Weiner Jennifer - Siostry

Szczegóły
Tytuł Weiner Jennifer - Siostry
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Weiner Jennifer - Siostry PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Weiner Jennifer - Siostry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Weiner Jennifer - Siostry - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Jennifer Weiner Siostry Strona 2 R TL Dla Molly Beth 2 Strona 3 R CZĘŚĆ PIERWSZA W jej butach TL Strona 4 R TL Strona 5 1 – Kotku – jęknął cicho (Ted? Tad? – czy coś w tym rodzaju), tłamsząc ustami boczną część jej szyi i przesuwając tym samym jej twarzą po ścianie toalety. „To śmieszne”, pomyślała Maggie, czując, jak podnosi jej sukienkę. Ponieważ jednak w ciągu ostatnich dwóch godzin wypiła około pięciu wódek z tonikiem, nie była w stanie nazwać czegokolwiek śmiesznym. Nie R była nawet pewna, czy potrafi prawidłowo wymówić to słowo. – Jesteś taka sexy! – wykrzyknął Ted lub Tad, odkrywając stringi, które zakupiła na tę okoliczność. L – Chciałabym stringi. Czerwone – powiedziała. – Szkarłatne – poprawiła ją ekspedientka w Victoria’s Secret. – T Niech będzie – zgodziła się Maggie. – Rozmiar S – dodała – XS, jeśli jest. Obdarzyła dziewczynę pogardliwym spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że chociaż nie odróżnia czerwonego od szkarłatu, to ona, Maggie Feller, wcale się tym nie przejmuje. Może i nie skończyła college'u, i może nie ma świetnej pracy – OK, od czwartku w ogóle nie ma pracy, a cała jej kariera telewizyjna ogranicza się do trzech sekund, przez które skrawek jej biodra widoczny był na przedostatnim wideoklipie Willa Smitha. I może faktycznie z trudnością pokonywała swoją wyboistą drogę, podczas gdy niektórzy, jak mianowicie jej siostra Rose, śpiewająco przeszli przez college Ivy League1, wprost do szkół prawniczych, później firm prawniczych, a następnie luksusowych apartamentów na Rittenhouse Square, zupełnie jakby ktoś usadowił ich na jakiejś wielkiej życiowej 1Ivy League – osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części Stanów Zjednoczonych (wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki). 1 Strona 6 zjeżdżalni i lekko popchnął. A jednak to ona, Maggie, miała coś bardzo wartościowego, coś rzadkiego i naprawdę cennego, coś, co posiada jedynie niewielu, a wielu pożąda – fantastyczne ciało. Czterdzieści siedem kilogramów rozciągnięte na wysokość 165 centymetrów, od głowy po czubki palców przybrązowione w solarium, zadbane, odpowiednio depilowane, wygładzone parafiną, nawilżone, pachnące, doskonałe. Miała tatuaż w kształcie stokrotki tuż nad pośladkiem, słowa „STWORZONA DO GRZECHU” wytatuowane wokół lewej kostki, a na prawym bicepsie czerwone, przebite strzałą, pulchne serce z napisem „MAMA” (myślała o R dodaniu daty jej śmierci, ale z jakiegoś powodu ten tatuaż bolał bardziej niż dwa pozostałe razem wzięte). Maggie była również właścicielką piersi rozmiar D. Wspomniane piersi były prezentem od pewnego żonatego L przyjaciela i zrobione zostały z roztworu soli oraz plastiku, ale to było bez znaczenia. „To moja inwestycja na przyszłość” – powiedziała Maggie. T Ojciec wyglądał na urażonego i lekko oszołomionego, Sydelle – Macocha Monstrum oddychała rozszerzając nozdrza, a jej duża siostra Rose zapytała: „Jaką konkretnie przyszłość planujesz? ”, przybierając ten swój pełen wyższości ton, czym sprawiała wrażenie, jakby miała przynajmniej siedemdziesiąt lat. Maggie nie słuchała, miała to gdzieś. Obecnie