Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa

Szczegóły
Tytuł Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa - podejrzyj 20 pierwszych stron:

THERESA WEIR Dom na szczycie drzewa Rozdzia� pierwszy Pilot, maj�cy z ni� polecie� do buszu, powinien tu ju� by� przed godzin�. Corey McKinney t�po wpatrywa�a si� w ponaddzieran� map� Amazonki, naklejon� na przeciwleg�ej �cianie. W wielu miejscach, wielkimi literami, wybija�o si� na niej szyderczo s�owo NIEZBADANE. Corey pomy�la�a, �e chyba postrada�a zmys�y, odje�d�aj�c tak daleko od domu. Westchn�a i jeszcze bardziej zag��bi�a si� w niewygodny fotel pokryty plastikow� zielon� namiastk� sk�ry. Czu�a si� bardzo zm�czona podr�. By�a jak ot�pia�a. Jej wzrok po raz kolejny przyci�gn�a zwisaj�ca z sufitu ��tawa celofanowa wst�ga lepu na muchy. Nie wiadomo dlaczego ten widok j� tak fascynowa�. Ostatni raz widzia�a co� takiego, kiedy mia�a pi�� lat... Kr�ci�a si� wtedy ch�tnie ko�o sklepiku przy stacji benzynowej w swym miasteczku. To tam chodzi�a z ojcem na truskawkowe lody z wod� sodow�. Ale nie by�a to tylko sprawa wspomnienia. Chodzi�o te� o spos�b, w jaki przytwierdzono kleist� wst�g� w sam �rodek umieszczonego pod sufitem dychawicznego wentylatora, kt�ry swym d�ugim tr�jramiennym �mig�em ja�owo miesza� gor�ce i zat�ch�e powietrze. Ten widok niemal j� hipnotyzowa�. Ta�ma lepu, oklejona ju� co najmniej setk� much, trzepota�a i skr�ca�a si� tak, jakby chcia�a jej co� przekaza�, co� oznajmi�. Corey unios�a r�ce i szczup�ymi, drobnymi palcami przeczesa�a spl�tane fale jasnych w�os�w, si�gaj�cych jej niemal do ramion. Odgarn�a je, ods�aniaj�c wilgotny od potu kark. Nic ju� nie pozosta�o z kunsztownie zaczesanej do ty�u fryzury, z takim trudem upi�tej z samego rana. Wilgotno�� i gor�co zrobi�y swoje. 5 Opu�ci�a r�ce i spr�bowa�a odchyli� g�ow� na kraw�d� lepkiego plastikowego oparcia fotela. Stara�a si� nie pami�ta� o tym, �e coraz bardziej chce si� jej pi�. Nie potrafi�a sobie przypomnie�, czy kiedykolwiek w �yciu by�o jej tak �le i tak gor�co. Najgorsze by�o, �e wci�� mia�a na sobie ubranie, w kt�rym wylecia�a z mro�nego o tej porze roku Chicago. Teraz ��ta bluza z d�ugimi r�kawami i bia�e spodnie z pr��kowanego welwetu wr�cz klei�y si� do ka�dego centymetra jej wilgotnej od potu sk�ry, staj�c si� wyrafinowan� tortur�. W�tpliwo�ci, kt�re dr�czy�y j� przez ostatnie godziny, stawa�y si� coraz wi�ksze. Czy przyjazd tutaj nie by� czasem b��dem? Miesi�c temu, kiedy rozmawia�a o tym w staro�wieckim biurze wielebnego ojca Michaela, podr� do Brazylii wyda�a si� jej niezmiernie podniecaj�ca. Zw�aszcza �e Corey nigdy dot�d nie robi�a niczego, co by�oby bardzo podniecaj�ce. Zgromadzenie Ko�cio�a, do kt�rego nale�a�a, rozwa�a�o mo�liwo�� za�o�enia misji w rezerwacie zwanym San Reys, kt�ry to rezerwat mie�ci� si� gdzie� w g��bi d�ungli nad Amazonk�. Jednak�e przed podj�ciem decyzji o przyznaniu na to fundusz�w rada Ko�cio�a nalega�a na wys�anie tam kogo� zaufanego, kto na miejscu spotka�by si� z w�a�cicielem tych teren�w, George'em Dupree, a potem przedstawi� radzie szczeg�owe sprawozdanie. Corey mia�a za sob� studia uniwersyteckie na wydziale socjologii, rok praktyki w roli piel�gniarki i pewn� �atwo�� m�wienia (by nie rzec: bujania w razie potrzeby). Wszystko to wystarczy�o, �eby przekona� wielebnego ojca Michaela, �e w�a�nie ona b�dzie wprost idealn� wys�anniczk� do za�atwiania tych spraw. Teraz jednak zaczyna�y j� nachodzi� w�tpliwo�ci. Trzymaj si�, Corey! - powiedzia�a sobie. Jeste� po prostu bardzo zgrzana i zm�czona, ale dasz sobie rad�. W ko�cu co w tym wszystkim mo�e by� takiego trudnego? Zawsze potrafi�a sprawnie robi� notatki, umia�a te� nie�le fotografowa�. Da sobie rad� i w amazo�skiej d�ungli, to przecie� tylko tydzie�. Uzna�a, �e w tej chwili najbardziej potrzebuje odrobiny snu. Przymkn�a piek�ce j� nieco powieki. Po prostu spr�buje si� zdrzemn��, zanim pojawi si� pilot. 1 o z pewno�ci� pani jest t� dobroczynn� dam� spod znaku bia�ej lilii, kt�ra wybiera si� do San Reys, prawda? M�ski g�os by� niski, lekko schrypni�ty, o raczej szorstkim brzmieniu. 6 Przenikn�� w g��b �wiadomo�ci Corey, cho� jej m�zg ledwie si� budzi�, nadal spowity mgie�k� snu. Z wysi�kiem unios�a ci�kie powieki i u�wiadomi�a sobie, �e wpatruje si� w par� wyszarganych brudnogranatowych tenis�wek. Z pewnym wysi�kiem zacz�a przesuwa� wzrok w g�r�, a to, co jej si� ukazywa�o, zapisywa�o si� w jej oczach niczym zatrzymane w kadrze poszczeg�lne cz�ci jakiego� obrazu: d�ugie d�insy sprane niemal do bia�o�ci, je�eli nie liczy� miejsc przy szwach, miedziany guzik zapi�cia ozdobiony t�oczonymi literami, szeroka klatka piersiowa wci�ni�ta w przepocony podkoszulek, przypominaj�cy zaniedbane r�ysko kilkudniowy zarost, ciemne, lotnicze okulary przeciws�oneczne, a zaraz nad nimi brudny i przepocony daszek baseballowej czapeczki kibica zespo�u New York Yankees. G�owa Corey by�a teraz przechylona do ty�u w pozycji ju� kra�cowo niewygodnej. No tak, miejscowo�� Santarem w Brazylii raczej ma�o przypomina�a stan Illinois, a ten typ z pewno�ci� nie by� podobny do �adnej z os�b, z kt�rymi mia�a do czynienia jako pracownik opieki spo�ecznej. N�dzny budynek, szumnie zwany biurem wynajmu samolot�w, by� w gruncie rzeczy �redniej wielko�ci barakiem, w kt�rym do tego momentu przebywa�a tylko ona i muchy. Teraz sta� przed ni� �w m�czyzna i atmosfera od razu si� zmieni�a. Przyby�y nawet nie pr�bowa� skrywa� gniewnej nie�yczliwo�ci. Nie zdj�� ciemnych okular�w i Corey nie mog�a widzie� wyrazu jego oczu. Z ca�ego jednak zachowania mog�a bez trudu wyczyta�, �e traktuje j� niemal jak jak�� miernot�, by nie powiedzie�: jak b�oto z jego but�w. Corey zdawa�a sobie spraw�, �e nie jest typem wsp�czesnej ameryka�skiej pi�kno�ci. Cer� mia�a zbyt jasn�, br�zowe oczy wydawa�y si� za du�e w drobnej twarzy, a wszystko razem sprawia�o wra�enie czego� kruchego i jakby staro�wieckiego, co w �adnym wypadku nie by�o atutem w dzisiejszych czasach. Ludzie zazwyczaj albo spogl�dali na ni� z g�ry, albo te� ujawniali sk�onno�� do nadopieku�czo�ci i sta�ego chuchania na ni� przy