OLGA GROMYKO Wiedzma Opiekunka Czesc 2 Przelozyla Marina Makarewskaya Rozdzial 1 Rolar nalegal, zebysmy wyruszyli natychmiast. Znaczy natychmiast po tym, jak on sie przebierze (wynajmowany przez wampira pokoj znajdowal sie w poblizu), spakuje i nakresli kilka zdan -myslalysmy, ze bedzie pisal podanie o urlop do swojego dziesietnika, okazalo sie jednak, ze dziesietnikiem jest on sam, a list skierowany byl do wlascicielki, by nie wazyla sie oddawac pokoju komu innemu czy wyprzedawac pozostawionych tam rzeczy. Kolczuge i miecz wampir sobie zostawil, ale zmienil straznicza kurtke i uprzaz konia. "W przeciwnym razie bede sie za bardzo rzucal w oczy i komus moga przyjsc do glowy niepotrzebne pytania, czego straznik z Witiagu mialby szukac w Jeziornej Krainie czy Arlissie" - wyjasnil.Przed zmrokiem udalo nam sie pokonac prawie dwadziescia wiorst. W zasadzie moglibysmy przejechac wiecej, poniewaz noc byla naprawde jasna i ksiezycowa, a konie sie wcale nie zmeczyly, lecz na naszej drodze stanal jeden z doplywow rzeki Pieszczotki, niezbyt szeroki, ale bystry. Niestety, okoliczny most akurat zostal zniesiony przez wode. "Juz trzeci raz w tym miesiacu - ponuro wyjasnil nam brygadier krolewskich budowniczych, ktorzy wlasnie od nowa wbijali podpory - a przeciez stawiamy solidnie, jak dla siebie. No cud i tyle!" Uznalismy, ze nie bedziemy ryzykowac pokonywania po zmroku nieznanej rzeki. Kupieckie wozy skrecaly z traktu na droge objazdowa, przy ktorej stal znak z napisem: "Trol-lowy most. Miedziak z pieszego, piec z konnego, srebrnik od wozu". I w tym momencie dosyc zywo wyobrazilam sobie dziesiatke wyrosnietych trolli, ktore w nocy w pocie czola probuja oslabic darmowy most.Za rzeka zaczynala sie Jeziorna Kraina, ktora zajmowala caly wschod kraju. W jej srodku znajdowalo sie Driwo, ogromne jezioro z dziesiatkami wysepek i setkami zatoczek, wypelnione syrenami i dlatego zamkniete dla rybakow - jezeli ktos okazywal sie na tyle glupi, by zarzucic siec, to wracala ona pelna wodorostow, klod, zab albo i z calkiem nieswiezym topielcem, specjalnie zachowanym na taka okazje. Najbardziej upartymi klusownikami zajmowal sie kraken, olbrzymi waz wodny z mackami zamiast pletw, zdolny sprowadzic na wlasciwa droge nawet najwiekszego grzesznika - co prawda posmiertnie... Do Driwa wplywalo szesc duzych rzek i niezliczona ilosc malych, ktore rozgalezialy sie i przeplataly. Na wiosne rozlewal sie, zamieniajac cala kraine w jedno olbrzymie jezioro, wiec i zwierzat w okolicy nie zylo za duzo. Wioski rowniez staly tam niezbyt gesto, ale za to byl to raj dla ptactwa oraz wszelakich istot wodnych.Najbardziej martwila mnie kwestia zaginionego wilka. W czasie drogi nie widzialam go nawet katem oka, choc akurat to jeszcze o niczym nie swiadczylo - las nie przylegal bezposrednio do traktu, a widnial niedaleko jako jednolita ciemna wstega. Pod wieczor nawet otulil sie niebieskawa mgla. Oczywiscie moglo sie zdarzyc, ze w ciagu dnia wilka odstraszali poruszajacy sie po drodze ludzie. A teraz - swietujacy w poblizu budowlancy, ktorych natchniony, acz niezbyt trzezwy i zgodny spiew mial spore szanse wykonczyc szczegolnie plochliwych zywych albo i podniesc z mogil kilka trupow. - Za Pieszczotka od witiagskiego traktu odgalezia sie arlisski - poinformowal nas Rolar. - Biegnie troche bardziej na polnoc, wiec jezeli zjedziemy ze dwie wiorsty w dol rzeki, to rano, po tym jak sie przeprawimy, wyprowadze was do niego krotsza droga. Dochodzace od ogniska robotnikow zaspiewy spowodowaly, ze nawet Orsana nie miala do pomyslu zadnych zastrzezen, mimo ze przez cala droge jechala pomiedzy mna a wampirem, wyraznie dajac do zrozumienia, ze nie darzy go zaufaniem. Zreszta trzeba powiedziec, ze wine za to 2 ponosil sam Rolar, ktory wydawal sie czerpac znaczna przyjemnosc ze straszenia biednej dziewczyny. Opowiadal jej znane sobie albo po prostu napredce wymyslone potworne legendy o wampirach, ktore konczyly sie goracymi zapewnieniami, ze to wszystko klamstwo i wymysl, knowania paskudnych wiedzminow, do ktorych, mial nadzieje, ja i Orsana sie nie zaliczalysmy. Oblizywal sie przy tym, ze ho, ho... Ja trzymalam sie troche z boku i nie zwracalam uwagi na te bzdury, ale najemniczka raz po raz rzucala w kierunku gadatliwego wampira nieprzyjemny komentarz, zaczynajac chyba rozwazac kariere wiedzmina. Okazalo sie, ze znacznie wygodniej bedzie jechac waska gliniana drozyna ciagnaca sie wzdluz porosnietego krzewami brzegu, ktory powoli podnosil sie i pod koniec drugiej wiorsty mial juz wysokosc konskiej piersi, a dalej zamienial sie w solidne urwisko, srebrzace sie w swietle ksiezyca. Orsana juz wyraznie mruczala pod nosem: "Os, wiedzialam, ze tak bedzie, zaciagnal do jakies owrazyny, zaraz zasmokcza ta utopi", a Rolar rozgladal sie dookola wyraznie zaniepokojony, gdy zupelnym przypadkiem udalo mi sie odkryc wygodne zejscie do wody, na wpol schowane pod nisko zwisajacymi pedami wierzby. Na brzegu czekala na nas wspaniala polanka, na ktorej znalazlo sie nawet miejsce na ognisko i kilka grubych, osmalonych bierwion. Konie mogly poszczypac sobie trawke, a otaczajace polane drzewa pozwalaly rozpalic ognisko bez ryzyka, ze bedzie ono widoczne od strony wody albo traktu. Opalu akurat wystarczalo na rozniecenie ognia, lecz przydalby sie rowniez zapas na noc, zatem wampir, jako najlepiej radzacy sobie po zmierzchu, zostal oddelegowany do lasu. Orsana zdjela kolczuge i pas, ale zatrzymala miecz, po czym przerzucila przez ramie dlugi recznik i ruszyla w kierunku brzegu. Ja natomiast zajelam sie urzadzaniem miejsca na nocleg, czyli niepewnie podeszlam do najblizszego swierka, klepiac sie mieczem po dloni. Miecz jak zawsze byl tepy, jako ze obchodzilam sie z nim wyjatkowo nieporadnie i wolalam nie ostrzyc, by sie nie zaciac. Lamanie galezi wydawalo sie trudne, a rabanie ich - zbyt glosne, poniewaz moglo sciagnac uwage rozbojnikow. Magia natomiast mogla zwalic na nasze glowy cos jeszcze mniej przyjemnego. Zreszta okoliczne potwory zbiegaly sie na wszystko jak leci, wliczajac w to dzwieki toporow po polnocy, tak wiec ostatecznie zdecydowalam sie na magie i szybciutko dokonalam korekty kosmetycznej kilku swierkow, pstrykajac palcami w podstawe ich galezi. Poslania mi wyszly krolewskie, pozostawalo tylko rozpalic ognisko. I w tym momencie gdzies daleko w lesie, a moze na zalanej lace za lasem zawyly wilki. Smolka najspokojniej w swiecie dalej szczypala trawe, co prawda postawiwszy uszy - ale wydawalo sie, ze uwaza jakies tam wilki za cos stanowczo niegodnego swojej uwagi. Wianek i Karas, rudy ogier Rolara, szli za jej przykladem, filozoficznie zakladajac, ze glodne wilki nie beda marnowac czasu na serenady. A mnie zrobilo sie nieco nieswojo i po raz pierwszy w zyciu zaczelam zazdroscic wilkolakom. Jest ci niedobrze i smutno, to mozesz zamienic sie w zwierze i wyrzucic z siebie zal w szalonym biegu przez lesne chaszcze albo w smutnym wyciu... No dobra, kogos sie zje, bywa. Po co sie szlajaja i pchaja na zab... Za to rano jestes wesoly i swiezy jak ogoreczek, nie masz zadnych problemow czy rozterek! Moze i ja powinnam sprobowac? Co prawda zmieniac ksztaltu nie umiem, ale jezeli stanac na czworakach i... -Ua-uuuu!!! Wilki zdziwione umilkly. Smolka zakrztusila sie i zaczela kaszlec, krecac lbem. Sama nie spodziewalam sie takiego efektu - wycie bardziej przypominalo wrzask, i to przedsmiertny. Dzwieczne echo przerazilo stado wron, ktote nocowaly w koronie swierka, ptaki z desperackim krakaniem zaczely krazyc nad polana, podczas gdy wszystkie okoliczne potwory na wyscigi z rozbojnikami rzucily sie albo nas szukac, albo w kierunku zgola przeciwnym. Zeby was wszystkich! - Skoczylam na nogi i z irytacja rzucilam do ogniska kawalek blekitnego 3 plomienia. Czesc galezi rozprysla sie po polanie, a reszta strzelila ogniem prawie do samych czubkow drzew. Szo to bulo?! - Orsana nadbiegla od brzegu. Dziewczyna jedna reka przy trzymy wala opadajacy recznik, a w drugiej sciskala rekojesc obnazonego miecza. Jej spojrzenie dziko bladzilo po okolicy. -Hto were-szaw? Moze jakis ptak? - zasugerowalam niepewnie. Taki zywcem patroszony, chcesz powiedziec? -Nieprzekonana najemniczka opuscila miecz i dokladniej owinela sie recznikiem. - Nie, ty tam mow, co chcesz, ale mnie sie to miejsce nie podoba! Niedobre ono jest, przeklete! Chmara wilkow, a teraz jeszcze jakas zdziczala harpia raczyla przedrzec gardziolko! Co to bylo?! - Z krzakow z trzaskiem wyskoczyl Rolar, ktory mieczem tworzyl dookola siebie szeroka przesieke. - Kto krzyczal? -Harpia - powtorzylam chmurnie. - Przelatujaca... Wampir z westchnieniem ulgi schowal miecz do pochwy, obrzucil najemniczke spojrzeniem i gwizdnal z zachwytem. Orsano, mowil ci ktos kiedys, ze masz przesliczna tetnice? Najemniczka rzucila wampirowi spojrzenie pelne wstretu, splunela i w milczeniu skoczyla w dol na brzeg, nie zapominajac zabrac ze soba miecza. -Chcialem powiedziec sliczne nogi - przyznal sie nieco zawstydzony Rolar w odpowiedzi na moj niemy wyrzut. - Ale ona tak gwaltownie reaguje na moje zarty, ze mnie jakby ktos ciagnal za jezyk! -Po czym dodal szeptem: - Wolho, czy nie moglabys sie lepiej kontrolowac? Ja rozumiem, ze to od ciebie nie zalezy, ale jednak sprobuj, bo w przeciwnym razie... Co w przeciwnym razie? Nieoczekiwanie gdzies w krzakach tuz obok nas odezwal sie wilk. Nie zawyl, a warknal krotko i nisko, jak gdyby strzelil z bata. Len! - Bez wahania rzucilam sie do przodu, ale wampir zdolal zlapac mnie za kolnierz. - Jestes pewna? Opamietalam sie. Nie umialam rozrozniac wilczych glosow i istniala dokladnie taka sama mozliwosc, ze odpowiedzial mi jakis tutejszy przywodca watahy, ktorego zadziwilam nie mniej niz towarzyszy. Ale ile bysmy z Rolarem nasluchiwali, ciag dalszy nie nastapil, nawet galezie nie zaszelescily. Nie, a ty? - Doswiadczenia z Dogewy podpowiadaly mi, ze wampira praktycznie nie daje sie zlapac z zaskoczenia, z daleka czuja zblizanie sie dowolnej istoty zywej, czy byloby to zwierze czy czlowiek, czy inny wampir. A poza tym potrafia bezblednie odroznic jedno od drugiego. Rolar pokrecil glowa. Wladcy nie potrafi wykryc nawet straz granicy, przynajmniej poki go nie zobaczy. W krzakach siedzialo jakies zwierze, ale teraz juz go tam nie ma, proponuje wiec cos przegryzc i klasc sie spac, ja popilnuje. Moge postawic magiczna bariere. Postaw koniecznie. Ale dodatkowa ochrona nie zaszkodzi, a mnie dwie, trzy godziny snu wystarcza. A przy okazji, jak ta twoja bariera dziala? Nie zwroci sie przeciwko mnie, jesli w srodku nocy wpadne na pomysl zwiedzic okoliczne krzaczki? Nie, nawet jezeli dorobisz sie ciezkiego rozstroju zoladka i bedziesz co chwile latal w te i z powrotem. Wszyscy, ktorzy znajdowali sie na polanie w momencie stawiania bariery, uznawani sa za "swoich". Natomiast jezeli granice przekroczy ktos obcy, oberwie po nogach, po czym zostanie 4 odrzucony do tylu, a my uslyszymy glosny dzwiek. -Jaki dokladnie? Niezdecydowanie wzruszylam ramionami. Najczesciej niecenzuralny. Ale moze sie skonczyc na zwyklym lupnieciu o ziemie. Nie ma co, ciekawa pobudka nas czeka - usmiechnal sie Rolar. - Szczegolnie jezeli rozbojnicy zdecyduja sie atakowac jednoczesnie. Wiesz, jednak bede stal na strazy, a kolo switu zrobie zwiad. I jezeli wszystko bedzie spokojnie, to sie chwile przespie. Rozumialam jego obawy. Wampiry spia bardzo mocno - jak martwi, i to w doslownym sensie tego slowa - pomylke naprawde nietrudno. Rolar bedzie potrzebowal nie mniej niz trzech minut, zeby dojsc do siebie, a do tego momentu ciezar obrony spadnie na mnie i Orsane. Moze byc, ze wlasnie te slabosc wykorzystali rozbojnicy, ktorzy zaatakowali poselstwo w srodku nocy, bo w przeciwnym razie szesc wampirow, na czele z Lenem, bez trudu zalatwiloby cala bande, nawet jesli ta liczylaby sobie nie dwudziestu, a trzydziestu ludzi... Najprawdopodobniej ludzi, pomyslalam z gorycza. Co prawda nie trafilam na zadnego rozbojniczego trupa, co bylo bardzo dziwne -bo przeciez zgodnie z ich wlasnymi zapewnieniami stracili siedmiu. Moze zdazyli zakopac? Chociaz z drugiej strony nie mieli na to za duzo czasu, gora dwie godziny. Wiec najpewniej po prostu odciagneli w krzaki i przywalili galeziami. Tylko po co? Bali sie, ze ich ktos rozpozna? Moje rozmyslania przerwane zostaly przez Orsane, ktorej wampir zaproponowal dwa kladnie za "jednego malutkiego lyka, w celach leczniczych", czym zarobil na policzek. Najemniczka akurat przeplatala warkocz w tej chwili, wsciekla i rozczochrana, sama przypominala strzyge. Glosno domagala sie zaprzestania "znu-szannia nad uczciwa diwczyna", a nie mniej oburzony Rolar z sarkazmem w glosie dopytywal sie, odkad to ugryzienie za pieniadze uznawane jest za nieprzyzwoita propozycje. Zupelnie nie przejeli sie takim drobiazgiem jak nieoczekiwanie zanikle glosy i przez jakis czas wcale skutecznie wyklocali sie przy uzyciu rak, po czym opamietali i z niezrozumieniem zapatrzyli na mnie. - Nie zdejme, poki sie nie pogodzicie - stwierdzilam ze zmeczeniem. - Albo rzucajcie losy, kto jedzie ze mna dalej, a kogo udusimy, zeby nie przeszkadzal spac. W tym momencie oboje wbili spojrzenia w czubki wlasnych butow i rozlozyli rece - ze niby co za problem, nawet patrzec nie bede w jego (jej) kierunku. Udalam, ze wierze. Obudzilam sie sama, nie niepokojona przez nikogo. Zaczynalo switac. Orsana spala w najlepsze, a Rolar w zamysleniu ogladal malutkiego nietoperza, ktory zwisal z jego palca wskazujacego. Ledwie sie poruszylam, a zwierzatko rozluznilo suche lapki i jak chmurka szarego dymu zniklo w lesie, gubiac sie wsrod lisci. Stary znajomy? - spytalam sennie. Znajomy, ale nie moj - westchnal wampir. - Niestety, nie umiem rozmawiac z nim jak nalezy, a to by sie bardzo przydalo. Nietoperze sa oczami i uszami wladcow, ktorzy przy ich pomocy moga kontrolowac cala doline bez wychodzenia za prog wlasnego domu. Oczywiscie, jezeli sobie tego zycza. Jezeli? Wladczyni Arlissu nie przepada za nietoperzami. Osobiscie podejrzewam, ze po prostu sie ich boi, jak kazda kobieta. 5 Cala doline, mowisz? - Gwizdnelam z szacunkiem. Magowie rowniez potrafia prowadzic obserwacje przy uzyciu cudzych oczu, ale malo kto potrafi osiagnac wyrazny obraz z odleglosci wiekszej niz jedna trzecia wiorsty. Z dzwiekiem sytuacja miala sie niewiele lepiej -maksimum wiorsta. - Ale przeciez nietoperze lataja tylko w nocy, a zima w ogole zasypiaja. I dlatego wiekszosc kradziezy w Dogewie ma miejsce wlasnie zima - usmiechnal sie Rolar. - Zeby sie nie okazalo, ze wladca akurat na nie przypadkiem trafil. O ile mi wiadomo, Arrakktur dosyc czesto korzysta z uslug nietoperzy, i to nie tylko dla zaspokojenia ciekawosci. - Znizyl glos: - Siedem lat temu jakis troll bedacy w Dogewie przejazdem zabil i obrabowal dwie samotne wampirzyce, cepem zniosl glowe straznikowi, ktory probowal go zatrzymac, po czym przekroczyl granice, wiec proby dogonienia go byly zdecydowanie spoznione i skazane na porazke. Inny wladca rozpoczalby dlugi i najpewniej nieskuteczny spor z trollim klanem, zadajac wydania przestepcy, ale nie Arrakktur. Nietoperze dogonily morderce juz w Kamiencu, na samym srodku centralnego placu, za dnia, gdy slonce stalo w zenicie, po czym zywego rozdarly na malutkie kawalki -na oczach setek ludzi. Wynikl z tego straszliwy skandal dyplomatyczny, ktory prawie zakonczyl sie wojna, poniewaz trolle zgadzaly sie na okup za zabojstwo wspol-plemienca, a wladca w ogole nie chcial o tym slyszec. O dziwo, trolle w koncu uznaly argumenty Lena i nawet zaczely go szanowac, bo ich prawa sa w zasadzie bardzo proste, wiec stary zwyczaj "krew za krew" zyje i ma sie wcale dobrze. Ale po tym wypadku Lena zaczeli sie obawiac nawet dogewscy Starsi, nie mowiac o ludziach. Gdyby wrog, ktory zabil troje moich przyjaciol, mial tuz-tuz uciec, to tez mialabym w glebokim powazaniu, co i kto o mnie pomysli. Na glos powiedzialam: Jestem pewna, ze z czlowiekiem albo wampirem nigdy by tak nie postapil. Przeciez sa inne sposoby, nie takie... widowiskowe. Na przyklad najemnicy. - Spojrzalam na spokojnie spiaca Orsane, lecz wyobraznia odmowila wspolpracy, jesli idzie o wizje dziewczyny w ciemnym zaulku, z zimna krwia pakujacej zatruty sztylet pod zebro przechodzacego obok trolla. Zgadza sie. Trolle uznaja tylko brutalna sile, wiec wlasnie to im pokazal. Problem jednak polega na tym, ze zobaczyly jej pokaz nie tylko one, a naprawde malo kto zna Arrakktura na tyle dobrze, by nazywac go Lenem. Nie pojawil sie? Nie, chociaz wilki cala noc krecily sie dookola i oblizywaly w kierunku naszych koni. Dobrze, szturchnij swoja przyjaciolke, zjemy sniadanie i bedziemy sie zbierac. Obudzenie Orsany okazalo sie wcale nie takie proste. Zwykle najemniczka zrywala sie po lekkim dotknieciu w ramie, a dzis musialam prawie ja kopac. Nie jestes przypadkiem chora? - spytalam ze zmartwieniem. Nie. - Dziewczyna szeroko ziewnela, masujac ramie z widocznym odciskiem rekojesci miecza, ktory w niezrozumialy sposob znalazl sie pod kocem. - Nie wyspalam sie... Pilnowala - z przyjemnoscia doniosl Rolar. - Ja was, a ona mnie. Przez cala noc nie spuscila z oka! Ja sie troche zabawilem: przespacerowalem sie dookola ogniska, oblizalem pare razy, przegimnastykowalem skrzydla... Teraz bedzie nam wmawial, ze to dla zabawy... -burknela nieco zawstydzona, ale wcale nie przekonana dziewczyna. - Tylko czekal, az zasne! A i tak nad ranem zasnelas - nasmiewal sie wampir, przygotowujac sobie grubasna kanapke z serem i szynka. I natychmiast zaplacil za zachlannosc, gdyz jego kly ugrzezly w powstalej konstrukcji - ani tam, ani z powrotem. Orsana nie powiedziala ani slowa, ale obserwowala cala scene z tak wyrazna zlosliwa uciecha, ze biedak jednym pociagnieciem wydarl kanapke z ust, prawie 6 zostawiajac w niej cala szczeke. No i po co ci te kly? - zazartowalam. - I przy jedzeniu zawadzaja, i dziewczyny normalnie nie mozna pocalowac. Calowac, jeszcze czego... Za to wygodnie sie gryzie. - Rolar obmacal kly, uspokoil sie i wykonal drugie podejscie do kanapki. Gdy zalalismy ognisko i ruszylismy w kierunku brzegu, nad horyzontem juz pojawilo sie slonce, ktore puscilo po rzece zlocista sciezke. Poranek byl bezwietrzny, wiec woda wydawala sie nieruchoma i o pradzie przypominaly tylko przeplywajace obok nas drzazgi i drobne falki przy trzcinach. Ale sliczny bedzie dzionek! - energicznie oglosil wampir, bosa stopa dotykajac wody. - O, cieplutka jak krew prosto z gardla! Zaraz sie szybciutko przeprawimy na tamten brzeg. Szczesliwie jest plaski, i mozna ruszac dalej. Aha, wypleciemy sobie z trzcin i kory wygodna lodeczke, po czym oddamy sie na laske zywiolow - pochmurnie przytaknela Orsana. Jakie, na leszego, zywioly? - prychnal Rolar. -Przeprawimy sie wplaw, tu jest gora ze sto lokci. Nie mow mi tylko, ze nie umiesz plywac. Umiem - obrazila sie najemniczka. - Ale kto wie, moze tam sa pijawki? Wczoraj cos zaczelo gryzc mnie w noge, ledwo co zdazylam otrzasnac! Moze to byl kraken? - podchwytliwie zapytal wampir. Nie, pijawka - wycedzila najemniczka przez zeby. -I na pewno nie byla tam sama! Ja i Rolar spojrzelismy po sobie ze zdziwieniem. Orsana, powiedz mi, jak ty w czasach swojej chlopskiej mlodosci pralas ubranie w rzece? - nie wytrzymalam. Normalnie pralam, z pomostu - burknela dziewczyna, ale przestala wymawiac sie pijawkami. Szybko rozebrala sie, zwinela ubrania w schludny pakunek i przytroczyla sakwe do przedniego leku siodla. Zlapala za wodze, w polyskliwej chmurze rozbryzgu przebiegla po plyciznie, po czym z piskiem zanurkowala. Rzeczywiscie umiala plywac, nie lapala za konska szyje i nie zo-srawala w tyle za Wiankiem, wiec juz po chwili znalezli sie na przeciwleglym brzegu, o jakies piecdziesiat lokci w dol rzeki. Zanim weszlismy do wody, Rolar z mina spiskowca szepnal do mnie: Na twoim miejscu bym jej nie ufal. Moim zdaniem, cos przed nami ukrywa. Pewnie tak. - Wzruszylam ramionami. - Ale dokladnie to samo mozna powiedziec o kazdym z nas, nie sadzisz? Przeciez nie mowie, ze jest zdrajczynia czy wrogiem - poprawil sie Rolar. - Po prostu, gdy opowiada o sobie, wyczuwam jakis falsz. To dlaczego nie powiesz jej o swoich podejrzeniach osobiscie? Hej, dlugo sie tam bedziecie guzdrac? - dobieglo z drugiego brzegu. Ciebie uprzedzilem, wiec tyle mojego. - Wampir zlapal Karasia pod oglowiem i ruszyl przodem po wodzie. Przekonanie Smolki okazalo sie duzo bardziej skomplikowane. Gdy tylko wyczula glebie, zaparla sie wszystkimi czterema kopytami tuz na jej brzegu, nie dala sie przekonac ani prosbami, ani grozbami, az w koncu jakas pomocna pijawka capnela ja za tylek. Kobyla bez namyslu rzucila sie do przodu, chwile szamotala, po czym dosyc szybko przyzwyczaila sie i poplynela za mna. Niestety, 7 cieszylam sie za wczesnie - w polowie rzeki Smolka z zachwytem wpadla na to, ze umie nie tylko plywac, ale i nurkowac, po czym znikla pod woda razem z calym bagazem. Wynurzyla sie dopiero przy brzegu, energicznie otrzasnela, od stop do glow zachlapujac rechoczacych Rolara i Orsane (rechot natychmiast ustal), po czym postawila uszy i ze zdziwieniem zapatrzyla sie na niezadowolona z czegos wlascicielke. Szczesliwie skorzane sakwy nie zdazyly przemoknac na wylot, zatem napredce wysuszylam je zakleciem i moglismy ruszyc w dalsza droge. Arlisski trakt malo roznil sie od witiagskiego - byl dokladnie tak samo szeroki, wydeptany, ze slupami mierniczymi co wiorste. Ale z jakiegos powodu calkowicie bezludny. Jak rowniez bezelfny, bezkrasnoludny i bezwampirny. W ciagu dnia nikogo nie napotkalismy ani nie dogonilismy, co powaznie zaniepokoilo Rolara - z tego, co opowiadal, wczesniej kupieckie wozy rozdzielaly sie pomiedzy traktami mniej wiecej po rowno. Wampir glosno zalowal, ze poprowadzil nas na skroty, omijajac rozwidlenie - moze wisialo tam jakies ostrzezenie, na przyklad o epidemii albo pladze strzyg w okolicznych lasach. Jak chcesz, to wrocimy - zaproponowalam, poniewaz jego obawa udzielila sie rowniez mnie. -Stracimy na to piec do szesciu godzin, ale rzecz jest tego warta. Wampir pokrecil glowa: Innej drogi do Arlissu nie ma, a przelozyc wizyty nie mozemy, wiec co to za roznica? Zapytamy w pierwszej napotkanej wiosce. Ale wioska nijak nie dawala sie napotkac. Orsana drzemala w siodle, co rusz opuszczajac glowe na piersi i niebezpiecznie kiwajac sie z boku na bok. Przed upadkiem ratowaly ja wylacznie stopy w strzemionach i plynny krok ogiera. Rolar zlosliwie chichotal w brode. Mimochodem zagrozilam wampirowi, ze jesli nie przestanie straszyc po nocach mojej przyjaciolki, to ktoregos ranka sam obudzi sie z dwiema schludnymi dziurecz-kami w gardle. Wampir pozwolil sobie zwatpic w moja krwiozerczosc i zauwazyl, ze wcale Orsany nie straszy, tylko cwiczy. Mowiac krotko, pleni rozpowszechnione przestarzale przesady. Wszystko slysze... - sennie mruknela najemniczka, nie podnoszac glowy. - Jedyny przesad, ktory wymaga wyplenienia, to ty... Orsano, skoro sie tak boisz wampirow, to dlaczego jedziesz z Wolha do Arlissu? Nie boje sie wampirow - odgryzla sie dziewczyna. - Irytuje mnie jedna jedyna nudna strzyga, ktora przez cala noc zgrzytala zebami i machala skrzydlami nad moim uchem, nie pozwalajac mi zasnac. To z glodu nie moglem spac - z udawanym smutkiem westchnal wampir. - I tylko nie mow mi, ze dzis znowu bede musial sie polozyc z pustym zoladkiem? Moge zaproponowac kolek osinowy w brzuch -sapnela najemniczka, ktora nadal nie otwierala oczu. Ale moze chociaz kilka kropli z palca, zeby doprawic kasze - blagalnie jeczal Rolar. - A ja przy obiedzie oddam ci swoj przydzial sloniny! Orsana rozsadnie powstrzymala sie przed dalsza klotnia, a moze zwyczajnie zasnela. Dzis to ja jechalam posrodku, wiec znizylam glos i odezwalam sie do wampira: Rolar, a jezeli dobrowolnie oddam rear, powiedzmy, tobie, to czy bedziesz uwazany za opiekuna? Formalnie tak, jednak nie bede mogl zamknac kregu - zaniepokojony Rolar przekrecil sie w siodle, by moc widziec moje oczy. - Ale przeciez tego nie zrobisz? 8 Nie, w zadnym razie - uspokoilam go. - Tylko nadal probuje zrozumiec, do czego on moglby sie przydac rozbojnikom. Rolar podkrecil wasa i przypadkiem urwal go razem z broda - pewnie trzymajacy zarost klej za bardzo nasiakl woda podczas przeprawy. Nie dadza rady przeprowadzic obrzadku, a raczej nie beda nawet probowac. - Wampir z rozkosza podrapal sie po podbrodku. Bez wasow i brody wygladal mlodziej i, o dziwo, bardziej powaznie. Powiedzialabym nawet, ze dostojniej, w czyms przypominajac mi dogew-skich Starszych. - Jezeli mieli zamiar porwac Lena, to dokladnie z tym samym skutkiem mogli zazadac okupu, a nawet i podwojnego: za wilka i za rear. Rolar, ale mnie sie cos nie zgadza. - Pochylilam sie w lewo, zlapalam wodze Wianka, ktore wypadly Orsa-nie z rak, po czym okrecilam je dookola leku swojego siodla. - Jaki jest sens placenia szantazystom, jesli krag moze zamknac tylko opiekun? A rozbojnicy nawet slowem o nim nie wspomnieli i bardzo sie zdziwili, nie znajdujac reara na szyi Lena. Wydaje mi sie, ze amulet interesowal ich wylacznie jako sposob sterowania wilkiem. Albo jako gwarancja, ze wladca nie wroci zza grobu jeszcze bardziej rozezlony, niz kiedy go zabijali - zasugerowal Rolar, niechetnie przyklejajac brode z powrotem. - Ale mam dosc tego cholerstwa, drapie... No to zdejmij, tutaj przeciez sami swoi. A tak przy okazji, tobie z nia jest zupelnie nie do twarzy. A co, jesli kogos napotkamy? Jestem zbyt podobny do wampira, zeby otwarcie jechac arlisskim traktem. Tutaj czesto spotyka sie zasadzki wiedzminich band. Zarzuca nas czosnkiem z krzakow? - sprobowalam rozladowac sytuacje. Rozstrzelaja z bliskiej odleglosci srebrnymi bekami - bez cienia usmiechu odparl wampir. -Praktyka pokazala, ze jest to duzo bardziej skuteczne. Co prawda teraz ucieszylbym sie nawet z wiedzmina. Za cicho tutaj. Mysle, ze wiedzmin ucieszylby sie z ciebie wcale nie mniej. On pewnie tez sie czuje nieswojo, siedzac samotnie przy pustynnej drodze i zastanawiajac sie, gdzie sie wszyscy podziali. -Zachichotalam, wyobrazajac sobie zarosnietego, zdziczalego wiedzmina, ktory z otwartymi ramionami wybiegnie nam na spotkanie. - Rolar, a z czego jest zrobiony rear? Jak on dziala? Znajduje sie w nim kamyczek z tamtej strony kregu. Wladca sam przynosi go z drogi i przez kilka lat nosi na piersi, pozostawiajac odcisk swojej istoty. Rear nie nalezy do tego swiata i lekko go znieksztalca, na przyklad zaglusza mysli. Ale jego podstawowym przeznaczeniem jest ulatwienie przejscia opiekuna. Ped kamienia do powrotu na droge staje sie swoista nicia przewodnia. Do spotkania ze mna Len ani razu nie zamykal kregu, znaczy nie aktywowal! Skad w takim razie wzial kamien? Wampir uniosl sie w strzemionach, przygladajac sie waskiej sciezce po prawej stronie traktu, przy ktorej lezal plaski kamien z topornie wycietym krzyzem. A kto powiedzial, ze wladca potrzebuje kregu? Inna rzecz, ze bez niego daleko nie zajdzie i nie da rady kogokolwiek wyciagnac. ...Bol w nogach staje sie nie do wytrzymania, ale nie jest to zmeczenie - miesnie lapie skurcz i trzeba, ale jednoczesnie nie daje sie isc dalej... Rolar, a gdzie znajduje sie "tamta strona"? Gdzie otwiera sie krag? Inny czas, wymiar, swiat? Wladczyni ci wszystko wyjasni. - Rolar gwaltownie zmienil temat: - Moze zrobimy postoj? Konie sa zmeczone, czas najwyzszy na obiad, a tamta sciezka prowadzi do zrodelka, zwanego rowniez swietym zrodlem. Orsana, pobudka! Rusz no troche te zastygla krew, czas na obiad! Swietym? - zaciekawilam sie, zatrzymujac Smolke, a razem z nia Wianka. Orsana przeciagnela 9 sie i rozejrzala na boki. Zgadza sie. Jak mowi legenda, ktoregos razu po tym trakcie przechodzil wedrowny dajn. - Rolar zsiadl z konia i bez szczegolnego szacunku wkroczyl na legendarna droge. - Zawczasu swiety ojciec spozyl nieco za duzo chmielnego napitku, wiec od rana meczylo go narastajace pragnienie. I gdy nie bylo juz zadnej mozliwosci, by dalej go znosic, dajn upadl na kolana i wzniosl modlitwe do wszystkich czterech bogow naraz. Bogowie, najpewniej z wlasnego doswiadczenia znajacy skutki regularnych imprez, znizyli sie do spelnienia prosby cierpiacego i spod korzeni wielkiego debu wytrysnelo zrodelko. Oczywiscie zrodelko ogloszono swietym i w jego kierunku natychmiast ruszyly tlumy pielgrzymow. Nie widze tu zadnego debu - zglosilam swoje zastrzezenie do opowiesci, podziwiajac jednorodnie sosnowy las dookola. Kilka lat temu zostal sciety. Wysechl, zgnil od srodka i zapowiadalo sie, ze spadnie spragnionym na glowy, przy okazji zawalajac zrodlo. Pozostawiono gru-basny pien, ale niewychowani pielgrzymi zaczeli pisac na nim nieprzyzwoite slowa, wiec pien tez zostal wykarczo-wany. Ku mojemu, khm, wielkiemu zalowi. W upalny dzien bardzo przyjemnie siedzialo sie na pienku, pilo wode, czytalo, mozna bylo dodac cos od siebie... Czy ty w elfim zamku w Witiagu czesto bywasz? -niewinnie spytala Orsana. Kilka razy zajrzalem ze znajomymi, nic szczegolnego. Dlaczego wam tak wesolo? - pogubil sie wampir. - A nic, tak nam sie cos przypomnialo... Po kolei napilismy sie i napelnilismy flaszki w plytkim, wylozonym kamieniami dolku, z ktorego wyciekal cieniutki strumyk. Woda okazala sie tak zimna, ze szczeke lapal kurcz. Lekko smierdziala stechlymi jajami, ale Rolar zapewnial, ze wystarczy zostawic naczynia przez chwile otwarte i zapach zniknie bez sladu. Postoj urzadzilismy tuz obok, kolo zrodelka, na polance porosnietej soczysta trawa z kwitnacymi poziomkami. Z ciekawosci otworzylam mape i wykrylam, ze zrodelko jest na niej zaznaczone jako Zdybyrowa Radosc i, co duzo ciekawsze, w okolicy znajduje sie rowniez wies Zdybyrowy Upad. To pewnie tam szanowny dajn sie upil. No to wy rozpalcie ognisko i gotujcie obiad, a ja sie przejade - zdecydowal wampir. - Sprawdze co i jak. Odczepil od siodla sakwe z jedzeniem i rzucil Or-sanie. Tam masz chleb, ziemniaki i kilka sledzi, trzeba je tylko wyczyscic. Wolho, pojdziesz po opal? - Spokojnie. Czy te galezie nie beda dla ciebie za ciezkie? -z nieoczekiwana troska spytala Orsana. - Jesli chcesz, to ja pojde do lasu, a ty sie wez za gotowanie. Cos ty, przeciez nie zamierzamy piec dzika. Wystarczy jedno narecze, a tyle to jakos doniose. -Mialam ochote rozprostowac nogi. Bylam zbyt leniwa, zeby zbierac chrust po jednej galazce, zatem zaszlam dosyc daleko, az napotkalam niewielka powalona sosne, cieniutka, ale dluga i sucha. Okazala sie nieco za ciezka, wiec musialam ja wlec, idac tylem, obiema rekoma trzymajac za pien i co chwila ogladajac sie przez ramie. Mlode, jednak calkiem rozlozyste drzewko uparcie czepialo sie kazdego napotkanego pnia, krzaka czy korzenia, nie majac najmniejszego zamiaru pomagac nam w przygotowaniu obiadu. Po udei y.cniu plecami w trzecie z kolei drzewo ze zdziwieniem skonstatowalam, ze bylo ono bardziej miekkie niz poprzednie. Czy to ja sie juz przyzwyczailam? Obejrzalam sie z irytacja, upuscilam sosenke i prawie krzyknelam pelnym glosem - przede mna nieruchomo stal postawny, brodaty facet w ciemnym odzieniu, z olbrzymim toporem w rekach. Nieznajomy w milczeniu swidrowal mnie wzrokiem, a jego bron wymownie lsnila. 10 Dzien dobry - wydukalam uprzejmie. - Jakies problemy? Trafilam w sedno. Problemy natychmiast sie pojawily. Mialam je ja. -Oddaj mi rear! - znacznie mniej uprzejmie ryknal facet, nawet sie nie przywitawszy. Nie spodobaly mi sie ani glos, ani jego ton, ani tresc. Takim grobowym tonem zwykle wieszczyly pytie po wejsciu w trans (albo gdy dla polepszenia samopoczucia klienta udawaly, ze wen weszly). A i twarz mial jakas zastygla, niezywa. Cofnelam sie, zezujac na podstawowy argument nieznajomego - ciezki, szeroki topor drwala na dlugim, wykrzywionym stylisku. Cos mi podpowiadalo, ze szykowanie zapasu drewna interesuje tego czlowieka najmniej ze wszystkiego i ze znacznie wieksza przyjemnoscia "przyszykuje" on pewna stawiajaca sie wiedzme. Oddaj, oddaj po dobroci - zawyl. Ruszyl w moim kierunku, jakos tak bardzo nieprzyjemnie i obiecujaco krecac "toporkiem" w sekatych dloniach. Nie przypominal rozbojnika, nie mowiac juz o wampirach. Chociaz przyznac trzeba, ze jego zolte, rzadkie i krzywe zeby budzily nie mniejsze przerazenie niz kly. A pan milo poprosi - odgryzlam sie, desperacko rozmyslajac, co bedzie lepsze: wstydliwa ucieczka czy bohaterska smierc, jesli ten czlowiek nie jest tutaj sam. Ku mojemu zdumieniu "drwal" zatrzymal sie, zastanowil, z namyslem marszczac czolo, i pochmurnie odburknal: Tysiac kladni. Malo - rzucilam i dopiero potem zorientowalam sie, ze za takie pieniadze mozna bez problemu przezyc w miescie z dziesiec lat, a mieszkajac w wiosce, w ogole plawic sie w bogactwie do glebokiej starosci, po czym uszczesliwic dlugo oczekiwana smiercia z pol tuzina potomkow-dziedzicow. Piec tysiecy. Ciekawe, skad on wezmie tyle zlota? Nawet jezeli rozbojnicy przez miesiac pracowicie grabili wszystkie karawany przejezdzajace po witiagskim trakcie (a przy tym udalo im sie pozostac niezauwazonymi) i zyli w trybie surowego oszczedzania o chlebie oraz wodzie, to musieliby pozegnac sie ze wszystkimi zlupionymi skarbami. A dziesiec pan da? Dam. - Nawet sie nie zastanowil, wiec zaczelam podejrzewac jakis haczyk. Pieniadze z gory. Dobrze.w brylantach. Moze byc? - Nie, malo. Poza tym pieniadze szczescia nie daja. A jesli daja, to takie watpliwe, dodalam w mysli. No to jak mam cie uszczesliwic? - ryknal "drwal", ktory chyba tracil cierpliwosc. Pan zatanczy. Co?! Pan zatanczy - powtorzylam spokojnie. - A ja sobie popatrze i sie zastanowie. Zarty sobie ze mnie stroisz, dziewko?! - zorientowal sie chlop, wygodniej zlapal za topor i ruszyl w moim kierunku. Powoli, jak gdyby dajac mi ostatnia szanse do namyslu. Leszy wie co mnie podkusilo, jednak w tym momencie uzycie magii nie przeszlo mi nawet przez mysl. Pochylilam sie, wyszczerzylam zeby i z gluchym rykiem ruszylam chlopu na spotkanie. No dobrze, nie do konca na spotkanie, szlam lekko w lewo, przymierzajac sie do szyi pod uchem. Trudno powiedziec, czy mezczyzna przestraszyl sie, czy zagapil, ale jego oczy uzyskaly rozmiary kladni, a kostki desperacko zacisnietych palcow pobielaly. Zaczelismy krazyc dookola siebie, wyczekujac, ktore pierwsze otworzy sie na cios. Ja syczalam i klapalam zebami, robiac falszywe wypady, a on chowal sie za toporem, po ktorego ostrzu tanczyly niezrozumiale czerwone odblaski, 11 jak gdyby za moimi plecami palilo sie ognisko. Calkowity idiotyzm sytuacji poglebial sie obopolna pewnoscia, ze robimy dokladnie to, co trzeba, i oboje wybralismy najlepsza taktyke. Chlop z toporem wygladal groznie, ale z jakiegos powodu nie spieszyl sie z rabaniem bezbronnej, szalonej wiedzmy wspomnianym narzedziem, wybierajac raczej uchylanie sie i obrone. Jego ruchy wydawaly mi sie coraz bardziej powolne i niezgrabne, po chwili mial juz trudnosci ze staniem twarza w twarz, a po jego skroni splynela kropla potu. Nie widzialam jej, ale poczulam, oblizalam sie i nieoczekiwanie zrozumialam, ze te odblaski na ostrzu pochodza z moich oczu. I dokladnie w tejze chwili odblaski zniknely, a na mnie otrzezwiajaco niczym zimna woda spadl strach. Co sie ze mna dzieje? Co ja wyprawiam?! Topor swisnal tuz przed moim nosem, ledwie zdazylam odskoczyc do tylu. Nastepny cios sparowalam magiczna tarcza, drwala odrzucilo na bok, jednak utrzymal sie na nogach. Nie mialam dosc czasu na stworzenie bojowego pulsara, lecz nie bylo rowniez takiej potrzeby - przygluszony warkot po prawej zwrocil uwage nas obojga. Pod kiwajacymi sie galeziami swierka z nisko opuszczonym lbem i nastroszona sierscia na karku stal bialy wilk. Jego gorna warga nerwowo drzala nad wyszczerzonymi klami. "Drwal" szybko i co wazniejsze, slusznie ocenil stosunek sil. Jeszcze zatancze na twoim grobie! - obiecal mi juz z krzakow. Powoli przesunelam reke w kierunku kolnierza, probujac namacac rzemien reara. Warkot przybral na sile, uszy przycisnely sie do glowy. Niestety, nie mialam okazji pokazac wilkowi amuletu - juz zebrany do skoku zwierzak nagle zerknal w bok, odwrocil sie i bezdzwiecznie znikl pomiedzy drzewami. Wolha, gdzie cie nosi? - Krokow Rolara nie uslyszalam, wampir pojawil sie za moimi plecami jak gdyby znikad, powodujac, ze podskoczylam. - Przepraszam, nie chcialem cie przestraszyc. A gdzie gora chrustu? Zabladzilas czy jak? Nie, odbywalam fajna rozmowe z miejscowym wesolkiem, ktory spiewa i tanczy na pogrzebach. - Schowalam juz niepotrzebny rear pod koszule. -Co? Nic, zapomnij. Widzialam Lena. Znaczy wilka. Chcialam pokazac amulet, ale nie zdazylam. Znowu nawial. Wydaje mi sie, ze to juz bez znaczenia. Wie, ze jestes opiekunka, bo jaki inny powod moglby miec, zeby przejsc naszym sladem przez cala Belorie? Ale dlaczego znowu uciekl? Prawdopodobnie mu sie nie podobasz. Co?! Jestes czlowiekiem - sprecyzowal Rolar. - Wilki odbieraja wampiry jako czlonkow stada, a ludzie sa dla nich najgorszymi wrogami. Len oczywiscie ufal ci bardziej niz komukolwiek, ale wilk nie ma o tym pojecia, a naturalne strach i nienawisc zwyciezaja. No wiesz... - burknelam obrazona, podejrzewajac, ze Rolar nie jest daleki od prawdy. Stosunki pomiedzy wilkami i ludzmi byly nie mniej napiete niz te pomiedzy ludzmi i wampirami, na ktore przynajmniej nie urzadzano nagonek z psami. - To co ja mam w takim razie robic? Czekac. - Rolar wzruszyl ramionami. - Moze sie rozmysli... albo przyzwyczai. A udalo ci sie wyjasnic, co z traktem? - Schylilam sie i ponownie zlapalam za sosne. Popytalem dookola, ale tak do konca nikt nie wie. W tej wiosce jest ledwo pol tuzina chalup, zyja w takim odosobnieniu, ze nawet doroczna wycieczka na jarmark do sasiedniej wsi to wielkie wydarzenie. Oficjalnie traktu nikt nie zamykal, to pewne, mozna z niego spokojnie korzystac, ale z jakiegos powodu kupcy przestali jezdzic do Arlissu. Moze podniosly sie cla importowe? 12 Jak rowniez eksportowe? I elfie sery gnija w magazynach? Wampirowi takie wyjasnienie rowniez sie nie spodobalo, ale innego nie mielismy. Plaga i strzygi odpadaja, czyli juz jest niezle. Chodz, Orsana pewnie juz nie moze sie nas doczekac. Daj mi to drewienko, poniose. Rozdzial drugi W lezacych na trawie ciemnych, paskudnych brylkach jakos mozna bylo jeszcze rozpoznac ziemniaki, ktore wraz z utrata skorki skurczyly sie dwukrotnie. Pozostawalo jednak zagadka, co Orsana zrobila ze sledziami. Chyba wyzela. Co to jest? - chmurnie zapytal Rolar, podnoszac za ogon bestialsko umeczona rybke. Z naszych wytrzeszczonych oczu Orsana wywnioskowala, ze cos jest nie tak. Sledz - odparla ostroznie i po chwili wahania dodala: - Czyszczony. No nie mow... w zyciu bym nie zgadl - falszywie zdumial sie wampir, powoli krecac sledziem przed oczyma. Miejscami zwisaly z niego platy skorki z luskami, miejscami widac bylo kregoslup. Mimo to z jakiegos powodu najemniczka nie pofatygowala sie wypatroszyc biedactwa. - A co sie stalo z ziemniakami? Jezeli mialas zamiar je gotowac, to dlaczego od razu nie wlozylas do wody? - I po co w ogole bylo je obierac? - poparlam Ro-lara. - Upieklibysmy w popiele albo ugotowali od razu w skorce. No to sami ugotujcie - najezyla sie Orsana. - Ja nie jestem kucharka. No co za problem, ziemniaki sie zrobily troche ciemne... W wodzie z powrotem stana sie jasne? A tym bardziej w weglach - zlosliwie przytaknal Rolar. - Czy ty wiesz, ile mnie kosztowalo zdobycie tego jedzenia. To jeszcze mi powiedz, ze dla niego zagryzles czlowieka. - Orsana przeszla w glucha defensywe, grzebiac obcasem po ziemi i sapiac z oburzeniem. Bylo widac, ze jest zawstydzona i zasmucona smetnym wynikiem kucharzenia nie mniej od nas. Nie zagryzlem, ale gdyby gospodyni zlapala mnie w swoim spichlerzu... Czy ty pierwszy raz na oczy widzialas noz i fartuch? - Wampir, niezaspokojony szczera skrucha Orsany, postepowal w jej kierunku, oskarzy-cielsko potrzasajac nieszczesnym sledziem. - Jak ci sie udalo wyrosnac na wsi i ani razu nie zajrzec do kuchni, moja ty coreczko tatusia? Czy ty w ogole oprocz machania mieczem cokolwiek umiesz? A ty nawet i tego nie potrafisz - rzucila Orsana. -Rzemioslo wojownika to machanie mieczem, a nie sterczenie w kuchni... O nie, kochana, i tu sie mylisz! - Rolar nakrecal sie coraz bardziej. - Prawdziwy wojownik musi umiec gotowac, prac, a poza tym obejsc sie bez jedzenia i snu przez kilka dni. Jedna sprawa, to kiedy mozesz sobie pomachac mieczem podczas treningu, az ci sie znudzi, umyc rece, isc do ogrodu wachac kwiatki i snuc marzenia o karierze wojowniczki, a zupelnie co innego, gdy sie wraca do obozu po wielogodzinnej rzezi, z jednego ramienia sterczy ci strzala, z drugiego zwisa smiertelnie ranny towarzysz i nikt nie czeka na ciebie przy ognisku z miska gulaszu i czysta bielizna. I zeby nie bylo, o swicie trzeba ruszac z powrotem do walki. "Trzeba", Orsa-no, a nie "mam ochote"! Czerwona jak mak dziewczyna zalosnie wykrzywila wargi, mrugajac wilgotnymi oczyma. Sprawa miala duze szanse zakonczyc sie lzami, ale w tym momencie wampir uniosl reke, by patetycznie potrzasnac sledziem, i tepy rybi pysk dzwiecznie plasnal Orsane wprost po twarzy. 13 - Oz ty... - Najemniczka podskoczyla, celujac zacisnieta piescia w szczeke Rolara. Wampir zablokowal i wykonal unik, lecz Orsana zdolala siegnac noga jego boku. Rozsierdzony Rolar stanal w pozycji bojowej i groznie przywolal dziewczyne palcem. Walczyli dobrze, ladnie. Mozna powiedziec, ze wprost fruwali po polanie, tratujac stojace na ich drodze przedmioty. Kociolek z woda sie wywrocil, konie uciekly z polany, a ja schowalam sie za drzewem, podziwiajac pojedynek. Orsanie lepiej szlo atakowanie niz obrona, Rolarowi na odwrot, ale on poruszal sie szybciej, tak ze sily byly mniej wiecej wyrownane. Moze wampirowi udaloby sie wziac dziewczyne na wyczerpanie albo brutalna sila, jednak na razie najemniczka nie wykazywala oznak zmeczenia ani nie pozwalala podejsc blizej. Niestety, nie doczekalam sie zwyciezcy - przeciwnicywypuscili pare, po czym demonstracyjnie, nie patrzac na siebie nawzajem, podeszli do ogniska od dwoch roznych stron i w milczeniu zabrali sie do sprzatania, zbierajac poniewierajace sie dookola ziemniaki i galezie. Oj, dajcie spokoj - sprobowalam pogodzic towarzyszy. - Ziemniaki jeszcze sa, a sledzie zaraz skoncze obierac i je zjemy. W Szkole nie takie rzeczy sie jadalo. Pamietam, ze kiedys nawet ugotowalismy zupe ze sle-dzich lbow... Co prawda potem to ciezko odchorowalismy... Oboje prychneli sceptycznie, ale nie protestowali. Rolar zakopal ocalale ziemniaki i rozpalil ognisko. Orsana usiadla obok mnie i uwaznie obserwowala rozbior sledzia na czynniki pierwsze. Nie przejmuj sie tak - powiedzialam miekko. -Gotowanie to nie czarowanie, szczegolnego talentu nie potrzeba. Raz zobaczysz i juz mozna uznac, ze umiesz. Jezeli to jedyna rzecz, ktorej nie potrafisz, to ci naprawde zazdroszcze! Wydaje mi sie, ze mu sie nie podobam - szepnela Orsana, zezujac w kierunku Rolara. - Dlaczego on caly czas sie mnie czepia? A moze dokladnie na odwrot, podobasz mu sie i dlatego sie czepia? Podobam sie, akurat... Chyba jako zakaska - burknela. - Na twoim miejscu bym mu nie ufala. Przeciez sama opowiadalas, ze wampiry niechetnie obcuja z ludzmi, a ten sie przyczepil jak rzep do... tego miejsca, na ktorym sie siada. Ciekawe dlaczego? Myslisz, ze on nam cala prawde wyjawil jak na spowiedzi, skoro Len ja przed toba ukrywal przez ponad dwa lata? Pewnie zmyslil jakas bajke o obrzadku i o twojej nietykalnosci jako opiekunki, a gdy tylko przekroczymy granice Arlissu, dobiora sie nam do skory, poki sie niczego nie spodziewamy... Nawet po nocach nie spi, boi sie, ze mu uciekniemy... Orsano, nie gadaj bzdur. - Zrecznie pozbawilam sledzia osci. - Zaraz mi jeszcze powiesz, ze on chodzi w krzaczki, zeby zostawiac znaki dla skradajacych sie naszym sladem rozbojnikow. Dzis juz trzy razy byl! A mnie w zasadzie wystarczy raz! I on robil w legionie? Dobrze, ja tam jeszcze rozumiem handel z ludzmi, ale sluzba w ich wojsku?! Ten typ to minimum szpieg, glowe jestem gotowa dac, ze cos przed nami ukrywa... Czego ty sie smiejesz? - Dziewczyna nieco stracila rezon. - Cos nie tak powiedzialam? Tak, Orsano, po dwakroc tak. Ziemniaki piekly sie dosc dlugo, lecz my tego czasu nie zmarnowalismy - ja porzadkowalam sakwe z eliksirami, Rolar ostrzyl miecz, a Orsana cwiczyla rzucanie sztyletami. Szczegolnie efektownie wychodzil jej rzut obiema rekoma naraz - szybkie spojrzenie, odwrocenie sie tylem do tarczy i symetryczny rzut nad ramionami. Nie spudlowala ani razu, sztylety pod katem zbiegaly sie w jednym punkcie, tylko drzazgi lecialy. Ogiery z zadowoleniem szczypaly aromatyczne pedy poziomek, Smolka leniwie rozlozyla sie wsrod stokrotek i po jednym skubala kwiaty.