znajome i ukochane, czy tez utrapione - zadne z nich nie dzielilo z czlowiekiem Domu Zycia. Charakter tego zwiazku zasadniczo polega na tym, kto kogo zjada; ci, ktorych nie jemy lub ktorzy nas zjadaja, sa z nami zwiazani w zupelnie inny sposob niz ci, ktorych sami zjadamy. Na polnocno-zachodniej scianie heyimas Blekitnej Gliny namalowana byla postac jelenia, na poludniowo-zachodniej - dziki krolik, na suficie w poblizu drabiny - przepiorka. To byli Opiekunowie tego Domu. Regularne polowania urzadzali tylko dorosli lowcy; polowali na jelenie, kroliki i dzikie swinie, aby pozyskac ich mieso, skory i futra, oraz w celu przetrzebienia zbyt licznej populacji. Wszystkie trzy gatunki licznie wystepowaly w okolicy, w szczytowych zas latach sprawialy rolnikom, ogrodnikom i hodowcom winorosli nie lada klopot. W walce o zoledzie, cenny lesny lup, szczegolnie zawzietym i nieustepliwym rywalem byly swinie; poniewaz rownoczesnie byly niebezpieczne, uwazano je za zwierzyne do odstrzalu. Poza tym jedyna prawdziwie lowna zwierzyna bylo dzikie bydlo. Wielkie stada wedrowaly czasem po trawiastych zboczach na zachod od Morza Wewnetrznego i lowcy wyruszali za nimi w pogon, glownie zreszta dla sportu i przygody, gdyz mieszkancy Doliny nie przepadali za wolowina. Mieso owo traktowane bylo jak dziczyzna i glownie suszone na zapas. Ogromne zagrozenie dla ludzi i zwierzat domowych stanowily sfory dzikich psow; kiedy zjawialy sie na Graniach Doliny, urzadzano na nie systematyczne polowania, zwykle z udzialem ludzi z Lozy Mysliwych. Jednak zdziczale psy - ani niedzwiedzie - nie byly uwazane za zwierzyne lowna. Niedzwiedz, Tancerz Deszczu, Brat Smierci, byl Opiekunem swego wlasnego, Szostego Domu, lecz kiedy pojedynczy niedzwiedz zaczynal zachowywac sie jak "wariat" lub "zagubiony", kiedy walesal sie wokol pol i pastwisk w poblizu miasta lub straszy! i kradl jedzenie ludziom na gorskich letniskach, wowczas powiadano, ze "wszedl do Domu Blekitnej Gliny" i mozna go bylo zabic, a jego cialo zjesc. Co sie tyczy ptakow, zawsze nazywano ptakiem lownym przepiorke, ulubiona postac poezji i obrazow Blekitnej Gliny; w istocie jednak tylko dzieciom zdarzalo sie na nie polowac, aczkolwiek niektorzy tuczyli je w zamknieciu na mieso lub spozywali ich jaja. Bazanty i kuropatwy byly szczegolnie cenione dla swoich pior. Doline Na, zwlaszcza rozlewiska w dolnym biegu rzeki, zamieszkiwaly w olbrzymiej liczbie dzikie golebie oraz dzikie kaczki i gesi, ktore przelatywaly przez nia podczas swych wedrowek. Polowano na nie i chwytano w sidla, lecz hodowano je rowniez jako ptactwo domowe (patrz: "Zwierzeta Obsydianu"). Slodkowodne ryby Na oraz wpadajacych do niej potokow byly male i pokryte ostra luska, poniewaz jednak ich mieso - podobnie jak rakow i zab - bylo wysoko cenione, uwazano, iz mieszkaja w Drugim Domu. Ryby oceaniczne czesciej niz dzieki polowom otrzymywano droga wymiany, niewielu bowiem ludzi z Doliny zgadzalo sie miec do czynienia z lodziami i gleboka woda. Loze Rybakow z Dolnej Doliny zbieraly czasem malze na morskich plazach, jednakze "czerwone plywy" Pacyfiku i resztkowe zanieczyszczenia oceanow czynily jedzenie skorupiakow ryzykownym. Sadzono, ze ryby sa uprzedzone do mezczyzn: "Dla niej sie wznosze, przed nim sie ukrywam"; lowienie ryb w Na i jej odnogach za pomoca wedek i siatek recznych bylo w duzej mierze domena starych kobiet. Reguly Lozy Mysliwych dotyczace broni lowieckiej byly scisle i jednoznaczne: ze strzelba szlo sie na niedzwiedzia, dzikie psy i swinie, poza tym narzedziami rzemiosla byly luk i strzala, wnyki oraz proca. Lowiectwo nazywano "kunsztem ciszy". Polowaniem w celu zdobycia skor i zywnosci zajmowala sie przede wszystkim mlodziez. Wszystkim dzieciom i dorastajacym chlopcom z Lozy Wawrzynu pozwalano polowac na kroliki, oposy, wiewiorki, dzikie himpii inna drobnice, jak rowniez na jelenie, i wszystkich bardzo chwalono za osiagniecia. Zabraniano polowan na norniki (wciaz jeszcze nosicieli morowej zarazy), strzelby zas wreczano tylko starszym chlopcom, gdy zabierano ich na likwidacyjne wyprawy przeciw dzikim psom lub dzikom. Dziewczynki zaprzestawaly polowan po wstapieniu do Lozy Krwi, na poczatku dojrzewania; kobietom mieszkajacym w oddalonych letnich szalasach albo samotniczkom zwanym "lesnymi kobietami" zdarzalo sie czasem ustrzelic lub zlowic krolika badz jelenia, lecz byl to raczej wyjatek od normy. Mezczyzna, ktory wyroslszy z Lozy Wawrzynu i osiagnawszy wiek malzenski nadal poswiecal wiele czasu polowaniom, uwazany byl za dziecinnego niezgule; w ogole lowy postrzegano jako zajecie niewlasciwe dla doroslych. Wszyscy mysliwi odpowiadali przed Loza Mysliwych i podlegali surowemu nadzorowi. Jezeli lowca - dorosly lub dziecko - nie oczyscil swej zdobyczy i porzadnie jej nie oprawil, nie rozebral wlasciwie tuszy i skory i nie zakopal odpadow, byl pouczany i wysmiewany jako niekompetentny. Jezeli zabijal zbyt wiele, nie majac na swoja obrone potrzeby miesa, skor lub futer, grozila mu opinia psychotyka, szalenca, "zagubionego" niczym niebezpieczny niedzwiedz. Na osoby, ktore naruszaly te ograniczenia etyczne, Loza Mysliwych wywierala nieslychanie silna presje. Jednoczesnie, poniewaz uprawianie myslistwa przez doroslego wiazalo sie dlan z pewna doza wstydu, jedynym miejscem, gdzie lowca mogl otrzymac nagrode w postaci podziwu i zrozumienia, byla Loza Mysliwych badz tez -jesli pochodzil z Blekitnej Gliny - jego heyimas, albowiem w miejscach tych zwiazek Domu z mysliwym i zwierzyna nie byl hanba, ale sakramentem. Przepiorce i Jeleniowi po wielekroc oddawano czesc w poezji, tancu i sztuce heyimas Blekitnej Gliny, gdzie utozsamiano sie z nimi znacznie blizej niz z innymi zwierzetami i kochano je tak, jak nie kochano nawet zwierzat domowych. To byl odmienny rodzaj intymnosci; zwierzyna lowna stanowila ogniwo laczace Pustkowie z dusza ludzka, lowca natomiast, wlasnie dlatego, ze byl czyms mniej niz w pelni czlowiekiem, stawal sie, obok zabitego przez siebie zwierzecia, tak wspolnikiem, jak i ofiara prawdziwie tajemnego aktu. Owo rozumienie sacrum jako niebezpieczenstwa, swietosci jako transgresji, bylo zreszta niejawnie obecne we wszystkich zwierzecych tancach Blekitnej Gliny, jak rowniez w piesniach mysliwych. Sciany tego Domu sa z blekitnej gliny, zmieszanej z woda, zmieszanej z krwia, z krwia krolika, z krwia jelenia. Bije i bije to czerwone zrodlo. Czerwone zrodlo bije wciaz i bije. Z niego pijesz, z niego sie bierzesz, Kobieto z tego Domu, Kobieto Jeleniu! Daje ci moja strzale, moj noz, umysl, dlonie, dajesz mi swoje cialo, krew, skore, kopyta. Ty jestes moim zyciem, jam jest twoja smiercia. Z tego zrodla pijemy pospolu. (Inne przyklady piesni lowieckich i rybackich mozna znalezc w rozdziale Jak sie umiera w Dolinie".) Krewni W Dolinie rozrozniano cztery typy krewnych: Ludy zyjace w Domu danej osoby, czyli w jednym z pieciu wielkich dzialow obejmujacych ludzi i inne istoty z Doliny; byly to Obsydian, Blekitna Glina, Serpentyn, Czerwona i Zolta Adoba. Takie pokrewienstwo nosilo nazwe maan. Ludzie spokrewnieni poprzez zwiazki krwi - chan. Ludzie spokrewnieni poprzez malzenstwo - giyamoudan. Ludzie spokrewnieni z wyboru - goestun. Wzajemne powiazania tych czterech rodzajow pokrewienstwa mogly, rzecz jasna, przybierac bardzo skomplikowana postac, nie brakowalo jednak czasu ani osob zainteresowanych w tym, aby je sledzic i rozwiklywac. POKREWIENSTWO DOMU W obrebie Domu krewnymi nazywano takze istoty nie bedace ludzmi, z ktorych glownymi byly: w Obsydianie - zwierzeta domowe i ksiezyc; w Blekitnej Glinie - zwierzyna lowna oraz wszystkie zrodla i strumienie; w Serpentynie - kamienie, skaly i wiele dziko rosnacych roslin; w Adobach - ziemia i wszystkie rosliny uprawne. Nazwanie drzewa oliwnego babka, owcy - siostra, zwrocenie sie do zaoranego pod siew, polakrowego splachetka ziemi slowami "moj bracie" to zachowania, ktore latwo zlekcewazyc jako "prymitywne" albo "symboliczne". Tymczasem wlasnie osoby tak uwazajace, niezdolne pojac czy przyznac sie do owych zwiazkow, odznaczaly sie, zdaniem Kesh, prymitywnym poziomem inteligencji i dalece nierealistycznym mysleniem.Grupy ludzkie w Pieciu Domach byly, mowiac zargonem antropologow, matrilinearne i egzogamiczne; innymi slowy, pochodzenie przechodzilo po linii zenskiej i czlonkowie tego samego Domu nie mogli zawierac malzenstw. Wykresy na str. 538 i 539 ilustruja niektore z zawilych zaleznosci miedzy pokrewienstwem Domu i krwi. Na przyklad, matka matki danej osoby zawsze pochodzila z jej Domu; ojciec ojca mogl don nalezec, natomiast sam ojciec, matka ojca i ojciec matki - nigdy. Badajac zstepujace pokolenia mozna zauwazyc, ze mezczyzna odciety byl od pokrewienstwa Domu z wlasnymi dziecmi. Dzieci kobiety byly z jej Domu, lecz mezczyzny - nie, ani tez wnuki, bedace dziecmi jego corki, aczkolwiek dzieci syna mogly do tego Domu nalezec. Oba wzory przeplataly sie, nie tyle sobie zaprzeczajac, co komplikujac i wzbogacajac sie nawzajem. ZWIAZKI KRWI Rodzina, marai, zwykle skladala sie z matki i jej corek, ich mezow i dzieci oraz niezonatych synow badz innych krewnych po kadzieli, zyjacych we wspolnych pokojach i pracujacych razem jako jednostka gospodarcza.Gdy rodzina stawala sie zbyt liczna, jedna z corek wyprowadzala sie z mezem i dziecmi i jako nowa jednostka zakladala gospodarstwo w innych pokojach; od tej chwili zwiazek miedzy dwiema rodzinami byl przede wszystkim pokrewienstwem Domu. Niemniej pilnie sledzono rowniez zwiazki krwi i powaznie traktowano wynikajace z nich obowiazki. Po stronie matki zapewnialo to zwiazek podwojny; po stronie ojca czesto stawalo sie podwojnym zwiazaniem. Pokrewienstwo krwi bylo w ogolnosci podobne do naszego, z kilkoma drobnymi roznicami. Oto najpowszechniejsze okreslenia pokrewienstwa: matka - mamou ojciec - bata, ta, tat babka - homa matka matki - ama ojciec matki - mavta dziadek - hotat matka ojca - tatvama ojciec ojca - tavta corka - sou syn - ducha wnucze - shepin rodzenstwo - kosh siostra - kekosh (corka mojej matki lub corka obojga mych rodzicow) brat - takosh (syn mojej matki badz moich rodzicow) siostra przyrodnia - hwikkosh (corka mego ojca, lecz nie mojej matki) brat przyrodni - hwikkosha (syn mego ojca, lecz nie mojej matki) ciotka (siostra matki) - madi albo amasou wuj (brat matki) - matai stryj (brat ojca) - tatakosh (Dla ciotecznej babki itp. dodawano na poczatku slowo ho - stary.) siostrzenica (corka siostry meza) - madisou bratanica (corka brata meza) - ketro siostrzeniec (syn siostry meza) - madidu bratanek (syn brata meza) - ketra kuzyn (ze strony matki lub z mojego Domu) - machedi kuzyn (ze strony ojca lub z innego Domu) - choud. Istnialy rowniez okreslenia - rozne w Dolnej i w Gornej Dolinie - na skomplikowane zwiazki wynikle z drugich lub trzecich malzenstw. Terminy, dotyczace czysto "Domowego" pokrewienstwa osob niekoniecznie zlaczonych wiezami krwi, tworzono przez dodanie przedrostka ma (oraz przymiotnika dzierzawczego) do okreslenia glownego: manvducha, syn mego Domu, makekosh, siostra w Domu itd. Zarowno okreslenia pokrewienstwa krwi, jak i Domu byly w ciaglym uzyciu w charakterze powitan i wyrazow czulosci. ZWIAZKI PRZEZ MALZENSTWO Kesh byli zwolennikami matrilokalnosci: oczekiwano, ze pobierajaca sie para przynajmniej na jakis czas zamieszka w domu matki panny mlodej (co moglo oznaczac, ze jacys krewni zmuszeni beda sie wyniesc). Zwyczaj ten nie byl jednak surowo przestrzegany i dosc czesto mlodzi malzonkowie zakladali oddzielne gospodarstwo w tym samym domu lub tez nawet w innym domu w innym miescie, jezeli tam zaniosla ich praca. Kesh uwazali siebie za rownie mocno zakorzenionych jak drzewa i wzgorza, lecz z moich obserwacji wynika, ze w rzeczywistosci wielu z nich przez prawie cale dorosle zycie przemieszczalo sie z jednego miasta do drugiego.Kiedy malzenstwo sie konczylo, kobieta mogla powrocic do domostwa swej matki, lecz nie stanowilo to reguly. Rozwiedziony mezczyzna niemal zawsze wracal do matki, gdzie mieszkal jako syn" - handucha. Dzieci rozwiedzionych rodzicow na ogol zostawaly przy matce, ale jesli ojciec chcial z nimi byc bardziej niz matka, mogl zamieszkac w domostwie matki matki swoich dzieci i wychowywac je w jej Domu. Slowa: giyamoud - osoba pozostajaca w zwiazku malzenskim, giyoudo - zona, i giyouda - maz, zastrzezone byly dla tych, ktorzy publicznie zawarli malzenstwo podczas Ceremonii Weselnej dorocznego Tanca Swiata. Dla okreslenia ludzi, mieszkajacych razem bez slubu przydawalo sie slowo hai - teraz; haibi, teraz-drogi, byl tymczasowym malzonkiem, duchahai, syn-teraz, przejsciowym zieciem itd. Uznawano malzenstwa homoseksualne i malzonkowie tacy rozrozniani byli (jesli zaszla potrzeba) jako hanashei hankeshe- [zyjacy] jak mezczyzna lub kobieta. Nie istnialo oddzielne slowo okreslajace bylego wspolmalzonka ani tez zadne odpowiedniki naszych terminow kawaler i panna. Podobnie jak okreslenia odnoszace sie do pokrewienstwa Domu i krwi, okreslenia krewnych przez malzenstwo czesto pojawialy sie w rozmowach; do krewnych takich zwracano sie, na przyklad, mezu mojej ciotki (madiv giyouda) lub zono brata (takoshiv giyoudo), lub tez po prostu szwagrostwo (giyamoudari). POKREWIENSTWO Z WYBORU:GOESTUN Dwoje ludzi moglo za obopolna zgoda przyjac na siebie zobowiazania i przywileje pokrewienstwa blizszego niz to, ktore zapewnialy im Dom i pochodzenie. Czestokroc sprowadzalo sie to do zwyklej adopcji: osierocone dziecko stawalo sie dzieckiem goestun jakiejs osoby, zawsze w obrebie swego wlasnego Domu. Niemowle oczywiscie nie mialo w tej sprawie wielkiego wyboru, lecz juz starsze dziecko - tak; czasem nawet dzieci, ktore nie byly sierotami decydowaly sie zostac goestun w innej rodzinie (ale nadal w obrebie swego Domu). Rodzenstwem goestun zostawali zazwyczaj przyjaciele jednej plci, chcacy utwierdzic i wzmocnic swa przyjazn na wzor "braterstwa krwi"; czasem rowniez zaprzyjaznione osoby roznej plci z tego samego Domu podejmowaly sie zostac bratem i siostra goestun, tym samym potwierdzajac laczace ich uczucie, co jednak tym silniej podkreslalo tabu kazirodztwa. Pokrewienstwo goestun traktowano niezwykle powaznie i wycofanie sie z niego uwazane bylo za godna pogardy zdrade.Wystepujacy w opowiesci Mowikamienia mezczyzna zwany przez nia bocznym dziadkiem, amhotat, byl magestoun, czyli dziadkiem zastepczym. Dom zapewnial takich zastepczych krewnych osobom, ktorym ich brakowalo - Mowikamien nie posiadala meskich krewnych we wlasnym Domu, Blekitnej Glinie, bowiem jej matka nie miala brata; nie miala tez krewnych ze strony ojca, a zatem starszy mezczyzna z Blekitnej Gliny podjal sie tego zadania. TABU KAZIRODZTWA Stosunki plciowe z ktorakolwiek z ponizszych osob byly surowo zabronione jako kazirodcze: - z dowolnym czlonkiem wlasnego Domu; - z dowolna osoba spokrewniona przez malzenstwo z krewnym krwi; - oraz miedzy pozostajacymi w zwiazkach krwi osobami: dzieci/rodzice, dziadkowie/wnuki, rodzenstwo; wuj (stryj), ciotka/siostrzeniec (bratanek), siostrzenica (bratanica); cioteczny dziadek i babka/cioteczny wnuk i wnuczka.Dozwolone byly malzenstwa miedzy ciotecznym i przyrodnim rodzenstwem ze strony ojca, lecz jezeli moj stryj ozenil sie z kobieta z mego Domu, jego dzieci stawaly sie moim rodzenstwem w Domu i jako takie byly nietykalne. Dzieci siostry mej matki nalezaly, rzecz jasna, do mojego Domu; dzieci mego wuja - nie, lecz malzenstwo z nimi bylo czyms niezwyklym: "Za blisko do matki" - mawiano. Malzenstwa z dalszymi krewnymi ograniczone byly tylko przynaleznoscia do Domow. W kwestii zakazow dotyczacych kazirodztwa Kesh nie podawali zadnego powodu ani usprawiedliwienia - religijnego, spolecznego, genetycznego czy etycznego. "Tacy sa ludzie" - powiadali. "Tak zachowuja sie ludzkie osoby". TABLICE POKREWIENSTWA "MATKIBABKA PO KADZIELI Dziadek po kadzieli Babka po mieczu Dziadek po mieczu CIOTKA PO KADZIELI (siostra matki) WU| KM KUZYNI Wujenka Kuzyni MATKA - Ciotka po mieczuStryj Kuzyni - Ojciec Stryj Stryjenka Kuzyni (Dzieci matki lub matki i ojca) (Dzieci tylko ojca) I MEZCZYZNA I I BRAT SIOSTRA i 1 Siostra przyrodnia Brat przyrodni Bratowa Bratankowie, Ziec Szwagier SIOSTRZENCY. SIOSTRZENICE Corka SynMaz siostry przyrodniej Synowa Zona brata przyrodniego Corka corki Wnuki Syn corki Wnuki Corka syna Wnuki Syn syna Wnuki Podstawowe zwiazki pokrewienstwa mezczyzny przez Dom, Krew i Malzenstwo Zwiazki, ktore musza byc w Domu mezczyzny, sa wyroznione WERSALIKAMI, te, ktore nie moga -podkresleniem. Inni krewni moga byc w Domu mezczyzny albo nie. .MATKI" BABKA PO KADZIELI Dziadek po kadzieli Babb po mleczu Dziadek po mieczu CIOTKA PO KADZIELI (siostra matki)Wjj| KUZYNI WU| (brat matki)Wujenka Kuzyni MATKA-J Ciotka po mieczuStryj Kuzyni - Ojcjec Stryj Stryjenka Kuzyni (Dzieci matki lub matki i ojca) (Dzieci tylko ojca) BRAT TSIOSTRA KOBIETA Brat przyrodni Siostra przyrodnia Bratowa Bratankowie. hrafanirp Saragjer SIOSTRZENCY. SIOSTRZENICE Corka Syn Zona brata przyrodniegoSynowa Maz siostry przyrodniej r CORKA CORKI PRAWNUKI SYN CORKI I PrawnukiCorka s Prawnuki Syn syna Prawnuki 1 Podstawowe zwiazki pokrewienstwa kobiety przez Dom, Krew i Malzenstwo Zwiazki, ktore musza byc w Domu kobiety, sa wyroznione WERSALIKAMI, te, ktore nie moga -podkresleniem. Inni krewni moga byc w Domu kobiety albo nie.Loze, stowarzyszenia, kunszty (Wedle wyjasnien Ciern z Sinshan, udzielonych w odpowiedzi na pytania Pandory.) 1 ANDORA: Nie bardzo rozumiem, co to znaczy, kiedy mowisz, ze jakas Loza jest w jednym z Pieciu Domow. CIERN: No coz, znaczy to po prostu, ze zebrania tej Lozy odbywaja sie w heyimas tego Domu, na przyklad Loza Sadzenia zawsze zbiera sie w heyimas ktorejs Adoby. Albo kiedy czlonkowie Lozy potrzebuja czegos, prosza o to ten Dom, tak jak czynia Lekarze uzywajacy piesni Serpentynu. PANDORA: A wiec stad nie wynika, ze aby byc w jakiejs Lozy, trzeba sie urodzic w konkretnym Domu? CIERN: Nie. W koncu wszystkie kobiety wstepuja do Lozy Krwi, prawda? Bez wzgledu na to, czy sa z Obsydianu czy nie. A do Mysliwych naleza mezczyzni, ktorzy nie sa z Blekitnej Gliny. I prawie wszyscy wstepuja do Lozy Sadzenia, chociaz Tance Sadzenia tancza glownie ludzie Adoby. Jedyna Loza zwiazana z tylko jednym Domem jest Loza Solna, tak mi sie wydaje. To Loza dla ludzi Blekitnej Gliny. No i robia tam tylko jedno - opiekuja sie stawami solnymi u Ujscia Rzeki, co roku wyruszaja w Podroz Soli i ucza sie tych swoich piesni. Widzialas kiedys solne stawy? Nowe sa jaskrawoczerwone od krewetek, starsze - turkusowe od alg, i zawsze sie dziwie, jak to sie dzieje, ze powstaje z tego czysta, biala sol. PANDORA: Mam nadzieje wkrotce sie tam wybrac. No dobrze, a co z Lozami, ktore sa pod opieka jednego z Domow Nieba i nie maja heyimas, gdzie moglyby sie spotykac? CIERN: Spotykaja sie u siebie, w swoim budynku. Chroscina ma dla siebie budynek archiwum, no wiesz, biblioteke, a Czarna Adoba zawsze buduje sobie loze - ziemianke po stronie polowan. Moga z niej takze korzystac Znalazcy, a chlopcy z Wawrzynu zbieraja sie tam, kiedy pada. Niby powinni spotykac sie po stronie polowan, na dworze, ale kiedy pada, zawsze ida do ziemianki Czarnej Adoby. PANDORA: Czy Stowarzyszenia sa tym samym, co Loze? CIERN: Nie calkiem. Sa mniejsze i zwykle ich rzecznicy pochodza z Domow, z ktorymi sa zwiazane. Ale ludzie z innych Domow tez moga do nich wstepowac, z wyjatkiem Blaznow-mezczyzn. Jak wiesz, Blaznami Krwi bywaja kobiety z dowolnego Domu, nie tylko z Obsydianu, ale Biale Blazny to mezczyzni z Obsydianu, a Zielone - mezczyzni z Adoby. PANDORA: Jak mozna zostac Blaznem? CIERN: Uczac sie tego od ludzi, ktorzy juz sa Blaznami. Czasem to trwa dosc dlugo. PANDORA: Co robia Stowarzyszenia? CIERN: Czlonkowie Stowarzyszen ucza sie i spiewaja. Kazde z nich ma swoje piesni, swoje umiejetnosci, swoje obyczaje. PANDORA: I... ucza sie razem? (Po naszemu zapytalabym, czy to sa szkoly.) CIERN: Niektore z nich ucza tajemnic, a Stowarzyszenie Debow w ogole rozni sie od innych, nalezy don mnostwo ludzi; wspolpracuje z Kunsztem Ksiazki, Loza Chrosciny i z bibliotekami wszystkich heyimas. Deby bardziej przypominaja Kunszt niz Stowarzyszenie - ucza tam czytac i pisac, robic ksiazki i atrament, przepisywac, drukowac i wszystkiego, co trzeba wiedziec, majac do czynienia ze slowem pisanym. PANDORA: A Kunszty? Jak mocne sa ich zwiazki z Piecioma Domami? CIERN: Wlasciwie nie wiem, jak to powinno byc. U nas, w Sinshan, kobiety zwykle wstepuja do Kunsztow nalezacych do ich Domu, a mezczyzni - przeciwnie. Ale widzialam, ze w duzych miastach kobiety tez tego nie robia. Zwykle Kunszty spotykaja sie w warsztatach, nie w heyimas swoich Domow, ale kiedy cos nie wyjdzie, no wiesz, jest zrobione zle albo wcale, wowczas Dom poTablice loz, stowarzyszen i kunsztow PIEC DOMOW ZIEMI Pierwszy Drugi Trzeci Czwarty Piaty OBSYDIAN BLEKITNA GLINASERPENTYN ZOLTA ADOBA CZERWONA ADOBA Loza Krwi Loza Mysliwych Loza Lekarzy Loza Si idzacych (rytualna Loza Rybakow (medyczna (rolnicza i rytualna) i spoleczna) Loza Soli i rytualna) Stowarzyszenie Blaznow Krwi Stowarzyszenie Debow Stowarzyszenie Z telonych Blaznow Stowarzyszenie (pismiennictwo, Stowarzyszenie Bialych Blaznow ksiazki) Oliwek Stowarzyszenie (kultowe) Jagniat (kultowe) Kunszt Szkla Kunszt Kunszt Ksiazki Kunszt Drewna Kunszt Wina okna, naczynia, Garncarstwa papier, atrament, ciesielstwo, uprawa winorosli, instrumenty naczynia, kafle, oprawa, farby architektura nauka o winach Kunszt rury Kunszt Bebnow Kunszt Garbarstwa Kunszt Wody instrumenty Kowalstwa rzeznictwo, studnie, wody muzyczne gornictwo, wyroby skorzane glebinowe, hutnictwo, Kunszt Tkaniny irygacja, metalurgia, przedzenie, kanalizacja, narzedzia, drut tkanie, zbiorniki farbowanie, dzianina Loze nalezace do wszystkich Pieciu Domow Loza Wawrzynu (dorastajacy chlopcy: skauting, sprawnosc sportowa, strzezenie granic, myslistwo) Loza Znalazcow (wyprawy i handel na zewnatrz Doliny) CZTERY DOMY NIEBA Szosty Siodmy Osmy Dziewiaty DESZCZ CHMURY WIATR POWIETRZE Loza Czarnej Adoby (Ziemianka za miastem. Obrzedy pogrzebowe i pochowek) Loza Chrosciny (archiwa, kroniki, historia) Stowarzyszenie Stowarzyszenie Gtogownika Kreta (kult) (kult) Tancerze Weztr netrznego Slonca wiatraki, mtyny wodne, Kunszt N turbiny, zrodla mocy elek tynarstwa trycznej, silniki, kolektory sloneczne, oswietlenie, ogrzewanie chlodzenie nosi odpowiedzialnosc za naprawienie szkody. I ktos pracujacy w Kunszcie zawsze moze zwrocic sie do Domu tego Kunsztu o pomoc w razie klopotow. Byc Mlynarzem jest niebezpiecznie miedzy innymi dlatego, ze Kunszt Mlynarstwa -jako podlegly Niebu - nie posiada Domu Ziemi. A wiec jezeli Mlynarka zrobi cos nie tak, wszyscy sie na nia wsciekaja, ona zas, jak to mowia, nie ma dachu nad glowa.Co sie nosilo w Dolinie W domu niemowleta nosily pieluszke, na dworze, w porze suchej - nic. Malym dzieciom ubranie sluzylo tylko jako ochrona przed sloncem lub zimnem albo jako ozdoba; ubierano je zwykle dosc przypadkowo, w szmatki odzyskane z cudzych ubran, z bielizny poscielowej i temu podobnych. W miare jak rosly, w latach "czystej wody" lub "kielkowania", dzieci zaczynaly skromnie sie oslaniac, wkladajac kilt lub spodniczke i teskniac juz za ubiorem, jaki nosila mlodziez; jednak jesli ktos przywdzial ten stroj za wczesnie, rowiesnicy wysmiewali go bezlitosnie, a w heyimas oraz w domu spotykal sie z wymowkami. Dla nastolatka, ktory wchodzil w wiek dojrzewania, jego heyimas urzadzalo uroczystosc, dom zas przyjecie; otrzymywal on rowniez caly zestaw specjalnych strojow. Chlopcy wkladali siegajacy kolan kilt z bialej kozlej skorki, bialego plotna lub ciemnej welny oraz biala koszule (skrojona jak kurta, czasem z mankietami i kolnierzem). Przy zimnej pogodzie zakladali ponczochy i sandaly, a w trudnym terenie - skorzane trzewiki. Dziewczeta rowniez nosily kilty lub marszczone w pasie spodnice do pol lydki z nie farbowanej, kremowej, szarej lub ciemnej welny i wypuszczane na wierzch bluzy lub koszule z bialego plotna; na nogi, podobnie jak chlopcy, przywdziewaly ponczochy i sandaly lub trzewiki. Zarowno chlopcy jak i dziewczeta ubierali sie w dopasowane kamizele. Noszone w zimne dni plaszcze, szale i robione na drutach swetry nie mialy zadnych konkretnych fasonow, natomiast nigdy ich nie farbowano; w ogole na ubraniach tych "zyjacych na Wybrzezu" mlodych ludzi nie bylo sladu jakiejkolwiek barwy. Wykonane byly starannie i z dobrych tkanin, czesto przez osobe, ktora je nosila i ktora rowniez bardzo dbala o to, by wszystkie czesci jej stroju wygladaly nienagannie. Brak