Stephenson Robert - Bylibyśmy Bohaterami
Szczegóły |
Tytuł |
Stephenson Robert - Bylibyśmy Bohaterami |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Stephenson Robert - Bylibyśmy Bohaterami PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Stephenson Robert - Bylibyśmy Bohaterami PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Stephenson Robert - Bylibyśmy Bohaterami - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT N. STEPHENSON
bylibyśmy bohaterami
- NADAL CHCIAŁBYM WIEDZIEĆ, dlaczego on musiał umrzeć? - odezwał się Maxi. Jego
głos był cichą pieszczotą, niczym wilgoć snującej się przy ziemi mgły. Siedział
z odwróconą twarzą. Opancerzony kombinezon pełen dziur był pochlapany błotem.
- Nie musieliśmy tego robić, po prostu tak wyszło - odparł Harvey, zszywając
sobie ranę miniaturowym urządzeniem medycznym. Skrzywił się z bólu. - Chciałbym
wiedzieć, jaki właściwie był cel i dlaczego wywiad utrzymywał go w tajemnicy?
- Jakie to ma znaczenie? Jesteśmy martwi, nieprawdaż? Czy to nie wystarczy?
- Nie wszyscy. W każdym razie jeszcze nie. - Harvey wiedział, że nie uzyska
szczerej odpowiedzi od Maksiego. Jako martwy, Maxi wiedział mniej, niż kiedy
jeszcze żył. A on miał do niego wkrótce dołączyć, sądząc po rozwoju wypadków.
Połknął kolejną tabletkę przeciwbólową i spróbował umościć się wygodniej w
błocie. - Ostatnim razem kiedy sprawdzałem, wciąż miałem jeszcze oddech.
- Mówię ci, ciemności są naprawdę potężne! - zawołał Maxi, spoglądając na
Harveya. - Kiepsko wyglądasz, Harv.
- Powinieneś zobaczyć siebie. - Harvey zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było
radości. Maxi siedział po drugiej stronie okopu, w którym się znajdowali,
brakowało mu pół głowy, ale zdawał się tego nie zauważać. Był martwy i tak jak
Siostra Eva, Dowódca Duchowy, nieustannie wspominał o ciemnościach. W głębi
ducha Harvey wiedział, że ma halucynacje widząc duchy, ale mimo wszystko czuł
się lepiej mając je wokół siebie. Tyle tylko, że nie spodziewał się zobaczyć
duchy w takiej samej formie, w jakiej widział je po raz ostatni. Miał tylko
nadzieję, że nie pojawi się jego ojciec. Kiedy ostatni raz go widział, znalazł
go z dziurą w czaszce na podłodze w kuchni.
- To wszystko bzdury! Kwiaty nie rosłyby w tej brei! - Maxi spojrzał pod nogi.
- Nawet terraformowanie nie upiększyłoby tego miejsca.
Harvey poskrobał kolbę karabinu obcasem. Błoto kleiło się do wszystkiego.
- Po tym, jak działo odstraszające napromieniowało wszystko na swojej drodze,
nie będą tu rosły nawet chwasty. - Popatrzył na Maksiego, którego jedyne
pozostałe oko zdawało się nieustannie wpatrywać w niebo. - Ale dlaczego to
ciebie obchodzi? Przecież jesteś martwy.
- No, no, Harvey - upomniała go Siostra Eva. - My też podejmowaliśmy wysiłki,
żeby zakończyć tę wojnę. Maxi po prostu nie radzi sobie najlepiej w obecnej
sytuacji.
Unosiła się swobodnie nad grząskim gruntem. Dolną część ciała straciła, kiedy
się roztrzaskali. Strzępy skóry i wnętrzności zwisały pod poszarpanym
kombinezonem. Wciąż nosiła na szyi białą opaskę oznaczającą rangę i wciąż
uśmiechała się swoim anielskim uśmiechem. Według Harveya wyglądała zarazem
komicznie i makabrycznie.
Podniósłszy wzrok ujrzał zygzaki smug wylotowych zostawionych przez
transportowce wysoko na szarym, przytłaczającym niebie.
- Chciałbym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, Eva. - Przyjrzał się duchowi.
