Wardasówna Maria - Maryśka za wielką wodą

Szczegóły
Tytuł Wardasówna Maria - Maryśka za wielką wodą
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wardasówna Maria - Maryśka za wielką wodą PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wardasówna Maria - Maryśka za wielką wodą PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wardasówna Maria - Maryśka za wielką wodą - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Wardasówna Maryśka za Wielką Wodą Chyląc czoło przed szlachetną działalnością Polonii amerykańskiej podczas wojny i w okresie powojennym pragnę przypomnieć polskim czytelnikom choćby cząstkę tego, co ci zza wielkiej wody zrobili dla Starego Kraju. Były dary: żywność, lekarstwa, odzież i zawsze serdeczna gościna dla rodaków, których wojenne drogi zaprowadziły za ocean. Moralnego długu wdzięczności, tak na dobrą sprawę, nigdy nie zaczęliśmy spłacać. Niech ta książka, opowiadająca o dalszych losach bohaterki "Maryśki ze Śląska", będzie symbolicznym potwierdzeniem, że my tutaj, w kraju, nie zapomnieliśmy o tych, którzy pomogli nam w biedzie. Autorka I Mieszkanka podbeskidzkiej wioski zrazu nie odróżniała Chicago od Nowego Jorku. I tu, i tam smukłe drapacze chmur wystrzelały w niebo. I tu, i tam widziała te same limuzyny i ciężarówki z przyczepami cystern z mlekiem czy gazoliną, sunące wygodnymi kilkupasmowymi autostradami. Ale tak, jak i w Nowym Jorku, niektóre dzielnice Chicago zachwycały ją wspaniałą architekturą gmachów rządowych, muzeów i kościołów, inne zaś raziły ją brudem. Porywisty wiatr wraz z tumanami kurzu unosił porzucone na ulicy płachty gazet, częstując nieraz celnie przechodniów poderwanymi z ziemi puszkami po konserwach i brudnymi łachmanami. Doktorostwo Smith zajmowali obszerną willę na Milwaukee w pobliżu tak zwanego Trójkąta polonijnego, będącego sercem Polonii chicagowskiej. Po przyjeździe zastali uporządkowane mieszkanie, podczas ich nieobecności będące pod opieką służącej Murzynki, Betty. Nagromadzona poczta i multum terminowych spraw od razu wciągnęły doktora w wir zajęć służbowych. Pani Krystyna natomiast mogła poświęcić więcej czasu gościowi z Polski. Obwoziła Maryśkę po ulicach oznaczonych w śródmieściu nazwiskami wybitnych przedstawicieli nauki, wodzów, prezydentów Stanów Zjednoczonych, a dalej na przedmieściu już tylko cyframi. Cierpliwie tłumaczyła jej trasy według róży wiatrów, lecz Maryśka oszołomiona szaleńczym ruchem ulicznym, nic nie pamiętała. Dość długo trwało zanim oswoiła się z bilonem amerykańskiego dolara i zapamiętała nazwy sąsiednich ulic. Co prawda Betty zabierała ją ze sobą do wielkich sklepów po zakupy, cóż, kiedy Maryśka jej mowy nie rozumiała. Smithowie zdawali sobie sprawę z konieczności nauczenia dziewczynki angielskiego, zwłaszcza że nie było widoków na powrót do okupowanej Polski. Ten stan rzeczy był im nawet na rękę w przeprowadzaniu adopcji. Nie wtajemniczając dziewczęcia w swoje plany opiekunowie zamieścili w prasie amerykańskiej inserat tej treści: "Dobrze sytuowane małżeństwo poszukuje rodowitej Angielki ze znajomością polskiego do udzielania lekcji języka angielskiego, kilka godzin tygodniowo na korzystnych warunkach. Oferty pod "uczennica"". Tymczasem z Polski napływały przerażające wieści o dokonywanych aresztowaniach byłych oficerów armii polskiej, nauczycieli, księży, powstańców śląskich, o rozstrzeliwaniach zakładników, zaciętych walkach powietrznych polskich lotników z wielokrotnie ich przewyższającymi siłami Luftwaffe, o stoczonych bitwach z armią hitlerowską pod Kutnem, bombardowaniach otwartych miast - na czele z bohatersko broniącą się stolicą, pod gruzami której ginęli jej mieszkańcy. Członkowie rządu już w pierwszych dniach września opuścili Warszawę szukając schronienia w Rumunii, a jedynie Stefan Starzyński, prezydent stolicy, pozostał z narodem na dolę i niedolę. W jego gabinecie w ratuszu na placu Teatralnym odbywały się gorączkowe narady ze sztabem wojskowym i organizacjami społecznymi, włączającymi się do obrony Warszawy, wściekle atakowanej z ziemi i powietrza. Z siedziby prezydenta Starzyńskiego płynęły na falach eteru jego apele do społeczeństwa i słowa otuchy w zwycięstwo świętej sprawy. Ludność stojącej w łunach pożarów stolicy z poświęceniem niosła ratunek zasypanym pod zwalonymi domami, znosiła rannych i tych zbombardowanych szpitali do prymitywnych lazaretów w prywatnych mieszkaniach. Palące się składy żywnościowe od pocisków artyleryjskich i brak dowozu artykułów spożywczych sprowadziły głód, a z nim wędrówkę za kawałkiem chleba. Los uchodźców z objętych działaniami wojennymi palących się miast i wsi odbił się głośnym echem wśród Polonii amerykańskiej, mobilizując ją do wzmożonych ofiar na rzecz pomocy braciom w Starym Kraju pod okupacją hitlerowską. W obliczu tragedii własnego narodu Polonia chicagowska porzuciła cechujące ją w okresie pokoju waśnie i solidarnie skupiła się wokół Rady Polonii Amerykańskiej, nie szczędząc grosza na zbożny cel. Pani Krystyna wolny czas poświęciła swojej organizacji, Związkowi Polek, służąc fachową pomocą w wysyłce paczek odzieżowych i żywnościowych dla rodaków i uchodźców z Polski. Usilne prośby Maryśki, pragnącej jej towarzyszyć, zbywała odmową: - Mogłabyś mnie narazić na śmieszność swoją śląską gwarą i brakiem obycia towarzyskiego. Najpierw musisz nabrać odpowiedniej ogłady dobrze wychowanej panienki, nauczyć się choćby gry na fortepianie, uzyskać jakiś cenzus naukowy, a wówczas możesz się ze mną pokazać wśród elity Polonii amerykańskiej. Z myślą o edukacji i adopcji sieroty Smithowie postanowili zapisać ją do sobotniej szkółki przyparafialnej na Kazimierzowie i zmusić do uczenia się języka angielskiego. Niestety, na pierwsze zamieszczone w prasie ogłoszenie nie wpłynęła żadna oferta. Pewnego wrześniowego wieczoru, podczas kolacji, doktor