Thomas Craig - Operacja 'Wrona'
Szczegóły |
Tytuł |
Thomas Craig - Operacja 'Wrona' |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Thomas Craig - Operacja 'Wrona' PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Thomas Craig - Operacja 'Wrona' PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Thomas Craig - Operacja 'Wrona' - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
CRAIG
THOMAS
OPERACJA
WRONA
Przekład: Zbigniew Idziakowski
Strona 3
Tytuł oryginału: A Hooded Crow
Opracowanie graficzne: Roman Kirilenko
Redakcja i weryfikacja
tłumaczenia: Jolanta Kaszkur
Redaktor techniczny: Zygmunt Sułek
Korekta: Wanda Korolczuk, Anna Dzienkiewicz
Skład: Danuta Kaśka, Warszawa
Motta przełożył Robert Stiller
Fragment Hamleta Williama Shakespeare'a
w przekładzie Stanisława Barańczaka
Copyright © 1992 by Craig Thomas & Associates
Copyright © for the Polish edition by
Agencja Praw Autorskich i Wydawnictwo
INTERART, Warszawa 1994
ISBN 83-7060-192-8
Agencja Praw Autorskich i Wydawnictwo
INTERART,
00-403 Warszawa,
ul. Solec 30A/31
Wydanie I.
Ark, wyd. 24; ark, druk. 25
Druk i oprawa:
Drukarnia Naukowo-Techniczna, Warszawa
Strona 4
Eden płonie, więc albo pogódź się z zagładą,
Albo miej w sercu odwagę i wytrzymaj zmianę warty.
Bob Dylan: Zmiana warty
...słońce niszczy
Ciekawość tego, co się dzieje w cieniu.
Philip Larkin: Wesela w Zielone Świątki
Strona 5
Prolog
Tak właśnie my, bogatsi doświadczeniem
I zrozumieniem, działamy okrężnie
Albo fortelem, i tak dochodzimy
Nieprostą drogą do prostych rozwiązań.
W. Shakespeare, Hamlet, Akt II
Strona 6
Spoza otwartych drzwi St. George Hall, gdzie odbywało się oficjalne przyjęcie,
słychać było gwar rozmów, które do Andrew Babbingtona docierały jak wy-
mówka, kiedy schodził wielkimi krokami z galerii, zmierzając w stronę Kapu-
stina. Południowe słońce przeświecało przez wysokie okna, z których widać
było panoramę Moskwy. Kapustin stał pochylony, z dłońmi skrzyżowanymi na
plecach, jakby zasłaniał się przed gwarem przyjęcia na cześć Davida Reida
oraz otaczających go aroganckich brytyjskich biznesmenów i urzędników,
wszystkich, którzy przybywali z kredytami, aby pomóc sowieckiej gospodarce
i Matce Nikitinowi w jego pierestrojce. Babbington uświadomił sobie, że jego
twarz wyraża pogardę i chyba ironię, i poczuł nerwowe drżenie, gdy dostrzegł
Nikitina oraz Davida Reida stojących razem i śmiejących się. Gdyby Reid się
teraz odwrócił, rozpoznałby Babbingtona pomimo jego brody. Czy Kapustin,
zastępca szefa KGB, wezwał go tylko po to, aby go tak małostkowo i gorzko
upokorzyć?
Bogata sztukateria zdobiła ściany galerii. Były tam wielkie cynkowe ko-
lumny podtrzymujące szereg postaci przedstawiających boginię Zwycięstwa,
każda zwieńczona wawrzynem. Babbington zastanawiał się, co to za zwycię-
stwo, skoro przedstawiciele rządu brytyjskiego byli zabawiani z taką uniżono-
ścią, aby załatwić jakieś marne handlowe interesy, czy też krótkoterminowe
pożyczki? Na marmurowych płytach we wnękach były umieszczone nazwiska
oficerów i żołnierzy z rosyjskich armii, którzy otrzymali order św. Jerzego. On
także go dostał. Teraz mogą wybić nowy order św. Jerzego, aby uczcić to, co
rozgrywało się właśnie na jego oczach. Prawdopodobnie Kapustin zaaranżował
całe to upokorzenie. Babbington czuł, jak ściska go w żołądku. Znał tych ludzi,
niektórzy z nich zawdzięczali mu swą karierę. W tym pokoju świętowano
9
Strona 7
zwycięstwo nad nazistami w 1945 roku. Nikitin niezbyt zasłużył na to, aby tu
być!
Głowa Kapustina nagle drgnęła, jak gdyby wyczuł raczej, aniżeli dostrzegł,
zbliżanie się Babbingtona. Tak, był świadom ironii obecności Babbingtona, ale
nie wyreżyserował tego, aby go upokorzyć. Był nadal ‒ i na zawsze pozostanie
‒ zdrajcą swego kraju, który wyjechał do Moskwy po zdemaskowaniu go przez
Aubreya. Kiedyś użyteczny, podniesiony do rangi generała w KGB, teraz jego
możliwości wyczerpały się. Ufali mu, bo byli pewni, że nie miał żadnego wy-
boru. Stałe racjonowanie upokorzenia i nienawiści.
