Starsi Bogowie - EDDINGS DAVID

Szczegóły
Tytuł Starsi Bogowie - EDDINGS DAVID
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Starsi Bogowie - EDDINGS DAVID PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Starsi Bogowie - EDDINGS DAVID PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Starsi Bogowie - EDDINGS DAVID - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Leigh EDDINGS STARSI BOGOWIE MARZYCIELE: KSIEGA PIERWSZA Przelozyla Agnieszka Barbara Cieplowska Proszynski i S-ka GTW Tytul oryginalu: THE ELDER GODS BOOK ONE OF THE DREAMERS Copyright (C) 2003 by David and Leigh Eddings Ilustracja na okladce Jacek Kopalski Redakcja Lucja Grudzinska Redakcja techniczna Anna Troszczynska Korekta Bronislawa Dziedzic-Wesolowska Lamanie komputerowe Aneta OsipiakISBN 83-7469-318-5 Fantastyka Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www.proszynski. pl Druk i oprawa ABEDIKS.A. 61-311 Poznan, ul. Luganska 1 Przedmowa*Jesli wierzyc legendom dotyczacym Dhrallu, kontynent ten od poczatku czasu znajdowal sie zawsze w tym samym miejscu. Choc Ojciec Lad jest niespokojny, choc inne ziemie wedrowaly i ciagle wedruja poprzez bezmiar Matki Wody w poszukiwaniu nowego miejsca spoczynku, Dhrall, jak sadzimy, od zarania dziejow zakotwiczony byl w obecnym miejscu, osadzony tam wola panujacych na nim bogow. Tam tez pozostanie az do konca swiata. Jak powstal ten lad oraz dlaczego, to kwestie wykraczajace poza granice ludzkiego pojmowania. Z legend wiemy jedynie, ze stworzenie go bylo nawet dla bogow zadaniem tak ogromnym, iz chociaz niesmiertelni i wszechpotezni, znuzyli sie ta praca. W tym czasie pojawili sie mlodsi bogowie. Ulitowali sie nad wyczerpanymi stworcami i naklonili ich do odpoczynku, a sami przejeli ich obowiazki. Starzy bogowie byli im wdzieczni, gdyz odczuwali juz smiertelne znuzenie. Predko zapadli w sen, a dzielo stworzenia dokonywalo sie nadal, ksztaltowane rekoma mlodszych bogow. Starsi bogowie spali przez dwadziescia piec wiekow. Kiedy sie zbudzili, pelni sil i gotowi wrocic do swoich zadan, ich mlodsi nastepcy z checia udali sie na spoczynek. Lad wypietrzal gory, ktorym klimat i czas odbieraly potege wysokosci. W Matce Wodzie powstalo wiele form zycia, niektore istoty wyszly z oceanu, by szukac gdzie indziej domu. Z czasem nowe otoczenie zmienilo je nie do poznania. Powstaly nowe gatunki i rodzaje. Stare wymieraly, ustepujac im miejsca. Bogowie Dhrallu nie wplywali na rozwoj zywych istot. W swej nieskonczonej madrosci zezwolili im swobodnie dostosowywac sie do swiata. Zaiste, wszystko sie zmienia, dlatego doskonala w jednej krainie istota, w innej nie ma szans na przetrwanie. Wladcy Dhrallu rozumieli, ze zmiany zachodzace w zywych stworzeniach musza byc odpowiedzia na wymagania stawiane przez nature, a nie wynikiem boskich kaprysow. Czas plynal, mijaly kolejne cykle boskiej pracy i odpoczynku, a Matka Woda i Ojciec Lad przygladali sie temu w milczeniu. *[Wyjatek z dziela "Dhrall - charakterystyka kompletna", opracowanego przez Wydzial Teologii Porownawczej Uniwersytetu Kaldacinskiego.] Wreszcie bogowie podzielili kontynent miedzy siebie; kazdy z nich, mlodszy czy starszy, dostal we wladanie jedna domene. Na samym srodku ladu pozostalo ogromne Pustkowie; nie nalezalo do zadnej z czterech nadbrzeznych Krain: ani do Wschodniej, ani do Zachodniej, ani do Polnocnej, ani do Poludniowej. Bylo nagie i brzydkie. Istnialo tam zycie, lecz zupelnie inne niz na pozostalych ziemiach. Legendy prawia, ze formy zycia obecne w centrum Dhrallu zostaly stworzone przez Vlagha. Co do pochodzenia Vlagha nie ma zadnej pewnosci. Wedle niektorych podan to istota z sennego koszmaru, ktory nawiedzil jednego ze starszych bogow w czasie ich pierwszego dlugiego wypoczynku. Inne podania donosza, ze Vlagh jest bytem znacznie starszym niz bogowie, ze jego postac przypomina ludzka i ze jest wladca kasajacych insektow oraz jadowitych gadow, ktore dawno juz zniknely z powierzchni ziemi i z morskiej otchlani. Wszystkie przekazy zgodne sa w jednym: Vlagh nie mial cierpliwosci czekac, tak jak to uczynili bogowie Dhrallu, az wszelkie podlegle mu stworzenie we wlasciwym czasie, wskutek naturalnego procesu rozwoju, zmieni forme na najbardziej odpowiednia. Wolal sam pokierowac tokiem przemian, by w ten sposob zyskac jak najdoskonalsze slugi. Spostrzegl, iz istota przystosowana do wykonywania jednej tylko funkcji spelnia swoje zadanie lepiej niz organizm wszechstronnie rozwiniety. Vlagh cyklicznie zaszywal sie w kokonie, w ciemnym gniezdzie posrodku Pustkowia, a gdy z niego wychodzil, stanowil byt calkowicie odmienny od poprzedniego. Wowczas sprawdzal mozliwosci nowej formy, by okreslic jej predyspozycje do wypelniania poszczegolnych zadan, poznawal jej mocne i slabe strony. Nastepnie znow ukrywal sie w kokonie, a gdy z niego wychodzil ponownie, nie mial juz zadnych slabosci, a moc jego wzrastala wielokrotnie. W ten sposob, doswiadczajac kolejnych doznan, Vlagh zmienial wlasna postac tak dlugo, az osiagnal forme najdoskonalsza. Wowczas odtwarzal ja w tysiacach, by miec slugi pomocne w osiagnieciu ostatecznego celu. Wreszcie wracal do gniazda i rozpoczynal caly proces od poczatku, tworzac kolejny byt przeznaczony do pelnienia nastepnej szczegolnej funkcji. Dlatego zaden twor sposrod tych, ktore wyszly na swiat z kokonu Vlagha, w niczym nie przypomina stworzen zyjacych w krainach bogow Dhrallu. Stanowia one dziwaczne krzyzowki, sa zarazem insektami, gadami i zwierzetami cieplokrwistymi, a kazdy gatunek sluzy Vlaghowi na swoj sposob, wykonujac sobie przydzielone, szczegolne zadania. Jedyna charakterystyczna cecha wlasciwa wszystkim bez wyjatku mieszkancom Pustkowia jest obsesyjna potrzeba rozszerzania wlosci Vlagha, ktory pragnie zagarnac caly kontynent Dhrall. Vlagh wysylal licznych poddanych do krain bogow Dhrallu, by tam szpiegowali i siali niepokoj. Nastepnie rozwazal kazda, najblahsza nawet wiadomosc, az po wielu latach znajdowal niedoskonalosc, ktora mogl wykorzystac w chwili przekazywania wladzy pomiedzy generacjami bogow. Prawda jest bowiem, iz w tym momencie starsi bogowie, znuzeni i stesknieni za odpoczynkiem, stawali sie roztargnieni, a mlodsi mieli jeszcze resztki snu na powiekach. Vlagh