Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Stephenson Neal - Peanatema PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Neal Stephenson
PEANATEMA
Przełożył Wojciech Szypuła
Wydawnictwo Mag
2009
1
Strona 2
Tytuł oryginału:Anathem
Copyright © 2008 by Neal Stephenson
Copyright for the Polish translation © 2009 by Wydawnictwo
MAG
Redakcja: Sylwia Sandowska-Dobija
Korekta: Urszula Okrzeja
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Irek Konior
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-126-3
Wydanie I
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax (0-22) 8134743
e-mail:
[email protected]
Wydanie elektroniczne:
by lille, 2010
Formaty pliku: rtf/pdf
2
Strona 3
Moim rodzicom
3
Strona 4
Spis treści
Do czytelnika
Część 1 : CERTYFIK
Część 2 : APERT
Część 3 : KWALIFIK
Część 4 : PEANATEMA
Część 5 : VOCO
Część 6 : PIELGRZYMKA
Część 7 : DZIKUS
Część 8 : ORITHENA
Część 9 : PRZYGARNIĘCIE
Część 10: MESSAL
Część 11: ZSTĄPIENIE
Część 12: REQUIEM
Część 13: REKONSTRUKCJA
Dodatki Glosariusz
Calca 1: Krojenie ciasta
Calca 2: Przestrzeń Hemna
Calca 3: Protyzm prosty i złożony
4
Strona 5
Peanatema (1) W protorthyjskim: poetycka lub muzyczna
inwokacja do Naszej Matki Hylaei, która od czasów Adrakhonesa
jest szczytowym momentem codziennej liturgii (stąd skrócona
forma fluksyjska pean, oznaczająca pieśń o wielkim ładunku
emocjonalnym, zwłaszcza taką, która zachęca słuchaczy do
wspólnego śpiewania). Uwaga: W tym znaczeniu p. jest słowem
przestarzałym i używanym wyłącznie w kontekście rytualnym,
kiedy nie zachodzi ryzyko pomylenia ze znacznie
powszechniejszym znaczeniem 2. (2) W noworthyjskim: ryt, w
którym niereformowalny fraa lub niereformowalna suur zostają
usunięci z matemu, a ich prace trafiają do spisu ksiąg zakazanych
(stąd skrócona forma fluksyjska anatema, oznaczająca potępienie
poglądów i idei uważanych za niemożliwe do zaakceptowania).
Patrz także: Odrzucenie.- SŁOWNIK, wydanie czwarte, 3000 p.r.
5
Strona 6
Do czytelnika
Jeżeli lubisz czytać fantastykę i samodzielnie rozgryzać
wszystkie zagadki, pomiń ten wstęp. W przeciwnym razie
powinieneś wiedzieć, że akcja książki toczy się nie na Ziemi, lecz
na planecie o nazwie Arbre, która pod wieloma względami jest do
Ziemi podobna.
Wskazówki odnoszące się do wymowy: Arbre wymawia się
Arb z małym dodatkiem na końcu; zapytaj kogoś, kto zna
francuski, na pewno coś ci doradzi, ale dla uproszczenia wystarczy
samo Arb. Dwie kropki nad samogłoską to tak zwana diereza,
oznaczająca, że samogłoska zasłużyła na swoją własną sylabę. I
tak na przykład Deät wymawia się De-at, a nie Diit.
Miary stosowane na Arbre zostały przełożone na ich
ziemskie odpowiedniki. Opowiedziana w książce historia toczy się
blisko cztery tysiące lat po tym, jak mieszkańcy Arbre ustalili
wspólny system miar, który dziś wydaje im się stary i zużyty -
dlatego w przekładzie zastosowany został stary układ ziemski
(stopy, mile itd.) zamiast bardziej nowoczesnego metrycznego.
We wszystkich tych wypadkach, gdy kultura orthyjska
przyswoiła słownictwo swoich dawniejszych poprzedniczek,
starałem się ukuć nowe słowa w oparciu o stare języki ziemskie.
Pierwszym i najbardziej oczywistym przykładem takiego zabiegu
jest peanatema, połączenie słów pean i anatema, wywodzących
się ze starożytnej greki i łaciny. Orthyjski, który na Arbre jest
językiem klasycznym, ma inną leksykę, w której słowa pean,
anatema i peanatema brzmią zupełnie inaczej, nadal jednak są
powiązane podobnym ciągiem skojarzeń. Zamiast uciekać się do
słowa orthyjskiego, które dla ziemskich czytelników byłoby
pozbawione znaczenia i z niczym by się nie kojarzyło, wolałem
wymyślić jego przybliżony odpowiednik, który pozwoliłby
zachować chociaż część orthyjskiego charakteru oryginału. Ten
sam zabieg, mutatis mutandis, zastosowałem w wielu innych
sytuacjach.