- Ona tu bez 14 ciebie jakas zmijuke sharczyla - poinformowala mnie Orsana, po raz kolejny wyciagajac sztylety i wracajac do pozycji wyjsciowej. - Tyle ze zdazylam ogon zobaczyc: pregowany, czarno-rudy, nic tylko sie wil i tlukl ja po pysku. Kobyla z namyslem beknela i najblizsze kwiaty zamienily sie w czarne zgliszcza. Orsana miala naprawde ogromne szczescie, ze jej znajomosc z mala ognista salamandra zakonczyla sie na etapie wijacego sie ogona. Polana zmienily sie juz w ledwie zarzace wegle i Rolar kijem wygrzebal z nich ziemniaki. Bezczelnie zlapal najwiekszego i zaczal spiesznie przerzucac w dloniach, probujac go ostudzic. - Dobra, moje panny, zapraszam! Ostatnia idzie na deser! Nie musial nam dwa razy powtarzac, i tak juz niecierpliwie krazylysmy dookola ogniska. Niestety, nie zdazylam nawet rozlamac parujacego, parzacego palce ziemniaka, gdy wykrylam, ze nasz skromny posilek obserwowany jest przez rozbojnikow w liczbie siedmiu, ktorzy bezglosnie wystapili zza drzew i cierpliwie czekali, az w koncu ich zauwazymy. Malo prawdopodobne, ze zebrali sie tutaj, by zyczyc nam smacznego, a i my nie mielismy zamiaru rozdawac zaproszen do stolu, nawet dla tych, ktorzy przyszli z wlasnym wiktem. Wydalam z siebie niewyrazny gardlowy dzwiek. - Poklepac cie po plecach? - ze zrozumieniem w glosie zaproponowala Orsana, oblizujac zatluszczone sledziem palce. - Ojej! Rozbojnicy uznali, ze formalnosciom stalo sie zadosc, i juz otwarcie ruszyli w kierunku ogniska z mozliwie nieprzyjaznymi zamiarami, czyli obnazonymi mieczami i wyszczerzonymi w usmiechach klami. Rolar, ktory w jednej chwili znalazl sie na nogach w pelnej gotowosci bojowej, choc jednoczesnie spokojnie konczyl przezuwac sledzia, przyjrzal im sie i prawie upuscil miecz. Ale to sa... wampiry! Kvi serrill t erri?! Lekk irr, dert kessiell, Lerrevanna! Rozbojnicy udali, ze nie rozumieja i ze ze zdrajcami nie maja zamiaru gadac. Stanowczo nie wygladaja na syrenki z towarzystwa ochrony sledzi - potwierdzilam. - Ojej, a tego znam! Juz go bilysmy! Rozbojnik tez mnie nie zapomnial. Wiedzme bierzemy zywcem - wycedzil przez zeby i po chwili wahania dodal: - A przynajmniej zeby za szybko nie umarla. Poczulam sie mile polechtana i z wdziecznoscia pokazalam mu pewien znak ogolnie przyjety za obrazliwy. Wolho, ty sie tylko nie denerwuj - blagalnie i nieco nie na miejscu szepnal Rolar. - Postoj sobie z boczku, sami sobie poradzimy... Proponujesz, zebym usiadla na pienku i sie rozluznila? - prychnelam, efektownie przerzucajac z reki do reki bojowy pulsar. Prawde mowiac, warunki byly dla ataku magicznego calkowicie niesprzyjajace - wrogowie stali za blisko, i to pomieszani z przyjaciolmi, a zaklecia mogly sie odbic od drzew, wiec nalezalo je stosowac z podwyzszona ostroznoscia. To wlasnie na wypadek takich sytuacji magowie praktycy nosza przy sobie miecze. Chociaz ja osobiscie wloklam zelastwo ze soba wylacznie pro forma -stosunki pomiedzy nami juz od pierwszego treningu byly mocno napiete. Ale napastnicy wcale nie musieli o tym wiedziec. Wygladalo na to, ze ten napotkany wczesniej rozbojnik byl szefem calej bandy, a na dodatek popedzil wykonywac wlasny rozkaz w pierwszych szeregach. Orsana rzucila teskne spojrzenie w kierunku sterczacych z drzewa sztyletow, jednak nie miala czasu, by po nie biec, w zwiazku z czym bitwa zaczela sie od dwoch ziemniakow, ktore zalepily falszywemu wampirowi oczy. Oslepiony machnal mieczem, wyminal mnie, potknal sie o korzen i halasliwie upadl w krzaki, chwilowo wypadajac z gry. Ale pozostali dopilnowali, zebysmy sie nie znudzili - trzy wampiry ruszyly w 15 kierunku Rolara, dwa otoczyly Orsane, a jeden doszedl do glupiego wniosku, ze da rade mnie zlapac. Chcialam nagrodzic go za odwage, lecz z jakiegos powodu pulsar uciekl w bok i z trzaskiem uderzyl w pien drzewa, rozlupujac go od polowy az po sam czubek. Na polane posypaly sie dogorywajace igly. Nawet nie probuj, wiedzmo - ze zlosliwa satysfakcja wycedzil rozbojnik, potrzasajac reka i demonstrujac mi szeroka grawerowana bransolete na nadgarstku. -Twoje wstretne czary sa bezsilne wobec mojego amuletu! Fajna sprawa! - zachwycilam sie. - Zamienimy sie? Zerwalam z palca smoczy pierscien i niedbalym ruchem rzucilam go w kierunku przeciwnika. Ten odruchowo zlapal i natychmiast znikl, niestety, razem ze swoim amuletem, wiec wymiana nie nastapila. Pierscionek upadl w przyproszona popiolem trawe. - Hej, kochani, komu pomoc? - Podnioslam swoja wlasnosc i rozejrzalam sie dookola. Rozbojnicy przycisneli Rolara i Orsane do siebie, a moi przyjaciele nieoczekiwanie odkryli w sobie dryg do wspoldzialania, z powodzeniem trzymajac obrone. Jednego juz polozyli, kolejny krzyknal cos i cofnal sie, przyciskajac wolna reke do rozcietego boku. Pomocy potrzebowal ich szef, ktory akurat pozbyl sie kompresu z ziemniakow - podle skoczyl mi na plecy, narzucil sznur na szyje i powlokl w kierunku krzakow. Ja zapieralam sie i walczylam, tak ze zanim pozwolilam przydusic sie do odpowiednio bezwladnego stanu, rozbojnik musial sie chwile napocic. Ostatecznemu zwyciestwu zla przeszkodzil Rolar, ktory rzucil mi sie na ratunek. Okazalo sie, ze rozbojnik jednak jest za slaby, by wlec moje smukle, chociaz swoje wazace cialo w sytuacji, gdy gonil za nim wsciekly wampir obciazony wylacznie mieczem. Wyjatkowo oburzajacym sposobem zostalam odepchnieta na bok i poki ja z kaszlem zwijalam sie na ziemi, malo zwracajac uwage na otoczenie, problem rozwiazal sie ostatecznie. - W porzadku? - Rolar zlapal mnie za ramiona i pomogl usiasc. Sprobowalam skinac w odpowiedzi i syknelam z bolu. - Wzglednie. Jak tam Orsana? Wampir obejrzal sie pospiesznie, ale najemniczka nie potrzebowala pomocy. Sparowala pchniecie, rozbojnikotworzyl sie dla bezposredniego ciosu i natychmiast takowy otrzymal. Orsana puscila rekojesc miecza, obiema rekoma zlapala za jelec i przekrecila, jak klucz w zamku. W piersi atakujacego cos chlupnelo, z jego ust fontanna trysnela krew, zachlapujac koszule dziewczyny. Ta wyciagnela miecz i na slepo wykonala cios przez ramie, nie bawiac sie w odwracanie do stojacego za plecami przeciwnika. Jej szybkosc zostala wynagrodzona ochryplym jekiem. Orsana kopnela zsuwajace sie cialo, uwolnila miecz i szybko obejrzala sie dookola. Ilosc amatorow elfiej stali w okolicy znacznie spadla. A raczej spadala. Ostatni rozbojnik slusznie zauwazyl, ze jeden niewiele moze, i zanurkowal w krzaki, z ktorych natychmiast dolecial nas przenikliwy, zatykajacy uszy gwizd i oddalajacy sie tetent kopyt. Orsana w zapale rzucila sie za nim, ale odnalazla wylacznie osiadajacy kurz i zryta kopytami ziemie. Dran zdazyl odwiazac i przeploszyc konie niezyjacych towarzyszy, po czym zwiac samemu. Rolar czubkiem buta przewrocil najblizszego trupa, zajrzal w szkliste oczy, a potem gwaltownie machnal mieczem, jednym ciosem odcinajac glowe. Jakos to zbyt latwo poszlo - zauwazyl, przechodzac do nastepnego. Bedziesz mi wmawial, ze to bylo lekko? - wychrypialam, obmacujac gardlo. Po sznurze pozostalo mi dlugie, waskie oparzenie, pewnie zostal nasaczony jakims antywiedzmim swinstwem. Najpierw bransolera, teraz to... Trzeba bylo tym rozbojnikom przyznac -do lapania mnie podeszli powaznie, nawet miejsce odpowiednie wybrali, wszystko uwzglednili... 16 oprocz moich przyjaciol. Wampir dwoma palcami stracil z ostrza krew, po czym pochylil sie i spokojnie wytarl miecz o kurtke ostatniego pozbawionego glowy trupa. Wolho, czasami nie mam nic przeciwko polechtaniu mojej dumy, lecz jesli mierzyc mnie wedlug wampi-rzych standardow, to wcale nie jestem jakims wybitnym wojownikiem. Mozna nawet powiedziec, ze jestem sredni. W walkach z ludzmi wygrywam wylacznie dzieki wampirzej sile i szybkosci reakcji. Powiem ci, ze te typki reagowaly jak ludzie. No dobrze, moze odrobine szybciej. Ale wygladali jak wampiry i tak tez ich odbieralem. Nic nie rozumiem... A moze sa mieszancami? - zasugerowalam, z trudem podnoszac sie i otrzepujac z kurzu. Z jakiegos powodu Rolar sie skrzywil. Nie, ich tez bym od razu poznal. - Wampir po kolei oblizal zakrwawione palce i skonkludowal: -Niezle. Czysta plec, zdrowa krew, w koncu bede mial normalny obiad. Orsano, pozycz swoj sztylet, wytne watrobe i zjem, poki cieplutka. Najemniczka nieoczekiwanie pobladla, zgiela sie wpol i zwymiotowala. Zabierz ode mnie tego kretyna - jeknela - bo inaczej za siebie nie recze! Rolar, ktory nie spodziewal sie tak gwaltownej reakcji na swoj kolejny dowcip, szczerze zawstydzil sie i zmartwil. - Leszy by go wzial, Orsano, ja tylko chcialem podniesc ducha bojowego... Wolho, powiedz jej, ze wampiry nie jedza rrupow... tylko zywych... czasami... Jezeli pomiedzy duchem bojowym i spazmami zoladka rzeczywiscie istnialy jakies powiazania, to Orsana wlasnie doswiadczala na sobie niebywalego przyplywu jednego i drugiego. Rolar, przestan sie nad nia znecac - oburzylam sie. - Orsano, przeciez juz nie pierwszy raz sie spotykasz z wampirzym czarnym humorem, czas najwyzszy sie przyzwyczaic. A tak przy okazji, surowa watrobka jest szkodliwa dla zdrowia, trzeba ja przez godzine na-maczac w wodzie, a jeszcze lepiej w mleku. Ja wze nie rozumije, hto z was wapierz - z trudem wyjakala Orsana, odwracajac sie plecami do nas i trupow. - Szob u jego skrzydla powidsychaly, a w cebe wyrosly! O cholera... Musialam pilnie zabrac ja z polany. Rolar zostal z tylu, zbierajac ocalale ziemniaki i wyciagajac z drzewa nalezace do Orsany sztylety. A gdzie nasze konie? - spytalam, jak przez mgle przypominajac sobie, ze Smolka jako pierwsza nawiala z polany, gdy tylko pojawili sie na niej rozbojnicy. Najemniczka nie odpowiedziala, czula sie tak zle, ze pytanie po prostu nie dotarlo do jej swiadomosci. Chyba wybiegly na trakt, zaraz przyprowadze -obiecal wampir, podajac mi zapomniana przy ognisku sakwe. Bardzo sie przyda. - Otworzylam jedna z buteleczek, odmierzylam kilka kropli do flaszki z woda i podalam Orsanie. - Pij. Malutkimi lyczkami. Po kazdym gleboki wdech i powolny wydech. Pierwszy lyk byl najtrudniejszy, potem poszlo juz lepiej. Do powrotu Rolara najemniczka nawet jesli nie oprzytomniala ostatecznie, to przynajmniej zauwazyla, ze siedzi na ziemi, a ziele ma paskudny, zgnily posmak. Skrzywila sie i oddala mi flaszke, po czym podniosla sie na nogi. Znalazles konie? Wampir z niepokojem pokrecil glowa. Sadzac ze sladow, ruszyly do Arlissu bez nas. No to tyle, z legionem sie mozna pozegnac. - Orsana przygryzla warge, powstrzymujac zbierajace sie lzy, a moze kolejny naplyw mdlosci. Z tak blada twarza spokojnie mogla udawac strzyge albo zombi. Rolar zamierzal powiedziec cos wrednego na temat nienadawania sie pewnych 17 tu zebranych, ktorego to stanu nie zmienia nawet tabun koni i woz mieczy, ale spojrzal na dziewczyne i sie ulitowal. Nie przejmuj sie, znajdziemy twojego Wianka. Jakies dwadziescia wiorst stad las sie konczy, za nim bedzie duze pole, z trzech stron otoczone przez Krogan. Rzeka tam akurat zatacza szeroki luk. Malo prawdopodobne, by nasze wierne, ale tchorzliwe wierzchowce skrecily z traktu czy ruszyly wplaw, i w tym momencie je zlapiemy. A ty jak, zyjesz? Mozesz isc? Orsana wsluchala sie w siebie i niepewnie skinela glowa. Wszystko w porzadku. Przepraszam, ze mnie tak scielo, ale to moje pierwsze trupy. Znaczy sie nie moje, tylko ich, ale przeze mnie... wykonane. A tu jeszcze te odrabane glowy, krew, watrobka... Wolho, dawaj szybko te flaszke! No to moje gratulacje. - Wampir uroczyscie poklepal Orsane po ramieniu tak mocno, az sie zakrztusi-la. - Idz dalej ta droga, tylko wez od Wolhy przepis na eliksir, on ci sie jeszcze nie raz przyda. Taktownie przemilczalam fakt, ze samo wyliczenie komponentow wchodzacych w sklad napitku doprowadziloby nawet trolla do rozstroju zoladka. Rolar zwrocil sie w moim kierunku i natychmiast spowaznial. Szkoda, ze nie wpadlismy na to, zeby najpierw z nimi sprawe przedyskutowac. Albo przynajmniej nie zgarnelismy jednego zywcem w celu odpytania. Bo to jakies takie nieuprzejme z ich strony nie wprowadzic nas w swoje rozbojnicze plany. Mogli sie przynajmniej przedstawic, zebysmy sie teraz nie gubili w domyslach, komu stanelismy oscia w gardle! Moze ich przeszukamy? - zaproponowalam. Niezly pomysl. Nieco poniewczasie, ale nadal sluszny. Orsano, idziesz z nami? Wytrzymasz? Sprobuje - westchnela najemniczka, zamykajac flaszke, ale jej nie oddajac. - Chociaz niczego nie obiecuje! Podkradlismy sie do polany z drugiej strony - leszy go wie, moze rozbojnik, ktoremu udalo sie przed nami uciec, sciagnal na pomoc kamratow i teraz czekaja na powrot grupy szturmowej w zasadzce. Rzeczywiscie czekala na nas niespodzianka, jednak zupelnie innego rodzaju. Nad trupami wisiala ciemna, wijaca sie mgielka - nie jednolita jak dym, a jak gdyby skladajaca sie z pojedynczych drgajacych punktow. Rosla i gestniala, wydajac z siebie nasilajace sie buczenie. Jako pierwszy zorientowal sie najlepiej widzacy Rolar. Muchy... Chmury much! Wampir mial racje, ze wszystkich stron do trupow zlatywaly sie muchy. I juz pierwszy podmuch wiatru wyjasnil, co przyciagnelo je do naszych ofiar. Jak na komende zacisnelismy nosy, po czym z niezrozumieniem spojrzelismy po sobie, odczuwajac w zoladkach cierpienia Orsany. Jakos przeszla mi ochota do ich przeszukiwania -wydukalam. A kto sie tu przechwalal: "Czysta plec! Zdrowa krew!"?! - ze zloscia syknela najemniczka, wymierzajac Rolarowi kuksanca. - Tez mi sie wampir znalazl. Nadal masz ochote na ciepla watrobke?! Na Rolara zal bylo patrzec. Jego zielona twarz na glowe bila dowolny kamuflaz, pozwalajac wlascicielowi calkowicie stopic sie z otaczajaca roslinnoscia. 18 O leszy... - jeknal wampir. - A ja go sprobowalem! Sprobowalem tego paskudztwa! Orsana w milczeniu podala mu flaszke. Nie da sie ukryc, Rolar, to ci sie rzeczywiscie udalo - szepnelam z pretensja, nadal nie ryzykujac wycho dzenia na otwarta przestrzen. - Czy ty w ogole kiedykolwiek piles krew? Pilem - przyznal sie wampir. - Ale slowo honoru, nigdy nie zabijalem! Tak... sie czestowalem... Nie oddam mu wiecej nocnego dyzuru! - obruszyla sie Orsana. O, jak fajnie - blado ucieszyl sie wampir. - W nocy sie wyspie, a ty w dzien bedziesz senna i wtedy ja... Zamknijcie sie oboje! - powstrzymalam rozpoczynajaca sie klotnie. - Rolar, czy ty naprawde nie czules nic podejrzanego, ani kiedy walczyles, ani kiedy... degustowales? Wampir z wyraznym smutkiem pokrecil glowa. Jakas to biesowa magia - stwierdzila Orsana. - No dobrze, czas przypomniec sobie, po co tu przyszlismy. Najemniczka rozsunela krzaki i wyszla na polane, probujac trzymac sie od zawietrznej. Pochylila sie nad najblizszym trupem, po czym uderzyla go podniesionym z ziemi kijem. Chmara much rozsypala sie na nierowne strzepy i zaczela krazyc dookola Orsany niczym rozdrazniony roj pszczol. Dziewczyna wykonala kilka zirytowanych gestow, by odpedzic owady, i dala nam znak, ze mamy podejsc blizej. Z bliska trupy wygladaly jeszcze gorzej. Zadnych kosci ani nic podobnego do wnetrznosci -oslizgla bura kasza, ktora przesiakly ubranie i ziemia, gesto udekorowana bialymi ziarnami muszych jaj. Teraz nadeszla moja kolej, by przypomniec sobie o leczniczym wywarze. Niestety, nasze wysilki spelzly na niczym - nie znalezlismy nic, co pozwoliloby nam rozpoznac przeciwnika. Na ubraniach nie bylo zadnych odznak, czarne miecze byly swoimi wiernymi kopiami. Zaden z trupow nie mial tez przy sobie pieniedzy ani bizuterii. Wolho, co to jest? - szepnela Orsana. Pierwsze widze. - Przeciagnelam dlonia nad brzegiem plamy i poczulam nowy atak mdlosci. -Mam takie wrazenie, jakby oni juz dawno umarli, a teraz nieoczekiwanie sie rozlozyli. A nie moga sie rownie nieoczekiwanie zlozyc? -z pewna obawa spytala najemniczka. Wykluczone. Wyjatkowo porzadne trupy, nawet zombi z nich nie da rady poskladac. A moze to zombi? Nie wydaje mi sie. Przeciez Rolar ich probowal, jeszcze pol godziny temu byli wcale zywi i nawet jadalni. Wampir stracil reszte kolorow i pedem rzucil sie w kierunku najblizszego krzaka. Zreszta - kontynuowalam - niewykluczone, ze to jakis gatunek metamorfow udajacych wampiry. I obawiam sie, ze drugiej kategorii, bo w przeciwnym razie po smierci wrociliby do swojej prawdziwej postaci, a nie rozpelzli sie w bloto. A co to jeszcze za cholera? - Orsana z namyslem sciagnela brwi. - Wyjasnij jak prostej wiejskiej dziewczynie. Zwykli ludzie nazywaja ich udajcami - sprecyzowalam - przez zdolnosc przyjmowania cudzego, "udawanego" oblicza. Rozrozniamy dwie kategorie metamorfow. Jednym wystarcza raz zobaczyc oryginal, by odtworzyc go z dokladnoscia do drobiazgow, drudzy potrzebuja wchlonac cale cialo. Pierwsi sa wzglednie niegrozni, zgodnie z niepubliczna magiczna statystyka na tysiac ludzi przypada jeden metamorf, ktory spokojnie mieszka w ich sasiedztwie. Nawet zalicza sie je do ras rozumnych. Jednak ci drudzy... Dla nich jestesmy tylko pasujacymi cialami i tyle. O udajcach cos slyszalam, ale raczej tylko wzmianki w przeklenstwach, tak na powaznie to malo 19 kto w nich wierzy. - Dziewczyna zadrzala i odsunela sie. Krasnoludzki aspid ni to nie utrzymal sie na brzegu wzgorka i zeslizgnal, ni to sam ruszyl w kierunku jej nogi. - A czy przypadkiem nie o to chodzilo rozbojnikom, gdy mowili o zastapieniu straznikow? W mojej glowie krazyla dokladnie ta sama mysl. Bardzo prawdopodobne. Co prawda udajce drugiej kategorii wystepuja jedynie w legendach, uwaza sie, ze juz dawno temu zostaly wybite, i malo co o nich wiemy. Ale ledwie kilka dni wczesniej musialam uciekac przed innym reliktem, wiec nie powiem, zeby mnie to moglo zdziwic. A oni na pewno sa zdechli? - na wszelki wypadek sprecyzowala Orsa na. - Czy udali sie na poszukiwania nowych cial? Bardziej zdechli byc nie moga. Wyglada na to, ze nie potrafia zmieniac cial ani postaci. Co zagarna, z tego beda potem cale zycie korzystali. No to by sobie korzystali. Po co im bylo to arlis-skie poselstwo? Problem pojawia sie, gdy chca sie rozmnozyc. W tym celu musza wyszukiwac dla potomkow wygodne dwunozne kolyski - na poczekaniu wymyslilam teorie, obchodzac plame dookola. Wiatr wydawal sie robic mi na zlosc i natychmiast zmienil kierunek, ponownie zanurzajac mnie w chmurze mdlacego odoru nawet nie trupa, tylko jakiejs zracej, wywolujacej mdlosci zgnilizny. -1 jezeli mam racje, to mamy duzy problem. I to nie tylko my osobiscie, a wszystkie wampiry, ludzie i reszta ras rozumnych. Trzeba pilnie poinformowac Konwent Magow, a nie mam najmniejszego pomyslu, jak to zrobic. Chyba zeby wrocic do Witiagu, ale to odpada. Ciekawe, czy w Arlissie maja telepatofon? Wreszcie powrocil do nas skrzywiony i umeczony Rolar. Razem z Orsana tworzyli w tym momencie piekna pare, jednak mialam wrazenie, ze ja sama nie wygladalam duzo lepiej. Maja - zapewnil nas wampir, z wyrazem zawstydzenia na twarzy i po cichu przed Orsana oddajac mi pusta flaszke. - Poprosimy Lerke... Lereene, i ona skontaktuje sie ze Starminem. Najbardziej mnie martwi, ze te stwory udawaly wlasnie wampiry. Bo to oznacza, ze ich leze znajduje sie w ktorejs z dolin, a przy pomocy poselstwa mieli zamiar dostac sie rowniez do Arlissu. Z Dogewa na razie zdecydowali sie nie zadzierac -podchwycilam. - I wlasnie dlatego zamierzali przeprowadzic cala sprawe niezauwazalnie dla Lena, a jego smierc powaznie pokrzyzowala im plany. Orsane zainteresowalo natomiast co innego: Jak myslicie, czy oni jezdza jedni na drugich? Znaczy jeden zamienia sie w konia, a drugi w wampira? Watpie. Znaczy najpewniej moga, ale czy ty bys chciala do konca swoich dni byc czyims wierzchowcem? Czyli konie mieli prawdziwe - podsumowal wampir. - Nie mialem okazji dokladnie sie przyjrzec, ale na oko ogiery, miejscowe i mniej wiecej w jednym wieku, trzy-, moze pieciolatki. Kolo Arlissu znajduje sie spora hodowla, mozna popytac, komu je niedawno sprzedali. Proponuje przedyskutowac sprawy po drodze. -Dajac dobry przyklad, zarzucilam sakwe na ramie. -Niezbyt prawdopodobne, by udalo nam sie zrobic do zmroku dwadziescia wiorst, a jeszcze czeka nas odszukanie koni. Chetnych do dalszego podziwiania urokliwej polanki nie bylo. 20 Rozdzial trzeci S lonce pozostawilo juz tylko slad w postaci rozowego paska nad horyzontem, a drzewa nadal nie chcialy sie skonczyc. Nad ziemia uniosla sie bialawa wieczorna mgielka, w glebi lasu przenikliwymi glosami przekrzykiwaly sie nocne ptaki, niweczac i bez tego niewielka przyjemnosc wymuszonego spaceru. Okazalo sie, ze kazde z nas po cichu liczylo slupy wiorstowe i kazde otrzymalo inny wynik. Najwiecej "przeszla" Orsana. Rolar zlosliwie zasugerowal, ze myla jej sie slupy z sosnami, zatem przy kolejnym slupku zatrzymal sie, zawolal najemniczke i z powaznym wyrazem twarzy zaczal dokladnie tlumaczyc roznice pomiedzy jednym a drugim. Dziewczyna z kolei poczynila kwiecista aluzje na temat roznic pomiedzy madrym czlowiekiem a glupim wampirem. Po wzbogaceniu sie o te nowa dla siebie wiedze moi towarzysze uznali, ze przy okazji podniosa swoje umiejetnosci bojowe. W pore jednak zauwazyli fakt, ze przez caly czas trwania ich klotni przy slupku ja nadal szlam naprzod, w zwiazku z czym praktycznie zniklam z widoku. Tak wiec rzucili sie mnie doganiac. - Wolho, cej merzennyj wapierz... - Zamiast z wdziecznoscia przyjmowac do wiadomosci konstruktywna krytyke... Sama naliczylam czternascie slupkow, co oznaczalo nie mniej niz dwie godziny marszu. "Dwadziescia wiorst" Rolara bylo liczba bardzo przyblizona, wiec moglo tam byc i osiemnascie, i dwadziescia trzy. Zmeczona i zanurzona we wlasnych myslach zignorowalam te wzajemne pretensje i zaproponowalam: - A moze zanocujemy w chatce? Przyjaciele, urwawszy w pol slowa, zaczeli z konsternacja wodzic spojrzeniami dookola. - Gdzie ty tu widzisz chatke? - O tam. - Z roztargnieniem machnelam reka do przodu. - Skrecimy za tamten krzak olchy i zobaczymy. - Skad wiesz? Juz tu bylas? Opamietalam sie i zdziwilam nie mniej niz moi towarzysze. - Nie... nie wiem... Po prostu poczulam, ze ona tam jest. Taka malutka, z belek, z dachem ze slomy... - Atak jasnowidzenia? - zasugerowala Orsana. - Z jasnowidzenia mam dwoje - przyznalam uczciwie. - Ale jej nie zaliczono do dyplomu, bo przedmiot nieprofilowy. Przeciez nie moge byc specjalistka we wszystkich dziedzinach magii! - Chyba bedziesz musiala - w zamysleniu skomentowal wampir, przygladajac sie przycupnietej pomiedzy drzewami chatce. Dokladnie pasowala do mojego opisu, mimo ze nie wspomnialam o pewnych rozwiazaniach architektonicznych charakterystycznych dla Jeziornej Krainy. Przy chatce brakowalo zarowno ogrodu, jak i przybudowki -widocznie byla uzywana przez straznikow albo mysliwych wylacznie dla noclegow. Gdy podeszlismy blizej, z komina wylecial nietoperz, dajac nam do zrozumienia, ze w tym momencie miejscowka jest wolna. - Ojej! - zachwycila sie Orsana. - Chatka na kurzych lapach! 21 - Na palach - poprawil Rolar. - W ramach ochrony przed zdradziecka wiosenna powodzia. W tych okolicach plywajace chatki nie sa rzadkoscia. Driwo co roku rozlewa, zatapiajac laki, a raz na piec czy siedem lat ten las rowniez sie zalapuje. Musze wam powiedziec, ze widok jest niesamowity. Gdzie nie spojrzysz, woda do jednej trzeciej wysokosci drzew, budynki zalewa az po same progi, a miejscowi jak gdyby nigdy nic spaceruja w lodziach i pasa gesi. - Klamiesz - niepewnie zaprzeczyla najemniczka. -Gesi na wodzie to ty nawet na galerze nie dogonisz. - No to plywaja do studni po wode, co za roznica? Nawet najbardziej prawdziwej opowiesci nie zaszkodzi odrobina zmyslenia. Orsano, jestes nudziara. - A ty klamczuchem. Te pale ledwo siegaja pasa, a bynajmniej nie jednej trzeciej pnia. - A to juz zalezy, jaki pien! - wykrecil sie Rolar, pokazujac cherlawy swierk mojego wzrostu. - Przyjedziecie tu na wiosne i sprawdzicie - przerwalam zaczynajaca sie klotnie. - Leszy wie ile jeszcze drogi przed nami i jakie paskudztwo zeszlej nocy zostawilo na drodze czteropalczaste slady z parzystymi pazurami. Moze jednak dla odmiany przenocujemy pod dach em? Mam troche dosc dzikiej przyrody i urokow koczowniczego zycia. Jeden bok sie smazy w ognisku, drugi nad ranem jest caly pokryty szronem. - Jezeli mielibysmy wierzyc legendom, samotne chatki w srodku lasu czesto naleza do zlych wiedzm -powaznie zauwazyla Orsana. - I kategorycznie rekomendowane jest ich unikanie. - A dlaczego mielibysmy sie bac wiedzm? - ze smiechem przypomnial wampir, wchodzac po skrzypiacych stopniach. - Wiedzma wiedzmie nierowna - nie zgodzilam sie, poniewaz na wlasnym gorzkim doswiadczeniu zdazylam sie juz przekonac, ze niektorzy moi koledzy byli w obyciu znacznie mniej przyjemni niz strzygi, a duzo trudniej sie bylo ich pozbyc. - Zapukaj na wszelki wypadek, moze tam ktos jest? Kwestia pukania rozwiazala sie sama - drzwi kiwaly sie w zawiasach w takt porywow wiatru, halasujac wykrzywiona i na wpol urwana zasuwa. Weszlam sladem wampira, swiecac pulsarem z przyzwyczajenia raczej niz z koniecznosci. I dla Orsany - bo mnie i Rolarowi calkowicie wystarczala resztka swiatla slonecznego wpadajaca przez okno. Jak sie okazalo, chatka nie miala gospodarzy, ani zlych, ani dobrych. Stala pusta przynajmniej od jesieni, na blacie stolu i siedziskach zebrala sie gruba warstwa kurzu, gesto poprzecinanego lancuszkami mysich sladow. - Ja jednak wole sen na swiezym powietrzu - stwierdzila najemniczka po rzucie okiem do wewnatrz. - Bedziemy zdrowsi. I w jednym kawalku. Nawet Rolar nie mial ochoty sie z nia spierac. W chatce wyraznie zalatywalo grobem. Orsana pochylila sie i zajrzala pod zapadniete lozko, by przekonac sie, ze nie kryje pod soba mogily. Pod sciana lezal rozbity dzbanek, na wysokosci lufcika ceglany piec przeciety byl glebokim zadrapaniem, otoczonym ciemnymi plamami i zaciekami, jak gdyby pod rzeczonym piecem kogos z zamachu potraktowano mieczem. - Tu chyba odbyla sie jakas walka - dodala przyjaciolka. - I mam wrazenie, ze ten, co ja wygral, zaraz tu wroci i pokaze nam gdzie raki zimuja. - A ja proponuje, zebysmy na niego nie czekali. -Stracilam wszelka ochote na sen i z checia bym sie nawet przebiegla, chociaz ledwo chwile temu z trudem przestawialam nogi. Zgasilam pulsar, nieco poniewczasie zdajac sobie sprawe, ze migoczace w oknie swiatlo moze przyciagnac czyjas nieproszona uwage. W mroku poczucie zblizajacego sie niebezpieczenstwa tylko sie nasililo. Nie bardzo potrafilam okreslic, skad dokladnie ono pochodzi, ale rzeczone niebezpieczenstwo wlasnie sie PRZYBLIZALO, zaciskajac pierscien dookola nas. Przez moment 22 wydawalo mi sie, ze widze szare cienie, bezglosnie przeslizgujace sie pod drzewami daleko na dole - ale zaraz tuz przed oczami mignela mi wyszczerzona paszcza, potem brzezek ksiezyca i iluzja sie rozwiala. - Oj! - pisnela Orsana, przypadkiem wygladajac przez okno. - Tam ktos jest! Nie czekajac, az zostanie nam narzucona walka w ciasnej chatce, wyskoczylismy na zewnatrz. Niestety, na miejscu nie stwierdzono wrogow oszolomionych nasza szybkoscia. - Gdzie? - krotko zapytal Rolar. Orsana wykonala obnazonym mieczem gest w kierunku lasu. Zaczelismy nasluchiwac, ale bez skutku. Cokolwiek tam bylo, teraz wynioslo sie albo przyczailo. - A przynajmniej jak wygladalo? - Taki... ruch. - Jestes pewna? - Mam ci przysiac na prochy niezyjacej babci? -warknela najemniczka. W odpowiedzi wampir zaczal sie rozbierac. Orsana nie od razu sie zorientowala, w czym rzecz, i widok golego faceta zlapal ja z zaskoczenia. Jeknela z zawstydzeniem i wyraznie sie zaczerwienila, po czym nieco poniewczasie uciekla spojrzeniem, a ja zwyczajowo zlapalam zrzucone ubranie. Moja przyjaciolke oczekiwal kolejny szok: Rolar rozprostowal czarne nietoperze skrzydla, ktore w porownaniu z cialem wydawaly sie ogromne, opadl na jedno kolano i zamknal skrzydla nad glowa. Transformacja zajela tylko chwile, po czym szary wilk otrzasnal sie energicznie i z miejsca ruszyl do lasu, obwachujac ziemie. - Zwariowac mozna! - Orsana przelozyla miecz do lewej reki. Koniuszek ostrza drzal zdradziecko. - Rzeczywiscie lepiej jeden raz to zobaczyc, niz sto razy o tym uslyszec. Wolho, czemu mnie nie uprzedzilas, ze wampiry sie najpierw... rozbieraja? - A co w tym takiego? Goly facet to zawsze goly facet. Czy to wampir czy troll, elf, krasnolud, czlowiek czy... Czekaj, Orsano, ty sie czerwienisz dokladnie jak szlachetna panna wychowana przez zakonnice w klasztorze! Mozna pomyslec, ze w waszej wsi nie bylo ani jednej meskiej lazni ze szpara miedzy okiennicami. - Za kogo ty mnie bierzesz? - niezbyt przekonujaco oburzyla sie dziewczyna. - Nie wiem, ale na pewno nie za chlopska corke. Dzieciaki na wsi juz w wieku pieciu lat doskonale wiedza, skad sie biora cielaki, szczeniaki i cala reszta inwentarza, pomagaja matce w praniu i gotowaniu, nie zwracaja uwagi na pijawki, w zyciu nie slyszeli o elfich serach i stosuja kazdy mozliwy pretekst, by uniknac przyswiatynnej szkoly. Mam wymieniac dalej? Wymysl sobie bardziej prawdopodobna legende. Na przyklad cos o krolewskiej corce z pierwszego malzenstwa, ktorej chciala sie pozbyc niedobra macocha. Oczywiscie nie chcialas sie pogodzic z taka bezczelnoscia, udalas sie do zapomnianej przez wszystkich gorskiej swiatyni i pod troskliwa opieka bojowych pustelniczek z zapalem studiowalas sztuke walki kontaktowej i nie tylko, z przerwami na posty w piatki i medytacje w soboty. Przez trzy dlugie lata doskonalilas swoje cialo i rozum, przez caly ten czas planujac zemste, po czym w koncu godzina wybila. Pewnej ciemnej zimowej nocy wrocilas do palacu i wymyslnym sposobem wykonczylas wredna macoche, po dlugim kazaniu, w trakcie ktorego dokladnie wyliczylas tej wstretnej babie wszystkie jej grzechy, przeszle, terazniejsze i przyszle. Majac pelna swiadomosc, ze ta niewielka psota nie przejdzie bez echa, ucieklas z palacu, zabierajac ze soba uszy tej paskudnej kobiety... - Na grzyba mi jej uszy?! - zapytala oszolomiona dziewczyna. - A skad ja mam wiedziec? Jako trofeum. Na pamiatke. Zeby w wolnej chwili wyciagnac z nich zlote kolczyki. - Wolho, mozna wiedziec, co to za brednie? -Na pewno nie wieksze niz wyciskajaca lzy historia biednej wiejskiej dziewczynki, ktora zostawila rodzicielski dom w poszukiwaniu lepszego losu. Ja tam sie nie przejmuje, malo mnie 23 obchodzi, kim jestes i skad, ale badz ostrozniejsza w rozmowach z innymi ludzmi... i wampirami. Bardzo latwo sie ciebie lapie za slowka. Dokladnie takiej reakcji spodziewalam sie, gdy po raz pierwszy opowiadalam Orsanie o wampirach. Cala jej postawa - opuszczone ramiona, rozbiegane oczy, palce nerwowo szarpiace warkocz - zdradzala desperacka chec, by znalezc sie mozliwie daleko ode mnie, i to jak najszybciej. Wlasciwie nie mialam zamiaru zaczynac, a juz tym bardziej ciagnac tego tematu. Przeciez przyjaciele wlasnie dlatego sa przyjaciolmi, zeby nie wchodzic sobie z butami w dusze. Ja tylko pokazalam Orsanie slabe miejsca jej legendy, zeby w przyszlosci mogla uniknac takich bledow. W koncu przyjaciolka wydala z siebie glebokie westchnienie, odrzucila na plecy zmaltretowany warkocz, podniosla spojrzenie i wyprostowala ramiona. - Masz racje - wypalila, chcac mozliwie szybko zrzucic z duszy calkiem duzy ciezar. -Rzeczywiscie ucieklam z domu. Ale uszy mojej macochy nic do tego nie maja. Moi rodzice nadal zyja i bardzo sie kochaja, lecz sa zdecydowanie przeciwni, jesli idzie o moja sluzbe w legionie. Ojciec jest wojakiem z dziada pradziada i od dziecinstwa uczyl mnie walczyc. Teraz dopiero rozumiem, ze tylko tak dla zabawy. Braci nie mialam, a male dziewczynki wcale nie roznia sie od malych chlopcow i z rownym zachwytem graja z rodzicami w gry dla doroslych. W naszych okolicach jest przyjete, by miec wiele dzieci, a matka ledwie przezyla pierwszy porod, wiec czula sie winna i nie przeszkadzala nam w treningach. A gdy w koncu do tatusia dotarlo, ze panny powinny raczej interesowac sie szyciem, gotowaniem, pilnowaniem ogniska domowego i rodzeniem dzieci, bylo juz za pozno. Uroki zycia rodzinnego mnie nie interesowaly. Chcialam podrozowac, walczyc, dokonywac bohaterskich czynow i ratowac przystojnych ksiazat przed krwiozerczymi smokami. A tu, tylko pomyslec! przypadkiem dowiedzialam sie, ze po moja reke zaczna zaraz przybywac kandydaci na meza, bym mozliwie szybko podarowala ojcu dlugo wyczekiwanego potomka meskiego, ktory bedzie kontynuowal slawna historie naszego rodu na polu walki. Poczulam sie... bardzo droga klacza, ktora skazana jest cale zycie spedzic w stajni tylko dlatego, ze jej zrebaki sa na wage zlota. - Wiec ucieklas - dokonczylam. - A co ty bys zrobila na moim miejscu?Na twoim miejscu nie robilabym z tak malo zna czacej historii tajemnicy przed przyjaciolmi. Ucieklas i dobrze, roznie sie zdarza. Jesli wierzyc statystyce, sprzed oltarza ucieka co dziesiata narzeczona... A ktoregos razu nawiali nawet rodzice i goscie, gdy po raz pierwszy zobaczyli pana mlodego. Musze ci powiedziec, ze zareczyny na podstawie portretow to jednak bardzo ryzykowna sprawa. Im bogatszy klient, tym bardziej malarz mu schlebia. A tamten narzeczony nawet na portrecie nie wygladal jakos szczegolnie... - Wolho - po chwili milczenia uroczyscie zakomunikowala Orsana - jestes najlepsza przyjaciolka, jakiej mozna sobie zyczyc. Twoje glupie opowiastki sa po stokroc lepsze niz czyjes falszywe wspolczucie. Z roztargnieniem skinelam glowa, przeczesujac spojrzeniem las, ktory bez sladu pochlonal Rolara. Wiatr smetnie jeczal w wierzcholkach drzew. Dolaczaly do niego odglosy wciaz jeszcze dalekiego, ale znacznie bardziej przenikliwego wycia. Zaczynalam dochodzic do wniosku, ze tutejsze lasy naprawde przepelnione byly wilkami. - Wolho... - Orsana niesmialo dotknela mojego lokcia, sciagajac na siebie moja uwage. -A ty kiedys juz widzialas? Znaczy... golego? - Sterty. - Niedbale machnelam reka. - Na szostym roku zesmy ich cieli po piec sztuk na tydzien! - Podobno to mezczyzni potrafia myslec tylko o jednym, a tu wystarczy, zebym odszedl na chwile i co ja slysze?! - Rolar pojawil sie obok nas tak nieoczekiwanie, ze Orsana 24 odskoczyla w bok, a ja nie zdolalam powstrzymac sie przed przygluszonym okrzykiem. -Gdzie moje ubranie? Czy dalej macie zamiar podziwiac moje silne, gietkie i wspaniale zbudowane cialo? Wampir blazensko wypial piers do przodu i naprezyl zgiete rece, demonstrujac niezbyt potezna, ale wcale wyraznie widoczna muskulature. Orsana udala, ze bardziej zajmuje ja ulamany paznokiec niz wynik zdrowego trybu zycia. - Jeszcze raz sie tak podkradniesz i po twoim wspanialym ciele pozostana dwa slady w kurzu i chmurka popiolu w powietrzu - burknelam, wpychajac Rolarowi do rak zawiniatko z ubraniami. - Znalazles jakies slady? Orsana sie nie mylila? - Jakies znalazlem. - Wampir zaczal skakac na jednej nodze, probujac trafic stopa w nogawke. - Tam nie ma gdzie stanac, zeby nie trafic na wilczy slad. Tuz obok przebiegala cala wataha. Moze gonila zwierzyne... albo to ja ktos gonil. Na czteropalczastych lapkach z dwoma pazurami. Proponuje isc dalej droga, kiedys las sie skonczy, a w czystym polu lesne potwory zrezygnuja. Albo mozemy przenocowac w chatce, barykadujac drzwi i okna. Choc ja osobiscie zglaszam sprzeciw. - Ja rowniez. - Orsana zadygotala. Uznalam, ze nie bede potwierdzac rzeczy oczywistych. Zrobilo sie zupelnie ciemno. Blade swiatlo gwiazd zatrzymywalo sie na czubkach drzew, nie docierajac do ziemi. Okolo wiorsty przeszlismy w calkowitym milczeniu, ramie przy ramieniu, nie czujac zmeczenia i zbyt zajeci narastajacym ssaniem w zoladkach. Las sledzil nas tysiacem oczu - najpierw wyimaginowanych, a potem calkiem rzeczywistych. Pierwsza nie wytrzymala Orsana. - Nie podoba mi sie ich towarzystwo. - Demonstracyjnie wyciagnela miecz. - No, ale dlaczego od razu tak kategorycznie? -miekko zarzucil jej Rolar. - Wilki sa znachorami lasu. - Nigdy nie dowierzalam lekarzom samoukom -burknela dziewczyna, w skupieniu wpatrujac sie w mrok. - Za twoje pieniadze sa gotowi zaleczyc cie na smierc. Tylko zobacz, jakie tu mamy konsylium... Zielone plomyki bezglosnie krazyly dookola nas, przypadajac do ziemi, by po chwili podniesc sie do poziomu piersi. Mimowolnie przyspieszylismy kroku. Wilki nie zostawaly w tyle. Szare cienie migaly posrod pni, jeden, siwy i wielgachny, spacerowym truchtem biegl po drodze naszym sladem, nawet nie probujac ukryc swojej obecnosci. -Nie martwcie sie, latem wilki atakuja wylacznie samotnych i bezbronnych podroznych -niepewnie stwierdzil Rolar. - Jeszcze mi powiedz, ze zlozyly sluby i nie jedza miesa - najemniczka zdobyla sie na kasliwa riposte. Wampir nie znalazl dobrej odpowiedzi. Honorowa eskorta caly czas sie powiekszala. Dwa szare strumienie z szelestem-tupotem plynely wzdluz poboczy, a lesne galezie trzaskaly pod ciezkimi lapami. - A nie wydaje ci sie przypadkiem, ze dla takiej ilosci wilkow my jak najbardziej kwalifikujemy sie do kategorii samotnych i bezbronnych? - zasugerowalam drzacym glosem. -Pogadaj z nimi czy cos. I tak calkowicie przy okazji poczyn aluzje, ze jestesmy starzy, zylasci i chorujemy na dzume... - Ja? - zdziwil sie Rolar. - A kto ci powiedzial, ze umiem rozmawiac z wilkami? - Przeciez potrafisz sie w nie zmieniac! 25 - I co z tego? To zupelnie rozne sprawy. Schodzimy w kierunku pobocza. - Po co? - Rob, co kaze! - ryknal wampir. - Ale tam sa wilki - Orsana probowala protestowac. - One sa wszedzie, co to za roznica? Powoli przesunelismy sie do brzegu traktu. Wilki, utrzymujac dystans, odstapily w glab lasu. Niezrozumiale zachowanie zwierzat dzialalo na nerwy mocniej niz sama ich obecnosc. Jezeli nie mialy zamiaru nas atakowac, to dlaczego nie mialyby odejsc w swoich sprawach? - I dlaczego one za nami leza? - powtorzylam na glos. - Towarzysko, zeby bylo razniej - ironicznie zasugerowal wampir. - Przeciez las dookola, noc, wszelakie potwory laza. Z wiedzma obok jest spokojniej. - Yhym, jak w konwoju z aresztantami - przytaknela Orsana. Jej sugestia spodobala mi sie znacznie mniej, za to byla bardziej zgodna ze stanem faktycznym. Pozostawalo tylko wyjasnic, gdzie jest trybunal. - Kiedy, a nie gdzie - poprawil ja Rolar. - Robi sie ich coraz wiecej, zbiegaja sie z calego lasu. Nie wyobrazam sobie, jak maja zamiar nas podzielic, dla wszystkich tu zebranych nie wystarczy nawet po malym kawalku... -Wampir ze zdziwieniem spojrzal na histerycznie chichoczaca najemniczke. - A tobie co? - Wyobrazilam sobie, jak beda ciagnely losy i ze ktorys dostanie twoje onuce... - A dlaczego od razu moje? - obrazil sie wampir. -Zareczam, ze twoje wcale nie sa bardziej apetyczne. Jesli chcesz, to zdejmiemy buty i porownamy. - Przy okazji mozecie ponumerowac - doradzilam chmurnie. - Wyglada, ze losowanie zaraz sie zacznie. W poprzek drogi w rownym rzadku, jak od linijki, siedzialy wilki. Zatrzymalismy sie. Wilki, ktore towarzyszyly nam juz trzecia wiorste, rowniez. Podeszly blizej, przepychajac sie, powarkujac na siebie i dosyc niedwuznacznie oblizujac. - No to juz - wytchnela Orsana. Za naszymi plecami przeciagle zawyl ten duzy. Szara lawina, poruszona wezwaniem, spadla na nas ze wszystkich stron. - Na drzewa!!! - wielkim glosem wrzasnal Rolar, dajac osobisty przyklad, bo szczesliwie galezie zwisaly wprost nad naszymi glowami. Rzucilismy sie na rozne strony. Z rozbiegu zlapalam dolna galaz pierwszego lepszego drzewa, wbieglam nogami po jego pniu, przez jakas chwile wisialam glowa do dolu i ostatnim desperackim rzutem zdolalam podciagnac sie i osiodlac galaz. Wilk skoczyl moim sladem, ale sztylet Orsany okazal sie szybszy. Szare bydle zlamalo sie w powietrzu i ze skowytem siadlo na ziemi, a ja wbiegalam na coraz wyzsze konary jak wiewiorka, zbyt przerazona, by odwracac sie i sprawdzac, czy z mojej kostki nie zwisa wilk. Zatrzymalam sie, dopiero gdy poczulam, ze duzo cienszy w okolicy czubka pien drzewa, ktore okazalo sie brzoza, podejrzanie ugina sie i skrzypi pod moim ciezarem. Na dole zlowieszczo przesuwaly sie szare cienie, a ilosc swiecacych punktow przywodzila na mysl roj pszczol. Grozne warkoty nie cichly ani na chwile, raz na czas jakis przerywane skowytem i klapaniem zebow -wilki probowaly wspinac sie po pniu, ale na szczescie nie szlo im najlepiej. Zlapalam oddech, mocniej chwycilam konar, po czym rozejrzalam sie na boki, szukajac przyjaciol. Orsana pomachala mi reka, do wybranego przez nia swierka mialam nie wiecej niz cztery lokcie. Wampir siedzial na tym samym drzewie, nieco nizej, co dawalo mu wspanialy widok na tylek dziewczyny dokladnie opiety spodniami. 