Strzez sie sokola - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Strzez sie sokola - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Strzez sie sokola - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Strzez sie sokola - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strzez sie sokola - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Strzez sie sokola
Przelozyla: Ewa Witecka
SCAN-dal
Dla Pauliny Griffin,ktorej zachety i sugestie
przyczynily sie do powstania
tej opowiesci
Estcarpem, ostatnia ostoja Starej Rasy, rzadzily Strazniczki, Kobiety Wladajace Moca Czarodziejska. (Owa Moc byla niegdys dziedzictwem wszystkich czlonkow tego plemienia). Estcarp tkwil jak w kleszczach pomiedzy zasiedlonymi przez nowe ludy dwoma wrogimi panstwami - Alizonem na polnocy i Karstenem na poludniu. Na wschodzie lezalo Escore, tajemnicza kraina, do ktorej dostepu bronila stworzona przez Moc zapora. Zapora ta miala chronic mieszkancow Estcarpu przed starozytnym Zlem. Pozniej przez jedna z Bram przybyli Kolderczycy - wladcy dziwnych maszyn i tworcy armii zywych trupow - z zamiarem objecia rzadow nad nowym swiatem. Z calej duszy nienawidzili mieszkancow Estcarpu, poniewaz kolderskie maszyny nie mogly zapanowac nad ich umyslami.
Zdobyli Gorm i Sulkar - twierdze morskich wedrowcow od dawien dawna sprzymierzonych z Estcarpem. Uczynili z karstenskiego ksiecia Yviana jednego ze swoich agentow o martwych umyslach. Zaatakowali wiec Estcarp z dwu stron, jakby byl on orzechem, ktory mozna rozlupac miedzy dwoma kamieniami.
Mniej wiecej w tym samym czasie, z innego swiata i z innej epoki, przybyl do Estcarpu Simon Tregarth, ktory zlozyl przysiege wiernosci Czarownicom. Razem z wygnanym z Gormu Korisem, Czarownica imieniem Jaelithe i Loyse z Verlaine (za posrednictwem topora weselnego poslubionej ksieciu Yvianowi, ktorego nigdy nie widziala na oczy) wyruszyl przeciw wrogom, porwawszy do walki caly Estcarp.
Kolderczycy zostali odepchnieci do Bramy, ktora za nimi wspolnie zamkneli Simon i Jaelithe (wbrew obyczajom swego ludu wyszla ona za Simona i przez to utracila przychylnosc Strazniczek, ale nie dar wladania moca). Wkrotce potem w Karstenie wybuchla wojna domowa, poniewaz ksiaze Yvian nie pozostawil nastepcy tronu.
Wladca ten przed smiercia (a zginal z rozkazu Kolderczykow) wyjal spod prawa wszystkich ludzi ze Starej Rasy, mieszkajacych w jego panstwie. Niektorym udalo sie uniknac krwawej masakry i uciec na polnoc, do dalekich krewnych w Estcarpie. Tam pod wodza Simona stali sie Straznikami Granicznymi i razem z Sokolnikami strzegli gorskich przejsc.
W Karstenie wladze objal "nowy czlowiek" imieniem Pagar, ktory zjednoczyl zwasnionych wielmozow wskazujac im wspolny cel: Estcarp. Armia Estcarpu okazala sie zbyt slaba, by pokonac wroga. Pragnac ratowac kraj, Czarownice skupily wszystkie swoje sily i w ciagu jednej nocy skierowaly je przeciw samej ziemi: gory staly sie dolinami, a doliny wydzwignely sie ku niebu. Pozniej nazwano to Wielkim Poruszeniem. W rezultacie wiele Strazniczek umarlo, a te, ktore ocalaly, utracily niemal cala sile, lecz Pagar i jego armia zostali unicestwieni.
Jaelithe Tregarth urodzila swemu malzonkowi troje dzieci jednoczesnie - rzecz dotad nie znana w Estcarpie. Po kilku latach, gdy byly jeszcze male, wyruszyla na poszukiwanie Simona, ktory tymczasem zaginal podczas wyprawy zwiadowczej. Trojka mlodych Tregarthow trzymala sie razem, mimo ze Strazniczki porwaly ich siostre, chcac wyksztalcic ja na przyszla Czarownice. W noc Wielkiego Poruszenia bracia uwolnili ja z Przybytku Madrosci. Uciekli na wschod i nie przeszkodzila im w tym starozytna zapora, poniewaz w ich zylach plynela domieszka obcej krwi. W taki oto sposob trafili do Escore, zapomnianej ojczyzny Starej Rasy, i walczyli tam ze zlymi mocami, ktore niechcacy obudzili swym przybyciem. Przylaczylo sie do nich wielu wygnancow z Karstenu i calymi rodzinami i klanami przesiedlilo do kraju, z ktorego przed wiekami uciekli ich przodkowie.
Po smierci Pagara i jego armii, w Karstenie ponownie zapanowal chaos. Ruszone z posad gory zyskaly sobie zla slawe i tylko zbojcy szukali tam schronienia. Z przebudzonego, kipiacego magia Escore przybyly nieznane, niesamowite istoty i grasowaly na nowych terenach lowieckich.
Rzady nad wyczerpanym ciaglymi wojnami Estcarpem objal Koris z Gormu. Z czasem przylaczyli sie do niego Jaelithe i Simon Tregarth. Wrociwszy z innego swiata dzieki pomocy swoich dzieci, woleli bronic zachodnich, a nie wschodnich rubiezy.
Niegdys Kolderczycy podstepem sklonili Alizonczykow do napasci na zachodni kontynent, gdzie rozciagaly sie doliny High Hallack. Najezdzcy poniesli druzgocaca kleske. Na polnocy Estcarpu zapanowal niepewny pokoj, chociaz wrogo nastawieni sasiedzi czestymi wypadami wyprobowywali graniczne umocnienia, i tam tez Koris skoncentrowal swoje sily.
Lata po wielkiej wojnie byly pelne niebezpieczenstw i wedrowek ludzi, ktorzy wszystko utracili, zwlaszcza zas wygnancow z Karstenu. Niektorzy osiedli w Estcarpie, jakkolwiek nigdy nie uznali go za nowa ojczyzne, inni zas wstapili na sluzbe tam, gdzie ja znalezli.
Posepni i grozni Sokolnicy musieli uciekac ze swego gorskiego Gniazda, zniszczonego podczas Wielkiego Poruszenia. Wspaniala twierdza stala sie kupa kamieni. Sprawna organizacja przestala istniec i rozproszyli sie po swiecie. Sluzyli wiec jako marynarze na sulkarskich statkach albo szukali innego zajecia. Tak plynely lata i wiekszosc ludzi nie potrafila od nowa zapuscic korzeni. Pod nowymi rzadami Estcarp nie byl pewny swej przyszlosci.
Rozdzial I
Wiatr rozhulal sie o swicie. Pierwszy poryw zerwal lupkowa dachowke i z halasem roztrzaskal na dziedzincu karczmy. Romsgarth byl niegdys sporym miastem, w ktorym spotykali sie wedrowni kupcy, a zarazem ostatnia estcarpianska twierdza strzegaca poczatku gorskiego szlaku wiodacego do Karstenu. Miasto bylo bardzo stare i zniszczone: przynajmniej trzecia czesc starodawnych kamiennych budowli zawalila sie i zamienila w zarosniete zielskiem ruiny. Od targowych dni i spotkan tamtych wiecznie czyms zaaferowanych kupcow przeminely prawie dwa pokolenia. Karsten... Ktoz teraz podrozowal przez gory do Karstenu? Wielkie Poruszenie zniszczylo wszystkie trakty i drogi, w granicznych gorach powstaly nowe zapory i przejscia, znane tylko banitom, uciekinierom i zbojcom, ktorzy sciagali tu zewszad w poszukiwaniu kryjowek w szczelinach i pieczarach.Przy oknie karczmy stala dziewczyna, przytrzymujac okiennice, by nie szarpal nia wiatr, i z wysunietym koniuszkiem jezyka patrzyla na budzace sie do zycia miasto. Ten nerwowy nawyk, z ktorego nie zdawala sobie sprawy, zdradzal, ze dreczy ja niepokoj; jednak nie pozostal przy zyciu nikt, kogo by obchodzily troski Tirthy z Sokolego Rogu.
