Willis Connie - Remake
Szczegóły |
Tytuł |
Willis Connie - Remake |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Willis Connie - Remake PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Remake PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Willis Connie - Remake - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Connie Willis
(Remake)
NOTKA DO POWIEŚCI
Connie Willis, amerykańska laureatka nagród Hugo i
Nebuli, jest dobrze znana czytelnikom "NF". Tym razem
przedstawiamy jej powieść z przyszłego Hollywoodu, w którym
produkcja filmów została całkowicie skomputeryzowana. Kto
potrzebuje żywych aktorów, skoro ma do dyspozycji słynnych
nieboszczyków? Ale jest ktoś, kto ma marzenie...
Fredowi Astaire'owi
Podziękowania
Szczególne podziękowania należą się Scottowi Kippenowi i
Sheryl Beck oraz pozostałym członkom Sigma Tau Delta z
UNC oraz mojej córce Cordelii i jej wykładom ze
statystyki oraz mojej sekretarce Laurze Norton. Wszyscy
oni pomogli mi w scenach pościgów, płaczu, w szczęśliwych
zakończeniach i innych odwołaniach filmowych.
Niewiele jest niemożliwe
Steve Williams
Industrial Light and Magic
Dziewczyna ma chyba talent, ale chłopak do niczego się nie
nadaje
Opinia agenta na temat Freda Astaire'a
Gasną światła
Czołówka
Dzisiaj widziałem ją znowu. Nie szukałem jej. To był
wczesny, aktorski film Spielberga "Indiana Jones i
Światynia Zagłady", skrzyżowanie strzelaniny z
przygodówką; ostatnie miejsce, gdzie człowiek oczekiwałby
stepowania. Zresztą było już za późno. Musical kopnął w
kalendarz, jak to elokwentnie określił Michael Caine w
1965.
Ten film powstał w 1984, u samego zarania rewolucji w
grafice komputerowej. Miał kilka fragmentów CG:
digitizowani Thugowie zrzucani z urwiska i żałośnie
kanciasty morfing wyrywanego serca. Był też trójsilnikowy
samolot Forda, jakiego właśnie szukałem, kiedy zobaczyłem ją.
Trójsilnikowiec był mi potrzebny do wielkiej
pożegnalnej sceny na lotnisku, więc połączyłem się z
Headą, która wie wszystko. Powiedziała, że chyba jest
taki w którymś z aktorskich filmów Spielberga. Może w
drugim "Indym".
- Blisko końca.
- Jak blisko?
- Pięćdziesiąt klatek. A może w trzecim? Nie, to
był sterowiec. W drugim. Jak ci idzie remake, Tom?
Prawie gotowy, pomyślałem. Trzy lata bez SU i wciąż
trzeźwy.
- Remake utknął na wielkiej scenie pożegnalnej -
wyjaśniłem. - Dlatego potrzebuję samolotu. Co jeszcze
wiesz, Heada? Jakie są ostatnie plotki? Kto w tym miesiącu
przejmuje ILMGM?
- Fox-Mitsubishi - odparła natychmiast. - Mayer
szaleje. Chodzą pogłoski, że główny szef Universalu wypada
z gry. Zbyt wiele substancji uzależniających.
- A co u ciebie? - spytałem. - Wciąż bez SU?
I nadal jesteś asystentką producenta?
- I gram Melanie Griffith - odparła. - Czy
samolot musi być w kolorze?
- Nie, mam program koloryzujący.
- Bo chyba jest taki w "Casablance".
- Nie. To był dwusilnikowy Lockheed.
- Tom - powiedziała. - W zeszłym tygodniu rozmawiałam
z dyrektorem planu. Wyjeżdżał do Chin kręcić krajobrazy.
Wiedziałem, do czego zmierza.
- Sprawdzę u Spielberga. - Rzuciłem tylko: - Dzięki. - I
rozłączyłem się, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze.
Trójsilnikowiec Forda nie był pod koniec ani w
środku, gdzie znalazłem jeden z najgorszych blueboxów,
jakie w życiu widziałem. Cofałem się czterdzieści osiem na
sekundę i myślałem już, że łatwiej by było zmontować
konstrukt, gdy w końcu znalazłem samolot prawie na
początku. Był całkiem dobry, ze zbliżeniami drzwi i kabiny
oraz ładnym ujęciem startu. Cofnąłem się o kilka klatek,
żeby sprawdzić, czy nie ma zbliżeń śmigieł.
- Klatka 1-001 - poleciłem na wypadek, gdyby było coś
jeszcze na samym starcie.
Typowy spielbergowski morfing góry starego Paramountu
w pierwszym ujęciu, tym razem wysokiego jak człowiek
srebrnego gongu. Muzyka, czerwony dym, napisy; i tam ją
zobaczyłem, w szeregu tancerek. Nosiła srebrne buty do
stepowania, cylinder i frak ze srebrnymi cekinami. Twarz
umalowała sobie w stylu lat trzydziestych: czerwone wargi,
brwi jak Harlow i platynowe blond włosy.
Zaskoczyła mnie. Przeszukałem już lata osiemdziesiąte,
sprawdziłem wszystko od "Chorus Line" do
"Footloose" i nie trafiłem na żaden jej ślad.
- Stop - powiedziałem. - Powiększ prawą połowę.
Pochyliłem się i spojrzałem na obraz, żeby
się upewnić... jakbym nie był pewien od chwili, kiedy ją
zobaczyłem.
- Pełny ekran. Do przodu w czasie rzeczywistym.
Nie było tego wiele. Cztery szeregi blondynek w
wyszywanych cekinami cylindrach i butach do stepowania
wykonywały proste kroki. Mogły pochodzić z
"Czterdziestej Drugiej Ulicy", były mniej więcej tak
samo dobre. W latach osiemdziesiątych też pewnie nie było
nauczycieli tańca.
Kroki były proste, głównie posuwiste; i przejścia.
Pomyślałem, że to chyba pierwszy film, jaki zrobiła Alis.
Tyle umiała, kiedy widziałem ją ćwiczącą w klasie historii
filmu. Zbyt berkeleyowska w stylu. Pod koniec sceny
kamera zdjęła ją pod kątem i przeszła w ujęcie czerwonych
wstążek, wyciąganych z kieszeni fraków. I Alis zniknęła.
Digimatte nie dałby rady dopasować tylu zmiennych ujęć i
wątpiłem, czy Alis choćby próbowała. Nie miała
cierpliwości do Busby'ego Berkeleya.
- To nie jest taniec - powiedziała kiedyś, oglądając
kalejdoskopową scenę w "Dames", tej pierwszej nocy w
moim pokoju.
- Sądziłem, że był sławny z powodu swojej choreografii
- odpowiedziałem wtedy.
- Owszem, ale nie powinien. To tylko zmienne ujęcia i
dekoracje. Fred Astaire zawsze żądał, żeby jego tańce
filmowano w pełnym planie z ciągłego ujęcia.
- Klatka dziesiąta - poleciłem, żeby nie oglądać znowu
tego morfingu góry, i przejechałem taniec raz jeszcze. -
Stop.
Ekran unieruchomił ją z nogą w przodzie. Stopa w srebrnym
buciku wysunęła się dokładnie tak, jak nauczyła ją madame
Dilyovska w Meadowville. Rozsunęła ręce. Powinna się
uśmiechać, ale spoglądała skupiona i skoncentrowana pod
szkarłatną szminką i wyrysowanymi brwiami. Taką minę miała
tej pierwszej nocy, kiedy oglądała na ekranie Ginger
Rogers i Freda Astaire'a.
