Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Troje Przeciw Swiatu Czarownic - NORTON ANDRE Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
Troje Przeciw Swiatu Czarownic
(Tlumacz: EWA WITECKA)
ROZDZIAL I
Nie jestem kowaczem piesni, zebym wykul brzeszczot sagi, ktora posle zolnierzy do boju, jak czynia to bardowie Z sulkarskich statkow, kiedy te weze morskie toruja sobie droge do nieprzyjacielskich portow. Nie moge tez dobierac troskliwie slow niczym mistrzowie ociosujacy kamienie do budowy silnego, majacego przetrwac wieki, zamkowego muru, by nastepne pokolenia mogly podziwiac ich kunszt i pracowitosc. Ale kiedy czlowiek zyje w niezwyklych czasach, gdy na wlasne oczy oglada czyny, o jakich marzy niewielu, budzi sie w nim chec zapisania, nawet nieumiejetnie, swego w nich udzialu. Pragnie bowiem, zeby ci, ktorzy po nim zasiada w jego wysokim krzesle, wezma do reki jego miecz i rozpala ogien w jego kominku, mogli lepiej zrozumiec dokonania jego i jego towarzyszy i w przyszlosci pojsc tymi sladami.Dlatego wlasnie spisuje prawde o Trojgu, ktorzy powstali przeciw Estcarpowi, i o tym, co sie stalo, gdy tych Troje odwazylo sie zniweczyc czar rzucony przed wiekami na Stara Rase, czar zaciemniajacy umysly i wymazujacy przeszlosc. Na poczatku bylo nas troje, tylko troje, Kyllan, Kemoc i Kaththea. Nie nalezelismy w pelni do Starej Rasy i krylo sie w tym nasze nieszczescie i nasze ocalenie. Juz od dniu narodzin bylismy oddzieleni od innych, gdyz tworzylismy rod Tregartha.
Nasza matka byla pani Jaelithe, niegdys Kobieta Wladajaca Moca Czarodziejska, jedna z tych Czarownic, ktore mogly przywolywac, posylac, a takze w inny sposob poslugiwac sie silami niezrozumialymi dla przecietnego czlowieka. Okazalo sie jednak, wbrew wszelkiej owczesnej wiedzy, ze chociaz nasza matka weszla do loza naszego ojca, Straznika Granic, Simona, i urodzila nas jednoczesnie, nie utracila owego niezwyklego daru, ktorego nie sposob zmierzyc za pomoca wzroku czy dotyku.
I choc Strazniczki nigdy nie zwrocily pani Jaelithe Klejnotu, ktorego ta wyrzekla sie w dniu slubu, to jednak musialy przyznac, iz pozostala ona Czarownica, jakkolwiek juz nie nalezala do ich grona.
Tego, ktory byl naszym ojcem, rowniez nie mozna oceniac wedle odwiecznych praw i obyczajow. Pochodzil. bowiem z innego stulecia i z innej epoki, a przybyl do Estcarpu przez jedna z Bram. W swoim swiecie wydawal jako wojownik rozkazy podwladnym. Wpadl wszakze w pulapke zastawiona przez zly los, wrogowie zas deptali mu po pietach w takiej liczbie, ze nie mogl zatrzymac sie i stanac z nimi do walki na miecze. Dlatego scigali go dopoty, dopoki nie znalazl Bramy i nie przybyl do Estcarpu, gdzie wzial udzial w wojnie z Kolderem.
To wlasnie dzieki niemu i dzieki naszej matce nadszedl kres Kolderu. I odtad rod Tregartha cieszyl sie niemalym powazaniem, gdyz Simon i pani Jaelithe wyruszywszy przeciw Kolderczykom do ich tajemnej kryjowki zamkneli kolderska brame, przez ktora ta zaraza przybyla do naszego swiata. Juz wtedy spiewano o tym wiele piesni.
Chociaz Kolder zniknal, pozostalo po nim zlowrogie pietno, Estcarp zas walczyl o zycie, albowiem otaczajacy go ze wszystkich stron wrogowie bez przerwy szarpali jego nadwatlone granice. Byl to swiat zmierzchu, po ktorym juz nie mial nadejsc poranek, a my urodzilismy sie wowczas, gdy caly dotychczasowy sposob zycia ulegal zagladzie.
Nasze potrojne narodziny stanowily precedens wsrod Starej Rasy. Kiedy nasza matka zlegla w ostatnim dniu umierajacego roku, spiewala wojenne zaklecia, pragnac, by ten, ktory sie narodzi, stal sie takim wojownikiem, jacy byli bardzo potrzebni w owych ponurych czasach. I tak przyszedlem na swiat placzac, jakby juz rzucila na mnie cien niejasna przyszlosc.
Lecz bole porodowe naszej matki trwaly nadal. Tak bardzo obawiano sie o jej zycie, ze zajeto sie mna pospiesznie a potem polozono z boku. Porod trwal jeszcze wiele godzin i wydawalo sie. ze zarowno rodzaca, jak i tamto zycie przebywajace w jej lonie odejda ze swiata przez ostatnia z bram.
Wtedy to przybyla do Poludniowej Stanicy jakas kobieta. Na dziedzincu oznajmila glosno, ze poslano po nia i ze jej misja zwiazana jest z pania Jaelithe. W tym czasie moj ojciec tak bardzo bal sie o zycie matki, ze polecil przyprowadzic nieznajoma.
Kobieta wyciagnela spod plaszcza miecz, ktorego brzeszczot zalsnil w blasku dnia, lodowaty przedmiot, zimny od brzemienia zabojczego metalu. Trzymajac go przed oczyma mojej matki, nowo przybyla zaczela spiewac. I od tej chwili wszystkim zgromadzonym w komnacie, zaniepokojonym ludziom wydalo sie, iz sa zlaczeni wiezami, ktorych nie moga rozerwac. Pani Jaelithe podniosla sie jednak z morza bolu i niespokojnych snow i dobyla glosu. Obecni uznali jej slowa za goraczkowe majaczenia, kiedy rzekla:
-Wojownik, medrzec, czarownica - troje - jedno - Ja tak chce! Kazdemu talent. Razem - zlaczeni w jedno i wielcy - oddzielnie znacznie slabsi!
I w drugiej godzinie nowego roku przyszedl na swiat moj brat, a zaraz potem moja siostra, tak sobie bliscy, jakby laczyla ich jakas wiez. Moja matka byla tak wyczerpana, ze obawiano sie o jej zycie. Kobieta, ktora dokonala magicznego obrzedu, szybko odlozyla miecz i podniosla dzieci jakby miala do tego prawo - a z powodu ciezkiego stanu naszej matki nikt sie temu nie sprzeciwil.
W ten wlasnie sposob Anghart z wioski Sokolnikow zostala nasza nianka i przybrana matka i ona pierwsza ksztaltowala nasze zycie. Byla wygnanka, gdyz zbuntowala sie przeciw surowym prawom swego ludu i odeszla noca z kobiecej wioski. Sokolnicy bowiem, ci dziwni wojowie, mieli wlasne obyczaje, nienaturalne w oczach czlonkow Starej Rasy, tej Starej Rasy, ktorej kobiety mialy wielka moc i wladze. Tak odrazajace zdaly sie owe obyczaje Czarownicom z Estcarpu, iz odmowily one Sokolnikom prawa do osiedlenia sie, kiedy ci przed wiekami przybyli zza morz. Dlatego Twierdza Sokolnikow znalazla sie wysoko w gorach, na ziemi niczyjej, ciagnacej sie wzdluz granicy Estcarpu z Karstenem.