26 - To sa jakies nieprawidlowe wilki! A kysz! Kysz stad, wy zachlanne bydlaki! - glosno oburzal sie Rolar, zerkajac w dol i w gore. - Wolho, zrob cos! Zamien je, powiedzmy, w zajaczki... albo jeszcze lepiej w myszki! - Nie, w zajaczki! - zaprotestowala Orsana. - Ja sie myszek boje! - Bardziej niz wilkow?! Nie zwracajac uwagi na zwyczajowe klotnie, patroszylam sakwe w poszukiwaniu niezbednych skladnikow. Myszki... zajaczki... zobaczymy, co mi wyjdzie! Nasiona jemioly lezaly na samej gorze, ale w poszukiwaniu woreczka ze sproszkowana luska zmii musialam wyciagnac i rozlozyc na kolanach prawie polowe wiedzmiego arsenalu. Sproszkowany korzen ogniojadu z urwanego rogu paczuszki cienkim bialym strumykiem posypal sie w dol. Siedzacy pod drzewem wilk kichnal i schowal nos w trawie, prychajac i drapiac lapami pysk. Zaciekawilam sie i juz celowo puscilam porcje proszku z wiatrem. Nocne powietrze wypelnilo sie kakofonia charkotu, zgrzytania zebow i wycia, przepelnionego bezsilna zloscia. - Wolho, mialas ich w cos zmienic, a nie przeziebic! - Orsana na wszelki wypadek schowala twarz w kurtce. - Nie martw sie, to nie jest zarazliwe - odparlam, z zainteresowaniem obserwujac rzucajace sie wilki. -Ale to ciekawe, ogniojad nie dziala na ssaki, a przynajmniej nauka nie zna przypadkow tak wyraznego uczulenia u przedstawicieli rodzaju... - Wolho, zeby cie, referat tam piszesz?! - tym razem Rolar i Orsana wykazali sie zadziwiajaca zbieznoscia zdan. - No dobrze, dobrze, juz czaruje - obiecalam, mieszajac ze soba jemiole i luske. Palcem wskazujacym, zgodnie z ruchem slonca, szepczac odpowiednie zaklecie. Moi towarzysze rowniez znalezli sobie cos do robo-t y - wzieli sie do strzelania do wilkow szyszkami, w ramach wspolzawodnictwa. Zwierzaki, i bez tego niezbyt przyjazne, wsciekly sie ostatecznie. Bez przerwy wyly, z rozbiegu skakaly na drzewa i ze zloscia gryzly pnie, wypluwajac drzazgi. Nie powodowalo to zadnych szkod, nie liczac moralnych, ale nie nalezalo zapominac, ze gdzies po okolicy lazi rowniez poznany wczoraj chlop z toporem, ktory akurat bardzo pasowalby do calej sytuacji. O "drwalu" opowiedzialam przyjaciolom po drodze i Rolar dlugo rozpaczal, ze nie zrobilam tego wczesniej -ze niby daloby nam to toporek w charakterze trofeum. Dla walki z wilkami wybralam zaklecie Iswara Ko-zopasa, wariant uproszczony. Zlozony kosztowal maga zycie i wsrod jego nastepcow nie znalazl sie ani jeden chetny, by wejsc do historii sprawdzeniem, w jaki dokladnie sposob Iswar skomplikowal zaklecie, poniewaz nie zachowaly sie zadne zapiski tyczace sie tego wysoce udanego eksperymentu. Zaklecie wywolywalo halucynacje i panike u zwierzat, ktorym wystarczalo tylko kilka okruszkow mieszanki. Laczac ja z innymi proszkami, mozna bylo nadac mieszance selektywnosc -dzialanie wylacznie na wilki. - Tas, tas, tas - zawolalam lagodnie, rozsypujac dookola garsc zaczarowanego proszku. Ale wilki juz dosc nawachaly sie i nakichaly, wiec nie zwrocily na moje dzialania zadnej uwagi. Pewnie luska zwilgotniala albo ogniojad zrobil za odtrutke. Bardzo nie chcialam przyznawac, ze pomylilam zaklecie. A poza tym chyba naprawde nie pomylilam... - No coz, trzeba bedzie dzialac metodami naszych dziadow, powoli, acz pewnie... Chyba ze wczesniej las sie sfajczy - burknelam z pretensja, koncentrujac pomiedzy dlonmi bojowy pulsar. Osobiscie nie mam pojecia, dlaczego malarze tak bardzo lubia rysowac nas z tym paskudztwem w rekach. I to jeszcze rysowac nieprawidlowo, jak gdybysmy sobie z onym radzili bez najmniejszych problemow. A sprobuj nie dopilnowac, gdy masz w rekach czterdziesci wjm*, a piorun kulisty ocenia sie na dziesiec do dwudziestu! 27 Do zabawy i tak nie doszlo. Wilki odplynely od pni niczym spieniona fala od niezdobytych skal. Jak gdyby na rozkaz zwrocily glowy na zachod, powachaly powietrze i ze zgodnym wyciem rzucily sie w pogon za nowa zdobycza. Polana nagle opustoszala. - Jak wam sie wydaje, czy te stwory znaja taktyke plemion stepowych: poddac sie i udac spieszny odwrot, by wyciagnac wroga zza murow fortecy? - Rolar pokrecil w palcach ostatnia szyszke i rzucil ja za uciekajacym wrogiem. - Nie, chyba naprawde nawialy. - Wyslalam za wilkami impuls poszukiwawczy. -Potwierdzam, nawialy. - Zlazimy? - z niedowierzaniem upewnila sie Orsana, spogladajac w dol jak kotka zagoniona na dach przez psa podworzowego. - Zawsze zdazymy wlezc z powrotem. - Galezie raptem sie skonczyly i zawislam na rekach, bujajac nogami w pustce. - Kochani, ja stad sama nie zejde! Zdejmijcie mnie-e-e! Aj! Okazalo sie, ze do ziemi wcale nie bylo tak daleko, a poza tym na dole rosl mech. Pocierajac obolaly tylek, namacalam rzemien sakwy, wymazany jakims lepkim brudem, i pociagnelam go do siebie. W moje nozdrza uderzyl znajomy mdlacy zapach. - Rolar! Orsana! Rubinowa rekojesc sztyletu odezwala sie na swiatlo pulsara chetnym blaskiem. Sztylet Orsany lezal posrodku mokrej, oslizglej plamy, ktora dokladnie odtwarzala ksztalty zabitego przez najemniczke wilka. Zastyglismy nad plama niczym drewniane posagi pogan. - To nie sa prawdziwe wilki - koniec koncow wydobyl z siebie Rolar. - Genialne! Jak na to wpadles?! - Orsana zalamala rece w udawanym zachwycie. - Moze skoro jestes taki madry, przy okazji wyjasnisz, czego od nas chcialy? - Nie od nas. - Wampir pokrecil glowa. - Od niego. Szly za nami w nadziei, ze wladca, ktory im uciekl, wczesniej czy pozniej sie pojawi. - Plonne nadzieje. - Nie plonne. Rzeczywiscie przyszedl i uprowadzil ich za soba. Gdyby wataha potrzebowala nas wszystkich, toby sie podzielila. Wydaje sie, ze dali sobie spokoj z pomyslem zabrania reara po dobroci i teraz probuja dostac Arrakktura sila. Nie moglam uwierzyc wlasnym uszom. - Len tu byl?! Widziales go? Wampir skinal glowa. -Przez moment. Szczesliwie okazal sie zbyt madry, by zaczynac walke, a zaden wilk nie da rady dogonic uciekajacego wladcy. Te metamorfy wcale nie biegaja wiele szybciej od zwyklych wilkow. A i zachowuja sie niewiele bardziej inteligentnie. Wyglada na to, ze ich rozum zalezy od wybranego ciala. - Jak myslisz, Len wroci? - spytalam blagalnie. - Jestem wiecej niz pewien. A poza tym intuicja podpowiada mi, ze te stwory rowniez nas tak po prostu nie zostawia. Orsana wyrwala kilka kepek mchu i zapamietale czyscila zapaskudzony sztylet. - Znachorzy lasu! - przedrzeznila. - Dobre, kochane wilki! Wolho, ty pewnie zartowalas, kiedy mowilas, ze wampiry maja jakis szosty zmysl, ktory pozwala im rozpoznawac wszystkie zywe istoty? - No dobrze, pomylilem sie! Kajam sie i blagam o wybaczenie u twych stop! Zadowolona? - odgryzl sie Rolar. - Trzeba sie stad zabierac, poki jestesmy cali. Niedlugo udajce zorientuja sie, ze w pogoni za czwartym zajacem zgubili trzy pierwsze. - Bez koni daleko nie zajdziemy - z niezadowoleniem skonstatowala Orsana. 28 - Lepiej jest zajsc niedaleko, niz pozostac w miejscu -uwaga Rolara nie byla pozbawiona sensu. Najemniczka schowala sztylet do pochwy i skoczyla na nogi. Ja zlapalam ubrudzona sakwe i poszlam sladem przyjaciol. Ku naszej wielkiej uldze las wreszcie sie skonczyl. Nad polem niewyraznie migotaly rzadkie gwiazdy, ksiezyca nie bylo widac. Okazalo sie, ze wilki przechwycily nas o jakies sto krokow od kranca lasu, za dnia juz dawno zauwazylibysmy majaczacy z przodu przeswit. Rolar gwizdnal w dwa palce i powstale echo daleko roznioslo sie nad spiaca rownina. Jeszcze nie zdazylo przebrzmiec wsrod niewysokich pagorkow, a juz zmienilo sie w narastajacy tupot. Z przodu biegl Karas, tuz przy nim Wianek, a nieco dalej - Smolka. Bylam gotowa ucalowac klaczke w czarny, paskudny pysk, ale odlozylam czulosci na potem i szybko wskoczylam na siodlo. W ostatniej chwili. Gdy tylko udalo mi sie namacac drugie strzemie, kobyla kwiknela, stanela deba i bez zadnego poganiania rzucila sie do przodu. Cudem wyrownalam sie w siodle, obejrzalam i prawie spadlam z wlasnej winy - od podnoza lasu szybko rozpelzal sie czarno-szary cien. Z przenikliwym wyciem wilki ustawily sie szerokim polokregiem, jak podczas nagonki, i rzucily sie naszym sladem. Nie spieszyly sie zbytnio, wkrotce zrozumialam dlaczego -z przodu blyskala wstega rzeki. Dogonili mnie Rolar i Orsana. Zreszta nie do konca dogonili, ich konie rowniez poniosly i czysto instynktownie zblizyly sie do Smolki. - To dlatego zdjelo oblezenie, nie pozostawiajac nawet pary sztuk do pilnowania! -Najemniczka niebezpiecznie pochylila sie w lewo, probujac sie do mnie do-krzyczec. - Widac doszly do tego samego wniosku co Rolar w sprawie koni. W polu pomiedzy rzeka a lasem i tak nie bedziemy mieli sie gdzie podziac. - Co to za trakt bez mostu?! - wrzasnelam na bogom ducha winnego wampira. - Nie mow mi tylko, ze przerzucacie towary z brzegu na brzeg przy uzyciu kata-pulty? A kupcy biora rozbieg i biegna po wodzie? - Dlaczego? Most jest, tylko sie go na noc podnosi. Zwykle dyzuruje przy nim stroz i za symboliczna oplate... - Gdzie?! - przerwalam, chetna oddac temu strozowi wszystko do ostatniej nitki, byleby moc sie zabrac z tego brzegu. - Powinien byc z przodu, przy trakcie - z roztargnieniem odparl wampir. Zdanie dokonczyl odruchowo i z rozpedu, poniewaz droga, przedtem caly czas idaca pod gorke, zanurkowala w dol i Krogan otworzyla sie przed nami w calej wspanialosci wysokich brzegow i mocnego pradu, dwa razy szersza od Pieszczotki. Most rzeczywiscie byl. Jego osmalone resztki bardzo malowniczo dymily w swietle gwiazd, niezle udajac szkielet ogromnego smoka. Jednak nie mielismy nawet najmniejszego zamiaru powstrzymywac koni - wilczy polokrag oparl sie koncami o brzeg i teraz zaciskal, odcinajac droge odwrotu. - Jezeli sprobujesz zanurkowac, to juz nie wyplyniesz - chmurnie obiecalam Smolce, majac nadzieje, ze budowniczy mieli na tyle rozsadku, by nie stawiac mostu w najszerszej i najglebszej czesci rzeki. Skok z wysokiego brzegu do nieznanej rzeki pozostawia mase niezapomnianych wrazen. Natomiast w przypadku skoku do rzeczonej rzeki na koniu najlepszym slowem, ktore opisuje rzecz w sposob jakkolwiek zblizony, jest trollowe: "Imruk!!!", czasem nawet / przymiotnikiem "totalny". Opowiadajac o takich iliwil.ich, ci szczesliwcy, ktorym udalo sie je przezyc, koniec znie dodadza, ze "cale zycie mignelo im przed iK /.yma". Jednak ja ledwo zdazylam dotrzec jakos tak do wieku siedmiu lat, gdy zorientowalam sie, ze jeszcze i hwile pozyje - glucha, slepa i z koszmarnym laskotaniem w nosie. Potrzasnelam glowa i przetarlam oczy, po czym mniej wiecej doszlam do siebie. Smolka szybko i bez wahania plynela do 29 przodu, tnac wode nie gorzej od dowolnie wybranej kaczki. Ogiery zauwazalnie pozostaly z tylu i nie widzialam, czy jeszcze maja na sobie jezdzcow. Moja kobylka juz zdazyla wymacac kopytami dno, gdy wilki zdecydowaly sie dolaczyc do wyscigu. Co prawda one powstrzymaly sie przed skokiem z rozpedu i ostroznie zeszly brzegiem. Konie wreszcie wydostaly sie na mielizne, a ja westchnelam z ulga - nasze straty ograniczyly sie do brody Rolara, ktora bez sladu zaginela w toni. Sam wampir potrzebowal jednego spojrzenia, by skonstatowac: - Z konmi tu nie wejdziemy, zbyt wysoki brzeg. Wolho, ty i Smolka wylazcie stad i ruszajcie, a ja z Orsana pojedziemy wzdluz rzeki i poszukamy... -1 jak znajdziecie, wszyscy wyleziemy - przerwalam mu. - Odbilo ci? Was tu beda zjadac bez soli, a ja mam z gory podziwiac widoki? - A na dole bedziesz miala inne rzeczy do roboty niz podziwianie? - odgryzl sie Rolar. - Mowie wlaz... idiotko jedna! -Co? Nie podnioslam glosu, ale z samego tonu wampir wywnioskowal, ze zjadac go beda nie tylko wilki. Wykazal sie rozsadkiem i stulil pysk. Stwory zblizaly sie powoli, acz niepohamowanie. Z przodu plynal wodz - ogromny, zachlannie polyskujacy spojrzeniem, jak pirat startujacy do abordazu. Dla lepszego efektu brakowalo mu tylko jataganu w zebach. Smolka zachrypiala i cofnela sie, gotowa wiac, lecz nagle w polowie rzeki przed plynacym udajcem podniosla sie wysoka fala, ktora zatoczyla krag i wrocila, a stwor z kwikiem zniknal w wodnym wirze. Reszta blyskawicznie zawrocila w kierunku przeciwnego brzegu. Ktorys nawet zdazyl, ale wszystkim szczescia zabraklo... - Niezle rybki tu macie - drzacym glosem skomentowala Orsana. - A to zalezy, czym sie je dokarmia - odparl nie mniej oszolomiony wampir. Ocalale wilki wspiely sie na skarpe i zebraly w grupe, skowyczac i wyjac. Czulam sie troche nieswojo, patrzac na nie, ale swiadomosc, ze one rowniez moga sobie nas tylko i wylacznie podziwiac z daleka, byla bardzo budujaca. - Dlaczego nie biegna szukac brodu? - Popatrzylam w gore. - Czy przypadkiem nie czeka na nas na tym brzegu druga polowa watahy, ktora rozdzielila sie przed spaleniem mostu? - Pewnie dokladnie wiedza, gdzie on jest. Dziesiec wiorst w gore rzeki. - Rolar otrzasnal sie i odwrocil konia - Ruszamy, nie ma co marnowac czasu. Jezeli szy -ko znajdziemy droge na gore, to przed switem dazymy , ogrodzic sie od wilkow jeszcze jedna rzeka. Swoja droga, macie doswiadczenie w podpalaniu mostow. No coz, trzeba bedzie improwizowac... Rozdzial czwarty Obudzil mnie szczek zderzajacych sie mieczy. Blyskawicznie skoczylam na nogi, ale alarm okazal sie falszywy - po prostu Rolar i Orsana zrobili sobie rozgrzewke. - Wolho, milego poranka! A raczej milego dnia! 30 - Czesc, spiochu! Przylaczysz sie do nas? - Z moja troja ze sztuk walki, ktora dostalam wylacznie z litosci? Chyba sobie daruje! -Ponownie sie polozylam i naciagnelam koc na glowe, ale czy mozna zasnac, slyszac ciagle loskoty, gwizdy, tupoty i okrzyki? Ktos na mnie nadepnal (potem nie przyznali sie kto, zwalajac wine na siebie nawzajem, na Smolke i na moja bujna wyobraznie), walka zawrzala wprost nad moim uchem, na ktore spadly rowniez skry z mieczy, a ja poddalam sie losowi i na czworakach wypelzlam z poslania, zdecydowanie pozegnawszy sen. - To nieuczciwe! - z oburzeniem krzyknela Orsana. Odwrocilam sie i zobaczylam, ze dziewczyna lezy na plecach, a Rolar trzyma jej zadarta noge za kostke. - A te kopniaki to byly uczciwe? - Wampir puscil konczyne, a najemniczka natychmiast sprobowala kopnac go ponizej pasa. - Bogowie cie za to pokaraja - zagrozila dziewczyna, majac na mysli ni to niedozwolony chwyt, ni to zwinnosc, z ktora Rolar uciekl przed kopniakiem. - Oni juz mnie pokarali, twoja osoba! - Wampir zblizyl sie i podal jej reke, ktora, o dziwo, przyjela. Wygladalo, jakby wspolnie przezyte przygody wreszcie ich ze soba pogodzily. Nie wyspalam sie, poniewaz do samego rana nie zsiedlismy z koni, pedzac w nocy jako te lesne rozbojni-ki. Dopiero gdy niebo na wschodzie poszarzalo, a swiat przed switem ucichl, gdy umilkly nocne stworzenia, a nie zbudzily sie dzienne, pozwolilismy zmeczonym wierzchowcom przejsc w stepa i stanac. Po zlezieniu z nich padlismy na ziemie jak gruszki. Nie bylo sil nawet na rozpalanie ogniska i to ja musialam suszyc ubrania i koce. Teraz jedne i drugie lekko zalatywaly spalenizna. Zupelnie nie pamietalam, jak i kiedy postawilam okrag ochronny, Obudzil mnie szczek zderzajacych sie mieczy. Blyskawicznie skoczylam na nogi, ale alarm kazal sie falszywy - po prostu Rolar i Orsana zrobili sobie rozgrzewke. - Wolho, milego poranka! A raczej milego dnia! - Czesc, spiochu! Przylaczysz sie do nas? - Z moja troja ze sztuk walki, ktora dostalam wylacznie z litosci? Chyba sobie daruje! -Ponownie sie polozylam i naciagnelam koc na glowe, ale czy mozna zasnac, slyszac ciagle loskoty, gwizdy, tupoty i okrzyki? Ktos na mnie nadepnal (potem nie przyznali sie kto, zwalajac wine na siebie nawzajem, na Smolke i na moja bujna wyobraznie), walka zawrzala wprost nad moim uchem, na ktore spadly rowniez skry z mieczy, a ja poddalam sie losowi i na czworakach wypelzlam z poslania, zdecydowanie pozegnawszy sen. - To nieuczciwe! - z oburzeniem krzyknela Orsana. Odwrocilam sie i zobaczylam, ze dziewczyna lezy na plecach, a Rolar trzyma jej zadarta noge za kostke. ale byl na miejscu, i to tak mocny, ze przez kilka godzin naszego postoju dookola zebral sie szary krag osmalonych meszek i motyli. Troche dalej, pazurkami do gory, lezala ogluszona wrona. Oczekiwala mnie rowniez przyjemna niespodzianka: moi towarzysze, ktorzy wstali wczesniej, zagotowali wody z galazkami maliny, a nawet nazbierali jakichs podejrzanie wygladajacych grzybow, ktore upiekli na patykach. Oboje przekonywali mnie, ze rzeczone grzyby sa jadalne, tylko malo kto o tym wie. Z nadzieja czekali tez, az sprobuje wynikow ich kucharzenia. Niestety, nie doczekali sie - rozsadnie ograniczylam sie do wrzatku z chlebem, uznajac, ze gdyby te grzyby byly jadalne, to wiedzieliby o tym wszyscy (a nie tylko ci, ktorzy nigdy ich nie probowali). Rolar i Orsana jeszcze dlugo przekonywali sie nawzajem o kulinarnej wartosci owych grzybow, ale koniec koncow oddali je Smolce. A raczej wyrzucili w krzaki, a kobyla sama 31 znalazla i zachlannie skonsumowala razem z patykami. Nie poczula sie przez to ani troche gorzej, a poniewaz wczesniej widzialam, jak skubie muchomory zamiast trawy, nie bylo to cos, co moglismy uznac za dowod ich jadalnosci. Po posilku zabralismy sie do doprowadzania do porzadku - dosuszania rzeczy, czesania, a Rolar wyciagnal z torby zapasowa brode. Ojej... jak sie na jej widok ucieszylysmy... Po pierwsze, lezala na skladzie zdecydowanie dluzej, niz powinna, a po uplywie czasu przydatnosci do uzycia mole razno zabraly sie do jej demontazu. Po drugie, albo sprzedawca sobie paskudnie zazartowal, albo pomylil sie przy dobieraniu - wasy byly czarne, cienkie i wiszace, a krotka, szeroka broda tak przerazliwie ruda, ze bila po oczach i na odleglosc wygladala, jakby sie palila. Sprawe tylko pogarszal fakt, ze - wczesniej niedbale zwinieta na dnie torby - teraz sterczala na wszystkie strony, jednoczesnie zaginajac sie do gory, jak gdyby Rolar jechal pod mocny wiatr. Gdy juz skonczylam sie smiac, kazalam mu wywalic te, jak okreslila Orsana, "pogane wlosie", zamiast tego wyczarowalam calkiem przyzwoita iluzje. Co prawda reka przechodzila przez nia bez najmniejszych przeszkod, wiec wrog, ktory chcialby zlapac wampira za brode, nieprzyjemnie by sie zdziwil. Za to jesli idzie o wyglad, nie mozna bylo jej odroznic od prawdziwej. Przez cala noc na niebie nad laka widac bylo poswiate, a nad ranem zasmecilo sie i poszarzalo, horyzont przyslonily chmury, z ktorych juz zaczynalo podejrzanie grzmiec. - Zeby tylko deszczu nie bylo - martwil sie Rolar, raz na czas jakis spogladajac w niebo. - Jeziorna Kraina ma problemy z pogoda. Jezeli juz zacznie padac, potrwa to minimum dzien. Bywa, ze leje caly tydzien bez przerwy. Chmury powstaja wprost nad jeziorami i do nich wylewaja deszcze. I tak w nieskonczonosc. Mimo jego nieciekawych prognoz mielismy szczescie - chmury przesuwaly sie szybko, ale obok nas. Najpierw z prawej, potem z lewej opuszczaly sie z nich mgliste plachty deszczu, wiatr przynosil zapach mokrej ziemi, a czasami pare kropel, ale na tym sprawa sie konczyla. Dzien minal nam bez przygod, wrecz niewyobrazalnie nudno. Dookola, gdziekolwiek spojrzec, garbily sie pozbawione lasow wzgorza, przy tej pogodzie wygladajace calkowicie bezbarwnie. Nie przyblizaly sie ani nie oddalaly, lecz jak gdyby przeciekaly jedne w drugie, nie dajac zadnego poczucia ruchu. Rolar poinformowal nas, ze gdybysmy przesuneli sie z dziesiec wiorst na polnoc, to trafilibysmy na Przydriwie, gdzie, jak glosi plotka, znajduje sie ponad dwusetka jezior i jeziorek, pozostawionych kiedys przez topniejace lody. Plotka, poniewaz tego regionu nikt nigdy nie zbadal ani nie opisal, a pareset chlopow, ktorzy potrafili sie przyzwyczaic do wszystkiego, nie moglo byc uznanych za badaczy. Orsana sluchala wampira z nieukrywanym zaciekawieniem, a on, polechtany, spiewal nie gorzej od tego "opowiada-cza" z zamku w Witiagu. Ja tylko potakiwalam i nijak nie potrafilam zdecydowac, czy mam zloscic sie na niego za "idiotke", czy uznac, ze bylo to po prostu slowko, ktore wyrwalo mu sie z powodu panujacego napiecia. Wczesniej tez zdarzalo nam sie nagradzac wzajemnie niezbyt przyzwoitymi epitetami, ale nie wychodzilo to poza granice przyjacielskich rozmowek i nawet sprawy nie zauwazalismy, nie mowiac juz o tym, by sie obrazac. Ale to jedno slowo zostalo rzucone celowo i z taka gorycza, ze wydawalo sie pochodzic z glebi serca. Dlatego tez zabrzmialo szczegolnie obrazliwie. Wampir sam podjal sliski temat: - Wolho, przepraszam, nie powinienem na ciebie krzyczec, ale na przyszlosc pamietaj: opiekunka odpowiada nie tylko za siebie i w niebezpiecznych sytuacjach, podobnych do tej wczorajszej, bohaterski heroizm jest zupelnie nie na miejscu. - Czy tobie sie wydaje, ze gdyby Len byl z nami, toby was porzucil? - Oczywiscie - bez wahania odparl wampir. - Gdyby tego nie zrobil, zginelibysmy bez sensu, a to byloby jeszcze bardziej paskudne. Ale ja ci przeciez nie proponowalem, zebys nas porzucila. Moglas sobie czarowac z gory, a widzac, ze nam nie idzie, przynajmniej sama bys 32 sie uratowala. "Towarzysko" do beznadziejnej walki pakuje sie wylacznie idiota, o czym cie wtedy poinformowalem... Jeszcze raz przepraszam. Jakkolwiek smutne by to bylo, przy takim postawieniu sprawy Rolar bezwzglednie mial racje. Orsana poparla go pelnym pretensji milczeniem. Przygryzlam warge, by ukryc wahanie. - Tylko mi obiecajcie, ze nie bedziecie do mnie wracac pod postacia duchow, obwiniajac mnie za wystawienie do wiatru. - Jeszcze czego. - Oboje zachichotali. - Nawet bez tego wymyslimy, o co miec do ciebie zal. Na przyklad o te wspaniale grzybki, ktore tak oburzajaco zlekcewazylas, raniac nas do glebi serca. - Ale przeciez wy tez ich nie zjedliscie! - oburzylam sie. - Bo nic nie moglismy przelknac z rozpaczy - cieszyli sie niedoszli truciciele. Orsana dodala: - Ale kobylke, i tu cofam, co mowilam, wybralas wspaniala. Wykazala sie rozsadkiem i nie pakowala w walke, a uciekac na niej mozna nawet przez rzeki i gory! Poklepalam obiekt podziwu po karku. - Osobiscie odnosze wrazenie, ze to ona mnie wybrala. Rolar skinal. - I dokladnie tak to dziala. Kiedy wampir chce znalezc sobie k'iarda, idzie do tabunu i jezeli spodoba sie jakiemus zrebakowi, to ten sam do niego podbiegnie. - A jesli nie? - Nie to nie, wroc za rok. Mozna probowac szukac w innych dolinach, ale na to sie krzywo patrzy. K'iardow nie zawsze wystarcza nawet dla swoich. - A wlasciciel kobyly nie ma nic przeciwko bezkon-nym wampirom, ktore regularnie zabieraja sobie jego zrebaczy majatek? - K'iardy nie maja wlascicieli. Tylko przyjaciol, ktorym pozwalaja na sobie jezdzic. Prosciej sie siodla dzikiego wieprza niz cudzego k'iarda, wiec nie bardzo mozna tu mowic o wlasnosci. - No to dlaczego sam jezdzisz na zwyklym koniu? - z sarkazmem w glosie spytala Orsana. - Zadnemu k'iardowi zes sie nie spodobal? Rolar z grymasem pstryknal sie po prawym kle. - Jedno to ludzka wiedzma na swojej "zaczarowanej" kobyle, a zupelnie co innego wampir na k'iardzie. Was w najgorszym razie ktos poleje swiecona woda, a mnie i moja Powilike zlapia w ciemnym zaulku fanatyczni wiedzmini, ktorzy poswiecili cale swoje zycie polowaniu na wampiry. Zabija, a przy okazji jeszcze obrabuja, bo przeciez nie starali sie na prozno? A oni doskonale wiedza, ze k'iardy sluchaja tylko nas. - A co ze mna? - Wiesz no, Smolka jednak jest polkrwi, a ty... to ty. - Czyli? - Poczulam naplyw ostroznosci. - Eeee... Opiekunka - wampir zaczal sie podejrzanie jakac. - A co kobyla ma do mojego statusu przy osobie wladcy? Dzis jestem opiekunka, jutro nie. Jezeli uda mi sie zamknac krag, po czym oddam Lenowi rear, to bede musiala sie pozegnac rowniez ze Smolka? - Oczywiscie, ze nie. - Rolar usmiechnal sie z trudem, jak gdyby na waznym przyjeciu ktos nie dopilnowal i nalal do jego kielicha octu zamiast wina. Biedactwo duszkiem wypilo "zdrowie wladcy" i teraz nie ma prawa sie nawet skrzywic. - Pewnie zobaczyla w tobie jakies... eee... ukryte zalety. - Zdolnosci magiczne? - Niewykluczone - potwierdzil wampir chetnie, choc nieszczerze, zeby tylko zakonczyc temat. 33 Burza zlapala nas pod wieczor, szczesliwie nie w czystym polu, tylko obok niewielkiej wsi, przytulonej do scian zamku - niewysokiego i bez nadmiernych zdobien, ale calkiem niezle bronionego. W Belorii bylo takich budowli pelno, szczegolnie w gluszy albo blizej granicy. Zamki zwykle nalezaly do rycerzy z szacownych starych rodow, ktorych przodkowie w nagrode za swoja walecznosc otrzymali od krola kawal nikomu niepotrzebnej ziemi (jak wiadomo, krolowie nie maja w zwyczaju rozdawania na lewo i prawo ziemi potrzebnej, przewaznie nagradzajac poddanych zgnilymi moczarami, gluchymi lasami albo starymi, jeszcze elflmi kurhanami). Jak to zwykle bywa, okoliczni mieszkancy natychmiast przeniesli sie do budujacego sie zamku, calkiem rozsadnie uznajac, ze calym tlumem "i tatka sie lepiej bije", nie mowiac juz o ochronie przed strzygami, ktore nagminnie wylaza z kurhanow. W przypadku ataku wroga chlopi chowali sie w zamku i pomagali go bronic, a w czasach pokoju placili rycerzowi niewielka danine za obrone przed rozbojnikami, dzikimi zwierzetami w rodzaju wilkow i niedzwiedzi, a takze smokami, ktore mialy w zwyczaju bez pytania czestowac sie owcami i krowami. Z daleka wydawalo sie, ze zamek sie pali. Niebo, wyscielane klebami burzowych chmur, przeciete szpila wiezy, wilo sie nad twierdza jak ogromny czarny potwor, rozrzucajac macki bialych blyskawic i dzwiecznie przetaczajac gdzies w srodku kule piorunow. W rozdarciach tanczyly karmazynowe odblaski. Pochyleni i skuleni pod kapturami po prostu minelibysmy prowadzaca do zamku sciezke, zamierzajac poprosic o nocleg w jednej z chatek, ale Rolar rychlo w czas zauwazyl kawalek pergaminu, ktory trzepotal na wietrze dookola wbitego w wiorstowy slup gwozdzia. - Wolho, to chyba cos dla ciebie. - Wampir gwaltownie odwrocil Karasia, pozwalajac mi podjechac do samego slupa. - Po-czeb-ny cza-ro-dziej czy ink-szy ma-gi-czny slusz-ka dla prze-go-nie-nia du-ha z po-mie-szcze-nia ty-pu za-mek. Pla-ca... - sylabizowalam, z trudem odczytujac krzywe runy sporzadzone przez kogos niezbyt doswiadczonego w pisaniu. - Smolka, prr! Fuj! Wypluj! To teraz sie nie dowiem, ile kosztuje wygnanie ducha z pomieszczenia typu zamek. Orsana podniosla spojrzenie na wspomniany obiekt. - Znaczy sie z tego? - spytala i dokladnie w tej samej chwili, jak gdyby w odpowiedzi, z gory w twierdze z trzaskiem uderzyl piorun, podnoszac slup skier powyzej szpili. - No to idz i zapytaj! Rolar rozesmial sie i z cmokaniem pociagnal za uzde, wymuszajac na Karasiu powrot na sciezke. - A czemu by nie? - pomyslalam na glos. - Nocleg w zamku jest na pewno bezpieczniejszy niz w polu czy gospodzie. - Wolho, do reszty ci odbilo - z przekonaniem stwierdzila Orsana. - Przeciez tam jest duch! - I co? Myslisz, ze cie pogryzie? - Wszystkie duchy, ktore widzialem w swoim zyciu -Rolar wtracil sie do rozmowy - byly albo przebranymi dziecmi, albo owocem spozycia zbyt duzej ilosci alkoholu. Jezeli podeprzemy drzwi lozkiem i nie bedziemy przesadzac z piwem, najgorsze, co beda mogly nam zrobic, to wydac kilka jekow i podzwonic lancuchami. - darzaja sie rowniez prawdziwe duchy - nie zgodzilam sie. - I to z wcale materialnymi lancuchami. Jak ci taki przydzwoni w glowe, to zapomnisz, jak sie nazywasz! - Dzieki wielkie za pocieszenie! - prychnela Orsana. 34 - Nie boj sie, malutka. - Rolar podjechal do dziewczyny i delikatnie poglaskal ja po mokrych wlosach. -Od duchow jeszcze nikt nie umarl, chyba ze na serce. A ty jestes mloda, zdrowa, w najgorszym razie posiwiejesz. Orsana uparcie potrzasnela glowa, zrzucajac jego dlon. - Jak duch, to duch, czy ja mowie "nie"? Raz od swieta bede miala okazje przespac sie na czystych przescieradlach. - Szanuje - powaznie powiedzial Rolar. - Nie ma wiekszej odwagi niz pokonanie wlasnego strachu. - Wolho, czy moge go zabic? - z nadzieja w glosie spytala Orsana. - I tak go potem ktos wskrzesi, a ja sobie poprawie humor! Wampir spochmurnial. Pozostawil przytyk bez odpowiedzi, dokladnie obejrzal sobie kamienne sciany z waskimi okienkami strzelnic, po czym cicho mruknal: - Malo prawdopodobne, by udajce zabraly sie do otwartego oblezenia zamku, i jezeli pod pretekstem polowania na ducha udaloby nam sie wprosic tu na nocleg, do rana beda musialy pozostawic nas w spokoju. - O jakim spokoju ty mowisz? - z nerwowym smieszkiem sprecyzowala najemniczka. - W tym zamku nawet duch go nie znalazl! Wampir odpowiedzial sceptycznym prychnieciem. - O ile zaklad, ze w zamku sa jakies dzieci albo na wpol szurnieta staruszka, albo jakas daleka kuzynka z mania przesladowcza, albo lunatykujaca sluzaca, albo wiecznie pijany krewniak? - A zaklad, ze tam jest prawdziwy duch? - Bez patrzenia wyciagnelam reke, ktora Rolar uscisnal, a Orsana zatwierdzila zaklad. Drzwi otworzyly sie po trzecim pukaniu, a dokladniej, po serii wscieklych kopniakow -walenie piescia w grubasne dechy bylo z gory skazane na porazke, reka nadal bolala mnie po pierwszej probie. - Dzien dobry! - unisono powiedzialy bliznieta, patrzac na nas z dolu. Dwie pary blekitnych jak niebo oczu, dwa zadarte noski, dwa wiosenne poletka piegow. Chlopak mial poczochrany czub, a dziewczynka dwa grube, sterczace warkoczyki nad uszami. Maluchy nie mialy nawet dziesieciu lat, chyba ze na spolke. - Aha! - znaczaco skomentowal Rolar. - Dzieci! - Dero, Siarze! - uslyszelismy jakis piskokrzyk z gory. Ktos, podskakujac i slizgajac sie, spiesznie schodzil po waskich stopniach kreconych schodow. - Ile razy wam juz mowilam, nie otwierajcie sami drzwi, bo przyjdzie niedobra ciotka wiedzma, wpakuje was do worka i zabierze ze soba na obiad! Dzieci zapatrzyly sie - z jakiegos powodu na mnie -z niemym zachwytem. Dziewczynka nawet otworzyla usta, ukazujac dwa rzedy rownych mlecznych zabkow. "Zla ciotka" niesmialo cofnela sie za plecy Rolara, nie przejawiajac najmniejszej ochoty zabierac psotnikow gdziekolwiek. Zza kolejnego zakretu schodow wynurzyla sie kobieta sporych gabarytow. Pyszna wspanialosc jej ciala byla schowana w obcisla jaskraworozowa suknie z bialym koronkowym fartuchem. Spod obfitosci halek co rusz wygladaly czarujace kapcie z pomponami i biale 35 szydelkowe ponczochy. Na widok gosci dama (sadzac z oznak, nianka) niezgrabnie poprawila spodnice, wyprostowala sie i przeszla z galopu w ciezki, majestatyczny krok. Niestety, na ostatnim stopniu stracila rownowage, z rozdzierajacym dusze piskiem zamachala rekoma i z glosnym plasnieciem usiadla na podlodze - przy akompaniamencie radosnego smiechu blizniakow. Rolar spiesznie zrobil wypad do przodu i wyciagnal dlon do ofiary nawoskowanych stopni. Natychmiast tez musial zlapac druga reka za porecz - podnoszenie tak poteznej damy bez punktu podparcia okazalo sie wcale nie proste. Postawiona na nogi niania zaczela od polecenia dzieciom, by udaly sie na gore i umyly przed kolacja. Blizniaki niechetnie posluchaly, ale i tak po dotarciu do pierwszego pietra przewiesily sie przez porecz, podsluchujac i podgladajac gosci. Okazalo sie, ze kawalek pergaminu wisial na slupie juz nie pierwszy dzien. - Czarodzieje. Po ducha - ze spora doza lekcewazenia stwierdzilo babiszcze. - Zgadla pani - potwierdzilam po chwili wahania. - A co tam jest do zgadywania - zarechotala grubaska. - Lazicie tu i lazicie, spokoju zadnego nie ma! W zeszlym tygodniu wiedzmina spuscili ze schodow, wczoraj dajn sie sam wyniosl. Zalal, paskuda jedna, wszystkie katy woskiem, napalil wonnosci, az jasnie pani migreny dostala. A wyscie co przyniesli? Pani kazala, coby bez dyplomu nie wpuszczac, ma dosc. Bo jak zeszlym razem wynajeli druida samouka, to pani ukochany piesek kanapowy zaginal, a z piwnic nadal zalatuje trupem! - Mam dyplom. - Siegnelam reka za pazuche i rozwinelam pod nosem niani wymietoszony zwoj z pieczecia. - My tu ludzie prosci, czytania nienauczeni - burknela z cieniem szacunku. - Pojde zamelduje jasnie pani. Zabrala mi pergamin, po czym w zadziwiajacym przy jej figurze tempie ruszyla po schodach. Jasne czupryny na pietrze w mig znikly. W ogromnym holu bylo bardzo nieprzytulnie mimo lezacych wszedzie dywanow. Ze scian szklanymi oczyma wgapialy sie w nas rogate jelenie glowy, strzelaly knoty swiec w ciezkich kandelabrach, chmurnie patrzyly rodzinne portrety. Im dalej od wejscia, tym bardziej bandycko wygladaly namalowane na nich oblicza. Na tym nalezacym do patriarchy rodu w ogole nalezaloby namalowac po trzy, cztery pionowe i poziome kreski symbolizujace kraty, a na dole podac numer. Pani zamku zeszla do nas po kwadransie, akurat zdazylismy sie nieco rozejrzec. Byla to wysoka, ladna kobieta w wieku okolo czterdziestu lat, majaca bardzo arystokratyczny wyglad i maniery, ktorym nie mozna bylo nic zarzucic. - Dostojni panstwo! - przywitala nasze barwne towarzystwo majestatycznie, lecz bez pychy. - Milo mi goscic was w Bladej Rozy. - To pani zamek? - sprecyzowala Orsana. - Rodowy, mojego niezyjacego meza. - Kobieta zwrocila mi dyplom. - Pozwola panstwo, ze sie przedstawie: Diwena Bialozierska, obecna pani na zamku. Milo wiedziec, ze koniec koncow w naszych okolicach pojawil sie prawdziwy zawodowiec. Panno Redna, pani przeciez praktykowala w palacu, nieprawdaz? Nie podzielalam zachwytow nad moja wspaniala kariera, wiec uczciwie przyznalam: - Przez krotka chwile. Musialam porzucic to za-szczytne.miejsce w celu dalszego doskonalenia umiejetnosci magicznych. 36 - Dazenie godne pochwaly. - Diwena pozwolila sobie na aprobujacy usmiech. -Zapraszam, prosze przejsc ze mna do gornych komnat. Pani i pani towarzysze na pewno sa zmeczeni po dlugiej podrozy, ale czy nie bedzie to przypadkiem z mojej strony zbyt natarczywe, by zaprosic was na kolacje przy naszym skromnym stole? - Wcale. Pozwoli pani, ze przedstawie jej Orsane, moja... eee... siostre, i Rolara, kuzyna w linii matki. Rolar, niczym nie zdradzajac zdziwienia, pochylil sie i szarmancko ucalowal delikatna reke gospodyni. Orsana wykonala niezgrabne dygniecie. - Bardzo mi milo. - Diwena usmiechnela sie ponownie, po czym wyciagnela reke w kierunku miedzianego dzwonka, ktory stal w niszy obok jednego ze swiecznikow. Na jego melodyjny dzwiek natychmiast pojawil sie siwy jak golabek majordomus o nieprzeniknionej twarzy. - Brim, prosze pokazac gosciom ich pokoje. Szanowni panstwo, czekam na was za pol godziny! Z tymi slowami odeszla, a my musielismy wlec sie za majordomusem przez dobre piec minut, poniewaz wybranie przez niego miejsca do postawienia nogi na stopniach bylo tak powolne i dokladne, ze stawalo sie niemal rytualem. - Co cie napadlo? - rzucila sie na mnie Orsana, gdy tylko zostalismy sami w bogato zdobionych komnatach z szerokim lozkiem, lustrzana szafa na polowe sciany, meblami z czerwonego drewna i ogromnym niedzwiedzim futrem na podlodze. - No dobrze, siostra. Ale po co bylo tu ladowac kuzyna w linii ojca? - Matki - poprawil Rolar. - Poniewaz w przeciwnym razie musielibysmy jako sludzy spac w stajni. - No to by nas przedstawila jako przyjaciol! - Orsana nieco sie uspokoila, ale nadal uparcie nie miala zamiaru uznac wampira za krewniaka. - Zeby nas zaczeli podejrzewac o nieprzyzwoite prowadzenie sie? Orsano, musisz to jednak przezyc, ze szlachcicami trzeba sie zachowywac jak z wariatami. Zgadzac sie we wszystkim i nie dawac powodow do kompromitacji. - Ale ona przydzielila nam jeden pokoj! Jestem stanowczo przeciwna takiej nieprzyzwoitosci! - Dwa pokoje obok siebie, a drzwi miedzy nimi zamykaja sie na zasuwe - skorygowalam przyjaciolke. -Nie martw sie, zgodnie z etykieta nieprzyzwoitosc ogranicza sie do braterskiego pocalunku w policzek. - Jeszcze lepiej braterskiego ugryzienia w szyjke. -Wampir zademonstrowal kly w szerokim usmiechu. - A gryz - nieoczekiwanie zgodzila sie Orsana, nadstawiajac Rolarowi szyje. Ten, korzystajac ze sposobnosci, ugryzl. I wtedy sie zaczelo! - Kretyn! - krzyknela dziewczyna, odskoczywszy na bok. - Przeciez zartowalam! - Ja tesz! - Rolar trzymal sie za szczeke, w ktora akurat wpasowal sie lokiec najemniczki. -Histeryfka! Pra-fie mi kiel fybila! - To nie trzeba bylo gryzc! - wsciekala sie Orsana, gotowa pozbawic wampira rowniez pozostalych zebow. - Ale ja tylko lekko... - Rolar odslonil szczeke. Sadzac z wszelkich oznak, kly pozostaly na miejscu, a krwiak nad warga topnial w oczach. - A skad mialam wiedziec? - Najemniczka uspokoila sie nieco i podeszla do lustra, w ktorym dokladnie obejrzala szyje, a na wszelki wypadek jeszcze jej dotknela. - Z toba nigdy nie wiadomo, czy zartujesz, czy mowisz powaznie! - Dobrze, od dzis zawsze bede uprzedzal: "Orsano, uwaga, zartuje..." - obiecal wampir. - Niezly pomysl - zgodzila sie powaznie. - Rolar, powiedz mi, dlaczego caly czas sie nade mna znecasz? Co ja ci zrobilam? 37 Wampir mruknal cos niewyraznie i uciekl spojrzeniem, z zawstydzeniem stwierdzajac: - Zartow nie rozumiesz czy jak? - Glupich nie rozumiem - zdecydowanie uciela Orsana, odwrocila sie do Rolara plecami, zdjela kurtke i zaczela rozpinac do cna przemoknieta koszule. Wampir z ciekawoscia obserwowal jej poczynania, az polapala sie i naskoczyla na niego: - Ty jeszcze tutaj?! A kysz do swojego pokoju i daj nam sie przebrac! Niechetnie posluchal i Orsana wlasnorecznie zamknela za nim zasuwe. Nie mialysmy w co sie przebrac, wszystko bylo mokre, wiec po prostu wycisnelysmy ubranie nad stojacym pod lozkiem nocnikiem (z braku innych naczyn), po czym wysuszylam je i wygladzilam. Zapach spalenizny nasilil sie, mieszajac z "aromatami" rzecznego mulu i konskiego potu. - A co ze mna? - plakal za drzwiami wampir, teatralnie pociagajac nosem. - Dlaczego nikt nie spieszy sie, by ratowac moje mlode, zaledwie poltorasetletnie zycie przed zapaleniem pluc wywolanym dlugim czasem spedzonym w mokrym odzieniu? - Poskacz sobie w miejscu, to sie ogrzejesz - chmurnie poradzila Orsana, sznurujac buty. Gdy juz doprowadzilysmy sie do porzadku, wypuscilysmy Rolara. Okazalo sie, ze wampir wcale nie marzl, a juz dluzsza chwile temu rozebral sie, owinal rozowa kapa z lozka i przechadzal po pokoju, z ciekawoscia ogladajac wiszace na scianach obrazy i nie zapominajac od czasu do czasu narzekac na okrutny los. - Oszust - powiedzialam z wyrazem. - Trzeba cie wyslac na kolacje tak ubranego, bedziesz opowiadal jasnie pani, ze to najnowsza starminska moda. W odpowiedzi wampir zademonstrowal blagalny wyraz twarzy, wiec z ciezkim westchnieniem wydekla-mowalam nad jego odzieniem potrzebne zaklecie. Gdy juz sie ubral i wrocil do naszego pokoju, Orsana stala przy drzwiach wejsciowych, udajac, ze nie zauwaza go, ani tym bardziej nie czeka. - Orsano, daj spokoj! - poprosil Rolar. - Przeciez jestem wampirem, taka moja natura. Duren to i dowcipy ma glupie. Czasami nawet nie zauwaze, jak kogos uraze. Przepraszam, jesli naprawde cie dotknalem... Dziewczyna lekko sie zaczerwienila, ale nic nie powiedziala. Czasami przyjecie przeprosin jest duzo trudniejsze niz ich wypowiedzenie. - No to co, pokoj? - Rolar, nie czekajac na odpowiedz, wyciagnal do dziewczyny reke. - Zawieszenie broni - mruknela Orsana i bez patrzenia przyklepala jego dlon. - Na dlugo? - zapytalam retorycznie, otwierajac drzwi. Bum! Dera i Siar usiedli na podlodze, pocierajac obolale czola - dziewczynka lewa reka, a chlopiec prawa. - A co wy tu robicie?! - ryknelam wielkim glosem, opierajac dlonie na biodrach i groznie pochylajac sie nad dzieciakami. Blizniaki spojrzaly po sobie. - Ciociu wiedzmo, a ciocia naprawde jada male dzieci? - bardzo uprzejmie zapytala dziewczynka. Mnie na widok takiej ciekawosci swiata normalnie zatkalo, za to Rolar nie stracil rezonu: - No co wy, maluszki! - mruknal slodkim glosem, siadajac przed blizniakami w kucki. - Oczywiscie, ze ciocia wiedzma nie jada malutkich dzieci, jej zeby sa na to za krotkie... Ale wujek wampir z wielka przyjemnoscia wami przekasi! I Rolar zademonstrowal jeden ze swoich najbardziej oslepiajacych usmiechow. Dzieciaki z piskiem rzucily sie do ucieczki. 