Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy |
Rozszerzenie: |
Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Twain Mark - Pamietniki Adama i Ewy Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Mark Twain
Pamiętniki Adama i Ewy
Strona 2
Mark Twain, właściwie Samuel Langhorne Clemens (1835-1910), amerykański pi-
sarz, humorysta i satyryk, rozpoczął karierę literacką jako dziennikarz w San Francisco.
Pierwszym utworem Twaina, który uczynił go znanym w literaturze, było opowiadanie e
Celebrated Jumping Frog, 1885 r. „New York Saturday Post” opublikowała następny utwór
— e Innocents Abroad, po czym ukazywały się artykuły Twaina o podróży do Ziemi
Świętej. W 1870 r. pisarz ożenił się i osiedlił najpierw w stanie New York, później w Con-
necticut
Największą sławę zyskały Twainowi utwory dla młodzieży, tłumaczone na wiele języ-
ków — Przygody Tomka Sawyera, 1876, Życie na Missisipi, 1883, oraz Przygody Hucka,
1884, w których pisarz wskrzesił barwne przygody własnego dzieciństwa. Do najbardziej
popularnych utworów Twaina należą także: baśń Książę i żebrak, 1880, oraz Jankes na
dworze króla Artura, 1889.
Po wcześniejszych dziełach, w których panuje klimat dobrodusznego humoru — póź-
niejsze cechuje ostra satyra na amerykańskie stosunki społeczne. Natomiast pod koniec
życia pisarza, kiedy los nie szczędził mu bolesnych ciosów, pojawia się u Twaina nowy
ton — smutku i łagodnej melancholii. Charakteryzuje on min. Pamiętniki Adama i Ewy,
w których krytycy literaccy dopatrują się kroniki małżeńskiego życia Samuela i Olivii
Clemensów. Aczkolwiek fragmenty Pamiętników Adama pochodzą z lat dziewięćdziesią-
tych, Pamiętnik Ewy, mimo iż napisany później, po śmierci ukochanej żony pisarza, w 1904
r., i różny pod względem klimatu uczuciowego, uzupełnia tamte Pamiętniki i tworzy z nimi
harmonijną całość.
Z zapisków Adama wyłania się jego duchowy portret — Adam jest małomówny i nieco
prymitywny. Towarzystwo gadatliwej Ewy zrazu nuży go tak, że dwakroć próbuje wymknąć
się jej, za każdym razem jednak Ewa odnajduje go. Niemniej po 10 latach, gdy przyszły na
świat ich pierwsze dzieci, Adam docenia Ewę jako wierną towarzyszkę i nie potrafi już wy-
obrazić sobie życia bez niej.
Pamiętnik Ewy jest o wiele bardziej poetyczny, czyta się go niemal jak poezję. Ewa jest
błyskotliwsza i subtelniejsza od Adama. Dostrzega wokół siebie piękno i kocha je, a nade
2
Strona 3
wszystko nie znosi samotności i kocha Adama. Wzruszająco brzmi jej definicja miłości do
męża, Adam zaś po latach składa tej miłości najpiękniejszy hołd słowami: „Gdziekolwiek
była ona, tam był Raj”.
Można dostrzec też w tych Pamiętnikach pewien aspekt filozoficzny — utrata Raju nie
jawi cię tu jako kataklizm; skazana na cierpienie i śmierć ludzkość odnajduje bowiem
w miłości i właśnie w cierpieniu pełnię człowieczeństwa.
Fragmenty Pamiętników Adama ukazały się w Polsce niekompletne i w bardzo swobod-
nym tłumaczeniu, pt. Pamiętniki Adama w Raju, po raz pierwszy przed II wojną świato-
wą, anonimowo. Obecnie prezentujemy naszym Czytelnikom nową pełną polską wersję obu
utworów, pióra znanej poetki i tłumaczki krakowskiej, Teresy Truszkowskiej.
Strona 4
Fragmenty pamiętnika Adama
przełożone z oryginału*
* Przypisek. Przed kilku laty przełożyłem część tego pamiętnika, a mój przyjaciel wydruko-
wał parę egzemplarzy w nie wykończonej formie, nie dotarły one jednak do ogółu publicz-
ności. Od tego czasu odcyfrowałem więcej hieroglifów Adama i sądzę, że obecnie jest on na
tyle ważną Osobistością, że słuszne jest wydanie tego dzieła. — M. T.
Strona 5
Poniedziałek
To nowe stworzenie o długich włosach ciągle staje mi na drodze. Czatuje wciąż
w pobliżu i podąża moimi śladami. Nie lubię tego, nie przywykłem do towarzystwa.
Wolałbym, aby przebywało wśród innych zwierząt... Chmurno dzisiaj, wiatr wieje ze
wschodu, będziemy mieli chyba deszcz... My? Skąd wziąłem to słowo? Już sobie przypo-
minam. — Nowe stworzenie go używa.
Wtorek
Obserwowałem wielki wodospad i sądzę, że to najwspanialsza rzecz w tej okolicy.
Nowe stworzenie nazywa go wodospadem Niagara, nie mam pojęcia dlaczego. Mówi,
że wygląda jak wodospad Niagara! Nie jest to wystarczający powód, raczej tylko kaprys
i głupota! Sam nie mam okazji, aby czemukolwiek nadać nazwę. Nowe stworzenie wy-
myśla nazwy dla każdej istoty, która się pojawia, zanim zdołam się sprzeciwić. I zawsze
używa tej samej wymówki: że dana rzecz tak właśnie wygląda. Weźmy na przykład
dodo. Utrzymuje, że skoro ktoś nań spojrzy, od razu wie, że „wygląda jak dodo”. Bez wąt-
pienia będzie musiało być tak nazwane. Nuży mnie zawracanie sobie tym głowy. Dodo!
Nie wygląda bardziej na dodo niż ja sam!