- Stop - powiedziałem znowu, chociaż obraz się nie
poruszył.
Siedziałem bardzo długo, myśląc o Astaire'ze, i
patrzyłem na jej twarz. Twarz, którą widziałem pod
niezliczonymi perukami, w nieskończonych makijażach.
Twarz, którą poznałbym wszędzie.
Tytuł
Napisy początkowe
Przejście do sceny przyjęcia w szerokim planie.
KLISZA FILMOWA # 14: Przyjęcie. Urywane strzępy
luźnych rozmów, nadmierna konsumpcja SU, rozmaite
oburzające zachowania.
PORÓWNAJ: "Osławiona", "Chciwość",
"Absolwent", "Ryzykowny interes", "Śniadanie u
Tiffany'ego", "Dance", "Fools", "Dance",
"Przyjęcie".
Urodziła się w roku, w którym zmarł Fred Astaire.
Hedda powiedziała mi o tym, kiedy pierwszy raz spotkałem
Alis. Było to na jednym z tych hotelowych przyjęć, jakie
organizują wytwórnie filmowe. Co tydzień wydają jedno,
żeby pochwalić się najnowszymi wynalazkami CG
oraz kusić hakatów, absolwentów szkół filmowych, do służby
i digitizowania dla nich. A tak naprawdę, żeby
menedżerowie mogli dorwać trochę choocha (którego nigdy
nie jest dość) i jakąś cizię (których jest mnóstwo, a
wszystkie w białych sukniach bez pleców i z platynowymi
włosami). Hollywood w najlepszym wydaniu. Właśnie dlatego
starałem się trzymać od tego z daleka, ale to przyjęcie
sponsorowała ILMGM i Mayer obiecał, że się zjawi.
Robiłem dla niego wklejkę. Digitizowałem cizię jego
szefa do filmu z Riverem Phoenixem. Chciałem oddać
Mayerowi opdysk i wziąć forsę, zanim szef znajdzie sobie
nową twarz. Już dwa razy powtarzałem to wklejanie i trzy
razy musiałem wymieniać sprzężenia, ponieważ wymieniał
dziewczyny. Ostatnim razem nowa twarz uparła się na scenę
z Riverem Phoenixem, co oznaczało, że musiałem obejrzeć
wszystkie filmy, w których występował, a było ich dużo.
Był jednym z pierwszych aktorów, na którego kupiono prawa.
Chciałem dostać forsę, zanim szef Mayera znowu zmieni
partnerkę; pieniądze i trochę SU.
Przyjęcie odbywało się w hallu, jak zawsze. Zjawili
się nowicjusze, nowe twarze, hakaci i darmozjady. Pośrodku
stał wielki światłowodowy ekran. Zerknąłem w tamtą stronę,
prosząc Boga, żeby to nie był nowy film z Riverem
Phoenixem. Ze zdziwieniem zobaczyłem tańczących na
schodach Freda Astaire'a i Ginger Rogers. Fred miał na
sobie frak, a Ginger białą suknię, przechodzącą u dołu w
czerń. W gwarze przyjęcia nie słyszałem muzyki, ale
wyglądało to na continental. Nie zauważyłem Mayera. Był
tam facet w baseballowej czapce z logo ILMGM i z brodą -
mundur hakatów. Stał przed ekranem z pilotem w ręku i
tłumaczył coś dwóm absolwentom CG. Rozejrzałem się w
tłumie, szukając garniturów i/lub kogoś, kogo znałem, od
kogo dostałbym trochę choocha.
- Cześć - tchnęła we mnie jedna z twarzy.
Miała platynowe włosy, białą suknię bez pleców i
pieprzyk na policzku. Była kompletnie naćpana. Nie mogła
skupić wzroku.
- Cześć - odparłem, wciąż rozglądając się w tłumie. -
A kim ty niby jesteś? Jean Harlow?
- Kim? - zdziwiła się.
Chciałbym wierzyć, że to przez te wszystkie SU, które
wzięła. Ale pewnie nie. Och, Hollywood, gdzie każdy chce
trafić do filmu, a nikt nie zadaje sobie trudu, żeby
któryś obejrzeć.
- Jeanne Eagles? - pytałem. - Carole Lombard? Kim
Basinger?
- Nie - odpowiedziała, próbując skupić na mnie wzrok.
- Marilyn Monroe. Pracujesz w wytwórni?
- Zależy... A masz chooch?
- Nie - odparła ze smutkiem. - Skończył się.
- Więc nie pracuję w wytwórni.
Zauważyłem kogoś z kierownictwa przy schodach.
Rozmawiał z inną Marilyn. Miała na sobie białą suknię bez
pleców, dokładnie taką, jak ta Marilyn, z którą ja
rozmawiałem. Nigdy nie mogłem pojąć dlaczego twarze, które
nie mają nic do sprzedania prócz oryginalnej osobowości i
twarzy, zawsze próbują wyglądać jak ktoś inny. Ale to
chyba ma sens. Dlaczego mają się wyróżniać w Hollywood,
które zawsze kochało sequele, naśladownictwa i remake'i?
- Jesteś w filmie? - nie ustępowała moja Marilyn.
- Nikt nie jest w filmie - odpowiedziałem i ruszyłem
przez tłum w stronę tego urzędasa.
Była to praca trudniejsza niż przeciąganie przez
trzciny "Afrykańskiej Królowej". Przecisnąłem się pomiędzy
grupą twarzy plotkujących o tym, że Columbia Tri-Star
szuka aktorów, a parą cyfratów w hełmach danych, tkwiących
na zupełnie innym przyjęciu. I już byłem przy schodach.
Nie wiedziałem, że to nie Mayer, dopóki nie podszedłem
tak blisko, by usłyszeć jego głos. Urzędasy z wytwórni są
równie marni jak wszystkie Marilyn. Wszyscy wyglądają
podobnie. I wszyscy rzucają te same teksty.
- ... szukam twarzy do mojego nowego projektu - mówił.
Ten nowy projekt to remake "Powrotu do
przyszłości", w którym główną rolę grał, kto by
pomyślał, River Phoenix.
- To idealny moment, żeby znów go pokazać - dodał,
zaglądając Marilyn za dekolt. - Podobno jesteśmy już tak
blisko... - Wyciągnął dłoń: kciuk i palec wskazujący
niemal się stykały - ...aby osiągnąć to naprawdę.
- Naprawdę? - zdziwiła się Marilyn niezłą imitacją
zmysłowego głosu Marilyn Monroe.
Była do niej bardziej podobna niż ta moja, choć miała
trochę za dużo w biodrach. Ale twarze nie martwią się o to
tak bardzo jak kiedyś. Kilka dodatkowych kilogramów zawsze
można odjąć digitizacją. Albo dodać.
- To znaczy podróże w czasie? - spytała.
- Tak, podróże w czasie. Tylko że to nie będzie
DeLorean. To będzie maszyna czasu, która wygląda jak
sanie. Mamy już gotową grafikę. Jedyne, czego nam brakuje,
to aktorki, która zagra z Riverem. Reżyser chciał Michelle
Pfeiffer albo Lanę Turner, ale powiedziałem, że lepiej
wziąć kogoś nieznanego, kogoś z nową twarzą, kogoś
wyjątkowego. Chciałabyś zagrać w filmie?
Słyszałem już ten tekst w "Drzwiach na scenę" z
1937.
Zawróciłem w głąb przyjęcia i do ekranu, gdzie brodaty
facet w baseballowej czapce tłumaczył coś jakimś nowym.
- ...zaprogramowana na dowolne ujęcie. Z ruchomej
kamery, z podziałem ekranu, z kamery śledzącej obiekt.
