Andre Norton Wladca Bestii i plaga Lyn McConchie Przelozyl Jaroslaw Kotarski Tytul oryginalu Beast Master's Ark Ksiazke te dedykujemySharman Horwood, ktora takze uwielbia Swiat Czarownic, oraz Jean Weber z Australii w imie pamieci Minou. Rozdzial I * Za pustynia wznosily sie w niebo szczyty gor. Noc byla goraca - pora sucha jeszcze sie nie skonczyla - powietrza nie poruszal najmniejszy nawet wietrzyk. Byl to czas, w ktorym zadna zywa istota nie spieszyla sie, jesli naprawde nie musiala. A przez pustynie wlasnie gnal frawn. Przybywal z gor Peaks, ale od dluzszego czasu znajdowal sie na pustyni zwanej przez ludzi Blue i nadal biegl. Mial ku temu bardzo konkretny powod.Frawny to silne i wytrzymale zwierzeta, ale ten juz sie zataczal. Poza tym kulal, gdyz jedno z kopyt mial rozszczepione przez kamien. Gnal go strach silniejszy od bolu i zmeczenia. Gorsze jeszcze niz bol bylo pragnienie; gwaltownie potrzebowal wody, bo coraz bardziej slabl. Biegl tak szybko, jak mogl, starajac sie zostawic mysliwych jak najdalej. Ale oni, choc poruszali sie wolniej, nie robili zadnych przerw, i gdy tylko ich ofiara przystawala, zmniejszali dzielaca ich odleglosc. W koncu frawn nie mogl juz dluzej biec. Opadl z sil na tyle, ze mogl jedynie isc. Totez szedl, zataczajac sie, kierowany instynktem samozachowawczym. A mysliwi podazali jego sladem, kierowani instynktem, ktory nakazywal im dopasc go i zabic. Nic innego ich nie interesowalo; to, jak dlugo bedzie trwalo polowanie, takze nie. Ani teren, ani brak wody nie byly w stanie zniechecic ich do poscigu. Uciekajacy frawn nagle stracil rownowage i padl jak podciety. Zbyt malo wody, zbyt wielki upal i zbyt dlugi bieg doprowadzily go do takiego stanu, ze jego serce nie wytrzymalo. Zmarl chwile przedtem, nim pierwszy scigajacy go dopadl. Poniewaz jego krew byla jeszcze ciepla, przesladowcy zabrali sie do uczty, choc przyjemnosc bylaby wieksza, gdyby ofiara zyla. * Na pokladzie statku kierujacego sie ku planecie, na ktorej frawn wlasnie przegral wyscig o zycie, takze byla noc. W kosmicznym laboratorium pracowala jedynie jedna osoba - siostrzenica pary naukowcow kierujacych jego zaloga, pozostajaca pod ich opieka po smierci rodzicow. Pracowala, gdyz zafascynowalo ja to, co wlasnie robila, a w takich wypadkach czesto zapominala o uplywie czasu. * Tani byla zajeta sprawdzaniem materialu genetycznego, gdy do laboratorium wszedl jej stryj Brion. Zajrzal jej przez ramie i usmiechnal sie z aprobata.-Doskonale - pochwalil. - Potrzebujemy wiecej fretek, bo to stadne stworzenia. A to po co, moja droga? Pytanie dotyczylo kostki do gry lezacej na karcie genow. Tani zachichotala. -A to twoja wina, stryjku. Powiedziales, ze geny lacza sie przypadkowo, wiec pomagam przypadkowi. Rzucam kostka, zapisuje liczbe punktow i sprawdzam, czy dana kombinacja cos da albo czy jest w ogole mozliwa. Nie musiala dodawac, ze robi to tylko w wolnych chwilach, bo oboje o tym wiedzieli. Jej glownym zajeciem bylo obecnie wyhodowanie fretek, i to takich, jakie przydzielano w czasie wojny do zespolow Wladcow Bestii. Mialy one niektore cechy ichneumonow - nie przejawialo sie to w ich wygladzie, ale w sklonnosci do tepienia wezy i w sporej odpornosci na ich jad. Fretki byly ladne i mile, totez cieszyly sie powszechna sympatia. Przyczynial sie do tego miedzy innymi fakt, ze mialy duze oczy podkreslone jeszcze obwodka z siersci. Ludzie mieli zaprogramowany opiekunczy stosunek do wszystkich wielkookich istot, a fretki dodatkowo byly niezwykle rodzinne i walczyly jedynie wtedy, gdy zostaly do tego zmuszone. Poniewaz w grupie walczy sie skuteczniej, to takze powodowalo podswiadome przychylne reakcje ludzi. -Moze cos ci z tego wyjdzie - zgodzil sie stryj z usmiechem. - Tylko lepiej, zeby Jarro cie na tym nie przylapal, bo dostanie zawalu. Dostrzegl, ze spochmurniala, slyszac to imie, ale nie skomentowal tego. Oboje wiedzieli, ze Jarro jest nadetym dupkiem, ktory nie potrafi dogadac sie z nikim na pokladzie. Brion podejrzewal, ze wyzywa sie na Tani, ale poniewaz ta sie nie skarzyla, nie mogl nic zrobic. Jarro byl pelnoprawnym naukowcem, podczas gdy Tani ledwie czesciowo wykwalifikowana i dopiero od niedawna pelnoletnia krewniaczka szefostwa. Mialo prawo go irytowac jej krecenie sie po laboratorium. Tyle ze Tani okazala sie naprawde przydatna, a Jarra irytowalo wszystko. I nie tlumaczylo go to, ze cierpial z powodu zniszczenia ojczystej planety. Pochodzil z rodziny pierwszych kolonistow Ishan, ale na Ishan mieszkalo wielu ludzi, a na Ziemi jeszcze wiecej. I po zmianie obu w radioaktywne pustynie naprawde wielu znalazlo sie w takiej jak on sytuacji. Brion poklepal Tani po ramieniu i powiedzial: -Tylko sie nie przemeczaj, za kilka godzin ladujemy na Arzor. -Zaraz koncze - zapewnila go. - Chce tylko umiescic te dwie ostatnie w zbiornikach, zeby zaczely sie juz rozwijac naturalnie. Brion sprawdzil wykaz i pokiwal glowa. -Trzy samice i cztery samce; niezle. Majac material genetyczny od fretek z Arzor, bedziemy dysponowali calkiem urozmaiconym zestawem genow. To kolejny gatunek, ktorego Xikom nie udalo sie calkowicie zniszczyc. I usmiechnal sie z zadowoleniem. -Wiem, ale tak wiele stracilismy bezpowrotnie... -glos Tani zadrzal. - A czesc Wladcow Bestii to samoluby! Ten na Fremlynie nie dopuscil nas do zwierzat, nie pozwolil nawet pobrac probek genetycznych. Powiedzial, ze to je zestresuje, a Marten przyznal mu racje! -Wiem, ale Martena juz nie ma, a probki pobralismy. Skoncz z tymi fretkami i rozchmurz sie. Na Arzor zostaniemy przynajmniej trzy miesiace. Mandy nalata sie do woli, a kojoty beda mialy az za duzo biegania - dodal Brion, silac sie na lekki ton. Czasami zastanawial sie, czy nie popelnili bledu, zatrzymujac Tani na pokladzie... Jego siostra byla tak jak i on czystej krwi Irlandka, mimo ze od trzech pokolen rodzina zyla w Arizonie. Ale ojciec Tani - Jasne Niebo - nie byl Irlandczykiem. Pochodzil z plemienia Czejenow, z rodu wojownikow i szamanow. W rok po slubie i krotko po narodzinach corki przeszedl pozytywnie stosowane testy i trafil do Sil Specjalnych, a konkretnie do Wladcow Bestii. Alisha przyjela to bez sprzeciwu, a zespol, z ktorym polaczyla go telepatyczna wiez, traktowala jak nieodlaczna czesc meza. Tani zas wrecz zakochala sie w zwierzetach, a te postrzegaly ja jak czlowieka bedacego wodzem zespolu i takze nawiazaly z nia telepatyczna wiez. Od pierwszych dni swego zycia wychowywala sie z dwoma wilkami, afrykanskim orlem i para mangust... A potem, w czasie proby odbicia planety zajetej przez Imperium Xik, zginal caly zespol wraz z Jasnym Niebem. Alishi i Tani zawalil sie caly swiat... Tani miala wtedy piec lat - byla zbyt mloda, by pojac, dlaczego tak sie stalo. Jej matka natomiast doskonale rozumiala, dlaczego ziemskie dowodztwo rzucilo wszystkie rezerwy, w tym takze Sily Specjalne, do niezwykle ryzykownych zadan. Ale zal i bol spowodowaly, ze zamiast stawic czolo prawdzie, uciekla w szalenstwo i klamstwo. Uznala, ze wykorzystywanie zwierzat do prowadzenia wojny jest niemoralne, a wiec Wladca Bestii moze zostac tylko ktos z gruntu zly, sklonny poswiecic zwierzeta, by ocalic wlasna skore. Jedynym dobrym byl jej maz, ale wyjatek, jak wiadomo, potwierdza regule. Byla lekarzem. Zginela dwa lata pozniej, podczas rajdu Xikow na Ziemie, probujac ratowac rannych, ale czesc z jej pokretnych ocen i nauk zostala zapamietana i przyswojona jako prawda przez corke. Brion nadal nie wiedzial, jaka to czesc, ale obawial sie, ze spora. Tani po ojcu odziedziczyla czarne wlosy i dar telepatycznego laczenia sie ze zwierzetami, a po matce zielono-szare oczy i radosc zycia. Poza tym byla zdrowa, sprytna, nie bala sie pracy i szybko sie uczyla. Nie potrafil okreslic, czy byla ladna - dla niego i Kady byla, ale w tej kwestii trudno im bylo o obiektywizm. Od smierci Alishy minelo dwanascie lat. W kilka dni po wyladowaniu Tani skonczyla dziewietnascie. Co przypomnialo mu, ze najwyzszy czas porozmawiac z zona o stosownym prezencie urodzinowym dla niej. * Brion siedzial w swojej kabinie, przegladajac informacje dotyczace planety Arzor. Mieszkal na niej jeden Wladca Bestii, wywodzacy sie z plemienia Navaho, Hosteen Storm, przybrany syn Brada Quade'a, potomka jednej z pierwszych rodzin, jakie osiedlily sie na planecie. Quade mial duza posiadlosc w rejonie zwanym Basin, nalezacym do najzyzniejszych. Matka Storma zmarla na Arzor, pozostawiajac mu przyrodniego brata Logana, ktorego ojcem byl Quade. W sklad zespolu Storma wchodzily dwie fretki, lwica i samica afrykanskiego orla. Material genetyczny ich wszystkich stanowilby cenne uzupelnienie tego, czym dysponowali...Mogl miec jedynie nadzieje, ze ten caly Storm nie okaze sie takim idiota jak jego towarzysz broni z Fremlyna, ktory zazadal w rewanzu partnerow dla swoich zwierzat. Brion przyznawal, ze tez go ponioslo - pomysl byl nieakceptowalny, gdyz kilka gatunkow rozmnazajacych sie w swiecie, w ktorym nie powstaly, moglo doprowadzic do katastrofy calego systemu. Natomiast Marten mial racje - mogli mu dac nieplodne osobniki i w ten sposob wszyscy byliby zadowoleni, a zwierzeta szczesliwe. Wtedy uznal to za smieszny i niedorzeczny pomysl - celem nie bylo zapewnianie towarzystwa samotnym zwierzetom, lecz zebranie materialu genetycznego, by odtworzyc jak najwieksza czesc ziemskiej fauny. Material uzyskali po wydaniu wyroku sadowego, tyle ze przy jego pobieraniu jedno ze zwierzat zostalo zranione i nie udalo sie go uratowac. A Marten zlozyl wymowienie. Patrzac na to z perspektywy czasu, Brion przyznawal, ze zle postapil - mogli uniknac wszystkich tych problemow i smierci niewinnego zwierzecia, gdyby posluchal Martena. Coz, przeszlosci nie byl w stanie zmienic, natomiast nie mial zamiaru powtornie popelnic podobnego bledu. Pozostalo tylko miec nadzieje, ze ten Wladca Bestii okaze sie sklonniejszy do wspolpracy. Skonczyl robic notatki, przeczytal je i w tym momencie weszla Kady. Pochylila sie nad nim. Uniosl glowe i spytal: -Rozmawialas z gubernatorem? -Godzine temu. -I co? -W prawie planetarnym nie ma przepisu, na podstawie ktorego mozna byloby zmusic Wladce Bestii do udostepnienia zwierzat w jakikolwiek sposob. Jezeli nie przekonamy go do wspolpracy, to nasz problem i nasza strata - wyjasnila spokojnie i dodala, widzac jego mine: - Nie denerwuj sie, bo nie ma powodu. I nie probuj robic niczego na sile, bo pogorszysz sprawe. Marten wyslal wiadomosc na Arzor. Uprzedzil, ze na Fremlynie pobrales probki sila, co doprowadzilo do smierci jednego ze zwierzat. Wladze Fremlyna wsciekly sie, a mieszkancy jeszcze bardziej. Dobrze, ze szybko odlecielismy. Dla nich te zwierzeta sa ostatnim ogniwem laczacym ich z Ziemia. Marten przeslal takze wiadomosc do mnie: dostal spora dotacje na autorski program: ma sklonowac i stworzyc nowe zwierzeta dla zespolow. Rzad planety wyznaczyl duza wyspe na rezerwat dla nich. Brion usmiechnal sie kwasno. -Niezle sie urzadzil, a nas zostawil w gownie. -A gowno sie przylepia. Dlatego musimy uwazac, zeby mieszkancy Arzor nie uznali nas za intruzow, ktorzy stawiaja na swoim, ignorujac konsekwencje. To prymitywny swiat nastawiony na hodowle. Ludzie sa blisko ze zwierzetami, a Storm cieszy sie doskonala opinia. Dwa lata temu zniszczyl grupe Xikow, ktorzy zaczeli stwarzac powazne problemy. Niespodziewanie Brion parsknal smiechem: -Powiedz Tani, zeby byla dla niego mila. Moze go przekona, by pozwolil nam wziac probki. -Mam lepszy pomysl. Wedlug raportu, ktory wlasnie czytales, na Arzor przydalaby sie rosnaca populacja fretek. Po wytrzebieniu rincersow powstala tam luka, ktora dobrze byloby wypelnic. Nie dziwie sie zreszta, ze sie ich pozbyli, nie dosc, ze okazaly sie kanibalami, to smierdzialy gorzej od skunksow. Czego nie zrobili ludzie, dokonczyla zaraza i teraz zaczynaja sie problemy. Przywrocenie rownowagi ekologicznej byloby pozadane przez wszystkich. Ile Tani ma fretek? -Siedem - odparl Brion z namyslem. - Orly mnoza sie bardzo powoli... Na Arzor zyje drapiezny ptak o podobnych cechach i wladze musialyby dopilnowac, by orly nie staly sie konkurencja dla zamli, ale to wykonalne... Mozemy wiec zaproponowac Stormowi partnera dla jego samicy, i to plodnego, tylko uprzedzic, zeby zostawil sprawy ich naturalnemu biegowi. Zadnych inkubatorow i pomagania slabym orletom. A dzieki temu przy nastepnej wizycie mielibysmy nowy material genetyczny... -Doskonaly pomysl - pochwalila Kady. - Powiedziec Tani, zeby przygotowala samca orla afrykanskiego? Przy przyspieszonym wzroscie dorosnie przed naszym odlotem na tyle, ze bedziemy mogli go bezpiecznie przekazac Stormowi. -Zrob tak. I na wszelki wypadek niech przygotuje tez lwa. Zawsze zdazymy go wysterylizowac, jesli uznamy, ze nie ma miejsca na lwia populacje. A taki gest z naszej strony powinien przekonac Storma, ze mamy na wzgledzie takze dobro jego zwierzat... No dobrze; to byloby chyba wszystko co najwazniejsze: ladowanie tuz-tuz, a ja mam na glowie milion spraw... I pochylil sie nad ekranem z kolejnymi danymi genetycznymi. Nawet nie zauwazyl, kiedy zona wyszla z kabiny. * W posiadlosci Quade'a Hosteen oczekiwal przybycia Arki, jak potocznie zwano statek - laboratorium, z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony istniala szansa, ze Hsing, Baku i Surra doczekaja sie wreszcie partnerow, ale wiesci o tym, co wydarzylo sie na Fremlynie, byly niepokojace. Problem polegal na tym, ze Hsing samotnosc zaczela powaznie doskwierac. Fretki to rodzinne stworzenia, a ona stracila towarzysza dwa lata temu. Ho zginal tuz przed narodzinami mlodych: trzy z nich okazaly sie samcami i gdy podrosly, zaczely sie utarczki. Chwilowo jeszcze niegrozne, ale w tym przypadku czas dzialal na niekorzysc. I dlatego potrzebny byl nie tylko partner dla Hsing, ale takze partnerki dla mlodych...Rozmawial z przyjacielem Brada, ekologiem w radzie. Z przeprowadzonych testow wynikalo, ze fretki moglyby z powodzeniem zajac miejsce smierdzacych rincersow. Teraz pozostalo wiec tylko przekonac do pomyslu rzadzacych Arka. Sama idea byla doskonala. Kilka lat po zniszczeniu Ziemi i Ishan zaczely rozchodzic sie wiesci o pojawieniu sie specjalnego statku - laboratorium, ktorego zadaniem bylo zbieranie i przenoszenie z planety na planete materialu genetycznego. Chodzilo o to, by w razie podobnej katastrofy w przyszlosci uniknac utraty wszystkich zamieszkujacych zniszczony swiat gatunkow zwierzat. Celem glownym zas bylo odtworzenie jak najwiekszej czesci ziemskiej fauny. Statek i caly projekt byly w jakis sposob powiazane ze sztabem generalnym i formacja Wladcow Bestii, a na pokladzie zgromadzono material genetyczny wszystkich zwierzat wchodzacych w sklad zespolow bojowych. Jednostka pierwotnie byla frachtowcem, a poniewaz miala zbyt delikatna konstrukcje, nie dalo sie jej przerobic na transportowiec wojskowy. Dlatego kupcy, do ktorych nalezala, zostawili ja zakonserwowana na orbicie, czekajac na lepsze czasy, czyli na koniec wojny. Ktos przewidujacy postanowil wykorzystac okazje i przekonal dowodztwo, by wykorzystac frachtowiec w nowej roli. Statek poddano modyfikacjom, a jego genetyczne banki wypelniono materialem pobranym od milionow ziemskich zwierzat. Oprocz magazynow zbudowano tez laboratoria genetyczne, zbiorniki inkubacyjne i pomieszczenia do przyspieszonego dojrzewania okazow. Statek - laboratorium oddano najlepszym genetykom ziemskim, na ich czele stawiajac slynne malzenstwo naukowcow, i gdy wszystko zapieto na ostatni guzik, statek cicho i bez zbednego rozglosu wyprawiono do sektora pozbawionego zamieszkanych planet. Siedem miesiecy pozniej sily zbrojne Imperium Xik, z ktorym Konfederacja Ziemska toczyla desperacka wojne, zdolaly przelamac obrone i dotrzec na Ziemie. Po rajdzie Ziemia stala sie radioaktywna pustynia bez zadnych sladow zycia, a rownoczesnie symbolem, ktory zjednoczyl wszystkich ludzi - zmobilizowal ich do jeszcze wiekszego wysilku. W nastepnych tygodniach zacietych walk taki sam los spotkal jeszcze Ishan, ale potem Xikowie utracili inicjatywe, az w koncu zostali pokonani. Z czym sie naturalnie nie pogodzili, a ludziom zabraklo zdecydowania, by z ostatnia ich planeta - macierzysta - postapic tak, jak oni postapili z Ziemia. Xikowie byli przekonani o wlasnej wyzszosci nad pozostalymi rasami inteligentnymi, a na dodatek uwazali, ze ich zyczenia winny stanowic prawo. Prawie dwa lata temu Hosteen odkryl na Arzor grupe niedobitkow sprzymierzonych z banda zdrajcow i renegatow rasy ludzkiej, probujaca zdestabilizowac sytuacje na planecie i doprowadzic do wojny miedzy ludzmi a tubylcami. Wsrod Xikow byl imitator - chirurgicznie zmieniony i psychicznie uwarunkowany do udawania czlowieka osobnik, ktorych istnienie wyszlo na jaw dopiero w ostatnim okresie walk. Wszyscy czlonkowie grupy zgineli, ale po zasiedlonych przez ludzi planetach nadal krazyly plotki o innych bandach oraz planach imperialnego dowodztwa dotyczacych dalszego ciagu zmagan - partyzanckich i zdradzieckich, skoro otwarty konflikt zakonczyl sie dla nich kleska. Nikt, kto zetknal sie z Xikami, nie mial bowiem zludzen, ze pogodza sie z przegrana i zechca zyc w pokoju... Dalsze rozmyslania przerwaly mu zblizajace sie kroki. Uniosl glowe i usmiechnal sie: -Witaj, Logan. Jak tam stada? Przyrodni mlodszy brat skrzywil sie niechetnie. -Stada w porzadku, ale Dumaroy znowu klapie ozorem na prawo i lewo. -On zawsze narzeka. O co tym razem chodzi? -O to, ze cos sie dzieje na pustyni. Cos zlego i tym razem wyjatkowo nie majacego nic wspolnego z tubylcami. A najgorsze jest to, ze on moze miec racje... Storm zastanowil sie. Dumaroy nie tylko mial niewyparzona gebe, ale na dodatek byl przekonany, ze wszystkiemu sa winni tubylcy. Poza tym jednak byl dobrym hodowca, znal swoje ziemie i stada. Skoro tym razem nie oskarzal Norbiech, ani tym bardziej dzikich Nitra, sytuacja musiala byc jesli nie powazna, to przynajmniej nietypowa. -A co konkretnie mowi? - spytal. -Cos albo ktos zabija frawny. Na pustyni, w poblizu granicy jego terenu. Nie na masowa skale, ale od czasu do czasu znajduja szkielety, ktorych pare dni wczesniej tam nie bylo. I jest ich wiecej niz kiedykolwiek dotad. -Frawny tez umieraja - zauwazyl Hosteen. -Fakt, ale to dziwne, ze w ciagu nocy pojawia sie ogryziony do czysta szkielet w miejscu, w ktorym poprzedniego dnia nie bylo nawet tropow frawna, prawda? Dumaroy twierdzi, ze cos je zabija i zjada lub zabiera mieso. I ze na pewno nie sa to Norbie, a cos, z czym sie dotad nie zetknal. - Logan usmiechnal sie. - I mowi tez, ze nie chcialby tego czegos spotkac po zmroku. Hosteen pokiwal glowa. -Nie wiem, co to moze byc... - przyznal. - Jest pewny, ze te szkielety pojawiaja sie z dnia na dzien? -Z poczatku nie byl niczego pewien. Mowi, ze po prostu zauwazal od czasu do czasu jakis nowy gdzies, gdzie nie widzial go wczesniej. Po raz pierwszy zwrocil na to uwage, gdy gonil na pustynie jakiegos zablakanego cielaka. Nie znalazl go, wiec przenocowal na skraju pustyni, a o poranku ruszyl w dalsza droge. Po trzech czy czterech godzinach znalazl szkielet objedzony do czysta. Takich rzeczy sie nie zapomina, a frawn lezal dokladnie na wlasnych sladach z dnia poprzedniego. -Dumaroy pojechal dalej jego tropem? -Pojechal. Slady prowadzily prosto na skraj Blue i zawracaly. Nie dostrzegl natomiast zadnych innych, a cielak musial byc scigany, bo z powrotem biegl naprawde szybko. I przez caly czas, a to kraj bez wody. Znasz frawny: nie sa glupie i zaden nie gnalby bez potrzeby po pustyni, az padnie z wyczerpania. To przede wszystkim ten brak sladow poscigu wyprowadzil Dumaroya z rownowagi. Wiesz, jak to dziala. -Ano wiem - Hosteen usmiechnal sie lekko. Wiedzial tez, ze Logan i Dumaroy maja racje - zaden frawn, nawet jeszcze nie w pelni dorosly, nie pedzilby cala noc przez pustynie. Blue zas stanowilo teren najgorszy ze zlych - nie bylo na nim zbiornikow wody, totez prawie nic nie roslo, a piach rozciagal sie az do podnoza skalistych i rownie suchych gor. Wiatry i prady wstepujace i zstepujace nad calym tym obszarem byly tak silne, ze uniemozliwialy przeloty helikopterow, stad tez nie istnialy mapy tego rejonu. Kilka maszyn, ktore sie tam udalo, uleglo wypadkowi, a samolotow na planecie nie bylo. Mapy miano sporzadzic po sprowadzeniu ich, albo wykorzystujac satelity, ale na przeszkodzie stanela wojna, a po jej zakonczeniu stale bylo cos pilniejszego do zrobienia. -Dumaroy jest niezlym tropicielem, ale Norbie sa lepsi - ocenil Storm. - Nie przyszlo mu do glowy zwrocic sie do nich o pomoc? Logan wyszczerzyl sie radosnie. -Zartujesz?! Za to przyszlo mu zwrocic sie o pomoc do ciebie i Surry. Polaczyl sie z ojcem, gdy mialem wyjechac i poprosil, zebys przybyl i sprawdzil, co uda ci sie znalezc. Nie rob takiej miny; mowilem ci, ze traktuje sprawe powaznie. To, ze pomyslal o tobie, oznacza, ze niepokoi go to bardziej, niz okazuje. Pojedziesz? -Oczywiscie ze tak. Skoro cos zabija jego zwierzeta, niedlugo zacznie zabijac i inne. Powiedz mu, ze bede u niego jutro. -A co z Arka? Myslalem, ze chcesz z nimi pogadac, a jutro laduja. Oni tez chca sie z toba zobaczyc; moga sie obrazic, jesli cie nie bedzie. -Ich problem, jesli tak latwo sie obrazaja. Te tajemnicze smierci frawnow sa wazniejsze, a oni tak szybko nie odleca. Przepros ich i wyjasnij, dlaczego mnie nie ma. Wroce najszybciej, jak bede mogl, a do tego czasu trzymaj ich z dala od Hsing i mlodych - polecil Storm. - Nie chce, zeby cos sie stalo podczas mojej nieobecnosci, bo z tego co mowili mieszkancy Fremlyna, wynika, ze ten caly Brion Carraldo uwaza, ze moze robic, co mu sie zywnie podoba, bo jest naukowcem. Logan prychnal pogardliwie. -Moze sobie byc ksieciem z bajki, a do Hsing nie podejdzie, obiecuje ci. A gdyby sie stawial, oglusze i zostawie, zeby oprzytomnial. Noc na swiezym powietrzu w niektorych przypadkach czyni cuda. Jedz i zobacz, co sie porobilo u Dumaroya, a ja powiem o wszystkim ojcu. Ta deklaracja uspokoila Hosteena - Brad dojdzie do ladu z nawet najbardziej nadetym naukowcem, wiedzac, ze stawka sa partnerzy dla zwierzat zespolu. A on musial pomoc Dumaroyowi, gdyz hodowla frawnow stanowila podstawe gospodarki planetarnej. I nie chodzilo tylko o mieso, ale i o skory czy wlosie, raz ze ladne, dwa wytrzymale, trzy wodoodporne, a cztery lekkie. Co wiecej, tubylcy byli uzaleznieni od istnienia frawnow tak samo jak Indianie, przodkowie Hosteena, od istnienia bizonow. I dlatego niezaleznie od przekonan Dumaroya i innych hodowcow cos, co zagrazalo frawnom, stawalo sie automatycznie obiektem powaznego zainteresowania Agencji Ochrony Tubylcow. Postanowil nie tracic czasu - helikopterem mogl dotrzec do posiadlosci Dumaroya w ciagu paru godzin, a Surra i Baku przyzwyczaily sie do tego srodka transportu. Wezwal wiec maszyne, uzywajac recznego komunikatora, jako ze odleglosc byla niewielka - dyzurna maszyna stale parkowala na ladowisku za domem. Przed helikopterem pojawil sie jednakze Brad, ktorego Hosteen tak naprawde zaczal poznawac nieco ponad rok temu. Czas ten jednak wystarczyl, by sie polubili i obdarzyli prawdziwym szacunkiem. Na pewno wplyw na to mial fakt, iz Navaho przywiazywali duza wage do rodziny i Hosteen zostal w tym duchu wychowany, ale rownie istotne, o ile nie istotniejsze bylo to, jakim czlowiekiem byl Brad. -Musze jechac, asizi - powital go Storm, uzywajac starego tytulu przyslugujacego wodzowi. -Wiem, Logan mi o wszystkim powiedzial. Uwazaj na siebie: jesli rzeczywiscie cos zabija frawny i potrafi w ciagu jednej nocy obrac mieso do golych kosci, to wolalbym, zebys sie na to cos nie natknal. Logan twierdzi, ze to cos nie zostawia sladow; dziwne... -Nie tylko to jest dziwne. Frawny nie sa lagodne z natury, to wojownicy. A wiec to, co je zabija albo napawa takim przerazeniem, ze uciekaja, az nie padna z wyczerpania, powinno takze zostawic jakies slady walki i choc jeden trup napastnika. Jezeli mysliwy jest duzy, powinien zostawic slady, jesli to stado malych drapieznikow, frawn powinien choc kilka zabic. A nie odkryto ani cial, ani sladow. Quade zmarszczyl brwi. -To nie brzmi zachecajaco - ocenil. - Uwazaj na Dumaroya: wiesz, ze to narwaniec, i gotow jestem sie zalozyc, ze juz sie zastanawia, czy to nie sprawka Norbiech. A od tego juz tylko krok do klopotow z tubylcami. -Tym razem chyba nie. Logan uwaza, ze Dumaroy naprawde jest zaniepokojony, i nawet nie wspomnial o Norbiech. A zreszta nawet on rozumie, ze na zagladzie frawnow gorzej wyjda tubylcy niz hodowcy. Helikopter wyladowal, totez Storm pozegnal sie i zapakowal na poklad wraz z dwojka zwierzat. Baku nie byla zachwycona, uwazala, ze sama lepiej lata, ale nie protestowala. Za to Surra wskoczyla bez oporu na poklad i natychmiast zajela wygodna pozycje na podlodze. Polowac uwielbiala i nie byl to dla niej wysilek, lecz przyjemnosc, za to podroze wolala, o ile bylo to tylko mozliwe, odbywac bez przemeczania sie, totez juz dawno temu uznala helikopter za nader pozyteczne urzadzenie. A wiedziala, ze wybieraja sie na lowy... Storm takze o tym wiedzial, tyle tylko ze nie mial pojecia, na co beda polowac. Ani czy przypadkiem to, co zylo na obszarze Blue i polowalo na frawny, nie zechce zapolowac na nich... * Helikopter wyladowal i Hosteen wysiadl, niosac na ramieniu Baku. Z nieprzenikniona twarza przygladal sie podbiegajacemu do maszyny Dumaroyowi.-Dwa nowe szkielety - powital go ten bez ceregieli. - Wybierz sobie konia i pojedziemy je obejrzec. Storm uniosl reke, wydajac rownoczesnie telepatyczne polecenie i Baku wzbila sie w powietrze, okrazajac wielkim lukiem zabudowania. -Prowadz - powiedzial. - Zywnosc spakowana? -Na wozie, bo musimy po drodze dostarczyc zaopatrzenie do paru obozow. Twoj kot bedzie mial przejazdzke. Do ostatniego obozu, z ktorego zameldowano o szkieletach, dotrzemy jutro, wiec przenocujemy w innym po drodze. -Kto jest w tym ostatnim? -Jarry, chlopak Mirt Lasco. To oboz Big Blue o godzine jazdy od miejsca, w ktorym znalazl szkielety. -Godzina jazdy... to blisko... -Co z tego? Zaden czlowiek nie ucierpial, a kozlowaty tez nie, bo juz bysmy o tym uslyszeli, wiec o co chodzi? Zreszta proponowalem mu, zeby wrocil do wiekszego obozu, ale stwierdzil, ze nie chce mu sie jezdzic tam i z powrotem. Rozsadny chlopak. -Jego wybor - podsumowal Hosteen. - To gdzie te konie? Dumaroy zaprowadzil go do corralu, gdzie znajdowalo sie kilka wierzchowcow. Hosteen obejrzal je dokladnie - czesc pochodzila bez dwoch zdan od Pata Larkina, ale nie z najnowszej hodowli, nie mialy bowiem jeszcze domieszki krwi zyjacych na planecie Astran duocornow. Niemniej jednak jako konie klasycznej krwi prezentowaly sie niezle. Wybral karosza z czarna grzywa i ogonem, nieco wiekszego od innych. Dumaroy wskazal mu stroczone siodlo z jukami i spytal: -Manierka? -Dwie. -Jasne. Dostaniesz tez tabletki oczyszczajace wode, na wszelki wypadek. Storm osiodlal konia, dosiadl go i czekal na gospodarza. Ten wrocil po paru minutach, podal mu manierki i fiolke i wskoczyl na siodlo swego wierzchowca. Surra umoscila sie na wozie ciagnietym przez jablkowita klacz i ruszyli. * Pod wieczor dotarli do drugiego obozu, w ktorym mieli nocowac. Skladal sie z dlugiego budynku z bali czesciowo wkopanego w zbocze niewielkiego wzgorza, co powodowalo, ze w srodku panowal chlod nawet w najwieksze upaly. Dwie trzecie wnetrza stanowila stajnia, reszte pomieszczenia mieszkalne oddzielone sciana z desek. Najpierw nakarmili i napoili konie, potem rozladowali zapasy, a na koniec zajeli sie soba i zwierzetami Storma.Na telepatyczny rozkaz Baku wrocila i wyladowala na jego ramieniu. Hosteen przeniosl ja na galaz wbita miedzy pnie w rogu pomieszczenia i dal jej kawal surowego miesa. Surra zajela jedno z wolnych lozek i najpierw zaspokoila pragnienie. Potem najadla sie i rozciagnela na poslaniu jak dluga. Dumaroy wygladal tak, jakby chcial cos powiedziec, ale spojrzal na Storma i ostatecznie nie odezwal sie slowem. * O swicie wyruszyli w dalsza droge. Jechali wolniej, a Surra nie podrozowala na wozie, tylko sprawdzala teren przed nimi i po bokach. W pewnej chwili cos wzbudzilo jej zainteresowanie, totez Hosteen wyslal tam Baku, a gdy ta przekazala mu telepatycznie, co widzi, sciagnal lejce i spytal:-Mowiles, ze te szkielety sa o godzine drogi za nastepnym obozem. Blizej nigdy zadnego nie odkryto? -Nie, a bo co? Zamiast odpowiedziec, Hosteen skrecil w kierunku czekajacej Surry. Po paru minutach jazdy okrazyli sterte glazow porosnieta przez jakies krzewy i zobaczyli szkielet, przy ktorym siedziala lwica. -O, w morde! - jeknal Dumaroy. - To zaczyna byc kosztowne! -Jeszcze nie wiesz jak bardzo - pocieszyl go Storm i tracil konia pietami. Po kilku minutach wjechali w niewielka rozpadline. Na jej koncu lezala kupa swiezych kosci - choc byly pomieszane, nie ulegalo watpliwosci, ze nalezaly do szesciu frawnow. Surra podeszla do nich, zmarszczyla nos i prychnela z obrzydzeniem. Storm zsiadl, obejrzal szkielety i obszedl je, zataczajac coraz wieksze kregi. W pewnym momencie stanal i zawolal: -Rig, obejrzyj to i powiedz mi, co myslisz! Dumaroy zsiadl z konia i zblizyl sie do niego, po czym dlugo przygladal sie drobniutkim, prawie niewidocznym zaglebieniom w ziemi. -Wyglada jak slad po deszczu, ale w nocy nie padalo... - ocenil w koncu. - Widac je tylko, gdy patrzy sie pod pewnym katem... Pojecia nie mam, co to takiego. Jestes pewien, ze to, co je zrobilo, zabilo frawny? -Nie jestem pewien. Ale to cos dziwnego i wartego zapamietania. Dumaroy pokiwal glowa. -Cholera, powinienem kazac wrocic Jarry'emu. Te frawny byly dalej od pustyni niz on dzisiejszej nocy. Hosteen podszedl do konia i dosiadl go, polecajac rownoczesnie Baku, by sprawdzila droge przed nim, po czym powiedzial: -Teraz juz niczego nie zmienimy. Albo zdazymy, albo przybedziemy za pozno. Mozemy tylko jechac. I ruszyl, poprzedzany przez Surre, czujna i swiadoma niebezpieczenstwa. Rozdzial II * Tani byla zla.Wladca Bestii obiecal powitac ich, gdy prom wyladuje, a zamiast niego zjawil sie jakis jegomosc z metnym tlumaczeniem, ze Storm zdecydowal sie jechac na pustynie, bo zaczely tam ginac zwierzeta. Co gorsza, zabral ze soba dwie trzecie zespolu. Byla to obelga dla nich, lekcewazenie ich wysilkow i calej idei Arki. Prawde mowiac, byla zaskoczona, ze stryj tak tego nie okreslil. Zachowal sie tak, jakby nic wielkiego sie nie stalo, i gawedzil z jegomosciem o pogodzie i warunkach klimatycznych. Zirytowana wrocila na poklad, wyniosla stojak z grzeda i wbila go solidnie w ziemie obok rampy promu. Potem wrocila do wnetrza i wyszla z Mandy na ramieniu. Parasowa radosnie przefrunela na swoja grzede, sprawdzila, czy pojemnik z woda jest pelen, i rozejrzala sie ciekawie. Obaj mezczyzni podeszli i przygladali sie jej z podziwem. -Piekna - ocenil obcy. - To parasowa z Ishan, prawda? Zyskal tym znacznie w oczach Tani - Mandy byla piekna, a on znal sie na ptakach. -Prawda. Mialy byc lacznikami w zespolach Wladcow Bestii. -Podejrzewalem, ze jest efektem genetycznych manipulacji. Parasowy nie przepadaja za swiatlem slonecznym. -Mandy lubi dzien i moze przenosic dlugie wiadomosci slowne bez pomylek. Parasowy same z siebie maja dobra pamiec i sluch, genetyka tylko troche je udoskonalila. Poza tym swietnie nasladuja dzwieki. Osadnicy nazwali je duchami, bo lataly tylko noca, bezglosnie, i byly zupelnie biale - wyjasnila Tani. -W przeciwienstwie do Mandy, ktora biala na pewno nie jest. -Nie jest - przyznala Tani, gladzac ja delikatnie po piorach, ktorych biel stanowila jedynie tlo dla nieregularnych plam i plamek w kolorach od bezu do ciemnego brazu. - Piora Mandy maja barwy ochronne: jesli bedzie siedziala bez ruchu, pozostanie niewidoczna na kazdym tle poza piaskiem i sniegiem. W naturze niewiele bylo tak ubarwionych, gdyz biale je zadziobywaly, a poza tym zbyt wyraznie widac je bylo na sniegu. Nam udalo sie wyizolowac odpowiednie geny i teraz wszystkie maja takie ubarwienie. I nadal lataja bezglosnie. Prosze ja podrapac po piersiach, bardzo to lubi. Brad nader ostroznie zastosowal sie do prosby, gdyz parasowa miala naprawde imponujacy dziob, ale drapanie w okreslonym przez dziewczyne miejscu rzeczywiscie lubila. Przy okazji stwierdzil, ze wzor na piorach, jesli przygladac mu sie dluzej, zaczynal sie rozmazywac, macac wzrok. -Sliczny ptak - powtorzyl. - Mam nadzieje, ze dysponujecie wystarczajaca iloscia materialu genetycznego, bo naprawde byloby szkoda, gdyby ten gatunek wymarl. -Nie ma obawy. Raz, ze mamy go duzo, dwa, na parasowy jest duze zapotrzebowanie, ale i jest skad wziac nowy material, gdyby zaszla taka potrzeba - rozesmiala sie Tani, a widzac jego mine, wyjasnila: - Rok przed zniszczeniem Ishan wyruszyl z niej pelen naukowcow wszelkiej masci statek badawczy na Dulshan. To pustynna planeta pare parsekow od Ishan. Okazalo sie, ze jest niezamieszkana, ale warunki sa sprzyjajace dla ludzi, znaleziono tez sporo ciekawostek mogacych miec znaczenie handlowe. Trzy wyprawy kolonizacyjne wyruszyly, ledwie opublikowano raport naukowcow. Trzy nastepne pare miesiecy pozniej, a poniewaz na Dulshan najbardziej oplaca sie hodowla, przewieziono kilkanascie parasow jako najtanszy srodek lacznosci przed stworzeniem sieci komunikacyjnej. To tak jak w wypadku koni: same sie reprodukuja, paliwo do nich jest tanie i ogolnodostepne, a kiedy sie zepsuja, wymagaja specjalisty, a nie drogich czesci zamiennych sprowadzanych z innej planety. Katem oka dostrzegla pelna aprobaty reakcje stryja. Wyhodowali wiele parasow, zyly teraz na roznych planetach. Na Dulshan zadomowily sie i pomagaly hodowcom. Okazalo sie tez, ze do pilnowania stad sernow, roslinozernych zwierzat podobnych do ziemskich antylop, tyle ze glupich az zalosc brala, idealnie nadawaly sie kojoty z rodzaju stworzonych dla zespolow bojowych... To przypomnialo jej, ze zajeta Mandy zapomniala o kims. Skoncentrowala sie i po paru sekundach w luku promu pojawily sie dwie zwienczone uszami i pelne ciekawosci swiata mordy. Brad Quade zauwazyl je prawie natychmiast. -Kojoty? - spytal z usmiechem. Tani przywolala je telepatycznie, a gdy stanely obok niej, przedstawila: -To jest Minou, a to Ferarre. W jej glosie brzmiala duma, do ktorej miala powody. Zwierzeta byly inteligentne i doskonale sie prezentowaly. Ich siersc w przenikajacych sie odcieniach szarosci powodowala, ze gdy staly nieruchomo, stopniowo zlewaly sie z tlem. W zlocistych slepiach krylo sie przynajmniej tyle inteligencji co w spojrzeniu Surry. Dla hodowcow mogly byc - i z pewnoscia byly - olbrzymia pomoca, totez Brad podziwial je z przekonaniem i otwarcie. Co sprawialo Tani olbrzymia przyjemnosc. Bez trudu zauwazyl jej wrogosc na wiesc o nieobecnosci Storma. Prawdopodobnie uznala ja za obelge, moze nie pod swoim adresem, ale z pewnoscia pod adresem stryja. Nie tlumaczylo to jednak nutki pogardy obecnej zawsze, gdy mowila o Wladcach Bestii czy konkretnie o Hosteenie. Bylo to zastanawiajace i dlatego Brad obserwowal ja baczniej, niz robilby to w innych okolicznosciach, ale niepostrzezenie. Nie byla ladna, ale gdy dorosnie, bedzie kobieta, do ktorej najbardziej pasuje okreslenie "elegancka". Czarne wlosy i zmieniajace barwe z zielonej na szara w zaleznosci od oswietlenia oczy dodadza jej uroku. Miala osiemnascie lub dziewietnascie lat, czyli byla o siedem lub osiem lat mlodsza od Hosteena, co naturalnie bylo widac. Natomiast nie bylo widac, ze byla polkrwi Irlandka. Jej stryj wspomnial, ze wychowywali ja wraz z zona. Dzieci czesto przejmowaly opinie doroslych. Jesli naukowcy nie lubili Wladcow Bestii, tlumaczyloby to pogarde w jej glosie. A w takim wypadku nadzieje Hosteena na partnerow dla zespolu nie mialy szans na realizacje... Mimo tych rozmyslan gawedzil z dziewczyna i jej stryjem, dopoki nie uznal, ze zlagodzil zlosc wywolana nieobecnoscia Hosteena. Chlopak powinien wrocic nastepnego dnia, wiec problem zniknie, ale z drugiej strony klopoty Dumaroya mogly okazac sie powazniejsze, niz na to wygladaly. Jesli tak bylo, mogl jedynie miec nadzieje, ze Hosteen nie da sie zaskoczyc. * Storm takze mogl miec jedynie nadzieje, ze ich czujnosc okaze sie wystarczajaca, zwlaszcza ze byla wsparta dobrym planowaniem. Baku zataczala kregi, patrolujac trase przed nimi, a zakamarki sprawdzala Surra. Z obydwiema pozostawal w stalym kontakcie. Dumaroy obserwowal go, nie odzywal sie i byl nieszczesliwy. Z jednej strony meczyla go bezczynnosc, a z drugiej martwil sie losem pracownika. Widzac jego rosnaca nerwowosc, Hosteen przerwal milczenie, by nie skonczylo sie na tym, ze Dumaroy sam pogna do obozu, a on jak drugi duren bedzie musial go gonic na oslep.-To, co zabilo frawny, nie zostawilo wielu tropow, ale jest slad zapachowy, ktory Surra moze sledzic, jesli sie jej nie popedza. Dumaroy potrzasnal glowa; przypominal rozgniewanego byka. -Ja wszystko rozumiem, ale to za dlugo trwa. Mysle, ze powinnismy sprawdzic, co z chlopakiem, a potem ruszyc na poszukiwanie tego czegos. -To ma sens - przytaknal Storm ku jego zaskoczeniu. - Jak najszybciej tam dotrzec? -W dol tamtego kanionu do plaskowyzu. Kilka mil za wylotem kanionu jest oboz, w ktorym mial na nas czekac. Kazalem mu nigdzie samemu sie nie szwendac. - Dumaroy staral sie mowic normalnie, ale slychac bylo, ze jest autentycznie zaniepokojony. Hosteen bez slowa skierowal sie we wskazana strone, ale po kilku krokach Dumaroy przepchnal swego wierzchowca przed jego konia i objal prowadzenie. Stopniowo przyspieszali, az przeszli w lekki klus. Klacz ciagnaca prawie pusty woz zdolala dotrzymywac im kroku, tyle ze woz podskakiwal i skrzypial na nierownosciach. Poniewaz Surra na nim nie podrozowala, nikomu to nie przeszkadzalo. Surra zreszta nie lubila dlugo sie wysilac i wolala podrozowac we wlasnym tempie - z dotrzymaniem kroku koniom zawsze miala problemy, dlatego tez Hosteen jej nie poganial i szybko stala sie tylna straza. Znajac ja, wiedzial, ze dolaczy na pierwszym popasie. Tyle tylko ze Dumaroy nie mial zamiaru sie zatrzymywac, nim nie dotra do prowizorycznego obozu. Widac bylo, ze z trudem powstrzymuje sie, by nie gnac ile sil w konskich nogach, byle jak najszybciej znalezc sie u celu. Nie ulegalo tez watpliwosci, ze obawial sie tego, co tam zastanie, i obwinial o to, co spodziewal sie ujrzec. Hosteen sie temu nie dziwil, ale zdawal sobie sprawe, ze spadl na niego dodatkowy klopot - pilnowania narwanca, by nie zrobil czegos glupiego powodowany poczuciem winy, jesli ich podejrzenia sie sprawdza. A mial nadzieje, ze ten rok uplynie spokojnie i bedzie mogl spenetrowac dalsza czesc Zamknietych Jaskin. Ich zawartosc fascynowala go, podobnie jak ich budowniczowie pochodzacy z jakiejs starej, nieznanej, a stojacej technologicznie wyzej niz ludzie rasy. Zarowno dla Nitra, jak i dla Norbiech jaskinie byly swietymi miejscami, od ktorych nalezalo sie trzymac z daleka. Tak to zreszta budowniczowie musieli sobie zaplanowac, bo do jaskin nie bylo sie latwo dostac. Jemu udalo sie to dwukrotnie. Za pierwszym razem - szukal wtedy schronienia - zadecydowal przypadek. Za drugim doprowadzily go do nich poszukiwania zaginionego kombatanta, syna bogacza z innej planety. Odkryl wtedy, ze jaskinie lacza dlugie tunele pelne wytworow obcej techniki i roznych, czesto niezrozumialych artefaktow. Wladze Arzor nie mialy jednak pieniedzy na zakrojone na szeroka skale prace badawcze, a w Konfederacji panowal jeszcze zbyt wielki chaos, by sensowne bylo naglasnianie odkrycia. O istnieniu jaskin wiedziano od dawna, o dzialajacych w nich nadal urzadzeniach nie i wszyscy zainteresowani postanowili, ze lepiej bedzie, jesli chwilowo tak pozostanie. Wzmocnil wiez z Baku i wyslal ja tam, gdzie wedlug opisu Dumaroya powinien znajdowac sie oboz. Odprezyl sie, automatycznie dostosowujac ruchy ciala do ruchow konia, wiedzac, ze ten podazy sladem wierzchowca Dumaroya. Dzieki Baku zobaczyl nieco rozmazany obraz utrzymany w roznych tonacjach szarosci - widzial jej oczami. Szybko tez dojrzal oboz. Ani sladu konia czy jezdzca, drzwi do budynku zamkniete. Westchnal i poslal Baku, by zbadala okolice, zmniejszajac rownoczesnie natezenie telepatycznej wiezi. Polaczyl sie z Surra i uprzedzil ja, co powinna zrobic, gdy znajdzie sie w obozie. Lwica prychnela, gdy kazal jej szukac smierdzacego tropu, ale wykonala polecenie. Teraz pozostalo tylko powstrzymac Dumaroya przed zadeptaniem delikatnego tropu. Na szczescie klacz ciagnaca woz zaczela pozostawac z tylu. -Rig! - zawolal ostro. -Co sie stalo? -Powinnismy zostawic tu woz, bo klacz ma dosc. A potem okrazyc oboz i zblizyc sie don od strony pustyni. Jezeli sa w nim napastnicy, w ten sposob odetniemy im najlepsza droge odwrotu. -A co z Jarrym? - spytal chrapliwie Dumaroy, ale sciagnal cugle. -Jezeli jest juz martwy, a oni uciekli, pospiech niczego nie zmieni. Jezeli jest martwy, a oni nadal tam sa, bedziemy mieli okazje ich zaskoczyc. A jesli zyje, mamy wieksze szanse go uratowac, atakujac z zaskoczenia i z wiekszym rozeznaniem. Dumaroy byl narwancem, ale sluzyl w wojsku i skutecznie walczyl z Xikami. Storm wiedzial o tym i dlatego uzyl odpowiednich argumentow, by zmienic wyprawe mysliwska w wojenna. I odniosl sukces. Kon Dumaroya zwolnil, po chwili stanal, a sam jezdziec zeskoczyl z siodla i podszedl do klaczy, ktora takze sie zatrzymala. Wbil w ziemie palik i przywiazal do niego cugle, po czym wyjasnil: -Oboz to opuszczona nora djimbuta. Wyprostowalismy sciany, zrobilismy dach i przegrode, by oddzielic stajnie od reszty. No i naturalnie zamontowalismy drzwi. Wewnatrz sa dwa poslania i stol. Proste, ale oboz z zalozenia mial sluzyc jako schronienie na jedna noc, i to tylko w wyjatkowych okolicznosciach. Jest takze stalowa szafka na zapasy z wojskowego demobilu, przechowujemy w niej tez radiotelefon i zasilacze. -Czy od strony Blue jest jakas oslona, ktora pozwoli zblizyc sie niepostrzezenie? -Jest. Ja prowadze: latwiej pokazac, niz opisac. Storm nie zaprotestowal. -Twoj teren, twoje prawo. Dumaroy dosiadl wierzchowca i zachowujac ostroznosc, zaczal objezdzac oboz. Nie wiedzial, ze Surra zbliza sie prosto do niego; ona nie zachowywala zbytnich srodkow ostroznosci, bo nie musiala. Storm pozostawal z nia w stalym kontakcie, totez wyraznie poczul skok jej emocji, gdy dotarla do tropu o zlym, wyraznym zapachu. Polecil jej chwilowo trzymac sie z dala od nich, gdyz wlasnie dotarli do obozu. Dumaroy przebil sie przez zaslaniajace widok krzewy i krzyknal donosnie: -Hej, tam w obozie! Jarry, jestes tu? Hosteen pozwolil koniowi odsunac sie od Dumaroya i uwaznie obserwowal okolice. Dumaroy podjechal do drzwi, zeskoczyl z siodla i ruszyl ku nim energicznym krokiem. Ani Baku, ani Surra nie zauwazyly niczego podejrzanego. Dumaroy otworzyl drzwi, zajrzal do srodka i cofnal sie, klnac na czym swiat stoi. Storm rowniez zsiadl z konia i powoli podszedl do wejscia. Domyslal sie, co zastanie wewnatrz, i nie pomylil sie. Byly tam dwa szkielety - ludzki i konski, z tym ze obok konskiego znajdowalo sie nienaruszone siodlo i uprzaz, natomiast przy poslaniu lezaly buty, kapelusz i pas. Minal Dumaroya i dokladnie obejrzal domowej produkcji prycze, po czym powiedzial: -Sprawdz, czy Jarry uzyl koca. Dumaroy potrzasnal glowa. -Nie uzyl, bo mial wlasny spiwor. Matka mu zrobila, i to dobry, dwuczesciowy, tak ze podpinke mozna bylo prac osobno. -W takim razie gdzie on jest? Zapytany rozejrzal sie po pomieszczeniu. -Nie wiem - odparl, nie kryjac zdziwienia. - A to wazne? Hosteen pochylil sie i podniosl z podlogi strzep materialu. -Popatrz, tkanina z welny frawna. Z tego byl jego spiwor? -Z tego. I co? Hosteen obejrzal dokladniej prycze, po czym wyprostowal sie powoli: -Obejrzyj poslanie. Drewno zostalo uszkodzone. Nim zaczniesz zadawac kolejne glupie pytania, powiem ci, ze owszem, podejrzewam, ze ma to wiele wspolnego z jego smiercia. Na podlodze sa strzepki spiwora, a drewno na srodku poslania wyglada, jakby ktos zabral sie za nie przy uzyciu wiertarki... albo bardzo specyficznych zebow. -O czym ty mowisz? -Zacznij wreszcie patrzec i myslec. Nastepna sprawa: chlopak zginal tu, ale nigdzie nie ma sladu krwi. Skoro - a na to wyglada - umarl, lezac na poslaniu, w co ona wsiaknela? Bo przeciez nie wyparowala. Wyraz twarzy Dumaroya swiadczyl o tym, ze zaczyna kojarzyc. -Spiwor, srodkowa czesc poslania... to przeciez... -To, czego nie ma albo co zostalo uszkodzone - dokonczyl Storm. -Sadzisz, ze to, co zabilo Jarry'ego, zezarlo wszystko, na czym znalazla sie jego krew - podsumowal Dumaroy i pochylil sie nad prycza. - Niezle zabki... mam nadzieje, ze udlawil sie drzazgami. Dorwe to cos i... -Surra jest na tropie zabojcow - przerwal mu Storm, obawiajac sie, ze zal Dumaroya przerodzi sie w atak wscieklosci. - Ruszajmy za nia, przynajmniej bedziemy mieli pewnosc, w ktora strone poszli. -To na co jeszcze czekamy? - Dumaroy wypadl na zewnatrz i wskoczyl na siodlo. A potem zamarl na dluzsza chwile i powiedzial zdlawionym glosem: -Storm, Jarry nie byl glupi i zamknal drzwi, a te nie zostaly uszkodzone... jak wiec dostali sie do srodka? -Pod drzwiami - odparl cicho zapytany. -Ale... -Pomysl: to cos zostawia ledwie widoczne slady na piasku. Za to tych sladow, ktore z trudem mozna dostrzec, sa tysiace. Dalej: dopadlo czlowieka przebywajacego w zamknietym pomieszczeniu, nie budzac go i nie uszkadzajac drzwi. Wedlug mnie zabojcy sa mali, szybcy i lekcy. Poza tym jest ich naprawde duzo i sa kanibalami. Dumaroy z lekka pozielenial. -Jak to: kanibalami? -Nigdy nie znaleziono ani jednego martwego napastnika, a frawny nie poddaja sie bez walki, wiec sadze, ze zjadaja zabitych wraz z ofiara. Dumaroy wyprostowal sie w siodle. -Kiedys widzialem nagranie o jakichs ziemskich mrowkach. Myslisz, ze to cos podobnego? - spytal. -Moze nie do mrowek, ale generalnie do owadow. Martwie sie, bo z niczym podobnym dotad sie tu nie zetknelismy. Co prawda sto trzydziesci lat to nie tak wiele, ale dziwi mnie, ze nie slyszelismy o istnieniu podobnego zagrozenia od Norbiech... Szesc pokolen to faktycznie niewiele na chocby pobiezne poznanie nowej planety, ale tubylcy zyli tu od wiekow. A poniewaz Arzor nie miala lagodnego klimatu, kazdemu ze szczepow potrzebne byly duze tereny lowieckie. Wraz z ludzmi pojawily sie konie, w ktorych tak Nitra, jak i Norbie wrecz sie zakochali. Stosunki osadnikow z tymi ostatnimi ukladaly sie zreszta generalnie dobrze, od handlu i najmowania do pracy zaczynajac, a na przyjazni - choc to byly rzadsze przypadki - konczac. Skoro zagrozenie dotyczylo glownie frawnow, ktorys z hodowcow powinien uslyszec o nim od Norbiech przez te wszystkie lata. A nic podobnego nie mialo miejsca. Dumaroy wiedzial o tym i takze mu sie to nie podobalo. Nie znajdujac odpowiedzi, zawrocil konia w kierunku pustyni i zaproponowal: -Skoro mamy ruszac za nimi, nie ma sensu zwlekac. * Kilka mil przejechali w zupelnym milczeniu. Przerwal je Dumaroy:-Moze wydostaly sie z tych cholernych zapieczetowanych jaskin?! Moze trzeba by rozwalic wejscie i wytluc cholerstwo?! Storm nie zareagowal. Bral pod uwage taka mozliwosc i zdawal sobie tez sprawe, jak niewykonalne bylo to zadanie. Badajac jaskinie, odkryl w jednej z nich ogrod botaniczny, w ktorym rosly rosliny z co najmniej kilkuset planet, oraz pozostalosci po ogrodzie zoologicznym w innej. Bylo wiec dosc prawdopodobne, ze w kolejnej zgromadzono okazy owadow z roznych planet, ktore jakims cudem teraz zaczely wydostawac sie na wolnosc. Jesli tak bylo, oznaczalo to dopiero poczatek klopotow... Postanowil porozmawiac o tym z naukowcami z Arki zaraz po powrocie. Zanim cokolwiek bedzie mozna przedsiewziac, trzeba zdobyc probki DNA. Postanowil, wracajac, zebrac strzepy spiwora i odlupac troche drewna z nadgryzionego poslania; moze tam sie cos zachowalo... * Przez kolejnych kilka godzin jechali w milczeniu. Dumaroy narzucil ostre tempo, ale Surra miala dobry start, a poza tym byla na tropie, co mialo istotny wplyw na jej mozliwosci. Przy duzym szczesciu dogonia ja dopiero po poludniu... To uswiadomilo Hosteenowi, ze sytuacja sie komplikuje. Scigali stworzenia, ktore polowaly w nocy i byly na tyle szybkie i wytrzymale, by dopasc frawna. Albo tez zagonic go na smierc. A na obszarze Blue nie istnialy zrodla wody. A raczej istnialy, ale ich polozenie znali jedynie Nitra. Co oznaczalo, ze dla siebie, koni i zespolu mieli jedynie zawartosc manierek.Ten ostatni argument zdecydowal i Storm, nic nie mowiac, wydal lwicy telepatyczne polecenie. Surra dotarla po krotkim czasie do pierwszej powazniejszej przeszkody terenowej, czyli glebokiej rozpadliny, i zgodnie z jego rozkazem poszukala cienia, polozyla sie i czekala. Dumaroy zas popedzal konia niczego nieswiadom. * Godzine pozniej dotarli do czekajacej Surry.-Dlaczego ona tu lezy? - zdziwil sie Dumaroy. -Bo jej kazalem. Wiemy, w jakim kierunku sie udaja, a jesli pojedziemy dalej, mozemy wpakowac sie w klopoty. Te stwory poluja w nocy i sa wytrwale. Chcesz sie obudzic i stwierdzic, ze cie oblazly? Dumaroy az sie wzdrygnal. -Nie chce, wiec chyba trzeba bedzie zawrocic - przyznal. - No i musze powiedziec Mirt, co sie stalo, i dopilnowac, zeby chlopak mial porzadny pogrzeb... Zgoda, wracamy. Ale to jeszcze nie koniec! Hosteen potrzasnal glowa. -Obawiam sie, ze masz racje - powiedzial cicho. - To dopiero poczatek. Nie wiesz jeszcze o czyms: Surra znalazla po drodze kilka nastepnych szkieletow. Sadzac po sladach, to cos wie, ze scigane zwierze ma zwyczaj zataczac krag i wracac na znajomy teren. Dumaroy spojrzal na niego z obawa, ale w milczeniu czekal na ciag dalszy. -Surra odkryla, ze mysliwi rozdzielaja sie. Jedna grupa goni frawna, a druga czeka w poblizu miejsca rozpoczecia polowania, az ofiara sama do niej dotrze - wyjasnil Storm. - To nie oznacza, ze stwory sa inteligentne, to moze byc po prostu instynkt, ale sa niebezpieczniejsze, niz poczatkowo sadzilismy. I dlatego wole zawrocic teraz. -Skoro o tym wiemy, nie popelnilibysmy tego bledu! -Tak? A dokad bys uciekal? Na pustynie?! Nawet gdybysmy nie skierowali sie prosto do twojego domu, a konie zrobilyby to odruchowo, to jechalibysmy w kierunku czyjegos domu, bo nie ma innej mozliwosci. Chcesz im pokazac droge do ludzkich siedzib? -Cholera, nie! Szlag, ten problem chyba mnie przerasta - Dumaroy rozejrzal sie nieco bezradnie. - Z czyms, z czym mozna normalnie walczyc, poradze sobie... a poza tym to na pewno nie sprawka kozlowatych. Choc raz Norbie beda mieli spokoj. I usmiechnal sie kwasno. -Nie beda mieli, Rig - sprzeciwil sie Hosteen. - Moga byc w znacznie wiekszym niebezpieczenstwie niz my. Trzeba sie naradzic, zwlaszcza z tymi naukowcami, ktorzy mieli przyleciec. Moze oni beda wiedzieli, jak sobie poradzic z tym dranstwem. Bez dalszej dyskusji zawrocili konie. * Przed zapadnieciem zmroku zebrali probki z poslania i spiwora, odszukali spokojnie pasaca sie klacz i odjechali spory kawal od obozu. Przenocowali w jaskini na tyle obszernej, ze pomiescila wszystkich - i ludzi, i zwierzeta. W wejsciu rozpalili ognisko, ktorego pilnowali na zmiane az do switu, choc zwierzeta caly czas spaly spokojnie.Ani w nocy, ani rankiem nie wydarzylo sie nic, co zwrociloby uwage ktoregos z nich. Rozdzial III * Quade i stryj odeszli pograzeni w rozmowie, a Tani zostala. Bawila sie z Mandy - dlugim zdzblem trawy laskotala parasowe, probujac podwazyc jej piora na piersiach, a ptak udawal, ze chce zlapac zdzblo dziobem. Poniewaz ani razu mu sie to nie udalo, zabawa musiala sie mu podobac.