Wielka, chłopska gęba Kapustina wyrażała złość, zdecydowanie i wyra-
chowanie. Ubrany był w niemodny garnitur bogato udekorowany medalami.
Uchwycił spojrzenie Babbingtona i uśmiechnął się.
‒ Na niektóre z nich rzeczywiście zasłużyłem, generale ‒ wymamrotał i
potrząsnął głową. ‒ W przeciwieństwie do pewnych obdarowanych, których
mógłbym wymienić.
‒ Panie wiceprzewodniczący, dlaczego nagle zażądał pan mojej obecności
tutaj, na tej upokarzającej farsie? ‒ zanim zauważył kogoś w pokoju przy
drzwiach, odwrócił się i pokręcił głową. Pomyłka.
‒ Wezwałem pana, ponieważ musimy coś teraz przedyskutować, natych-
miast. Przejdźmy się, tutaj jest za głośno.
Gdy zaczęli się przechadzać po oszklonej galerii, Babbington skierował
swój wzrok w stronę rzeki. Wielkie zdenerwowanie paraliżowało go. Statki
turystyczne z dachami ze szkła poruszały się po rzece jak ruchome szklarnie.
Gdy przechodzili koło otwartych drzwi, dobiegł ich śmiech i odgłosy rozmów.
Babbington skrzyżował dłonie na plecach, jak gdyby parodiował Kapustina.
Dwa szpaki na trawniku, pomyślał sobie. Niekształtna głowa Kapustina poru-
szała się na wysokości jego ramion, jakby dziobiąc coś od czasu do czasu, ak-
centując obecne zagrożenia i wskazując na drzwi, które wydawały się oddzie-
lać ich od pewnej przeszłości, nawet jeśli mieli omawiać niepewną, chociaż już
zaplanowaną, przyszłość. Kapustin wydawał się niespokojny; był zły, ale czuj-
ny. Spojrzał na Babbingtona:
‒ Andrew, muszę poinstruować cię o akcji, która się tobie nie spodoba i
nie będziesz wierzył w jej powodzenie, ale jest konieczna.
‒ A cóż to jest?
10
Strona 8
Dłoń Kapustina zacisnęła się na jego rękawie.
‒ Andrew, nie bądź wobec mnie taki niechętny. Właśnie spędziłem bardzo
nieprzyjemny kwadrans z Matką Nikitinem oraz jego i naszymi sojusznikami z
Politbiura. Zostałem tam wezwany i otrzymałem rozkazy. Towarzysze Lidi-
czew i Czewrikow niestety nie zdołali odwrócić jego uwagi. Prawdopodobnie
obecność brytyjskiego ministra handlu spowodowała u niego zaćmienie umysłu
‒ nie wiem. Nasi przyjaciele, a zwłaszcza przewodniczący, zgadzają się z nim
w tej kwestii...
‒ Kapustin, o czym my rozmawiamy? ‒ spotkania z tymi ludźmi to było
jakby inne i jeszcze bardziej pełne napięć i tajemnic życie aniżeli to, jakie pro-
wadził w Londynie, zanim Aubrey go odkrył i pozyskał. ‒ Co to za interes, do
cholery?
‒ Rozmawiamy o zabawkach, amuletach i błyskotkach. O podjęciu na-
szych głównych inwestycji, jak mi to przedstawił ‒ Kapustin machnął rękami,
jakby posługiwał się językiem migowym lub jakąś sztuką walki.
‒ Co pan ma na myśli?
Oczy Kapustina zaiskrzyły się złością, chociaż mrużył je w słońcu świecą-
cym nad ramieniem Babbingtona.
‒ Mam na myśli udowodnienie Nikitinowi i innym, że nie zaprzepaścili-
śmy pieniędzy! ‒ jego dłoń zacisnęła się mocniej na rękawie Babbingtona. ‒
Oni się boją ‒ wszyscy, włącznie z naszym przewodniczącym ‒ o pieniądze,
inwestycje i dobra, które możemy utracić, od chwili gdy poinformował nas
pan, że Shapiro ma być aresztowany i wydaje się przygotowany na przedysku-
towanie z FBI i CIA sposobu wyjścia z kłopotów.
‒ Wyraziłem swoje zdanie jasno. Shapiro jest już bezużyteczny. Materiał,
który dostarczył z Reid Group, był przestarzały. Teraz może jedynie zaszko-
dzić, bo będzie gadał. Zasugerowałem, że powinniśmy załatwić się z nim, za-
nim do tego dojdzie. Obecnie ukrywa się w Londynie, bojąc się wrócić do
Ameryki. Proszę mi więc pozwolić usunąć go z drogi...
‒ On nie jest jedyną przeszkodą! Większość naszych operacji w Kalifornii
zostało wykrytych przez FBI ‒ firmy, w których mamy udziały, bank we Fres-
no, banki i firmy holdingowe na Karaibach... i to, że ludzie Aubreya nie zostali
odstawieni na zieloną trawkę, jak nas zapewnialiście, gdy choroba odsunęła od
tego sir Kennetha.
11
Strona 9
‒ Wszystko inne jest bezpieczne!