koloru nadawal im ascetyczna elegancje; w kazdym zgromadzeniu ludzi z Doliny mlodziez "zyjaca na Wybrzezu" byla wyraznie widoczna. Po spotkaniu seksualnego partnera - "wejsciu w glab ladu" - mlodzi ludzie czesto nadal ubierali sie w spodniczki i koszule, pamietajace ich pobyt na Wybrzezu, lecz farbowali je lub nosili w zestawieniu z innymi, barwnymi rzeczami. Co sie tyczy etnicznego stroju ludzi w Dolinie, to dosc trudno go opisac, albowiem bardzo sie zmienial w zaleznosci od czasu, miejsca i noszacej go osoby. Niewatpliwie istnialy mody i style; na malowidlach sciennych widac postaci ubrane w zupelnie inne stroje niz noszone obecnie. Mezczyzni i kobiety mogli wybierac sposrod luzno skrojonych bluz, tunik z paskiem i bez, kiltow i obszernych spodni; kobiety dodawaly czasem szeroka, marszczona spodnice, noszono rowniez bielizne, dla ciepla. Dorosli zwykle nie chodzili nago po miastach, z wyjatkiem mezczyzn podczas Tanca Ksiezyca, lecz wszyscy kapali sie nago w zbiornikach retencyjnych, w domach zas i na letniskach starsi ludzie czesto obywali sie bez odziezy. Na zimna pogode szyto plaszcze z owczych skor i z brezentu; wszelako osoby pracujace w deszczu na dworze czestokroc wolaly w tym celu rozebrac sie niz ubrac, wyznajac teorie, ze "skora szybciej schnie". Stroje do tanca, kostiumy wkladane na wakwa byly, rzecz jasna, tradycyjnego kroju i czesto niezwyklej urody; typowo ceremonialna czesc ubioru stanowila dluga, luzna kamizela bez rekawow. Schodzac do heyimas na spiewy, nauke, towarzyskie spotkanie lub w ogole po cokolwiek, wkladano zwykle krotkie serdaki bez guzikow, pieknie wykonane i zdobione, przechowywane w tym celu zarowno przez poszczegolne osoby, jak i przez heyimas; mezczyzni tanczacy Ksiezyc oraz wszyscy tancerze Lata, Wina i Trawy ubierali sie w swietne, wspaniale haftowane kamizele, w niektorych przypadkach liczace sobie cale pokolenia. Ubrania szyto glownie z welny, bawelny, lnu i skory. Welna pochodzila wylacznie od hodowanych w Dolinie owiec; najbardziej ceniono te ze stad w Chumo, przedziona w Chumo i w Telina-na. Tu i owdzie w Dolinie uprawiano bawelne, ktorej wiekszosc pochodzila jednak z poludniowych brzegow Morza Wewnetrznego. Co roku wysylano Pociagiem wino do portu w Sed, aby wymienic je na bawelne, przyplywajaca z poludnia (patrz: "Klopoty z Ludem Bawelny"). Len rosl w Dolinie, ale wieksze jego uprawy znajdowaly sie na polnoc od Gory, w rejonie Czystego Jeziora. Placono zan winem, oliwkami, oliwa, cytrynami i wyrobami szklanymi, ktore przewozono przez Gore Pociagiem lub karawanami wozow, wedrujacych po Torach jak po drodze. Na miejscu natomiast garbowano skory krow, koni, owiec, koz, jeleni, krolikow, kretow, himpii innych malych stworzen. Na uroczyste stroje wyprawiano skorki ptasie; ofiarowane heyimas szaty i kamizele z pior stanowily zaiste wielki dar. Wysoce rozwinieta technologia szczycilo sie bialoskornictwo, udostepniajac rozmaitosc skor na ubrania, obuwie i do innych celow. Surowe wlokna zwykle obrabiano i przygotowywano w warsztatach miejskich pod nadzorem Kunsztu Tkaniny. Kazdy czlowiek mogl zaniesc do warsztatu welne rodzinnej owcy, pewna ilosc samodzielnie wyhodowanej bawelny badz lnu, i tam oczyscic je, zgreplowac czy ufarbowac; jakas osoba lub grupa mogla tez powierzyc swe runo badz bawelne Kunsztowi Tkaniny. Znaczna czesc pracy wykonywano na maszynach, stojacych w warsztatach, sukno zas, w duzych ilosciach i najlepszym gatunku, tkali fachowcy Kunsztu na wielkich, elektrycznych krosnach; jednak najciensze, odswietne tkaniny przedziono domowym sposobem, na kolowrotkach, i tkano rowniez w domu. Glownym materialem na uroczystosciach byla welna; z niej tkano przepiekne dywany Chumo i Chukulmas, z niej mezczyzni i kobiety robili na drutach szale i skarpety. Lniano-welniana mieszanka stanowila ulubiony surowiec na spodnice, kilty i spodnie; w materialach przeznaczonych na lato len byl mieszany z bawelna, zarowno w tkaninach, jak i w dzianinie. Na co dzien najbardziej ceniono ubiory z bawelny i technologia jej produkcji byla cudownie wyrafinowana: wyrabiano cala game bawelnianych tkanin, od masywnych brezentow poprzez ciezkie, miekkie dzianiny po ulotne musliny, tak cienkie, ze "swiecil przez nie ksiezyc". Kunszt Garbarstwa zajmowal sie tez rzeznictwem, ale przede wszystkim obrobka skory, to jest jej garbowaniem i wyprawianiem, oraz wyrobem uprzezy, obuwia, mebli, odziezy i temu podobnych. Kunszt Tkaniny zarzadzal obrobka surowych wlokien, czyli czyszczeniem, greplowaniem, farbowaniem i przedzeniem, a ponadto technologiami produkcji tkanin, to jest dcaniem i dzianina maszynowa, oraz wyrobem niektorych produktow - ponczoch, przescieradel, kocy, dywanow - ktore wytwarzano w wiekszej ilosci i skladowano. Jako wazne elementy gospodarki tak calej Doliny, jak i kazdego miasta, oba Kunszty scisle ze soba wspolpracowaly. Garbarnia zawsze znajdowala sie poza miastem, obok rzezni, natomiast wykonczone skory przewozono do warsztatow Kunsztu Tkaniny, gdzie przerabiano je na buty i odziez. Garbarze i Sukiennicy byli z reguly solidnymi, zamoznymi ludzmi, ktorzy przez cale pokolenia mieszkali w jednym domu i pograzeni w blogim zadowoleniu uwazali sie za podpory spolecznosci. e? Co jedzono W Kesh nie istnieje slowo glod. Podobno lowiectwo i zbieractwo to sposob zycia nie dajacy sie pogodzic z uprawa ziemi; ludzie, ktorzy nauczyli sie wypasac stada i pracowac na roli, z reguly zaprzestaja polowan i zbierania runa lesnego. Kesh nie byli posluszni tej regule. W istocie polowania nie mialy wielkiego znaczenia dla ich zaopatrzenia w zywnosc; polowaly - i zjadaly swa zdobycz - glownie dzieci. (Pominawszy sytuacje, gdy nie bylo pod reka innych zasobow bialka, mozna zapytac, jakie wlasciwie znaczenie mialy dla ludzi polowania; natarczywy symbolizm lowow, wazny zwlaszcza dla mezczyzn, przeslonil ich praktyczna nieistotnosc, stad romantyczny "mezczyzna-mysliwy" panuje na scenie, podczas gdy kobiety, ktore naprawde zdobywaja i przyrzadzaja jadlo, nie sa w ogole brane pod uwage).Jednak do rzeczy; dla Kesh polowania stanowily po trosze sport i religie, asceze i rozpuste, natomiat znaczacym zrodlem pozywienia bylo zbieractwo. Zbierali wszystko, co roslo dziko: zoledzie, korzonki, ziola, jagody i wiele rodzajow nasion, ktorych odszukanie i przetworzenie wymagalo niekiedy wielkiej cierpliwosci. Nie powodowali sie kaprysem, lecz postepowali metodycznie, co roku chodzac o odpowiedniej porze do rodzinnych drzew, na miejskie laki nasienne i porosniete palka rozlewiska. Na pytanie: dlaczego tak? mozna, jak sadze zasadnie, odpowiedziec pytaniem: dlaczego nie? Zasoby naturalnej zywnosci byly bardzo bogate, poza tym lubiano jej smak i jakosc, a poniewaz takie zjawiska, jak duze rodziny, gromadzenie nadmiernych zapasow jedzenia oraz postawy rywalizacyjne spotykaly sie na ogol z dezaprobata spoleczna, nie istniala ani potrzeba, ani motywacja dla intensywnego rolnictwa. Istotnymi czynnikami byly tu zapewne rozmiar i tempo wzrostu populacji, niewazne, czy traktowane jako przyczyna czy skutek. Miasto - przeciwienstwo farmy - nie powstanie dopoki - lub jezeli - ziemia nie jest intensywnie uprawiana. Eksplozje populacyjne dowolnego gatunku zwiazane sa z nadmiarem pozywienia: bruzda orna konczy sie ulica. Kesh mieszkali na poly w miastach, na poly zas w gluszy. Nie mieli ulic, a ich farmy, wedle naszych norm, byly ogrodami. Nie byly to szczegolnie schludne ogrody, gdyz pracowalo w nich zbyt wielu ludzi, czesciej z pomoca zwierzat niz maszyn - a nawet odwrotnie: jako pomocnicy nie maszyn, lecz zwierzat - poletka zas i grzadki (z wyjatkiem wielkich winnic na dnie Doliny) byly male i urozmaicone. W istocie, rosliny, ktore sadzili i jedli, byly rowniez urozmaicone - rzecz zdumiewajaca u ludu o mocno ograniczonym stylu kulturowym, niechetnego zapozyczeniom, "nieskazonego". Na przyklad, najblizsze temu, co zwie sie zbozem podstawowym, bylo ziarno (kukurydza), ale zbierali takze zoledzie, uprawiali pszenice, jeczmien i owies, a droga wymiany dostawali ryz. Ryz i jeczmien byly luskane i gotowane w calosci; inne ziarna przetwarzano na make, krupy i kasze, a nastepnie gotowano, pieczono z zaczynem lub bez i tak dalej - co dawalo wielka rozmaitosc potraw z maki i ziarna, platkow, i pieczywa. Razem wziawszy, Kesh zbierali, uprawiali i hodowali zywnosc, gdzie im bylo wygodnie, po czym przyrzadzali ja i spozywali z zainteresowaniem, szacunkiem i przyjemnoscia. Nie byli chudym ludem. Ich drobnokosciste sylwetki mialy sklonnosc do okraglosci, nie kantow, byly miekkie, nie zylaste. Jedzenie nielatwo poddaje sie abstrakcyjnym rozwazaniom; rozsadniej wiec bedzie przedstawic kilka przepisow. Lirw metadi, czyli succotash* z Doliny Oplukac dwie szklanki drobnej czerwonej fasoli (rosnaca w Dolinie metadi bardzo przypomina meksykanskie frijole) i gotowac do miekkosci (okolo 2 godz.) z polowa cebuli, trzema lub czterema zabkami czosnku i lisciem laurowym. Na wolnym ogniu ugotowac do miekkosci poltorej szklanki suszonej kukurydzy (w sezonie uzyc swiezej). Garsc suszonych grzybow gotowac przez okolo pol godziny i zostawic je w wywarze. Polaczyc gotowe skladniki, dodajac: - sok i miazsz z jednej cytryny lub miazsz puszkowanej tamaryndy -jedna cebule, posiekana i przesmazona na oleju wraz z drobno posiekanym czosnkiem i lyzeczka kminku - duza, lagodna, zielona papryke chili typu chile verde lub mala, ostra, zielona papryke chili (ale nie papryke pomidorowa), obrana z nasion i posiekana - trzy, cztery pomidory, obrane ze skorki i grubo pokrojone - oregano, szczypiorek i troche cytryny do smaku, a jesli potrawa ma byc ostra - suszone, czerwone chili. Aby zagescic sos, dodawano jedna galke suszonej pasty pomidorowej; dla nas rownowaznikiem beda dwie, trzy lyzki stolowe gestego przecieru pomidorowego (jesli nie jest to sezon na swieze pomidory, ilosc przecieru nalezy podwoic lub potroic). Wszystko gotowac na wolnym ogniu okolo godziny. Podawac posypane surowa, siekana cebula, z kwasnym sosem lub zielonymi pomidorami, kiszonymi z lisciem swiezej lub suszonej kolendry. Powyzsze danie, jako "zbyt ciezkie do ryzu", podawano z chlebkiem kukurydzianym typu tortilla. *kukurydza z duszona fasola i papryka (przyp. tlum.) Hotuko, "stara kura", obiad z kurczaka i ryzu Duza, stara, zylasta kure udusic do miekkosci z lisciem bobkowym, rozmarynem i odrobina wina (poniewaz wiekszosci z nas nie uda sie dostac duzej, starej, zylastej kury, udusic malego, mlodego i zylastego kurczaka). Ostudzic i obrac mieso z kosci. Odlac tyle rosolu, by starczylo na ugotowanie ryzu, reszte -jesli jest za rzadki - odparowac i przez piec do pietnastu minut gotowac w nim niektore lub wszystkie z ponizszych skladnikow: - garsc calych migdalow, sparzonych i obranych ze skorki - pokrajane w plasterki seler, marchewke, rzodkiewki, zolte lub zielone kabaczki, cebule itp. - kilka listkow szpinaku, chinska kapuste i inne zieleniny - cale grzyby, suszone lub swieze. Dodac pokrajane mieso kury, posiekana natke pietruszki, posiekany lisc swiezej lub suszonej kolendry i posiekana cebulke dymke; doprawic nasieniem kminku i kolendry, odrobina mielonej czerwonej papryki, sola i cytryna. Odstawic na dzien lub noc, azeby "aromaty przywykly do siebie". Lagodnie odgrzac i podawac z ugotowanym w rosole ryzem. Mile widziane sa nastepujace dodatki: - posiekane jajko na twardo - palone siemie dogledy - posiekany lisc kolendry - cebulka dymka - kiszonka z zielonych pomidorow lub tomatilli - marynowana ostra papryka - galaretka porzeczkowa - suszone porzeczki lub siekane rodzynki. Dodatki te podaje sie w malych miseczkach, ustawionych wokol dania glownego. Wiekszosc spozywanego w Dolinie ryzu otrzymywano od ludow Rzeki Bagien; mial on krotkie ziarna i lepil sie po ugotowaniu. Cenionym gatunkiem, za ktory ludzie z Doliny gotowi byli oddac najlepsze wina, byl "sasi", dlugoziarnisty ryz o delikatnym smaku, uprawiany na poludnie i wschod od Morza Wewnetrznego. Pragasivfas - zupa letnia Godne zakonczenie uczty z jagniecego miesa w upalny dzien. W kawalku masla wielkosci zoltka jajka udusic polowe tej objetosci krochmalu (maki kukurydzianej) i zoltko jednego jajka, rozcierajac lekko na gestniejaca paste lub zasmazke. Schlodzic i dodac, wciaz mieszajac, kubek jogurtu i dwa kubki zimnego rosolu z jagniecia (na kosciach i bez tluszczu). Do smaku dodac sok z cytryny i/lub krople bialego wina. Podawac posypane siekana swieza mieta. (Aby otrzymac goraca zupe, nalezy ja podgrzac i dodac ugotowany peczak, a zamiast miety uzyc natki pietruszki lub siekanej trybuli). Dur m drew, "czerwone i zielone", obiad warzywny Obrac ze skorki jedna duza lub kilka malych oberzyn i pokroic na plastry grube na palec. Skropic sokiem z cytryny, posypac gruboziarnista sola i odstawic, tymczasem przygotowujac pozostale skladniki: - dwie spore cukinie (nie obrane) pokroic na plastry podobnej grubosci i rowniez skropic cytryna - posiekac garsc natki i kilka zabkow czosnku oraz dwie garscie swiezych grzybow, najlepiej lagodnych w smaku. Przyrzadzic sos, starannie rozcierajac w mozdzierzu czosnek z dwiema lyzkami dobrej oliwy z oliwek i szczypta mielonej czerwonej papryki, mieszajac z dwoma kubkami jogurtu do otrzymania gladkiej, gestej konsystencji. Szybko przesmazyc cukinie na goracym, lekkim oleju, az do zbrazowienia brzegow, po czym ulozyc na jednym koncu polmiska. Na mniejszej ilosci oleju usmazyc szybko oberzyne, az przybierze czerwono-brazowy kolor, i ulozyc na drugim koncu polmiska. Posrodku ulozyc grzyby, przesmazone z natka do miekkosci. Podawac natychmiast z gotowanymi w mundurkach ziemniakami oraz sosem, ktorym mozna danie polac badz tez zanurzac w nim porcje jedzenia. Do tej potrawy dobrze pasuja pokrojone w plastry pomidory i czarne oliwki. HwoDwon, "debowe jaja" Ciekawie wypada porownanie maczki z zoledzi z maka kukurydziana i pszenna. Kukurydziana albo pszenna maka zawiera przed ugotowaniem 1-2% tluszczu, 10% bialka i 75% weglowodanow, tymczasem maczka zoledziowa - 21% tluszczu, 5% bialka i 60% weglowodanow. Maczka ta, rzecz jasna, stanowila podstawowe pozywienie ludzi pierwotnie zamieszkujacych ten region; jednak przestala pelnic te role z nadejsciem ludow o kulturach, w ktorych zoledziami karmiono swinie. Kesh sadzili deby w miastach i wokol nich oraz opiekowali sie "drzewami do zbierania" na polach i w lasach. Okolica obfitowala w deby, zarowno pod wzgledem liczby, jak i gatunkow; drzewa te w normalnym roku dawaly o niebo wiecej zoledzi, niz ludzie mogli wykorzystac. Kesh najbardziej lubili owoce debu z Doliny. Zbieranie i przetwarzanie odbywalo sie wspolnie pod nadzorem Serpentynu, choc oczywiscie rodzina, ktora pragnela dodatkowych zapasow, mogla zapewnic je sobie sama. Po przebraniu i odarciu z lupin zoledzie mielono na specjalnych zarnach, ktore mlynarze nazywali "zoledziowymi kamieniami". Nadmiar oleju zbierano, przeznaczajac go do roznych celow, zas maczke, gruba lub drobna, lugowano przez zanurzenie w zimnej albo goracej wodzie na kilka dni badz godzin, zaleznie od zawartosci taniny i pozadanego smaku. Przed magazynowaniem lub bezposrednio przed uzyciem make wypiekano lub prazono, aby wydobyc z niej "slodszy" orzechowy smak. Zupa z maczki zoledziowej, gesta i przyprawiana na rozne sposoby, zima stanowila w wielu domostwach codzienny posilek. Nazywali ja doumfas, brazowa zupa; czesto byla pierwszym pokarmem niemowlecia, innym niz mleko matki. Grubsza maczke gotowano na kaszke lub rzadkie ciasto, spozywane jak polenta czy ryz, lub tez pieczono, otrzymujac ciezki, suchy, sytny chleb. Z maki zoledziowej, polaczonej z miodem, prazonymi nasionami i maka pszenna, wypiekano pierniczki i wafle; poniewaz jednak maka ta byla tlusta, jakosc jej pogarszala sie w miare przechowywania i zwykle po pol roku rozdzielano jej resztki wsrod zwierzat. Tis, miod Kesh lubili slodycze; pod Ounmalin rozciagaly sie kiedys pola burakow cukrowych, jednak uprawe i przetwarzanie plonow zarzucono jako zbyt uciazliwe i wiekszosc potraw slodzono miodem. Sadzono, ze podobnie jak dzikie zwierzeta, pszczoly sa przybyszkami z Domow Nieba, ktore uprzejmie zgodzily sie wejsc w Domy Ziemi i nawet zamieszkaly w malych, postawionych dla nich domkach. Wiekszosc pszczelarzy pochodzila z Czerwonej Adoby; ten Dom mial w swej pieczy zbieranie, przechowywanie i rozdzielanie miodu. "Pszczele miasta"- pasieki - licznie wystepowaly po stronie uprawnej kazdej ludzkiej osady. Ule zrobione byly z drewna, za plastry zas sluzyly pszczelarzom ruchome drewniane ramki, ktore mogli wyjmowac nie niszczac ula i nie niepokojac owadow. W Gornej Dolinie wytwarzano tyle miodu, ze starczalo go na wymiane z ludami z polnocy i wschodu, najwyrazniej zajmujacymi sie hodowla pszczol znacznie mniej metodycznie. Falfat, "blazen-blazen", deser Oczyscic kwarte zielonego agrestu, czerwonych porzeczek albo czarnych jagod, zmieszac z owocami olchy, chrosciny lub manzanity - dowolna cierpka jagoda - i lekko poddusic. Dodac miodu do smaku. Doprawic cytryna lub posiekana pomarancza kumquat. Schlodzic. Zwarzyc cwierc do pol litra bardzo gestej smietany i studzic ubijajac, az zgestnieje. Wymieszac z owocami. Zwarzona smietana ma zupelnie inna konsystencje niz nasza puszysta, bita smietana; przede wszystkim trzeba zaczac od smietany znacznie gestszej. Lute, mydlnik Ludzie z Chumo dusili mydlnik (korzen mydlnicy - Chlorogalum pomendianum) z odrobina miodu i spozywali jako wielki przysmak. Ludzie w pozostalych osmiu miastach uzywali go natomiast jako szamponu. Wersja Kesh powiedzenia De gustibus non est disputandum brzmi: "On myje wlosy jej obiadem". Zachowanie przy stole Na stole stawiano talerze, polmiski, wazy, miski, kubki, kieliszki itp., czesto bardzo piekne i bardzo rozmaite; nie bylo ich jednak zbyt wiele, gdyz, koniec koncow, naczynia trzeba myc. Do zup i rzadkich potraw mieli lyzki z porcelany, drewna, rogu i metalu; poza tym jedli palcami. Nie istnialo tabu ani lewej, ani w ogole zadnej reki; zakladano, ze przychodzac do stolu z czystymi rekami mozna jesc reka lewa, prawa lub obiema - byle schludnie. Jako pojemniki i wsporniki - a takze wycieraczki talerzy - sluzyly rozmaite rodzaje pieczywa. Mieso przed podaniem krajano lub cwiartowano, drob - luzowano. Stol mogl byc goly badz przykryty obrusem lub podkladkami z tkaniny, plecionej wikliny, bambusa, sitowia czy trawy; zwykle stalo na nim jedno lub wiecej naczyn do plukania palcow, a po posilku podawano w kolo duza, plocienna serwetke. Jako ze Kesh rzadko uzywali krzesel, stoly byly niskie. Ludzie siadali na podlodze z nogami wyprostowanymi, podwinietymi lub skrzyzowanymi albo tez korzystali z niskich skrzyn-law, biegnacych wzdluz dwoch lub trzech scian wiekszosci pokojow, a do jedzenia przysuwali sobie maly stolek-stolik. Dziennie spozywano trzy posilki: sniadanie, zwykle zlozone z mleka, chleba lub platkow oraz owocow, suszonych lub swiezych; lunch - lekki posilek poludniowy, kiedy jedzono resztki potraw i surowki; oraz obiad, zwykle po zmroku, stad wczesnie zima i dosc pozno latem. Woleli jednak cos przegryzc, kiedy czuli glod, niz opychac sie o ustalonych porach. Byc moze dzialo sie tak dlatego, ze pod reka byla zawsze obfitosc jedzenia; moze tez dlatego, ze nikt nie byl szczegolnie uprawniony/zobowiazany do przygotowywania, wydawania lub wstrzymywania posilkow; w koncu zas moze dlatego, ze choc objadanie sie uwazano za krepujace, a zarlocznosc za rzecz wstydliwa, lakomstwo latwo mozna bylo zaspokoic pogryzajac cos po cichu, lecz systematycznie. Jak juz mowilam, Kesh nie byli ludem chudzielcow. Muzyczne instrumenty Kesh Instrumenty profesjonalnej jakosci, takie, ktore mialy grac na ceremoniach, wykonywali czlonkowie Kunsztu Bebnow pod auspicjami Domu Zoltej Adoby. Houmbuta Na houmbuta, czyli wielkim rogu, grano zarowno muzyke teatralna, jak i sakralna. Drzewo chrosciny przeznaczone na ponad dwumetrowata, stozkowata rure instrumentu wybierano niezwykle skrupulatnie; kazdy szczegol procesu suszenia, giecia i rzezbienia mial istotne znaczenie dla sposobu, wjaki dzwiek oddechu zbieral sie, ksztaltowal i skupial. Lejkowaty ustnik, zrobiony z rogu jelenia, musial byc,jako lilia, co przyjmuje cieply promien slonca" i chociaz liczyl tylko 12 cm dlugosci, stanowil lustrzane odbicie rury i czary dzwiekowej rogu. Dziewiec skladajacych sie na rure listewek uszczelniano smola i owijano wloknem; ponad polmetrowej dlugosci czare wykonywano ze zlotku srebra i mocowano do drewnianej rury za pomoca smoly i nici. A Doubure binga Nazwa ta - "wiele wibracji" - opisywala zestaw dziewieciu mosieznych naczyn, przechowywanych w pudelku. Pudelko to po otwarciu stanowilo podstawke, na ktorej grajacy ustawial naczynia w ten sposob, aby tworzyly wzor heyiya-if, piec po lewej i cztery po prawej stronie. Srednica naczyn wynosila od dziesieciu do dwudziestu siedmiu centymetrow, a wysokosc wydawanych przez nie dzwiekow obejmowala none wielka. Barwa tonu zalezala od rodzaju mlotka (mogl byc z twardego lub miekkiego drewna, lub pokryty suknem), od tego, w ktora czesc naczynia uderzano i od sily uderzenia. Rzadko uzywany solo, instrument ten rozbrzmiewal potokiem rytmicznych, migotliwych dzwiekow, ktore pewien muzyk opisal jako "podobne do rozblyskow slonca na biegnacej wodzie, przed siebie, a jednak z powrotem..." Yoyide Ten jednostrunny instrument mial okolo 120 cm dlugosci i z przodu wygladal jak wydluzona lza. Przepieknie wygiety, szescdziesieciocentymetrowy smyczek zrobiony byl ze splecionych wlosow konskich i ludzkich, co w powszechnym mniemaniu nadawalo instrumentowi jego osobliwie delikatny ton. Weosai medoud teyahi Kazde dziecko Kesh wiedzialo, jak zrobic fujarke i w Dolinie istnialy niezliczone odmiany fletow prostych i bocznych, ze stroikami lub bez, zrobionych z drewna, metalu, kosci i steatytu zwanego kamieniem mydlanym. Do najdziwniejszych nalezal kosciany flet stroikowy; dlugi na dwanascie-pietnascie centymetrow, wykonany byl z kosci udowej jelenia lub jagniecia. Zaczynajacy sie z wezszego konca tunel dzwiekowy schodzil ku szerszemu koncowi, po czym zawracal do stroika - kawalka trzciny, osadzonego w uchwytach z wierzbowego drewna. Dzwiek wydobywal sie przez otwory wywiercone w bocznych sciankach kosci; lekko naciskajac stroik, muzyk mogl wygrywac oszalamiajace, mikro tonowe glissanda, przesuwajac zas palce po otworach - produkowac dziwne, przenikliwe, zawodzace, ptasie dzwieki. Tabit z Chrosciny i Zoltej Adoby z Wakwaha, ktory pokazal nam, jak dziala instrument, opowiadal, ze musi pilnowac, by kot sie don nie dobral, gdyz "wciaz probuje wyciagnac z niego ptaszka". Towandou Ta dziewieciostrunna cytra mloteczkowa, czyli cymbal lub dulcymer, skladala sie wlasciwie z dwoch instrumentow, wiekszy, o polkolistym ksztalcie, mial poltora metra dlugosci i piec strun; mniejszy, o czterech strunach, dzielil z wiekszym plyte rezonansowa z wisniowego drewna. Korpus o ksztalcie lodzi byl pieknie rzezbiony w drewnie mirtu (lub wawrzynu). Najdluzsza struna wiekszych cymbalow, tzw. "struna zawiasu" nie miala podstawki; orzechowe podstawki pozostalych strun ukladaly sie w lagodna krzywa heyiya-if. Na towandou czesto grano muzyke do tanca i teatralnych przedstawien i jego dzwiek w Dolinie oznaczal swieto. Najdoskonalsze instrumenty przechowywano w heyimas Zoltej Adoby kazdego miasta; korzystali z nich wedrowni grajkowie i trupy, ktore czasem nosily rowniez swoje mniejsze, przenosne cymbalki. Boud W Dolinie kazdy gral na jakims bebnie - zwykle na malym bebenku, pokrytym drewnem lub skora, w ktory uderzal palcami, cala dlonia lub owinieta w surowa skore paleczka. Beben towarzyszyl spiewom, tancom, medytacjom i rozmyslaniom; gralo ich wiele naraz lub jeden, samotnie. Byl "drugim sercem" Kesh. Wierzby f A we-yt - wey he-yi - yz a f i J. i J' na - - am na - am ge-wak - wa sur ye - he -yi - ya na - - am na - am na - - am na - am wi -su-yu wi-sii-yu wi-su - yu om o - na - am wi -su-yu - we - he-yi - ya o - na-am o -na-am o- na-am om om om Piesn Przepiorki J J- J Fe - ho - chan am na pa - rad - tun am na fe-ho-chan am na pa - ra - dan am na kaili-ku ce-le ho ee-le hu kailiku J i i 'J J hu kai t C - ku di-u hu kaili-ku ge-le di- 0 kaili-ku hu pa - rad - tun am na fe - ho - chan am na l -l li ' I pa - rad-tun am na fe-ho-chan am na pa - radan am na j j* j j j J^ j kail(-ku ge-le hu gc-le hu kai I i-ku hu kailf - ku di - u .r?) \ t i TT' JT3T hu katEf - ku ge-!e df u kai I (- ku hu pa - rad-tun am na Bebny, na ktorych grali zawodowi muzycy, mialy czesto duze rozmiary i skomplikowana budowe. Wehosoboud, beben drewniany, mogl miec nawet dziewiec "jezykow" - wydajacych rozne tony poprzeczek, wycietych w jego membranie, zas do grania na nim sluzyl tuzin par rozmaitych paleczek i mloteczkow; taki beben stanowil instrument melodyczny o wielkich mozliwosciach wyrazowych. Posrod bebnow o membranie skorzanej najwieksze wrazenie robil wielki beben ceremonialny: dwa wielkie kotly (o srednicach dochodzacych do poltora metra, pozostajacych w stosunku piec do czterech) byly zlaczone w taki sposob, ze po uderzeniu obracaly sie wokol centralnego drzewca, podtrzymujacego je okolo metra nad ziemia. Owe majestatyczne obroty wyznaczaly rytm uderzen. Tych instrumentow, niekiedy bardzo starych, nigdy nie wynoszono z heyimas, lecz nawet podczas nieformalnego muzykowania na powierzchni dawalo sie wyczuc ich dostojny poglos i tempo.Darbagatush "Trzaskadelko" bylo instrumentem okazjonalnym, tworzacym akompaniament do spiewu lub tanca. Wykorzystano w nim naturalna sklonnosc kory pewnych rodzajow eukaliptusa do odchodzenia od galezi pasmami, ktore przy wysychaniu zwijaly sie w rurki. Wybierano piec do dziewieciu takich wonnych galazek i zwiazywano na koncu pekiem trawy; otrzymana wiazka, trzymana w jednej rece i uderzana o otwarta dlon wydawala przyjemny, trzeszczacy klekot. Jesli piesni lub tance mialy miejsce przy ogniu, czy to w domu czy tez na dworze, zwyczaj nakazywal spalic darbagatush po skonczeniu muzykowania. Mapy Ludzie z Doliny kreslili mapy, glownie samej Doliny, z wyraznym upodobaniem obserwujac i ustalajac zwiazki przestrzenne pomiedzy dobrze znanymi miejscami i obiektami. A im lepiej je poznawali, tym bardziej lubili umieszczac je na mapach. Dzieci czesto rysowaly mapy otaczajacych rodzinne miasta pol i wzgorz, niekiedy nieslychanie szczegolowe - kazdemu kamieniowi odpowiadala kropka, kazdemu drzewu - krzyzyk. Ludzie udajacy sie w dol Rzeki, nad Ocean, lub w gore, do Wakwaha, czesto mieli przy sobie male, schematyczne mapki Doliny lub jej czesci. Jako ze wiekszosc ludzi doskonale znala wszystkie elementy krajobrazu - od gor po kopczyki kretow - w promieniu czterech, pieciu mil od domu, a ponadto cala Dolina liczyla sobie niecale trzydziesci mil dlugosci, mapy owe nie tyle wskazywaly kierunek, co sluzyly jako talizmany. "Wieksze mapy byly niezwykle dokladne, zwazywszy ich funkcje - glownie estetyczne badz poetyckie - ale tez dokladnosc uwazano za podstawowy skladnik czy atrybut poezji. Mapy calej Doliny zawsze wygladaly jak plany biegu Na i jej doplywow, zas mapy czesciowe przyjmowaly jako os odniesienia jakis duzy potok lub ich system. Zrodlo systemu wodnego znajdowalo sie na gorze mapy; kierunki kompasu mogly byc zaznaczone, ale mape orientowano zgodnie z biegiem wody, zatem "dol" zawsze znajdowal sie na dole strony. W rysunku gor i wzgorz uwzgledniano w pewnym stopniu perspektywe, ale bez perspektywicznego skrotu. Miasta i inne twory rak ludzkich oznaczano sym | - - - ;'-";....