-Zaniedbywalam cie ostatnio - przyznala Tani. - Wiem, ze Marten dobrze sie toba opiekowal, gdy bylam zajeta, ale to nie to samo. Brakowalo mi twojego towarzystwa, a jest naprawde piekne popoludnie. I w tym momencie skoczyla jak oparzona, gdyz Mandy poradzila jej uprzejmie, by sobie poszla i oddala sie pewnej czynnosci seksualnej samodzielnie albo tez z pomoca wybranej osoby. * Godzine pozniej Tani wiedziala juz wszystko i byla zdruzgotana. Sadzila, ze Marten opiekowal sie jej zwierzetami z dobrego serca, tymczasem okazalo sie, ze wykorzystal okazje do zemsty. Wiedzial, ze dlugo nie zabawi na pokladzie, ale dolozyl staran, by pamiec po nim pozostala. Z Minou i Ferarre niczego nie probowal, ale Mandy nauczyl reagowac na kilka slow-kluczy takich jak: popoludnie, wieczor, dzien, jesli znajdowaly sie one na poczatku lub koncu zdania. Prawdopodobnie bylo tych slow wiecej, ale prawde mowiac, Tani nie miala sil dalej sprawdzac.Po uslyszeniu takiego slowa Mandy wyglaszala "uprzejme" zdanie lub dwa albo klela konkursowo, adresujac wiazanke do rozmowcy. Wypowiedzi "uprzejme" byly gorsze niz przeklenstwa, jako ze podawaly w watpliwosc pochodzenie rozmowcy czy prowadzenie sie jego przodkow lub tez byly propozycjami wykonania w trybie natychmiastowym roznych obscenicznych czynnosci. Naturalnie mogla oduczyc ja tego, jak i wszystkiego innego, ale wymagalo to wiele pracy. Pol biedy, gdyby Mandy ujawnila nowe umiejetnosci w czasie podrozy, choc i wtedy Tani mialaby problem ze znalezieniem czasu. Poniewaz jednak byla zajeta, niewiele rozmawiala z parasowa, a wujostwo uzywali do powitan tradycyjnych irlandzkich zwrotow, totez rzecz sie nie wydala. A teraz niespodzianka byla tym bardziej niemila, ze ptak mial kontakt z mieszkancami Arzor. I tak wlasnie musial to zaplanowac Marten. Swoja droga nie podejrzewala, ze mial do nich az tyle zalu... Co nie zmienialo faktu, ze gdyby dostala go w swoje rece, nauczylaby paru rzeczy na temat mozliwosci mrowek, dajmy na to, albo innych termitow. Zostawila w koncu Mandy w spokoju. To nie byla wina parasowy, a zamykanie jej na statku byloby okrutne. Musiala tylko uprzedzic stryja, zeby nie rozmawial z nikim w jej poblizu, dopoki ona nie upora sie z problemem. W sumie to nawet dobrze sie zlozylo, ze ten caly Storm sie spoznial, bo mogla sie tym zajac. A tak stryj chcialby, zeby od razu poswiecila czas fretkom przeznaczonym dla Wladcy Bestii. Tylko po to, by on mogl je nastepnie bezmyslnie wykorzystac i zmarnowac. W koncu nawet jego ojczym musial przyznac, ze samiec fretki z pierwotnego zespolu zostal przypadkowo zabity. Tani doskonale wiedziala, co sie za tym kryje. Wladca Bestii zaryzykowal, a zaplacilo za to zwierze. To w praktyce oznaczala "przypadkowa smierc". Te i inne prawdy o Wladcach Bestii przekazala jej matka; fakt, zdziwaczala po smierci ojca, ale nie na tyle, by zmyslac. Choc nie wszystko, co mowila, bylo logiczne, nawet dla dziecka. No bo skoro Wladcy Bestii byli zli, a ona miala dar i moglaby zostac jednym z nich, to znaczy, ze tez byla zla? Matka twierdzila, ze dar jest dobry, tylko szkolenie zle, bo uczy wykorzystywac te zdolnosci do niecnych celow, do prowadzenia walki i wojny. Ale w takim razie ojciec tez byl zly, bo przeszedl szkolenie i walczyl, uzywajac zwierzat. Potem z nagran i baz danych dowiedziala sie, ze w ciagu calej wojny istnialo mniej niz sto w pelni wyszkolonych zespolow bojowych. Formacja Wladcow Bestii byla naprawde elitarna i nieliczna, ale wiekszosc z nich zginela w czasie ostatniej ofensywy Xikow, ktorej celem byla Ziemia. Zgineli, wariacko ryzykujac, ale to bylo ich prawo, natomiast nie mieli prawa doprowadzac w tak bezsensowny i beztroski sposob do smierci zwierzat, ktore im ufaly i sluchaly ich polecen. Po zakonczeniu walk ci, ktorzy przezyli, osiedlili sie na roznych planetach albo wstapili do Zwiadu Kartograficznego. Zespoly doskonale sprawdzaly sie w misjach majacych na celu zbadanie nowej planety i nawiazanie pierwszych kontaktow z tubylcami, jesli takowi na niej zyli. A genetycznie zmodyfikowane zwierzeta pomagaly ludziom takze w codziennym, zwyklym zyciu. Doskonalym tego dowodem byla sytuacja na Dulshan - osadnicy doceniali wsparcie i towarzystwo zwierzat i troszczyli sie o nie tak, jak powinni. Pogladzila piora Mandy, na co ta zareagowala, lapiac ja delikatnie za palec. To, ze jej dziob mogl z latwoscia odciac ten palec, nawet nie przeszlo Tani przez mysl. Rozesmiala sie i spytala: -Pewnie chcialabys orzecha lastree? Parasowa fuknela twierdzaco. -Poczekaj, lakomczucho, poszukam jakiegos - obiecala i wrocila na prom. Kilka orzechow musialo znajdowac sie w kuchni, bo wszyscy wiedzieli, ze sa przysmakiem parasow, tyle tylko ze nie wiedziala dokladnie gdzie, totez chwile trwalo, nim je znalazla i wrocila. Mandy czekala cierpliwie i powitala ja radosnym okrzykiem. Po czym natychmiast zajela sie rozbijaniem twardej jak stal lupiny, pomagajac sobie noga, w ktorej sprawnie obracala orzech. Tani obserwowala ja, rozmyslajac, jakie parasowa ma szczescie - na Dulshan przewieziono bowiem troche sadzonek lastree, ktore sie tam przyjely. W przeciwnym razie smakolyk przestalby istniec wraz z ojczysta planeta ptakow. Minelo poludnie, postanowila wiec zostawic Mandy na swiezym powietrzu i sloncu. Ryzyko, ze kogos obrazi, bylo niewielkie, bo nikt nie powinien sie tu zjawic przez najblizszych pare godzin, a Mandy na pokladzie byla pozbawiona jednego i drugiego. Z wczesniejszych rozmow wiedziala, ze stryj planuje dluzszy pobyt na terenie posiadlosci Quade'a. Chcial urzadzic w niej baze na okres pobytu na powierzchni. Generalnie nie miala nic przeciwko temu, podobnie jak jej zwierzeta; poza tym cieszyla sie na mysl, ze w zagrodzie w poblizu trzymano konie. Ostatni raz co prawda siedziala w siodle rok temu, ale takich rzeczy sie nie zapomina, a zawsze lubila konna jazde. Koni powszechnie uzywano na nowo zasiedlonych planetach, jako ze byly przydatne a tanie z powodow, ktore wyrecytowala wczesniej Bradowi. Czasami wymagaly drobnych przerobek genetycznych, by moc zywic sie lokalna trawa i lepiej przystosowac do warunkow srodowiskowych, ale nie odbijalo sie to w znaczacy sposob na ich wygladzie czy charakterze. Z tego co wiedziala, na Arzor nie zaszla taka koniecznosc, wiec konie byly czystej krwi. A rowne, otwarte przestrzenie idealnie nadawaly sie na przejazdzki i miala zamiar to wykorzystac. * Storm dotarl do domu Dumaroya zakurzony i zmeczony. Ale i tak byl w lepszej kondycji niz ciagnaca woz klacz czy tez Surra. Zrobilo sie bowiem goraco i lwica ledwie doczlapala w cien rzucany przez budynek, po czym od razu padla, ciezko dyszac. Przyniosl jej wody, a Dumaroy zasiadl przed modulem lacznosci.Zanim skonczyl rozmawiac, Hosteen zdolal sie opluskac i napic. Dolaczyla do niego Baku majaca chwilowo dosc latania w upale. -Kelson tu przyleci, zeby z nami porozmawiac - oznajmil Dumaroy, wychodzac na dwor. Storm pokiwal glowa. Kelson wydawal sie najwlasciwszym czlowiekiem do rozmowy. Byl kims w rodzaju lacznika czy koordynatora miedzy hodowcami, agencja i policja, ktorej byl jednym z komendantow. Byl tez zwolennikiem utworzenia formacji Rangersow do patrolowania i badania dzikich terenow. Ten ostatni pomysl bardzo przypadl do gustu Loganowi, tyle ze jego realizacja przeciagala sie, co martwilo zarowno Brada, jak i Storma. Logan bowiem zaczynal sie nudzic, co przy jego usposobieniu zapowiadalo rychle wpadniecie w klopoty. -Kiedy tu bedzie? - spytal. -Za pol godziny. Mamy poczekac. Hosteen mruknal potwierdzajaco. W drodze powrotnej przeanalizowal sytuacje i niektore wnioski zdecydowanie mu sie nie podobaly. Zaczynajac od tego, ze na obszarze Blue zyli Nitra - jesli to robactwo zaczelo zabijac ich zwierzeta czy tez ich samych, Nitra zostana zmuszeni do zmiany terenow lowieckich. A przeniesc mogli sie tylko na tereny Norbiech, co wywolaloby wojne, jakiej ludzie tu jeszcze nie widzieli. Norbie byli bardziej cywilizowani i pokojowi, ale pozostali byli wojownikami, dla ktorych walka i polowanie stanowily sens zycia. Jezeli Nitra beda naprawde zdesperowani, moga zepchnac poszczegolne klany Norbiech z ich terenow i zmusic je do migracji. A to oznaczalo, ze Norbie wejda na tereny hodowcow. Co dla Dumaroya i jemu podobnych bedzie wystarczajacym powodem, by zaczac strzelac. Zawsze oskarzali Norbiech o wszystko co zle, od kradziezy koni po ataki yorisow. Co prawda Dumaroy ostatnio zblaznil sie konkursowo, oskarzajac ich o cos, z czym nie mieli nic wspolnego, totez nie cieszyl sie takim posluchem jak wczesniej, ale jego pozycja wzroslaby blyskawicznie, gdyby klany pojawily sie na ich ziemiach. A to oznaczaloby naprawde powazne problemy. Dalsze rozwazania przerwal mu odlegly jeszcze, ale narastajacy odglos silnika. Wstal i skierowal sie na ladowisko. Maszyna sprawnie wyladowala i Kelson wysiadl, nie czekajac, az pilot wylaczy silnik. -Witaj! - krzyknal Storm, przekrzykujac huk lopat wirnika. -Milo cie widziec! - odwzajemnil sie Kelson. Dumaroy nie byl w nastroju do prawienia powitalnych uprzejmosci. -Kelson, trzeba cos z tym zrobic, bo jakies cholerstwo na pustyni wyzera frawny. I zjadlo chlopaka Mirt. Tylko kosci z niego zostaly. Musisz cos zrobic! -Mam taki zamiar - odparl spokojnie Kelson. - Gdy tylko bede wiedzial, co to takiego. Teraz chce, zebys polecial ze mna do obozu po szczatki Jarry'ego. Przetransportujemy je do lekarza, moze Rendel bedzie w stanie cos nam powiedziec. Poza tym chce pogadac z toba, Hosteen, ale nie teraz. Rano wpadne do Brada. Dumaroy zdazyl juz wsiasc do helikoptera i czekal niecierpliwie na Kelsona. -Rig, moge pozyczyc woz? - spytal Storm. - Surra jest za bardzo zmeczona, zeby isc. -Jasne, nie ma problemu. Dobrze sie spisala! Pilot wlaczyl silnik, wiec ostatnie slowa zabrzmialy nieco niewyraznie. -Nie zawracaj sobie glowy wozem - oznajmil Kelson. - Do obozu po szczatki Jarry'ego przyleci druga maszyna, zeby znalazly sie jak najszybciej u doktor Rendel. Chce sie rozejrzec po okolicy, wiec pilot, wracajac z koscmi, przyleci tu i zabierze ciebie i zespol do Brada. Powiadomie go przez radio, gdy wystartujemy. I wsiadl do helikoptera, ktory natychmiast uniosl sie w powietrze. Kombinacja z helikopterem byla logiczna, gdyz ten nalezal do starego typu i osiagal znacznie mniejsza predkosc niz nowe. Ten drugi szybciej pokona cala trase, niz Kelson dotrze z obozu do posiadlosci Dumaroya. A to oznaczalo, ze zdazy jeszcze dzis spotkac sie z naukowcami... * Helikopter dostarczyl Storma, Surre i Baku prawie na prog domu Brada Quade'a, i to wczesnym popoludniem, ale Brad najpierw chcial porozmawiac z Hosteenem, wiec spotkanie z naukowcami znow sie odwleklo.Po wysluchaniu relacji Brad potrzasnal lekko glowa ze smutkiem i przyznal: -Cholera, masz racje. Jesli zaczna zerowac na terenach Nitra, to ci, probujac uniknac zagrozenia, wejda na tereny Norbiech, a gdy zrobi sie ciasno, Norbie wejda na pastwiska. Dojdzie do walki, a problem polega na tym, ze prawo do tych ziem gwarantuje nam traktat z tubylcami i zawsze moze pasc argument, ze tubylcy maja wieksze prawa do ziem, jesli jest to kwestia przetrwania. Tak przynajmniej moze uznac Patrol. -W takim razie szkoda, ze nie bylo go pare wiekow temu - burknal Storm, myslac o historii Navaho. Brad usmiechnal sie z przymusem. Znal historie Czejenow. Wszystkie indianskie plemiona doswiadczyly podobnego traktowania. -Wiem. A wracajac do rzeczy, kto o tym wie? -Niewielu, ale pamietaj, ze jednym z nich jest Dumaroy. -Ktory, jak znam zycie, wlasnie opowiada o tym calemu swiatu przez radio - dodal Brad. Storm usmiechnal sie zlosliwie. -To nie znasz zycia - skomentowal. - Nie opowiada, bo razem z Kelsonem polecial po szczatki chlopaka. A Kelson dopilnuje, zeby nie sial plotek i paniki. Przynajmniej na razie. -Hmm... nie docenilem Kelsona - przyznal Brad. - Rig zrobil z siebie idiote dwa lata temu i w zeszlym roku... Moze to go czegos nauczylo, ale watpie. -Kelson na pewno mu o tym przypomni. A sam Rig przyznal, ze za to nie moze obwiniac Norbiech, i sadze, ze mowil uczciwie, co myslal. -Na pewno. I na pewno bedzie tak uwazal, dopoki nie uswiadomi sobie, ze Norbie moga wejsc na jego ziemie. Pamietasz, jak Bister nim manipulowal? Rig jest niezdolny do siegania mysla w przyszlosc dalsza niz piec minut i gada szybciej, niz mysli, przez co pogarsza juz i tak zla sytuacje, a potem nie moze zrozumiec, jak to sie stalo. Storm usmiechnal sie z zimna satysfakcja. -Na szczescie Bistera juz nie ma - przypomnial. - A na charakter Dumaroya nic nie poradzimy. Kelson chwilowo nad nim panuje, a ja musze pogadac z naukowcami, wiec rano pojade do Portu. Jest cos dziwnego w tych tajemniczych istotach... Rozumiem, jak dopadly Jarry'ego i jego konia: byli w zamknietych pomieszczeniach i spali. Ale nadal nie pojmuje, jak udaje im sie zabijac frawny... -Mrowki zabijaja zwierzeta, ktore z jakiegos powodu nie moga sie poruszac. Nie poluja na nie... Jesli Surra rzeczywiscie dobrze odczytala slady, te robaki poluja jak stado dzikich psow albo wilkow... O tym tez koniecznie im powiedz. -Na pewno powiem. Gdzie jest Logan? -Poluje z Gorgolem, ma wrocic pojutrze. Wtedy zdam mu relacje ze wszystkiego. * Hosteen zle spal. Caly czas mial przed oczyma kupke kosci. Nie dawala mu spokoju mysl o ostatnich chwilach chlopaka...Ledwie zrobilo sie jasno, osiodlal Raina i wyruszyl do Portu. Na Arzor powszechnie uzywano do podrozy koni, gdyz paliwo pochodzilo wylacznie z importu i bylo drogie. Mimo iz droga byla dluga, gdy zobaczyl prom po pokonaniu ostatniego wzgorza, nadal byl spiety. * Tani takze zle spala. Czesciowo na pewno dlatego, ze Jarro skrytykowal jej prace nad fretkami. A raczej nie tyle sama prace, ile sposob wyboru genow do kombinacji. Stryj radzil jej schowac kostke do gry i miala zamiar go posluchac, ale zapomniala o tym zaaferowana nowymi umiejetnosciami Mandy. Na dodatek Jarro wlazl do laboratorium bez pukania i podkradl sie do niej. No i zobaczyl, co robi. A potem wspial sie na wyzyny zlosliwosci i niedomowien, by uswiadomic jej, ze ma dostep do laboratorium, gdzie przeszkadza innym, wylacznie dlatego ze jest siostrzenica najwazniejszych osob na pokladzie. Jej wuj Brion byl w koncu szefem administracji i kierowal zaopatrzeniem w material genetyczny, a ciotka byla glownym genetykiem.Tylko ten fragment jego insynuacji byl zgodny z prawda. Tani zdobywala potrzebne kwalifikacje powoli, za to posiadala wiele praktycznego doswiadczenia, a poza tym na statku przebywalo niespelna dwadziescia osob i wszystkie mialy pelne rece roboty. A odkad zabraklo Martena, z reguly mieli wiecej pracy, niz byli w stanie wykonac. Poniewaz zas Brion i Kady byli jej jedynymi zyjacymi krewnymi, oczywiscie mieszkala z nimi i pomagala im, nim osiagnela pelnoletnosc. Natomiast Jarro byl lajdakiem i egoista, ktory nigdy w zyciu nie zrobil niczego oryginalnego czy interesujacego. A o jego moralnosci najlepiej swiadczyl brak manier - chocby to, ze nie pukal, tylko podkradal sie, zeby podgladac innych. Dlatego Tani powitala ranek z ulga. Ubrala sie i wyszla na zewnatrz, zdecydowana spedzic wiekszosc dnia ze zwierzetami. Mandy byla tym zachwycona, choc mogl miec na to wplyw kolejny orzech lastree. Tani zostawila ja zajeta rozbijaniem go i zabrala kojoty na spacer. Nie odeszli daleko, ale dobra godzine bawili sie w trojke pilka, i ogolnie rzecz biorac, mile spedzali czas. Potem Tani postanowila sprawdzic, jak rozwijaja sie fretki. Co prawda nie podejrzewala, zeby Jarro posunal sie az tak daleko, by manipulowac przy juz rozwijajacych sie zarodkach, ale wolala dmuchac na zimne. Mysl, ze moze sie na niego natknac, nie poprawila jej nastroju, totez byla nastawiona znacznie bardziej bojowo niz zwykle, gdy obchodzac prom, prawie zderzyla sie z mezczyzna zmierzajacym w strone rampy. * Storm przywiazal wierzchowca przed budynkiem kapitanatu portu i na ladowisko wszedl pieszo. Prom widzial z daleka, ale Tani nie zauwazyl, gdyz zblizala sie z przeciwnej strony i zaslanial ja kadlub. Natomiast bez trudu zauwazyl parasowe i odruchowo skrecil ku niej. Widzial parokrotnie parasowy w osrodku szkoleniowym Wladcow Bestii. Ta byla naprawde piekna.Przemowil do niej cicho, a ona odpowiedziala miekko. * I akurat wtedy pojawila sie Tani. Widok obcego zagadujacego Mandy momentalnie wyprowadzil ja z rownowagi, a to, ze mu odpowiedziala, tylko pogorszylo sprawe.Obcy nie mial prawa nagabywac jej ptaka, a na dodatek byl to Wladca Bestii, bo inaczej Mandy by nie zareagowala. Wpojone przez matke uprzedzenia daly o sobie znac ze zdwojona sila i, nie zastanawiajac sie, Tani warknela: -Zostaw Mandy w spokoju! Hosteen odwrocil sie blyskawicznie - dawno nikt go tak nie zaskoczyl, totez odparl chlodno: -Nie robilem nic zlego. Chcialbym porozmawiac z kims z Arki. Jesli powiesz mi, gdzie moge znalezc genetykow w tak piekny poranek... W tym momencie Mandy przerwala mu, glosno i donosnie radzac, co powinien ze soba zrobic w tak piekny poranek. Storm wysluchal jej z otwarta geba, a potem parsknal smiechem. Po napieciach poprzedniego dnia i pelnej koszmarow nocy kontrast i zaskoczenie byly zbyt wielkie i po prostu dostal napadu wesolosci, nad ktora nie byl w stanie zapanowac. Tani o tym wszystkim nie miala pojecia, a jego smiech uznala za wysmiewanie sie z Mandy i z siebie. Niczym ucielesnienie urazonej godnosci podeszla, zdjela parasowe z grzedy i wmaszerowala na poklad. Na szczycie rampy zatrzymala sie i rzucila dumnie przez ramie: -Powiem komus, ze czekasz. Jak pech, to pech - pierwsza osoba, ktora zobaczyla, byl Jarro. I wtedy ja olsnilo - Jarro nie lubil kolonistow, uwazal ich za bande chamow i ignorantow. A w okazywaniu wyzszosci byl doskonaly. Miala okazje odplacic Wladcy Bestii za wysmiewanie sie, i to wykorzystujac w tym celu tego nadetego bubka. Usmiechnela sie wiec uprzejmie i powiedziala: -Jarro, na zewnatrz jest jakis facet. Pewnie osadnik. Mowi, ze chce sie widziec z genetykiem. Podejrzewam, ze nawet mu przez mysl nie przeszlo, zeby wczesniej umowic sie na spotkanie, za to jest uparty. I pewnie przekonany, ze przyszedl z czyms naprawde waznym, a mnie raczej trudno to ocenic. Pomyslalam, ze ty bylbys odpowiednia osoba... Jarro wrecz urosl w oczach, tak sie nadal, i natychmiast skierowal sie ku sluzie wyjsciowej. A Tani zachichotala zlosliwie - nim Wladca Bestii dotrze do tych, na ktorych mu zalezy, dostanie zimny prysznic od pyszalka. I dobrze mu tak, niech sie nie wysmiewa z biednego ptaka. Zostawila Mandy w swej kabinie i wrocila po pozostawiona na zewnatrz przenosna grzede. Zartownis juz odchodzil, zegnany tryumfujacym usmieszkiem Jarro. -Doskonale postapilas, mowiac mi o nim - pochwalil Jarro. - Wyobraz sobie, ze on sie spodziewal, ze stworzymy partnerow dla zwierzat z jego zespolu. Powiada, ze martwi sie o fretke, ktora stracila towarzysza i jest sama z "mlodymi. -A wiec jednak Wladca Bestii - burknela Tani. -Przynajmniej tak mowil - prychnal pogardliwie Jarro. - Mowil tez, ze chce porozmawiac z naszymi przywodcami, bo pojawilo sie jakies blizej niesprecyzowane zagrozenie dla bydla. Jakies wsiowe plotki i tyle. Gdy mu powiedzialem, ze sa zbyt zajeci, by zajmowac sie pogloskami, obrazil sie i poszedl. Zadnych manier, mowie ci! I zadowolony wrocil do wnetrza promu. A Tani spojrzala za odchodzacym i zrobilo jej sie troche nieswojo. Wlasciwie nie powinna nasylac na niego Jarra... ale on tez nie powinien sie naigrawac. A poza tym jesli mial do nich naprawde wazna sprawe, to i tak wroci. * Hosteen nie mial najmniejszego zamiaru wracac. Ani teraz, ani nigdy. Znal takie typki jak Jarro. Z trudem powstrzymal sie, by go nie zrugac i nie sprowadzic na ziemie. Hamowala go jedynie swiadomosc, ze rozmowca jest zbyt ograniczony, by go zrozumiec. Byl tak nadety wlasna waznoscia i doniosloscia swej pracy, ze nikt, kto nie zajmowal sie tym samym, jego zdaniem po prostu nie mogl sie z - nim rownac. W zeszlym roku mial do czynienia z podobnym czubkiem, tyle ze tamten byl nieporownanie niebezpieczniejszy - zeby dowiesc, jak jest wazny, omal nie doprowadzil do wojny tubylcow z osadnikami. I tez byl technikiem, tyle ze nie genetycznym. Brad uznal naukowcow z Arki za rozsadnych i sympatycznych, niech wiec w takim razie sam zalatwia wszystko, bo on nie byl pewien, czy drugie spotkanie z przemadrzalcem nie skonczy sie jesli nie na rekoczynach, to na wymianie obelg.Przypomniala mu sie rada parasowy i poczul kolejny naplyw wesolosci, choc nie byl to juz paroksyzm smiechu. Przerazona mina dziewczyny wszystko wyjasniala - ktos wyuczyl ptaka tego pod jej nieobecnosc i musiala dopiero niedawno to odkryc. To tlumaczylo takze jej zlosc - byla to naturalna reakcja obronna. Ale nie tlumaczylo wrogosci. Odniosl wrazenie, iz zorientowala sie, iz jest Wladca Bestii, i bala sie, ze w jakis sposob skrzywdzi parasowe. Poniewaz nie byl w stanie odgadnac, skad wzielo sie takie nastawienie, przestal sobie nad tym lamac glowe. * Storm wrocil do posiadlosci Brada prawie rownoczesnie z Loganem. Dlatego najpierw sie z nim przywital i popodziwial trofea lowieckie, a przy okazji uspokoil sie do reszty, a dopiero potem wszedl do domu, by porozmawiac z Quadem.-I jak ci poszlo? - spytal Brad. -W ogole mi nie poszlo. Nie rozmawialem z Carraldami, bo jakis nadety technik nie chcial mnie do nich wpuscic, twierdzac, ze sa za bardzo zajeci. Pomogla mu dziewczyna, ktora naskoczyla na mnie, jakbym chcial oskubac jej parasowe. -To ich siostrzenica. Wyniosla ptaka na zewnatrz, kiedy bylem tam wczoraj. -A dzisiaj wniosla go z powrotem - dodal Hosteen, usmiechajac sie odruchowo. -Co cie tak smieszy? - spytal podejrzliwie Logan. -Coz... - Storm strescil mu rozmowe z parasowa, cytujac jej dobra rade, i obaj rykneli smiechem. -Chyba bede musial pogadac z Brionem - ocenil Brad, gdy sie uspokoil. - Sadze, ze da sie przekonac do pomyslu zastapienia ricnow fretkami, gdy pokaze mu wyniki analiz i symulacji. Wydawalo mi sie takze, ze nie jest do konca przeciwny pomyslowi partnerow dla Baku i Surry, zwlaszcza dla Baku... Ale w tej chwili wazniejsze jest to, co odkryliscie z Dumaroyem. Probek, jak rozumiem, nie zostawiles? -Nie bylo komu. Probowalem temu cymbalowi wyjasnic, o co chodzi, ale uznal, ze ma do czynienia z przyglupem z zabitej dechami wiochy, ktory wierzy w plotki i boi sie wlasnego cienia. Oznajmil mi ozieble, ze maja wazniejsze zajecia. Brad spowaznial. -Jutro z rana sam tam pojade - oswiadczyl. - Kelson ma sie zjawic o swicie; powiem mu, zeby zabral raport ekologow. We dwoch powinnismy ich przekonac, ze to nie przelewki. Logan pokrecil glowa i wlaczyl sie w rozmowe. -Zla taktyka, ojciec. Pomysl spokojnie: ich tak naprawde nie interesuja nasze problemy. Ale jest cos, co ich interesuje, i to bardzo. -Material genetyczny i swiety spokoj - prychnal Storm. -Nalezy wiec zaczac od tego, ze klopoty powoduje najprawdopodobniej cos nie znanego ziemskiej nauce. Nowy gatunek zwierzaka, a wiec nowy material genetyczny - wyjasnil Logan. -Wracajac, zastanawialem sie nad Zamknietymi Jaskiniami - powiedzial powoli Hosteen. - Znalezlismy tam zoo i ogrod botaniczny. Moze wiec tez istniec wylegarnia owadow. -To im to powiedz. Gwarantuje, ze natychmiast sie zaciekawia. Przysluchujacy sie dyskusji Brad usmiechnal sie w duchu. Pomysl byl dobry, a uroku dodawalo mu to, ze tym razem to nie Storm na niego wpadl. Zeby nie tracic czasu, postanowil od razu skontaktowac sie z Kelsonem i uzgodnic taktyke. Brion byl zadowolony z faktu, iz naukowcy mieli sie przeniesc do jego posiadlosci na czas pobytu na planecie. Dzieki temu mialby ich pod reka, a skoro dziewczyna lubi jezdzic konno, Logan i Hosteen mogliby ja zabierac na wycieczki... To powinno pomoc w przelamaniu wrogosci miedzy nia a Stormem. Moze z Loganem pojdzie lepiej, bo byli prawie w tym samym wieku... * -Kelson przywiezie wszystko co potrzebne jutro - oznajmil Brad, wracajac do salonu. - Zaprosilem tez Carraldow, by zatrzymali sie tutaj. Prawdopodobnie wroce wieczorem razem z nimi. Logan, przygotuj kilka koni, niech dziewczyna wybierze sobie ktoregos. I przekaz naszym jezdzcom, zeby przepedzili stada dalej od granicy. Jesli zaczna sie klopoty, wole miec frawny blizej. Hosteen, polecisz z nami. Kelson chce, zebys zdal relacje z wyjazdu i dal im te probki. Zgodzil sie z Loganem, ze okazja do znalezienia zupelnie nowego materialu genetycznego powinna sklonic naukowcow do aktywnej wspolpracy.Storm tylko pokiwal glowa - tego, z ktorym rozmawial, nie sklonila do niczego. Pozostalo tylko miec nadzieje, ze jego przelozeni beda madrzejsi. -Bede gotow, asizi - obiecal. Pozostalo liczyc na to, ze to Brad ma racje, w ocenie genetykow. Moze nie wszyscy sa napuszonymi cymbalami albo niezrownowazonymi nastolatkami. Rozdzial IV * Tym razem do Portu wybrali sie we trojke. Storm dosiadal ogiera imieniem Rain, ktory choc nie byl genetycznie zmodyfikowany, mial ciekawe umaszczenie - czerwone kropki na jasnoszarym tle. Logan jak zwykle siedzial na czarnoszarym ogierze, a Brad na karym walachu statecznego usposobienia. Tani dostrzegla ich z daleka i rozpoznala Brada i Hosteena, totez zdazyla przestawic grzede Mandy do kepy drzew rosnacych okolo stu metrow od rampy prowadzacej do wnetrza promu.Przy tej okazji sklela w duchu Martena, obiecujac sobie solennie zrobic mu cos naprawde niemilego przy pierwszym spotkaniu. Nadal nie miala czasu zajac sie parasowa a wlasnie dowiedziala sie, ze pozostana na powierzchni ze trzy miesiace. Oznaczalo to, ze musi znalezc ten czas, nie chcac wstydzic sie za kazdym razem, gdy ktorys z kolonistow zechce uprzejmie sie przywitac, gdy Mandy bedzie w poblizu. Napelnila pojemniki z woda i ziarnem, poprawila mocowanie calej konstrukcji i juz bez pospiechu ruszyla w strone promu. I doslownie wpadla na trzeciego z przybyszow. Odskoczyla z krzykiem, a ten usmiechnal sie szeroko i wyciagnal dlon. -Przepraszam, nie chcialem cie przestraszyc. Jestem Logan Quade - przedstawil sie i spytal: - To jest parasowa? Ojciec mowil, ze jest piekna, i mial racje. -Tak, nazywa sie Mandy - potwierdzila, probujac delikatnie odciagnac go od ptaka. Logan ominal ja zrecznie i podszedl blizej. -Slyszalem, ze sa w stanie zapamietac dlugie wiadomosci i powtorzyc je bezblednie konkretnym osobom. To prawda? Tani ponownie sprobowala zablokowac mu droge, modlac sie w duchu, by nie wypowiedzial ktoregos ze slow-kluczy. -To prawda - potwierdzila. - Uzywa sie ich w sytuacjach, gdy klasyczna lacznosc nie funkcjonuje lub tez jej uzycie jest zbyt niebezpieczne. Zmodyfikowano w tym celu ich wrodzone umiejetnosci; usilowano tez wykorzystac ich fizyczne predyspozycje do atakowania celow naziemnych, ale to ostatnie nie bardzo im odpowiada. Logan znow ominal ja jakby od niechcenia i stanal w poblizu Mandy. -Moze i nie odpowiada, ale dziob i szpony maja wrecz do tego stworzone - ocenil z usmiechem, obserwujac jej kolejne proby uniemozliwienia mu dojscia do ptaka. - Czym sie zywia? -Na Ishan zywily sie owadami, ale byly mniejsze. Na Dulshan jedza orzechy lastree i owady, ktore sa nieco bardziej okazale. Na poczatku karmi sie je orzechami i specjalna mieszanka bialkowa. Mandy orzechy uwielbia, ale dzis jeszcze zadnego nie dostala, choc jest juz dziewiata. W oczach Logana blysnely diabelskie ogniki. -A szkoda, taki piekny dzien... - palnal i czekal na reakcje. Mandy go nie zawiodla - poradzila mu dokladnie to samo co dzien wczesniej Hosteenowi, powodujac u tego ostatniego prawie konwulsje. Czerwona jak dorodny ziemski burak Tani czekala na kolejny wybuch smiechu, ale Logan tylko usmiechnal sie szerzej i spytal: -To ty ja tego nauczylas? Pokrecila glowa, nie mogac wydobyc z siebie glosu. -Ktos to zrobil, zeby ci dokuczyc? -Tak - wykrztusila. -Swolocz - ocenil zwiezle i z uczuciem Logan. - Dlaczego tak postapil? Tani spojrzala na niego zaskoczona, ale i wdzieczna, ze zrozumial sytuacje, a nie wysmiewal sie z Mandy i z niej. I zaczela opowiadac mu cala historie, ledwie swiadoma, ze pozostali dwaj przybysze rozmawiaja przy rampie z Brionem i Katy. Tego, ze Hosteen obserwuje ja dyskretnie, juz nie byla swiadoma. W zasadzie rozmawiali Brad i Kady, bo Brion i Storm bardziej przysluchiwali sie wymianie zdan, niz w niej uczestniczyli. -...wszystko wiec wskazuje na to, ze mamy do czynienia z czyms calkowicie dotad nieznanym. Istnieje szansa, ze sa to owady uwolnione z ktorejs z Zamknietych Jaskin stworzonych przez nieznana cywilizacje dawno temu. Skoro istnieje tam ogrod botaniczny i istnial zoologiczny, nie jest to niemozliwe. Moj syn probowal wam o tym wczoraj opowiedziec i dac probki mogace zawierac DNA tych stworzen, ale jakis mlodzian calkowicie niezainteresowany tym, co uslyszal, odeslal go z kwitkiem - zakonczyl Brad. Ta ostatnia informacja wyraznie zirytowala rozmowczynie. -Ile czasu minelo, odkad te probki mialy kontakt ze stworzeniami, o ktorych mowa? - spytala, z trudem panujac nad zloscia. Brad zastanowil sie, a potem odparl: -Minimum szescdziesiat piec godzin. Kady zaklela w paru jezykach z duzym uczuciem. -Czyli teraz sa juz prawie na pewno bezuzyteczne! - warknela. - Gdybysmy dostali je wczoraj, chocby po poludniu, mielibysmy calkiem realna szanse... Prosze opisac tego mlodzienca! Ostatnie zdanie skierowane bylo do Storma, totez w paru slowach podal rysopis. -Jarro! - Kady zgrzytnela zebami. - Juz ja sie z tym idiota policze! Przez tydzien bedzie myl zlewki i probowki, cymbal jeden! -Kady, tym zajmiesz sie za chwile - Brion postanowil interweniowac. - Brad zaproponowal, zebysmy przeniesli sie do niego, co jest rozsadne, bo bedziemy znacznie blizej rejonu atakow, a jesli wezmiemy woz laboratoryjny, nie utracimy mobilnosci. Tubylcy moga nas zaprowadzic na miejsce, a na dodatek Brad ma w ogrodzie kilka roslin z tego ogrodu botanicznego obcych. Kady spojrzala na Quade'a i spytala z nadzieja: -Cos ziemskiego? Albo z Ishan? -I jeszcze z paru innych planet. Nie wszystkie zreszta bylismy w stanie zidentyfikowac. To bardziej poletko doswiadczalne, bo chcielismy sprawdzic, ktore utrzymaja sie w naturalnych warunkach Arzor. Zachowalismy srodki ostroznosci, zeby nie doszlo do przypadkowych krzyzowek czy rozplenienia sie ktoregos gatunku, ale te, ktore zaadaptuja sie do panujacych na planecie warunkow, moga sie przydac. Mamy zamiar sprawdzic, czy sa jadalne albo uzyteczne w jakikolwiek inny sposob. Prawde mowiac, powoli juz to sprawdzamy. -I znalezliscie cos? Brad parsknal smiechem. -Zywica jednej z nich rozpuszcza szklo, a stezona moze odksztalcac lub ksztaltowac plasbet, a nawet armoplast - wyjasnil. Brion gwizdnal z podziwem. -Tez nas to zaskoczylo - przyznal Brad. - Armoplast jest naprawde twardy, a tej zywicy mozna tez uzywac do trawienia na nim wzorow albo ciecia na dowolne ksztalty. Paru artystow eksperymentuje na innych materialach. Poza tym dwie rosliny sa jadalne, ale trzeba je sztucznie zapylac. Sa wiec bezpieczne w uprawie i moga byc dobrym towarem eksportowym, bo nie udalo nam sie ich zidentyfikowac, wiec raczej sa nieznane. -I nie macie nic przeciwko temu, zebysmy ze wszystkiego pobrali probki? - upewnila sie Kady. -Nie. Jak dlugo bedziecie nas informowali o tym, co odkryjecie. Kady usmiechnela sie z zadowoleniem. -Obiecuje - przyrzekla. - I sadze, ze przeprowadzka to doskonaly pomysl. Powiedz Tani, by zaczela sie pakowac. Ostatnie zdanie skierowane bylo do meza. Ten usmiechnal sie tylko i pokiwal glowa. -Powiem, ale ty tez zajmij sie pakowaniem. A Jarra zostawimy - niech pilnuje promu. I na poczatek niech sprobuje uzyskac DNA z probek, ktorych wczoraj nie chcial. To nie bedzie szybkie ani ciekawe i powinno pomoc mu zapamietac, ze to nie on tu rzadzi. Moze nastepnym razem, gdy ktos bedzie mial jakas sprawe do nas, pomysli, nim cos powie. * Tani i Logan pograzeni byli w rozmowie o koniach.-Mamy taka jablkowita klacz, ktora powinna sie dla ciebie nadac w sam raz - ocenil Logan. - To przyrodnia i siostra mojego ogiera. Pat Larkin probuje wyhodowac konia, ktory znosilby kazde warunki klimatyczne panujace na tej planecie, co jest o tyle trudne, ze konie nie lubia Wielkiej Suszy. Sprobowal dodac odpowiednie cechy astranskiego duocorna i pierwsze zrebaki z tej krzyzowki wydaja sie niezle reagowac na susze. Tyle ze z kolei ich kopyta nie bardzo spisuja sie w Czasie Mokrym... Gleba na Astronie jest lzejsza i bardziej piaskowa i nie trzyma wilgoci, a nasza wrecz przeciwnie... -To nie taki wielki problem... - powiedziala z namyslem Tani. - Powinno udac sie wyizolowac odpowiedzialne za to geny i zmienic kopyta na twardsze. Jezeli ta cecha zostalaby wpisana jako dominujaca, wszystkie nastepne zrebaki mialyby juz odpowiednie kopyta... Jezeli pojedziemy do was, moge obejrzec te konie. I nie tylko te. I porozmawiac z twoim przyjacielem. -Powinnas tez porozmawiac z Hosteenem. On wiele wie o zwierzetach: jest Wladca Bestii. -Jestem pewna, ze wie - parsknela Tani. - Ale mnie interesuja geny odpowiedzialne za twarde kopyta, nie zakute lby! Logan otworzyl usta ze zdumienia i zamknal je bez slowa. To nie byla niechec wywolana wspomnieniem smiechu Hosteena z poprzedniego dnia. To byla wrogosc, ktorej nie rozumial, wiec postanowil nie pogarszac sprawy glupimi pytaniami. A nie wiedzac, o co chodzi, madrych nie byl w stanie zadac. Jedyne, co mogl zrobic, to udac, ze niczego nie slyszal, i przy pierwszej okazji powiedziec o wszystkim Hosteenowi. -Chyba czas dowiedziec sie, co starsi zdecydowali - zaproponowala Tani calkowicie normalnym tonem. Skinal potakujaco glowa i oboje ruszyli w strone rozmawiajacej przy rampie grupy. * -A, dobrze ze jestes - ucieszyl sie Brion, widzac Tani. - Zdecydowalismy sie skorzystac z zaproszenia Brada. Wezmiemy woz laboratoryjny. Spakuj, co uznasz za stosowne. Ciotka zajmie sie reszta.-A kto jedzie? - zainteresowala sie dziewczyna. -Tylko my troje, dlatego chcialbym, zebys dopilnowala uzupelnienia wyposazenia i odczynnikow laboratoryjnych. I pomogla ciotce unieruchomic sprzet. Brad ostrzegl nas, ze ostatni kawalek drogi jest wyboisty, wiec szkoda byloby cos uszkodzic przez niedbalstwo. Ja zajme sie rozkladem dyzurow na statku w czasie naszej nieobecnosci 1 przydziele wszystkim cos do roboty, zeby im sie nie nudzilo. Zwlaszcza Jarrowi! * Przygotowania zajely prawie dwa dni i dopiero drugiego po poludniu wyruszyli. Prowadzil Brion, a Tani pelnila role pilota. Jak dlugo jechali glowna droga, nawierzchnia byla przyzwoita, natomiast gdy skrecili w boczna, prowadzaca do posiadlosci Quade'a, zaczely sie wyboje, tak jak ostrzegal. Zeby niczego nie uszkodzic, Brion jechal naprawde powoli, totez dopiero pod wieczor dotarli na miejsce.Kiedy zajechali przed dom, powital ich sam Brad. Jak wyjasnil, Logan pojechal odwiedzic przyjaciela, a Hosteen byl czyms zajety u jednego z hodowcow. -Bedzie z powrotem jutro, bo spodziewalismy sie was dopiero nazajutrz kolo poludnia - dodal. - Ma jeszcze odwiedzic Norbiech z klanow Shosonna i Zamle. To przyjaciele i moga cos wiedziec o nowych atakach. A nie uzywaja radia. * Po przeciwleglej stronie obszaru zwanego Basin, na pograniczu pustyni, Storm siedzial, i uzywajac mowy znakow, rozmawial z Gorgolem. Norbie byl ciagle mlody, ale cieszyl sie juz sporym uznaniem jako wojownik i mysliwy. Byl tez przyjacielem Hosteena Storma od czasu, gdy sie poznali.W jego wygladzie nic sie nie zmienilo - jak zwykle nosil gorset-tunike ze skory frawna rozcieta od pasa w dol i spieta pasem ze skory yorisa. Byl wyzszy od czlowieka, choc humanoidalnej budowy. Jego czaszka pozbawiona byla wlosow, za to posiadala dwa niewielkie, zakrzywione rogi. To one staly sie przyczyna okreslenia "kozlowaty" uzywanego przez czesc hodowcow. Jedynymi ozdobami noszonymi przez Gorgola byl naszyjnik z klow yorisa i pazurowi latacza oraz czerwone tatuaze otaczajace blizny. Tych ostatnich stopniowo przybywalo, co swiadczylo o jego rosnacym statusie w klanie, jako ze na uznanie zaslugiwaly jedynie blizny po ranach odniesionych w czasie walki lub polowania. Mowa znakow byla koniecznoscia, aparaty glosowe obu ras nie byly bowiem w stanie wydac zrozumialych dla drugiej dzwiekow. Dla ludzi mowa Norbiech brzmiala jak cwierkanie, mowa ludzka dla tubylcow jak buczenie. -Czesc klanow Nitra opuscila swoje tereny - sygnalizowal Gorgol. - Mowia, ze dzieja sie tam dziwne rzeczy, i wola byc blizej naszych ziem i dalej od klopotow. Nasze klany nie sa z tego zadowolone. -Jakie dziwne rzeczy? - spytal Storm. -Gina frawny, gina konie. Dwa razy znalezli szkielety mysliwych, ktorzy wypuscili sie na samotne wyprawy. Kosci powiedzialy, ze zgineli bez walki. Nitra nie boja sie wrogow, ale moga walczyc tylko z wrogiem, ktorego widza. Nikt nie potrafi walczyc z niewidzialnym przeciwnikiem. Ci-Ktorzy-Bebnieniem-Przywoluja-Grom mowia o zlym czajacym sie w nocy. Storm skrzywil sie odruchowo - jesli szamani klanow juz oglosili cos takiego, sytuacja musiala byc gorsza, niz podejrzewal. Gorgol niespodziewanie wstal, prostujac sie tak, iz slonce zalsnilo na jego rogach, i dodal: -Nitra zaczynaja wpychac sie na nasze tereny. To niedobrze. Hosteen takze wstal. -Ano niedobrze. Zlo zabilo tez czlowieka i wiele frawnow. Hodowcy sa zaniepokojeni. Jezeli bedziemy polowali wspolnie, mozemy znalezc tego wroga. Poznac jego slabe strony i zabic. -Dobry pomysl. Powiedz, jak klan Zamle moze pomoc? -Przybywaja naukowcy, byc moze okaza sie uzyteczni. Jezeli zobaczycie cos, co bedzie wskazywac, ze Nocna Smierc sie zbliza, poslijcie po mnie. Moze zdolam dowiedziec sie czegos, co pomoze ja pokonac. -Nocna Smierc to dobra nazwa - ocenil Gorgol. - Dobrze. Zawiadomimy inne klany i jesli czegos sie dowiem, przesle ci wiadomosc. I nie tracac czasu, dosiadl konie i odjechal. Storm przygladal sie malejacej sylwetce jezdzca z zamyslonym wyrazem twarzy. A wiec zabojcy stali sie bardziej aktywni. Albo tez ich aktywnosc rosla stopniowo, ale wpierw na terenach Nitra, a dopiero potem na ziemi graniczacej z pastwiskami Dumaroya. To bylo znacznie bardziej prawdopodobne, bo Nitra nielatwo ulegali strachowi. Zapewne potrzeba bylo dlugiego czasu, wielu smierci, i to nie tylko frawnow czy koni, by zmusic ich do opuszczenia terenow, ktore uwazali za swoje. I od poczatku klany musialy byc przekonane, ze ani Norbie, ani ludzie nie maja z tym nic wspolnego - inaczej dawno juz wybuchlaby wojna. Gdyby zdolal porozmawiac z szamanem Norbiech, byc moze dotarlby do Nitra chroniony slupami pokoju. Genetycy potrzebowali swiezych probek, bo te, ktore dostarczyl, nie nadawaly sie do niczego. Te wiadomosc przeslali nastepnego dnia. Ani w laboratorium promu, ani w laboratoriach Arki nie udalo sie uzyskac dobrych odczytow DNA, gdyz material zdazyl sie zdegenerowac. Jarro w ogole niczego nie znalazl, ale to Storma nie dziwilo - tak napuszony egoista nie byl zdolny do uczciwego wysilku... W koncu Hosteen ocknal sie z zadumy. Czas bylo wracac do domu, bo uzgodnil z Bradem, ze bedzie obecny przy powitaniu Carraldow. Ot, takie rodzinne gorace przyjecie. Dosiadl Raina, ale nie spieszyl sie - nie przynosil dobrych wiesci. * Storm dostrzegl zabudowania ze wzgorza w chwili, gdy kanciasty pojazd mieszczacy laboratorium zatrzymal sie przed budynkiem mieszkalnym. Z szoferki wysiadla Tani, a zaraz potem z wnetrza wyskoczyly dwa kojoty i zaczely tanczyc wokol niej.Niespodziewanie Surra uniosla leb, a po sekundzie popedzila w dol ku nieswiadomej niczego trojce. W ciagu paru sekund byla na dole i skoczyla na Tani, ktora pod jej ciezarem wyladowala z loskotem na ziemi. I z okrzykiem dzikiej radosci objela i przytulila lwice. Oba kojoty zas w najmniejszym nawet stopniu nie zaniepokojone przysiadly, obserwujac to radosne powitanie. Hosteen pozwolil ogierowi wybierac tempo i trase zjazdu, totez znalazl sie na dole po znacznie dluzszym czasie niz Surra, ktora nadal czule witala sie z dziewczyna. Nie ulegalo watpliwosci, ze obie znaly sie i lubily. W koncu przestaly sie tulic - Tani podrapala lwice pod broda, na co ta zamruczala radosnie. -Skad znasz Surre? - spytal Storm. Radosny blask w oczach Tani przygasl, gdy uslyszala jego glos, ale odparla uprzejmie: -Bylam na Stacji nr 12, gdy sie zjawiliscie. To wszystko wyjasnialo: ponad piec lat temu zostal powaznie ranny w jednej z ostatnich akcji w czasie wojny. Surra takze ucierpiala, choc znacznie mniej. Zostali skierowani do Stacji nr 12 na operacje i leczenie. Tani musiala opiekowac sie jego zespolem, gdy byl nieprzytomny, a potem dochodzil do siebie po zabiegu. Nie powiedziano mu wtedy, kto zajmowal sie Surra (byla to tajemnica wojskowa). Fakt, ze lwica nadal pamietala Tani, dowodzil, ze dziewczyna zrobila to dobrze. A nawet lepiej niz dobrze, bo Surra nie tylko ja lubila, ale takze jej ufala. A nie nalezala do latwowiernych czy szybko nawiazujacych znajomosci. -Dziekuje w imieniu Surry i swoim. I przepraszam, ze nie mialem wczesniej okazji - powiedzial formalnie. -Surra sama mi podziekowala - prychnela Tani. - A podziekowan od kogos, kto wciagnal ja w te rzeznie, w ktorej omal nie zginela, nie potrzebuje. -Wykonywalem rozkazy, ktore uwazalem i nadal uwazam za sluszne. -I te rozkazy doprowadzily do smierci Ho, prawda? - spytala, nie ukrywajac zlosci. - Zapoznalam sie z przebiegiem sluzby twoim i zespolu. Ryzykowales zycie zwierzat i przychodziles do nas po nowe. Jestes taki sam jak wszyscy. Surra tracila ja nosem niezadowolona z emocji, jakie odbierala, Tani zrobila wiec, co mogla, by zapanowac nad zloscia - nie chciala denerwowac niewinnej niczemu lwicy. Dlatego poklepala ja, wstala i odeszla. Odwrocenie sie plecami do Storma sprawilo jej duza ulge. Dzieki temu nie zauwazyla wyrazu jego oczu. A nie byl on mily, gdyz Hosteen utwierdzil sie oto w przekonaniu, ze ma do czynienia z rozpuszczona i rozpieszczona smarkula, ktora dzieki znajomosciom dostala zespol, a nie miala do tego prawa. Nie zamierzal tracic czasu z kims takim. Na Arzor zaczeli ginac ludzie i zwalilo sie na niego wystarczajaco duzo powaznych problemow. Czas bylo zdac relacje Bradowi. Szkoda tylko, ze przynosil tak niepomyslne wiesci... * Brad i Carraldowie wysluchali opowiesci Hosteena w milczeniu. Pierwsza przerwala je Kady.-Cokolwiek to jest, najwyrazniej sie rozprzestrzenia. Musimy jak najszybciej dostac probki, by moc to cos zidentyfikowac. Brad przytaknal, nie kryjac niepokoju. -Problem w tym, ze jak na razie wszyscy, ktorzy spotkali sie z tym czyms, nie zyja - zauwazyl. - Macie jakis pomysl, jak zdobyc potrzebny material, nie narazajac sie na smierc? -Nie mamy. Wiemy tylko, ze nie da sie skutecznie walczyc z nieznanym, a zeby poznac przeciwnika, potrzebujemy probek jego materialu genetycznego. Przez dluga chwile panowala cisza. Przerwal ja Storm. -Skontaktuje sie z Gorgolem i powiem mu o tym. Norbie dadza nam znac, gdy zagrozenie pojawi sie na ich terenach, a byc moze ulatwia mi kontakt z Nitra. Potem sprawdze pograniczne obozy, a dzieki temu beda mogli mnie latwo znalezc, gdyby Nitra zgodzili sie na spotkanie. I poszedl sie spakowac. * Hosteen wybral sobie nowego konia, gdyz Rain byl zbyt zmeczony na ponowna podroz. Wzial tez drugiego, jucznego, jako ze ta wyprawa miala byc dluzsza, totez potrzebowal wiecej zapasow. Przy corralu spotkal Tani i Logana, ale zignorowal ich - nie mial czasu na glupie dyskusje ani ochoty na klotnie. * Obserwujac odjezdzajacego Storma, Tani utwierdzila sie w przekonaniu, ze jest nieokrzesanym gburem. Minal ich, nawet nie odzywajac sie do brata. Wybieral sie na przejazdzke i nawet nie spytal, czy nie mialaby ochoty mu towarzyszyc. Ot, chamidlo niemyte i tyle. Jak nie, to nie - obejdzie sie. Logan obiecal, ze wezmie ja na pustynie, a poza tym w sumie mogla pojechac sama. W bazie danych statku nie znalazla zadnej wiadomosci o powaznym zagrozeniu: tubylcy byli przyjazni, jedyne grozne drapiezniki, czyli yorisy, nie zapuszczaly sie tak daleko, a ona miala swoj zespol.Kiedy zaproponowala przejazdzke, Logan szybko osiodlal dla niej klacz i wyruszyli. Prowadzil, opowiadajac o roslinach i zwierzetach typowych dla Arzor, a gdy nadarzyla sie okazja, pokazywal to, o czym mowil, jak chocby gniazdo freetawow. Zgodzil sie tez z jej propozycja, ze moze jezdzic na kazdym wierzchowcu, jesli przekona sie, ze konie jej sluchaja. Slowem, Przejazdzka byla nader udana. * Tani spedzala czas na zabawie z Hsing i jej mlodymi, przejazdzkach z Loganem i pracy. Fretki przychodzily do niej regularnie, bo wiedziala, gdzie nalezy drapac, zeby bylo najprzyjemniej. Byla coraz bardziej zla na Storma - powinien poswiecac im dosc uwagi, by nie musialy prosic kogos obcego o pieszczoty. A w ogole powinien zabrac je ze soba - stanowily czesc zespolu, a zespol powinien dzialac i byc razem.Wyizolowala geny, tak jak obiecala Loganowi, i czekala na przybycie nowej partii mlodych koni, by przejsc do nastepnego etapu - tworzenia wierzchowcow wytrzymalych na upaly i posiadajacych zarazem twarde kopyta. Gdyby to osiagnela, pokazalaby Stormowi, ze nie spedza czasu wylacznie na przyjemnosciach. Przez tydzien bylo milo i spokojnie, ale Tani sypiala coraz gorzej. Nie dotyczylo to calych nocy, tylko ich czesci, gdy cos ja budzilo. Nie zasypiala potem natychmiast, ale gdy juz sie jej udalo, spala spokojnie i nieprzerwanie do rana. W koncu zirytowalo ja to na tyle, ze szostego wieczoru poprosila ciotke o srodek nasenny. Tym razem to nie ona sie obudzila - jej przerazliwe wrzaski postawily za to na nogi wszystkich domownikow. Wszyscy tez zbiegli sie do jej pokoju (w tym czesc z bronia), by sprawdzic, co wywolalo tak glosna i pelna przerazenia reakcje. Wyjaca Tani obudzila Kady, co nie bylo proste. -Co sie stalo? - spytala wreszcie dziewczyna, toczac wokol polprzytomnym wzrokiem. -A tego to akurat my bysmy chcieli sie dowiedziec, bo zerwalismy sie dzieki tobie na rowne nogi - odparla Kady rzeczowo. -Tak? A co ja zrobilam? -Wylas, jakby cie zywcem obdzierano ze skory - poinformowala ja ciotka. - Bylismy przekonani, ze cos cie zaatakowalo. Wszyscy czekaja za drzwiami na wyjasnienia. -Nikt mnie nie zaatakowal... to byl tylko sen, ale koszmarny - westchnela Tani, najwyrazniej przypominajac sobie stopniowo, co jej sie snilo. - Zaczelo sie tak jak poprzednie koszmarki, ale poprzednio zawsze sie budzilam... Poniewaz obie siedzialy na lozku, a Kady przytulila ja mocno, Tani nie mogla spostrzec, ze brwi ciotki unosza sie ku gorze w naglym przyplywie zrozumienia. Jak na koszmar bylo to zadziwiajaco regularne doswiadczenie, tym bardziej ze umysl spiacej dotad skutecznie sie przed nim bronil, budzac ja, nim sytuacja stala sie zbyt powazna. -Od czego sie zaczal? - spytala lagodnie. -Cos polowalo... nie, to ja polowalam... tez nie tak... nie wiem sama... - Tani potrzasnela bezradnie glowa. - Cos polowalo, ale ja slyszalam, ze sie zbliza... Zblizalo sie coraz bardziej, a ja czulam jego glod... zawsze dotad sie budzilam, gdy bylo naprawde blisko... Tym razem nie moglam sie obudzic i to na mnie skoczylo... i ugryzlo mnie w szyje, a ja nie moglam sie ruszyc... Krwawilam, a to cos pilo moja krew... a potem zaczelo mnie jesc... zywcem... i nie moglam sie ruszyc ani krzyknac... moglam tylko krzyczec w duchu, ale nikt mnie nie slyszal i nie przybyl... Po czym w naglym paroksyzmie zgiela sie nad krawedzia lozka i zwymiotowala. -To tylko sen, kochanie - Kady podtrzymala ja, po czym zawolala: - Brion! Przynies mi dristancin! * Czekajacy wraz z innymi na korytarzu Hosteen, ktory wrocil tego wieczoru, slyszal opowiesc Tani. Oddalil sie niepostrzezenie, nim Brion wrocil z lekarstwem na uspokojenie. Wiedzial, ze wraz z Kady zaopiekuja sie dziewczyna, a musial sie w samotnosci zastanowic. Nie byl przekonany, czy to byl zwykly koszmar. A raczej mial pewnosc, ze tak nie bylo. Zrodzilo sie w nim dziwne wrazenie, ze Tani w jakis sposob odebrala emocje tajemniczych zabojcow frawnow; to, co opowiedziala, tlumaczyloby pozycje, w jakiej lezal szkielet Jarrego, ktory zginal tak, jak spal, nie wykonujac najmniejszego nawet gestu obronnego.Jezeli ukaszenie zabojcy powodowalo paraliz, wszystko stawalo sie zrozumiale. Musiala to byc ohydna smierc, bo ofiara caly czas pozostawala przytomna i czula bol. Lezala, nie mogac sie ruszyc czy chocby wezwac pomocy, i byla w tym czasie zjadana zywcem. Smierc nastepowala po parunastu sekundach, najdalej po minucie lub dwoch w wyniku szoku, ale byly to najdluzsze sekundy w jej zyciu... Wstrzasnal nim dreszcz - gorszego rodzaju umierania nie sposob sobie wyobrazic. Ciekawe bylo takze to, ze gdy Tani byla przytomna, niczego nie wyczuwala. Dopiero sen obnizal bariery empatyczne i umozliwial odbior emocji zabojcy i ofiary. Bez srodkow usypiajacych jej umysl reagowal, nim to, co czula, stalo sie zbyt meczace, teraz ten bezpiecznik nie zadzialal i dostala pelna dawke z obu stron. Mieszanka byla rzeczywiscie obrzydliwa i nic dziwnego, ze ja zemdlilo. Jesli wyciagal sluszne wnioski, oznaczalo to, ze Tani byla w stanie zlokalizowac zabojcow. Istnialy srodki obnizajace bariery empatyczne bez potrzeby zasypiania... Musial pogadac z Bradem, a poniewaz pora byla rownie dobra jak kazda inna, postanowil zrobic to zaraz. Przechodzac obok pokoju Tani, zajrzal do wnetrza przez uchylone drzwi. Kady siedziala przy lozku, a Tani spala. Wygladala mala dziewczynka po wyjatkowo wyczerpujacym dniu... W tym momencie nowy pomysl wydal mu sie duzo mniej atrakcyjny - wiez empatyczna z kims, kto umieral, i to w taki sposob, mogla doprowadzic do smierci empaty, jesli stala sie zbyt gleboka. Takie rzeczy juz sie zdarzaly, nieczesto, ale sie zdarzaly. Kilkoro Wladcow Bestii, a raczej kandydatow na Wladcow Bestii w trakcie szkolenia, zbyt gleboko sprzegnietych z zespolem zginelo w ten sposob, gdy ktoremus zwierzakowi zdarzyl sie smiertelny wypadek. Czlowiek ginal wraz z nim w wyniku szoku. Z drugiej strony byla to jedyna realna mozliwosc, jaka mieli... A Tani miala zespol i zdolnosc komunikowania sie ze zwierzetami. Pytanie, jak silne byly te umiejetnosci i czy kiedykolwiek przeszla jakiekolwiek szkolenie. Nalezalo wpierw dowiedziec sie tego, a dopiero potem przedstawic pomysl Bradowi. Dlatego zawrocil w pol kroku. Co prawda zasnal dopiero po godzinie, ale za to spal jak kamien. * Rankiem, ledwie sie obudzil, Hosteen wstal, ubral sie i poszedl porozmawiac z Carraldami. Rozdzial V Tani spala dlugo wyczerpana wydarzeniami ostatniej nocy, ale jej opiekunowie wstali wczesnie i zajeli sie testowaniem urzadzen laboratoryjnych. Hosteen takze szybko byl na nogach, zjadl pospiesznie sniadanie i wlasnie dopijal swankee pelniaca role kawy, gdy naukowcy zjawili sie na posilek. Pozwolil im zjesc w spokoju, a dopiero potem spytal:-Jak sie czuje Tani? -Spi. -A jej zespol jest z nia? Sprawdzic tego nie mogl, gdyz drzwi do pokoju byly zamkniete, za to Hsing i mlodych nie znalazl na zwyklym miejscu, stad nabral podejrzen. Brion spojrzal na niego zdziwiony. -Jest, a dlaczego pytasz? -Pomoga jej - odparl zwiezle. - Czy ona przechodzila test przeznaczony dla ewentualnych Wladcow Bestii? Kady westchnela i spytala: -Czy to ma cos wspolnego z koszmarem? -Ma - potwierdzil Hosteen i przedstawil swoja teorie Kiedy skonczyl, naukowcy spojrzeli na siebie wymownie, po czym Brion pokiwal glowa i rzekl: -Chyba powinienem opowiedziec ci jej historie. Ojcem Tani byl Jasne Niebo... -Spotkalem go - przerwal mu zaskoczony Storm. Raz. Byl Czejenem i doskonalym Wladca Bestii. -Zgadza sie. Jej matka byla moja siostra, Alisha. Pochodzimy ze starej irlandzkiej rodziny, w ktorej od czasu do czasu przejawiaja sie talenty paranormalne. Glownie empatia, ale nie tylko. Alisha byla pielegniarka, a gdy w wyniku przedluzajacych sie walk zaczelo brakowac lekarzy, przeszla kurs felczerski. Felczerzy jako pierwsi zjawiali sie wraz z sanitariuszami i strazakami na miejscach atakow, ledwie Xikowie zostali wybici. Widziala wiele cierpien i okropnosci... Storm pokiwal glowa ze zrozumieniem - Xikowie nie okazywali litosci na okupowanych terenach, dlatego mieszkancy Ishan walczyli doslownie do ostatniego. Rajd, ktorego celem bylo zniszczenie Ziemi, w zamysle Xikow mial zakonczyc wojne - wierzyli, ze unicestwienie rodzinnej planety gatunku ludzkiego zalamie ludzi i odbierze im wole walki. Fakt, ze wywarlo to wrecz odwrotny skutek, musial byc dla nich nie lada szokiem. Kolonizacja innych planet trwala jednak od dziesieciu pokolen i ludzie potrafili pogodzic sie z utrata ojczystej planety i skupic na zemscie. -Wiem, ze widziales swoje... prawdopodobnie jeszcze wiecej makabry niz Alisha - powiedzial Brion. - I Jasne Niebo. Stanowili bardzo zzyta rodzine i jego smierc zlamala Alishe. Obwinila o nia dowodztwo, a szczegolnie dowodztwo waszej formacji. Twierdzila, ze to dowodztwo Wladcow Bestii zmarnowalo zycie jej meza w imie jakiegos idiotycznego i nieprzemyslanego planu. Rzadko sie wtedy z nami widywala i dopiero potem od Tani dowiedzielismy sie tego wszystkiego. Osobiscie sadze, ze po smierci meza moja siostra nie byla w pelni wladz umyslowych... Nauczyla Tani, ze poza jej ojcem wszyscy Wladcy Bestii byli zli i marnowali zwierzeta, byle ocalic wlasna skore. Zadaniem Tani, gdy dorosnie, mialo byc utrzymywanie zwierzat jak najdalej od Wladcow Bestii i wojny. Smierc matki byla kolejna tragedia, ktora wzmocnila u dziecka czesc pogladow przekazanych przez matke. -Jak zginela? - spytal Hosteen. -Przez glupote jakiegos wyzszego oficera z dowodztwa obrony terytorialnej. Niewielkie sily Xikow dotarly na Ziemie w czasie jednego z rajdow zwiadowczych przed glownym atakiem. Opanowali na krotko kawalek Teksasu i zabili sporo ludzi. Ledwie ich wybito, przewieziono na zaatakowany obszar zespoly medyczne, by zajely sie rannymi. Dowodzacy akcja oficer nie wzial pod uwage ostrzezen bardziej doswiadczonych podwladnych odnos nie do taktyki wroga. Otoz Xikowie czesto rozdzielali sily:; mniejszymi przeprowadzali pierwszy atak, po czym czekali, by na danym terenie zebrali sie potrzebniejsi do dalszego prowadzenia wojny ludzie, jak lekarze, wyzsi oficerowie czy inni specjalisci, i pozostalymi silami uderzani ponownie, wyrzynajac wszystkich, ktorych napotkali. Taki tez bylo i tym razem. Z nagran wynika, iz wspomniany oficer zignorowal ostrzezenia i rozkazal ekipom ratunkowym wylot pod grozba postawienia pod sad za tchorzostwo w obliczu wroga. W wyniku tego zabitych zostalo prawie dwiescie osob w tym piecdziesieciu medykow. I to, ze ten idiota stanal przed sadem, zostal zdegradowany i wyslany na Fremlyn, gdzie zginal, niczego juz nie moglo zmienic. Poniewaz Alisha wyznaczyla nas na prawnych opiekunow corki na wypadek swej smierci, Tani znalazla sie z nami na Arce, bo wlasnie wtedy zajmowalismy finalizowaniem tego projektu. -Myslalem, ze to zaczelo sie dopiero po zniszczeniu Ishan - zdziwil sie Hosteen. -To byla ostatnia faza, albo, jak twierdza inni, druga operacja. My zaczelismy wczesniej i wspolpracowalismy ze sztabem Sil Specjalnych. Mielismy wybrac odpowiednia gatunki ze wszystkich planet Konfederacji i zmodyfikowac je tak, by jak najlepiej nadawaly sie do zespolow Wladcow Bestii. Zdecydowano, ze skoncentrowanie wszystkich badan nad tym na Ziemi jest zbyt ryzykowne, gdyz zniszczenie placowki spowodowaloby zaprzepaszczenie wszystkich doswiadczen, wynikow, ludzi i szkolonych zespolow. Dlatego zdecydowano skopiowac bazy danych i banki embrionow oraz materialu genetycznego i przeniesc je na kilka innych planet, wykorzystujac istniejace tam stacje Zwiadu Kartograficznego. -Bylismy gotowi, gdy Ishan zostala zniszczona - dodala Kady. - Do pewnej osoby w Naczelnym Dowodztwie dotarlo, ze skoro taki los spotkal jedna planete, moze spotkac i Ziemie. Przekonala innych, obiecujac w razie czego wziac cala wine na siebie. Pozostali mieli powolywac sie na jej rozkazy. I w ten nielegalny sposob postawila na swoim. Bezprawnie przeznaczyla ludzi i pieniadze i po trzech miesiacach Arka byla gotowa: pelne bazy danych i banki genetyczne, dobrana zaloga i naukowcy oraz przygotowane fundusze na tajnym koncie na jednej z planet. Przeprowadzono nawet akcje w ogrodach zoologicznych i innych miejscach, gdzie znajdowaly sie zwierzeta i rosliny z planety Ishan, by odzyskac probki ich materialu genetycznego. Pierwotnie przeznaczony na ten cel statek okazal sie zbyt maly na kosmiczne laboratorium, totez wspomniana osoba, glowa starego rodu kupieckiego, podarowala na ten cel najwiekszy frachtowiec, ktory mieli, a ktorego nie dalo sie przerobic na transportowiec wojskowy ze wzgledu na zbyt slaba konstrukcje. A potem sfalszowala rozkazy, doprowadzajac do jego przebudowy. Dzialo sie to w czasie maksymalnego nasilenia ofensywy Imperium i coraz czestszych rajdow zwiadowczych na Ziemie. Jakie wtedy panowalo zamieszanie, wszyscy wiemy. Miala swiadomosc, ze odpowie za wszystko, jesli przetrwa, ale uznala, ze to, co robi, jest wazniejsze od jej wlasnej przyszlosci... Miala racje. Tani pracowala juz wtedy z nami i wiedziala, co ryzykuje Efana. Z tego powodu jeszcze bardziej poglebila sie jej niechec do dowodztwa Wladcow Bestii. Nowy dowodca nie chcial wspolpracowac i musielismy ukrasc czesc materialu genetycznego. Tani wraz ze swoim zespolem bardzo w tym pomogla, ale przez to zwrocila jego uwage. Zostala poddana testom i osiagnela naprawde dobry wynik, wiec uparl sie, by zostala objeta oficjalnym szkoleniem... Kady umilkla i jej dlon nagle zaczela drzec. Dopiero po chwili ciszy podjela dalsza opowiesc: -Sam wiesz, jak trudno jest znalezc ludzi nadajacych sie na Wladcow Bestii. Dowodztwo bylo zdesperowane; jak sie okazalo, mialo to miejsce na dwa miesiace przed zniszczeniem Ziemi. Wladcy Bestii gineli, podejmujac najbardziej ryzykowne misje, by dac nam wszystkim czas do wzmocnienia obrony. Tani odmowila, ale miala juz ukonczone szesnascie lat i mogli ja powolac do wojska. Gdyby i wtedy odmowila wstapienia do tej formacji, trafilaby do psychotechnikow, ktorzy albo by ja przekonali, albo zlamali. Nie byla to mila perspektywa. Gdyby wasz dowodca inaczej do niej podszedl i zamiast rozkazywac, wytlumaczyl, byc moze zgodzilaby sie rozpoczac wstepne szkolenie. A kiedy przekonalaby sie, jak traktowane sa zwierzeta i jakie misje wykonujecie, byc moze zmienilaby swoje podejscie do calej koncepcji Wladcow Bestii. Grozby podzialaly na nia tak jak na kazdego upartego czlowieka. Oboje jej rodzice takze byli uparci. Hosteen przytaknal - sam byl uparty i wiedzial, jak to dziala. -Zauwazylem, ze zawsze mowi o rodzicach, uzywajac imion - wtracil. Kady wzruszyla ramionami. -Tak o mezu mowila po jego smierci Alisha, Tani przejela ten nawyk. Potem my takze tak o nich mowilismy, wiec utwierdzila sie w nim. -Jak uniknela szkolenia? -Dzieki Efanie. Ta co prawda nie mogla interweniowac bezposrednio, ale wydala rozkaz, by Arka przetransportowala material genetyczny do Terlaine, a potem sfalszowala inne rozkazy i pomogla przemycic Tani oraz jej zwierzeta na poklad. W pare tygodni po naszym odlocie Ziemia zostala zniszczona. -A Efana? - spytal Storm. Kady potrzasnela jedynie glowa, totez odpowiedzial Brion: -Zginela wraz ze wszystkimi na planecie. Otrzymalismy wiadomosc od niej nadana w chwili, w ktorej rozpoczelo sie bombardowanie. Prosila, by przekazac Tani, ze zadne ze zwierzat nie bedzie cierpialo, a nam, zebysmy pamietali, iz naszym celem jest dobro wszystkich planet i wszystkich ludzi. I ze choc wkrotce bedziemy pracowali dla pokoju, musimy pamietac, ze do wojny trzeba dwoch, ale do masakry wystarczy jedna strona. I ze jesli bedziemy musieli walczyc, mamy to robic dobrze i zdecydowanie od poczatku. -Co miala na mysli, mowiac, ze zwierzeta nie beda cierpialy? -Efana kazala zamontowac we wszystkich pomieszczeniach, w ktorych przebywaly, pojemniki z blyskawicznie dzialajacym gazem - wyjasnila Kady. - By je uruchomic, wystarczylo w odpowiedni sposob nacisnac wisiorek, ktory zawsze nosila. Mowila, ze to ostatni podarunek dla tych, ktorych kocha. Wiadomo bylo, ze jesli zacznie sie tam bombardowanie, zwierzeta nie beda w stanie walczyc, bo Xikowie pozostana na orbicie, nie zejda na lad, a moga nie trafic bezposrednio w stacje. Od promieniowania umiera sie wolno i w bolu. A na chorobe popromienna nie ma lekarstwa... Storm milczal, slowa byly bowiem zbyteczne. Okrety Imperium nie przebywaly dlugo na orbicie Ziemi - ledwie kilkanascie minut - ale wystarczylo to na zrzucenie odpowiedniej ilosci ladunkow nuklearnych, by zmienic Ziemie w radioaktywna pustynie. Tyle ze nie nastapilo to powoli i wiedzial z nagran, ze ci, ktorzy mieli pecha znalezc sie z dala od miejsc detonacji, umierali po paru dniach, o ile nie zabili sie sami wczesniej. Efana zasluzyla na szacunek wszystkich, ktorym drogie byly zmutowane zwierzeta. A to, co uslyszal, rownoczesnie wyjasnialo zagadke niewielkiej plakietki, ktora zauwazyl przy wejsciu do Promu, z napisem Arka - SPUSCIZNA EFANY. Pozwolilo mu takze lepiej zrozumiec dziewczyne, ktora zle ocenil - nie byla bynajmniej rozpuszczona nastolatka, lecz ofiara okrutnego splotu wydarzen spowodowanych przez wojne z bezwzglednym wrogiem i kontakt z durniami w stopniach oficerskich. -Tani ma powody do takich czy innych uprzedzen, choc nie oznacza to, ze te uprzedzenia sa sluszne - podjela po chwili milczenia Kady. - Wie, ze zespol nie moze zyc wiecznie i ze nawet przed wojna, w Zwiadzie, zwierzeta ginely, wykonujac rozne zadania. Zdaje sobie sprawe, ze Konfederacja zrobila wszystko, by nie dopuscic do wojny, i ze to nie my ja wywolalismy. Od czasu zniszczenia Ziemi zrobila naprawde duze postepy, ale czesc uprzedzen pozostala. Pamietaj, prosze, ze nie sa jej wina, i sprobuj nie tracic cierpliwosci, rozmawiajac z nia. -Sprobuje - obiecal, wstajac. Po czym skinal im uprzejmie glowa na pozegnanie i wyszedl. Dosiadl gotowego do drogi ogiera czekajacego przed domem i skierowal sie w strone pustyni, analizujac to, co uslyszal. Tani zaslugiwala na wyrozumialosc i bylo mul jej zal, ale z drugiej strony mogla byc jedyna deska ratunku dla calej planety. Wybor nie byl latwy, ale... Rozmyslania przerwalo mu niespodziewanie glosne cwierkanie. Obecnosc Norbiech tak blisko zabudowan mogla oznaczac tylko jedno - klopoty, i to powazne. Natychmiast skierowal sie w strone wzgorza, z ktorego dobieglo wezwanie i po chwili stal juz naprzeciw Gorgola. -Co sie stalo? - spytal bez zbednych wstepow. -Klopoty. Jeden z klanow Nitra wtargnal na tereny sasiadujacego klanu Norbie i zajal jego zrodlo. Nitra mowia, ze na pustyni grasuje smierc i ze teraz to ich teren. Odmowili klanowi wody z tego zrodla, wiec wybuchla walka. Padli zabici, ktorych trzeba bedzie pomscic. Nitra przegrali i uciekli. W strone obszaru zwanego Peaks. Storm zaklal. Ziemie Dumaroya znajdowaly sie wlasnie na tym terenie. Jesli Nitra wejda na jego pastwiska Dumaroy przestanie gadac, a zacznie strzelac. -Nitra kieruja sie ku terenowi Dumaroya? - upewnil sie. -Mysle ze tak. Jechalem tak szybko, jak moglem. Klan Zamle nie chce wojny i Krotag powiedzial, ze mam cie ostrzec, zebys mogl uprzedzic Kelsona. Wodz klanu Zamle byl doswiadczony i rozsadny - jesli Kelson dotrze do Dumaroya wczesniej niz Nitra, byc moze zdola zapobiec walce. W przeciwnym bowiem wypadku moze rozpoczac sie wojna na nieporownanie wieksza skale, niz moglby to sugerowac najazd jednego klanu na jedna posiadlosc hodowlana. Storm zeskoczyl z konia i wreczyl cugle Gorgolowi, biorac od niego wodze jego spienionego wierzchowca. -Wracaj do Krotaga i powiedz mu, ze zawiadomie Kelsona. I powiedz mu tez, ze moj ojciec prosil, by przekazac, ze jesli wojna dotrze na tereny klanu Zamle, klan zawsze bedzie mile widziany na tych ziemiach. Wiedzial, iz Krotag uzna oferte za uczciwa - Logan zostal oficjalnie przyjety do klanu pare lat temu, totez Brad, bedac jego ojcem, proponowal pomoc w przypadku wojny jako krewny, nie jako osoba obca. Shosonna mogli przyjac oferte bez utraty twarzy czy obawy zdrady. A wiadomo bylo, ze dwaj wojownicy dzialajacy razem sa trzykroc silniejsi niz walczacy osobno. Hodowcy musieli sie z tym pogodzic i czesc z nich zreszta najprawdopodobniej postapi podobnie. Pat Larkin czy Dort Lancin bez trudu pojma, ze maja dosc ziemi dla frawnow, by goscic najblizszy klan Norbiech i dzieki temu uniknac wojny. Ale inni, tacy jak Dumaroy, na to nie pojda, bo dla nich wlasnosc to rzecz swieta, a ziemia stanowi prawie relikwie. Poza tym po stracie syna przyjaciela Dumaroy tylko czekal, by na kogos zwalic wine za jego smierc. Nie tracac czasu, Hosteen pozegnal Gorgola i ruszyl w droge powrotna. * Zmeczony wierzchowiec stanal na wprost drzwi wejsciowych, Storm zeskoczyl z niego i wpadl do wnetrza, ignorujac fakt, iz z konia platami opada piana. Normalnie w pierwszej kolejnosci zajalby sie wierzchowcem, ale teraz mial wazniejsza sprawe do zalatwienia. Dopadl radiostacji, wybral stosowny kanal i wywolal Kelsona. Ten na szczescie byl na miejscu. Hosteen zdal mu relacje ze spotkania z Gorgolem i jeszcze nim skonczyl, uslyszal, jak Kelson wyrzuca z siebie serie rozkazow, po ktorych w tle slychac bylo tupot.