Powiedzmy, że chcecie zbliżenie tego faceta - wskazał
ekran pilotem.
- Fred Astaire - powiedziałem. - Ten facet to Fred
Astaire.
- Wstukujecie zbliżenie...
Uśmiechnięta twarz Freda Astaire'a wypełniła cały
ekran.
- To nowy program edycyjny ILMGM - powiedział do mnie
facet w czapeczce. - Wybiera kąty, łączy ujęcia i tnie.
Potrzebne jest tylko ujęcie podstawowe, pełne. Tak jak to.
- Nacisnął guzik na pilocie i twarz Freda zastąpiło pełne
ujęcie Freda i Ginger. - Trudno trafić na pełne ujęcia.
Musiałem się cofnąć aż do czarno-białych, żeby znaleźć coś
dostatecznie długiego. Ale pracujemy nad tym.
Nacisnął inny guzik i zostaliśmy wynagrodzeni widokiem
ust Freda, a potem jego dłoni.
- Możesz wziąć dowolny program edycyjny - mówił dalej,
patrząc na ekran. Znowu pojawiły się usta Freda, biały
goździk w klapie, dłonie. - Ten wykorzystuje ujęcie
podstawowe i edytuje je z użyciem sekwencji sceny
otwierającej z "Obywatela Kane".
Ginger do połowy, a potem znowu goździk.
- Wszystko jest zaprogramowane - powiedział facet w
czapeczce. - Nawet palcem nie musisz kiwnąć. System robi
wszystko.
- A wie, gdzie jest Mayer? - spytałem.
- Był tutaj - odparł, rozglądając się obojętnie. A
potem znów spojrzał na ekran, gdzie Fred wykonywał swoje
kroki. - Możesz ekstrapolować dalekie ujęcia, zdjęcie od
góry czy z ostrego kąta.
- To niech ekstrapoluje kogoś, kto wie, gdzie jest
Mayer - rzuciłem, a potem wróciłem nad sadzawkę.
Na przyjęciu robiło się coraz bardziej tłoczno. Tylko
Fred i Ginger mieli trochę miejsca, wirując w górę i w dół
po schodach.
Urzędas, którego widziałem pośrodku hallu, podrywał tę
samą Marilyn; a może inną. Może on wie, gdzie jest Mayer.
Ruszyłem w jego stronę, a potem zauważyłem Heddę w różowej
obcisłej sukience bez ramiączek i w diamentowych
bransoletkach. "Mężczyźni wolą blondynki".
Hedda wie wszystko, zna wszystkie sensacje i wszystkie
plotki. Jeżeli ktokolwiek wie, gdzie jest Mayer, to
właśnie Hedda. Dobrnąłem do niej, mijając tego urzędasa,
który wyjaśniał Marilyn, o co chodzi w podróżach w czasie.
- Zasada jest taka sama jak przy saniach. Efekt
Casimira. Stochastyczne elektrony w ścianach tworzą obszar
materii negatywnej, co wytwarza fałdę czasową.
Zanim przemorfował w urzędasa, musiał być hakatą.
- Efekt Casimira pozwala przenosić się w przestrzeni
od jednej stacji sań do drugiej. Jest również teoretycznie
możliwe, by przebić się z jednego równoległego strumienia
czasu do drugiego. Mam opdysk, który to wszystko wyjaśnia
- dodał, gładząc dłonią jej szyję. - Może zajrzymy do
twojego pokoju i obejrzymy go sobie?
Przecisnąłem się obok niego z nadzieją, że nie wyjdę
stąd oblepiony pijawkami. Dotarłem jakoś do Heddy.
- Jest tu Mayer? - spytałem.
- Nie - odparła, jej platynowowłosa głowa pochylała
się nad stosikiem sześcianów i kapsułek na różowej
rękawiczce. - Był parę minut, ale wyszedł z kimś z nowych.
Na początku przyjęcia zjawił się facet z Disneya;
rozglądał się. Podobno Disney przymierza się do przejęcia
ILMGM.
Kolejny powód, żeby teraz dostać forsę.
- Mayer nie mówił, czy wróci?
Pokręciła głową, wciąż pochłonięta studiowaniem
farmaceutyków.
- Masz tam choocha? - spytałem.
- Myślę, że to te - odparła, wręczając mi dwie
fioletowo-białe kapsułki. - Dał mi to wszystko taki jeden;
powiedział co jest co, ale zapomniałam. Myślę jednak, że
to jest chooch. Wzięłam trochę. Za chwilę będę wiedzieć.
- Świetnie - mruknąłem, żałując, że nie mogę połknąć
ich od razu. Mayer wyszedł z jakąś nową, czyli znowu gra
alfonsa, a to oznaczało kolejne przeróbki. - Co słychać u
szefa Mayera? Czy jego nowa dziewczyna już go rzuciła?
Spojrzała nagle z zainteresowaniem.
- Nic o tym nie wiem. Dlaczego pytasz? Słyszałeś coś?
- Nie.
A jeśli Hedda też nie słyszała, to się nie zdarzyło.
Czyli Mayer zabrał nową do jej pokoju na szybki numer
albo jeszcze szybszą linijkę lub dwie śniegu. Wróci za
parę minut i rzeczywiście mogę dostać forsę.
Zataczającej się Marilyn porwałem papierowy kubek i
popiłem obie tabletki.
- I jak tam, Hedda - spytałem, jako że rozmowa z nią
była lepsza niż z facetem w czapeczce czy urzędasem od
podróży w czasie. - Jakie jeszcze plotki umieścisz w tym
tygodniu w swoim felietonie?
- W felietonie? - Nie zrozumiała. - Zawsze nazywasz
mnie Heddą. Dlaczego? Była gwiazdą filmową?
- Pisała plotkarskie felietony - wyjaśniłem. -
Wiedziała wszystko, co się działo w Hollywood. Jak ty.
Więc co? Co się dzieje?
- Viamount ma nowy automatyczny program do tła
dźwiękowego - odparła natychmiast. - ILMGM szykuje się,
żeby zarejestrować prawo do Freda Astaire'a i Seana
Connery'ego, który w końcu umarł. Podobno Pinewood szuka
aktorów do nowego sequela Batmana. A Warner... - Urwała w
pół słowa i marszcząc brwi spojrzała na rękę.
- O co chodzi?
- To chyba nie był chooch. Czuję się dziwnie... -
Przyjrzała się zawartości dłoni. - Może chooch to te
żółte. - Pogrzebała palcem w tabletkach. - To wygląda
raczej na lód.
- Kto ci to dał? - spytałem. - Facet z Disneya?
- Nie. Tego faceta znam. Jakaś twarz.
- A jak wyglądał? - Głupie pytanie. Są tylko dwie
odmiany: James Dean i River Phoenix. - Jest tutaj?
Pokręciła głową.
- Dał mi je, bo wychodził. Powiedział, że nie będą mu
już potrzebne. Zresztą w Chinach by go zamknęli za samo
posiadanie.
- Chiny?
- Mówił, że mają tam aktorskie studio. Wynajmują
dublerów i aktorów do filmów propagandowych.
A ja myślałem, że te wklejki dla Mayera to najgorsza
robota na świecie.
- Może to redline - powiedziała, wciąż przesuwając
palcem kapsułki. - Mam nadzieję, że nie. Po redline zawsze
paskudnie wyglądam na drugi dzień.
- Zamiast jak Marilyn Monroe - dodałem, rozglądając
się za Mayerem.