Mezczyzni tego plemienia trzymali sie na uboczu, zyli tylko wojna i utarczkami, a uwazajac sie za blizej spokrewnionych z ptakami, cieplejszymi uczuciami darzyli swych skrzydlatych zwiadowcow, a nie kobiety. Te ostatnie mieszkaly w specjalnych wioskach ukrytych w dolinach, do ktorych kilka razy do roku przybywali wybrani mezczyzni, zeby zapewnic przetrwanie rasie. Kazde dziecko po przyjsciu na swiat poddawano bezlitosnemu osadowi i synek Anghari zostal zabity, poniewaz urodzil sie kulawy. Z tego wlasnie powodu przybyla ona do Poludniowej Stanicy, lecz nigdy nie wyjawila, czemu wybrala ten wlasnie dzien i godzine i skad zdawala sie wiedziec, czego potrzebowala nasza matka. Nikt tez jej o to nie zapytal, gdyz trzymala sie z dala od wiekszosci mieszkancow Stanicy.
Nam zawsze okazywala czulosc i milosc i stala sie dla nas matka, ktora nie mogla byc pani Jaelithe. Albowiem po wydaniu na swiat ostatniego dziecka nasza matka zapadla w rodzaj transu. Lezala tak dzien za dniem, nie zdajac sobie sprawy z tego, co dzialo sie wokol niej, jadla zas wtedy, kiedy wlozono jej do ust pokarm. Uplynelo kilka miesiecy. Nasz ojciec zwrocil sie o pomoc do Czarownic, lecz w odpowiedzi otrzymal tylko krotkie poslanie - ze Jaelithe zawsze wolala chodzic wlasnymi drogami i ze Strazniczki ani nie zamierzaja wtracac sie do wyrokow losu, ani tez nie moga dotrzec do kogos, kto tak dlugo kroczyl i tak daleko zaszedl obca im sciezka.
Uslyszawszy to nasz ojciec stal sie ponury i milczacy. Prowadzil swych Straznikow Granicznych na zuchwale wypady, okazujac nowe dla siebie zamilowanie do walki i przelewu krwi. Powiadano, ze z wlasnej woli szukal innej drogi, takiej, ktora zaprowadzilaby go do Czarnej Bramy. Nie zwracal na nas uwagi, tylko od czasu do czasu pytal, jak sie mamy. Pytal z roztargnieniem, niby o kogos obcego, jakby samopoczucie niewiele go obchodzilo.
Rok mial sie juz ku koncowi, kiedy pani Jaelithe odzyskala przytomnosc. Wciaz byla bardzo slaba i latwo zasypiala, gdy sie tylko przemeczyla. Sprawiala tez wrazenie zasepionej, jakby zawislo nad nia nieszczescie, ktorego nie potrafila nazwac. Wreszcie i to przeminelo i nastaly, jednakze na krotko, lepsze czasy, kiedy to pod koniec roku do Poludniowej Stanicy przybyl seneszal * Koris z malzonka , Loyse, zeby sie weselic. Zawarto bowiem wowczas niepewny rozejm w niemal nie konczacej sie wojnie i po raz pierwszy od wielu lat na granicach Estcarpu nie ogladano pozarow i jezdzcow mknacych na pomoc - na polnoc, by stawic czolo wilkom z Alizonu, na poludnie, gdzie w ogarnietym anarchia Karstenie zwasnione strony odpowiadaly kontratakiem na kazdy atak.
Byla tylko krotkotrwala cisza przed burza. Uplynely zaledwie cztery miesiace nowego roku, kiedy na arenie dziejow pojawil sie Pagar. Od czasu smierci ksiecia Yviana w wojnie z Kolderem Karsten stal sie jednym wielkim polem bitwy dla mnostwa magnatow i niedoszlych wladcow. Pani Loyse miala pewne prawa do tego wyniszczonego przez wojne ksiestwa. Wydano ja za maz wbrew jej woli - dzieki posrednictwu topora weselnego - za ksiecia Yviana, nigdy jednak nie objela rzadow. Wprawdzie po smierci meza mogla byla podniesc jego sztandar, lecz nic jej nie laczylo z miejscem, w ktorym wiele wycierpiala. Kochajac Korisa z radoscia wyrzekla sie praw do Karstenu. I bardzo jej odpowiadala polityka Estcarpu, polegajaca na obronie granic tej starozytnej krainy i nieprzenoszeniu wojny na sasiadow. Zarowno Koris, jak i Simon, na wszelkie sposoby wspierajacy slabnaca potege Starej Rasy, nie widzieli zadnych korzysci w angazowaniu sie poza granicami Estcarpu, spodziewali sie natomiast wiele zyskac, podsycajac anarchie i w ten sposob zmusic jednego z wrogow do zajecia sie soba.
U w koncu sialo sie to, co niegdys przewidzieli. Pagar z Geenu, poczatkowo nic nie znaczacy szlachetka z dalekiego poludnia, zaczal zjednywac sobie stronnikow i najpierw uznano go za pana dwoch poludniowych prowincji, a potem zrujnowani kupcy z Karsu, gotowi poprzec kazdego, kto moglby przywrocic pokoj w panstwie, okrzykneli go wladca. Pod koniec roku, w ktorym przyszlismy na swiat, Pagar byl tak silny, ze zaryzykowal bitwe z konfederacja rywali. A cztery miesiace pozniej obwolano go ksieciem Karstenu nawet na terenach przygranicznych.
Nowy wladca objal rzady w kraju wyniszczonym przez najgorsza z wojen, wojne domowa. Jego zwolennicy tworzyli bardzo zroznicowana i trudna do rzadzenia grupe. Wielu sposrod nich bylo najemnymi zolnierzami i teraz zold musial im zastapic lupy, dla ktorych byli sie zaciagneli pod sztandary Pagara, w przeciwnym bowiem razie poszliby grabic gdzie indziej.
W takiej sytuacji ksiaze postapil zgodnie z oczekiwaniami mojego ojca i Korisa: poszukal za granica pretekstu, ktory pomoglby mu zjednoczyc stronnikow i dostarczyc srodkow na odbudowe panstwa. Skierowal wzrok na polnoc. Estcarpu zawsze sie obawiano w Karstenie. Yvian zas, za podszeptem Kolderczykow, wyjal spod prawa i urzadzil masakre tych sposrod Starej Rasy, ktorzy zalozyli Karsten w czasach tak odleglych, ze nikt nie wie, kiedy to sie stalo. Czesc zginela straszna smiercia, czesc uciekla przez gory do swoich krewnych. Pozostawili za soba brzemie winy i strachu. I nikt w Karstenie nie wierzyl, ze Estcarp nie pomsci pewnego dnia owej masakry. Wystarczylo zatem, zeby Pagar pogral lekko na tych uczuciach, by miec gotowa krucjate, ktora da zajecie zolnierzom i zjednoczy ksiestwo.
Chcac pokonac tak groznego przeciwnika jak Estcarp, ksiaze Karstenu zamierzal w jakis sposob wyprobowac jego sily, zanim zaangazuje sie w wojne. Mezczyzni ze Starej Rasy byli bowiem dzielnymi, powszechnie szanowanymi wojownikami, a Strazniczki z Estcarpu poslugiwaly sie Moca czarodziejska w taki sposob, ktorego nikt obcy nie potrafil zrozumiec, i z tego wlasnie powodu bardziej sie ich obawiano. W dodatku istnial nierozerwalny sojusz laczacy Estcarp z Sulkarczykami - groznymi morskimi wedrowcami, ktorych napady zmusily juz Alizon do zawarcia rozejmu i leczenia bolesnych ran. Sulkarczycy byli gotowi zwrocic swe wezowe statki na poludnie i szarpac wybrzeza Karstenu, co spowodowaloby bunt kupcow z Karsu.
Dlatego Pagar musial po cichu przygotowywac swa swieta wojne. Pewnej wiosny zaczely sie napady na przygraniczne tereny Estcarpu, ale nigdy w takiej sile, zeby Sokolnicy i Straznicy Graniczni, ktorymi dowodzil moj ojciec nie mogli z latwoscia jej kontrolowac. A przeciez przeprowadzane czesto niewielkie ataki, choc odpierane bez trudu moga nadwerezyc stan liczebny oddzialow, ktore sie im przeciwstawiaja. Kilku ludzi straconych tutaj, jeden czy dwoch tam - suma rosnie i jest to ciagly proces. Moj ojciec wiedzial o tym od poczatku.
