Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa
Szczegóły |
Tytuł |
Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Weir_Theresa_-_Dom_na_szczycie_drzewa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
THERESA
WEIR
Dom
na szczycie
drzewa
Rozdzia� pierwszy
Pilot, maj�cy z ni� polecie� do buszu, powinien tu ju� by� przed godzin�.
Corey McKinney t�po wpatrywa�a si� w ponaddzieran� map� Amazonki,
naklejon� na przeciwleg�ej �cianie. W wielu miejscach, wielkimi literami,
wybija�o si� na niej szyderczo s�owo NIEZBADANE. Corey pomy�la�a, �e
chyba postrada�a zmys�y, odje�d�aj�c tak daleko od domu.
Westchn�a i jeszcze bardziej zag��bi�a si� w niewygodny fotel pokryty
plastikow� zielon� namiastk� sk�ry. Czu�a si� bardzo zm�czona podr�.
By�a jak ot�pia�a. Jej wzrok po raz kolejny przyci�gn�a zwisaj�ca z sufitu
��tawa celofanowa wst�ga lepu na muchy. Nie wiadomo dlaczego ten widok
j� tak fascynowa�. Ostatni raz widzia�a co� takiego, kiedy mia�a pi�� lat...
Kr�ci�a si� wtedy ch�tnie ko�o sklepiku przy stacji benzynowej w swym
miasteczku. To tam chodzi�a z ojcem na truskawkowe lody z wod� sodow�.
Ale nie by�a to tylko sprawa wspomnienia. Chodzi�o te� o spos�b, w jaki
przytwierdzono kleist� wst�g� w sam �rodek umieszczonego pod sufitem
dychawicznego wentylatora, kt�ry swym d�ugim tr�jramiennym �mig�em
ja�owo miesza� gor�ce i zat�ch�e powietrze. Ten widok niemal j� hipnotyzowa�.
Ta�ma lepu, oklejona ju� co najmniej setk� much, trzepota�a i skr�ca�a si�
tak, jakby chcia�a jej co� przekaza�, co� oznajmi�.
Corey unios�a r�ce i szczup�ymi, drobnymi palcami przeczesa�a spl�tane
fale jasnych w�os�w, si�gaj�cych jej niemal do ramion. Odgarn�a je,
ods�aniaj�c wilgotny od potu kark. Nic ju� nie pozosta�o z kunsztownie
zaczesanej do ty�u fryzury, z takim trudem upi�tej z samego rana. Wilgotno��
i gor�co zrobi�y swoje.
5
Opu�ci�a r�ce i spr�bowa�a odchyli� g�ow� na kraw�d� lepkiego plastikowego
oparcia fotela. Stara�a si� nie pami�ta� o tym, �e coraz bardziej chce si� jej
pi�. Nie potrafi�a sobie przypomnie�, czy kiedykolwiek w �yciu by�o jej tak �le
i tak gor�co. Najgorsze by�o, �e wci�� mia�a na sobie ubranie, w kt�rym
wylecia�a z mro�nego o tej porze roku Chicago. Teraz ��ta bluza z d�ugimi
r�kawami i bia�e spodnie z pr��kowanego welwetu wr�cz klei�y si� do ka�dego
centymetra jej wilgotnej od potu sk�ry, staj�c si� wyrafinowan� tortur�.
W�tpliwo�ci, kt�re dr�czy�y j� przez ostatnie godziny, stawa�y si� coraz
wi�ksze. Czy przyjazd tutaj nie by� czasem b��dem? Miesi�c temu, kiedy
rozmawia�a o tym w staro�wieckim biurze wielebnego ojca Michaela, podr�
do Brazylii wyda�a si� jej niezmiernie podniecaj�ca. Zw�aszcza �e Corey
nigdy dot�d nie robi�a niczego, co by�oby bardzo podniecaj�ce.
Zgromadzenie Ko�cio�a, do kt�rego nale�a�a, rozwa�a�o mo�liwo�� za�o�enia
misji w rezerwacie zwanym San Reys, kt�ry to rezerwat mie�ci� si� gdzie�
w g��bi d�ungli nad Amazonk�. Jednak�e przed podj�ciem decyzji o przyznaniu
na to fundusz�w rada Ko�cio�a nalega�a na wys�anie tam kogo�
zaufanego, kto na miejscu spotka�by si� z w�a�cicielem tych teren�w,
George'em Dupree, a potem przedstawi� radzie szczeg�owe sprawozdanie.
Corey mia�a za sob� studia uniwersyteckie na wydziale socjologii, rok
praktyki w roli piel�gniarki i pewn� �atwo�� m�wienia (by nie rzec: bujania
w razie potrzeby). Wszystko to wystarczy�o, �eby przekona� wielebnego ojca
Michaela, �e w�a�nie ona b�dzie wprost idealn� wys�anniczk� do za�atwiania
tych spraw. Teraz jednak zaczyna�y j� nachodzi� w�tpliwo�ci.
Trzymaj si�, Corey! - powiedzia�a sobie. Jeste� po prostu bardzo zgrzana
i zm�czona, ale dasz sobie rad�. W ko�cu co w tym wszystkim mo�e by�
takiego trudnego? Zawsze potrafi�a sprawnie robi� notatki, umia�a te� nie�le
fotografowa�. Da sobie rad� i w amazo�skiej d�ungli, to przecie� tylko tydzie�.
Uzna�a, �e w tej chwili najbardziej potrzebuje odrobiny snu. Przymkn�a
piek�ce j� nieco powieki. Po prostu spr�buje si� zdrzemn��, zanim pojawi si�
pilot.
1 o z pewno�ci� pani jest t� dobroczynn� dam� spod znaku bia�ej lilii,
kt�ra wybiera si� do San Reys, prawda?
M�ski g�os by� niski, lekko schrypni�ty, o raczej szorstkim brzmieniu.
6
Przenikn�� w g��b �wiadomo�ci Corey, cho� jej m�zg ledwie si� budzi�, nadal
spowity mgie�k� snu.
Z wysi�kiem unios�a ci�kie powieki i u�wiadomi�a sobie, �e wpatruje si�
w par� wyszarganych brudnogranatowych tenis�wek. Z pewnym wysi�kiem
zacz�a przesuwa� wzrok w g�r�, a to, co jej si� ukazywa�o, zapisywa�o si�
w jej oczach niczym zatrzymane w kadrze poszczeg�lne cz�ci jakiego�
obrazu: d�ugie d�insy sprane niemal do bia�o�ci, je�eli nie liczy� miejsc przy
szwach, miedziany guzik zapi�cia ozdobiony t�oczonymi literami, szeroka
klatka piersiowa wci�ni�ta w przepocony podkoszulek, przypominaj�cy
zaniedbane r�ysko kilkudniowy zarost, ciemne, lotnicze okulary przeciws�oneczne,
a zaraz nad nimi brudny i przepocony daszek baseballowej
czapeczki kibica zespo�u New York Yankees.
G�owa Corey by�a teraz przechylona do ty�u w pozycji ju� kra�cowo
niewygodnej. No tak, miejscowo�� Santarem w Brazylii raczej ma�o przypomina�a
stan Illinois, a ten typ z pewno�ci� nie by� podobny do �adnej z os�b,
z kt�rymi mia�a do czynienia jako pracownik opieki spo�ecznej.
N�dzny budynek, szumnie zwany biurem wynajmu samolot�w, by� w gruncie
rzeczy �redniej wielko�ci barakiem, w kt�rym do tego momentu przebywa�a
tylko ona i muchy. Teraz sta� przed ni� �w m�czyzna i atmosfera od razu
si� zmieni�a. Przyby�y nawet nie pr�bowa� skrywa� gniewnej nie�yczliwo�ci.
Nie zdj�� ciemnych okular�w i Corey nie mog�a widzie� wyrazu jego oczu.
Z ca�ego jednak zachowania mog�a bez trudu wyczyta�, �e traktuje j� niemal
jak jak�� miernot�, by nie powiedzie�: jak b�oto z jego but�w.
Corey zdawa�a sobie spraw�, �e nie jest typem wsp�czesnej ameryka�skiej
pi�kno�ci. Cer� mia�a zbyt jasn�, br�zowe oczy wydawa�y si� za du�e
w drobnej twarzy, a wszystko razem sprawia�o wra�enie czego� kruchego
i jakby staro�wieckiego, co w �adnym wypadku nie by�o atutem w dzisiejszych
czasach. Ludzie zazwyczaj albo spogl�dali na ni� z g�ry, albo te� ujawniali
sk�onno�� do nadopieku�czo�ci i sta�ego chuchania na ni� przy byle okazji.
Natomiast zachowanie tego cz�owieka by�o dla niej czym� zupe�nie nowym.
