Willis Connie - Remake

Szczegóły
Tytuł Willis Connie - Remake
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Willis Connie - Remake PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Remake PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Willis Connie - Remake - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Connie Willis (Remake) NOTKA DO POWIEŚCI Connie Willis, amerykańska laureatka nagród Hugo i Nebuli, jest dobrze znana czytelnikom "NF". Tym razem przedstawiamy jej powieść z przyszłego Hollywoodu, w którym produkcja filmów została całkowicie skomputeryzowana. Kto potrzebuje żywych aktorów, skoro ma do dyspozycji słynnych nieboszczyków? Ale jest ktoś, kto ma marzenie... Fredowi Astaire'owi Podziękowania Szczególne podziękowania należą się Scottowi Kippenowi i Sheryl Beck oraz pozostałym członkom Sigma Tau Delta z UNC oraz mojej córce Cordelii i jej wykładom ze statystyki oraz mojej sekretarce Laurze Norton. Wszyscy oni pomogli mi w scenach pościgów, płaczu, w szczęśliwych zakończeniach i innych odwołaniach filmowych. Niewiele jest niemożliwe Steve Williams Industrial Light and Magic Dziewczyna ma chyba talent, ale chłopak do niczego się nie nadaje Opinia agenta na temat Freda Astaire'a Gasną światła Czołówka Dzisiaj widziałem ją znowu. Nie szukałem jej. To był wczesny, aktorski film Spielberga "Indiana Jones i Światynia Zagłady", skrzyżowanie strzelaniny z przygodówką; ostatnie miejsce, gdzie człowiek oczekiwałby stepowania. Zresztą było już za późno. Musical kopnął w kalendarz, jak to elokwentnie określił Michael Caine w 1965. Ten film powstał w 1984, u samego zarania rewolucji w grafice komputerowej. Miał kilka fragmentów CG: digitizowani Thugowie zrzucani z urwiska i żałośnie kanciasty morfing wyrywanego serca. Był też trójsilnikowy samolot Forda, jakiego właśnie szukałem, kiedy zobaczyłem ją. Trójsilnikowiec był mi potrzebny do wielkiej pożegnalnej sceny na lotnisku, więc połączyłem się z Headą, która wie wszystko. Powiedziała, że chyba jest taki w którymś z aktorskich filmów Spielberga. Może w drugim "Indym". - Blisko końca. - Jak blisko? - Pięćdziesiąt klatek. A może w trzecim? Nie, to był sterowiec. W drugim. Jak ci idzie remake, Tom? Prawie gotowy, pomyślałem. Trzy lata bez SU i wciąż trzeźwy. - Remake utknął na wielkiej scenie pożegnalnej - wyjaśniłem. - Dlatego potrzebuję samolotu. Co jeszcze wiesz, Heada? Jakie są ostatnie plotki? Kto w tym miesiącu przejmuje ILMGM? - Fox-Mitsubishi - odparła natychmiast. - Mayer szaleje. Chodzą pogłoski, że główny szef Universalu wypada z gry. Zbyt wiele substancji uzależniających. - A co u ciebie? - spytałem. - Wciąż bez SU? I nadal jesteś asystentką producenta? - I gram Melanie Griffith - odparła. - Czy samolot musi być w kolorze? - Nie, mam program koloryzujący. - Bo chyba jest taki w "Casablance". - Nie. To był dwusilnikowy Lockheed. - Tom - powiedziała. - W zeszłym tygodniu rozmawiałam z dyrektorem planu. Wyjeżdżał do Chin kręcić krajobrazy. Wiedziałem, do czego zmierza. - Sprawdzę u Spielberga. - Rzuciłem tylko: - Dzięki. - I rozłączyłem się, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Trójsilnikowiec Forda nie był pod koniec ani w środku, gdzie znalazłem jeden z najgorszych blueboxów, jakie w życiu widziałem. Cofałem się czterdzieści osiem na sekundę i myślałem już, że łatwiej by było zmontować konstrukt, gdy w końcu znalazłem samolot prawie na początku. Był całkiem dobry, ze zbliżeniami drzwi i kabiny oraz ładnym ujęciem startu. Cofnąłem się o kilka klatek, żeby sprawdzić, czy nie ma zbliżeń śmigieł. - Klatka 1-001 - poleciłem na wypadek, gdyby było coś jeszcze na samym starcie. Typowy spielbergowski morfing góry starego Paramountu w pierwszym ujęciu, tym razem wysokiego jak człowiek srebrnego gongu. Muzyka, czerwony dym, napisy; i tam ją zobaczyłem, w szeregu tancerek. Nosiła srebrne buty do stepowania, cylinder i frak ze srebrnymi cekinami. Twarz umalowała sobie w stylu lat trzydziestych: czerwone wargi, brwi jak Harlow i platynowe blond włosy. Zaskoczyła mnie. Przeszukałem już lata osiemdziesiąte, sprawdziłem wszystko od "Chorus Line" do "Footloose" i nie trafiłem na żaden jej ślad. - Stop - powiedziałem. - Powiększ prawą połowę. Pochyliłem się i spojrzałem na obraz, żeby się upewnić... jakbym nie był pewien od chwili, kiedy ją zobaczyłem. - Pełny ekran. Do przodu w czasie rzeczywistym. Nie było tego wiele. Cztery szeregi blondynek w wyszywanych cekinami cylindrach i butach do stepowania wykonywały proste kroki. Mogły pochodzić z "Czterdziestej Drugiej Ulicy", były mniej więcej tak samo dobre. W latach osiemdziesiątych też pewnie nie było nauczycieli tańca. Kroki były proste, głównie posuwiste; i przejścia. Pomyślałem, że to chyba pierwszy film, jaki zrobiła Alis. Tyle umiała, kiedy widziałem ją ćwiczącą w klasie historii filmu. Zbyt berkeleyowska w stylu. Pod koniec sceny kamera zdjęła ją pod kątem i przeszła w ujęcie czerwonych wstążek, wyciąganych z kieszeni fraków. I Alis zniknęła. Digimatte nie dałby rady dopasować tylu zmiennych ujęć i wątpiłem, czy Alis choćby próbowała. Nie miała cierpliwości do Busby'ego Berkeleya. - To nie jest taniec - powiedziała kiedyś, oglądając kalejdoskopową scenę w "Dames", tej pierwszej nocy w moim pokoju. - Sądziłem, że był sławny z powodu swojej choreografii - odpowiedziałem wtedy. - Owszem, ale nie powinien. To tylko zmienne ujęcia i dekoracje. Fred Astaire zawsze żądał, żeby jego tańce filmowano w pełnym planie z ciągłego ujęcia. - Klatka dziesiąta - poleciłem, żeby nie oglądać znowu tego morfingu góry, i przejechałem taniec raz jeszcze. - Stop. Ekran unieruchomił ją z nogą w przodzie. Stopa w srebrnym buciku wysunęła się dokładnie tak, jak nauczyła ją madame Dilyovska