Smith przeglądając prasę wyjaśnił Maryśce, że wobec niespodziewanego wybuchu wojny w Polsce, opiekunowie pozostają w Stanach. Liniowiec "Batory", obecnie bojowo uzbrojony i z trzystuosobową załogą, będzie walczył na morzu z wrogiem. - Kapitan Borkowski w dzisiejszej prasie polonijnej przyznaje, że kiedy odpływaliśmy z Kopenhagi, to niemiecki samolot komunikacyjny przeleciał nad "Batorym" tak niziutko, że omal nie spowodował katastrofy. Na szczęście nie ostrzelał nas, choć mógł - streścił żonie artykuł. Pilotka zareagowała gwałtownie: - Ten cały kapitan "Batorego" poluje na tanią sensację. - Co chcesz przez to powiedzieć? - doktor zmarszczył brwi. - To, że niemiecki liniowiec nie mógł nas ostrzelać, bo w sierpniu Polska nie była jeszcze w stanie wojny z Niemcami, to raz, a po drugie: samoloty komunikacyjne nie są przystosowane do walk powietrznych, tak samo, jak nasz "Batory" do wojny morskiej. Czoło doktora przecięła pionowa zmarszczka. - Chcesz w nas wmówić, że kapitan "Batorego" okłamał pasażerów? Szybowniczka wytrzymała surowy wzrok opiekuna. - Przepraszam, panie doktorze, ale zanim zostałam pilotką szybowcową, przeszłam w teorii historię lotnictwa, w której mowa o samolotach bojowych z wykluczeniem pasażerskich, a do tych ostatnich zaliczają się liniowce. Pani Krystyna oczarowana czystym akcentem swej pupilki, spoglądała na nią z zachwytem. - Mnie się też wydaje, że kapitan "Batorego" puścił wodze fantazji - wzięła Maryśkę w obronę. - Nie sądzę, Kristl - odparł mąż, odsuwając niedopałek cygara na brzeg kryształowej popielniczki. - Tego samego zdania są zresztą powracający z nami "Batorym": prezes Zjednoczenia Polskiego Rzymsko_Katolickiego, Józef Kania, redaktor Narodu Polskiego, Franciszek Barć, i generał Osiński. A ten ostatni to nie byle kto; jest to bowiem były generalny inspektor armii polskiej, obecny prezes PCK, który wraz z dyrektorką PCK, Anną Paszkowską, przypłynął tu na konferencję z amerykańskimi władzami Czerwonego Krzyża. Chodzi o przygotowania na wypadek wojny. - Hm! Jeśli tak twierdzi inspektor naszej armii, to wyobrażam sobie wyniki tej zresztą spóźnionej konferencji - zauważyła kpiąco Maryśka, łyżeczką cukru słodząc gorącą herbatę. - Cóżeś dzisiaj taka zadziorna? - roześmiał się doktor. - Żałuję, Kristl, żeś przeoczyła wczorajszy wiec Pogotowia Ratunkowego, zwołany przez Radę Polonii Amerykańskiej, która przelała na Fundusz Obrony Narodowej dwadzieścia pięć tysięcy dolarów od Polonii w Stanach, z czego większą część przekazał Amerykański Czerwony Krzyż. Oczy Maryśki rozszerzyły się zdumieniem. - Tyle tysięcy, toż to ogromna ofiara rodaków i Amerykanów. Smithowie uśmiechem skwitowali jej uwagę. Jak zwykle po kolacji pan domu sięgnął po "Dziennik Chicagowski". Po chwili streścił żonie jeden z ciekawszych artykułów: - Ofiarność Polonii amerykańskiej w niesieniu pomocy braciom w Starym Kraju jest nie mniejsza niż w pierwszej wojnie światowej. Rada Polonii usiłując jednak zwiększyć Fundusz Pomocowy wpisuje nazwiska ofiarodawców na specjalne listy i publikuje w prasie polskiej. Ale tu jest coś dla ciebie, Kristl. - Co takiego? - "Związek Polek w Ameryce wysyła apel do kobiet całego świata" - przeczytał głośno nagłówek. - Uchwalono go zapewne na ostatnim zebraniu, na którym nie byłam. Podając żonie dziennik, doktor przeszedł do swego gabinetu. Maryśka przysunęła się do swojej opiekunki, prosząc o głośne przeczytanie interesującego ją apelu. - Dobrze, kochanie - lekarka usiadła wygodniej w fotelu. "Niech przemówi kobieta_matka i kobieta_żona: niechaj przemówi gromadnie: Nie wolno mordować niewinnych! Ale niech przemówi silnie, aby głos jej miał znaczenie w świecie i raz na zawsze położył koniec bestialstwom i wyrafinowanym mordom". W progu ukazał się doktor z notatnikiem w ręku. Nie chcąc przeszkadzać, w milczeniu usiadł na tapczanie. "Odezwa nasza drogą telegraficzną poszła do pani prezydentowej Rooseveltowej, do żon ambasadorów Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch, a kablogramem do królowej Anglii, Chamberlainowej w Londynie, prezydentowej Lebrunowej, premierowej Daladier, pani Mussolini i ministrowej Ciano. Poza tym delegacja Związku Polek w Londynie osobiście odwiedziła panie konsulowe generalne Wielkiej Brytanii i Włoch". Ironiczny uśmiech przemknął przez twarz pana domu. - Związek Polek zapomniał wysłać apel do najwłaściwszej żony, której mąż rozpoczął w Polsce masowe mordy cywilnej ludności... Pani Krystyna wzruszyła ramionami. - Przecież Hitler nie ma żony. - Otóż to! Wszystkie królowe, ministrowe i ambasadorowe nie mają najmniejszego wpływu na tego arcyzbrodniarza. Zaintrygowana wytłuszczonym tytułem "Do Matek i Kobiet świata" Maryśka spytała: - Czy tę odezwę też wystosował Związek Polek? - Chyba tak, moje dziecko. Jeśli cię interesuje, to sobie przeczytaj, a ja tymczasem skontroluję Betty w jej tygodniowych zakupach. - Pozwolisz sobie towarzyszyć? - spytał John. - Chcę się z tobą w pewnej sprawie naradzić. - Z przyjemnością, kochany - ujęła męża pod ramię. Maryśka czytała z rosnącym niepokojem: "Zbrodniarze, którzy napadli na kraj naszych przodków, Polskę, mordują bezbronne kobiety i dzieci. Kobiety w Anglii i we Francji, czy wiecie, że Niemcy rzucają bomby na szpitale, pociągi z ewakuowaną ludnością, w metodzie okrucieństwa nie oszczędzają tysiącletnich pomników kultury? Wzywamy was, mężczyźni, abyście dyplomatyczne posunięcia zastąpili akcją wojenną, która by zlikwidowała akcję znęcania się wroga nad polskim narodem. Niemcy nie prowadzą wojny z Polską, ale rzeź niewinnych ofiar! To nie zbrodniarz Hitler, ale armia niemiecka morduje kobiety i dzieci. Kobiety z całego świata: czemu milczycie? Nie możecie milczeć wobec największej zbrodni w dziejach świata. Protestujcie! Stańcie w obronie mordowanych! Obudźcie sumienia wszystkich ludzi! Zatrzymajmy