byle okazji. Natomiast zachowanie tego cz�owieka by�o dla niej czym� zupe�nie nowym. Nie patrzy� ju� na ni�, natomiast z niezwyk�� uwag� przygl�da� si� wyci�gni�tej z tylnej kieszeni spodni skrajnie pomi�tej paczce papieros�w. Dwoma palcami wyci�gn�� z niej zgniecionego papierosa bez filtra, spr�bowa� nada� mu jaki taki kszta�t, po czym umie�ci� go w k�ciku ust. Jego r�ce b��dzi�y teraz po powierzchni wyblak�ego zielonego podkoszulka, przepoco- 7 nego i tym mocniej przylegaj�cego do rysuj�cych si� pod tkanin� mi�ni. Klepn�� si� po miejscu, gdzie w normalnej koszuli powinna by� kiesze�. Poniewa� jej tam akurat nie by�o, r�ce m�czyzny przesun�y si� w stron� bocznych kieszeni starych d�ins�w, opinaj�cych d�ugie, muskularne nogi. Jedna z nogawek by�a przetarta i postrz�piona na kolanie. Potem da� si� s�ysze� brz�k drobnych monet, kiedy przeszukiwa� wn�trze kieszeni, by w ko�cu wyci�gn�� z niej pognieciony i zawilgocony kartonik z zapa�kami. - Niech to szlag! - mrukn��, gdy trzecia z kolei wydarta z kartonika zapa�ka odm�wi�a zapalenia si�. - Trzeba by mo�e przesta� si� poci�. Wci�� trzyma� w ustach nie zapalonego papierosa. Wyszargany kartonik odrzuci� na pod�og�, a jego r�ce zn�w zacz�y machinalne przeszukiwanie kieszeni. Corey si�gn�a w stron� s�siedniego fotela, gdzie na stosie wystrz�pionych numer�w magazynu �Mad" le�a�a jej torba podr�na. Odsun�a zamek b�yskawiczny bocznej kieszeni i wydosta�a z niej l�ni�cy czerni� i z�otem ozdobny kartonik zapa�ek hotelowych, kt�ry zamierza�a zatrzyma� do swej kolekcji. Wzi�� je, nawet nie dzi�kuj�c. - No oczywi�cie - powiedzia� zapalaj�c zapa�k�. - Wy, harcerki, zawsze jeste�cie przygotowane na wszelkie niedogodno�ci. Zgasi� zapa�k�, potrz�saj�c ni�, i rzuci� na ziemi�. - Czy to pan jest Mik� Jones? - zapyta�a. Mia�a nadziej�, �e to jednak nie on jest tym pilotem, na kt�rego czeka�a. - Nie - powiedzia� m�czyzna, zaci�gn�� si� g��boko, a nast�pnie wypu�ci� w jej stron� g�sty ob�ok dymu. - A czy pan mo�e wie, kiedy pan Jones tu b�dzie? - zapyta�a, staraj�c si� usilnie nie mruga� pod wp�ywem gryz�cego dymu wchodz�cego jej w oczy. - Pan Jones - w s�owie �pan" Corey uchwyci�a ton lekkiej ironii - mia� pewne trudno�ci. Kiedy go ostatnio widzia�em, by� niezbyt przytomny. - Przyjrza� si� trzymanym w r�ku zapa�kom, uwa�nie przeczyta� ozdobn� reklam� restauracji �Black Tie" na kartoniku, po czym wsun�� go do kieszeni. Stawy palc�w jego d�oni by�y zaczerwienione i obrz�k�e, jedna z torebek stawowych skaleczona i pokryta zasch�� krwi�. - Dok�adniej m�wi�c, znalaz�em Jonesa w miejscowej kantynie pijanego do nieprzytomno�ci i pa�aj�cego ch�ci�, �eby natychmiast lecie�. Mia�em 8 pewne trudno�ci z przekonaniem go, �e w jego w�asnym interesie powinien jednak pozosta� na ziemi. Ja mam na imi� Ash - to znaczy Asher Adams - i wygl�da na to, �e to ja zawioz� pani� do rezerwatu. Je�eli wci�� jeszcze chce pani tam lecie�. Corey nie zamierza�a przyznawa� si�, co sobie wcze�niej o nim pomy�la�a. - Oczywi�cie, �e wci�� chc� tam lecie�. W ko�cu nie po to przeby�a taki kawa� drogi, �eby teraz zawr�ci�. - A chce pani pos�ucha� mojej rady? - M�czyzna �ci�gn�� sw� granatow� czapeczk� na ty� g�owy i przetar� spocone czo�o. Potem zn�w nasun�� j� na zmierzwione br�zowe w�osy. - Niech pani wraca do domu. A tam niech pani wyjdzie za m�� i zajmie si� rodzeniem dzieci. Co to si� porobi�o teraz, �e wy, kobiety, musicie koniecznie udowadnia�, �e te� jeste�cie m�czyznami. Przyje�d�a tu pani w poszukiwaniu dreszczyku, �eby potem wr�ci� do domu i sta� si� bohaterk� w swoim miasteczku. I �eby ca�a ta kiepska historyjka mog�a zosta� opisana w miejscowej czterostronicowej gazecie, a pani mog�a je�dzi� po miejscowych klubach i salach r�nych waszych stowarzysze�, wyg�asza� odczyty z przezroczami i s�ucha� ach�w i och�w znajomych i przyjaci�. Corey poczu�a, �e z gniewu na policzki wyst�pi�y rumie�ce. Zacisn�a usta w w�sk� lini� i spojrza�a na niego z wyrazem zaci�to�ci i uporu. Co za obrzydliwy gbur! Przez lata pracy w Opiece Spo�ecznej nigdy, ale to nigdy nie spotka�a kogo� takiego. I dzi�ki Bogu! - prychn�a w duchu. Tymczasem Asher Adams jeszcze raz zaci�gn�� si� g��boko papierosem, po czym klapn�� na fotelu naprzeciw niej, wyci�gaj�c przed siebie skrzy�owane nogi. - Niech pani wraca do domu - powiedzia� zm�czonym g�osem. - Tu, prosz� pani, jest tylko twarda rzeczywisto��, nic z filmu z Humphreyem Bogartem. A ju� na pewno nie ma tu nic z jakiego� tam sennego ameryka�skiego miasteczka w Iowa czy sk�d tam pani� a� tutaj przynios�o... - Z Pleasant Grove w Illinois - poinformowa�a go tonem starannie bezosobowym. - Prosz� te� przyj�� do wiadomo�ci, �e nie potrzebuj� pa�skich rad i nie oczekuj� ich od pana. Za kogo si� uwa�a ten zarozumialec? Nie po to wzi�a sobie urlop i przyjecha�a a� tu, �eby wys�uchiwa� obra�liwych s��w od jakiego� wroga kobiet, demonstruj�cego swoje humory. Tak do niej m�wi�, jakby zamierza�a 9 na sta�e osiedli� si� w tej brazylijskiej d�ungli. Tymczasem trudno by�oby znale�� co� bardziej dalekiego od jej zamiar�w. Zapi�a torb� podr�n� i si�gn�a po we�nian� kremow� kurteczk�. - Chcia�abym, �eby�my wyruszyli natychmiast. Popatrzy� na ni� i bardzo powoli zdj�� ciemne okulary, zawieszaj�c je z przodu na wyszarganym dekolcie podkoszulka. Kilkakrotnie przetar� oczy i zn�w na ni� spojrza�. - Czy pani w og�le s�ysza�a, co do pani m�wi�em? - Ja chcia�abym tylko wiedzie�, czy m�j baga� jest ju� w samolocie. Ja sama jestem gotowa. Jej g�os by� spokojny, tak jak nale�y. Tego nauczy�a si� w czasie pracy z ch�opcami z trudnych �rodowisk. Trzeba im pozwoli� na wygadanie si�, a nast�pnie robi� swoje, jak gdyby nic si� nie zdarzy�o. Z nim te� sobie poradzi. W ko�cu by� tylko wynaj�tym pilotem. - No tak, niech to diabli - burkn��, niech�tnie wstaj�c z fotela. Najpewniej nie by� przyzwyczajony do stanowczo�ci, zw�aszcza ze strony kobiet. - Niech pani pos�ucha. W�a�nie zaliczy�em mniej wi�cej dwadzie�cia godzin lotu na przestrzeni ostatnich trzech dni. Jestem wyko�czony. Wyl�dowa�em ledwo godzin� temu i marz� tylko o tym, �eby wzi�� prysznic i