w Meadowville. Rozsunęła ręce. Powinna się uśmiechać, ale spoglądała skupiona i skoncentrowana pod szkarłatną szminką i wyrysowanymi brwiami. Taką minę miała tej pierwszej nocy, kiedy oglądała na ekranie Ginger Rogers i Freda Astaire'a. - Stop - powiedziałem znowu, chociaż obraz się nie poruszył. Siedziałem bardzo długo, myśląc o Astaire'ze, i patrzyłem na jej twarz. Twarz, którą widziałem pod niezliczonymi perukami, w nieskończonych makijażach. Twarz, którą poznałbym wszędzie. Tytuł Napisy początkowe Przejście do sceny przyjęcia w szerokim planie. KLISZA FILMOWA # 14: Przyjęcie. Urywane strzępy luźnych rozmów, nadmierna konsumpcja SU, rozmaite oburzające zachowania. PORÓWNAJ: "Osławiona", "Chciwość", "Absolwent", "Ryzykowny interes", "Śniadanie u Tiffany'ego", "Dance", "Fools", "Dance", "Przyjęcie". Urodziła się w roku, w którym zmarł Fred Astaire. Hedda powiedziała mi o tym, kiedy pierwszy raz spotkałem Alis. Było to na jednym z tych hotelowych przyjęć, jakie organizują wytwórnie filmowe. Co tydzień wydają jedno, żeby pochwalić się najnowszymi wynalazkami CG oraz kusić hakatów, absolwentów szkół filmowych, do służby i digitizowania dla nich. A tak naprawdę, żeby menedżerowie mogli dorwać trochę choocha (którego nigdy nie jest dość) i jakąś cizię (których jest mnóstwo, a wszystkie w białych sukniach bez pleców i z platynowymi włosami). Hollywood w najlepszym wydaniu. Właśnie dlatego starałem się trzymać od tego z daleka, ale to przyjęcie sponsorowała ILMGM i Mayer obiecał, że się zjawi. Robiłem dla niego wklejkę. Digitizowałem cizię jego szefa do filmu z Riverem Phoenixem. Chciałem oddać Mayerowi opdysk i wziąć forsę, zanim szef znajdzie sobie nową twarz. Już dwa razy powtarzałem to wklejanie i trzy razy musiałem wymieniać sprzężenia, ponieważ wymieniał dziewczyny. Ostatnim razem nowa twarz uparła się na scenę z Riverem Phoenixem, co oznaczało, że musiałem obejrzeć wszystkie filmy, w których występował, a było ich dużo. Był jednym z pierwszych aktorów, na którego kupiono prawa. Chciałem dostać forsę, zanim szef Mayera znowu zmieni partnerkę; pieniądze i trochę SU. Przyjęcie odbywało się w hallu, jak zawsze. Zjawili się nowicjusze, nowe twarze, hakaci i darmozjady. Pośrodku stał wielki światłowodowy ekran. Zerknąłem w tamtą stronę, prosząc Boga, żeby to nie był nowy film z Riverem Phoenixem. Ze zdziwieniem zobaczyłem tańczących na schodach Freda Astaire'a i Ginger Rogers. Fred miał na sobie frak, a Ginger białą suknię, przechodzącą u dołu w czerń. W gwarze przyjęcia nie słyszałem muzyki, ale wyglądało to na continental. Nie zauważyłem Mayera. Był tam facet w baseballowej czapce z logo ILMGM i z brodą - mundur hakatów. Stał przed ekranem z pilotem w ręku i tłumaczył coś dwóm absolwentom CG. Rozejrzałem się w tłumie, szukając garniturów i/lub kogoś, kogo znałem, od kogo dostałbym trochę choocha. - Cześć - tchnęła we mnie jedna z twarzy. Miała platynowe włosy, białą suknię bez pleców i pieprzyk na policzku. Była kompletnie naćpana. Nie mogła skupić wzroku. - Cześć - odparłem, wciąż rozglądając się w tłumie. - A kim ty niby jesteś? Jean Harlow? - Kim? - zdziwiła się. Chciałbym wierzyć, że to przez te wszystkie SU, które wzięła. Ale pewnie nie. Och, Hollywood, gdzie każdy chce trafić do filmu, a nikt nie zadaje sobie trudu, żeby któryś obejrzeć. - Jeanne Eagles? - pytałem. - Carole Lombard? Kim Basinger? - Nie - odpowiedziała, próbując skupić na mnie wzrok. - Marilyn Monroe. Pracujesz w wytwórni? - Zależy... A masz chooch? - Nie - odparła ze smutkiem. - Skończył się. - Więc nie pracuję w wytwórni. Zauważyłem kogoś z kierownictwa przy schodach. Rozmawiał z inną Marilyn. Miała na sobie białą suknię bez pleców, dokładnie taką, jak ta Marilyn, z którą ja rozmawiałem. Nigdy nie mogłem pojąć dlaczego twarze, które nie mają nic do sprzedania prócz oryginalnej osobowości i twarzy, zawsze próbują wyglądać jak ktoś inny. Ale to chyba ma sens. Dlaczego mają się wyróżniać w Hollywood, które zawsze kochało sequele, naśladownictwa i remake'i? - Jesteś w filmie? - nie ustępowała moja Marilyn. - Nikt nie jest w filmie - odpowiedziałem i ruszyłem przez tłum w stronę tego urzędasa. Była to praca trudniejsza niż przeciąganie przez trzciny "Afrykańskiej Królowej". Przecisnąłem się pomiędzy grupą twarzy plotkujących o tym, że Columbia Tri-Star szuka aktorów, a parą cyfratów w hełmach danych, tkwiących na zupełnie innym przyjęciu. I już byłem przy schodach. Nie wiedziałem, że to nie Mayer, dopóki nie podszedłem tak blisko, by usłyszeć jego głos. Urzędasy z wytwórni są równie marni jak wszystkie Marilyn. Wszyscy wyglądają podobnie. I wszyscy rzucają te same teksty. - ... szukam twarzy do mojego nowego projektu - mówił. Ten nowy projekt to remake "Powrotu do przyszłości", w którym główną rolę grał, kto by pomyślał, River Phoenix. - To idealny moment, żeby znów go pokazać - dodał, zaglądając Marilyn za dekolt. - Podobno jesteśmy już tak blisko... - Wyciągnął dłoń: kciuk i palec wskazujący niemal się stykały - ...aby osiągnąć to naprawdę. - Naprawdę? - zdziwiła się Marilyn niezłą imitacją zmysłowego głosu Marilyn Monroe. Była do niej bardziej podobna niż ta moja, choć miała trochę za dużo w biodrach. Ale twarze nie martwią się o to tak bardzo jak kiedyś. Kilka dodatkowych kilogramów zawsze można odjąć digitizacją. Albo dodać. - To znaczy podróże w czasie? - spytała. - Tak, podróże w czasie. Tylko że to nie będzie DeLorean. To będzie maszyna czasu, która wygląda jak sanie. Mamy już gotową grafikę. Jedyne, czego nam brakuje, to aktorki, która zagra z Riverem. Reżyser chciał Michelle Pfeiffer albo Lanę Turner, ale powiedziałem, że lepiej wziąć kogoś nieznanego, kogoś z nową twarzą, kogoś wyjątkowego. Chciałabyś zagrać w