‒ Nie, nie jest ‒ Kapustin spojrzał na Babbingtona. Było to spojrzenie
oskarżycielskie, spojrzenie nauczyciela, który zawiódł się srogo na swym
wcześniej chwalonym pupilu. ‒ Rezydent londyński sprawdza działalność ma-
łej grupy ludzi wokół Aubreya. Prowadzone jest dalej dochodzenie w sprawie
Reid Group i ich dostawców. Godwin, Hyde i inni mogą w każdej chwili zna-
leźć nić uruchamiającą wszystkie alarmy, Andrew. Nie można do tego dopu-
ścić.
Promienie słońca odbijały się od powierzchni rzeki i pływających statków.
Babbington potarł czoło, które połyskiwało od potu. A może była to reakcja na
odgłosy dochodzące wciąż spoza drzwi, jak gdyby specjalnie obliczone na
sfrustrowanie go.
‒ Panikujecie bez potrzeby ‒ powiedział Babbington.
‒ Ja nie panikuję, ale Mateczka Nikitin i część jego sojuszników wpada w
popłoch. Ich marzeniem jest nowa generacja układów scalonych i transpute-
rów, którą mogą dostać od Reid Group, ale teraz, a nie wtedy, kiedy uznacie,
że jest odpowiedni czas.
‒ Chcecie zmarnować wszystkie lata operacją śmierdzącą szabrownictwem
i bazarem? ‒ Babbington odruchowo podniósł ręce. ‒ Nie wierzę własnym
uszom, Kapustin. Materiał, którego się domagacie, musi być dostarczony w
częściach, jeżeli w ogóle ma być przewieziony. Chcecie specjalnie zwrócić
uwagę ludzi Aubreya? Dlaczego więc nie zadzwonić do nich, jeśli o to chodzi!
‒ Nikitin nastawił się ‒ wyszeptał Kapustin z wściekłością ‒ na wydosta-
nie tej nowej generacji obwodów scalonych z Reid Group. Ma to pomóc na-
szemu przejściu do kapitalizmu, które zajęło nam już cztery lata, i jak na razie
bez oczekiwanych efektów! ‒ przysunął się bliżej do Babbingtona, żeby wyż-
szy od niego mężczyzna mógł go dobrze słyszeć. ‒ Właśnie my jesteśmy wy-
znaczeni do zaspokajania jego dziecięcych zachcianek na te nowe zabawki.
Czy wyrażam się jasno, Andrew?
Kelnerzy poruszali się w wielkiej hotelowej sali balowej z tacami kanapek i
butelkami szampana, napełniając kieliszki gości.
Błękitny dym z cygar i papierosów unosił się pod sufitem.
‒ Rozumiem was; jednak się nie zgadzam. Prawdę mówiąc, zdecydowanie
się nie zgadzam...
12
Strona 10
Kapustin machnął ręką zniecierpliwiony.
‒ Nie obchodzi mnie, że się nie zgadzasz. Więcej nie będziemy ryzyko-
wać. To ostatni raz. Weźmiecie najdroższe, najdoskonalsze urządzenia ze
Zjednoczonego Królestwa, głównie nową generację układów scalonych i trans-
putery. Zrobicie to teraz jak najszybciej i bezwzględnie. Potem przerwiecie
operację aż do czasu, gdy będzie można nadal przeprowadzać penetrację firm
zajmujących się rozwiniętą technologią. Możecie przenieść na razie swą dzia-
łalność do Niemiec lub Francji. Do emerytury Aubreya... lub jego śmierci ‒
uśmiechnął się złowieszczo.
‒ Pobożne życzenie ‒ wymamrotał Babbington.
Zaczęli iść wzdłuż długiej galerii. Na pobliskim moście był wielki korek, a
statki turystyczne pozostawiały za sobą wąskie smugi połyskujące na wodzie.
Kolorowe punkciki zabarwiły odległe nabrzeże.
‒ Spójrz na to, Andrew. Musicie...
‒ Jeżeli zlikwidujemy naszą dochodową operację w Zjednoczonym Króle-
stwie, to po prostu sami się wykończymy ‒ kontynuował Babbington gardło-
wym, wściekłym szeptem. Dłoń opuszczonej ręki zaciskała się w pięść i otwie-
rała ze złości. ‒ Będziemy musieli zaczynać od początku penetrację firm zaj-
mujących się zaawansowaną techniką.
‒ Zróbcie to, Andrew. Chcemy utrzymać nasz wpływ na Nikitina, co w tej
chwili jest jeszcze możliwe. Czas nas goni. Aby zmniejszyć jakiekolwiek do-
datkowe ryzyko, zaplanowano, że ta działalność ‒ oczywiście to pomysł Kapu-
stina ‒ osiągnie punkt kulminacyjny podczas targów VIATE w Wenecji, co
będzie dobrym kamuflażem...
‒ To niemożliwe!
‒ ... zakończenie na tych targach pod koniec miesiąca. To nie jest niemoż-
liwe. Musi być zrobione. Pozbądźcie się Shapiro i potem szybko działajcie ‒
klepnął Babbingtona po ramieniu. ‒ Przykro mi, że tak musi być, Andrew.
