Syn Alchemika 02 - Złodziej dusz - Booth Marthin

Szczegóły
Tytuł Syn Alchemika 02 - Złodziej dusz - Booth Marthin
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Syn Alchemika 02 - Złodziej dusz - Booth Marthin PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Syn Alchemika 02 - Złodziej dusz - Booth Marthin PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Syn Alchemika 02 - Złodziej dusz - Booth Marthin - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 0o Martin B th DUSZ Przełożył M i c h e l l$n%t jaguar Strona 2 Wprowadzenie J ak z a p e w n i a Autor, wszelka m a g i a w „Łowcy d u s z " jest p r a w d z i w a : zaklęcia, zioła, m i k s t u r y i a p a r a t u r a . Kolofon (v) pojawiający się w książce to s t a r o ż y t n y symbol a l c h e m i c z n y o d n o s z ą c y się do caput mortuum, gło­ wy śmierci l u b czaszki, k t ó r y symbolizuje r o z k ł a d i u p a ­ dek. Jeszcze dziś jest p o w s z e c h n i e używany j a k o z n a k kląt­ wy we W ł o s z e c h i na Bałkanach. Inny kolofon to a l c h e m i c z n y symbol aurum potabile czyli p ł y n n e g o złota, u z n a w a n e g o za m i k s t u r ę l u b eliksir życia. Alchemia, p r z e d z i w n a m i e s z a n k a magii i n a u k i , była w ś r e d n i o w i e c z u tym, czym jest o b e c n i e c h e m i a . Ludzie praktykujący alchemię, z w a n i a l c h e m i k a m i , poświęcali się p o s z u k i w a n i o m eliksiru życia, s t w o r z e n i u h o m u n k u l u s a ( s z t u c z n e g o człowieka), a także w y n a l e z i e n i u s p o s o b u na z a m i a n ę zwykłego (czyli b e z w a r t o ś c i o w e g o ) m e t a l u , ta­ kiego jak żelazo czy o ł ó w w m e t a l szlachetny, jak z ł o t o czy s r e b r o . N a z y w a n o t o transmutacją; t e r m i n t e n wykorzys­ tywany jest t a k ż e w fizyce jądrowej, na o k r e ś l e n i e p r z e o b ­ rażenia j e d n e g o p i e r w i a s t k a w drugi, w s p o s ó b n a t u r a l n y l u b sztuczny. Strona 3 Roz,cjz,ial pierwszy Oko niewinności i poświadczenia ila o t w o r z y ł a oczy i spojrzała z a s p a n a na budzik. Cyferki na wyświetlaczu przeskoczyły na 6:57. Po- JL woli usiadła, przeciągnęła się, nie wychodząc z ł ó ­ żka rozchyliła z a s ł o n y i wyjrzała przez o k n o . R z a d k a mgiełka z n a d rzeki wisiała niczym w e l o n n a d p o l a m i otaczającymi starą p o s i a d ł o ś ć ziemską R a w n e Barton. K o n t u r y d r z e w na tle szarego światła wyglądały jak żyłki na z b u t w i a ł y c h liściach. W z g ó r z a w oddali były ledwie widoczne, a k a m i e n i o ł o m wydawał się ciemniejszą p l a m ­ ką na zboczach. Rudzik na chwilę przysiadł na parapecie, napuszył p o m a r a ń c z o w ą pierś, ćwierknął raz i odfrunął. Fila uwielbiała te p o r a n n e chwile, kiedy była jeszcze za­ spana, a świat, p o d o b n i e jak ona, nie zdążył się jeszcze w pełni przebudzić. J e d n a k gdzieś w głębi b r z u c h a p o c z u ł a n i e p o k ó j , k t ó r e g o p o c z ą t k o w o n i e potrafiła określić. S t o p n i o w o j e d n a k przy­ p o m n i a ł a sobie jego przyczynę. T o pierwszy d z i e ń n o w e g o s e m e s t r u , n o w e g o s e m e s t r u w nowej szkole. Fila sięgnęła do okna, by przekręcić k l a m k ę . C h ł o d n e , w i l g o t n e p o w i e t r z e w p a d ł o d o pokoju. P a c h n i a ł o pierw­ szymi o p a d ł y m i tej jesieni liśćmi i trawą, s k o s z o n ą przez jej t a t ę p o p r z e d n i e g o dnia. Ogarnął ją c h ł ó d , s c h o w a ł a się więc z n ó w p o d k o ł d r ę , starając się ocalić resztki ciepła. Strona 4 Nagle przez o t w a r t e o k n o usłyszała h a ł a s . Brzmiał prze­ dziwnie, niczym daleki ryk jakiegoś zwierzęcia, po k t ó r y m n a s t ą p i ł o coś jakby w a l e n i e o siebie ciężkich kijów. W ł o s y zjeżyły się jej na głowie. D ź w i ę k był nieziemski, rozchodził się e c h e m we mgle, k t ó r a go r ó w n o c z e ś n i e t ł u m i ł a . Fila nigdy wcześniej nie słyszała czegoś p o d o b n e g o . Wyskoczyła z łóżka jak o p a r z o n a . Lękliwie podkulając palce stóp, p r ó b o w a ł a n a m a c a ć kapcie. Bała się, ale cieka­ w o ś ć wzięła górę. O d g ł o s y m u s i a ł y m i e ć racjonalne wy­ t ł u m a c z e n i e , t o z a p e w n e jakieś zwierzę, c h o ć nie przycho­ dził jej na myśl ż a d e n dziki zwierz żyjący w