filmie? Słyszałem już ten tekst w "Drzwiach na scenę" z 1937. Zawróciłem w głąb przyjęcia i do ekranu, gdzie brodaty facet w baseballowej czapce tłumaczył coś jakimś nowym. - ...zaprogramowana na dowolne ujęcie. Z ruchomej kamery, z podziałem ekranu, z kamery śledzącej obiekt. Powiedzmy, że chcecie zbliżenie tego faceta - wskazał ekran pilotem. - Fred Astaire - powiedziałem. - Ten facet to Fred Astaire. - Wstukujecie zbliżenie... Uśmiechnięta twarz Freda Astaire'a wypełniła cały ekran. - To nowy program edycyjny ILMGM - powiedział do mnie facet w czapeczce. - Wybiera kąty, łączy ujęcia i tnie. Potrzebne jest tylko ujęcie podstawowe, pełne. Tak jak to. - Nacisnął guzik na pilocie i twarz Freda zastąpiło pełne ujęcie Freda i Ginger. - Trudno trafić na pełne ujęcia. Musiałem się cofnąć aż do czarno-białych, żeby znaleźć coś dostatecznie długiego. Ale pracujemy nad tym. Nacisnął inny guzik i zostaliśmy wynagrodzeni widokiem ust Freda, a potem jego dłoni. - Możesz wziąć dowolny program edycyjny - mówił dalej, patrząc na ekran. Znowu pojawiły się usta Freda, biały goździk w klapie, dłonie. - Ten wykorzystuje ujęcie podstawowe i edytuje je z użyciem sekwencji sceny otwierającej z "Obywatela Kane". Ginger do połowy, a potem znowu goździk. - Wszystko jest zaprogramowane - powiedział facet w czapeczce. - Nawet palcem nie musisz kiwnąć. System robi wszystko. - A wie, gdzie jest Mayer? - spytałem. - Był tutaj - odparł, rozglądając się obojętnie. A potem znów spojrzał na ekran, gdzie Fred wykonywał swoje kroki. - Możesz ekstrapolować dalekie ujęcia, zdjęcie od góry czy z ostrego kąta. - To niech ekstrapoluje kogoś, kto wie, gdzie jest Mayer - rzuciłem, a potem wróciłem nad sadzawkę. Na przyjęciu robiło się coraz bardziej tłoczno. Tylko Fred i Ginger mieli trochę miejsca, wirując w górę i w dół po schodach. Urzędas, którego widziałem pośrodku hallu, podrywał tę samą Marilyn; a może inną. Może on wie, gdzie jest Mayer. Ruszyłem w jego stronę, a potem zauważyłem Heddę w różowej obcisłej sukience bez ramiączek i w diamentowych bransoletkach. "Mężczyźni wolą blondynki". Hedda wie wszystko, zna wszystkie sensacje i wszystkie plotki. Jeżeli ktokolwiek wie, gdzie jest Mayer, to właśnie Hedda. Dobrnąłem do niej, mijając tego urzędasa, który wyjaśniał Marilyn, o co chodzi w podróżach w czasie. - Zasada jest taka sama jak przy saniach. Efekt Casimira. Stochastyczne elektrony w ścianach tworzą obszar materii negatywnej, co wytwarza fałdę czasową. Zanim przemorfował w urzędasa, musiał być hakatą. - Efekt Casimira pozwala przenosić się w przestrzeni od jednej stacji sań do drugiej. Jest również teoretycznie możliwe, by przebić się z jednego równoległego strumienia czasu do drugiego. Mam opdysk, który to wszystko wyjaśnia - dodał, gładząc dłonią jej szyję. - Może zajrzymy do twojego pokoju i obejrzymy go sobie? Przecisnąłem się obok niego z nadzieją, że nie wyjdę stąd oblepiony pijawkami. Dotarłem jakoś do Heddy. - Jest tu Mayer? - spytałem. - Nie - odparła, jej platynowowłosa głowa pochylała się nad stosikiem sześcianów i kapsułek na różowej rękawiczce. - Był parę minut, ale wyszedł z kimś z nowych. Na początku przyjęcia zjawił się facet z Disneya; rozglądał się. Podobno Disney przymierza się do przejęcia ILMGM. Kolejny powód, żeby teraz dostać forsę. - Mayer nie mówił, czy wróci? Pokręciła głową, wciąż pochłonięta studiowaniem farmaceutyków. - Masz tam choocha? - spytałem. - Myślę, że to te - odparła, wręczając mi dwie fioletowo-białe kapsułki. - Dał mi to wszystko taki jeden; powiedział co jest co, ale zapomniałam. Myślę jednak, że to jest chooch. Wzięłam trochę. Za chwilę będę wiedzieć. - Świetnie - mruknąłem, żałując, że nie mogę połknąć ich od razu. Mayer wyszedł z jakąś nową, czyli znowu gra alfonsa, a to oznaczało kolejne przeróbki. - Co słychać u szefa Mayera? Czy jego nowa dziewczyna już go rzuciła? Spojrzała nagle z zainteresowaniem. - Nic o tym nie wiem. Dlaczego pytasz? Słyszałeś coś? - Nie. A jeśli Hedda też nie słyszała, to się nie zdarzyło. Czyli Mayer zabrał nową do jej pokoju na szybki numer albo jeszcze szybszą linijkę lub dwie śniegu. Wróci za parę minut i rzeczywiście mogę dostać forsę. Zataczającej się Marilyn porwałem papierowy kubek i popiłem obie tabletki. - I jak tam, Hedda - spytałem, jako że rozmowa z nią była lepsza niż z facetem w czapeczce czy urzędasem od podróży w czasie. - Jakie jeszcze plotki umieścisz w tym tygodniu w swoim felietonie? - W felietonie? - Nie zrozumiała. - Zawsze nazywasz mnie Heddą. Dlaczego? Była gwiazdą filmową? - Pisała plotkarskie felietony - wyjaśniłem. - Wiedziała wszystko, co się działo w Hollywood. Jak ty. Więc co? Co się dzieje? - Viamount ma nowy automatyczny program do tła dźwiękowego - odparła natychmiast. - ILMGM szykuje się, żeby zarejestrować prawo do Freda Astaire'a i Seana Connery'ego, który w końcu umarł. Podobno Pinewood szuka aktorów do nowego sequela Batmana. A Warner... - Urwała w pół słowa i marszcząc brwi spojrzała na rękę. - O co chodzi? - To chyba nie był chooch. Czuję się dziwnie... - Przyjrzała się zawartości dłoni. - Może chooch to te żółte. - Pogrzebała palcem w tabletkach. - To wygląda raczej na lód. - Kto ci to dał? - spytałem. - Facet z Disneya? - Nie. Tego faceta znam. Jakaś twarz. - A jak wyglądał? - Głupie pytanie. Są tylko dwie odmiany: James Dean i River Phoenix. - Jest tutaj? Pokręciła głową. - Dał mi je, bo wychodził. Powiedział, że nie będą mu już potrzebne. Zresztą w Chinach by go zamknęli za samo posiadanie. - Chiny? - Mówił, że mają tam aktorskie studio. Wynajmują dublerów i aktorów do filmów propagandowych. A ja myślałem, że te wklejki dla Mayera to najgorsza robota na świecie. - Może to redline - powiedziała, wciąż przesuwając