Wladca Bestii i plaga - NORTON ANDRE(1)
Szczegóły |
Tytuł |
Wladca Bestii i plaga - NORTON ANDRE(1) |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wladca Bestii i plaga - NORTON ANDRE(1) PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wladca Bestii i plaga - NORTON ANDRE(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wladca Bestii i plaga - NORTON ANDRE(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Wladca Bestii i plaga
Lyn McConchie
Przelozyl Jaroslaw Kotarski
Tytul oryginalu Beast Master's Ark
Ksiazke te dedykujemySharman Horwood,
ktora takze uwielbia Swiat Czarownic,
oraz Jean Weber z Australii
w imie pamieci Minou.
Rozdzial I
*
Za pustynia wznosily sie w niebo szczyty gor. Noc byla goraca - pora sucha jeszcze sie nie skonczyla - powietrza nie poruszal najmniejszy nawet wietrzyk. Byl to czas, w ktorym zadna zywa istota nie spieszyla sie, jesli naprawde nie musiala. A przez pustynie wlasnie gnal frawn. Przybywal z gor Peaks, ale od dluzszego czasu znajdowal sie na pustyni zwanej przez ludzi Blue i nadal biegl. Mial ku temu bardzo konkretny powod.Frawny to silne i wytrzymale zwierzeta, ale ten juz sie zataczal. Poza tym kulal, gdyz jedno z kopyt mial rozszczepione przez kamien. Gnal go strach silniejszy od bolu i zmeczenia. Gorsze jeszcze niz bol bylo pragnienie; gwaltownie potrzebowal wody, bo coraz bardziej slabl. Biegl tak szybko, jak mogl, starajac sie zostawic mysliwych jak najdalej.
Ale oni, choc poruszali sie wolniej, nie robili zadnych przerw, i gdy tylko ich ofiara przystawala, zmniejszali dzielaca ich odleglosc. W koncu frawn nie mogl juz dluzej biec. Opadl z sil na tyle, ze mogl jedynie isc. Totez szedl, zataczajac sie, kierowany instynktem samozachowawczym. A mysliwi podazali jego sladem, kierowani instynktem, ktory nakazywal im dopasc go i zabic. Nic innego ich nie interesowalo; to, jak dlugo bedzie trwalo polowanie, takze nie. Ani teren, ani brak wody nie byly w stanie zniechecic ich do poscigu.
Uciekajacy frawn nagle stracil rownowage i padl jak podciety. Zbyt malo wody, zbyt wielki upal i zbyt dlugi bieg doprowadzily go do takiego stanu, ze jego serce nie wytrzymalo. Zmarl chwile przedtem, nim pierwszy scigajacy go dopadl. Poniewaz jego krew byla jeszcze ciepla, przesladowcy zabrali sie do uczty, choc przyjemnosc bylaby wieksza, gdyby ofiara zyla.
*
Na pokladzie statku kierujacego sie ku planecie, na ktorej frawn wlasnie przegral wyscig o zycie, takze byla noc. W kosmicznym laboratorium pracowala jedynie jedna osoba - siostrzenica pary naukowcow kierujacych jego zaloga, pozostajaca pod ich opieka po smierci rodzicow. Pracowala, gdyz zafascynowalo ja to, co wlasnie robila, a w takich wypadkach czesto zapominala o uplywie czasu.
*
Tani byla zajeta sprawdzaniem materialu genetycznego, gdy do laboratorium wszedl jej stryj Brion. Zajrzal jej przez ramie i usmiechnal sie z aprobata.-Doskonale - pochwalil. - Potrzebujemy wiecej fretek, bo to stadne stworzenia. A to po co, moja droga?
Pytanie dotyczylo kostki do gry lezacej na karcie genow. Tani zachichotala.
-A to twoja wina, stryjku. Powiedziales, ze geny lacza sie przypadkowo, wiec pomagam przypadkowi. Rzucam kostka, zapisuje liczbe punktow i sprawdzam, czy dana kombinacja cos da albo czy jest w ogole mozliwa.
Nie musiala dodawac, ze robi to tylko w wolnych chwilach, bo oboje o tym wiedzieli. Jej glownym zajeciem bylo obecnie wyhodowanie fretek, i to takich, jakie przydzielano w czasie wojny do zespolow Wladcow Bestii. Mialy one niektore cechy ichneumonow - nie przejawialo sie to w ich wygladzie, ale w sklonnosci do tepienia wezy i w sporej odpornosci na ich jad. Fretki byly ladne i mile, totez cieszyly sie powszechna sympatia. Przyczynial sie do tego miedzy innymi fakt, ze mialy duze oczy podkreslone jeszcze obwodka z siersci. Ludzie mieli zaprogramowany opiekunczy stosunek do wszystkich wielkookich istot, a fretki dodatkowo byly niezwykle rodzinne i walczyly jedynie wtedy, gdy zostaly do tego zmuszone. Poniewaz w grupie walczy sie skuteczniej, to takze powodowalo podswiadome przychylne reakcje ludzi.
-Moze cos ci z tego wyjdzie - zgodzil sie stryj z usmiechem. - Tylko lepiej, zeby Jarro cie na tym nie przylapal, bo dostanie zawalu.
Dostrzegl, ze spochmurniala, slyszac to imie, ale nie skomentowal tego. Oboje wiedzieli, ze Jarro jest nadetym dupkiem, ktory nie potrafi dogadac sie z nikim na pokladzie. Brion podejrzewal, ze wyzywa sie na Tani, ale poniewaz ta sie nie skarzyla, nie mogl nic zrobic. Jarro byl pelnoprawnym naukowcem, podczas gdy Tani ledwie czesciowo wykwalifikowana i dopiero od niedawna pelnoletnia krewniaczka szefostwa. Mialo prawo go irytowac jej krecenie sie po laboratorium.
Tyle ze Tani okazala sie naprawde przydatna, a Jarra irytowalo wszystko. I nie tlumaczylo go to, ze cierpial z powodu zniszczenia ojczystej planety. Pochodzil z rodziny pierwszych kolonistow Ishan, ale na Ishan mieszkalo wielu ludzi, a na Ziemi jeszcze wiecej. I po zmianie obu w radioaktywne pustynie naprawde wielu znalazlo sie w takiej jak on sytuacji.
Brion poklepal Tani po ramieniu i powiedzial:
-Tylko sie nie przemeczaj, za kilka godzin ladujemy na Arzor.
-Zaraz koncze - zapewnila go. - Chce tylko umiescic te dwie ostatnie w zbiornikach, zeby zaczely sie juz rozwijac naturalnie.
Brion sprawdzil wykaz i pokiwal glowa.
-Trzy samice i cztery samce; niezle. Majac material genetyczny od fretek z Arzor, bedziemy dysponowali calkiem urozmaiconym zestawem genow. To kolejny gatunek, ktorego Xikom nie udalo sie calkowicie zniszczyc.
I usmiechnal sie z zadowoleniem.
-Wiem, ale tak wiele stracilismy bezpowrotnie... -glos Tani zadrzal. - A czesc Wladcow Bestii to samoluby! Ten na Fremlynie nie dopuscil nas do zwierzat, nie pozwolil nawet pobrac probek genetycznych. Powiedzial, ze to je zestresuje, a Marten przyznal mu racje!
-Wiem, ale Martena juz nie ma, a probki pobralismy. Skoncz z tymi fretkami i rozchmurz sie. Na Arzor zostaniemy przynajmniej trzy miesiace. Mandy nalata sie do woli, a kojoty beda mialy az za duzo biegania - dodal Brion, silac sie na lekki ton.
Czasami zastanawial sie, czy nie popelnili bledu, zatrzymujac Tani na pokladzie...