zbrodnię i krwawy mord zbrodniarzy ze swastyką! Niech walczą z armią polską na polach bitew, a nie mordują bezbronną ludność." Dziennik przynosił oświadczenie prezydenta Kanady, Kinga, o możliwości wyruszenia na front do Francji lotników kanadyjskich, motywując ten krok uzależnieniem Kanady od Wielkiej Brytanii, dla której jako sojuszniczki trzeba nieść zbrojną pomoc. Maryśka odłożyła gazetę. Zamyślona poszła do łazienki. Umiała się już obchodzić z kranami - wzięła tusz gorący i zimny. Po chwili leżała już w rozścielonym przez Betty łóżku w pokoju Amy. Jakie to dziwne - rozmyślała. - Jakie to dziwne, że jestem tutaj. Maryśka nie znała córki Smithów. Jej śmierci zawdzięczała to, że znalazła się w Ameryce, przytłaczającej ją swoją potęgą, potwornym zgiełkiem chicagowskiej metropolii, czyniącej na wiejskim dziecku złudzenie wieży Babel, wypełnionej milionami mieszkańców z całego świata, z którymi porozumieć się niepodobna. Zagubiona w tym cudacznym świecie Maryśka czuła się tu niepotrzebnym intruzem, uzależnionym całkowicie od przypadkowych opiekunów, z którymi nie mogła znaleźć wspólnego języka, a u których wbrew swojej woli, zmuszona rozpętaną wojną europejską, musiała przebywać. Pragnęła stąd uciec w rodzinne strony, gdzie jej usposobieniu odpowiadała beskidzka przyroda. Już po kilkudniowym pobycie żałowała swej pochopnej decyzji towarzyszenia państwu Smith za wielką wodę. Cóż z tego, że otoczyli ją zbytkiem, jeśli w luksusowej willi czuła się jak pozbawiony wolności ptak w złotej klatce. Męczyła ją nadmiernie okazywana czułość opiekunów, usiłujących na gwałt przerobić wiejskie dziecko w salonową lalkę o wielkomiejskich aspiracjach i manierach. Zdrowej, wychowanej w surowym klimacie wiejskim dziewczynce ciążył próżniaczy tryb życia i wywoływał w niej bunt. Pocieszała się myślą, że wojna w Polsce potrwa do końca roku, o czym upewniało zrozpaczoną ludność Warszawy radio londyńskie, potem w związku z postawą Smithów, chcących pozostać w Ameryce, zamierzała samotnie wracać do swoich. Opiekunowie byli jednak odmiennego zdania. Zapisali Maryśkę do sobotniej szkółki, lecz dziewczynka miała własne plany, z którymi zamierzała wystąpić przed opiekunami we właściwym czasie. II Potwierdziły się dochodzące z Europy wieści o barbarzyńsko prowadzonej przez Hitlera wojnie, wyniszczającej biologicznie naród polski, w wyniku czego liczne organizacje polonijne w Stanach Zjednoczonych pośpiesznie powołały Centralny Fundusz Ratunkowy, zajmujący się wysyłką żywności i lekarstw gnębionym braciom. W uprzemysłowionym Detroit, zamieszkanym przez masy polskich emigrantów, do powodzenia tej akcji przyczynił się także arcybiskup, zarządzający na ten cel kolekty niedzielne w całej archidiecezji. Natomiast znakomity muzyk, Ignacy Paderewski, wygłosił w Paryżu przez radio płomienne przemówienie, wzywając rozsiane po świecie polskie wychodźstwo do współpracy z rządem polskim we Francji. Żarliwy jego apel odbił się echem wśród młodzieży polonijnej; trudno bowiem pozostać nieczułym na wołanie wielkiego Polaka: "W momencie największej tragedii porwijcie za broń odebraną naszym braciom: walczcie po stronie naszych sprzymierzeńców w obronie świętej sprawy naszej ziemi, wolności, honoru i niepodległości Polski". Sobotnia szkoła przyparafialna zajmowała Maryśce jeden dzień w tygodniu, a zadania domowe odrabiała w niedzielne wieczory, postanowiła zatem resztę wolnych dni przepracować w byle jakiej fabryce. Spotkawszy na ulicy pana Borowego, poznanego na statku "Batory", w tajemnicy przed Smithami prosiła go o skierowanie do jakiegokolwiek zajęcia. Chciała dysponować własnym groszem, by z czasem uniezależnić się od opiekunów i w razie szybkiego zakończenia wojny mieć pieniądze na bilet do Polski. Nie przeczuwała, że udający życzliwego przyjaciela, Borowy, zdradził jej zamiary przed opiekunami. Pewnej rozdeszczonej, październikowej niedzieli po obiedzie Smithowie siedzieli ze swoją pupilką w oszklonej werandzie willi przeglądając prasę amerykańsko_polonijną. Uwagę Maryśki przykuł na tytułowej stronie rysunek męczennicy, symbolizującej Polskę, przybitej do krzyża gwoździami ze swastyk, do której podszedł Chrystus z pocieszającymi słowy: "Mnie zamordowali, a zmartwychwstałem". Pod rysunkiem widniały dwa zdjęcia z napisem: "Gotowe do obrony ojczyzny", ukazujące angielskie pielęgniarki zajęte kopaniem szańców, zaś obok ćwiczący oddział młodych żołnierek. Niektóre z rekrutek o dziecinnych jeszcze buziach wydały się Maryśce w jej wieku. I nagle odczuła przemożną chęć niesienia pomocy własnej ojczyźnie, podobnie jak angielskie dziewczęta swojej. Państwo Smith nie powinni jej przeszkodzić, w ukończeniu szkoły pielęgniarskiej, po której sanitariuszki - jak donosiła prasa polonijna - są kierowane na front do walczących polskich oddziałów. Czuła się mocna i była pewna, że podoła ciężkim obowiązkom frontowych sanitariuszek. Jeśli u Badurów wynosiła ze stodoły po schodach na strych ciężkie worki ze zbożem, to tak samo potrafi znosić rannych żołnierzy z pola walki. Działając pod impulsem, przypuściła szturm do zaskoczonych jej szalonym pomysłem opiekunów, lecz z miejsca spotkała się z energicznym sprzeciwem lekarki. - Co ci strzeliło do rozparzonej głowy? Na sanitariuszki przyjmują dziewczęta po maturze, a nie takie jak ty, półanalfabetki! Najpierw uzyskaj podstawowe wykształcenie. A po drugie, muszę cię zmartwić, bo Związek Polek przeprowadzający kursy sanitarne niższego stopnia przyjmuje kandydatki po ukończeniu szesnastego roku życia. Speszona sierota wyjąkała: - Wojna się przeciąga, a nie chciałabym być dla was ciężarem. - Ciężarem? - obruszył się doktor. - Chyba na każdym kroku dostrzegasz, że traktujemy cię jak własną córkę. Tak tobie, jak i nam wojna pokrzyżowała plany. Pozostajemy w Chicago i musimy się tobą opiekować, ostrzegam