Wielu ludzi krazylo teraz wzdluz nie strzezonej granicy. Wyczerpani dluga wojna, snuli sie bez celu, badz szukali jakiegos schronienia lub zalatwiali sprawy, ktore pragneli utrzymac w tajemnicy. W zrujnowanych, umierajacych miastach nie zadawano wedrowcom zbednych pytan. Zycie Estcarpu skupilo sie na polnocy: na zyznych ziemiach i w portach pelnych sulkarskich statkow, gdyz wytrwali kupcy na nowo przecierali swe dawne morskie szlaki.
W karczemnej izbie, gdzie skrecona szmatka - udajaca knot w misce z olejem - bardziej dymila, niz dawala swiatlo, wisial kwasny odor: swiadectwo pobytu zbyt licznych wedrowcow, miernego starunku wlascicieli i uplywu lat. Brzemie czasu przygniatalo popekane sciany, czynilo podloge nierowna, bo jej grube deski wydeptaly niezliczone obute stopy. Tirtha gleboko wciagnela do pluc czysciejsze powietrze z zewnatrz, po czym zamknela okiennice i wsunela na miejsce drazek. Lekkim i szybkim krokiem zblizyla sie do kulawego stolu. Poruszala sie jak ktos, kto przywykl do niebezpiecznych szlakow.
Po raz juz drugi od chwili przebudzenia sprawdzila ukryta pod brazowym kaftanem sakiewke, ktora stanowila czesc paska zacisnietego pod warstwami odziezy wokol talii. Wykonany z wezowej skory i mocny, byl dostatecznie gietki, zeby bez otwierania mogla wyczuc zawartosc. Trzymala tam pieniadze - gromadzone powoli i z wielkim trudem. Wystarczylo, ze spojrzala na swoje zrogowaciale rece czy poczula bol przy ruchu chudych ramion, a przypominala sobie, jak je zdobyla. Miala tam tez niewielki skarb, skladajacy sie z dziesieciu nieregularnych zlotych krazkow - tak starych, ze zniknely z nich wszelkie oznakowania - prawdziwy dar losu. Uznala to wydarzenie za znak, ze jej marzenia staja sie rzeczywistoscia.
Porabala zwalone drzewo, by oswobodzic droge dla pluga, i wsrod korzeni znalazla rozbite naczynie, a w nim - ukryty skarb! Los sprzyjal jej rowniez dlatego, ze byla w tym momencie sama. Gburowaty gospodarz, ktory najal Ja do pomocy przy zbiorach, uznal za stosowne wyslac sama do najciezszej pracy, jaka mogl znalezc - przypuszczala, ze tylko po to, by jej udowodnic, iz jako kobieta do niczego sie nie nadaje.
Jeszcze raz dotknela warg koniuszkiem jezyka. Nigdy nie bedzie kuchenna sluzka ani praczka. Miala na sobie meski stroj, u pasa nosila miecz, lecz jego brzeszczot wyszczerbil sie i zrobil taki cienki, ze w obawie czekala, iz przy lada okazji sie zlamie. Na galce wciaz jeszcze trwal nie zatarty rysunek, ktory bardzo sobie cenila - glowa sokola z rozwartym lekko dziobem, jakby wydajacego bojowy okrzyk. I to bylo cale jej dziedzictwo, chyba ze...
Karsten i pewien sen. Odkad Czarownice z Estcarpu moca swej magii dokonaly Wielkiego Poruszenia, ruszajac z posad gory i wstrzasajac ziemia - i w ten sposob unicestwily sily armii ksiecia Pagara - nikt nie wiedzial, co dzialo sie teraz za granicznymi gorami.
Ze strzepow wiadomosci i niejasnych poglosek, ktore Tirtha starala sie wydobyc od kazdego napotkanego wedrowca (a robila to bardzo ostroznie, zeby nikogo nie zaciekawilo, dlaczego ta wysoka kobieta o stanowczych rysach spalonej na braz twarzy interesuje sie czyms wiecej niz praca i codzienna strawa), wynikalo, ze Karsten rozpadl sie na mnostwo niewielkich majetnosci, ktore czesto toczyly ze soba wojny. Od czasow Pagara zaden wielmoza nie zyskal na tyle duzej przewagi, by znow zjednoczyc podzielone ksiestwo.
Z jednej strony, taki stan rzeczy mogl dobrze sie przysluzyc sprawie Tirthy, z drugiej jednak - stac sie znaczaca przeszkoda. Sama jeszcze nie wiedziala, jak to ocenic. Odkrycie zlotego skarbu uznala za dobra wrozbe, ale wnet uswiadomila sobie, ze nie powinna wyruszac na poludnie bez przewodnika: podczas Wielkiego Poruszenia zniknely wszystkie znaki orientacyjne. Samotna wedrowka byla zatem niemozliwa.
Pozostal jej wiec targ najmitow.
Przypasala miecz i narzucila grubo tkana oponcze podszyta zajeczym futerkiem. Odzienie zbytkowne, jak na stan jej sakiewki, ale dajace oslone przed niepogoda - taka jak ta wyjaca za progiem wichura - oraz zapewniajace cieplo w nocy. Przez ramie przewiesila podrozna sakwe oraz kolczan z lukiem i strzalami. Przez kilka miesiecy uczyla sie je wyrabiac, a pozniej uparcie cwiczyla oko. Nie miala pistoletu strzalkowego. Na to mogli sobie pozwolic bogacze, wodzowie klanow i ich druzynnicy, albo zolnierze Marszalka Korisa, strzegacy teraz prawa i porzadku w Estcarpie.
Na dole w stajni czekala niewysoka klacz o kosmatej siersci, pewnym kroku - zadowalajaca sie skapo rosnaca trawa - i wyjatkowo zlosliwym usposobieniu. Jednakze wlasnie ta zlosliwosc chronila wierzchowca Tirthy przed kradzieza. Klacz byla rownie chuda i niepozorna, jak jej pani, a polyskujacy miedzia czarny wlos przystawal do krotko obcietych kedziorow Tirthy, nierownymi kosmykami opadajacych na czolo.
Przed -zejsciem do wspolnej izby dziewczyna zgasila palcami knot lampy. Stapajac bezszelestnie po wyzlobionych niezliczonymi stopami schodach, skrzywila sie: z dolu bil smrod ludzkiego potu i kuchenne wyziewy.
Chociaz bylo jeszcze wczesnie, karczmarka stala juz przy palenisku. Byla to otyla kobieta o obwislym brzuchu przykrytym workowatym fartuchem, z zakasanymi rekawami na ramionach niemal rownie grubych, jak uda Tirthy. W jednym reku trzymala dluga chochle, a druga zaciskala w piesc, gdyz dopiero co dala kuksanca pilnujacej garnka dziewczynie. Przez mieszanine innych zapachow przebijal swad spalenizny i Tirtha z latwoscia rozpoznala rodzaj przewinienia podkuchennej.
Wprawdzie przypalone, ale zawsze jedzenie. Tirtha juz dawno nauczyla sie nie wybrzydzac - wystarczy, ze potrawa jest ciepla i sycaca. Nie miala dosc pieniedzy na zamawianie specjalnych dan. Wziela ze stolu pusta drewniana miske, wybrala rogowa lyzke, ktora przynajmniej wygladala na wytarta po poprzednim uzyciu, i podeszla do rozpalonej kuchni.
Sluzebna dziewka pochlipujac odpelzla na czworakach na bezpieczna odleglosc od swej pani, ktora mieszala w garnku tak zamaszyscie, ze jego zawartosc przelewala sie przez krawedzie.
-Owsianka. Mozesz tez dostac kotlet wolowy. - Karczmarka skupila teraz uwage na Tircie. Malymi oczkami juz ocenila goscia i uznala, ze nie warto go namawiac do bardziej wyszukanego posilku.