38 - No, teraz male dranie dwa razy pomysla, zanim wezma sie za szpiegowanie nas - z zadowoleniem skonstatowal wampir i podniosl sie na nogi. - I nie mogles tego zrobic, nie demonstrujac wszem wobec klow? - skrzywila sie Orsana. -Teraz naskarza matce. - Ze ciociowiedzminy wujek ma dlugie, ostre zabki? - ironicznie zasugerowal Rolar. - Na bogow, nie mow mi tylko, ze ktos zwraca uwage na dzieciece fantazje. - Chodz, wujku wampirze - przerwalam, jako pierwsza przekraczajac prog. - Juz na nas czekaja. Obecnosc ducha miala wyraznie negatywny wplyw na prestiz pracy w zamku. Szczegolnie brak sluzby dawal sie odczuc podczas posilku - jedyna sluzaca nie nadazala z podawaniem polmiskow wszystkim panstwu i przez dluzsza chwile musielismy czekac na swoja kolej przed pustymi talerzami. Nadal ten sam majordomus zapalil trzy dodatkowe swieczniki i stanal w drzwiach, ni to zgodnie z etykieta, ni to nie mogac sie zdecydowac wyjsc z oswietlonej jadalni do pustych korytarzy, w ktorych na dodatek zdarzalo sie napotkac ducha. Oprocz nas, Diweny i niani z dziecmi do posilku zasiadlo rowniez troje stalych mieszkancow zamku. Po prawej stronie gospodyni siedziala jej siostra, chuda jak patyk stara panna z wlosami spietymi w wysoki kok. Po lewej - jakis daleki krewniak, tysiecznik na emeryturze. Obok siostry, w fotelu na kolkach, pochylala sie nad talerzem bardzo stara i wygladajaca na szalona kobiecina - babka niezyjacego meza Diweny. Siostra co chwile podskakiwala i rozgladala sie na boki, starucha nieprzerwanie mamrotala cos pod nosem, grozac palcem smazonemu kurczakowi, daleki krewny w ciagu pieciu minut zdazyl zawrzec blizsza znajomosc z trzema kielichami wina, po czym wpadl w wyjatkowo przyjazny nastroj i co rusz zaczynal opowiesc o bitwie dziewiecset szescdziesiatego trzeciego roku i swojej osobistej kontrybucji w zwyciestwo. Jezeli pamiec mnie nie mylila, mowa byla o przygranicznym konflikcie z elfami, przy ktorej to okazji nie odbyla sie tak naprawde zadna bitwa - po prostu elfy wykonaly uprzedzajacy ostrzal z lukow jakiegos pulku, ktory zabladzil w lesie. W odpowiedzi pulk, ktory z jakiegos powodu przekonany byl, ze znajduje sie na wlasnym terenie, zalegl w znajdujacych sie w okolicy jamach i kategorycznie odmowil odejscia, w odpowiedzi strzelajac oraz wyklinajac miejscowych. Ten balagan trwal ponad miesiac, przy czym nalezy zauwazyc, ze elfy juz dawno machnely na legionistow reka i odstapily od oblezenia, majac nadzieje, ze ci idioci zglodnieja i sami sobie pojda. Idioci natomiast z uporem godnym lepszej sprawy dalej uprawiali partyzantke w Jesionowym Grodzie, zywiac sie grzybami, jagodami, a takze zdobycznymi, skradzionymi z elfiej kuchni polowej plackami. Koniec koncow sprawe rozwiazaly "posilki" przyslane przez owczesnego belorskiego krola na prosbe jego el-fiego kolegi. Na widok tego panoptikum Rolar nie potrafil powstrzymac zachwytu. Jego zdaniem, ktore natychmiast zostalo wyluszczone mi szeptem na ucho, o lepszym audytorium dla pojawiania sie ducha nie ma co marzyc. - Jeszcze nie wygrales! - szepnelam w odpowiedzi, probujac nie zgubic watku rozmowy towarzyskiej rozpoczetej przez gospodynie i jej siostre. Zainteresowania obu pan krazyly dookola zycia palacowego - plotek, intryg i mody. Plotki i intrygi wymyslilam na poczekaniu i bez trudu, ale ubrania musialam sobie przypominac. Po zaspokojeniu ciekawosci Diwena opowiedziala nam co nieco o sobie. Jej niezyjacy juz maz kiedys zajmowal honorowe stanowisko doradcy krolewskiego, lecz potem "popadl w nielaske" - najpewniej po prostu sie znudzil, bo w przypadku bardziej powaznego wystepku 39 krol nie pominalby okazji do skonfiskowania zamku -po czym przeszedl na emeryture i wkrotce potem zmarl. Rozmowa plynnie zboczyla na temat ducha. Pani Bialozierska miala do onego bardzo filozoficzny i jednoczesnie zadziwiajaco praktyczny stosunek. Rzeczony duch nie przeszkadzal Diwenie wcale, za to stwarzal pewne problemy przy zatrudnianiu sluzacych i przyjmowaniu gosci. Natychmiast odrzucila delikatne aluzje na temat podstepnych wrogow owinietych w przescieradla, stwierdzajac, ze duch jest prawdziwy i nalezy do jej niezyjacej babci. Portret babci wisial nad stolem - efektowna kobieta w liliowej sukni, zlotowlosa i niebieskooka. Gwoli scislosci, bardzo podobna do samej Diweny i jej dzieci. - A czy w zamku nie mieszka przypadkiem lunaty-kujaca sluzaca? - spytala Orsana. Gospodyni zdziwila sie, lecz odpowiedziala, ze jeszcze krotka chwile temu takowa mieszkala, ale dwa duchy na jeden zamek to pewna przesada, wiec panne zwolnila. - Jest pani pewna, ze to wlasnie ona? - Rolar skinal glowa w kierunku portretu. - Jestem - krotko rzucila pani Bialozierska. - Sama widzialam. - I co? - Orsana wstrzymala oddech. - Przywitalam sie i poszlam dalej - spokojnie odparla pani na zamku, nabierajac na widelec malutki kawalek kapusty i podnoszac go do ust z iscie krolewska gracja. Nie wiem dlaczego, ale natychmiast jej uwierzylismy. Taka arystokratka moglaby nawet z zy wolykiem rozpoczac rozmowe o pogodzie. - A ja mowie: wiedzma! Bo ona wiedzma jest! - nieoczekiwanie ryknela starucha, powodujac, ze Orsana sie zakrztusila. - Ona to o czym? - spytalam, z ukosa spogladajac na starowinke, ktora wciaz mamrotala cos pod nosem. - Chodzily sluchy, ze moja babka parala sie magia -obojetnie wyjasnila Diwena. - Jakoby zaklela swojej wnuczce, czyli mnie, bogatego meza, czego babcia rzeczonego meza nadal nie moze mojej rodzinie wybaczyc. - A to prawda? - nadal kaszlac, wychrypiala Orsana, z irytacja oganiajac sie od wampira, ktory chcial poklepac ja po plecach. - Nie - uciela gospodyni. - Zgadzam sie, ostatnimi czasy moja rodzina nieco zbiedniala, ale ma znacznie dluzsze korzenie i jest bardziej szacowna od rodziny meza. To malzenstwo pozwolilo mu wejsc do wyzszych sfer i awansowac az do doradcy. Wzajemna korzysc z tego zwiazku nie wymagala wzmacniania magia. - Przy okazji, skoro juz mowimy o korzysciach -przypomnialam sobie. - Na ile wycenia pani owa... niedogodnosc? - Piecdziesiat kladni - po krotkiej chwili namyslu postanowila pani Bialozierska. - Szescdziesiat! - spiesznie sprecyzowala siostra, ktorej nerwy znacznie gorzej tolerowaly sasiedztwo zaswiatow. - Ale za kazdy stluczony przedmiot z honorarium zostanie odliczona jego pelna wartosc - melancholijnie dodala Diwena. - Przepraszam? - W zamku jest mnostwo antykow, wliczajac w to krysztaly oraz porcelane - wyjasnila. -Niestety, poprzedni czarodzieje mieli niemily zwyczaj stracania w biegu, a takze rzucania w kierunku ducha bezcennych dziel sztuki, z ktorych wiele ma tendencje do tluczenia sie. Tak wiec w zeszlym tygodniu stracilam malowany wazon z piatego stulecia, kiedy probowal sie w nim schowac przed duchem niejaki znachor Wlanimar, po fakcie z pogarda wykopany za brame... Gospodyni przeczekala wybuch smiechu, po czym kontynuowala: 40 - Smialabym miec nadzieje, ze tym razem moja kolekcja sredniowiecznej porcelany nie zostanie bestialsko przerzedzona. Tym bardziej ze sam duch jeszcze nie spowodowal zadnej szkody wobec zamku czy jego mieszkancow, nie liczac moralnej. - Rowniez mamy taka nadzieje - powiedzialam szczerze. Kolacja potrwala jakies trzy godziny i gdy w koncu wrocilismy do swoich komnat, bylo juz po polnocy. Gdzies w glebiach zamku smetnie i przeciagle zaskrzypialy deski podlogowe, po czym jeknely i szczeknely ciezkie drzwi. W spaczonych oknach wyl wiatr, za szafami skrobaly myszy. Do pelni wrazen braklo wylacznie dzwonienia lancuchow chodzacego po korytarzach ducha. - Rolar bierze na siebie parter i piwnice - rozdawalam rozkazy z pelnym autorytetem dyplomowanego specjalisty, pukajac palcem w nieco wyswiechtany plan zamku. - Orsana, ty przejdz sie po pierwszym pietrze, od sypialni jasnie panstwa do naszego pokoju. A nuz duch bedzie mial ochote na wizyte u gosci. A ja sprawdze drugie pietro, dach i wiezyczki. - A co mamy zrobic, gdy go zobaczymy? - ze wzdrygnieciem spytala najemniczka. - Nic. - Wzruszylam ramionami. - Nic?! - A co mozecie zrobic? Jesli nie stracicie mowy z przerazenia, to sprobujcie go pociagnac za jezyk. Moze czegos chce. Niezle bedzie, gdy sie okaze, ze to jakis drobiazg: zagrac w karty, przepowiedziec czyjas smierc, pokazac zamurowany w scianie skarb albo wlasny szkielet? - Jego szkielet lezy w rodzinnej krypcie - sceptycznie mruknela Orsana. - No i co z tego, moze duch od dawna marzy o moz-liwosci poprowadzenia wycieczki do wlasnego grobu? Albo moze mu niewygodnie na plecach? Albo po prostu czuje sie samotny? - Nie mam zamiaru go przewracac! - oburzyla sie Orsana. - Ani sie klasc obok. Niechaj sie komu innemu skarzy, mnie to nie rusza. - Ale nikt cie nie prosi. Przeprosisz i pobiegniesz po mnie. - I po mnie - wtracil sie Rolar. - Jesli wyglada tak samo jak na portrecie, to zgadzam sie ubarwic jego samotnosc! - Jezeli nie uda nam sie nawiazac kontaktu - kontynuowalam, puszczajac mimo uszu nietyczace sie tematu komentarze - zapamietajcie, gdzie go widzieliscie, i tak czy siak wolajcie mnie. A, i na bogow, trzymajcie sie z daleka od tej przekletej porcelany! Jeden spodek i nie tylko nie zarobimy na owies dla konikow, a jeszcze bedziemy musieli placic. - Postaramy sie! - unisono obiecali oboje. Dawno juz zauwazylam, ze gdy Rolar i Orsana akurat sie nie klocili, ich mysli i postepki byly wyjatkowo wrecz zgodne. - W takim wypadku nie tracmy czasu. Chce miec szanse wyspac sie do rana. - A moze od razu sie polozymy, a rano powiemy, ze nikogo nie widzielismy? - niesmialo zasugerowala Orsana. - Zeby rzeczony duch sam obudzil nas w srodku nocy, dzwoniac lancuchami nad uchem? O nie, ja podziekuje. Jezeli nie uda mi sie go przepedzic, to przynajmniej poprosze, zeby nie przeszkadza! w spaniu. A przy okazji obejrzymy zamek i przekonamy sie, ze jego gospodarze nie sa udajcami i nie zamierzaja w srodku nocy otworzyc bram rozbojnikom. - No dobrze juz - niechetnie zgodzila sie najemniczka, poprawiajac pas ze sztyletami. 41 Przed snem sluzaca zgasila wszystkie swiece, zostawiajac tylko oliwna lampke na kazdym pietrze i obok schodow. Na poczatku targalam ze soba lichtarz, ale okazalo sie, ze w zupelnosci wystarcza mi ksiezycowe swiatlo, ktore przenikalo przez waskie witrazowe okienka udekorowane kawalkami krysztalu. Spacer po zamku okazal sie czysta przyjemnoscia. Ducha sie nie balam, wrecz przeciwnie, napedzalo mnie uczucie podobne do tego, ktore odczuwa wedkarz. Zaczelam od dachu -obeszlam dookola amfilade wiezy, probujac odnalezc wejscie (potem okazalo sie, ze wiezyczka ze szpila jest wylacznie elementem dekoracyjnym i nie daje sie na nia wejsc), ostroznie spojrzalam przez wysoki parapet, przez chwile podziwialam piekne widoki na dole, nasluchiwalam szelestu wiatru, ale nie zauwazylam nic podejrzanego i zeszlam nizej, na drugie pietro. Moim oczom ukazalo sie dzikie, fascynujace i barwne widowisko. Korytarzem, podciagnawszy mnogosc spodnic i wysoko podrzucajac grube nogi, galopem pedzila nianka w nocnej czapeczce i dlugiej koronkowej koszuli. Jej otwarte usta zastygly w bezglosnym krzyku, a oczy biegly szybciej niz reszta ciala, niemal wypadajac z oczodolow. Za niania halasliwie lecial duch. Mial kolor jaskra-woliliowy i ksztalt kijanki z rekoma, owinietej lancuchami i obwieszonej pudowymi ciezarkami. Duch jeczal, chrypial, wyl i rechotal. Fale gromkiego echa odbijaly sie od kamiennych scian. Stojace wzdluz nich zbroje zlosliwie szczerzyly sie otworami wizur. Portret zlotowlosej kobiety w liliowej sukni duch przypominal tylko barwa. Zreszta przy odrobinie wyobrazni... Niania uciekla w bok, pociagnela na siebie drzwi szafy sciennej i glowa do przodu zanurkowala w sterty szmat. Zamykajace sie drzwiczki halasliwie klepnely ja po pulchnym tylku. Duch z rozpedu uderzyl we mnie, mrugnal liliowym okiem, rabnal fala ciepla i rozpadl sie na kawalki szybko jasniejacej mgly. Odskoczylam raczej z zaskoczenia niz z powodu zderzenia. Sprobowalam nasluchiwac -gdzies daleko zaskrzypialy drzwi, po czym cicho zaszuraly kroki. Duch znikl. Mialam go. Orsana juz czekala na mnie w komnacie, bardziej zirytowana niz przestraszona. Zgodnie z jej slowami duch przypominajacy ogromna sliwke przyczepil sie do niej w okolicach pokoju dzieciecego. Wydawal z siebie "na dziwo poganyja dzwieki", sprawiajac, ze Orsana przebiegla sie po calym korytarzu, ale potem przypomniala sobie o honorze wojowniczki, odwrocila sie do ducha i oblozyla go "brzydkimi slowami". Duch zawstydzil sie, poczerwienial i skapitulowal, rozplywajac sie w powietrzu. Orsana kategorycznie odmowila powtarzania tych magicznych slow. Nie zdazyla jeszcze zaczerpnac powietrza po skonczeniu opowiesci, gdy wrocil Rolar. - Wygralas! - oglosil od progu, zatrzasnal za soba drzwi i ze zmeczenia padl na lozko, probujac zlapac oddech. - Co masz ciekawego? - Ducha! - Rolar, nadal ciezko dyszac, podniosl sie na lokciu twarza do mnie. - I to takiego najprawdziwszego duchowatego! Kolorowego jak siniak pod okiem. Gonilem go przez cala piwnice, ale zniknal w scianie kuchni, a w samej kuchni juz go nie bylo. - Ty jego goniles czy on ciebie? - sceptycznie sprecyzowala Orsana. Rolar rzucil jej wsciekle spojrzenie, lecz zmeczenie zwyciezylo i ponownie rozlozyl sie na lozku. 42 - Prawdziwa gonitwa z przeszkodami! - jeczal, bez wyrazu wpatrujac sie w sufit. - A tam na dole jeszcze jest kupa tej przekletej porcelany, i to cala na takich niepewnych podstawkach, ze samo przebiegniecie obok wystarcza. - Straciles cos? - przerazilam sie. - Nie, cos ty. Zmienilem postac. - Nikt cie nie widzial? - Mam nadzieje, ze nie. A nawet jesli widzial, to duch wiecej, duch mniej, co to za roznica? - To nie duch. - Pokrecilam glowa. - Rolar, przegralam. O co sie zakladalismy? - O nic, tak po prostu - odruchowo odparl wampir, lecz natychmiast odzyl. - Co masz na mysli? Ja zakladalem sie, ze on nie jest prawdziwy! - Ty sie zakladales, ze w zamku sa dzieci - skorygowalam. * Usiedlismy do stolu wszyscy razem - ja, moi przyjaciele, Diwena, jej tchorzliwa siostra, emerytowany tysiecznik (z rana wyjatkowo trzezwy), nianka, Dera i Siar, sluzaca przyturlala takze fotel z szalona staruszka. Majordo-musa z jakiegos powodu nie bylo widac. Dzieci, o dziwo, zachowywaly sie bardzo cicho i tulily do nianki, co rusz z przerazeniem rozgladajac sie na boki. - I jak ida poszukiwania? - zapytala gospodyni po stosownej przerwie, podstawiajac malutka porcelanowa filizanke pod nosek imbryczka z kawa w rekach sluzacej. Poczekalam, az filizanka wypelni sie po brzegi, po czym skromnie odparlam: - Pani Bialozierska, musze pania zmartwic. Pani duch nie ma nic wspolnego z pani babka... a raczej babka miala pewien wplyw na jego pojawienie sie, jednak zupelnie inny, niz sie pani wydaje. Po raz pierwszy dalo sie zauwazyc na obojetnej twarzy gospodyni oznaki zdziwienia. - Co pani powie? - Diwena zatopila deserowa lyzeczke w kruchej sciance migdalowego ciastka, probujac poradzic sobie z nieprzyzwoitym naplywem emocji. -W takim razie skad ten duch sie wzial? -Znikad. A raczej nieprawidlowo stawia pani pytanie. Ducha tu w zyciu nie bylo. Jest natomiast fantom. - Przepraszam, lecz nie do konca rozumiem roznice. - Fantom to halucynacja wywolana przez maga -wyjasnilam. - W zamku zamieszkal pewien psotnik, ktory aktywnie tworzy fantomy. Widzielismy rownoczesnie trzy na roznych pietrach. Sa niestabilne, znikaja po zetknieciu z materialnym obiektem, a nawet na glosny dzwiek. Jakkolwiek smiesznie by to brzmialo, ostrzal ducha porcelana dawal wcale niezle efekty... - I co nam pani w takim razie poradzi? Zawsze miec przy sobie polmisek? - zarechotal emerytowany tysiecz-nik. - Po co? Bedziemy usuwac powody. - Pozwoli pani zapytac w jaki sposob? - Kudlakiem - odpowiedzialam powaznie. - Przepraszam? - Jak to sie mowi, klin klinem. Mam znajomego kudlaka, zaprosilam, by chwile pomieszkal w pani zamku - wyjasnilam, usilnie probujac nie zauwazac wyrazow twarzy audytorium. - On tak w ogole jest ludo-jadem, ale prosze sie nie bac, obiecal, ze zje tylko tego czarodzieja. Powiedzialabym, ze dzisiejszej nocy ducha i jego tworce czeka ostateczny koniec. Pani i pani dzieci beda mogly spac spokojnie... 43 I w tym momencie Dera i Siar rozryczeli sie, glosno i zgodnie. Moje kalkulacje okazaly sie sluszne - Rolar jednak zostal zauwazony i wymyslona w biegu bajeczka okazala sie akurat na miejscu, powodujac oczekiwany efekt. - Fuj, dzieci, to bardzo nieladnie - skrzywila sie pani Bialozierska. - Przeciez slyszalyscie, ze nie ma najmniejszego powodu do obaw. Sam krol ufal pani Rednej, jesli idzie o ochrone swoich komnat! To stwierdzenie spowodowalo, ze zakrztusilam sie ciastkiem, jednak dalam rade skinac glowa, jakbym osobiscie co noc trzymala krolowi swieczke. - A moze ich brzuchy bola? - z zagubionym wyrazem twarzy zasugerowala niania. -Wczoraj ukradli z kuchni surowe ciasto. Skrzyczalam ich, ale gdzie ja tam upilnuje takich psotnikow. - No rzeczywiscie, jak pani upilnuje malutkiego czarodzieja i wiedzme? - potwierdzilam. -Pani Diweno, nie wiem, czy to pania ucieszy, czy zasmuci, ale u ktoregos z pani dzieci, a moze okazac sie, ze u obojga, niedawno ujawnil sie magiczny dar odziedziczony po prababce. Wiec ciesza sie nim na miare sil - tworza fantomy, sprowadzaja halucynacje sluchowe. - Dzieci, to prawda? - srogo spytala gospodyni, patrzac wprost na blizniaki. Placz sie nasilil. - Prosze isc i stanac w kacie - zadecydowala Diwena. -Jak wam nie wstyd straszyc domownikow duchem! -Od jutra zajme sie poszukiwaniem odpowiedniego nauczyciela i oprocz rachunkow i pisania bedziecie sie uczyc rowniez magii. Panno Redna, a pani by sie nie podjela ich nauczania? Slowo "uczyc" zaskoczylo blizniaki bardziej niz slowo "kat". Najgorsza kara ma miejsce wtedy, gdy psota zamienia sie w nudne codzienne zajecie. Ryczeli - kazde ze swojego kata - jak dwie niewinne dziewice przed niechcianym slubem. - Bardzo mi przykro, lecz musze odmowic. - Skrupulatnie zlozylam lezaca na kolanach serwetke i wstalam od stolu. - Ja i moi krewni spieszymy sie do... Jesionowego Grodu, z pilnym i waznym krolewskim zadaniem. Najlepiej bedzie, jezeli odda pani dzieci do Starminskiej Szkoly Magii, tam ich zdolnosci znajda zastosowaspodziewajac sie, ze zobacze cokolwiek, lacznie z zywo-lykiem, ale... I ku obopolnej satysfakcji na tym uroczyscie odliczyla mi szescdziesiat kladni i po wielokrotnym zapewnieniu przez strony o wzajemnym szacunku mimochodem zauwazyla: - Panno Redna, teraz gdy sie to wszystko wyjasnilo, to czy nie moglaby pani zabrac swojego kudlaka? Juz od kilku godzin siedzi na progu zamku, nie pozwalajac nam wyjsc, a majordomusowi, ktory spedzal noc u siostrzenca na wsi, wejsc. Nie wiedzialam, ze jest on pani znajomym, i nie chcialam pani niepokoic przed sniadaniem, ale poniewaz wszystko tak dobrze sie skon... Nie czekalam, az gospodyni dopowie zdanie, rzucilam sie do najblizszego okna, po czym spojrzalam w dol, spodziewajac sie, ze zobacze cokolwiek, lacznie z zywolakiem, ale... Na progu, z pyskiem opartym o przednie lapy, najspokojniej w swiecie drzemal duzy wilk, na szarych stopniach podobny do wielkiej zaspy sniegu. 44 Rozdzial piaty N ie mogac sie opanowac, zbiegalam ze schodow, przeskakujac po kilka stopni naraz. Gdy z rozpedem otworzylam drzwi wejsciowe, wilk nadal tam lezal. Na moj widok zerwal sie, najezyl... po czym polozyl uszy po sobie, jak zlapany na psocie psiak, podszedl do mnie i ulokowal sie przy nogach, z wyrazem winy na pysku, zagladajac w oczy i merdajac ogonem. Rzucilam sie przy nim na kolana, zlapalam za szyje i schowalam twarz w gestym futrze o ostrym zapachu lesnego zwierzaka. A potem rozryczalam sie z ulgi. Rolar i Orsana, ktorzy znalezli sie na dole zaledwie chwile po mnie, nie spieszyli sie z okazywaniem radosci, utrzymujac solidna odleglosc. Wampir z obawa zaczal: - Wolho, czy jestes pewna, ze on nie... W tym momencie koniuszy pani Bialozierskiej przyprowadzil nasze konie, wyczyszczone i osiodlane - poprzedniego wieczora kilkakrotnie powtorzylismy mu (na wszelki wypadek, jako ze chlopaczyna mial wyjatkowo tepy wyraz twarzy i charakterystyczna maniere kiwania glowa z wyrazem twarzy szczesliwego i ni w zab cie nierozumiejacego obcokrajowca), ze bedziemy potrzebowac koni juz o swicie. I co tu duzo mowic, sami zaspalismy. Smolka, widzac mnie z wilkiem w objeciach, parsknela zazdrosnie i zaczela grzebac w ziemi pazurzastym kopytem, nie okazujac jednak obawy. Do tej pory ani razu sie nie pomylila, wiec wszystkie watpliwosci co do autentycznosci wilka zniknely. Nie bardzo moglam zdobyc sie na to, by wolac na niego "Len". Sprobowalam raz, ale imie utknelo mi w gardle, rodzac poczucie niezrecznosci - jak gdybym pod nieobecnosc wlasciciela probowala dyskutowac z jego wiernym psem, zwracajac sie do niego imieniem pana. Co prawda, jak sie pozniej okazalo, wolanie na wilka, jak rowniez wydawanie mu polecen bylo niepotrzebne -doskonale rozumial mnie bez slow, ni to rozumiejac gesty, ni to czytajac w myslach. Rolar, ktorego o to spytalam, najpierw rozesmial sie, a potem zamyslil. A jeszcze potem powiedzial, ze nikt za bardzo nie ma pojecia, jakie ono jest, to wilcze zycie po smierci, poniewaz zaden ze wskrzeszonych go nie pamietal. Calkiem niewykluczone, ze wilk po prostu zachowal telepatyczne zdolnosci wladcy. W kierunku Orsany wilk podejrzliwie warczal, lecz Rolara przyjal znacznie lepiej niz mnie przy pierwszym spotkaniu. Wampir kucnal i w skupieniu go obmacal, po czym z niezadowoleniem pokrecil glowa. - Chudy jak szkielet. Niedobrze, i to bardzo, musimy go dokarmic, zeby odzyskal mase, albo po prostu zabraknie mu sil na transformacje. - W ciagu tych paru dni?! - - Przeciez to nie jest zwykly wilk. Szybko wroci do kondycji. Gdybysmy mieli okazje do odpoczynku i pare krow, wystarczyloby pare godzin. - Rolar, przytrzymujac opadajace spodnie, podal mi swoj pas. Orsana pogrzebala w sakwie i zaproponowala wampirowi klab wlosianego sznura jako zastepstwo. - Ale, niestety, musimy sie pospieszyc. Pas doskonale zastapil obroze, byl szeroki, mocny i wystarczyl na dwa okrecenia. Poki zaciagalam klamre i przeciagalam przez nia luzny koniec, wilk kladl po sobie uszy, szczerzyl zeby i probowal odwrocic pysk, ale w sumie zachowywal sie calkiem porzadnie. Potem przywiazalam do pasa resztke sznura (calkiem spora, tak na dwadziescia lokci), okrecilam drugi koniec dookola dloni i skoczylam w siodlo, doskonale zdajac sobie sprawe, jak malowniczy lot mnie czeka, jezeli wilkowi wpadnie do lba dac susa w bok. Ale nie puszcze, ile by mnie to kosztowalo. Pozostalo tylko pozegnanie z pania Bialozierska, ktorej zasady dobrego wychowania nie pozwolily zleciec na leb na szyje po schodach, w zwiazku z czym dopiero teraz pokazala sie w 45 progu, starannie ukrywajac ciekawosc. Darowalam sobie zsiadanie z kobylki i ceremonial pozegnalny odprawil Rolar, obsypujac dame komplementami i z uczuciem calujac w uprzejmie wyciagnieta dlon. Diwena e sporym zdziwieniem zerknela na jego niewyczuwalna brode, lecz tego nie skomentowala. Wampir natomiast wcale nie wygladal sztucznie, jak gdyby rzeczywiscie dosyc czesto bywal w palacu krolewskim u swojej "kuzynki w linii matki". Ciekawe, gdzie nauczyl sie dobrych manier? Bo na pewno nie w koszarach w Witiagu. A moze Orsana miala racje i naprawde szkolono go na uniwersalnego szpiega, takiego i do legionu, i do palacu? Przed powrotem na trakt wpadlismy do wsi, zakupilismy u rzeznika pud swiezej cieleciny, natychmiast od-kroilismy duzy kawal i przez kilka chwil z rozrzewnieniem obserwowalismy, jak wilk z powarkiwaniem sie nim zajada. Przechodnie rzucali zazdrosne spojrzenia na niego i oburzone na nas, ale malo mnie to obchodzilo. Niechby ktos sprobowal powiedziec cos zawstydzajacego czy niemilego, warknelabym na delikwenta nie gorzej od wilka. Poza tym wilk spowodowal, ze musielismy zwolnic. Naturalnie mogl biec rowno z galopujacymi konmi, ale widac bylo, ile go to kosztuje. Po prostu krajalo mi sie serce, gdy zaczynal kulec i zostawal w tyle, a potem gwaltownie rzucal sie do przodu, by nas dogonic. Nie moglam zabrac go na siodlo, tak wiec musielismy w zasadzie co godzine robic postoj, zeby mogl zlapac oddech i cos przegryzc. W ciagu dnia zrobilismy mniej niz polowe odleglosci niz zwykle. Wieczorem znowu zaczelo padac, wiec gdy przed nami pojawilo sie miasto ("Bras - powiedzial Rolar - jedno z najwiekszych miast w Jeziornej Krainie, mozna nawet powiedziec, ze jedyne"), zdecydowalismy, ze nie bedziemy kusic losu i zanocujemy w gospodzie, halasliwym oraz pelnym ludzi miejscu, jakiego do tej pory nasi rozbojnicy uwaznie unikali. Do zmroku zostawalo nie mniej niz dwie godziny, ale uznalismy, ze raczej zmarnujemy ten czas anizeli nasze zycia. W Jeziornej Krainie Bras uznawany byl prawie ze za stolice, mimo ze w rzeczywistosci okazal sie tylko duza wsia z ogryzkiem baszty posrodku, otoczonej niezbyt gleboka fosa (sluzaca tez za scieki). W baszcie mieszkala pewna nieszczegolnie wysoko postawiona osobistosc, wymeczona kacem po wczorajszej imprezie. Owej smutnej przypadlosci nie unikneli rowniez straznicy, ktorzy teraz siedzieli w kucki po obu stronach zwodzonego mostu, trzymajac sie ustawionych pionowo halabard. Odwazni wojacy odprowadzili nas obojetnymi spojrzeniami, nawet sie nie fatygujac, by sprawdzic dokumenty czy zapytac o cel przyjazdu do miasta. Im dalej od baszty, tym rzadziej trafialy sie budynki z kamienia. Najpierw podstawowym budulcem stalo sie drewno, a potem w ogole pojawily sie gliniane chalupy. Na ulicach wrzalo zycie. Szczury, koty i wroble bez najmniejszego skrepowania przemykaly pomiedzy nogami ludu pracujacego i niepracujacego. Zatrzymalismy jakiegos zebraka, zapytalismy o droge do najblizszej gospody, ktora zreszta okazala sie jedyna w miescie. Wieksza ich liczba nie byla potrzebna, Bras nie mogl poszczycic sie ani prochami swietych, ani ladnymi widokami, ani pamiatkami historycznymi, ani w ogole niczym szczegolnym. A przyjezdni kupcy spokojnie miescili sie w jednej oberzy. 46 Ironia losu, gospoda ta znajdowala sie dokladnie przy cmentarzu. Prowadzaca do niej droga okazala sie jedyna przyzwoita w calej miescinie. Skladala sie z tysiecy plyt z szarego i rozowego granitu, ktory wygladalby znacznie bardziej na miejscu na fasadzie swiatyni. Po takiej drodze chcialo sie chodzic przez cale zycie. Ba, czlowiek mial ochote przeniesc po niej na rekach narzeczona. Nie zdziwilabym sie, gdyby okazalo sie, ze kondukty pogrzebowe dochodza do bramy cmentarza, po czym zawracaja, by zrobic nieboszczykowi te przyjemnosc i powtorzyc ostatnia droge na "bis". Rolar z chichotem poinformowal nas, ze dwadziescia lat wczesniej znajdowala sie tu najzwyklejsza wiejska ulica, niewybrukowana i pelna wybojow, ale potem krol belorski dogadal sie z elfim co do wspolnej budowy niezbyt duzego, ale solidnego domku typu palac i prowadzacej do niego drogi, by monarchowie czy ich poselstwa mogly bez przeszkod spotykac sie na neutralnym gruncie Jeziornej Krainy. Beloria miala wybudowac dom, Jesionowy Grod - droge. Elfy uczciwie wykonaly swoja czesc umowy, a owczesny burmistrz Brasu nie wytrzymal pokusy i nawial razem z pieniedzmi, ktore dostal na budowe. Oficjalnie poszukiwania caly czas trwaly, wiec nikt sie nie spieszyl, by finansowac budowe ponownie. Jednak nikt nie mial rowniez zludzen, ze ghyr delikwenta znajda, a o tym, ze sam sie pojawi, nie bardzo jest co marzyc. Z okien gospody otwierala sie wspaniala perspektywa na plotki, nagrobki, wianki, kwiatki i figury w czerni placzace nad mogilami. Wlasciciel przybytku i sludzy dawno juz przyzwyczaili sie do tych wysoce optymistycznych widokow, ale nieliczni goscie stanowczo mieli przeciwne zdanie. Orsana uwaznie patrzyla, gdzie stawia nogi, Rolar machinalnie pogwizdywal znany motyw "Ostatniego postoju", a ja w rozdraznieniu zrzedzilam, ze zwykle to magom i ich towarzyszom placi sie za nocleg na cmentarzu, a nie na odwrot. Jednak placic i tak nie musialam. Nie wpuszczono mnie do gospody z wilkiem. Wlasciciel byl nieugiety -jego zona kochala koty, miala ich nie mniej niz tuzin, a ich zapach dochodzil nie tylko z otwartych na osciez okien i drzwi, lecz nawet z komina. Zamyslilam sie. Nie chcialam zostawiac wilka na zewnatrz, poniewaz mogl znowu nawiac, ugryzc kogos, wdac sie w bojke z miejscowymi psami albo, co jeszcze gorsze, mogly znowu dogonic nas metamorfy. Szczesliwie sprawa rozwiazala sie sama - ktos z miejscowych przypadkiem podsluchal nasza rozmowe i zaproponowal mi nocleg w swojej stodole. W sumie nie jestem pewna, kto z nas mial wieksze szczescie - ja w stodole czy Rolar i Orsana na cmentarzu, ktory na wskros przesiakl kotami. Przez cala noc siano szelescilo, piszczalo i trzeszczalo, szare cienie biegaly po scianach i skakaly na klatki z krolikami. Wilk co rusz zrywal sie z miejsca i ganial natretne szczury (mam nadzieje, ze tylko ganial), a po powrocie zwijal sie w klebek przy moich nogach i zaczynal szukac pchel, dzwiecznie klapiac zebami. Kolo trzeciej histerycznie zarzala kobyla w sasiedniej stodole. Najpierw pomyslalam, ze to Smolka, i wyskoczylam, by zobaczyc, co sie stalo, ale juz bedac na zewnatrz, przypomnialam sobie, ze zostawilam kobylke w stajni w gospodzie, czyli to musiala byc jedna z miejscowych klaczy... Nocke zatem mialam niczego sobie, nawet nie jestem pewna, czy spalam w ogole, jesli juz, to moze przez moment drzemalam. Obudzilam sie z pierwszymi kogutami i wyskoczylam ze stodoly, szczekajac zebami z zimna. Slonce jeszcze nie wzeszlo, na trawie bylo tyle rosy, ze mozna ja bylo zbierac garsciami. Zjadlam sniadanie z goscinnymi gospodarzami, po czym podziekowalam im za nocleg, wyszeptujac nad zielonymi grzadkami zaklecie "by w ogrodzie wszystko roslo" (bardzo prosciutkie i efektywne - po nim naprawde wspaniale rosna marchewka, ziemniaki, 47 rzepa, buraki, ogorki, koperek, chrzan, lobo-da, oset, pokrzywa i gwiazdnica - czyli wszystko, czym moze pochwalic sie normalny ogrodek). Na Orsane i Rolara wpadlam przy bramie gospody. Czule trzymajac dzielacy ich slup, prowadzili powolna i niewatpliwie powazna rozmowe, na smierc zapomniawszy o osiodlanych koniach, ktore juz zdazyly rozejsc sie po okolicy. Prawie dostalam ataku serca -Smolka bez najmniejszego skrepowania dojadala wlasnie okraszony wstegami swierkowy wieniec na swiezej mogile. Ogiery melancholijnie szczypaly trawke dookola porosnietych mchem plyt. Na moj widok najemniczka i wampir odskoczyli od siebie, oblali sie rumiencem i oboje jednoczesnie dostali napadu kaszlu, po ktorym zyczyli mi milego dnia. W milczeniu pokazalam palcem w strone cmentarza, a oni odwrocili sie, zakleli i rzucili do lapania czworonogich gorszycieli. Co okazalo sie wcale nie takim prostym zadaniem -przez noc ubrania i wlosy moich przyjaciol do tego stopnia przesiakly kocim zapachem, ze konie parskaly i cofaly sie, odmawiajac rozpoznania wlascicieli. - Przed wieczorem bedziemy w Arlissie - obiecal Rolar, jakos poradziwszy sobie z Karasiem. - Ale najpierw troche nadlozymy drogi i zajrzymy do Kuriakow. - Do burakow? - nie doslyszala Orsana. - Ale po co? - Ku-ria-kow. Nazwa siola, a przy okazji najwiekszej hodowli koni w Belorii. Jest calkiem prawdopodobne, ze udajce wlasnie tam kupuja konie. - A jesli nie? - Wlasciciele hodowli, tak samo jak i inni handlarze, konkuruja ze soba, wiec doskonale wiedza, kto, kiedy, komu i ile sprzedal. - I na powitanie ci to wyloza? - zwatpilam, akurat na czas przyciagnawszy Smolke za wodze. Przechodzaca obok babina nigdy sie nie domyslila, w jakim niebezpieczenstwie znajdowalo sie jej nosidlo, ktore zaciekawilo moja kobylke wymyslnymi wzorami. - Jezeli nie powiedza na powitanie, to zaciagne w ciemny kat, obdarze szerokim usmiechem i zaproponuje ubicie korzystnego dla obu stron interesu. - Ze spokojnej twarzy wampira nie dawalo sie wyczytac, czy mowi powaznie, czy zartuje. Ruszylismy wiec w droge. Przy wyjezdzie z Brasu zauwazylam kram znachora-zielarza, zsiadlam z kobyly, poprosilam przyjaciol, by troche poczekali, i zajrzalam do srodka. Co prawda wlasciciel kramu nie byl magiem, ale znal sie na ziolach i wszystkie zostaly zebrane zgodnie z zasadami i we wlasciwym okresie, czyli dzialaly doskonale. W kramie spedzilam nie wiecej niz piec minut, jako ze znachor akurat mial to, czego szukalam, i nie szalal z cena, w zwiazku z czym nie musialam sie targowac. Niedbale zapakowalam paczuszke do kieszeni, zaplacilam, wyszlam i ponownie wsiadlam na kobylke. Orsana bez wiekszej ciekawosci spytala, co mi bylo potrzebne, na co dostala tak samo obojetna odpowiedz, ze musialam dokupic troche ziol zamiast zuzytych. Ona ledwie zauwazalnie poczerwieniala, uznajac, ze chodzi mi o eliksir na zoladek, a ja nie zrobilam nic, by wyprowadzic ja z bledu. A przynajmniej nie zrobic tego teraz, zeby nie obrazila sie jeszcze bardziej. Kuriaki otworzyly sie przed nami ze szczytu wysokiego, lecz niezbyt stromego wzgorza, a ja nie zdolalam powstrzymac zdumionego westchnienia - w kazdym kierunku, gdziekolwiek spojrzec, otwieralo sie nieskonczone, porosniete roznymi trawami pole wypelnione konmi i budynkami. Siolo, jesli mozna je tak nazwac, bardziej przypominalo czasowy oboz wojska -konie sie pasly, bawily i przebiegaly z miejsca na miejsce, dookola nich krecili sie ludzie i psy, dojezdzaly wozy z workami owsa i sianem, dlugie stajnie staly na przemian z wiejskimi chatkami otoczonymi ogrodkami, i tylko na samym srodku znajdowalo sie cos podobnego do placu, okolonego kramami z jaskrawymi szyldami. 48 Rolar nie uda! sie do zamieszkanej czesci siola, a zaczal kluczyc pomiedzy stajniami, w skupieniu nasluchujac - a raczej namyslajac sie, jakby sam nie byl pewien, kogo lub czego szuka, w zwiazku z czym liczyl na lut szczescia. Raczej na wampirzy wech, poprawilam sie, a wech go nie zawiodl. Nasz przewodnik rozplynal sie w radosnym usmiechu i pewnie skrecil w kierunku piatej z kolei stajni. Drzwi byly otwarte na osciez, boksy staly puste, lecz na koncu korytarza, w ostatnim po lewej, ktos szural, nieglosno burczal pod nosem i miarowo wrzucal do stojacego w przejsciu wozka grudki konskiego nawozu. Wilk wciagnal powietrze, postawil uszy, ale nie warknal. Rolar wydal z siebie ciche kaszlniecie, przerywajac trwajace wlasnie aktywne sprzatanie. Z boksu ostroznie wyjrzal solidnie zbudowany krasnolud z widlami w pogotowiu, zmruzyl oczy, probujac dojrzec trzy ciemne sylwetki na tle rozswietlonego sloncem wejscia, po czym wydal z siebie zachwycony ryk, upuscil widly i rzucil sie w naszym kierunku. - A niech mnie strzyga zje razem z bebechami! Rolar, stary, wrociles! - Niziutki brodacz podskoczyl i uwiesil sie na szyi wampira. - A ja myslalem... - Orum, przyjacielu! - Rolar serdecznie poklepal krasnoluda po plecach. - Wcale nie jestem az tak stary, nawet nie skonczylem szescdziesieciu lat po pierwszej setce! Krasnolud otworzyl ramiona, zeskoczyl na podloge i z uczuciem potrzasnal reka wampira. - Ostatnia osoba, ktorej bym sie spodziewal! A chodzily sluchy, ze cie... - W tym momencie Orum rzucil szybkie spojrzenie na mnie i Orsane i zamilkl. - A co to za slicznotki? O ile pamietam, nigdy nie ciagales ze soba dwoch panien naraz. He, he, he! - To nie panny, tylko wredna wiedzma i krwiozercza najemniczka. Oj! - Po otrzymaniu dwoch ciosow z dwoch stron wampir zlapal sie za skronie. - A nie mowilem?! Wredna nazywa sie Wolha, a krwiozercza to Orsana. I lapy przy sobie! Przeciez nie przecze, ze jestescie ladne! Zamachnelysmy sie ponownie, ale zmienilysmy zdanie. - I wiedza, ze jestem wampirem - wyjasnil Rolar, by uniknac dalszych nieporozumien. - O! - z szacunkiem skomentowal krasnolud, przygladajac nam sie z nieudawana ciekawoscia. Prawdopodobnie probowal dojsc, w jaki sposob zasluzylysmy na taki honor. A potem, gdy przeniosl spojrzenie na siedzacego przy moich nogach wilka, jego oczy przybraly ksztalt solidnych spodkow. - O, w morde... - Ano w morde - potwierdzil Rolar. - Mam do ciebie sprawe. - No to po kiego tu sterczymy?! - Krasnolud opamietal sie i odzyskal wigor. - "Srebrna Podkowa" jest juz otwarta! - Nie mam nic przeciwko - wyszczerzyl sie Rolar. -Dziewczeta, mam nadzieje, ze jestescie bardzo glodne? Co prawda "Srebrna Podkowa" nie oferuje delikatesow ani serwisu rodem ze stolicy. Ale, o dziwo, nikt sie jeszcze nie otrul... A przynajmniej sie nie skarzyl. Krasnolud zdarl z siebie skorzany roboczy fartuch, zarzucil go na drzwiczki boksu, po czym wydarl sie na cale gardlo: - Karkaaaaa! A ty zes sie gdzie zapodzial, biesowy pomiocie?! - Tutasem - glucho i z godnoscia burknelo cos nad naszymi glowami. Na belce, zwiesiwszy jedna kudlata lapke i podciagnawszy pod siebie druga, polyskujac na nas czerwonymi plomykami nieproporcjonalnie wielkich oczu, siedzial srednich wymiarow skrzat domowy. Stworek strugal krotkim nozykiem niewielki kawalek drewna, nadajac mu wyglad topornej lyzki. Odlozyl niedokonczona robotke, wyprostowal sie, zwiesil druga lapke i ze spokojem strzasnal kawalki drewna z kudlatego brzucha wprost na zwrocone w jego kierunku twarze. 49 Krasnolud zaczal skakac w miejscu jak rozzloszczony piesek, obdarzajac skrzata skomplikowanymi epitetami, w ktorych wystepowala co najmniej setka skrzacich krewnych, jak rowniez okolicznosci, w ktorych Orum chetnie zobaczylby ich wszystkich w grobach. - A tobie czego, brodaczu? - ze stoickim spokojem odburknal stworek, wpasowujac sie w przerwe na nabranie powietrza. - Czego gdaczesz i pracowac nie dajesz? Nie widzisz? Sie majatkuje, bo to, co zem mial, to sie juz dawno rozeschlo, nie mam jak mleka pic. - Ja tobie zaraz wypije, i to tak, ze z uszu pocieknie! Zlaz stamtad, ale to juz! Mam dla ciebie robote! - To czego chce? - leniwie zapytal skrzat, obiema lapkami czyszczac brzuch z drobnych trocin, ktore takoz lecialy na dol, wcale nie polepszajac nastroju krasnoluda. - Dokoncz czyszczenia stajni i posyp ziemie swieza sloma, coby na wieczor konie wrocily na suche i czyste! - A co za to dostane? - No coz, pracusiem to ten skrzat nie byl. Ludzie szanowali male skrzaty domowe calkowicie niezasluzenie, poniewaz w izbach zamieszkiwaly one dla wlasnej wygody, a w zadnym razie nie po to, by pomoc wlascicielom, jak naiwnie wierzyli ci drudzy. Udawalo sie co prawda przekonac ich do wykonania jakichs prac dla dobra ogolu, ale zwykle wymagalo to dlugotrwalych namow i przekupstw. A mlekiem czestowaly sie nie tylko z postawionego kolo pieca spodka, ale i bezposrednio z zapomnianego na stole garnca, do ktorego mogly rowniez najbezczelniej w swiecie napluc. Szczegolnie rozzuchwalone skrzaty mniej wiecej raz na miesiac odgrywaly przed gospodarzami scene swojego uroczystego odejscia ze stanowiska "chatkowego szczescia", czyli wkladaly lyzke do chustki, zawiazywaly suplem, doczepialy do patyka i powoli, by dac mieszkancom czas na zatrzymanie i przekupienie, kustykaly w kierunku progu. Chlopi jednak zywili do paskudnikow niesamowity wrecz szacunek i propozycja wyploszenia bezczelnego biesiaka mogla skonczyc sie wykopaniem z izby samej wiedzmy. - Fige z makiem! - A drozdzowke z serem? - Skrzat oblizal sie zachlannie. - Ach, ty futrzasty szantazysto! Niech ci bedzie, ze drozdzowka! - Z serem? - pedantycznie doprecyzowal Karka. - Z ghyrem!!! Plask! Nie zauwazylam, kiedy skrzat zeskoczyl na ziemie. Dopiero przed chwila siedzial na belce, a teraz juz tkwil w niedoczyszczonym boksie. Nie marnujac czasu, zakrecil sie dookola tak zwinnie, ze predkosc wylatywania nawozu przez drzwiczki wzrosla trzykrotnie. - No to chodzcie, chodzcie szybko! - Krasnolud, podskakujac z niecierpliwoscia, pociagnal Rolara za rekaw. - Mamy duza rozmowe, duze pragnienie i duzego gloda, a do tego bardzo malo czasu, po obiedzie powinienem pojechac do Brasu po owies dla konikow! - Co sie stalo, Orum? Cos z Le... wladczynia? - zauwazalnie zmartwil sie Rolar. Krasnolud rzucil znaczace spojrzenie w moim i Orsany kierunku. - Wladczynia? Khm... No tak. Cala i zdrowa, jezeli to chciales uslyszec. Tylko zeswirowala do reszty. Czekaj, usiadziemy przy stoliku, to opowiem wszystko po kolei, bo na czczo mysli mi sie placza. Rolar zachmurzyl sie i przyspieszyl kroku. Ledwo za nim nadazalysmy, a krasnolud w ogole musial przejsc w trucht, ale nie narzekal, tylko przegonil nas i jako pierwszy otworzyl krzywe drzwi starenkiej chatki, ktora po sam prog wrosla w ziemie i az po komin porosla mchem. Przybita nad drzwiami podkowa z wykutym zakrzywionym napisem "Na szczescie!" rozmiarem przypominala raczej chomato. Na jej gornej czesci przylepione bylo gniazdo jaskolek, w ktorym na widok nadlatujacej rodzicielki na cale gardlo wydzieraly sie wlasnie 50 wyklute pisklaki. Pomyslalam, ze jezeli ten zardzewialy symbol spadnie komus na leb, to delikwent bedzie mial okazje odnalezc swoje szczescie w nastepnym zyciu. Schylilismy sie i jedno po drugim przeszlismy pod ta obiecujaca podkowa, by wkroczyc w zadymiony polmrok karczmy. Krasnolud zapytal przebiegajacego chlopaczka, czy jego ulubiony stolik jest wolny, po czym wyszczerzyl sie kompletem zebow i zaprowadzil nas do najciemniejszego kata, najdalszego od drzwi i okien. - Co dzis na obiad? Jest jakies mieso? - Ryba rzeczna smazona, wczorajszy kapusniak, kotlet "sycacy", zeberka baranie w sosie czosnkowym oraz duszona kapusta - obojetnie wyliczyla panna w zabrudzonym, niegdys bialym fartuchu. - Dla mnie ryba - powiedzialam. - A dla mnie kapusta i kotlet. - Orsana uwaznie obejrzala krzeslo i jednak na nim usiadla, mimo ze ciemna plama na srodku podejrzanie przypominala zle domyta krew. Wilk wlazl pod stol i tam zwinal sie w klebek. - A dla nas wszystko, byle wiecej! - zarechotal krasnolud. - Stoj! Gdzie poszla?! I kufel piwa dla kazdego oczywiscie! - No to juz - zazadal Rolar, nie czekajac, az przyniosa zamowienie. - Co stalo sie w Arlissie po moim... wyjezdzie? - No coz, najpierw sie wkurzyla... - Krasnolud zakaslal i zmienil watek: - Znaczy, tak ogolnie, to wladczyni nie uznala wyjazdu za najlepszy pomysl. Wcale nie oczekiwala, ze posluchasz jej durnego rozkazu. - Jakiego rozkazu? - Orsana zademonstrowala zywa ciekawosc. - Potrzebny byl jej swoj czlowiek w legionie - wyjasnil Rolar, wzrokiem proszac Oruma o milczenie. Spojrzalam na wampira nie mniej wymownie, ale on uznal, ze woli zostac wziety za jawnego klamce bez krzty sumienia, niz powiedziec prawde. - Szpieg? - pogardliwie prychnela dziewczyna. -Wiedzialam! - Raczej obserwator - Rolar nieco zlagodzil epitet. -Zeby patrzyl, badal, przesiakal duchem, ale nie podsluchiwal przy drzwiach ani nie wykradal utajnionych map. I co dalej? Nie wiem, jak Orsana, ale ja nie uwierzylam w ani jedno slowo. Co to za obserwator, ktory nie pojawia sie w Arlissie przez miesiace i chyba w ogole nie ma zadnego kontaktu z wlasna dolina? - A dalej zaczal sie cyrk... - Krasnolud zabral rece ze stolu, pozwalajac pannie rozstawic przyniesione dania. Unosil sie nad nimi moze nie najprzyjemniejszy, ale calkiem jadalny aromat. - Znaczy wtedy jej do reszty odbilo. Wszedzie zaczela widziec wrogow, spiski i zamachy. Chwala Wielkiemu Podgornemu, do publicznych kazni nie doszlo. Ci co madrzejsi, czyli z punktu widzenia wladczyni bardziej podejrzani, nawiali przy pierwszych oznakach niebezpieczenstwa. Ci bardziej naiwni doczekali sie wygnania, a pozostali ucichli jak myszy pod miotla. Krasnolud podniosl kufel i rytmicznie zabulgotal piwem w przelyku. Rolar chmurnie bebnil palcami po stole, trawiac wiadomosci. Orsana ugryzla kotlet raz i drugi, po czym odsunela go na kraniec talerza i zabrala sie do kapusty. Moja ryba na odwrot, okazala sie w smaku calkiem niezla - albo po prostu bylam bardziej glodna, niz mi sie wydawalo. Zjadlam kilka kesow, po czym wstalam i wyciagnelam reke po sol, przy okazji nieznacznie posypujac talerz z chlebem szarym proszkiem trzymanym w garsci. Orum w skupieniu zagryzl piwo baranina, po czym rzucil obgryzione zeberko pod stol, skad po chwili dobieglo smakowite chrupniecie. - Potem zaczela miec wizje wrogow, ze tak powiem, na skale swiatowa. Ze niby ludzie jej przepieknej doliny nie szanuja, elfy jakos podejrzanie strzyga uszami, a o krasnoludach to w 51 ogole nie ma co gadac, bo kazdy jeden to na pewno wolmenski szpieg! Trolle powyga-niala jeszcze poprzednio... Pamietasz, jak jej chlopaki zrobili dowcip... - Ano pamietam. A wracajac do meritum... - Jak sobie chcesz. - Krasnolud ze smutkiem zajrzal do pustego kufla i przysunal sobie miske z kapusniakiem. - Potem pojawil sie jakis nowy doradca. Ktos przyjezdny, bo w samym Arlissie nikt go nie zna. Ni to on ja podpuszcza, ni to jest po prostu az tak glupi i jej pozwala, pies go tam wie. Ale na skutek tego teraz do Arlissu nikogo oprocz wampirow sie nie wpuszcza. Mieszane rodziny nawialy do Dogewy i do Lesku. - Leszy wie co sie dzieje! - Rolar z irytacja i glosnym lupnieciem odstawil kufel na stol, powodujac, ze kapusniak w talerzach zachlupotal. - Czy ona w ogole ma swiadomosc, co wyprawia? No dobra, ludzi jeszcze rozumiem, ale po co prosic sie o konflikt z innymi rasami? - Dzieki - powiedzialam jadowicie. - Czuje sie mile polechtana. - Ja rozwazam sprawe w skali gospodarczej - zbyl mnie wampir. - Z dwudziestu przyjezdzajacych do Ar-lissu handlarzy dziesieciu to elfy i driady, szesciu krasnoludy, trzech wampiry z innych dolin i tylko jeden jest czlowiekiem. Wiec co innego stracic jednego kupca z dwudziestki, a co innego dziewietnastu! - Ojej, jak my sie znamy na handlu miedzynarodowym - zlosliwie mruknela Orsana. - To czemu zes nie poszedl do wladczyni i nie zostal jej doradca? Rolar i Orum rzucili dziewczynie dziwne spojrzenia, ale nie skomentowali. - I tyle? - spytal wampir krasnoluda. - Nie, nie tyle. Malo, ze wladczyni ma nierowno pod sufitem, poddanym tez zaczyna odbijac! Wspieraja ja obiema rekoma, skrzydlami, klami i czym tam jeszcze mozna. Wczoraj widzialem naszego wspolnego znajomego, Kobbera. Najpierw udal, ze mnie nie poznaje. A potem... potem... Nie no, slow mi brak! Wyobraz sobie drania! On... on... nie postawil staremu znajomemu ani kufelka piwa! - Orum z oburzenia az sie zapowietrzyl. Gdyby ktorys ze sluchaczy nie znal ogolnego, to z tragicznego wyrazu twarzy i nabrzmialych w glosie lez mozna by sobie wyobrazic, ze ten nieszczesny Kob-ber okrutnie zamordowal ukochana matke krasnoluda. - Orum, nie przejmuj sie tak, zrekompensuje ci te dramatyczna utrate - obiecal Rolar, dzwiecznie strzelajac palcami nad glowa. Do stolu podskoczyl chlopaczek, ktory strzasnal z tacy dwa kufle piwa, i to tak zwinnie, ze znalazly sie denkami na stole, a daszki zoltawej piany gwaltownie ruszyly do gory. Orsana z leniwa ciekawoscia rozgrzebala przyniesiony kotlet, wyciagajac z niego strzepy nieokreslonego pochodzenia. - Teraz rozumiem, czemu nazywaja ten kotlet "sycacym" - poinformowala nas w zamysleniu. - Pare kesow i rozumiesz, ze wcale nie jestes az tak bardzo glodny... - Wczoraj w stajni zdechl nieudany zrebak. - Krasnolud puscil do niej oczko, z siorbaniem wciagajac do ust piane z piwa. - Chcialem go zaniesc na cmentarzysko, ale ktos mnie wyprzedzil... Orsana spiesznie postawila talerz na podlodze. Wilk powachal jego zawartosc i jednym ruchem jezyka zgarnal zarowno kotlet, jak i resztki kapusty. Przechodzaca obok podkuchenna schylila sie po pusty talerz. Spokoj, z jakim postawila go na tacy obok pozostalych, sprawil, ze sie wzdrygnelam. Mam nadzieje, ze przynajmniej je plucza! - Ojej, jaki piesek! - tymczasem zachwycila sie panienka, kucajac kolo naszego stolu. - A moge go poglaskac? -A prosze bardzo... - pozwolilam zmeczonym glosem, opadajac na oparcie krzesla. - Tylko to jest wilk, a nie piesek, a poza tym nie przepada za obcymi. 