cię jednak, że oboje nie ścierpimy twoich wariackich wyskoków, jesteśmy bowiem na tyle zamożni, by ci zapewnić dostatnie utrzymanie. I my, a nie ty, będziemy decydować o twojej przyszłości. Bliska płaczu Maryśka wyjąkała: - Ja... ja... wolę na siebie... zapracować niż być na cudzej łasce. Małżonkowie porozumieli się oczyma. - Po dojściu do pełnoletności zrobisz z sobą co zechcesz. Dopóki to nie nastąpi, wymagamy od ciebie bezwzględnego posłuszeństwa należnego rodzicom, gdyż w najbliższym czasie załatwiamy formalności związane z twoją adopcją, na co mamy zgodę Badurów. Po naszej śmierci staniesz się dziedziczką majątku Smithów - w głosie doktora znać było zniecierpliwienie. Dziewczyna utkwiła wzrok w etażerce ozdobionej kosztownymi figurkami z japońskiej porcelany. - Przecież państwo znacie przyczynę mojej odmowy wtedy, gdyście przyjechali do Badurów. Pan domu pogardliwie wzruszył ramionami. - Jesteś niewdzięczna! Gdybyś zdawała sobie sprawę z tragedii swoich rodaków w okupowanej Polsce i uchodźców tułających się po Węgrzech i Rumunii o proszonym chlebie, podczas gdy ty masz go pod dostatkiem, czułabyś się szczęśliwa cudownym zrządzeniem Opatrzności i możnością pobierania nauki, której ci w twoim kraju poskąpiono. Pani Krystyyna podsuwając sierocie kalifornijskie truskawki poczuła na dłoni spadłą z jej oczu ciepłą łzę. Przejęta porwała ją w ramiona. - Mary! Nie masz powodu płakać, kochanie - zaczęła ją tulić w ramionach. - Zaufaj nam, a wszystko dobrze się ułoży. Pan Smith spojrzał na zegarek, podszedł do radia i przekręcił gałkę. O tej właśnie porze w Waszyngtonie rozpoczynała się polonijna audycja. Z niej to łaknąca wieści z Polski Maryśka przyjęła informację o rozproszonych jednostkach wojskowych, które po kapitulacji Warszawy przedzierały się na Węgry, gdzie razem z generałem Hallerem zostały internowane, a potem za cichą zgodą miejscowych władz przechodziły do Rumunii, okazującej ogromną pomoc sześćdziesięciotysięcznej rzeszy polskich uchodźców. Dosłyszawszy, że Ignacy Paderewski protestuje i potępia przed światem barbarzyńską napaść Hitlera na Polskę, doktor wymownie ścisnął ramię żony. - Jestem dumny, że pojąłem córę narodu, który wydał takich wielkich synów, jak: Paderewski, Pułaski, Kościuszko i Dąbrowski. Wzruszona, miękką dłonią zakryła mężowi usta, błagalnym wzrokiem prosząc o milczenie podczas audycji. Przygarnęła do siebie zasłuchaną sierotę, uważnie nadsłuchującą. "Rada Polonii Amerykańskiej wstrząśnięta terrorem hitlerowskim w Polsce, aresztowaniami i egzekucjami niewinnych mieszkańców wyznaczyła nadzwyczajny zjazd pod koniec października z myślą spowodowania wzmożenia pomocy dla braci i sióstr w okupowanym Starym Kraju." U drzwi wyjściowych rozległ się tłumiony dzwonek. Maryśka odruchowo podskoczyła chcąc pobiec na schody, lecz pani domu powstrzymała ją uwagą: - Od tego jest Betty! Nie wypada dobrze wychowanej panience czynić posług służącej na oczach naszych przyjaciół. Przejdź do bawialni i popraw sobie rozwichrzone włosy, bo wyglądasz jak dzikuska. W progu stanęła tęga Murzynka anonsując wizytę państwa Borowych. Doktorska para wyszła im naprzeciw. - Czy mi się wydaje, Kristl, że Ketti zeszczuplała od przyjazdu z Polski? - zauważył doktor, ściskając wyperfumowaną dłoń żony swego przyjaciela. - Ze mną było to samo - dodała rozbawiona Krystyna przyjmując ramię Borowego i przechodząc z nim do salonu, a za nią mąż z Katarzyną. - Przyznasz mi, Kristl, rację - paplała Ketti - że na "Batorym" nie było pasażerki, która by oparła się smakołykom z jego kuchni, wiedząc, że od nich biodra puchną. Przez dwa tygodnie byłam na ścisłej diecie odchudzającej i chyba już wróciłam do normy, jak to łaskawie, John, zauważyłeś. Do salonu weszła bezszelestnie służąca z dzbankiem i filiżankami na tacy, roznosząc smakowity zapach kawy. Przejmując niemy znak swej chlebodawczyni, Murzynka położyła tacę na brzegu stołu i jak duch zniknęła, by wrócić za chwilę z czekoladowym tortem i talerzykami. - Znakomity - delektował się tortem pan Borowy ku zazdrości żony, unikającej teraz słodyczy jak ognia w strachu przed widmem sucharków z gorzką kawą. - My tu żyjemy sobie jak u Pana Boga za piecem, gdy w Starym Kraju arcyzbrodniarze szaleją w aresztowaniach najlepszych synów Polski. Przyjaciel gorzko się uśmiechnął. - Nasi sprzymierzeńcy przed wojną szumnie deklarowali Polsce pomoc wojskową, a potem pozostawili ją na łup najeźdźców. Teraz, kiedy leży pokonana, prasa angielsko_francuska wygraża wrogom, że naród polski nie uzna rozbioru swej ojczyzny przez Stalina i Hitlera. Pan domu przytaknął głową. - Tak, mój drogi, w podobnym tonie pisze prasa polonijna: Polacy nie zlikwidują swej ambasady w Waszyngtonie z tej przyczyny, że Anglia, Francja i Ameryka nadal uznają rząd polski za reprezentanta niepodległego kraju. Mieszając łyżeczką cukier w filiżance z kawą pani Katarzyna z wrażenia wypuściła ją z palców. - Jak to rozumieć? Czyżby nasi sprzymierzeńcy pokrywali koszty ambasady do końca wojny? - skierowała na panów pytający wzrok. - Skądże, droga Ketti - odparł kpiąco uśmiechnięty doktor. - Koszty utrzymania ambasady są pokrywane z funduszu rządu polskiego, przekazanego w depozycie Stanom Zjednoczonym. Mnie osobiście najbardziej oburza fakt, że Europy nie było stać na potępienie hitlerowskich barbarzyńców. Stać na to było jedynie wielkiego humanistę, prezydenta Roosevelta. Drzwi od bawialni uchyliły się. Weszła Maryśka. Nauczona przez opiekunkę, teraz dygnęła przed gośćmi. - Brawo, Mary, brawo Kristl! - klasnęła w dłonie mile zaskoczona Borowa. - Pod twoim bystrym okiem to zahukane wiejskie dziecko poczyniło w Ameryce zdumiewające postępy. Kiedy poznałam Mary na "Batorym", wątpiłam, czy ci się uda coś z niej wykrzesać. Sierota przygryzła wargi, w milczeniu zajęła wskazane przez opiekunkę krzesło. - Mary