palcem kapsułki. - Mam nadzieję, że nie. Po redline zawsze paskudnie wyglądam na drugi dzień. - Zamiast jak Marilyn Monroe - dodałem, rozglądając się za Mayerem. Wciąż jeszcze nie wrócił. Urzędas od podróży w czasie przesuwał się z Marilyn w stronę drzwi. Cyfraci w hełmach danych śmiali się i machali rękami w powietrzu, najwyraźniej przebywając na przyjęciu o wiele lepszym od tego. Fred i Ginger demonstrowali kolejny program edycyjny. Błyskawiczne cięcia Ginger, kotary w sali balowej, usta Ginger, kotary. To pewnie scena pod prysznicem z "Psychozy". Program skończył się. Fred sięgnął po rękę partnerki, czarno-biała suknia rozłożyła się szeroko, a Ginger wsunęła się w jego ramiona. Krawędzie ekranu zaczęły tracić ostrość. Zerknąłem na schody. Też były zamglone. - Cholera, to nie jest redline - powiedziałem. - To klieg. - Naprawdę? - zdziwiła się i powąchała kapsułkę. Naprawdę, pomyślałem z niesmakiem. I co właściwie powinienem teraz zrobić? Rozbłysk na kliegu to nie jest stan, w którym można się spotykać z takim draniem jak Mayer, a to świństwo do niczego innego się nie nadaje. Żadnego pobudzenia, żadnych halucynacji, nawet oszołomienia. Tylko przymglony wzrok, a potem rozbłysk niekasowalnej rzeczywistości. - Cholera - powtórzyłem. - Jeśli to jest klieg - stwierdziła Hedda, popychając kapsułkę palcem w rękawiczce - może przynajmniej przeżyjemy niezły seks. - Do tego nie potrzebuję kliega - odparłem, ale już zacząłem się rozglądać za jakąś cizią. Hedda miała rację. Rozbłysk w czasie seksu dawał niezapomniany orgazm. Dosłownie. Obserwowałem wszystkie Marilyn. Mógłbym zaciągnąć do łóżka jakąś nową, zgodnie z tradycją obiecując jej rolę. Jednak trudno przewidzieć jak długo to potrwa, a czułem się tak, jakby zostało mi tylko parę minut. Marilyn, z którą poprzednio rozmawiałem, stała przy ekranie, słuchając tego przemówienia o podróżach w czasie. Spojrzałem na drzwi. Dziewczyna w progu rozglądała się czujnie, jakby kogoś szukała. Miała kręcone, jasnobrązowe włosy, ściągnięte do tyłu na skroniach. Korytarz za nią był ciemny, ale skądś musiało padać światło, gdyż jej włosy lśniły, jakby za sobą miała reflektor. - Spośród wszystkich knajp na świecie... - zacząłem. - Knajp? - podchwyciła Hedda klasyfikująca swoje pigułki. - Przecież powiedziałeś, że to klieg. - Powąchała go. Dziewczyna musiała być twarzą, była zbyt ładna, by nią nie być, ale włosy miała nieodpowiednie. Podobnie jak strój; nie była to suknia bez pleców i w dodatku nie biała. Była czarna z zielonym stanem. Dziewczyna miała też zielone rękawiczki. Deanna Durbin? Nie, włosy się nie zgadzały. W dodatku związała je z tyłu zieloną wstążką. Shirley Temple? - Kto to jest? - mruknąłem. - Kto? - Hedda polizała palec w rękawiczce i starła proszek, który pozostawiły na dłoni tabletki. - Ta twarz przy wejściu. - Wskazałem. Dziewczyna przeszła przez drzwi i stanęła przy ścianie, lecz włosy wciąż lśniły światłem tworzącym wokół głowy aureolę. Hedda wyssała proszek z palca rękawiczki. - Alice - powiedziała. Jaka Alice? Alice Faye? Nie, Alice Faye była platynową blondynką, jak wszyscy w Hollywood. Poza tym nie nosiła wstążek. Charlotte Henry z "Alicji w krainie czarów"? Kogokolwiek szukała ta dziewczyna - pewnie królika - teraz zrezygnowała z tego i patrzyła na ekran. Fred i Ginger, nie dotykając się, tańczyli dookoła siebie i patrzyli sobie w oczy. - Jaka Alice? - spytałem. Hedda skupiła wzrok na swoim palcu. - Co? - Kim ona niby ma być? - zapytałem. - Alice Faye? Alice Adams? "Alicja już tu nie mieszka"? Dziewczyna odsunęła się od ściany. Wciąż zapatrzona w ekran, zmierzała w stronę faceta w czapeczce baseballowej. Aż wyskoczył, zachwycony nową publicznością, i zaczął swoją przemowę. Ale ona go nie słuchała. Patrzyła na Freda i Ginger, pochylając głowę w stronę ekranu. Jej włosy chwytały blask ze światłowodu. - Nie wydaje mi się, żebym miała tu to, co mi mówił. - Hedda znów polizała palec. - Tak ma na imię. - Co? - Alice - odparła. - A,l,i,s. To jej imię. Jest nowa. Skończyła historię filmu. Jest z Illinois. No cóż, to wyjaśniałoby wstążkę we włosach, choć nie całą resztę stroju. Nie była Alice Adams. Rękawiczki pochodziły z lat pięćdziesiątych, nie trzydziestych. Twarz miała za mało kanciastą, by grać Katherine Hepburn. - Kim ona niby ma być? - Zastanawiam się, która z tych piguł jest lodem - rzuciła Hedda, znowu grzebiąc w kapsułkach. - Podobno po lodzie błysk szybciej mija. Chce tańczyć w filmach. - Chyba masz już dość tej pigułkowej loterii - stwierdziłem, chwytając ją za rękę. Zacisnęła palce, chroniąc kapsułki. - Nie, naprawdę. Jest tancerką. Spojrzałem na nią, zastanawiając się, ile nieoznaczonych pigułek wzięła, zanim się tu zjawiłem. - Urodziła się w roku, w którym zmarł Fred Astaire - powiedziała, gestykulując zaciśniętą pięścią. - Zobaczyła go na światłowodzie i postanowiła przyjechać do Hollywood, żeby tańczyć w filmach. - W jakich filmach? Wzruszyła ramionami, znowu zajęta dłonią. Spojrzałem na dziewczynę. Skupiona, wciąż patrzyła na ekran. - Ruby Keeler - powiedziałem. - Co? - spytała Hedda. - Taka dzielna tancereczka z "Czterdziestej Drugiej Ulicy", która chciała zostać gwiazdą. Tyle że ta spóźniła się o jakieś dwadzieścia lat. Ale zdążyła na szybki numer, bo jeśli była tak naiwna, by wierzyć, że uda jej się w filmie, to bez kłopotu powinienem ściągnąć ją do swojego pokoju. Nawet nie będę musiał opowiadać o podróżach w czasie, jak ten urzędas. Teraz mówił coś z zapałem do Marilyn w czarnej sukni z frędzlami, trzymającej ukulele. "Pół żartem, pół serio". - Popatrz, spławiasz mnie w tym strumieniu czasu - tłumaczył - lecz w równoległym strumieniu jesteśmy już w łóżku. - Pochylił się nad nią. - Istnieją setki tysięcy równoległych strumieni