Środa
Wybudowałem sobie szałas dla ochrony przed deszczem, lecz nie mogłem cieszyć się
mim w spokoju. Nowe stworzenie już tam wtargnęło, a gdy próbowałem je wypchnąć,
zaczęło wylewać wodę z otworów, którymi patrzy, ocierało je wierzchem łap, wydając
przy tym takie odgłosy jak niektóre zwierzęta, kiedy cierpią. Chciałbym, żeby przestało
tyle mówić, bo gada bez przerwy. Brzmi to jak zaczepka lub niesprawiedliwy przytyk
w stosunku do tego biednego stworzenia, nie miałem jednak tego na myśli. Nigdy dotąd
5
Strona 6
nie słyszałem ludzkiego głosu, a więc każdy nowy i obcy dźwięk wdzierający się tutaj,
w uroczyste milczenie tej sennej samotności, razi moje ucho jak fałszywa nuta. A ten
nowy dźwięk rozlega się tak blisko mnie, tuż przy mym ramieniu, tuż przy mym uchu,
najpierw z jednej, potem z drugiej strony, ja zaś przyzwyczaiłem się do odgłosów dobie-
gających z pewnego oddalenia.
Piątek
Wymyślanie nazw postępuje nadal beztrosko pomimo mych sprzeciwów. Znalazłem
bardzo stosowną nazwę dla tej okolicy, melodyjną i ładną: OGRÓD RAJSKI. Prywatnie,
lecz nie oficjalnie, w dalszym ciągu używam tej nazwy. Nowe stworzenie utrzymuje, że
te lasy, skały i cały krajobraz w niczym nie przypominają ogrodu, lecz wyglądają jak
park, jak nic innego, tylko właśnie park. Nie zasięgając więcej mej rady, na nowo na-
zwało ogród — PARKIEM NIAGARA. Wydaje mi się to zbyt samowolne. Pojawiła się
też tabliczka: NIE DEPTAĆ TRAWY. Moje życie nie jest już tak szczęśliwe jak przed-
tem.
Sobota
Nowe stworzenie zjada tak dużo owoców, że przypuszczalnie wkrótce nam ich za-
braknie. Znów „nam” — to słowo tego stworzenia, a przyswoiłem je sobie, odkąd tak
często je słyszę. Dziś rano zaległa gęsta mgła. Nie wychodzę podczas mgły, natomiast
nowe stworzenie spaceruje przy każdej pogodzie. Wychodzi do ogrodu, sztywno stąpa-
jąc na obłoconych nogach. Mówi bez przerwy. A dawniej bywało tu tak cicho i przy-
jemnie.
Niedziela
Jakoś wytrzymałem, choć ten dzień staje się coraz bardziej męczący. Zeszłego roku
w listopadzie ustanowiono go dniem odpoczynku. Przedtem miałem sześć takich
dni w tygodniu. Dziś rano spotkałem nowe stworzenie, gdy próbowało strącić jabłko
z drzewa zakazanego.
6
Strona 7
Poniedziałek
Nowe stworzenie twierdzi, że nazywa się Ewa. W porządku. Nic nie mam przeciw
temu. Mówi, że tak powinienem na nie wołać, jeśli chcę, aby przyszło. Powiedziałem, że
to zbyteczne. Użycie tego wyrażenia podniosło w jej oczach moje znaczenie: istotnie, to
mocne i celne słowo, którego można używać. Utrzymuje, że nie jest „Ono”, lecz „Ona”.
Jest to mało prawdopodobne, lecz wszystko mi jedno, nic mnie nie obchodzi, kim jest,
byle tylko sobie poszła i przestała tyle mówić.
Wtorek
Zaśmieciła całą okolicę wstrętnymi nazwami i drażniącymi napisami: DO WIRU
WODNEGO, DO KOZIEJ WYSPY, DO JASKINI WIATRÓW. Utrzymuje, że park stałby
się przytulnym letniskiem, gdyby panował taki zwyczaj. Letnisko to jeden z jej wymy-
słów — po prostu słowo bez żadnego znaczenia. Co oznacza „letnisko”? Ale ona ma
taką manię wyjaśniania wszystkiego, że lepiej jej nie pytać.
Piątek
Zaczęła błagać mnie, bym nie przepływał tego wodospadu. Cóż to jej szkodzi?
Dziwię się, dlaczego przejmuje ją to dreszczem grozy. Zawsze to robiłem — zawsze lu-
biłem zanurzać się w wodzie odczuwając przy tym podniecenie i chłód. Sądzę, że wo-
dospad po to właśnie istnieje, skoro nie ma z niego innego pożytku, a przecież musiał
być na coś stworzony. Jej zaś wydaje się, że wodospad stworzono dla jego malowniczo-
ści — jak nosorożca lub mastodonta.
Nie podobało jej się, gdy przepłynąłem wodospad w beczce. Była również niezado-
wolona, gdy pływałem w balii. Przepłynąłem Wir Wodny i Katarakty w ubraniu z listka
figowego, które całkiem się zniszczyło. Stąd nudne utyskiwania nad moją ekstrawagan-
cją. Czuję się tu za bardzo skrępowany. Potrzebuję zmiany krajobrazu.
Sobota
W ubiegły wtorek w nocy uciekłem i wędrowałem przez dwa dni. Zbudowałem sobie
nowy szałas w miejscu odosobnionym i w miarę możności zatarłem za sobą ślady, lecz
7
Strona 8
ona wytropiła mnie przy pomocy oswojonego zwierzęcia, które nazywa wilkiem, zbli-
żyła się, wydając żałosne odgłosy i lejąc wodę z miejsc, którymi patrzy. Musiałem z nią
wrócić, lecz mam zamiar zaraz odejść, gdy tylko nadarzy się okazja. Ona zajmuje się
różnymi głupstwami, między innymi próbuje zbadać, dlaczego zwierzęta zwane lwami
i tygrysami żywią się trawą i kwiatami, chociaż jej zdaniem rodzaj ich uzębienia wska-
zuje na to, że powinny pożerać się nawzajem. Głupstwo, bo gdyby tak miało być, to po-
zabijałyby się, a to sprowadziłoby, o ile dobrze rozumiem, tak zwaną „śmierć”, która, jak
mi mówiono, nie wtargnęła jeszcze do Parku. Z pewnych względów szkoda, że tak się
nie stało.