-Niech bedzie owsianka - zgodzila sie Tirtha wyciagajac miske, do ktorej karczmarka wlala szesc chochli z lekkoscia wynikajaca z wieloletniej praktyki.
Buchajaca z miski para pachniala nie tylko spalenizna, ale i stechlizna - kasze ugotowano z resztek zimowego przemialu. Nie dodano dla smaku ani kawalkow boczku, ani nawet krajanej cebuli. Mimo wszystko bylo to jedzenie - a wiec energia, ktora pozwoli Tircie przezyc ten ranek, i dziewczyna nie wahala sie przed zwiekszeniem jej rezerw. Musiala porobic zakupy. W gorach bylo duzo dzikiej zwierzyny, Tirtha zas umiala zastawiac sidla; nie zuzywala w ten sposob strzal, no, chyba ze los zeslal jej antylope. Poza tym, w lesie i gorach wraz z nastaniem wiosny pojawilo sie wiele swiezych zielonych kielkow, ktore po ugotowaniu sluzyly nie tylko jako pokarm, lecz takze jako przyprawy. Problemem byla sol i kilka innych rzeczy, na ktore z niechecia musiala wysuplac pieniadze. Ulozyla w mysli spis.
Podczas gdy dziewczyna nie spieszac sie oprozniala miske, karczmarka coraz to obrzucala Tirthe podejrzliwymi spojrzeniami, bez watpienia szykujac sie do zjadliwej riposty na jakakolwiek skarge. Tirtha wiedziala, ze wlascicielka zajazdu ma wobec niej zastrzezenia. Byla dla niej ni psem, ni wydra. Zreszta, dla kazdego w tych stronach. Kobieta podrozujaca jak mezczyzna, nie zajmujaca wlasciwego jej plci miejsca?! To prawda, ze Tirtha rzucala sie w oczy, ale przeciez docierali tutaj rownie dziwni jak ona przybysze. Jezeli nawet poplotkowano o niej dzien lub dwa, wkrotce na pewno przyjedzie ktos inny, kto ich zadziwi i da pozywke dla przypuszczen i domyslow. Z tej strony granicy nie musiala sie niczego obawiac. Ale po tamtej... Nawet jej twarz moglaby sciagnac na nia smierc, jezeli dawne opowiesci mowily prawde, a nie watpila, iz zaden z ponurych szczegolow nie zostal wymyslony przez bardow - Kowali Piesni. Za rzadow ksiecia Yviana ludzie ze Starej Rasy po trzykroc zostali ogloszeni banitami i wyjeci spod prawa. polowano na nich jak na dzikie zwierzeta i zabijano - czasami w straszny sposob - i dotad nie zatarla sie pamiec tamtych dni.
Ci ktorym sie poszczescilo, zbiegli do Estcarpu i zostali Straznikami Granicznymi; wedrowali tam i z powrotem krwawym szlakiem, tworzac pierwszy mur obronny dla przybranej ojczyzny. Mezczyzni i kobiety ze Starej Rasy, ktorzy widzieli smierc swoich najblizszych, niczego nie zapomnieli. Miecz u boku Tirthy mial swoj udzial w tamtych czasach, chociaz walki sie skonczyly, zanim odrosla od stolu nie wyzszego niz ten, przy ktorym obecnie siedziala. Mimo to nienawisc stala sie integralna czescia jej istoty. Czlonkowie Starej Rasy zyli dlugo - o ile nie zgineli przedwczesnie na wojnie - i jeszcze dluzej pamietali.
Do wspolnej izby schodzili sie teraz inni podrozni. Zauwazyla wsrod nich przynajmniej trzech, ktorzy przypuszczalnie tak jak ona wyrusza na jarmark najmitow odbywajacy sie tutaj wczesna wiosna. Nosili lepsza odziez i mieli pelniejsze twarze, jak gdyby nie znali przednowkowej biedy. Byli to ekonomowie z okolicznych wlosci wyslani po najem pasterza, krowiarki, a jesli bedzie sprzyjac im szczescie, moze znajda nawet tkaczke.
Tirtha szukala kogos calkiem innego i tutaj sprowadzily ja tylko niepewne pogloski. Chociaz wielu uczestnikow wojen otrzymalo ziemie na wschodzie lub pozostalo druzynnikami wielmozow, ktorych znaki przyjeli na tarcze (inni zas stali sie banitami, poniewaz z wojennego rzemiosla pozostala im jedynie umiejetnosc grabiezy) - nadal mozna bylo wynajac wycwiczonego zolnierza, ktoremu akurat sie nie wiodlo. A najemnicy lepszego pokroju, ktorzy zachowali dume i przestrzegali starych obyczajow, mogli zlozyc mieczowa przysiege w zamian za przyjecie na sluzbe.
Potrzebowala znajacego gory mezczyzny, ktory nie wszedl w konflikt z prawem i zgodzilby sie zostac przewodnikiem do Karstenu. Gotowa byla zaplacic mu za to spora czesc sumy bezpiecznie spoczywajacej na jej biodrach.
Wyskrobala ostatni niesmaczny kes z miski, wlozyla do niej wylizana lyzke i wstala zza stolu. Najmici zgromadza sie tam, gdzie kupcy z miejscowej gildii ongis mieli swoj glowny rynek. Szukajacy zajecia mogli schronic sie przy dokuczliwym wietrze w zaopatrzonych w daszki i podpartych kolumnami niszach, w ktorych dawno temu staly stragany.
Ozdobna klamerka spiela oponcze pod szyja, naciagnela kaptur na glowe i przeszla przez podworze na ulice. Trwalo to zaledwie kilka chwil, lecz silny wiatr zaparl jej dech w piersiach, uderzywszy w twarz. Na ulicy bylo niewielu przechodniow. Zaciagniete chmurami olowiane niebo wrozylo dalsze pogorszenie pogody. Tirtha skrecila na rynek i przekonala sie, ze miala racje - czekajacy ukryli sie w niszach.
Wszyscy nosili na kapeluszach lub kapturach miniaturowe symbole swego zawodu: kij byl oznaka pasterza, klak owczej welny - owczarza, ubijacz - krowiarki. Tirtha obrzucila ich szybkim spojrzeniem. W ostatniej niszy - a padal juz ulewny deszcz i wiatr ciskal kroplami jak ostrymi grotami strzal - schronil sie tylko jeden mezczyzna. Byl zupelnie sam, jakby rzeczywiscie byl banita. Wedrowiec, z ktorym nikt z potulnych i kornych najmitow nie chcial miec do czynienia, sokol wpuszczony w stado drobiu. Sokol...
Tirtha zatrzymala sie, mimo woli szukajac reka wpolzatartego herbu na galce miecza. Mezczyzna ten byl tu do tego stopnia nie na miejscu, ze rownie dobrze moglby byc pomalowany na czerwono czy obwieszony klejnotami.
Opieral sie o kolumne i natychmiast wyprostowal, gdy Tirtha sie zatrzymala. Obrzucil ja spojrzeniem tak zimnym, jakby bardziej nalezal do sil Ciemnosci niz do mocy Swiatla. Podczas gdy dziewczyna oslaniala oponcza skorzany stroj, on mial na sobie kolczuge i plaszcz obciety do kolan, z dwiema niezdarnie zalatanymi dziurami. Przy butach do konnej jazdy nie bylo ostrog. Najbardziej zdumialo Tirthe jego nakrycie glowy.
Zamiast gladkiego helmu Straznika Granicznego nieznajomy nosil znacznie ozdobniejszy szlom zaslaniajacy mu pol twarzy. Szlom byl powaznie uszkodzony i podobnie jak plaszcz nosil slady nieporadnej naprawy. Wykuto go w ksztalcie sokola, a niezgrabnie przylutowane skrzydlo wygladalo jak zwichniete.