-Gorgol powiedzial, dlaczego Nitra zdecydowali sie na tak drastyczne posuniecie? - spytal Kelson, gdy relacja dobiegla konca. -Nitra powiedzieli, ze smierc grasuje na pustyni, co wedlug mnie oznacza zwiekszona aktywnosc zabojcow. Nitra musieli poniesc spore straty, skoro sie na to zdecydowali, bo sa przywiazani do swych terenow lowieckich. -Jak zaatakuja Dumaroya, to w tym klanie moze nie przezyc ani jeden mysliwy - burknal Kelson. - Dobra, lece i sprobuje zapobiec strzelaninie. Skontaktuje sie z wami, gdy jakos uporzadkuje to zamieszanie. I zakonczyl polaczenie. Storm odsapnal. Teraz nalezalo zajac sie koniem i zawiadomic o wszystkim Brada. Wstal i wyszedl. * Hosteen konczyl wlasnie przekazywac Quade'owi zlej wiesci, gdy odezwal sie Kelson.-Mozecie sie uspokoic. Nitra skrecili w doline, do ktorej nikt nie rosci sobie praw. Prosilem Dorta, zeby mial na nich oko, bo jego teren jest najblizej, i zostawilem mu zapas G-34. Dort to spokojny czlowiek i uzyje gazu tylko jesli bedzie musial. A w ten sposob unikniemy strzelaniny: kiedy Nitra sie ockna, powinni byc sklonniejsi do rozmow, zwlaszcza ze do Lancina zdaza w tym czasie dotrzec posilki. Storm, jesli masz jakies pomysly, bierz sie do ich realizacji. Dzis mielismy szczescie, jutro moze go nam zabraknac. -Wiem i zrobie, co bede mogl. Bez odbioru. Brad, przysluchujacy sie rozmowie w milczeniu, spytal: -Co ci chodzi po glowie? -Podstawowym problemem jest to, ze bez wiadomosci o przeciwniku nie sposob obmyslic skutecznej obrony. Musze w jakis sposob odnalezc napastnikow i dostarczyc Carraldom swieze probki genetyczne, zebysmy wiedzieli, z czym mamy do czynienia. -To niebezpieczne zadanie. Nitra sa doswiadczeni i znaja teren, a nie zdolali uniknac strat. I to duzych, i przez dluzszy czas, inaczej nie opusciliby swych terenow lowieckich. Zdajesz sobie z tego sprawe? -Musieli probowac kazdego sposobu obrony czy ataku, jaki przyszedl im do glowy, i zaden nie przydal sie na nic. A skoro przydarzylo sie to jednemu klanowi, spotka tez inne. Nalezy sie spodziewac coraz wiekszego nacisku dzikich na Norbiech. I to szybko. Norbie beda sie bronic i Nitra moga dojsc do wniosku, ze z ludzmi pojdzie im latwiej. -Wiem - przyznal nieco zrezygnowany Brad. - Rozmawialem nieoficjalnie z dowodztwem rozjemcow. Jezeli tubylcy zostana przegonieni ze swych terenow, zaistnieje podstawa do anulowania traktatu i mozemy stracic prawa do ziemi, ktora przejma oni. Jak na razie jest to teoria, ale nie ma powodu sadzic, by cos, co grasuje na pustyni, bylo uprzejme zatrzymac sie na granicy naszych pastwisk, totez trzeba sie z tym liczyc. Czasu na dzialanie nie ma wiele, kiedy bowiem decyzja o anulowaniu traktatu zostanie podjeta, osadnicy jak jeden maz wystapia przeciwko tubylcom. Poniewaz wladze planety nie beda w stanie wyplacic rekompensat, zaczna sie masakry. Trupowi nie trzeba oddawac ziemi, prawda? Potem przybedzie Patrol i wtedy wybuchnie regularna wojna, bo osadnicy nie beda mieli do stracenia nic procz zycia. Nie zdolamy jej wygrac, ale walczyc bedziemy. Jedynym sposobem, by temu zapobiec, jest zlikwidowanie przyczyny calego problemu. Jedz porozmawiac z Krotagiem, a zwlaszcza z Ukuri. Jest szamanem, moze ma jakis pomysl... Storm pokiwal glowa. -Wyrusze natychmiast - obiecal - ale wezme zwierzaki i dokonam przy okazji zwiadu. Sprobuje znalezc jakos te cholerne probki dla genetykow. I wyszedl, by szukac fretek. Hing znalazl prawie natychmiast - wyciagnieta jak dluga zazywala kapieli slonecznej. Co prawda potrzebowal tylko jej, ale wolal sie upewnic, gdzie sa mlode, totez przeslal jej telepatycznie stosowne pytanie. W odpowiedzi zobaczyl obraz Tani, ktora obsiadly pozostale cztery fretki. Odebral tez ich wrazenia: Tani byla ciepla, mila i dawala poczucie bezpieczenstwa. Poinformowal Hing, ze Tani naturalnie jest mila, i w odpowiedzi ujrzal w umysle obrazek, na ktorym stal obok Tani i trojki mlodych fretek z ludzkimi glowami. Z wrazenia omal nie upuscil Hing. -Nie! - oznajmil glosno i zdecydowanie. - Zadnych takich. A teraz poszukaj Surry, bo wybieramy sie w droge! * Storm na nowym wierzchowcu ponownie wjechal na wzgorze, na ktorym tego dnia spotkal Gorgola. Hing wygladala z torby przytroczonej do siodla, Baku krazyla w gorze, a obok konia maszerowala Surra. Na wschodzie widac bylo dwa czarne punkciki - Logan zabral Tani na przejazdzke. Hosteen, nie zatrzymujac sie, zjechal w dol zbocza z mocnym postanowieniem porozmawiania z nia zaraz po powrocie. Wychodzilo na to, ze byla kluczem do rozwiazania calego problemu. * Gdy kladl sie spac, przyszlo mu na mysl, ze skoro ona potrafila wyczuc napastnikow, on takze powinien byc w stanie to zrobic; w koncu przeszedl szkolenie...Zasnal z ta mysla... ...i obudzil sie mokry od potu i pelen obrzydzenia. Zasnal ponownie i sytuacja sie powtorzyla. Trzeci raz bledu nie powtorzyl - rozpalil ogien i siedzial przy nim do rana. * W blasku slonca koszmar stracil na wyrazistosci, ale Storm juz doskonale rozumial, dlaczego emocje, ktore odebrala Tani, wywolaly taka silna jej reakcje. On walczyl i zabijal. I w niektorych sytuacjach sprawialo mu to satysfakcje. Jednak to, czego teraz doswiadczyl, bylo dewiacja. Z jednej strony przerazenie i bol ofiary, z drugiej najpierw wsciekly glod, a potem chora radosc zabojcow z picia cieplej krwi i jedzenia zywego miesa. Bol ofiary byl tak silny, ze wyrwal go ze snu.Za drugim razem byl swiadom, czego sie spodziewac, totez umysl zareagowal wczesniej. Odebral tylko przerazenie ofiary czujacej zblizajaca sie pogon, nagly bol w szyi i paraliz. A potem sie obudzil. Tylko ze ta druga ofiara nie bylo zwierze i nie znajdowala sie ona daleko. Wiedzial, ze w normalnych warunkach ze zwierzetami zespolu moze utrzymac lacznosc na odleglosc czterech do pieciu mil, w ekstremalnych warunkach zasieg ulegal zwiekszeniu do dziesieciu, ale dalej nie, nawet pod wplywem srodkow farmakologicznych. Istniala naturalnie mozliwosc, ze zabojcy odczuwali tak silne emocje, ze odebral je z wiekszej odleglosci, ale nie sadzil, by byla ona o wiele wieksza. Powoli ruszyl w kierunku, z ktorego nadszedl drugi przekaz empatyczny. Co prawda jak dotad ataki nastepowaly tylko noca, ale zachowal czujnosc i przedsiewzial wszelkie srodki ostroznosci, jakie tylko przyszly mu na mysl. Musial odszukac szkielety ofiar, by zorientowac sie, z jakiej odleglosci wyczuwal napastnikow. Dlatego Baku i Surra bacznie przeczesywaly okolice, ale do poludnia niczego nie znalazly. Okolo poludnia zatrzymal sie na popas, by dac wszystkim odpoczac, a Hing pozwolic zazyc troche ruchu. Fretka radosnie skorzystala z okazji i gdy Hosteen konczyl przekaske, wrocila z lupem. Okazala sie nim strzala, i to cala, nie uszkodzona, nowa i nie noszaca sladu wplywu warunkow atmosferycznych, co oznaczalo, ze lezala na ziemi ledwie kilka godzin. Barw i znakow nie rozpoznal, ale bez watpienia byla tubylczego pochodzenia. Najprawdopodobniej wiec Hing znalazla ja przy ciele, ani Nitra, ani Norbie nie gubili bowiem strzal. A ofiara nie mogla pasc w bitwie, gdyz kazdy klan starannie zbieral lupy, czyli wszystko, co moglo sie przydac. Ale zabojcy tak nie postepowali. Jezeli cos nie zostalo zbryzgane krwia ofiary, nie interesowalo ich i zostawalo przy szkielecie. Przyjrzal sie uwaznie fretce, ktora czekala cierpliwie, az odda jej zdobycz. -Hing, gdzie to znalazlas? - spytal, wzmacniajac pytanie seria obrazow. Z doswiadczenia wiedzial, ze w jej przypadku najlepiej dziala ta forma komunikacji. Podzialala i tym razem fretka pisnela radosnie i pognala przez trawe do sterty glazow. Za jednym z nich znajdowal sie otwor - typowa nora djimbuta, ale z powiekszonym wejsciem. Djimbut byly kopaczami lubiacymi kryc sie w ziemi i czesto zamieszkiwaly te same nory przez wiele pokolen, poglebiajac je i poszerzajac tak, ze mogly sie tam swobodnie pomiescic cale rodziny. Opuszczone nory czesto sluzyly innym zwierzetom tubylcom albo i ludziom za schronienie na noc lub na pustyni na okres najwiekszych upalow. Nawet bowiem zwykla nora pojedynczego zwierzecia po powiekszeniu wejscia byla znacznie chlodniejsza od otoczenia, a mogl sie tam zmiescic i czlowiek, i kon. Hing zniknela w otworze i pojawila sie po chwili z druga strzala w pysku. Tej Storm jej nie odebral, bo niczego nowego by sie juz nie dowiedzial, a Hing lubila zachowywac swoje znaleziska. Poniewaz nie chcialo mu sie wracac po latarke, odcial dluga galaz z pobliskiego krzaka i rozcial ja tak, by w srodku umiescic kilka przypominajacych klebki welny kwiatow innego krzewu. Jak przekonali sie pierwsi osadnicy, kwiaty welniczki, bo tak nazwano ow krzew, umieszczone w galezi jeden nad drugim tworzyly doskonale i zaskakujaco dlugo palace sie pochodnie. Na wszelki wypadek zrobil dwie, jedna wsunal za pas, druga zapalil i wszedl do nory, rozgladajac sie i oswietlajac wnetrze. Tak jak sie spodziewal, zobaczyl szkielet tubylca, a obok niego zwyczajowy ekwipunek mysliwego: luk, kolczan i worek podrozny. Pod koscmi lezal czesciowo wygryziony do golej ziemi pled. Jego wzor nie byl znajomy, wiec zabitym na pewno nie byl nikt z klanu Shosonna. Wbil w ziemie pochodnie i naszkicowal w notesie ow wzor, opisujac rownoczesnie kolory. Zabitego nalezalo pogrzebac, ale on mogl mu zapewnic tylko prowizoryczny grob. Natomiast po zidentyfikowaniu klanu, z ktorego pochodzil, mozna bylo przekazac wiadomosc jego ziomkom, a ci zajeliby sie wlasciwym pochowkiem. W identyfikacji mogly tez pomoc luk i strzaly, totez nastepnie im poswiecil uwage. I wsrod zwyklych strzal mysliwskich odnalazl kilka o postrzepionych, pelnych zadr grotach - strzaly wojenne, ktorych nie sposob bylo wyjac z rany, by ktorys z kolcow nie odlamal sie i nie pozostal w ciele. Ten wzor grotow wojennych widzial juz wczesniej - tak wykanczali swoje Nitra i po tych wlasnie wykonczeniach najlatwiej bylo rozroznic groty Norbiech od grotow Nitra. Powstala w ten sposob nowa zagadka: co samotny wojownik Nitra robil na obszarze lowieckim klanu Shosonna, i to tak blisko terenow osadnikow... Analizowanie tej niespodzianki przerwalo mu nagle ostrzezenie przeslane Przez Surre. Zblizali sie jezdzcy, a poniewaz jechali pod wiatr, nie wyczula ich wczesniej. Baku zas siedziala sobie spokojnie na galezi, gdyz nie kazal jej po posilku sprawdzic okolicy. Jego blad. Przeniosl pochodnie tak, by znajdowala sie za szkieletem i oswietlala go, po czym przeskoczyl do wejscia, gdzie mrok byl najgestszy. Dzieki temu kazdy, kto wejdzie, odruchowo skupi uwage na szkielecie i bedzie podatniejszy na niespodziewany atak. I czekal. Rozdzial VI * Tani tymczasem nudzila sie setnie. Wszyscy traktowali ja jak kaleke i miala juz tego dosc. Wspomnienia koszmaru stlumila w sobie tak skutecznie, ze pozostalo jedynie nieprzyjemne wrazenie, zadnych szczegolow. Miala tez dosc lezenia w lozku i nadskakiwania, jakby byla powaznie chora. Na zewnatrz byly konie, nowe okolice i Logan zawsze gotow dotrzymac jej towarzystwa, a na dodatek jej zwierzeta z niecierpliwoscia czekaly na mozliwosc wybiegania sie i wylatania. Mandy poza tym nie mogla juz patrzec na papke spozywcza i kategorycznie domagala sie zywego posilku, najlepiej osobiscie zlapanego.Dlatego Tani poczekala spokojnie, az wszyscy wyjada. Brad i jezdzcy pracowali, Brion i Kady byli zajeci w laboratorium, Storma wymiotlo na dluzej, a Logan gdzies zniknal. W calym domu znajdowal sie tylko kucharz, a i on mial dosc zajec, by nie opuszczac rejonu kuchni i spizarni. Starajac sie zachowac cisze, ubrala sie, przypinajac do prawego ramienia i przedramienia specjalna poduszke pozwalajaca Mandy utrzymywac sie na jej ramieniu. Bylo to niezbedne, parasowa bowiem wprawdzie traktowala ja niezwykle delikatnie, ale pazury miala imponujace, a musiala je zacisnac, by utrzymac rownowage. Okno Tani zbadala juz wczesniej - otwieralo sie do wewnatrz, a choc bylo zabezpieczone zelaznymi sztabami, rozmieszczono je tak, by nie przecisnal sie miedzy nimi dorosly mezczyzna. Stanowily bowiem pozostalosc pierwszego okresu kolonizacji i mialy chronic domy nie przed tubylcami, lecz przed j bandytami nalezacymi do rasy ludzkiej. Tani przeslizgnela sie miedzy nimi z latwoscia, podobnie jak kojoty. Mandy sama by sie nie wydostala, ale z pomoca dziewczyny udalo sie to zrobic bezbolesnie. Nastepnie Tani przymknela okno na tyle, na ile bylo to mozliwe, i usmiechnela sie niczym zlosliwy urwis. Nie musiala wychodzic w ten sposob, ale sprawilo jej to frajde. Obawiac sie takze nie miala czego: grozne drapiezniki nie zblizaly sie do pastwisk, a tubylcy byli przyjaznie nastawieni. Co wiecej, nauczyla sie nawet mowy znakow, zeby moc z nimi porozmawiac. Juz miala ruszac, gdy zatrzymalo ja pytajace popiskiwanie - cala czworka mlodych fretek wyrosla jak spodl ziemi i najwyrazniej tez chciala wziac udzial w wycieczce. Tyle ze ona nie miala prawa ich zabrac, i to nie dlatego, ze Storm wscieklby sie, gdyby ktorejs cos sie stalo. Stac sie nie mialo prawa nic, ale zwierzeta nie nalezaly do niej. Przekazala im swoja decyzje i ignorujac slabe protesty, zastanowila sie, co dalej. Akurat byl sezon przejsciowy - Wielka Susza przechodzila w Czas Mokry i temperatury nawet w dzien byly do wytrzymania. Powietrze ochladzaly dodatkowo przelotne deszcze, ktore za trzy miesiace zmienia sie w nieustanna ulewe. Teraz jednak pogoda byla jej sprzymierzencem. Poza jednym drobiazgiem - trwal wlasnie sezon godowy yorisow, co oznaczalo, ze samce dysponowaly trucizna smiertelna dla czlowieka. Najlepsza obrona przed yorisami byl jej zespol - juz wczesniej przekazala im obrazy gadow obejrzane na nagraniu jeszcze na statku i wyjasnila, ze powinny uwazac na te osobniki i alarmowac ja natychmiast, gdy tylko jakiegos zauwaza. Teraz jedynie powtorzyla polecenie. W sumie nalezaloby wziac ze soba jakas bron... chocby strunner, ale te przechowywane byly w centralnej czesci domu, gdzie moglaby natknac sie na kucharza czy Logana. Zaczelyby sie pytania i tlumaczenia... i mogloby sie skonczyc na zakazie wycieczki. Zwierzeta uprzedza ja o obecnosci jaszczura, bedzie wiec miala dosc czasu, by okrazyc go w bezpiecznej odleglosci. Zrezygnowala wiec z zabrania broni. Natomiast postanowila zostawic wiadomosc, zeby nikt sie nie niepokoil jej nieobecnoscia. Dlatego wrocila do pokoju i wystukala na klawiaturze krotka notke adresowana do ciotki, informujac, ze zabiera ze soba zespol na przejazdzke i wroci, jak bedzie. Przy okazji zabrala pas z wyposazeniem i noz w recznie robionej przez ojca pochwie, najcenniejsza rzecz, jaka posiadala. Sam noz byl z doskonalej stali, mial ponad stope dlugosci i byl naostrzony naprawde dobrze. Dorzucila do tego torbe podrozna z racjami polowymi, miska, sztuccami i garnkiem z termicznie izolowana pokrywa i uchwytami. Poza tym miala tam medpakiet i maly zestaw do szycia. Na koniec dolozyla dwie manierki - Logan zawsze powtarzal, ze wody trzeba zabrac tyle, ile sie da, bo stanowi podstawe przezycia. Manierki byly puste, ale kolo zagrody dla koni plynal strumien, wiec bedzie miala je czym napelnic. Wysliznela sie sprawdzona juz droga, przymknela okno, podeszla do naroznika budynku i ostroznie zza niego wyjrzala. Drzwi do wozu-laboratorium byly zamkniete, a przez otwarte okno slyszala rozmowe. Sadzac po sposobie jej prowadzenia, stryj i ciotka dyskutowali o dalszych poczynaniach w trakcie pracy, a to oznaczalo, ze nic poza glosna eksplozja nie mialo prawa do nich dotrzec. Drzwi zas do budynku byly z drugiej strony i jesli kucharz przypadkiem nie pokaze sie w bocznym wyjsciu, nikt nie powinien jej zauwazyc. Przeszla szybkim, zdecydowanym krokiem do corralu i gdy jego sciana ja zaslonila, napelnila manierki, przypiela je do pasa i zajrzala do wnetrza, sprawdzajac, jakie sa tam konie. Bylo kilka przyprowadzonych poprzedniego dnia przez Pata Larkina. Jej uwage przykul jeden. Przypomniala sobie fragmenty dyskusji z wczorajszego wieczoru. Co prawda kolacje dostala do lozka, ale potem nabrala jeszcze ochoty na owoce, a te znajdowaly sie w misie stojacej na stoliku w poblizu drzwi do salonu. Poszla wiec tam, wybrala, co chciala, i wlasnie wowczas przypadkiem uslyszala rozmowe gospodarzy. -Pat przyprowadzil po poludniu konie - oznajmil Brad. -I jakie sa? - zainteresowal sie Storm. -Dobre. Poza jednym. -A co mu dolega? - spytal Logan. Brad rozesmial sie. -W sumie nic, tyle ze potrzebujemy ksiezniczki z bajki i albo wiedzmy, zeby go dosiadla. A raczej ja, bo to klacz - i dodal powazniej: - Raauel lubila piekno. Spodobalaby sie jej. Zapadla chwila ciszy. -Az taka sliczna? - spytal Logan. -Pat poltora roku temu sprowadzil astranskie duocorny polkrwi - przypomnial Brad. - W dostawie byly dwie zrebne klacze i zrebaki zostawil sobie. -Z tego co pamietam, ktos zostawil otwarta brame i uciekly, ale zlapano je przed zaladunkiem. Dopiero w trakcie lotu okazalo sie, ze beda mialy mlode - powiedzial wolno Hosteen. - A sadzac po wygladzie zrebiat, ojcem byl ogier duocorna, wiec geny tego gatunku staly sie dominujace. I to bardzo. -Nielatwo bedzie je ujezdzic - ocenil Logan radosnie. -Ano nie. Duocorny rosna szybciej niz konie i po roku mogly juz chodzic pod jezdzcem, wiec sprobowali je ujezdzic. Zaczeli od ogiera, ktory sie wsciekl i omal nie zabil jezdzca. Pat zdecydowal sie przeznaczyc go na rozplodowca dla tutejszych klaczy. Z klacza poszlo im lepiej: przyjela uzde i siodlo i nauczyli ja podstaw, ale slucha jezdzca tylko do tego momentu, do ktorego sama chce. Nikt na niej nie utrzymal w siodle wbrew jej woli. Jest piekna i ma charakterek. Jest tez na sprzedaz, wiec Pat przyprowadzil ja z tymi, ktore zamowilismy, zeby sprawdzic, czy dasz sobie z nia rade, Hosteen. -Az taka zla? - zaciekawil sie Logan. -Poniewaz to w dwoch trzecich duocorn, ma rogi i wie, jak ich uzyc - wyjasnil Brad. - Na dodatek potrafi tez zrobic uzytek z zebow... Zaden z jezdzcow Pata nie dal jej rady, a trzeba pamietac, ze juz jest duza, a bedzie jeszcze wieksza. Jej zrebaki bylyby doskonalym dodatkiem do naszego stada, gdybys potrafil ja ulozyc, Hosteen. -Takie mieszance przewaznie laczy wiez z jezdzcem - powiedzial z namyslem Storm. -Jestes Wladca Bestii, wiec dolacz ja do zespolu - zaproponowal Logan. - Jestem pewien, ze Rain nie bedzie mial nic przeciwko temu, by miec taka klacz na wylacznosc! Rozmowa zeszla na inne tematy, a Tani wrocila niezauwazona do swego pokoju. A teraz miala przed oczyma obiekt tej rozmowy. I stala jak oniemiala, tak ja ten widok oczarowal. Widziala w zyciu wiele koni, jako ze jezdzic nauczyla sie niewiele pozniej, niz chodzic. Dla jej ojca Czejena jedna z najwazniejszych spraw bylo to, aby jego dziecko zostalo dobrym jezdzcem. A Tani uwielbiala jezdzic konno, podobnie zreszta jak matka, ktora dopilnowala, by nie stracila kontaktu z konmi i doskonalila swe umiejetnosci, choc nie bylo to latwe. Czasami bowiem obie znajdowaly sie cale miesiace w miejscach, w ktorych ich po prostu nie bylo. Zawsze jednak z tym wieksza radoscia do nich wracala. Za jedna z najwiekszych zalet Arzor uwazala wiec duza liczbe koni i otwarte przestrzenie zachecajace do pedu. Klacz byla wysoka - miala w klebie prawie pietnascie dloni - a masc tak jasnoszara, ze w blasku slonca wydawala sie srebrzysta. Dluga grzywa i ogon wygladaly niczym plynne srebro, za to rogi byly czarne, jedynie ich konce mialy szara barwe. Jej cialo bylo tak umiesnione, jakby w jej skore wbito znacznie wiekszego konia. -Corko wiatru i srebrnej blyskawicy - powiedziala cicho Tani. Klacz zastrzygla uszami. -Dumna siostro, jestesmy dwie i jestesmy jednoscia. Podziel sie ze mna swa sila. Klacz zrobila krok w jej strone i przekrzywila leb. Ludzie probowali nia rzadzic, ich glosy byly donosne i rozkazujace. Nikt nie zrobil jej krzywdy, ale nie lubila, by jej rozkazywano. Ten glos byl inny: cichy i spokojny. I nie rozkazywal, lecz prosil... Tani instynktownie zachowala sie podobnie jak wtedy, gdy pierwszy raz nawiazywala kontakt ze zwierzetami, ktore staly sie jej zespolem. Slowa byly pelne emocji, tak jak jej mysli. I nie ukrywala podziwu. -Jestesmy jednoscia, choc w dwoch osobach - powiedziala. - Dzielmy ped i radosc, scigajac sie z wiatrem! I przeskoczyla przez ogrodzenie. Klacz pochylila leb i gleboko wciagnela powietrze. Nie wyczula zapachu strachu, gniewu czy zadania, za to poczula lagodny dotyk na szyi. Odwrocila leb i delikatnie zlapala palce dziewczyny zebami zdolnymi przegryzc dlon. Tani druga reka podrapala ja miedzy zakrzywionymi rogami, a potem przyjrzala sie kopytom. Byly czarne. Przesunela dlon wzdluz nogi, czujac pod sierscia stalowe muskuly. Klacz poslusznie uniosla konczyne, pozwalajac jej obejrzec dokladnie kopyto. -Dobre i mocne - ocenila Tani, postukujac w nie delikatnie. - Moga przebiec wiele mil. Klacz prychnela cicho z dezaprobata i Tani zrozumiala, ze nie lubi ciezkich, duzych siodel preferowanych przez jezdzcow ani metalowych elementow uzdy. Pokiwala glowa ze zrozumieniem. -Storm uzywa uzdy bez metalu i lekkiego siodla - uspokoila ja. - Wiem, gdzie trzyma zapasowe, wiec pozyczymy sobie komplet. Wyobrazila sobie takie siodlo i uprzaz. Oraz przyjemnosc ze wspolnej jazdy. A przy okazji zrozumiala, ze podswiadomie pragnela tej konkretnej klaczy. Zaden kon, na ktorym dotad jechala, nie mogl sie z nia rownac... Poczula w dloniach miekkie chrapy i wiedziala, ze klacz zostala pokonana. Przez podziw i cos, co moglo byc zaczatkiem milosci... Udala sie po obiecane siodlo i uprzaz do szopy. Gdy je przyniosla, element po elemencie pokazala klaczy i dala do obwachania, po czym kolejno nalozyla, nie zapominajac o polozeniu pod siodlo miekkiej derki. Klacz przyjela wszystko bez protestow i Tani uchylila brame, trzymajac w dloni cugle. Klacz wyszla spokojnie i poczekala, az Tani zamknie brame i wskoczy na siodlo, po czym obrocila sie gwaltownie. Dziewczyna pozostala w siodle, poruszajac sie zgodnie z ruchami ciala konia, jakby stanowila jego przedluzenie. Klacz uniosla leb i zatanczyla na probe. Jezdziec poruszal sie plynnie i naturalnie, totez uspokoila sie. Tani zas wezwala telepatycznie zespol, rownoczesnie przekazujac klaczy, ze nie ma sie czego obawiac. Widok kojotow nie przestraszyl jej - byly male i mogla je bez trudu rozdeptac. Skoro jednak jezdziec uwazal je za przyjaciol, opuscila leb... i zostala polizana po chrapach kolejno przez kazdego z nich. Bylo to nowe doznanie, ale tak fizycznie, jak i psychicznie przyjemne. Tani spojrzala na Mandy i ta siedzaca dotad cierpliwie na szczycie ogrodzenia rozprostowala skrzydla i przefrunela bezglosnie, ladujac na jej prawym ramieniu. Klacz wygiela szyje, przygladajac sie nowemu pasazerowi. Jezdziec uwazal, ze to przyjaciel, wiec zaakceptowala i to. Powoli ruszyla z miejsca. Tani i zespol dotarli niezauwazeni poza granice zabudowan, gdzie lekki wietrzyk przyniosl nowe, fascynujace zapachy, rozwiewajac grzywe klaczy i poruszajac piorami parasowy. Ruszyli pod wiatr, z poczatku wolno, potem stopniowo zwiekszajac predkosc, az Tani z okrzykiem radosci pochylila sie nad grzywa, zachecajac wierzchowca do biegu. Reakcja klaczy zaparla jej dech w piersiach - miala wrazenie, ze leci, a na dodatek poczula, jak jej radosc laczy sie i przenika z radoscia wierzchowca. Mandy zdolala dotrzymac im towarzystwa, natomiast oba kojoty zostaly w tyle. A potem zwolnily, slusznie uznajac, ze nie ma sensu sie meczyc, probujac dogonic kogos znacznie szybszego. Dopiero gdy klacz sie zatrzymala, Tani zorientowala sie, jak daleko ujechaly w tym, wydawaloby sie, blyskawicznym biegu. Byla sama z zespolem i czula sie cudownie. Byla wolna. Logan byl dobrym towarzyszem, ale on takze bywal: uciazliwy... Nie wspominajac o Stormie, ktory za kazdym razem, gdy widzial ja wracajaca, przygladal sie koniowi; tak, jakby spodziewal sie, ze go ochwacila. A Brad traktowal ja, jakby byla panienka z morskiej piany... A teraz miala tylko zespol i mogla jechac, dokad chciala. Moze spotka przy okazji tubylcow - tyle dni byla na powierzchni, a nie widziala zadnego. Nim skonczyla snuc marzenia, Minou i Ferarre dolaczyly do niej nawet nie zziajane, a klacz powoli ruszyla przed siebie dlugim, miarowym krokiem. * Tani ocknela sie z radosnych rozmyslan po dwoch godzinach i stwierdzila, ze przebyli zaskakujaco daleka droge za godzine lub dwie nalezalo zawrocic, by nie przeciaga struny... Ta mysl spotkala sie ze zdecydowanym sprzeciwem pozostalych. Tak dlugo przebywali w zamknietym wnetrzu statku, ze nie mieli ochoty wracac, skoro nareszcie posmakowali wolnosci.Tani rozejrzala sie tesknie po okolicy - rzeczywisci szkoda byloby wracac tak szybko, tym bardziej ze nie wiedziala, kiedy ponownie zdola sie wyrwac na samotna cieczke. Nawet jesli rodzina zaakceptuje fakt, ze potrafi sie sama o siebie zatroszczyc, co wlasnie udowodnila, to Quade'owie od poczatku twierdzili, ze nie moze sama jezdzic, wiec na pewno zdania nie zmienia. Byli nadopiekunczy, bo uwazali, ze nic nie wie o Arzor, a ona obejrzala dokladnie wszystkie dostepne nagrania i zapoznala sie z danymi na temat planety. I wiedziala, ze na nizinach grozne sa tylko yorisy. W gorach to co innego, ale tam sie nie wybierala. Poza tym zostawila wiadomosc, wiec nie powinni sie o nia niepokoic! Zdecydowala, ze nie musi jeszcze wracac, co zwierzeta przyjely z radoscia. * Tak uplynelo pare godzin - to szla, to jechala, a to, czy stepa, czy klusem, zalezalo w rownej mierze od jej widzimisie, co od checi klaczy. W poludnie dotarla do granicy obszaru zwanego Basin i zdala sobie sprawe, ze czas wracac.Ale cos w dzikich terenach rozposcierajacych sie przed nia wolalo ja i pragnela posluchac tego zewu. Podobnie jak tworzace zespol zwierzeta. Wszyscy chcieli zapolowac na pustyni wzorem przodkow, jako ze tylko klacz pochodzila z porosnietych zielenia rownin. Jej za to spodobala sie obcosc okolicy i nieznane dotad poczucie wolnosci. Zaczela schodzic w dol stoku, a jezdziec nie zrobil nic, by ja powstrzymac. * Po godzinnej jezdzie Tani zdecydowala, ze teraz juz naprawde wystarczy. Nalezalo odpoczac i cos zjesc, a potem wrocic do domu. I ona, i zwierzeta byly glodne, ale na polowe racje nikt nie mial ochoty, totez postanowiono zapolowac. Tani z nagran wiedziala, ze na Arzor popularne sa kury preriowe, a w okolicy byla masa miejsc, w ktorych powinny miec gniazda.Zsiadla, poszukala porecznych kamieni, po czym nie spieszac sie, ruszyla ku najblizszej kepie niewysokich krzewow. Klacz spokojnie kroczyla za nia, a Minou zgodnie z poleceniem okrazyla kepe i poinformowala, ze czuje cos zywego i interesujacego. Tani odczekala, az oba kojoty zajma pozycje, i dala sygnal do ataku. Oba skoczyly rownoczesnie i z krzakow na wszystkie strony wyprysnely kury prerio we. Lowy byly blyskawiczne i zakonczyly sie pelnym sukcesem - Ferarre zlapal kure, Tani trafila kamieniami dwie, a Minou po krotkiej pogoni skrecila kark nastepnej, ktora wyrwala sie jej w pierwszej fazie ataku. Mandy przeslala Tani obraz pobliskiej sterty kamieni, wokol ktorej zebraly sie kawalki drewna i inne resztki nadajace sie na opal. Tam tez urzadzila popas i rozpalila ogien. Rozsiodlala i starannie wytarla klacz, a potem zabrala sie do cieczenia kury. Doszla do wniosku, ze jeden ptak im wystarczy, jako ze bylo wczesne popoludnie, wiec po krotkim odpoczynku dotra do posiadlosci Quade'a akurat na kolacje. Kojoty zajely sie drugim ptakiem, klacz pasla; sie spokojnie. Tani wyjela garnek, nalala don wody i postawila na ogniu, po czym oskubala kure i umiescila na j roznie nad ogniskiem. Teraz przyszla pora, by zajac sie posilkiem Mandy. W tym celu Tani odeszla cicho na bok i nagle zatupotala, zrywajac sie do biegu. Fruwajaca w poblizu parasowa zanurkowala i wzbila sie ponownie w powietrze z niewielkim gryzoniem w szponach. Jedno klapniece dziobem zalatwilo sprawe, po czym powtorzyly cala operacje. Gdy Mandy zlapala druga mysz skalna, Tani poinformowala ja telepatycznie, ze to musi wystarczyc. Potem albo mieszanka, ktorej niewielki zapas zabrala, albo kolacja. Woda w kociolku zagotowala sie w tym czasie, totez! Tani wsypala do niej swankee i wymieszala. Wydalo jej sie, ze zrobila sobie za duzo napoju, ale zawsze mogla uszczelnic pokrywke i zabrac reszte z soba. Kura piekla sie spokojnie, splywajac tluszczem, ktory skwierczal w ognisku, dodajac potrawie aromatu. Kojoty skonczyly rozprawiac sie z druga kura i poukladaly sie, by spokojnie trawic. Tani nie musiala dlugo czekac, by kura sie upiekla. Zdjela ja z rozna i najadla sie do syta, co naturalnie nie oznaczalo, ze zjadla cala kure - sporo jeszcze zostalo. Po czym oparla sie o cieple od ognia kamienie i westchnela z ulga. Bylo jej naprawde dobrze. Nawet nie zauwazyla, kiedy zamknely sie jej oczy. * Tani otworzyla oczy i rozejrzala sie zaskoczona - zaczynalo zmierzchac.-Cholera! - powiedziala z takim uczuciem, ze wszystkie nalezace do zespolu zwierzeta spojrzaly na nia zdziwione. - Nie ma sie co gapic; jest za pozno, zeby wracac. Nie zaryzykuje jazdy po ciemku, bo albo ja skrece kark, albo ty polamiesz nogi, siostro. Czyli zostajemy tu na noc, szlag by to trafil! Dojadla kure, po czym urzadzila sobie poslanie z torby i derki i ulozyla sie do snu. Wiedziala, ze zwierzeta uprzedza ja w razie jakiegokolwiek niebezpieczenstwa. * Spala spokojnie - tylko raz zaczela snic znany koszmar, ale dzieki wiezi z zespolem ocknela sie natychmiast, westchnela i obrocila sie na drugi bok. Po czym natychmiast zasnela i tym razem juz nic jej sie nie snilo.Dla reszty zespolu to, co wyczuwala, nie stanowilo zagrozenia. Czyjas smierc nie byla niczym nadzwyczajnym, zwlaszcza jesli miala miejsce tak daleko jak ta. Znacznie blizej znajdowalo sie obozowisko ludzi-nieludzi, ale Tani uprzedzila, ze sa oni przyjazni, wiec takze nie stanowili niebezpieczenstwa. Zespol drzemal i czuwal, gotow obudzic ja przy pierwszych oznakach zagrozenia. A w obozie, o ktorego istnieniu Tani nie miala pojecia, przebywalo czterech wojownikow Nitra. Tani nie wiedziala, iz tubylcy dziela sie na Nitra, czyli dzikich, i Norbiech, czyli przyjaznych, gdyz o tym w danych, do ktorych miala dostep, nie bylo mowy. Podawaly, ze wszyscy tubylcy to Norbie, zyczliwie nastawieni do ludzi. Storm, Brad czy Logan nie rozmawiali z nia o tym glownie dlatego, ze nie spodziewali sie, by kiedykolwiek miala okazje spotkac sie z Nitra. Poza tym zalozyli, ze majac sporo informacji o Arzor, wie o ich istnieniu i o niebezpieczenstwie, jakie stanowia dla ludzi. I z tych wlasnie powodow w przeswiadczeniu zespolu, tak jak w jej wlasnym, kazdy tubylec byl przyjazny. * Tani obudzila sie, gdy zaczelo switac. Po ognisku zostalo jedynie wspomnienie, wiec zajela sie jego ponownym rozpaleniem i podgrzaniem garnka z zimna swankee. Potem wyploszyla kilka skalnych myszy, ktore nastepnie zjadla Mandy. A potem przyszedl czas na polowanie, bo wyszla z zalozenia, ze jesli przywiezie kilka kur, bura bedzie mniejsza. Az tak naiwna, by wierzyc, ze zdola w ogole jej uniknac, nie byla.Wybrala pare odpowiednich kamieni i wyruszyla z kojotami do znajomej kepy krzewow. Efektem bylo upolowanie wspolnym wysilkiem czterech kur preriowych. W ten sposob po upieczeniu jednej i sniadaniu kojotow miala w zapasie jeszcze dwie. Nie tracac czasu, oskubala trzy ptaki. Jednego nadziala na rozen, dwa przygotowala do przytroczenia do siodla. Kojoty nie byly az tak wybredne - po ich kurze zostaly piora i kosci. Swankee podgrzala sie i roztaczala wokol mily aromat, ktory Tani kojarzyl sie z czekolada. Polubila swankee od pierwszego lyka; Brad stwierdzil, ze doskonale by sie tu zaaklimatyzowala, jako ze wszyscy mieszkancy Arzor pilil ten napoj litrami. Dotyczylo to zarowno ludzi, jak i tubylcow, od ktorych ci pierwsi przejeli ten zwyczaj. W pewnym momencie Minou warknela cicho. Tani wcisnela sie w zaglebienie i wyciagnela noz. Z drugiej strony kamiennego kopca rozleglo sie warkniecie Ferarre, a w umysle dziewczyny pojawil sie obraz: jezdzcy, nieludzie. Usmiechnela sie zadowolona i wrocila do ogniska. Dosypala swankee i dolala wody do garnka, a od siodla odczepila dwie kury. Pieczona na roznie byla juz gotowa, totez odlozyla ja na kamienie i nadziala nastepna, korzystajac z dodatkowego rozwidlenia galezi, dzieki czemu mogly piec sie rownoczesnie. Czula radosne podniecenie - nie dosc, ze miala spotkac tubylcow, to na dodatek w okolicznosciach, w ktorych bedzie mogla pokazac im, ze wie, jak powinna sie zachowac. * Czterej Nitra tymczasem odbyli krotka narade. Poczuli dym. Szamanka wyslala ich, zeby kogos znalezli, ale nie powiedziala dokladnie kogo. Stwierdzila, ze gdy znajda wlasciwa osobe, beda o tym wiedziec. A znalezionego maja przywiezc zywego i nieuszkodzonego do glownego obozu oddalonego o dwa dni ostrej jazdy.Wszyscy byli doswiadczonymi wojownikami i wiedzieli, ze ludzie walcza jak wsciekle yorisy. Teraz znalezli samotnego czlowieka, na co wskazywaly odkryte o swicie slady. Slady byly dziwne, gdyz pojedynczemu koniowi towarzyszyly dwa zwierzeta, jakich dotad nie widzieli. Slady byly wczorajsze, a wiec jezdziec musial nocowac w poblizu, a teraz wiedzieli gdzie i widzieli sterte kamieni, za ktora musialo znajdowac sie obozowisko. Narada byla krotka, ale decyzja nielatwa, tym bardziej ze w poblizu krecili sie Norbie. W koncu najstarszy, a wiec przywodca grupy, oznajmil, ze zbliza sie do obozowiska jawnie, zgodnie ze starym zwyczajem. Po reakcji obozujacego poznaja albo, ze to ten, ktorego szukaja, albo go zabija i beda szukac dalej. I tak tez zrobili. * Na miejscu Tani kazdy czlowiek, widzac czterech zblizajacych sie Nitra, albo od razu zaczalby strzelac, albo przynajmniej wybralby dogodne stanowisko i przygotowal sie, by otworzyc ogien, gdy tylko podjada blizej. Nitra byli wrogami tak ludzi, jak i Norbiech, totez byla to zrozumiala ostroznosc.Tani zas siedziala sobie spokojnie przy ognisku i obserwowala, jak sie zblizaja. W sporej odleglosci od kopca wszyscy czterej zsiedli z koni, wyjeli z kolczanow proste, tepo zakonczone patyki i rownoczesnie wystrzelili je z lukow w powietrze. Nitra byli bowiem oszczedniejsi od Norbiech i nie marnowali strzal na ceremonie powitalna. Tani usmiechnela sie do nich radosnie i uniosla dlonie.; -Ogien czeka - zasygnalizowala wolno i starannie. - Jest jedzenie i picie, a noz spoczywa w pochwie, jak sie nalezy miedzy przyjaciolmi. Czterej wojownicy gapili sie na nia zaskoczeni. Oto mieli przed soba drobna ludzka kobiete, ktora nie dosc, ze sie ich nie obawiala, to proponowala goscine. Nal pustyni kobiet bylo malo, totez cieszyly sie szacunkiem i chronil je caly klan. Tylko przez jeden okres w zyciu kobieta zdana byla na sama siebie - kiedy przed wybraniem partnera i zalozeniem rodziny udawala sie na osiem dni i nocy na pustynie. Mogla zabrac ze soba koc, noz i tyle zapasow ile zdolala uniesc, lub jesli byla z bogatszej rodziny, ile mogl zabrac kon, ktorego jej dano. Musiala samotnie przezyc ten okres i wrocic. Jesli wrocila, stawala sie pelnoprawnym czlonkiem klanu, gdyz dowiodla, ze ziemia ja zaakceptowala. Jesli nie wrocila, wojownicy odszukiwali jej cialo i palili je tam, gdzie je znalezli. Kazda, ktora przezyla, opowiadala swe przygody szamanowi, a ten wybieral dla niej na tej podstawie prawdziwe imie. Od chwili powrotu do obozu caly czas znajdowal sie juz pod opieka i ochrona calego klanu. Walczyli i gineli wojownicy, bo taka byla ich rola; jesli zdarzylo sie, ze ucierpiala lub zginela kobieta, prawie zawsze byl to wypadek. Nitra podeszli i bez slowa zasiedli po drugiej stronie ogniska. Przyjeli podane im naczynie swankee oraz dwie prawie juz upieczone kury preriowe, do ktorych spozycia natychmiast sie zabrali. Tani takze zajela sie kura, tyle ze troche zimna, bo najwczesniej upieczona i spoczywajaca dotad na kamieniach przy ognisku. Posilek nie przeszkadzal wojownikom w rozmowie, gdyz wymieniali uwagi tylko miedzy soba, a wiec nie uzywali mowy znakow. To, co musieli uzgodnic, nie bylo bowiem przeznaczone do wiadomosci ludzkiej kobiety. Doszli do wniosku, ze musi ona odbywac wyprawe po imie - miala koc i noz, ale nie miala luku czy strunnera. Picie mozna bylo zabrac ze soba, ale kury byly swieze, musiala wiec je sama upolowac. Tani z kolei przygladala sie im z podziwem. Wrazenie robil na niej zwlaszcza ich wzrost i kolor skory, zoltawoczerwony, przypominajacy barwe gleby. Male, zakrzywione rogi kojarzyly jej sie z porozem klaczy, choc wiedziala, ze tubylcy nie sa w zaden sposob spokrewnieni z duocornami. Ubrani byli tak jak ci na nagraniach - w tuniko-gorsety ze skory yorisa rozciete na biodrach i spiete szerokimi pasami, do ktorych przytwierdzono roznorakie woreczki i pochwy nozy ksztaltu i wielkosci kordelasow. Na nogach mieli wysokie, takze skorzane buty. Szczegolna jej uwage zwrocily pochwy nozy. Kazda byla recznie wykonana i ozdobiona wzorami z naszytych paciorkow. Tak jak na jej wlasnej przewazaly czerwone, niebieskie i biale. Chciala je dokladniej obejrzec, ale wiedziala, ze teraz to niemozliwe; moze pozniej, gdy sie lepiej poznaja... Najstarszy Nitra zaczal sygnalizowac w mowie znakow. Robil to powoli, oddzielajac poszczegolne znaki na wypadek, gdyby kobieta odczytywala je wolniej, niz sama sygnalizowala. -Inni podrozuja z toba, kto? Nim Tani odpowiedziala, zza plecow wojownikow dobieglo ciche warkniecie. Nitra odwrocili sie, a oba kojoty przywarowaly, ponownie zlewajac sie z tlem. Powietrze nad ich glowami drgnelo, gdy bezglosnie przeleciala tam parasowa. Tani wstala i ptak majestatycznie opadl na jej ramie. Dziewczyna odsygnalizowala: -Podrozuja ze mna przyjaciele zeslani przez duchy, by byc moimi towarzyszami. Skonczyla i Mandy wzbila sie w powietrze. Tani wolala na wszelki wypadek, by zwierzeta nie znajdowaly sie na widoku - byly dla tubylcow nowoscia i mogly sprowokowac nieprzemyslane, gdyz wywolane przez strach reakcje. Nitra pokiwali glowami - wszyscy byli zgodni, ze to musi byc kobieta opisana przez Te-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Teraz musieli ja tylko sklonic, by sie z nimi udala, a dowodca zdecydowanie wykluczyl uzycie sily. Zmuszenie kogos do przerwania wyprawy po imie musialo sprowadzic nieszczescie na caly klan. Pozostali zgodzili sie z nim. Obserwujac ich, Tani usmiechala sie radosnie: wszystko wygladalo dokladnie tak jak na nagraniach. Zalowala, ze Storm jej teraz nie widzi. Rozdzial VII * Storm mial wlasne problemy i to skutecznie odbierajace ochote do podziwiania widokow. Pierwszym bowiem, ktory wszedl do nory, byl takze Nitra, czego sie Hosteen spodziewal. Zaskakujace bylo natomiast to, ze wojownik natychmiast go zauwazyl, a jeszcze bardziej to, ze nie siegnal po bron.W slad za nim weszlo trzech nastepnych i oni takze, choc rozstawili sie polkolem i obserwowali go uwaznie, nie wykonali zadnego wrogiego gestu. Pierwszy obejrzal powoli i dokladnie szkielet i lezace przy nim rzeczy, po czym wstal i odwrocil sie ku Hosteenowi. -Jak go znalazles? Storm przywolal telepatycznie Hing, ktora zgodnie z wczesniejszym poleceniem zaszyla sie w jakims odleglym zakamarku. Fretka podbiegla i wspiela sie po jego nogawce, az dotarla w zaglebienie lewego ramienia. -Ona jest ciekawa i stale szuka nowych rzeczy do zabawy - wyjasnil. - Znalazla strzale i przyniosla mi ja. Szukalem wlasciciela. -Dlaczego? Storm wyjasnil, co mimo wprawy w poslugiwaniu sie mowa znakow zajelo mu troche czasu. Nitra poczekal cierpliwie, po czym spytal: -Ona tak jak kon jest twoim duchowym przyjacielem? -Tak. Wojownik powoli wyciagnal reke i delikatnie dotknal futra Hing na grzbiecie. Ostroznie ja poglaskal, a Hing naturalnie obrocila sie, nadstawiajac brzuch do podrapania. Wojownik rozesmial sie spiewnie, a pozostali mu zawtorowali. A potem Nitra przykucnal. Hosteen takze przysiadl na pietach, Hing zas wdrapala sie na jego ramie. -Wyslala nas Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom - wyjasnil Nitra. - Powiedziala, ze musimy znalezc wybranego przez duchy i przyprowadzic go do obozu, zeby mogla z nim porozmawiac o wielkiej grozbie, ktora pojawila sie na swiecie. -Grozbie? - upewnil sie Hosteen. -Smierc przybywa z pustyni. Wielu zginelo, a ginie coraz wiecej. I zaden nie krzyknal o pomoc ani nie walczyl o zycie. Wszyscy zgineli we snie i zostaly po nich tylko kosci. Z poczatku gineli tylko samotni w podrozy, mysliwi, pasterze, kobiety na wyprawach po imiona. Potem male grupki z dala od obozu. A teraz ci, ktorzy spali samotnie w obozie. Kiedy zabito kobiete spiaca obok czujnego wojownika, ktory niczego nie zauwazyl i rankiem, znalazl obok jej kosci, klan opuscil tereny lowieckie. To cos straszniejszego niz smierc, cos, z czym przodkowie nie potrafia sobie poradzic. Storm pochylil glowe i spytal: -Co zrobil ten wojownik? -Modlil sie do Gromu, a potem odebral sobie zycie by polaczyc sie ze swa towarzyszka. - Oczy o pionowych zrenicach przygladaly sie Stormowi uwaznie, a po chwil; padlo pytanie: - Wiesz o Smierci-Chodzacej-Noca? -Wiem. Szukamy sposobu, by ja zniszczyc. Nasi madrzy twierdza, ze musza poznac ducha tego, co zabija by moc go pokonac. Wojownicy pokiwali z aprobata glowami. -Wasi madrzy zaiste sa madrzy. Nasi mowia to samo. Nasza Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom chce z toba porozmawiac. Pojedziesz z nami? Storm zastanowil sie. Bylo to dokladnie to, co mial nadzieje osiagnac przy posrednictwie Norbiech i slupow pokoju. Teraz mogl to zalatwic szybciej, choc takze przy znacznie zwiekszonym ryzyku. Nikt nie spodziewal sie jego powrotu przez kilka najblizszych dni, totez nikt nie podniesie alarmu. Poza tym teraz Nitra pytali uprzejmie; jesli odmowi, moga sie uprzec i przestac byc uprzejmi... Zdecydowal sie napisac wiadomosc, dac ja niepostrzezenie Baku z poleceniem, by jesli cokolwiek mu sie przytrafi, natychmiast poleciala do Brada. A poza tym zachowac czujnosc i skorzystac z zaproszenia. Zwykle Nitra walczyli z kazdym, kto nie byl Nitra, a tym razem potraktowali go prawie jak przyjaciela. To byli doswiadczeni wojownicy, a ich szamani mieli jeszcze wiecej doswiadczenia i wiedzy. Skoro chcieli z nim rozmawiac, istniala duza szansa, ze potem beda sklonni wypuscic go nawet nie uszkodzonego. Na wszelki wypadek wolal sie jednak upewnic, wiec o to spytal. -Pojedziesz z nami i porozmawiasz, a potem oddalisz sie w pokoju. To sa slowa Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom naszego klanu - odparl Nitra. Hosteen powoli, by nie niepokoic wojownikow, wstal i oznajmil: -Pojade z wami, by porozmawiac o Nocnej Smierci. Moze dowiemy sie czegos od siebie, moze cos wspolnie wymyslimy. Razem zawsze lepiej dzialac, a wiedza przyda sie kazdemu. -Wiedza przyda sie kazdemu - potwierdzil wojownik. - Pojedziemy razem, zwolaj swoich duchowych przyjaciol. Pojada z nami. -Ptak poleci, duzy kot pojdzie naszym sladem, a maly pojedzie ze mna - poinformowal. Obaj wyszli z nory i dosiedli koni. Hing umoscila sie wygodnie za koszula Hosteena. Surra szla na razie obok konia, a Baku krazyla nad nimi. Trzej wojownicy pozostali w norze, by pogrzebac kosci zgodnie ze zwyczajem. Nie byla to dluga ceremonia, totez okolo poludnia dogonili ich, gdy prowadzacy Storma Nitra zarzadzil krotka przerwe. * Tani otrzymala identyczna jak Storm propozycje. Bez trudu wyczula, ze jest szczera i ze wojownicy sa pelni zalu i obaw. Zalu po zabitych, a obawy przed silami wlasnych terenow lowieckich, ktore nagle zwrocily sie przeciwko nim.Powoli zasygnalizowala: -Moi bliscy beda sie martwic, bo powinnam dzis wrocic. Moge wyslac ptaka, by przekazal im wiadomosc, ze pojade z wojownikami, ktorzy beda mnie chronic. Przywodca odetchnal z ulga - skoro podroz w poszukiwaniu imienia zakonczyla sie rankiem, nikogo nie obrazili, proszac, by im towarzyszyla. A poza tym dalo mu to niespodziewany argument: -Przysiegam, ze bedziesz z nami bezpieczna. A Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom naszego klanu wyslucha twej opowiesci i nada ci nowe imie. Wszystko odbedzie sie tak, jak nalezy. Tani usmiechnela sie uszczesliwiona. Ojciec opowiadal jej o ceremoniach nadawania imienia. Jej prapraprababka, Siostra Wilkow, otrzymala nowe imie podczas takiej wlasnie ceremonii w dowod uznania za odwage wykazana w rajdach przeciwko Kiowom. Ojciec byl dumny, ze pochodzi w prostej linii od niej. -Bede zaszczycona, otrzymujac nowe imie od Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom waszego klanu. Poczekajcie chwile, musze porozmawiac z moim ptakiem. Kiedy wroce do swojego klanu? -Moze za piec dni, na pewno za szesc. -Powiem im, ze za szesc, bede miala wiecej czasu, by poznac nowych przyjaciol - zdecydowala Tani. Wojownicy popatrzyli na siebie - jesli ktorys mial dotad jakies watpliwosci, czy to na pewno ja mieli znalezc, teraz one zniknely. Kobieta nie znala strachu i uwazala za przyjaciol ich, ktorych bali sie zarowno Norbie, jak ludzie. Nie przypominala zadnego czlowieka, o jakim slyszeli czy jakiego poznali dotad. W milczeniu obserwowali, jak Tani przekazuje polecenia parasowie, i dopiero gdy ptak odlecial, przywodca spytal: -Czy ona cie znajdzie, jesli stad odjedziemy? -Tak. Wyruszamy zaraz? Potwierdzil ruchem glowy i Tani zaczela sie pakowac. Nie zajelo jej to duzo czasu, jako ze miala w tym spora wprawe. Nastepnie wziela derke oraz siodlo i ruszyla w strone pasacej sie klaczy. Stala w niewielkim zaglebieniu terenu czesciowo oslonietym krzewami i kopcem. Nitra nie szukali wczesniej jej wierzchowca, bo nie byl im do niczego potrzebny. Teraz poszli za nia i gdy klacz przybiegla na jej wezwanie, zamarli z wytrzeszczonymi oczyma. Nigdy nie widzieli srebrnego konia, i to na dodatek z rogami. Klacz pochylila leb, Tani osiodlala ja, pogladzila po szyi i szepnela: -Nazwe cie Destiny. Wystarczylo, ze razem wyjechalysmy i patrz, co sie porobilo! Klacz prychnela cicho i na wszelki wypadek tupnela ostrzegawczo, spogladajac na Nitra. Nikt nie jezdzil na niej wbrew jej woli - tak bylo w przypadku ludzi, i tak samo bedzie w przypadku nieludzi. Przywodca grupy cofnal sie z szacunkiem o krok. Kobieta miala niezwyklych obroncow; teraz nie dziwil sie, ze wedrowala samotnie, nie czujac strachu. Tani na wszelki wypadek dodala: -Ten kon jest wojownikiem i moim duchowym przyjacielem. Ci, ktorzy nie sa jego duchowymi przyjaciolmi, nie moga go dosiadac. Przywodca przytaknal. Sam doszedl juz do tego wniosku. Nie zamierzal tracic podwladnego. Ten dziwny wierzchowiec gotow byl atakowac i zabic; jego zachowanie swiadczylo o tym dobitnie. Zwykle konie tak sie nie zachowywaly. Nie znal planety Astra, nie wiedzial nawet ojej istnieniu, totez nie mogl wiedziec, ze choc byl to zielony swiat o milym klimacie, pod zadnym wzgledem nie przypominajacy Arzor, zylo na nim nieporownanie wiecej drapieznikow niz w jego swiecie. Duocorny byly zwierzetami roslinozernymi, ale chcac przezyc w tych warunkach, musialy wyrobic w sobie instynkt walki zamiast instynktu ucieczki - i zrobily to. Ostrzegl pozostalych i polecil im zostawic tego dziwnego wierzchowca w spokoju. Kobiete przyslal Grom i nie wolno bylo go rozgniewac. Wierzchowiec nalezal do niej i tylko ona miala prawo na nim jezdzic. Stojacy za jego plecami najmlodszy z wojownikow skrzywil sie pogardliwie - zabil juz wroga, byl wojownikiem i nikt nie bedzie mu rozkazywal. Tani" dosiadla klaczy i spokojnie czekala, az Nitra dotra do niej. Przywodca objal prowadzenie i skierowal sie ku pasmie Peaks, gdzie teraz obozowal klan. Nie mieli czasu do stracenia, totez tracil konia pietami, by ten przeszedl w klus. Czterech jezdzcow i dwa kojoty bez trudu dotrzymywali mu kroku. * Parasowa wyladowala kolo podnieconej i zaniepokojonej Kady, ktora natychmiast wezwala meza:-Brion, chodz tu zaraz! Mandy przyleciala, na pewno ma jakas wiadomosc! Brion wypadl biegiem z domu, wolajac Logana i Brada i zaniepokojonych nieobecnoscia dziewczyny prawie tak samo jak jej bliscy. Logan dopiero co wrocil po zaalarmowaniu klanu Zamle, ktorego wojownicy przetrzasali w tej chwili pogranicza Basin w poszukiwaniu dziewczyny. Tak, on, jak i ojciec doskonale zdawali sobie sprawe z zacietosci i dzikosci klaczy i jakos zapewnienia Kady o telepatycznych zdolnosciach siostrzenicy nie byly w stanie rozwiac ich obaw. Kady poczekala, az trzej mezczyzni dobiegna do niej, i dopiero wtedy polecila Mandy: -Powtorz wiadomosc Kady. Parasowa wyrecytowala, idealnie nasladujac intonacje i sposob mowienia Tani: -Ciociu Kady, przepraszam, ale musialam pojechac sama. Spotkalam czterech tubylcow, ktorzy poprosili mnie, zebym udala sie z nimi do obozu ich klanu. Mysle, ze chca porozmawiac o tym, co zabija noca. Wroce za szesc dni, nie martwcie sie: powiedzieli, ze beda sie mna opiekowac, i sa naprawde mili. Aha, wzielam z zagrody srebrna klacz, mam nadzieje, ze gospodarze sie nie pogniewaja. Zachowuje sie wspaniale, a jezdzi sie na niej cudownie. Kocham was oboje. Do zobaczenia. Parasowa przyjrzala sie z namyslem zaskoczonym ludziom i nie zwlekajac, poderwala sie w powietrze. A potem udala, ze nie slyszy wolania. Dostarczyla wiadomosc i teraz chciala jak najszybciej wrocic do Tani. Wyprawa byla bardziej interesujaca niz cala podroz statkiem, a zywe jedzenie znacznie lepsze od dotychczasowego. Wiedziala z doswiadczenia, ze jesli zostalaby dluzej, kazaliby jej w kolko powtarzac wiadomosc, i dlatego skorzystala z okazji, by uniknac nudnego zajecia. * Mandy dotarla do reszty zespolu w czasie, gdy urzadzil sobie popoludniowa przerwe na odpoczynek. Byl on potrzebny najbardziej koniom Nitra podrozujacym od kilku dni. Dla Nitra konie byly prawie tak cenne jak zrodla wody znane jedynie czlonkom danego klanu. Norbie zyjacy na zyzniejszych terenach i czesto wynajmujacy sie hodowcom mogli otrzymac konie w ramach zaplaty albo wymiany. Nitra nie chcieli miec nic wspolnego z ludzmi, wiec mieli znacznie mniejsze mozliwosci zdobycia wierzchowcow.Wiekszosc tych, ktore posiadali, ukradli - albo Norbiem, albo kolonistom. Zycie na obszarze Blue bylo twarde i bezwzgledne i czesto kosztowalo zycie - czy to wojownikow, czy zwierzat. Dlatego cala czworka z podziwem i zazdroscia obserwowala klacz Tani, ktora zreszta doskonale zdawala sobie sprawe z tych emocji, podobnie jaki i sama klacz. Dlatego ta ostatnia stala dumna i gotowa do ataku. Najmlodszy z wojownikow wstal pierwszy, gdy przywodca dal znak, ze odpoczynek dobiegl konca, i podszedl do klaczy. Zachowywal sie tak, jakby chcial ja pogladzic po szyi, ale zamiast tego zlapal za kulbake. Klacz choc piekna i dorodna byla mloda, a on jezdzic nauczyl sie niewiele pozniej, niz chodzic. Nie mial pojecia, ze na Astrze duocorny od pokolen walczyly z olbrzymimi orlami, zwodniczymi jaszczurami potrafiacymi blyskawicznie sie poruszac czy kotowatymi drapieznikami o plynnych ruchach. I ze wyrobily w sobie nie tylko bojowego ducha, ale i refleks. Fizjologicznie byly roslinozercami, psychicznie drapieznikami. Mlody Nitra nie slyszal takze o ziemskich sloniach idealnym wrecz przykladzie zwierzat roslinozernych, ktorych gniew bywa straszny w skutkach. Zreszta nawet gdyby slyszal, i tak by w te opowiesci nie uwierzyl. Klaczy zas, choc byla mloda i nie do konca rozwinieta, nie brakowalo ani sily, ani woli walki, czego zreszta nie ukrywala. Mlodzian zignorowal to calkowicie, zdecydowany przejechac sie na niej i pokazac ludzkiej kobiecie, ze Nitra sa wojownikami. Pokazal jedynie, jak umieraja durnie. Wskoczyl na grzbiet klaczy, a raczej chcial wskoczyc, gdyz gdy znalazl sie w powietrzu, ta zrobila blyskawiczny polobrot i gwaltownie szarpnela lbem, otwierajac mu rogami klatke piersiowa, po czym zlapala go zebami za ramie i cisnela o ziemie, a na koniec wziela pod kopyta. Po czym stanela gotowa do dalszej walki, czekajac na nastepnego ochotnika. Tani zerwala sie w momencie, w ktorym rozpoczal sie atak, i pierwsza dobiegla do Destiny. I zaslonila ja, sygnalizujac rozpaczliwie: -Nie robcie jej krzywdy! Z bokow rozleglo sie ostrzegawcze warczenie - kojoty byly gotowe do walki. A nad glowa Tani pojawila sie Mandy i krzyknela przerazliwie. Destiny tupnela ostrzegawczo i splunela: smak krwi nieludzi byl zdecydowanie obrzydliwy. Przywodca takze zostal zaskoczony rozwojem wypadkow i w pierwszej chwili zerwal sie zaniepokojony. A za moment usmiechnal sie szeroko. Gdyby narwany gowniarz nie zginal pod kopytami, musialby go zabic osobiscie, bo zaden przywodca, nawet tak malego jak ten oddzialu, nie mogl pozwolic, by podkomendny tak lekcewazyl jego rozkazy. Smarkacz nie dosc, ze byl zbyt dumny, to jeszcze dzialal szybciej, niz myslal, totez zginalby predzej czy pozniej, a na dodatek prawdopodobnie spowodowalby przy tym smierc innych. Lepiej ze zginal teraz, i to w taki sposob. Cialo zabiora, bo byli to winni klanowi, ale na tym koniec sprawy. Kobieta i jej zwierzeta zachowaly sie jak prawdziwi wojownicy. Nitra niczego bardziej nie szanowali. Przywodca rownoczesnie zaczal sygnalizowac i mowic: -Nie krzywdzimy koni. A ten kon postapil slusznie. Polecilem glupcowi nie dotykac tego wierzchowca, nie posluchal mnie, a ja jestem wodzem tej grupy. Zaplacil sluszna cene za glupote i nieposluszenstwo. Zostaniesz z nami i pojedziesz do obozu? Tani odetchnela z ulga, czujac, ze wojownik powiedzial prawde, i skinela glowa. Oboje dosiedli koni i ruszyli w dalsza droge. Dwaj pozostali wojownicy owineli trupa w koc i przywiazali do wierzchowca. A potem ruszyli w slad za nimi. * Na nocleg zatrzymali sie wczesnie, gdyz konie tubylcow byly naprawde zmeczone. Minou znalazla osloniete miejsce, w ktorym do przypominajacego mise glazu sciekala skads woda, wiec mogli sie napic, nie naruszajac zapasow. Znajdowali sie na obrzezu pustyni, totez kazda woda byla mile widziana. Wojownicy dokladnie zapamietali to miejsce. Znajdowali sie o dzien drogi od doliny obranej przez klan na nowy teren lowiecki.Tani osiodlala klacz i poszla polowac na kury preriowe. Z pomoca kojotow udalo jej sie zdobyc cztery, czyli o dwie wiecej, niz potrzebowala dla siebie i dla nich. Potem przyszla kolej na myszy skalne dla Mandy. W tymi polowaniu pelnila role nagonki, a lowca byla parasowa. Obie czesci lowow nie trwaly zbyt dlugo. Gdy kojoty dostaly swoja czesc lupu, Tani polozyla pozostale kury obok zapasow zywnosci wojownikow. -Zostawcie suszone mieso na czas, gdy bedzie niezbedne - zaproponowala. - Jak dlugo polowanie sie udaje, tak dlugo lepiej jesc swieze mieso. Nitra zgodzili sie z entuzjazmem i zabrali do oprawiania ptakow i pieczenia ich. Poszlo im to szybko, a posilek jeszcze szybciej. Powoli zapadal zmrok, lecz Tani zamiast ulozyc sie wygodnie i trawic, zaczela wiercic sie niespokojnie. Rozgladala sie nerwowo i co chwile zmieniala miejsce. Wojownicy zauwazyli to natychmiast, ale dopiero po dlugiej chwili przywodca spytal, co ja niepokoi. -Nie wiem - przyznala. - Czuje cos dziwnego. Jakies zagrozenie, ale nie mam pojecia jakie. Powinnismy sie stad oddalic. Moze to, co poluje noca, jest blisko. Nie wiem, wiem tylko, ze nie powinnismy tu pozostac. Wyjasnienia przychodzily jej z trudem, gdyz obawiala sie osmieszyc. Przewazyla jedna z zasad ojca, ktore zapamietala, gloszaca, ze lepiej byc zywym glupcem niz martwym geniuszem. Od nadmiaru ostroznosci raczej sie nie ginie, natomiast lekcewazenie instynktu samozachowawczego jest proszeniem sie o smierc. Przywodca tubylcow wbrew jej obawom nawet sie nie usmiechnal, za to zupelnie powaznie spytal: -Z ktorej strony czujesz zblizajaca sie smierc? Tani rozejrzala sie, potem powoli obrocila w kolko. Z poczatku nie byla pewna, ale po chwili sygnal stal sie jakby mocniejszy i juz bez wahania wskazala kierunek. -Smierc przybywa z pustyni - dodala na wszelki wypadek. Przywodca zacwierkal krotko i oboz zostal zwiniety w blyskawicznym tempie. Osiodlano niezbyt uszczesliwione tym konie i wszyscy oddalili sie tak szybko, jak pozwalalo na to gasnace swiatlo dnia. Nowe miejsce na oboz wybrane po godzinnej jezdzie nie bylo az tak wygodne, ale Tani nie miala w zwiazku z nim zadnych zlych przeczuc, totez wszyscy udali sie na spoczynek. * O swicie Tani ocknela sie i zobaczyla, ze jeden z wojownikow opuszcza oboz. Zasnela ponownie i obudzil ja dopiero aromat swankee. Prawie rownoczesnie wojownik wrocil i zdal krotki raport przywodcy. Ten, gdy go wysluchal, przyjrzal sie Tani z namyslem graniczacym wrecz z czcia.Nie powiedzial jej, ze klan rozeslal wiele podobnych do tej dowodzonej przez niego grup na poszukiwanie osoby naznaczonej przez Grom. Jedna z nich znalazla ich poprzednie obozowisko i postanowila tam przenocowac. Wojownik, ktory udal sie na zwiady, ujrzal cztery szkielety lezace wokol popiolu ogniska. Gdyby nie ta kobieta, to on i jego podkomendni lezeliby tam. Klan mial wobec niej dlug krwi - uratowala zycie trzem wojownikom. A dlugi krwi musza byc splacane zawsze... Dopil starannie swankee i przykucnal przed nia. Kiedy spojrzala na niego z uwaga, zaczal