- Powiedz mi, co zrobiliśmy. - Poczuł ból w dole brzucha i miedziany smak w
ustach. - Powiedziałaś, że będziemy bohaterami.
- Zrobiliśmy to, co musieliśmy, to, co na końcu dało się kontrolować. - Twarz
Evy była pusta, białoniebieska i spokojna. - Nic nie mogło zmienić tego, co
musieliśmy zrobić.
Harvey ponownie spojrzał na niebo i wiedział, że nie będzie ratunku. Poziom
promieniowania zapewne wielokrotnie przekraczał wszelkie dopuszczalne normy.
Jeśli nie umrze z upływu krwi, to w końcu załatwi go promieniowanie. Próbował
się podnieść, ale ręka obsunęła mu się i potoczył się prosto na trupa Maksiego.
Odór uderzył go w nozdrza i z każdym urywanym oddechem czuł słodki, mdlący
zapach śmierci.
- Tfu! - Skrzywił się i splunął, odsuwając się pospiesznie. - Ty cuchniesz,
Maxi!
- Myślisz, że mógłbyś mnie pochować? - Maxi wciąż wpatrywał się w niebo.
- Nie dam rady. - Harvey przybrał z powrotem siedzącą pozycję. - Za mocno
dostałem.
- Nie lubię ciemności - powiedziała Siostra Eva, wisząc w powietrzu nad nimi.
- Ciągle to mówisz! - warknął Harvey. - Dlaczego?! Dwa dni siedzenia w
śmierdzącym szlamie, w otoczeniu gnijących trupów, prawie bez żarcia, a ty masz
tylko tyle do powiedzenia, że boisz się ciemności?! Cholera, siostrzyczko, ja
też! - Dlaczego nie umarł razem z pozostałymi? Dlaczego musiał przeżyć sam
jeden? - Zabijcie mnie, sukinsyny! - ryknął ku zygzakom na niebie. Przytknął
sobie lufę karabinu do głowy. Palec zadrżał mu nad spustem.
- Samobójstwo jest nieregulaminowe, sierżancie Nyle - przypomniała Siostra Eva
płynąc nad dymiącym pobojowiskiem. Skierowała się ku roztrzaskanemu
transportowcowi do połowy zatopionemu w błocie. Pod powyginanym poszyciem tkwiło
wiele przygniecionych ciał. Jak zawsze zatoczyła trzy koła nad wrakiem,
spróbowała niezdarnie odgarnąć błoto z jednej strony potężnej maszyny, po czym
odleciała.
Karabin leżał teraz w błocie obok należącego do Harveya hełmu z roztrzaskaną
osłoną. Harvey wcisnął urządzenie medyczne głębiej w ranę i zalała go fala bólu,
bowiem tabletki przestawały już działać.
- Hej, Eva! - jęknął. - Wygląda na to, że wkrótce do ciebie dołączę. Krwawienie
przybrało na sile. - Spojrzał na gnijącą ranę. - Nie ma wątpliwości, zmierzam w
twoją stronę. - Gdyby był w stanie zahamować krwawienie i utrzymać ranę w
czystości, być może by mu się udało. Do tego jeszcze cały kombinezon, zestaw
ratunkowy, racje na trzy miesiące i osłona przeciwpromienna. Wiedział, że nie da
rady od chwili, kiedy po raz pierwszy otworzył oczy. Przebywanie na powietrzu w
tym skażonym świecie zabiłoby nawet kogoś, kto nie byłby ranny. - Eva, czy teraz
odpowiesz mi, dlaczego musieliśmy atakować akurat to konkretne gniazdo? - Jej
milczenie irytowało go. - Powiedz mi, a w zamian ja wygrzebię parę ciał spod
wraku. Zgoda?
Zignorowała go jak zwykle.
- Boisz się ciemności, Harv? - zapytał Maxi. Jego żółty bojowy kombinezon był
wysmarowany krwią i błotem. Opaska na szyi ściemniała od krwi. - To wszystko
cholerne bzdury - powiedział, przesuwając dłonią nad dziurą w czaszce.
- Nie boję się śmierci, jeśli to masz na myśli - Harvey zaśmiał się sucho.
