David Leigh EDDINGS STARSI BOGOWIE MARZYCIELE: KSIEGA PIERWSZA Przelozyla Agnieszka Barbara Cieplowska Proszynski i S-ka GTW Tytul oryginalu: THE ELDER GODS BOOK ONE OF THE DREAMERS Copyright (C) 2003 by David and Leigh Eddings Ilustracja na okladce Jacek Kopalski Redakcja Lucja Grudzinska Redakcja techniczna Anna Troszczynska Korekta Bronislawa Dziedzic-Wesolowska Lamanie komputerowe Aneta OsipiakISBN 83-7469-318-5 Fantastyka Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www.proszynski. pl Druk i oprawa ABEDIKS.A. 61-311 Poznan, ul. Luganska 1 Przedmowa*Jesli wierzyc legendom dotyczacym Dhrallu, kontynent ten od poczatku czasu znajdowal sie zawsze w tym samym miejscu. Choc Ojciec Lad jest niespokojny, choc inne ziemie wedrowaly i ciagle wedruja poprzez bezmiar Matki Wody w poszukiwaniu nowego miejsca spoczynku, Dhrall, jak sadzimy, od zarania dziejow zakotwiczony byl w obecnym miejscu, osadzony tam wola panujacych na nim bogow. Tam tez pozostanie az do konca swiata. Jak powstal ten lad oraz dlaczego, to kwestie wykraczajace poza granice ludzkiego pojmowania. Z legend wiemy jedynie, ze stworzenie go bylo nawet dla bogow zadaniem tak ogromnym, iz chociaz niesmiertelni i wszechpotezni, znuzyli sie ta praca. W tym czasie pojawili sie mlodsi bogowie. Ulitowali sie nad wyczerpanymi stworcami i naklonili ich do odpoczynku, a sami przejeli ich obowiazki. Starzy bogowie byli im wdzieczni, gdyz odczuwali juz smiertelne znuzenie. Predko zapadli w sen, a dzielo stworzenia dokonywalo sie nadal, ksztaltowane rekoma mlodszych bogow. Starsi bogowie spali przez dwadziescia piec wiekow. Kiedy sie zbudzili, pelni sil i gotowi wrocic do swoich zadan, ich mlodsi nastepcy z checia udali sie na spoczynek. Lad wypietrzal gory, ktorym klimat i czas odbieraly potege wysokosci. W Matce Wodzie powstalo wiele form zycia, niektore istoty wyszly z oceanu, by szukac gdzie indziej domu. Z czasem nowe otoczenie zmienilo je nie do poznania. Powstaly nowe gatunki i rodzaje. Stare wymieraly, ustepujac im miejsca. Bogowie Dhrallu nie wplywali na rozwoj zywych istot. W swej nieskonczonej madrosci zezwolili im swobodnie dostosowywac sie do swiata. Zaiste, wszystko sie zmienia, dlatego doskonala w jednej krainie istota, w innej nie ma szans na przetrwanie. Wladcy Dhrallu rozumieli, ze zmiany zachodzace w zywych stworzeniach musza byc odpowiedzia na wymagania stawiane przez nature, a nie wynikiem boskich kaprysow. Czas plynal, mijaly kolejne cykle boskiej pracy i odpoczynku, a Matka Woda i Ojciec Lad przygladali sie temu w milczeniu. *[Wyjatek z dziela "Dhrall - charakterystyka kompletna", opracowanego przez Wydzial Teologii Porownawczej Uniwersytetu Kaldacinskiego.] Wreszcie bogowie podzielili kontynent miedzy siebie; kazdy z nich, mlodszy czy starszy, dostal we wladanie jedna domene. Na samym srodku ladu pozostalo ogromne Pustkowie; nie nalezalo do zadnej z czterech nadbrzeznych Krain: ani do Wschodniej, ani do Zachodniej, ani do Polnocnej, ani do Poludniowej. Bylo nagie i brzydkie. Istnialo tam zycie, lecz zupelnie inne niz na pozostalych ziemiach. Legendy prawia, ze formy zycia obecne w centrum Dhrallu zostaly stworzone przez Vlagha. Co do pochodzenia Vlagha nie ma zadnej pewnosci. Wedle niektorych podan to istota z sennego koszmaru, ktory nawiedzil jednego ze starszych bogow w czasie ich pierwszego dlugiego wypoczynku. Inne podania donosza, ze Vlagh jest bytem znacznie starszym niz bogowie, ze jego postac przypomina ludzka i ze jest wladca kasajacych insektow oraz jadowitych gadow, ktore dawno juz zniknely z powierzchni ziemi i z morskiej otchlani. Wszystkie przekazy zgodne sa w jednym: Vlagh nie mial cierpliwosci czekac, tak jak to uczynili bogowie Dhrallu, az wszelkie podlegle mu stworzenie we wlasciwym czasie, wskutek naturalnego procesu rozwoju, zmieni forme na najbardziej odpowiednia. Wolal sam pokierowac tokiem przemian, by w ten sposob zyskac jak najdoskonalsze slugi. Spostrzegl, iz istota przystosowana do wykonywania jednej tylko funkcji spelnia swoje zadanie lepiej niz organizm wszechstronnie rozwiniety. Vlagh cyklicznie zaszywal sie w kokonie, w ciemnym gniezdzie posrodku Pustkowia, a gdy z niego wychodzil, stanowil byt calkowicie odmienny od poprzedniego. Wowczas sprawdzal mozliwosci nowej formy, by okreslic jej predyspozycje do wypelniania poszczegolnych zadan, poznawal jej mocne i slabe strony. Nastepnie znow ukrywal sie w kokonie, a gdy z niego wychodzil ponownie, nie mial juz zadnych slabosci, a moc jego wzrastala wielokrotnie. W ten sposob, doswiadczajac kolejnych doznan, Vlagh zmienial wlasna postac tak dlugo, az osiagnal forme najdoskonalsza. Wowczas odtwarzal ja w tysiacach, by miec slugi pomocne w osiagnieciu ostatecznego celu. Wreszcie wracal do gniazda i rozpoczynal caly proces od poczatku, tworzac kolejny byt przeznaczony do pelnienia nastepnej szczegolnej funkcji. Dlatego zaden twor sposrod tych, ktore wyszly na swiat z kokonu Vlagha, w niczym nie przypomina stworzen zyjacych w krainach bogow Dhrallu. Stanowia one dziwaczne krzyzowki, sa zarazem insektami, gadami i zwierzetami cieplokrwistymi, a kazdy gatunek sluzy Vlaghowi na swoj sposob, wykonujac sobie przydzielone, szczegolne zadania. Jedyna charakterystyczna cecha wlasciwa wszystkim bez wyjatku mieszkancom Pustkowia jest obsesyjna potrzeba rozszerzania wlosci Vlagha, ktory pragnie zagarnac caly kontynent Dhrall. Vlagh wysylal licznych poddanych do krain bogow Dhrallu, by tam szpiegowali i siali niepokoj. Nastepnie rozwazal kazda, najblahsza nawet wiadomosc, az po wielu latach znajdowal niedoskonalosc, ktora mogl wykorzystac w chwili przekazywania wladzy pomiedzy generacjami bogow. Prawda jest bowiem, iz w tym momencie starsi bogowie, znuzeni i stesknieni za odpoczynkiem, stawali sie roztargnieni, a mlodsi mieli jeszcze resztki snu na powiekach. Vlagh niecierpliwie czekal na ten moment. Snul plany i przygotowywal wszystkie podlegle mu stworzenia do wojny, w czasie ktorej zamierzal pokonac prawdziwych bogow Dhrallu. Na bezdrozach Pustkowia marzyl o dniu, gdy zapanuje nad urodzajnymi krainami kontynentu, bo tam zyska obfitosc pozywienia i tam jego pragnienie plodzenia nie bedzie wreszcie ograniczane przez niedostatek jadla. Mial jeszcze bardziej dalekosiezne cele. Tesknil do dnia, gdy caly swiat zmieni sie w jego gniazdo, gdy jego potomstwo bedzie tak liczne, iz nikt nie zdola go porachowac, a wszelkie inne stworzenie bedzie stanowilo jego pokarm. Dopiero wowczas Vlagh bedzie zadowolony. * Tymczasem Ojciec Lad i Matka Woda nie przywiazywali najmniejszej wagi do poczynan bogow, ale tez nie proznowali. Na ich barkach spoczywal obowiazek utrzymania przy zyciu wszelkich stworzen zamieszkujacych lad i wode, wiec biada kazdemu - czlowiekowi czy bogu - ktory by zagrozil ciaglosci istnienia. Bo choc ziemia i ocean zdawaly sie bezbronne, mogly przeciez spowodowac niewyobrazalne katastrofy, nieszczescia i kleski, gdyby mialy bronic zycia. Dawno temu w Krainie Polnocnej mieszkal na wpol oszalaly pustelnik. Miewal prorocze wizje, a w nich widywal pograzone we snie dzieci, ktorych marzenia mogly zmienic plany Vlagha, poniewaz ich sny mialy moc sprawcza, a Matka Woda i Ojciec Lad musieli byc posluszni rozkazom Marzycieli. Wiekszosc ludzi zamieszkujacych Dhrall szydzila z pustelnika oraz jego wizji, wszyscy bowiem wiedzieli o jego szalenstwie. Tymczasem bogowie polnocy i poludnia, wschodu i zachodu nie wysmiewali sie z niego wcale; widzenia pustelnika zapadly im gleboko w serca, gdyz dostrzegli w nich prawde. Troskali sie prawdziwi bogowie Dhrallu, bo przeczuwali, ze przybycie Marzycieli odmieni caly swiat i juz nic nie pozostanie takie samo jak dawniej. Kolejne wieki mijaly, dazac ku niepewnej przyszlosci. Mlodszym bogom przybylo lat, zblizal sie kres ich rzadow w Dhrallu. W tym miejscu zaczyna sie nasza historia. Wyspa Thurn 1 Zelana z Krainy Zachodniej miala serdecznie dosc istot ludzkich. Byly wyjatkowo odpychajace i wiecznie sie na cos skarzyly albo czegos domagaly, co irytowalo ja niepomiernie. Zdawalo im sie chyba, ze bogini istnieje wylacznie po to, zeby spelniac ich zachcianki.W koncu obrazila sie na nich i przeniosla na wyspe Thurn lezaca u brzegow jej krainy. Tam zyla w harmonii z Matka Woda, zabawiajac sie ukladaniem wierszy i komponowaniem muzyki. W wodach przybrzeznych odkryla rzadki gatunek rozowych delfinow. Byly inteligentne i chetne do zabawy, z czasem zaczela je traktowac jak przyjaciol, a nie tylko sympatyczne zwierzeta. Szybko poznala ich jezyk, dzieki czemu zyskala mnostwo wiadomosci o Matce Wodzie i o jej mieszkancach zyjacych w glebokich otchlaniach czy na brzegu. W podziece grywala delfinom na flecie albo spiewala. Bardzo lubily te koncerty i odwdzieczaly sie zaproszeniami do wspolnego plywania. Wowczas to zdumialy sie umiejetnosciami bogini. Dostrzegly, ze nigdy nie sypia, a pod woda moze przebywac nieomal bez konca. Wydalo im sie niesamowite, ze nie okazywala zainteresowania lawicami ryb. Zelana probowala wyjasniac, ze sen, powietrze i jedzenie znacza dla niej zupelnie co innego niz dla nich. Sypiala rzadziej, lecz dluzej, skladniki potrzebne jej do oddychania potrafila uzyskiwac z samej wody, a zywic sie wolala swiatlem, nie wodorostami. Delfiny nie mogly pojac jej wyjasnien, wiec w koncu dala spokoj tlumaczeniom. Za to istoty ludzkie mieszkajace w Dhrallu wiedzialy doskonale, kim jest pani Zelana. Panowala w Krainie Zachodniej, ale nie byla na kontynencie jedyna wladczynia. Jej starszy brat, Dahlaine, opiekowal sie ziemia na polnocy. Byl to bog srogi i ponury. Mlodszy brat pani Zelany, plochy Veltan, rzadzil na poludniu, oczywiscie wowczas, gdy akurat nie siedzial na ksiezycu lub nie kontemplowal koloru niebieskiego. Na wschodzie podwojna funkcje bogini i krolowej pelnila starsza siostra pani Zelany, obowiazkowa i zawsze poprawna Aracia. Lata plynely, jak to maja w zwyczaju, lecz pani Zelana nie zwracala na uplyw czasu najmniejszej uwagi, gdyz nie mial on dla niej zadnego znaczenia. Ktoregos razu, w krystalicznie piekny dzien, jej najblizsza przyjaciolka, stateczna rozowa delfinica Meeleamee, wynurzyla sie z wody tuz obok miejsca, gdzie