dwudziestoośmioletnia Maggie znajdowała się na spotkaniu z okazji dziesięciolecia ukończenia szkoły średniej i była zdecydowanie najlepiej wyglądającą kobietą na sali. Wszystkie oczy zwrócone były na nią, gdy weszła wolnym krokiem do Cherry Hill Hilton w opinającej dokładnie jej ciało czarnej sukience koktajlowej na ramiączkach i w szpilkach Christiana Louboutina, które tydzień temu wyciągnęła z szafy swojej siostry. Mimo że Rose roztyła się – duża siostra na jeszcze jeden sposób – ich stopy wciąż były dokładnie takie same. Maggie czuła na sobie gorące 2 Strona 7 spojrzenia, gdy lekkim krokiem szła w stronę baru, uśmiechając się i kołysząc biodrami jakby w rytm muzyki, czemu towarzyszyło lekkie podzwanianie bransoletek w okolicy nadgarstków; pozwalając tym samym swoim byłym kolegom szkolnym dobrze się przyjrzeć temu, co stracili – dziewczynie, którą ignorowali, przedrzeźniali i uważali za opóźnioną, tej, która błąkała się korytarzami szkolnymi w zbyt obszernych, wojskowych kurtkach swojego ojca i kuliła przy szafkach w szatni. Tak, Maggie promieniała. Niech widzą, niech się ślinią. Marissa Nussbaum i Kim Pratt, a szczególnie ta suka Samantha Bailey ze swoją tandetną, tlenioną fryzurą i R siedmioma dodatkowymi kilogramami na biodrach, których w szkole średniej jeszcze tam nie było. Wszystkie te cheerleaderki, które nią pogardzały albo patrzyły zawsze gdzieś obok, udając, że jej nie widzą. Jakby L jej tam w ogóle nie było. Niech teraz nacieszą swoje oczy... albo, jeszcze lepiej, niech ich rozmemłani i łysiejący mężowie poucztują sobie do woli. T – O, Boże! – jęknął Ted– Nie– Ted, odpinając spodnie. W toalecie obok ktoś spuścił wodę. Maggie zachwiała się na swoich obcasach, gdy Ted– Nie– Tad celował, chybiał i celował ponownie, dźgając jej uda i tyłek. „To jakby atakował cię jakiś ślepy wąż”, pomyślała i parsknęła cicho, który to odgłos Ted ewidentnie pomylił z jękiem rozkoszy. – O tak, kotku! Dobrze ci, hm? – domagał się potwierdzenia i zaczął szturchać jeszcze mocniej. Maggie stłumiła ziewnięcie i popatrzyła w dół, zauważając z przyjemnością, że jej uda – jędrne dzięki godzinom spędzonym na bieżni w siłowni, gładkie jak plastik po ostatnim zabiegu parafinowym – w ogóle nie drżały, niezależnie jak mocne były pchnięcia Teda. Jeśli chodzi o pedikiur – był idealny. Początkowo nie była pewna co do tego konkretnego odcienia czerwieni – nie dość ciemny, martwiła się trochę – ale to był jednak dobry wybór, pomyślała, patrząc na swoje palce, 3 Strona 8 które odpowiedziały jej zdecydowanym błyskiem lakieru. – Jezu CHRYSTE! – krzyknął Ted. W jego tonie słychać było mieszaninę ekstazy i frustracji, coś jak u człowieka, który miał wizję, ale nie jest całkiem pewien, co ona oznacza. Maggie spotkała go przy barze, około pół godziny po przyjściu, i był on dokładnie tym, kogo szukała – wysoki blondyn, dobrze zbudowany, nie gruby i nie łysiejący jak większość byłych bogów futbolu i królów balu maturalnego. Uprzejmie grzeczny. Dawał napiwek barmanowi po każdej kolejce, choć wcale nie musiał, bo rachunek regulowało się na końcu; i powiedział jej to, co chciała usłyszeć. R – Czym się zajmujesz? – zapytał, a ona uśmiechnęła się do niego. – Śpiewam – odpowiedziała. Co było prawdą. Przez ostatnie sześć miesięcy śpiewała chórki w zespole o nazwie Włochata Mycha, który robił L thrash– metalowe przeróbki klasyki disco lat siedemdziesiątych. Dotychczas dali jeden koncert, jako że popyt na thrash– metalowe interpretacje