Anglii na wolności, który m ó g ł b y tak ryczeć. Kiedy wstała, o d g ł o s y r a p t e m umilkły. Fila zaczęła się zastanawiać, czy t o nie było przywidzenie, m o ż e p o p r o s t u t u ż p r z e d p r z e b u d z e n i e m coś jej się p r z y ś n i ł o . Od kilku tygodni m i a ł a n i e s a m o w i c i e s u g e s t y w n e sny. T r u d n o się dziwić, p o m y ś l a ł a , s k o r o l a t e m tyle się działo... Po t y m wszystkim, co przeszła, wcale by się nie zdziwiła, gdyby na angielskiej wsi grasował tygrys szablozębny, wypusz­ czony n a w o l n o ś ć przez m o c e zła l u b kogoś n i e s p e ł n a ro­ zumu. W t y m m o m e n c i e r o z d z w o n i ł się budzik. W d u s i ł a przy­ cisk d r z e m k i i stojąc w kapciach, o d w r ó c i ł a się w s t r o n ę krzesła, gdzie p o p r z e d n i e g o wieczora m a m a przyszykowa­ ła jej n o w y szkolny m u n d u r e k : k r a w a t w żółto-niebieskie paski, białą koszulę, szary s w e t e r i szarą plisowaną spód­ nicę. Fila zrobiła tylko j e d e n krok w s t r o n ę krzesła, gdy nagle z a m a r ł a . Po drugiej s t r o n i e sypialni majaczyła w p ó ł m r o k u n i e w y r a ź n a p o s t a ć , w p o ł o w i e s c h o w a n a za r o g i e m szafy. Fila g w a ł t o w n i e n a b r a ł a p o w i e t r z a . D o s t a ł a gęsiej skórki na k a r k u i r ę k a c h . Poczuła, że d ł o n i e wilgotnieją jej od Strona 5 potu, a k r e w o d p ł y w a z twarzy. O d r u c h o w o rozejrzała się za czymś do obrony, niestety, j e d y n y m t a k i m p r z e d m i o t e m znajdującym się w zasięgu w z r o k u , była rakieta do bad­ mintona. — Nie bój się. To ja — o d e z w a ł a się cicho p o s t a ć . — Sebastian! — o b u r z y ł a się Fila. Sebastian wyszedł n a ś r o d e k pokoju. N a r a m i o n a c h miał ciemną pelerynę w t r u d n y m do o k r e ś l e n i a kolorze. — M a ł o d u c h a nie w y z i o n ę ł a m ze s t r a c h u — poskarżyła się Fila. — Kornie cię p r o s z ę o wybaczenie — p r z e p r o s i ł ją Se­ bastian, kłaniając się szybko. — N i e było m o i m z a m i a r e m p r z e s t r a s z e n i e twojej osoby. — A j e d n a k to z r o b i ł e ś ! — b u r k n ę ł a Fila. Z d a ł a sobie sprawę, że w i d a ć jej goły b r z u c h , obciągnęła więc górę od piżamy poniżej talii i r o z m a s o w a ł a gęsią skór­ k ę n a rękach. Fila w r a z ze s w y m b r a t e m bliźniakiem, T i m e m , poznali Sebastiana p o d c z a s l e t n i c h wakacji. Przez tę z n a j o m o ś ć zostali w p l ą t a n i w niesamowitą, groźną przygodę. Szybko się przekonali, że Sebastian nie jest zwykłym c h ł o p c e m . Po pierwsze, liczył o k o ł o sześciuset lat, ale w i ę k s z o ś ć t e g o czasu p r z e s p a ł w czymś w rodzaju s t a n u hibernacji. P o n a d ­ t o miał u m i e j ę t n o ś c i alchemiczne, k t ó r e p r z e k a z a ł m u oj­ ciec, słynny alchemik. R a w n e Barton z b u d o w a ł ojciec S e b a s t i a n a na ziemi ofia­ rowanej m u przez króla. T a k więc z g o d n i e z p r a w e m d o m należał do chłopca. Ale t e r a z Fila u z n a ł a , że wcale go to nie u p o w a ż n i a do z a k r a d a n i a się do jej sypialni o dowolnej porze. — Czy w t w o i c h czasach do d o b r e g o t o n u n a l e ż a ł o za­ k r a d a n i e się do sypialni d a m y w ś r o d k u nocy? — spytała, Strona 6 zaraz j e d n a k d o d a ł a z u ś m i e c h e m : — A dlaczego właściwie tak się czaisz? — N a s t a ł r a n e k — zauważył Sebastian — m i n ę ł a noc, ale faktycznie etykieta nie pozwala mi przebywać w twej k o m n a c i e . Jakkolwiek — d o d a ł r z e c z o w o — m o i m o b o ­ wiązkiem jest strzec cię aż do p i a n i a k o g u t a . Od czasu do czasu p r z y b y w a m tu, by się u p e w n i ć , że nic ci nie zagraża. — To znaczy, że stoisz tu jak kołek, kiedy śpię? — od­ p a r ł a Fila, nieco z a s k o c z o n a tą deklaracją. — N i e tylko t u . M a m też p o d swą pieczą T i m a . — A on o t y m wie? — spytała Fila. — Nic mu o t y m nie w i a d o m o — rzekł Sebastian — gdyż p r z e m i e s z c z a m się p o całym b u d y n k u . W a r t o w n i k , który nie patroluje całego z a m k u , źle w y p e ł n i a swój obowiązek. Fila w z i ę ł a szczotkę i zaczęła rozczesywać p o t a r g a n e po nocy włosy. — J a k widać, n a s t a ł dzień, więc nie p o t r z e b u j ę już a n i o ł a stróża. M u