bogini, siedzac ze skrzyzowanymi nogami na powierzchni morza, grala swoja najnowsza kompozycje na flet. -Chcialabym ci cos pokazac, ukochana pani - zagwizdala Meeleamee. - Na pewno ci sie spodoba. -Tak? - Zelana odlozyla flet w powietrze za ramieniem. Tam przechowywala wszystkie swoje drobiazgi. -Cos pieknego - zaswistala Meeleamee. - I ma odpowiedni kolor. -Wobec tego ruszajmy - przystala pani Zelana. Poplynely razem w strone poteznego klifu w poludniowej czesci wyspy, a gdy zblizyly sie nieco do brzegu, Meeleamee zanurkowala w morska otchlan. Bogini podazyla za nia i wkrotce znalazly sie przed waska szczelina stanowiaca wejscie do podwodnej groty. Pierwsza wplynela do srodka delfinica. Po drugiej stronie wynurzyly sie w plytkim basenie. Pani Zelana az zamarla ze zdumienia, bo znalazla sie w miejscu doprawdy niezwyklym. Istnialo, rzecz jasna, racjonalne wytlumaczenie, dlaczego widok zapieral dech w piersiach, ale nawet przyziemne wyjasnienia nie byly w stanie zacmic urody tej groty. Przez sklepienie biegly szerokie zyly rozowego kwarcu, delikatnie barwiace promienie slonca. Bogini niemal odruchowo skosztowala tej cudownej barwy. Przepyszna! Nie jadla nic rownie smacznego od tysiaca lat! Az drzala, az lsnila z rozkoszy, sycac sie rozowoscia. Na brzegu iskrzyl sie drobniutenki bialy piasek przesiany blaskiem kwarcu, a z glebi groty dobiegalo srebrne podzwanianie kropli wody. Lagodnie zakrzywione sciany kusily tysiacem nisz, zakatkow i niespodziewanych zalomow. -No i jak? - zaswiergotala Meeleamee. - Podoba ci sie? -Pieknie tutaj! - wykrzyknela pani Zelana. - Najcudniejsze miejsce na calej wyspie. -Milo mi, ze ci sie spodobalo - stwierdzila Meeleamee skromnie. - Pewnie chetnie tu zajrzysz od czasu do czasu. -Nie, moja droga przyjaciolko, nie bede zagladala, tylko zamieszkam tutaj. Nie znam doskonalszego miejsca w Dhrallu, a bardzo mi sie przyda odrobina doskonalosci. -Chcesz byc tutaj caly czas, najmilsza? - zdziwila sie Meeleamee. -Nie, skadze, droga przyjaciolko! Bede wychodzila, zeby sie bawic z toba i z innymi delfinami, a tutaj bedzie moj dom. -Co to jest dom? - spytala Meeleamee zaciekawiona. * Ktoregos dnia, takiego samego jak inne, z przejscia prowadzacego do rozowej groty pani Zelany wynurzyl sie Dahlaine, jej brat z polnocy. Przyniosl wiesci, ze moga byc klopoty. -Calkiem nie wiem, dlaczego mialabym sie tym przejmowac - stwierdzila bogini. - Moja kraine z jednej strony chronia gory, z drugiej ocean. Istoty z Pustkowia nie zdolaja tu dotrzec. -Dhrall to jeden kontynent, choc podzielony na krainy, siostrzyczko - przypomnial jej Dahlaine. - Kazda naturalna bariere mozna pokonac. Mieszkancy Krainy Zachodniej sa w niebezpieczenstwie tak jak istoty pozostalych ziem. Czas najwyzszy, zebys wrocila do obowiazkow i zadbala o czesc swiata. Kiedy ostatnio odwiedzilas swoja domene? -Jakies kilkaset lat temu. - Zelana lekcewazaco wzruszyla ramionami. - Najwyzej tysiac. Przegapilam cos? -Istoty ludzkie poczynily niejakie postepy. Potrafia juz poslugiwac sie narzedziami i rozpalac ogien. Powinnas byla do nich zajrzec od czasu do czasu. -Po co? Ludzie sa glupi i zlosliwi, a na dodatek cuchna. Delfiny sa czyste, madre i maja serca pelne milosci. Skoro mieszkancy Pustkowia sa glodni, niech pozra ludzi. Wcale nie bede za nimi tesknila. -Masz obowiazek opiekowac sie ludzmi z Krainy Zachodniej - przypomnial Zelanie brat. -Ludzmi, muchami, mrowkami i rybami. I wszystkie te stworzenia niezle sobie beze mnie radza. -Nie wolno ci zapominac o calym swiecie. Wszystko dookola sie zmienia. Mieszkancy Pustkowia zaczynaja nas niepokoic, wkrotce przybeda Marzyciele. Musimy byc gotowi. -Chyba jeszcze nie pora na Marzycieli?! - zdumiala sie pani Zelana. -Wszystkie znaki zwiastuja nadejscie tego czasu - odparl Dahlaine. - Sludzy Vlagha przekradaja sie na nasze ziemie. To pewna wskazowka, ze wladca Pustkowia zrobi niedlugo pierwszy krok, a my nie jestesmy jeszcze gotowi stawic mu czolo. Moze cie zdziwi wiadomosc, ze dazenie do starcia jest w duzej mierze dzielem Ojca Ladu i Matki Wody. Musimy im ufac, na pewno wiedza znacznie wiecej niz my, dlatego judza Vlagha, by rzucil nam wyzwanie teraz, gdy zapewne jeszcze nie zebral wszystkich sil. Jesli damy mu wiecej czasu na przeksztalcanie potomstwa, pokona nas bez trudu. -Trzeba bylo zniszczyc tego potwora, jak tylko sie zorientowalismy w jego charakterze. -Chetnie podyskutuje z toba na ten temat w wolniejszej chwili - obiecal Dahlaine i zaraz gladko zmienil temat. - Siostrzyczko, zjawilem sie tutaj wlasciwie po to, zeby ci ofiarowac podarunek. -Naprawde? - pani Zelanie od razu poprawil sie humor. - Jaki? Dahlaine usmiechnal sie lekko. Magiczne slowo "podarunek" zawsze pomagalo mu zdobyc przychylnosc brata i obu siostr. Byla to lagodna metoda stawiania na swoim. W szczegolnosci Zelana nieodmiennie reagowala w taki sposob, jak sobie zyczyl. -Nic szczegolnego - stwierdzil lekkim tonem. - Drobiazdzek, ale chyba cie ucieszy. Chcialabys zaopiekowac sie malym stworzonkiem? Na pewno! Przyda ci sie, dla urozmaicenia. Od stuleci przestajesz z delfinami, a one nie moga wyjsc z wody, nie potrafia ci dotrzymac towarzystwa tutaj, w tej slicznej grocie. Dlatego przynioslem istotke, ktora z toba zamieszka. -Czy to szczeniaczek? - zgadywala Zelana. - Nigdy nie mialam wlasnego pieska, a slyszalam, ze sa kochajace i wierne. -Nie, nie szczeniak. -Ooo... - jeknela zawiedziona. - A moze kotek? - Oczy jej znowu rozblysly. - Podobno mruczenie kota cudownie uspokaja. -Nie, to nie jest kot. -No to co to jest? - rzucila Zelana niecierpliwie. - Pokaz! -Juz, juz. - Dahlaine skryl przed siostra przebiegly usmiech. Oburacz siegnal w niewidoczna pustke, ktora zawsze zabieral ze soba, i wyjal stamtad nieforemny tlumoczek. - Z najlepszymi zyczeniami dla mojej ukochanej siostrzyczki - rzekl, podajac jej futrzane zawiniatko. Zelana spiesznie wyjela mu z rak podarunek, niecierpliwie odchylila wlochaty rozek i z niebotycznym zdumieniem wbila wzrok w nowo narodzone stworzenie drzemiace w cieplym kosmatym gniazdku. -I co ja mam z tym zrobic? - spytala piskliwie. -Otoczyc opieka. Nie bedzie wymagalo wiecej staran niz mlody delfin. -Alez to jest czlowiek! - zaprotestowala. -Ojej, rzeczywiscie! - wykrzyknal Dahlaine kpiacym tonem. - Popatrz, nie zauwazylem. Jestes wyjatkowo spostrzegawcza! - Przerwal na chwile, po czym podjal juz powaznie: - Siostrzyczko, to nie jest zwykle ludzkie dziecko. Takich dzieci jest zaledwie garstka, ale to one zmienia swiat. Zaopiekuj sie nim i chron je ze wszystkich sil. Przypuszczam, ze bedziesz musiala je karmic, bo nie potrafi sie zywic swiatlem jak my. Moze nie od razu znajdziesz odpowiednie dla niego pozywienie, lecz na pewno sobie poradzisz. Bedziesz takze musiala dbac, zeby bylo czyste. Ludzkie male bardzo sie brudza. Moze za kilka lat zaczniesz uczyc je mowic. Bedzie mialo nam do przekazania rozne wiesci, wiec powinno znac mowe. -Czego my, bogowie, mozemy sie dowiedziec od takiego stworzenia? -Ta istota bedzie nam opowiadala sny. My nie sypiamy, wiec nie snimy. Trzymasz w ramionach malenka Marzycielke. -To dziewczynka? - spytala Zelana spokojniej. -Owszem. Doszedlem do wniosku, ze chlopca trudniej byloby ci wychowac. Zaopiekuj sie nia, siostrzyczko. Za kilka lat odwiedze was, sprawdze, jak sobie radzicie. Niemowle zakwililo cichutko i drobna raczka musnelo twarz Zelany. -Ooo...! - wyrwalo sie bogini. Glos miala drzacy ze wzruszenia. Przytulila dziecko odrobinke mocniej. Dahlaine usmiechnal sie dyskretnie. Poszlo mu doskonale, mogl sobie pogratulowac. Troje dzieci zyskalo opiekunow. Wystarczylo, ze malenstwo zakwililo, zagruchalo slodko, wystarczyl jeden cieply dotyk miekkiej raczki, a obie siostry i brat zostali natychmiast calkowicie zawojowani. Dahlaine mogl w zasadzie pokadzic Zelanie jeszcze troche, ale jego dziecko zostalo w domu samo, a zblizala sie pora karmienia, trzeba bylo wracac. Wyplynal z groty i dosiadl oczekujacej go blyskawicy. Halasliwe z nich rumaki, trudno zaprzeczyc, ale najdluzsze dystanse przebywaja w mgnieniu oka. * Pierwszym klopotem okazalo sie znalezienie dla Marzycielki jakiegos pozywienia. Zelana miala nadzieje, ze Dahlaine sie pomylil. Gdyby dziecko sycilo sie swiatlem, tak jak ona, nakarmienie go nie byloby trudne. Zyly kwarcu w stropie groty zmienialy sloneczne promienie w rozowe jeziorko, akurat teraz oblewajace poslanie ze mchu, gdzie bogini lubila odpoczywac. Ulozyla tam futrzane zawiniatko i odsunela rozek, by swiatlo dotknelo dzieciecej buzi. Niemowle zaplakalo cicho. Moze wolalo inny kolor? Nawet Zelanie dlugotrwala dieta zlozona tylko z rozowego blasku zaczynala juz sie nudzic. Przejadl jej sie ten kolor. Strzelila palcami, a wtedy roz poslusznie zmienil sie w blekit. Niestety, dziecko nadal plakalo, w dodatku coraz glosniej. Wyprobowala kolor zielony, ale i to nic nie dalo. Na koniec jeszcze czysta biel. Kolor troche mdly, ale kto wie, moze takie mlode stworzenie nie bylo jeszcze gotowe przyjac bardziej wyrafinowanych smakow? Nic z tego. Placz przybieral na sile. Bogini wziela na rece krzyczace niemowle i pobiegla na brzeg zatoczki u wejscia do groty. -Meeleamee! - zawolala w spiewnym jezyku delfinow. - Pomoz mi, prosze! Szybko! Meeleamee wychowala liczne mlode, wiec posiadla madrosc plynaca z doswiadczenia. -Mleko - zawyrokowala. -A co to takiego? - spytala Zelana. - Skad sie bierze? Meeleamee wyjasnila rzecz szczegolowo, a wtedy Zelana po raz pierwszy od niepamietnych czasow splonela rumiencem. -Co za dziwactwo! - Byla czerwona jak rak. Opuscila wzrok, przyjrzala sie sobie badawczo. - Czy ja moglabym... - Nie dokonczyla zdania. -Raczej nie - odparla Meeleamee. - Trzeba spelnic kilka nie takich znow prostych warunkow. Czy to mlode umie plywac? -Nie wiem - przyznala Zelana. -Rozwin je, pani, i poloz na plytkiej wodzie. Chyba zdolam je nakarmic. Z poczatku nie bylo to latwe, ale wkrotce znalazly metode. Meeleamee polozyla sie na boku, a Zelana podtrzymywala dziecko i karmienie przebieglo bez zaklocen. Bogini zyskala blogie uczucie spelnienia obowiazku, ktore trwalo prawie cztery godziny. A potem znowu trzeba bylo niemowle nakarmic. Wszystko zaczynalo