52 Dziewczyna podskoczyla, jakby ja ktos ugryzl, i blyskawicznie zabrala reke. Wilk odprowadzil ja leniwym spojrzeniem zmruzonych slepiow i ponownie polozyl pysk na przednich lapach. - A ty teraz do Arlissu? - niewyraznie zapytal krasnolud, konczac przezuwanie nasaczonego czosnkowa polewka chleba. - To nie radze... Szczegolnie z nimi... Rolar skinal glowa w kierunku wilka. - Nie mamy wyboru. - A... rozumiem. No coz, moge wam tylko zyczyc powodzenia. Daj mi przynajmniej lok wlosow na pamiatka, mam jeszcze miejsce w urnie! - Ty to masz dowcipy... - skrzywil sie Rolar i na uzytek nic nierozumiejacych mnie i Orsany wyjasnil: -Krasnoludy swoich nieboszczykow pala, a potem przechowuja czastke ich prochow we wspolnej urnie pogrzebowej. Po zakonczeniu ceremonii wszyscy przyjaciele i krewni biora po jednej szczypcie popiolu na pamiatke. I najstraszniejsza obraza dla krasnoluda jest nasikanie mu do urny pogrzebowej przez wroga. - Dlatego urny trzeba chowac, i to mozliwie skutecznie - krasnolud wszedl mu w slowo. -I w taki wlasnie sposob stracilem dwie poprzednie... Wybuchnelismy smiechem. - Orum, jeszcze cie chcialem zapytac... - Rolar odstawil pusty kufel i spojrzal wprost na krasnoluda. - Nie wiesz przypadkiem, kto i dokad sprzedaje mlode konie, przewaznie gniade belorskie klusaki? Interesuja mnie partie powyzej dziesieciu sztuk. Odpowiedz nas wmurowala: w ciagu ostatnich trzech miesiecy sto piecdziesiat doborowych wierzchowcow z hodowli w Kuriakach sprzedano do... Arlissu. - Co to za brednie?! - Rolar az podskoczyl. - Po cholere nam konie?! K'iardy sa znacznie wytrzymalsze, szybsze i madrzejsze! Osobiscie nie bylabym az tak kategoryczna w ocenie. Moze Smolka i byla madrzejsza od zwyklego konia, ale miala tez wybitnie glupie sposoby na wykorzystanie swojego intelektu. - Niestety, k'iardy trafila jakas epidemia. - Krasnolud z bolem rozlozyl rece. - Kupiec, ktory przyjechal po konie, narzekal, ze nie nadazaja z ich zakopywaniem. A nasze ogiery okazaly sie bardziej wytrzymale... - A kobyly co, tez zdychaja? - spytalam ze zmartwieniem. - Nie mam pojecia, ale biora same ogiery. Zaplacili nam za piecset lbow na wyrost, przelicytowali stalych klientow i teraz konie ida wylacznie do Arlissu. Spojrzelismy po sobie ze zaniepokojeni. - Myslicie, ze to jest jakos zwiazane z... - nie konczylam zdania, bo przyjaciele i tak doskonale mnie zrozumieli. - To niemozliwe - pewnym glosem stwierdzil Rolar. - Zbieg okolicznosci! Mogli kupic konie wczesniej, trzy miesiace wczesniej, albo i w ogole nie w Kuriakach. - A sa jasnogniade czy ciemno? - sprecyzowal krasnolud. - Najzwyklejsze, rude. - No to nasze koniki - usmiechnal sie Orum. - Jako jedyni mamy czysta linie i pilnujemy zarowno budowy, jak i koloru. Koni z Kuriakow to nawet znaczyc nie trzeba, bo ten, co sie zna, rozpozna na pierwszy rzut oka. - Ja tam nie jestem znawca - zbyl go wampir. -A kolor najzwyklejszy w swiecie, co drugi chlop ma takiego gniadosza, ktory mu po polu plug ciaga. - Cos ty?! - oburzyl sie krasnolud. - I bedziesz mi teraz porownywal wiejskie klacze z naszymi ogierami! Czy ty zes w ogole widzial, jaki one maja krok? Jak dumnie wyginaja szyje? Jak trzymaja sliczny leb? Wiecej godnosci maja niz niejeden krol. - A placki lepia tak ksztaltne, ze nic tylko podziwiac, by wzial i zjadl - wrednie przytaknal Rolar. 53 Krasnolud najezyl sie i siegnal po trzeci kufel - Or-sany. Najemniczka go nie ruszyla i teraz rowniez nie wyrazila protestu. - W kazdym razie w Arlissie trzeba sie bedzie pilnowac - skonkludowala, z roztargnieniem poszczypujac pajde chleba. - Leszy wie ktore gorsze: udajce czy syreny z wampirami rasistami. Rolar zgrzytnal zebami tak, ze miesnie zuchwy zadrgaly pod skora jak zywe, ale zmilczal. Mnie zrobilo sie lzej na sercu - chleb jedli wszyscy, a kupiony w Brasie ogniojad nikomu nie zaszkodzil. Oczywiscie ufalam Smolce, ale strzezonego... Rolara i Orsane kobylka widywala na co dzien, ale z rana jakos dziwnie na nich zezowala i starala sie trzymac z daleka. Prawdopodobnie nie odpowiadal jej smrod kotow, ktory wyczuwalam nawet ja. Pod oslona nocy paskudne zwierzaki dokonaly bezczelnej dywersji i oznaczyly buty moich towarzyszy, i to tak sumiennie oraz solidnie, ze aluzje na temat paskudnego smrodu bylyby co najmniej nietaktowne. Przyjaciele i beze mnie byli calej sprawy zupelnie swiadomi. - Z syrenami tez jest problem - chmurnie dodal krasnolud, probujac nie patrzec na smetnego Rolara. -Uzyly krakenow i zniszczyly wszystkie mosty, ani wplaw, ani brodem nie pozwalaja sie przeprawic, tylko topia bez gadania. Wzdluz rzek ponatykali lag z ostrzezeniami, desek z chamskimi napisami i nie chca slyszec o zadnych rozmowach. Leszy wie co je naszlo. Wampir z wsciekloscia uderzyl piescia w stol, powodujac, ze wzdluz deski wystrzelilo dlugie pekniecie. - Swiat oszalal! I na co patrzy ten przeklety Dana-wiel? - Dawno go nie widzialem. Nikt nie widzial. Przeciez wiesz, ze on i bez tego niezbyt chetnie kontaktowal sie z ladowymi, wszyscy sie tylko dziwili, jak ty sie z nim tak dobrze dogadywales. Ech, Rolar, nie powinienes byl wyjezdzac. Byles jedynym, kogo ona przynajmniej czasami sluchala. Na tobie sie trzymala cala... - Wystarczy tego! - Wampir gwaltownie wstal, prawie przewracajac krzeslo na podloge. -Jedziemy do Arlissu. Natychmiast! Mialam wrazenie, ze nasz ewentualny sprzeciw pozostalby w tej sytuacji totalnie niezauwazony. Rozdzial szosty W odroznieniu od Dogewy granice Arlissu stanowil W nie las, a rzeka, ktora zamykala doline w okraglej petli. Nie jechalismy traktem, tylko bezposrednia sciezka z Kuriakow, w zwiazku z czym w okolicy nie bylo ani punktu granicznego, ani wampirow jako takich. Kilka lokci od przeciwleglego brzegu zaczynal sie stary las, przewaznie debowy, lecz wiatr juz donosil tu nasiona z Jesionowego Grodu i na polankach jasnialy mlode pedy bialych jesionow, u ktorych korzeni masowo kwitly Elfiell Viresta, zlote elfie dzwonki. - I jak mamy zamiar sie przeprawic? - chmurnie spytala Orsana, sciagajac wodze i zeskakujac z konia dwa saznie przed granica wody. Plywajace przy brzegu bezksztaltne lachmany, bedace kiedys ubraniem, byly wcale wymowne. Dokladnie tak, jak uprzedzal krasnolud, po moscie nie zostal nawet slad. Pachnialo mulem, czyms stechlym i jeszcze jakims paskudztwem, ktore zabarwilo wode na nienaturalny czerwonawy kolor. Pociagnelam nosem i pewnym glosem oznajmilam: - Woda jest zatruta. - Wolho, to przeciez rzeka - niepewnie zaprzeczyl wampir. - Jak mozna ja zatruc? 54 - Spojrz, nie ma nurtu. Wydaje mi sie, ze zatamowali ja na krzyzu petli, a potem wlali pare beczek trucizny. I to dawno temu, bo w przeciwnym wypadku nie daloby sie tu teraz oddychac z powodu rozkladajacych sie ryb. Rolar akurat zlazil z konia, trzymajac sie przedniego leku. Na te rewelacje zadrzala mu reka, zeslizgnal sie i jak worek z maka klapnal na ziemie, po czym odwrocil w moim kierunku wykrzywiona przerazeniem twarz. - A co z syrenami? - Jezeli nie uciekly, zanim zablokowano rzeke, to mialy pecha. Za to krakeny jak najbardziej mogly przezyc. I sadzac z tego, ze mostu nadal brak, pewnie przezyly. - -O bogowie... - Wampir zlapal sie rekoma za glowe i schowal twarz w kolanach. - Jak ona mogla?! Za co?! Przeciez mielismy doskonale stosunki, zawsze udawalo nam sie dogadac i rozwiazac wszystkie problemy pokojowo...Milczalysmy ze wspolczuciem, tak samo dobrze jak on zdajac sobie sprawe, ze bez rozkazu albo przynajmniej wiedzy wladczyni to sie nie moglo wydarzyc. Nad woda brzeczaly meszki, z furkotem smigaly wazki, a troche dalej, wsrod rzadkich trzcin, karmilo sie stadko kaczek. Niepodatne na trucizne zycie, spokojnie po ruszajace sie na tle martwej rzeki, robilo jeszcze gorsze wrazenie, niz gdyby wszedzie plywaly trupy syren. Po jakims kwadransie Rolar pozbieral sie, zrobil gleboki wdech i stanal na nogach. Twarz mial nienaturalnie spokojna, jak gdyby zastygla. - Nie ma po co isc do glownego mostu przy trakcie, najprawdopodobniej rowniez jest zniszczony. Przejscia nigdzie nie ma, pozostaje nam tylko przeprawic sie wplaw. - Wampir zaczal sie rozbierac, ale zlapalam go za reke. - Czekaj, takich decyzji nie nalezy podejmowac w pospiechu. Skad mamy wiedziec, jakiego swinstwa oni tam nalali? Moze sie okazac, ze po paru dniach te slodkie kaczuszki grupowo powyzdychaja po spozyciu nie mniej zdechlych wazek. - Poselstwo jakos przeprawilo sie na drugi brzeg -w zamysleniu skonkludowala najemniczka. - Puscili tratewke albo jakis mostek wybudowali, na jedna belke. - Osobiscie bym nie zaryzykowala przekraczania rzeki mostkiem z jednej belki w sytuacji, gdy wiemy, ze kraken zniszczyl kamienny most. Rolar, czy wy w Arlissie macie "efekt brudnopisu"? - W granicach doliny, nie rozciaga sie za rzeke. - A magowie? - Rok temu zadnych nie bylo, watpie, zeby sie jakis pojawil, skoro dolina jest zamknieta dla innych ras. - Tak przy okazji, ja i Wolha sie do tych "innych" zaliczamy - przypomniala Orsana. - Wladcy i opiekunowie moga przychodzic do dolin, gdy tylko chca, i przyprowadzac ze soba, kogo tylko chca - zbyl ja Rolar. - Ano - przytaknelam chmurnie. - Jezeli straznicy granic nie maja w zwyczaju wykonywac uprzedzajacego strzalu w brzuch, a dopiero potem pytac, kogo leszy przyniosl. - Straz wlasnie dlatego jest straza, ze potrafi z daleka odroznic swojego od obcego. Ty sie lepiej zastanow, jak mamy trafic na tamten brzeg! - Zastanawiam sie! - Uwazniej spojrzalam na rzeke. W zasadzie nie byla az taka szeroka, moze ze sto lokci, stojaca woda, powinno sie udac. Zeszlam nad brzeg, przykucnelam, zamknelam oczy, przez kilka minut milczalam, probujac sie skupic, a potem cicho i delikatnie, 55 jednym swiszczacym slowem, wyrzucilam z siebie zaklecie. Od moich rozlozonych rak potoczyla sie przezroczysta, skrzaca sie sciezka. Dotarla do tamtego brzegu, oslepiajaco blysnela zielenia i zniknela. Bardzo zadowolona z wyniku (po raz pierwszy mialam okazje zastosowac zaklecie mostu na prawdziwej rzece, a nie pomiedzy dwoma taboretami w szkolnej auli) zrobilam krok do tylu i teatralnym gestem kuglarza na jarmarku zaprosilam przyjaciol do rozpoczecia przeprawy. - I co, tak po wodzie? - z niedowierzaniem spytala Orsana. - Tak. W koncu jestem wiedzma, czyz nie? Idz i sie nie boj. - Demonstracyjnie postawilam jedna noge na tafli wody, przenioslam na nia wage ciala, troche pobu-jalam sie tam i z powrotem i zeszlam znowu na brzeg. Sciezka uczciwie wytrzymala test, robiac sie podczas niego jesli nie widoczna, to przynajmniej dajaca sie zauwazyc - po obu stronach nieruchomej wstegi pojawily sie drobne fale. - A, i zawiazcie koniom oczy, zeby sie nie denerwowaly. Na czas rzucania zaklecia nieostroznie wypuscilam z reki smycz i poki moi przyjaciele grzebali w sakwach w poszukiwaniu odpowiednich szmat, wilk podjal meska decyzje o wzieciu na siebie brzemienia odkrywcy. Droga lekko drgala pod jego lapami, a blizej srodka ugiela sie lagodnie, pluskajac po wodzie jak dluga waska deska opierajaca sie wylacznie na koncach. - Najwazniejsze to sie nie spieszyc - poinformowalam przyjaciol, obserwujac wilka, ktory solidnym skokiem pokonal ostatnie cztery lokcie. - Wtedy bedzie mniej bujac. A, i nie zatrzymujcie sie, bo zacznie sie rozpadac pod nogami. Orsana poczochrala Wianka po szyi, probujac ukryc zdenerwowanie, zlapala go za oglowie i zdecydowanym ruchem weszla na sciezke. Dziewczyna i kon, kroczacy po wodzie jak po suchym ladzie, calkiem spokojnie mogli polozyc podwaliny pod legende o mlodych, niewinnych pannach i izabelowatych jednorozcach, wystarczyloby tylko, zeby w poblizu znalazl sie jakis bardziej wrazliwy minstrel. Co prawda mogloby sie to skonczyc rowniez kolejna zlowieszcza opowiescia o wampirach, ktorym, przekletym strzygom, nawet rzeka na drodze nie stanie - Rolar na wszelki wypadek poczekal, az Orsana dotrze na drugi brzeg, i poprowadzil Karasia jej sladem. Ja zamarudzilam, z roztargnieniem drapiac sie po potylicy - moja magiczna rezerwa znowu byla pelna, przy czym odbudowala sie zdecydowanie szybciej niz poprzednio. A w zasadzie czyjej w ogole ubywalo? Szkoda, ze nie sprawdzilam od razu... Pograzona w rozmyslaniach nie wiadomo po co skoczylam w siodlo, a kobyla jak zwykle ruszyla do przodu. W chwili gdy sie opamietalam, bylo za pozno. Smolka juz truchtala przez rzeke, stawiajac kopyta tak miekko i z namyslem, ze mostek prawie sie nie bujal. Drobnych fal po obu stronach mostka rowniez nie bylo, ale klaczka pewnie kroczyla przed siebie, jakby miala pod nogami prawdziwe deski. Przez kilka chwil mialam oczy zamkniete, fatalistycz-nie czekajac na glosny plusk, ale potem dotarlo do mnie, ze jezeli ta parszywka potrafi wyczuc magie, to zapewne tez widzi sciezke. W chwili gdy minelysmy srodek rzeki, przezroczysta wstega za nami stanela deba na wysokosc dziesieciu lokci i rowna powierzchnia zmienila sie w stroma gorke. Smolka nie zdolala utrzymac sie w pionie i przysiadla na tylnych nogach, po czym z piskiem zjechalysmy w dol, troche jak na sankach z pagorka. Za naszymi plecami cos wylo, sapalo i pluskalo. Rolar i Orsana odwaznie (czyli z wyciagnietymi mieczami i nie odwracajac sie do rzeki plecami) uciekali na boki, a wilk, najezony i wyszczerzony, przypadl do ziemi. Gdybysmy mialy oczy z tylu glowy, to obie ze Smolka piszczalybysmy jeszcze glosniej: z wody wlasnie wynurzyl sie kraken, ktory probowal potraktowac nas zebiskami o rozmiarach sporych szabli. Jednak nieco nie wcelowal i paszcza trafil w sciezke. Zdazajacy ku powierzchni waz uzyskal niezla predkosc i wyskoczyl nad tafle na okolo jedna trzecia dlugosci srebrzysto-zielonego cielska, naciagajac sciezke jak strzala cieciwe. Ciag dalszy byl latwy do przewidzenia - ja i kobyla wyturlalysmy sie 56 na brzeg, a wyjatkowo skonfundowany kraken najpierw z podwojna predkoscia zostal sciagniety w dol, potem do gory, a potem z powrotem w dol, jak przyczepka na strunie. Po piatym czy szostym wahnieciu "struna" wrocila do stanu spoczynku, a waz rozwarl szczeki i powoli zatonal, zezujac w kierunku nosa wybaluszonymi oczami i bezwolnie drgajac cielskiem. Smolka sila rozpedu przejechala na zadzie kilkanascie lokci, po czym jakims cudem podniosla sie, nie zrzucajac przy okazji mnie. Do tej pory nie zdazylysmy sie nawet uczciwie przestraszyc, jednak sam widok trupio bladych twarzy moich przyjaciol i zagubionych pyskow ich koni wystarczyl nam, by dojsc do odpowiedniego stanu. Uznalam, ze nie bede zsiadac, bo drzace nogi moglyby mrtie nie utrzymac. - I ggdzie tteraz? - spytalam "pewnym" glosem. - Ttam. - Reka Rolara drzala nie mniej od mojej, a na wierzchowca udalo mu sie wsiasc dopiero za drugim razem. Chodzilo mu o waska drozke, ktora tradycyjnie dla wampirzych dolin zaczynala sie nie od samej polanki, tylko za krzakami. W Dogewie mieli ich cale masy, a okreslic, w ktorym miejscu trzeba zaczac przedzierac sie przez nieprzystepny las, mogl tylko miejscowy znajacy je wszystkie. Na zwyklych drogach siedzialy oddzialy graniczne, ktore sprawdzaly dokumenty i pobieraly myto za wjazd. Rolar potraktowal konia ostroga, Karas pochylil leb i jak taran ruszyl przez krzaki, halasliwie lamiac i rozsuwajac galezie. Wianek zaczal kaprysic i Orsana musiala zrobic trzy podejscia, raz po raz podprowadzajac go do krzakow, przy ktorych w ostatniej chwili skrecal. O dziwo, marudzila rowniez Smolka, ktora wydawala sie nie znac pojecia "bezdroze". Nie zeby miala cos przeciw lejacym po pysku galeziom, raczej po prostu nie podobal jej sie ten brzeg i caly moj pomysl jechania dalej. Ale w koncu musiala: jednak najwyzsza wiedzma to jest sila, szczegolnie kiedy jeszcze ma w garsci witke. Zanim krzaki zamknely sie za konskim zadem, obejrzalam sie na rzeke, magiczna sciezka blysnela ponownie i znikla na dobre. Las w Arlissie byl duzo mroczniejszy od tego w Dogewie - moze dlatego, ze byl dla mnie nowy, a moze z powodu pochmurnej pogody, ktora tradycyjnie zepsula sie pod wieczor. Nie spiewaly zadne ptaki, mimo ze teoretycznie znajdowalismy sie w lesie lisciastym, i to pod koniec wiosny, kiedy zwykle trele nie milkna od wczesnego ranka do glebokiej nocy, gdy dla odmiany natchnienie spada na slowiki. Nad naszymi glowami nieprzyjaznie szelescily ciemne korony debow, do twarzy i konskich nog co rusz kleila sie zakurzona pajeczyna. Dogewska straz poruszala sie po takich wlasnie sciezkach, powiazanych "efektem brudnopisu" w jedna siec. Straznicy mieli w ten sposob mozliwosc patrolowania znacznie wiekszego kawalka granicy, niz zwykle mozna obejsc w ciagu kwadransa. Ale na skutek ich aktywnosci na drozkach nie miala prawa zaistniec jakakolwiek pajeczyna, nie mowiac juz o zakurzonej -pajaki nie mialy czasu na pociagniecie nawet tuzina nici, a znowu pojawial sie jakis wartownik i niwelowal efekty ich pracy. Lenistwo tutejszych straznikow, szczegolnie biorac pod uwage fakt, ze Arliss zadarl ze wszystkimi innymi rasami, budzilo niepokoj. Chyba nie licza na krakena? Tego stwora wcale nie tak trudno jest oszukac czy odciagnac jego uwage, szczegolnie gdy jest sie magiem albo ma sie paru "nadmiarowych" towarzyszy. Natomiast ze Smolka stanowczo dzialo sie cos niedobrego. Podkulila pod siebie ogon i wciagnela szyje, chrapala, parskala, plula piana, szla zygzakiem, dziko zerkala na boki i rzucala sie na widok wystajacych spod sciezki korzeni. - I dlaczego nie sprawdzilismy symptomow choroby? - martwilam sie poniewczasie, nie rozumiejac, co jest nie tak z moja towarzyszka. Rolar proponowal mi pozostawienie kobylki w Kuriakach i przeniesienie sie na grzbiet jego wierzchowca, ale odmowilam, mimo ze 57 Smolka znajdowala sie w podwojnym niebezpieczenstwie - jako k'iard i jako kobyla. Jakos nie chcialam wierzyc w te historie z panujaca zaraza. Jezeli paskudztwo jest tak zarazliwe i tak smiercionosne, to dlaczego w ciagu trzech miesiecy nie wykroczylo poza granice Arlissu? A i Len, ktorego o calej sprawie na pewno poinformowano, nie zdecydowal sie zmienic Wolta na zwyklego konia. A on nie nalezy do osobnikow wkladajacych rece do ogniska z czystego uporu. Czyli wiedzial albo domyslal sie czegos, o czym ja nie mialam pojecia. Zeskoczylam na ziemie, obejrzalam Smolke od kopyt po czubek grzywy, obmacalam brzuch i przeskano-walam aure, ale nie zauwazylam zadnych odchylen od normy, jesli oczywiscie nie liczyc dziwacznego zachowania. - Wydaje mi sie, ze ona sie po prostu boi - zasugerowala najemniczka. - Krzakow i drzew? - Tego, co siedzi w krzakach i za drzewami. - Rolar, a ty kogos wyczuwasz? - Nie. Chyba ze wliczymy kilka wiewiorek na tamtym debie. - Malo prawdopodobne, by moja kobyla miala tak ostra forme wiewiorkofobii. - I malo prawdopodobne, ze mozemy naprawde polegac na jego opinii - Orsana weszla mi w slowo. - Ja osobiscie caly czas czuje na plecach czyjs wzrok. - Ja rowniez - przyznalam sie. - I moge ci zagwarantowac, ze Smolka tez go czuje. - Moje panny, macie manie przesladowcza - z pewna wyzszoscia skonstatowal wampir. -Jesli mi nie ufacie, to spojrzcie na mojego konia, nie wyglada, jakby mu cokolwiek przeszkadzalo. - No, ale czego sie mozna po was, facetach, spodziewac... - westchnela Orsana. - Rolar, czy ty w ogole masz jakiekolwiek pojecie o czyms takim jak kobieca intuicja? - A, masz na mysli te kobieca wersje myslenia logicznego? - Rolar, a gdzie sa straze? - przypomnialam sobie nieco poniewczasie. W Dogewie juz dawno by nas zatrzymali albo przynajmniej wyszli zza drzew i sie przywitali. Nikt, jezeli jego przyjazd nie byl uzgodniony z wladca, nie dal rady wejsc do doliny dalej niz na sto krokow. Straznicy mieli wyczucie niewiele ustepujace zdolnosciom wladcy i poznawali nieznajomych na odleglosc pol wiorsty. - Nie mam pojecia... - Rolar rozejrzal sie na boki, mimo ze moje pytanie, uprzedzone impulsem poszukiwawczym, mowilo samo za siebie. Ani jednego wartownika w okolicy nie odnotowano. - Dziwne... Co prawda z tej drogi malo kto korzysta... Ale dla straznika nie ma to zadnego znaczenia, powinien cie wyczuc nawet w najdzikszych chaszczach. Pogrzebalam w kieszeniach i zaoferowalam Smolce skorke od chleba, ktora kobyla z roztargnieniem powachala i odwrocila sie, dalej wyszukujac po krzakach nieznanego zloczyncy. - No dobra, nic z tym nie zrobimy, ruszamy dalej. -Wlozylam noge w strzemie, ale nie zdazylam wsiasc. Smolka nieoczekiwanie kwiknela, dokladnie tak jak przy ataku udajcow, po czym stanela deba, mlocac pazurami powietrze. Ze stopa w strzemieniu lupnelam o ziemie, po czym z gwizdem wyskoczylam z buta, ktory razem z kobyla zniknal w kierunku przeciwnym do celu, czyli z powrotem ku rzece. Nikt nie bawil sie w dopytywanie, czy wszystko ze mna w porzadku - jednym gwaltownym ruchem znalazlam sie z powrotem w pozycji siedzacej, sama dziwiac sie wlasnej gietkosci i checi do zycia. Co prawda mielismy powazniejsze troski - kogo prac i gdzie nawiewac, jezeli dla opcji pierwszej wrogow okaze sie nieco zbyt wielu. W przydroznych krzakach cicho strzelila galaz. Jedna, druga, nastepna... Rolar i Orsana zgodnie wyciagneli miecze, a ja zebralam sie w sobie, gotowa przylado-wac pulsarem wprost w pierwsza niesympatyczna morde czy pysk, gdy nagle galezie zadrzaly, rozsunely sie i na sciezke 58 przed nami wyskoczyla malutka ruda sarna. Poruszyla dlugimi uszami, zerknela na nasza malowniczo zastygla grupe, po czym w te pedy rzucila sie byle dalej. - Doskonale - moj ton glosu i wyraz twarzy nijak nie wspolgraly z sensem wypowiedzi. -Wprost wspaniale. A teraz za nia z wyciem i pokrzykiwaniem wyskoczy wataha wilkow i tlum rozbojnikow, a my tu zemrze-my z przerazenia, zanim jedni czy drudzy do nas dotra. - Ale tam nikogo nie ma - z roztargnieniem zaprzeczyl Rolar, chowajac miecz z powrotem do pochwy. - No wlasnie, nie ma. I mojej kobyly tez nie ma. Cos z tego rozumiecie? - Wstalam, podciagajac bosa stope i calkiem barwnie wspominajac towarzysza nieszczescia, nieznanego mi chlopa ze schowkiem w bucie. - A ty? - Ja moge tylko uznac, ze ktos tu czaruje. I bardzo niekiepsko, poniewaz nic nie wyczuwam. Zaraza, wszystkie moje rzeczy i ziola zostaly w sakwach przy siodle, a bez nich nie mam szansy tego sprawdzic. Dobrze, ze przynajmniej ogniojadu nie przelozylam z kieszeni, dodalam w myslach. - Fantomy, takie jakw tamtym zamku, tylko niewidoczne? - zasugerowala Orsana. - Ale po co wampiry mialyby straszyc wlasne konie? - Po nic - potwierdzilam. - Czyli robi to kto inny. Takie male, lecz robiace cieplej na duszy swinstwo, zeby sie zemscic za wygnanie. - Czlowiek? - Albo syreny. One tez umieja czarowac na swoj sposob, bez zaklec. Jakos udaje im sie zageszczac dookola siebie energie magiczna i przeksztalcac ja sila mysli. - Wsrod elfow i krasnoludow tez jest sporo magow -przypomnial mi wampir. - Jednak nikt nie probowal ich wytruc jak syren, a poza tym sa ponad takie drobne swinstwa. - W odroznieniu od ludzi? - Dokladnie. - Puscilam do wampira oczko, cala soba jawiac ucielesnienie psoty, jakbym nie mogla przezyc dnia, by czegos nie zbroic. - A syrenom nic innego nie zostaje. Nie moga wyjsc na suchy lad, zeby z wami otwarcie walczyc. Itak oto musialam jednak wladowac sie na Karasia za plecami Rolara. W jednym siodle bylo nam ciasno i niewygodnie, szerokie plecy wampira zaslanialy mi widok z przodu i czesciowo z bokow, a dyndajacym w powietrzu nogom straszliwie brakowalo strzemion. Caly czas wykonywalam proby postawienia ich na pietach wampira, tak wiec jego wspolna przejazdzka rowniez niezbyt cieszyla. - Ale przeciez z powodu zatrutej rzeki syreny nie moga zblizyc sie do Arlissu, jak mialyby tworzyc te fantomy? - I moze wlasnie dlatego ja zatruto? Chociaz masz racje, fantomy trzymaja gora pare dni. W takim razie nie mam pojecia. Chyba ze ktos je regularnie przesyla z tamtego brzegu. - Udajac rybaka? - skomentowala Orsana. - Tam nie ma gdzie sie schowac, a zestrzelic takiego odwaznego mozna raz-dwa. - Opala sie na sloneczku? - zasugerowal Rolar, po raz kolejny strzasajac moje nogi. - Albo wypasa krowy, po drugiej stronie doliny jest niewielka wioska. - Chyba zle robimy, trzymajac sie jednej wersji. -Z niezadowoleniem poruszylam sie w siodle, prawie wypychajac z niego wampira. Nie zeby udalo mi sie usiasc wygodniej, ale przynajmniej nieco rozruszalam zdretwialy tylek. - I im dluzej na ten temat dyskutujemy, tym bardziej wydaje sie ona prawdopodobna. A mimo wszystko to jest tylko przypadkowa hipoteza. Co, jezeli to wcale nie sa fantomy? Moze to... I wlasnie w tym momencie pojawili sie straznicy. 59 Kobieta siedzaca na tronie miala chlodne fioletowe oczy, emanujace pewnoscia siebie, nieprzyjemne, ale rownoczesnie fascynujace. Krotkie wlosy, tak jasne, ze az srebrne, sterczaly na boki w malowniczym chaosie. Pelne wargi nie ukrywaly pogardliwego usmiechu, a ostra linia nosa jeszcze poglebiala wrazenie poczucia wyzszosci. Jedyna ozdobe stanowily zlote kolczyki w ksztalcie koniczyny na dlugich lancuszkach lodyg. Urody Lereeny nie mozna bylo skrytykowac nawet w drobiazgach. Zielonkawa suknia z gladkiego, lsniacego i zwiewnego jedwabiu podkreslala idealna figure. W glebokim do polowy biodra wycieciu widac bylo zgrabna nozke, ledwo pociagnieta opalenizna. I co Len mial przeciwko? - pomyslalam mimowolnie. - Ludzka opiekunka. Ciekawostka. - Wladczyni zalozyla noge na noge i rozciecie rozchylilo sie na calej dlugosci. Gdyby na moim miejscu byl mezczyzna, w tym momencie zszedlby na zadlawienie slina. Kobieta rowniez, tylko ze jadowita, z zazdrosci. A ja patrzylam na Lereene zupelnie obojetnie, jak na partnera handlowego, z ktorym mialam zamiar ubic interes dla nas obu bardzo istotny. - I byl pewien, ze odpowie na twoje wolanie - w zamysleniu i niezrozumiale ciagnela wladczyni, taksujac mnie wzrokiem. - Ciekawe dlaczego? I czego takiego waznego nie mogl powiedziec nikomu wiecej? - Na przyklad pani? - nie moglam powstrzymac sie od zlosliwego komentarza. - Mnie? - Wampirzyca skrzywila sie, jakbym zaproponowala jej cos nieprzyzwoitego. -Nie. Zwykle jest to najwyzsza zielarka. Co prawda jego Kella jest zbyt stara na opiekunke. Prawde powiedziawszy, nie rozumiem, dlaczego dawno temu nie usunal jej z tego stanowiska, a jeszcze pozwala, by mu rozkazywala. Gdybym byla na miejscu Lena, to zielarka znalaby swoje. - No tak, chcialabym zobaczyc tego, ktory bedzie probowal pani rozkazywac - burknelam, zezujac w kierunku zachowujacych kamienne twarze straznikow. Ci trzymali moje nadgarstki w iscie stalowym uscisku. Wlasnie w taki sposob, ponizaj aco prowadzona miedzy dwoma wampirami, zaciagnieto mnie do samego miasta. Dobrze chociaz, ze pozwolili mi zalozyc zaoferowany przez Orsane but, bo z mojej stopy zostalaby krwawa miazga. Dwoch innych straznikow prowadzilo za oglowie konie. Rolar i Orsana, jednakowo zasepieni i zachowujac dumne milczenie (nie bylo to szczegolnie trudne, jako ze wampiry same ucinaly wszelkie proby nawiazania rozmowy), trzesli sie w siodlach ze zwiazanymi na plecach rekoma. Wilk biegl obok, nie pozwalajac wampirom ani zlapac, ani nawet odwiazac sznurka. Obok Domu Narad (w wydaniu arlisskim bardziej przypominal on dom zamoznego kupca, wykonany z bialego elfiego granitu) rozdzielono nas - przyjaciele udali sie dalej, a ja po godzinnym oczekiwaniu na ganku trafilam na "posluchanie". O dziwo, Lereenie spodobal sie moj watpliwy komplement. Niedbale machnela reka, wampiry puscily mnie i zgodnie zrobily krok do tylu. Jeszcze jeden gest i zostalysmy same w budynku. Potarlam zdretwiale nadgarstki. Ciekawe, czy wladczyni potrafi czytac moje mysli? Na wszelki wypadek postawilam magiczna oslone przed telepatia, ale nadal nie czulam sie bezpieczna. Zaklecie bardzo szybko zanikalo i trzeba bylo je odnawiac, co irytowalo, meczylo i przeszkadzalo w rzucaniu innych czarow. - Siadaj. - Wladczyni skinela w kierunku jednego z krzesel ustawionych przy dlugim stole na srodku sali. Uznalam, ze nie bede odmawiac dla zasady. Lereena wstala, z krysztalowym stukaniem obcasikow szpilek przeszla po marmurowej podlodze i usiadla naprzeciwko, opierajac podbrodek na zlozonych dloniach. Pojedynek na spojrzenia przegralam w pierwszej minucie. W jej oczy nie dawalo sie spokojnie patrzec - 60 otwarta pogarda mieszala sie w nich z litoscia. W ten sposob stary wilk patrzy na jazgocacego szczeniaka, ktory byl na tyle durny, by stanac pomiedzy nim i owczarnia. - No coz, jego sprawa i jego prawo - koniec koncow skonkludowala wladczyni. - Najwazniejszy jest wynik. Podejrzewam, ze zjawilas sie w Arlissie, zeby przeprowadzic obrzadek w moim kregu? I czym ci nie odpowiadal ten w Dogewie? Nie czyta, pomyslalam z ulga. Albo udaje i czeka, czy nie sprobuje jej zaczarowac. - Nie zdazylabym do Dogewy przed uplywem dwunastu dni. - Ktory dzis mija? - Dziesiaty. - Przeciez jestes wiedzma - powiedziala takim tonem, jakbym zarabiala na zycie czyszczeniem klozetow. - Spokojnie moglas sie do Dogewy teleportowac albo przynajmniej skrocic droge do niej. - Nie od razu zlapalam wilka, a teleportacja nie pozostawia sladow, po ktorych moglby mnie znalezc... ...i, uczciwie mowiac, nigdy nie udalo mi sie do konca opanowac tego procesu. Trafilabym do Jesionowego Grodu wprost na klomb z ichnimi swietymi rozami, a potem tlumaczyla rozzloszczonym elfom, ze odrobine nie wcelowalam, pomyslalam. Lereena wydala z siebie wieloznaczne mrukniecie. - I jak to sie stalo? - Wasze poselstwo trafilo w zasadzke rozbojnikow. -Jeszcze jadac przez las, ustalilismy, ze nie bedziemy informowac wladczyni ani wampirow w Arlissie o udaj-cach. A przynajmniej do momentu, az przekonamy sie, ze rozmawiamy z prawdziwymi wampirami. Wladczyni nawet nie mrugnela okiem ani nie spytala, czy ocalal ktorykolwiek z jej poddanych. Albo niepotrzebnie bawilam sie w tajemnice, albo takie drobiazgi jej nie ciekawily. - I kto to byl? - Trolle - sklamalam, by nadac calej historii nieco prawdopodobienstwa. W wampiry by nie uwierzyla, a trollich klanow jest tyle co ryb w jeziorze i cala rasa slynie z niepohamowanego temperamentu oraz braku szacunku do smierci, czy to swojej, czy cudzej, ktory to brak bardzo pomaga przy bezlitosnym usuwaniu swiadkow. Szukanie wsrod nich mordercy wladcy nie mialo sensu, a wypowiadanie wojny byloby po prostu glupie, poniewaz druga strona najpierw rozesmialaby sie glosno, po czym nie stawila. - No nie mow? - Lereena chyba tez przypomniala sobie znane powiedzenie: "Odwazny wini tylko siebie, a tchorz zawsze znajdzie trolla". - Dokladnie - potwierdzilam z kamienna twarza, udajac, ze nie zauwazam wyraznej ironii na obliczu rozmowczyni. I tak nie mogla oskarzyc mnie o morderstwo, bo w przeciwnym razie po co ja, opiekunka, mialabym tak dazyc do Arlissu i chciec zamykac krag? Wampirzyca zmienila temat: - A jak udalo wam sie przekroczyc rzeke, nie korzystajac z wiszacego mostu? - Gdybysmy wiedzieli, gdzie on jest, z przyjemnoscia bysmy skorzystali. - Przy rzece kolo arlisskiego traktu stoi drogowskaz. Dzis jest to jedyna droga do doliny, most rozciagnieto siedem lokci nad woda i stwory z rzeki go nie siegaja. - Przyjechalismy sciezka z Kuriakow. - Strasznie kusilo mnie, by posypac ja proszkiem, ale mialam doskonala swiadomosc, ze nie bedzie najmadrzejszym pomyslem wykrywanie udajca w miescie, ktore jest ich pelne. A jezeli wladczyni mimo wszystko jest prawdziwa i zauwazy, ze posypuje ja jakims swinstwem, to ja i moi przyjaciele znajdziemy sie w jeszcze wiekszych tarapatach. Wygladalo na to, ze Lereena uznala moje odpowiedzi jezeli nawet nie za uczciwe, to za przekonujace, w zwiazku z czym klasnela trzy razy. Przez drzwi z jej osobistych komnat cicho wyszedl sluzacy z taca, ktora postawil przed nami i tak samo bezglosnie znikl. Wysoki srebrny 61 imbryczek, udekorowany delikatnym grawe-runkiem, dwie filizanki i dwie kupki polamanej czekolady na talerzykach - jasnej i ciemnej. Wladczyni sama rozlala czerwonawy, pachnacy jasminem napitek do filizanek - po sam brzeg, ani o wlos nizej. Jedna postawila przede mna. Napar nawet nie drgnal. Z trudem udalo mi sie powstrzymac pokuse, by lekko przechylic filizanke i przekonac sie, ze nie jest wypelniona lodem. I nie mialam pomyslu, jak uniesc ja do ust. - Przejdzmy do rzeczy. Kiedy przeszlas poswiecenie? - Przepraszam? Lereena bez najmniejszych problemow uporala sie z przeniesieniem filizanki, upila malutki lyk, wziela kawalek ciemnej czekolady i przed wlozeniem go do ust wyjasnila: - Jak dawno temu zostalas opiekunka? - Dwa i pol roku. Ale nie bylo zadnego poswiecenia! - Nie rozsmieszaj mnie. Troche malo... - Przyjrzala mi sie uwaznie, a nawet nieco bezceremonialnie, jak gdyby chciala przewiercic mnie spojrzeniem na wylot. -Choc podstawowe oznaki sa, wiec moze sie uda... Bardzo ryzykowal, wybierajac czlowieka. Nawet nie jestem pewna, czy uda ci sie aktywowac krag, nie mowiac o tym, by do niego wejsc i potem go opuscic. Wiedzac doskonale, ze i tak nie pobije wladczyni, po prostu zlapalam filizanke oburacz, ostroznie unioslam i upilam lyk. Potem siegnelam po jasna czekolade - nawet nie na zlosc Lereenie, po prostu nie lubilam gorzkiej, czego jak czego, ale goryczy w zyciu mialam pod dostatkiem. Prawdziwa, elfia, sama rozplywala sie w ustach. Siedem kladni za funt, jesli patrzec na star-minskie ceny. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie czulam az tak wielkiej antypatii do wladczyni. Raczej zwykla niechec, jak do... rywalki. Madrej i niebezpiecznej, z ktora trzeba grac na jej wlasnych zasadach albo skutki nie beda dawaly sie przewidziec. -Umiem pracowac z wiedzmimi kregami, w koncu to moj zawod. I jezeli wyjasni mi pani, czego dokladnie sie po mnie oczekuje, wszystko to zrobie. - Wspaniale - glos Lereeny opadl do swiszczacego szeptu, jakbym teraz nie miala jej slyszec. - Ani razu nie widziala, jak zamyka sie krag, ale sie zgodzila... Na to moze sie zgodzic albo nieustraszona bohaterka, albo rzadka kretynka. Zreszta na jedno wychodzi. Przeciez on uprzedzil cie o mozliwym ryzyku? - Tak - sklamalam, zeby nie robic z siebie jeszcze wiekszej idiotki. - Oczywiscie. Po prostu nijak nie bylo okazji, zeby zobaczyc. Albo mnie nie bylo w okolicy, albo akurat zadnych trupow, a przeciez nie bedziemy specjalnie zabijac... - A dlaczego nie? - zimno przerwala mi wladczyni. -To nie jest temat do zartow. Len chyba nie mial zamiaru zyc wiecznie, i to z tymi jego durnymi zasadami. Uczciwie mowiac, jestem zdziwiona, ze w ogole przyszlo mu do glowy, by wybrac opiekunke, nawet i... taka. Jaka - pozostawila mojej wyobrazni i tok moich mysli bardzo mi sie nie spodobal. Jezeli roznil sie od obranego przez Lereene, to malo prawdopodobne, by w gorsza strone. - Czyli pozwoli mi pani przeprowadzic ceremonie? - Oczywiscie. Chyba w to nie watpilas? - Jeszcze jak! - wyrwalo mi sie. - Nie klocilam sie z Lenem mimo tamtego glupiego dowcipu. - Lereena ze wstretem sciagnela wargi, rzucajac krotkie spojrzenie na bialego wilka, ktory w ciagu calego posluchania krecil sie przy moich nogach. Czasami powarkiwal na straze, ale wladczynie ignorowal calkowicie. - Przeciez o nim wiesz, prawda? No wiec jest mi dokladnie obojetne, kiedy i z kim sie ozeni, wystarczy, jezeli po prostu splodzimy dziecko. Zaproponowalam mu takie rozwiazanie juz przy poprzednim spotkaniu i jego zgoda jest tylko kwestia czasu. Moze ma ukochana kobiete i nie chce jej zdradzac. Moze nigdy jej nie mial i po prostu boi sie pokazac swoj brak doswiadczenia. To nic, poczekam. Milosc nie moze trwac wiecznie, tak 62 samo zreszta jak jej brak. Tak ze, dziecko, pomiedzy nami jest wspolny interes. Arrakktur jest mi potrzebny zywy. Jezeli uda cie sie go przywolac... mam nadzieje, ze pamietasz droge powrotna? Bo nie bedzie cie mial kto odprowadzic do Dogewy. Jej wladca pozostanie gosciem Arlissu na czas nieokreslony, wprost proporcjonalny do jego uporu. - A jezeli mi sie nie uda? - zasugerowalam z drzeniem. Lereena usmiechnela sie zagadkowo i odstawila pusta filizanke. - Radze, bys sie bardzo postarala. Przyjdz do swiatyni jutro o swicie, pokaze ci, jak zamyka sie krag. A pewnie nawet pomoge. Mam watpliwosci, czy ludzka dziewka bedzie miala dosc zdecydowania, by doprowadzic obrzadek do konca. - A co z moimi przyjaciolmi? - Zarzadzilam, by ulokowano ich w domku dla gosci niedaleko. Zaraz cie do nich odprowadza. Wladczyni wstala i podeszla do okna, demonstrujac zgrabne, obnazone do samej talii plecy. Bez sladu skrzydel, jak u kazdego wampira kobiety. Dopiero teraz zorientowalam sie, ze na dworze panuje totalny mrok, a w sali nie pali sie ani jedna swieca. - Moge zadac jeszcze pytanie? - Podnioslam sie. Wilk otrzasnal sie, podbiegl do drzwi i z nadzieja po-skrobal je lapa. Lereena czesciowo odwrocila sie do mnie i uniosla brew w wyrazie zdziwienia. - Gdzie sa wasi wartownicy? - Tam, gdzie byc powinni - odpowiedz brzmiala nieco niepewnie. - Na granicy! - Do polowy lasu nie trafilismy na ani jednego. - Znaczy, ze po prostu ich nie zauwazyliscie. W moim garnizonie sluza ponad dwie setki wartownikow! - Znaczy po prostu ich nie zauwazylam. Dziekuje za posluchanie, bardzo mi bylo... niemilo poznac pania. -Otworzylam drzwi, puscilam wilka przodem, sama wyszlam za nim, nie robiac nic, co mozna by uznac za pozegnalny uklon. Nie mialam w zwyczaju odpowiadania uprzejmoscia na otwarte chamstwo. Na klotnie z wladczynia rowniez nie mialam ochoty. A juz tym bardziej na glosne rozwazania tego, dlaczego straznicy nas nie zauwazyli. Wydawalo mi sie, ze juz znam odpowiedz. Dom goscinny okazal sie niewielka drewniana chatka w rodzaju tej, w ktorej mieszkalam w Dogewie u Kryny. Byl czysty, ale nieprzy tulny i robil wrazenie niezamiesz-kanego. Z nakrytego stolu smacznie pachnialo smazonym miesem, pod scianami staly cztery lozka i dwie szafy, w jednej akurat grzebala Orsana, probujac znalezc dla siebie pare nowych butow. Gdy weszlam do srodka, natychmiast odwrocila sie i wstala z kucek, ale nie spieszyla sie, by mnie powitac. Ja patrzylam na nia z nie mniejsza podejrzliwoscia. Zrobilysmy pare krokow sobie na spotkanie i zastyglysmy jak slupy soli. - Orsano, wiesz co? - zaczelam nadmiernie radosnym tonem, wkladajac reke do kieszeni. -Czy nie masz przypadkiem ochoty sprobowac pewnego proszku, majacego wprost magiczne wlasciwosci zdrowotne? - Dziekuje bardzo - takim samym tonem odparla najemniczka, cofajac sie do sciany. -Czuje sie wcale niezle bez niego! - To jak inaczej mam sie przekonac, ze nie jestes udajcem? - A moze to ty jestes udajcem i chcesz mnie otruc? 