Wciąż jeszcze nie wrócił. Urzędas od podróży w czasie
przesuwał się z Marilyn w stronę drzwi. Cyfraci w hełmach
danych śmiali się i machali rękami w powietrzu,
najwyraźniej przebywając na przyjęciu o wiele lepszym od
tego. Fred i Ginger demonstrowali kolejny program
edycyjny. Błyskawiczne cięcia Ginger, kotary w sali
balowej, usta Ginger, kotary. To pewnie scena pod
prysznicem z "Psychozy".
Program skończył się. Fred sięgnął po rękę partnerki,
czarno-biała suknia rozłożyła się szeroko, a Ginger
wsunęła się w jego ramiona. Krawędzie ekranu zaczęły
tracić ostrość. Zerknąłem na schody. Też były zamglone.
- Cholera, to nie jest redline - powiedziałem. - To
klieg.
- Naprawdę? - zdziwiła się i powąchała kapsułkę.
Naprawdę, pomyślałem z niesmakiem. I co właściwie
powinienem teraz zrobić? Rozbłysk na kliegu to nie jest
stan, w którym można się spotykać z takim draniem jak
Mayer, a to świństwo do niczego innego się nie nadaje.
Żadnego pobudzenia, żadnych halucynacji, nawet
oszołomienia. Tylko przymglony wzrok, a potem rozbłysk
niekasowalnej rzeczywistości.
- Cholera - powtórzyłem.
- Jeśli to jest klieg - stwierdziła Hedda, popychając
kapsułkę palcem w rękawiczce - może przynajmniej
przeżyjemy niezły seks.
- Do tego nie potrzebuję kliega - odparłem, ale już
zacząłem się rozglądać za jakąś cizią.
Hedda miała rację. Rozbłysk w czasie seksu dawał
niezapomniany orgazm. Dosłownie. Obserwowałem wszystkie
Marilyn. Mógłbym zaciągnąć do łóżka jakąś nową, zgodnie z
tradycją obiecując jej rolę. Jednak trudno przewidzieć jak
długo to potrwa, a czułem się tak, jakby zostało mi tylko
parę minut. Marilyn, z którą poprzednio rozmawiałem, stała
przy ekranie, słuchając tego przemówienia o podróżach w
czasie.
Spojrzałem na drzwi. Dziewczyna w progu rozglądała się
czujnie, jakby kogoś szukała. Miała kręcone, jasnobrązowe
włosy, ściągnięte do tyłu na skroniach. Korytarz za nią
był ciemny, ale skądś musiało padać światło, gdyż jej
włosy lśniły, jakby za sobą miała reflektor.
- Spośród wszystkich knajp na świecie... - zacząłem.
- Knajp? - podchwyciła Hedda klasyfikująca swoje
pigułki. - Przecież powiedziałeś, że to klieg. - Powąchała
go.
Dziewczyna musiała być twarzą, była zbyt ładna, by nią
nie być, ale włosy miała nieodpowiednie. Podobnie jak
strój; nie była to suknia bez pleców i w dodatku nie
biała. Była czarna z zielonym stanem. Dziewczyna miała też
zielone rękawiczki. Deanna Durbin? Nie, włosy się nie
zgadzały. W dodatku związała je z tyłu zieloną wstążką.
Shirley Temple?
- Kto to jest? - mruknąłem.
- Kto? - Hedda polizała palec w rękawiczce i starła
proszek, który pozostawiły na dłoni tabletki.
- Ta twarz przy wejściu. - Wskazałem.
Dziewczyna przeszła przez drzwi i stanęła przy
ścianie, lecz włosy wciąż lśniły światłem tworzącym wokół
głowy aureolę.
Hedda wyssała proszek z palca rękawiczki.
- Alice - powiedziała.
Jaka Alice? Alice Faye? Nie, Alice Faye była platynową
blondynką, jak wszyscy w Hollywood. Poza tym nie nosiła
wstążek. Charlotte Henry z "Alicji w krainie czarów"?
Kogokolwiek szukała ta dziewczyna - pewnie królika -
teraz zrezygnowała z tego i patrzyła na ekran. Fred i
Ginger, nie dotykając się, tańczyli dookoła siebie i
patrzyli sobie w oczy.
- Jaka Alice? - spytałem.
Hedda skupiła wzrok na swoim palcu.
- Co?
- Kim ona niby ma być? - zapytałem. - Alice Faye?
Alice Adams? "Alicja już tu nie mieszka"?
Dziewczyna odsunęła się od ściany. Wciąż zapatrzona w
ekran, zmierzała w stronę faceta w czapeczce baseballowej.
Aż wyskoczył, zachwycony nową publicznością, i zaczął
swoją przemowę. Ale ona go nie słuchała. Patrzyła na Freda
i Ginger, pochylając głowę w stronę ekranu. Jej włosy
chwytały blask ze światłowodu.
- Nie wydaje mi się, żebym miała tu to, co mi mówił. -
Hedda znów polizała palec. - Tak ma na imię.
- Co?
- Alice - odparła. - A,l,i,s. To jej imię. Jest nowa.
Skończyła historię filmu. Jest z Illinois.
No cóż, to wyjaśniałoby wstążkę we włosach, choć nie
całą resztę stroju. Nie była Alice Adams. Rękawiczki
pochodziły z lat pięćdziesiątych, nie trzydziestych. Twarz
miała za mało kanciastą, by grać Katherine Hepburn.
- Kim ona niby ma być?
- Zastanawiam się, która z tych piguł jest lodem -
rzuciła Hedda, znowu grzebiąc w kapsułkach. - Podobno po
lodzie błysk szybciej mija. Chce tańczyć w filmach.
- Chyba masz już dość tej pigułkowej loterii -
stwierdziłem, chwytając ją za rękę.
Zacisnęła palce, chroniąc kapsułki.
- Nie, naprawdę. Jest tancerką.
Spojrzałem na nią, zastanawiając się, ile
nieoznaczonych pigułek wzięła, zanim się tu zjawiłem.
- Urodziła się w roku, w którym zmarł Fred Astaire -
powiedziała, gestykulując zaciśniętą pięścią. - Zobaczyła
go na światłowodzie i postanowiła przyjechać do Hollywood,
żeby tańczyć w filmach.
- W jakich filmach?
Wzruszyła ramionami, znowu zajęta dłonią.
Spojrzałem na dziewczynę. Skupiona, wciąż patrzyła na
ekran.
- Ruby Keeler - powiedziałem.
- Co? - spytała Hedda.
- Taka dzielna tancereczka z "Czterdziestej Drugiej
Ulicy", która chciała zostać gwiazdą.
Tyle że ta spóźniła się o jakieś dwadzieścia lat. Ale
zdążyła na szybki numer, bo jeśli była tak naiwna, by
wierzyć, że uda jej się w filmie, to bez kłopotu
powinienem ściągnąć ją do swojego pokoju.
Nawet nie będę musiał opowiadać o podróżach w czasie,
jak ten urzędas. Teraz mówił coś z zapałem do Marilyn w
czarnej sukni z frędzlami, trzymającej ukulele. "Pół
żartem, pół serio".
- Popatrz, spławiasz mnie w tym strumieniu czasu -
tłumaczył - lecz w równoległym strumieniu jesteśmy już w
łóżku. - Pochylił się nad nią. - Istnieją setki tysięcy
równoległych strumieni czasu. Kto wie, co wyczyniamy w
niektórych?
- A jeśli spławiam cię we wszystkich? - spytała
Marilyn.
Przecisnąłem się obok jej frędzli. Może z nią się coś
uda, jeśli z Ruby nic nie wyjdzie, pomyślałem i ruszyłem w
stronę ekranu.
- Nie rób tego! - powiedziała głośno Hedda.