Jego siostra byla tak jak i on czystej krwi Irlandka, mimo ze od trzech pokolen rodzina zyla w Arizonie. Ale ojciec Tani - Jasne Niebo - nie byl Irlandczykiem. Pochodzil z plemienia Czejenow, z rodu wojownikow i szamanow. W rok po slubie i krotko po narodzinach corki przeszedl pozytywnie stosowane testy i trafil do Sil Specjalnych, a konkretnie do Wladcow Bestii. Alisha przyjela to bez sprzeciwu, a zespol, z ktorym polaczyla go telepatyczna wiez, traktowala jak nieodlaczna czesc meza. Tani zas wrecz zakochala sie w zwierzetach, a te postrzegaly ja jak czlowieka bedacego wodzem zespolu i takze nawiazaly z nia telepatyczna wiez.
Od pierwszych dni swego zycia wychowywala sie z dwoma wilkami, afrykanskim orlem i para mangust... A potem, w czasie proby odbicia planety zajetej przez Imperium Xik, zginal caly zespol wraz z Jasnym Niebem. Alishi i Tani zawalil sie caly swiat...
Tani miala wtedy piec lat - byla zbyt mloda, by pojac, dlaczego tak sie stalo. Jej matka natomiast doskonale rozumiala, dlaczego ziemskie dowodztwo rzucilo wszystkie rezerwy, w tym takze Sily Specjalne, do niezwykle ryzykownych zadan. Ale zal i bol spowodowaly, ze zamiast stawic czolo prawdzie, uciekla w szalenstwo i klamstwo. Uznala, ze wykorzystywanie zwierzat do prowadzenia wojny jest niemoralne, a wiec Wladca Bestii moze zostac tylko ktos z gruntu zly, sklonny poswiecic zwierzeta, by ocalic wlasna skore. Jedynym dobrym byl jej maz, ale wyjatek, jak wiadomo, potwierdza regule.
Byla lekarzem. Zginela dwa lata pozniej, podczas rajdu Xikow na Ziemie, probujac ratowac rannych, ale czesc z jej pokretnych ocen i nauk zostala zapamietana i przyswojona jako prawda przez corke. Brion nadal nie wiedzial, jaka to czesc, ale obawial sie, ze spora.
Tani po ojcu odziedziczyla czarne wlosy i dar telepatycznego laczenia sie ze zwierzetami, a po matce zielono-szare oczy i radosc zycia. Poza tym byla zdrowa, sprytna, nie bala sie pracy i szybko sie uczyla. Nie potrafil okreslic, czy byla ladna - dla niego i Kady byla, ale w tej kwestii trudno im bylo o obiektywizm.
Od smierci Alishy minelo dwanascie lat. W kilka dni po wyladowaniu Tani skonczyla dziewietnascie. Co przypomnialo mu, ze najwyzszy czas porozmawiac z zona o stosownym prezencie urodzinowym dla niej.
*
Brion siedzial w swojej kabinie, przegladajac informacje dotyczace planety Arzor. Mieszkal na niej jeden Wladca Bestii, wywodzacy sie z plemienia Navaho, Hosteen Storm, przybrany syn Brada Quade'a, potomka jednej z pierwszych rodzin, jakie osiedlily sie na planecie. Quade mial duza posiadlosc w rejonie zwanym Basin, nalezacym do najzyzniejszych. Matka Storma zmarla na Arzor, pozostawiajac mu przyrodniego brata Logana, ktorego ojcem byl Quade. W sklad zespolu Storma wchodzily dwie fretki, lwica i samica afrykanskiego orla. Material genetyczny ich wszystkich stanowilby cenne uzupelnienie tego, czym dysponowali...Mogl miec jedynie nadzieje, ze ten caly Storm nie okaze sie takim idiota jak jego towarzysz broni z Fremlyna, ktory zazadal w rewanzu partnerow dla swoich zwierzat.
Brion przyznawal, ze tez go ponioslo - pomysl byl nieakceptowalny, gdyz kilka gatunkow rozmnazajacych sie w swiecie, w ktorym nie powstaly, moglo doprowadzic do katastrofy calego systemu. Natomiast Marten mial racje - mogli mu dac nieplodne osobniki i w ten sposob wszyscy byliby zadowoleni, a zwierzeta szczesliwe.
Wtedy uznal to za smieszny i niedorzeczny pomysl - celem nie bylo zapewnianie towarzystwa samotnym zwierzetom, lecz zebranie materialu genetycznego, by odtworzyc jak najwieksza czesc ziemskiej fauny. Material uzyskali po wydaniu wyroku sadowego, tyle ze przy jego pobieraniu jedno ze zwierzat zostalo zranione i nie udalo sie go uratowac. A Marten zlozyl wymowienie.
Patrzac na to z perspektywy czasu, Brion przyznawal, ze zle postapil - mogli uniknac wszystkich tych problemow i smierci niewinnego zwierzecia, gdyby posluchal Martena. Coz, przeszlosci nie byl w stanie zmienic, natomiast nie mial zamiaru powtornie popelnic podobnego bledu.
Pozostalo tylko miec nadzieje, ze ten Wladca Bestii okaze sie sklonniejszy do wspolpracy.
Skonczyl robic notatki, przeczytal je i w tym momencie weszla Kady. Pochylila sie nad nim.
Uniosl glowe i spytal:
-Rozmawialas z gubernatorem?
-Godzine temu.
-I co?
-W prawie planetarnym nie ma przepisu, na podstawie ktorego mozna byloby zmusic Wladce Bestii do udostepnienia zwierzat w jakikolwiek sposob. Jezeli nie przekonamy go do wspolpracy, to nasz problem i nasza strata - wyjasnila spokojnie i dodala, widzac jego mine: - Nie denerwuj sie, bo nie ma powodu. I nie probuj robic niczego na sile, bo pogorszysz sprawe. Marten wyslal wiadomosc na Arzor. Uprzedzil, ze na Fremlynie pobrales probki sila, co doprowadzilo do smierci jednego ze zwierzat. Wladze Fremlyna wsciekly sie, a mieszkancy jeszcze bardziej. Dobrze, ze szybko odlecielismy. Dla nich te zwierzeta sa ostatnim ogniwem laczacym ich z Ziemia. Marten przeslal takze wiadomosc do mnie: dostal spora dotacje na autorski program: ma sklonowac i stworzyc nowe zwierzeta dla zespolow. Rzad planety wyznaczyl duza wyspe na rezerwat dla nich.
Brion usmiechnal sie kwasno.
-Niezle sie urzadzil, a nas zostawil w gownie.
-A gowno sie przylepia. Dlatego musimy uwazac, zeby mieszkancy Arzor nie uznali nas za intruzow, ktorzy stawiaja na swoim, ignorujac konsekwencje. To prymitywny swiat nastawiony na hodowle. Ludzie sa blisko ze zwierzetami, a Storm cieszy sie doskonala opinia. Dwa lata temu zniszczyl grupe Xikow, ktorzy zaczeli stwarzac powazne problemy.
Niespodziewanie Brion parsknal smiechem:
-Powiedz Tani, zeby byla dla niego mila. Moze go przekona, by pozwolil nam wziac probki.
-Mam lepszy pomysl. Wedlug raportu, ktory wlasnie czytales, na Arzor przydalaby sie rosnaca populacja fretek. Po wytrzebieniu rincersow powstala tam luka, ktora dobrze byloby wypelnic. Nie dziwie sie zreszta, ze sie ich pozbyli, nie dosc, ze okazaly sie kanibalami, to smierdzialy gorzej od skunksow. Czego nie zrobili ludzie, dokonczyla zaraza i teraz zaczynaja sie problemy. Przywrocenie rownowagi ekologicznej byloby pozadane przez wszystkich. Ile Tani ma fretek?
-Siedem - odparl Brion z namyslem. - Orly mnoza sie bardzo powoli... Na Arzor zyje drapiezny ptak o podobnych cechach i wladze musialyby dopilnowac, by orly nie staly sie konkurencja dla zamli, ale to wykonalne... Mozemy wiec zaproponowac Stormowi partnera dla jego samicy, i to plodnego, tylko uprzedzic, zeby zostawil sprawy ich naturalnemu biegowi. Zadnych inkubatorow i pomagania slabym orletom. A dzieki temu przy nastepnej wizycie mielibysmy nowy material genetyczny...