W odpowiedzi Estcarp wyslal sulkarskie flotylle. To dalo Pagarowi do myslenia. Hostovrul zgromadzil dwadziescia statkow, dzieki niezwyklemu kunsztowi zeglarskiemu wyplynal podczas sztormu, rozbil rzeczny patrol, napadl na Kars odniosl taki sukces, w ktorego wyniku tron nowego ksiecia chwial sie przez caly nastepny rok. A potem na poludniu, skad wywodzil sie Pagar, wybuchlo powstanie pod wodza jego przyrodniego brata, dostarczajac ksieciu zajecia. W ten sposob, z powodu grozby chaosu w Karstenie, zyskano trzy lata, a moze i wiecej, i zmierzch Estcarpu nie nadszedl tak szybko, jak obawiala sie tego Stara Rasa.
W ciagu tych lat manewrow politycznych nasza trojke zabrano z twierdzy, w ktorej sie urodzilismy - z tym ze nie do Es, gdyz zarowno nasz ojciec, jak i nasza matka trzymali sie z daleka od miasta rzadzonego przez Rade Czarownic. Pani Loyse, ktora osiadla w malym zamku w dobrach Estfordu, przyjela nas w poczet domownikow. Anghart pozostala jednak centralnym osrodkiem naszego zycia, zawarlszy z pania na Estfordzie przymierze oparte na wzajemnym szacunku. Pani Loyse dotarla bowiem w przebraniu najemnego zolnierza do serca wrogiego kraju, kiedy wraz z moja matka stanely do walki z cala potega Karsu i ksiecia Yviana.
Po powrocie do zdrowia pani Jaelithe ponownie podjela wspolprace z naszym ojcem jako zastepczyni Straznika Granic. Wspolnie kontrolowali Moc czarodziejska, tyle ze nie na modle Strazniczek. Teraz wiem, ze Czarownice nie tylko im zazdroscily, ale rowniez spogladaly podejrzliwie na ten niezwykly wspolny dar, ktory nasi rodzice wykorzystywali wylacznie dla dobra Starej Rasy i Estcarpu. Madre Kobiety uwazaly taki talent u mezczyzny za nienaturalny i potajemnie zawsze braly nasza matke za cos gorszego z powodu wiezi z Simonem. W owym czasie Rada Strazniczek zdawala sie nie interesowac nami, dziecmi Simona i Jaelithe. W rzeczywistosci postawe ich nalezaloby raczej okreslic jako celowe ignorowanie naszego istnienia. Kaththei nie poddano testowi na dziedziczenie daru wladania Moca czarodziejska, choc test ten obowiazywal wszystkie dziewczynki przed ukonczeniem szostego roku zycia.
Niezbyt dobrze pamietam nasza matke z tamtych lat. Odwiedzala dwor ze swita Straznikow Granicznych - ktorzy mnie bardzo interesowali, i kiedy po raz pierwszy zdolalem sie przeczolgac na druga strone komnaty, polozylem dziecinna raczke na blyszczacej rekojesci miecza jednego z nich. Matka odwiedzala nas rzadko, a ojciec jeszcze rzadziej, poniewaz oboje czasami tylko mogli zaprzestac patrolowania poludniowej granicy Estcarpu. Ze wszystkimi dzieciecymi problemami zwracalismy sie do Anghart, a pania Loyse darzylismy przywiazaniem. Nasza matke szanowalismy, obawiajac sie jej jednoczesnie, podobne tez uczucia zywilismy w stosunku do naszego ojca. Mysle, ze Simon nie czul sie dobrze w towarzystwie dzieci i, byc moze, podswiadomie mial nam za zle cierpienia, ktorych nasze narodziny przyczynily jego zonie, jedynej prawdziwie drogiej mu osobie.
Brak serdeczniejszych uczuc miedzy nami a naszymi rodzicami zrekompensowalismy sobie scisla wiezia, ktora polaczyla nasza trojke. A przeciez z natury bylismy bardzo rozni. Jak pragnela tego nasza matka, wyroslem na wojownika, i takie tez mialem podejscie do zycia. Kemoc byl myslicielem - kiedy zetknal sie z jakims problemem, nie przechodzil z miejsca do dzialania, ale starannie wszystko rozwazywszy badal jego nature. Bardzo wczesnie zaczal zadawac pytania i kiedy sie przekonal, ze nikt nie jest w stanie udzielic mu na nie takiej odpowiedzi, jakiej pragnal, postaral sie zdobyc wiedze, ktora by mu w tym dopomogla.
Kaththea byla najwrazliwsza z naszej trojki. Tworzyla harmonijna calosc nie tylko z nami, ale ze wszystkim, co nas otaczalo - ludzmi, zwierzetami, a nawet z krajobrazem. Czesto jej instynkt gorowal nad moim dzialaniem czy rozsadkiem Kemoca.
Nie pamietam, kiedy po raz pierwszy zdalismy sobie sprawe z tego, ze rowniez rozporzadzamy darem wladania Moca czarodziejska. Nie musielismy pozostawac razem czy nawet przebywac w odleglosci kilku mil, zeby sie porozumiewac. W razie potrzeby zdawalismy sie tworzyc jedna istote - ja bylem ramionami gotowymi do dzialania, Kemoc mozgiem, Kaththea zas - sercem i kontrolowanymi uczuciami. Lecz wrodzona ostroznosc powstrzymywala nas przed ujawnieniem tego naszemu otoczeniu. Chociaz nie watpie, ze Anghart dobrze wiedziala o laczacej nas Mocy.
Mielismy okolo szesciu lat, kiedy Kemoc i ja otrzymalismy male, specjalnie dla nas wykute miecze, pistolety strzalkowe przystosowane do dziecinnych raczek, i zaczelismy uczyc sie zawodu wojownika, ktory to zawod stal sie obowiazkowy dla wszystkich czlonkow Starej Rasy w czasach zmierzchu ich cywilizacji. Naszym wychowawca zostal okaleczony w bitwie morskiej Sulkarczyk, przyslany przez Simona, ktory mial nas wyszkolic jak najlepiej w wojennym rzemiosle. Otkell po mistrzowsku wladal niemal wszystkimi rodzajami broni, byl bowiem jednym z oficerow Hostovrula podczas napadu na Kars. Chociaz zaden z nas, ku wielkiemu rozczarowaniu Otkella, nie zechcial walczyc na topory, to jednak Kemoc i ja nauczylismy sie poslugiwac innymi rodzajami broni tak szybko, ze nasz nauczyciel byl z nas bardzo zadowolony - a przeciez nie poblazal nam w niczym.
Latem, kiedy szlo nam na dwunasty rok, po raz pierwszy wzielismy udzial w walce. W owym czasie Pagar zaprowadzil juz porzadek w swoim niesfornym ksiestwie i jeszcze raz zamierzal poszukac szczescia na polnocy. Sulkarska flota pustoszyla wtedy Alizon, jego szpiedzy musieli mu o tym doniesc. Dlatego ksiaze Karstenu wyslal piec lotnych kolumn przez gory na polnoc, atakujac w pieciu miejscach jednoczesnie.
Sokolnicy zajeli sie jedna z nich, a Straznicy Graniczni jeszcze dwoma. Pozostale dwie bandy przedostaly sie do dolin, do ktorych nigdy jeszcze sie nie zapuszczaly wrogie wojska. Majac odciety odwrot Karstenczycy walczyli niczym dzikie bestie, starajac sie, nim zgina, wyrzadzic jak najwieksze szkody.
Garstka tych szalencow znalazla sie nawet nad rzeka Es i zdobyla statek, wyciawszy w pien zaloge. Poplynela w dol rzeki, moze ludzac sie nadzieja, ze zdola dotrzec do morza. Ale lowy na nich juz sie rozpoczely i okret wojenny zajal pozycje u ujscia rzeki, zeby uniemozliwic im ucieczke.