po�o�y� si� do ��ka... Corey poczu�a, �e patrzy na niego �yczliwiej. Sama by�a bardzo zm�czona i wiedzia�a, jaki wp�yw mog�o to mie� na czyje� zachowanie. - Ale je�eli pani jednak chce lecie�, to ruszajmy st�d i sko�czmy z t� ca�� fars�. Ten cz�owiek jednak nie mia� najmniejszego poj�cia o manierach! Corey podnios�a si� i zarzuci�a kurteczk� na rami�. Nie zamierza�a pozwoli�, by jego spos�b bycia m�g� wp�yn�� na jej zachowanie. - Jestem Corey McKinney. Je�eli mamy podr�owa� razem... Jej s�owa jakby zawis�y w pr�ni. Najwyra�niej nie obchodzi�o go nawet, jak ona si� nazywa. Sta� i przygl�da� si� jej tak, jakby pr�bowa� j� oszacowa�, a jego oczy mru�y�y si� nieco od dymu z kolejnego papierosa. - Wiem, jak si� pani nazywa. George Dupree powiedzia� mi, �e pani przyje�d�a. Zaskoczy�o mnie tylko, kiedy zobaczy�em takiego brzd�ca, dopiero co odj�tego od... - przerwa�, najwyra�niej nie chc�c by� a� tak niegrzecznym. Ale widocznie przysz�y mu do g�owy jeszcze inne my�li, inne argumenty. 10 - Amazonia �le dzia�a na ludzi, wie pani o tym? Ze �licznych ma�ych panienek szybko robi� si� stare baby, je�eli oczywi�cie tego do�yj�. Tak jest mi�dzy innymi dlatego, �e ani tubylcy, ani sama d�ungla nie jest dla nikogo przyjazna, a poza tym nikt tu nie przestrzega �adnych zasad. Chcia�aby pani wiedzie� dlaczego? Bo tu nie ma �adnych zasad ani regu�. Corey postanowi�a, �e nie pozwoli si� zastraszy� temu aroganckiemu facetowi tylko dlatego, �e jest od niej du�o wy�szy. By�a w ko�cu osob� doros��. Oddawa�a ju� krew dla szpitali, p�aci�a podatki i wybiera�a dw�ch kolejnych prezydent�w. - Wszystko to jest niezmiernie interesuj�ce, panie Adams. Rzecz w tym, �e zamierzam tu by� w najgorszym razie przez tydzie�. Raczej zbyt ma�o czasu na to, bym zd��y�a si� zeschn�� i skurczy� do wymiar�w staruszki - powiedzia�a z wyrozumia�ym spokojem wzorowej pracownicy Opieki Spo�ecznej. - Mo�e mi pani wierzy�, wiem, co m�wi�. Nawet tydzie� mo�e si� wyda� d�u�szy ni� wszystko, co si� dot�d prze�y�o, kiedy si� jest odci�tym od reszty �wiata i musi si� �y� w tym zat�ch�ym, zaple�nia�ym piekle. ' - No c�, jestem gotowa obejrze� to piek�o - o�wiadczy�a Corey. - A poza tym mog� pana zapewni�, �e sama chcia�abym sko�czy� jak najszybciej z t� ca��, jak j� pan nazwa�, fars�. By� mo�e, nie r�ni� si� w tym od pana. Pilot zrobi� dwa kroki i uchyli� przed ni� szerokie drzwi obite metalow� siatk� przeciw owadom. W k�cikach ust czai� si� z trudem ukrywany kpi�cy u�mieszek. Corey nie by�a wi�c pewna, czy przypadkiem nie b�dzie musia�a w ostatniej chwili chwyta� tych uchylonych drzwi, by, puszczone znienacka, nie waln�y jej mocno. Jednak�e wbrew tym obawom m�czyzna przytrzyma� klamk�, stoj�c z boku, i nawet wysoce uprzejmym gestem zaprosi� j� do przej�cia. Nie zdo�a�a zrobi� nawet dw�ch krok�w, gdy nagle poczu�a, �e �ciany pomieszczenia chwiej� si� i zaczynaj� ton�� w jakiej� ogarniaj�cej wszystko czerni, rozja�nianej tylko gwa�townymi b�yskami gdzie� w g��bi jej w�asnych �renic. Chryste Panie! Nie mo�e przecie� teraz zemdle�, o�mieszy�aby si� zupe�nie! Przez ca�e �ycie nie zdarzy�o si� jej nic takiego. Stara�a si� oddycha� r�wno i spokojnie i rozpaczliwie walczy�a o utrzymanie �wiadomo�ci. Pojawiaj�ce si� wewn�trz jej oczu �wiate�ka zacz�y powoli bledn�c i po chwili zda�a sobie spraw� z dw�ch rzeczy: �e podtrzymuj� j� czyje� silne r�ce i �e przygl�da si� jej badawczo para najbardziej niezwyk�ych oczu, jakie kiedykolwiek widzia�a. Te oczy nie by�y szare, by�y koloru dymu, a przez t�cz�wki, niczym promienie, bieg�y od �rodka ciemne linie, co sprawia�o, �e wszystko razem by�o zmienne i troch� przypomina�o migoc�ce gwiazdy. Te oczy wydawa�y si� powa�ne, g��bokie, a jednocze�nie czu�e i wra�liwe... i nale�a�y do Ashera Adamsa. Corey pomy�la�a, �e teraz zobaczy�a w nich to, co przedtem ukryte by�o za ciemnymi okularami - smutek, kt�ry przebija� z ich szarej g��bi. A zatem - je�eli oczy rzeczywi�cie s� zwierciad�em duszy - dusza Ashera Adamsa musia�a by� bardzo smutna. Z wolna do jej �wiadomo�ci zacz�y dociera� i inne rzeczy. Cho�by nieco niepokoj�cy zapach tego m�czyzny - zapach jego wilgotnej sk�ry, tytoniu i jeszcze czego�, co pewnie bra�o si� z rozgrzanych smar�w i samolotowego paliwa. - Prawie uda�o si� pani zemdle� - powiedzia� kpi�co, a rozbawienie w jego g�osie ostatecznie j� otrze�wi�o. - �a�uj�, �e sole trze�wi�ce zostawi�em akurat w salonie... Corey szarpn�a si�, by sta� o w�asnych si�ach, cho� kolana wci�� mia�a mi�kkie. - Wcale nie mia�am zemdle�. - Tere-fere! - Nigdy w �yciu nie zemdla�am. - Niech pani da spok�j. Nie jest z pani a� taka �wietna harcerka, jak� chce pani udawa� - dobija� j� bezlito�nie. - Ot cho�by to: wci�� jest pani ubrana odpowiednio na to swoje miasteczko w Stanach, a nie na tropiki. Nad Amazonk� nikt by czego� takiego na siebie nie w�o�y�. Jego dziwne oczy, znajduj�ce si� wci�� niepokoj�co blisko jej twarzy, przesun�y si� teraz po za ciep�ej bluzie i bia�ych welwetowych spodniach i zatrzyma�y si� a� na jej stopach obutych w sk�rzane pantofle. Corey odnios�a wra�enie, �e wraz z jego wzrokiem przesuwa si� wzd�u� jej cia�a fala gor�ca. - Nie widzia�am tu �adnej przebieralni dla pa� - b�kn�a niezbyt pewnie. Roze�mia� si� g�o�no. - I nie zobaczy pani. Ostatnie graniczne s�upy cywilizowanego �wiata pozosta�y daleko z ty�u, panno Lilijko. 