wskazywac na to, ze opieka nad dzieckiem nie jest droga uslana rozami. * Pory roku jak zwykle kolejno ustepowaly sobie miejsca, po lecie przyszla jesien, zaraz potem nastala zima. Pani Zelana nigdy wczesniej nie przywiazywala szczegolnej wagi do uplywu czasu. Zimno czy goraco niewiele dla niej znaczyly, a jesli poczula glod, zawsze mogla stworzyc swiatlo. Samice delfinow karmily ludzkie mlode, a ono odwdzieczalo sie im czuloscia. Z poczatku byly troche wystraszone zarliwymi pocalunkami, ale po jakims czasie polubily te pieszczoty, tak ze czasami nawet dochodzilo do sprzeczek, czyja kolej zajac sie malenkim ludzkim mlodym. Spory przycichly, gdy dziewczynka zaczela zabkowac, wkladala do buzi i gryzla wszystko, co znalazlo sie w zasiegu raczek. Wtedy jej dieta ulegla zmianie, delfiny proponowaly zamiast mleka ryby. Dziecko nieodmiennie rozdawalo wdzieczne buziaki, wiec wszystko znow dobrze sie ulozylo. Poniewaz karmienie zawsze odbywalo sie w wodzie, w plytkiej zatoczce u wejscia do groty, dziewczynka nauczyla sie plywac, jeszcze zanim wyszly jej pierwsze zabki, ale tez zaraz pozniej zaczela stawiac pierwsze kroczki i wkrotce potem umiala biegac. Zwiedzajac grote, gaworzyla w jezyku delfinow. Jesli byla glodna, wracala do wody. Delfiny pilnowaly, zeby raczej nie wyplywala poza grote, ale od czasu do czasu zabieraly ja na polow w glebszych wodach, aby mlode nabieralo wprawy w samodzielnym zdobywaniu pozywienia. Latem trzeciego roku zycia mala zaczela sie wyprawiac z mlodymi delfinami na eskapady wzdluz brzegu wyspy. Calymi dniami swawolila wsrod fal, zywiac sie tym, co oferowalo morze. Pani Zelana nie miala nic przeciwko tym wycieczkom, bo dzieki nim odzyskala nieco swobody, mogla wrocic do poezji i muzyki. Mlode delfiny nazwaly dziewczynke Beeweeabee, co oznaczalo w przyblizeniu "krotkie pletwy, bez ogona". Bogini uznala, ze nie jest to imie odpowiednie dla jej podopiecznej. Marzycielka byla, mimo wszystko, stworzeniem ladowym, totez Zelana, popusciwszy wodze poetyckiej fantazji, sama wybrala jej imie. Eleria. Mialo w sobie dzwiecznosc muzyki, a na dodatek rymowalo sie z kilkoma pieknymi slowami. Dziewczynce cala sprawa byla wyraznie obojetna. Po jakims czasie zaczela jednak reagowac na wolanie opiekunki, mozna wiec bylo uznac, ze imie sie przydalo. * Czas plynal nieprzerwanie, lecz pani Zelana wiedziala doskonale, ze nie potrzebuje w tym jej pomocy, totez w ogole sie nim nie przejmowala. Jesienia piatego roku zycia Elerii ponownie zjawil sie Dahlaine. -Jak sobie radzisz z dzieckiem, siostrzyczko? -Trudno powiedziec. Dlugo nie stykalam sie z istotami ludzkimi, przypuszczam, ze sie w tym czasie zmienily. Nie mam pewnosci, jakie zachowanie jest naturalne dla ludzi w tym wieku. Eleria duzo czasu spedza w wodzie, dzieki czemu nie cuchnie tak potwornie jak te istoty jej gatunku, ktore pamietam. -Gdzie jest teraz? - zapytal Dahlaine, rozgladajac sie po grocie. -Pewnie bawi sie z przyjaciolmi. Gdzies przy brzegu morza. -Ma przyjaciol? - Dahlaine byl zaskoczony. - Nie wiedzialem, ze na wyspie mieszkaja ludzie. -Nie ma tu zadnych ludzi, a gdyby nawet byli, nie pozwolilabym jej sie z nimi zadawac. -Kiedys w koncu pozna istoty swojego gatunku. -Po co? -Bedzie im mowila, jak maja postepowac. Jesli nie z ludzmi, to z kim sie bawi? -Oczywiscie z delfinami. Polubily sie. -Delfiny poruszaja sie po ladzie? -Nie, skad. Eleria z nimi plywa. -Czys ty oszalala?! - zdenerwowal sie Dahlaine. - Ma dopiero piec lat! Nie mozna jej samej puszczac na morze! -Nie przejmuj sie. Plywa jak ryba, juz sama znajduje sobie pozywienie. Dzieki temu mam znacznie wiecej wolnego czasu. Zdaje sie, ze lubi jezyny, ale najczesciej jada ryby. -A jak je gotuje, przeciez nie w morzu? -Gotowanie? Co to takiego? -Ech, to dosc rozpowszechniony zwyczaj - odparl Dahlaine wymijajaco. - Powinnas pilnowac, zeby sie nie zapuszczala na gleboka wode. -Dlaczego? Zwykle i tak plywa blisko powierzchni, wiec co za roznica, jak daleko ma do dna? Dahlaine poddal sie zrezygnowany. 2 Chociaz pani Zelana nie przyznawala sie do tego nawet przed soba, prawda bylo, ze odkad zaczela sie opiekowac Eleria, jej zycie nabralo kolorow. Poniewaz dziewczynka sama znajdowala sobie pozywienie, a na dodatek wiekszosc czasu spedzala z delfinami, kiedy pod wieczor zjawiala sie w grocie, jej obecnosc w niczym bogini nie przeszkadzala. Zelana jak dawniej komponowala muzyke i ukladala wiersze, a w podopiecznej zyskala wdziecznego sluchacza. Eleria uwielbiala sluchac i muzyki, i recytacji, mimo ze nie rozumiala ani slowa. Choc konczyla juz szosty rok zycia, porozumiewala sie nadal wylacznie w swiergotliwym jezyku delfinow.Zelana nie przeoczyla tego faktu, ale tez nie przejela sie nim szczegolnie, poniewaz sama doskonale znala te mowe. Mimo wszystko postanowila, ze ktoregos dnia nauczy mloda istote podstaw jezyka, w ktorym rozmawiala z siostra i bracmi. Nie przewidywala trudnosci, bo Eleria byla wyjatkowo bystra. Tymczasem okazalo sie, ze nie docenila talentu swojej wychowanicy. Otoz ktoregos jesiennego dnia, w szostym roku zycia Elerii, Zelana uslyszala przypadkiem, jak dziewczynka recytuje delfinom jeden z jej wierszy, przetlumaczony na mowe plywajacych ssakow. Poezja wyrazana w jezyku gwizdow i klaskan nabrala calkowicie nowego wyrazu. Mlode delfiny z pewnoscia nie byly szczerze zainteresowane natchnionymi wersami, ale poniewaz Eleria zwykle nagradzala ich wytezona uwage calusami i usciskami, cierpliwie sluchaly. Zelana lubila delfiny, lecz jakos nigdy jej nie przyszlo do glowy, zeby je obejmowac i calowac. Eleria natomiast dosc szybko odkryla, ze w zamian za takie pieszczoty zrobia prawie wszystko. Tego dnia bogini zdecydowala, ze poswieci nieco uwagi edukacji Elerii. Od jakiegos czasu dziewczynka co krok czyms ja zaskakiwala. Gdy wieczorem znalazly sie w grocie we dwie, zawolala mala do siebie, a Eleria odpowiedziala w jezyku delfinow. -Mow slowami - nakazala jej Zelana Eleria utkwila w niej zdumiony wzrok. -Chyba nie powinnam tego robic - odparla dosc sztywno. - Twoja mowa, pani, nie sluzy przeciez ziemskim sprawom i zwyklym czasom. Powstala dla wyjatkowych celow. Za nic w swiecie nie chcialabym jej sprofanowac, sprowadzajac do pospolitej roli. Zelana w lot pojela, gdzie popelnila blad. Nie wiedziec czemu traktowala dziecko podobnie jak ono zaprzyjaznione delfiny. Widziala w niej mila publicznosc, w jakims sensie od siebie uzalezniona. Dziecko wyciagnelo z tego wlasne wnioski. Trudno bylo nie dostrzec logiki w przekonaniu, ze jezyk, ktorym poslugiwala sie Zelana, wlasciwy byl jedynie poezji. Przeciez bogini uzywala go wylacznie do recytacji. Poza tym zawsze rozmawialy po delfiniemu. -Podejdz blizej, dziecko. Chyba juz czas, zebysmy sie lepiej poznaly. Eleria zblizyla sie bojazliwie. -Czy zrobilam cos zlego, pani? - spytala. - Gniewasz sie na mnie, bo powiedzialam twoje wiersze istotom z pletwami? Zle zrobilam. Twoje wiersze, ukochana pani, byly pelne milosci, przeznaczone tylko dla moich uszu. A ja je zbezczescilam. - W oczach dziewczynki zalsnily lzy. - Nie kaz mi odchodzic, ukochana pani! - zalkala. -Obiecuje, nigdy wiecej tego nie zrobie. Bogini takze oczy sie zaszklily. Wyciagnela do dziecka ramiona. -Chodz do mnie, malenka. Eleria podbiegla, objela ja z calej sily. Obie sie rozszlochaly, ale byl to placz zwiastujacy rychla radosc. Po tamtym zdarzeniu dlugi czas w ogole sie nie rozstawaly. Delfiny przynosily do groty ryby dla Elerii, a slodka wode znajdowala dziewczynka w grocie, wiec nie miala powodu zapuszczac sie na morze. Tylko delfiny byly z poczatku odrobine nadasane. Zelana z prawdziwa przyjemnoscia uczyla Elerie ukladac wiersze i spiewac. Poezja bogini byla dostojna i zgodna z wszelkimi regulami, a kompozycja jej piesni misternie zlozona. Natomiast rymy Elerii przyjmowaly zwykle znacznie starsza forme, ale za to byly pelne ekspresji, a jej piesni - proste i czyste. Bogini z bolem serca musiala przyznac, ze dzieciecy glosik, jasny, z latwoscia wznoszacy sie na wysokie tony, jest od jej glosu ladniejszy. A Eleria z wolna uswiadamiala sobie, ze jezyk, ktory poznala jako mowe nalezna poezji, ma takze bardziej pospolita postac, zdatna do uzywania w codziennej wymianie zdan. Tak czy inaczej uparla sie, zeby nazywac Zelane "ukochana pania". * Jesienia, w siodmym roku zycia, dziewczynka wrocila do zabaw z rozowymi delfinami. Zrobila to na zyczenie pani Zelany, ktora jej uswiadomila, ze nieladnie jest zaniedbywac przyjaciol. Tego samego dnia, gdy po raz pierwszy od dlugiego czasu poplynela baraszkowac z nimi w morzu, wrocila do groty z dziwnym lsniacym przedmiotem w dloniach. -Co to za slicznosci? - spytala Zelana. -To perla, ukochana pani. Dala mi ja pewna bardzo stara przyjaciolka delfinow. Wlasciwie... niezupelnie dala. Pokazala mi, skad ja wziac. -Jaka ta perla ogromna! - zachwycala sie Zelana. - Musiala sie zrodzic w olbrzymiej ostrydze! -Tak, rzeczywiscie, ostryga byla wielka. -A co to za przyjaciolka delfinow? -Wielorybica - wyjasnila Eleria. - Jest bardzo stara, mieszka przy skalistej wysepce, niedaleko poludniowego brzegu. Podplynela do nas, powiedziala, ze chce mi cos pokazac, i poprowadzila mnie do swojej wysepki, a potem zabrala w glebine, gdzie przyczepiona do skaly tkwila wielka ostryga. Muszle miala chyba wieksza ode mnie. -Jak ja otworzylas? -Nie musialam jej otwierac, ukochana pani. Wielorybica dotknela jej pletwa, a wtedy sama sie rozchylila. -Niesamowite! -Wielorybica powiedziala, ze ostryga chce mi dac te perle. Skoro tak, to ja wzielam. Podziekowalam grzecznie, ale nie mam pewnosci, czy ostryga mnie zrozumiala. Potem trudno mi bylo plynac z perla w rekach, na szczescie wielorybica zaniosla mnie do domu. -Jak to? Zaniosla?! -Plynelam na jej grzbiecie. Bardzo mi sie to podobalo. - Dziewczynka uniosla perle na wysokosc oczu. - Spojrz, jak pieknie lsni, ukochana pani. Jest chyba nawet piekniejsza niz strop naszej groty. -Przytulila klejnot wielkosci dorodnego jablka do policzka. - Jest cudowna! -Jadlas cos dzisiaj? - spytala Zelana. -Jadlam, i to duzo, ukochana pani. Natrafilismy na lawice sledzi, najedlismy sie do syta. -Jak ma na imie ta wielorybica? -Delfiny