Niektóre arbryjskie rośliny i zwierzęta zostały
6
Strona 7
przedstawione jako ich ziemskie odpowiedniki, dlatego postaci
występujące w książce mówią o marchewce, ziemniakach, psach,
kotach i tak dalej - co jednak wcale nie oznacza, że na Arbre
występują dokładnie te same gatunki. Arbre ma własną faunę i
florę, a ziemskie ekwiwalenty pozwoliły mi uniknąć dygresji, w
których musiałbym na przykład szczegółowo opisywać fenotyp
arbryjskiej marchwi.
Załączam skrócony chronologiczny spis najważniejszych
wydarzeń z historii Arbre. Dopóki nie wczytasz się choć trochę w
książkę, będzie on dla ciebie bezużyteczny, potem jednak może
okazać się przydatny jako dodatkowe źródło porządkujące
informacje.
-3400 do -3300: W przybliżeniu - era Cnoüsa oraz jego córek:
Deät i Hylaei.
-2850: Adrakhones, ojciec geometrii, buduje świątynię nazwaną
Oritheną.
-2700: Diax przepędza entuzjastów, tworzy aksjomatyczne
podwaliny teoryki i nadaje jej tę nazwę.
-2621: Erupcja wulkanu niszczy Orithenę. Rozpoczyna się okres
Peregrynacji. Wielu teorów ocalałych z katastrofy gromadzi się w
Ethras.
-2600 do -2300: Złoty Wiek Ethras.
-2396: Egzekucja Thelenesa.
-2415 do -2335: Życie Protasa.
-2272: Ethras zostaje przemocą wcielone do Cesarstwa
Bazyjskiego.
-2204: Założenie Arki Bazyjskiej.
-2037: Arka Bazyjska staje się religią państwową Cesarstwa
Bazyjskiego.
-1800: Szczyt potęgi Cesarstwa Bazyjskiego.
-1600 do -1500: Liczne porażki militarne powodują dramatyczne
skurczenie się Cesarstwa Bazyjskiego. Teorowie wycofują się z
życia publicznego. Saunta Cartas pisze Saeculum, zapoczątko-
wując w ten sposób Starą Epokę Matemową.
7
Strona 8
-1472: Upadek Bazu. Spalenie biblioteki bazyjskiej. Piśmienni
obywatele cesarstwa chronią się w klasztorach bazyjskich i
cartaskich matemach.
-1150: Pojawienie się mistagogów.
-600: Odrodzenie. Czystka mistagogiczna. Otwarcie Ksiąg.
-500: Rozwiązanie matemów. Epoka eksploracji, odkrycie praw
dynamiki, stworzenie nowoczesnej teoryki stosowanej. Początek
Epoki Praksis.
-74:Pierwszy Zwiastun.
-52: Drugi Zwiastun.
-43: Proc zakłada Krąg.
-38: Halikaarn odrzuca dokonania Proca.
-12: Trzeci Zwiastun.
-5: Straszliwe Wypadki.
0: Rekonstrukcja. Pierwszy konwoks. Stworzenie nowego systemu
matemowego. Wprowadzenie Księgi Dyscypliny. Publikacja
pierwszego wydania Słownika.
+121: Deklaranci z Koncentu Saunta Mucostera dzielą się na dwie
grupy, syntaktyków i semantyków, które zakładają zakony -
odpowiednio - proceński i halikaarnijski. Liczba dalszych
zakonów szybko rośnie.
+190 do +210: Deklaranci z Saunty Baritoe dokonują za pomocą
wyrafinowanych technik syntaktycznych znaczących postępów w
dziedzinie nukleosyntezy. Powstaje nowomateria.
+211 do +213: Pierwsza Łupież.
+214: Zwołany po Łupieży konwoks zakazuje stosowania
większości form nowomaterii. Wprowadzenie Poprawionej Księgi
Dyscypliny. Z łona proceńczyków wyodrębnia się zakon faanów.
Od halikaarnijczyków oddziela się zakon evenedryków.
+297: Saunt Edhar zakłada własny zakon, wybierając jego
członków spośród evenedryków.
+300: Podczas apertu okazuje się, że od roku dwusetnego niektóre
stuletnie matemy popadły w obłęd („dostały setki”).
+308: Saunt Edhar zakłada koncent nazwany jego imieniem.
+320 do +360: Postępy w praksis manipulacji genetycznych w
8
Strona 9
licznych koncentach, często wynikające z owocnej współpracy
faanów i halikaarnijczyków.
+360 do +366: Druga Łupież.
