Wiedźma Opiekunka II - Gromyko Olga

Szczegóły
Tytuł Wiedźma Opiekunka II - Gromyko Olga
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wiedźma Opiekunka II - Gromyko Olga PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wiedźma Opiekunka II - Gromyko Olga PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wiedźma Opiekunka II - Gromyko Olga - podejrzyj 20 pierwszych stron:

OLGA GROMYKO Wiedzma Opiekunka Czesc 2 Przelozyla Marina Makarewskaya Rozdzial 1 Rolar nalegal, zebysmy wyruszyli natychmiast. Znaczy natychmiast po tym, jak on sie przebierze (wynajmowany przez wampira pokoj znajdowal sie w poblizu), spakuje i nakresli kilka zdan -myslalysmy, ze bedzie pisal podanie o urlop do swojego dziesietnika, okazalo sie jednak, ze dziesietnikiem jest on sam, a list skierowany byl do wlascicielki, by nie wazyla sie oddawac pokoju komu innemu czy wyprzedawac pozostawionych tam rzeczy. Kolczuge i miecz wampir sobie zostawil, ale zmienil straznicza kurtke i uprzaz konia. "W przeciwnym razie bede sie za bardzo rzucal w oczy i komus moga przyjsc do glowy niepotrzebne pytania, czego straznik z Witiagu mialby szukac w Jeziornej Krainie czy Arlissie" - wyjasnil.Przed zmrokiem udalo nam sie pokonac prawie dwadziescia wiorst. W zasadzie moglibysmy przejechac wiecej, poniewaz noc byla naprawde jasna i ksiezycowa, a konie sie wcale nie zmeczyly, lecz na naszej drodze stanal jeden z doplywow rzeki Pieszczotki, niezbyt szeroki, ale bystry. Niestety, okoliczny most akurat zostal zniesiony przez wode. "Juz trzeci raz w tym miesiacu - ponuro wyjasnil nam brygadier krolewskich budowniczych, ktorzy wlasnie od nowa wbijali podpory - a przeciez stawiamy solidnie, jak dla siebie. No cud i tyle!" Uznalismy, ze nie bedziemy ryzykowac pokonywania po zmroku nieznanej rzeki. Kupieckie wozy skrecaly z traktu na droge objazdowa, przy ktorej stal znak z napisem: "Trol-lowy most. Miedziak z pieszego, piec z konnego, srebrnik od wozu". I w tym momencie dosyc zywo wyobrazilam sobie dziesiatke wyrosnietych trolli, ktore w nocy w pocie czola probuja oslabic darmowy most.Za rzeka zaczynala sie Jeziorna Kraina, ktora zajmowala caly wschod kraju. W jej srodku znajdowalo sie Driwo, ogromne jezioro z dziesiatkami wysepek i setkami zatoczek, wypelnione syrenami i dlatego zamkniete dla rybakow - jezeli ktos okazywal sie na tyle glupi, by zarzucic siec, to wracala ona pelna wodorostow, klod, zab albo i z calkiem nieswiezym topielcem, specjalnie zachowanym na taka okazje. Najbardziej upartymi klusownikami zajmowal sie kraken, olbrzymi waz wodny z mackami zamiast pletw, zdolny sprowadzic na wlasciwa droge nawet najwiekszego grzesznika - co prawda posmiertnie... Do Driwa wplywalo szesc duzych rzek i niezliczona ilosc malych, ktore rozgalezialy sie i przeplataly. Na wiosne rozlewal sie, zamieniajac cala kraine w jedno olbrzymie jezioro, wiec i zwierzat w okolicy nie zylo za duzo. Wioski rowniez staly tam niezbyt gesto, ale za to byl to raj dla ptactwa oraz wszelakich istot wodnych.Najbardziej martwila mnie kwestia zaginionego wilka. W czasie drogi nie widzialam go nawet katem oka, choc akurat to jeszcze o niczym nie swiadczylo - las nie przylegal bezposrednio do traktu, a widnial niedaleko jako jednolita ciemna wstega. Pod wieczor nawet otulil sie niebieskawa mgla. Oczywiscie moglo sie zdarzyc, ze w ciagu dnia wilka odstraszali poruszajacy sie po drodze ludzie. A teraz - swietujacy w poblizu budowlancy, ktorych natchniony, acz niezbyt trzezwy i zgodny spiew mial spore szanse wykonczyc szczegolnie plochliwych zywych albo i podniesc z mogil kilka trupow. - Za Pieszczotka od witiagskiego traktu odgalezia sie arlisski - poinformowal nas Rolar. - Biegnie troche bardziej na polnoc, wiec jezeli zjedziemy ze dwie wiorsty w dol rzeki, to rano, po tym jak sie przeprawimy, wyprowadze was do niego krotsza droga. Dochodzace od ogniska robotnikow zaspiewy spowodowaly, ze nawet Orsana nie miala do pomyslu zadnych zastrzezen, mimo ze przez cala droge jechala pomiedzy mna a wampirem, wyraznie dajac do zrozumienia, ze nie darzy go zaufaniem. Zreszta trzeba powiedziec, ze wine za to 2 ponosil sam Rolar, ktory wydawal sie czerpac znaczna przyjemnosc ze straszenia biednej dziewczyny. Opowiadal jej znane sobie albo po prostu napredce wymyslone potworne legendy o wampirach, ktore konczyly sie goracymi zapewnieniami, ze to wszystko klamstwo i wymysl, knowania paskudnych wiedzminow, do ktorych, mial nadzieje, ja i Orsana sie nie zaliczalysmy. Oblizywal sie przy tym, ze ho, ho... Ja trzymalam sie troche z boku i nie zwracalam uwagi na te bzdury, ale najemniczka raz po raz rzucala w kierunku gadatliwego wampira nieprzyjemny komentarz, zaczynajac chyba rozwazac kariere wiedzmina. Okazalo sie, ze znacznie wygodniej bedzie jechac waska gliniana drozyna ciagnaca sie wzdluz porosnietego krzewami brzegu, ktory powoli podnosil sie i pod koniec drugiej wiorsty mial juz wysokosc konskiej piersi, a dalej zamienial sie w solidne urwisko, srebrzace sie w swietle ksiezyca. Orsana juz wyraznie mruczala pod nosem: "Os, wiedzialam, ze tak bedzie, zaciagnal do jakies owrazyny, zaraz zasmokcza ta utopi", a Rolar rozgladal sie dookola wyraznie zaniepokojony, gdy zupelnym przypadkiem udalo mi sie odkryc wygodne zejscie do wody, na wpol schowane pod nisko zwisajacymi pedami wierzby. Na brzegu czekala na nas wspaniala polanka, na ktorej znalazlo sie nawet miejsce na ognisko i kilka grubych, osmalonych bierwion. Konie mogly poszczypac sobie trawke, a otaczajace polane drzewa pozwalaly rozpalic ognisko bez ryzyka, ze bedzie ono widoczne od strony wody albo traktu. Opalu akurat wystarczalo na rozniecenie ognia, lecz przydalby sie rowniez zapas na noc, zatem wampir, jako najlepiej radzacy sobie po zmierzchu, zostal oddelegowany do lasu. Orsana zdjela kolczuge i pas, ale zatrzymala miecz, po czym przerzucila przez ramie dlugi recznik i ruszyla w kierunku brzegu. Ja natomiast zajelam sie urzadzaniem miejsca na nocleg, czyli niepewnie podeszlam do najblizszego swierka, klepiac sie mieczem po dloni. Miecz jak zawsze byl tepy, jako ze obchodzilam sie z nim wyjatkowo nieporadnie i wolalam nie ostrzyc, by sie nie zaciac. Lamanie galezi wydawalo sie trudne, a rabanie ich - zbyt glosne, poniewaz