szlagieru T MacArthur Park nie jest specjalnie imponujący, a Maggie wiedziała, że przyjęli ją do zespołu, bo wokalista miał nadzieję się z nią przespać. Ale to było już coś – mały punkt zaczepienia dla jej marzenia o sławie, o byciu gwiazdą. – Nie chodziliśmy razem na żadne zajęcia – powiedział, gładząc palcem wskazującym jej nadgarstek. – Pamiętałbym cię na pewno. Maggie popatrzyła w dół, bawiąc się jednym ze swoich kasztanowych kosmyków i jednocześnie zastanawiając się, czy powinna przesunąć lekko sandałem po jego łydce, czy może rozpuścić włosy, pozwalając kaskadzie swoich loków opaść na plecy Nie, nie chodzili razem na zajęcia. Była w klasie „specjalnej”, klasie „wyrównawczej”, w klasie z tymi mniej zdolnymi i nie tak bystrymi, używającymi książek ze specjalnie dużymi literami, które miały też nieco inny kształt – były trochę dłuższe i cieńsze niż jakiekolwiek 4 Strona 9 książki, które nosiły pozostałe dzieciaki. Mogłeś opakować je w szary papier, wepchnąć do plecaka, ale inni i tak wiedzieli. Co tam, pieprzyć ich. Pieprzyć ich wszystkich. Pieprzyć wszystkie śliczne cheerleaderki i wszystkich tych palantów, którzy chętnie zabawiali się z nią na tylnym siedzeniu samochodu starych, ale za nic nie powiedzieliby jej „Cześć” następnego dnia w szkole. – Chryste! – krzyknął jeszcze raz Ted. Maggie chciała mu powiedzieć, żeby się uciszył, ale gdy tylko otwarła usta, zwymiotowała, zalewając podłogę wokół. Czysta wódka z tonikiem – zauważyła, jakby R znajdowała się gdzieś obok całego zajścia – plus kilka kawałków makaronu w stanie początkowego rozkładu. Kiedy jadła makaron? Wczoraj wieczorem? Starała się przypomnieć sobie swój ostatni posiłek, gdy złapał L jej biodra i odwrócił gwałtownie tak, że stała tym razem przodem do drzwi, waląc miarowo biodrem w pojemnik na papier toaletowy T – AAAAA! – ogłosił Ted i zakończył, co poczuła wyraźnie na sobie. Maggie wykonała obrót o sto osiemdziesiąt stopni, tak szybko, jak pozwalało rozchlapane na podłodze ciekawe połączenie wódki i makaronu. – Nie na sukienkę! – krzyknęła. A Ted stał tam, mrugając oczami, spodnie gdzieś na wysokości kolan, ręka wciąż na posterunku. Głupkowato wyszczerzył zęby. – Było super – powiedział i spojrzał na nią mrużąc oczy, jakby starał się coś sobie przypomnieć. – Mówiłaś, że jak masz na imię? Rose znajdowała się dwadzieścia pięć kilometrów dalej i miała swój sekret – sekret aktualnie płasko rozciągnięty na plecach i chrapiący, sekret, któremu w jakiś sposób udało się zrzucić na podłogę trzy poduszki oraz powyciągać prześcieradło, mimo że od spodu ściągała je przecież gumka. Rose oparła się na łokciu, do pokoju poprzez żaluzje sączyło się 5 Strona 10 światło ulicznych lamp. Popatrzyła na swojego kochanka, a na jej twarzy pojawił się słodki, tajemniczy uśmiech, uśmiech, którego żaden z jej kolegów w firmie prawniczej Lewis, Dommel i Fenick by nie rozpoznał. To było coś, czego zawsze pragnęła, o czym skrycie marzyła przez całe swoje życie – mężczyzna, który patrzał na nią tak, jak gdyby była jedyną kobietą w pokoju, na świecie, jedyną kobietą, jaka w ogóle istniała. I w dodatku był taki przystojny, nawet lepiej wyglądał bez ubrania niż w nim. Zastanawiała się, czy może zrobić mu zdjęcie. Ale hałas mógłby go obudzić. No i komu by je pokazała? R Zamiast tego Rose pozwoliła sobie na wycieczkę wzrokiem wzdłuż jego ciała – silne nogi, szerokie ramiona, półotwarte usta, co ułatwia chrapanie. Odwróciła się na drugi bok, tyłem do