sygnalizowac, ale zorientowal sie, ze ona nie rozumie sensu tych znakow, co tez zaraz potwierdzila. Zastanowil sie i zaczal ponownie, uzywajac prostszych i robiac to bardzo powoli. -Podzielilas sie z nami zywnoscia i napojem. Uratowalas nam zycie dzieki madrosci danej ci przez Grom. Ci, ktorzy nocowali w opuszczonym przez nas obozie, nie zyja. Ci, do ktorych przemawia Grom, sa szanowanymi wojownikami. My tez jestesmy wojownikami, a tej grupie ja przewodze. Wlasciwe jest, zebym przedstawil ci sie swoim klanowym imieniem. Wolaja mnie Mafiikyy, co znaczy Skaczacy Wysoko. -A dlaczego skaczesz? - zaciekawila sie Tani. Pozostali wojownicy nie poslugiwali sie mowa znakow na tyle dobrze, by z nia rozmawiac, ale najwyrazniej sporo rozumieli, gdyz przygladali sie ciekawie kazdej rozmowie miedzy nia a przywodca. Tej takze, a po jej pytaniu rykneli smiechem. Choc nie bylo to najwlasciwsze okreslenie, gdyz wydawany przez nich odglos przypominal najbardziej plusk wody plynacej po kamieniach. Gdy zapytany przestal sie smiac, odrzekl: -Bylem mlody. Zabilem gorskiego latacza, co zwykle nawet wojownikowi nie przychodzi latwo, a to byl duzy latacz. Zabralem jego pazury na naszyjnik i uwazalem sie za wielkiego mysliwego. Przy ognisku klanu chwalilem sie zdobycza i opowiadalem, jak go zabilem. Pewnie za bardzo sie chwalilem i przodkowie postanowili dac mi nauczke. Gdy tak stalem i opowiadalem, w moj zlozony koc wpelzla skalna mysz, pewnie szukajac ciepla, bo noc byla chlodna. Nie wiedzialem o tym i usiadlem, a ona sie rozgniewala i ugryzla mnie. Podskoczylem bardzo wysoko i wrzasnalem bardzo glosno, tak przynajmniej wszyscy mowili. I dlatego dostalem to imie. Twoj klan uzywa podobnych. Tani dluzsza chwile zajelo opanowanie histerycznego smiechu. Dopiero potem odparla: -Uzywa. Moje brzmi... - tym razem powiedziala je najpierw glosno, a dopiero potem wyjasnila. - Zachod Slonca. Jestem corka Jasnego Nieba. Po ladnym dniu, gdy niebo jest jasne, przychodzi zachod slonca. -Twoj ojciec jest tutaj? -Moj ojciec zostal zabity przez wrogow mego ludu wiele lat temu. Moja matka w kilka lat pozniej zginela z rak tych samych wrogow. Oni tez potem zniszczyli moj dom. Mieszkam teraz w domu brata mojej matki. Po jej oswiadczeniu rozlegly sie ciche syki zrozumienia. Wojownicy wiedzieli z doswiadczenia, co czuje ktos, kogo spotkal podobny los, a nie nalezal on wsrod Nitra do rzadkosci. Skaczacy Wysoko zamyslil sie nad tym, co uslyszal. Kobieta, ktora ukonczyla podroz po imie, zyskiwala prawo wyboru. Nieczesto, ale zdarzalo sie, ze jesli nie miala najblizszej rodziny, decydowala sie zmienic klan. Dla jego klanu byloby zas niezwykle korzystne miec w swoich szeregach kogos, kto potrafi uprzedzac o zblizaniu sie Nocnej Smierci. Byli juz jej dluznikami z racji uratowania trzech wojownikow... Przestal sie zastanawiac i zaczal sygnalizowac: -Mozesz zamieszkac w naszym obozie. Jestesmy z klanu Djimbuta. Jesli chcesz, porozmawiam z Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Moja towarzyszka uzna cie za kuzynke i staniesz sie kobieta z klanu Djimbuta. Nie musisz mieszkac z nami caly czas, ale bedziesz do nas nalezala i bedziesz rodzina. Co ty na to? Tani poczula lzy splywajace po policzkach. Cos scisnelo ja za gardlo i jedyne, co mogla zrobic, to zlapac Skaczacego Wysoko za rece i przytaknac ruchem glowy. Wojownik westchnal prawie jak czlowiek i poklepal ja po ramieniu. -Zdecydujesz pozniej, na spokojnie - zaproponowal. - Teraz pora cos zjesc. Potem troche odpoczniemy i wyruszymy. Musimy dotrzec do siedziby klanu przed zachodem slonca. Wtedy Zachod Slonca bedzie z klanem. Tani usmiechnela sie przez lzy. W trakcie sniadania uswiadomila sobie, ze tubylcy wcale nie sa tak prymitywni czy prostoduszni, jak sadzila. Mowa znakow bedaca jedynym sposobem komunikowania sie z nimi wymuszala uzywanie najprostszych pojec i najoczywistszych skojarzen. Gra slow zaprezentowana przez Skaczacego Wysoko udowodnila wlasnie, ze wojownik nie tylko ma poczucie humoru, ale w ogole daleko mu do prymitywa czy naiwnego tepaka. Dlatego gdy dosiedli koni i wyruszyli, zaczela go wypytywac o rozmaite szczegoly dotyczace zycia codziennego klanu. Okazalo sie, ze jest ono niezwykle podobne do zycia Indian amerykanskich przed pojawieniem sie bialych. Tani zorientowala sie tez, za kogo ja w pierwszym momencie wzieli. Wsrod Czejenow takze istnial niegdys zwyczaj wysylania dorastajacych czlonkow plemienia na samotne wyprawy, by poznali oni swe prawdziwe imiona. Na krotko przed zniszczeniem Ziemi tradycja ta znow stala sie popularna. Ona sama nigdy takiej wyprawy nie podjela, gdyz najpierw byla za mala, potem nie bylo juz Ziemi, a czlonkow jej szczepu zostalo zbyt malo i byli zbyt rozsiani po zasiedlonej czesci wszechswiata. Nie wyprowadzila jednak wojownikow z bledu, uznajac,' ze byloby to niezbyt rozsadne, a poza tym niepotrzebne. Uswiadomienie sobie podobienstw zwyczajow sprowadzilo jej mysli na rodzine Quade'ow. Storm nalezal do Navaho, choc Brad nie byl jego ojcem. Logan zas z kolei byl mieszanka Navaho, Czejena i bialego. Brad natomiast: byl polkrwi Czejenem. Bez watpienia zwyczaje kazdego z nich roznily sie czesciowo, podobnie jak roznilo sie od; nich to, co ona pamietala ze zwyczajow przodkow, a mimo to czula sie z nimi jak z rodzina. Naturalnie nie liczac Storma, ktory byl Wladca Bestii. Kiedy wroci, nie tylko on bedzie mogl mowic o zaprzyjaznionych tubylcach... Usmiechnela sie zadowolona z siebie i poprosila towarzysza, by opowiedzial jej kilka nastepnych z tych historii, jakie zwykle opowiada przy ognisku w siedzibie klanu. Rozdzial VIII * Jechali przez wiekszosc dnia i zasada bylo, ze caly czas brakowalo ktoregos z wojownikow - jak Storm podejrzewal, podrozowal przodem, badajac teren. Dla niego byla to dziwna podroz, jechal bowiem z grupa wojownikow, ale nie stanowil czesci tej grupy. Nikt z nim nie rozmawial i nikt tez nie zwracal na niego uwagi. Pozornie oczywiscie, czego mial pelna swiadomosc - gdyby sprobowal sie oddalic, zauwazyliby to natychmiast.Przed wieczorem dotarli do miejsca wybranego na oboz - skalnej iglicy, wokol ktorej rosly krzewy welniczki. Nie bylo idealnym obozowiskiem, ale zapewnialo schronienie, wiec nadawalo sie na oboz na jedna noc. Ten, ktory poslugiwal sie mowa znakow, wskazal na Surre i spytal: -Bedzie polowac? -Bedzie i przyniesie mieso - obiecal Hosteen. - Nie bedziecie do niej strzelac, gdy zjawi sie z powrotem? Wojownik spojrzal na niego z politowaniem, jakby mial zamiar palnac cos w stylu: "nie ucz ojca dzieci robic", ale odpowiedzial uprzejmie: -Nie. Jestesmy mysliwymi i bedziemy wiedziec, kto sie zbliza. Bez dalszego zbednego gadania Hosteen skontaktowal sie telepatycznie z lwica, po czym ta udala sie na lowy. Wrocila szybko z niewielkim jeleniem, za ktorego oprawianie zabrali sie Nitra. Baku zas w tym czasie upolowala kure preriowa i stojac na jednej nodze, druga pomagala sobie w pozbywaniu sie pior i spozywaniu oskubanego lupu. Jeden z wojownikow zblizyl sie do niej ostroznie i pozbieral kilka nie uszkodzonych pior, po czym z nich, zdzbel trawy i klebkow welniczki wykonal dziwna rzecz, ktora Hosteen ogladal z duzym zainteresowaniem. Z trawy zostala upleciona siec, wewnatrz ktorej znalazlo sie kilka kwiatow i lisci frelwooda, na ktorego galezi siedziala Baku. Z siatki zwieszal sie dlugi, spleciony z tra wy sznur, na ktorego koncu wpleciono kilka puchowych pior z piersi kury preriowej. Wojownik zauwazyl zainteresowanie Storma i powiedzial cos znajacemu mowe znakow. Ten przyjrzal sie Hosteenowi i zaczal tlumaczyc: -Modlimy sie do Gromu mieszkajacego w niebie. A to jest nasza modlitwa, ktora mu wysylamy. Ptaki naleza do niego, a drzewo jest swiete. Liscie drzewa i piora ptaka mowia w naszym imieniu. Rozumiesz? Hosteen przytaknal. Wiedzial, ze klebki welniczki sa lzejsze od powietrza. Zawieraly nasiona krzewu i w odpowiedniej porze roznosil je wiatr. Sam pomysl tez byl mu znany, gdy podobnie postepowali jego przodkowie na Ziemi. Wojownik, ktory wykonal siatke, podal ja kazdemu z pozostalych, by jej dotknal, po czym odszedl na skraj obozowiska i uniosl w obu dloniach nad glowa. Postal tak chwile, az silniejszy podmuch wiatru wyrwal mu jej z rak i nie poniosl nad rownina. Siatka unosila sie i opadala, ale piora nie dotknely ziemi przynajmniej tak dlugo, jak znajdowala sie w polu widzenia obozujacych. Kiedy zniknela w oddali, Nitra zacwierkali z uznaniem, a najstarszy poinformowal Storma: -Grom uslyszal nas i wysluchal. Nasza modlitwa stala przyjeta. Teraz zjemy i pojdziemy spac. Jutro czeka nas dluga jazda, ale nocowac bedziemy juz z klanem. Jelen wlasnie sie dopiekal, totez posilili sie szybko. Surra nie miala nic przeciwko pieczystemu - dawno juz nauczyla sie je jesc. Nastepnie Storm owinal sie kocem i zasnal. Nitra nie zaproponowali mu udzialu w pelnieniu nocnych wart, wiec sie nie narzucal. I tak budzil sie, gdy wartownicy sie zmieniali. Poza tym jednak nic nie przerywalo mu snu. * Po sniadaniu zlozonym z resztek jelenia osiodlali konie. Storm spytal:-W ktora strone jedziemy? -Ku gorom. Czy ona zdola dotrzymac nam kroku? To bedzie dluga jazda. Mieli na mysli Surre. To rzeczywiscie byl problem. Wczoraj jechali tylko przez czesc dnia, a do tego nie forsowali koni i Surra byla w stanie za nimi nadazyc. Skoro dzis mieli jechac caly dzien, i to szybciej, nie bylo to mozliwe. Storm nie mogl tez wziac jej na swego wierzchowca, bo ten nie wytrzymalby takiego obciazenia. Co innego krotka przejazdzka przez strumien czy inna przeszkode terenowa, ktorej lwica nie lubila pokonywac pieszo, co innego zas wiele godzin szybkiej jazdy z wielkim kotem i jezdzcem na grzbiecie. Kon po prostu by tego nie zniosl. -Nie zdola biec tak dlugo - przyznal. - Moze moglibysmy jechac wolniej? Dotarlibysmy do obozu pozniej, ale w komplecie. Wojownicy wdali sie w dyskusje i to dosc zacieta. Skonczyla sie, gdy przywodca zacwierkal cos rozkazujaco. Nastepnie zas zwrocil sie do Storma: -Jesli bedziemy jechac wolniej, droga zajmie nam dwa dni, co nie byloby bezpieczne. Nocna Smierc poluje w tych rejonach. Chcemy je jak najszybciej opuscic, ale posluchamy twojej madrosci i twego doswiadczenia. Surra potarla nosem o jego kolano, wiec odruchowo podrapal ja za uszami. Wielokrotnie pokonywala dluzsze dystanse na wozie czy jucznym, ale slabiej obciazonym koniu. Nie bylo to najwygodniejsze, ale bylo wykonalne, tyle ze nie mieli zapasowego wierzchowca, o jukach nie wspominajac. A to moglo oznaczac klopoty, bo jesli Nitra zobacza, ze spowalnia tempo, moga zdecydowac sie zostawic ja na pustyni. Choc z drugiej strony zdawali sie; traktowac jego i zespol jako calosc. I... Przykucnal i oznajmil: -Nie chce narazac was na niebezpieczenstwo, ale podrozuje wszedzie ze swymi duchowymi przyjaciolmi. Moze lepiej bedzie, jesli pojedziecie przodem i zostawicie mi znaki, a ja podaze wolniej waszym sladem. -Nie zostawimy cie samego. W ten sposob szlag trafil najlepszy pomysl. Storm zaklal w duchu i spytal: -Znacie jakies miejsce, w ktorym Nocna Smierc by nam nie zagrazala? No, to by bylo na tyle, jesli chodzi o drugi dobry pomysl. -A istnieje krotsza droga? Moze jest jakis skrot, ktory moglbym pokonac pieszo? Wy wzielibyscie mojego konia i spotkalibysmy sie na koncu tej krotszej drogi? Jego ostatnie pytanie wywolalo dluzsza dyskusje. Jeden z wojownikow cwierkal nader energicznie i na dodatek zywo gestykulowal. Wygladalo na to, ze zna skrot, ktorym moglaby pojsc Surra. W koncu Nitra ucichli i najstarszy z nich zwrocil sie do Hosteena: -Ten wojownik polowal tu wiele lat temu, gdy jeszcze obozowalismy w starym miejscu. Mowi, ze jest taka krotsza droga, ale nie jest ona latwa! -Sprobujemy - zdecydowal Hosteen. * Kilka godzin pozniej Storm przyznal racje wojownikowi - trasa rzeczywiscie nie byla latwa. Za to fascynujaca i z pewnoscia nie zbudowana przez tubylcow. Najbardziej; przypominala schody, ktore kiedys musial sforsowac, wyciete w skale w poblizu jednej z Zamknietych Jaskin. Prowadzily z wierzcholka jednej gory na szczyt drugiej przez gleboka doline. Na piechote dalo sie tedy przejsc, lwica takze nie miala z tym problemow, ale kon nie moglby pokonac takiej stromizny.Dlatego trzej Nitra ze wszystkimi wierzchowcami musieli objechac rozlozysta przeszkode, a on, Surra i najmlodszy wojownik bawili sie w kozice. Na ramieniu Hosteena podrozowala Hing, ktora nie miala najmniejszej ochoty rozstawac sie z nim. Nie ulegalo watpliwosci, ze jakies zwierzeta uzywaly tego szlaku, natomiast nie sposob bylo stwierdzic jakie, gdyz ziemia byla ubita na kamien, a deszcze jeszcze nie dotarly tak daleko nad pustynie. Kiedy po przekroczeniu doliny rozpoczeli wspinaczke, Hing zdecydowala, ze ma dosc jazdy na Stormie, i zeskoczyla na ziemie. Z wchodzeniem nie miala klopotow, bo stopnie nie byly wysokie, a lata erozji uczynily je jeszcze nizszymi. Bardziej przypominaly rampe niz schody. Czasami trafialy sie jednak miejsca, w ktorych wspinaczka stawala sie naprawde trudna, totez gdy w koncu dotarli na szczyt, obaj - i Hosteen, i Nitra - byli solidnie zmeczeni. Jedynie Surra promieniowala zadowoleniem, bo dla niej trasa nie okazala sie wcale ciezka. Poniewaz pierwsi znalezli sie w umowionym miejscu, mogli odpoczac. Hosteen stwierdzil, ze to, co z jednej strony wygladalo na stroma gore, z drugiej bylo ledwie wzgorzem o stromych i poszarpanych scianach niedostepnych dla koni. Calosc zajmowala jednak spora przestrzen, totez objechanie jej znacznie wydluzalo podroz. * Jezdzcy zjawili sie wczesniej, niz mozna sie bylo spodziewac, bo majac zapasowe konie, zmieniali je w czasie jazdy, dzieki czemu uzyskali znacznie lepsze niz zwykle tempo. Dlatego tez reszte drogi wszyscy mogli przejechac wolniej, w tempie pozwalajacym lwicy dotrzymac koniom kroku. Przed zmrokiem powinni dotrzec do obozu. Wsrod jezdzcow panowalo niezwykle ozywienie, totez gdy ujechali juz kawalek, Storm spytal, co sie stalo. Po chwili najstarszy z wojownikow odparl:-Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom naszego klanu wyslala na poszukiwania wiele takich grup jak nasza. Nasz zwiadowca odkryl slady jednej z nich. Jej misja zakonczyla sie sukcesem. Dostrzegl tez slady innej, ktora nikogo nie znalazla. Slady byly swieze, wiec pojechal kawalek za nimi i odnalazl miejsce, w ktorym jej czlonkowie nocowali. Ich takze odnalazl. Dopadla ich Nocna Smierc. -Wszystkich? - zdziwil sie Storm. -Wszystkich. -Jak to mozliwe?! Nikt nie stal na strazy, by pilnowac snu przyjaciol? -Wszyscy byli mlodzi, a mlodzi wojownicy nie obawiaja sie niczego; uwazaja, ze sa niepokonani. Nie wystawili wart, wszyscy poszli spac przy ognisku. I zgineli tam, gdzie lezeli. -A co z ich konmi? Takze zostaly zabite? -To jest najdziwniejsze. Nocna Smierc nie tknela ich. A pierwsza grupa, ktora znalazla tego, po kogo zostala wyslana, obozowala w tym miejscu wczesniej, ale tylko przez krotki czas, po czym spakowala sie i odjechala. Niedaleko, do nastepnego miejsca nadajacego sie na nocleg. Tam tez spedzila noc, a o swicie jeden z wojownikow wrocil i znalazl szkielety. Pochowali je zgodnie z tradycja, wzieli konie i ruszyli do siedziby klanu. Storm zamyslil sie gleboko. Jedynym sensownym wytlumaczeniem bylo to, ze ktos z pierwszej grupy wyczul zblizajace sie niebezpieczenstwo. Z tego co wiedzial, bylby to pierwszy podobny przypadek. Rownie zagadkowa byla sprawa koni - czterej wojownicy to mniej miesa niz cztery konie, a jednak to oni zostali zabici i zjedzeni, a wierzchowce zostawiono w spokoju. Jeszcze jednego nie rozumial, totez spytal: -Dlaczego konie nie uciekly, gdy nadeszla Nocna Smierc? -Bo spetano je dokladnie i nie zdolaly sie uwolnic, choc sadzac po sladach, naprawde probowaly. Pasly sie w oddaleniu, ale Nocna Smierc nie mogla ich przeoczyc. Nie zabila ich, bo nie chciala. Najpierw ginely frawny. Potem konie. A wreszcie zaczeli ginac Nitra. Odkad Nocna Smierc posmakowala krwi Nitra, nie interesuje sie juz innymi ofiarami, jezeli moze znalezc i zabic kogos z nas. Byla to naprawde zatrwazajaca wiadomosc, bo oznaczala, ze prawdziwym celem drapieznikow byli ludzie, a raczej istoty inteligentne. Zwierzeta padaly lupem tylko wtedy, gdy ich nie dalo sie upolowac. Podstawowym problemem stala sie odpowiedz na pytanie, dlaczego istoty inteligentne byly celem - dlatego ze lepiej smakowaly, czy dlatego, ze byly latwiejszymi ofiarami? -Znalazlem szkielet mlodego wojownika mojej rasy zabitego w czasie snu. Koc, na ktorym lezal, byl wygryziony i zjedzony w miejscach, w ktorych wsiaknela wen jego krew. Znajdowaliscie szkielety koni. Czy piasek, na ktory spadla ich krew, takze zostal zjedzony? -Nie. Ale piasek zroszony krwia Nitra znikal. Nocna Smierc zywi sie nasza krwia i nie pozostawia ani kropli. W takim razie to musialo stanowic przynajmniej czesciowe rozwiazanie zagadki - cos w krwi tak tubylcow, jak i ludzi przyciagalo zabojcow. -Nitra to wielcy mysliwi - oznajmil Storm. - Podrozujecie daleko na pustynie. Znacie nawet szlaki prowadzace przez Blue. Czy ktorys z klanow zetknal sie kiedykolwiek z czyms takim jak Nocna Smierc? -Nigdy. Ci-Ktorzy-Bebnieniem-Przywoluja-Grom mowia, ze w calej historii klanow nie ma zadnej informacji o czyms podobnym. -Gina ludzie, Nitra, konie i frawny. Widzieliscie kosci innych ofiar? Co jeszcze zabija i zjada Nocna Smierc? -Widzielismy kosci feefrawnow. Wiecej kosci niz zwykle, choc nie duzo wiecej. Feefrawny mogly zginac, bo jest mniej frawnow, wiec maja mniej wlosow na gniazda, a mlode gina wtedy z zimna. Dorosle z tego powodu beda umierac w zimie. Kosci innych zwierzat nie widzielismy. Storm przerwal rozmowe, analizujac to, co uslyszal., Kluczem musialo byc cos, co maja i frawny, i konie, i tubylcy, i ludzie, ale pojecia nie mial, co by to moglo byc. * Hing od dluzszego juz czasu miala dosc jazdy, czemu dawala wyraz, popiskujac, gdy zauwazyla cos ciekawego. Popiskiwanie przybralo na sile, gdy wjechali do obozu, ale poniewaz Hosteen nie pozwolil jej zejsc na ziemie, a nawet zlapal ja lekko na wszelki wypadek, zamilkla obrazona. Storm wolal nie ryzykowac - gdyby niespodziewanie pojawila sie w ktoryms z namiotow, wywolalaby zamieszanie i moglaby zostac uznana za niebezpieczna, jako ze Nitra dotad fretek nie widzieli. A to co niebezpieczne zabija sie od razu...Jednak w pewnym momencie Hing zaczela piszczec radosnie, a zaraz potem uslyszal znajomy glos: -Ja ja wezme. Zatkalo go kompletnie. Spojrzal w dol w kierunku, z ktorego dochodzil glos. I zobaczyl Tani. -Co ty tu robisz? - wykrztusil. -Skaczacy Wysoko poprosil mnie o pomoc. Tutejsza szamanka chce ze mna porozmawiac - wyjasnila i widzac jego mine, dodala: - Wszystko w porzadku, wyslalam Mandy z wiadomoscia, wiec wiedza, ze jestem z przyjaciolmi. A Norbie rzeczywiscie sa przyjacielscy. Hosteen omal nie spadl z konia, slyszac to ostatnie zdanie. Juz otwieral usta, by ja wyprowadzic z bledu, ale natychmiast zamknal je z trzaskiem, myslac intensywnie.; Najwyrazniej nie miala pojecia o istnieniu Nitra i o ich zwyczajach, jak chocby wieszaniu prawych dloni zabitych wrogow, by wedzily sie w dymie, czy o tym, ze sa kanibalami. Rytualnymi, ale jednak. Do Tani tymczasem podszedl jeden z wojownikow. Odwrocila sie do niego i zaczeli rozmawiac. Dziewczynie szlo to calkiem sprawnie, choc znaki, ktorych uzywala, byly raczej podrecznikowe. Najprawdopodobniej nauczyla sie mowy znakow z nagran jeszcze w trakcie lotu i nie poslugiwala sie nia zbyt szybko, ale za to plynnie. W miare jak przygladal sie rozmowie, jego zdumienie roslo. Wojownik zwracal sie do Tani jak do czlonka klanu i swojej kuzynki, poza tym przez tlum zgromadzony wokol przesliznely sie dwa kojoty i dolaczyly do dziewczyny, nie wywolujac zadnych gwaltownych reakcji - Nitra musieli je zaakceptowac. Rozejrzal sie dyskretnie i na galezi uschnietego drzewa dostrzegl spokojnie siedzaca parasowe. Przeniosl spojrzenie na dziewczyne akurat, gdy ta konczyla rozmowe - wojownik poklepal ja po ramieniu i odszedl, a Hosteenowi omal nie opadla szczeka. Mowili cos o nowym imieniu. Znajac zwyczaje Nitra, zaczynal rozumiec, jakim cudem mogla byc wsrod nich faktycznie bezpieczna... Powoli zsiadl, nie wypuszczajac jednak Hing. -Bedzie chciala pomyszkowac, wiec wsliznie sie wszedzie, gdzie sie da - powiedzial. - Mozesz powiedziec swoim przyjaciolom, ze nie zrobi nikomu krzywdy, a jesli zabierze cos, czego nie powinna, to oddam im to, gdy tylko przyniesie, zeby sie pochwalic? Tani skinela glowa, zwrocila sie w strone tubylcow i usmiechnela sie radosnie, nim zaczela sygnalizowac. Ku zdziwieniu Hosteena kilkoro z nich odpowiedzialo jej usmiechami. Poczekal, az skonczy, i dopiero wtedy zwolnil chwyt. Hing natychmiast zbiegla po jego nodze na ziemie i zniknela w tlumie. -Jak dlugo tu jestes? - spytal. -Przybylismy wczoraj. Mieszkam z rodzina Skaczacego Wysoko. Ma przemila zone i dwie coreczki. Ani chwili sie nie nudzilam! Tu jest naprawde wspaniale! Przez moment Storm mial nieodparte wrazenie, ze ma halucynacje. Jeszcze nie slyszal, by jakis czlowiek nazwal swoj pobyt w towarzystwie Nitra wspanialym. A w nastepnej chwili wrazenie to jeszcze sie poglebilo, gdyz do Tani podeszly dwie nastolatki, zlapaly ja za rece i wszystkie trzy odeszly gdzies. W trakcie calego pobytu na planecie Hosteenowi nie zdarzylo sie zobaczyc kobiety czy dziewczyny Nitra. Byly chronione i pilnowane niczym zrodla wody, a tymczasem tu, choc nie bylo ich az tak wiele jak wojownikow, widzial ich calkiem sporo. Wygladaly podobnie jak kobiety Shosonna - przystojne, smukle, z malymi rogami w kolorze kosci sloniowej. Byly nieco nizsze niz kobiety Norbiech. Wojownicy sprawiali wrazenie zylastych z racji swego wzrostu, ale nizszym od nich o glowe kobietom wzrost dodawal smuklosci i elegancji. Mozna by rzec, ze sa bardziej proporcjonalnie zbudowane od mezczyzn. Ubrane byly tak jak mezczyzni, w tuniko-gorsety ze skory yorisa, ale na nogach nosily bufiaste spodnie z welny frawna wpuszczone w siegajace do polowy lydek buty. Mialy takze bizuterie, od ledwie oszlifowanych kamieni polszlachetnych, poprzez polaczenie ich z klami czy pazurami drapieznikow, az do prawdziwych klejnotow. Jedna nosila misternie wykonany kolnierz siegajacy prawie do pasa i zakrywajacy oba ramiona. Wsrod Norbiech podobne ozdoby zakladali jedynie mezczyzni. Kolnierz skladal sie glownie z plytek wykonanych ze szlachetnych kamieni starannie wypolerowanych i wyrzezbionych, i wygladal na rzecz naprawde stara. A wiec i cenna - dlatego Hosteen zbyt dokladnie mu sie nie przygladal. Jedynie paru wojownikow nosilo podobne, choc znacznie skromniejsze kolnierze. Nie zauwazyl niczego podobnego u zadnej innej kobiety. Dalsze obserwacje przerwal mu przywodca grupy, ktora go tu przyprowadzila Podszedl i oznajmil: -Chodz ze mna do namiotu Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Chce rozmawiac z toba i Zachodem Slonca. Hosteen odruchowo poszedl za nim, nim dotarl do nic go sens ostatniego zdania. Stanal i spytal: -Chodzilo ci o to, ze chce ze mna rozmawiac o zachodzie slonca, tak? Wojownik wyraznie sie zniecierpliwil. -Powiedzialem "i Zachodem Slonca". To imie kobiety z twojego klanu, ktora przybyla ze Skaczacym Wysoko. Jest przyjacielem mojego klanu. A teraz chodz! Hosteen poslusznie wykonal polecenie, analizujac nowe rewelacje. Musialo chodzic o Tani, ale nie mial pojecia, jakim cudem stala sie przyjacielem klanu Nitra. Musiala zrobic cos niezwyklego i skutecznego. Atakujac ludzkie domy, do czego dochodzilo obecnie niezwykle rzadko, ale co w poczatkowym okresie kolonizacji bylo codziennoscia, Nitra nigdy nie krzywdzili kobiet. Co oczywiscie nie oznaczalo, by posuwali sie do uznawania ich za przyjaciol klanu. Nawet jesli przyjeli, ze Tani jest na wyprawie po imie, nie postapiliby tak wylacznie z tego powodu. Musiala udowodnic, ze moze byc cennym nabytkiem. Z tego co wiedzial, szamanka rozeslala wojownikow na poszukiwanie osob odmiennych od reszty, ale pod jakim wzgledem odmiennych, tego nie wiedzial. Jego, jak podejrzewal, wybrali ze wzgledu na zespol; moze dlatego rowniez wybrali ja. Tyle ze w czasie podrozy musiala wywrzec na nich naprawde silne wrazenie. Dalsze analizy przerwalo mu wejscie do namiotu bedacego rownoczesnie Domem Duchow i mieszkaniem Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Wewnatrz oczekiwala go siedzaca w kregu starszyzna klanu. Byla tez Tani, a obok niej wojownik, z ktorym wczesniej rozmawiala. A takze stara kobieta w imponujacym naszyjniku przypominajacym rozlozysty kolnierz. Teraz miala twarz pomalowana we wzor przynalezny wylacznie szamanom. Storm usiadl na jedynym wolnym miejscu i czekal cierpliwie na to, co bedzie dalej, starannie ukrywajac przy tym niepewnosc. A spowodowana ona byla niewiedza, gdyz ludzie przebywali na planecie od szesciu pokolen, ale mieli kontakty jedynie z mezczyznami Nitra. U Norbiech kobiety byly strazniczkami domowego ogniska. One tez przekazywaly i uzupelnialy historie klanu i drzewa rodowe jego czlonkow. Wygladalo na to, ze wsrod Nitra pelnily jeszcze wazniejsza role. Kolejna ciekawostka byl mlodzieniec zasiadajacy po prawicy szamanki - mial powaznie potrzaskana i zle zrosnieta noge. Choc rany juz sie zagoily, nie bylo szans na to, by kiedykolwiek przestal byc kaleka. Nitra powinni byli naklonic go do samobojstwa, by przestal byc klopotem i obciazeniem dla klanu. Zyli w warunkach, w ktorych nie mogli sobie pozwolic na zywienie nieuzytecznych. Ten mlodzian musial byc dla klanu cenny, skoro nadal zyl. Szamanka dala znak i przywodca grupy, z ktora przyjechal Storm, zaczal opowiadac, jak doszlo do spotkania. Storm nigdy jeszcze nie spotkal nikogo tak bieglego w te formie komunikacji. Po pierwszych paru zdaniach wojownika szamanka uniosla dlon, przerywajac mu, i spytala, a mlodzian natychmiast to pokazal: -Znasz mowe znakow? Czy on nie mowi zbyt szybko? Rozumiesz wszystko? Storm kiwnal glowa. -Kobieta z twego klanu nie rozumie tak szybkiej mowy znakow - dodala. - Powtorzysz jej wszystko, co musi wiedziec? Storm ponownie skinal glowa potakujaco. -To dobrze - ocenila szamanka i dala znak wojownikowi, by mowil dalej. Tani rozumiala znacznie wiecej, niz spodziewali sie szamanka i Storm. Nauczyla sie mowy znakow dla rozrywki, ale jak to bywa z teoretyczna nauka kazdego jezyka, lepiej go rozumiala, niz sie nim poslugiwala, gdyz to ostatnie wymagalo wprawy. A te nabywala dopiero od niedawna. Dlatego rozumiala kogos sygnalizujacego kilkakrotnie szybciej, niz sama potrafila. Wiekszosc zas rozmowcow powolnosc i brak zrecznosci jej dloni i palcow brala za oznake slabej znajomosci mowy znakow. Dzieki temu miala teraz doskonala okazje, by sprawdzic, jak dalece Storm bedzie z nia szczery i ile uzna za stosowne jej powiedziec. W swoim zyciu odwiedzila ponad dziesiec planet i zetknela sie z kilkoma roznymi kulturami, totez nauczyla sie ostroznosci. Wiedziala, ze nieporozumienia sa czeste, a czasami maja tragiczne konsekwencje. Zaczynala tez pojmowac, jaki blad tubylcy popelnili w stosunku do niej, ale niczego nie prostowala, gdyz mogloby sie to obrocic przeciwko niej. Nie tylko oni je zreszta popelniali. Wbrew oczekiwaniom Hosteena widok wedzonych odcietych dloni nie zaskoczyl jej ani nie zaszokowal. Wychowala sie na opowiesciach z historii Czejenow i Irlandii - obie byly krwawe i znalazlo to odzwierciedlenie w relacjach zarowno ojca, jak i matki czy reszty rodziny. Polowala z zespolem od dawna i zabijala takze od dawna. Miala swiadomosc, ze obrazilaby tubylcow, reagujac w jakikolwiek sposob na widok trofeow wojennych, totez skomentowala je tylko jako dowod, iz znajduje sie w domu prawdziwego wojownika, i potem ignorowala konsekwentnie. Stwierdzila, ze jej zachowanie bylo wlasciwe, gdyz wywolalo zadowolenie i dume gospodarzy. Opowiesc wojownika nie byla dluga i, prawde mowiac, nie byla tez ciekawa, totez Tani mogla sobie pozwolic na rozmyslania. Kiedy jednak przemowil Skaczacy Wysoko, skupila sie na jego relacji, gdyz interesowalo ja, jak przedstawi znane jej wydarzenia. Ciagnela sie ona znacznie dluzej gdyz obecni zyczyli sobie, by powtorzyl opis chwili, gdy ostrzegla ich przed zblizaniem sie Nocnej Smierci, i tego, co potem nastapilo. O odkryciu szkieletow rankiem musial opowiadac parokrotnie z najdrobniejszymi szczegolami. Tani zauwazyla, ze od tego momentu nawet Storm przygladal sie jej z namyslem, jakby dopiero teraz do niego dotarlo, ze nie tylko wyszkolony do walki i marnujacy zwierzeta Wladca Bestii zna sie na roznych rzeczach i sporo potrafi. Miala w pewnym sensie racje, gdyz relacja wyjasnila Hosteenowi kilka zagadek, jak chocby te, dlaczego Nitra uznali ja za przyjaciela klanu. Stalo sie tak dzieki ze nie miala pojecia o istnieniu dzikich i groznych tubylcow, co tez znalazlo potwierdzenie w relacji wojownika. Logan nie powiedzial jej o nich, wychodzac z zalozenia, ze wie, a baza danych Arki okazala sie niekompletna. Dlatego tez widzac czterech wojownikow, Tani przyjela, z to Norbie, i powitala ich jak przyjaciol, oferujac jedzenie picie i miejsce przy ognisku. Juz chocby to musialo spowodowac, ze zaskoczeni wojownicy uznali ja za godna szacunku i niezwykla. Opinie te wzmocnilo odkrycie jej duchowych przyjaciol, czyli zespolu, a kiedy uratowala im zycie, uznali, ze slyszy Glos Gromu, przez co, choc nie stala sie rowna Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom, zyskala status rowny statusowi; jej pomocnika. To, ze ich towarzystwo przyjela zupelnie; naturalnie i ujawnila swoje klanowe imie w rewanzu za szczerosc Skaczacego Wysoko, przypieczetowalo sprawe. O tym, ze wziela mieszanca duocorna, Storm dowiedzial sie dopiero z opowiesci Skaczacego Wysoko. Poniewaz szamanka chciala obejrzec niezwyklego wierzchowca, ktory blyskawicznie zabil wojownika, wszyscy wyszli na zewnatrz. Tani przywolala klacz, ktora stala sie obiektem powszechnego zainteresowania. Po obejrzeniu klaczy Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom spojrzala na Storma i spytala: -Czy ty moglbys jej dosiasc? -Moglbym utrzymac sie na jej grzbiecie, ale to nie bylaby prawdziwa jazda. Jej serce nalezy do Zachodu Slonca. Moglbym ja zmusic, by mnie sluchala, ale byloby to jak uczynienie z wojownika niewolnika. Ta klacz zaakceptowala jako jezdzca Zachod Slonca i nie zaakceptuje nikogo innego. Nigdy. Katem oka dostrzegl wyraz twarzy Tani. Nie ulegalo watpliwosci, ze nie zdawala sobie dotad sprawy, jak gleboka wiez narodzila sie miedzy klacza a nia. A prawda byla brutalna: tylko Tani mogla na niej jezdzic. Kiedy odleci z Arzor, klacz bedzie nadawala sie juz tylko do rozrodu. Nigdy nie przyjmie innego jezdzca, wiec nigdy wiecej nie zazna radosci pedu i przyjemnosci wspolnej jazdy. Hosteen zalowal, ze na niego wypadlo, ale ktos to musial dziewczynie powiedziec, a pytanie szamanki wymagalo zgodnej z prawda i kompletnej odpowiedzi. Tani podeszla do klaczy i objela jej szyje. Szamanka obserwowala te scene z blyskiem zrozumienia w oczach, a jako osoba doswiadczona nie odezwala sie slowem. Wrocili do namiotu, gdzie Skaczacy Wysoko dokonczyl opowiesc. A potem zapadla cisza. I trwala naprawde dlugo - dopiero po dobrych pieciu minutach odezwala sie Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Spytala, patrzac na Hosteena: -Szukacie sposobu zwalczenia Nocnej Smierci. Zachod Slonca moze ja uslyszec, gdy jest blisko. Ty takze to potrafisz? -Nie wiem. Nigdy nie probowalem, bedac przytomnym, natomiast we snie moge to zrobic. Zachod Slonca uslyszala ja, rozmawiajac z wojownikami. Sadze, ze ma wieksze mozliwosci niz ja. -W klanach jest wielu potrafiacych bebnieniem przywolywac Grom. Czasami w sytuacji zagrozenia czesc z nich jest w stanie polaczyc sie i zjednoczyc sily, tak jak mialo to miejsce, gdy pojawil sie falszywy Wladca Gromu. Wiesz, o czym mowie? Hosteen przytaknal i dodal: -Bylem tam i widzialem moc tych, ktorzy bebnia prawdziwie. I widzialem, jak skonczyl falszywy Wladca Gromu. -Skoro dziewczyna slyszy Nocna Smierc, moze bylbys w stanie polaczyc sie z nia i wtedy slyszalbys lepiej? Jak sadzisz ty, za ktorym podazaja duchy? Przez twarz Tani przemknal wyraz takiego obrzydzenia, ze nie sposob bylo go nie zauwazyc. Dlatego szamanka dodala: -Nie moge i nie chce nikogo do niczego zmuszac. Jedynie sugeruje, wiedzac, ze jesli czegos nie zrobimy, Nocna Smierc zje ten swiat. Przeciwko takiemu zagrozeniu powinien walczyc kazdy, kto tylko moze. Aby uratowac klan, mozna i nalezy zaryzykowac wszystko, prawda? Teraz musze odpoczac. Wy tez odpocznijcie i zastanowcie sie. Mozesz chodzic, gdzie chcesz, ale nie opuszczaj obozu, bo nasi wojownicy gotowi pomyslec, ze odjezdzasz bez pozegnania. Ostatnie zdanie adresowane bylo wylacznie do Storma. Szamanka wstala i dotknela ramienia Tani. -Zjedz ze mna kolacje, mala siostro, i opowiedz mii o swojej rodzinie - zaproponowala. - Skaczacy Wysoko powiedzial, ze wrog zabil twoich rodzicow i zniszczyl twoj dom. Chcialabym uslyszec, jak do tego doszlo. Hosteen wyszedl wraz z innymi i skierowal sie w strone pastwiska, na ktorym przebywaly konie. Usiadl w ich poblizu i pograzyl sie w rozmyslaniach. Tak znalazly go Hing i Surra. Perspektywy nie byly radosne. Gdyby polaczyl sie telepatycznie z Tani, byc moze zdolaliby cos osiagnac. Nie byloby to mile przezycie, bo z jakichs powodow dziewczyna go nie lubila i nie ufala mu. W trakcie szkolenia parokrotnie laczyl sie telepatycznie z innymi Wladcami Bestii, ale byly to krotkotrwale doswiadczenia, kierowal sie bardziej ciekawoscia niz potrzeba i efekt sprowadzal sie do wyczuwania najsilniejszych emocji. Polaczenie z nia musialoby byc glebsze i dluzsze, jesli mialoby dac cokolwiek, a takie sprzegi byly ponoc niebezpieczne dla bioracych w nich udzial telepatow. Zreszta cale to rozwazanie bylo czysto teoretyczne, gdyz sadzac po reakcji Tani, nie zgodzi sie na propozycje. Kiedy Nitra to zrozumieja, powinni ich wypuscic, a byc moze po powrocie do domu uda mu sie ja przekonac... Lubila Arzor, wiec moze wykorzystac argument, iz chodzi o uratowanie planety przed zniszczeniem, a wszystkiego, co na niej zyje, przed wybiciem. Moze... Rozdzial IX * Nastepnego dnia Tani, ledwie wstala, dowiedziala sie, ze Skaczacy Wysoko chce z nia rozmawiac. Wojownik, gdy ja zobaczyl, oswiadczyl bez wstepow:-Wyruszamy na zwiady. Jesli chcesz nam towarzyszyc, zjedz cos i osiodlaj konia. Tani przeciagnela sie, spogladajac w lawendowe niebo - zapowiadal sie sloneczny dzien. Zdecydowala, ze wycieczka dobrze jej zrobi. -Moge zabrac moich duchowych przyjaciol? - spytala. -Nawet powinnas. Tani rozesmiala sie i pobiegla sie umyc. Gdy wrocila, zona Skaczacego Wysoko zwana Malym Ptaszkiem konczyla juz przygotowywac sniadanie. -Dobrze spalas, teraz musisz dobrze zjesc. Zrobilam placki z horvy. Jadlas je juz kiedys? Tani potrzasnela przeczaco glowa; -Beda ci smakowaly z dzemem - zapewnila Maly Ptaszek. Placki rzeczywiscie byly dobre. Dopiero po zjedzeniu pierwszego Tani uswiadomila sobie, ze pare dni temu kucharz Quade'a zrobil podobne. Tyle tylko ze choc i te, i tamte sporzadzono z maki uzyskanej z ziaren horvy, Nitra najwyrazniej uzyli dzikiej odmiany, gdyz placki roznily sie nieco smakiem. A dzem z jakichs czerwonych jagod doskonale do nich pasowal. Kiedy sie najadla, wstala i usciskala Malego Ptaszka. Ze zdziwieniem odkryla, ze kobiety i dziewczeta z klanu sa bardzo uczuciowe i okazuja te uczucia dotykiem czy usciskiem. Spodobalo jej sie to, gdyz przypominalo jej dom; rodzinny - rodzice takze czesto sie sciskali czy calowali, chocby przelotnie. Uczuciowosc stanowila istotna czesc rodzinnego zycia, ktorego teraz jej brakowalo, gdyz Kady i Brion, choc rownie kochajacy, nie odczuwali potrzeby, by to tak okazywac. Tani dopiero tutaj zdala sobie sprawe, jak bardzo za tym tesknila. Zaczelo sie od tego, ze na powitanie Maly Ptaszek usciskala ja serdecznie, a potem to samo zrobily dziewczeta. Z poczatku byla zaskoczona, ale po dwoch dniach robila odruchowo to samo i sprawialo jej to przyjemnosc. Po czulym pozegnaniu zlapala siodlo i derke i udala sie na poszukiwanie Destiny. Nie musiala szukac dlugo. Klacz czekala na nia na skraju pastwiska. Na powitanie rzucila ostro lbem i zatanczyla. Tani rozesmiala sie. -Tak jest: jedziemy na wycieczke - potwierdzila. - Na dluga wycieczke z przyjaciolmi. Za jej plecami rozleglo sie ciche ni to chrzakniecie, ni to cwierkniecie, jakie wydawali Nitra, chcac uprzejmie zwrocic na siebie uwage. Odwrocila sie i zobaczyla o kilka krokow z tylu Te-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom i je tlumacza-kaleke. -Jedz ostroznie, mala siostro - powiedziala szamaka. - Wlasnie dostalam wiadomosc z innego klanu: ostatniej nocy nawiedzila ich Nocna Smierc, zginela cala rodzina. -Ilu? -Troje. Wojownik, jego kobieta i maly syn. Nie mamy wiele dzieci i strata kazdego jest ogromna. Strata calej rodziny to prawdziwy cios dla klanu. Wyglada na to, ze Nocna Smierc rosnie w sile i staje sie coraz zarloczniejsza. Ich szaman udal sie do swietego miejsca, by spytac Grom, co winni zrobic. Ja bylam w takim miejscu wiele dni temu. Otrzymalam odpowiedz na czesc pytan, ale tylko na czesc. -Jak ona brzmiala? -Powinnam rozeslac wojownikow na poszukiwanie tego, kto bedzie walczyl z Nocna Smiercia. Tani dobrze wiedziala, ze przepowiednie rzadko kiedy sa jednoznaczne i jasne. Latwo mozna je zle zinterpretowac, a regula bylo, ze wysluchujacy ich slyszeli wiecej, niz zostalo powiedziane. -Uslyszalas, ze wygramy? - spytala. Szamanka potrzasnela glowa. -Uslyszalam, ze mam szukac i znajde. Nie na wszystkie pytania dostalam odpowiedzi, ale wydaje mi sie, ze znaczenie bylo nastepujace: jesli ci, ktorych znajde, nie zdolaja zwyciezyc, to nikt nie zdola. Ale nie jest to tylko ich walka, musi w niej wziac udzial wielu. Ci, ktorych znalazlam, beda grotem strzaly, ci, ktorzy pomoga, beda stanowic jej reszte, a tylko prosta i kompletna strzala moze trafic w cel. Widzialam, jak wiruja wokol ciebie gwiazdy, widzialam, jak unosisz nasz swiat i trzymasz go jak matka trzyma dziecko. A za toba widzialam innego, ale jego twarzy nie moglam dostrzec, gdyz przeslanial ja dym. Tyle powiedzial mi ogien rozpalony ze swietego falwooda. Jedz bezpiecznie, przyjaciolko klanu. Po czym odwrocila sie gwaltownie i odeszla, a tlumacz pokustykal za nia. Tani spogladala w slad za nia, a potem wzruszyla ramionami i zabrala sie do siodlania klaczy. Nastepnie wskoczyla na siodlo i skierowala sie tam, gdzie czekal na nia Skaczacy Wysoko wraz z towarzyszami. * Wrocili pod wieczor przyjemnie zmeczeni i glodni. Wycieczka przebiegla spokojnie, a najwieksza atrakcje stanowilo polowanie. Kojoty wytropily i wyploszyly zwierzyne, dzieki czemu wojownicy bez wysilku ustrzelili dwa meriny. Oba kozly przywieziono do obozu, gdzie zostaly mile przyjete jako urozmaicenie kulinarne. Do siodla klaczy przytroczonych bylo kilka kur preriowych, ktore upolowala Tani i z ktorych zamierzala zrobic indywidualne t prezenty.Dzien uplynal jej wspaniale, totez usmiechala sie, kolyszac sie w rytm krokow wierzchowca. Zdecydowala, ze musi wyslac Mandy z nastepna wiadomoscia, zeby nikt sie o nia niepotrzebnie nie martwil. Objechali oboz, zblizajac sie do pastwiska. Tani doszla do wniosku, ze tak musialo wygladac obozowisko przodkow jej ojca, nim na' ich ziemi pojawili sie biali i zaczely sie klopoty. Westchnela, zalujac, ze nie ma go przy niej... Nadal miala taka na poly rozmarzona, na poly szczesliwa mine, gdy podszedl do niej Hosteen. Widzac wyraz jej twarzy, zwolnil, nie chcac odrywac jej od mysli, ktore musialy byc przyjemne. Tak naprawde dopiero w tym momencie uswiadomil sobie, ze stracila to samo co on, a byla mlodsza, wiec te strate bardziej odczula. I musiala obawiac sie utracic jeszcze wiecej. Zrobilo mu sie jej zal. Wie dziony naglym impulsem podszedl i objal ja delikatnie. Najwyrazniej udzielily mu sie zwyczaje panujace wsrod kobiet Nitra. Zwierzetom zawsze okazywal uczucia w ten sposob, gdyz nauczono go, ze dla nich dotyk jest rowniej wazny jak wiez psychiczna, natomiast w stosunku do ludzi czynil to rzadko. Brad na przyklad w ogole nie byl wylewny, a Logan, choc mial ku temu ciagoty, hamowal sie przy ojcu. Tani byla w ciagu ostatnich dni tak czesto obejmowana, ze zareagowala odruchowo, czyli odwzajemnila uscisk. Przez chwile bylo jej naprawde dobrze i nie czula sie samotna, bo ramiona, w ktorych sie znalazla, byly przyjazne i cieple. A potem zdala sobie sprawe z tego, kto ja obejmuje i zesztywniala. Hosteen wyczul to natychmiast i puscil ja. Odskoczyla, przyjrzala mu sie podejrzliwie i pobiegla ku namiotowi Skaczacego Wysoko. Po jakichs dwudziestu krokach zwolnila - nie grozilo jej zadne niebezpieczenstwo, wiec nie bylo sensu uciekac. Mandy siedzaca na galezi w poblizu namiotu przyjrzala sie jej uwaznie, po czym powoli okrecila sie na galezi, az zwisla glowa w dol, patrzac na nia do gory nogami. Tani zachichotala - ta sztuczka zawsze tak na nia dzialala i Mandy doskonale o tym wiedziala. Parasowa puscila galaz, rozpostarla skrzydla i wykonala obrot w locie, oblatujac drzewo, po czym wyladowala w normalnej pozycji na galezi. -Komediantka - oswiadczyla Tani. - Chce, zebys poleciala do Kady i powtorzyla jej wiadomosc. Zrobila przerwe, poglebiajac wiez telepatyczna, i powiedziala, cicho i wyraznie wymawiajac slowa: -Ze mna wszystko w porzadku. Do klanu dolaczyl Storm. Wrocimy za kilka dni, tak sadze. Nie martwcie sie o nas. Koniec wiadomosci. Powtorz! Mandy wykonala polecenie, jak zwykle recytujac tekst bezblednie. -Doskonale. Lec i badz ostrozna. Parasowa wzbila sie w powietrze. Powinna szybko dotrzec do celu i wrocic przed switem. Na szczescie latanie w nocy nie bylo dla niej zadnym utrudnieniem. Jak wszystkie sowy doskonale widziala w ciemnosciach. Spogladajac na malejacego w oddali ptaka, Tani nadal czula na sobie ramiona Storma. I, co ja irytowalo, bylo to calkiem przyjemne wspomnienie. Prychnela i potrzasnela glowa zupelnie jak klacz - jeden uscisk nie robil z niego przyjaciela i nie zmienial faktu, ze byl Wladca Bestii marnujacym zycie zwierzat, by uratowac wlasne. Tyle ze on zdawal sie kochac swoj zespol... i to wlasnie ja dezorientowalo. Odkryla tez, ze jego zwierzeta ufaja mu i kochaja go tak jak jej zwierzeta ja. Oraz to, ze Hing od dnia smierci Ho jest naprawde samotna... Wiedziala, ze stryj przyznal racje ekologom planetarnym - fretki mogly zastapic wytrzebione prawie calkowicie rincy. Zaraz po przybyciu spedzila wiele czasu na tworzeniu embrionow, by dysponowac duza populacja fretek, wlasnie z tego powodu. To wlasnie wtedy doszlo do starcia z Jarrem. Teraz wiele embrionow poddanych procesowi przyspieszonego rozwoju powinno juz byc malymi fretkami. Z materialu, ktorym dysponowali, stworzyla takze klona doroslego samca fretki. Do czasu powrotu na statek male powinny osiagnac ten sam poziom rozwoju co mlode Hing, wiec beda mogly do nich dolaczyc bez zadnych klopotow. A klon bedzie idealnym partnerem dla Hing. Postanowila powiedziec o tym Stormowi. Jakos tak zaczynala go lubic - w sumie byl rowniej samotny jak ona, a ta informacja na pewno sprawi mu przyjemnosc... * Tani zjadla kolacje z rodzina Skaczacego Wysoko, po czym udala sie na poszukiwanie Storma. Nim go znalazla, zrobil sie juz wieczor.Hosteen powital ja, starajac sie zachowac neutralny wyraz twarzy, czego nie zauwazyla. Ledwie zobaczyla, ze trzyma w zagieciu lewej reki Hing i drapie ja po brzuchu co wywolywalo pelne zadowolenia mruczenie fretki, wypalila: -Nie wiem, czy stryj Brion ci mowil, ale z materialu; genetycznego Arki zrobilismy szesc fretek i jesli nic sie zadnej nie stalo, teraz powinny juz byc prawie dorosle. Sa w inkubatorach, wiec za pare tygodni beda w wieku mlodych Hing i beda mogly do niej dolaczyc. A klon jest w toku przyspieszonego rozwoju, zeby Hing miala doroslego partnera. Moze uda mi sie stworzyc jeszcze kilka, zeby poszerzyc tu asortyment genow. Nie musisz sie dluzej martwic o Hing; gdy wrocimy, jej partner powinien juz osiagnac stosowny wiek. Hosteen z poczatku nie zrozumial, o co jej chodzi, alt gdy to do niego dotarlo, usmiechnal sie, spogladajac na zadowolona Hing. -Siedem fretek - powiedzial cicho, z podziwem w glosie. - Bedzie miala regularny klan liczacy dwanascie osobnikow. Tani poglaskala Hing i dodala: -Samiec naturalnie bedzie plodny, wiec Hing urodzi mlode. To pomoze pozostalym fretkom nauczyc sie, jak dbac o nastepne pokolenie. Kiedy wszystkie dorosna, stado najprawdopodobniej rozdzieli sie na dwie grupy i bedziesz musial poszukac dla tej drugiej stosownej nory na tyle blisko, by kontakt pozostal, ale na tyle daleko, by nie wybuchla wojna o teren lowiecki. Storm usiadl na pobliskim pniu i podal jej rozleniwiona fretke. Choc glos dziewczyny brzmial pogodnie, zauwazyl w jej oczach nagly smutek, gdy powiedzial, ze Hing bedzie miala swoj klan. -Potrzymaj chwile. Jesli chcesz, podrap ja po brzuchu; uwielbia to. Po czym usmiechnal sie lekko, widzac, jak poslusznie wykonuje polecenie. Zapadla chwila ciszy, gdy zbieral mysli, nim odezwal sie ponownie: -Twoj stryj powiedzial mi, ze twoj ojciec byl Czejenem i Wladca Bestii. Spotkalem go tylko raz. Opowiedz mi o nim. Przyjrzala mu sie podejrzliwie i spytala: -Dlaczego? -Lubilem go. Byl dobrym czlowiekiem i dobrym wojownikiem. Mial w zespole lwa. Planowalismy, ze jak wojna sie skonczy, polaczymy go z Surra w pare. Matka mowila ci, jak zginal? -Nie chciala o tym rozmawiac. A ja chcialabym wiedziec, wiec jesli wiesz, to mi powiedz. Storm westchnal, ale spelnil prosbe. -W czasie wojny Xikowie zdobyli kilka planet skolonizowanych przez ludzi. Jedna z nich byla Trastor. Ludzie mieszkali na niej dopiero od dwoch pokolen i zasiedlili wylacznie glowny kontynent. Byli rozrzuceni po calej jej powierzchni, gdyz ludnosc planety liczyla okolo piecdziesieciu tysiecy osob. Planeta byla jednak bogata i przy wiekszych osadach znajdowaly sie duze magazyny z surowcami i towarami przeznaczonymi na eksport. Inwazja zaczela sie jak zwykle od zniszczenia obrony orbitalnej i portu kosmicznego. Twoj ojciec przebywal wowczas na tej planecie. Xikowie wzieli jencow i wiezniow i torturowali ich, by wydobyc z nich informacje. Standardowa procedura, konczaca sie zawsze smiercia wieznia. Twoj ojciec postanowil ich uwolnic, co mu sie udalo, ale w ten sposob zdradzil swoja obecnosc i zaczeli na niego polowac. Xikowie szybko nauczyli sie, jak grozni sa Wladcy Bestii i ich zespoly, i gdy tylko dowiadywali sie o obecnosci ktoregos na swym terenie, stawal sie on wrogiem numer jeden. Twojemu ojcu dlugo udawalo sie wyprowadzanie ich w pole, a przez caly czas tworzyl na planecie partyzantke, ktora zaczela calkiem skutecznie nekac Xikow. Udalo mu sie tez nawiazac lacznosc z dowodztwem sektora, totez gdy nasze sily rozpoczely atak, by odbic planete, partyzanci ruszyli do walki. On dowodzil atakiem na kwatere glowna i wiezienie zbudowane kolo odbudowanego portu kosmicznego. Zginal, probujac wyprowadzic w bezpieczne miejsce jedno ze swych zwierzat, ktore zostalo powaznie ranne. Jego zespol dostal szalu i zaatakowal Xikow. Wszystkie zwierzeta zginely w walce, do konca zabijajac wrogow. Po smierci Jasnego Nieba nikt nie byl w stanie nad nimi zapanowac. Zrozum, to nie dowodztwo poslalo go na smierc. Mogl nie wziac udzialu w tym ataku, ale byl Czejenem i postapil jak wojownik. Mieszkancy Trastor pochowali go wraz z zespolem. Bylem rok pozniej na tej planecie, stad wiem, jak zginal. Ich grob zostal przykryty plastbetem i postawiono na nim pomnik z tablica pamiatkowa. -Co jest na niej napisane? -Wyryto jego imie i imiona wszystkich zwierzat z zespolu, a pod spodem napis: "Niczego nie zdobywa sie bez ofiar. Ich smierc przyniosla Trastor wolnosc". Nie kazdy ma takie epitafium i nie kazdy na nie zasluzyl. On zasluzyl. Okazalo sie, ze wiekszosc jencow stanowil personel dowodztwa obrony planetarnej. Gdyby twoj ojciec ich nie uwolnil, nie zdolalby potem stworzyc tak skutecznej partyzantki. A jego rajdy przeciw Xikom, z poczatku samotne, potem z kilkoma ludzmi, daly mieszkancom nadzieje. Gdyby nie to, nie byloby zadnego ruchu oporu. To on przywrocil im wole walki i pokazal, ze mozna pokonac Xikow. On i jego zespol sa tam wspominani z szacunkiem. Tani milczala. Nie taki obraz ojca i jego smierci nosila w sobie. Alisha twierdzila, ze jego zycie zostalo bez sensu zmarnowane przez naczelne dowodztwo. Teraz Storm mowil jej, ze bylo inaczej, ze jej ojciec byl bohaterem i zginal, chroniac zwierzeta. Nie chciala wierzyc, ze matka klamala, ale relacja Storma pasowala do zbyt wielu innych fragmentarycznych relacji, ktore slyszala od roznych osob. Do tego Kady czesto powtarzala, ze nie nalezy wierzyc we wszystko, co Alisha opowiadala po smierci meza, bo zbyt ciezko ja przezyla. Jesli jednak nie mowila prawdy o smierci meza, podawalo to w watpliwosc wszystko inne, co nieustannie powtarzala. Jak chocby to, ze Wladcy Bestii z powodu tchorzostwa marnuja zycie swoich zwierzat. Miala na to dowod - czesto wracali po nowe, by uzupelnic braki w zespolach. Jakos nie pasowalo to do tego, co widziala w ciagu ostatnich paru dni, czyli do troski, z jaka Storm traktowal swoj zespol. Juz miala mu o tym powiedziec, gdy w obozie wybuchlo zamieszanie. Wszyscy pedzili w to samo miejsce, a ponad zgielk wybijal sie glos Minou. Tani zerwala sie i pobiegla, Storm zrobil to samo. Minal ja, gdy dotarli do obrzeza tlumu, i zaczal torowac droge. Wkrotce zobaczyla powod zbiegowiska - byl nim samiec yorisa, ktory przypadkiem trafil w poblize obozu i natknal sie na grupe bawiacych sie dzieci. Czworo zdolalo uciec, ale piaty, berbec ledwie umiejacy chodzic, siedzial na niewysokiej skale i trzasl sie z przerazenia. Znajdowal sie w zasiegu poirytowanego jaszczura, ktory, widac to bylo wyraznie, byl jadowity, jako ze trwal sezon godowy. Jakakolwiek ingerencja w celu uratowania brzdaca mogla go do reszty rozzloscic, co skonczyloby sie atakiem i smiercia dziecka. Yorisy byly bowiem glupie i rozwscieczone czesto atakowaly to, co juz; przykulo ich uwage, a nie to, Co je rozwscieczylo. Storm wezwal natychmiast Surre i Baku, ale musial chwile poczekac, az obie sie zjawia. Do tego momentu mogl jedynie oddac Hing Skaczacemu Wysoko i czekac. Tani nie musiala - Minou i Ferarre byly na miejscu, a zabawe znaly, choc rozumialy, ze tym razem sprawa jest powazna. Tani podkreslila to wyraznie, przekazujac im telepatycznie, co maja robic, by skupic na sobie uwage yorisa. Kojoty stanowily zgrana pare, a w ten sposob bawily sie z rozna zwierzyna i z ludzmi wielokrotnie. Najpierw atakowal jeden, a gdy zaatakowany kierowal sie w jego kierunku, z przeciwnej strony wyskakiwal drugi, i tak na zmiane. Mrok i blask pochodni tworzyly migoczace cienie ulatwiajace im zadanie. Wiedzialy od Tani, ze musza uwazac, ale byly szybkie i na brzuchu yorisa zaczely sie pojawiac rany od ich klow. Nie byly dla jaszczura grozne, ale denerwujace, i o to chodzilo. W krotkim czasie kojoty skupily na sobie cala jego uwage. Zazarcie probowal zabic irytujace stworzenia. Jego boki i grzbiet chronila pancerna skora, na ktorej znacznie wiekszy drapieznik polamalby sobie kly, ale brzuch i szyja byly delikatniejsze. Obok Hosteena pojawila sie Surra, ale polecil jej czekac - kojoty spisywaly sie doskonale. Teraz pozostalo tylko jedno - gwizdnal przerazliwie i z gory odpowiedzia mu krzyk orla: Baku byla gotowa. Wokol pojawialo sie coraz wiecej pochodni, az uznal, ze oswietlenie jest starczajace. Dopadl Tani w trzech skokach i polecil: -Kiedy ci powiem, odwolaj kojoty! Baku jest gotowa a my juz polowalismy na yorisy. Dziewczyna skinela glowa, a on skoncentrowal sie wiezi z Baku. Gdy ta zaczela nurkowanie, zlapal Tani za ramie i wiedzial: -Teraz! Wykonala polecenie i oba kojoty zniknely w mroku, zostawiajac oglupialego yorisa, ktory nagle stracil z oczu zagrozenie. W tym momencie uderzyla Baku, rozposcierajac z loskotem skrzydla. Jej szpony trafily w leb jaszczura sponad dwustu stop wsparte sila nurkowania. Yoris byl duzy, ale cios go oszolomil. Nim uniosl leb, by zaatakowac nowego napastnika, Baku byla juz wysoko. Na to wlasnie czekal Storm - ledwie yoris pokazal podgardle, wpakowal wen caly magazynek stunnera. Yoris padl, drgajac konwulsyjnie, a z tlumu wyskoczyl wojownik z kordelasem w dloni i wprawnym ruchem rozplatal mu szyje i zyly. Jaszczur szarpnal sie w agonii i znieruchomial. Surra podeszla do niego, sprawdzila, czy jest martwy i prychnela z niesmakiem. Yorisy jej nie interesowaly: smierdzialy i mialy obrzydliwy smak. Do malca na skale podbiegla matka i zdjela go z niej, tulac do piersi. Natychmiast dolaczyli do niej inni czlonkowie rodziny. Storm wycofal sie niepostrzezenie i zaladowal swiezy magazynek do stunnera. Nie lubil tloku i podziekowan, a wiedzial, ze gdy minie pierwsza radosc, zaczna go szukac w tym wlasnie celu. Usmiechnal sie ze zrozumieniem, widzac, ze Tani zrobila to samo. -Masz zgrany zespol - pochwalil. - Dobrze sie spisaly. Tani zarumienila sie. -Baku byla wspaniala. Hosteen usmiechnal sie szerzej i wydal ledwie slyszalny gwizd. Po paru sekundach Baku wyladowala na jego ramieniu. -Baku to lowczyni i lubi takie zadania. Surra tez. Byla zla, ze nie pozwolilem jej przylaczyc sie do akcji. -A dlaczego nie pozwoliles? -Bo nie bylo takiej potrzeby. Twoje kojoty mialy yorisa pod pelna kontrola. Tak, o was mowa - dodal, gdyz z mroku wylonily sie Minou i Ferarre z wywalonymi w radosnych grymasach jezykami. - Gdyby Mandy tu byla, a ty mialabys stunner, poradzilabys sobie sama. Widzialas, jak sie to robi, wiec gdyby sytuacja sie powtorzyla, na pewno dasz sobie rade. -Chyba tak - przyznala nie do konca przekonana. Nie lubila zabijac zwierzat, ale tym razem chodzilo o zycie malca, a yoris zginal szybko i bezbolesnie, chlopak zas konalby w meczarniach. Umieralby kwadrans w okropnych bolach - tak dzialala trucizna jaszczura. Najgorszymi zabojcami, jakich znala, byli Xikowie, gdyz mordowali dla samej przyjemnosci zabijania, nie tylko by wygrac wojne... Uniosla glowe i spojrzala w gwiazdy - wielokrotnie zastanawiala sie, co wywolalo ten konflikt, bo przeciez nie spor o jakas planete. Byc moze obie rasy byly tak podobne fizycznie, ze Xikowie zalozyli, ze musza tez byc podobne psychicznie, a gdy okazalo sie, ze ludzie znacznie sie od nich roznia, zadzialala urazona ambicja czy rozczarowanie. Choc zaczely sie juz pojawiac opracowania na ten temat, nikt tak naprawde nie wiedzial, co spowodowalo wojne. Teorii byla masa, ale autor zadnej nie zgadzal sie z zadna inna oprocz wlasnej. Podobnie nie bylo do konca pewne, dlaczego Xikowie zniszczyli zycie na Ishan i na Ziemi, z tym ze w tej kwestii panowala wieksza zgodnosc pogladow. Powszechnie uwazano, ze chcieli pokazac, co moze spotkac inne planety, jesli ludzie sie nie poddadza, i zadac cios, ktory ma zlamac ich ducha i chec walki (jezeli chodzilo o Ziemie) Dowodzilo to calkowitego braku zrozumienia ludzkiej psychiki, jako ze zniszczenie Ziemi odnioslo dokladnie odwrotny do zamierzonego skutek i doprowadzilo do upadku Imperium Xik, z ktorego pozostala tylko jedna planeta macierzysta. Co oczywiscie nie oznaczalo, ze Xikowie nie planowali juz i nie przygotowywali sie do nowej wojny. Znajac ich sposob rozumowania, nalezalo sie z tym liczyc, ale nie sposob bylo okreslic, ile czasu im to zajmie. Wojne wygrano, ale poniewaz ludzie nie przeprowadzili eksterminacji wroga ani nie pozbawili go calkowicie bazy technologicznej, sprowadzajac do epoki kamiennej, walka nie zostala zakonczona. Mimo iz ludzkosc poniosla olbrzymie ofiary... Tani odruchowo spojrzala w gore na obce gwiazdy. Jej ojciec byl wojownikiem i zginal jak wojownik. Postanowila w duchu, ze jesli zajdzie taka potrzeba, nie przyniesie mu wstydu i takze bedzie walczyc. Ciemny ksztalt przeslonil gwiazdy, przerywajac jej rozmyslania. Mandy bezglosnie wyladowala po doreczeniu wiadomosci. Gladzac jej piora, Tani doszla do wniosku, ze matka nie miala racji. Za bardzo przezyla utrate ojca i obwinila wszystkich, ktorzy mieli cokolwiek wspolnego z jego smiercia. W tym Wladcow Bestii i dowodztwo naczelne. Mylila sie, i to pod kazdym wzgledem, lacznie z ocena wojny. Owszem, wojna byla zla, ale bezczynnosc bylaby jeszcze gorsza. Gdyby ludzie nie podjeli walki, Xikowie mieliby wolna reke w galaktyce. Mogliby bezkarnie mordowac, kogo by chcieli, i zajmowac, na co przyszlaby im ochota. Kiedys przeczytala bardzo madre zdanie: "Wystarczy, by ci dobrzy nie zrobili nic, a zli zatryumfuja". Hosteen musial wyczuc targajace nia sprzeczne emocje, gdyz stal obok i nie odzywal sie slowem, czekajac, az dojdzie do ladu sama ze soba. Wiedzial, ze skutek moze byc dwojaki - albo odejdzie, albo podejmie rozmowe. Tani odchrzaknela i wiedzial juz, co przewazylo i do jakich wnioskow doszla. -Chciales uslyszec o moim ojcu... - powiedziala niesmialo. -Chcialem - potwierdzil. - Usiadzmy i opowiedz mi o nim. Oboje wstali, gdy powrocily ich ptaki, by umozliwic im normalne ladowanie. Teraz Hosteen podszedl do zwalonego pnia i przysiadl na nim. Tani zrobila to znacznie wolniej i z wahaniem, ale w koncu tez usiadla. I Baku, i Mandy odlecialy na jakas galaz, gdy wyczuly, ze oboje chca usiasc. Tani nie bardzo wiedziala, od czego zaczac, bo matka nigdy nie chciala rozmawiac o ojcu po jego smierci, choc Tani wielokrotnie probowala ten temat poruszyc. Alisha w koncu powiedziala jej, ze rozmowy o tym, kogo tak bardzo kochala, zbyt ja rania. Nie chciala go wspominac. Tani wolalaby, zeby bylo inaczej, ale miala wtedy szesc lat i niewiele do powiedzenia. A teraz brakowalo jej slow. Pamietala jakies oderwanej fragmenty - jak ojciec dzielil sie z nia zespolem, jak byl dumny, gdy poszla do szkoly... Na ostatnie