|*: v ---- -... --Niektore sciezki wokol Potoku Sinshan Mapa Kesh przedstawiajaca zlewisko potokow w okolicy Potoku Sinshan, ktora podarowala redaktorce Mala Niedzwiedzica z Sinshan. Na tej mapie nazwana jest tylko Gora Sinshan, Blekitna Skala, Zrodla Potoku Sinshan oraz kilka innych zrodel i pagorkow. Napis po prawej na dole oznacza: "Pietnascie na polnocny zachod pod glazem glogownika. Przed Trawa". Mala Niedzwiedzica nie miala pojecia, do czego sie odnosil, powiedziala tylko, ze "mapa od dawna byla w domu". jjf-...-..BagnistaSciezka^*^\ gajnik /-"'Sciezka Kulkunwoi y?p.,.|||Pola Madldfnou Rzeka Na s. Zlewisko Potoku Sinshan Mapa ta, opracowana w oparciu o mape Malej Niedzwiedzicy, przedstawia nieco inny obraz okolic Sinshan i Madidinou, zawierajac mniej sciezek, a wiecej nazw miejsc. bolami (heyiya-if dla miast); wydaje sie, ze kartografowie nie lubili pisac na swych dzielach, gdyz na niektorych w ogole nie ma liternictwa, a na wiekszosci zamiast nazw miast, gor, potokow itp. widnieja tylko inicjaly lub tajemnicze gryzmoly. Poniewaz jednak kazdy choc troche interesujacy i trwaly element rzezby terenu posiadal nazwe, byc moze kreslarze odmawiali wtlaczania ich na mape, powodujac sie wzgledami praktycznymi. Loza Znalazcow sporzadzala na wlasny uzytek mapy regionow przylegajacych do gor wokol Doliny oraz terenow w promieniu kilkuset mil. Mapy te byly zawsze aktualne, co zawdzieczano organizowanym przez Znalazcow wyprawom badawczym, a takze zdjeciom, nieustannie wykonywanym z powietrza przez komputery Zbiornicy. Jako pomoce naukowe Loza Chrosciny wykorzystywala mapy calego kontynentu, morz i innych czesci swiata, jak rowniez globusy kuli ziemskiej. W kazdym miescie bylo takich map co najmniej kilka. Oczywiscie, pierwotnie pochodzily ze Zbiornicy i na zyczenie mogly byc uwspolczesnione, ale sadzac po szacownej kruchosci przepieknie wykreslonych i fantastycznie zdobionych pergaminow, wystawianych na polkach Lozy Chrosciny, zyczenie takie rzadko padalo. Reszta swiata nie byla dla mieszkancow Doliny czyms szczegolnie zajmujacym; w zupelnosci wystarczala im wiedza, ze istnieje. Wiekszosc z nich miala o globalnej geografii jedynie metne pojecie, zas ich wyobrazenia na temat kontynentalnych odleglosci byly tylez nieadekwatne, co przesadzone. Na ogol (choc nie zawsze) realna geografia obejmowala dla nich kraine Wulkanow na polnocy i gory na poludniu; na zachod lezal Ocean Spokojny, na wschod - Morze Wewnetrzne, Gory Swiatla, Morze Omorna i odlegle Gory Niebianskie i Pasmo Skal. Za nimi zas... "Wiecie, lad ciagnie sie i ciagnie do morza... i tak dalej, az wreszcie znow sie wraca do Doliny". Taniec Swiata laniec Swiata byl uroczystoscia na czesc ludzkiego udzialu w czynieniu i odczynianiu, w tworzeniu i niweczeniu, w odnowie i ciaglosci swiata. W czasie gdy ludzie z Doliny tanczyli Taniec Nieba w imieniu wszystkich ludow oraz istot ziemi, Ludy Nieba tanczyly swoja czesc ceremonii - Taniec Ziemi. Tanczyli martwi i nie narodzeni na wietrze i w glebi morza, tanczyly ptaki w powietrzu i dzikie zwierzeta w tajemnych miejscach na pustkowiu. ("Taniec zwierzat nie jest taki jak nasz. Nie znamy ich ceremonii. Tancza swoje zycie".) Zlaczone spirale tych dwoch kosmicznych tancow ukladaly sie w swiety ksztalt, heyiya-if. Uroczystosci Tanca Swiata zaczynaly sie w pierwszy now po rownonocy wiosennej i trwaly przez trzy dni, az do chwili, gdy trzeciego dnia wieczorem, o zachodzie slonca, ukazywal sie cienki sierp ksiezyca. Odpowiedzialne za przebieg tanca byly Loze Chrosciny i Czarnej Adoby. PIERWSZY DZIEN SWIATA Ziemskie obchody Tanca Swiata rozpoczynaly sie z nastaniem dnia, pod ziemia, w pomieszczeniach Lozy Czarnej Adoby, ktore zawsze byly polozone za miastem, po stronie polowan. Nie byly tak obszerne jak heyimas Pieciu Domow, wiec tancerze zwykle wchodzili do nich na zmiane, wychodzac po kilku godzinach, aby zrobic miejsce dla innych. Wszyscy tancerze Pierwszego Dnia Swiata byli starszymi ludzmi, "takimi, ktorych dzieci maja dzieci".Jak podczas wielu innych swiat zwanych tancami, tak i tutaj zdarzaly sie dluzsze okresy, kiedy w ogole nie tanczono; ceremonie w ziemiankach polegaly na dlugich melodeklamacjach, ktore prowadzili wyksztalceni spiewacy Czarnej Adoby i Chrosciny. Wielki, ceremonialny beben od wschodu do zachodu slonca wybijal pod ziemia rytm serca. Starzy ludzie z miasta czekali w milczeniu przy lozy lub tez w milczeniu wracali z niej do domow; dzieci ostrzegano, by nie odzywaly sie do dziadkow, ktorzy im nie odpowiedza. Tanczacy starzy ludzie poscili caly dzien i wpinali piora we wlosy lub tez owijali sie w obszyte piorami oponcze z cienkiej, czarnej welny, przy czym nie byly to piora, wyrwane domowym lub upolowanym ptakom, lecz takie, ktore zostaly znalezione. Zadnego ze slow piesni na Pierwszy Dzien Swiata nie zapisywano. O zachodzie slonca miarowy rytm cichl. Ludzie zaczynali gromadzic sie na miejscu tanca, otwartym placu wewnatrz luku pieciu heyimas. Przynosili drewno na ogniska, zwlaszcza zaoszczedzone na ten cel drewno jabloni (jablon byla drzewem zwiazanym ze smiercia). Z zapadnieciem zmroku na miejscu tanca pojawiali sie tancerze, wychodzacy z lozy Czarnej Adoby. Osoby tanczace te czesc ceremonii byly do niej przygotowane i ubieraly sie odpowiednio -w czarne, obcisle stroje, mocno zawiazane w przegubach i kostkach; byly bose, a wlosy, twarze, dlonie i stopy mialy wymazane bialym i szarym popiolem. Byli to czlonkowie Loz Czarnej Adoby i Chrosciny oraz wszyscy ludzie z miasta, ktorzy mieli ochote cwiczyc z nimi tance. Nadchodzili gesiego, ze spiewem. Slowa piesni byly archaiczne, zas ich melodie - posepne i skomplikowane, o bardzo duzych interwalach - robily niesamowite i przygnebiajace wrazenie. Kazdy tancerz niosl nie zapalona i opuszczona pochodnie z jabloniowego drewna. Gdy wszyscy zebrali sie na miejscu tanca, z zachodu zblizal sie Rzecznik Chrosciny z plonaca zagwia, od ktorej tancerze zapalali swoje, po czym tanczac podkladali razem ogien pod zgromadzony na placu stos drewna. (Jezeli padalo, nad calym terenem rozpinano baldachim na wysokich tyczkach; wszystkie heyimas przechowywaly wyposazenie na wypadek swiat przypadajacych w porze deszczowej.) Nie bylo to wielkie, trzaskajace iskrami ognisko, lecz maly, goracy ogien, ktory tancerze okrazali gesiego, schyleni, uginajac kolana, szurajac nogami, zalamujac ramiona i unoszac drzace dlonie do wysokosci twarzy. Pozostali uczestnicy stali lub kucali w zewnetrznym kregu. Obecni byli prawie wszyscy mieszkancy miasta (lub, w duzych miastach, danego ramienia), a na pewno wszyscy ci, ktorzy od ostatniego Tanca Swiata stracili na rzecz smierci krewnego lub przyjaciela. Martwi Spiewacy nadal tanczyli swoj drzacy taniec, zas ich monotonny spiew stopniowo stawal sie coraz szybszy i wyzszy, az wreszcie ktorys z milczacych obserwatorow w zewnetrznej ciemnosci wywolywal imie osoby zmarlej w ciagu minionego roku. Pozostali powtarzali to imie w rytm spiewu, podchwytywali je takze tancerze; powtarzano je wielekroc, przywolywano tez i powtarzano wszystkie pozostale imiona tej osoby. W koncu Martwi Spiewacy skupiali sie naglym ruchem wokol ogniska i spiewajac szybko i glosno wymachiwali ugietymi ramionami, jakby wpychali lub wrzucali cos w plomienie, po czym rownie nagle przestawali spiewac i kucali z pochylonymi glowami, drzac na calym ciele. Zalobnicy robili to samo. Powoli i cicho kolejne glosy podejmowaly natarczywy rytm spiewu, tancerze prostowali sie, taniec rozpoczynal sie na nowo, melodeklamacja wznosila sie i przyspieszala, az wreszcie nastepne imie bylo "wrzucane do ognia". Bywaly lata, kiedy w mniejszych miastach nikt nie umieral i nie istnialo imie, ktore mozna by wrzucic do ognia. Wowczas urzadzano Uroczystosc Zalobna, lecz brali w niej udzial tylko przeszkoleni tancerze; pozostali siedzieli milczac w zewnetrznym kregu, cala zas ceremonia nie trwala dluzej niz dwie godziny. W duzych miastach zawsze byla jakas smierc, ktora nalezalo oplakac; tamtejsze ceremonie w miare trwania stawaly sie coraz bardziej emocjonalne i uczestniczylo w nich coraz wiecej osob. Pierwsze wrzucane do ognia imiona nalezaly zazwyczaj do starszych ludzi; jako ostatnie wymieniano imiona dzieci i tych martwo urodzonych, ktorym nadano imiona przy pochowku, aby mogla je objac Zaloba. Stopniowo do rozkolysanego tanca i spiewu przylaczalo sie coraz wiecej ludzi, ktorzy krzyczeli, gdy raz po raz wywolywano imiona zmarlych, wolali do nich i glosno lkali. Wszyscy sie kolysali, wszyscy spiewali, wszyscy razem plakali - i wszyscy zapadali w zalobna cisze, po czym znow wstrzasal nimi narastajacy rytm i glosy wolajace zmarlych. Pekaly bariery wstydu i powsciagliwosci, lek i gniew utraty ujawnialy sie publicznie; owi na co dzien spokojni ludzie glosnym krzykiem obwieszczali swoj bol. Po wrzuceniu do ognia ostatniego imienia prowadzacy taniec zaczynali stopniowo zwalniac i uspokajac tempo, zmienial sie takze charakter spiewu; archaiczne slowa mowily o miejscach, do ktorych dusze zmarlych pojda w Czterech Domach, aby w koncu przeobrazic sie w spiew deszczu. Ogniom pozwalano zgasnac, az wreszcie Rzecznik oznajmial: "Imiona zostaly wypowiedziane". Tancerze przynosili wode z heyimas Blekitnej Gliny i zalewali nia ogniska, potem ustawiali sie w szeregu i po ciemku, w milczeniu, wracali do Lozy Czarnej Adoby. Przed odejsciem zalobnicy znaczyli twarze mokrym popiolem zgaslych ognisk, a przed snem zjadali tradycyjne sniadanie z mleka, chleba kukurydzianego i wiosennej salaty. Nastepnego dnia tancerze bioracy udzial w ceremonii rozrzucali popioly zalobnych ognisk na swiezo zaoranych polach. DRUGI DZIEN SWIATA Ludzie wyczerpani intensywna, emocjonalna ceremonia poprzedniej nocy zwykle zaczynali swietowac grubo po poludniu.Przewidziane na ten dzien pochwalne uroczystosci odbywaly sie pod auspicjami wszystkich pieciu heyimas - Pieciu Domow Ziemi. Procesje, w ktorych uczestniczyli ludzie od siedemnastego do szescdziesiatego roku zycia, prowadzila mlodziez, wciaz jeszcze "zyjaca na Wybrzezu", czyli przestrzegajaca abstynencji seksualnej, uwazanej za wlasciwa dla ich wieku. Przede wszystkim od tych mlodych przywodcow zalezalo, ilu ludzi przylaczy sie do ceremonii i jak bedzie wyrafinowana; zmienialo sie to z roku na rok i z miasta do miasta - ponizszy opis dotyczy idealnej ceremonii, zapewne nigdy do konca nie zrealizowanej we wszystkich szczegolach. Ludzie z Pierwszego Domu, Obsydianu, szli na pastwiska, do obor i kurnikow, zanoszac zwierzetom domowym piesni dla nich i o nich. Mogly to byc piesni tradycyjne lub skomponowane przez muzyka-poete, lub improwizowane na miejscu, lub tez wszystko po trosze; proste piesni pochwalne, nie zawierajace zadnych prosb o wiecej ani o nic innego. Na ogol spiewano tylko kilka tradycyjnych zwrotek, takich jak Piesn Byka, ktora nalezy do kategorii Rubasznych Przyspiewek: Oj, ten byk jezdzil na krowie Oj, ten byk jezdzil na krowie Oj, krowa dzwigala byka Oj, krowa dzwigala byka Aho, ahej, w koleczko Oj, baran jezdzil na owcy Oj, baran jezdzil na owcy Oj, owca niosla barana Oj, owca niosla barana Aho, ahej, w koleczko Procesje po oborach i pastwiskach czesto przeksztalcaly sie w zawody w ujezdzaniu krow, tresure psow pasterskich, wyscigi oslow lub organizowany in promptu pokaz koni. Dla ulubionych zwierzat dzieci wily obroze z trawy i miety polnej; bydlu, koniom i owcom mogla sie trafic galazka wetknieta za uprzaz, w grzywe i siersc, udekorowany zlob albo niespodziewany przysmak w postaci garsci owsa; drob zas oraz himpizwykle dostawaly dodatkowy posilek. | Drugi Dom, Blekitna Glina, wysylal ludzi w gore potokow, na strone polowan, aby zaspiewali tam dzikim zwierzetom. Piesni byly stare i dobrze znane, wydaje sie takze, ze w tych procesjach nigdy nie braklo uczestnikow - ktos zawsze szedl "spiewac jeleniom". Trzeci Dom, Serpentyn, kierowal ludzi do lasow i na wzgorza, w rozne miejsca zbiorow i na laki, z ktorych korzystala spolecznosc. Powinnoscia Rzecznika Domu bylo wygloszenie tam dlugiej melorecytacji, wyliczajacej wszystkie nie zasiane, a zebrane plony - wszystkie ziola, nasiona, trawy, korzonki, owoce, kory, orzechy i liscie, zbierane przez istoty ludzkie na zywnosc, lekarstwa oraz w innych celach. Ludzie Czwartego i Piatego Domu, Adoby Czerwonej i Zoltej, szli do sadow, zaspiewac piesn pochwalna drzewom owocowym, i na pola uprawne, aby nazwac i chwalic zasiewy. Wczesnym wieczorem, gdy wszystkie grupy wracaly do miasta, rozpoczynaly sie przygotowania do ceremonii Drugiej Nocy: Wesela. Podobnie jak Zaloba, to rowniez bylo swieto polegajace na wspolnym uczestnictwie w bardzo osobistym akcie. Pary, ktore w ciagu roku zaczely mieszkac razem, nie nazywaly siebie malzenstwami, poki nie zatanczyly Nocy Weselnej; pary juz zaslubione mogly brac udzial w tancu, aby potwierdzic swoj zwiazek. Ceremonia byla sformalizowana w niewielkim tylko stopniu. Wszyscy tanczacy Wesele spotykali sie na miejscu tanca, gdzie spiewacy pieciu heyimas wykonywali Piesn Zaslubin - stary, dosc krotki, radosny choral, nigdy nie odtwarzany i zawsze spiewany tylko w tym jednym miejscu tej jednej nocy - a jesli pogoda dopisala i muzykom sie chcialo, odbywal sie jeszcze Taniec Zaslubin, pogodna melodia na 3/4, podczas ktorej pary tanczyly w tunelu utworzonym ze wzniesionych rak innych par, jak w naszych tancach ludowych. Potem wszyscy szli do domu na Weselna Kolacje, do tradycji ktorej nalezaly grzane wino i sprosne dowcipy. W dwoch miastach to proste swieto uleglo rozwinieciu. W Chukulmas heyimas podejmowaly oblubiencow uroczystym obiadem, po czym spiewano im droge do domow ich narzeczonych, w ktorych to domach mieli odtad mieszkac, i dopiero wtedy wykonywano dla nich Piesn Weselna. W Wakwaha po odspiewaniu przez cala spolecznosc Piesni Weselnej obie Adoby wystawialy sztuke sakralna "Wesele Awar i Bulekwe"; ceremonialnemu dramatowi towarzyszyly tance, spiewy oraz inne spektakle - romantyczne, erotyczne badz mistyczne. Mawiano, ze "slub nie w Wakwaha to nie slub" i pary swietujace lub rozpoczynajace malzenstwo czesto wybieraly sie do Wakwaha, aby zatanczyc Swiat w tym miescie. TRZECI DZIEN SWIATA W ciemnosciach przed switaniem mlodzi ludzie - chlopcy i dziewczeta nie majacy wiecej niz szesnascie lat - budzili male dzieci i prowadzili je na balkony gornych pieter, na dachy lub w inne wysokie miejsca. Tam zaczynali przestepowac w miejscu, bez spiewania, jedynie do rytmu grzechotek, sporzadzonych z racic jelenia. Rodzenstwo i dalsi krewni trzymali na rekach dzieci zbyt male, by mogly stac samodzielnie, uczac jednoczesnie starsze maluchy krokow prostego tanca. Twarzami zwracali sie na poludniowy wschod, aby powitac wstajace slonce szeptana melodeklamacja, po czterokroc cztery razy heya. Kiedy slonce wznosilo sie nad wzgorza, schodzili na dol i rozbiegali sie po calym miescie i jego ogrodach; i znow starsze dzieci pomagaly mlodszym, az wszystkim udalo sie znalezc albo otrzymac od kogos pioro oraz kamien.Z kamieniami w prawych dloniach i piorami w lewych - co stanowilo zamiane czy tez "zaslubiny" zwyklego, rytualnego polozenia obu tych gleboko uswieconych przedmiotow, piora Domow Prawej Reki i kamienia Domow Lewej - dzieci zbieraly sie ponownie na miejscu tanca i ruszaly procesja do Zawiasu miasta. Tam sie zatrzymywaly i wybieraly sposrod siebie jedno male dziecko, ktore, wyslane naprzod, ku miejscu zgromadzen, wolalo: "Wpusccie dzieci!" Na ten okrzyk dorosli, czekajacy za dotychczas zamknietymi drzwiami, mogli je wreszcie otworzyc i powitac dzieci w swoich domach. W kazdej rodzinie, w ktorej byly dzieci, sniadanie stanowilo swieto; reszta Ostatniego Dnia Swiata dla nich byla przeznaczona. Elementy odwrocenia mialy charakter zabawy: na przyklad dorosly, zwracajac sie do dziecka, winien byl sklonic sie lub opasc na czworaki pod kara chlosty sosnowymi galazkami, ktora moglo wymierzyc kazde dziecko w zasiegu wzroku. Pojawialy sie Zielone Blazny, a z nimi sztuczki, figle i zonglerka; miasta Dolnej Doliny inscenizowaly zartobliwe wojny, bitwy na bloto i galasy, ktore nieraz przez cale popoludnie toczyly sie po stronie polowan i na ugorach wokol miasta, owocujac podbitymi oczami i spora liczba sincow. Kazde szanujace sie domostwo rozdawalo tego dnia specjalny rodzaj marcepanow: slodzone miodem mielone migdaly, barwione i ugniecione w ksztalty zwierzat, ptakow, kwiatow i twarzy. Dzien ten, czesto zwany Dniem Miodu, konczyl sie Tancem Pszczol i Tancem Mrowek w wykonaniu najmlodszych, wszystko jednak musialo domknac sie przed zachodem slonca; kiedy slonce dotykalo gor, z dachow znow rozlegalo sie wolanie mlodziezy. heya, heya. Wowczas wielu ludzi przylaczalo sie do nich lub wspinalo na pobliskie wzgorza; niektorzy mlodzi ludzie oraz dorosli spedzali ow dzien na wspinaczce w okolicznych gorach, w Wakwaha zas wielu wchodzilo na szczyt Ama Kulkun. Tam oczekiwali, az pojawi sie nowy ksiezyc, wedrujacy za sloncem w dol, ku zachodowi. Oczywiscie, o tej porze roku deszcz i chmury czesto kryly slonce i ksiezyc; jednak deszcz i chmury byly ludzmi Nieba, a poza tym nie widok byl wazny, kiedy bylo sie tam, wysoko, lub patrzylo sie w niebo, ku gorze. Po zachodzie slonca i ksiezyca Rzecznik Obsydianu prosil ksiezyc, by zechcial zaniesc pozdrowienie od ziemi i jej ludow do Domow Nieba. Jego samotny glos konczyl trzy dni Tanca Swiata. Czasem ludzie czekali jeszcze chwile w zapadajacym zmierzchu, "wypatrujac ludzi teczy" na zboczach gor lub w powietrzu, na drogach wiatru; przed zmrokiem jednak wracali do domow, wciaz jeszcze szepczac heya, kiedy otwierali swoje drzwi. DZIEN PO SWIECIE Z trzema dniami Tanca Swiata wiaze sie pewne odwrocenie: od smierci i zaloby taniec ow zmierza poprzez prace i malzenstwo do mlodosci i dziecinstwa. Dzien po Swiecie jest przedluzeniem tego ruchu.Kazdy, kto tego dnia mial ochote tanczyc, udawal sie rano do ziemianki Czarnej Adoby, w ktorej trzy dni wczesniej rozpoczely sie uroczystosci. Nastepnie czlonkowie Lozy prowadzili cala grupe, zwykle niewielka, w boczne doliny i kaniony, do specjalnych miejsc przy zrodlach lub nad woda. Miejsca owe, czasem szerokie tylko na kilka krokow i w zaden sposob nie zaznaczone, odzwierciedlaly miejsca w Czterech Domach, w Swiecie Prawej Reki; odwrotnosci cmentarzy, miejsca narodzin, gdzie nie narodzeni czekaja swej pory. Usytuowanie i znaczenie miejsc narodzin stanowilo czesc nauk Lozy Czarnej Adoby. W jednym z takich miejsc czlonkowie Lozy zwykle spiewali i uczyli zebranych piesni Lsnienia Slonca, slowami i melodia nawiazujacej do piesni Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu, ktore spiewano umierajacym. Matryca tej piesni bylo slowo hwavgepragu, lsnienie slonca; spiewano rowniez niektore inne slowa, choc rzadko wszystkie razem, w postaci wydrukowanej ponizej (ktora zapisal dla nas Olcha z Czarnej Adoby w Sinshan): Nadchodzisz hwavgepragu. Na pewno nadchodzisz. Krotka jest droga. Latwa jest droga z miasta do miasta. Przyjdz, kiedy zechcesz. Wejdz w swiatlo slonca, hwavgepragu, w lsnienie slonca. Uwazano, ze miejscami narodzin sa wszystkie oceany i nadmorskie plaze; tam nalezalo spodziewac sie nie narodzonych. Kiedy zatem mlode kobiety podrozowaly do Ujscia Na, zawsze z nich zartowano: - A z czym wrocilas tym razem? Ponizszy fragment pochodzi z nauk Lozy Czarnej Adoby na Dzien po Swiecie. Piasek wszystkich plaz na wszystkich wybrzezach, ziarnka piasku wszystkich plaz na wszystkich wybrzezach wszystkich morz na swiecie - to zywoty nie narodzonych, ktorzy sie narodza, ktorzy narodzic sie beda mogli. Fale morskie, bryzgi morskiej piany, bijace o brzegi wszystkich morz na swiecie, wszystkie blaski i rozblyski swiatla na falach morz swiata, migotanie slonca na falach oceanu - to zywoty Dziewieciu Domow Zycia bez konca znikaja, zostaja na zawsze. Zwiazany z ta nauka jest rowniez wiersz "Morze Wewnetrzne" na str. 494 Taniec Slonca Z- siedmiu dorocznych wakwa hedou, czyli Wielkich Tancow, w dwoch braly udzial wszystkie Dziewiec Domow. Swiat, wielki taniec kosmicznej odnowy, odbywajacy sie w rownonoc wiosenna, Ziemia i Niebo tanczyly rownoczesnie, ale nie razem: ludy Domow Ziemi przedkladaly wszystko co ziemskie ludom Nieba na pozytek i blogoslawienstwo, ludy zas Nieba, tanczace na swych wlasnych miejscach, przyjmowaly to blogoslawienstwo i zwracaly je Ziemi. Uczeni nazywali uroczystosci Swiata "rozdzielaniem" lub "sortowaniem" - ustawianiem rzeczy na wlasciwych miejscach. Podczas ceremonii Slonca w dzien przesilenia zimowego wszystko, co bylo rozdzielone, jednoczylo sie ponownie. Istoty Ziemi i Nieba ze wszystkich poziomow istnienia spotykaly sie i tanczyly razem Slonce. Dla zwyklych smiertelnikow nie byla to rzecz latwa; Slonce uwazano za najbardziej tajemny, intensywny i niebezpieczny z tancow. Ci, ktorzy pragneli w pelni uczestniczyc we wszystkich misteriach i ceremoniach - tanczyc Wewnetrzne Slonce - uczyli sie calymi latami; o starych, umierajacych osobach mawiano: Jest gotow tanczyc Wewnetrzne Slonce". Wiekszosc ludzi uczestniczyla tylko w powszechnych uroczystosciach Zewnetrznego Slonca, przy czym zasieg tego uczestnictwa byl wylacznie sprawa wyboru. Trudno bylo nie wlaczyc sie w ogolnomiejska popijawe Tanca Wina i kazdy bral udzial w przynajmniej jednej Nocy Tanca Swiata -jednakze ceremonie Slonca byly atrakcyjne szczegolnie dla osob o mistycznym, skupionym usposobieniu, zas pozostali na ogol przygladali sie im z zewnatrz. W poprzedzajacym przesilenie adwencie, zwanym Dwadziescia Jeden Dni, wazna role, zarowno czynna, jak i bierna, odgrywaly dzieci i mlodziez. W okresie tym male dzieci