Sokolnik! Zywa legenda! Czy ci zrodzeni do walki mezczyzni zostali az do tego stopnia zdegradowani przez niepomyslny zbieg okolicznosci i chaos wojny? Kiedys ich Gniazdo znajdowalo sie w granicznych gorach, ale Tirtha slyszala, ze Sokolnikom przekazano to samo ostrzezenie, ktore sprowadzilo Straznikow Granicznych na rownine Estcarpu. Musieli zatem przezyc Wielkie Poruszenie. Tak, w minionych miesiacach dobiegla ja wiesc, ze niektorzy z nich sluzyli nawet jako marynarze na sulkarskich statkach - jak przed wiekami, kiedy po raz pierwszy przybyli do Estcarpu.
W Estcarpie nie znalezli wszakze uznania w oczach Strazniczek, nawet wtedy, gdy zaoferowali swoja pomoc wycwiczonych wojow dla przetrzebionej w walce armii Estcarpu. Zbyt obcy okazal sie ich sposob zycia dla wszechpoteznych Czarownic, ktore nienawidzily go i uwazaly za sprzeczny z natura. Sokolnicy tworzyli bowiem wylacznie meski klan, kobietami gardzili i czuli do nich wstret. Owszem, mieli swoje niewiasty, z ktorymi plodzili nastepcow. Trzymali je w odcietej od swiata wiosce, dokad w oznaczonych porach roku przybywali wybrani na ojcow mlodzi wojownicy. Nie okazywali tez litosci swemu potomstwu: zabijali kazde dziecko, ktore nie urodzilo sie cale i zdrowe. Ich obyczaje byly calkowitym zaprzeczeniem panujacych w Estcarpie rzadow Madrych Kobiet. Osiedlili sie na ziemi niczyjej, w gorach dzielacych Estcarp od Karstenu. Zbudowali tam wielka twierdze - Gniazdo Sokolnikow - oraz graniczne wieze straznicze. Na poczatku zapewniali ochrone kupcom podrozujacym gorskimi szlakami, a w niedawnych ciezkich czasach stali sie estcarpianska zapora przeciw Karstenowi.
Straznicy Graniczni, chociaz nie traktowali ich jak mieczowych braci, to jednak utrzymywali z nimi dosc bliskie kontakty i dazyli szacunkiem. Sluzyli razem w przykladnej zgodzie. Posiali im zywnosc, najpierw potajemnie, bo zakazaly tego Czarownice, a pozniej jawnie, zarowno do samego Gniazda, jak i do ich kobiecej wioski. W ostatnich latach przed Wielkim Poruszeniem wlasciwie zniknely niemal wszystkie bariery dzielace zolnierzy Estcarpu i przybylych zza morz cudzoziemcow, uciekajacych przed jakas katastrofa.
Sokolnicy po mistrzowsku wladali wszelka bronia, a tak cenne dla nich sokoly, zaopatrzone w tajemnicze urzadzenia, tworzyly powietrzna siatke wywiadowcza, ktora coraz czesciej decydowala o wyniku licznych gorskich utarczek i bitew.
Tirtha odruchowo poszukala spojrzeniem sokola - czarnego, z bialym V na piersi - ktory powinien siedziec na przegubie swego pana. Nie bylo go tam. Przy ramieniu nie zobaczyla tez reki. Koniec rekawa cienkiej kolczugi blysnal lsniacym metalem: poruszylo sie piec waskich zebow przypominajacych ptasie szpony. Tirtha pomyslala, ze musi to byc grozna bron; nie watpila tez, ze wojownik, ktory zachowal kolczuge, uszkodzony helm, a w pochwie wyostrzony miecz, zapewne dobrze umial sie nimi poslugiwac.
Byl jednak Sokolnikiem, a Tirtha nie mogla sie wyrzec swojej plci. Wlasnie takiego przewodnika poszukiwala, ale nie wiedziala, czy nieznajomy zgodzi sie przyjac u niej sluzbe - zapewne zalezalo to od stopnia jego desperacji. Zapragnela obejrzec tez jego twarz, lecz ozdobny henn zakrywal ja niemal w calosci jak maska. No coz, Tirtha wyprostowala ramiona i zrobila dwa kroki do przodu, tym samym uciekajac z zasiegu potezniejacej szybko nawalnicy. Podniosla glos, by zagluszyc huk wiatru.
-Czy jestes wojownikiem z czysta tarcza?
Tylko tacy wojowie oferowali swoje uslugi, ale nigdy nie slyszala o Sokolniku, ktory by sie w ten sposob okreslil. Tworzyli jeden klan i wstepowali na sluzbe wylacznie jako oddzial, a wszystkie formalnosci zalatwial ich dowodca. Nigdy tez nie spoufalali sie ze swymi chlebodawcami.
Przez moment przypuszczala, iz gardzacy kobietami Sokolnik nie odpowie jej i nawet nie bedzie miala okazji zaproponowac mu sluzby. Jednak po przydlugiej chwili mezczyzna przerwal milczenie:
-Jestem wojownikiem z czysta tarcza - powiedzial beznamietnie. Nie podniosl glosu, zeby przekrzyczec wiatr, ale dobrze go uslyszala.
-Potrzebuje przewodnika w gorach, a takze woja... - Tirtha od razu przeszla do sprawy. Nie podobalo sie jej, ze Sokolnik mogl wpatrywac sie w nia przez otwor w hennie, podczas gdy ona sama nie widziala jego twarzy. Poruszyla sie, a wtedy jej plaszcz rozchylil sie nieco, odslaniajac podrozny skorzany stroj uzywany przez Straznikow Granicznych.
-Wynajmuje moje sluzby...
Znowu ten monotonny glos. Tirtha odniosla wrazenie, ze rozmawia z odlanym z metalu czlowiekiem, pozbawionym wszelkich uczuc i oczekiwan. Czy to, co go tutaj przywiodlo, uczynilo zen tylko cien wojownika, jakim byl niegdys? Nie mogla tracic na kogos takiego swych niewielkich oszczednosci. Widac jednak bylo, ze dba on o kolczuge i bron najlepiej, jak moze. Powrocila znow do metalowych szponow zastepujacych mu reke. Z kazdym nastepnym spojrzeniem wygladaly na coraz bardziej niebezpieczne.
Popatrzyla na olowiane niebo, a nastepnie przeniosla wzrok na wciaz stojacego nieruchomo jak posag Sokolnika.
-Sa lepsze miejsca do rozmowy niz to. Zatrzymalam sie w karczmie. Wprawdzie we wspolnej izbie nie mozna porozmawiac na osobnosci, ale w stajni...
Zolnierz poruszyl sie po raz pierwszy: skinal glowa. Potem odwrocil sie i podniosl z ziemi zawiniety w koc tobolek, ktory zarzucil na ramie, pomagajac sobie szponami. I tak oto znalezli sie w zajezdzie, w stajni, gdzie Tirtha zostawila swoja klacz. Usiadla na beli siana przed przegroda Waldy spokojnie chrupiacej siano. Ruchem reki wskazala Sokolnikowi podobne siedzisko.
Uznala, ze lepiej porozmawiac z nim otwarcie. Mial w sobie cos, co budzilo zaufanie, a przez ostatnie cztery lata Tirtha nauczyla sie ufac swemu instynktowi. Byl czlowiekiem, ktorego spotkalo nieszczescie, lecz ktory mimo to nie zaparl sie siebie. Moglby sie zlamac, ale nie ugiac. A moze nawet juz nic nie zdola go pograzyc? Im dluzej mu sie przypatrywala, tym lepiej zdawala sobie sprawe, ze oto ma przed soba wojownika, z ktorym nalezalo sie liczyc.
-Musze przebyc gory, zeby dotrzec... do Karstenu - powiedziala nieoczekiwanie. Nie musiala wyjasniac mu juz teraz swojej misji. - Dawne drogi i szlaki zniknely, w okolicy kreca sie zboje i maruderzy. Potrafie poslugiwac sie bronia i wyzyc w dzikich stronach. Nie chce jednak zabladzic i znalezc smierc wczesniej, zanim zrobie to, co musze zrobic.