niecierpliwie czekal na ten moment. Snul plany i przygotowywal wszystkie podlegle mu stworzenia do wojny, w czasie ktorej zamierzal pokonac prawdziwych bogow Dhrallu. Na bezdrozach Pustkowia marzyl o dniu, gdy zapanuje nad urodzajnymi krainami kontynentu, bo tam zyska obfitosc pozywienia i tam jego pragnienie plodzenia nie bedzie wreszcie ograniczane przez niedostatek jadla. Mial jeszcze bardziej dalekosiezne cele. Tesknil do dnia, gdy caly swiat zmieni sie w jego gniazdo, gdy jego potomstwo bedzie tak liczne, iz nikt nie zdola go porachowac, a wszelkie inne stworzenie bedzie stanowilo jego pokarm. Dopiero wowczas Vlagh bedzie zadowolony. * Tymczasem Ojciec Lad i Matka Woda nie przywiazywali najmniejszej wagi do poczynan bogow, ale tez nie proznowali. Na ich barkach spoczywal obowiazek utrzymania przy zyciu wszelkich stworzen zamieszkujacych lad i wode, wiec biada kazdemu - czlowiekowi czy bogu - ktory by zagrozil ciaglosci istnienia. Bo choc ziemia i ocean zdawaly sie bezbronne, mogly przeciez spowodowac niewyobrazalne katastrofy, nieszczescia i kleski, gdyby mialy bronic zycia. Dawno temu w Krainie Polnocnej mieszkal na wpol oszalaly pustelnik. Miewal prorocze wizje, a w nich widywal pograzone we snie dzieci, ktorych marzenia mogly zmienic plany Vlagha, poniewaz ich sny mialy moc sprawcza, a Matka Woda i Ojciec Lad musieli byc posluszni rozkazom Marzycieli. Wiekszosc ludzi zamieszkujacych Dhrall szydzila z pustelnika oraz jego wizji, wszyscy bowiem wiedzieli o jego szalenstwie. Tymczasem bogowie polnocy i poludnia, wschodu i zachodu nie wysmiewali sie z niego wcale; widzenia pustelnika zapadly im gleboko w serca, gdyz dostrzegli w nich prawde. Troskali sie prawdziwi bogowie Dhrallu, bo przeczuwali, ze przybycie Marzycieli odmieni caly swiat i juz nic nie pozostanie takie samo jak dawniej. Kolejne wieki mijaly, dazac ku niepewnej przyszlosci. Mlodszym bogom przybylo lat, zblizal sie kres ich rzadow w Dhrallu. W tym miejscu zaczyna sie nasza historia. Wyspa Thurn 1 Zelana z Krainy Zachodniej miala serdecznie dosc istot ludzkich. Byly wyjatkowo odpychajace i wiecznie sie na cos skarzyly albo czegos domagaly, co irytowalo ja niepomiernie. Zdawalo im sie chyba, ze bogini istnieje wylacznie po to, zeby spelniac ich zachcianki.W koncu obrazila sie na nich i przeniosla na wyspe Thurn lezaca u brzegow jej krainy. Tam zyla w harmonii z Matka Woda, zabawiajac sie ukladaniem wierszy i komponowaniem muzyki. W wodach przybrzeznych odkryla rzadki gatunek rozowych delfinow. Byly inteligentne i chetne do zabawy, z czasem zaczela je traktowac jak przyjaciol, a nie tylko sympatyczne zwierzeta. Szybko poznala ich jezyk, dzieki czemu zyskala mnostwo wiadomosci o Matce Wodzie i o jej mieszkancach zyjacych w glebokich otchlaniach czy na brzegu. W podziece grywala delfinom na flecie albo spiewala. Bardzo lubily te koncerty i odwdzieczaly sie zaproszeniami do wspolnego plywania. Wowczas to zdumialy sie umiejetnosciami bogini. Dostrzegly, ze nigdy nie sypia, a pod woda moze przebywac nieomal bez konca. Wydalo im sie niesamowite, ze nie okazywala zainteresowania lawicami ryb. Zelana probowala wyjasniac, ze sen, powietrze i jedzenie znacza dla niej zupelnie co innego niz dla nich. Sypiala rzadziej, lecz dluzej, skladniki potrzebne jej do oddychania potrafila uzyskiwac z samej wody, a zywic sie wolala swiatlem, nie wodorostami. Delfiny nie mogly pojac jej wyjasnien, wiec w koncu dala spokoj tlumaczeniom. Za to istoty ludzkie mieszkajace w Dhrallu wiedzialy doskonale, kim jest pani Zelana. Panowala w Krainie Zachodniej, ale nie byla na kontynencie jedyna wladczynia. Jej starszy brat, Dahlaine, opiekowal sie ziemia na polnocy. Byl to bog srogi i ponury. Mlodszy brat pani Zelany, plochy Veltan, rzadzil na poludniu, oczywiscie wowczas, gdy akurat nie siedzial na ksiezycu lub nie kontemplowal koloru niebieskiego. Na wschodzie podwojna funkcje bogini i krolowej pelnila starsza siostra pani Zelany, obowiazkowa i zawsze poprawna Aracia. Lata plynely, jak to maja w zwyczaju, lecz pani Zelana nie zwracala na uplyw czasu najmniejszej uwagi, gdyz nie mial on dla niej zadnego znaczenia. Ktoregos razu, w krystalicznie piekny dzien, jej najblizsza przyjaciolka, stateczna rozowa delfinica Meeleamee, wynurzyla sie z wody tuz obok miejsca, gdzie bogini, siedzac ze skrzyzowanymi nogami na powierzchni morza, grala swoja najnowsza kompozycje na flet. -Chcialabym ci cos pokazac, ukochana pani - zagwizdala Meeleamee. - Na pewno ci sie spodoba. -Tak? - Zelana odlozyla flet w powietrze za ramieniem. Tam przechowywala wszystkie swoje drobiazgi. -Cos pieknego - zaswistala Meeleamee. - I ma odpowiedni kolor. -Wobec tego ruszajmy - przystala pani Zelana. Poplynely razem w strone poteznego klifu w poludniowej czesci wyspy, a gdy zblizyly sie nieco do brzegu, Meeleamee zanurkowala w morska otchlan. Bogini podazyla za nia i wkrotce znalazly sie przed waska szczelina stanowiaca wejscie do podwodnej groty. Pierwsza wplynela do srodka delfinica. Po drugiej stronie wynurzyly sie w plytkim basenie. Pani Zelana az zamarla ze zdumienia, bo znalazla sie w miejscu doprawdy niezwyklym. Istnialo, rzecz jasna, racjonalne wytlumaczenie, dlaczego widok zapieral dech w piersiach, ale nawet przyziemne wyjasnienia nie byly w stanie zacmic urody tej groty. Przez sklepienie biegly szerokie zyly rozowego kwarcu, delikatnie barwiace promienie slonca. Bogini niemal odruchowo skosztowala tej cudownej barwy. Przepyszna! Nie jadla nic rownie smacznego od tysiaca lat! Az drzala, az lsnila z rozkoszy, sycac sie rozowoscia. Na brzegu iskrzyl sie drobniutenki bialy piasek przesiany blaskiem kwarcu, a z glebi groty dobiegalo srebrne podzwanianie kropli wody. Lagodnie zakrzywione sciany kusily tysiacem nisz, zakatkow i niespodziewanych zalomow. -No i jak? - zaswiergotala Meeleamee. - Podoba ci sie? -Pieknie tutaj! - wykrzyknela pani Zelana. - Najcudniejsze miejsce na calej wyspie. -Milo mi, ze ci sie spodobalo - stwierdzila Meeleamee skromnie. - Pewnie chetnie tu zajrzysz od czasu do czasu. -Nie, moja droga przyjaciolko, nie bede zagladala, tylko zamieszkam tutaj. Nie znam doskonalszego miejsca w Dhrallu, a bardzo mi sie przyda odrobina doskonalosci. -Chcesz