s z ę w s t a w a ć i ubierać się. Jeśli więc pozwolisz... Za o k n e m rozległ się kolejny krótki, chrapliwy ryk. Fila wyjrzała przez o k n o . — A t e n zew, który wytrącił cię z r ó w n o w a g i , to nic niepokojącego — powiedział Sebastian. — To tylko d w a jelenie. Mój ojciec zwykł na nie p o l o w a ć w asyście króla. Jesień się zbliża i r o z p o c z ę ł o się rykowisko, s a m c e walczą o samice. C h o ć Anglia m o c n o się z m i e n i ł a od czasów m e ­ go ojca, w lasach i dzikich o s t ę p a c h wciąż żyją te s t w o r z e ­ nia. Spójrz. Sebastian wskazał przez o k n o . N a tle mgły, p o n a d rzeką, Fila d o s t r z e g ł a sylwetki d w ó c h imponujących jeleni stoją­ cych jak na b a c z n o ś ć z p o t ę ż n y m i r o g a m i w p o w i e t r z u . Tkwiły n a p r z e c i w siebie na tle światła p o r a n k a , z u p e ł n i e jakby p o z o w a ł y do tarczy z h e r b e m . N a g l e zwierzęta p o - Strona 7 chyliły łby, na m o m e n t zderzyły się p o r o ż e m , rozdzieliły się i spokojnie rozeszły w r ó ż n e strony, n i k n ą c we m g l e . — To w s p a n i a ł e ! — z a w o ł a ł a Fila. — N i e m i a ł a m poję­ cia, że takie c u d o w n e s t w o r z e n i a żyją w okolicy. — To d o s t o j n e zwierzęta. Przychodzą z w r z o s o w i s k a do lasu. Zwykle m o ż n a je s p o t k a ć tylko o z m i e r z c h u i o brzasku, bo są niezwykle p ł o c h l i w e — objaśnił Sebas­ tian. — Posłuchaj — o d e z w a ł a się Fila, odwracając się pleca­ mi do Sebastiana i szczotkując włosy. — N i e p o t r z e b u j e m y ochroniarza. D o m m a s y s t e m alarmowy, t a t a z a m o n t o w a ł kamery, k o m p u t e r y i i n n e gadżety. Gdyby k t o ś się tu za­ kradł, rozbłysłyby światła, zaczęła wyć syrena, a firma o c h r o n i a r s k a d o s t a ł a b y sygnał o w ł a m a n i u . Sebastian zwlekał z odpowiedzią. W korytarzu rozległy się ciche kroki, a po chwili drzwi do sypialni się otworzyły. — T y p o w e — p o w i e d z i a ł a z rezygnacją Fila, nie zadając sobie n a w e t t r u d u , by spojrzeć przez r a m i ę . — Nigdy nie nauczysz się pukać, T i m ? — Sorki, siostra — o d p a r ł T i m , w c h o d z ą c i zamykając za sobą drzwi. Miał j u ż na sobie szkolny m u n d u r e k . — G o ­ towa? — A wygląda na to? — zapytała zgryźliwie Fila. W t y m m o m e n c i e T i m zauważył stojącego w pokoju Se­ bastiana. — Hej! A co ty tu robisz? Sebastian nie spieszył się z odpowiedzią. T i m spojrzał na siostrę ze zdziwieniem, szybko u n o s z ą c i opuszczając brwi. Z e r k n ę ł a na niego s p o d e łba. Z głębi korytarza d o ­ biegł głos m a m y : — Śniadanie! Za chwilę rozległ się głos taty: Strona 8 — Pospieszcie się! Podwoje g i m n a z j u m B o u r n e E n d ot­ wierają się p r z e d w a m i na oścież. S p e k t a k u l a r n y k a g a n e k oświaty oświeca w a m d r o g ę k u światłej przyszłości akade­ mickiej ! Fila i T i m wymienili spojrzenia. S p e k t a k u l a r n y nale­ żało d o u l u b i o n y c h s ł ó w taty. Sebastian przemierzył p o ­ kój. — M u s z ę z a m i e n i ć z w a m i kilka słów, n i m pójdziecie na n a u k i — z a k o m u n i k o w a ł , wyjmując z kieszeni peleryny cienki, złoty łańcuszek, z k t ó r e g o zwisał m a l e ń k i w i s i o r e k z m a t o w y m , b i a ł y m k a m i e n i e m . Wyciągnął klejnot w s t r o ­ nę Fili. — Przyjmij t o , proszę, i n o ś zawsze, zwłaszcza gdy o p u s z c z a s z m u r y R a w n e Barton. — Dzięki — Fila była z a s k o c z o n a p r e z e n t e m . — Bardzo ładny. T i m m r u g n ą ł do Fili i z n ó w u n i ó s ł brwi. P o s ł a ł a mu kolejne m r o ż ą c e spojrzenie, c z u ł a się j e d n a k m i l e p o ł e c h ­ tana. — To nie p r e z e n t — s p r o s t o w a ł z powagą Sebastian, wieszając i zapinając ł a ń c u s z e k na szyi Fili — nie jest to zwykła błyskotka, lecz O k o N i e w i n n o ś c i i Doświadczenia, niegdyś w ł a s n o ś ć królowej J o a n n y . — Królowej J o a n n y ? — p o w t ó r z y ł T i m . Słyszał o królowej Elżbiecie, królowej W i k t o r i i i królo­ wej A n n i e , a n a w e t królowej Budyce, ale k r ó l o w a J o a n n a ? Imię nie b r z m i a ł o zbyt k r ó l e w s k o . Mieli z Filą cioteczną b a b k ę o i m i e n i u J o a n n a , k t ó r a była wredną, starą jędzą. — J o a n n a z N a w a r r y — wyjaśnił Sebastian — była