Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Tajemnica Composteli PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Mapy
Preambuła
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Strona 3
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Epilog
Dodatki
I
Strona 4
II
III
Chronologia Jakubowa
Toponimy rzymskie
Podziękowania
Strona 5
Strona 6
Tytuł oryginału
O Segredo de Compostela
Wydawca
Grażyna Woźniak
Agnieszka Koszałka
Redaktor prowadzący
Tomasz Jendryczko
Redakcja
Agnieszka Niegowska
Korekta
Jolanta Spodar
Mirosława Kostrzyńska
Mapy
Porto Editora S.A.
Copyright © 2015, Alberto S. Santos e Porto Editora, S.A.
Copyright © for the Polish translation by Elżbieta Milewska, 2016
Świat Książki
Warszawa 2016
Świat Książki Sp. z o.o.
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie
Akces
Dystrybucja
Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. j.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
e-mail:
[email protected], tel. 22 733 50 10
www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-8031-470-2
Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Strona 7
Pryscylianowi i Egerii, dwóm niezwykłym istotom, które wyprzedziły swoje czasy, i wszystkiemu, co
reprezentują w naszej kulturze i tożsamości.
Strona 8
Żaden współczesny człowiek obdarzony zmysłem krytycznym, nawet najgorliwszy katolik, nie jest w stanie
zaręczyć, że w Composteli spoczywa Jakub Większy.
Miguel de Unamuno
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Preambuła
Santiago de Compostela od wieków skrywa niepokojącą tajemnicę: czyje szczątki są tam obiektem
kultu?
Prawdą jest, że Jakub, syn Zebedeusza, był pierwszym apostołem, który zmarł śmiercią męczeńską
w 44 roku w Jerozolimie, gdzie został pochowany. I jest jedynym, którego śmierć została
udokumentowana w Biblii.
Jednak osiem wieków później (około roku 820), w następstwie wizji pewnego pustelnika, który
zobaczył w lesie tajemnicze światła i usłyszał śpiew aniołów, zrodziła się w Galicii cudowna legenda.
Biskup Teodomir z Irii Flavii (dziś: Padrón) odwiedził to miejsce i znalazł stary grób z ludzkimi
szczątkami, które przypisał apostołowi Jakubowi i jego dwóm uczniom. Z czasem legenda rozkwitała.
Zgodnie z przekazem ciało w cudowny sposób – w kamiennej łodzi prowadzonej przez anioły – odbyło
trwającą siedem dni podróż do wspomnianej Irii Flavii, tam zaś zostało zniesione na ląd i przewiezione
do obecnej Composteli.
Tak więc przez blisko osiemset lat w ogóle nie istniał kult szczątków świętego Jakuba.
*
Natomiast inny, wprowadzający zamieszanie przekaz, o wiele lepiej udokumentowany, głosi, że pod
koniec IV wieku do Irii Flavii przywieziono drogą morską ciało charyzmatycznego przewodnika
pewnego ruchu religijnego, szczególnie rozpowszechnionego w rzymskiej Hiszpanii, oraz zwłoki jego
dwóch ściętych z powodu wiary towarzyszy. Stamtąd zostali oni przeniesieni do grobowca w asyście
tłumu wyznawców. Lud natychmiast obwołał ich świętymi męczennikami, zaczął oddawać im cześć,
pielgrzymować i składać najuroczystsze przysięgi nad ich grobem, wzywając imię przywódcy. Ruch,
mimo kolejnych soborów i przedsięwzięć mających na celu jego eliminację, przetrwał w Galicii aż do
przybycia muzułmanów.
Przez całe wieki przywódca tego ruchu uznawany był przez Kościół za heretyka. Jednak ostatnie
odkrycia jego zapisków (w Würzburgu, w Niemczech) podważają zasadność prześladowań i trwającego
prawie tysiąc sześćset lat zapomnienia. A uznani autorzy i historycy zaczynają zadawać sobie pytania…
Kto tak naprawdę jest pochowany w Composteli? Czy kult, który jest tam wyznawany, nie jest
największym paradoksem w historii Zachodu? I jak się zaczął? Jeszcze inni pytają o sens pielgrzymek
do Composteli.