zwracaja sie do niej: matko, ale oczywiscie nie jest ich matka. Wydaje mi sie, ze w ten sposob okazuja jej milosc. -Czy mowi tym samym jezykiem co one? -Niezupelnie. Jej mowa jest mniej piskliwa. - Eleria ruszyla w strone poslania. - Jestem bardzo zmeczona, ukochana pani - powiedziala, opadajac na mech. - Do wysepki bylo daleko, a w dodatku wielorybica plywa szybciej niz ja, nawet jesli zwalnia, zebym mogla nadazyc. -Spij spokojnie, Elerio. Rano bedziesz wypoczeta. -Zasne szybko, ukochana pani. Oczy same mi sie zamykaja. - Umoscila sie jak w gniezdzie, caly czas tulac perle do serca. Zelana byla zdziwiona, a nawet odrobine zatroskana. Wieloryby i delfiny nie mialy w zwyczaju dzialac razem tak, jak to Eleria opisala, prawie na pewno tez nie mogly sie porozumiewac. Tego dnia wyraznie zdarzylo sie cos szczegolnego. Dziewczynka zasnela gleboko. Oddychala wolno i spokojnie. Nagle, ku zdumieniu Zelany, perla uniosla sie w powietrze nad spiacym dzieckiem. Zalsnila mocno rozowym blaskiem, jakby objela ludzka istotke ciepla poswiata. Nie trzeba nic robic, Zelano - odezwal sie w glowie bogini znajomy glos. - Tak musi byc. Twoja pomoc nie jest mi potrzebna. * Nastepnego ranka Eleria zbudzila sie troche pozniej niz zwykle. Usiadla na poslaniu z mchu i rozejrzala sie nieco blednym wzrokiem. Perle trzymala w dloni. -Do czego potrzebny jest sen, ukochana pani? - spytala znienacka. -Naprawde nie wiem - przyznala Zelana. - Calkiem nie rozumiem, dlaczego wiekszosc istot musi tak czesto sypiac. -Sadzilam, ze nalezymy do tego samego gatunku - zdziwila sie Eleria. - Wygladamy podobnie... tylko ty, ukochana pani, masz wlosy ciemne i gladkie, a moje sa prawie zolte. -Sama sie nad tym zastanawialam. Moze po prostu wyroslam ze spania? W koncu jestem od ciebie troche starsza. - Byla to odpowiedz bardzo uproszczona, lecz Zelana miala absolutna pewnosc, ze Eleria nie jest jeszcze gotowa na przyjecie prawdy. -Skoro nie spisz, ukochana pani, nie znasz historii, ktore przychodza, kiedy sie na dluzej zamyka oczy. -Te historie to sny, marzenia senne - objasnila Zelana. - Podejrzewam, ze twoje sa wyjatkowe i szczegolnie wazne. Powiedzial mi o tym Dahlaine, moj starszy brat. Czy dzis w nocy wystraszylas sie snu? -Nie, nie wystraszylam sie, ukochana pani, ale sen wydal mi sie bardzo dziwny. -Opowiedz mi go. -Zdawalo mi sie, ze plyne, unosze sie swobodnie, jak wtedy, kiedy odpoczywam na falach, gdy musze zlapac oddech. Tym razem jednak plynelam w powietrzu, a w dole dzialy sie rzeczy najdziwniejsze. Ojciec Lad stal w ogniu, gory wypietrzaly sie i opadaly, zupelnie jak morskie fale. Niektore skaly topily sie i splywaly po zboczach prosto do Matki Wody, czasem w niebo tryskal strumien ognia. Czy cos takiego jest mozliwe? -Tak, drogie dziecko - rzekla Zelana z troska w glosie. - Rzeczywiscie dzialo sie tak, jak mowisz. Widzialam to wszystko na wlasne oczy. Dawno temu, gdy rodzil sie swiat. Co jeszcze pamietasz? -Dlugi czas plonal wielki ogien, az wreszcie ziemia zaczela pekac, dzielic sie na czesci, ktore podryfowaly w rozne strony. Zaczely na nich wyrastac drzewa, a morze stworzylo wiele zywych istot. Mniej wiecej wtedy zdalam sobie sprawe, ze nie jestem sama. Snili ze mna inni, ale nie mam pewnosci, czy dla nich takze ten sen byl snem. -Masz racje, oni nie snili - usmiechnela sie Zelana. - Miedzy nimi bylam i ja, a nie spalam z cala pewnoscia. Nie spali tez moi bracia i siostra. -Sadzilam, ze masz tylko dwoch braci i siostre, a wtedy patrzylo ze mna jeszcze dwoch braci i siostra. -To dalsza rodzina - stwierdzila Zelana. - Rzadko sie spotykamy. Porozmawiamy o nich przy innej okazji. Co sie dalej dzialo w twoim snie? O ile mi wiadomo, sny bledna i odchodza w zapomnienie, wiec opowiedz mi go, zanim umkna ci szczegoly. -W oceanie mieszkaly przede wszystkim ryby, ale byly miedzy nimi takze inne stworzenia. I one wlasnie wypelzly na suchy lad. Z poczatku przypominaly weze, potem przybyly im nogi, a wtedy istoty te bardzo urosly. Niektore z nich jadaly drzewa, inne jadaly te, ktore jadaly drzewa. A potem z nieba spadl wielki plonacy glaz. Gdy uderzyl w ziemie, wszystko sie rozprysnelo i skrylo w ciemnosci na dlugi czas. Kiedy znowu pojawilo sie swiatlo, wezy z nogami juz nie bylo. -Czy moi krewni takze znikneli? -Niektorzy spali, ale po chwili sie obudzili, a wtedy ci, ktorzy czuwali, udali sie na spoczynek. Jest jednak taki, ktory nigdy nie spi. Paskudny, prawda? -O tak - przytaknela pani Zelana. - Jest wyrzutkiem, niechetnie o nim wspominamy. Co sie dzialo dalej? -Pojawilo sie mnostwo futrzastych stworzen, owady i ptaki oraz istoty chodzace na zadnich lapach. Wcale nie byly do nas podobne. Skore mialy pokryta luskami, jak wielkie ryby albo weze, a oczy ogromne i rozsuniete na boki. Istnialy dosc dlugo, az w pewnej chwili wszystko pokrylo sie biela i zrobilo sie bardzo zimno. Matka Woda zadrzala z chlodu i odsunela sie od brzegow. Jakis czas pozniej wrocila, a biel zniknela. Wtedy wlasnie pojawily sie stworzenia wygladajace jak ludzie, podobne do mnie. Chociaz... niezupelnie. Nie wiedziec czemu zawijali sie w zwierzece skory, a przeciez my tego nie robimy. -Nie musimy. Okrycie pomaga sie ogrzac, a poza tym ludzie to istoty wstydliwe, skrywaja swoje ciala. -Dziwne zachowanie - stwierdzila Eleria. Lekko zmarszczyla brwi w zamysleniu. - To chyba juz wszystko, najukochansza pani. Jeszcze tylko jeden drobiazg: na krawedzi marzen kryl sie stale ten wstretny obserwator. Odnosze wrazenie, ze za mna nie przepada, jakby sie mnie... obawial? -Jesli ma choc odrobine zdrowego rozsadku, to powinien - oznajmila Zelana stanowczo. - Dasz sobie rade beze mnie przez pare dni? Powinnam zalatwic kilka pilnych spraw. Wroce jak najszybciej. -Nie mozesz mnie zabrac ze soba, ukochana pani? -Niestety, nie. Moze przy innej okazji. Tym razem koniecznie musze wyruszyc sama. 3 Pani Zelana wyplynela z ukrytej groty i wyszla na pobliska zwirowa plaze, gdzie fale uderzaly o brzeg, wydajac dzwiek przeszywajacy smutkiem. Wzniosla twarz do nieba, w poszukiwaniu wiatru, jednego z tych, ktore zjednoczone z wiecznoscia podrozowaly wyzej niz chmury. Od razu dostrzegla kilka, lecz zaden nie dazyl w odpowiednia strone, wiec szukala tak dlugo, az w koncu natrafila na wlasciwy, wiejacy w kierunku wlosci jej starszego brata. Wzniosla sie wtedy poprzez wszystkie inne prady powietrzne, rozpychajac je na boki i siegnela tego, ktory ciagnal na polnoc, tuz przy krawedzi nieba. Dosiadla go, a on poslusznie poniosl ja do krainy, ktora wladal jej brat Dahlaine.Starszy brat pani Zelany mieszkal gleboko w trzewiach ziemi, pod stromymi urwiskami Gory Rekiniej, ktora lud polnocy uwazal za najwyzszy szczyt na swiecie. Bogini zeszla z nieba od najciemniejszej strony gory, splynela ku ponuremu urwisku, ktore zdawalo sie grozic nizinom, rzucajac na nie zlowrogi cien. Wejscie do Dahlaine'a znaczylo sie glebokim wcieciem w polnocnej scianie. Zelana podazyla kretym korytarzem opadajacym coraz nizej miedzy polyskliwymi czarnymi scianami az do wielkiej, gleboko ukrytej jaskini. Tutaj bog mial swoj dom. Bogini przystanela u wyjscia z korytarza. Jej starszy brat, srebrnobrody, krzepki, obnazony do pasa, stal przy ogniu i z zacieciem walil mlotem w cos blyszczacego i dzwieczacego. Nad nim wisialo niewielkie slonce, obmywajac go cieplym swiatlem. -Co robisz? - spytala Zelana. Dahlaine obrocil sie raptownie. -Przestraszylas mnie. Skad sie tu wzielas? -Mniejsza o mnie, lepiej powiedz, czy to maja byc proby tworczosci artystycznej? -Przeprowadzam doswiadczenia w zupelnie innej dziedzinie. Ludzie mieszkajacy za morzem odkryli cos, co nazwali metalem. Chce sprawdzic, czy potrafie go stworzyc. Co cie sprowadza? Zelana rozejrzala sie po jaskini ciekawie. -Gdzie twoj Marzyciel? - spytala. -Ashad? Bawi sie z niedzwiedziami. -Niemozliwe! Jak mogles na to pozwolic?! Przeciez pozra go zywcem! -W zadnym razie. Sa zaprzyjaznieni. Tak samo jak Eleria z delfinami. Powiedz mi wreszcie, czy stalo sie cos niezwyklego? -Nie jestem pewna. Eleria miala zeszlej nocy sen, chyba wazny. Moim zdaniem powinienes o nim wiedziec. Ale zdarzylo sie cos chyba bardziej znaczacego niz sen. -Co takiego? -Najwyrazniej Matka Woda uznala za stosowne wtracic sie w nasze sprawy. Dahlaine patrzyl na siostre bez slowa. -Wczoraj, gdy Eleria wybrala sie pobawic - ciagnela Zelana - delfiny przedstawily ja jakiejs wyjatkowo starej wielorybicy. -Przeciez delfiny i wieloryby mowia roznymi jezykami - zdziwil sie Dahlaine. -No wlasnie. I dlatego mam pewne podejrzenia. Sluchaj dalej. Wielorybica zaprowadzila Elerie w okolice jakiejs wysepki niedaleko Thurn i pokazala jej ostryge wieksza niz dziewczynka. Dotknela skorupy pletwa, a ta otworzyla sie jak drzwi, do ktorych ktos grzecznie zapukal. W srodku znajdowala sie perla - rozowa, wielkosci duzego jablka. -Nieprawdopodobne! - wykrzyknal Dahlaine. -Mozesz sprawdzic moja opowiesc u ostrygi - usmiechnela sie Zelana zlosliwie. - Wielorybica oznajmila Elerii, ze malz koniecznie chce jej ofiarowac klejnot, wiec mala wziela go, a potem na wielorybie wrocila na Thurn. -Chcialbym widziec te przejazdzke! - rozesmial sie Dahlaine. - Chyba nielatwo dosiasc wieloryba! -Chcesz uslyszec reszte, czy wolisz sobie zartowac? - zniecierpliwila sie Zelana. -Wybacz, siostrzyczko. Mow, slucham uwaznie. -Eleria miala za soba dlugi dzien, wiec byla bardzo zmeczona. Zasnela w jednej chwili, a wtedy stalo sie cos dziwnego. Perla wzniosla sie w powietrze i zalsnila, zupelnie jak rozowy ksiezyc, obejmujac blaskiem dziecko. A potem przestrzegla mnie, zebym jej nie przeszkadzala. Rozpoznalam glos natychmiast, bo slysze go od zarania dziejow. -Mowisz powaznie? -Zupelnie powaznie, drogi bracie. To byl glos Matki Wody, co oznacza, moim zdaniem, ze wieloryb nie byl takim sobie znowu zwyklym wielorybem. Zgodzisz sie ze mna? -Nigdy nie zajmowala sie naszymi sprawami - zauwazyl Dahlaine zatroskany. -Co ty powiesz! Powinnismy dzialac wyjatkowo ostroznie. Musimy zyskac pewnosc, do czego dazy Matka Woda i dlaczego. Jest najwieksza moca tego swiata, lepiej z nia nie zadzierac. -Co sie dzialo dalej? - zapytal Dahlaine. -Eleria miala sen. Ide o