Penetracja Reid Group, udziały, które osiągnęliśmy w takiej tajemnicy... wielka
szkoda. Ale inne zadania są ważniejsze Teraz musimy zjednać sobie Nikitina i
Politbiuro, a oni, mniej lub bardziej zgodnie, domagają się pieniędzy na inwe-
stycje. Gdzie są zabawki, które nam obiecaliście? płaczą jak dzieci. Potrzebu-
jemy ich, aby pokazać nasz ekonomiczny cud! To śmieszne, ale konieczne ‒
złapał go znów za ramię. ‒ Rozumiesz, Andrew, prawda?
13
Strona 11
Babbington skinął głową, po przerwie wypełnionej tylko wybuchami śmie-
chu dochodzącymi z St. George Hall.
‒ Rozumiem ‒ powiedział krótko. Potem odchrząknął i powtórzył: ‒ Ro-
zumiem. Te instrukcje pochodzą od...
Przerwał, jakby przyłapał się na tym, że chce zdradzić jakąś tajemnicę.
Kapustin uśmiechnął się z zadowoleniem i powiedział:
‒ Oczywiście, że rozumiesz. Dobrze... teraz ruszaj i zorganizuj cały ten in-
teres. Sio! ‒ machnął ręką, jakby odganiał kurczaki na chłopskim podwórku.
Policzki Babbingtona były czerwone ze złości. I ze wstydu, pomyślał, gdy
odwrócił się i zaczął iść wzdłuż długiej galerii z taką obojętną godnością, jaką
tylko mógł z siebie wykrzesać, aby utrzymać swe ramiona i krok równo. In-
strukcje pochodzą od... ‒ wygadał się, chcąc powiedzieć, że wszystkie wypo-
wiadane przez Kapustina argumenty były jedynie pozornie słuszne. Pochodzą
od tych mopsowatych generałów oraz ludzi z obrony, z którymi zmuszeni je-
steśmy się spotykać i nazywać ich przyjaciółmi. Ci wieśniacy w mundurach z
szamerunkiem, których oczy łzawiły i napływała im ślinka do ust od chwili,
kiedy zobaczyli pierwsze kroniki filmowe z Zatoki. Wszystkie te błyszczące
zabaweczki! Zdobądźcie je dla nas, musimy je mieć!
Dotarł do końca galerii i zniknął z oczu Kapustina, o którym wiedział, że
będzie obserwował jego... ucieczkę. Zachował sztywną, wojskową postawę.
Generałowie i inni twardogłowi ‒ wszyscy ci zasługujący na pogardę, po-
tężni mali ludzie ‒ zaczęli całą tę ryzykowną grę; musieli dostać nową techno-
logię. Byli o dziesięć lat opóźnieni w przemyśle zbrojeniowym w stosunku do
wszystkiego, co pokazano w Zatoce, i chcieli po raz kolejny to dogonić.
Ryzyko było teraz bardzo duże. ‒ Będą bez litości wobec tych, którzy ich
zawiodą.
Strona 12
Część pierwsza
SPRZEDAWANIE
ANGLII ZA FUNTA
Nigdy nie uważam, aby kraj należało sądzić po jego polity-
kach. W końcu my, Anglicy, jesteśmy z natury całkiem ucz-
ciwi, prawda?
Z filmu Dama znika Hitchcocka
Strona 13
Rozdział pierwszy
BIEDACY ZAZDROSZCZĄ BOGATYM
W pokoju zbyt wiele się działo, zbyt wielu ludzi poruszało się jak czarne cienie
rzucane w promieniach letniego słońca, wpadających przez żaluzje. Był wście-
kły i jego nastrój stanowił dysonans z tym, co się działo w pokoju, w którym
sprawy gładko dobiegały końca. Jedyną bierną i obojętną osobą był Shapiro.
Na miłość boską, jak do cholery mogło się to stać? Ten wszarz miał być wła-
śnie aresztowany i odesłany, a teraz popełnił samobójstwo!
Daniel Garrison, szef komisariatu CIA pomachał do niego, więc podszedł
stąpając ciężko po grubym, błękitnym dywanie. Przez okna korytarza hotelo-
wego widać było samochody poruszające się z gracją i gwałtownością matado-
ra dookoła Wellington Arch.
Tony Godwin był tam zaproszony honorowo, jak gdyby został nagrodzony
cholerną nagrodą pocieszenia za dobrą pracę; plusik w szkolnym zeszycie z
ćwiczeniami. Shapiro popełnił samobójstwo w sypialni apartamentu hotelu
Intercontinental. Ubrany w surdut przedstawiciel dyrekcji wyglądał jak pra-
cownik zakładu pogrzebowego, szczególnie odkąd wydawało się, że ściskanie
rąk uznał za dodające otuchy zajęcie. Wyłowił wzrokiem postać Godwina z
tłumu przedstawicieli Oddziału Specjalnego, zarządu Departamentu Ceł, ze-
społu adwokackiego i innych. Godwin złożył swoje kule, jakby salutował Gar-
risonowi, i zerknął w kierunku uchylonych do połowy drzwi sypialni. Spojrzał
na ludzi Garrisona stojących tam na posterunku. Shapiro zabijając się spie-
przył, mówiąc najprościej, sześć miesięcy pracy!