czasu. Kto wie, co wyczyniamy w niektórych? - A jeśli spławiam cię we wszystkich? - spytała Marilyn. Przecisnąłem się obok jej frędzli. Może z nią się coś uda, jeśli z Ruby nic nie wyjdzie, pomyślałem i ruszyłem w stronę ekranu. - Nie rób tego! - powiedziała głośno Hedda. Przynajmniej połowa sali zwróciła się w jej stronę. - Czego? - spytałem, wracając do niej. Patrzyła obok mnie na Alis. Jej twarz miała ten tępy, lekko oszołomiony wyraz, jaki daje klieg. - Właśnie błysnęłaś, prawda? Mówiłem ci, że to klieg. A to znaczy, że wkrótce ja to zrobię, więc jeśli pozwolisz... Chwyciła mnie za ramię. - Chyba nie powinieneś... - oznajmiła, wciąż patrząc na Alis. - Ona nie... - Była wyraźnie zmartwiona. Mildred Natwick w "Nosiła żółtą wstążkę", tłumacząca Johnowi Wayne, żeby był ostrożny. - Co nie? Nie zgodzi się na numer? Założymy się? - Nie - odparła i potrząsnęła głową, jakby chciała rozjaśnić myśli. - Ty... ona wie, czego chce. - Ja też. A dzięki twojemu podejściu do farmaceutyków, w stylu rosyjskiej ruletki, mam szansę na niezapomniane przeżycie. Jeśli sprowadzę tę Ruby do swojego pokoju w ciągu najbliższych dziesięciu minut. Więc teraz, jeśli nie masz dalszych pytań... - Próbowałem ją wyminąć. Wyciągnęła rękę, jakby chciała złapać mnie za rękaw, ale zrezygnowała. Urzędas mówił o obszarach ujemnej materii. Minąłem go i podszedłem do ekranu. Alis patrzyła na twarz Freda, schody, czarną u dołu suknię Ginger, dłoń Freda. Była równie śliczna w zbliżeniu jak w ujęciu początkowym. Ściągnięte w tył długie włosy chwytały migotliwe światło ekranu. Miała skupiony, skoncentrowany wyraz twarzy. - Nie powinni tego robić - powiedziała. - Czego? Pokazywać filmu? - zdziwiłem się. - Trzeba pokazać film na przyjęciu. To prawo Hollywoodu. Odwróciła się i uśmiechnęła z zachwytem. - Znam ten tekst. To z "Deszczowej piosenki" - powiedziała z zadowoleniem. - Nie chodziło mi o film. Ale o to, że tak go poprawiają. Spojrzał na ekran. Czyli w dół. Ekran ukazywał ujęcie z góry i widać było tylko czubki głów Freda i Ginger. - Rozumiem, że nie podoba ci się program edycyjny Vincenta. - Vincenta? Wskazałem brodą faceta w baseballowej czapeczce, który stał w rogu i nawijał swoje. - Nie przypomina ci Vincenta Price'a z "Muzeum figur woskowych"? Program edycyjny wrócił do szybkich cięć: schody, twarz Freda, zbliżenie stopnia. Jak w scenie z wózkiem z "Pancernika Patiomkina". - Przypomina go na wiele sposobów - zauważyłem. - Fred Astaire zawsze żądał, żeby jego taniec filmowano w pełnym planie z ciągłego ujęcia - powiedziała, nie odrywając oczu od ekranu. - Twierdził, że to jedyny sposób na filmowanie tańca. - Tak mówił? Nic dziwnego, że oryginał bardziej mi się podoba. - Spojrzałem na nią. - Mam go w swoim pokoju. Słysząc to, odwróciła się od cięć na stopy Ginger, jej ramiona, włosy. Skierowała na mnie to samo skoncentrowane spojrzenie, jak wtedy, gdy patrzyła na ekran. Poczułem, że brzegi pola widzenia zaczynają się rozmywać. - Żadnych cięć, żadnych kątów kamery - mówiłem szybko. - Żadnych przeprogramowań. Pełny plan, ciągłe ujęcie. Zajrzysz, żeby popatrzeć? Zerknęła na ekran. Pierś Freda, jego twarz, kolana. - Tak - powiedziała. - Masz prawdziwy film? Nie koloryzowany, i w ogóle? - Prawdziwy film - zapewniłem ją i poprowadziłem schodami na górę. RUBY KEELER: [Nerwowo] Nigdy jeszcze nie byłam w mieszkaniu mężczyzny. ADOLPHE MENJOU: [Nalewając szampana] Nigdy jeszcze nie byłaś w Hollywood. [Podając jej szklankę] Masz, moja droga, to cię odpręży. RUBY KEELER: [Cofając się do drzwi] Mówiłeś, że masz tu zgłoszenia na zdjęcia próbne. Powinnam wypełnić formularz. ADOLPHE MENJOU: [Przygaszając światła] Później, moja droga, kiedy poznamy się bliżej. - Mam wszystko, czego byś chciała - powiedziałem Alis po drodze. - Wszystkie biblioteki ILMGM, Warnera i Fox-Mitsubishi, przynajmniej wszystko, co było digitizowane. Czyli chyba wszystko, czego potrzebujesz. - Poprowadziłem ją korytarzem. - Filmy Freda Astaire'a i Ginger Rogers były Warnera, prawda? - RKO - odparła. - To to samo. - Odblokowałem zamek. - No, jesteśmy - powiedziałem i otworzyłem drzwi pokoju. Ufnie przestąpiła próg i zatrzymała się na widok macierzy pokrywających trzy ściany ekranów. - Mówiłeś chyba, że jesteś studentem - zauważyła. To nie była właściwa chwila, by jej tłumaczyć, że przez cały semestr nie chodziłem na wykłady. - Jestem - przyznałem, a gdy weszła głębiej do pokoju, pochyliłem się, by podnieść koszulę. - Ubrania na podłodze, nie zasłane łóżko. - Rzuciłem koszulę w kąt. - "Andy Hardy idzie do college'u". Patrzyła na digitizer i łącza światłowodowe. - Myślałam, że tylko wytwórnie mają Craye. - Pracuję dla nich, żeby opłacić studia - wyjaśniłem. I żeby mieć na chooch. - A co robisz? - spytała, patrząc na odbicie swojej twarzy w srebrzystych ekranach. Chwila nie była odpowiednia, by jej tłumaczyć, że przygotowuję też panienki dla urzędasów z wytwórni. - Remake'i - wyjaśniłem. Wygładziłem koce. - Siadaj. Przysiadła na brzegu łóżka, trzymając razem kolana. - No dobrze. - Usiadłem przy komputerze i wywołałem menu biblioteki Warnera. - Continental jest w "Cylindrze", prawda? - W "Wesołej rozwódce" - odparła. - Pod koniec. - Główny ekran, klatka końcowa, wstecz na dziewięćdziesiąt sześć - poleciłem. Fred i Ginger wskoczyli na ekran, a potem na stół. - Cofaj, dziewięćdziesiąt sześć klatek na sekundę. - Zeskoczyli ze stołu i dalej cofnęli się przez śniadanie do sali balowej. Cofnąłem do początku tańca i puściłem. - Chcesz dźwięk? - spytałem. Pokręciła głową, skupiona już na ekranie, więc może to nie był taki dobry pomysł. Pochyliła się do przodu i na jej twarzy pojawił się taki sam wyraz koncentracji, jak na dole: jakby próbowała zapamiętać kroki. Równie dobrze mogłoby