jest pojętniejszym dzieckiem niż ci się wydaje - w głosie pani Krystyny znać było dumę. - Za jakiś czas jej nie poznasz. - Niby dlaczego? - pokpiwała Borowa, kosztując wino. Krystyna poinformowała przyjaciółkę o zamieszczonym ogłoszeniu w prasie i przyjęciu nauczycielki, mającej od przyszłego tygodnia udzielać Maryśce angielskiego i lekcji dobrego wychowania. - Sposobicie ją na lwicę salonową - żartował Borowy, odpalając od gospodarza papierosa i przechodząc z nim w stronę oszklonej szafy z książkami. Popijając ulubiony cocktail pani Krystyna zwierzała się Ketti. - Nasza przybrana córka zdumiewająco szybko pozbywa się wrodzonej nieśmiałości i kanciastych ruchów wiejskiej dziewczyny. - Marzycielko - parsknęła śmiechem przyjaciółka. - Mogę się z tobą założyć, że nigdy nie uda ci się zmienić jej usposobienia, ani wyrugować wrodzonych skłonności, wynikłych ze specyficznych warunków feudalnej wsi, w której mieszkańcy żyją w upodleniu, sami nie zdając sobie z tego sprawy i ulegają kompleksowi niższości. Te wady wpłynęły także u Mary na opóźniony rozwój umysłowy, podczas gdy miejskie dzieci bez tego balastu odznaczają się wyższym polotem i samodzielnością. - O czym to panie tak zawzięcie debatują? - żartował Borowy, zajmując z doktorem opuszczone przed chwilą fotele. - A o czymże, jak nie o fatałaszkach - gospodarz uprzedził odpowiedź pań. - A fe - obruszyła się pani Krystyna - posądzać nas o takie błahostki, gdy Europa drży przed Hitlerem, we Francji formują się polskie legiony do walki z nim, a Amerykański Czerwony Krzyż apeluje do ludzkich serc o ciepłą odzież i lekarstwa dla polskich uchodźców za granicą. - Istotnie, apel ten nie przeszedł bez echa - Borowy spoważniał. - Amerykański Czerwony Krzyż przesłał już do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i Ligi Towarzystwa dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, z której to sumy siedemnaście tysięcy przekazano Węgierskiemu Czerwonemu Krzyżowi, otaczającemu opieką stutysięczną rzeszę Polaków zbiegłych na Węgry. Doktor, nalewając w kielichy wino, dorzucił: - Tymczasem rząd niemiecki do chwili obecnej nie wyraził zgody na działalność Amerykańskiej Komisji Ratunkowej dla Polski, podczas gdy do Szczecina przypłynęło piętnaście tysięcy galonów rybiego tranu z Norwegii, zakupionego przez organizacje polonijne, z przeznaczeniem dla dziatwy w Warszawie, dla której płynie dalszy ładunek zimowej odzieży. Przyjaciel uzupełnił: - Już przed wojną Polska importowała trzysta tysięcy galonów rybiego tranu rocznie kosztem trzystu tysięcy dolarów. - Właśnie! Obecnie Ameryka prócz tranu zamierza wysłać do okupowanej Polski zubożałym rodzinom polskim: kakao, ryż, mleko skondensowane oraz suszone i solone ryby. - Pytanie, czy żywność ta dojdzie do właściwych rąk - zauważyła Ketti, przeglądając się w lusterku i poprawiając fryzurę. - Wypowiedziałaś, droga Ketti, głośno moją myśl - doktor posłał jej uśmiech. - Wyobraźcie sobie, że ta potężna charytatywna instytucja dysponuje kilkoma tysiącami oddziałów Amerykańskiego Czerwonego Krzyża i obecnie przystąpiła do wyrobu bielizny, spodni, potników i bandaży dla oczekujących naszej pomocy Europejczyków. Wsuwając lusterko do kosmetyczki, pani Borowa z zachwytem podkreśliła szlachetną akcję Funduszu Pomocy Polsce: - Prasa podaje, że dobrowolne datki płyną z wielu miast szerokim strumieniem od polsko_amerykańskich organizacji, które do wczoraj, to znaczy do siódmego października, przekazały sto siedemdziesiąt cztery tysiące dolarów, a Związek Narodowy Polski - sto pięćdziesiąt tysięcy. Ujęty elokwencją żony Borowy uniósł kielich z uroczystą powagą. - Wypijmy, przyjaciele, na cześć mistrza Kiepury, który zaciągnął się ochotniczo do armii polskiej we Francji, a odkomenderowany do Stanów, przygotowuje się u nas w Chiacgo do występów artystycznych z przeznaczeniem dochodu na Komitet Ratunkowy. - Brawo! Za szlachetny gest naszego znakomitego rodaka, króla śpiewaków - w głosie pani domu znać było maskowane wzruszenie. - Niech żyje "Chłopak z Sosnowca" - zawołała Maryśka z uniesioną szklanką herbaty w dłoni. Pani Borowa wykrzywiła wargi w pogardliwym grymasie. - Co za nietakt i poufałość w nadaniu przezwiska "chłopaka" wielkiemu artyście. Opiekun rzucił gniewne spojrzenie w stronę speszonego dziewczęcia. - Wypraszam sobie, Mary, wznoszenie podobnych toastów w obecności naszych gości - podniósł ton. Pani Krystyna nachyliła się do Maryśki. - Przeproś państwa Borowych - szepnęła strofująco. - Za co? - wyjąkała. - Przecież to przezwisko nie ja wymyśliłam, a nadał go sobie sam Kiepura... Towarzystwo oniemiało z wrażenia. - Co ty wygadujesz! - doktor zgromił hardo unoszącą głowę zdesperowaną dziewczynkę. - Nie wygaduję - odpaliła dobitnym tonem. - Jeśli chcecie się przekonać, to przeczytajcie polską prasę z okresu występów Kiepury w Polsce, gdy przemawiał do rozentuzjazmowanych wielbicieli swego talentu, nazywając siebie "Chłopakiem z Sosnowca". Ja się nie gorszę "Chłopakiem z Sosnowca", a jestem z niego dumna, że się nie wstydzi swego pochodzenia z miasteczka śląsko_dąbrowskiego. Pani Borowa przełknęła gorzką pigułkę, a jej mąż nadrabiając miną, tłumaczył się niezręcznie: - Muszę przyznać, że Mary ma chyba rację. Przypominam sobie przedruk z krakowskiego Ikc w "Dzienniku Chicagowskim", który zamieścił zdjęcie Jana Kiepury, przemawiającego z balkonu Hotelu Europejskiego do wiwatujących na jego cześć warszawiaków. Dziwi mnie tylko, skąd u Mary, niedawnej pasterki od krów, wzięło się takie zainteresowanie sztuką. - Właśnie przy pasieniu krów - rąbnęła - bo w czasie zajęć gospodarskich mowy o czytaniu być nie mogło. Zapadło kłopotliwe milczenie, zręcznie rozładowane uwagą Borowego: - Podobno Kiepura chce pozyskać na swoich protektorów arcymistrza Paderewskiego i marszałkową Piłsudską, a samą akcją koncertów