moglo sciagnac uwage rozbojnikow. Magia natomiast mogla zwalic na nasze glowy cos jeszcze mniej przyjemnego. Zreszta okoliczne potwory zbiegaly sie na wszystko jak leci, wliczajac w to dzwieki toporow po polnocy, tak wiec ostatecznie zdecydowalam sie na magie i szybciutko dokonalam korekty kosmetycznej kilku swierkow, pstrykajac palcami w podstawe ich galezi. Poslania mi wyszly krolewskie, pozostawalo tylko rozpalic ognisko. I w tym momencie gdzies daleko w lesie, a moze na zalanej lace za lasem zawyly wilki. Smolka najspokojniej w swiecie dalej szczypala trawe, co prawda postawiwszy uszy - ale wydawalo sie, ze uwaza jakies tam wilki za cos stanowczo niegodnego swojej uwagi. Wianek i Karas, rudy ogier Rolara, szli za jej przykladem, filozoficznie zakladajac, ze glodne wilki nie beda marnowac czasu na serenady. A mnie zrobilo sie nieco nieswojo i po raz pierwszy w zyciu zaczelam zazdroscic wilkolakom. Jest ci niedobrze i smutno, to mozesz zamienic sie w zwierze i wyrzucic z siebie zal w szalonym biegu przez lesne chaszcze albo w smutnym wyciu... No dobra, kogos sie zje, bywa. Po co sie szlajaja i pchaja na zab... Za to rano jestes wesoly i swiezy jak ogoreczek, nie masz zadnych problemow czy rozterek! Moze i ja powinnam sprobowac? Co prawda zmieniac ksztaltu nie umiem, ale jezeli stanac na czworakach i... -Ua-uuuu!!! Wilki zdziwione umilkly. Smolka zakrztusila sie i zaczela kaszlec, krecac lbem. Sama nie spodziewalam sie takiego efektu - wycie bardziej przypominalo wrzask, i to przedsmiertny. Dzwieczne echo przerazilo stado wron, ktote nocowaly w koronie swierka, ptaki z desperackim krakaniem zaczely krazyc nad polana, podczas gdy wszystkie okoliczne potwory na wyscigi z rozbojnikami rzucily sie albo nas szukac, albo w kierunku zgola przeciwnym. Zeby was wszystkich! - Skoczylam na nogi i z irytacja rzucilam do ogniska kawalek blekitnego 3 plomienia. Czesc galezi rozprysla sie po polanie, a reszta strzelila ogniem prawie do samych czubkow drzew. Szo to bulo?! - Orsana nadbiegla od brzegu. Dziewczyna jedna reka przy trzymy wala opadajacy recznik, a w drugiej sciskala rekojesc obnazonego miecza. Jej spojrzenie dziko bladzilo po okolicy. -Hto were-szaw? Moze jakis ptak? - zasugerowalam niepewnie. Taki zywcem patroszony, chcesz powiedziec? -Nieprzekonana najemniczka opuscila miecz i dokladniej owinela sie recznikiem. - Nie, ty tam mow, co chcesz, ale mnie sie to miejsce nie podoba! Niedobre ono jest, przeklete! Chmara wilkow, a teraz jeszcze jakas zdziczala harpia raczyla przedrzec gardziolko! Co to bylo?! - Z krzakow z trzaskiem wyskoczyl Rolar, ktory mieczem tworzyl dookola siebie szeroka przesieke. - Kto krzyczal? -Harpia - powtorzylam chmurnie. - Przelatujaca... Wampir z westchnieniem ulgi schowal miecz do pochwy, obrzucil najemniczke spojrzeniem i gwizdnal z zachwytem. Orsano, mowil ci ktos kiedys, ze masz przesliczna tetnice? Najemniczka rzucila wampirowi spojrzenie pelne wstretu, splunela i w milczeniu skoczyla w dol na brzeg, nie zapominajac zabrac ze soba miecza. -Chcialem powiedziec sliczne nogi - przyznal sie nieco zawstydzony Rolar w odpowiedzi na moj niemy wyrzut. - Ale ona tak gwaltownie reaguje na moje zarty, ze mnie jakby ktos ciagnal za jezyk! -Po czym dodal szeptem: - Wolho, czy nie moglabys sie lepiej kontrolowac? Ja rozumiem, ze to od ciebie nie zalezy, ale jednak sprobuj, bo w przeciwnym razie... Co w przeciwnym razie? Nieoczekiwanie gdzies w krzakach tuz obok nas odezwal sie wilk. Nie zawyl, a warknal krotko i nisko, jak gdyby strzelil z bata. Len! - Bez wahania rzucilam sie do przodu, ale wampir zdolal zlapac mnie za kolnierz. - Jestes pewna? Opamietalam sie. Nie umialam rozrozniac wilczych glosow i istniala dokladnie taka sama mozliwosc, ze odpowiedzial mi jakis tutejszy przywodca watahy, ktorego zadziwilam nie mniej niz towarzyszy. Ale ile bysmy z Rolarem nasluchiwali, ciag dalszy nie nastapil, nawet galezie nie zaszelescily. Nie, a ty? - Doswiadczenia z Dogewy podpowiadaly mi, ze wampira praktycznie nie daje sie zlapac z zaskoczenia, z daleka czuja zblizanie sie dowolnej istoty zywej, czy byloby to zwierze czy czlowiek, czy inny wampir. A poza tym potrafia bezblednie odroznic jedno od drugiego. Rolar pokrecil glowa. Wladcy nie potrafi wykryc nawet straz granicy, przynajmniej poki go nie zobaczy. W krzakach siedzialo jakies zwierze, ale teraz juz go tam nie ma, proponuje wiec cos przegryzc i klasc sie spac, ja popilnuje. Moge postawic magiczna bariere. Postaw koniecznie. Ale dodatkowa ochrona nie zaszkodzi, a mnie dwie, trzy godziny snu wystarcza. A przy okazji, jak ta twoja bariera dziala? Nie zwroci sie przeciwko mnie, jesli w srodku nocy wpadne na pomysl zwiedzic okoliczne krzaczki? Nie, nawet jezeli dorobisz sie ciezkiego rozstroju zoladka i bedziesz co chwile latal w te i z powrotem. Wszyscy, ktorzy znajdowali sie na polanie w momencie stawiania bariery, uznawani sa za "swoich". Natomiast jezeli granice przekroczy ktos obcy, oberwie po nogach, po czym zostanie 4 odrzucony do tylu, a my uslyszymy glosny dzwiek. -Jaki dokladnie? Niezdecydowanie wzruszylam ramionami. Najczesciej niecenzuralny. Ale moze sie skonczyc na zwyklym lupnieciu o ziemie. Nie ma co, ciekawa pobudka nas czeka - usmiechnal sie Rolar. - Szczegolnie jezeli rozbojnicy zdecyduja sie atakowac jednoczesnie. Wiesz, jednak bede stal na strazy, a kolo switu zrobie zwiad. I jezeli wszystko bedzie spokojnie, to sie chwile przespie. Rozumialam jego obawy. Wampiry spia bardzo mocno - jak martwi, i to w doslownym sensie tego slowa - pomylke naprawde nietrudno. Rolar bedzie potrzebowal nie mniej niz trzech minut, zeby dojsc do siebie, a do tego momentu ciezar obrony spadnie na mnie i Orsane. Moze byc, ze wlasnie te slabosc wykorzystali rozbojnicy, ktorzy zaatakowali poselstwo w srodku nocy, bo w przeciwnym razie szesc wampirow, na czele z Lenem, bez trudu zalatwiloby cala bande, nawet jesli ta liczylaby sobie nie dwudziestu, a trzydziestu ludzi... Najprawdopodobniej ludzi, pomyslalam z gorycza. Co prawda nie trafilam na zadnego rozbojniczego trupa, co bylo bardzo dziwne -bo przeciez zgodnie z ich wlasnymi zapewnieniami stracili siedmiu. Moze zdazyli zakopac? Chociaz z drugiej strony nie mieli na to za duzo