niego, podciągnęła koc pod L brodę i uśmiechnęła do siebie, wspominając miniony dzień. Pracowali do późna nad sprawą Veedera, która była tak nudna, że Rose T miałaby ochotę wyć, gdyby nie fakt, że partnerował jej w tej sprawie Jim Danvers. Była w nim tak zakochana, że mogła spędzić nawet tydzień, wertując dokumenty, jeśli oznaczało to odległość na tyle bliską, by czuć zapach jego wody kolońskiej i dobrej wełny jego garnituru. Zrobiła się ósma, potem dziewiąta i w końcu ostatnia strona została sprawdzona, a następnie odłożona na swoje miejsce, a on spojrzał na nią z tym swoim uśmiechem gwiazdora i spytał: – Masz ochotę coś zjeść? Poszli do baru w piwnicy Le Bec– Fin, gdzie kieliszek wina okazał się jednak butelką, goście powoli się wykruszali, świece wypalały, i tak aż do północy, gdy zostali sami, a rozmowa utknęła w martwym punkcie. Podczas gdy Rose próbowała wymyślić, co dalej – może coś o sporcie? – Jim wziął jej rękę i wyszeptał: 6 Strona 11 – Czy masz pojęcie, jaka jesteś piękna? Rose potrząsnęła głową, bo faktycznie nie miała pojęcia. Nigdy przedtem nikt nie mówił jej, że jest piękna, oprócz ojca, raz, ale to się tak naprawdę nie liczyło. Gdy patrzyła w lustro, widziała tylko zwykłą dziewczynę, zwyczajną Jane, dorosłego mola książkowego z przyzwoitą garderobą rozmiar 44, do tego brązowe włosy, brązowe oczy, gęste, proste brwi i podbródek, który lekko wystaje, jak gdyby mówił: – No, więc z kim dzisiaj walczymy? A jednak zawsze żywiła skrytą nadzieję, że pewnego dnia pojawi się R ktoś i powie jej, że jest piękna; mężczyzna, który uwolni jej włosy z kucyka, zdejmie okulary z nosa i spojrzy na nią tak, jakby to ona była Heleną Trojańską. To między innymi dlatego nigdy nie nosiła szkieł kontaktowych. L Tak więc pochyliła się do przodu, wpatrując się w Jima, z każdym najmniejszym nerwem ciała napiętym do ostateczności, i czekając na więcej T tych słów, które zawsze chciała usłyszeć. Ale Jim Danvers po prostu złapał ją za rękę, zapłacił rachunek i błyskawicznie wyprowadził na zewnątrz, następnie na górę do jej mieszkania, gdzie pozbawił ją butów, wyłuskał ze spódnicy, pocałunkami wyznaczył sobie szlak od jej szyi do brzucha i spędził 45 minut robiąc jej rzeczy,o których wcześniej tylko marzyła (i raz widziała w Jak upolować mężczyznę, czyli seks w wielkim mieście). Poczuła przyjemny dreszcz i szczelniej otuliła się kołdrą, przypominając sobie, że to może oznaczać kłopoty. Sypianie z kolegą z pracy pozostawało w sprzeczności z jej własnym kodeksem etycznym (kodeks niekłopotliwy, przyznała, gdyż żaden z jej kolegów nigdy nie chciał z nią sypiać). Co gorsze jednak – związki intymne między wspólnikami a pracownikami były wyraźnie zabronione w myśl zasad obowiązujących w firmie. Obydwoje mogli zostać zwolnieni dyscyplinarnie, gdyby ktokolwiek się dowiedział. 7 Strona 12 On będzie w tarapatach, jej zaproponują odejście. Będzie musiała znaleźć inną pracę, zacząć znów wszystko od początku – oznaczałoby to kolejną serię rozmów kwalifikacyjnych, nudne dni spędzane na recytowaniu tych samych odpowiedzi na te same pytania: Czy zawsze chciała Pani być prawnikiem? Które dziedziny prawa szczególnie Panią interesują? Jakie stanowisko najbardziej by Pani odpowiadało? Jak widzi Pani siebie w naszej firmie? Jim nie był taki. To z nim rozmawiała, gdy przyszła do Lewisa, Dommela i Fenicka. Było piękne, wrześniowe popołudnie trzy miesiące R temu, gdy weszła do sali konferencyjnej w swoim granatowym kostiumie z serii „rozmowa