12 By�o w tym jawne szyderstwo. Corey mimo woli wyprostowa�a si�, staraj�c si� sta� pewnie na nogach. - Czemu mnie pan wci�� tak nazywa? - zapyta�a rozz�oszczona. - A nie jest pani tak� lilijk�? Wy wszystkie zajmuj�ce si� Opiek� Spo�eczn�? Udajecie, �e jeste�cie twardsze ni� m�czy�ni, a w rzeczywisto�ci tylko staracie si� tym zast�pi� w�asne, wci�� puste gniazda. Wpychacie si� w �ycie innych ludzi, po�wi�cacie si� do granic wyczerpania, �eby�cie mog�y potem same siebie pochwalnie klepa� po ramieniu. Podszed� do drzwi i zn�w otworzy� je przed ni� szeroko. - Na co czekamy? Niech pani dobrze zapnie sw�j pas cnoty i mo�emy rusza�. Oczywi�cie, umia�aby mu odpowiedzie� jeszcze dosadniej... mo�e nawet wr�cz wulgarnie, ale by�oby to wbrew jej naturze. Mog�aby te� po prostu kopn�� go dostatecznie bole�nie. By�a jednak przeciwna stosowaniu przemocy. Pozosta�o wi�c tylko post�powanie zgodne z zasad� podstawiania drugiego policzka. Nie podnosz�c wzroku przesz�a obok niego. Jak w og�le mog�a pomy�le�, �e w tym cz�owieku mo�e si� kry� jaka� g��bsza wra�liwo��? Taki typ mia�by by� czu�y czy wra�liwy? Dobry �art! Musia�a w tym momencie kompletnie straci� poczucie rzeczywisto�ci. Siatkowe drzwi stukn�y za nimi. Szybkimi krokami dogoni� j� prawie natychmiast i zanim dosz�a do samolotu, on ju� by� tam na d�ugo przed ni�. W pobli�u biura sta�y dwie maszyny. Jedna z nich, pomalowana srebrzystym lakierem, wygl�da�a, zdaniem Corey, na wzgl�dnie sprawn�. Druga, pokryta zakurzon� warstw� brudnej czerwonej farby, nadawa�a si� w sam raz do sk�adnicy z�omu. Nadzieja w niej gas�a w miar�, jak pilot zbli�a� si� do czerwonego gruchota, a podeszwy jego tenis�wek zostawia�y �lady na papkowatym, rozgrzanym asfalcie. Gwizdn�� dwukrotnie i natychmiast zza rogu baraku pojawi� si� ostrow�osy kundel �redniej wielko�ci. Podbieg� do samolotu, wskoczy� na skrzyd�o, a potem przez otwarte drzwi da� susa do �rodka. i Rozdzia� drugi Po starcie Ash w��czy� ma�y wentylatorek i skierowa� go w stron� Corey. Wn�trze kabiny przypomina�o troch� stary sportowy samoch�d MG, kt�rym kiedy� jecha�a. Tablica rozdzielcza by�a wy�o�ona czarn� derm�, pe�na okr�g�ych, ukrytych za szk�em wska�nik�w i zegar�w. I ten sam zapach gor�cego oleju, wypalaj�cego si� na rozgrzanej powierzchni silnika. Powietrze nawiewane przez wentylatorek nie by�o ani troch� ch�odniejsze, ale przynajmniej si� porusza�o. K�opot by� jedynie z tym, �e pilot teraz pali� cygaro i wentylator kierowa� dym wprost na ni�. - Czy pilotom wolno pali� w samolocie tak ma�ym jak ten? - zapyta�a w ko�cu Corey, gdy ju� zupe�nie nie mog�a znie�� tego g�stniej�cego zaduchu. W odpowiedzi pilot leniwie przesun�� cygaro do przeciwleg�ego k�cika ust. - To pomaga mi koncentrowa� si� na trasie - powiedzia�, nawet nie my�l�c o od�o�eniu dymi�cego okropienstwa. Nic dziwnego, �e ma tak schrypni�ty g�os, skoro pali takie �wi�stwa, pomy�la�a Corey. - A nie s�dzi pan, �e jeden raz m�g�by pan spr�bowa� koncentrowa� si� bez palenia? - zapyta�a, pokas�uj�c przy tym z niewielk� tylko przesad�. - O m�j Bo�e, a wi�c jeszcze i to! - mrukn��. - No tak, przypuszczam, �e w tej eleganckiej torbie ma pani nawet podkoszulek z napisem �Paleme szkodzi szalenie!" Pies, �pi�cy dot�d na skrzyni za siedzeniem pilota, uni�s� g�ow� s�ysz�c ich podniesione g�osy. Po chwili jednak ponownie zamkn�� oczy i zn�w u�o�y� pysk na przednich �apach. Pe�nym irytacji ruchem Ash rozgni�t� na popielniczce �arz�cy si� koniec 14 cygara, po czym zgaszony ju� niedopa�ek wsadzi� sobie ponownie do ust, przygryzaj�c go l�ni�cymi, bia�ymi z�bami. Corey t�sknie my�la�a o lekkim podkoszulku drukowanym w bia�e lilie, kt�ry - niestety - le�a� teraz g��boko w walizce, upchni�tej gdzie� na samym dnie tego ba�aganu z ty�u samolotu, za ich siedzeniami. Wyjrza�a przez okno. Lecieli nisko nad sam� Amazonk�, rozpo�cieraj�c� si� rozleg�ymi mackami hen, a� za krzywizn� horyzontu. Bardziej przypomina�o to jakie� olbrzymie jezioro z mn�stwem odn�g i zatok ni� zwyk��, p�yn�c� mi�dzy brzegami rzek�. Promienie zachodz�cego s�o�ca, jakie przedziera�y si� mi�dzy ob�okami niby czerwonawe i z�ote tr�jk�ty, odbija�y si� w migotliwej powierzchni wody. Raz po raz sprawia�o to wra�enie b�yskaj�cych diament�w, takich w�a�nie, jak owe bezcenne kamienie w legendach zwi�zanych z Amazonk�. Od czasu do czasu jaka� ryba wyskakiwa�a nad powierzchni� i ponownie zapada�a si�, pozostawiaj�c za sob� rozp�ywaj�ce si� koli�cie drobne fale. W miejscu, nad kt�rym si� znajdowali, na brzegu rzeki nie by�o �adnego pasa piasku czy kamieni na granicy mi�dzy wod� i l�dem. �ciana d�ungli zaczyna�a si� tam, gdzie ko�czy�a si� woda. Z g�ry wygl�da�o to troch� niczym dobrze utrzymany ogr�dek warzywny olbrzyma, z odpowiedni� wielkimi broku�ami i jaskrawo zielonymi kalafiorami. Patrz�c na to, trudno by�o1,sobie wyobrazi�, �e pod t� g�st� pokryw� zieleni istnieje inny �wiat, zupe�nie inny spos�b �ycia. Corey patrzy�a na to i poczu�a nagle, �e ogarnia j� dziwna weso�o��, najpewniej w wyniku podniecenia przemieszanego z obaw�. Niespodziewanie samolot wpad� w dziur� powietrzn�. �o��dek Corey podjecha� do gard�a. Uchwyci�a si� wytartych kraw�dzi sk�rzanego fotela. - Czy tu zawsze tak rzuca? - spyta�a. - To intensywne parowanie nad powierzchni� wody - odpowiedzia� Ash. Spr�bowa� zaci�gn�� si� trzymanym w ustach cygarem, po czym przypomnia� sobie, �e jest nie zapalone. - Za chwil� b�dzie lepiej, ale nie do ko�ca, bo to samo wyst�puje i nad d�ungl�. - No to �wietnie - b�kn�a nieco nerwowo. Pu�ci�a jednak obrze�e fotela. �miech Ashera Adamsa odbija� si� g�o�nym echem od metalowych �cianek samolotu. - Mamy jeszcze oko�o trzech godzin lotu, prosz� wi�c siedzie� spokojnie i rozkoszowa� si� podr�. 15 Corey wyci�gn�a ze swej zielonej torby aparat fotograficzny i zacz�a robi� zdj�cia. W wizjerze uchwyci�a rzek� i wdzieraj�c� si� w ni� ro�linno�� tak, by kraw�d� kadru obejmowa�a te� kawa�ek kad�uba i usterzenia samolotu. Nacisn�a przycisk migawki. - Widzi pani to urz�dzonko? - spyta� pilot, kiedy Corey za�o�y�a ju� z powrotem os�on� na soczewk� obiektywu. Wskazuj�cym palcem postuka� w okr�g�e szk�o jednego ze wska�nik�w na tablicy instrument�w pok�adowych. Ma �adne d�onie, nawet z tymi pokancerowanymi kostkami, przyzna�a niech�tnie. Mia� d�ugie i opalone palce, w pe�nym �wietle wida� by�o drobne, rozja�nione s�o�cem w�oski. - To wska�nik skr�tu i przechy�u. Pokazuje nam, czy lecimy r�wno. - Odchyli� nieco trzyman� w d�oni d�wigni� i pozioma dot�d sylwetka samolociku za okr�g�ym szkie�kiem te� si� przechyli�a. Potem Ash zn�w wyr�wna� lot. - Chcia�aby pani spr�bowa�? Corey z pewnym przera�eniem spojrza�a na czarn� po��wk� kierownicy przy wolancie przed jej siedzeniem. - Nie umiem pilotowa� samolotu. - Niech si� pani nie boi, prosz� spr�bowa�. To �atwe. T�umi�c w sobie niespokojne poczucie, �e pope�nia szale�stwo, Corey od�o�y�a aparat fotograficzny i ostro�nie po�o�y�a d�onie na rozgrzan� od s�o�ca kierownic�. - O, dzielna harcerka. Prosz� tylko nie pcha� kierownicy od siebie ani do siebie, bo wtedy polecieliby�my w d� albo w g�r�. Corey nagle u�wiadomi�a sobie, �e samolot �yje w jej d�oniach. Pod stopami czu�a jakie� intensywne pulsowanie, dobiegaj�ce od silnika, prawie jak bicie serca. To by�o wcale niez�e. - Jakie wra�enie? - Noo... Ca�kiem dobrze. - W porz�dku. To prosz� teraz trzyma� go w poziomie, dop�ki nie wr�c�. - Jak to - wr�c�? A dok�d pan chce i��? - Jej g�os nagle zrobi� si� wy�szy, niemal piskliwy. On naprawd� mia� zamiar odej�� od ster�w! Ash Adams zgi�ty niemal we dwoje przepchn�� si� w�skim przej�ciem mi�dzy fotelami i kucn�� w ciasnej przestrzeni z ty�u samolotu, gdzie upchni�to baga�e. - Panie Adams! Niech pan wraca! Ja nie umiem tego pilotowa�! 