Przynajmniej połowa sali zwróciła się w jej stronę.
- Czego? - spytałem, wracając do niej.
Patrzyła obok mnie na Alis. Jej twarz miała ten tępy,
lekko oszołomiony wyraz, jaki daje klieg.
- Właśnie błysnęłaś, prawda? Mówiłem ci, że to klieg.
A to znaczy, że wkrótce ja to zrobię, więc jeśli
pozwolisz...
Chwyciła mnie za ramię.
- Chyba nie powinieneś... - oznajmiła, wciąż patrząc
na Alis. - Ona nie... - Była wyraźnie zmartwiona. Mildred
Natwick w "Nosiła żółtą wstążkę", tłumacząca Johnowi
Wayne, żeby był ostrożny.
- Co nie? Nie zgodzi się na numer? Założymy się?
- Nie - odparła i potrząsnęła głową, jakby chciała
rozjaśnić myśli. - Ty... ona wie, czego chce.
- Ja też. A dzięki twojemu podejściu do farmaceutyków,
w stylu rosyjskiej ruletki, mam szansę na niezapomniane
przeżycie. Jeśli sprowadzę tę Ruby do swojego pokoju w
ciągu najbliższych dziesięciu minut. Więc teraz, jeśli nie
masz dalszych pytań... - Próbowałem ją wyminąć.
Wyciągnęła rękę, jakby chciała złapać mnie za rękaw,
ale zrezygnowała.
Urzędas mówił o obszarach ujemnej materii. Minąłem go
i podszedłem do ekranu. Alis patrzyła na twarz Freda,
schody, czarną u dołu suknię Ginger, dłoń Freda.
Była równie śliczna w zbliżeniu jak w ujęciu
początkowym. Ściągnięte w tył długie włosy chwytały
migotliwe światło ekranu. Miała skupiony, skoncentrowany
wyraz twarzy.
- Nie powinni tego robić - powiedziała.
- Czego? Pokazywać filmu? - zdziwiłem się. - Trzeba
pokazać film na przyjęciu. To prawo Hollywoodu.
Odwróciła się i uśmiechnęła z zachwytem.
- Znam ten tekst. To z "Deszczowej piosenki" -
powiedziała z zadowoleniem. - Nie chodziło mi o film. Ale
o to, że tak go poprawiają.
Spojrzał na ekran. Czyli w dół. Ekran ukazywał ujęcie
z góry i widać było tylko czubki głów Freda i Ginger.
- Rozumiem, że nie podoba ci się program edycyjny
Vincenta.
- Vincenta?
Wskazałem brodą faceta w baseballowej czapeczce, który
stał w rogu i nawijał swoje.
- Nie przypomina ci Vincenta Price'a z "Muzeum figur
woskowych"?
Program edycyjny wrócił do szybkich cięć: schody,
twarz Freda, zbliżenie stopnia. Jak w scenie z wózkiem z
"Pancernika Patiomkina".
- Przypomina go na wiele sposobów - zauważyłem.
- Fred Astaire zawsze żądał, żeby jego taniec
filmowano w pełnym planie z ciągłego ujęcia - powiedziała,
nie odrywając oczu od ekranu. - Twierdził, że to jedyny
sposób na filmowanie tańca.
- Tak mówił? Nic dziwnego, że oryginał bardziej mi się
podoba. - Spojrzałem na nią. - Mam go w swoim pokoju.
Słysząc to, odwróciła się od cięć na stopy Ginger, jej
ramiona, włosy. Skierowała na mnie to samo skoncentrowane
spojrzenie, jak wtedy, gdy patrzyła na ekran. Poczułem, że
brzegi pola widzenia zaczynają się rozmywać.
- Żadnych cięć, żadnych kątów kamery - mówiłem szybko.
- Żadnych przeprogramowań. Pełny plan, ciągłe ujęcie.
Zajrzysz, żeby popatrzeć?
Zerknęła na ekran. Pierś Freda, jego twarz, kolana.
- Tak - powiedziała. - Masz prawdziwy film? Nie
koloryzowany, i w ogóle?
- Prawdziwy film - zapewniłem ją i poprowadziłem
schodami na górę.
RUBY KEELER: [Nerwowo] Nigdy jeszcze nie byłam w
mieszkaniu mężczyzny.
ADOLPHE MENJOU: [Nalewając szampana] Nigdy jeszcze nie
byłaś w Hollywood. [Podając jej szklankę] Masz, moja
droga, to cię odpręży.
RUBY KEELER: [Cofając się do drzwi] Mówiłeś, że masz
tu zgłoszenia na zdjęcia próbne. Powinnam wypełnić
formularz.
ADOLPHE MENJOU: [Przygaszając światła] Później, moja
droga, kiedy poznamy się bliżej.
- Mam wszystko, czego byś chciała - powiedziałem Alis
po drodze. - Wszystkie biblioteki ILMGM, Warnera i
Fox-Mitsubishi, przynajmniej wszystko, co było
digitizowane. Czyli chyba wszystko, czego potrzebujesz. -
Poprowadziłem ją korytarzem. - Filmy Freda Astaire'a i
Ginger Rogers były Warnera, prawda?
- RKO - odparła.
- To to samo. - Odblokowałem zamek. - No, jesteśmy -
powiedziałem i otworzyłem drzwi pokoju.
Ufnie przestąpiła próg i zatrzymała się na widok
macierzy pokrywających trzy ściany ekranów.
- Mówiłeś chyba, że jesteś studentem - zauważyła.
To nie była właściwa chwila, by jej tłumaczyć, że
przez cały semestr nie chodziłem na wykłady.
- Jestem - przyznałem, a gdy weszła głębiej do pokoju,
pochyliłem się, by podnieść koszulę. - Ubrania na
podłodze, nie zasłane łóżko. - Rzuciłem koszulę w kąt. -
"Andy Hardy idzie do college'u".
Patrzyła na digitizer i łącza światłowodowe.
- Myślałam, że tylko wytwórnie mają Craye.
- Pracuję dla nich, żeby opłacić studia - wyjaśniłem.
I żeby mieć na chooch.
- A co robisz? - spytała, patrząc na odbicie swojej
twarzy w srebrzystych ekranach.
Chwila nie była odpowiednia, by jej tłumaczyć, że
przygotowuję też panienki dla urzędasów z wytwórni.
- Remake'i - wyjaśniłem. Wygładziłem koce. - Siadaj.
Przysiadła na brzegu łóżka, trzymając razem kolana.
- No dobrze. - Usiadłem przy komputerze i wywołałem
menu biblioteki Warnera. - Continental jest w
"Cylindrze", prawda?
- W "Wesołej rozwódce" - odparła. - Pod koniec.
- Główny ekran, klatka końcowa, wstecz na
dziewięćdziesiąt sześć - poleciłem. Fred i Ginger
wskoczyli na ekran, a potem na stół. - Cofaj,
dziewięćdziesiąt sześć klatek na sekundę. - Zeskoczyli ze
stołu i dalej cofnęli się przez śniadanie do sali balowej.
Cofnąłem do początku tańca i puściłem.
- Chcesz dźwięk? - spytałem.
Pokręciła głową, skupiona już na ekranie, więc może to
nie był taki dobry pomysł. Pochyliła się do przodu i na
jej twarzy pojawił się taki sam wyraz koncentracji, jak na
dole: jakby próbowała zapamiętać kroki. Równie dobrze
mogłoby mnie nie być, a przecież nie po to ją tu
sprowadziłem.