Skulił się z bólu, a potem rozluźnił, kiedy tabletka zaczęła działać. Zamknął
oczy i pomyślał o wydarzeniach, które sprawiły, że znalazł się pośród trupów na
lęgowym świecie Lin-K. Słowa dowódców wciąż brzmiały mu w uszach: "Wszyscy
będziecie bohaterami".
Wspomnienia dzieciństwa, żony i dzieci opanowały jego myśli. Odepchnął je. Teraz
potrzebował tylko dowiedzieć się, dlaczego musi umrzeć. Zrobiło mu się ciemno
przed oczami, gdy sobie przypomniał. Znowu usłyszał szum silników transportowca,
miarowy jednostajny szum i głos Maksiego.
- BZDURY! To wszystko cholerne bzdury! - Maxi zapiął mocniej pas bezpieczeństwa.
- Sukinsyny nie mają pojęcia, dokąd lecimy, i wcale ich to nie obchodzi.
- Cisza! - syknęła Siostra Eva wchodząc do przedziału dla żołnierzy.
Harvey po raz setny sprawdził broń. Ekran na przegubie dłoni pokazywał strefę
zrzutu, obszar błota o promieniu pięciu kilometrów.
- Spokojnie, sierżancie - szepnęła Siostra Eva ponad cichym szumem silników
hamujących transportowca. - Przed atakiem będziecie mieli co najmniej jedną
wachtę aklimatyzacyjną.
Siostra stała na wprost niego. Nie założyła jeszcze kombinezonu bojowego, miała
na sobie niebieskie szorty, i widział jej kształtne nogi. Gdyby nie była
Siostrą... odgonił tę myśl i pospiesznie rozpoczął modlitwę o przebaczenie.
- Ubierać się! - dobiegła komenda z głośników. - Ubierać się, piętnaście minut
do strefy zrzutu.
Harvey po raz kolejny sprawdził broń, podczas gdy pozostali wciągali kombinezony
i zapinali zamki. Przebiegł wzrokiem dane celu na ekranie na przegubie dłoni i
powtórzył w myślach plan ataku. Nałożył kombinezon, kątem oka widząc, jak
Siostra Eva ściąga spodenki i też się przebiera. Pomodlił się ponownie, ale tym
razem to nie pomogło.
- W jaki sposób ten desant miałby zakończyć wojnę? - zapytał Maxi na otwartym
kanale, podchodząc do Harveya. - Podobno cel jest tylko rowem pełnym błota, a my
mamy pełnić rolę przynęty. - Wskazał na komputerek na przegubie Harveya. - Ta
rzecz wie cokolwiek?
- Dostaniesz swoje rozkazy, kiedy ja dostanę moje - odparł opryskliwie Harvey.
Mierzyli się wzrokiem przez chwilę, a potem Harvey odetchnął. - Przepraszam,
Max, ale wiem tylko tyle, że jeśli zniszczymy cel, zostaniemy bohaterami. To
musi być więc coś dużego - może gniazdo dowodzenia. - Pokazał przyjacielowi
komputerek. Na ekranie widniała schematyczna mapa. Czerwona strzałka migała w
rejonie ataku, a zielona kropka oznaczała miejsce zrzutu. - Cel znajduje się w
strefie oczyszczonej. Więc albo coś przeniosło się tam po czyszczeniu, albo jest
to coś, co oddział czyszczący przeoczył.
Maxi odepchnął rękę Harveya.
- Bzdury!
- Spokój, żołnierzu! - powiedziała podniesionym głosem Siostra Eva.
- Przepraszam, Siostro - mruknął Maxi.
- Maksiego niepokoi plan desantu - wtrącił Harvey w obronie przyjaciela. -
Rozpraszają go krążące plotki.
Siostra Eva przycisnęła kilka guzików na swoim naręcznym komputerku, po czym
pochyliła się, by pokazać Maxiemu i Harveyowi, co widnieje na ekranie.
- Przełączyć się na bezpieczny kanał piąty.
- Coś takiego! - zawołał Maxi.
- Spokój! - syknęła Eva. - To tylko wstępny rozkaz, wszystko może się zmienić,
kiedy wylądujemy.