urodziny zrobila mu amulet, moze nieladny, nie taki, jaki sprzedawano turystom, ale prawdziwy, z wierzbowej witki i pieciu swoich wlosow splecionych w sznureczki. Mial ksztalt lzy, a jego zadaniem bylo lapanie snow. U dolu do warkoczyka splecionego z wlasnych wlosow wlozyla dwa piorka zgubione przez mlodego sokola, w centrum plecionki utrzymujacej ksztalt amuletu wplotla zas ametyst znaleziony po dlugich poszukiwaniach w kasetce z uszkodzona bizuteria. Poniewaz przewaznie w takich amuletach wystepowaly turkusy, byla dumna, ze jej amulet jest inny. Dopiero w tym momencie zorientowala sie, ze opowiada to glosno. -Kiedy mu go dalam, obiecalam, ze od tej pory juz nigdy nie bedzie mial koszmarow, a on odrzekl, ze bedzie go mial zawsze przy sobie. Nastepnego dnia wyjechal, przed smiercia wrocil tylko raz. Pokazal mi wtedy, ze nosi amulet w kieszeni koszuli, na sercu, i powiedzial, ze jest tak zawsze od dnia, w ktorym go dostal. Potem odjechal i juz go nie zobaczylam. Wyglada na to, ze przeciwko zmorze Xikow okazal sie nieskuteczny. Glos jej sie zalamal, a potem zaczela bezglosnie lkac. Zwierzeta z zespolu stloczyly sie wokol niej. Dolaczyla do nich Surra. Lizala ja delikatnie po dloni. Hing zas najzwyczajniej w swiecie telepatycznie zrugala Storma z to, ze siedzi bezczynnie. Hosteen przygarnal dziewczyne delikatnie, a gdy sie troche uspokoila, powiedzial cicho: -Placz po wojowniku, lecz wez jego luk i walcz. Gdzies na pustyni czai sie wrog zagrazajacy nam wszystkim. Twoj ojciec walczylby z nim, by uratowac ten swiat. Staw czolo koszmarowi, Zachodzie Slonca nastepujacy po Jasnym Niebie dnia. Udaj sie sladem zla i pomoz je pokonac. Poruszyla sie, wiec ja puscil. Pociagnela nosem i stlumila histeryczny chichot. Czula bliskosc i wsparcie zespolu, od ktorego robilo jej sie cieplej na duszy, i strzepy koszmaru, ktore sie jej przypomnialy, nie wydawaly sie az tak straszne jak wowczas w nocy. Odchrzaknela i oswiadczyla: -Bede walczyc. Moj ojciec byl potomkiem Siostry Wilkow linii w prostej. Szczycil sie tym. Jutro porozmawiamy o szczegolach. -Dobrze - zgodzil sie Storm. - Moze zanim zaczniemy walke, zrobisz taki amulet chroniacy przed koszmarami takze i mnie. Nigdy nie mialem podobnego. Zobaczyl, ze wstala, i uslyszal jej oddalajace sie kroki. Jednak nim zniknela na dobre, spytala: -A bedziesz go nosil, Wladco Bestii? Nim zdazyl odpowiedziec, juz jej nie bylo. Westchnal i poglaskal Hing. Dobrze ze nie czekala na odpowiedz, bo sam nie wiedzial, jak by brzmiala. Moze odkryje to, jesli dostanie amulet... Rozdzial X * Tani spala do pozna, lecz gdy sie obudzila, stwierdzila, ze od dawna nie czula sie tak dobrze. Alisha nigdy niej plakala i nie byla zadowolona, gdy corka w ten sposob j okazywala uczucia. Tani szybko nauczyla sie tlumic lzy, a potem nie wymieniac nawet imienia ojca, gdyz powodowalo to napady melancholii matki. Weszlo jej to w nawyk, a blokowanie emocji sprawialo, ze rana nie mogla sie zagoic, z czego do poprzedniego wieczoru nie zdawala sobie sprawy.Usciskala Minou i Ferarre, ktore obudzily ja, zaniepokojone jej dlugim snem. -Wszystko ze mna w porzadku... tak sadze - zapewnila je. - Wyglada na to, ze skoro moj ojciec byl Wladca Bestii i pozostal dobry mimo szkolenia wojskowego, moga tez istniec i inni dobrzy Wladcy Bestii. Alisha mowila ze tak nie jest... ale tez nigdy nie opowiedziala mi, ze ojciec uratowal Trastor. Minou zaskomlala cicho i polizala ja po policzku. -Laskoczesz mnie! - pisnela Tani i wrocila do retrospekcji. - Wlasciwie to mnie oklamala: twierdzila, ze dowodztwo wyslalo go na pewna smierc, a wcale tak nie bylo... Chcialabym kiedys poleciec na Trastor i porozmawiac z ludzmi, ktorzy go znali. I zobaczyc jego grob. Ferarre szczeknal i zaczal gonic Minou. -Rozumiem - przyznala samokrytycznie Tani. - Zrobilo sie za powaznie. No dobra, wstaje i cos zjem, a potem zobaczymy. Wstala i ubrala sie, ale zamiast cos zjesc, pobiegla sprawdzic, jak czuje sie klacz. Ta powitala ja radosnie na skraju pastwiska, totez Tani podrapala ja czule wokol rogow i starannie obejrzala. Destiny wygladala doskonale i byla w pelni sil: wczorajsza wycieczka nie zostawila sladu zmeczenia, byc moze dlatego, ze byla silniejsza od przecietnego wierzchowca, a miala znacznie lzejszego od przecietnego jezdzca. Tani wrocila do namiotu, a raczej w jego poblize: do kuchni, skad roznosily sie smakowite zapachy. Byly calkowicie uzasadnione. Maly Ptaszek konczyla smazyc jaja na cienkich plastrach kurzego miesa. Tani nie trzeba bylo zachecac do jedzenia - wymiotla talerz do czysta. -Dobre bylo? - spytala Maly Ptaszek, gdy skonczyla. -Doskonale. Gdzie twoje corki? -Poszly do Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom po prezent dla ciebie. -Jaki prezent? - zdumiala sie Tani. Zza plecow dobiegl ja glos Storma: -Kto ma dostac prezent? - zaciekawil sie. Tani odwrocila sie ku niemu. -Ja - wyjasnila. - Wlasnie sie dowiedzialam. Od Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Po co ci luk? -Zastanawialem sie, czy nie masz ochoty na polowanie. Surra wlasnie wrocila z polowa kozla. To znaczy przyniosla go w sumie calego, tylko pol wewnatrz, obzartuch jeden - wyjasnil z udawanym oburzeniem. Dziewczyna parsknela smiechem. -I chcesz poszukac sobie calego? - spytala. -Wlasnie. A Surra wie, gdzie pasie sie kilka merinow. Zaprowadzi nas. -To na co czekamy? Jedziemy czy idziemy? -Nie ma pospiechu: meriny az do zmierzchu nie zmieniaja pastwiska. Skoro Surra znalazla je rankiem, beda tam do nocy; mamy caly dzien. A podjechac musimy konno, bo to dobrych kilka mil stad - wyjasnil, po czym dodal powazniej, ale nie zmieniajac wyrazu twarzy: - Zauwazylas, ze obserwuje cie jedna z kobiet? Tani spojrzala na niego zdumiona. -Wszystkie mnie obserwuja. Ciebie tez, bo jestesmy tu nowi. -Nie o to mi chodzi. Przyjrzalem sie jej dyskretnie: - ma w oczach nienawisc, gdy na ciebie patrzy. Poza tymi stara sie cie sledzic. Surra tez mowi, ze czuje jej nienawisc, gdy jest blisko ciebie. Tani wzruszyla ramionami. -Niczego nie zauwazylam, ale bede uwazac. Jesli Surra ma racje, kojoty tez powinny to wyczuc, a nie wspomnialy o tym. -A pytalas je? Potrzasnela przeczaco glowa, a poniewaz Minou byla w poblizu, zrobila to teraz. Ku jej zdumieniu Minou potwierdzila, ze kobieta nieludzi chodzi za nia, emanujac nienawiscia i zalem. Kojoty obserwowaly ja, ale poniewaz dotad niczego nie probowala zrobic, nie informowaly Tani. W trakcie jej relacji zjawil sie Ferarre. On takze zwrocil uwage na zle emocje kobiety. Zaniepokoilo to Tani - powiedziala Stormowi o wszystkim, a ten jakby nigdy nic dalej strugal jakis patyk. -Jest starsza, ale nie stara, ubrana zwyczajnie, lecz ma naszyjnik ze szponow latacza ozdobiony wisiorem z polerowanego kwarcu i dwoch klow yorisa - oznajmil nagle nie podnoszac glowy. - Nie rozgladaj sie, bo jest w poblizu, z twojej lewej strony. Obserwuje cie ukryta za namiotem. Twoj zespol lubi zabawy grupowe? Przez chwile nie odpowiedziala, zaskoczona nagla zmiana tematu, nim nie dotarlo do niej, co zamierza i po co struga ten kij. Skontaktowala sie telepatycznie z kojotami i po chwili cala czworka przerzucala sie kijem, skaczac i biegajac. I niepostrzezenie zachodzac od tylu obserwujaca ich kobiete. Ta zorientowala sie za pozno i gdy chciala uciec, wpadla prosto na Storma. Ten zablokowal jej droge i spytal: -Obserwujesz dziewczyne. Dlaczego? Nie probowala sie wymknac, ale tez nie odpowiedziala - po prostu stala. Hosteen sprobowal paru innych pytan, ale reakcja pozostala bez zmian. A potem przez niewielki tlumek, ktory sie zebral i rosl z kazda minuta, przepchnela sie Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom wraz z tlumaczem. -Co sie stalo? - spytala. -Storm powiedzial mi, ze ta kobieta mnie sledzi, a jego duchowy przyjaciel wyczul bijaca od niej zlosc - wyjasnila Tani. - Moi duchowi przyjaciele potwierdzili, ze mnie nienawidzi i ze ma do mnie o cos zal. Poniewaz wlasnie nas szpiegowala, udawalismy, ze sie bawimy, i osaczylismy ja. Storm spytal, dlaczego mnie szpieguje i czego ode mnie chce, ale nie odpowiedziala. W ogole sie nie odezwala. Szamanka usmiechnela sie smetnie. -Nie ma potrzeby, by Idaca Szybko wyjasnila, czego chce od ciebie, bo dobrze wiem, o co jej chodzi - wyjasnila. - Jej syn byl tym glupcem, ktorego zabil twoj duchowy przyjaciel. Oczy Storma zwezily sie. -Czy Idaca Szybko chce skrzywdzic Zachod Slonca? - spytal. Szamanka zacwierkala zdecydowanie, kobieta odcwierknela cos i Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom odparla: -Twierdzi, ze tylko obserwuje nowego przyjaciela klanu. -Nie to mowi moj duchowy przyjaciel. Poza tym ktos, kto ma dobre intencje, nie kryje sie, by obserwowac. Zachod Slonca jest z mojej krwi, a wasz klan przyjal ja jako przyjaciela. Ten, ktorego slusznie nazwalas glupcem, zostal ostrzezony zarowno przez nia, jak i przez przywodce oddzialu, ale nie posluchal tych ostrzezen. Duchowy przyjaciel Zachodu Slonca zabral mu wiec zycie, ale Zachod Slonca uratowala dla klanu trzy zycia. Z calkiem juz sporego tlumu wystapil wojownik i zacwierkal energicznie. -Mego syna czekala smierc od trucizny yorisa - przetlumaczyl kulawy chlopak. - Przyjaciolka klanu i ci, ktorzy jej sluchaja, powstrzymali yorisa, a potem zabili go i moj i syn przezyl. W zamian za jedno zycie dala klanowi cztery. Stojaca obok niego kobieta dodala: -Tak bylo i jestem winna przyjacielowi klanu zycie. Dolaczyl do nich Skaczacy Wysoko, cwierkajac i sygnalizujac rownoczesnie: -Dowodzilem oddzialem i polecilem Wysokiemu w Trawie oraz pozostalym, by zostawili w spokoju wierzchowca Zachodu Slonca. On nie posluchal mojego rozkazu, bedac na wojennej wyprawie. Mialem prawo zabic go za to. Wierzchowiec po prostu mnie uprzedzil. Niech Idaca Szybko slucha uwaznie: gdyby nie zabil go kon, zrobilbym to ja. Klan istnieje dzieki posluszenstwu, inaczej nie przetrwalby pierwszego powaznego zagrozenia. Tylko dzieki niemi nie rozbiegamy sie na wszystkie strony jak stado zaatakowanych kur preriowych! Jego slowa rozzloscily kobiete, ktora zaczela cwierkac w tak wysokiej tonacji, ze Hosteena i Tani uszy rozbolaly. A palce tlumacza wrecz zamigotaly. -To jej zly duch zabil mojego syna, a wy pelzacie u jej stop! Nazwaliscie ja przyjacielem klanu i mowicie, ze uratowala czterech, a zabila tylko jednego. A co mnie obchodza ci, ktorych uratowala? To ona go zabila i nalezy ja wygnac z obozu! Wzywam Grom, by ja osadzil! Obecni westchneli. A Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom wystapila dwa kroki do przodu. A czyniac to, przeszla metamorfoze - to juz nie byla mila, stara kobieta, z ktora Tani lubila rozmawiac. To byla szamanka klanu, wcielenie wladzy i mocy. Gdy sie odezwala, jej glos mial glebsze niz zwykle brzmienie i byl donosniejszy. A jej dlonie zaczely wybijac rytm na przytroczonym do pasa bebenku. -Slyszalam twoje wyzwanie. Nie targujemy sie o zycie i Zachod Slonca takze sie nie targowala. Powitala naszych wojownikow jak przyjaciol, podzielila sie pozywieniem, ogniem i madroscia. Dala, nie proszac o nic. Kiedy powiedzieli, ze klan jej potrzebuje, pojechala z nimi, nie pytajac dokad. Kiedy dziecko znalazlo sie w niebezpieczenstwie, zadzialala, a nie targowala sie z matka o jego zycie. To, co jest dane dobrowolnie, zostaje zwrocone. Ona nalezy do klanu. W oddali rozlegl sie huk grzmotu. -Grom slyszal, wiec niech odpowie i osadzi zadania Idacej Szybko - dodala szamanka. Nisko nad nimi przeleciala blyskawica, trafila w ziemie i nie uczynila nikomu krzywdy. W powietrzu zatanczyly purpurowe iskry, a gdy przebrzmial huk, po piorunie nie pozostal najmniejszy nawet slad. Dzwieki bebenka staly sie glosniejsze i odpowiedzialy na kolejny grzmot dochodzacy juz z oddali. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom kiwnela glowa, jakby zgadzajac sie z decyzja, ktora wlasnie oznajmil jej nieslyszalny dla innych glos. I oglosila: -Prawo klanu zakazuje walk miedzy czlonkami klanu, chyba ze ktos otrzyma takie prawo od Gromu. To prawo nie zostalo ci udzielone, Idaca Szybko. Blyskawica uderzyla, ale nie w Zachod Slonca. Grom osadzil, ze nie masz racji. Jesli sprobujesz wyrzadzic jej krzywde, klan odwroci sie od ciebie. Bedziesz musiala odejsc i zyc lub umrzec samotnie. Taka jest wola Gromu. Uslysz ja! Bebenek zabrzmial glosniej i umilkl. Idaca Szybko stala bez ruchu, juz nie ukrywajac nienawisci. -Slyszalam! - wrzasnela nagle. - I nie przyjmuje. Nim jej krzyk ucichl, siegnela po noz i skoczyla. Rownoczesnie Hosteen spodziewajacy sie takiej wlasnie reakcji zaslonil Tani, a Surra czekajaca tylko na okazje skoczyla. Obie spotkaly sie w powietrzu i zwalily na ziemie, przy czym, jak nalezalo oczekiwac, lwica byla na wierzchu. Zagryzc kobiety nie zdazyla, gdyz Storm ja odwolal. Kobieta zajeli sie wojownicy. Wrzeszczaca dziko rozbroili i postawili na nogi, nie wypuszczajac jednak z silnego chwytu. Surra krwawila lekko z plytkiej rany na lewej lapie. W gorze niespodziewanie zagrzmialo. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom spojrzala na wrzeszczaca i wyrywajaca sie kobiete i polecila: -Pusccie ja! Idaca Szybko zatoczyla sie, a potem rozejrzala. Wszedzie wokol napotkala wrogie spojrzenia - nikt z klanu nie pomoze komus, kto sprzeciwil sie Gromowi. Nie zrobi tego zaden Nitra, ktory bedzie o tym wiedzial. A Idaca Szybko nie dosc, ze najpierw chciala, by Grom osadzil sprawe, to potem odrzucila wyrok i zaatakowala kogos, kogo szamanka wlasnie uznala za czlonka klanu. Skaczacy Wysoko odszedl na kilka minut i powrocil ze zrolowanym kocem. Przykucnal, polozyl go na ziemi i rozwinal, pokazujac wszystkim, co znajduje sie wewnatrz. A byly tam: noz, sznur upleciony z trawy, buklak z woda i zapas suszonego miesa oraz woreczek z jakimis ziolami. Szamanka wskazala to wszystko i polecila: -Wez to i ruszaj w droge, Idaca Szybko. -Mam prawo zabrac wiecej! Tyle, ile moge uniesc! A kon mojego syna jest teraz moj i tez moge go zabrac. -Nie mozesz. Slyszalas, co powiedzial przywodca grupy: twoj syn nie posluchal jego rozkazu i zostalby przez niego zabity, gdyby wierzchowiec Zachodu Slonca go nie zabil. Kon nalezy do klanu. Mozesz natomiast zabrac tyle, ile zdolasz uniesc - przyznala Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom i polecila rodzicom uratowanego poprzednie go dnia dziecka: - Jedno z was pojdzie z nia i dopilnuje, by nie zabrala niczego, czego zabrania prawo. Poszli oboje. Obserwowala to z zadowoleniem, gdyz miala pewnosc, ze chocby z wdziecznosci dla dziewczyny wypelnia jej lecenia naprawde dokladnie. Tani natomiast zauwazyla, ze Surra krwawi, i natychmiast, przykleknela; by obejrzec jej rane. Storm patrzyl na to z rozbawieniem - jak na lwice bylo to drasniecie, ale naturalnie bezwstydnie wykorzystala okazje, by skupic na sobie uwage, i nadstawiala sie do glaskania, az milo bylo patrzec. Storm podchwycil spojrzenie szamanki i oboje usmiechneli sie porozumiewawczo. A potem kobieta polecila: -Zabierz stad Zachod Slonca. Chcieliscie jechac na polowanie, zrobcie to teraz. Lepiej zeby nie slyszala kolejnych wyzwisk i oskarzen Idacej Szybko, a gdy ta tu wroci, na pewno bedzie sie awanturowac, jezeli tylko dziewczyna bedzie w poblizu. Hosteen kiwnal glowa ze zrozumieniem i zabral sie do przekonywania Tani. Zabralo mu to kilka minut, ale wykorzystal drasniecie Surry i naklonil Tani, by udala sie wraz z nim do namiotu, w ktorym spal, po masc odkazajaca. Kiedy tam dotarli, zostawil ja, by wypelnila samarytanskie obowiazki, a sam poszedl szukac Skaczacego Wysoko. Odnalazl go szybko, a dogadali sie jeszcze szybciej, wiec predko wrocil do namiotu. Znalazl Tani zadowolona, ze lwica nie nabawi sie infekcji, i Surre zadowolona, ze tak dlugo ktos sie z nia bawi, a co wazniejsze drapie i masuje. Surra jak kazdy kotowaty uwielbiala znajdowac sie w centrum uwagi. A zestresowana potrafila udawac wrecz doskonale. Hosteen usmiechnal sie i wyslal jej telepatycznie obraz merina. Lwica natychmiast zerwala sie i spojrzala na niego wyczekujaco. -Co...? - zdziwila sie Tani. -Planowalismy polowanie, Surra spodziewa sie, ze dotrzymamy slowa. Argument, tak jak sie spodziewal, okazal sie skuteczny - zamierzajaca protestowac Tani znieruchomiala i po paru sekundach powiedziala: -Ojciec zawsze mowil, ze nie nalezy lamac obietnicy danej dziecku i zwierzeciu: zadne z nich nie zrozumie powodow. Wezme swoje rzeczy. I wybiegla z namiotu. Wrocila blyskawicznie, niosac derke i siodlo, a w slad za nia zjawily sie oba kojoty. -Jesli Surra nie bedzie miala nic przeciwko temu, to takze chcialyby zapolowac - wyjasnila. Surra podeszla do kojotow, dotknela nosem nosa kazdego z nich i wyszla, kierujac sie w strone pastwiska. Storm usmiechnal sie z zadowoleniem. -Masz odpowiedz - oznajmil, starannie ukrywajac zaskoczenie: Surra lubila polowac samotnie, a pod pewnymi wzgledami miala iscie monarsze nawyki. To, ze pozwolila kojotom na udzial w lowach, bylo nader interesujace i wiele mowilo o jej stosunku do Tani. Hosteen nie zdawal sobie dotad sprawy, jak bardzo lwica ja lubi i do jakiego stopnia aprobuje jej obecnosc. Dokladnie w takim samym stopniu aprobowala obecnosc jej zespolu. Nie tracac czasu, Tani pomaszerowala za Surra i ledwie dotarla na pastwisko, zajela sie siodlaniem klaczy. Ledwie dokonczyla, wskoczyla na siodlo, a wierzchowiec zatanczyl pod nia radosnie. -Jesli nie wyruszymy zaraz, Destiny wyruszy sama - ocenila. Hosteen skonczyl siodlac swego konia, wskoczyl na jego grzbiet i dotknal bokow pietami. Wyruszyli prowadzeni przez Surre. Gdy wyjezdzali z doliny na obrzeze pustyni, dolaczyl do nich bez slowa Skaczacy Wysoko prowadzacy jucznego konia. Tani powitala go szerokim usmiechem. Obrzeze przechodzilo dalej w pustynie stanowiaca poczatek Blue, ale Surra nie skierowala sie tam, lecz skrecila na wschod, a potem plytka dolinka wrocila do podnoza gor, gdzie w zacienionym zaglebieniu rosla trawa o dlugich zdzblach. A potem stanela. Storm odebral jej sugestie i przekazal pozostalym: -Meriny sa pol mili przed nami. Zostawmy tu konie, Surra obejdzie zwierzyne i zaatakuje. Meriny pobiegna ku nam. Bedziemy miec idealne stanowisko strzeleckie w tych krzakach. Gdy zsiedli z koni, Tani spytala z niesmakiem: -A ja co mam robic? Przestraszyc ktoregos na smierc? -Na kury polowalas skutecznie i nie narzekalas - odpalil Storm. -Kamieniami do kozlow mozesz sobie sam rzucac. Kury sa wolniejsze i wystarczy raz je trafic. I nie maja rogow oslaniajacych boki lbow! - slychac bylo, ze Tani zaczyna sie rozgrzewac. Ciag dalszy tyrady nie nastapil, gdyz Skaczacy Wysoko poklepal ja po ramieniu i gdy odwrocila sie ku niemu, zdjal z jucznego konia zrolowany koc, wreczyl jej i wyjasnil gestami, ze ma go rozwinac. Zrobila to ostroznie i znalazla pieknie wykonczony niewielki luk, a potem kolczan ze strzalami. Kolczan smialo mozna bylo nazwac dzielem sztuki - wykonany zostal ze skory yorisa, ale tak przycietej, ze kolory lusek tworzyly symbol klanu: djimbuta, blyskawice i noz - atrybut wojownika. Z rownym mistrzostwem wykonano strzaly. Groty czterech zrobiono z bialego kwarcu, pozostalych z jakiegos jasnozielonego mineralu. Tani uniosla jeden z nich i powiedziala cicho: -Sa zbyt piekne, by ich uzyc do strzelania. Bardziej nadaja sie na naszyjnik. Wojownik rozpromienil sie i odparl: -Nie musisz marnowac tych strzal, dostaniesz inne. To prezent od klanu. Luk i strzaly mysliwskie podarowali dwaj wojownicy, ktorym uratowalas zycie, kolczan zrobila Maly Ptaszek. Powiedziala, ze sie do mnie przyzwyczaila i nie chcialoby sie jej tresowac nowego partnera. Wojenne strzaly przyniesli Piesn strumienia i Szybki Zabojca, ktorych syna ocalilas. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom wie, ze on - wskazal na Storma - nosi magiczne przedmioty. Klan zdecydowal, ze skoro ty takze slyszysz Grom, powinnas miec podobne. Tani spojrzala pytajaco na Storma. -Jakie znow magiczne przedmioty? - spytala. Zamiast odpowiedzi siegnal za koszule i wyjal naszyjnik. Stara robota Navaho zalsnila w sloncu srebrem i turkusami. Potem podciagnal rekaw koszuli, ukazujac ketoh i zapieta na lewym przedramieniu. Tani wytrzeszczyla oczy. -Sa piekne - szepnela. - To wszystko? -Jest jeszcze pas, ale peklo jedno z ogniw i zostawilem go w domu - odparl, po czym przeszedl na mowe znakow i spytal Skaczacego Wysoko: - Dlaczego sadzicie, ze to magiczne przedmioty? Wojownik usmiechnal sie. -Bo tak mowi Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Mowi, ze to stare rzeczy i pochodzace z bardzo daleka, ale ich magia przemawia do niej. Uwaza, ze Zachod Slonca powinna miec podobne, tylko kobiece. Takie jak przystoja Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Sa z tego samego kamienia co groty strzal, a przedstawiaja magiczne kwiaty Gromu przynoszace szczescie. Wykonaly jej kobiety w porach obfitych lowow, gdy mialy duzo wolnego czasu. Kazda rodzina majaca dlug zycia wykonala stosowna ilosc, a potem nalezalo je tylko polaczyc. Te ozdobe moze nosic tylko Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom lub ktos przez nia zaakceptowany. -Czyli naprawde niewielu - skomentowal Hosteen. Skaczacy Wysoko rozwinal koc do konca i wyjal paczuszke zawinieta w chuste z welny frawna. Rozwinal ja ostroznie i Tani westchnela, bo to, co lezalo na blekitno-szarej materii, bylo rzeczywiscie piekne. I bezdyskusyjnie bylo dzielem sztuki. Bransolete tworzylo szesc kwiatkow z bialego i zielonego kamienia polaczonych delikatnymi, ale solidnie wykonanymi lancuszkami. Pas skladal sie z wiekszych kwiatow polaczonych metalowymi krazkami, natomiast klamre zrobiono z rzadkiego, zylkowanego kwarcu. Metalowe krazki byly ceremonialnymi pieniedzmi uzywanymi jedynie do zawierania formalnych transakcji miedzy klanami Nitra. Wiekszosc z nich takze byla grawerowana w rozmaite wzory. Do kompletu byl naszyjnik sporzadzony z bialych i zielonych paciorkow wykonanych z tych samych kamieni. Pomyslano go tak, by paciorki tworzyly motyw kwiatowy, a najwiekszy kwiat mial w srodku swiecace slepie. Slepiami zwano najrzadsze na planecie kamienie wygladajace niczym na wpol przymkniete oko jakiegos nocnego zwierzecia. Wszystkie byly zolte, natomiast roznily sie barwa zrenicy - wiekszosc miala czerwone, rzadziej spotykalo sie lawendowe, a najrzadziej zielone. Slepie w naszyjniku mialo kolor zielony. Skaczacy Wysoko zalozyl Tani naszyjnik z takim dostojenstwem, jakby to byla relikwia. Tani wyciagnela reke i z podobna rewerencja zapial na jej nadgarstku bransolete, Hosteen zas w tym czasie przeplotl pas przez szlufki spodni dziewczyny, wyciagajac przy tej okazji stary, skorzany, ktory wlozyl do jukow. Rewerencji ani dostojenstwa przy tej czynnosci nie okazal. Skaczacy Wysoko oznajmil: -Kwiaty Gromu rozkwitaja, gdy odzywa sie Grom, a potem nastepuje deszcz. Przynosza szczescie kazdemu, kto otrzymal je w darze. Te magiczne przedmioty nie ochronia cie przed Nocna Smiercia, bo ona ma wlasna magie. Ale gdy wojownik czy ktokolwiek z dowolnego klanu zobaczy te przedmioty, bedzie wiedzial, ze wladasz magia i nalezysz do klanu. Wladajacych magia nie zabija sie bez zastanowienia. Gdy skonczyl, Storm dodal: -Inaczej mowiac, to ci przyniesie szczescie, ale za bardzo nie licz na nie. Tani zignorowala jego komentarz i zwrocila sie do wojownika: -Rozumiem slowa Skaczacego Wysoko. Nigdy nie posiadalam niczego rownie pieknego. Powiedz prosze wszystkim, ktorzy mi je ofiarowali, ze sa dla mnie prawdziwym skarbem i ze kaze, by mnie z nimi pochowano, aby Grom wiedzial, ze bylam przyjaciolka klanu Djimbuta. Omal sie przy tym nie rozplakala, totez Hosteen czym predzej przekazal Surrze pare sugestii. Lwica podeszla do Tani i zniecierpliwiona tracila ja nosem. Nie ulegalo watpliwosci, ze miala dosc marnowania czasu na rzeczy, ktorych nie dalo sie zjesc, skoro przybyli tu polowac. Poniewaz pierwsze tracenie nie odnioslo skutku, drugie bylo silniejsze - Tani zachwiala sie, rozesmiala i skapitulowala: -Lepiej chodzmy polowac albo Surra zapoluje na nas... - po czym spojrzala na Storma i spytala niesmialo: - Myslisz, ze Skaczacy Wysoko wie, ile dla mnie znacza te prezenty? -Wie - potwierdzil, podziwiajac w duchu przenikliwosc szamanki. - A teraz, jak sama powiedzialas, czas na polowanie! * Do obozu wrocili poznym popoludniem, prowadzac obladowanego trzema kozlami jucznego konia. Sadzac po zachowaniu, byl swiecie przekonany, ze zostal nie tyle obladowany, ile przeladowany, i wlokl sie noga za noga. Tani zas ledwie rozkulbaczyla klacz, zostala otoczona przez rozcwierkany krag kobiet, ktore najpierw ja wysciskaly, a potem zabraly sie do podziwiania ozdob.Dzieciaki zas zachwycaly sie lukiem, ktorego ku zaskoczeniu Hosteena Tani uzywala z duza wprawa. No ale w koncu jej ojciec byl wojownikiem - nauczyl ja podstaw, a potem cwiczyla na jego czesc. Arka byla na tyle duza ze mogla miec przestronna sale gimnastyczna, czyli bylo gdzie urzadzic strzelnice. Storm wpierw pomogl rozladowac kozly, nastepnie zajal sie swoim koniem, a potem stwierdzil, ze jest zbyt zmeczony, by pytac, jak sie skonczyla sprawa z Idaca Szybko. Postanowil sie tym zajac po kolacji. Albo jutro. Rozdzial XI * Mandy wyladowala kolo ruchomego laboratorium i wrzasnela przerazliwie. Jej krzyk sprowadzil Kady, ktora po drodze zlapala dyktafon i kilka orzechow lastree. Pokazala je parasowie i polecila:-Przekaz Kady wiadomosc! Mandy wykonala polecenie, po czym zajela sie rozlupywaniem przysmaku. Kiedy Brion do nich dolaczyl, Kady puscila mu nagranie z dyktafonu. Wysluchal go i powiedzial zaskoczony: -Tani powtarza, ze jest z tubylcami. Sadzilem, ze Brad to sprawdzil... W tym momencie dobiegl do nich Brad Quade. -Nowa wiadomosc od Tani? - spytal. W odpowiedzi Kady ponownie odtworzyla nagranie. Po jego wysluchaniu Brad wygladal na rownie zdezorientowanego co Brion. -Mowi, ze Hosteen jest z nia, i to dobrze - ocenil. - Tylko gdzie oni sa?! Shosonna widzieli go ostatni raz kilka dni temu na pograniczu Basin. Mial powiedziec Gorgolowi, by przesuneli stada blizej moich terenow, ale nie spotkal sie z nim. Logan sprawdzil to osobiscie. Pusc to jeszcze raz, Kady. Rozlegl sie glos parasowy nasladujacy doskonale glos Tani: -Czuje sie dobrze i jest ze mna Storm. Wrocimy za kilka dni gdy przestaniemy pomagac klanowi. Nie martwcie sie o nas. Kocham was oboje. -Nie powiedziala, jakiemu klanowi... - zastanawial sie Brad. - Wiemy, ze nie jest to zaden klan Shosonna, ale Logan za ich posrednictwem poslal pytanie do innych okolicznych klanow. Od zadnego nie przyszla odpowiedz potwierdzajaca... -Co to moze znaczyc? - spytal Brion. -Ze albo sa z klanem Norbiech, ktory z jakichs powodow nie chce sie do tego przyznac... - zaczal Brad i umilkl. -Albo? - spytala Kady, gdy milczenie zaczelo sie przeciagac. -Shosonna widzieli kilka dni temu slady zwiadowcow Nitra - odparl niechetnie. - Jest mozliwe, ze to oni uprowadzili Tani i Hosteena. Cialem Kady wstrzasnal dreszcz - od niego i od Logana nasluchala sie sporo o Nitra i wiedziala, ze choc nie krzywdzili celowo kobiet, nie byli przyjaznie nastawieni do ludzi. W polaczeniu z tym, ze tajemnicza plaga nocnych zabojstw zmusila ich do opuszczenia pradawnych terenow lowieckich, moglo to oznaczac, ze Tani znalazla sie w niebezpieczenstwie. Przeczyly temu jednak wiadomosci od niej... Brion najwyrazniej tez o tym myslal, gdyz widzac jej reakcje, potrzasnal glowa i powiedzial: -Cos mi tu nie pasuje, Brad. Znam Tani i jestem pewien, ze nie bala sie, przekazujac Mandy te wiadomosc. Poza tym zeby parasowa nie pomylila niczego, najlepiej jest potwierdzic przekaz telepatycznie: gdyby Tani zostala zmuszona do przekazania falszywej wiadomosci, telepatyczne polecenie byloby silniejsze od slownego i Mandy przekazalaby oba. Poniewaz tego nie zrobila, nalezy uznac, ze informacja jest prawdziwa. W pierwszej nie bylo slowa o Stormie, czyli przybyl pozniej, i sadze, ze takze nic mu nie grozi, gdyz inaczej cos w tej wiadomosci by na to wskazywalo. Logice jego wywodu trudno bylo cokolwiek zarzucic, ale nie pasowalo to zupelnie do tego, co Brad wiedzial o Nitra, a wiedzial naprawde duzo... Te mieszane uczucia musialy odbic sie na jego twarzy, gdyz Kady usmiechnela sie nagle. -Oczywiscie ze nic im nie jest i nic im nie grozi! - oznajmila niespodziewanie. - Popatrzcie tylko na Mandy! Parasowa spokojnie zabrala sie do jedzenia drugiego orzecha. -Nie zachowywalaby sie tak spokojnie, gdyby Tani cos grozilo. To nie jest zwykly, glupi ptak, a te slowa zostaly wypowiedziane zaledwie kilka godzin temu. Jezeli przez ten czas nic niespodziewanego sie nie wydarzylo, to ona i Storm pozostaja bezpieczni i w dobrym zdrowiu. Skoro maja wrocic za pare dni, dobrze byloby miec dla nich jakies wiadomosci. Brion, wracamy do pracy! I pomaszerowala do laboratorium. Maz podazyl za nia. Brad zas skierowal sie do kuchni - zawsze lepiej mu sie myslalo przy kubku goracej swankee, wiec od tego zaczal. Sklonny byl zaufac ocenie sytuacji Carraldow, w koncu najlepiej znali swa wychowanice. Wygladalo na to, ze nic jej sie nie stalo i nikt jej w zaden sposob nie grozil. Podobnie jak Hosteenowi. Co w jego opinii raczej wykluczalo mozliwosc, iz znajdowali sie w obozie Nitra... Rozmyslania nad wplywem widoku wedzonych prawic na samopoczucie mlodej dziewczyny przerwalo mu przybycie Logana, ktory naturalnie natychmiast spytal: -Byly jakies wiesci od Tani? Brad powtorzyl mu wiadomosc i podsumowal wnioski, do jakich doszedl. -Myslisz, ze zlapali ich ci zwiadowcy Nitra? - upewnil sie Logan. -Mysle, ze to mozliwe... sluchaj, co ty jej wlasciwie powiedziales o Nitra? -Nic. Rozmawialismy o Norbiech, glownie o klanie Zamle. Opowiedzialem jej o paru zwyczajach, zeby wiedziala, jak sie zachowac, gdybysmy kogos spotkali... Powiedzialem jej tez, ze najprawdopodobniej kazdy tubylec, jakiego spotka, bedzie przyjaznie nastawiony. Wiesz, ze ona w czasie lotu nauczyla sie mowy znakow? Z nagran, dzieki sennikowi. Maja na pokladzie ten system uczacy. -Jak dobrze sie nia posluguje? -Wystarczajaco dobrze, by mogla sie dogadac z kazdym tubylcem, ktory tez zna mowe znakow. Cwiczylismy podczas wycieczki. Brad zamilkl, patrzac niewidzacym wzrokiem w drzwi. Znajacy jego zwyczaje Logan umilkl i cierpliwie czekal, az ojciec skonczy myslec. W koncu Brad sie ocknal i rzekl: -To musialo wygladac tak: dosiadala konia, jakiego zaden Nitra nigdy nie widzial. Towarzyszyla jej parasowa i kojoty, a ty nauczyles ja dobrych manier. Jesli napotkala zwiadowcow Nitra, wziela ich za Norbiech i powitala jak przyjaciol we wlasciwy, uprzejmy sposob. Zabrala ze soba zapasy, w tym puszke swankee, sprawdzilem to. Jezeli ich poczestowala... jak zareagowaliby na cos takiego, dokonujac zwiadu, a nie znajdujac sie na wojennej sciezce? Teraz Logan zamyslil sie gleboko - zwyczaje Norbiech znal doskonale, a wielu z nich holdowali tez Nitra. -Jesli zaproponowala im jedzenie, picie i miejsce przy ognisku, to zgodnie z obyczajem przyjeli zaproszenie, nie myslac - powiedzial powoli. - A jesli tak zrobili, prawo zakazywalo im zrobic jej krzywde w jej obozie. A jak juz z nia pogadali, musieli poczuc sie zaintrygowani i zaciekawieni... -Na tyle, by ja zaprosic do obozu klanu? -Tak. Byc moze chodzilo tylko o to, by ich szamani zdecydowal, co z nia zrobic, ale potem musialo zajsc cos powazniejszego, bo Tani mowi o pomocy. Poza tym jest jeszcze cos: popelniasz blad, uwazajac, ze grozi jej niebezpieczenstwo, bo nie zna Nitra i ich zwyczajow. Jestes przekonany, ze gdy zobaczy na przyklad odciete dlonie, dozna szoku. Watpie, by tak sie stalo. Widzisz, opowiadales mi kiedys o tubylcach z Ermaine. Mieli zwyczaj zjadac serca szanowanych wrogow i wyjatkowo groznych drapieznikow, by przejac ich sile. Tani byla na tej planecie juz po zakonczeniu wojny i brala udzial w podobnej uczcie, choc na szczescie nikt jej nie poczestowal tym specjalem. Spytalem, co by zrobila, gdyby go jej zaproponowano. Odparla, ze zjadlaby, bo taki byl tam zwyczaj, a odmowa oznaczalaby obraze dla czestujacego. Sprobowalaby schowac gdzies mieso, udajac, ze je, ale gdyby nie bylo to mozliwe, toby zjadla. W jej slowach nie bylo przerazenia ani niesmaku: dla niej byl to prostu zwyczaj obcej rasy i nic wiecej. -I uwazasz, ze tak samo zareagowalaby na zwyczaje Nitra? -Uwazam, ze tak, to przeciez kolejna obca rasa. Tak na marginesie: wziela bron? -Tylko noz. -Luku czy stunnera nie zabrala? - upewnil sie Logan. -Stunnera na pewno nie, bo zadnego nie brakuje. A luk... umie chociaz z niego strzelac? -Z lekkiego umie, i to niezle. Nauczyla sie od ojca podstaw, a reszty od ciotki Kady, ktora od lat jest luczniczka-hobbystka. Na statku urzadzily sobie strzelnice w sali gimnastycznej. -W takim razie mogla wziac wlasny, bo nasze sa wszystkie. Logan kiwnal glowa i wyszedl. * Logan wrocil po parunastu minutach i oznajmil:-Mowia, ze zostawila luk na statku, bo potrzebna byla nowa cieciwa. Brad przyjrzal mu sie uwaznie i spytal: -O co chodzi z ta bronia? -O cos, co uslyszalem kiedys od Krotaga. Istnieje pewien stary zwyczaj, ktorego Norbie juz nie praktykuja, ale Nitra tak. Chodzi o wyprawe po imie... Niewiele o tym wiem, ale to moze byc wazne. Pojade pogadac z Ukurtim na ten temat. -A jezeli on nic nie bedzie wiedzial? -To wroce jutro tak samo glupi, jak wyjechalem. Aha, Norbie zyjacy blisko pustyni mowia, ze jest coraz wiecej ofiar. Nitra zajmuja kazdy wolny kawalek terenu i coraz silniej naciskaja na Norbiech, by ustapili ze swych terenow lowieckich. Brad pokiwal glowa. Mine mial niewesola. -Wiem, Dumaroy znowu podniosl alarm i tym razem zaczynaja mu sekundowac ludzie z Agencji Ochrony Tubylcow. Jesli nie rozwazymy szybko tego problemu, bedziemy wkrotce miec na karkach Patrol. Wracaj szybko. Wyszli razem, ale Brad pozostal na ganku i obserwowal odjezdzajacego syna. Jak dotad nikomu nie udalo sie zdobyc probek genetycznych, a wiec nie sposob bylo zidentyfikowac zabojcow; Mogli to byc uciekinierzy z Zamknietych Jaskin albo co budzilo sie z letargu w gorach za Blue raz na kilkaset lat, przetaczalo przez planete i wymieralo na kolejnych kilkaset lat. Ta wersja byla mniej prawdopodobna, tubylcy bowiem nie posiadali wiadomosci o czyms takim, a chocby szaman klanu Zamle znal wazniejsze wydarzenia z kilkuset lat historii klanu. Informacja o pladze o takim zasiegu musialaby znalezc sie wsrod nich. Moglo to zreszta byc jeszcze cos innego - cos, co ucieklo z Zamknietych Jaskin, zetknelo sie z jakims owadem z Arzor i zmutowalo. Czynnikow, ktore mogly miec na to wplyw, bylo wiele - cykl rozwojowy w poblizu jakiego mineralu czy nowe rodzaje jedzenia, by wymienic chocby najprostsze. Westchnal ciezko - kiedy wreszcie robilo sie spokojnie i normalnie, cos musialo stanac na glowie. Teraz mogl tylko miec nadzieje, ze Hosteenowi i dziewczynie nic nie stanie. Wiadomosci byly krzepiace, ale Nitra w jednej chwili mogli zmienic podejscie do swych gosci. No i liczyc na to, ze zdobeda jakies swieze probki, zanim nie bedzie za pozno. Westchnal ponownie i postanowil sprawdzic, co najpilniejszego ma do zrobienia. Na pewno robota czekala, a byl to rozsadniejszy sposob spedzania czasu od takiego bezproduktywnego dumania. * Tani wstala wczesnie i pomogla przygotowac sniadanie.A potem poszla pocwiczyc strzelanie z nowego luku. Storm zas udal sie na pogawedke ze Skaczacym Wysoko - chcial dowiedziec sie dokladnie, jak wygladalo odejscie wygnanej z klanu. -Rozmawialem z przyjaciolmi - wyjasnil wojownik. - Idaca Szybko odeszla krotko po naszym odjezdzie. Niosla duzy tobol, bo zabrala duzo rzeczy: dwa koce, uzde, wnyki, krzesiwo... -Po co jej uzda? - przerwal mu Storm. - Zakazano jej zabrac konia, ktory nalezal do syna. A co zabrala z broni? -Konia nie zabrala, ale to nie znaczy, ze nie zdola sie o niego postarac w taki czy inny sposob. Co do broni, to wziela noze i luk z duzym zapasem strzal. Tak mysliwskich, jak i wojennych. Piesn Strumienia pilnowala jej caly czas, zeby nie zabrala czegos, czego nie wolno. -Piesn Strumienia? -To jej synka uratowaliscie przed yorisem. Kazala mi was ostrzec - Idaca Szybko jest pelna nienawisci, moze wrocic w nocy, zakrasc sie do namiotu i sprobowac zabic Zachod Slonca. Gdyby potem ukradla konia i odjechala daleko i szybko, moze uszlaby naszej pogoni. Moze nawet udaloby sie jej dolaczyc potem do jakiegos innego klanu. -Sadzilem, ze zaden klan nie przyjmie kogos wyrzuconego przez Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Skaczacy Wysoko prychnal, a potem odpowiedzial: -Ona potrafi opowiadac i zmyslac, a jesli mialaby dobra klacz... Klan Djimbuta ma dobre klacze, ktorys z dalekich klanow moglby sie skusic. Pilnuj Zachodu Slonca i powiedz duchowym przyjaciolom, by robili to samo. Jezeli Idaca Szybko zdolalaby zabic Zachod Slonca, dopadlibysmy ja i powiesili jej dlon nad ogniskiem. To dobre trofeum, ale lepiej byloby, zeby Zachod Slonca przezyla. To ostatnie zdanie sklonilo Storma do zadania kolejnego pytania: -Idaca Szybko byla popularna? Lubiano ja w klanie?! Wojownik potrzasnal glowa. -Czesto sie klocila, i to z wieloma. Nie miala przyjaciol i nie przepadano za nia. Byla chciwa i bez polecenia niczym sie nie dzielila. Troszczyla sie tylko o syna, ktorego wychowywala sama, bo jego ojciec zginal dawno mu w walce z klanem Merrina. Jesli wroci, by sie zemscic, mozesz ja zabic i nikt z klanu nie powie slowa przeciwko tobie. Ona juz nie nalezy do klanu, a Zachod Slonca jest naszym przyjacielem. Sprawa byla jasna - wygnanie odbieralo wszelkie prawa i jezeli wygnana nie dolaczy do innego klanu, pozostanie wyrzutkiem, ktorego moze bezkarnie zabic kazdy. Nawet Storm choc nie nalezal do klanu, a tylko byl jego gosciem. A fakt, ze robiac to, zapobieglby ewentualne kradziezy konia czy zabiciu osoby uznanej za przyjaciela bylby tylko dodatkowa zaleta. Postanowil uczulic na to Surre i Baku i zajal sie tym natychmiast. Kiedy skonczyl przekazywac im wiadomosci, zauwazyl, ze wrocila Mandy, totez ruszyl w jej kierunku. Nawiazanie kontaktu z parasowa nie przyszlo latwo, gdyz niewiele o nich wiedzial. Zaczeto je bojowo wykorzystywac dopiero pod koniec wojny, gdy udalo zmienic sniezna biel ich upierzenia na maskujacy braz. Wiedzial niewiele wiecej ponad to, ze nie lubily polowac: robily to tylko, by nakarmic mlode. Na Ishan w takie przypadkach ich ofiara przewaznie padaly lanoury zwane tez minikozicami i charakteryzujace sie twardymi sklepieniami czaszek. Dlatego parasowy zabijaly na dwa sposoby - nurkujac z duzej wysokosci i rozbijajac leb ofiary szponami lub atakujac z boku i lamiac jej kark. Po dluzszych wysilkach udalo mu sie nawiazac kontakt z Mandy i wytlumaczyc jej, jakie niebezpieczenstwo zagraza Tani. Potem zajal sie szukaniem kojotow. Z nimi latwiej nawiazal kontakt i szybciej wytlumaczyl im rodzaj zagrozenia. Oba mialy juz kontakt z Idaca Szybko i byly gotowe na jej ewentualny powrot. Tani nie znalazl, bo poszla sprawdzac wnyki wraz z corkami Skaczacego Wysoko. Gdyby jej rodzina o tym wiedziala, dostalaby spazmow. Dziewczyna czula sie na Arzor tak, jakby sie tu urodzila, i bylo to mile i dziwne rownoczesnie. Powazniejszym problemem bylo cos innego: powinni zbierac sie do powrotu, a on nadal nie zrobil nic, by zapobiec pladze. Co wiecej, szamanka sciagnela ich tu z konkretnego powodu, a on nie mial pojecia z jakiego. Tani zdawala sie akceptowac sytuacje, uznajac najwyrazniej, ze kiedy przyjdzie czas, wszystkiego sie dowie. Mozna to bylo zrozumiec, bo doskonale sie bawila. Hosteen nie byl tak radosny jak ona, ale postanowil jeszcze troche poczekac. Zjadl przy wspolnym ognisku kawalerow i wrocil do namiotu, by sie przespac, pamietajac o starej zasadzie, ze wojownik powinien jesc, pic i spac, kiedy tylko moze. Kilka najblizszych nocy mial zamiar spedzic, mniej spiac, a wiecej czuwajac na wypadek pojawienia sie spodziewanego wroga. * Zaden klan Nitra nie udaje sie na spoczynek bez wystawienia wart, a jego czlonkowie nie spia kamiennym snem. Mimo to tej nocy pierwszy o zblizajacym sie niebezpieczenstwie wiedzial Storm.Obudzila go Surra i przekazala ostrzezenie. Kilku nieludzi zblizalo sie skrycie ku obozowi. Wstajac, Storm skontaktowal sie z Baku i polecil jej sprawdzic, jak daleko sa i z jakiego kierunku podchodza. Baku nie cierpiala latac po nocy, ale wykonala polecenie. A Surra zniknela w mroku, nim skonczyl sie ubierac. Podazyl do namiotu szamanki - nie stala przed nimi warta, ale ona i tlumacz juz go oczekiwali calkowicie przytomni, a ogien plonal na tyle jasno, by mogli rozmawiac. -Moi duchowi przyjaciele ostrzegli mnie o zblizaniu sie czterech, pieciu wrogow - oznajmil Hosteen. - Sprawdzaja, czy za nimi nie ida nastepni. Kobieta wydala mlodziencowi ciche polecenie, a gdy zniknal, zasygnalizowala znacznie wolniej, ale rownie zrozumiale: -Sadze, ze chca ukrasc konie, ale moge sie mylic. Bedziesz walczyl u naszego boku? -Zachod Slonca jest z mojego klanu, a wy jestescie jej przyjaciolmi. Bede walczyl i moi duchowi przyjaciele takze. Powiedz mi, co mam robic. Pokiwala glowa z aprobata i odrzekla: -Obserwuj konie. Jesli sprobuja je ukrasc, przeszkodz im. Jesli zaatakuja oboz, chron Zachod Slonca. Storm kiwnal glowa na znak zgody i wyszedl. Tani musiala byc juz przytomna, a wiedzial, ze kojoty sa razem z nia, wiec nie byla bezbronna. Za to wsrod koni dal sie zauwazyc poczatek niepokoju... Syknal cicho i z bokow odpowiedzialy mu podobne dzwieki. Jak podejrzewal, sygnaly alarmowe Nitra byly takie same jak uzywane przez Norbiech. Rozleglo sie parskniecie i glosniejszy tupot rozzloszczonego konia. A potem rozpetalo sie pieklo. Rozlegl sie dziki trel agonalny jakiegos Nitra, kwik sploszonych koni i tupot kopyt wielu wierzchowcow, ktore wyrwaly sie z pastwiska. Na jego srodku zas klacz Tani wlasnie dobijala jakiegos pechowca, ktory probowal jej dosiasc. W obozie zaplonely ogniska i w ich blasku widac bylo, jak Surra sciaga z konia innego napastnika. Zrobila to delikatnie, nie chcac uszkodzic wierzchowca, zdolal wiec wstac i zlapal za kordelas. Storm wsadzil mu noz pod siodme zebro. Stunnera wolal nie uzywac - ogluszony jeniec zapewnilby zbyt dluga jak na jego gust rozrywke calemu klanowi. Ostrzezony przez Surre przykleknal i z polobrotu cial za siebie. Kolejny trup zwalil sie na ziemie. Z prawej strony rozlegl sie krzyk atakujacego orla i przez ognisko przebiegl napastnik, na ktorym wierzchem jechala Baku. Wbila sie szponami w jego ramiona, a dziobem raz za razem walila w twarz i szyje. Ktos ciosem z boku zakonczyl te nierowna walke i kolejny trup legl na ziemi. Baku podreptala kilka szybkich krokow i wzbila sie w powietrze. Nastepnego napastnika smierc dosiegnela bez ostrzezenia - lopot skrzydel hamujacej Mandy zlal sie z trzaskiem jego pekajacych kregow szyjnych. Osunal sie bezwladnie i legl z glowa przekrecona pod nienaturalnym katem. Od zachodu rozleglo sie nagle gardlowe poszczekiwanie i Storm skrecil, zmieniajac kierunek biegu - Minou nie wydalaby dzwieku, gdyby Tani nie zostala zaatakowana. Surra pojawila sie obok i razem pedzili przez oswietlony oboz, w ktorym dogasala juz walka. Oboje dopadli namiotu Skaczacego Wysoko i Storm przystanal, nie zamierzajac nadziac sie na czyjes ostrze. Surra zas przeciagnela sie leniwie, najwyrazniej nie wyczuwajac juz w okolicy zadnego niebezpieczenstwa. -Tani? - zawolal cicho. -Mozesz wejsc - padlo w odpowiedzi. Tani konczyla bandazowac reke Malego Ptaszka. Wnetrze wygladalo jak pobojowisko, a na srodku lezal sobie spokojnie trup pilnowany przez Minou. Drugi kojot siedzial w poblizu wejscia. Surra wydala z siebie cichy pomruk aprobaty. Wygladalo na to, ze ani ona, ani Storm nie byli juz potrzebni. -To cos powaznego? - spytal Hosteen. -Nie, ale wolalam zdezynfekowac i sciagnac brzegi, a bandaz utrzyma wszystko w czystosci przez pare dni. Byloby milo, gdybys zaopiekowal sie nieboszczykiem, bo nie sposob tu posprzatac. Storm usmiechnal sie z uznaniem - Tani znalazla doskonaly sposob, by nie wpasc w histerie: jak dlugo byla komus potrzebna i miala cos do roboty, tak dlugo sie trzymala. Zlapal ubranie na karku zabitego i wyciagnal cialo z namiotu. Na zewnatrz bylo znacznie jasniej, gdyz ogniska plonely silnym ogniem, totez mogl przyjrzec sie ranom na ciele trupa. Stanowily swiadectwo naprawde imponujacej wspolpracy. Na rekach i nogach znajdowalo sie pol tuzina glebokich sladow po zebach kojotow, na nogach trzy dlugie, ale plytkie rany po nozu, na prawym ramieniu slady glebokiego pchniecia, a na szyi z boku plytszego - za to brzegi rany byly poszarpane. Calosc koronowal niepozorny slad w lewym boku po ciosie, ktory siegnal serca. Nitra byl mlody i Hosteen podejrzewal, ze wpadl do namiotu, machajac kordelasem na oslep, i wtedy zranil Malego Ptaszka, nie orientujac sie, ze to kobieta. Albo w podnieceniu wywolanym walka nie zwracajac na to uwagi. Sadzac zas ze stanu, w jakim sie znajdowal, oraz z krajobrazu po bitwie, jaki rozposcieral sie w namiocie, wywolal efekt zblizony do efektu nadepniecia na gniazdo ognistych pszczol. Sam bowiem stal sie obiektem moze niezorganizowanego, za to entuzjastycznego odwetu zranionej, kojotow, Tani, a prawdopodobnie tez dwoch corek Skaczacego Wysoko. Kazdy atak nastepowal z innej strony, napastnikow zas bylo tylu, ze skonczyl jak jelen opadniety przez wilki. W ostatnich chwilach zycia zapewne klal pecha, ktory spowodowal, ze wpadl do tego wlasnie namiotu. Z mroku za kregiem blasku wylonil sie Skaczacy Wysoko i spojrzal na trupa. W jego oczach pojawily sie iskierki humoru, gdy obejrzal rany. -Jakie straty? - spytal Storm. -Jeden ciezko ranny, nikt z klanu nie zginal. Za to napastnikow padlo dwunastu. Hosteen gwizdnal cicho. -Ktoremus udalo sie uciec? - spytal. -Watpie, ale rano ruszamy, by to sprawdzic i odszukac wszystkie konie. Jesli Grom bedzie laskaw, nie odbiegna daleko. Moze znajdziemy tez ich konie; to byloby bardzo dobrze. * Do switu nikt poza rannymi nie udal sie na spoczynek, a o swicie wojownicy wyruszyli na poszukiwania. Tani i Storm byli z nimi, choc dziewczyna szukala wylacznie Destiny. Znalazla ja szybko - w odpowiedzi na telepatyczne wolanie klacz wylonila sie z krzakow i z duma zaprezentowala zakrwawione rogi. Tani nie szczedzila jej pochwal ani mycia - obie bronily sie przed napascia najskuteczniej, jak potrafily, a ze potrafily naprawde dobrze, to byl juz pech napastnikow.Tani wrocila do obozu, a poszukiwania trwaly dalej. Znalezli cialo tylko jednego napastnika; zostal powaznie ranny, ale zdolal sie oddalic od obozu na tyle, by umrzec w spokoju i samotnosci. Po dalszych poszukiwaniach odnalezli konie nocnych nieproszonych gosci. Tlumacz szamanki, ktory im towarzyszyl, pierwszy zauwazyl, ze cos sie nie zgadza. -Jednego przeoczylismy - oznajmil. - Koni jest czternascie, a razem z tym odkrytym dzis zabitych znalezlismy trzynastu. Ostatni gdzies sie czai. Powinnismy okrazyc oboz i poszukac jego sladow. Twoi duchowi przyjaciele pomoga? Pytanie skierowane bylo do Storma. Ten kiwnal glowa i wydal stosowne polecenia Surrze i Baku. Trop znalazla lwica - zbieg kierowal sie na zachod, ale Baku krazaca nad okolica nie dostrzegla nikogo. Wojownicy narzucili ostre tempo, ale slad byl stosunkowo swiezy, totez mieli silna motywacje. * Po dobrych dziesieciu milach slad doprowadzil ich do skalnego rumowiska gesto porosnietego krzewami i drobniejsza roslinnoscia. Jak sprawdzila Baku, a po niej Surra, uciekinier juz go nie opuscil.-Przybyl tu przed switem i byl zmeczony - ocenil Skaczacy Wysoko. - Taka daleka ucieczka w mroku nie jest latwa. Surra myszkujaca po okolicy znalazla cos, co uznala za na tyle interesujace, ze przekazala Stormowi telepatyczna wiadomosc natychmiast. -Trzeba dokladnie przeszukac okolice - odezwal sie Hosteen. - Moj duchowy przyjaciel mowi, ze zjawil sie tu tez ktos z klanu. Szybko odnalezli drugi zestaw sladow prowadzacych z innego kierunku i tak jak Hosteen sie spodziewal, byly to slady stop kobiety. -Idaca Szybko - skomentowal jeden z wojownikow. Stormowi cos sie w tym wszystkim nie podobalo. Dochodzilo poludnie i oboje dawno juz powinni uciekac dalej, chyba ze wybuchla miedzy nimi sprzeczka i poranili sie powaznie. Tylko ze ta wersja wydarzen wydala mu sie malo prawdopodobna. Przygotowali pochodnie i weszli w mrok najwiekszej jaskini. Dalej nie musieli szukac - wewnatrz znajdowaly sie dwa szkielety. Idaca Szybko zostala zaskoczona w czasie snu, a wojownik natknal sie na plage w trakcie spozywania przez nia pierwszej ofiary, gdyz jego kosci lezaly bezladnie rozrzucone prawie w samym wejsciu. Storm wyszedl z jaskini pograzony w niewesolych myslach - zagrozenie zblizalo sie coraz bardziej, w linii prostej jaskinie od obozu dzielilo nieco ponad piec mil. Fakt, oboz nie znajdowal sie juz na pustyni i polozony byl kilkaset stop wyzej, ale nie wiedzial, czy to ma jakies znaczenie. Wrocil do jaskini i pobral probki z koca, na ktorym lezala Idaca Szybko, i ze szkieletu wojownika. Inni w tym czasie przygotowywali sie do odprawienia ceremonii pogrzebowej. Kiedy ja zakonczyli, zabrali z dobytku zabitych to, co mialo jakas wartosc, i wyruszyli z powrotem do obozu. Hosteen wiedzial, ze musi przekazac Carraldom probki najszybciej, jak tylko sie da. I musial tez w pierwszej kolejnosci porozmawiac wreszcie z Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Czas bezczynnosci dobiegl konca. Rozdzial XII * Reszte dnia zajely obrzedy zwiazane ze skutkami napadu.Ciala napastnikow usunieto i pogrzebano zgodnie ze zwyczajami, by zapewnic spokoj ich duchom, a nad ogniskami zawisly nowe dlonie. Hosteen prawo do swoich ofiarowal Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom, co spotkalo sie z ogolna aprobata. Odciete lewice wrogow dawaly moc, wiec wlasciwe bylo, by otrzymala je ta, ktora para sie magia na rzecz klanu. Nastepnie przystapiono do dzielenia zdobytych na napastnikach lupow. Tani miala do dyspozycji dobytek wojownikow zabitych przez Mandy i klacz, a dodatkowo Storm ofiarowal jej wszystko, do czego sam uzyskal prawo. -Siostro - oznajmil formalnie, uzywajac tak glosu, jak i mowy znakow. - Jestes przyjacielem tego klanu, wiec obdaruj tego, kogo zechcesz, w sposob, w jaki chcesz. To takze spotkalo sie z uznaniem calego klanu. Tani przyjrzala sie uwaznie rzeczom i stojacym obok nich koniom. Potem odbyla krotka konferencje na migi z Malym Ptaszkiem i wziela sie do roboty. Z kolczanow wybrala starannie kilkanascie strzal mysliwskich i wlozyla je do swojego. Strzaly wojenne zas rozdzielila miedzy Skaczacego Wysoko i tlumacza szamanki. Wreczajac je temu ostatniemu, powiedziala: -Zebys mogl chronic serce klanu. Byl to zreczny komplement dla obojga i Hosteen usmiechnal sie w duchu. Nastepnie Tani wreczyla najlepszy luk i kolczan z wiekszoscia strzal mysliwskich Piesni Strumienia ze slowami: -To dla twojego syna. Oby zostal wojownikiem godnym swych rodzicow. Kolejny luk i kolczan trafil do mlodzienca, ktory niedlugo mial osiagnac wiek stosowny, by zostac mysliwym. Widac bylo, ze sprawilo mu to radosc. I tak stopniowo Tani znajdowala wlascicieli dla kazdego przedmiotu. Od czasu do czasu prosila o rade Malego Ptaszka, ale widac bylo, ze rozumie zasade obdzielania lupami czlonkow klanu. Gdy skonczyla, prawie kazda rodzina wzbogacila sie o cos pozytecznego. W koncu pozostaly tylko konie. Starsza, kulawa, ale mogaca jeszcze miec zrebaki klacz dostala Piesn Strumienia, pare walachow zas Maly Ptaszek. Wreczajac jej cugle, Tani powiedziala: -Kuzynce, by mogla jezdzic, kiedy zechce. Zostal jeszcze ostatni kon - piecioletnia klacz o doskonalej prezencji i w swietnym stanie. Hosteen podejrzewal, ze zostala skradziona jakiemus hodowcy, gdyz nawet Norbie rzadko posiadali tak dobre konie. Tani zaplotla cugle w wezel, czego znaczenia nie byl w stanie dociec, i zaprowadzila klacz do Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Wreczajac je, nic nie powiedziala. Za to szamanka spytala: -Dlaczego dalas mi tak wielki dar? -To dar dla calego klanu. Niech jej zrebaki przyczynia sie do wzrostu jego sily. -W takim razie przyjmuje go i dziekuje w imieniu klanu. Teraz zjedz cos i wypocznij. Jutro wracasz do swoich. Tani nie ukrywala zdumienia. -Dlaczego?! -Nadszedl bowiem wlasciwy czas. Nie wyrzucamy cie, ale nie chcemy, by twoj krewniak musial cie wykrasc. Ostatnie zdanie wyglosila, patrzac z rozbawieniem na Storma, a sluchajacy jej rozesmiali sie. -Nie zapomnimy o tobie - dodala, klepiac Tani po ramieniu. - Ale twoi krewni martwia sie o ciebie i czas, bys do nich wrocila. W poludnie sie pozegnamy, ale chcialabym, bys wczesniej przyszla do mego namiotu. Musimy porozmawiac. Same. I odeszla, prowadzac klacz. Patrzac w slad za nia, Storm nadal nie wiedzial, co zaplanowala, ale nie mial watpliwosci, ze plan ten zbliza sie do finalu. Magia dzialala czasem w dziwny sposob i nie nalezalo jej przeszkadzac. Tani zas odeszla ze Skaczacym Wysoko i jego bliskimi. Storm usmiechnal sie w duchu - wojownik przyjal ja do rodziny i wyszedl na tym naprawde dobrze, oceniajac to w kategoriach czysto materialnych. Przedtem mial tylko jednego konia, a jucznego dzielil z inna rodzina, teraz stal sie majetnym wojownikiem. Nie dosc bowiem, ze trafily do "niego wszystkie rzeczy i wierzchowiec zabitego, to Maly Ptaszek otrzymala wlasnie dwa nastepne konie. Czyli miala wlasnego wierzchowca, a dodatkowo jeszcze dwa juczne do dyspozycji. Co wazniejsze, ich corki, kiedy przyjdzie ich pora, by wyruszyc po imiona, beda mogly pojechac konno, co znacznie zwiekszy ich szanse na przezycie. Trudno wiec bylo sie dziwic, ze ich matka wygladala na uszczesliwiona. Poszedl obejrzec Baku, ktora zaczynala gubic piora. Kiedy proces ten przybierze na sile, nie pozbawi jej to mozliwosci latania, ale znacznie do niego zniecheci i bedzie latala tylko wtedy, gdy naprawde zostanie do tego zmuszona. Bedzie tez leniwa i poirytowana. Mogl tylko j zywic nadzieje, ze u Mandy nie nastapi to w tym samym czasie. Raz, ze pozbawiloby to ich powietrznego zwiadu, dwa, ze para rozleniwionych i rozzloszczonych drapieznych ptakow w tym samym miejscu oznaczala klopoty. Zajmujac sie Baku, przeanalizowal to, co powiedzial Tani. Relacje z odkrycia cial w jaskini sformulowal w ten sposob, by odniosla wrazenie, ze pozabijali sie wzajemnie. Nie zorientowala sie, poniewaz wojownicy, ktorzy ich znalezli, podzielili rzeczy miedzy siebie po drodze i nie widziala ich przy ceremonii klanowej. A bylo co dzielic, zwlaszcza po Idacej Szybko. Storm podejrzewal, ze wiedziala o istnieniu tej jaskini i z gory zalozyla, ze tam sie ukryje, nim nie ukradnie konia. Albo nim nie zabije Tani. * Storm skonczyl zajmowac sie Baku poznym popoludniem i dopiero wowczas poczul, jak jest zmeczony. Wrocil do namiotu, ktory przydzielono mu na czas pobytu w klanie, i zastal Surre wygodnie rozciagnieta na kocu. Z naroznika uwila sobie gniazdo Hing i obie smacznie spaly. Obudzily sie naturalnie, gdy wszedl, i jedna nadstawila grzbiet do drapania, druga wskoczyla mu na kolana, ledwie usiadl.Rozesmial sie i zrobil to, czego oczekiwaly, a potem siedzial dluga chwile, rozkoszujac sie spokojem i wiezia laczaca go z zespolem. Dominowaly w niej zaufanie i milosc - wiedzial, ze moze liczyc na kazde ze swoich zwierzat, jesli znajdzie sie w niebezpieczenstwie, podobnie jak one wiedzialy, ze moga liczyc na niego. Surra tracila go nosem i zobaczyl obraz wojownika zabitego przez Tani i jej zespol ostatniej nocy. Stala z nozem nad cialem, a obok niej warczace kojoty. Znaczenie obrazu bylo jasne - czlonkowie tamtego zespolu tez mieli do siebie zaufanie i tez udowodnili, ze nie bylo ono na wyrost. Wspolnie zabili tego, kto im zagrozil. Tani nie byla przeszkolonym Wladca Bestii i nie potrafila walczyc tak dobrze jak on, ale wystarczajaco dobrze, by przezyc. A poza tym umiala wiele innych rzeczy i poki co doskonale sobie radzila. Stala sie czlonkiem klanu, co jak dotad udalo sie tylko jednej osobie w dziejach ludzkiego osadnictwa na planecie. Nawet Norbie obawiali sie Nitra, a ona zostala przyjeta przez klan Djimbuta jak swoja. A nie byl to tylko pusty gest, jak uczyla historia. Poprzedni, pierwszy przyjety do klanu Nitra i nazwany przyjacielem klanu czlowiek, nalezal do kolonistow, ktorzy przybyli tu w pierwszym statku kolonizacyjnym. Nazywal sie Patterson i byl lekarzem. Odkryl klan wymierajacy na neoodre, a mial ze soba dosc szczepionek, by uratowac wszystkich. Pod jednym wzgledem postepowanie jego i Tani bylo niezwykle podobne - on tez nie wiedzial, ze ratuje Nitra. Lubil podroze i mial zwyczaj ufac tym, ktorych spotkal. W tym wypadku zaufanie zaprocentowalo - zostal przyjacielem klanu i przez lata przebywal a to na jego terenach lowieckich, a to w budujacych sie osadach ludzkich czy posiadlosciach hodowcow. Poniewaz nie lubil siedziec w jednym miejscu, przemierzal planete, utrzymujac sie z poszukiwania i sprzedazy slepiow. Stanowily wowczas zupelna nowosc, totez ceny byly o wiele wyzsze niz obecnie. Pewnego razu udalo mu sie znalezc ponad tuzin tych najrzadszych, zielonych. Wrocil z nimi do portu kosmicznego i zaufal nie tym, ktorym powinien. Banda metow zabila go i obrabowala, a potem radosnie swietowala po portowych knajpach, chwalac szczesliwy los, ktory wepchnal im w rece naiwniaka. Potrzeba bylo dwoch lat, by wiesc o smierci lekarza i informacja o tym, jak zginal, dotarla do jego klanu. Potem wydarzenia potoczyly sie juz blyskawicznie - do portu wyruszyla regularna wyprawa wojenna. Wojownicy zaczeli od tego, ze zlapali jezyka i w ciagu paru godzin wydobyli z niego nazwiska wszystkich osmiu mordercow. A potem zaczelo sie polowanie - tej nocy znalezli i zabili pieciu, ile przypadkowych ofiar, tego Storm nie wiedzial. Poszukiwania pozostalych trwaly tak dlugo, ze osadnicy oprzytomnieli i w strzelaninie finalowej wybili prawie caly oddzial. Do klanu powrocil tylko jeden ciezko ranny wojownik, ale nim skonal, zdal relacje ze wszystkiego. Po nim wyruszyli nastepni, gdyz byla to kwestia honoru klanu. W sumie klan stracil polowe wojownikow, ale zabito siedmiu zabojcow, osmy zas wolal popelnic samobojstwo, niz ryzykowac wpadniecie w ich rece. To wlasnie te wydarzenia doprowadzily do powstania Agencji Ochrony Tubylcow i spisania bardzo szczegolowych praw chroniacych tak ich, jak i ludzi, by sytuacja sie nie powtorzyla. Klan Djimbuta przyjal Tani do swego grona, wiec jesli zdarzyloby sie tak, ze umarlaby na Arzor, byloby lepiej dla wszystkich, gdyby byl to efekt nie budzacego podejrzen wypadku lub smierc z przyczyn naturalnych. W przeciwnym razie wojownicy klanu przetrzasneliby kazdy zakatek planety, byle znalezc sprawcow i nic, zadne przepisy ani zbrojny opor, nie powstrzymaloby ich przed tym. Wiedzial, ze gdy tylko znajdzie sie w poblizu radiostacji, musi zawiadomic o tym Kelsona. Rozpalil niewielki ogien, podgrzal resztke swankee i podzielil sie zimnym pieczystym z Hing. Konczyly sie zapasy i powrot byl bardziej niz wskazany - z wielu wzgledow. Ulozyl sie przy ogniu, majac z jednej strony Hing, z drugiej Surre, ktora odmowila zjedzenia miesa, co oznaczalo, ze upolowala sobie cos po poludniu. I bardzo szybko zasnal. * Obudzil sie przed switem. Snilo mu sie to co kiedys, tyle ze spontanicznie - polowanie i jedzenie zywej ofiary. Czul jej goraca krew i drgajace mieso, i rozkosz graniczaca z ekstaza. Zlany potem usiadl i siegnal po kubek z woda.A potem pochylil sie gwaltownie - w tej pozycji widzial przez wejscie do swego namiotu wejscie do namiotu Skaczacego Wysoko. Wlasnie rozpalano w nim ognisko. Tani musial rowniez przysnic sie ten koszmar. Koszmar byl najwlasciwszym okresleniem tego obrzydliwego uczucia wywolanego ekstaza zabojcow w trakcie pozerania zywej ofiary. Hosteen splunal na samo wspomnienie i polozyl sie, by sprawe przemyslec. Poprzedniej nocy nie czul nic, ale tez nie spal w czasie ataku na Idaca Szybko. Tani takze nic nie czula, a przynajmniej tak mu sie wydawalo. Postanowil spytac ja o to i sprawdzic, gdzie nastapil atak. Dzieki temu dowie sie, z jakiej odleglosci jest w stanie wyczuc zabojcow. I pobrac swieze probki. Z ta mysla zasnal. * Nim Tani wstala i ubrala sie, oba kojoty udaly sie na polowanie na kury preriowe. Polowanie na nie bylo latwe jesli mysliwy znalazl sie na miejscu o wschodzie slonca co Minou i Ferarre zrozumialy blyskawicznie. Tani zas poszla poszukac Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Przy szamance akurat nie bylo tlumacza, ale nie mialo to znaczenia, jako ze stara kobieta niezle poslugiwala sie mowa znakow. Dziewczyna zostala poczestowana sniadaniem, jako ze pora byla ku temu. Zjadly w milczeniu, po czym Tani spytala:-Powiedzialas wczoraj, ze pora wracac. Wczesniej rozeslalas wojownikow, proszac nas o pomoc. Przybylismy, ale nie sadze, bysmy w jakikolwiek sposob pomogli. Szamanka dolozyla drewna do ogniska. Wiedziala, co zobaczyla w swietym dymie, ale mowienie o tym w sposob nieprzemyslany moglo doprowadzic do przeciwnych pozadanemu skutkow, i to nie dlatego, by ktokolwiek przejawil zla wole. Dlatego starannie dobierala gesty, gdy zaczela wyjasniac. -Grom polecil mi we snie, bym poszukala obcych, ktorzy pomoga klanowi. Klanowi i ziemi, nie tylko ziemi klanu. Nocna Smierc nie jest z tej ziemi. Snilam, ze poznam szlak prowadzacy do siedziby smierci. Tani nie odezwala sie, choc stwierdzenie to bylo zaskakujaco zgodne z jedna z teorii Storma o pochodzeniu zagrozenia spoza planety. Skoro to sie pokrywalo, sny szamanki mogly zawierac inne, calkiem konkretne informacje, ktore przydalyby sie ludziom. -Czesci snu nie moge ci opowiedziec, bo nie byl przeznaczony dla nikogo poza mna. Najwazniejsze bylo to, dwoje musi stanowic jednosc, bo tylko wowczas trafi jak grot strzaly w serce wroga. Ty jestes jedna z tych dwojga. Jestes corka wojownikow i przyjacielem klanu wojownikow, nie mozesz wiec pozwolic, by twoim postepowaniem kierowal strach. Zaufaj wojownikowi swojej krwi. Krew nie klamie, posluchaj, co ma ci do powiedzenia. Widzialam smierc na wszystkich sciezkach przyszlosci poza jedna. A na tej jednej stalas ty ze swoimi duchowymi przyjaciolmi. Obok ciebie stal ktos jeszcze. Ta sciezka splynela krwia i nie bylam w stanie dostrzec jej kresu, ale wiem, ze byl inny niz pozostalych. Wiem tez, ze w jednosci lezy sila i ze sciezka bedzie prostsza i krotsza dla dwojga. Zycze ci dobrej jazdy. Zyj lub umrzyj jak wojownik. Szamanka umilkla. Tani przygladala sie jej z uwaga. Nie miala pojecia, ile w tym, co uslyszala, bylo sensu, a ile sennych majaczen, ale zapamietala wszystko. A skoro nadeszla pora pozegnania, postanowila dowiedziec sie czegos jeszcze. Usmiechnela sie i spytala: -Skaczacy Wysoko powiedzial mi, ze nadasz mi klanowe imie. Jestem ciekawa, jakie wybralas. W oczach Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom blysnelo rozbawienie. Wiedziala, jakie nieporozumienie zaszlo przy pierwszym spotkaniu wojownikow z dziewczyna, ale nie wyprowadzila ich z bledu. Pasowalo to bowiem do tej czesci snu, o ktorej nie powiedziala Tani, i umacnialo jej wiez z klanem i ziemia. Wiez dobrowolna i nierozerwalna, gdyz jej podstawe stanowila milosc. Usmiechnela sie cieplo i odparla: -Twoj klan nazwal cie Zachodem Slonca. We snie uslyszalam glos Gromu wymawiajacy inne imie. Dla klanu Djimbuta i dla mnie jestes Wschodem Slonca, bo ono jest najpiekniejsze wtedy, gdy rozprasza mroki nocy i niesie nadzieje nowego dnia i nowego poczatku. A ty jestes nadzieja dla calego naszego klanu, Noszaca-Kwiaty-Gromu. Dosiadasz niezwyklego wierzchowca, jestes przyjacielem klanu i mlodsza siostra dla tej, ktora w tym zyciu nosi imie Wieszczacej Sny. Przyjmujesz to imie? -Przyjmuje, starsza siostro. -W takim razie idz i oglos klanowi swoje nowe imie. I przygotuj sie do drogi, bo w poludnie wyruszacie. Szamanka obserwowala, jak Tani wychodzi, i nie ruszala sie z miejsca. Wiedziala, ze za chwile bedzie miala nowego goscia, ktory zada wiele pytan. Dlatego dolaczyl do niej tlumacz. Do namiotu wszedl Storm, zasiadl przed ogniskiem i milczal. -Chcesz wiedziec, dlaczego zostales tu sprowadzony i dlaczego teraz cie odsylam, mimo ze nic nie zrobiles - i to bylo stwierdzenie, nie pytanie. Storm kiwnal glowa. -Mialam sen i dlatego kazalam was odnalezc. Nie bede meczyc cie szczegolami, powiem ci tylko, jaki sens ma dla mnie ten sen. Istnieja dwie wyjatkowe osoby. Osobno nie maja szans, by wygrac z Nocna Smiercia, razem dysponuja znacznie wieksza moca. Jedna jest wojownik wyszkolony do walki, druga ktos mlody i nie znajacy wojny, ale o sercu rownie meznym, a mocy wiekszej nawet niz moc wojownika. Trzeba tylko zrobic z niej wlasciwy uzytek. To tak jak z nozem. Co jest potrzebne do naostrzenia noza? -Oliwa, oselka i rece - odparl zwiezle Storm. -Wlasnie. Oliwa to jej czas spedzony tutaj. Nazwalismy ja przyjacielem klanu, ofiarowalismy przyjazn i kazalismy nasze zycie. Przywiazalismy ja do klanu i ziemi miloscia po to, by gdy nadejdzie pora i zobaczy, jak giniemy, walczyla w naszej obronie. -A oselka? -Krew bedzie oselka. Nie widzialam smierci ani jej, ani twojej, ale ta ziemia splynie krwia. A rekoma, jak sie zapewne domyslasz, jestes ty. To wszystko, co widzialam we snie, wojowniku. Zwiaz jej moc ze swoja, byscie mogli razem zwyciezyc. Oby wasza droga byla prosta i pelna trofeow. Po czym klasnela w dlonie, dajac znak, ze rozmow skonczona. Storm zamierzal wlasnie wyslac Baku na zwiady, by dowiedziec sie, czyjej smierci byl swiadkiem w nocy, gdy zjawila sie Tani z kojotami i Mandy. -Mialam w nocy koszmar - powiedziala Tani na powitanie. - Jestem pewna, ze to byla smierc tubylca, a Mandy sadzi, ze odebrala ode mnie telepatycznie informacje o miejscu, w ktorym to sie stalo. Chce, zeby poleciala i poszukala konia bez jezdzca albo pustego obozu. Poslesz Baku do pomocy? Hosteen przytaknal i skupil sie, by przekazac stosowne polecenia Baku. Oba ptaki poderwaly sie prawie rownoczesnie, Tani zas usiadla pod drzewem, by poczekac na ich powrot. Storm po chwili dolaczyl do niej. Choc zadne z nich sie nie odzywalo, obojgu bylo przyjemnie - czuli, ze przebywaja z kims przyjaznie nastawionym. Wkrotce dosiadly sie do nich Surra, Hing i oba kojoty. Zgromadzenie to przyciagalo zaciekawione spojrzenia tubylcow, ale nikt nie podszedl i o nic nie pytal. * Parasowa wrocila po trzydziestu minutach. Wyladowala na ramieniu Tani i pogladzila ja delikatnie bokiem dzioba po policzku.