+367: Konwoks po Łupieży. Zakaz manipulacji genetycznych.
Wytyczenie ostrzejszej granicy między zakonami syntaktycznymi
i semantycznymi. Rozwiązanie zakonu faanów. Wprowadzenie
Nowej Poprawionej Księgi Dyscypliny. Usunięcie urządzeń
syntaktycznych ze świata matemowego. Powołanie instytucji itów,
do których dołączyło wielu eks-faanów. Powołanie Inkwizycji
mającej nadzorować przestrzeganie nowych praw. Wprowadzenie
Regulatorów do wszystkich koncentów. Stworzenie nowoczesnego
systemu hierarchów, który w niezmienionej postaci przetrwa co
najmniej trzy kolejne tysiąclecia.
+1000: Pierwszy konwoks milenijny.
+ 1107 do+1115: Odkrycie niebezpiecznej asteroidy (zwanej
„Wielką Bryłą”) zmusza państwo sekularne do zwołania
nadzwyczajnego konwoksu.
+2000: Drugi konwoks milenijny.
+2700: Nasilająca się rywalizacja proceńczyków z halikaarni-
jczykami doprowadza do powstania i rozpowszechnienia się podań
o retorach i inkanterach.
+2780: Podczas apertu państwo sekularne odkrywa niezwykłe
wytwory praksis, będące dziełem retorów i inkanterów.
+2787 do +2856: Trzecia Łupież prowadzi do wyludnienia
wszystkich koncentów. Tylko Trzy Nieskalane pozostają
nienaruszone.
+2857: Konwoks po Łupieży przeprowadza reorganizację
koncentów. Zakaz posiadania fund. Podjęcie różnych środków
mających na celu ograniczenie rzekomych luksusów matemowego
życia. Zmniejszenie liczby zakonów i rozproszenie pozostałych w
celu ustanowienia „równowagi” poparcia dla proceńczyków i
halikaarnijczyków. Wprowadzenie Drugiej Nowej Poprawionej
Księgi Dyscypliny.
+3000: Trzeci konwoks milenijny.
+3689: Początek naszej opowieści.
9
Strona 10
Część 1
CERTYFIK
Extramuros: (1) W starorthyjskim: dosłownie „poza murami”.
Często używane w kontekście otoczonych murami miast-państw z
tego okresu. (2) W średniorthyjskim: świat nie-matemowy,
niestabilna rzeczywistość po upadku Bazu. (3) W Epoce Praksis:
rejony geograficzne i klasy społeczne, które nie zaznały jeszcze
dobrodziejstwa mądrości świata matemowego. (4) W
noworthyjskim: znaczenie podobne do (2), ale często używane w
odniesieniu do osiedli bezpośrednio otaczających mury matemu,
stosunkowo zamożnych, stabilnych itd.- SŁOWNIK, wydanie
czwarte, 3000 p.r.
Czy wasi sąsiedzi mają w zwyczaju palić swoich wrogów
żywcem? W ten sposób fraa Orolo zaczął rozmowę z mistrzem
Flekiem. Wprawił mnie w zakłopotanie. Zakłopotanie odczuwam
bardzo namacalnie, jak zaschnięte błoto ściągające mi skórę pod
włosami.
- Czy wasi szamani chodzą na szczudłach? - Fraa Orolo
czytał z arkusza, który, sądząc po stopniu zbrązowienia, musiał
liczyć sobie co najmniej pięć stuleci. Podniósł wzrok i dodał
tytułem wyjaśnienia: - Nie wiem, może nazywacie ich pastorami
albo czarownikami...
Moje zmieszanie doznało gwałtownego przyspieszenia i
szerzej rozlało mi się po głowie.
- Czy modlicie się, kiedy zachoruje wam dziecko?
Składacie ofiary malowanym słupom? Zwalacie winę na starą
kobietę?
Zawstydzenie spłynęło mi na twarz ciepłą falą, przytkało
uszy, sypnęło piaskiem w oczy. Ledwie usłyszałem następne
pytanie:
- Czy wierzycie, że w przyszłym życiu spotkacie swoje
10
Strona 11
zdechłe psy i koty?
Orolo poprosił mnie, abym towarzyszył mu w roli
koncypienta. Brzmiało to imponująco, więc się zgodziłem.
Dowiedział się skądś, że do nowej biblioteki wpuszczono
cieślę z extramuros, aby wymienił nadpróchniałą belkę stropową,
której my z naszych przykrótkich drabin nie mogliśmy dosięgnąć,
a ponieważ dopiero niedawno ją zauważyliśmy, nie zdążylibyśmy
wybudować porządnego rusztowania przed apertem. Orolo
zamierzał porozmawiać z rzemieślnikiem i chciał, żebym spisał
relację z tego spotkania.
