Andre Norton Strzez sie sokola Przelozyla: Ewa Witecka SCAN-dal Dla Pauliny Griffin,ktorej zachety i sugestie przyczynily sie do powstania tej opowiesci Estcarpem, ostatnia ostoja Starej Rasy, rzadzily Strazniczki, Kobiety Wladajace Moca Czarodziejska. (Owa Moc byla niegdys dziedzictwem wszystkich czlonkow tego plemienia). Estcarp tkwil jak w kleszczach pomiedzy zasiedlonymi przez nowe ludy dwoma wrogimi panstwami - Alizonem na polnocy i Karstenem na poludniu. Na wschodzie lezalo Escore, tajemnicza kraina, do ktorej dostepu bronila stworzona przez Moc zapora. Zapora ta miala chronic mieszkancow Estcarpu przed starozytnym Zlem. Pozniej przez jedna z Bram przybyli Kolderczycy - wladcy dziwnych maszyn i tworcy armii zywych trupow - z zamiarem objecia rzadow nad nowym swiatem. Z calej duszy nienawidzili mieszkancow Estcarpu, poniewaz kolderskie maszyny nie mogly zapanowac nad ich umyslami. Zdobyli Gorm i Sulkar - twierdze morskich wedrowcow od dawien dawna sprzymierzonych z Estcarpem. Uczynili z karstenskiego ksiecia Yviana jednego ze swoich agentow o martwych umyslach. Zaatakowali wiec Estcarp z dwu stron, jakby byl on orzechem, ktory mozna rozlupac miedzy dwoma kamieniami. Mniej wiecej w tym samym czasie, z innego swiata i z innej epoki, przybyl do Estcarpu Simon Tregarth, ktory zlozyl przysiege wiernosci Czarownicom. Razem z wygnanym z Gormu Korisem, Czarownica imieniem Jaelithe i Loyse z Verlaine (za posrednictwem topora weselnego poslubionej ksieciu Yvianowi, ktorego nigdy nie widziala na oczy) wyruszyl przeciw wrogom, porwawszy do walki caly Estcarp. Kolderczycy zostali odepchnieci do Bramy, ktora za nimi wspolnie zamkneli Simon i Jaelithe (wbrew obyczajom swego ludu wyszla ona za Simona i przez to utracila przychylnosc Strazniczek, ale nie dar wladania moca). Wkrotce potem w Karstenie wybuchla wojna domowa, poniewaz ksiaze Yvian nie pozostawil nastepcy tronu. Wladca ten przed smiercia (a zginal z rozkazu Kolderczykow) wyjal spod prawa wszystkich ludzi ze Starej Rasy, mieszkajacych w jego panstwie. Niektorym udalo sie uniknac krwawej masakry i uciec na polnoc, do dalekich krewnych w Estcarpie. Tam pod wodza Simona stali sie Straznikami Granicznymi i razem z Sokolnikami strzegli gorskich przejsc. W Karstenie wladze objal "nowy czlowiek" imieniem Pagar, ktory zjednoczyl zwasnionych wielmozow wskazujac im wspolny cel: Estcarp. Armia Estcarpu okazala sie zbyt slaba, by pokonac wroga. Pragnac ratowac kraj, Czarownice skupily wszystkie swoje sily i w ciagu jednej nocy skierowaly je przeciw samej ziemi: gory staly sie dolinami, a doliny wydzwignely sie ku niebu. Pozniej nazwano to Wielkim Poruszeniem. W rezultacie wiele Strazniczek umarlo, a te, ktore ocalaly, utracily niemal cala sile, lecz Pagar i jego armia zostali unicestwieni. Jaelithe Tregarth urodzila swemu malzonkowi troje dzieci jednoczesnie - rzecz dotad nie znana w Estcarpie. Po kilku latach, gdy byly jeszcze male, wyruszyla na poszukiwanie Simona, ktory tymczasem zaginal podczas wyprawy zwiadowczej. Trojka mlodych Tregarthow trzymala sie razem, mimo ze Strazniczki porwaly ich siostre, chcac wyksztalcic ja na przyszla Czarownice. W noc Wielkiego Poruszenia bracia uwolnili ja z Przybytku Madrosci. Uciekli na wschod i nie przeszkodzila im w tym starozytna zapora, poniewaz w ich zylach plynela domieszka obcej krwi. W taki oto sposob trafili do Escore, zapomnianej ojczyzny Starej Rasy, i walczyli tam ze zlymi mocami, ktore niechcacy obudzili swym przybyciem. Przylaczylo sie do nich wielu wygnancow z Karstenu i calymi rodzinami i klanami przesiedlilo do kraju, z ktorego przed wiekami uciekli ich przodkowie. Po smierci Pagara i jego armii, w Karstenie ponownie zapanowal chaos. Ruszone z posad gory zyskaly sobie zla slawe i tylko zbojcy szukali tam schronienia. Z przebudzonego, kipiacego magia Escore przybyly nieznane, niesamowite istoty i grasowaly na nowych terenach lowieckich. Rzady nad wyczerpanym ciaglymi wojnami Estcarpem objal Koris z Gormu. Z czasem przylaczyli sie do niego Jaelithe i Simon Tregarth. Wrociwszy z innego swiata dzieki pomocy swoich dzieci, woleli bronic zachodnich, a nie wschodnich rubiezy. Niegdys Kolderczycy podstepem sklonili Alizonczykow do napasci na zachodni kontynent, gdzie rozciagaly sie doliny High Hallack. Najezdzcy poniesli druzgocaca kleske. Na polnocy Estcarpu zapanowal niepewny pokoj, chociaz wrogo nastawieni sasiedzi czestymi wypadami wyprobowywali graniczne umocnienia, i tam tez Koris skoncentrowal swoje sily. Lata po wielkiej wojnie byly pelne niebezpieczenstw i wedrowek ludzi, ktorzy wszystko utracili, zwlaszcza zas wygnancow z Karstenu. Niektorzy osiedli w Estcarpie, jakkolwiek nigdy nie uznali go za nowa ojczyzne, inni zas wstapili na sluzbe tam, gdzie ja znalezli. Posepni i grozni Sokolnicy musieli uciekac ze swego gorskiego Gniazda, zniszczonego podczas Wielkiego Poruszenia. Wspaniala twierdza stala sie kupa kamieni. Sprawna organizacja przestala istniec i rozproszyli sie po swiecie. Sluzyli wiec jako marynarze na sulkarskich statkach albo szukali innego zajecia. Tak plynely lata i wiekszosc ludzi nie potrafila od nowa zapuscic korzeni. Pod nowymi rzadami Estcarp nie byl pewny swej przyszlosci. Rozdzial I Wiatr rozhulal sie o swicie. Pierwszy poryw zerwal lupkowa dachowke i z halasem roztrzaskal na dziedzincu karczmy. Romsgarth byl niegdys sporym miastem, w ktorym spotykali sie wedrowni kupcy, a zarazem ostatnia estcarpianska twierdza strzegaca poczatku gorskiego szlaku wiodacego do Karstenu. Miasto bylo bardzo stare i zniszczone: przynajmniej trzecia czesc starodawnych kamiennych budowli zawalila sie i zamienila w zarosniete zielskiem ruiny. Od targowych dni i spotkan tamtych wiecznie czyms zaaferowanych kupcow przeminely prawie dwa pokolenia. Karsten... Ktoz teraz podrozowal przez gory do Karstenu? Wielkie Poruszenie zniszczylo wszystkie trakty i drogi, w granicznych gorach powstaly nowe zapory i przejscia, znane tylko banitom, uciekinierom i zbojcom, ktorzy sciagali tu zewszad w poszukiwaniu kryjowek w szczelinach i pieczarach.Przy oknie karczmy stala dziewczyna, przytrzymujac okiennice, by nie szarpal nia wiatr, i z wysunietym koniuszkiem jezyka patrzyla na budzace sie do zycia miasto. Ten nerwowy nawyk, z ktorego nie zdawala sobie sprawy, zdradzal, ze dreczy ja niepokoj; jednak nie pozostal przy zyciu nikt, kogo by obchodzily troski Tirthy z Sokolego Rogu. Wielu ludzi krazylo teraz wzdluz nie strzezonej granicy. Wyczerpani dluga wojna, snuli sie bez celu, badz szukali jakiegos schronienia lub zalatwiali sprawy, ktore pragneli utrzymac w tajemnicy. W zrujnowanych, umierajacych miastach nie zadawano wedrowcom zbednych pytan. Zycie Estcarpu skupilo sie na polnocy: na zyznych ziemiach i w portach pelnych sulkarskich statkow, gdyz wytrwali kupcy na nowo przecierali swe dawne morskie szlaki. W karczemnej izbie, gdzie skrecona szmatka - udajaca knot w misce z olejem - bardziej dymila, niz dawala swiatlo, wisial kwasny odor: swiadectwo pobytu zbyt licznych wedrowcow, miernego starunku wlascicieli i uplywu lat. Brzemie czasu przygniatalo popekane sciany, czynilo podloge nierowna, bo jej grube deski wydeptaly niezliczone obute stopy. Tirtha gleboko wciagnela do pluc czysciejsze powietrze z zewnatrz, po czym zamknela okiennice i wsunela na miejsce drazek. Lekkim i szybkim krokiem zblizyla sie do kulawego stolu. Poruszala sie jak ktos, kto przywykl do niebezpiecznych szlakow. Po raz juz drugi od chwili przebudzenia sprawdzila ukryta pod brazowym kaftanem sakiewke, ktora stanowila czesc paska zacisnietego pod warstwami odziezy wokol talii. Wykonany z wezowej skory i mocny, byl dostatecznie gietki, zeby bez otwierania mogla wyczuc zawartosc. Trzymala tam pieniadze - gromadzone powoli i z wielkim trudem. Wystarczylo, ze spojrzala na swoje zrogowaciale rece czy poczula bol przy ruchu chudych ramion, a przypominala sobie, jak je zdobyla. Miala tam tez niewielki skarb, skladajacy sie z dziesieciu nieregularnych zlotych krazkow - tak starych, ze zniknely z nich wszelkie oznakowania - prawdziwy dar losu. Uznala to wydarzenie za znak, ze jej marzenia staja sie rzeczywistoscia. Porabala zwalone drzewo, by oswobodzic droge dla pluga, i wsrod korzeni znalazla rozbite naczynie, a w nim - ukryty skarb! Los sprzyjal jej rowniez dlatego, ze byla w tym momencie sama. Gburowaty gospodarz, ktory najal Ja do pomocy przy zbiorach, uznal za stosowne wyslac sama do najciezszej pracy, jaka mogl znalezc - przypuszczala, ze tylko po to, by jej udowodnic, iz jako kobieta do niczego sie nie nadaje. Jeszcze raz dotknela warg koniuszkiem jezyka. Nigdy nie bedzie kuchenna sluzka ani praczka. Miala na sobie meski stroj, u pasa nosila miecz, lecz jego brzeszczot wyszczerbil sie i zrobil taki cienki, ze w obawie czekala, iz przy lada okazji sie zlamie. Na galce wciaz jeszcze trwal nie zatarty rysunek, ktory bardzo sobie cenila - glowa sokola z rozwartym lekko dziobem, jakby wydajacego bojowy okrzyk. I to bylo cale jej dziedzictwo, chyba ze... Karsten i pewien sen. Odkad Czarownice z Estcarpu moca swej magii dokonaly Wielkiego Poruszenia, ruszajac z posad gory i wstrzasajac ziemia - i w ten sposob unicestwily sily armii ksiecia Pagara - nikt nie wiedzial, co dzialo sie teraz za granicznymi gorami. Ze strzepow wiadomosci i niejasnych poglosek, ktore Tirtha starala sie wydobyc od kazdego napotkanego wedrowca (a robila to bardzo ostroznie, zeby nikogo nie zaciekawilo, dlaczego ta wysoka kobieta o stanowczych rysach spalonej na braz twarzy interesuje sie czyms wiecej niz praca i codzienna strawa), wynikalo, ze Karsten rozpadl sie na mnostwo niewielkich majetnosci, ktore czesto toczyly ze soba wojny. Od czasow Pagara zaden wielmoza nie zyskal na tyle duzej przewagi, by znow zjednoczyc podzielone ksiestwo. Z jednej strony, taki stan rzeczy mogl dobrze sie przysluzyc sprawie Tirthy, z drugiej jednak - stac sie znaczaca przeszkoda. Sama jeszcze nie wiedziala, jak to ocenic. Odkrycie zlotego skarbu uznala za dobra wrozbe, ale wnet uswiadomila sobie, ze nie powinna wyruszac na poludnie bez przewodnika: podczas Wielkiego Poruszenia zniknely wszystkie znaki orientacyjne. Samotna wedrowka byla zatem niemozliwa. Pozostal jej wiec targ najmitow. Przypasala miecz i narzucila grubo tkana oponcze podszyta zajeczym futerkiem. Odzienie zbytkowne, jak na stan jej sakiewki, ale dajace oslone przed niepogoda - taka jak ta wyjaca za progiem wichura - oraz zapewniajace cieplo w nocy. Przez ramie przewiesila podrozna sakwe oraz kolczan z lukiem i strzalami. Przez kilka miesiecy uczyla sie je wyrabiac, a pozniej uparcie cwiczyla oko. Nie miala pistoletu strzalkowego. Na to mogli sobie pozwolic bogacze, wodzowie klanow i ich druzynnicy, albo zolnierze Marszalka Korisa, strzegacy teraz prawa i porzadku w Estcarpie. Na dole w stajni czekala niewysoka klacz o kosmatej siersci, pewnym kroku - zadowalajaca sie skapo rosnaca trawa - i wyjatkowo zlosliwym usposobieniu. Jednakze wlasnie ta zlosliwosc chronila wierzchowca Tirthy przed kradzieza. Klacz byla rownie chuda i niepozorna, jak jej pani, a polyskujacy miedzia czarny wlos przystawal do krotko obcietych kedziorow Tirthy, nierownymi kosmykami opadajacych na czolo. Przed -zejsciem do wspolnej izby dziewczyna zgasila palcami knot lampy. Stapajac bezszelestnie po wyzlobionych niezliczonymi stopami schodach, skrzywila sie: z dolu bil smrod ludzkiego potu i kuchenne wyziewy. Chociaz bylo jeszcze wczesnie, karczmarka stala juz przy palenisku. Byla to otyla kobieta o obwislym brzuchu przykrytym workowatym fartuchem, z zakasanymi rekawami na ramionach niemal rownie grubych, jak uda Tirthy. W jednym reku trzymala dluga chochle, a druga zaciskala w piesc, gdyz dopiero co dala kuksanca pilnujacej garnka dziewczynie. Przez mieszanine innych zapachow przebijal swad spalenizny i Tirtha z latwoscia rozpoznala rodzaj przewinienia podkuchennej. Wprawdzie przypalone, ale zawsze jedzenie. Tirtha juz dawno nauczyla sie nie wybrzydzac - wystarczy, ze potrawa jest ciepla i sycaca. Nie miala dosc pieniedzy na zamawianie specjalnych dan. Wziela ze stolu pusta drewniana miske, wybrala rogowa lyzke, ktora przynajmniej wygladala na wytarta po poprzednim uzyciu, i podeszla do rozpalonej kuchni. Sluzebna dziewka pochlipujac odpelzla na czworakach na bezpieczna odleglosc od swej pani, ktora mieszala w garnku tak zamaszyscie, ze jego zawartosc przelewala sie przez krawedzie. -Owsianka. Mozesz tez dostac kotlet wolowy. - Karczmarka skupila teraz uwage na Tircie. Malymi oczkami juz ocenila goscia i uznala, ze nie warto go namawiac do bardziej wyszukanego posilku. -Niech bedzie owsianka - zgodzila sie Tirtha wyciagajac miske, do ktorej karczmarka wlala szesc chochli z lekkoscia wynikajaca z wieloletniej praktyki. Buchajaca z miski para pachniala nie tylko spalenizna, ale i stechlizna - kasze ugotowano z resztek zimowego przemialu. Nie dodano dla smaku ani kawalkow boczku, ani nawet krajanej cebuli. Mimo wszystko bylo to jedzenie - a wiec energia, ktora pozwoli Tircie przezyc ten ranek, i dziewczyna nie wahala sie przed zwiekszeniem jej rezerw. Musiala porobic zakupy. W gorach bylo duzo dzikiej zwierzyny, Tirtha zas umiala zastawiac sidla; nie zuzywala w ten sposob strzal, no, chyba ze los zeslal jej antylope. Poza tym, w lesie i gorach wraz z nastaniem wiosny pojawilo sie wiele swiezych zielonych kielkow, ktore po ugotowaniu sluzyly nie tylko jako pokarm, lecz takze jako przyprawy. Problemem byla sol i kilka innych rzeczy, na ktore z niechecia musiala wysuplac pieniadze. Ulozyla w mysli spis. Podczas gdy dziewczyna nie spieszac sie oprozniala miske, karczmarka coraz to obrzucala Tirthe podejrzliwymi spojrzeniami, bez watpienia szykujac sie do zjadliwej riposty na jakakolwiek skarge. Tirtha wiedziala, ze wlascicielka zajazdu ma wobec niej zastrzezenia. Byla dla niej ni psem, ni wydra. Zreszta, dla kazdego w tych stronach. Kobieta podrozujaca jak mezczyzna, nie zajmujaca wlasciwego jej plci miejsca?! To prawda, ze Tirtha rzucala sie w oczy, ale przeciez docierali tutaj rownie dziwni jak ona przybysze. Jezeli nawet poplotkowano o niej dzien lub dwa, wkrotce na pewno przyjedzie ktos inny, kto ich zadziwi i da pozywke dla przypuszczen i domyslow. Z tej strony granicy nie musiala sie niczego obawiac. Ale po tamtej... Nawet jej twarz moglaby sciagnac na nia smierc, jezeli dawne opowiesci mowily prawde, a nie watpila, iz zaden z ponurych szczegolow nie zostal wymyslony przez bardow - Kowali Piesni. Za rzadow ksiecia Yviana ludzie ze Starej Rasy po trzykroc zostali ogloszeni banitami i wyjeci spod prawa. polowano na nich jak na dzikie zwierzeta i zabijano - czasami w straszny sposob - i dotad nie zatarla sie pamiec tamtych dni. Ci ktorym sie poszczescilo, zbiegli do Estcarpu i zostali Straznikami Granicznymi; wedrowali tam i z powrotem krwawym szlakiem, tworzac pierwszy mur obronny dla przybranej ojczyzny. Mezczyzni i kobiety ze Starej Rasy, ktorzy widzieli smierc swoich najblizszych, niczego nie zapomnieli. Miecz u boku Tirthy mial swoj udzial w tamtych czasach, chociaz walki sie skonczyly, zanim odrosla od stolu nie wyzszego niz ten, przy ktorym obecnie siedziala. Mimo to nienawisc stala sie integralna czescia jej istoty. Czlonkowie Starej Rasy zyli dlugo - o ile nie zgineli przedwczesnie na wojnie - i jeszcze dluzej pamietali. Do wspolnej izby schodzili sie teraz inni podrozni. Zauwazyla wsrod nich przynajmniej trzech, ktorzy przypuszczalnie tak jak ona wyrusza na jarmark najmitow odbywajacy sie tutaj wczesna wiosna. Nosili lepsza odziez i mieli pelniejsze twarze, jak gdyby nie znali przednowkowej biedy. Byli to ekonomowie z okolicznych wlosci wyslani po najem pasterza, krowiarki, a jesli bedzie sprzyjac im szczescie, moze znajda nawet tkaczke. Tirtha szukala kogos calkiem innego i tutaj sprowadzily ja tylko niepewne pogloski. Chociaz wielu uczestnikow wojen otrzymalo ziemie na wschodzie lub pozostalo druzynnikami wielmozow, ktorych znaki przyjeli na tarcze (inni zas stali sie banitami, poniewaz z wojennego rzemiosla pozostala im jedynie umiejetnosc grabiezy) - nadal mozna bylo wynajac wycwiczonego zolnierza, ktoremu akurat sie nie wiodlo. A najemnicy lepszego pokroju, ktorzy zachowali dume i przestrzegali starych obyczajow, mogli zlozyc mieczowa przysiege w zamian za przyjecie na sluzbe. Potrzebowala znajacego gory mezczyzny, ktory nie wszedl w konflikt z prawem i zgodzilby sie zostac przewodnikiem do Karstenu. Gotowa byla zaplacic mu za to spora czesc sumy bezpiecznie spoczywajacej na jej biodrach. Wyskrobala ostatni niesmaczny kes z miski, wlozyla do niej wylizana lyzke i wstala zza stolu. Najmici zgromadza sie tam, gdzie kupcy z miejscowej gildii ongis mieli swoj glowny rynek. Szukajacy zajecia mogli schronic sie przy dokuczliwym wietrze w zaopatrzonych w daszki i podpartych kolumnami niszach, w ktorych dawno temu staly stragany. Ozdobna klamerka spiela oponcze pod szyja, naciagnela kaptur na glowe i przeszla przez podworze na ulice. Trwalo to zaledwie kilka chwil, lecz silny wiatr zaparl jej dech w piersiach, uderzywszy w twarz. Na ulicy bylo niewielu przechodniow. Zaciagniete chmurami olowiane niebo wrozylo dalsze pogorszenie pogody. Tirtha skrecila na rynek i przekonala sie, ze miala racje - czekajacy ukryli sie w niszach. Wszyscy nosili na kapeluszach lub kapturach miniaturowe symbole swego zawodu: kij byl oznaka pasterza, klak owczej welny - owczarza, ubijacz - krowiarki. Tirtha obrzucila ich szybkim spojrzeniem. W ostatniej niszy - a padal juz ulewny deszcz i wiatr ciskal kroplami jak ostrymi grotami strzal - schronil sie tylko jeden mezczyzna. Byl zupelnie sam, jakby rzeczywiscie byl banita. Wedrowiec, z ktorym nikt z potulnych i kornych najmitow nie chcial miec do czynienia, sokol wpuszczony w stado drobiu. Sokol... Tirtha zatrzymala sie, mimo woli szukajac reka wpolzatartego herbu na galce miecza. Mezczyzna ten byl tu do tego stopnia nie na miejscu, ze rownie dobrze moglby byc pomalowany na czerwono czy obwieszony klejnotami. Opieral sie o kolumne i natychmiast wyprostowal, gdy Tirtha sie zatrzymala. Obrzucil ja spojrzeniem tak zimnym, jakby bardziej nalezal do sil Ciemnosci niz do mocy Swiatla. Podczas gdy dziewczyna oslaniala oponcza skorzany stroj, on mial na sobie kolczuge i plaszcz obciety do kolan, z dwiema niezdarnie zalatanymi dziurami. Przy butach do konnej jazdy nie bylo ostrog. Najbardziej zdumialo Tirthe jego nakrycie glowy. Zamiast gladkiego helmu Straznika Granicznego nieznajomy nosil znacznie ozdobniejszy szlom zaslaniajacy mu pol twarzy. Szlom byl powaznie uszkodzony i podobnie jak plaszcz nosil slady nieporadnej naprawy. Wykuto go w ksztalcie sokola, a niezgrabnie przylutowane skrzydlo wygladalo jak zwichniete. Sokolnik! Zywa legenda! Czy ci zrodzeni do walki mezczyzni zostali az do tego stopnia zdegradowani przez niepomyslny zbieg okolicznosci i chaos wojny? Kiedys ich Gniazdo znajdowalo sie w granicznych gorach, ale Tirtha slyszala, ze Sokolnikom przekazano to samo ostrzezenie, ktore sprowadzilo Straznikow Granicznych na rownine Estcarpu. Musieli zatem przezyc Wielkie Poruszenie. Tak, w minionych miesiacach dobiegla ja wiesc, ze niektorzy z nich sluzyli nawet jako marynarze na sulkarskich statkach - jak przed wiekami, kiedy po raz pierwszy przybyli do Estcarpu. W Estcarpie nie znalezli wszakze uznania w oczach Strazniczek, nawet wtedy, gdy zaoferowali swoja pomoc wycwiczonych wojow dla przetrzebionej w walce armii Estcarpu. Zbyt obcy okazal sie ich sposob zycia dla wszechpoteznych Czarownic, ktore nienawidzily go i uwazaly za sprzeczny z natura. Sokolnicy tworzyli bowiem wylacznie meski klan, kobietami gardzili i czuli do nich wstret. Owszem, mieli swoje niewiasty, z ktorymi plodzili nastepcow. Trzymali je w odcietej od swiata wiosce, dokad w oznaczonych porach roku przybywali wybrani na ojcow mlodzi wojownicy. Nie okazywali tez litosci swemu potomstwu: zabijali kazde dziecko, ktore nie urodzilo sie cale i zdrowe. Ich obyczaje byly calkowitym zaprzeczeniem panujacych w Estcarpie rzadow Madrych Kobiet. Osiedlili sie na ziemi niczyjej, w gorach dzielacych Estcarp od Karstenu. Zbudowali tam wielka twierdze - Gniazdo Sokolnikow - oraz graniczne wieze straznicze. Na poczatku zapewniali ochrone kupcom podrozujacym gorskimi szlakami, a w niedawnych ciezkich czasach stali sie estcarpianska zapora przeciw Karstenowi. Straznicy Graniczni, chociaz nie traktowali ich jak mieczowych braci, to jednak utrzymywali z nimi dosc bliskie kontakty i dazyli szacunkiem. Sluzyli razem w przykladnej zgodzie. Posiali im zywnosc, najpierw potajemnie, bo zakazaly tego Czarownice, a pozniej jawnie, zarowno do samego Gniazda, jak i do ich kobiecej wioski. W ostatnich latach przed Wielkim Poruszeniem wlasciwie zniknely niemal wszystkie bariery dzielace zolnierzy Estcarpu i przybylych zza morz cudzoziemcow, uciekajacych przed jakas katastrofa. Sokolnicy po mistrzowsku wladali wszelka bronia, a tak cenne dla nich sokoly, zaopatrzone w tajemnicze urzadzenia, tworzyly powietrzna siatke wywiadowcza, ktora coraz czesciej decydowala o wyniku licznych gorskich utarczek i bitew. Tirtha odruchowo poszukala spojrzeniem sokola - czarnego, z bialym V na piersi - ktory powinien siedziec na przegubie swego pana. Nie bylo go tam. Przy ramieniu nie zobaczyla tez reki. Koniec rekawa cienkiej kolczugi blysnal lsniacym metalem: poruszylo sie piec waskich zebow przypominajacych ptasie szpony. Tirtha pomyslala, ze musi to byc grozna bron; nie watpila tez, ze wojownik, ktory zachowal kolczuge, uszkodzony helm, a w pochwie wyostrzony miecz, zapewne dobrze umial sie nimi poslugiwac. Byl jednak Sokolnikiem, a Tirtha nie mogla sie wyrzec swojej plci. Wlasnie takiego przewodnika poszukiwala, ale nie wiedziala, czy nieznajomy zgodzi sie przyjac u niej sluzbe - zapewne zalezalo to od stopnia jego desperacji. Zapragnela obejrzec tez jego twarz, lecz ozdobny henn zakrywal ja niemal w calosci jak maska. No coz, Tirtha wyprostowala ramiona i zrobila dwa kroki do przodu, tym samym uciekajac z zasiegu potezniejacej szybko nawalnicy. Podniosla glos, by zagluszyc huk wiatru. -Czy jestes wojownikiem z czysta tarcza? Tylko tacy wojowie oferowali swoje uslugi, ale nigdy nie slyszala o Sokolniku, ktory by sie w ten sposob okreslil. Tworzyli jeden klan i wstepowali na sluzbe wylacznie jako oddzial, a wszystkie formalnosci zalatwial ich dowodca. Nigdy tez nie spoufalali sie ze swymi chlebodawcami. Przez moment przypuszczala, iz gardzacy kobietami Sokolnik nie odpowie jej i nawet nie bedzie miala okazji zaproponowac mu sluzby. Jednak po przydlugiej chwili mezczyzna przerwal milczenie: -Jestem wojownikiem z czysta tarcza - powiedzial beznamietnie. Nie podniosl glosu, zeby przekrzyczec wiatr, ale dobrze go uslyszala. -Potrzebuje przewodnika w gorach, a takze woja... - Tirtha od razu przeszla do sprawy. Nie podobalo sie jej, ze Sokolnik mogl wpatrywac sie w nia przez otwor w hennie, podczas gdy ona sama nie widziala jego twarzy. Poruszyla sie, a wtedy jej plaszcz rozchylil sie nieco, odslaniajac podrozny skorzany stroj uzywany przez Straznikow Granicznych. -Wynajmuje moje sluzby... Znowu ten monotonny glos. Tirtha odniosla wrazenie, ze rozmawia z odlanym z metalu czlowiekiem, pozbawionym wszelkich uczuc i oczekiwan. Czy to, co go tutaj przywiodlo, uczynilo zen tylko cien wojownika, jakim byl niegdys? Nie mogla tracic na kogos takiego swych niewielkich oszczednosci. Widac jednak bylo, ze dba on o kolczuge i bron najlepiej, jak moze. Powrocila znow do metalowych szponow zastepujacych mu reke. Z kazdym nastepnym spojrzeniem wygladaly na coraz bardziej niebezpieczne. Popatrzyla na olowiane niebo, a nastepnie przeniosla wzrok na wciaz stojacego nieruchomo jak posag Sokolnika. -Sa lepsze miejsca do rozmowy niz to. Zatrzymalam sie w karczmie. Wprawdzie we wspolnej izbie nie mozna porozmawiac na osobnosci, ale w stajni... Zolnierz poruszyl sie po raz pierwszy: skinal glowa. Potem odwrocil sie i podniosl z ziemi zawiniety w koc tobolek, ktory zarzucil na ramie, pomagajac sobie szponami. I tak oto znalezli sie w zajezdzie, w stajni, gdzie Tirtha zostawila swoja klacz. Usiadla na beli siana przed przegroda Waldy spokojnie chrupiacej siano. Ruchem reki wskazala Sokolnikowi podobne siedzisko. Uznala, ze lepiej porozmawiac z nim otwarcie. Mial w sobie cos, co budzilo zaufanie, a przez ostatnie cztery lata Tirtha nauczyla sie ufac swemu instynktowi. Byl czlowiekiem, ktorego spotkalo nieszczescie, lecz ktory mimo to nie zaparl sie siebie. Moglby sie zlamac, ale nie ugiac. A moze nawet juz nic nie zdola go pograzyc? Im dluzej mu sie przypatrywala, tym lepiej zdawala sobie sprawe, ze oto ma przed soba wojownika, z ktorym nalezalo sie liczyc. -Musze przebyc gory, zeby dotrzec... do Karstenu - powiedziala nieoczekiwanie. Nie musiala wyjasniac mu juz teraz swojej misji. - Dawne drogi i szlaki zniknely, w okolicy kreca sie zboje i maruderzy. Potrafie poslugiwac sie bronia i wyzyc w dzikich stronach. Nie chce jednak zabladzic i znalezc smierc wczesniej, zanim zrobie to, co musze zrobic. Ponownie odpowiedzial jej skinieniem glowy. -Zaplace dwie zlote monety za dwadziescia dni sluzby, polowa platna z gory. Czy masz wierzchowca? -Tam... - Sokolnik na pewno oszczednie uzywal slow. Wskazal szponami na dwie przegrody dalej. Stal tam gorski kuc, nieco wiekszy i ciezszy od klaczy Tirthy. Mial przystrzyzona grzywe, a na ogrodzeniu wisialo siodlo z rozdwojonym lekiem, na ktorym powinien byl siedziec sokol. Ale i tam nie bylo ptaka. -A twoj sokol? - Dopiero teraz odwazyla sie na pytanie. Poczula lodowate zimno plynace od Sokolnika. Rownie dobrze moglaby wejsc do jakiegos zakazanego miejsca Mocy, gdzie wysoki mur bronilby dostepu jej i jej podobnym. Przynajmniej tak sie jej przez chwile zdawalo. Zlekla sie, ze tym nierozwaznym pytaniem zerwala umowe. Chociaz... W tych warunkach jej pytanie bylo przeciez naturalne! -Nie mam sokola... - odparl nizszym o caly ton glosem. Moze wlasnie to leglo u podstaw jego wygnania. Tirtha wiedziala dostatecznie duzo, zeby dalej nie wypytywac. -Czy odpowiadaja ci moje warunki? - zapytala tak chlodno, jak tylko zdolala. -Dwadziescia dni... - odezwal sie, jakby myslac glosno. - A co po uplywie tego terminu? -Zobaczymy - odrzekla dziewczyna i wstala wyciagajac reke, by usciskiem przypieczetowac umowe. Odniosla wrazenie, ze Sokolnik polozy na jej dloni chlodne metalowe szpony, gdyz okaleczone ramie drgnelo, jakby ten ruch byl dla niego bardziej naturalny. Ale zaraz potem na jej palcach zacisnela sie zywa dlon. Idac do stajni siegnela pod oponcze i wyjela zloty krazek z pasa. Teraz uwolniwszy pospiesznie reke podala pieniadz zolnierzowi. Ten trzymal go chwile, jakby rozwazajac oferte, wreszcie po raz trzeci skinal glowa. -Musze zrobic zapasy, kupic zywnosc - powiedziala. - Lecz mimo burzy chcialabym opuscic miasto jeszcze dzisiaj. Czy to ci odpowiada? -Wstapilem na sluzbe... - zaczal i urwal, jakby nowa mysl przyszla mu do glowy. - Czyj herb mam teraz nosic? Wygladalo na to, ze ten Sokolnik przestrzegal starych obyczajow. Wojownik z czysta tarcza wstepujac na sluzbe przybieral herb rodu, ktory go zatrudnil. Tirtha usmiechnela sie ponuro i wyciagnela z pochwy miecz, ustawiajac go tak, by padalo nan swiatlo latarni, ktora stajenny zapalil i powiesil w poblizu. Zatarty rysunek uwidocznil sie przy tym oswietleniu: glowa skwirzacego sokola, ktory rzucal wyzwanie ludziom i swiatu. -Herb Domu Sokolego Rogu, Sokolniku. Zdaje sie, ze mamy ze soba cos wspolnego, chociaz Sokoli Rog lezy w ruinach od tylu lat, ze wolalabym nie marnowac czasu na ich liczenie. Pochylil nizej glowe, jakby chcial sie lepiej przyjrzec herbowi, a pozniej zwrocil na nia spojrzenie. -Kto przemawia w imieniu tego Domu? - zapytal. Tirtha znow sie usmiechnela i jej usmiech byl jeszcze bardziej ponury i gorzki. -Ja przemawiam w jego imieniu, Sokolniku. Albowiem Ja jestem Domem i Krwia, i wszystkimi czlonkami tego rodu na tym swiecie - a jeszcze nikt nie nauczyl sie przywolywac duchow na jakiekolwiek zgromadzenie. Przyjales sluzbe u Domu Sokolego Rogu i ja jestem tym Domem. Odwrocila sie i odeszla, zeby zakonczyc przygotowanie do podrozy, ktora planowala przez tyle ciezkich lat. Rozdzial II Burza szalala przez pol dnia. Skuleni w siodlach, zawinieci szczelnie w oponcze skierowali wierzchowce - wyraznie temu niechetne - na wiodacy w gory szlak, z ktorego, juz o pol mili od Romsgarthu, pozostal teraz jedynie nikly slad. Sokolnik prowadzil od samego poczatku, traktujac to jako rzecz sama przez sie zrozumiala. Przy tym podazal tak pewnie, ze jego pani upewnila sie, iz wie on co nieco o ruszonych z posad gorach.Lecz nie ujechali daleko. Niebawem Sokolnik zatrzymal sie, czekajac, az Tirtha sie z nim zrowna, i po raz pierwszy przerwal milczenie panujace miedzy nimi od opuszczenia miasta. -Czy chcesz, zebysmy jechali niepostrzezenie, o ile to bedzie mozliwe? Nie zadawal pytan o cel podrozy, ale tez Tirtha bynajmniej nie zamierzala na nie odpowiadac. Zdawalo sie jednak, ze czesciowo odgadl jej zamiary. -A czy znasz inna droge? Znowu ogarnal ja gniew, ze Sokolnik widzi ja bez trudu, a ona jego nie. Zrobilo jej sie jednak cieplej kolo serca. -To nie bedzie latwe - odparl. - Ale nie sadze, bysmy nie zauwazyli kogos, kto bedzie podrozowal znanym mi szlakiem. Przed dwoma miesiacami stoczono tam bitwe: ludzie Marszalka wymietli rozbojnikow z gniazda. -To dobrze. Tirtha nie zamierzala pytac go, skad zna zbojeckie sciezki. Sokolnicy nigdy nie przystawali do podobnych band, a przynajmniej tak mowiono. Oprocz tego dziewczyna miala wlasne sposoby wykrywania niebezpieczenstwa. Jakas czesc dziedzictwa Starej Rasy przetrwala nawet w takiej wloczedze jak ona. Nie twierdzila, ze wlada chocby cieniem prawdziwej mocy, ale posiadala pewien zmysl, ktory przydawal sie jej rowniez przy spotkaniach z dzikim zwierzem na odludziu. Zawsze wiedziala, skad i gdzie zagraza jej niebezpieczenstwo, a gdzie czeka ja tylko nedza, ktorej od dawna stawiala czolo. Teraz wyczula, ze ten mezczyzna dotrzyma przysiegi i ze nie jest zdrajca. W taki oto sposob powedrowali dalej na zachod. Droga byla nierowna, wiodla w gore zboczy, gdzie podrozni musieli zsiadac z kucykow, by przeprowadzic je wokol pozostalosci zimowych lawin. Zatrzymywali sie tez w regularnych odstepach czasu, by dac odpoczac koniom i sobie. Przed noca dotarli do polki skalnej, ocienionej sporym nawisem. To miejsce bylo kiedys uzywane jako obozowisko, poniewaz w tylnej czesci jaskini znalezli resztki ogniska ze zweglonymi koncami szczap. Wszystko wskazywalo, ze od jakiegos czasu nikt tu nie obozowal. W rozwiewanym przez wiatr popiele Tirtha dostrzegla slady zwierzecych lap. Gorski goreks - a byly to plochliwe stworzenia - swobodnie krazyl wokol poczernialej jamy od czasu, gdy po raz ostatni rozpalono tu ognisko. W najdalszym krancu jaskini znalazlo sie dosc miejsca dla kucykow. Zdjawszy z nich siodla, wytarli zwierzeta szorstkimi szmatami. Nie rosla tu wprawdzie trawa, ale w podroznych sakwach wiezli na pasze ziarno z rowniny Es, ktore Tirtha nabyla na targu w Romsgarcie. Dziewczyna skrupulatnie podzielila skapa porcje pomiedzy oba kucyki. Zwierzeta prawie nie pasly sie podczas podrozy: nie natrafili na trawiasta doline czy zbocze. Nie znalezli tez wody, wiec i ja musza racjonowac. Oporzadziwszy konie, przykucneli obok wypalonej jamy. Tirtha spojrzala na swego towarzysza. Dobrze znal te strony i powinien wiedziec, czy moga zaryzykowac i rozpalic niewielkie ognisko. Powiedzial przeciez, ze ludzie Marszalka oczyscili z rozbojnikow te czesc Estcarpu. Chociaz, minely juz dwa miesiace i jakas inna banda mogla zajac opustoszale tereny. Wiatr, ktory przez caly dzien popychal ich i chlostal, ucichl teraz, chmury zas pojasnialy, a ukryte slonce zabarwilo je zlotem i purpura. Powietrze bylo czyste i swieze. O dziwo, Tirtha nabrala ducha, jakby ten pierwszy pomyslnie zakonczony dzien podrozy ja przekonal, ze los wbrew wszystkiemu usmiechnal sie do niej. A przeciez dobrze wiedziala, jak bywal zmienny i jak rzadko jej sprzyjal. Jej towarzysz podrozy ostroznie ulozyl drwa w jamie, zrecznie popychajac metalowymi szponami dluzsze szczapy. Zapadal zmrok, a oni mieli ognisko, radosc dla oczu i mile cieplo dla ciala. Na ostrugane patyki nabili kawalki podsuszonego miesa, ktore Tirtha dodala do wspolnych zapasow. Upieczone, jeszcze gorace, sciagali wargami z zaimprowizowanych roznow, zagryzajac podroznymi sucharami. Po posilku druzynnik Tirthy po raz pierwszy zdjal helm i wreszcie zobaczyla twarz mezczyzny, ktoremu zaufala. Nie byl ani mlody, ani stary - nie potrafila okreslic jego wieku. Choc jego podbrodek i waskie usta mialy w sobie cos mlodzienczego, glebokie zmarszczki dzielily brwi nad oczami, w ktorych malowalo sie ogromne zmeczenie. Wlosy, rownie ciemne jak wlosy Tirthy i przystrzyzone przy skorze, przypominaly cieple czepki, noszone w podrozy przez zony wielmozow. Poza tym, pomyslala, wygladalby prawie jak mezczyzna ze Starej Rasy, gdyby jego oczy mialy szara barwe chmur burzowych, a nie kryly w swej glebi zlocistej iskierki jak oczy drapieznego ptaka. Zauwazyla to wszystko, obrzucajac go ukradkowymi spojrzeniami. Nie chciala otwarcie zdradzac zbytniego zaciekawienia. Ale Sokolnik zdawal sie niczego nie dostrzegac. Potarl reka czolo, jakby chcial usunac bol spowodowany ciezarem helmu. Nie odrywal oczu od ogniska. Zda sie, czytal w nim jakies poslanie, niczym Madra Kobieta poslugujaca sie dalekowidzeniem lub proroczym darem. -Juz kiedys wedrowales tym szlakiem - przerwala milczenie Tirtha. Bylo to raczej stwierdzenie niz pytanie. -Jeden raz... - odparl z roztargnieniem Sokolnik, nadal wpatrujac sie w ogniste jezyki. Teraz wyciagnal ku nim jedyna reke. - Bylem zwiadowca dwa lata temu, kiedy przemysliwalismy o powrocie... - urwal, omijajac wzrokiem dziewczyne. - Lecz nic tam nie zostalo. Wypowiedziawszy szorstko te ostatnie slowa, po raz pierwszy spojrzal na Tirthe. Migocace w jego oczach zlote iskry wygladaly jak dlugo powstrzymywany plomien gniewu. -Zaskoczyla nas lawina. Te drogi nadal sa niebezpieczne, gdyz zbudzone przez Czarownice sily jeszcze nie usnely. Szedlem na przedzie i dlatego... - machnal lekko reka, pozwalajac dziewczynie domyslic sie reszty. -I od tej pory podrozowales sam? - Tirtha nie wiedziala, po co usiluje go zmusic do osobistych wyznan. Nie wygladal na rozmownego i natarczywosc moze tylko sprawic, ze zamknie sie w sobie. Wszystko, co slyszala o jego rasie, wskazywalo, iz Sokolnicy trzymaja sie z dala od ludzi innej krwi. -Sam - odparl zwiezle i takim tonem, iz zrozumiala, ze istotnie nie powinna dalej nalegac. Zamierzala jednak zadac mu inne pytania, na ktore bedzie musial odpowiedziec, gdyz nie dotycza go osobiscie. -Co wiesz o Karstenie? Ludzie roznie mowia, ale wszystko, czego sie dowiedzialam, bylo tylko pogloskami, a te moga sie okazac falszywe. Sokolnik wzruszyl ramionami, polozyl helm obok siebie na skale, jeszcze raz potarl dlonia czolo i rzekl: -Tocza sie tam bitwy, a raczej drobne utarczki, jeden szlachetka przeciw drugiemu. Od smierci Pagara, ich ostatniego ksiecia, nie znalazl sie nikt, kto moglby Pozostalym narzucic swoja wole i zaprowadzic pokoj. Przybywaja tam Sulkarczycy - jak zwykle pod bronia zeby zawierac handlowe transakcje. Kazdy kapitan dobrze zaplaci za zelazo z kopaln Yostu i srebro z Yaru. Ale handel w Karstenie niemal zamarl, chociaz ludzie umieraja tam z glodu, bo nikt nie smie uprawiac pol, ktore w kazdej chwili moga stratowac napastnicy. Zgromadzone niegdys bogactwa zostaly zlupione, ukryte lub rozproszone. Tak sie rzeczy maja na zachodnim wybrzezu i u podnoza gor. A co sie dzieje dalej, na wschodzie... - Wzruszyl ramionami. - Z tamtych stron nie docieraja nawet pogloski. Kiedy ksiaze Yvian skazal na zaglade Stara Rase, dal poczatek zarazie, ktora rozprzestrzenila sie na caly kraj. -Wiec to rozkazy - Tirtha zwilzyla wargi czubkiem jezyka - Yviana rozpoczely... - Znow nie dokonczyla pytania i zastanowila sie przez chwile. Moze tajemnica, ktora ja tutaj sprowadzila, miala takie wlasnie korzenie? Sokolnik obrzucil ja badawczym spojrzeniem i Tirtha pomyslala, ze po raz pierwszy przestal sie zajmowac wlasnymi sprawami. Byl dla niej narzedziem, i to wielce sprawnym, ale nie okazal dotad najmniejszego zainteresowania przyczynami jej wyprawy na poludnie. -Stara Rasa... - urwal, wyciagajac metalowe szpony po kawalek galezi, ktory zlamal i wsadzil do ognia, i ciagnal dalej: - ...miala swoje sekrety. Moze jednym z nich byl sposob utrzymania trwalego pokoju? Slyszalem, ze zanim ksiaze Yvian stal sie sluga Kolderczykow, zwykli mieszkancy Karstenu lekali sie czlonkow Starej Rasy i sama ich obecnosc - choc bylo ich niewielu - kladla tame bezprawiu. Pozniej jednak wladca ten udowodnil, ze mozna ich zabijac tak samo, jak innych ludzi. W Karstenie nigdy nie brakowalo takich, ktorzy ich nienawidzili i zazdroscili im. No i teraz mogli dac upust nienawisci. Oprocz tego kolderscy "opetani" inicjowali i wspierali te morderstwa. Ale czemu to mowie, przeciez chodzi tu o twoich pobratymcow, prawda? -Tak - odrzekla, rozwazajac swoje zachowanie: kierowac sie impulsem czy zachowac ostroznosc? W koncu dodala: - Sokoli Rog znajdowal sie w Karstenie. Widzisz wiec, ze naleze do rasy, ktora Yvian chcial wytepic - i to w kraju, dokad zarowno on, jak i jego lud niegdys przybyli jako intruzi i najezdzcy. -Wracajac tam, narazasz sie na taki sam los, jaki spotkal twoich krewnych. Tamto prawo nadal obowiazuje. Zbyt wielu Karstenczykow zabijalo, grabilo i wzbogacilo sie na tym rozlewie krwi. - Sokolnik nie wygladal na poruszonego, raczej dawal do zrozumienia, iz sa dwojgiem podroznych, ktorych na krotko zlaczyl los. -Nauczylismy sie czegos... - Tirtha wycedzila kazde slowo. - W Karstenie nie mozemy nikomu ufac. Ale jest tam cos, co na mnie czeka. Nie powiedziala nic wiecej. Sokolnik poznal cel ich wspolnej podrozy. Na pewno nie zechce zapuscic sie poza gory. I nie nalezal do ludzi, ktorym by dobrowolnie powierzyla tajemnice. Rozlozyla oponcze, okrecila sie nia, wsparla glowe na jednej z podroznych sakw i przymknela powieki mowiac: -Bedziemy razem czuwac tej nocy. Obudz mnie, gdy zablysnie czerwona gwiazda. Sokolnik w milczeniu sklonil glowe. Tirtha zastanawiala sie przedtem, czy to zrobi i tym samym zechce dzielic z nia obowiazki, skoro sa towarzyszami podrozy. Podczas gdy dziewczyna probowala zasnac, mezczyzna przysunal sie blizej ognia, ktory polyskiwal krwawo na jego metalowych szponach, na przemian oswietlajac i kryjac w mroku twarz o regularnych rysach, rownie martwa, jak helm noszony przezen za dnia. Tirtha sila woli zmusila sie do zasniecia. Tej nocy rowniez miala senne widziadla. Nawiedzaly ja od wielu lat i kazdy szczegol tak utrwalil sie w jej pamieci, ze po obudzeniu moglaby opowiedziec o wszystkim, co zobaczyla, a nawet wyjasnic niektore obrazy. Byla to prawdziwa wizja, stanowiaca czesc dalekowidzenia. Wprawdzie nie zostala Madra Kobieta, lecz plynela w niej pelna krew Starej Rasy. Nie wierzyla, ze wszystkie pozostalosci mocy zanikly wsrod jej rodakow z Karstenu, choc nie trzymali sie tak kurczowo pradawnej wiedzy, jak ich kuzyni z Estcarpu. A tam, posrednio za sprawa mocy, liczba mieszkancow znacznie sie zmniejszyla. Czarownice tak bardzo cenily swoje zdolnosci, ze nie chcialy ulec zadnemu mezczyznie. Rodzilo sie zatem coraz mniej dzieci, az w koncu, z powodu kobiecej dumy. Stara Rasa bliska byla wymarcia. Pozniej jednak sytuacja ulegla nieoczekiwanej zmianie. Jak wiadomo, wszystkie Madre Kobiety zjednoczyly swoje sily w Wielkim Poruszeniu i wiekszosc z nich umarla po tej ostatniej, tytanicznej bitwie. Ich ciala nie zdolaly zgromadzic i skierowac na wroga tak ogromnych ilosci energii - i tego wysilku przezyc. Rzady w Estcarpie objal wtedy Koris z Gormu - dosc daleko spokrewniony ze Stara Rasa. Pomagali mu Tregarthowie, ktorzy pilnowali polnocnych rubiezy, tak jak niegdys strzegli gor na granicy z Karstenem. Simon Tregarth byl cudzoziemcem, przybyszem z innego swiata, a jego malzonka dawna Czarownica, ktora wyrzekla sie swoich siostr i po wyjsciu za maz - dziwnym zrzadzeniem losu - nie utracila daru wladania moca. Ta trojka rzadzila teraz Estcarpem i ich wplyw wszedzie dawal sie odczuc. Nie rekrutowano juz przymusowo Czarownic, chyba ze utalentowane dziewczeta same wybieraly ten sposob zycia. Ludzie czesciej sie ze soba spotykali i zawierali wiecej zwiazkow malzenskich. Wygnancy z Karstenu przemieszali sie z Sulkarczykami i ze swymi kuzynami z Estcarpu, W zamkach i zagrodach pojawilo sie wiecej dzieci, utrzymywano tez kontakty z tajemniczym wschodem - z Escore, pradawna ojczyzna Starej Rasy, odnaleziona przez dzieci Simona Tregartha i pani Jaelithe. W tym kraju nadal toczyla sie wojna, lecz z odwiecznym Zlem. Gdyby Tirtha nie byla soba, tylko kims zupelnie innym, na pewno przyciagnalby ja wschod. Przyciagnal ja we snie! Znow szla szerokim korytarzem oswietlonym slabo przez osadzone w scianach matowe, nigdy nie gasnace prety, ktorych sekret dzialania utracono przed wiekami. Widziala cienie poruszajace sie wsrod innych cieni, obdarzone wlasnym zyciem. Co robily, kiedy i dlaczego - nic jej nie obchodzilo. Jakkolwiek Tirtha przemierzala te droge wylacznie w widzeniu sennym, znala ja znacznie lepiej niz wiele miejsc, do ktorych zawedrowala na jawie. Stala sie ona jej czescia \v sposob, w jaki nigdy nie moglo sie stac zadne inne miejsce. Od dziecka przyprowadzaly ja tutaj sny i wszystko zawsze wygladalo tak samo, z uplywem zas czasu zaczelo wywierac na nia coraz wiekszy wplyw, az w koncu stalo sie bardziej rzeczywiste, niz cokolwiek. Znajdowala sie w glownej sali jakiegos zamku - siedziby niemal rownie starej jak mury Estcarpu. U szczytu biesiadnego stolu staly wysokie krzesla pana zamku i jego malzonki. Tirthe otaczal tlum mglistych postaci. Bylo to uroczyste spotkanie i choc nie slyszala slow, czula, ze omawiano jakas bardzo wazna sprawe. Skupila niemal cala uwage na przedmiocie znajdujacym sie pomiedzy dwoma krzeslami o wysokich oparciach. Widziala go zupelnie jak na jawie! Z otwartej szkatulki tryskalo swiatlo. Pokrywajace ja rysunki czy wzory nietrwaly nieruchomo, lecz zdawaly sie miec wlasne zycie: przelewaly sie, zmienialy ksztalty, pelzly, migotaly; w zadnej chwili nie mozna bylo miec pewnosci, co przedstawialy. Jednak w momentach, gdy na mgnienie nieruchomialy, rozpoznawala slowa i symbole Mocy. Nigdy tez nie dojrzala zawartosci szkatulki, poniewaz zaslanialo ja na poly uniesione wieczko. Czula tylko, ze kryje sie tam serce i esencja wszystkiego, co tu oglada, bardziej zywe, niz otaczajace ja mgliste postacie. Dalej sen potoczyl sie dobrze znanym trybem. Strzep cienia bedacy prawa reka wielmozy i takaz prawa dlon jego malzonki razem zatrzasnely wieko szkatulki. Pozniej, jak zawsze w tej chwili, Tirthe zmrozil strach. Zblizalo sie Zlo. Nigdy nie udawalo jej sie przed nim uciec. Z jakiegos powodu powinna je zobaczyc... zobaczyc i poznac... zobaczyc i zapamietac! Cien, bedacy panem zamku, przez dluga chwile przyciskal wieczko szkatulki. Blask ukrytego w niej zycia bladl. Mozliwe, ze ostrzezone wyplywem energii samo staralo sie bronic. A pozniej, niechetnie - Tirtha zawsze czula, ze niechec ta byla w istocie smutkiem lub zlym przeczuciem - wielmoza pchnal niezwykly skarb w strone swej malzonki. We snie miala ona forme mglistej kolumny. Odgrywajace role rak odgalezienia byly tylko strzepami mgly. Wziela szkatulke i wstala. Otaczajacy ja tlum niewyraznych postaci zafalowal. Po chwili pan zamku dolaczyl do tej cizby niknacej z pola widzenia Tirthy. Nigdy za nim nie poszla. Liczyla sie tylko szkatulka i tylko ona ja przyciagala. Kobieca postac podniosla cenne brzemie i przycisnela do piersi w miejscu, gdzie bije ludzkie serce, a pozniej odwrocila sie i odeszla. Tircie wydalo sie teraz, ze sama stala sie duchem, gdyz poplynela w powietrzu za utkana z mgly przewodniczka. Skierowaly sie gdzies poza szczyt stolu. Pani zamku poruszala sie szybko, zdawala sie biec, jakby czas stal sie jej wrogiem. Dotarly tak do wykladanej boazeria sciany, do ktorej cien dziwnie sie przytulil, zdajac sie otwierac tajemne przejscie. W scianie pojawily sie waskie drzwi. Widmowa dama wcisnela sie do ciemnego pomieszczenia - a Tirtha za nia. I chociaz w tym dziwnym snie nie miala ciala, poczula dotkniecie Mocy, ktora rosla i trwala, trwala latami, a moze nawet wiekami, chroniac niezwykla szkatulke. Na srodku malej, pozbawionej okien komnaty stal kamienny stol, a na scianach wisialy mgliste gobeliny. Atmosfera tajemnego schowka ostrzegala kazdego przybysza, ze moze do niego wejsc jedynie osoba wladajaca Moca. A jednak... Tirtha znalazla sie tam bez przeszkod, chociaz tu nie dysponowala ani cialem, ani magicznym talentem. Widmowa dama, nadal przyciskajac reka szkatulke do piersi, uniosla wysoko druga dlon i nakreslila w powietrzu jakis znak, dotykajac przy tym brzegiem dloni i palcow srodka kamiennego stolu. Masywny blok zadrzal. Pani zamku pospiesznie poderwala reke - a raczej strzep mgly - w powietrze. Mimo ze Tirtha nigdy nie widziala podobnego rytualu, zdawala sobie sprawe, iz jest swiadkiem starozytnego obrzedu, w ktorym umysl kontrolowal materie i czynil ja sobie posluszna. Postawiona na stole szkatulka zadrzala tak samo, jak przed chwila kamienna plyta. Jakby zapuszczala tam korzenie, pomyslala Tirtha. Mglista kobieca postac nadal rzucala czary; wydawalo sie, iz zamyka i rygluje niewidzialne drzwi, tak by nikt niepowolany nie wtargnal do tajemnej komnaty. I... Tirtha drgnela, jej senna wizja zniknela... Ktos ja dotyka! Znow byla we wlasnym ciele i mogla odczuwac i slyszec. I wlasnie uslyszala przy uchu, tam gdzie kaptur oponczy opadl lub zostal odsuniety, czyjs szept. Poczula na policzku oddech. Otworzyla oczy i zobaczyla nocny mrok; chciala sie poruszyc, ale unieruchomila ja niewidoczna dlon.