-Doskonaly pomysl - pochwalila Kady. - Powiedziec Tani, zeby przygotowala samca orla afrykanskiego? Przy przyspieszonym wzroscie dorosnie przed naszym odlotem na tyle, ze bedziemy mogli go bezpiecznie przekazac Stormowi.
-Zrob tak. I na wszelki wypadek niech przygotuje tez lwa. Zawsze zdazymy go wysterylizowac, jesli uznamy, ze nie ma miejsca na lwia populacje. A taki gest z naszej strony powinien przekonac Storma, ze mamy na wzgledzie takze dobro jego zwierzat... No dobrze; to byloby chyba wszystko co najwazniejsze: ladowanie tuz-tuz, a ja mam na glowie milion spraw...
I pochylil sie nad ekranem z kolejnymi danymi genetycznymi.
Nawet nie zauwazyl, kiedy zona wyszla z kabiny.
*
W posiadlosci Quade'a Hosteen oczekiwal przybycia Arki, jak potocznie zwano statek - laboratorium, z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony istniala szansa, ze Hsing, Baku i Surra doczekaja sie wreszcie partnerow, ale wiesci o tym, co wydarzylo sie na Fremlynie, byly niepokojace. Problem polegal na tym, ze Hsing samotnosc zaczela powaznie doskwierac. Fretki to rodzinne stworzenia, a ona stracila towarzysza dwa lata temu. Ho zginal tuz przed narodzinami mlodych: trzy z nich okazaly sie samcami i gdy podrosly, zaczely sie utarczki. Chwilowo jeszcze niegrozne, ale w tym przypadku czas dzialal na niekorzysc. I dlatego potrzebny byl nie tylko partner dla Hsing, ale takze partnerki dla mlodych...Rozmawial z przyjacielem Brada, ekologiem w radzie. Z przeprowadzonych testow wynikalo, ze fretki moglyby z powodzeniem zajac miejsce smierdzacych rincersow. Teraz pozostalo wiec tylko przekonac do pomyslu rzadzacych Arka.
Sama idea byla doskonala. Kilka lat po zniszczeniu Ziemi i Ishan zaczely rozchodzic sie wiesci o pojawieniu sie specjalnego statku - laboratorium, ktorego zadaniem bylo zbieranie i przenoszenie z planety na planete materialu genetycznego. Chodzilo o to, by w razie podobnej katastrofy w przyszlosci uniknac utraty wszystkich zamieszkujacych zniszczony swiat gatunkow zwierzat. Celem glownym zas bylo odtworzenie jak najwiekszej czesci ziemskiej fauny.
Statek i caly projekt byly w jakis sposob powiazane ze sztabem generalnym i formacja Wladcow Bestii, a na pokladzie zgromadzono material genetyczny wszystkich zwierzat wchodzacych w sklad zespolow bojowych. Jednostka pierwotnie byla frachtowcem, a poniewaz miala zbyt delikatna konstrukcje, nie dalo sie jej przerobic na transportowiec wojskowy. Dlatego kupcy, do ktorych nalezala, zostawili ja zakonserwowana na orbicie, czekajac na lepsze czasy, czyli na koniec wojny. Ktos przewidujacy postanowil wykorzystac okazje i przekonal dowodztwo, by wykorzystac frachtowiec w nowej roli. Statek poddano modyfikacjom, a jego genetyczne banki wypelniono materialem pobranym od milionow ziemskich zwierzat. Oprocz magazynow zbudowano tez laboratoria genetyczne, zbiorniki inkubacyjne i pomieszczenia do przyspieszonego dojrzewania okazow. Statek - laboratorium oddano najlepszym genetykom ziemskim, na ich czele stawiajac slynne malzenstwo naukowcow, i gdy wszystko zapieto na ostatni guzik, statek cicho i bez zbednego rozglosu wyprawiono do sektora pozbawionego zamieszkanych planet.
Siedem miesiecy pozniej sily zbrojne Imperium Xik, z ktorym Konfederacja Ziemska toczyla desperacka wojne, zdolaly przelamac obrone i dotrzec na Ziemie. Po rajdzie Ziemia stala sie radioaktywna pustynia bez zadnych sladow zycia, a rownoczesnie symbolem, ktory zjednoczyl wszystkich ludzi - zmobilizowal ich do jeszcze wiekszego wysilku. W nastepnych tygodniach zacietych walk taki sam los spotkal jeszcze Ishan, ale potem Xikowie utracili inicjatywe, az w koncu zostali pokonani.
Z czym sie naturalnie nie pogodzili, a ludziom zabraklo zdecydowania, by z ostatnia ich planeta - macierzysta - postapic tak, jak oni postapili z Ziemia. Xikowie byli przekonani o wlasnej wyzszosci nad pozostalymi rasami inteligentnymi, a na dodatek uwazali, ze ich zyczenia winny stanowic prawo. Prawie dwa lata temu Hosteen odkryl na Arzor grupe niedobitkow sprzymierzonych z banda zdrajcow i renegatow rasy ludzkiej, probujaca zdestabilizowac sytuacje na planecie i doprowadzic do wojny miedzy ludzmi a tubylcami. Wsrod Xikow byl imitator - chirurgicznie zmieniony i psychicznie uwarunkowany do udawania czlowieka osobnik, ktorych istnienie wyszlo na jaw dopiero w ostatnim okresie walk. Wszyscy czlonkowie grupy zgineli, ale po zasiedlonych przez ludzi planetach nadal krazyly plotki o innych bandach oraz planach imperialnego dowodztwa dotyczacych dalszego ciagu zmagan - partyzanckich i zdradzieckich, skoro otwarty konflikt zakonczyl sie dla nich kleska. Nikt, kto zetknal sie z Xikami, nie mial bowiem zludzen, ze pogodza sie z przegrana i zechca zyc w pokoju...
Dalsze rozmyslania przerwaly mu zblizajace sie kroki.
Uniosl glowe i usmiechnal sie:
-Witaj, Logan. Jak tam stada?
Przyrodni mlodszy brat skrzywil sie niechetnie.
-Stada w porzadku, ale Dumaroy znowu klapie ozorem na prawo i lewo.
-On zawsze narzeka. O co tym razem chodzi?
-O to, ze cos sie dzieje na pustyni. Cos zlego i tym razem wyjatkowo nie majacego nic wspolnego z tubylcami. A najgorsze jest to, ze on moze miec racje...
Storm zastanowil sie. Dumaroy nie tylko mial niewyparzona gebe, ale na dodatek byl przekonany, ze wszystkiemu sa winni tubylcy. Poza tym jednak byl dobrym hodowca, znal swoje ziemie i stada. Skoro tym razem nie oskarzal Norbiech, ani tym bardziej dzikich Nitra, sytuacja musiala byc jesli nie powazna, to przynajmniej nietypowa.
-A co konkretnie mowi? - spytal.
-Cos albo ktos zabija frawny. Na pustyni, w poblizu granicy jego terenu. Nie na masowa skale, ale od czasu do czasu znajduja szkielety, ktorych pare dni wczesniej tam nie bylo. I jest ich wiecej niz kiedykolwiek dotad.
-Frawny tez umieraja - zauwazyl Hosteen.
-Fakt, ale to dziwne, ze w ciagu nocy pojawia sie ogryziony do czysta szkielet w miejscu, w ktorym poprzedniego dnia nie bylo nawet tropow frawna, prawda? Dumaroy twierdzi, ze cos je zabija i zjada lub zabiera mieso. I ze na pewno nie sa to Norbie, a cos, z czym sie dotad nie zetknal. - Logan usmiechnal sie. - I mowi tez, ze nie chcialby tego czegos spotkac po zmroku.
Hosteen pokiwal glowa.
-Nie wiem, co to moze byc... - przyznal. - Jest pewny, ze te szkielety pojawiaja sie z dnia na dzien?