Ponownie odpowiedzial jej skinieniem glowy.
-Zaplace dwie zlote monety za dwadziescia dni sluzby, polowa platna z gory. Czy masz wierzchowca?
-Tam... - Sokolnik na pewno oszczednie uzywal slow. Wskazal szponami na dwie przegrody dalej.
Stal tam gorski kuc, nieco wiekszy i ciezszy od klaczy Tirthy. Mial przystrzyzona grzywe, a na ogrodzeniu wisialo siodlo z rozdwojonym lekiem, na ktorym powinien byl siedziec sokol. Ale i tam nie bylo ptaka.
-A twoj sokol? - Dopiero teraz odwazyla sie na pytanie.
Poczula lodowate zimno plynace od Sokolnika. Rownie dobrze moglaby wejsc do jakiegos zakazanego miejsca Mocy, gdzie wysoki mur bronilby dostepu jej i jej podobnym. Przynajmniej tak sie jej przez chwile zdawalo. Zlekla sie, ze tym nierozwaznym pytaniem zerwala umowe. Chociaz... W tych warunkach jej pytanie bylo przeciez naturalne!
-Nie mam sokola... - odparl nizszym o caly ton glosem.
Moze wlasnie to leglo u podstaw jego wygnania. Tirtha wiedziala dostatecznie duzo, zeby dalej nie wypytywac.
-Czy odpowiadaja ci moje warunki? - zapytala tak chlodno, jak tylko zdolala.
-Dwadziescia dni... - odezwal sie, jakby myslac glosno. - A co po uplywie tego terminu?
-Zobaczymy - odrzekla dziewczyna i wstala wyciagajac reke, by usciskiem przypieczetowac umowe. Odniosla wrazenie, ze Sokolnik polozy na jej dloni chlodne metalowe szpony, gdyz okaleczone ramie drgnelo, jakby ten ruch byl dla niego bardziej naturalny. Ale zaraz potem na jej palcach zacisnela sie zywa dlon.
Idac do stajni siegnela pod oponcze i wyjela zloty krazek z pasa. Teraz uwolniwszy pospiesznie reke podala pieniadz zolnierzowi. Ten trzymal go chwile, jakby rozwazajac oferte, wreszcie po raz trzeci skinal glowa.
-Musze zrobic zapasy, kupic zywnosc - powiedziala. - Lecz mimo burzy chcialabym opuscic miasto jeszcze dzisiaj. Czy to ci odpowiada?
-Wstapilem na sluzbe... - zaczal i urwal, jakby nowa mysl przyszla mu do glowy. - Czyj herb mam teraz nosic?
Wygladalo na to, ze ten Sokolnik przestrzegal starych obyczajow. Wojownik z czysta tarcza wstepujac na sluzbe przybieral herb rodu, ktory go zatrudnil. Tirtha usmiechnela sie ponuro i wyciagnela z pochwy miecz, ustawiajac go tak, by padalo nan swiatlo latarni, ktora stajenny zapalil i powiesil w poblizu.
Zatarty rysunek uwidocznil sie przy tym oswietleniu: glowa skwirzacego sokola, ktory rzucal wyzwanie ludziom i swiatu.
-Herb Domu Sokolego Rogu, Sokolniku. Zdaje sie, ze mamy ze soba cos wspolnego, chociaz Sokoli Rog lezy w ruinach od tylu lat, ze wolalabym nie marnowac czasu na ich liczenie.
Pochylil nizej glowe, jakby chcial sie lepiej przyjrzec herbowi, a pozniej zwrocil na nia spojrzenie.
-Kto przemawia w imieniu tego Domu? - zapytal.
Tirtha znow sie usmiechnela i jej usmiech byl jeszcze bardziej ponury i gorzki.
-Ja przemawiam w jego imieniu, Sokolniku. Albowiem Ja jestem Domem i Krwia, i wszystkimi czlonkami tego rodu na tym swiecie - a jeszcze nikt nie nauczyl sie przywolywac duchow na jakiekolwiek zgromadzenie. Przyjales sluzbe u Domu Sokolego Rogu i ja jestem tym Domem.
Odwrocila sie i odeszla, zeby zakonczyc przygotowanie do podrozy, ktora planowala przez tyle ciezkich lat.
Rozdzial II
Burza szalala przez pol dnia. Skuleni w siodlach, zawinieci szczelnie w oponcze skierowali wierzchowce - wyraznie temu niechetne - na wiodacy w gory szlak, z ktorego, juz o pol mili od Romsgarthu, pozostal teraz jedynie nikly slad. Sokolnik prowadzil od samego poczatku, traktujac to jako rzecz sama przez sie zrozumiala. Przy tym podazal tak pewnie, ze jego pani upewnila sie, iz wie on co nieco o ruszonych z posad gorach.Lecz nie ujechali daleko. Niebawem Sokolnik zatrzymal sie, czekajac, az Tirtha sie z nim zrowna, i po raz pierwszy przerwal milczenie panujace miedzy nimi od opuszczenia miasta.
-Czy chcesz, zebysmy jechali niepostrzezenie, o ile to bedzie mozliwe?
Nie zadawal pytan o cel podrozy, ale tez Tirtha bynajmniej nie zamierzala na nie odpowiadac. Zdawalo sie jednak, ze czesciowo odgadl jej zamiary.
-A czy znasz inna droge?
Znowu ogarnal ja gniew, ze Sokolnik widzi ja bez trudu, a ona jego nie. Zrobilo jej sie jednak cieplej kolo serca.
-To nie bedzie latwe - odparl. - Ale nie sadze, bysmy nie zauwazyli kogos, kto bedzie podrozowal znanym mi szlakiem. Przed dwoma miesiacami stoczono tam bitwe: ludzie Marszalka wymietli rozbojnikow z gniazda.
-To dobrze.
Tirtha nie zamierzala pytac go, skad zna zbojeckie sciezki. Sokolnicy nigdy nie przystawali do podobnych band, a przynajmniej tak mowiono. Oprocz tego dziewczyna miala wlasne sposoby wykrywania niebezpieczenstwa. Jakas czesc dziedzictwa Starej Rasy przetrwala nawet w takiej wloczedze jak ona. Nie twierdzila, ze wlada chocby cieniem prawdziwej mocy, ale posiadala pewien zmysl, ktory przydawal sie jej rowniez przy spotkaniach z dzikim zwierzem na odludziu. Zawsze wiedziala, skad i gdzie zagraza jej niebezpieczenstwo, a gdzie czeka ja tylko nedza, ktorej od dawna stawiala czolo. Teraz wyczula, ze ten mezczyzna dotrzyma przysiegi i ze nie jest zdrajca.
W taki oto sposob powedrowali dalej na zachod. Droga byla nierowna, wiodla w gore zboczy, gdzie podrozni musieli zsiadac z kucykow, by przeprowadzic je wokol pozostalosci zimowych lawin. Zatrzymywali sie tez w regularnych odstepach czasu, by dac odpoczac koniom i sobie.
Przed noca dotarli do polki skalnej, ocienionej sporym nawisem. To miejsce bylo kiedys uzywane jako obozowisko, poniewaz w tylnej czesci jaskini znalezli resztki ogniska ze zweglonymi koncami szczap. Wszystko wskazywalo, ze od jakiegos czasu nikt tu nie obozowal. W rozwiewanym przez wiatr popiele Tirtha dostrzegla slady zwierzecych lap. Gorski goreks - a byly to plochliwe stworzenia - swobodnie krazyl wokol poczernialej jamy od czasu, gdy po raz ostatni rozpalono tu ognisko. W najdalszym krancu jaskini znalazlo sie dosc miejsca dla kucykow. Zdjawszy z nich siodla, wytarli zwierzeta szorstkimi szmatami. Nie rosla tu wprawdzie trawa, ale w podroznych sakwach wiezli na pasze ziarno z rowniny Es, ktore Tirtha nabyla na targu w Romsgarcie.