czasu, gora dwie godziny. Wiec najpewniej po prostu odciagneli w krzaki i przywalili galeziami. Tylko po co? Bali sie, ze ich ktos rozpozna? Moje rozmyslania przerwane zostaly przez Orsane, ktorej wampir zaproponowal dwa kladnie za "jednego malutkiego lyka, w celach leczniczych", czym zarobil na policzek. Najemniczka akurat przeplatala warkocz w tej chwili, wsciekla i rozczochrana, sama przypominala strzyge. Glosno domagala sie zaprzestania "znu-szannia nad uczciwa diwczyna", a nie mniej oburzony Rolar z sarkazmem w glosie dopytywal sie, odkad to ugryzienie za pieniadze uznawane jest za nieprzyzwoita propozycje. Zupelnie nie przejeli sie takim drobiazgiem jak nieoczekiwanie zanikle glosy i przez jakis czas wcale skutecznie wyklocali sie przy uzyciu rak, po czym opamietali i z niezrozumieniem zapatrzyli na mnie. - Nie zdejme, poki sie nie pogodzicie - stwierdzilam ze zmeczeniem. - Albo rzucajcie losy, kto jedzie ze mna dalej, a kogo udusimy, zeby nie przeszkadzal spac. W tym momencie oboje wbili spojrzenia w czubki wlasnych butow i rozlozyli rece - ze niby co za problem, nawet patrzec nie bede w jego (jej) kierunku. Udalam, ze wierze. Obudzilam sie sama, nie niepokojona przez nikogo. Zaczynalo switac. Orsana spala w najlepsze, a Rolar w zamysleniu ogladal malutkiego nietoperza, ktory zwisal z jego palca wskazujacego. Ledwie sie poruszylam, a zwierzatko rozluznilo suche lapki i jak chmurka szarego dymu zniklo w lesie, gubiac sie wsrod lisci. Stary znajomy? - spytalam sennie. Znajomy, ale nie moj - westchnal wampir. - Niestety, nie umiem rozmawiac z nim jak nalezy, a to by sie bardzo przydalo. Nietoperze sa oczami i uszami wladcow, ktorzy przy ich pomocy moga kontrolowac cala doline bez wychodzenia za prog wlasnego domu. Oczywiscie, jezeli sobie tego zycza. Jezeli? Wladczyni Arlissu nie przepada za nietoperzami. Osobiscie podejrzewam, ze po prostu sie ich boi, jak kazda kobieta. 5 Cala doline, mowisz? - Gwizdnelam z szacunkiem. Magowie rowniez potrafia prowadzic obserwacje przy uzyciu cudzych oczu, ale malo kto potrafi osiagnac wyrazny obraz z odleglosci wiekszej niz jedna trzecia wiorsty. Z dzwiekiem sytuacja miala sie niewiele lepiej -maksimum wiorsta. - Ale przeciez nietoperze lataja tylko w nocy, a zima w ogole zasypiaja. I dlatego wiekszosc kradziezy w Dogewie ma miejsce wlasnie zima - usmiechnal sie Rolar. - Zeby sie nie okazalo, ze wladca akurat na nie przypadkiem trafil. O ile mi wiadomo, Arrakktur dosyc czesto korzysta z uslug nietoperzy, i to nie tylko dla zaspokojenia ciekawosci. - Znizyl glos: - Siedem lat temu jakis troll bedacy w Dogewie przejazdem zabil i obrabowal dwie samotne wampirzyce, cepem zniosl glowe straznikowi, ktory probowal go zatrzymac, po czym przekroczyl granice, wiec proby dogonienia go byly zdecydowanie spoznione i skazane na porazke. Inny wladca rozpoczalby dlugi i najpewniej nieskuteczny spor z trollim klanem, zadajac wydania przestepcy, ale nie Arrakktur. Nietoperze dogonily morderce juz w Kamiencu, na samym srodku centralnego placu, za dnia, gdy slonce stalo w zenicie, po czym zywego rozdarly na malutkie kawalki -na oczach setek ludzi. Wynikl z tego straszliwy skandal dyplomatyczny, ktory prawie zakonczyl sie wojna, poniewaz trolle zgadzaly sie na okup za zabojstwo wspol-plemienca, a wladca w ogole nie chcial o tym slyszec. O dziwo, trolle w koncu uznaly argumenty Lena i nawet zaczely go szanowac, bo ich prawa sa w zasadzie bardzo proste, wiec stary zwyczaj "krew za krew" zyje i ma sie wcale dobrze. Ale po tym wypadku Lena zaczeli sie obawiac nawet dogewscy Starsi, nie mowiac o ludziach. Gdyby wrog, ktory zabil troje moich przyjaciol, mial tuz-tuz uciec, to tez mialabym w glebokim powazaniu, co i kto o mnie pomysli. Na glos powiedzialam: Jestem pewna, ze z czlowiekiem albo wampirem nigdy by tak nie postapil. Przeciez sa inne sposoby, nie takie... widowiskowe. Na przyklad najemnicy. - Spojrzalam na spokojnie spiaca Orsane, lecz wyobraznia odmowila wspolpracy, jesli idzie o wizje dziewczyny w ciemnym zaulku, z zimna krwia pakujacej zatruty sztylet pod zebro przechodzacego obok trolla. Zgadza sie. Trolle uznaja tylko brutalna sile, wiec wlasnie to im pokazal. Problem jednak polega na tym, ze zobaczyly jej pokaz nie tylko one, a naprawde malo kto zna Arrakktura na tyle dobrze, by nazywac go Lenem. Nie pojawil sie? Nie, chociaz wilki cala noc krecily sie dookola i oblizywaly w kierunku naszych koni. Dobrze, szturchnij swoja przyjaciolke, zjemy sniadanie i bedziemy sie zbierac. Obudzenie Orsany okazalo sie wcale nie takie proste. Zwykle najemniczka zrywala sie po lekkim dotknieciu w ramie, a dzis musialam prawie ja kopac. Nie jestes przypadkiem chora? - spytalam ze zmartwieniem. Nie. - Dziewczyna szeroko ziewnela, masujac ramie z widocznym odciskiem rekojesci miecza, ktory w niezrozumialy sposob znalazl sie pod kocem. - Nie wyspalam sie... Pilnowala - z przyjemnoscia doniosl Rolar. - Ja was, a ona mnie. Przez cala noc nie spuscila z oka! Ja sie troche zabawilem: przespacerowalem sie dookola ogniska, oblizalem pare razy, przegimnastykowalem skrzydla... Teraz bedzie nam wmawial, ze to dla zabawy... -burknela nieco zawstydzona, ale wcale nie przekonana dziewczyna. - Tylko czekal, az zasne! A i tak nad ranem zasnelas - nasmiewal sie wampir, przygotowujac sobie grubasna kanapke z serem i szynka. I natychmiast zaplacil za zachlannosc, gdyz jego kly ugrzezly w powstalej konstrukcji - ani tam, ani z powrotem. Orsana nie powiedziala ani slowa, ale obserwowala cala scene z tak wyrazna zlosliwa uciecha, ze biedak jednym pociagnieciem wydarl kanapke z ust, prawie 6 zostawiajac w niej cala szczeke. No i po co ci te kly? - zazartowalam. - I przy jedzeniu zawadzaja, i dziewczyny normalnie nie mozna pocalowac. Calowac, jeszcze czego... Za to wygodnie sie gryzie. - Rolar obmacal kly, uspokoil sie i wykonal drugie podejscie do kanapki. Gdy zalalismy ognisko i ruszylismy w kierunku brzegu, nad horyzontem juz pojawilo sie slonce, ktore puscilo po rzece zlocista sciezke. Poranek byl bezwietrzny, wiec woda wydawala sie nieruchoma i o pradzie przypominaly tylko przeplywajace obok nas drzazgi i drobne falki przy trzcinach. Ale sliczny bedzie dzionek! - energicznie oglosil wampir, bosa stopa