-Cicho! Tak nagle wyrwano ja z widmowego zamku, ze nie do konca zdala sobie sprawe, iz powrocila do obozowiska na skalnej polce. Nie bylo przeciez nawet sladu ognia. Wreszcie przebudzila sie. Wtedy dopiero rozpoznala osobe, ktora przy niej kleczala, przytrzymujac ja reka, gotowa nawet zatkac jej usta, gdyby mial sie z nich wydrzec jakis dzwiek. Lecz Tirtha zebrala na to w swych wedrowkach zbyt duzo doswiadczenia. Pozostala na swoim miejscu, wytezyla tylko sluch. Jej towarzysz spostrzegl widac, ze sie obudzila, gdyz cofnal pospiesznie reke. Pomyslala, ze musial sie zmusic do dotkniecia kobiecego ciala, a jednak sie nie oddalil. Jeden z kucykow grzebnal kopytem i sapnal. Sokolnik nagle zniknal. Pojela, iz popelzl w strone koni, by je uspokoic. Wciaz nasluchiwala. Wreszcie dobiegl ja dziwny dzwiek, ale nie mogla ocenic, z jakiej odleglosci. Uslyszala szelest, jak gdyby ktos lub cos gramolilo sie po niezbyt bezpiecznym zwirze czy kamiennym osypisku w zlebie. Przypomniala sobie, ze na szlaku niedaleko od jaskini pozostala kupa zwiru, slad zimowej lawiny, ktore nader czesto schodzily w tych ruszonych z posad gorach. Usiadla i zrzucila z ramion plaszcz. Pod reka miala swoj Niszczony miecz, obok lezal kolczan, ale i jedno, i drugie bylo w tej ciemnosci bezuzyteczne. Powoli, ostroznie siegnela reka do stosu kamieni, lezacego opodal ogniska. Kamienie byly jeszcze cieple. Zacisnela palce wokol polozonego najwyzej. Okazal sie wystarczajaco ciezki, a juz kiedys z powodzeniem uzyla tej prymitywnej broni. Sokolnik nosil u pasa pistolet strzalkowy. W tym mroku podobna bron tez na nic mu sie nie przyda, chyba ze jest jednym z owych legendarnych strzelcow trafiajacych do celu na podstawie dzwieku. Mial rowniez miecz i teraz na pewno trzymal go w zdrowej rece. Przypomniala sobie jego szpony i mimo woli sie wzdrygnela - z bliska byla to bardzo grozna bron. Szelest ucichl, lecz napastnik bez watpienia nie odszedl. Nie wechem, ale w inny jakis sposob szukal ofiar. Nagle zawirowalo jej przed oczami! Nie zdolala nawet jeknac, tak bardzo zaskoczyl ja atak. Nieznany stwor polowal za pomoca umyslu! Odpowiedziala na cios, ktory mial ich zlokalizowac, instynktowna blokada mysli, dziedziczna umiejetnoscia Starej Rasy. Czy Sokolnik zdola odeprzec taki atak? Prawie nie znala sposobu myslenia jego ludu, nie wiedziala tez, czy jej towarzysz potrafi sie oslonic przed podobnym uderzeniem. Na nieszczescie blokada umyslu miala swoje ujemne strony. Tirtha nie osmielila sie chocby uchylic swej tarczy, aby zbadac nature czajacego sie w mroku stworu. Napastnik uzyl lacznosci telepatycznej, nie mogl wiec byc banita; tylko czlonkowie Starej Rasy posiadali takie zdolnosci. Tirtha umiala swoja mysla kierowac zwierzetami, lecz nigdy nie probowala robic tego z ludzmi. Jako potwornosci zwiazanej z pradawnym Zlem, przeciwstawiali sie temu wszyscy jej pobratymcy od czasu przybycia do Karstenu czy tez Estcarpu. Teraz dotarl do niej ciezki, zwierzecy odor. Nie nalezal do zadnego znanego jej stworzenia. Poranny wiatr niosl smrod rozkladu, jakby ktos rozrzucil cuchnaca kupe smieci lub odslonil pelna zgnilizny jame. Nie zanieczyscilby tak nocnego powietrza sniezny kot, jedno z nielicznych zwierzat, ktore podobno mialo tutaj powrocic po Wielkim Poruszeniu. Tirtha natychmiast skierowala w strone kucykow uspokajajaca mysl, bo ohydny odor musial obudzic wszystkie ich instynkty i leki. Jednakze jej poslanie napotkalo silna myslowa zapore! W ten to sposob dowiedziala sie, co robil jej towarzysz. Byc moze, dlugie lata spedzone wsrod skrzydlatych pobratymcow obudzily i umocnily w Sokolnikach ich wrodzone zdolnosci. Teraz zas jeden z nich otaczal myslowym murem zagrozone atakiem wierzchowce. Tirtha pospieszyla mu z pomoca. Rozdzial III Czajacy sie w dole stwor polowal za pomoca mysli, kiedy wiec ofiary otoczyly sie telepatyczna tarcza, musial sie zorientowac, ze zostal odkryty. Tirtha bezszelestnie wstala. Grube podeszwy jej butow byly miekkie i nie zaskrzypialy, gdy cal po calu wynurzala sie z jaskini na skraju skalnej polki, nasluchujac i wytezajac wzrok. Nocne chmury przeslonily ksiezyc i gwiazdy. Mogla tylko liczyc na nos i uszy.Uslyszala znow grzechot kamieni. Odglos dobiegl z blizszej odleglosci niz przedtem, zas ohydny smrod stal sie silniejszy. A potem... W mroku zablysly dwa zoltawe, polozone obok siebie ogniki. Oczy! Nie potrzebowaly odbitego blasku, lecz same swiecily w ciemnosci. Byc moze nieznany stwor mial przez to wzrok lepszy od ludzkiego, ale w ten sposob zdradzal swa obecnosc. Tirtha slyszala teraz powtarzajacy sie zgrzyt pazurow potwora szukajacego nierownosci w skalnej scianie, po ktorej musial sie wspiac, zeby do nich dotrzec. Odlozyla na bok kamien i siegnela do sakiewki na biodrze. W Romsgarcie miala okazje odnowic jej zawartosc. Ostroznie wymacala woreczek z takiej samej gietkiej wezowej skory, jak pasek. Wyczula ukryte w jego wnetrzu ziarna i ostroznie wysypala kilka do nadstawionej dloni. Zoltawe oczy nie mrugaly, nie odrywaly od niej wzroku, zblizaly sie coraz bardziej. Tirtha czekala na druga pare lub dzwiek swiadczacy, ze napastnik nie byl sam. Dobrze wiedziala, ze atakowala ich istota calkowicie nalezaca do sil Ciemnosci - taka, jakie wedlug Kowali Piesni przebywaly w czelusciach Wieczystego Mroku. Dobiegl ja z tylu cichy odglos: to Sokolnik zostawil konie i szedl walczyc u jej boku. Chciala go zapytac, czy wie, jaki stwor im zagraza, ale nie odwazyla sie przemowic - nie wiedziala, czy nie przerwie tym myslowej blokady. Trzymajac w pogotowiu dlon z wlasna bronia, druga reka siegnela w mrok i natrafila na okryte kolczuga ramie. Scisnela je majac nadzieje, ze Sokolnik zrozumie sygnal. Nastepnie pochylila sie do przodu, obserwujac slepia napastnika. Czujac kolejny atak na swoj umysl, cisnela gruboziarnistym proszkiem. Nie bylo wiatru, miala wiec nadzieje, ze los im sprzyja. Po chwili oczekiwania uslyszala glosny wrzask, ktory nie moglby sie wydobyc z gardzieli zadnego znanego jej zwierzecia. Swiecace oczy zaczely szybko mrugac i potwor rzucil sie na ich skalna grzede. Sokolnik wyszarpnal ramie z jej dloni. Tirtha szybko wyciagnela z pochwy miecz. Stwor wielkosci kucyka zaczepil sie pazurami o skraj polki skalnej, wyjac i rozbryzgujac palaca ohydna ciecz. Pchnela mieczem. Poczula, ze brzeszczot nie zdolal przebic grubej skory. Dobiegl ja szczek pistoletu strzalkowego. Jedno mrugajace wciaz oko zniknelo i znow zabrzmialo nieludzkie wycie, a niezgrabne cielsko jeszcze raz sie unioslo. Pozniej napastnik stracil rownowage i runal w dol, rozdzierajac nocna cisze urywanym rykiem i skrzekiem. Uslyszeli ciezkie uderzenie potwornego cielska o skalny wystep. Z gruchotem posypaly sie skaly, kamienie i zwir; upadek monstra wywolal kolejna lawine. W powietrzu wciaz wisial ohydny fetor, ale gdy ucichl loskot osuwiska, nie uslyszeli juz ani wrzaskow, ani szamotaniny. Dopiero teraz zarzal glosno z przerazenia ktorys z koni. Tirtha dopomogla Sokolnikowi przekonac zwierzeta, ze niebezpieczenstwo minelo. Byla pewna, iz nie musza sie juz niczego obawiac. Kiedy wierzchowce nieco sie uspokoily, jela gladzic mokre od potu grzbiety, starajac sie dotykiem przywrocic poczucie bezpieczenstwa oszolomionym zwierzetom. W pewnej chwili jej dlonie musnely jedyna reke Sokolnika i zrozumiala, ze on takze wiedzial, iz bylo to konieczne. Uspokoiwszy kucyki, wrocila na skraj polki skalnej. Jej towarzysz chyba nie oczekiwal nastepnego napastnika, przynajmniej nie na razie. Musza jednak odtad bardzo uwazac, poniewaz pokonana przez nich istota mogla byc tylko zwiadowca. Tirtha spojrzala na niebo i uznala, ze juz niedaleko do switu. Nie moga nic zrobic, poki sie nie rozwidni. Sokolnik znow stanal przy niej i wtedy po raz pierwszy odwazyla sie zapytac: -Co to bylo? Odpowiedz nieco ja zaskoczyla. -Nie wiem. Chodza pogloski, ze tak wielka masakra, jaka byla smierc Pagara i jego armii, sciagnela tu ze wschodu stwory nigdy przedtem tu nie widziane. -Ze wschodu - powtorzyla. - Z Escore, po przelamaniu zapory... Przebiegl ja dreszcz, lecz nie zmrozilo jej ani nocne powietrze, ani brak plaszcza. Przypomniala sobie bowiem fragmentaryczne opowiesci o krainie na wschodzie tak dlugo zakazanej - zakazanej z wyboru - dla ludzi jej krwi, gdzie czyhala smierc w postaci potworow o nieznanych mocach. Znalazlo sie tam wielu wygnancow z Karstenu i, jak mowiono, Escore toczylo teraz wojne ze slugami Ciemnosci. Czy ta wojna - a moze czesc zlych mocy - przesuwala sie na zachod? Zapora ustanowiona przed wiekami w Estcarpie przestala istniec wraz z dotarciem do Escore czlonkow Starej Rasy. Czy pekla tez z tej strony, gdy Czarownice skupily cala swoja moc, zeby spustoszyc graniczne gory? Moze same zniszczyly wowczas pradawne zabezpieczenia, o ktorych istnieniu nie wiedzialy? Tirtha zawsze byla gotowa ponosic ryzyko spotkania z ludzmi i zwierzetami. Ale co miala robic w obliczu Zla? Przeciez nie zdola mu sie w zaden sposob przeciwstawic! -To nie bylo zwierze - myslala glosno - a na pewno nie czlowiek, nawet nie kolderski "opetany" - jezeli tacy nadal istnieli - a jednak mialo ono cos w rodzaju mocy. -Tak - potwierdzil sucho Sokolnik. - Moc, zawsze tylko moc! - W jego glosie brzmial gniew, jakby chcial zaprzeczyc samemu jej istnieniu. Usiedli obok siebie, czekajac na swit. Tirtha znow owinela sie oponcza. Nocna przygoda byla powaznym ostrzezeniem przed dalsza podroza, ale nie mogla zawrocic. Sokolnik rowniez nawet slowem nie wspomnial o powrocie. Zlozyl Tircie mieczowa przysiege, wypelni wiec wszystkie jej warunki. Niebo poszarzalo, a kilka przeswiecajacych przez chmury gwiazd zbladlo. Dziewczyna widziala juz otoczenie, kucyki i bagaze lezace obok wygaslego ogniska w glebi skalnej niszy. Znacznie bardziej interesowalo ja to, co znajdowalo sie w dole. O swicie musi zobaczyc, jaki stwor pelzl ku nim w ciemnosci, i poznac jego nature. Jej towarzysz widac rowniez odczuwal te potrzebe, gdyz zsunal sie ze skaly ku pozostalosciom nocnego osypiska. Tirtha opuscila sie tuz za nim. Z kupy kamieni i zwiru wystawalo cos, co poczatkowo uznala za zlamana galaz, lecz pozniej rozpoznala uniesiona w gore wlochata konczyne. Razem usuneli kamienie, odslaniajac wieksza czesc ciala nocnego mysliwego. Dziewczyna w ostatniej chwili powstrzymala okrzyk obrzydzenia. Odkryli duza glowe, gorne konczyny i niemal caly wielki, rozdety brzuch. Cialo potwora mialo prawie te sama szarobiala barwe, co otaczajace je skalne odlamki. Skore porastala skoltuniona dluga siersc. W jednym slepiu tkwil koniec strzalki, z drugiego zas saczyl sie sluz splywajac az do ust, tworzacych dolna czesc twarzy -jesli w ogole mozna to bylo nazwac "twarza". Chociaz nie odslonili calego cielska, Tirtha ocenila, ze napastnik dorownywal jej wzrostem. Przypuszczala tez, ze chodzil na dwoch nogach, bo jego gorne odnoza nie konczyly sie lapami, tylko czyms w rodzaju rak uzbrojonych w pazury rownie cienkie i ostre, jak metalowe szpony Sokolnika. Nigdy dotad ani nie widziala, ani nie slyszala o takich istotach. Ale jezeli podobne do nich stwory przeniknely do poludniowych gor Estcarpu, to po co nawet najodwazniejsi czy najbardziej zdesperowani rozbojnicy szukali w nich schronienia? Zdechly potwor mial wprawdzie otwarty pysk, lecz nawet z zamknietego musialy wystawac na zewnatrz ostre kly, rownie dlugie, jak jej srodkowy palec, zdolne rozszarpac cialo ofiary sciagnietej w dol pazurzastymi rekami. Sokolnik uklakl i z przebitego oka wyciagnal szponami strzalke - nie zamierzal uszczuplac skapych zapasow amunicji. Polozyl ja na piasku i, nie dotykajac zdrowa reka, starannie oczyscil. Robil to mechanicznie, gdyz jednoczesnie patrzyl z namyslem na Tirthe. -Ty rowniez walczylas - odezwal sie nagle. - Jak? -Mam tu - Tirtha oparla reke na wiszacej u pasa sakiewce - sproszkowana mieszanke ziolowa, ktora mozna oslepic przeciwnika. Juz kiedys jej uzylam; a mysle, ze to - ruchem glowy wskazala bialoszare cielsko - bylo nocnym mysliwym. Oslepionych mozna zabic rownie latwo, jak schwytanego w sidla zajaca. -Zeby to zrobic, musialas byc blisko, znacznie blizej, niz chcialby sie znalezc wojownik. Wzruszyla ramionami. -To prawda. Ale w zyciu czlowiek uczy sie poslugiwac najrozniejsza bronia. Chodzilam po polach i uprawialam je, a przy tym mozna sie wiele nauczyc. Moj miecz - wyciagnela do polowy z pochwy zbyt czesto ostrzony brzeszczot - sam widzisz, raczej nie nadaje sie do walki, chociaz nalezy do mnie jako do glowy rodu. Mam tez luk i strzaly. - Nie chwalila sie swymi umiejetnosciami. - Nie mam bowiem ani pieniedzy, ani znajomosci, zeby nabyc pistolet strzalkowy. Dlatego musze sie chwytac innych sposobow. Sokolnik nic nie odpowiedzial. Poniewaz znow wlozyl helm, nie widziala jego twarzy, spostrzegla tylko, ze lekko zacisnal usta. Postanowila jednak, ze nie pozwoli sobie na gniew. Kazdemu to, co do niego nalezy. Niech walczy mieczem i pistoletem strzalkowym, skoro go tego nauczono. Tirtha dobrze wiedziala, kto ja szkolil i hartowal w minionych latach. Miala wlasne zasady postepowania i jako glowa rodu (mimo ze byl to tylko pusty tytul i nigdy nie starala sie, by go uznano) scisle ich przestrzegala. Nie zebrala, nie szukala schronienia u nie istniejacych krewnych. Zarabiala na wlasne utrzymanie i jesli uzywala broni, ktora Sokolnik uwazal za niegodna wojownika (byc moze uznal oslepiajacy proszek za rodzaj trucizny), odpowiadala za to sama przed soba. Dary ziemi nalezaly do wszystkich. Jezeli nie wykorzystywalo sie ich w zly lub podstepny sposob, stawaly sie rownie dobra bronia, jak pieciokrotnie przekuwana stal. Jesli wiec jej towarzysz chcialby sie z nia o to klocic, niech zrobi to teraz, a wtedy zerwa umowe i sprawa bedzie jasna. Najwyrazniej jednak Sokolnik nie mial takich zamiarow. Oczysciwszy w piasku strzalke, owinal ja szmata i wsadzil do jednej z petelek przerzuconego przez ramie pasa. Cichy szmer skierowal ich uwage w inna strone. Tirtha zobaczyla niewielkie brazowawe zwierzatko - moglo byc pokryte luskami, w kazdym razie mialo kilka par nog. Byl to przypuszczalnie scierwojad poszukujacy rzadkiej w tych stronach padliny. Bez slowa wspieli sie na polke skalna, skapo nakarmili i napoili kucyki, spozyli wlasne zimne porcje i ruszyli w dalsza droge. Sokolnik znow szedl na przedzie prowadzac swego wierzchowca. Znajdowal przejscie tam, gdzie dziewczyna z trudem dostrzegala cokolwiek. O wschodzie slonca natrafili na waski trakt pokryty starymi sladami konskich kopyt oraz tropami niewielkiej antylopy z gatunku, ktory juz przed wiekami wycofal sie w wyzsze partie gor. Trudno bylo je upolowac, ale Tirtha trzymala luk pod reka, majac nadzieje na uzupelnienie zapasow. Przed poludniem droga sprowadzila ich do okraglej doliny, gdzie maly strumyk wyplywal z ukrytego wsrod zieleni zrodla. Kucyki rzesko parskajac poklusowaly do wody. Tirthe ogarnela radosc, ze znalezli miejsce na popas dla zwierzat i w ten sposob zachowaja na dluzej zapasy wody i paszy. Nie oni pierwsi odkryli to obozowisko: byl tu obszerny szalas o scianach z odlamkow skalnych gesto przykrytych galeziami, ktore obciazono sporymi kamieniami. Przed wejsciem ktos wykopal dol na ognisko. Tirtha nazbierala drew, pilnie podnoszac kazda zeschla galazke. Badajac platanine powalonych przez wielka burze drzew, natrafila na trop jeszcze swiezy, swiadczacy, iz nie byli sami w tych stronach. Na skrawku miekkiej ziemi spostrzegla slad buta - tak wyrazny i gleboki, ze nie zmyl go padajacy przed dwoma dniami deszcz. Przykucnela, odgarnela suche liscie i przyjrzala sie uwaznie. Ona sama nosila miekkie, siegajace do polowy lydki podrozne trzewiki powszechnie uzywane na pograniczu: gietkie, o wielowarstwowej podeszwie, a ostatnia jej warstwa byla wykonana ze skory jaszczurki workowatej. Trzewiki te nosilo sie rownie dobrze, a nawet lepiej, niz jakiekolwiek grubsze i ciezsze buty znane na polnocy Estcarpu. Pozwalaly chwytac podloze palcami nog i utrzymywac rownowage na sliskim terenie; w podroznej sakwie Tirtha przechowywala zapasowe kawalki jaszczurczej skory na wymiane. W ziemi odbity byl slad buta uzywanego na polnocy. Ocenila jego stan jako doskonaly, co znaczylo, iz wlasciciel obuwia nie podrozowal dlugo po trudnych gorskich szlakach. Tirtha wciaz tkwila pochylona nad tropem, gdy dolaczyl do niej Sokolnik. Rozwarl dlon nad odciskiem stopy, starajac sie nie dotykac ziemi. -Mezczyzna... prawdopodobnie zolnierz lub rozbojnik, ktoremu sie powiodlo przy braniu lupow. Moze byl tu wczoraj rano... Dziewczyna spojrzala na szalas i pomyslala o swoich planach zapewnienia koniom wypoczynku. Czy w obliczu dowodu czyjejs obecnosci moga sie tu zatrzymac na dluzej? Rozwazala to w myslach, kiedy Sokolnik znow przemowil: -Ten mezczyzna mial klopoty... Jego nozdrza rozdely sie pod maska helmu zaslaniajacego gorna polowe twarzy. Wskazal pochylony, na poly zasypany ziemia krzak. Dostrzegla blysk owadzich skrzydel. Tu takze byli padlinozercy - napeczniale muchy szukajace odpadkow wszedzie, gdzie sie dalo. Teraz zbijaly sie w chmary i wirowaly nad kroplami krwi zakrzeplej na lisciach pochylego krzewu, reszta kropli splynela w nieregularna plame na ziemi. Sokolnik bezszelestnie ruszyl do przodu, trzymajac w pogotowiu pistolet strzalkowy. Tirtha zawahala sie. Juz po deszczu, dzien wczesniej przechodzil tedy ranny czlowiek, a okaleczony rozbojnik mogl postrzelic z zasadzki kazdego, kto szedlby jego tropem. Zdziwilo ja, ze Sokolnik bez wahania postanowil go odszukac. Moze sadzil, ze to ktos z jego plemienia, zagubiony i potrzebujacy pomocy? Stojac w cieniu duzego krzaka, Tirtha mysla zbadala otoczenie. Robila to juz wiele razy, gdy chciala sie przekonac, czy nie grozi jej niebezpieczenstwo. Odnosila wrazenie, ze im czesciej uzywa swych umiejetnosci, tym bardziej sie one wzmacniaja. Tym razem jednak nic nie znalazla. Wrocila do miejsca, gdzie pasly sie spetane koniki. Szybko przeprowadzila je w poblize sladow, osiodlala i na wszelki wypadek okrecila wodze wokol lekow siodel. Dopiero wtedy uwaznie rozejrzala sie po dolinie. Zrodelko bylo niewielkie, wyplywalo spomiedzy dwoch kamieni, a pozniej jego lodowato zimne wody - moze poczatek braly ze stopnialego sniegu - ginely wsrod zielonych krzakow. Wiosna wczesnie dotarla w to miejsce. Pod oslona wyzszych krzewow roslo mnostwo malych, barwnych kwiatow, nad ktorymi uwijaly sie pszczoly. Ta dolina byla oaza zycia wsrod martwych skal. Tirtha zdjela plaszcz, zeby miec swobode ruchow, nalozyla cieciwe na luk i uniosla glowe nasluchujac, niczym stojacy na strazy samiec antylopy. Uslyszala tylko szum wody, brzeczenie pszczol i chrzest zrywanych i gryzionych lisci, ktorymi konie sycily glod. Sokolnik poruszal sie tak cicho, ze do jej uszu nie dotarl najmniejszy dzwiek. Inne jej zmysly rowniez nie znalazly nic podejrzanego. Sokolnik jak zwykle pojawil sie nieoczekiwanie. Nadal trzymal w reku pistolet strzalkowy, a jego ogorzala twarz zastygla jak maska. Zdala sobie sprawe, ze poznaje go coraz lepiej, teraz zas emanowal od niego taki zimny gniew, jakiego sama nigdy nie czula. -Znalazles? - zapytala. Nie pozwoli, by traktowal ja jak kogos gorszego tylko dlatego, iz jego plemie zwyklo tak traktowac kobiety. Razem musza dzielic niebezpieczenstwa grozace w tej zniszczonej przez Moc krainie. -Chodz, jesli chcesz! - Wyczula w jego glosie nute pogardy i podejrzliwosci, jak gdyby uwazal, ze nie jest nic warta poza tym, iz przez jakis czas musi dogadzac jej kaprysom. Poszla za nim, trzymajac w reku luk z nalozona na cieciwe strzala. Szli sladem znaczonym coraz liczniejszymi kroplami zaschlej krwi, wokol nich uwijaly sie padlinozerne muchy. Po drugiej stronie pasa krzewow rozpostarl sie przed nimi szmat poroslej zielenia ziemi. Na jego przeciwleglym krancu stal osiodlany kon, a puszczone swobodnie wodze i siodlo byly ozdobione w sposob charakterystyczny dla mieszkancow nizin. Nie byl to gorski kucyk, ale torgianczyk - z rasy najbardziej poszukiwanych (nie tylko w Estcarpie) wierzchowcow, ktorego cena, bywalo, rownala sie wartosci calorocznych zbiorow. Konie te nie byly ani duze, ani specjalnie urodziwe, lecz ich wiernosc, szybkosc i wytrzymalosc na trudy sprawialy, ze pragnal posiasc je kazdy, kto mogl sobie na to pozwolic. Torgianczyk stal nad lezacym na zdeptanej trawie cialem. Na widok intruzow cofnal sie i szczerzac zeby jal bic kopytami o ziemie, jakby szykowal sie do ataku. Tirtha slyszala, ze niekiedy konie tej rasy przyuczano do walki i podkuwano im przednie nogi specjalnymi podkowami, zeby mogly powalic na ziemie wysadzonego z siodla przeciwnika. Poslala w jego strone uspokajajaca mysl; postapilaby podobnie z o wiele mniej inteligentnymi kucykami. Wiedziala, ze Sokolnik takze stara sie dotrzec do zaniepokojonego zwierzecia. W umysle torgianczyka wyczula jednak wiecej gniewu niz strachu. Kon pochylil glowe i dwukrotnie tracil pyskiem lezace w trawie cialo. A pozniej blyskawicznie sie odwrocil, szykujac do ataku. Z zaskoczeniem i lekkim przestrachem Tirtha uswiadomila sobie, ze nie zdolala przeniknac do jego umyslu. Zapewne byl tak rozwscieczony, ze na nic nie zwracal uwagi. Nie chciala go zabijac - i byla pewna, ze jej towarzysz rowniez nie zamierzal tego zrobic. Wlozyla wszystkie sily w myslowy zew. Torgianczyk znowu skrecil w bok, ale nie rzucil sie w ich strone, tylko jal biegac odgradzajac ich od ciala, nie pozwalajac zblizyc sie do martwego jezdzca. Zatrzymali sie w miejscu, koncentrujac sie i usilujac przekazac wiernemu rumakowi, iz nie zamierzaja zrobic nic zlego ani jemu, ani temu, kogo bronil. Torgianczyk zwolnil biegu, az wreszcie zatrzymal sie parskajac nerwowo i rzucajac glowa. Kosmyki zmierzwionej grzywy opadaly mu na oczy. Grzebal kopytem, wyrzucajac w powietrze kawalki darni. Tirtha i Sokolnik nie odzywali sie do siebie, lecz miedzy nimi musialo zaistniec jakies porozumienie, poniewaz jednoczesnie, ramie przy ramieniu, ruszyli w strone wzburzonego konia. Zolnierz opuscil reke z pistoletem, a dziewczyna zwolnila cieciwe luku. Torgianczyk znow parsknal i zaczal sie cofac. W jego umysle niepewnosc zajmowala miejsce gniewu. Krytyczna chwila, kiedy mogl zaatakowac na oslep, minela. Tirtha i Sokolnik zblizali sie krok za krokiem, nadajac wciaz pelne zyczliwosci mysli, a zwierze nadal sie cofalo. Wreszcie odeszlo na bok i pozwolilo im sie zblizyc do zabitego, ktory lezal z twarza ukryta w przesiaknietej krwia trawie. Ubrany byl w podrozny skorzany stroj mieszkancow nizin, na nim mial kolczuge naprawiona nieco wiekszymi metalowymi pierscieniami. Mimo to byla ona w znacznie lepszym stanie niz te wystawiane obecnie na sprzedaz na jarmarkach. Glowe mial gola, jego helm spadl i potoczyl sie na bok. Widzieli tylko zmierzwione czarne wlosy i rane na karku. Na nodze spostrzegli strumyk zakrzeplej krwi, jeszcze wiecej jej wyplynelo z karku i zastyglo na ramieniu. Sokolnik uklakl i odwrocil zabitego na plecy. Cale cialo przewrocilo sie od razu. Bylo sztywne, jakby zamarzle na kamien. Zmarly mial mloda twarz, zastygla w grymasie przedsmiertnej meki. Tirtha nagle krzyknela z zaskoczenia, a nie z powodu widoku, gdyz ogladala w zyciu wiele trupow w znacznie gorszym stanie. Na zadnym z tamtych cial nie widziala jednak przymocowanej do kolczugi na wysokosci serca metalowej plakietki w ksztalcie tarczy herbowej. Przedstawiala sokola z rozwartym szeroko dziobem - jej jedyna wiez z przeszloscia. Znamie Sokolego Rogu! Kim byl ten nieznajomy, ktory osmielil sie popisywac herbem stanowiacym cale jej dziedzictwo?! Pochylila sie nizej, by sie lepiej przyjrzec plakietce, w nadziei na znalezienie jakiejs roznicy. Wszystkie karstenskie klany wysoko cenily swoje oznaki i byly z nich dumne, wiec skopiowanie ktorejs lub bezprawne noszenie wydalo sie jej czyms nieslychanym, wprost niewyobrazalnym. - Czy to twoj krewny? - zapytal chlodno Sokolnik. - Nie mam krewnych - odparla ufajac, iz jej slowa zabrzmialy rownie zimno i obojetnie. - Nie znam tego czlowieka i nie wiem, dlaczego mialby nosic cos, do czego nie mial prawa. A nie jest to odznaka krewnego, tylko glowy rodu. - Byla tego pewna. - I chociaz nasz zamek juz nie stoi w Karstenie, tylko ja jedna pozostalam z calego klanu Sokolego Rogu. Oderwala wzrok od przypietej odznaki i spojrzala Sokolnikowi prosto w oczy. Moze on i jego wspolplemiency uwazali, ze wszystkie kobiety nie tylko klamia, lecz takze zdolne sa do jeszcze gorszych wystepkow. Niewykluczone, iz nie zdola mu udowodnic prawdziwosci swoich slow. A niech tam! To ona byla glowa klanu Sokolego Rogu i dowiedzie tego, gdy nadejdzie czas. Rozdzial IV Obszukali zwloki. Nie bylo przy nich nic, czego nie moglby miec kazdy wojownik z czysta tarcza opuszczajacy Estcarp w prywatnej sprawie. Sokolnik oswiadczyl, ze zadane zmarlemu rany nie pochodzily od miecza czy innej ostrej broni; jego cialo rozszarpaly kly i pazury. Nie znalezli przy nim broni. Mial przypasana pochwe od miecza, ale pusta, podobnie oproznione byly wszystkie petelki na strzalki. Na pewno zas nie zapuscil sie w te niebezpieczne okolice z pustymi rekami. Moze zostal ograbiony po smierci? Jesli tak, to w jaki sposob rabus ominal torgianczyka? No i jakiz to wrog podrozowal w towarzystwie uzbrojonego w kly i pazury mysliwca?Torgianczyk parskal i co jakis czas walil kopytami, uparcie trzymajac sie od nich z dala. Przy siodle wisialy dwie podrozne sakwy. Tirtha skupila na nich cala uwage. Jezeli kon pozwoli je zdjac, moga dowiedziec sie wiecej o jego panu. Sokolnik orzekl, ze sadzac po zesztywnieniu ciala nieznajomy mlodzieniec nie zyl juz od dluzszego czasu. O dziwo, poza chmarami much nie dobral sie do niego zaden padlinozerca - na pewno bylo to zasluga torgianczyka. Poniewaz nie mieli narzedzi, Sokolnik posiekal mieczem darn, obluzowujac spore platy, ktore Tirtha wyrywala i odkladala na bok. Wykopali w ten sposob dosc plytki grob i nic wiecej nie mogli zrobic. Kiedy zlozyli w nim zmarlego, dziewczyna przykryla mu twarz chustka, ktora nosila pod kapturem podczas niepogody. Pozniej pomogla polozyc na dawnym miejscu darn, a nastepnie dodatkowo obciazyla grob kamieniami przyniesionymi znad strumyka. Po skonczonej pracy wstala z kolan i w zamysleniu przygladala sie swiezej mogile. Przesunela jezykiem po wargach szukajac potrzebnych slow. Nie wyglosila rytualnych formul, ktore wiele razy slyszala w dziecinstwie, tylko wyrazila uczucie przepelniajace teraz jej serce. W owej chwili nie umiala przywolac innych. -Niech sen twoj bedzie slodki, o nieznajomy, a droga w zaswiaty gladka i prosta, niech spelnia sie wszystkie twoje zyczenia i przyniosa ci spokoj. Nachylila sie, podniosla wypatrzony wczesniej okraglawy bialy kamien - zapewne oszlifowany przez wode - i jakby rzeczywiscie byla bliska krewna zmarlego, polozyla go na grobie nad jego glowa. Nie wyryla na kamieniu symbolu dawnej Mocy, nie mogla tez rzucic czaru uwalniajacego dusze. Przez te wszystkie lata przekonala sie, ze uroczyste obrzedy raczej przynosily ulge zywym, niz pomagaly umarlemu, ktory juz wstapil na Dluga Droge i moze nawet zapomnial o swiecie ludzi, niecierpliwie pragnac poznac zaswiaty. Tirtha nie znala wierzen Sokolnikow dotyczacych zycia doczesnego i pozagrobowego. Teraz zobaczyla, ze jej towarzysz wyciagnal miecz i podniosl go wysoko w gore, trzymajac za brzeszczot. Pozniej odwrocil go w taki sposob, ze wraz z ruchem jego dloni rekojesc przesunela sie nad mogila, i przez caly ten czas spiewal cicho, niemal szeptem, w niezrozumialym dla niej jezyku. Pozniej jednoczesnie poszukali wzrokiem konia zmarlego. Wydawalo sie, ze wraz z pogrzebem jego pana zwierze opuscil gniew, ktory przedtem kazal mu sie trzymac z dala od ludzi. Torgianczyk odszedl nieco na bok i niezgrabnie szczypal trawe, gdyz przeszkadzalo mu w tym wedzidlo. Tirtha zblizyla sie ostroznie i zatrzymala, gdy tylko podniosl glowe i spojrzal na nia, Nie emanowaly juz od niego ani strach, ani gniew. Spokojnie wiec odczepila od siodla podrozne sakwy. Sokolnik tymczasem rozkulbaczyl konia i wytarl szorstka siersc, na ktorej zakrzeply krople krwi. W jednej z sakw Tirtha znalazla mala paczke podroznych sucharow i niewiele wiekszy zapas suszonego miesa oraz zbite w nierowna kule suszone jagody huk, ktore owinieto w szorstka szmate. Pod nimi lezala poobijana manierka. Dziewczyna otworzyla naczynie i poczula won mocnej zbozowej wodki, ktora nie tylko rozgrzewala na mrozie, ale nadawala sie tez do przemywania ran, chroniac je przed gangrena. Obrociwszy powoli manierke przyjrzala sie skomplikowanym ozdobom. Bez trudu rozpoznala wyrob ludzi ze Starej Rasy i - sadzac po wiekowym wygladzie - pochodzacy z Karstenu. Nie dostrzegla jednak w podrapanych i powyginanych deseniach nic szczegolnego - w kazdym razie nie bylo tam herbu wlasciciela. Z drugiej sakwy wyjela zwinieta w ciasna rolke zle wyprana i wysuszona koszule, oselke i niewielka ilosc oleju do smarowania broni. Na samym dnie spoczywal szczelnie zamkniety metalowy cylinder wielkosci dloni, rowniez z pociemnialego ze starosci metalu, z ledwie widocznymi rytami na bokach. Raz czy dwa razy widziala juz podobne cylindry. Przechowywano w nich pergaminy z cennymi zapiskami. Kazdy taki futeral zaopatrywano w tajemne zamkniecie i nie mozna go bylo otworzyc nie niszczac jednoczesnie jego zawartosci. Obrocila go teraz powoli w palcach. Wydawal sie sliski, jakby naoliwiony. Moglo sie tam kryc rozwiazanie calej zagadki - rowniez i tajemnicy Tirthy - ale na razie nie zamierzala jej odslaniac. Przysiadla znow na pietach. Sokolnik stal nad nia, przypatrujac sie jej dzialaniom. Wiedziala, ze skupil cala uwage na znalezisku - nie probowala wiec umniejszyc swego odkrycia. -To jest futeral na zapiski, i to bardzo stary - wyjasnila. Tyle Sokolnik sam widzial. I mimo ze nie miala ochoty wypuszczac cylindra z rak, wyciagnela go ku niemu, ze niby niewiele ja obchodzi to cenne znalezisko; nie chciala dodatkowo zwiekszac jego podejrzen. -Otworz go! - rozkazal. Tirtha zesztywniala. Nie mylila sie, podejrzewal cos. Czy przypuszczal, ze w te strony przybyla na spotkanie z zabitym? Nie musiala mu nic wyjasniac. Skladajac przysiege, przez okreslony czas zobowiazal sie wykonywac wszystkie rozkazy swojej pani, z wyjatkiem tych, ktore mogly splamic jego honor wojownika. Dzielila ich niechec i pogarda. W Estcarpie dosc sie nasluchala o Sokolnikach i znala ich poglady. Wiedziala tez, ze drogo za nie zaplacili. -Jesli masz o tym choc nikle pojecie - wskazala gestem cylinder w reku Sokolnika - musisz wiedziec, ze takie futeraly zaopatruje sie w sekretne zamkniecia i ze zna je tylko wlasciciel i jego najblizsi krewni albo jego mieczowy brat czy towarzysz broni. Ten mezczyzna nie byl moim krewnym, nie znam wiec jego tajemnic. Przyszlo jej do glowy, ze moze bedzie musiala dowiedziec sie, kim byl nieznajomy i dlaczego wedrowal przez te niebezpieczne gory. Czy podazal do Karstenu? Czy mogla powiedziec wiecej o sobie Sokolnikowi, aby pozyskac jego zaufanie? Wszystko sie w niej przed tym wzdragalo. Cel podrozy do Karstenu byl dla Tirthy najwieksza i najdrozsza w zyciu tajemnica, ktorej strzegla jak oka w glowie, zwlaszcza ze Sokolnik moglby uznac jej opowiesc za naslana przez zle moce halucynacje albo za wymysl glupiej kobiety. Jej towarzysz nie odrywal wzroku od ledwie dostrzegalnej linii miedzy pokrywka a reszta cylindra. Na pewno nie bylo tam ani zamka, ani zatrzasku. Podniosl glowe i spojrzal dziewczynie, w oczy. -Mowisz, ze pochodzisz z klanu Sokolego Rogu. Moze on tez tak mowil. - Wskazal futeralem swieza mogile. - A zarazem twierdzisz, ze byl ci zupelnie obcy. Dobrze znam Stara Rase. Bliskie zwiazki miedzy jej czlonkami sa czescia jej dziedzictwa. Tirtha skinela glowa i odparla: -Tak, trzymamy sie razem rownie mocno, jak ty ze swoimi towarzyszami broni. Mimo to znalazlam cie samego w Romsgarcie i sam nazwales sie wojownikiem z czysta tarcza, czyz nie tak? Gdziez wiec sa twoi mieczowi bracia? Zoltawe iskierki w oczach mezczyzny rozgorzaly plomieniem gniewu. Poruszyl wargami, jakby chcial obrzucic ja obelgami. Dlaczego przybyl - bez ptaka i w oplakanym stanie - do Romsgarthu? Nigdy nie slyszala, by jakis Sokolnik porzucil swoich wspolplemiencow i wedrowal samotnie. Ci dumni wojownicy tworzyli mur odgradzajacy ich od reszty swiata i nie wyobrazali sobie innego sposobu zycia. Nie zamierzala zmuszac Sokolnika do odpowiedzi, gdyz ta byla wylacznie jego sprawa. Ale musi on pozwolic jej zachowac taka sama godna postawe bez zadawania pytan. Mogla wszakze poczynic pewne ustepstwa, nie odkrywajac jednak przed nim duszy. -W Karstenie obwolano nas banitami - oswiadczyla - i napadano na nas znienacka, tak jak wiosna rolnicy poluja na zajace i, by ulatwic sobie zabijanie, wyplaszaja je z pol i zaganiaja w matnie. Wlasnie tak polowano na Stara Rase. Ale my walczylismy i ani nie trzeslismy sie ze strachu, anismy nie skomleli pod palkami o litosc. Hordy mordercow zabijaly kazdego czlowieka z naszej rasy, a nawet swoich wspolplemiencow, ktorzy chcieli nas ostrzec. Niektorzy z nas dotarli do Estcarpu. Straznicy Graniczni to przeciez dawni karstenscy wojownicy. Dobrze wiesz o tym, przeciez twoi mieczowi bracia walczyli u ich boku. Niestety, podczas rzezi w Karstenie dokonalo sie rozbicie klanow. Niektore zamki i zagrody zostaly zrownane z ziemia i nie ocalal nikt z ich mieszkancow. Z innych zdolala uciec tylko garstka... Jestem corka dwojga, ktorzy dotarli do Estcarpu. Wprawdzie wrog zdobyl siedzibe mojego rodu, lecz nie bylo tam podowczas mlodszego brata pana zamku i jego niedawno poslubionej malzonki. Goscili wtedy u jej krewnych i tym samym znalezli sie blizej granicy - i blizej wolnosci. Moja matka miala dar dalekowidzenia i zobaczyla upadek Sokolego Rogu. Jestem ostatnia z rodu. - Z trzaskiem wsunela miecz do pochwy. - Nie wiem, kim byl zabity, nie moge ci tego powiedziec. Ale prorocze wizje nigdy nie klamia. Sokoli Rog zostal zdobyty i spalony, a wraz z nim przestal istniec caly klan. . -Prorocze wizje... - powtorzyl wojownik i urwal. Tirtha skinela glowa. -Nazwalbys to sztuka Czarownic, prawda, Sokolniku? Kazda rasa ma wlasne sekrety. Wy rowniez rodzicie sie z pewnymi zdolnosciami, chociaz nie z takimi, jakimi wladaja Madre Kobiety. Czyz inaczej moglibyscie tresowac wasze ptaki i jak nikt inny strzec tych gor, zanim ruszono je z posad? Nie gardze umiejetnosciami twego plemienia, wiec i ty nie staraj sie pomniejszac talentow mojego ludu. Ja nie potrafie przywolywac Mocy, ale wiele razy widzialam, jak poslugiwaly sie nia Czarownice. A teraz... - Pochylila sie i zanim jej towarzysz zdazyl zaprotestowac, wyjela mu z reki futeral z zapiskami. - Czy nie uwazasz, ze powinnismy ruszyc w dalsza droge? Sam powiedziales, ze czlowiek, ktorego tu pochowalismy, zginal od... Cos nagle blysnelo zza ramienia Sokolnika. Tirtha zesztywniala. Musial wyczytac niepokoj w jej twarzy, poniewaz odwrocil sie trzymajac w pogotowiu miecz. To, co zobaczyl, nie poruszalo sie i nie stanowilo zadnego zagrozenia. Znajdowalo sie na skalnej scianie ponad pasmem laki. To promienie slonca oswietlily naskalny rysunek. Tirtha mimo woli ruszyla do przodu, minela Sokolnika, skupiwszy cala uwage na swiecacych liniach, ktore wily sie po spirali i stawaly sie coraz wyrazniejsze. Wydawalo sie, ze rzucily na nia czar. Przebywszy ostatnia zapore krzewow, nie zwazajac na kolce i ostre galazki rwace jej odzienie i raniace rece, zobaczyla, ze cala skalna sciana zostala scieta jak nozem. Stalo sie to przypuszczalnie podczas Wielkiego Poruszenia. A jesli tak, to niezwykly rysunek musial byc przedtem gleboko ukryty. Dlaczego? Podobny symbol, swiecacy teraz na nagiej skale, widziala tylko raz. Spedzila wtedy zime w Lormcie, powazanej i prawie opustoszalej skarbnicy zapomnianej wiedzy. W przypominajacych stodoly budynkach, niegdys przeznaczonych dla uczonych i strozek wiedzy, mieszkala teraz garstka starych kobiet. Jedne z nich nadal prowadzily poszukiwania wsrod zwojow i kronik, inne zas zadowalaly sie przesypianiem w spokoju swoich ostatnich dni. Bylo to prawdziwe schronisko dla tych, ktore chcialy sie ukryc przed mroznymi wichrami zycia. Symbol ten widnial na lezacym na stole zwinietym zwoju, pozostawionym przez jedna z najbardziej zapominalskich podopiecznych Tirthy. W wolnych od opieki nad staruszkami chwilach tez prowadzila poszukiwania, starala sie nauczyc wszystkiego, co mogloby jej pomoc w realizacji celu, ktory sobie przed laty wytyczyla. Zapytala wiec o znaczenie tego symbolu. Odpowiedziano jej, ze istotnie jest bardzo stary, a dawno temu mial bronic przed zlymi mocami tych miejsc, gdzie po odpowiedniej ceremonii zostal namalowany, inkrustowany lub wyryty. I oto teraz jasnial w sloncu, najwidoczniej wmurowany w skale. Ale po co? Tirtha rozejrzala sie po niewielkiej dolinie. Co tu sie kiedys znajdowalo, ze nalezalo to chronic? A moze wcale nie byl przeznaczony dla tej kotliny? Zostal odsloniety, kiedy Moc ruszyla z posad gory. Czego niegdys strzegl w ukryciu? -Co to takiego? - spytal Sokolnik stanawszy ramie w ramie z Tirtha. Nie schowal brzeszczotu do pochwy, tylko zdjal henn metalowymi szponami, by lepiej sie przyjrzec rysunkowi na skale. -To bardzo silna zapora przeciw Ciemnosci. Dawno temu chronila to miejsce przed tym, czego nie potrafily powstrzymac ani mury, ani stal. Jeszcze troche czarow, wojowniku - dodala z lekka drwina w glosie. - Zastanawiam sie... Zabity przez nich potwor na pewno nie pochodzil z Karstenu, ani tym bardziej z Estcarpu. Na wschodzie, w Escore, toczyla sie wojna miedzy Swiatlem a Ciemnoscia. Moze kiedys taki sam boj wrzal w tych stronach... Jeszcze jedna tajemnica. A przeciez - jesli ja dobrze poinformowano w Lormcie - miejsce pod ochronnym symbolem zapewnialo bezpieczenstwo. Czyzby dlatego nieznajomy wojownik staral sie dotrzec do zbawczej doliny? Nie poranily go ani strzalki, ani miecz, tylko kly i pazury. Moze zostal ranny w pewnej odleglosci od tej malenkiej oazy bezpieczenstwa, ale gdy tu dotarl, umarl z ran i uplywu krwi. -To dzikie okolice. - Sokolnik schowal miecz, lecz nadal trzymal w szponach helm. - Kto mogl tutaj umiescic takie zabezpieczenia? -To bardzo stara kraina - poprawila go Tirtha. - Kryje odwieczne tajemnice. Moze gory, ktore poderwaly sie z miejsca na Wezwanie Rady Strazniczek, po prostu ruszyly dawno znana droga. To na pewno jest bezpieczne miejsce. - Podniosla reke rozwierajac palce i tworzac rozpoznawczy znak. - Tak, bedziemy tu bezpieczni. On rowniez moglby byc - spojrzala przez ramie na swieza mogile - gdyby dotarl tu caly i zdrowy. Nie wiemy, co moze grasowac po okolicy. Czy uwazasz, ze powinnismy stad odejsc, czy tez pozwolic naszym koniom najesc sie i odpoczac? Sokolnik nadal wpatrywal sie w symbol na skale. -Mowisz o latach - rzekl - a ja sadze, ze niepodobna ich policzyc. Czy czar moze trwac tak dlugo? -Legendy mowia, ze tak. Sprawdzmy... Podeszla do skaly na wyciagniecie reki. Symbol znalazl sie wysoko ponad jej glowa. Rozejrzala sie wokolo i wyszarpnela galaz do polowy tkwiaca w ziemi. Z sakiewki u pasa wyjela tajemniczy futeral. Byc moze to ranny wojownik staral sie dotrzec w bezpieczne miejsce wiedzac o istnieniu tego symbolu, a nie zaniosl go tam polprzytomnego blakajacy sie torgianczyk. W swojej sakiewce trzymala skorzane rzemyki do naprawy butow. Wybrala jeden i przywiazala nim metalowy cylinder do konca galezi. -Takie futeraly - wyjasnila Sokolnikowi, ktory uwaznie obserwowal jej ruchy, najwidoczniej nie rozumiejac celu jej dzialan - naladowane sa pewnym rodzajem energii. Dzisiaj juz nie umiemy wytwarzac takich rzeczy, gdyz sekret ten zaginal przed wiekami. Lecz ja zimowalam w Lormcie przed dwoma laty i dowiedzialam sie tam przynajmniej, jak takie rzeczy dzialaja; dzisiaj juz zapomniano dlaczego. Ten symbol wykonano z naladowanego energia metalu. Wykuli go utalentowani kowale, ktorzy znali sie na czarach - jak ty bys to powiedzial. Prastare prawo glosi, ze podobne reaguje na podobne. Przekonamy sie, czy magiczna energia przetrwala zarowno we wtopionym w skale symbolu, jak i w futerale, mimo ze sa tak rozne. Teraz! Sprawdziwszy moc wiezow, Tirtha stanela na palcach, jedna reka oparla sie o skale, a druga podniosla galaz najwyzej, jak mogla. Metalowy cylinder dotknal najnizszej petli symbolu. Dziewczyna omal nie krzyknela z zaskoczenia. Przez martwe drewno galezi splynela na nia fala energii, a symbol i metalowy futeral rozjarzyly sie niebieskawa poswiata. Gwaltownym ruchem odsunela futeral od sciany w obawie, ze przebudzona moc spali go na popiol. Miala racje! Blekit zawsze byl kolorem mocy obronnej. W Lormcie przejrzala wiele relacji o bezpiecznych miejscach, ktore w ten sposob identyfikowano. Miejsca takie musialy sie znajdowac w Escore, bo w Estcarpie nigdy o nich nie slyszala. Jezeli metalowy cylinder takze zajasnial niebieskim blaskiem, znaczylo to, iz jego zawartosc nie kryla w sobie jakiejs pospolitej pisaniny, tylko moc... Przez jej palce przebieglo dziwne mrowienie i rozbolala ja reka. Szybko przelozywszy galaz w lewa dlon, Tirtha zgiela palce prawej. Okrzyk Sokolnika odwrocil uwage dziewczyny od reakcji jej organizmu i rodzacego sie podejrzenia, ze robiac cos, czego nie rozumiala, postapila lekkomyslnie. Sokolnik pochwycil galaz powyzej jej wlasnej dloni i omal nie wyszarpnal w podnieceniu. Spojrzala na futeral. Cienka niby wlos linia miedzy przykrywka a reszta cylindra rozszerzyla sie. Otaczala ja obrecz z niebieskiego plomienia, Jakby magiczna energia trawila prastary metal. -Nie dotykaj tego! Jeszcze nie! - zawolala gwaltownie widzac, ze Sokolnik szykuje sie do odwiazania metalowego cylindra. - Chyba ze chcesz stracic druga reke! Wojownik jak oparzony puscil galaz i spojrzal podejrzliwie na dziewczyne. Tirtha ostroznie polozyla galaz u stop skaly i bacznie sie wpatrywala w futeral. To prawda! Otwor sie powiekszal. Opuscila oczy na swoje rece i miecz. Jezeli niebieska poswiata sie zatrzyma, sprobuje zmusic ja do dalszego dzialania. Przypomniala sobie ostrzegawczy, gwaltowny wybuch mocy, ktory dotarl do niej za posrednictwem martwego drewna. Nie, musza zaczekac, az energia sie wyczerpie. Spojrzala w gore. Nie zobaczyla nic procz spiralnych linii. Blyszczaly jak przedtem w promieniach slonca. Moc ochronnego symbolu przeniknela do futeralu, a teraz i ona gasla - w kazdym razie blekitna obrecz tracila z jednej strony blask. Kiedy poswiata zgasla calkowicie, Tirtha zobaczyla ciemny pasek na sciance cylindra. Otworzyla czarodziejski zamek! Byla rownie zaskoczona jak Sokolnik, ze dokonala tego niezwyklego czynu. Jej towarzysz przygladal sie niebezpiecznemu przedmiotowi tak samo czujnie, jak patrzylby w oczy nieprzyjaciela. Ze strony Tirthy byla to tylko proba oparta na nie sprawdzonych przypuszczeniach. A jednak sie udala...! Moze wlasnie dlatego konajacy wojownik wlokl sie tutaj resztkami sil - by odczytac zapis wazny dla niego jak samo zycie? Blekitna poswiata zniknela. Tirtha uklekla i wyciagnela reke w strone skorzanych wezlow na galezi. Nie wyczula ani goraca, ani energii. Ciemny pasek na cylindrze pozostal nietkniety. Zachowujac wszelkie srodki ostroznosci rozwiazala rzemien, starajac sie nie dotykac metalu. Gdy nie wyczula mrowienia, nabrala odwagi i ujawszy w dlonie, podniosla cylinder. Przytrzymujac pokrywke palcami, mocno szarpnela. Napotkala tylko niewielki opor, a pozniej metalowe wieczko zsunelo sie z trzonu futeralu. Upuscila je, odwrocila cylinder i potrzasnela nim nad lewa dlonia, lecz nic z niego nie wypadlo. Zajrzala do srodka - wewnatrz znajdowal sie zwoj scisle przylegajacy do scianek. Trzeba go wydobyc bardzo ostroznie. Jesli pergamin jest stary, moze rozsypac sie w proch przy niewlasciwym traktowaniu. Trzymala w reku zwoj z kilku warstw sklejonej jaszczurczej skory, podobny do pergaminu, ale znacznie od niego trwalszy. Rozwinela go i ujrzala galimatias niezrozumialych symboli. Krzyknela cicho. Na pewno byl to przedmiot naladowany moca, ale nie umiala sie nim posluzyc. Rownie dobrze moglaby nie wyjmowac go z futeralu. Nie znala zadnego z dziwacznych symboli. Nawet w Lormcie nie widziala takich wijacych sie znakow nakreslonych czerwona farba czy atramentem. Nie tworzyly nawet linii wygladajacych na zaszyfrowana wiadomosc - tylko rozciagaly sie to tu, to tam, jedne duze, drugie male, a zaden z nich nie ukladal sie w zrozumialy wzor. -Moze to mapa? Tirtha prawie zapomniala o Sokolniku. Podszedl znow do niej i spojrzal na rozwiniety zwoj unoszac z zaklopotaniem brwi. -Mapa! - powtorzyla. Niegdys juz z nich korzystala. Ale po Wielkim Poruszeniu nikt nie probowal sporzadzac nowych map nadgranicznych ziem. Ona sama dlugo gromadzila skape informacje, ktore, jej zdaniem, mogly pomoc w dotarciu do Karstenu. Rysowala je, starala sie zapamietac, po czym starannie niszczyla. Nigdy jednak nie widziala ani nie slyszala o czyms podobnym do tej bazgraniny. Im dluzej sie jej przygladala, tym bardziej rysunki wydawaly sie nieprzypadkowe. Musialy miec jakies znaczenie, ale nie umiala ich rozszyfrowac. -Nie tego. - Jej towarzysz ruchem reki wyeliminowal ich otoczenie. - Mysle, ze jest to inny rodzaj mapy. Plan Jakiejs miejscowosci albo zamku. -Alez tutaj nie ma linii oznaczajacych mury, ani... - zaprotestowala. -Wydaje mi sie - Sokolnik rozchmurzyl sie - ze wszystkie wskazowki zostaly celowo pominiete, tak by nie dalo sie zidentyfikowac tego miejsca. To mapa poszukiwacza, ukazujaca konkretne miejsce, moze ukryty skarb. Tirtha zauwazyla szybkie spojrzenie, jakim ja obrzucil, zanim znow przeniosl wzrok na karte. -Poza tym - ciagnal - jest czescia tych samych czarow - ruchem glowy wskazal ochronny symbol na skale. - Rownie dobrze czary moga sie kryc w tym, co zostalo napisane, i tylko ktos obdarzony waszymi zdolnosciami, zdolnosciami ludzi Starej Rasy, potrafi to zrozumiec. Zmarly, ktorego uwazasz za obcego, nalezal do twego plemienia. Wiozl to i bardzo to sobie cenil. Byc moze szukal pomocy takiej jak ta na skale nad nami. A wiec mysleli podobnie. No coz, wiele przemawialo za jego racjami. Ale zmarly poszukiwacz musial wiedziec wiecej od Tirthy i byla to jeszcze jedna tajemnica. W Estcarpie Czarownice twierdzily, ze tylko kobiety moga wladac moca czarodziejska. Nie pozwolilyby zadnemu mezczyznie na proby odczytania takiej zagadki - i ani jedna Madra Kobieta nie uwierzylaby, iz w meskich rekach metalowy cylinder zdradzilby swoj sekret. W kazdym razie nieznajomy wiedzial, czego szukal. Tirtha odetchnela gleboko, zwinela karte z jaszczurczej skory i na powrot wlozyla ja do futeralu. Podniesionej z ziemi pokrywki nie wsunela na korpus cylindra. Moze, kiedys los pozwoli jej wyjasnic tajemnice niezwyklego znaleziska, nie zamierzala wiec zamykac cylindra, bo moze nie zdola go znow otworzyc. Umiescila futeral w sakiewce u pasa i razem ze swym towarzyszem wracala w zamysleniu na lake. Przypuszczenie Sokolnika moglo okazac sie tylko przypuszczeniem. Czy naprawde byl to plan wnetrza, powiedzmy, takiego zamku, jaki od lat ogladala w nocnych wizjach? Czy zmarlym wojownikiem i nia kierowal los lub wplyw Mocy, tak ze znalezli sie tutaj w tym samym czasie i szukali tego samego? Byla to niepokojaca mysl, ale nie mogla jej odpedzic. Rozdzial V Postanowili obozowac w chronionej dolinie. Powrocili wiec do szalasu i wypuscili spetane konie, zeby pasly sie razem z torgianczykiem. Ufajac mocy symbolu na skale, Tirtha odwazyla sie rozpalic ognisko. Zreszta o zmroku skomplikowany wzor zaczal sie jarzyc niebieskawa poswiata. Nadal ochranial ten niewielki zakatek i dziewczyna uznala, iz nie musza sie obawiac nocnych drapieznikow.Mieli tak malo zywnosci, ze Tirtha bardzo ostroznie podzielila przywiezione z Romsgarthu zapasy. Lecz Sokolnik udal sie nad strumien i niebawem wrocil z para tlustych wodnych gesi zawieszonych na trzcinowym powrosle. Wypatroszyl je, oblepil mulem i wsunal gleboko w ognisko. Usuwajac opierzona skore wraz z zaschla glina dziewczyna pomyslala, ze wiedzie im sie nadspodziewanie lepiej, niz nalezalo oczekiwac. Nie udali sie na spoczynek do szalasu. Noc byla ciepla i Tirtha nie chciala spac pod dachem. Wygladalo na to, iz Sokolnik rowniez pragnal swobody. Ustalili jednak, ze mimo swiecacego symbolu na skale, dobrze zrobia pelniac po kolei warte. Tej nocy dziewczyna miala czuwac pierwsza. Kiedy jej towarzysz owinal sie kocem, Tirtha nie pozostala dlugo przy ognisku. Uslyszawszy spokojny oddech spiacego wstala i poszla zarosnieta sciezka w strone laki. Trzy pasace sie konie nie zwrocily na nia uwagi. Wyczula, ze gniew i strach opuscily torgianczyka. Moze gotow byl zmienic towarzyszy podrozy? W kazdym razie na pewno im sie przyda, gdyz w Karstenie tak szybki i wytrzymaly wierzchowiec moze przesadzic o powodzeniu lub klesce jej zamyslow. Oczywiscie Sokolnik mial rowne prawa do torgianczyka, ale Tirtha nie watpila, ze odkupi od niego konia. Mogla nawet dodac swoja klacz, ktora tu, na pograniczu, miala duza wartosc. Teraz odwrocila sie plecami do koni i oparlszy rece na biodrach wpatrywala sie w swiecacy symbol na skale. Nie wiedziala, czego mial strzec, i ta zagadka intrygowala ja i niepokoila zarazem. Jezeli przedtem byl ukryty i odslonilo go dopiero trzesienie ziemi, to co moglo sie znajdowac lub niegdys sie znajdowalo pod zwalami kamieni i zwiru? Tak wysoko w gorach na pewno nie budowano zamkow. Tylko Sokolnicy wykuli w nich swoje skalne Gniazdo, a i ono uleglo zniszczeniu podczas Wielkiego Poruszenia. Symbol nie mial nic wspolnego z sokolniczym czarostwem. Jak nigdy dotad, zapragnela wladac moca. Gdyby miala zdolnosc dalekowidzenia - lub nawet pomniejszy talent odnajdywania wody za pomoca rozdzki z obdartej z kory galazki - moglaby w jakims stopniu wyjasnic te zagadke. Mimo ze spedzila w Lormcie cala zime, nie otrzymala odpowiedniego wyksztalcenia, zeby wchlonac wiecej niz wiedze o tym, co moze istniec - a juz na pewno nie potrafilaby sprawdzic jej w praktyce. Czym wlasciwie dysponowala? Miala tylko swoj sen i przekonanie, iz musi wykonac jakies zadanie, ktore stalo sie celem jej zycia. To one podtrzymywaly ja na duchu przez te wszystkie lata i hartowaly niczym kowal wykuwajacy przemyslne narzedzie lub dobra bron. Byla narzedziem i bronia - lecz kto mial sie nia posluzyc i po co? Niejeden raz zadawala sobie to pytanie, choc wiedziala, ze nie otrzyma zadnego znaku, ktory moglby jej wszystko