Dziewczyna skrupulatnie podzielila skapa porcje pomiedzy oba kucyki. Zwierzeta prawie nie pasly sie podczas podrozy: nie natrafili na trawiasta doline czy zbocze. Nie znalezli tez wody, wiec i ja musza racjonowac. Oporzadziwszy konie, przykucneli obok wypalonej jamy.
Tirtha spojrzala na swego towarzysza. Dobrze znal te strony i powinien wiedziec, czy moga zaryzykowac i rozpalic niewielkie ognisko. Powiedzial przeciez, ze ludzie Marszalka oczyscili z rozbojnikow te czesc Estcarpu. Chociaz, minely juz dwa miesiace i jakas inna banda mogla zajac opustoszale tereny.
Wiatr, ktory przez caly dzien popychal ich i chlostal, ucichl teraz, chmury zas pojasnialy, a ukryte slonce zabarwilo je zlotem i purpura. Powietrze bylo czyste i swieze. O dziwo, Tirtha nabrala ducha, jakby ten pierwszy pomyslnie zakonczony dzien podrozy ja przekonal, ze los wbrew wszystkiemu usmiechnal sie do niej. A przeciez dobrze wiedziala, jak bywal zmienny i jak rzadko jej sprzyjal.
Jej towarzysz podrozy ostroznie ulozyl drwa w jamie, zrecznie popychajac metalowymi szponami dluzsze szczapy. Zapadal zmrok, a oni mieli ognisko, radosc dla oczu i mile cieplo dla ciala.
Na ostrugane patyki nabili kawalki podsuszonego miesa, ktore Tirtha dodala do wspolnych zapasow. Upieczone, jeszcze gorace, sciagali wargami z zaimprowizowanych roznow, zagryzajac podroznymi sucharami.
Po posilku druzynnik Tirthy po raz pierwszy zdjal helm i wreszcie zobaczyla twarz mezczyzny, ktoremu zaufala. Nie byl ani mlody, ani stary - nie potrafila okreslic jego wieku. Choc jego podbrodek i waskie usta mialy w sobie cos mlodzienczego, glebokie zmarszczki dzielily brwi nad oczami, w ktorych malowalo sie ogromne zmeczenie.
Wlosy, rownie ciemne jak wlosy Tirthy i przystrzyzone przy skorze, przypominaly cieple czepki, noszone w podrozy przez zony wielmozow. Poza tym, pomyslala, wygladalby prawie jak mezczyzna ze Starej Rasy, gdyby jego oczy mialy szara barwe chmur burzowych, a nie kryly w swej glebi zlocistej iskierki jak oczy drapieznego ptaka.
Zauwazyla to wszystko, obrzucajac go ukradkowymi spojrzeniami. Nie chciala otwarcie zdradzac zbytniego zaciekawienia. Ale Sokolnik zdawal sie niczego nie dostrzegac. Potarl reka czolo, jakby chcial usunac bol spowodowany ciezarem helmu. Nie odrywal oczu od ogniska. Zda sie, czytal w nim jakies poslanie, niczym Madra Kobieta poslugujaca sie dalekowidzeniem lub proroczym darem.
-Juz kiedys wedrowales tym szlakiem - przerwala milczenie Tirtha. Bylo to raczej stwierdzenie niz pytanie.
-Jeden raz... - odparl z roztargnieniem Sokolnik, nadal wpatrujac sie w ogniste jezyki. Teraz wyciagnal ku nim jedyna reke. - Bylem zwiadowca dwa lata temu, kiedy przemysliwalismy o powrocie... - urwal, omijajac wzrokiem dziewczyne. - Lecz nic tam nie zostalo.
Wypowiedziawszy szorstko te ostatnie slowa, po raz pierwszy spojrzal na Tirthe. Migocace w jego oczach zlote iskry wygladaly jak dlugo powstrzymywany plomien gniewu.
-Zaskoczyla nas lawina. Te drogi nadal sa niebezpieczne, gdyz zbudzone przez Czarownice sily jeszcze nie usnely. Szedlem na przedzie i dlatego... - machnal lekko reka, pozwalajac dziewczynie domyslic sie reszty.
-I od tej pory podrozowales sam? - Tirtha nie wiedziala, po co usiluje go zmusic do osobistych wyznan. Nie wygladal na rozmownego i natarczywosc moze tylko sprawic, ze zamknie sie w sobie. Wszystko, co slyszala o jego rasie, wskazywalo, iz Sokolnicy trzymaja sie z dala od ludzi innej krwi.
-Sam - odparl zwiezle i takim tonem, iz zrozumiala, ze istotnie nie powinna dalej nalegac. Zamierzala jednak zadac mu inne pytania, na ktore bedzie musial odpowiedziec, gdyz nie dotycza go osobiscie.
-Co wiesz o Karstenie? Ludzie roznie mowia, ale wszystko, czego sie dowiedzialam, bylo tylko pogloskami, a te moga sie okazac falszywe.
Sokolnik wzruszyl ramionami, polozyl helm obok siebie na skale, jeszcze raz potarl dlonia czolo i rzekl:
-Tocza sie tam bitwy, a raczej drobne utarczki, jeden szlachetka przeciw drugiemu. Od smierci Pagara, ich ostatniego ksiecia, nie znalazl sie nikt, kto moglby Pozostalym narzucic swoja wole i zaprowadzic pokoj. Przybywaja tam Sulkarczycy - jak zwykle pod bronia zeby zawierac handlowe transakcje. Kazdy kapitan dobrze zaplaci za zelazo z kopaln Yostu i srebro z Yaru. Ale handel w Karstenie niemal zamarl, chociaz ludzie umieraja tam z glodu, bo nikt nie smie uprawiac pol, ktore w kazdej chwili moga stratowac napastnicy. Zgromadzone niegdys bogactwa zostaly zlupione, ukryte lub rozproszone. Tak sie rzeczy maja na zachodnim wybrzezu i u podnoza gor. A co sie dzieje dalej, na wschodzie... - Wzruszyl ramionami. - Z tamtych stron nie docieraja nawet pogloski. Kiedy ksiaze Yvian skazal na zaglade Stara Rase, dal poczatek zarazie, ktora rozprzestrzenila sie na caly kraj.
-Wiec to rozkazy - Tirtha zwilzyla wargi czubkiem jezyka - Yviana rozpoczely... - Znow nie dokonczyla pytania i zastanowila sie przez chwile. Moze tajemnica, ktora ja tutaj sprowadzila, miala takie wlasnie korzenie?
Sokolnik obrzucil ja badawczym spojrzeniem i Tirtha pomyslala, ze po raz pierwszy przestal sie zajmowac wlasnymi sprawami. Byl dla niej narzedziem, i to wielce sprawnym, ale nie okazal dotad najmniejszego zainteresowania przyczynami jej wyprawy na poludnie.
-Stara Rasa... - urwal, wyciagajac metalowe szpony po kawalek galezi, ktory zlamal i wsadzil do ognia, i ciagnal dalej: - ...miala swoje sekrety. Moze jednym z nich byl sposob utrzymania trwalego pokoju? Slyszalem, ze zanim ksiaze Yvian stal sie sluga Kolderczykow, zwykli mieszkancy Karstenu lekali sie czlonkow Starej Rasy i sama ich obecnosc - choc bylo ich niewielu - kladla tame bezprawiu. Pozniej jednak wladca ten udowodnil, ze mozna ich zabijac tak samo, jak innych ludzi. W Karstenie nigdy nie brakowalo takich, ktorzy ich nienawidzili i zazdroscili im. No i teraz mogli dac upust nienawisci. Oprocz tego kolderscy "opetani" inicjowali i wspierali te morderstwa. Ale czemu to mowie, przeciez chodzi tu o twoich pobratymcow, prawda?
-Tak - odrzekla, rozwazajac swoje zachowanie: kierowac sie impulsem czy zachowac ostroznosc? W koncu dodala: - Sokoli Rog znajdowal sie w Karstenie. Widzisz wiec, ze naleze do rasy, ktora Yvian chcial wytepic - i to w kraju, dokad zarowno on, jak i jego lud niegdys przybyli jako intruzi i najezdzcy.