mnie nie być, a przecież nie po to ją tu sprowadziłem. - Menu - poleciłem. - Filmy Freda Astaire'a i Ginger Rogers. - Spis pojawił się na ekranie. - Ekran pomocniczy pierwszy, "Czas swingu" - rzuciłem. W tych filmach zwykle jest wielki finał taneczny. - Klatka końcowa i wstecz na dziewięćdziesiąt sześć. I był. W górnym lewym ekranie Fred we fraku wirował z Ginger w srebrnej sukni. - Klatka 102 do 044 - powiedziałem, odczytując kod u dołu. - Do przodu w czasie rzeczywistym do końca i powtórzyć. Pętla ciągła. Ekran drugi "Ruszaj za flotą", ekran trzeci "Cylinder", ekran czwarty "Carefree". Klatka końcowa i wtecz na dziewięćdziesiąt sześć. Wywołałem ciągłe pętle i przejechałem całą resztę listy Freda i Ginger, wypełniając lewą macierz ich tańcem: obroty, stepowania, kroki, Fred we fraku, w mundurze marynarza, w kostiumie jeździeckim, Ginger w długich lejących sukniach, które rozszerzały się u dołu w pianę piór, futra i migotania. Tańczyli walca, stepowali, sunęli przez cariocę, yam i piccolino. I wszystko w pełnym planie. Wszystko bez żadnych cięć. Alis wpatrywała się w ekrany. Skupione spojrzenie zniknęło - uśmiechnęła się rozkosznie. - Jeszcze coś? - "Zatańczymy" - powiedziała. - Taniec tytułowy. Klatka 87 do 1309. Wyświetliłem to w dolnym rzędzie. Fred w nienagannym fraku tańczył z grupą blondynek w czarnych atłasach i woalkach. Wszystkie trzymały maski twarzy Ginger Rogers i zasłaniając się nimi uciekały przed Fredem. Te maski były tak nieruchome jak twarze na przyjęciu. - Jeszcze jakieś filmy? - spytałem, ponownie wywołując menu. - Zostało sporo ekranów. Może "Amerykanin w Paryżu"? - Nie lubię Gene'a Kelly'ego - odparła. - Dobrze - zgodziłem się zaskoczony. - A może "Spotkajmy się w St. Louis"? - Tam nie ma żadnych tańców z wyjątkiem "Pod drzewem figowym" z Margaret O'Brien. To przez Judy Garland. Fatalnie tańczyła. - No dobrze - powiedziałem jeszcze bardziej zaskoczony. - "Deszczowa piosenka"? Nie, czekaj, nie lubisz Gene'a Kelly'ego. - Taniec "Dzień dobry" jest całkiem w porządku. Znalazłem to: Gene Kelly, Debbie Reynolds i Donald O'Connor w szaleńczej zabawie stepowali po schodach i na meblach. W porządku. Sprawdziłem menu, szukając filmów bez Gene'a Kelly'ego i Judy Garland. - "Dobre wieści"? - "The Varsity Drag". - Pokiwała głową. - Na samym końcu. A masz "Siedem narzeczonych dla siedmiu braci"? - Jasne. Który taniec? - Budowanie stodoły - odparła. - Klatki 27 do 986. Wywołałem to. Rozejrzałem się za czymś z Ruby Keeler. - "Czterdziesta Druga Ulica"? Pokręciła głową. - To Busby Berkeley. Nie ma tam tańca z wyjątkiem jednego ujęcia w tle i szesnastu linijek w "Pieszczotach w parku". U Busby'ego Berkeleya nigdy nie ma tańca. A masz "W mieście"? - Myślałem, że nie lubisz Gene'a Kelly'ego. - Ann Miller - wyjaśniła. - Taniec "Człowiek prehistoryczny". Klatka 28-650. Kiedy trzyma się stepowania, jest technicznie świetna. Nie wiem, dlaczego byłem tak zaskoczony albo czego oczekiwałem. Pewnie absolutnego zachwytu. Ruby Keeler wołającej "Ojej, panie Ziegfeld, rola w pańskim programie! To byłoby cudowne!" A może Judy Garland, spoglądającej tęsknie na fotografię Clarka Gable'a w "Melodii z Broadwayu" 1938. Ale nie lubiła Judy, a z Gene'a Kelly'ego zrezygnowała tak lekko, jakby był tancerką w grupie Busby'ego Berkeleya. Którego też nie lubiła. Wypełniłem macierz Fredem Astaire'em, którego lubiła, chociaż żaden z jego kolorowych filmów nie był tak dobry jak czarno-białe. Podobnie jak żadna z jego partnerek. Większość z nich trzymała się tylko, gdy nimi obracał, albo przyjmowała pozę i pozwalała, by tańczył w kółko, dosłownie wokół nich. Alis nie patrzyła na nie. Wróciła do środkowego ekranu i obserwowała Freda w pełnym planie, prowadzącego lekką Ginger po podłodze. - Więc to byś chciała robić - spytałem wskazując palcem. - Zatańczyć continental? Pokręciła głową. - Nie jestem jeszcze dość dobra. Znam tylko parę kroków. To potrafię - dodała, wskazując "Varsity Drag", a potem kowbojski taniec z "Zakochanego". - I może jeszcze to. Oczywiście w szeregu, nie solo. Tego też nie oczekiwałem. Pod pieprzykami Marilyn wszystkie twarze mają jedną wspólną cechę: niewzruszoną wiarę, że mają w sobie coś, co jest potrzebne, by zostać gwiazdą. Większość tego nie ma: nie umieją grać, nie umieją okazywać emocji, nie umieją nawet sensownie naśladować zmysłowego głosu i seksownej bezbronności Normy Jean. Ale wszystkie wierzą, że między nimi a sławą stoi jedynie pech, nie talent. Nigdy nie słyszałem, żeby któraś powiedziała "Nie jestem jeszcze dość dobra". - Muszę znaleźć nauczyciela tańca - mówiła Alis. - Może znasz jakiegoś? W Hollywood? Miała takie same szanse jak na spotkanie Freda Astaire'a. Nawet mniejsze. Zresztą co z tego, że była na tyle rozsądna, by wiedzieć, czego jej brakuje? Co z tego, że studiowała filmy i je krytykowała? Żadna z tych rzeczy nie ożywi musicali. I nic nie zmusi ILMGM, by znów kręciła aktorskie filmy. Spojrzałem na macierze. W dolnym rzędzie Fred usiłował odnaleźć wśród masek prawdziwą Ginger. Na trzecim ekranie u góry próbował namówić ją na numer. Odpływała od niego, on się zbliżał, ona wracała, pochylał się nad nią, odsuwała się wolno. Powinienem zaraz to wszystko załatwić, jeśli oczywiście chciałem mieć rozbłysk z Alis, która wciąż siedziała na brzegu łóżka, wciąż ubrana i z kolanami razem. Włączyłem dźwięk przy nagraniu trzecim i usiadłem przy Alis na łóżku. - Myślę, że jesteś dość dobra - powiedziałem. Spojrzała na mnie zaskoczona, a potem zrozumiała, że ją podrywam. - Nie jestem dość dobra - stwierdziła. - Nie widziałeś, jak tańczę. - Nie mówiłem o tańcu - zapewniłem i pochyliłem się, by ją pocałować. Centralny ekran błysnął bielą. - Wiadomość - oznajmił. - Od Heady Hopper. Hedda