wyjasnic. Nauczono ja, ze istnieje Moc, ktora kryje sie we wszystkich zywych stworzeniach. Sklada sie ona z wielu roznych energii. Jedne z nich mogly sluzyc wyksztalconym Czarownicom, inne zas szkodzic, ale jeszcze innej, najwiekszej, nie potrafilby zrozumiec i poznac nawet najwiekszy adept czy adeptka. Z Mocy rodzilo sie zycie i do niej powracala po smierci iskierka jestestwa. Przodkowie Tirthy znali uroczysta ceremonie, podczas ktorej wszyscy krewni gromadzili sie, zeby ogrzac serca przy wezwanej Mocy. Ale to bylo dawno temu. Teraz Tirtha mogla tylko stac i wpatrywac sie w wijace sie na skalnej scianie linie, i zastanawiac sie, kto tak starannie je tam umiescil. A jesli wlasnie ta Moc przyciagnela ja tutaj? Wprawdzie to Sokolnik wybral szlak wiodacy do tej doliny, ale z pewnoscia nie wiedzial, iz jest chroniona, bo poszukalby innej drogi. Jego bracia czesto przeciez powtarzali, ze nie pozwola sie schwytac w zaden czar rzucony przez Stara Rase. Niesmialo, poniewaz byla sama i nie musiala na nikim wywierac wrazenia, Tirtha uniosla dlon i nakreslila w powietrzu znak pokoju i otuchy. Pozniej ponownie usiadla przy ognisku, dokladajac do niego galazke po galazce i przysluchujac sie szemraniu strumyka. Nagle uswiadomila sobie, ze poza brzeczeniem much zywiacych sie zgnilizna nie slyszy odglosow zadnych zywych istot. Wprawdzie Sokolnik schwytal wodne gesi, ale Tirtha nie widziala zadnego stworzenia ani nie slyszala ich nawolywan. A przeciez woda i bujna trawa powinny byly przyciagnac jakies dzikie zwierzeta. Bylo tu zbyt spokojnie. Pelna obaw i leku ponownie skierowala sie ku lace, gdzie pasace sie konie nie zdradzaly zaniepokojenia. Wytezyla sluch: nie rozlegaly sie zadne krzyki nocnego ptactwa. A przeciez podczas wieloletniej wedrowki niejeden raz spala pod golym niebem i dobrze znala pohukiwanie polujacych wielkich sow, od ktorych roilo sie w nizszych partiach gor i na pogorzu. Spokojna noc... Na niebie swiecil sierp mlodego ksiezyca i lsnily gwiazdy. Tirtha wyczula ksiezycowa magie - sama odziedziczyla niewielka jej czastke. Ksiezyc mial szczegolne powiazania z Madrymi Kobietami - jesli nie z Czarownicami - byly to kobiece czary... Czary... Wszystko bylo czarami! Dziewczyna przykucnela i uderzyla piescia w ziemie. Celowo zaczela rozmyslac o zadaniach czekajacych ja po drugiej stronie gor. Wszystko bedzie zalezalo od tego, co tam znajda. Czy powinna zatrzymac Sokolnika dluzej niz umowione dwadziescia dni, nawet jesli bedzie musiala uchylic przed nim rabka tajemnicy? Dzis nie mogla jeszcze podjac decyzji, tylko sprobowac przewidziec najblizsza przyszlosc. Gleboka cisza i widok ksiezyca, symbolu kobiecej magii, zaniepokoily ja i sprawily, ze poczula sie nieswojo. Przeszukala doline myslowa sonda, usilujac natrafic na te forme zycia, ktore osmielilo sie wtargnac do chronionej przez czary kotliny. Uchwycila zyciowa energie spiacego mezczyzny, a nieco dalej witalne sily trzech wierzchowcow oraz kilka mniejszych iskier, nie majacych w sobie nic z Ciemnosci. Prawdopodobnie byly to dzikie zwierzeta. A potem... Bol i rozpacz... przerazenie... zadanie... Zerwala sie na rowne nogi i pobiegla wyciagajac miecz z pochwy. Zatrzymala sie nad swieza mogila i wpatrzyla szeroko otwartymi oczami w darn i kamienie, ktorymi ja oblozyli. Zadanie... nakaz! Uderzyla w nia tak silna fala, iz nieswiadomie upadla na kolana przy grobie i utkwila w nim wzrok, ogarnieta przerazeniem, ktore sparalizowalo ja na rowni z nieznana moca. Zadanie! Nie! Smierc byla Ostatnia Brama, przez ktora przechodzila wszelka energia zyciowa. Sila zycia nie pozostawala w rozkladajacym sie ciele, ktore odrzucila. Pochowali martwego mezczyzne. On nie mogl przywolac... zadac... atakowac jej rozpaczliwym wolaniem o pomoc! Upuscila miecz i zlapala sie za glowe. Chwiala sie na nogach pod wplywem zadania spadajacego na nia niczym grad razow, zadania, ktorego ani nie umiala wyjasnic, ani odrzucic. Miecz ze szczekiem uderzyl o mogilne kamienie. Jego ozdobiona sokola glowa rekojesc trafila w bialy kamien, ktory Tirtha polozyla zgodnie z prastarym obyczajem swego ludu. Sokol! Wspolna krew... Wspolna krew wydajacego nakaz i tego, kto ma przejac brzemie, zaakceptowac zadanie! Wspolna krew? Nie, nie bylo takiej! Zaprzeczyla gwaltownie. Przypomniala sobie niejasno zaslyszane w dziecinstwie opowiesci i zrozumiala, co chcialo ja schwytac w sidla. Byla to grobowa klatwa pokrewienstwa, ktora przechodzila ze zmarlego na zywego i ktorej nie mozna bylo odrzucic. Dotyczyla prawdziwego pokrewienstwa; klatwa musiala byc zaakceptowana przez zywego krewnego jako najwazniejsze w zyciu zadanie! Ze zmarlym wojownikiem nie laczyly jej zadne wiezy krwi. To, co tutaj pozostalo, nie moglo na nia przerzucic swego brzemienia! -Spokoj... - wykrztusila z trudem, jakby cos sciskalo ja za gardlo. - Spij w spokoju! Nie znam cie i nie jestem twoja krewna. Krocz dalej droga Mocy. Nie wybieramy sobie chwili smierci; wybieramy tylko sposob, w jaki sie z nia spotkamy. Nie wykonales zadania, ale to cialo cie zawiodlo... Tirtha jeknela. Ponad miejscem, gdzie sie stykaly miecz i bialy kamien, uksztaltowalo sie cos, co moglo pochodzic tylko z jej sennej wizji - a przeciez nie spala! Na tle bladoniebieskiej mgielki zobaczyla znajoma szkatulke widywana w dloniach pani zamku, ktorej twarzy nigdy nie ujrzala. To jej musi szukac i znalezc - i obraz ten stawal sie coraz wyrazniejszy. Zadanie... Fala plynacego uczucia wydala sie jakby slabsza, jakby wyczerpywaly sie ostatki sily, ktora je przywolala, jakby wolanie docieralo z coraz wiekszej odleglosci. Tircie coraz trudniej bylo je zrozumiec. Ale to zadanie i potrzeba - okazaly sie takze jej potrzeba! Umarly nie byl dla niej obcym czlowiekiem. W sposob, ktorego nie rozumiala, mlodego wojownika laczyly z nia wiezy krwi. Nie musial bynajmniej podporzadkowac jej swej woli - ten geas, niezrozumialy przymus, juz dawno stal sie czescia jej osobowosci. -Sokoli Rog! - powiedziala glosno. - Tak, jade tam. I znajde to, co spoczywa w tym! - Wskazala na szkatulke, O dziwo, przestaly ja nawiedzac senne wizje. Odwiedziny w widmowym zamku tak dlugo zabieraly czesc jej nocy, ze dziewczyna zaniepokoila sie, gdy ich zabraklo. Wieczorami Tirtha kilkakrotnie wyciagala z sakiewki "mape", jak ja nazwal Sokolnik, i badala symbole, lecz nie szlo jej lepiej niz za pierwszym razem. Czy to w ogole byla mapa? Istnialy przeciez rysunki sluzace do przywolywania Mocy; Tirtha pospiesznie odpedzala te niebezpieczne mysli. Po poludniu, czwartego dnia od opuszczenia chronionej doliny, roslinnosc zaczela rzednac i niebawem ponownie przemierzali skalna pustynie. Tuz przed zapadnieciem mroku natrafili na ogromne rumowisko strzaskanych skal i kamieni. Sokolnik zatrzymal sie i wpatrzyl przed siebie. Na jego zwykle beznamietnej twarzy widnialo oszolomienie. Tego dnia jechal bez helmu, co Tircie wydalo sie dziwne, gdyz najemnik zawsze trzymal sie swojej maski. Nie wiedziala, dlaczego tak nagle sie zatrzymal. Sciezka byla w tym miejscu bardzo waska i Tirtha nie mogla go wyprzedzic, tylko musiala czekac, az sam ruszy do przodu. Widzac przedluzajacy sie bezruch Sokolnika, przerwala wreszcie trwajace prawie caly dzien milczenie. -Czy nie ma stad wyjscia? Przez dluzsza chwile sadzila, ze pograzony w myslach Sokolnik jej nie uslyszal. Pozniej z wahaniem wyciagnal okaleczona reke, wskazujac gestem na rzeke znieruchomialych glazow. -To bylo Gniazdo... Jego podniesiony glos obudzil dziwne echa w okolicznych skalach. Gniazdo. Slowa Sokolnika zabrzmialy jak zawodzenie placzek na sulkarskim pogrzebie. Tirtha wpatrzyla sie w bezlad skalnych odlamkow. Niewiele teraz wskazywalo, iz nie tak dawno temu znajdowala sie tu odwieczna siedziba Sokolego plemienia, przynajmniej ona niczego nie zauwazyla. Slyszala, iz Gniazdo Sokolnikow bylo tak dobrze zamaskowane, ze wygladalo jak wydrazona gora, i ze niewielu ludzi ze Starej Rasy (Straznicy Graniczni i wylacznie mezczyzni) przejechalo przez zwodzony most do wnetrza twierdzy. Widziala tylko kamienna rzeke przypominajaca kazde inne osypisko, ktore omineli lub przebyli podczas tej podrozy. Jej towarzysz zadarl do gory glowe i spogladal na skraj rumowiska, jakby rozpaczliwie szukal czegokolwiek, co przetrwalo Wielkie Poruszenie. Zapragnela i wyobrazila sobie, ze mgla z przeszlosci zasloni osypisko i na czas kilku uderzen serca ukaze zniszczona twierdze. Ale nic takiego sie nie stalo. Sokolnik cos krzyknal. Trzykrotnie powtorzyl nieznane spiewne slowa zakonczone dzwiekiem przypominajacym skwir sokola. Otrzymal odpowiedz! Tirtha scisnela mocniej wodze; jej wierzchowiec zmylil krok i stracil kopytem kamienie ze sciezki. Odpowiedz zabrzmiala ciszej, jakby nie wydobyla sie z ludzkiej piersi. Duchy... Czy wciaz ma spotykac niespokojne duchy zmarlych, ktorzy powinni spoczywac w pokoju? Czy pobratymcy Sokolnika tak bardzo lakna krwawej zemsty, ze ich zadanie objawia sie nawet za dnia? Przeciez ich ostrzezono i na pewno schronili sie w Estcarpie, zanim Moc zdruzgotala gory. Zreszta, towarzysz Tirthy nie byl tak stary, zeby zdazyl zlozyc mieczowa przysiege komus, kto tu mieszkal przed zaglada Gniazda. Sokolnik znow zawolal; tym razem byl to dzwieczny, przenikliwy okrzyk odbijajacy sie od skal zwielokrotnionym echem. Na jego dzwiek kucyki parsknely, torgianczyk zarzal, a Tirthe zabolaly uszy. I znowu nadeszla odpowiedz. Na niebie pojawila sie niewielka plamica. Podniebny wedrowiec pomknal w dol, jakby atakowal zuchwala zdobycz, ktora osmielila sie tutaj zapuscic. Tirtha z pewnym lekiem obserwowala ptaka, gdyz w mgnieniu oka pokonal wielka odleglosc pomiedzy naslonecznionymi przestworzami a nieco zacieniona rozpadlina, do ktorej sie kierowali. Ptak zwolnil lot, zatrzepotal skrzydlami i zaczal krazyc nad glowami podroznych, opuszczajac sie coraz nizej, az wreszcie usiadl na skale, rozlozyl lekko skrzydla, w kazdej chwili gotow do odlotu. Byl to czarny sokol z bialym V na piersi - skrzydlaty brat Sokolnikow lub jego potomek. Zyl dziko, gdyz nie nosil szkarlatnych pet, oznaki partnerstwa miedzy ptakiem i czlowiekiem. Jasnymi oczami spojrzal najezdzca z odkryta glowa. Sokolnik wydal serie dzwiekow przypominajacych ptasi skwir, na przemian to zbijajacych sie, to opadajacych. Ptak odpowiedzial przeciaglym okrzykiem, trzepocac skrzydlami; wygladal, jakby pragnal sie oddalic od istoty innego gatunku, ktora chciala sie z nim porozumiec. Sokolnik nadal wydawal dzwieki, ktorych nigdy nie moglyby - a tak wydawalo sie Tircie - wymowic ludzkie wargi. Nie zblizyl sie do zaniepokojonego ptaka, lecz po prostu do niego przemawial - dziewczyna nie miala juz zadnych watpliwosci - w jego wlasnym jezyku. Sokol odpowiedzial dzwiekiem przypominajacym wydawane przez czlowieka odglosy. Przechylil lekko glowe na bok. Tirtha nabrala pewnosci, iz ptak rozwaza jakas propozycje lub zamierza podjac decyzje w nieznanej sprawie. Pozniej zaskwirzyl jeszcze raz i uniosl sie w powietrze. Nie zblizyl sie do spokojnie czekajacego mezczyzny, ale pomknal z powrotem na wyzyny, z ktorych przybyl. Na ogorzalej twarzy wojownika nie odmalowal sie zawod, po prostu siedzial i patrzyl, jak przecina niebo potomek jego skrzydlatych braci. Dopiero kiedy sokol skierowal sie na zachod i zniknal w oddali, Sokolnik przypomnial sobie, iz nie jest sam, i spojrzal na Tirthe. -Teraz nie wiedzie tedy zadna droga. - Glos mial jak zawsze zimny i obojetny. - Musimy zawrocic i skierowac sie na polnoc,-jeszcze przed zapadnieciem zmroku. Tirtha nie pytala o nic. Wyczula, ze Sokolnik wie, co mowi, a nauczyla sie juz ufac jego wiedzy o gorach. Zawrocili wiec na polnoc. Dotarli w koncu do stawu bedacego bez watpienia dzielem ludzkich rak. Wpadal do niego strumyk wyplywajacy z rury, ktora mogla pomiescic trzy razy wiecej wody. Znalezli tam pasze dla koni: wzdluz cieku wodnego rosly obficie kepy trawy. Nie rozpalili ogniska. Chociaz miedzy kamieniami na brzegu strumienia lezalo dosc chrustu, Sokolnik pokrecil przeczaco glowa, kiedy Tirtha chciala go zbierac. -To jest miejsce obserwatorow. -Sokolow? - spytala. - Przeciez ogien ich nie obudzi. Najemnik znow pokrecil glowa i rzekl z naciskiem: - Ktos inny przybyl do tej krainy. - Czy dowiedzial sie o tym podczas rozmowy z wolnym sokolem? Uznala, ze ma prawo o to zapytac, gdy sam wyjasnil sprawe: - Nie sa to banici ani Karstenczycy. To przybysze ze wschodu. Ze wschodu! Tamten stwor, ktory napadl na nich w nocy! Potwory z Escore zapuszczajace sie w te gory! Tirtha szybko rozejrzala sie wokolo. Pomyslala, ze znalezli bardzo dobre obozowisko. Kiedy konie sie napasa, przyprowadza je przed zapadnieciem zmroku i spetaja, na pocieszenie dajac garsc ziarna z sola. Zeby ich zaatakowac, napastnik musialby sie zblizyc bardzo waska sciezka, a kazde z nich mogloby jej bronic w pojedynke. Wprawdzie nie byla to najpotezniejsza twierdza na swiecie, ale musi im tej nocy wystarczyc. Posilili sie skapo, po czym przyprowadzili kucyki i torgianczyka. Sokolnik mial pierwszy pelnic warte, ale Tircie jeszcze nie chcialo sie spac. W pewnej chwili zdala sobie sprawe, ze mimowolnie zarzuca myslowe lasso na wszystkie strony - niczym pasterz pragnacy schwytac rozbiegane bydlo - w poszukiwaniu jakichkolwiek sladow slug Ciemnosci, ktorzy mogliby ich sledzic. "Zmarl z ran zadanych klami i pazurami" - powiedzial Sokolnik o nieznajomym. Moze wytropil go i napadl taki sam potwor, jak ten, ktoremu z powodzeniem stawili czolo. Poszukala w sakiewce u pasa pakieciku ze sproszkowanymi ziolami, ktore tak dobrze sie jej przysluzyly, i wziela go do reki. Zapadal zmierzch. Kucyki grzebnely kopytami i cicho zarzaly napinajac postronki, gdy podeszla do nich, zeby dla uspokojenia dac im ziarna z sola. Uznala, ze siedzenie i wpatrywanie sie w mrok nic jej nie da. Teraz stal na warcie Sokolnik, a ufala mu bez zastrzezen. W koncu byla to jego ojczyzna i on najlepiej wiedzial, czego trzeba sie obawiac. Sprobowala wiec nie myslec o niczym i zasnac. Sokolnik obudzil ja, kiedy nadeszla jej kolej na warte, i odpowiedzial na nie wypowiedziane pytanie. -Nic. Nic, tylko ciemnosc. I pamiec o potworze, ktory skradal sie w mroku, i wspomnienie innej nocy, gdy obudzilo ja wolanie zmarlego krewniaka i pokazano jej cos, co uwazala za swoja wylaczna wlasnosc. Siedziala ze skrzyzowanymi nogami, co jakis czas wstawala, podchodzila do koni, gladzila je po grzbietach i slala uspokajajace mysli. Uwazala, ze nie tylko glod nie daje im zasnac. Przeciez mialy znacznie bardziej wyostrzone zmysly od jakiegokolwiek czlowieka. Potrafily wyczuc niebezpieczenstwo z wiekszej odleglosci, niz mogla siegnac jej myslowa sonda. Zreszta, juz nie chciala sie nia poslugiwac; wiedziala, ze kazdy sluga Ciemnosci moglby uzyc jej jako przewodnika i odnalezc ich obozowisko. Tak, gdzies tam krazyly stwory nie nalezace do znanego Tircie swiata. Nie czynily ich realnymi ani starozytne legendy, ani kroniki z Lormtu. Trzeba bylo stawic im czolo, zobaczyc je, poczuc ich ohydny smrod i dopiero wtedy akceptowalo sie ich istnienie. Tamten sokol... jakie zoczyl potwory skradajace sie wsrod strzaskanych turni? Musial byc potomkiem ptakow, ktorymi szczycilo sie Gniazdo Sokolnikow. Moze i one mialy wlasne legendy o czasach, kiedy byly towarzyszami ludzi i ruszaly na wojne siedzac na lekach siodel. Legendy, ktore kazaly skrzydlatemu zwiadowcy ostrzec dawnego pana. Czy Sokolnik pragnal, zeby tamten wolny sokol przylaczyl sie do niego? A moze tylko raz w zyciu czlowiek i ptak laczyli sie w jedna walczaca istote, a kiedy jedno z nich zginelo, nastepny taki zwiazek byl niemozliwy. Nie wiedziala tak wielu rzeczy i nie mogla o nie zapytac. Jej towarzysz uznalby to za niedopuszczalne wscibstwo i moglby nawet zlamac mieczowa przysiege. Jego sekrety byly jego wlasnoscia, tak jak jej tajemnice nalezaly tylko do niej. Rozdzial VI Jesli zlo grasowalo tamtej nocy, to nie szukalo ich obozu. Konie tez nie zdradzaly nadmiernego niepokoju. Mimo to Tirtha nie wierzyla, izby Sokolnik przesadzal lub klamal. Obudzila sie o swicie i zobaczyla, ze jej towarzysz starannie sprawdza swoj strzalkowy pistolet oraz wyjmuje i na powrot wklada strzalki w petle na przewieszonym przez ramie pasie, jakby chcial sie upewnic, iz w razie potrzeby beda pod reka i bez przeszkod sie wysuna. Mial ich niewiele i mozna bylo byc pewnym, ze uzyje ich oszczednie i najlepiej jak zdola.Usiadla, wzruszeniem ramion zrzucila plaszcz i wytezyla mysli. Wyczula obecnosc sily zyciowej Sokolnika, obu kucykow i- torgianczyka. Nic wiecej tu sie nie krylo. Przezornie zbadala tylko najblizsze otoczenie, ale nawet tak przelotny kontakt zaalarmowal jej towarzysza, gdyz zwrocil ku niej glowe i spojrzal na nia ostro. -To glupota! - oswiadczyl zimno. Jesli nawet od kilku dni czuli sie wobec siebie mniej skrepowani, to teraz wszystko sie zmienilo. Moze widok ruin siedziby jego plemienia przypomnial Sokolnikowi wpojone za mlodu nauki? Nie laczyly go z nia zadne wiezy pokrewienstwa, a poza tym byla kobieta, wiec istota nie zaslugujaca na zaufanie. Tirtha z trudem sie opanowala i nie zareagowala na zmiane w zachowaniu swego towarzysza. Wszyscy znali Sokolnikow i ich poglady, czegoz innego mogla sie spodziewac? -Czy nic sie nie wydarzylo podczas drugiej warty? - zapytala dla porzadku, wiedziala bowiem dobrze, ze obudzilby ja w razie napadu, tak jak zrobil to tamtej pamietnej nocy. Sokolnik zakonczyl wlasnie przeglad amunicji i uwaznie badal glownie miecza. Zdawal sie poswiecac wiecej uwagi ostrej stali niz swojej towarzyszce. -Jest tam, moze nas obserwuje, szpieguje - odrzekl. -Czy wiesz o tym dlatego, ze powiedzial ci to twoj sokol? Znow spiorunowal ja spojrzeniem. -Nie mam sokola. - Jego slowa zmrozily dziewczyne niczym lodowaty wiatr. - Wolny ptak i jego stado zapuscili sie daleko - ciagnal. - Zauwazyli poruszenie wsrod szczytow. Nie trzeba szukac mysla, zeby o tym wiedziec. -To prawda - zgodzila sie z Sokolnikiem pamietajac, ze nie moze go prowokowac. Wstala i poszla umyc twarz w sadzawce. Zimna woda rozbudzila ja jak mocny policzek. Pozwolili koniom na krotki wypas, sami zas zjedli skapy jak zwykle posilek. Napelnili woda manierki, napoili wierzchowce, osiodlali je i ruszyli w dalsza droge. Sokolnik prowadzil, Tirtha jechala za nim. Lawirujac ostroznie wsrod osypiska, niebawem zostawili za soba strumien i otaczajace go kepy krzewow. Kierowali sie teraz na poludnie. Tirtha nie wiedziala, ile dni zajmie im podroz przez gory. Wszystkie znane drogi i sciezki zostaly przeciez zniszczone wraz z wroga armia w dniu, w ktorym gory zatanczyly na rozkaz Czarownic. Przez caly ranek podazali kreta sciezka, ktora co jakis czas musieli porzucac, by ominac liczne w tych stronach piargi i rumowiska. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie zauwazyli pierwsze slady gwaltownej smierci karstenskich najezdzcow. Zasygnalizowal je jeden z ostrych okrzykow, ktore teraz kojarzyly sie Tircie z Sokolnikiem, chociaz ten dzwiek nie wydobyl sie z ludzkich ust, lecz zabrzmial gdzies w gorze. Droga w tym miejscu sie rozwidlala i Sokolnik bez wahania skrecil w strone, z ktorej dobiegl ich przenikliwy zew. Okrazywszy kolejne osypisko z okrutnie strzaskanych odlamkow skalnych, znalezli sie w kotlinie niemal w calosci zasypanej wielkimi kamieniami, tak jak wokol ruin Gniazda Sokolnikow. Na olbrzymim glazie siedzial jakis sokol - podobny do ptaka, ktory odpowiedzial na wolanie jej towarzysza. Promienie slonca lsnily w metalu uwiezionym wsrod wielkich blokow. Niektore kawalki pokryte byly smugami rdzy. Inne pozostaly nie tkniete przez czas i niepogode, jakby podczas kataklizmu rzucono na nie ochronny czar. Zoltawy kamien potracony przez klacz Tirthy okazal sie ludzka czaszka. Sokol znow zaskwirzyl, a wojownik, ktorego w ten sposob wezwal, zsunal sie z kucyka, przerzuciwszy wodze przez siodlo. Zaczal sie piac po osypisku w strone ptaka. Tirtha obserwowala ich uwaznie. Przez to pole bitwy miedzy ludzmi a wyzwolona Moca nie ma przejscia - po co wiec tu przybyli? Sokolnik dotarl do skalnego bloku, na ktorym siedzial ptak. Jego glowa znalazla sie na tym samym poziomie, co czekajacy drapieznik. Po chwili nachylil sie i wyszarpnal spomiedzy glazow jaskrawy kawalek metalu nie tknietego przez rdze. Wyciagnal na swiatlo dzienne dziwny brzeszczot - krotszy od miecza, lecz dluzszy od sztyletu. Ptak obserwowal uwaznie te scene, pochyliwszy glowe. Kiedy czlowiek wydobyl bron, sokol znow wydal przenikliwy, triumfalny okrzyk - i wziecia! w gore. Sokolnik wyciagnal ramie i trzymal je nieruchomo; spokojnie czekal, az wreszcie skrzydlaty lowca usiadl na nim, jakby wybral sobie siedzisko, ktore mu sie spodobalo. Pozostali tak przez dluga chwile patrzac sobie w oczy i porozumiewajac sie w nie znany Starej Rasie sposob. Ptak jeszcze raz wzbil sie w powietrze, ale tym razem skierowal sie w strone wierzchowca Sokolnika. Kucyk gwaltownie podniosl glowe, gdy sokol siadal na pustym leku siodla. Zlozyl skrzydla i wydal cichy dzwiek, ktory nie powinien byl sie wydobyc z piersi okrutnego skrzydlatego drapieznika. Sokolnik zszedl w dol. Jednym skokiem przesadzil osuwajace sie kamienie. Miecz-noz trzymal w zdrowej rece, wyciagajac przed siebie metalowe szpony dla zachowania rownowagi. Pozniej spojrzal nie na sokola, ale na dziewczyne. Wydarzylo sie cos bardzo waznego. Zmienil sie nie wyglad, lecz sposob myslenia mezczyzny. Sokolnik przez chwile spogladal na trzymane w reku ostrze, a pozniej przeniosl wzrok na dziewczyne i wyciagnal ku niej znalezisko. -Przedmiot naladowany moca... - powiedzial powoli. Tirtha nie probowala dotknac brzeszczotu, tylko pochylila sie nad nim nisko. Glownia nie byla gladka, jak sie wydawalo na pierwszy rzut oka, lecz pokryta dziwnymi znakami. Wyryte w metalu symbole nalezaly do dawno zapomnianej starozytnej wiedzy. W miejscu, gdzie brzeszczot sie rozszerzal, w poblizu rekojesci, znajdowal sie wtopiony wizerunek z innego metalu - rownie niebieskiego, jak symbol na zboczu chronionej przed zlymi mocami doliny. Nigdy nie widziala takiego stworzenia, a moze nie byl to wcale obraz zywej istoty, tylko przedstawienie sennego widziadla, ktorego jakis adept uzywal jako herbu swego rodu. Rekojesc widoczna poprzez obejmujace ja lekko palce Sokolnika byla wykuta z takiego samego niebieskiego metalu jak wizerunek herbowy i konczyla sie bulwiasta bryla ciemnej substancji podobnej do wielkiego matowego diamentu, wygladzonego, lecz nie oszlifowanego. Tirtha wyciagnela powoli ku niemu reke, jednak go nie dotknela. Wystarczylo jej mrowienie w palcach. To naprawde byl przedmiot naladowany moca, nie przeznaczony do walki, tylko sluzacy jako ognisko magicznej energii. Ktoz jednak w Karstenie odwazylby sie parac czarostwem lub poslugiwac moca czarodziejska? Karstenczycy scigajacy i mordujacy jej rodakow twierdzili, ze kazdy taki kontakt byl zlem i ze grozil utrata zycia. Zrobili wszystko, co mogli, zeby uniemozliwic lacznosc z silami niezrozumialymi dla przecietnego czlowieka. Wszyscy ludzie majacy dar wladania moca zostali zabici albo - jak w przypadku Czarownic - pozbawieni tej zdolnosci. Czarownice nie sypialy z mezczyznami i gdy jakis mezczyzna wzial taka kobiete sila, bezpowrotnie tracila swoje umiejetnosci. -To zyje. Jest w nim moc - powiedziala i cofnela reke. - Ale jak to moze pochodzic z Karstenu?! - Bez watpienia natrafili na cos, co musialo dopomoc w zniszczeniu armii najezdzcow. Lecz kto sposrod Karstenczykow odwazylby sie zaniesc bron naladowana moca do kraju, rzadzacego przez te ze sile? -Z Karstenu... - powtorzyl w zamysleniu Sokolnik, omiatajac spojrzeniem skalne rumowisko, pod ktorym musialy sie znajdowac zwloki wielu nieprzyjacielskich zolnierzy. - Tak... tylko kto i dlaczego? -I jak dowiedzial sie o tym sokol? - odwazyla sie zapytac dziewczyna. -Upierzeni bracia maja swoje sposoby - odrzekl jakby z roztargnieniem. - To mogloby ich przyciagnac. Z pochwy u pasa wyjal dlugi mysliwski noz i wetknal go w cholewke buta. Na jego miejsce wsunal znaleziony brzeszczot. Zaglebil sie gladko, chociaz, bedac dluzszym od noza, nieco wystawal. -Przedmiot naladowany moca... - Tirtha powtorzyla wlasne slowa. Nie chciala go dotykac. Wystarczylo jej lekkiego odczucia energii, by zaniechala tego zamiaru. Lecz, o dziwo, jesli Sokolnika opanowala taka sama chec, to nie odtracil ze strachem znaleziska, ktorego jego lud obawial sie rownie mocno, jak Karstenczycy. -Przyszedl do mnie - odparl Sokolnik i Tirtha przypomniala sobie opowiesc o Toporze Volta i o tym, jak Koris z Gormu otrzymal te bron z rak samego Volta, dawno zmarlego i pochowanego w wykutym w skale grobowcu. Topor Volta dokonal wyboru. Czy i w tym wypadku obdarzona niezrozumialym zyciem bron wybrala sobie nowego wlasciciela? -Topor Volta! - wypalila, zdumiona, ze cos podobnego mogloby sie powtorzyc. W dodatku znaleziony brzeszczot nie mial ani imienia, ani takiej przeszlosci i wybral wojownika z rasy nie wladajacej moca czarodziejska. Sokolnik pochylil glowe, jakby ugodzil go niewidzialny orez. -On przyszedl do mnie - powtorzyl powoli. - Ma to jakas przyczyne i z czasem sie to wyjasni. Pozniej wskoczyl na swego kucyka i sciagnal wodze. Zawrocili konie i po wlasnych sladach wycofali sie z doliny smierci na rozstaje. Potem pojechali tym drugim traktem. Tirtha zdala sobie sprawe, iz czesto powraca spojrzeniem do wystajacej z pochwy niebieskawej galki brzeszczotu unoszacego sie i opadajacego wraz z ruchem ciala jezdzca. Nie wierzyla, ze Sokolnik trafil na krotki miecz-sztylet przypadkiem. Od czasu do czasu niespokojnie unosila sie w siodle, ogladajac sie za siebie lub obserwujac skalne zbocza. W przeciwienstwie do niej, Sokolnik nie okazywal niepokoju ani nie kwestionowal obecnosci sokola na pustym dotad leku siodla. Wydawalo sie, ze wszystko, co sie wydarzylo, zaakceptowal jako rzecz zupelnie naturalna. W nocy dotarli do rozleglej czesci doliny, unoszacej sie tu ku gorze i przypuszczalnie zakonczonej przelecza. Rysujaca sie na tle nieba szczyty sprawialy wrazenie, ze ktos mieczem wyrabal w ziemi gleboka bruzde. Poszarpane, dzikie skaly zdawaly sie ostrzegac przed dalsza podroza. Tirtha zdecydowanie odpedzala takie mysli. Moze to niesamowity wyglad skalnej krainy zwiekszal w niej przeswiadczenie, ze sa obserwowani. Jeszcze dwukrotnie natrafili na slady zaglady armii Pagara, ktora cofnela Karsten w epoke barbarzynstwa. Zobaczyli wyblakle kosci, zardzewiale szczatki zbroi i broni, raz drzewce sztandaru sterczace pionowo wsrod kamieni - z jego banderii pozostalo teraz tylko kilka nitek owinietych wokol drzewca i trzepocacych na wietrze. Byli zadowoleni, ze nie musza ogladac z bliska pozostalosci tej strasznej rzezi. Nie mogli dotrzec do przeleczy przed switem, wiec rozbili oboz pod skalami, nad ktorymi wiatr wyl i swiszczal, zdajac sie powtarzac okrzyki ginacych. Mieli juz malo wody, wytarli wiec tylko mokrymi szmatami pyski wierzchowcow i dali im do wypicia po kilka lykow w jednej z misek Tirthy. Sami wypili jeszcze mniej i z trudem przelkneli kruszace sie juz podrozne suchary. Gdy tylko rozbili oboz, sokol odlecial i przypuszczalnie znalazl dla siebie strawe wsrod szczytow. Wrocil dopiero o zmroku i porozumial sie ze swym wybrancem taka sama seria przenikliwych okrzykow, jak za pierwszym razem. Kiedy ptak usiadl na leku siodla, Sokolnik zwrocil sie do Tirthy: -Jestesmy o dzien drogi od podgorza. Odsluzylem ponad czwarta czesc zaprzysiezonego czasu. Co chcialabys, zebym zrobil, gdy znajdziemy sie w dolnych partiach gor? Bylo to sluszne pytanie. Dziewczyna ustalila termin sluzby na dwadziescia dni, poniewaz pragnela zapewnic sobie przewodnika i towarzysza w podrozy przez gory. Czy chciala teraz, zeby Sokolnik dalej jej towarzyszyl? Musiala wreszcie podjac decyzje, ktora do tej pory odkladala, a pozniej poniesc konsekwencje dokonanego wyboru. Sokoli Rog lezal na wschodzie. Tirtha wsunela reke pod pole kaftana szukajac pasa z pieniedzmi. W jednej z przegrodek wiozla jedyna swoja mape - na pewno niedokladna, poniewaz sporzadzila ja na podstawie wyrywkowych informacji, ktore zdolala zgromadzic. Znajac ojczyste strony swych przodkow tylko ze slyszenia, obmyslila plan: zamierzala posuwac sie wzdluz podgorza (nie zapuszczajac sie przy tym na otwarta przestrzen) tak daleko, az dotrze do miejsca, z ktorego najprostsza i najkrotsza droga bedzie mogla pojechac do zamku lub tego, co z niego pozostalo. Na pewno nie byl to plan szczegolowy, oparty na dokladnych informacjach. Teraz Tirtha milczala dluzsza chwile. Doszla do wniosku, ze ma niewiele do stracenia. Moze podswiadomie juz znalazla odpowiedz na dreczace ja pytanie, chociaz dotad nie zdawala sobie z tego sprawy. Sokolnika nie powitaja w Karstenie lepiej niz jej samej, gdyz to jego wspolplemiency, wspolnie ze Straznikami Granicznymi, atakowali poludniowego sasiada Estcarpu. Komu moglby ja wydac? I co moglby zdradzic poza wiadomoscia, ze jakas kobieta ze Starej Rasy chce powrocic na ziemie przodkow? Przeciez nie umialaby powiedziec, czego tam szuka, ani dlaczego musi to zrobic. Powie mu prawde - tyle, ile bedzie mogla - pozniej niech sam zadecyduje, czy chce zostac zwolniony z przysiegi. W dolinie panowal mrok, a oni nie rozpalili ogniska. Postac Sokolnika rysowala sie ciemna plama na tle skal. Bylo jej to obojetne, gdyz nawet za dnia nie umiala nic wyczytac z jego twarzy. Bedzie musial uzyc glosu, zeby odpowiedziec tak lub nie. -Szukam Sokolego Rogu - zaczela. - Jest to starodawna posiadlosc mojego rodu i dlugo czekalam, zeby tam wyruszyc. Zamierzalam skierowac sie na wschod przez podgorze i dopiero pozniej pojechac przez nizine. -Czy znasz droge? - zapytal Sokolnik, gdy umilkla. Tirtha zamknela oczy. W pewien sposob znala droge, albo czula, ze ja pozna, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Senne wizje - ktokolwiek je zsylal - zaprowadza ja do Sokolego Rogu. Lecz jak moglaby opowiedziec Sokolnikowi o swoich snach? A moze jednak... Pierwszy raz wziela pod uwage taka mozliwosc. Od chwili znalezienia dziwnego miecza-sztyletu zmienila poczatkowa opinie o swym towarzyszu. Dlaczego - chociaz zarowno on sam, jak i jego bracia mienili sie zajadlymi wrogami wszystkiego, co Stara Rasa czcila i cenila - wetknal te bron za pas? Przeciez powinien byl odrzucic ja daleko od siebie, a nawet wcale jej nie dotykac! -Znam - odparla krotko stanowczym tonem. Nie moze mu przeciez wyjasnic, na jak kruchej podstawie opiera swa pewnosc. - Ale nie wiem, ile czasu potrwa taka podroz - dodala. - Moze okazac sie znacznie dluzsza od umowionego terminu. Chodzilo mi o przeprawe przez gory. Kiedy dotrzemy do podgorza, wypelnisz swoja czesc umowy. Jesli nawet potrwa to krocej, bedziesz mogl odjechac. Milczenie Sokolnika przedluzalo sie, Tirtha oblizala wargi. Czemu sie. niepokoila? Przeciez nigdy nie chciala, zeby towarzyszyl jej przez cala, az do konca, droge. Dlaczego czekala teraz na jego odpowiedz z niezrozumialym niepokojem? -Zlozylem przysiege na dwadziescia dni - odrzekl wreszcie chlodno jak zwykle. - Bede ci towarzyszyl przez dwadziescia dni bez wzgledu na to, czy pojedziemy przez gory, podgorze czy tez niziny Karstenu. Tirtha nie rozumiala, dlaczego powitala z ulga jego slowa. Co ja laczylo z tym mezczyzna? Byli sobie zupelnie obcy. A jednak czula, ze gdyby Sokolnik dokonal innego wyboru, doznalaby zawodu. Zawsze trzymala sie z dala od ludzi, wolac samotnosc i milczenie, wiec to nowe i nieznane uczucie tak ja zaskoczylo, ze szybko zepchnela je do podswiadomosci. Powiedziala sobie w duchu, ze droga przez podgorze moze byc niebezpieczna i ze dwoje podroznikow lepiej sobie poradzi niz jeden. Oprocz tego wolny sokol zgodzil sie sluzyc jej towarzyszowi, a zwiadowcze umiejetnosci tych ptakow byly legendarne. -Niech wiec tak bedzie - odparla i pomyslala, ze jej odpowiedz zabrzmiala zbyt ostro. Nie chciala jednak, by sadzil, iz liczyla na wlasnie taka odpowiedz. Rano dotarli do przeleczy. Droga w gore okazala sie znacznie dluzsza, niz sie wydawalo. Sciezka byla stroma, musieli wiec kilkakrotnie zsiadac z koni i prowadzic je za soba. Sokol juz z samego rana wzbil sie w powietrze i powracal regularnie. Siadal wtedy wysoko na skale, czekal na nich i zawsze porozumiewal sie z Sokolnikiem. Minelo juz poludnie, kiedy wreszcie staneli na przeleczy i spojrzeli na rozciagajaca sie w dole kraine, ktora nie byla juz jednym panstwem, lecz garstka skloconych, spustoszonych przez wojny lenn. Podgorze porosniete bylo drzewami - wydawalo sie, ze nie dotarla tutaj furia Mocy. Tirtha ucieszyla sie, gdyz w takim terenie latwo sie ukryc. Powiodla spojrzeniem nieco dalej na wschod i zobaczyla tam ciemne linie lasow. W dawnych czasach zyzne rowniny Karstenu utrzymywaly ozywione kontakty z zachodem. Zamieszkiwali je rolnicy i szlachta wywodzacy sie z nowego, mlodego ludu, ktory przybyl tu zza morza w zamierzchlych czasach. Znajdowaly sie tam wszystkie miasta i wazniejsze posiadlosci magnackie. Ludzie ze Starej Rasy, jej rodacy, stopniowo wycofali sie w glab kraju i osiedlili na wschodzie. W niektorych rejonach Karstenu pracy wciaz naprzod osadnicy byli wobec nich wrogo nastawieni i obie rasy unikaly sie wzajemnie. W innych nawiazaly sie przyjazne stosunki, a nawet sasiedzka wymiana uslug. Dlatego w dniach, kiedy ksiaze Yvian skazal na zaglade Stara Rase, wielu sasiadow zostalo zabitych lub zginelo w meczarniach, poniewaz pomogli w ucieczce rodakom Tirthy. Obecnie walki musialy sie koncentrowac na zyznych nizinach, gdzie skupily sie wszystkie wieksze miasta. W poludniowych prowincjach (Pagar pochodzil z jednej z nich) ludnosc naplywowa zajmowala caly obszar. Lecz na podgorzu - podobnie jak z drugiej strony gor - mogli kryc sie banici i dezerterzy trudniacy sie rozbojem. Porzucone i wyludnione tereny na pewno ich wabily. Tirtha wspomniala o tym, a Sokolnik skinal glowa. Wskazal w dal okaleczona reka. Jego metalowe szpony zablysly w sloncu. -To prawda. Tam ktos jest. Zobaczyla to dopiero teraz: slup dymu unoszacy sie spomiedzy dwoch wzgorz... Nie byl to dym z obozowego ogniska. Palilo sie cos wiekszego, moze nawet zabudowania gospodarskie. Czyz jakikolwiek rolnik potraktowalby tak swoja zagrode? A moze sily porzadku - ktokolwiek by je wyslal - odnalazly zbojecka kryjowke? I sladem ludzi Marszalka Korisa staraly sie oczyscic kraj z legowisk dwunogich szakali? W kazdym razie buchajacy w niebo dym oznaczal, ze musza poruszac sie ukradkiem. Nie wolno im bylo zbyteczna brawura narazac teraz wszystkiego, do czego dazyla przez wiele lat. Po poludniu zeszli z gor w zadrzewiona kraine. Wowczas pierwszy kucyk parsknal i przyspieszyl kroku, torgianczyk zaraz go dogonil, a klacz szybko do nich dolaczyla. Najwidoczniej zwierzeta wyczuly wode. Niebawem dotarli nad bystry potok plynacy z polnocy - musial narodzic sie w gorach - i skrecajacy na poludniowy zachod. Moze wpadal do rzeki, nad ktora lezal Kars? Wokol roilo sie od miejsc nadajacych sie na kryjowki: w poblizu rosly gestym zagajnikiem gorskie sosny. Sokol powrocil dwukrotnie, za kazdym razem przynoszac w szponach zajaca. Tirtha zabrala sie do rozpalania ogniska, wykorzystujac umiejetnosci zdobyte podczas wieloletnich wedrowek. Pod jednym z drzew otoczyla murem z kamieni jame na ognisko, geste zas galezie na pewno rozprosza najmniejsza nawet smuzke dymu. Dziewczyna zbierala chrust pod drzewami, a Sokolnik nad strumieniem. Znosili jak najsuchsze galezie, chcac rozpalic ognisko tak duze, by mozna bylo upiec nad nim mieso. Pozniej pozwolili plomieniom zgasnac. Tirtha poszla nad strumien. Bylo jeszcze jasno, kiedy rozebrala sie pod oslona zarosli i odwaznie weszla do wody tak zimnej, ze az jeknela z zaskoczenia. Wykapawszy sie, wlozyla czysta bielizne ze swych skapych zapasow. Wyprala brudna odziez i po powrocie do obozu rozwiesila ja na galeziach w poblizu wciaz jeszcze cieplych kamieni otaczajacych ognisko. Sokolnik jakis czas ja obserwowal, po czym wzial swoje podrozne sakwy i zniknal - zapewne w tym samym celu. Dobrze bylo byc znow czysta, wolna od potu i kurzu! Tirtha natarla cialo suszonymi liscmi slodko pachnacych ziol - luksus, na ktory rzadko sobie pozwalala. Dzisiaj jednak zrobila to na znak triumfu, ze dokonali czegos, co w Estcarpie uwazano za niemozliwe: bezpiecznie przebyli strzaskane przez Moc gory. Owinawszy sie oponcza, znow zaczela nasluchiwac. Wyczuwala iskierki zycia nocnych stworzen zajetych wlasnymi sprawami. Sokol poruszyl sie na siedzisku i przyjrzal sie dziewczynie. W jego oczach dostrzegla takie same dzikie ogniki, jakie widywala w oczach jego pana. Nie probowala dotknac jego umyslu na swoj niedoskonaly sposob. Ptak nalezal wylacznie do Sokolnika, byla to jedna z rzeczy, ktorych nigdy nie mogli ze soba dzielic. Mogli jesc to samo pozywienie, znosic wspolnie niewygody (jakkolwiek zadne nie wyjawilo tego drugiemu), podlegac tym samym lekom i niecheciom - choc nie zawsze z identycznych powodow. Dzielila ich jednak bariera plci, pochodzenia, i nic tego nie zmieni. Tirtha pochylila sie i pod wplywem naglego impulsu rzucila na niewielki plomyk szczypte ziol. Buchnal bialy dym i wokolo rozszedl sie mocny zapach. Wciagnela go do pluc najglebiej, jak mogla. Dzis wieczorem musi znowu snic! Nie pozwoli narzucic sobie dobrze znanych wizji. Nadal ich pragnela, lecz teraz potrzebowala przewodnika. Wprawdzie jako dziecko pobierala nauki u pewnej Madrej Kobiety, lecz nigdy dotad nie osmielila sie posluzyc ta metoda, mimo zapewnien o jej skutecznosci. Dotychczas zawsze musiala zachowywac przytomnosc umyslu, obawiala sie wiec utraty swiadomosci przy dalekowidzeniu - jesli w ogole mozna bylo tym sposobem je osiagnac... Oprocz tego wciaz wedrowala samotnie; nie wiedziala zas, jak dlugo pozostanie w transie, ani jak on na nia podziala. Dzisiaj, kiedy miala towarzysza podrozy, musi zdobyc niezbedne informacje. Po raz drugi wciagnela w pluca wonny dym, czujac dziwny zawrot glowy. Tirtha miala tylko nadzieje, iz sila zsylajaca wizje zechce jej dopomoc. Rozdzial VII Tirtha okrecila sie plaszczem i nie jadla juz nic wiecej, poniewaz post ulatwia wejscie w trans. Gdyby przestrzegala rytualu, musialaby poscic przez caly dzien, starajac sie oczyscic z przypadkowych mysli umysl. Musiala jeszcze zwierzyc sie Sokolnikowi: zamierzala przeciez zajac sie czarostwem, ktoremu nie ufal. Wytlumaczyla mu to wszystko spokojnie i stanowczo. Byl przeciez jej druzynnikiem, nie mogl wiec kwestionowac jej postepowania, chyba ze zagrazaloby im obojgu.Dziewczyna juz zapadala sie w szarej nicosci i na powrot wynurzala w ich skromnym obozowisku. Pozniej calkowicie zaglebila sie w mroku, bezcielesna, bezwolna jak unoszone wiatrem piorko lub lisc. Ze wszystkich sil starala sie utrzymac w pamieci mysl o czekajacym ja zadaniu. Wreszcie wynurzyla sie z nicosci w zlowroga rzeczywistosc. Tym razem nie zobaczyla Sokolego Rogu. Ujrzala i poczula cuchnacy dym, ktory snul sie nad zdeptanymi grzadkami zwiedlych od goraca lub polamanych roslin. Niektore z nich sluzyly do wyrobu znanych jej balsamow. Tutejsi mieszkancy znali i cenili dary ziemi. Slodkawy zapach przelanej krwi przebijal przez gryzacy smrod spalenizny. Byl tam jeszcze jeden odor - budzacy mdlosci. Przez moment wydalo sie jej, ze to atak na Sokoli Rog, ze oglada wlasny dom po napasci zoldakow Yviana. Chociaz w swoich snach nigdy nie zobaczyla w calosci zamku przodkow, te zabudowania wydaly sie jej znacznie mniejsze. Nie byly to ruiny wielkiego zamku lub mniejszej forteczki, tylko raczej wiesniaczej zagrody. Na zdeptanych ziolach lezal nieruchomo pies. Dluga, poszarpana rana w jego boku odslaniala nagie zebra. Procz martwego zwierzecia spoczywalo tam inne cialo, male, skulone, jakby ktos pogardliwie odrzucil je na bok. Poniewaz Tirtha czula, ze ta wizja jest wazna, przemogla sie i zblizyla do zwlok. Twarza do ziemi lezala niezywa dziewczynka. Rozpuszczone ciemne wlosy litosciwie zakrywaly jej twarz, ale widac bylo, ze zostala brutalnie zgwalcona i sponiewierana, a po smierci odrzucona jak nikomu niepotrzebny smiec. Tirtha owladnal straszliwy gniew. W minionych latach poznala bol, smierc i nedze i uwazala, ze nie da sie latwo wyprowadzic z rownowagi. Teraz jednak przebudzila sie w niej jakas ukryta dotychczas gleboko czesc jej istoty. Narkotyk wzmocnil jej talent do ostatecznych granic, wiedziala wiec, ze zabito nie tylko to dziecko. We wnetrzu plonacego budynku lezaly inne kobiece ciala, potraktowane rownie brutalnie. Wsrod mordercow byli tacy, ktorzy igrali ze swymi ofiarami, rozkoszowali sie okrucienstwem. Nazywali siebie ludzmi, ale tylko wyglad roznil ich od bestii, ktora wraz z Sokolnikiem zabila w gorach. Moze byli tylko slabsi i nie tak niebezpieczni. Tirtha nie wiedziala, dlaczego nieznana moc zeslala jej te wizje. Powinna opanowac gniew, chcac sie dowiedziec, co sie za tym kryje. Nie wierzyla, ze to widzenie mialo ja tylko ostrzec. Te koszmarna scene pokazano z innego, znacznie wazniejszego powodu. Pozbawiona byla wlasnej woli, nie mogla sie swobodnie poruszac. Przypominalo to jazde na koniu, nad ktorym sie nie panuje. Minela spalony dom i dotarla na otoczone kamiennym murem pole, gdzie zobaczyla wdeptana w ziemie ozimine, jakby jacys jezdzcy przemierzali je tam i z powrotem. Jezdzcy... nie, mysliwa. Dopiero teraz w pelni uswiadomila sobie powage sytuacji. Widziala krzyzujace sie slady konskich kopyt. Kogo scigali ci "mysliwi"? Niewidzialna sila zaprowadzila ja teraz do stosu kamieni w rogu pola. Zobaczyla, ze miano tam zamurowac dziure w murze - kamienie lezaly w poblizu. Miedzy nimi a murem, na tak waskiej przestrzeni, ze nie zdolalby sie tu zmiescic zaden czlowiek, ukrylo sie inne dziecko. Martwe? Nie! To dziecko zylo, a jego umysl wypelnialo smiertelne przerazenie. Maly zbieg ze strachu zatracil niemal swiadomosc wlasnego istnienia. Tirtha wyczula jednak tlaca sie jeszcze iskierke osobowosci. Prosila nieznana sile o pomoc we wlasnej sprawie, a tymczasem okazalo sie, ze liczy sie tylko to, co jej pokazano. Wezwano ja, zeby sie nia posluzyc, i musiala wykonac polecenie. Otworzyla oczy i zobaczyla mrok, malenkie ognisko, a obok Sokolnika siedzacego ze skrzyzowanymi nogami. W rekach trzymal miecz-sztylet z plonaca jaskrawym swiatlem galka na rekojesci. Pochylil glowe i oszolomiony wpatrywal sie w ozywiony klejnot. Tirtha ocknela sie czujac koniecznosc pospiechu. -Trzeba sie spieszyc! Sokolnik podniosl nagle glowe, jakby okrzyk wyrwal go z innej wizji. Tymczasem Tirtha szla juz w strone uwiazanych koni. Ksiezyc w pelni swiecil jasniej niz kiedykolwiek. Tym lepiej, pomyslala, wykonam powierzone mi zadanie. -Co sie dzieje? - Najemnik stal tuz za nia, lecz nie wyciagnal miecza z pochwy. Tirtha obrocila sie powoli, probujac zanalizowac na jawie ulotny slad tragedii, ktora ogladala w nocnym widzeniu. Czas stal sie teraz jej wrogiem. Nie! To zadanie bylo czescia jej samej, potrzeba rownie przemozna, jak ciagnace sie latami poszukiwania, tylko bardziej naglaca. Ogien. Slup dymu, ktory dostrzegli z przeleczy! To musialo byc tamto miejsce. Nagle opuscily ja watpliwosci. Szybko odwiazala i osiodlala swoja klacz. Sokolnik nie zadawal wiecej pytan, tylko poszedl w jej slady. Ptak siedzacy dotad na leku siodla jak na rozkaz wzbil sie w powietrze i zniknal w mroku. Pojechali na poludniowy zachod. Tam gdzie to bylo mozliwe, przemierzali klusem otwarte przestrzenie. Podczas jazdy Tirtha opowiedziala pokrotce o tym, co zobaczyla. Sokolnik sluchal w milczeniu, a kiedy skonczyla, skomentowal: -Rozbojnicy albo zadni lupow ludzie jakiegos szlachetki. To zniszczony przez wojne domowa kraj - dodal z niesmakiem. Mimo ostentacyjnego izolowania sie od innych ludow i znakomitej znajomosci zolnierskiego rzemiosla mieszkancy Gniazda nie zabijali bez potrzeby ani nie pastwili sie nad ofiarami jak mordercy, ktorzy spalili tamta zagrode. Zawsze zabijali szybko, za kazdym razem ryzykujac zycie. Nikt nie osmielil sie powiedziec, ze byli bezlitosnymi barbarzyncami, bez wzgledu na to, jak bardzo Czarownice z Estcarpu nienawidzily ich obyczajow. Sokol spadl z nocnego nieba i usiadl na leku siodla przed swoim panem. Tirtha uslyszala ostre dzwieki przypominajace klekot. Sokolnik zwrocil sie do niej: -Jest tak, jak widzialas - pozar i trupy. Nie ma tam nikogo. Tirtha pokrecila glowa i powiedziala stanowczo: - Nie w domu, lecz na polu. Scigali, ale nie znalezli. Tam nadal jest zycie. Gdyby nie bylo - zawahala sie - dano by mi znac, ze nie mamy po co jechac. Jej towarzysz nic nie odpowiedzial. Moze uznal, iz jako najemnik nie powinien sie z nia sprzeczac. Na pewno sadzil, ze nie miala racji i ze znajda tylko trupy. Switalo, kiedy poczuli smrod dymu i slodkawy odor rozkladu. Pozniej zobaczyli wysoka palisade, ktorej Tirtha nie widziala w transie. Zaraz za nia zialy szeroko otwarte wrota, jakby mieszkancy tego siola z jakiegos powodu pozwolili wejsc do srodka wilkom, z ktorymi przedtem zamierzali walczyc. Klacz Tirthy parsknela i potrzasnela gwaltownie glowa. Nie podobal sie jej smrod, ktorym przesycone bylo powietrze. Nie opierala sie jednak, gdy dziewczyna scisnela ja kolanami, i razem z trzymanym na postronku torgianczykiem podrozni wjechali na majdan. Zobaczyli osmalone ruiny i zdeptany ogrod. Ogien zgasl. Tirtha odnalazla wzrokiem martwego psa i cialo dziewczynki. Umarli juz ich nie potrzebowali, a drugie dziecko jeszcze zylo. Skrecila w lewo, oddalajac sie od spalonego domostwa. Tak, byl tam kamienny mur stanowiacy czesc palisady, ktora nie uchronila mieszkancow zagrody przed smiercia. Tirtha przejechala przez wrota wiodace na pole. Role porastala ozimina zdeptana krzyzujacymi sie sladami pogoni. Nigdy dotad nie zmuszala klaczy do tak szybkiego biegu, jak teraz. Kiedy od stosu starannie ulozonych kamieni dzielila ja tylko niewielka odleglosc, zatrzymala konia, zsunela sie z siodla i zaczela biec, odrzucajac krepujace ruchy faldy plaszcza. Biegnac szukala mysla. Tak... znalazla iskierke zycia! Zdazyli na czas! Dotarla do pryzmy otoczakow i zajrzala miedzy kamienie a palisade. Nikogo tu nie bylo! Zachwiala sie na nogach. Tak bardzo zaskoczylo ja swiadectwo wlasnych oczu. Moglaby przysiac, ze nadal oglada to miejsce we snie, a nie na jawie. Ponownie uzyla myslowej sondy. Znalazla esencje zycia, slaby, chwiejny plomyk, ktory zdawal sie gasnac. Byl tam! Nic jednak nie widziala. Odrzucila kilka kamieni i uklekla wyciagajac rece. I jej rece znalazly to, czego nie widzialy jej oczy: male cialo tak mocno wcisniete miedzy kamienie, ze zdumialo ja, jak maly zbieg mogl oddychac w takiej ciasnocie. -Czy widzisz...? - zaczela mowic przez ramie do Sokolnika, ktory do niej dolaczyl. Pokrecil przeczaco glowa w ozdobnym helmie, dobrze widocznym w szarym swietle poranka. -Wiec chodz tutaj! - Zlapala go za reke i przyciagnela do siebie tak, iz jego palce natrafily na cialo dziecka. Wyszarpnal reke z jej dloni, ale jednoczesnie wyczula, ze go zaintrygowala ta tajemnica. -Tam! Jest tam, chociaz nie mozemy go zobaczyc! - powiedziala triumfujaco. -Czarostwo! - szepnal glosno. Mimo to nie odsunal sie, tylko obluzowal kamienie metalowymi szponami, odrzucajac je daleko zdrowa reka. Sokol usiadl na murze i obserwowal te scene, zagladajac do odslonietej przez nich malej niszy. Podobnie wpatrywal sie w brzeszczot, do ktorego zaprowadzil swego pana. Powoli, ostroznie, Tirtha przesunela rekami po niewidzialnym ciele dziecka. Przypomniala sobie teraz wyczytana w Lormcie informacje o iluzji, ktora mogla zapewnic bezpieczenstwo. Polegala ona przede wszystkim na zmianie postaci. Nigdy nie slyszala, zeby komus udalo sie stac niewidzialnym, ale dla Mocy nie bylo rzeczy niemozliwych. Kto tak dobrze ukryl to dziecko? Sadzac po sladach, przesladowcy gonili ofiare tam i z powrotem, igrali z nia jak kot z mysza, rozkoszujac sie jej przerazeniem. Czy jakas majaca czastke magicznego talentu kobieta z dzieckiem na reku, pod wplywem strachu o jego zycie, zdolalaby tak dobrze je ukryc, zanim sama wpadla w rece gwalcicieli i mordercow? Cala wiedza Tirthy w tej materii sprowadzala sie do stwierdzenia, ze tkanie iluzji bylo bardzo wyczerpujacym zajeciem, wymagajacym czasu i znajomosci skomplikowanego rytualu. Ofiary tej bestialskiej