63 - Ja to ja, nie gadaj bzdur. - Pstryknelam palcami i dookola palacej sie na stole swieczki pojawila sie iluzja dziesiatek motyli. - Nie da sie skopiowac zdolnosci magicznych, poniewaz sa one czescia duszy, a nie ciala. Pamietasz, jak opowiadalam, ze rozbojnicy nazwali mnie pusta i chcieli zabic na miejscu? Orsana powoli sie rozluznila i w koncu z westchnieniem ulgi zrobila krok do przodu, ja jednak nadal nie mialam najmniejszej ochoty na przytulanki. - Wyciagnij reke. Nie tak, dlonia do gory. - Ale zes sypnela! - westchnela najemniczka. -Mam to zjesc zamiast kolacji czy co? - Przynajmniej raz poliz, ale tak, zebym widziala. - A jak to dziala? - Nie wiem dokladnie, tamte wilki pod drzewami ni to go wciagnely z powietrzem, ni to zaczal im sie wgryzac w futro. W magii praktycznej ogniojadu uzywa sie jako komponentu dla zatrutych wabikow, tak ze z jedzeniem bedzie pewniejszy. I nic sie nie boj, dla ciebie prawdziwej jest calkowicie bezpieczny. - Czekaj, czy ty mnie juz sprawdzalas? - oburzyla sie Orsana. - Kilka razy. I ciebie, i Rolara, nawet po krotkich wypadach za krzaczek. I poliz juz, potem bedziesz narzekac. Nie mam zamiaru teraz wysluchiwac masy wymowek, zeby potem sie mialo okazac, ze od udajca! Dziewczyna zerknela na mnie z pretensja, zamknela oczy i z meczenskim wyrazem twarzy polizala dlon. Chwile trzymala w ustach, po czym liznela znowu, juz z przyjemnoscia. - Slodziutki. Jak maka z cukrem. A on naprawde jest taki dobry dla zdrowia? - Oz, durnoto - powiedzialam ze zmeczeniem, siadajac na najblizszym lozku i chowajac twarz w dloniach. -Ja sie ledwie trzymam na nogach, a ona jeszcze marudzi: zly czy dobry... Przyjaciolka uznala, ze daruje sobie wymowki, i usiadla obok, po czym wymierzyla mi lekkiego sztur-chanca ramieniem. - Co sie stalo? Odmowila ci pomocy? - Nie, odwrotnie. A nawet wyrazila chec wziecia osobistego udzialu, zeby wszystko bylo jak trzeba. -Zerknelam na swieczke, a ta zgasla. Motyle uciekly na boki, w locie rozplywajac sie w powietrzu, i teraz rozmawialysmy w calkowitym mroku, niewidoczne z zewnatrz. - Doskonale! - A zeby. Stanowczo zbyt latwo poszlo, wyczuwam jakas pulapke. - No coz, jestem pewna, ze w Arlissie nie ucieszyli sie z naszego przyjazdu. - Orsana z zaangazowaniem podrapala slad po ugryzieniu komara na nadgarstku. -Nikt nie powiedzial, ze jestesmy wiezniami, choc osobiscie nie czuje sie rowniez gosciem. Juz raczej cennym zakladnikiem w obozie wroga, z tym ze nie bardzo wiadomo, z kim oni walcza, a my sie trafilismy tak po prostu, przy okazji. - Dokladnie tak. Poza tym maja zamiar nas uzyc i nawet dokladnie wiem w jaki sposob, ale nie bardzo moge z tym cokolwiek zrobic. I obawiam sie, ze mozemy jedynie obserwowac rozwoj wydarzen... - Az bedzie za pozno - Orsana weszla mi w slowo. -A gdzie jest Rolar? Nie widzialas go? - Nie. Przeciez go zabrali razem z toba! - Prawie natychmiast rozwiazali nas i puscili wolno. Powiedzieli, ze mamy siedziec tu i czekac na ciebie, ale nie postawili zadnej warty, wiec natychmiast sie zmyl. Jak myslisz, czy on nie mogl... -...zaprowadzic was wprost do pulapki? - Rolar lekkim ruchem przeskoczyl przez parapet. - Nie. Trafilem w sam jej srodek razem z wami. Moje drogie, jest zle. Wampir rzucil mi jakis przedmiot, ktory poznalam, zanim jeszcze zdazylam zlapac. Zloty diadem Lena. 64 -Gdzie go znalazles?! - krzyknelam, z podekscytowania nie mogac zlapac tchu. Diadem w moim reku drzal, a szmaragd polyskiwal w swietle ksiezyca. - W skarbcu Lereeny. Ona naprawde musi go lepiej pilnowac. Orsano, jesli mozesz, wyciagnij ze mnie to cos. Sam nie siegam. Rolar odwrocil sie do nas plecami, demonstrujac sterczacy w nich sztylet. Cokolwiek by mowic, widok nie dla osob o slabych nerwach - ostrze weszlo na cala dlugosc, do oporu, rekojesc lekko ruszala sie w takt nierownego oddechu wampira. Mimo ze mialam juz okazje widywac gorsze rzeczy, i tak ledwie powstrzymalam okrzyk. Dla Orsany zas byla to pierwszyzna. - No i dlugo sie bedziesz guzdrac? - ponaglil wampir. - To swinstwo piecze! - Rolar, ona zemdlala - skonstatowalam ze smutkiem, sprawdzajac puls nieprzytomnej przyjaciolki. -Przynies mi wody, prosze? - I mam sobie wyjsc do studni ze sztyletem w plecach?! To moze jeszcze powiesze na nim wiadro zamiast na nosidlo? O nie, moja droga, nie bede robic z siebie posmiewiska. Dasz rade go wyciagnac jednym ruchem. - Sprobuje. Poloz sie na podlodze, bedzie wygodniej. Rolar z przeklenstwem kleknal na czworakach i, nie potrafiac powstrzymac cichego jeku, polozyl sie, skladajac rece pod broda. - To wyciagaj juz - zarzadzil. - Aaaa! Nie ruszaj na boki, ja to nie pien, a to nie topor! - Badz cicho! Na razie tylko sie przymierzam. Orsana poruszyla sie i otworzyla oczy. Na widok mnie siedzacej przy skupionym i oczekujacym Rolarze, z rekojescia sztyletu w garsci, ktory to sztylet ni to mialam zamiar wyciagnac, ni to wpakowac glebiej, odwazna najemniczka powrocila w stan omdlenia. - Trzeba cos zrobic z ta nasza legionistka - w zamysleniu stwierdzil Rolar. - Moze potrenowac z nia na... Oj! - Trzymaj na pamiatke. - Wpakowalam zakrwawiony sztylet wprost przed jego oczy. Wampir jak gdyby nigdy nic usiadl i zabral sie do ogladania zasluzonej broni. - Stary. Szkola platnerska Arlissu, z niczym sie nie da pomylic. Widzisz te bruzdy wzdluz ostrza? Jest w nich trucizna. Nie martw sie, dziala tylko na ludzi. Spiesznie wytarlam reke o spodnie. - Wzieli cie za czlowieka? Na Rolarze rany zabliznialy sie wolniej niz na Lenie, mimo ze krwotok ustal prawie od razu. Wampir rozebral sie do pasa, zmial zakrwawiona koszule i rzucil w kat, po czym siegnal do torby po zapasowa. - O dziwo. Wampiry raczej w takich sprawach sie nie myla. -A kto na polance wzial udajce za wampiry? - przypomnialam mu nie bez ironii. - No, ale to byly przeciez udajce, a nie ludzie. Dran jeden, rzucil z krzakow, tylko gwizd slyszalem. Dlaczego jednak nie wyczul we mnie wlasnej krwi? - Myslisz, ze zapalalby braterska miloscia? - prych-nclam ze sceptycyzmem. - Sam wyciagnij wnioski. Przyjechales do Arlissu w towarzystwie dwoch ludzkich panien. Nie pofatygowales sie, zeby pozbyc sie iluzji brody, nie machales skrzydlami, nie rozmawiales publicznie ze starymi kumplami. No to sie wladowales... - Co maja do tego broda i skrzydla? Nie da sie za ich pomoca oszukac wampira! - Dlaczego nie zalozymy, ze to wcale nie byl wampir? - Orsana niezauwazalnie doszla do siebie, przysluchiwala sie naszej rozmowie i teraz zdecydowala do niej dolaczyc. - Udalo mu sie oszukac Rolara, lecz nie mial wampirzej intuicji, by z niej skorzystac, ani ich sily, ani 65 zwinnosci. Moge sie zalozyc, ze prawdziwy wampir wpakowalby ci to cos wprost w serce, zeby juz miec pewnosc. - Moglbym przysiac... - Rolar urwal i machnal reka bez przekonania. - No dobra, poddaje sie. Moja intuicja zupelnie zawodzi, jesli idzie o udajce. A tobie jak poszla rozmowa? - Normalnie poszla, ale czuje sie strasznie. Lereena powiedziala, ze nie wypusci Lena z Arlissu. I boje sie, ze mnie nie wypusci rowniez. - Nie panikuj przed czasem. Wladczyni lubi trzymac poddanych w strachu. Wydaje jej sie, ze w ten sposob beda z wieksza gorliwoscia wykonywac rozkazy. Lecz nie pamietam, by miara nalozonej przez nia kary byla niewspolmierna do winy. Nie wydaje mi sie, aby probowala powstrzymac Lena sila. Inna rzecz, jesli on sam bedzie chcial zostac. Malo prawdopodobne, ze jechal do Arlissu, zeby wyciac kolejny numer. Cos nieprzyjemnie zaklulo mnie w okolicach serca, ale tylko na chwile, po czym szybciutko wzielam sie w garsc. A na co ja tak w zasadzie liczylam? Rzeczywiscie byla z nich para jak z obrazka, a jesli jeszcze wziac pod uwage zaproponowane przez Lereene warunki, czyli zadnych zobowiazan malzenskich ani rodzicielskich, to mozna poswiecic sprawie nawet nie tydzien, a cala zime! Jednak chodzilo mi o cos zupelnie innego. - Rolar, nie rozumiesz. Len naprawde jest jej potrzebny w celach rozplodowych, tylko ze ona wcale nie jest wampirem, a udajcem i ma zamiar zawladnac jego cialem natychmiast po zakonczeniu ceremonii! Dlatego tak chetnie wpuscili nas do Arlissu i nawet straznicy nam nie wyszli na spotkanie. Nie chcieli nas wystraszyc i czekali, az wejdziemy glebiej! - Wolho, nie gadaj bzdur - z oburzeniem przerwal mi Rolar. - Dlaczego uwazasz, ze moja wladczyni jest udajcem? Gdzie dowody? - Chociazby tutaj! - Pomachalam przed jego nosem zlotym diademem. - Mogl go ktos po prostu podrzucic. - Do skarbca, w ktorym bywa sama Lereena i tacy jak ty zlodzieje? A sens? Zebys tylko widzial jej reakcje na informacje o smierci calego poselstwa! Zadna! Jakby sie niczego nowego nie dowiedziala, a szpiedzy juz dawno doniesli o nieudanej operacji. - Lereena, ktora znamy i kochamy - Rolar z usmiechem pokrecil glowa - uwaza, ze wladczyni nie powinna okazywac uczuc, tak jak to robia zwykle wampiry. Jakoby podkopuje to jej autorytet. Jednak w glebi duszy pozostaje zwykla kobieta, wrazliwa i delikatna. Jestem pewien, ze teraz miota sie po Domu Narad, uprzednio zamknawszy okna i zdjawszy buty, by wartownicy nie slyszeli stukotu obcasow. - Albo z zadowolonym usmiechem dojada pozostawiona na stole czekolade. Bronisz jej, poniewaz boisz sie uwierzyc, ze prawdziwa Lereena nie zyje! - A ty masz manie przesladowcza! - I oboje popadacie w skrajnosci - wtracila sie Orsana. - Realnie mamy tylko jeden rzucony zza krzaka sztylet. Dowodzi, ze w Arlissie naprawde sa udajce, ale nie az tak wielu, a moze nawet jeden, ten najbardziej niecierpliwy, ktory mogl isc za nami od samego swietego zrodla. Ten, co nawial z wszystkimi konmi. I to on mogl podrzucic do skarbca diadem, zeby sklocic ze soba dwie doliny. Bo wczesniej czy pozniej pojawi sie tu do-gewskie poselstwo, zmartwione dluga nieobecnoscia wladcy. - A tobie sie wydaje, ze arlisski skarbiec lezy gdzies w chlewie czy spizarni? - oburzyl sie Rolar. - Tam wcale tak latwo sie nie wchodzi, przy drzwiach stoi ochrona i w srodku jest cala masa pulapek. Ja wlazlem przez tajemne przejscie, o ktorym wie tylko wladczyni i kilka najbardziej zaufanych osob. - No to zle ulokowala swoje zaufanie. - Wyjrzalam przez okno i na wszelki wypadek zalozylam dookola domu bariere strozujaca. W odroznieniu od ochronnej miala tylko ostrzegac, bo oprocz szpiegow do drzwi mogl podejsc rowniez goniec, a wcale nie mialam 66 ochoty tlumaczyc sie potem przed wladczynia z jego nieprzytomnego ciala. - Chociaz Orsana ma racje, gdyby Lereena i wszyscy jej poddani byli udajcami, nikt by nie probowal zabic cie zza wegla, tylko bez skrupulow dobraliby sie do twojego i Orsany ciala, poki siedzieliscie ze zwiazanymi rekoma. Tylko ze watpie, ze udajec jest tu sam jeden i ze pojawil sie naszym sladem. Troche zbyt dziwne rzeczy sie tutaj dzieja. I niestety, Rolar, obawiam sie, ze to wlasnie twoja dolina jest tym tajemniczym gniazdem metamorfow, z ktorego rozpelzaja sie na cala Belo-rie jak te.karaluchy. - Brednie! - Wampir zerwal sie na nogi i z irytacja przespacerowal po domku. Dodajmy, ze calkowicie bezszelestnie. - Po co w takim razie wysylali do Dogewy to cholerne poselstwo, a potem jeszcze podmieniali go w drodze powrotnej? Dlaczego od razu nie wyslali po Arrakktura udajcow? - Poselstwo mogla wyslac jeszcze prawdziwa Lereena, a jesli idzie o podmienianie... K'iardy! - olsnilo mnie. - Wyczuwaja metamorfy z daleka, a ta epidemia wsrod nich wcale nie jest przypadkowa. Najprawdopodobniej zostaly po prostu otrute... Co prawda nie mam zielonego pojecia czym, bo trzeba by sie mocno postarac. Poselstwo, przed ktorym uciekaja wszystkie napotkane k'iardy, zrzucajac jezdzcow i wywracajac wozy, nie moglo nie wywolac podejrzen. A podejrzenia w okamgnieniu zmienilyby sie w pewnosc, gdyby Len skorzystal z pomocy najwyzszej dogewskiej wiedzmy, gdyby takowa istniala. A na tamta chwile istniala, w mojej skromnej osobie! - No to dlaczego, moja ty najwyzsza wiedzmo, nie rozgryzlas ich od razu? - z pretensja rzucil Rolar, ponownie siadajac na podlodze obok naszego lozka. - Nie martw sie, gdybym wiedziala, czego mam szukac, tobym znalazla blyskawicznie. Przeczytalabym kilka zaklec, wziela pare wlosow, lyzke krwi do analizy i w tym momencie by wpadli! Skoro gina od pierwszej powaznej rany, to na pewno nie umieja regenerowac sie z predkoscia wampirow. - Przeciagnelam palcem po szkarlatnej bliznie na plecach Rolara. Ten wzdrygnal sie, odsunal i narzucil koszule. - No dobrze, zalozmy - zgodzil sie nerwowo. - Dlaczego jednak nie poczekali na powrot poslow, tylko wyjechali im na spotkanie? Bo jedna sprawa to zlapac z zaskoczenia uzbrojony po czubek klow oddzial broniacy wladcy i z tej okazji ogromnie ostrozny i podejrzliwy, a zupelnie co innego zlapac wampiry pojedynczo, przy drzwiach wlasnych domow, gdzie na pewno nie spodziewaja sie ataku. Akurat na to pytanie mialam gotowa odpowiedz: - Mam wrazenie, ze wlasnie z powodu "glupich zasad" Lena, jak to sie wyrazila Lereena. W odroznieniu od niej nie uwazal, ze tytul wladcy plasuje go nad cala reszta swiata, ani nie unikal przyjacielskich pogawedek z poddanymi. Na oficjalnych spedach pozbawiano go takiej mozliwosci, ale w ciagu tygodnia drogi mial okazje, by calkiem dobrze zaprzyjaznic sie z poslami, i w razie czego natychmiast wyczulby, ze cos jest nie tak. Udajec moze zagarnac cudze cialo, a nawet uzyskac dostep do jego pamieci, na nekromancji uczono nas przesluchiwania trupow, ktore nawet bez duszy doskonale wszystko pamietaja, ale przeciez bedzie mial zupelnie inne mysli! Jezeli calkowicie schowa je przed wladca, to zrodzi to jeszcze wieksze podejrzenia. W zwiazku z czym albo je podrabia, albo dokladnie sortuje. I w dowolnym z tych wypadkow beda sie istotnie roznic od tych poprzednich. - I tak cos mi sie nie zgadza. - Orsana pokrecila glowa. - Jesli nie mieli zamiaru podmienic wladcy wtedy, to po cholere teraz, skoro nie maja dostepu do zdolnosci magicznych, czyli telepatii rowniez? - Graja na czas. Falszywy wladca moze przez kilka tygodni, a nawet miesiecy robic cyrk przed Rada i mieszkancami Dogewy, wymawiajac sie od obowiazkow zmeczeniem albo migrena, a tymczasem udajce rozmnoza sie w takich ilosciach, ze nawet polaczone sily wszystkich ras rozumnych beda im niestraszne. Cicho! 67 Wstrzymalismy oddech. Uprzedzajacy sygnal z bariery dostalam tylko ja, ale wyrazny dzwiek krokow uslyszala nawet Orsana. Ktos powoli przeszedl obok domku, nie zatrzymujac sie i celowo szurajac nogami. - Dran jeden, urzadzil sobie zabawe - z nienawiscia szepnal wampir. - Niby aluzja, ze nigdzie nie uciekniemy. A moze bym wyszedl i oddal mu ten sztylet? Jezeli to prawdziwy wampir, to wyciagne i przeprosze... - Nie badz glupi. Na pewno nie jest sam. Wiedzialam, co mowie. Leszy wie skad, ale bylam calkowicie pewna, ze poza granicami bariery strozujacej krazy co najmniej piec wampirow. Jezeli byly to wampiry. - Nie ma co ich prowokowac. Ceremonie tak czy siak przeprowadze, bo to jest jedyna mozliwosc, zeby sciagnac Lena. A potem bedziemy dzialac zaleznie od okolicznosci. Lereena mowila, ze krag znajduje sie w jakiejs swiatyni. Gdzie to jest? Rolar skinal glowa w kierunku okna, za ktorym widnialo cos mrocznego i masywnego. - Calkiem niedaleko, na srodku placu. Powinnas byla ja mijac. - Uczciwie mowiac, nie zwrocilam uwagi. Mialam troche inne rzeczy na glowie. A ile wampirow jest obecnych przy obrzadku? - Zwykle do swiatyni wchodzi wladca i jeden ze Starszych dla ubezpieczenia. Drzwi zamyka sie od wewnatrz belka, a na zewnatrz pilnuja najwyzszy zielarz i oddzial strazy. - Czyli zostane tam sam na sam z Lereena, ktora pojawi sie zamiast Starszego? - Nie liczac wilka. Ale jego mocno przywiaza, a ty przez kilka minut bedziesz absolutnie bezbronna. - I nic nie stanie jej na drodze do zabicia mnie? - Nie, nie zabije opiekunki podczas obrzadku. Ale moze podejsc do drzwi i odsunac belke, wpuszczajac straznikow, ktorzy zwiaza ciebie i Arrakktura w ladne pakuneczki, zanim dojdziecie do siebie. - Drzwi i belke moge uprzednio zaczarowac. A nie ma tam jakiegos ukrytego wejscia w rodzaju tego w skarbcu? - Tylko niewielki otwor posrodku kopuly, zeby zapewnic swiatlo sloneczne. Ale nie majak sie wdrapac po scianach, a drzew w okolicy brak. Nie mow, ze chcesz zrobic z Lereeny zakladniczke? To oswiec mnie jeszcze w jaki sposob? Ona jest od ciebie znacznie silniejsza, a magia ci nie pomoze. - Len pomoze. Nakarmimy ja ogniojadem, a potem pogadamy otwarcie. - A jezeli ci sie nie uda i Lena nie bedzie? Malo prawdopodobne, by wladczyni raz i drugi pociagnela zaczarowane drzwi, a potem dobrowolnie zgodzila sie sprobowac twojego specyfiku. Raczej uzna, ze chcesz ja otruc i probujesz w tym celu wykorzystac bajeczke o udajcach, ktore opanowaly doline. - Nie kracz! Musi sie udac. A jezeli nie, to z Lereena--udajcem powinnam poradzic sobie sama. Wiec jesli wladczyni wyjdzie ze swiatyni calkiem sama, to na pewno bedziecie wiedzieli, ze jest prawdziwa i Rolar z nia porozmawia, i przekona do skontaktowania sie z Konwentem Magow. - A poza tym dowiemy sie, ze przerobila cie na mielonke - chmurnie dodala najemniczka. - Masz lepszy plan? - Nie. - Przyjaciolka zasmecila sie do reszty. - Tylko nie mow mi, ze nie mozemy nic wiecej zrobic? Mamy jeszcze kilka godzin do switu i tak sobie bedziemy czekac, zlozywszy v. rece jak w wiezieniu przed kaznia? 68 - Hm... moze zagramy w karty? - zaproponowalam zupelnie powaznie. - I tak nam sie nie uda zasnac, a jezeli bedziemy tak dalej siedziec, to skonczy sie tym, ze tu poszalejemy. Ma ktos karty? Przyjaciele niepewnie spojrzeli po sobie. - Mam wrazenie, ze ty juz swoje wysiedzialas - zauwazyl Rolar, poklepal sie po kieszeniach i wyciagnal pulchna talie kart. Orsana tymczasem podeszla do stolu, chwile poszczekala krzesiwem i przyniosla zapalona swieczke. - W co i na co? Jak to dorosli i powazni ludzie... oraz wampiry, oczywiscie - dodalam. - W oczko na rozbieranie, ty rozdajesz! Rozdzial siodmy Wyslany rano przez Lereene straznik nie znizyl sie, aby zapukac do drzwi, i zaplacil za to wrecz atakiem serca: z radosnymi okrzykami wykladalismy na podlodze wymeczone karty w walce o Rolarowe gacie. Cala reszte ubrania wampir juz przegral, a w tej partii znowu mial pecha do atutow, na skutek czego walka toczyla sie pomiedzy mna a Orsana, bez ogladania na niedlugo bylego wlasciciela odzienia. Ten zas wydawal z siebie jeki stracenca i wyzywal nas od oszustek karcianych. Oczywiscie przyjscie straznika nieco zredukowalo nasza radosc. Odrzucilismy karty, w pospiechu zgarnelismy przegrane ubranie, szybko doprowadzilismy sie do porzadku i razem wyszlismy na zewnatrz. Do wschodu slonca pozostalo nie mniej niz pol godziny, ale niebo bylo juz calkowicie blekitne, bez jednego strzepka chmurek. W Arlissie, tak jak i w Dogewie, domy stawiano w samym srodku lasu, karczujac tylko niewielki jego kawalek, by zmiescic jedna albo dwie grzadki, najczesciej obsiane kwiatami (Len wyjasnil mi, ze jest to skutek "efektu brudnopisu" - jaki sens mialoby spore i ogrodzone podworko, jezeli wewnatrz znajda sie co najmniej trzy czy cztery dziury przestrzenne, z ktorych w kazdej chwili wyskoczyc mogli bladzacy po lesie obcy, zlodzieje albo bedacy akurat w wyjatkowo paskudnym humorze niedzwiedz). Wyjatkiem byl plac, posrodku ktorego stala swiatynia -ogromny i starannie wylozony brukiem. Swiatynia przypominala na wpol otwarty kwiat bialej lilii wodnej. Szesc platkow juz oddzielilo sie od paka, a cala reszta byla jeszcze zamknieta w ksztalt kopuly z ostrym czubkiem. Wcale nie taki wysoki - moze z osiem sazni - budynek w swietle dziennym fascynowal delikatnymi ksztaltami i filigranowym wykonczeniem. Gladkie sciany w kolorze bladego rozu blyszczaly niczym prawdziwe platki. Wydawalo sie, ze promieniuje z nich lekka matowa poswiata, jakies zywe cieplo. Idealnie dopasowane kamienie jak gdyby zrosly sie ze soba, nie zostawiajac szczelin. Swiatynia wydawala sie wycieta z jednej bryly kamienia i pokryta nie farbami, tylko zylkami na krysztale. Byly prawie niezauwazalne, ale gdy czlowiek juz dostrzegl przynajmniej jedna, to cala sciana od gory do dolu natychmiast pokrywala sie wzorem. - Elfia robota - cicho skomentowal Rolar, w panujacej dookola ciszy nawet szept wydawal sie ciac po uszach. - Wybudowali te swiatynie w podziece za jakas przysluge. W innych okolicznosciach na pewno nie darowalabym tematu i koniecznie chciala dowiedziec sie wiecej, ale moj obecny nastroj zupelnie nie sprzyjal wysluchiwaniu opowiesci o historii architektury Arlissu. Z niewiadomego powodu na placu nie bylo zywej duszy oprocz Lereeny, ktora czekala obok podwojnych drzwi wiekszych ode mnie poltora raza. Wladczyni wygladala jeszcze piekniej niz poprzedniego wieczoru (o ile to w ogole mozliwe), 69 ubrana w zwiewna biala suknie z dlugimi rekawami, ktore rozszerzaly sie ku dolowi i byly udekorowane zlota koronka. Na mnie taka suknia wisialaby jak stroj pogrzebowy, ale Lereena prezentowala sie wspaniale. Stala przy swiatyni samotna i dumna, bez straznikow oraz Starszych. Przez chwile przez glowe przebiegla mi straszliwa mysl, ze czekaja na nas w srodku i maja zamiar tam sterczec przez cala ceremonie. Lereena bez powitania odwrocila sie do nas plecami i otworzyla drzwi na osciez. Na jej spotkanie wylecialy trzy albo cztery nietoperze, lecz uderzenia ich skrzydel i skrzypienie zawiasow wywolaly tylko echo w zupelnie pustej sali. Ukradkiem uscisnelam rece przyjaciol i zyczac sobie szczescia, ruszylam ku wejsciu, ale w tym momencie Rolar polozyl reke na moim ramieniu i wyszedl przede mnie. Z lekka ironia uklonil sie wladczyni, caly czas swidrujac ja przenikliwym spojrzeniem. - Vinell tene, Dorresta. - Roli... Rollearren?! - Lereena zrobila krok do tylu, jak gdyby wlasnie podsunal jej pod nos trujacego gada. -Werrita heren tess?! - Ta djuin Lerrevanna - ucial wampir. - Keressa deill?Deill? Tha! Terten. - Wladczyni cofnela sie z tak paskudnym usmiechem, ze ja osobiscie przed skorzystaniem z jej zaproszenia zastanowilabym sie co najmniej raz. Rolar jednak bez wahania przekroczyl prog. - Co robisz? - szepnelam niepewnie, wchodzac do srodka jego sladem. - Wielki blad. Zeby naprawic blad jeszcze wiekszy -po chwili wahania niechetnie odparl Rolar. Nie mialam pewnosci, czy byla to odpowiedz na moje pytanie, czy proba przekonania samego siebie. Od srodka swiatynia wydawala sie zarowno sporo wyzsza, jak i po prostu wieksza. Przez wyciety w ksztalt gwiazdy otwor w suficie slabo przenikalo poranne swiatlo, ale sala nie wydawala sie ani szara, ani mroczna. Zylki w krysztale zrobily sie bardziej zauwazalne, nabierajac zlocistej barwy, i wily sie po ciemnoszarych scianach jak dziwaczne pedy wina z rzadkimi kwiatami-krysztalami. Nie chcialo mi sie wierzyc, ze budynek jest dzielem jakichs istot rozumnych - mialam wrazenie, jakbym siedziala w ogromnej gorskiej jaskini, zimnej i nieco wilgotnej, ale nie zatechlej. Z trudem oderwalam sie od podziwiania otoczenia, opuscilam oczy i poczulam, ze serce po paru gwaltownych uderzeniach w omdleniu spelza mi gdzies pod zoladek. Posrodku sali znajdowal sie krag, ktory wczoraj obiecalam zamknac. Heksagram jako taki nie roznil sie zbytnio od tego w Dogewie - czarne linie, ktore zostaly na twardo wyryte w granitowej podlodze. Dwanascie marmurowych posagow w zewnetrznych i wewnetrznych rogach szescioramiennej gwiazdy oraz masywna bryla oltarza w centrum, stojaca na czterech kamieniach w ksztalcie piramidy. Posagi dla odmiany przedstawialy nie wilki, a jakies dziwne skrzydlate stwory, podobne do hybrydy strzygi z nietoperzem: pozbawione inteligencji wyszczerzone pyski z para klow na kazdej szczece, skorzane skrzydla z pazurami na wygieciach byly przeponami laczacymi przednie i tylne lapy. Stwory mialy tyle wspolnego z dogewskimi posagami, ze w pyskach trzymaly nie wiadomo jak tam wsadzone szlachetne kamienie. Wydawalo sie, ze wyciagniecie ich bez wybijania klow bylo niemozliwe. Za moimi plecami szczeknela opadajaca na haki belka. Ja i wampir odwrocilismy sie do tylu, a Lereena, zeby ja wszystko, co najciezsze, nie spieszyla sie odejsc od drzwi. Nawet oparla sie o nie plecami, krzyzujac rece na piersiach. - I kogo ja tu widze?! Co sobie z tej okazji mysli, dodawac nie musiala. Twarz wampirzycy przypominala zadowolony pysk kota, ktory przybiegl na odglos zatrzaskujacej sie pulapki i znalazl w srodku dwie myszy zamiast jednej. - Rolar, ty chyba pamietasz nasza umowe? 70 - Jakzebym, o wladczyni, mogl zapomniec cokolwiek, co kiedys powiedzialas -potwierdzil Rolar z szacunkiem, choc niezbyt przekonujaco. Lereena skrzywila sie, jakby to zdanie zawieralo jakas zrozumiala tylko dla tych dwojga aluzje. - Mimo to byles na tyle bezczelny, by zjawic sie w Arlissie jak gdyby nigdy nic i przyciagnac ze soba dwie ludzkie dziewki. Na dodatek jeszcze paradujesz w tych idiotycznych wasach, a cala dolina ma z ciebie ubaw! - Nie widziala pani poprzednich - burknelam z pretensja. - Niestety, zawsze zwracalem wiecej uwagi na problemy doliny niz na wlasny wyglad i reputacje. - Wampir pokornie sklonil glowe. - Tylko wladczyni moze dbac o wszystko naraz i nie wymagac niczyich rad ani pomocy. W fiolkowych oczach zalsnil gniew. Gdyby Lereena troche mniej panowala nad soba i trzymala jakis ciezki przedmiot w rekach, chocby walek, wampir mialby teraz powazne klopoty. - I co cie tak straszliwie zmartwilo tym razem? Rolar wyprostowal sie. Na jego twarzy nie bylo widac skruchy, a nawet na odwrot - patrzyl na wladczynie tak wyzywajaco, jak gdyby o cos ja obwinial. - Odpowiem na wszystkie pytania po ceremonii... O ile oczywiscie moja wladczyni sobie zyczy. - Sobie zyczy. Choc podejrzewam, ze kat lepiej poradzi sobie z ich zadawaniem, bardziej przekonujaco. -Lereena ze zloscia zmarszczyla brwi, powoli wsciekajac sie coraz bardziej. - Jak moja wladczyni rozkaze. Czy moze mam sam ulokowac sie w dybach i powyciagac sobie kleszczami paznokcie? - Przestan robic z siebie idiote! - wampirzyca nie wytrzymala. - Masz czelnosc wrocic, nie spelniwszy postawionego przeze mnie warunku, wlazisz do swiatyni przed wladczynia, w twarz ja obrazasz i jeszcze przy tym udajesz oddanego polglowka. Moze sie w koncu zdecyduj! Rozmowa zaczynala skrecac w strone awantury, i to dosyc osobistej. Poczulam sie stanowczo nie na miejscu, wiec cicho chrzaknelam. - A ty czego stoisz? - Wladczyni wlasnie przypomniala sobie o mojej obecnosci. -Rozbieraj sie! - Co? - zatkalo mnie. - Calkowicie? A co z... - On mial okazje widziec lepsze - pogardliwie rzucila Lereena. - Na co czekasz? Przekleta baba sterczala przy drzwiach, jakby ja kto klejem posmarowal. Rolar nie mial pojecia, ze przeszkadza mi to w nalozeniu zaklecia, i nie wpadl na pomysl, zeby odprowadzic Lereene na bok, a na dodatek sam zastanawial sie, na co czekam. Musialam improwizowac. - Chce do toalety! - oznajmilam bezczelnie, rozgladajac sie na boki i cala soba wyobrazajac nadzieje zobaczenia w swiatyni jakiejs tymczasowej przybudowki z deseczek. Chyba udalo mi sie zademonstrowac zarowno Ro-larowi, jak i Lereenie cos, czego nigdy wczesniej nie widzieli - oboje z zaskoczeniem wytrzeszczyli na mnie oczy. - Wolho, ale przeciez dopiero co bylas... - delikatnie przypomnial mi wampir, odwrociwszy sie do Lereeny plecami i strojac do mnie miny, ze niby mam wytrzymac i nie robic sobie dowcipow z powaznego zawodu opiekunki. Ja nie mniej wymownie zlozylam rece na dole brzucha i zaimprowizowalam niepewne przestepowanie z nogi na noge, wykazujac, ze wole zrobic z siebie idiotke teraz, niz pozniej przypadkiem sprofanowac im swiatynie. - Mam rozstroj zoladka, nerwowy! - Czlowiek... - Lereena wycedzila to slowo przez zeby z nieukrywana pogarda w glosie, po czym w koncu odlepila sie od drzwi i ruszyla w glab swiatyni. - To idz, byle szybko! 71 Podbieglam do drzwi, ale ich nie otworzylam. Na hakach grubosci mojego nadgarstka lezala solidna prostokatna belka, na oko niedajaca sie podniesc. Sadzac z koloru i struktury drewna, zostala wycieta z kawalka bialego elfiego jesionu, ktory laczy w sobie wytrzymalosc zelaza i lekkosc korka. Dotknelam hakow i przykleilam do nich belke, po czym z poczuciem dobrze wypelnionego obowiazku ruszylam z powrotem. Brwi Rolara powedrowaly w kierunku czola, wampirowi nawet szczeka opadla, ukazujac koniuszki klow. - Odechcialo mi sie - wyjasnilam jak gdyby nigdy nic, po czym usiadlam na brzezku oltarza i zaczelam rozsznurowywac buty. Lereenie zabraklo slow, ludzka glupota jednak okazala sie ponad jej sily. No coz, w tym momencie nie bardzo mialam jak sie wycofac. Rozejrzalam sie dookola w poszukiwaniu wieszaka, ale takowego nie znalazlam, wiec powiesilam ubranie na jednym z posagow. Potworek natychmiast zaczal wygladac bardziej przytulnie i frywolnie. Lereena w milczeniu obejrzala sobie malowniczy widok, po czym zerknela w kierunku Rolara, znaczaco unoszac lewa brew. Wampir natychmiast zgarnal moje ubranie, uwalniajac biedne straszydlo. W obecnosci wladczyni, caly czas patrzacej na mnie z wysoka, czulam sie niczym zebraczka z litosci zaproszona do panskiego stolu. Jak gdybym byla ta nieokrzesana babina, z mlaskaniem obgryzajaca kosci i glosno siorbiaca zupe z miski wprost na oczach jasnie pani, ktora z obrzydzeniem sciska wargi. Moze w stosunku do wampirow zachowuje sie inaczej? Jednak malo prawdopodobne, by byla zdolna tak po prostu wpasc sobie w odwiedziny do dowolnego z poddanych, jak robil to Len. Wladca Dogewy potrafil odwiedzic umierajacego staruszka, przyjac porod czy zajrzec na wesele do znajomych - a jego znajomymi byli wszyscy mieszkancy doliny. Gdyby w Dogewie pojawil sie chociaz jeden udajec, Len dowiedzialby sie natychmiast. A jezeli ona rowniez wie, lecz z jakichs powodow ich wspiera? Ta mysl sprawila, ze zrobilo mi sie niedobrze. W takim wypadku wyslucha nas, wyda pare okrzykow zdziwienia, po czym zaproponuje natychmiast biec do telepatofonu, otworzy drzwi i rozkaze straznikom nas zabic. No nie, lepiej teraz sie nad tym nie zastanawiac, tylko skupic na ceremonii... Powoli, drzac z powodu panujacego chlodu, polozylam sie na marmurowej plycie twarza do gory. Swiatlo, choc nie bylo jaskrawe, razilo, zmuszajac mnie do mruzenia oczu. Wilk sam wskoczyl na oltarz i polozyl sie kolo moich stop, w poprzek, po czym zastygl jak posag. Wbrew moim oczekiwaniom Lereena nie przywiazala go, mimo ze po obu stronach oltarza zwisalo kilka lancuchow z zatrzaskujacymi sie obreczami. - Widze, ze doskonale wiesz, co nalezy robic. -Wladczyni pochylila sie i niedbale poczochrala wilka po karku. Zwierze naprezylo sie, ale nie poruszylo. -W odroznieniu od swojej opiekunki. Nogi razem, rece skrzyzuj na piersiach. Pozycja nie napawala mnie optymizmem. Do pelni wrazen brakowalo tylko swiecy, i to najlepiej gromnicy. Blagalnie zezowalam w kierunku wampira, ktory natychmiast polapal sie w sytuacji i pochylil glowe. - Rolar, bardzo mi sie to wszystko nie podoba! - Nie boj sie - odszepnal. - Wszystko jest jak nalezy. Jezeli Lereena sprobuje zmienic ceremonie, natychmiast sie o tym dowiesz. - A jesli nie zdazysz? - spytalam zalosnie, poniewaz nieswiadomosc wpedzala mnie w panike. Rolar spojrzal na mnie nieco dziwnym wzrokiem: - W kazdym razie nic ci sie nie stanie. Zreszta sama zobaczysz. Najwazniejsze jest, zebys nie martwila sie za bardzo. - Latwo ci mowic... - W tej konkretnej chwili naprawde chetnie poszlabym do toalety, ale ze zrozumialych powodow zachowalam te informacje dla siebie. 72 Lereena wyciagnela z fald sukni waski sztylet, ktory podrzucila w dloni i bez slowa podala mi rekojescia do przodu. Okazal sie lekki jak piorko. Wyciety z jednego kawalka jakiejs kosci wydawal sie lzejszy od drewnianego. Rekojesc byla niepolerowana, ale gladka i naturalnie jedwabista - tak wygodnie lezala na dloni, jakby sie z nia stapiala i ostrze stawalo sie przedluzeniem reki. Sama klinga przypominala polprzezroczyste pioro - cienkie, ze stosina i odchodzacymi od niej promieniami. Spojrzalam na ostrze pod swiatlo, calosc zabarwila sie na matowy roz, a promienie wewnatrz staly sie karmazyno-we. Kiedys rysowalam cos podobnego w Szkole, a potem pokazano nam kubek z tego rzadkiego tworzywa, wypelniono go woda i zademonstrowano, jak zmienia on kolor po wrzuceniu jednego jedynego okruszka trucizny. - Ile sztyletow robi sie z rogu jednorozca? - spytalam, ukrywajac oburzenie. Kiedys rozmawialam z Lenem o tych legendarnych istotach, a wampir przekonywal mnie, jakoby za ich zaglade nalezalo winic wylacznie ludzi, ktorzy wybijali jednorozce dla drogocennych rogow i calkiem jadalnego i ponoc majacego lecznicze wlasciwosci miesa. - Piec albo szesc - spokojnie odparl Rolar, nie domyslajac sie podtekstu. - Jezeli spilowac tylko koniec rogu, nie wiecej niz jedna trzecia, to przez rok zdazy odrosnac z powrotem. A jeden sztylet wystarcza na pare lat, jest bardzo wytrzymaly. - Pierwszy raz widze, zeby rogu uzywano do celow morderczych, a nie leczniczych. - Rytualnych - poprawil mnie wampir. - Nie mozna go zatruc, ani nawet ubrudzic, a uczynione nim rany bardzo szybko sie zablizniaja. - Rany na kim? - Na sobie. Wolho, jestes tchorzem. Stracisz pare kropli krwi i tyle. - A moze polozysz sie obok niej? - przerwala zirytowana Lereena. - Nie mogles wyjasnic wszystkiego zawczasu i w detalach? - Nie moglem - odgryzl sie nieco zawstydzony wampir. Pelne wargi wladczyni, mistrzowsko podkreslone perlowoblada szminka, rozciagnely sie w rozumiejacym, zlosliwym usmiechu. - Brawo, Rolar! Ufac trzeba, ale bez przesady, zgadza sie? A juz myslalam, ze ten jeden raz jednak odstapiles od zasad! - Zamilcz! - ze zwierzecym rykiem ucial wampir, a ja momentalnie od stop do glow pokrylam sie gesia skorka. Tyle dobrego, ze nie przymarzlam do tego calego oltarza. Jeszcze. Lereena nawet nie ruszyla brwia. Wydawalo sie, ze wybuch gniewu Rolara sprawil jej przyjemnosc. - Przynajmniej ja nie udaje najlepszej przyjaciolki - stwierdzila spokojnie, patrzac mu z pogarda prosto w oczy. Rolar zgrzytnal zebami i cofnal sie od oltarza, za zewnetrzne kolo posagow, znikajac mi z pola widzenia. Zeby tylko sie nie poklocili do reszty w trakcie ceremonii i nie zapomnieli o mnie na dobre, pomyslalam smetnie, poniewczasie lapiac sie, ze trzymam sztylet, jakbym trzymala swiece. A on calkiem rzeczona swiece przypominal. - Przekrec go ostrzem do dolu - rozkazala Lereena, ponownie odwracajac sie do mnie. -1 trzymaj pomiedzy trzecim a czwartym zebrem, nad sercem. Zaklulo, kiedy ostrze przebilo skore, dookola niego zaczela powoli rosnac plamka krwi. Mocniej scisnelam rekojesc. Wydawalo sie, ze gdy tylko ja wypuszcze, sztylet sam zanurkuje pomiedzy zebra jak zaba do stawu, nie napotykajac zadnego oporu. - I co teraz? 73 - Zamknij oczy, rozluznij sie. Po kilku minutach krag sie aktywuje - Lereena mowila tak bezbarwnym i obojetnym glosem, ze mialam wrazenie, iz slucham wskazowek na temat przechowywania w piwnicy beczki z ogorkami malosolnymi. - I tyle? - Zatkalo mnie. - A zaklecie? A zrodlo sily dla inicjacji? Przeciez krag nie moze sie aktywowac sam z siebie? I to w zadnym razie, jak podkreslal mistrz na wykladach z magii praktycznej. Bez czarnego kota, rzucajacej sie dziewicy albo chociazby wywalonej jednym ruchem rezerwy wiedzmie kregi pozostawaly niegroznymi rysunkami w kurzu. Zgadza sie, po aktywacji mogly dzialac przez cale lata, a nawet rozrastac sie jak dziury w kiepsko naprawionych butach, czerpiac energie z potencjalu roznicy pomiedzy jedna a druga strona. Ale nawet but nie daje sie przekluc bez igly, a tu mowimy o przestrzeni pomiedzy swiatami! - Jezeli jestes prawdziwa opiekunka, to zrodlo jest w tobie. - Lereena nadal stala obok, ale Rolar milczal, czyli reguly na to pozwalaly. - Musisz je tylko uwolnic. -Jak? - Juz powiedzialam, lez spokojnie. Nagle nabralam ochoty, by z krzykiem zerwac sie z miejsca i wiac gdzie pieprz rosnie, wywazajac drzwi razem z zakleciem. Co by tam Rolar twierdzil, Lereena zachowywala sie bardzo podejrzanie, jak gdyby oczyma duszy widziala juz niezla zabawe, ktora dla nas stanie sie pulapka. - A gdzie trafie i jak mam tam odnalezc Lena? - On sam cie znajdzie. Lepiej sie zastanow, jak go przekonac do powrotu. - I co mam mu powiedziec? - A to powinnas wiedziec lepiej ode mnie. -Usmiech wladczyni przypominal teraz grymas weza. -Przeciez z jakiegos powodu wybral wlasnie ciebie. Przypomnij sobie, co bylo dla niego najwazniejsze. Moze zostawil po sobie jakies niedokonczone sprawy albo niedopelnione obowiazki? Albo macie wspolna tajemnice, sprawe, przy ktorej tylko tobie mogl zaufac? Gdyby mi ufal, tobym tu nie lezala, pomyslalam chmurnie, z wielka niechecia zamykajac oczy. Na zewnatrz chyba wzeszlo slonce. Do srodka swiatyni poranne promienie nie docieraly, ale wybielone niebo widoczne w otworze kopuly oslepialo nawet przez powieki. - Jest wladca Dogewy i los calej doliny od niego zalezy... zalezal. Moze warto mu o tym przypomniec? -podpowiedzial Rolar gdzies z oddali. Yhy, pomyslalam chmurnie. Za zycia za takimi przypomnieniami nie przepadal. Sam Kaiel wystarczy za niezly kontrargument. Lezenie z zamknietymi oczami w oczekiwaniu nie wiadomo na co bylo straszne, przerazajace az do omdlenia. Czas ciagnal sie tak powoli i paskudnie, ze gdybym miala na to ochote, pomiedzy dwoma uderzeniami serca moglabym policzyc do stu. Minely miesiace i lata, zanim to tempo nieco przyspieszylo. Nadal nic sie nie dzialo, z zewnatrz nie dobiegal nawet pojedynczy dzwiek, Lereena i Rolar wydawali sie rownie zywi jak te posagi dookola, nie ruszali sie i chyba nawet nie oddychali. Zmarzlam na kosc, a oltarz odciskal sie na wszystkich wystajacych czesciach ciala. A poza tym zaczelo mnie swedziec miedzy lopatkami. Malo prawdopodobne, by miala stamtad wyplywac moc, raczej jakas przebiegla pchla wykorzystala moja bezbronnosc i wlasnie urzadzila sobie impreze. W koncu, straciwszy cierpliwosc, otworzylam oczy, lecz w tej samej chwili rubin naprzeciwko mnie jaskrawo zalsnil. Posag otoczyla czerwonawa poswiata, a marmur zaczal jasniec jak smalec w postawionym na sloncu garnku. W okamgnieniu stwor zrobil sie przezroczysty niczym woda, za to sporo zyskal na realizmie. Wydalo mi sie nawet, ze poruszyl sie, zeby ulzyc zesztyw-nialym lapom, po czym wygodniej ulokowal kamien w pysku i drapieznie zmruzyl skierowane na mnie slepia. 74 Po obliczu Lereeny tanczyly czerwone odblaski, ale nawet bez nich trudno bylo pomylic wyraz jej twarzy z milym i przyjemnym. Pelen satysfakcji zlosliwy szept rozwial moje ostatnie watpliwosci: - Chyba jednak bede miala okazje obejrzec sobie ceremonie z boku... Dawno o tym marzylam. Wydalam z siebie bezglosny jek. Tez bym wiele dala za role zwyklego widza. Kamienie zapalaly sie jeden po drugim, coraz szybciej i szybciej. Lezalam z przymknietymi oczyma i nie widzialam calego kregu, wiec moglam sie tylko domyslac, ze po przeksztalceniu wszystkich posagow jako ostatni aktywowal sie trzynasty kamien - diament, umocowany na oltarzu obok czubka mojej glowy. Powietrze nad heksagramem zaczelo gestniec, metniec i rozkrecac sie w skierowany ku dolowi lejek. W skroniach zaszumiala mi krew, a zimno i swad znikly wraz z pozostalym na oltarzu cialem. ...Latwo jest otworzyc drzwi, trudniej przekroczyc prog. Z tylu dogorywa plomien, ktory juz nie daje ciepla, a z przodu biegnie czarna droga. Co nas zatrzymuje? Strach? Nie. Na odwrot, droga wola, kusi, ciagnie do siebie... Watpliwosci? Nie. Wszystkie decyzje juz zapadly. Wspomnienia? Nie. One sa jak cienie rzucone przez przedmioty, kontury znieksztalcone do granic. Glupio by bylo sie ich trzymac. To co trzyma nas w progu? Co nie daje nam z lekkim sercem ruszyc przed siebie? Aghyrgo tam wie! Ale czasem, zeby pogodzic sie z dawno temu dokonanym wyborem, potrzebne jest trzasniecie drzwi za plecami... I w tym momencie Lereena wykonala gwaltowny ruch i z impetem uderzyla podstawa dloni w rekojesc sztyletu, wbijajac cale ostrze do konca. Ze zdziwieniem otworzylam oczy, zadrzalam i umarlam. ...Poprzednio wydawalo sie, ze przebijam sie przez gorski potok, a teraz droga sama topniala za moimi plecami, jakby popychajac mnie do przodu. Potem w ogole znikala, jak gdyby juz niepotrzebna. To dziwne uczucie - nie widziec, nie slyszec, ale wiedziec... Rozrzucone strzepki wrazen, lekkie dotkniecia, chaotyczne, pozornie bezsensowne pociagniecia pedzlem, ktore tworzyly calosciowy obraz ze zlocistych duchow drzew, wzgorz i pol, topniejace, gdy tylko spojrzalo sie na nie wprost. Lekkie drzenie jakby nagrzanej w sloncu wody, w ktorej nie odbijalo sie ani rzeczone slonce, ani chmury. Ani plusku, ani spiewu ptakow, zadnego dzwieku, tylko ta jasna, jedwabista mgla i nienatretny, lecz zdecydowany szept: "To nie jest miejsce dla ciebie. Powinnas odejsc. A on pozostac tu na zawsze". - Len! Ruch, nadal bez zadnego dzwieku. Chwieja sie wierzby, lekko drzy woda dookola trzcin, faluja wlosy barwy dojrzalego lnu. Jeszcze ktos na niego czeka, czeka z uniesionymi nad tafla wioslami i krople wodyjak perly staczaja sie do jeziora. Powstale kregi laskocza kolana. - Wroc! Trawa dookola kolysze sie z pretensja. W uszach slychac czyjes placzliwe glosy. Ispokojne, obojetne: - Dlaczego? Cien porusza sie i odchodzi, oddala, rozplywajac sie we mgle. Za pozno, dziecko. Znowu jestes za pozno... Wiosla powoli dotykaja wody, odpychajac sie od widocznego na dnie zwiru. - Poniewaz... Uczucie bylo takie, jakby ktos wciagnal mnie pod wode. Zloto zmienilo sie w czern, powietrze zniklo, najpierw dookola, a potem z pluc... 75 -Wiedzialam! - zimny, obojetny glos przywrocil mnie do przytomnosci. Zadlawilam sie kaszlem i ledwo powstrzymalam atak mdlosci. Z trudem udalo mi sie przekrecic na bok, usiasc i rozprostowac obolale ramiona. Czy przez kilkaset lat uzywania tego cholernego kamienia nikt nie wpadl na to, zeby zastosowac taki wynalazek cywilizacji jak poduszka? - Dlaczego przerwala pani ceremonie? - obruszylam sie, kiedy z trudem otwarte oczy przestaly uciekac na boki i zrodlo glosu przeksztalcilo sie z rozmytej bialej plamy w oparta o posag Lereene. Wladczyni z wyrazem znudzenia na twarzy podziwiala swoje ostre, perlowo polyskujace paznokcie. - Nic podobnego. Zostala ona logicznie zakonczona. - Nie zdazylam odpowiedziec na pytanie! - Odpowiedzialas. Gwaltownie rozejrzalam sie dookola. Wilk spokojnie drzemal na oltarzu i nie wydawal sie planowac zmiany postaci. Gdy ostroznie dotknelam jego boku, kudlaty ogon poruszyl sie w lewo i w prawo - ze niby zyje, mam sie dobrze i tobie tez tego zycze. Mdlosci i wewnetrzna pustka tylko czekaly na te chwile, zeby uderzyc z nowymi silami. Zachwialam sie i desperacko zlapalam za brzeg oltarza, zeby nie upasc na plecy. W swiatyni gwaltownie pociemnialo, a Lereena na tle marmurowego posagu znowu zaczela sie rozplywac. - Nie udalo sie? - szepnelam, nie wiadomo po co, poniewaz wszystko i tak bylo oczywiste. Rolar w milczeniu wpatrywal sie w swoje buty, jak gdyby to, co sie stalo, stalo sie z jego winy. - Jak widzisz. - Lereena przestala podziwiac wlasne rece i ruszyla dookola oltarza, miarowo stukajac obcasami. Brzmialo to jak wbijanie gwozdzi w wieko trumny. - Nie wyglada pani na zmartwiona - wyrwalo mi sie zbyt gwaltownie. Narzeczona, zeby ja! Ani kropli smutku, tylko lekka pretensja, ze smierc Lena nieco zmienia jej plany! Wladczyni zatrzymala sie i odpowiedziala bezposrednim, spokojnym spojrzeniem. - Od poczatku nie zywilam wielkich nadziei. Watpie, zeby Arrakktur wrocil, nawet gdybys miala dobra odpowiedz. Zawsze byl samotnym wilkiem. - Przeciez mowie, ze nie zdazylam odpowiedziec! - A to ci ciekawostka! - Lereena chyba startowala w miedzyrasowym konkursie na najwredniejsza kobiete roku. Przynajmniej moj glos miala zapewniony. - Tak, chcialam zrobic, jak radzil Rolar, dopiero co zebralam slowa i zaczelam mowic, ale cos mnie szarpnelo i juz byl koniec... - A o czym wtedy myslalas? - cicho i jadowicie syknela wladczyni, pochylajac sie ku mojemu uchu, lecz swidrujac wzrokiem wampira, ktory ostatecznie wpadl w rozpacz. I w tym momencie poczulam sie, jakby trafila mnie sciana lesnego pozaru, bezlitosnego i pozerajacego wszystko na swojej drodze. Do cna wypalajacego dusze. Lereena miala racje. Zdazylam odpowiedziec w mysli. Jednak zupelnie inaczej, niz zamierzalam. A Len byl telepata. Sluchal moich mysli, nie slow. I wszystko zepsulam! Jak zwykle. - Wydaje mi sie, ze temat mozemy uznac za zamkniety - skonstatowala Lereena, wyprostowala sie i zrobila krok do tylu. - Odszedl. Tym razem ostatecznie. - A co z... - Przypomnialam sobie nieoczekiwane zdarzenie i zlapalam sie za piers. Serce bilo jak nalezy i o morderstwie z premedytacja przypominal jedynie waski strumyk zakrzeplej krwi, ktory skosem przecinal moj bok. "Pare kropli i tyle!" Niech ja tylko dorwe Rolara! - Oczywiscie. - Wladczyni wzruszyla ramionami. Ponownie trzymala sztylet w rekach. Jego ostrze dymilo, pozostajac przy tym czyste i lsniace. - A jak inaczej chcialas trafic na tamten swiat? 76 - Dokladnie z tym samym skutkiem moglabym dac sie zabic w pierwszym lepszym zaulku! - Rolar, wyjasnij jej - pogardliwie rzucila Lereena, nadal powoli obchodzac krag dookola. ~ Krag gwarantuje, ze po wszystkim wrocisz do wlasnego ciala. - Rolar podal mi ubranie i uprzejmie sie odwrocil. Dopiero w tej chwili zauwazylam, ze rear zniknal i na rzemyku samotnie dynda pusta srebrna oprawka. - Dziala jak sprezyna, ktora najpierw naciaga sie do konca, a potem zwija i wyciaga z powrotem ciebie i... tego, kto bedzie chcial z toba wrocic. - Ale dlaczego... dlaczego nie umarlam? Jeszcze zaden czlowiek nie przezyl ciosu w samo serce! - Wolho, widzisz... - Rolar sie zawahal. - Nie chcialbym cie martwic, ale... nie jestes tak do konca czlowiekiem. - Ze co?! A niby kim? - Znaczy... - Wampir niepewnie odkaszlnal. -W pewnym sensie... Jak to mawiaja elfy, kto z kim przestaje... - Chcesz mi powiedziec, ze jestem wampirem?! - Nie, oczywiscie, ze nie, to co innego - spiesznie zapewnil mnie Rolar. - Po prostu plynie w tobie krew wampira, co daje organizmowi... hm... pewne dodatkowe mozliwosci. - Krew?! Jaka krew? - Poczulam, ze kreci mi sie w glowie. Wlasna smierc, wizyta na tamtym swiecie, powrot, gorzkie rozczarowanie, a teraz jeszcze te wspolczujace uwagi i mgliste aluzje. - Rolar, albo natychmiast z sensem i dokladnie wytlumaczysz mi, o co w tym wszystkim chodzi, albo udusze cie golymi rekoma, a potem bede dlugo, sumiennie i namietnie kopac trupa! - Juz sie ubralas? - Rolar odwrocil sie, podszedl do mnie i usiadl obok, kladac reke na moim ramieniu. -Wolho, wymienilas krew z Arrakkturem, czyz nie? - Nie! - pytanie wydalo mi sie na tyle bezsensowne, ze zaprzeczylam, zanim Rolar skonczyl mowic. - Tak - stwierdzil on pewnym glosem. - Rear jest tylko symbolem, znakiem, nie ma w sobie zadnej mocy. Moc jest w osobie, ktora go nosi. W tobie. Nie mozna tak po prostu wreczyc opiekunowi reara, poklepac po ramieniu i zyczyc powodzenia. Jak to slusznie zauwazyli w swoich pamietnikach lowcy wampirow, serce jest naszym najbardziej czulym miejscem. Wyleczyc taka rane, a i to wylacznie w przypadku, gdy jest ona niewielka i czysta, moze tylko wladca. Albo ten, ktoremu przekazal on troche swojej krwi. Nie ugryzl, nie pozwolil ugryzc siebie, tylko wyleczyl nia smiertelna rane... ktora uprzednio sam zadal. Nie wiem, jak Arrakktur to zrobil, moze cie uspil albo zahipnotyzowal, i nie mam najmniejszego pojecia, po co w ogole tak ryzykowal, przeciez czlowiek jest znacznie delikatniejszy od wampira i moglas umrzec juz podczas poswiecania, nie mowiac juz o ceremonii jako takiej. W miare jak Rolar mowil, coraz bardziej czulam, jakbym znajdowala sie w jakims zlym snie, lepkim koszmarze, ktory wypuscil na wolnosc moje ukryte obawy. Zgadza sie, Len mial tyle mozliwosci, ze nawet nie probowalam ich zliczyc. Czas w jego towarzystwie uplywal mi calkowicie niepostrzezenie - a moze jakas jego czesc po prostu uciekala mojej swiadomosci? Wampir nawet nie musial usypiac swojej ofiary. Na odwrot, proces budzenia mnie rano zajmowal mu dluzsza chwile, a do chaty zawsze wchodzil bezglosnie i bez pukania. Nie wiadomo, do czego bym w koncu doszla, gdy wtracila sie moja wyobraznia, tak samo wredna jak i ja sama. Wyraziscie i w barwach odmalowala oblizujacego sie i wyszczerzonego Lena, ktory na czubkach palcow skrada sie w kierunku mojego lozka z wielgachnym zabkowanym nozem w uniesionej rece. Towarzyszyl mu wielki krzywy cien pelznacy po scianie. Koszmarna wizja przywrocila mnie do rzeczywistosci. Bzdury totalne. Na pewno mial jakies wazne powody, by tak postapic. 