dotykajac wody. - O, cieplutka jak krew prosto z gardla! Zaraz sie szybciutko przeprawimy na tamten brzeg. Szczesliwie jest plaski, i mozna ruszac dalej. Aha, wypleciemy sobie z trzcin i kory wygodna lodeczke, po czym oddamy sie na laske zywiolow - pochmurnie przytaknela Orsana. Jakie, na leszego, zywioly? - prychnal Rolar. -Przeprawimy sie wplaw, tu jest gora ze sto lokci. Nie mow mi tylko, ze nie umiesz plywac. Umiem - obrazila sie najemniczka. - Ale kto wie, moze tam sa pijawki? Wczoraj cos zaczelo gryzc mnie w noge, ledwo co zdazylam otrzasnac! Moze to byl kraken? - podchwytliwie zapytal wampir. Nie, pijawka - wycedzila najemniczka przez zeby. -I na pewno nie byla tam sama! Ja i Rolar spojrzelismy po sobie ze zdziwieniem. Orsana, powiedz mi, jak ty w czasach swojej chlopskiej mlodosci pralas ubranie w rzece? - nie wytrzymalam. Normalnie pralam, z pomostu - burknela dziewczyna, ale przestala wymawiac sie pijawkami. Szybko rozebrala sie, zwinela ubrania w schludny pakunek i przytroczyla sakwe do przedniego leku siodla. Zlapala za wodze, w polyskliwej chmurze rozbryzgu przebiegla po plyciznie, po czym z piskiem zanurkowala. Rzeczywiscie umiala plywac, nie lapala za konska szyje i nie zo-srawala w tyle za Wiankiem, wiec juz po chwili znalezli sie na przeciwleglym brzegu, o jakies piecdziesiat lokci w dol rzeki. Zanim weszlismy do wody, Rolar z mina spiskowca szepnal do mnie: Na twoim miejscu bym jej nie ufal. Moim zdaniem, cos przed nami ukrywa. Pewnie tak. - Wzruszylam ramionami. - Ale dokladnie to samo mozna powiedziec o kazdym z nas, nie sadzisz? Przeciez nie mowie, ze jest zdrajczynia czy wrogiem - poprawil sie Rolar. - Po prostu, gdy opowiada o sobie, wyczuwam jakis falsz. To dlaczego nie powiesz jej o swoich podejrzeniach osobiscie? Hej, dlugo sie tam bedziecie guzdrac? - dobieglo z drugiego brzegu. Ciebie uprzedzilem, wiec tyle mojego. - Wampir zlapal Karasia pod oglowiem i ruszyl przodem po wodzie. Przekonanie Smolki okazalo sie duzo bardziej skomplikowane. Gdy tylko wyczula glebie, zaparla sie wszystkimi czterema kopytami tuz na jej brzegu, nie dala sie przekonac ani prosbami, ani grozbami, az w koncu jakas pomocna pijawka capnela ja za tylek. Kobyla bez namyslu rzucila sie do przodu, chwile szamotala, po czym dosyc szybko przyzwyczaila sie i poplynela za mna. Niestety, 7 cieszylam sie za wczesnie - w polowie rzeki Smolka z zachwytem wpadla na to, ze umie nie tylko plywac, ale i nurkowac, po czym znikla pod woda razem z calym bagazem. Wynurzyla sie dopiero przy brzegu, energicznie otrzasnela, od stop do glow zachlapujac rechoczacych Rolara i Orsane (rechot natychmiast ustal), po czym postawila uszy i ze zdziwieniem zapatrzyla sie na niezadowolona z czegos wlascicielke. Szczesliwie skorzane sakwy nie zdazyly przemoknac na wylot, zatem napredce wysuszylam je zakleciem i moglismy ruszyc w dalsza droge. Arlisski trakt malo roznil sie od witiagskiego - byl dokladnie tak samo szeroki, wydeptany, ze slupami mierniczymi co wiorste. Ale z jakiegos powodu calkowicie bezludny. Jak rowniez bezelfny, bezkrasnoludny i bezwampirny. W ciagu dnia nikogo nie napotkalismy ani nie dogonilismy, co powaznie zaniepokoilo Rolara - z tego, co opowiadal, wczesniej kupieckie wozy rozdzielaly sie pomiedzy traktami mniej wiecej po rowno. Wampir glosno zalowal, ze poprowadzil nas na skroty, omijajac rozwidlenie - moze wisialo tam jakies ostrzezenie, na przyklad o epidemii albo pladze strzyg w okolicznych lasach. Jak chcesz, to wrocimy - zaproponowalam, poniewaz jego obawa udzielila sie rowniez mnie. -Stracimy na to piec do szesciu godzin, ale rzecz jest tego warta. Wampir pokrecil glowa: Innej drogi do Arlissu nie ma, a przelozyc wizyty nie mozemy, wiec co to za roznica? Zapytamy w pierwszej napotkanej wiosce. Ale wioska nijak nie dawala sie napotkac. Orsana drzemala w siodle, co rusz opuszczajac glowe na piersi i niebezpiecznie kiwajac sie z boku na bok. Przed upadkiem ratowaly ja wylacznie stopy w strzemionach i plynny krok ogiera. Rolar zlosliwie chichotal w brode. Mimochodem zagrozilam wampirowi, ze jesli nie przestanie straszyc po nocach mojej przyjaciolki, to ktoregos ranka sam obudzi sie z dwiema schludnymi dziurecz-kami w gardle. Wampir pozwolil sobie zwatpic w moja krwiozerczosc i zauwazyl, ze wcale Orsany nie straszy, tylko cwiczy. Mowiac krotko, pleni rozpowszechnione przestarzale przesady. Wszystko slysze... - sennie mruknela najemniczka, nie podnoszac glowy. - Jedyny przesad, ktory wymaga wyplenienia, to ty... Orsano, skoro sie tak boisz wampirow, to dlaczego jedziesz z Wolha do Arlissu? Nie boje sie wampirow - odgryzla sie dziewczyna. - Irytuje mnie jedna jedyna nudna strzyga, ktora przez cala noc zgrzytala zebami i machala skrzydlami nad moim uchem, nie pozwalajac mi zasnac. To z glodu nie moglem spac - z udawanym smutkiem westchnal wampir. - I tylko nie mow mi, ze dzis znowu bede musial sie polozyc z pustym zoladkiem? Moge zaproponowac kolek osinowy w brzuch -sapnela najemniczka, ktora nadal nie otwierala oczu. Ale moze chociaz kilka kropli z palca, zeby doprawic kasze - blagalnie jeczal Rolar. - A ja przy obiedzie oddam ci swoj przydzial sloniny! Orsana rozsadnie powstrzymala sie przed dalsza klotnia, a moze zwyczajnie zasnela. Dzis to ja jechalam posrodku, wiec znizylam glos i odezwalam sie do wampira: Rolar, a jezeli dobrowolnie oddam rear, powiedzmy, tobie, to czy bedziesz uwazany za opiekuna? Formalnie tak, jednak nie bede mogl zamknac kregu - zaniepokojony Rolar przekrecil sie w siodle, by moc widziec moje oczy. - Ale przeciez tego nie zrobisz? 