Nie patrzy� ju� na ni�, natomiast z niezwyk�� uwag� przygl�da� si�
wyci�gni�tej z tylnej kieszeni spodni skrajnie pomi�tej paczce papieros�w.
Dwoma palcami wyci�gn�� z niej zgniecionego papierosa bez filtra, spr�bowa�
nada� mu jaki taki kszta�t, po czym umie�ci� go w k�ciku ust. Jego r�ce
b��dzi�y teraz po powierzchni wyblak�ego zielonego podkoszulka, przepoco-
7
nego i tym mocniej przylegaj�cego do rysuj�cych si� pod tkanin� mi�ni.
Klepn�� si� po miejscu, gdzie w normalnej koszuli powinna by� kiesze�.
Poniewa� jej tam akurat nie by�o, r�ce m�czyzny przesun�y si� w stron�
bocznych kieszeni starych d�ins�w, opinaj�cych d�ugie, muskularne nogi.
Jedna z nogawek by�a przetarta i postrz�piona na kolanie. Potem da� si�
s�ysze� brz�k drobnych monet, kiedy przeszukiwa� wn�trze kieszeni, by
w ko�cu wyci�gn�� z niej pognieciony i zawilgocony kartonik z zapa�kami.
- Niech to szlag! - mrukn��, gdy trzecia z kolei wydarta z kartonika
zapa�ka odm�wi�a zapalenia si�. - Trzeba by mo�e przesta� si� poci�.
Wci�� trzyma� w ustach nie zapalonego papierosa. Wyszargany kartonik
odrzuci� na pod�og�, a jego r�ce zn�w zacz�y machinalne przeszukiwanie
kieszeni.
Corey si�gn�a w stron� s�siedniego fotela, gdzie na stosie wystrz�pionych
numer�w magazynu �Mad" le�a�a jej torba podr�na. Odsun�a zamek
b�yskawiczny bocznej kieszeni i wydosta�a z niej l�ni�cy czerni� i z�otem
ozdobny kartonik zapa�ek hotelowych, kt�ry zamierza�a zatrzyma� do swej
kolekcji.
Wzi�� je, nawet nie dzi�kuj�c.
- No oczywi�cie - powiedzia� zapalaj�c zapa�k�. - Wy, harcerki, zawsze
jeste�cie przygotowane na wszelkie niedogodno�ci.
Zgasi� zapa�k�, potrz�saj�c ni�, i rzuci� na ziemi�.
- Czy to pan jest Mik� Jones? - zapyta�a. Mia�a nadziej�, �e to jednak nie
on jest tym pilotem, na kt�rego czeka�a.
- Nie - powiedzia� m�czyzna, zaci�gn�� si� g��boko, a nast�pnie wypu�ci�
w jej stron� g�sty ob�ok dymu.
- A czy pan mo�e wie, kiedy pan Jones tu b�dzie? - zapyta�a, staraj�c si�
usilnie nie mruga� pod wp�ywem gryz�cego dymu wchodz�cego jej w oczy.
- Pan Jones - w s�owie �pan" Corey uchwyci�a ton lekkiej ironii - mia�
pewne trudno�ci. Kiedy go ostatnio widzia�em, by� niezbyt przytomny.
- Przyjrza� si� trzymanym w r�ku zapa�kom, uwa�nie przeczyta� ozdobn�
reklam� restauracji �Black Tie" na kartoniku, po czym wsun�� go do kieszeni.
Stawy palc�w jego d�oni by�y zaczerwienione i obrz�k�e, jedna z torebek
stawowych skaleczona i pokryta zasch�� krwi�.
- Dok�adniej m�wi�c, znalaz�em Jonesa w miejscowej kantynie pijanego
do nieprzytomno�ci i pa�aj�cego ch�ci�, �eby natychmiast lecie�. Mia�em
8
pewne trudno�ci z przekonaniem go, �e w jego w�asnym interesie powinien
jednak pozosta� na ziemi. Ja mam na imi� Ash - to znaczy Asher Adams
- i wygl�da na to, �e to ja zawioz� pani� do rezerwatu. Je�eli wci�� jeszcze
chce pani tam lecie�.
Corey nie zamierza�a przyznawa� si�, co sobie wcze�niej o nim pomy�la�a.
- Oczywi�cie, �e wci�� chc� tam lecie�.
W ko�cu nie po to przeby�a taki kawa� drogi, �eby teraz zawr�ci�.
- A chce pani pos�ucha� mojej rady? - M�czyzna �ci�gn�� sw� granatow�
czapeczk� na ty� g�owy i przetar� spocone czo�o. Potem zn�w nasun�� j� na
zmierzwione br�zowe w�osy. - Niech pani wraca do domu. A tam niech pani
wyjdzie za m�� i zajmie si� rodzeniem dzieci. Co to si� porobi�o teraz, �e
wy, kobiety, musicie koniecznie udowadnia�, �e te� jeste�cie m�czyznami.
Przyje�d�a tu pani w poszukiwaniu dreszczyku, �eby potem wr�ci� do domu
i sta� si� bohaterk� w swoim miasteczku. I �eby ca�a ta kiepska historyjka
mog�a zosta� opisana w miejscowej czterostronicowej gazecie, a pani mog�a
je�dzi� po miejscowych klubach i salach r�nych waszych stowarzysze�,
wyg�asza� odczyty z przezroczami i s�ucha� ach�w i och�w znajomych
i przyjaci�.
Corey poczu�a, �e z gniewu na policzki wyst�pi�y rumie�ce. Zacisn�a usta
w w�sk� lini� i spojrza�a na niego z wyrazem zaci�to�ci i uporu. Co za
obrzydliwy gbur! Przez lata pracy w Opiece Spo�ecznej nigdy, ale to nigdy
nie spotka�a kogo� takiego. I dzi�ki Bogu! - prychn�a w duchu.
Tymczasem Asher Adams jeszcze raz zaci�gn�� si� g��boko papierosem,
po czym klapn�� na fotelu naprzeciw niej, wyci�gaj�c przed siebie skrzy�owane
nogi.
- Niech pani wraca do domu - powiedzia� zm�czonym g�osem. - Tu,
prosz� pani, jest tylko twarda rzeczywisto��, nic z filmu z Humphreyem
Bogartem. A ju� na pewno nie ma tu nic z jakiego� tam sennego ameryka�skiego
miasteczka w Iowa czy sk�d tam pani� a� tutaj przynios�o...
- Z Pleasant Grove w Illinois - poinformowa�a go tonem starannie
bezosobowym. - Prosz� te� przyj�� do wiadomo�ci, �e nie potrzebuj�
pa�skich rad i nie oczekuj� ich od pana.
Za kogo si� uwa�a ten zarozumialec? Nie po to wzi�a sobie urlop
i przyjecha�a a� tu, �eby wys�uchiwa� obra�liwych s��w od jakiego� wroga
kobiet, demonstruj�cego swoje humory. Tak do niej m�wi�, jakby zamierza�a
9
na sta�e osiedli� si� w tej brazylijskiej d�ungli. Tymczasem trudno by�oby
znale�� co� bardziej dalekiego od jej zamiar�w.
Zapi�a torb� podr�n� i si�gn�a po we�nian� kremow� kurteczk�.
- Chcia�abym, �eby�my wyruszyli natychmiast.
Popatrzy� na ni� i bardzo powoli zdj�� ciemne okulary, zawieszaj�c je
z przodu na wyszarganym dekolcie podkoszulka. Kilkakrotnie przetar� oczy
i zn�w na ni� spojrza�.
- Czy pani w og�le s�ysza�a, co do pani m�wi�em?
- Ja chcia�abym tylko wiedzie�, czy m�j baga� jest ju� w samolocie. Ja
sama jestem gotowa.
Jej g�os by� spokojny, tak jak nale�y. Tego nauczy�a si� w czasie pracy
z ch�opcami z trudnych �rodowisk. Trzeba im pozwoli� na wygadanie si�,
a nast�pnie robi� swoje, jak gdyby nic si� nie zdarzy�o. Z nim te� sobie
poradzi. W ko�cu by� tylko wynaj�tym pilotem.
- No tak, niech to diabli - burkn��, niech�tnie wstaj�c z fotela. Najpewniej
nie by� przyzwyczajony do stanowczo�ci, zw�aszcza ze strony kobiet. - Niech
pani pos�ucha. W�a�nie zaliczy�em mniej wi�cej dwadzie�cia godzin lotu na
przestrzeni ostatnich trzech dni. Jestem wyko�czony. Wyl�dowa�em ledwo
godzin� temu i marz� tylko o tym, �eby wzi�� prysznic i po�o�y� si� do ��ka...
Corey poczu�a, �e patrzy na niego �yczliwiej. Sama by�a bardzo zm�czona
i wiedzia�a, jaki wp�yw mog�o to mie� na czyje� zachowanie.