zainteresować Polonię amerykańską. - I słusznie - dorzucił doktor - nazwiska protektorów przyciągną na koncert Kiepury nie tylko rzesze polonijne, ale i publiczność amerykańską. - Zwłaszcza, że "Chłopak z Sosnowca" ma już zakontraktowane występy w operze chicagowskiej, w San Francisco i w nowojorskiej "Metropolitan" - Borowy żartobliwym przezwiskiem Kiepury teraz jakby Maryśkę przepraszał. - Ach, Boże! - zawołała zrozpaczona pani Katarzyna. - Czy zdążę przygotować suknię na jego pierwszy występ? Bo w tej obnoszonej nie mogę się w operze pokazać! - Zdążysz, kochanie, zdążysz - uspokajał ją mąż. - Nie zdążyłabyś, gdybyśmy mieli jutro uczestniczyć w akademii ku czci Rocznicy Pułaskiego w Nowojorskiej Zbrojowni przy 25 Street, gdzie Kiepura wystąpi jako śpiewak i mówca. Gdybyś się jednak zdecydowała pojechać, mogłabyś ubrać tę czarną tiulową suknię, w której cię podziwiałem na pogrzebie kardynała Mundeleina. Elegantka pogardliwie wzruszyła ramionami. - W tej byłam już dwa razy w teatrze. Na koncercie Kiepury panie wystąpią w olśniewających kreacjach, to nie mogę przy nich wyglądać na ubogą krewną. W katedrze był wtedy tak szalony ścisk, że na moją suknię nikt nie zwracał uwagi. Lekarka westchnęła: - Miałaś większe szczęście niż ja, bo z Mary już do katedry się nie dostałam. Oglądałyśmy kondukt pogrzebowy z balkonu u przyjaciół. Widziałyśmy jak niesiono kardynała w odkrytej trumnie, specjalnie podłużonej z powodu infuły, w biskupich szatach i krzyżem w pożółkłych dłoniach. Borowy wtrącił: - Prasa podawała, że tłumy wiernych w procesji na cmentarz przez dwie godziny blokowały ruch samochodowy. - Nic dziwnego - odpowiedziała pani domu częstując przyjaciółkę kawałkiem tortu - cała Ameryka chciała pożegnać kardynała. Wtedy mimo woli pomyślałam o Starym Kraju, w którym Hitler morduje naszych rodaków i bohaterów grzebie w tajemnicy po lasach, by nikt nie mógł im oddać czci. - To straszne - wzdrygnęła się przyjaciółka. - I pomyśleć, żeśmy w ostatniej chwili zdążyli uciec z tego piekła. Za to cudowne ocalenie, oboje nie szczędzimy centów na Fundusz Ratunkowy, zwłaszcza po przeczytaniu apelu Paderewskiego w sobotnim "Dzienniku". - Jakoś uszedł mojej uwadze - doktor okazał żywe zainteresowanie. - Mary, poszukaj go w biblioteczce. Pani Krystyna znudzona rozmową o dostawach sprzętu wojennego, zamówionego w Stanach i Kanadzie przez Anglię i Francję, niesłychanie bogacących się z kapitałów europejskich, podążyła za pupilką. Po chwili wróciła z nią rozbawiona. - Wyobraźcie sobie, że nie mogłyśmy znaleźć gazety, więc zapytałam Betty, czy jej nie zarzuciła przy sprzątaniu biblioteki. Nie tylko ją oglądała, ale zabrała do swojej służbówki, bo się jej podobała na rysunku fizjonomia eleganckiego pana z bródką, łudząco podobnego do murzyńskiego księdza. Nie bardzo dowierzała, gdy jej powiedziałam, że to Polak, wielki muzyk, Paderewski - podała mężowi "Dziennik Chicagowski". Rysunek przedstawiał górzystą okolicę. Zza pagórka wychodzi Paderewski. Wysuniętym ramieniem wskazuje wiejskiej gromadce z napisem "słabej wiary" nadchodzących dwóch panów: Raczkiewicza i generała Sikorskiego - ze słowami: "Wzywam ukochane Wychodźstwo do okazania całkowitego poparcia Rządowi Jedności Narodowej pod przewodnictwem Naczelnego Wodza naszej armii, generała Sikorskiego". Stojąca wśród wahających się chłopów wieśniaczka, wpatrzona w uduchowione rysy Paderewskiego, tłumaczy im: "On nie krytykuje, nikogo nie wini". Pani Katarzyna skierowała wzrok na doktora. - Ten rysunek tak nas oboje wzruszył, żeśmy postanowili czynnie popierać Fundusz Ratunkowy przy każdej okazji. Sądzę, że nam nie odmówicie tej przyjemności i przybędziecie do nas w drugie święto Bożego Narodzenia na gody dwudziestopięciolecia pożycia małżeńskiego; na pomoc Polsce... Borowy postawił kropkę nad "i": - Właśnie z tym zaproszeniem do was przyjechaliśmy... III Nadchodziły święta Bożego Narodzenia, które według przepowiedni londyńskiego radia miały być obchodzone w gronie powracających z niewoli najdroższych obrońców ojczyzny po zwycięsko zakończonej wojnie. Wojna toczyła się jednak dalej, swoim zasięgiem obejmując coraz większe połacie Europy. Maryśka nie mając żadnych widoków na powrót do przyłączonych do Rzeszy Hitlerowskiej groni beskidzkich, zmuszona koniecznością, poddała się rozkazom swoich opiekunów. Od listopada uczęszczała do sobotniej szkółki polskiej już jako Mary Smith, bowiem w międzyczasie doktorostwo załatwili formalności prawne adoptując sierotę. Ku ich i nauczycielki angielskiego zmartwieniu, uczennica nie wykazywała najmniejszego zainteresowania tym językiem ani lekcjami dobrego wychowania. Chcąc przełamać jej opór, Smithowie ograniczali w rozmowie język ojczysty, zastępując go angielskim. Miało to ten skutek, że filutka bądź udawała, że nic nie rozumie i zmuszała opiekunów do używania jej rodzinnego języka, bądź odpowiedzi pomijała milczeniem. Po dwumiesięcznej edukacji przez cierpliwą korepetytorkę, doktor tłumaczył żonie na osobności: - Mary jest tępa i uparta jak muł. Wydaje mi się, że szkoda naszego zachodu, proponuję zrezygnować z nauczycielki. Może w sobotniej szkółce będzie czynić lepsze niż dotąd postępy. Pani Krystyna wykazała większą od męża praktyczność. - Poczekajmy jeszcze, niech Mary osłucha się z potocznym językiem, a pomożemy jej w tym rozmówkami polsko_angielskimi. - Dobrze - wyrzekł doktor po namyśle. - Wolałbym jednak na miejscu tej Angielki widzieć bardziej energiczną nauczycielkę. Kierowana zmysłem praktycznym pani domu odtąd tak sobie rozkładała zajęcia zawodowe, by mogła osobiście kontrolować córkę podczas lekcji. Dało to wnet nadspodziewane rezultaty. Wypracowania uczennicy były przemyślane, błędy ortograficzne coraz rzadsze, a zarzucony słownik wrócił do łask ku radości Smithów i korepetytorki. W nagrodę za wykazywaną pilność