Strona 12
Ponieważ nic lub prawie nic o nim nie wiadomo,
mogę go sobie wyobrażać (Pryscyliana)
i przypisywać mu wszystko to, czym ja chciałbym być
i co chciałbym głosić.
Agostinho da Silva
Strona 13
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Strona 14
Prolog
Santiago de Compostela
Nad kamiennymi uliczkami Santiago de Compostela zapadał zmierzch, kiedy obdarty pielgrzym
pochylony nad kosturem zmierzał w kierunku katedry. Był to mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku,
cherlawy, z brodawką na brodzie, który przemierzył tysiące kilometrów, żeby zdążyć na czas. Jego
jedynym towarzyszem był kundel, który przyłączył się do niego w Bordeaux.
*
– Wasza Ekscelencjo, proszę się obudzić!
Drzwi do komnaty arcybiskupa Composteli trzęsły się od mocnych uderzeń zdyszanego kanonika
Labina.
Don Miguel chrapał, zmęczony po trzech bezsennych nocach. Niewyraźne głosy, które docierały do
niego przez sen, brzmiały jak z zaświatów. Głosy poprzedzały armię demonów gotowych osądzić go za
obsesję, która tkwiła w jego duszy niczym zadra.
– Don Miguelu, odpowiedz, proszę!
Był zmęczony, położył się spać zaraz po nieszporach. Modlił się mechanicznie, nie zwracając uwagi
na treść psalmów. Głowa pękała mu z bólu. Tak wielkie nadzieje wiązał z tym odkryciem, które
zmieniłoby losy arcybiskupstwa Composteli! I wszystko na nic! Kazał kopać w absydzie, w krypcie,
w kruchcie, pod Portykiem Chwały, w prezbiterium naprzeciw ołtarza głównego. Ale znalazł tylko
zniechęcenie i zwątpienie. W snach widział postać dziekana kapituły, José Canosy, szydzącego z niego
podczas rozprawy prowadzonej przez sędziego bez twarzy.
– Kardynale!
Labin dotychczas nigdy tego nie robił, ale zdesperowany brakiem odpowiedzi zdecydował się
wtargnąć do komnaty.
– Zostawcie mnie, nic nie zrobiłem!
– To ja! Proszę się uspokoić!
– Co się dzieje? Co tu robisz?! – zapytał, oszołomiony, siadając na brzegu łóżka i ściągając szlafmycę.
– Don Miguelu, znaleźliśmy! Znaleźliśmy grób!
*
Z wybiciem północy w sercu gorliwego arcybiskupa Composteli rozdzwoniły się dzwony. To, co wreszcie
usłyszał po czterech dniach nocnych wykopalisk, było jak głos anioła. Oszołomiony, ubrał się
Strona 15
pośpiesznie. Niebawem przemierzał wielkimi krokami plac Obradoiro, wyprzedzając Labina. Nagle
zatrzymał się, spostrzegłszy sylwetkę w ciemności.
– Ależ się przestraszyłem! Podejdź no bliżej! Czy to odpowiednia pora na przechadzkę?! – krzyknął
kardynał, poprawiając kwadratowy biret.
– Przepraszam, ale dopiero dotarłem do miasta… – odpowiedział stary pątnik z cudzoziemskim
akcentem.
Don Miguel śpieszył się do świątyni i nawet nie zauważył, że lało jak z cebra, tym bardziej nie
poświęcił zbytniej uwagi mężczyźnie, który pojawił się znikąd w środku nocy.
– Dobry dzień sobie wybrał! – rzekł tylko do Labina z szerokim uśmiechem i szybko ruszyli po
szerokich schodach prowadzących do Portyku Chwały.