w sprawie pracy”, ściskając kurczowo teczkę pełną materiałów firmowych. Po pięciu latach u Dillerta McKeena szukała czegoś L nowego – nieco mniejszej firmy i bardziej odpowiedzialnego stanowiska. To było trzecie spotkanie w tygodniu, stopy w czółenkach od Ferragamo nie T dawały o sobie zapomnieć, ale jedno spojrzenie na Jima Danversa sprawiło, że wszelkie myśli o bolących stopach i konkurencyjnych firmach po prostu znikły. Spodziewała się typowego wspólnika – około czterdziestki, łysiejącego, w okularach, żywiącego ojcowski stosunek do potencjalnych pracowników płci żeńskiej. A oto pojawił się Jim stojący przy oknie, a gdy odwrócił się, by się z nią przywitać, popołudniowe słońce zamieniło jego jasne włosy w złotą koronę. Zdecydowanie nietypowy model i nie koło czterdziestki, może trzydzieści pięć – pomyślała Rose, po prostu dziecko jak na wspólnika, tylko pięć lat starszy od niej i jaki przystojny! Ta szczęka! Te oczy! Pociągający zapach wody po goleniu, który pozostawiał za sobą! Ten rodzaj faceta, który zawsze był całkowicie poza zasięgiem Rose, gdy w czasach szkolnych, a potem na studiach harowała bez wytchnienia z nosem głęboko w książkach, za to stopniami sięgając szczytów. Ale gdy się 8 Strona 13 uśmiechnął, zauważyła błysk srebra pomiędzy zębami. Aparat dentystyczny – była pewna; serce zabiło mocniej, rosnąc jej w piersi. Może więc nie był idealny Może była nadzieja. – Pani Feller? – zapytał, na co ona skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi. Uśmiechnął się, przeciął pokój trzema długimi krokami i ujął jej dłoń. Dla niej wszystko zaczęło się dokładnie w tym momencie – słońce za nim, jego dłoń otaczająca jej dłoń, wysyłająca impulsy elektryczne mierzące dokładnie między jej nogi. Czuła namiętność – coś, o czym dotychczas R tylko czytała i nie była nawet pewna, czy w ogóle wierzy w jej istnienie. Namiętność tak wielką i gorącą, jakby wyjętą wprost z romansów Harlequina, namiętność, która odebrała jej oddech. L Patrzyła na gładką skórę szyi Jima Danversa i miała ochotę ją lizać, w tym miejscu, w sali konferencyjnej. T – Jim Danvers – powiedział. Odchrząknęła. Ciężki oddech, sucho w gardle, chrapliwy głos: – Rose. – Cholera. Nazwisko?! Jak ma na nazwisko? – Feller. Rose Feller. Dzień dobry. Zaczęło się bardzo powoli – nieco przedłużone przelotne spojrzenie w oczekiwaniu na windę, jego ręka na jej plecach, sposób, w jaki jego oczy szukały jej wśród innych zawsze, gdy mieli jakieś wspólne spotkanie. W międzyczasie czujnie nasłuchiwała każdej informacji – Kawaler – powiedziała sekretarka. – Wolny jak ptak – oznajmiła asystentka. – Seryjny pożeracz serc – wyszeptała inna prawniczka, nakładając szminkę przed lustrem w damskiej toalecie. – I słyszałam, że jest niezły – Rose zaczerwieniła się, umyła ręce i uciekła. Nie chciała, żeby Jim miał 9 Strona 14 reputację. Nie chciała, żeby opowiadano o nim w toaletach. Chciała mieć go tylko dla siebie. Chciała, żeby mówił jej, jaka jest piękna, wciąż od nowa. W mieszkaniu wyżej ktoś spuścił wodę. Jim chrząknął przez sen. Kiedy przewrócił się na brzuch, poczuła jego stopę ocierającą się o jej łydkę. O, mamo... Rose eksperymentalnie przesunęła palcami stopy po swoim goleniu. Wiadomości nie były dobre. Miała zamiar ogolić nogi, miała zamiar zrobić to już od jakiegoś czasu, obiecywała sobie, że zajmie się tym przed zajęciami aerobiku, ale ostatnio była tam trzy tygodnie temu, a do pracy codziennie nosiła rajstopy i... Jim znowu się