Niedziela
Jakoś wytrzymałem.
Poniedziałek
Zrozumiałem chyba, po co istnieje tydzień, aby był czas na odpoczynek po trudach
niedzieli. To dobry pomysł... Ona znów się wspinała na to drzewo. Przepłoszyłem ją
stamtąd. Powiedziała, że nikt nie patrzył. Uważa, że to wystarczające usprawiedliwia
wszelkie ryzyko. Użyłem takiego wyrażenia. Słowo „usprawiedliwia” wzbudziło jej po-
dziw — a także zazdrość. Sądzę, że to trafne słowo.
Czwartek
Oznajmiła mi, że powstała z żebra wyjętego z mego boku. Jest to chyba mało praw-
dopodobne, gdyż nie brakuje mi ani jednego żebra. Bardzo martwi się o sępa i przy-
puszcza, że trawa mu nie służy. Obawia się, że nie będzie mogła go dłużej hodować, i są-
dzi, iż powinien żywić się padliną. Sęp musi sobie radzić z tym, co dostaje. Nie możemy
zmienić całego świata dla wygody sępa.
Sobota
Wczoraj wpadła do jeziora, gdy jak zwykle przeglądała się w jego tafli. Omal się nie
udusiła i powiedziała, że było to bardzo nieprzyjemne. Dlatego, żal jej się zrobiło stwo-
8
Strona 9
rzeń żyjących w jeziorze, które nazywa rybami, gdyż w dalszym ciągu nadaje nazwy
zwierzętom, choć tego nie potrzebują i nie zbliżają się, gdy na nie woła. Ale ponieważ
jest tępa, więc nie ma to dla niej większego znaczenia, zeszłej nocy wydobyła mnóstwo
ryb z wody i położyła mi na posłanie, bym je ogrzał. Obserwowałem je przez cały dzień
i nie zauważyłem, aby były szczęśliwsze niż poprzednio, chyba tylko spokojniejsze. Gdy
zapadnie noc, wyrzucę je z domu. Nie będę już spać razem z nimi. Zauważyłem, że są
wilgotne i zimne, i bardzo nieprzyjemnie jest tak leżeć pośród nich nago.
Niedziela
Jakoś wytrzymałem.
Wtorek
Ostatnio zajęła się wężem. Inne zwierzęta są zadowolone, gdyż dotąd na nich prze-
prowadzała swe doświadczenia i zakłócała im spokój. Ja jestem również zadowolony,
gdyż wąż mówi i dzięki temu mam chwilę wytchnienia.
Piątek
Oznajmiła mi, że wąż radzi jej, aby spróbowała owocu z tego drzewa, gdyż wówczas
posiądzie ogromną, wyjątkową i wspaniałą wiedzę. Powiedziałem jej, że to pociągnie za
sobą również przeciwny skutek — sprowadzi śmierć na ziemię. Popełniłem błąd — le-
piej było zachować tę uwagę dla siebie, podsunęło jej to myśl, że mogłaby ocalić cho-
rego sępa, a osowiałym lwom i tygrysom dostarczyć świeżego mięsa. Radziłem jej trzy-
mać się z dala od tego drzewa. Odpowiedziała, że wcale nie ma tego zamiaru. Obawiam
się, że będą kłopoty. Chciałbym odejść.
Środa
Miałem urozmaicone przeżycia. Uciekłem tej samej nocy i jechałem konno przez całą
noc tak szybko, jak tylko mogłem, miałem nadzieję, że wydobędę się z Parku i ukryję
w jakiejś innej okolicy, zanim zaczną się kłopoty, lecz nie udało mi się. Mniej więcej na
godzinę przed wschodem słońca, gdy przejeżdżałem przez kwietną równinę, na której
9
Strona 10
pasło się, spało albo igrało tysiące zwierząt, zerwał się nagle — niczym huragan — prze-
rażający zgiełk, i w jednej chwili równinę ogarnął szalony tumult, każde zwierzę zaata-
kowało swego sąsiada. Domyśliłem się, co to znaczy — Ewa zjadła owoc i śmierć zstą-
piła na świat... Tygrysy pożarły mego konia, ignorując zupełnie mój zakaz — i zjadłyby
nawet mnie samego, gdybym w porę nie uciekł ile sił w nogach... Znalazłem pewne
miejsce poza Parkiem, gdzie przez parę dni czułem się bezpiecznie, lecz ona mnie od-
nalazła. Odnalazła mnie i nazwała to miejsce Tonawanda — tłumacząc mi, że wygląda
jak Tonawanda. Tak naprawdę to wcale nie zmartwiłem się, gdy przyszła ponieważ tutaj
znajdują się tylko nędzne resztki, a ona przyniosła trochę tamtych jabłek. Musiałem je
zjeść, gdyż byłem bardzo głodny. Postąpiłem wbrew swoim zasadom, lecz uważam, że
zasady nie mają istotnej mocy, jeżeli jest się głodnym. Przyszła osłonięta gałęźmi i pę-
kami listowia, a gdy spytałem ją, co oznacza to bezsensowne przebranie, drżąc i rumie-
niąc się zerwała je i rzuciła na ziemię. Nigdy dotąd nie widziałem, aby ktoś tak drżał, i ru-
mienił się, więc wydało mi się to niestosowne i głupie. Powiedziała, że wkrótce sam to
zrozumiem. Miała rację. Choć byłem bardzo głodny, odłożyłem na pół zjedzone jabłko
— chyba najlepsze, jakie kiedykolwiek widziałem o tak późnej porze roku — i okryłem
się odrzuconymi przez nią gałęźmi, po czym przemówiłem do niej z pewną surowo-
ścią domagając się, by poszła i przyniosła, więcej gałęzi, i nie robiła z siebie widowiska.