musialy odszukac w lesie sadzonke drzewka czy krzewu i po przesadzeniu jej w donice lub kosz trzymac w ukryciu, aby o Wschodzie Slonca w dzien przesilenia wreczyc ja triumfalnie kochanemu lub podziwianemu doroslemu. Starsze dzieci mogly zrobic to samo, mogly tez wyszukac i wziac pod opieke nie zagospodarowane lesne "drzewo do zbierania" (orzech, drzewo owocowe, dab barwierski) albo zasadzic i pielegnowac - czasem nawet przez kilka lat - drzewo rodzace w miejskich sadach. Z nadejsciem Wschodu Slonca dzieci ofiarowaly takie drzewa tym doroslym, ktorym chcialy okazac uczucie i czesc. Drzewa-dary czesto dekorowano jaskrawo malowanymi galasami i lupinami orzechow, bombkami i wiazanymi na galazkach piorami; owe "slowopiora" czesto byly cudownie kunsztownymi, delikatnymi dzielami sztuki. Do dzieci i mlodziezy nalezala rowniez dekoracja drzew rosnacych na miejscach zgromadzen i tanca, chociaz nierzadko deszcz brutalnie obchodzil sie z ich pieknym dzielem. Uczniowie Kunsztu Mlynarzy z Gornej Doliny rozciagali miedzy drzewami sznury lampek, tworzac wspaniala, migotliwa feerie barwnych swiatel, najwspanialsza w pierwszy z Dwudziestu Jeden Dni i stopniowo gasnaca w miare trwania uroczystosci. Nad drzwiami i na balkonach zawieszano galezie jalowca, swierku, sosny i wiecznie zielonego glogownika o czerwonych jagodach, pokoje zas zdobily uwite z nich wience i girlandy. Mlodziez robila specjalne swiece, czesto czerwonego koloru, pachnace wawrzynem i rozmarynem, ktore zapalano kazdego z Dwudziestu Jeden Wieczorow i ktore ostatniego dnia winny byly wypalic sie do konca. Celem intelektualnych i sakralnych praktyk, prowadzonych w kazdym z pieciu heyimas w ciagu Dwudziestu Jeden Dni, bylo zblizenie Lewej i Prawej Reki, Nieba i Ziemi w taki sposob, aby spotkaly sie w miejscu i czasie tanca przesilenia. Uwaga uczestnikow nie skupiala sie na materialnych przejawach istnienia - na owych kamieniach, roslinach, zwierzetach i osobach, ktore wyliczal i czcil Taniec Swiata - lecz na tym, co ogolne i duchowe; na sposobie, w jaki nawet istoty zyjace juz/nadal zamieszkuja Domy Smierci, Snu, Pustkowia i Wiecznosci. Na taniec zapraszano zmarlych i nie narodzonych; ludzie teczy, obrazy snow i marzen, dzikie stworzenia, fale morskie, slonce oraz inne gwiazdy - wszystko to mialo stac sie jego czescia. Tak oto ziemscy, ludzcy, smiertelni tancerze prosili do tanca te czesc swojego istnienia, ktora poprzedzala ich ziemskie trwanie i miala po nim pozostac; swa dusze lub dusze. Nie "duch", ktory jest esencja indywidualnosci - lub nie wylacznie duch, gdyz indywidualnosc to smiertelnosc - lecz rowniez dusze oddechu; to, co wspolne, co sie zabiera i zwraca calosci bytu; jazn, ktora wykracza ponad wszelkajazn. Podobnie jak joga, praktyki Wewnetrznego Slonca obejmowaly cwiczenia oddechowe, lecz wykorzystywane teorie i techniki przypominaly joge tylko z grubsza. Atletyczna asceza jogi nie bylaby w smak mieszkancom Doliny, z ich sklonnoscia do "posrodkowania", ubbu; lepsza paralele mozna znalezc w praktykach zwiazanych z chinskim taoizmem. Bezposrednia, krolewska droga do porozumienia lub kontaktu ze Swiatem Czterech Domow wiodla przez sen badz trans. Droga posrednia, "niska", lecz trwala, prowadzila przez dyscypline ciala oraz intelektu, zwana treningiem Wewnetrznego Slonca. Materialy Wewnetrznego Slonca nie byly zapisywane; nauki przekazywano ustnie lub niewerbalnie w trakcie dlugotrwalych cwiczen, wspomnianych powyzej. W podanym przeze mnie opisie nie ma tych materialow; jestem w stanie omowic jedynie praktyki Zewnetrznego Slonca, tak jak podali mi je i wyjasnili jego uczestnicy i nauczyciele. A zatem: cwiczenia i rytualy Dwudziestu Jeden Dni sluzyly coraz glebszemu, progresywnemu wprowadzaniu uczestnikow w stan kontrolowanego transu. Stan ten osiagano za pomoca poszczenia, bicia w bebny, spiewania, tanczenia i wedrowania. Podejmowane w Slonce wedrowki za snem nie byly samotnymi wyprawami w gory, braly w nich udzial grupy czterech, pieciu osob, ktore badz na kilka dni, badz na cale trzy tygodnie wyruszaly w odlegle, dzikie regiony po "zlej stronie" Ama Kulkun albo w inny, trudny, poorany kanionami teren gorski, lezacy poza zwyklymi szlakami ludow z Doliny. Takie przekraczanie granic stanowilo potwierdzenie wspolnoty, do ktorej wedrowcy wracali, "jak dziecko powraca do domu swej matki, jak dusza powraca z wizji". Owe zimowe wyprawy na pustkowie uwazano za niebezpieczne nie tyle moze pod wzgledem fizycznym, co moralnym i spolecznym, a poniewaz czesto przedsiebrano je pod rygorem calkowitego milczenia, gdy przez cala podroz nie wolno bylo powiedziec slowa, napiecie psychiczne musialo byc dosc duze. Grozne byly rowniez "wedrowki do tylu", rytualy, w ktorych celowo przekraczano normalne granice, stanowiace o bezpieczenstwie i przystojnosci codziennego zycia. Transgresji owych podejmowano sie tylko pod kierownictwem i opieka badaczy Wewnetrznego Slonca - powstawaly jednak konkurencyjne metody, jak w Lozach Krwi i Wojownikow, ktore mialy wlasne obrzedy ezoteryczne. "Wedrowek do tylu" nie nazywano odwroceniami, yahwe, chyba ze w obrebie tych kultow. Wiazaly sie z ryzykiem i probami wytrzymalosci, jakich zwykle starannie unikano w Dolinie: zazywaniem narkotykow - czyszczacych, wymiotnych i halucynogennych, skrajna asceza - poszczeniem, siedzeniem bez ruchu, pozbawieniem bodzcow - oraz, w obrebie kultow, z ofiarami zwierzat i samookaleczeniem. Najstraszliwszym, najbardziej niesamowitym zjawiskiem Dwudziestu Jeden Dni byly Biale Blazny: upiorne, zamaskowane postaci w bialych oponczach, wysokie na trzy metry, ktore pojedynczo lub grupami tropily dzieci w lesie i na polach, a nawet na ulicach i sciezkach miast. Nie wiadomo, czy Biale Blazny kiedykolwiek zrobily komus krzywde, ale mowiono o nich tak, jakby tak wlasnie bylo; istnialo wiele legend i bajek - prawdziwych historii o duchach - bedacych potwierdzeniem strasznego losu dzieci, ktore napotkaly Bialego Blazna: "I znalezli go nastepnego ranka, opartego o pien jabloni. Byl zimnyjak deszcz i twardyjak drewno, ajego oczy patrzyly nieruchomo - ale zrenice mial smiertelnie biale". Dzieci, ktore musialy godzic swoje prace - pasterstwo, zbieractwo itp. - z opieka nad drzewami-darami, bedac jednoczesnie naprawde przerazone czyhajacymi na nie potworami, przez cale Dwadziescia Jeden Dni staraly sie chodzic parami lub w grupach. Pozostale ceremonie w tym okresie odbywaly sie w pieciu heyimas lub na miejscu tanca. Kazdy mogl wziac udzial w bebnieniu i tancu, wchodzac do grupy lub odchodzac od niej, kiedy zechcial. Tradycyjne rytmy i proste kroki opisalabym jako niespokojne, lecz monotonne i dziwnie atrakcyjne; wciagaly tak, ze czas przestawal istniec. Podstawowa dzialalnosc stanowil dlugospiew, na ktory skladaly sie slowa z matrycy, nie posiadajace racjonalnego znaczenia, oraz niewielki - lub zgola zaden - "rdzen" slow znaczacych. Prowadzacy rozpoczynal melodeklamacje, ci zas, ktorzy sie don przylaczali, podejmowali sie tym samym spiewac rownie dlugo. Spiewy takie, odbywajace sie w jednym lub kilku heyimas, mogly trwac calymi dniami bez przerwy, a ich poszczacy, spiewajacy w transie uczestnicy doprowadzali sie do calkowitego wyczerpania. Odpoczywali wowczas cztery lub piec dni i ponownie podejmowali piesn. Ponizej znajduje sie tekst dlugospiewu z heyimas Zoltej Adoby w Madidinou. Normalnie nikt go nie zapisywal, jednak - wedle slow jednego ze spiewajacych - nie dlatego, ze bylo to niewlasciwe, lecz po prostu nigdy nie bylo konieczne. Heya kemeya ou imitimi ou-aya Prowadzacym byl uczony Wewnetrznego Slonca, ktory od czasu do czasu podtrzymywal rytm na jednotonowym drewnianym bebnie. Kazda z czterech fraz lub sylab deklamowano nie krocej niz godzine, a czesto przez wiele godzin, z wyjatkiem slowa imitimi, ktore spiewano wzglednie krotko, raz za razem, zawsze dziewiatkami. Umiejetnosc, z jaka spiewajacy nadazali za prowadzacym, ktory znienacka przechodzil do nowej sylaby i nowego wzoru dzwiekowego, graniczyla z cudem; dwoje z nich, wyraznie mniej zdolnych, nie spiewalo, podtrzymujac jedynie samogloska "o" ciagly, ledwie slyszalny ton podstawowy; zastepujac sie, gdy ktores musialo zaczerpnac oddechu, potrafili - lub takie sprawiali wrazenie - bez konca spiewac jednostajny, nieprzerwany dzwiek, az wreszcie poddali sie po jedenastu godzinach. Caly dlugospiew trwal prawie dwa dni i dwie noce. Gdy glos prowadzacego sie zalamal - co nastapilo dopiero w srodku drugiej nocy - nadal wybijal rytm na bebnie i poruszal ustami w bezdzwiecznej melodeklamacji, podnoszac glos do szeptu tylko wtedy, gdy zmienialo sie slowo matrycowe. Dlugospiewy, ktore trwaly dluzej niz noc albo dwie, mialy kilku prowadzacych i mogly trwac przez piec dni i nocy. Wiekszosc starszej mlodziezy i doroslych uczestniczyla co najmniej w jednym z nich. Podczas Dwudziestu Jeden Dni wiekszosc ludzi przestrzegala postu i abstynencji seksualnej - w miare trwania adwentu coraz liczniej i coraz surowiej. Nastroj w spolecznosci stawal sie napiety i posepny. Mieli na to slowo: "naciagniety". W wigilie przesilenia wszystkie grupy wedrowcow wracaly do domu, w miare moznosci przed zmrokiem, i rozproszone rodziny laczyly sie w matczynym domostwie. Zonaci mezczyzni czesto wracali na Dwadziescia Jeden Dni do domow swych matek. Miasta zwieraly sie w sobie jak pod oblezeniem. O zachodzie slonca zamykano drzwi, zatrzaskiwano okiennice; wczesniej odlaczano zrodla energii, stawaly mlyny, zwalnialy maszyny, zwierzeta domowe zaganiano do obor, wybiegow, kurnikow i chlewow; o zachodzie zas gaszono swiatla i wszystkie ognie. Czasem pozwalano, by dopalila sie swieczka lub ogien rozpalony przed zachodem slonca, jednak obyczaj, przestrzegany zwlaszcza przez kochajace tradycje dzieci i mlodziez, nakazywal, aby tej nocy nie zapalac juz swiatel. Jezeli ogien zgasl, to zgasl; najdluzsza noc w roku byla najciemniejsza. Po poludniu tego dnia ludzie Wewnetrznego Slonca kopali na miejscu zgromadzen dziure lub jame, szeroka na pol metra i dosyc gleboka. Mieszkancy miasta przychodzili po zmroku nad ten grob, zwany "nieobecnosc", i wrzucali don garsc popiolow ze swego domowego ogniska lub odrobine jedzenia, zawinieta w szmatke, albo pioro, lok wlosow, pierscien, rzezbiona figurke, pokryty pismem zwitek papieru, albo tez cos innego, waznego i cennego dla danej osoby. Nic sie nie mowilo ani nie spiewalo. Ludzie podchodzili od niechcenia, by zlozyc swoja mala, prywatna ofiare, i ta milczaca procesja trwala mniej wiecej do polnocy. Kazdy wracal po ciemku do ciemnego domu lub do ciemnego heyimas, w ktorym plonela tylko jedna iskra, lampka oliwna w srodkowym pokoju, lecz i ja gaszono wieczorem. Ciemna noca, przed switem, czlonkowie Lozy Czarnej Adoby zasypywali dol "nieobecnosci" i zamiatali to miejsce, aby je zamaskowac, jakby go nigdy nie bylo. Olcha z Czarnej Adoby mowil: -To jakby pamiec miasta, tam pod spodem, pod powierzchnia, po ktorej chodzimy na miejscu zgromadzen, w ziemi pod stopami, tam jest wszystko, co skladano w milczeniu, w ciemnosci, przez te wszystkie lata, zapomniane rzeczy. Skladano je tam, by o nich zapomniec. Zlozono z nich ofiare. Dwudziesta Pierwsza Noc mija w milczeniu, w ciemnosci. Z pierwszym brzaskiem, o pierwszym pianiu koguta, spiewana jest jedna piesn. Cztery lub piec dorastajacych dziewczat, ktore przeszly szkolenie Wewnetrznego Slonca, wchodzi na wysoki dach - lub na wieze, jesli miasto ja posiada - i tam stojac, spiewa Zimowa Kolede, raz tylko. Ciern powiedziala: -Kiedy bylam mala, zawsze mialam zamiar w ogole nie isc spac i wysluchac Koledy albo zbudzic sie w pore i zaczekac na nia, ale nigdy mi sie to nie udalo. Blagalam matke, aby obudzila mnie, bym mogla ja uslyszec, lecz zwykle zanim sie rozbudzilam, bylo juz po wszystkim. Ale kiedy podroslam i pierwszy raz jej wysluchalam, wydalo mi sie, ze znam ja jeszcze sprzed swoich narodzin. Slowa tej piesni nie sa zapisane. Wczesnie rano piece i ognie domowe rozpalane sa ponownie, a w podziemnych heyimas odswietna iluminacja plonie do wschodu slonca - ktore to wydarzenie, aczkolwiek centralne dla calego swieta, oficjalnie w ogole nie jest obchodzone. Olcha mowil: -W srodku jest nieobecnosc. Tak to jest. Mowiac to, trzymal dlonie lekko zgiete wnetrzami ku sobie; lewy kciuk skierowany byl w dol, prawy - do gory. Jedyne zdarzenie, ktore w pewnym sensie podkreslalo wschod slonca, mialo charakter negatywny: bylo nim znikniecie Bialych Blaznow. W owej swietej chwili pekala ich moc i znikali az do nastepnego roku, uwalniajac dzieci od czajacego sie koszmaru. Potem nastepowaly nieformalne rodzinne uroczystosci, podczas ktorych wreczano drzewa-dary. Pewne potrawy na te okazje szykowano nawet w czasie postu, ale dopiero teraz, w Dzien Wschodu Slonca, zabierano sie za naprawde powazne i obfite gotowanie na czterodniowa uczte w domach oraz w heyimas. Po wschodzie slonca rozpoczynaly sie w heyimas Poranne Tance Slonca, ktore odbywaly sie rankiem przez cztery kolejne dni (a co cztery lata - przez piec dni). Spiewali ludzie Wewnetrznego Slonca; zamaskowani, wykonywali takze niektore tance. Pozostale tance tanczyli wszyscy, ktorzy umieli je tanczyc. Olcha mowil: -Jesli tance prowadzone sa wlasciwie, ludzie Nieba przyjda zatanczyc z ludzmi ziemi. Dlatego podczas Porannych Tancow Slonca nigdy nie bierzemy sie za rece. Pomiedzy kazdymi dwiema osobami zostawia sie miejsce dla kogos z Czterech Domow. Rowniez w piesniach po kazdej linijce nastepuje cisza, by mogly zaspiewac inne glosy, czyje slyszymy czy nie; bebny tez wybijaja tylko co drugi ton. Pietnastoletnia Ryba w Gore Rzeki powiedziala: -Poranne Piesni Slonca nie sa tak ponure jak piesni Dwudziestu Jeden Dni; sa piekne i tajemnicze. Od nich serce staje sie lzejsze, latwo je spiewac. Czujesz sie wtedy, jakby wszyscy spiewacy - zyjacy, martwi i nie narodzeni - byli razem w Dolinie, jakby nikt sie nie zgubil i nie dzialo sie nic zlego. Ciern powiedziala: -Chociaz wiem, ze spiewacy Wewnetrznego Slonca calymi latami ucza sie i przerabiaja Poranne Piesni, jednak gdy slysze, jak je spiewaja, wiem, ze tez je znam. Znam je tak, jak znam sloneczne swiatlo. Kazdego popoludnia czterech dni Wschodu Slonca w Doline schodzily Blazny - nie wysokie i biale, lecz nadnaturalnie tluste i ubrane w zielen; nie mialy masek, ale fantastyczne brody i wasy z bialej waty lub mchu, krecone, krzaczaste, bujne. Blazny Slonca czesto prowadzily za soba kozly, na ktorych usilowaly jezdzic, i hojnie rozdawaly dzieciom prezenciki, glownie slodycze. Konczyly sie wszelkie posty i w kazdym domostwie czekalo na gosci przygotowane jadlo. Ciern mowila: -Wielu ludzi swietuje ten dzien mocnym jablecznikiem i brandy, wiec upijaja sie i bardzo wyglupiaja. Nikt jednak nie wpada w gniew, nie szaleje, poniewaz dzieci tez dobrze sie bawia i poniewaz sa z nami ludzie z Czterech Domow. Zawsze odkladamy dla nich troche jedzenia i ulewamy dla nich pierwszy lyk trunku. A w heyimas wciaz spiewaja piesni polmilczenia. Podczas tych czterech lub pieciu dni Wschodu Slonca dwa Ramiona Swiata z wolna sie rozdzielaly; ludzie Czterech Domow wracali na swoj poziom istnienia, ludzie ziemscy - do codziennych zajec smiertelnikow. Ciern mowila: -Sprzatajac, gotujac, pracujac w domu czy w warsztacie, wszyscy spiewaja piesni na droge ludziom teczy, odchodzacym coraz dalej i dalej, do swych Domow. Spiewamy im te piesni i wydychajac, swoim oddechem odprowadzamy ich kawalek drogi. Olcha zas rzekl: -Wydychajac, spiewajac, podazamy za nimi, idziemy z nimi przez chwile, patrzymy na swiat ich oczami - oczami slonca, co widza tylko swiatlo. Pociag I rzy kladzeniu torow i ich remontach oraz konserwacji pracowali razem czlonkowie Kunsztu Mlynarzy i Lozy Znalazcow. Rowniez mlodzi ludzie nie bedacy Mlynarzami ani Znalazcami czesto przez sezon lub dwa pracowali na "Linii" pod fachowa opieka, traktujac to jak przygode. Kierownikow tych zalog, a takze mezczyzn i kobiety, ktorych glownym zajeciem bylo prowadzenie lokomotyw lub wozow zaprzezonych w woly uwazano za postaci wybitne, romantyczne, a nawet "niebezpieczne". Uzywane i utrzymywane przez Kesh tory kolejowe biegly z Chesteb, stacji na poludnie od Czystego Jeziora, przez Ama Kulkun i Kastoha, mijaly wielkie tlocznie win na poludnie od Telina, a nastepnie przez Pasmo Polnocno-Wschodnie podazaly na wschod do lezacego nad Morzem Wewnetrznym portowego miasta Sed na terytorium ludzi Amaranthu; wszystkiego niecale osiemdziesiat mil. Byla to pojedyncza linia, od ktorej odchodzily krotkie bocznice do ramp towarowych, magazynow i winnic; na calej dlugosci zbudowano dwadziescia dwie mijanki i postojowiska oraz petle do zawracania w Kastoha i w Sed (i nad Czystym Jeziorem, w poblizu miasta Stoy, gdzie bylo polaczenie z pociagiem na polnoc oraz transport drogowy na wschod). Wykonane z debu szyny, porzadnie zabezpieczone przed prochnica, termitami i gryzoniami, kladziono na sekwojowych podkladach, na podlozu otoczakow z dna strumieni. Do szyn nie uzywano metalu; ich krotkie odcinki laczono w jaskolczy ogon i wzmacniano drewnianymi kolkami. Dostarczal ich Kunszt Drewna pod auspicjami Zoltej Adoby, zajmujacy sie takze ceremonialnym aspektem remontow i kladzenia torow. Nie budowano tuneli; na stromych stokach kanionow Ama Kulkun i Pasma Polnocno-Wschodniego nie sposob bylo zliczyc serpentyn i mijanek. Solidne konstrukcje mostow musialy udzwignac ciezar nawierzchni, po ktorej przetaczaly sie karawany zaprzezonych w zwierzeta wozow. Wagony badz platformy mialy debowe kola na obreczach, po dwie pary na kazdej z ruchomych ram przy obu koncach wozu; spinacze wykonane byly z laminowanej, skorzanej plecionki, czasem wzmacnianej lancuchem. Do przewozu ciezkich ladunkow sluzyly zamkniete wagony, dodatkowo uszczelnione do przewozu wina i wyposazone w obejmy i uchwyty na barylki. Jeden kryty wagon, przeznaczony dla ludzi, posiadal prycze, zasuwane okna i drewniany piecyk - szczyt luksusu, zdaniem autora "Klopotow z Ludem Bawelny". Pozostale wagony, o lekkiej konstrukcji, nie mialy dachow; powszechnie uzywano platform z osadzonymi w nich slupkami, do ktorych mocowano brezentowe plandeki, kryjace ladunek. Dlugosc zadnego z wagonow nie przekraczala szesciu metrow, zas standardowy rozstaw kol od niepamietnych czasow na wszystkich liniach regionu wynosil 84 centymetry (byl to hersh, czyli metr Kesh). W okresie, ktory obejmuje ta ksiazka, w Dolinie uzywano dwoch lokomotyw; jedna z nich byla wlasnoscia Kesh, druga - ludzi Amaranthu. Obie kursowaly miedzy Kastoha i Sed, obie byly maszynami parowymi na drewno (tak zgaduje) o mocy 15-20KM. Lokomotywe Kesh zbudowali, remontowali i obslugiwali czlonkowie Kunsztu Mlynarzy we wspolpracy z Lozami i Kunsztami, uzywajacymi jej w handlu z ludami osciennymi. Nazywali ja Pasikonik, z powodu wystajacych tlokow, kanciastego wygladu, a zapewne jeszcze i dlatego, ze ruszala jednym susem. Zbudowana zostala z laczonego kolkami drewna i nitowanej blachy; rury robiono ze zwinietych blaszanych arkuszy, sklepanych mlotkiem na szwie. Osadzone na nozkach piec i kociol parowy umieszczono jak najdalej od kabiny, zas wysoki, waski komin zwienczony byl wymyslnym, lecz zawodnym iskrochronem. Wade lokomotyw stanowilo ryzyko wzniecenia przez nie pozaru w porosnietych sucha trawa i chaparralem gorach, totez w suche lata, miedzy Tancem Wody a poczatkiem deszczow, nie jezdzily w ogole. W tym okresie, jak rowniez na krotkich odcinkach i do transportow idacych na polnoc z Kastoha, do wagonow zaprzegano woly albo muly, szyny zas i podklady ulatwialy przewoznikom prace. W okresach zwiekszonego ruchu (tzn. kursow czestszych niz raz na dziewiec dni) dzialal system sygnalizacyjny, obslugiwany przez pracujacych na kolei mezczyzn i kobiety; wedrowne ekipy uzupelnialy zapasy drewna i wody wzdluz linii. Ten system polaczony byl ze Zbiornicami w Wakwaha, Sed i w innych miejscowosciach siecia handlowa, w ktorej sporzadzano i przechowywano rozklady jazdy i terminy przewozow. Kilka uwag na temat praktyk medycznych Wiekszosc tych skapych informacji, jakie posiadam o medycynie Kesh, zyskalam w rozmowie z Olcha z Serpentynu, czlonkiem Lozy Lekarzy w Chumo oraz w Sinshan. Powiedzial mi, ze lekarz ma cztery zadania: zapobieganie, opieke, leczenie i zabijanie. Medycyna prewencyjna starala sie zwiekszac odpornosc poprzez szczepienia, higiene osobista i publiczna, nauki i porady dietetyczne, cwiczenia, nawyki i ochrone miejsc pracy, jak rowniez poprzez poradnictwo w zakresie napiec i depresji oraz rozmaite masaze, zajecia ruchowe, muzyke i taniec -jednym slowem, "prace nad cialem", jak bysmy dzisiaj powiedzieli. Opieka, czyli usmierzanie, wiazala sie z usuwaniem goraczki, bolu, infekcji i chorob zakaznych oraz z opieka nad ludzmi dotknietymi kalectwem lub nieuleczalnym schorzeniem. Praktyki lecznicze obejmowaly skladanie kosci, wykorzystanie duzej i skomplikowanej farmakopei, fizykoterapie i chirurgie. Nie posiadam spisu operacji chirurgicznych, jakie Kesh uwazali za mozliwe; przy kilku okazjach Olcha wspomnial o wykonaniu amputacji, lyzeczkowania, o usunieciu wyrostka lub guza z jamy brzusznej, usunieciu nowotworu skory i operacji zszycia rozszczepionego podniebienia. Znieczulenie w przypadku wiekszych operacji indukowano, podajac leki ziolowe kilka dni przed i po zabiegu oraz stosujac "piki" - zestaw cienkich bambusowych igiel, wbijanych w cialo zgodnie z wykresem, ktory na moje nieuczone oko bardzo przypominal atlas akupunktury. (Chociaz nigdy nie slyszalam tu o terapii akupunktura). Jako ze w naszej medycynie, stawiajacej sie w binarnej opozycji wobec smierci, nie ma miejsca na zabijanie, na okreslenie pewnych praktyk Kesh posiadamy jedynie troche podejrzany termin "eutanazja". Dla Kesh praktyki owe stanowily czesc pracy kazdego lekarza oraz istotny skladnik teorii i deontologii medycznej, a nalezaly do nich: kastracja zwierzat, dokonywanie aborcji - nie uwazanej ani za rzecz blaha, ani godna potepienia - oraz zabijanie zdeformowanych plodow, zarowno ludzkich, jak i zwierzecych. Nie istnialo kastowe rozroznienie miedzy weterynarzem i doktorem, aczkolwiek lekarze specjalizowali sie w pewnym stopniu, zgodnie z wlasnymi zdolnosciami i potrzebami spolecznosci. Dentysci jako tacy nie istnieli, byc moze dlatego, ze wiekszosc Kesh miala zdrowe zeby i stosowala diete niskocukrowa. GEDWEAN: SPROWADZENIE Te najbardziej typowa z praktyk leczniczych Kesh mozna nazwac "ceremonia uzdrowienia", jezeli zgodzimy sie nazwac "ceremonia uzdrowienia" na przyklad operacje na otwartym sercu. Ta druga nalezy do praktyk medycyny technologicznej, obecnej w naszych swietnie wyposazonych szpitalach; ta pierwsza - do medycyny uprawianej w Dolinie; obie sa specjalistycznymi technikami, uzywanymi przez wyksztalconych fachowcow; obie stanowia odbicie pewnych stanowisk moralnych i ucielesniaja pewne sady na temat metod i celow medycyny. Statystyczne porownanie stopnia lagodzenia cierpien, ilosci krotko- i dlugoterminowych wyleczen oraz niepowodzen byloby ciekawe, aczkolwiek calkowicie niestosowne.Poniewaz lekarz urzadzal sprowadzenie dla konkretnej osoby w konkretnej sytuacji choroby lub stresu, nie potrafie podac ogolnego opisu; natomiast opis rzeczywistego sprowadzenia bylby pogwalceniem standardow Kesh w kwestii tajemnicy osobistej i sakralnej. A zatem, abstrakcyjnie: W sprowadzeniu braly udzial dwie strony - goddwe, czyli sprowadzany, oraz dwesh, sprowadzajacy. Goddwe - zwykle jedna osoba, ale czasem tez malzenstwo lub dziecko z rodzicem albo rodzenstwem - mieszkal przez okres czterech, pieciu lub dziewieciu dni w swoim heyimas lub w budynku Lozy Lekarzy. Otoczony troskliwa opieka, stosowal odpowiednia diete lub wzorzec poszczenia i przestrzegal starannie dobranego rezimu aktywnosci i spoczynku; jego cialo i twarz malowano i znaczono, po czym ubierano go w specjalny stroj: dluga, sciagnieta paskiem tunike z jedwabistej welny. (Ubior ten byl najczesciej darem tkacza dla Lozy Lekarzy, ofiarowanym w podziece za usluge medyczna. Inaczej jednak niz w praktyce szamanistycznej i psychiatrycznej, gdzie oplata stanowi zasadniczy skladnik terapii, lekarze Kesh nie brali nic; ich praca byla integralna czescia ciaglej wymiany uslug i dobr, ksztaltujacych wiejska gospodarke Kesh. Pojecie o kosztach, jakie sam lekarz ponosil w trakcie udanej praktyki, daje nam wzmianka Mowikamienia o pacjentach Olchy w Chumo i Sinshan). Dwesh, sprowadzajacy, z ktorych jeden winien byl byc "spiewajacym" lekarzem, opracowywali kuracje/ceremonie, obejmujaca farmakoterapie, leki transogenne, hipnoze - indukowana przez