napasci na pewno nie zdazylyby tego zrobic. Ostroznie i bardzo uwaznie, poniewaz mogla liczyc tylko na swoje rece, Tirtha wyciagnela z niszy drobne cialko i przytulila do siebie. Poczula na ramieniu ciezar niewidzialnej glowki. Skora dziecka byla w dotyku bardzo zimna, wiec dziewczyna szybko owinela je skrajem plaszcza. Wypuklosc materialu potwierdzala, iz trzyma w objeciach materialna istote, a nie cien. Koniuszkami palcow zbadala twarz, czujac slaby oddech i nierowny puls. Nie wiedziala jednak, jak mogliby pomoc niewidzialnemu malcowi. Sokol wydal jakis dzwiek. Jego pan odwrocil glowe i przechyliwszy ja sluchal mowy skrzydlatego zwiadowcy. Pozniej zwrocil sie do Tirthy, ktora wciaz kleczala obejmujac dziecko. -Upierzony Brat widzi dziecko - powiedzial spokojnie. - Czary, ktore na nas dzialaja, jemu nie przeslaniaja oczu. Mowi, ze ono nie jest ranne, ale tak przerazone, iz ukrylo sie gleboko w sobie samym. Tirtha przypomniala sobie inne nauki Madrej Kobiety. Ogromny strach czy przerazenie moga tak porazic umysl, ze nigdy nie odzyska przytomnosci. Czy ten malec uciekl tak daleko, iz nie zdolaja go przywolac z powrotem? Znala sie troche na leczeniu, lecz nie wiedziala, jak sobie poradzic z takim przypadkiem. W Estcarpie to dziecko trafiloby do jednego z przytulkow zalozonych przez Madre Kobiety, gdzie leczylyby go specjalistki umiejace wyszukiwac esencje umyslu i ostroznie umozliwilyby mu ponowny kontakt ze swiatem. Jednak w bardzo ciezkich przypadkach nawet specjalnie szkolone Czarownice nie mogly nic poradzic. Tirtha krzepila sie nadzieja, ze nieznana moc nie pokazalaby jej nieszczescia, jakie spadlo na dziecko, ktore trzymala w ramionach, gdyby nie mogla mu pomoc. Musza opuscic to miejsce. Wprawdzie napastnicy odjechali, ale ktos mogl zauwazyc dwoje podroznych. Nie ma gdzie zostawic nieszczesnego malca, musi wiec zabrac go ze soba. Mimo ze od lat przywykla walczyc z wlasnym sercem, te koniecznosc uznala bez sprzeciwu. Sokolnik oparl reke na kolbie pistoletu strzalkowego, a jego skrzydlaty brat wzlecial w gore. Obaj podzielali niepokoj dziewczyny. -Nie ma gdzie - wskazala na niewidzialne dziecko - go zostawic. Musimy zabrac je ze soba. Oczekiwala protestu, gdyz Sokolnicy nic nie wiedzieli o dzieciach. Nie znali nawet tych, ktore sami splodzili. W ich kobiecych wioskach mezczyzni zapladniali wybrane kobiety, a moze kilka w okreslonym czasie, nigdy jednak nie byli prawdziwymi ojcami. Chlopcow, ktorzy ukonczyli szesc lat, zabierano do Gniazda. Mieszkali tam oddzielnie, w przeznaczonych dla nich pomieszczeniach. Wychowywali ich starzy lub okaleczeni wojownicy. Chlopcy ci nie mieli prawdziwego dziecinstwa i wydawalo sie, ze ten zwyczaj dobrze sluzyl ich sposobowi zycia. Zaden Sokolnik nigdy nie byl obarczony dzieckiem, na domiar niewidzialnym i, byc moze, katatonicznym. Ku zdziwieniu Tirthy jej towarzysz bez slowa przyprowadzil klacz dziewczyny. Odpiela spinke pod broda i owinela oponcza bezwladne cialo dziecka. Podala swoje brzemie Sokolnikowi, wsiadla na konia i odebrala je od niego. Nastepnie, niemal tak szybko, jak tu przyjechali, powrocili do ruin zagrody. Moze powinni pogrzebac zabitych - Tirtha o malo nie zatrzymala konia przy zwlokach dziewczynki, ale na szczescie zdala sobie sprawe, ze przede wszystkim musi zajac sie zywym dzieckiem i ze ich bezpieczenstwo moze zalezec od szybkiej ucieczki z tego strasznego miejsca. Zawrocili do zalesionych wzgorz. Sokolnik znow prowadzil. Jechali wolniej, gdyz druzynnik Tirthy staral sie zacierac slady, co jakis czas zsiadajac z kuca i zamiatajac galezia miejsca, gdzie zostawili zbyt wyrazny trop. Kluczyli wykorzystujac wszystkie naturalne oslony i zaglebienia terenu. Sokol regularnie patrolowal okolice i meldowal swemu panu o sytuacji. Chociaz Sokolnik nie przetlumaczyl Tircie zadnego z meldunkow, wywnioskowala, iz na razie nie grozi im zadne niebezpieczenstwo. Dziecko lezalo w jej ramionach nieruchome, bezwladne. Od czasu do czasu probowala przebic sie przez myslowa zapore, ktora otoczyl sie przerazony umysl. Goraco pragnela dowiedziec sie czegos wiecej i bardzo chciala mu pomoc. Obawiala sie, ze jesli swiadomosc zgasla na zawsze, wola zycia moze pojsc jej sladem i dziecko umrze. Byc moze taki koniec bylby milosierny, ale Tirtha czula, ze bedzie walczyc o to zycie ze wszystkich sil. Przed poludniem dotarli do miejsca, ktore Sokolnik uznal za wzglednie bezpieczne. Nie znalezli tam co prawda wody, ale bujna trawa zadowolila kucyki i torgianczyka, a Tirtha i Sokolnik przycupneli w niszy utworzonej przez kilka sporych glazow. Wrogowie mogliby ich tu odnalezc tylko po intensywnych poszukiwaniach. Dziewczyna trzymala na kolanach niewidzialne dziecko. Jego cialko, tak przedtem zimne, teraz bylo cieple. Za cieple! Po omacku odgarnela na bok mokre od potu wlosy malca i polozyla reke na plonacym goraczka czole. Odnalazla lekko rozchylone usta i wlala w nie nieco wody z manierki. Uslyszawszy odglos przelykania - pierwszy dobry znak - dala dziecku jeszcze lyk. Glowe miala nabita myslami. Wiedziala, ze nie zdola zniszczyc tak silnego czaru. Z drugiej jednak strony, istnialy czary zmieniajace postac, ktore dzialaly tylko przez jakis czas. Zacisnela zeby, zeby nie wypowiedziec cisnacych sie jej na usta przeklenstw, ktore poznala podczas wieloletniej wedrowki, i nie dac upustu frustracji i zlosci. Sokolnik zajal sie rozbijaniem tymczasowego obozowiska, po czym przykucnal obok Tirthy i sciagnal z glowy helm, jakby mu ograniczal pole widzenia. -Co je tak trzyma? -Mysle, ze iluzja - odparla, chociaz niczego nie byla juz pewna. - Ktos mogl je tam ukryc, widziales slady na polu, tamci kogos scigali. Moze jego matka miala wrodzone zdolnosci. Jezeli byla dostatecznie przerazona, mogla rzucic silny czar, zeby uratowac dziecko. Niewykluczone, iz sama nawet dala im sie zlapac... -Obecni mieszkancy Karstenu nie uzywaja czarostwa - zauwazyl. - A Stara Rasa... -...dawno temu zostala potepiona i skazana na zaglade - dokonczyla Tirtha. - Ale to nie znaczy, ze ktos tej krwi nie pozostal w ukryciu. Zreszta, my mozemy zawierac zwiazki malzenskie z innymi rasami i z takich zwiazkow rodza sie dzieci. Wiele naszych kobiet wyszlo za maz za Sulkarczykow, ktorzy nie wladaja moca, a podstawa ich potegi jest tylko znajomosc morza. Na pewno slyszales o przybyszu z innego swiata, Simonie Tregarcie. Poslubil jedna z Czarownic. Strazniczki wyjely ja spod prawa twierdzac, ze je zdradzila. Mial on jakis wlasny talent, a jego zona tez nie utracila swych zdolnosci, mimo ze Madre Kobiety przysiegaly, iz tak sie stanie. Urodzila troje dzieci jednoczesnie, co sie nigdy dotad nie zdarzylo. I cala trojka wladala moca, a raczej nadal wlada. Oni to bowiem, jak wiesc niesie, prowadza teraz wojne w Escore i otworzyli znow ten kraj dla Starej Rasy. Zamyslila sie na chwile i ciagnela dalej: - Ktos z naszej krwi mogl wiec dac zycie dziecku obdarzonemu talentem. I jesli sie juz urodzilo z darem wladania moca, moglo ja przywolac w wielkiej potrzebie. Jednak... - urwala. -Jednak...? - nalegal. -Nawet w Lormcie nie slyszalam o takiej tajemnicy. Nie - pokrecila energicznie glowa. - Ja wprawdzie naleze do Starej Rasy, lecz mam niewielkie zdolnosci. Jestem uzdrawiaczka i umiem sie poslugiwac dalekowidzeniem. To najlepsze, na co mnie stac. Oprocz tego potrafie wyczuwac esencje zycia i w ograniczonym stopniu porozumiewac sie ze zwierzetami. Ale na podstawie wszystkiego, czego sie dowiedzialam i co slyszalam o iluzji, wiem, ze mozna ja utkac za pomoca skomplikowanego rytualu i ze nie da sie tego zrobic ani szybko, ani latwo. Nie mam pojecia, jak uciekajaca ofiara - a przeciez potwierdzaja to slady - moglaby ukryc w ten sposob dziecko. -Wiec jak...? Tirtha zastanawiala sie nad tym caly ranek, szukajac odpowiedzi. W koncu pozostalo jej tylko pewne niewiarygodne doprawdy podejrzenie, choc juz dawno temu przekonala sie, ze swiat pelen jest dziwnych, budzacych lek rzeczy i spraw. -Dziecko. Moglo to zrobic samo dziecko - mowila bardzo powoli. - W Estearpie dziewczynki poddaje sie testom bardzo wczesnie, czasem gdy maja piec lub szesc lat. Mozna odkryc dar wladania moca nawet w tak mlodym wieku. Lecz tu, w Karstenie, nikt by go nie rozpoznal. Obdarzone takim talentem dziecko pelnej krwi - a nawet polkrwi - na pewno patrzyloby na swiat inaczej niz my i od najmlodszych lat nauczyloby sie ukrywac swoje pochodzenie i zdolnosci. Wprawdzie nie otrzymaloby niezbednego wyksztalcenia, ale gdyby grozilo mu wielkie niebezpieczenstwo - i gdyby bylo bardzo przestraszone - instynkt zycia obudzilby w nim obronne dzialanie mocy. Mogloby sie nia poslugiwac bez potrzeby odwolywania sie do skomplikowanego rytualu. -Twoje rozumowanie wydaje sie sluszne. - Sokolnik skinal glowa. - Niewiele wiem o czarostwie, lecz sam sie przekonalem, ze strach moze dac czlowiekowi nadludzkie sily. A jesli jest on dostatecznie wytrwaly i stanowczy, potrafi dokonac wiecej, niz jego otoczenie uwazaloby za mozliwe. Wiec jezeli ktos mial talent, o ktorym mowilas, i byl bardzo przerazony... Tak, moglo tak sie stac. Ale jak mozemy mu pomoc? Czy to dziecko ukrylo sie w sobie samym tak gleboko, ze nie zdolamy przywolac go z powrotem? -Nie wiem. - Tirtha rozejrzala sie wokolo. Gdyby tylko byla pewna, ze sa tu bezpieczni, moglaby posluzyc sie narkotykiem, ktory zeslal jej wizje... Nie byla jednak w stanie sama badac umyslu dziecka, gdyz nie umiala tego robic. - Tak malo wiem! - wybuchnela, a frustracja podniecila w niej gniew, ktory ogarnal ja w chwili, kiedy zobaczyla dzielo rak zezwierzeconych brutali. Dodala ochryplym nagle glosem: - Leczenie umyslu, a nawet dotykanie go, jest ryzykowne. -Zastanawiam sie... - Sokolnik potarl policzek metalowym szponem jak palcem. - Upierzony Brat widzi to, czego my nie widzimy. Moze moglby dotrzec dalej niz my? -Sokol! - Tirtha spojrzala na niego ze zdumieniem. - Przeciez to tylko ptak. Spochmurnial. -Upierzeni Bracia nie sa zwyklymi ptakami - odparowal. - Wiedza o rzeczach, o ktorych nie mamy pojecia. Niektore z ich zmyslow sa znacznie ostrzejsze i sprawniejsze od naszych. Pamietaj, ze zobaczyl to dziecko i ze iluzja na niego nie dziala. Jezeli nie oslepia go zewnetrzna iluzja, moze nie zrobi tego i wewnetrzna. Czy moglby odnalezc dziecko nie robiac mu krzywdy? Taka mysl nawet nie przyszla Tircie do glowy. Teraz jednak, czujac na sobie spojrzenie Sokolnika, musiala sie zastanowic nad jego slowami. Na pewno taka proba nikomu nie zaszkodzi. A moze - ale tylko moze - okazac sie kluczem do zamknietych na glucho drzwi. Odpowiedziala powoli, mimowolnie obejmujac mocniej dziecko. -Nie widze przeszkody. Lekki usmiech przebiegl po wargach Sokolnika. -Lecz nadal uwazasz, ze to niewiele pomoze? Zobaczymy wiec. Jego szpony zablysly w sloncu, kiedy zrobil niewielki gest. Sokol wzbil sie w powietrze i przelecial z leku siodla na jeden z glazow nad glowa Tirthy. Rozdzial VIII Dziewczyna wyczula strumien energii emanujacej z ptaka. Nie chcialo sie jej wierzyc, ze moc wydzielala sie z tak malego ciala i ze istota z gatunku, ktorego wiekszosc jej wspolplemiencow nie uwazala za rozumny, mogla nadac myslowe wezwanie - albowiem bylo to wezwanie. Wpatrywala sie ze zdumieniem w ptaka, az zdala sobie sprawe, ze do strumienia energii kontrolowanego przez powietrznego wedrowca dolaczyl drugi. Tak jak czlowiek mogl czerpac sily od innego czlowieka, tak teraz sokol zwrocil sie o pomoc do swego pana.Dziewczyna wyczula ruch wczesniej, nim ujrzala, ze jej towarzysz wyjal z pochwy zaczarowany miecz-sztylet. Trzymajac go za ostrze wyciagnal reke ku dziecku. Galka przy rekojesci znalazla sie nad dzieckiem, ktore trzymala w ramionach. Matowy klejnot ozyl, w jego wnetrzu zaplonela iskierka i rosla, swiecac coraz jasniej. Na Tircie wywarlo to wieksze wrazenie niz blask obudzony na skalnym zboczu w chronionej czarami dolinie. Czula teraz mrowienie nie tylko w rece i ramieniu, ale na calym ciele. Wysilkiem woli uspokoila sie i jela wzmacniac i podtrzymywac moc, ktora przyzywal sokol. Czula, ze energia ta wbija sie jak strzala w cialo, starajac sie dotrzec do serca niewidzialnego dziecka opierajacego glowe na jej piersi. Coraz glebiej i glebiej! Cialo, ktore trzymala w ramionach, zadrgalo konwulsyjnie, tak ze musiala silnie je objac, aby utrzymac w nie zmienionej pozycji. Dobiegl ja cichy okrzyk! Bolu? Strachu? Byc moze oba jednoczesnie. Czarny ptak nadal przywolywal moc, Sokolnik ja wzmagal, a klejnot zdobiacy zaklety brzeszczot jaskrawil sie coraz intensywniej. Szukali... A przeciez nie mogli pojsc glebiej, gdyz przyniesliby smierc, podczas gdy poszukiwany uciekal przed nimi! Znow male cialo wygielo sie lukiem w ramionach dziewczyny. Niewidzialna piastka uderzyla ja w piers, a jekliwy krzyk stawal sie coraz glosniejszy. Po omacku poszukala ust, z trudem je znalazla, gdyz dziecko krecilo glowa na wszystkie strony, i zatkala je reka. Krzyk moglby ujawnic ich obecnosc w tych niebezpiecznych stronach. Galka przy rekojesci jarzyla sie oslepiajaco i Tirtha nie mogla na nia patrzec. Do kogo nalezala niegdys ta bron i jakie czary rzucano przy jej wykuwaniu? Nagle sokol zakrakal ochryple. Dziewczyna zrozumiala, ze ptak szybko traci sily. Dziecko w jej objeciach nie przestawalo sie szamotac. Wyczuwala teraz nie tylko iskierke jego zycia, ktore omal nie zgaslo, lecz takze jego przerazenie i strach plynace w gore niczym czarna chmura, zeby oszolomic i sparalizowac jej umysl. Zobaczyla niewidzialne dotad dziecko. Jego twarz wykrzywial grymas tak wielkiego przerazenia, ze moglo stracic juz zmysly. Wykorzystujac umiejetnosci uzdrawiaczki, Tirtha sprobowala przekazac do umyslu malca spokoj i ufnosc. Wyobrazila sobie oswietlona sloncem duza lake i bezchmurne niebo. A przez te spokojna, nie znajaca strachu kraine bieglo rozradowane dziecko, ktore trzymala w objeciach (widzac je, mogla je sobie wyobrazic). Usilowala utrzymac w myslach i udoskonalic te wizje, przepelnic nia swoj umysl i przekazac dalej. -Nie boj sie. Nie boj sie - powtarzala rytmicznie jak piosenke. - Nic ci nie grozi... jestes bezpieczne... bezpieczne... bezpieczne. Zapomniala o ptaku i o Sokolniku, cala skupiona na przerazonym malcu. -Jestes bezpieczne... nie boj sie... jestes bezpieczne. Na rozleglej lace, ktora sobie wyobrazila, rozkwitaly kwiaty, czarujac barwami, przykuwajac uwage, a bezchmurne niebo... -Nie boj sie... jestes wolne. Napiete i sztywne cialo dziecka odprezylo sie. Czy odprezyla sie jedynie zewnetrzna powloka, czy tez wychynela z kryjowki esencja zycia? Tirtha nie umialaby powiedziec. -Jestes bezpieczne... bezpieczne... - Dziewczyna starala sie wzmocnic potok mysli i uspokoic dziecko, jak robila to kiedys z rannymi zwierzetami, ktore chciala uzdrowic lub pocieszyc. Zamkniete mocno oczy otwarly sie powoli. Byly ciemnoszare. Tirtha natychmiast zorientowala sie, iz ocalony maluch nalezal do Starej Rasy. Usta, z ktorych jeszcze tak niedawno wydobywaly sie zalosne jeki, rozchylily sie lekko i spomiedzy zagryzionych warg, gdzie w kacikach zakrzeply krople krwi, wydarlo sie westchnienie. Teraz dziewczyna osmielila sie bezposrednio dotknac mysla umyslu swego podopiecznego. Byl wolny i zdrowy! A przeciez niemal nie miala odwagi o tym marzyc! Z radosnym okrzykiem przytulila dziecko, nucac dziekczynna piesn bez slow. Pozniej do jej umyslu dotarlo jedno slowo, tak ostro i wyraznie, jakby wymowiono je na glos - ona sama nie potrafilaby tego zrobic. -Gerik! - Wraz z tym imieniem powrocil strach i zaplonal jak ogien, do ktorego dorzucono swiezych szczap. -Tutaj nie ma Gerika - odparla na glos dziewczyna, poniewaz nie umiala porozumiewac sie za pomoca mysli. - Ja jestem Tirtha, a to... - Po raz pierwszy spojrzala na Sokolnika z zaklopotaniem. Nigdy go nie zapytala, jak sie nazywa; dobrze wiedziala, ze jego wspolplemiency nie wyjawiali swego imienia obcym. -Ja jestem Nirel, braciszku - odparl Sokolnik, zwracajac sie do dziecka. Strumienie potu splywaly mu po twarzy i duzymi kroplami kapaly z brody. W ktoryms momencie niezwyklej walki zdjal helm i teraz ich podopieczny widzial jego twarz. Braciszku? Tak, trzymala w objeciach chlopca, co bardzo ja zaskoczylo. Madre Kobiety glosily, iz tylko kobieta moze utkac iluzje, wiec Tirtha byla przekonana, ze uratowali dziewczynke. Chlopiec byl maly, ale mogl miec wiecej lat, niz wskazywal na to jego wzrost. Dziurawa koszula ledwie oslaniala jego ogorzale, chude cialo. Wlasciwe Starej Rasie ciemne wlosy byly lekko pofalowane w miejscu, gdzie jeden dluzszy lok opadal na czolo, dotykajac niemal brwi. Lecz jego oczy nie mialy w sobie nic dzieciecego. -Nazywam sie Alon - przemowil wyraznie. - Ja... - Strach znow odmalowal sie na jego twarzy. Chlopiec tak mocno zacisnal rece na kaftanie Tirthy, ze jego paznokcie wpily sie w miekka skore. -Gdzie...? - wyjakal. Ukryl twarz na piersi dziewczyny, wiec glos mial przytlumiony. -Jestesmy w gorach - odrzekla spokojnie. Umyslnie zignorowala prawdziwe znaczenie tego pytania. Alon zaszlochal glosno i skulil sie. Trwal tak dluga chwile, po czym odwrocil sie i ponownie spojrzal na swoich wybawcow. -Oni wszyscy nie zyja. - Nie bylo to pytanie, lecz stwierdzenie faktu. Tirtha mogla powiedziec tylko prawde. -Tak sadzimy. -Powiedzieli, ze przybywaja od pana Honnora; pokazali Lamerowi paleczke z jego pieczecia, wiec otwarto im brame. A wtedy on rozesmial sie i... Chlopiec znow zadrzal konwulsyjnie i dziewczyna objela go mocniej. Sokolnik zas pochylil sie ku niemu i rzekl: -Posluchaj mnie uwaznie, braciszku: kiedys nadejdzie czas krwawej zaplaty. Lecz zanim to nastapi, patrz w przyszlosc i nie szukaj minionych dni. - Moglby to powiedziec do rownego mu wiekiem innego Sokolnika, pomyslala z oburzeniem Tirtha. Jakze mozna w ten sposob pocieszac male dziecko, jesli rzeczywiscie o to mu chodzi. Wygladalo jednak na to, ze Sokolnik mial racje, gdyz Alon spojrzal mu z powaga w oczy. Pomiedzy doroslym mezczyzna i chlopcem nawiazala sie nic porozumienia niemal rownie silna, jak myslowa wiez laczaca sokola i jego pana - lecz Tirtha nie mogla nawet tego wyczuc. -Ty jestes ptasznikiem - powiedzial powoli Alon. - A on...? Puscil kaftan Tirthy i wskazal na sokola, ktory sprawial wrazenie sennego: przymknal oczy i zlozyl skrzydla. -W jego wlasnym jezyku zwie sie on Podniebnym Wojownikiem. Jest przywodca stada i... -Wladca mocy - zakonczyl cicho chlopiec, po czym zwrocil sie bezposrednio do ptaka: -Jestes dzielnym wojem, Upierzony Bracie. Sokol otworzyl oczy, spojrzal w dol i wydal cichy, gardlowy dzwiek. Teraz Alon jeszcze raz utkwil wzrok w oczach Tirthy. -A ty... ty jestes jak Yachne, prawda? - Zachmurzyl sie na chwile. - Ona miala powolanie; ty zas... ty jestes inna, ale i ty nalezysz do Starej Rasy. Dziewczyna skinela glowa i odrzekla: -Tak, lecz urodzilam sie w innym kraju, kuzynie. Przybylam zza gor. Chlopiec poruszyl sie, nie po to, zeby uwolnic sie z jej objec, ale by usiasc wyzej. Pomogla mu sie wygodniej usadowic. -Zza gor? - powtorzyl. - Przeciez tam gniezdzi sie zlo... - Podniosl oczy i wpatrzyl sie w jej twarz. - Nie... slugi Ciemnosci... mozna wyczuc. Ty do nich nie nalezysz, kuzynko. Czy przybylas z zasnutego chmurami wschodu? Yachne tyle razy probowala czytac z wrozebnych kamieni, lecz zawsze przeszkadzala jej w tym Ciemnosc. Rozni rozbojnicy schodza ze wzgorz w doliny, ale nie sa podobni do Gerika... - zacisnal na chwile usta - ...bo Gerik jest czlowiekiem, ktory z wlasnej woli sluzy Ciemnosci. -Przybylam zza gor, ale z Estcarpu. Tam prawie nie ma zla, ktore tu poznales, kuzynie - wyjasnila z powaga Tirtha, uzywajac tego samego tonu co Sokolnik. - Kiedys mieszkali tu moi krewni i wrocilam, gdyz musze wypelnic pewne zadanie. Alon skinal glowa. Jego opanowanie nie mialo w sobie nic dziecinnego. Dziewczyna zastanowila sie, czy urodzil sie taki, czy tez zmienil go przebudzony nagle talent. Wydawal sie dwukrotnie starszy, niz swiadczyl jego wyglad. -Tacy jak Gerik patroluja te strony. - Uniosl sie jeszcze wyzej w jej ramionach. - Nienawidza wszystkich ludzi Starej Rasy i beda nas szukac. Ukrywalismy moje pochodzenie, a jednak w jakis sposob sie dowiedzieli. Sokolnik schowal swoja dziwna bron i wlozyl helm. -Dlatego musimy znalezc lepsza kryjowke - oswiadczyl. Wstal wyciagajac okaleczona prawice. Sokol usiadl mu na przegubie. Alon uwolnil sie z objec Tirthy, ale przytrzymala go za ramie, zeby nie upadl. Nie mogla uwierzyc, ze malec, ktory niedawno byl taki slaby, okazuje tyle energii. Zachwial sie na nogach, ale pozniej wyprostowal, chociaz nie stracil reki dziewczyny. Tymczasem Sokolnik przyprowadzil wierzchowce. Chlopiec otworzyl szeroko oczy i odtad nie odrywal wzroku od torgianczyka. Nastepnie z wahaniem podniosl prawa dlon'. Kon parsknal i zrobil krok w jego strone, zaintrygowany, a jednoczesnie nieufny. Sokolnik spuscil go z postronka. Torgianczyk obwachal reke dziecka, grzebnal kopytem i sapnal cicho. -On... on jest inny. - Alon przeniosl spojrzenie na kuce i znow na osieroconego wierzchowca. -Tak. W Estcarpie torgianskie konie sa wysoko cenionymi rumakami bojowymi - wyjasnila Tirtha. -On jest bardzo samotny. - Wydawalo sie, ze jej nie uslyszal, albo ze jej slowa nic dla niego nie znaczyly. - Jego pan nie zyje. Odtad jego dni byly puste. Ale chce, zebym zajal jego miejsce! - Na twarzy chlopca wykwit! radosny usmiech, rozjasnil ja niczym slonce, ktore wyobrazila sobie Tirtha wyciagajac go z wewnetrznego mroku. Szarpnal kosmyk grzywy torgianczyka. - On mnie akceptuje! - zawolal takim tonem, jakby cos niewiarygodnie wspanialego odmienilo jego swiat. Po raz pierwszy Tirtha zobaczyla usmiech swego towarzysza i przeczula niejasno, jakze innym mogl sie wydawac wsrod swoich wspolplemiencow. Sokolnik posadzil malca w pustym siodle. -Uzywaj go dobrze, braciszku. Albowiem, jak ci juz powiedziala pani Tirtha, nielatwo jest znalezc takiego rumaka. Alon pogladzil torgianczyka po szyi. Kon podniosl glowe rzac cicho i zrobil jeden lub dwa kroczki w bok, jakby bardzo zadowolony z siebie i ze swego jezdzca. Kiedy wszyscy dosiedli koni, a sokol zajal swoje miejsce na leku siodla, podrozni powrocili na podgorze. Dziewczyna z niepokojem obserwowala chlopca. Chociaz od wielu lat walczyla z wlasnym sercem i nawet w dziecinstwie chronila przed swiatem przekonanie, iz czeka ja niezwykly los, nie chcialo sie jej wierzyc, ze tak male dziecko moglo szybko zapomniec o napasci na swoj dom i o ucieczce przed smiercia. Byc moze jej pierwsze przypuszczenie okazalo sie prawdziwe i przebudzenie wewnetrznej mocy wyzwolilo w nim zdolnosc przyjmowania rzeczy takimi, jakimi byly. I dlatego, jak zasugerowal to Sokolnik, Alon potrafil patrzec w przyszlosc i nie powracac mysla do przeszlosci; jeszcze jedno zabezpieczenie, ktore mimo woli uzyskal. W poludnie zatrzymali sie kolo zrodla, gdyz podgorze obfitowalo w wode. Podzielili sie z chlopcem resztkami kruszacych sie juz podroznych sucharow. Wypytujac Alona przekonali sie, ze znal on lezace na wschodzie ziemie tylko z wyjazdow na jarmark, odbywajacy sie w jedynym okolicznym miasteczku, badz tez z opowiesci nielicznych wedrowcow, ktorym gospodarz pozwolil przenocowac. Dowiedzieli sie rowniez o panu Honnorze, ktory roscil sobie pretensje do czesci tej krainy, ale z relacji chlopca wynikalo, iz wladze tego wielmozy czesto kwestionowano, chociaz byl on dosc uczciwym - jak na Karsten - czlowiekiem i robil, co mogl, dla swoich poddanych. Spalona zagroda nalezala do niejakiego Parlana, ktory nie pochodzil ze Starej Rasy, ale nie lubil niebezpiecznego zycia na bardziej zyznych rowninach, gdzie niemal bez przerwy toczyla sie wojna. Przyprowadzil wiec swoj klan na podgorze, zeby uniknac napadow nie ustajacych od dwunastu, lub wiecej, lat. Dwadziescia dni temu Parlan zachorowal i rzady w zagrodzie przejal jego bratanek Dion. Stary gospodarz sluzyl jeszcze w armii ksiecia Pagara i nalezal do pozostawionego w kraju garnizonu. Ten doswiadczony zolnierz zostal okaleczony podczas chaosu, ktory zapanowal w Karstenie po Wielkim Poruszeniu. Przyjal wtedy zone i ziemie ofiarowane mu przez dowodce garnizonu. Opuscil wszakze rowniny, kiedy komendanta zdradziecko zamordowano, a jego sily rozgromiono. Alona nie laczyly bliskie stosunki ani z Parlanem, ani z jego rodzina. Zostal czlonkiem tego klanu jako male dziecko juz na podgorzu. Powiedziano mu, ze jest jedynym potomkiem krewniaka zabitego wraz z komendantem Parlana i ze jego matka zginela podczas napadu, ktory po tym nastapil. -To Yachne mnie wychowywala - oswiadczyl swoim nowym opiekunom. - Ona... mysle, ze wszyscy troche sie jej obawiali. - Spochmurnial lekko. - Ona takze nie nalezala do ich klanu. Byla jednak uzdrawiaczka i wiele wiedziala. Uczyla dziewczeta tkac i barwic tkaniny. Parlan uzyskiwal za nie wysoka cene na jarmarku. Poza tym... - Pokrecil glowa. - Nie wiem, dlaczego, ale czesto przychodzil do niej, kiedy mial klopoty, i Yachne zapadala w sen, albo to tak wygladalo. Po przebudzeniu opowiadala mu rozne rzeczy. Przed zasnieciem zawsze mnie odsylala, mowiac, ze mezczyzni nie powinni tego ogladac i ze nie potrafiliby tego zrozumiec. A gdy zadawalem jej pytania, wpadala w gniew, chociaz nie rozumiem dlaczego. -Poniewaz zajmowala sie czarostwem - wyjasnil Sokolnik. -A moze dlatego, ze uwazala, jak wiekszosc Czarownic - Tirtha dopiero dzisiaj zmienila wlasne poglady w tej materii - iz tylko kobiety maja talent wladania moca. -Talent? - powtorzyl Alon. - Kiedy sie przerazilem, wtedy... co ja wtedy zrobilem? Powiedzieli, ze chca zapolowac, ze to doskonaly sposob ustrzelenia zajaca. - Zadrzal. - Podwladny Gerika zrzucil mnie na pole i pobieglem a potem... potem... - Spojrzal pytajaco na Tirthe. - Nie wiem, co sie stalo. Znalazlem sie w ciemnym miejscu, ale wiem, ze nie mialo ono nic wspolnego ze zlymi mocami... Raczej przypominalo dom, twierdze, w ktorej bylem bezpieczny. W jakis sposob tam trafilem i ukrylem sie w nim, az mnie zawolano i musialem posluchac tego wolania. Tirtha nie mogla dluzej uwazac go za male dziecko. Zapytala nieoczekiwania: -Ile masz lat, Alonie? Chlopiec zmarszczyl brwi. -Nie wiem - odparl - poniewaz Yachne nie chciala mi powiedziec. Zdaje sobie sprawe - spojrzal z niechecia na swoje cialo - ze jestem za maly. Frith, ktory chyba byl w tym samym wieku co ja, kiedy bylismy mali, przerosl mnie prawie o glowe. A gdy inni chcieli mi dokuczyc, nazywali mnie ,,niemowlakiem". Wiem, ze nie wygladam jak inne dzieci. Nawet Sala, ktora miala tylko dziesiec lat, byla ode mnie wyzsza. Mysle, ze uplynelo prawie dwanascie lat, odkad opuscilismy rowniny. Mial dwanascie lat - a moze wiecej! Zaskoczona Tirtha spojrzala na Sokolnika i dostrzegla na jego twarzy cien takiego samego zdumienia. Ocalony przez nich chlopiec wygladal najwyzej na szesc lat! Moze mial w zylach domieszke krwi innej rasy? W Lormcie czytala o dziwnych malzenstwach. Dziecko nalezace do starszej, dlugowiecznej rasy moglo rozwijac sie bardzo powoli, a jego dziecinstwo trwaloby wtedy znacznie dluzej niz normalnie. Ludzie ze Starej Rasy zyli dlugo i wygladali mlodo przez wiele dziesiecioleci, niemal do samej smierci. Ale nigdy dotad nie slyszala o nadmiernie dlugim dziecinstwie! Jezeli sludzy Ciemnosci przywedrowali tutaj z Escore, to moze rowniez stamtad przybyli ludzie z rasy Alona. Niewykluczone, ze chlopiec mial w zylach znacznie mniej czlowieczej krwi, niz swiadczylby o tym jego wyglad. Jezeli tak sie rzeczy mialy, sposob, w jaki sie ukryl, stajac sie niewidzialnym, mogl byc czyms naturalnym dla jego wspolplemiencow. Wieczorem znalezli dobre miejsce na oboz. Byla to porosnieta mchem i darnia polka skalna, do ktorej przylegala podobna do jaskini szczelina. Tirtha, widzac w dole zbocza stado zajecy, wypuscila trzy strzaly i zeszla zabrac zdobycz. A Alon po raz pierwszy tego dnia okazal zmeczenie, kulac sie przed potezniejacym wiatrem. Jego skape odzienie na pewno przed nim nie chronilo. Ulozyli w krag kamienie i rozpalili ognisko w glebi szczeliny. Upiekli nad nim mieso i zjedli z apetytem ociekajace tluszczem kawalki, ktore Tirtha przyprawila ziolami. Mile cieplo rozchodzilo sie od tylnej sciany niby-jaskini. Sokolnik poszperal w swoich sakwach i wydobyl stamtad zapasowe gacie. Okazaly sie za duze dla Alona, ale chlopiec je dopasowal przewiazujac sie podwojnie w pasie rzemieniem, zawijajac nogawki i mocno przywiazujac tasiemkami do nog. Nie mieli dla niego butow, ale zaimprowizowane spodnie przynajmniej ochronia wewnetrzna strone ud chlopca przed otarciem podczas jazdy. Tirtha posmarowala zaczerwienione miejsca lecznicza mascia. Ich nowy towarzysz podrozy siedzial przy ognisku jedzac lapczywie, po czym wytarl zatluszczone palce o kepke trawy i zwrocil sie do Sokolnika. -Panie Nirelu... -Nie nazywaj mnie panem, braciszku - odparl Sokolnik. - My, mieszkancy Gniazda, nie uzywamy tytulow jak mieszkancy nizin. - Pozniej urwal, przypomniawszy sobie widocznie, ze Gniazdo i Bractwo Sokolnikow od dawna przestaly istniec. -Mysle wiec - poprawil sie chlopiec, przechyliwszy lekko na bok glowe - ze bede cie nazywal Nirelem, Mistrzem Miecza, bo na pewno nim jestes. Ale nosisz u pasa nie tylko miecz... - Wskazal na dziwna bron. - Nigdy nie widzialem nic podobnego, chociaz dawni towarzysze broni pana Parlana odwiedzali go od czasu do czasu i wielu z nich mialo miecze, ktore cenili i z ktorych byli dumni. Co to takiego? Sokolnik wyciagnal z pochwy miecz-sztylet. Teraz okraglawa galka rekojesci byla matowa i nie swiecila, nie odbijal sie w niej nawet blask ogniska. Wygladala jak zwykla brylka metalu. -Naprawde nie wiem, braciszku. To dar od Podniebnego Wojownika i jest w nim cos, czego nie rozumiem. - Nirel zblizyl znalezisko do ognia, tak ze plomienie oswietlily inkrustacje na brzeszczocie i mowil dalej: - Mysle, ze nie tylko jest on bardzo stary, lecz takze naladowany moca, moze nawet podobny do Topora Volta. Bylo jasne, ze Alon nigdy nie slyszal o tej legendarnej broni. Wyciagnal palec, ale nie dotknal brzeszczotu, tylko kreslil tuz nad nim w powietrzu repliki inkrustowanych symboli, przesuwajac reke od rekojesci do konca glowni. -Ten obraz - zatrzymal palec nad znakiem znajdujacym sie blisko zakonczenia brzeszczotu - przypomina wisior, ktory Yachne nosila na lancuszku pod suknia. Zdaje sie, ze ukrywala go przed wszystkimi. Widzialem go tylko raz i natychmiast znow go schowala. Czy ta bron pochodzi zza gor, czy tez ma zwiazek z moca sokola? -Sokolnicy nie zadaja sie z zadnymi mocami - sprostowal lodowato Nirel. - O ile wiem, ten krotki miecz nie ma nic wspolnego z Estcarpem. Nosil go jeden z wrogow tego kraju, albowiem znalezlismy go w miejscu, gdzie kamienna lawina przysypala zolnierzy agresora. Dziwi mnie bardzo i nie rozumiem, dlaczego jakis Karstenczyk mial przy sobie przedmiot, ktory jego rodacy uznaliby za przeklety. -Tak, on musi byc bardzo stary. - Tym razem Alon przesunal reke nad brzeszczotem w strone rekojesci. - Ale nie uzywano go do walki, gdyz nigdy nie splamila go krew. Powiedzial to z taka pewnoscia siebie, ze zarowno Sokolnik, jak i Tirtha utkwili w nim wzrok. Pozniej rozesmial sie i rzekl z zaklopotaniem: -Gdyby tu byla Yachne, uderzylaby mnie w usta. Nie podobalo sie jej, kiedy mowilem, co wiem. Ale to prawda. Zawsze mozna wyczuc, ze za pomoca jakiejs rzeczy zabito czlowieka. Emanuje wtedy od niej przelana krew. Nie czuje jej tutaj. A przeciez na swoj sposob jest to grozna bron. -Raczej nazwalabym to Kluczem - wtracila Tirtha - poniewaz z jego pomoca Sokolnik, sam albo do spolki ze swoim ptakiem, przywolal cie znow na ten swiat. Jest to przedmiot naladowany magiczna energia i reaguje na obu bez wzgledu na to, czy przyznaja sie do talentu wladania moca, czy tez nie. Alon zamrugal oczami. -Z czasem moze zrobic jeszcze wiecej - powiedzial. - Gdybym otrzymal takie wyksztalcenie jak Yachne, moglbym, wziawszy go do reki, dowiedziec sie wszystkiego. Dziwne, ale w glebi duszy czuje sie kims innym, niz przed atakiem Gerika na zagrode Parlana. Wydaje mi sie, ze cos czeka, az to odkryje. Ja... ja przestalem byc Alonem-wiecznym-dzieckiem, jestem teraz kims innym. Jeszcze nie wiem kim, lecz musze sie tego szybko dowiedziec. Rozdzial IX Jechali na zachod przez cztery dni. Nie znalezli na podgorzu zadnych drog, chociaz raz czy dwa razy napotkali slady swiadczace, iz nie podrozowali opustoszala kraina. Byly to sczerniale, nie zasypane pozostalosci ognisk i odciski konskich kopyt jak sciegi znaczace miekka ziemie. A mimo to przeprowadzajacy rekonesans sokol meldowal tylko o zauwazonych z wysoka zwierzetach.Skonczyly sie resztki zapasow przywiezionych zza gor. Luk Tirthy zaopatrywal ich w mieso. Niewiele zapewne polowano tu w ostatnich latach, gdyz antylopy i zajace same wychodzily pod strzal. Alon rowniez umial zyc w dzikich stronach. Triumfalnie wykopal grube korzenie, ktore po upieczeniu okazaly sie smaczne i sycace. Coraz czesciej traktowali Alona jak doroslego, mimo jego dziecinnego wygladu. Ostroznie wypytujac, Tirtha dowiedziala sie wiecej o jego stosunkach z Yachne - niezwykle utalentowana Madra Kobieta, ktora zajelaby wysokie stanowisko wsrod Czarownic z Estcarpu. -Yachne nie byla jego krewna, jak utrzymywal Parian - dogladajacy ogniska trzeciej nocy od ich spotkania chlopiec spochmurnial lekko - ani tez, jestem tego pewny, nie nalezala nawet do zadnego znanego im rodu. Spedzila wiele lat w domu Parlana, przybyla razem z jego matka, kiedy ta byla jeszcze dziewczyna zareczona z jego ojcem. Byla stara i zawsze wygladala tak samo. To ona mnie znalazla i przyprowadzila do siedziby Parlana, gdy utracilem moich bliskich. A poza tym - oczy Alona dziwnie pociemnialy, zdajac sie kryc jego mysli - nie bylo jej tam, kiedy przybyl Gerik. Wyruszyla wtedy na poszukiwanie rzadkich ziol, ktore moglyby wyleczyc Parlana z goraczki, przynajmniej tak powiedziala. Mysle, ze gdyby pozostala w domu, Gerik nie zdolalby tam wejsc. Yachne - tu skinal glowa, jakby chcial podkreslic wage nastepnych slow - umiala odroznic slugi Ciemnosci. Dwukrotnie poradzila Parlanowi, zeby odeslal szukajacych schronienia ludzi, a przeciez jeden z nich byl jego dawnym towarzyszem broni, ktoremu gospodarz na pewno by zaufal. -I wodz tego klanu zawsze sluchal jej rad? - zapytal Sokolnik. -Zawsze. Ale wydaje mi sie, ze troche sie jej bal. Nie to, ze moglaby skrzywdzic jego lub kogos z rodziny. Lekal sie jej dlatego, ze znala rzeczy, ktorych nie rozumial. Ludzie zawsze obawiaja sie tego, czego nie sa w stanie pojac. - Znow odniesli wrazenie, ze obok nich siedzi, oblizujac palce z tluszczu, ktos znacznie starszy, o powierzchownosci dziecka, ktore nalezalo chronic przed zlem tego swiata. Gdy Tirtha zamknela oczy i sluchala tylko jego slow, w jej umysle powstawal obraz zupelnie innego Alona i stad zawsze z lekkim zaskoczeniem spogladala znow na jego chlopieca postac. -Ona byla... jest Madra Kobieta - powiedziala teraz. - Takie jak ona zawsze mozna bylo znalezc wsrod naszych ludzi. Jesli twoja Yachne wroci i zobaczy spalona zagrode, czy pojdzie naszym tropem? Wladczyni lub wladca mocy mogl wprowadzic sie w trans (tak jak Tirtha sama tego probowala) i odnalezc ich rownie latwo, jakby pozostawili mnostwo sladow. Zauwazyla, ze Sokolnik poruszyl sie i sciagnal gniewnie brwi. Zaakceptowal ja, Tirthe, poniewaz postepowala z nim wedlug starozytnego obyczaju i zawarla z nim umow? kupujac jego uslugi. Ale nigdy nie zgodzilby sie podrozowac z prawdziwa Madra Kobieta, gdyz jego wspolplemiency nie znosili Czarownic. Ona zreszta takze nie ucieszylaby sie z towarzystwa kogos, szargali swoj honor. Dluznik dobrowolnie mogl, ale nie musial, pomoc wtedy, gdy bylo to potrzebne. Nie sadzila tez, by Sokolnik mial w tej sprawie odmienne zdanie. Zlozywszy przysiege na miecz, bedzie jej towarzyszyl tak dlugo, az wypelni warunki umowy. Poruszyla sie niespokojnie. Wedrowka bez przewodnika byla szalenstwem; musi dowiedziec sie czegos wiecej o drodze do Sokolego Rogu. Zeby to zrobic, powinna zasnac lub ponownie wprowadzic sie w trans; od jakiegos czasu nie miala sennych wizji. W nocy spala glebokim snem i jesli nawet kroczyla dziwnymi sciezkami, nie pamietala o tym po przebudzeniu. A ponownie wywolac trans za pomoca ziol, gdy gdzies w poblizu przebywala ta Yachne... Podczas transu Tirtha stawala sie bezbronna. Czyniac tak postapila nierozwaznie, w kazdym razie na pewno nie panowala nad sytuacja, poniewaz nie trafila do siedziby swoich przodkow, tylko do Alona. Tirtha zaczela podejrzewac, iz przyciagnela ja moc, ktora mimo woli posluzyl sie chlopiec, i zaprowadzila do zagrody Parlana. Kiedy przebywala poza cialem, kazdy zdolniejszy od niej wladca mocy mogl ja sobie podporzadkowac. A Alon wspomnial tez, ze Ciemnosc rozprzestrzenia sie na wschod. Gdyby narzucil jej swa wole jakis potezny sluga Zla... Z drugiej strony, wedrujac na oslep nic nie osiagna. Mruzac lekko oczy, spojrzala na Alona siedzacego z drugiej strony ogniska. Znala pewien sposob, ale wszystko w niej wzdragalo sie przed poruszeniem tego tematu, nawet przed rozwazeniem takiej mozliwosci. Od dziecka walczyla o niezaleznosc, pragnac kierowac swoim zyciem na tyle, na ile moze to robic zywa istota w tym swiecie pelnym niebezpieczenstw. Z trudem pogodzila sie z mysla, iz bedzie musiala poddac sie obcej woli. Spojrzala na swoje stwardniale od pracy, ogorzale dlonie, tak mocno zacisniete na faldzie plaszcza, ze klykcie ostro rysowaly sie pod skora. Do ostatniej chwili walczyla ze soba, az zdrowy rozsadek zwyciezyl. -Musze posluzyc sie transem - powiedziala rownie szargali swoj honor. Dluznik dobrowolnie mogl, ale nie musial, pomoc wtedy, gdy bylo to potrzebne. Nie sadzila tez, by Sokolnik mial w tej sprawie odmienne zdanie. Zlozywszy przysiege na miecz, bedzie jej towarzyszyl tak dlugo, az wypelni warunki umowy. Poruszyla sie niespokojnie. Wedrowka bez przewodnika byla szalenstwem; musi dowiedziec sie czegos wiecej o drodze do Sokolego Rogu. Zeby to zrobic, powinna zasnac lub ponownie wprowadzic sie w trans; od jakiegos czasu nie miala sennych wizji. W nocy spala glebokim snem i jesli nawet kroczyla dziwnymi sciezkami, nie pamietala o tym po przebudzeniu. A ponownie wywolac trans za pomoca ziol, gdy gdzies w poblizu przebywala ta Yachne... Podczas transu Tirtha stawala sie bezbronna. Czyniac tak postapila nierozwaznie, w kazdym razie na pewno nie panowala nad sytuacja, poniewaz nie trafila do siedziby swoich przodkow, tylko do Alona. Tirtha zaczela podejrzewac, iz przyciagnela ja moc, ktora mimo woli posluzyl sie chlopiec, i zaprowadzila do zagrody Parlana. Kiedy przebywala poza cialem, kazdy zdolniejszy od niej wladca mocy mogl ja sobie podporzadkowac. A Alon wspomnial tez, ze Ciemnosc rozprzestrzenia sie na wschod. Gdyby narzucil jej swa wole jakis potezny sluga Zla... Z drugiej strony, wedrujac na oslep nic nie osiagna. Mruzac lekko oczy, spojrzala na Alona siedzacego z drugiej strony ogniska. Znala pewien sposob, ale wszystko w niej wzdragalo sie przed poruszeniem tego tematu, nawet przed rozwazeniem takiej mozliwosci. Od dziecka walczyla o niezaleznosc, pragnac kierowac swoim zyciem na tyle, na ile moze to robic zywa istota w tym swiecie pelnym niebezpieczenstw. Z trudem pogodzila sie z mysla, iz bedzie musiala poddac sie obcej woli. Spojrzala na swoje stwardniale od pracy, ogorzale dlonie, tak mocno zacisniete na faldzie plaszcza, ze klykcie ostro rysowaly sie pod skora. Do ostatniej chwili walczyla ze soba, az zdrowy rozsadek zwyciezyl. -Musze posluzyc sie transem - powiedziala rownie ostro, jak Sokolnik wypytujacy Alona. - Nie moge dluzej tego odkladac. Szukam drogi i tylko w ten sposob moge ja znalezc. Lecz po wprowadzeniu sie w trans bede bezbronna. Moje... moje zdolnosci nie sa wielkie. Dlatego gdy wyrusze na poszukiwanie, ktos silniejszy ode mnie musi zlaczyc swoja wole z moja. Sokolnik zmarszczyl brwi i zacisnal usta. Tirtha wiedziala, iz kazde jej slowo budzi w nim sprzeciw, przywoluje niechec, ktora darzyl wszystkie Madre Kobiety. Alon przygladal sie jej rownie uwaznie - nie z niechecia - ale z zainteresowaniem i podnieceniem, jakie okazalby kazdy normalny chlopiec w obliczu niebezpiecznego wyczynu. -Potrzebuje waszej pomocy. - Wysilkiem woli zmusila sie do wypowiedzenia tych trzech slow. Nirel szybko wykonal przeczacy gest metalowymi szponami, jakby uzycie tego symbolu utraty mialo podkreslic jego odmowe. Alon zas skinal energicznie glowa. Tirtha spojrzala na Sokolnika i rzekla: -Wiem, ze nie chcesz miec z tym nic wspolnego, gdyz nie wymaga tego od ciebie twoja przysiega. - W tym mu ustapila. - Widzialam wszakze, co ty i twoj upierzony brat potraficie zrobic. Nie prosze cie o pomoc przy opuszczaniu ciala, ale o ochrone przed tym, co moze mnie schwytac, kiedy znajde sie poza nim. Odpowiedzial jej nie Nirel, lecz Alon i nie zwrocil sie do niej, ale do jej druzynnika: -Mistrzu Miecza, ta pani prosi cie o ochrone. Mowi, ze nie przysiegales bronic jej w sposob, jakiego sie teraz domaga. Moze tak jest. Wiem o mieczowych przysiegach i druzynnikach tylko tyle, ile uslyszalem o dawnych wojnach i niepokojach. Moze nie zgadza sie to z twoimi zapatrywaniami, ale nie ma tez nic wspolnego z Ciemnoscia. Czlowiek nie lamie swoich najskrytszych przekonan kroczac droga, ktora pomaga, a nie szkodzi. Nie wiem, w jakiej mierze bede mogl ci pomoc. - Chlopiec zwrocil sie teraz bezposrednio do Tirthy. - Mysle, ze musze sie nauczyc o sobie wielu, bardzo wielu rzeczy. Lecz to, czym dysponuje teraz - wyciagnal rece, jakby ofiarowywal jej cos rownie niewidzialnego, niczym on sam wtedy, gdy go znalezli - jest na twoje uslugi... - Jeszcze raz przeniosl spojrzenie na Sokolnika, zdajac sie na cos czekac. Nirel wyciagnal z pochwy krotki miecz, po czym z calej sily wepchnal go z powrotem. Widzieli, ze hamuje wscieklosc. Przemowil ochryple, cedzac slowa: -Nie mam nic wspolnego z czarostwem. Lecz istotnie zlozylem przysiege, chociaz ty - zmierzyl plonacym spojrzeniem Tirthe - powiedzialas, ze nie dotyczy to tej sprawy. Jednak chlopiec ma racje. My, Sokolnicy, zawsze dotrzymujemy przysiegi. Czego ode mnie chcesz? Dziewczyna nie czula radosci. Jesli Sokolnik nabierze przekonania, ze go do tego zmusila, moze to zaszkodzic calemu przedsiewzieciu. Musza bowiem zlaczyc w jedno swoja wole, gdyz inaczej moce Ciemnosci moglyby zwrocic ich przeciw sobie. Nie odrywajac wzroku od Sokolnika, nachylila sie i ujela w palce szczypte ziemi. Zmruzyl oczy. -Zawarlismy umowe na dwadziescia dni - oswiadczyla. - Jesli jednak zechce, a teraz zgadzam sie na to, nasza umowa rozsypie sie jak... - Podniosla dlon, zeby wykonac rytualny gest. Nirel byl od niej szybszy. Chwycil ja za reke i scisnal z calej sily, tak ze nie mogla rozrzucic pylu i w ten sposob zerwac umowy. Nie wierzyla, by twarz zarumienila mu sie tylko od ognia. Jego oczy na pewno plonely gniewem. -Powiedzialem, ze dwadziescia dni... i pod kazdym wzgledem wypelnie moj obowiazek. Przysiegam na miecz! -Trzeba to zrobic dobrowolnie - wyjasnila. Nie podobala sie jej walka, ktora ze soba toczyli. Niech sobie odjedzie i pozostawi ja i jej czary. - Jezeli zachowa sie uraze nawet w mysli, otworzy to drzwi zlym silom. Nie mam pojecia, co moze mi grozic, wiem tylko, ze to niebezpieczna kraina. To, co zamierzam zrobic, bedzie rownie ryzykowne, jakbym pojechala bez broni do obozu rozbojnikow. Trzeba - pomoc - dobrowolnie. Sokolnik puscil reke dziewczyny i znow usiadl. -Ty najlepiej znasz swoje potrzeby - odparl bez namietnie. - Pomozemy ci, tak jak sobie tego zyczysz. Czego od nas chcesz? -Ponownie musze opuscic moje cialo - powiedziala powoli. - Moze moc, ktora wladasz do spolki ze swoim upierzonym bratem i ktorej czesc ma rowniez Alon, potrafi pojsc moim sladem i zdola mnie obronic, kiedy bede wracala, zeby nikt, zadna obca wola nie uczynily ze mnie swego narzedzia lub broni. -Dobrze. - Nirel odwrocil nieco glowe i zacwierkal cicho, przywolujac sokola. Ptak usiadl na przegubie jego okaleczonej reki, opartej teraz na kolanie. -Nie moge wam powiedziec, przeciw czemu lub jak bedziecie mnie strzegli - ciagnela. - Nie wiem, czy to w ogole jest mozliwe. Powtarzajcie w mysli zyczenie, zeby mi sie powiodlo. Szukam drogi do Sokolego Rogu. Zachowajcie w pamieci te nazwe i pragnienie, zebym zdolala w wizji szybko przebyc odleglosc dzielaca mnie od tego miejsca. Tylko o to was prosze - uniosla lekko dlonie - poniewaz nie umiem polaczyc naszych umyslow. -Idz, pojdziemy za toba. - To nie Nirel, lecz Alon zlozyl te obietnice. Tirtha wyjela z sakiewki u pasa narkotyczne ziola i wrzucila je do ognia. Sokolnik wyciagnal naladowana magiczna energia bron i wbil ja w ziemie przed soba. Pochylila sie i wciagnela gleboko do pluc dym, ktory przyniosl zapach korzeni i innych wonnych przypraw. Tym razem nie pograzyla sie w mroku. Zamiast tego otoczylo ja oslepiajace niebieskie swiatlo. W pierwszej chwili omal sie nie cofnela, a pozniej dotarly do niej cieplo i moc. Poruszala- sie tak pewnie, jakby szla droga w Estcarpie. Dziwne swiatlo jej nie odstepowalo. Podniosla oczy i zobaczyla niebieska kule (czy byla to rozjarzona galka zakletego miecza?) mknaca wraz z nia do innego miejsca. Pozniej, kiedy zaglebila sie w szarosci, niebieski blask zgasl. Chociaz Tirtha nie czula, ze dotyka stopami ziemi, wokol widziala krajobraz rownie realny, jak ten, ktory ogladali podczas wedrowki przez podgorze. Z lewej dostrzegla ciemna mase drzew, z prawej zas naga skale, przez ktora biegla wyrazna czarna zyla. Zrozumiala, ze byl to jeden z punktow orientacyjnych, ktory miala zapamietac. Czarny pas obnizal sie coraz bardziej, az wreszcie zniknal w ziemi i Tirtha szla teraz wzdluz nagiej turni. Sokoli Rog - poleciwszy to swoim towarzyszom, teraz sama powtarzala te nazwe w mysli. Obawiala sie tylko, ze moze sie jej przysnic dawny sen i ze znajdzie sie we wnetrzu zamku nie poznawszy do niego drogi. Pozostawila juz za soba wzgorza. Z prawej rozciagala sie rownina, z lewej zas rzadki las ustapil miejsca gestemu borowi, tak przerosnietemu chaszczami, ze chyba nikt nie zdolalby sie przezen przedrzec. Kiedy odwrocila lekko glowe, zeby lepiej mu sie przyjrzec, katem oka dostrzegla jakis ruch, ukradkowy, ale ciagly. Pod oslona splatanych galezi, pnaczy i krzewow cos poruszalo sie z rowna szybkoscia jak ona i sledzilo ja. Przelotnie dostrzegala bladoszary, niewyrazny ksztalt, ktory bez trudu przeslizgiwal sie przez gestwine. Tirtha wolalaby wedrowac na otwartej przestrzeni, lecz wezwana przez nia moc, mimo jej obaw, zmierzala w strone puszczy. Niewidzialny stwor obserwowal ja bez przerwy. Dziewczyna wyczula niebezpieczenstwo, uznala jednak, ze nie ma dosc czasu, by dowiedziec sie czegos wiecej. Musi skupic cala uwage na dotarciu do Sokolego Rogu. Z tym postanowieniem Tirtha skrecila lekko i skierowala sie ku puszczy. W tym miejscu poszycie wydawalo sie mniej geste; niegdys byla w nim jakas przerwa, moze nawet biegla tedy dawno zarosnieta droga. Niewidoczny obserwator nie wyszedl jej na spotkanie, tylko nadal kryl sie w gaszczu, biegnac rownolegle do Tirthy. Co jakis czas stara droga lepiej sie uwidoczniala. Raz czy dwa zobaczyla wysoki przydrozny kamien. Glebiej kryly sie ksztalty emanujace blada, widmowa poswiata. Wyczuwala w nich esencje zupelnie obcych istot, zakorzenionych lub uwiezionych tam, gdzie staly. Poczuwszy pytajace dotkniecie nieznanych umyslow, pospiesznie wzniosla myslowa zapore. Ten las byl niebezpieczny. Tirtha wiedziala, ze uznalaby go za taki, nawet gdyby przebywala w nim cialem, a nie duchem. Jednak siedziba jej przodkow znajdowala sie za nim i nie mogla uniknac tej podrozy. Nie miala pojecia, ile czasu zajmie jej wedrowka przez posepna puszcze. Odniosla tylko wrazenie, ze potrwa to dosc dlugo. Wreszcie dotarla do miejsca, gdzie lesna droga wychodzila na rozlegle laki. Kiedys byly to pola otoczone niskimi murkami. Teraz ogrodzenia rozpadly sie, ale zarys pol pozostal czytelny. Wil sie przez nie spory strumien, ktory mozna by nazwac rzeka. Z jego drugiej strony... Owladnelo nia potezniejace uczucie, ktorego nie umialaby nazwac. Nawet z oddali widziala, ze obroncow zawiodly w koncu potezne fortyfikacje. Wysokie wieze i wielki zamek wzniesiono na wzgorzu, omywanym przez kanal bedacy odgalezieniem nieznanej rzeki. Resztki mostu - teraz jedynie strzaskane belki - prowadzily do bramy przez fose okalajaca twierdze. Ogolnie rzecz biorac, zamek okazal sie znacznie wiekszy i potezniejszy, niz dotad przypuszczala. Wielka Sala z jej snow zdawala sie czescia duzej budowli. Klan, ktory zbudowal twierdze, musial byc silny i liczny - i mial wrogow, gdyz calosc otoczenia podkreslala obronny charakter Sokolego Rogu. Tirtha odnalazla cel swej podrozy. Teraz starala sie odprezyc, choc obca wola nadal pchala ja w strone ruin. Nie potrzebowala dalej wedrowac. Nagle zalala ja paralizujaca fala, lodowata jak zimowy wicher smagajacy nagie cialo. Nie przypuszczala, ze przebywajac poza cialem mozna poczuc taki bol. Jakze sie mylila! Walczyla, by uwolnic sie z uscisku przerazajacego, niewidzialnego przeciwnika, ktory chcial ja uwiezic. "Teraz, zawolala w duchu, teraz - jesli mozecie mnie uslyszec, wyczuc, pomoc mi - uzyjcie waszej mocy i sprowadzcie mnie z powrotem!" Czy tamtych dwoje naprawde szlo jej tropem, czy wiedzieli, ze wpadla w pulapke? Zginie bez ich pomocy, bo fala zimna paralizowala jej wole, drac ja na strzepy jak wiatr mgle. "Przybywajcie!" Nie mogla zawolac na glos, ale wlozyla w swoje wolanie wszystkie sily. Czy wciagala ja ta sama otchlan, w ktorej znalezli Alona? Cieplo... Slaby cieply prad. Mroz naciska, lecz w poblizu pojawilo sie cieplo i w jakis sposob mogla przyciagac je po trochu, gromadzic w sobie, zeby odegnac chlod i smierc. Cieplo wciaz naplywalo coraz potezniejszymi falami. Paralizujacy chlod wyciagnal po nia macki, starajac sie ja zapedzic do wnetrza ruin wlasnie wtedy, gdy probowala zrzucic jarzmo mocy, ktora ja tu przyciagnela. Czekal na nia w srodku. Teraz Tirtha zachwiala sie. Z jednej strony czula lodowate zimno, z drugiej rozgrzewal ja cieply strumien. Odzyskala wolna wole. Musi wrocic! Skoncentrowala sie na wspomnieniach o ich obozie. Pomyslala o Alonie... Zrobilo sie jej cieplej! O Sokolniku... jeszcze jeden cieply prad dodal jej sil. Sokolnik... Jego twarz wypelniala teraz jej mysli: wyrazala wielkie skupienie. W oczach palily sie zolte plomyki. Widziala tylko jego plonace oczy - cieplo przeciw mrozowi, przeciw TEMU, ktory chcial ja zagnac do Sokolego Rogu, bezsilna i bezwolna. Tak, cieplo! Otoczyly ja plomienie; niebieskie jezyki ognia utworzyly wokol niej mur obronny. Nagle atak chlodu ustal. Plomienie palily sie jeszcze chwile, po czym zgasly i znalazla sie w ciemnosciach. Deszcz... lezala na deszczu... Woda splywala jej po twarzy w otwarte usta. Uslyszala czyjs zdyszany oddech, plytki, szybki jak u wyczerpanego biegacza. Otworzyla oczy - promienna aureola otaczala jej glowe - i zaraz znow je zamknela czujac, ze bezwladnie dryfuje, ze pochwycilo ja cos, czego nigdy nie zdola kontrolowac i przed czym nie uda sie jej uciec. -Tirtho! Tirtho! - Dobieglo ja wolanie, najpierw ciche, a pozniej coraz glosniejsze. Jeszcze raz poczula swoje cialo, zesztywniale i obolale. Cieplo, ktore przywrocilo jej zycie powoli rozplywalo sie we wszystkich czlonkach. -Tirtho! Odwazyla sie ponownie otworzyc oczy. Zobaczyla twarz Alona - w polowie dziwnie niebieska. W oczach dostrzegla strach, ktory zaraz potem znikl. Chlopiec usmiechnal sie... Rozesmial sie radosnie, jakby kamien spadl mu z serca. Dziewczyna ujrzala kleczaca obok niej inna postac, sciskajaca w rekach miecz, ktorego galka jarzyla sie oslepiajacym swiatlem - i to swiatlo oblewalo ja od stop do glow. Po fali ciepla poczula przyplyw sil, wypelniajacych pustke, o ktorej istnieniu nie miala pojecia. Niemal natychmiast podparlo ja czyjes ramie. Alon przykucnal naprzeciw niej; na jego twarzy malowalo sie ozywienie. Natomiast podtrzymujacego ja Sokolnika nie mogla dobrze widziec. Odlozyl na bok miecz-sztylet, ktory przestal swiecic i zarzyl sie niebieskawo. -Wrocilam... - wypowiedziala z trudem, a wlasny glos wydal sie jej niewiele glosniejszy od szeptu. - Przyprowadziliscie mnie z powrotem. Albowiem to od nich dwoch - nie, trzech (nie powinna zapominac o Upierzonym Bracie, gdyz i jego obecnosc wyczula wsrod ratujacych) - dotarlo do niej cieplo, ktore pokonalo wroga zaczajonego w Sokolim Rogu. Zaczajonego? Tirtha po raz pierwszy myslala jasno. Miala znalezc ruine zamku przodkow, w ktorym kryl sie nieznany stwor zdecydowany zawladnac - czym? Tym, czego sama szukala i nadal nie potrafila nazwac? Logika podpowiadala jej, ze moze O to chodzic. A zatem... Odwrocila glowe i poruszyla sie lekko, wciaz jeszcze nie probujac usiasc. Moze potrzebowala silnego ramienia Sokolnika, by zdobyc sie na odwage i powiadomic towarzyszy podrozy o decyzji, ktora tylko ona mogla podjac, i przekonac ich, ze nie pozostawiono jej wyboru, gdyz chodzi o honor jej rodu. -Czy znalazlas droge? - Nim zdolala przemowic, zapytal Alon. -Znalazlam. -Wiec mozemy jechac. - Spojrzal przez ramie, jakby gotow byl zaraz osiodlac konia i ruszac w droge. -Nie "my" - Tirtha wziela sie w garsc. - To wylacznie moja sprawa. - Spojrzala na Nirela i mowila dalej: - Zwalniam cie z przysiegi. Zabierz Alona. Za gorami sa ludzie, ktorzy dadza mu schronienie: Tregarthowie. Oni wiedza, iz moc nie zawsze plynie tymi samymi kanalami. Dalej pojade sama. Sokolnik zmierzyl ja podobnie gniewnym spojrzeniem jak wtedy, gdy chciala ceremonialnie zerwac umowe. -Mialo byc dwadziescia dni, nie mniej - oswiadczyl. Dziewczyna usiadla, mezczyzna zas podniosl sie i spokojnie odszedl. Sokol wydal cichy okrzyk i usiadl na przegubie okaleczonej reki swego pana. -Nie zaprowadze nikogo do tego... - Tirtha postanowila, ze tym razem przewazy jej wola. Rozdzial X Tirtha nie chciala sie ugiac, nie zdolala jednak przeforsowac swego zdania. Sokolnik uparl sie, ze wypelni do konca warunki umowy. Odmowil, choc dwukrotnie odwolala sie do jego poczucia obowiazku, nakazujac mu zabrac Alona do Estcarpu. Na nic sie zdaly przysiegi, ze to ja w pelni usatysfakcjonuje i ze w ten sposob wyrownaja sie rachunki miedzy nimi. Przyszlo jej nawet do glowy, czy nie powinna chylkiem opuscic towarzyszy podrozy, ale nie miala pewnosci, czy uparty mezczyzna nie pojdzie za nia w slad. Alon potwierdzil te przypuszczenia, kiedy nastepnego ranka Sokolnik zszedl z manierkami do strumienia i zostali sami.