Gdy to uczyniła, przyczołgaliśmy się na miejsce, gdzie odbyła się walka zwierząt, zebra-
liśmy ich skóry, a ja poprosiłem Ewę, aby uszyła parę ubrań stosownych do publicznych
wystąpień. Są niewygodne, to prawda, ale za to stylowe, a to najważniejsze, jeśli chodzi
o stroje... Dochodzę do wniosku, że ona jest całkiem dobrą towarzyszką. Zdaję sobie
sprawę, że bez niej czułbym się samotny i przygnębiony, zwłaszcza teraz, gdy straciłem
swoją posiadłość. Jeszcze jedno: powiedziała, że zgodnie z rozkazem będziemy odtąd
zarabiać na życie. Ona zajmie się pracą, a ja będę nadzorował.
Po dziesięciu dniach
Ewa oskarża mnie o spowodowanie naszego nieszczęścia! Twierdzi z całą szczero-
ścią i zgodnie z prawdą, iż Wąż zapewniał ją, że zakazanym owocem są nie jabłka, lecz
kasztany. Powiedziałem, że w takim razie jestem niewinny, gdyż nie jadłem kasztanów.
Odrzekła na to: Wąż wyjaśnił jej, że „kasztan” jest słowem przenośnym, oznaczającym
zwietrzały i nieaktualny dowcip. Słysząc to zbladłem, gdyż nieraz wymyślałem kawa-
ły, aby jakoś wypełnić sobie czas i niektóre dowcipy mogły być zwietrzałe, choć gdy
je wymyślałem, byłem głęboko przekonany, że są nowością. Spytała mnie, czy nie wy-
myśliłem jakiegoś kawału w momencie katastrofy. Musiałem przyznać, że tak istotnie
było — chociaż nie wypowiedziałem go na głos. To było tak: pomyślałem o wodospa-
10
Strona 11
dzie i rzekłem do siebie: — Jak cudownie patrzeć na tę masę wody spadającą w dół.
— I wtedy zabawna myśl przebiegła mi przez głowę jak błyskawica; pozwoliłem jej ule-
cieć, mówiąc: — Jeszcze cudowniej byłoby zobaczyć, jak woda spada w górę — i omal
nie pękłem ze śmiechu, a wtem nagle cała przyroda zerwała się z pęt w tumulcie walki
i śmierci, a ja musiałem uciekać, by ratować życie. — No właśnie — rzekła z trium-
fem — to jest ten żart, o którym wspomniał Wąż, nazywając go Pierwszym Kasztanem.
Powstał on, jego zdaniem, równocześnie z aktem stworzenia. — Niestety, to moja wina.
Obym nie był tak dowcipny; och, obym nigdy nie wpadł na tę błyskotliwą myśl!
Następnego roku.
Nazwaliśmy je Kainem. Złowiła je, gdy zakładałem sidła na północnym brzegu je-
ziora Erie, złapała je w lesie, w odległości paru mil od naszego szałasu. Nie pamięta do-
kładnie, gdzie. Ewa sadzi, że pod pewnymi względami to stworzenie przypomina nas
i być może jest naszym krewnym.
Ale według mnie nie ma racji. Różnica wielkości nasuwa przypuszczenie, że jest to
odmienny, nowy rodzaj zwierzęcia — być może ryba, choć gdy włożyłem, je do wody,
by się o tym przekonać, poszło na dno. Ewa zanurzyła się i wyłowiła je, nim doświad-
czenie zdołało rozstrzygnąć to pytanie. Nadal sądzę, że to ryba, lecz Ewa nie dba o to,
czym ono jest, i nie pozwala mi więcej przeprowadzać tego rodzaju prób. Nic nie ro-
zumiem. Wydaje mi się, że pojawienie się tego stworzenia odmieniło jej usposobienie
i pozbawiło rozsądnego podejścia do doświadczeń. Więcej myśli o tym stworzeniu niż
o innych zwierzętach, choć nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego. Wszystko wskazuje na to,
że zupełnie straciła dla niego głowę. Czasem ryba skarży się, bo chciałaby być w wodzie,
a wtedy Ewa nosi ją przez pół nocy na ręku, i woda wypływa z miejsc na jej twarzy, któ-
rymi patrzy, głaszcze rybę po grzbiecie, a wargi jej wydają pieszczotliwe, uspokajające
dźwięki. Na sto różnych sposobów daje dowody swego zaniepokojenia i troski. Nigdy
dotąd nie widziałem, by się tak zachowywała w stosunku do jakiejkolwiek ryby, i bar-
dzo mnie to niepokoi. Zanim straciliśmy naszą posiadłość, nosiła czasem w ten sposób
młode tygrysiątka bawiąc się z nimi, lecz była to tylko zabawa i nigdy tak się nimi nie
przejmowała, jeśli nie służyło im jedzenie.
Niedziela.
Ewa nigdy nie pracuje w niedzielę, lecz zmęczona odpoczywa i lubi, jak ta ryba po
niej hasa. Wydaje wtedy śmieszne odgłosy, by ją zabawić, i udaje, że gryzie jej łapy, co
11
Strona 12
pobudza to stworzenie do śmiechu. Nigdy dotąd nie widziałem śmiejącej się ryby, dla-
tego budzi to moje wątpliwości... Polubiłem niedzielę. Nadzorowanie przez cały tydzień
wyczerpuje ciało. Powinno być więcej niedziel. Dawniej trudno było je znieść, lecz teraz
są potrzebne.
Środa
To nie ryba. Nie mogę jednak dojść do tego, co to jest. Gdy jest niezadowolone, wy-
daje dziwne diabelskie dźwięki, a gdy jest w dobrym humorze, mówi „gu-gu”. Nie jest
jednym z nas, gdyż nie chodzi, nie jest też ptakiem, bo nie lata, nie jest żabą, bo nie ska-
cze, ani wężem, gdyż nie pełza, jestem również pewien, że nie jest rybą, choć nie mam
okazji, by stwierdzić, czy umie pływać. Przeważnie leży na grzbiecie z podniesionymi
nogami. Nie widziałem, by tak się zachowywało jakieś zwierzę. Nazwałem je zagadkową
istotą, a ona okazała podziw dla tego słowa, nie rozumiejąc go jednak. Moim zdaniem,
jest to albo coś niezwykle tajemniczego, albo jakiś gatunek owada. Jeśli umrze, rozbiorę
je na kawałki, żeby zobaczyć, jak jest zbudowane. Żadna rzecz do tej pory nie zadziwiła
mnie do tego stopnia.