byc tutaj caly czas, najmilsza? - zdziwila sie Meeleamee. -Nie, skadze, droga przyjaciolko! Bede wychodzila, zeby sie bawic z toba i z innymi delfinami, a tutaj bedzie moj dom. -Co to jest dom? - spytala Meeleamee zaciekawiona. * Ktoregos dnia, takiego samego jak inne, z przejscia prowadzacego do rozowej groty pani Zelany wynurzyl sie Dahlaine, jej brat z polnocy. Przyniosl wiesci, ze moga byc klopoty. -Calkiem nie wiem, dlaczego mialabym sie tym przejmowac - stwierdzila bogini. - Moja kraine z jednej strony chronia gory, z drugiej ocean. Istoty z Pustkowia nie zdolaja tu dotrzec. -Dhrall to jeden kontynent, choc podzielony na krainy, siostrzyczko - przypomnial jej Dahlaine. - Kazda naturalna bariere mozna pokonac. Mieszkancy Krainy Zachodniej sa w niebezpieczenstwie tak jak istoty pozostalych ziem. Czas najwyzszy, zebys wrocila do obowiazkow i zadbala o czesc swiata. Kiedy ostatnio odwiedzilas swoja domene? -Jakies kilkaset lat temu. - Zelana lekcewazaco wzruszyla ramionami. - Najwyzej tysiac. Przegapilam cos? -Istoty ludzkie poczynily niejakie postepy. Potrafia juz poslugiwac sie narzedziami i rozpalac ogien. Powinnas byla do nich zajrzec od czasu do czasu. -Po co? Ludzie sa glupi i zlosliwi, a na dodatek cuchna. Delfiny sa czyste, madre i maja serca pelne milosci. Skoro mieszkancy Pustkowia sa glodni, niech pozra ludzi. Wcale nie bede za nimi tesknila. -Masz obowiazek opiekowac sie ludzmi z Krainy Zachodniej - przypomnial Zelanie brat. -Ludzmi, muchami, mrowkami i rybami. I wszystkie te stworzenia niezle sobie beze mnie radza. -Nie wolno ci zapominac o calym swiecie. Wszystko dookola sie zmienia. Mieszkancy Pustkowia zaczynaja nas niepokoic, wkrotce przybeda Marzyciele. Musimy byc gotowi. -Chyba jeszcze nie pora na Marzycieli?! - zdumiala sie pani Zelana. -Wszystkie znaki zwiastuja nadejscie tego czasu - odparl Dahlaine. - Sludzy Vlagha przekradaja sie na nasze ziemie. To pewna wskazowka, ze wladca Pustkowia zrobi niedlugo pierwszy krok, a my nie jestesmy jeszcze gotowi stawic mu czolo. Moze cie zdziwi wiadomosc, ze dazenie do starcia jest w duzej mierze dzielem Ojca Ladu i Matki Wody. Musimy im ufac, na pewno wiedza znacznie wiecej niz my, dlatego judza Vlagha, by rzucil nam wyzwanie teraz, gdy zapewne jeszcze nie zebral wszystkich sil. Jesli damy mu wiecej czasu na przeksztalcanie potomstwa, pokona nas bez trudu. -Trzeba bylo zniszczyc tego potwora, jak tylko sie zorientowalismy w jego charakterze. -Chetnie podyskutuje z toba na ten temat w wolniejszej chwili - obiecal Dahlaine i zaraz gladko zmienil temat. - Siostrzyczko, zjawilem sie tutaj wlasciwie po to, zeby ci ofiarowac podarunek. -Naprawde? - pani Zelanie od razu poprawil sie humor. - Jaki? Dahlaine usmiechnal sie lekko. Magiczne slowo "podarunek" zawsze pomagalo mu zdobyc przychylnosc brata i obu siostr. Byla to lagodna metoda stawiania na swoim. W szczegolnosci Zelana nieodmiennie reagowala w taki sposob, jak sobie zyczyl. -Nic szczegolnego - stwierdzil lekkim tonem. - Drobiazdzek, ale chyba cie ucieszy. Chcialabys zaopiekowac sie malym stworzonkiem? Na pewno! Przyda ci sie, dla urozmaicenia. Od stuleci przestajesz z delfinami, a one nie moga wyjsc z wody, nie potrafia ci dotrzymac towarzystwa tutaj, w tej slicznej grocie. Dlatego przynioslem istotke, ktora z toba zamieszka. -Czy to szczeniaczek? - zgadywala Zelana. - Nigdy nie mialam wlasnego pieska, a slyszalam, ze sa kochajace i wierne. -Nie, nie szczeniak. -Ooo... - jeknela zawiedziona. - A moze kotek? - Oczy jej znowu rozblysly. - Podobno mruczenie kota cudownie uspokaja. -Nie, to nie jest kot. -No to co to jest? - rzucila Zelana niecierpliwie. - Pokaz! -Juz, juz. - Dahlaine skryl przed siostra przebiegly usmiech. Oburacz siegnal w niewidoczna pustke, ktora zawsze zabieral ze soba, i wyjal stamtad nieforemny tlumoczek. - Z najlepszymi zyczeniami dla mojej ukochanej siostrzyczki - rzekl, podajac jej futrzane zawiniatko. Zelana spiesznie wyjela mu z rak podarunek, niecierpliwie odchylila wlochaty rozek i z niebotycznym zdumieniem wbila wzrok w nowo narodzone stworzenie drzemiace w cieplym kosmatym gniazdku. -I co ja mam z tym zrobic? - spytala piskliwie. -Otoczyc opieka. Nie bedzie wymagalo wiecej staran niz mlody delfin. -Alez to jest czlowiek! - zaprotestowala. -Ojej, rzeczywiscie! - wykrzyknal Dahlaine kpiacym tonem. - Popatrz, nie zauwazylem. Jestes wyjatkowo spostrzegawcza! - Przerwal na chwile, po czym podjal juz powaznie: - Siostrzyczko, to nie jest zwykle ludzkie dziecko. Takich dzieci jest zaledwie garstka, ale to one zmienia swiat. Zaopiekuj sie nim i chron je ze wszystkich sil. Przypuszczam, ze bedziesz musiala je karmic, bo nie potrafi sie zywic swiatlem jak my. Moze nie od razu znajdziesz odpowiednie dla niego pozywienie, lecz na pewno sobie poradzisz. Bedziesz takze musiala dbac, zeby bylo czyste. Ludzkie male bardzo sie brudza. Moze za kilka lat zaczniesz uczyc je mowic. Bedzie mialo nam do przekazania rozne wiesci, wiec powinno znac mowe. -Czego my, bogowie, mozemy sie dowiedziec od takiego stworzenia? -Ta istota bedzie nam opowiadala sny. My nie sypiamy, wiec nie snimy. Trzymasz w ramionach malenka Marzycielke. -To dziewczynka? - spytala Zelana spokojniej. -Owszem. Doszedlem do wniosku, ze chlopca trudniej byloby ci wychowac. Zaopiekuj sie nia, siostrzyczko. Za kilka lat odwiedze was, sprawdze, jak sobie radzicie. Niemowle zakwililo cichutko i drobna raczka musnelo twarz Zelany. -Ooo...! - wyrwalo sie bogini. Glos miala drzacy ze wzruszenia. Przytulila dziecko odrobinke mocniej. Dahlaine usmiechnal sie dyskretnie. Poszlo mu doskonale, mogl sobie pogratulowac. Troje dzieci zyskalo opiekunow. Wystarczylo, ze malenstwo zakwililo, zagruchalo slodko, wystarczyl jeden cieply dotyk miekkiej raczki, a obie siostry i brat zostali natychmiast calkowicie zawojowani. Dahlaine mogl w zasadzie pokadzic Zelanie jeszcze troche, ale jego dziecko zostalo w domu samo, a zblizala sie pora karmienia, trzeba bylo wracac. Wyplynal z groty i dosiadl oczekujacej go blyskawicy. Halasliwe z nich rumaki, trudno zaprzeczyc, ale najdluzsze dystanse przebywaja w mgnieniu oka. * Pierwszym klopotem okazalo sie znalezienie dla Marzycielki jakiegos pozywienia. Zelana miala