Harvey przyjrzał się niebieskim oczom Evy za osłoną hełmu.
- Dlaczego szperacze nie zarejestrowały oznak życia? - Poczuł ukłucie
zwątpienia. To nie byłby pierwszy raz, kiedy kazano im atakować puste gniazdo. -
Tak wielkie gniazdo powinno świecić niczym latarnia morska w tym morzu błota.
- Dowództwo podaje, że Lin-K opracowali metodę zagłuszania sygnałów. Coś w
rodzaju tego, czego używa nasz sztab główny - mówiła szeptem Eva, siadając
pomiędzy dwoma mężczyznami. - Miałam wachtę, kiedy grupa przeczesująca teren
wykryła anomalię. Ma tę samą średnicę, co poprzednie gniazda, które
wykrywaliśmy, tak więc zakłada się, że...
- Dlaczego to gniazdo miałoby być ważniejsze od innych? - przerwał jej Harvey.
Do jego umysłu zaczął wkradać się lęk. Plotki działają nawet na mnie, pomyślał.
- Tego nie wiem. - Eva wstała, a hydrauliczne stawy metalowych wspomagaczy na
jej nogach zasyczały cicho. - Zrzut za dziesięć minut - dodała i odeszła. W
metalowej skorupie jej nogi nie wyglądały już tak ładnie.
- Bzdury! - szepnął Maxi przed przełączeniem się na otwarty kanał. - Ona nic nie
wie. Założę się, że nie wie nawet, gdzie mieści się sztab główny.
- Sprawdźcie broń, żołnierzu, i przygotujcie się do zrzutu - nakazał Harvey. - I
zachowaj swoje wątpliwości dla siebie, Maxi, część z tych dzieciaków jest już
wystarczająco przestraszona - dodał spokojniejszym tonem. W skład
dziesięciosobowego oddziału wchodziło czterech zaprawionych w bojach żołnierzy i
sześciu świeżych rekrutów. Wojna zbierała swoje żniwo. - I jeśli wiesz, gdzie
mieści się nasz sztab główny na tym okropnym świecie, to radzę, żebyś czym
prędzej zapomniał. - Z tego co się orientował, nikt nie powinien wiedzieć, gdzie
znajduje się sztab.
- Wszystko bzdury! - powtórzył Maxi, sprawdzając broń. - I nic nie wiem, Harv.
Pamiętaj o tym, kiedy będziesz pisał raporty.
HARVEY założył sobie kolejny opatrunek na ranę, kiedy zaczął padać lekki
deszczyk. Krople ściekały mu pod kombinezon, zbierały się w dole pleców. Szare
niebo ciemniało, w miarę jak noc nadciągała nad błotnistą równinę.
- Czy ciemność jest jak noc? - zapytał Harvey Maksiego, który nie zauważał
padającego deszczu.
Maxi odwrócił się w jego stronę, jedynym okiem wciąż spoglądając w górę, z
nienaturalnie szeroko otwartymi ustami.
- To tylko ciemność - powiedział cicho.
Grzmot lub odgłos eksplozji przetoczył się przez niebo. Harvey zadrżał i
skrzywił się czując nasilający się ból we wnętrzu ciała. Spojrzał na niebo,
mrużąc oczy w obronie przed padającymi kroplami. Nawet jedna gwiazda nie
dotrzyma mu dzisiaj towarzystwa.
TRANSPORTOWIEC zadrżał wchodząc w górną warstwę atmosfery. Odłączenie od statku
kosmicznego poszło gładko, ale obca planeta miała gęstą atmosferę i przejście
przez nią miało być sprawdzianem dla konstrukcji transportowca. Osłony rozgrzały
się do białości, a potem cały pojazd zamienił się w kulę ognia.
- Wejście w atmosferę za trzy i pół sekundy - poinformował drżący, zmęczony głos
na otwartym kanale.
Harvey sięgnął do pasków uprzęży na piersiach i próbował zapiąć je mocniej.
Bezskutecznie. Przeciążenie było tak wielkie, że trudno było skupić się na
czymkolwiek poza samym przeżyciem.
BUM!
Zaryczały silniki, statek zatrząsł się, Harvey chwycił się wibrującej przegrody.