-On jest zdecydowany na wszystko i trudno bedzie go od tego odwiesc - zauwazyl. - Tych ptasznikow ucza skrupulatnie wypelniac to, co uwazaja za swoj obowiazek. Dlatego poszedlby za toba do samego konca. Nie mozesz sie nas pozbyc, pani. - Usmiechnal sie lekko, a pozniej zasmial cicho. Poczucie sprawiedliwosci nie dawalo Tircie spokoju: -W zamku czyha niebezpieczenstwo. Czyz mnie juz nie zaatakowalo? -A czy ty go nie pokonalas? - przerwal jej chlopiec. - Tak, czyha, ale mimo to nie rezygnujesz. Tak samo ten Mistrz Miecza nie pozwoli, zeby zle przeczucia pokrzyzowaly jego zamiary. Ani... - urwal na sekunde lub dwie, po czym mowil dalej: - Ani ja. Jest we mnie cos - dotknal na poziomie serca zmietej koszuli wypranej przez Tirthe w strumieniu - nad czym musze zapanowac i z czym musze zyc. Yachne nie chciala mnie uczyc. Czyzby sie mnie obawiala? - zapytal marszczac brwi. Zadal pytanie nie Tircie - o czym wiedziala - lecz samemu sobie i ciagnal: -A przeciez bylo w niej tyle mocy, zawsze moglem ja wyczuc. Nie jestem Czarownikiem, wiec kim jestem? - Ponownie zwrocil sie do dziewczyny: - Czy widzialas kogos takiego jak ja? Slyszalem wiele opowiesci o Estcarpie: ze ceniono tam starozytna wiedze i nie zapomniano o niej, jak to sie stalo u tutejszych przedstawicieli Starej Rasy. Tirtha zawiazala mocno rzemyki podroznej sakwy i odparla: -Nigdy dotad nie widzialam mezczyzny, ktory wladalby moca. Czarownice z Estcarpu twierdza, ze jest to rzecz przeciwna naturze i ze moze wywodzic sie z Ciemnosci. Alon zerwal sie na rowne nogi i wpatrzyl w nia szeroko otwartymi oczami. -Ja nie... - zaprotestowal ostro. -Czy sadzisz, ze o tym nie wiem? Sludzy Zla nie moga ukryc swej natury przed ludzmi naszej krwi. Jest w Estcarpie pewien mezczyzna, Simon Tregarth, ktory wlada jakas czastka mocy. Przybyl on z innego swiata przez jedna z Bram, nie wiem, czy to prawda. Prawda jest natomiast to, ze jego synowie rozkazuja dziwnym silom i ze razem ze swoja siostra-Czarownica przedarli sie do Escore, niszczac w ten sposob starozytna klatwe, i na nowo otwarli ten kraj dla naszej rasy. Nie odbylo sie to pokojowa droga, poniewaz grasowalo tam wiele slug Zla i teraz dzieci Tregartha tocza z nimi wojne, a pomagaja im w tym czlonkowie Starej Rasy, ktorzy przybyli na ich wezwanie. W ciagu ostatnich kilku lat slyszalam dziesiatki historii, ktore po drodze na pewno ulegly znieksztalceniu, jak to sie czesto dzieje. Dotarly do nas wiesci o wygranych i przegranych bitwach, o krainie rozdartej wojna z woli niepodobnych do ludzi stworow. Mozliwe, ze jacys mieszkancy Escore zapuscili sie na zachod, do Karstenu. - Tirtha siedziala z zalozonymi rekami, mierzac Alona spojrzeniem. - Mowiles, ze jestes synem znajomego Parlana? -Mowilem, ze tak mi powiedziano - poprawil ja szybko. - Naprawde to Yachne przyprowadzila mnie do klanu Parlana i opowiedziala taka historie. Przyjeto mnie, gdyz czlowiek, ktorego nazwala moim ojcem, byl dla Parlana bratem krwi na mocy przysiegi mieczowej. I jeszcze dlatego, ze polegl on wraz ze swoim dowodca, a jego zona zaginela, prawdopodobnie poniosla smierc podczas odwrotu po przegranej bitwie. Tak brzmiala opowiesc Yachne, ale - wciagnal gleboko powietrze do pluc - ale czy mozna w to wierzyc? Przeciez istnieja Bramy miedzy swiatami. Slyszalem o nich. O przybyciu Tregartha i o wtargnieciu Kolderczykow do naszego swiata. Czy moge rowniez byc takim cudzoziemcem? Oczy mial szeroko otwarte, a na jego twarzy malowal sie taki sam zapal, jak wtedy, kiedy poprosila o pomoc w dalekowidzeniu. -Wygladasz jak czlowiek ze Starej Rasy - zauwazyla Tirtha. -- A mimo to wladasz moca. Nie umialabym zmierzyc jak wielka. Ja sama mam niewielki talent. Umiem uzdrawiac, dalekowidziec w transie i snic. Nie jestem twoja Yachne. Oprocz tego potrafie kierowac sie prosto w tak niebezpieczna zasadzke, ze trudno ja sobie nawet wyobrazic. -A jednak musisz jechac do Sokolego Rogu - powiedzial powoli. Nie potrzebowala czytac jego? mysli, by wiedziec, iz pragnal ja zapytac o powod tej podrozy. W dodatku niezwykle zdziwil ja fakt, ze po raz pierwszy w zyciu chciala wyznac komus swoj sekret. Jak gdyby ten maly chlopiec o dziwnie dojrzalym umysle mial pelne prawo wiedziec, co tak dlugo nia kierowalo. Nie mieli jednak na to dosc czasu, nawet gdyby Tirtha zgodzila sie przerwac wieloletnie milczenie. Wlasnie pojawil sie Sokolnik idacy tak szybko, ze w takt krokow kolysaly sie manierki zwisajace z metalowych szponow. Zdrowa reke oparl na rekojesci pistoletu strzalkowego. -Jedziemy! - rzucil ku nim, kierujac sie zarazem do uwiazanych na postronkach kucykow i torgianczyka. Dal im jasno do zrozumienia, ze chodzi mu o bardzo szybki odjazd. Tirtha i Alon bez zadnych pytan pospiesznie osiodlali swoje wierzchowce. Objawszy prowadzenie, Nirel skierowal sie na polnoc i puscil konia klusem. Tirtha podjechala do niego i zapytala: -Co zobaczyles? -Chyba o malo nas nie odkryto - odparl. Znow wlozyl na glowe helm, a jego upierzony brat zataczal w gorze coraz wieksze kregi. - Znalazlem swieze slady po drugiej stronie strumienia. Dziewczyne ogarnal gniew na sama siebie. Co najlepszego zrobila minionej nocy, w dodatku wciagajac tych dwoje?! Jezeli w poblizu przebywal ktos nawet bardzo slabo uzdolniony, zaalarmowala go tak szybko, jakby celowo zostawila slady w miekkiej ziemi albo zapalila sygnalizacyjny ogien. Jej postepowanie bylo co najmniej szalencze, a na pewno bardzo nieroztropne. -Banici? - zapytala. Przez te kraine najprawdopodobniej wedrowaliby nowi mieszkancy Karstenu, a nie ludzie ze Starej Rasy, wrazliwi na szepty Mocy. Zwykli Karstenczycy tylko przypadkiem mogli ich zauwazyc. -A czy mozna cos odczytac ze sladow w mule? - Sokolnik wzruszyl ramionami. - Byly tam dwa duze, podkute konie, reszta to kuce. Powiedzialbym, ze grupa liczyla szesc osob. Jechali na poludniowy wschod. Na poludniowy wschod... Przeciez oni sami tam zmierzali i we wczorajszym transie dziewczyna wyczula, ze sa blisko celu podrozy. Moze tamta sciana skalna z czarnym pasem lezy tylko o dzien drogi. Gdyby musieli ja okrazac, nadlozyliby wiele mil. Ich zapasy juz sie konczyly, a moze zabraknac czasu na polowanie czy zbieranie swiezych wiosennych korzonkow. -Jak ci sie zdaje, kiedy tam byli? - spytala. -O wschodzie slonca. Jego lakoniczna odpowiedz nie uspokoila dziewczyny. Czy mogla wierzyc, ze jej trans nie mial nic wspolnego z przybyciem nieznajomych? Siady nad potokiem mogly albo prowadzic do polozonego opodal obozu, albo wskazywac na pogon! Dlaczego ten Gerik mialby jechac ich sladem? Przyszla jej do glowy tylko jedna przyczyna: Alon. Jesli ten rozbojnik odgadl, ze jakis niezwykle uzdolniony czlonek Starej Rasy uniknal rzezi w zagrodzie Parlana - czy powodowany duma pojechalby za nim? Kim wlasciwie byl ten Gerik? Istotnie byl rozbojnikiem? A moze druzynnikiem jakiegos ambitnego wielmozy, ktory toczyl boj o pozostalosci Karstenu? - Ruchem reki przywolala Alona. Teraz wszyscy troje jechali szeregiem. -Kim jest Gerik? Czy kryje sie za nim ktos inny? - zapytala szybko i zobaczyla, ze Sokolnik odwrocil glowe, jakby zrozumial, dokad prowadza jej pytania. -To przywodca bandy - odpowiedzial powoli chlopiec. - Pojawil sie w tych stronach dopiero w zeszlym roku. Jego ludzie - oni sa... - Alon zbladl i zwilzyl wargi jezykiem. Tirtha dobrze wiedziala, ze zmusza go do wywolania wspomnien, ktorych usilnie staral sie pozbyc. Musieli jednak dowiedziec sie jak najwiecej. -Jego ludzie... - Chlopiec wyprostowal sie lekko w za duzym siodle. Oparl reke na szyi torgianczyka, jakby czerpal sile i odwage z kontaktu ze zwierzeciem. - Oni sa... - Odwrocil glowe tak, by widziec Tirthe i Nirela. - Teraz wiem, kim sa - oswiadczyl podnoszac na chwile glos. - Przedtem myslalem, ze to szumowiny, jak ich nazywal Parlan, wojownicy z czysta tarcza, ktorych nie przyjalby pod swoje sztandary zaden wielmoza, mordercy i jeszcze gorsi. Dopiero teraz rozumiem, ze byl wsrod nich prawdziwy sluga Ciemnosci! Tirtha sciagnela mocniej wodze, az jej klacz omal nie stanela. Sokolnik zas zacisnal dlon na rekojesci pistoletu strzalkowego. -Czy... czy to byl Gerik? - W jakis sposob Tirtha ustrzegla sie drzenia glosu. -Nie mam pewnosci. - Alon pokrecil glowa. - Wiem tylko, ze jest zly, ale... Nie, mysle, iz to tylko czlowiek, prawdziwy czlowiek, jakkolwiek wyczulem w nim... - Jego zaklopotanie zmienilo sie w rozpacz. - Kiedy na mnie polowali, bylem zbyt przerazony. Teraz wiem wiecej i rozumiem, ze balem sie nie tylko smierci - chociaz tego takze - ale przede wszystkim czegos poza nia, czegos znacznie gorszego. -Czy mogli sie dowiedziec, ze wladasz moca? - Sokolnik rozumowal tak samo, jak Tirtha. -Nie wiem, lecz wtedy jeszcze nie mialem o tym pojecia. Mysle, ze to strach zdruzgotal we mnie jakas bariere. -W przeszlosci budowano w umyslach dzieci zapory przeciw mocy. - Dziewczyna przypomniala sobie swoje poszukiwania w Lormcie, ktore czasami wiodly na bezdroza, z dala od glownego nurtu jej badan. - Moze tak bylo i z toba, Alonie. Chlopiec nie kryl rozpaczy. -Wiec Gerik mogl szukac wlasnie mnie? Czy ja sprowadzilem smierc... -Nie. - Spod ozdobnego helmu widac, bylo tylko mocno zacisniete usta Sokolnika. - Nie mysl, ze tak bylo, braciszku. Ten Gerik jest zbojem i z tego, co zobaczylismy, wynika, ze mogl sie niezle oblowic w zagrodzie Parlana. A moze mial jakies stare porachunki z wodzem klanu. Alon rozluznil sie i nieco rozchmurzyl. -Mial ze soba czlowieka, ktorego dwa miesiace temu Parlan nie przyjal, gdyz Yachne ostrzegla go, ze jest niebezpieczny. Zjawil sie wowczas z poslaniem od pana Honnora, a pozniej dowiedzielismy sie, ze list byl prawdziwy. Przedtem ten obcy przebywal u boku naszego pana caly rok i dobrze mu sluzyl. Dopiero potem Parlan zachorowal, a Yachne wyruszyla po ziola, ktore mialy mu pomoc. Ten sam czlowiek towarzyszyl Gerikowi, dobrze widzialem jego twarz. On nie nalezal w pelni do Ciemnosci. -Powiedziales wszakze, iz przynajmniej jeden z nich byl sluga Zla. - Tirtha nie ustepowala. - Co to byl za czlowiek? Alon znow sie zasmucil. -Nie moge powiedziec. Nie pamietam, naprawde nie pamietam. Wiem, ze byli ludzie, ktorzy polowali na mnie na tamtej lace i ze chcieli... - jego glos zalamal sie. Chlopiec puscil wodze i ukryl twarz w dloniach. -Zapomnij o tym. - Tirtha w lot wszystko zrozumiana. - Jezeli bedzie to konieczne, wspomnienia ozyja we wlasciwym czasie. Nie szukaj ich teraz. Alon znow opuscil rece i jeszcze raz cien nadmiernej dojrzalosci przemknal mu przez twarz. -Nigdy wiecej nie bede szukal takiej wewnetrznej kryjowki - obiecal solennie. - Ale nie pamietam wszystkiego. Moze kiedys pamiec mi wroci, jak mowisz. Dziewczyna spojrzala teraz na Sokolnika. -Czy sadzisz, ze to Gerik nas szuka? - zapytala. Nirel odchylil lekko glowe do tylu i nie odpowiedzial. Jego sokol znizyl lot i usiadl na leku siodla. Tirtha znowu uslyszala swiergotliwa rozmowe. Po chwili Sokolnik zwrocil sie do nich: -Jakas grupa zlozona z szesciu jezdzcow wedruje powoli na poludnie. Jeden z nich jest dziwny. - Zawahal sie. - Moj brat nie umie wytlumaczyc dlaczego, ale mowi, ze chociaz ten podrozny wyglada jak czlowiek, w srodku nie ma z nami nic wspolnego. Nie jest ani Kolderczykiem, ani jednym z "opetanych", ktorzy im sluzyli. My, mieszkancy Gniazda, dobrze ich znalismy. Tutaj mamy do czynienia z czyms innym, z czyms zlym. -Czy on pochodzi z Escore? - Od czasu walki z nocnym napastnikiem Tirtha szukala dowodow na potwierdzenie wiesci, ze potwory z zachodu przeniosly sie w te strony. Zapewne zwabil je rozdarty wojna domowa kraj i chaos, w ktorym zyli jego mieszkancy. Wedlug starych podan sily Ciemnosci delektowaly sie takimi sytuacjami. Nagle inna mysl przyszla jej do glowy: a co z ukryta w Sokolim Rogu moca, objawiajaca sie jako lodowate zimno? Czy ta moc potrafi przywolywac ludzi? Jesli tak jest w istocie, Tirtha nie moze zaprowadzic tam swoich towarzyszy. W owej chwili, nie zdajac sobie z tego sprawy, omiatala wzrokiem otoczenie, jak scigana przez mysliwych zwierzyna szukajaca drogi ucieczki. -Jesli jest cos... - Ledwie uslyszala glos Alona, ale jego nastepne slowa przyciagnely jej uwage. - Pani, masz ze soba miecz, na ktorym jest pewien symbol... Tak nieoczekiwanie zatopila w nim ostre spojrzenie, iz wytracila tym Alona z rownowagi. Urwal i to Nirel uprzedzil jej slowa swoim pytaniem: -Co to za symbol, braciszku? Ta pani jest przywodczynia klanu Sokolego Rogu, ostatnia z rodu. Nosi miecz tego domu. Co o nim wiesz? -Jestes Sokolnikiem, Mistrzu Miecza, i twoj ptak podrozuje z toba. Ale widzialem tez ptaka podobnego do sokola wyrytego na mieczu tej pani. Bylo to przed naszym spotkaniem. -Gdzie? - zapytala Tirtha. Czy byl to lup zdobyty w zamku jej przodkow i przez te wszystkie lata przechodzacy z rak jednego zlodzieja do drugiego? -Pewien czlowiek przybyl do nas tuz przed Miesiacem Lodowego Smoka, kiedy pada gesty snieg i zasypuje wszystkie gorskie drogi - odparl chlopiec. - Goscil u Parlana przez dziesiec dni i wymienil swego wierzchowca na innego. Na lewym reku nosil pierscien, nie ze zlota czy ze srebra, lecz z czerwonawego metalu z wyrytym takim samym znakiem, jaki widnieje na rekojesci twojego miecza. Mial zwyczaj bawic sie nim podczas rozmowy, obracajac go wokol palca, i dlatego go zauwazylem. -Jak sie nazywal? - spytala Tirtha. -Powiedzial, ze jest wojownikiem o czystej tarczy, ktory kiedys sluzyl w oddzialach Strazy Granicznej, i ze zamierza powrocic do Karstenu. Ale on... - Alon znow mial zdziwiona mine. - On chyba nie nalezal do Starej Rasy, bo mial jasne wlosy i niebieskie oczy. Przedstawil sie jako Ettin. Na dzwiek tego imienia dziewczyna z sykiem wciagnela powietrze do pluc. Zwrocila tym uwage Sokolnika. Znaleziony przez nich martwy mezczyzna, ktory nosil plakietke z herbem jej rodu, byl dla niej obcy, ale ten... Po tylu latach, czy to bylo mozliwe? -Czy znasz tego czlowieka, ktory nosil pierscien wodza klanu? - zapytal podejrzliwie Nirel. -Przed laty urodzil sie taki chlopiec. Kobiety ze Starej Rasy czasami wychodza za maz za Sulkarczykow. Sulkarczycy walczyli u boku Straznikow Granicznych, chociaz zawsze wierni sa morzu. -A pierscien wodza? - Sokolnik znow rzucal jej wyzwanie. Tirtha wyprostowala sie w siodle i spojrzala mu prosto w oczy. -To nie byl prawdziwy pierscien. Oryginal mial na reku pan na Sokolim Rogu, kiedy zginal we wlasnym zamku. Jego mlodszy brat, ktory' goscil wtedy u krewnych, nigdy nie wszedl w jego posiadanie. Moze zostal zrabowany, zdjety z martwej reki i jakims sposobem trafil do Ettina. Ettin mogl go nosic, ale jako mieszaniec nie mial do niego prawa. - Podniosla glowe i powiedziala z naciskiem: - Jestem ostatnia prawowita spadkobierczynia mojego klanu. Nie wyruszylabym do Karstenu, gdyby bylo inaczej. Nirel mial na glowie henn i Tirtha nie widziala jego twarzy. Stawialo ja to w gorszym polozeniu, choc i tak nielatwo bylo odgadywac jego mysli. Mogl jej uwierzyc lub nie. Jezeli wolal uznac, iz sklamala (a czyz wszyscy jego wspolplemiency w glebi duszy nie byli przekonam, ze kazda kobieta klamie jak najeta?), wowczas natychmiast zerwie umowe i nie bedzie musiala narazac jego i Alona na niebezpieczenstwo. Wowczas na pewno zabralby ze soba chlopca, by oszczedzic mu dalszego przebywania z kims tak plugawym, jak ona. Teraz jednak zadal jej pytanie, ktore musialo nie dawac mu spokoju od poczatku wyprawy: -Czy jest cos, co Sokoli Rog moglby komukolwiek zaoferowac? Innymi slowy (Tirtha wiedziala, o co mu chodzilo), co moglaby zyskac samotna kobieta, ktora podjela szalencza wyprawe do zamku zrujnowanego i zlupionego jeszcze przed jej urodzeniem. A wiec nadeszla chwila, kiedy musi wyjawic czesc swojej tajemnicy i byc moze przegrac jeszcze przed dotarciem do celu. Czy Nirel uwierzy, iz to sny zmusily ja do poszukiwania dziedzictwa, ktorego natury sama nie znala i o ktorym wiedziala tylko, ze jest niezwykle wazne i ze musi je odnalezc? -W Sokolim Rogu jest cos, co musze znalezc. - Dobierala ostroznie slow, nie wspominajac o snach nawiedzajacych ja przez cale zycie. - Musze to odszukac. Zdaje sie jednak, ze inni rowniez chcieliby to miec. Nie wiem, dlaczego musze to zrobic. - Poczula, iz powinna wszystko wyjasnic, choc to zapewne ponizy ja w oczach takiego sluchacza, jak Nirel. - Nalozono na mnie ten obowiazek. Czy wy, mieszkancy Gniazda, slyszeliscie o geas? Przypuszczala, ze Sokolnik znow, jak wiele razy przedtem, rzuci slowo "czarostwo". Jednak tego nie zrobil. -Dotarla do nas opowiesc o Ortalu... - Mowil powoli, jakby odgrzebywal odlegle wspomnienia. - Tak, slyszalem o geas i wiem, ze mozna nalozyc na kogos taki nakaz, odbierajac mu swobode woli dopoty, dopoki nie wykona tego polecenia. Ortal wsiadl na statek za czasow Arkela, ktory byl szostym Mistrzem Gniazda. Rozgniewal jedna z Czarownic i musial jej usluchac. Nie pomogla nawet obietnica okupu zlozona przez Mistrza. Tak, wykonujesz bardzo trudne zadanie, pani. Tirtha z ulga przyjela jego slowa. -Widzisz wiec, dlaczego musze tam pojechac. Ale, powtarzam, to nie dotyczy ani ciebie, Sokolniku, ani Alona, i nie powinniscie mi towarzyszyc. Nie wiem, co sie teraz kryje w zamku lub w jego okolicy, lecz zadanie, jakie mi powierzono, nie jest ani mile, ani latwe. Nirel zrobil odmowny gest metalowymi szponami, jakby chcial ja uciszyc. - Moze ow Gerik jest czescia tego, co chce ci uniemozliwic wypelnienie obowiazku? Ruszajmy w droge... - Mowiac to wyprzedzil ja nieco. Tirtha pomyslala, ze tym razem nie powinna dalej protestowac. Od pierwszego spotkania wiedziala, ze Sokolnik jest bardzo uparty. Niewykluczone, ze doszedl do przekonania, iz chodzi tu o jego honor, to zas zwiazaloby ich mocniej niz jakakolwiek umowa. -Czy ten Ettin byl mlodym mezczyzna? - zwrocila sie do Alona, ktory nadal jechal obok niej. -Tak wygladal. Nie mowil wiele, ale mial dobre maniery i spodobal sie Parlanowi. Wodz klanu probowal go przestrzec, ze samotna wyprawa na poludnie jest bardzo niebezpieczna, ale Ettin zawsze odpowiadal, ze musi to zrobic. Nosil piekna kolczuge i pozbawiony ozdob helm Straznika Granicznego. Nie mial jednak ani pistoletu strzalkowego, ani takiego luku, jak twoj. Mysle, ze byl dobrym czlowiekiem. Tirtha przypomniala sobie smuklego, jasnowlosego chlopca, ktory urosl tak szybko i, ledwie pozostawiwszy za soba dziecinstwo, wstapil do wojska. Patrolowal granice wraz z niewielkim oddzialem Straznikow Granicznych. Na pograniczu bylo niewiele dzieci. Szybko dojrzewaly i przejmowaly role doroslych kobiet i mezczyzn. Spotkala go raz lub dwa w jej pierwszym domu albo w domu, gdzie sie urodzila, ale nie znali sie dobrze. Byli jednak kuzynami. W jaki sposob Sokoli Pierscien znalazl sie w rekach Ettina i dlaczego wyruszyl on w te podroz? Czy nim takze kierowaly prorocze sny? Moze jakas moc igrala z nimi? A co z innymi, takimi jak nieznajomy, ktory nosil na kolczudze herb Sokolego Rogu i umarl z ran na pustkowiu? Nigdy go przedtem nie widziala ani nie slyszala o innym swoim krewniaku w calym Estcarpie. Domy i klany Starej Rasy byly ze soba mocno zwiazane i trzymaly sie razem, poniewaz utracily wszystko inne i tylko te wiezi im pozostaly. Gdyby jeszcze ktos ocalal z Sokolego Rogu, to przez te lata - w miare jak uciekinierzy docierali do Estcarpu i wstepowali do oddzialow Strazy Granicznej - na pewno oboje by sie odnalezli. Przekazywano sobie przeciez imiona zabitych i ocalonych wraz z wiesciami o losie krewnych. Dolina o wyslanym zwirem dnie piela sie w gore. Sokolnik ruchem reki polecil im zsiasc z koni. Szli powoli, prowadzac zwierzeta, a sokol znow wzbil sie w powietrze. Pozostawiwszy wierzchowce pod opieka Alona, Tirtha i Nirel podpelzli, zeby spojrzec w dol zbocza. Prawie na granicy widzialnosci dostrzegli grupe jezdzcow, ktorzy najwyrazniej nie zamierzali sie ukrywac. Na zachodzie dziewczyna zauwazyla pokazany jej w transie znak orientacyjny: przecieta czarnymi zylami skalista sciane urwiska. Wskazala ja Sokolnikowi. -To moj pierwszy drogowskaz. -Dokad oni jada? - Byl bardziej zainteresowany grupka klusujacych w oddali jezdzcow. Tirtha zawahala sie, ale przeciez musiala powiedziec niemila prawde: -Jada w tym samym kierunku co my. W glebi duszy juz nie watpila, ze nieznajomi, tak jak ona, podazali do Sokolego Rogu. Czy Ettin byl jednym z nich? Nie, Alon na pewno by go rozpoznal, gdyby znajdowal sie wsrod zbojow, ktorzy napadli na zagrode Parlana. Niezbyt tez wierzyla, by jej kuzyn, w polowie nalezacy do Starej Rasy, stal sie sluga Ciemnosci. Nirel przyjrzal sie uwaznie okolicy, a zwlaszcza widocznemu na wschodzie pasmu drzew. -Pojedziemy za nimi, kryjac sie za drzewami i zdajac sie na oczy Upierzonego Brata - powiedzial powoli. Tirtha pomyslala o ponurym borze, bedacym druga faza ich podrozy. Doskonale nadawal sie na zasadzke, wiec powiedziala o tym Sokolnikowi. Ten spojrzal na niebo. Slonce juz zachodzilo, niebawem powinni rozbic oboz. O rozpaleniu ogniska nie bylo mowy i zapewne pojda spac o pustym zoladku. -Nie przypuszczaja, ze ktos ich obserwuje. Podrozni zazwyczaj nie wedruja beztrosko przez niebezpieczne tereny, chyba ze uwazaja, iz nie musza obawiac sie poscigu. -A moze sami wystawili sie na wabia, zeby nas schwytac - skomentowala sucho. -Tak, to prawda. Podniebny Wojownik zrobi, co bedzie mogl. Na otwartej przestrzeni na pewno dostrzeze, czy ktos sie do nich przylaczyl albo czy maja kontakt z inna grupa. Masz racje, uwazajac tamten las za niebezpieczny. Tam nie pomoga nam nawet jego oczy. Bedziemy musieli zachowac daleko posunieta ostroznosc. Spojrz, pani, w oddali widac kepe drzew. Tam przenocujemy. Moze nawet przeczekamy pod ich oslona jutrzejszy dzien i wyruszymy w nocy. W nocy sily Ciemnosci sa najpotezniejsze, Tirtha zas nie zapomniala, ze Gerikowi towarzyszy sluga Zla. Z drugiej jednak strony, tamci mogli przypuszczac, iz tacy podrozni, jak ich troje, nie odwaza sie jechac noca. Musiala przemyslec wiele spraw. Nagle poczula sie bardzo zmeczona, jakby od wielu dni szla nie konczaca sie droga. Marzyla o odpoczynku, o pozbyciu sie brzemienia geas, ktore musiala dzwigac tylko z powodu przynaleznosci do wymarlego klanu. Rozdzial XI Skryli sie wsrod drzew. Jechali powoli, a sokol odbywal krotkie loty zwiadowcze, pilnujac Gerika i jego ludzi. Tamci nadal nie kryjac sie jechali otwarta przestrzenia, jakby nie mieli czego sie bac.Podniebny Wojownik upolowal dwa niewielkie zajace, wychudzone o tej porze roku. Ale zawsze bylo to jakies pozywienie, mimo ze musieli zjesc je na surowo. Tirtha, ktora od dawna wiedziala, iz podczas podrozy nie nalezy wybredzac, spokojnie zula paski miesa i z samozaparciem pokonywala lekkie mdlosci. Zanocowali w miejscu, gdzie czarne zyly przecinajace skalna sciane kryly sie w ziemi. Widzieli ciemniejacy na wschodzie bor, nawet z tej odleglosci tajemniczy i niebezpieczny. Jadacy przed nimi nawet nie probowali zboczyc do lasu. Zmienili jednak kierunek i rozbili oboz na skraju boru. Nie ukrywali sie, a ich ognisko migotalo na tle mroku. Sokol po raz ostatni polecial na zwiady w tamta strone. Po powrocie z ozywieniem zlozyl meldunek swemu panu. Sokolnik byl teraz tylko czarniejsza plama, ktora Tirtha z wielkim trudem mogla dostrzec w ciemnosci. -Jeden z tej grupy odjechal - oswiadczyl. - Podniebny Wojownik przypuszcza, ze zaglebil sie w las. Moze zamierza ukladac sie z jego mieszkancami o bezpieczny przejazd. My nie mozemy tego zrobic, pomyslala z gorycza Tirtha. Niewykluczone, ze temu wyslannikowi polecono urzadzic zasadzke, ktorej tak sie obawiala. Wiedziala, ze musi dalej jechac, ale dlaczego ma jeszcze niepokoic sie o swoich towarzyszy? Alon pierwszy przerwal milczenie. -Powiedzialas - zwrocil sie do Tirthy - ze przez ten bor prowadzi starozytna droga do ziem twojego klanu. Wobec tego kiedys podrozowano nia bezpiecznie. Czyz Stara Rasa nie ma wlasnych straznikow, z ktorych nie wszyscy sa ludzmi? -Owi straznicy, jesli kiedykolwiek istnieli - odrzekla bezbarwnym glosem, czujac beznadziejnosc polozenia, ktorego nie mogla zmienic - zawiedli w Dniu Zaglady. Sokoli Rog padl, a stalo sie to przed wielu laty. Wszyscy straznicy z mojego klanu albo nie zyja, albo dawno zostali usunieci. Ku jej zaskoczeniu Nirel powiedzial powoli: -Nalezy pomyslec jeszcze o czyms. Tylko trzesienie ziemi moglo zniszczyc Gniazdo. My tez mielismy zabezpieczenia grozniejsze od wojow poslugujacych sie mieczami i pistoletami strzalkowymi. A jednak... - Zauwazyla, ze sie poruszyl i wyciagnal reke. Uslyszala cichy szelest. Zapewne to jego ptak usiadl na swojej ulubionej grzedzie: na okaleczonym ramieniu. - Niektore z nich przetrwaly, gdyz inaczej ten Upierzony Brat nie przylaczylby sie do mnie. Jego bracia o nas nie zapomnieli. Nie odrzucaj wiec zbyt pochopnie sugestii naszego braciszka. Moze pozostalo cos, co zareaguje na twoja obecnosc, tak jak Podniebny Wojownik na moja. Tirtha rozesmiala sie gorzko i odrzekla: -Nic mi nie pomoze, a wszystko zwroci sie przeciwko mnie. Mowie mnie, gdyz nie chce miec was na sumieniu. Dobrze wiem, ze moze nas spotkac cos straszniejszego niz smierc od miecza. Alon juz zaznal tego, co Gerik potrafi skierowac na swoja ofiare. Nikt z nas nie umie budowac myslowych zapor za pomoca rytualu albo przyzywania mocy. Ten las jest zly. A za nim czeka cos jeszcze gorszego. Choc jej towarzysze tego nie mogli widziec, nakreslila w powietrzu znaki odpedzajace zly los. Niektore znala od zawsze, innych nauczyla sie z trudem. Niestety, nie umiala wesprzec ich moca. Moze gdyby otrzymala takie wyksztalcenie jak Alonowa Yachne, zdolalaby stawic czolo Ciemnosci, nie byla jednak Czarownica. -Rozmyslajac o klesce, sama ja przywolujesz - dobiegl ja z mroku glos Alona, prawie meski, lecz wyzszy o ton. - Nie wezwano by cie, gdyby nie bylo szansy powodzenia. -A co, jesli przyprowadzono mnie tutaj dla realizacji jakichs zamiarow Ciemnosci, na przyklad jako ofiare? - wycedzila przez zeby. - Czy moge przysiac, ze tak nie jest? W Karstenie zawsze byli ludzie, ktorzy nienawidzili Starej Rasy i bali sie jej. W przeszlosci niektorzy z nich sprzymierzyli sie z Kolderczykami. Pewnie teraz paktuja z innymi silami. Przygnebienie dusilo ja niby gesta chmura. Nigdy dotad nie obawiala sie tak przyszlosci. Przedtem wiara w powodzenie zyciowej misji pomagala jej przetrwac najciezsze chwile. Ale nigdy nie czula sie tak bezsilna i zrozpaczona. Ktos chwycil ja za rece i przytrzymal je w zelaznym uscisku. -Mistrzu Miecza - ostry glos Alona zabrzmial jak wezwanie do boju - twoj miecz! Jakas ciemna sila usiluje nia owladnac. Tirtha nadaremnie starala sie uwolnic rece. Oni... musza teraz odejsc, zostawic ja sama! Poczula, ze wzbiera w niej ciemnosc. Nie bylo to lodowate zimno, ktore ja zaatakowalo podczas transu, lecz czesc jej samej, zrodzona z lekow i watpliwosci umyslu, ze wszystkich zawodow i niebezpieczenstw. Ciemnosc zalala ja, wypelnila, uniemozliwiajac logiczne myslenie, czula w ustach jej cierpki smak. Chciala sie wyzbyc tego drugiego "ja" - zaprzestac walki i znalezc spokoj, wieczny spokoj. Poprzez te przerazajaca mgle poczula naraz czysto fizyczny bol. Szamotala sie, chcac sie od niego uwolnic - i znow stac sie soba. -Trzymaj ja... miecz... wez go... - z oddali dobiegl ja czyjs glos i slowa, ktore nic nie znaczyly. -Trzymaj ja! Zostala napadnieta! - Znowu ten glos i te bezsensowne slowa. Nic jej juz nie pozostalo. Tylko Ciemnosc... w Ciemnosc... pozwolcie mi odejsc w Ciemnosc. Tam byl spokoj, odpoczynek, schronienie. Z wewnetrznej otchlani, ktorej istnienia nie podejrzewala, podnosil sie grozny cien. Kryly sie w nim wszystkie niepowodzenia i wyrzeczenia jej zycia. Zostala sama z najgorsza czescia swej istoty. Pozostala jej... tylko smierc. Smierc... gdybyz zechciala przyjsc na zawolanie! Bolalo gardlo, jakby wolala glosno o unicestwienie, zatracenie. Stala sie czyms tak wstretnym, jak potwory z Escore, ktore grasowaly wsrod tych wzgorz. To ona byla potworem, zlem, plugawila swiat - ona... Uwieziona we wnetrzu tego cienia wila sie w mece po stokroc straszniejszej niz fizyczne tortury. Tamte mogly zakonczyc sie smiercia. Dla niej nie bedzie ani smierci, ani spokoju, ani... -Tirtho... Tirtho! - dobiegl ja z oddali znajomy glos, tak cienki, ze ledwie go slyszala. Nie chciala go. Nikt inny nie mogl zyc w swiecie, ktory sama sobie zgotowala. Uksztaltowala ten swiat sama, choc moze bezwiednie. Z niej jednak wyrosl, niech wiec nie wchlonie nikogo innego. Nie mogla przepedzic mroku ze swego umyslu, ale niejasno czula ozywcze cieplo. -Tirtho! - Uslyszala inny znajomy glos, nie tak cichy jak pierwszy; silniejszy, glebszy, bardziej natarczywy. Chciala sie odwrocic, uciec, przegonic natreta. Nie mogla tego zrobic. Jej cialo lezalo przytulone do innego ciala, unieruchomione. Przez sekunde lub dwie, moze przez jedno uderzenie serca, dotarlo do niej to odczucie poprzez wszechogarniajaca ciemnosc zrodzona w najtajniejszych zakatkach jej istoty. Probowala krzyknac, ale glos uwiazl jej w gardle, blagac o uwolnienie, gdyz inaczej ten ktos drugi zostanie splugawiony, skalany, ucierpi z jej powodu. -Nie! - To zaprzeczenie bylo tak stanowcze, ze je uslyszala. - Nie, to nie powstalo w tobie, ty nie jestes taka... Wydalo sie jej, ze jeknela, tracac sily. Wewnetrzny mrok zwyciezal, pochlanial resztki jej osobowosci, pozeral wszystko, czym byla lub mogla byc. Przeciez wyrosl na zgniliznie przepajajacej jej dusze. -Tirtho! - znow dobieglo ja tamto wolanie. A pozniej, jak slonce wschodzace na bezchmurnym niebie w piekny wiosenny dzien, kiedy mozna uwierzyc w odrodzenie zycia, a serce przepelnia radosc, promien swiatla przedarl sie przez otaczajaca ja czarna chmure Zla. Stawal sie coraz wiekszy i silniejszy. Czula, ze jakas sila rozrywa mroki jej najintymniejszych klesk. Swietlisty miecz przedzieral sie powoli, lecz nieustepliwie. Az wreszcie ostre pchniecie dotarlo do serca tego, czym sie stala. Czy byla to smierc? Jesli tak, powita ja z radoscia. Jeszcze raz przemknely jej przez mysl wszystkie uczynki, wszystko, co z siebie zrobila az do tej chwili. Lecz zbawczy promien swiatla podjal walke z pogarda, ktora do siebie czula, z upodleniem ducha. Zwyciezona, wdeptana w ziemie pewnosc siebie drgnela. Powoli, bardzo powoli, jakas czesc jej istoty zareagowala na swiatlo i cieplo, jela czerpac z nich sily. Przestala wspominac dawne niepowodzenia - a przynajmniej te, ktore obciazaly jej sumienie. Tirtha ponownie zawolala o pomoc, ale tym razem prosila o pomoc przeciw sobie samej, aby mogla stawic czolo temu, czym byla, i zaakceptowac wszystkie swoje wady. Cieplo i swiatlo dodaly jej sil, wzmocnily wole. Westchnela i mroczne brzemie zelzalo. To prawda, ze zrobila to i tamto, byla obojetna i oschla, i egoistyczna, lecz nie czula sie juz tak osamotniona. Ktos pomagal sie jej uwolnic, unosil ja do gory, wyzwalal... Niejasno zobaczyla nad soba jakas twarz, a za nia druga. Lezala w czyichs ramionach, a ktos inny sciskal jej dlonie tak mocno, ze zdretwialy i bolaly. Ciemnosc otaczala ich troje. Nie byla to jednak straszliwa wewnetrzna ciemnosc, ktora zaatakowala ja niespodziewanie, ale naturalny nocny mrok. Sokolnik obejmowal ja i podtrzymywal, jak wtedy, gdy przebudzila sie z transu, Alon zas kleczal, trzymajac za rece. - Ja... - usilowala przemowic, powiedziec im o wszystkim. Lecz Sokolnik polozyl jej reke na ustach. W metalowych szponach, ktore teraz podniosl na wysokosc jej barku, tkwil zaklety miecz. Bil od niego blask - nie niebieski, lecz zlocistobialy, oswietlajacy ich twarze. Nirel zdjal byl henn i kiedy Tirtha podniosla na niego oczy, spostrzegla dziwny wyraz jego twarzy. Nie wiedziala, co to za uczucie, ale nigdy dotad nie widziala go tak poruszonego. W jego oczach palily sie zolte ogniki. Obserwowal ja uwaznie, jakby byla kraina - a moze brama - ktorej trzeba bylo strzec ze wszystkich stron. Jego sokol, ktory nigdy go dotad nie opuszczal, siedzial teraz na ramieniu Alona. Oczy ptaka plonely; zatopil w niej nieruchomy wzrok drapieznika. Twarz chlopca byla niemal szara mimo cieplego blasku miecza. Zagryzl wargi i wygladal na tak zmeczonego, jakby znow bronil sie przed ludzmi Gerika. -Ja... - Tirtha uchylila twarz przed reka Nirela. - Ja bylam... - wlasny glos zabrzmial jej w uszach jak krakanie. -W jadrze Ciemnosci - odpowiedzial jej ponuro Sokolnik. - Ten atak... Alon przerwal mu: -Zaatakowala cie moc, ktora moze przywolac tylko bardzo potezny sluga Ciemnosci. -Nie od srodka. - Zaprotestowala zywo. Z trudem znajdowala odpowiednie slowa. Jej umysl byl odretwialy i obolaly. Mogloby jej tak dokuczac cale cialo, gdyby o wlos uniknela smierci w walce. - To bylo wewnatrz. Wewnatrz mnie. Alon poruszyl sie i znow przykucnal. -Probowalas nawet uzyc swego miecza... przeciw sobie samej. - Puscil jej rece i wskazal na to, co lezal o miedzy nimi: stary, zniszczony brzeszczot, ktory byl jejtalizmanem. - Sila, ktora cie opetala, chciala cie zmusic do samobojstwa. -Opetala... - powtorzyla. Slyszala i czytala o opetaniu. Byla to najgrozniejsza bron Kolderczykow. Czy w taki wlasnie sposob opanowywali ludzkie ciala - zamieniali ludzi w zywe trupy, ktore im sluzyly? Nie, robili to za pomoca maszyn, ktore zwyciezcy zniszczyli na Gormie, udzialem. Ale ty, pani. Mistrz Miecza i Podniebny Wojownik przywrociliscie mi zycie i obudziliscie we mnie moce, ktorych nigdy nie rozumialem i dlatego zylem jak we snie. Czy mozesz powiedziec, ze to wszystko jest tylko dzielem przypadku? Tirtha zwilzyla wargi; spojrzala najpierw na Sokolnika, w ktorego ramionach nadal lezala, pozniej na chlopca bedacego kims innym, niz sie moglo wydawac, a wreszcie na ptaka siedzacego mu na ramieniu. Mur, ktory budowala wokol siebie latami, pekl. -Nie mam pojecia, co musze odszukac w Sokolim Rogu - wyznala - ale to nie tylko mnie dotyczy. Przypuszczam, ze ludzie z mojego klanu byli straznikami czegos bardzo cennego i ze wlasnie to musze odnalezc. Podobno starozytne moce przebudzily sie i dzialaja w Escore, skad sie wszyscy wywodzimy. Czy moi przodkowie przywiezli ze soba jakis potezny symbol Mocy, jakis skarb, ktory jest teraz potrzebny w wojnie miedzy Swiatlem a Ciemnoscia? Gdybym tylko byla bardziej obdarzona... - dodala z zalem. - Moze gdybym otrzymala odpowiednie wyksztalcenie i nie musiala na wlasna reke zdobywac strzepow wiedzy, ktorej nie potrafie wykorzystac, moglabym jasnowidziec rownie dobrze, jak dalekowidziec. Nie jestem jednak Madra Kobieta. -Jeszcze nie wiesz, kim naprawde jestes - przerwal jej Sokolnik. - Nie wyglaszaj twierdzen, iz nie jestes tym lub tamtym. Ale wiem - spojrzal jej prosto w oczy - ze nasza umowa sie zmienila, pani. Nie bedzie dwudziestu dni sluzby. Doprowadzimy te sprawe do konca, bez wzgledu na to, czy bedziesz tego chciala, czy tez nie. I tak wlasnie musi byc. Nirel owinal Tirthe jej plaszczem i polozyl na ziemi, opierajac jej glowe o jedna z podroznych sakw z delikatnoscia, o jaka nigdy by go nie posadzila. Pozniej wyciagnal przed siebie naladowany magiczna energia miecz. Krotki brzeszczot przygasl i migotal tylko slabo jak swietlik. W jego poswiacie dziewczyna nadal widziala niewyraznie twarz Sokolnika. Wpatrywal sie w dziwna bron. -Znalazlem go, chociaz moi bracia nie ufaja magicznym przedmiotom. A przeciez wsunal mi sie do reki, jakby tylko dla mnie byl przeznaczony. To jeszcze jeden znak, ze mam swoje miejsce w twoich poszukiwaniach. Na mnie rowniez nalozono geas i musze zaniesc ten miecz tam, gdzie musi trafic, i posluzyc sie nim zgodnie z przeznaczeniem. Wydaje mi sie, ze dawny Nirel umarl, ja zas jestem kims innym. Dlatego musze sie dowiedziec, kim sie stalem. A teraz, pani, powinnas sie przespac, gdyz stoczylas walke, ktora wyczerpalaby kazdego wojownika. Moj upierzony brat, mimo ze poluje za dnia, jest doskonalym wartownikiem, nie musimy wiec czuwac tej nocy. Niewykluczone, ze jutro czekaja nas nowe proby, lecz to moze nastapic dopiero rano. Nie nalezy zawczasu wypatrywac zla czajacego sie w zasadzce. Tirtha istotnie byla bardzo zmeczona. Glos Sokolnika zmiekl, stracil twarde tony. Dobiegal z oddali, unoszac ja w strone wypoczynku - nie przerazajacej nicosci niebytu, ale snu regenerujacego cialo i dusze. Alon owinal sie w koc znaleziony przy siodle torgianczyka i polozyl na odleglosc dloni od Tirthy, tak ze w kazdej chwili mogla go dotknac. Uslyszala w mroku odglosy swiadczace, ze Nirel rowniez przygotowywal sie do snu. Dziewczyna nadal nie pojmowala, co sie wydarzylo tej nocy. Byla jednak zbyt zmeczona, zeby sie nad tym zastanawiac. Rano bedzie miala na to dosc czasu. Poczuwszy na twarzy cieplo, otworzyla oczy: sloneczna plamka przedarla sie przez galezie i spoczela na jej policzku. Odrzuciwszy oponcze, wysilkiem woli zmusila sie do wstania. Zaskoczona i zdumiona pomyslala, ze Alon i Nirel usluchali jej slow i odeszli: byla sama w obozie. Zaraz jednak wyprowadzily ja z bledu pozostawione na boku siodla razem z podroznymi sakwami. Obok siebie zobaczyla duzy lisc, na ktorym lezaly dwa dlugie biale korzenie, niedawno widac obmyte, z lsniacymi jeszcze na nich kroplami wody. Nieco dalej stala pelna manierka. Rozpoznala korzenie, ktore Alon wykopywal od czasu do czasu. Kiedy jadlo sie je na surowo, byly chrupkie i lekko szczypaly w jezyk, ale wszystkim bardzo smakowaly. Zaspokoila wiec glod i pragnienie, a pozniej wstala z trudem, opierajac sie o pien drzewa, pod ktorym spedzila noc. Uslyszala szelest i z krzakow wyszedl Alon. Twarz chlopca rozpromienila sie na widok Tirthy. Podbiegl do niej i chwycil ja oburacz za reke. -Spalas - powiedzial - ach, jak mocno spalas. Dziewczyna spojrzala na slonce i nagle poczula wyrzuty sumienia. -Jak dlugo spalam? - zapytala. -Jest poludnie - odrzekl. - Ale to nie ma znaczenia. Mistrz Miecza zapewnil mnie, ze to bardzo dobrze. Powinnismy poczekac tutaj, az tamci ujada spory kawalek. Podniebny Wojownik mial ich obserwowac z czubka drzewa na skraju lasu i wypatrywac miejscowych straznikow, ktorzy mogliby krazyc po okolicy. Bedziemy tez mogli rozpalic niewielkie ognisko, jesli porzadnie je zaslonimy. - Alon skrzywil sie lekko. - Nie smakuje mi surowy zajac. Puscil jej reke i energicznie zajal sie wiazka chrustu, ktora na jej widok rzucil na ziemie. Ukladal ostroznie galazki, wybierajac najsuchsze, ktore dadza malo dymu. Kiedy Sokolnik wrocil do obozu, u jego pasa kolysaly sie dwa tluste ptaki. Powiedzial Tircie, ze znalazl boczna kotlinke, w ktorej teraz pasly sie ich konie, uwiazane na postronkach. -Mamy jeden dzien spoznienia - powiedziala, gdy jej druzynnik zrecznie oskubal ptaki i wbil na zaimprowizowane rozny. Piekly sie nad niewielkim ogniskiem, ktorego dogladal Alon. -Nie stracilismy czasu - zapewnil ja Nirel. - Lepiej miec tamtych daleko przed soba. Ruszymy w dalsza droge dzisiejszej nocy. Nie chcialbym przemierzac otwartej przestrzeni za dnia. A pozniej moze sie rozpetac burza, ktora dodatkowo nas osloni. Wydawal sie Tircie taki sam jak dawniej, bezosobowy i zajety sprawami, ktore uwazal za swoj obowiazek. Cieszylo ja to, gdyz w owej chwili jej wlasna skorupa niezaleznosci zdala sie plaszczem, ktorego nie chciala odrzucic. Rozdzial XII Noc byla bezksiezycowa i mzyl deszcz, pilnie odnajdujacy kazda szparke w ich odzieniu. Tirtha wsiadla na torgianczyka razem z Alonem, oboje okryli sie jedna oponcza. Za soba prowadzila swoja klacz z pustym siodlem. Jechali pod oslona drzew, maksymalnie wykorzystujac naturalne kryjowki. O zmierzchu Podniebny Wojownik zameldowal, ze ludzie Gerika wjechali do lasu i ze nie pozostawili za soba ani wartownika, ani szpiega.Mimo to troje podroznych nadal nie mialo pewnosci, czy nie sa obserwowani lub sledzeni za pomoca innych zmyslow i czy nie zastawiono na nich pulapki. Jechali wiec powoli, a Sokolnik co jakis czas przeprowadzal rekonesans. Szybko powrocil do wzorca zachowan, ktore, zdaniem Tirthy, praktykowal od tak dawna, ze staly sie jego druga natura. Dobrze po polnocy zaczeli sie zblizac do zarosnietego krzakami poczatku starozytnej drogi i od tej chwili przez blisko godzine Tirtha wytezala wszystkie zmysly, starajac sie wyczuc, czy ktos ich nie obserwuje tak jak wtedy, gdy przybyla w to miejsce w transie dalekowidzenia. Nie odwazyla sie siegac zbyt gleboko, nie chcac obudzic sil, ktore, jak dotad, nie wiedzialy o ich obecnosci. Przeciez mogly to byc istoty zdolne wyczuc dalekowidzacego. Chlopiec w jej objeciach milczal przez dlugie godziny, kiedy tak powoli i ostroznie zblizali sie do starego traktu. Ale gdy Sokolnik skierowal swego konia na prawie zarosnieta lesna droge, Alon poruszyl sie i szepnal cichutko: -To miejsce zyje... - Powiedzial to tak, jakby niezbyt dobrze to rozumial, albo wiedzac, nie umial znalezc odpowiednich slow, by ostrzec swoich towarzyszy. Tirtha zblizyla usta do ucha chlopca. -Czy jestesmy obserwowani? - szepnela najciszej, jak mogla. -Ja... mysle, ze nie... jeszcze nie. Dziewczyna omiotla wzrokiem otoczenie, szukajac nieuchwytnej jak dym istoty, ktora przemykala wsrod drzew w jej wizji. Nie watpila, ze byl to sluga Ciemnosci, calkowicie rozny od zwyklych ludzi. Niechby tamto natknelo sie na nich w upatrzonym miejscu, a... - odpedzila te mysl, starajac sie opanowac strach. Z przodu majaczyla sylwetka Sokolnika. Na skraju lasu jego ptak usiadl znow na leku siodla i jechal razem ze swym panem. Tirtha nie mogla ich dobrze widziec, za to torgianczyk bez trudu biegl w slad za pierwszym kucykiem, podobnie jak jej wlasna klacz w tyle. Trojka wierzchowcow trzymala sie tak blisko siebie, jak to tylko bylo mozliwe w bardzo waskim przejsciu. Z prawej dostrzegla blysk bladego swiatla. Serce zamarlo jej z trwogi, dopoki nie zauwazyla, ze jego zrodlem byl jeden z przydroznych kamieni, ktore pokazano jej w wizji. Nie spodobal sie jej ten blask: przypominal nocna fluorescencje pewnych grzybow - wstretnych, cuchnacych narosli, ktore wedlug tradycji zywily sie cialami umarlych istot. Zwisajace nisko galezie nieco