odwrócił, spychając Rose na R absolutną krawędź materaca. Nieszczęśliwym wzrokiem popatrzyła na swój pokój, który równie dobrze mógłby zostać opatrzony napisem: Panna, Samotna, Późne Lata Dziewięćdziesiąte. Szlak znaczony jej i jego ubraniami L przebiegał przez podłogę, omijając dwuipółkilogramowe hantle, leżące obok taśmy z ćwiczeniami Tae Bo, która wciąż jeszcze tkwiła w oryginalnym T celofanie. Bieżnia, którą kupiła, aby spełnić swoje Noworoczne Postanowienie Poprawienia Figury jakieś trzy lata temu, udrapowana była ubraniami z pralni. Była też na wpół opróżniona butelka wermutu na stoliku, przy szafce cztery pudełka butów od Saksa, jedno na drugim, i pół tuzina romansów przy łóżku. Katastrofa – pomyślała Rose, zastanawiając się, co mogłaby zrobić przed świtem, żeby nadać swojemu mieszkaniu wygląd miejsca zamieszkiwanego przez kogoś wiodącego ciekawe życie. Czy istniał jakiś całonocny sezam z egzotycznymi, dekoracyjnymi poduchami i regałami na książki? I czy było już za późno, żeby zrobić coś z nogami? Najciszej jak potrafiła, sięgnęła po słuchawkę swojego bezprzewodowego telefonu i przemknęła do łazienki. Amy odebrała po pierwszym dzwonku. – O co chodzi? – zapytała. W tle słychać było zawodzącą Whitney 10 Strona 15 Houston, co oznaczało, że jej najlepsza przyjaciółka po raz setny ogląda Czekając na miłość. – Nie uwierzysz – wyszeptała Rose. – Przespałaś się z kimś? – Amy! – A więc tak? To znaczy, po co innego miałabyś dzwonić o tej porze? – Faktycznie – powiedziała Rose, włączając światło i przyglądając się w lustrze swojej zaróżowionej twarzy – Faktycznie. Właśnie to zrobiłam. I było... – przerwała i podskoczyła lekko. – Było cudownie! R Amy wydała okrzyk radości. – Nieźle, dziewczyno! No, więc kto jest tym szczęśliwcem? – Jim – odpowiedziała Rose. Tym razem okrzyk był głośniejszy. L – I to było niewiarygodne – ciągnęła Rose. – To było... to znaczy, on jest taki... – Odezwał się brzęczyk, co oznaczało, że ma drugi telefon. Rose T patrzyła na aparat z niedowierzaniem. – Uuu! Jesteś dziś popularna – stwierdziła Amy. – Zadzwoń później! Rose przełączyła się, spoglądając na zegarek. Kto mógłby dzwonić do niej o pierwszej w nocy? – Halo? – usłyszała hałaśliwą muzykę i jakieś głosy: bar, impreza. Opadła ciężko na drzwi łazienki. Maggie. A to niespodzianka. Głos po drugiej stronie był młody, męski i nieznajomy: – Czy rozmawiam z Rose Feller? – Tak, słucham, kto mówi? – Eee... no, więc, mam na imię Todd. – Todd – powtórzyła Rose. – Tak. I, eee... no, cóż, jestem tu z twoją siostrą, jak sądzę. Maggie, zgadza się? 11 Strona 16 W tle Rose rozpoznała podniesiony głos swojej pijanej siostry. – Siostrzyczka! – skrzywiła się Rose, łapiąc butelkę szamponu – „specjalna formuła dla włosów cienkich, słabych i łamliwych” – i rzucając go pod umywalkę. W razie gdyby Jim zdecydował się na prysznic, konfrontacja z dowodami problemów, jakie ma ze swoją fryzurą, powinna zostać mu oszczędzona. – Ona jest... eee... Nie czuje się dobrze. Za dużo wypiła – konty- nuował Todd – i była... no, więc... nie wiem, co jeszcze robiła, ale R znalazłem ją w łazience i chwilę tam zabawiliśmy, czy coś w tym rodzaju, a potem jej jakby urwał się film, a teraz... hmm, zaczyna być jakby coraz głośniejsza. Ale najpierw powiedziała, żeby zadzwonić do ciebie – dodał. – L To znaczy zanim straciła przytomność. – Rose słyszała swoją siostrę i jej okrzyki: T – Życie jest piękne! – Jak miło z jej strony – powiedziała, ciskając przepisany przez