Załzawionymi oczami patrzyłem na leżący przede mną
arkusz. Był równie pusty jak moja głowa. Nie szło mi najlepiej.
Powinienem jednak notować przede wszystkim słowa
cieśli, który na razie jeszcze się nie odezwał. Kiedy go
zagadnęliśmy, przeciągał niedostatecznie ostrym przedmiotem po
płaskim kamieniu; teraz gapił się bez słowa na Orola.
- Czy znasz kogoś, kto został rytualnie okaleczony,
ponieważ przyłapano go na czytaniu książki?
Flec zamknął usta - pierwszy raz od dłuższej chwili.
Widziałem po nim, że kiedy znów je otworzy, będzie miał coś do
powiedzenia. Skrobnąłem mały bohomaz na marginesie, żeby
sprawdzić, czy pióro mi nie wyschło. Fraa Orolo milczał,
wpatrując się w rzemieślnika jak w okular teleskopu, po którego
drugiej stronie znajduje się nowo odkryta mgławica.
- Nie moglibyście po prostu zaszpilować? - zapytał mistrz
Flec.
- Zaszpilować... - powtórzył Orolo, żebym zdążył
zanotować. Próbowałem jednocześnie pisać i mówić, więc
artykułowałem pakietami:
- Kiedy zjawiłem się... to znaczy, kiedy zostałem
kolektantem, mieliśmy... właściwie oni mieli tutaj... coś takiego,
co nazywali szpilem... ale nie mówiliśmy o szpilowaniu, tylko o
wycieczce na szpil. - Przez wzgląd na cieślę mówiłem po
fluksyjsku, dlatego moje na wpół pijane niby-zdanie nie brzmiało
nawet w połowie tak beznadziejnie, jak musiałoby zabrzmieć,
11
Strona 12
gdybym sformułował je po orthyjsku. - To były takie...
- Ruchome obrazy - dokończył Orolo po orthyjsku.
Przeniósł wzrok na Fleca i przeszedł na fluksyjski: - Domyślamy
się, że szpilowanie oznacza obcowanie z jakimś powszechnym
wytworem praksis, czyli po waszemu „techniki”, umożliwiającym
oglądanie ruchomych obrazów.
- Ruchome obrazy... - powtórzył Flec. - Śmiesznie brzmi.
Wyjrzał przez okno, jakby miał przed sobą szpilowy
dokument historyczny, i zaśmiał się bezgłośnie.
- To praksyczny orth, dlatego cię śmieszy - powiedział fraa
Orolo.
- Dlaczego nie nazwiecie rzeczy po imieniu?
- Masz na myśli szpilowanie?
- No przecież.
- Dlatego, że kiedy stojący obok mnie fraa Erasmas przed
dziesięcioma laty przybył do naszego matemu, nazywaliśmy to
wycieczką na szpil, a kiedy ja się zjawiłem trzydzieści lat temu,
mówiliśmy o długoskierkach. Deklaranci, którzy żyją po drugiej
stronie tego muru i obchodzą apert raz na sto lat, znają ruchome
obrazy pod jeszcze inną nazwą. Nie mógłbym się z nimi
porozumieć.
Mistrz Flec przestał słuchać, odkąd usłyszał o
długoskierce.
- Długoskierka to zupełnie co innego! Nie da się oglądać
długoskierek na szpilu, trzeba je skonwertować, zreformatować...
Fraa Orolo był tymi wyjaśnieniami tak samo znudzony jak
Flec opowieściami o setnikach, toteż konwersacja wyhamowała z
łoskotem, co dało mi czas na jej zapisanie. Moje zakłopotanie
ulotniło się niepostrzeżenie jak czkawka. Flec uznał rozmowę za
zakończoną i przeniósł wzrok na rusztowanie, które jego
pomocnicy wybudowali pod osłabioną belką.
- Wracając do twojego pytania... - odezwał się Orolo.
- Jakiego pytania?
- Tego, które przed minutą zadałeś: dlaczego, jeśli
interesuje mnie życie extramuros, po prostu nie zaszpiluję?
12
Strona 13
- Ach tak...
Flec był wyraźnie zaskoczony pamiętliwością Orola. Ja
mniej, bo Orolo z upodobaniem mawiał, że cierpi na „zespół
nadmiaru uwagi”, tak jakby było w tym coś zabawnego.
- Przede wszystkim nie mamy urządzenia do szpilowania.
- Urządzenia do szpilowania?
Orolo zamachał niecierpliwie rękami, jakby rozganiał
chmury lingwistycznego pomieszania.