BUM!
Kolejne drżenie, a potem wibracje ustały, zastąpione przez świst wiatru
chłoszczącego kadłub transportowca.
- Przygotować się do wyjścia za pięć minut - polecił głos, tym razem brzmiał
spokojniej.
Maxi dał znak, że będzie mówił na bezpiecznym kanale. Prosił Harveya o uwagę.
- Do diabła, stary, powiedz mi, co i jak! - wyrzucił z siebie, kiedy Harvey już
się dostroił.
Harvey chciał go zignorować, ale Maxi wyglądał na przestraszonego.
- Kiedy znajdziemy się już na dole, dostanę wszystkie parametry ataku, tak że
odwal się, Maxi, dobrze?
- Jasne! - Radio zamilkło ponownie.
Harvey przyjrzał się dziesięciosobowemu oddziałowi i jego Duchowemu Dowódcy,
Siostrze Evie. Gdyby nie Lin-K, wojnę można byłoby nazwać świętą, ale obcy nie
posiadali niczego, co stanowiłoby wiarę w ludzkim pojęciu. Mieli tylko protokół
odżywiania, protokół walki i protokół rozmnażania. Nie istniał żaden realny
powód, by z nimi walczyć, ale ludzie potrzebowali miejsca pod uprawy. Jakie to
były uprawy, Harvey nie miał pojęcia, ale sądząc po tym, co zdołał już zobaczyć,
nie był pewien, czy wyrosłoby tu cokolwiek.
Siostra Eva odpięła pasy i przeszła przez pokład, by usiąść obok Harveya. Jako
dowódca oddziału Harvey zazwyczaj siedział sam, jeśli nie liczyć dokuczliwej
obecności Maksiego i kojącej Siostry Evy.
- Jak się czujesz? - zapytała. - Chcesz, żebym się za ciebie pomodliła?
Zastanawiał się przez chwilę.
- Tak - odparł cicho. - Mam wątpliwości co do sensu decyzji sztabu głównego, jak
i samej akcji. Wątpię również w swoją zdolność do poprowadzenia tych dzieciaków
w bój i przyprowadzenia ich z powrotem żywych.
Eva ujęła jego dłonie w swoje i zaintonowała krótką modlitwę:
Wielki Boże, Matko Dowódczyni,
wysłuchaj słabości Twego sługi.
Pomóż mu, poprowadź go,
pokieruj go swymi rozkazami.
Jest to strategia, w którą wierzymy,
wedle której postępujemy.
Niech lęk przed bitwą
nie przeszkodzi nam w wykonaniu zadania,
W pełnieniu naszej wiernej służby.
Proszę pokornie,
byś dała temu sierżantowi siłę,
pozwoliła mu zachować wiarę w bitwie.
I wybacz nam to, co musimy zrobić.
W imieniu wielkiego Boga,
jednego i jedynego
Generała Ye.
- Dziękuję. - Harvey wziął głęboki oddech. - Dlaczego prosiłaś o wybaczenie za
zabijanie Lin-K? - To był dziwny punkt modlitwy. Przecież ich działania były
usprawiedliwione.
- Ponieważ wszelkie zabijanie jest grzechem, szczególnie kiedy jesteśmy...
Statek zadrżał. Powietrze uciekało z głośnym rykiem, w miarę jak spadało
ciśnienie. Harvey chwycił się swojej uprzęży i trzymał z całej siły. Był jednym
z niewielu, którzy wciąż byli przypięci. Evę rzuciło przez całą szerokość
pokładu ku dziurze ziejącej w boku transportowca. Chciał ją złapać, ale było za
późno.
Zapaliły się żółte, a potem czerwone światła. Do rzężenia silników dołączyło
wycie syreny.
- Spadamy! - krzyknął Maxi. Jedną ręką trzymał się poręczy, a drugą pomagał
utrzymać równowagę drugiemu żołnierzowi. - Bzdury! Cholerne bzdury! - wrzasnął.
Eva potoczyła się ku dziurze w kadłubie, chwyciła się poszarpanego kawałka
poszycia i zwisła do połowy wychylona. Harvey nie mogł się poruszyć. Był
sparaliżowany jak zielony rekrut. Bał się.