nadzieje, ze Dahlaine sie pomylil. Gdyby dziecko sycilo sie swiatlem, tak jak ona, nakarmienie go nie byloby trudne. Zyly kwarcu w stropie groty zmienialy sloneczne promienie w rozowe jeziorko, akurat teraz oblewajace poslanie ze mchu, gdzie bogini lubila odpoczywac. Ulozyla tam futrzane zawiniatko i odsunela rozek, by swiatlo dotknelo dzieciecej buzi. Niemowle zaplakalo cicho. Moze wolalo inny kolor? Nawet Zelanie dlugotrwala dieta zlozona tylko z rozowego blasku zaczynala juz sie nudzic. Przejadl jej sie ten kolor. Strzelila palcami, a wtedy roz poslusznie zmienil sie w blekit. Niestety, dziecko nadal plakalo, w dodatku coraz glosniej. Wyprobowala kolor zielony, ale i to nic nie dalo. Na koniec jeszcze czysta biel. Kolor troche mdly, ale kto wie, moze takie mlode stworzenie nie bylo jeszcze gotowe przyjac bardziej wyrafinowanych smakow? Nic z tego. Placz przybieral na sile. Bogini wziela na rece krzyczace niemowle i pobiegla na brzeg zatoczki u wejscia do groty. -Meeleamee! - zawolala w spiewnym jezyku delfinow. - Pomoz mi, prosze! Szybko! Meeleamee wychowala liczne mlode, wiec posiadla madrosc plynaca z doswiadczenia. -Mleko - zawyrokowala. -A co to takiego? - spytala Zelana. - Skad sie bierze? Meeleamee wyjasnila rzecz szczegolowo, a wtedy Zelana po raz pierwszy od niepamietnych czasow splonela rumiencem. -Co za dziwactwo! - Byla czerwona jak rak. Opuscila wzrok, przyjrzala sie sobie badawczo. - Czy ja moglabym... - Nie dokonczyla zdania. -Raczej nie - odparla Meeleamee. - Trzeba spelnic kilka nie takich znow prostych warunkow. Czy to mlode umie plywac? -Nie wiem - przyznala Zelana. -Rozwin je, pani, i poloz na plytkiej wodzie. Chyba zdolam je nakarmic. Z poczatku nie bylo to latwe, ale wkrotce znalazly metode. Meeleamee polozyla sie na boku, a Zelana podtrzymywala dziecko i karmienie przebieglo bez zaklocen. Bogini zyskala blogie uczucie spelnienia obowiazku, ktore trwalo prawie cztery godziny. A potem znowu trzeba bylo niemowle nakarmic. Wszystko zaczynalo wskazywac na to, ze opieka nad dzieckiem nie jest droga uslana rozami. * Pory roku jak zwykle kolejno ustepowaly sobie miejsca, po lecie przyszla jesien, zaraz potem nastala zima. Pani Zelana nigdy wczesniej nie przywiazywala szczegolnej wagi do uplywu czasu. Zimno czy goraco niewiele dla niej znaczyly, a jesli poczula glod, zawsze mogla stworzyc swiatlo. Samice delfinow karmily ludzkie mlode, a ono odwdzieczalo sie im czuloscia. Z poczatku byly troche wystraszone zarliwymi pocalunkami, ale po jakims czasie polubily te pieszczoty, tak ze czasami nawet dochodzilo do sprzeczek, czyja kolej zajac sie malenkim ludzkim mlodym. Spory przycichly, gdy dziewczynka zaczela zabkowac, wkladala do buzi i gryzla wszystko, co znalazlo sie w zasiegu raczek. Wtedy jej dieta ulegla zmianie, delfiny proponowaly zamiast mleka ryby. Dziecko nieodmiennie rozdawalo wdzieczne buziaki, wiec wszystko znow dobrze sie ulozylo. Poniewaz karmienie zawsze odbywalo sie w wodzie, w plytkiej zatoczce u wejscia do groty, dziewczynka nauczyla sie plywac, jeszcze zanim wyszly jej pierwsze zabki, ale tez zaraz pozniej zaczela stawiac pierwsze kroczki i wkrotce potem umiala biegac. Zwiedzajac grote, gaworzyla w jezyku delfinow. Jesli byla glodna, wracala do wody. Delfiny pilnowaly, zeby raczej nie wyplywala poza grote, ale od czasu do czasu zabieraly ja na polow w glebszych wodach, aby mlode nabieralo wprawy w samodzielnym zdobywaniu pozywienia. Latem trzeciego roku zycia mala zaczela sie wyprawiac z mlodymi delfinami na eskapady wzdluz brzegu wyspy. Calymi dniami swawolila wsrod fal, zywiac sie tym, co oferowalo morze. Pani Zelana nie miala nic przeciwko tym wycieczkom, bo dzieki nim odzyskala nieco swobody, mogla wrocic do poezji i muzyki. Mlode delfiny nazwaly dziewczynke Beeweeabee, co oznaczalo w przyblizeniu "krotkie pletwy, bez ogona". Bogini uznala, ze nie jest to imie odpowiednie dla jej podopiecznej. Marzycielka byla, mimo wszystko, stworzeniem ladowym, totez Zelana, popusciwszy wodze poetyckiej fantazji, sama wybrala jej imie. Eleria. Mialo w sobie dzwiecznosc muzyki, a na dodatek rymowalo sie z kilkoma pieknymi slowami. Dziewczynce cala sprawa byla wyraznie obojetna. Po jakims czasie zaczela jednak reagowac na wolanie opiekunki, mozna wiec bylo uznac, ze imie sie przydalo. * Czas plynal nieprzerwanie, lecz pani Zelana wiedziala doskonale, ze nie potrzebuje w tym jej pomocy, totez w ogole sie nim nie przejmowala. Jesienia piatego roku zycia Elerii ponownie zjawil sie Dahlaine. -Jak sobie radzisz z dzieckiem, siostrzyczko? -Trudno powiedziec. Dlugo nie stykalam sie z istotami ludzkimi, przypuszczam, ze sie w tym czasie zmienily. Nie mam pewnosci, jakie zachowanie jest naturalne dla ludzi w tym wieku. Eleria duzo czasu spedza w wodzie, dzieki czemu nie cuchnie tak potwornie jak te istoty jej gatunku, ktore pamietam. -Gdzie jest teraz? - zapytal Dahlaine, rozgladajac sie po grocie. -Pewnie bawi sie z przyjaciolmi. Gdzies przy brzegu morza. -Ma przyjaciol? - Dahlaine byl zaskoczony. - Nie wiedzialem, ze na wyspie mieszkaja ludzie. -Nie ma tu zadnych ludzi, a gdyby nawet byli, nie pozwolilabym jej sie z nimi zadawac. -Kiedys w koncu pozna istoty swojego gatunku. -Po co? -Bedzie im mowila, jak maja postepowac. Jesli nie z ludzmi, to z kim sie bawi? -Oczywiscie z delfinami. Polubily sie. -Delfiny poruszaja sie po ladzie? -Nie, skad. Eleria z nimi plywa. -Czys ty oszalala?! - zdenerwowal sie Dahlaine. - Ma dopiero piec lat! Nie mozna jej samej puszczac na morze! -Nie przejmuj sie. Plywa jak ryba, juz sama znajduje sobie pozywienie. Dzieki temu mam znacznie wiecej wolnego czasu. Zdaje sie, ze lubi jezyny, ale najczesciej jada ryby. -A jak je gotuje, przeciez nie w morzu? -Gotowanie? Co to takiego? -Ech, to dosc rozpowszechniony zwyczaj - odparl Dahlaine wymijajaco. - Powinnas pilnowac, zeby sie nie zapuszczala na gleboka wode. -Dlaczego? Zwykle i tak plywa blisko powierzchni, wiec co za roznica, jak daleko ma do dna? Dahlaine poddal sie zrezygnowany. 