8 Nie, w zadnym razie - uspokoilam go. - Tylko nadal probuje zrozumiec, do czego on moglby sie przydac rozbojnikom. Rolar podkrecil wasa i przypadkiem urwal go razem z broda - pewnie trzymajacy zarost klej za bardzo nasiakl woda podczas przeprawy. Nie dadza rady przeprowadzic obrzadku, a raczej nie beda nawet probowac. - Wampir z rozkosza podrapal sie po podbrodku. Bez wasow i brody wygladal mlodziej i, o dziwo, bardziej powaznie. Powiedzialabym nawet, ze dostojniej, w czyms przypominajac mi dogew-skich Starszych. - Jezeli mieli zamiar porwac Lena, to dokladnie z tym samym skutkiem mogli zazadac okupu, a nawet i podwojnego: za wilka i za rear. Rolar, ale mnie sie cos nie zgadza. - Pochylilam sie w lewo, zlapalam wodze Wianka, ktore wypadly Orsa-nie z rak, po czym okrecilam je dookola leku swojego siodla. - Jaki jest sens placenia szantazystom, jesli krag moze zamknac tylko opiekun? A rozbojnicy nawet slowem o nim nie wspomnieli i bardzo sie zdziwili, nie znajdujac reara na szyi Lena. Wydaje mi sie, ze amulet interesowal ich wylacznie jako sposob sterowania wilkiem. Albo jako gwarancja, ze wladca nie wroci zza grobu jeszcze bardziej rozezlony, niz kiedy go zabijali - zasugerowal Rolar, niechetnie przyklejajac brode z powrotem. - Ale mam dosc tego cholerstwa, drapie... No to zdejmij, tutaj przeciez sami swoi. A tak przy okazji, tobie z nia jest zupelnie nie do twarzy. A co, jesli kogos napotkamy? Jestem zbyt podobny do wampira, zeby otwarcie jechac arlisskim traktem. Tutaj czesto spotyka sie zasadzki wiedzminich band. Zarzuca nas czosnkiem z krzakow? - sprobowalam rozladowac sytuacje. Rozstrzelaja z bliskiej odleglosci srebrnymi bekami - bez cienia usmiechu odparl wampir. -Praktyka pokazala, ze jest to duzo bardziej skuteczne. Co prawda teraz ucieszylbym sie nawet z wiedzmina. Za cicho tutaj. Mysle, ze wiedzmin ucieszylby sie z ciebie wcale nie mniej. On pewnie tez sie czuje nieswojo, siedzac samotnie przy pustynnej drodze i zastanawiajac sie, gdzie sie wszyscy podziali. -Zachichotalam, wyobrazajac sobie zarosnietego, zdziczalego wiedzmina, ktory z otwartymi ramionami wybiegnie nam na spotkanie. - Rolar, a z czego jest zrobiony rear? Jak on dziala? Znajduje sie w nim kamyczek z tamtej strony kregu. Wladca sam przynosi go z drogi i przez kilka lat nosi na piersi, pozostawiajac odcisk swojej istoty. Rear nie nalezy do tego swiata i lekko go znieksztalca, na przyklad zaglusza mysli. Ale jego podstawowym przeznaczeniem jest ulatwienie przejscia opiekuna. Ped kamienia do powrotu na droge staje sie swoista nicia przewodnia. Do spotkania ze mna Len ani razu nie zamykal kregu, znaczy nie aktywowal! Skad w takim razie wzial kamien? Wampir uniosl sie w strzemionach, przygladajac sie waskiej sciezce po prawej stronie traktu, przy ktorej lezal plaski kamien z topornie wycietym krzyzem. A kto powiedzial, ze wladca potrzebuje kregu? Inna rzecz, ze bez niego daleko nie zajdzie i nie da rady kogokolwiek wyciagnac. ...Bol w nogach staje sie nie do wytrzymania, ale nie jest to zmeczenie - miesnie lapie skurcz i trzeba, ale jednoczesnie nie daje sie isc dalej... Rolar, a gdzie znajduje sie "tamta strona"? Gdzie otwiera sie krag? Inny czas, wymiar, swiat? Wladczyni ci wszystko wyjasni. - Rolar gwaltownie zmienil temat: - Moze zrobimy postoj? Konie sa zmeczone, czas najwyzszy na obiad, a tamta sciezka prowadzi do zrodelka, zwanego rowniez swietym zrodlem. Orsana, pobudka! Rusz no troche te zastygla krew, czas na obiad! Swietym? - zaciekawilam sie, zatrzymujac Smolke, a razem z nia Wianka. Orsana przeciagnela 9 sie i rozejrzala na boki. Zgadza sie. Jak mowi legenda, ktoregos razu po tym trakcie przechodzil wedrowny dajn. - Rolar zsiadl z konia i bez szczegolnego szacunku wkroczyl na legendarna droge. - Zawczasu swiety ojciec spozyl nieco za duzo chmielnego napitku, wiec od rana meczylo go narastajace pragnienie. I gdy nie bylo juz zadnej mozliwosci, by dalej go znosic, dajn upadl na kolana i wzniosl modlitwe do wszystkich czterech bogow naraz. Bogowie, najpewniej z wlasnego doswiadczenia znajacy skutki regularnych imprez, znizyli sie do spelnienia prosby cierpiacego i spod korzeni wielkiego debu wytrysnelo zrodelko. Oczywiscie zrodelko ogloszono swietym i w jego kierunku natychmiast ruszyly tlumy pielgrzymow. Nie widze tu zadnego debu - zglosilam swoje zastrzezenie do opowiesci, podziwiajac jednorodnie sosnowy las dookola. Kilka lat temu zostal sciety. Wysechl, zgnil od srodka i zapowiadalo sie, ze spadnie spragnionym na glowy, przy okazji zawalajac zrodlo. Pozostawiono gru-basny pien, ale niewychowani pielgrzymi zaczeli pisac na nim nieprzyzwoite slowa, wiec pien tez zostal wykarczo-wany. Ku mojemu, khm, wielkiemu zalowi. W upalny dzien bardzo przyjemnie siedzialo sie na pienku, pilo wode, czytalo, mozna bylo dodac cos od siebie... Czy ty w elfim zamku w Witiagu czesto bywasz? -niewinnie spytala Orsana. Kilka razy zajrzalem ze znajomymi, nic szczegolnego. Dlaczego wam tak wesolo? - pogubil sie wampir. - A nic, tak nam sie cos przypomnialo... Po kolei napilismy sie i napelnilismy flaszki w plytkim, wylozonym kamieniami dolku, z ktorego wyciekal cieniutki strumyk. Woda okazala sie tak zimna, ze szczeke lapal kurcz. Lekko smierdziala stechlymi jajami, ale Rolar zapewnial, ze wystarczy zostawic naczynia przez chwile otwarte i zapach zniknie bez sladu. Postoj urzadzilismy tuz obok, kolo zrodelka, na polance porosnietej soczysta trawa z kwitnacymi poziomkami. Z ciekawosci otworzylam mape i wykrylam, ze zrodelko jest na niej zaznaczone jako Zdybyrowa Radosc i, co duzo ciekawsze, w okolicy znajduje sie rowniez wies Zdybyrowy Upad. To pewnie tam szanowny dajn sie upil. No to wy rozpalcie ognisko i gotujcie obiad, a ja sie przejade - zdecydowal wampir. - Sprawdze co i jak. Odczepil od siodla sakwe z jedzeniem i rzucil Or-sanie. Tam masz chleb, ziemniaki i kilka sledzi, trzeba je tylko wyczyscic. Wolho, pojdziesz po opal? - Spokojnie. Czy te galezie nie beda dla ciebie za ciezkie? -z nieoczekiwana troska spytala Orsana. - Jesli chcesz, to ja pojde do lasu, a ty sie wez za gotowanie. Cos ty, przeciez nie zamierzamy piec dzika. Wystarczy jedno narecze, a tyle to jakos doniose. -Mialam ochote rozprostowac nogi. Bylam zbyt leniwa, zeby zbierac chrust po jednej galazce, zatem zaszlam dosyc daleko, az napotkalam niewielka powalona sosne, cieniutka, ale dluga i sucha. Okazala sie nieco za ciezka, wiec musialam ja wlec, idac tylem, obiema rekoma trzymajac za pien i co chwila ogladajac sie przez ramie. Mlode, jednak calkiem rozlozyste drzewko uparcie czepialo sie kazdego napotkanego pnia, krzaka czy korzenia, nie majac najmniejszego zamiaru pomagac nam w przygotowaniu obiadu. Po udei y.cniu plecami w trzecie z kolei drzewo ze zdziwieniem skonstatowalam, ze bylo ono bardziej miekkie niz poprzednie. Czy to ja sie juz przyzwyczailam? Obejrzalam sie z irytacja, upuscilam sosenke i prawie krzyknelam pelnym glosem - przede mna nieruchomo stal postawny, brodaty facet w ciemnym odzieniu, z olbrzymim toporem w rekach. Nieznajomy w milczeniu swidrowal mnie wzrokiem, a jego bron wymownie lsnila. 