Po trzech miesiącach.
Mój niepokój zamiast się zmniejszać, wzrasta. Mało śpię. To stworzenie przestało
leżeć i obecnie raczkuje. Tym się jednak różni od innych czworonogów, że jego przed-
nie kończyny są niezwykle krótkie, na skutek czego całe jego ciało dziwnie sterczy ku
górze, co wygląda niezbyt ładnie. Zbudowane jest podobnie jak my, lecz jego sposób
poruszania się wskazuje, że nie należy do naszego gatunku. Krótkie przednie kończyny
i długie tylne nasuwają przypuszczenie, że choć jest z rodziny kangurów, stanowi jego
szczególną odmianę, ponieważ prawdziwy kangur skacze, a to stworzenie nigdy tego
nie robi. Jest to jednak ciekawy, interesujący, dotychczas jeszcze nie skatalogowany okaz.
Skoro go odkryłem, uważam się za upoważnionego do przypisania sobie zasługi tego
odkrycia, wiążąc go ze swym imieniem, stąd nazwałem go Kangaroorum Adamiensis...
Gdy przybył do nas, musiał być bardzo młody, ponieważ od tego czasu znacznie pod-
rósł. Teraz jest pięciokrotnie większy niż wtedy, a gdy wpadnie w złość, potrafi pod-
nieść wrzask dwadzieścia dwa, a może nawet trzydzieści osiem razy głośniejszy niż na
początku. Surowe traktowanie nie ucisza tego hałasu, przeciwnie, jeszcze go potęguje.
Z tego powodu nie stosuję już tej metody. Ewa uspokaja go perswazją i dając mu przed-
mioty, których przedtem odmawiała. Jak wspomniałem poprzednio, nie było mnie
12
Strona 13
w domu, gdy to stworzenie pojawiło się, Ewa zaś oznajmiła mi, że znalazła je w lesie. To
dziwne, że jest jedynym okazem, jednak tak musi być, skoro całymi tygodniami bezsku-
tecznie, aż do kompletnej utraty sił, szukałem następnego okazu, aby dodać go do mojej
kolekcji i żeby ten pierwszy miał się z kim bawić, z pewnością byłby wtedy spokojniej-
szy i łatwiej dałby się nam oswoić. Lecz nie znalazłem żadnego, choćby najmniejszego
śladu podobnego stworzenia, i co dziwniejsze, nie wpadłem na jego trop. To stworzenie
musi chodzić po ziemi, samo nie może sobie dać rady, jak zatem wędruje, nie zostawia-
jąc śladów? Założyłem sporo sideł, lecz na próżno. Złapałem różne okazy drobnej zwie-
rzyny prócz niego jednego. Są to zwierzęta, które jak przypuszczam, wchodzą do pu-
łapki z czystej ciekawości, by przekonać się, po co umieszczono tam mleko. Nie piją go
jednak nigdy.
Kangur wciąż rośnie, to bardzo dziwne i zastanawiające. Nigdy nie znałem niczego
tak wolno rosnącego. Na głowie ma teraz owłosienie, które bardziej przypomina nasze
włosy niż sierść kangura, z tym tylko zastrzeżeniem, że jest delikatniejsze, miększe i za-
miast czarnego — rude. Bliski jestem szaleństwa z powodu kapryśnego i niepokoją-
cego rozwoju tego nie sklasyfikowanego wybryku natury. Gdybym choć mógł schwytać
inny okaz — lecz nie ma nadziei, gdyż z pewnością jest to nowa odmiana i jedyny okaz.
Schwytałem, jednak prawdziwego kangura i przyniosłem do domu sądząc, że skoro nasz
jest tak samotny, to zadowoli się jakimkolwiek towarzystwem, gdyż nie ma obok sie-
bie żadnej bratniej duszy, żadnego zwierzęcia, które byłoby mu bliskie lub mogło oka-
zać sympatię, gdy jest tak opuszczone wśród obcych, którzy nie znają jego trybu życia
i nawyków ani nie wiedzą, co można by zrobić, aby poczuło, że jest wśród przyjaciół?
To był jednak błąd — nasze stworzenie wpadło w furię na widok kangura, przekonałem
się wtedy, iż widzi go po raz pierwszy. Współczuję biednemu wrzaskliwemu stworzon-
ku, lecz nic nie mogę zrobić, by je uszczęśliwić. Gdybym chociaż mógł je oswoić — to
jednak nie wchodzi w rachubę, gdyż im więcej się staram, tym bardziej pogarszam jego
położenie. Do głębi serca zasmucają mnie jego małe wybuchy żalu i gniewu. Chciałem
to stworzenie wypuścić na wolność, lecz Ewa nie chce nawet o tym słyszeć. Wydaje się
to okrutne i całkiem do niej niepodobne, lecz chyba ma rację. Ono byłoby wtedy jesz-
cze bardziej samotne niż dotąd, gdyż jeśli ja nie mogę znaleźć dla niego towarzysza, to
czyż ono samo potrafi?
Po pięciu miesiącach.
To nie kangur. Na pewno nie, gdyż utrzymuje się na nogach chwytając Ewę za palec
i w ten sposób posuwa się parę kroków na tylnych nogach, a potem upada. Być może
jest to pewien gatunek niedźwiedzia, na razie jednak bez ogona i nie pokryty sierścią
13
Strona 14
z wyjątkiem głowy. Wciąż rośnie — co stanowi ciekawostkę, gdyż niedźwiedzie zwykle
znacznie wcześniej wyrastają na duże zwierzęta. Niedźwiedzie — od czasu naszej kata-
strofy — stały się niebezpieczne, wobec tego nie uspokoję się, dopóki on będzie graso-
wać w pobliżu nas bez kagańca. Zaproponowałem, że przyniosę jej kangura, jeśli puści
wolno to stworzenie — lecz na nic — sądzę, że jest gotowa narazić nas na wszelkie ry-
zyko. Nie była taka, póki nie straciła rozumu.