Pies, uprzednio obwąchawszy nogi duchownych, teraz zaszczekał. Pielgrzym, przemoknięty do
suchej nitki, podrapał brodawkę i poprawił zniszczony kapelusz z szerokim rondem.
– Tak, wybrałem sobie dobry dzień… prawda, Diogenesie? – rzekł do psa, głaszcząc go po łbie.
Tymczasem dwaj duchowni odeszli w swoją stronę. Pies zamachał ogonem i znów zaszczekał.
*
Nie usłyszeli odpowiedzi pielgrzyma ani nie zwrócili uwagi na jego tajemniczy uśmiech, który ginął
w mroku. Weszli do zdewastowanej w wielu miejscach świątyni i pobiegli do głównego ołtarza. Z głębi
dochodziły podekscytowane głosy. Zobaczyli Antonia Lópeza Ferreirę, który wraz z José Labinem
odpowiadał za wykopaliska. Obaj pracowali u boku architekta Manuela Larramendiego, murarza Juana
Nartalla oraz galisyjskiego markiza, przyjaciela kardynała, który na jego prośbę od pierwszego dnia był
obecny przy pracach.
– Co tu się wydarzyło, przyjaciele?
– Wydaje się, kardynale, że tym razem szczęście zastukało do naszych drzwi. Jakub dokonał
kolejnego cudu – odpowiedział López Ferreiro.
Pochodnie podsycały blask w oczach tego człowieka, pasjonata archeologii, starożytności
i wszystkiego, co dotyczy starych tradycji Composteli.
– Dalej, Nartallo, opowiedz kardynałowi, co odkryłeś!
– Po usunięciu kamiennej płyty pochyliłem się nad otworem i zobaczyłem grób, zbudowany
prawdopodobnie z kamieni i cegieł – odpowiedział śniady, niski, łysawy mężczyzna, którego ręce
i twarz pokrywał pył. – Jest tam, w głębi!
– Tylko jeden?! – zapytał zaniepokojony kardynał. – Wydaje się, że powinny być trzy… Hmm… może
ten jest pierwszy… Kto wie… – Don Miguel, zamyślony, drapał się po brodzie. – Otwórzmy i zajrzyjmy!
Serce Nartalla biło mocno i niemiarowo. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić emocje. Był
prostym człowiekiem z ludu, głęboko oddanym apostołowi, przeżywającym magiczne chwile u boku
wpływowych ludzi, którzy ufali, że odkryje najświętszą relikwię zachodniego świata.
Poruszony, zszedł przez otwór z lampą naftową w ręce. Postawił lampę obok, tak aby oświetlała jego
uświęconą pracę. Używając młotka i dłuta, wyłuskał dwie boczne cegły, które zaraz spadły na ziemię.
Strona 16
Sięgnął po lampę i oświetlił wnętrze.
Nagle krzyknął i gwałtownie się cofnął, jakby dostał cios w brzuch.
– Co się stało?! – spytał stojący wyżej Ferreiro.
Murarz krztusił się i nie mógł wydobyć ani słowa.
– Nartallo! – Larramendi wsunął głowę w otwór w płycie. – Co się dzieje?
Duchowni poczuli nerwowe skurcze żołądka.
*
Przez nikogo niezauważeni, pątnik i jego pies weszli do katedry i przywarli do kolumny niczym dwa
fantasmagoryczne cienie wtapiające się w mrok katedry. Larramendi, pochylony nad otworem,
zobaczył w głębi brudnego murarza, zasłaniającego ręką usta i nos, który cofał się do wyjścia
z wytrzeszczonymi i załzawionymi oczami. Kiedy zbliżył się do architekta, dał mu znak, żeby go
przepuścił. Oddał mu pochodnię i dopiero wtedy mógł się wyprostować. Był blady jak trup. Wychodząc
na powierzchnię, nadal kasłał. Larramendi pomógł mu wyjść i, podtrzymując go, posadził na ławce.