pani domu zabierała córkę na zgromadzenia do Związku Polek lub zebrania Polskiego Czerwonego Krzyża, gdzie Maryśka zapoznawała się z jego rozległą działalnością. Uczestniczyła również w kweście ulicznej i w kościele, by zwiększyć Fundusz Ratunkowy dla okupowanej Polski. Maryśka zapaliła się do pracy społecznej, wymogła u przybranych rodziców zgodę na ukończenie kursu robót ręcznych na drutach i trykotarstwa z myślą powiększenia ilości swetrów, rękawic i skarpetek dla armii polskiej. Z prowadzonych rozmów ze Smithami i artykułów prasowych wiedziała o atakach lotniczych na nie przygotowaną do wojny Wielką Brytanię, teraz na gwałt otwierającą w Kanadzie szkoły lotnicze dla kandydatów, przyszłych jej obrońców, i czyniącą zamówienia na bojowy sprzęt lotniczy dla polskich szwadronów lotniczych. Cieszyły ją wieści o formującym się wojsku polskim pod przewodnictwem generała Sikorskiego i przebywającego we Francji rządu polskiego, który ponownie wstępując do Ligi Narodów, swoją obecnością przekreślał rachuby wrogów, usiłujących wymazać Polskę z mapy Europy. Cierpiała nie mogąc uzyskać nowin ze swego rodzinnego Śląska, włączonego do Rzeszy. Gdybyż była pewna, że list dojdzie do brata lub Badurów, nie wahałaby się go wysłać. Zasięgnęła rady u matki: lekarka nie była przeciwna korespondowaniu Mary z jej rodzeństwem i przyjaciółmi w Polsce. W grudniowy wieczór świętego Mikołaja, pod nieobecność murzyństkiej kucharki, pani Krystyna wybierając się z mężem na zabawę karciano_kostkową, z której zysk miał zasilić Fundusz Ratunkowy - wskazała odrabiającej szkolne lekcje Maryśce karton listowy z ozdobnymi kartami świątecznymi. - Wybierz sobie, które chcesz, i wyślij do swoich z życzeniami świątecznymi, a za wykazaną pilność w nauce zabierzemy cię w przyszłą niedzielę do teatru na występy polskiej artystki, Jadwigi Smosarskiej, która w krytycznym wrześniu uciekła z Warszawy i przebywa w Chicago. Byłaś w kinie na którymś z jej filmów? - Nigdy jeszcze nie byłam w kinie. - Biedactwo - lekarka otoczyła córkę czułym ramieniem. - Jakieś ty miała ubogie, bezbarwne życie! Związek Polek urządza sporo imprez rozrywkowych; obecnie, kiedy nabrałaś już nieco ogłady towarzyskiej zapiszę cię na wieczorne kursy tańca, żebyś mogła się bawić na wieczorkach tanecznych i balach. Coś tak posmutniała? - lekarkę zdziwiło malujące się w rysach dziewczęcia przygnębienie. Zmieszana utkwiła wzrok w posadzkę i milczała. - Co ci, dziecko, dolega? Tęsknisz za swoim krajem? Może ci tatko coś przykrego powiedział? - wypytywała, gładząc miękką jak aksamit dłonią płowe włosy dziewczynki. - To nie, tylko... - zająknęła się. - Tylko co? Powiedz! Powstrzymując szloch, Maryśka wskazała jej rysunek w gazecie z papieżem Piusem XII, błogosławiącym leżącą w łachach, skutą kajdanami postać kobiecą z napisem "Polska". - - To byłby ciężki grzech bawić się na balach, gdy moi bracia są katowani i rozstrzeliwani, a cała ojczyzna w żałobie. Pani Smith rzuciła okiem na wymowny rysunek i treść: "Papież przemawia za pokojem ujmując się za Polską - przeczytała nagłówek. - Droga sercom naszym Polska, która zawsze była wierna Kościołowi, powinna dzisiaj wzbudzić jak najgłębszą sympatię całego świata, tym bardziej iż w chwili obecnej oczekuje godziny nowego wskrzeszenia do życia, jak tego wymagają zasady sprawiedliwości i pokoju". - Kochanie - pocałowała Maryśkę w czoło - stara emigracja nie odczuwa tak silnie jak ty, niedawno przybyła do Stanów, cierpień swoich rodaków w Starym Kraju, dla ratunku których są w Ameryce urządzane zabawy, wydające ci się profanacją pamięci pomordowanych przez hitlerowców Polaków. Musisz jednak zrozumieć, że innych form zdobycia pieniędzy na ten fundusz nie ma w Ameryce. - Kristl! gotowaś - doszło wołanie z gabinetu doktora. Dama poderwała się z fotela. - Za chwilkę, John! Mary, poszukaj cielistych pończoch w górnej szufladzie komody. I stanik! Szczęście, że wczoraj zrobiłam sobie fryzurę - westchnęła, grzebiąc wśród srebrnych par pantofelków, gdy dał się słyszeć znajomy sygnał samochodu. W progu stanął mąż, elegancki w idealnie skrojonym fraku i czarnej muszce pod brodą, kontrastowo odbijającej na bieli nakrochmalonego przodu koszuli. - Jeszcześ w rosole? - w tonie doktora znać było zniecierpliwienie. - Nie wypada pozwalać przyjaciołom na siebie czekać. - To zrezygnujmy z auta Kuczewskich i jedźmy swoim - zareagowała Krystyna. - Co znowu? Obraziliby się na nas śmiertelnie. - Ach, najdroższy, w takim razie zejdź do nich, a ja dobiegnę za pięć minut - powiedziała z wdzięcznym dąsem. Naciągnęła pończochy i wsunęła nogi w pantofelki. Przed lustrem obciągnęła przylegającą do jej tęgawej figury suknię ze srebrnej lamy. - Mary, podaj mi koronkową chusteczkę. Maryśka nie mogąc znaleźć wśród kolorowych chusteczek białej, podała damie niebieską, lecz ta ją z impetem odrzuciła. - Ach, ty niezdaro, to nie wiesz, że do srebrnej lamy pasuje tylko biała chusteczka zaczepiona w pierścionek? Podaj mi flakon z perfumami Chanela? Speszona ignorantka mody nie mogąc odczytać napisu, przewróciła baterię flakonów na zarzuconej drobiazgami toaletce. - Mami! Nie ma tu szanela - rozłożyła ramiona przed pudrującą się panią domu. Zniecierpliwiona elegantka doskoczyła do toaletki wybierając znajomy flakon. - Na tyle powinnaś już znać pisownię i umieć odczytać "Chanel". Podaj mi z szuflady etolę. - Co to jest "etola"? - Futrzane bolerko na ramiona - syknęła gniewnie opiekunka, nakładając karakułowe futro. Dziewczę z Podbeskidzia domyślało się, że to coś małego futrzanego, podało damie bolerko ze srebrnych lisów, lecz pani Krystyna odepchnęła córkę od szafy i wyjęła etolę z norki. - Jesteś przerażająco niedomyślnym dzieckiem - gderała, wybierając z tuzina torebek czarną, naszytą dżetami, nerwowymi palcami sprawdzając jej zawartość. Nie patrząc na pobladłą