2 Chociaz pani Zelana nie przyznawala sie do tego nawet przed soba, prawda bylo, ze odkad zaczela sie opiekowac Eleria, jej zycie nabralo kolorow. Poniewaz dziewczynka sama znajdowala sobie pozywienie, a na dodatek wiekszosc czasu spedzala z delfinami, kiedy pod wieczor zjawiala sie w grocie, jej obecnosc w niczym bogini nie przeszkadzala. Zelana jak dawniej komponowala muzyke i ukladala wiersze, a w podopiecznej zyskala wdziecznego sluchacza. Eleria uwielbiala sluchac i muzyki, i recytacji, mimo ze nie rozumiala ani slowa. Choc konczyla juz szosty rok zycia, porozumiewala sie nadal wylacznie w swiergotliwym jezyku delfinow.Zelana nie przeoczyla tego faktu, ale tez nie przejela sie nim szczegolnie, poniewaz sama doskonale znala te mowe. Mimo wszystko postanowila, ze ktoregos dnia nauczy mloda istote podstaw jezyka, w ktorym rozmawiala z siostra i bracmi. Nie przewidywala trudnosci, bo Eleria byla wyjatkowo bystra. Tymczasem okazalo sie, ze nie docenila talentu swojej wychowanicy. Otoz ktoregos jesiennego dnia, w szostym roku zycia Elerii, Zelana uslyszala przypadkiem, jak dziewczynka recytuje delfinom jeden z jej wierszy, przetlumaczony na mowe plywajacych ssakow. Poezja wyrazana w jezyku gwizdow i klaskan nabrala calkowicie nowego wyrazu. Mlode delfiny z pewnoscia nie byly szczerze zainteresowane natchnionymi wersami, ale poniewaz Eleria zwykle nagradzala ich wytezona uwage calusami i usciskami, cierpliwie sluchaly. Zelana lubila delfiny, lecz jakos nigdy jej nie przyszlo do glowy, zeby je obejmowac i calowac. Eleria natomiast dosc szybko odkryla, ze w zamian za takie pieszczoty zrobia prawie wszystko. Tego dnia bogini zdecydowala, ze poswieci nieco uwagi edukacji Elerii. Od jakiegos czasu dziewczynka co krok czyms ja zaskakiwala. Gdy wieczorem znalazly sie w grocie we dwie, zawolala mala do siebie, a Eleria odpowiedziala w jezyku delfinow. -Mow slowami - nakazala jej Zelana Eleria utkwila w niej zdumiony wzrok. -Chyba nie powinnam tego robic - odparla dosc sztywno. - Twoja mowa, pani, nie sluzy przeciez ziemskim sprawom i zwyklym czasom. Powstala dla wyjatkowych celow. Za nic w swiecie nie chcialabym jej sprofanowac, sprowadzajac do pospolitej roli. Zelana w lot pojela, gdzie popelnila blad. Nie wiedziec czemu traktowala dziecko podobnie jak ono zaprzyjaznione delfiny. Widziala w niej mila publicznosc, w jakims sensie od siebie uzalezniona. Dziecko wyciagnelo z tego wlasne wnioski. Trudno bylo nie dostrzec logiki w przekonaniu, ze jezyk, ktorym poslugiwala sie Zelana, wlasciwy byl jedynie poezji. Przeciez bogini uzywala go wylacznie do recytacji. Poza tym zawsze rozmawialy po delfiniemu. -Podejdz blizej, dziecko. Chyba juz czas, zebysmy sie lepiej poznaly. Eleria zblizyla sie bojazliwie. -Czy zrobilam cos zlego, pani? - spytala. - Gniewasz sie na mnie, bo powiedzialam twoje wiersze istotom z pletwami? Zle zrobilam. Twoje wiersze, ukochana pani, byly pelne milosci, przeznaczone tylko dla moich uszu. A ja je zbezczescilam. - W oczach dziewczynki zalsnily lzy. - Nie kaz mi odchodzic, ukochana pani! - zalkala. -Obiecuje, nigdy wiecej tego nie zrobie. Bogini takze oczy sie zaszklily. Wyciagnela do dziecka ramiona. -Chodz do mnie, malenka. Eleria podbiegla, objela ja z calej sily. Obie sie rozszlochaly, ale byl to placz zwiastujacy rychla radosc. Po tamtym zdarzeniu dlugi czas w ogole sie nie rozstawaly. Delfiny przynosily do groty ryby dla Elerii, a slodka wode znajdowala dziewczynka w grocie, wiec nie miala powodu zapuszczac sie na morze. Tylko delfiny byly z poczatku odrobine nadasane. Zelana z prawdziwa przyjemnoscia uczyla Elerie ukladac wiersze i spiewac. Poezja bogini byla dostojna i zgodna z wszelkimi regulami, a kompozycja jej piesni misternie zlozona. Natomiast rymy Elerii przyjmowaly zwykle znacznie starsza forme, ale za to byly pelne ekspresji, a jej piesni - proste i czyste. Bogini z bolem serca musiala przyznac, ze dzieciecy glosik, jasny, z latwoscia wznoszacy sie na wysokie tony, jest od jej glosu ladniejszy. A Eleria z wolna uswiadamiala sobie, ze jezyk, ktory poznala jako mowe nalezna poezji, ma takze bardziej pospolita postac, zdatna do uzywania w codziennej wymianie zdan. Tak czy inaczej uparla sie, zeby nazywac Zelane "ukochana pania". * Jesienia, w siodmym roku zycia, dziewczynka wrocila do zabaw z rozowymi delfinami. Zrobila to na zyczenie pani Zelany, ktora jej uswiadomila, ze nieladnie jest zaniedbywac przyjaciol. Tego samego dnia, gdy po raz pierwszy od dlugiego czasu poplynela baraszkowac z nimi w morzu, wrocila do groty z dziwnym lsniacym przedmiotem w dloniach. -Co to za slicznosci? - spytala Zelana. -To perla, ukochana pani. Dala mi ja pewna bardzo stara przyjaciolka delfinow. Wlasciwie... niezupelnie dala. Pokazala mi, skad ja wziac. -Jaka ta perla ogromna! - zachwycala sie Zelana. - Musiala sie zrodzic w olbrzymiej ostrydze! -Tak, rzeczywiscie, ostryga byla wielka. -A co to za przyjaciolka delfinow? -Wielorybica - wyjasnila Eleria. - Jest bardzo stara, mieszka przy skalistej wysepce, niedaleko poludniowego brzegu. Podplynela do nas, powiedziala, ze chce mi cos pokazac, i poprowadzila mnie do swojej wysepki, a potem zabrala w glebine, gdzie przyczepiona do skaly tkwila wielka ostryga. Muszle miala chyba wieksza ode mnie. -Jak ja otworzylas? -Nie musialam jej otwierac, ukochana pani. Wielorybica dotknela jej pletwa, a wtedy sama sie rozchylila. -Niesamowite! -Wielorybica powiedziala, ze ostryga chce mi dac te perle. Skoro tak, to ja wzielam. Podziekowalam grzecznie, ale nie mam pewnosci, czy ostryga mnie zrozumiala. Potem trudno mi bylo plynac z perla w rekach, na szczescie wielorybica zaniosla mnie do domu. -Jak to? Zaniosla?! -Plynelam na jej grzbiecie. Bardzo mi sie to podobalo. - Dziewczynka uniosla perle na wysokosc oczu. - Spojrz, jak pieknie lsni, ukochana pani. Jest chyba nawet piekniejsza niz strop naszej groty. -Przytulila klejnot wielkosci dorodnego jablka do policzka. - Jest cudowna! -Jadlas cos dzisiaj? - spytala Zelana. -Jadlam, i to duzo, ukochana pani. Natrafilismy na lawice sledzi, najedlismy sie do syta. -Jak ma na imie ta wielorybica? -Delfiny zwracaja sie do niej: matko, ale oczywiscie nie jest ich matka. Wydaje mi sie, ze w ten sposob okazuja jej milosc. -Czy mowi tym samym jezykiem co one? -Niezupelnie. Jej mowa jest mniej piskliwa. - Eleria ruszyla w strone poslania. - Jestem bardzo zmeczona, ukochana pani - powiedziala, opadajac