-Mandy cos znalazla - oznajmila Tani. Z gory dobiegl krzyk orla. -Baku tez, tylko gdzie indziej - odparl Storm. Ruszyli w droge. Wszystkie zwierzeta poza konmi i ptakami zostaly w obozie. Wszystkich ich czekaly dwa dni jazdy, wiec powinny dobrze wypoczac. Tani i Storm najpierw pojechali tam, gdzie wskazywala Baku. * Nieco ponad cztery mile od obozu znalezli szkielet dziewczyny.-Z innego klanu - ocenil Storm. - Na wyprawie po imie. Z biednego klanu. -Skad wiesz, ze z biednego? -Byla bez konia, a to, co miala ze soba, jest stare i zuzyte. I jak sadze, byla mlodsza niz wiekszosc wyruszajacych na takie wyprawy, a skoro klan potrzebuje az tak mlodych kobiet, oznacza to, ze jest biedny. -To bez sensu! Im starsza dziewczyna, tym ma wieksze szanse na przetrwanie. Wysylajac mlodsze, traca ich wiecej. -Dlatego zazwyczaj klany tak nie postepuja. Skoro ten zaryzykowal, najwyrazniej potrzebuje kobiet zdolnych zalozyc rodzine, a z tego wniosek, ze wielu jego czlonkow musialo pasc ofiara plagi. Zostawimy ja tutaj i pojedziemy sprawdzic, co znalazla Mandy. Po powrocie powiemy Skaczacemu Wysoko, gdzie znajdzie szkielet. Zajmie sie pogrzebem. * Po zatoczeniu kola w kierunku wschodnim znalezli sie na pustyni, w ocenie Hosteena dobre dziesiec mil w prostej od obozu. Nagle Mandy znizyla lot i zaczela krazyc nad kepa krzewow. Hosteen zsiadl z konia i zblizyli sie ostroznie do kepy. Krzewy otaczaly zaglebienie, w ktorym znajdowalo sie oblozone kamieniami miejsce na ognisko pelne popiolu, a obok lezal zapas drewna. Oznaczalo to, ze czesto tu nocowano.Dal znak Tani, by sie zblizyla - teraz nie grozilo jej juz zadne niebezpieczenstwo. Destiny podeszla i prychnela z obrzydzeniem. Tani zas, nawet nie zsiadajac, spytala; -Ilu? -Pieciu wojownikow. Jeden spal osobno, prawdopodobnie wartownik. Ciekawostka jest to, ze jak widzisz, jest piec szkieletow, ludzi i cztery szkielety koni. Piaty kon zostal tylko zabity: uwazam, ze tym razem lup byl za duzy i zabojcy nie zdolali zjesc wszystkich ofiar. Co ulatwia nam kwestie wziecia probek. Tani zeskoczyla z siodla i przyjrzala sie szyi zabitego wierzchowca. -Zgadza sie - ocenila. - Jest slad niewielkiego ugryzienia. -Zaraz wytne caly ten kawalek. Sluchaj, jak dlugo w czyms takim moze sie utrzymac DNA? -To zalezy... Nie mamy szczelnego pojemnika... Jesli dotrze do laboratorium jutro wieczorem, powinno jeszcze dac sie je wyizolowac. -Ale im wczesniej tam dotrze, tym lepiej? -Oczywiscie. -A co powiesz na operacje polaczona: wyslemy Mandy z wiadomoscia i Baku z probka. Powinny doleciec w kilka godzin. Tani spojrzala na niego wpierw z oslupieniem, a potem z blyskiem radosci w oczach. -Doskonaly pomysl! Owin ciasno probke w kawalek materialu i wytlumacz Baku, jakie ma zadanie, a ja przekaze Mandy wiadomosc dla ciotki. Hosteen zaczal od odpiecia manierki i pozwolenia obu ptakom, by sie napily, po czym zrobil niewielka paczuszke i przywiazal ja rzemieniem do nogi Baku, tlumaczac telepatycznie, czego od niej oczekuje. Zajelo mu to prawie tyle samo czasu, co Tani nauczenie Mandy wiadomosci i sprawdzenie, czy dobrze ja zapamietala. Oba ptaki odlecialy prawie rownoczesnie, a para jezdzcow wrocila do obozu. * Po powrocie do obozu Storm natychmiast odszukal Skaczacego Wysoko i poinformowal go o odkryciu. Wkrotce wyruszyly dwie grupy wojownikow, by pogrzebac zmarlych i zebrac to, co po nich pozostalo.Storm zas spakowal sie, co poszlo mu blyskawicznie, po czym usiadl i pograzyl sie w rozmyslaniach. Sadzac po sladach, ofiary zginely rownoczesnie, ale w miejscach odleglych o wiele mil, co oznaczalo, ze zabojcy rozdzielili sie na dwie grupy. Tak jak sie spodziewal, Tani uslyszala ich z prawie dwukrotnie wiekszej odleglosci niz on, na dodatek byla w stanie okreslic kierunek, podczas gdy on musial polegac na Baku, by odszukac miejsce ataku. Szamanka nie mylila sie - Tani byla lepsza telepatka. Mimo braku wyszkolenia miala wieksze mozliwosci. Musial ja w jakis sposob przekonac, by poszukala zrodla plagi. Miejsca, z ktorego wywodzili sie zabojcy. Wiedzial, ze nie przyjdzie mu to latwo, ale wiedzial tez, ze musi to zrobic. Szamanka dala mu klucz do jej serca - strach o zycie przyjaciol; teraz pozostalo tylko wlasciwie go uzyc. Stroczyl konia i poprowadzil go na plac, gdzie Tani wlasnie dosiadala klaczy po pozegnalnych usciskach z rodzina Skaczacego Wysoko. -Uwazajcie na siebie - powiedziala. - Przyjade w odwiedziny, kiedy tylko bede mogla. Skaczacy Wysoko zacwierkal glosno i od strony pastwiska nadjechalo szesciu wojownikow, prowadzac wierzchowca, ktorego natychmiast dosiadl. Storm wskoczyl na siodlo swego konia i pokiwal glowa z uznaniem - siedmioosobowa eskorta oznaczala, ze klanowi naprawde zalezy, by dotarli szczesliwie do domu, a rownoczesnie byla dowodem szacunku. * Podroz byla meczaca, ale bez niespodzianek. Gdy dotarli do granicy Basin, kojoty i Surra mialy naprawde dosc, totez z ulga zwalily sie na ziemie, gdy Skaczacy Wysoko zarzadzil postoj.Tym razem jednak Nitra nie zsiedli z koni. Skaczacy Wysoko, oznajmil: -Tutaj was opuscimy. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom zakazala nam prowokowac walke z kimkolwiek. Jedz prosto, Wschodzie Slonca. Tani usciskala go, pomachala pozostalym i obie grupy rozdzielily sie. Storm i Tani szybko zjezdzali po pochylosci porosnietej trawa i prawie natychmiast stracili z oczu wojownikow wracajacych do obozu. Tani przestala sie ogladac, za to jechala z zamyslona mina. Prawdopodobnie czekala ja niezla awantura. Moze jednak nie bedzie tak zle - przesylka i wiadomosc dostarczone przez ptaki powinny zapewnic najblizszym sporo roboty. I byla to swiadomosc nader poprawiajaca jej humor. Rozdzial XIII * Budynki rosly im w oczach z kazdym kolejnym konskimi krokiem, a na ramieniu Tani wyladowala Mandy, ktora w przeciwienstwie do Baku nie wrocila z kurierskiej misji. Z corralu wyszedl Logan, rozejrzal sie odruchowo i zamarl na ich widok. A potem wrzasnal tak, ze nawet oni go uslyszeli. Tani drgnela, a Storm usmiechnal sie.-Uszy do gory, zaraz sie przekonamy, jak bardzo rodzinka naprawde jest na ciebie zla - pocieszyl ja zlosliwie. -Nie beda zli. Ledwie zauwaza, ze jestem, tak sa zajeci probka - odparla z mieszanina zadowolenia i smutku w glosie. - Nie rusza sie z laboratorium, dopoki nie rozwiklaja tej zagadki. Jej slowa go zaskoczyly. Wiedzial, ze Brion jest duze starszy od siostry, ale nie pomyslal o tym, ze oboje z Kady musieli juz miec ustabilizowane zycie i okreslone nawyki, gdy w ich domu zjawila sie Tani. Troszczyli sie o nia i kochali ja, ale nie byla to taka milosc, jaka otaczano Tani w domu rodzinnym. Teraz dowiedzial sie, ze dziewczyna ma swiadomosc, iz jest dla nich mniej wazna od pracy. Pogodzila sie z tym, ale to nie oznaczalo, ze czula sie z tego powodu dobrze ani ze nie odczuwala utraty rodzicow, mimo iz uplynelo tyle lat. Gdyby spytal o to Logana, wiedzialby wczesniej, gdyz ten odkryl owa smutna prawde juz podczas jednego z pierwszych wyjazdow konnych z Tani. Brion i Kady byli pracocholikami - kiedy nie pracowali, rozmawiali o pracy i tak naprawde zauwazali istnienie dziewczyny i traktowali ja jak pelnoprawna istote ludzka tylko wtedy, gdy z nimi pracowala lub gdy wspolnie omawiali wyniki badan. Poza tym stanowila element codziennego zycia bedacego drugoplanowym dodatkiem do pracy. Czasami pamietali spytac ja, co robila czy co zamierza, ale generalnie przyjmowali, ze jest szczesliwa, bo gdyby nie byla, toby powiedziala. Bylo to zalozenie sensowne, ale nie wszyscy ludzie sa tacy sami, a Tani roznila sie od wujostwa. Logan polubil ja od pierwszego wejrzenia, ale jako przyjaciela, mozna by rzec mlodsza siostre. Wolal zupelnie inne dziewczyny i nie ukrywal tego, co nie zmienialo faktu, ze zloscilo go ignorowanie Tani przez najblizszych, zupelnie tego zreszta nieswiadomych, bo im sie nie skarzyla. Nie tylko Logan zauwazyl jej samotnosc - Brad takze to dostrzegl i na ile mogl, na tyle prowokowal naukowcow, by okazali siostrzenicy wiecej zainteresowania. Widzial, ze takie zainteresowanie sprawia jej przyjemnosc, totez sam przy kazdej okazji wypytywal ja - o wrazenia z wycieczek. Teraz slyszac radosny wrzask Logana oznajmiajacy powrot Tani i Storma, Brad usmiechnal sie i wyszedl na zewnatrz, a gdy zobaczyl, jak oboje sa zmeczeni, ruszyl biegiem na ich spotkanie. Logan pobiegl za nim i do powitania doszlo kilkadziesiat jardow od zabudowan. Ledwie Storm zsiadl z konia, Brad uscisnal go i spytal: -Caly jestes i zdrowy, synu? -Caly, asizi. Tani takze. Logan mial zamiar porwac Tani z siodla i w ostatnim momencie wyhamowal, widzac wymownie postawione rogi klaczy. -Lepiej sama zsiadz - zaproponowal. - Bo inaczej bedziesz musiala mnie leczyc. Tani rozesmiala sie i zeskoczyla na ziemie. Logan uscisnal ja mocno i okrecil w powietrzu. A potem postawil na ziemi i zasypal pytaniami: -Jak ci sie udalo ujarzmic te diablice? Gdzie pojechalas i z jakim klanem bylas? Cale szczescie, ze nic cii sie nie stalo, bo zamartwialismy sie na smierc! Jak... Tani zachichotala, a potem parsknela smiechem. -Zaraz ci powietrza zabraknie - ostrzegla. - Poczekaj, az znajdziemy sie w domu, wtedy opowiemy wszystko wszystkim. Gdzie moi? Logan wzruszyl ramionami. -A gdzie maja byc? - burknal. - W laboratorium, pracowite pszczolki jedne. Tani spojrzala na niego zaskoczona i powiedziala juz mniej radosnie: -Odkrycie tozsamosci zabojcy jest wazniejsze od wszystkiego innego. Zwlaszcza od relacji z parodniowego wyjazdu i pobytu u przyjaciol. Storm w ostatnim momencie ugryzl sie w jezyk. Logan byl bystry i elokwentny, oboje z Tani byli w tyraj samym wieku, a na dodatek lubili swe towarzystwo, wiec: bezsensem byloby sie wtracac. Poza tym obiektywnie rzecz oceniajac, Tani zakochala sie w Arzor, a Logan nie mogl wybrac lepiej, tylko... Czym predzej przeniosl wzrok na Brada, ktory wyjasnil: -Pracuja nad ta probka od chwili, gdy ja dostali. Pierwsze, co zdolali wykluczyc, to lokalne pochodzenie. To cos na pewno nie pochodzi z Arzor. Wszyscy powoli szli ku zabudowaniom, nie przerywajac rozmowy. -Co poza tym odkryli? - spytal Hosteen. -Slad po ukaszeniu jest niewielki, co sugeruje duza liczbe napastnikow, cos jak roj pszczol, bo z pewnoscia sa to owady. Znalezli slady trucizny paralizujacej miesnie, wiec prawdopodobnie mamy do czynienia ze specjalizacja: najwieksze osobniki znajdujace sie na przedzie grupy maja trucizne, reszta nie. Z odkrytych przez ciebie sladow wynika, ze nie potrafia latac. Chwilowo to tylko teoria, bo jak na razie nie udalo sie zidentyfikowac konkretnego gatunku, choc caly czas trwaja testy porownawcze. Poniewaz Brion i Kady dysponuja pelnym genotypem, nawet gdyby doszlo do duzej mutacji, sa w stanie okreslic, co to bylo i jak zmutowalo. Tak przynajmniej twierdza. -Wiec wszystko zalezy od zawartosci pokladowych bankow danych? - spytal Hosteen. Brad kiwnal glowa. -Ile czasu zajmie im sprawdzanie? -Trudno powiedziec. Uwazaja, ze co najmniej dwa dni, ale problem nie polega na analizach porownawczych, tym moga zajac sie komputery. Nie maja kompletu informacji z niektorych planet. Jarro, ten gowniarz, ktory cie potraktowal pare dni temu per noga, nawiazuje teraz lacznosc z kazda z nich i zladowuje do pamieci pokladowego systemu dane od tych, ktore sa sklonne do wspolpracy. I tu wyniknal nastepny problem: nie wszystkie dane sa kompatybilne z uniwersalnym systemem, wiec trzeba je przeformatowywac. Uruchomili samodzielny komputer jako interfejs do tego zadania, ale czesciowo wymaga to konkretnych programow, bo niektore komputery planetarne maja tak antyczne oprogramowanie, ze sprzet Arki nie posiada go w archiwum. To jest wykonalne, ale wymaga czasu. I to nie sposob przewidziec jak dlugiego. Storm podrapal sie po brodzie i spytal: -A co zrobimy, jesli badania zakoncza sie fiaskiem? Brad westchnal. -Stracimy ziemie, a ludzie byc moze straca Arzor. Tubylcy moga stracic wszystko lacznie z zyciem. Jak u nich wyglada sytuacja? -Zle. Znalezlismy dowody na to, ze niektore klany poniosly ciezkie straty. Az dziw, ze jeszcze nie doszlo do powaznych starc. Co z ludzmi? -Jak dotad nikt wiecej nie zginal. Nawet Dumaroy siedzi cicho, ale wyglada mi to na cisze przed burza. Co sie tyczy tego ostatniego - Brad usmiechnal sie lekko - jesli pokazesz mu realnego wroga, mozesz na niego liczyc. A umie walczyc, to weteran. -Wiem. Sluchaj, musimy zajac sie zwierzetami i cos zjesc. Mozemy gadac i jesc? A jeszcze lepiej zjesc i pogadac? -Powinno dac sie zrobic. Kucharz zabral sie do roboty, ledwie Logan zaczal wrzeszczec, ze wrociliscie, wiec pewnie cos na zab juz na nas czeka. A Miller czeka, zeby zajac sie waszymi konmi. Zatroszczcie sie o pozostale zwierzaki, a potem zapraszam na posilek. Tani co prawda nie byla pewna, czy Destiny pozwoli sie dotknac komukolwiek poza nia, ale klacz uznala, ze jest w domu, wiec nie musi sie bronic przed wszystkimi, i wystarczylo jej zapewnienie, ze Tani odwiedzi ja, gdy odpocznie, by dala sie rozkulbaczyc i poszla poslusznie za wyznaczonym przez Brada jezdzcem. Inny przyniosl dosc surowego miesa frawna, by wystarczylo az nadto dla Surry i obu kojotow. Storm odkroil pare mniejszych kawalkow dla Baku i pozostalo im juz tylko przypilnowac, by wszystkie zwierzeta mialy do dyspozycji duzo swiezej wody. A potem oboje mogli obmyc sie z pierwszego brudu i zajac miejsce przy stole, na ktorym czekalo swankee i polprodukty do kanapek. Tani zlapala kubek i wypila zawartosc duszkiem, ledwie usiadla. Potem westchnela, usadowila sie wygodniej i spytala podejrzliwie: -To przypadkiem nie jest uzalezniajace? Brad parsknal smiechem. -Ma troche kofeiny, ale uzaleznic sie naprawde trudno. Moze gdybys pila po piecdziesiat szklanek dziennie, toby ci sie udalo, ale przy dwudziestu pieciu na pewno nic ci nie grozi. Tani odpowiedziala usmiechem. Byla zmeczona, ale tez dziwnie zadowolona z powrotu do miejsca, w ktorym czula sie jak w domu. -Gdybym tyle pila, nie wychodzilabym z lazienki - ocenila, nalala sobie nastepny kubek i siegnela po chleb. - Tego mi brakowalo. -Nie mieli chleba? - zdziwil sie Logan. -Mieli placki, widocznie ziarno w okolicy bylo liche - wyjasnil Storm. - Albo z jakiegos innego powodu. Placki znasz, nie sa zle, zwlaszcza z dzemem, ale to nie chleb. No i nie mieli masla. Mowiac to, posmarowal chleb na palec grubo, udowadniajac, czego jemu najbardziej brakowalo, i rozejrzal sie po stole. -Tego szukasz? - spytal niewinnie Logan, stawiajac przed nim sloik z dzemem. -Wlasnie. Hosteen zajal sie dzemem, a Logan cicho i sprawnie wystawil na stol cala baterie dzemow z najrozmaitszych owocow, dopoki sie nia nie odgrodzil od reszty towarzystwa. Storm przyjrzal im sie z kamienna twarza i oznajmil: -Umowilismy sie na rozmowe po jedzeniu, a skoro bede musial sprobowac kazdego, zeby cie nie urazic... -Coz, w takim razie... - Logan zlapal dwa najblizej stojace sloiki, by je zestawic. -Uwazaj, mam noz w reku - ostrzegl go Storm, unoszac tepy noz do smarowania ociekajacy dzemem. Logan skapitulowal. -Dowcipy z jedzenia nie poplacaja - podsumowal Brad. - Dobra, zostaw ze trzy, reszte wynies do spizarni, skoro taki pracowity jestes. Logan wzial sie do roboty, a Storm podsunal jeden ze sloikow Tani. -Sprobuj tego, to z tych jagod, ktore zbieralyscie z Malym Ptaszkiem. Wziela sloik bez slowa, jako ze nie bardzo mogla mowic z pelnymi ustami. Dopoki nie zaczela jesc, nie zdawala sobie sprawy, jak jest glodna. Zjedli tylko sniadanie, bo spieszylo im sie do domu, podobnie jak wojownikom spieszylo sie do obozu. Czula sie tez niesamowicie brudna, oplukanie twarzy i rak niewiele pomoglo poza zmyciem kurzu. Dlatego tez byla zdecydowana na goraca kapiel polaczona z wylegiwaniem sie w wannie, gdy tylko skoncza rozmowe. Dzem byl dobry, chleb cieply i calosc lacznie z maslem stanowila doskonale danie. Obzerala sie wiec bezwstydnie i stwierdzila w pewnym momencie, ze Storm juz skonczyl jej towarzyszyc, a zaczal opowiadac. Nie trwalo to dlugo, jako ze niewiele mial do opowiedzenia, bo gdy dotarl do momentu, kiedy zobaczyl ja w obozie, umilkl i spojrzal na nia wyczekujaco. Podobnie pozostali, wiec westchnela, dogryzla, co miala i zaczela zdawac relacje. Trwalo to znacznie dluzej i widziala, ze parokrotnie Brad i Logan spogladali na nia z zaskoczeniem. Nie bardzo rozumiala dlaczego: przeciez urodzili sie tu, wiec znali tubylcow lepiej niz ona - nie mogla odkryc czegos, o czym nie wiedzieli. Kiedy dotarla do przybycia Storma, zaczeli opowiadac na zmiane. Gdy doszla do opisu ostatniego spotkania z szamanka, stwierdzila, ze wszyscy trzej wpatruja sie w nia z oslupieniem. Urwala i spytala: -O co chodzi? -Ona zdradzila ci swe magiczne imie - wyjasnil lagodnie Storm. - Jak wiesz, Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom to tytul, nie imie. Jej imie klanowe, ktorej znaja wszyscy, to Slodki Frawn, choc tak sie do niej rzadko zwracaja. Poznalem je przypadkiem, ale to nie dziwi, zylismy przeciez wsrod czlonkow klanu jakis czas. Tobie podala swoje magiczne imie, to, ktore wiaze ja z duchami przodkow. A je wyjawia sie tylko czlonkom rodziny i najblizszym przyjaciolom. Ma jeszcze, jak kazdy dorosly, pradziwe imie, ale tego imienia nigdy sie nie wypowiada. Kazdy dorosly wybiera je sobie sam lub prosi o to szamana. I tylko szaman zna prawdziwe imiona wszystkich czlonkow klanu. Ale jego prawdziwego imienia nie zna nikt. Logan westchnal zalosnie: -Ech, ze mnie tam nie bylo! Polowanie z Nitra, zycie z klanem, walka i tyle wiedzy o ich zwyczajach... Ty masz szczescie! Tani rozesmiala sie zaskoczona. -Przeciez ty cale tygodnie spedzasz z klanem Zamle. Jestes nawet jego czlonkiem, prawda? A wiec przezyles to wszystko co ja i znacznie wiecej. Co tak wszyscy na mnie patrzycie, jakby mi rogi wyrosly?! Brad spytal ostroznie: -Czy Hosteen nie wyjasnil ci, w jakim klanie sie znalezliscie? Tani potrzasnela przeczaco glowa. A Storm oswiadczyl: -Nie chcialem jej ploszyc. Gdyby nagle zaczela sie bac, sprawy moglyby przybrac zly obrot. Tani wytrzeszczyla oczy. -Dlaczego mialabym sie ich bac? -Na Arzor zyja dwa typy tubylcow, czego nie bylas swiadoma - wyjasnil Brad. - Norbie, wzglednie cywilizowani i przyjaznie nastawieni do ludzi, i Nitra, zyjacy tak jak ich przodkowie wieki temu i nastawieni wrogo. Nitra z zasady nie zblizaja sie do terenow przez nas zajetych, ale kiedy to robia, regula sa zabici po obu stronach, bo dla Nitra kazdy, kto nie jest Nitra, jest wrogiem. Klan Djimbuta zas to Nitra, nie Norbie. A ty jestes drugim czlowiekiem w dziejach Arzor, ktory zostal przyjacielem klanu Nitra, czyli jego czlonkiem. Pierwszy zostal zabity przez rabusiow. Bylo to w poczatkowym okresie kolonizacji, wiec metow nie brakowalo. Gdy dowiedzial sie o tym jego klan, rozpoczela sie wojna, w ktorej zginela polowa wojownikow tegoz klanu i kilkunastu ludzi, ale dorwali wszystkich mordercow. Minelo szesc pokolen, nim Nitra ponownie przyjeli czlowieka do swego grona. Ciebie, Tani. Oczy dziewczyny byly wielkie jak spodki i zaniemowila z wrazenia. Brad usmiechnal sie i dodal: -I niech nas Bog ma w opiece, jesli ktokolwiek cie zabije. Jestes przyjaciolka szamanki klanu. Pomszczenie twojej smierci bedzie kwestia tak honorowa, ze caly klan Wstapi na wojenna sciezke, jesli bedzie trzeba. A teraz dosc gadania, czeka na ciebie goraca kapiel. Tani przez moment nie reagowala, po czym powiedziala cichutko: -Juz mnie nie ma. I poslusznie wyszla najpierw do swego pokoju, a zaraz potem do lazienki. Brad poczekal, az zaczela sie pluskac, zamknal drzwi do salonu i spojrzal badawczo na Storma. -Teraz mozesz spokojnie dokonczyc - zaproponowal. - Bo nie o wszystkim chciales mowic przy niej. -Zgadza sie. Ja tez rozmawialem z szamanka... - Hosteen strescil przebieg rozmowy i dodal: - Polubila Tani. A ofiarowanie przyjazni bylo szczere i nieplanowane: w koncu faktycznie uratowala kilka osob. Czlonkowie klanu obdarzyli ja sympatia spontanicznie i nie upatruja w relacjach, z nia zadnego interesu. Natomiast szamanka ma wobec niej konkretne plany i pewne rzeczy zrobila celowo, by jak najbardziej zwiazac Tani z klanem i Arzor. -Dlaczego tak zabiega o wzgledy dziewietnastoletniej dziewczyny? Co ona moze dla nich zrobic? -Uratowac klan i planete, niszczac Nocna Smierc - odparl zwiezle Storm. -A nie spodziewa sie, ze przy okazji zniweluje gory i nawodni pustynie? - prychnal Brad. Storm nie usmiechnal sie i nie zareagowal na zlosliwosc. Odrzekl zupelnie powaznie: -Ona moze miec racje, asizi. Chce stworzyc z nas dwojga zespol; wie, ze jestem wyszkolony do walki i bede walczyl, znajac przeciwnika. Tani nie jest wojownikiem i boi sie plagi, wiec szamanka znalazla sposob, by ja do tego naklonic. Tani slyszy zabojcow w czasie ataku i wyczuwa zagrozenie, nawet nie spiac. Potrafi okreslic kierunek, w ktorym nastapil atak. Ostatniej nocy, gdy bylismy w obozie, zabojcy uderzyli rownoczesnie w dwoch punktach. Zabitych zostalo pieciu wojownikow z jakiegos klanu i dziewczyna na wyprawie po imie. Ona byla blizej i ja wyczulem we snie ten atak, ale miejsce, gdzie on nastapil, i nawet kierunek musiala okreslic Baku. Tani odebrala drugi atak, ktory mial miejsce w dwukrotnie wiekszej odleglosci, i znala kierunek. Potrafi znalezc zabojcow, jesli tylko uda sie ja przekonac, by zaczela swiadomie probowac. I w tym wlasnie probuje pomoc Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. Przy stole zapadla cisza. W koncu Brad przegryzl sie przez to, co uslyszal, i powiedzial z wahaniem: -Jej ojcem byl Wladca Bestii, a matka wedlug Briona pochodzila z rodziny o talentach telepatycznych i empatycznych. Faktycznie moze miec olbrzymie wrodzone mozliwosci, ale to, co odbiera w czasie atakow, jest tak okropne, ze blokuje wiekszosc sygnalow. A zespol jej w tym pomaga... -Problem w tym, ze nie chcemy, by to robila. Musi swiadomie otworzyc umysl i szukac zabojcow w czasie ataku. Wtedy bedziemy wiedziec, gdzie sa, bo potrafi okreslic kierunek, a wiec po paru probach powinna podac i odleglosc. Moze inne detale takze... ale to wymaga cwiczen i jej dobrowolnej wspolpracy - dodal Storm. Brad pokiwal glowa. -A dzieki szamance mamy sposob, by ja do tego naklonic... i uzyjemy, go jesli bedziemy musieli. Chwilowo dajmy jej spokoj, niech sie nacieszy zyciem. A, mozesz jej powiedziec, ze klacz nalezy do niej. A ty, Logan, wez ja do Krotaga; bedzie miala zajecie, dopoki nie dowiemy sie, z czym konkretnie mamy do czynienia. Niech zbiera sily, bo bedzie ich potrzebowala. Tak zreszta jak my wszyscy. * Nim Logan zabral Tani do klanu Zamle, opowiedzial o niej Krotagowi i starszyznie, totez gdy doszlo do spotkania, powitano ja formalnie i z naleznym szacunkiem.-Witamy przyjaciela klanu Djimbuta - oznajmil Krotag. - Przebywaj w naszych namiotach w pokoju. Klan Zamle ze szczepu Shosonna ofiaruje goscine i miejsce przy ognisku tobie i wszystkim, ktorzy ci towarzysza. Tani usmiechnela sie szeroko i odparla: -Wode i zywnosc przywiozlam, jak wypada gosciowi. Dziekuje za zaproszenie w imieniu swoim i przyjaciol, ktorzy mnie strzega, tak latajacych, jak i chodzacych. I na jej telepatyczne polecenie Mandy wyladowala na galezi pobliskiego drzewa, kojoty zas przysiadly na zadach. Tani zsiadla z klaczy, odprowadzila ja na pastwisko i wraz z Loganem zajela miejsce przy ogniu. Poczestowano ich zgodnie z tradycja, ktora objela takze kojoty i parasowe. Minou i Ferarre zjadly mieso, a gdy dzieciaki zaczely zapraszac je do zabawy, nie daly sie dlugo prosic. Tani przygladala sie temu z usmiechem i skomentowala: -Wasze dzieci nie uwazaja, ze obce jest zle. Ukurti, ktory naturalnie byl obecny, odparl: -Storm odwiedza nas czesto i wiemy, ze jego totemy-towarzysze to przyjaciele. Logan zapewnil, ze twoje takze. Widze, ze powiedzial prawde. Czy prawda jest takze, ze jestes mlodsza siostra Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom klanu Djimbuta? -Tak. Dlaczego o to pytasz? Ukurti usmiechnal sie. -Bo to wazne. Poniewaz to prawda, moge z toba rozmawiac o snach. Po tych slowach pozostali na znak Krotaga wstali i wyszli z namiotu. Sam wodz opuscil go jako ostatni i Tani zostala jedynie z Ukurtim. Ten milczal przez chwile, czym powiedzial: -Snilem, ze zlo nadciaga. Zlo dla klanu i ziemi. Snilem, ze ziemia odrzuca to zlo, bo nie pochodzi z niej. Tani kiwnela glowa i potwierdzila: -To samo snila Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom klanu Djimbuta. -To zlo nadciaga z serca pustyni, z obszaru, ktory nazywacie Blue. Snilem, ze zwiazana jest z nim nienawisc nie naszego, lecz waszego rodzaju. Wiem, ze dopoki To-Co-Nienawidzi nie zginie, Nocna Smierc bedzie krazyc i rozrastac sie. Odszukaj to, co nienawidzi i jest w sercu pustyni, a wtedy pokonasz wroga. -Dzieki za twa madrosc. Wiesz, ze podziele sie nia z bliskimi i Quade'ami. -Taka jest potrzeba - odparl Ukurti zwiezle. * Tani wrocila z wycieczki do siedziby klanu Zamle gleboko zamyslona. Dosc w zyciu widziala, by wierzyc obojgu szamanom, jako ze znali oni sposoby uzyskiwania wiedzy niedostepne przecietnym smiertelnikom. Oporzadzila klacz, dala Mandy orzecha i weszla do domu. W salonie oprocz Quade'ow zastala Kady i Briona. Oboje byli zmeczeni i wygladali na zniecheconych. Wiedziala, ze nadal pracuja nad probka i ze prace nie posuwaja sie w zasadzie do przodu.Akurat gdy weszla, Kady tlumaczyla cichym, zmeczonym glosem: -...sprawdzilismy wszystkie, a mamy naprawde bogaty bank genetyczny na pokladzie. Jarro skontaktowal sie z wladzami planet, z ktorych nie otrzymalismy danych. Prawie wszystkie zgodzily sie udostepnic swoje i zrobily to. To olbrzymia ilosc informacji i wszyscy potrafiacy to robic pisza teraz programy umozliwiajace konwersje starych oprogramowan na zrozumiale dla naszych komputerow. Pozostali sprawdzaja skoncentrowane programy, wylapujac bledy, lub porownuja DNA z uzyskanymi w ten sposob informacjami. Brad wysluchal jej spokojnie i powiedzial ponuro: -Doszlo do wojny miedzy klanami Nitra i Norbiech. Na razie tylko miedzy dwoma, ale po obu stronach padli zabici. Pat Larkin wpuscil Norbiech na swoj teren, co chwilowo zazegnalo niebezpieczenstwo, ale w krotkim czasie nalezy spodziewac sie wielu podobnych starc. Zrobi sie z tego regularna wojna, a kiedy zaczna ginac ludzie, bedziemy musieli wezwac Patrol. -Wiem - Brion wygladal na jeszcze bardziej wyczerpanego od zony. - Ale materialu jest ogrom, a programow taka roznorodnosc, ze rece opadaja. To, czego w wyniku wojny uzywa sie na niektorych planetach, to zabytki informatyczne. Czesc danych trzeba wprowadzac recznie bo nie sposob osiagnac kompatybilnosci na drodze programowej... Tani nie sluchala dalej, bo cos w jej umysle zaskoczylo, gdy padly slowa o wojnie. Ukurti rzekl, ze nienawisc zyje w sercu pustyni. Nienawisc nie z tej planety. A Logan opowiedzial jej o probie wywolania wojny z tubylcami podjetej przez Xikow. Slyszala o podobnych probach na innych planetach, choc byly to bardziej plotki niz sprawdzone wiadomosci. Xikowie stanowiliby idealnie pasujacej rozwiazanie. Jesli sie mylila, straca tylko troche czasu, a i tak musza wszystko sprawdzic. Jesli sie nie mylila, oszczedza sporo czasu. Brad zaczal cos mowic, ale przerwala mu: -Mamy jakies dane z Imperium Xikow? Brion i Kady spojrzeli na nia zgorszeni, ale nim ktores zdazylo sie odezwac, Brad spytal: -Czego sie dowiedzialas? -Ukurti twierdzi, ze plage sprowadzilo cos, co nas nienawidzi. Nas, ludzi, nie Norbiech. Mamy dane genetycznie z Imperium? -Mamy - odparla Kady. - Pochodza z Trastor. Nie zdazyli ich zniszczyc, gdy twoj ojciec wywolal powstanie. Nie zabralismy sie jeszcze do nich, ale zaraz kaze je za ladowac i sprawdzic w pierwszej kolejnosci. I prawie wybiegla z pokoju. Teraz pozostalo im tylko czekanie. * Tani poszla spac, podobnie jak wszyscy nie znajdujacy sie na statku i nie zajeci praca czy to przy komputerach, czy w laboratoriach.Noc minela czekajacym spokojnie i bezczynnie. * Pobudka nastapila wyjatkowo wczesnie, gdyz przyszla wiadomosc z Arki.W salonie zebrali sie wszyscy. Kady i Brion byli w nieporownanie lepszych humorach. -Mamy go! - oznajmila Kady. - To owad z ojczystej planety Xikow. Zostal genetycznie zmodyfikowany, ale zbyt wiele elementow pasuje, by byla najmniejsza chocby watpliwosc. -No to znamy wroga! - Brad usmiechnal sie, co ostatnio nieczesto mu sie zdarzalo. - Teraz nalezy zastanowic sie, jak go zniszczyc. Planeta Arzor zaczynala miec szanse na przetrwanie. Rozdzial XIV * Sprawa nie byla az tak prosta, jak mogloby sie z poczatku wydawac, co wyjasnila Kady:-Mamy szczescie, ze krotko po pierwszym kontakcie na planecie Xikow wyladowal genetyk, ktory pobral material od wszystkiego, od czego mogl. Probki te polaczono z materialem zostawionym na Trastor i dzieki temu w ogole je dostalismy. Naturalnie w programie, ktory trzeba bylo recznie ladowac, bo jest starszy od wegla. Brad pokiwal glowa ze zrozumieniem. Nie problemow komputerowych, bo na tym nic a nic sie nie wyznawal. Natomiast historie kontaktow z Imperium znal calkiem dobrze. Od samego poczatku Xikowie podchodzili do ludzi nieufnie, a gdy stwierdzili, ze obie rasy moga zyc na planetach tego samego typu, choc to, co dla jednych bylo komfortowymi warunkami, druga ledwo tolerowala, zaczely sie klopoty. Xikowie byli przekonani, ze sa rasa wyzsza, ich styl zycia jest uswiecony, a wiec wszystkie inne rasy winny sie im podporzadkowac. Ludzi uznali za glupich slabeuszy cackajacych sie z prymitywnymi tubylcami zupelnie bez sensu i potrzeby. Dlatego tez zezwolenia na odwiedziny ojczystej planety Xikow udzielone poczatkowo; naukowcom i handlowcom zostaly szybko cofniete. Stad tez istnienie probek, o ktorych mowila Kady, graniczylo z cudem. -W koncu po poprawkach udalo sie zaladowac wszystko i znalezlismy to, czego szukalismy - dodal Brion. - Nadal trwaja badania materialow jeszcze nie sprawdzonych, ale watpie, by cos wniosly. Poki co Jarro zaczal odtwarzanie trzech egzemplarzy na podstawie uzyskanych genotypow. Majac zywe istoty, bedziemy w stanie dowiedziec sie wiecej o nich i o tym, jak je zwalczyc. -A kiedy bedziemy je mieli? - spytal Storm. -Za pare dni - odparla Kady. - Uzywamy procesu przyspieszonego rozwoju, a to raczej niewielkie stworzenia. Damy znac, gdy tylko beda gotowe. Tak na pocieszenie - nie tylko my mamy klopoty. Wlasnie dostalam wiadomosc od przyjaciolki z Ermaine. Jakas zaraza gnebi uprawy szalotki - to taka odmiana cebuli, gorzka jak nie wiem co, przynajmniej wedlug mnie... W kazdym razie to wazny produkt eksportowy bo na paru planetach sie nia zajadaja, a teraz widnieje na niej rdza czy inne plamy. -Co to za zaraza? - spytal Brad. -Tego wlasnie nie wiadomo. Coryl mowi, ze siedza po nocach, ale jedyne do czego doszli to to, ze nie przypomina niczego, z czym sie dotad zetkneli, nawet w teorii. Pomoglabym jej chetnie, ale sami mamy za malo czasu na rozwiazanie wlasnych problemow. I wyszla dopilnowac Jarra siedzacego w glownym laboratorium. Nastepnego dnia Tani wpadla do salonu i podala Bradowi kartke papieru. -To wlasnie nadeszlo z dowodztwa Konfederacji, ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi, i pomyslalam, ze lepiej bedzie, jesli obaj ze Stormem to przeczytacie. Poniewaz Hosteen takze byl obecny w salonie, nie nastreczalo to problemow - zajrzal Bradowi przez ramie i obaj zapoznali sie z przyniesiona przez dziewczyne wiadomoscia rownoczesnie. Po czym spojrzeli na siebie zaskoczeni. W tym momencie do pokoju weszla Kady. Brad podal jej kartke, ale machnela reka. -Juz to czytalam - wyjasnila. -Dziwne to jakies - ocenil Hosteen. -Zgadza sie. Wyglada tak, jakby ktos chcial powiedziec cos waznego i rownoczesnie sie bal - ocenila Kady. -Ja zrozumialam to tak, ze nadal sa klopoty z grupami sabotazystow z okresu wojny - dodala Tani. -To akurat nie ulega watpliwosci - usmiechnal sie i Brad. - To ostrzezenie o wrogich dzialaniach drobnych grup Xikow, ale bez jednoznacznego okreslenia, ze to o to chodzi. Tu napisano, cytuje: "Na zasiedlonych przez ludzi planetach doszlo do kilku katastrof, ktore spowodowaly powazne klopoty finansowe. Dlatego tez ostrzega sie i uczula osadnikow, by zwrocili baczna uwage na wszystko, co moze zagrozic stabilnosci finansowej lub zyciu na ich planetach. Koniec cytatu. Tresc staje sie jasna, jesli czyta: sie miedzy wierszami. Ciekawe, czy ta historia z cebula tez pod to podpada. Nie odzywajacy sie prawie do tej pory Storm spytal; nagle: -Kady, wasz pokladowy system lacznosci ma zasieg umozliwiajacy skontaktowanie sie z wiekszoscia planet Konfederacji? -Praktycznie ze wszystkimi. To tylko kwestia czasu. A dlaczego pytasz? -Bo byloby dobrze wyslac do wladz kazdej nastepujacy zestaw pytan. Czy wiedza o jakichkolwiek wydarzeniach, ktore plotka wiaze z Xikami, a ktore zaszly niedawno. Czy odkryli jakies grupy dywersyjne albo czy kraza o takowych plotki. I czy mialo miejsce cos, co mozna okreslic jako plage, zaraze czy katastrofe niespotykana dotad na planecie. Chodzi o wszystko, co wyglada na kleske zywiolowa o duzym zasiegu, ale moze okazac sie czyims planowym wrogim dzialaniem. Niech sprobuja znalezc teoretyczne wytlumaczenie tych zajsc, zakladajac, ze bylo to celowe dzialanie, a jesli im sie uda, niech postaraja sie sprawdzic, czy nie znajda dowodow, ze tak bylo rzeczywiscie. Niech poinformuja nas o kazdym nietypowym zjawisku, chocby pozornie dalo sie je logicznie wytlumaczyc, o ile nigdy dotad nie wystapilo. Nawet jesli w jednym miejscu beda to tylko plotki, moga okazac sie prawda w innym. Dowodztwo najwyrazniej nie chce ryzykowac zadania tych pytan otwarcie, natomiast my to zupelnie co innego. A to moze okazac sie wazne i pomocne w naszej sytuacji. Moglabys sie tym zajac natychmiast? Kady patrzyla na niego oslupiala. -Myslisz, ze... Dobra, zaraz to zrobie. Tam gdzie mam znajomych, wysle pytania do nich osobiscie, to zawsze daje szybsza reakcje. I wyszla. Brion, ktory zjawil sie w miedzyczasie, spytal: -Naprawde sadzisz, ze to czesc jakiegos planu Xikow? Odpowiedzial mu Brad, choc pytanie adresowane bylo do Storma: -Walczylem z Xikami i wiem, ze oni nie rozumuja tak jak my, ale nienawidzic potrafia doskonale. I szybko ucza sie na bledach. Zaczeli wojne, gdy mogli wspolpracowac, ale to im nie odpowiadalo, bo chcieli zgarnac wszystko. Gdyby wygrali, zadna planeta nie mialaby autonomii, a zadni tubylcy praw. O ile w ogole by jeszcze zyli. Xikowie prowadzili gospodarke rabunkowa na nowych planetach: zabierali, co uznali za stosowne, i wywozili do siebie na planety wewnetrzne, glownie na macierzysta. Przegrali wojne i zostala im tylko ona, ale to nie znaczy, ze uznali sie za pokonanych. Nie byli na tyle glupi, by to oficjalnie powiedziec, ale wladze jasno daly do zrozumienia spoleczenstwu, ze to tylko przegrana kampania, teraz nalezy sie przyczaic, zbierac sily i czekac, az nadejdzie wlasciwy moment. Wiemy, ze na odbitych czy zdobytych planetach pozostaly grupki Xikow, czesciowo przypadkiem, czesciowo celowo. Wiekszosc nie zlozyla broni i robila, co mogla, by nam zaszkodzic. Z jedna mielismy problem tutaj i omal nie skonczylo sie wojna z tubylcami. Poza tym jakis czas temu zaczely krazyc plotki o nowych grupach specjalnie wyslanych pod koniec wojny z zadaniami sabotazowymi. Przygotowano dla nich odpowiednie bazy i zakazano zwracac na siebie uwage. W ostatnich latach pare takich grup dywersyjnych zniszczono. -Przeciez to idiotyzm! - obruszyl sie Brion. - Pokonalismy ich. Jesli zaczna nastepna wojne, tym razem zniszczymy ich planete, tak jak oni zniszczyli Ziemie. -Szkoda ze tego nie zrobilismy, konczac tamta - warknal Storm. - Bylby spokoj na dlugo, tutaj tez. Brad powiedzial, ze oni ucza sie na wlasnych bledach. To prawda, ale nie tylko w tym rzecz. W trakcie wojny dowiedzieli sie sporo o nas, podobnie jak my o nich. Jedna z rzeczy, ktora zrozumieli, jest to, ze ludzie musza miec dowod, by zaczac sie mscic i karac. Uwazaja to za glupote i slabosc, ale to nie znaczy, ze nie potrafia tego wykorzystac. Jezeli na roznych planetach zaczna przytrafiac sie rozmaite kleski zywiolowe czy naturalne plagi zdziesiatkuja bydlo, bedzie to wygladalo na serie przypadkow i nikomu nie przyjdzie do glowy ich o to obwiniac. A jezeli w koncu na to wpadniemy, bedziemy chcieli miec w reku dowody, nim wezmiemy odwet. Nawet jesli zlapiemy jakas grupe dywersyjna, ich dowodztwo wyprze sie wszystkiego, twierdzac, ze dzialala ona na wlasna reke, a jej czlonkowie sa zdrajcami zaslugujacymi na smierc za niewykonanie rozkazu kapitulacji. -Co zreszta moze byc prawda - wtracil Brad. -Moze, ale jest to bardzo watpliwe - odparl spokojnie Storm. - Od zakonczenia wojny minelo juz pare lat. Wiekszosc takich przypadkowych grupek dzialajacych bez przygotowania wylapalismy w ciagu pierwszego roku. Kilka innych poddalo sie, bo nie byly w stanie niczego osiagnac. Ci na Arzor dzialali dluzej dzieki temu, ze wiekszosc planety nadal pozostaje niezbadana i nie zasiedlona przez ludzi, a nad znaczna czescia nie da sie nawet przeleciec. Poza tym w ich skladzie byl imitator, ktory dlugo psul nam szyki. Xikowie byli humanoidami budowy na tyle podobnej do ludzkiej, ze dzieki zabiegom chirurgicznym stalo sie mozliwe calkowite fizyczne upodobnienie wybranych osobnikow do ludzi. Na szczescie wpadli na ten pomysl pozno i udalo sie to w niewielu przypadkach, glownie z powodu barier psychicznych i koniecznosci treningu, bez ktorego blyskawicznie zostaliby rozszyfrowani. Jeden z imitatorow znalazl sie na Arzor i tak na dobra sprawe sam doprowadzil do swej zguby - tak bardzo obawial sie Wladcy Bestii i tak uporczywie probowal go zabic, ze zwrocil na siebie uwage. Po odkryciu oddzialu Xikow planeta zostala przetrzasnieta przez ludzi, Norbiech i Nitra w wyjatkowo zgodnym wysilku i mozna bylo miec pewnosc, ze nie pozostal na niej ani jeden zywy Xik. Poniewaz milczenie zaczelo sie przeciagac, Brad spytal: -Jaka dokladnie masz teorie? -Sadze, ze dowodztwo imperialne uznalo, iz byli grzeczni wystarczajaco dlugo, by przekonac nas, ze naprawde sie poddali. Podejrzewam, ze wyslali kilka niewielkich grup specjalnie przygotowanych do nowej formy walki, zeby sprawdzic, czy ta ocena jest sluszna. Jesli okaze sie ze nie, wypra sie wszystkiego i beda twierdzic, ze to maruderzy wojenni lamiacy rozkazy. -A jesli okaze sie, ze ocenili sytuacje dobrze, moga sklonic nas do opuszczenia paru slabo zaludnionych i niedawno skolonizowanych planet, zalozyc na nich bazy i w tajemnicy zaczac odbudowywac swoj potencjal militarny - dodal cicho Brad. -Moga wowczas wyslac wiecej takich grup lub uaktywnic te pozostawione na planetach z takimi wlasnie zadaniami i zaczac wyrownywac rachunki. Brad pokiwal glowa i spojrzal na Tani. -Mozesz sporzadzic kompletny chronologiczny raport opisujacy rozwoj plagi? Mysle, ze powinnismy wyslac go do dowodztwa. -Z jakim wnioskiem koncowym? - spytal Brion. -Takim, ze owady-zabojcy pochodza z macierzystej planety Xikow i zostaly genetycznie zmutowane. To powinno wystarczyc. I jeszcze jedno: chcielibysmy dostawac informacje o kazdej zarazie czy pladze, o ktorej dowiecie sie dzieki pytaniom wyslanym przez Kady. Sprobujemy je przeanalizowac i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Tani skinela glowa i wyszla. * Kilka godzin pozniej Brad przeczytal napisany przez Tani raport i ocenil:-Kompletne i zwiezle. Najpierw fakty, potem mozliwe powody i skutki. Dobra robota. A ta kartka to co? -Wiadomosc, ktora wlasnie przyszla z Lereene. Chcialam wyslac je razem. Brad przeczytal podana przez nia kartke. Na Lereene, jak napisala jedna ze znajomych Kady, nie zanotowano zadnych nieznanych dotad plag czy kataklizmow, ale nie oznaczalo to, ze nie pojawily sie klopoty. Na pustkowiach mialo miejsce kilka niewielkich trzesien ziemi, na ktore nikt nie zwrocil uwagi. Jak pozniej stwierdzono, spowodowaly one obsuniecie sie ziemi, ktora zablokowala w gornym biegu glowny doplyw rzeki Jade, wywolujac gigantyczna fale. Ta zniszczyla niedawno wybudowana tame, uwalniajac wode ze zbiornika retencyjnego, i powodz rozpetala sie na dobre. Mieszkancy stolicy zostali uprzedzeni dwie godziny przed nadejsciem fali i nie wszyscy zdolali sie uratowac. Oceniano, ze zginelo prawie dziesiec tysiecy ludzi, a rannych bylo tak wielu, ze nie sposob bylo wszystkim udzielic pomocy medycznej, tym bardziej ze miasto zostalo praktycznie zniszczone. Jak na razie w obozach dla uchodzcow nie wybuchla zadna epidemia, ale bylo to tylko kwestia czasu. Tyle ze byla to kleska zywiolowa i spowodowanej przez nia epidemii nie sposob uznac za cos podejrzanego. Nim Brad skonczyl czytac, wszedl Brion, i ledwie gospodarz uniosl glowe, podal mu kolejna kartke. -Dopiero co odebralismy - wyjasnil. Byla to nastepna informacja o katastrofie, tym razem na planecie Merla. Od rozbitej butelki czy innego szkielka zgubionego przez mysliwych zapalil sie las, a ze puszcze na planecie byly ogromne, gdy zauwazono pozar, byl on juz naprawde duzy. Splonelo kilka hektarow neomahoniu, ktory musial rosnac wiele lat, by nadawal sie do wycinki. Nie wywolalo to zapasci gospodarki planetarnej, ale straty byly powazne, gdyz drewno to eksportowano za bardzo dobra cene - sluzylo do wyrobu luksusowych mebli. Dokladne przyczyny pozaru badala specjalna komisja, a poki co zabroniono jakichkolwiek polowan. To nie byl koniec - rownoczesnie ujawnil sie powazniejszy problem - otoz na planecie pojawily sie astranskie pseudokorniki i pustoszyly lasy, az przykro bylo patrzec. Poniewaz nie mialy naturalnych wrogow, rozmnozyly sie blyskawicznie i niszczyly puszcze nieco tylko wolniej niz ogien. Oslabione przez nie drzewa padaly w czasie burz i nie nadawaly sie na deski. Na Astrze pseudokorniki nie byly grozne, gdyz zywily sie nimi krawki, utrzymujac ich populacje na niewielkim poziomie. Wladze planety szybko sciagnely wysterylizowane krawki i badaly cala sprawe, probujac dojsc, jak robactwo przeslizgnelo sie przez kontrole i proces dezynfekcyjny. Pod lupe wzieto wszystkie astranskie ladunki i emigrantow, a poza tym sprawdzano, co komu przyszlo do glowy, pod katem mozliwych przyczyn plagi. O Xikach jakos nikt nie pomyslal. Pochylona nad ramieniem Brada Tani skonczyla czytac i ocenila zwiezle: -Pasuje. -Zgadza sie - zawtorowal jej pochylony nad drugim ramieniem Quade'a Hosteen, prostujac sie rownoczesnie. - Piekne w swej prostocie dzialania, w ktorych nikt nie dopatrzylby sie sabotazu. I niezwykle latwe. Na Lereene wystarczylo podlozyc w odpowiednich miejscach ladunki wybuchowe, co byl w stanie zrobic srednio rozgarniety saper, a w Silach Specjalnych jest duzo dobrych saperow. Skoro my ich mamy, to oni tez. Epidemia to nieunikniona czesc katastrofy na wielka skale, wiec gdyby wybuchla,, nikogo by to nie zdziwilo. Merla to jeszcze prostsza sprawa rozpalenie ognia w srodku lasu bez pozostawienia sladow to zaden problem. Pseudokorniki musieli miec ze soba, najprawdopodobniej wiedzieli, ze Astra i Merla prowadzaj regularny handel i statki z Astry przybywaja na Merle. Wystarczylo nasluchiwac na czestotliwosci kapitanatu portu i wypuscic robactwo po przybyciu promow ladunkowych z frachtowca z Astry. Dodatkowa zaleta bylo zaostrzenie stosunkow miedzy obiema planetami - wladze Merli obwiniaja wladze Astry o nieprzestrzeganie zasad sanitarnych. Co z tego wyniknie, trudno dokladnie przewidziec, ale na pewno klopoty. Wyslij wszystkie raporty, Tani, i dolacz opis tej zarazy cebulowej. Wszystko to moze byc efektem dzialania Xikow, moze nie byc, ale wladze kazdej planety zawsze w takich przypadkach sa przekonane, ze tylko ich swiat spotkalo jakies nieszczescie. Przy szerszym spojrzeniu moze wylonic sie inny obraz. Wszyscy znamy stara zasade: raz sie cos wydarzy - przypadek, dwa - zbieg okolicznosci, ale... -Trzy - to wrogie dzialanie - dokonczyl Brad. - Ktos w dowodztwie zaczal sie robic podejrzliwy, inaczej nie byloby tej zawoalowanej prosby o wzmozenie uwagi. Prawde mowiac, taka nagla fala klesk zywiolowych tez wydaje sie podejrzana. Coz, zobaczymy, co mysla na gorze... * Co mysleli, okazalo sie wieczorem, gdy przyszla nastepna wiadomosc z dowodztwa. Jej jezyk byl prosty, a tresc jednoznaczna - istnialy uzasadnione podejrzenia, iz na planetach Konfederacji dzialaja imperialne oddzialy sabotazowo-dywersyjne. Jeden z nich odkryto przy okazji wyprawy badajacej taka wlasnie pozornie naturalna katastrofe. Zginela grupa naukowcow, a Xikowie polegli w walce z eskorta, ale uzyskano dosc dowodow, by stwierdzic, ze byla to zaplanowana operacja.Ostatnie zdanie wiadomosci brzmialo: "Zespoly sabotazowe wykorzystuja nowe gatunki owadow i nieznane szczepy bakterii i nadaja swym dzialaniom pozor klesk zywiolowych, by wyrzadzic szkody gospodarcze i spowodowac problemy spoleczne na slabo zaludnionych planetach Konfederacji". Brion przeczytal je na glos i podsumowal: -No to wiemy, na czym stoimy. Wracajac do najwazniejszego: insekty wykluja sie jutro. Wyslalem ich kod genetyczny do dowodztwa. Watpie, zeby mieli jakies materialy, ktorych my nie otrzymalismy, ale nigdy nic nie wiadomo. Tani, powinnas byc obecna, gdy owady sie wykluja. Moze zdolasz odebrac cos od nich... Hosteen zauwazyl, ze Tani zesztywniala, ale odparla spokojnie: -Dobrze. Wezme ze soba Mandy, jesli nie masz nic przeciwko temu. -Skadze znowu. Nie martw sie, oboje z Kady bedziemy uzbrojeni. Nawet jezeli te robaki okaza sie niebezpieczne, nie uciekna: przebywaja w pojemnikach z armoplastu i do takiego zostana wpuszczone. Przyjdz do laboratorium kolo siodmej... to znaczy wszyscy przyjdzcie, sadze, ze bedziecie chcieli zobaczyc, jak wyglada Nocna Smierc. Ty, Hosteen, moze takze zdolasz cos telepatycznie wyczuc. Bylo to calkiem prawdopodobne, tylko Brion niepotrzebnie prosil Tani o pomoc. Hosteen poradzilby sobie sam, a dziewczyna przezylaby o jeden szok mniej. Teraz juz nie mogl temu zaradzic, bo gdyby sprobowal interweniowac, odebralaby to jako brak zaufania. * Storm mial lekki sen, totez sygnal wiadomosci alarmowej dobiegajacy z modulu lacznosci postawil go na nogi blyskawicznie, mimo ze urzadzenie nie stalo w jego pokoju. Dopadl go biegiem, wlaczyl i na ekranie pojawila sie znajoma twarz.