lekarza krem na pryszcze i paczkę wkładek higienicznych w ślad za szamponem. – Dlaczego po prostu nie odwieziesz jej do domu? – Naprawdę, nie chcę się w to mieszać. – Powiedz mi, Todd – zaczęła Rose delikatnie tonem, który ćwiczyła w szkole prawniczej. Dzięki któremu, wyobrażała sobie, mogła od naiwnego świadka uzyskać dokładnie to, co chciała. – Gdy ty i moja siostra zabawiliście się chwilę w łazience, co właściwie się działo? Po drugiej stronie cisza. – To znaczy, nie chodzi mi o szczegóły – powiedziała Rose – ale z tego, co mówisz, wnioskuję, że już się, żeby użyć twojego słowa, wmieszałeś. Dlaczego więc nie zachowasz się odpowiednio do sytuacji i nie 12 Strona 17 zabierzesz jej do domu? – Słuchaj, wydaje mi się, że trzeba jej pomóc, a ja naprawdę nie mam czasu. Pożyczyłem samochód od brata i muszę go oddać... – Todd... – OK, czy jest ktoś inny, do kogo mogę zadzwonić? – zapytał. – Rodzice? Matka czy ktoś taki? Rose czuła, jak serce przestaje jej bić. Zamknęła oczy. – Gdzie jesteście? – Cherry Hill Hilton. Matura osiemdziesiąt dziewięć – trzask R słuchawki. Todd zniknął. Rose oparła się o drzwi łazienki. Oto ono: jej prawdziwe życie, prawda o tym, kim była, wyrastająca przed nią nagle, jak pędzący z zawrotną prędkością pociąg towarowy. Oto cała prawda: nie była L osobą, w której mógłby zakochać się Jim Danvers. Nie była tą, którą udawała: radosną, wesołą, nieskomplikowaną dziewczyną, normalną T dziewczyną ze szczęśliwym, uporządkowanym życiem, dziewczyną noszącą śliczne buty, której najbardziej palącym problemem było zastanawianie się, czy Ostry dyżur w tym tygodniu to kolejna powtórka. Prawda kryła się w kasecie z ćwiczeniami, której nie miała czasu rozpakować, nie wspominając o samych ćwiczeniach; prawdą były jej owłosione nogi i nieciekawa bielizna. A przede wszystkim prawdą była jej siostra, jej cudowna, wspaniała, popieprzona, fantastycznie nieszczęśliwa i zdumiewająco nieodpowiedzialna siostra. Ale czemu właśnie dziś? Dlaczego Maggie nie może pozwolić jej cieszyć się tą jedną nocą? – Kurwa mać – jęknęła cicho. – Niech to szlag. Następnie na palcach weszła z powrotem do sypialni, po omacku szukając okularów, spodni od dresu, butów i kluczyków od samochodu. Zostawiła Jimowi kartkę („Nagły wypadek rodzinny, zaraz wracam”) i 13 Strona 18 pobiegła do windy, zmuszając się do wyruszenia w tę ciemną noc, by po raz kolejny wyciągać swoją siostrę z tarapatów. Nad frontowym wejściem hotelu wciąż jeszcze wisiał transparent z napisem: „Absolwenci roku 1989. Witamy! ”. Rose ciężkim krokiem przeszła przez hol – sztuczny marmur i purpurowe dywany – do opustoszałej sali, wypełnionej dymem papierosów i oparami piwa. Stoliki nakryte były tanimi, biało– czerwonymi papierowymi obrusami i udekorowane pośrodku czymś w rodzaju plastikowych pomponów. W rogu pijana dziewczyna i chłopak migdalili się, oparci o ścianę. Rose przyjrzała się im. To nie Maggie. Podeszła do baru, R gdzie mężczyzna w poplamionej białej koszuli układał kieliszki i gdzie jej siostra, w dość skromnej sukience, niezbyt odpowiedniej na listopad – czy raczej w ogóle na jakąkolwiek okazję towarzyską – siedziała pochylona na L stołku barowym. Rose zatrzymała się na chwilę, rozważając strategię. Z daleka Maggie T wyglądała zupełnie w porządku. Trzeba było podejść bliżej, żeby dojrzeć rozmazany makijaż i poczuć odór wódki i wymiocin, który otaczał ją jak gęsta chmura. Barman spojrzał na Rose ze zrozumieniem: – Jest tu od pół godziny. Mam na nią