Mary, wybiegła na schody. Po chwili motor zawarczał i ruszył, cichnąc z każdą sekundą. Z oczu Maryśki spłynęły łzy. Pierwszy raz w Ameryce spotkała ją niesprawiedliwość ze strony przybranej matki. Nie miałaby do niej żalu, gdyby choć w części zawiniła. Zamiast posłużyć się Murzynką obznajomioną z toaletami chlebodawczyni, ta wolała natrząsać się z naiwności wiejskiego dziecka. Rozżalona pukładała rozrzucone fatałaszki lekarki w szafie i komodzie, usiadła przy biurku doktora i zamyśliła się nad swoją dolą. Po chwili wyjęła z szuflady arkusz papieru, umaczała pióro w ozdobnym kryształowym kałamarzu i zaczęła pisać: "Roztomiły Bracie Grzegorzu! Jestem od trzech miesięcy w Ameryce, a już mnie ciągnie do swoich stron. Co noc śnią mi się podbeskidzkie sioła i gronie, których uroków dawniej nie dostrzegałam. Ci państwo, co mnie zaprosili do Chicago, teraz zwóli wojny nie mogą ze mną wrócić do Polski. Zostałam na ich łasce i wzięli mnie za swoją córkę, i teraz nazywam się Mary Smith. Nie mają dzieci, to będę po nich dziedziczyć majątek. Gdybym nie była podobna do ich zmarłej córki Amy, nigdy bych do Ameryki nie zawędrowała. Moi przybrani ojcowie posyłają mnie do sobotniej szkoły, a takie są przy każdej polskiej parafii w Ameryce. W domu uczę się angielskiego, żebych sie w tej ogromnej metropolii nie zgubiła. Moi teraźniejsi ojcowie mają mnie radzi i chcą mi dać wysokie szkoły. Nigdych nie pomyślała, że będę się uczyć w Ameryce i mogę w niej zostać całe życie. Byłoby mi tu dobrze, gdybych nie słyszała i czytała, co hitlerowcy w Polsce wyczyniają: aresztują Polaków, katują i rozstrzeliwują. Co im złego zrobili księdzowie i insi uczeni, że ich tak prześladują? Napisz mi, Grzegorzu, czy to prawda, bo o tym piszą angielskie i amerykańskie gazety. Tu dzieci nazywają matkę "mami", ale ja wolę naszą cieszyńską "mamulkę". Tak mnie prędko odumarła, żech ją ani nie zapamiętała. Oczekuję na Twój list. Pozdrów ode mnie Władka. Badurów i znajomych, podaj im mój adres, będę rada, jeśli do mnie napiszą. Z Bogiem. Maryśka Strządała, teraz Mary Smith." IV Mimo upływu czasu Maryśka nie mogła się dostosować do tempa i warunków życia amerykańskiego. Wiele zjawisk ją dziwiło, gorszyło, a nawet przerażało. Nie pojmowała znaczenia hałaśliwej reklamy, towarzyszącej chicagowianom na każdym kroku: w domu i na ulicy, w samochodach, na dachach wieżowców, reklaujących fabryki aut, w audycjach radiowych, seansach kinowych, pomysłowych świetlnych neonach wskazujących przechodniom naj, naj... najdoskonalsze, największe, najpraktyczniejsze rowery, silniki, wszystko aż do smoczków włącznie. Oszałamiał ją nadmiar nieznanych w śląskich miasteczkach jakichś agregatów i różnorodność maszyn elektrycznych, których pochodzenia ani znaczenia nie rozumiała. Gorszyła ją dostrzegana w domu przybranych rodziców rozrzutność, ilość wyrzucanych trochę ledwie znoszonych ubrań, pantofli, nie dojedzonych pieczeni wraz z tłuszczem wylewanych do pojemników; drogich owoców z lekkimi skazami, których ubogi człowiek nie mógł kupić dzieciom. Zdumiewał ją widok czerwonoskórych Indian z wytatuowanymi twarzami, spotkanych w przejeździe ze Smithami przez osiedla indiańskie, dzikich pięknych ludzi o wystających kolorowo malowanych policzkach i w koronach orlich piór na głowach, wykonujących religijne tańce przed gromadami turystów, odnoszących się do nich z lekceważeniem i pogardą. Przywykła od dziecka do oszczędzania i naprawiania podniszczonej garderoby, Maryśka nie mogła bez zgorszenia patrzeć na wyrzucone przez służącą Smithów eleganckie suknie pani domu, których degradacja wynikała zazwyczaj z pęknięcia szwu lub oderwania haftki. Pewnego styczniowego popołudnia powracająca z zajęć lekarskich pani Krystyna, wysiadając z auta dostrzegła tajemniczy manewr Mary, dyskretnie wyciągającej z umieszczonego za garażem pojemnika popielaty płaszcz. Niespodziewanie napadła na speszoną jej nagłym zjawieniem się dziewczynę. - Ty mnie kompromitujesz przed sąsiadami wyciąganiem moich rzeczy ze śmietnika, jak ostatnia nędzarka. Maryśka tłumaczyła się nieśmiało: - To przecież grzech wyrzucać dobrą odzież, gdy tylu ludzi na świecie marznie z zimna. W tej sukience z długimi rękawami po wyprasowaniu i zszyciu szwów mogłabym jeszcze chodzić do kościoła, a płaszcz mami po wyczyszczeniu może mi służyć kilka lat. - Ani mi się waż to brać! - w głosie mami Maryśka wyczuła groźbę. - Szanujące się Amerykanki nie piorą ani łatają garderoby, bo szkoda czasu na przeróbki lub prasowanie. Twoją matkę stać sprawić ci w brud sukien i płaszczy! Wrzuć to z powrotem do pojemnika. - W Polsce taki wełniany płaszcz otarłby łzy niejednej zbiedniałej rodaczce - szepnęła rozżalona Mary. - Tu jest Ameryka! - podniosła ton nachmurzona lekarka z impetem wrzucając do pojemnika wyrwany z ręki córki płaszcz. - Chodź do domu. Zabraniam ci zaglądać w pojemniki. Betty zdawała relację: - Dzwonili z dyrekcji teatru "Chopina", czy mają państwu zarezerwować bilety na premierę "Włóczęgów". Pani prezydentowa Związku Polek prosiła, by pani doktor do niej zatelefonowała po przyjeździe do domu, a kierowniczka szkółki sobotniej przypomniała o zebraniu Koła Rodziców na Jackowie w najbliższy czwartek o piątej po południu. - Nie wytrzymam! - chwyciła się pani domu rękami za głowę. - Za dużo tych zebrań. Mary, połącz mnie z oddziałem pań przy Komitecie Ratunkowym z przywołaniem przewodniczącej, bo chcę z nią rozmawiać; numer telefonu znajdziesz na biurku taty w notatniku według spisu alfabetycznego. Betty, przygotuj mi ciepłą kąpiel z parówką - dyrygowała, podając kapelusz trzymającej futro Murzynce. Maryśka wykręciła numer. Po chwili chrupiąca kruche ciastka lekarka usłyszała wołanie: - Mami! Pani prezeska przy telefonie. Działaczka informowała przyjaciółkę o organizowanym przez Polonię z Milwaukee wielkim wiecu protest