- Menu - poleciłem. - Filmy Freda Astaire'a i Ginger
Rogers. - Spis pojawił się na ekranie. - Ekran pomocniczy
pierwszy, "Czas swingu" - rzuciłem. W tych filmach
zwykle jest wielki finał taneczny. - Klatka końcowa i
wstecz na dziewięćdziesiąt sześć.
I był. W górnym lewym ekranie Fred we fraku wirował z
Ginger w srebrnej sukni.
- Klatka 102 do 044 - powiedziałem, odczytując kod u
dołu. - Do przodu w czasie rzeczywistym do końca i
powtórzyć. Pętla ciągła. Ekran drugi "Ruszaj za flotą",
ekran trzeci "Cylinder", ekran czwarty "Carefree". Klatka
końcowa i wtecz na dziewięćdziesiąt sześć.
Wywołałem ciągłe pętle i przejechałem całą resztę
listy Freda i Ginger, wypełniając lewą macierz ich tańcem:
obroty, stepowania, kroki, Fred we fraku, w mundurze
marynarza, w kostiumie jeździeckim, Ginger w długich
lejących sukniach, które rozszerzały się u dołu w pianę
piór, futra i migotania. Tańczyli walca, stepowali, sunęli
przez cariocę, yam i piccolino. I wszystko w pełnym
planie. Wszystko bez żadnych cięć.
Alis wpatrywała się w ekrany. Skupione spojrzenie
zniknęło - uśmiechnęła się rozkosznie.
- Jeszcze coś?
- "Zatańczymy" - powiedziała. - Taniec tytułowy.
Klatka 87 do 1309.
Wyświetliłem to w dolnym rzędzie. Fred w nienagannym
fraku tańczył z grupą blondynek w czarnych atłasach i
woalkach. Wszystkie trzymały maski twarzy Ginger Rogers i
zasłaniając się nimi uciekały przed Fredem. Te maski były
tak nieruchome jak twarze na przyjęciu.
- Jeszcze jakieś filmy? - spytałem, ponownie wywołując
menu. - Zostało sporo ekranów. Może "Amerykanin w
Paryżu"?
- Nie lubię Gene'a Kelly'ego - odparła.
- Dobrze - zgodziłem się zaskoczony. - A może
"Spotkajmy się w St. Louis"?
- Tam nie ma żadnych tańców z wyjątkiem "Pod drzewem
figowym" z Margaret O'Brien. To przez Judy Garland.
Fatalnie tańczyła.
- No dobrze - powiedziałem jeszcze bardziej
zaskoczony. - "Deszczowa piosenka"? Nie, czekaj, nie
lubisz Gene'a Kelly'ego.
- Taniec "Dzień dobry" jest całkiem w porządku.
Znalazłem to: Gene Kelly, Debbie Reynolds i Donald
O'Connor w szaleńczej zabawie stepowali po schodach i na
meblach. W porządku.
Sprawdziłem menu, szukając filmów bez Gene'a Kelly'ego i
Judy Garland.
- "Dobre wieści"?
- "The Varsity Drag". - Pokiwała głową. - Na samym
końcu. A masz "Siedem narzeczonych dla siedmiu
braci"?
- Jasne. Który taniec?
- Budowanie stodoły - odparła. - Klatki 27 do 986.
Wywołałem to. Rozejrzałem się za czymś z Ruby Keeler.
- "Czterdziesta Druga Ulica"?
Pokręciła głową.
- To Busby Berkeley. Nie ma tam tańca z wyjątkiem
jednego ujęcia w tle i szesnastu linijek w "Pieszczotach w
parku". U Busby'ego Berkeleya nigdy nie ma tańca. A masz "W
mieście"?
- Myślałem, że nie lubisz Gene'a Kelly'ego.
- Ann Miller - wyjaśniła. - Taniec "Człowiek
prehistoryczny". Klatka 28-650. Kiedy trzyma się
stepowania, jest technicznie świetna.
Nie wiem, dlaczego byłem tak zaskoczony albo czego
oczekiwałem. Pewnie absolutnego zachwytu. Ruby Keeler
wołającej "Ojej, panie Ziegfeld, rola w pańskim programie!
To byłoby cudowne!" A może Judy Garland, spoglądającej
tęsknie na fotografię Clarka Gable'a w "Melodii z
Broadwayu" 1938. Ale nie lubiła Judy, a z Gene'a Kelly'ego
zrezygnowała tak lekko, jakby był tancerką w grupie Busby'ego
Berkeleya. Którego też nie lubiła.
Wypełniłem macierz Fredem Astaire'em, którego lubiła,
chociaż żaden z jego kolorowych filmów nie był tak dobry
jak czarno-białe. Podobnie jak żadna z jego partnerek.
Większość z nich trzymała się tylko, gdy nimi obracał,
albo przyjmowała pozę i pozwalała, by tańczył w kółko,
dosłownie wokół nich.
Alis nie patrzyła na nie. Wróciła do środkowego ekranu
i obserwowała Freda w pełnym planie, prowadzącego lekką
Ginger po podłodze.
- Więc to byś chciała robić - spytałem wskazując
palcem. - Zatańczyć continental?
Pokręciła głową.
- Nie jestem jeszcze dość dobra. Znam tylko parę
kroków. To potrafię - dodała, wskazując "Varsity Drag", a
potem kowbojski taniec z "Zakochanego". - I może
jeszcze to. Oczywiście w szeregu, nie solo.
Tego też nie oczekiwałem. Pod pieprzykami Marilyn
wszystkie twarze mają jedną wspólną cechę: niewzruszoną
wiarę, że mają w sobie coś, co jest potrzebne, by zostać
gwiazdą. Większość tego nie ma: nie umieją grać, nie
umieją okazywać emocji, nie umieją nawet sensownie
naśladować zmysłowego głosu i seksownej bezbronności Normy
Jean. Ale wszystkie wierzą, że między nimi a sławą stoi
jedynie pech, nie talent. Nigdy nie słyszałem, żeby któraś
powiedziała "Nie jestem jeszcze dość dobra".
- Muszę znaleźć nauczyciela tańca - mówiła Alis. -
Może znasz jakiegoś?
W Hollywood? Miała takie same szanse jak na spotkanie
Freda Astaire'a. Nawet mniejsze.
Zresztą co z tego, że była na tyle rozsądna, by
wiedzieć, czego jej brakuje? Co z tego, że studiowała filmy
i je krytykowała? Żadna z tych rzeczy nie ożywi musicali.
I nic nie zmusi ILMGM, by znów kręciła aktorskie filmy.
Spojrzałem na macierze. W dolnym rzędzie Fred usiłował
odnaleźć wśród masek prawdziwą Ginger. Na trzecim ekranie
u góry próbował namówić ją na numer. Odpływała od niego,
on się zbliżał, ona wracała, pochylał się nad nią,
odsuwała się wolno.
Powinienem zaraz to wszystko załatwić, jeśli oczywiście
chciałem mieć rozbłysk z Alis, która wciąż siedziała na
brzegu łóżka, wciąż ubrana i z kolanami razem.
Włączyłem dźwięk przy nagraniu trzecim i usiadłem przy
Alis na łóżku.
- Myślę, że jesteś dość dobra - powiedziałem.
Spojrzała na mnie zaskoczona, a potem zrozumiała, że
ją podrywam.
- Nie jestem dość dobra - stwierdziła. - Nie widziałeś,
jak tańczę.
- Nie mówiłem o tańcu - zapewniłem i pochyliłem się,
by ją pocałować.
Centralny ekran błysnął bielą.
- Wiadomość - oznajmił. - Od Heady Hopper.
Hedda podpisywała się przez "a". Ciekawe, czy miała
kolejny dobry pomysł i przerwała mi, żeby o nim
opowiedzieć.