16 Ten cz�owiek chyba oszala�! Musia� oszale�! By�a sama w samolocie z wariatem! Samolot przechyli� si� i Ash zakl��, uderzaj�c g�ow� o metalowy d�wigar sufitu. - Prosz� �askawie patrze� na wska�nik poziomu, panno McKinney! Nie, nie sta� si� nagle taki uprzejmy. Ca�e zdanie, ��cznie z t� �pann�", by�o pe�ne sarkazmu. Corey pospiesznie skupi�a si� na wska�niku, kt�ry jej uprzednio pokazywa�. Uda�o si� jej wyr�wna� po�o�enie samolotu. - Panie... Ash! - poprosi�a, nie spuszczaj�c tym razem oka z bia�o-czarnego wska�nika. - Niech si� pan pospieszy, bardzo prosz�. Us�ysza�a za sob� odg�os jakiego� otwieranego zamka. - Tylko znajd� dla nas co� do picia. Porz�dne linie lotnicze zawsze podaj� napoje ch�odz�ce. Dzi�ki Bogu, wraca� ju� i przeciska� si� znowu na swoje miejsce. K�tem oka zobaczy�a, �e wyjmuje korkow� zatyczk� z niebieskiego termosu w kszta�cie dzbanka, podnosi go do ust i d�ugo pije. - Teraz mo�e ju� pani to pu�ci� - powiedzia� jej wreszcie. Zanim go pos�ucha�a, spojrza�a jeszcze, by sprawdzi�, czy przynajmniej jedn� r�k� trzyma ju� na kierownicy wolanta. - Mo�e troch� wody? - spyta� niemal uprzejmie i wyci�gn�� w jej stron� trzymany w d�oni termos. - Prosz� wybaczy�, �e nie mamy szklanek. Corey nie�wiadomie przesun�a koniuszkiem j�zyka po wyschni�tych wargach. Powiedzie�, �e chcia�o si� jej pi�, to o wiele za ma�o. Wr�cz umiera�a z pragnienia ju� od paru godzin. Napi�a si�, po czym odda�a mu termos. - A teraz mo�e to. Zechce pani otworzy�? - Rzuci� w jej stron� co�, co wygl�da�o na pude�ko czekoladek. Pochwyci�a je w locie. - Czekoladki? - spyta�a zdziwiona. Z jakiego� powodu uwa�a�a, �e Asher Adams nie jest cz�owiekiem, kt�ry je s�odycze. Do niego pasowa�oby raczej co� innego, jaka� - na przyk�ad - meskalina. - Czekolada to te� rodzaj po�ywienia, a ja nie jad�em nic od rana. W co ja si� wpakowa�am! - pomy�la�a Corey. Przecie� nawet ona, kiedy przez par� godzin nie jad�a, miewa�a zawroty g�owy, a ten facet w ko�cu pilotuje samolot. - To panu si� tak spieszy�o, �eby natychmiast lecie� z Samarem - przypomnia�a mu k��liwie. Wci�� mia�a mu za z�e, �e jej powa�n� wypraw� nazwa� fars�. - Nie lubi�, �eby klienci czekali. Corey wydoby�a z siebie westchnienie, maj�ce wyra�a� pe�n� niewiar� w jego o�wiadczenie, i otworzy�a pude�eczko. - Jak si� panu uda�o zdoby� ten gatunek czekoladek? Tu o nie chyba nie tak �atwo? - Tak, trzeba si� specjalnie postara�. Kupi�em je zreszt� dla George'a Dupree. On ma niemal obsesj� na ich punkcie. Corey wyj�a jedn� z czekoladek i odwin�a ozdobn� cynfoli�. G��boko wci�gn�a w siebie znajomy zapach. Jeszcze raz popatrzy�a na zawarto�� pude�ka i w ko�cu po�kn�a rozgryzion� czekoladk�. Ostatecznie nie jad�a nic od samego Chicago, je�eli nie liczy� torebki drops�w, kt�re kupi�a w bufecie w Tampa. - Nie s� mo�e tak dobre jak te oryginalne - o�wiadczy� Ash, kiedy ju� sko�czy� je��. - Ale je�li ma si� s�abo�� do czekolady... Prosz� mi rzuci� jeszcze jedn�. Corey odwin�a nast�pn� czekoladk�. - Czy pan Dupree nie b�dzie z�y? - Ogarn�o j� poczucie winy. To przecie� w�a�nie ona, ju� od dzieci�stwa, mia�a s�abo�� do s�odyczy. By�o to grzeszne, nieustaj�ce po��danie, z kt�rym stale musia�a walczy�. - Niech si� pani nie przejmuje i zje jeszcze jedn�. George nawet nie wie, �e je w og�le kupi�em. I niech pani da jedn� tak�e Bobbie'emu. Corey da�a czekoladk� psu i odwin�a jeszcze jedn� dla siebie. - Spotka�a si� ju� pani z George'em Dupree? - zapyta� Ash. - Nie... - odpowiedzia�a Corey z pewnym wahaniem. Ash nie wygl�da� na cz�owieka, przepadaj�cego za towarzysk� pogaw�dk�. - Ale czyta�am jego list w sprawie fundusz�w dla rezerwatu San Reys. Wydaje si�, �e jest bardzo temu oddany - doko�czy�a, smakuj�c s�odkie �mietankowe nadzienie. Ash skwitowa� jej wypowied� nieokre�lonym mrukni�ciem, nie odrywaj�c wzroku od horyzontu. - Jak na faceta zaanga�owanego w dobroczynno��, George jest w porz�dku. Mo�e odrobink� ekscentryczny, ale w porz�dku. I pewnie �atwo si� dogadacie. George zawsze mia� s�abo�� do dzieci. Ju� drugi raz nazwa� j� dzieckiem. Rzeczywi�cie, ludziom zdarza�o si� czasami bra� j� za nastolatk�, ale przecie� nie za dziecko! - Mam dwadzie�cia pi�� lat. I wydaje mi si�, �e jestem wystarczaj�co 18 doros�a na tego rodzaju podr� - powiedzia�a sucho, nie umiej�c ukry� przebijaj�cego w jej g�osie rozdra�nienia. Rozgryz�a ostatni kawa�ek czekoladki, zwin�a foli� w kulk� i w�o�y�a z powrotem do paczuszki. - Dwadzie�cia pi��? - spyta� z niedowierzaniem Ash. - A sprawia pani wra�enie, jakby dopiero co wysz�a z piaskownicy. Podejrzewam, �e w sklepach wci�� nie chc� pani sprzedawa� piwa, mam racj�? - Spojrza� na jej d�o� bez obr�czki. - Niezam�na? - Nie, ale... - Chwileczk�. Prosz� mi pozwoli� zgadn��. Niezam�na, ale zar�czona z odpowiednim m�czyzn�, kt�rego oczywi�cie zna pani jeszcze od czas�w szko�y powszechnej. Na pewno z kim� powa�nym, o jakim� dobrze brzmi�cym imieniu, jakim� Pierpontem czy innym Dudleyem Porz�dnickim. I oczywi�cie ochajtniecie si�, jak tylko on uzyska dyplom czy tam aplikacj� prawnika, Potem z tym ca�ym Dudleyem b�dziecie razem wychowywa� dzieci w tym samym ma�ym miasteczku, w kt�rym si� oboje urodzili�cie. Czy�by tak �atwe by�o z niej to wyczyta�? Rzeczywi�cie wszystko