- Nie wiem, jak nazywacie taką maszynę.
- Wystarczyłby stary rezonator długoskierkowy. Mógłbym
wam przynieść nieużywany konwerter, który marnuje się u mnie w
graciarni...
- Rezonatora też nie mamy.
- No to sobie kupcie.
Orolo się zawahał. Instynktownie wyczuwałem, że w
głowie kłębią mu się następne krępujące pytania: „Myślisz, że
mamy pieniądze? Że państwo sekularne chroni nas, ponieważ
siedzimy na górze skarbów? Że nasi milenaryści umieją
przemieniać pospolity metal w złoto?”. Opanował jednak żądzę
ich zadania i odparł:
- Dopóki przestrzegamy Dyscypliny Cartaskiej, mamy do
dyspozycji tylko kredę, atrament i kamień. Ale jest i inny powód.
- Tak? Niby jaki? - spytał mistrz Flec, rozdrażniony
dziwaczną manierą fraa Orola, który miał w zwyczaju
obwieszczać, co za chwilę powie, zamiast po prostu powiedzieć.
- Trochę trudno to wyjaśnić, ale moim zdaniem samo
nakierowanie urządzenia rejestrującego, komory długoskierkowej
czy jak wy to tam nazywacie...
- Szpilołap.
- ...na jakiś obiekt nie wystarczy, aby utrwalić to, co dla
mnie jest najważniejsze. Potrzebuję kogoś, kto będzie chłonął
interesujące mnie zjawisko wszystkimi zmysłami, przemieli to
doświadczenie w głowie, a następnie przekuje w słowa.
- Słowa... - powtórzył cieśla jak echo i powiódł niechętnym
wzrokiem po półkach z książkami. - Jutro nie przyjdę, przyślę
13
Strona 14
Quina - oznajmił i dodał tytułem wyjaśnienia: - Muszę
skontrafazować nowe rekompensatory claneksu. Moim zdaniem
drzewo warkoczowe zaczyna się brzydko sklejać.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - przyznał Orolo.
- Nieważne. Quin odpowie na wszystkie wasze pytania. Ma
gadane.
Trzeci raz w ciągu trzech minut Flec zerknął na
wyświetlacz swojego piszczka. Uparliśmy się, żeby wyłączył
wszystkie funkcje komunikacyjne urządzenia, ale nadal służyło
mu jako zegarek. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że z okna
doskonale widać wysoką na sto pięćdziesiąt metrów wieżę z
zegarem.
Postawiłem kropkę na końcu zdania i odwróciłem się w
stronę regału, bałem się bowiem, że na mojej twarzy maluje się
rozbawienie. Powiedział „Jutro nie przyjdę, przyślę Quina” w taki
sposób, jakby zdecydował o tym w ułamku sekundy. Fraa Orolo z
pewnością też to zauważył. Gdybym popełnił błąd i spojrzał na
niego, ja bym parsknął śmiechem, a on nie.
Zegar zaczął wybijać certyfik.
- Czas na mnie - powiedziałem i zwróciłem się do
rzemieślnika: - Przepraszam, muszę nakręcić zegar.
- Tak się zastanawiałem, czy...
Ze skrzynki z narzędziami wyjął poliplastową torbę,
zdmuchnął z niej opiłki, otworzył zapięcie (nigdy takiego nie
widziałem) i wyciągnął ze środka srebrną rurkę rozmiarów
męskiego palca. Spojrzał wyczekująco na fraa Orola.
- Nie wiem co to jest i nie mam pojęcia czego ode mnie
chcesz - zastrzegł się Orolo.
- Szpilołap!
- Aha. Słyszałeś o certyfiku i korzystając z okazji,
chciałbyś go zobaczyć i zarejestrować ruchome obrazy?
Rzemieślnik pokiwał głową.
- To się da zrobić, pod warunkiem, że staniesz, gdzie ci
każą. Nie, nie włączaj go jeszcze! - Fraa Orolo zasłonił się rękami.
- Jeśli Regulatorka się o tym dowie, wyznaczy mi pokutę.
14
Strona 15
Zaprowadzę cię do itów. Oni ci wskażą miejsce.
Ciągnął jeszcze przez chwilę w podobnym duchu,
ponieważ na Dyscyplinę składa się wiele reguł, a my zamąciliśmy
Flecowi w głowie już wtedy, gdy pozwoliliśmy mu wejść na teren
matemu dziesięcioletniego.