Karstenczycy przybili do brzegu jakies piec mil od Estfordu i wszyscy mezczyzni z okolicznych gospodarstw wyruszyli na polowanie. Otkell nie chcial wziac nas ze soba, my zas zle przyjelismy ten jego rozkaz. Lecz nie minela jeszcze godzina od wyjazdu niewielkiej grupy, ktora dowodzil, kiedy Kaththea przechwycila nadana telepatycznie wiadomosc. Odebrala ja tak wyraznie, ze az krzyknela i zlapala sie za glowe - a stala wowczas miedzy nami na blankach centralnej wiezy. Bylo to poslanie Czarownicy, skierowane nie do oddalonej o kilka mil dziewczynki, lecz do jednej z jej wyksztalconych siostr ze Starej Rasy. To zadanie natychmiastowej pomocy dotarlo i do nas za posrednictwem naszej siostry.
Nie zastanawialismy sie, czy postepujemy wlasciwie, kiedy opuscilismy dwor, wyprowadziwszy ukradkiem konie. Nie moglismy zostawic Kaththei - nie tylko dlatego, ze stala sie nasza przewodniczka, ale i dlatego, ze w tamtej chwili na blankach wiezy nasza trojka zlaczyla sie w jedna istote, potezniejsza od kazdego z nas z osobna.
Trojka dzieci opuscila Estford. Ale w tym momencie nie bylismy juz zwyklymi dziecmi. Przejechawszy na przelaj przez pola zblizylismy sie do miejsca, w ktorym ukryly sie dzikie wilki, trzymajace zakladniczke na wypadek pertraktacji. Istnieje cos takiego jak szczescie na wojnie. Mowimy, ze ten czy ow dowodca ma szczescie, poniewaz traci niewielu ludzi i zawsze jest na wlasciwym miejscu we wlasciwym czasie. Na pewno na takie szczescie skladaja sie strategia i bieglosc w rzemiosle zolnierskim, gdyz inteligencja i przeszkolenie sluza jako dodatkowa bron. Nie wszystkim rownie uzdolnionym i dobrze wyszkolonym zolnierzom nadarza sie jednak taka okazja. Los nam sprzyjal tamtego dnia, albowiem nie tylko odnalezlismy nore karstenskich wilkow i zastrzelilismy po kolei pieciu wrogow - a wszyscy byli wyszkolonymi, nie majacymi nic do stracenia wojownikami - lecz takze zakladniczka ze Starej Rasy, zakrwawiona, zwiazana, a mimo to pelna dumy i nieugieta, uszla z zyciem.
Dobrze znalismy jej szara szate. Zaniepokoilo nas jednak jej wladcze, badawcze spojrzenie, ktore w jakis sposob rozerwalo laczaca nas wiez. Wtedy uswiadomilem sobie, ze i Czarownica zignorowala mnie i Kemoca i skupila uwage im Kaththei, zagrazajac w ten sposob nam wszystkim. I chociaz bylem bardzo mlody, zrozumialem, ze nie obronimy sie przed tym niebezpieczenstwem.
Mimo sukcesu Otkell nie puscil nam plazem zlamania dyscypliny. Kemoc i ja przez kilka dni mielismy obolale ciala. Mimo to bylismy zadowoleni, gdyz Czarownica szybko zniknela z naszego zycia, spedziwszy w Estfordzie tylko jedna noc.
Dopiero znacznie pozniej, kiedy przegralismy pierwsza bitwe w naszej osobistej wojnie, dowiedzielismy sie, co sie stalo po owej wizycie - mianowicie Czarownice nakazaly poddac Kaththee testom, lecz nasi rodzice odmowili, a Rada Strazniczek na jakis czas musiala zaakceptowac te odmowe. Ale Czarownice wcale nie uznaly sie za pokonane, nigdy bowiem nie byly zwolenniczkami pochopnego dzialania, totez zamierzaly uczynic czas swoim sprzymierzencem.
I tak tez sie stalo. Dwa lata pozniej Simon Tregarth wyruszyl na morze na sulkarskim statku z zamiarem zbadania pewnych wysp, ktore, wedle doniesien, w dziwny sposob ufortyfikowali Alizonczycy. Napomykano o mozliwym odrodzeniu sie Kolderu w tym miejscu. I nigdy wiecej nie slyszano ani o nim, ani o jego statku.
Poniewaz slabo znalismy naszego ojca, jego strata niewiele zmienila w naszym zyciu - do chwili, gdy do Estfordu przybyla pani Jaelithe. Tym razem nie na krotkie odwiedziny: przyjechala z osobista eskorta, zeby pozostac na stale.
Nasza matka niewiele mowila, lecz goraczkowo szukala - nie w terenie, ale w tym, czego nie moglismy dojrzec. Przez kilka miesiecy zamykala sie w towarzystwie pani Loyse na pare godzin dziennie w jednej z komnat na wiezy. I po kazdej takiej nieobecnosci zona seneszala wychodzila stamtad chwiejnym krokiem, blada, jakby utracila sily witalne. Moja matka zas wychudla, jej rysy wyostrzyly sie, a spojrzenie stalo bardziej roztargnione.
Az pewnego dnia wezwala nasza trojke do komnaty na wiezy. Panowal tam polmrok, chociaz przez otwarte okna wpadalo sloneczne swiatlo i byl piekny letni dzien. Pani Jaelithe koncem palca uczynila jakis gest i portiery zaslonily dwa okna, jakby martwa tkanina posluchala jej woli, pozostawiajac otwarte tylko to okno, ktore wychodzilo na polnoc. Potem koncem tego samego palca nakreslila na podlodze slabo widoczne linie i linie te rozblysly tworzac jakis rysunek. Nastepnie bez slowa, gestem rozkazala nam stanac w roznych czesciach tego wzoru, wrzucajac suszone ziola do przenosnego piecyka. Dym poczal wic sie wokol nas, tak ze stracilismy sie z oczu. W tej samej jednak chwili stalismy sie ponownie jedna istota, jak zawsze, kiedy czulismy sie zagrozeni.
I wtedy - trudno jest ujac to w slowa zrozumiale dla tych, ktorzy tego nie doswiadczyli - nakierowano nas i poslano w taki sposob, w jaki mozna wystrzelic strzalke z pistoletu czy zadac cios mieczem. Tkwily w tym jakis cel i wola, ktore pochlonely mnie zupelnie, tak ze nie moglbym nawet zaprotestowac.
Pozniej znow stalismy w tamtej komnacie naprzeciw naszej matki, juz nie roztargnionej, milczacej jak posag kobiety, lecz zywej i wzruszonej. Wyciagnela do nas rece, i lzy jak groch splywaly po jej wymizerowanej twarzy.
-Tak jak kiedys dalam wam zycie - powiedziala - tak dzisiaj odwzajemnilyscie ten dar, moje dzieci!
Wziela ze stolu fiolke i wysypala jej zawartosc na gasnace wegle w przenosnym piecyku.
Ogien strzelil do gory i cos sie w nim poruszalo. Nie moglem jednak dostrzec, co to takiego bylo ani tez, co robilo. Potem wszystko zniknelo, stalem mrugajac oczami, juz nie jako czesc calosci, tylko jako ja sam.
W tym momencie moja matka przestala sie usmiechac, a na jej twarzy odmalowalo sie napiecie. Cala uwage skupila nie tyle na wlasnych klopotach, ile na naszej trojce.
-Wiec tak musi byc: ja odejde wlasna droga, wy zas pojdziecie wlasna. Zrobie, co bede mogla - wierzcie mi, moje dzieci! Nie z naszej winy rozdziela nas przeznaczenie. Zamierzam szukac waszego ojca - on wciaz zyje - gdzie indziej. Was czeka inny los. Korzystajcie z wrodzonego daru., a stanie sie on mieczem, ktory nigdy nie peka ani nie zawodzi, tarcza, ktora zawsze was osloni. Byc moze, w koncu wszyscy przekonamy sie, ze nasze odrebne sciezki w istocie stanowia jedna droge. Byloby to szczesliwszym zrzadzeniem losu, niz moglibysmy tego oczekiwac!