to wygl�da�o bardzo statecznie, mo�e by�o po prostu... nudne? Jednak�e niemal natychmiast zacz�a si� broni� przed takimi my�lami. Todd j� kocha�. I nie by�o nic komicznego w �yciu, kt�re ten cz�owiek teraz wy�miewa�. Co on w og�le m�g� wiedzie�? Jaki� niezgorzej szajbni�ty pilot, pewnie w og�le bez �adnej rodziny czy jakichkolwiek korzeni. A ona lubi�a swoje �ycie i by�a dumna ze swojego na wp� wiejskiego �rodowiska w Pleasant Grove. Ju� od dziecka stale pomaga�a rodzicom na farmie. P�niej, po uko�czeniu koled�u przez pewien czas pr�bowa�a mieszka� samodzielnie w wynaj�tym w miasteczku mieszkaniu. Wkr�tce jednak zda�a sobie spraw�, �e brakuje jej dawnych porannych obowi�zk�w na farmie, brakuje przyjemno�ci orki nale��cym do ojca starym traktorem marki John Deere, brakuje tak wyra�nie tam odczuwanych zmian p�r roku, brakuje rodzic�w i babci. W rodzinach farmerskich dba si� o bliskich, tote� gdy babcia McKinney rozchorowa�a si� i nie mog�a ju� wstawa� z ��ka, Corey wr�ci�a do domu, �eby si� ni� opiekowa�. Kiedy w rok p�niej babcia umar�a, Corey postanowi�a zosta�. By�o co� takiego w atmosferze Pleasant Grove, co dodawa�o jej pewno�ci siebie i wiary. Ludzie dorastali tam, pobierali si�, �yli i umierali - wszystko to w obszarze wsp�lnoty o promieniu nie wi�kszym ni� kilkana�cie kilometr�w. Ka�dy tam zna� ka�dego, zna� zar�wno jego zalety, jak i s�abo�ci, wszyscy wiedzieli wszystko. Tote� s�uszne oczekiwali, �e Corey i Todd w ko�cu si� pobior�. Nawet nie rozmawiano o tym, po prostu tego si� spodziewano. Podobnie jak ka�dy w tej miejscowo�ci spodziewa� si�, �e Todd Farley zacznie sadzi� kartofle w �aden inny dzie�, tylko w Wielki Pi�tek. - M�j narzeczony nie jest prawnikiem. Jest teraz na praktyce lekarskiej po internie, a b�dzie anestezjologiem - prychn�a, sama nieco zaskoczona wynios�ym tonem, kt�rym to powiedzia�a. - Ach, anestezjologiem! Kiedy� zna�em faceta, kt�ry by� anestezjologiem. Powiedzia� mi, jak� frajd� ma ze swoimi pacjentami, kiedy ich ju� u�pi, a potem ogl�da ich w stroju, w jakim ich matka zrodzi�a. M�wi� mi, �e czasami nawet bierze wtedy aparat fotograficzny i... - Prosz� natychmiast przesta�! - krzykn�a Corey. W ostatniej chwili powstrzyma�a si�, �eby nie zatka� sobie uszu palcami. - Nie mam najmniejszej ochoty s�ucha� opowie�ci o jakim� zboczonym pa�skim przyjacielu. Pilot wzruszy� ramionami. - Jak pani sobie �yczy. Chcia�em tylko podtrzymywa� niezobowi�zuj�c� towarzysk� rozmow�. Corey nagle zda�a sobie spraw�, �e wszystkie z�by a� j� bol�, tak mocno je zacisn�a. Nigdy, w ca�ym swoim �yciu, nie spotka�a nikogo tak grubia�skiego, tak denerwuj�cego, tak infantylnego! Ona sama mo�e wygl�da m�odo, ale przynajmniej zachowuje si� jak osoba doros�a. Spojrza�a na� z ukosa. Nic go nie usprawiedliwia�o. M�g� mie� trzydzie�ci lat... mo�e trzydzie�ci pi��. W k�cikach oczu pojawia�y si� zmarszczki, kiedy si� u�miecha�, ale nie dostrzeg�a nawet �ladu siwizny w br�zowych, g�stych i lekko faluj�cych w�osach, zachodz�cych mu a� na kark i niedbale wci�ni�tych pod przepocon� czapk�. O, na pewno ju� go przejrza�a. Samotnik i p�dziwiatr. Jeden z tych wiecznych ch�opc�w typu Piotrusia Pana, kt�rzy nigdy nie potrafi� dorosn��, nie chc� przyj�� na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialno�ci. W pi�� minut p�niej Ash zn�w wypi� par� �yk�w wody z termosu, zamkn�� go i poda� Corey. - Mo�e mi pani to przytrzyma�? Nim zdo�a�a si� zorientowa�, samolot ju� po�o�y� si� w g��boki skr�t. - Co pan robi? - spyta�a. Skrzyd�o po jej stronie celowa�o teraz prosto w ziemi�, jakby chcia�o wskaza� g�ste, spl�tane zaro�la, mi�dzy kt�rymi niczym srebrna siatka mieni�y si� drobne, w�skie odnogi rzeki. 20 - L�duj�. Walcz�c ze zwielokrotnion� si�� od�rodkow� podnios�a r�k�, by spojrze� na zegarek. Od momentu startu up�yn�a dopiero godzina. Samolot wyr�wna� lot i Corey mog�a ju� postawi� termos na pod�odze. Zaniepokoi� j� fakt, �e w samym �rodku blachy dostrzeg�a spor� rdzaw� szczelin�, wprost dziur� na wylot, ale jeszcze bardziej zaniepokoi�o j� to, �e l�dowali teraz gdzie� w �rodku nie zamieszkanej d�ungli. - Zdawa�o mi si�, �e pan m�wi� o trzech godzinach lotu? - M�wi�em. Ale musimy zrobi� ma�� przerw� w podr�y. My�li w g�owie Corey zacz�y nagle galopowa�. Przecie� to on sam m�wi�, �e w d�ungli nie obowi�zuj� �adne zasady. - Ale dlaczego l�dujemy akurat tutaj? - nie potrafi�a ukry� lekkiego dr�enia g�osu. A co, je�li to by� ten gatunek m�czyzny, przed kt�rym zawsze ostrzega�a j� matka? Pilot nic nie odpowiedzia�. Przestawi� tylko wentylator tak, �e powietrze kierowa�o si� teraz prosto na jego twarz. Corey przyjrza�a mu si� uwa�niej. Na zmarszczonym czole perli�y si� kropelki potu, a jego d�o� lekko dr�a�a, kiedy podnosi� j� do d�wigni steruj�cej podwoziem. Mo�e by� chory? A je�li, tak jak podejrzewa�a, by� to nienormalny facet, szarpany jakimi� zboczonymi nami�tno�ciami, perwersyjnie planuj�cy swoje post�powanie wobec niej? Co wtedy? Nie b�d� �mieszna, skarci�a sam� siebie i stara�a si� nie pami�ta� ostrzegaj�cego g�osu matki. Na szcz�cie ju� wcze�niej nauczy�a si� bra� powa�nie ostrze�enia pani Grace McKinney nie ca�kiem dos�ownie. - Spad�o ci�nienie oleju - powiedzia� Ash. Corey przebieg�a wzrokiem po wska�nikach na tablicy rozdzielczej i znalaz�a ten, o kt�ry chodzi�o. Strza�ka by�a tu� przy czerwonej cz�ci skali. Corey nakrzycza�a na siebie w duchu za niedojrza�o��, za to, �e pozwoli�a sobie przez chwil� popa�� w sytuacyjn� nerwic� -je�eli takie poj�cie w og�le istnieje w psychologii. - Wyl�dujemy tam, na tej playa, to znaczy na tym p�askim terenie zalewowym. - Wskaza� na niezbyt szeroki pas gruntu obok jednego z dop�yw�w. L�dowanie by�o twarde i bardzo nier�wne. Corey raz po raz mia�a wra�enie, �e samolot za chwil� rozpadnie si� podczas kolejnych podskok�w i uderze� podwozia o wyboje na pop�kanej glinie wyschni�tego dna jakiego� dop�ywu. W ko�cu jednak samolot si� zatrzyma�. Ash wy��czy� silnik, po czym odchyli� si� do ty�u i wp� le��c w fotelu si�gn�� do schowka za oparciem fotela Corey, wyci�gaj�c stamt�d br�zow� papierow� torb�. Nast�pnie