-Z poczatku nie byl niczego pewien. Mowi, ze po prostu zauwazal od czasu do czasu jakis nowy gdzies, gdzie nie widzial go wczesniej. Po raz pierwszy zwrocil na to uwage, gdy gonil na pustynie jakiegos zablakanego cielaka. Nie znalazl go, wiec przenocowal na skraju pustyni, a o poranku ruszyl w dalsza droge. Po trzech czy czterech godzinach znalazl szkielet objedzony do czysta. Takich rzeczy sie nie zapomina, a frawn lezal dokladnie na wlasnych sladach z dnia poprzedniego.
-Dumaroy pojechal dalej jego tropem?
-Pojechal. Slady prowadzily prosto na skraj Blue i zawracaly. Nie dostrzegl natomiast zadnych innych, a cielak musial byc scigany, bo z powrotem biegl naprawde szybko. I przez caly czas, a to kraj bez wody. Znasz frawny: nie sa glupie i zaden nie gnalby bez potrzeby po pustyni, az padnie z wyczerpania. To przede wszystkim ten brak sladow poscigu wyprowadzil Dumaroya z rownowagi. Wiesz, jak to dziala.
-Ano wiem - Hosteen usmiechnal sie lekko. Wiedzial tez, ze Logan i Dumaroy maja racje - zaden frawn, nawet jeszcze nie w pelni dorosly, nie pedzilby cala noc przez pustynie. Blue zas stanowilo teren najgorszy ze zlych - nie bylo na nim zbiornikow wody, totez prawie nic nie roslo, a piach rozciagal sie az do podnoza skalistych i rownie suchych gor. Wiatry i prady wstepujace i zstepujace nad calym tym obszarem byly tak silne, ze uniemozliwialy przeloty helikopterow, stad tez nie istnialy mapy tego rejonu. Kilka maszyn, ktore sie tam udalo, uleglo wypadkowi, a samolotow na planecie nie bylo. Mapy miano sporzadzic po sprowadzeniu ich, albo wykorzystujac satelity, ale na przeszkodzie stanela wojna, a po jej zakonczeniu stale bylo cos pilniejszego do zrobienia.
-Dumaroy jest niezlym tropicielem, ale Norbie sa lepsi - ocenil Storm. - Nie przyszlo mu do glowy zwrocic sie do nich o pomoc?
Logan wyszczerzyl sie radosnie.
-Zartujesz?! Za to przyszlo mu zwrocic sie o pomoc do ciebie i Surry. Polaczyl sie z ojcem, gdy mialem wyjechac i poprosil, zebys przybyl i sprawdzil, co uda ci sie znalezc. Nie rob takiej miny; mowilem ci, ze traktuje sprawe powaznie. To, ze pomyslal o tobie, oznacza, ze niepokoi go to bardziej, niz okazuje. Pojedziesz?
-Oczywiscie ze tak. Skoro cos zabija jego zwierzeta, niedlugo zacznie zabijac i inne. Powiedz mu, ze bede u niego jutro.
-A co z Arka? Myslalem, ze chcesz z nimi pogadac, a jutro laduja. Oni tez chca sie z toba zobaczyc; moga sie obrazic, jesli cie nie bedzie.
-Ich problem, jesli tak latwo sie obrazaja. Te tajemnicze smierci frawnow sa wazniejsze, a oni tak szybko nie odleca. Przepros ich i wyjasnij, dlaczego mnie nie ma. Wroce najszybciej, jak bede mogl, a do tego czasu trzymaj ich z dala od Hsing i mlodych - polecil Storm. - Nie chce, zeby cos sie stalo podczas mojej nieobecnosci, bo z tego co mowili mieszkancy Fremlyna, wynika, ze ten caly Brion Carraldo uwaza, ze moze robic, co mu sie zywnie podoba, bo jest naukowcem.
Logan prychnal pogardliwie.
-Moze sobie byc ksieciem z bajki, a do Hsing nie podejdzie, obiecuje ci. A gdyby sie stawial, oglusze i zostawie, zeby oprzytomnial. Noc na swiezym powietrzu w niektorych przypadkach czyni cuda. Jedz i zobacz, co sie porobilo u Dumaroya, a ja powiem o wszystkim ojcu.
Ta deklaracja uspokoila Hosteena - Brad dojdzie do ladu z nawet najbardziej nadetym naukowcem, wiedzac, ze stawka sa partnerzy dla zwierzat zespolu. A on musial pomoc Dumaroyowi, gdyz hodowla frawnow stanowila podstawe gospodarki planetarnej. I nie chodzilo tylko o mieso, ale i o skory czy wlosie, raz ze ladne, dwa wytrzymale, trzy wodoodporne, a cztery lekkie. Co wiecej, tubylcy byli uzaleznieni od istnienia frawnow tak samo jak Indianie, przodkowie Hosteena, od istnienia bizonow. I dlatego niezaleznie od przekonan Dumaroya i innych hodowcow cos, co zagrazalo frawnom, stawalo sie automatycznie obiektem powaznego zainteresowania Agencji Ochrony Tubylcow.
Postanowil nie tracic czasu - helikopterem mogl dotrzec do posiadlosci Dumaroya w ciagu paru godzin, a Surra i Baku przyzwyczaily sie do tego srodka transportu. Wezwal wiec maszyne, uzywajac recznego komunikatora, jako ze odleglosc byla niewielka - dyzurna maszyna stale parkowala na ladowisku za domem.
Przed helikopterem pojawil sie jednakze Brad, ktorego Hosteen tak naprawde zaczal poznawac nieco ponad rok temu. Czas ten jednak wystarczyl, by sie polubili i obdarzyli prawdziwym szacunkiem. Na pewno wplyw na to mial fakt, iz Navaho przywiazywali duza wage do rodziny i Hosteen zostal w tym duchu wychowany, ale rownie istotne, o ile nie istotniejsze bylo to, jakim czlowiekiem byl Brad.
-Musze jechac, asizi - powital go Storm, uzywajac starego tytulu przyslugujacego wodzowi.
-Wiem, Logan mi o wszystkim powiedzial. Uwazaj na siebie: jesli rzeczywiscie cos zabija frawny i potrafi w ciagu jednej nocy obrac mieso do golych kosci, to wolalbym, zebys sie na to cos nie natknal. Logan twierdzi, ze to cos nie zostawia sladow; dziwne...
-Nie tylko to jest dziwne. Frawny nie sa lagodne z natury, to wojownicy. A wiec to, co je zabija albo napawa takim przerazeniem, ze uciekaja, az nie padna z wyczerpania, powinno takze zostawic jakies slady walki i choc jeden trup napastnika. Jezeli mysliwy jest duzy, powinien zostawic slady, jesli to stado malych drapieznikow, frawn powinien choc kilka zabic. A nie odkryto ani cial, ani sladow.
Quade zmarszczyl brwi.
-To nie brzmi zachecajaco - ocenil. - Uwazaj na Dumaroya: wiesz, ze to narwaniec, i gotow jestem sie zalozyc, ze juz sie zastanawia, czy to nie sprawka Norbiech. A od tego juz tylko krok do klopotow z tubylcami.
-Tym razem chyba nie. Logan uwaza, ze Dumaroy naprawde jest zaniepokojony, i nawet nie wspomnial o Norbiech. A zreszta nawet on rozumie, ze na zagladzie frawnow gorzej wyjda tubylcy niz hodowcy.
Helikopter wyladowal, totez Storm pozegnal sie i zapakowal na poklad wraz z dwojka zwierzat. Baku nie byla zachwycona, uwazala, ze sama lepiej lata, ale nie protestowala. Za to Surra wskoczyla bez oporu na poklad i natychmiast zajela wygodna pozycje na podlodze. Polowac uwielbiala i nie byl to dla niej wysilek, lecz przyjemnosc, za to podroze wolala, o ile bylo to tylko mozliwe, odbywac bez przemeczania sie, totez juz dawno temu uznala helikopter za nader pozyteczne urzadzenie. A wiedziala, ze wybieraja sie na lowy...