ROZDZIAL II
W ten sposob pewnego upalnego letniego poranka, kiedy zoltawe kleby kurzu unosily sie spod konskich kopyt, a niebo bylo bezchmurne, nasza matka zniknela z naszego zycia. Patrzylismy, jak odjezdza, ze szczytu srodkowej wiezy. Dwukrotnie odwracala sie i podnosila wzrok, a ostatnim razem uniosla reke w wojskowym pozdrowieniu - na ktore Kemoc i ja odpowiedzielismy w zwyczajowy sposob, i promienie slonca odbily sie od zwierciadlanych brzeszczotow naszych mieczy. Stojaca pomiedzy nami Kaththea zadrzala, jakby dotknely jej zimne palce niespotykanego w lecie wiatru. Lewa reka Kemoca przykryla dlon Kaththei tam, gdzie dziewczynka zacisnela ja na parapecie.-Widzialam go - powiedziala - kiedy nasza matka siegnela po nas w czasie poszukiwan, widzialam go, zupelnie samego. Byly tam skaly, wysokie skaly i falujaca woda... - Tym razem dreszcz wstrzasnal cala jej watla postacia.
-Gdzie? - zapytal Kemoc.
Nasza siostra pokrecila glowa. - Trudno mi powiedziec, gdzie, ale to bylo daleko - dalej, niz wynosza odleglosci dzielace lady i morza.
-Lecz nie tak daleko, by powstrzymac ja od poszukiwan - odparlem chowajac miecz do pochwy. Czulem, ze cos stracilem, ale ktoz moze okreslic wielkosc straty tego, czego nigdy nie poznal. Nasi rodzice przebywali we wlasnym, stworzonym przez siebie wewnetrznym swiecie - odmiennie niz wiekszosc mezow i zon, ktorych znalem. W oczach naszych rodzicow swiat ow tworzyl calosc, wszyscy inni byli tylko intruzami. Nie istniala Moc, dobra czy zla, ktora powstrzymalaby pania Jaelithe od jej wyprawy wtedy, kiedy jeszcze tlilo sie w niej zycie. A gdybysmy zaoferowali jej pomoc w poszukiwaniach, nie przyjelaby jej.
-Jestesmy razem. - Kemoc wylowil te mysl z mojej glowy, jak to bylo we zwyczaju miedzy nami.
-Ale jak dlugo jeszcze? - Kaththea ponownie zadrzala i obaj szybko sie ku niej zwrocilismy. Oparlem znow dlon na rekojesci miecza, a Kemoc polozyl swoja na ramieniu naszej siostry.
-Co chcesz przez to powiedziec? - zapytal, ale pomyslalem, ze zna odpowiedz.
-Prorokini jedzie z wojownikami. Nie musicie tu pozostawac, kiedy Otkell pozwala wam przylaczyc sie do Straznikow Granicznych!
-Prorokini! - powtorzyla z naciskiem. Kemoc zacisnal mocniej dlon na ramieniu Kaththei, a wtedy i ja wszystko zrozumialem.
-Czarownice nie beda cie uczyc! Nasi rodzice zabronili tego!
-Ale nie ma ich tu, zeby powtornie to uczynili!
Wowczas ogarnal nas strach. Albowiem ksztalcenie Czarownicy w niczym nie przypominalo codziennych cwiczen wojownikow w poslugiwaniu sie mieczem, pistoletem strzalkowym czy toporem. Nowicjuszka porzucala wszystkich swoich bliskich, odchodzila do dalekiego miejsca misteriow, aby spedzic w nim wiele lat. Po powrocie zas nie uznawala juz pokrewienstwa, jedynie wiez z innymi Czarownicami. Jezeli zabiora od nas Kaththee, by powiekszyla szeregi Strazniczek, mozemy utracic ja na zawsze. A to, co powiedzial Kemoc, bylo bardzo prawdziwe - czyz po odjezdzie Simona i pani Jaelithe pozostal ktos, kto moglby obronic nasza siostre przed Rada Czarownic?
I tak od tej pory na nasze zycie padl cien. Strach tylko umocnil nasza wiez. Doskonale znalismy nasze uczucia, chociaz ja nie celowalem w tym tak jak Kemoc i Kaththea. Ale mijaly dni i zycie toczylo sie zwyklym trybem. A poniewaz strach nigdy nie pozostaje wciaz rownie wielki, chyba ze podtrzymuja go nowe niepokoje, wiec odetchnelismy.
Wtedy nie wiedzielismy, ze nasza matka przed opuszczeniem Estcarpu zrobila dla nas wszystko, co mogla. Udala sie do Korisa i kazala mu przysiac na topor Volta - owa nadprzyrodzona bron, ktora tylko on mogl wladac, a ktora otrzymal bezposrednio z martwej reki istoty moze nie tak poteznej jak bog, ale na pewno silniejszej niz czlowiek - ze bedzie nas chronil przed zakusami Rady Czarownic. Koris zaprzysiagl i zylismy w Estfordzie jak przedtem.
Mijaly lata, napasci z Karstenu niemal juz nie ustawaly. Pagar powrocil bowiem do starej polityki stopniowego nas wykrwawiania. Poniosl kleske na wiosne tego roku, w ktorym ukonczylismy siedemnascie lat, skazujac wyslane przez siebie znaczniejsze sily na smierc na przeleczy. W bitwie tej Kemoc i ja takze mielismy swoj udzial, gdyz wlaczono nas w poczet zwiadowcow, ktorzy przeczesywali gory w poszukiwaniu uciekinierow. Odkrylismy, ze wojna to ponure i niebezpieczne zajecie, ale dzieki niej nasi pobratymcy zdolali przezyc, a gdy nie ma sie innego wyjscia, siega sie po miecz.
Dawno minelo poludnie, wlasnie galopowalismy gorskim szlakiem, kiedy nadeszlo wezwanie. Kaththea stanela przede mna jak zywa, krzyczac z przerazenia. I choc nie widzialy jej moje oczy, jej glos nie tylko brzmial mi w uszach, lecz takze wstrzasnal moim cialem. Uslyszalem krzyk Kemoca, a pozniej, gdy jego wierzchowiec potracil mojego, i ja uzylem ostrog.
Naszym dowodca byl Dermont, wygnaniec z Karstenu. Przylaczyl sie do Straznikow Granicznych wtedy, kiedy moj ojciec dopiero co stworzyl te formacje. Zatoczyl koniem, by zwrocic sie do nas. Jego ciemna twarz pozostala nieruchoma, a tak skutecznie zablokowal nam droge, ze zawahalismy sie na moment.
-Co robicie? - zapytal.
-Wracamy - odpowiedzialem i pojalem, ze zabije nawet jego, jezeli nadal bedzie zagradzal nam droge. - To poslanie, nasza siostra jest w niebezpieczenstwie!
Dermont spojrzal nam prosto w oczy i wyczytal w nich prawde. Potem sciagnal wodze i skrecil w lewo, dajac nam wolna droge.
-Jedzcie! - Bylo to przyzwolenie i zarazem rozkaz.
Jak wiele wiedzial o tym, co sie wydarzylo? Jesli orientowal sie w sytuacji, nie zgadzal sie z nia. I moze chcial zebysmy podjeli probe, bo choc bylismy mlodzi, nie nalezelismy do najgorszych posrod tych, ktorzy bez slowa skargi sluzyli pod jego dowodztwem przez wiele ciezkich dni i nocy.
Pojechalismy, dwukrotnie zmieniajac konie w obozach, gdzie dawalismy do zrozumienia, ze wypelniamy rozkazy. Galop, stepa, galop. Po kolei drzemalismy w siodle, kiedy konie szly stepa. A czas plynal - zbyt szybko plynal. Wreszcie Estford wykwitl cieniem na tle szerokiej panoramy pol, z ktorych niedawno zebrano zboze. Nie zobaczylismy tego, czego najbardziej sie obawialismy - sladow wrogow. Ogien i miecz nie dokonaly tu spustoszenia, co nie zmniejszylo ciazacego na nas brzemienia strachu.