***
Klauzura: (1) W starorthyjskim: każda zamknięta przestrzeń
(Thelenes przed egzekucją był przetrzymywany w klauzurze, która
jednak - ku utrapieniu młodych fidów - nie miała jeszcze wtedy
poniższych konotacji matemowych). (2) We wczesnym
średniorthyjskim: całość matemu. (3) W późnym średniorthyjskim:
ogród lub dziedziniec otoczony zabudowaniami i postrzegany jako
serce matemu. (4) W noworthyjskim: każda cicha, spokojna
przestrzeń, wolna od zgiełku i sprzyjająca kontemplacji.-
SŁOWNIK, wydanie czwarte, 3000 p.r.
Do tej pory siedziałem na swojej sferze jak na stołku. Teraz
wstałem i powiodłem po niej czubkami palców, kreśląc kręgi w
kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zaczęła się
kurczyć, aż zmalała tak bardzo, że mogłem zamknąć ją w dłoni.
Przez ten czas zawój mi się wymiął, więc teraz podciągnąłem go i
wyrównałem fałdy, klucząc wśród stołów, krzeseł, globusów i
wolno przemieszczających się fraa. Przemknąłem pod kamiennym
łukiem i znalazłem się w skryptorium. Pachniało tu atramentem -
prawdopodobnie dlatego, że jakiś wiekowy fraa z fidami byli
zajęci kopiowaniem ksiąg, ja jednak zastanawiałem się, jak długo
zapach unosiłby się w powietrzu, gdyby nikt ze skryptorium nie
korzystał. Przelano w nim tyle atramentu, że wilgotna woń z
pewnością wgryzła się w sprzęty i ściany.
W przeciwległym końcu sali znajdowały się drzwi do starej
biblioteki, jednego z tych wiekowych budynków, które pierwotnie
stały na klauzurze. Kamienna posadzka, o dwa tysiące trzysta lat
starsza od podłóg nowej biblioteki, była tak wygładzona stopami
15
Strona 16
deklarantów, że prawie nie czułem, jak po niej stąpam. Mógłbym
się po niej poruszać z zamkniętymi oczami: moje stopy same
odczytywałyby drogę z utrwalonych w niej wspomnień
poprzedników.
Klauzura miała kształt prostokątnego ogrodu otoczonego
krużgankiem. Od wewnętrznej strony krużganek był wystawiony
na kaprysy aury: od ogrodu dzieliły go tylko kolumny, na których
wspierał się dach. Od zewnątrz okalał go mur, w którym wykuto
przejścia prowadzące do innych budynków, takich jak stara
biblioteka, refektarz i kredownie.
Wszystkie przedmioty, które mijałem po drodze -
rzeźbione regały, ściśle dopasowane płyty posadzki, ramy okien,
kute zawiasy, ręcznie robione ćwieki mocujące je do drzwi,
kapitele kolumienek klauzury, ogrodowe ścieżki i rabaty -
zawdzięczały swoją formę dawno zmarłym mistrzom rzemiosła.
Stworzenie niektórych z nich, na przykład drzwi starej biblioteki,
zajmowało rzemieślnikom całe życie; inne wyglądały jak zrobione
na chybcika, w jedno wolne popołudnie, ale zarazem tak
przemyślnie, że setki czy tysiące lat później wciąż cieszyły oko
użytkowników. Jedne były wzorowane na prostych i czystych
formach geometrycznych, inne porażały swoją złożonością i
kazały się zastanowić, czy ich kształtem rządzą w ogóle
jakiekolwiek reguły; niektóre przedstawiały prawdziwych ludzi,
którzy żyli w takim czy innym wycinku przeszłości i snuli
arcyciekawe rozmyślania, jeszcze inne ilustrowały ogólne typy
ludzkie: deolatrę, fizjologika, miastowego, sloga. Gdyby ktoś mnie
o to poprosił, potrafiłbym objaśnić znaczenie może co czwartej z
tych ozdób. Ale kiedyś poznam je wszystkie.
Promienie słońca wpadały z impetem do klauzurowego
ogrodu, gdzie trawiaste i wysypane żwirem ścieżki wiły się wśród
grządek ziół, krzewów i rzadko rosnących drzew. Sięgnąłem
ponad ramieniem do tyłu, złapałem obszyty rąbek zawoju i
narzuciłem go sobie na głowę. Obciągnąłem tę połowę zawoju,
która zwieszała się od sznura w dół, żeby osłoniła mi stopy i
zamiotła ziemię. Wcisnąłem dłonie w fałdy na wysokości talii, tuż
16
Strona 17
powyżej sznura, i zszedłem na trawę - bladą i kłującą po ostatnich
upałach. Spojrzałem na południową tarczę zegara. Dziesięć minut.
- Fraa Lio? - odezwałem się. - Kolcojagoda nie należy
chyba do Stu Sześćdziesięciu Czterech.