-Dumaroy! Co sie stalo? -Nitra zaatakowali klan Merina w poblizu zachodniej granicy terenu Pata. Norbie, tak jak ustalilismy, uciekli na moja ziemie, odcinajac sie caly czas, ale Nitra poszli za nimi. Pat przylecial i uzylismy gazu, wiec walka sie skonczyla. Nitra wycofali sie, gdy sie pobudzili, ale mam tu sporo rannych i zabitych Norbiech. Pat zawiadomil Kelsona, gdy tylko sie uspokoilo. -W czym w takim razie mozemy ci pomoc? -Kelson chce zawiadomic Patrol. Uwaza, ze powinnismy wyniesc sie dobrowolnie z naszej ziemi. Lepiej mu przetlumacz, ze ani ja, ani inni z okolicy Peaks nie rusza sie stad. To nasz teren i bedziemy o niego walczyc. Kazdy, kto bedzie chcial go nam odebrac, zaplaci krwia, obojetne: kozlowaty, gliniarz czy ktos z Patrolu. Rzadu nie stac na rekompensate, a ja nie bede zebrakiem bez dachu nad glowa w miescie. Wole zginac z bronia w reku na wlasnej ziemi. -Kelson tam jest? -Jest. Daje ci go. Na ekranie pojawila sie twarz szefa policji. -Przykro mi, Storm, ale taka juz moja robota - oznajmil bez wstepow. -Wiem, ale nie musisz sie tak spieszyc, to raz, a dwa, i wydarzylo sie troche roznosci, o ktorych powinienes wiedziec, nim podejmiesz jakiekolwiek powazne decyzje. Od wczorajszego ranka nie byles w biurze? Kelson przytaknal, nie kryjac zaskoczenia. -Przyszla wiadomosc z dowodztwa, i to podpisana przez starego - poinformowal go Storm i przeczytal pierwszej metne ostrzezenie. - Brad zrobil sie podejrzliwy i kazal Kady zasiegnac jezyka wsrod znajomych na innych planetach. Dostalismy sporo relacji o zdarzeniach majacych pozor plag czy innych klesk zywiolowych. Przeslalismy je do dowodztwa i dostalismy to... I przeczytal drugie ostrzezenie. Kelson chcial cos powiedziec, ale Hosteen nie dal mu dojsc do slowa. -Poczekaj, to nie wszystko. Przywiozlem swieze probki genetyczne i Carraldom udalo sie stwierdzic, skad pochodzi zabojca. To jakis owad z ojczystej planety Xikow, ale zmutowany. Tak, maja pewnosc, sprawdzili dwa razy. Powiedz Dumaroyowi, zeby sie tak nie darl, bo az tu go slychac. Kelson zniknal na kilkanascie sekund z ekranu, a gdy wrocil, w tle nie bylo juz slychac Dumaroya. Bylo za to go widac, jak uwaznie slucha. -Rozumiem, ze chcesz mi powiedziec, ze wzywanie Patrolu nie jest moim najlepszym pomyslem? - spytal Kelson. -Wlasnie. Zdecydowanie lepiej zrobisz, biorac gospodarza i Pata Larkina i przylatujac tu. Byc moze bedziemy mogli cos wam pokazac. Po paru sekundach dostal potwierdzenie od calej trojki i zakonczyl rozmowe. Odwrocil sie i dostrzegl Brada siedzacego na jednym z foteli. -Wszystko slyszales? - upewnil sie. -Prawie, reszty sie domyslilem. Jesli tego szybko nie zalatwimy, wybuchnie wojna. To juz drugi klan Nitra wszczynajacy walke, by uciec przed zagrozeniem. To, ze Dumaroy wie, iz za wszystkim stoja Xikowie, nie powstrzyma go od strzelania, jesli jego frawny zaczna ginac z rak tubylcow. I tak to olbrzymi postep, ze Pat zdolal przekonac go, by wpuscil Norbiech na swoj teren. Lancinowie i Larkinowie sa spokojni, ale oni tez na pewne rzeczy nie pojda. A Dumaroy na dodatek obwinia sie o smierc mlodego Lasco, wiec jest tym bardziej drazliwy... -Robimy, co mozemy. Wiemy, czyja to sprawka, i kiedy ustalimy, jak wyglada i dziala to, czego uzyli tutaj, bedzie mozna obmyslic sposob przeciwdzialania. Poza tym trzeba odszukac kryjowke Xikow. No i zdaje sie, ze czas zobaczyc, co zmajstrowali nasi spece w laboratorium. -O ktorej przyleca Kelson i reszta? -Mysle, ze wkrotce, bo mieli startowac zaraz po zakonczeniu rozmowy. Brad wstal i skierowal sie ku drzwiom do swego pokoju. -Ubierz sie i chodzmy tam wczesniej - zaproponowal. - Gdyby cos sie nie udalo, wole uprzedzic Dumaroya, zanim go szlag trafi. -Pomyslne wiesci wcale nie musza okazac sie takie dobre - burknal Storm, znikajac w swoim pokoju. * Dziesiec minut pozniej umyci i ubrani podeszli do drzwi i wozu-laboratorium. Brad zapukal uprzejmie, otworzyla mu Kady i gestem zaprosila ich do srodka. Brion stal pochylony nad urzadzeniem, a Tani sprawdzala cos na ekranie komputera. Od czasu do czasu wymieniali polglosem jakies uwagi, ktorych sensu Hosteen nawet nie probowali zrozumiec. Obaj z Quade'em staneli z boku, by nikomu nie przeszkadzac. Mandy siedziala na grzedzie przymocowanej do sciany i bacznie wszystko obserwowala. Hosteen poczul jej napiecie i gotowosc do akcji i zaczal zalowac, ze nie zabral broni.Kady spojrzala na siostrzenice i spytala: -Odbierasz cos? -Glod - powiedziala cicho Tani. -Od zabojcy? -On chce krwi i zywego miesa - powiedziala wolno Tani. - Bol sprawia mu przyjemnosc. On mnie zna! Ostatnie zdanie wykrzyczala i odskoczyla od klawiatury. -Zobaczmy, jak to wyglada - Brion nie przejal sie zupelnie jej reakcja i przesunal jakas dzwignie. Cos czarnego wpadlo do pudla o wysokich, przezroczystych scianach. Brion siegnal po pokrywe, ale nie zdazyl go zamknac. Robak poruszal sie blyskawicznie - ledwie stanal na nogi, odbil sie i skoczyl bez trudu, uciekajac z pojemnika. Wyladowal na podlodze i natychmiast ruszyl pedem ku Tani. Dopiero w tym momencie mogli go obejrzec. Byl dlugi na ponad palec, szeroki na dobre dwa i posiadal nieproporcjonalnie wielki otwor gebowy, teraz zreszta szeroko otwarty. Tani pisnela, Mandy zas skoczyla, czesciowo rozposcierajac skrzydla. Jej masywny dziob zlapal insekta i zamknal sie z trzaskiem, miazdzac jego chitynowy pancerz. Mandy mruknela z satysfakcja i podala martwa zdobycz Tani. Ta zbladla jak sciana i gdyby nie Brad, zwalilaby sie bezwladnie na podloge. -Juz po wszystkim - uspokoil ja Brad. - Hosteen, dawaj wode. Brion, badz laskaw nie wypuszczac drugiego i przekonaj Mandy, zeby oddala ci tego. Po kilkunastu sekundach wscieklej aktywnosci Tani siedziala, pijac drobnymi lyczkami wode przyniesiona przez Storma. Ten zreszta na wszelki wypadek asekurowal ja delikatnie. Kady bezskutecznie probowala przekonac Mandy do oddania lupu. Parasowa uczynila to dopiero wtedy, gdy Tani wydala jej telepatycznie stosowne polecenie. Niechetnie, ale rozstala sie z nowym trofeum. Nim Kady odebrala od niej zabitego robaka, zalozyla kolcza rekawice o drobnych oczkach wykonana z nader wytrzymalego stopu. Przyjrzala sie insektowi z mieszanina podziwu i obrzydzenia i oznajmila donosnie: -Teraz cie pokroimy i wreszcie czegos sie dowiemy! Rozdzial XV * Ten dzien przyniosl sporo odpowiedzi, zarowno dzieki sekcji dwoch owadow, jak i obserwacji zachowan trzeciego. Po poludniu odbyla sie narada z udzialem Kelsona, Dumaroya i Larkina, ktorzy przybyli okolo poludnia i zobaczyli pozostawionego przy zyciu insekta. Referowala Kady:-Ma bardzo twardy chitynowy pancerz. Zeby go rozgniesc potrzebny jest silny nacisk z obu stron, najlepiej punktowy, przypominajacy nacisk ptasiego dzioba. Dumaroy spojrzal na martwego owada z obrzydzeniem. -Znaczy sie kopniak nie wystarczy - ocenil. - Trzeba na niego nadepnac? -I to moze nie wystarczyc. Udaloby ci sie, gdybys na niego skoczyl, ale one sa niezwykle szybkie i nim zdazylbys to zrobic, juz by cie dopadl - wyjasnila. Dumaroy wstrzasnal sie, nie kryjac wstretu. -Co to za trucizna? - spytal Kelson. -Wredna. Paralizuje miesnie, uniemozliwiajac ruch, ale zostala tak dobrana, by ofiara mogla oddychac, a jej serce pracowac. No i nie traci przytomnosci. -Dobrana?! - warknal Dumaroy. - Czyli to robota Xikow, a nie wyjatkowo wredny robal z ich planety? -Tak i nie - odparl Brion. - Otrzymalismy dane z dowodztwa niedostepne dla osob cywilnych. To, z czym mamy do czynienia, to genetycznie zmodyfikowany owad, ktory wystepowal w naturalnej formie, choc jego mozliwosci byly nieco mniejsze. Xikowie wytepili go, zostaly jedynie okazy w instytutach badawczych, a potem wpadli na pomysl, by wykorzystac go jako bron. Oryginalny byl powolniejszy i dysponowal slabsza trucizna: dla Xika ukaszenie bylo bolesne i trudno sie goilo, ale to wszystko. Ukaszony czlowiek czulby sie zle i bylby otepialy przez dwa do trzech dni. Owady te zywily sie niewielkimi zwierzetami, stad grupowe polowania i wyksztalcenie roznych rodzajow osobnikow wyspecjalizowanych w wykonywaniu roznych zadan. Z powodow ewolucyjnych zawsze preferowaly zjadanie jeszcze zywych ofiar. Zrobil przerwe, a opowiesc podjela Kady. -Ten tu osobnik wyposazony w trucizne to wojownik. Potrafi skakac zarowno na spora wysokosc, jak i odleglosc. Takie osobniki tworza czolo atakujacego stada i ich zadaniem jest obezwladnic ofiare. Same nie potrafia jej spozyc. Za nimi podazaja osobniki stanowiace wiekszosc grupy. One zjadaja ofiare, przerabiaja ja na polplynna mase i karmia wojownikow. Czynnosc ta sprawia im przyjemnosc graniczaca z rozkosza. Podobnie jak jedzenie zywej ofiary. Maja slabe zdolnosci empatyczne i lubia odbierac wszelkie uczucia. Im sa one silniejsze, tym lepiej. Storm skrzywil sie z niesmakiem - to wlasnie oboje z Tani odbierali i to bylo najbardziej odrazajace w tych robakach: czerpanie rozkoszy z cierpienia zjadanej ofiary. Te ceche takze zmodyfikowali imperialni genetycy - owady wybieraly zawsze istoty o najsilniejszych emocjach. Dlatego wolaly ludzi od zwierzat i dlatego ten konkretny insekt zignorowal Briona, a ruszyl ku Tani, mimo iz Brion stal blizej. To Tani byla najlepsza telepatka wsrod obecnych, co Storm od dawna podejrzewal, a teraz wiedzial na pewno: potwierdzilo to zachowanie robaka. Tani stala obok i wyraznie czul jej przerazenie. I doskonale ja rozumial - gdyby nie Mandy, zostalaby sparalizowana, dopoki Carraldowie nie wyprodukowaliby szczepionki. Przez przypadek sprawdzono takze parasowe - okazalo sie, ze moze spozywac robaki bez zadnego ryzyka. Byla odporna na ten rodzaj trucizny. Zdecydowano wiec; sklonowac Mandy. Majac pod dostatkiem materialu genetycznego i komory przyspieszonego rozwoju, w ciagu kilku dni powinni dysponowac niezlym stadkiem. Jesli znajda skuteczniejszy sposob na robale, parasowy sie zahibernuje, poniewaz przydalyby sie na Dulshan, gdzie zapotrzebowanie przewyzszalo przyrost naturalny juz zyjacych tam ptakow. Hosteen mial nadzieje, ze dotra do Dulshan. Wyszedl zaczerpnac swiezego powietrza. Po chwili dolaczyl do niego Brad i przez dluzszy czas obaj w milczeniu spogladali w gwiazdy. -Gdy patrzy sie na nie, wierzyc sie nie chce, ile na nich zla - powiedzial zmeczonym glosem Brad. Storm przyjrzal mu sie uwaznie i skwitowal: -Byles zolnierzem, wiesz, ze pozory czesto myla. Nie zamartwiaj sie: ulozylismy juz spora czesc tej ukladanki. -Wiemy, co to jest, skad sie wzielo i co potrafi. Nie wiemy, gdzie ukryl sie zespol sabotazowy, nie wiemy, co nowego planuje, i nie wymyslilismy na razie sposobu zlikwidowania tego zarlocznego cholerstwa. -Sklonowane parasowy... -Poprawia sytuacje na krotka mete. Rozmawialem z Brionem. Jest pewien, ze Xikowie beda w stanie hodowac robale szybciej, niz parasowy je zabijac. Musielibysmy sklonowac ich kilkaset, a tego nie da sie zrobic od reki. Brion twierdzi tez, ze robale maja bardzo szybki metabolizm. Jak dotad opuszczaly kryjowke o zmroku, polowaly i wracaly do niej przed switem. Pierwotnie byla tylko jedna grupa, teraz wiemy o dwoch, a kiedy bedzie dziesiec? Musimy odkryc, gdzie jest ta cholerna wylegarnia! Kady dostala kolejne wiadomosci: na Lereene wybuchla epidemia, a Astra zamknela porty dla statkow z Merli. Na obu planetach zaczely sie zamieszki. Storm pokiwal glowa, ale nie przejal sie zbytnio. -Kiedy rozejdzie sie, ze to sprawka Xikow, ludzie sie uspokoja, asizi. Nic tak nie jednoczy jak wrog, ktorego mozna obwiniac. Natury sie nie da, wiec zwalamy wine na innych. Poczekaj; kiedy dowiedza sie o Xikach, wasnie sie skoncza, a zacznie polowanie. -Stales sie cyniczny. -Zycie mnie tego nauczylo. Poza tym los mieszkancow tych planet w tej chwili nie bardzo mnie, prawde mowiac, obchodzi. Obchodzi mnie nasz los i los naszej planety. Wszystko sprowadza sie do podstawowego problemu, czyli do postawy Tani. Jest tak przerazona, ze zablokowalaby wszelkie mozliwosci uslyszenia robali. Gdy tylko narada sie skonczy, naklon ja, zeby poszla spac. Chce rano wziac ja na wycieczke. Moze z dala od laboratorium zdolam ja namowic do wspolpracy. -Kady mowila, ze wychodowali trzy insekty. Dwa pozostale to tez wojownicy? -Nie, to robotnicy. Wolniejsze, nie tak agresywne i pozbawione jadu. Proby z tym, ktory zyje, beda bardziej bezpieczne; moze to ja przekona... Wrocili cicho do laboratorium, gdzie wszyscy obserwowali biegajacego po zamknietym pojemniku z armoplastu robala. Poruszajac sie, wydawal dzwiek podobny do tykania za silnie nakreconego mechanicznego zegarka, jakich wiele pozostawalo w uzyciu na slabo rozwinietych planetach pogranicznych. Tyle ze bylo to bardziej klikanie niz tykanie. Tani nadal siedziala w kacie i mimo opalenizny byla szaro-zielona. Brad spojrzal na nia, powiedzial cos do Kady i wyprowadzil dziewczyne z pomieszczenia. Storm podazyl za nimi. Jak znal zycie, reszta przez pol nocy dyskutowac bedzie o robalach. Wiedzial, ze Brad mial zamiar dac Tani lekki srodek nasenny w swankee. Wyszedl na dwor i wzial Mandy wraz z jej przenosna grzeda. Zaniosl parasowe do pokoju dziewczyny, w ktorym spaly juz oba kojoty. Z zespolem bedzie czula sie bezpieczniejsza i rzeczywiscie bezpieczniejsza bedzie. * Tani oddychala rowno i spokojnie. Srodek nasenny, obecnosc zwierzat i wydarzenia ostatniego dnia sprawily, ze spala kamiennym snem bez koszmarow i przebudzen. Rano budzila sie powoli, a gdy w pelni oprzytomniala, poczula sie wypoczeta i wyciszona. Perspektywa konnej przejazdzki byla zdecydowanie mila, wiec nie ociagajac sie, wstala, umyla sie i ubrala.W kuchni zrobila sobie kanapke z serem, po czym poszla do corralu, gdzie dlugo podpierala ogrodzenie i glaskala klacz, cieszac sie sloncem, nim ja osiodlala. Byla rozleniwiona, a dzien byl spokojny... Dosiadla wierzchowca i wraz z reszta zespolu skierowala sie ku granicy obszaru zwanego Basin znajdujacej sie o dobre pol dnia konnej jazdy. Nie miala naturalnie zamiaru jechac tak daleko... No, poprzednim razem tez nie miala, a skonczyla w dolinie oddalonej o trzy dni jazdy, w ktorej spedzila jeszcze sporo czasu... Na jej twarzy pojawil sie rozmarzony usmiech, gdy pomyslala o poznanych tam przyjaciolach, ale po chwili usmiech zniknal, bo uswiadomila sobie, ze zostali zmuszeni do opuszczenia swojego terenu lowieckiego i znajdowali sie w rejonie, do ktorego docieraly robale. A wiedziala, co to moze oznaczac - czytala o tym, co stalo sie z przodkami ojca wypartymi ze swej ziemi przez bialych. Podobnie zreszta bylo z przodkami matki, tyle ze ich wygnali z ojcowizny czlonkowie tej samej rasy. Sadzila, ze tu nic podobnego nie nastapi, gdyz uniemozliwialo to prawo... Ale robali nic nie obchodzilo prawo. Jesli ich nie powstrzyma, beda polowaly na coraz wiekszym obszarze i spychaly tubylcow coraz dalej od ziem przodkow. I nawet jesli Patrol zmusi osadnikow do opuszczenia planety, niczego to nie zmieni. Robale beda sie mnozyc i spychac tubylcow coraz dalej i dalej, az ci nie beda juz mieli dokad uciekac i zgina. A gdy pomyslala, jak zgina, wstrzasnal nia dreszcz. Destiny zdziwiona emocjami jezdzca, ktory na dodatek puscil wodze i przestal interesowac sie, dokad jada i czy w ogole jada, stanela. Tani zeskoczyla na ziemie i przytulila sie do rozgrzanej przez slonce skaly. Trzesla sie coraz bardziej. Zrozumiala, ze musi cos zrobic, gdyz inaczej wszyscy jej nowi przyjaciele zgina, i to okropna smiercia. * Jadacy za nia Storm zwolnil, gdy zobaczyl Destiny. Powoli podjechal do klaczy i zsiadl, nie martwiac sie o nie spetanego konia. Rain wroci na wezwanie, o ile w ogole odejdzie.Zblizyl sie cicho do Tani, ktora nawet tego nie zauwazyla, pograzona w strachu i zlosci na sama siebie za tchorzostwo. Wstrzasaly nia dreszcze i widac bylo, ze jest bliska histerii, mimo ze zespol probowal podtrzymac ja na duchu. Poniewaz zwierzeta znaly Storma, pozwolily mu podejsc, a kojoty nawet zrobily mu miejsce, tulily bowiem sie do dziewczyny. Strach widoczny byl nie tylko w jej zachowaniu, przede wszystkim wrecz promieniowal z niej telepatycznie. Podobnie jak wstyd. Tani wstydzila sie tego, ze sie boi. Tyle ze nie mogla nad tym zapanowac - przerazenie bylo silniejsze od rozsadku, poczucia obowiazku i pragnienia udzielenia pomocy przyjaciolom czy swiadomosci, ze wszystko to sprowadza sie do jednej rzeczy, do zrobienia ktorej nie mogla sie przemoc. Hosteen przestawil Mandy na skale, do ktorej tulila sie dziewczyna, tak by jej szpony znalazly szczeline i mogla sie utrzymac w pionie, a potem usiadl i objal Tani, zarowno telepatycznie, jak i szeptem zapewniajac ja, ze wszystko bedzie dobrze i nie musi sie bac, bo nie bedzie sama. On i jej zespol beda z nia i wspolnymi silami obronia ja przed zlem. Stopniowo dreszcze ustawaly, puls przestawal galopowac, a w koncu dziewczyna zasnela. Doskonale znal te reakcje - wiedzial, ze obudzi sie za niecala godzine. Byla to ucieczka zmeczonego ciala od stresu w chwili, w ktorej jego powod zniknal. Usmiechnal sie krzywo, zmienil uchwyt i polozenie spiacej, tak by i jemu samemu bylo w miare wygodnie, i nastawil sie na dluzsze czekanie. Kojoty podreptaly na cos zapolowac, wiedzac, ze Tani jest bezpieczna, a oba konie zaczely sie pasc. Klacz co prawda nie byla calkiem pewna, czy Tani nic nie grozi, ale postanowila na razie nie interweniowac. Twarz dziewczyny zas wypogodzila sie i zagoscil na niej spokoj, ktory byl rzadko na niej obecny, kiedy byla przytomna, miala bowiem nader zywa fizjonomie wyrazajaca caly czas jakies uczucia. Tak ekspresyjne twarze mieli ludzie o wielkich sercach, gotowi do poswiecen dla przyjaciol i bliskich. * Trzymajac ja tak dlugo w ramionach, Hosteen mial okazje przekonac sie, ze choc drobnej budowy, byla dobrze umiesniona. Z obserwacji z podrozy wynikalo, ze jest wytrzymala, ma refleks i szybkie ruchy. Fizycznie niczego jej nie brakowalo. Braki byly wylacznie natury psychicznej, co zrozumial po paru rozmowach odbytych juz po powrocie.Brion i Kady kochali ja, ale w jakby nieobecny czy roztargniony sposob. Mieli inne potrzeby i inne oczekiwania i po prostu nie potrafili jej zrozumiec... Storm mial zamiar zmusic Tani do wspolpracy, ale teraz zdal sobie sprawe, ze nic by nie osiagnal. Poza byc moze wpedzeniem jej w obled. Pozostala tylko jedna metoda... Pochylil sie i delikatnie pocalowal kacik jej ust. -Nic takiego sie nie stanie - powiedzial cicho. Powoli otworzyla oczy. -Co sie nie stanie? - szepnela. -Nikt nie zmusi cie do sluchania robali. -Przeciez chcesz, zebym je znalazla. -Ale nie za taka cene. Zamknela oczy. I przypomniala sobie, co kiedys slyszala... o czyms rzadkim, ale wykonalnym. Zastanowila sie i przyznala, ze moglaby sprobowac. Nie balaby sie tak, nie bedac sama. Przynajmniej taka miala nadzieje... Poza tym jesli sprobuje, nie bedzie jej tak wstyd, ze nie robi nic, by pomoc przyjaciolom. Ze nie walczy, poniewaz sie boi... Jej ojciec zginal, probujac uratowac przyjaciol... podobnie jak Siostra Wilkow... Otworzyla oczy i powiedziala cicho: -Nie boj sie; jest ktos, kto bedzie cie strzegl. Bedzie tarcza i mieczem, sila, ktora cie wesprze, tak jak w razie potrzeby robi to zespol. Powiedziales to nie tylko na glos... To byla prawda czy probowales po prostu mnie uspokoic? I spojrzala mu prosto w oczy. -Prawda - odparl spokojnie, zaczynajac rozumiec, do czego Tani zmierza. -Wiesz, ze czasami przy pomocy zespolow Wladcy Bestii moga laczyc sie telepatycznie? -Wiem. To sie nazywa sprzeg - odparl spokojnie, nie chcac mowic, co jeszcze slyszal. Nie mial pewnych informacji, ale to, co wiedzial o sprzegach, na pewno nie brzmialo zachecajaco. Bioracy w nich udzial ponoc albo gineli, albo tracili czesc umiejetnosci i w efekcie popelniali samobojstwo. Z drugiej strony kiedys to samo przyszlo jemu do glowy. Upatrywal w tym ostatniej deski ratunku. Teraz nalezalo przekonac Tani do pomyslu, nie zdradzajac, ze o to wlasnie chodzi. Byl jeden prawie stuprocentowo pewny sposob, tylko Hosteen nie wiedzial, czy dobrze to rozegra... -Gdyby cos sie stalo, twoj zespol nie zostanie sam - powiedziala cicho Tani. - Hing bedzie miala partnera i stado. Orly rozmnazaja sie powoli, jedna para nie spowoduje zaburzen w ekosystemie calej planety, a kiedy bedzie ich za duzo, przeniesie sie je na Trastor. Xikowie wytruli tam wszystkie neosokoly. Uzyli za duzo trucizny i zbyt wiele pozostalo w srodowisku, by dalo sie odtworzyc ten gatunek. Juz probowano i dlatego wladze poprosily o podobne ptaki. Orly idealnie sie do tego nadaja. -A Surra? Tani usmiechnela sie. -Z Surra bylby najmniejszy problem. Zwiad Kartograficzny znow zaczal dzialac i lwy sa mu bardzo potrzebne. Surra moze miec tyle mlodych, ile zechce; kiedy skoncza szesc miesiecy, zajma sie nimi trenerzy i znajda im odpowiednich ludzi. Partnerow dla Baku i Surry moge miec w trzy tygodnie. Hosteen wypuscil ja z objec i pomogl wstac. -A co z twoim zespolem, jezeli to tobie cos sie przytrafi? - spytal. -Minou i Ferarre wraz z Mandy moga poleciec na i Dulshan. A twoj ojciec powiedzial mi, ze gdy opuszcze; Arzor, Destiny zostanie wlaczona w sklad stada rozplodowego, bo nie zaakceptuje zadnego innego jezdzca - Tani niespodziewanie zachichotala. - Powiedzial tez, ze nie wie, czy zaakceptuje jakiegokolwiek ogiera, ale to juz jej sprawa. Kazdy zrebak, ktorego urodzi, bedzie wiele wart. A kojoty szybko przyzwyczaja sie do zycia na wolnosci. Jakby na zawolanie obydwa wrocily wolnym krokiem, nie kryjac zadowolenia. Tani bez slowa dosiadla klaczy, a Storm ogiera i po chwili cala grupa zdazala ku zabudowaniom. * Rozsiodlali konie w mniejszej zagrodzie. Choc Tani nic nie mowila, Hosteen byl przekonany, ze chciala sprobowac sprzegu natychmiast, zanim zdazy sie rozmyslic. Poniewaz jemu takze na tym zalezalo, robil, co mogl, by ja utwierdzic w tej decyzji. Starajac sie nie zwracac na siebie uwagi, weszli do domu i skierowali sie ku pokojowi dziewczyny.Kiedy sie w nim znalezli, Storm wyciagnal drugie poslanie spod lozka Tani, oboje polozyli sie i wzieli za rece. Oba ptaki przysiadly na grzedzie Mandy, a kojoty i Surra zajely miejsce w nogach lozka. Wszystkie zwierzeta byly niespokojne; czuly, ze to, co ma nastapic, jest wazne, ale nie bardzo wiedzialy, co to ma byc i co one maja robic. Tani i Storm zaczeli im to powoli tlumaczyc, ostroznie dobierajac obrazy, emocje i slowa. W teorii sprawa nie byla skomplikowana - zespoly mialy sie polaczyc ze swoimi ludzmi tak jak zwykle. Nastepnie ludzie mieli sprobowac polaczyc sie ze zwierzetami z drugiego zespolu, a potem, utrzymujac wiez z kazdym ze zwierzat, dokonac sprzegu swoich umyslow, wykorzystujac umysly i mozliwosci zwierzat. Jezeliby sie im powiodlo, powinni zlikwidowac kolejno polaczenia ze zwierzetami i sprzeg stanie sie kompletny. Zwierzetom w czasie calej tej operacji nic nie grozilo, ludziom natomiast tak, choc nie wiedzieli dokladnie co. Zespolom sie to nie podobalo, ale daly sie przekonac, ze tak trzeba. Hosteen i Tani zamkneli oczy i wyobrazili sobie po kolei kazdego z czlonkow swych zespolow, az byly one kompletne. Storm skupil sie i jako pierwszy sprobowal nawiazac kontakt z drugim zespolem, zaczynajac od Mandy... Tani polaczyla sie z Mandy, Minou i Ferarre i ze zdziwieniem stwierdzila, ze Destiny szuka jej telepatycznie. Nawiazala z nia kontakt i poczula dziwna sile, ktorej dotad brakowalo jej zespolowi. A do tego przemozna chec zycia i nieokielznana wole zwyciestwa. Siegnela ostroznie, szukajac umyslu, ktory znala najlepiej, czyli umyslu Surry. Znalazla go bez problemow - poczula dume, sile i pewnosc zabojcy. Emocje te mialy dziwnie metaliczny posmak. Potem odszukala Hing - ciepla, przyjazna i ciekawska, co tez kryje umysl Tani. Ostatnia byla Baku: duma i radosc z latania, wolnosci i polowania. Tani stopniowo wzmacniala wiez ze wszystkimi zwierzetami i ostroznie siegnela ku umyslowi Hosteena. Zabolalo niczym oparzenie. Uzgodnili, ze to ona ma probowac ustanowic sprzeg jako silniejsza i mniej doswiadczona. Storm spodziewal sie, ze bedzie to bolesne, i znajac wlasna odpornosc na bol, obawial sie, ze uprze sie za bardzo i nim zorientuje sie, do czego doszlo, moze ja zabic albo okaleczyc. Nie mylil sie - dotykajac jego umyslu, Tani czula sie tak, jakby wkladala reke w ogien. Cofnela sie odruchowo i sprobowala ponownie. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Sprzeg byl na wpol kompletny, totez Storm czul jej bol i wiedzial, z jakim uporem nadal probowala, majac; wsparcie obu zespolow. Kolejna proba zakonczyla sie niepowodzeniem i nagle w umyslach ich obojga eksplodowal srebrzysty ogien. Destiny zrozumiala, co chcial osiagnac jej jezdziec, i postanowila mu pomoc. Srebrzysty ogien polaczyl oba ludzkie umysly, pokonujac bol, choc nie bylo to latwe. Destiny jednak pozostala nieugieta - robila to co zawsze, czyli wybierala ewentualna smierc w walce, nie zycie w niewoli. I utworzone przez nia polaczenie utrzymalo sie, a bol zaczal ustepowac, az w koncu zniknal. Zadowolona Destiny wycofala sie z obu ludzkich umyslow - zrobila to, czego chcial jezdziec, a reszta nie nalezala juz do niej. Hosteen czul sie tak, jakby ktos stratowal mu mozg, ale czul tez, ze sprzeg trzyma. Wzmocnil go, na ile mogl, czujac ulge swoja i Tani. Sprzeg trwal, totez Hosteen uspokoil zwierzeta z obu zespolow i pozwolil im kolejno odpasc z telepatycznej wiezi. Potem nawiazal ze wszystkimi kontakt i przekazal go Tani. Byl to ostateczny test, jaki wspolnie wymyslili. Kontakt zostal nawiazany bez problemow. Ponownie zwolnil kolejno wszystkie zwierzeta, az zachowal sie jedynie sprzeg dwoch ludzkich umyslow. I otworzyl oczy, usmiechajac sie. Usmiech Tani byl rownie radosny jak jego wlasny. Rozluznil chwyt na jej nadgarstku i skrzywil sie, widzac pregi. Zbyt silnie zaciskal palce. -Przepraszam - baknal zmieszany. Tani spojrzala na swoja reke i rozesmiala sie. -Mamy szczescie, ze to jedyna cena, jaka przyszlo nam zaplacic. Wiesz, ile ryzykowalismy? -Wiem. Jestem ciekaw, czy ty wiesz. -Moj ojciec bral udzial w jednym z pierwszych eksperymentow. Ten, z kim probowal sie polaczyc, zginal, a ojciec przez wiele tygodni dochodzil do siebie. Matka opowiedziala mi o tym na kilka miesiecy przed smiercia, podajac to jako kolejny przyklad marnowania ludzkiego zycia przez dowodztwo. Mysle, ze miala nadzieje, ze ojciec utraci swe zdolnosci. Byla pewna, ze zdola odwiesc go od samobojstwa, a mialaby go wowczas wylacznie dla siebie. Ojciec okazal sie silniejszy i calkowicie wrocil do stanu sprzed eksperymentu. Przypuszczam, ze bardziej balam sie utraty moich zdolnosci, bo chyba nie odwazylabym sie na samobojstwo. -Zycie wymaga wiekszej odwagi. Teraz to zreszta bez znaczenia. Chodzmy cos zjesc, a potem pocwiczymy sprzeganie i pojdziemy wczesnie spac. Poprosze Kelsona, by sie tu rano zjawil, i wezmiemy sie do roboty. -Dlaczego jego? -Bo teraz my zaczniemy polowanie. Na robale i na Xikow - odparl, a w jego oczach blysnela stal. - A on jest dobry w organizowaniu polowan. -Aha! - ucieszyla sie Tani najwyrazniej majaca dosc roli ofiary. - Ktos cos mowil o jedzeniu, zdaje sie? W tym momencie zaburczalo jej w brzuchu. Storm rozesmial sie. -Odpocznij. Cos zorganizuje - obiecal. I wyszedl. * Hosteen wrocil po dziesieciu minutach z lupami dla wszystkich obecnych i urzadzili sobie moze niewyszukana, za to obfita uczte. Jeszcze w jej trakcie Tani zaczela ogarniac sennosc. Storm poczekal, az skonczy jesc, zebral pozostalosci i wstal, rownoczesnie dajac swojemu zespolowi telepatyczny rozkaz, by zrobil to samo.-Spij. Obudze cie, gdy zjawi sie Kelson. Jutro bedzie naprawde uszczesliwiony. Ledwie za nim i zwierzetami zamknely sie drzwi, Tani ziewnela rozdzierajaco. Przepelniala ja radosc plynaca taki ze swiadomosci, ze przezwyciezyla wlasna slabosc, jak i ze swiadomosci, ze bedzie mogla pomoc przyjaciolom. A jej samej pomogl Wladca Bestii, jeden z tych, ktorych matka zobrzydzila jej prawie skutecznie. Teraz Tani byla pewna, ze Alisha sie mylila - oprocz ojca istnieli inni dobrzy Wladcy Bestii. Rozebrala sie, umyla i poszla spac, usmiechajac sie przewrotnie - obudzila sie w objeciach Storma znacznie wczesniej, niz on sadzil... Zasnela, ledwie przylozyla glowe do poduszki, w dalszym ciagu z pelnym zadowolenia usmiechem na ustach - zycie z godziny na godzine stawalo sie ciekawsze... Rozdzial XVI * Oboje zbudzili sie wczesnie, ale Tani wylegiwala sie dlugo, rozkoszujac cieplem, obecnoscia zespolu i sprzegiem, ktory mogla uruchomic w kazdej chwili, gdy tylko bedzie miala Storma w zasiegu reki. Mogla go wyczuc, ale tak jak podejrzewali, do uaktywnienia sprzegu potrzebny byl fizyczny kontakt. Jednak nawet bez tego mogla okreslic, gdzie Storm sie znajduje, znala dokladny kierunek i odleglosc.Co pewnego dnia moglo sie przydac. Wiedziala, ze podjeli olbrzymie ryzyko, gdyz szalenstwo bylo wysoce prawdopodobna cena. Powod byl prosty - w trakcie budowania sprzegu poznawalo sie nie tylko mysli drugiej osoby, ale ja cala. Wszystko to, co tkwilo w jej umysle, zostawalo zdublowane u partnera. A malo kto byl na tyle silny psychicznie, by w tym momencie nie zgubic sie we wlasnym umysle. W ich przypadku tak sie nie stalo i nie wiedziala dokladnie dlaczego. Moze zdublowaniu zapobiegla interwencja Destiny, ktora wymusila powstanie sprzegu w inny niz dotychczas wykorzystywany sposob. A moze powodem bylo to, ze oboje byli polkrwi Indianami, a od dawna wiedziano, ze Indianie znacznie lepiej niz inne rasy bronia sie przed szalenstwem, czego przykladem byl chocby jej ojciec. Jego sprzeg sie nie powiodl, ale on przezyl i nie oszalal. Tani postanowila przy pierwszej okazji porozmawiac o tym z Kady - nalezaloby przeprowadzic testy, bo gdyby rzeczywiscie byla to zasluga dajacego sie wyizolowac czynnika organicznego, pomogloby to innym. Odruchowo caly czas utrzymywala kontakt z umyslem Hosteena, totez zdala sobie sprawe, ze zmierza w jej kierunku, na tyle wczesnie, by zdazyc opluskac sie i ubrac nim zapukal do drzwi. Gdy to nastapilo, konczyla wlasnie szczotkowac wlosy. -Wejdz! - zaprosila go. Wszedl i usmiechnal sie. Odpowiedziala usmiechem, patrzac, jak witaja sie z nim kojoty. -Lubia cie - ocenila. -Z wzajemnoscia. Tani zaplotla z wprawa wlosy i zaproponowala: -Zrobmy to, zanim znowu stchorze! Storm, ktory nie odzywal sie slowem, gdy plotla warkocz, pokrecil glowa. -Nie stchorzysz. Poprosilem Kady, by zostawila robala w zamknietym pojemniku. Bedziemy z nim sami, by nic cie nie rozpraszalo. Jesli zdolamy go uslyszec, potem pomoze nam Brad: musimy ustalic, z jakiej odleglosci jestesmy w stanie go odbierac i czy potrafimy okreslic kierunek. Pozostali przyleca, gdy bedziemy mieli im cos konkretnego do zakomunikowania. Inaczej Dumaroy znowu zacznie sie pienic. Zawsze to robi, gdy wie, ze przeciwnik istnieje, ale nie wie jeszcze, jak sie do niego dobrac. Zwlaszcza jesli tym przeciwnikiem sa Xikowie. -Zdaje sie, ze juz go lubie - oznajmila niespodziewanie Tani. -Kogo? Dumaroya?! - zdumial sie Storm. - Nie mowie, ze jest zly, no i byl doskonalym zolnierzem. Ale to choleryk, narwaniec, krzykacz i nie lubi tubylcow. -A to dlaczego? Hosteen wzruszyl nieco bezradnie ramionami. -To stara historia... Jego ojciec zachorowal, wiec matka pojechala dopilnowac stada. Kon ja zrzucil i solidnie sie potlukla. Znalezli ja Norbie. Kurowali, jak umieli, ale zostala do konca zycia kaleka. Jej maz obwinial ich o to, bo kogos musial obwinie. Twierdzil, ze gdyby przywiezli ja zaraz do domu i wezwalby pomoc medyczna, wszystko byloby dobrze. A oni zabrali ja do obozu i oddali pod opieke szamana. Rig byl wtedy za maly, by wyrobic sobie wlasne zdanie, wiedzial tylko, ze matka wyjechala cala i zdrowa, a wrocila po tygodniu jako kaleka, ktora ciagle cos bolalo. No i ojciec caly czas powtarzal, ze to wina tubylcow. Okazalo sie tez, ze przy upadku poronila i Rig pozostal jedynakiem. Aha, to wszystko wiem od Brada. Opowiedzial mi to kiedys, gdy naprawde wscieklem sie na Dumaroya i mialem zamiar skuc mu gebe. Dodal, ze Rig uwielbial matke i ze ona nigdy nie oskarzala Norbiech, ale on wolal wierzyc ojcu. Latwowierny zreszta pozostal. I narwany. Pare lat temu dal sie zwiesc jak dziecko i zrobil z siebie durnia, bo jak zwykle zwalil wszystko na tubylcow i zaczal dzialac, zamiast pomyslec. Okazalo sie, ze oni nie mieli z tym nic wspolnego, ale Dumaroy nadal uwaza, ze generalnie wszystkiemu sa winni. Tyle ze ostatnio troche opieszalej przystepuje do dzialania. A o jego podejsciu do Norbiech najlepiej swiadczy fakt, ze jako jedyny hodowca w okolicy nie mial i nie ma ani jednego jezdzca Norbie, najmuje wylacznie ludzi. Mozna wiedziec, dlaczego go zaczynasz lubic? Tani potrzasnela glowa. Nie wdajac sie w szczegoly i nie wyjasniajac, dlaczego doskonale rozumie dzieciaka, na ktorego ojciec przelal wine za to, ze byl chory i nie zrobil tego, co powinien, przez co ucierpiala zona, a on, nie mogac obwiniac siebie, obwinil tubylcow, powiedziala po prostu: -Bo jest podobny do ciebie. I dzieki tej uwadze do samego laboratorium dotarli w milczeniu, bo Stormowi mowe z wrazenia odebralo. A potem znalezli sie sam na sam z robalem i Dumaroy, jak i cala rozmowa wywietrzaly obojgu z glowy natychmiast. Tani zadrzala. Hosteen ujal delikatnie jej dlon i powiedzial: -Uaktywnij sprzeg. Tani powoli zrobila, co kazal, i jeszcze wolniej poszukala emocji robala. Gdy je znalazla, bylo to niczym fizyczne uderzenie. Glod! Rozkosz - Bol! Zabic i zjesc! Cofnela sie, odcinajac sie od tych emocji tak, jakby zatrzaskiwala z impetem drzwi. Hosteen takze to poczul. -Dobra, wyjdzmy na zewnatrz - zaproponowal. - Chce cos sprawdzic. Starannie pozamykal za soba drzwi, a gdy znalezli sie na swiezym powietrzu, powiedzial: -Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopoki ci nie powiem, dobrze? -Dobrze. Storm na chwile odszedl, a gdy wrocil, ujal ja za ramiona i okrecil parokrotnie, az zaczelo sie jej lekko krecic w glowie. -Nie otwieraj oczu i nie probuj wyczuc emocji robali. Pomysl o tym tak, jakbys szukala zrodla ciepla, odleglego ale wyczuwalnego - wyjasnil. - I pokaz reka, gdzie jest robal. Tani powoli wyciagnela reke w strone, z ktorej dobieglo to cos nieprzyjemnego i odleglego. Dopiero wtedy otworzyla oczy. Jej dlon wskazywala kierunek przeciwny do tego, w ktorym znajdowalo sie ruchome laboratorium. -To na nic! - jeknela rozczarowana. -Zadne na nic. Przestawilem pojemnik, bo chcialem uniknac mozliwosci, ze wskazesz laboratorium podswiadomie, pamietajac, gdzie stoi. -To... udalo sie? -Jak najbardziej. Brad! Zawolany wyszedl zza szopy i pomachal reka. -Jestem tu - zapewnil. - Przechodzimy do nastepnego etapu. Wejdzcie do domu i napijcie sie swankee, bede potrzebowal paru minut. Zrobili, co proponowal. Dopiero nad kubkiem ulubionego napoju Tani zaczela sie odprezac. Hosteen pozwolil jej spokojnie wypic cieply, aromatyczny plyn, co zajelo jej troche czasu, i dopiero wtedy wyszli ponownie na zewnatrz. -Brad odjechal z pojemnikiem, ledwie weszlismy do domu, czyli jakies dziesiec minut temu - wyjasnil. - Powiedz mi, w ktora strone sie udal. I ujal jej dlon. Tani zamknela oczy i powoli krecila glowa, az zarejestrowala to samo niemile wrazenie co poprzednio. Wyciagnela dlon i otworzyla oczy. Wskazywala droge prowadzaca do miasta. -Zgadza sie? - spytala. -Zobaczymy. - Hosteen uniosl komunikator i powiedzial. - W porzadku, asizi. Wracaj. Poczekali kilka minut, az na drodze pojawila sie sylwetka jezdzca. -Wyglada na to, ze sie zgadza - ocenil Storm. Brad podjechal do nich i spytal z usmiechem: -Dobrze poszlo? -Doskonale, trafila za pierwszym razem. Teraz trzeba sciagnac Kelsona. Chce, zeby sprawdzil, w jakiej odleglosci Tani straci kontakt z robalami. Ich atak wyczula, bedac dziesiec mil od nich. -Ale podczas snu - zaprotestowala dziewczyna. - Poza tym bylo ich znacznie wiecej, a podczas jedzenia na pewno wysylaly silniejsze sygnaly. -To wszystko prawda - przyznal Storm. - Ale teraz masz do dyspozycji sprzeg i moze sama siebie zaskoczysz. Na razie wiemy, ze wyczuwasz je na kilka mil, co jest pocieszajace, ale nie bardzo pomocne: mozemy w ten sposob wejsc prosto na Xikow, i to bez zadnego ostrzezenia. Tani pokiwala glowa: to bylo sensowne. Wrocili do domu i Storm zajal sie nawiazaniem lacznosci z Kelsonem. Ten byl zachwycony tym, co uslyszal, i obiecal, ze zjawi sie za godzine. * Kelson dotrzymal slowa.Ledwie helikopter wyladowal, wypadl z niego, dobiegl do oczekujacych i spytal: -To prawda, ze mozecie je znalezc? -Wyglada na to, ze tak, ale uspokoj sie. Chcemy sprawdzic, z jakiej odleglosci Tani jest w stanie je wyczuc i czy potrafi te odleglosc okreslic. Jesli wszystko pojdzie dobrze, bedziesz mial pole do popisu: zwolamy ludzi i zaczniemy polowanie. -Dobrze by bylo - warknal Kelson. - Naprawde dobrze. W porcie wybuchly zamieszki. Jakis idiota zobaczyl ladujaca jednostke i narobil wrzasku, ze to Patrol. Skonczylo sie na dziesieciu rannych i szesciu aresztowanych. Jesli nie bedziemy mieli czegos konkretnego, na czym ludzie moga skupic uwage, sytuacja moze sie powtorzyc. Poza tym taka wiadomosc bardzo podnioslaby morale. -W takim razie bierzmy sie do roboty - zdecydowal Brad. - Storm i Tani, do helikoptera. Opaski na oczy i zatyczki do uszu gotowe, wiec nie bedziecie znali ani kierunku ani odleglosci. Zaraz do was dolacze. * Pol godziny pozniej Brad oznajmil z zadowoleniem: - To bylo dwanascie mil. I wlasciwie okreslony kierunek. Teraz sprobujemy czegos trudniejszego. Tani, sprobuj ustalic nie tylko kierunek, ale i odleglosc. * Po dwoch dniach wytezonej pracy z wieksza liczba robali - Brion wyprodukowal jeszcze dwa, w tym wojownika - okazalo sie, ze Storm mial racje. - Dzieki sprzegowi Tani byla w stanie wyczuc je z dwudziestu mil, okreslic kierunek i w przyblizeniu odleglosc. Im bardziej jednak wzrastala odleglosc, tym glebszy kontakt musiala nawiazywac z robalami. Konczylo sie to atakami nudnosci.-Jak ona sie czuje? - spytal po kolejnym tescie Brad. -Zle. W nocy wymiotowala, mimo ze nie robilismy zadnej proby. Prawie przestala jesc, bo i tak nic w zoladku nie utrzyma. Ale teraz juz nie przestanie, dopoki nie wygramy... Wspominala cos o pochodzeniu od Siostry Wilkow. Jestes Czejenem. O co tu chodzi, wiesz? -Od Siostry Wilkow? - powtorzyl zaskoczony Brad. - To stara historia, ale jesli Tani pochodzi od niej w prostej linii, to dla niej wazne... Siostra Wilkow zyla na poczatku XVIII wieku i pierwotnie nazywala sie Brzozowa Lania. Nalezala do tych, ktorych zwa Berdache: jedna plec zachowuje sie jak druga. Mimo ze byla kobieta, zostala mysliwym, i to tak dobrym, ze przyjeto ja do grona wojownikow. Zaslynela z umiejetnosci kradziezy koni. W czasie jednego ze starc z grupa Kiowow jej brat zostal trafiony strzala i spadl ze swego wierzchowca. Wrocila po niego, mimo ze caly czas do nich strzelano. Zostala ranna, ale uratowala go. Potem regularnie zabierano ja na wyprawy wojenne. Wziela tez udzial w wielkim napadzie na Kiowow, kiedy to zdobyto wiele koni. Zabila wowczas w walce wrecz wielkiego wojownika, oslaniajac powaznie rannego przyjaciela. -Wtedy zmieniono jej imie? -Wtedy. Bylo wielkie swieto, a ona rozdala wszystkie konie, a miala ich ponad dwadziescia. Dziadek mowil mi, ze podobnej wspanialomyslnosci nikt nie pamieta. Potem opowiedziala o ostatniej bitwie i wtedy wodz nadal jej nowe imie. Od tego dnia nazywano ja Siostra Wilkow i traktowano jak wielkiego wojownika. -Zalozyla rodzine? -Pozniej tak. Wyszla za rownie szanowanego wojownika i miala dwoje dzieci: chlopca i dziewczynke. Po smierci ojca zabitego w jakims starciu matka zamieszkala z nimi i opiekowala sie dziecmi, gdy Siostra Wilkow wyruszala na wojenna sciezke. Zginela pare lat pozniej w bitwie, prawdopodobnie probujac uratowac pozbawionego konia i towarzysza, ale tego nie wiem na sto procent. -Uzyskala akceptacje jako wojownik dlatego, ze kogos uratowala, i zginela prawdopodobnie z tego samego powodu... - podsumowal Storm. - Mysle, ze dla Tani to jest wlasnie najwazniejsze. Jej ojciec takze zginal, ratujac przyjaciol. Szamanka miala racje: przywiazalismy ja do siebie i do tej ziemi i jest gotowa umrzec, by nam pomoc. Nawet nauki matki do tego pasuja: zle jest walczyc, ale dobrze jest ratowac. Odszukanie robali pasuje do wszystkiego, w co wierzyla i wierzy. -A jak jej to idzie? -Wyglada na to, ze moze je wyczuc z odleglosci dwudziestu mil, ale trzeba pamietac, ze proby robilismy z trzema robakami, a bedzie miala do czynienia ze znacznie wieksza ich liczba. Sadze, ze zdola namierzyc je z duzo wiekszej odleglosci. -Dobrze by bylo, ale i dwadziescia mil wystarczy, jezeli bedzie musialo. Kelson organizuje wyprawe, nie ma na co dluzej czekac. W nocy wrocil Logan z wiadomoscia od Ukurtiego: Shosonna sa gotowi. Kontaktowal sie takze z innymi szamanami: jesli udamy sie, by walczyc z Nocna Smiercia, beda nas chronic slupy pokoju. Nitra zezwola nawet na przeloty helikopterow. Norbie tak samo. Dwa dni temu klan Nitra stracil grupe mysliwych. Aha, Nitra takze beda respektowac slupy pokoju. To zasluga szamanki klanu Djimbuta. Storm gwizdnal cicho. -Musieli poniesc naprawde duze straty, skoro godza sie na takie ustepstwa - ocenil. -Logan tez tak uwaza. Klany Nitra znajduja sie w zasiegu robali i to, ze sa tuz przy granicach terenow lowieckich Norbiech, mowi samo za siebie. Skoro zgodzili sie na przeloty, to znaczy, ze sami nie potrafia znalezc robali. Jezeli nam sie uda, zrobia wszystko, by pomoc. -A wlasciwie to jaki oddzial zbiera Kelson? -Was dwoje z zespolami, poza klacza, bo podrozowac bedziecie helikopterem - wyjasnil Brad. - Tani dala sie przekonac, wiec na szczescie nikt nie bedzie musial probowac zaladowac tej diablicy na poklad. Wy polecicie helikopterem Kelsona wraz z nim. Ze stolicy przyleca dwie duze maszyny zorganizowane przez wladze. W kazdej po dwudziestu ludzi: w czesci hodowcy i kolonisci z okolic, w czesci policjanci, w czesci ochroniarze z portu kosmicznego. -Myslisz, ze to wystarczy? -Tego nikt nie wie. Kelson zorganizowal regularna mobilizacje i przynajmniej drugie tyle czekac bedzie w porcie jako odwod. W razie potrzeby helikoptery maja ich szybko przerzucic na miejsce akcji. Taki przynajmniej jest plan. -Zaden plan nie pozostaje aktualny po nawiazaniu pierwszego kontaktu z wrogiem. -Zgadza sie i Kelson o tym wie, ale w tej chwili nic wiecej nie wymyslimy. Nakarm Tani i idzcie spac. Jesli bedziesz musial, daj jej cos na sen, bo ruszamy przed switem. * Tani juz spala, gdy Hosteen ja znalazl. Trudno sie bylo temu dziwic - ostatnie dni byly pelne napiecia i wyczerpujace tak fizycznie, jak i psychicznie, co widac bylo po jej podkrazonych oczach i wyostrzonych rysach. Od prawie trzech dni nic nie jadla, bo niczego nie zdolala utrzymac w zoladku. Gdyby nie sila i rownowaga wniesione do sprzegu przez Storma, jej umiejetnosci na nic by sie nie przydaly, wczesniej bowiem by sie zalamala.Storm cicho zamknal za soba drzwi i poszedl sprawdzic, co dzieje sie z Hing, ktora od dwoch dni miala partnera, atrakcyjnego i przystojnego, ktorego natychmiast zaakceptowala. Wedlug Tani za dwa, trzy dni beda gotowe mlode hodowane na Arce i Hing wreszcie zyska prawdziwe stado. Prawdopodobne zreszta bylo, ze szybko sie ono powiekszy w calkiem naturalny sposob. Na pokladzie Arki znajdowaly sie takze w pelni dojrzale zwierzeta w stanie hibernacji, ktore wyhodowano,: ale ktore z rozmaitych powodow nie trafily do miejsca; przeznaczenia. To sposrod nich miano wybrac partnerow dla Surry i Baku, o ile dobrze zrozumial wyjasnienia Tani. Kiedy skoncza z robalami, naturalnie. Usmiechnal sie krzywo na wspomnienie dziewczyny, a raczej tego, jak zmieniala sie jego o niej opinia. I jej o nim takze. Ostatnie dni byly przelomowe. Obserwowal, jak przelamuje strach i obrzydzenie, wymiotuje i znow probuje. Kiedy to sie skonczy... Prychnal pogardliwie - ostatnio wszyscy ciagle to powtarzali, a on mial nieodparte wrazenie, ze powtarza to od paru lat. Konkretnie od chwili pojawienia sie na Arzor. I zawsze, kiedy skonczyl sie jakis problem, ledwie czlowiek zdazyl zlapac oddech, zaczynal sie nastepny - i tak w kolko. A przeciez tak niewiele pragnal: ziemi i spokoju. Ziemie mial - jako weteranowi nalezalo mu sie ponad trzy tysiace akrow, a za zlikwidowanie grupy Xikow rzad planetarny dolozyl mu jeszcze poltora tysiaca i obnizyl podatek importowy na dziesiec lat. Nawet juz wybral i sprawdzil teren w rejonie Limpopo, lezacy pomiedzy granica Basin a ziemia Brada. Zbudowal tam prowizoryczne schronienie, czyli niewielki domek, kupil zaczatek stada i najal jezdzcow - co do jednego Norbiech. I niczym wiecej nie zdolal sie zajac. Widzac zwiniete w jeden klebek dwie fretki, zdecydowal, ze Hing bedzie miala jutro wolne. W poszukiwaniach na taka odleglosc nie mogla sie przydac, do walki specjalnie sie nie nadawala, a kopania i szukania ukrytych przejsc nie przewidywal. Zadowolony z decyzji wrocil do swego pokoju i polozyl sie spac. * Wstal wczesnie i, ubierajac sie, zalozyl wszystkie pamiatki plemienia: pas, naszyjnik i bransolete. Podejrzewal, ze dzis przydadza mu sie najsilniejsze leki, jakimi dysponowal.Potem poszedl obudzic Tani. * Godzine pozniej na pograniczu Basin wyladowaly trzy helikoptery. Storm i Tani zaczeli poszukiwania, a reszta - nawet Dumaroy - czekala cierpliwie w milczeniu.Tani znalazla to, czego szukala, a wrazenie bylo tak silne, ze podskoczyla i z najwyzszym trudem hamowala odruch wymiotny. To, co odbierala, bylo znacznie silniejsze od obrzydliwych emocji, do jakich przywykla w czasie prob. -Tam - wskazala drzaca reka. - Przynajmniej dziesiec mil, prawdopodobnie wiecej. Jest ich cala masa! Niespodziewanie podszedl do niej Dumaroy i poklepal ja delikatnie po ramieniu. -Dobrze sie spisalas - pochwalil. - Wiem, ze nielatwo ci to przyszlo, ale spisalas sie na medal. I odmaszerowal w strone helikoptera, w ktorym czekali osadnicy. Storm spogladal w slad za nim, nie mogac otrzasnac sie z zaskoczenia - nigdy nie widzial go tak pelnego zrozumienia, by nie rzec wspolczucia. I prawde mowiac, nie spodziewal sie zobaczyc. Jedynym wytlumaczeniem bylo to, ze musial naprawde polubic Tani... Wystartowali, kierujac sie na pustynie, prosto ku jej sercu zwanemu Blue. Najwiekszemu pustkowiu na calej planecie, nad ktorym z uwagi na wiatry i turbulencje nie byl w stanie przeleciec zaden helikopter. Kierunek, ktory wskazala Tani, sugerowal jednak, ze ich cel znajduje sie na obrzezu tego rejonu, gdzie warunki panujace w powietrzu nie byly az tak straszne. * Przebyli ponad 55 mil metoda krotkich przelotow z miedzyladowaniami pozwalajacymi Tani lepiej wyczuwac robale. Znalezli sie na terenie calkowicie pozbawionym roslinnosci i zbyt niegoscinnym nawet dla Nitra, ktorych tereny lowieckie otaczaly ten obszar. Krajobraz tworzyly zerodowane przez wiatr iglice skalne, kaniony i glazy rozmaitych wielkosci - doskonaly teren da zalozenia bazy, ktora miala pozostac niezauwazona, i do obrony.Wyladowali po pokonaniu kolejnych pieciu mil. Tani wysiadla, rozejrzala sie i nieco bezradnie wzruszyla ramionami. -Prawie jestesmy - powiedziala glosno. - Sa gdzies bardzo blisko... gdzies tam... I wskazala reka kierunek. Jakby na ten znak cos czarnego wyskoczylo nagle zza kamienia, ale do celu nie dotarlo. Mandy siedzaca na ramieniu dziewczyny wykonala gwaltowny ruch i zlapala robala dziobem. Glosny trzask oznaczal jego koniec. W nastepnej chwili zaczelo sie pieklo. Wydawalo sie, ze ziemia zaczela sie ruszac, gdy ze wszystkich szczelin i zakamarkow we wskazanym przez Tani; kierunku wyroily sie robale i pokryly zywym dywanem skaly, kierujac sie ku ludziom, a glownie ku Tani. Kelson na szczescie byl gotow. Polowe ludzi uzbroil w miotacze ognia, druga w stunnery i granaty gluszace oraz pistolety laserowe na wszelki wypadek. Wszyscy mieli skorzane rekawiczki i specjalne ochraniacze na szyje sporzadzone ze skory yorisa i nasaczone specyfikiem, ktorego, jak odkryli Kady i Brion, robale nie cierpialy. Jako pierwsze odezwaly sie stunnery, po czym z gluchym hukiem zawtorowaly im miotacze ognia. Robale atakowaly falami i falami ginely spalone, na popiol badz zabite ladunkami ze stunnerow, ktore dla nich mialy smiertelna moc. Tani, Mandy i pilnujacy dziewczyny Hosteen nie wzieli udzialu w likwidacji robali, ktora zreszta nie trwala dlugo. Gdy ostatni przestal istniec zmieniony w plonace truchlo, zapadla cisza przerywana jedynie cichym sykiem gotowych do dalszego uzycia miotaczy. Przerwal ja Dumaroy: -Ten twoj kot nie czuje przypadkiem Xikow? Surra rzeczywiscie szczerzyla kly, a z jej gardla wydobywal sie cichutki, za to wsciekly charkot. Zabijala juz Xikow i czekala na kolejna okazje, a czula ich bliskosc, wiec okazja powinna sie szybko nadarzyc. Hosteen skoncentrowal sie i nawiazal z nia kontakt telepatyczny, czujac, ze Tani tez to zrobila. Wszyscy troje uwaznie przyjrzeli sie okolicy, wymieniajac spostrzezenia, az zauwazyli to, co w pierwszej chwili im umknelo: doskonale zamaskowane drzwi. Gdyby nie Surra Hosteen nie spostrzeglby ich, mimo ze przeszkolono go pod katem szukania takich wlasnie dobrze zakamuflowanych kryjowek. Wskazal znalezisko Kelsonowi, tlumaczac, po czym mozna je rozpoznac. -Dobra! - ucieszyl sie oficer. - Jackson, w tej trojkatnej skale sa drzwi, wysadz je, ale nie rozwal reszty. Chcemy dostac sie do srodka, a nie zablokowac wejscie. Dzieki wskazowkom Hosteena ladunki zostaly zalozone szybko i sprawnie we wlasciwych miejscach i gdy wszyscy schronili sie za glazami - detonowane. Gdy rozwial sie dym i kurz, ich oczom ukazalo sie wejscie do sporego tunelu. Pierwsi dopadli go policjanci, ale Dumaroy ze swoimi ludzmi deptal im po pietach. Wywiazala sie krotka, ale zacieta strzelanina, gdy grupa Xikow probowala zagrodzic im droge. Wybili ich do ostatniego i wbiegli do groty, do ktorej prowadzil najszerszy tunel. Tani pilnowana przez kojoty, Baku i Mandy podgryzajaca co mniej spalone robaki zostala na zewnatrz, a Kelson, Storm i Surra zamykali atak. Po opanowaniu groty Kelson podzielil ludzi na mniejsze oddzialy i wyslal je, by przeszukaly i oczyscily z Xikow boczne korytarze i wszystkie pomieszczenia bazy. W kilku miejscach rozlegly siej strzaly z laserow i wybuchy granatow, ale za kazdym razem starcie szybko sie konczylo. Surra zainteresowala sie jednym z bocznych tuneli, w ktorym nie bylo zadnych drzwi. Storm przyjrzal mul sie, przywolal Kelsona i spytal: -Ilu ludzi zostawiles na strazy helikopterow? Bo cos mi sie wydaje, ze Surra znalazla zapasowe wyjscie. -Nikogo nie zostawilem! - wykrztusil smiertelnie blady Kelson. W nastepnej sekundzie obaj gnali tunelem co tchu, poprzedzani przez Surre, ktorej Storm przekazal telepatycznie, ze Tani grozi niebezpieczenstwo. Ona tez pierwsza dotarla do otwartego wyjscia i wyskoczyla na zewnatrz. Kelson i Storm byli tuz za nia. Wypadli ze skalnej sciany, w ktorej ukryte byly drzwi, i rozejrzeli sie szybko. Zza pary iglic po lewej stronie dobiegl krzyk orla i strzal, a potem wsciekle poszczekiwanie zmieszane z wrzaskami trudnymi do zidentyfikowania. Miedzy iglicami ukazala sie Baku nabierajaca szybko wysokosci, by jeszcze szybciej zanurkowac i zniknac z pola widzenia. Storm przyspieszyl, majac przed soba wsciekle warczaca Surre. Wypadl zza iglic i zobaczyl Tani szarpiaca sie z Xikiem. Drugi slabo oganial sie przed kolejnym atakiem Baku, krwawiac obficie z glebokiej rany na glowie. Trzeci opedzal sie przed kojotami, a nad jego glowa Mandy wlasnie zakonczyla wznoszenie. Surra dopadla zlanego zielonkawa posoka przeciwnika Baku, a rownoczesnie walczacy z Tani zdolal uwolnic jedna reke i zdzielic ja na odlew. Zamroczona dziewczyna cofnela sie o pol kroku i wtedy Hosteen zrozumial, o co toczyla sie miedzy nimi walka. Tani desperacko probowala wyrwac mu bron i nie dopuscic do ostrzelania zwierzat. Mandy zwinela skrzydla i runela w dol, Surra odwrocila sie od zabitego przeciwnika, ale Xik zyskal sekunde, by strzelic, i zadne ze zwierzat nie moglo dopasc go na czas, by mu to uniemozliwic. Hosteen odbil sie i rozpaczliwym szczupakiem rzucil sie ku niemu w chwili, gdy tamten wycelowal. Lewa reka dosiegnal lufy w momencie, gdy Xik nacisnal spust. Poczul zar ogarniajacy przedramie, ale zdolal podbic lufe. A w nastepnej sekundzie pchnal wroga nozem, tak iz zaglebil sie on w ciele az po rekojesc. Natychmiast wyszarpnal bron i uderzyl ponownie. Za plecami uslyszal gluche lupniecie i trzask pekajacych kosci - Mandy zalatwila swego przeciwnika. Zadzgany przez niego lezal na ziemi, a on sam kleczal, czujac ogien w zranionej rece... Powoli zebral sie w sobie i wstal, rozgladajac sie. Jego przeciwnik poruszyl sie i powiedzial cos chrapliwie. Widzac, ze Tani jest cala i zdrowa, Hosteen przykleknal i warknal ostro, uzywajac zwiezlego stylu wojskowej odmiany jezyka wrogow: -Melduj! - widzac zas katem oka stojaca juz obok Tani, syknal. - Wracaj do tunelu i pilnuj, zeby mi nikt nie przeszkadzal. Po czym skupil cala uwage na przepelnionych nienawiscia oczach obcego. -Melduj! - zazadal ponownie. Ten rozesmial sie zgrzytliwie i wycharczal cos tak cicho, ze Storm musial sie pochylic, by go zrozumiec. -I tak przegraliscie. To byla tylko wysunieta placowka. Laboratorium jest gdzie indziej i nie znajdziecie go. Te robaki byly tylko probna seria. Lepsze wlasnie dojrzewaja. Kiedy zaczna sie legnac, zaleja ten swiat i zezra was wszystkich! -Gowno wiesz! - warknal rownie chrapliwie Hosteen. - Znalezlismy placowke, znajdziemy laboratorium. I spalimy je razem z robalami i twoimi przyjaciolmi. Nie pozostanie nikt, kto moglby obudzic twoja dusze, wzywajac cie po imieniu! Z kacika ust umierajacego poplynela strozka zielonej krwi, gdy ponownie sie rozesmial. -Przyjaciol nie mam, tylko podkomendnych. Mozecie znalezc laboratorium, ma autozabezpieczenia. Znajdziecie, wykluja sie szybciej, nie znajdziecie, wykluja sie o czasie. Wysadzicie je i skonczycie ze soba. Ten swiat juz straciliscie. Stracicie i inne. A moja dusze obudzi moj syn. Hosteen bardziej wyczul, niz dostrzegl, ze Tani stanela obok niego. Xik tez ja zauwazyl - splunal, ale mial zbyt malo sil, by slina zmieszana z krwia doleciala do celu. Tani zlapala Hosteena za prawy nadgarstek i uaktywnila sprzeg. A potem polozyla dlon na czole Xika. Storm zas prawie krzyknal rozkazujaco: -Gdzie jest laboratorium? Zapytany spojrzal wsciekle na Tani, oplul sam siebie w kolejnej nieudanej probie oplucia jej i zmarl. Storm zas zatoczyl sie, czujac pelna fale bolu, ktora dotad blokowala adrenalina. W mozgu czul zar zranionego ramienia i ledwie slyszal glos Tani wolajacej go po imieniu... A potem ktos rozcial mu rekaw koszuli i przylepil do przedramienia plaster przeciwbolowy. Powoli zaczelo mu sie rozjasniac w glowie... Brad byl obok i pomogl mu wstac, a potem powoli prowadzil w strone helikoptera, ignorujac jego niezbyt skladne protesty, ze musza zostac i szukac laboratorium... Z drugiej strony tez ktos go podtrzymywal... Obrocil z wysilkiem glowe i stwierdzil, ze to Tani... Uroczo wygladala, a teraz odleci z planety... Nie chcial, zeby to zrobila... Potrzebowal jej... Zaczal cos mamrotac, ale sam stwierdzil, ze to belkot bez sensu, wiec zamilkl, zebral sie w sobie i palnal: -Kocham cie, zostan ze mna na Arzor! A potem ktos zgasil swiatlo i zostala jedynie ciemnosc. Rozdzial XVII * Storm obudzil sie z bolaca reka, ale bol byl tepy i niesmialy - bardziej przypominal cmienie niz zar, ktory pamietal. Na fotelu stojacym obok lozka siedziala Tani, majac po jednej stronie zwinieta w klebek Surre, po drugiej rozciagniete wygodnie i posapujace przez sen kojoty. Musiala wyczuc, ze odzyskal przytomnosc, bo usmiechnela sie i spytala:-Zostaniesz z nami na dluzej? -Nie wiem... Co sie stalo? -Zemdlales. Dumaroy zaniosl cie do helikoptera, a medyk ocenil, ze jestes zbyt wyczerpany, by dalej robic sobie krzywde, i polozyl cie spac na czterdziesci osiem godzin. A potem mnie tez uspil z tego samego powodu. Obudzilam sie pare godzin temu i zjadlam sniadanie z Bradem i Loganem. Kiedy spales, opatrzono ci reke - medyk stwierdzil, ze uratowala cie koszula, ale i tak solidnie oberwales. Masz poparzenia i zakaz uzywania reki przez co najmniej dwa tygodnie. Pod wplywem jej slow przypomnialy mu sie ostatnie wydarzenia, i to ze szczegolami. -Ja mu dam dwa tygodnie! - burknal. - Sluchaj, bylismy w sprzegu. Zdolalas cos odebrac od tego Xika, nim zmarl? -Zdolalam zobaczyc pewien obraz, ale bedziesz musial pomoc mi go zrozumiec i ewentualnie wykorzystac. Spojrzal jej prosto w oczy i powiedzial: -Ja tez bede potrzebowal twojej pomocy, i to do znacznie wazniejszych rzeczy... ale to moze troche poczekac. Tani zachichotala radosnie i oznajmila: -Za dlugo nie moze czekac. Twoj ojciec zaczyna omawiac szczegoly slubu, Logan chce byl swiadkiem, a Kady wypytuje sie o twoje ziemie, a konkretnie o to, czy bedziemy mieli za co zyc, czy tez gotowka bedzie najlepszym prezentem slubnym. Storm zamarl z otwartymi ustami, i to na calkiem dluga chwile. -Jakim cudem...? - wykrztusil, odzyskujac dar wymowy. -A takim, ze oswiadczyles mi sie przy ponad czterdziestu swiadkach. Niby jakim cudem nikt nie mial sie o tym dowiedziec? - spytala slodko. Zaczerwienil sie i baknal: -Cholera, faktycznie... Chyba nie mam wyjscia, Czejenek lepiej nie wkurzac - wyciagnal do niej zdrowa reke i poczekal, az przesiadzie sie na lozko. - Wyjdziesz za mnie? Zamiast odpowiedzi pochylila sie i pocalowala go. Trwalo to jeszcze dluzej niz jego niemota przed chwila. -Chyba nie mam wyjscia, Navaho lepiej nie wkurzac -odparla Tani z blyskiem w oczach. - Ale teraz porozmawiajmy o robalach. I wyprostowala sie. -Dobra - Hosteen spowaznial. - Co odebralas, gdy go dotknelas? -Obraz pustyni. Wygladalo to tak, jakbym stala i patrzyla w dol na suchy, pustynny krajobraz, gdzie poruszal sie tylko pyl. Nie umiem rysowac, a to byla po prostu pustynia... -I o tym kawalku pomyslal, gdy zazadalem informacji, gdzie jest laboratorium... Byl pewien, ze go nigdy nie znajdziemy. To, co widzialas, to najprawdopodobniej widok z glownego wejscia. Jezeli go dobrze zrozumialem, to laboratorium jest glebiej na terenie Blue. Jesli zdolamy zidentyfikowac ten obraz, znajdziemy robale. Pokaz mi go! Tani potrzasnela przeczaco glowa. -Ani mysle. Najpierw cos zjesz, potem zobaczysz sie z Bradem i Loganem. I nim zdazyl cos powiedziec, wyszla. Hosteen uslyszal, ze rozmawia z kims na korytarzu, a potem do pokoju wszedl Brad. -Jak sie czujesz? - spytal. -Przezyje. Jaki jest wynik rajdu? -Wytluklismy wszystkich; na zewnatrz wydostalo sie tylko tych trzech. Potem wrocilismy do podziemi i przeczesalismy je naprawde dokladnie. Najciekawsze pomieszczenie odkryla Minou. Byl w nim Xik, kupa sprzetu i cala masa informacji. Mieli, scierwa, wcale dalekosiezne plany wobec Arzor. Teraz sa w drodze do dowodztwa. Czesc, sadze, ze to co najwazniejsze, byla zaszyfrowana. Z tym sami bysmy sobie nie poradzili. -Szyfry Xikow nie sa latwe do zlamania. Nie wiadomo, czy nasi spece zdaza na czas. Ten, ktorego zabilem, byl tu dowodca. Mial stopien pierwszego komendanta. Nie marnowaliby tak wysokiego ranga oficera tylko na taka placowke. Ilu ich w ogole tam bylo? -Dwudziestu dziewieciu, wliczajac urzednika w tajnym pokoju. -Wzieliscie go zywego? Musial byc specjalista, a tacy duzo wiedza. Brad westchnal ciezko. -On tez o tym wiedzial i dlatego lyknal trucizne na nasz widok. Blyskawicznie dzialajaca, nic nie moglismy zrobic. Zwierzeta sprawdzily, czy nikt wiecej nie pozostal zywy, a w podziemiach zostawilismy na wszelki wypadek wartownikow. Kelson wrocil tam ze sprzetem do przeswietlania scian, ale znalazl tylko dwa ukryte pomieszczenia z aparatura, zadnych Xikow. Reszta zajmie sie ekipa z dowodztwa. Juz jest w drodze. Zalozylismy tylko prowizoryczne drzwi i zostawilismy kilku ludzi z radiostacja. Wy oboje juz w tym czasie spaliscie. Tani obudzila sie pierwsza i chciala z toba posiedziec, poki sie nie obudzisz. Brad urwal i spojrzal na niego pytajaco, najwyrazniej nie chcac glosno zadac tego pytania. Hosteen usmiechnal sie. -Zgadza sie, asizi: mozesz przygotowywac wesele, ale dopiero jak skonczymy z robalami. Bezwstydnie podsluchujacy w korytarzu Logan wrzasnal radosnie, az echo odbilo sie od scian. Storm skrzywil sie, bo az mu w glowie zadudnilo, i warknal: -Zrobisz to jeszcze raz i mozesz przestac marzyc o zostaniu swiadkiem! Logan usmiechnal sie zlosliwie. -A wiesz, kogo Tani chce na swiadka? - spytal. Hosteen pokiwal glowa. -Coz, paru Nitra tez sie tu zmiesci, tym bardziej ze bedziemy musieli poprosic ich o pomoc - powiedzial spokojnie i dodal, patrzac na Brada: - Tani odebrala obraz z umyslu umierajacego oficera. Sadzimy, ze to widok z glownego wejscia do laboratorium, a jesli nie, to z wejscia do strzegacych je umocnien. Kiedy sie