A przecież nie przejawiał nigdy skłonności samobójczych. Był jedynie bar-
dzo rozmowny, gdy już został przyszpilony.
‒ Więc? ‒ warknął do Garrisona, który potrząsał głową z ponurą miną. ‒
Dan, jak do cholery mogło do tego dojść, właśnie teraz, kiedy już prawie został
17
Strona 14
złapany za kołnierz? Nawet okazywał chęć współpracy z nami, na miłość bo-
ską!
Przeczesał wielką ręką poczochrane blond włosy, widząc w lustrze swój za-
niedbany wygląd, zażenowany, roztrzęsiony i rozdrażniony jak sfrustrowane
dziecko. Zacisnął dłoń w pięść. Słońce nagrzało błękitny dywan i pomimo kli-
matyzacji w pokoju było gorąco.
‒ Dlaczego, do diabła, on to zrobił?
Jego złość narastała w rozgrzanej taksówce, która przywiozła go tutaj z do-
mu. Nie zatrzymał się nawet, aby nakarmić Dubczeka, czarnego kota przywie-
zionego wiele lat temu z Pragi.
‒ Uspokój się Tony, bo się roztopisz ‒ w tej uwadze nie było złośliwości.
‒ Słuchaj, nie wiemy, dlaczego to zrobił. Sugerował, że chce powiedzieć nam
wszystko, co wie. A teraz to... ‒ przywołał dwóch oficerów z dochodzeniówki.
‒ Twoi ludzie widzieli, jak wchodził tutaj poprzedniego wieczora pod rękę z
wysokiej klasy dziwką i uśmiechem na twarzy. Ona wyszła około...
‒ Był tu ktoś jeszcze? Więc niekoniecznie sam ze sobą skończył! Co mówi
lekarz na temat czasu zgonu?
‒ Pomiędzy pierwszą a trzecią nad ranem.
‒ Jak?
‒ Pigułki nasenne popite szampanem Krug. Mógł się z nią kochać, dziew-
czyna musiała wyjść, a on popadł w depresję. Prawdopodobnie nie mógł przy-
zwyczaić się do myśli o dziesięciu latach więzienia po tym...
‒ Im więcej by nam powiedział, tym krótszy byłby wyrok. On to dobrze
wiedział! Kim była dziwka, z którą przyszedł?
‒ Nikt nie wie. Nie organizował sobie nic na miejscu czy też przez telefon.
‒ Więc ona go poderwała. Gdzie jadł ostatniej nocy?
‒ Twoi ludzie go obserwowali. Wszedł do jakiegoś klubu i wyszedł z nią.
‒ Więc to ona mogła go zabić!
‒ Nie wiemy, Tony! ‒ potarł czoło. ‒ Posłuchaj, jestem tak samo wściekły
jak ty. Ale to naprawdę nie wygląda, jakby ona wcisnęła mu buteleczkę pigułek
do gardła! Przepraszam, ale uważam, że facet stchórzył w ostatnim momencie,
kto wie?
‒ A może to lepiej dla Langleya i Waszyngtonu, że się pożegnał z życiem?
18
Strona 15
Oczy Garrisona otworzyły się szeroko na to oskarżenie.
‒ Nikt tak naprawdę nie pragnął kolejnej afery z KGB, prawda? Nie chcie-
li tego, biorąc pod uwagę te wszystkie kredyty podane na talerzu i Nikitina
mającego odwiedzić Amerykę we wrześniu. To bardzo niewygodne, wręcz
skandal!
Garrison zignorował sarkazm i powiedział:
‒ Chcesz na niego spojrzeć? Wygląda na...
‒ Mówisz jak jego krewny! Czyż nie wygląda na spokojnego! Sześć mie-
sięcy ciężkiej, wytrwałej pracy obrócone w gówno, ponieważ gruby pan Shapi-
ro z Shapiro Electrics w San Jose w Kalifornii popełnił samobójstwo lub też
został zamordowany. To niczego nie zmienia, niezależnie od tego, co mu się
przytrafiło.
W pokoju zapanowała cisza, cienie znieruchomiały na tle żaluzji. On był
aktorem, a oni tylko widzami. To zbyt prawdziwe, pomyślał gorzko. Ich gra
skończyła się po długim biegu, podczas gdy jego zamknęła się z powodu braku
poparcia!
‒ Cholera! ‒ wrzasnął na całe gardło. Tak wiele mogli dowiedzieć się od
Shapiro. Szczegóły na temat siatki, metody przeprowadzania operacji, kredyty,
przemyt, rozszerzenie penetracji KGB w Reid Group ‒ wszystko, do cholery!
Szczególnie interesujące mogły być informacje na temat siatki i zaangażowania
się w to Malana. Pieprzyć to! Operacja była teraz skończona.
‒ Czy zostawił jakiś list? ‒ zapytał.
‒ Tylko krótką odręczną notatkę na papierze firmowym hotelu.
Godwin pociągnął nosem z niedowierzaniem.
‒ Naprawdę. Miał nam za złe, że go niepokoimy, obawiał się o interesy,
bał się więzienia, czy nawet czegoś gorszego. Zwyczajna paranoja.