żoną H e n r y k a IV, króla Anglii. Kiedy król wojował z dala od kraju, we Francji — ciągnął Sebastian — w r o g o w i e oskar­ żyli ją o czary. P o d o b n o chciała zabić męża, rzucając na niego u r o k . A r e s z t o w a n o ją i w t r ą c o n o do lochu. Strona 9 — I stracono? — zgadywał Tim. — Nie — o d p a r ł Sebastian — u w o l n i o n o ją, kiedy król powrócił i u d o w o d n i ł , że wisiorek go c h r o n i ł . — W t a k i m razie król nosił go p o d c z a s walk... — p o ­ wiedział T i m . Sebastian p r z y t a k n ą ł . — Super! — zawołał T i m . — Skąd go m a s z ? — spytała Fila. — Mój dziad w y k o n a ł go dla królowej w r o k u p a ń s k i m 1400. Później mu go zwróciła, przelękła się b o w i e m mocy, jaką posiada. Fila spojrzała na wisiorek, który m u s k a ł jej skórę. To niewiarygodne, że t e n magiczny klejnot był w XV w i e k u własnością królowej angielskiej, a król nosił go p o d c z a s bitew. — Co m a s z na myśli, m ó w i ą c o jego mocy? — spytała Fila i ogarnął ją lęk. — A więc — podchwycił T i m — wszyscy w twojej ro­ dzinie byli a l c h e m i k a m i , nie tylko twój tata? Sebastian, który nie miał o c h o t y o d p o w i a d a ć na ich py­ tania, u ś m i e c h n ą ł się tylko b l a d o i powiedział: — Przyjrzyj się d o k ł a d n i e t e m u k a m i e n i o w i . W tej chwi­ li jest m a t o w y , czasami j e d n a k będzie przejrzysty niczym kryształ. M o ż e też drgać. W takich chwilach p o w i n n a ś szczególnie u w a ż a ć . D w a miesiące wcześniej, Fila i T i m uznaliby taką u w a g ę za n i e d o r z e c z n o ś ć i zastanawialiby się, w jakie gry k o m ­ p u t e r o w e gra Sebastian. J e d n a k p o w s z y s t k i m , c o r a z e m przeszli, nie byli j u ż z u p e ł n y m i n i e d o w i a r k a m i . — U w a ż a ć na co? — spytał T i m . — T r u d n o powiedzieć — odpowiedział enigmatycznie Sebastian. — Bądź ś w i a d o m a tego, że będzie cię ostrzegał Strona 10 przed b e z p o ś r e d n i m n i e b e z p i e c z e ń s t w e m , p o n i e w a ż częs­ to był ś w i a d k i e m zła, d u ż o się nauczył i pojął wiele. — Lepiej n o ś go na lekcjach m a t m y — T i m poradził Fili z u ś m i e s z k i e m . — To twoja p i ę t a achillesowa, siostrzycz­ ko. Sebastian spojrzał groźnie na T i m a . — P r ó ż n o u n i e g o szukać rozwiązań dla p r o b l e m ó w — zauważył — ale będzie ostrzegał p r z e d niebezpieczeń­ s t w a m i , k t ó r e wymykają się l u d z k i m z m y s ł o m . — N a p r a w d ę j e s t n a m p o t r z e b n y ? — spytała w p r o s t Fi­ la, ignorując Tima, który wolał obrócić w s z y s t k o w żart. — Przecież Loudaca już nie ma... — W k r a c z a c i e w n o w y świat — o d p a r ł Sebastian. — T o tylko n o w a szkoła — rzekł T i m — a nie i n n a planeta. J u ż widzieliśmy dyra. N i e wygląda n a p o m i o t szatana. — Pozory mylą — rzucił jakby od n i e c h c e n i a Sebastian. — Lepiej zawsze być p r z y g o t o w a n y m na wszystko. — Ś n i a d a n i e czeka! C z e m u się t a k grzebiecie? — zawo­ łał z d o ł u tata. Fila u n i o s ł a wisiorek. Ważył p e w n i e nie więcej niż kilka g r a m ó w i zdawał się u n o s i ć w p o w i e t r z u p o n a d jej dłonią. — Jeszcze j e d n o — d o d a ł Sebastian. — J e s t p r z e z n a c z o ­ ny wyłącznie dla ciebie i T i m a . N i e dawajcie go n i k o m u i n n e m u . I trzymajcie go w ukryciu, p o d u b r a n i e m . — Skąd m a m y wiedzieć, kiedy się z m i e n i , s k o r o będzie schowany? — spytał T i m . — Bez obaw, zorientujecie się — z a p e w n i ł Sebastian, i d o d a ł : — Miłego dnia. Po tych słowach odwrócił się i opuścił pokój. N i m znikł, zobaczyli, jak rąbek peleryny ociera się o drzwi. — D w a gołąbeczki tu sobie gruchały, a ja je s p ł o s z y ł e m ? — ironizował T i m . Strona 11 — Nie — o d p a r ł a g w a ł t o w n i e Fila. — Nic p o d o b n e g o ! Może wyjdziesz z m o j e g o pokoju, ż e b y m m o g ł a się w k o ń - i u ubrać. W y p c h n ę ł a b r a t a na korytarz i ostentacyjnie z a m k n ę ł a za nim drzwi. Przy ś n i a d a n i u Fila i T i m siedzieli w m i l c z e n i u . Myśli zaprzątała im n i e tyle niezbyt przyjemna p e r s p e k t y w a p o ­ czątku g i m n a z j u m , ale w y d a r z e n i a m i n i o n e g o lata. N i e s a m o w i t e , że od u k o ń c z e n i a szkoły p o d