10 Dzien dobry - wydukalam uprzejmie. - Jakies problemy? Trafilam w sedno. Problemy natychmiast sie pojawily. Mialam je ja. -Oddaj mi rear! - znacznie mniej uprzejmie ryknal facet, nawet sie nie przywitawszy. Nie spodobaly mi sie ani glos, ani jego ton, ani tresc. Takim grobowym tonem zwykle wieszczyly pytie po wejsciu w trans (albo gdy dla polepszenia samopoczucia klienta udawaly, ze wen weszly). A i twarz mial jakas zastygla, niezywa. Cofnelam sie, zezujac na podstawowy argument nieznajomego - ciezki, szeroki topor drwala na dlugim, wykrzywionym stylisku. Cos mi podpowiadalo, ze szykowanie zapasu drewna interesuje tego czlowieka najmniej ze wszystkiego i ze znacznie wieksza przyjemnoscia "przyszykuje" on pewna stawiajaca sie wiedzme. Oddaj, oddaj po dobroci - zawyl. Ruszyl w moim kierunku, jakos tak bardzo nieprzyjemnie i obiecujaco krecac "toporkiem" w sekatych dloniach. Nie przypominal rozbojnika, nie mowiac juz o wampirach. Chociaz przyznac trzeba, ze jego zolte, rzadkie i krzywe zeby budzily nie mniejsze przerazenie niz kly. A pan milo poprosi - odgryzlam sie, desperacko rozmyslajac, co bedzie lepsze: wstydliwa ucieczka czy bohaterska smierc, jesli ten czlowiek nie jest tutaj sam. Ku mojemu zdumieniu "drwal" zatrzymal sie, zastanowil, z namyslem marszczac czolo, i pochmurnie odburknal: Tysiac kladni. Malo - rzucilam i dopiero potem zorientowalam sie, ze za takie pieniadze mozna bez problemu przezyc w miescie z dziesiec lat, a mieszkajac w wiosce, w ogole plawic sie w bogactwie do glebokiej starosci, po czym uszczesliwic dlugo oczekiwana smiercia z pol tuzina potomkow-dziedzicow. Piec tysiecy. Ciekawe, skad on wezmie tyle zlota? Nawet jezeli rozbojnicy przez miesiac pracowicie grabili wszystkie karawany przejezdzajace po witiagskim trakcie (a przy tym udalo im sie pozostac niezauwazonymi) i zyli w trybie surowego oszczedzania o chlebie oraz wodzie, to musieliby pozegnac sie ze wszystkimi zlupionymi skarbami. A dziesiec pan da? Dam. - Nawet sie nie zastanowil, wiec zaczelam podejrzewac jakis haczyk. Pieniadze z gory. Dobrze.w brylantach. Moze byc? - Nie, malo. Poza tym pieniadze szczescia nie daja. A jesli daja, to takie watpliwe, dodalam w mysli. No to jak mam cie uszczesliwic? - ryknal "drwal", ktory chyba tracil cierpliwosc. Pan zatanczy. Co?! Pan zatanczy - powtorzylam spokojnie. - A ja sobie popatrze i sie zastanowie. Zarty sobie ze mnie stroisz, dziewko?! - zorientowal sie chlop, wygodniej zlapal za topor i ruszyl w moim kierunku. Powoli, jak gdyby dajac mi ostatnia szanse do namyslu. Leszy wie co mnie podkusilo, jednak w tym momencie uzycie magii nie przeszlo mi nawet przez mysl. Pochylilam sie, wyszczerzylam zeby i z gluchym rykiem ruszylam chlopu na spotkanie. No dobrze, nie do konca na spotkanie, szlam lekko w lewo, przymierzajac sie do szyi pod uchem. Trudno powiedziec, czy mezczyzna przestraszyl sie, czy zagapil, ale jego oczy uzyskaly rozmiary kladni, a kostki desperacko zacisnietych palcow pobielaly. Zaczelismy krazyc dookola siebie, wyczekujac, ktore pierwsze otworzy sie na cios. Ja syczalam i klapalam zebami, robiac falszywe wypady, a on chowal sie za toporem, po ktorego ostrzu tanczyly niezrozumiale czerwone odblaski, 11 jak gdyby za moimi plecami palilo sie ognisko. Calkowity idiotyzm sytuacji poglebial sie obopolna pewnoscia, ze robimy dokladnie to, co trzeba, i oboje wybralismy najlepsza taktyke. Chlop z toporem wygladal groznie, ale z jakiegos powodu nie spieszyl sie z rabaniem bezbronnej, szalonej wiedzmy wspomnianym narzedziem, wybierajac raczej uchylanie sie i obrone. Jego ruchy wydawaly mi sie coraz bardziej powolne i niezgrabne, po chwili mial juz trudnosci ze staniem twarza w twarz, a po jego skroni splynela kropla potu. Nie widzialam jej, ale poczulam, oblizalam sie i nieoczekiwanie zrozumialam, ze te odblaski na ostrzu pochodza z moich oczu. I dokladnie w tejze chwili odblaski zniknely, a na mnie otrzezwiajaco niczym zimna woda spadl strach. Co sie ze mna dzieje? Co ja wyprawiam?! Topor swisnal tuz przed moim nosem, ledwie zdazylam odskoczyc do tylu. Nastepny cios sparowalam magiczna tarcza, drwala odrzucilo na bok, jednak utrzymal sie na nogach. Nie mialam dosc czasu na stworzenie bojowego pulsara, lecz nie bylo rowniez takiej potrzeby - przygluszony warkot po prawej zwrocil uwage nas obojga. Pod kiwajacymi sie galeziami swierka z nisko opuszczonym lbem i nastroszona sierscia na karku stal bialy wilk. Jego gorna warga nerwowo drzala nad wyszczerzonymi klami. "Drwal" szybko i co wazniejsze, slusznie ocenil stosunek sil. Jeszcze zatancze na twoim grobie! - obiecal mi juz z krzakow. Powoli przesunelam reke w kierunku kolnierza, probujac namacac rzemien reara. Warkot przybral na sile, uszy przycisnely sie do glowy. Niestety, nie mialam okazji pokazac wilkowi amuletu - juz zebrany do skoku zwierzak nagle zerknal w bok, odwrocil sie i bezdzwiecznie znikl pomiedzy drzewami. Wolha, gdzie cie nosi? - Krokow Rolara nie uslyszalam, wampir pojawil sie za moimi plecami jak gdyby znikad, powodujac, ze podskoczylam. - Przepraszam, nie chcialem cie przestraszyc. A gdzie gora chrustu? Zabladzilas czy jak? Nie, odbywalam fajna rozmowe z miejscowym wesolkiem, ktory spiewa i tanczy na pogrzebach. - Schowalam juz niepotrzebny rear pod koszule. -Co? Nic, zapomnij. Widzialam Lena. Znaczy wilka. Chcialam pokazac amulet, ale nie zdazylam. Znowu nawial. Wydaje mi sie, ze to juz bez znaczenia. Wie, ze jestes opiekunka, bo jaki inny powod moglby miec, zeby przejsc naszym sladem przez cala Belorie? Ale dlaczego znowu uciekl? Prawdopodobnie mu sie nie podobasz. Co?! Jestes czlowiekiem - sprecyzowal Rolar. - Wilki odbieraja wampiry jako czlonkow stada, a ludzie sa dla nich najgorszymi wrogami. Len oczywiscie ufal ci bardziej niz komukolwiek, ale wilk nie ma o tym pojecia, a naturalne strach i nienawisc zwyciezaja. No wiesz... - burknelam obrazona, podejrzewajac, ze Rolar nie jest daleki od prawdy. Stosunki pomiedzy wilkami i ludzmi byly nie mniej napiete niz te pomiedzy ludzmi i wampirami, na ktore przynajmniej nie urzadzano nagonek z psami. - To co ja mam w takim razie robic? Czekac. - Rolar wzruszyl ramionami. - Moze sie rozmysli... albo przyzwyczai. A udalo ci sie wyjasnic, co z traktem? - Schylilam sie i ponownie zlapalam za sosne. Popytalem dookola, ale tak do konca nikt nie wie. W tej wiosce jest ledwo pol tuzina chalup, zyja w takim odosobnieniu, ze nawet doroczna wycieczka na jarmark do sasiedniej wsi to wielkie wydarzenie. Oficjalnie traktu nikt nie zamykal, to pewne, mozna z niego spokojnie korzystac, ale z jakiegos powodu kupcy przestali jezdzic do Arlissu. Moze podniosly sie cla importowe? 