‒ Nie musiał się niczego obawiać! ‒ wrzasnął Godwin.
‒ Może był zbyt przerażony, aby mówić?
‒ A może zabili go, bo właśnie miał zacząć?
Garrison wzruszył ramionami.
‒ Niezależnie od przyczyn, to już koniec. Może wystraszyliśmy Rosjan i
na jakiś czas przerwą działalność. Żeby uśpić naszą czujność...
‒ O Boże, zanim nadarzy się lepsza okazja, aby dowiedzieć się, co oni za-
mierzają, będą już właścicielami Saks Fifth Avenue!
19
Strona 16
‒ Przykro mi, Tony, naprawdę bardzo mi przykro ‒ odchrząknął. ‒ Słu-
chaj, muszę złożyć raport twojemu szefowi generalnemu, sir Clive'owi.
‒ Wspaniale. Nareszcie będzie miał pretekst, aby nas rozpędzić ‒ teraz,
kiedy Aubrey porzucił nas i poszedł na zwolnienie.
‒ Przykro mi. Postaram się mu zasugerować, że powinieneś dalej prowa-
dzić tę sprawę. Zrobię, co w mojej mocy.
‒ To jest zablokowane, Dan, wszystko zablokowane! ‒ rzucił okiem na
drzwi sypialni. ‒ Dzięki, cholerny panie Shapiro, dzięki za takie nic!
Promienie słoneczne przenikały przez frontowe okno pubu znajdujące się za
jego plecami i padały na wyblakły, brudny dywan przy otwartych drzwiach.
Wchodzący klienci przez moment byli jak czarne niewyraźne cienie, gdy spo-
glądał na nich znad „Evening Standard”, kiedy wchodzili powoli w żółtą po-
światę. Godwin był rozżalony z powodu Shapiro, ale telefon od Kelletta wpra-
wił go w nastrój podniecenia. Patrick Hyde wyglądał na znudzonego. Wydawał
się bardziej zainteresowany krykietem rozgrywanym na ekranie milczącego
telewizora za barem.
Osoba Davida Reida, sekretarza stanu do spraw handlu i przemysłu, zajmo-
wała większość pierwszych stron gazet. Zamieszczone tam było wielkie zdję-
cie, tak jakby ktoś specjalnie je opublikował, aby zdenerwować Hyde'a. Reid
wymieniał uścisk ręki z Aleksandrem Dubczekiem w praskim zamku na Hrad-
czanach.
Delikatna postać Dubczeka z uśmiechniętą twarzą, bardziej realna niż duch
przeszłości, była władcza i przypominała o zaistniałych zmianach. Otello stra-
cił swoje zajęcie... Aubrey był bardzo sprytny, gdy oskarżył starego o udziela-
nie poparcia DTI we wszystkim, co robili! Szmuglowanie mikroukładów sca-
lonych i może transputerów oraz technologii obwodów scalonych odbywało się
na taką skalę jak legalna sprzedaż laptopów, systemów telekomunikacyjnych,
kuchenek mikrofalowych i pieprzonych lodówek. Ciekawe, kto tak naprawdę
za to odpowiadał?
Chyba nie tacy kapitaliści jak Jankesi. Za jakiś rok będziemy im sprzedawać
nową generację układów scalonych, transputery i wszystko, czego zapragną, bo
teraz wszyscy jesteśmy kumplami i oni płacą w twardej walucie wymienialnej,
20
Strona 17
mającej pokrycie w ich rezerwach złota.
Zdjęcie Davida Reida... odwiedzającego nowe demokracje Europy
Wschodniej. Hyde rozpoznał twarze przynajmniej czterech osób otaczających
Reida i Dubczeka. Dyrektorzy zarządzający i prezesi wielkich firm ze Zjedno-
czonego Królestwa. Boże, co za spotkanie. Podrapał się w niezbyt starannie
ogolony policzek i pociągnął głośno nosem. Odwrócił gazetę na ostatnią stronę,
gdzie były tabele wyścigów konnych. Cholerny Royal Ascot. Wyjął z kieszeni
brudnej bawełnianej marynarki pióro kulkowe i zaczął zakreślać swoich fawo-
rytów na popołudniowy bieg. Spojrzał na cień wchodzący w drzwi. To nie ten.
Znowu zajrzał do gazety.
Reid Electronics Group. Jeżeli mieli wykonać robotę, jak się należy, musieli
w tym celu założyć podsłuch w biurach firmy w Nat West Tower. Ale Orrel nie
pozwoli im na to. Hyde potrząsnął głową, uśmiechając się z sarkazmem. Stary,
ostrożny palant. Nie może zniszczyć firmy takiej jak Reid, czy też ich poprzed-
niego głównego udziałowca i założyciela, sekretarza stanu do sprzedaży Anglii
za funta. Reid dorobił się fortuny sprzedając swe udziały Reid Electronics Gro-
up. Oczywiście o niczym nie wiedział, a jego udziały znajdowały się w rękach
jego brokerów, gdy był w rządzie ‒ wszystko zgodnie z prawem. A zarobił
jedynie jeszcze jedne dziesięć milionów lub więcej, rezygnując z rodzinnego
holdingu w Reid.