Przez wszystkie lata wspólnej pracy nigdy nie widział Nartalla w takim stanie.
Na zewnątrz nie przestawało padać, jak zwykle zimą w Galicii. Jednak przebywające w katedrze
osoby, podekscytowane, nie zwracały uwagi na strugi deszczu dudniące w dach i okna katedry. Stojący
półkolem mężczyźni pochylali się nad robotnikiem, czekając, aż dojdzie do siebie.
– Co się stało, Nartallo?!
– Widziałem… widziałem otwartą trumnę… Coś było w środku, jakby kości, ale wydobywał się
stamtąd taki smród, że o mało nie umarłem…
Don Miguel Payá y Rico odetchnął głęboko. Jego oczy rozbłysły. Myśli kłębiły się w głowie,
a triumfalny uśmiech podkreślał jego radość: tamten dzień, 28 stycznia 1879 roku, powinien być
zapisany w historii chrześcijaństwa wyraźną i kunsztowną złotą czcionką!
– Wiedziałem… wiedziałem… Bogu niech będą dzięki… – mruczał pod nosem, podczas gdy Nartallo
nadal dochodził do siebie po mdłościach.
Zatopiony w myślach kardynał krążył nerwowo po kamiennej posadzce, tam i z powrotem, z rękami
założonymi na plecach. Teraz musiał już tylko uruchomić swój plan. Przewidział wszystko, na wypadek
gdyby udało się zrealizować świętą misję: naukowo udowodnić, że święte szczątki, które katedra
skrywała przez tyle wieków, bez cienia wątpliwości należą do Jakuba Większego, syna Zebedeusza.
– Chcę zobaczyć minę tych niedowiarków! Nie wierzą, że tu spoczywają kości naszego świętego
apostoła?! – mruknął pod nosem, zastanawiając się, co robić dalej. – Labinie, zawołaj Don José Canosę!
– poprosił, puszczając oko.
Wierząc w przekazy mówiące, że grób znajduje się pod absydą katedry, przygotował drobiazgowy
plan: zaprosi ekspertów, którzy przebadają znalezisko, oraz historyków, którzy wydadzą opinię, no
i oczywiście zorganizuje uroczystości z okazji tak nadzwyczajnych odkryć. W pierwszych dniach
wielkim rozczarowaniem było odnalezienie zaledwie jednej prostokątnej krypty z dwiema komorami:
w jednej z nich znaleźli naczynia na olejki namaszczające, lacrimatorium, pierścień, naszyjnik i ozdoby
Strona 17
kobiece, różowy kwarc, glinianego konika, zabawki rzymskiego dziecka, monety i różne naczynia
domowe z niebieskiego szkła. Ani śladu grobu, którego szukał! A teraz, w jednej chwili, koło fortuny
uczyniło go szczęśliwym!
– Chcę widzieć minę Canosy, kiedy to zobaczy! Oj, chcę! – mruczał Don Miguel. – I niektórych
członków kapituły, wiecznie podważających pomysły kardynała!
Miguel Payá widział oczami wyobraźni pielgrzymów powracających i wspierających pustą kiesę
arcybiskupstwa. Niedostatek spowodowany był zniesieniem daniny, którą wieśniacy z Hiszpanii
i północnej Portugalii płacili klerowi Composteli. Danina Voto de Santiago została ustanowiona przez
Ramira I w następstwie legendarnej bitwy pod Clavijo 23 maja 844 roku, podczas której objawił się
opatrznościowy Jakub, z krwi i kości, aby odmienić losy wojny z Maurami. I tak, przez wiele, wiele
wieków na terytorium chrześcijańskim plony pierwszych zbiorów oddawane były kościołowi
w Composteli. W tamtych burzliwych czasach, pogrążonych w mrokach historii, Ramiro uznał, że
apostołowi absolutnie należy się rekompensata wojenna za to, że z mieczem w ręce pomógł przepędzić
Maurów.