oslanialy podroznych przed deszczem, wiec Tirtha zsunela z glowy kaptur, zeby lepiej widziec droge. Pozniej Alon poruszyl sie w objeciach dziewczyny. Zacisnal jej reke na ramieniu, po czym lekko rozluznil uchwyt. Odebrala to jako ostrzezenie. Zblizaly sie stwory, z ktorymi bala sie spotkac od chwili, gdy wjechali w ten posepny bor. Moze juz niejasno ich wyczuly, a moze po prostu patrolowaly okolice. Tirtha poczula mrowienie skory, kiedy musnal ja lodowato zimny podmuch. Podobnie jak nocny napastnik, ktory zaatakowal ja i Sokolnika w granicznych gorach, ci przybysze nie pochodzili z jej swiata. Zetkniecie z ich wplywem przypominalo mocny cios piesci. Nie wiedziala, czy Nirel rowniez wyczul bliskosc wroga. Lecz lesny trakt rozszerzyl sie nieco i torgianczyk bez ponaglania zrownal sie z jadacym na przedzie kucykiem. Dopiero teraz dziewczyna odwazyla sie wypuscic Alona z uscisku i dotknac ramienia Sokolnika. Mezczyzna nie zareagowal. Wyczula jednak, jak nigdy dotad, ze odgadl, co ja dreczy, i wie, iz nieprzyjaciel krazy w poblizu. Wciaz jeszcze mogli sie wycofac z tego miejsca zdominowanego przez Ciemnosc. Nic by to jednak nie zmienilo, gdyz geas ciazyl na niej jak dawniej i nie bylo innej drogi do Sokolego Rogu. Wierzchowce z trudem posuwaly sie do przodu. Pojawialo sie coraz wiecej polyskujacych kamieni. Jedne staly wzdluz drogi niczym straznicy, inne migotaly w glebi lasu. Tirtha usilowala na wszystkie sposoby odnalezc kryjacego sie w mroku nieprzyjaciela. Miala wrazenie, ze spostrzega daleki blysk, widoczny tylko przez sekunde i zaraz gasnacy, by znow sie zapalic. Nie rejestrowaly tego jej oczy, lecz umysl. Stwor, ktory kryl sie w poblizu, byl rownie daleki ludziom, jak i zwierzetom. Uslyszala gleboki oddech Alona, a chwile pozniej ponownie dotarl do niej jego cichy szept. -Pomysl o swietle... o tym, co dobre... - Przez moment nie rozumiala, o co mu chodzi, ale pozniej wszystko pojela. Strach byl najczesciej stosowana bronia slug Ciemnosci. Moze we trojke zdolaja odgrodzic sie od wrogow czy wroga niewidzialna zaslona, wspominajac wszystko, co bylo sluszne i naturalne, dobre i czyste w ich swiecie. Tirtha usilowala zobaczyc oczami wyobrazni pola Estcarpu, na ktorych pracowala jeszcze w zeszlym roku, zrecznie scinajac sierpem zboze i biorac w ramiona narecza rozgrzanych sloncem, pachnacych klosow. Jaskrawe oczka polnych kwiatow tworzyly barwne plamy - szkarlatne i zolte - na zlocistym tle. Czula cieplo slonca na ramionach, a w ustach smak soku z jablek, ktory sluzaca przyniosla spragnionym zencom. Slonce, barwa, zloto dojrzalego zboza. Na murze, przy ktorym pracowali zniwiarze, siedzial ze skrzyzowanymi nogami wedrowny muzykant i wszyscy spiewali przy wtorze jego instrumentu. Dziewczyna czula cieplo slonca, smak soku jablkowego, slyszala dzwieki fujarki nawet tutaj, w lesnej gestwinie. Nie osmielila sie zerwac utkanej przez siebie pajeczyny, choc bardzo ja to kusilo. Waska droga stala sie nieco szersza. Co jakis czas uderzenia konskich kopyt budzily dzwieczne echa, jakby pod warstwa zeszlorocznych lisci kryl sie starozytny bruk. Droga wywiodla ich na spora polane, ktora usilowaly ze wszystkich stron pochlonac rozrosniete chaszcze. Ale na skraju tej polany zatrzymalo ich cos, co lezalo na samym srodku drogi. Na polaci oczyszczonego z lisci i ziemi bruku spoczywaly dwie skrzyzowane laski lub rozdzki z okorowanych galezi, swiecace biela kosci. W polach zawartych miedzy nimi umieszczono stare, zzieleniale czaszki, jakby porosniete jakims ohydnym liszajem. Kazda czaszke ulozono twarza do gory; puste oczodoly i rozwarte szczeki byly zwrocone ku niebu. Czaszki te nie nalezaly do zadnej normalnej zywej istoty. Ogolnym ksztaltem przypominaly ludzkie szczatki, lecz oczodoly ocienial wydatny wal kostny. Najdziwniejsze wydaly sie jej szczeki i dolna czesc twarzy: z kosci sterczaly dlugie, ostre zeby, ktore za zycia musialy wystawac poza usta. A wysunieta nieco do przodu linia szczeki przypominala pysk. Zupelnie jak u tamtego potwora w gorach! Spogladajac na te szczegolna przestroge (jesli to byla przestroga), dziewczyna przypomniala sobie wyglad nocnego napastnika. Katem oka zauwazyla z prawej jakis ruch. Sokolnik juz nie siedzial spokojnie w siodle. Oslepil ja niespodziewany blysk w powietrzu. Na skomplikowana ukladanke z kosci i drewna, jak pochodnia cisnieta w suche zarosla, spadlo cos, co ozylo w nocnym mroku. Uderzylo czubkiem w skrzyzowanie lasek, metal zaglebil sie w drzewie. Stad buchnal plomien, ktory przebiegl wzdluz okorowanych galezi i skapal je w blasku. Czy byla to tylko zrodzona z czarow iluzja, czy tez zzieleniale czaszki naprawde jeszcze szerzej otworzyly szczeki, kiedy mijajace sie plomienie chciwie lizaly kazda z nich? Czy uslyszala w oddali zawodzenie, moze nie pochodzace z tego swiata? Czy ogien, ktory zdawal sie plonac tu i teraz, dotknal rowniez swiata znajdujacego sie poza jedna z legendarnych Bram? Tirtha wiedziala tylko, ze przez chwile poczula - uslyszala, wyczula, sama nie byla pewna, jakie sygnaly odebraly jej zmysly - straszny bol, a pozniej zgasniecie zycia jednej lub kilku istot, ktore nie pasowaly do tego czasu i miejsca. Czaszki zapalily sie, a kazda wybuchla z hukiem. Laski-rozdzki staly sie juz liniami popiolu na ziemi. Sokolnik ponaglil konia i wychylil sie w siodle, zeby zaczepic metalowe szpony o rekojesc miecza-sztyletu. Wyciagnal go z popiolow, ktore zatracily kontury pod kopytami jego kucyka. -Dobra robota! - pochwalil go Alon, nie szeptem, ale glosno, jakby juz niczego nie musieli sie obawiac. -Skad? - Tirtha zwilzyla jezykiem dolna warge. - Skad wiedziales? To byly czary, a Sokolnik zawsze je ignorowal i unikal, tak jak ona sama unikalaby przejawow Ciemnosci. A przeciez teraz na wlasne oczy widziala, ze zaczal praktykowac jako Czarodziej. Alon poruszyl sie gwaltownie w jej ramionach, wyslizgnal z luznych objec i zeskoczyl na ziemie. -Uwazajcie! - zawolal chlopiecym glosem, choc ton byl meski. Dziewczyna odrzucila do tylu faldy oponczy. Torgianczyk zatrzymal sie obok kucyka Nirela, a klacz Tirthy stanela za nimi. Alon zlapal za grzywe najmniejszego wierzchowca i skoczyl w siodlo. Sokol zas zatrzepotal skrzydlami i wyzywajaco krzyknal. Dziewczyna wyciagnela z pochwy zniszczony miecz. W jakis sposob ustawili sie w obronnym szyku, zwroceni twarzami na zewnatrz. Ich konie stykaly sie zadami, a kazdy jezdziec obserwowal inna czesc otaczajacego ich lasu. Czy zniszczenie ostrzegawczej konstrukcji - albo czaru - spowoduje natychmiastowy atak? Wyszli prosto na nich z dziwnych, jasnoszarych kamieni, jak cienie wynurzajace sie z cieni. Byli mniejsi od ludzi, a kazdego otaczal smrod, ktory Tirtha nauczyla sie kojarzyc ze slugami Ciemnosci. Zobaczyla zwrocone ku sobie plomienne oczy. Wydawalo sie jednak, ze chociaz mieszkancy lasu odcieli odwrot trojce wedrowcow, nie zamierzali atakowac. Cofneli sie poza zasieg mieczy, otoczywszy jezdzcow ruchomym kregiem. Przeciez Sokolnik mial swoj pistolet strzalkowy! Dziewczyna zastanowila sie, dlaczego go nie uzyl i nie ustrzelil kilku dziwnych istot. Moglby to zrobic bez trudu, gdyz mijajac go wprost wychodzily na cel. Jej miecz nie nadawal sie do walki, a mimo to wyciagnela zza pasa noz mysliwski i wcisnela go Alonowi do reki. Bylo to cale jej dodatkowe uzbrojenie. Zauwazyla swiatlo z lewej strony. Zaczarowany miecz, ktory Nirel podniosl z ziemi przed pojawieniem sie nocnych wloczegow, jarzyl sie jaskrawym blaskiem. Nie wiedziala, czy Sokolnik zdazyl wyjac inna bron. Moze juz przywykl bardziej polegac na magicznym brzeszczocie niz na znanych od dziecka pistolecie i mieczu? Kosmaci napastnicy - jesli byli to napastnicy i nie wydawali zadnych dzwiekow. Slyszala tylko szuranie, gdy ich otaczali. Mimo ze mieli pionowa postawe i tylko cztery konczyny, na pewno nie nalezeli do jej rasy ani do zadnej innej ludzkiej odmiany. Nie nosili odziezy. W blasku czarodziejskiego miecza dostrzegla ich krepe ciala porosniete gestymi, twardymi wlosami lub szczecina takiej grubosci, ze przypominala cienkie korzenie, a nie naturalne owlosienie. Na okraglych glowach, osadzonych bezposrednio na szerokich ramionach, nie rozroznila zadnych rysow twarzy. Ich oczy wygladaly jak ogniste jamy. Gorne konczyny byly tak dlugie, ze chociaz trzymali sie prosto, dotykali szponami ziemi. Powloczac nogami wciaz zataczali nierowny krag. Gromadzili sie blizej Tirthy i Alona, oddalajac sie od Sokolnika. Mozliwe, ze uznali go za groznego przeciwnika. Tirtha dziwila sie, dlaczego jeszcze nie zaatakowali. Zaczela podejrzewac, ze mieli za zadanie zatrzymac ich az do przybycia prawdziwych wladcow lasu. Sokol zaskwirzyl po raz drugi. Znajdujace sie w jego poblizu szaroskore stwory cofnely sie. Najwyrazniej ten okrzyk nie podobal sie im tak samo, jak miecz-sztylet, ktory jarzyl sie coraz jasniej. Rownie szybko i cicho, jak zwierzoksztaltne istoty wychynely spod kamieni, tak z gaszczu wynurzyl sie ktos inny. Wszedl na polane, a kosmacze zrobili mu przejscie w zywym pierscieniu, po czym znow sie zwarli. Tirtha przyjrzala sie uwaznie. Mial prawdziwe ludzkie cialo co do wielkosci i proporcji; nosil kolczuge, spodnie, buty i helm. Na pierwszy rzut oka nie roznil sie od nadgranicznego wedrowca lub rozbojnika, ktory lepiej sie oblowil od innych. W przeciwienstwie do ozdobnego helmu Sokolnika, ten szlom nie zakrywal twarzy, a szyi nie oslaniala podwojna zaslona z miekkiej jak jedwab kolczy, ktora chronila zolnierzy Estcarpu. Nieznajomy wygladal na czlowieka ze Starej Rasy. Mial przystojna twarz o regularnych rysach, chociaz jego oczy nie byly normalne - polyskiwaly czerwono jak u powloczacych nogami kosmaczy, ktorym przewodzil. Mimo ze mial u pasa miecz i sztylet, szedl nie uzbrojony, a w polmroku dlugie palce jego rak wydawaly sie dziwnie blade. Nie nosil na piersi herbowej plakietki. Spostrzegla na srodkowym grzebieniu jego helmu wizerunek ohydnego stworu podobnego albo do weza z krotkimi, grubymi nogami, albo do zdeformowanej jaszczurki. Oczy posazka wykonano ze szlachetnych kamieni, ktore skupialy swiatlo i odbijaly je z niezwykla sila. Wladca lasu nie odezwal sie, tylko po kolei obejrzal nieproszonych gosci. Tirtha z trudem zachowala spokoj, kiedy mierzyl ja beznamietnym wzrokiem. Jednoczesnie poczula, ze cos obmacuje, szarpie jej umysl, starajac sie go oproznic z mysli, ze wszystkiego, czym byla, czym miala sie stac i co zrobic. Stawila zaciety opor i wyczula zaskoczenie u napastnika, jakby sie czegos takiego nie spodziewal. Sokol zaskwirzyl po raz trzeci. Czerwonooki przybysz zatrzymal sie w polowie drogi miedzy Tirtha a Nirelem i skoncentrowal sie na tym ostatnim. Co napotka? Czy Sokolnik rowniez mial wewnetrzne zabezpieczenia, czy tez byl bezbronny? Jednak stal sie wlascicielem zakletego miecza, ktory by nie zaakceptowal pana dla siebie nieodpowiedniego. Nie przerywajac milczenia, nieznajomy zrobil krok w lewo i spojrzal wladczo na Alona. Tirtha odwrocila sie w siodle, zeby zobaczyc to spotkanie. Wyraz twarzy mieszkanca lasu sie nie zmienil, oblicze pozostalo nieruchome niczym maska. Choc wygladal jak czlowiek, rownie dobrze moglby byc kolderskim "opetanym". Wyczula, ze kontroluje on wielkie moce i ze mimo ludzkiego wygladu nie moga mu ufac, a wrecz przeciwnie, powinni sie go obawiac. Zmierzyl chlopca jednym dlugim spojrzeniem. Pozniej znow skupil uwage na Tircie i przemowil po raz pierwszy: -Witaj, o pani, na ziemiach, ktore prawnie ci sie naleza. - Powiedzial to nad podziw lagodnie i zaskakujaco uprzejmie, jakby wital goscia na progu swego domu, trzymajac w pogotowiu talerz z chlebem i sola oraz czare z woda dla przypieczetowania wiezow przyjazni. Tirtha juz sie nawet ucieszyla z przerwania milczenia, ktore zaczynalo jej ciazyc. -Nie roszcze zadnych pretensji do tych ziem - oswiadczyla. - To nie jest moja posiadlosc. -Nalezala niegdys do klanu Sokolego Rogu - odrzekl. - Chociaz w ostatnich czasach zle mu sie wiodlo. A czyz ty - wskazal reka obnazony brzeszczot, ktory trzymala - nie nosisz Sokolego Miecza jako prawowita spadkobierczyni? Skad sie o tym dowiedzial? Czy znalazl te wiadomosc w jej umysle, ktory, jak sie jej wydawalo, zamknela przed myslowa sonda? Jego slowa wstrzasnely Tirtha, ale zdolala sie opanowac. -Sokoli Rog lezy poza twoja dziedzina, lesny panie. Nie wysuwam zadnych pretensji. Jesli cos sie zmienilo przez lata, niech tak pozostanie. Rzadz tu wedle swej woli. Ku jej zdumieniu uklonil sie z gracja jak ktos, kto z urodzenia ma prawo do wysokiego krzesla w rodowej siedzibie. -Jestes wielce laskawa, o pani, i szczodra - Tirtha nieomylnie wyczula drwiaca nute w jego glosie. - Oddac dobrowolnie to, czego nie mozna zatrzymac, mogloby sie komus wydawac nadmierna laskawoscia. Nie wierze ci jednak, ze tak postepujesz. Szukasz Sokolego Rogu, ale inni rowniez sie tam kieruja. Mysle - po raz pierwszy jego wargi wykrzywil lekki usmieszek - ze niezle mnie rozbawisz, probujac dac sobie rade z tamtymi. -A kim sa tamci? - zapytal Sokolnik. Nieznajomy usmiechnal sie szerzej i potrzasnal glowa. -Jakaz to odwazna kompania! - zadrwil w koncu otwarcie i Tirtha poczula sie dotknieta, jakkolwiek od dawna zdawala sobie sprawe, ze inni nie potraktowaliby powaznie jej misji. - Jakaz to odwazna kompania! Ale kto wie, moze tak rozbawisz Najwieksze Moce, ze w swoim czasie zapewnia ci jakas przewage. Mysle, ze nie bede sie wtracal, skoro ty, pani, bylas tak laskawa i nadalas mi prawo do mojej dziedziny, i pozwole, aby ta gra rozegrala sie do konca bez mojego udzialu. Moze ona miec pewne aspekty - spojrzal teraz na Alona i na chwile usmiech zgasl na jego wargach - ktore nie od razu wyjda na jaw. A zatem... - Znow uklonil sie jej nisko, a pozniej uczynil jakis gest. Kosmacze rozstapili sie, robiac przejscie dla Tirthy, ktora znajdowala sie naprzeciw przerwy w chaszczach bedacej wyjsciem z polany na droge. - Przejdz, o pani. A kiedy odzyskasz w pelni swoje dziedzictwo, Pamietaj, ze zrzeklas sie swoich praw dobrowolnie i ze zawarlismy umowe... -Nie zawieralam zadnej umowy! - przerwala mu. - Nie skladamy zadnych przysiag, lesny panie. Nie ma ani odbierania, ani skladania przysiag. Powiedzialam tylko, ze nie chce tego, czym zawladnales. To, czego szukam, znajduje sie gdzie indziej. Nie zaprzysiagles mi wiernosci ani ja nie zlozylam ci przysiegi lennej, przyjmujac od ciebie skrawek darni! Tamten skinal glowa na znak zgody i odparl: -Jestes ostrozna, tak jak powinnas, pani. Przyznaje, ze nie laczy nas zadna przysiega. Nie jestem zobowiazany sluzyc w twojej druzynie ani ty nie masz prawa odbywac na mnie sadu. -Niech tak bedzie! - wymowila z naciskiem starozytna formulke, negujac przez to prawa lenne. Nie bedzie paktowala z Ciemnoscia. Chociaz moze zle robila przyjmujac tylko tyle od niego. Ale to bylo prawdziwe - nawet gdyby caly klan Sokolego Rogu zlozyl jej hold i uznal ja za suzerenke, czego nie oczekiwala - nie chciala wladac tym strasznym lasem. -A przeciez... - Sokolnik ponaglil konia, ktory zblizyl sie o krok lub dwa do nieznajomego. Nie schowal magicznej broni i lesny wielmoza na poly odruchowo podniosl reke, jakby chcial zaslonic oczy przed jej blaskiem. - Ale ty wciaz mi jeszcze nie odpowiedziales. Kim sa ci, z ktorymi bedziemy mieli do czynienia? Tamten wzruszyl ramionami. -Nie musze ci odpowiadac, wojowniku. Wybrales wlasna droge. Rob, co chcesz, jedz nia lub ja opusc. A co na niej znajdziesz, to nie moja sprawa. -A jednak... - dziecinny glos Alona przerwal cisze, zmniejszajac napiecie narastajace miedzy dwoma mezczyznami, ktore Tirtha postrzegala jako cien znacznie ciemniejszy i grozniejszy od otaczajacego ich mroku. W naturze Sokolnika bylo cos, co reagowalo na sluge Ciemnosci, byl jak wyciagniety z pochwy miecz mknacy na spotkanie drugiego miecza. - Ale skoro powiedziales nam troche, czemu chcesz zataic reszte? Siedzial spokojnie na klaczy, dziecko spogladajace z uwaga na nieznajomego mezczyzne. Tirtha obserwowala ich uwaznie. Z kazda godzina wspolnej podrozy nabierala pewnosci, ze Alon nie ma nic wspolnego ze Stara Rasa, lecz jest synem znacznie starszego, dluzej zwiazanego z Moca ludu, ktorego nigdy nie zdola zrozumiec. Twarz mieszkanca puszczy stracila obojetnosc maski i wykrzywil ja grymas gniewu. Panowal jednak nad soba i nie wybuchnal. -Sam tego poszukaj! - Sciszyl glos i syczal znieksztalcajac slowa: - Jeszcze nie rozkazujesz Wielkim Wladcom! Mnie tez nie rozkazujesz! - Odwrocil sie i zniknal jak zdmuchniety. Kosmacze pokustykali z powrotem w mrok. Zostali sami na polanie. Tirtha nie odzywala sie do nikogo, jadac na torgianczyku za kucykami, ktore biegly obok siebie szersza w tym miejscu droga. Zaniepokoila sie bardziej, niz odwazylaby sie przyznac w duchu, ale pogodzila sie z mysla, ze jej towarzysze podrozy nie byli tymi ludzmi, na jakich wygladali. Od samego poczatku intrygowala ja tajemnica Alona, gdyz znalazl sie wsrod nich za posrednictwem wielkiego czaru, o ktorym nigdy nie slyszala. Kim byl Sokolnik, poczatkowo uwazany przez nia za upartego rebajle, ktory moze wiele przeszedl, lecz mial tak waskie horyzonty myslowe, ze nie umial lub nie chcial zmienic znanego od dziecinstwa sposobu zycia? Kim byl Sokolnik, ktory podal jej swoje imie i nadal toczyl ze soba walke? Nie watpila, ze usilowal pogodzic dwa krancowo odmienne spojrzenia na swiat. Nosil u pasa zakleta bron i tej nocy posluzyl sie nia z wprawa czlowieka wtajemniczonego przynajmniej w nizsze Misteria. A mimo to lgnal do zyciowej roli wojownika i zadal wyjasnien od wladcy lasu, jakby ten byl najemnym zolnierzem. Tak, musiala rozwiazac wiele zagadek, a przynajmniej dwie z nich dotyczyly charakteru obu jej towarzyszy podrozy, mezczyzny i chlopca. Dlaczego wlasnie teraz o nich rozmysla; czy raczej nie powinna rownie uczciwie zastanowic sie nad soba? Nie wiedziala juz, kim jest i kim jeszcze moze sie stac. Pewne bylo tylko to, ze musi dotrzec do Sokolego Rogu. A co dalej? Jej sny zaprowadzily ja jedynie do pokoju, w ktorym ukryto tajemnicza szkatulke. Nie smiala nawet przypuszczac, co zawierala ani co z nia pozniej zrobi. Uwazala, ze lesny wielmoza mial racje, drwiac sobie z nich. Jechali przeciez na oslep, narazajac sie na niebezpieczenstwa po stokroc straszniejsze od pulapek zastawionych w jego wladztwie. Wydawalo sie, ze najgorsze mieli juz za soba. Gdy pan puszczy i jego poddani wycofali sie w mrok, Tirthe opuscily zle przeczucia i juz nie nasluchiwala niewidzialnych przeciwnikow. Dlaczego tamten dal im wolna droge? Czy po to, zeby stawili czolo znacznie ciezszym probom, a on mogl przygladac sie ich zmaganiom (jak sam wyznal) z perwersyjna przyjemnoscia? Z pewnoscia spodziewal sie, ze poniosa kleske. Pomimo tej swiadomosci Tirtha zaciela sie w uporze. I chociaz zdawala sobie sprawe, ze nie moze przygotowac sie na spotkanie z nieznanym, jechala wyprostowana, trzymajac wysoko glowe. Droga kluczyla teraz wsrod rzadziej rosnacych drzew i zarosli stanowiacych granice niesamowitego lasu. Czekal na nich poranek i Sokoli Rog. Rozdzial XIII Sloneczny blask przeslonil juz niebo na wschodzie, kiedy opuscili wreszcie niebezpieczny bor. Sokolnik zatrzymal sie za ostatnia zaslona krzewow dzielaca ich od otwartej przestrzeni, ktora ciagnela sie az do Sokolego Rogu. Zamek wygladal zupelnie tak jak w wizji Tirthy, odcinal sie od spustoszonych pol, z ktorych od lat nikt nie zbieral plonow. Gdzieniegdzie przebijaly sie kepy zwarzonej przymrozkiem roslinnosci, przedwczesnie witajace wiosne. W murach nie bylo widac szczelin, ale most zwodzony zostal zniszczony.Nirel zsiadl z konia w tej samej chwili, gdy jego skrzydlaty zwiadowca pomknal w gore. Po chwili stal sie czarna kropka na tle blekitu nieba. -Podroz skonczona, pani. Czy to jest twoj Sokoli Rog? -To jest miejsce z moich snow. - Wspomniala o nich po raz pierwszy. Skoro Sokolnik zdecydowal sie wytrwac przy niej do konca, moze powinna byc z nim calkiem szczera? Ruchem glowy wskazala widoczna w oddali posepna twierdze. Budowniczowie zamku musieli spodziewac sie, ze kiedys nadejdzie czas proby. -W jego wnetrzu kryje sie to, co musze odzyskac. Nie wiem dlaczego, ale wyznaczono mi to zadanie. Poprzez szczeliny w helmie widziala oczy Nirela spogladajace na nia w zamysleniu. Ale to Alon zabral glos. -Tam cos czeka. - Zwrociwszy twarz w strone zamku,. chlopiec zadrzal na calym ciele. Sokolnik natychmiast skupil na nim uwage. -Czy to Gerik? - zapytal, jakby wierzyl, iz Alon ma oczy rownie bystre, jak jego skrzydlaty zwiadowca i ze moga one przebic nawet osmalone mury. Alon znow sie wzdrygnal. Strach i przerazenie, ktore zapedzily go przedtem w wewnetrzna pulapke, jeszcze raz go porazily. -On i ten drugi, sluga Ciemnosci. Czekaja. Poza tym maja... - Pokrecil glowa i dotknal reka czola. - Nie widze... - W jego glosie wyczuli strach. - Nie pytajcie mnie! -Otocz zapora swoj umysl! - rozkazala Tirtha. Mieli do czynienia z tym samym problemem, co w niesamowitym lesie. Jezeli wykorzystaja swoje wrodzone zdolnosci, moga zwrocic na siebie uwage wroga. Zwrocila sie do Sokolnika: -Jesli wewnatrz urzadzono zasadzke... - Nie musiala konczyc, teraz Nirel skinal glowa. -Tak... - Omiotl spojrzeniem okolice, szukajac ewentualnej kryjowki. Pozniej wskazal na lewo, wsiadl znow na konia i poprowadzil ich skrajem lasu, tak ze kryli sie za drzewami. Tirtha dostrzegla wybrane przez niego schronienie. Niedaleko od miejsca, gdzie opuscili las, przez rzeke, ktorej przedluzona kanalem odnoga miala bronic Sokolego Rogu, kiedys przerzucono nie istniejacy juz most. Niewielki zrujnowany budynek stal po ich stronie fosy. Tirtha przypomniala sobie, ze niegdys w Estcarpie w takich miejscach budowano swiatynie dla nieznanych i zapomnianych mocy. W ruinach nie wyczula zadnych przejawow zla. Mury nie mialy ohydnej, szarobialej barwy napotkanych w strasznym lesie kamieni. Mimo palacej ciekawosci nie odwazyla sie mysla badac okolicy. Sokolnik skierowal zaklety brzeszczot w strone ewentualnej kryjowki, dzielac uwage miedzy ruiny a rekojesc miecza. Widac nauczyl sie polegac na jego zdolnosci wykrywania sladow zla. Jednak galka przy rekojesci pozostala matowa i martwa. Sprzyjalo im usytuowanie zburzonej swiatyni, poniewaz polnocne zakole rzeki znajdowalo sie niedaleko od ich obecnej oslony. Rzeka plynaca ze wschodu... Tirtha zamyslila sie. Gdzie bily jej zrodla? Na wschodzie dostrzegala niewyrazne pasmo niebieskawych szczytow, nad ktorymi juz wstalo slonce. Za ta bariera lezalo... Escore. Co mogla wyniesc z dzikiej, spustoszonej przez Moc krainy rzeka zrodzona wsrod tych szczytow, a moze tylko przebijajaca sie przez masyw gorski? Dlaczego jej krewni osiedlili sie tak blisko Escore? Czy ich zwiazki ze wschodem byly silniejsze niz innych czlonkow Starej Rasy, ktorzy zaludniwszy nowe ziemie na zachodzie, celowo usuneli z pamieci wszystkie wspomnienia o kraju przodkow? Dosc dobrze znala oficjalna historie Karstenu: ze jej wspolplemiency zasiedlili te tereny i zyli spokojnie, bez wojen, az do wtargniecia z poludnia najezdzcow z mlodszej rasy. Nic ich z nimi nie laczylo, wiec wycofali sie w glab kraju. Nie doszlo tez do przemieszania sie starych i nowych mieszkancow ksiestwa. A poniewaz nigdy nie bylo ich wielu i trzymali sie z dala od nowych sasiadow, pozostawiono ich w spokoju. Dopiero Yvian i Kolderczycy zwrocili przeciw Starej Rasie nienawisc pozniejszych przybyszow. Czy Sokoli Rog byl jednym z najstarszych zamkow w Karstenie? Czy jego panowie zachowali wiezi z Escore, ich starozytna ojczyzna? Z zamyslenia wyrwal ja Alon, ktory puscil konia klusem, minal Sokolnika i zsunal sie na ziemie na skraju chaszczy. Nastepnie wyczolgal sie na otwarta przestrzen, kierujac sie do stosu kamieni, oznaczajacego koniec zrujnowanego mostu. Chwile pozniej zrozumiala wszystko. Nie mogli jechac otwarcie, bo na pewno by ich zauwazono z zamku. Poza tym Gerik i jego ludzie musieli wystawic straze. Wprawdzie Podniebny Wojownik szybowal wysoko, lecz kto mogl wiedziec, czy kryjacy sie w siedzibie jej przodkow wrogowie nie mieli rownie bystrych oczu? Mogli zostawic tutaj konie; wokol bylo dosc trawy, zeby sie napasly. Tirtha zsiadla z torgianczyka, rozsiedlala go i przerzucila przez ramie rzemienie prawie pustych sakw podroznych. Sokolnik zrobil to samo. Gdy juz spetali konie postronkami - a Nirel wlasnorecznie sprawdzil kazdy wezel - podpelzli do Alona, ktory przykucnal za przedpiersiem z glazow i wpatrywal sie w posepna twierdze. Nie byla to dobra kryjowka, gdyz dach budynku zawalil sie, ale przynajmniej sciany zapewnialy im najlepsza w okolicy oslone. Tirtha uwaznie zbadala wzrokiem dalekie ruiny zamku i nie zauwazyla tam zadnego ruchu. Oczekiwala napasci paralizujacego chlodu, ktory zaatakowal ja w wizji. Niewykluczone, ze ta sila napada tylko na osobe w transie, a nastepny atak przeprowadza istoty z krwi i kosci. Tak niewiele wiedziala i mogla tylko snuc przypuszczenia co do najblizszej przyszlosci. Alon ani sie nie poruszyl, ani nie obejrzal, gdy sie do niego przylaczyli. Zastygl na miejscu, jakby znow wpadl w katatonie, lecz tym razem nie stal sie niewidzialny. Tirtha podczolgala sie ostroznie i odwazyla sie objac go ramieniem. Zaniepokoilo ja jego milczenie. -Co widzisz? - zapytala, chcac rozproszyc te nienaturalna koncentracje. -Widze... - Pokrecil glowa. - Tego nie mozna zobaczyc, pani, to sie czuje, tutaj! - Dotknal kciukiem miejsca miedzy oczami. - Wyczuwam niepokoj i gniew, ktos jest bardzo zagniewany. To ten, ktory szukalby nas, gdyby nie byl taki wsciekly. Ale teraz mysli tylko o tym, co podsyca jego gniew. On... - Chlopiec oderwal wreszcie wzrok od Sokolego Rogu i przeniosl go na dziewczyne. - On sprawia bol innemu, gdyz chce zmusic go do wyjawienia tajemnicy, ktorej tamten nie zna. Oj...! - Nagle zatkal uszy rekami, widac chcac sie odgrodzic od strasznych dzwiekow, ktorych jego towarzysze nie mogli uslyszec. Twarz wykrzywil mu grymas strachu i bolu. - On postepuje zle... bardzo zle! Sokolnik wyciagnal zdrowa reke i delikatnie - Tirtha nigdy by nie podejrzewala, ze jest do tego zdolny - dotknal karku Alona i jal go gladzic niemal pieszczotliwie, jakby uspokajal przerazone zwierzatko. Chlopiec odwrocil sie, wysunal z objec dziewczyny i rzucil w ramiona Nirela, tulac twarz do jego piersi. -Braciszku - odezwal sie lagodnie Sokolnik, a Tirthe zaskoczyl jego ton - zerwij te wiez, i to szybko. Tak, tam jest zlo, ale ono nie ma z toba nic wspolnego. Alon podniosl glowe. Spod zamknietych powiek poplynely lzy, zlobiac rowki w brudzie pokrywajacym policzki chlopca. -Ma! Ma! - zawolal. Zacisnal piesci i juz nie tulil sie do Nirela, ale okladal go piesciami. - Kiedy Zlo atakuje Swiatlo, cierpimy wszyscy! -To prawda - przyznal mezczyzna. - Lecz nie nalezy marnowac sil. W zamku kryje sie zlo i predzej czy pozniej stawimy mu czolo. Nie pozwol, zeby cie oslabilo przed czasem, braciszku. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, bedziesz gotow do walki, ale teraz musisz oszczedzac sily. Chlopiec spojrzal w przeslonieta helmem twarz, po czym ujal reke Sokolnika i polozyl na swojej. -Masz racje - powiedzial powoli i znow w jego glosie zabrzmiala dziwnie dojrzala nuta. - Trzeba oszczedzac sily, zeby uzyc ich wtedy, gdy beda najbardziej potrzebne. Ja... Ja nie bede... - umilkl, jakby w duchu cos sobie przyrzekal. Pozniej odsunal sie od Nirela i spojrzal na Tirthe. -Oni o nas nie mysla. Sa pewni, ze nigdy nie zdolamy przebyc tego lasu. Uwazaja, ze - na razie - nic im nie grozi! -Rzeczywiscie, sa wyjatkowo slamazarni - zauwazyl Sokolnik. - Dlaczego nie widzielismy zadnego wartownika? A jezeli spodziewali sie, ze las nas zatrzyma, czemu tak latwo go przebylismy? Moze z powodu tego, co nosisz u pasa. - Dziewczyna wskazala na krotki miecz nie wystajacy z za malej pochwy. A moze dlatego - dodal ostrzejszym tonem - ze zawarlas pakt z tym lesnym wloczega. Tirtha zawrzala gniewem. Od dawna nie byla taka wsciekla. -Nie zawarlam z nim zadnego paktu! - wybuchnela. - Nie przybylam tutaj w poszukiwaniu wladzy. Jezeli chce rzadzic tym zlowrogim lasem, to niech go sobie bierze! Slyszeliscie, ze zrzeklam sie wszelkich praw do niego! A z jego slow wynikalo, iz nie jest sprzymierzencem tych, ktorzy sa teraz w zamku. Mysle, ze najbardziej by mu odpowiadalo, gdybysmy bez jego pomocy powybijali sie wzajemnie. -Tak, to dla niego bezpieczny plan - przyznal sucho Nirel. - Zatem jesli sie nas teraz nie spodziewaja, powinnismy ruszyc w droge. -Przez pola, pelznac po resztkach mostu i przebywajac w brod fose - Tirtha podsumowala szalencza propozycje. Nie wiedziala, jak mogliby przeciwstawic sie tamtym. Byl to dla niej problem prawie nie do rozwiazania. -Moze nie za dnia - przyznal Sokolnik. - Mamy jeszcze noc, ale powinnismy odpoczac. Alonie, Podniebny Wojownik moze nam opowiedziec tylko o tym, co widzi. Czy moglbys nas zawiadomic, gdyby tamci chcieli nas odnalezc? Alon nie odpowiedzial od razu, wzrok mial utkwiony w brudnych rekach, ktorymi obejmowal kolana. Wydawal sie tak maly, wygladal tak dziecinnie, ze Tirtha chciala zaprotestowac. Talent... Moc... Chlopiec na pewno byl potezniejszy od wielu Madrych Kobiet, ale jesli wymagania beda za duze, moze ponownie uciec do wewnetrznej kryjowki. Czy zdolaja wtedy uwolnic go po raz drugi? Podniosl wreszcie glowe i nadal nie patrzac wokolo, odpowiedzial cichym glosem: -Nie mam odwagi ich sledzic, obserwowac tego, co robia. Moge... nie, nie moge! Lecz jezeli beda nas szukac za pomoca czarow, tak, wtedy bede wiedzial - na pewno bede wiedzial! -Nie prosimy cie o nic wiecej. Poza tym kolejno bedziemy pelnic warte. Ty, braciszku, i ty, pani, musicie najpierw odpoczac. Poczekam na Skrzydlatego Brata. Tylko ja moge przyjac jego meldunek. Tirtha podzielila sie oponcza z Alonem i oboje okrecili sie nia starannie. Dziewczyna oparla glowe na sakwach, chlopiec zas na jej ramieniu. Powtarzala w mysli, ze nie wolno jej snic tej nocy, gdyz nawet sen zaalarmowalby obecnych wladcow Sokolego Rogu. Nagle ocknela sie z wielokrotnie przerywanej drzemki. Alon spal mocno. Od ciezaru jego glowy zdretwialo jej ramie. Uslyszala znow cichy dzwiek, ktory zaniepokoil ja przez sen. Sokolnik i jego ptak, zblizywszy glowy, cwierkali do siebie z ozywieniem. Pozniej sokol sie uspokoil i usiadl na jednym z glazow, najwyrazniej zamierzajac pelnic warte. Nirel zdjal z glowy helm i otarl czolo wierzchem dloni, rozmazujac kurz. Wyczul jej wzrok i szybko odwrocil glowe. Ich oczy sie spotkaly. -No wiec? -Niedobrze. Dach zamku miejscami sie zapadl i Podniebny Wojownik zobaczyl wiecej, niz sie spodziewalismy. Jest tam grupa, ktora przed nami jechala. Spotkali sie z innymi, ktorzy przywiezli wieznia. Chlopiec - spojrzal na Alona i zaraz szybko odwrocil wzrok - mial racje. Poddawali wieznia okrutnym torturom. Moze mysla, ze jest tym, kogo szukaja. Tirtha zagryzla wargi. Nie musial dodawac szczegolow. Widziala i slyszala, jak zboje sie "zabawiaja" lub wydobywaja informacje. W napadnietej zagrodzie przekonali sie, do czego zdolny jest ow Gerik. Ale Sokolnik nie tylko to mial na mysli. -Tym, kogo szukaja... - powtorzyla. - Czy sadzisz, ze czekali na mnie? -Na ciebie lub na kogos innego z klanu Sokola. Myslalem o zmarlym, ktorego znalezlismy w gorach, i o mieszancu noszacym Sokoli Pierscien. Dlaczego wszyscy zostaliscie wezwani? Wlasnie, dlaczego. Duma kazala jej wierzyc, ze tylko ja wezwano do Karstenu. Rownie dobrze mogli byc i inni, gdyz nawet rodowiec polkrwi odpowie na wezwanie, jesli geas bedzie dostatecznie silny. Wygladalo na to, ze ktos lub cos wezwalo wszystkich, w ktorych zylach plynela Sokola krew i ze wszystkich obarczono tym samym zadaniem. Jezeli to prawda, to Gerik "zabawial sie" teraz z jej krewnym. W takim razie na nia spada obowiazek krwawej zemsty. -Tak - odpowiedziala cicho. - Dotychczas wierzylam, ze jestem jedyna i ostatnia z rodu - pelnej krwi - ale moglo byc wlasnie tak, jak mowisz. -Co wiesz o tych ruinach? - Ruchem glowy wskazal siedzibe jej przodkow. -Widzialam w snach jakas ich czesc. - Tym razem musi byc z nim zupelnie szczera. - To znaczy Wielka Sale i ukryta poza nia tajemna komnate. Nie mam pojecia - mowila otwarcie, na co dawniej nigdy by sobie nie pozwolila - czego szukam, wiem tylko, ze musze to odnalezc. Nalozono na mnie taki geas. -To za malo - odparl glucho. - Czy nie wiesz juz nic wiecej? Gdzie sa drzwi, albo jak mozna tam wejsc? Musiala pokrecic przeczaco glowa. Zabolalo ja jednak, ze moglby uznac ja za glupia. Dlaczego senne wizje nie dostarczyly jej wiecej informacji? Wlasna niewiedza wydala sie jej tak ogromna, ze znow wpadla w rozpacz. - Przypomnij sobie mape znaleziona przy zmarlym. Tirtha drgnela i szybko siegnela do sakiewki u pasa. Zupelnie zapomniala o tym kawalku zapisanej skory. Wyciagnela go teraz, rozprostowujac na najblizszym kamieniu. Razem pochylili sie nad znaleziskiem, ale nadal nie rozumieli dziwacznych linii. Jesli kryla sie w nich jakas tajemnica, dziewczyna nie potrafila jej skojarzyc ze zrujnowanym zamkiem. Nie zauwazyli tam nic, co wygladaloby jak mury czy przejscie. Nic, co mogloby im posluzyc za przewodnika. -Moze uzyc rytualu? - powiedziala w koncu. Nirel bynajmniej nie obruszyl sie na te propozycje. -Ale to mialo jakies znaczenie dla zmarlego - zauwazyl. -I umarlo razem z nim. - Zwinela karte i ponownie wlozyla do futeralu. Nie, nie pojdzie im latwo. Wynik tej wyprawy bedzie zalezal tylko od ich inteligencji i sily. Wsunela futeral do sakiewki. -Podniebny Wojownik uzywa wewnetrznego wzroku - myslal glosno Sokolnik. - Pochodzi ze starego rodu i jest znacznie madrzejszy niz wiekszosc jego krewnych. Inaczej nie przylaczylby sie do mnie. Nigdy jednak nie tresowano go do walki i nie moze dostarczyc sam informacji o slabych stronach wroga. -Skoro juz wrocil, czemu sie nie polozysz, mnie pozostawiajac czuwanie? Nie mozesz sam pelnic warty przez caly dzien. Nirel nie zaprotestowal. Wiedziala, ze tacy jak on nigdy sie nie skarza. Byl jednak tylko czlowiekiem i przypuszczala, ze chcial - a nawet pragnal - sie przespac, zeby moc lepiej stawic czolo czekajacej ich probie. Kiedy zdjal helm i owinal sie swym zniszczonym plaszczem, Tirtha usiadla w miejscu, skad dobrze widziala Sokoli Rog. Moglaby przeprowadzic zwiad w transie, ale zdawala sobie sprawe, ze byloby to szalenstwo. Slonce przygrzewalo. Rozchylila nieco kaftan. Lekki wiatr wial znad rzeki, a cichy plusk wody dzialal usypiajaco. Dziewczyna wyprostowala sie i zaczela ukladac plany. Od czasu do czasu spogladala na fale omywajace filary mostu. Wokol zanurzonych w rzecznych odmetach kamieni nagromadzily sie stosy wyrzuconego przez wode drewna. Nie tak dawno poziom wody byl znacznie wyzszy. Sprawily to wiosenne burze, ktore w dodatku wyrywaly z korzeniami male drzewa i krzaki z osuwajacych sie brzegow i zmiataly je do rzeki. Jeszcze dzis prad pozostal na tyle silny, ze szarpal i porywal galezie zaczepione o resztki mostu i niosl je dalej. Tirtha zaczela uwazniej przygladac sie nurtom rzeki. Nielatwo bedzie ja przebyc. Wezbrana rzeka skrecala ponizej mostu w miejscu, gdzie nad powierzchnie wody wystawaly wielkie glazy otoczone zbrudzona, pelna smieci piana. Pozniej plynela juz leniwie miedzy brzegami, porosnietymi do polowy zalanymi woda krzewami. Daleko poza zasiegiem wzroku Tirthy znajdowal sie kanal zasilajacy fose. Budowniczowie zamku, majac do czynienia z tak silnym pradem, bez watpienia odprowadzali rurami scieki do tego kanalu. Badajac spojrzeniem rzeczna ton, dziewczyna zauwazyla, ze woda od czasu do czasu uwalniala smieci, ktore utkwily miedzy kamieniami, a pozniej wirowaly, podskakiwaly lub kolysaly sie na falach. Moze wlasnie tedy prowadzi droga do Sokolego Rogu... O swicie, kiedy obudzila Nirela, pozwalajac Alonowi jeszcze pospac, miala juz gotowy plan, wprawdzie dosc ryzykowny, ale czyz ich wyprawa nie byla ryzykowna? Wysluchal jej uwaznie i - nieco ja to zaskoczylo, a zarazem dodalo pewnosci siebie - zgodzil sie z nia. -Wejsc ponizej tamtych skal? - powiedzial, uwaznie przypatrujac sie roztaczajacemu sie widokowi, tak jak Tirtha robila to przez cale popoludnie. - Tak, to mozliwe. Chyba to jest jedyne miejsce, ktoredy mozna niepostrzezenie sie przedostac. -Umiesz plywac? - zapytala. Wiedziala, ze choc nie mogla sie nazwac pania wodnych drog, poradzi sobie pod oslona galezi. -Slugiwalismy jako marynarze na sulkarskich statkach - odparl. - Nikt nie wyplywa z nimi na morze, nie umiejac sie zatroszczyc o siebie wsrod wiatru i fal. Musimy zostawic tu wierzchowce. Nie uda nam sie przeprawic ich przez rzeke. -Falgon przeplynie... - Glos Alona zaskoczyl ich oboje. Odwrocili sie jak na komende i spojrzeli na chlopca. -Falgon? - zapytala Tirtha. -Ten, ktorego nazywacie torgianczykiem, zawarl ze mna przymierze - odparl Alon. - Jest silny i jesli pojdzie, kuce zrobia to samo, poniewaz uznaly go za swego wodza. Tirtha nie byla zaskoczona. Wiedziala, ze torgianczyki wybieraja sobie panow, ktorym sluza az do smierci. -To moze sie nie udac - ostrzegla. - Chcemy wejsc do zamku, moze przez rure sciekowa lub niewielki korytarz, kon tamtedy nie przejdzie. -To prawda - zgodzil sie z nia Alon. - Lecz on zaczeka w poblizu razem z kucami. Pozniej beda nam potrzebne. -A ty zaczekasz razem z nimi - oswiadczyla Tirtha pod wplywem naglego natchnienia. Nie chciala zabierac Alona do zamku, ktory mogl sie okazac pulapka. I tak miala wyrzuty sumienia, ze prowadzi Sokolnika do walki w obcej mu sprawie. Przynajmniej ten niezwykly chlopiec niech zostanie z konmi i w ten sposob ulzy jej sercu. -Nie zostane, bo bedziecie mnie potrzebowali - odpowiedzial wladczo. Tak wladczo, ze nie odwazyla sie zaprotestowac. Kiedy po zapadnieciu zmroku szli brzegiem rzeki, towarzyszyl im Alon oraz trojka koni. Przykucneli na brzegu, wiazac w ciemnosci, najszybciej jak sie dalo, waskie tratwy z wyrzuconego przez wode drzewa, na ktorych umiescili wiekszosc swego bagazu, lacznie z odzieza. Gdy weszli do wody tak zimnej, ze az wszyscy jekneli z zaskoczenia, sokol opuscil ich i odlecial w strone glownej wiezy. Uszli kilka krokow, po czym dali sie uniesc pradowi, trzymajac sie tratw i popychajac je przed soba. W ten sposob dotarli do ujscia fosy. Po drugiej jej stronie Sokolnik sprawdzil glebokosc w miejscu, gdzie woda omywala sciany i okazalo sie, ze siega im tylko do kolan. Byla nieruchoma i smierdzaca. Ubrali sie pospiesznie. Alon wstal, ujal w dlonie glowe torgianczyka i szepnal mu cos do ucha. Pozniej uwolnil zwierze, ktore skierowalo sie ku brzegowi. Kucyki poszly za nim. Konie oddalily sie, zanim Tirtha zdolala odeslac z nimi chlopca. Na szczescie byla to ciemna noc i zaczelo padac, a obdarzone niemal ludzka inteligencja zwierzeta szly niezwykle cicho. W gorujacym nad nimi zamczysku nie zaplonely swiatla; plynac z pradem rowniez nie spostrzegli zadnych oznak zycia. Czy obecni mieszkancy nabrali pewnosci, ze uwiezili wlasciwego czlowieka? Nieobecnosc wartownikow wydala sie Tircie podejrzana, ale za pozno juz bylo na zwiad. Szli wiec dalej, a Sokolnik prowadzil. Rozpoczeli poszukiwania jakiegokolwiek wejscia do zamku od strony fosy. Przytlaczal ich ogrom murow. Tirtha dostala mdlosci od cuchnacych wyziewow mulu. W ten sposob okrazyli opustoszala budowle. Dziewczyna scisle kontrolowala swoje mysli i w zaden sposob nie probowala wyczuc, co sie krylo we wnetrzu zamku. Zobaczyla, jak czarny cien, ktory byl Sokolnikiem, zatrzymal sie, oparl rece o sliska scian. i odchylil glowe do tylu. Rowniez podniosla wzrok W gorze nad nimi zialo to, czego dotad bezskutecznie szukali: okragly otwor. Alon przylgnal do Nirela. -Do gory! Chce to zobaczyc. Sokolnik objal go w pasie i uniosl w gore. Chlopiec stanal na ramionach najemnika, a jego glowa i klatka piersiowa znalazly sie ponad dolna krawedzia otworu Alon wyciagnal rece. Wytezajac wzrok Tirtha widziala jak poruszaly sie tam i z powrotem na ciemnym tle Rozdzial XIV Alon oparl jedna reke o krawedz otworu, druga zas siegnal w glab. Tirtha uslyszala metaliczny szczek i zaniepokoila sie tym halasem. Najwidoczniej chlopiec staral sie cos obluzowac. Sokolnik stal nieruchomo przycisniety do muru. Z gory dobiegl nastepny ostry dzwiek i Alon opuscil podluzny, ciemny przedmiot, ktory dziewczyna pospiesznie schwycila.Byla to metalowa sztaba; smierdziala i rdza odpadala z niej platami. Pozwolila jej sie zsunac w mul u swych stop; metna woda wchlonela ja bezglosnie. Alon znow zabral sie do pracy i niebawem wyciagnal druga sztabe, ktora rowniez zostala opuszczona w wode i zniknela tak samo, jak jej poprzedniczka. Moze usilowali sie wlamac do zupelnie pustej budowli? W kazdym razie sam fakt, ze nic nie uslyszeli i ze nie zobaczyli wartownikow, bardzo niepokoil Tirthe. Chwilowi mieszkancy Sokolego Rogu mogli bardzo dobrze wiedziec, ze zdobycz sama pcha sie im w rece, odpoczywac i spokojnie czekac. Ale czy ich troje mialo jakies inne wyjscie? Trzecia sztaba rowniez zostala usunieta. Wreszcie Alon zsunal sie ze swej ludzkiej grzedy i zameldowal najcichszym z szeptow: -Odblokowalem otwor i obmacalem go w srodku. To wstretne miejsce, ale puste. Na scianach sa nawet uchwyty. Moze pan tego zamku pierwotnie tedy zamierzal salwowac sie ucieczka w razie nieszczescia. -To mozliwe - mruknal Sokolnik. Nigdy by nie odnalezli wylotu scieku, gdyby nie rozwalony mur, ktory spowodowal obnizenie w fosie lustra wody, prawie calkowicie odcinajac ja od zasilajacego kanalu. Zdesperowany mieszkaniec zamku mogl uzyc scieku i potajemnie wydostac sie z twierdzy. Teraz jednak dziewczyna niechetnie przyjrzala sie tym szczegolnym drzwiom do Sokolego Rogu. Otwor byl waski; dobrze sie stalo, ze od jakiegos czasu nie dojadali, ze ona sama zawsze byla chuda, a kobiece okraglosci tylko w nieznacznym stopniu wypelnialy jej kaftan i spodnie. Na moment opanowala ja ciekawosc, czy Sokolnik zdola sie przecisnac, lecz byl szczuply jak wszyscy jego wspolplemiency. -Pojde pierwsza - oswiadczyla stanowczo. - Ale jak ty sie tam dostaniesz? - Spojrzala na Nirela; mogl ja podsadzic tak jak Alona, tylko kto to zrobi dla niego? -Znajde sposob - odrzekl z taka pewnoscia siebie, ze przestala sie o to martwic. Chwycil ja pod pachami i podniosl opierajac o mur. Wsunela rece do wnetrza kanalu sciekowego. Goraczkowo szukajac po omacku uchwytow, natrafila na miejsce, z ktorego Alon wyjal metalowa sztabe, i zadrasnela reke. Jedna jej dlon zanurzywszy sie w ohydne, zaskorupiale bloto zaczepila o metalowe kolko. Po chwili odnalazla drugie po przeciwnej stronie. Pomyslala z zadowoleniem o latach ciezkiej, fizycznej pracy na polach Estcarpu. W przeciwnym razie nie starczyloby jej sil, zeby wspiac sie po ukrytej drabinie, gdzie dusil ja smrod, a odziez i wlosy nasiakaly ohydna mazia. Dobrze sie stalo, ze zostawila oponcze zwinieta przy siodle, gdyz uniemozliwilaby jej wspinaczke. W kompletnej ciszy uslyszala skrzyp skorzanego stroju na kamieniach; pozniej zas co jakis czas bolesnie ocierala sobie cialo. Na szczescie kanal nie prowadzil pionowo w gore, lecz biegl ukosnie. Wymacala nastepny uchwyt. Poruszala sie latwiej, niz oczekiwala, choc bardzo slamazarnie. Dusil ja obrzydliwy fetor wstretnej skorupy, na pocieche zas pozostala jej tylko nadzieja, ze wyjscie jest juz niedaleko. W ciemnosciach posuwala sie wylacznie po omacku. Smrod stawal sie coraz wstretniejszy, mimo ze nie uzywano tego scieku od wielu lat. Wreszcie uderzyla reka w jakas twarda zapore i o malo nie krzyknela z przerazenia. Trzymajac sie uchwytu jedna reka, druga przesunela po napotkanej powierzchni. Kanal nagle skrecal i konczyl sie w pomieszczeniu o prostopadlych scianach. Tircie wydalo sie, ze ponad nia jest juz tylko dach. Jednak nie pozwolila sobie na panike. Przesunela najpierw jedna, a pozniej druga reka po owej przeszkodzie. Jej palce znowu odnalazly umocowany w scianie uchwyt. Najpierw pociagnela go z calej sily, ale nadaremnie. Czy w ogole byly tu jakies drzwi, ktorych teraz nie mozna otworzyc? Zdesperowana, ponawiajac probe po raz ostatni, pchnela zamiast ciagnac. Rozlegl sie zgrzyt, ktory dodal jej otuchy. Ze wszystkich sil pchnela zawade w bok. Lezala w tak niewygodnej pozycji, ze mogla uzywac tylko lewej reki, mimo to uparcie ponawiala wysilek. Wreszcie bariera drgnela i cofnela sie, wydajac glosny zgrzyt, od ktorego zamarlo jej serce. Znieruchomiala na chwile, uczepiona jedna reka drzwi. Druga zawisla w prozni. Wymacala jakas krawedz i podciagnela sie gwaltownym ruchem. Zuzyla na to reszte sil. Jej glowa i ramiona wychynely juz na swieze powietrze, gdy raptem z gluchym buchnieciem spadla z kamiennej lawy na podloge waskiej izby wewnatrz muru. Uderzyl ja zimny prad powietrza. Musiala znajdowac sie na gornym pietrze zamku, gdzie niegdys miescily sie prywatne komnaty. Podniosla sie i pomacala wokol siebie. Wyciagnieta reka natrafila na zweglone drewno, ktorego ulomek zostal jej w dloni. Izba zwezila sie raptownie i Tirtha znalazla sie w waskim korytarzu. W jego przeciwleglym koncu dostrzegla slaby blask bijacy gdzies z dolu. Na ten widok przykucnela, starajac sie bezglosnie wciagac do pluc hausty powietrza, jakby nawet takie dzwieki mogly zdradzic jej obecnosc wartownikowi czuwajacemu przy dalekim swiatelku. Z izby we wnetrzu muru dobiegly ja odglosy swiadczace o przybyciu Alona. Chlopiec bez najmniejszego wahania czy niepewnosci podszedl do Tirthy i gwaltownie chwycil ja za ramie. Oparli sie o sciane i czekali, az dolaczy do nich Sokolnik. Wraz z nim pojawilo sie swiatlo, slabe i przycmione, a jednak dobrze widoczne. Galka przy rekojesci zakletego miecza ozyla. Odpoczywali chwile, po czym Tirtha znow wyruszyla pierwsza na zwiady, przemykajac wzdluz sciany. Minela ziejace z prawa jaskinie, ktore niegdys byly komnatami, gdzie tylko resztki zweglonego drewna pozostaly po drzwiach. Musiala dotrzec do Wielkiej Sali. Tylko stamtad odnajdzie droge do skarbu, ktorego strzegli jej przodkowie. I na pewno bylo to jedyne miejsce, gdzie mogl przebywac wrog. Korytarz zaprowadzil ja do schodow opadajacych w dol stroma spirala o bardzo waskich stopniach. W przylegajacej scianie ciagnelo sie wyzlobienie, ktore zapewne mialo sluzyc jako porecz. U stop spiralnych schodow, w niewielkiej niszy stala lampa: kamienna misa z knotem wsadzonym do otworu w luznej pokrywce. Dawala niewiele swiatla, ale sam fakt, ze ktos uznal za stosowne oswietlic te czesc zamku, byl dla Tirthy powaznym ostrzezeniem. Stojac na ostatnim zakrecie podobnej do studni klatki schodowej, zawahala sie. Po schodach mogla zejsc tylko jedna osoba i jesli w dole, za zalomem muru czekal niewidoczny wartownik... Uslyszala cichy szelest i spojrzala za siebie. W widmowej poswiacie broni Sokolnika zobaczyla, ze jego upierzony brat znow usiadl mu na ramieniu, wyciagajac glowe, jakby i on patrzyl w dol. Niepokoila ja obecnosc lampy. W zamku panowala gleboka cisza. Wprawdzie mury byly grube, ale wieksza czesc budowli strawil pozar i dzwieki dobrze sie rozchodzily. Ten spokoj swiadczyl, ze - mimo wczesniejszych zapewnien Alona - wrog nie tylko na nich czekal, ale ze nawet zastawiono na nich pulapke. Cofnela sie w gore schodow. Przyszlo jej do glowy, ze moze wlasnie tego od nich oczekiwano, ze umieszczono w dole lampy tylko po to, by sklonic ich do pojscia inna droga. Jakas reka chwycila jej dlon, ciagnac w dol tak mocno, ze musiala przykucnac. Jej oczy znalazly sie na tym samym poziomie co oczy Alona. -On! On jest tutaj... - wyjakal z przerazeniem. Scisnal mocniej reke Tirthy i wtulil sie w dziewczyne, wprost przygniatajac ja do osmalonej sciany. Gdyby znow mial sie zapasc w te wewnetrzna pustke... Byl tak przerazony, ze Tirtha sama wpadla w panike. Przekazywal jej strach za pomoca dotyku. Opanowala sie, wyparla z umyslu wlasne obawy i sprobowala uspokoic chlopca. W jakis sposob ich niepokoj udzielil sie Nirelowi, moze za posrednictwem sokola siedzacego mu na ramieniu, gdyz wsunal rekojesc miecza miedzy Tirthe i Alona. Zaklety miecz pulsowal swiatlem, ktore nie tylko ostrzegalo przed Ciemnoscia, ale i uniemozliwialo jej dalsze rozprzestrzenianie. Alon wzdrygnal sie mimo woli, Tirtha rowniez zadrzala. Widziala niewyraznie jego twarz. Oczy mial zamkniete, usta wykrzywione, jakby krzyczal