spiew i bicie w bebny - masaze, kapiele, jak rowniez nauke liczb i symboli, rysowanych w przesianym piasku lub malowanych bezposrednio na skorze chorego, oraz omowienie znaczenia tych symboli piesni, opowiadan i wydarzen z zycia sprowadzanej osoby; ponadto rytualy - po czesci tradycyjne, po czesci bedace prywatna wlasnoscia lekarza, ktory nabyl je w postaci wizji albo daru - i wreszcie wspolne z pacjentem wymyslanie i wykonywanie piesni, tancow i wzorow rytmicznych. Goddwe wychodzil ze sprowadzenia wyposazony w niezbedne zalecenia co do dalszej terapii i zasady postepowania majace utrwalic lecznicze efekty gedwean. Olcha powiedzial mi, ze dobroczynne skutki sprowadzenia polegaly przede wszystkim na uwadze - uwadze skupionej na goddwe, ktory stawal sie dla wszystkich osrodkiem zainteresowania w uspokajajacej, pozbawionej napiecia atmosferze wsparcia, ciepla, wypoczynku, cichego bicia w bebny oraz spiewu, i uwadze, ktora goddwe winien byl poswiecic swemu zyciu i myslom, jak rowniez mistyczno-intelektualnym wgladom, zyskanym w trakcie wspolnej pracy osob zaangazowanych w sprowadzenie. Byl to dobry przyklad tego, co Kesh rozumieli przez uvron, troske. Niektorych ludzi sprowadzano wielokrotnie w ciagu zycia, innych raz lub wcale. Niektorzy czlonkowie Lozy Lekarzy urzadzali sprowadzenie na kazda prosbe, inni - tylko w przypadkach, ktore uznawali za powazne. I chociaz tych pierwszych bardziej lubiano za ich zrozumienie dla potrzeby wpolczucia, to jednak bardziej szanowano tych drugich. Wszyscy lekarze wykonujacy sprowadzenie stawali sie czasem goddwei takze bywali sprowadzani w ramach szkolenia badz terapii. UMIERANIE Smiertelnie chorzy ludzie - najczesciej ofiary sevai, vedel i raka - zamieszkiwali w Lozy Lekarzy w ramach praktyki hospicyjnej zwanej hwagedwean, nieustajace sprowadzenie. Usmierzenie cierpienia z zasady stawiano ponad przedluzenie zycia. Jezeli pacjent prosil o smierc, jego rodzina zas i bliscy przyjaciele wyrazali zgode, sprawe omawiano w Lozy. W przypadku gdy uznano, ze smierc jest rzecza wlasciwa, obecnosci przy niej podejmowali sie czterej lekarze; eutanazji, podobnie jak aborcji i zabicia zdeformowanego plodu, dokonywano uroczyscie, rytualnie. Eutanazje realizowano za pomoca trucizny, wstrzyknietej badz podanej doustnie; aborcje - przez lyzeczkowanie, poprzedzone i wsparte kuracja ziolowa; zdeformowane noworodki glodzono na smierc, opiekujac sie nimi, lecz ich nie karmiac.Zapytany o te ostatnia kwestie, Olcha wreczyl mi pisemne oswiadczenie ponizszej tresci: Do osob [ludzkich lub zwierzecych], ktore zabijamy lub ktorym pozwalamy umrzec przy porodzie, naleza: urodzone z dwiema glowami; ktorych dala sa polaczone; urodzone dusevai [tzn. z ciezka forma sevai - slepe, gluche i cierpiace na skurcze miesni uniemozliwiajace ssanie]; straszliwie zdeformowane; pozbawione mozgu, skory lub innego niezbednego do zycia organu. Ludziom takim, umierajacym juz w chwili narodzin, pozwalamy umrzec. Ludzkim ludziom, ktorzy zyc nie moga, pozwalamy umrzec pod opieka, spiewajac z nimi Piesni Odchodzenia, matki zas nadaja im imiona, aby mozna ich bylo oplakac przy Zalobnych Ogniach Rownonocy. Zwierzecych ludzi z Domu Obsydianu zabijamy w odpowiedni sposob, mowiac nalezne im slowa, ich smierc zas palimy. RODZENIE To zapewne jedyna dziedzina, gdzie lekarze specjalizowali sie ze wzgledu na plec. Wsrod tych, ktorzy zajmowali sie zwierzetami i mogli fachowo przyjac porod krowy lub owcy, bylo prawie tylu mezczyzn, co kobiet, jednak przy ludzkich narodzinach nieczesto spotykalo sie lekarza-mezczyzne; niektore zas kobiety - zwane itatensho, przesylajace - specjalizowaly sie prawie wylacznie w opiece nad brzemiennymi i karmiacymi kobietami oraz w poloznictwie. Nad skomplikowanymi, pieknymi ceremoniami ciazy i porodu czuwaly kobiety z Lozy Krwi, wspolpracujace z czlonkami Lozy Lekarzy. Prowadzono rzetelna oswiate i opieke przedporodowa, glownie pod postacia ceremonii i rytualow. Podczas porodu obowiazywala nieslychanie skrupulatna higiena; jezeli domostwo rodzacej nie moglo jej zapewnic oddzielnego pokoju, czystego i specjalnie przygotowanego - wymagano swiezej farby, zeszlifowania drewnianych powierzchni, wygotowanej poscieli oraz spelnienia wielu innych, rownie surowych norm - Loza nalegala, aby porod odbyl sie w jej pomieszczeniach. Matka i dziecko pozostawali w tym czystym, cichym, lagodnie oswietlonym pokoju przez przepisowy okres dziewieciu dni; rodzina i przyjaciele mogli je odwiedzac i spiewac w niewielkich grupkach. Zadanie ojca polegalo na witaniu, selekcji i odprawianiu przychodzacych; jesli zas ojciec byl nieobecny, rozwiedziony lub z innych powodow pozbawiony odpowiedzialnosci za dziecko, jego miejsce zajmowal mezczyzna z tego samego Domu. Oczekiwano, ze ojciec badz jego zastepca pomoga nowej mamie i nie pozwola jej przemeczac sie w pologu; w istocie jednak rodziny zwykle nadmiernie chronily mlode matki, ktore czasem musialy walczyc o wolnosc chodzenia do pracy, kiedy chcialy. Ciern, ktora szkolila sie u Lekarzy w Sinshan jako itatensho, mowila mi, ze trudne porody zdarzaly sie rzadko, lecz na skutek uszkodzen genetycznych wiele ciaz nieuchronnie konczylo sie przedwczesnie - martwym lub powaznie uszkodzonym plodem. To samo dotyczylo duzych zwierzat, w mniejszym zas stopniu - malych, u ktorych czestsza wymiana pokolen szybciej eliminowala skutki dawnego zatrucia srodowiska i innych urazow, mogacych wplynac na pule genetyczna gatunku. CHOROBY Ponizszy spis chorob zapewne jest niedokladny, niepelny i w wielu miejscach bledny. Nie umialam rozpoznac wielu schorzen, ktore probowal mi opisac Olcha, nigdy tez nie mielismy calkowitej pewnosci, ze mowimy o tym samym. Oblicze pewnych chorob niewatpliwie zostalo zmienione przez mutacje wirusow i bakterii, lecz podstawowym problemem pozostawala dla nas kwestia slownictwa, gdyz teoria medycyny Kesh i ich metody diagnostyczne gleboko roznily sie od naszych.Aczkolwiek wyraznie swiadomi roli, jaka bakterie i wirusy (te ostatnie calkiem niewidoczne pod ich mikroskopami) odgrywaja jako nosniki chorob, Kesh nie wyrozniali choroby jako samoistnego bytu. Choroba nie byla czyms, co sie przytrafialo, lecz czyms, co sie robilo. Najblizszym odpowiednikiem, jaki znajduje w Kesh dla naszego slowa zdrowie, jest slowo oya - spokoj, wdziek - lub slowo gestanai- dobre zycie, dobrostan, polaczone z talentem, szczesciem i umiejetnoscia. Aby przelozyc nasze slowo choroba, schorzenie, musialabym uzyc form wyrazajacych brak: poya - niepokoj (nie tak dalekie od naszego niemoc), trudnosc oraz gepestanai, zle zycie, niepowodzenie, nieszczescie, niezdolnosc. Z powyzszych slow Kesh wynika, ze osoba chora jest nie tyle pacjentem, co czynnym uczestnikiem, nie tyle cierpi inwazje z zewnatrz ciala, co sama jest chor(a)oba. Co ciekawe, sadze, ze taki poglad na chorobe wiaze sie z mniejszym poczuciem winy niz nasze wyobrazenie ciala, gnebionego przez zlosliwe, zewnetrzne sily. Jest w nim zawarta akceptacja faktu, ze nie zawsze postepujemy tak, jakbysmy chcieli, i ze nie zawsze latwo jest zyc. Loza Lekarzy nie byla na sluzbie idealow doskonalego zdrowia, wiecznej mlodosci i eliminacji chorob; probowala jedynie sprawic, aby zycie nie bylo ciezsze niz byc musialo. Lekarze wypracowali ceremonie szczepienne dla niemowlat w 9, 54 i 81 dniu zycia, dla dzieci w wieku 2, 4, 5 i 9 lat i dla doroslych wedle zyczenia lub potrzeby. Choroby, ktorym lekarze Kesh umieli w ten sposob zapobiec lub nadac lagodniejszy przebieg, wymienione sa w ponizszym spisie: Tezec, wscieklizna, malaria i morowa zaraza (dzuma) to cztery choroby, ktore z cala pewnoscia udalo mi sie zidentyfikowac. Przeciwko wszystkim istnialy szczepionki, podawane niemowletom i dzieciom, a w razie potrzeby takze doroslym. Malaria stanowila plage wielkich srodladowych mokradel i rozlewisk nadmorskich i chociaz szczepienia byly dosc skuteczne, to jednak nie na tyle, by Kesh czuli sie pewnie, podrozujac na bagna Wielkiej Doliny - choc, z drugiej strony, Kesh w ogole niezbyt lubili podrozowac. Morowa zaraze przenosily norniki, totez nigdy nie byly obiektem polowan i nikt ich nie dotykal - ale tez nikt juz nie pamietal, kiedy ostatnio epidemia tej choroby wybuchla w Dolinie Na lub w jej okolicy. Olcha, pytany o objawy ospy i gruzlicy, nie potrafil ich rozpoznac, natomiast dobrze wiedzial, o czym mowie, kiedy podnioslam kwestie chorob wywolywanych przez wirusy szczepu herpes: ospy wietrznej, opryszczki i polpasca. Olcha znal je wszystkie i uwazajac, ze istnieje miedzy nimi zwiazek, grupowal je pod jedna nazwa chemhem. Ospa wietrzna byla rownie grozna dla dzieci, jak dla doroslych, zatem szczepienia byly obowiazkowe i skuteczne. Choroby weneryczne - zapewne odmiany kily i rzezaczki - nazywano pierdolenstwem lub zagranicznym smutkiem; zwlaszcza ta druga nazwa byla trafna, albowiem zadna z owych chorob nie byla w Dolinie endemiczna. Olcha znal kilka kuracji, lecz zadnych metod zapobiegawczych oprocz higieny. Pozostale choroby wymieniam i opisuje z pewnym wahaniem. Niemowleta szczepiono przeciwko czemus, co wygladalo na blonice, oraz przeciwko wysypce, ktora na pewno nie byla odra, ale mogla byc postacia szkarlatyny. To, co Olcha nazywal "mokrym plucem", bylo niewatpliwie jakas forma zapalenia pluc, w leczeniu ktorej skuteczna okazywala sie penicylina badz inny podobny wyciag z plesni. Nie probowalam nawet pojac niezmiernie zlozonej farmakopei, skladajacej sie glownie z ziol. Czesto zdarzalo sie zapalenie watroby i zoltaczka zakazna; Olcha twierdzil, ze schorzenia watroby naleza do najtrudniej poddajacych sie leczeniu. Podstawowy srodek zapobiegawczy w walce z nimi stanowila higiena. Kesh, wrecz namietnie ostrozni, gdy chodzilo o uzycie wody oraz stan studni i strumieni, tyfus znali tylko z ksiazek i poprzez Zbiornice. Dosc czesty byl rak skory; na pewno wystepowaly tez inne jego formy, ale wydaje sie, ze rzadziej niz u nas, aczkolwiek tu moglo mnie zwiesc inne podejscie i rozumienie tych chorob. Choroby serca leczono za pomoca lekow i gedwean; jesli nie byly objawami wrodzonej wady serca, uwazano je za dolegliwosci podeszlego wieku. Dwie choroby ciazyly na Kesh i sasiednich ludach brzemieniem, ktorego my nie musimy dzwigac: sevai i vedet, wrodzone, nieuleczalne, zwyrodnieniowe schorzenia ukladu nerwowego. (Pewne postaci obu tych chorob dzielily z ludzmi wszystkie duze zwierzeta domowe; powiadano rowniez, iz losie wymarly w calym zlewisku Morza Wewnetrznego, poniewaz "byly vedef). Udalo mi sie ustalic, ze obie choroby stanowily przejaw uszkodzen genetycznych (chromosomalnych), wywolanych dlugotrwalym oddzialywaniem toksycznych badz radioaktywnych pozostalosci epoki militarno-przemyslowej; substancje te, powszechnie spotykane w wodzie i glebie, w niekontrolowany sposob przenikaly z bardzo silnie skazonych terenow. Vedet pociagala za soba zaburzenia osobowosci oraz demencje; seuai zwykle prowadzila do slepoty i utraty pozostalych zmyslow oraz niedowladu miesni. Obie byly bolesne, okaleczajace, nieuleczalne i smiertelne. Ostrosc i dlugosc przebiegu choroby zalezaly w duzym stopniu od tego, co Olcha nazywal "gruntownoscia" tego stanu; powazne uszkodzenia prowadzily do niezdolnosci do zycia juz w lonie matki, lekkie - mogly sie objawic dopiero w poznej starosci. Pozna starosc w Dolinie oznaczala szescdziesiatke. Wedlug naszych kryteriow oczekiwana dlugosc zycia - liczona srednio dla wszystkich - wynosila niewiele, trzydziesci do czterdziestu lat; mnostwo dzieci rodzilo sie seuai lub z innymi powaznymi uszkodzeniami genetycznymi, powodujacymi duza smiertelnosc w niemowlectwie. Ale Kesh urodzeni oya i zyjacy gestanai zwykle dozywali siedemdziesiatki i starosc przyjmowali bez oporu, bardzo czesto przezywajac ja umiejetnie i z wdziekiem. Traktat o praktykach (Z biblioteki naukowej heyimas Czerwonej Adoby w Sinshan.) l\l aj dalej od srodka: praktyki ciemne, zgrubne, zimne i slabe sprawiaja, iz cialo pojawia sie martwe [truned]. Praktyki wojny oraz polowania wymagaja cierpliwosci, czujnosci, skrupulatnosci, posluszenstwa, panowania nad soba, ambicji, tepej wyobrazni, zimnego intelektu. Uboj zwierzat i zabijanie roslin to praktyki, ktore wymagaja cierpliwosci, czujnosci, skrupulatnosci, przytomnosci umyslu i wielkiej ostroznosci. Zabojcy grozi wielkie niebezpieczenstwo. Gubiac obraz daru, ktory sklada drugi, zabojca gubi swoj umysl; gubiac obraz bolu, ktory czuje drugi, zabojca gubi sam siebie. Obraz bolu drugiego to srodek czlowieczenstwa, a kiedy przez kaprys albo nieuwage zabijanie odbywa sie w sposob okrutny, to wowczas lezy dalej niz na zewnatrz i nie ma sposobu, aby je sprowadzic. Najdalej od srodka praktyki lichwy i gromadzenia sa nienasycone i nieuleczalne, porownywalne do rakowych guzow. Blizej srodka: praktyki ciemne, zgrubne, zimne i mocne przygotowuja martwe cialo. Obrobka i ksztaltowanie drewna, przygotowanie na pokarm wszelkich roslin, korzeni i nasion, oprawianie, wedzenie, suszenie, wekowanie i gotowanie miesa zwierzecia, ryby albo ptaka, zakopywanie martwych zwierzat z miasta, pogrzeby i pochowek martwych istot ludzkich to sa praktyki, znajomosc ktorych jest w pewnym stopniu stosowna i przydatna wszystkim, aby wykonywali je uwaznie, w odpowiedni sposob. Blizej srodka sa owe praktyki zgrubne, jasne i mocne, ktore zamieniaja jedna rzecz na inna. Praktyki handlu wymiennego i zamiany pozwalaja mocy przemieszczac sie we wlasciwy sposob z miejsca na miejsce; w tym bardzo blisko nasladuja zycie. Mlynarski kunszt wykorzystania energii slonca, wiatru, wody, elektrycznosci i kombinacji rzeczy, by stwarzac inne rzeczy, wszystko to sa praktyki wymiany, wymagajace czuwania i jasnosci umyslu, bystrej wyobrazni, skromnosci, skrupulatnosci, wyciagania wnioskow, sily i odwagi. Jeszcze blizej srodka, prosto ku srodkowi, praktyki zapladniania, ciazy, narodzin, opieki i wychowania sprawiaja, ze pojawia sie to, co jest zywe. Najbardziej w srodku: praktyki cieple, mocne, subtelne i jasne sprawiaja, ze pojawia sie to, co zywe, oraz roznorodnosc, zlozonosc, moc i piekno rzeczy. Bystra wyobraznia, klarowny intelekt, cieplo, gotowosc, wielkodusznosc, wdziek oraz lekkosc wymagane sa w praktykach ogrodnictwa, uprawiania roli, rozdzialu pozywienia, pielegnacji zwierzat, leczenia, opieki, uzdrawiania, pociechy, w kunszcie czynienia ladu i czystosci tam, gdzie ludzie zyja i pracuja, we wszelkim tancu i milych cwiczeniach, w kunszcie robienia rzeczy pieknych i potrzebnych i wszelkich kunsztach i praktykach muzyki, mowienia, pisania i czytania na glos i po cichu. Gry i zabawy Z-abawki, jakie dorosli robili dla dzieci, byly to rzezbione oraz szyte zwierzatka i lalki, miniaturowe przybory i meble, szlifowane klocki o rozmaitych ksztaltach; ponadto pilki z gumy wilczomlecza, pecherze owcze oraz wypchane i zaszyte skory. Inne rzeczy dzieci robily same lub pozyczaly z domow i warsztatow. Bawily sie glownie w odgrywanie historyjek i w nasladowanie doroslych w ich zajeciach, takich na przyklad jak transospiewanie, leczenie, smierc i narodziny, klotnie rodzinne oraz we wszystkich aspektach zycia Kesh, przypominajacych opere mydlana. Zabawy dzieciece, posiadajace reguly, obejmowaly miedzy innymi wiele gier zwiazanych ze spiewem i tancem, niektore z nich zlozone i mile dla oka; jedna, zwana mudup (krolik), przypominala nieco gre w klasy, w ktorej tancerze podazali gesiego po wytyczonym torze albo labiryncie, w ustalonych miejscach rzucajac i podnoszac koraliki i muszle. W serso grano rzezbionym kolkiem z lekkiego drewna, zawsze w poprzek strumienia, parami lub grupowo. Przy zabawie spiewano piosenki serso, dopoki ktos nie skusil, kiedy to zaczynano spiewac na nowo; "wygranie" polegalo na dospiewaniu piosenki do konca. Gre w pikuty uprawiano z ogromna wprawa - noz czesto stanowil najcenniejszy skarb dziecka: "prawdziwy stalowy noz z Telina!" Hish bylo odmiana badmintona, w ktora grano pierzastym "ptaszkiem" o gumowej glowie {hish, czyli jaskolka) i malymi rakietami na dlugich raczkach o naciagu z jelit. Graly cztery osoby, po dwie z kazdej strony sznurka albo wstazki. Celem gry bylo utrzymanie.jaskolki" w powietrzu za pomoca regularnego ciagu szybkich wymian. Hish stanowilo jedna z gier Lata i mlodzi ludzie oraz nastolatki czesto wedrowali z miasta do miasta, dajac pokazy. Dorosle kobiety i starsi mezczyzni rzadko grali w hish, ale bywalo, ze uzywali rakiet i ptaszka, aby pograc bez regul; w porze suchej zwykle urzadzano na miejscu zgromadzen jeden lub dwa korty hish. W podkowy grano tak, jak my w nie gramy. Gre w kregle zastepowalo toczenie ciezkiej drewnianej kuli po gladkiej sciezce w strone pieciu kamieni, ulozonych w ksztalt litery V. Podliczanie wynikow bylo bardzo skomplikowane i pociagalo za soba dlugotrwale zasadnicze dyskusje. Starsi ludzie grali w kregle i w podkowy znacznie czesciej niz dzieci. Lucznictwo, strzalki i rzucanie kijem stanowily, rzecz jasna, czesc polowania, ale uprawiano je rowniez dla nich samych, podczas gier Lata zas dawano popisy zdobytych umiejetnosci. Wiekszosc dzieci miala male, specjalnie dla siebie sporzadzone luki i uczyla sie robic wlasne strzaly. Choc ich polowan na male zwierzeta nie mozna nazwac zabawa, przebiegaly w scislej zgodzie z regulami, nie stanowiac zarazem istotnego wkladu w zaopatrzenie. Latem chetnie bawiono sie w chowanego, podobnie jak w inna gre, przypominajaca naszego zbijanego. Male dzieci cieszyly "sardynki", czyli zabawa w odwrotnosc chowanego, popularna zwlaszcza w domu w porze deszczowej. Na ugorach i podworkach uprawiano hokej ziemny, uzywajac w tym celu skorzanej pilki i drewnianych kijow. Graly cztery druzyny naraz, od dwoch do pieciu zawodnikow w kazdej; celem gry bylo wbicie pilki do czterech bramek w okreslonym porzadku. O ile udalo mi sie ustalic, podobne reguly miala odmiana pilki noznej oraz vetulou, czyli gra w polo, w ktorej jednak nie bylo druzyn - kazdy jezdziec i kon stanowili swa wlasna druzyne. We wszystkich tych grach zwyciezala ta druzyna lub gracz, ktorym jako pierwszym udalo sie dokonczyc wzor, ale gra konczyla sie dopiero wtedy, kiedy dokonali tego wszyscy. Choc gry te byly szalenczo dynamiczne i ryzykowne, zachowania agresywne przerywaly je natychmiast i nieodwolalnie. Doskonalosc polegala na szybkosci, technice i druzynowym wysilku, by zrealizowac wzor; gra stanowila metafore spoleczenstwa, nie wojny. Owa przewaga wspolpracy nad wspolzawodnictwem dotyczyla wszystkich gier, z wyjatkiem hazardowych. Dzieci, mlodziez i dorosli chetnie grali w kosci. Byly ich dwa rodzaje, oba szescienne: w apap, czyli zero-zero, rzucano para kosci, z ktorych kazda miala jeden bok pusty, a pozostale oznakowane jedna do pieciu kropek; natomiast w hwots grano czterema koscmi, oznakowanymi szescioma symbolami - liscia, kosci, oka, ryby, lopaty i ust - starajac sie uzyskac wygrywajaca kombinacje, jak w bardziej skomplikowanej wersji naszych automatow do gry. Inne gry, niektore z nich wymagajace kosci osmiosciennych, zapozyczono od sasiednich ludow. Na ogol stawka byly drewniane zetony lub kamyki; gra o naprawde wartosciowe przedmioty, choc zle widziana, byla bardzo powszechna i dorosli czesto wchodzili w kilkudniowe "hazardowe transy", zwlaszcza na letniskach, gdzie nie bylo nikogo, kto by ich potepil. Co prawda nikt nie mial tyle prywatnej wlasnosci, by sie przez hazard zrujnowac, ale dobra opinie mozna bylo stracic. O ile wiem, hazard ograniczal sie tylko do gry w kosci; wedlug Kesh w innych grach decydowalo nie szczescie, lecz umiejetnosci, zatem nie byly stosownym obiektem zakladow. Sposrod gier swietlicowych dzieci najbardziej lubily gre w bierki; kupke polerowanych, losowo rzuconych patyczkow (lub slomek, jesli gra odbywala sie na polu) trzeba bylo rozebrac po jednym, nie poruszajac pozostalych; jezeli drgnal inny patyk niz ten, ktorego dotykal grajacy, tracil on kolejke. Zestaw ciezkich, wypolerowanych palek z oliwnego drewna sluzyl do wielu zabaw zrecznosciowych, do budowania domkow oraz zonglerki, w ktorej wiele dzieci wykazywalo cudowna wprost bieglosc. Inna grupe gier stanowily zabawy, w ktorych - podobnie jak w naszych anagramach - chodzilo o budowanie slow lub, w trudniejszej wersji, calych zdan. Sluzyly do tego drewniane klocki wielkosci domina, z wyrytymi na nich literami, pieknie rzezbione i dekorowane. Gry takie mogly trwac godzinami, czasem wrecz dniami; ich celem moglo byc ulozenie wiersza badz przesmiewki czy przekomarzanki - calych serii obelg oraz ripost. Konkursy takie, bez klockow, jedynie w postaci swobodnych slownych improwizacji, stanowily jeden z elementow Tanca Wina. Kesh kierowali bezposrednia agresje i rywalizacje w kanal ekspresji werbalnej, ktora akceptowano pod warunkiem, ze byla pod kontrola, i podziwiano pod warunkiem, ze byla dowcipna. Do ustnych slownych zabaw nalezaly opowiesci "w kolko", gdzie kazdy po kolei mowil, "co stalo sie pozniej", konczac swa historie niemozliwa sytuacja, ktora musiala rozwiazac nastepna osoba. Wydaje sie natomiast, ze zagadki jako takie nie istnialy w Dolinie. Nie widzialam zadnych gier podobnych do szachow czy gier warcabowych ani zadnej wersji go. Jedyne gry planszowe byly to proste gry typu chinczyka lub pchelek, zazwyczaj przeznaczone dla malych dzieci. Dzieci w Tachas Touchas chodzily do heyimas Czerwonej Adoby grac koscmi w gre zwana Jechac do Dziewieciu Miast Trudna Droga; na ogromnej, bardzo starej, przepieknie malowanej planszy czyhaly na nie grzechotniki, dzikie psy, zli mlynarze, ogniste kule i pioruny, nadprzyrodzone norniki oraz inne niebezpieczenstwa i przeciwnosci losu, ktore musial pokonac podrozny, zanim wreszcie dotarl do Wakwaha na Gorze. Kilka metafor generacyjnych (ktore redaktorka przedstawia jako cwiczenie na temat relatywizmu kulturowego lub tez w napadzie wiosennych porzadkow) Metafora: WOJNA Co generuje: ZMAGANIA Wszechswiat jako wojna: Triumf istnienia nad nicoscia. Pole walki. Spoleczenstwo jako wojna: Podporzadkowanie slabych silnym. Osoba jako wojownik: Odwaga; bohater. Medycyna jako zwyciestwo nad smiercia. Umysl jako wojownik: Konkwistador Jezyk jako sterowanie. Zwiazek ludzi z innymi istotami w stanie wojny: Wrogosc. Obrazy Wojny: Zwyciestwo, kleska, pladrowanie, ruina, wojsko. Metafora: PAN Co generuje: WLADZE Wszechswiat jako krolestwo: Hierarchia z jednym bogiem na szczycie. Lad powstajacy z chaosu. Spoleczenstwo jako krolestwo: Hierarchia z jednym krolem na szczycie. Lad powstajacy z chaosu. Osoba jako pan/poddany: Klasa, kasta, miejsce, odpowiedzialnosc. Medycyna jako wladza. Umysl jako pan/poddany: Prawo. Osad. Jezyk jako wladza. Zwiazek ludzi z innymi istotami w krolestwie: Wyzszosc. Obrazy Krolestwa: Piramida, miasto, slonce. Metafora: ZWIERZE Co generuje: ZYCIE Wszechswiat jako zwierzecy: Organiczna, niewidzialna calosc. Spoleczenstwo jako zwierzece: Plemie, klan, rodzina. Osoba jako zwierze: Pokrewienstwo. Medycyna jako odpoczynek. Umysl jako zwierzecy: Odkrywanie. Jezyk jako zwiazek. Zwiazek ludzi z innymi istotami jako zwierzetami: Jedzenie. Wspolzaleznosc. Obrazy Zwierzecia: Narodziny, parzenie sie, umieranie, pory roku, drzewo, rozmaite zwierzeta i rosliny. Metafora: MASZYNA Co generuje: PRACE Wszechswiat jako maszyna: Zegar i zegarmistrz. Dzialanie i wyczerpanie. Spoleczenstwo jako maszyna: Czesci, funkcje, tryby; wzajemne zwiazki; produkcja. Osoba jako maszyna: Pozytek. Funkcja. Medycyna jako naprawa. Umysl jako maszyna: Informacja. Jezyk jako komunikacja. Zwiazek ludzi z innymi istotami jako maszynami: Wykorzystanie. Obrazy Maszyny: Postep, nieuchronnosc, usterka, kolo. Metafora: TANIEC Co generuje: MUZYKE Wszechswiat jako taniec: Harmonia. Tworzenie/niszczenie. Spoleczenstwo jako taniec: Uczestnictwo. Osoba jako tancerz: Wspolpraca. Medycynajako sztuka. Umysl jako tanczenie: Rytm, miara. Jezyk jako polaczenie. Zwiazek ludzi z innymi istotami w tancu: Polaczenia poziome. Obrazy Tanca: Kroki, gesty, ciaglosc, harmonia, spirala. Metafora: DOM Co generuje: STABILIZACJE Wszechswiat jako dom: Pokoje w jednym gmachu. Spoleczenstwo jako domostwo: Podzial w jednosci; przyjmowanie/wykluczanie. Osoba jako domownik: Jestestwo. Medycyna jako ochrona. Umysl jako domownik: Przynaleznosc. Jezyk']ako samoudomowienie. Zwiazek ludzi z innymi istotami w domu: Wewnatrz/Na Zewnatrz. Obrazy Domu: Drzwi, okna, ognisko, dom, miasteczko. Metafora: DROGA Co generuje: ZMIANE Wszechswiat jako droga: Tajemnica, rownowaga w ruchu. Spoleczenstwo jako droga: Nasladowanie tego, co nieludzkie; niedzialanie. Osoba jako wedrowiec: Ostroznosc. Medycynajako podtrzymywanie