Wieczorkowska Marta - Wódz
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Wieczorkowska Marta - Wódz |
Rozszerzenie: |
Wieczorkowska Marta - Wódz PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Wieczorkowska Marta - Wódz pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Wieczorkowska Marta - Wódz Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Wieczorkowska Marta - Wódz Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Autor: Marta Wieczorkowska
Tytul: Wódz
Z "NF" 8/94
"Indeks Ksiąg Zakazanych" obejmował większość pozycji
napisanych przed rokiem 3000. Zdążyliśmy stworzyć własną
klasykę, a tamtej nie potrzebowaliśmy. Niby nigdy się o niej
nie mówiło, ale każdy wiedział, że jest. Pierwszą datą w
"Kronikach Historii Nowej" był rok 2998 - stworzenie "Indeksu
Ksiąg Zakazanych", który zaczynał się tak: "Każdy, kto
dobrowolnie zatruje swój umysł lekturą jednego z niżej
wymienionych pism, zostanie skazany na śmierć i umieszczony
w czerwonej puszce".
Co za różnica, w jakiej puszce. Tylko opozycjoniści nie
jedli z czerwonych puszek, jak zawsze przeciwni rządowi i
ustalonemu porządkowi. Jakby to kogoś na górze naprawdę
obchodziło, że taki A257, czy B765 nie jedzą mięsa z
czerwonych puszek. No, ale tacy już byli - na przekór. Co do
zielonych konserw, to trafiali tam ci, którzy "mimowolnie
oddali się lub byli poddani lekturze niżej wymienionych
ksiąg".
Właściwie nie wiadomo, kto sporządził "Indeks", ani czym
się kierował. Tytuły zawarte w "Indeksie" i tak nic już nam
nie mówią: "Stary Testament"? "Kodeks Napoleona"? My po
prostu żyjemy starając się przestrzegać praw i od czasu do
czasu ustanowień specjalnych. Tych ostatnich najwięcej w
latach kryzysu, kiedy nie ma co jeść i nawet część opozycji
przechodzi na "czerwony prowiant" albo umiera z głodu, co
oczywiście jest mile widziane. No, a potem znowu wybucha
wojna i nastają czasy dobrobytu, jest mnóstwo jedzenia także
z najwyższym znakiem jakości. Kiedyś była wojna na Wschodzie
i na rynku pojawiło się masę konserw ze znakiem Q. Tylko
potem przestali się przykładać do produkcji i trzeba było
wyjmować kawałki skóry z mielonki.
Miałam wtedy 5 lat i pewnie dlatego tak wyrosłam - na
dobrych odżywkach. W ogóle nasz rocznik jest bardzo udany,
choć spece od żywności uważają nas za żylastych. Wolałabym
nie przyznawać się do tego w ogniwie, ale deprymuje mnie
fakt, że ledwo skończyłam piętnaście lat, a już sprawdzają
moją przydatność do spożycia. Przecież jeśli się będę
pilnować, nie czytać, czego nie trzeba, i jeśli mi się uda
dostać do partii, to mogę dociągnąć spokojnie do 45, ba do
50. Podobno poprzedni gabinet był w tym wieku, zanim go nie
obaliła junta. Dużo było z tym radości, zniesiono kartki na
żywność i wycofano z rynku te okropne piguły na podniesienie
płodności, od których wszystkim, nawet mnie, robiło się
niedobrze.
Pamiętam, jak zniknął pierwszy z moim znajomych. Może
jestem dziwna, ale potem przy każdym posiłku przetrząsałam
widelcem mięso, a nawet papkę z kości. Ten kolega miał
pieprzyk na policzku i tego właśnie szukałam. Wiem, że to
bez sensu. Powinnam była powiedzieć o tym opiekunowi, cóż -
obawiałam się kary. Nie wolno nam zbliżać się wzajemnie.
Przerzucają nas z miejsca na miejsce, żebyśmy się nie
przyzwyczajali do siebie. Możliwość spotkania kogoś ponownie
jest bardzo niewielka, a o ewentualnych pomyłkach należy
natychmiast informować w kadrach. Myśmy tego nie zrobili.