- Ale je�eli pani jednak chce lecie�, to ruszajmy st�d i sko�czmy z t� ca��
fars�.
Ten cz�owiek jednak nie mia� najmniejszego poj�cia o manierach! Corey
podnios�a si� i zarzuci�a kurteczk� na rami�. Nie zamierza�a pozwoli�, by
jego spos�b bycia m�g� wp�yn�� na jej zachowanie.
- Jestem Corey McKinney. Je�eli mamy podr�owa� razem...
Jej s�owa jakby zawis�y w pr�ni. Najwyra�niej nie obchodzi�o go nawet,
jak ona si� nazywa.
Sta� i przygl�da� si� jej tak, jakby pr�bowa� j� oszacowa�, a jego oczy
mru�y�y si� nieco od dymu z kolejnego papierosa.
- Wiem, jak si� pani nazywa. George Dupree powiedzia� mi, �e pani
przyje�d�a. Zaskoczy�o mnie tylko, kiedy zobaczy�em takiego brzd�ca, dopiero
co odj�tego od... - przerwa�, najwyra�niej nie chc�c by� a� tak niegrzecznym.
Ale widocznie przysz�y mu do g�owy jeszcze inne my�li, inne argumenty.
10
- Amazonia �le dzia�a na ludzi, wie pani o tym? Ze �licznych ma�ych
panienek szybko robi� si� stare baby, je�eli oczywi�cie tego do�yj�. Tak jest
mi�dzy innymi dlatego, �e ani tubylcy, ani sama d�ungla nie jest dla nikogo
przyjazna, a poza tym nikt tu nie przestrzega �adnych zasad. Chcia�aby pani
wiedzie� dlaczego? Bo tu nie ma �adnych zasad ani regu�.
Corey postanowi�a, �e nie pozwoli si� zastraszy� temu aroganckiemu
facetowi tylko dlatego, �e jest od niej du�o wy�szy. By�a w ko�cu osob�
doros��. Oddawa�a ju� krew dla szpitali, p�aci�a podatki i wybiera�a dw�ch
kolejnych prezydent�w.
- Wszystko to jest niezmiernie interesuj�ce, panie Adams. Rzecz w tym,
�e zamierzam tu by� w najgorszym razie przez tydzie�. Raczej zbyt ma�o
czasu na to, bym zd��y�a si� zeschn�� i skurczy� do wymiar�w staruszki
- powiedzia�a z wyrozumia�ym spokojem wzorowej pracownicy Opieki
Spo�ecznej.
- Mo�e mi pani wierzy�, wiem, co m�wi�. Nawet tydzie� mo�e si� wyda�
d�u�szy ni� wszystko, co si� dot�d prze�y�o, kiedy si� jest odci�tym od reszty
�wiata i musi si� �y� w tym zat�ch�ym, zaple�nia�ym piekle. '
- No c�, jestem gotowa obejrze� to piek�o - o�wiadczy�a Corey. - A poza
tym mog� pana zapewni�, �e sama chcia�abym sko�czy� jak najszybciej z t�
ca��, jak j� pan nazwa�, fars�. By� mo�e, nie r�ni� si� w tym od pana.
Pilot zrobi� dwa kroki i uchyli� przed ni� szerokie drzwi obite metalow�
siatk� przeciw owadom. W k�cikach ust czai� si� z trudem ukrywany kpi�cy
u�mieszek. Corey nie by�a wi�c pewna, czy przypadkiem nie b�dzie musia�a
w ostatniej chwili chwyta� tych uchylonych drzwi, by, puszczone znienacka,
nie waln�y jej mocno. Jednak�e wbrew tym obawom m�czyzna przytrzyma�
klamk�, stoj�c z boku, i nawet wysoce uprzejmym gestem zaprosi� j� do
przej�cia.
Nie zdo�a�a zrobi� nawet dw�ch krok�w, gdy nagle poczu�a, �e �ciany
pomieszczenia chwiej� si� i zaczynaj� ton�� w jakiej� ogarniaj�cej wszystko
czerni, rozja�nianej tylko gwa�townymi b�yskami gdzie� w g��bi jej w�asnych
�renic.
Chryste Panie! Nie mo�e przecie� teraz zemdle�, o�mieszy�aby si� zupe�nie!
Przez ca�e �ycie nie zdarzy�o si� jej nic takiego.
Stara�a si� oddycha� r�wno i spokojnie i rozpaczliwie walczy�a o utrzymanie
�wiadomo�ci. Pojawiaj�ce si� wewn�trz jej oczu �wiate�ka zacz�y
powoli bledn�c i po chwili zda�a sobie spraw� z dw�ch rzeczy: �e
podtrzymuj� j� czyje� silne r�ce i �e przygl�da si� jej badawczo para
najbardziej niezwyk�ych oczu, jakie kiedykolwiek widzia�a. Te oczy nie by�y
szare, by�y koloru dymu, a przez t�cz�wki, niczym promienie, bieg�y od
�rodka ciemne linie, co sprawia�o, �e wszystko razem by�o zmienne i troch�
przypomina�o migoc�ce gwiazdy. Te oczy wydawa�y si� powa�ne, g��bokie,
a jednocze�nie czu�e i wra�liwe... i nale�a�y do Ashera Adamsa. Corey
pomy�la�a, �e teraz zobaczy�a w nich to, co przedtem ukryte by�o za
ciemnymi okularami - smutek, kt�ry przebija� z ich szarej g��bi. A zatem
- je�eli oczy rzeczywi�cie s� zwierciad�em duszy - dusza Ashera Adamsa
musia�a by� bardzo smutna.
Z wolna do jej �wiadomo�ci zacz�y dociera� i inne rzeczy. Cho�by nieco
niepokoj�cy zapach tego m�czyzny - zapach jego wilgotnej sk�ry, tytoniu
i jeszcze czego�, co pewnie bra�o si� z rozgrzanych smar�w i samolotowego
paliwa.
- Prawie uda�o si� pani zemdle� - powiedzia� kpi�co, a rozbawienie w jego
g�osie ostatecznie j� otrze�wi�o. - �a�uj�, �e sole trze�wi�ce zostawi�em akurat
w salonie...
Corey szarpn�a si�, by sta� o w�asnych si�ach, cho� kolana wci�� mia�a
mi�kkie.
- Wcale nie mia�am zemdle�.
- Tere-fere!
- Nigdy w �yciu nie zemdla�am.
- Niech pani da spok�j. Nie jest z pani a� taka �wietna harcerka, jak� chce
pani udawa� - dobija� j� bezlito�nie. - Ot cho�by to: wci�� jest pani ubrana
odpowiednio na to swoje miasteczko w Stanach, a nie na tropiki. Nad
Amazonk� nikt by czego� takiego na siebie nie w�o�y�.
Jego dziwne oczy, znajduj�ce si� wci�� niepokoj�co blisko jej twarzy,
przesun�y si� teraz po za ciep�ej bluzie i bia�ych welwetowych spodniach
i zatrzyma�y si� a� na jej stopach obutych w sk�rzane pantofle. Corey odnios�a
wra�enie, �e wraz z jego wzrokiem przesuwa si� wzd�u� jej cia�a fala gor�ca.
- Nie widzia�am tu �adnej przebieralni dla pa� - b�kn�a niezbyt pewnie.
Roze�mia� si� g�o�no.
- I nie zobaczy pani. Ostatnie graniczne s�upy cywilizowanego �wiata
pozosta�y daleko z ty�u, panno Lilijko.
12
By�o w tym jawne szyderstwo. Corey mimo woli wyprostowa�a si�, staraj�c
si� sta� pewnie na nogach.
- Czemu mnie pan wci�� tak nazywa? - zapyta�a rozz�oszczona.
- A nie jest pani tak� lilijk�? Wy wszystkie zajmuj�ce si� Opiek�
Spo�eczn�? Udajecie, �e jeste�cie twardsze ni� m�czy�ni, a w rzeczywisto�ci
tylko staracie si� tym zast�pi� w�asne, wci�� puste gniazda. Wpychacie si�
w �ycie innych ludzi, po�wi�cacie si� do granic wyczerpania, �eby�cie mog�y
potem same siebie pochwalnie klepa� po ramieniu.
Podszed� do drzwi i zn�w otworzy� je przed ni� szeroko.
- Na co czekamy? Niech pani dobrze zapnie sw�j pas cnoty i mo�emy
rusza�.
Oczywi�cie, umia�aby mu odpowiedzie� jeszcze dosadniej... mo�e nawet
wr�cz wulgarnie, ale by�oby to wbrew jej naturze. Mog�aby te� po prostu
kopn�� go dostatecznie bole�nie. By�a jednak przeciwna stosowaniu przemocy.