12 Jak rowniez eksportowe? I elfie sery gnija w magazynach? Wampirowi takie wyjasnienie rowniez sie nie spodobalo, ale innego nie mielismy. Plaga i strzygi odpadaja, czyli juz jest niezle. Chodz, Orsana pewnie juz nie moze sie nas doczekac. Daj mi to drewienko, poniose. Rozdzial drugi W lezacych na trawie ciemnych, paskudnych brylkach jakos mozna bylo jeszcze rozpoznac ziemniaki, ktore wraz z utrata skorki skurczyly sie dwukrotnie. Pozostawalo jednak zagadka, co Orsana zrobila ze sledziami. Chyba wyzela. Co to jest? - chmurnie zapytal Rolar, podnoszac za ogon bestialsko umeczona rybke. Z naszych wytrzeszczonych oczu Orsana wywnioskowala, ze cos jest nie tak. Sledz - odparla ostroznie i po chwili wahania dodala: - Czyszczony. No nie mow... w zyciu bym nie zgadl - falszywie zdumial sie wampir, powoli krecac sledziem przed oczyma. Miejscami zwisaly z niego platy skorki z luskami, miejscami widac bylo kregoslup. Mimo to z jakiegos powodu najemniczka nie pofatygowala sie wypatroszyc biedactwa. - A co sie stalo z ziemniakami? Jezeli mialas zamiar je gotowac, to dlaczego od razu nie wlozylas do wody? - I po co w ogole bylo je obierac? - poparlam Ro-lara. - Upieklibysmy w popiele albo ugotowali od razu w skorce. No to sami ugotujcie - najezyla sie Orsana. - Ja nie jestem kucharka. No co za problem, ziemniaki sie zrobily troche ciemne... W wodzie z powrotem stana sie jasne? A tym bardziej w weglach - zlosliwie przytaknal Rolar. - Czy ty wiesz, ile mnie kosztowalo zdobycie tego jedzenia. To jeszcze mi powiedz, ze dla niego zagryzles czlowieka. - Orsana przeszla w glucha defensywe, grzebiac obcasem po ziemi i sapiac z oburzeniem. Bylo widac, ze jest zawstydzona i zasmucona smetnym wynikiem kucharzenia nie mniej od nas. Nie zagryzlem, ale gdyby gospodyni zlapala mnie w swoim spichlerzu... Czy ty pierwszy raz na oczy widzialas noz i fartuch? - Wampir, niezaspokojony szczera skrucha Orsany, postepowal w jej kierunku, oskarzy-cielsko potrzasajac nieszczesnym sledziem. - Jak ci sie udalo wyrosnac na wsi i ani razu nie zajrzec do kuchni, moja ty coreczko tatusia? Czy ty w ogole oprocz machania mieczem cokolwiek umiesz? A ty nawet i tego nie potrafisz - rzucila Orsana. -Rzemioslo wojownika to machanie mieczem, a nie sterczenie w kuchni... O nie, kochana, i tu sie mylisz! - Rolar nakrecal sie coraz bardziej. - Prawdziwy wojownik musi umiec gotowac, prac, a poza tym obejsc sie bez jedzenia i snu przez kilka dni. Jedna sprawa, to kiedy mozesz sobie pomachac mieczem podczas treningu, az ci sie znudzi, umyc rece, isc do ogrodu wachac kwiatki i snuc marzenia o karierze wojowniczki, a zupelnie co innego, gdy sie wraca do obozu po wielogodzinnej rzezi, z jednego ramienia sterczy ci strzala, z drugiego zwisa smiertelnie ranny towarzysz i nikt nie czeka na ciebie przy ognisku z miska gulaszu i czysta bielizna. I zeby nie bylo, o swicie trzeba ruszac z powrotem do walki. "Trzeba", Orsa-no, a nie "mam ochote"! Czerwona jak mak dziewczyna zalosnie wykrzywila wargi, mrugajac wilgotnymi oczyma. Sprawa miala duze szanse zakonczyc sie lzami, ale w tym momencie wampir uniosl reke, by patetycznie potrzasnac sledziem, i tepy rybi pysk dzwiecznie plasnal Orsane wprost po twarzy. 13 - Oz ty... - Najemniczka podskoczyla, celujac zacisnieta piescia w szczeke Rolara. Wampir zablokowal i wykonal unik, lecz Orsana zdolala siegnac noga jego boku. Rozsierdzony Rolar stanal w pozycji bojowej i groznie przywolal dziewczyne palcem. Walczyli dobrze, ladnie. Mozna powiedziec, ze wprost fruwali po polanie, tratujac stojace na ich drodze przedmioty. Kociolek z woda sie wywrocil, konie uciekly z polany, a ja schowalam sie za drzewem, podziwiajac pojedynek. Orsanie lepiej szlo atakowanie niz obrona, Rolarowi na odwrot, ale on poruszal sie szybciej, tak ze sily byly mniej wiecej wyrownane. Moze wampirowi udaloby sie wziac dziewczyne na wyczerpanie albo brutalna sila, jednak na razie najemniczka nie wykazywala oznak zmeczenia ani nie pozwalala podejsc blizej. Niestety, nie doczekalam sie zwyciezcy - przeciwnicywypuscili pare, po czym demonstracyjnie, nie patrzac na siebie nawzajem, podeszli do ogniska od dwoch roznych stron i w milczeniu zabrali sie do sprzatania, zbierajac poniewierajace sie dookola ziemniaki i galezie. Oj, dajcie spokoj - sprobowalam pogodzic towarzyszy. - Ziemniaki jeszcze sa, a sledzie zaraz skoncze obierac i je zjemy. W Szkole nie takie rzeczy sie jadalo. Pamietam, ze kiedys nawet ugotowalismy zupe ze sle-dzich lbow... Co prawda potem to ciezko odchorowalismy... Oboje prychneli sceptycznie, ale nie protestowali. Rolar zakopal ocalale ziemniaki i rozpalil ognisko. Orsana usiadla obok mnie i uwaznie obserwowala rozbior sledzia na czynniki pierwsze. Nie przejmuj sie tak - powiedzialam miekko. -Gotowanie to nie czarowanie, szczegolnego talentu nie potrzeba. Raz zobaczysz i juz mozna uznac, ze umiesz. Jezeli to jedyna rzecz, ktorej nie potrafisz, to ci naprawde zazdroszcze! Wydaje mi sie, ze mu sie nie podobam - szepnela Orsana, zezujac w kierunku Rolara. - Dlaczego on caly czas sie mnie czepia? A moze dokladnie na odwrot, podobasz mu sie i dlatego sie czepia? Podobam sie, akurat... Chyba jako zakaska - burknela. - Na twoim miejscu bym mu nie ufala. Przeciez sama opowiadalas, ze wampiry niechetnie obcuja z ludzmi, a ten sie przyczepil jak rzep do... tego miejsca, na ktorym sie siada. Ciekawe dlaczego? Myslisz, ze on nam cala prawde wyjawil jak na spowiedzi, skoro Len ja przed toba ukrywal przez ponad dwa lata? Pewnie zmyslil jakas bajke o obrzadku i o twojej nietykalnosci jako opiekunki, a gdy tylko przekroczymy