rownowagi. Umysl jako wedrowiec: Spontanicznosc. Pewnosc. Jezyk jako nieadekwatny. Zwiazek ludzi z innymi istotami w drodze: Jednosc. Obrazy Drogi: Rownowaga, odwrocenie, podroz, powrot. Trzy wiersze Pandory napisane w Bok od Doliny do Miasta Czlowieka WYSOKA WIEZA Dumna Wieza, z kamieni Woli zbudowana na skale Prawa - wieczna to siedziba.W Domu Jedynego moga mieszkac cizby, lecz pogan sie wypedza, by zdechli jak bydlo. Powiedzielismy zatem: niech tak bedzie i odeszlismy daleko od Krolestwa na pola trawy, gdzie z gliny, wody oraz drewna postawilismy nasze male domy. Zyjemy z roslinami i ze zwierzetami, jemy je i chwalimy, z nimi umieramy; ich droga czyni nasza droge uwazniejsza, jak rzeka, biegnaca po glazach i skalach. Mieszkamy w niskich miejscach, jak woda i cienie. Nietrwale sa nasze domy. Stracilismy z oczu Wieze ducha za nami. Idziemy dalej w dol rzeki. NEWTON TU NIE SPAL Nie obchodzi mnie, czy jestem mozliwa.Jakie lacza nas mosty? Wiatr, tecza, mgla i ciche powietrze. Musimy nauczyc sie chodzic po teczy. (Starucha Zazdrosc zwala to sabatem). Musimy nauczyc sie chodzic na wietrze. To, co nas laczy (duszo, moja siostro), to otchlan pod nami. Musimy nauczyc sie chodzic sciezka mgiel. To, co nas dzieli (o cialo, moj bracie) to nasze pokrewienstwo w jednym domu. Musimy nauczyc sie ufac ciszy. NIE BYC JEDNEJ MYSLI Ani boga ani krola ani jedynego ani niczego co jest pojedyncze ani dupli repli multi indentiplikacji mnozenia rozmnazania wciaz tego samego wiec ani miasta. Sorry.Tutaj nie ma tam, gdzie sie wyrzuca. To droga bez bezdroza. Niektorzy, niezbyt wielu, probuja miec do przemyslenia wiele rzeczy, wedrujac obok wody, spiewajac heya, hey, heya, heya heya. Zycie na Wybrzezu, energia i taniec ZYCIE NA WYBRZEZU I ak Kesh okreslali okres abstynencji seksualnej, ktorej winna byla przestrzegac cala dorastajaca mlodziez. Przez dluzszy czas uwazalam ten zwyczaj za anomalie, cos nietypowego dla kultury Doliny jako calosci. Oto ludzie, zajmujacy wobec seksu realistyczna i niewymagajaca postawe, unikajacy zarowno przesadnej rozwiazlosci, jak i celibatu, panujacy nad soba i innymi w stylu miekkim, luznym, pozbawionym sztywnosci, poszukujacy wdzieku, a nie wladzy, dla ktorych dzieci stanowily srodek swiata - dlaczego ci ludzie z taka surowoscia egzekwowali od mlodziezy rownie skrajny wymog? Przez jakis czas zadowalalo mnie wyjasnienie, ktorego udzielilam sobie sama, wspominajac uprzedzenia Kesh w kwestii wczesnego rodzicielstwa, w istocie bardzo silne - rownie silne, jak ich obawa przed rodzeniem/plodzeniem wiecej niz dwojga dzieci i niewatpliwie z nia zwiazane. Byla w tym jakas racja - mlodzi rodzice daja poczatek duzym rodzinom. Bez wzgledu jednak na rozumowe jadro, mieli do tej sprawy stosunek namietny; uwazali wczesne rodzicielstwo za rzecz niemadra, niezdrowa i ponizajaca. Ciaze u dziewczat liczacych mniej niz siedemnascie-osiemnascie lat zawsze przerywano - tak mi mowiono - a potepienie dotyczylo ciazy, nie aborcji. Kilkunastoletniego chlopca, ktory splodzil dziecko, traktowano z tak bezbrzezna wzgarda, ze mogla doprowadzic do jego wygnania albo samobojstwa. Mimo to jednak - dlaczego celibat? W koncu dawne katastrofy dokonaly takich spustoszen genetycznych, ze odsetek zaplodnien -jak na nasze standardy - byl dosc niski, liczba zas donoszonych, zdrowych ciaz bardzo mala; z drugiej strony, srodki antykoncepcyjne (kondomy, krazki, gabki z gumy wilczomlecza oraz ziolowe srodki plemnikobojcze) byly skuteczne, dostepne i aprobowane. Chlopcy i dziewczeta juz w wieku dziesieciu lat znali i umieli korzystac z wszystkich metod antykoncepcji, bowiem dzieciece zabawy seksualne traktowano wyrozumiale, jako rzecz oczywista, i nawet do nich zachecano. Jednakze dzieci w tym wieku same porzucaly owe zabawy, bowiem pragnely z nich wyrosnac i upodobnic sie do przestrzegajacych abstynencji nastolatkow. A zatem, dlaczego wlasnie wtedy, gdy poped seksualny ujawnia sie z cala moca i potencja, wprowadzano ten zakaz, to niepotrzebne, bezwzgledne odwrocenie? I dopiero wowczas, kiedy zobaczylam okres celibatu jako odwrocenie, pojelam, ze jest on w pelni typowy dla kultury Doliny. Wyjasnienie tego zjawiska wiaze sie z koniecznoscia omowienia kilku kluczowych slow, ktore wspomniane zostaly w rozdziale zawierajacym Kodeks Serpentynu. HEYIYA Pierwszy czlon tego slowa, hey- lub heya-, to nieprzekladalne okreslenie chwaly/pozdrowienia/swietosci/bycia uswieconym.Drugi czlon to slowo iya, ktore oznacza zawias: kawalek metalu albo skory laczacy drzwi z obudowa otworu, ktory maja otwierac/zamykac. Skojarzenia i metafory gesto skupiaja sie przy tym obrazie. Iya to srodek spirali, zrodlo obrotowego ruchu, zatem nie tylko zlacze, ale i zrodlo zmiany. Iya to wieczny poczatek, energetyczny proces, ktory powstal i trwa. Slowo oznaczajace energie brzmi iye. Energia przejawia sie w trzech glownych postaciach: kosmicznej, spolecznej i osobistej. Kosmos, czyli wszechswiat, Kesh zwykle kwitowali zdawkowym rruwey, "to wszystko". Istnialo rowniez bardziej oficjalne, filozoficzne slowo em oznaczajace zakres-i-trwanie, czyli czasoprzestrzen. Energia w sensie fizyki, podstawowa jakosc, zamienna z materia, nazywala sie emiye. Ostauud oznaczalo tkactwo, jak rowniez osnowe tkaniny, sprowadzanie razem, wiazanie, zatem uzywano tego slowa w znaczeniu: spoleczenstwo, spolecznosc istnienia, tkanina wspolzaleznych egzystencji. Energia powiazan, w tym polityki oraz ekologii, nazywala sie ostouudiye. Energia jednostki wreszcie, jestestwo osoby, nosila nazwe sheiye. Wspolgranie tych trzech form energii w calym wszechswiecie skladalo sie na to, co Kesh nazywali "tanczeniem". Ostatnia z nich, jestestwo, czyli energia osoby, rozgaleziala sie na pewien zespol pojec, ktore teraz z grubsza omowie. Energie osoby postrzegano jako zlozona z pieciu skladowych, zwiazanych z seksem, umyslem, ruchem, praca i zabawa, z ktorych kazda posiadala aspekt wchodzacy do srodka oraz zen wychodzacy. 1. Lawuje, energia seksualna. Lamawoiye, energia wkladana w seks (freudowskie libido?). 2. Yaiye, mysl ekstrawertyczna. Yaiwoye, mysl introwertyczna. 3. Dayoe, energia kinetyczna jako taka. Sheudayoe, energia wyrazajaca sie poprzez sport, podroze, wszelkie cielesne zdolnosci, prace i inne zajecia. Shevdaowoye, ruch osoby, cialo samo w sobie. 4. Ayaye, zabawa, nauka, nauczanie. Ayawoye najlepiej przelozyc jako nauke bez nauczyciela. 5. Sheiye, energia osoby, rozpatrywana jako praca; rowniez podstawowe dzialania podtrzymujace zycie - zdobywanie i przygotowywanie pozywienia, utrzymanie domu, sztuka i praca calego zycia. Shewoiye, prace skierowana do wewnatrz, na osobowosc, jestestwo, mozna przelozyc jako budowanie duszy. Byc zywym oznaczalo wybierac i wykorzystywac te energie - swiadomie lub nie, dobrze lub zle - w sposob stosowny dla etapu wlasnego zycia, stanu zdrowia, idealow moralnych itd. W istocie, wlasciwy rozwoj i zastosowanie iye stanowily zasadniczy temat nauczania w Dolinie, w heyimas i w domu, od narodzin do smierci. Energia osobista byla, rzecz jasna, sprawa osobista; jednostka dokonywala wyborow i owe wybory, madre i glupie, uwazne czy beztroskie, stanowily o osobie. Jednak nie mozna bylo podjac wyboru niezaleznego od ponad- i bezosobowych energii, od kosmiczno-spolecznego wspolzwiazania wszystkich istnien. Inne slowo, niezwykle wazne w mysli Kesh, tuuvyai, uwaznosc, mozna opisac jako inteligentna swiadomosc owej wspolzaleznosci energii i bytow, jako poczucie wlasnego miejsca i udzialu w calosci. A teraz wreszcie zastosuje wszystkie te abstrakcje do opisu zycia w Dolinie: Niemowle istnialo bardziej w kategoriach fizycznej energii i zwiazkow (emiye, ostuudiye) niz jako osoba. W miare wzrostu dziecka uzewnetrzniana energia jego osoby (sheiye) uruchamiala sie i zaczynala roznicowac przede wszystkim w ruchu, zabawie i nauce (sheudaoye, ayaye) - dzialaniach wlasciwych mlodym, ktorych, jak by powiedzial Blake, nie nalezalo ograniczac, powsciagac ani petac. Energie seksu i umyslu (lamaye, yaiye), rozwijajace sie wolniej, z poczatku znajdowaly wyraz na zewnatrz, ekstrawertycznie; natomiast w latach zwanych "czysta woda" u dziewczat (od 9-10 roku zycia do wystapienia regularnych miesiaczek) i "kielkowaniem" u chlopcow (od 10-11 roku zycia do pelnej dojrzalosci plciowej), pojawiala sie wlasciwa energia osoby - osoba w dzialaniu. W procesie dorastania na wszystkie te uzewnetrzniane, odsrodkowe energie rosniecia nakladaly sie uwewnetrzniane, dosrodkowe energie dojrzalej istoty ludzkiej. Aby stac sie pelna osoba, "calkowicie osoba", yeweyshe, nastolatek musial nauczyc sie rownowazyc te sily; robiac to oszczednie, inteligentnie i z wdziekiem, osiagano regulacje energii. I tu wracamy do zasady celibatu - do odwrocenia. Dzieci zmierzaly ku seksualnej potencji; mlodziez, osiagajac ja, odwracala sie od niej. W chwili gdy mlodzi ludzie byli juz w stanie "dzialac" jako istoty seksualne, przestawali to robic - swiadomie i z wyboru. Wszystkie skierowane na zewnatrz energie mialy sie teraz odwrocic, powrocic do srodka, by zaczac prace na rzecz osobowosci w najwrazliwszym, kluczowym punkcie jej rozwoju. Podczas tego odwrocenia mlodziutka "stajaca sie osoba" podazala gdzie indziej, w owe wewnetrzne miejsca, w ktorych nie narodzeni czekaja na swoj czas (to obraz mentalny i zarazem fizyczny; wydarzenia w glowie oraz w jajnikach i jadrach nie sa czyms oddzielnym). Odchodzila, by "zamieszkac na Wybrzezu", a kiedy juz odbyla te podroz, kiedy tam dotarla, byla gotowa "wejsc w glab ladu" - wrocic do domu. Oczywiscie, dokonywany ze zrozumieniem, chetny wybor stanowil ideal; w praktyce wiekszosc mlodych ludzi przyjmowala celibat wylacznie z konformizmu spolecznego, posluszenstwa, a takze dlatego, ze niosl ze soba znaczne nagrody. Zycie na Wybrzezu rozpoczynalo sie uroczystoscia w domu, ceremonia w heyimas i szafa pelna nowych ubran; nastolatek w niefarbowanym stroju byl otoczony szacunkiem i traktowany z wyrazna czuloscia. Oparcie znajdowal w calej siatce powiazan, w rodzinie, Domu, wiezach nieformalnych, lozy, kunszcie i miescie. Natomiast okres zycia na Wybrzezu w zasadzie zalezal od konkretnej osoby; dla jednych celibat mogl trwac okolo roku, inni konczyli go dopiero po dwudziestce. Nalezalo jedynie unikac skrajnosci: przedwczesnej rozwiazlosci i obsesyjnej ascezy. Zycie na Wybrzezu bylo zatem poczatkiem zycia uwaznego. Byl to akt "zawiasowy"; z niego wynikala praca nad byciem osoba, sama bedaca czescia pracy w powiazaniach, a ta z kolei stanowila czesc uniwersalnej pracy, biegu rzeki, tanczenia, obrotu galaktyk. Weyiya heyiya - wszystko na zawiasach, swiete. WAKWA Fraza, ktora tlumacze jako "regulacja energii", iyeukwa, to okreslenie techniczne - psychotechniczny zargon Kesh, jezyk heyimas.W potocznej mowie czlon -kwa pojawial sie tylko w slowie wakwa, bardzo pospolitym i bardzo skomplikowanym zarazem. Moze ono oznaczac zrodlo, biezaca wode, wzbieranie i bieg wod, przeplyw, taniec, tanczenie, tanecznosc, swieto, uroczystosc, przestrzeganie; rowniez tajemnice, misterium, zarowno w sensie wiedzy sekretnej i nieobjawionej, jak i swietego sposobu odkrywania, zblizania sie do tajemnej wiedzy badz istoty. Jak mawial moj nauczyciel, Mika, slowo to maly woreczek na wiele orzeszkow. Rzeczywiste zrodlo, struge wody, okresla sie zwykle slowem wakwana. Miasto u zrodel, w miejscu, z ktorego Na bierze swoj poczatek, to Wakwaha: Zdroj. Slowo to jako zwykly rzeczownik oznacza bieg wody w chwili wytrysniecia ze zrodla, jej poczatek - bardzo potezny obraz i pojecie w mysli Kesh. Oznacza ono rowniez "droge tanca" - sposob tanczenia tanca, porzadek ceremonii, kolejnosc wypadkow w wydarzeniu. Wzor, czyli figura, jaka tworzy dziejace sie zdarzenie lub proces, nazywa sie wakwaha-if. Wakwa jako misterium przybiera dwie postaci. Wegotenhwya wakwa, doslownie odeslane-za-wakwa, oznacza mistyfikacje, okultyzm - celowo ukryte i nieobjawione ryty albo wiedze. Gouwakwa, mroczny taniec, oznacza tajemnice jako taka, to, co nieznane i niepoznawalne. Witajac i pozdrawiajac wschodzace slonce Kesh mowili: "Heya, heya"; a do ciemnosci pomiedzy gwiazdami zwracali sie, slowami: "Heya gouwakwa". Milosc W Kesh istnieje szesc slow, ktore mozna przelozyc jako milosc i na odwrot - mozna powiedziec, ze w Kesh zamiast slowa milosc jest szesc slow, oznaczajacych rozne rodzaje milosci. Poczatkowo myslalam, ze rozroznienie Kesh podobne jest do islandzkiego - owej subtelnej i uzytecznej trojcy ania, opia, alia - lecz znaczenia pokrywaja sie tylko czesciowo. Ponizsza lista to wszystko, co potrafie zrobic. 1. wenun; rzeczownik i czasownik - chciec, pragnac, laknac ("Kocham jablka"). 2. lamawenun; rzeczownik i czasownik - pozadanie seksualne, zadza, namietnosc ("Kocham cie!") 3. kwaiyo - woi dad - bliskie sercu - lubic, odczuwac cieplo w stosunku do ("Bardzo go lubie"). 4. unne; rzeczownik i czasownik - ufnosc, przyjazn, serdecznosc, trwale cieplo ("Kocham mego brata", "kocham ja jak siostre"). 5. iyakwun; rzeczownik i czasownik - wzajemny zwiazek, wspolzaleznosc, milosc synowska albo rodzicielska, milosc miejsca, milosc do swego ludu, milosc kosmiczna ("Kocham cie, mamo", "kocham swoj kraj", "Bog mnie kocha"). 6. baho; jako czasownik - sprawiac przyjemnosc, zachwycac ("Kocham tanczyc"). Zasadnicza roznica miedzy 3 i 4 polega na czasie trwania - 3 jest krotkie lub wlasnie sie zaczyna, 4 jest trwale i ciagle. Trudniej jest rozroznic 4 i 5. Unne pociaga za soba wzajemnosc, stwierdza; unne to czulosc, iyakwun - namietnosc; unne to racjonalna, pelna umiaru milosc spoleczna, iyakwun to uczucie, ktore porusza slonce i gwiazdy. Pisany Kesh C^zytanie i pisanie uwazano za elementy spolecznej egzystencji ludzi rownie podstawowe jak sama mowa. Poczawszy od wieku trzech, czterech lat dzieci uczyly sie czytac i pisac w domu oraz w heyimas; zadne z Kesh nie bylo analfabeta, z wyjatkiem osob z dysfunkcja mozgu albo wzroku; te ostatnie czesto nadrabialy niemoznosc czytania pamiecia werbalna, rozwinieta w fantastycznym stopniu. Kesh byli mniej niz my sklonni uwazac, ze mowienie i pisanie to jedna dzialalnosc, przyjmujaca dwie rozne postaci. Wszystko, co mowimy, moze byc zapisane i zdajemy sie sadzic, ze tak byc powinno, jesli mowimy cos w miare waznego; pisanie poswiadcza mowe i bierze nad nia priorytet. Obecnie czytamy, co mowcy maja do powiedzenia, jeszcze zanim coskolwiek powiedza; rowniez uzycie komputerow wzmacnia i wymusza owo dopasowanie slowa do formy wizualnej. Kesh posiadali kilka rodzajow tresci pisanych, ktorych nigdy nie wypowiadano i nie czytano na glos; poniewaz jednak mieli tez kilka bardzo waznych, a nigdy nie zapisywanych rodzajow mowy, nie postrzegali pisania i mowienia jako dwoch postaci badz aspektow tej samej rzeczy. Byly to dla nich dwa jezyki, z ktorych kazdy mogl zostac przetlumaczony na drugi, jesli uznano to za stosowne albo pozyteczne. Alfabet uzywany podczas naszego pobytu w Dolinie stworzyla kilka stuleci wczesniej grupa ludzi z Lozy Chrosciny w Wakwaha, niezadowolonych z alfabetu uzywanego naowczas. Moze z powodu zapozyczen z innego jezyka, a moze dlatego, ze wymowa Kesh bardzo sie zmienila; pelen ozdobnikow, stary alfabet fesu wydaje sie dzis nieporeczny i dosc dowolny w charakterze, oddajac 34 wyodrebnione w Kesh fonemy za pomoca 67 liter. Alfabet aiha, czyli nowy, byl prawie fonetyczny (rozbieznosci wyszczegolnione sa w tabeli ponizej). Bez litosci wyczyszczono kroj liter, nadajac im nader racjonalny wyglad. Badacze uczyli sie czytac fesu z antykwarycznej ciekawosci, lecz wszystkie godne zainteresowania dokumenty zostaly juz dawno przepisane pismem aiha. Do pisania sluzyly piora i pedzelki. Najbardziej rozpowszechniona byla szklana stalowka w drewnianej obsadce (kuznie w Kastoha produkowaly stal w ilosci wystarczajacej do produkcji stalowek, igiel do szycia, ostrzy nozy i brzytew oraz niektorych narzedzi precyzyjnych i malych czesci maszyn). W heyimas uzywano prawdziwych pior, albowiem uwazano, ze ptasie piora jako takie sa slowami. Alternatywe dla amatorow stanowil pedzelek z wlosia, osadzony w bambusowej oprawce; wiekszosc poetow zdawala sie wolec kaligrafie pedzelkiem, byc moze dlatego, ze pisane w ten sposob dosc monotonne litery aiha nabieraly zycia. Pioro szklane Pioropgdzel Atrament do pior, produkowany z garbnikow zawartych w galasach debu i orzechach wloskich, siarczanu zelazowego (witriolu) oraz indygo, rozlewano do malych, szerokodennych, ceramicznych kalamarzy o przyjemnym ksztalcie. Tusz do pedzli, robiony z palonej smoly albo oliwy, zmieszanej z klejem i kamfora, formowano w kostki lub tabliczki, jak tusz chinski. Farba drukarska powstawala z mieszanki kalafonii, oleju lnianego, zywicy sosnowej, sadzy oraz indygo. Papier produkowano w fascynujacej rozmaitosci faktur i gramatur, wykorzystujac pulpe swierku i innych drzew, a oprocz tego plotno, len, palke szerokolistna, trzcine, wilczomlecz - praktycznie wszystko, co posiadalo wlokna. W papierni Kunsztu Ksiazki w Telina-na widzialam wiersz, napisany pedzelkiem na nieregularnym obloku przejrzystego papieru, o ktorym poeta twierdzil, ze zrobil go sam ze zgreplowanych mleczy i dmuchawcow. Pomyslalam wtedy, ze wiersz jest mniej godzien uwagi niz papier. Wiersz lub zbior wierszy mogl byc zapisany na jednym duzym arkuszu papieru; krotkie prace pisano na zwojach, nawinietych na drewnianych kolkach. Ksiazki robiono podobnie jak u nas, klejac i szyjac arkusze wzdluz jednego brzegu, oprawiano zas w cieleca lub kozla skorke, pergamin lub grube plotno na kartonie. Ludzie, ktorzy duzo pisali, zwykle produkowali swoj wlasny papier i ksiazki o czystych kartach. Piekne reczne kopie i drukowane wydania utworow literackich, zazwyczaj dziela kopistow i drukarzy Kunsztu Ksiazki, nazywano wudaddu, "wracanie poprzez", odtworzenie, przedstawienie - slowem, ktorym okreslano takze recytacje, odegranie pisanego utworu scenicznego lub wykonanie muzycznego. ALFABET KESH ALFABET KESH ALFABETMIEDZYNARODOWY ZAPIS ANGIELSKI FONETYCZNY ? k [k] /'/ s [g]A sh tf] K ch W] Z. 1 [1], [l] ? n [n] s [s] A d W], [d], [o] V t [t] r [r],[f], [dr], [O] (patrz Uwaga) f [f] ALFABET KESH ALFABET ANGIELSKI Vm b - P ly w hw c y 2 h 6 4 0 9? o SL? ou"L) V* u u 6) MIEDZYNARODOWY ZAPIS FONETYCZNY tm] tp][-i fuuT w], [w] [w] [y],W [h] czasem [x] to] [o] dlugie [ou] [u] dlugie ta] te] ta] e a ai |ayj i W ([i] dlugie Znak Pieciu Domow, wymawiany jako z (przyrostek slow w trybie Pieciu Domow, na ogol nie uzywany w pismie) Znak Czterech Domow (nie istnieje odpowiednik mowiony) Znak podwojenia litery pisany nad litera Uwaga na temat litery r: zaleznie od kontekstu mogla byc wymawiana jako tryl. jako trzepot, jako gloska szczelinowa lub twarde, gardlowe r. Czytelnik zapewne zauwazy, iz uklad alfabetu aiha stanowi dosc uporzadkowana progresje spolglosek od tylu ku wargom, a nastepnie oddala sie szeregiem polspolglosek, od wargowych do gardlowych, i za posrednictwem samoglosek znow wraca ku przodowi. Gloski przejsciowe ou i ai wlaczono jako litery do alfabetu, ale z powodow, ktorych nikt nie potrafil podac, pominieto rownie powszechne ei lub ey oraz oi lub oy. Trzy znaki: symbol lub litera (-^), oznaczajaca Piec Domow i wymawiana jako [z], bezdzwieczny znak Czterech Domow albo Trybu Nieba (--) oraz umieszczany nad litera znak jej podwojenia nie nalezaly do alfabetu ani w jego postaci pisanej, ani mowionej. Tekst pisano i czytano od lewej do prawej i z gory na dol; jednakze blazny cwiczyly sie w pismie odwrotnym, od prawej do lewej i od dolu do gory, z odwroconymi lustrzanie literami. Wielkie litery nie istnialy; zdania rozdzielano za pomoca spacji i interpunkcji, samogloski zas zwykle pisano wieksze niz spolgloski. INTERPUNKCJA W inskrypcjach i napisach sciennych prawie nie uzywano interpunkcji, z wyjatkiem ukosnej kreski dzielacej zdania. W pismie zwyklym i literackim interpunkcja byla zlozona i staranna, zawierala rowniez dyrektywy dotyczace wyrazu i tempa, jakich my uzywamy tylko w zapisie muzycznym. Glownymi znakami byly: ____________________ rownowazny naszej kropce -* "podwojna kropka" mniej wiecej rownowazna przejsciu do nowego akapitu *T rownowazny naszemu przecinkowi, wskazujacy zdanie podrzedne w zdaniu zlozonym JP rownowazny naszemu srednikowi, wskazujacy zdanie rownorzedne Podobnie jak nasza interpunkcja, powyzsze cztery znaki byty znaczace semantycznie i zwiekszaly jasnosc wypowiedzi. Piec ponizszych znakow dotyczy dynamiki i tempa. i rownowazny naszemu myslnikowi oznacza pauze; powtorzony * - dluga pauze; powtorzony wielokrotnie -jeszcze dluzsza pauze slowo w Kesh, podobnie jak u nas, podkreslenie oznacza emfaze, nacisk slowo Przec'w'enstwo emfazy, cichszy lub spokojny ton umieszczony nad slowem, oznacza fermate, przedluzenie wymowy slowa; --^- umieszczony na marginesie - rallentando: czytanie wiersza lub wierszy w powolnym tempie ^\ umieszczony na marginesie: przyspiesz lub wroc do normalnego tempa Tryby Ziemi i Nieba Kesh zwykli mowic przede wszystkim w trybie, ktory w tej ksiazce wystepuje tylko raz, w jednym wierszu dialogu "Niebezpiecznych ludzi". Tryb Pieciu Domow, czyli Ziemi, wyroznial sie zgloska "z", dodawana na koncu rzeczownikow i czasownikow w zdaniu; uzywany byl w codziennych, potocznych rozmowach, prowadzonych z zyjacymi osobami na temat innych zyjacych osob i pobliskich miejsc w jednym z czasow terazniejszych albo z wykorzystaniem czasownikow posilkowych, oznaczajacych "moc", "potrafic" i "musiec".Trybu Czterech Domow, czyli Nieba, uzywalo sie we wszelkim dyskursie dotyczacym ludow i miejsc z Czterech Domow (nie narodzonych, martwych, pomyslanych, wyobrazonych, snionych, na pustkowiu itd.); we wszystkich czasach przeszlych i przyszlych; z czasownikami posilkowymi w trybie zyczeniowym, warunkowym itp.; w przeczeniach; w abstrakcyjnych i ogolnych stwierdzeniach; we wszelkich formalnych wypowiedziach, w retoryce i dzielach literatury pisanej i mowionej. W alfabecie istniala litera odpowiadajaca fonemowi [z], uzywanemu w Trybie Ziemi, ale oczywiscie w pismie rzadko z niej korzystano. Ludzie, ktorzy w normalnym zyciu uzywali Trybu Ziemi, trzymali sie Trybu Nieba nawet w najbardziej realistycznych historiach czy powiesciach. A zatem, w zwyklej rozmowie pytanie: "Pandoro, czy teraz mieszkasz w Sinshan?" brzmialoby: Pandoraz, Sinshanzan gehovzes hai ohu - obie nazwy wlasne i czasownik w Trybie Ziemi - ale to samo pytanie w dowolnej sztuce czy narracji mialoby postac: Pandora, Sinshanan gehoues hai ohu. Przeczenie, zarowno potoczne jak formalne, brzmialoby: Pandora Sinshanan pegehov hai, ("Pandora teraz nie mieszka w Sinshan"), przeszlosc zas zawsze opisywano w Trybie Nieba: Pandora Sinshananyiyegegohou hai ayeha, ("Zaprawde Pandora mieszkala troche w Sinshan"). Aczkolwiek moja ponizsza uwaga na temat form narracyjnych dowodzi ze, inaczej niz my, Kesh nie rozrozniali literatury faktu i fikcji, to precyzja, z jaka korzystali z podstawowych trybow jezyka, wskazuje, ze mieli jasna swiadomosc roznicy pomiedzy rzeczywistym a wyobrazonym. Uwaga na temat form narracyjnych 1 odstawowy sposob naszego myslenia jest binarny: wlaczone/wylaczone, twarde/miekkie, prawdziwe/falszywe itd; tego wzorca trzymaja sie nasze kategorie narracyjne. Narracja albo dotyczy faktow (nie jest fikcja), albo ich nie dotyczy (jest fikcja). Rozroznienie jest wyrazne i watle proby zatarcia go, takie jak "fabularyzowana biografia" lub "literatura faktu", jedynie podkreslaja jego niewzruszonosc. W Dolinie to rozgraniczenie jest plynne i niejasne. Typ narracji, ktory mowi, "co sie zdarzylo", nigdy nie rozni sie wyraznie - gatunkiem, stylem czy wartosciowaniem - od tego, ktory opowiada "co moglo sie zdarzyc". Niektore Romantyczne Historie na pewno relacjonuja zdarzenia rzeczywiste; niektore z trzezwych Relacji Historycznych dotycza zdarzen, ktorych my nie wlaczylibysmy do kategorii tego, co realne albo mozliwe. Na tym, rzecz jasna, polega roznica: gdzie sie zatrzymujemy - i na jakiej podstawie - aby powiedziec: "Tu konczy sie rzeczywistosc". O ile jednak fakty i fikcje w literaturze Kesh nie sa rozgraniczone, to prawda i falsz - owszem. Celowe klamstwa (oszczerstwo, przechwalka, wymysl) sa nazywane po imieniu i w ogole sie ich nie rozwaza w kontekscie literatury. W tym przypadku kategorie Kesh sa dla mnie chyba wyrazniejsze od naszych; intencja stanowi dla nich kryterium rozroznienia, ktorego my czesto wcale nie dokonujemy pozwalajac, by propagande klasyfikowano i jako dziennikarstwo, i jako literacka fikcje - podczas gdy dla Kesh jest ona tylko klamstwem. Ponizszy