Po dwóch tygodniach.
Obejrzałem jego jamę ustną. Na razie nie ma niebezpieczeństwa, gdyż posiada tylko
jeden ząb. Nie ma też jeszcze ogona. Jest bardziej wrzaskliwy niż dotychczas — i to
przeważnie w nocy. Wyprowadziłem się. Wpadam jednak na śniadanie, by zobaczyć,
czy nie wyrosło mu więcej zębów. Gdy będzie miało pełne uzębienie, to będzie musiało
odejść, niezależnie od tego, czy posiada ogon, czy też nie. Niedźwiedź nie potrzebuje
ogona, aby stać się niebezpiecznym.
Po czterech miesiącach.
Przez miesiąc polowałem i łowiłem ryby w okolicy, którą nie wiadomo dlaczego ona
nazywa Bawołem, bowiem nie ma tam już bawołów. Tymczasem niedźwiedź nauczył się
dreptać samodzielnie na tylnych kończynach i mówić „tata” i „mama”. Z pewnością jest
to nowy gatunek. Podobieństwo do słów może być czystym przypadkiem, oczywiście
niezamierzonym, lecz nawet wtedy jest czymś zdumiewającym, gdyż żaden niedźwiedź
nie jest do tego zdolny. To naśladownictwo mowy wraz z ogólnym brakiem sierści
i kompletnym zanikiem ogona dowodzi, że jest to nowy gatunek niedźwiedzia. Dalsza
obserwacja będzie nadzwyczaj interesująca. Tymczasem wyruszę na daleką wyprawę
do lasów na Północy, by przeprowadzić dokładne poszukiwania. Z pewnością musi ist-
nieć jakiś drugi okaz, a wtenczas ten pierwszy stanie się mniej niebezpieczny, jeśli bę-
dzie mieć towarzystwo osobnika tego samego gatunku. Wyruszę natychmiast, gdy tylko
nałożę kaganiec naszemu stworzeniu.
Po trzech miesiącach.
Polowanie było męczące, bardzo męczące, nie przyniosło jednak spodziewanego re-
zultatu. W tym samym czasie Ewa, nie ruszając się z domu, schwytała drugie stwo-
14
Strona 15
rzenie. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał takie szczęście! Choćbym sto lat polował
w tych lasach, nigdy nie napotkałbym takiego stworzenia.
Następnego dnia.
Porównywałem nowe stworzenie z jego poprzednikiem, nie ulega wątpliwości, że
obaj należą do tego samego gatunku. Miałem zamiar wypchać jedno z nich dla mojej
kolekcji, lecz Ewa z jakichś powodów jest nieprzychylnie nastawiona do tego projek-
tu. Porzuciłem więc tę myśl, choć uważam że to błąd. Nauka poniosłaby niepoweto-
waną stratę, gdyby te stworzenia wyginęły. Starsze stworzenie jest teraz bardziej oswo-
jone i umie śmiać się i paplać jak papuga, czego bez wątpienia nauczyło się przebywa-
jąc tak często z papugą i posiadając dobrze rozwinięty dar naśladowczy. Zdziwiłbym
się, gdyby okazało się, że jest to nowy rodzaj papugi, a jednak nie powinienem się dzi-
wić, gdyż stworzenie to było już wszystkim co tylko przyszło mi na myśl od czasu tych
pierwszych dni, gdy było rybą. Nowe stworzenie jest tak samo brzydkie, jak z początku
był jego poprzednik, ma taką samą skórę barwy siarki i surowego mięsa i dziwną, po-
zbawioną owłosienia głowę. Ewa nazywa go Ablem.
Po dziesięciu latach.
Są chłopcami. Już dawno doszliśmy do tego. Zmyliło nas to, że pojawili się w tak
drobnej i niedojrzałej postaci, do której nie byliśmy przyzwyczajeni. Teraz pojawiły się
też dziewczęta. Abel jest dobrym chłopcem, lecz dla Kaina byłoby znacznie lepiej, gdyby
pozostał niedźwiedziem. Po tylu latach dochodzę do wniosku, że pomyliłem się co do
Ewy, lepiej jest żyć poza Ogrodem z nią niż w Ogrodzie bez niej. Z początku sądziłem,
że za dużo mówi, lecz teraz zmartwiłbym się, gdyby ten drogi głos umilkł i zniknął
z mego życia. Błogosławiony niech będzie kasztan, który nas zbliżył i odkrył dobroć jej
serca i słodycz jej charakteru.
KONIEC.
Strona 16
Pamiętnik Ewy przełożony z oryginału
Strona 17
Sobota.
Żyję już prawie jeden dzień. Zjawiłam się wczoraj. W każdym razie tak mi się wydaje
i chyba tak jest, gdyż zapamiętałabym przedwczorajszy dzień, gdyby się w nim coś zda-
rzyło. Oczywiście coś mogło się wydarzyć i ujść mojej uwagi. Tym lepiej, będę teraz bar-
dzo czujna i jeśli nastąpią przedwczorajsze dnie, nie omieszkam tego zapisać. Najlepiej
zacząć od razu, aby nie dopuścić do bałaganu w notatkach, czuję instynktownie, że
pewnego dnia szczegóły nabiorą znaczenia dla historyka. Ponieważ czuję się właśnie
jak eksperyment i mało prawdopodobne, aby jeszcze ktoś prócz mnie tak to odczuwał,
dochodzę do przekonania, że jestem tylko eksperymentem i niczym więcej.
A jeśli jestem eksperymentem, to czy całkowitym? Nie, sądzę, że nie, gdyż cała reszta
świata jest jego częścią. Jestem najważniejszym elementem eksperymentu, sądzę jednak,
że cała reszta też bierze w tym udział. Czy mam zapewnioną pozycję, czy też muszę czu-
wać i troszczyć się o nią? Raczej to ostatnie. Czuję instynktownie, że wyższość można
osiągnąć tylko za cenę wiecznej czujności. (Uważam, że to trafna uwaga jak na kogoś
tak młodego jak ja).