Pozosta�o wi�c tylko post�powanie zgodne z zasad� podstawiania drugiego
policzka. Nie podnosz�c wzroku przesz�a obok niego.
Jak w og�le mog�a pomy�le�, �e w tym cz�owieku mo�e si� kry� jaka�
g��bsza wra�liwo��? Taki typ mia�by by� czu�y czy wra�liwy? Dobry �art!
Musia�a w tym momencie kompletnie straci� poczucie rzeczywisto�ci.
Siatkowe drzwi stukn�y za nimi. Szybkimi krokami dogoni� j� prawie
natychmiast i zanim dosz�a do samolotu, on ju� by� tam na d�ugo przed ni�.
W pobli�u biura sta�y dwie maszyny. Jedna z nich, pomalowana srebrzystym
lakierem, wygl�da�a, zdaniem Corey, na wzgl�dnie sprawn�. Druga, pokryta
zakurzon� warstw� brudnej czerwonej farby, nadawa�a si� w sam raz do
sk�adnicy z�omu.
Nadzieja w niej gas�a w miar�, jak pilot zbli�a� si� do czerwonego
gruchota, a podeszwy jego tenis�wek zostawia�y �lady na papkowatym,
rozgrzanym asfalcie. Gwizdn�� dwukrotnie i natychmiast zza rogu baraku
pojawi� si� ostrow�osy kundel �redniej wielko�ci. Podbieg� do samolotu,
wskoczy� na skrzyd�o, a potem przez otwarte drzwi da� susa do �rodka.
i
Rozdzia� drugi
Po starcie Ash w��czy� ma�y wentylatorek i skierowa� go w stron� Corey.
Wn�trze kabiny przypomina�o troch� stary sportowy samoch�d MG,
kt�rym kiedy� jecha�a. Tablica rozdzielcza by�a wy�o�ona czarn� derm�,
pe�na okr�g�ych, ukrytych za szk�em wska�nik�w i zegar�w. I ten sam zapach
gor�cego oleju, wypalaj�cego si� na rozgrzanej powierzchni silnika.
Powietrze nawiewane przez wentylatorek nie by�o ani troch� ch�odniejsze,
ale przynajmniej si� porusza�o. K�opot by� jedynie z tym, �e pilot teraz pali�
cygaro i wentylator kierowa� dym wprost na ni�.
- Czy pilotom wolno pali� w samolocie tak ma�ym jak ten? - zapyta�a
w ko�cu Corey, gdy ju� zupe�nie nie mog�a znie�� tego g�stniej�cego zaduchu.
W odpowiedzi pilot leniwie przesun�� cygaro do przeciwleg�ego k�cika ust.
- To pomaga mi koncentrowa� si� na trasie - powiedzia�, nawet nie
my�l�c o od�o�eniu dymi�cego okropienstwa. Nic dziwnego, �e ma tak
schrypni�ty g�os, skoro pali takie �wi�stwa, pomy�la�a Corey.
- A nie s�dzi pan, �e jeden raz m�g�by pan spr�bowa� koncentrowa� si�
bez palenia? - zapyta�a, pokas�uj�c przy tym z niewielk� tylko przesad�.
- O m�j Bo�e, a wi�c jeszcze i to! - mrukn��. - No tak, przypuszczam, �e
w tej eleganckiej torbie ma pani nawet podkoszulek z napisem �Paleme
szkodzi szalenie!"
Pies, �pi�cy dot�d na skrzyni za siedzeniem pilota, uni�s� g�ow� s�ysz�c ich
podniesione g�osy. Po chwili jednak ponownie zamkn�� oczy i zn�w u�o�y�
pysk na przednich �apach.
Pe�nym irytacji ruchem Ash rozgni�t� na popielniczce �arz�cy si� koniec
14
cygara, po czym zgaszony ju� niedopa�ek wsadzi� sobie ponownie do ust,
przygryzaj�c go l�ni�cymi, bia�ymi z�bami. Corey t�sknie my�la�a o lekkim
podkoszulku drukowanym w bia�e lilie, kt�ry - niestety - le�a� teraz g��boko
w walizce, upchni�tej gdzie� na samym dnie tego ba�aganu z ty�u samolotu,
za ich siedzeniami.
Wyjrza�a przez okno. Lecieli nisko nad sam� Amazonk�, rozpo�cieraj�c�
si� rozleg�ymi mackami hen, a� za krzywizn� horyzontu. Bardziej przypomina�o
to jakie� olbrzymie jezioro z mn�stwem odn�g i zatok ni� zwyk��,
p�yn�c� mi�dzy brzegami rzek�. Promienie zachodz�cego s�o�ca, jakie
przedziera�y si� mi�dzy ob�okami niby czerwonawe i z�ote tr�jk�ty, odbija�y
si� w migotliwej powierzchni wody. Raz po raz sprawia�o to wra�enie
b�yskaj�cych diament�w, takich w�a�nie, jak owe bezcenne kamienie w legendach
zwi�zanych z Amazonk�. Od czasu do czasu jaka� ryba wyskakiwa�a
nad powierzchni� i ponownie zapada�a si�, pozostawiaj�c za sob� rozp�ywaj�ce
si� koli�cie drobne fale.
W miejscu, nad kt�rym si� znajdowali, na brzegu rzeki nie by�o �adnego
pasa piasku czy kamieni na granicy mi�dzy wod� i l�dem. �ciana d�ungli
zaczyna�a si� tam, gdzie ko�czy�a si� woda. Z g�ry wygl�da�o to troch� niczym
dobrze utrzymany ogr�dek warzywny olbrzyma, z odpowiedni� wielkimi
broku�ami i jaskrawo zielonymi kalafiorami. Patrz�c na to, trudno by�o1,sobie
wyobrazi�, �e pod t� g�st� pokryw� zieleni istnieje inny �wiat, zupe�nie inny
spos�b �ycia. Corey patrzy�a na to i poczu�a nagle, �e ogarnia j� dziwna
weso�o��, najpewniej w wyniku podniecenia przemieszanego z obaw�.
Niespodziewanie samolot wpad� w dziur� powietrzn�. �o��dek Corey
podjecha� do gard�a. Uchwyci�a si� wytartych kraw�dzi sk�rzanego fotela.
- Czy tu zawsze tak rzuca? - spyta�a.
- To intensywne parowanie nad powierzchni� wody - odpowiedzia� Ash.
Spr�bowa� zaci�gn�� si� trzymanym w ustach cygarem, po czym przypomnia�
sobie, �e jest nie zapalone. - Za chwil� b�dzie lepiej, ale nie do ko�ca, bo to
samo wyst�puje i nad d�ungl�.
- No to �wietnie - b�kn�a nieco nerwowo. Pu�ci�a jednak obrze�e fotela.
�miech Ashera Adamsa odbija� si� g�o�nym echem od metalowych �cianek
samolotu.
- Mamy jeszcze oko�o trzech godzin lotu, prosz� wi�c siedzie� spokojnie
i rozkoszowa� si� podr�.
15
Corey wyci�gn�a ze swej zielonej torby aparat fotograficzny i zacz�a
robi� zdj�cia. W wizjerze uchwyci�a rzek� i wdzieraj�c� si� w ni� ro�linno��
tak, by kraw�d� kadru obejmowa�a te� kawa�ek kad�uba i usterzenia samolotu.
Nacisn�a przycisk migawki.
- Widzi pani to urz�dzonko? - spyta� pilot, kiedy Corey za�o�y�a ju�
z powrotem os�on� na soczewk� obiektywu. Wskazuj�cym palcem postuka�
w okr�g�e szk�o jednego ze wska�nik�w na tablicy instrument�w pok�adowych.
Ma �adne d�onie, nawet z tymi pokancerowanymi kostkami, przyzna�a
niech�tnie. Mia� d�ugie i opalone palce, w pe�nym �wietle wida� by�o drobne,
rozja�nione s�o�cem w�oski.
- To wska�nik skr�tu i przechy�u. Pokazuje nam, czy lecimy r�wno.
- Odchyli� nieco trzyman� w d�oni d�wigni� i pozioma dot�d sylwetka
samolociku za okr�g�ym szkie�kiem te� si� przechyli�a. Potem Ash zn�w
wyr�wna� lot. - Chcia�aby pani spr�bowa�?
Corey z pewnym przera�eniem spojrza�a na czarn� po��wk� kierownicy
przy wolancie przed jej siedzeniem.
- Nie umiem pilotowa� samolotu.
- Niech si� pani nie boi, prosz� spr�bowa�. To �atwe.
T�umi�c w sobie niespokojne poczucie, �e pope�nia szale�stwo, Corey
od�o�y�a aparat fotograficzny i ostro�nie po�o�y�a d�onie na rozgrzan� od
s�o�ca kierownic�.