77 Niestety, nigdy juz nie dowiem sie jakie... Rolar nieublaganie kontynuowal: - Po poswieceniu cialo opiekuna stopniowo sie zmienia: wyostrza sie wzrok, sluch, cofaja sie choroby, zwieksza zwinnosc, rosnie sila fizyczna, a w twoim przypadku rowniez moc magiczna. Proces jest bardzo powolny, prawie niezauwazalny, lecz gdy tylko wladca umiera, przyspiesza kilkaset razy. Juz pierwszego dnia opiekun zyskuje zdolnosci do szybkiej regeneracji, a pod koniec tygodnia staje sie praktycznie niesmiertelny, tak samo jak wladca. - Niesmiertelny?! - Pewnie z boku wygladalam na co najmniej lekko szurnieta: blada, rozczochrana, z polotwartymi ustami i szalonym spojrzeniem. - Rolar, co ty do mnie mowisz? Jestem niesmiertelna?! - Juz nie - sprecyzowal. - Pierwszy otrzymany cios w serce powoduje cofniecie sie procesu. W odroznieniu od wladcy, ktory w razie koniecznosci moze kazdego dnia polozyc sie na oltarzu, opiekun jest w stanie zamknac krag tylko raz. Moze jeszcze przez kilka lat zachowaja sie jakies efekty uboczne, dobre zdrowie albo nocne widzenie, wiec jezeli planujesz cos ryzykownego i niebezpiecznego, to lepiej z tym nie czekac. - To juz wiem, co sie stalo w waldaczych katakumbach! - olsnilo mnie. - Sila wampirzej krwi pozwolila mi wykonac najbardziej spektakularna teleportacje w historii magii! Ech, szkoda, ze przekonali nekroman-tc, zeby nie ruszal watpliwej dziewicy, moglo wyjsc nie gorzej niz z wampirem! - Ze co? - Potem ci opowiem - obiecalam. - Dlaczego nie powiedziales mi o tym wczesniej? Gdybym wiedziala, ze moge bez wiekszych strat czerpac moc z wlasnej krwi, wszystko staloby sie o wiele prostsze! Nie musielibysmy walczyc z rozbojnikami, uciekac przed wilkami ani jesc umeczonych sledzi! Rolar, ktory do tego momentu starannie uciekal spojrzeniem, w koncu popatrzyl mi prosto w oczy, a ja poczulam sie jak kat, ktory przymierzal sie do mozliwie wygodnego uderzenia toporem w kark juz skazanego wampira. - Gdyby nie udalo ci sie przeprowadzic ceremonii w ciagu dwoch tygodni, tak zostaloby juz na zawsze. Wyobraz sobie, stalabys sie najpotezniejsza wiedzma na ziemi, silna, zwinna, niepodatna na zranienie, bez trudu czytajaca ludzkie mysli i niestarzejaca sie do trzysetki. - Robi wrazenie, i co dalej? - Balem sie, ze nie wytrzymasz pokusy. Bez chwili namyslu wzielam zamach i wymierzylam wampirowi siarczysty policzek. Nawet nie probowal zrobic uniku, chociaz czasu mial pod dostatkiem. Zamiast tego z wyrazem winy potarl sie po czerwonej plamie na twarzy. - Przepraszam. Nie mialem innego wyjscia. Odpowiedzialam glosno i niecenzuralnie, probujac powstrzymac lzy. To byl koniec. Nie udalo mi sie uratowac Lena, bez sensu zmarnowalam podarowana przez niego moc, przez wlasna glupote zawalilam ceremonie - ba, nawet nie udalo mi sie zasluzyc na zaufanie przyjaciela wampira, z ktorym przez kilka dni dzielilam jedzenie i dach nad glowa. Z ktorym walczylam ramie przy ramieniu. Od dzis Dogewa na zawsze byla dla mnie zamknieta, a o powrocie do Starminu nie mialam co marzyc. Lepiej, zeby Lereena naprawde mnie zabila. Tymczasem wladczyni podeszla do drzwi i bez najmniejszych przeszkod zdjela belke, po czym otworzyla je na osciez. Rozdzial osmy 78 Zbyt pozno przypomnialam sobie, ze aktywny krag moze znieksztalcac, a nawet niszczyc zaklecia dzialajace w okolicy. Zarost Rolara znikl bez sladu, a moja i bez tego wyswiechtana kurtka zmienila sie w malownicza szmate zlozona z brudnych strzepkow - tyle razy bez namyslu latalam zakleciami dziury i plamy, ze z oryginalu zostaly w zasadzie tylko pas i guziki. Rolar zawahal sie, wiec skoczyl za Lereena, ktora juz przekroczyla prog. Jednak nie zdobyl sie, zeby zlapac wladczynie za kark i wciagnac do srodka. Rzucil mi desperackie spojrzenie, ale czulam sie tak parszywie i fiasko naszego planu wydalo mi sie tak bardzo oczywiste, ze po prostu stanelam na nogach i w zasadzie odruchowo powloklam sie do wyjscia. Wilk ziewnal szeroko, przeciagnal sie, zeskoczyl na podloge i ruszyl za mna. Orsana czekala na zewnatrz. Z radosna mina podbiegla w naszym kierunku, jednak na widok wyrazu moich oczu zatrzymala sie i o nic nie spytala. Sprobowala wspolczujaco mnie objac, lecz zrobilam unik i ruszylam dalej. A raczej ruszylabym, gdybym nie trafila w piers jakiegos typka, ktory nie mial zamiaru usunac sie z drogi. W czasie, ktory spedzilismy w swiatyni, liczba ludzi na placu znacznie sie powiekszyla. Przy czym nastroj tlumu nie byl ani radosny, ani pogrzebowy. Okreslilabym go raczej jako wyczekujaco paskudny. Nie przyprowadzono dzieci, a nieliczne kobiety malo roznily sie od mezczyzn, w spodniach i przepasane mieczami. Zrobilam krok w lewo, lecz zagradzajacy droge typek natychmiast powtorzyl moj ruch, wiec w koncu zdobylam sie, by na niego spojrzec. Ciemnowlosy wampir sredniego wzrostu, z szarozielonymi oczyma i dlugim, lekko haczykowatym nosem, na skroniach po snieznobialym kosmyku zaplecionym w warkoczyk. Bynajmniej nie wzbudzil we mnie sympatii - paskudny usmieszek i czarna toga ze srebrna lamowka stanowczo psuly wrazenie. Zbyt przypominal dajna zaproszonego na pogrzeb, zakochanego w swojej pracy i z radoscia oczekujacego, az bedzie mogl odprawic msze pogrzebowa. Lereena zdazyla juz przejsc polowe drogi od swiatyni do skraju placu, gdy nagle z niezadowoleniem potrzasnela glowa, zatrzymala sie, obrocila w naszym kierunku i niedbalym gestem wskazala mnie i Orsane. - A, i niech ktos zabije te dziewki. - Po czym nieco przepraszajaco wyjasnila: - Wiedzmo, to nic osobistego. Po prostu chce miec pewnosc, ze tajemnica kregu nie opusci granic doliny. A, niestety, ludziom nie mozna ufac. Tlum wyraznie sie ozywil i ruszyl w nasza strone, ze swistem wyciagajac miecze. Mimo niedawnych mysli samobojczych bylam zdecydowanie przeciwna ich realizacji teraz, zaraz, i to jeszcze w taki sposob. Jesli bede chciala, to sobie umre bez zadnej pomocy - napisze testament, list pozegnalny, umyje sie, przebiore. A jeszcze najpierw z dziesiec razy sie rozmysle! Na widok paru setek krasnoludzkich aspidow stracilam jakakolwiek chec do umierania. Nie zauwazylam ani jednego gwordu, ukochanej broni wampirow, ktora nie umial poslugiwac sie nikt oprocz nich. Wychodzilo na to, ze otaczaly nas same udajce, a poddanie sie bez walki mordercom Lena oznaczaloby, ze nie tylko go zawiodlam, ale i zdradzilam - czego robic nie mialam zamiaru, zatem ich niedoczekanie! Orsana rowniez nie zamierzala blagac o litosc. Najemniczka w milczeniu przysunela sie do mnie, podnoszac reke do wystajacej zza ramienia rekojesci. Wzielam gleboki oddech i przygotowalam sie, by walczyc do ostatniej kropli krwi, ale Rolar ponownie zaslonil nas soba. - Tylko sprobuj ich dotknac - powiedzial cicho, acz wyraznie. O dziwo, Lereena wzdrygnela sie i niechetnie rozkazala udajcom sie cofnac. Posluchaly mimo widocznego niezadowolenia. Chyba spelnily sie moje najgorsze obawy. Wladczyni byla albo zamieniona, albo po ich stronie, bo w przeciwnym razie malo prawdopodobne, zeby metamorfy chcialy jej sluchac. 79 - Rolar, Rolar... - z falszywym wspolczuciem pokrecila glowa wampirzyca. - Jednak nie udalo ci sie zostac dobrym poddanym. Otrzymales publiczna nagane, zostales wygnany poza granice Arlissu, lecz nauka poszla na marne i nadal dyskutujesz z moimi rozkazami. - Gdy sa one niesprawiedliwe - sprecyzowal Rolar, bunczucznie wytrzymujac lodowate spojrzenie. - Rozkazy wladczyni nie moga byc niesprawiedliwe. - Lereena podniosla glos: - I czas najwyzszy to zapamietac. - Prawdziwej wladczyni moze tak - odparl Rolar. -Lereeno, znasz mnie. Jezeli z glowy ktorejs z tych dziewczyn spadnie chociaz wlos, gorzko tego pozalujesz, obiecuje. - Osmielasz sie mi grozic?! - wladczyni oburzyla sie, lecz jakos niepewnie, rozgladajac sie na boki w poszukiwaniu wsparcia moralnego. - Wiesz, co ja ci teraz zrobie?! - Kaz zabic go wraz z nimi - swiszczacym szeptem poradzil nieprzyjemny typ w czarnej szacie, czym stracil reszte mojej sympatii. Rolara i Lereene tak oryginalna propozycja zaskoczyla mniej wiecej jednakowo, wiec oboje rzucili na zwolennika radykalnych metod absolutnie dzikie spojrzenia. - Mnie?! - Jego?! - A co to za delikwent? - Rolar zazadal wyjasnien. -Pierwszy raz go widze, a juz nie lubie! - To moj nowy doradca - wyzywajaco poinformowala Lereena. - Ciepla posadka dlugo pusta nie zostaje! - Nie zeby mi byla bardzo potrzebna. Ale za takie rady udusze go wlasnymi rekoma! Delikwent na wszelki wypadek schowal sie za plecy tlumu i stamtad zaczal uzasadniac swoj genialny pomysl: - Najjasniejsza pani, najsensowniej bedzie pozbyc sie tego dokuczliwego zdrajcy. Dzis przyprowadzil ze soba dwie ludzkie dziewki, a jutro opowie o naszych planach i tajemnicach innym przedstawicielom tej paskudnej rasy. - Dokuczliwego zdrajcy? - Rolar zasmial sie, lecz surowo zmarszczone brwi nie wrozyly doradcy Lereeny nic a nic dobrego w zadnej przewidywalnej przyszlosci, po ktorej zreszta nie pozostawalo zbyt duzo miejsca na przyszlosc nieprzewidywalna. - A to zabawne. I co, pana zdaniem wylapuje ludzi i zmuszam ich do wysluchania "tajemnic", ktore wlasciwym osobom dawno juz sa znane? - A ja tak w zasadzie nie jestem zadna "dziewka", tylko najwyzsza wiedzma Dogewy! -wreszcie osmielilam sie cos powiedziec. Wyszlo piskliwie i nie na miejscu. Uczciwie mowiac, zupelnie nie liczylam na powodzenie rozmow i wlaczylam sie do nich wylacznie dla towarzystwa. - Moja przyjaciolka i tak o niczym nie wie. Wiec nie robcie z siebie idiotow i rozejdzmy sie po dobroci, zachowujac o sobie nawzajem przyjemne oraz barwne wspomnienia. - Ale najpierw zabije tego doradce - rzucil Rolar. -Dla dodania dodatkowych kolorow! Lereena nie wydawala sie przychylna pomyslowi zabijania doradcy, lecz nie spieszyla sie tez z karaniem bezczelnego wampira. - Reczysz za nie? - spytala nieoczekiwanie ugodowym tonem. Rolar nie odpowiedzial, ani nawet nie skinal glowa, tylko z pretensja uniosl brwi - ze niby przeciez i tak doskonale wszystko wiesz, wiec po co ten cyrk? Lereena dlugo i oceniajaco patrzyla na niego, po czym prychne-la, wzruszyla ramionami i zdecydowala: - Zeby za pol godziny w Arlissie nie bylo po was sladu! - Po czym odwrocila sie i ruszyla w kierunku Domu Narad. - A moge przynajmniej raz mu przylozyc? Wladczyni tylko machnela reka. Doradca ze zloscia 80 gapil sie za nia, zaciskajac podniesione piesci. Wampiry patrzyly po sobie z roztargnieniem, nie chowajac mieczy, ale rowniez nie atakujac. - Chodzmy na sniadanie - jak gdyby nigdy nic zaproponowal Rolar, odwracajac sie do nas. - Tu niedaleko maja wspaniala knajpke, danie firmowe: zapiekane w ciescie niemowle. Orsano, zart, zart. Karp. Wolho, nie krzyw sie, musisz odzyskac sily. Troche pozniej, gdy juz porozmawiam z Lereena, bedziemy mieli duzo pracy. - Rolar... Przeciez dala nam tylko pol godziny! Wampir skrzywil sie z niezadowoleniem. - Nie zwracajcie uwagi. Ona ma wiele wad, ale nie bedzie siedziec, patrzac na klepsydre, ani nie wysle naszym goracym tropem uzbrojonego oddzialu. Najwazniejsze, by doprosic sie o drugie posluchanie i opowiedziec o naszych podejrzeniach. Zaraz pojde do niej, szczerze sobie pogadamy i... - Rolar, opamietaj sie! Trzeba stad spadac, poki sie nie rozmyslila - blagalnie odezwala sie Orsana, lapiac wampira za rekaw. - Jakie, do lysego ghyra, podejrzenia?! Lereena bez dwoch zdan jest udajcem! I ten jej caly radca tez z tej bandy, gapi sie na nas jak zmija spod kamienia. - Ona nie jest udajcem. - Rolar pokrecil glowa. -Co jak co, ale wlasnej... wladczyni to ja z nikim nie pomyle. - No to jest z nimi w zmowie! - Zlapalam go za drugi rekaw. Rozciagniety pomiedzy nami wampir nadal wyrywal sie, by isc sladem Lereeny, lecz trzymalysmy mocno. - Otworz oczy! Nie chcesz chyba powiedziec, ze wladczyni nie widzi, jak jej poddanych zastepuja me-tamorfy? Chodz, udamy, ze odjezdzamy... Tylko udamy! I jestem pewna, ze natychmiast rusza naszym sladem. Prawdziwa Lereena by nas jeszcze wypuscila, ale nie te stwory! Wiemy o nich, zabilismy z pol tuzina ich wspolbraci. Wystarczy tego nie tylko na trzy, lecz nawet na trzydziesci wyrokow smierci. Jednak trzy glosy, moj, Orsany i zdrowego rozsadku, pozostaly niewysluchane. Rolar zdecydowanie strzasnal nasze dlonie i szybkim krokiem, prawie biegiem, ruszyl za odchodzaca wladczynia. - Lereena, rew! Qurlehart! - Weer leharten? - niechetnie odezwala sie Lereena, zatrzymala i w tej samej chwili najblizszy wampir rzucil sie na nia od tylu, zlapal za szyje i przystawil do gardla szeroki mysliwski noz. Z braku cierpliwosci widowni przedstawienie zaczelo sie przed czasem. - Co to za zarty?! - Wladczyni sprobowala zagrac krolewskie oburzenie, lecz niezbyt jej wyszlo. - Straz, na pomoc! Oczywiscie nikt sie nawet nie ruszyl. Na placu zapanowala grobowa cisza. - Oddaj miecz, durniu - syknal doradca, wychodzac zza plecow innych "wampirow". - Ciebie, najemniczko, to tez dotyczy... I zadnej magii albo ona umrze! Orsana i Rolar spojrzeli po sobie. Oddanie wrogom broni oznaczalo pozbawienie sie resztek nadziei. Dla mnie sluszny wybor okazal sie duzo prostszy - magia zawsze byla przy mnie... Przynajmniej poki przy mnie byla glowa. Lereena nie wydala z siebie nawet dzwieku, jednak w jej zwykle pogardliwie zmruzonych oczach blysnely przerazenie i blaganie o pomoc. Po chwili wahania Rolar ostroznie polozyl miecz na ziemi i pchnal w kierunku doradcy. Ten natychmiast schylil sie, podniosl bron i z pelnym zadowolenia usmieszkiem obrocil ja w dloni. Po czym wyczekujaco popatrzyl na Orsane. Z nia sprawy nie mialy sie az tak prosto. - Us zaraz, sie rozmarzyl! - mruknela, wyciagajac miecz, lecz wcale nie majac zamiaru go oddac. - Chodz i sprobuj mi go zabrac! 81 - Orsano! - z rozpacza w glosie szepnal Rolar. -Prosze cie... Blagam... Przeciez oni zabija Lereene! - No to ghyr z nia, nie podobala mi sie jakos specjalnie! Trudno powiedziec, ile udajcow dalaby rade polozyc nasza twarda najemniczka, ale w tym momencie Lereena jeknela, ostrze uklulo ja w szyje, by natychmiast wypasc z bezsilnie otwartej dloni, po czym na bruk przewrocilo sie bezglowe cialo. Miecz opadl, ponownie podniosl sie i zatoczyl gwizdzacy luk dookola nowego wlasciciela. Te jasnozlociste wlosy i ironicznie zmruzone oczy poznalabym wsrod tysiecy innych. Len!!! Ale jak?! Czasu na pytania i objecia, niestety, nie bylo. Skorzystalam z okazji, wyciagnelam z kieszeni zawiniatko z ogniojadem, bez patrzenia przedarlam je i wyrzucilam w powietrze. Zrobilo sie ciekawie! Najblizsze "wampiry" wydarly sie pelnymi bolu cienkimi szczurzymi glosami, rzucily bron i zaczely sie miotac, rozdzierajac palcami wykrzywione twarze. Rolar zwinnie wyskoczyl z pierscienia udajcow, przetoczyl sie po ziemi, kopnal doradce w krocze i w locie zlapal swoj miecz, ktory wypadl z oslabionej reki. Po krotkiej chwili juz stal plecami do Orsa-ny i Lena, aby cala trojka z energia ciac stwory, ktorym udalo sie uniknac dzialania leczniczego specyfiku. Nie bylo ich specjalnie duzo. Ja przykucnelam miedzy przyjaciolmi i krotkimi zakleciami bez trudu zdjelam tych najbardziej aktywnych. Teraz juz wiedzialam, z kim mam nieprzyjemnosc, wiec myszki i zajaczki uciekaly na prawo i lewo. Radosc zwyciestwa nie trwala dlugo. Ze wszystkich stron nadbiegaly swieze sily przeciwnika. Pierwsze trupy zaczely zapadac sie w sobie, rozpelzac w smierdzaca breje. Pod nogami zrobilo sie slisko. I tylko Lereena robila wielkie oczy i rozgladala sie dookola z wyrazem bezbrzeznego zdziwienia na pobladlej twarzy. - Do swiatyni - zarzadzil Rolar. Zlapal wladczynie za reke i szarpnal za soba z takim impetem, ze prawie upadla na zapaskudzony bruk. - Co... Jak smiesz... Impertynent! - wydarla sie. Na dalsze protesty nie miala czasu, Rolar pociagnal ja do swiatyni, trzymajac przed soba reke z mieczem. Len i Orsana pilnowali ich z bokow, po czesci parujac ciosy aspidow, a po czesci po prostu odpychajac nogami trafione ogniojadem stwory, ktore slepo miotaly sie po placu. Ja zostalam nieco z tylu, dokladnie wyplatajac zaklecie. Powiekszajacy sie potokrag ognia wypalil na oko jedna trzecia placu. Wielkie drzewo, sciete przy samej ziemi, z hukiem spadlo na najblizszy dom, skladajac jego sciany jak pergamin. Dogonilam przyjaciol na samym progu swiatyni. Len i Orsana zamkneli drzwi za moimi plecami i natychmiast narzucili na haki belke. Zlapalismy oddech i popatrzylismy po sobie. Zauwazylam, ze ani wampiry, ani najemniczka nie spiesza sie z opuszczeniem broni. Pod ich spojrzeniami Lereena zwinela sie w drzaca kupke nieszczescia i desperacko krecila glowa: - Nie! Nie mialam pojecia! Naprawde! To nie moja wina! Rolar, co sie dzieje? Wampir wyjatkowo nieuprzejmie splunal na podloge. - Co sie dzieje? Co sie dzieje?! O swieta naiwnosci! Kto tu jest wladczynia, ja czy ty? Idz i spytaj swojego nowego doradcy, jesli oduczylas sie korzystania z daru! Na zewnatrz zapanowala podejrzana cisza. Na wszelki wypadek rowniez wstrzymalismy oddechy, bojac sie, ze ominie nas cos ciekawego. Ktos kulturalnie zapukal do drzwi. - Kto tam? - cienkim, pelnym jadu glosem spytala Orsana. - Otwierajcie! - naiwnie zazadaly udajce glosem doradcy. 82 - Sami sobie otwierajcie! - zlosliwie zaproponowal Len, wygodniej lapiac miecz. Krasnoludzki aspid prawie ze syczal w rekach, ale stalowy chwyt na rekojesci nie pozwalal mu wykrecic sie i uderzyc w obcego. - Tylko przeciagacie swoj koniec - dobieglo z zewnatrz. -1 tak nie dacie rady sie stamtad wydostac, wiec zdechniecie z pragnienia i glodu, a to znacznie mniej przyjemne! - Cale zycie to ciagle wydzieranie dodatkowych chwil od smierci - filozoficznie stwierdzil Rolar i wzruszyl ramionami. - Spadaj, chodzacy trupie. Tu nie dom publiczny, zeby ci na pierwsze pukanie otworzyli. Metamorf zamilkl, obmyslajac kolejna "ciekawa propozycje". - Gdybym nie wiedzial, ze to truposz, pomyslalbym, ze za drzwiami stoi porzadny wampir, ktory jest powaznie zmartwiony niedawna klotnia z wredna tesciowa ze zdziwieniem wyrzekl Len, po czym nieoczekiwanie wzial zamach i wpakowal niepokorny miecz w drzwi az po rekojesc, a potem natychmiast wyciagnal. W bruzdzie na srodku ostrza widac bylo krew, a po drugiej stronie ktos z chrypieniem upadl na ziemie. Mielismy szczera nadzieje, ze to doradca, niestety, ten okazal sie nie az tak glupi, by podsluchiwac z uchem przy deskach. - Hej, wy tam! - znowu odezwal sie jego paskudny glos. - Potrzebni nam tylko wladcy, pozostali, niech juz im bedzie, moga stad spadac w dowolnym kierunku! - A niech pan, panie doradco, spada do leszego, juz dawno tam na pana czekaja - zaklela Orsana, a po namysle dodala uprzejmie: -1 bardzo prosze nie rozpraszac uwagi przeciwnika. Akurat dyskutujemy nad taktyka rozwalenia tego waszego zalosnego wojska. Wrota zadrzaly - doradca z wsciekloscia potraktowal je kopniakiem. Uslyszelismy, jak odchodzi, po drodze wydajac rozkaz staranowania wejscia. - Zycze szczescia. - Rozgimnastykowalam palce. -Te drzwi sa dosyc trudne do wywazenia nawet bez mojego zaklecia. Ale na wszelki wypadek... O, tak lepiej. I co mamy w planach narady wojennej? Bierzemy jakichs jencow czy ograniczymy sie do grabiezy i wyrzynania wszystkiego jak leci? A przy okazji, co chcemy zrobic z nia? - Nie jest metamorfem. - Orsana z wyraznym rozczarowaniem patrzyla na szara warstewke ogniojadu na wlosach i ramionach Lereeny. - Moze wydamy ja tym jej przyjaciolom udajcom i niech sie wypchaja? - Najpierw udowodnij, ze to nie twoi przyjaciele -odgryzla sie Lereena. - Rollearren, Arrakktur, terr kve rellast? Terr? - Nie, nie wierzymy! - jednoglosnie ucieli panowie. Lereena zgromila ich zimnym, acz niezbyt skutecznym spojrzeniem. Ktore, nawiasem mowiac, nie wzbudzilo naszego do niej zaufania. Widzac, ze brakuje jej argumentow, wladczyni z irytacja wyrwala Rolarowi reke, odeszla i usiadla na oltarzu bokiem do nas - ze niby myslcie sobie i robcie, co chcecie, a ja i tak jestem ponad takie drobiazgi. Odetchnelam z ulga. Bliskie sasiedztwo tej pani irytowalo nie tylko mnie i z jej odejsciem atmosfera moze sie nie rozladowala, ale zarowno poczucie wspolnoty, jak i aktywnosc grupy jako takiej znacznie wzrosly. - Podsadz mnie! - Orsana wskazala Rolarowi prawe skrzydlo wrot, przez ktore na wysokosci jakichs szesciu lokci przenikal cieniutki promien slonca. Wampir podstawil zlozone rece, najemniczka z latwoscia przeskoczyla z nich na belke i przywarla okiem do malutkiej dziury po seku. - Co robia? - bylam zadna informacji. - Nic. Stoja sobie. Doradcy nie widac, pewnie swieci osobistym przykladem w akcji szukania tarana. - Orsana przestapila z nogi na noge, probujac zajac wygodniejsza pozycje. -O rety, ile udajcow, co najmniej z piec setek i kazdy jeden z mieczem! Skad w srodku miasta wzielo sie tak ogromne wojsko i dlaczego nie wywolalo zadnych podejrzen? 83 Lereena z wyzszoscia wydela wargi, nie zamierzajac wlaczac sie do dyskusji. Poniewaz nikt inny nie naruszyl pelnej wyczekiwania ciszy, a odpowiedz wyraznie interesowala wszystkich zebranych, wreszcie musiala sie odezwac: - W Arlissie ma miejsce doroczna zbiorka rezerwy, a przy okazji trwa trening ochotnikow w poslugiwaniu sie bronia. W celu zwiekszenia bezpieczenstwa panstwa. Trenuja ich wampiry z Dogewy. Trzy miesiace temu poprosilam Arrakktura o przyslanie mi setki doswiadczonych wojownikow, zeby wzmocnic garnizon Arlissu. - A w zyciu - pewnym glosem zaprzeczyl Len i cala uwaga skierowala sie na niego. W tym momencie ku naszemu zgorszeniu zauwazylismy, ze po transformacji nie bardzo mial okazje cokolwiek na siebie narzucic. Zawstydzony Rolar blyskawicznie sciagnal i oddal Leno-wi swoja kurtke, ten obwiazal ja wokol pasa i kontynuowal: - O ile pamietam, ta prosba znalazla sie w koszu, zanim jeszcze skonczylem ja czytac. Tego mi tylko brakowalo, zeby oslabiac wlasny garnizon z powodu kaprysu rozwydrzonej sasiadki, ktora na dodatek ma manie przesladowcza! Te typki w ogole nie sa z Dogewy, nigdy zadnego z nich nie widzialem. - To ja mam byc niby rozwydrzona? - Rozwscieczona wladczyni az podskoczyla. -Przynajmniej po Arlissie nie chodza na moj temat dwuznaczne anegdotki. - Za to po Dogewie chodza - pocieszyl ja Len. - No dobra, zarty na bok. Moze sie okazac, ze w roli "wsparcia z Dogewy" wystapil zaginiony oddzial Dorrena. Wydaje mi sie, ze poznalem jednego z Wolijczykow, w zeszlym roku byl w Dogewie na swiecie piwa. Rolar, czy pamietasz te historie o blyskawicznym marszu przez gory? Ciemnowlosy wampir skinal glowa i oswiecil niedoinformowana czesc zebranych: -Jakies dwa miesiace temu podczas szkolenia w kanionie Czterech Lanc zaginal jeden z oddzialow wolij-skiego wojska. Wszyscy mysleli, ze pechowo trafili pod lawine. Nikt sie nie uratowal, trupow rowniez nie znaleziono, ale to akurat nic dziwnego: kanion jest prawie do polowy zasypany odlamkami i roztrzaskanym lodem. - Wolia? Pierwsze slysze o takim panstwie? - Orsana z niezrozumieniem sciagnela brwi i oderwala sie od okienka. - Oj! Ajaj! - To jedna z dwunastu dolin. - Rolar, ktory wciaz nie odszedl od drzwi, ze stoickim spokojem podstawil ramiona i spadajaca najemniczka trafila wprost w jego objecia. -Znajduje sie na polnocnym wschodzie Wol-menii, kolo wschodniego podnoza Gor Grzebieniowych. - Kanion Czerech Lanc znajduje sie w Gorach Grzebieniowych? - Orsana jakos nie spieszyla sie z opuszczaniem przyjaznych ramion i Rolar musial prawie sila zrzucic ja na podloge. - Tak? No to jesli ten caly oddzial... jak go tam, Roddena? Dorrena! nie zginal pod lawina, to dlaczego nie wrocil do Wolii, a ruszyl przez pol Be-lorii do Arlissu, i to jeszcze udajac, ze jest z Dogewy? - A na to pytanie moge ci odpowiedziec. - Teraz Rolar z gracja kota wspial sie na belke, zeby poobserwowac przeciwnika, ktory zupelnie za nic mial schowanego w swiatyni wroga (a ten na pewno knul cos chytrego i przebieglego). - Tylko Arlissem rzadzi kobieta! Tylko do Arlissu nie wpuszcza sie przedstawicieli innych ras! Tylko z Arlissu uciekla Rada Starszych na czele z doradca, i to przez kaprysy rozwydrzonej pannicy! Dokad jeszcze mieliby sie udac tak cudownie wskrzeszeni wojownicy? O, maja taran! Dranie jedne! Scieli moj dab! - Sam go sadziles? - ze wspolczuciem spytala Orsana. - Nie, ale w dziecinstwie lubilem sie na nim chowac przed wscibska mlodsza siostra. Ona nigdy sie nie nauczyla lazic po drzewach. Oho! Rolar zeskoczyl na podloge i w tejze chwili swiatynia zatrzesla sie az po kopule. Zachwialy sie marmurowe posagi. 84 - Mam wrazenie, ze po dziesieciu takich uderzeniach z tego miejsca zostana wylacznie drzwi - chmurnie skomentowala Orsana. Przyszla moja kolej na tanczenie na belce. Drugie uderzenie nie nadeszlo. Dab zaczal wic sie w trzymajacych go rekach sliskim wezowym ruchem, przy podstawie rozszczepil sie w ogromna, pelna zebow paszcze, po czym uderzyl zaostrzonym ogonem, rozcinajac na pol co bardziej pechowych i mniej ruchliwych udajcow. Cala reszta w panice rzucila nagle ozywione drzewo i uciekla z placu niczym karaluchy z oswietlonego swieca stolu. Taran zlosliwie pomachal za nimi rozdwojonym jezykiem, wyciagnal sie, majestatycznie owinal dookola swiatyni, ziewnal, wczepil zebami we wlasny ogon i zastygl, ponownie zamieniony w pien. W ten oto sposob zyskalismy dodatkowa ochrone w postaci grubasnej debowej obreczy, ktora solidnie owijala swiatynie. Wrog znacznie spokornial i tylko raz na czas jakis wygladal zza chat i drzew, nie wykazujac wiekszych checi, by kontynuowac oblezenie. Minelo dobre pol godziny, zanim przyklad glosno klnacego falszywego doradcy, ktory przybiegl do swiatyni jako pierwszy i ze zloscia kopnal drewnianego potwora (chyba udalo mu sie przy tej okazji stluc palce, ale nie dal po sobie poznac, jedynie slownictwo stalo sie bardziej wymyslne), natchnal kogokolwiek do pojscia jego sladem. - A jezeli ona jest prawdziwa i nie stoi po ich stronie, to dlaczego jej od razu nie zabili? - Orsana skinela glowa w kierunku Lereeny. - Moze nie chcieli zbyt wczesnie sie ujawniac? - zasugerowal Len. Na pewno wiedzial juz to samo co i my, majac do dyspozycji Orsane i Rolara. Gdy tylko odkrylam brak reara, postawilam magiczna ochrone przed telepatia, nie chcac dac Lereenie mozliwosci grzebania w moich myslach. Zreszta Len mial pare minut, zanim to sie stalo, ale wystarczyloby tylko na ogolna ocene sytuacji. - Nie maja zdolnosci telepatycznych, a bez nich wladczyni nie moglaby dalej rzadzic Arlissem, bo poddani zaczeliby cos podejrzewac i przestali sluchac. - Jezeli Lereena nadal zyje, to mozemy miec nadzieje, ze w dolinie pozostaly jeszcze prawdziwe wampiry -z westchnieniem ulgi skonstatowal Rolar. - I prawdziwe sarny - potwierdzilam chmurnie, zlazac z belki. - Ciekawe, gdzie teraz jest moja kobylka. - A dlaczego nie zorientowali sie straznicy? - przypomniala sobie Orsana. - No dobra, zgadzam sie, nie sposob odroznic udajca od wampira, ale na samym poczatku, gdy w dolinie jeszcze byly jakies k'iardy, a straznicy na nich jezdzili, dlaczego nie meldowali Lereenie o ich dziwnym zachowaniu? - Straznicy nie mieli jak sie orientowac. - Machnelam reka z rezygnacja. - Zgineli, jak stali, i zostali natychmiast zastapieni sobowtorami. Pozbawiony wam-pirzego szostego zmyslu nowy garnizon graniczny po prostu patroluje glowne drogi i tyle. I to wlasnie dlatego udalo nam sie tak latwo przejsc przez zewnetrzny pierscien doliny. Wydaje mi sie, ze ten wolijski oddzial nie pojawil sie w dolinie od razu. Najpierw osiedli na granicy, po cichu wymieniajac straznikow i trujac k'iardy, a potem... - A skoro juz mowimy o k'iardach... - Na twarzy Lena, ktory wydawal sie patrzec przez drzwi, pojawil sie dobrze mi znany wyczekujacy usmiech. - Zaraz sie tu zrobi dosyc wesolo! Rolar i Orsana, przepychajac sie nawzajem, zaczeli wlazic na belke, a ja przywarlam do szczeliny pozostalej po ciosie miecza. Na razie na zewnatrz nie dzialo sie nic ciekawego. Doradca cicho dyskutowal z otaczajacymi go udajcami, raz na jakis czas spogladajac w naszym kierunku, jak gdyby w celu przekonania sie, ze swiatynia nadal stoi, a nie na przyklad na paluszkach nawiala w krzaki. Sa- 85 dzac z paskudnego wyrazu twarzy, nie mial najmniejszego zamiaru poddac sie w najblizszej przyszlosci. I wlasnie w chwili, gdy chcialam zapytac, o co dokladnie chodzilo Lenowi, na placu pojawila sie Kella na chrypiacym Wbicie. Na widok udajcow czarny ogier stanal deba, ale w odroznieniu od Smolki nie rzucil sie do ucieczki, tylko ruszyl do przodu, mlocac powietrze kopytami. Zielarka z trudem nad nim zapanowala i zmusila do staniecia z powrotem na czterech nogach. - Co tu sie dzieje? - krzyknela, rozgladajac sie na boki. - Gdzie wasza wladczyni? Chce, nie, zadam, by natychmiast do nas wyszla! Za powaznie rozezlona wampirzyca z lasu wychynela na zwyklych koniach dobra setka wampirow, ktore ustawily sie na skraju placu. - Mam wrazenie, ze malo jest rzeczy, ktorych Lereena pragnie bardziej, niz stad wyjsc - polglosem burknal Len i krzyknal: - Kella, uwazaj! To nie sa wampiry, tylko stwory wygladajace jak one. Trzymaja nas w oblezeniu! Udajce chetnie potwierdzily jego slowa, kierujac miecze w strone nieproszonych gosci. Zielarka cofnela sie, a Wolt ponownie zatanczyl w miejscu, szczekajac klami i parskajac z wsciekloscia. - Jestes caly? - Kella szybko odzyskala panowanie nad soba i scisnela kolanami konskie boki. Wolt jeknal i zamarl, chyba niewiele zabraklo, by go zgniotlo. -Tak! - Nic ci nie zrobili? - natretnie dopytywala sie zielarka, troche przypominajac mi opiekuncza babcie, ktora przybiegla ratowac wnuczka i jest gotowa wlasnorecznie pobic tych paskudnych chuliganow, co smieli skrzywdzic jej ukochane malenstwo. - Kella! - z irytacja wydarl sie Len. - Nic a nic, tylko mnie zabili! Oddzial dogewskich wampirow wydal z siebie glosne westchnienie, a z trzymanych w pogotowiu gwor-dow z suchym szczeknieciem wyskoczyly dlugie potrojne ostrza. Tu i owdzie zalsnily miecze, szczesliwie nie krasnoludzkie. Mimo ze przeciwnik wydawal sie piec czy szesc razy liczniejszy, nikt nie mial zamiaru sie wycofac. Przeciwnie, urazone do glebi duszy wampiry z chmurnymi minami i wyszczerzonymi klami czekaly na sygnal do ataku. Na razie nie dala go ani Kella, ani doradca, jednakowo zaskoczeni zupelnie nieoczekiwana obecnoscia przeciwnika i desperacko probujacy ustalic, co dalej. Tymczasem z przeciwleglej strony placu pojawil sie jeszcze jeden oddzial, wiekszy i bardziej halasliwy. Dla odmiany zlozony z ludzi i rowniez wyjatkowo z czegos niezadowolony. - Co zescie z moja corka zrobily, wapierze przeklete?! - donosny glos zagluszyl harmider calego zebranego na placu tlumu. - Tatko!!! - radosnie wydarla sie najemniczka i dala Rolarowi takiego szturchanca lokciem, ze spadl z belki jak worek z maka, udostepniajac jej dziure po seku. -Tutaj jestem! Pokaz tym draniom gdzie raki zimuja! - Twoj ojciec jest dowodca granicznych wojsk Wi-nessy?! - Wampir obejrzal sobie krzyczacego siwego wojownika na bialym koniu z zapleciona w warkoczyki grzywa i wytrzeszczyl oczy. Winesskie sztandary dumnie powiewaly nad groznymi szeregami jezdzcow, ktorych bylo nie mniej niz dwie setki. - To co nam za bajki opowiadalas, ty odwazna najemniczko, biedna chlopska coruchno, patriotko jedna?! Uznalas, ze na zlosc tatusiowi wstapisz do legionu sojuszniczego panstwa?! - Nie twoja wampirza sprawa! - wsciekla sie Orsana. - Patrzcie tylko na tego drania. Z Arlissu go wykopali, wampiry mialy po dziurki w nosie, a mnie bedzie pouczal! Ide, gdzie chce, i ciebie pytac nie bede! - Nikt mnie nie wykopal, jestem na dobrowolnym wygnaniu, to co innego! 86 - No nie mow? - Lereena sceptycznie uniosla brew i jej rowniez sie oberwalo. - A ty, siostrzyczko, lepiej siedz cicho, poki ci karku nie skrecilem w ogolnym zamieszaniu! Nawarzylas piwa, to cie zaraz wyrzucimy na zewnatrz i sama je bedziesz pila! - Siostrzyczko?! - jednym glosem jeknelysmy ja i Orsana. - Przyrodnia - niechetnie sprecyzowala Lereena. -I nie patrzcie tak na mnie, wszystkie pretensje do mojej matki! Ja w zyciu nie znizylabym sie do mieszanego malzenstwa... - No to umrzesz jako stara panna - odgryzl sie Rolar. - Ciebie to nie tylko wladca, ale nawet ostatni troll nie wezmie na zone, chyba ze mu oddasz w posagu pol doliny! Zreszta komu ona teraz potrzebna, przepelniona udajcami i odcieta od reszty swiata przez trujaca rzeke! Powiedz ty mi, jak ci sie jeszcze udalo z syrenami poklocic, co? No, w czym one ci przeszkadzaly? - One pierwsze zaczely! - oburzyla sie wladczyni. - Nie mow, tak zupelnie bez powodu? A przynajmniej probowalas z nimi rozmawiac? - Ja? Z syrenami, stojac po pas w wodzie i wysluchujac ich wiecznych zarcikow?! - Lereena wykrzywila twarz ze wstretem. - A po co mi w takim razie Rada Starszych? - No to wszystko jasne - smetnie skonkludowal Rolar. - Syreny od razu rozgryzly udajcow i bez dluzszych dyskusji ich potopily. A Lerka nie pofatygowala sie osobiscie sprawdzic co i jak i wyslala do Danawiela kogos w rodzaju tego swojego falszywego doradcy. A ten po powrocie opowiedzial wladczyni o calkiem oszalalych syrenach i przekonal do zatrucia rzeki. Mam racje? - A co niby mialam zrobic? - odgryzla sie wladczyni. - Nic - z pokora przyznal wampir, po czym nieoczekiwanie podskoczyl do oltarza, stanal nad Lereena i wydarl sie tak, ze z piskiem padla plecami na kamienna plyte jak zlapany na szkodzie szczeniak: - Wszystko, co moglas, kretynko jedna, juz zrobilas! Jasnie pani sie obraza na dowcipy! Nie chce jej sie wlazic do rzeki w nowej sukience! No to teraz siedzisz po czubek glowy, i to wcale nie w wodzie! W innych okolicznosciach z wielka przyjemnoscia obejrzelibysmy sobie kolejna odslone rodzinnego dramatu, ale w tym momencie za drzwiami rozbrzmialy glosne okrzyki, ktore zmienily sie w tupot, rzenie koni, szczeka nie broni i liczne wrzaski wscieklosci i bolu. Orsana znowu przytulila sie do dziury, a ja pochylilam do szczeliny. Nie wiem, ktory z dowodcow pierwszy odwazyl sie machnac reka, ale dlugo wyczekiwany gest zostal przyjety z entuzjazmem i na placu panowalo jedno wielkie zamieszanie. Ku naszej niewymownej uldze wsparcie dobrze polapalo sie w sytuacji i zgodnie atakowalo wampiry z krasnoludzkimi aspidami. Dwie schodzace sie fale konnych doslownie zgniotly kilka pierwszych szeregow udajcow, ale, niestety, utknely w tlumie i musialy puscic w ruch miecze i gwordy. Za moimi plecami Rolar dalej wydzieral sie na Leree-ne, lecz jego glos tonal w ogolnym halasie, tak ze nie mozna bylo odroznic slow. Po chwili zarowno ludzie, jak i wampiry musieli zejsc na ziemie - konie nie reagowaly na zywych udajcow, ale gdy tylko poczuly zapach gnijacych trupow, blyskawicznie sie opamietaly i zdecydowanie odmowily udzialu w dalszej bitwie. W siodle pozostala wylacznie Kella. Zataczala kregi dookola placu, rozsadnie nie wdajac sie w walke z uwagi na brak broni, lecz w zwiazku z tym galopujacy Wolt musial pracowac za dwoje, tratujac tych udajcow, ktorzy mieli pecha stanac mu na drodze. Widowisko bylo tak fascynujace, ze przestraszony okrzyk Lena: "Rolar, przestan! Ona przeciez zaraz..." okazal sie nieco spozniony. "Zaraz" juz nastapilo. 87 Lereena jakos dziwnie przekrecila szyje, gwaltownie poruszyla zuchwa, ktora wyciagnela sie do przodu i rozszerzyla, zaczynajac transformacje calej glowy, a potem ciala. Jej zeby wyostrzyly sie i wydluzyly, a rece wyciagnely nienaturalnie, biala suknia w strzepach opadla na podloge. Rolar ledwo zdazyl odskoczyc, gdy wijacy sie na oltarzu stwor podniosl czerwonooki wyszczerzony pysk, rozlozyl skrzydla, wyciagnal szyje i bezglosnie sie wydarl. Rozrzucilo nas po katach i przycisnelo do podlogi, fala dzwiekowa walila po plecach niczym wodny kafar. W glowie nieznosnie pulsowalo, a potem poczulam, jakbym stala na lodowatym wietrze. Jeszcze chwila, i krew zaczelaby nam plynac uszami, ale na szczescie stwor ze szczeknieciem zamknal paszcze, nabierajac przez nozdrza powietrza i rozgladajac sie dookola. - Pod oltarz! - glosno polecil Len, dajac nam osobisty przyklad. Ledwie zdazylismy dobiec i na czworakach wpelznac pod plyte, Lereena wydarla sie znowu, tym razem pewnie i dluzej, falami zmieniajac ton, ale nie sile dzwieku. Dookola nas z lomotem pekaly posagi, pieciofuntowe odlamki marmuru z wdziekiem piorek krazyly w porywach wiatru, co rusz strzelajac na boki jak z procy. Sciany i podloga szybko pokrywaly sie peknieciami. Kamienie szlachetne w ogole powinny rozsypac sie w pyl, ale ku mojemu zdumieniu cale i nieruszone lezaly na posadzce, jak gdyby przyklejone do rogow heksagramu. Chyba chronily je resztki magii kregu. Blyskawicznie wzniesiona przeze mnie tarcza uratowala nas przed bezpowrotna utrata sluchu, stwor jednak wybijal sie poza nia i uszy caly czas bolaly. - Co sie z nia dzieje? - wrzasnelam, nie slyszac wlasnego glosu. Lenowi wystarczyla sama mysl. - To druga postac kobiety wampira! - przysunal sie blizej i krzyknal mi w samo ucho. -Zamiast wilka u mezczyzn. Ale pojawia sie spontanicznie i nie daje sie kontrolowac! - Mozna ja jakos uciszyc?! - Nie, sama sie w pewnym momencie uspokoi! - Dlugo to potrwa? - Zalezy, na ile mocny wstrzas przezyla! - No to sobie poczekamy! To, co powstrzymalo cala armie udajcow, bylo niczym w stosunku do jednej rozwscieczonej wampirzycy. Swiatynia trzesla sie jak zeliwny garnek, po ktorym ktos walil pogrzebaczem. Ze szczelin pomiedzy kamieniami lecialy okruchy zaprawy, a one same na oczach rozpelza-ly sie na boki i wypadaly ze swoich miejsc. - Ghyrowa strzyga! - nie wytrzymalam. - A ty sie jeszcze dziwilas, dlaczego ja sie nie chce z nia ozenic! - Ja?! A zen sie, z kim chcesz, co mi do tego! Kim ja w ogole jestem, zeby sie czemus dziwic? Opiekunka, tfu! Przeciez opiekunow mozna sobie tuzinami klepac nawet bez pytania o zgode! - Wolho, co ci? - Lena zatkalo. - Co mi? Co MI?! Gdybys nie zauwazyl, to jestem wsciekla! Przez bity tydzien pojedynczo i w grupach scigaja mnie najrozniejsze stwory, ktore laczy plomienna nienawisc do mojej skromnej osoby, w ciagu dwoch ostatnich lat sama powoli zmieniam sie w jakiegos potwora. Na dobry poczatek dnia umarlam, a teraz siedze pod oltarzem i lata nade mna odtracona narzeczona, ktora probuje zrownac z ziemia cala swiatynie. A, i jeszcze na zewnatrz z niecierpliwoscia czekaja hordy udajcow! Tymczasem ty spokojnie pytasz, co mi nie pasuje?! - I co ci nie pasuje? - spokojnie zapytal Len. Z oburzenia stracilam oddech, a ten dran dodal: 88 - Czy ja cie o cos prosilem? Zmuszalem do doganiania poselstwa, pakowania sie w te historie z udajca-mi, jechania do Arlissu czy przeprowadzania ceremonii? Sama zdecydowalas, a teraz masz do mnie jakies dziwne pretensje! - Dziwne?! Mam nadzieje, ze nie masz jeszcze jednej opiekunki? - Nie, bo co? - Chce miec pewnosc, ze jak cie teraz utluke, to juz nigdy nie zobacze! Teraz darlismy sie na siebie wylacznie z nadmiaru uczuc, calkowicie zapomniawszy o strzydze. Pierwszy raz w zyciu widzialam, zeby Len byl tak wsciekly, az pobladl z oburzenia. - I to jest twoja wdziecznosc? - Co?! I jeszcze mam byc wdzieczna?! - Wyobraz sobie! - Przepraszam, to przerasta moja wyobraznie! - Jak smiesz miec do mnie pretensje po tym, co dla ciebie zrobilem?! - Co mi zrobiles! I kiedy zdazyles, wstretny krwiopijco?! - Ja jestem krwiopijca?! Oz ty bezwstydna, parszywa wiedzmo! Gdybym tylko wiedzial! - gdybym ja tylko wiedziala! W tym momencie tuz obok ktos histerycznie wrzasnal na wysokich tonach, przekrzykujac nawet Lereene. "Parszywa wiedzma" i "wstretny krwiopijca" zamilkli i ze zdumieniem zagapili sie na Orsane. Najemniczka przekonala sie, ze skupila ogolna uwage, po czym natychmiast zamknela usta. - Uspokoiliscie sie? - wycedzila. - To poprosze o zawieszenie broni i zaczynamy kombinowac, jak mamy sie stad wydostac. Opamietalismy sie i poczulismy wstyd, ale zamiast sciskania sobie rak z falszywymi usmiechami, natychmiast przeszlismy do odpowiedniego procesu myslowego- Wyjscie jest tylko jedno: przez drzwi! - zorientowalam sie natychmiast. Orsana widocznie doszla do tego samego wniosku, poniewaz w odpowiedzi z niezadowoleniem krzyknela: -Ale nie damy rady wylezc spod oltarza, poki ona tam wrzeszczy, a w powietrzu lataja kamyczki! - Wiec pojdziemy do wrot razem z nim! - zdecydowanie oglosil Len, dajac Rolarowi szturchanca w bok i spojrzeniem pokazujac mu wnetrze marmurowej plyty. - Gotowy? - Jedziemy! Wampiry skupily sie i podzwignely plyte. Jeden kraniec uniosl sie wyzej niz drugi, wiec Lereena zeslizgnela sie z oltarza i zaczela krazyc pod sufitem, bladym cialem i polprzezroczystymi skrzydlami przypominajac nietoperza. Nie mogla wyleciec przez dziure w dachu, a nie wystarczalo jej inteligencji, by zlapac za brzeg kopuly i sie przecisnac. Wrzaski nie cichly, marmur wyczuwalnie wibrowal. Wampirom jakos udalo sie wyrownac oltarz i na ugietych nogach, jak cztery krasnoludy pod jedna tarcza, ruszylismy do drzwi. Ja i Orsana bylysmy w calej imprezie malo przydatne, ale uczciwie sie staralysmy. - I jak mamy je otworzyc?! - krzyknela Orsana, gdy do wyjscia pozostalo nie wiecej niz piec krokow. - Przeciez tam jest ten caly pierscien z tarana! - A to juz moj problem! - wrzasnelam w odpowiedzi, uwalniajac rece dla zaklecia. - Nie zatrzymujcie sie, wyobrazcie sobie, ze tam nie ma zadnych drzwi! Zanurzylismy sie w drewnie jak w wodospadzie i przebilismy zarowno deski, jak i taran. Okazalo sie, ze przy wejsciu cierpliwie czekal na nas doradca z oddzialem udajcow. Nie zdazyli radosnie machnac mieczami, gdy my juz nieuprzejmie ich minelismy, a naszym sladem wyleciala strzygowata wladczyni. Udajce sie nie pogubily i polaczyly przyjemne z pozytecznym - rzucily sie naszym sladem, przy okazji uciekajac przed Lereena. Kilka co bardziej samolubnych probowalo uciec do 89 swiatyni, zajmujac nasze miejsca, ale drzwi juz wrocily do normalnego stanu, wiec tylko nabily sobie pare guzow. W odroznieniu od nich my wcale nie mielismy zamiaru ratowac sie ucieczka, wiec wykonalismy ostry skret, by spotkac wroga twarza w twarz. Celnie zrzucona przez wampiry marmurowa plyta stala sie nagrobkiem dla czesci scigajacych, reszta musiala gwaltownie wyhamowac i skoczyc do tylu. Lereena wpadla na ich plecy, przejechala pazurami i uniosla sie wyzej, caly czas sie drac. Nie udalo jej sie nikogo zabic, ale zgarnela na siebie troche uwagi, z czego natychmiast skorzystalismy, kladac kolejnych pieciu przeciwnikow. Doradca, zeby go zaraza, cofnal sie i zgubil w tlumie. Len i Rolar ruszyli za nim. Ja i najemniczka rowniez nie zostalysmy bez pracy - we mnie celowala cala trojka udajcow, z czego dobiegl tylko jeden, ktory natychmiast nadzial sie na miecz przyjaciolki. Lereena krazyla nad placem niczym urwane ze sznura przescieradlo. Nie tyle pomagala swoim, ile siala panike w szeregach wroga, nie pozwalajac udajcom polapac sie w swojej przewadze ilosciowej i wypracowac przynajmniej jakichs pozorow taktyki. Wygladalo na to, ze prawdziwe wampiry dosyc czesto mialy do czynienia z histeria swoich "lepszych" polowek i prawie nie zwracaly na wladczynie uwagi, pochylajac sie tylko, gdy po raz kolejny frunela prawie nad sama ziemia, roztracajac wrzaskiem nie dosc zwinnych przeciwnikow. Pozostawione przez nia korytarze w ciagu paru chwil zamykaly sie i walka zaczynala sie na nowo. Ja czestowalam wszystkich chetnych bojowymi pul-sarami i po paru chwilach moja rezerwa byla pusta do dna - po raz pierwszy w ciagu ostatnich dwoch tygodni. Nie mialam czasu na poszukiwanie zrodla energii, wiec, niestety, trzeba bylo lapac za miecz. W glowie pojawila sie paskudna mysl, ze znacznie rozsadniej zrobie, lapiac go pod pache, malowniczo opadajac na ziemie i udajac trupa, ale zamiast tego stanelam plecami do Orsany, tworzac przynajmniej iluzje zabezpieczenia. Kilka ciosow jednak odbilam, po czym najemniczka znalazla czas, zeby sie odwrocic, i trafila mojego przeciwnika samym tylko koniuszkiem miecza, ale za to w poprzek gardla. Wrogowie ponosili zauwazalne straty. Elitarny do-gewski oddzial i straz graniczna Winessy, ktora co rusz musiala odpierac ataki agresywnych koczownikow, sprzedawali swoje zycia dosyc drogo, po dwa do trzech za jedno. Ale, niestety, udajcow bylo sporo i nadal sciagaly na plac ze wszystkich stron i powoli zaczynaly przytlaczac sojusznikow. Nagle na niebie pojawila sie czarna kropka. Bardzo szybko osiagnela ona rozmiary i ksztalt smoka, czy - jak w tym przypadku - smoczycy. Gerda zatoczyla kolko nad placem, wyszukujac odpowiednie miejsce, po czym usiadla na dachu swiatyni. Z namyslem spojrzala w dol, przypominajac olbrzymia, najezona wrone, po czym wziela gleboki oddech i zionela plomieniem w najgoretsze miejsce bitwy, gdzie zeszli sie Len, kilka dogew-skich wampirow i co najmniej tuzin udajcow. Wydarlam sie chyba glosniej od Lereeny, lecz plomien juz znikl, zostawiajac w czarnym wypalonym kregu calutkie, choc nieco skonfundowane wampiry i dookola nich kilka malowniczych kupek zlozonych z butow i nadtopionych kolczug. Wladca zasalutowal Gerdzie mieczem na powitanie i cala grupa ponownie rzucila sie w wir walki. Moj wrzask wyszedl mi na dobre - smoczyca zauwazyla mnie i Orsane i celnie plunela ogniem w tlumnie zbierajacych sie dookola udajcow. Zlocisto-karmazynowa kula rozlala sie po ziemi, przeciwnicy znikli we wznoszacym sie na wysokosc czterech lokci slupie ognia i juz sie nie pojawili. Nas oblalo goraco, ale nawet nie osmalilo nam wlosow. Lewark przechwalal sie kiedys, ze smoki potrafia wyprodukowac trzydziesci szesc rodzajow ognia, od iluzji do klebu plazmy, ktory wybiorczo spala rycerza w calutenkiej zbroi albo na odwrot. Natychmiast poczulam, ze jestem cala mokra -w tego typu pokazach na zywo bralam udzial po raz pierwszy i uczciwie mowiac, nie odczulam z tego powodu wiekszej przyjemnosci. Szczegolnie na widok miecza Orsany, ktory caly byl usmarowany krwia stworow i dymil az po rekojesc. Tu i owdzie dymila rowniez kurtka przyjaciolki. 