na mech. - Do wysepki bylo daleko, a w dodatku wielorybica plywa szybciej niz ja, nawet jesli zwalnia, zebym mogla nadazyc. -Spij spokojnie, Elerio. Rano bedziesz wypoczeta. -Zasne szybko, ukochana pani. Oczy same mi sie zamykaja. - Umoscila sie jak w gniezdzie, caly czas tulac perle do serca. Zelana byla zdziwiona, a nawet odrobine zatroskana. Wieloryby i delfiny nie mialy w zwyczaju dzialac razem tak, jak to Eleria opisala, prawie na pewno tez nie mogly sie porozumiewac. Tego dnia wyraznie zdarzylo sie cos szczegolnego. Dziewczynka zasnela gleboko. Oddychala wolno i spokojnie. Nagle, ku zdumieniu Zelany, perla uniosla sie w powietrze nad spiacym dzieckiem. Zalsnila mocno rozowym blaskiem, jakby objela ludzka istotke ciepla poswiata. Nie trzeba nic robic, Zelano - odezwal sie w glowie bogini znajomy glos. - Tak musi byc. Twoja pomoc nie jest mi potrzebna. * Nastepnego ranka Eleria zbudzila sie troche pozniej niz zwykle. Usiadla na poslaniu z mchu i rozejrzala sie nieco blednym wzrokiem. Perle trzymala w dloni. -Do czego potrzebny jest sen, ukochana pani? - spytala znienacka. -Naprawde nie wiem - przyznala Zelana. - Calkiem nie rozumiem, dlaczego wiekszosc istot musi tak czesto sypiac. -Sadzilam, ze nalezymy do tego samego gatunku - zdziwila sie Eleria. - Wygladamy podobnie... tylko ty, ukochana pani, masz wlosy ciemne i gladkie, a moje sa prawie zolte. -Sama sie nad tym zastanawialam. Moze po prostu wyroslam ze spania? W koncu jestem od ciebie troche starsza. - Byla to odpowiedz bardzo uproszczona, lecz Zelana miala absolutna pewnosc, ze Eleria nie jest jeszcze gotowa na przyjecie prawdy. -Skoro nie spisz, ukochana pani, nie znasz historii, ktore przychodza, kiedy sie na dluzej zamyka oczy. -Te historie to sny, marzenia senne - objasnila Zelana. - Podejrzewam, ze twoje sa wyjatkowe i szczegolnie wazne. Powiedzial mi o tym Dahlaine, moj starszy brat. Czy dzis w nocy wystraszylas sie snu? -Nie, nie wystraszylam sie, ukochana pani, ale sen wydal mi sie bardzo dziwny. -Opowiedz mi go. -Zdawalo mi sie, ze plyne, unosze sie swobodnie, jak wtedy, kiedy odpoczywam na falach, gdy musze zlapac oddech. Tym razem jednak plynelam w powietrzu, a w dole dzialy sie rzeczy najdziwniejsze. Ojciec Lad stal w ogniu, gory wypietrzaly sie i opadaly, zupelnie jak morskie fale. Niektore skaly topily sie i splywaly po zboczach prosto do Matki Wody, czasem w niebo tryskal strumien ognia. Czy cos takiego jest mozliwe? -Tak, drogie dziecko - rzekla Zelana z troska w glosie. - Rzeczywiscie dzialo sie tak, jak mowisz. Widzialam to wszystko na wlasne oczy. Dawno temu, gdy rodzil sie swiat. Co jeszcze pamietasz? -Dlugi czas plonal wielki ogien, az wreszcie ziemia zaczela pekac, dzielic sie na czesci, ktore podryfowaly w rozne strony. Zaczely na nich wyrastac drzewa, a morze stworzylo wiele zywych istot. Mniej wiecej wtedy zdalam sobie sprawe, ze nie jestem sama. Snili ze mna inni, ale nie mam pewnosci, czy dla nich takze ten sen byl snem. -Masz racje, oni nie snili - usmiechnela sie Zelana. - Miedzy nimi bylam i ja, a nie spalam z cala pewnoscia. Nie spali tez moi bracia i siostra. -Sadzilam, ze masz tylko dwoch braci i siostre, a wtedy patrzylo ze mna jeszcze dwoch braci i siostra. -To dalsza rodzina - stwierdzila Zelana. - Rzadko sie spotykamy. Porozmawiamy o nich przy innej okazji. Co sie dalej dzialo w twoim snie? O ile mi wiadomo, sny bledna i odchodza w zapomnienie, wiec opowiedz mi go, zanim umkna ci szczegoly. -W oceanie mieszkaly przede wszystkim ryby, ale byly miedzy nimi takze inne stworzenia. I one wlasnie wypelzly na suchy lad. Z poczatku przypominaly weze, potem przybyly im nogi, a wtedy istoty te bardzo urosly. Niektore z nich jadaly drzewa, inne jadaly te, ktore jadaly drzewa. A potem z nieba spadl wielki plonacy glaz. Gdy uderzyl w ziemie, wszystko sie rozprysnelo i skrylo w ciemnosci na dlugi czas. Kiedy znowu pojawilo sie swiatlo, wezy z nogami juz nie bylo. -Czy moi krewni takze znikneli? -Niektorzy spali, ale po chwili sie obudzili, a wtedy ci, ktorzy czuwali, udali sie na spoczynek. Jest jednak taki, ktory nigdy nie spi. Paskudny, prawda? -O tak - przytaknela pani Zelana. - Jest wyrzutkiem, niechetnie o nim wspominamy. Co sie dzialo dalej? -Pojawilo sie mnostwo futrzastych stworzen, owady i ptaki oraz istoty chodzace na zadnich lapach. Wcale nie byly do nas podobne. Skore mialy pokryta luskami, jak wielkie ryby albo weze, a oczy ogromne i rozsuniete na boki. Istnialy dosc dlugo, az w pewnej chwili wszystko pokrylo sie biela i zrobilo sie bardzo zimno. Matka Woda zadrzala z chlodu i odsunela sie od brzegow. Jakis czas pozniej wrocila, a biel zniknela. Wtedy wlasnie pojawily sie stworzenia wygladajace jak ludzie, podobne do mnie. Chociaz... niezupelnie. Nie wiedziec czemu zawijali sie w zwierzece skory, a przeciez my tego nie robimy. -Nie musimy. Okrycie pomaga sie ogrzac, a poza tym ludzie to istoty wstydliwe, skrywaja swoje ciala. -Dziwne zachowanie - stwierdzila Eleria. Lekko zmarszczyla brwi w zamysleniu. - To chyba juz wszystko, najukochansza pani. Jeszcze tylko jeden drobiazg: na krawedzi marzen kryl sie stale ten wstretny obserwator. Odnosze wrazenie, ze za mna nie przepada, jakby sie mnie... obawial? -Jesli ma choc odrobine zdrowego rozsadku, to powinien - oznajmila Zelana stanowczo. - Dasz sobie rade beze mnie przez pare dni? Powinnam zalatwic kilka pilnych spraw. Wroce jak najszybciej. -Nie mozesz mnie zabrac ze soba, ukochana pani? -Niestety, nie. Moze przy innej okazji. Tym razem koniecznie musze wyruszyc sama. 3 Pani Zelana wyplynela z ukrytej groty i wyszla na pobliska zwirowa plaze, gdzie fale uderzaly o brzeg, wydajac dzwiek przeszywajacy smutkiem. Wzniosla twarz do nieba, w poszukiwaniu wiatru, jednego z tych, ktore zjednoczone z wiecznoscia podrozowaly wyzej niz chmury. Od razu dostrzegla kilka, lecz zaden nie dazyl w odpowiednia strone, wiec szukala tak dlugo, az w koncu natrafila na wlasciwy, wiejacy w kierunku wlosci jej starszego brata. Wzniosla sie wtedy poprzez wszystkie inne prady powietrzne, rozpychajac je na boki i siegnela tego, ktory ciagnal na polnoc, tuz przy krawedzi nieba. Dosiadla go, a on poslusznie poniosl ja do krainy, ktora wladal jej