- O, dzielna harcerka. Prosz� tylko nie pcha� kierownicy od siebie ani do
siebie, bo wtedy polecieliby�my w d� albo w g�r�.
Corey nagle u�wiadomi�a sobie, �e samolot �yje w jej d�oniach. Pod
stopami czu�a jakie� intensywne pulsowanie, dobiegaj�ce od silnika, prawie
jak bicie serca. To by�o wcale niez�e.
- Jakie wra�enie?
- Noo... Ca�kiem dobrze.
- W porz�dku. To prosz� teraz trzyma� go w poziomie, dop�ki nie wr�c�.
- Jak to - wr�c�? A dok�d pan chce i��? - Jej g�os nagle zrobi� si� wy�szy,
niemal piskliwy. On naprawd� mia� zamiar odej�� od ster�w!
Ash Adams zgi�ty niemal we dwoje przepchn�� si� w�skim przej�ciem
mi�dzy fotelami i kucn�� w ciasnej przestrzeni z ty�u samolotu, gdzie
upchni�to baga�e.
- Panie Adams! Niech pan wraca! Ja nie umiem tego pilotowa�!
16
Ten cz�owiek chyba oszala�! Musia� oszale�! By�a sama w samolocie
z wariatem!
Samolot przechyli� si� i Ash zakl��, uderzaj�c g�ow� o metalowy d�wigar
sufitu. - Prosz� �askawie patrze� na wska�nik poziomu, panno McKinney!
Nie, nie sta� si� nagle taki uprzejmy. Ca�e zdanie, ��cznie z t� �pann�", by�o
pe�ne sarkazmu.
Corey pospiesznie skupi�a si� na wska�niku, kt�ry jej uprzednio pokazywa�.
Uda�o si� jej wyr�wna� po�o�enie samolotu.
- Panie... Ash! - poprosi�a, nie spuszczaj�c tym razem oka z bia�o-czarnego
wska�nika. - Niech si� pan pospieszy, bardzo prosz�.
Us�ysza�a za sob� odg�os jakiego� otwieranego zamka. - Tylko znajd� dla
nas co� do picia. Porz�dne linie lotnicze zawsze podaj� napoje ch�odz�ce.
Dzi�ki Bogu, wraca� ju� i przeciska� si� znowu na swoje miejsce. K�tem
oka zobaczy�a, �e wyjmuje korkow� zatyczk� z niebieskiego termosu
w kszta�cie dzbanka, podnosi go do ust i d�ugo pije.
- Teraz mo�e ju� pani to pu�ci� - powiedzia� jej wreszcie. Zanim go
pos�ucha�a, spojrza�a jeszcze, by sprawdzi�, czy przynajmniej jedn� r�k�
trzyma ju� na kierownicy wolanta.
- Mo�e troch� wody? - spyta� niemal uprzejmie i wyci�gn�� w jej stron�
trzymany w d�oni termos. - Prosz� wybaczy�, �e nie mamy szklanek.
Corey nie�wiadomie przesun�a koniuszkiem j�zyka po wyschni�tych
wargach. Powiedzie�, �e chcia�o si� jej pi�, to o wiele za ma�o. Wr�cz
umiera�a z pragnienia ju� od paru godzin. Napi�a si�, po czym odda�a mu
termos.
- A teraz mo�e to. Zechce pani otworzy�? - Rzuci� w jej stron� co�, co
wygl�da�o na pude�ko czekoladek.
Pochwyci�a je w locie. - Czekoladki? - spyta�a zdziwiona. Z jakiego�
powodu uwa�a�a, �e Asher Adams nie jest cz�owiekiem, kt�ry je s�odycze.
Do niego pasowa�oby raczej co� innego, jaka� - na przyk�ad - meskalina.
- Czekolada to te� rodzaj po�ywienia, a ja nie jad�em nic od rana.
W co ja si� wpakowa�am! - pomy�la�a Corey. Przecie� nawet ona, kiedy
przez par� godzin nie jad�a, miewa�a zawroty g�owy, a ten facet w ko�cu
pilotuje samolot. - To panu si� tak spieszy�o, �eby natychmiast lecie�
z Samarem - przypomnia�a mu k��liwie. Wci�� mia�a mu za z�e, �e jej
powa�n� wypraw� nazwa� fars�.
- Nie lubi�, �eby klienci czekali.
Corey wydoby�a z siebie westchnienie, maj�ce wyra�a� pe�n� niewiar�
w jego o�wiadczenie, i otworzy�a pude�eczko.
- Jak si� panu uda�o zdoby� ten gatunek czekoladek? Tu o nie chyba nie
tak �atwo?
- Tak, trzeba si� specjalnie postara�. Kupi�em je zreszt� dla George'a
Dupree. On ma niemal obsesj� na ich punkcie.
Corey wyj�a jedn� z czekoladek i odwin�a ozdobn� cynfoli�. G��boko
wci�gn�a w siebie znajomy zapach. Jeszcze raz popatrzy�a na zawarto��
pude�ka i w ko�cu po�kn�a rozgryzion� czekoladk�. Ostatecznie nie jad�a nic
od samego Chicago, je�eli nie liczy� torebki drops�w, kt�re kupi�a w bufecie
w Tampa.
- Nie s� mo�e tak dobre jak te oryginalne - o�wiadczy� Ash, kiedy ju�
sko�czy� je��. - Ale je�li ma si� s�abo�� do czekolady... Prosz� mi rzuci�
jeszcze jedn�.
Corey odwin�a nast�pn� czekoladk�. - Czy pan Dupree nie b�dzie z�y?
- Ogarn�o j� poczucie winy. To przecie� w�a�nie ona, ju� od dzieci�stwa,
mia�a s�abo�� do s�odyczy. By�o to grzeszne, nieustaj�ce po��danie, z kt�rym
stale musia�a walczy�.
- Niech si� pani nie przejmuje i zje jeszcze jedn�. George nawet nie wie,
�e je w og�le kupi�em. I niech pani da jedn� tak�e Bobbie'emu.
Corey da�a czekoladk� psu i odwin�a jeszcze jedn� dla siebie.
- Spotka�a si� ju� pani z George'em Dupree? - zapyta� Ash.
- Nie... - odpowiedzia�a Corey z pewnym wahaniem. Ash nie wygl�da� na
cz�owieka, przepadaj�cego za towarzysk� pogaw�dk�. - Ale czyta�am jego
list w sprawie fundusz�w dla rezerwatu San Reys. Wydaje si�, �e jest bardzo
temu oddany - doko�czy�a, smakuj�c s�odkie �mietankowe nadzienie.
Ash skwitowa� jej wypowied� nieokre�lonym mrukni�ciem, nie odrywaj�c
wzroku od horyzontu.
- Jak na faceta zaanga�owanego w dobroczynno��, George jest w porz�dku.
Mo�e odrobink� ekscentryczny, ale w porz�dku. I pewnie �atwo si� dogadacie.
George zawsze mia� s�abo�� do dzieci.
Ju� drugi raz nazwa� j� dzieckiem. Rzeczywi�cie, ludziom zdarza�o si�
czasami bra� j� za nastolatk�, ale przecie� nie za dziecko!
- Mam dwadzie�cia pi�� lat. I wydaje mi si�, �e jestem wystarczaj�co
18
doros�a na tego rodzaju podr� - powiedzia�a sucho, nie umiej�c ukry�
przebijaj�cego w jej g�osie rozdra�nienia. Rozgryz�a ostatni kawa�ek czekoladki,
zwin�a foli� w kulk� i w�o�y�a z powrotem do paczuszki.
- Dwadzie�cia pi��? - spyta� z niedowierzaniem Ash. - A sprawia pani
wra�enie, jakby dopiero co wysz�a z piaskownicy. Podejrzewam, �e w sklepach
wci�� nie chc� pani sprzedawa� piwa, mam racj�? - Spojrza� na jej d�o� bez
obr�czki. - Niezam�na?
- Nie, ale...
- Chwileczk�. Prosz� mi pozwoli� zgadn��. Niezam�na, ale zar�czona
z odpowiednim m�czyzn�, kt�rego oczywi�cie zna pani jeszcze od czas�w
szko�y powszechnej. Na pewno z kim� powa�nym, o jakim� dobrze brzmi�cym
imieniu, jakim� Pierpontem czy innym Dudleyem Porz�dnickim. I oczywi�cie
ochajtniecie si�, jak tylko on uzyska dyplom czy tam aplikacj� prawnika,
Potem z tym ca�ym Dudleyem b�dziecie razem wychowywa� dzieci w tym
samym ma�ym miasteczku, w kt�rym si� oboje urodzili�cie.