-Wracajac tam, narazasz sie na taki sam los, jaki spotkal twoich krewnych. Tamto prawo nadal obowiazuje. Zbyt wielu Karstenczykow zabijalo, grabilo i wzbogacilo sie na tym rozlewie krwi. - Sokolnik nie wygladal na poruszonego, raczej dawal do zrozumienia, iz sa dwojgiem podroznych, ktorych na krotko zlaczyl los.
-Nauczylismy sie czegos... - Tirtha wycedzila kazde slowo. - W Karstenie nie mozemy nikomu ufac. Ale jest tam cos, co na mnie czeka.
Nie powiedziala nic wiecej. Sokolnik poznal cel ich wspolnej podrozy. Na pewno nie zechce zapuscic sie poza gory. I nie nalezal do ludzi, ktorym by dobrowolnie powierzyla tajemnice.
Rozlozyla oponcze, okrecila sie nia, wsparla glowe na jednej z podroznych sakw i przymknela powieki mowiac:
-Bedziemy razem czuwac tej nocy. Obudz mnie, gdy zablysnie czerwona gwiazda.
Sokolnik w milczeniu sklonil glowe. Tirtha zastanawiala sie przedtem, czy to zrobi i tym samym zechce dzielic z nia obowiazki, skoro sa towarzyszami podrozy. Podczas gdy dziewczyna probowala zasnac, mezczyzna przysunal sie blizej ognia, ktory polyskiwal krwawo na jego metalowych szponach, na przemian oswietlajac i kryjac w mroku twarz o regularnych rysach, rownie martwa, jak helm noszony przezen za dnia.
Tirtha sila woli zmusila sie do zasniecia. Tej nocy rowniez miala senne widziadla. Nawiedzaly ja od wielu lat i kazdy szczegol tak utrwalil sie w jej pamieci, ze po obudzeniu moglaby opowiedziec o wszystkim, co zobaczyla, a nawet wyjasnic niektore obrazy. Byla to prawdziwa wizja, stanowiaca czesc dalekowidzenia. Wprawdzie nie zostala Madra Kobieta, lecz plynela w niej pelna krew Starej Rasy. Nie wierzyla, ze wszystkie pozostalosci mocy zanikly wsrod jej rodakow z Karstenu, choc nie trzymali sie tak kurczowo pradawnej wiedzy, jak ich kuzyni z Estcarpu.
A tam, posrednio za sprawa mocy, liczba mieszkancow znacznie sie zmniejszyla. Czarownice tak bardzo cenily swoje zdolnosci, ze nie chcialy ulec zadnemu mezczyznie. Rodzilo sie zatem coraz mniej dzieci, az w koncu, z powodu kobiecej dumy. Stara Rasa bliska byla wymarcia. Pozniej jednak sytuacja ulegla nieoczekiwanej zmianie. Jak wiadomo, wszystkie Madre Kobiety zjednoczyly swoje sily w Wielkim Poruszeniu i wiekszosc z nich umarla po tej ostatniej, tytanicznej bitwie. Ich ciala nie zdolaly zgromadzic i skierowac na wroga tak ogromnych ilosci energii - i tego wysilku przezyc.
Rzady w Estcarpie objal wtedy Koris z Gormu - dosc daleko spokrewniony ze Stara Rasa. Pomagali mu Tregarthowie, ktorzy pilnowali polnocnych rubiezy, tak jak niegdys strzegli gor na granicy z Karstenem. Simon Tregarth byl cudzoziemcem, przybyszem z innego swiata, a jego malzonka dawna Czarownica, ktora wyrzekla sie swoich siostr i po wyjsciu za maz - dziwnym zrzadzeniem losu - nie utracila daru wladania moca. Ta trojka rzadzila teraz Estcarpem i ich wplyw wszedzie dawal sie odczuc. Nie rekrutowano juz przymusowo Czarownic, chyba ze utalentowane dziewczeta same wybieraly ten sposob zycia. Ludzie czesciej sie ze soba spotykali i zawierali wiecej zwiazkow malzenskich. Wygnancy z Karstenu przemieszali sie z Sulkarczykami i ze swymi kuzynami z Estcarpu, W zamkach i zagrodach pojawilo sie wiecej dzieci, utrzymywano tez kontakty z tajemniczym wschodem - z Escore, pradawna ojczyzna Starej Rasy, odnaleziona przez dzieci Simona Tregartha i pani Jaelithe. W tym kraju nadal toczyla sie wojna, lecz z odwiecznym Zlem. Gdyby Tirtha nie byla soba, tylko kims zupelnie innym, na pewno przyciagnalby ja wschod.
Przyciagnal ja we snie! Znow szla szerokim korytarzem oswietlonym slabo przez osadzone w scianach matowe, nigdy nie gasnace prety, ktorych sekret dzialania utracono przed wiekami. Widziala cienie poruszajace sie wsrod innych cieni, obdarzone wlasnym zyciem. Co robily, kiedy i dlaczego - nic jej nie obchodzilo.
Jakkolwiek Tirtha przemierzala te droge wylacznie w widzeniu sennym, znala ja znacznie lepiej niz wiele miejsc, do ktorych zawedrowala na jawie. Stala sie ona jej czescia \v sposob, w jaki nigdy nie moglo sie stac zadne inne miejsce. Od dziecka przyprowadzaly ja tutaj sny i wszystko zawsze wygladalo tak samo, z uplywem zas czasu zaczelo wywierac na nia coraz wiekszy wplyw, az w koncu stalo sie bardziej rzeczywiste, niz cokolwiek.
Znajdowala sie w glownej sali jakiegos zamku - siedziby niemal rownie starej jak mury Estcarpu. U szczytu biesiadnego stolu staly wysokie krzesla pana zamku i jego malzonki. Tirthe otaczal tlum mglistych postaci. Bylo to uroczyste spotkanie i choc nie slyszala slow, czula, ze omawiano jakas bardzo wazna sprawe.
Skupila niemal cala uwage na przedmiocie znajdujacym sie pomiedzy dwoma krzeslami o wysokich oparciach. Widziala go zupelnie jak na jawie! Z otwartej szkatulki tryskalo swiatlo. Pokrywajace ja rysunki czy wzory nietrwaly nieruchomo, lecz zdawaly sie miec wlasne zycie: przelewaly sie, zmienialy ksztalty, pelzly, migotaly; w zadnej chwili nie mozna bylo miec pewnosci, co przedstawialy. Jednak w momentach, gdy na mgnienie nieruchomialy, rozpoznawala slowa i symbole Mocy.
Nigdy tez nie dojrzala zawartosci szkatulki, poniewaz zaslanialo ja na poly uniesione wieczko. Czula tylko, ze kryje sie tam serce i esencja wszystkiego, co tu oglada, bardziej zywe, niz otaczajace ja mgliste postacie.
Dalej sen potoczyl sie dobrze znanym trybem. Strzep cienia bedacy prawa reka wielmozy i takaz prawa dlon jego malzonki razem zatrzasnely wieko szkatulki.
Pozniej, jak zawsze w tej chwili, Tirthe zmrozil strach. Zblizalo sie Zlo. Nigdy nie udawalo jej sie przed nim uciec. Z jakiegos powodu powinna je zobaczyc... zobaczyc i poznac... zobaczyc i zapamietac!
Cien, bedacy panem zamku, przez dluga chwile przyciskal wieczko szkatulki. Blask ukrytego w niej zycia bladl. Mozliwe, ze ostrzezone wyplywem energii samo staralo sie bronic. A pozniej, niechetnie - Tirtha zawsze czula, ze niechec ta byla w istocie smutkiem lub zlym przeczuciem - wielmoza pchnal niezwykly skarb w strone swej malzonki. We snie miala ona forme mglistej kolumny. Odgrywajace role rak odgalezienia byly tylko strzepami mgly. Wziela szkatulke i wstala. Otaczajacy ja tlum niewyraznych postaci zafalowal. Po chwili pan zamku dolaczyl do tej cizby niknacej z pola widzenia Tirthy.