Miałem na myśli spis roślin dopuszczonych do uprawy w
Drugiej Nowej Poprawionej Księdze Dyscypliny.
Lio był bardziej krępy niż ja. Za młodu musiał być
pulchnym grubaskiem, z czasem stał się po prostu korpulentny.
Przykucnął na wzruszonej grządce pod jabłonką i wpatrywał się w
ziemię jak zahipnotyzowany. Podwinął zawój, przewiązał się nim
w talii, tworząc przepaskę biodrową, a resztę ciasno zrolował,
obwiązał na obu końcach sznurem i przerzucił skośnie przez plecy,
jak koc. Sam wymyślił ten sposób wiązania. Nikt inny nie brał z
niego przykładu, ja jednak musiałem przyznać, że w taki upalny
dzień może to być całkiem wygodne rozwiązanie, nawet jeśli
głupio wygląda. Jego pośladki znajdowały się dziesięć cali nad
ziemią: nadał swojej sferze wielkość ludzkiej głowy i przysiadł na
niej, balansując ciałem.
- Fraa Lio! - powtórzyłem. Umysł Lio miał taką śmieszną
właściwość, że czasem nie reagował na słowa.
Ścieżkę przegradzała mi wygięta w łuk łodyga
kolcojagody. Znalazłem kawałek wolny od cierni, zacisnąłem na
nim dłoń i wyrwałem roślinę z korzeniami. Odwróciłem ją w dłoni
w taki sposób, aby maleńkie kwiatki połaskotały fraa Lio w
porośnięty krótką szczeciną czerep.
- Ostogłowy! - zawołałem.
Lio przewrócił się na plecy jak uderzony kosturem. Pięty
pofrunęły mu w powietrze, zaraz jednak znalazł oparcie wśród
korzeni jabłonki i wstał. Stanął na ugiętych nogach,
wyprostowany, z głową przyciągniętą do piersi; grudki ziemi
osypywały mu się ze spoconych pleców. Sfera odturlała się i
utknęła w stercie wyplenionych chwastów.
- Nie słyszałeś mnie?
- Kolcojagody rzeczywiście nie ma wśród Stu
Sześćdziesięciu Czterech - przyznał. - Ale nie należy także do
17
Strona 18
Jedenastki. Dlatego nie muszę jej natychmiast spalić i odnotować
tego faktu w kronice. Może poczekać.
- Na co? Co właściwie robisz?
Pokazał na ziemię. Schyliłem się i spojrzałem z bliska. Nie
każdy podjąłby takie ryzyko: mając na głowie kaptur, nie
widziałem fraa Lio nawet kątem oka, powszechnie zaś uważano,
że zawsze należy mieć baczenie na fraa Lio, ponieważ nigdy nie
wiadomo, kiedy przyjdzie mu ochota na zapasy. Wycierpiałem z
jego rąk aż nadto dźwigni, chwytów, duszeń i ucisków; nieraz
miałem skórę otartą po kontakcie z jego szorstką czupryną.
Wiedziałem jednak, że teraz mnie nie zaatakuje: okazałem
szacunek dla czegoś, co go zafascynowało.
Lio i ja pochodziliśmy z jednej kolekty, do której dziesięć
lat temu przyjęto trzydzieścioro dwoje ośmiolatków. Przez
pierwsze dwa lata przyglądaliśmy się, jak czterech starszych fraa
codziennie nakręca zegar, a osiem suur dzwoni w dzwony. Później
obaj zostaliśmy wybrani (z dwoma innymi nad wiek wyrośniętymi
chłopcami) do nowego kwartetu nakręcaczy - podobnie jak osiem
dziewcząt z naszej kolekty zaczęło się uczyć bicia w dzwony, co
wymagało mniejszej siły, ale pod pewnymi względami było
zadaniem bardziej żmudnym, ponieważ niektóre dyżury ciągnęły
się godzinami i wymagały nieustannej koncentracji. I tak oto już
od siedmiu lat we czterech codziennie nakręcaliśmy zegar - z
wyjątkiem tych dni, kiedy fraa Lio zapominał o swoich
obowiązkach i zostawała nas trójka. Po tym, jak zapomniał dwa
tygodnie temu, suur Trestanas, Regulatorka, wyznaczyła mu
pokutę: musiał w największy skwar pielić grządki z ziołami.
Osiem minut.
Wiedziałem jednak, że przypominanie Lio, jak mało czasu
nam zostało, donikąd mnie nie zaprowadzi - musiałem po prostu
obgadać z nim to, co akurat go zainteresowało.
- Mrówki - stwierdziłem, po czym, znając Lio, dodałem
pospiesznie: - Mrówczy dron?