zaklad, ze cala wyprawa po perle odbyla sie tylko w tym jednym celu. Nie wiem, jak to sie dzieje, ale w tym rozowym klejnocie skupia sie esencja swiadomosci Matki Wody. Chociaz jej przyplywy i odplywy od niepamietnych czasow obmywaja brzegi Ojca Ladu, teraz zmienil sie rytm. Zywiol ocknal sie z letargu. Jestem prawie pewna, ze perla, wcielenie Matki Wody, podyktowala malej caly sen, obraz po obrazie. -Czy Eleria opowiedziala ci swoje senne marzenia? -Oczywiscie! Przeciaz dlatego sie tu zjawilam. -O czym snila? -O wszystkim - rzekla pani Zelana. - Widziala swiat jeszcze zalany ogniem, zanim lad podzielil sie na kontynenty, zanim pojawilo sie zycie. Pozniej obejrzala, jak kontynenty oddalaja sie od siebie na oceanie, przygladala sie zyciu wypelzajacemu z Matki Wody. Snila o panujacych nad swiatem jaszczurach, o gwiezdzie, ktora spadla z nieba i doprowadzila do ich zaglady. Wie o nas i o innych bogach, tych, ktorzy teraz spia, wie takze o Vlaghu. Widziala epoke lodowcowa oraz poczatki istot ludzkich. W zasadzie powiedzialabym, ze wysnila cala historie swiata, od pradziejow po dzien dzisiejszy. -I wszystko to poznala w jedna noc? - spytal Dahlaine z niedowierzaniem. -Nie obeszlo sie bez pomocy. Moim zdaniem perla prowadzila ja krok po kroku. Chyba powinnismy zawiadomic rodzine, co sie dzieje. Nasz cykl niedlugo dobiegnie konca, zastapia nas zmiennicy. Trzeba ich uprzedzic, ze kryzys, ktorego spodziewamy sie od poczatku, moze nastapic w czasie ich czuwania. -Zakladajac, ze nie nadejdzie pod koniec naszego - podkreslil Dahlaine. - Musimy sie zebrac, omowic sprawe. Przyprowadz Aracie, ja sciagne Veltana. Nadeszla pora, by podjac wazkie decyzje, nie mozemy zwlekac. -Bedzie, jak rozkazales, najdrozszy bracie - odrzekla Zelana z przesadna etykieta. -Dajze spokoj! - zachnal sie Dahlaine. -A co ci sie nie podoba? - spytala zadziornie Zelana. - Ruszam, sprobuje wyciagnac Aracie z tej jej bezsensownej swiatyni. Gdzie sie spotkamy? -Najlepiej tutaj. Moja jaskinia lezy na odludziu... Twoja grota oczywiscie tez, moglibysmy sie spotkac u ciebie, ale Veltan nie lubi plywac. Aha, nie zdradzajmy sie z naszym spotkaniem przed Marzycielami. Nie wolno nam kalac ich wizji. * Opusciwszy jaskinie Dahlaine'a, pani Zelana czas jakis szukala na polnocnym niebie wiatru, ktory by odpowiadal jej potrzebom. Wreszcie wzniosla sie w przejrzysty chlod, by dosiasc odpowiedniego pradu i ruszyc na poludnie, do krainy rzadzonej przez Aracie. Ostatnimi czasy pani Aracia stala sie bardzo zarozumiala, a to za sprawa ludzi. Zanim sie pojawili, wydawala sie dosc rozsadna. Odrobine prozna, ale mozna bylo z nia wytrzymac. Natomiast ludzie cywilizowani, w przeciwienstwie do swoich pierwotnych przodkow, mieli, niestety, zapedy religijne i goraco pragneli obecnosci bogow. Aracia uznala to za doskonaly pomysl i ochoczo sie w te ludzkie potrzeby wpasowala. Na poczatek kariery czczonego przez istoty ludzkie bostwa zasugerowala swoim wiernym, ze przydaloby sie jej jakies mieszkanie, gdzie moglaby przebywac, zajmujac sie ich potrzebami, wiec ludzie zbudowali jej nawet nie jedno, ale kilka miejsc kultu. Pierwsze niezupelnie bogini odpowiadalo, poniewaz zostalo wzniesione glownie z drewnianych bali. Owszem, moglo ujsc od biedy, ale przez szpary wdzieral sie wiatr, a w czasie wiosennych opadow klepisko pokrywaly kaluze. Wobec tego bogini podsunela swoim wyznawcom mysl, by zbudowali jej swiatynie z kamienia, a ludzie, dlugo pracujac w znoju, wzniesli jej dom prawie tak wygodny jak grota Zelany czy jaskinia Dahlaine'a. Wtedy wreszcie Aracia, bogini i krolowa Krainy Wschodniej, zasiadla w swoim przepysznym, choc nekanym przeciagami palacu, gdzie cale zastepy unizonych slug opowiadaly jej bez chwili przerwy, jaka jest wspaniala, jaka piekna i jak nie moga sie bez niej obejsc. Ludzie prosili, by zechciala - jesli nie sprawi jej to wiele klopotu - przemienic w ropuche tego durnia, ktory dopuscil sie obrazy, by zeslala deszcz, bo kozy bardzo potrzebuja wody, ale nie powinno padac zbyt dlugo, bo wtedy wszedzie pojawi sie bloto. Pewnego rzeskiego jesiennego dnia do swiatyni znienacka przybyla Zelana. Przez grube kamienne bloki dostrzegla krolewski tron starszej siostry. Wyrzezbiony byl, oczywiscie, z najbielszego marmuru, za nim zwisala z powaly karminowa draperia, a stal w ogromnej sali otoczonej wzdluz scian smuklymi kolumnami. Sama Aracia, odziana w bogata suknie i w zlotej koronie na glowie, wyraz twarzy miala odpowiednio wyniosly. Jakis tlusty czlowiek w czarnej plociennej szacie oraz mitrze z nieciekawym ornamentem stal przed tronem, zawodzac koszmarnie nudna oracje pochwalna. Pani Zelana spostrzegla, ze siostra z wielka uwaga chlonie kazde slowo. Wtedy przyszedl jej do glowy iscie diabelski pomysl. Chociaz doskonale wiedziala, ze zamierza sie zachowac paskudnie, nie mogla sie oprzec naglemu impulsowi. Przeslonieta jedynie leciutka mgielka gazy, ukazala sie znienacka tuz przed tronem. Kilku pulchnych slugusow zemdlalo z wrazenia, a kilku innych, bardziej sklonnych do kontemplacji teologicznych, zaczelo rozwazac rewizje paru dogmatow wiary. Aracia az sie zatchnela. -Okryj sie! - rozkazala ostro. -Po co? - zdziwila sie niewinnie Zelana. - Nie ima sie mnie zimno ani goraco, nie mam zadnych defektow urody, ktore musialabym ukrywac. Jesli ty chcesz sie owijac jak kokonem, to twoja sprawa, ale ja nie bede udawac poczwarki. -Czy ty nie masz wstydu?! -Jasne, ze nie. Przeciez jestem doskonala. Nie wiedzialas? - usmiechnela sie promiennie. - Siostrzyczko - zmienila temat - Dahlaine chce sie z nami widziec. I to teraz. Jak do niego dotrzemy, wszystko nam wyjasni. Nie zabieraj ze soba Marzycielki. -Jezeli Dahlaine chce mi cos powiedziec, moze sie tu sam pofatygowac - stwierdzila Aracia. - Nie bede przed nim bila poklonow w brudnej norze na koncu swiata. -Jak sobie zyczysz, droga siostrzyczko - zgodzila sie Zelana ze slodkim usmiechem. - Przypuszczam, ze twoi wyznawcy z najwieksza rozkosza popatrza, jak bijesz poklony przed bratem we wlasnej swiatyni. Zakladajac oczywiscie, ze w ogole bedzie jeszcze stala, kiedy Dahlaine przybedzie tutaj na blyskawicy. Jej blask nie jest taki zly, ale przy tym powstaje strasznie duzo halasu i czasami wala sie domy. Pozniej twoi tlusci sluzacy, odbudowujac ci palac, zyskaja okazje, by sie zastanowic nad faktem, ze najwieksza bogini wszechswiata bila poklony przed kims, kto z wygladu przypomina nieogolonego niedzwiedzia. -Ty nigdy mu sie nie klaniasz - zauwazyla Aracia z niezadowoleniem. -Pewnie - rozesmiala sie Zelana. - Nie musze mu sie klaniac, bo sama nie oczekuje i wcale sie nie spodziewam, ze ktos bedzie przede mna zginal kark do ziemi. Tak to wlasnie jest, Aracio. Zapomnialas juz? Czas wyjsc z kokonu, siostrzyczko. Zaczelo sie snienie, kto wie, moze Vlagh wykona pierwszy ruch szybciej, niz przypuszczamy. Chodz, porozmawiajmy z Dahlaine'em, poki jeszcze jest czas. * Zelana ujela siostre za reke i pognaly na skrzydlach wiatru do krainy rzadzonej przez starszego brata. Nadeszla juz jesien, totez ziemia pod nimi mienila sie wszystkimi kolorami teczy, wody rzek i strumieni blyszczaly w sloncu srebrem, a gory wypietrzone na polnocnym krancu krolestwa Aracii lsnily biela wiecznych sniegow. Na wszelki wypadek nadlozyly troche drogi, lecz ominely Pustkowie. Wielu Vlaghowych slugow mialo nieprawdopodobnie wyostrzone zmysly, a nie czas byl teraz wzbudzac czujnosc wroga. Moze dmuchaly na zimne, ale zgadzaly sie, ze lepiej nie ryzykowac. Trzeba przyznac, ze z niecierpliwoscia oczekiwaly rodzinnego spotkania, bo nie bylo takiego co najmniej od tysiaca lat. Trudno byloby ich nazwac rodzina idealna, ale czy takie w ogole istnieja? Z drugiej strony, choc zdarzaly im sie klotnie i nieporozumienia, w krytycznych momentach zawsze potrafili zapomniec o niesnaskach i wspolnie szukac rozwiazania. -To jest gora Dahlaine'a? - spytala Aracia, wskazujac odlegly szczyt. Zelana przyjrzala sie uwazniej. -Nie, to nie ta. Rekinia jest troche wyzsza. -Nigdy jeszcze nie patrzylam na Ojca z tej wysokosci - przyznala Aracia. - Wyglada zupelnie inaczej niz na dole. -Sprobuj na niego czasem spojrzec ze skraju nieba - zaproponowala Zelana. -Skad? - Aracia byla wyraznie zdziwiona. -Z tego miejsca, gdzie zanika blekit. Kiedy wybralam sie do Dahlaine'a opowiedziec mu sen Elerii, dlugo nie moglam znalezc odpowiedniego wiatru. Wreszcie trafilam na wlasciwy, ale okazalo sie, ze leci bardzo wysoko, az po zewnetrznej krawedzi powietrza. Z takiej wysokosci widac nawet krzywizne swiata. -Cos podobnego! - zdumiala sie Aracia. - Veltan wspominal, ze z ksiezyca ziemia wyglada jak niebieska pilka. - Zmarszczyla brwi w zamysleniu. - Wlasnie sobie uswiadomilam, ze nie wiem, dlaczego Matka Woda zeslala Veltana na ksiezyc, i to na tyle lat. Naprawde az tak dotkliwie ja obrazil? -Owszem - rozesmiala sie Zelana. - Powiedzial jej, ze jest nudna. -Niemozliwe! -A jednak. Sama wiesz, jaki potrafi byc beztroski. Sadzil, ze jest szalenie dowcipny, ale najwyrazniej do niego nie dotarlo, ze Matka Woda nie ma poczucia humoru. Blaznowal ile wlezie, popisywal sie absurdami, zartowal sobie na temat liczby odcieni blekitu, wspominal cos o falkach i piankach... daleko przekroczyl granice dobrego smaku. Chyba mial nadzieje rozsmieszyc Matke Wode. Nie powiodlo mu sie i nie wyszlo mu to blaznowanie na zdrowie. Matka stracila w koncu cierpliwosc i kazala mu sie wynosic na ksiezyc. Doigral sie... Spedzil tam dziesiec tysiecy lat. Ale nic sie nie zmienil. On chyba juz nigdy nie dorosnie. -Zabija czas, katalogujac odcienie blekitu - przypomniala sobie Aracia. - To jego glowne zajecie. -Ile ich odkryl? -Kiedy ostatnio z nim rozmawialam, wyodrebnil, zdaje sie, ponad trzynascie milionow. Ale to bylo jakies sto lat temu, pewnie do tej pory odkryl wiecej. -Tam jest Rekinia Gora. - Zelana wskazala posepny szczyt. - No, przekonamy sie, czy Dahlaine zdazyl juz sprowadzic Veltana. Zsunely sie lsniacym powietrzem w strone urwiska. Po drodze wystraszyly przelatujacy klucz dzikich gesi. Zelana lubila gesi. Nie byly to najmadrzejsze ptaki na swiecie, ale cyklicznymi migracjami precyzyjnie oznaczaly pory roku, co dawalo pewna