usadowi� si� wygodniej i wydoby� z niej niewielk� p�ask� butelk� whisky Jack Daniels. Wyrzuci� zmi�t� torb� za siebie i odkr�ci� metalowy korek. - Ja my�la�am, �e chodzi o dolewanie oleju - powiedzia�a nieco sarkastycznie Corey. Ale w jej g�osie zn�w pojawi� si� l�k. Jak zahipnotyzowana, z narastaj�c� trwog� patrzy�a na pilota. Przechyla� g�ow� do ty�u i pi� d�ugimi rykami. A jednak to by� ten typ m�czyzny, przed kt�rym przestrzega�a j� matka. Wszystko na to wskazywa�o, ba, teraz to si� wprost rzuca�o w oczy. Ten jego wygl�d. I spos�b bycia. Nigdy, ale to nigdy nie powinna by�a wsiada� z nim do samolotu. - Wie pan, nie obchodzi mnie, co pan robi poza prac�, to nie moja sprawa - powiedzia�a, zbieraj�c si� na odwag�. - Ale teraz zap�acono panu za to, �eby mnie pan dowi�z� do San Reys, jak s�dz�. - Natomiast ja powinienem si� domy�li�, �e na domiar z�ego pani jest abstynentk� - powiedzia� na wp� do siebie i zn�w przechyli� butelk�. Corey wolno odpi�a zaczep pasa bezpiecze�stwa, po czym nieznacznie zacz�a przesuwa� praw� r�k� w stron� klamki drzwi. Bicie w�asnego serca s�ysza�a niemal jak kolejne uderzenia pioruna. Z w�asnej g�upoty odda�a swe �ycie w r�ce niebezpiecznego osobnika. Taki przypadek nie by� w og�le uwzgl�dniany w precyzyjnym planie, pieczo�owicie przygotowanym wsp�lnie z ojcem Michaelem. Jaki� kompletnie obcy typ powiada jej, �eby z nim lecia�a, a ona potulnie si� na to godzi! Zupe�nie mo�liwe, �e Asher Adams w og�le zmy�li� ca�� t� histori� na temat drugiego pilota. Przed oczami Corey jawi�a si� teraz koszmarna wizja. W wyobra�ni widzia�a biednego Mike'a Jonesa zwi�zanego i zakneblowanego albo rannego w skro�, z kt�rej krew czerwonymi kroplami sp�ywa�a na powieki. Przecie� w Po�udniowej Ameryce osiada wielu przest�pc�w! Z ca�� pewno�ci� gdzie� ju� o tym s�ysza�a. Czy to nie matka o tym m�wi�a? Serce Corey pracowa�o niczym t�ok parowej lokomotywy, a oddech sta� si� szybki i p�ytki. O Bo�e, nie potrafi�a sobie nawet przypomnie�, czy kiedykolwiek w �yciu tak si� ba�a. Przez g�ow� w szale�czym tempie 22 przelatywa�y jej znane historie o gwa�tach. Najlepiej w takim przypadku si� podda�. To zazwyczaj zalecano teraz potencjalnym ofiarom, zw�aszcza w sytuacjach, gdzie napastnik m�g� mie� rzeczywist� przewag� fizyczn�. Nale�a�o si� podda�, mo�na by�o dzi�ki temu unikn�� pobicia i obra�e�. Ale poddanie si� by�o ostatni� rzecz�, o jakiej w og�le my�la�a. K�tem oka widzia�a jego profil, drapie�ny i bezlitosny dla ofiary, jak u wilka. I te jego przekl�te oczy. Na szcz�cie teraz oczy by�y przymkni�te, g�owa odchylona do ty�u na oparcie, baseballowa czapeczka rzucona niedbale na jedn� z d�wigni. Corey przy�apa�a si� na tym, �e przez chwil� zacz�a mu si� przygl�da� uwa�niej, �e jej wzrok przesuwa� si� od okr�g�ego znamienia po szczepieniu ospy na po�yskuj�cym od potu ramieniu po wytarte d�insy. Spojrzenie Corey zatrzyma�o si� przez chwil� na p�askim brzuchu i szczup�ych biodrach, potem przesun�o si� na mocne mi�nie ud. Niespodziewanie wyobrazi�a sobie, �e to silne, pr�ne m�skie cia�o zbli�a si�, nachyla si� do niej i przyciska do jej cia�a... Przeszy� j� nag�y dreszcz, poczu�a skurcz w okolicach �ona. Gwa�townie prze�kn�a �lin�. Powin� czym pr�dzej si� st�d wydosta�. Ko�cami palc�w dotkn�a przycisku blokuj�cego klamk�, poczu�a ciep�o rozgrzanego metalu. Nie spuszczaj�c oczu z pilota nacisn�a d�wigni�, mimo woli mru��c oczy, gdy zamek drzwi trzasn�� niczym stara dubelt�wka. Ash Adams otworzy� swoje fascynuj�ce, szare oczy i spojrza� prosto na ni�. By�a bezbronnym jagni�ciem, a on wilkiem w wilczej sk�rze. \ Rozdzia� trzeci Co si�, u diab�a, z pani� dzieje? - spyta� Ash. Corey zamar�a, z jedn� stop� ju� wysuni�t� poza kraw�d� uchylonych drzwi. - Ma pani taki wyraz twarzy, jakby wsiad�a do samolotu z tym zwariowanym Normanem Batesem, idolem m�odzie�owym. Nigdy dot�d nie widzia�a pani cz�owieka, kt�ry ma atak malarii? - Malarii? - Tak, malarii. Walcz� z ni�ju� od trzech lat. Wystarczy, �e si� przem�cz�, nie do�pi� przez par� dni i zaraz atakuje mnie ta cholerna malaria. Ale po kr�tkiej drzemce zn�w b�d� na chodzie, to sprawdzone. - Ash ponownie zamkn�� oczy, skrzy�owa� r�ce na piersiach i jeszcze g��biej zapad� si� w fotelu. Corey g��boko odetchn�a. A wi�c to malaria. A ona... No, prawd� m�wi�c, zachowa�a si� jak idiotka. Najpewniej nadwra�liwo�� odziedziczy�a po mamie. Asher Adams m�g� by� szorstki i nieokrzesany, ale przecie� nie wygl�da� na takiego, kt�ry fizycznie zagra�a ludziom. Jego grubianstwo przejawia�o si� w s�owach. - B�dzie pan spa�? Tutaj? - zapyta�a z niedowierzaniem. Teraz, kiedy silnik by� wy��czony, r�wnie� wentylatorek ju� nie dzia�a�. - No przecie� nie b�d� spa� tam na zewn�trz razem z tymi wszystkimi robalami - mrukn��, nawet nie otwieraj�c oczu. - Powinien pan bra� chinin�. Zabra�am jej troch� ze sob�, to znaczy z lekarstwami z dar�w. Jego oczy otworzy�y si� gwa�townie. - Ma pani chinin�? Mia�em kiedy� jakie� tabletki od malarii, ale nie wiem, co si� z nimi sta�o. Patrzy� na ni� ju� znacznie �yczliwiej, a j� denerwowa�a �wiadomo��, �e jest teraz tolerowana, poniewa� ma co�, czego potrzebuje. I gdyby nie to, �e chcia�a jak najszybciej sko�czy� ju� z tym wszystkim, z pewno�ci� powiedzia�aby mu, �eby sobie sam poszuka� lekarstwa. Zamiast tego, zgi�ta niemal we dwoje, musia�a przeciska� si� mi�dzy fotelami. Tu jest brudniej ni� w chlewie, pomy�la�a, kiedy depta�a rzucone na pod�og� stare gazety i ameryka�skie magazyny ilustrowane. W pomieszczeniu przeznaczonym na baga�e te� nie mo�na by�o dostrzec nawet �ladu porz�dku. Bardziej przypomina�o to wn�trze szary jakiego� nieporz�dnego dziecka, kt�re na si�� zamyka drzwi, zza kt�rych przy otworzeniu natychmiast wali si� lawina wepchni�tych tam rzeczy. Skrzynki i paczki ustawione by�y byle jak, bez zwracania uwagi na ich rozmiary. Na pod�odze wala�a si� para podartych d�ins�w, a ca�e ciasne pomieszczenie przesi�kni�te by�o zat�ch�ym zapachem dymu z papieros�w i cygar. - To chyba powinno by� gdzie� pod �piworem - poinformowa� j� z g��bi kabiny mrukliwy g�os Asha. Musia�a si�ga� daleko ponad spi�trzonymi