wykres jest proba ukazania ciaglosci i nieciaglosci narracyjnych. TRYBY NARRACYINE WCYWILIZACJI ZACHODNIE| NIEFAKTY: FIKCJA i.Przypowiesci Opowiadania j Bajki Powiesci .' -* CO MOGLO SIE ZDARZYC Propagar KLAMST1 ZARTY TRYBY NARRACYINE W DOLINIE Literatura mowiona i pisana i ewne teksty w Dolinie byly nie pisane i niepisane zarazem.Po pierwsze, mogly jeszcze nie byc zapisane; po drugie, jako teksty ustne, nigdy pisane nie byly. Aby znalezc sie w niniejszej ksiazce, niektore z tych ostatnich zostaly zatem przelozone dwukrotnie: z Kesh na nasz jezyk i z oddechu na druk; jesli zechcecie, mozecie je przelozyc z powrotem, z druku na oddech -wasz oddech. Kesh rozrozniali pismo i mowe, slowo pisane i slowo mowione niejako dwie wersje tego samego, lecz jako dwa rozne rodzaje dzialania o duzym obszarze wspolnym, dwa jezyki o rozleglym, lecz nie calkowitym obszarze wzajemnej przekladalnosci. Zasadniczym zas kryterium rozroznienia pomiedzy tekstem ustnym i pisanym byl dla nich charakter ustanawianego zwiazku. Niewatpliwie, kazdy mowi - i mowil bedzie, mniej lub bardziej formalnie - rzeczy, ktorych by nie napisal (i nie powiedzialby, wiedzac, ze ktos je rejestruje). Samotnosc pisarza wydaje sie najwyzsza wolnoscia, lecz zwiazek miedzy mowca i sluchaczem(ami) moze powiekszyc te wolnosc poprzez zwiekszenie zaufania. (Pisarz, oczywiscie, moze pozostac anonimowy tam, gdzie mowca nie moze, lecz anonimowosc, podobnie jak pseudonim, zaprzecza wrecz mozliwosci zaufania). Pomiedzy pisarzem i czytelnikiem posredniczy sam tekst; w istocie, mozna to postrzegac jako komunikacje, a niejako zwiazek. W terminach Kesh wiez miedzy pisarzem i czytelnikiem nie zachodzi w terazniejszosci, lecz w nie-terazniejszosci, w Domach Nieba; zatem wszelka narracja pisemna prowadzona jest w Trybie Czterech Domow. Jednak wygloszenie tekstu, gotowego czy improwizowanego, i wysluchanie go ustanawiaja zwiazek w Pieciu Domach Ziemi - wiez wspolczesnych w terazniejszosci "oddychajacych razem ludzi". Slowo pisane jest tam, dla kazdego i o kazdej porze; jest powszechne i potencjalnie wieczne. Slowo mowione jest tutaj, dla ciebie, teraz; jest efemeryczne i niepowtarzalne. (Mozna wprawdzie zakwestionowac ostatnie sformulowanie, ale mechaniczna reprodukcja, nawet ruchome obrazy z dzwiekiem, to tylko przedstawienie, nie zas odtworzenie samego zdarzenia, czasu, miejsca i obecnych ludzi). Zaufanie lub wiara, ktora powstaje miedzy pisarzem i czytelnikiem, jest rzeczywista, choc ustanawia sie wylacznie w umysle; polega ona na obustronnej checi ozywienia, zestrojenia wlasnych przemyslen i uczuc w harmonie z jeszcze-nie-istniejacym czytelnikiem lub nieobecnym, dawno zmarlym pisarzem. To cudowne i calkowicie symboliczne przeistoczenie. Kiedy artysta i widownia sa razem, wspolpraca nad dzielem przybiera bardziej przyziemny i konkretny charakter; prace ksztaltuje zarowno glos mowiacego, jak i reakcja sluchaczy. Owa potezna wiez moze byc - a w polityce czesto jest - naduzywana; mowca moze przywlaszczyc sobie cala moc, dominujac i wykorzystujac widownie. Kiedy jednak potega tej wiezi jest uzywana - nie: naduzywana - kiedy zaufanie jest wzajemne -jak wtedy, gdy rodzic opowiada bajke, nauczyciel dzieli sie skarbami intelektu lub poeta mowi do i dla sluchaczy - wowczas powstaje prawdziwa wspolnota; to swiete wydarzenie. Niemniej skorelowanie mowionego z sakralnym, zas pisanego ze swieckim wprowadziloby jedynie zamet, albowiem binarne przeciwstawienie swietego swieckiemu to cos, czego w Dolinie nie robiono. Istotnie, byly pewne piesni, dramaty, nauki i teksty mowione zwiazane z wielkimi swietami, uswieconymi zdarzeniami oraz miejscami, ktorych nigdy nie zapisywano ani nie utrwalano w zaden inny sposob. Na przyklad Piesn Weselna, rokrocznie wykonywana podczas Tanca Swiata, znana kazdemu doroslemu w Dolinie, pozostawala nie zapisana; powiadali, ze "nalezy do tchu". Reprodukcja takiego tekstu stanowila, w ich mniemaniu, rzecz w najwyzszym stopniu niestosowna, nie dlatego, ze byloby to swietokradztwo, lecz dlatego, ze jego ustno/wydarzeniowo/wspolnotowy charakter byl czyms niezbywalnym. (Kiedy dawano mi do zrozumienia, ze rejestracja lub przepisanie nie sa wlasciwe, stosowalam sie do tej prosby. Cenny i szczegolny wyjatek zostal dla mnie uczyniony w przypadku piesni smierci, zwanych Odchodzeniem na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu, drukowanych w rozdziale,Jak sie umiera w Dolinie" i ponownie omowionych ponizej). My przewaznie zdajemy sie sadzic, ze stosowne i pozadane jest, aby wszelkie slowa mowione - polecenia biurowe, nagrania rozmow prywatnych, babcine opowiesci - zostaly zapisane na tasmie, zachowane w bankach pamieci, przepisane, wpisane, wydrukowane, przechowane w bibliotekach. Ale chyba niewielu z nas umialoby powiedziec, dlaczego przechowujemy tyle stow, dlaczego musimy scinac lasy na papier, by miec na co naniesc owe slowa, i grodzic tamami rzeki, by zyskac elektrycznosc dla naszych komputerow; czynimy to obsesyjnie, jakbysmy sie czegos bali, jakbysmy chcieli wyrownac jakis brak. Moze boimy sie smierci, boimy sie zwyczajnie wymowic slowa i pozwolic im umrzec, aby powstala cisza, w ktorej nowe slowa moga sie narodzic. Moze szukamy wspolnoty - utraconej, nie do odtworzenia. Poezje Kesh mozna bylo zapisac albo nie; mozna bylo ja improwizowac, recytowac z pamieci lub czytac - lecz kiedy byla czytana, to na glos, nawet jesli czytajacy byl calkiem sam w pokoju. Licznych wierszy i piesni, zawartych w tej ksiazce, ich autorzy czy wykonawcy nie zapisywali, ale cieszyli sie, ze my to robimy; kiedy poezja jest forma rozmowy, mozemy nie podejmowac proby zapisania calosci, doceniamy jednak to, ze ktos notuje nasze subtelniejsze zwroty. Inne znajdujace sie tu wiersze autorzy spisali i podarowali swoim heyimas, gdzie przechowywano je czas jakis w skarbcach lub archiwach, po czym sortowano i oddawano na makulature badz kopiowano, by zabral je do domu ten, kto mial ochote, badz pozbywano sie ich jakos inaczej. Jeszcze inne wykonywano glosno podczas nauk w Lozach lub w trakcie innych ceremonii; z tych niektore byly wspolna wlasnoscia, inne zas jedna osoba (autor lub wlasciciel) darowala "tchem" innej; te stanowily wlasnosc jako dar. Nie probowalam rozroznic pomiedzy poezja liryczna a slowami piesni. Kiedy pytalam o pozwolenie spisania slow improwizacji lub o nagranie piesni, spiewajacy zwykle zyczliwie sie zgadzal, ale nie zawsze. Jak powiedzial mi pewien czternastolatek, kiedy prosilam go, by powtorzyl improwizacje, abym mogla ja nagrac: -To byla piesn wazki, nie zmusisz jej do powrotu. Zapisujac piesni o slowach "z matrycy", skladajacych sie z wielu sylab, Kesh zwykle uwzgledniali tylko syntaktycznie znaczace wyrazy, opuszczajac matryce, ktora czesto stanowila trzon piesni i jej najsilniej odczuwana znaczeniowo czesc. Jednakze znaczenie owo przenosila muzyka i oddech, slowa pisane mogly go nie udzwignac. Sadze, ze mieli racje. Instrukcje i opisy rytualow oraz porzadki uroczystosci mogly, ale nie musialy byc pisane; nie udalo mi sie odnalezc logicznego wzoru. Tradycja hermetyzmu oraz silny opor przeciwko hermetycznym i ezoterycznym praktykom trwaly w Dolinie obok siebie. Odwrotnoscia wspomnianego przeze mnie wyzej zaufania jest sekret, ktory przeciez najlepiej zachowuje oddech; zapisac slowo to je opublikowac. Mowikamien w historii swego zycia mowi o misteriach kultow Wojownikow i Jagniat; chociaz jednak wszystkie juz dawno ujawniono i glosno sie o nich mowilo, nie potrafila wszakze zmusic sie, by je opisac. Piesni i nauki Odchodzenia na Zachod ku Wschodzacemu Sloncu byly powszechne i ezoteryczne zarazem. Utwory te, spiewane przez umierajaca osobe i dla niej, darzono wielka czcia. Nauczyc sie ich mozna bylo tylko od specjalnie wyznaczonego nauczyciela, czlonka Lozy Czarnej Adoby; nauka odbywala sie o konkretnej porze roku, w konkretnie wybranym miejscu, w specjalnie postawionym domu, stanowiacym typowe temenos*, poswiecona ziemie. A jednak nie bylo w tych piesniach nic tajemniczego. Predzej czy pozniej uczyli sie ich wszyscy dorosli, a dzieci mogly je uslyszec w Pierwsza Noc Tanca Swiata. Stanowily wspolna wlasnosc, w najpelniejszym sensie tego slowa. Niemniej, jezeli uczen zapisywal je, by wspomoc swa pamiec, lub nauczyciel notowal je dla kogos, kto slabo slyszal, takie notatki zawsze palono ostatniej nocy nauk. Nigdy nie przepisywano tych piesni z innej kopii, nigdy ich nie drukowano. To, ze zostaly tutaj opublikowane, zawdzieczam uprzejmosci mojego nauczyciela z Lozy Polaczenia, Miki z Sinshan, ktory udzielil mi tego przywileju po solennych konsultacjach z czlonkami Lozy Czarnej Adoby w Sinshan i w innych miastach. Co sie tyczy prozy narracyjnej, mogla miec charakter calkowicie ustnych opowiadan, tradycyjnych lub improwizowanych basni; mogl to byc rowniez powtarzany lub czytany glosno tekst - metoda, ktora czesto przyjmowali bibliotekarze, jak by nie bylo, fachowcy w opowiadaniu wierszem i proza. Niektore formy narracyjne byly tekstami wylacznie pisanymi i nigdy nie wykonywano ich glosno; biografie, autobiografie, Opowiesci Romantyczne przekazywano "reka", nie "tchem", w rekopisie lub drukiem. Ich istote stanowilo to, ze zawsze i dla kazdego - byly. To samo dotyczy wielkich powiesci pisarzy takich jak Bagno, Tchorzliwy Pies i Zdzblo, ktore, niestety, sa za dlugie, bym mogla je pomiescic w tej ksiazce, aczkolwiek udalo mi sie wlaczyc rozdzial "Niebezpiecznych Ludzi" Slowokreta. Wiele z tego, co mowilam o slowie mowionym i pisanym, na ogol stosuje sie takze do muzyki. Kesh posiadali zadowalajacy system zapisu muzycznego, lecz uzywali go glownie do cwiczen jako praktycznej pomocy. Nie mieli ochoty zapisywac partytury zadnej kompozycji, aczkolwiek czasem "dla pamieci" odnotowywali melodie, niektore harmonie lub kwestie techniczne, takie jak * w starozytnej Grecji dzielnica, poswiecona bogom lub teren, na ktorym lezala swiatynia (przyp. tlum.) prace jezyka lub "zawiasoddychanie". Muzyke przekazywano poprzez wykonanie. Ale, co jest najbardziej uderzajace, nigdy nie zechcieli nagrac zadnego wystepu. Na zyczenie umozliwiali Zbiornicy sporzadzanie i elektroniczne zapamietywanie nagran, udalo nam sie zatem zarejestrowac pewna liczbe piesni i wystepow, ale tym samym robilismy cos, czego oni nigdy nie robili i czesto taktownie napomykano nam, ze powielanie tej muzyki - muzyki w ogole -jest bledem, byc moze takim bledem, ktory dotyka samej natury Czasu. Albo - by ujac to inaczej - to, co dla nas jest pozadane i konieczne, dla nich stanowi slabosc i niepotrzebne ryzyko: powielanie, mnozenie. "Raz tylko na pustkowiu pojedyncza nute..." Pandora juz sie nie martwi I utaj, gdzie ceremonia juz sie konczy i heyiya-if sie rozwiera, Pandora ujmuje za rece swych przyjaciol i tanczy, a wsrod tych pieknie tanczacych sa miedzy innymi: Bart Jones, ktory pierwszy poznal pierwsze piesni przepiorki i potoku i zaspiewal je dla mnie, bym uslyszala swoj lud; Judd Boynton, ktory powiedzial mi, jak zrobic gume z wilczomlecza i jak wtornie przetwarzac smieci, i jak zasilac pralke, i pokazal mi rowniez, ze czlowiek umierajac tanczy, o czym wiedzial Yeats: By spiewac, klaszczac w dlonie, i spiewac tym glosniej, Im wiecej strzepow w smiertelnym ubraniu.* Inni Wlasciciele, ktorzy dali nam te cztery miesiace. Jim Bittner, ktory dostarczyl Heinncha von Offerdingen und andereDingen. Jean Nordhaus z Folger Poetry Series, ktora pozwolila mi pohukiwac i skrzeczec w Folger Shakespeare Library. Pani Clara Pearson z ludu Nehalem Tillamook, ta, co opowiedziala historie, ktora ukradl Waz Krolewski; jak rowniez E.D. i Melville Jacobs, ijarold Ramsay, ktorzy ja nagrali i przedrukowali. *William Butler Yeats, "Zeglujac do Bizancjum" w: Poezje wybrane, przelozyla Ludmila Marjanska, LSW, Warszawa 1987 (przyp. tlum.) Ci, ktorzy stworzyli muzyke taneczna, i Gregory C. Hayes, ktory dal czas i miejsce do tanca. Mistrzowie Kunsztu Mlynarzy, pracujacy pod auspicjami Czterech Domow Nieba: Douglas K. Faerber, Mibbi we wlasnej osobie; i Kimberley Barry, ktorego zwe Nowelemaha, Piekna Cisza. I piesniarze, sluchajcie imion piesniarzy: Anne Hodgkinson Beyunaheo i Thomas Wagner Tomhoia, i Rebecca Warner Odbaho Handushe, Zachwycona Ptakami, oraz Patricia 0'Scannell, David Marston, Susan Marston, Malcolm Lowe i Meredith Beck. Hio dadamnes hanoya donhayu koumushude! Trzy, Ktore Dbaly o Krowy, moja Virginia, Valerie i Jane sa posrodku, bez nich nie byloby tanca. A oto Geomanta, ktorego imie jest miara Doliny, ktory usypal wzgorza i pomogl mi zatopic polowe Kalifornii, ktory udal sie w Podroz Soli, zdazyl na Pociag i szedl krok w krok z Szarym Bykiem - Heya Heggaia, han es im! Amoud gewakwasur, yeshou gewakwasur. lEJflDSBD M8U0THA IM. A. OTMK3 Filia Ogolna - 2U- dteLi GLOSARIUSZ IVloim zamiarem bylo pomiescic w tym glosariuszu wszystkie slowa Kesh, wystepujace w tekscie ksiazki. Dolaczylam don ponadto pewna liczbe slow, aby sprawic przyjemnosc moim braciom - wspolczytelnikom slownikow oraz adeptom tej wiedzy, ktora pewien czcigodny poprzednik nazwal Tajemnym Wystepkiem.Liczby Kesh ap 0 chemchemdai 26 dai 1 didechem 30 hu 2 dusechem 35 fde 3 bekelchem 40 kle 4 gachochem 45 chem 5 chumchem 50 dide 6 chumchemdai 51 duse 7 chumchemchem 55 bekel 8 chumdide 60 gaho 9 chumdiise 70 chum -.- io chtimbekel 80 huchemdai 11., _ cliumgaho 90 huchemhu 12* chumchum 100 huchemide ' i3-r." chumchumhwaihu 200 huchemkle... 'Il chumchunihwaide 300 idechem - 15 | chumcfiumhwichum 1000 idechemdai 16 idechemu 17 wedai: pierwszy wehu: drugi, itd. idechemide 18 idechemkle 19 klechem 20 hwaidai: raz klechemdai 21 hwaihu: dwa razy chemchem 25 hwaide: trzy razy itd. A a 1. (przed- lub przyrostek; oznacza rodzaj meski; patrz takze ta, peke). 2. (wykrzyknik; oznacza wolacz) ach sekwoja (Seauoia semperyirens), drzewo lub drewno adre ksiezyc, swiecic (podobnie, tak jak ksiezyc) adre wakwa Taniec Ksiezyca, tanczyc Ksiezyc adgi lub aggi dziki pies (zdziczaly Canis domesticus) adselon puma, lew gorski (Felis concolor) adsevin Wenus (planeta); gwiazda zaranna lub wieczorna aibre purpura, fiolet (kolor) aiha mlody; nowy aio wiecznosc; nieskonczonosc, otwartosc; wieczny; nieskonczony, otwaral opos, kot gornikow (Bassariscus astutus) am (zwykle poprzedza dopelnienie) przy, obok, opodal; wzdluz, mimo; tuz przedtem lub potem; prawie rownoczesnie z ama babka; przodek plci zenskiej po kadzieli amab akceptacja; akceptowac, przyjmowac amakesh Dolina Na amavtat dziadek (ojciec matki) ambad dawanie, akt dawania; szczodrosc; bogactwo; dawac; byc bogatym, zamoznym; byc szczodrym ambadush dajacy, osoba bogata, szczodra amhu (zwykle poprzedza dopelnienie) miedzy, pomiedzy; (jako rzeczownik) skora, powierzchnia, powloka; (jako czasownik) byc pomiedzy, byc tym, co rozroznia badz okresla amhudade nartnik (owad; patrz takze taidagam) amoud (zwykle poprzedza dopelnienie) razem, razem z, rownoczesnie, w jednym rytmie z; amoud nianhov (byc) z tej samej rodziny, zyc razem an (zwykle stoi za dopelnieniem) w; we wnetrzu; wewnatrz anan (zwykle stoi za dopelnieniem) do wewnatrz anasayu chroscina (Arbutus menziesii), drzewo lub drewno ansai tecza, widmo (spektrum) ansaivshe Ludzie Teczy anyabad wiedza, uczonosc (raczej "to, co trzeba lub nalezy wiedziec" niz "to, czego mozna sie dowiedziec"); uczyc sie ao glos, glosic, dac glos, mowic, powiedziec ap zero; nic apap gra w kosci arba reka; dotyk reki; uzywac rak, dotykac rekami arban praca, odpowiedzialnosc; miec piecze nad, pracowac z; arban hanuvron dbac o, starannie obrabiac arbayai "rekomysl", inteligentnie wykonywana fizyczna praca, wyniki takiej pracy aregin wybrzeze, brzeg, plaza; krawedz, margines areginounhov "zyc na wybrzezu", tzn. zyc w celibacie arra slowo; mowic (jezykiem, w ktorym istnieja slowa) arrakou (lub) arrakoum (lub) rakoum wiersz; poezja; poiesis; tworzyc lub pisac wiersz, poezje arrakush poeta arsh (przymiotnik, zaimek, zaimek wzgledny, podmiot orzeczenia) ktory/ktora/ktore; kto; ten/ta/to ktory/ktora/ktore; te/ci ktore/ktorzy asai (lub) asay przejscie na druga strone; przejsc na druga strone asaika przechodzic (lub ten, ktory przechodzi) z Pieciu Domow do Czterech Domow lub na odwrot; a wiec: umierac lub rodzic sie ashe mezczyzna; istota meska; meski asole opal ast peknac, rozpasc sie aya uczenie sie; nauczanie; zabawa; nasladowanie, mimesis; uczyc sie; nauczac; bawic sie; nasladowac; uczestniczyc ayache manzanita {Arctostaphylos spp.), drzewo, krzew, drewno ayash uczony, badacz, nauczyciel ayeaha istotnie, zapewne, naprawdeB badap dar (w sensie: talent, zdolnosc) baho przyjemnosc, zachwyt; sprawiac przyjemnosc, zachwycac banhe akceptacja, przyjecie, wlaczenie; wglad, zrozumienie; orgazm zenski; przyjmowac, wlaczac; pojmowac; miec orgazm (zenski) baroi (lub) baroy dobry, dobrze; byc dobrym bata (lub) ta (lub) tat ojciec (biologiczny) belai dynia besh sciana; oslona; stac pomiedzy, oslaniac beshan w domu, pod dachem beshvou na dworze beyunahe wydra (Lutra) bi (przyrostek; zwrot pieszczotliwy) kochany binye (przyrostek) kochaniutki bibi kochanie binbin kotek, mlody kot dowolnego gatunku bit lis (Urocyon): bitbin lisek bod gliniany garnek, dzban boled (zwykle poprzedza dopelnienie) wokol, dokola, okolo (w sensie czasu badz przestrzeni) boleka powrot; wracac, powracac, zawracac boso dzieciol zoledziozerny (Melanerpes jormicworui) bou (przyrostek) z; poza; na zewnatrz (patrz takze vou) brai wino; hwan (lub) suhwan wino biale; uyuma wino rozowe. (W Dolinie wytwarzano ponad trzydziesci rodzajow win, z ktorych najslawniejsze byty: czerwone ganais, berrena, tomehey i shipa; rozowe mes, produkowane w Ounmalin i biale tekage ze wzgorz u stop Gory) bu wielka sowa rogata (Bubo) burebure (liczba mnoga) wiele, mnostwo buta rog buye (poprzedza lub stoi za dopelnieniem), blisko, w poblizu, w sasiedztwie; mniej wiecej w czasie CH chan zwiazek, krewny, czionek rodziny chandi szczur lesny (Neotoma fuscipes) chebeshi lemoniada checheni lud; ludzie zyjacy razem w grupie wiekszej niz rodzina; mieszkancy miasta; spoleczenstwo; byt spoleczny. (Osoby w rodzinie, komensale to manhovoud); mieszkac w miescie lub wiosce, zyc jako istota spoleczna chemma Piec Domow Ziemi; (jako przymiotnik) z Pieciu Domow; chemmahov zyc w Pieciu Domach, tzn. byc zywym, istniec, byc; chemmashe osoba z Pieciu Domow, osoba Ziemi; chenats lekarz, fachowiec w sprawach medycyny, doktor; geonkamats spiewajacy lekarz; nochemats milczacy lekarz; gearbanats dotykajacy lekarz; dwesh sprowadzajacy (patrz gedwean); chenatsiv hedom Loza Lekarzy chep (poprzedza dopelnienie) bez (patrz takze poud) chewitu kuropatwa (Alectoris graecd) chey dzielenie sie, wspolna wlasnosc; dzielic sie, wspolnie posiadac, miec cos wspolnego; gochey dzielone, wspolne, wzajemne, publiczne chiiii oberzyna chog skora chomadu glaz, kamien wiekszy niz mala lezaca koza choum miasto, wies; miejsce, w ktorym mieszka wiecej niz jedna rodzina chunu cialo, tkanka zyjacego zwierzecia lub rosliny (patrz truned)D d, du (przedrostek; oznacza, ze slowo pelni funkcje rzeczownika - dopelnienia blizszego) dadisc dadam wedrowanie, spacerowanie, przechadzanie sie; wedrowac, spacerowac, przechadzac sie dade dotyk, akt dotykania; macac, dotykac, muskac, wodzic dagga noga; czynnik poruszania sie po ziemi (patrz takze hurga) dahaihai dziki krolik (Lepus californicus) dai jeden; pojedynczy, pojedynczo; sam daihuda chodzenie; chodzic (na dwoch nogach; uzywane w odniesieniu do istot ludzkich, zwierzat stojacych na tylnych nogach i ptakow, ktore chodza, jak na przyklad golebie); haida skakac na dwoch nogach; yakleda chodzic na czterech nogach; handesddade pelzac; dadam chodzic lub poruszac sie na wiecej niz czterech lub na nieokreslonej liczbie nog dam ziemia, piach, gleba; Ziemia damsa swiat, kosmos; Dziewiec Domow dao poruszanie sie, ruch, dzialanie, dzialalnosc; ruszac sie, krzatac, dzialac, byc aktywnym delup serce (organ wewnetrzny); pulsowac, tetnic, bic (jak serce) dem szerokosc, rozpietosc; poszerzac, rozszerzac; szeroki depemehai (zwykle poprzedza dopelnienie) daleko, z dala od; w odleglosci, kiedy indziej, daleko w przestrzeni i czasie od dest waz deyon glogownik {Photinia arbutifolia); "ostrokrzew kalifornijski" didumi nadmiar, nadwyzka, za duzo; przekroczyc, byc nadmiarowym diftu maly, drobny (ale nie krotki: patrz inye. Kamyk jest diftu, nie inye) dirats krew; krwawic diu wstawanie, wschodzenie; wstawac, wschodzic, podnosic sie diuha poludniowy wschod diuhaf ar wschod doduk kamien; kamien dosc maly i lekki, by mozna go podniesc don cetkowac, cetkowany, laciaty dot owce; doto owca (plci zenskiej); dota baran; pedota baran kastrowany, skop; mebi, omebi, amebi jagnie dou (zwykle poprzedza dopelnienie) w gorze; na; nad (patrz takze stou; tai; ouri) doubure (liczba mnoga) wiele, sporo doutn brazowy lub nieokreslonej cieplej, ciemnej barwy doumiadu ohwe sztuczny "smok", skrywajacy kilku tancerzy, ktory pojawial sie podczas Tanca Wina; zwany rowniez damiv hodest, Stary Waz Ziemny; zarowno trzesienia ziemi, jak cielesne drgawki i zawroty glowy przypisywano niekiedy poruszeniom Doumiadu Ohwe, lezacym pod wszystkimi pasmami Gor Nadbrzeznych drevi zielony lub zoltozielony du (poprzedza lub stoi za dopelnieniem) poprzez, przez (dotyczy czasu i przestrzeni) ducha syn duchatat brat przyrodni, syn ojca dudam zagroda, enklawa, cela, pokoj (zwykle pod ziemia); zamykac, otaczac, zawierac duede jasnosc, przezroczystosc; byc przezroczystym, jasnym dui rasa owczarkow o bardzo krotkiej, kreconej siersci dukab (lub) berka (lub) tuk drob; ptactwo domowe durne obliczac, kalkulowac durni wypelnic, dotrzec do granic; osiagnac; wygrac w grze lub wyscigu dur czerwony dut (zaimek, zaimek wzgledny, przymiotnik; dopelnienie orzeczenia) kogo, co; ten/ci ktorych, czyje dwe przynoszenie; przyniesc, sprowadzic ed wzrok, widzenie; widziec em zakres/ trwanie; przestrzen/czas, czasoprzestrzen emwey (lub) emweyem zawsze, na zawsze, na wieki; wszedzie emwoum przejaw; przejawiac sie, byc przejawem ene chyba nie (czesto uzywane w znaczeniu "nie") ense 1. (przed dopelnieniem) po; 2. (za dopelnieniem) wtedy; nastepnie, nastepny eppe koniec, przystanek, stop, przerwanie; przestac, ustac, porzucic eppeshe smierc (zyjacej istoty), ustanie, zniszczenie, koniec (istoty niezyjacej lub nieozywionej); przestac byc, skonczyc sie; nie byc er polnocny zachod erai (lub) farer polnoc (strona swiata) erhwaha zachod eshe podczas, w trakcie; w czasie gdy estun wybor, opcja; wybierac evai spoleczenstwo; tak tlumacze to slowo w niniejszej ksiazce; grupa ludzi formalnie zorganizowana wokol wspolnego przedmiotu zainteresowania oraz dzialania; cech, kult; rowniez miejsce, gdzie ludzie ci spotykaja sie lub pracuja eye (lub) ey tak ci malych, bialawych granulek lub wiekszych zlepkow, pokrywajaca duze polacie powierzchni oceanow, zalegajaca na plazach i terenach plywowych, czesto na glebokosc kilku metrow; bezuzyteczna, niezniszczalna, przy spalaniu trujaca fun kret farki wiewiorka ziemna (Citettus) fas zupa, bulion, sok fat blazen; sufat Bialy Blazen; drevifat Zielony Blazen; wediratsfat Blazen Krwi fefinum cedr wonny (Libocedrus decurrens) fege kleszcz fehoch pole, ziemia uprawna; fehochovoud uprawiac, pracowac na roli feituli grzyb trujacy (Amanita T) fen sznurek, linka fesent poruszanie sie w szeregu, gesiego; isc w szeregu, gesiego; jeden za drugim fia parowanie; parowac, uchodzic, stawac sie czescia atmosfery (dotyczy wody, dymu, oddechu, itp.) fini turniej poetycki na obelgi i szyderstwa; przesmiewki fiyoyu kasztanowiec kalifornijski (Aesculus californid), kwitnacy w maju i tracacy liscie poznym latem foure poczatek, start; zaczac, wystartowac fumo substancja, zapewne pozostalosc lub produkt uboczny produkcji przemyslowej plastikow ropopochodnych, wystepujaca w postagalikjelen (Odocileus?lub inny, nowy, nieco wiekszy gatunek); ogalik lania; galika jelonek (meski); galikaiha jelonek (zenski) gai 1. gotowy (na), przygotowany, zdecydowany, stanowczy; 2. umiejscowiony, przytwierdzony, ustalony, zacisniety gam jastrzab, myszolow (Accipitridae); urubu rozowoszyi, "sep indyczy" (Cathartes) ganai strumien, struzka, potok; biegnac, plynac (dotyczy potoku lub niewielkiej ilosci wody) gat uderzyc, bic; cios gawatse ropucha (Bufo) gebayuJowisz (planeta) gedadha kierunek gedwean sprowadzenie; kuracja medyczna, opisana w rozdziale "Uwagi na temat Praktyk Medycznych"; sprowadzac gele bieganie; biegnac na dwoch nogach (biegnac na czterech nogach: yaklegele, yaklele, leste) gettop skunks (Mephitis); gettop wevave chmurny skunks (opis przypominal skunksa cetkowanego, Spilogale, ale Kesh upierali sie, ze zwierze to tanczylo na dloniach, wydzielajac slodki aromat, ktory przyciagal psy, dzikie psy i kojoty, i sprawial, ze rowniez tanczyly, dopoki nie padly z wyczerpania; a zatem, moze zwierze mityczne) geved hanoya medytacja; medytowac gewotun arban sadzic, uprawiac ogrod; gowotun (lub) mane dam gowotun ogrod, poletko sadzonek gey ogien; plonac; houmgey pozar lasu geyi ton (w muzyce) gi cierpliwy, skupiony, czekajacy; cierpliwa osoba gochey wspolny, dzielony, wspolnie uzytkowany badz posiadany goli dab wirginski (Quercus agrifolia) drzewo lub drewno; golidun (Q wislizenii) gora jedzenie, picie; jesc, pic, spozywac ustami gou ciemny, ciemnosc; byc ciemnym, ciemniec, stawac sie ciemnym goutun (lub) gedagoutun brzask gouwoy (lub) gedagouwoy zmierzch grot slimak gunyu dzika swinia (zdziczala swinia domowa) H ha droga; wedrowka, podroz; wedrowac, podrozowac; wyruszyc w droge, isc swoja droga hai teraz haip ugryzienie; gryzc haitrou lek; lekac sie, bac sie ham oddech, powietrze; oddychac hamdushe ptak han 1. w... sposob, podobnie; tak jak; 2. (przyrostek, wskazuje na uzycie slowa jako przyslowka). 