Och, przestań zrzędzić. Spojrzał na telewizor za barem, popijając piwo.
Ktoś wycofywał się z pochyloną głową od bramki. Pojawiła się tablica z wyni-
kiem 57 : 4. Tak mogła grać jedynie Anglia. Uśmiechnął się. Prawdopodobnie
mógłby skoczyć tam na kilka godzin po południu i popatrzeć trochę na mecz.
Wielu facetów, których znał, tam będzie, z chorągiewkami i butelkami po pi-
wie przewracanymi jak kręgle. Byłoby to zabawniejsze od tego oczekiwania w
pubie na Kelletta. Ponownie zwrócił swą uwagę na rubrykę z zakładami. God-
win miał obsesję na temat Reid Electronics Group, ale nie mylił się. Jego czło-
wiek z Reid, Kellett, był już ‒ spojrzał na zegarek ‒ dwadzieścia minut spóź-
niony. Powiedział, że to pilne. Chyba tym razem na coś trafiłem. Kellett po-
trzebował potwierdzenia celowości wydawania na niego pieniędzy. O Chryste,
nudzi mnie to.
Podniósł się, aby napełnić ponownie szklankę i znowu usiadł. W drzwiach
pojawił się Kellett, wyłaniając się z plamy cienia. Młody, w stylu yuppie,
21
Strona 18
wydający dwukrotnie więcej niż zarabiał. W kwietniu przekonał Shelleya do
zapłacenia jego najpilniejszych rachunków za zakupy dokonane na karty kredy-
towe i dostał wystarczająco dużo kieszonkowego, by zapewniło mu to kilka
tygodni z szampanem i wędzonym łososiem. W ten sposób pozyskali sobie
człowieka ze ścisłego kierownictwa Reid Electronics. Nigdy jednak nie dostar-
czył im dobrych informacji, wszystkie były do chrzanu. Może teraz? Hyde
chciał, by Kellett podszedł prosto do baru. Ten jednak zawahał się, skinął gło-
wą Hyde'owi i dopiero potem poszedł zamówić sobie coś do picia.
Czy w końcu Kellett coś znalazł? Wyglądał na zdenerwowanego, ale był ta-
ki zwykle, gdy się spotykali. To część gry, gry która nadwerężyła zdrowie Au-
breya, gdy jakiś znachor z Harley Street postawił diagnozę nerwowego wy-
czerpania i początki ‒ jedynie początki, przypominam, nie ma się czego oba-
wiać ‒ dusznicy bolesnej i zalecił miesiąc odpoczynku. Tak więc Aubrey sie-
dział w domu z nogami na stole lub łaził po ogrodzie swego domku letnisko-
wego w Oxfordshire, podczas gdy ta rozpoczęta przez niego operacja przebie-
gała leniwie i bez żadnego ładu.
W drzwiach pojawił się inny cień. Hyde spojrzał na mężczyznę, ponieważ
towarzyszyła mu młoda kobieta. Rozmawiali głośno i śmiali się, gdy przecho-
dzili przez drzwi. Jego akcent, gdy prosił o dwa kieliszki białego wina, był
bezbłędnym akcentem wyższych sfer klasy średniej, z Oxbridge, w stylu Julia-
na i Nigela. Szeroka marynarka, rozwiązany krawat, modna fryzura; w pubie
było sześć innych osób podobnych do niego. Kobieta uśmiechała się, jak zau-
ważył Hyde, z pewną przesadą. Poza tym jej oczy były zbyt rozbiegane; tylko
przez chwilkę patrzyła dłużej w tę stronę, gdzie siedział. Pochylała się do swe-
go towarzysza jak zakochana gołąbka. Kellett zapłacił za pół butelki czerwone-
go wina i zaczął zbliżać się w stronę Hyde'a, który skinął lekko głową i mach-
nął gazetą w kierunku otwartych drzwi. Ten gest oznaczał, aby na wszelki wy-
padek trzymał się z daleka.
Ściskał kurczowo gazetę. Kellett podszedł do stolika po drugiej stronie wej-
ścia. Głowa dziewczyny poruszała się w dalszym ciągu, płynnie jak taśma ma-
szyny do pisania. Nie wydawała się przekonana dystansem między Hyde'em i
Kellettem. Ale Hyde był przekonany. Mężczyzna, który jej towarzyszył, sta-
nowił dla niej parawan. Spojrzała ponownie w kąt, w którym był Hyde. Była
22
Strona 19
z pewnością narybkiem Priabina, świeżo z jakiejś moskiewskiej szkoły. Priabin
wysyłał swoich agentów tajnymi kanałami, aby wtopili się w znany mu pejzaż
Londynu; na kursach szkoleniowych robiono dobrą robotą. Hyde nie poznał jej.
A to dlatego, że nikogo to już nie obchodziło; zdjęcia z Heathrow dostarczono
z Wydziału przez MI5 opóźnione kuka tygodni ‒ jedne cholernie długie waka-
cje, podczas gdy kontenery zapakowane kuchniami mikrofalowymi i telewizo-
rami stały w kolejce w Dover, wszystkie z nalepkami kierującymi je do Pragi,
Warszawy czy Bukaresztu.