s t a w o w e j w czerwcu, p r z e p r o w a d z i l i się do n o w e g o d o m u , a t a k ż e poznali i zaprzyjaźnili się z w i e l u s e t l e t n i m s y n e m alche­ mika. Jeszcze bardziej zdumiewające było to, że Sebastian żył już od wielu wieków, by p o s k r o m i ć zło de Loudaca, wroga s w e g o ojca — w co i oni się zaangażowali. P o m o g l i p o w s t r z y m a ć d e Loudaca p r z e d s t w o r z e n i e m h o m u n k u l u - sa — s z t u c z n e g o człowieka — co p r z y p r a w i ł o Filę o kosz­ mary s e n n e . Spojrzała n a m a m ę , k t ó r a s t a ł a o b o k t o s t e r a . Wyjęła szu­ fladkę z o k r u c h a m i i s t r z ą s n ę ł a n a d z l e w e m . Co by powie­ dzieli rodzice, z a s t a n a w i a ł a się Fila, gdyby odkryli, że ku­ pili d o m , k t ó r e g o właścicielem był niegdyś n a d w o r n y alchemik angielskiego króla H e n r y k a V, spalony na stosie na polu obok, zaś jego sześćsetletni syn m i e s z k a w labo­ r a t o r i u m we w n ę t r z u ziemi p o d b u d y n k i e m , z k t ó r e g o wie­ dzie tajne przejście do sypialni ich córki? Myśli Fili zakłócił d ź w i ę k silnika s a m o c h o d u zapalanego przez t a t ę . Dziś r a n o wybierał się na s ł u ż b o w e s p o t k a n i e w sprawie s w e g o s t u d i a telewizyjnego, po d r o d z e m i a ł ich podrzucić do szkoły. fyszyóslriego 75 Strona 12 — Ruszajcie się! — ponaglała m a m a , zbierając talerze po ś n i a d a n i u i wkładając je do zmywarki, po blacie k u c h e n ­ n y m p r z e s u n ę ł a w ich s t r o n ę d w a p u d e ł k a z d r u g i m śnia­ daniem. P o d n o s z ą c plecak, Fila p o m y ś l a ł a p r z e l o t n i e , co by p o ­ wiedziała m a m a , gdyby odkryła, że d o m u strzeże nie tylko alarm, którego panel znajduje się między lodówką a d r z w i a m i do o g r o d u , ale także Sebastian, n o w y przyjaciel jej dzieci, który w ę d r u j e nocą po d o m u , j a k i m ś c u d e m o m i ­ jając czujki w pokojach na p a r t e r z e . — N a d czym t e r a z pracujesz, t a t o ? — spytał T i m w d r o ­ dze do szkoły, k t ó r a mieściła się na p r z e d m i e ś c i a c h p o ­ bliskiego m i a s t a t a r g o w e g o E x i n g t o n . — N a p r a w d ę cię to interesuje, T i m b o ? — o d p a r ł ojciec. — T a k — p o t w i e r d z i ł T i m — ale nie m a m już pięciu lat, więc nie nazywaj m n i e T i m b o . — To b r z m i jak k a r m a dla p s ó w — d o d a ł a Fila. — Bo j e s t — o d p a r ł tata. — Pojawi się na rynku w przy­ szłym miesiącu. — I m a m być ci za to wdzięczny? — spytał T i m , zaże­ n o w a n y tą perspektywą. P a n Ledger s k w i t o w a ł t o u ś m i e c h e m . — Jeśli k t o k o l w i e k się o t y m d o w i e — T i m pogroził Fili — wszyscy poznają twoje d r u g i e imię. By r o z ł a d o w a ć sytuację, t a t a ciągnął: — Pracuję teraz n a d nową kartą s t a ł e g o klienta dla pew­ n e g o sklepu. — Jak się nazywa? — Karta. Po p r o s t u karta. — Kiepska n a z w a — zauważył T i m . — N i e zamierzasz robić w i d e o k l i p ó w muzycznych? — spytała t ę s k n i e Fila. Strona 13 Przed n i m i , skrajem drogi szedł u c z e ń w m u n d u r k u gim­ nazjum B o u r n e E n d . Był przysadzisty i niechlujny, m i a ł p o m i ę t e u b r a n i e . W r u c h a c h p r z y p o m i n a ł nieco m a ł p ę . — Nie wiedziałem, że do waszej szkoły chodzą też uczniowie z m a ł p i a r n i — z a ż a r t o w a ł p a n Ledger. Strona 14 R o p i a ł drugi Żaby Combie i ślepia martwych krów N a początku pierwszego dnia szkoły wszyscy u c z n i o w i e zebrali się w auli. Na p o d i u m p r z e d dę­ b o w y m s t o ł e m , z a s t a w i o n y m licznymi p u c h a r a m i s p o r t o w y m i i trofeami, stanął d y r e k t o r — d o k t o r Singall. — Miło mi p o w i t a ć — o d e z w a ł się — wszystkich p o ­ wracających do g i m n a z j u m B o u r n e End, a także przekra­ czających p r ó g naszej szkoły po raz pierwszy. Żywię na­ dzieję, że przed n a m i p o m y ś l n y i o w o c n y s e m e s t r . W y n i k i n a u k o w e naszej placówki podczas l e t n i c h e g z a m i n ó w oka­ zały się najlepsze z dotychczasowych, a liczę, że w przy­ szłości się jeszcze poprawią. W s k a z a ł dłonią trofea. — Jak widzicie, są w ś r ó d n a s także wybitni sportowcy. Przy okazji c h c i a ł b y m p o g r a t u l o w a ć S