stabilnosc nieprzewidywalnemu swiatu. Siostry stanely na ziemi przy wejsciu do korytarza. Zelana poprowadzila Aracie kretym zejsciem w dol, do podziemnego domu brata. -Okropnosc - stwierdzila Aracia, rozgladajac sie dookola. - Czy on sam przyczepil sople na suficie? -To nie jest lod - odparla Zelana. - To kamien. Tworzy sie wlasciwie tak samo, tyle ze troche wolniej. -Czemu mieszka w takich ciemnosciach? Przeciez tutaj mozna umrzec z glodu! -Ma wlasne slonce. W jaskini zawsze wisi mu nad glowa. Jest ciagle przy nim, wiec Dahlaine nie narzeka na brak swiatla. -Wzial sie do wyrabiania slonc? - Aracia byla pod wrazeniem. -Sprobowalam raz, ale wybuchlo, jak tylko zaczelam je przasc. -Pewnie bylo za lekkie. Slonce trzeba bardzo starannie wywazyc. Za lekkie wybucha, za ciezkie zapada sie w siebie. Aracia bojazliwie potoczyla wzrokiem dokola. -Gdzie jest Marzyciel Dahlaine'a? - szepnela. -Ashad? Podobno bawi sie z niedzwiedziami. Wyglada na to, ze kazde z nas ma ulubione zwierzeta: ja delfiny, Dahlaine niedzwiedzie, Veltan owce, a ty jestes, zdaje sie, wyjatkowo przywiazana do fok, ktore w twojej krainie wyleguja sie na wybrzezu. -Bawilismy sie ze zwierzetami, czekajac, az ludzie dojrzeja - przypomniala Aracia. Znow rozejrzala sie po mrocznym wnetrzu. - Wyglada na to, ze Dahlaine jeszcze nie znalazl Veltana - stwierdzila. - Nigdzie ich tu nie widac. Duza ta jaskinia? -Bardzo duza i wyjatkowo gleboka - odparla Zelana. - Nie przejmuj sie, na pewno zaraz sie zjawia. Czy twoja Marzycielka juz opowiedziala ci jakis interesujacy sen? -Nie, jeszcze nie. Chyba nie jest gotowa. Najwyrazniej twoja ujawnila sie pierwsza. Moim zdaniem sen o poczatkach swiata jest wprowadzeniem dla pozostalych Marzycieli. Naprawde widziala we snie cala historie? -Przynajmniej w zarysach - potwierdzila Zelana. - Ma jeszcze drobne trudnosci z doborem slow. Poniewaz bawila sie glownie z delfinami, ich jezykiem posluguje sie duzo lepiej niz naszym. To moja wina, bo bylam tak zajeta poezja i muzyka, ze nie uczylam jej mowic. - Zbyla te troske lekkim wzruszeniem ramion. - Nikt nie jest doskonaly. Podejrzewam, ze Eleria nadal mysli po delfiniemu, a jezyk ich mlodych nie jest zbyt precyzyjny. Tak czy inaczej, starala sie jak mogla. A jak ma na imie twoja Marzycielka? -Lillabeth - szepnela Aracia czule. - Jest najpiekniejsza istotka na swiecie. -Maja na nas identyczny wplyw - westchnela Zelana. -Jaki? -Ksztaltuja nasze postrzeganie rzeczywistosci. Podejrzewam, ze Dahlaine i Veltan patrza na swoich Marzycieli w taki sam sposob jak ty na Lillabeth, a ja na Elerie. A wytlumaczenie jest proste: kochamy te dzieci, bo sa nasze, pod nasza opieka. -Moglabys mi powiedziec jeszcze kilka slow na temat snu Elerii? - spytala Aracia. -Zaczekajmy na Dahlaine'a i Veltana. Sam sen to nie wszystko, a Dahlaine chyba najlepiej oceni, co sie dzialo. -O ile kiedys wreszcie tutaj dotrze - podsumowala Aracia ponuro. * Na zewnatrz chyba juz zblizal sie wieczor, gdy okolica wstrzasnely dwa ogluszajace grzmoty. -Dziecinada! - Aracia wydela usta. - Czy oni naprawde musza obwieszczac calemu swiatu o swoim przybyciu? -Mezczyzni sa jak mali chlopcy - stwierdzila Zelana. - Popisywanie sie to ich druga natura. Podrozowanie na blyskawicach gwarantuje przyciagniecie ogolnej uwagi. -Tylko ze potem wygladaja okropnie dziwacznie. Swieca sie i wlosy im stercza na wszystkie strony... -Tak to juz jest, jak sie podrozuje na piorunach. Owszem, droga mija wyjatkowo szybko, ale ja tam stanowczo wole wiatr. Wolniej, za to nieporownanie ciszej. Kilka chwil pozniej z kretego korytarza wylonili sie dwaj bogowie. -Czemu tak dlugo? - spytala Zelana. -Nielatwo bylo znalezc naszego mlodszego brata - wyjasnil Dahlaine kwasnym tonem. -Straszny z niego ponurak - zauwazyl wysoki, jasnowlosy Veltan. -Nie bylbym w takim kiepskim humorze, gdybys wreszcie przestal sie przede mna chowac - oznajmil Dahlaine. - Zelano, opowiedzialas Aracii sen Elerii? -Z grubsza. Krecily sie przy niej tlumy wyznawcow, a jeszcze nie czas, zeby wiedzieli, co sie dzieje. -No to teraz juz opowiedz wszystko, moja ostrozna siostrzyczko - poprosil Veltan, usmiechajac sie szeroko. -Jak sobie zyczysz, ksiezycowy chlopcze - zgodzila sie Zelana zgryzliwie. - Kilka dni temu delfiny poznaly Elerie ze stara wielorybica, ktora powiedziala mojej Marzycielce, ze chce jej cos pokazac. Poplynely na pobliska wysepke. U brzegow odszukaly gigantyczna ostryge, ktora sie otworzyla, ukazujac ogromna rozowa perle. Wielorybica polecila Elerii wziac klejnot, wiec dziewczynka zabrala go do domu. Po powrocie byla bardzo zmeczona, zasnela w mgnieniu oka. Wtedy perla uniosla sie nad nia w powietrze, rozjarzyla rozowym blaskiem i powiedziala mi, zebym sie nie wtracala w nadchodzace zdarzenia. Wisiala nad Eleria przez cala noc, a rano Marzycielka opowiedziala mi sen, ktory ja nawiedzil. W skrocie rzecz ujmujac, przysnilo jej sie w zasadzie wszystko, co sie stalo od stworzenia swiata az do dzis. -Chyba troszeczke przesadzasz, Zelano - rozesmial sie Veltan. -Nie, braciszku, nie przesadzam. Rozowa perla, a takze wielorybica nie sa w rzeczywistosci tym, na co wygladaja. -Zdaniem Zelany - wtracil sie Dahlaine - Matka Woda zaczela sterowac biegiem wydarzen. Jestem gotow zgodzic sie z moja siostra. -A teraz przejdzmy do najciekawszego watku - zaproponowala Zelana. - Kochany starszy bracie, czy zechcialbys nam wyjasnic, kim sa te dzieci, ktore tak dobrodusznie ofiarowales nam kilka lat temu? -Sa Marzycielami, to przeciez oczywiste - odpowiedzial Dahlaine odrobine zbyt szybko. -I...? - naciskala Zelana. -I co? -I kim jeszcze? Twoje poczynania sa zawsze tak latwe do przewidzenia, ze potrafimy cie przejrzec na wylot. -Nie wierze! - wykrzyknal raptem Veltan. - Nie mogles posunac sie az tak daleko! -Nie do konca rozumiem... - zaczela Aracia. Nagle zaparlo jej dech w piersi. - Dahlaine! - szepnela. -Co mam wam powiedziec... - Dahlaine wyraznie spuscil z tonu. - Taka byla potrzeba, chyba sie ze mna zgodzicie? -Tys oszalal! - odezwal sie Veltan. - Oni nie powinni sie zjawic w naszym cyklu. Jak tylko uswiadomia sobie, kim sa, przejma wladze nad naszymi krainami. -Zanim ich obudzilem, zablokowalem im dawniejsze wspomnienia - odparl Dahlaine. - I troche przeksztalcilem, zeby bardziej przypominali nowo narodzone istoty ludzkie. Potrzebuja snu, oddychaja i nie zywia sie swiatlem. Sa jeszcze bardzo dziecinni i nie zdaja sobie sprawy, kim sa, wiec ich obecnosc w czasie naszego cyklu nie doprowadzi do podzialu Dhrallu. To naprawde tylko dzieci. Zanim dorosna i poznaja prawde o sobie, nasz czas sie skonczy. -Naraziles swiat na ogromne ryzyko! - rozgniewala sie Aracia. -Postapiles nieodpowiedzialnie! -Spokojnie, Aracio - odezwala sie Zelana. - Jesli uda ci sie, jak mnie, pokonac strach, dostrzezesz, do czego zmierzal Dahlaine. Skoro ta przerazajaca istota, mieszkajaca w Pustkowiu, zamierza lada moment zwrocic sie przeciwko nam, bedziemy potrzebowali wszelkiej pomocy, a oni maja do stracenia tyle samo co my. A wlasciwie nigdy ich tak naprawde nie poznalismy. Sa wyjatkowo mili. Mnie takze kiedys nie podobala sie mysl, ze bede zastapiona, ale odkad poznalam i pokochalam Elerie, juz sie tego tak bardzo nie obawiam. O to ci wlasnie chodzilo, Dahlaine? Chciales, zebysmy ich poznali, pokochali i wreszcie obdarzyli zaufaniem, prawda? -Czasami jestes tak przenikliwie inteligentna, ze az zaczynam sie bac - powiedzial Dahlaine, krzywiac sie. -Nasz brat jest bystrzejszy, niz przypuszczalem - przyznal Veltan. - Obudziwszy ich przed koncem naszego cyklu, pozwolil nam ich wychowac jak wlasne dzieci i przygotowac na wszystko, co sie zdarzy po naszym odejsciu na spoczynek. -Mozemy im sie odwdzieczyc tym samym, kiedy ich czas bedzie dobiegal konca - dorzucila Zelana. - Tym razem ja jestem opiekunka Elerii, nastepnym ona zostanie moja. -To uczciwy uklad - stwierdzil Veltan. Zamilkl na chwile. - Zbyt dlugo bylismy sobie obcy. Mamy takie same obowiazki, odrobina wspolpracy na pewno nie zaszkodzi. Nie podoba mi sie, ze ukryles przed nami swoje plany, Dahlaine, ale zostawmy to na razie. Co dalej? -Przede wszystkim - zaczela Zelana - nie powinnismy naszych Marzycieli zbyt szczegolowo wtajemniczac w sprawy. To ciagle jeszcze dzieci, a mlode zawsze sa bardzo wrazliwe, niezaleznie od gatunku. Nie wolno nam skalac ich snow wyjasnieniami, co oznaczaja. Dopoki beda wierzyli, ze to tylko gra wyobrazni, nie zalamia sie pod brzemieniem przerazajacych obrazow. Gdyby natomiast zorientowali sie, czego potrafia dokonac dzieki swoim podswiadomym marzeniom, mogliby probowac zmieniac najglebsze poklady jazni, a to pociaga za soba niebezpieczenstwo straszliwej katastrofy. Wtedy Matka Woda najprawdopodobniej doszlaby do wniosku, ze nalezy zeslac na ksiezyc nie tylko Veltana, ale wszystkich nas osmioro. -Przypuszczalnie masz racje - zgodzil sie Dahlaine. - Sny powinny byc jak najczysciejsze. - W namysle potarl brode. - Dostrzegam jednak drobny problem. Jestem prawie calkowicie pewien, ze Vlagh wyczuwa sny. Moze nie w kazdym szczegole, ale wie, ze Marzyciele sa tutaj i spelniaja swoja powinnosc. Wobec czego nalezy sie spodziewac, iz wkrotce kaze ohydnym stworom z Pustkowia wspinac sie na gory, a my nie mamy dosc ludzi, zeby odeprzec ich atak. Nie przypuszczam, zeby w calym Dhrallu bylo piecset tysiecy ludzkich istot. Vlagh dysponuje zapewne armia dziesiec razy wieksza. Jego sludzy nie sa specjalnie bystrzy, ale sama ich liczba jest przytlaczajaca. Bedziemy musieli sprowadzic obcych z innych czesci swiata. -Nie ma mowy! - sprzeciwila sie Aracia gwaltownie. - Mieszkancy Dhrallu sa czysci i niewinni, a tamci to barbarzynskie potwory! Takie same monstra jak te z Pustkowia! -Niezupelnie, Aracio - zaoponowal Dahlaine. - Przede wszystkim mozemy nimi kierowac, jesli zajdzie taka potrzeba. Jedynym klopotem, jaki ja widze, jest jezyk. Obcy uzywaja innej mowy niz mieszkancy Dhrallu. -To zaden klopot - wtracil sie Veltan. - Badalem kilka zamorskich kultur. Rzeczywiscie ludzie z innych kontynentow uzywaja calkowicie niezrozumialego jezyka, ale mozna sobie z tym calkiem latwo poradzic. -Tak? - zdziwil sie Dahlaine. - W jaki sposob? -Wystarczy