podpisywała się przez "a". Ciekawe, czy miała kolejny dobry pomysł i przerwała mi, żeby o nim opowiedzieć. - Zatrzymaj wiadomość - powiedziałem i wstałem, by oczyścić ekran, ale było za późno. Wiadomość już tam była. "Jest tu Mayer", głosiła. "Mam go wysłać na górę? Heada." Ostatnie, na co miałem ochotę, to mieć tu Mayera. Muszę zrobić kopię tej wklejki i zanieść mu na dół. - Plik Rivera Phoenixa - poleciłem komputerowi i wcisnąłem czysty opdysk. - "Gdzie są chłopcy". Nagranie remake'u. Ekran z tańcem zgasł, Alis wstała. - Czy mam wyjść? - spytała. - Nie! - zawołałem, szukając pilota. Komputer wypluł dysk; złapałem go. - Zostań tu. Zaraz wracam. Mam to oddać jednemu facetowi. - Wręczyłem jej pilota. - Trzymaj. Naciśnij M na menu i zamów sobie, co chcesz. Jeśli tego filmu nie ma w ILMGM, możesz wywołać inną bibliotekę, naciskając FILE. Wrócę, zanim się skończy continental. Obiecuję. Ruszyłem do drzwi. Chciałem je zamknąć, żeby zatrzymać ją w środku, ale chyba miałem większe szanse, że ją zastanę, jeśli zostawię drzwi otwarte. - Nie wychodź - rzuciłem i zbiegłem na dół. Heada czekała na mnie przy schodach. - Przepraszam - powiedziała. - Zacząłeś już numer? - Dzięki tobie nie - odparłem, szukając Mayera. Po naszym wyjściu z Alis sala zrobiła się jeszcze bardziej zatłoczona, podobnie jak ekran. Kilkunastu Fredów i Ginger tańczyło wokół siebie. - Nie przerywałabym ci - stwierdziła Heada - ale wcześniej pytałeś o Mayera. - Wszystko w porządku - uspokoiłem ją. - Gdzie on jest? - Tam - wskazała w kierunku Fredów i Ginger. Mayer stał pod nimi, słuchając, jak Vincent opowiada o swoim programie edycyjnym i trzęsie się z przedawkowania choocha. - Mówił, że chce porozmawiać z tobą o pracy. - Świetnie - odparłem. - To znaczy, że jego szef ma nową panienę, a ja mam wkleić nową twarz. Pokręciła głową. - Viamount przejmuje ILMGM i Arthurton będzie tam szefem działu rozwoju, co znaczy, że szef Mayera wypada, a Mayer walczy. Musi jakoś oderwać się od szefa i przekonać Arthurtona, że powinien go zatrzymać zamiast ściągać własny zespół. Ta praca jest pewnie próbą zrobienia wrażenia na Arthurtonie, co może oznaczać remake lub nowy projekt. W takim razie... Przestałem słuchać. Szef Mayera wypada, co oznaczało, że mój dysk był nic nie wart, a ta praca polegała na wklejeniu w coś dziewczyny Arthurtona. A może dziewczyn całej rady Viamountu. Tak czy siak nie dostanę forsy. - ...w takim razie - mówiła Heada - to, że się zgłosił do ciebie, jest dobrym znakiem. - O rany. - Klasnąłem w ręce. - To może być wielki dzień. - To możliwe - przyznała nieco zakłopotana. - Nawet remake byłby lepszy niż ta robota alfonsa, którą ci zleca. - Wszystkie roboty są dla alfonsów. Ruszyłem przez tłum w stronę Mayera. Heada przeciskała się za mną. - Jeśli to oficjalne zlecenie - poradziła - powiedz mu, że chcesz wystąpić w napisach. Mayer przesunął się na drugą stronę ekranu, prawdopodobnie, żeby urwać się Vincentowi, który sunął za nim i wciąż gadał. Nad nimi tłum na ekranie nadal wirował, ale wolniej i wolniej, a brzegi sali zaczęły się rozmywać. Mayer odwrócił się, zobaczył mnie i pomachał, wszystko w zwolnionym tempie. Zatrzymałem się, Heada wpadła na mnie. - Masz może slalom? - spytałem, a ona znów zaczęła grzebać w dłoni. - Albo lód? Cokolwiek, żeby zablokować rozbłysk kliega? Pokazała mi ten sam zbiór kapsułek i tabletek co poprzednio. Tyle że mniej liczny. - Chyba nie - powiedziała, przyglądając się im. - Znajdź mi coś, dobrze? - poprosiłem. Mocno zamknąłem oczy i otworzyłem je znowu. Zamglenie minęło. - Może znajdę ci trochę lude'a - obiecała. - Pamiętaj, jeśli to oficjalne, chcesz być w napisach. Ruszyła w stronę paru Jamesów Deanów, a ja podszedłem do Mayera. - Trzymaj - powiedziałem i spróbowałem wręczyć mu dysk. Nie zapłaci mi pewnie, ale warto przynajmniej próbować. - Tom! - zawołał Mayer. Nie wziął dysku. Heada miała rację. Jego szef wyleciał. - Właśnie ciebie szukałem - powiedział. - Co ostatnio porabiałeś? - Pracowałem dla ciebie - odparłem i jeszcze raz spróbowałem wręczyć mu dysk. - Zrobione. Tak, jak zamówiłeś. River Phoenix, zbliżenie, pocałunek. Nawet mówi cztery linijki. - Świetnie - stwierdził i schował dysk do kieszeni. Wyjął palmtopa i wklepał parę numerów. - Przelać ci na konto? - Tak - zgodziłem się. Nie byłem pewien, czy to nie jakiś dziwaczny syndrom przedrozbłyskowy: dostać to, czego się chce. Poszukałem wzrokiem Heady. Nie rozmawiała już z Jamesami Deanami. - Zawsze można na ciebie liczyć przy trudnym zadaniu - zauważył Mayer. - Mam nowy pomysł, który może cię zainteresować. - Objął mnie przyjaźnie ramieniem i odciągnął od Vincenta. - Nikt tego nie wie - powiedział - ale istnieje możliwość fuzji ILMGM i Viamount. Jeśli to przejdzie, mój szef i jego dziewczyny będą sprawą zamkniętą. Jak Heada to robi? - pomyślałem z zachwytem. - Na razie wciąż trwają rozmowy wstępne, ale wszyscy jesteśmy bardzo podnieceni perspektywą pracy dla takiej świetnej firmy jak Viamount. Co oznaczało: sprawa jest załatwiona i o walce nie ma już mowy. Spojrzałem na dłonie Mayera, niemal oczekując, że zobaczę krew pod jego paznokciami. - Viamount, tak samo jak ILMGM, pragnie tworzyć znakomite filmy, ale sam wiesz, jak amerykańska publiczność traktuje takie fuzje. Więc nasze pierwsze zadanie, gdy cała sprawa dojdzie do skutku, to przekonać ich, że nam na nich zależy. Znasz Austina Arthurtona? Wybacz, Heada, pomyślałem, to kolejna robota alfonsa. - Co to za zadanie? - spytałem. - Trzeba digitizować dziewczynę Arthurtona? Chłopaka? Owczarka niemieckiego? - Jezu, nie! - szepnął i rozejrzał się, czy nikt tego nie słyszał. - Arthurton jest przyzwoity, czysty, jest wegetarianinem, typ Gary'ego Coopera. Bardzo chciałby przekonać publiczność, że wytwórnia