oko. Właśnie wypiła szklankę wody. „Po prostu wspaniale – pomyślała Rose. – A gdzie byłeś, jak w toalecie przeleciało ją prawdopodobnie pół miasta? ” – Dzięki – odpowiedziała w zamian, złapała siostrę za ramiona i potrząsnęła nią. Niezbyt delikatnie. – Maggie? Maggie otwarła oczy i skrzywiła się. – Zoostamie – wybełkotała. Rose złapała za seksowne ramiączka czarnej sukienki i podniosła je. 14 Strona 19 Siedzenie Maggie znalazło się 15 cm nad krzesłem. – Koniec imprezy. Maggie zachwiała się i ostro kopnęła Rose w goleń jednym ze srebrnych sandałów. Mówiąc dokładniej, jednym ze srebrnych sandałów Christiana Louboutina na szpilce – zauważyła Rose, gdy spojrzała w dół – jednym z sandałów, na które czekała trzy miesiące, zanim je kupiła dopiero dwa tygodnie temu, i o których sądziła, że leżą sobie spokojnie w swoim pudełku, Jednym z sandałów, teraz poplamionym i pokrytym lepką pozostałością czegoś, czego nie potrafiła zidentyfikować. R – Hej, to moje buty! – powiedziała Rose, szarpiąc sukienkę siostry. „Maggie – pomyślała, rozpoznając znajome uczucie furii wzbierające w jej żyłach. – Maggie zgarnia wszystko”. L – Odpieprz sieeee! – ryknęła Maggie i, chcąc wyrwać się z uścisku siostry, zaczęła wykręcać się na boki. T – Nie mogę w to uwierzyć – syknęła Rose, nie puszczając ramią– czek sukienki, podczas gdy Maggie rzucała się obok niej na wszystkie strony, a czubki jej butów – jej własnych butów – kopały ją w golenie. „Nie dość butów, jeszcze i to”, pomyślała Rose, wyobrażając sobie siniaki, które zobaczy rano. – Nie włożyłam ich jeszcze ani razu! – Hej, hej, spokojnie! – zawołał barman, najwyraźniej mając nadzieję, że sprzeczka przerodzi się w siostrzaną bitwę dwóch kotek. Rose zignorowała go i na wpół wywlekła, na wpół wyniosła siostrę z baru, po czym umieściła na siedzeniu obok kierowcy. – Jeśli będziesz miała zamiar rzygać – poinformowała, szarpiąc pasy i owijając je wokół siostry – uprzedź mnie nieco wcześniej. – Wyślę telegram – wymamrotała Maggie, sięgając do torebki po 15 Strona 20 zapalniczkę. – O, nie – powiedziała Rose. – Nawet o tym nie myśl! Włączyła światła, szarpnęła kierownicą w prawo i zaczęła wyjeżdżać z opustoszałego parkingu na autostradę w kierunku mostu Franklina i Bella Visty, gdzie Maggie wynajmowała ostatnie z długiej serii swoich mieszkań. – To nie ta droga – oznajmiła Maggie. – OK – powiedziała Rose. Jej ręce zacisnęły się na kierownicy – Więc, gdzie jedziemy? – Zabierz mnie do Sydelle – niewyraźnie wymamrotała Maggie. R – Po co? – Po prostu mnie tam zawieź, OK? Jezu, nie muszę chyba zwierzać ci się ze wszystkiego? L – Oczywiście, nie musisz – powiedziała Rose przez zaciśnięte zęby. – Jestem tylko twoim osobistym kierowcą. Wyjaśnienia nie są konieczne. Po T prostu dzwonisz i ja się zjawiam. – Zołza – odburknęła Maggie. Jej głowa, odchylona do tyłu, leżała na oparciu siedzenia, kiwając się tam i z powrotem z każdym ruchem kierownicy. – Wiesz – powiedziała Rose swoim najrozsądniejszym tonem – naprawdę można pójść na imprezę z okazji dziesięciolecia ukończenia szkoły i nie skończyć upijając się do tego stopnia, żeby nie zauważyć, że urywa ci się film w toalecie. – A to co, mamy tydzień wychowania w trzeźwości? – Można po prostu – ciągnęła Rose – przyjść, powspominać dawne czasy, potańczyć, zjeść coś, kulturalnie się napić, ubrać się w coś, co należy do ciebie, zamiast wyciągać rzeczy cichaczem z mojej szafy... Maggie otwarła oczy i wpatrywała się w siostrę, zwracając uwagę na 16