- Daj spokój, Harv - powiedział do siebie. - Nie czas teraz na robienie w
spodnie. - Językiem uruchomił krótkofalówkę. Na otwartym kanale słychać było
tylko bełkot krzyków i na poły zrozumiałych komend. Dał znak Evie podnosząc do
góry dwa palce. Po chwili, kiedy w jego sercu zapadła głęboka cisza, usłyszał
spanikowany głos Evy.
- Har... vey!
- Pomogę ci, wytrzymaj jeszcze trochę.
- Nie! Musisz przedostać się do kabiny pilotów... Musisz nakierować nas na
strefę ataku... - Mówiła z trudem, urywanymi zdaniami. Trzymała się z całej
siły, żeby nie spaść. - Musimy zaatakować cel...
- A co z tobą?! - zawołał Harvey. Nie mogę zostawić jej samej, pomyślał.
- Proszę, sierżancie... cel ataku to coś więcej niż zwykłe gniazdo... to
centralny układ nerwowy wojny... - Jęknęła i Harvey zobaczył, jak obsuwa się
nieco w dół. -Zrób to... Harvey...
Świst uciekającego powietrza ustąpił wyciu spadającego statku. Harvey rozpiął
uprząż i przeczołgał się po pokładzie do kabiny pilotów. Wstukał kod dostępu i
drzwi otworzyły się z sykiem. W zalanym krwią wnętrzu kabiny walały się części
urządzeń i porozrywane ludzkie członki. Podmuch wiatru pchnął go na ścianę, gdy
próbował usiąść w pustym fotelu pilota.
- Wszystko roztrzaskane - powiedział przez radio. - Zdaje się, że dostaliśmy...
- głos mu zadrżał. - Zostaliśmy trafieni przez odstraszacza! - wrzasnął. - Lin-K
przechwycili jedną z naszych broni!
- Komputer... sterujący znajduje się... pod główną konsolą... - Eva mówiła z
trudem. - Współrzędne celu są zaprogramowane... Wstukaj... Eva-zero-zero-
ukośnik-siedem-dwa... Cel ataku... Obszar KONIECWOJNY... Rakiety... uzbroją
się... i automatycznie nakierują na cel. Transportowiec... - Szum. - ...
wszystko. Będę się modliła za...
Chciał jeszcze o coś zapytać, ale słabość w głosie Evy kazała mu się pospieszyć.
Wczołgał się pod główną konsolę i znalazł komputer nawigacyjny. Osłona panelu
awaryjnego otworzyła się, odsłaniając niewielką klawiaturę i ekran.
- Mam, Eva! - zawołał.
Statek zatrząsł się ponownie i gwałtowne drżenie przebiegło przez kadłub. Znowu
zostali trafieni. Większość kontrolek na panelu głównym zgasła. Wycie syreny
ucichło.
- Zaczynam wbijać kody. - Wstukał kombinację cyfr i liter i ekran zamigotał. -
Komputer domaga się hasła weryfikującego! - zawołał do Evy.
Nie było odpowiedzi; spróbował na otwartym kanale. Cisza.
- Eva! - krzyknął na wszystkich kanałach. - Eva, potrzebuję weryfikacji. EVA!
- Przebacz mi... - głos Evy był ledwie szeptem. - Ha... sło... to... Przebacz...
mi...
Harvey zawahał się.
- Potwierdź hasło, Eva. Powtarzam, potwierdź hasło.
Słychać było tylko szum. Mały ekran komputera zamigotał, a potem rozjaśnił się
ponownie. Nie miał zbyt wiele czasu. Drżącymi dłońmi wprowadził hasło. Statek
przechylił się gwałtownie, gdy włączyły się główne silniki. Odpaliły rakiety.
Wiedziałaś, że to się stanie, pomyślał wyczołgując się z kabiny. Co jeszcze nas
czeka, Eva?
Statek przechylił się ponownie
Spadanie.
ZIMNO wieczora wysysało z niego resztki życia. Nie miał łączności, jedzenia i
wody pitnej, a baterie w urządzeniu medycznym były prawie wyczerpane.