Storm takze o tym wiedzial, tyle tylko ze nie mial pojecia, na co beda polowac. Ani czy przypadkiem to, co zylo na obszarze Blue i polowalo na frawny, nie zechce zapolowac na nich...
*
Helikopter wyladowal i Hosteen wysiadl, niosac na ramieniu Baku. Z nieprzenikniona twarza przygladal sie podbiegajacemu do maszyny Dumaroyowi.-Dwa nowe szkielety - powital go ten bez ceregieli. - Wybierz sobie konia i pojedziemy je obejrzec.
Storm uniosl reke, wydajac rownoczesnie telepatyczne polecenie i Baku wzbila sie w powietrze, okrazajac wielkim lukiem zabudowania.
-Prowadz - powiedzial. - Zywnosc spakowana?
-Na wozie, bo musimy po drodze dostarczyc zaopatrzenie do paru obozow. Twoj kot bedzie mial przejazdzke. Do ostatniego obozu, z ktorego zameldowano o szkieletach, dotrzemy jutro, wiec przenocujemy w innym po drodze.
-Kto jest w tym ostatnim?
-Jarry, chlopak Mirt Lasco. To oboz Big Blue o godzine jazdy od miejsca, w ktorym znalazl szkielety.
-Godzina jazdy... to blisko...
-Co z tego? Zaden czlowiek nie ucierpial, a kozlowaty tez nie, bo juz bysmy o tym uslyszeli, wiec o co chodzi? Zreszta proponowalem mu, zeby wrocil do wiekszego obozu, ale stwierdzil, ze nie chce mu sie jezdzic tam i z powrotem. Rozsadny chlopak.
-Jego wybor - podsumowal Hosteen. - To gdzie te konie?
Dumaroy zaprowadzil go do corralu, gdzie znajdowalo sie kilka wierzchowcow. Hosteen obejrzal je dokladnie - czesc pochodzila bez dwoch zdan od Pata Larkina, ale nie z najnowszej hodowli, nie mialy bowiem jeszcze domieszki krwi zyjacych na planecie Astran duocornow. Niemniej jednak jako konie klasycznej krwi prezentowaly sie niezle. Wybral karosza z czarna grzywa i ogonem, nieco wiekszego od innych. Dumaroy wskazal mu stroczone siodlo z jukami i spytal:
-Manierka?
-Dwie.
-Jasne. Dostaniesz tez tabletki oczyszczajace wode, na wszelki wypadek.
Storm osiodlal konia, dosiadl go i czekal na gospodarza. Ten wrocil po paru minutach, podal mu manierki i fiolke i wskoczyl na siodlo swego wierzchowca. Surra umoscila sie na wozie ciagnietym przez jablkowita klacz i ruszyli.
*
Pod wieczor dotarli do drugiego obozu, w ktorym mieli nocowac. Skladal sie z dlugiego budynku z bali czesciowo wkopanego w zbocze niewielkiego wzgorza, co powodowalo, ze w srodku panowal chlod nawet w najwieksze upaly. Dwie trzecie wnetrza stanowila stajnia, reszte pomieszczenia mieszkalne oddzielone sciana z desek. Najpierw nakarmili i napoili konie, potem rozladowali zapasy, a na koniec zajeli sie soba i zwierzetami Storma.Na telepatyczny rozkaz Baku wrocila i wyladowala na jego ramieniu. Hosteen przeniosl ja na galaz wbita miedzy pnie w rogu pomieszczenia i dal jej kawal surowego miesa. Surra zajela jedno z wolnych lozek i najpierw zaspokoila pragnienie. Potem najadla sie i rozciagnela na poslaniu jak dluga. Dumaroy wygladal tak, jakby chcial cos powiedziec, ale spojrzal na Storma i ostatecznie nie odezwal sie slowem.
*
O swicie wyruszyli w dalsza droge. Jechali wolniej, a Surra nie podrozowala na wozie, tylko sprawdzala teren przed nimi i po bokach. W pewnej chwili cos wzbudzilo jej zainteresowanie, totez Hosteen wyslal tam Baku, a gdy ta przekazala mu telepatycznie, co widzi, sciagnal lejce i spytal:-Mowiles, ze te szkielety sa o godzine drogi za nastepnym obozem. Blizej nigdy zadnego nie odkryto?
-Nie, a bo co?
Zamiast odpowiedziec, Hosteen skrecil w kierunku czekajacej Surry.
Po paru minutach jazdy okrazyli sterte glazow porosnieta przez jakies krzewy i zobaczyli szkielet, przy ktorym siedziala lwica.
-O, w morde! - jeknal Dumaroy. - To zaczyna byc kosztowne!
-Jeszcze nie wiesz jak bardzo - pocieszyl go Storm i tracil konia pietami.
Po kilku minutach wjechali w niewielka rozpadline. Na jej koncu lezala kupa swiezych kosci - choc byly pomieszane, nie ulegalo watpliwosci, ze nalezaly do szesciu frawnow. Surra podeszla do nich, zmarszczyla nos i prychnela z obrzydzeniem.
Storm zsiadl, obejrzal szkielety i obszedl je, zataczajac coraz wieksze kregi. W pewnym momencie stanal i zawolal:
-Rig, obejrzyj to i powiedz mi, co myslisz! Dumaroy zsiadl z konia i zblizyl sie do niego, po czym dlugo przygladal sie drobniutkim, prawie niewidocznym zaglebieniom w ziemi.
-Wyglada jak slad po deszczu, ale w nocy nie padalo... - ocenil w koncu. - Widac je tylko, gdy patrzy sie pod pewnym katem... Pojecia nie mam, co to takiego. Jestes pewien, ze to, co je zrobilo, zabilo frawny?
-Nie jestem pewien. Ale to cos dziwnego i wartego zapamietania.
Dumaroy pokiwal glowa.
-Cholera, powinienem kazac wrocic Jarry'emu. Te frawny byly dalej od pustyni niz on dzisiejszej nocy.
Hosteen podszedl do konia i dosiadl go, polecajac rownoczesnie Baku, by sprawdzila droge przed nim, po czym powiedzial:
-Teraz juz niczego nie zmienimy. Albo zdazymy, albo przybedziemy za pozno. Mozemy tylko jechac.
I ruszyl, poprzedzany przez Surre, czujna i swiadoma niebezpieczenstwa.
Rozdzial II
*
Tani byla zla.Wladca Bestii obiecal powitac ich, gdy prom wyladuje, a zamiast niego zjawil sie jakis jegomosc z metnym tlumaczeniem, ze Storm zdecydowal sie jechac na pustynie, bo zaczely tam ginac zwierzeta. Co gorsza, zabral ze soba dwie trzecie zespolu. Byla to obelga dla nich, lekcewazenie ich wysilkow i calej idei Arki. Prawde mowiac, byla zaskoczona, ze stryj tak tego nie okreslil. Zachowal sie tak, jakby nic wielkiego sie nie stalo, i gawedzil z jegomosciem o pogodzie i warunkach klimatycznych.
Zirytowana wrocila na poklad, wyniosla stojak z grzeda i wbila go solidnie w ziemie obok rampy promu. Potem wrocila do wnetrza i wyszla z Mandy na ramieniu. Parasowa radosnie przefrunela na swoja grzede, sprawdzila, czy pojemnik z woda jest pelen, i rozejrzala sie ciekawie.
Obaj mezczyzni podeszli i przygladali sie jej z podziwem.
-Piekna - ocenil obcy. - To parasowa z Ishan, prawda?
Zyskal tym znacznie w oczach Tani - Mandy byla piekna, a on znal sie na ptakach.
-Prawda. Mialy byc lacznikami w zespolach Wladcow Bestii.
-Podejrzewalem, ze jest efektem genetycznych manipulacji. Parasowy nie przepadaja za swiatlem slonecznym.