Podniósł pustą szklankę, wstał i poszedł w kierunku baru, pomimo że kobie-
ta, z podniesioną głową, nadal obserwowała salę jakby w poszukiwaniu mate-
riału do kolumny z plotkami. Jej arogancja była trochę zbyt perfekcyjna, a pro-
tekcjonalność wobec osób przebywających w pubie precyzyjna jak w zegarku.
Hyde poruszył lekko gazetą za plecami, dając Kellettowi znak, aby wyszedł.
Podszedł do baru i postawił na nim szklankę, zamawiając kolejne piwo.
Kobieta miała niewiele ponad dwadzieścia lat, była ubrana w szeroką,
kwiecistą spódnicę i czarną błyszczącą bawełnianą obcisłą bluzkę. Jej wąskie
ramiona i małe piersi tonęły w zbyt obszernej marynarce. Gracze krykietowi
opuszczali miniaturowe zielone pole telewizora idąc na przerwę śniadaniową.
Pomieszczenie wydawało się bardziej zadymione i gwarne. Kamienny rondel z
pokrywką zasyczał na gorącej płytce, wydzielając zapach taniego czerwonego
wina. Towarzysz kobiety śmiał się bezgłośnie z czegoś, co mu szeptała. Ob-
serwowała go z udawanym brakiem zainteresowania, a potem zapaliła papiero-
sa. Hyde podniósł pełną szklankę do ust i podjął decyzję ‒ piwo rozlało się na
jej marynarkę i bluzkę. Kobieta odepchnęła jego łokieć. Rozejrzał się szybko
dookoła. Kellett, zaalarmowany, nadal siedział.
‒ Ty pijana świnio! ‒ wrzeszczała na niego kobieta, jej akcent był bez-
błędny i tak samo bezbłędnie wyrażał złość. Zaczęła z wściekłością strząsać
piwo z marynarki, jej policzki poczerwieniały ze złości, a w błyszczących
oczach czaiło się wyrachowanie. Jej towarzysz przysunął się bliżej do Hyde'a.
‒ Zobacz, co narobiłeś!
W pubie nastała prawie całkowita cisza.
‒ Przepraszam, to... to moja wina ‒ mamrotał, wciągnięty do gry przez na-
ciskającego na niego mężczyznę.
23
Strona 20
‒ To znowu ty! ‒ krzyczał mężczyzna w twarz Hyde'owi. ‒ Ostrzegałem
cię wcześniej, żebyś trzymał się z dala od Nicky! ‒ mówił ze starannym akcen-
tem, kontrolując się pomimo udawanej złości.
Sztucznie stworzona sytuacja nabierała przyśpieszenia, stawała się poważ-
na. Kellett obserwował ich zdziwiony, ale jeszcze nie zaniepokojony.
‒ Nie znam cię ‒ wymamrotał ostro, lekko się chwiejąc i podnosząc jedną
rękę. Barman pochylił się nad nim i złapał go za nadgarstek.
‒ Nic z tego. Masz już dosyć, przyjacielu. Przeproś ‒ był trochę zmiesza-
ny, jak gdyby jego fachowa ocena miała zostać podważona. Hyde stał się nagle
pijany. ‒ Zna pani tego gościa?
‒ Sąsiad. To pijak. Napastuje Nicky, jak zwykle ‒ wyjaśnił facet z obsta-
wy. Wiedział, z kim ma do czynienia, to było oczywiste.
Kellett stał się jeszcze jednym człowiekiem na widowni, która teraz zaczy-
nała włączać się do intrygującej gry. Seksualne niedopasowanie, pijaństwo ‒
mydlana opera w miniaturze. Dwoje Rosjan grało według świetnego scenariu-
sza. Miało to swoją głębię i potrzebowało widowni. Hyde, zmuszony do
uczestnictwa, kołysał się coraz wyraźniej i zachowywał się coraz agresywniej,
mając nadzieję, że Kellett zrozumie i wyjdzie.
‒ Odwal się.
‒ Uważaj, co mówisz ‒ ostrzegł go barman.
Kobieta zdjęła marynarkę i oglądała ją z przerażeniem.
‒ Kosztowała mnie cztery setki! Zniszczyłeś ją! Jimmy, zmuś go, żeby za
to zapłacił!
Ktoś się roześmiał.
‒ Potrąciłaś moją rękę ‒ zaprotestował Hyde.,
‒ Nieprawda! Zachwiałeś się w moją stronę. Dlaczego nie dasz mi spoko-
ju, przestań za mną wszędzie łazić!
‒ Czy on...?
‒ Odpierdol się ‒ warknął Hyde do barmana.
‒ Koleś, jeżeli szukasz kłopotów... ‒ padły słowa z ust człowieka o zwali-
stej figurze, który podniósł się z jednej z ławek pod oknem. Po jego ubraniu i
twarzy tańczyły refleksy z witraży okiennych, pobłyskując barwami fioletu,
czerwieni i złota, prześlizgując się po nim, gdy się poruszał. Nie, było ich
dwóch... nie byli to Rosjanie, po prostu nieoficjalna obstawa na wypadek
24