trafiła w godne ręce. I tu zaczyna się twoje zadanie. Dostarczymy ci rozszerzenie pamięci, automatyczny wydruk i wysyłkę, i będziesz opłacany na konto bieżące natychmiast po wykonaniu pracy. - Machnął dyskiem z dziewczyną jego dawnego szefa. - Nie będziesz już musiał ganiać za mną na przyjęciach. - Uśmiechnął się. - Co to za zadanie? Nie odpowiedział. Rozejrzał się po hallu i skrzywił się. - Widzę wiele nowych twarzy. - Uśmiechnął się do Marilyn w żółtych piórach. "Najlepszy biznes to show biznes". - Jest tu coś ciekawego? Tak, w moim pokoju, i chcę mieć rozbłysk na nią, a nie na ciebie, Mayer, więc przejdź do rzeczy. - ILMGM stawia nam ostatnio sporo zarzutów. Znasz ten styl: przemoc, SU, destrukcyjne wpływy. Nic poważnego, lecz Arthurton chce stworzyć pozytywny obraz... I jest w typie Gary'ego Coopera. Myliłem się; to nie robota alfonsa, Heado. To będzie cięcie i wypalanie. - Co chcesz usunąć? - spytałem. Znowu się skrzywił. - To nie jest cenzorska robota, tylko parę poprawek tu i tam. Przeciętnie zmiany nie będą przekraczać dziesięciu klatek. Każda z nich zajmie ci może piętnaście minut. Większość to zwykłe usunięcia. Komputer robi to automatycznie. - Co mam usunąć? Seks? Chooch? - SU. Dwadzieścia pięć od filmu i dostajesz forsę niezależnie od tego, czy coś zmienisz, czy nie. Nie braknie ci choocha przez rok. - Ile filmów? - Nie tak wiele. Dokładnie nie wiem. Sięgnął do kieszeni marynarki i wręczył mi opdysk, taki sam, jaki dałem mu przed chwilą. - Tu jest menu. - Wszystko? Papierosy? Alkohol? - Wszystkie substancje uzależniające - stwierdził. - Wizje, audio i odniesienia. Ale Liga Antynikotynowa usunęła już nikotynę, więc większość filmów z listy ma tylko parę scen, nad którymi trzeba popracować. Duża część jest czysta. Musisz tylko je obejrzeć, zrobić wydruk, przesłać i zebrać pieniądze. Zgadza się. I przez dwie godziny wprowadzać ich kody dostępu. Mazanie było łatwe, najwyżej pięć minut, nakładanie dziesięć, nawet pracując z widem. Ale dostępy były mordercze. Jak mój River Phoenix - maraton filmowy to nic, w porównaniu z godzinami, jakie zmarnowałem, sprawdzając kody dostępu, prześlizgując się obok systemów autoryzacji i identyfikacji tak, by źródła światłowodowe nie wypluły automatycznie wszystkich dokonanych zmian. - Nie, dzięki. - Próbowałem oddać mu dysk. - Nie robię tego bez pełnego dostępu. Mayer okazał cierpliwość. - Wiesz, dlaczego kody dostępu są konieczne. Jasne. Żeby nikt nie mógł zmienić nawet piksela w tych chronionych prawem autorskim filmach, żeby nawet włos nie spadł z głowy tym kupionym i opłaconym gwiazdom. Chyba że zrobi to ktoś z wytwórni. - Przykro mi, Mayer. Nie jestem zainteresowany - dodałem i odwróciłem się. - Dobrze, dobrze - zawołał i skrzywił się. - Pięćdziesiąt od sztuki i pełny dostęp. Nic nie poradzę na blokady identyfikacyjne i Rejestr Towarzystwa Ochrony Filmu. Ale możesz mieć pełną swobodę zmian. Żadnej wstępnej kontroli. Możesz być twórczy. - Tak - westchnąłem. - Twórczy. - Dogadaliśmy się? - spytał. Heada przesuwała się przed ekranem, zerkając na Freda i Ginger. Patrzyli sobie w oczy na zbliżeniu. Przynajmniej dostanę dość forsy na czesne i własne SU, zamiast brać je od Heady, zamiast omyłkowo łykać kliega i martwić się o rozbłysk na Mayera. Zamiast martwić się, że do końca życia będę nosił w głowie jego niezapomniany obraz. A wszystkie zlecenia nadają się dla alfonsów. Chyba że są oficjalne. - Czemu nie? - powiedziałem. Podeszła Heada, wzięła mnie za rękę i wcisnęła mi lude'a. - Świetnie - oznajmił Mayer. - Masz listę. Możesz je robić w dowolnym porządku. Minimum dwanaście na tydzień. Skinąłem głową. - Zaraz się za to wezmę - obiecałem i ruszyłem do schodów; po drodze łyknąłem lude'a. Heada ścigała mnie aż do wyjścia. - Dostałeś robotę? - Tak. - Czy to remake? Nie miałem czasu wysłuchiwać jej, kiedy się dowie, że to tylko cięcie i wypalanie. - Tak - rzuciłem i wbiegłem na schody. Nie było pośpiechu. Lude da mi co najmniej pół godziny, a Alis jest już na łóżku. Jeśli wciąż tam jest. Jeśli nie miała już dość Freda i Ginger i nie wyszła. Drzwi były wpół otwarte, tak jak je zostawiłem, co wróżyło dobrze albo źle. Zajrzałem. Widziałem najbliższą macierz. Ekrany były puste. Dzięki, Mayer. Poszła sobie, a w zamian mam tylko listę z Urzędu Haysa. Jeśli będę miał szczęście, błysnę na Waltera Brennana, który pociąga z butelki kiepską whisky. Pchnąłem drzwi i zatrzymałem się. A jednak była tam. Widziałem jej odbicie w srebrzystych ekranach. Siedziała na łóżku pochylona i coś oglądała. Pchnąłem drzwi dalej, by zobaczyć co to takiego. Zaskrobały lekko po dywanie, ale nie poruszyła się. Patrzyła na jedyny czynny, środkowy ekran. Pewnie z moich pospiesznych instrukcji nie zapamiętała, jak uruchomić inne, a może w Bedford Falls używała tylko jednego. Wpatrywała się z tym samym wyrazem skupienia jak na dole, lecz nie patrzyła na continental. To nie Ginger tańczyła obok Freda. Alis patrzyła na Eleanor Powell. Ona i Fred stepowali na ciemnej lśniącej podłodze. W tle paliły się lampy, mające wyglądać jak gwiazdy, a podłoga odbijała je długimi błyszczącymi smugami światła. Fred i Eleanor byli ubrani w biel: on w garniturze, tym razem nie we fraku i bez cylindra, a ona w białej sukni do kolan, która rozpościerała się, wirując w obrotach. Jasnokasztanowe włosy, tej samej długości co włosy Alis, ściągnęła do tyłu białą opaską, która migotała odbitym światłem. Fred i Eleanor tańczyli obok siebie, swobodnie, lekko tylko rozsuwając ręce dla zachowania równowagi. Ich dłonie nawet się nie stykały, ale tańczyli krok w krok. Alis wyłączyła dźwięk, lecz nie musiałem słyszeć stuknięć ani muzyki, by wiedzieć, co to jest. "Melodia z Broadwayu" z 1940, druga połówka "Zacznijmy beg