t e p h e n o w i Wroxal- lowi, który l a t e m wygrał Ogólnokrajowy M a r a t o n zawod­ n i k ó w do lat 15. P r z e m o w ę zagłuszyły e n t u z j a s t y c z n e oklaski. — N i e m n i e j j e d n a k — d o k t o r Singall ciągnął, gdy u m i l ­ kły b r a w a — szkoła to coś więcej niż tylko wygrywanie p u c h a r ó w i z d a w a n i e e g z a m i n ó w . To k u ź n i a waszej przy­ szłości. Kształtuje w a s na takich ludzi, jakimi okażecie się w d o r o s ł y m życiu. Tu uczycie się, jakimi będziecie przyja­ ciółmi, czy będziecie s z a n o w a ć innych, czy będziecie pra- Strona 15 cowici, a także, o ś m i e l ę się dodać, czy będziecie t w a r d y m i graczami. — Rozejrzał się po auli. G r o n o p e d a g o g ó w w t o ­ warzystwie d y ż u r n y c h s t a ł o p o b o k a c h p o d fotografiami uwieńczającymi szkolne p r z e d s t a w i e n i a i zwycięskie druży­ ny s p o r t o w e . — W i t a m w a s w m u r a c h naszej placówki, w imieniu m o i m , a także całego zespołu pedagogów. Nowic­ jusze mają p r a w o czuć się zagubieni przez kilka pierwszych (ygodni, ale cierpliwości. W k r ó t c e poczujecie, że należycie do wielkiej rodziny, jaką s t a n o w i g i m n a z j u m B o u r n e E n d . Po tych s ł o w a c h o d s u n ą ł się na bok, a jego miejsce zajęła wicedyrektorka, by odczytać szereg informacji. Kiedy skończyła, nauczyciele rozeszli się po auli, by zebrać swe klasy. Najpierw ustawiali uczniów, a n a s t ę p n i e rozchodzili się po szkole. Fila i T i m znaleźli się w szeregach siódmej klasy i trafili do skrzydła n a u k ścisłych, gdzie mieściły się pracownie w y p e ł n i o n e s p r z ę t e m n a u k o w y m , w y p o s a ż o n e głównie w t a b o r e t y i stoły w a r s z t a t o w e , z a m i a s t zwykłych krzeseł i ławek. Wkroczyli do p r a c o w n i , którą n a p i s na drzwiach określał j a k o : L a b o r a t o r i u m c h e m i c z n e nr 1. Uczniowie weszli po cichu do sali, rozglądając się na wszystkie strony. N i e k t ó r z y oniemieli z w r a ż e n i a na w i d o k pomocy n a u k o w y c h . Na szerokich stołach stały rzędy re­ tort, zaś buteleczki z p o s p o l i t y m i związkami c h e m i c z n y m i i o d c z y n n i k a m i znajdowały się p o ś r o d k u w d r e w n i a n y c h i m e t a l o w y c h stojakach. Trójnogi i palniki b u n s e n o w s k i e stały r z ę d a m i o b o k m o s i ę ż n y c h , lśniących k u r k ó w z ga­ z e m . N i e m a l co m e t r znajdowały się zlewy z białej p o r c e ­ lany, a n a d k a ż d y m z nich d w a wygięte, m o s i ę ż n e krany. O ile w wielu klasach p o d ł o g i były d r e w n i a n e , ta w y ł o ż o n a była t w a r d y m i p ł y t k a m i z l a m i n a t u , m o c n o p o p l a m i o n y m i w miejscach, gdzie od lat skapywały odczynniki. W z d ł u ż ścian stały p r z e s z k l o n e szafy p e ł n e s ł o i k ó w i p u s z e k z od- Strona 16 czynnikami, a także s p r z ę t u takiego jak: zlewki, stojaki z p r o b ó w k a m i i białe, e l e k t r o n i c z n e wagi laboratoryjne. Uczniowie rozeszli się po sali i usiedli przy s t o ł a c h . N a ­ uczyciel, który ich tu przyprowadził, stanął za w i e l k i m sto­ ł e m laboratoryjnym, n i e c o wyższym niż stoły u c z n i ó w . Za jego plecami, przy o g r o m n e j suchościeralnej tablicy osa­ d z o n y był w ścianie wyciąg laboratoryjny. Miał szklane drzwiczki i boki oraz p r z e w ó d k o m i n o w y ze srebrnej folii p r o w a d z ą c y ze ś r o d k a o k a p u do wyciągu w suficie. Przez szklane boki widać było zaplecze służące do szykowania d o ś w i a d c z e ń . P o d o b n i e jak klasę, p o m i e s z c z e n i e to wypeł­ niały szafy z o d c z y n n i k a m i i s p r z ę t e m . Po lewej s t r o n i e , za s t o ł e m laboratoryjnym, znajdowały się drzwi na zaple­ cze, a na nich, na jednej z szyb, n a p i s : U c z n i o m w s t ę p surowo wzbroniony. — D z i e ń dobry — rzekł nauczyciel, gdy wszyscy usiedli i zwrócili oczy w jego s t r o n ę . — N a z y w a m się Yoland. J e s t e m k i e r o w n i k i e m p r a c o w n i c h e m i c z n e j . T o moja pra­ cownia, ale t a k ż e w a s z a klasa, a s k o r o tak, to musicie... — o m i ó t ł w z r o k i e m twarze u c z n i ó w — ...zachowywać się tu nadzwyczaj o s t r o ż n i e . O d c z y n n i k i są niebezpieczne, wiele z n i c h to