-Mandy lubi dzien i moze przenosic dlugie wiadomosci slowne bez pomylek. Parasowy same z siebie maja dobra pamiec i sluch, genetyka tylko troche je udoskonalila. Poza tym swietnie nasladuja dzwieki. Osadnicy nazwali je duchami, bo lataly tylko noca, bezglosnie, i byly zupelnie biale - wyjasnila Tani.
-W przeciwienstwie do Mandy, ktora biala na pewno nie jest.
-Nie jest - przyznala Tani, gladzac ja delikatnie po piorach, ktorych biel stanowila jedynie tlo dla nieregularnych plam i plamek w kolorach od bezu do ciemnego brazu. - Piora Mandy maja barwy ochronne: jesli bedzie siedziala bez ruchu, pozostanie niewidoczna na kazdym tle poza piaskiem i sniegiem. W naturze niewiele bylo tak ubarwionych, gdyz biale je zadziobywaly, a poza tym zbyt wyraznie widac je bylo na sniegu. Nam udalo sie wyizolowac odpowiednie geny i teraz wszystkie maja takie ubarwienie. I nadal lataja bezglosnie. Prosze ja podrapac po piersiach, bardzo to lubi.
Brad nader ostroznie zastosowal sie do prosby, gdyz parasowa miala naprawde imponujacy dziob, ale drapanie w okreslonym przez dziewczyne miejscu rzeczywiscie lubila. Przy okazji stwierdzil, ze wzor na piorach, jesli przygladac mu sie dluzej, zaczynal sie rozmazywac, macac wzrok.
-Sliczny ptak - powtorzyl. - Mam nadzieje, ze dysponujecie wystarczajaca iloscia materialu genetycznego, bo naprawde byloby szkoda, gdyby ten gatunek wymarl.
-Nie ma obawy. Raz, ze mamy go duzo, dwa, na parasowy jest duze zapotrzebowanie, ale i jest skad wziac nowy material, gdyby zaszla taka potrzeba - rozesmiala sie Tani, a widzac jego mine, wyjasnila: - Rok przed zniszczeniem Ishan wyruszyl z niej pelen naukowcow wszelkiej masci statek badawczy na Dulshan. To pustynna planeta pare parsekow od Ishan. Okazalo sie, ze jest niezamieszkana, ale warunki sa sprzyjajace dla ludzi, znaleziono tez sporo ciekawostek mogacych miec znaczenie handlowe. Trzy wyprawy kolonizacyjne wyruszyly, ledwie opublikowano raport naukowcow. Trzy nastepne pare miesiecy pozniej, a poniewaz na Dulshan najbardziej oplaca sie hodowla, przewieziono kilkanascie parasow jako najtanszy srodek lacznosci przed stworzeniem sieci komunikacyjnej. To tak jak w wypadku koni: same sie reprodukuja, paliwo do nich jest tanie i ogolnodostepne, a kiedy sie zepsuja, wymagaja specjalisty, a nie drogich czesci zamiennych sprowadzanych z innej planety.
Katem oka dostrzegla pelna aprobaty reakcje stryja. Wyhodowali wiele parasow, zyly teraz na roznych planetach. Na Dulshan zadomowily sie i pomagaly hodowcom. Okazalo sie tez, ze do pilnowania stad sernow, roslinozernych zwierzat podobnych do ziemskich antylop, tyle ze glupich az zalosc brala, idealnie nadawaly sie kojoty z rodzaju stworzonych dla zespolow bojowych...
To przypomnialo jej, ze zajeta Mandy zapomniala o kims. Skoncentrowala sie i po paru sekundach w luku promu pojawily sie dwie zwienczone uszami i pelne ciekawosci swiata mordy.
Brad Quade zauwazyl je prawie natychmiast.
-Kojoty? - spytal z usmiechem.
Tani przywolala je telepatycznie, a gdy stanely obok niej, przedstawila:
-To jest Minou, a to Ferarre.
W jej glosie brzmiala duma, do ktorej miala powody. Zwierzeta byly inteligentne i doskonale sie prezentowaly. Ich siersc w przenikajacych sie odcieniach szarosci powodowala, ze gdy staly nieruchomo, stopniowo zlewaly sie z tlem. W zlocistych slepiach krylo sie przynajmniej tyle inteligencji co w spojrzeniu Surry. Dla hodowcow mogly byc - i z pewnoscia byly - olbrzymia pomoca, totez Brad podziwial je z przekonaniem i otwarcie.
Co sprawialo Tani olbrzymia przyjemnosc.
Bez trudu zauwazyl jej wrogosc na wiesc o nieobecnosci Storma. Prawdopodobnie uznala ja za obelge, moze nie pod swoim adresem, ale z pewnoscia pod adresem stryja. Nie tlumaczylo to jednak nutki pogardy obecnej zawsze, gdy mowila o Wladcach Bestii czy konkretnie o Hosteenie. Bylo to zastanawiajace i dlatego Brad obserwowal ja baczniej, niz robilby to w innych okolicznosciach, ale niepostrzezenie. Nie byla ladna, ale gdy dorosnie, bedzie kobieta, do ktorej najbardziej pasuje okreslenie "elegancka". Czarne wlosy i zmieniajace barwe z zielonej na szara w zaleznosci od oswietlenia oczy dodadza jej uroku. Miala osiemnascie lub dziewietnascie lat, czyli byla o siedem lub osiem lat mlodsza od Hosteena, co naturalnie bylo widac. Natomiast nie bylo widac, ze byla polkrwi Irlandka.
Jej stryj wspomnial, ze wychowywali ja wraz z zona. Dzieci czesto przejmowaly opinie doroslych. Jesli naukowcy nie lubili Wladcow Bestii, tlumaczyloby to pogarde w jej glosie. A w takim wypadku nadzieje Hosteena na partnerow dla zespolu nie mialy szans na realizacje...
Mimo tych rozmyslan gawedzil z dziewczyna i jej stryjem, dopoki nie uznal, ze zlagodzil zlosc wywolana nieobecnoscia Hosteena. Chlopak powinien wrocic nastepnego dnia, wiec problem zniknie, ale z drugiej strony klopoty Dumaroya mogly okazac sie powazniejsze, niz na to wygladaly. Jesli tak bylo, mogl jedynie miec nadzieje, ze Hosteen nie da sie zaskoczyc.
*
Storm takze mogl miec jedynie nadzieje, ze ich czujnosc okaze sie wystarczajaca, zwlaszcza ze byla wsparta dobrym planowaniem. Baku zataczala kregi, patrolujac trase przed nimi, a zakamarki sprawdzala Surra. Z obydwiema pozostawal w stalym kontakcie. Dumaroy obserwowal go, nie odzywal sie i byl nieszczesliwy. Z jednej strony meczyla go bezczynnosc, a z drugiej martwil sie losem pracownika. Widzac jego rosnaca nerwowosc, Hosteen przerwal milczenie, by nie skonczylo sie na tym, ze Dumaroy sam pogna do obozu, a on jak drugi duren bedzie musial go gonic na oslep.-To, co zabilo frawny, nie zostawilo wielu tropow, ale jest slad zapachowy, ktory Surra moze sledzic, jesli sie jej nie popedza.
Dumaroy potrzasnal glowa; przypominal rozgniewanego byka.
-Ja wszystko rozumiem, ale to za dlugo trwa. Mysle, ze powinnismy sprawdzic, co z chlopakiem, a potem ruszyc na poszukiwanie tego czegos.
-To ma sens - przytaknal Storm ku jego zaskoczeniu. - Jak najszybciej tam dotrzec?
-W dol tamtego kanionu do plaskowyzu. Kilka mil za wylotem kanionu jest oboz, w ktorym mial na nas czekac. Kazalem mu nigdzie samemu sie nie szwendac. - Dumaroy staral sie mowic normalnie, ale slychac bylo, ze jest autentycznie zaniepokojony.