porozumiewac sie bezposrednio z umyslem. -Rzeczywiscie - przyznala Zelana. - Mowy delfinow nauczylam sie w niecaly tydzien. Jezeli slucha sie umyslem, a nie uszami, nauka idzie bardzo szybko. -Interesujace spostrzezenie - zamyslil sie Dahlaine. - Nie przypuszczam jednak, zeby ludzie posiadali taka umiejetnosc. -Ja ich tego naucze - zaoferowal sie Veltan. -Jak? - spytala Aracia. -Sprawa jest dosc skomplikowana - odparl Veltan wymijajaco. - Nie podejrzewam, zebys chciala wnikac w szczegoly. -Dobrze wobec tego - ustapila Aracia. - Wyjasnij mi tylko, jakie beda rezultaty. -Przybysze beda mowili we wlasnym jezyku, a mieszkancy Dhrallu w swoim, ale jedni i drudzy uslysza rodzima mowe, wiec beda sie doskonale rozumieli. -Czy ta sztuczka zadziala takze pomiedzy grupami przybyszow? - zapytal Dahlaine. - Przypuszczalnie bedziemy musieli sprowadzic przedstawicieli roznych kultur. -Jasne - przytaknal Veltan. - Wystarczy zdecydowac, kogo ma objac ta umiejetnosc. Tyle ze warto sie ograniczyc do naszego kontynentu. Ludzie z zamorskich krain uzywaja tysiaca roznych jezykow, pewnie lepiej tego nie zmieniac. Gdyby potrafili sie porozumiec, zawieraliby sojusze, a to mogloby sie dla nas skonczyc powaznymi klopotami. -Trudno sie z toba nie zgodzic - uznal Dahlaine. - Przekonajmy sie, co z tego wyniknie. -Wcale mi sie ten pomysl nie podoba! - upierala sie Aracia. - Nie wolno barbarzyncow sprowadzac na swieta ziemie! -Nie bedzie taka swieta, kiedy bezbozne potwory z Pustkowia przedostana sie przez gory - zirytowal sie Dahlaine. - Przybysze sa nieokrzesani, przyznaje, ale to przeciez wojownicy. Nasi ludzie nawet jeszcze nie odkryli zelaza, nadal uzywaja narzedzi z kamienia. Istoty ludzkie z innych kontynentow nie maja co prawda pojecia o znaczeniu Dhrallu, ale za to naprawde potrafia walczyc. Wieksza czesc zycia doskonala sie w tej sztuce. Powinnismy odwiedzic inne ludy i wyszukac najlepszych wojownikow. Potem sciagniemy ich tutaj, korzystajac z roznych sztuczek, a kiedy juz znajda sie w Dhrallu, skusimy ich zlotem. -Zloto jest niezbyt pozyteczne - sprzeciwil sie Veltan. - Owszem, ladne, ale nie ma zadnego praktycznego zastosowania. W zasadzie bardzo przypomina olow. -Wiem na pewno, ze ludy z innych kontynentow zawsze go pozadaja. Jesli tylko uslysza o zlotych gorach w Pustkowiu, nie pozbedziemy sie ich nawet sila. Zreszta nie mamy wyboru. Nasi ludzie nie moga sie zmierzyc ze slugami Vlagha, nie maja odpowiednich umiejetnosci. Potrzebna jest nam pomoc tych pogardzanych przez Aracie barbarzyncow, i to jak najszybciej. Ruszajmy w swiat na poszukiwanie sojusznikow. To jedyny sposob na ocalenie Dhrallu przed Vlaghiem. 4 Pani Zelana juz bardzo dlugo leciala niesiona zachodnim wiatrem nad przestworem oceanu. Wiedziala, ze daleko od brzegow Dhrallu znajdzie inny lad. W kazdym razie byl on tam, zanim wprowadzila sie do groty ukrytej na wyspie Thurn. Bo kto wie, moze znowu sie gdzies przemiescil?Nad Matke Wode nadciagala noc, gdy Zelana dostrzegla cos dziwnego. Jakby ogieniek plynacy po wodzie. Ogien i woda nie ida w parze, wiec zdumiona bogini postanowila sprawdzic, co to takiego. Splynela w dol w ciemniejacym powietrzu, a gdy znalazla sie blizej Matki Wody, dostrzegla rzecz niezwykla. Z poczatku sadzila, ze ma przed oczami plywajacy dom, wkrotce jednak sie zorientowala, ze widzi nieprawdopodobnie wielka lodz, podobna do tych, jakich ludzie z jej krainy uzywali, wybierajac sie na polow. Ogien zamknieto w szklanym pudeleczku na rufie. Opuscila sie cichutko na wode i na paluszkach podeszla blizej. Ten plywajacy obiekt byl stanowczo znacznie bardziej skomplikowany niz kazda lodz zbudowana przez lud Dhrallu, ale najwyrazniej sluzyl temu samemu celowi. Obcy byli zatem rybakami. Lodz byla naprawde ogromna, waska i dluga. Zbudowano na niej nawet domy kryte plaskimi dachami, zeby ludzie mogli sie schronic w razie niesprzyjajacej pogody. Nie wiedziec czemu uznali takze za stosowne umiescic posrodku lodzi pien drzewa. Zblizywszy sie do tego plywajacego dziwu, pani Zelana stwierdzila, ze roztacza on wyjatkowo przykra won. Wtedy wlasnie z niskiego domku na rufie wyszlo dwoch ludzi o owlosionych twarzach. Byli wysocy i muskularni, ubrani w tkaniny i skory. Obaj mieli przytroczona do pasa jakas bron. Ciekawe. Zwykli rybacy nie nosza stale przy sobie broni. Wiec ci dwaj nie wyplyneli w morze na polow ryb. Zelana odsunela sie w ciemnosc i otworzyla umysl na slowa obcych. -Noc w sam raz dla nas, kapitanie - odezwal sie jeden. -Nareszcie - przytaknal drugi. - Dosyc juz mialem tej podlej pogody. Zelana byla niebotycznie zdumiona, ze rozumie obca mowe. Sztuczka jej brata dziala! Eksperymenty Veltana nieczesto przynosily oczekiwany skutek. -Wol, skocz no mi na gore - zarzadzil kapitan. - Skoro morze ucichlo, zaraz sie tu zaroi od statkow. Nie plywamy "Mewa" dla zabawy. -Tak jest, kapitanie! Trogickie statki zwykle trzymaja sie blisko brzegu, ale sztorm na pewno rzucil kilka na glebsze wody. Jesli nam sie poszczesci, zgarniemy trogickie zloto, zanim dojrza suchy lad. -No, zaczynasz myslec jak prawdziwy Maags! - uznal kapitan ze zlowieszczym usmiechem. - Kiedy sobie pomysle, ze bedziemy zdejmowac trogickie statki jak dojrzale jablka z drzewa, robi mi sie cieplo na sercu. Pogon zaloge do roboty. Trzeba polatac zagle i wyrzucic do morza resztki takielunku zniszczonego przez sztorm. Pare razy malo brakowalo... * Zelana siadla ze skrzyzowanymi nogami na powierzchni Matki Wody i pograzyla sie w rozwazaniu interesujacych mozliwosci. Dwoch obcych, Wol i Kapitan, nazywali swoja lodz statkiem. Mowili tez o innych statkach w poblizu. Bylo zupelnie jasne, ze te istoty ludzkie, ktore siebie nazywaly Maagsami, nie wyplynely na Matke Wode na polow ryb. Wyraznie szukali statkow innych obcych, po to by zabrac ich zloto. Wobec tego domysly Dahlaine'a na temat zoltego kruszcu byly trafne. Istoty ludzkie rzeczywiscie pragnely zlota, choc bogini calkiem nie pojmowala dlaczego. "Mewa" zdawala sie stwarzac doskonala okazje, ktorej nie wolno bylo przegapic. Jesli pani Zelana dobrze zrozumiala rozmowe dwoch obcych i jesli wypadki potocza sie tak, jak przewidywal Kapitan, bedzie mogla obejrzec obcych, ktorzy siebie nazywali Maagsami, w dzialaniu. Gdyby dowiedli swojej przydatnosci, statek ulatwi jej zadanie. Wystarczy szepnac slowo Matce Wodzie, by wartki prad zaniosl te wielka lodz na zachodni brzeg Dhrallu nieomal tak szybko, jak wiatr niesie pylek kurzu. Im dluzej o tym wszystkim myslala, tym bardziej utwierdzala sie w przekonaniu, ze owi Maagsowie moga sie okazac wlasnie tymi, ktorych szukala. Trzeba bylo jeszcze jakis czas poprzygladac sie im i posluchac, a to oznaczalo, ze musiala sie znalezc we wnetrzu tego statku zwanego "Mewa". Nie sprawi jej to zadnego klopotu. Miala swoje sposoby, zeby sie nie rzucac w oczy. Jesli Maagsowie naprawde okaza sie przydatni... Piraci 1 Kapitan Sorgan Orli Nos nie przyznalby tego nawet pod grozba utraty zycia, ale prawda byla wlasnie taka, ze wraz z zaloga statku "Mewa" odkryl Dhrall przez calkowity przypadek.Wszyscy wiedza, ze Sorgan Orli Nos z Maagsu jest najwiekszym kapitanem wszech czasow. Zaden czlowiek nie potrafi rownie trafnie jak on przepowiadac wiatrow, przewidywac pogody, odgadywac przyplywow i odplywow czy ladunku statku, ktory mial nieszczescie spotkac "Mewe" na morzu. Ludzie z Maagsu sa roslejsi niz mieszkancy krain lezacych dalej na poludnie. Wyplyneli na morze u zarania swoich dziejow. Ich ziemia jest gorzysta, strome stoki prowadza prosto do wody, jakby niemo wskazywaly, w ktora strone maja dazyc ludzie. W gorach dobrze sie poluje, ale zle uprawia role, totez ludzie z Maagsu zostali rybakami. Latwiej wykuc z zelaza haczyk niz plug, a sieci zgarniaja wiecej niz kosa. Ludzie zyjacy z morza nie czekaja na zbiory miesiacami; moga po nie wyruszac, kiedy zechca. Od zarania dziejow Maagsu mieszkancy tej krainy nadawali swoim dzieciom opisowe imiona. A poniewaz moglo sie zdarzyc w jednym miasteczku kilkoro Wielkich Stop czy Kozich Zebow, nierzadko takze Krotkich Rozumow, Tlusciochow albo Koslawych Paluchow, dodawano takze mniej jednoznaczne imiona, zwlaszcza gdy Maagsowie zetkneli sie z bardziej rozwinietymi ludami z poludnia. Sorgan Orli Nos byl dumny ze swego miana, poniewaz sugerowalo, iz ziomkowie kojarzyli go z orlem, najszlachetniejszym sposrod ptakow. Na morze wyplynal bardzo wczesnie, a jego pierwszym kapitanem byl legendarny Dalto Wielki Nochal, czlowiek, ktorego imie budzilo strach w kazdym kapitanie Trogitow plywajacym po polnocnych wodach. Trogici sa rasa skapa i chciwa. Chetnie przywlaszczaja sobie rzeczy nalezace do innych, zwlaszcza wynalazki, ktorych sami jeszcze nie dokonali. Kiedys, w odleglej przeszlosci, trogicki badacz w poszukiwaniu cyny albo miedzi zapuscil sie daleko poza granice swego kraju i odkryl Shaan na zachod od Maagsu. Rodacy, choc niechetnie, to jednak uznali trogickiego poszukiwacza za odwaznego czlowieka, poniewaz mieszkancy Shaanu czuli moralny przymus, by zjesc kazdego, kogo zabili. Zostac zabitym to jedno, ale zjedzonym - przeciez zupelnie co innego. Ow trogicki badacz kupil sobie przyjazn dzikusow z Shaanu dzieki paru bezwartosciowym blyskotkom, a oni zaprowadzili go do miejsc, gdzie rzeki mialy piaszczyste dno. Nie byloby w tym nic szczegolnego, bo wiele rzek ma piaszczyste dno, ale piasek w tych rzekach w duzej czesci sklada sie z platkow czystego zlota. Wiesci o kruszcu rozeszly sie szybko, wiec z calego swiata zaczeli tam sciagac wszelkiej masci awanturnicy, ktorzy uzurpowali sobie prawo do swojej czesci bogactwa. Po kilku latach obiegla swiat nieprzyjemna wiesc, ze poszukiwacze zlota nie wracaja z Shaanu. Entuzjazm bardzo wyraznie przygasl. Wszyscy wiedzieli, skad Trogici biora zloto, ale tez wszyscy znali zagrozenie zwiazane z jego pozyskaniem. Choc to mineral cenny, jednak niewiele jest wart, jesli nie mozna go gdzies wywiezc i wymienic na inne dobra. A Trogici wymyslili rozwiazanie tego problemu. Zbudowali statki, ktorymi przewozili swoje bogactwo do siebie, do Imperium Trogickiego. Byly to statki ogromne, o szerokich pokladach i wielkich kadlubach. Z trudem przepychaly sie