trucizny, nie w o l n o w a m niczego dotykać bez mojej wyraźnej zgody. P o n a d t o — d o d a ł s z o r s t k o — jest tu wiele k o s z t o w n y c h przyrządów, a ja nie z a m i e r z a m , p o w t a ­ rzam, nie z a m i e r z a m ! , t o l e r o w a ć jakichkolwiek zniszczeń. Fila i T i m p r z e l o t n i e spojrzeli po sobie. N i e t e g o się spodziewali. W p o d s t a w ó w c e , klasy były p r z y t u l n e , przy­ j a z n e dzieciom, ściany zdobiły rysunki, m a l u n k i , fryzy i p r a c e u c z n i ó w . O b e c n a sala o k a z a ł a się p r z e c i w i e ń s t w e m wszystkich z n a n y c h im klas. O g a r n ę ł y ich złe przeczucia. M i m o to oboje byli przejęci perspektywą tego, co ich tu czeka. W y c h o w a w c a co p r a w d a sprawiał w r a ż a n i e b a r d z o Strona 17 wymagającego i srogiego, oboje j e d n a k zdawali sobie spra­ wę, skąd takie podejście. L a b o r a t o r i u m było n a p r a w d ę nie­ bezpiecznym miejscem, w związku z czym m u s i a ł y tu o b o ­ wiązywać s u r o w e zasady. — Ż a d n e g o ganiania czy w y g ł u p i a n i a się w tej p r a c o w n i ciągnął p a n Yołand. — Plecaki w o l n o w a m tu w n o s i ć na IN K zątku d n i a i wynosić po z a k o ń c z e n i u zajęć. W e w n ą t r z sali nie w o l n o niczego spożywać ani pić, a podczas przerw, łącznie ze śniadaniową, nie w o l n o w a m tu przebywać, chyba że w obecności mojej l u b i n n e g o nauczyciela. Z r o z u m i a n o ? Uczniowie przytaknęli w pełnej p o w a g i ciszy. — Jeśli p o d c z a s przerwy p a d a deszcz i m a c i e zakaz wy­ chodzenia na szkolne boisko, w ż a d n y m w y p a d k u nie wol­ n o w a m t u wracać, m a c i e się w ó w c z a s u d a ć b e z p o ś r e d n i o do stołówki. Jasne? Uczniowie z n ó w ze z r o z u m i e n i e m kiwnęli g ł o w a m i . — Dalej — p a n Yoland wskazał drzwi — w z d ł u ż kory­ tarza znajdziecie szafki. Są na nich w a s z e i m i o n a i nazwis­ ka, radzę więc k a ż d e m u sprawdzić, gdzie mieści się jego szafka. Schowajcie t a m plecaki i okrycia w i e r z c h n i e , a na­ stępnie wróćcie do m n i e . Z a m y k a c i e szafki na kłódki z szy­ frem, najlepiej w p r o w a d ź c i e rok, który ma dla w a s szcze­ gólne znaczenie. M o ż e to być rok waszych n a r o d z i n , albo jeszcze lepiej j e d n e g o z waszych r o d z i c ó w czy dziadków, lub jakaś d a t a historyczna, na przykład 1939. Łatwiej za­ pamiętacie szyfr. Jakieś pytania? — P o n i e w a ż n i k t się nie odezwał, nauczyciel ciągnął: — Jeśli szyfr w y p a d n i e w a m z głowy i w o ź n y będzie m u s i a ł rozciąć k ł ó d k ę , zapłacicie za tę przyjemność 2 funty i 50 p e n s ó w . Kłódki są do na­ bycia w s z k o l n y m sekretariacie. Inny typ k ł ó d e k nie będzie h o n o r o w a n y . I ż a d n y c h dyskusji na t e n t e m a t . A teraz ru­ szajcie do szafek. Strona 18 Wszyscy wyszli z klasy, Fila za T i m e m . — Ciekawa j e s t e m , co by powiedział Sebastian na naszą p r a c o w n i ę — s z e p n ę ł a Fila. Ledwie się odezwała, p o c z u ł a że k t o ś ją obserwuje. Obejrzała się za siebie, spodziewając się, że Yoland jej się przygląda, ale on został w l a b o r a t o ­ r i u m . Miała za sobą tylko innych u c z n i ó w . Gdy T i m i Fila znaleźli się przy rzędzie szafek, p o d s z e d ł do n i c h inny pierwszoklasista. Był niski i krępy, miał gruby kark i d ł o n i e n i e p r o p o r c j o n a l n i e wielkie w s t o s u n k u do długości rąk. M a ł e u s z k a wydawały się wyrastać z b o k ó w szyi, w ł o s y w k o l o r z e soli z p i e p r z e m były k r o t k o przy­ strzyżone. Fila p o m y ś l a ł a , że to j e d e n z najmniej apetycz­ nie wyglądających c h ł o p a k ó w , jakich widziała. T i m r o z p o ­ znał w n i m chłopca, który szedł r a n o skrajem drogi. — Ty, m a ł y — c h ł o p a k b e z c e r e m o n i a l n i e zwrócił się do T i m a . — Do jakiej b u d y chodziłeś? — D o p i e r o co się tu p r z e p r o w a d z i l i ś m y — o d p a r ł T i m . — N i e znasz jej. — A ty! — c h ł o p a k zwrócił się o b c e s o w o do Fili. — Gdzie chodziłaś? — To moja siostra — wyjaśnił T i m . N i e z r a ż o n y c h ł o p a k ciągnął: — Gdzie mieszkacie? — Jeśli k o n i e c z n i e chcesz wiedzieć — Fila wtrąciła się do r o z m o w y , bo coraz bardziej irytowało ją c h a m s t w o c h ł