90 Jeszcze kilka takich efektownych zioniec i zachwialy sie szeregi udajcow! Rzucili miecze i zaczeli uciekac, byle dokad, byle dalej. Prawie nikt ich nie gonil, chyba ze do granic placu -wszyscy byli zbyt zmeczeni i nie ryzykowali zaglebiania sie w nieznany las. Lereena nadal z wrzaskiem krazyla dookola swiatyni. Z braku innych dzwiekow jej wycie trafialo w uszy z potrojna moca. Smoczyca pozwolila wladczyni wykonac jeszcze trzy okrazenia, po czym szczeknela zebami jak pies na przelatujacego obok wrobla i wampirzyca znikla w jej paszczy. Na zewnatrz pozostaly tylko skrzydla, ktore poruszyly sie kilka razy, obwisly i powoli wciagnely sie do srodka. Gerda poczekala chwile i z wyrazem wstretu na pieknym pysku wyplula wladczynie na lake przed swiatynia. Lereena poruszyla sie, z trudem uniosla na lokciach i tepo zapatrzyla na zawalony trupami plac. W panujacej ciszy Len jako pierwszy uniosl miecz nad glowa i oba zwycieskie wojska wydarly sie bez sensu, acz z radoscia i rzucily do sciskania sie nawzajem, nie patrzac, gdzie ludzie, a gdzie wampiry. Rozdzial dziewiaty \ Do rana Arliss na wskros przesiakl padlina. Smier dzialy powietrze, ziemia, woda, trawa, a nawet kwiaty. Odor nijak nie dawal sie usunac. Nie mozna bylo tez sie do niego przyzwyczaic, po prostu nie stawal sie mniej paskudny. Jedzenie stracilo caly urok i obecni siegali po nie tylko po to, by jakos pozbyc sie slabosci w nogach i ssania w zoladku. Ludzie i wampiry doskonale rozumieli, czym moze sie skonczyc kazda chwila opoznienia, wiec od razu urzadzono nadzwyczajna narade wojenna, a potem wszyscy rozbili sie na mieszane grupy po dziesiec, dwanascie osob i ruszyli do przeczesywania lasu. W torbie Kelli znalazlo sie troche wywaru z ogniojadu, ktory zostal rozlany do flakonikow i uzyty do sprawdzenia kazdej napotkanej osoby, czy to kulejacego staruszka, czy szescioletniej dziewczynki z czarujacymi niebieskimi oczyma. Najpierw usunieto wiszacy most, ale najprawdopodobniej wiekszosc udajcow juz zdazyla opuscic Arliss. Za to reszta nie miala sie gdzie podziac. Wsciekli, zmeczeni i nieco zamroczeni nieprzerwana walka Orsana, Rolar, Len i ja kroczylismy po dolinie niczym trzy demony smierci z karzacymi mieczami i jeden - z karzaca magia. Ogniojadu nie potrzebowalismy, wladca prowadzil za oglowie Wolta. Kon czujnie rozgladal sie na boki i metamorfom nie udawalo sie nas zaskoczyc. Choc trzeba przyznac, ze nawet nie probowaly, bardziej zaabsorbowane ratowaniem wlasnej skory. Jeden tylko raz zza krzakow wyskoczylo dziewiec uzbrojonych falszywych wampirow, ale wczesniej udalo mi sie podciagnac rezerwe z napotkanego po drodze zrodla, a i przyjaciele nie stali z rozdziawionymi ustami. Pod wieczor na koncie mielismy siedemnascie "wampirow", cztery wilki, jelenia i dzika. Szczesliwie dla nas, metamorfy wybieraly do transformacji obiekty sredniej wielkosci, wiec nie przyszlo nam ganiac myszy czy wrobli, a i niedzwiedzie, tfu-tfu, sie jakos nie trafily. Z wampirami poradzily sobie miecze, lecz zwierzeta nie mialy zamiaru walczyc i po prostu uciekaly. Dogonic je mogly tylko pulsary, ktore w jednej chwili zmienialy uciekinierow w zweglone tuszki. Apetyczny zapach smazonego miesa szybko zamienial sie w smrod, dowodzac, ze i tym razem Wolt sie nie pomylil. Z kolejnym zabitym udajcem Orsana chmurnie zapowiedziala, ze zostanie wegetarianka, i nikt nie probowal odwodzic jej od pomyslu. Ciagle uzywanie magii nie pozostalo bez sladu. Padlam jako pierwsza, po prostu straciwszy przytomnosc. Nigdy jeszcze nie musialam tak dlugo i monotonnie czarowac, a to meczylo znacznie bardziej niz bieganie po lesie. Bylam zemdlona dosc krotko i po oprzytomnieniu przekonywalam, ze wspaniale odpoczelam i moge isc dalej, ale z jakiegos powodu przyjaciele 91 mi nie uwierzyli. Rolar utrzymywal, ze kolor mojej twarzy przypomina mu pewnego skaczacego plaza, i to takiego bliskiego smierci. Wiekszoscia glosow (przy jednym wstrzymujacym sie) zdecydowalismy sie na powrot. Natychmiast po dotarciu do chaty - pierwszej z brzegu - ja i Orsana padlysmy na lozko. Len zostal na zewnatrz z napotkana po drodze Kella, a Rolar szybko przelknal kawalek chleba z serem i znowu uciekl, by dolaczyc do innej grupy. Z pomoca przybyly tez swieze oddzialy arlisskich wampirow, tym razem prawdziwych. Na wiesc o zagrozeniu, ktore zawislo nad dolina, rzucali oni wszystkie swoje sprawy, zabierali zonom lezace odlogiem gwordy, ktorymi zdolne panie siekaly kapuste w kadziach, i spieszyli do miasta. Tam dostawali instrukcje, dzielono ich na grupy i wysylano do lasu. W dalszych gospodarstwach znalazlo sie nawet kilka k'iardow, ktorych uzywano zamiast psow tropiacych. O swicie stalo sie pewne, ze sami sobie nie poradzimy. Metamorfy rozlazly sie po Arlissie jak nowotwor. Zginelo blisko tysiac wampirow, a ilosc ofiar rosla, na szczescie juz znacznie wolniej. Jezeli mieszkancow miasta musielismy wyciac co do jednego, to blizej granicy udajcem okazywal sie co dziesiaty, nieraz co dwudziesty. Ogolnie ludnosc doliny zmniejszyla sie o okolo jedna czwarta. I nie bylo zadnej gwarancji, ze metamorfy dawno temu nie wyszly poza jej granice. Niestety, nie mielismy sposobu, by natychmiast polaczyc sie z Konwentem Magow. Jak mozna bylo sie tego spodziewac, telepatofon zostal zepsuty. Naprawienie go (a raczej nieudane proby) zajelo ponad dobe. Potem z trudem udalo nam sie nawiazac polaczenie ze Starmin-ska Szkola Magii, ale urzadzenie tak syczalo i plulo niepowiazanymi urywkami mysli, ze magowie zrozumieli tylko tyle, ze w Arlissie dzieje sie cos niedobrego. Po dwoch godzinach obok wyraznie przechylonej swiatyni zmaterializowal sie moj mistrz, ktory przy tej okazji aktywowal centralna wieze teleportacji, z ktora za mojego zycia korzystano chyba po raz pierwszy. Nic dziwnego, poniewaz do jej uruchomienia potrzeba bylo polaczonych wysilkow dwudziestu arcymagow, ktorzy zostali pilnie sciagnieci z calego Starminu. Przywitalismy sie krotko, jak rowni. Wygladalo na to, ze mistrz juz mial stycznosc z tymi stworami. Rozejrzal sie na boki, powachal powietrze, po czym spo-chmurnial, mruknal: "Ech, i ze my tego nie dopilnowalismy..." i zarzucil mnie pytaniami. Przy czym interesowal go stan biezacy, bo prehistorie znal lepiej od nas. Mag z Kamienca nie powiedzial mi wszystkiego. Zapomnial nadmienic, ze z aktywowanego w Gorach Grzebieniowych portalu uciekly nie tylko biegacze. Magowie praktycy, ktorzy zjawili sie na miejscu wydarzen, przeczesali okoliczne lasy oraz wioski, oprocz pozostalych potworow znalezli i zniszczyli okolo dziesiatki metamorfow. Potem Konwent uznal problem za rozwiazany i nie oglosil sprawy publicznie. "Ze wzgledow politycznych oraz gospodarczych" - z niejakim wstydem wyjasnil mistrz, nie wytrzymujac bezposredniego pogardliwego spojrzenia Lena. Konwent po prostu martwil sie o swoja reputacje, wiec po cichu zamiotl pod dywan blad mlodego maga, ktory glupio wlazl w nieznany sobie wiedzmi krag. W przeciwnym razie kraj czekalby stan nadzwyczajny, co wiazalo sie z prosbami do krola 0 pieniadze na wzmocnienie ochrony miast, sprawdzenie mieszkancow, przeczesywanie lasow oraz zakupienie 1 bezplatne rozdanie amuletow we wszystkich belorskich wsiach. Mozna spokojnie stwierdzic, ze cala sprawa nie wzbudzilaby radosci Nauma, natomiast na pewno wprawilaby w zachwyt Archipatrona, ktory tylko czekal, jak by tu podgryzc Konwent. Len nie powiedzial ani slowa. W milczeniu patrzyl, jak mistrz kreci sie dookola telepatofonu, lekkimi dotknieciami tworzac niewidoczne powiazania pomiedzy krysztalami. Potem tak samo w milczeniu zalozyl na glowe obrecz urzadzenia i przekazal Konwentowi dokladna informacje o wrogu. Starminscy telepaci rozesla ja po wszystkich miastach i nawet do 92 sasiednich krajow, wliczajac w to Wolie oraz Jesionowy Grod. Co prawda najpierw musielismy wytepic metamorfy w Arlissie, w zwiazku z czym przed wieczorem oczekiwalismy jeszcze na kilku magow teleportujacych sie o wlasnych silach. Odetchnelismy z pewna ulga. Ale na razie na smiertelnie niebezpieczne polowanie znowu musialam wyruszyc ja z przyjaciolmi... * Nastepnego ranka Rolar udal sie na rozmowy z syrenami, uzbrojony jedynie w gword i kategorycznie odmawiajac zabrania ze soba oddzialu ochrony. Pozwolil mi do siebie dolaczyc po zlozeniu obietnicy, ze nie bede go ratowac, nawet jezeli bedzie wrzeszczal jak opetany. Wczesniej nie chcial slyszec, ze i tak musze isc w tamtym kierunku, by poszukac kobylki. Ale jezeli Rolar ma az takie problemy z moim towarzystwem, to moge pojsc sama, a wtedy moje cialo rozdarte na strzepy przez udajce bedzie obciazalo jego sumienie. Wampir wzdrygnal sie i poddal. Szukanie Smolki okazalo sie zbyteczne. Po wyjsciu na skraj lasu zobaczylam te paskude spokojnie szczypiaca trawe na drugim brzegu rzeki. Pozostalo zagadka, jak udalo jej sie tam dostac, poniewaz w metnej wodzie nadal panoszyl sie kraken, ktory natychmiast wynurzyl sie nam na spotkanie, z wyszczerzonymi zebami i rozczapierzonymi mackami. - Danawiel! - Rolar zlozyl dlonie przy ustach i wydarl sie na cale gardlo, przekrzykujac rozwscieczonego weza. - Dewieni ast, karitessa! Odpowiedzi nie bylo, lecz po paru minutach waz zamknal paszcze, z gwizdem wyrzucil przez nozdrza dwa strumienie bialej pary, po czym odwrocil sie do nas bokiem i uniosl pletwe grzbietowa przypominajaca porecz. Rolar bez wahania wskoczyl na lsniace luski. Ja, z calych sil probujac opanowac narastajaca panike, poszlam jego sladem. Kraken zerwal sie z miejsca jak belt z kuszy. Desperacko zlapalam za pletwe, a Rolar ledwo sie zachwial, pewnie stojac na ugietych nogach - chyba nie byla to jego pierwsza przejazdzka. Do tamy, ktora przypominala chatke bobra z niechlujnie rozrzuconych pni i kamieni, dotarlismy w kilka chwil. Obok niej kraken odwrocil sie gwaltownie i natychmiast po wysadzeniu nas na brzeg zniknal w glebinach. Po tamtej stronie tamy powoli plynela szeroka rzeka, ktora wygladala jak jezioro. Dzien byl dosyc mglisty i drugi brzeg gubil sie w siwym oparze. Ledwo dotarlismy do wody, gdy niedaleko wynurzyla sie syrena. A raczej syren. Odrzucil na plecy dlugie jasnozielonkawe wlosy, zlozyl rece na muskularnej piersi i w oczekiwaniu zapatrzyl sie na nas przezroczystymi srebrnymi oczami z rombami zrenic. Wampir opadl na jedno kolano, jak przy skladaniu przysiegi, i zaczal mowic. Danawiel powaznie wysluchal go do konca, po czym rzucil krotka odpowiedz i machnal reka w strone tamy. Rolar pokrecil glowa i dlugo cos wyjasnial, po drodze pokazujac na mnie. Rozmowa przebiegala w jednym z elfich dialektow, rozumialam tylko pojedyncze slowa, a nie moglam odgadnac ogolnego sensu z intonacji i wyrazu twarzy, ktore caly czas pozostawaly niezmienne. Koniec koncow Danawiel wykonal dziwny gest, jakby oganiajac sie od przelatujacej obok muchy, strzelil dlugim, waskim ogonem i zniknal pod woda. Rolar zostal, jak kleczal, z nieobecna mina patrzac na rozchodzace sie kola. - No i co? - spytalam zachlannie, wpatrujac sie w niego. - Wszystko w porzadku. Pokoj. Powiedzialem, ze magowie pomoga oczyscic rzeke z trucizny, a potem zniszczymy tame. Danawiel obiecal, ze syreny i krakeny juz nie beda nas niepokoic. Poprzednia umowa o handlu i korzystaniu z rzeki pozostaje w mocy. Jak gdyby nic sie nie stalo. - To skad taki pogrzebowy nastroj? Wampir przymknal oczy i z trudem odparl: 93 - Spytalem: "Czy wielu waszych zginelo?", a Danawiel popatrzyl na mnie i odpowiedzial wprost: "Nie mam prawa miec do ciebie pretensji. Twoj bol jest wiekszy . - Wszystko bedzie dobrze. Razem sobie z tym poradzimy. - Wiem. Ale wcale sie przez to lepiej nie czuje... W sumie spedzilismy w Arlissie jeszcze tydzien - mojej pomocy wymagali ranni, a Rolar i Orsana pozyczyli ode mnie Smolke (kobyla zrozumiala powage swojej misji i zgodzila sie poudawac pieska pod warunkiem, ze ani wampir, ani najemniczka nie beda probowali na nia wsiadac) i przeczesywali doline w poszukiwaniu ocalalych metamorfow. Len i Lereena na cale dnie znikali w spiesznie podreperowanej swiatyni. Klejnoty zostaly czasowo umocowane na drewnianych podstawkach. W samej bitwie i potyczkach, ktore nastapily po niej, zginelo piecdziesiat osiem wampirow z Dogewy i dwadziescia szesc z Arlissu. Lecz co trzeciego dawalo sie jeszcze ozywic. Niestety, ludzie takiej szansy nie mieli. Ojciec Orsa-ny stracil ponad polowe swojego oddzialu. Po pieciu dniach z Winessy przybyl goniec z orderem dla Orsany. Tamtejsi magowie wylapali okolo setki metamorfow, przy czym jeden z nich zdazyl przybrac postac krolowej i przymierzal sie do krola. Nieoczekiwanie owdowialy monarcha wyrazal Orsanie swoja bezgraniczna wdziecznosc za ostrzezenie - do orderu dolaczona byla darowizna na zamek i sto akrow ziemi zwolnionej od podatku na dziesiec lat. Naum ograniczyl sie do dyplomu "Za zaslugi dla Ojczyzny", ktory z pompa wreczyl mi mistrz, i awansu dla Rolara. Ani jedno, ani drugie nie kosztowalo naszego oszczednego monarchy ani grosza. Konwent Magow spiesznie naprawil ten blad - mistrz wspomnial o jakims krasnoludz-kim banku, do ktorego mielismy wpasc po powrocie do Starminu. O rozmiarze premii nie powiedzial, najprawdopodobniej wyciagnieto ja ze skarbca nie do konca oficjalnie. Najbardziej z nagrody cieszyl sie ojciec Orsany. Lsnil jak sloneczko i w dowolnej rozmowie znajdowal powod do kolejnych peanow na czesc swojej pieknej, madrej i odwaznej corki. Kwestia szybkiego zamazpojscia umarla smiercia naturalna i dziewczyna miala zajac sie robieniem kariery, by nieustannie przynosic chwale rodowi. Wada stala sie zaleta i teraz potomkowie Orsany beda mogli z duma twierdzic, ze w ich rodzinie wszyscy, zarowno mezczyzni, jak i kobiety, walczyli w obronie ojczyzny. Orsana przyjela order z udawana obojetnoscia, ale gdy tylko zostala z nami sama, z radosnym piskiem i krzykiem: "Huraaa! Jednak jestem wielka!" uwiesila sie na szyi Rolara, ktory nie mial nic przeciwko i entuzjastycznie objal ja nieco ponizej pasa. Niestety, w calej tej beczce miodu znajdowala sie tez przyslowiowa lyzka dziegciu, ktora otrzymalam ja. Nadal nie odzywalismy sie do siebie z Lenem. Nie zebysmy w razie koniecznosci pisali do siebie lakoniczne notki i w milczeniu wskazywali je palcem, ale jakiekolwiek rozmowy dotyczyly jedynie spraw powaznych. A to bylo jeszcze gorsze, poniewaz zabieralo ostatnia nadzieje na pogodzenie sie. No bo jak mozna rozpoczac osobista rozmowe, jezeli w odpowiedzi na usilnie uprzejme: "Witam, wladco" slyszy sie tak samo chlodne: "Milego dnia, szanowna wiedzmo. Czy ma pani do mnie jakas sprawe?". I na odwrot. Orsana smiala sie w kulak i twierdzila, ze "chto ro-zumnijszy, ten sie pierwszy w durnocie przyzna", ale jakos nie chcialo mi sie w to wierzyc. Nie czulam sie niczemu winna, Len rowniez, a zadne z nas nie mialo zamiaru przyznawac sie do nie wiadomo czego. 94 Przed naszym wyjazdem Lereena urzadzila uroczysta kolacje na czesc gosci i wybawcow Arlissu. Pierwszy kielich wypilismy w milczeniu i na stojaco, ale potem impreza zaczela sie nieco ozywiac, padaly zarty i rozbrzmiewal smiech, grala cicha muzyka. Mlodziutkie wampirzyce z Arlissu, ktore roznosily potrawy i napoje, strzelaly oczami do wineczan, oczarowane kedzierzawymi wlosami i dlugimi, sumiastymi wasami odwaznych wojakow. Goscie z Dogewy rowniez nie cierpieli na brak uwagi, a okolice Lena chyba byly posmarowane miodem, jako ze panny co rusz natykaly sie tam jedna na druga, po czym probowaly zabic konkurentki spojrzeniem. Przy stole goscie usiedli, jak sie trafilo, bez podzialow. Wyladowalam pomiedzy ojcem Orsany a Kella, a Len i Orsana - naprzeciwko mnie. Dogewska zielarka patrzyla na mnie z nieudawanym zachwytem i szacunkiem. Powiedzialabym nawet, ze z pewnym uwielbieniem. Nie wiem, kto i co jej opowiedzial, lecz malo prawdopodobne, by pomniejszyl on moj udzial w calej historii. Dopiero teraz mialam okazje sie dowiedziec, komu zawdzieczamy pomoc, ktora przyszla w tak odpowiedniej chwili. Przywiazany obok "winowajca" zezowal w nasza strone i cicho zarzal, jakby domyslajac sie, ze rozmowa zeszla na jego temat. Dzieciaki krecace sie dookola Wolta jeden przez drugiego czestowaly go wszelkimi smakolykami i czarny ogier z przyjemnoscia kapal sie w zasluzonej chwale. - Wyobrazasz sobie, co przezylismy, gdy trzy dni po twoim wyjezdzie na plac w Dogewie wbiegl zakrwawiony k'iard wladcy! - opowiadala Kella, blada na samo wspomnienie. - Wolt nigdy by go nie zostawil, nawet rannego. Czyli stalo sie cos koszmarnego i nieodwracalnego. Dogewa zawrzala, Starsi zaczeli zbierac wojsko, a ja z dziesiecioma tuzinami ochotnikow ruszylam na zwiady. Jakby trzeba bylo, to nawet z bronia w reku. Zielarka upila lyk wina, uspokoila sie nieco i kontynuowala: - Co prawda nie mielismy pojecia, gdzie, kiedy, z czyjej winy i co sie stalo, wiec ruszylismy sladami poselstwa. One prowadzily do Arlissu, a kiedy po paru godzinach w lesnym parowie trafilismy na zarzucone galeziami trupy, ostatecznie dotarlo do nas, ze jest niedobrze. Wyslalam gonca do Dogewy, a sama z oddzialem ruszylam dalej, juz bez postojow, az do samego Arlissu. Przy wiszacym moscie jakies typki, teraz wiem, ze udajce, wtedy jednak strasznie sie oburzylam na taka bezczelnosc, probowaly nas powstrzymac, ale zmietlismy ich konmi. - Dlaczego przyjechaliscie konno, a nie na k'iardach? - zdziwilam sie. - Przeciez one sa znacznie szybsze! - Na konie przesiedlismy sie w Kuriakach, bo k'iardy prawie padaly. Biedactwa ledwo trzymaly sie na nogach, wiec pozostawilismy je tam jako zastaw za swieze konie. Oprocz Wolta, ktory przeskoczyl przez ogrodzenie i ruszyl naszym sladem. Na cale szczescie, bo w lesie moja kobyla skrecila noge i dodatkowy kon akurat sie przydal. A dalej wszystko wiesz. Mielismy ogromne szczescie, jesli idzie o ludzkich sojusznikow, sami nie wytrzymalibysmy przeciw metamorfom nawet dwoch kwadransow. Tylko nijak nie potrafie zrozumiec, dlaczego uciekajaca z domu corke gonil caly oddzial, do tego graniczny, i to jeszcze w obcym kraju?! Ojciec Orsany oproznil swoj kielich, zagryzl dosyc straszliwie wygladajacym serem z czarno-czerwona plesnia, po czym chetnie wlaczyl sie do rozmowy: - A to ono jakos samo z siebie wyszlo. Mielismy u siebie zmiane garnizonu, chlopcy sie pazbirali do domow, a tu pryjszow ad krola zagad: jihaty z abozam do Starminu, jakis duze cenny ladunek suprowadity, pewnie zlotyja sztabki. A adtul wze do domow. No to przyji-hali my do stolicy, oddali ten ladunek do skarbca i myslimy, ze skoro juz my w tej Belorii, to czego bysmy nie mieli na ten ich zamek slynni elfi podywitysja? W jeden dzien sie tam i tu wyrobimy. W tym miejscu mnie i Orsane zlapal atak niepohamowanego smiechu i pochylilysmy sie nad talerzami, wyobrazajac sobie, w co zmienily sie sciany po wizycie dwoch setek wineczan z 95 ich soczystym wojskowym slownictwem. Milosnik starozytnej architektury ze zdziwieniem uniosl brwi, ale poniewaz sluchalysmy go nie tylko my, kontynuowal opowiesc: - No to na drodze powrotnej, wiadomo, zaszli my do karczmy gardlo poteszyti. A tam chlopy gadaja, ze niby przechodzily w dzien jakies durnowate dziewczyny, pytaly o wapierza, to wszelaka ludzina ta gnomina z pereljaku u wokny poskokwala, az plot przy karczmie z razgonu zwalila. Ja sie wpierw posmialem, ale tilko potem wone mowia: adna diwczina ruda, a druga jasna, obie z mieczami, konmi, a jasna jeszcze noze ma i kol-czuzke. Najemniczka mae buty z winesska gwarka. Ja za tych facetow, szo i jak... mater rodna! Ze wszystek widac: to moja Orsanka w karczmie halasu narobila! Ja to dumaw, szo wona w domu siedzi zamknieta, bo krepka zesmy sie przed moim wyjazdem pozarli, ja jej u Wiciagu i podaruneczek kupilem, kab ne zluwalasa... A tu htos baczyw, szo wona, pro wapierza pospytauszy, razam z ta ruda dy jakims czarnym facetem do Jeziornej Krainy ruszyla, a tam wze i do Orlissu niedaleko! Chlopcy, kaze, ratujcie! Treba moja corke wyzwalaty, poki wapiery jej calkiem nie zasmoktaly! No to my na konie. Usi razem, nikt nie admowiws! I tego do Orlissu! Donosny glos i barwna maniera opowiadania przyciagnely do mowiacego uwage wszystkich zebranych. Jego corka siedziala czerwona jak piwonia, a ja plakalam ze smiechu juz pod stolem. - A jak wam sie udalo przekroczyc rzeke? - zaciekawila sie Kella. - O ile wiem, most jest jeden, a was przy nim nie widzielismy. Na plac tez wjechaliscie od przeciwnej strony. Wineczanin pogardliwie machnal reka: - Ta naszto nam most, my wplawku pa ichniej smierdziuczej sazalce! Warto wspomniec, ze "sazalka" juz nie smierdziala. Przybyli ze Starminu i Jesionowego Grodu magowie oczyscili wode i rozebrali zapore. Wiekszosc obecnych na stole dan przygotowana byla ze swiezej ryby, ktora udalo sie wymienic z syrenami na sery. Miesa nikomu nie brakowalo. - A co z krakenem? - nie wytrzymala Lereena, ktora siedziala u szczytu stolu niedaleko nas. Lenowi w zasadzie tez proponowali wygodne krzeslo obok niej, ale udal, ze nie slyszy, i na tym miejscu usiadl Rolar. Nie zalozyl on szaty doradcy, ale za milczaca zgoda ogolu uznany zostal za "czasowo pelniacego obowiazki". - Ta wylazila jakas wezyna - ze stoickim spokojem skomentowal ojciec Orsany, unoszac sie, by nalozyc sobie na talerz ogromny kawalek faszerowanego szczupaka. - Mysmy jej rzucili szmat sloniny, to wona sie widczapila. - Po czym dodal z nieudawanym zaciekawieniem: - A wos szo to take w niebie latalo, ta were-szalo, by swinia u kuma w ogrodku? Lereena skrzywila sie, tu i owdzie rozlegly sie chichoty, Orsana spiekla raka, a Len puscil do niej oczko i ze spokojem odparl: - To odna z naszych zynok sie rzucila na ratunek, a wiszczala, szob samej nie tak straszno bulo. - Przed taka zynka to i wampir powtikae. - Wspolczucie wineczanina bylo nieudawane i pod stolem znalazlam sie nie tylko ja... Nastepnego dnia goscie zaczeli sie powoli rozjezdzac, rozchodzic i rozlatywac. Mistrzowi udalo sie jakos przekonac Gerde, by odniosla jego i reszte magow do Starminu (przed odlotem tak dlugo i kokieteryjnie polerowala plomieniem luski, ze nabralam podejrzen, czy przypadkiem nie byl jej tylko potrzebny pretekst, by pojawic sie na szkolnym podworku). Z doliny wynioslo sie tez winesskie wojsko. Po rzuconym przez dowodce: "Oddzial, spiew!" zabrzmiala tak nieprzyzwoita piosenka, ze zegnajacy serdecznie sie ucieszyli, gdy goscie w koncu znikli w lesie. 96 Orsana uparla sie i nie pojechala z ojcem. Bunczucznie stwierdzila, ze tak wielka wojowniczka jak ona nie musi sluchac rodzicow, a do Winessy nie wroci, zanim nie odprowadzi mnie. Chociaz na dobra sprawe nie mialam pojecia dokad. Do Starminu nie chcialam wracac, a do Dogewy... coz... Obawialam sie, ze okres probny na stanowisku najwyzszej wiedzmy Dogewy zakonczyl sie kolejnym wpisem "Narzekan brak"... Nie potrafilam sie zebrac, by zapytac wladce wprost, a on tematu nie podnosil. Uznal, ze wszystko i tak jest oczywiste? W podjeciu decyzji pomogl mi Rolar. Gdy po raz kolejny poklocil sie z Lereena, wyskoczyl z Domu Narad i z irytacja oglosil, ze wraca do Witiagu. To mnie nawet urzadzalo. Miasto spore, halasliwe, robota dla wiedzmy na pewno sie znajdzie. Nigdy sie nie dowiedzielismy, co zostalo postanowione pomiedzy wladcami, ale Len zaczal pakowac sie do drogi razem z nami. I to wlasnie z nami, bo dogew-skie wojsko mialo wyjechac blizej poludnia, a osiodlany Wolt od rana stal przed gankiem obok naszych koni. Nie wiedzialam, co strzelilo imc wladcy do glowy. Poprzedniego dnia odprowadzil Kelle na bok i odbyl z nia dluga rozmowe. Najpierw wyraznie sie krzywila, ale w koncu dala sie przekonac i matczynym gestem przeciagnela dlonia po policzku Lena, jak gdyby dajac swoje blogoslawienstwo. O dziwo, tym razem Len nie probowal unikow. Smolka, zdrajczyni jedna, zdazyla zaprzyjaznic sie z Woltem i uparcie trzymala sie obok niego. Rolar i Orsana jechali po drugiej stronie czarnego rumaka. - Wyjasnij mi w koncu, po kiego czorta pchales sie do Arlissu? - Rolar, ktory nawet w trakcie potyczek zwracal sie do wladcy z odpowiednim szacunkiem, nieoczekiwanie przeszedl z "pan" na "ty". Ten ton nieco mnie zdziwil, ale Len skwitowal go usmiechem i pokrecil glowa z irytacja. - Nie przyszlo mi na mysl, ze sprawy zaszly az tak daleko. Poselstwo powiedzialo, ze w dolinie dzieje sie cos niedobrego. Wladczyni, lagodnie mowiac, robi dziwne rzeczy, a doradca rok temu zniknal, jakby sie pod ziemie zapadl. Byli tak zmartwieni, ze nawet sie nie zajakneli o oficjalnym celu wizyty. Ze lzami w oczach blagali, zebym pojechal do Arlissu, rozeznal co i jak, pogadal z Lereena. A ja, kretyn jeden, sie zgodzilem... - Dawno sie znacie? - nieco poniewczasie olsnilo Orsane. - Oczywiscie. - Wampiry jednoczesnie skinely glowami, po czym Rolar z szacunkiem zamilkl, oddajac wladcy glos. - Poznalismy sie na oficjalnej ceremonii przedstawiania narzeczonych, jeszcze w Dogewie - poinformowal nas Len, poprawiajac zloty diadem. Nawiasem mowiac, "ozdobka" wyladowala w skarbcu Arlissu dzieki falszywemu doradcy. Lereena tam prawie nie zagladala, wiec obrotny udajec krecil finansami, jak chcial. - Doradca Arlissu juz wtedy zrobil na mnie wrazenie wampira madrego i przenikliwego, a za jakis czas mialem okazje przekonac sie o tym w praktyce. Rolar zakaslal z zazenowaniem i wyjasnil: - Cala ta historia z porwaniem od razu wydala mi sie grubymi nicmi szyta. W zwiazku z tym darowalem sobie szpiegowanie trolla i wprost poprosilem, by zaprowadzil mnie do "porywacza", obiecujac, ze w przeciwnym razie opowiem wszystko jego "niepocieszonej" narzeczonej. Wiec biedak nie mial wyboru! - Czyli to ty doprowadziles do zerwania zareczyn! -Orsana dala Rolarowi zartobliwego kuksanca w bok. - Nic w tym stylu - zaprotestowal wampir i sprobowal oddac, ale dziewczyna juz zdazyla odprowadzic konia troche dalej. - Po prostu nie sprzeciwialem sie temu, co nieuniknione. A tak w zasadzie, co Len moze potwierdzic, bylem przeciwny tej calej glupiej komedii! - Yhy - przytaknal wywolany. - Przez kilka minut probowalem dobrac slowa i gdy w koncu udalo mi sie wykrztusic: "Wie pan, panska siostra mi sie... niezbyt podoba", Rolar 97 machnal reka i stwierdzil: "Ani mnie! To leszy z nia, mozemy zamiast tego uzgodnic cla". Po czym popatrzylismy po sobie w oszolomieniu, rozesmialismy sie i tak rozpoczela sie przyjazn! Rolar cierpliwie przeczekal wybuch smiechu i sprobowal sie usprawiedliwic: - Rola urazonego brata nie udala mi sie od samego poczatku, wiec postanowilem, ze niech przynajmniej bedzie z korzyscia dla gospodarki! Przeciez jestem doradca i powinienem myslec o dobrobycie doliny, a amory wladcow to nie do mnie! - Nie bede zdziwiona, jezeli sie okaze, ze po wszystkim podzieliliscie sie okupem - westchnela Orsana. - Przepilismy! - uroczyscie poprawil ja Rolar. -W "Srebrnej Podkowie", razem z trollem, jak mu tam bylo? Wal? - Ale jak ci sie udalo ukryc to przed Lereena? - Nie moze czytac moich mysli. Chyba jest to jedyna zdolnosc, ktora odziedziczylem po matce wladczyni. - Wampir sposepnial nieco, ale natychmiast potrzasnal glowa i uniosl w strzemionach, probujac dojrzec za Lenem mnie. - Wolho, a ty czemu milczysz? Spisz? - Nie zyje - mruknelam chmurnie, nawet nie odwracajac sie w kierunku przyjaciol, by przypadkiem nie natrafic na spojrzenie wladcy Dogewy. - No tak, przypadek kliniczny... - westchnal Rolar, wyraznie majac na mysli co innego niz moja niewczesna smierc. - Moze sie w koncu pogodzicie? - nie wytrzymala Orsana. - Przeciez sie nie klocilismy - obojetnie zaprzeczyl Len. Skinelam na potwierdzenie, chociaz ze znacznie wieksza przyjemnoscia walnelabym go piescia tak, zeby zlecial z konia. Przyjaciolka przewrocila oczami, po czym z pretensja potrzasnela glowa. Ale zostawila nas w spokoju. Pare razy ruszalismy jak na wyscigi, ale w sumie nigdzie nam sie nie spieszylo, wiec przez caly dzien ledwo dotarlismy do Brasu i przejechalismy dalej jeszcze z dziesiec wiorst. Na noc zatrzymalismy sie w szczerym polu, przy waskiej, nienazwanej rzeczce. Daleko na poludniu ciemnial las, jego chlodny powiew dolatywal nawet tutaj, przynoszac cierpki zapach igiel i zalewajac laki mgla. Pomoglam przyjaciolom rozpalic ognisko, po czym odeszlam na bok i usiadlam na porosnietym trawa brzegu, obejmujac rekoma kolana. Rozsiodlane konie z radoscia brodzily po wodzie, zabarwionej na czerwono zachodzacym sloncem. Nigdy nie czulam sie taka samotna i zagubiona. No i co mam teraz zrobic? A niech ja leszy, te najwyzsza wiedzme, ale jak mam sie pogodzic z Lenem? O co mu chodzi? Chyba to nie z powodu... Pojawil sie Rolar, usiadl obok i zaczal udawac, ze podziwia zachod slonca. - Rolar, kwestia zycia i smierci! - szepnelam spiesznie, zezujac do tylu, na Lena. - Czy on pamieta, co ja mu mowilam? Po tamtej stronie kregu? Wampir mocno sie zdziwil: - A co ty tam takiego nagadalas? - Co to za roznica? Zrobilam z siebie idiotke i tyle. - Malo prawdopodobne - ulitowal sie wampir. - Ja na przyklad w ogole nic nie pamietam od chwili smierci do momentu obudzenia na oltarzu. - Co?! 98 Wampir natychmiast pozalowal swojej skutecznosci w odciaganiu mojej uwagi od dylematow moralnych. Mimochodem rzucone zdanie i juz musial opowiedziec wszystko, bo nie mialam zamiaru sie odczepic. - Podczas wojny nie bylem duzo starszy od Lena, a Lereena dopiero co skonczyla dwanascie lat. Ale zamknela dla mnie krag. Po raz pierwszy w zyciu, mimo sprzeciwu Starszych i wbrew nim, bez zadnego wspomagania. Gdyby stracila przytomnosc, zanim wyciagnela sztylet, nie mialby jej kto pomoc. - Rolar zamilkl, z roztargnieniem obserwujac przeplywajace po niebie obloki, po czym usmiechnal sie krzywo i przeniosl spojrzenie na mnie. -1 dlatego odprowadze was do Witiagu, zloze podanie o zakonczenie sluzby, spakuje sie i wroce do Arlis-su. Wolho, nie miej do niej pretensji. To dobra dziewczyna, ma miekkie serce, tylko... troche za malo zdrowego rozsadku. I bardzo jej zle beze mnie, co by tam nie gadala. - Rolar, ja do nikogo nie mam pretensji. I nie zwracaj uwagi na moja mine, tu nie chodzi o was. Po prostu jestem bardzo zmeczona i czuje sie zagubiona. Nie tylko ty. - Wampir puscil do mnie oczko i zanim zdazylam otworzyc usta, wstal, podajac mi reke. -Chodz do ogniska, bo tych dwoje nam cos zaraz ugotuje, dopiero co zamierzali do gulaszu posiekac nieobrana marchewke, ledwo im zdazylem odebrac! * Obudzilam sie w srodku nocy. Unioslam na lokciu i rozejrzalam dookola. Len siedzial przy ognisku, w zamysleniu mieszajac patykiem wegle, pozostali mocno spali. Po chwili wahania wylazlam spod kocow, podeszlam i przykucnelam po drugiej stronie ogniska. Siedzielismy tak w milczeniu, rozdzieleni plomieniem. Len rzucil patyk w ogien, z zaru wyleciala i stopniala w powietrzu chmurka zlocistych iskierek. - Porozmawiaj ze mna - poprosilam cicho. - Albo powiedz wprost, ze parszywa wiedzma ma raz na zawsze zostawic cie w spokoju. Len podniosl glowe i popatrzyl na mnie ze zdumieniem, jak gdyby nie dowierzajac wlasnym uszom. Poczulam, ze robie sie czerwona jak burak. Jeszcze moment, a odwrocilabym sie i uciekla gdzie nogi poniosa, ale szare oczy nieoczekiwanie rozjasnily sie usmiechem. - Nie powiem. - Wyciagnal do mnie rece. - Chodz tutaj! Na wszelki wypadek obejrzalam sie do tylu, ale nie znalazlam zadnych innych kandydatek. Zrobilam niepewny krok, a potem jakos natychmiast znalazlam sie na kolanach Lena, objelam go za szyje i przylgnelam calym cialem, niczym mala, wystraszona dziewczynka. Wampir z szelestem rozwinal skrzydla, otulajac mnie ponad rekoma, ktore zamknely sie na mojej talii. Od razu zrobilo mi sie cieplo i przytulnie, wydawalo sie, ze stanowimy jedna calosc, ktora kiedys zostala podzielona na dwie polowki skazane na poszukiwanie sie nawzajem. Len bardzo delikatnie dotknal wargami mojej skroni. Chlipnelam. - Bardzo sie o ciebie martwilam. - Wiem. - To dlaczego na mnie nakrzyczales? - Sam nie wiem. Pewnie z ogolnego zagubienia. - Ty zagubiony? - nie dowierzalam. - Ano troche. - Len odchylil sie lekko, by zajrzec mi w oczy. Usmiechal sie, cieplo i nieco ironicznie. A ja, tak jak chwile przedtem, mialam ochote sie rozplakac, tym razem ze szczescia. - Wyobraz sobie. Odzyskuje przytomnosc w zupelnie nieznanym mi miejscu. Tuz obok stoi Lereena i patrzy na mnie wprost i cokolwiek zachlannie. Ja tez sobie na nia popatrzylem, ukradkiem, po czym uznalem, ze chyba nie bede sie spieszyl ze zmiana formy. Okazalo sie, ze decyzja byla sluszna... Poki wy rozmawialyscie, przejrzalem twoja pamiec, po czym siersc mi sie zjezyla. Jako ze nie mialem zadnych genialnych pomyslow, uznalem, ze bede siedzial cicho i czekal na lepszy moment. A raczej na troche mniej gorszy, bo sytuacja robila sie coraz to bardziej nieciekawa. Kiedy Orsana sie uparla, zdecydowalem, ze nie mozna 99 juz czekac, zmienilem sie, wyrwalem najblizszemu udajco-wi miecz i skrocilem go o glowe. Szczesliwie nie staliscie jak kolki, ale za to zaczela sie taka impreza, ze gdybym wiedzial, to za ghyra bym sie nie dal przekonac do powrotu! A potem ty ni z tego, ni z owego zaczelas na mnie wrzeszczec, oskarzac, to nie strzymalem... Kajam sie, zachowalem sie jak uczniak. Ty sie dasalas, chowalas mysli, a ja nie wiedzialem, co mam myslec i jak sie zachowac wobec ciebie. - A ja wobec ciebie - przyznalam z rumiencem. -Tez sie pogubilam... - Ty sie pogubilas? - przedrzeznil. - Wolno, jestesmy durniami! A jeszcze sie chwalilismy, ze sie znamy jak dwa lyse konie... - Oj, tak - mruknelam, ukradkiem ocierajac nos. -Okazuje sie, ze nawet o sobie wielu rzeczy nie wiedzialam. Na przyklad skad mam takie piekne oczy. Wampir natychmiast spowaznial. Z ciezkim westchnieniem wbil spojrzenie w ziemie i pomiedzy nami znowu zrobilo sie chlodniej i bardziej obco. - Coz... Wczesniej czy pozniej i tak musialbym ci wszystko opowiedziec. Nigdy nie myslalem, ze w takiej sytuacji... ze bede sie czul winny i przepraszal, ale... Wol-ho, ja nie wyznaczalem cie opiekunka. I gdybym mial decydowac, nie dopuscilbym cie w poblize kregu na odleglosc strzalu z luku. - Co?! - zatkalo mnie. Len blyskawicznie sie poprawil: - Ufam ci jak nikomu innemu, lecz chodzi o cos innego. Rolar opowiedzial ci, jak zostaje sie opiekunem? - Trzeba wymienic krew z wladca? - Zgadza sie. - Len milczal przez chwile, po czym ciezko dorzucil: - Tylko najpierw trzeba mu pozwolic dac sie zabic. Albo prawie zabic, wymiana nastepuje na granicy zycia i smierci, przy czym wcale nie jest tak, ze zycie zawsze wygrywa. Mam obowiazek uprzedzic o tym przyszlego opiekuna i dostac od niego zgode na przeprowadzenie ceremonii. - No to dlaczego tego nie zrobiles? o i tak umieralas. Na zatopionym bruku kolo fontanny, smiertelnie zraniona kamiennym mieczem. Pamietasz? Chcialam zaprzeczyc, ale przed moimi oczami pojawila sie scena z dawnego snu - noc, ciemne plamy krwi na wodzie, lezace na bruku cialo... i Len na kolanach, z nozem przy nadgarstku. ...Arrless, genna! Tredd... Geriin oreguell... Trzymaj sie, mata! Zaraz... Nie pozwole ci umrzec... Czyli to nie byl tak do konca sen... - Nie mialem wyboru - ciagnal Len. - Moja krew byla jedynym, co moglo cie uratowac, i akurat wtedy najmniej ze wszystkich rzeczy myslalem o wyznaczaniu opiekuna. Poza tym w Dogewie nie bylo nawet wiedz-miego kregu. Przezylas i przez mysl ci nie przeszlo, ze ta lekka rana na boku to slad po nozu, a zostawilem go ja, poki bylas nieprzytomna. - Ale przeciez oddales mi rear! - Machinalnie zlapalam za peczek amuletow, mimo ze jeszcze tydzien temu zerwalam rzemyk z szyi i z wsciekloscia rzucilam w krzaki. - Przypadkiem. Zegnalismy sie wtedy, moze na zawsze, a ja pomyslalem, dlaczegoz by nie? - Len wzruszyl ramionami. - Innemu opiekunowi ten rear juz by sie nie przydal, za to nadawal sie na wspanialy prezent. Przeciez nie raz sie skarzylas, ze nie cierpisz nachalnych telepatow, a nie da sie wciaz trzymac magicznej tarczy. Znacznie prosciej jest nosic na szyi zawsze dzialajacy amulet. Ale nie sadzilem, ze on na ciebie podziala! W liscie, ktory zawiozlas do Starminu, opowiedzialem twojemu mistrzowi, jak bardzo bylas bliska smierci, i poprosilem, by przynajmniej na poczatku na wszelki wypadek cie obserwowal. - A to po co? - Pamietasz te swiatynie w Arlissie? - Trudno zapomniec cos takiego! 100 - Jeden z przodkow Lereeny uratowal w ten sposob zycie owczesnemu wladcy Jesionowego Grodu, ktory mial niewielki zatarg z wscieklym rysiem. I w zwiazku z tym wdzieczne elfy wybudowaly wampirom nowa swiatynie dla kregu. Przed tamtym wydarzeniem wladcy Arlissu przeprowadzali ceremonie w jaskini, podobnej jak ta w Dogewie, ale na wiosne dosyc czesto ja zatapialo. Ten elf nie zostal opiekunem. Jego rany szczesliwie sie zagoily, lecz przeksztalcenie sie nie zaczelo, w zwiazku z czym bylem calkowicie pewien, ze nasza krew po prostu nie dziala na inne rasy. A raczej dziala tylko przez kilka chwil, a potem sie rozpada, a ja chcialem miec pewnosc, ze rana sie do konca zagoila i jej brzegi nie zaczna sie z biegiem czasu rozchodzic. Zebys ty sie wtedy widziala z boku, potwor wybebeszyl ci polowe klatki piersiowej! Kella i Starsi wiedzieli, co sie tamtej nocy naprawde stalo. Widzieli, ze moj rear zniknal, lecz byli pewni, ze po prostu go wyrzucilem. I caly czas gledzili, zebym stworzyl sobie nowy... Wyobraz sobie, jak bardzo sie zdziwilem, gdy przyjechalem do Starminu na turniej i na pierwszy rzut oka rozpoznalem w tobie niewatpliwe oznaki opiekunki! Nadal moglem czytac twoje mysli, chociaz rear powinien byl cie przed tym chronic, gdyby nie bylo pomiedzy nami niewidzialnej wiezi. Ale wtedy nie mialem czasu na szczere rozmowy, potem nie bylo okazji, a jeszcze potem zdawalas egzaminy, wiec uznalem, ze poczekam pare miesiecy, zebys dostala ten swoj dobrze zasluzony dyplom z wyroznieniem. Wladca nie moze miec dwoch opiekunow jednoczesnie, wiec gdybym ja znalazl sobie nowy rear, to ty powoli stalabys sie na powrot zwyklym czlowiekiem. I zwykla wiedzma, bo twoje zdolnosci magiczne rowniez by sie zmniejszyly. Oczywiscie nie znikly, ale wrocily do normy. - Czyli oszukiwalam na egzaminie? - Uswiadomilam sobie, ze w trakcie calej opowiesci mialam otwarte usta. - Wcale nie. Znasz wszystkie zaklecia i umiesz je zastosowac, a zrodla mocy nie maja na to zadnego wplywu. Sama mi przeciez opowiadalas, ze arcymagowie obwieszaja sie artefaktami z zapasami mocy, bo dla niektorych zaklec, jak by czlowiek nie kombinowal, wlasnych zapasow mu nie wystarczy. - Hm... - Palac sie ze wstydu, schowalam twarz w dloniach. - Len, masz racje, jestem parszywa, niewdzieczna wiedzma... Uratowales mi zycie, a ja sobie wyobrazilam leszy wie co, rzucilam sie na ciebie, zamiast normalnie zapytac... - Daj spokoj. Jestesmy kwita. - Len ostroznie pociagnal mnie za rece. - A przy okazji, szanowna najwyzsza wiedzmo, co pani planuje na poczatek swojej nowej kariery w Dogewie? - Hym... - kaszlnelam niewyraznie, probujac wyrownac oddech i nie pociagnac nosem. -Chyba zaczne od napisania podania o przejscie na pol etatu. - A to po co? - Lena zatkalo. - Poniewaz spodobalo mi sie bycie po prostu wiedzma. Chyba nie bedziesz mial nic przeciwko, jesli przez kilka miesiecy w roku bede zbierac doswiadczenia w podrozy? -A dlugimi zimowymi wieczorami pisac pamietniki o swoich przygodach ? - rozesmial sie wampir. - A dlaczego nie? Nawet jesli ich nie przezyje, to moge wymyslic! Nie mozna polegac na minstrelach i kronikarzach, bo oni albo zapomna, albo napisza cos takiego, ze lepiej by bylo, jakby zapomnieli. Pusc mnie... - Uwolnilam sie z ramion wladcy i ruszylam w kierunku rzeki, ku ciemniejacym nieopodal wierzbom. - Co, juz sie wybierasz na poszukiwanie przygod? -ironicznie zapytal Len, znajac mnie, a wiec rowniez i moja odpowiedz wystarczajaco dobrze. - E tam... Przejde sie w krzaczki, skoro juz wstalam -przyznalam ze wstydem. - Czekaj, ide z toba! Wampir dogonil mnie i razem wyszlismy na brzeg. Przy samych krzaczkach Len zlosliwie zarzadzil: "Wampiry na lewo, wiedzmy na prawo!", a ja odwrocilam sie do niego plecami, 101 majac szczery zamiar skromnie udac sie w podanym kierunku, ale nie wytrzymalam. Stanelam, zamknelam oczy, po czym odwazylam sie wreszcie zadac pytanie, ktore meczylo mnie przez caly tydzien. - Len? - Co? - reakcja byla przesadnie radosna. - Powiedziales, ze nie wybralbys mnie opiekunka... W sumie, prawda, okazalam sie w tej roli do kitu... Nawet dwoch slow nie potrafilam powiedziec... A jednak wrociles. Dlaczego? Cisza sie przeciagala. Len nie odpowiadal ani nie odchodzil, jak gdyby bal sie odpowiedzi bardziej niz ja pytania. - Wolho? - T-tak? - pisnelam ledwo slyszalnie. - Poniewaz tez cie kocham. I tak rozeszlismy sie w przeciwnych kierunkach, oszolomieni i niemajacy pojecia, co dalej. Choc pewni, ze jakos sie w tym polapiemy. ...I wcale nie martwil nas fakt, ze nasza historia nie przejdzie do legend... KONIEC 102