brat Dahlaine.Starszy brat pani Zelany mieszkal gleboko w trzewiach ziemi, pod stromymi urwiskami Gory Rekiniej, ktora lud polnocy uwazal za najwyzszy szczyt na swiecie. Bogini zeszla z nieba od najciemniejszej strony gory, splynela ku ponuremu urwisku, ktore zdawalo sie grozic nizinom, rzucajac na nie zlowrogi cien. Wejscie do Dahlaine'a znaczylo sie glebokim wcieciem w polnocnej scianie. Zelana podazyla kretym korytarzem opadajacym coraz nizej miedzy polyskliwymi czarnymi scianami az do wielkiej, gleboko ukrytej jaskini. Tutaj bog mial swoj dom. Bogini przystanela u wyjscia z korytarza. Jej starszy brat, srebrnobrody, krzepki, obnazony do pasa, stal przy ogniu i z zacieciem walil mlotem w cos blyszczacego i dzwieczacego. Nad nim wisialo niewielkie slonce, obmywajac go cieplym swiatlem. -Co robisz? - spytala Zelana. Dahlaine obrocil sie raptownie. -Przestraszylas mnie. Skad sie tu wzielas? -Mniejsza o mnie, lepiej powiedz, czy to maja byc proby tworczosci artystycznej? -Przeprowadzam doswiadczenia w zupelnie innej dziedzinie. Ludzie mieszkajacy za morzem odkryli cos, co nazwali metalem. Chce sprawdzic, czy potrafie go stworzyc. Co cie sprowadza? Zelana rozejrzala sie po jaskini ciekawie. -Gdzie twoj Marzyciel? - spytala. -Ashad? Bawi sie z niedzwiedziami. -Niemozliwe! Jak mogles na to pozwolic?! Przeciez pozra go zywcem! -W zadnym razie. Sa zaprzyjaznieni. Tak samo jak Eleria z delfinami. Powiedz mi wreszcie, czy stalo sie cos niezwyklego? -Nie jestem pewna. Eleria miala zeszlej nocy sen, chyba wazny. Moim zdaniem powinienes o nim wiedziec. Ale zdarzylo sie cos chyba bardziej znaczacego niz sen. -Co takiego? -Najwyrazniej Matka Woda uznala za stosowne wtracic sie w nasze sprawy. Dahlaine patrzyl na siostre bez slowa. -Wczoraj, gdy Eleria wybrala sie pobawic - ciagnela Zelana - delfiny przedstawily ja jakiejs wyjatkowo starej wielorybicy. -Przeciez delfiny i wieloryby mowia roznymi jezykami - zdziwil sie Dahlaine. -No wlasnie. I dlatego mam pewne podejrzenia. Sluchaj dalej. Wielorybica zaprowadzila Elerie w okolice jakiejs wysepki niedaleko Thurn i pokazala jej ostryge wieksza niz dziewczynka. Dotknela skorupy pletwa, a ta otworzyla sie jak drzwi, do ktorych ktos grzecznie zapukal. W srodku znajdowala sie perla - rozowa, wielkosci duzego jablka. -Nieprawdopodobne! - wykrzyknal Dahlaine. -Mozesz sprawdzic moja opowiesc u ostrygi - usmiechnela sie Zelana zlosliwie. - Wielorybica oznajmila Elerii, ze malz koniecznie chce jej ofiarowac klejnot, wiec mala wziela go, a potem na wielorybie wrocila na Thurn. -Chcialbym widziec te przejazdzke! - rozesmial sie Dahlaine. - Chyba nielatwo dosiasc wieloryba! -Chcesz uslyszec reszte, czy wolisz sobie zartowac? - zniecierpliwila sie Zelana. -Wybacz, siostrzyczko. Mow, slucham uwaznie. -Eleria miala za soba dlugi dzien, wiec byla bardzo zmeczona. Zasnela w jednej chwili, a wtedy stalo sie cos dziwnego. Perla wzniosla sie w powietrze i zalsnila, zupelnie jak rozowy ksiezyc, obejmujac blaskiem dziecko. A potem przestrzegla mnie, zebym jej nie przeszkadzala. Rozpoznalam glos natychmiast, bo slysze go od zarania dziejow. -Mowisz powaznie? -Zupelnie powaznie, drogi bracie. To byl glos Matki Wody, co oznacza, moim zdaniem, ze wieloryb nie byl takim sobie znowu zwyklym wielorybem. Zgodzisz sie ze mna? -Nigdy nie zajmowala sie naszymi sprawami - zauwazyl Dahlaine zatroskany. -Co ty powiesz! Powinnismy dzialac wyjatkowo ostroznie. Musimy zyskac pewnosc, do czego dazy Matka Woda i dlaczego. Jest najwieksza moca tego swiata, lepiej z nia nie zadzierac. -Co sie dzialo dalej? - zapytal Dahlaine. -Eleria miala sen. Ide o zaklad, ze cala wyprawa po perle odbyla sie tylko w tym jednym celu. Nie wiem, jak to sie dzieje, ale w tym rozowym klejnocie skupia sie esencja swiadomosci Matki Wody. Chociaz jej przyplywy i odplywy od niepamietnych czasow obmywaja brzegi Ojca Ladu, teraz zmienil sie rytm. Zywiol ocknal sie z letargu. Jestem prawie pewna, ze perla, wcielenie Matki Wody, podyktowala malej caly sen, obraz po obrazie. -Czy Eleria opowiedziala ci swoje senne marzenia? -Oczywiscie! Przeciaz dlatego sie tu zjawilam. -O czym snila? -O wszystkim - rzekla pani Zelana. - Widziala swiat jeszcze zalany ogniem, zanim lad podzielil sie na kontynenty, zanim pojawilo sie zycie. Pozniej obejrzala, jak kontynenty oddalaja sie od siebie na oceanie, przygladala sie zyciu wypelzajacemu z Matki Wody. Snila o panujacych nad swiatem jaszczurach, o gwiezdzie, ktora spadla z nieba i doprowadzila do ich zaglady. Wie o nas i o innych bogach, tych, ktorzy teraz spia, wie takze o Vlaghu. Widziala epoke lodowcowa oraz poczatki istot ludzkich. W zasadzie powiedzialabym, ze wysnila cala historie swiata, od pradziejow po dzien dzisiejszy. -I wszystko to poznala w jedna noc? - spytal Dahlaine z niedowierzaniem. -Nie obeszlo sie bez pomocy. Moim zdaniem perla prowadzila ja krok po kroku. Chyba powinnismy zawiadomic rodzine, co sie dzieje. Nasz cykl niedlugo dobiegnie konca, zastapia nas zmiennicy. Trzeba ich uprzedzic, ze kryzys, ktorego spodziewamy sie od poczatku, moze nastapic w czasie ich czuwania. -Zakladajac, ze nie nadejdzie pod koniec naszego - podkreslil Dahlaine. - Musimy sie zebrac, omowic sprawe. Przyprowadz Aracie, ja sciagne Veltana. Nadeszla pora, by podjac wazkie decyzje, nie mozemy zwlekac. -Bedzie, jak rozkazales, najdrozszy bracie - odrzekla Zelana z przesadna etykieta. -Dajze spokoj! - zachnal sie Dahlaine. -A co ci sie nie podoba? - spytala zadziornie Zelana. - Ruszam, sprobuje wyciagnac Aracie z tej jej bezsensownej swiatyni. Gdzie sie spotkamy? -Najlepiej tutaj. Moja jaskinia lezy na odludziu... Twoja grota oczywiscie tez, moglibysmy sie spotkac u ciebie, ale Veltan nie lubi plywac. Aha, nie zdradzajmy sie z naszym spotkaniem przed Marzycielami. Nie wolno nam kalac ich wizji. * Opusciwszy jaskinie Dahlaine'a, pani Zelana czas jakis szukala na polnocnym niebie wiatru, ktory by odpowiadal jej potrzebom. Wreszcie wzniosla sie w przejrzysty chlod, by dosiasc odpowiedniego pradu i ruszyc na poludnie, do krainy rzadzonej przez Aracie. Ostatnimi czasy pani Aracia stala sie bardzo zarozumiala, a to za sprawa ludzi. Zanim sie pojawili, wydawala sie dosc rozsadna. Odrobine