bezglosnie. Pozniej oblala ich dobroczynna poswiata czarodziejskiego oreza. Wyraz oblednego przerazenia znikl z oblicza chlopca, a dziewczyna takze poczula cieplo docierajace do jej ciala. Wrogowie, ktorzy urzadzili sobie kryjowke w Sokolim Rogu, mieli do dyspozycji wiele rodzajow broni. Najbardziej niebezpiecznej nie mozna bylo ani zobaczyc, ani uslyszec. Dlatego trzeba przystapic do dzialania, gdyz pozostajac w ukryciu narazaja sie na jeszcze grozniejszy atak. Gdybyz tylko Tirtha byla lepiej przygotowana! Wydalo sie jej teraz, ze niezwykle wizje wcale jej nie pomogly, tylko wprowadzily w blad. Na pewno istnieje jakas droga do tajemnej komnaty, lecz Tirtha mogla tylko isc na oslep, miec nadzieje, ze sie jej powiedzie... i pamietac, ze grozi jej kleska. Nie! Tamta podstepna moc - dzialajaca za posrednictwem umyslu i uczuc - zaatakowala Alona jednym rodzajem strachu, ja zas innym. A co z Sokolnikiem, czego w nim chciala dosiegnac? Dziewczyna odniosla wrazenie, ze gniezdzaca sie tutaj sila napada na nich z ukrycia, wzdragajac sie przed otwartym, fizycznym atakiem. Dlaczego? Czy obawia sie Miecza, ktory otoczyl ich swa poswiata? Od samego poczatku wybral pana, wiec moze teraz Nirel byl najlepiej uzbrojony z calej trojki. Zaszelescily skrzydla, gdy zblizyla sie do Sokolnika i otarla sie o niego ramieniem. -Musze dotrzec do Wielkiej Sali - szepnela najciszej, jak mogla. - Tylko stamtad trafie do miejsca, ktore pokazano mi we snie. Nirel nie odpowiedzial od razu, ale tez nie cofnal sie, unikajac kontaktu fizycznego. Moze chcial dodac jej otuchy, ona sama takze w ten sposob pomogla Alonowi. Lecz gdy ta mysl przyszla jej do glowy, nie obudzila sprzeciwu. Wszyscy .troje byli zaangazowani w te sprawe i musza na sobie polegac az do konca. Znow dobiegl ja szelest pior. W polmroku zobaczyla, ze sokol machal skrzydlami i kiwal glowa, wyciagajac szyje ku przeciwleglemu koncowi korytarza. Nirel zwrocil sie w te strone, trzymajac miecz-sztylet w metalowych szponach jednej reki, podczas gdy jednym ruchem drugiej wyciagnal pistolet strzalkowy. Jak zwykle objal prowadzenie, idac ostroznym krokiem zwiadowcy. Tirtha starala sie go nasladowac, pociagajac za soba Alona. Blask czarodziejskiego klejnotu najwidoczniej uspokajal chlopca, bo chociaz uczepil sie kurczowo paska Tirthy, otworzyl oczy i szedl tuz za Nirelem. Tak dotarli do ruin innej klatki schodowej. Zbudowano ja z kamienia, ale niegdys stopnie pokryte byly drzewem, a sciany boazeria - i wszystko juz dawno splonelo. I tutaj zejscie moglo byc niebezpieczne. Lecz w dole nie palila sie lampa, a dach rozciagal wysoko nad ich glowami, wyszli bowiem z korytarza, ktory znajdowal sie na tym samym poziomie co Wielka Sala z jej snow. Sokol znow wzbil sie w gore, pod majaczace niewyraznie sklepienie. Nirel zaczal schodzic, stopien po stopniu, krecac glowa, jakby chcial uslyszec to, czego nie mogl zobaczyc. Poswiata czarodziejskiego brzeszczotu nie ulegla zmianie. I o dziwo, kiedy Tirtha i Alon poszli w dol schodami, zawsze o dwa stopnie dalej od Sokolnika, chlopiec sie uspokoil. Jego szeroko otwarte oczy wydawaly sie jeszcze wieksze w malej twarzyczce, jakby mogl widziec w ciemnosci. Wreszcie znalezli sie w duzej przestrzeni otaczajacej podnoze zrujnowanej klatki schodowej. Po raz pierwszy Tircie wydalo sie, ze rozpoznala droge. Skrecila w lewo, pociagajac za soba Alona, ktory nadal trzymal sie jej paska. Sokolnik szedl obok niej. W mroku rozjasnionym slabym swiatlem galki miecza obgadywala, co sie przed nimi znajdowalo, jakby znow pograzyla sie w sennej wizji. To byla Wielka Sala. Tirthe ogarnelo podniecenie i przestala sie bac. Rosla w niej pewnosc siebie. Nie skradala sie pod scianami, tylko szla smialo wiedzac, gdzie idzie i po co. Kiedys znajdowalo sie tu podwyzszenie z honorowymi stolcami. Nie widziala ich; moze sie spalily albo porabali je zdobywcy. Teraz musi skrecic za parawan... Byla tak pewna, ze stal tam parawan, iz wyciagnela reke, by na niego nie wpasc. Napotkala tylko sciane. Sokolnik, jakby uprzedzajac jej prosbe, wyciagnal miecz do przodu, z uniesiona w gore glownia. Tirtha nie watpila, ze to, czego szuka, jest za sciana. Szorstko rozchylila palce Alona i odsunela go od siebie, podbiegla do sciany i przesunela po niej rekami, tam i z powrotem, pozostawiajac slady w popiele i kurzu. Lecz tym razem nie sprzyjalo jej szczescie. Nie znalazla uchwytu, ktory otworzylby przed nia ukryte drzwi, jak w kanale sciekowym. To bylo wlasnie tam! Wiedziala, ze tam jest. Starala sie pohamowac zniecierpliwienie. Zamknela oczy. To moglo byc bardzo niebezpieczne, ale musiala otworzyc wrota pamieci, przypomniec sobie sen i pokierowac nim, tak jak on niegdys nia kierowal. Tylko w ten sposob dotrze do tego, co miala wziac do rak. Wielka Sala - Tirtha wyciagala z nicosci i zniszczenia fragment po fragmencie. Tutaj siedzial pan zamku, a tam Jego pani; miedzy nimi na malym stoliku stala tajemnicza Szkatulka. Pozniej uderzono na alarm. Im usilniej Tirtha szperala w pamieci, tym wyrazniejszy stawal sie obraz. Wyczuwala obecnosc dworzan, ktorych nie widziala w snach, czytala ich uczucia - strach i podniecenie, determinacje i obawe, a nade wszystko odwage, niczym pochodnie rozpraszajaca nocny mrok. Pani zamku... Tirtha nie wiedziala, ze trzyma przed soba rece na wysokosci piersi, jakby tulila niewidzialna szkatulke. Rzezbiony parawan... a teraz sciana... sciana pokryta boazeria, fantazyjnie zdobiona malunkami i zloceniami. Ale nie o sciane jej chodzilo. Tym razem nie podniosla reki, lecz opuscila wzrok. Stala na mozaikowej posadzce z wielu kolorowych kamykow ukladajacych sie w dziwne, kanciaste wzory. Instynktownie wybrala nieco szerszy od innych kamyk, wyciagnela stope i nacisnela go duzym palcem najsilniej jak potrafila. Napotkala opor. Znow sprobowala czujac, ze musi sie spieszyc. Raz, drugi, trzeci. Przeciez szczescie nie opusci jej teraz, kiedy zaszla juz tak daleko! Sciana drgnela. Z cichym zgrzytem dawno nie oliwiony i zardzewialy metal otarl sie o metal, otworzyly sie ukryte drzwi. Zablyslo w nich swiatlo - niebieskie, przycmione, a jednak swiatlo! Tirtha rzucila sie do przodu. Wraz z pojawieniem sie schowka w murze zniknal znajomy sen. Dotarla do tajemnej komnaty i sama musi odnalezc to, czego jej przodkowie zobowiazali sie strzec tak dlugo, az starozytna przysiega zostanie rozwiazana. Za drzwiami znajdowalo sie male pomieszczenie i, chociaz nie oszczedzil go czas, nie zniszczyli goudzie. Na scianach wisialy gobeliny. Kiedy weszla, poruszyl je prad powietrza. Posypaly sie skrawki cienkiej jak papier tkaniny podobnej do suchych lisci. Szkatulka stala tam, gdzie ja pozostawiono: na waskim kamiennym stole wystajacym ze sciany, ktorej byl czescia. Na jego blacie gleboko wyryto nie znane Tircie symbole. Kiedys pomalowane jaskrawymi barwami, z czasem wyblakly i pokryl je kurz. Byly to slowa Mocy tak stare, ze nie mogl ich zrozumiec nikt z ludzi opiekujacych sie powierzonym im skarbem. Tirtha patrzac na nie zrozumiala, ze gdyby wymowila glosno te Imiona, zniszczylyby one zamek, a moze nawet zmienily bieg czasu. W koncentrycznym kole z Imion Mocy stala szkatulka. Wykuto ja z tego samego srebrzystego metalu co miecz Sokolnika, i to ona promieniowala niebieskawym swiatlem wypelniajacym tajemna komnate. Tirtha wyciagnela rece. Szeroko rozstawionymi palcami nakreslila w powietrzu nad skarbem znaki zrodzone z ukrytej wiedzy, rownie starej jak ziemia, na ktorej stala siedziba jej rodu. Pozniej oburacz podniosla szkatulke i przytulila do piersi, tak jak nieznana z imienia pani zamku z jej wizji. Podniosla i odwrocila sie... Uslyszala glosny skwir: okrzyk bojowy, ktory mial ja obudzic i zaalarmowac. Z mroku nad jej glowa runal w dol sokol. Jedna noga ptaka byla teraz kikutem, z ktorego unosila sie smuzka trujacego dymu. W tej samej chwili jakas sila cisnela na nia Alona i Nirela. Gdyby w komnacie bylo wiecej miejsca, przygnietliby ja. Zamiast tego odrzucili do tylu. Uderzyla plecami o kamienny stol. Poczula potworny bol i osunela sie na podloge, wlasnym cialem oslaniajac szkatulke, ktorej nie wypuscila z rak. Rozlegl sie glosny loskot i uslyszala inny krzyk, lecz tym razem nie wydarl sie z gardzieli ptaka, tylko z ust Alona. Przejmujacy bol przywolal ciemnosc i Tirtha zaglebila sie w niej jak wyczerpany plywak w morzu, z ktorym nie ma sil dalej walczyc. -Tirtho! Pani! - Poczula wilgoc na twarzy i parzacy plyn w ustach. Usilowala dojrzec, kto ja wola, ale wszystko okrylo sie przeplywajaca tam i z powrotem mgla, budzaca w mej mdlosci. Szybko zamknela oczy. Szarpal nia straszny bol. Probowala sie poruszyc, odpelznac od tego ognia, ktory mogl spalic ja na popiol, ale utracila wladze nad swym cialem. Jej rece... nie moze wypuscic... czego wypuscic? Nie mogla sobie przypomniec. Bol stal sie dla niej calym swiatem. -Tirtho! - Znowu to wolanie. Probowala uciec przed bolem i wladczym glosem. Jednak cos zmusilo ja do Ponownego otwarcia oczu. Tym razem przeslaniajaca wszystko mgla rozdzielila sie na dwie nierowne czesci. Tirtha zmarszczyla brwi i zmruzyla oczy, chcac lepiej widziec. Twarze? Tak, Alon - powoli dopasowywala imie do najblizszego oblicza - i Nirel... Tak, to bylo jego prawdziwe imie... Nirel. Wydalo sie jej, ze je wymowila, a moze nie, gdyz nie slyszala wlasnego glosu. Tak ciezko bylo utrzymac ten kontakt, ze wolalaby aby pozwolili jej odejsc w ciemnosc, gdzie znajdzie spokoj i przestanie cierpiec. -Hejze! Od przerazliwego okrzyku poczula bol w uszach, tak jak od skwiru rannego sokola. Ten okrzyk zatrzymal ja, nie pozwolil na odpoczynek. -Sokole Plemie! - Po raz drugi slowa odbily sie echem, ktore stalo sie dla niej dodatkowa tortura. - Oddaj Wladcy Ciemnosci to, co do niego nalezy, a wszystko bedzie dobrze. Nie byla to ani prawdziwa obietnica, ani umowa. Tirtha to zrozumiala, choc zalewaly ja fale bolu. -Na Haritha i Harona i na Krew Sokolego Plemienia - dziewczyna nie wiedziala, skad czerpie sily, by pewnym glosem wymowic te niezrozumiale dla siebie slowa - tylko Wybrancowi przekazemy piecze. Juz bliski jest czas... -W istocie, czas jest bliski! - ryknal gdzies-skads ten sam glos. - Zdrada rodzi zdrade. To, co nalezy do, Ciemnosci, powroci do niej, chocby nie wiedziec jak bylo strzezone. Wszystkie czary maja swoj kres i kiedys skonczy sie nawet czas. Oddaj to, co nigdy nie nalezalo do Swiatla. Cos drgnelo w glebinach umyslu Tirthy. Przebywajacy na zewnatrz sluga Ciemnosci nie mogl wejsc - i nie mial odwagi zabrac skarbu - chyba ze za zgoda Sokola pelnej krwi. Ona zas - ona byla ostatnia z rodu. Ta gra nie moze zakonczyc sie kleska - tylko smiercia. A ktoz zdola pokonac smierc? Poruszyla ustami, probujac zwalczyc suchosc w gardle, zeby jeszcze raz przemowic. -Ja to dzierze - ja z Sokolego Plemienia - i jesli cena za to ma byc smierc - niech tak sie stanie. -Aaach... - uslyszala w odpowiedzi wsciekle wycie, ktore zamarlo w oddali, jakby wolajacy odszedl pospiesznie. Tirtha spojrzala znow na swoich towarzyszy. Lezala na podlodze, szarpal nia tak przerazliwy bol, ze na pewno niebawem zostanie ostatecznie wyzwolona. A moze Moc, ktora ja tutaj poslala, stara sie ja zatrzymac? Najpierw spojrzala na Alona, pozniej zas na Nirela tulacego do piersi rannego sokola. Oczy ptaka zmetnialy, a glowa opadla bezwladnie. Umieral, szczesliwszy ode mnie, pomyslala przelotnie dziewczyna. -Prosze cie o wybaczenie - wpierw zwrocila sie do Sokolnika, bo nie mial on nic wspolnego z tym przerazajacym ciagiem wydarzen, zanim rozmyslnie go w ich wir nie wciagnela, a i tak juz poniosl olbrzymia strate. - Moje sny nie przepowiedzialy takiego zakonczenia, ale w zyciu roznie bywa. Pozegnaj mnie jak towarzysza broni, chociaz jestem kobieta, a wiec... dla ciebie... najnedzniejsza z istot. - Nie czekala na odpowiedz. Nie chciala juz na niego patrzec, nie chciala wyczytac odmowy w jego oczach. Teraz przemowila do chlopca: -I ty mi wybacz, Alonie. Nie z wlasnej woli zabralam cie na te wyprawe. Moze to tez bylo jeszcze jednym bledem losu. Przegralam, a wy dwaj oraz twoj ptak, Nirelu, wpadliscie wraz ze mna w pulapke. Jesli jest choc ziarno prawdy w starych opowiesciach, dowiemy sie kiedys, dlaczego nasze losy tak dziwnie sie splotly i czemu nalozono na nas taki geas. Nie sadze, zebysmy wyszli stad zywi. Tajemniczy skarb, ktory trzymam, nie moze wpasc w rece tamtych i za to musze podziekowac Mocy, ktorej nigdy nie umialabym przywolac. W miare jak bol stawal sie nie do wytrzymania, mowila coraz ciszej i wolniej. Jeszcze raz spojrzala na Sokolnika. Znow widziala jego twarz jak przez mgle. -Pozostawcie w moich rekach to, co wzielam. Musze tego strzec najlepiej, jak umiem - az do konca. Rozdzial XV Alon ponad cialem dziewczyny wyciagnal rece do Sokolnika. Nirel podal mu ptaka, ktorego chlopiec przytulil do piersi tak jak Tirtha szkatulke. Sokolnik podniosl sie z kolan i powoli odwrocil, omiatajac wzrokiem otoczenie. Zdjal helm, zeby lepiej widziec, nadal nie wypuszczajac ze szponow zakletego miecza. Ostrze promieniowalo blada poswiata, rywalizujac z blaskiem szkatulki.Tirtha zamknela oczy, pragnac juz odejsc w wieczny mrok, lecz smierc nie nadchodzila. Czekala na nia Ostatnia Droga, jednakze jakas sila uniemozliwiala jej te podroz. Alon mruknal cos do rannego ptaka. Ptaka...? Dziewczyna zamrugala oczami. Cierpiala tak bardzo, ze wzrok ja zawodzil. Alon trzymal przeciez w objeciach sokola... A teraz ow klebek czarnych pior migotal, jeden mglisty obraz nakladal sie na drugi. Chlopiec tulil innego ptaka, szaropiorego, o duzych oczach ze szkarlatna obwodka. Poprzez jego przezroczyste cialo widziala znieruchomialego czarnego sokola. Nieznany ptak podniosl glowe i otworzyl gniewnie dziob. Alon do tej pory mial zamkniete oczy. Teraz otworzyl je szeroko i spojrzal na swoje brzemie, jakby dopiero w tej chwili zdal sobie sprawe z przemiany, ktora sie dokonala. Nirel odwrocil sie szybko i wlepil wzrok w chlopca i ptaka. Podwojne mgliste kontury to zapalaly sie, to gasly, raz wymazujac sokola, innym razem zas usuwajac szarego ptaka. Wydawalo sie, ze toczy sie jakas walka i ze silniejsza esencja zycia usiluje podporzadkowac sobie slabsza. Chlopiec jeszcze nizej nachylil sie nad Tirtha. Dziewczyna zdobyla sie na wysilek, by opanowac nieco bol i uporzadkowac mysli. Byla pewna, ze dokonalo sie cos bardzo waznego. Moze stanie sie jeszcze cos, co wprawdzie juz jej nie uratuje, ale spelni wymagania geas. Nie chodzilo tylko o straz nad skarbem, chociaz Sokoli klan az do ostatniego wywiazal sie ze swego zadania. Na pewno bylo cos wiecej i, chociaz wypadki wymknely sie spod jej kontroli. Ciemnosc jeszcze nie zwyciezyla. Czy Sokolnik przeczuwal, ze grozi im nieznane niebezpieczenstwo? Kleczac z drugiej strony, umiescil czarodziejska bron nad cialem Tirthy, zwrociwszy miecz w strone ptaka, ktory ciagle zmienial postac. Klejnot na rekojesci zablysl. Plynace zen fale swiatla otoczyly ptaka. Ptak ozyl, byl caly i zdrowy, ale nalezal do nie znanego Tircie gatunku. Gdy znow otworzyl dziob, uslyszala jego krzyk, przenikliwy jak skwir sokola, ktorego miejsce zajal, ale brzmiala w nim odmienna, jeszcze dziksza nuta. Mial tez dluzsza szyje od swego poprzednika. Dziobnal Alona w palec - dziobnal, lecz nie skaleczyl - po czym odwrocil pod nieprawdopodobnym katem glowe i spojrzal na chlopca. Zamachal skrzydlami i Alon puscil go wolno. Ptak usiadl na szkatulce, ktora Tirtha nadal sciskala zdretwialymi dlonmi. Tam znow wyciagnal szyje i spojrzal dziewczynie w oczy. A pozniej przemowil. Nie byl to zaden okrzyk czy szczebiot, tylko artykulowane slowo. Slyszala o ptakach, ktore uczono nasladowac ludzka mowe. Tutaj nie bylo nasladownictwa. Podczas gdy czarny sokol poslugiwal sie ptasim jezykiem, ktory tylko Nirel mogl zrozumiec, zrodzony ze smierci swego poprzednika szaropiory ptak wymowil zrozumiale dla wszystkich: -Ninutra. W umysle Tirthy, gdzie goniace mysli scieraly sie z nakazem zachowania przytomnosci, ozylo niejasne wspomnienie. Bralo sie z Lormtu, czy z jakiejs legendy zaslyszanej podczas wedrowek? Nie, to bylo cos innego, moze rodowa pamiec, przekazana jej przez przodkow, ktorzy pieczetowali sie Sokolem i dotrzymali wiary komus potezniejszemu od siebie, nie majacemu nic wspolnego z rodzajem ludzkim. Bol przeszedl we wszechogarniajacy ja pozar i zrozumiala, ze bral sie nie tylko z jej ciala, lecz i z nie znanej jej Mocy. Mowiono, ze w Escore zyli kiedys Wielcy Adepci i Adeptki, ktorzy przestali nalezec do rodzaju ludzkiego i tylko bardzo rzadko stykali sie z ludzmi. Ten ogien - a w jego wnetrzu piekna, obojetna twarz - byl daleki i zupelnie obcy. A jednak w tym nieruchomym obliczu zyly oczy, ktore spojrzaly, przyjrzaly sie im trojgu i ocenily ich przed wydaniem wyroku. Stare kromki wspominaly o adeptach, nie sluzacych ani Swiatlu, ani Ciemnosci. Nie uczestniczyli oni w klotniach i w walce o wladze, poszukiwali tylko nowej i coraz dziwniejszej wiedzy. Tirtha nie wyczula Ciemnosci w otoczonym plomieniami licu, ale tez nie wyczula przyplywu sil, ktory zwykla kojarzyc ze Swiatlem. Ta twarz wbila sie jej w pamiec tak mocno, ze nie zapomni jej az do smierci. Kogos takiego nie wzrusza jej prosby. Chyba ze... Geas! Czy to ta Wladczyni Mocy nalozyla na nia geas? Czy w przeszlosci istnialy kontakty pomiedzy Wielka Adeptka a Sokolim klanem? Skoro tak, mogla zazadac pomocy, jesli nie dla siebie, to przynajmniej dla swoich towarzyszy. Z trudem formulowala w mysli te prosbe, ostatnie zyczenie zaplaty za wierna sluzbe. Nie zauwazyla zadnej zmiany na obojetnym obliczu, wyczytala w nim tylko inteligencje i wyrachowanie. Nagle poczula jeszcze wiekszy bol: odretwienie konczyn ustepowalo. Reszta jej ciala byla tylko naczyniem meki, bolesnym brzemieniem. Po omacku przesunela palcami po bokach szkatulki, szukajac jakiegos zamkniecia: haczyka czy zamka. Nie znalazla nic; dotykiem nie wyczula, a wzrok miala bardzo juz slaby. Nie mogla tez podniesc glowy, zeby sie lepiej przyjrzec przedmiotowi w rekach. Wiedziala, ze nie wolno go oddac nikomu. Szary ptak nadal siedzial na szkatulce z rozlozonymi skrzydlami, jakby ja nimi oslanial. Tirtha uswiadomila sobie naraz, ze nie czuje dotkniecia ptasich pior. Czyzby to byla iluzja? Przeciez Alon juz nie tulil do piersi konajacego sokola - upierzony brat Nirela zniknal. -Ninutra! Dziwny ptak podniosl glowe. Stworzyla wraz z szyja prosta linie, mierzaca w majaczacy w gorze dach. Przywolywal kogos - na pewno przywolywal! Ale kto mogl do nich dotrzec poza krazacymi na zewnatrz slugami Ciemnosci, ktorzy nie znali tajemnicy ukrytych drzwi? Z czterech naroznikow sufitu trysnely szkarlatne plomienie. Pomiedzy tymi ognistymi jezykami powietrze poruszylo sie, skrecilo, jakby zyskujac mase i trwalosc. Powietrzny wir skoncentrowal sie i zmaterializowal nad Tirtha. Zobaczyla mglistoszary miecz o dlugim brzeszczocie i gladkiej rekojesci - miecz wyciagniety z cieni obcego ludziom swiata. Zawisl w powietrzu ponad szkatulka i ptakiem. Tirtha zrozumiala, ze to, co kryja jej objecia strazniczki, musi pozostac tajemnica. Bylo ono rowniez ogniskiem dla przywolanej magicznej sily. Mogli tylko patrzec i czekac, poniewaz stanowili niewielka czastke nieznanego zamyslu. Z Wladcami Mocy nie zawiera sie umow i nie zanosi do nich prosb. Cos ja zaintrygowalo w zrodzonym z cieni i ognia mieczu. Zobaczyla na klindze niezrozumiale znaki podobne do run wyrytych na zakletym mieczu Sokolnika. Niektore z nich rozpoznala. Widnialy na "mapie", ktora znalezli przy martwym wedrowcu! Alon, ktory juz nie trzymal sokola, oparl rece na kolanach. Siedzial ze skrzyzowanymi nogami, wpatrujac sie w szary brzeszczot, a jego oczy odbijaly nie blask szkarlatnych plomieni w gorze, tylko swietlistej broni Sokolnika. Na jego twarzy malowaly sie uczucia, ktorych nie znalo ani nie bylo zdolne przezyc zadne dziecko. Gromadzil to, czym jeszcze nie nauczyl sie wladac, staczajac wlasna bitwe. Sokolnik stal nieruchomo, jak obronca czekajacy na ostatni atak, ktory moze zniszczyc wszystko, co trzeba uchronic. Trzymal naladowana magiczna energia bron glownia do gory, jakby zamierzal unieszkodliwic zrodzony z cieni brzeszczot. -Nirelu - Tirtha resztka sil wypowiedziala te slowa. - Wez ode mnie zwoj. Nie wiem jak, ale on jest czescia tego, co sie wokol nas dzieje. Sokolnik nie poruszyl sie. To Alon, ktory zdawal sie dobrze wiedziec, co wiozla, i znac wartosc tego, wyciagnal z jej sakiewki metalowy futeral i wlozyl go do jednej z pustych petli po strzalkach na rzemieniu przewieszonym przez ramie Nirela. Piekna twarz zniknela z umyslu Tirthy. Dziewczyna byla jednak pewna, ze Wladczyni Mocy o nich nie zapomniala. Nagle poczula silny wstrzas kamieni, na ktorych lezala, a z nim jeszcze zwiekszyly sie jej meczarnie. Odzyskala glos na tyle, by ostrzec towarzyszy: -Odsuncie sie od scian! - Nie miala pojecia, z ktorej strony uderzy nieznana sila, przypuszczala tylko, ze wszyscy zostana zasypani. W ten sposob skarb, ktorego strzegla, bylby bezpieczny. Sokolnik rzucil sie do przodu. Okaleczonym ramieniem powalil chlopca na podloge, przyciskajac go do Tirthy. Ten nagly kontakt sprawil, ze az skrecila sie z bolu. Nirel padl na kolana, wyginajac nad nimi lukiem cialo. Starajac sie ich oslonic, omal nie rozgniotl szarego ptaka. Drugi wstrzas. Szkarlatny ogien znowu wybuchnal zimnymi plomieniami. Zrodzony z cienia miecz przekrzywil sie w powietrzu; widziala to tylko Tirtha lezaca twarza do gory. Nie wisial juz ostrzem w dol, lecz ulozyl sie poziomo. Zaczal sie poszerzac i wydluzac, az wreszcie pokryl cieniem cala ich trojke. Zetlale gobeliny na scianie zakolysaly sie, jakby szarpnela nimi nawalnica. Strzepy cienkiej niby pajeczyna tkaniny obsypaly splecionych na podlodze ludzi. Rozlegl sie ogluszajacy grzmot. W scianie za rozpadajacymi sie tkaninami wystapila rozszerzajaca sie wciaz szczelina. Kamienie obluzowaly sie i runely naprzod i na boki. W ciemnosci zamajaczyla druga sciana. Ona rowniez sie zachwiala, pekla i rozpadla. Do tajemnej komnaty wtargnelo dzienne swiatlo - burzowe chmury rozdzierane wielkimi zygzakami blyskawic, smagajacymi firmament jak silowe bicze. Pioruny huczaly niczym bebny armii maszerujacej do boju. Tirtha zobaczyla otwor w scianie. Droga byla wolna, jej towarzysze mogli odejsc. Moc, ktora ja tutaj sprowadzila, wysluchala jej prosb. Probowala puscic jedna reka szkatulke, odepchnac od siebie Sokolnika, zeby zobaczyl zbawcza wyrwe i odszedl wraz z Alonem. Nie mogla jednak oderwac dloni od metalu. Zauwazyla jakis ruch: szary ptak przemknal jej skrzydlem po twarzy. Nie poczula nawet musniecia pior. Przeslizgnal sie pod mieczem, skrecil w powietrzu i pomknal jak strzala w sam srodek burzy. Jego cialo zlalo sie z szarzyzna chmur i zniknelo Tircie z oczu. -Odejdzcie... - Tirtha podniosla glos. Rozlegl sie nastepny grzmot i zniknela nastepna czesc zewnetrznego muru. W powietrzu rozszedl sie dziwny zapach, nie majacy w sobie nic z ohydnego fetoru Ciemnosci. Taki zapach pozostaje po uderzeniu pioruna. Tirtha znala go. Pioruny, jeden po drugim, walily w zamek. Sokolnik wstal. Plomienie igrajace dotad nad ich glowami zgasly, a zrodzony z cienia brzeszczot znikl bez sladu. Wydawalo sie, ze wszystkie przejawy tamtej Mocy zostaly usuniete. Droga do wolnosci stala otworem, ale Tirtha nie mogla nia pojsc. Dziewczyna zdawala sobie sprawe, ze ma uszkodzony kregoslup i ze gdyby towarzysze ja ze soba zabrali (a byla przekonana, iz to sie im nie uda), przedluza tym tylko jej meczarnie, a sami naraza sie na jeszcze wieksze niebezpieczenstwo. Lepiej by bylo, gdyby pogrzebaly ja walace sie sciany razem z tym, czego miala strzec na mocy umowy zawartej przez jej przodkow. Nirel zaczal zrywac resztki gobelinow. Tu i owdzie lezaly cale pasy, ktore po wyciagnieciu spod gruzow wydawaly sie bardziej trwale. Wygladzil je na podlodze. Alon podniosl sie, zeby mu pomoc. Z czterech lub pieciu takich pasow, rownie dlugich, jak Tirtha byla wysoka, spletli w koncu cos w rodzaju noszy. Rozumiala, dlaczego to robili, i wiedziala, ze im sie to nie uda. Ale dopiero teraz uswiadomila sobie, ze nie odejda i ze tak po prostu jej nie zostawia. Moze smierc przyjdzie wczesniej, kiedy sprobuja ruszyc ja z miejsca... Pragnela tego z calego serca. Nirel stanal nad nia. Tirtha zagryzla wargi do krwi. Dobyla ostatnich sil, zeby miec pewnosc, iz nie jeknie z bolu. Sokolnik uklakl i poczula, jak powoli wsuwa rece pod jej plecy i barki. Przeszyla ja bolesc tak straszna, ze w porownaniu z nia wczesniejsze cierpienia wydaly sie jej niczym. -Moja... sakiewka... - wyszeptala powoli. Alon musial uslyszec ja pierwszy, gdyz widziala jego rece zblizajace sie do pasa. - Torebka... - urwala, by przelknac sline, zanim wydusila z siebie reszte zdania - ...ze znakiem smoka... wsyp mi... wszystko... do ust... - To byla ostatnia deska ratunku. Lekarstwo to mialo silne dzialanie i nalezalo uzywac go bardzo ostroznie. Umrze, jesli polknie caly zapas. Niech wiec smierc przyjdzie szybko i uwolni ich od niej. Alon otworzyl mniejsza torebke i wsypal Tircie do ust suche liscie, ktore przylgnely jej do jezyka niczym lyzka kurzu. Zakrztusila sie, przelknela z trudem, znow sie zakrztusila i sprobowala zgryzc i polknac cala dawke. Wlasciwie ten lek przyjmowany jest w postaci naparu. Nie wiedziala wiec, za ile czasu zacznie dzialac polkniety w postaci sproszkowanych lisci. Dawka znacznie przewyzszala zalecana, miala nadzieje, ze nie bedzie musiala dlugo czekac. Poczula znow bol, ale choc wila sie w mece, uparcie przelykala reszte pylu. Zrobilo sie jej czerwono przed oczami; jej okaleczone cialo jeszcze raz zaprotestowalo, az wreszcie pochlonela ja blogoslawiona nicosc. Nagle obudzila sie. Nie czula juz ciala, a tylko sama istote zycia. Dotychczas jedynie we snie i w transie dalekowidzenia porzucala swe cialo. Obecnie doznawala tak wielkiej ulgi, ze nie targa nia bol, iz przez jakis czas poddala sie uczuciu dojmujacej radosci. Wiec tak wyglada koniec Dlugiej Drogi! Wiec to na jej temat ludzkosc snula rozwazania od tysiecy lat - tak wyglada prawdziwa wolnosc... Ale ona nie byla wolna. Niejasno poczula jakies szarpniecie i natychmiast mu sie sprzeciwila. Czy geas moze siegac poza smierc? Tirtha najpierw sie przestraszyla, a pozniej wpadla we wscieklosc. Ta wscieklosc buchala plomieniami otaczajacymi jej prawdziwe "ja". Nie! Nie poslucha nikogo i niczego! Niczego, nawet tamtego wolania. Wolania? Tak, z oddali dobieglo ja jakies wolanie, zadanie, wreszcie rozkaz! I wtedy z rozgoryczeniem pojela, ze jeszcze nie odzyskala wolnosci, ze nadal przebywa w ciele. Jej materialna powloka byla nieruchoma, martwa, i stala sie dla niej wiezieniem. Nie czula juz bolu, tylko bezbrzezna martwote. Patrzyla w niebo, z ktorego deszcz lal strugami, lecz nie mogla nawet poczuc uderzen kropli ani zamknac powiek. Woda zalewala jej szeroko rozwarte oczy i wszystko postrzegala jak przez gesta mgle. Ale widziala i slyszala! -Wez to, glupcze, wlasnie tego szukalismy! -Wez to i umrzyj, czyz nie tak. Panie? Widziales, co sie stalo z Rudikiem... -Ona nie zyje. Czyz nie wystarczyl ci cios twego wlasnego miecza? -Widzialem tez Rudika. Nie chce, zeby spotkal mnie ten sam los. Panie. To ty tego pragniesz - wiec wez to sam. -Glupcze! Czyz nie powtarzalem wielokrotnie, ze kazdy ma swoje moce? Nie ja to sporzadzilem i gdybym po to siegnal, zostaloby zniszczone i nikomu z nas na nic by sie zdalo. Nie mozna lamac praw rzadzacych przyrodzonymi talentami. -Moze nie nalezalo zabijac tamtego ptasiego kochasia. Moglibysmy sie nim posluzyc... -Nie, sam widziales jego bron. Dobrze sie stalo, ze twoj strzal trafil pierwszy, bo jest to rzecz zwiazana z nim na smierc i zycie i w stosunku do niej obowiazuja te same prawa. -W takim razie uzyj do tego chlopca. On nie ma broni i... Uslyszala gardlowy smiech i gniew dzwieczacy w glosie. -Dlaczego zawsze musza mi sluzyc sami glupcy? Ten chlopiec to prawie tak cenna zdobycz, jak to pudlo ze swiecidelkami, ktorego boisz sie dotknac. Wielki Wladca ucieszy sie ze spotkania z nim! Nie! Wez te skrzynie, i to zaraz! Dotychczas sie powstrzymywalem, poniewaz wiem, ze macie krotkie rozumy i jestescie tchorzem podszyci - wy, grabiezcy zrujnowanej krainy. Czy mam was zmuszac? -Panie, pamietaj, ze wciaz jestes wsrod nas zupelnie sam, mimo calej gadaniny o poteznych silach, ktore przybeda na twoje wezwanie. A Rudik umarl smiercia, jakiej nie pragnie zaden z nas. Jest ten drugi... Chwila milczenia. I dalej: -Moze nie jestes takim glupcem, na jakiego wygladasz, Genku. Tak, on wciaz zyje, mimo waszych atencji i ozywionych dyskusji. Mysle, ze pozostal mu jeszcze kikut reki i ze wykona nasze polecenie. Wprawdzie nie jest prawdziwym Sokolem, ma jednak w zylach dosc odpowiedniej krwi, chyba ze zostala przelana w calosci podczas waszych perswazji. Moze on osiagnie to, co nalezy. Przyprowadzcie go tutaj i sprobujcie! Nie podoba mi sie ta burza, jest w niej zapach Mocy nieprzyjaznej Wielkiemu Wladcy. Tirtha lezala w swojej martwej skorupie i starala sie zrozumiec to, co uslyszala. Ptasi kochanek... Nirel? Zginal? Musialo tak sie stac. Przez chwile czula dziwny bol - nie pochodzacy z jej martwego ciala i strzaskanych kosci - ale z glebi jej istoty. A chlopiec... Na pewno chodzilo o Alona. Ten "Pan" schwytal go i zamierzal podarowac jeszcze potezniejszemu sludze Zla. Lecz tajemnicza szkatulka nadal nalezy do niej, do Tirthy, a przynajmniej do jej martwego ciala. I ze juz zabito kogos, kto chcial ja zabrac. Dowiedziala sie tez, a moze wiedza ta byla od zawsze ukryta w jakims zakamarku jej umyslu, ze piecze nad skarbem moze przekazac tylko dobrowolnie i w odpowiednie rece. Wiec byl jeszcze ktos z Sokolej krwi? Ktos, kto mial odebrac jej szkatulke... A ona nie miala sily... nie mogla sie temu przeciwstawic. Znow ogarnal ja gniew i wscieklosc, ktora wypelnila jej swiat. Nie zlamie przysiegi - byla z klanu Sokola i nie wypusci tego z rak! Deszcz nadal padal. Nie mogla ani zamknac oczu, ani nawet zamrugac. Raptem uslyszala jeki i szloch kogos skrzywdzonego i cierpiacego. Poprzez strugi deszczu zobaczyla niewyraznie dwie postacie wlokace trzecia. Dwaj mezczyzni, ktorzy raczej niesli, niz prowadzili trzeciego, rzucili go na ziemie obok Tirthy. Rozpoznala w nim Ettina i natychmiast stracila z oczu. Pozniej jeden ze zbojcow chwycil Ettina za wlosy, wiec znowu znalazl sie w jej polu widzenia. Okaleczona twarz przypominala potworna maske. Tirtha nie przerazila sie, uwieziona w martwym ciele czastka jej istoty obojetnie zarejestrowala ten fakt. Patrzyla na wszystko i przezywala uczucia jakby z dystansu, jakby niewiele mialy z nia wspolnego. Drugi oprawca chwycil Ettina za ramie i przyciagnal je nad Tirthe. Zobaczyla poparzona, obrzekla i poraniona reke ze skurczonymi od ognia palcami. Zorientowala sie, ze zboje chcieli w ten sposob siegnac po szkatulke, ktora nadal lezala na jej piersi, w uscisku martwych dloni. Oprawcy wypuscili z rak okaleczone ramie. Rozlegl sie tak przerazliwy wrzask, jakby wyrwal sie z gardla czlowieka poddanego torturom, ktore mogli wymyslic tylko sludzy Ciemnosci. Cialo nieszczesnika wygielo sie lukiem, niemal wyprostowalo w ostatniej mece, a pozniej runelo na ziemie. Zapadla cisza przerywana tylko szumem deszczu i dalekimi uderzeniami piorunow. -Widzisz, Panie, nawet mieszaniec nie mogl tego zrobic. Tirtha uslyszala syk wscieklosci, a pozniej ow, do ktorego sie zwracano, najwyrazniej sie opanowal i rzekl: -No, dosc tego. Zagadka pozostala. Zabierzemy zmarla ze soba, skoro nikt nie moze jej pokonac. Posadzcie zwloki na jucznego kuca i przywiazcie. Ruszajmy. Sa tutaj tacy, ktorych moze zwabic sam zapach Mocy, a jestesmy na ziemi niczyjej. -Czy jedziesz do Escore, Panie? -A gdzie indziej? Zbierz ludzi, Geriku, i zajmijmy sie naszymi sprawami. Co do tego szczeniaka - to sam sie nim zajme. Przynajmniej tej nie trzeba pilnowac. -Panie, moja mieczowa przysiega wazna jest tylko po tej stronie granicy. Nie pojedziemy do tego, co znajduje sie na wschodzie. Znow gniewne warkniecie: -Jezeli sprobujesz sprzeciwic sie moim rozkazom, sam sie przekonasz, Geriku, ze twoja przysiega zobowiazuje cie do czegos wiecej, niz ci sie wydawalo. Kiedy sie do ciebie zwracam, wykonujesz wszystkie moje polecenia bez szemrania. Znow zapanowalo milczenie. Tirtha przekonala sie, ze chociaz nic nie czuje i juz nie rzadzi wlasnym cialem, to nadal postrzega wszystko, co sie wokol niej dzieje. Widziala, ze Gerik sie nie przestraszyl. Niezbyt obawial sie owego mezczyzny, do ktorego zwracal sie "Panie". Jego umysl, w ktorym chytrosc w sposob doskonaly splotla sie z okrucienstwem i bezwzglednoscia, szukal drogi do wolnosci. Zabojstwo bylo najmniej skomplikowanym z pomyslow, nad ktorymi lamal glowe. Na razie zamierzal udawac poslusznego sluge, calkowicie podporzadkowanego woli swego pana. Tirtha uslyszala stuk konskich kopyt na kamieniach. Chwile pozniej ktos ja podniosl. Zamarla w oczekiwaniu na bol - ale nie, jej cialo umarlo i juz nie mialo znaczenia, jak je traktowano. Nic nie poczula, wiedziala tylko, ze posadzono ja tylem na konskim grzbiecie i przywiazano do niego. Alon nie wydal zadnego dzwieku. Zadala sobie pytanie, czy znowu uciekl do kryjowki, ktora znalazl podczas ataku na zagrode Parlana. Natomiast bez watpienia nie stal sie niewidzialny, gdyz oprawcy mowili o nim jako o zdobyczy. Jechali w ulewnym deszczu, kierujac sie na wschod, pozostawiajac za soba umarlych. Tirtha nie miala pojecia, co sie stalo z niefortunnym Rudikiem. Nie watpila tez, ze Sokolnik dotarl do konca swej ziemskiej wedrowki, podobnie jak ow nieszczesnik, ktory mial pomoc ja obrabowac. Ale tajemnicza szkatulka nadal jechala wraz z nia. Tirtha doszla do wniosku, ze nawet jej dusza nie straci wiezi z owym skarbem, poki nie zwroci go prawdziwemu wlascicielowi. Czy nalezal on do kobiety, ktora widziala w transie? Tej, ktora dziwny ptak nazwal Ninutra? Jezeli polecial, by sprowadzic pomoc, to ta pomoc nie nadeszla. Tirtha zaczela sie zastanawiac, co zaszlo, gdy Nirel i Alon wyniesli ja ze zniszczonej tajemnej komnaty. Wszystko to jednak wydawalo sie jej bardzo dalekie i nic juz dla niej nie znaczylo. Trzeba teraz tylko czekac i nie tracic nadziei, az do ostatecznego spotkania. Wtedy okaze sie raz na zawsze, czy krwawa przysiega obowiazuje rowniez po smierci i czy takie wiezy zdolaja przeciwstawic sie Ciemnosci. Pomyslala jeszcze raz o dziwnej kobiecie nie dlatego, ze chciala ja prosic o pomoc - juz nie byla w stanie tego uczynic. Jesli to Ninutra nalozyla na nia geas, to koniec nastapi w wybranym przez tamta miejscu i czasie. Tirtha na pewno pozniej odzyska wolnosc, ale moze - mimo ze jej cialo nie potrafilo juz walczyc - ostatnia bitwe miala jeszcze przed soba. Rozdzial XVI Mozliwe, ze czas i smierc nigdy sie ze soba nad Tirtha nie spotkaly; i mozliwe, ze cos nie pozwalalo jej odejsc ze swiata, ktory dobrze znala. W kazdym razie Tirtha dryfowala pomiedzy ciemnoscia, w ktorej sie zatracala, a postrzeganiem otoczenia. Byl tam deszcz i burza, wiatry chloszczace ziemie, zygzaki blyskawic. Ta walka zywiolow zdawala sie w niczym nie przeszkadzac podroznym. Jechali podczas najgorszej niepogody, jakby nad glowami mieli bezchmurne niebo.Tirtha od czasu do czasu mimowolnie stykala sie ze swiatem zewnetrznym, przechwytujac dziwne fragmenty obcych mysli. Nie probowala ich gromadzic ani sie nad nimi nie zastanawiala, a przeciez wiedziala, ze ci, ktorzy ja wiezli, na pewno nie byli ze soba zgodni. Wyczuwala obawy, gniew, uraze, zmeczenie, ale przede wszystkim strach. To uczucie gorowalo nad innymi i glownie dotyczylo przywodcy zbrojnych. Podczas kolejnego przelotnego kontaktu z otoczeniem cos ja nagle unieruchomilo, schwytalo w siec. Nie byla to chaotyczna emanacja uczuc ktoregos z rozbojnikow, ale energiczna, wladcza sila. "Tirtho!" - Zabrzmialo niby glosny okrzyk tuz nad uchem, wyrwalo z letargu, przywrocilo przytomnosc jak wtedy, gdy nad jej cialem toczyla sie walka o szkatulke. To wolanie odnalazlo ja, dodalo jej sily. "Ty zyjesz... - Nie bylo to pytanie, ale zadanie. - Zyjesz!" To szalenstwo! A jednak ta jej czastka, ktora mogla odpowiedziec, nie zaprzeczyla. Tirtha zastanowila sie przez mgnienie, czy fakt, ze musiala dotrzymac zlozonej przez jej przodkow przysiegi i ze nie zostala zwolniona z geas, nie podsycal w niej iskierki zycia. Nie szukala jej Wielka Adeptka, ktora uwolnila ich z wiezienia, ani sluga Ciemnosci, ktory tutaj dowodzil. Sokolnik nie zyl. Wiec moze Alon? Natychmiast otrzymala odpowiedz. Zaskakujaca odpowiedz bez slow. Przeciez nie mogla sie mylic! Chlopiec zyl i nie wycofal sie do wewnetrznej kryjowki, skad nie zdolalby do niej dotrzec. "Dokad..." - Zmeczyla sie, probujac sformulowac nawet poczatek pytania. Niech umarli albo prawie umarli zaznaja spokoju; nie chciala juz byc skrepowana obca wola. "Na wschod... - Nie potrzebowala pytac pelnym zdaniem; Alon wychwytywal znaczenie tego, co dla niej samej bylo niejasne. - Dowodzi nimi sluga Ciemnosci, ktory sadzi, ze jestem w jego mocy. Ale dwukrotnie widzialem tamtego ptaka!" Ptaka, ktory odlecial podczas burzy? Co mial z nimi wspolnego jakis ptak? Och, pozwolcie mi odejsc. Tirtha usilowala ponownie odplynac, zatracic sie w spokojnej nicosci. "Wyslannik... Oni nadchodza!" Nie dbala o to. Chwilowy przyplyw sil, ktory zapewnil jej Alon, nie wystarczyl, by ja zatrzymac. Znowu zaglebila sie w mroku. Pozniej tez bylo ciemno, ale inaczej. Krople deszczu juz nie padaly jej na twarz. Gdzies, niezbyt daleko, musialo sie palic ognisko, gdyz dostrzegla ponad soba pelgajacy czerwonawy blask, nie mogla jednak odwrocic glowy, zeby odnalezc jego zrodlo. Wpatrywala sie nieruchomym spojrzeniem w nierowna kamienna powierzchnie. Widocznie schronili sie w jaskini. Pewnie byl to jeden z wielu podobnych do siebie obozow, postojow w podrozy - przynajmniej tyle pozwolila jej stwierdzic slaba wiez z otoczeniem. Tirtha lezala patrzac na skalne sklepienie. Moze umierajacy lub umarli snia o zyciu i to wlasnie byl taki sen? Cieszyla sie, ze bol przeminal i ze istniala jakas bariera uniemozliwiajaca jej kontakt ze swiatem realnym lub nierealnym, obojetne... "Tirtho!" - Znow ktos stara sie mnie przywolac, pomyslala leniwie i z uraza. - Jestes przytomna, wiem o tym. - Wyczula gniew w tym bezglosnym wolaniu. Alon potrafilby z powodzeniem wywazac drzwi, ktore nie chcialy sie przed nim otworzyc. "Ten ptak... jest tam, w nocnym mroku! Slyszalem dwukrotnie jego zew. Pomoc nadchodzi! Ten sluga Ciemnosci wie o tym i bedzie staral sie mnie wyprobowac". Tirtha nie miala sil, zeby odpowiedziec. Pobudki kierujace Alonem nic dla niej nie znaczyly. Jakis cien pojawil sie miedzy nia a ogniskiem. Wysoka postac pochylila sie nad dziewczyna. Dostrzegla w mroku helm i czesc twarzy. Obok pierwszego pojawil sie drugi cien - to ktos przywlokl do jej boku mniejsza, szczuplejsza postac. -On zupelnie zglupial z przerazenia. Panie. Spojrz na jego twarz. -Tak, spojrz na niego, Geriku! Ten dzieciak, na ktorego chciales zapolowac dla wlasnej przyjemnosci, ma wiecej sil w najmniejszym palcu u reki niz ty w ramieniu! Zglupial z przerazenia? Bynajmniej. On sie ukrywa. Ukrywa! Znam kilka sztuczek, ktore go wyluskaja, jak wyluskuje sie ze skorupy ugotowanego kraba fos. Ciezkie rece opadly na ramiona chlopca, zmuszajac go do uklekniecia obok dziewczyny. -Myslalem, ze bardzo go sobie cenisz, Panie, i zaden z nas nie smial go tknac nawet palcem. A teraz chcesz zaryzykowac jego utrate... -Zawsze przychodzi taki czas, Geriku, kiedy trzeba zagrac o najwyzsza stawke. On od tego nie zginie, poniewaz pochodzi z innej rasy. Wprawdzie nieco go to oslabi, ale warto poniesc takie ryzyko, biorac pod uwage to, co przez to zyskamy. Nie bedziemy dalej wiezc tej padliny. Przeszkadza nam w podrozy, a teraz czas stal sie naszym wrogiem. Nie tylko my jestesmy poszukiwaczami. Powiem ci, Geriku, ze nie chcialbys stawic czola niektorym sposrod nich. - Cien zasmial sie pogardliwie. - Teraz! Tirtha nie wiedziala, co zrobil z chlopcem. Alon nie krzyknal, ale stracila z nim kontakt myslowy. Musial sie wycofac do swojej wewnetrznej kryjowki. -Wydaje sie, ze nie spieszno mu. Panie! - odezwal sie po dluzszej chwili Gerik. - Mozemy sprobowac jednej sztuczki albo dwoch... -Milczec! - Zabrzmialo to tak ostro, ze nawet zbuntowany Gerik zamilkl. Stojace obok Tirthy, splecione ze soba postacie znieruchomialy jak posagi. Dziewczyna poczula bardzo slabe dotkniecie, a raczej musniecie jakiejs mocy. Mniejszy cien poruszyl sie lekko. Oprawca podniosl jego bezwladne ramiona i skierowal je w strone Tirthy. Nieznana moc potezniala, karmiac sie radoscia. Nagle rozlegl sie przenikliwy okrzyk, tak dziki i dziwny, jakby wydarl sie z gardla zadnego krwi, atakujacego zolnierza. Ponad ramieniem stojacego mezczyzny pojawil sie inny cien. Zobaczyla go wyraznie. Byl to ptak zrodzony z ciala sokola! Sluga cofnal sie o krok. Puscil ramie Alona i chlopiec osunal sie na cialo Tirthy, jakby zupelnie opadl z sil, a jego mokre wlosy spadly jej na twarz. Mimo to dziewczyna nie uwierzyla, ze umarl, albo ze tak jak ona stal sie zywym-w-smierci. Ptak usiadl na ciele Alona, pochylil dluga szyje i spojrzal Tircie prosto w oczy. Nie, to nie byl ptak! Tirtha znow zobaczyla kobieca twarz, ktora ukazala sie jej w zrujnowanym zamku. Ptak nie odrywal od niej wzroku - a moze spogladala na nia tamta kobieta - tylko przez chwile. Pozniej odwrocil sie do stojacego obok slugi Zla i ponownie wydal okrzyk bedacy imieniem: -Ninutra! Mezczyzna w odpowiedzi krzyknal. A moze bylo to wezwanie o pomoc, wolanie o poparcie w walce, ktora uwazal za nierowna? -Rane! Tirtha odniosla wrazenie, ze sprowokowal tym ptaka, ktory syknal ze zloscia. Pozniej poderwal sie z ciala Alona i rzucil na mezczyzne podnoszacego chlopca. Nic juz nie zobaczyla, tylko uslyszala okrzyk bolu, a pozniej przeklenstwo. Dobiegly ja inne okrzyki - i nie wszystkie pochodzily z jednego gardla. Wygladalo na to, ze ptak walczyl tez z innymi zbojcami. Alon pozostal tam, gdzie byl. Nie czula juz ciezaru jego ciala. Odezwal sie do niej najcichszym z szeptow; zagluszaly go krzyki i odglosy walki. -Walcza. Ptak przelal krew. Ale sluga Ciemnosci wezwal pomoc i bedzie ich wiecej. Jest tez ten, kto za nami idzie. Czas nagli. Och, Tirtho, trzymaj sie, trzymaj, poniewaz waza sie jeszcze losy. Dziewczyna przypuszczala, ze chlopiec posluzyl sie mowa, zeby nie zwrocic uwagi slugi Zla albo tych, ktorych tamten wezwal. Lecz nie mogla odpowiedziec, ani tez nie chcialaby tego zrobic. Ta walka przestala juz byc jej walka. Stala sie pulapka, w ktorej Tirthe wieziono, a pragnela tylko jednego: wolnosci. Odglosy starcia ucichly i znowu cien mezczyzny padl na cialo Tirthy. -Co mamy teraz zrobic z chlopcem. Panie? -Zwiazcie go i dobrze pilnujcie - warknal ponuro tamten. - Za wiele tu sie dzieje, zeby mozna bylo ponowic probe. Alona podniesiono i zniknal jej z oczu lezacy bezwladnie na rekach dozorcy. Tircie zas znowu pozwolono podryfowac w blogoslawiona nicosc. Obudzil ja bol - raczej wspomnienie bolu - a moze tak sie jej wydawalo. Bol nie byl czescia jej samej, lecz znosila go, zaciskajac zeby, jak uprzykrzone brzemie, ktorego nie mozna zrzucic. Zobaczyla nad soba niebo: szare i zachmurzone. Deszcz przestal juz padac. Jej glowa podnosila sie i opadala, wiec od czasu do czasu widziala przelotnie rozbojnikow. Jeden jechal obok niej, prowadzac na postronku kucyka, do ktorego ja przywiazano. Znacznie bardziej niz otoczenie interesowalo dziewczyne to, co dzialo sie w niej samej: obudzil sie nie tylko bol, lecz takze mysli. Tym razem nie byla to reakcja na wolanie Alona, ale na cos, co siegalo ku niej... Cieplo... ze szkatulki?! Czy skarb strzezony przez jej klan byl zywy?! Nie, to niemozliwe. Szkatulke przeciez zrobiono z metalu. Chyba ze krylo sie w niej cos, czego wcale sie nie spodziewala: jakas rozumna moc. Po Wielkich Adeptach mozna wszystkiego oczekiwac, a ta szkatulka juz kiedys do nich nalezala. Tirtha nie miala co do tego zadnych watpliwosci. Od metalowej skrzynki spoczywajacej w poblizu jej serca, do ktorej tak silnie przywarly jej dlonie, emanowalo jakies uczucie. Tak! Trzymala szkatulke tak mocno, jak wtedy, gdy podniosla ja z kamiennego stolu w tajemnej komnacie. Sznur przywiazywal ja do grzbietu kucyka, okrecono go tez starannie wokol jej rak, jak gdyby rozbojnicy nie wierzyli do konca, ze jest martwa, i obawiali sie, iz po odzyskaniu przytomnosci rzuci szkatulke w takie miejsce, skad nie zdolaja jej wydobyc. Martwa? Po raz pierwszy obudzilo sie w niej zwatpienie. Alon dal jej ogromna dawke lekarstwa sprowadzajacego leczniczy sen. Moze narkotyk sparalizowal jej cialo i usunal bol, ale pozostawil ja przy zyciu? Przypuszczenie, ze moglaby na zawsze pozostac w takim stanie, wydalo sie jej gorsze niz fizyczny bol i ogarnelo ja potworne przerazenie. Niebo przejasnilo sie troche. Gdy glowa Tirthy znowu sie uniosla wraz z ruchem wierzchowca, dziewczyna zobaczyla skrawek blekitu. Dostrzegla tez tylna straz - samotnego jezdzca, ktory niespokojnie ogladal sie za siebie. Nie zauwazyla zadnych sladow drogi. Jechali przez rozlegle wrzosowisko z rozrzuconymi to tu, to tam okraglymi pagorkami i wzgorzami. Wiosenna roslinnosc byla juz wysoka i miala swieza, mila dla oka barwe. Tirtha zobaczyla tez sokola kolujacego na niebie i stado jakichs ptakow, Byla to bardzo spokojna kompania. Nikt nic nie mowil i tylko od czasu do czasu cisze przerywal szczek wedzidel i parskanie koni. Tirtha bez trudu odbierala uczucia jadacych: mieszanine niepokoju i strachu. Przypomniala sobie, ze Gerik nie chcial przekroczyc granicy. Legendarne Escore dzielilo od Karstenu pasmo wzgorz, a nie ponure gory stanowiace zachodnia Zapore Estcarpu. Mimo to podroz przez sporne tereny mogla budzic niepokoj i nowi mieszkancy Karstenu, nienawidzacy i obawiajacy sie tego, co Sokolnik nazywal czarostwem, nie chcieli dalej jechac. Sokolnik... Zostal zastrzelony... Dziewczyna niejasno przypomniala sobie slowa jednego z rozbojnikow. Przy pomocy Alona wyniosl ja ze zrujnowanej twierdzy tylko po to, zeby znalezc smierc. A co sie stalo z jego magicznym mieczem? Byla przekonana, ze nie odwazylby sie go zabrac zaden rozbojnik. Miecz-sztylet od poczatku zaakceptowal Nirela, a Tirtha slyszala wiele opowiesci o broni, ktora sama wybierala sobie wlasciciela - lub wlascicielke - i nie sluzyla nikomu innemu. W jej pamieci ozylo wspomnienie o tym, jak Sokolnik oslonil swoim cialem ja i Alona przed walacymi sie scianami. Wojownik z czysta tarcza sluzy swemu panu az do smierci - tak nakazywal kodeks honorowy. Tirtha przypuszczala, ze pod koniec podrozy Nirel nie tylko zyl zgodnie z kodeksem, ale ponadto zapomnial o jej plci i traktowal ja jak rannego towarzysza broni. Przypomniala sobie jego ogorzala twarz o zapadlych policzkach i dziwne zoltawe plomyki w glebi oczu, rozpalajace sie pod wplywem gniewu lub mysli, ktorych nigdy nie poznala. Znalazl spokoj i to bylo wszystko, czego mogla mu byla zyczyc. A jaki los spotkal jego sokola, ktory w tak dziwny sposob w chwili smierci zamienil sie w szaropiorego ptaka? I kim byla Ninutra? Nawet bezglosne wymowienie tego imienia zmienilo tok myslenia dziewczyny. Tym razem nie zobaczyla kobiecej twarzy, lecz poczula cieplo przenikajace cala jej istote. Tymczasem... Tymczasem powietrze zgestnialo, zawirowalo i skrecilo sie. Czy powietrze moglo tak sie zachowywac? W pewnej chwili mimo swojego unieruchomienia i pozycji uniemozliwiajacej obserwacje otoczenia, zauwazyla jakis ruch nad ich glowami. Pasmo mgly - skad przy takim jasnym dniu mogla sie wziac mgla?! Wygladalo to bowiem jak mala chmurka, ktora zawisla tuz nad nimi i razem z nimi podrozowala. Moze tylko ona ja widziala? Jadacy wokol niej rozbojnicy nie zareagowali. Mgla? Nie, cien! Tylko ktoz widzial w poludnie cien unoszacy sie w powietrzu! Cien zawirowal, wydluzyl sie i zmaterializowal. Tirtha zobaczyla ten sam miecz, ktory wisial nad glowami ich trojga w Sokolim Rogu. Teraz tez wydluzal sie i poszerzal. Kryla sie w nim nieznana grozba. Na pewno nie dla niej, Tirtha nie miala co do tego zadnych watpliwosci. Byl to przejaw