o p a k a — w p r o w a d z i l i ś m y się do R a w n e Barton. C h ł o p a k myślał chwilę, jakby chciał p r z e t r a w i ć tę infor­ mację, a p o t e m obrócił się na pięcie i g w a ł t o w n i e o d s z e d ł . — To t e n neandertalczyk, k t ó r e g o mijaliśmy w d r o d z e do b u d y — zauważył T i m . — Nazywa się S c r o t t o n — o d e z w a ł się c h ł o p i e c stojący o b o k — G u y S c r o t t o n . C h o d z i ł ze m n ą do p o d s t a w ó w k i . Strona 19 Lepiej na n i e g o uważajcie. To w r e d n y typ. Lubi d o k u c z a ć Nlabszym — ciągnął chłopiec. — Podlizuje się nauczycie­ lom. Skarży na innych. Wyjątkowo w r e d n a kanalia. Fila i T i m znaleźli swoje szafki, a n a s t ę p n i e wrócili do laboratorium, gdzie p a n Yoland wciąż stał za wielkim stołem. — W p o r z ą d k u — o d e z w a ł się, gdy wszyscy u c z n i o w i e znaleźli się z n ó w w sali. — Siadajcie. — O t w o r z y ł d z i e n n i k i z w e w n ę t r z n e j kieszeni m a r y n a r k i wyjął p i ó r o ze złotą skuwką. — Gdy wyczytam w a s z e n a z w i s k o , podejdźcie, proszę, do biurka, podajcie wasz a d r e s zamieszkania, d o ­ mowy n u m e r telefonu, a d r e s pracy rodziców oraz telefony do nich, jeśli je znacie. Fila czekała, aż z o s t a n i e wywołana, poczuła, że w p o ­ wietrzu u n o s i się nikły lecz przykry zapach, k t ó r y d r a ż n i ł jej n o z d r z a . Pocierając n o s s z e p n ę ł a d o T i m a . — Czujesz to? Myśląc o de L o u d a c u z w a n y m t a k ż e M a l o d o r e m , czyli „nieprzyjemnym z a p a c h e m " — z e r k n ę ł a u k r a d k i e m na wi­ siorek. Był m a t o w y , jakby zawierał szary d y m . Barwa ka­ mienia ją u s p o k o i ł a . — Śmierdzi zgniłymi jajami — szepnął T i m . Dziewczynka siedząca n a s ą s i e d n i m s t o ł k u p o w i e d z i a ł a szeptem: — W d n i u z a p i s ó w p o d k o n i e c zeszłego s e m e s t r u mieliś­ my tu lekcję c h e m i i . T a k p a c h n i e gaz o n a z w i e s i a r k o w o d ó r . — Proszę, p r o s z ę — o d p a r ł T i m p ó ł g ł o s e m uśmiechając się do niej — niezła j e s t e ś z c h e m i i . — Zwróciwszy się do Fili d o d a ł : — J e ś l i w jakichś p o m i e s z c z e n i a c h będzie cuch­ n ę ł o , to albo w tej sali, albo w szatni c h ł o p a k ó w . Jak w p o d s t a w ó w c e , p r z e p o c o n e skarpety, b r u d n e slipy i m o k ­ r e swetry, k t ó r e zalatują z m o k ł y m n a deszczu p s e m . Strona 20 — W i e s z co, T i m — s z e p n ę ł a Fila — c z a s e m bywasz ordynarny. W o d p o w i e d z i T i m c i c h u t k o zanucił tytułową m e l o d i ę z „ S i m p s o n ó w " i u ś m i e c h n ą ł się. U ś m i e c h szybko mu jed­ n a k zrzedł, gdy u n i ó s ł głowę i ujrzał, że p a n Yoland bacz­ nie mu się przygląda z jedną brwią krytycznie uniesioną, m r u ż ą c oczy z dezaprobatą. — Jeśli chce ci się śpiewać — rzekł zwięźle — m o ż e s z się u d a ć do p r a c o w n i muzycznej. — T a k jest — o d r z e k ł zawstydzony T i m . P a n Yoland przez chwilę w p a t r y w a ł się jeszcze w T i m a , ale zaraz wrócił do listy u c z n i ó w . W r e s z c i e wyczytał Filę, k t ó r a s t a n ę ł a przed w y c h o w a w ­ cą. — Filipa Ledger? — spytał. — Z g a d z a się — p o t w i e r d z i ł a Fila. — Adres? — R a w n e Barton, p r o s z ę p a n a — o d p a r ł a Fila. N a t e s ł o w a p a n Yoland u n i ó s ł n a m o m e n t w z r o k z n a d dziennika. Ś w i a t ł o słońca, wpadające przez o k n o do labo­ r a t o r i u m , jakby b ł y s n ę ł o w jego o k u . Fili w y d a w a ł o się, że w głębi jego o k a widzi jeszcze i n n e odbicie, s m u k ł e g o , drgającego p ł o m i e n i a z z i m n y m , s t o ż k o w a t y m ś r o d k i e m t a ń c z ą c y m na lekkim w i e t r z e . O d w r ó c i ł a się, by sprawdzić, czy na którejś ławce nie pali się p a l n i k b u n s e n o w s k i , ale wszystkie były z g a s z o n e . Ż a d e n nie był p o d ł ą c z o n y do kur­ ka z gazem, w i ę k s z o ś ć s p r z ę t u była zresztą p o r z ą d n i e s c h o w a n a od wakacji. — N a p r a w d ę ? — powiedział p a n Yoland. — To wspa­ niały, stary d o m . Chyba z XV wieku, ma frapującą h i s t o r i ę . W i e l e klas b y ł o t a m n a u d a n y c h szkolnych wycieczkach. O ile d o b r z e p a m i ę t a m , na t e r e n i e posiadłości znajdują się