*
Cherlawy pielgrzym dyskretnie podszedł i usiadł na ławce, zaledwie kilka metrów dalej. Uważnie
przyglądał się tryskającym radością mężczyznom i dochodzącemu do siebie murarzowi. Chroniąc się
przed zimnem, otulił się wyciągniętym z worka suchym kocem. Jemu też radowało się serce, lecz nikt
nie wiedział dlaczego. Przed wspaniałym ołtarzem katedry, w której unosił się zapach stęchlizny,
kurzu, świec i kadzideł, wspominał dawne, zapomniane wydarzenia, które w odległym IV wieku
naznaczyły niezwykłe czasy na Zachodzie. Przyciągnął do siebie Diogenesa, posłusznego psa, i dał mu
znak, żeby leżał spokojnie przy nodze.
*
– López, skąd ci przyszło do głowy, żeby tutaj kopać?
– Eminencjo, za każdym razem, gdy śpiewaliśmy w tym miejscy antyfonę Corpora Sanctorum in pace
sepulta sunt, patrzyłem na gwiazdę w mozaice i malowidło na sklepieniu przedstawiające atrybuty
apostoła, między innymi arkę i gwiazdę. To musiało coś znaczyć… Jakby znak od naszych przodków…
– Cóż za intuicja, mój przyjacielu!
– Musimy teraz zdecydować co dalej: na tym kończymy czy otwieramy grobowiec?
– Dobre pytanie, Ferreiro… Niech no pomyślę…
Kardynał, który liczył sobie sześćdziesiąt siedem lat, w zamyśleniu ściskał zwisające z szerokiej
twarzy policzki. Nie przeszkadzał mu intensywny zapach dymu ze świec i pochodni, mieszający się
z wonią nafty z lamp, a jedynie mała ilość światła, jaką dawały.
*
Strona 18
Tymczasem pielgrzym ujrzał Labina idącego w towarzystwie innego dostojnika. Ośmielił się zajrzeć
w jego myśli i dostrzegł ziarno zwątpienia.
– Witaj, Don José! Mamy dobre nowiny! – powiedział Payá, ciesząc się w duchu.
– Dobry wieczór, Don Miguelu! Tak, już wiem. Mamy jakieś kości, czyż nie? – spytał dziekan, patrząc
z góry, z majestatycznym wyrazem twarzy.
– Nartallo nie jest pewien, ale wydaje się, że tak… I muszą być bardzo stare!… Zapach był niemal
zabójczy…
Payá, będąc sceptykiem, musiał powstrzymać się przed sprawdzeniem tego na własnej skórze.
Tymczasem wiadomość zdążyła się już rozejść w pałacu biskupim i wkrótce w świątyni zjawili się
Blanco Barreiro wraz z kilkoma innymi duchownymi.
*
Pielgrzym umierał z ciekawości, czy właśnie teraz nadeszła ta chwila, dla której tu przybył. Widział
kardynała rozmawiającego z Lópezem Ferreirą i świeckim przyjacielem, młodym galisyjskim
markizem, synem bliskich przyjaciół, który także uczestniczył w pracach.
– Jak uważacie, co powinienem zrobić? Kazać otworzyć grób i sprawdzić, co jest w środku, czy też
czekać na ekspertów?
Różne argumenty były brane pod uwagę. Tylko Don José Canosa sądził, że bezpieczniej będzie
poczekać na fachowców. Większość, która uznała argumenty księdza Jacoba Blanco Barreiry, skłaniała
się ku woli kardynała. Uważali, co cieszyło Payę, że naukowcy będą mieć dużo czasu, poczynając od
następnego dnia, żeby zbadać i naukowo potwierdzić znaleziska, i że i tak nikt nie zasnąłby, nie
dowiedziawszy się, co też zawiera sarkofag.