Hosteen bez slowa skierowal sie we wskazana strone, ale po kilku krokach Dumaroy przepchnal swego wierzchowca przed jego konia i objal prowadzenie. Stopniowo przyspieszali, az przeszli w lekki klus. Klacz ciagnaca prawie pusty woz zdolala dotrzymywac im kroku, tyle ze woz podskakiwal i skrzypial na nierownosciach. Poniewaz Surra na nim nie podrozowala, nikomu to nie przeszkadzalo.
Surra zreszta nie lubila dlugo sie wysilac i wolala podrozowac we wlasnym tempie - z dotrzymaniem kroku koniom zawsze miala problemy, dlatego tez Hosteen jej nie poganial i szybko stala sie tylna straza. Znajac ja, wiedzial, ze dolaczy na pierwszym popasie.
Tyle tylko ze Dumaroy nie mial zamiaru sie zatrzymywac, nim nie dotra do prowizorycznego obozu. Widac bylo, ze z trudem powstrzymuje sie, by nie gnac ile sil w konskich nogach, byle jak najszybciej znalezc sie u celu. Nie ulegalo tez watpliwosci, ze obawial sie tego, co tam zastanie, i obwinial o to, co spodziewal sie ujrzec.
Hosteen sie temu nie dziwil, ale zdawal sobie sprawe, ze spadl na niego dodatkowy klopot - pilnowania narwanca, by nie zrobil czegos glupiego powodowany poczuciem winy, jesli ich podejrzenia sie sprawdza. A mial nadzieje, ze ten rok uplynie spokojnie i bedzie mogl spenetrowac dalsza czesc Zamknietych Jaskin. Ich zawartosc fascynowala go, podobnie jak ich budowniczowie pochodzacy z jakiejs starej, nieznanej, a stojacej technologicznie wyzej niz ludzie rasy. Zarowno dla Nitra, jak i dla Norbiech jaskinie byly swietymi miejscami, od ktorych nalezalo sie trzymac z daleka. Tak to zreszta budowniczowie musieli sobie zaplanowac, bo do jaskin nie bylo sie latwo dostac.
Jemu udalo sie to dwukrotnie. Za pierwszym razem - szukal wtedy schronienia - zadecydowal przypadek. Za drugim doprowadzily go do nich poszukiwania zaginionego kombatanta, syna bogacza z innej planety. Odkryl wtedy, ze jaskinie lacza dlugie tunele pelne wytworow obcej techniki i roznych, czesto niezrozumialych artefaktow. Wladze Arzor nie mialy jednak pieniedzy na zakrojone na szeroka skale prace badawcze, a w Konfederacji panowal jeszcze zbyt wielki chaos, by sensowne bylo naglasnianie odkrycia. O istnieniu jaskin wiedziano od dawna, o dzialajacych w nich nadal urzadzeniach nie i wszyscy zainteresowani postanowili, ze lepiej bedzie, jesli chwilowo tak pozostanie.
Wzmocnil wiez z Baku i wyslal ja tam, gdzie wedlug opisu Dumaroya powinien znajdowac sie oboz. Odprezyl sie, automatycznie dostosowujac ruchy ciala do ruchow konia, wiedzac, ze ten podazy sladem wierzchowca Dumaroya.
Dzieki Baku zobaczyl nieco rozmazany obraz utrzymany w roznych tonacjach szarosci - widzial jej oczami.
Szybko tez dojrzal oboz. Ani sladu konia czy jezdzca, drzwi do budynku zamkniete. Westchnal i poslal Baku, by zbadala okolice, zmniejszajac rownoczesnie natezenie telepatycznej wiezi. Polaczyl sie z Surra i uprzedzil ja, co powinna zrobic, gdy znajdzie sie w obozie. Lwica prychnela, gdy kazal jej szukac smierdzacego tropu, ale wykonala polecenie. Teraz pozostalo tylko powstrzymac Dumaroya przed zadeptaniem delikatnego tropu.
Na szczescie klacz ciagnaca woz zaczela pozostawac z tylu.
-Rig! - zawolal ostro.
-Co sie stalo?
-Powinnismy zostawic tu woz, bo klacz ma dosc. A potem okrazyc oboz i zblizyc sie don od strony pustyni. Jezeli sa w nim napastnicy, w ten sposob odetniemy im najlepsza droge odwrotu.
-A co z Jarrym? - spytal chrapliwie Dumaroy, ale sciagnal cugle.
-Jezeli jest juz martwy, a oni uciekli, pospiech niczego nie zmieni. Jezeli jest martwy, a oni nadal tam sa, bedziemy mieli okazje ich zaskoczyc. A jesli zyje, mamy wieksze szanse go uratowac, atakujac z zaskoczenia i z wiekszym rozeznaniem.
Dumaroy byl narwancem, ale sluzyl w wojsku i skutecznie walczyl z Xikami. Storm wiedzial o tym i dlatego uzyl odpowiednich argumentow, by zmienic wyprawe mysliwska w wojenna.
I odniosl sukces. Kon Dumaroya zwolnil, po chwili stanal, a sam jezdziec zeskoczyl z siodla i podszedl do klaczy, ktora takze sie zatrzymala. Wbil w ziemie palik i przywiazal do niego cugle, po czym wyjasnil:
-Oboz to opuszczona nora djimbuta. Wyprostowalismy sciany, zrobilismy dach i przegrode, by oddzielic stajnie od reszty. No i naturalnie zamontowalismy drzwi. Wewnatrz sa dwa poslania i stol. Proste, ale oboz z zalozenia mial sluzyc jako schronienie na jedna noc, i to tylko w wyjatkowych okolicznosciach. Jest takze stalowa szafka na zapasy z wojskowego demobilu, przechowujemy w niej tez radiotelefon i zasilacze.
-Czy od strony Blue jest jakas oslona, ktora pozwoli zblizyc sie niepostrzezenie?
-Jest. Ja prowadze: latwiej pokazac, niz opisac. Storm nie zaprotestowal.
-Twoj teren, twoje prawo.
Dumaroy dosiadl wierzchowca i zachowujac ostroznosc, zaczal objezdzac oboz. Nie wiedzial, ze Surra zbliza sie prosto do niego; ona nie zachowywala zbytnich srodkow ostroznosci, bo nie musiala. Storm pozostawal z nia w stalym kontakcie, totez wyraznie poczul skok jej emocji, gdy dotarla do tropu o zlym, wyraznym zapachu. Polecil jej chwilowo trzymac sie z dala od nich, gdyz wlasnie dotarli do obozu.
Dumaroy przebil sie przez zaslaniajace widok krzewy i krzyknal donosnie:
-Hej, tam w obozie! Jarry, jestes tu?
Hosteen pozwolil koniowi odsunac sie od Dumaroya i uwaznie obserwowal okolice. Dumaroy podjechal do drzwi, zeskoczyl z siodla i ruszyl ku nim energicznym krokiem. Ani Baku, ani Surra nie zauwazyly niczego podejrzanego. Dumaroy otworzyl drzwi, zajrzal do srodka i cofnal sie, klnac na czym swiat stoi.
Storm rowniez zsiadl z konia i powoli podszedl do wejscia. Domyslal sie, co zastanie wewnatrz, i nie pomylil sie. Byly tam dwa szkielety - ludzki i konski, z tym ze obok konskiego znajdowalo sie nienaruszone siodlo i uprzaz, natomiast przy poslaniu lezaly buty, kapelusz i pas. Minal Dumaroya i dokladnie obejrzal domowej produkcji prycze, po czym powiedzial:
-Sprawdz, czy Jarry uzyl koca.
Dumaroy potrzasnal glowa.
-Nie uzyl, bo mial wlasny spiwor. Matka mu zrobila, i to dobry, dwuczesciowy, tak ze podpinke mozna bylo prac osobno.
-W takim razie gdzie on jest?
Zapytany rozejrzal sie po pomieszczeniu.
-Nie wiem - odparl, nie kryjac zdziwienia. - A to wazne?
Hosteen pochylil sie i podniosl z podlogi strzep materialu.
-Popatrz, tkanina z welny frawna. Z tego byl jego spiwor?
-Z tego. I co?