- Zatrzymaj wiadomość - powiedziałem i wstałem, by
oczyścić ekran, ale było za późno. Wiadomość już tam była.
"Jest tu Mayer", głosiła. "Mam go wysłać na górę?
Heada."
Ostatnie, na co miałem ochotę, to mieć tu Mayera.
Muszę zrobić kopię tej wklejki i zanieść mu na dół.
- Plik Rivera Phoenixa - poleciłem komputerowi i
wcisnąłem czysty opdysk. - "Gdzie są chłopcy".
Nagranie remake'u.
Ekran z tańcem zgasł, Alis wstała.
- Czy mam wyjść? - spytała.
- Nie! - zawołałem, szukając pilota. Komputer wypluł
dysk; złapałem go. - Zostań tu. Zaraz wracam. Mam to oddać
jednemu facetowi. - Wręczyłem jej pilota. - Trzymaj.
Naciśnij M na menu i zamów sobie, co chcesz. Jeśli tego
filmu nie ma w ILMGM, możesz wywołać inną bibliotekę,
naciskając FILE. Wrócę, zanim się skończy continental.
Obiecuję.
Ruszyłem do drzwi. Chciałem je zamknąć, żeby zatrzymać
ją w środku, ale chyba miałem większe szanse, że ją
zastanę, jeśli zostawię drzwi otwarte.
- Nie wychodź - rzuciłem i zbiegłem na dół.
Heada czekała na mnie przy schodach.
- Przepraszam - powiedziała. - Zacząłeś już numer?
- Dzięki tobie nie - odparłem, szukając Mayera.
Po naszym wyjściu z Alis sala zrobiła się jeszcze
bardziej zatłoczona, podobnie jak ekran. Kilkunastu Fredów
i Ginger tańczyło wokół siebie.
- Nie przerywałabym ci - stwierdziła Heada - ale
wcześniej pytałeś o Mayera.
- Wszystko w porządku - uspokoiłem ją. - Gdzie on
jest?
- Tam - wskazała w kierunku Fredów i Ginger. Mayer
stał pod nimi, słuchając, jak Vincent opowiada o swoim
programie edycyjnym i trzęsie się z przedawkowania
choocha. - Mówił, że chce porozmawiać z tobą o pracy.
- Świetnie - odparłem. - To znaczy, że jego szef ma
nową panienę, a ja mam wkleić nową twarz.
Pokręciła głową.
- Viamount przejmuje ILMGM i Arthurton będzie tam
szefem działu rozwoju, co znaczy, że szef Mayera wypada, a
Mayer walczy. Musi jakoś oderwać się od szefa i przekonać
Arthurtona, że powinien go zatrzymać zamiast ściągać
własny zespół. Ta praca jest pewnie próbą zrobienia
wrażenia na Arthurtonie, co może oznaczać remake lub nowy
projekt. W takim razie...
Przestałem słuchać. Szef Mayera wypada, co oznaczało,
że mój dysk był nic nie wart, a ta praca polegała na
wklejeniu w coś dziewczyny Arthurtona. A może dziewczyn
całej rady Viamountu. Tak czy siak nie dostanę forsy.
- ...w takim razie - mówiła Heada - to, że się zgłosił
do ciebie, jest dobrym znakiem.
- O rany. - Klasnąłem w ręce. - To może być wielki
dzień.
- To możliwe - przyznała nieco zakłopotana. - Nawet
remake byłby lepszy niż ta robota alfonsa, którą ci zleca.
- Wszystkie roboty są dla alfonsów.
Ruszyłem przez tłum w stronę Mayera. Heada przeciskała
się za mną.
- Jeśli to oficjalne zlecenie - poradziła - powiedz
mu, że chcesz wystąpić w napisach.
Mayer przesunął się na drugą stronę ekranu,
prawdopodobnie, żeby urwać się Vincentowi, który sunął za
nim i wciąż gadał. Nad nimi tłum na ekranie nadal wirował,
ale wolniej i wolniej, a brzegi sali zaczęły się rozmywać.
Mayer odwrócił się, zobaczył mnie i pomachał, wszystko w
zwolnionym tempie.
Zatrzymałem się, Heada wpadła na mnie.
- Masz może slalom? - spytałem, a ona znów zaczęła
grzebać w dłoni. - Albo lód? Cokolwiek, żeby zablokować
rozbłysk kliega?
Pokazała mi ten sam zbiór kapsułek i tabletek co
poprzednio. Tyle że mniej liczny.
- Chyba nie - powiedziała, przyglądając się im.
- Znajdź mi coś, dobrze? - poprosiłem. Mocno zamknąłem
oczy i otworzyłem je znowu. Zamglenie minęło.
- Może znajdę ci trochę lude'a - obiecała. - Pamiętaj,
jeśli to oficjalne, chcesz być w napisach.
Ruszyła w stronę paru Jamesów Deanów, a ja podszedłem
do Mayera.
- Trzymaj - powiedziałem i spróbowałem wręczyć mu
dysk. Nie zapłaci mi pewnie, ale warto przynajmniej
próbować.
- Tom! - zawołał Mayer. Nie wziął dysku.
Heada miała rację. Jego szef wyleciał.
- Właśnie ciebie szukałem - powiedział. - Co ostatnio
porabiałeś?
- Pracowałem dla ciebie - odparłem i jeszcze raz
spróbowałem wręczyć mu dysk. - Zrobione. Tak, jak
zamówiłeś. River Phoenix, zbliżenie, pocałunek. Nawet mówi
cztery linijki.
- Świetnie - stwierdził i schował dysk do kieszeni.
Wyjął palmtopa i wklepał parę numerów. - Przelać ci na
konto?
- Tak - zgodziłem się. Nie byłem pewien, czy to nie
jakiś dziwaczny syndrom przedrozbłyskowy: dostać to, czego
się chce.
Poszukałem wzrokiem Heady. Nie rozmawiała już z
Jamesami Deanami.
- Zawsze można na ciebie liczyć przy trudnym zadaniu -
zauważył Mayer. - Mam nowy pomysł, który może cię
zainteresować. - Objął mnie przyjaźnie ramieniem i
odciągnął od Vincenta. - Nikt tego nie wie - powiedział -
ale istnieje możliwość fuzji ILMGM i Viamount. Jeśli to
przejdzie, mój szef i jego dziewczyny będą sprawą
zamkniętą.
Jak Heada to robi? - pomyślałem z zachwytem.
- Na razie wciąż trwają rozmowy wstępne, ale wszyscy
jesteśmy bardzo podnieceni perspektywą pracy dla takiej
świetnej firmy jak Viamount.
Co oznaczało: sprawa jest załatwiona i o walce nie ma
już mowy. Spojrzałem na dłonie Mayera, niemal oczekując,
że zobaczę krew pod jego paznokciami.
- Viamount, tak samo jak ILMGM, pragnie tworzyć
znakomite filmy, ale sam wiesz, jak amerykańska publiczność
traktuje takie fuzje. Więc nasze pierwsze zadanie, gdy
cała sprawa dojdzie do skutku, to przekonać ich, że nam na
nich zależy. Znasz Austina Arthurtona?
Wybacz, Heada, pomyślałem, to kolejna robota alfonsa.
- Co to za zadanie? - spytałem. - Trzeba digitizować
dziewczynę Arthurtona? Chłopaka? Owczarka niemieckiego?
- Jezu, nie! - szepnął i rozejrzał się, czy nikt tego
nie słyszał. - Arthurton jest przyzwoity, czysty, jest
wegetarianinem, typ Gary'ego Coopera. Bardzo chciałby
przekonać publiczność, że wytwórnia trafiła w godne ręce.