Dzisiaj wszystko wygląda o wiele lepiej niż wczoraj. W pośpiechu, aby zakończyć
wczorajszy dzień, góry pozostawiono nie wykończone, a niektóre równiny tak za-
śmiecone odpadkami, iż sprawiały przygnębiające wrażenie. Wspaniałe i piękne dzieła
sztuki nie powinny być tworzone w pośpiechu, a ten majestatyczny nowy świat jest na-
prawdę najbardziej podniosłym, pięknym i bliskim doskonałości dziełem, chociaż tak
krótko istnieje. W niektórych miejscach jest za dużo gwiazd, a w innych za mało, lecz
jest na to rada. Ostatniej nocy księżyc zerwał się z uwięzi, ześliznął i wypadł z całego
układu — to wielka strata, serce mi pęka na myśl o tym. Żadna inna ozdoba ani deko-
racja nie mogą równać się z nim pod względem piękna i wykończenia. Powinien być le-
piej przymocowany. Żebyśmy tylko zdołali go odzyskać...
Nie można oczywiście odgadnąć, dokąd odszedł. A każdy, kto go schwyta, dobrze
ukryje, wiem, bo zrobiłabym tak samo. Sądzę, że we wszystkich innych sprawach jestem
uczciwa, lecz zaczynam sobie uświadamiać, że istotą i rdzeniem mej natury jest umi-
łowanie piękna, namiętne przywiązanie do niego, i że byłoby niebezpiecznie powie-
17
Strona 18
rzyć mi księżyc należący do innej osoby, która nie wiedziałaby, że go mam. Oddałabym
księżyc znaleziony w dzień z obawy, że ktoś mnie widział, jeślibym jednak znalazła go
w ciemnościach, wymyśliłabym jakieś usprawiedliwienie, aby się do tego nie przyzna-
wać. Kocham bowiem księżyce, są tak ładne i romantyczne! Pragnęłabym, abyśmy ich
mieli pięć albo sześć — nie kładłabym się wcale spać i leżąc na omszałych brzegach wód
i patrząc na nie, nie czułabym nigdy zmęczenia.
Gwiazdy też są ładne. Chciałabym schwytać niektóre z nich i wpleść sobie we włosy.
Nie mogę jednak tego zrobić. Dziwne to, ale są bardzo daleko — wcale na to nie wyglą-
da. Zeszłej nocy, gdy po raz pierwszy zjawiły się na niebie, usiłowałam strącić niektóre
z nich drągiem, lecz nie mogłam dosięgnąć, bardzo mnie to zdziwiło, potem spróbowa-
łam rzucać do nich grudkami ziemi, aż się zmęczyłam, nie mogłam jednak trafić żad-
nej z nich. To dlatego, że jestem niezręczna i nie umiem trafić do celu. Choć celowałam
obok tej z góry upatrzonej, nie mogłam trafić w żadną z nich, widziałam jak ciemna
grudka pomyka w sam środek złotych pęków, ze czterdzieści lub pięćdziesiąt razy, nie-
mal o włos przelatując obok i jeślibym wytrzymała jeszcze przez chwilę może udałoby
mi się trafić w jedną z nich.
Wtedy rozpłakałam się, było to zupełnie normalne u kogoś w moim wieku, a gdy
wypoczęłam wzięłam koszyk i poszłam w kierunku miejsca najdalej położonego na ob-
wodzie koła, gdzie gwiazdy są najbliżej ziemi i można je dosięgnąć ręką tak byłoby naj-
lepiej, gdyż mogłabym wtedy zebrać je delikatnie ręką, nie naruszając ich. Gwiazdy jed-
nak znajdują się dalej, niż sądziłam, musiałam więc w końcu porzucić ten zamiar. Byłam
tak zmęczona, że nie mogłam zrobić ani jednego kroku, bo zranione nogi bardzo mnie
bolały.
Nie mogłam wrócić do domu, był za daleko, a poza tym zrobiło się zimno.
Napotkałam jednak kilka tygrysów i przytuliłam się do nich, było mi przy nich bar-
dzo przyjemnie, oddech ich jest pachnący, gdyż odżywiają się truskawkami. Choć nigdy
dotąd nie widziałam tygrysów, od razu rozpoznałam je po pręgach. Gdybym zdobyła
jedną z takich skór, miałabym piękny strój.
Dzisiaj nabrałam lepszego rozeznania w odległościach. Przedtem miałam tak wielką
ochotę schwytać każdą piękną rzecz, że lekkomyślnie wyciągałam po nią rękę, choć cza-
sem znajdowała się daleko ode mnie, a czasem znów była w odległości zaledwie sześciu
cali — mimo iż wydawała się oddalona o stopę — do tego jeszcze oddzielona cierniami!
Miałam nauczkę, utworzyłam również samodzielnie pierwszą maksymę: „Skaleczony
Eksperyment unika ciernia!” Myślę, że to zupełnie dobra maksyma jak na kogoś tak
młodego jak ja.
Wczoraj po południu poszłam śladami drugiego Eksperymentu, aby przekonać się,
jeśli zdołam, czego on szuka. Nie udało mi się jednak tego wyśledzić. Przypuszczam, że
jest mężczyzną. Nigdy dotychczas nie widziałam mężczyzny, lecz to stworzenie właśnie
18
Strona 19
tak wygląda, i jestem pewna, że nim jest. Czuję, że budzi we mnie większe zaciekawienie
niż inne płazy. Chyba jest płazem, a sądzę, że nim jest, bo ma niechlujne włosy i błękitne
oczy. To stworzenie pozbawione jest bioder, a jego ciało zwęża się ku dołowi jak mar-
chewka, gdy zaś staje, rozpościera ramiona jak dźwig, sądzę więc że jest płazem, choć
równie dobrze mógłby być jakąś budowlą.