Niewyraznie, poprzez szum w uszach, uslyszalem wartownika dmacego w rog na alarm z wiezy, gdy mknelismy droga, ponaglajac zmeczone wierzchowce do ostatniego wysilku. Stalismy sie biali od pylu, ale nadal mozna bylo rozroznic znak naszego rodu na oponczach; przebylismy tez bez szwanku zaczarowana bariere, tak by wiedziano, ze jestesmy przyjaciolmi.
Moj kon potknal sie, kiedy dotarlismy na dziedziniec, a ja staralem sie wydobyc zesztywniale stopy ze strzemion, zanim zwierze osunie sie na kolana. Kemoc nieco mnie wyprzedzil i chwiejnym krokiem zmierzal do drzwi dworu.
Stala w nich, obejmujac sie rekami, aby w tej pozycji powitac nas ostatnim wysilkiem woli. Nie Kaththea, ale Anghart. Kiedy Kemoc dostrzegl wyraz jej oczu, zatrzymal sie niepewnie, tak ze wpadlem na niego i odtad podtrzymywalismy sie wzajemnie. Moj brat przemowil pierwszy:
-Nie mu jej tu, zabraly ja!
Anghart skinela glowa bardzo powoli, jak gdyby ruch ten wymagal zbyt wielkiego wysilku. Jej dlugie, gesto przetykane siwizna warkocze zsunely sie do przodu. A twarz! - nasza opiekunka zamienila sie w stara, zdruzgotana kobiete, ktorej wydarto chec do zycia. Tak wlasnie z nia postapiono! Cios zadano Moca czarodziejska; Kemoc i ja od razu to rozpoznalismy. Anghart stanela pomiedzy swa wychowanka a wola Czarownicy, przeciwstawiajac slabe ludzkie sily i energie Mocy znacznie wiekszej od jakiejkolwiek broni materialnej.
-Nie - ma - jej. - Anghart wymawiala slowa bez modulacji, duchy slow wydobywajace sie z ust smierci. - Otoczyly ja murem. Jechac po nia - oznacza - smierc!
Nie chcielismy w to uwierzyc, lecz musielismy. Czarownice zabraly nasza siostre i odgrodzily ja od nas sila, ktora zabilaby zarowno nasze dusze, jak i ciala, gdybysmy chcieli ruszyc jej sladem. Nasza smierc w niczym nie pomoze Kaththei. Kemoc uczepil sie mego ramienia tak mocno, ze wbil mi paznokcie w cialo. Pragnalem go uderzyc, zmiazdzyc mu cialo i kosci - rozszarpac - rozerwac na strzepy. Zapewne ocalilo nas zmeczenie dluga jazda. Albowiem kiedy Kemoc ze strasznym okrzykiem zaslonil twarz ramieniem i osunal sie na mnie, jego ciezar powalil nas obu na ziemie.
Anghart umarla w godzine po naszym przybyciu. Mysle, ze trzymala sie zycia kurczowo, kiedy na nas czekala. Lecz zanim jej dusza odeszla, jeszcze raz do nas przemowila, i wtedy, gdy minal juz pierwszy szok, jej slowa mialy sens i pocieszyly nas troche.
-Jestescie wojownikami. - Anghart przeniosla spojrzenie z Kemoca na mnie i potem znow na blada, wykrzywiona grymasem bolu twarz mego brata. - Madre Kobiety uwazaja wojownikow za sile zdolna tylko do dzialania. W glebi duszy pogardzaja nimi. Teraz zas spodziewaja sie, ze zaczniecie szturmowac ich bramy, aby uwolnic nasze kochanie. Ale -jezeli udacie, ze pogodziliscie sie z losem - one z czasem w to uwierza.
-A tymczasem - zauwazyl z gorycza Kemoc - beda nad nia pracowaly, chcac uczynic z Kaththei jedna z tych bezimiennych Kobiet Wladajacych Moca Czarodziejska.
Anghart spochmurniala. - Wiec tak nisko cenisz swoja siostre? Kaththea nie jest mala dziewczynka, ktora mozna by urobic tak, zeby pasowala do jakiegos modelu. Mysle, iz Czarownice przekonuja sie, ze jest ona czyms wiecej, niz sadzily, i, byc moze stanie sie to przyczyna ich zguby. Lecz jeszcze nie nadeszla ta chwila, by im to udowodnic, teraz oczekuja jeszcze klopotow.
Jedno mozna powiedziec o szkoleniu wojownikow: uczy ono panowania nad soba. Poniewaz od dziecinstwa oczekiwalismy od Anghart madrych rad, zaakceptowalismy to, co nam teraz powiedziala. I choc chwilowo pogodzilismy sie z losem, niczego nie zapomnielismy ani nie wybaczylismy. Tamtego wieczoru zerwalismy wszelkie wiezy podporzadkowujace nas osobiscie Radzie Czarownic.
Choc wowczas wszystkie inne zle wiesci wydawaly sie nam mniej wazne od tego, co nas spotkalo, to jednak bylo ich wiele. Koris z Gormu, ktory przez te wszystkie lata stanowil dla wiekszosci mieszkancow Estcarpu niezniszczalna podpore i oparcie, lezal ciezko ranny na poludniu. Pani Loyse udala sie do niego, stwarzajac tym samym sposobnosc do porwania Kaththei. I tak oto za jednym zamachem legly w. gruzach wszystkie filary, na ktorych opieral sie nasz, swiat.
-Co teraz zrobimy? - zapytal mnie w nocy Kemoc, gdy zlozylismy juz Anghart na jej ostatnim poslaniu i siedzielismy w zaciemnionej komnacie spozywajac pokarm, ktory nie mial zadnego smaku.
-Wracamy.
-Do oddzialu? Bronic tych, ktore dopuscily sie czegos podobnego?
-Cos w tym rodzaju, ale pamietaj, ze wszyscy uwazaja nas za zoltodziobow. Tak jak powiedziala Anghart, Czarownice spodziewaja sie, ze popelnimy jakis nierozwazny czyn, i sa na to przygotowane. Lecz...
Oczy Kemoca zablysly. - Nigdy wiecej nie mow, bracie, ze nie potrafisz powaznie myslec. Masz racje, po stokroc masz racje! W ich oczach jestesmy tylko dziecmi, a grzeczne dzieci akceptuja polecenia starszych. Wiec bedziemy grac te role. A takze... - Zawahal sie, po czym mowil dalej: - Jest jeszcze i to - musimy lepiej poznac rzemioslo, ktore jest naszym z urodzenia - nauczyc sie wladac bronia w walce z nacierajacym wrogiem - a takze poszukiwac wiedzy w innych dziedzinach.
-Jesli chodzi ci o Moc czarodziejska, jestesmy przeciez mezczyznami, a Strazniczki twierdza, ze wladaja nia wylacznie kobiety.
-To wszystko prawda. Ale istnieje wiele rodzajow Mocy. Czyz nasz ojciec nie wladal jedna z nich? Czarownice nie mogly temu zaprzeczyc, chociaz chetnie by to zrobily. Cala wiedza nie skrywa sie w ich malym tobolku. Czy slyszales o Lormcie?
Z poczatku nazwa ta nic mi nie mowila. Pozniej jednak przypomnialem sobie zaslyszana przypadkiem rozmowe Dermonta z jednym ze Straznikow Granicznych, ktory towarzyszyl mu od czasu jego ucieczki z Karstenu. Lormt - to skladnica dokumentow i starozytnych kronik.
-Ale czego mozna sie nauczyc ze starych kronik rodzinnych?
Kemoc usmiechnal sie.
-Moga tam znajdowac sie inne materialy, ktore bardzo nam sie przydadza. Kyllanie - przemowil ostro, jakby wydawal rozkaz - pomysl o wschodzie!