– Grobie, otwórz się! – zawyrokował kardynał.
– Otwieramy! – polecił Labin dwóm robotnikom.
*
Pośpiesznie zaczęli usuwać kolejne kamienie z posadzki, żeby poszerzyć wejście do podziemi. Kiedy
udało się je powiększyć na tyle, aby móc swobodnie przejść, w katedrze zapadła głucha cisza. Don
Miguel dopiero teraz zwrócił uwagę, że grzmiało i lało jak z cebra. „To znak od apostoła”, pomyślał,
pamiętając, że Jakub Większy nosił przydomek Syn Gromu. Kardynał zakasłał od unoszącego się dymu
i zapachów.
– Święty dokonał cudu…
– Nie ma wątpliwości, że dokonał cudu! Galicia może być dumna ze swojego świętego… patrona
Hiszpanii, nieprawdaż?!
Payá, zdumiony, spojrzał w bok. Ten głos i ten akcent nie należał do żadnego z duchownych, lecz do
pielgrzyma w łachmanach, który podszedł i teraz zaglądał do wnętrza otworu.
– Co tu robisz, dobry człowieku?!
Strona 19
– Jestem pielgrzymem, kardynale!
– Wszedłeś do katedry z psem?!
– Diogenes też jest stworzeniem Bożym, Eminencjo!
Payá zmarszczył brew i zrobił krok do przodu, przyglądając się brodawce cudzoziemca.
– Skąd przybywasz? – spytał podejrzliwie.
– Z daleka… Z miasta Trewir w Niemczech. Eminencja nie wyobraża sobie, ile czasu i trudu
kosztowało mnie dotarcie do tego miejsca… Ale przyszedłem na czas! – powiedział, uśmiechając się,
a pies zamerdał ogonem. – Jestem bardzo szczęśliwy!
– Nie powinieneś tu przebywać… – wymamrotał kardynał.
– Wasza Eminencja chyba nie zabroni mi czcić relikwii świętego?
– To nie jest najlepsza chwila – odpowiedział, podczas gdy z podziemia dochodziły hałasy. – Jak się
nazywasz?
– Ja… Nazywają mnie Chrystus…
Payá spojrzał ukradkiem na pielgrzyma i wybuchnął śmiechem.
– Jeśli jesteś Chrystusem, zostań, tylko nie przeszkadzaj. Będziesz mógł zobaczyć swojego
apostoła…
Kardynał zgodził się, wierząc, że pątnik to dobry znak, wróżący powrót pielgrzymek, których tak
bardzo pragnął.
Pielgrzym pogłaskał po głowie wiernego towarzysza i usiadł, śledzony przez ciekawskie spojrzenia.
– A więc, co się teraz dzieje?
– Usuwamy kamienną płytę, kardynale!
Kiedy ustał odgłos przesuwanej płyty, zarówno na górze, jak i wśród pracujących na dole zapadła
cisza. Pochodnie oświetlały wejście do grobowca.
– Co widzicie?
– Kości i prochy, kardynale. Wyglądają na bardzo stare – odpowiedział Labin. – A także kilka kamieni
tworzących rzymską mozaikę, kawałki marmuru, jedne obrobione, inne surowe.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy kardynała. Wszyscy ze szczęścia wymieniali uściski. Tak jak
przewidywał, jego misja zakończy się sukcesem. Uklękli i prawie wszyscy modlili się w wielkim
skupieniu.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i jego apostoł Jakub Większy, patron Hiszpanii! – zawołał
Payá, bardzo szczęśliwy.
Było tak, jak wyobrażał to sobie Don Miguel: ten dzień przejdzie do Historii! I on sam również!
Odnalezienie relikwii, które przez tyle wieków były ukryte i mało kto je widział, było nadzwyczajnym
wydarzeniem.