I tu zaczyna się twoje zadanie. Dostarczymy ci
rozszerzenie pamięci, automatyczny wydruk i wysyłkę, i
będziesz opłacany na konto bieżące natychmiast po
wykonaniu pracy. - Machnął dyskiem z dziewczyną jego
dawnego szefa. - Nie będziesz już musiał ganiać za mną na
przyjęciach. - Uśmiechnął się.
- Co to za zadanie?
Nie odpowiedział. Rozejrzał się po hallu i skrzywił
się.
- Widzę wiele nowych twarzy. - Uśmiechnął się do
Marilyn w żółtych piórach. "Najlepszy biznes to show
biznes".
- Jest tu coś ciekawego?
Tak, w moim pokoju, i chcę mieć rozbłysk na nią, a nie
na ciebie, Mayer, więc przejdź do rzeczy.
- ILMGM stawia nam ostatnio sporo zarzutów. Znasz ten
styl: przemoc, SU, destrukcyjne wpływy. Nic poważnego,
lecz Arthurton chce stworzyć pozytywny obraz...
I jest w typie Gary'ego Coopera. Myliłem się; to nie
robota alfonsa, Heado. To będzie cięcie i wypalanie.
- Co chcesz usunąć? - spytałem.
Znowu się skrzywił.
- To nie jest cenzorska robota, tylko parę poprawek tu
i tam. Przeciętnie zmiany nie będą przekraczać dziesięciu
klatek. Każda z nich zajmie ci może piętnaście minut.
Większość to zwykłe usunięcia. Komputer robi to
automatycznie.
- Co mam usunąć? Seks? Chooch?
- SU. Dwadzieścia pięć od filmu i dostajesz forsę
niezależnie od tego, czy coś zmienisz, czy nie. Nie braknie
ci choocha przez rok.
- Ile filmów?
- Nie tak wiele. Dokładnie nie wiem.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wręczył mi opdysk,
taki sam, jaki dałem mu przed chwilą.
- Tu jest menu.
- Wszystko? Papierosy? Alkohol?
- Wszystkie substancje uzależniające - stwierdził. -
Wizje, audio i odniesienia. Ale Liga Antynikotynowa
usunęła już nikotynę, więc większość filmów z listy ma
tylko parę scen, nad którymi trzeba popracować. Duża część
jest czysta. Musisz tylko je obejrzeć, zrobić wydruk,
przesłać i zebrać pieniądze.
Zgadza się. I przez dwie godziny wprowadzać ich kody
dostępu. Mazanie było łatwe, najwyżej pięć minut,
nakładanie dziesięć, nawet pracując z widem. Ale dostępy
były mordercze. Jak mój River Phoenix - maraton filmowy to
nic, w porównaniu z godzinami, jakie zmarnowałem,
sprawdzając kody dostępu, prześlizgując się obok systemów
autoryzacji i identyfikacji tak, by źródła światłowodowe
nie wypluły automatycznie wszystkich dokonanych zmian.
- Nie, dzięki. - Próbowałem oddać mu dysk. - Nie robię
tego bez pełnego dostępu.
Mayer okazał cierpliwość.
- Wiesz, dlaczego kody dostępu są konieczne.
Jasne. Żeby nikt nie mógł zmienić nawet piksela w tych
chronionych prawem autorskim filmach, żeby nawet włos nie
spadł z głowy tym kupionym i opłaconym gwiazdom. Chyba że
zrobi to ktoś z wytwórni.
- Przykro mi, Mayer. Nie jestem zainteresowany -
dodałem i odwróciłem się.
- Dobrze, dobrze - zawołał i skrzywił się. -
Pięćdziesiąt od sztuki i pełny dostęp. Nic nie poradzę na
blokady identyfikacyjne i Rejestr Towarzystwa Ochrony
Filmu. Ale możesz mieć pełną swobodę zmian. Żadnej
wstępnej kontroli. Możesz być twórczy.
- Tak - westchnąłem. - Twórczy.
- Dogadaliśmy się? - spytał.
Heada przesuwała się przed ekranem, zerkając na Freda
i Ginger. Patrzyli sobie w oczy na zbliżeniu.
Przynajmniej dostanę dość forsy na czesne i własne SU,
zamiast brać je od Heady, zamiast omyłkowo łykać kliega i
martwić się o rozbłysk na Mayera. Zamiast martwić się, że
do końca życia będę nosił w głowie jego niezapomniany
obraz. A wszystkie zlecenia nadają się dla alfonsów. Chyba
że są oficjalne.
- Czemu nie? - powiedziałem.
Podeszła Heada, wzięła mnie za rękę i wcisnęła mi
lude'a.
- Świetnie - oznajmił Mayer. - Masz listę. Możesz je
robić w dowolnym porządku. Minimum dwanaście na tydzień.
Skinąłem głową.
- Zaraz się za to wezmę - obiecałem i ruszyłem do
schodów; po drodze łyknąłem lude'a.
Heada ścigała mnie aż do wyjścia.
- Dostałeś robotę?
- Tak.
- Czy to remake?
Nie miałem czasu wysłuchiwać jej, kiedy się dowie, że
to tylko cięcie i wypalanie.
- Tak - rzuciłem i wbiegłem na schody.
Nie było pośpiechu. Lude da mi co najmniej pół
godziny, a Alis jest już na łóżku. Jeśli wciąż tam jest.
Jeśli nie miała już dość Freda i Ginger i nie wyszła.
Drzwi były wpół otwarte, tak jak je zostawiłem, co
wróżyło dobrze albo źle. Zajrzałem. Widziałem najbliższą
macierz. Ekrany były puste. Dzięki, Mayer. Poszła sobie, a
w zamian mam tylko listę z Urzędu Haysa. Jeśli będę miał
szczęście, błysnę na Waltera Brennana, który pociąga z
butelki kiepską whisky.
Pchnąłem drzwi i zatrzymałem się. A jednak była tam.
Widziałem jej odbicie w srebrzystych ekranach. Siedziała
na łóżku pochylona i coś oglądała. Pchnąłem drzwi dalej,
by zobaczyć co to takiego. Zaskrobały lekko po dywanie,
ale nie poruszyła się. Patrzyła na jedyny czynny, środkowy
ekran. Pewnie z moich pospiesznych instrukcji nie
zapamiętała, jak uruchomić inne, a może w Bedford Falls
używała tylko jednego.
Wpatrywała się z tym samym wyrazem skupienia jak na
dole, lecz nie patrzyła na continental. To nie Ginger
tańczyła obok Freda. Alis patrzyła na Eleanor Powell. Ona
i Fred stepowali na ciemnej lśniącej podłodze. W tle
paliły się lampy, mające wyglądać jak gwiazdy, a podłoga
odbijała je długimi błyszczącymi smugami światła.
Fred i Eleanor byli ubrani w biel: on w garniturze,
tym razem nie we fraku i bez cylindra, a ona w białej
sukni do kolan, która rozpościerała się, wirując w
obrotach. Jasnokasztanowe włosy, tej samej długości co
włosy Alis, ściągnęła do tyłu białą opaską, która migotała
odbitym światłem.
Fred i Eleanor tańczyli obok siebie, swobodnie, lekko
tylko rozsuwając ręce dla zachowania równowagi. Ich dłonie
nawet się nie stykały, ale tańczyli krok w krok.
Alis wyłączyła dźwięk, lecz nie musiałem słyszeć
stuknięć ani muzyki, by wiedzieć, co to jest. "Melodia z
Broadwayu" z 1940, druga połówka "Zacznijmy beg