Zamrugalem oczami. Jego polecenie bylo absurdalne. Wschod. Czym byl wschod? Dlaczego mialbym myslec o wschodzie? Wschod. Wschod. Zgarbilem sie, czujac dziwne mrowienie wzdluz nerwow. Wschod. Na polnocy lezal Alizon, w kazdej chwili gotow skoczyc nam do gardla, na poludniu Karsten, ktory teraz szarpal nasze flanki, a na zachodzie rozciagal sie penetrowany przez sulkarskie statki Ocean z niewiadoma liczba wysp i ladow takich jak ten, na ktorym Simon i Jaelithe znalezli prawdziwe gniazdo Kolderu. Na wschodzie zas byla tylko pustka - zupelnie nic.
-Powiedz mi, dlaczego tak jest? - zapytal Kemoc. - Ten kraj ma takze wschodnia granice, ale czy slyszales, zeby ktos kiedys o niej mowil?
Zamknalem oczy, zeby wyobrazic sobie mape Estcarpu, taka, jaka wiele razy widzialem w terenie. - Gory?
-A poza nimi?
-Gory i tylko gory, na kazdej mapie, nic wiecej! - Bylem teraz tego pewny.
-Dlaczego?
Dlaczego? Moj brat mial stokrotna racje. Dysponowalismy bardzo szczegolowymi mapami ziem lezacych poza granicami Estcarpu, zarowno na dalekiej polnocy, jak i na poludniu. Mielismy mapy morza wykonane przez Sulkarczykow. Ale nie istniala zadna mapa ukazujaca ziemie na wschodzie. Brak ten stal sie godny uwagi.
-Nikt, kto przynalezy do Starej Rasy, nie moze nawet pomyslec o wschodzie - ciagnal Kemoc.
-Co?!
-To prawda. Zapytaj kogokolwiek o wschod. Nikt nie moze o tym rozmawiac.
-Moze nie chce, ale...
-Nie - powiedzial stanowczo Kemoc. - Nie moga. W ich umyslach istnieje zapora przeciw wschodowi. Gotow jestem na to przysiac.
-Wiec to tak, ale czemu?
-Musimy sie tego dowiedziec. Czyz nie rozumiesz, Kyllanie, ze jesli uwolnimy Kaththee, nie bedziemy mogli pozostac w Estcarpie? Czarownice nigdy nie wypuszcza jej z rak dobrowolnie. A dokad moglibysmy sie udac? W Alizonie i w Karstenie powitano by nas z radoscia - jako wiezniow. Rod Tregartha jest za dobrze znany. Sulkarczycy zas nie pomogliby nam w takiej sytuacji, w ktorej Czarownice bylyby naszymi wrogami. Przypuscmy wiec, ze znikamy w kraju czy tez miejscu, ktorego istnienia Strazniczki nie chca uznac...
-Tak!
Bylo to tak doskonale rozwiazanie, ze mu nie dowierzalem. Zbyt czesto za usmiechnieta twarza losu kryje sie zryte bruzdami oblicze nieszczescia.
-Jesli w ich umyslach istnieje zapora, to na pewno nie bez powodu, i to waznego.
-Nie zaprzeczam temu. Musimy dowiedziec sie, co to takiego i dlaczego tam sie znajduje, i czy mozemy to wykorzystac dla naszych celow.
-Ale jesli oni, to dlaczego nie my? - zapytalem i zaraz potem odpowiedzialem pytaniem na wlasne pytanie: - Czy z powodu naszej mieszanej krwi?
-Tak sadze. Udajmy sie do Lormtu i moze znajdziemy tam wiecej niz jedno wyjasnienie.
Wstalem. Nagle zrozumialem, ze musze zrobic cos pozytecznego. - A w jaki sposob zdolamy to uczynic? Czy przypuszczasz, ze w tych warunkach Rada pozwoli nam wedrowac po Estcarpie? Myslalem, ze uzgodnilismy, iz bedziemy posluszni i wrocimy do oddzialu, jakbysmy pogodzili sie z losem.
Kemoc westchnal. - Czy nie uwazasz, ze trudno jest byc mlodym, bracie? - zapytal. - Oczywiscie, ze beda nas pilnowac. Nie wiemy, jak silne sa ich podejrzenia co do wiezi myslowej laczacej nas z Kaththea. Na pewno nasze przybycie na jej wezwanie da im do myslenia. Ja, ja od tamtej pory nie zdolalem do niej dotrzec. - Kemoc nawet nie spojrzal na mnie, by stwierdzic, czy mu zaprzecze. Chociaz zadne z nas nigdy nie wyrazilo tego slowami, wszyscy wiedzielismy, ze lacznosc telepatyczna miedzy Kemokiem i Kaththea jest silniejsza. Wygladalo to tak, jakby czas dzielacy moje narodziny od ich narodzin oddalil mnie nieco od pozostalej dwojki.
-Kemocu, pokoj na wiezy! Tam gdzie nasza matka... - Wspomnienie czasu, kiedy to wzialem udzial za pomoca czarow w poszukiwaniach, nie nalezalo do przyjemnych, ale z radoscia zmusilbym sie do czegos takiego, gdyby nam sie to na cos przydalo. Lecz Kemoc juz krecil glowa.
-Nasza matka byla biegla w tej sztuce, przez lata poslugiwala sie pelnia Mocy. My nie mamy ani jej umiejetnosci i wiedzy, ani tez sily, by podazyc ta droga - przynajmniej nie teraz. Bedziemy budowac na tym, co juz mamy. Co do Lormtu - sadze, ze wola otwiera bramy. Moze jeszcze nie dzis - droga do Lormtu stanie jednak przed nami otworem.
Czy to przeblysk jasnowidzenia kazal mi go poprawic?
-Przed toba. Lormt jest dla ciebie, nie watpie w to, Kemocu.
Nie zabawilismy dlugo w Estfordzie; nic juz nas tam nie trzymalo. Otkell dowodzil niewielkim oddzialem, ktory eskortowal pania Loyse do Poludniowej Stanicy. A sposrod pozostalej we dworze garstki domownikow nikt nie mial dosc wladzy ani powodu, by nas zatrzymac, kiedy oswiadczylismy, ze wracamy do oddzialu. Nastepnego dnia podczas jazdy bylismy wewnetrznie bardzo zajeci, starajac sie porozumiewac i rozmawiac za pomoca mysli, z determinacja, jakiej nigdy dotad nie okazywalismy przy cwiczeniach tego rodzaju. Pozbawieni fachowych wskazowek i umiejetnosci staralismy sie spotegowac wrodzone zdolnosci.
Podczas nastepnych miesiecy wykonywalismy to zadanie w tajemnicy przed towarzyszami broni. Bylismy pewni, ze musimy sie z tym kryc. Wszystkie nasze wysilki pozostaly bezowocne i nie otrzymalismy odpowiedzi od Kaththei, ktora, jak nas poinformowano, wstapila do calkowicie odizolowanego przybytku nowicjuszek Mocy.
Pewne uboczne skutki naszych zdolnosci same sie ujawnily. Kemoc odkryl podczas nauki, ze dzieki wysilkowi woli jest w stanie zapisac w pamieci wiekszosc tego, co raz uslyszal czy zobaczyl, i ze potrafi czerpac takie informacje z umyslow innych ludzi. Coraz czesciej wlasnie jemu powierzano przesluchiwanie jencow. Dermont odgadl prawdopodobnie powod sukcesow Kemoca w tej dziedzinie, ale nic nie mowil.
Ja wprawdzie nie moglem udzielic takiego wsparcia naszym misjom w granicznych gorach, lecz stopniowo uswiadomilem sobie, ze odziedziczylem po rodzicach inne zdolnosci. Chodzilo o cos w rodzaju pokrewienstwa ze zwierzetami. Konie znalem tak dobrze, jak zaden inny zolnierz Estcarpu. Co sie tyczy dzikich zwierzat, to po prostu koncentrujac sie moglem je przywolywac lub odsylac. Wladze nad konmi dobrze wykorzystywalem, nie poswiecalem jednak wiele czasu reszcie swego talentu.