tej samej mocy, ktora juz raz im pomogla w siedzibie jej przodkow. Podobnie jak szaropiory ptak, ten dziwny miecz byl zarazem ostrzezeniem i wyzwaniem. Na poly oczekiwala dzikiego skwiru, imienia - wezwania rzuconego nad ich glowami. Zamiast tego uslyszala glosne wolanie rozbojnika prowadzacego kuca, do ktorego ja przywiazano. Mezczyzna sciagnal wodze i zatrzymal oba konie. Glowa dziewczyny przechylila sie lekko na bok, widziala wiec jego ramie, wskazujace niesamowity miecz. Podniosla sie ogolna wrzawa. A pozniej zabrzmial glos tego, ktorego jeszcze nie widziala - slugi Zla. -To tylko iluzje. Czyzbyscie lekali sie cieni? -Sa rozne cienie - odparl zuchwale Gerik. - Jesli to Jest iluzja, to czyja, Panie? W dodatku niesamowicie wyglada. Nie sadze, zeby to i twoj kompan od kielicha zgadzali sie ze soba. Powiedziales, ze w Escore beda tacy, ktorzy nam pogratuluja, gdyz wieziemy tego trupa z jego piekielna skrzynka i wyrostka, ktorego ciagniesz ze soba, mimo ze i on zaczyna przypominac umarlaka. Jestesmy juz w Escore, prawda? A przynajmniej tak nas poinformowales. Gdziez wiec sa ci twoi przyjaciele? Czy nie sadzisz, ze ci, ktorzy dobrze ci nie zycza, znalezli nas pierwsi? Uwazam - glos Gerika stal sie nieco glosniejszy, jakby zblizal sie do Tirthy - ze wypelnilismy nasza czesc umowy, Panie. Nie chcemy zadawac sie z Mocami - pozostawmy czarostwo tym, ktorzy znaja sie na tym lepiej od nas. W ksiestwie dosc jest lupow; po co mamy szukac guza? Wydawalo sie, ze rozbojnik, jedyny, ktorego Tirtha widziala, zgadzal sie z Genkiem, gdyz puscil postronek wierzchowca dziewczyny i cofnal konia. Po chwili dolaczyl do niego inny, tak podobny, ze musial byc jego kuzynem, a na pewno bliskim krewnym. Tymczasem dziwny miecz w pelni sie zmaterializowal i wygladal - przynajmniej w oczach Tirthy - bardzo solidnie. Wydluzyl sie tez tak bardzo, ze moglby sie nim posluzyc jedynie olbrzym wielki jak gora, a nie byla to bron nadajaca sie do zwyklej walki. Sluga Ciemnosci rozesmial sie. -Za pozno, Geriku. Juz raz ci to powiedzialem - chociaz moze mi nie uwierzyles - ci, ktorzy wstepuja na sluzbe do mojego pana (a zobowiazujac sie pomoc mi w pewnych sprawach, wlasnie to zrobiles), nie moga jej porzucic, kiedy im sie spodoba. Dopiero wtedy, gdy ich w pelni wykorzysta! Sprobujcie sie wycofac - jesli wam sie to uda! Twarze rozbojnikow znajdujacych sie w polu widzenia dziewczyny zbladly pod warstwa brudu i opalenizny. Obaj odwrocili sie jak jeden i dzgneli konie ostrogami. Kuce pomknely traktem. Zdazyly wszakze przebyc tylko jedna lub dwie dlugosci, gdy nagle zwolnily biegu, rzac glosno w dzikim przestrachu. Naprzeciw nich przykucnal w trawie stwor, jakiego Tirtha nigdy dotad nie widziala, chociaz nocny napastnik z granicznych gor byl wystarczajaco niesamowity i zly. Ta istota wydala sie jej jeszcze gorsza, poniewaz nie miala w sobie nic z normalnego zwierzecia. Przypominala z wyglad pajaka i robila wrazenie, jakby jedno z tych nieszkodliwych stworzen, tkajacych rankiem sieci na lace, uroslo nagle do rozmiarow kuca. Porosnieta byla szorstka, szkarlatna sierscia, gestniejaca w zbita mase w poblizu stawow wielkich konczyn. Ponad szczekami, ktore mlaskaly, gdy saczyl sie z nich gesty, zielony sluz, biegla linia metnych, ciemnych oczu. Dwaj rozbojnicy probowali okielznac znarowione wierzchowce, lecz nadaremnie. Kucyki odwrocily sie blyskawicznie i przemknely obok Tirthy, unoszac ze soba jezdzcow, jak najdalej od potwora, ktory przykucnal i uwaznie przygladal sie ludziom. -Aaa...! - To musial zawolac sam Gerik, jedyny sposrod zbojcow, ktory nie dal sie zastraszyc swemu panu. Pomknal w strone niesamowitego stworu, ze swoboda starego zolnierza sciskajac w reku ciezka wlocznie. Pewnie, zelazna reka trzymal swego wierzchowca, ktory rzal dziko i toczyl z pyska piane. Pajakowaty potwor nie czekal na atak Gerika. Skoczyl, narazajac sie na wbicie na wlocznie. A wtedy kon rozbojnika stanal deba albo odskoczyl; Tirtha dobrze tego nie widziala. Przerazenie dodalo wprawdzie kucykowi sil, ale jego krepe cialo nie sprostalo zadaniu. Zwierze poslizgnelo sie i runelo na bok, ale przyznac trzeba, ze dopiero wowczas, gdy wlocznia przebila brzuszysko monstrualnej istoty. Moze przyklad Gerika dowodzacy, ze mozna pokonac stworu naslanego przez sluge Ciemnosci, albo tez osobowosc przywodcy sprawily, ze uciekinierzy zawrocili. Znalezli sie znow w polu widzenia Tirthy, pedzac w strone klebowiska cial: konia, potwora i czlowieka. Wyciagneli miecze, rabiac szkarlatne cielsko, gdzie sie dalo. Kucyk Gerika kwiczal przerazliwie, tak jak moze krzyczec tylko smiertelnie przerazone i ranne zwierze. Jego jezdziec nie odzywal sie. Byc moze impet uderzenia sprawil, ze Gerik stal sie latwym lupem. Lecz sam potwor znalazl sie w tarapatach. Dwukrotnie probowal skoczyc i dwukrotnie musial sie wycofac. Trujacy zielony sluz lal mu sie waskim strumykiem z paszczy. Pozniej jeden z rozbojnikow zaglebil miecz w inteligentnym, zlosliwym oku. Wyciagnal miecz i uderzyl po raz drugi. Potwor trysnal zielona ciecza; czlowiek cofnal sie z krzykiem, opuscil miecz na ziemie i zaczal biegac w kolko, wyjac jak konajace zwierze i rekami szarpiac twarz, jakby chcial zerwac skore. Czesciowo oslepiony, utraciwszy dwie lapy, z wlocznia bita gleboko w wielkie brzuszysko, monstrualny pajak zdolal sie podniesc z wciaz drgajacego ciala kucyka. Zwrocil sie przeciw drugiemu przeciwnikowi. Przednia noga, zakonczona ostrym pazurem prawie tak dlugim, jak przedramie Tirthy, pomknela w strone czlowieka, ktory cofnal sie, machajac bezladnie mieczem. Brzeszczot napotkal w powietrzu pazur i odbil sie od niego. Ta czesc ciala potwora byla dobrze chroniona. I znowu rozpylona trujaca ciecz trysnela z otworu gebowego niesamowitej istoty. Rozbojnik zdazyl odskoczyc do tylu; mial wiecej szczescia niz jego towarzysz. A pozniej glowa, ramie i gorna czesc tulowia podniosly sie z miejsca, gdzie potworny pajak przykucnal nad swa pierwsza ofiara. Gerik zdolal sie podniesc i uklakl. Sciskajac oburacz miecz, uderzyl w odwrocone teraz od niego okragle cielsko. Wbite z calej sily ostrze zaglebilo sie w szerokim grzbiecie az po rekojesc. Z rany trysnal czarny plyn, opryskujac Gerika, ktory znow upadl na ziemie i ostatecznie zniknal Tircie z oczu. Jednak potwor wciaz jeszcze zyl. Nie odwrocil sie i nie rzucil na Gerika, nadal staral sie dosiegnac ostatniego juz napastnika, ktory zaatakowal z przodu. Rozbojnik wycofal sie pospiesznie. Pozniej widac zalamal sie, odwrocil i pobiegl co sil w nogach, pozostawiajac za soba pajaka probujacego w dalszym ciagu atakowac! Az wreszcie poczwara przewrocila sie: jej zdrowe konczyny nie byly juz w stanie utrzymac wielkiego cielska. Nie uznala sie jednak za pokonana, tryskajac na wszystkie strony zielonym sluzem. Tam, gdzie tylko dotknela ziemi kropla trujacego plynu, unosila sie do gory smuzka pary lub dymu. W powietrzu rozszedl sie ohydny smrod. I wlasnie wtedy ktos pochwycil wodze kucyka, do ktorego przywiazano Tirthe, i zmusil zwierze do kolyszacego klusa. Odjechali z pola bitwy, nie udzieliwszy pomocy nieszczesnikowi, ktory pelzal po ziemi z twarza zamieniona w potworna maske; jego przerazliwy krzyk przerodzil sie w nie zrozumialy belkot. Nie zobaczyla juz Gerika, a trzeci rozbojnik, ten, ktory uciekl przed potworem, biegl za nimi wolajac cos glosno. Jednak niewidoczny przewodnik wierzchowca Tirthy coraz bardziej sie od niego oddalal. Nierowny bieg kucyka uniemozliwial dziewczynie dalsza obserwacje. Nie wiedziala rowniez, ile osob pozostalo z calej grupy. Na pewno sluga Ciemnosci - moze to nawet on trzymal wodze jej konia - a wraz z nim Alon. Czy byl jeszcze ktos? Sam fakt, ze liczba przesladowcow tak stopniala, moglby ulatwic im ucieczke, gdyby nie jej sparalizowane cialo. Moze Alon mial jakas szanse. Bardzo chciala sie z nim skontaktowac. Bol stal sie silniejszy. Byl w stanie nia zawladnac i uwiezic w inny sposob. Teraz jednak jej umysl sie rozjasnil. Cos zmusilo ja do myslenia i do obserwacji tego, co znajdowalo sie wokol nich i nad nimi. Nad nimi! Zadawala sobie wiele trudu, by podniesc glowe i co jakis czas spojrzec do gory. Tak, niesamowity miecz byl tam nadal. Moze to wlasnie on nie pozwolil kucykowi wpasc w panike i uciec na oslep od monstrualnego pajaka. Czy to ten brzeszczot obronil ich tez przed atakiem potwora, czy tez bylo to raczej efektem szalenczej brawury Gerika? Widok migoczacych na mieczu symboli przypomnial jej, ze Alon wsadzil futeral ze zwojem do petli pasa, ktory Sokolnik nosil przewieszony przez ramie. Jezeli ci rabusie nie ograbili ciala, zwoj nadal tam byl. Zreszta, gdyby nawet miala go teraz pod reka, i tak nie umialaby sie nim posluzyc. Zblizali sie do konca pofaldowanej rowniny. Dziewczyna dostrzegla przelotnie pagorki podnoszace sie niczym stopnie do majaczacych z jej obu stron wzgorz. Nie wiodla tam zadna droga, lecz Tirtha byla pewna, ze jechali szlakiem dobrze znanym sludze Ciemnosci. Poniewaz nie smiala skontaktowac sie z Alonem, a powinna tak dlugo, jak zdola, pozostac pania swego ciala (w ktorym bol nasilal sie z kazdym krokiem kucyka), skupila cala uwage na zrodzonym z cienia mieczu. Nie byl to w zadnym razie przejaw Ciemnosci. Doszla do wniosku, ze odpowiadal - w sposob, ktorego nie dano jej zrozumiec - strzezonej przez nia szkatulce. Czy byla to bron kobiety, ktora objawila sie im w tajemnej komnacie? "Ninutra..." - Tirtha nie wymowila tego imienia na glos czy szeptem, lecz uksztaltowala je powoli, litera po literze, w mysli, koncentrujac sie tak, jakby rzucala skomplikowany czar. Istnialy slowa, ktore uzdrawialy; wiele z nich znala i poslugiwala sie nimi. Takie slowa same w sobie nie mialy mocy, liczyla sie ich intonacja oraz fakt, ze od niepamietnych czasow uzywano ich do budowy kanalu dla uzdrawiajacej energii. Moca byly imiona. Istnialy Wielkie Imiona, ktorych nikt nie osmielil sie wymowic bez silnych zabezpieczen. Jesli to bylo jedno z nich... coz z tego, przeciez nie miala nic do stracenia. Zycie teraz niewiele dla niej znaczylo. Jezeli szkatulka, ktorej strzegla (niezaleznie od swej woli czy pragnienia), byla zwiazana z jednym z tych zlowieszczych imion, to miala, chocby czesciowo, prawo przywolac kryjaca sie za nim Moc. Zamknela oczy. Serce zabilo jej jak mlotem. Odzyskala kontrole nad cialem! Mogla podniesc i zamknac powieki, czuc bicie wlasnego serca! Ponownie zacisnela powieki, skoncentrowala sie i jeszcze raz sprobowala zbudowac z tego imienia obraz. Najpierw zobaczyla plomienie, takie same jak te, ktore buchnely z katow ukrytej komnaty. Rozblysly ostrzegawczo. Ostrzegawczo! Jakiez to mialo znaczenie dla kogos, kto jak ona byl o krok od smierci? "Ninutra!" Odzyskala swobode woli. Jesli gdzies istniala jakas moc, ktora mogla w ten sposob przywolac, niech przybedzie! Moze i stala sie zabawka, narzedziem sil, ktorych nie rozumiala. Byla jednak ostatnia z klanu Sokola - klanu, ktory w przeszlosci zawarl byl pewna umowe. Tirtha miala dziwne uczucie, ze jakas czesc jej istoty przemknela z szybkoscia swiatla przez otchlan czasu i znow wrocila do terazniejszosci. "Ninutra!" Tym razem nie zobaczyla obojetnej kobiecej twarzy. W plomieniach uksztaltowalo sie (lub plomienie je przyniosly) oblicze kogos podobnego do niej samej: mlodej kobiety ze Starej Rasy. Wyczuwalo sie w niej wielka sile, chociaz mogla byc tylko glosem czy kanalem dla kogos znacznie potezniejszego. "Ninutra!" Za kobieta wisial widmowy miecz. Z mgielki otaczajacej twarz nieznajomej wyciagnela sie reka. Palce zacisnely sie na rekojesci, odwrocily bron i uniosly gotowa do ataku. Wtedy pojawily sie dwie inne postacie, podeszly do nowo przybylej i stanely po jej bokach. Tirtha widziala je bardzo niewyraznie, przypominaly slupy dymu lub mgly. Tyle sie dowiedziala: ze sa tacy, ktorzy moga roscic sobie prawo do zrodzonego z cieni miecza. Moze nawet byli, na swoj sposob, przychylnie do Tirthy usposobieni. Lecz to, co mialo sie wydarzyc, bylo znacznie wazniejsze niz los samotnej kobiety ze Starej Rasy, ktora dotrwa do konca, dotrzymujac zlozonej przez jej przodkow przysiegi. A kiedy ten koniec nadejdzie, nie bedzie dotyczyl samej Tirthy, ale wiekszych spraw. Trzy mgliste postacie zniknely, lecz miecz pozostal. Nadal przyciagal i skupial wszystkie mysli dziewczyny, przytlaczal ja swa obecnoscia. Symbole na brzeszczocie plonely gniewnie. Czerpala z nich sily, zeby wytrzymac bol szarpiacy jej cialem. Wysluchano jej prosb, udzielono pomocy, bo byla jeszcze potrzebna. Tkwila wiec w samym centrum swej wizji, czepiajac sie jej cala sila woli, silac sie ja przeksztalcic w zapore przeciw bolowi. Nigdy sie nie dowiedziala, jak dlugo trwalo to czuwanie. Miecz zaczal blednac, ogniste symbole gasly, coraz bardziej zaglebiajac sie w zwezajaca sie i zmniejszajaca glownie. Az wreszcie pod zamknietymi powiekami widziala tylko mrok. Musiala dlugo trwac w transie, gdyz juz nie jechala na kucyku. Jej powracajace do zycia cialo wyczulo, ze lezy na plaskiej, nieruchomej i twardej powierzchni. Zobaczyla wokol siebie swiatlo, swietlne serpentyny strzelajace w niebo jak waziutkie plomienie olbrzymich swiec. Swiatlo to rozsiewalo chlod i zlo. To miejsce nalezalo do Ciemnosci, bez wzgledu na to, jakie swiatlo plasalo w nim i wokol niego. Poza wynioslymi swietlnymi kolumnami Tirtha zobaczyla nocne niebo, lecz od migocacych gwiazd dzielila ja przezroczysta falujaca kurtyna. Wydawalo sie, ze nawet gwiezdna poswiata musiala byc oslonieta w tym zlym miejscu. Z determinacja zebrala wszystkie sily i sprobowala odwrocic glowe. Poczula bol; ale bol sie nie liczyl, poniewaz byla pania swojego ciala. Odrzucila od siebie cierpienie, tak jak odrzucilaby oslizglego weza, ktory by nieswiadomie na nia wpelzl. Pozniej przekonala sie, ze moze lekko poruszyc glowa; dojrzala co nieco z tego, co znajdowalo sie z lewej. Nie byla sama. Niesamowity blask wydobywal sie z kolumn lodu zamrozonego przed wiekami. Gleboko miedzy nimi kryly sie jadra mroku. Pomiedzy Tirtha a najblizsza smiertelnie zimna kolumna siedzial Alon. Wyciagniete do przodu nogi mial zwiazane w kostkach, podobnie jak wykrecone do tylu rece. Podnioslszy wysoko glowe, patrzyl prosto przed siebie. Sprawial wrazenie zupelnie pogodzonego z losem, tak ze nic juz nie mialo dla niego znaczenia. -Alonie! Nie spojrzal na nia, nie wyrwal sie z transu. Czy wycofal sie do bezpiecznej pustki? Wewnetrzny glos zapewnil ja, ze nie. -Alonie! - Wysilek potrzebny do wymowienia tego jednego slowa bardzo ja oslabil. Twarz chlopca lekko sie ozywila, ale mimo to wydawal sie tak przygnieciony nieszczesciem, ze nic do niego nie docieralo. Obserwowala go dluzsza chwile, nie mogac zebrac dosc sil, by ponowic proby nawiazania kontaktu. -On odszedl, zostawil nas... z Ciemnoscia... - Alon wypowiedzial te slowa niemal nie poruszajac- wargami. Tirtha ozywila sie. Chlopiec tylko przybral maske szoku i rozpaczy - w duchu wcale nie pogodzil sie z losem! -To miejsce nalezy do Ciemnosci. Uwazal, ze sie stad nie wydostaniemy... - ciagnal Alon. - Nie przyzywaj. Ten, kto tu rzadzi, zaraz sie o tym dowie. Nie przyzywaj? Czyzby Alon w jakis sposob dowiedzial sie o jej wczesniejszych wysilkach? Nie, nawet o tym nie wolno myslec w tym miejscu! Zachowac ostroznosc! Jakas Moc zrobila tu wiezienie - nie znala jej zasiegu - lecz najwidoczniej ten, kto ich tutaj przywiozl, byl przekonany, ze nie wydostana sie stad. Alon patrzyl przed siebie, ale Tirtha zobaczyla, ze choc ramiona mial wykrecone i zwiazane za plecami, jego rece sie poruszaly. Nie mogl dosiegnac palcami wezlow - byloby to fizycznie niemozliwe, a jednak, ku jej zdumieniu, gladzil wiezy, jakby glaskal lub poklepywal zwierze. Zauwazyla, iz nie igral tak ze sznurem, lecz z plecionym rzemieniem. Nie wiedziala, co zamierzal w ten sposob osiagnac, ale na pewno mial w tym jakis cel. Nie probowala wiec sie z nim skontaktowac, tylko przygladala sie, jak klepal, glaskal i piescil rzemienie, jednoczesnie sprawiajac wrazenie smiertelnie przerazonego. Dziewczyna nagle sobie uswiadomila, ze koncentrujac sie na chlopcu, moze zwrocic na niego uwage wladajacej tym miejscem sily. Starala sie zatem odwrocic od niego mysli i zamierzala ponownie zamknac oczy, gdy nagle dostrzegla jakis ruch w miejscu polaczenia rzemieni na rekach Alona. Patrzyla na cos, co poczatkowo uznala za klamliwa iluzje, ktora miala wprowadzic ich w blad, obudzic plonna nadzieje. Ale jesli byla to iluzja, to wyjatkowo dobra! Rzemienne petle, ktore Alon dlugo pocieral i piescil czubkami palcow, same sie poruszyly. Zachowywaly sie jak weze, ktore zwinely sie w niewygodne dla nich sploty i teraz dobrowolnie je rozluznialy. Wezly rozwiazaly sie same, pozwalajac zsunac sie reszcie rzemieni, jakby kierowaly nimi tylko wlasne pragnienia. Przeslizgnely sie przez cialo chlopca i powoli odpelzly. Jego pokryte pregami ramiona opadly do przodu. Chlopiec nachylil sie i dotknal czubkami palcow rzemieni krepujacych jego kostki. Znowu zaczal je pocierac i piescic. Tirtha uwaznie przygladala sie twarzy zastyglej w grymasie rozpaczy. Ktos patrzacy z boku powiedzialby, ze Alon jest sparalizowany ze strachu, jak kazde brutalnie potraktowane dziecko. Chlopiec nie poruszal wargami - nie mogl wiec wypowiadac zaklecia ani slow mocy. I po raz drugi mu sie udalo. Rozluznila sie druga petla. Alon odzyskal wolnosc. Nie poruszyl sie jednak, tylko siedzial w obluzowanych postronkach. Pozniej gleboko odetchnal i uparcie, z determinacja, zaczal rozcierac pregi i zaglebienia na przegubach i ramionach. Czy skrepowano go rowniez wiezami bardziej niewidocznymi niz te, z ktorych wlasnie sie uwolnil? Czy Alon mogl sie teraz wydostac poza swiecace kolumny? Tirtha nie mogla sie odezwac ani nic zrobic, mogla tylko patrzec i czekac. Wydawalo sie, ze chlopiec nie wyczerpal swoich mozliwosci. Wprawdzie nadal siedzial rozcierajac cialo i patrzac przed siebie, lecz w jego spojrzeniu nie bylo ani rezygnacji, ani leku. Zmysly Tirthy stopniowo odzyskiwaly dawna ostrosc. Pogodzila sie z faktem, ze znajdowala sie we wrogim wszystkim ludziom miejscu, emitujacym chlod, ktory coraz bardziej dawal sie jej we znaki, w miare jak budzilo sie jej cialo. Ale poza chlodem bylo jeszcze cos... Alon po raz pierwszy zmienil pozycje; podciagnal pod siebie stopy i lekko przykucnal. Nie zwracal uwagi na Tirthe i nieruchomo wpatrywal sie w pustke. Jednakze dokonala sie w nim subtelna zmiana, wydawalo sie, ze czeka na jakis znak. Dziewczyna za wszelka cene probowala poruszyc glowa i powiesc spojrzeniem tam, gdzie Alon utkwil wzrok, ale bezskutecznie. Chlopiec przestal rozcierac przeguby i ramiona; siegnal po kawalki rzemienia, ktore w jakis sposob wciagnal w swoja sluzbe, i rozlozyl je obok siebie. Jeszcze raz poruszyl rekami. Znow poslugiwal sie palcami, przypuszczalnie gladzil nimi rzemienie. Teraz ruchy byly pewne i znacznie szybsze. Dziewczyna obserwowala go, a jednoczesnie coraz wyrazniej wyczuwala, ze zza upiornych kolumn tworzacych dziwna klatke przyglada im sie uwaznie jakas istota. Wyziewy zla zamykaly to miejsce niczym mury. Nie wiedziala, czy w poblizu nie krazy wybawca, ale tez nie odwazyla sie tego sprawdzic. Alon powoli podniosl reke, poruszajac palcami, jakby kogos przywolywal. Ciemny ksztalt posluchal jego wezwania i podniosl sie z bruku. Waz? Nie, ten stwor byl za cienki, nie mial tez dostrzegalnej glowy, tylko w lekkim zgieciu uniesiony koniec. Rzemien! W jakis sposob ozyl, albo chlopiec utkal z niego iluzje! Gdy Alon rozpostarl szeroko ramiona, rzemien popelzl w gore, az zrownal sie z jego glowa. Chlopiec zlozyl dlonie, po czym jakby odepchnal je od siebie. Koniec rzemienia rzucil sie w strone swietlanej kolumnady i zniknal Tircie z oczu. Alon zas nadal poruszal rekami, to unoszac je nieznacznie, to opuszczajac, jakby trzymal w nich line, ktora pelzla po bruku. Uklakl, wyprostowal sie i tak skupil na swych dzialaniach, ze az odebrala aure tego wysilku. Skoncentrowal na tym wszystkie sily. Dziewczyna przypomniala sobie, ze kiedys poprosila jego i Nirela, by uzyczyli jej swej energii do dalekowidzenia. Czy moglaby w podobny sposob pomoc Alonowi? Bol wciaz napieral na zapory, ktore stworzyla, zeby go powstrzymac. Runa, jesli bedzie probowala dodac sil chlopcu. Zamknela na chwile oczy i zastanowila sie nad ewentualnymi tego rezultatami. Wykorzystujac cala swoja energie, Alon wiele ryzykowal. Z drugiej strony, pozostala jej tylko wiara, ze chlopiec walczy z wrogiem, ktory ich tu wiezil. Juz dawno pogodzila sie z faktem, iz rozumial wiecej, niz odwazylaby sie przypuszczac. Dokonala wyboru. Wola mozna kierowac i Tirtha to zrobila, nim zdala sobie sprawe, ze w ten sposob niszczy wlasne psychiczne zabezpieczenia. Zacisnela powieki i nie przestawala myslec o towarzyszu niedoli. Nie probowala sie z mm skomunikowac, gdyz mogloby to zwrocic uwage straznika, lecz starala sie stworzyc w pamieci obraz, w ktorym dotykala reka ramienia chlopca. Przez ten punkt splywala sila jej wlasnej woli. Piekacy bol przeszyl cialo Tirthy. Zewszad otoczyly ja plomienie, mimo to czepiala sie stworzonej przez siebie wizji. Zadala sobie pytanie, czy bol moze stac sie zrodlem mocy. Pochwycila te mysl, dodajac do przekazywanej juz energii moc, ktora generowalo cierpienie. Znosila okrutne katusze i chwilami wydawalo sie jej, ze nie zniesie wiecej. Co gorsza, nie wiedziala, czy w ogole dotarla do Alona, czy zdolala go pobudzic, zasilic energia. Bol wypelnial ja cala. Miala wrazenie, ze cialo wzdyma sie, nie mogac go pomiescic. Pod czaszka rozgorzal i huczal wielki plomien. Na koniec Alon znikl, a za nim wszystko inne... -Tirtho! - uslyszala, a pozniej znow - Tirtho! Imie az zadzwieczalo w ogromnej pustce. Cos odpowiedzialo, protestujac i opierajac sie, ale nie mogac sprzeciwic sie mocy tego glosu. -Tirtho! Trzy to magiczna liczba - tak glosila starozytna nauka. Po trzykroc wezwana, musiala usluchac. Ktos ja przyciagal... przyciagal to, co z niej pozostalo. Przeszylo ja ostre dzgniecie piekielnego bolu i urwalo sie. Obca wola rozerwala go jak znoszona szate, oslaniajac Tirthe przed reakcja jej wlasnego ciala. Poczula tez, ze zaczety proces wciaz trwa, ze powoli powraca do zycia. Wiedziala juz, ze oddycha, choc szybko i nieregularnie, ze slyszy uszami i widzi oczami. Nie otaczaly jej juz olbrzymie trupie swiece. Zapach i wyziewy Ciemnosci znikly. Zobaczyla swiatlo, ale byl to rumieniec nieba o wschodzie slonca, poczula lagodny podmuch wiatru niosacego won kwiatow. Jej uwage przykula twarz, ktora ujrzala nad soba, i wyciagniete nad swa piersia rece - lekko opalone, smukle, o dlugich palcach. Zrozumiala, ze to one powstrzymaly bol. Obok Tirthy kleczala znana jej z wizji dziewczyna, dziewczyna, ktora wtedy trzymala zrodzony z cienia miecz. Nie byla to Wielka Adeptka spogladajaca na nich obojetnie, bez cienia litosci, a raczej kaplanka zwana Glosem. Sluzebna Ninutry pozostala czlowiekiem i wspolczucie malowalo sie na jej twarzy i dzwieczalo w glosie. -Witaj, dziedziczko Sokolego Rodu, ktora dochowalas wiary. Niebawem wypelnisz swoja misje. Zblizamy sie bowiem do konca - a moze i do poczatku - jesli taka bedzie wola Wielkiej Mocy. -Kim jestes? - wykrztusila z trudem Tirtha. -Jestem Crytha - odparla kaplanka. Wygladalo na to, ze nadszedl czas podawania imion. - Sluze Tej, ktora znasz, chociaz niewiele o Niej wiesz. Jestem Glosem Pani Ninutry, Wladczyni Zrodzonego Z Cienia Miecza. Odpowiedzialo jej echo, gdy wymowila to imie. Nad pochylona glowa kaplanki pojawil sie ptak, ktory narodzil sie z konajacego sokola. Zaskwirzyl glosno. Crytha oderwala spojrzenie od Tirthy, patrzac na cos lub kogos poza nia. -Tak, istotnie, czas jest bliski - powiedziala. - Szykujemy sie do boju. Rozdzial XVII Chociaz odgrodzona od bolu, Tirtha wciaz nie mogla sie poruszyc i widziala tylko to, co znalazlo sie w zasiegu jej wzroku. Crytha nadal kleczala obok, ale po bokach kaplanki staneli dwaj mezczyzni, a kazdy na swoj sposob przyciagal uwage. Jeden byl wysoki, szeroki w ramionach, o krepym ciele, jak przystalo na topornika. Trzymal bowiem oburacz topor o dwoch ostrzach. Jego oczy spogladaly wspolczujaco na Tirthe spod ozdobionego misternie rzezbionym smokiem helmu. Co jakis czas omiatal wzrokiem otoczenie, jakby znajdowali sie w miejscu, gdzie ciagle musial byc w pogotowiu.Jego towarzysz byl mlodszy, bardziej smukly, o jasnej twarzy. W reku trzymal miecz, jakim dawniej poslugiwali sie Straznicy Graniczni. Nie nalezal w pelni do Starej Rasy, ale na pewno byl czlowiekiem. To on sie odezwal: -Zbliza sie jakis jezdziec... Crytha zrobila uspokajajacy gest i powiedziala: -Tak, ale oprocz niego jest jeszcze ktos. Rane ku nam kroczy... Topornik zwazyl swoja bron w rece. Jego rysy stracily wszelka miekkosc, a gorna warga uniosla sie niby u polujacego snieznego kota. -Jestesmy za blisko jego zrodla - zauwazyl. -Nie mozemy jej ruszyc. - Crytha przerwala mu i wskazala na Tirthe. - Czy dobre, czy zle. to bedzie nasze pole walki. Ona tez ma jeszcze do odegrania swoja role. - Kaplanka wstala. Wszyscy troje patrzyli we wskazanym kierunku. Nieskonczenie ostroznie Tirtha zebrala sily i lekko poruszyla wsparta na czyms glowa. Mogla znacznie dalej widziec, nawet spojrzec na szkatulke spoczywajaca na piersi. Jej rece przywarly do tajemniczej skrzynki tak mocno, jakby byly jej czescia. Podniosla oczy i zobaczyla Alona. Nie stal jak tamta trojka, ale biegl co sil w nogach. Tirtha uslyszala glosne rzenie torgianczyka, prawdziwy konski okrzyk triumfu. W poblizu byly jakies ruiny, pelno rozsypanych glazow, skruszalych murow. Dziewczyna nadal czula docierajacy spoza nich chlod. Chociaz dzieki jakiejs sztuczce Mocy uwolnili sie z wiezienia Ciemnosci, to nie oddalili sie od niego zbytnio. Otaczajace ich ruiny mogly byc pozostalosciami swiatyni, zamku albo niewielkiej wioski. Alon zniknal miedzy sterczacymi resztkami kamiennych murow i po kilku chwilach wrocil, prowadzac konia za grzywe. Jezdziec chwial sie w siodle, ozdobny helm nie oslanial juz jego ciemnych wlosow, a twarz pokrywala zakrzepla krew. Ale Tirtha wiedziala, iz zadna maska nie ukryje go przed nia. Uwiezione w sparalizowanym ciele serce dziewczyny zabilo mlotem, jakby chcialo wyskoczyc z piersi. Sama byla w polowie, nie, w trzech czwartych martwa, i oto ujrzala, jak Nirel powstal z martwych. Wierzchowiec raczej szedl za Alonem, niz sluchal jezdzca. Chociaz Sokolnik mial otwarte oczy, Tirtha zastanowila sie, czy w ogole dostrzegal cokolwiek. Torgianczyk zatrzymal sie, zwiesiwszy glowe. Alon poglaskal go po grzywie, mruczac cos cicho. Jezdziec poruszyl sie i sprobowal sie wyprostowac. Jego przygasle oczy oprzytomnialy. Najwidoczniej zobaczyl i poznal Tirthe. Pozniej przeniosl spojrzenie na stojaca obok niej trojke. Zobaczyla, ze siegnal do pasa metalowymi szponami. Nie nosil juz miecza, w kaburze nie bylo pistoletu strzalkowego, mial w zasiegu reki tylko plonaca jaskrawym blaskiem czarodziejska bron. Zsiadl z torgianczyka i moze bylby upadl, gdyby nie uchwycil sie konskiej grzywy. Crytha zrobila krok lub dwa do przodu. -Witaj, z dawna oczekiwany... - Wydawalo sie, ze recytuje jakas rytualna formulke. - Bracie skrzydlatych wojownikow, ty, ktorego wybral Jezyk Basira, witamy cie, choc nie z goscinna czara, tylko moze na twoja i nasza zgube. Sokolnik wpil w nia spojrzenie. Pozniej puscil grzywe i niepewnie podniosl reke do czola. -Ty jestes... nocnym... gosciem... - Przemowil ochryple, jakby wbrew woli. - Przybylas, zeby wyrwac mnie z objec smierci. -Smierci... - powtorzyla Crytha, kiedy milczenie sie przedluzalo. - Nie byles martwy, Sokolniku. Wrogowie pozostawili cie na pewna smierc, ale ci, ktorzy sluza Wielkim Wladcom, nie umieraja tak latwo. -Ja sluze tylko jednej Pani - powiedzial Nirel i zacisnal usta. Skorupa skrzeplej krwi kruszyla sie i odpadala z jego twarzy. Wlosy pokrywal kurz i zlepiala krew. - Tej pani... - Okaleczona reka wskazal Tirthe. - Czego od niej chcecie? Czy twoja Wielka Wladczyni takze rosci sobie do niej prawo? -Tak - odparla pospiesznie Crytha. - I do ciebie rowniez, z powodu tego, co nosisz. Teraz ona wskazala, ale nie zaczarowany miecz, ktorego blask rywalizowal nawet z dziennym swiatlem, tylko przewieszony przez ramie pas po strzalkowej amunicji. Nirel spojrzal w slad za gestem Crythy, a pozniej powoli zacisnal reke na tym, co wywiozl z Sokolego Rogu: na futerale z ukrytym w nim nieczytelnym zwojem. Wygladal na zupelnie oszolomionego, jakby to byla ostatnia rzecz, ktora spodziewal sie znalezc. -Zawdzieczamy to madrosci twojej pani - dorzucila zywo Crytha. Podeszla do Sokolnika i wyciagnela reke. Po omacku wyciagnal spadek po zmarlym wedrowcu i podal go kaplance. Mlodszy wojownik, ktory do nich dolaczyl, spojrzal przez ramie do tylu, gdzie zdaniem Tirthy znajdowalo sie miejsce zlych mocy, z ktorego ja wydobyli. -Wyczuwam jakies poruszenie - ostrzegl. Topornik rozesmial sie i machnal swoja grozna bronia. -A gdzie go nie ma, Yonanie? Niech sie rusza. Predzej czy pozniej spotkamy sie w walce. I zaloze sie o to - znow lekko podniosl i opuscil topor - ze rezultat niezupelnie, albo wcale, nie spodoba sie slugom Ciemnosci. -Nadchodzi sam Rane. - Z futeralem w rece Crytha wrocila do swoich towarzyszy. -Czy to ma znaczyc, ze jestem zbytnim optymista? Ach, czyz kiedykolwiek czlowiekowi oplacilo sie przewidywanie nieszczescia? Zle przeczucia odbieraja sily i checi jeszcze przed walka. A to spotkanie dawno zostalo przepowiedziane, wiec co na to twoja Wielka Wladczyni? -Jestes smialy, Uruku. - Crytha spochmurniala. - Mozesz wladac jedna z Czterech Wielkich Broni, ale to nie znaczy, ze wszystkie Bramy stoja przed toba otworem. Topornik zasalutowal, lekko sie usmiechajac. -Pani Crytho, jako dwukrotnie zyjacy czlowiek wiele widzialem, wiele slyszalem i wiele dokonalem. Dlatego niewiele pozostalo we mnie leku. Bylem bogiem Thasow, mieszkancow podziemnego Krolestwa Ciemnosci, i dwa razy dowodca na wojnie. Teraz czeka nas decydujace starcie, wiec pytam otwarcie, czy mozemy liczyc na jakichs sprzymierzencow? Na jego pytanie odpowiedzial Alon. Chlopiec postapil do przodu. Torgianczyk krok w krok szedl tuz za nim. Nirel, z reka na szyi konia, kroczyl obok. -Masz nas... Uruk odwrocil sie do chlopca i usmiechnal jeszcze szerzej. -Dobrze to powiedziales, mlodziencze. Sam sie uwolniles z klatki Rane'a i wyciagnales stamtad rowniez te pania. Chetnie stane do boju u twego boku... - Przeniosl spojrzenie na Sokolnika, ktory spotkal je z podniesiona glowa. - Kazdy wojownik, ktory wlada jedna z Czterech Wielkich Broni, jest jak tarcza dla ramienia i mocny mur dla plecow. Witaj wiec ty, ktoremu zgodzil sie sluzyc Jezyk Basira. Ty zas. Pani - teraz opuscil wzrok na Tirthe - pochodzisz ze Starej Krwi i najwidoczniej to spotkanie zostalo zaplanowane dawno temu. Nie wiem, czym jest twoja bron - i nie wiem, czy bedziesz mogla nia wladac. Tirtha spojrzala na szkatulke, ktora wciaz trzymala w zmartwialych dloniach. -Nie mam pojecia - przemowila po raz pierwszy -czy to jest bron, czy tez skarb. Wiem tylko, ze jestem jego strazniczka i ze geas nie zostal ze mnie zdjety. Mysle, ze jesli chcialbys polegac na moim udziale w walce, powinienes zmienic plany. Moje cialo jest martwe i pozostaje w nim jedynie dzieki mocy, ktorej nie rozumiem. Uslyszala, ze ktos szybko wciagnal powietrze do pluc, i spostrzegla, ze szpony Sokolnika pomknely do przodu, a pozniej sie cofnely. Ujrzala tylko szpony, nie spojrzala na jego twarz. -Rane! - Mlodszy mezczyzna poswiecal niewiele uwagi reszcie zgromadzonych. Koncentrowal sie na czyms, czego Tirtha nie mogla zobaczyc. W powietrzu wokol nich rozlegl sie glosny trzask, poczuli tez gromadzaca sie, zakreslajaca szeroki luk Moc. Uruk tylko raz spojrzal w strone, w ktora wpatrywal sie jego towarzysz broni, a pozniej zwrocil sie do Crythy. Przestal sie usmiechac i zapytal ostro: -Zadalem pytanie, co z twoja Wielka Wladczynia? -Zrobi to, co zechce - odparowala kaplanka. Tirtha pomyslala, ze rozgniewalo ja jego pytanie lub zadanie odpowiedzi. -To prawda - Uruk wzruszyl ramionami z rezygnacja - ze Wielcy Wladcy maja zwyczaj ukrywania swoich planow przed sluzba. No dobrze. Jezeli mamy walczyc, to przygotujcie sie wszyscy. - Przebiegl spojrzeniem po ich twarzach. - Nie znam osobiscie Rane'a. Wiadomo, ze kazda opowiesc staje sie wieksza, gdy powtarza ja wielu. Jest on sluga Ciemnosci, ktory wlada wlasnymi mocami. Zdaje sie, ze niezadlugo bedziemy mogli poddac je probie. Sokolnik wzial do reki krotki miecz, ktoremu Crytha i Uruk nadali imie. Odszedl od konia i stanal obok Tirthy, jak przystalo na druzynnika broniacego swojej pani. Obejrzala go od stop do glow. Polatany plaszcz zniknal razem z uszkodzonym helmem, drogim mieczem i pistoletem strzalkowym. Teraz zdjal z ramienia niepotrzebny juz pas na strzalki i rzucil go na ziemie. Dlon Nirela wydawala sie niebieskawa, jakby blask galki miecza przeniknal jego cialo. Tirtha poczula nowa fale ciepla. Czyzby rece, ktore tak dlugo byly bezuzyteczne i martwe, powracaly do zycia? Szkatulka rozblysla oslepiajaco. Alon podszedl do dziewczyny i stanal z drugiej strony. Ich trojka tez szykowala sie do walki i obrony. Chlopiec uczynil przyzywajacy gest. Z ziemi - chociaz przedtem go tam nie bylo - podniosl sie i miarowo zakolysal jeden z rzemieni, ktore Alon uczynil swymi slugami. Jego koniec pomknal do garsci chlopca. Alon okrecil czesc rzemienia wokol posiniaczonego i zakrwawionego przegubu, jakby chcial mu zapewnic solidne zakotwiczenie, a pozniej jal wymachiwac luzno zwisajacym drugim koncem. Uruk podniosl topor, a Yonan wyciagnal miecz i oparl czubkiem o ziemie, trzymajac oburacz rekojesc. Crytha zdawala sie zupelnie nie zwracac uwagi na te przygotowania. Wyciagnela z futeralu pergamin z niezrozumialymi symbolami i przygladala mu sie uwaznie. Poruszala ustami, jakby cicho wymawiala jakies slowa, jej twarz wyrazala jednak zaklopotanie. Potem szybko podeszla do Tirthy, polozyla pergamin na wieczku szkatulki i stanela miedzy swymi towarzyszami. Nastepnie wyciagnela przed siebie pusta dlon. Mgla zawirowala, skupila sie i zmaterializowala. Crytha trzymala w rece Zrodzony Z Cienia Miecz. Tirtha gotowa byla przysiac, iz teraz ow brzeszczot byl materialny i ze wykonano go z tak samo dobrej stali, jak najzwyklejsze miecze. Runy na glowni rozjarzyly sie, zgasly, po czym znow sie zapalily, jakby na moment przemknely do innego czasu i miejsca. Tirtha pomyslala o Wielkiej Adeptce, o ktorej nie wiedziano, przylaczy sie czy nie. Chyba jednak nie powinni liczyc na jej aktywny udzial w walce. Wprawdzie to przy jej pomocy wydostali sie z tajemnej komnaty w Sokolim Rogu, ale zaraz potem wpadli w rece wrogow. A jesli to wszystko bylo czescia jakiegos planu? Moze ceniono ich nie za to, kim byli, a jedynie za oddane przez nich uslugi? Niewykluczone, ze ona i Alon celowo zostali wydani w niewole, zeby mogli znalezc sie w tym miejscu i o tej godzinie. W kazdym razie Tirtha byla pewna, ze nie traktowano jej jako jedynej, niepowtarzalnej istoty, tylko jako narzedzie kontroli wobec zastyglej w jej uscisku szkatulki. Kontroli? Dlaczego wlasnie to slowo przyszlo jej na mysl? Nie sprawowala przeciez zadnej kontroli nad zaczarowana skrzynka ani nad tym, co zawierala. Miala tylko nad nia piecze. A przeciez w jej snach Pan i Pani Sokolego Rogu... Tirtha spojrzala na szkatulke. Ciepla... coraz cieplejsza! Rozwiniety starozytny pergamin spoczywal na wieczku i dotykal jej rak. Dziewczyna usilowala przywolac niejasna mysl majaczaca na skraju swiadomosci. To bylo bardzo wazne! Klan Sokola byl straznikiem - a ona byla ostatnia z rodu! Ale nie bylo tu Wielkiej Adeptki, chyba ze jakas jej czastka przebywala teraz w umysle kaplanki uzbrojonej w zrodzony z cienia miecz. Na pewno nie byla w Tircie. Trzeba zrobic to co konieczne. I to ona, Tirtha, musi to uczynic. Rozpoczela wlasne przygotowania. Poslugujac sie w niewielkim stopniu moca zwiekszala jednak swoje zdolnosci. Ale bedac strazniczka Mocy - musiala ulec przemianie! Jej cialo bylo nieruchome i pozostaly jej tylko mysli. Wyobrazila sobie tajemnicza szkatulke, tak jak widziala ja we snie: stojaca na wysokim stole, w rownej odleglosci od pana i od pani zamku. Co krylo sie w jej wnetrzu? Czego mieli strzec? Otwarta szkatulka - nawet za cene uwolnienia i ujawnienia swej zawartosci - sama musi wziac udzial w bitwie; nie bedzie bezwolna zdobycza, o ktora sie walczy. Bylo ich dwoje - pan i pani... Czy do wypelnienia misji potrzeba bylo dwojga, mezczyzny i kobiety? Rownowaga to podstawowe prawo natury, w tym rowniez czarostwa. Czarostwo... Sokolnik tak nazwal jej amatorskie paranie sie nieznanymi mocami. A przeciez sam trzymal w reku orez, ktory topornik obdarzyl imieniem, jedna z czterech czarodziejskich broni. Dwoje musialo przywolac... Moze wiec Alon? Nie podniosla oczu na stojacego obok niej chlopca. Starala sie odgrodzic od zewnetrznego swiata. Jezeli zacznie sie bitwa, nie tylko nie zdola nikomu pomoc, ale moze nawet zaszkodzic. Trzeba zajac sie tym, co do niej nalezy. Przypominalo to bladzenie po omacku przez nieznane, ciemne izby i korytarze, kiedy nie wiadomo, czy skrecilo sie we wlasciwym kierunku. Bylo ich dwoje i otwarta szkatulka... -Nirelu... - Imiona... Bardzo wazne byly prawdziwe imiona. W jej obecnosci Sokolnik powierzyl swoje Alonowi. Wobec tego jej takze, bez wzgledu na to, czy mial taki zamiar, czy tez nie. Oddal swoj najwiekszy skarb, chociaz nie bezposrednio. "Nirelu... Nirelu..." - Wezwala go trzykrotnie w myslach. Tirtha nie patrzyla na Sokolnika. "Podaj mi - zazadala bez wahania - reke, w ktorej trzymasz miecz". Metalowe szpony... Nie, cialo musi dotknac ciala, tak jak zrobilo to tamtych dwoje, z ktorych rodu pochodzila. Czy ja uslyszal? Czy odpowie? Tirtha skoncentrowala mysli, skupila wszystkie sily. Te ciemne korytarze - tak! Wybrala wlasciwa droge, chociaz nie wiedziala, dokad ja to zaprowadzi i czy moze sie okazac niebezpieczne. Ale tak naprawde, coz jeszcze moglo zagrozic jej, ktora byla zywa-w-smierci? Nirel rowniez jest w niebezpieczenstwie, ale teraz nad nimi wszystkimi zawisla zguba i ktoz oceni, komu bardziej zagraza? Tirtha wyczula jakis ruch z prawej strony. Na gorna czesc jej ciala padl cien. Zobaczyla wcisniety miedzy szpony zaklety miecz, lecz ku jej piersi i szkatulce wyciagnela sie prawdziwa reka, brudna, posiniaczona i zakrwawiona. Szkatulka... Kiedy wrog probowal ja zagarnac, najpierw zginal jeden z nich, a pozniej tamten nieszczesny wiezien. Zabrac, wbrew jej woli, wbrew powierzonemu jej obowiazkowi. Teraz wyrazila zgode i byla przekonana, ze ma racje. Jezeli sie mylila, Nirel umrze straszna smiercia. Ale jesli nawet dreczyly go jakies obawy, nie zdradzil tego drzeniem reki. Oparl swoja dlon na splecionych dloniach dziewczyny. Nie czula jej ciepla moze dlatego, ze jej rece byly martwe albo z powodu rozpalajacego sie w zaczarowanej skrzynce ognia. -Pomoz mi wstac, panie z Sokolego Rodu! - rozkazala. Zobaczyla, ze Nirel zacisnal reke na jej dloniach. Machnieciem palcow stracil pergaminowa karte. Uniosla sie do gory, jakby pochwycil ja niewyczuwalny wiatr. Lecz jej bezwladna reka, ktora tak mocno sciskal, poruszala sie! W tej samej chwili rozlegl sie tak glosny ryk, ze o malo nie ogluchli. Za nim przemknela fala ciemnosc, wynurzajac sie spoza Tirthy. Poruszaly sie w niej jakies ksztalty. Dziewczyna uslyszala okrzyki, widziala blyski, ktore mogly pochodzic od topora, od mieczy, a nawet od dlugiego bicza. Nie, ona i Nirel maja inne zadanie. Jezeli Sokolnik poslucha swego instynktu walki i stanie do boju z tym, co sie wynurzylo, beda zgubieni! Nie moze tego zrobic! Blekitne swiatlo miecza w jego szponach nadal nad nia wisialo, laczac sie z poswiata szkatulki. A reka Nirela pozostala na jej dloni! Zgodnie z jej prosba powoli podnosil wieczko. Stanelo wreszcie pionowo i buchajacy ze szkatulki blask rozjarzyl sie jeszcze jasniej. Reka Nirela wciaz spoczywala na jej dloniach, przytrzymujac je. Tirtha nie mogla zobaczyc wnetrza szkatulki, gdyz przeslanialo je otwarte wieko. -Nadszedl czas, Ninutro! - zawolala glosno. - Klan Sokola dotrzymal przysiegi! Nie wylonila sie jednak ani nie stanela przy niej kobieta o obojetnej twarzy ani jej kaplanka. Z mroku wyszedl ktos inny. Wygladal jak czlowiek, ale moze tylko jak szate przywdziewal te postac, kiedy spotykal sie z ludzmi. Nie byl uzbrojony, nie nosil tez kolczugi, tylko siegajace pasa, obcisle spodnie z gadziej skory. Skora byla czarna, a brzegi lusek polyskiwaly szkarlatem swiezo przelanej krwi. Obnazona ciemna skora torsu byla gladka, a twarz niebywale urodziwa. Na glowie mial obcisla czapke z identycznej czarno-szkarlatnej skory, otoczona nad czolem szerokim pasem ze szkarlatnych kamieni. Nowo przybyly podniosl rece i Tirtha zobaczyla blone laczaca palce. Wyciagnal je dlonmi do gory, jakby oczekiwal, ze ktos cos na nich polozy. Nie musial wyrazac zadania: pragnal tego, czego z Nirelem strzegla. -Nadszedl czas. - Jego wargi sie nie poruszyly, mimo to slowa zadzwieczaly w ciszy. W ciszy, choc bowiem nadal klebila sie wokol nich czarna chmura, nie widzieli blyskow broni ani nie slyszeli odglosow walki. -Ja... jestem... z krwi... Sokola... - Tircie wydawalo sie, ze olbrzymie brzemie przytlacza jej piers, tak ze musiala wprost wydusic z siebie odpowiedz, robiac miedzy slowami przerwy na oddech. -Umierasz - odparl przybysz z taka sama obojetnoscia, jaka wyczula w Ninutrze. - Twoja smierc moze byc lekka i szybka. Ale moze tez byc inna... -Ja... jestem... z krwi... Sokola. Pan i pani - to oni sprawuja piecze... -Pan? - zadrwil przybysz. - Nie widze tu zadnego pana, tylko niegodnego zebraka, w ktorego sie zmienil bezdomny wojownik. -Wybralam go z wlasnej woli, gdyz mam do tego prawo... Przez chwile Rane nie odpowiedzial, tylko utkwil wzrok w Nirelu. Tirtha wiedziala, co teraz robil, tak dokladnie, jakby wypisal to w powietrzu miedzy nimi. Odwolywal sie do odwiecznych wierzen i przesadow Sokolnikow: przypominal niechec i pogarde wobec kobiet zakodowana w umysle kleczacego obok niej mezczyzny. Usilowal w ten sposob zerwac ich przymierze. Nirel sam musial stoczyc ten boj. Nie mogla mu pomoc. Moze juz przegral te walke? A jednak jego reka pozostawala na jej dloniach i wetkniety w szpony miecz nadal je oswietlal. Nie wiedziala, co Rane obudzil w Sokolniku. Przekonala sie tez, ze nie mogla dotrzec do Nirela mysla. Czy mieczowa przysiega, najsilniejsza miedzyludzka wiez, jaka znal, stanie sie chroniaca go zbroja? -Wiec gin, glupcze! Rane opuscil rece. Juz nie czekal na dar. Zacisnal palce. Tirthe przeszyl straszny bol - palacy bol, ktory cal po calu trawil jej cialo. Z wysilkiem powstrzymala sie od krzyku. Jezeli Nirel pusci jej rece i wyrzeknie sie tego innego przymierza - wtedy tamten zwyciezy! Kawalek pergaminu z niezrozumialymi symbolami, ktory dotad trzepotal w powietrzu nad szkatulka, nagle zaczal sie skrecac. Przez mgle bolu przeslaniajaca oczy Tirtha zobaczyla, ze przybiera postac ptaka. Nie szaropiorego wyslannika Ninutry: ten ptak byl ciemniejszy, rownie czarny, jak otaczajace ich chmury. Sokol... Nie mial nogi, zwiesil bezsilnie glowe, bil skrzydlami z widocznym wysilkiem i z trudem utrzymywal sie w powietrzu. Mimo to rzucil sie w strone Rane'a, ku jego twarzy, jakby chcial wydziobac mu oczy. Tirtha slyszala, ze kiedys tresowano do tego sokoly bojowe. Sluga Ciemnosci podniosl reke, by odpedzic ptaka. I w tej samej chwili poruszyly sie metalowe szpony. Zaklety miecz pomknal w powietrze, przelecial nad palajaca blaskiem szkatulka, mierzac prosto w ciemna piers Rane'a. Tirthe oslepila czern i czerwien skierowanego ku gorze wybuchu ogromnej energii. Poczula znow straszny bol reki, ktora budzila sie do zycia; to Nirel przyciskal jej obolale dlonie, napierajac na wieczko szkatulki, zeby ja zamknac. Dziewczyna skrecila sie w mece, krzyknela na cale gardlo i zapadla w mrok. Sennosc, zadowolenie, poczucie, ze swiat jest taki, jaki powinien byc... Jaki swiat? Gdzie? Przeciez byla martwa. Czy umarly moze slyszec bicie wlasnego serca, wciagac gleboko do pluc wonny wiatr? Nie czula bolu. Tirtha powoli otworzyla oczy. Slonce swiecilo wysoko na niebie, slonce poczatku lata. Powrocila do sil, czula sie tak dobrze, jak nigdy dotad. Cala dotychczasowa nedzna egzystencja wydala sie jej smiercia. Miala wrazenie, ze dopiero teraz obudzila sie do nowego zycia. Jej cialo bylo zdrowe. Instynktownie posluzyla sie zmyslem uzdrawiania. Wygladalo to tak, jakby stanela nad wlasnym cialem i zajrzala do wewnatrz. Nie znalazla ani ran, ani zlaman. Odzyskala zdrowie! Lezala w dziwnym miejscu: w okraglym zaglebieniu wypelnionym czerwonym mulem, ktory pachnial dobrze jej znanymi ziolami. Uslyszala stukanie i spojrzala w dol. Ktos oblepil mulem cale jej cialo. Mul stwardnial i stworzyl twarda skorupe. Jakis ptak siedzial na jej stopach i uderzal dziobem w zaschniete bloto, ktore odpadalo kawalkami. Jakis ptak? Nie, sokol, czarny, silny - iz dwiema nogami! Katem oka dostrzegla obok jakis ruch. Szybko odwrocila glowe. Kleczal tam Nirel i wszystko bylo takie samo jak wowczas, gdy zlaczyli sie, zeby otworzyc zakleta szkatulke. Jego ciemne wlosy nie byly zlepione krwia. Ani na jego glowie, ani na nagim ciele nie zauwazyla zadnej rany czy blizny. On takze uderzal rekami w pokrywajaca ja skorupe. Dwiema rekami. Metalowe szpony znikly - znow mial dziesiec palcow. Tirtha az jeknela z zaskoczenia, a Sokolnik usmiechnal sie. Nigdy nie przypuszczala, ze taki usmiech moglby rozjasnic jego dobrze znana, powazna twarz. Podniosl do gory nowa reke, rozlozyl palce, zacisnal je i ponownie rozlozyl. -To... - Zaparlo jej dech w piersi ze zdumienia. -To czarostwo - odparl wesolo. Tirtha zdziwila sie tym tak bardzo, ze zadala sobie pytanie, czy przypadkiem nie jest to ktos inny w ciele Nirela. Spojrzawszy jednak w jego sokole oczy zrozumiala swoja omylke. - Czarostwo Escore - wyjasnil. - Jestesmy tutaj dlugo, pani, i dobrze sie nam to przysluzylo. -Szkatulka! - Przypomniala sobie nagle. -Na klanie Sokola juz nie ciazy geas - powiedzial, zdzierajac palcami duzy okruch suchej gliny. - Odebrala ja ta, ktora geas nalozyla. Dawno temu, gdy zapanowala tu Ciemnosc, odeslala ja w bezpieczne miejsce razem z twoimi przodkami, ktorzy przysiegli jej strzec. Teraz szkatulka powrocila, zeby sluzyc jako bron we wlasciwych rekach. -Ninutry? Skinal glowa, wciaz zdejmujac z niej gline, a pozniej ujal dlon Tirthy i przyciagnal do siebie. Tirtha spojrzala na niego znad splecionych rak. -Nadal jestem kobieta. - Zupelnie zapomniala o Wielkich Adeptach i ich sprawach. -Tak jak ja jestem mezczyzna. -I Sokolnikiem? - Jeszcze nie zdazyla zaakceptowac zmiany, ktora sie w nim dokonala. Niejasno utkwila jej w pamieci senna wizja: pan i pani z klanu Sokola, zlaczeni wiezami, ktorych nigdy nie zaznala, ani nie spodziewala sie poznac, chociaz teraz mogly na nowo zaistniec. Nirel odwrocil glowe i zacwierkal. Sokol wzbil sie w powietrze, wydal przenikliwy okrzyk i usiadl mu na ramieniu. -Co sie tyczy jego - podniosl wolna reke i poglaskal ptaka, ktory pod dotknieciem pochylil glowe - trzymam sie dawnych obyczajow. Ale teraz naleze do klanu Sokola. - Czyz sama tak nie powiedzialas, pani? Czyzby w jego glosie zabrzmiala nuta niepokoju? W niej szukal potwierdzenia tego faktu? -Nalezysz - powiedziala stanowczo i pozwolila mu sie podniesc z blotnej kapieli. Nie tylko ich ciala zostaly tutaj oczyszczone i uzdrowione. Byc moze, czekaja ich jeszcze dalsze zmagania ze slugami Ciemnosci - wiecej bolu, potrzeba mobilizacji wszystkich sil, ale zadne z nich juz nigdy nie bedzie samotne. -A Alon? - Po raz pierwszy przypomniala sobie ich mlodego towarzysza podrozy. -Szuka swojego prawdziwego miejsca na swiecie. Tirtha skinela glowa. Tak, na pewno tak sie stanie. Alon byl teraz naprawde wolny. -Oboje nalezymy do klanu Sokola - powiedziala cicho.- I niech odtad sily Ciemnosci strzega sie wszystkich sokolow, panie moj, Nirelu. Objal ja ramieniem i mocno przytulil. Sokol Wzbil sie do gory i poszybowal w niebo, a oni szli razem i oddalali sie od przeszlosci. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/