Straszne, chcieliśmy ze sobą przebywać, rozmawiać - a to
przecież zabronione. Nie rozmowa, w końcu, lecz zdolność
wymiany komunikatów odróżnia nas od tych cholernych,
niejadalnych piesaków. Zabronione jest pogłębianie więzi. TO
jest niebezpieczne. Teraz wiem dlaczego.
*
Nazywał się R 215 i należał do innej grupy wiekowej, co
było o tyle dziwne, iż zazwyczaj starano się nas skupiać w
grupach rówieśniczych. On był dwa lata starszy. Od razu
zwróciłam na niego uwagę. Spodobał mi się. Miał w sobie
jakiś magnetyzm. I nie chodziło tylko o seks. Toteż bardzo
przeżyłam, kiedy przerzucono mnie do obozu w górach. Właściwie
zawęził się tylko horyzont, jaki mogłam objąć wzrokiem, ale
poczułam się bardzo źle i leczono mnie na infekcję wirusową.
Nie jest najlepiej, kiedy ktoś umiera od choroby, bo to
stwarza potem masę problemów - odkażanie itd.
Któregoś dnia zobaczyłam R 215 - wracał z naręczem
martwych piesaków. Nie mogłam krzyknąć z obawy przed
dekonspiracją, ale zabiegłam mu drogę. Widziałam, jak
rozjaśnia mu się twarz. Pobiegł zdać piesaki do intendenta,
a potem spotkaliśmy się w jaskini. Spędziliśmy pół nocy na
rozmowie. Czułam, że moja infekcja minęła. Postanowiliśmy
nie przyznawać się do znajomości. Każde z nas prowadziło w
dzień przypisany mu tryb życia, a o zmierzchu spotykaliśmy
się w jaskini. Aż któregoś dnia wszystko się skończyło.
Spóźnił się bardzo i przyszedł dopiero nad ranem. Obudziły
mnie jego kroki na mokrym żwirze jaskini. Usiadł i przez
chwilę nic nie mówił. A potem nagle:
- Przeczytałem, znalazłem pod kamieniem. - I wyciągnął
plik kartek, zmięty i zniszczony.
Nie chciałam czytać, przekonywałam go, żeby zapomniał,
wyrzucił z pamięci, ale on tylko powtarzał: "Niech mnie
zjedzą, niech mnie zjedzą, nie chcę żyć..." Płakałam i
prosiłam go, żeby przestał, przekonywałam, że nie wie, co
mówi. Ale on zdenerwował się tylko i krzyknął:
- A czy ty w ogóle wiesz, czym może być życie! - I
wybiegł z jaskini.
Nazajutrz rozszarpały go piesaki.
Długo nie chciałam wracać do tej jaskini, ale kiedy
wreszcie tam poszłam, zastałam wszystko w takim stanie jak
wtedy. Kopczyk kamieni piętrzył się nad książką, którą
zostawił R wybiegając z jaskini. Usypywałam go przy
wstającym słońcu z zamkniętymi oczami. A teraz z rozmysłem
zdejmowałam kamień po kamieniu. Nikt mnie do tego nie
zmuszał. Aż w końcu zobaczyłam. Czytać umie każdy - jest to
niezbędne dla obsługi maszyn, a poza tym i my mamy
literaturę... własną. Ale tamta to nie była jedna z naszych
książek. Nosiła tytuł "Uczta". Kiedy wyszłam z jaskini,
rozumiałam już R.
To było przeszło 30 lat temu, a ja nadal pamiętam prawie
każde przeczytane wtedy słowo. Nikomu się nie przyznałam,
starałam się zachowywać tak samo - jestem silna. Tylko
czasami wychodziłam z obozów i wyłam z piesakami do
księżyca.
Tego oczywiśnie nie znajdziecie w mojej biografii - nikt
o tym nie wie. Do czego by to mogło doprowadzić. Wódz Partii
w czerwonej puszce. Śmiechu warte.