Czy�by tak �atwe by�o z niej to wyczyta�? Rzeczywi�cie wszystko to
wygl�da�o bardzo statecznie, mo�e by�o po prostu... nudne? Jednak�e niemal
natychmiast zacz�a si� broni� przed takimi my�lami. Todd j� kocha�. I nie
by�o nic komicznego w �yciu, kt�re ten cz�owiek teraz wy�miewa�. Co on
w og�le m�g� wiedzie�? Jaki� niezgorzej szajbni�ty pilot, pewnie w og�le bez
�adnej rodziny czy jakichkolwiek korzeni.
A ona lubi�a swoje �ycie i by�a dumna ze swojego na wp� wiejskiego
�rodowiska w Pleasant Grove. Ju� od dziecka stale pomaga�a rodzicom na
farmie. P�niej, po uko�czeniu koled�u przez pewien czas pr�bowa�a mieszka�
samodzielnie w wynaj�tym w miasteczku mieszkaniu. Wkr�tce jednak zda�a
sobie spraw�, �e brakuje jej dawnych porannych obowi�zk�w na farmie,
brakuje przyjemno�ci orki nale��cym do ojca starym traktorem marki John
Deere, brakuje tak wyra�nie tam odczuwanych zmian p�r roku, brakuje
rodzic�w i babci.
W rodzinach farmerskich dba si� o bliskich, tote� gdy babcia McKinney
rozchorowa�a si� i nie mog�a ju� wstawa� z ��ka, Corey wr�ci�a do domu,
�eby si� ni� opiekowa�. Kiedy w rok p�niej babcia umar�a, Corey postanowi�a
zosta�.
By�o co� takiego w atmosferze Pleasant Grove, co dodawa�o jej pewno�ci
siebie i wiary. Ludzie dorastali tam, pobierali si�, �yli i umierali - wszystko
to w obszarze wsp�lnoty o promieniu nie wi�kszym ni� kilkana�cie kilometr�w.
Ka�dy tam zna� ka�dego, zna� zar�wno jego zalety, jak i s�abo�ci,
wszyscy wiedzieli wszystko. Tote� s�uszne oczekiwali, �e Corey i Todd
w ko�cu si� pobior�. Nawet nie rozmawiano o tym, po prostu tego si�
spodziewano. Podobnie jak ka�dy w tej miejscowo�ci spodziewa� si�, �e Todd
Farley zacznie sadzi� kartofle w �aden inny dzie�, tylko w Wielki Pi�tek.
- M�j narzeczony nie jest prawnikiem. Jest teraz na praktyce lekarskiej po
internie, a b�dzie anestezjologiem - prychn�a, sama nieco zaskoczona
wynios�ym tonem, kt�rym to powiedzia�a.
- Ach, anestezjologiem! Kiedy� zna�em faceta, kt�ry by� anestezjologiem.
Powiedzia� mi, jak� frajd� ma ze swoimi pacjentami, kiedy ich ju� u�pi,
a potem ogl�da ich w stroju, w jakim ich matka zrodzi�a. M�wi� mi, �e
czasami nawet bierze wtedy aparat fotograficzny i...
- Prosz� natychmiast przesta�! - krzykn�a Corey. W ostatniej chwili
powstrzyma�a si�, �eby nie zatka� sobie uszu palcami. - Nie mam najmniejszej
ochoty s�ucha� opowie�ci o jakim� zboczonym pa�skim przyjacielu.
Pilot wzruszy� ramionami. - Jak pani sobie �yczy. Chcia�em tylko
podtrzymywa� niezobowi�zuj�c� towarzysk� rozmow�.
Corey nagle zda�a sobie spraw�, �e wszystkie z�by a� j� bol�, tak mocno
je zacisn�a. Nigdy, w ca�ym swoim �yciu, nie spotka�a nikogo tak
grubia�skiego, tak denerwuj�cego, tak infantylnego! Ona sama mo�e wygl�da
m�odo, ale przynajmniej zachowuje si� jak osoba doros�a.
Spojrza�a na� z ukosa. Nic go nie usprawiedliwia�o. M�g� mie� trzydzie�ci
lat... mo�e trzydzie�ci pi��. W k�cikach oczu pojawia�y si� zmarszczki, kiedy
si� u�miecha�, ale nie dostrzeg�a nawet �ladu siwizny w br�zowych, g�stych
i lekko faluj�cych w�osach, zachodz�cych mu a� na kark i niedbale wci�ni�tych
pod przepocon� czapk�. O, na pewno ju� go przejrza�a. Samotnik i p�dziwiatr.
Jeden z tych wiecznych ch�opc�w typu Piotrusia Pana, kt�rzy nigdy nie
potrafi� dorosn��, nie chc� przyj�� na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialno�ci.
W pi�� minut p�niej Ash zn�w wypi� par� �yk�w wody z termosu,
zamkn�� go i poda� Corey. - Mo�e mi pani to przytrzyma�?
Nim zdo�a�a si� zorientowa�, samolot ju� po�o�y� si� w g��boki skr�t.
- Co pan robi? - spyta�a. Skrzyd�o po jej stronie celowa�o teraz prosto
w ziemi�, jakby chcia�o wskaza� g�ste, spl�tane zaro�la, mi�dzy kt�rymi
niczym srebrna siatka mieni�y si� drobne, w�skie odnogi rzeki.
20
- L�duj�.
Walcz�c ze zwielokrotnion� si�� od�rodkow� podnios�a r�k�, by spojrze�
na zegarek. Od momentu startu up�yn�a dopiero godzina.
Samolot wyr�wna� lot i Corey mog�a ju� postawi� termos na pod�odze.
Zaniepokoi� j� fakt, �e w samym �rodku blachy dostrzeg�a spor� rdzaw�
szczelin�, wprost dziur� na wylot, ale jeszcze bardziej zaniepokoi�o j� to, �e
l�dowali teraz gdzie� w �rodku nie zamieszkanej d�ungli.
- Zdawa�o mi si�, �e pan m�wi� o trzech godzinach lotu?
- M�wi�em. Ale musimy zrobi� ma�� przerw� w podr�y.
My�li w g�owie Corey zacz�y nagle galopowa�. Przecie� to on sam m�wi�,
�e w d�ungli nie obowi�zuj� �adne zasady.
- Ale dlaczego l�dujemy akurat tutaj? - nie potrafi�a ukry� lekkiego
dr�enia g�osu. A co, je�li to by� ten gatunek m�czyzny, przed kt�rym zawsze
ostrzega�a j� matka?
Pilot nic nie odpowiedzia�. Przestawi� tylko wentylator tak, �e powietrze
kierowa�o si� teraz prosto na jego twarz. Corey przyjrza�a mu si� uwa�niej.
Na zmarszczonym czole perli�y si� kropelki potu, a jego d�o� lekko dr�a�a,
kiedy podnosi� j� do d�wigni steruj�cej podwoziem. Mo�e by� chory? A je�li,
tak jak podejrzewa�a, by� to nienormalny facet, szarpany jakimi� zboczonymi
nami�tno�ciami, perwersyjnie planuj�cy swoje post�powanie wobec niej? Co
wtedy?
Nie b�d� �mieszna, skarci�a sam� siebie i stara�a si� nie pami�ta�
ostrzegaj�cego g�osu matki. Na szcz�cie ju� wcze�niej nauczy�a si� bra�
powa�nie ostrze�enia pani Grace McKinney nie ca�kiem dos�ownie.
- Spad�o ci�nienie oleju - powiedzia� Ash.
Corey przebieg�a wzrokiem po wska�nikach na tablicy rozdzielczej
i znalaz�a ten, o kt�ry chodzi�o. Strza�ka by�a tu� przy czerwonej cz�ci skali.
Corey nakrzycza�a na siebie w duchu za niedojrza�o��, za to, �e pozwoli�a
sobie przez chwil� popa�� w sytuacyjn� nerwic� -je�eli takie poj�cie w og�le
istnieje w psychologii.
- Wyl�dujemy tam, na tej playa, to znaczy na tym p�askim terenie
zalewowym. - Wskaza� na niezbyt szeroki pas gruntu obok jednego
z dop�yw�w.
L�dowanie by�o twarde i bardzo nier�wne. Corey raz po raz mia�a
wra�enie, �e samolot za chwil� rozpadnie si� podczas kolejnych podskok�w
i uderze� podwozia o wyboje na pop�kanej glinie wyschni�tego dna jakiego�
dop�ywu. W ko�cu jednak samolot si� zatrzyma�.
Ash wy��czy� silnik, po czym odchyli� si� do ty�u i wp� le��c w fotelu
si�gn�� do schowka za oparciem fotela Corey, wyci�gaj�c stamt�d br�zow�
papierow� torb�. Nast�pnie usadowi� si� wygodniej i wydoby� z niej niewielk�
p�ask� butelk� whisky Jack Daniels. Wyrzuci� zmi�t� torb� za siebie i odkr�ci�
metalowy korek.