*
Tymczasem pielgrzym ukląkł, też wyglądał, jakby się modlił. Kiedy usłyszał wymianę zdań między
Labinem i Payą, wstał, wyciągnął z worka różę i ku ogólnemu zaskoczeniu wrzucił ją do grobowca.
Strona 20
– Dlaczego to zrobiłeś? – pośpiesznie spytał Payá.
– To niebieska róża, którą od dawna przechowywałem na tę chwilę.
– Niebieska?! Nie ma niebieskich róż, głupcze! – odpowiedział, przyglądając się uważnie kwiatu,
który według niego był różowy, i jednocześnie mrucząc niby pod nosem: – Chyba ma nie po kolei
w głowie… albo jest daltonistą…
Wszyscy się roześmiali.
– Moja jest niebieska…
– A skąd ją wziąłeś – spytał rozbawiony Don Miguel. – Nigdy nie widziałem niebieskich róż…
– Zerwałem ją na mojej ziemi i zachowałem na tę okazję – odpowiedział z tajemniczą powagą. – Ale
faktycznie, masz rację, więcej takich nie ma i nie będzie… Ta jest ostatnia, kardynale…
Obecni szeptali gorączkowo na temat osobliwości, której byli świadkami. Lecz wkrótce ich uwagę
zaprzątnęło coś zupełnie innego.
– Don Miguelu Payá y Rico!
Głos, który rozległ się we wnętrzu monumentalnej katedry, nie spodobał się arcybiskupowi
Composteli. Teraz był czas radosnego świętowania. Niestety to, co usłyszał, nie zabrzmiało jak
niebiańska muzyka ani jak codzienne harmonijne pieśni śpiewane przez duchownych, które rozlegały
się w kamiennych murach, tworząc mistyczny i podniosły nastrój. Głos, który wydobywał się z głębi
świątyni, był jak z piekła rodem, chociaż było to zaledwie pięć słów.
– Don Miguelu Payá y Rico!
Był oschły, rozedrgany, niepokojący, zatrważający i bardzo tajemniczy. Poza tym kardynał nigdy nie
słyszał, żeby Labin zwracał się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem, pomijając oczywiście sytuacje
oficjalne.
– Mów, Labinie…
Wokół znów zaległa cisza. Niespokojny Don Miguel wytężył wzrok, żeby zobaczyć, co się dzieje
w podziemiach. López Ferreiro pochylał się nad czymś, co ostentacyjnie zasłaniał. Architekt Manuel
Larramendi i kamieniarz Juan Nartallo opierali się o górę kamieni, nie rozumiejąc, co go przestraszyło.
Tymczasem Labin dawał znak prawą ręką, przywołując Payę.
– Naprawdę chcesz, żebym zszedł?
– Tak, Don Miguelu. Przyjdź tu, proszę!
Kardynał rozejrzał się wokół. Serce zaczęło mu szybciej bić. Nie miał odwagi zapytać, czym była
spowodowana prośba kanonika, a i intuicja ostrzegała go, żeby tego nie robił. Zawołał młodego
markiza, żeby pomógł mu zejść, ponieważ pozostali nosili sutanny, które krępowały im ruchy.
Wystarczy, że swoją musiał podciągać. Dlatego potrzebował kogoś, kto będzie go podtrzymywał.
– Co tu się dzieje, przyjaciele? – spytał stłumionym głosem, gdy tylko zszedł po chybotliwych,
niebezpiecznych kamieniach.
– Odczytaj, proszę, ten napis, jest po łacinie!
Labin cofnął się i postawił lampę obok kamiennej tablicy. Młody markiz, który uczył się łaciny
w seminarium, stał obok kardynała, gdy ten czytał inskrypcję, i to on podtrzymał go w chwili
zasłabnięcia. Kiedy już doszedł do siebie, ze ściśniętym sercem popatrzył w głąb grobowca.
– To niemożliwe… Mój Boże?! Czy to może być prawda?! – wycedził, blady jak śmierć. – Natychmiast