sprzegniemy, powinienem tez to zobaczyc. Powiem wam wtedy, co widzialem, ale wydaje mi sie, ze bez pomocy tubylcow nie znajdziemy tego miejsca. -Przepraszam! - rozleglo sie w tym momencie od drzwi i wkroczyla Tani z taca zastawiona jedzeniem. - Gdy to wszystko zjesz, pogadamy. Widok, a zwlaszcza zapach jedzenia sprawil, ze Storm poczul, ze jest naprawde glodny, totez nie zwlekajac, wzial sie do dziela. Brad w tym czasie konczyl opowiesc o tym, co zaszlo, gdy Hosteen spal, wspomagany przez Logana dorzucajacego rozmaite szczegoly. Hosteen skonczyl wymiatac z naczyn resztki posilku, dopil swankee i westchnal zadowolony: -Teraz lepiej. To mowicie, ze o lokalizacji laboratorium nic nie wiadomo? -Ano nie. Przyszla wiadomosc z dowodztwa: szyfry sa nowe i troche potrwa, nim je zlamia. Z rozmowy z tym Xikiem wynika... masz jakies pojecie, kiedy wykluja sie nowe robale? -Wkrotce. Nie w ciagu paru godzin czy dni, ale nie pozniej niz za kilkanascie. Wydaje mi sie, ze nie wczesniej niz za tydzien, ale nie pozniej niz za dwa. Poza tym mowil, ze laboratorium ma automatyczne zabezpieczenia. Jesli je znajdziemy, proces wylegu zostanie przyspieszony. Jesli go nie znajdziemy, insekty wykluja sie o czasie. Potem powiedzial, ze ten swiat juz stracilismy, a inne tez stracimy. Sa jakies wiesci z innych planet? -Cala lawina - rozesmial sie Logan. - Gdy tylko roznioslo sie, ze kazde nieszczescie, do ktorego doszlo w ostatnim czasie, moze byc sprawka Xikow, wszedzie zaczelo sie regularne polowanie. Moze troche niezorganizowane, ale na pewno entuzjastyczne i powszechne. Tam, gdzie Xikow znaleziono, wybuchly walki i zginelo sporo ludzi. Tym razem dowodztwo bedzie musialo cos przedsiewziac, by to sie nie powtorzylo. Jak na razie znalezli ich na prawie wszystkich planetach, na ktorych wydarzyly sie jakies powazne "kleski zywiolowe". Na reszcie poszukiwania trwaja. -A rzady planetarne, w tym i nasz, zaczely sie pieklic - dodal Brad. - Domagaja sie odszkodowan za wszystkie zniszczenia, rekompensat dla rodzin zabitych i rannych oraz kontrybucji za wrogie dzialania. Kwoty sa takie, ze gospodarka Xikow dlugo sie nie pozbiera. Zakladajac, ze skonczy sie tylko na karach finansowych, co jest malo prawdopodobne, bo ludzie sa za bardzo wsciekli. A jak ty sie czujesz? -Znacznie lepiej. Sadze, ze nalezaloby zabrac sie do tego krajobraziku. - Hosteen ujal dlon Tani i powiedzial: - Pokaz mi najlepiej, jak potrafisz. Zamknela oczy i uaktywnila sprzeg. Przypomniala sobie obraz, ktory uformowal sie w jej mozgu, gdy dotknela czola umierajacego, i przekazala go Stormowi najdokladniej, jak potrafila, utrzymujac sprzeg, dopoki nie puscil jej dloni. Dopiero potem otworzyla oczy. Hosteen klal cicho, acz z uczuciem, a Brad przygladal mu sie zaskoczony. -Az tak zle? - spytal po chwili. -Ano zle. To pustynia, i to gleboko na obszarze Blue, wiec tam nie dolecimy. Na horyzoncie rysuja sie oddalone gory, podobnie z prawej strony. Obraz widziany jest nie z poziomu pustyni - patrzacy znajdowal sie nieco wyzej, co sugeruje wzgorze albo podnoze gor. Slowem, jest to gdzies, gdzie pogorze wchodzi gleboko w pustynie. Logan, rozpoznales cos znajomego w tym opisie? -Nie. Na pewno nie jest to na terenach lowieckich Shosonna. Tani chrzaknela cicho i powiedziala: -Blue to tereny Nitra, prawda? Jesli poprosze klan Djimbuta, poszukaja tego miejsca. Inne klany im pomoga. -To moze nie byc takie proste - ostrzegl Brad. -Dlaczego? To ich przyjaciol robale najwiecej zabily. Skoro zgodzili sie na przeloty helikopterow, to znaczy, ze chca pomoc. Moge porozmawiac z Wieszczaca Sny. -Nie potrafisz opisac jej tego miejsca - sprzeciwil sie Hosteen. - Musze byc z toba. Niechetnie, ale przytaknela ruchem glowy. -Skoro tak, to bedziemy cie musieli przypiac do noszy i przetransportowac helikopterem - zdecydowal Brad. - Nasz jest za maly. Logan ruszyl ku drzwiom. -Skontaktuje sie z Kelsonem - zaproponowal. - I powiem mu, zeby sie pospieszyl. Zamknal za soba drzwi, a Storm opadl na poduszki. Reka zaczynala go znow bolec, a poza tym czul sie tak zmeczony, jakby przez wiele dni nie zsiadal z konia. Tani zauwazyla to pierwsza i spojrzala wymownie na Brada. Nastepnie zabrala tace i wyszla, a Brad ruszyl w slad za nia. Storm juz zasypial, kiedy Tani wrocila. Byl jeszcze jednak na tyle przytomny, by poczuc jej pocalunek i pogladzic ja po policzku w odpowiedzi. * Obudzil sie calkowicie wypoczety.Obok spala w ubraniu Tani, a obok lozka czuwal Ferarre. Ledwie zobaczyl, ze Hosteen jest przytomny, tracil Tani nosem. Usiadla natychmiast i rozejrzala sie. -O, widze, ze nie spisz - ucieszyla sie. - Zaraz przyniose ci cos do jedzenia. Kelson podstawi helikopter, gdy tylko damy mu znac. Wladze oswiadczyly, ze w tym przypadku koszty nie sa wazne; trzeba zniszczyc robale. Kelson az sie pali do akcji. Logan tez. Zaraz wroce. Faktycznie wrocila migiem z taca zastawiona taka iloscia wiktualow, ze starczyloby dla czterech chlopa. Siegajac po widelec, Hosteen spytal: -Dlaczego Logan i Kelson sa tacy napaleni? -Bo wladze w koncu zgodzily sie na utworzenie oddzialow Rangersow. I tym razem nie sa to tylko czcze obietnice: dokumenty zostaly juz sporzadzone i zatwierdzone, a Kelson na dowodce wyznaczyl Logana. Sam ma zostac koordynatorem wszystkich sluzb majacych do czynienia z tubylcami. Logan probuje byc wszedzie rownoczesnie i zalatwic dziesiec spraw naraz. Juz mu powiedzialam, ze sie obudziles i wygladasz znacznie lepiej, wiec natychmiast zazadal helikoptera. Maszyna jest w drodze - wyjasnila. - A ja ostatniej nocy znow mialam koszmarek. Robale, ktore sie wylegna, beda gorsze: wieksze, wszystkie jadowite i rozmnazac sie beda w cyklu raz na miesiac. Najbardziej beda lubily zjadac ludzi i tubylcow, ale jesli ich nie znajda, beda pozerac wszystko, nawet rosliny. Snilo mi sie, ze na Arzor nie zostalo nic poza robalami. A potem zaczely sie zabijac i zjadac nawzajem, i nie zostalo juz naprawde nic, tylko piach i skaly. Nie mozemy do tego dopuscic... To sie nie moze zdarzyc, prawda? -To sie moze zdarzyc, jesli nie znajdziemy i nie zniszczymy na czas tych insektow, ktore maja sie wylegnac. Zrobimy wszystko, zeby do tego nie doszlo, ale nie ma pewnosci, ze nam sie uda. * Wysiedli z helikoptera w poblizu obozu klanu Djimbuta, ale nie za blisko, zeby nie przestraszyc koni. Dobra chwile potrwalo, nim Tani przywitala sie z przyjaciolmi, a potem oboje udali sie do namiotu Tej-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom, gdzie zebrala sie starszyzna i zaczely sie wyjasnienia. Storma rozbolaly rece, zwlaszcza lewa, od sygnalizowania, tyle padlo pytan, gdy skonczyli tlumaczyc, co ich tu sprowadza. Tlumacz cwierkal caly czas na uzytek tych, ktorzy nie znali mowy znakow, a potem zapadla dluga cisza. Wreszcie gospodyni podjela decyzje i oznajmila:-To sprawa wielkiej wagi i powinno spotkac sie piec wielkich szczepow Nitra. Przekaze wiadomosc innym Bebniacym-Przywolujacym. Sadze, ze wojownicy ich klanow sprobuja znalezc miejsce, ktore opisales. I to naprawde sprobuja. Nasz klan dzieki Wschodowi Slonca mial szczescie, inne licza swoich zabitych. To nasz wspolny wrog, nie tylko - jak do tej pory - wasz. -Jak dlugo potrwaja poszukiwania? - spytal Storm. -Dzien, najwyzej dwa. Rozumiem, ze czasu jest malo. Teraz odpocznij, wojowniku. To takze nasza walka, ale nikt nie zamierza pozbawic cie udzialu w niej. Dam wam znac, gdy tylko bede cos wiedziec. Niech Wschod Slonca odwiedzi mnie jutro. * Wizyta trwala godzine, a helikopter cieszyl sie przez ten czas popularnoscia dorownujaca popularnosci Tani. Pilot na wszelki wypadek wolal nie opuszczac maszyny, aletubylcom to akurat nie przeszkadzalo. Wreszcie Nitra tlumnie odprowadzili Tani i helikopter wystartowal. * Przez nastepne dwa dni Storm odpoczywal. Reka wygoila mu sie calkowicie, a zapalenie nerwow spowodowane przez strzal Xika w zasadzie ustapilo. W tym czasie grupy zwiadowcow Nitra penetrowaly obszar zwany Blue. Pochodzili ze wszystkich klanow, gdyz wszystkie uznaly, ze Xikowie sa wspolnym wrogiem - byla to zasluga szamanow, z ktorych zaden nie okazal sie krotkowzroczny czy uparty na tyle, by nie przyznac, ze odmowa udzielenia pomocy grozi wyginieciem calego klanu.Zwiadowcom przykazano, by nie zblizali sie zbytnio, jesli odnajda poszukiwane miejsce. Mieli natychmiast zawrocic i jak najszybciej zawiadomic o odkryciu najblizszy klan. Dwa razy nadeszly wiesci, ze znaleziono laboratorium - w obu przypadkach Tani eskortowana przez wojownikow klanu Djimbuta pojechala, by to sprawdzic, i w obu okazalo sie, ze choc faktycznie byly podobne, zadne nie bylo tym, ktorego obraz widziala telepatycznie. Trzecim razem bylo tak samo, choc obraz przestal sie zgadzac dopiero, gdy wjechali na pierwsze wzgorze. * Nastepnego dnia Storm udal sie wraz z nia z codzienna wizyta do siedziby klanu.Rozmawiali akurat z Piesnia Strumienia, gdy przybiegl wojownik z informacja, ze odszukano nastepne miejsce odpowiadajace opisowi. Zwiadowcy, ktorzy je znalezli, rozmawiali z szamanka, totez Storm i Tani pospieszyli do jej namiotu. Tlumacz przekladal opis, ktory podawal dowodca grupy o piersi poznaczonej czerwonymi tatuazami otaczajacymi blizny. Tani po kazdym zdaniu kiwala glowa - opis pasowal w kazdym szczegole. Na zakonczenie wojownik odwrocil sie ku niej i sygnalizujac wolno i dokladnie, oznajmil: -Wiele razy walczylem z rozmaitymi przeciwnikami. Zawsze zwyciezalem, bo wiem, jak wrog mysli i czuje, kiedy jest blisko. Tam czulem bliskosc wroga. -Widze, ze jestes doswiadczonym wojownikiem - odparla Tani. - Jesli nas poprowadzisz, pojade z toba do tego miejsca. Ale jechac musimy ostroznie, bo jesli masz racje, wrog czeka tam na nas. Zaprowadzisz nas? Wojownik przyjrzal sie jej uwaznie. Slyszal o niej: podobno czula Nocna Smierc i ostrzegala o niej na czas. Miala ozdoby z kwiatami Gromu - klan nie dawal takich bez powodu... -Zaprowadze. A ty bedziesz sluchac, czy nie zbliza sie Nocna Smierc. Kto uda sie z toba? Storm stanal obok Tani i oznajmil: -Ja jade z ta, ktora bedzie moja partnerka. Ja takze slysze Nocna Smierc. Podazymy za toba, wojowniku, by znalezc wroga. A potem porozmawiamy z klanami. * Jazda od miejsca, w ktore byli w stanie dotrzec helikopterem, trwala ponad pol dnia. Ku zaskoczeniu Hosteena Nitra wsiedli na poklad maszyny bez problemow czy oporow, w przeciwienstwie do koni.Gdy dotarli na miejsce odpowiadajace temu, ktore Tani widziala telepatycznie, dokonali sprzegu i natychmiast wykryli w poblizu robale. Cale stado, prawdopodobnie druga czesc pierwotnego, pilnujace w podziemnym kompleksie komor, w ktorych dojrzewaly nowe osobniki. Odkryli tez zgodnie z przewidywaniem Storma polozony w pewnym oddaleniu i wyzej bunkier obsadzony zolnierzami, ktory oslanial ten kompleks. Nastepnie odstawili Nitra do klanu Djimbuta i odbyli narade z Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom. I wrocili do posiadlosci Quade'a. * Kelson nie byl do konca przekonany:-Nie wiem, Hosteen... Powierzac Nitra glowne uderzenie... -Nie bardzo mamy inne wyjscie - odparl cicho Storm. - Sprawdzilem warunki traktatu: nie mamy prawa wstepu na tereny lowieckie tubylcow bez ich zgody. Nitra zgadzaja sie na nasza obecnosc, ale w niewielkiej liczbie. A to znaczy, ze nie bedziemy mieli wystarczajacych sil. Poza tym laboratorium ma jakies zabezpieczenia. W bunkrze siedzi trzydziestu Xikow. Sadze, ze wiem, gdzie biegnie linia lacznosci miedzy nim a laboratorium. Hing bedzie w stanie dokopac sie do niej i przegryzc ja. -A lacznosc radiowa? - zdziwil sie Kelson. -Zeby miec pewnosc, ze dziala, trzeba ja regularnie sprawdzac. Zbyt ryzykowne: sygnal moglby odebrac pilot helikoptera przelatujacego w poblizu Blue albo i ktos znajdujacy sie znacznie dalej. Fale radiowe bywaja nieprzewidywalne. Zakopanego kabla telefonicznego nikt przez przypadek nie odkryje. -No dobrze, ale Nitra jednak mnie niepokoja... -To ich obszar, i to taki, ktory niezle znaja - wtracila Tani. - Normalnie sie tam nie zapuszczaja, bo nie maja po co, ale sa oswojeni z tym rodzajem terenu i walcza w nim od pokolen. Moi przodkowie mieli takie powiedzenie: wrog mojego wroga jest moim przyjacielem. Jesli Nitra i my bedziemy wspolnie walczyc, tubylcy powinni zmienic nieco swoj stosunek do ludzi. Ulatwi to chocby prace Rangersom. Kelson spojrzal na nia zaskoczony i spytal po chwili: - Podejrzewam, ze ty tez tam bedziesz, i to razem z klanem Djimbuta? -Oczywiscie. -Storm? -Tani ma racje. Logan wybral kilkunastu ewentualnych Rangersow. Ci, ktorzy przezyja, beda mogli sie zaciagnac. To bedzie dobra szkola. Kelson skrzywil sie. -O ile ktorys przezyje. Ostatnim razem stracilismy siedmiu ludzi. -Ryzyko zawodowe. - Hosteen wzruszyl ramionami. - Skoro wszystko uzgodnione, zawiadomie Logana. Szamanka mowila, ze za dwadziescia cztery godziny pierwsi Nitra beda na miejscu. Jedyna alternatywa jest zbombardowanie calego rejonu, a i to nie da gwarancji, ze wytluczemy wszystkie robale. Nie wspominajac juz o drobiazgu, ze trudno o pewniejszy sposob doprowadzenia tubylcow do wscieklosci. Tyle ze wowczas wyrusza na wojne z nami, a nie z Xikami. Poza tym Tani sadzi, ze nowe robale wylegna sie w ciagu paru najblizszych dni, a ja sie z nia zgadzam. -No to faktycznie nie mamy wyboru - Kelson poddal sie. - Niech bedzie tak, jak chca Nitra. Skontaktuj sie z Loganem i powiedz, ze przysle po niego helikopter. A my rano polecimy do klanu Djimbuta, zrobimy krotka przerwe i wyruszymy dalej. Helikopterem, mam nadzieje, chyba ze Nitra sie postawia. -Nie postawia sie - usmiechnal sie Storm. - Uzgodnilismy to z nimi. Pierwsza grupa wojownikow wyruszy wieczorem. Wyjasnilismy im, ze powinni byc bezpieczni. Z tego co wiemy, grasowaly dwie grupy robali, bo ta pierwotna rozdzielila sie jakis czas temu. Jedna wytluklismy, druga pilnuje laboratorium, wiec nic nie powinno ich zaatakowac. Logan dowiedzial sie od pilotow, ze helikopter powinien dotrzec na odleglosc dwudziestu, moze dwudziestu pieciu mil od celu. Tam jest jakas strefa ciszy, dopiero dalej robi sie w powietrzu pieklo. To znacznie ulatwi nam sprawe. Ide pogadac z Loganem. * Zdecydowali, ze zabiora tylko Hing wraz z mlodymi i ptaki, ktore powinny poradzic sobie z trudnosciami powietrznymi. Okazalo sie, ze nowy partner fretki uparl sie takze uczestniczyc w akcji kopania - najwyrazniej przetlumaczyla mu jakos, o co chodzi. Hosteen wyszkolil mlode, totez wiedzial, czego sie po nich spodziewac. Baku i Mandy mialy byc ich zwiadem powietrznym. * W obozie klanu Djimbuta zatrzymali sie na naprawde krotko. Nie dowiedzieli sie niczego nowego, totez ruszyli na miejsce zbiorki. Wyladunek koni poszedl sprawnie, a widok Destiny wywolal poruszenie wsrod zebranych juz wojownikow. Gdy helikopter odlecial po Logana i jego ludzi, Nitra, ktory odnalazl laboratorium, podszedl do Tani i spytal:-To kon-wojownik. Mowia, ze dosiada go wojownik-kobieta. Jedziesz z nami walczyc? -Jade - potwierdzila Tani. - Wrog mojego wroga jest moim przyjacielem. Bedziemy razem polowac na wrogow i zabijemy ich. Potem urzadzimy uczte i bedziemy chwalic sie bliznami, jak na wojownikow przystalo, prawda? Wojownik rozesmial sie, a potem przetlumaczyl innym tresc jej wypowiedzi. Slyszac ich smiech, Storm pokiwal glowa i skomentowal: -Oj, dyplomatka, dyplomatka. Tani usmiechnela sie, ale nim zdazyla cos powiedziec, Nitra, z ktorym rozmawiala, zasygnalizowal. -Oni tez mowia, ze prawda. Slyszysz Nocna Smierc? Tani nie potrzebowala sprzegu, by z tej odleglosci wyczuc taka mase robali. Bez slowa potwierdzila ruchem glowy. Rozdzial XVIII * Jechali wolno, zachowujac wszelkie srodki ostroznosci.;Bitwa miala przebiegac dwutorowo, gdyz byly dwa cele - bunkier wartowniczy i nizej polozone laboratorium. Bunkier byl rownoczesnie koszarami obslugi i Storm mial prawie pewnosc, ze jest to standardowa konstrukcja dla trzydziestoosobowego pododdzialu; zetknal sie juz z takim w czasie wojny. Dlatego narysowal jego plan na piasku, by wszyscy mogli go obejrzec, i opowiedzial o jego rozkladzie wewnetrznym wszystko, co wiedzial. Tego, jak wyglada laboratorium, nie wiedzial nikt. Domyslili sie, ze powinny byc w nim wieksze pomieszczenia. Nie wiadomo bylo nawet, czy sa w nim kwatery mieszkalne - technicy mogli tam tylko przychodzic na dyzury, a spac z zolnierzami. Tani i Storm prowadzili oddzial, trzymajac na siodlach Hing, jej partnera i dwoje najlepiej wyszkolonych mlodych. Za nimi jechali wojownicy ze wszystkich pieciu plemion Nitra. Kolumne zamykali Rangersi Logana - bylo ich znacznie mniej niz tubylcow, ale dysponowali czyms, o czym ci ostatni mogli jedynie marzyc: karabinami laserowymi. Decyzja o ich uzyciu zapadla na najwyzszym szczeblu, a w ramach ostroznosci kazdy karabin zostal zabezpieczony, by bron nie wpadla w niepowolane rece. Do bezpiecznika kazdego wprowadzono trzy zestawy linii papilarnych i tylko ich wlasciciele mogli z niego strzelac. Kazdy karabin mial naturalnie zakodowane odmienne zestawy. Dzieki temu mogli z nich strzelac wszyscy wchodzacy w sklad oddzialu ludzie. Ala tylko ludzie.' A jeden czlowiek mial wlasny karabin laserowy, z ktorego mogl strzelac tylko on. Tym czlowiekiem byl Dumaroy, a bron byla pamiatka ze sluzby wojskowej, i to specjalna pamiatka, gdyz byl to karabin strzelca wyborowego. Dumaroy byl bowiem snajperem, i to dobrym snajperem. Ma sie rozumiec, zatrzymal ten karabin nielegalnie, ale przeciwko temu akurat nikt nic nie mial. Tym bardziej ze bron, choc nie pierwszej mlodosci, pozostala niezwykle celna. Podczas prob w laboratorium naukowcy przekonali sie, ze trafienie z lasera powodowalo zagotowanie sie i eksplozje robali. By je zabic, nie trzeba bylo trafic bezposrednio - wystarczylo, ze wiazka laserowa przeleciala tuz obok, a jej temperatura niszczyla niewielkiego w sumie insekta. W gorze krazyly Baku i Mandy, ale podobnie jak jezdzcy nie dostrzegly w okolicy sladow zycia. O tym, ze zywe istoty byly niedaleko, wiedzieli na pewno tylko Tani i Hosteen wyczuwajacy robale pilnujace laboratorium. Byly glodne i nienawidzily slonca, ale poslusznie czekaly, gotowe zaatakowac wszystko, co nieproszone wejdzie na teren ich kryjowki. W panujacej ciszy rozleglo sie cichutkie bipniecie komunikatora Kelsona. Kelson natychmiast siegnal po niego i spytal: -Kelson, slucham? Po czym przez dluzsza chwile milczal. Wreszcie oznajmil: -Zaraz im przekaze. I zakonczyl rozmowe. -Posluchajcie! - powiedzial glosniej. - To byl Brion Carraldo. Z dowodztwa przyslali czesc dokumentacji naukowej po rozszyfrowaniu. Robale, ktore maja sie wykluc, naleza do nowego typu: wszystkie beda jadowite, wiec uwazajcie w laboratorium. Carraldo podejrzewa, ze to bedzie nowa trucizna niszczaca uklad nerwowy tak, ze ukaszony w reke moze ja stracic, a ukaszony w brzuch czy piers umrzec po paru dniach. To wszystko. Ruszyli w droge dalej w tym samym szyku. * Po godzinie ostroznej jazdy nie posuneli sie zbytnio do przodu, za to Mandy i Baku dostrzegly przed kolumna ruch i przekazaly ten obraz telepatycznie Tani i Stormowi. Ruch byl niewielki - Xik byl przez moment widoczny na skalnym rumowisku, ale wlasnie czegos takiego wypatrywaly ptaki, totez nie przeoczyly go.Tani i Storm ostrzegli pozostalych i zdecydowano jeszcze mile jechac konno, a dalsza czesc drogi pokonac pieszo. Tak tez zrobiono. Cugle wierzchowcow wzieli mlodzi mysliwi>>w tym wlasnie celu towarzyszacy wojownikom i odprowadzili konie w zacienione miejsca. Jedynie Rain i Destiny nie wymagaly prowadzenia - same poszly za pozostalymi konmi. Klacz na wszelki wypadek w pelnej gotowosci bojowej. Choc przetransportowanie jej stanowilo pewien problem, wszyscy byli zgodni, ze trzeba to zrobic. Blue byla najgorsza ze wszystkich pustyn na planecie i czlowiek potrzebowal tu wierzchowca, ktoremu mogl zaufac, a nie przypadkowego konia, ktory ucieknie, gdy tylko jezdziec zwali sie z siodla. Nie tylko czlowiek zreszta. Hosteen na wszelki wypadek nosil opatrunek na zranionej rece: co prawda zagoila sie i pobolewala tylko czasami, ale wiedzial, ze w tej wyprawie moze byc roznie, a na pewno czeka go duzy wysilek, totez wolal nie ryzykowac. Zarowno on, jak i Tani niesli na ramieniu po jednej fretce, a pozostale dwie trzymal jeden z Rangersow. Kiedy dotarli w poblize miejsca, w ktorym ptaki zauwazyly Xika, Storm zatrzymal sie i zasygnalizowal: -Teraz poczekamy, az moi duchowi przyjaciele znajda i zniszcza to, co ostrzega przeciwnika. Kiedy wroca, zaczniemy polowanie na wroga. Wojownicy bez slowa poszukali zacienionych miejsc, usiedli lub przykucneli i znieruchomieli. Hosteen postawil Hing na ziemi, poczekal, az pozostale fretki zbiora sie wokol niej, i przykleknal. Nastepnie skupil sie i wyjasnil, o co mu chodzi. Nie sprawilo mu to trudnosci, jako ze Hing byla doswiadczona sabotazystka biegla w odszukiwaniu wszystkiego, co pachnialo Xikami, zwlaszcza przewodow i kabli, ktore z luboscia niszczyla. Wiedziala wiec, czego szukac, i przekazala to pozostalym fretkom, a potem poprowadzila je miedzy kamienie. Ludziom i Nitra pozostalo tylko czekac. Nie majac nic lepszego do roboty, Hosteen kolejny raz zajal sie analizowaniem slow konajacego oficera. Tamten mowil o autozabezpieczeniach, wiec poza mozliwoscia zdalnego wysadzenia laboratorium z bunkra musialy istniec tez inne. Te pierwsza sprawe miala zalatwic Hing i byl pewien, ze przerwie przewod, ktorym przekazywano stosowny sygnal, wraz ze wszystkimi pozostalymi. Bez watpienia linie regularnie testowano, ale brak sygnalu najczesciej oznaczal awarie, a nie sabotaz, totez Xikowie nie powinni od razu zorientowac sie, ze znalezli sie w niebezpieczenstwie. Nawet zakopane linie telefoniczne ulegaly czasem przerwaniu z przyczyn naturalnych, jak chocby skalna lawina. Musieli byc do tego przyzwyczajeni, wiec najpierw wysla kogos, zeby to sprawdzil, dopiero potem stwierdza, ze to wrogie dzialanie. A jesli nie zauwaza tego szybko, atak nastapi najpierw. Na wszelki wypadek polaczyl sie telepatycznie z Hing. Ta przeslala mu obraz tego, co znalazla i wlasnie odkopywala przy energicznej pomocy pozostalych. Tani dzieki sprzegowi, w ktorym caly czas pozostawali, takze to zobaczyla, totez odwrocila sie i poinformowala reszte grupy: -Nasi duchowi przyjaciele odnalezli to, czego szukali. Szkoda, ze wrog nie ukrywa tam wielkich skarbow. Wokol rozlegly sie stlumione smiechy. Fretki odkopaly przewody w kilku miejscach i przegryzly je, skutecznie uniemozliwiajac przypadkowe polaczenia, po czym wrocily do Storma. Zostaly w nagrode wyglaskane i pochwalone, po czym umieszczono je w zaglebieniu skalnym oslonietym od strony umocnien, by nie trafil ich zaden przypadkowy strzal. Storm dal sygnal i wojownicy ruszyli. Poruszali sie beezglosnie i prawie natychmiast zlali sie z czerwono-zolta powierzchnia ziemi i skal. Otoczyli rejon, w ktorym znajdowalo sie odkryte niejako przy okazji przez Hing wejscie, i poczekali, az idacy wolniej za nimi ludzie zajma stanowiska ogniowe. Kelson sprawdzil, czy wszyscy sa gotowi, i rozkazal: -Ognia! Kilkanascie wiazek laserowych trafilo w ten sam cel i drzwi praktycznie wyparowaly, ukazujac ciemny otwor. Prawie natychmiast wpadli w niego wojownicy, a za nimi polowa Rangersow. Reszta zgodnie z planem pozostala na swoich pozycjach, wypatrujac bacznie, czy gdzies nie pokaze sie jakis Xik albo czy nie odezwie sie jakies stanowisko strzeleckie. Czlonkowie grupy uderzeniowej biegli w milczeniu, ale z zadza mordu w oczach i wewnatrz bunkra natychmiast rozpoczela sie strzelanina. Nie byla specjalnie dluga czy zajadla, gdyz obroncy zostali calkowicie zaskoczeni, ale nie oznaczalo to, ze dali sie wyrznac bez walki. Krzyki rannych mieszaly sie z odglosami wystrzalow i lomotem walacych sie cial, a korytarze wypelnil kurz ze skalnych scian wzniecony trafieniami i rykoszetami. Specyficzny zapach Xikow zmieszal sie ze smrodem spalonych cial, zapachem krwi i potu. Wszystko to oswietlalo rozproszone, blekitne swiatlo lamp z trudem przebijajace sie przez pyl i dym. Tani i Storm z niecierpliwoscia czekali na zewnatrz, az skonczy sie walka. Jej odglosy stawaly sie coraz cichsze. Wreszcie zapanowal spokoj. Po chwili z tunelu wyszla usmiechnieta Wieszczaca Sny i oznajmila: -Kelson mowi, ze wszyscy Xikowie zabici. Obiecal, ze podzielimy sie lupem. To dobrze. Wrog mial wiele kocow i duzo zywnosci, a Zabijajacy Szybko znalazl zagrode dla koni i konie. Mysle, ze przebierali sie za Nitra, wyjezdzajac na zewnatrz, zeby nikt nie zwrocil na nich uwagi. Piec plemion wyslalo po dwustu wojownikow: wszyscy wroca z bogatymi lupami. To byla dobra walka. -Ile koni? - spytala Tani. -Ponad dwadziescia. Wspaniale konie i duzo innego dobra. Tani spojrzala pytajaco na Storma: -Zastanawiam sie, skad sie tu wzieli. To chyba nie renegaci... - urwala niepewnie, pamietajac, co Brad opowiadal jej o pierwszej znalezionej na planecie grupie Xikow. -Watpie - Storm pokrecil przeczaco glowa. - Po pierwsze, nigdzie nie napotkalismy sladow renegatow czy wzmianek o nich, po drugie, ten rejon jest dla ludzi zbyt niebezpieczny. Po prostu nie wszystkie ofiary uwazane za lup robali byly nimi w rzeczywistosci. Tani przekazala jego opinie szamance, a ta pokiwala glowa. -Tez tak sadze. Ten wrog to wrog nas wszystkich, zabijal i nas, i was. Teraz sam ginie od naszych wspolnych ciosow i tak byc powinno. W wylocie tunelu rozlegly sie powolne kroki i po chwili wyszedl z niego Kelson. Mial podarty rekaw koszuli i ogolnie byl nieco zuzyty. Podarty rekaw splamiony byl krwia. Zauwazyl ich spojrzenia i usmiechnal sie krzywo. -Nie moja - wyjasnil. - Stracilismy dwunastu Nitra i dwoch ludzi. Rannymi zajmuje sie Mirt, byl sanitariuszem w wojsku... Cholera, jak ja nie lubie tracic podkomendnych! -Kto zginal? - spytal zaniepokojony nagle Storm, pamietajac, ze Logan wpadl do tunelu zaraz za wojownikami... Kelson zauwazyl to i pospiesznie odrzekl: -Logan jest caly i zdrowy. Zgineli Mason, kuzyn Dumaroya i Dade, mlodszy brat Pata Larkina. A Shen Larson jest ciezko ranny i moze sie nie wylizac... -A ilu Xikow? - spytal Hosteen. -Wszyscy: dwudziestu dziewieciu. Zaczeto wynosic zabitych. Ciala ukladano w dwa rzedy, choc ten drugi skladal sie tylko z dwoch. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom przy kazdym zabitym wojowniku odprawiala stosowny ceremonial, by uwolnic jego dusze. Ludzie zebrali sie przy swoich poleglych. Dumaroy zamknal oczy kuzynowi i westchnal ciezko. -Zawsze, cholera, musial byc do wszystkiego pierwszy! - burknal z wyrzutem. - To ja powinienem byc na jego miejscu! Kelson zlapal go za ramie i powiedzial lagodnie: -Nie mozesz byc wszedzie, Rig. Zginal od razu, nie meczyl sie. I zginal w walce, a znales go dobrze: gdyby mogl wybierac, wybralby taka wlasnie smierc. -Moze... ale i tak bedzie mi go brakowalo. Wieszczaca Sny podeszla do nich cicho, niosac przerzucony przez ramie koc w barwach klanu. -Przynioslam koc, by twoj kuzyn mogl spac snem wojownika - powiedziala w mowie znakow, a Hosteen na wszelki wypadek przetlumaczyl. - Jezeli chcesz, uwolnie jego ducha, by mogl powrocic. Rig Dumaroy wytrzeszczyl na nia oczy - od najmlodszych lat nienawidzil tubylcow, ostatnio okolicznosci zmusily go do ich tolerowania, a teraz szamanka klanu chciala zlozyc jego krewniakowi hold nalezny wojownikowi... Moze w innych okolicznosciach jego reakcja bylaby odmienna, ale tak go zaskoczylo to uznanie dla kuzyna, ze kiwnal glowa, czujac dziwna suchosc w gardle. Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom przykleknela, rozlozyla koc i zawinela w niego cialo Masona, po czym wykonala nad nim serie gestow, cwierkajac cicho. Obrzadek mial uwolnic ducha zabitego, by mogl on powrocic w ciele noworodka, ktory gdy dorosnie, takze zostanie wojownikiem. Wszystko to nie trwalo dlugo. Szamanka wstala i ponownie zwrocila sie do Dumaroya: -Po wyprawie wojennej zabierz go do domu i czekaj na powrot jego ducha. Wroci na pewno. I oddalila sie ku nastepnym zabitym. Dumaroy spogladal w slad za nia, dziwnie zamglonym wzrokiem... Tani odetchnela gleboko - dotad walka o Arzor nie byla dla niej tak do konca realna. Teraz to sie zmienilo. I jej podejscie do tej walki wyklarowalo sie ostatecznie. Matka uznalaby to, co zrobili, za agresje i zlo, bo walczyc mozna bylo wedlug niej tylko wtedy, gdy zostalo sie zaatakowanym. Prowokowanie walki zas bylo jedna z najgorszych rzeczy, jakie czlowiek mogl zrobic, gdyz wojna byla zlem w najczystszej postaci. Tani odkryla, ze jest inaczej. Nie trzeba bylo bowiem walczyc, by doszlo do wojny. Czasem wlasnie brak oporu stanowil najpewniejszy sposob, by ja przegrac. A przegrana wojna na Arzor oznaczala smierc wielu ludzi i wszystkich tubylcow. Widziala we snie, jak wygladalaby potem planeta, i nie miala najmniejszego zamiaru dopuscic, by tak sie stalo w rzeczywistosci. Dlatego wstala i oznajmila zdecydowanie: -Chodzmy poszukac robali. Destiny przybiegla na jej telepatyczny rozkaz, podobnie jak chwile pozniej zrobil to Rain na polecenie Storma. Oboje dosiedli koni, a Tani powiedziala: -Tak bedzie szybciej. Kiedy znajdziemy sie naprawde blisko, poczujemy to i bez sprzegu. Hosteen ujal jej dlon i ruszyli, tworzac sprzeg. Parokrotnie zbaczali z kursu, trafiajac na przeszkody terenowe, ale odnajdowali kierunek bez klopotu - emocje robali byly niezwykle silne. Storm zdawal sobie sprawe z uplywu czasu i rosnacego niebezpieczenstwa. W koncu zobaczyli przed soba skalna sciane. Tani wstrzymala konia i oznajmila: -Tam. Wszyscy obecni zsiedli z wierzchowcow, ktore ponownie oddano pod opieke mlodych mysliwych. Poza ubezpieczeniem ogniowym reszta podeszla ostroznie do skaly. 1 Logan na polecenie Kelsona przyniosl echosonde i sprawdzil dolna powierzchnie sciany. -Tu jest pustka - oznajmil. - Ale wejscia nie widze. -Przyniescie fretki, sa dobre w odnajdowaniu ukrytych wejsc - polecil Hosteen. I spojrzal z niepokojem na Tani. Dziewczyna stala, przyciskajac dlonie do sciany, i miala nieobecny wyraz twarzy, jakby czegos nasluchiwala. Doskonale wiedzial czego, bo sam odbieral emocje robali. Tani byla blada, a po jej czole splywaly kropelki potu... Nadbiegli zziajani Rangersi, kazdy troskliwie niosac fretke, i Storm przestal myslec o dziewczynie, a skupil sie na telepatycznym przekazaniu Hing, jakie jest jej zadanie, po czym to samo na wszelki wypadek powtorzyl z mlodymi. Spojrzal na Tani - nadal stala, dotykajac sciany, a w jej oczach pojawil sie strach. W tym momencie wrocila Hing z informacja, ze cos znalazla. Ruszyl za nia, obejrzal znalezisko i odszedl kawalek, przywolujac gestem Kelsona. Po czym powiedzial cicho: -Przekaz pozostalym, zeby nie podnosili glosu. Hing znalazla wylot szybu wentylacyjnego, wiec bedzie ich wiecej w poblizu. Jak gruba jest skala? Ponownie zjawil sie Logan z elektrosonda. -Od pol metra do metra - oznajmil po sprawdzeniu. - Mozemy zrobic otwor pozwalajacy na wejscie pojedynczo, ale nie da sie tego osiagnac bez halasu. W tym momencie z wylotu szybu cos wyskoczylo. Kelson i Storm rownoczesnie pociagneli za spusty stunnerow i martwy robal spadl ze stukiem na ziemie. Czym predzej cofneli sie i dali pozostalym znak, by zrobili to samo. -Obudzil sie, cholernik jeden! - prychnal Kelsoa. - Cale szczescie, ze przeoczyl twoja fretke. Storm potakujaco skinal glowa. Hing znala zagrozenie i na pewno nie zblizylaby sie do robali. Oznaczalo to, ze ten musial wyjsc za nia, zwabiony zapachem lub odglosami jej poszukiwan. Przypomnial sobie slowa Xika i powiedzial: -Kelson, sprawdz wszystko, co tylko sie da: promieniowanie, podczerwien, sklad powietrza. No, wszystko, co wam tylko przyjdzie do glowy. To laboratorium ma ponoc zabezpieczenie, cholera wie jakie. Lepiej najpierw wszystko sprawdzic, niz uruchomic ktores tylko dlatego, ze chcielismy zaoszczedzic pare minut. -Jasne. Kelson wydal stosowne polecenia i kilku ludzi wrocilo do koni po sprzet. Mierniki byly zminiaturyzowane, ale dokladne: znacznie wyprzedzaly zwykle spotykane na planecie rozwiazania technologiczne. Poniewaz zostaly zaprojektowane z mysla o uzyciu polowym, cala operacja przebiegla szybko i sprawnie. Kelson byl kilkakroc wolany przez ktoregos z obslugujacych sprzet. Zawsze spogladal na wyswietlacz, a czasami zamienial kilka slow z Rangersem. W koncu wrocil do Storma stojacego pare krokow od sciany. -I co? - zaciekawil sie Hosteen. -Po pierwsze wykrylismy sygnatury cieplne kilku Xikow. Niewielu: trzech do pieciu. Znajduja sie na nizszym poziomie niz komory legowe. Wniosek z tego, ze w kwestii wykrycia intruzow polegaja albo na systemie alarmowym, albo na zalodze bunkra. Poza tym wiemy, ze nie lubia blasku slonca, wiec podejrzewam, ze teraz spia, a aktywni sa w nocy. Takie przestawienie bylo dla nich typowe, wiec sadze, ze mozemy to spokojnie zalozyc. -A jesli nie spia? -To bedziemy mieli klopoty. -No dobra, co dalej? -Na pewno maja w dole solidna bombe, tylko odczyty nie sa calkiem jednoznaczne i trudno powiedziec jaka. -A co podejrzewasz? -Kreta z opoznionym zaplonem. Cialem Storma wstrzasnal dreszcz. -W takim razie bedzie wystarczajaco duzy, by dotrzec do magmy - mruknal. - A jesli tam eksploduje, wywola wybuchy wulkanow i reakcje lancuchowa, ktora moze zniszczyc cala planete. -Wlasnie - dodal Kelson ponuro. - Jedyne pocieszenie, choc niewielkie, jest takie, ze znajduje sie ona blizej nas niz miejsca, gdzie siedza Xikowie. Kilgriff uwaza, ze ta bomba posiada dwa systemy detonowania: reczny, wymagajacy wprowadzenia kodu, co zawsze zajmuje troche czasu, a wiec mozna by uniemozliwic im dotarcie do niej, i awaryjny, czyli automatyczny. Problem w tym, ze diabli wiedza, co go moze uruchomic, wiec najprostsze rozwiazanie, czyli wrzucenie ladunkow zapalajacych i poczekanie, az sie robale usmaza, odpada. Czyli najlepszy sposob to skryty atak po znalezieniu drzwi, ale wtedy robale nas zabija... -A wiec nie bardzo mamy jak ich ugryzc... - podsumowal Storm. -Jesli my ich nie zalatwimy, to oni zalatwia nas wszystkich robalami. -Robale sa kluczem... Poczekaj, zobaczymy, czego Tani sie od nich dowiedziala, bedac tak blisko - zaproponowal Hosteen i podszedl do dziewczyny. -Wiesz o nich cos wiecej niz dotad? - spytal cicho. -Wiem - odparla ledwie slyszalnie. - Obsiadly podlogi i sciany i czekaja, az te nowe sie wykluja. Sa inteligentniejsze, niz sadzilismy, bo daja sie zaprogramowac na proste komendy. Konkretnie na dwie: maja czekac, dopoki nowe sie nie wylegna, dopiero potem moga isc polowac. I maja zabic kazdego, kto wejdzie, a nie pachnie tak jak Xik, bo ich nie wolno im atakowac pod zadnym pozorem... Jeszcze cos: te nowe sa prawie gotowe. Nie potrafie ci tego wyjasnic, ale wiem, ze maja sie wyroic tej nocy. Musimy wczesniej zniszczyc komory legowe, bo jesli tu bedziemy, kiedy one sie wylegna, stare wybija nas do ostatniego. Sa strasznie glodne i zaczna polowac, gdy tylko wyleg sie zakonczy. Storm przelknal sline, co przyszlo mu z pewnym trudem. Logan podszedl do nich i spytal: -Wlasciwie to jak to cholerstwo sie rozmnaza? Tani spojrzala na niego zaskoczona. -Tak jak pszczoly. Kady o tym mowila - wyjasnila. - Maja krolowa. -Mozesz ja wyczuc? -Nie wsrod starych. Nie wiem, co sie z nia stalo, ale tu jej nie ma. A nowe sa w komorach legowych i jeszcze nie moga z nich wyjsc. -W takim razie jesli zdolamy dostac sie tam i zwiekszyc drastycznie temperature w tych komorach, ugotujemy je i bedzie po krzyku. Pozostanie wybicie tych, ktore ich pilnuja, ale one i tak nie beda mogly sie rozmnazac. Zgadza sie? -Pod warunkiem ze Xikowie nie trzymaja gdzies krolowej na wszelki wypadek - odrzekla Tani. - Tutaj nie jestem w stanie jej wyczuc; za duzo ich jest. -Wiemy wiec, co mamy zrobic, i wiemy, ze musimy to zrobic przed zmrokiem i zniknac stad. Na wszelki wypadek - ucieszyl sie Logan. - Tak w ogole to jak dlugo zyje robal? -Tygodnie - odparl Storm i zawolal Kelsona, nim Logan zdazyl zadac kolejne pytanie. Kiedy Kelson podszedl, Hosteen zdecydowal: -Wysadzimy sciane tutaj, w najcienszych miejscach. A raczej wytniemy ja laserami ustawionymi na niska moc. Potem Tani i ja wejdziemy tam i zalozymy kumulacyjne ladunki termiczne przygotowane przez technikow. Sa samoprzylepne, wiec beda sie trzymac wszystkiego. Waszym zadaniem bedzie wypalic nam droge i utrzymac robale z dala od nas, gdy bedziemy wewnatrz. -Wystarczy jeden, zeby unieruchomic kazde z was zadudnil Dumaroy. - A jakiemus uda sie przesliznac, nie ma cudow. Tani usmiechnela sie do niego zmeczonym usmiechem. -Zlejemy sie plynem: to powstrzyma pojedyncze osobniki, ale nie grupe. Mamy z Hosteenem pewien pomysl jak je dodatkowo zniechecic do ataku, ale nie uda sie zastosowac, jesli zaatakuja nas wszystkie. Wiem, ze samobojczy pomysl, ale innego nie mamy, a czas ucieka... Jesli nasz plan sie powiedzie, rownoczesnie zainteresuje sie nami tylko pare robali. Tylko my mamy cien szansy, ale nie uda sie nam to bez waszej pomocy. Glownie bez twojej pomocy, Rig. Hosteen powiedzial mi, ze byles doskonalym snajperem. Robale znajdujace sie blisko wejscia na pewno sa jadowite. Nawet jesli kilka mnie ugryzie, nie umre od razu. I dlatego mam do ciebie prosbe: nie chce umierac tak, jak umieral twoj pracownik. Obiecaj mi, ze nie bede. Dumaroy przygladal sie jej z mieszanina zgrozy i podziwu. -Przypominasz mi matke - powiedzial w koncu. - Mikrus pelen odwagi... Wiem, jak on umieral. Zrobie, co bede mogl, zeby zaden robal do was nie dotarl... I obiecuje! -Dzieki. - Tani dotknela lekko jego dloni trzymajacej snajperke. - Wiem, ze dotrzymasz slowa. Bala sie potwornie, ale strach troche zelzal po zapewnieniu Dumaroya. No a poza tym nie mogla puscic Storma samego - bez sprzegu i jej mocy nie mial zadnych szans. Razem mieli niewielkie, ale mieli. Wyprobowali to na trojce laboratoryjnych robali i dzialalo. Sposob byl w sumie prosty, tylko trudny do wykonania, bo dzialal czynnik rozpraszajacy strach. Chodzilo o zalozenie sobie calkowitej blokady empatycznej odcinajacej emanacje emocji przy rownoczesnym przekazywaniu, ze jest sie skala. Storm mial sie zajac blokada, ona reszta. Robale daly sie nabrac, ale bylo to w warunkach calkowitego bezpieczenstwa, a nie - tak jak tu - calkowitego zagrozenia. Teraz nie miala wyjscia - patrzenie na smierc Storma byloby gorsze od umierania. Jedyna jej nadzieje stanowilo slowo Dumaroya - wiedziala, ze nie umrze, wyjac bezglosnie zjadana zywcem. Rozdzial XIX * Dwa karabiny laserowe wyciely otwor w skalnej scianie w miejscu tak nachylonym, by wycieta plyta wypadla na zewnatrz. Pozostali strzelcy czekali na robale, ktore natychmiast wylaly sie przez powstaly otwor. I rozstrzeliwali je przemyslowo, walac ogniem ciaglym. Jedynymi, ktorzy nie strzelali, byli Dumaroy i Logan. Ten pierwszy dlatego, ze nawet przy nastawieniu na ogien pojedynczy zasilacz karabinu wystarczal na ograniczona liczbe strzalow. Duza, fakt, ale ograniczona. Mial zapasowy zasilacz, ale nawet doswiadczony strzelec potrzebowal paru sekund na wymiane zuzytego na nowy.A robal potrzebowal tylko sekundy na dopadniecie ofiary. Dumaroy jak wielu strzelcow wyborowych przed nim i po nim zabral swoj karabin snajperski, gdy zakonczyl sluzbe wojskowa. Bylo to teoretycznie nielegalne, ale wszyscy w wojsku od zawsze przymykali oko na te praktyki, bo uswiecala je tradycja. A bezpiecznik broni Dumaroya zostal zaprogramowany na rozpoznawanie wylacznie jego linii papilarnych, tak wiec nikt inny nie bylby w stanie uzyc broni bez gruntownej przerobki. Przez piec lat karabin zajmowal poczesne miejsce w szafce z bronia i zbieral kurz. Teraz wybila jego godzina. Dumaroy przykleknal tak, by miec najlepsze pole ostrzalu w glab tunelu, a za nim ustawil sie Logan z przenosnym reflektorkiem, bo wyciecie wejscia wylaczylo wewnetrzne oswietlenie, ktore zreszta i tak bylo zbyt slabe, by dalo sie przy nim dokladnie celowac. Wszystkie robale, ktore wyszly na zewnatrz lub tez byly widoczne dla pozostalych strzelcow, zostaly zabite. Reszta krecila sie niepewnie w tunelu, trzymajac sie poza kregiem blasku rzucanym przez reflektorek Logana. Kelson wyjal pojemnik z plynem przygotowanym przez Carraldow i zlal nim obficie Storma i Tani. Oboje obrocili sie wokol wlasnej osi, by plyn znalazl sie tez na plecach, a Hosteen ocenil: -Cale szczescie, ze za bardzo nie smierdzi. Tani zmarszczyla nos, ale nie zaprotestowala - wedlug niej jednak smierdzial wystarczajaco mocno. Wyprostowala sie i spojrzala na Hosteena. Ten ujal jej dlon i powiedzial miekko: -Nie musisz tego robic. Opanowala kolejna fale dreszczy i odparla z determinacja: -Musze. Brad opowiedzial ci o Siostrze Wilkow. Moj ojciec byl dumny z tego, ze jest jej potomkiem. Zginal, ratujac mieszkancow Trastor: nie pozwole, by wrog, ktory go zabil, zatryumfowal tutaj. A teraz rusz sie, zanim zaczne sie trzasc tak, ze zabije sie o wlasne nogi! Trzymajac sie za rece, podeszli do otworu w scianie, a Tani zaczela dzialania oslonowe, czyli ze wszystkich sil przekonywala sama siebie, ze jest skala. Blok empatyczny byl sprawa Hosteena, jako ze byl znacznie prostszy do utrzymania, a jego zadaniem bylo takze zalozenie ladunkow. Tani zas koncentrowala sie na mysleniu, ze jest skala. Zoltoczerwona, porowata skala bedaca tu od niepamietnych czasow. Oboje byli skala i niczym wiecej. Robale przy wejsciu byly oglupione. Nie czuly zadnych emocji typowych dla zywych istot, ktorymi sie zywily, ale cos smierdzacego sie tu poruszalo. Cos, co nie bylo zywe, bylo kamieniem, ale kamienie rzadko sie ruszaly... Dumaroy zaczal strzelac i najbardziej ciekawskie insekty, ktore zanadto zblizyly sie do telepatow, ginely kolejno. Jeden, ktory skoczyl, eksplodowal w locie. A oni szli krok za krokiem oslaniani blokiem Storma i projekcja Tani. Byli skala. Stara, porowata skala, martwa od zawsze. Do Logana dolaczyl drugi Rangers z reflektorkiem i w tunelu zrobilo sie na tyle jasno, ze Storm dostrzegl jego koniec. Cos tam metalicznie polyskiwalo, najprawdopodobniej komory legowe; Kady twierdzila, ze prawie na pewno sa to metalowe zbiorniki. Poniewaz bylo ich kilka, rozsadne zdawalo sie byc umieszczenie ich w jednym pomieszczeniu, czyli w jakiejs grocie lub jaskini. Ladunki, ktore mial w torbie, zostaly tak skonstruowane, by cale cieplo wypromieniowywaly kierunkowo w postaci stozka. Dlatego przypominaly polowki kuli - kulista powierzchnia byla dodatkowo ekranowana, by nagly wzrost temperatury nie uruchomil alarmu. Na jeden zbiornik powinny wystarczyc dwie, by doprowadzic zawartosc do stanu wrzenia. Odpalanie nastepowalo zdalnie, a detonator mial Kelson - powinien go uruchomic, gdy ostatni ladunek zostanie zalozony. Tani szla jak automat, wpatrujac sie w wylot tunelu. Wiedziala, ze gdyby sie rozejrzala i zobaczyla, ile robali czeka na scianach i podlodze, zdekoncentrowalaby sie, co oznaczalo smierc dla nich obojga. I nie tylko dla nich; dla wszystkich... Zacisnela zeby, zmusila sie, by przestac o tym myslec, i skupila sie na tym, co najwazniejsze... Byli skala. Tylko skala. Skaly sie nie poruszaly, wiec i oni sie nie poruszali - to bylo tylko zludzenie wywolane przez to dziwne jaskrawe oswietlenie. Byli skala! Dumaroy strzelal praktycznie bez przerwy, oslaniajac ich z obu stron. Cale szczescie, ze robalom jakos sufit nie przypadl do gustu i tam ich nie bylo, bo z trzema kierunkami rownoczesnie nie bylby w stanie sobie poradzic. Po kolejnym kroku uwage Hosteena zwrocily na wpol otwarte drzwi. Zrobil jeszcze jeden i zajrzal do srodka. Stal tam pulpit z ekranem i wygodny fotel na kolkach. Jego wzrok przykul duzy czerwony przycisk przykryty przezroczysta kopulka. Tylko ten jeden byl tak zabezpieczony. Zrobil nastepny krok i stracil wnetrze pomieszczenia z pola widzenia. Kilka bardziej ciekawskich robali zginelo od serii strzalow Dumaroya i wywolany tym zapaszek wzbudzil podejrzenia innych. Zaczelo sie robic groznie. Tani ze wszystkich sil wmawiala sobie, ze jest skala. Niczym wiecej niz martwa skala. Od zawsze. Dotarli do wylotu tunelu. Dalej znajdowala sie jaskinia posiadajaca najwyrazniej wlasny system oswietleniowy, gdyz lampy na suficie palily sie. Staly w niej trzy komory legowe - walcowate zbiorniki wyzsze od czlowieka o ponadmetrowej srednicy. Przy kazdej znajdowal sie pulpit z klawiatura i ekran komputera. Na kazdym z nich widniala ta sama kombinacja zmieniajacych sie symboli. Widzac je, Storm zaklal w duchu - byl to bowiem zegar odmierzajacy czas. Nauczono go imperialnych cyfr, totez zorientowal sie natychmiast, ze zostalo ledwie pare godzin do rozpoczecia wylegu. Najwidoczniej wyciecie wejscia uruchomilo jakies zabezpieczenie, ktore przyspieszylo caly proces. Moze spowodowala to zmiana cisnienia w tunelu, moze co innego. W tej chwili nie bylo to wazne. Wazne bylo, ze nie widzial na scianach i podlodze robali, widocznie mialy tu zakaz wstepu. Dzieki temu mogli poruszac sie szybciej, choc nadal przy zachowaniu tych samych telepatycznych srodkow ostroznosci. Na wszelki wypadek przylepil do sciany obok wejscia minikamere i oboje z Tani podeszli do pierwszego zbiornika. Zalozyl trzy ladunki termiczne - na gorze, na dole i na srodku, unikajac klapy, ktora, jak podejrzewal, mialy sie wydostac robale po zakonczeniu calego procesu. Potem przyszla kolej na drugi zbiornik. I na trzeci. Zostalo mu jeszcze pare ladunkow - zrobiono ich duzo, bo nikt nie wiedzial, ile Xikowie zainstalowali komor legowych, ale wolal nie przesadzac. Skierowali sie ku korytarzowi, ktorym weszli. Teraz pozostalo tylko wrocic na zewnatrz. Tylko... Tani czula coraz wieksze zmeczenie... Mysli zaczynaly jej sie platac... Przez moment nie bardzo rozumiala, dlaczego akurat wmawia sobie, ze jest skala. Istnieja na swiecie znacznie ladniejsze rzeczy... Ot, chocby srebrna klacz z rogami... Byli juz w tunelu i ledwie to pomyslala, robale ruszyly ku nim hurmem. Dumaroy zaklal i zaczal strzelac jak automat, sam nie mogac wyjsc z podziwu nad wlasna szybkostrzelnoscia. Kazdy strzal zabijal jednego lub dwa robale, ale wiedzial, ze i tak nie zdazy. Rozblyski laserowego ognia i trzaski eksplodujacych robali blyskawicznie doprowadzily Tani do pelnej przytomnosci. Sklela sie w duchu i natychmiast skupila na mysleniu, ze jest skala. Zwyczajna, niewarta niczyjego zainteresowania skala. Zawsze byla skala. Oglupione naglym zniknieciem celu ataku robale zatrzymaly sie i zdezorientowane zaczely krecic sie w rozne strony. Storm z impetem rozdeptal dwa znajdujace sie na drodze. Trzasnely pod obcasem az milo. Rowniez czul zmeczenie, a na dodatek bolalo go lewe ramie. Musial uderzyc nim o sciane, ale zupelnie nie pamietal czegos podobnego. Z najwyzszym trudem utrzymywal blok empatyczny i prowadzil Tani ku wyjsciu, zdajac sobie sprawe, ze sama nie zrobilaby kroku. Tani mechanicznie stawiala krok z krokiem wpatrzona w plecy Hosteena i kierowana ruchami jego dloni. Wszystkie sily wkladala w myslenie o tym, ze jest skala, i tylko nieco mgliscie zastanawiala sie chwilami, dlaczego czuje takie zmeczenie... przeciez skaly sie nie mecza. Byli na wysokosci dwoch trzecich drogi do wyjscia z tunelu, gdy Tani sie potknela i Storm musial podtrzymac ja, by nie upadla. Tym razem jednak ani na moment nie przestala myslec, ze jest skala. Nieczula na wszystko, zwykla skala. Po paru krokach potknela sie ponownie i Hosteen zdecydowal, ze ma juz, dosc. Przerzucil sobie jej reke przez ramie, zlapal ja wpol i ruszyl w dalsza droge. Szlo mu to teraz znacznie wolniej. Po kolejnych kilku krokach zatoczyli sie oboje... Logan zaklal, widzac, co sie dzieje, i wepchnal Kelsonowi w garsc reflektorek. -Oswietlaj podloge przed nimi! - warknal. I ruszyl ku otworowi w scianie. Obok Dumaroya zebralo sie kilku innych mezczyzn uwazajacych sie za niezlych strzelcow. Jak dotad zaden z nich nie wystrzelil, nie chcac go zdekoncentrowac. Teraz jednak, widzac, jak kilkanascie robali wylazi z otworu, wyczuwajac zblizajacego sie Logana, a kilkadziesiat innych zbiera sie przy wejsciu, wlaczyli sie do walki. Nie byli tak dobrzy jak Dumaroy, ale nie musieli byc - bylo ich wiecej, cele znajdowaly sie blizej i byly doskonale widoczne. Po parunastu sekundach z robali na zewnatrz i przy wejsciu pozostalo wspomnienia. Dumaroy w tym czasie oczyscil Loganowi droge z najbardziej ciekawskich insektow w dalszej czesci tunelu i ten w paru skokach dopadl Tani, zlapal ja i uniosl. Obracajac sie rownoczesnie plynnym ruchem. -Tani, jestesmy skala! - Storm prawie krzyknal, zmieniajac chwyt na jej rece, by ani na moment nie stracic z nia kontaktu, bo oznaczaloby to przerwanie sprzegu. Dumaroy nadal strzelal niczym doskonale zaprogramowany automat - dwoch innych mezczyzn dolaczylo do niego, likwidujac znajdujace sie blizej otworu robale. Chwilowo byly jeszcze niegrozne, ale Logan sadzil dlugimi krokami, totez lada chwila mogly stac sie niebezpieczne. Tani slabla blyskawicznie, a robale zblizaly sie coraz bardziej w miare, jak ja opuszczaly sily... Dumaroy nigdy dotad nie osiagnal takiej celnosci. Byl dobry, ale nie az tak, zdarzalo mu sie chybic. Teraz wiedzial, ze nie moze sobie na to pozwolic, bo jesli nie trafi w ktoregos robala, bedzie musial zabic kogos z przyjaciol - dal Tani slowo... Kiedy Logana dzielilo od wyjscia jakies dziesiec krokow, zasilacz karabinu Dumaroya zaczal slabnac. Na szczescie odleglosc, na ktora strzelal, byla coraz mniejsza i mial wsparcie ogniowe... Logan byl jakies piec krokow od wyjscia... dwa kroki... wreszcie wypadl na zewnatrz. Dwoch wojownikow natychmiast zlapalo dziewczyne i pobieglo byle dalej od robali. Nastepny pomogl biec Stormowi, ale ten po dziesieciu krokach zwisl bezwladnie i zwalil sie na najblizsza skale. Ledwie znalazl sie na otwartej przestrzeni, Rangersi rozpoczeli kanonade, a Kelson uaktywnil ladunki termiczne. Skutki strzelania bylo widac - wszystko, co tylko poruszylo sie w tunelu, natychmiast ginelo. Skutkow dzialania Kelsona nie bylo ani widac, ani czuc. Ladunki zadzialaly tak, jak powinny, podnoszac temperature wewnatrz zbiornikow i nigdzie poza nimi. Strzelanina slabla, gdyz brakowalo juz celow. Teoretycznie mogli w ten sposob zaczac, ale istnialo ryzyko, ze podniesienie w ten sposob temperatury w korytarzu - niewielkie, bo ledwie o kilka stopni, ale jednak uruchomi proces awaryjnego wylegu. A teraz w zbiornikach nie powinno juz byc nic zywego. Kiedy w korytarzu nie pojawil sie zaden nowy robal, Kelson polecil po blyskawicznej naradzie ze Stormem: -Rater, obejrzyj sobie pokoik w polowie dlugosci tunelu. Storm sadzi, ze tam znajduje sie pulpit kontrolny kreta. Niewysoki, zylasty mezczyzna kiwnal glowa i wraz z dwoma innymi, sluzacymi mu jako ochrona ogniowa, wszedl ostroznie do tunelu. Przed demobilizacja Rater byl inzynierem w jednostkach badajacych uzbrojenie Xikow, totez znal sie na rzeczy. Do Kelsona podeszla Ta-Ktora-Bebnieniem-Przywoluje-Grom i spytala: -Znalezlismy tylko Nocna Smierc. Gdzie sa wrogowie? -Spia. Dla nich dzien to pora snu, bo nie lubia slonca - wyjasnil Kelsqn. - Nasza bron strzela cicho, wiec sie nie obudzili i nic nie wiedza o naszym ataku. Teraz sprobujemy ich znalezc. Logan z termoczujnikiem juz wzial sie do roboty. Po dobrej chwili podszedl do Kelsona i oznajmil: -Wedlug odczytu tego cuda jest ich trzech w jednym pomieszczeniu za jaskinia ze zbiornikami. Nie ruszaja sie, wiec sadze, ze spia. Biorac pod uwage, ze w bunkrze zabilismy szesciu, uwazam, ze jest to pelna zmiana dyzurna. Szamanka wysluchala wyjasnien Kelsona, ktory bez pospiechu zmienial zasilacz w karabinie. -Bron umarla? - spytala. Zapytany usmiechnal sie odruchowo i odparl. -Juz ozyla. Dlaczego pytasz? -Moi wojownicy moga wywabic ukrywajaca sie jeszcze Nocna Smierc. Bron zyje, wiec ja pozabijasz. Dumaroy zablokowal zasilacz w gniezdzie i kiwnal glowa. Szamanka zacwierkala krotko i do otworu w scianie podbiegl jeden z wojownikow. Korytarz byl pusty, gdyz Rater i jego ochrona zamkneli sie w interesujacym ich pomieszczeniu. Wojownik wbiegl do tunelu i stanal w poblizu wejscia do jaskini. Z jakiejs szczeliny w scianie skoczyl na niego robal i zginal w locie trafiony przez Dumaroya. Wojownik zmienil miejsce i znow znieruchomial. Kolejny robal dal sie skusic i zginal. Sytuacja powtorzyla sie jeszcze kilkakrotnie. A potem nie pokazal sie juz zaden robal, mimo iz do tunelu weszlo trzech wojownikow. Dumaroy opuscil bron, a Kelson polecil: - Latarki w garsc i idziemy. Jackson, Larkin wezmiecie ladunki od Storma i dolozcie naszego koktajlu. Chce otworzyc te zasobniki i na wszelki wypadek zagotowac zawartosc wewnatrz. Logan, bierz Nitra i strzelcow i zajmij sie tymi trzema, poki spia! Jego rozkazy zostaly blyskawicznie wykonane i mieszana grupa zniknela w tunelu. Komory legowe otwarto od gory, wrzucono do nich ladunki i wlano latwopalna mieszanke zwana koktajlem, po czym podpalono ja i zamknieto klapy. Koktajl palil sie takze bez doplywu tlenu, co dawalo gwarancje uzyskania w krotkim czasie wysokiej temperatury w zbiornikach. Na zewnatrz nie powinno sie jednak wydostac zbyt wiele ciepla. Grupa Logana zas poszla dalej. Xikowie moze i byli naukowcami, ale cos ich obudzilo tuz przed wejsciem Nitra i stawili zaciekly opor, walczac doslownie z pogarda smierci. Moze dlatego, ze wiedzieli, iz zaden i tak nie przezyje... W efekcie cena za ich smierc byly powazne rany dwoch ludzi i trzech Nitra. * Kelson wyszedl z laboratorium po dobrej godzinie i skierowal sie ku Tani i Stormowi wylegujacym sie na rozlozonych kocach. Tani spala zwinieta w klebek, trzymajac Storma za reke, on zas mial otwarte oczy i gapil sie na pobliska skale.Siedzaca w poblizu szamanka poinformowala Kelsona: -Sa zmeczeni, ale poza tym nic im nie jest. Kiedy cos zjedza i odpoczna, beda mogli wrocic do obozu. Kelson kiwnal glowa, przysiadl na pietach i powiedzial, patrzac na Storma: -Wyglada na to, ze sie udalo. Zawartosc zbiornikow to papka, ktora dopiero stygnie. Krolowa znalezlismy w osobnym pojemniku i ukatrupilismy, a na dowod mamy zabitych Xikow i laboratorium pelne ich sprzetu, wiec dowodztwo bedzie mialo podstawe do zarzadzenia kolejnych sankcji wobec Imperium. Przez ostatnia godzine nie pokazal sie zaden robal, wiec albo je wszystkie wytluklismy, albo sie pochowaly. Duzo ich nie zostalo, a zreszta ci z Arki twierdza, ze za pare tygodni i tak zdechna. Za godzine ruszamy do helikopterow: tyle zajmie przeniesienie lupow i podzielenie sie nimi z Nitra, tak jak uzgodnilismy. Potem wojownicy rozjada sie do swoich klanow. Hosteen pokiwal glowa i odparl cicho: -To obudz nas za godzine. Tani potrzebuje odpoczynku, bo klan na pewno bedzie swietowal, gdy tylko dotrzemy tam z taka wiadomoscia. A na swietowanie tez trzeba sil... * Storm mial racje - swietowanie przeciagnelo sie do pozna i dopiero rano helikopter mogl przewiezc ich i konie do domu. Oboje natychmiast zapadli w kamienny sen. * Kiedy Tani obudzila sie po szesciu godzinach nieprzerwanego snu, stwierdzila ze zdumieniem, ze na fotelu siedzi Kady i czeka, by moc z nia porozmawiac.Gdy dziewczyna oprzytomniala, ciotka spytala: -Zostajesz tu, prawda? -Tu jest moje miejsce - powiedziala lagodnie Tani. - Bedzie mi was brakowalo... was i Arki, ale bedziemy sie widywali, gdy tylko przylecicie. Nie moge opuscic Storma. Poza tym dostalam piecdziesiat akrow obok jego ziemi. Destiny bedzie zachwycona. Hosteen zostal zwolniony ze wszystkich podatkow na piec lat. Powinnismy szybko stanac na nogi. -A reszta? -Kazdy czlowiek, ktory wzial udzial w akcji, dostal piec akrow. A Nitra odjechali tak obladowani lupami, ze milo bylo patrzec. Kazdy zostal wielkim wojownikiem i na dodatek zamoznym, wiec na pewno nie beda zalowali, ze walczyli razem z nami. -A kiedy wesele? Tani zarumienila sie. -Wkrotce. Dokladniej powiem ci po rozmowie z Bradem. To dopiero bedzie mieszanka: Irlandka, pol Czejenka nalezaca do klanu Nitra wychodzi za Navaho. Zaloze sie, ze niczego chocby zblizonego jeszcze na Arzor nie bylo. Mam tylko nadzieje, ze pogoda sie utrzyma, bo takiej liczby gosci w domu w zaden sposob nie da sie pomiescic. A zbliza sie Czas Mokry... Epilog * Dzien byl pochmurny, ale na szczescie nie deszczowy, totez uroczystosc mogla odbyc sie tak, jak zaplanowano - pod golym niebem. Gosci bylo duzo i stanowili zaiste przedziwna mieszanine. Jedyne, co mieli ze soba wspolnego, to sympatie dla nowozencow, no i dla zwierzat. To ostatnie bylo wazne o tyle, ze miedzy ich nogami szalala Hing i caly jej klan. Mandy i jej ewentualny partner siedzieli na galezi pobliskiego drzewa i przygladali sie sobie, jeszcze nie zdecydowani. Baku i Surry nie bylo w poblizu - one juz sie zdecydowaly i teraz celebrowaly te decyzje.Po zlozeniu przysiegi malzenskiej przez Storma i Tani Logan podpuscil Mandy, pytajac ja uprzejmie, co tez wedlug niej Xikowie powinni zrobic w tak uroczy ranek. Odpowiedz doprowadzila wiekszosc gosci do lez... Ciagu dalszego czesci artystycznej nie bylo, Tani wyniosla bowiem Mandy do domu. * Nastepnego dnia prom wystartowal, kierujac sie w strone krazacej na orbicie Arki.Tani obudzona odglosem pracujacych silnikow uchylila oko, zamknela je i przysunela sie blizej Storma. Ktory okazal sie dziwnie wlochaty... Jeknela, otworzyla oczy i przyjrzala mu sie. Miedzy nia a Hosteenem lezaly sobie grzecznie Minou i Ferarre, udajac niewiniatka. Dwoje ludzi bylo znacznie cieplejszych niz jeden, a poranek byl chlodny, totez wykorzystaly okazje. Storm z usmiechem przygladal sie, jak Tani przegania z lozka nieproszonych gosci. -Blaski i cienie bycia Wladca Bestii - ocenil. - Przyzwyczaisz sie... W nastepnej chwili sam stal sie obiektem zajadlego ataku. W gorze nie zauwazona przez nikogo Arka zeszla z orbity parkingowej i skierowala sie ku nastepnej planecie. W dole Storm i Tani byli zajeci soba. I to im calkowicie wystarczalo. Na teraz. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/