- Ja my�la�am, �e chodzi o dolewanie oleju - powiedzia�a nieco sarkastycznie
Corey. Ale w jej g�osie zn�w pojawi� si� l�k. Jak zahipnotyzowana,
z narastaj�c� trwog� patrzy�a na pilota. Przechyla� g�ow� do ty�u i pi� d�ugimi
rykami. A jednak to by� ten typ m�czyzny, przed kt�rym przestrzega�a j�
matka. Wszystko na to wskazywa�o, ba, teraz to si� wprost rzuca�o w oczy.
Ten jego wygl�d. I spos�b bycia. Nigdy, ale to nigdy nie powinna by�a
wsiada� z nim do samolotu.
- Wie pan, nie obchodzi mnie, co pan robi poza prac�, to nie moja sprawa
- powiedzia�a, zbieraj�c si� na odwag�. - Ale teraz zap�acono panu za to,
�eby mnie pan dowi�z� do San Reys, jak s�dz�.
- Natomiast ja powinienem si� domy�li�, �e na domiar z�ego pani jest
abstynentk� - powiedzia� na wp� do siebie i zn�w przechyli� butelk�.
Corey wolno odpi�a zaczep pasa bezpiecze�stwa, po czym nieznacznie
zacz�a przesuwa� praw� r�k� w stron� klamki drzwi. Bicie w�asnego serca
s�ysza�a niemal jak kolejne uderzenia pioruna. Z w�asnej g�upoty odda�a swe
�ycie w r�ce niebezpiecznego osobnika. Taki przypadek nie by� w og�le
uwzgl�dniany w precyzyjnym planie, pieczo�owicie przygotowanym wsp�lnie
z ojcem Michaelem. Jaki� kompletnie obcy typ powiada jej, �eby z nim
lecia�a, a ona potulnie si� na to godzi!
Zupe�nie mo�liwe, �e Asher Adams w og�le zmy�li� ca�� t� histori� na
temat drugiego pilota. Przed oczami Corey jawi�a si� teraz koszmarna wizja.
W wyobra�ni widzia�a biednego Mike'a Jonesa zwi�zanego i zakneblowanego
albo rannego w skro�, z kt�rej krew czerwonymi kroplami sp�ywa�a na
powieki. Przecie� w Po�udniowej Ameryce osiada wielu przest�pc�w! Z ca��
pewno�ci� gdzie� ju� o tym s�ysza�a. Czy to nie matka o tym m�wi�a?
Serce Corey pracowa�o niczym t�ok parowej lokomotywy, a oddech sta� si�
szybki i p�ytki. O Bo�e, nie potrafi�a sobie nawet przypomnie�, czy
kiedykolwiek w �yciu tak si� ba�a. Przez g�ow� w szale�czym tempie
22
przelatywa�y jej znane historie o gwa�tach. Najlepiej w takim przypadku si�
podda�. To zazwyczaj zalecano teraz potencjalnym ofiarom, zw�aszcza
w sytuacjach, gdzie napastnik m�g� mie� rzeczywist� przewag� fizyczn�.
Nale�a�o si� podda�, mo�na by�o dzi�ki temu unikn�� pobicia i obra�e�.
Ale poddanie si� by�o ostatni� rzecz�, o jakiej w og�le my�la�a.
K�tem oka widzia�a jego profil, drapie�ny i bezlitosny dla ofiary, jak
u wilka. I te jego przekl�te oczy. Na szcz�cie teraz oczy by�y przymkni�te,
g�owa odchylona do ty�u na oparcie, baseballowa czapeczka rzucona niedbale
na jedn� z d�wigni. Corey przy�apa�a si� na tym, �e przez chwil� zacz�a mu
si� przygl�da� uwa�niej, �e jej wzrok przesuwa� si� od okr�g�ego znamienia
po szczepieniu ospy na po�yskuj�cym od potu ramieniu po wytarte d�insy.
Spojrzenie Corey zatrzyma�o si� przez chwil� na p�askim brzuchu i szczup�ych
biodrach, potem przesun�o si� na mocne mi�nie ud.
Niespodziewanie wyobrazi�a sobie, �e to silne, pr�ne m�skie cia�o zbli�a
si�, nachyla si� do niej i przyciska do jej cia�a... Przeszy� j� nag�y dreszcz,
poczu�a skurcz w okolicach �ona. Gwa�townie prze�kn�a �lin�.
Powin� czym pr�dzej si� st�d wydosta�.
Ko�cami palc�w dotkn�a przycisku blokuj�cego klamk�, poczu�a ciep�o
rozgrzanego metalu. Nie spuszczaj�c oczu z pilota nacisn�a d�wigni�, mimo
woli mru��c oczy, gdy zamek drzwi trzasn�� niczym stara dubelt�wka.
Ash Adams otworzy� swoje fascynuj�ce, szare oczy i spojrza� prosto na ni�.
By�a bezbronnym jagni�ciem, a on wilkiem w wilczej sk�rze.
\
Rozdzia� trzeci
Co si�, u diab�a, z pani� dzieje? - spyta� Ash.
Corey zamar�a, z jedn� stop� ju� wysuni�t� poza kraw�d� uchylonych drzwi.
- Ma pani taki wyraz twarzy, jakby wsiad�a do samolotu z tym zwariowanym
Normanem Batesem, idolem m�odzie�owym. Nigdy dot�d nie widzia�a
pani cz�owieka, kt�ry ma atak malarii?
- Malarii?
- Tak, malarii. Walcz� z ni�ju� od trzech lat. Wystarczy, �e si� przem�cz�,
nie do�pi� przez par� dni i zaraz atakuje mnie ta cholerna malaria. Ale po
kr�tkiej drzemce zn�w b�d� na chodzie, to sprawdzone. - Ash ponownie
zamkn�� oczy, skrzy�owa� r�ce na piersiach i jeszcze g��biej zapad� si� w fotelu.
Corey g��boko odetchn�a. A wi�c to malaria. A ona... No, prawd� m�wi�c,
zachowa�a si� jak idiotka. Najpewniej nadwra�liwo�� odziedziczy�a po
mamie. Asher Adams m�g� by� szorstki i nieokrzesany, ale przecie� nie
wygl�da� na takiego, kt�ry fizycznie zagra�a ludziom. Jego grubianstwo
przejawia�o si� w s�owach.
- B�dzie pan spa�? Tutaj? - zapyta�a z niedowierzaniem. Teraz, kiedy
silnik by� wy��czony, r�wnie� wentylatorek ju� nie dzia�a�.
- No przecie� nie b�d� spa� tam na zewn�trz razem z tymi wszystkimi
robalami - mrukn��, nawet nie otwieraj�c oczu.
- Powinien pan bra� chinin�. Zabra�am jej troch� ze sob�, to znaczy
z lekarstwami z dar�w.
Jego oczy otworzy�y si� gwa�townie. - Ma pani chinin�? Mia�em kiedy�
jakie� tabletki od malarii, ale nie wiem, co si� z nimi sta�o.
Patrzy� na ni� ju� znacznie �yczliwiej, a j� denerwowa�a �wiadomo��, �e
jest teraz tolerowana, poniewa� ma co�, czego potrzebuje. I gdyby nie to, �e
chcia�a jak najszybciej sko�czy� ju� z tym wszystkim, z pewno�ci� powiedzia�aby
mu, �eby sobie sam poszuka� lekarstwa.
Zamiast tego, zgi�ta niemal we dwoje, musia�a przeciska� si� mi�dzy
fotelami. Tu jest brudniej ni� w chlewie, pomy�la�a, kiedy depta�a rzucone na
pod�og� stare gazety i ameryka�skie magazyny ilustrowane.
W pomieszczeniu przeznaczonym na baga�e te� nie mo�na by�o dostrzec
nawet �ladu porz�dku. Bardziej przypomina�o to wn�trze szary jakiego�
nieporz�dnego dziecka, kt�re na si�� zamyka drzwi, zza kt�rych przy
otworzeniu natychmiast wali si� lawina wepchni�tych tam rzeczy. Skrzynki
i paczki ustawione by�y byle jak, bez zwracania uwagi na ich rozmiary. Na
pod�odze wala�a si� para podartych d�ins�w, a ca�e ciasne pomieszczenie
przesi�kni�te by�o zat�ch�ym zapachem dymu z papieros�w i cygar.
- To chyba powinno by� gdzie� pod �piworem - poinformowa� j� z g��bi
kabiny mrukliwy g�os Asha.
Musia�a si�ga� daleko ponad spi�trzonymi skrzynkami i paczkami, �eby
wyci�gn�� wymi�ty i wygnieciony �piw�r, z kt�rego na domiar wszystkiego
wysun�a si� jeszcze poduszka bez poszewki i spad�a na pod�og�. W ko�cu
uda�o si� jej odnale�� w�a�ciwe pude�ko z lekami, wyszuka� chinin� i dobrn��
z ni� z powrotem do kabiny.