prozna, ale mozna bylo z nia wytrzymac. Natomiast ludzie cywilizowani, w przeciwienstwie do swoich pierwotnych przodkow, mieli, niestety, zapedy religijne i goraco pragneli obecnosci bogow. Aracia uznala to za doskonaly pomysl i ochoczo sie w te ludzkie potrzeby wpasowala. Na poczatek kariery czczonego przez istoty ludzkie bostwa zasugerowala swoim wiernym, ze przydaloby sie jej jakies mieszkanie, gdzie moglaby przebywac, zajmujac sie ich potrzebami, wiec ludzie zbudowali jej nawet nie jedno, ale kilka miejsc kultu. Pierwsze niezupelnie bogini odpowiadalo, poniewaz zostalo wzniesione glownie z drewnianych bali. Owszem, moglo ujsc od biedy, ale przez szpary wdzieral sie wiatr, a w czasie wiosennych opadow klepisko pokrywaly kaluze. Wobec tego bogini podsunela swoim wyznawcom mysl, by zbudowali jej swiatynie z kamienia, a ludzie, dlugo pracujac w znoju, wzniesli jej dom prawie tak wygodny jak grota Zelany czy jaskinia Dahlaine'a. Wtedy wreszcie Aracia, bogini i krolowa Krainy Wschodniej, zasiadla w swoim przepysznym, choc nekanym przeciagami palacu, gdzie cale zastepy unizonych slug opowiadaly jej bez chwili przerwy, jaka jest wspaniala, jaka piekna i jak nie moga sie bez niej obejsc. Ludzie prosili, by zechciala - jesli nie sprawi jej to wiele klopotu - przemienic w ropuche tego durnia, ktory dopuscil sie obrazy, by zeslala deszcz, bo kozy bardzo potrzebuja wody, ale nie powinno padac zbyt dlugo, bo wtedy wszedzie pojawi sie bloto. Pewnego rzeskiego jesiennego dnia do swiatyni znienacka przybyla Zelana. Przez grube kamienne bloki dostrzegla krolewski tron starszej siostry. Wyrzezbiony byl, oczywiscie, z najbielszego marmuru, za nim zwisala z powaly karminowa draperia, a stal w ogromnej sali otoczonej wzdluz scian smuklymi kolumnami. Sama Aracia, odziana w bogata suknie i w zlotej koronie na glowie, wyraz twarzy miala odpowiednio wyniosly. Jakis tlusty czlowiek w czarnej plociennej szacie oraz mitrze z nieciekawym ornamentem stal przed tronem, zawodzac koszmarnie nudna oracje pochwalna. Pani Zelana spostrzegla, ze siostra z wielka uwaga chlonie kazde slowo. Wtedy przyszedl jej do glowy iscie diabelski pomysl. Chociaz doskonale wiedziala, ze zamierza sie zachowac paskudnie, nie mogla sie oprzec naglemu impulsowi. Przeslonieta jedynie leciutka mgielka gazy, ukazala sie znienacka tuz przed tronem. Kilku pulchnych slugusow zemdlalo z wrazenia, a kilku innych, bardziej sklonnych do kontemplacji teologicznych, zaczelo rozwazac rewizje paru dogmatow wiary. Aracia az sie zatchnela. -Okryj sie! - rozkazala ostro. -Po co? - zdziwila sie niewinnie Zelana. - Nie ima sie mnie zimno ani goraco, nie mam zadnych defektow urody, ktore musialabym ukrywac. Jesli ty chcesz sie owijac jak kokonem, to twoja sprawa, ale ja nie bede udawac poczwarki. -Czy ty nie masz wstydu?! -Jasne, ze nie. Przeciez jestem doskonala. Nie wiedzialas? - usmiechnela sie promiennie. - Siostrzyczko - zmienila temat - Dahlaine chce sie z nami widziec. I to teraz. Jak do niego dotrzemy, wszystko nam wyjasni. Nie zabieraj ze soba Marzycielki. -Jezeli Dahlaine chce mi cos powiedziec, moze sie tu sam pofatygowac - stwierdzila Aracia. - Nie bede przed nim bila poklonow w brudnej norze na koncu swiata. -Jak sobie zyczysz, droga siostrzyczko - zgodzila sie Zelana ze slodkim usmiechem. - Przypuszczam, ze twoi wyznawcy z najwieksza rozkosza popatrza, jak bijesz poklony przed bratem we wlasnej swiatyni. Zakladajac oczywiscie, ze w ogole bedzie jeszcze stala, kiedy Dahlaine przybedzie tutaj na blyskawicy. Jej blask nie jest taki zly, ale przy tym powstaje strasznie duzo halasu i czasami wala sie domy. Pozniej twoi tlusci sluzacy, odbudowujac ci palac, zyskaja okazje, by sie zastanowic nad faktem, ze najwieksza bogini wszechswiata bila poklony przed kims, kto z wygladu przypomina nieogolonego niedzwiedzia. -Ty nigdy mu sie nie klaniasz - zauwazyla Aracia z niezadowoleniem. -Pewnie - rozesmiala sie Zelana. - Nie musze mu sie klaniac, bo sama nie oczekuje i wcale sie nie spodziewam, ze ktos bedzie przede mna zginal kark do ziemi. Tak to wlasnie jest, Aracio. Zapomnialas juz? Czas wyjsc z kokonu, siostrzyczko. Zaczelo sie snienie, kto wie, moze Vlagh wykona pierwszy ruch szybciej, niz przypuszczamy. Chodz, porozmawiajmy z Dahlaine'em, poki jeszcze jest czas. * Zelana ujela siostre za reke i pognaly na skrzydlach wiatru do krainy rzadzonej przez starszego brata. Nadeszla juz jesien, totez ziemia pod nimi mienila sie wszystkimi kolorami teczy, wody rzek i strumieni blyszczaly w sloncu srebrem, a gory wypietrzone na polnocnym krancu krolestwa Aracii lsnily biela wiecznych sniegow. Na wszelki wypadek nadlozyly troche drogi, lecz ominely Pustkowie. Wielu Vlaghowych slugow mialo nieprawdopodobnie wyostrzone zmysly, a nie czas byl teraz wzbudzac czujnosc wroga. Moze dmuchaly na zimne, ale zgadzaly sie, ze lepiej nie ryzykowac. Trzeba przyznac, ze z niecierpliwoscia oczekiwaly rodzinnego spotkania, bo nie bylo takiego co najmniej od tysiaca lat. Trudno byloby ich nazwac rodzina idealna, ale czy takie w ogole istnieja? Z drugiej strony, choc zdarzaly im sie klotnie i nieporozumienia, w krytycznych momentach zawsze potrafili zapomniec o niesnaskach i wspolnie szukac rozwiazania. -To jest gora Dahlaine'a? - spytala Aracia, wskazujac odlegly szczyt. Zelana przyjrzala sie uwazniej. -Nie, to nie ta. Rekinia jest troche wyzsza. -Nigdy jeszcze nie patrzylam na Ojca z tej wysokosci - przyznala Aracia. - Wyglada zupelnie inaczej niz na dole. -Sprobuj na niego czasem spojrzec ze skraju nieba - zaproponowala Zelana. -Skad? - Aracia byla wyraznie zdziwiona. -Z tego miejsca, gdzie zanika blekit. Kiedy wybralam sie do Dahlaine'a opowiedziec mu sen Elerii, dlugo nie moglam znalezc odpowiedniego wiatru. Wreszcie trafilam na wlasciwy, ale okazalo sie, ze leci bardzo wysoko, az po zewnetrznej krawedzi powietrza. Z takiej wysokosci widac nawet krzywizne swiata. -Cos podobnego! - zdumiala sie Aracia. - Veltan wspominal, ze z ksiezyca ziemia wyglada jak niebieska pilka. - Zmarszczyla brwi w zamysleniu. - Wlasnie sobie uswiadomilam, ze nie wiem, dlaczego Matka Woda zeslala Veltana na ksiezyc, i to na tyle lat. Naprawde az tak dotkliwie ja obrazil? -Owszem - roze