Z początku bałam się go i zrywałam do ucieczki, gdy tylko oglądał się, myślałam bo-
wiem, że będzie mnie ścigać. Z czasem jednak zauważyłam, że to stworzenie także pró-
buje uciekać.. Przestałam więc odczuwać onieśmielenie i tropiłam ten Eksperyment
przez wiele godzin w odległości dwudziestu jardów, ale bardzo go to niepokoiło
i unieszczęśliwiało. W końcu był już tak udręczony, że wszedł na drzewo. Czekałam na
niego dość długo, a potem zrezygnowana poszłam do domu..
Dziś powtórzyło się to samo. Znów zmusiłam go do wdrapania się na drzewo.
Niedziela.
On wciąż siedzi tam na drzewie. Niby wypoczywa, lecz to podstęp. Niedziela nie
jest dniem wypoczynku, tylko sobota. Sprawia na mnie wrażenie stworzenia ponad
wszystko lubiącego odpoczynek. Zmęczyłoby mnie takie ciągłe odpoczywanie. Przykre
jest też dla mnie przebywanie w pobliżu tego drzewa i obserwowanie go. Zastanawiam
się, po co to stworzenie istnieje, gdyż nigdy nie widziałam aby cokolwiek robiło.
Zeszłej nocy zwrócili mi księżyc, byłam tak uszczęśliwiona! Uważam — że to bar-
dzo szlachetnie z ich strony. Choć księżyc znów się ześliznął i spadł, nie zmartwiłam się
tym, gdyż nie ma powodu do niepokoju, jeśli posiada się sąsiadów, którzy sprowadzą go
z powrotem. Chciałabym jakoś wyrazić im wdzięczność. Chciałabym przesłać im kilka
gwiazd, których mamy aż nadto. Mam tu na myśli siebie, a nie nas, gdyż jak sądzę, płaz
nie dba o te sprawy.
To stworzenie ma pospolity gust i jest bez serca. Kiedy poszłam tam wczoraj o zmro-
ku, zeszło z drzewa i próbowało złowić igrające w jeziorze małe cętkowane rybki, mu-
siałam obrzucić płaza grudkami ziemi, aby zmusić go do wejścia na drzewo i pozosta-
wienia ich w spokoju. Zastanawiam się, czy po to właśnie istnieje? Czyż nie ma współ-
czucia dla tych małych żyjątek? Czyż możliwe, że stworzono je dla tak niewdzięcznego
zadania? Wydaje się że tak właśnie jest. Gdy jedna z grudek ziemi trafiła je za uchem,
odezwało się. Przeszył mnie dreszcz, gdyż po raz pierwszy usłyszałam ludzką mowę, nie
licząc mego własnego głosu. Nie rozumiałam słów, lecz zdawało mi się, że coś znaczą.
Z chwilą, gdy odkryłam, że stworzenie to potrafi mówić, jeszcze bardziej zaintereso-
wałam się nim, gdyż sama lubię dużo mówić, mówię przez cały dzień, a nawet we śnie
— dlatego jestem tak interesująca. Gdybym jednak miała kogoś, z kim mogłabym roz-
19
Strona 20
mawiać, byłabym znacznie ponętniejsza i mówiłabym ile dusza zapragnie.
Jeśli ten płaz jest mężczyzną, to nie jest ono, prawda? To byłoby niegramatyczne,
prawda? Przypuszczam, że jest to on. Tak sądzę. Wobec tego należałoby przeprowa-
dzić następujący rozbiór gramatyczny: mianownik on, dopełniacz jego, celownik jemu.
Na razie przyjmę, że jest mężczyzną, i będą go nazywać on, dopóki nie okaże się, że jest
czymś innym. Tak będzie wygodniej, niż żyć w ciągłej niepewności.
Następnej niedzieli.
Przez cały tydzień chodziłam za nim jak cień, próbując zawrzeć znajomość.
Musiałam więc mówić przez cały czas, gdyż on jest nieśmiały, lecz to mi nie przeszka-
dza. Wydawało mi się, że jest zadowolony z mej obecności. Często więc używałam przy-
jacielskiego zwrotu „my”, ponieważ pochlebia mu, gdy jego też uwzględniam.
Środa.
Teraz jest nam z sobą bardzo dobrze i poznajemy się wciąż lepiej. Nie próbuje mnie
już unikać, to dobry znak — świadczy, że lubi być ze mną. To mi się podoba, badam
więc, w jaki sposób mogę mu stać się pożyteczną, by w jeszcze większym stopniu pozy-
skać jego względy. W ciągu ostatnich dwóch dni przejęłam trud nadawania nazw zwie-
rzętom. Było to dla niego ogromną ulgą, gdyż sam nie posiada tego talentu, jest mi więc
bardzo wdzięczny. Nawet jeśli chodziłoby o ocalenie życia, nie byłby w stanie wymy-
ślić jakiejś sensownej nazwy. Nie zdradzam się przed nim, że wiem o tej jego słabostce.
Kiedykolwiek pojawia się nowe stworzenie, nadaję mu nazwę, zanim on zdoła zdradzić
się niezręcznym milczeniem. W ten sposób wybawiłam go nieraz z zakłopotania. Nie
mam takiej jak on słabostki. Z chwilą gdy spojrzę na jakiekolwiek zwierzę, już wiem,
czym ono jest. Nie potrzebuję się ani chwili namyślać, odpowiednia nazwa pojawia
się nagle jak natchnienie, jest to bez wątpienia natchnienie, gdyż jeszcze przed chwilą
nie miałam o niej pojęcia. Wydaje mi się, że rozpoznaję od razu każde zwierzę po jego
kształcie i sposobie zachowania się.
Kiedy pojawiło się przed nami dodo, on myślał, że to żbik — poznałam to od razu
po jego oczach — lecz wyratowałam go z opresji. Starałam się to zrobić w taki sposób,
aby nie zranić jego dumy. Po prostu przemówiłam całkiem naturalnym tonem przyjem-
nego zdziwienia, jakbym nie usiłowała przekazać żadnej informacji. — No, przecież to
dodo! — wyjaśniłam, nie próbując niczego wyjaśniać jak poznałam że to dodo i cho-
ciaż być może trochę go to ubodło, że znam to stworzenie, a on nie — nie ulega wątpli-
20