Hosteen obejrzal dokladniej prycze, po czym wyprostowal sie powoli:
-Obejrzyj poslanie. Drewno zostalo uszkodzone. Nim zaczniesz zadawac kolejne glupie pytania, powiem ci, ze owszem, podejrzewam, ze ma to wiele wspolnego z jego smiercia. Na podlodze sa strzepki spiwora, a drewno na srodku poslania wyglada, jakby ktos zabral sie za nie przy uzyciu wiertarki... albo bardzo specyficznych zebow.
-O czym ty mowisz?
-Zacznij wreszcie patrzec i myslec. Nastepna sprawa: chlopak zginal tu, ale nigdzie nie ma sladu krwi. Skoro - a na to wyglada - umarl, lezac na poslaniu, w co ona wsiaknela? Bo przeciez nie wyparowala.
Wyraz twarzy Dumaroya swiadczyl o tym, ze zaczyna kojarzyc.
-Spiwor, srodkowa czesc poslania... to przeciez...
-To, czego nie ma albo co zostalo uszkodzone - dokonczyl Storm.
-Sadzisz, ze to, co zabilo Jarry'ego, zezarlo wszystko, na czym znalazla sie jego krew - podsumowal Dumaroy i pochylil sie nad prycza. - Niezle zabki... mam nadzieje, ze udlawil sie drzazgami. Dorwe to cos i...
-Surra jest na tropie zabojcow - przerwal mu Storm, obawiajac sie, ze zal Dumaroya przerodzi sie w atak wscieklosci. - Ruszajmy za nia, przynajmniej bedziemy mieli pewnosc, w ktora strone poszli.
-To na co jeszcze czekamy? - Dumaroy wypadl na zewnatrz i wskoczyl na siodlo.
A potem zamarl na dluzsza chwile i powiedzial zdlawionym glosem:
-Storm, Jarry nie byl glupi i zamknal drzwi, a te nie zostaly uszkodzone... jak wiec dostali sie do srodka?
-Pod drzwiami - odparl cicho zapytany.
-Ale...
-Pomysl: to cos zostawia ledwie widoczne slady na piasku. Za to tych sladow, ktore z trudem mozna dostrzec, sa tysiace. Dalej: dopadlo czlowieka przebywajacego w zamknietym pomieszczeniu, nie budzac go i nie uszkadzajac drzwi. Wedlug mnie zabojcy sa mali, szybcy i lekcy. Poza tym jest ich naprawde duzo i sa kanibalami.
Dumaroy z lekka pozielenial.
-Jak to: kanibalami?
-Nigdy nie znaleziono ani jednego martwego napastnika, a frawny nie poddaja sie bez walki, wiec sadze, ze zjadaja zabitych wraz z ofiara.
Dumaroy wyprostowal sie w siodle.
-Kiedys widzialem nagranie o jakichs ziemskich mrowkach. Myslisz, ze to cos podobnego? - spytal.
-Moze nie do mrowek, ale generalnie do owadow. Martwie sie, bo z niczym podobnym dotad sie tu nie zetknelismy. Co prawda sto trzydziesci lat to nie tak wiele, ale dziwi mnie, ze nie slyszelismy o istnieniu podobnego zagrozenia od Norbiech...
Szesc pokolen to faktycznie niewiele na chocby pobiezne poznanie nowej planety, ale tubylcy zyli tu od wiekow. A poniewaz Arzor nie miala lagodnego klimatu, kazdemu ze szczepow potrzebne byly duze tereny lowieckie. Wraz z ludzmi pojawily sie konie, w ktorych tak Nitra, jak i Norbie wrecz sie zakochali. Stosunki osadnikow z tymi ostatnimi ukladaly sie zreszta generalnie dobrze, od handlu i najmowania do pracy zaczynajac, a na przyjazni - choc to byly rzadsze przypadki - konczac. Skoro zagrozenie dotyczylo glownie frawnow, ktorys z hodowcow powinien uslyszec o nim od Norbiech przez te wszystkie lata. A nic podobnego nie mialo miejsca.
Dumaroy wiedzial o tym i takze mu sie to nie podobalo. Nie znajdujac odpowiedzi, zawrocil konia w kierunku pustyni i zaproponowal:
-Skoro mamy ruszac za nimi, nie ma sensu zwlekac.
*
Kilka mil przejechali w zupelnym milczeniu. Przerwal je Dumaroy:-Moze wydostaly sie z tych cholernych zapieczetowanych jaskin?! Moze trzeba by rozwalic wejscie i wytluc cholerstwo?!
Storm nie zareagowal.
Bral pod uwage taka mozliwosc i zdawal sobie tez sprawe, jak niewykonalne bylo to zadanie. Badajac jaskinie, odkryl w jednej z nich ogrod botaniczny, w ktorym rosly rosliny z co najmniej kilkuset planet, oraz pozostalosci po ogrodzie zoologicznym w innej. Bylo wiec dosc prawdopodobne, ze w kolejnej zgromadzono okazy owadow z roznych planet, ktore jakims cudem teraz zaczely wydostawac sie na wolnosc. Jesli tak bylo, oznaczalo to dopiero poczatek klopotow...
Postanowil porozmawiac o tym z naukowcami z Arki zaraz po powrocie. Zanim cokolwiek bedzie mozna przedsiewziac, trzeba zdobyc probki DNA. Postanowil, wracajac, zebrac strzepy spiwora i odlupac troche drewna z nadgryzionego poslania; moze tam sie cos zachowalo...
*
Przez kolejnych kilka godzin jechali w milczeniu. Dumaroy narzucil ostre tempo, ale Surra miala dobry start, a poza tym byla na tropie, co mialo istotny wplyw na jej mozliwosci. Przy duzym szczesciu dogonia ja dopiero po poludniu... To uswiadomilo Hosteenowi, ze sytuacja sie komplikuje. Scigali stworzenia, ktore polowaly w nocy i byly na tyle szybkie i wytrzymale, by dopasc frawna. Albo tez zagonic go na smierc. A na obszarze Blue nie istnialy zrodla wody. A raczej istnialy, ale ich polozenie znali jedynie Nitra. Co oznaczalo, ze dla siebie, koni i zespolu mieli jedynie zawartosc manierek.Ten ostatni argument zdecydowal i Storm, nic nie mowiac, wydal lwicy telepatyczne polecenie. Surra dotarla po krotkim czasie do pierwszej powazniejszej przeszkody terenowej, czyli glebokiej rozpadliny, i zgodnie z jego rozkazem poszukala cienia, polozyla sie i czekala.
Dumaroy zas popedzal konia niczego nieswiadom.
*
Godzine pozniej dotarli do czekajacej Surry.-Dlaczego ona tu lezy? - zdziwil sie Dumaroy.
-Bo jej kazalem. Wiemy, w jakim kierunku sie udaja, a jesli pojedziemy dalej, mozemy wpakowac sie w klopoty. Te stwory poluja w nocy i sa wytrwale. Chcesz sie obudzic i stwierdzic, ze cie oblazly?
Dumaroy az sie wzdrygnal.
-Nie chce, wiec chyba trzeba bedzie zawrocic - przyznal. - No i musze powiedziec Mirt, co sie stalo, i dopilnowac, zeby chlopak mial porzadny pogrzeb... Zgoda, wracamy. Ale to jeszcze nie koniec!
Hosteen potrzasnal glowa.
-Obawiam sie, ze masz racje - powiedzial cicho. - To dopiero poczatek. Nie wiesz jeszcze o czyms: Surra znalazla po drodze kilka nastepnych szkieletow. Sadzac po sladach, to cos wie, ze scigane zwierze ma zwyczaj zataczac krag i wracac na znajomy teren.
Dumaroy spojrzal na niego z obawa, ale w milczeniu czekal na ciag dalszy.
-Surra odkryla, ze mysliwi rozdzielaja sie. Jedna grupa goni frawna, a druga czeka w poblizu miejsca rozpoczecia polowania, az ofiara sama do niej dotrze - wyjasnil Storm. - To ni