Ash poderwa� si� z fotela. - Lepiej niech mi pani da podw�jn� dawk�. M�j
organizm ju� si� uodporni� na dzia�anie takich lekarstw.
- Ile pan wa�y? - Corey uwa�nie czyta�a karteczk� z instrukcj� do��czon�
do szklanych ampu�ek.
- Niech pani po prostu nape�ni strzykawk�.
- Nie zrobi� tego. Ile pan wa�y?
- Oko�o siedemdziesi�ciu pi�ciu kilogram�w.
- A wi�c trzy centymetry sze�cienne. Tyle wynosi dawka dla pana
- oznajmi�a tonem zawodowej piel�gniarki. Nape�ni�a strzykawk�.
- Niech mi pani da t� ig��. - Ash przekr�ci� si� w fotelu i wyci�gn�� r�k�
po strzykawk�. Z jego twarzy odp�yn�a prawie ca�a krew, sk�ra by�a pokryta
kroplami potu. - Niech mi pani to da, do cholery! - powt�rzy� niecierpliwie,
a wyci�gni�ta w jej stron� r�ka zacz�a dygota� coraz mocniej.
- Nie mo�e pan sam sobie robi� zastrzyku.
25
I
- u� nieraz robi�em.
- Ja mog� go panu zrobi�. Mam za sob� roczn� praktyk� jako piel�gniarka.
Ash opu�ci� r�k� i po�o�y� j� na kolanie.
- Niech b�dzie.
Corey zacz�a dezynfekowa� mu sk�r� na r�ku, przecieraj�c j� zwil�onym
w alkoholu tamponikiem waty, ale Ash gwa�townie cofn�� rami�.
- Nie w r�k� - powiedzia� tonem skargi.
- To musi by� zastrzyk podsk�rny - t�umaczy�a mu z zawodow�
wyrozumia�o�ci�.
- Nie. W r�k� ju� mi robiono. Wtedy to dzia�a zbyt wolno.
Z pewnym niepokojem zastanawia�a si�, gdzie te� trzeba mu zrobi�
zastrzyk, �eby podzia�a� szybciej.
- Prosz� mi to po prostu wstrzykn�� w udo albo w ty�ek. Ot, cho�by tu.
- Niecierpliwym ruchem uderzy� si� po nogawce spodni z przodu uda. - No
ju�, niech si� pani nie zastanawia. Niech pani to zrobi wprost przez spodnie
i ju�. Nie mamy za wiele czasu, chyba �e chce pani tu nocowa�. Za par�
godzin b�dzie ju� ciemno.
- Nie mog� panu robi� zastrzyku przez materia� spodni. To by�oby
niehigieniczne. Lepiej ju� jednak w rami�.
- Ee tam, gadanie! - Ash podni�s� si� gwa�townie i jego rami� otar�o si�
o jej piersi, a w�osy o jej policzek. Pies przygl�da� si� temu wszystkiemu
z umiarkowanym zainteresowaniem. M�czyzna pochyli� si�, odpi�� guzik,
rozsun�� suwak spodni i szybko �ci�gn�� je razem z bielizn� dostatecznie
nisko, by ods�oni� zaskakuj�co blade, prawie bia�e biodro i g�r� uda.
Corey poczu�a, jak gor�co nap�ywa jej do policzk�w i w duchu przeklina�a
sw� jasn� cer�, na kt�rej tym wyra�niej widoczne by�y wszelkie oznaki
owych emocji.
Ash pochyli� si� i opar� o desk� rozdzielcz�. - No ju� - powiedzia�
niecierpliwie. - Niech�e pani robi. Chcia�a pani mie� ods�oni�t� sk�r�, prosz�
bardzo.
Na jego ciele wyra�nie zaznaczy�a si� linia opalenizny, jasny lewy
po�ladek jaskrawo odcina� si� od plec�w, gdzie pod ciemn� sk�r� rysowa�y
si� �ebra i mi�nie.
- Nigdy nie m�wi�am, �e chc� ogl�da� pa�sk� sk�r� - powiedzia�a
stanowczo, ale r�ka troch� jej jednak dr�a�a, gdy trzymanym w niej
26
tamponikiem dezynfekowa�a sk�r� na twardym po�ladku. Wzi�a g��boki
oddech. Co si� z ni� dzia�o? Widzia�a ju� przecie� rozebranych m�czyzn,
ich nago��. Ale musia�a przyzna�, �e nigdy jeszcze nie widzia�a cia�a takiego
jak to. I �adne z nich nie zrobi�o na niej podobnego wra�enia. Pomy�la�a, �e
w jaki� spos�b przypomina jej te nieprzyzwoite i pe�ne seksu zdj�cia m�skich
modeli, kt�re widywa�a w Chicago w witrynach wielkich magazyn�w,
reklamuj�cych bielizn� dla pan�w.
- Czy mog�aby pani by� troch� szybsza, bezlitosna siostro Ratched?
- powiedzia� zgry�liwie i przeci�gle, wyrywaj�c j� z chwilowego zamy�lenia.
- Jestem pewien, �e ten widok bardzo si� pani podoba, ale nie mog� �wieci�
ty�kiem przez ca�� dob�.
Corey pomy�la�a, �e w ci�gu ostatnich dw�ch godzin us�ysza�a wi�cej
obelg i niegrzecznosci, ni� zdarzy�o si� to dot�d w ca�ym jej �yciu. To samo
dotyczy�o grubianstwa. W ko�cu jest jaka� granica tego, co kobieta mo�e
znie��. W ka�dym razie przed wyci�gni�ciem ig�y celowo wbi�a j� jeszcze
g��biej, z dodatkowym bolesnym skr�ceniem.
Osi�gn�a chyba zamierzony efekt, bo wi�zanki przekle�stw, jaka wyrwa�a
si� z ust Asha, m�g�by mu pozazdro�ci� niejeden stary wilk morski.
- Trzeba mi by�o powiedzie�, �e obla�a pani praktyk� jako piel�gniarka.
To by�o robienie zastrzyku zardzewia�ym gwo�dziem.
Corey dla przyzwoito�ci uda�a, �e wzdycha ze wsp�czuciem i pieczo�owicie
star�a sp�ywaj�c� po sk�rze po�ladka kropl� krwi przemieszan� ze �rodkiem
dezynfekuj�cym.
- Bardzo mi przykro. Ig�a musia�a by� t�pa.
- Oczywi�cie. Z pewno�ci�.
B�yskawicznie podci�gn�� i zapi�� d�insy i opad� na fotel. Ca�a jego
agresywno�� gdzie� znik�a.
- Niech pani mo�e wypu�ci Bobbie'ego, dobrze? - poprosi�. W jego g�osie
wyczuwa�o si� wyczerpanie, oczy mia� zn�w przymkni�te. - Aha, i niech pani
nie idzie do d�ungli, nawet za jak�� dziecinn� potrzeb�.
Umo�ci� si� w fotelu jeszcze ni�ej. - Je�eli b�d� jeszcze spa�, za godzin�
prosz� mnie obudzi� - powiedzia� i zasn�� niemal natychmiast.
- Wygl�da na to, �e zostali�my sami, Bobbie - powiedzia�a Corey.
Nacisn�a klamk� i otworzy�a drzwi. Bobbie patrzy� na ni� i poniewa�
zamiast ogona mia� jaki� mizerny �lad po nim, chc�c pokaza� jej swoj�
27
rado��, pu�ci� w ruch ca�� tyln� cz�� swojej psiej postaci. By�o z niego
prawdziwe brzydactwo - br�zowy, bez jednego ucha i z licznymi bliznami na
g�owie. A jednak mia� wyra�n� osobowo��, charakter. Siwa sier�� wok� oczu
i pyska wskazywa�aby, �e ma ju� swoje lata, ale jego ruchy wci�� by�y
szybkie i pewne, jak u znacznie m�odszych psiak�w. No tak, teraz ju�
zainteresowa�a si� tym zwierzakiem i chcia�aby wiedzie�, czy by� u Asha ju�
od szczeni�cia.
Bobbie wyskoczy� i pogna� w stron� wolno p�yn�cej wody, wzbijaj�c za
sob� ob�ok jaskrawo��tych motyli. Corey wychyli�a si� przez niskie drzwi
i po skrzydle zesz�a na pop�kany gliniasty i�, lekko uginaj�cy si� pod jej
stopami. Jaki� ptak odezwa� si� w d�ungli z ty�u za ni� i niemal natychmiast
rozleg�a si� odpowied� z drugiej strony rzeki. W nieruchomym powietrzu
wszystko s�ycha