Słyszałem uśmiech w jego głosie, kiedy odparł:
- Tu są mrówki w dwóch różnych kolorach, fraa Ras.
18
Strona 19
Toczą wojnę. Trochę mi przykro, że z mojego powodu.
Szturchnął stertę wyrwanych pędów kolcojagód.
- Naprawdę uważasz, że to wojna, a nie tylko chaotyczne
miotanie się na wszystkie strony?
- To właśnie próbuję rozstrzygnąć. W wojnie opracowuje
się strategię, stosuje taktykę... Na przykład manewry
oskrzydlające. Czy mrówki potrafią flankować przeciwnika?
Tylko z grubsza wiedziałem, o co mu chodzi: o atak z
boku. Lio miał zwyczaj wywlekać taką terminologię ze starych
ksiąg traktujących o drodze dzwoneczków, jakby wyrywał zęby ze
szczęk skamieniałego smoka.
- Myślę, że tak - odparłem, chociaż przeczuwałem, że
pytanie jest podchwytliwe i Lio flankuje mnie słowami. - Czemu
nie?
- Oczywiście mogą to zrobić przez przypadek. Patrzysz na
nie z góry i stwierdzasz: o, to mi wygląda na manewr
oskrzydlający. Ale jeśli nie mają dowódcy, który widziałby całe
pole walki i kierował ruchami wojsk, czy można mówić o
skoordynowanych manewrach?
- To mi przypomina pytanie saunta Taungi - zauważyłem. -
Czy dostatecznie duże pole automatów komórkowych jest zdolne
do myślenia?
- No właśnie. Jest czy nie jest?
- Widziałem, jak mrówki współpracowały przy podbieraniu
mi obiadu, stąd wiem, że umieją podejmować wspólne działania.
- Zgoda. Tylko że kiedy jestem jedną z setki mrówek, które
razem popychają jeden rodzynek, to czuję, jak ten rodzynek się
porusza, prawda? I sam rodzynek staje się dla mnie medium
łączności z innymi mrówkami. A kiedy jestem samotną mrówką
na polu bitwy...
- Ostogłowy, czas na kwalifik.
- W porządku.
Odwrócił się do mnie plecami i zaczął iść. To właśnie
przez taki dar do przerywania rozmów w pół słowa (a także przez
inne dziwactwa) mówiło się, że Lio ma coś nie w porządku z
19
Strona 20
głową. Znowu zapomniał zabrać sferę. Podniosłem ją i rzuciłem za
nim: trafiła go w tył głowy i odbiła się pionowo do góry. Nie
podnosząc wzroku, wyciągnął rękę i złapał ją w locie. Ostrożnie
okrążyłem pole bitwy, aby nie nagarnąć sobie na stopy
wojowników (żywych lub umarłych), i pobiegłem za nim.
Ze sporą przewagą nade mną dotarł do rogu klauzury,
gdzie natknął się na dużą grupę wolno przemieszczających się
suur. Przeciął im drogę w sposób bezczelny, ale zarazem tak
beznadziejnie głupkowaty, że suur skwitowały to śmiechem i
natychmiast o nim zapomniały - a kiedy stłoczyły się w łukowato
sklepionym przejściu, zostałem uwięziony za ich plecami.
Zawiadomiłem fraa Lio, który dzięki mnie się nie spóźni - a w
nagrodę sam przyjdę ostatni, i to na mnie wszyscy będą patrzyli
spode łba.
***
Ryt: (1) W proto - i starorthyjskim: czyn, umyślne działanie
podejmowane przez jakiś byt, najczęściej człowieka. (2) W
średniorthyjskim i później: sformalizowany rytuał, zazwyczaj
odprawiany przez grupę deklarantów, w którym matem lub
koncent podejmuje jakieś wspólne działanie. Towarzyszą mu
zwykle uroczyste śpiewy, rytualne gesty i inne ceremonialne
zachowania.- SŁOWNIK, wydanie czwarte, 3000 p.r.
Można powiedzieć, że zegar i tum stanowiły jedno: zegar
zajmował cały tum wraz z piwnicą. Kiedy jednak ludzie mówili o
„zegarze”, mieli raczej na myśli cztery tarcze zawieszone wysoko
na ścianach praesidium, głównej wieży tumu. Zostały wykonane w
różnych epokach i każda pokazywała czas w nieco inny sposób,
ale wszystkie były połączone z tym samym mechanizmem. Każda
podawała godzinę, dzień tygodnia, miesiąc, fazę księżyca, rok oraz
mnóstwo innych informacji kosmograficznych przeznaczonych dla
tych, którzy umieli je odczytać.
Wsparte na czterech kolumnach praesidium miało przekrój
20