Nigdy za nim nie poszla. Liczyla sie tylko szkatulka i tylko ona ja przyciagala. Kobieca postac podniosla cenne brzemie i przycisnela do piersi w miejscu, gdzie bije ludzkie serce, a pozniej odwrocila sie i odeszla.
Tircie wydalo sie teraz, ze sama stala sie duchem, gdyz poplynela w powietrzu za utkana z mgly przewodniczka. Skierowaly sie gdzies poza szczyt stolu. Pani zamku poruszala sie szybko, zdawala sie biec, jakby czas stal sie jej wrogiem.
Dotarly tak do wykladanej boazeria sciany, do ktorej cien dziwnie sie przytulil, zdajac sie otwierac tajemne przejscie. W scianie pojawily sie waskie drzwi. Widmowa dama wcisnela sie do ciemnego pomieszczenia - a Tirtha za nia.
I chociaz w tym dziwnym snie nie miala ciala, poczula dotkniecie Mocy, ktora rosla i trwala, trwala latami, a moze nawet wiekami, chroniac niezwykla szkatulke.
Na srodku malej, pozbawionej okien komnaty stal kamienny stol, a na scianach wisialy mgliste gobeliny. Atmosfera tajemnego schowka ostrzegala kazdego przybysza, ze moze do niego wejsc jedynie osoba wladajaca Moca. A jednak... Tirtha znalazla sie tam bez przeszkod, chociaz tu nie dysponowala ani cialem, ani magicznym talentem.
Widmowa dama, nadal przyciskajac reka szkatulke do piersi, uniosla wysoko druga dlon i nakreslila w powietrzu jakis znak, dotykajac przy tym brzegiem dloni i palcow srodka kamiennego stolu. Masywny blok zadrzal. Pani zamku pospiesznie poderwala reke - a raczej strzep mgly - w powietrze. Mimo ze Tirtha nigdy nie widziala podobnego rytualu, zdawala sobie sprawe, iz jest swiadkiem starozytnego obrzedu, w ktorym umysl kontrolowal materie i czynil ja sobie posluszna.
Postawiona na stole szkatulka zadrzala tak samo, jak przed chwila kamienna plyta. Jakby zapuszczala tam korzenie, pomyslala Tirtha. Mglista kobieca postac nadal rzucala czary; wydawalo sie, iz zamyka i rygluje niewidzialne drzwi, tak by nikt niepowolany nie wtargnal do tajemnej komnaty.
I...
Tirtha drgnela, jej senna wizja zniknela... Ktos ja dotyka! Znow byla we wlasnym ciele i mogla odczuwac i slyszec. I wlasnie uslyszala przy uchu, tam gdzie kaptur oponczy opadl lub zostal odsuniety, czyjs szept. Poczula na policzku oddech. Otworzyla oczy i zobaczyla nocny mrok; chciala sie poruszyc, ale unieruchomila ja niewidoczna dlon.-Cicho!
Tak nagle wyrwano ja z widmowego zamku, ze nie do konca zdala sobie sprawe, iz powrocila do obozowiska na skalnej polce. Nie bylo przeciez nawet sladu ognia. Wreszcie przebudzila sie. Wtedy dopiero rozpoznala osobe, ktora przy niej kleczala, przytrzymujac ja reka, gotowa nawet zatkac jej usta, gdyby mial sie z nich wydrzec jakis dzwiek.
Lecz Tirtha zebrala na to w swych wedrowkach zbyt duzo doswiadczenia. Pozostala na swoim miejscu, wytezyla tylko sluch. Jej towarzysz spostrzegl widac, ze sie obudzila, gdyz cofnal pospiesznie reke. Pomyslala, ze musial sie zmusic do dotkniecia kobiecego ciala, a jednak sie nie oddalil.
Jeden z kucykow grzebnal kopytem i sapnal. Sokolnik nagle zniknal. Pojela, iz popelzl w strone koni, by je uspokoic. Wciaz nasluchiwala.
Wreszcie dobiegl ja dziwny dzwiek, ale nie mogla ocenic, z jakiej odleglosci. Uslyszala szelest, jak gdyby ktos lub cos gramolilo sie po niezbyt bezpiecznym zwirze czy kamiennym osypisku w zlebie. Przypomniala sobie, ze na szlaku niedaleko od jaskini pozostala kupa zwiru, slad zimowej lawiny, ktore nader czesto schodzily w tych ruszonych z posad gorach.
Usiadla i zrzucila z ramion plaszcz. Pod reka miala swoj Niszczony miecz, obok lezal kolczan, ale i jedno, i drugie bylo w tej ciemnosci bezuzyteczne. Powoli, ostroznie siegnela reka do stosu kamieni, lezacego opodal ogniska. Kamienie byly jeszcze cieple. Zacisnela palce wokol polozonego najwyzej. Okazal sie wystarczajaco ciezki, a juz kiedys z powodzeniem uzyla tej prymitywnej broni.
Sokolnik nosil u pasa pistolet strzalkowy. W tym mroku podobna bron tez na nic mu sie nie przyda, chyba ze jest jednym z owych legendarnych strzelcow trafiajacych do celu na podstawie dzwieku. Mial rowniez miecz i teraz na pewno trzymal go w zdrowej rece. Przypomniala sobie jego szpony i mimo woli sie wzdrygnela - z bliska byla to bardzo grozna bron.
Szelest ucichl, lecz napastnik bez watpienia nie odszedl. Nie wechem, ale w inny jakis sposob szukal ofiar.
Nagle zawirowalo jej przed oczami! Nie zdolala nawet jeknac, tak bardzo zaskoczyl ja atak. Nieznany stwor polowal za pomoca umyslu! Odpowiedziala na cios, ktory mial ich zlokalizowac, instynktowna blokada mysli, dziedziczna umiejetnoscia Starej Rasy. Czy Sokolnik zdola odeprzec taki atak? Prawie nie znala sposobu myslenia jego ludu, nie wiedziala tez, czy jej towarzysz potrafi sie oslonic przed podobnym uderzeniem.
Na nieszczescie blokada umyslu miala swoje ujemne strony. Tirtha nie osmielila sie chocby uchylic swej tarczy, aby zbadac nature czajacego sie w mroku stworu. Napastnik uzyl lacznosci telepatycznej, nie mogl wiec byc banita; tylko czlonkowie Starej Rasy posiadali takie zdolnosci. Tirtha umiala swoja mysla kierowac zwierzetami, lecz nigdy nie probowala robic tego z ludzmi. Jako potwornosci zwiazanej z pradawnym Zlem, przeciwstawiali sie temu wszyscy jej pobratymcy od czasu przybycia do Karstenu czy tez Estcarpu.
Teraz dotarl do niej ciezki, zwierzecy odor. Nie nalezal do zadnego znanego jej stworzenia. Poranny wiatr niosl smrod rozkladu, jakby ktos rozrzucil cuchnaca kupe smieci lub odslonil pelna zgnilizny jame.
Nie zanieczyscilby tak nocnego powietrza sniezny kot, jedno z nielicznych zwierzat, ktore podobno mialo tutaj powrocic po Wielkim Poruszeniu. Tirtha natychmiast skierowala w strone kucykow uspokajajaca mysl, bo ohydny odor musial obudzic wszystkie ich instynkty i leki. Jednakze jej poslanie napotkalo silna myslowa zapore! W ten to sposob dowiedziala sie, co robil jej towarzysz. Byc moze, dlugie lata spedzone wsrod skrzydlatych pobratymcow obudzily i umocnily w Sokolnikach ich wrodzone zdolnosci. Teraz zas jeden z nich otaczal myslowym murem zagrozone atakiem wierzchowce. Tirtha pospieszyla mu z pomoca.
Rozdzial III
Czajacy sie w dole stwor polowal za pomoca mysli, kiedy wiec ofiary otoczyly sie telepatyczna tarcza, musial sie zorientowac, ze zostal odkryty. Tirtha bezsz