skrzynkami i paczkami, �eby wyci�gn�� wymi�ty i wygnieciony �piw�r, z kt�rego na domiar wszystkiego wysun�a si� jeszcze poduszka bez poszewki i spad�a na pod�og�. W ko�cu uda�o si� jej odnale�� w�a�ciwe pude�ko z lekami, wyszuka� chinin� i dobrn�� z ni� z powrotem do kabiny. Ash poderwa� si� z fotela. - Lepiej niech mi pani da podw�jn� dawk�. M�j organizm ju� si� uodporni� na dzia�anie takich lekarstw. - Ile pan wa�y? - Corey uwa�nie czyta�a karteczk� z instrukcj� do��czon� do szklanych ampu�ek. - Niech pani po prostu nape�ni strzykawk�. - Nie zrobi� tego. Ile pan wa�y? - Oko�o siedemdziesi�ciu pi�ciu kilogram�w. - A wi�c trzy centymetry sze�cienne. Tyle wynosi dawka dla pana - oznajmi�a tonem zawodowej piel�gniarki. Nape�ni�a strzykawk�. - Niech mi pani da t� ig��. - Ash przekr�ci� si� w fotelu i wyci�gn�� r�k� po strzykawk�. Z jego twarzy odp�yn�a prawie ca�a krew, sk�ra by�a pokryta kroplami potu. - Niech mi pani to da, do cholery! - powt�rzy� niecierpliwie, a wyci�gni�ta w jej stron� r�ka zacz�a dygota� coraz mocniej. - Nie mo�e pan sam sobie robi� zastrzyku. 25 I - u� nieraz robi�em. - Ja mog� go panu zrobi�. Mam za sob� roczn� praktyk� jako piel�gniarka. Ash opu�ci� r�k� i po�o�y� j� na kolanie. - Niech b�dzie. Corey zacz�a dezynfekowa� mu sk�r� na r�ku, przecieraj�c j� zwil�onym w alkoholu tamponikiem waty, ale Ash gwa�townie cofn�� rami�. - Nie w r�k� - powiedzia� tonem skargi. - To musi by� zastrzyk podsk�rny - t�umaczy�a mu z zawodow� wyrozumia�o�ci�. - Nie. W r�k� ju� mi robiono. Wtedy to dzia�a zbyt wolno. Z pewnym niepokojem zastanawia�a si�, gdzie te� trzeba mu zrobi� zastrzyk, �eby podzia�a� szybciej. - Prosz� mi to po prostu wstrzykn�� w udo albo w ty�ek. Ot, cho�by tu. - Niecierpliwym ruchem uderzy� si� po nogawce spodni z przodu uda. - No ju�, niech si� pani nie zastanawia. Niech pani to zrobi wprost przez spodnie i ju�. Nie mamy za wiele czasu, chyba �e chce pani tu nocowa�. Za par� godzin b�dzie ju� ciemno. - Nie mog� panu robi� zastrzyku przez materia� spodni. To by�oby niehigieniczne. Lepiej ju� jednak w rami�. - Ee tam, gadanie! - Ash podni�s� si� gwa�townie i jego rami� otar�o si� o jej piersi, a w�osy o jej policzek. Pies przygl�da� si� temu wszystkiemu z umiarkowanym zainteresowaniem. M�czyzna pochyli� si�, odpi�� guzik, rozsun�� suwak spodni i szybko �ci�gn�� je razem z bielizn� dostatecznie nisko, by ods�oni� zaskakuj�co blade, prawie bia�e biodro i g�r� uda. Corey poczu�a, jak gor�co nap�ywa jej do policzk�w i w duchu przeklina�a sw� jasn� cer�, na kt�rej tym wyra�niej widoczne by�y wszelkie oznaki owych emocji. Ash pochyli� si� i opar� o desk� rozdzielcz�. - No ju� - powiedzia� niecierpliwie. - Niech�e pani robi. Chcia�a pani mie� ods�oni�t� sk�r�, prosz� bardzo. Na jego ciele wyra�nie zaznaczy�a si� linia opalenizny, jasny lewy po�ladek jaskrawo odcina� si� od plec�w, gdzie pod ciemn� sk�r� rysowa�y si� �ebra i mi�nie. - Nigdy nie m�wi�am, �e chc� ogl�da� pa�sk� sk�r� - powiedzia�a stanowczo, ale r�ka troch� jej jednak dr�a�a, gdy trzymanym w niej 26 tamponikiem dezynfekowa�a sk�r� na twardym po�ladku. Wzi�a g��boki oddech. Co si� z ni� dzia�o? Widzia�a ju� przecie� rozebranych m�czyzn, ich nago��. Ale musia�a przyzna�, �e nigdy jeszcze nie widzia�a cia�a takiego jak to. I �adne z nich nie zrobi�o na niej podobnego wra�enia. Pomy�la�a, �e w jaki� spos�b przypomina jej te nieprzyzwoite i pe�ne seksu zdj�cia m�skich modeli, kt�re widywa�a w Chicago w witrynach wielkich magazyn�w, reklamuj�cych bielizn� dla pan�w. - Czy mog�aby pani by� troch� szybsza, bezlitosna siostro Ratched? - powiedzia� zgry�liwie i przeci�gle, wyrywaj�c j� z chwilowego zamy�lenia. - Jestem pewien, �e ten widok bardzo si� pani podoba, ale nie mog� �wieci� ty�kiem przez ca�� dob�. Corey pomy�la�a, �e w ci�gu ostatnich dw�ch godzin us�ysza�a wi�cej obelg i niegrzecznosci, ni� zdarzy�o si� to dot�d w ca�ym jej �yciu. To samo dotyczy�o grubianstwa. W ko�cu jest jaka� granica tego, co kobieta mo�e znie��. W ka�dym razie przed wyci�gni�ciem ig�y celowo wbi�a j� jeszcze g��biej, z dodatkowym bolesnym skr�ceniem. Osi�gn�a chyba zamierzony efekt, bo wi�zanki przekle�stw, jaka wyrwa�a si� z ust Asha, m�g�by mu pozazdro�ci� niejeden stary wilk morski. - Trzeba mi by�o powiedzie�, �e obla�a pani praktyk� jako piel�gniarka. To by�o robienie zastrzyku zardzewia�ym gwo�dziem. Corey dla przyzwoito�ci uda�a, �e wzdycha ze wsp�czuciem i pieczo�owicie star�a sp�ywaj�c� po sk�rze po�ladka kropl� krwi przemieszan� ze �rodkiem dezynfekuj�cym. - Bardzo mi przykro. Ig�a musia�a by� t�pa. - Oczywi�cie. Z pewno�ci�. B�yskawicznie podci�gn�� i zapi�� d�insy i opad� na fotel. Ca�a jego agresywno�� gdzie� znik�a. - Niech pani mo�e wypu�ci Bobbie'ego, dobrze? - poprosi�. W jego g�osie wyczuwa�o si� wyczerpanie, oczy mia� zn�w przymkni�te. - Aha, i niech pani nie idzie do d�ungli, nawet za jak�� dziecinn� potrzeb�. Umo�ci� si� w fotelu jeszcze ni�ej. - Je�eli b�d� jeszcze spa�, za godzin� prosz� mnie obudzi� - powiedzia� i zasn�� niemal natychmiast. - Wygl�da na to, �e zostali�my sami, Bobbie - powiedzia�a Corey. Nacisn�a klamk� i otworzy�a drzwi. Bobbie patrzy� na ni� i poniewa� zamiast ogona mia� jaki� mizerny �lad po nim, chc�c pokaza� jej swoj� 27 rado��, pu�ci� w ruch ca�� tyln� cz�� swojej psiej postaci. By�o z niego prawdziwe brzydactwo - br�zowy, bez jednego ucha i z licznymi bliznami na g�owie. A jednak mia� wyra�n� osobowo��, charakter. Siwa sier�� wok� oczu i pyska wskazywa�aby, �e ma ju� swoje lata, ale jego ruchy wci�� by�y szybkie i pewne, jak u znacznie m�odszych psiak�w. No tak, teraz ju� zainteresowa�a si� tym zwierzakiem i chcia�aby wiedzie�, czy by� u Asha ju� od szczeni�cia. Bobbie wyskoczy� i pogna� w stron� wolno p�yn�cej wody, wzbijaj�c za sob� ob�ok jaskrawo��tych motyli. Corey wychyli�a si� przez niskie drzwi i po skrzydle zesz�a na pop�kany gliniasty i�, lekko uginaj�cy si� pod jej stopami. Jaki� ptak odezwa� si� w d�ungli z ty�u za ni� i niemal natychmiast rozleg�a si� odpowied� z drugiej strony rzeki. W nieruchomym powietrzu wszystko s�ycha