Co do Lormtu, wydawalo sie, ze Kemoc w zaden sposob nie zdola zrealizowac swego pragnienia. Potyczki na granicy zdarzaly sie coraz czesciej, totez pochlonela nas calkowicie wojna partyzancka. W miare jak przyszlosc Estcarpu rysowala sie w coraz ciemniejszych barwach, stopniowo zdawalismy sobie sprawe, ze to tylko kwestia czasu, kiedy staniemy sie uciekinierami w podbitym kraju. Koris nie wyzdrowial szybko z otrzymanej rany, a gdy to sie stalo, byl kaleka niezdolnym do wladania toporem Volta. Doszly nas wiesci o jego tajemniczej wyprawie do nadmorskich skal na poludniu i powrocie bez tej cudownej broni. Odtad opuscilo go szczescie, a jego ludzie ponosili kleske za kleska.
Pagar igral z nami od miesiecy, jak gdyby wcale nie zamierzal zadac ostatecznego ciosu, bawily go bowiem manewry majace zmylic przeciwnika. Prawiono o sulkarskich statkach, ktore odplywaly majac na pokladzie tych czy owych przedstawicieli Starej Rasy. Jestem jednak gleboko przekonany, ze od zmasowanej inwazji powstrzymywal naszych wrogow odwieczny strach nie tylko przed Moca, ale i przed tym, co mogloby sie stac, gdyby Czarownice zwrocily przeciw nim wszystkie swe sily. Albowiem nikt, nawet wsrod nas, nie wiedzial, co moze zdzialac Moc, gdyby posluzyly sie nia wszystkie Strazniczki. Moglaby spalic Estcarp, zabierajac wraz z nim w niebyt reszte naszego swiata.
Na poczatku drugiego roku, liczac od porwania Kaththei, przed Kemokiem stanela otworem droga do Lormtu, tyle ze nie w taki sposob, w jaki tego obaj pragnelismy. Kemoc wpadl w zasadzke, z ktorej wyszedl z tak okaleczona prawa dlonia i prawym ramieniem, iz nie ulegalo watpliwosci, ze uplynie wiele czasu, zanim znowu zdola nimi swobodnie wladac, jesli w ogole bedzie to mozliwe. Kiedy siedzielismy razem, tuz przed zabraniem go na leczenie, rozmawialismy ze soba po raz ostatni.
-Mozna szybko wyzdrowiec, gdy sie tego pragnie. Dodaj swoja wole do mojej, bracie - oswiadczyl Kemoc dziarsko, chociaz oczy mial zamglone bolem. - Wroce do zdrowia tak szybko, jak tylko bede mogl. A potem...
Nic wiecej nie wypowiedzial slowami.
-A jesli czas zwroci sie przeciw nam? Karsten moze napasc w kazdej chwili - ostrzeglem go. - Czy pozostaly nam chocby godziny?
-Nie bede o tym myslal. Dowiesz sie, co zrobie! Nie moge uwierzyc, zeby los odmowil nam tej szansy!
Nie czulem sie taki samotny, jak sie tego obawialem, kiedy Kemoc odjezdzal lezac w lektyce niesionej przez konie. Dobrze pracowalismy, gdyz on znajdowal sie w moim umysle, a ja w jego. Odleglosc zas uczynila tylko nieco ciensza laczaca nas wiez, zmuszajac zarowno mnie, jak i Kemoca do wiekszego wysilku. Wiedzialem, kiedy wyruszyl do Lormtu. Wtedy tez ostrzegl mnie, ze musimy zerwac kontakt dopoty, dopoki nie wezwie nas nowa potrzeba, gdyz w Lormcie dzialaja wplywy majace posmak Mocy, ktore moga byc niebezpieczne.
A potem milczenie trwalo cale miesiace.
Nadal przebywalem wsrod Straznikow Granicznych i choc bylem mlody, dowodzilem juz niewielkim oddzialem. Laczylo nas kolezenstwo zrodzone ze wspolnego niebezpieczenstwa, mialem tez wsrod nich przyjaciol. Nigdy nie watpilem, ze wiez z rodzenstwem byla znacznie silniejsza, i gdyby tylko wezwal mnie Kemoc lub Kaththea, dosiadlbym konia i odjechal, na nic nie zwazajac. Obawiajac sie wlasnie takiego obrotu rzeczy, zaczalem szkolic swego nastepce i nie pozwalalem sobie na zbytnie angazowanie sie w sprawy wykraczajace poza ramy regulaminu wojskowego. Walczylem, czailem sie, czekalem - i to oczekiwanie wydawalo mi sie nie do wytrzymania.
ROZDZIAL III
Bylismy tak chudzi i niebezpieczni jak psy, ktore Jezdzcy z Alizonu ucza polowania na ludzi, i jak owe racze bestie krazylismy wsrod gor i waskich dolin, nieco zdziwieni kazdej nocy tym, ze wciaz siedzimy w siodlach czy wedrujemy gorskimi sciezkami, i tak samo zdziwieni rankiem, kiedy zywi witalismy swit, budzac sie w naszych zamaskowanych obozach.Gdyby Alizon i Karsten zawarly przymierze, tak jak sie tego obawialismy latami, Estcarp zostalby rozbity, zmiazdzony i wchloniety. Wydawalo sie jednak, ze Pagar nie chcial bratac sie z Facellianem z Alizonu - z wielu powodow. Mozliwe, ze u podstawy tego lezal jakis wplyw Mocy czarodziejskiej, ktorego nie wykrylismy. Wiedzielismy bowiem, ze Czarownice z Rady rozporzadzaly wlasnymi sposobami oddzialywania na nieliczne osoby, ale Moc slabla lub tracila kontrole, jesli rozpostarto ja zbyt szeroko czy uzywano przez dluzszy czas. Taki wysilek wymagal sil witalnych wielu wspolpracujacych ze soba Madrych Kobiet, ktore potem byly niebezpiecznie oslabione.
Wlasnie do takiego posuniecia postanowily sie uciec Czarownice pod koniec lata drugiego roku, odkad opuscila nas Kaththea. Do kazdego posterunku, chocby nie wiem jak oddalonego i chocby nie wiem jak byla ruchliwa jego zaloga, dotarly nadane droga telepatyczna rozkazy. A za nimi nadciagnely pogloski, jak to zwykle bywa w wojsku. Mielismy wycofac sie z gor, opuscic podgorze i zgromadzic sie na nizinie Estcarpu, porzucajac tereny, ktorych bronilismy tak dlugo.
Niewtajemniczonym wydawalo sie zapewne, ze to czyn szalenca, ale wiesc glosila, iz zastawiamy pulapke, jakiej dotad swiat nie widzial. - Podobno Czarownice, zaniepokojone stratami ponoszonymi przez nasza armie w nie konczacych sie utarczkach, zamierzaly skoncentrowac sily na ryzykownym posunieciu i albo dac Pagarowi nauczke, ktorej nigdy by nie zapomnial, albo pozwolic nam wszystkim polec w wielkiej bitwie, zrezygnowawszy z powolnego upustu krwi.
Rozkazano nam wycofywac sie tak zrecznie, zeby uplynelo nieco czasu, nim wrogowie zorientowaliby sie, iz gory sa puste, a przejscia wolne. Tak wiec wymknelismy sie chylkiem, kompania za kompania, szwadron za szwadronem, oslaniani przez tylna straz. Minal tydzien albo wiecej tego przerzucania wojska na inny odcinek frontu, zanim wszyscy czlonkowie Starej Rasy znalezli sie na nizinie.
Poczatkowo ludzie Pagara byli ostrozni. Zbyt wiele razy zostali rozbici we frontalnym ataku lub w zasadzce. Wyslali najpierw zwiad, zbadali teren, a potem ruszyli na Estcarp. Sulkarska flota zgromadzila sie w wielkiej zatoce, do ktorej wpadala rzeka Es. Jedne statki zarzucily kotwice nawet w poblizu Gormu, gdzie nikt nie mieszkal bez rozkazu z powodu okropnosci, jakich dopuscili sie tam Kolderczycy, inne zas u samego ujscia rzeki. Opowiadano, ze gdyby nasz obecny plan sie nie udal, resztki Starej R