granice Arlissu, dobiora sie nam do skory, poki sie niczego nie spodziewamy... Nawet po nocach nie spi, boi sie, ze mu uciekniemy... Orsano, nie gadaj bzdur. - Zrecznie pozbawilam sledzia osci. - Zaraz mi jeszcze powiesz, ze on chodzi w krzaczki, zeby zostawiac znaki dla skradajacych sie naszym sladem rozbojnikow. Dzis juz trzy razy byl! A mnie w zasadzie wystarczy raz! I on robil w legionie? Dobrze, ja tam jeszcze rozumiem handel z ludzmi, ale sluzba w ich wojsku?! Ten typ to minimum szpieg, glowe jestem gotowa dac, ze cos przed nami ukrywa... Czego ty sie smiejesz? - Dziewczyna nieco stracila rezon. - Cos nie tak powiedzialam? Tak, Orsano, po dwakroc tak. Ziemniaki piekly sie dosc dlugo, lecz my tego czasu nie zmarnowalismy - ja porzadkowalam sakwe z eliksirami, Rolar ostrzyl miecz, a Orsana cwiczyla rzucanie sztyletami. Szczegolnie efektownie wychodzil jej rzut obiema rekoma naraz - szybkie spojrzenie, odwrocenie sie tylem do tarczy i symetryczny rzut nad ramionami. Nie spudlowala ani razu, sztylety pod katem zbiegaly sie w jednym punkcie, tylko drzazgi lecialy. Ogiery z zadowoleniem szczypaly aromatyczne pedy poziomek, Smolka leniwie rozlozyla sie wsrod stokrotek i po jednym skubala kwiaty.- Ona tu bez 14 ciebie jakas zmijuke sharczyla - poinformowala mnie Orsana, po raz kolejny wyciagajac sztylety i wracajac do pozycji wyjsciowej. - Tyle ze zdazylam ogon zobaczyc: pregowany, czarno-rudy, nic tylko sie wil i tlukl ja po pysku. Kobyla z namyslem beknela i najblizsze kwiaty zamienily sie w czarne zgliszcza. Orsana miala naprawde ogromne szczescie, ze jej znajomosc z mala ognista salamandra zakonczyla sie na etapie wijacego sie ogona. Polana zmienily sie juz w ledwie zarzace wegle i Rolar kijem wygrzebal z nich ziemniaki. Bezczelnie zlapal najwiekszego i zaczal spiesznie przerzucac w dloniach, probujac go ostudzic. - Dobra, moje panny, zapraszam! Ostatnia idzie na deser! Nie musial nam dwa razy powtarzac, i tak juz niecierpliwie krazylysmy dookola ogniska. Niestety, nie zdazylam nawet rozlamac parujacego, parzacego palce ziemniaka, gdy wykrylam, ze nasz skromny posilek obserwowany jest przez rozbojnikow w liczbie siedmiu, ktorzy bezglosnie wystapili zza drzew i cierpliwie czekali, az w koncu ich zauwazymy. Malo prawdopodobne, ze zebrali sie tutaj, by zyczyc nam smacznego, a i my nie mielismy zamiaru rozdawac zaproszen do stolu, nawet dla tych, ktorzy przyszli z wlasnym wiktem. Wydalam z siebie niewyrazny gardlowy dzwiek. - Poklepac cie po plecach? - ze zrozumieniem w glosie zaproponowala Orsana, oblizujac zatluszczone sledziem palce. - Ojej! Rozbojnicy uznali, ze formalnosciom stalo sie zadosc, i juz otwarcie ruszyli w kierunku ogniska z mozliwie nieprzyjaznymi zamiarami, czyli obnazonymi mieczami i wyszczerzonymi w usmiechach klami. Rolar, ktory w jednej chwili znalazl sie na nogach w pelnej gotowosci bojowej, choc jednoczesnie spokojnie konczyl przezuwac sledzia, przyjrzal im sie i prawie upuscil miecz. Ale to sa... wampiry! Kvi serrill t erri?! Lekk irr, dert kessiell, Lerrevanna! Rozbojnicy udali, ze nie rozumieja i ze ze zdrajcami nie maja zamiaru gadac. Stanowczo nie wygladaja na syrenki z towarzystwa ochrony sledzi - potwierdzilam. - Ojej, a tego znam! Juz go bilysmy! Rozbojnik tez mnie nie zapomnial. Wiedzme bierzemy zywcem - wycedzil przez zeby i po chwili wahania dodal: - A przynajmniej zeby za szybko nie umarla. Poczulam sie mile polechtana i z wdziecznoscia pokazalam mu pewien znak ogolnie przyjety za obrazliwy. Wolho, ty sie tylko nie denerwuj - blagalnie i nieco nie na miejscu szepnal Rolar. - Postoj sobie z boczku, sami sobie poradzimy... Proponujesz, zebym usiadla na pienku i sie rozluznila? - prychnelam, efektownie przerzucajac z reki do reki bojowy pulsar. Prawde mowiac, warunki byly dla ataku magicznego calkowicie niesprzyjajace - wrogowie stali za blisko, i to pomieszani z przyjaciolmi, a zaklecia mogly sie odbic od drzew, wiec nalezalo je stosowac z podwyzszona ostroznoscia. To wlasnie na wypadek takich sytuacji magowie praktycy nosza przy sobie miecze. Chociaz ja osobiscie wloklam zelastwo ze soba wylacznie pro forma -stosunki pomiedzy nami juz od pierwszego treningu byly mocno napiete. Ale napastnicy wcale nie musieli o tym wiedziec. Wygladalo na to, ze ten napotkany wczesniej rozbojnik byl szefem calej bandy, a na dodatek popedzil wykonywac wlasny rozkaz w pierwszych szeregach. Orsana rzucila teskne spojrzenie w kierunku sterczacych z drzewa sztyletow, jednak nie miala czasu, by po nie biec, w zwiazku z czym bitwa zaczela sie od dwoch ziemniakow, ktore zalepily falszywemu wampirowi oczy. Oslepiony machnal mieczem, wyminal mnie, potknal sie o korzen i halasliwie upadl w krzaki, chwilowo wypadajac z gry. Ale pozostali dopilnowali, zebysmy sie nie znudzili - trzy wampiry ruszyly w 15 kierunku Rolara, dwa otoczyly Orsane, a jeden doszedl do glupiego wniosku, ze da rade mnie zlapac. Chcialam nagrodzic go za odwage, lecz z jakiegos powodu pulsar uciekl w bok i z trzaskiem uderzyl w pien drzewa, rozlupujac go od polowy az po sam czubek. Na polane posypaly sie dogorywajace igly. Nawet nie probuj, wiedzmo - ze zlosliwa satysfakcja wycedzil rozbojnik, potrzasajac reka i demonstrujac mi szeroka grawerowana bransolete na nadgarstku. -Twoje wstretne czary sa bezsilne wobec mojego amuletu! Fajna sprawa! - zachwycilam sie. - Zamienimy sie? Zerwalam z palca smoczy pierscien i niedbalym ruchem rzucilam go w kierunku przeciwnika. Ten odruchowo zlapal i natychmiast znikl, niestety, razem ze swoim amuletem, wiec wymiana nie nastapila. Pierscionek upadl w przyproszona popiolem trawe. - Hej, kochani, komu pomoc? - Podnioslam swoja wlasnosc i rozejrzalam sie dookola. Rozbojnicy przycisneli Rolara i Orsane do siebie, a moi przyjaciele nieoczekiwanie odkryli w sobie dryg do wspoldzialania, z powodzeniem trzymajac obrone. Jednego juz polozyli, kolejny krzyknal cos i cofnal sie, przyciskajac wolna reke do rozcietego boku. Pomocy potrzebowal ich szef, ktory akurat pozbyl sie kompresu z ziemniakow - podle skoczyl mi na plecy, narzucil sznur na szyje i powlokl w kierunku krzakow. Ja zapieralam sie i walczylam, tak ze zanim pozwolilam przydusic sie do odpowiednio bezwladnego stanu, rozbojnik musi