3; wiec, tak wiec; han (es) im wiec jestes tutaj, tzn. witaj hannaheda strumien, przeplyw, uplyw, plyniecie, nieprzerwany, ciagly ruch do przodu; plynac, lac sie, przelewac (dotyczy dowolnej substancji) hanyo w taki sposob, ze hat adoba, glina lub gleba; durhatvma Dom Czerwonej Adoby; hwanhatvma Dom Zoltej Adoby hechi rasa psow podobna do chow-chow he dzialanie; dzialac, czynic hedom Loza; (tak tlumacze to slowo w niniejszej ksiazce); formalnie zorganizowana grupa ludzi uczacych sie, nauczajacych lub praktykujacych pewne rzemiosla, umiejetnosci, rytualy, wiedze, itp. oraz praktyka i praca takiej grupy, a takze miejsce, gdzie spotyka sie i pracuje hedou 1. wielki, glowny, wazny, wydatny; 2. kondor kalifornijski (Gymnogyps californianus) lub bardzo podobny gatunek, o siedlisku polozonym bardziej na polnoc niz obecnie i o wiele wiekszym zasiegu heggai pies domowy (uzywane, gdy nie wymienia sie rasy ani typu); hebbi (lub) wi szczeniak hegou czarny hegoudo obsydian (szklo wulkaniczne) hegoudovma Dom Obsydianu hehole pamiatka, skarb, przedmiot uwazany za piekny lub swiety; hehole-no przedmiot, zwykle mieszczacy sie w dloni i z latwoscia noszony w sakiewce lub w kieszeni, uzywany jako rekwizyt w medytacji, "swobodnym siedzeniu" hem, helm [archaiczne] dusza; hemham dusza oddechu (jedna z odmian duszy) henni (pytajnik) co? co to...? hersh 84,3 cm; podstawowa jednostka miary liniowej w Dolinie i wszystkich kulturach w tym regionie, z wyjatkiem ludow polnocnego Wybrzeza Sekwoi; hersh dzielono na cztery, piec, dziesiec, dwanascie i dwadziescia cztery czesci, otrzymujac rozne miary, "stopy", "cale", "piedzie", "centymetry", stosowane wybiorczo w roznych profesjach (np. papier mierzono w kekel, tarcice - w eyai, tkaniny welniane - w otone-hou, bawelne - w kumpetu) hestanai Kunszt (tak tlumacze to slowo w niniejszej ksiazce); cech lub stowarzyszenie ludzi uczacych sie, nauczajacych i praktykujacych pewne rzemioslo, umiejetnosc lub zawod oraz owa praktyka sama w sobie heve (lub) hevewaho dusza (jako termin ogolny) heyimas budynek (bedacy dowolnym rozwinieciem podstawowego pieciokatnego planu pomieszczenia podziemnego, nakrytego czworobocznym dachem w ksztalcie piramidy), w ktorym odbywala sie dzialalnosc jednego z Pieciu Domow Ziemi; "Prawe Ramie" kazdego miasta tworzylo piec heyimas, polozonych na luku obejmujacym miejsce tanca heyiya swieta, uswiecona lub wazna rzecz, miejsce, czas lub zdarzenie; spirala, krag, helisa; zawias, srodek; zmiana; byc swietym, uswieconym, znaczacym; laczyc; poruszac sie po spirali, kolowac; byc albo byc w srodku; zmieniac sie; stawac sie; chwala; wychwalac; heyiya-if ksztalt lub obraz heyiya hilla dosyc (rzeczownik i przymiotnik); wystarczac, byc dostatecznym himpi male zwierzatko podobne do swinki morskiej, udomowione w Dolinie; podobno zyjace dziko w Gorach Swiatla hio (niezmiennicza forma czasownikowa, uzywana do tworzenia trybu rozkazujacego i zyczacego; mozna ja przetlumaczyc: aby, abys); hio woya (es) abys byl beztroski, tzn. zegnaj; hio dadam (es) hanoya wedruj beztrosko, tzn. zegnaj hirai steskniony, tesknota; tesknic, pragnac wrocic do domu hishjaskolka (TachycinetaT) ho wiek, starosc, stary; byc starym; hoo stara kobieta; aho, hota stary mezczyzna hohevoun duch, bostwo, przedmiot nienaturalny badz nadprzyrodzony, bog; byc boskim, duchowym, nadprzyrodzonym hoiine korzonek, wlokienko hoso drewno; tarcica houdada wzrost, ogrom; obrzek; zwiekszac sie, puchnac, nadymac sie, rosnac houhwo dab z Doliny (Quercus lobata) houm duze, obszerne, dlugie i szerokie; dlugotrwale hov zamieszkiwanie, zasiedlanie, mieszkanie (w jakims miejscu); mieszkac, zamieszkiwac, miec siedzibe; manhov zyc w domu lub w Domu (a zatem - byc); hovinye odwiedzac, skladac wizyte, pozostac chwile, byc gosciem lub odwiedzajacym hoyfit szop (Procyon lotor) hudwa huge podzial, rozdzielenie, pekniecie, rozejscie; rozdzielac, rozlaczac dwie rzeczy; rozrywac na dwoje hugele biegac (na dwoch nogach) hui dwunoga istota lub osoba; istota ludzka, czlowiek; byc czlowiekiem huppaida podskakiwac, skakac na dwoch nogach hur podpora, fundament; srodek przewozu; to, co dzwiga; podtrzymywac, niesc, dzwigac, utrzymywac hurganoga (stolu, krzesla, itp.) piedestal, podpora HW hwa slonce; swiecic (jak, podobnie jak slonce) hwadiuha poludnie (strona swiata) hwaha poludniowy zachod hwai pora (pora dnia, o ktorej cos sie dzieje, punkt w czasie, odcinek czasu); mierzyc czas hwan zolty, zlocisty hwapeweyo pora sucha (miedzy majem i pazdziernikiem) hwavgediu rano, przedpoludnie; hwavgodiu poludnie; hwavgemalo popoludnie; hwavgomalo zachod slonca, wieczor hwe 1. (poprzedza dopelnienie) przed, przedtem (dotyczy miejsca lub czasu) 2; (po czasowniku) do przodu; prawda hwefesent pociag, Pociag hwerin kon; ohwerin klacz; tahwerin, hwerina ogier; pehwerin walach; klin zrebie hwette ostrolistny dab karlowaty (Quercus dumosa); jako imie w tekscie pisany Whette, zgodnie z pisownia ang.; hwette sudrevidoun (Quercus durata) hwik pol; przepolawiac hwikonoy mul; mulica; tahwik mul (samiec) hwo dab (drzewo lub drewno) hwovwon zoledz hwoi pomoc, wsparcie; pomagac, wspomagac, wspierac hwo wydech; dmuchac, sapac hwots gra w kosci hwu pozostalosc przemyslowa, wystepujaca w postaci kawalkow wloknistej substancji lub zanieczyszczen wod hwiin oliwka (drzewo, drewno lub owoc) hwya 1. (za dopelnieniem) za, z tylu; 2. (po czasowniku) z powrotem, do tylu hwyahwe odwrocenie; odwracac; wehwyahwe odwrocony, przekrecony do tylu; wsteczny I im tutaj ime warga; imehu wargi imhai tutaj teraz, tu i teraz; rru imhaian w tym miejscu o tej porze in (przedrostek oznaczajacy zdrobnienie) inye maly, drobny, krotki (p. rowniez diftu. Wiekszosc malych zyjacych stworzen byla inye, nie diftu, byc moze z wyjatkiem zolwia lub innej malej, lecz wyrozniajacej sie dlugowiecznoscia istoty) irai dom, bycie w domu; byc w domu, w domu; iraiwoi dad isc do domu iriwin myszolow z Doliny, rdzawosterny lub rdzawoskrzydly (Buteo) ishavo pustkowie, dzikie miejsca, dziki; byc dzikim ishavolen dziki kot (zdziczaly Felis domesticus) isitut dziki kosaciec (Iris spp.) iugo zenit; wyzyny iya zawias, zlacze; krag, zrodlo, poczatek, srodek; laczyc, dawac poczatek iakwun milosc, milosc wzajemna, wspolzaleznosc; milosc ludzi, miejsca; milosc kosmiczna iye energia, sila do pracy; pracowacK ka przychodzenie; przychodzic kach Miasto (nie stosowane do miast Kesh; patrz choum oraz tavkach i yaivkach) kada fala; przychodzic i odchodzic; poruszac sie jak fala, falowac kailiku przepiorka z Doliny (Lophortyx californicus) kaiya obrot, obrocenie; obracac, odwracac kakaga suche koryto strumienia, arroyo (koryto plynacego potoku nazywa sie genakaga lub nahevha) kan akt wejscia, wchodzenie; wejsc, wchodzic kanadra kaczka (dzika i domowa) kaou odchodzenie, wychodzenie; odchodzic, wychodzic karai powrot do domu; wracac do domu ke (zwykle jako przedrostek) zenski, kobieta, rodzaj zenski kekosh siostra (p. kosh) kemel Mars (planeta) kesh 1. dolina, zwl. Dolina Rzeki Na; warianty tej drugiej nazwy: keshheya, amakesh, rrukesh, kesh' nav; 2. osoba, lud, mieszkaniec Doliny Na; wariant: keshivshe. 3. jezyk ludzkich mieszkancow Doliny Na; warianty: arrakeshiv, arrawekesh keshe, kesho kobieta, osoba lub istota zenska kevem sandal kinta wojna; prowadzic wojne; kintash wojownik; kintashude Wojownicy (Stowarzyszenie) klei, kley czworonozna osoba lub istota; zwierze klenia Cztery Domy Nieba; (jako przymiotnik) Czterech-Domow, z Czterech Domow; klemahow, klemashe mieszkac w Czterech Domach; istniec lub byc; w niektorych przypadkach byc martwym, nie narodzonym, nierzeczywistym, mitologicznym, fikcyjnym, historycznym lub wiecznym. W tekscie slowo klemashe zwykle tlumacze jako Osoba Nieba klilti amer. odmiana milosnej gorskiej (Adenostyles) kod ziarno, kukurydza kosh rodzenstwo; okreslenia biologicznego rodzenstwa: kekosh siostra rodzona; takosh brat rodzony; souma siostra przyrodnia, corka ojca, lecz nie matki; duchatat brat przyrodni, syn ojca, lecz nie matki; okreslenia rodzenstwa w Domu (niekoniecznie spokrewnionego biologicznie); makosh brat lub siostra w Domu; makekosh siostra w Domu; matakosh brat w Domu (p. takze rozdzial "Krewni") koum rzemioslo; utwor, dzielo; kreacja; robic, tworzyc, ksztaltowac; gokoum (rzeczownik) ksztalt, forma kulkun gora (Ama Kulkun, Gora-Babka to uspiony wulkan u szczytu Doliny Na) kwaiyo serce w sensie metaforycznym; stan emocjonalny, wrazliwosc, uczucie, uczucia; intelekt w trybie uczuciowym, poznanie w oparciu o zmysly, wiedza cielesna; myslec i odczuwac, poznac cielesnie lub sercem i umyslem; woi dad lubic lahe sen; spac lama stosunek, pieprzenie; pieprzyc sie lamawenun namietnosc seksualna, pozadanie lub milosc; kochac, pragnac, pozadac lemaha piekno; byc pieknym leni kot (Felis domesticus); olen kotka; lena kocur; binbin kociak leste biegac na czterech nogach (zwl. w odniesieniu do malych zwierzat) limwlos lir sen, wizja; snic, miec wizje; lirsh wizjoner liyi podobny, wydajacy sie, przypominajacy lonel rys amerykanski (Lynx rufus) louswa toniecie; tonac; odwadniac lute mydlnica (Chlorogatum pomeridianuni) M m, me i; rowniez; oraz ma dom (siedziba); Dom (zasada kosmiczno/spoleczna) machumat pipil rudoboki (Pipilo spp.) mai gorka, kopiec maldou wznoszenie sie; w gore, pod gore; wznosic sie, wspinac sie, isc pod gore malo schodzenie; w dol, na dol; schodzic, isc na dol mamou matka (biologiczna) mane (zwykle przymiotnik czastkowy) niektore; nie wszystkie; czesc manhov akt lub stan zycia w domu lub w Domu; zyc w domu lub w Domu; zamieszkiwac, mieszkac manhovoud wspolnota, komensalizm; zyc wspolnie, razem marai gospodarstwo (miejsce i osoby) med palka szerokolistna (Typha latifolia); tereny porosniete trzcina lub palka meddelt lewy; Lewa Strona (znaku heyiya-if) mehoi sluchac, uwazac memen nasienie mip mysz (gdy gatunek jest nieznany lub nieokreslony); aregimip (Rheidontomys); mibi mysz polna lub nornik (Microtus spp.);uti mysz badylarka {Peromyscus) mo krowa, bydlo; amo krowa; momota byk; mudi wol; aihamo, aihama ciele muddumada pomruk, brzeczenie; mruczec, brzeczec, bulgotac mudup dziki krolik (SyMlapus) mun glina; sumun glina blekitna lub garncarska na 1. rzeka, zwl. Rzeka plynaca Dolina, gdzie mieszka lud Kesh; 2. plynac jak, podobnie do rzeki nahai wolnosc; byc wolnym nahe woda nen dla no nieruchomosc; medytacja; byc nieruchomym, nie ruszac sie; byc cicho O o (przed- lub przyrostek oznaczajacy rodzaj zenski) o, ok (zwykle poprzedza lub stanowi przedrostek dopelnienia) pod; ponizej; pod spodem; na dole ob (poprzedza dopelnienie) do, w kierunku (p. rowniez wo?) ogo nadir; glebia ohu (pytajnik, oznacza tryb pytajacy; najczesciej na poczatku, lecz moze wystepowac gdziekolwiek w zdaniu) ohuhan ile? jak duzo? jak? w jaki sposob? olo czapla (Ardea) olun wawrzyn, mirt kalifornijski (Umbellularia californica); drzewo, drewno, owoce i liscie (uzywane jako przyprawa) om tam, w tamtym miejscu; rrai om, rrai om pehaian tam i wtedy, w tamtym miejscu w tamtym czasie, za gorami za lasami (formula narracyjna) one moze, byc moze onhayu muzyka; byc muzyka lub grac muzyke onkama piesn; spiewac onoy osiol opal zaba (Rana spp.) osai kosc ou ogar; wyc oud (zwykle jako przyrostek dopelnienia) z, razem z oudan (zwykle jako przyrostek dopelnienia) z; posrod; wsrod; pomiedzy ouklalt prawy; na Prawym Ramieniu oun (zwykle wystepuje za lub stanowi przyrostek dopelnienia) na oya beztroska, spokoj; byc beztroskim, spokojnym; woyo beztrosko; hanoya latwo, z latwoscia; geved hanoya swobodne siedzenie, tzn. medytacja; medytowac p, pe (przedrostek wyrazajacy przeczenie lub brak) pao osiagniecie; siew; wytrysk, orgazm meski; osiagac, uzyskiwac; siac ziarno; miec wytrysk, orgazm (meski) parad laka, ugor pawon trzymac, niesc w dloniach, w ramionach lub przytulac do ciala pehai wtedy (nie teraz; w innym czasie; wtedy w sensie nastepstwa wypadkow, wowczas, to ense) peham nie oddychajacy, niezywy, martwy peke (zwykle jako przedrostek) meski, rodzaju meskiego pekesh obcy, osoba spoza Doliny pekeshe mezczyzna, istota plci meskiej pema obcy, osoba bez domu perru inny; drugi; ten drugi perrukesh dolina (inna niz Dolina Na) peshai susza peweyo czesc, porcja; region, obszar, miejsce; era, epoka, okres czasu; wakwav peweyo miejsce tanca, swiety obszar; shewelv peweyo, gochey peweyo miejsce zgromadzen, plac miejski poud oddzielny, oddzielnie; z osobna; w pojedynke poya trudnosc, bol; wepoya trudny, ciezki, bolesny pragasi lato; upal pragu lsnienie, blask; lsnic, blyszczec puch ciernisty krzew, zwl. chaparral (Pickeringia montana) pul jezeli nie R rahem dusze (rozne dusze jednej istoty lub dusze wielu istot) rava mowa, jezyk; mowic przy uzyciu stow lub bez, gadac, opowiadac (p. arra) recha polowanie, Iowy; polowac; rechude, rechudiv hedotn Loza Mysliwych reysh linia, cos bardzo dlugiego, cienkiego i prostego; hureish linia, tory kolejowe rip zebro, szprycha, pret ro (zaimek zwrotny) sie ron troska; troszczyc sie, opiekowac sie; byc ostroznym; uvron ostrozny roy odwaga; byc walecznym, odwaznym; oweroy Waleczna, imie kobiece rrai (przymiotnik lub zaimek) tamten/tamta/tamto rru (przymiotnik lub zaimek) ten/ta/ to rrutouyo (lub) rrunenyo poniewaz, bo, bowiem; z powodu rruwey kosmos, wszechswiat sa niebo; Niebo saham atmosfera sahamdao wiatr; wiac (takjak wiatr) sahamno cisza, bezwietrzna pogoda sas (lub) dessasgrzechotnik (Crotalus) saya (poprzedza lub wystepuje za dopelnieniem) w poprzek, na druga strone sayaten wyslac wiadomosc, komunikowac sie; sayagoten wiadomosc; she sayageten, sayatensh poslaniec sei (Calochortus spp.) sense (poprzedza lub wystepuje za dopelnieniem) idacy za, kolejny, nastepujacy; po, za; potem, pozniej niz seppi jaszczurka (Sceloporus) set rowny, plaski, gladki; wyrownywac, wygladzac setaik (poprzedza dopelnienie) poprzedzajacy; przed, z przodu; przedtem; wczesniej niz sev trawa, trawy sevai 1. pochwa, oslona, koperta, oslaniac, okrywac; 2. smiertelna, okaleczajaca choroba; byc chorym na te chorobe seyed oko; huseyed oko (Hasla SHpodane sa oddzielnie, po haslach S) sitshidu zima; ziab sobe zachowanie, postepowanie; zachowywac sie, postepowac sode drzewo; rosnac lub tworzyc ksztalt albo wzor podobny do drzewa sosode las, lasy, puszcza, teren zalesiony soun koliber zaroglowek (Calypte anna) stad niebezpieczenstwo, zagrozenie, ryzyko stanai sztuka, kunszt, umiejetnosc, rzemioslo; robic cos umiejetnie, dobrze stechab ofiarowac; gostechab ofiara, rzecz ofiarowana; stik sokol, jastrzab ciemnoglowy; yestik sokol wedrowny (Falcoperegrinus); inyesti sokol pustulka (Falco sparyerius) stou, dou (zwykle poprzedza lub jest przedrostkiem dopelnienia) ponad, w gore i przez; na stre, sustre sojka kalifornijska, modrowronka (Aphelocoma coerulescens) su bialy; bezbarwny; biel; byc bialym su blekitny; lila; blekit; byc blekitnym sudrevido serpentyn (skala); sudrevidovma Dom Serpentynu sum glowa; czubek; szczyt sumun blekitna glina, garncarska glina; sumunivma Dom Blekitnej Gliny susha szara lub nieokreslona jasna, zimna barwa; blady SH sh (przyrostek oznaczajacy osobe dzialajaca; mozna go przetlumaczyc jako -owiec) sha szara lub nieokreslona ciemna, zimna barwa shahu ocean; malov shahu Ocean Spokojny shai deszcz; padac (tak jak deszcz) shaipeweyo pora deszczowa (listopad-kwiecien) shansa (1. mn.) kilka, troche shasode sosna zolta (Pinus sabiniana) she osoba; osoby, ludzie; istota; jazn; byc osoba, istniec (jako osoba lub istota) sheiye praca, interes, zajecie, robota, przemysl; pracowac, robic, dzialac, byc aktywnym shestanai artysta, rzemieslnik, tworzyciel shewey kazdy; wszystko; (jako 1. mn.) wszyscy shojako shoko 1. dzieciol (Colaptes); 2. wielokrotne, powtarzajace sie ruchy; migotanie, polyskiwanie; poruszac sie, tanczyc (o wielu osobach lub przedmiotach); migotac; polyskiwac, blyskac shou duzy, wielki (ale niekoniecznie dlugotrwaly; p. houm. Gora jest houm; wielka chmura - shou; wiekszosc zyjacych istot jest shou, nie houm) shun (przyrostek) przy, na ta (przy- lub przedrostek) meski, rodzaju meskiego, mezczyzna tabetupah miniaturowy utwor sceniczny (gatunek literatury mowionej) tai (przed- lub przyrostek) nad; na taidagam nartnik (owad; rowniez amhudade) taik (poprzedza dopelnienie) przed; poprzedzajacy; z przodu tar koniec, zakonczenie; konczyc, finiszowac, dobiegac konca tat (lub) bada ojciec (biologiczny) tarkach Miasto Czlowieka, tzn. cywilizacja ten posylac tetiswou nietoperz (Myotis lub Pipistrellus) tibro waz krolewski (Lampropeltis) tiodwa niebieskozielona, turkusowa barwa tismiod to okrag; kolo; tworzyc lub obracac sie w kolo; okrazac; kolowac (jesli ruch tworzy niepelne kolo lub spirale, uzywa sie slowa toudou lub heyiya) TOK (nie slowo Kesh) jezyk komputerowy, ktorego programisci uczyli sie od Zbiornic Miasta Umyslu, w postaci mowionej lub pisanej uzywany jako lingua franca ludzi mowiacych roznymi jezykami tom pilka, kula; okraglosc, okragly tomhoi dokonczenie, spelnienie, zaspokojenie; dokonczyc, spelnic, zaspokoic; zupelny top trzymac, zatrzymywac; topush straznik, opiekun; totop zapas, skarb; gromadzic tou (przedrostek wskazujacy, ze rzeczownik jest podmiotem orzeczenia; oznacza rowniez czynnik dzialajacy w konstrukcjach biernych, gdzie mozna go tlumaczyc jako przez) toudou otwarty, przerwany okrag lub pierscien; okrezny ruch, ktory nie wraca do punktu wyjscia; ruch kola mlynskiego opisanyjest przez to, lecz ruch wody na kole - przez toudou tramad smierc; zabijanie; umierac; spowodowac smierc; zabijac tregai ges (Anserlub Branta); tregaiavarra klucz dzikich gesi trum niedzwiedz (Ursus americanus? Obrazy i opisy wskazuja na wieksze zwierze, moga byc jednak przesadzone; opisywany byl zawsze jako czarny lub ciemny, o bialym lub szarym podbrzuszu) met truned posmiertna tkanka zyjacej istoty - mieso, trup, drewno, sloma, itd.; cialo w sensie martwego ciala (zyjace cialo to chunu) tu przez (substancje, dziure, przejscie; p. du) tun (przyrostek) od tupude (1. mn.) kilkanascie; wiecej niz troche, sporoU ubbu srodek; sredni; byc w srodku ubiu sowa (zwykle syczek krzykliwy, Otus asio); ubishi plomykowka (Tyto alba) ud, udde (przedrostek wskazujacy, ze rzeczownik jest dopelnieniem dalszym orzeczenia) uddam macica; byc w ciazy uddamten, uddamtunten narodziny, rodzic, urodzic; uddamgoten urodzony, byc urodzonym; uddamgotenshe ten, ktory sie urodzil, (zatem) byc (dotyczy tylko istot ozywionych) ude 1. (1. mn.) grupa, liczba; 2. (przyrostek wskazujacy grupe, zgrupowanie, stado, itp.; stad kintashude, Stowarzyszenie Wojownikow; galikude, stado jeleni) lidin Saturn (planeta) udou otwarty; otwarcie; otwierac ul jezeli urn pusty, prozny, wydrazony; oprozniac umi pszczola unne milosc, zaufanie, przyjazn, serdecznosc, czulosc; kochac, ufac, byc przyjacielem urlele wazka ushud morderstwo; zabic bez usprawiedliwienia, bez powodu, w niewlasciwy sposob, w niewlasciwym miejscu i czasie; zamordowac uti mysz (p. mip) uv (przedrostek wskazujacy na uzycie slowajako przymiotnika; moze byc przetlumaczony jako sklonny lub zdolny do, - ony, itp.) uvlemaha piekny uvyal uwazny uyuma roza (Rosa californica) V v, iv (przyrostek wskazujacy tryb dzierzawczy; moze byc tlumaczony jako nalezacy do lub zrobiony z, zlozony z. A zatem naheuna: rzeka wody; navnahe: woda rzeki, woda rzeczna) vaheb sol; vahevha Podroz Soli; vahevhedom Loza Soli vana jeszcze nie; prawie; nie calkiem; niemal vave chmura, zwlaszcza typu cumulus i cirrus ved siedzenie; siedziec, sadzac; geved hanoya swobodne siedzenie (tzn. medytacja; medytowac) vedet powazna choroba wrodzona ven (przyrostek) do (zwl. do miejsca) verou kwarc vesheve mgla, opar, mgielka, niskie chmury, mglistosc; zachmurzac, zamglic, byc mglistym, zachmurzonym vetulou gra konna, rozgrywana wiklinowa pilka, za pomoca chwytakow veya (1. mn) kilka, troche, pare; wiecej niz jeden, ale niezbyt wiele viddi slabosc; byc slabym vodam w glebi ladu, kavodam wejsc w glab ladu, tzn. zakonczyc celibat von cien; rzucac cien, ocieniac vou (przyrostek) na zewnatrz, poza; z (p. bou) vure piasek, piaski W wakwa zrodlo, krynica; ceremonia, uroczystosc, swieto, ryt, rytual; taniec, misterium; tryskac, plynac ze zrodla, wyplywac; odprawiac lub brac udzial w ceremonii lub obchodach; tanczyc; byc tajemniczym, brac udzial w misterium wakwana zdroj, zrodlo wody we (przedrostek wskazujacy na uzycie slowa jako przymiotnika; moze byc tlumaczone jako -y, - awy, itd.) wenha znalezc, odkryc; wenhash znalazca, Znalazca (1. mn. wenhaude); wenhav hedom Loza Znalazcow wenun pozadanie, pragnienie; chciec, pragnac, pozadac, laknac, lubic, kochac weshole skapy, biedny, chciwy, zalosny wey wszystko; caly, calosc; calkowity, calkowitosc weyewey wszystko, wszystkie miejsca i czasy wisuyu wierzba (Salix), drzewo i drewno wo nasienie; byc nasieniem, nasionami woi, woy (przyrostek) ku, w kierunku (p. takze ob) won jajo; byc jajem, jajami wrtun wzrost, dojrzewanie; rosnac, dojrzewac, zwiekszac swa istote (wzrost rozmiaru, powiekszenie - p. houdada) wu, wud (przedrostek) znowu (wskazuje powtarzajace sie dzialanie) wudun wymiana, przekazanie, pewne formy handlu wymiennego; zamieniac sie; Zbiornica (terminale komputerowe Miasta Umyslu) wukaiya powrot; powtorzenie; powracac; powtarzac wurrai opowiadanie; fikcja literacka; wymysl; opowiesc; opowiadac, mowic, zmyslac, wymyslac wurrarap recytacja; sprawozdanie; opowiadanie; opowiadac, powtarzac, skladac raport, zdawac sprawe; recytowac wuyai odbicie; odbijac, powielac obraz; rozmyslac Y ya (poprzedza dopelnienie albo przyrostek) przez; za pomoca yabre pnacza; braiv yabre winorosl (Vitis vinifera); sodev yabre dzika winorosl (Vitis californicus), wykorzystywana jako podkladka do szczepienia plonek winorosli szlachetnej yai umysl; mysl; myslenie; myslec, zastanawiac sie yaivkach Miasto Umyslu, autonomiczna siec komputerowa lub organizacja sztucznej inteligencji, reprezentowana w spolecznosciach ludzkich pod postacia terminali, zwanych urudun, Zbiornice yakle, yakleda chodzic; isc na czterech nogach yaklegele, yaklele biegac na czterech nogach yambad (dosl. szczodrze) prosze; (uzyte z czasownikiem, zwykle hio, wskazuje na tryb rozkazujacy) ye (przedrostek, wskazujacy na uzycie slowa jako przyslowka; moze byc tlumaczony -o) yebshe ustapic; przychylic sie yem wybrzeze, brzeg rzeki lub strumienia yi nuta (muzyczna); geyi ton, zagrana nuta yik lodka, lodz; plywac lodzia yo, yowut aby; w celu yowai kojot (Canis latrans); yowayo Kojot z (przyrostek wskazujacy, ze slowo wystepuje w Trybie Pieciu Domow, uzywanym tylko w mowie potocznej) Piesn Jakaly (Z Biblioteki w Wakwaha.) Ide inna droga, wole co innego, inne slowo mam do powiedzenia Wracam okrezna droga, dookola, zewnetrzna droga, z innego kierunku. Jest dolina bez wzgorz naokolo i jest rzeka, ktora nie ma brzegow Sa tez ludzie, ktorzy cial nie maja, tanczacy w dolinie nad rzeka. Pilem dlugo wode tamtej rzeki Pilem, jak dlugo zyje, az zgrubial mi jezyk, a kiedy tancze, potykam sie, padam Po swojej smierci wroce dookola i pijac wode z rzeki wytrzezwieje. Jest dolina pomiedzy wzgorzami Jest rzeka o brzegach porosnietych wierzba Sa ludzie, ktorzy maja piekne stopy, tanczacy w dolinie nad rzeka. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-25 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/