- Nie lubię ciemności - powiedziała Eva wróciwszy z kolejnego lotu w stronę
wraku.
Harvey pamiętał wyczołgiwanie się z roztrzaskanego statku. Błoto wlewało się
przez szczelinę ciągnącą się wzdłuż całej długości kadłuba. Namacał dziurę w
kombinezonie. Ból. Eva zniknęła.
- Bzdury! - Maxi ponownie splunął. - W tym błocie nic by się nie przyjęło.
Pozbawiony połowy twarzy Maxi i beznoga Eva byli coraz mniej wyraźni w miarę,
jak upływał dzień, a może to jego opuszczała świadomość?
Kiedy wyczołgał się ze swojego stanowiska strzeleckiego, znalazł dolną połowę
Evy, rozpoznając niewielkie krzyżyki na udowej części jej kombinezonu.
Transportowiec roztrzaskał się pośród ruin potężnej budowli i teraz leżał
brzuchem do góry niczym wyrzucona na brzeg ryba. Dokoła leżały porozrywane
ludzkie ciała. Nie potrafił zidentyfikować pozostałych krwawych szczątków. Z
tego co pamiętał, rozbili się wkrótce po tym, jak rakiety trafiły w cel.
- Boisz się ciemności, Harvey? - usłyszał ponownie Evę.
Znalazł Maksiego, wciąż żywego, obok wraku transportowca. Urwana ręka żołnierza,
któremu pomagał utrzymać równowagę, wciąż tkwiła w jego dłoni. Jęczał jeszcze,
kiedy Harvey odciągał go od dymiącego wraku, ale umarł wkrótce potem. Harvey
próbował wepchnąć jego wylewający się mózg z powrotem do czaszki i odstawił
urządzenie medyczne, dopiero kiedy Maxi przestał oddychać.
- Jak to jest być martwym, Eva? - Czuł, jak pulsowanie bólu w ranie powoli
zamiera. Wydawało mu się, że rozpoznaje w powietrzu delikatny zapach kwiatów.
- Wojna dobiegła końca, prawda? - zapytała Eva, zanim znowu zaczęła bredzić o
ciemności.
Harveyowi zrobiło się niedobrze i małe białe gwiazdki zatańczyły mu przed
oczami.
- Co takiego zniszczyliśmy, Eva? Co takiego zrobiliśmy, że skończyła się wojna?
Eva unosiła się swobodnie nad błotnistą ziemią, a jej oczy, niegdyś intensywnie
błękitne, były pozbawione koloru. Na jej twarzy malował się wyraz spokoju.
- Zastanów się, Harvey. Kto kontrolował wojnę, kto najlepiej nadawał się, żeby
ją zakończyć? - Odpłynęła znowu w poszukiwaniu ciał. - Wkrótce będziesz z nami,
Harvey. Już wkrótce... - usłyszał, gdy zamknął się wokół niej całun nocy.
Harvey myślał przez chwilę, po czym zamknął oczy i położył się w błocie.
- My kontrolowaliśmy wojnę - wyszeptał z trudem - to był nasz... - urwał i przez
jego twarz przemknął uśmiech. - Siostro Evo, ty diabelska kobieto....
Podniósł wzrok, by ujrzeć szczelinę w chmurach. Błyszczały gwiazdy, obce gwiazdy
świeciły na niego i noc nie wydawała się taka zła. Usiadł, a ból w boku był już
tylko zanikającym wspomnieniem. Spojrzał na Maksiego, wciąż wpatrującego się
jedynym szklistym okiem w niebo.
- Jest ciemno, prawda? - powiedział Harvey głosem, który wydawał się
bezcielesny. - Wiedziałeś o tym, tak?
Maxi milczał.
- Wierzyłeś w te hasła o bohaterstwie? - zapytał ponownie kładąc się w błocie.
Ciemność otaczała go teraz zupełnie, gwiazdy zniknęły i wilgotny chłód już mu
nie dokuczał. - Myślałeś, że będziemy bohaterami?
Maxi uśmiechnął się. Jego usta były ziejącą dziurą w rozłupanej na pół czaszce.
- Bzdury! - Zaśmiał się.
Przełożył Marcin Wawrzyńczak