przez wodna ton. Natomiast okrety Maagsow byly smukle i predkie. Poniewaz Trogici, choc bogaci, byli skapi, nie wynajmowali wojownikow do ochrony statkow przewozacych niezmierzone skarby. W tamtych czasach Maagsowie porzucili juz rybolowstwo. Trogici wydobywali zloto z rzek Shaanu, przemycali je na wybrzeze i ladowali na statki, ktore nastepnie plynely na morza polnocy... gdzie czekali na nie Maagsowie. Sorgan Orli Nos odebral od kapitana Wielkiego Nochala doskonala edukacje w zakresie trudnej sztuki uwalniania trogickich statkow od cennego ladunku. Jako mlodzieniec naturalnie przehulal zdobyte bogactwa, gdyz mlodzi zeglarze chetnie sie bawia, ale po kilku latach przyszla refleksja, ze kapitanski udzial w zyskach jest znacznie wiekszy niz czesc nalezna zwyklemu marynarzowi, wobec czego zaczal skrupulatnie odkladac polowe zarobku i wkrotce stac go bylo na wlasny statek. Kiedy kupil "Mewe" od starego zylastego pirata, przypadkowo spotkanego w nadbrzeznej tawernie w Weros, jednym z maagsowskich portow, nie byla w najlepszym stanie. Zagle miala w strzepach i przeciekala jak stara balia, ale Sorgan nie mial dosc zlota na nic lepszego. Gdyby pirat nie byl zalany w pestke, pewnie zadalby wiecej, lecz mial pusta sakiewke, a Sorgan przebiegle czekal z ostateczna decyzja, az staremu moczymordzie jezyk z pragnienia zwisnie na brodzie. Czesto niby mimochodem pobrzekiwal monetami. Rozkoszny ten dzwiek odegral w targach niebagatelna role. Kupiwszy "Mewe", Sorgan przede wszystkim zrobil ze swoich dwoch przyjaciol, Wola i Krydy Wielkiej Piesci, pierwszego i drugiego oficera. Swoja droga ranga ta niewiele wtedy znaczyla. W tamtym czasie Sorgan potrzebowal ich pomocy przede wszystkim przy odnowieniu statku. Ponad rok zajelo im trzem dokonanie niezbednych napraw. Czesto brakowalo pieniedzy. W takich razach musieli przerywac remont i szukac na ulicach portowego miasta pijanych marynarzy, ktorym jeszcze zostalo w sakiewkach kilka monet. Wreszcie "Mewa" byla gotowa, by wyplynac w morze. Trzeba bylo tylko zmustrowac zaloge. Statek mial trzydziesci piec metrow dlugosci i osiem szerokosci, wiec potrzebowal sporej obsady. Sorgan staral sie zmniejszyc liczebnosc zalogi do minimum, ale nie udalo mu sie zejsc ponizej osiemdziesieciu. Zastanawial sie nad zmniejszeniem liczby wioslarzy, lecz Wol i Wielka Piesc zaprotestowali gwaltownie, dowodzac, ze w takim razie spadnie predkosc statku, a szybszy statek przynosi wieksze zyski. W koncu "Mewa", w doskonalym stanie i swietnie obsadzona, ruszyla na polnocne morze, szukajac okazji i odpowiedniego celu. Szybko stala sie tam dobrze znana. W srodku lata pewnego dosc nudnego roku napotkala zwykly o tej porze roku szkwal, jeden z tych, co to nigdy nie trwaja dluzej niz dwa dni. Najwyzej trzy. Ten jednak ciagnal sie dluzej; zaloga "Mewy" cierpiala z powodu zlej pogody okragly tydzien, bezradnie patrzac, jak ryczaca burza rwie zagle na strzepy. Gdy wreszcie pogoda sie poprawila, zeglarze dlugo harowali w pocie czola, zeby statek znow mogl, chocby z wielkim trudem, ruszyc po falach. Sorgan zalatwil sprawe z marszu. Zaden statek nie moze liczyc stale na doskonale warunki, wiec trzeba byc zawsze przygotowanym na najgorsze. A poniewaz kapitan rzadko osobiscie lata zagle czy naprawia takielunek, bo takie czynnosci naleza do obowiazkow zwyklych marynarzy, Orli Nos udal sie na spoczynek. Nie udalo mu sie jednak nawet zmruzyc oka. Choc statek znajdowal sie wiele mil morskich od stalego ladu, jakas natretna mucha znalazla droge do kapitanskiej kajuty i bzyczala bezlitosnie, nie pozwalajac zasnac. A kiedy nie latala, bylo jeszcze gorzej - kapitan czul, ze mucha wpatruje sie w niego z wytezona uwaga. Wobec tego, choc bardzo sie staral, w zaden sposob nie mogl odplynac w kraine snu. Tamtego lata po prostu wszystko szlo na opak. * Wreszcie "Mewa" z wyrychtowanym takielunkiem i zalatanymi zaglami znow ruszyla w droge. Jakis czas plynela niesiona wiatrem niedaleko od brzegu Maagsu, gdy Wol spostrzegl na horyzoncie trogicki statek handlowy, gleboko zanurzony pod ciezarem ladunku. -Statek, kapitanie! - ryknal wielkim glosem, ktory podnioslby zmarlych przynajmniej w promieniu mili. -Gdzie go widzisz?! - zapytal Orli Nos. -Dwa rumby na sterburte, kapitanie! Orli Nos oddal rumpel Wielkiej Piesci, a sam skoczyl na dziob, skad Wol obserwowal morze. Krzepki pierwszy oficer wskazal kierunek. -Daleko - stwierdzil Orli Nos z powatpiewaniem. -Kapitanie, wioslarze od dawna obrastaja tluszczem. Przyda im sie wypocic troche sloniny, nawet jesli nie dogonimy tej lajby. -Co racja, to racja - zgodzil sie Sorgan. - Dobrze. Za tym statkiem! Sprawdzmy, czy go dogonimy. Wyglada mi na trogicki, wiec wart bedzie zachodu. -Tak jest, kapitanie! - uradowal sie Wol. - Wioslarze na miejsca! - Huknal tubalnie. Potezni mezczyzni, uragajac calemu swiatu, odlozyli wedki, przerwali gre w kosci i zeszli pod poklad do wiosel. -Podniesc zagle! - rozkazal Wol ludziom na rei. Rzucil okiem przed siebie. - Jest jakies poltorej mili przed nami, kapitanie - ocenil. - Zaden trogicki statek nie dorowna predkoscia "Mewie" pod pelnymi zaglami, jesli i wioslarze zapracuja na chleb. Dopadniemy go jeszcze przed zachodem slonca. -Zobaczymy, zobaczymy. - Sorgan lubil sie czasem poscigac, a gleboko zanurzony trogicki statek dal mu swietna okazje, zeby przypomniec zalodze, co to wysilek. Jesli nawet nie zdobeda lupow, to przynajmniej ludzie zapomna o tym przekletym szkwale, a on sam o irytujacej musze pod sufitem kajuty. Orli Nos nie byl specjalnie zabobonny, ale nie mogl sie pozbyc przykrego uczucia, ze jest stale obserwowany. Scigany statek podniosl wszystkie zagle, a wiec z cala pewnoscia zaloga dojrzala "Mewe". Nie mieli jednak najmniejszych szans. Handlowa krypa, szeroka i ciezka, nie mogla umknac smuklej, chyzej "Mewie". Poznym popoludniem widac juz bylo wyraznie, ze drapieznik dogania ofiare. I to szybko. Wowczas wszyscy marynarze "Mewy", ktorzy nie mieli innych zajec, zaczeli znosic na glowny poklad wszelka bron, a potem stali przy burtach i cwiczyli bitewne okrzyki. Jak to zwykle bywalo, na ten widok Trogici uciekli ze swojego statku. Takie zachowanie stalo sie juz niemal rytualem. "Mewa" zwolnila na krotko, tylko zeby pozwolic marynarzom ze statku handlowego nieco odplynac. Potem Maagsowie weszli na poklad obcej jednostki i zabrali wszystko, co mialo jakakolwiek wartosc. Przeniesli lup na wlasny statek i szybko odplyneli, zeby Trogici mogli wspiac sie z powrotem na poklad, zanim sie potopia. Takie panowaly zwyczaje wsrod cywilizowanych ludow. Nikomu nie dziala sie krzywda, obie jednostki pozostawaly nieuszkodzone, a marynarze rozstawali sie w zgodzie, prawie jak przyjaciele. Orli Nos usmiechnal sie lekko. Zeszlego lata obrabowal jeden z trogickich statkow tyle razy, ze zaczeli sobie z jego kapitanem mowic po imieniu. -Spalimy go, kapitanie? - spytal Wol z nadzieja. Nie wiedziec czemu, ale zawsze chcial palic trogickie statki. -Nie tym razem - odparl Orli Nos. - Niech maja te swoja lajbe. My tez mamy to, czego chcielismy. Moze wroca do Shaanu i wezma nowy ladunek? Bedziemy mogli znowu ich obrabowac. Zostawili wiec w spokoju zlupiony statek handlowy i odplyneli na poludniowy wschod. Wtedy wlasnie doszedl do glosu przypadek, ktory przerwal rutyne. Najglupszy nawet marynarz wie, ze morzem plyna rzeki, niepodobne do tych, ktore tocza swoje wody ladem. Rzeki w morzu sa najczesciej niewidoczne. W koncu woda to woda i powierzchnia morza wyglada wszedzie tak samo, niezaleznie od tego, czy sie spokojnie kolysze, czy pod rozbujana powierzchnia fal pedzi bystrym nurtem. "Mewa" ciagnela rowno swoim kursem, marynarze zajeci byli dzieleniem lupu, gdy nagle jakis prad chwycil statek w zelazne kleszcze i zaczal znosic na polnocny wschod. Pierwszy oficer, Wol, walczyl z rumplem z calej sily, omal go nie polamal. -Klopoty, kapitanie! - krzyknal. - Porwal nas prad! -Wioslarze na miejsca! - rozkazal Orli Nos. - Spuscic zagiel! Zakotlowalo sie, ale efekty byly zalosne. -Nic z tego, kapitanie! - odraportowal Wol. - Chwycil nas i nie puszcza. Ster nie reaguje. -Moze zwolnimy przy zmianie plywow - zastanowil sie Wielka Piesc. -Marne szanse - sprzeciwil sie Wol, poruszajac delikatnie rumplem. - W zyciu nie spotkalem tak silnego pradu. Plywy na pewno go nie zmienia. Moze przycichnie jesienia, ale do tej pory znajdziemy sie bardzo daleko od domu. -Swoja droga mamy niezla predkosc - zauwazyl Wielka Piesc. -Jeszcze ci sie chce dowcipkowac? - zezloscil sie Wol. -Mowie, co widze - odparowal Wielka Piesc. - Zwolnic wioslarzy, kapitanie? -Nie. Niech ustawia dziob z nurtem. Dopoki plyniemy bokiem, zalatwi nas pierwsza wieksza fala. Potem moga odlozyc wiosla, ale niech zostana na miejscach. Jesli zacznie nas znosic na jakas wyspe albo rafe, musza byc gotowi do roboty. -Tak jest, kapitanie. - Wielka Piesc pociagnal sie za grzywke, jakby w dziwacznym salucie. * Nie dane im jednak bylo uwolnic sie z pulapki morskiego pradu. "Mewa" plynela na polnocny wschod przez kilka nastepnych dni, coraz dalej i dalej na nieznane wody. Z uplywem czasu zalodze coraz bardziej rzedly miny. Juz ponad dwa tygodnie nie widzieli ladu. W pamieci odzywaly wyswiechtane opowiesci o morskich potworach, o krawedzi swiata, o demonach i ogromnych wirach wciagajacych cale flotylle. Wol i Wielka Piesc probowali uciszac wichrzycieli, lecz nie do konca im sie to udawalo. Wreszcie, ktorejs jasnej letniej nocy, prad zwolnil niespodziewanie, a potem zamarl calkowicie, porzucajac "Mewe" na plaskim spokojnym morzu. -Co teraz, kapitanie? - spytal Wielka Piesc. -Mysle - odparl Sorgan. - Nie poganiaj mnie. - Spojrzal na Wola. - Ile nam zostalo wody pitnej? - zapytal. -Moze na jakis tydzien, jesli bedziemy ja racjonowac. -Co z zapasami jedzenia? -Troche skape, kapitanie. Grubas pomstuje juz od paru dni. Nie jest moze najlepszym kucharzem na swiecie, ale potrafi upichcic fasole z wieprzowina i doprawic wodorostami, jesli juz koniecznie trzeba. Wiekszym problemem jest woda. -Moze popada? - rozmarzyl sie Wielka Piesc. -Nadzieja sie nie napijesz - stwierdzil Wol ponuro. - Lepiej rozejrzyjmy sie za jakims ladem, i to szybko. Bo w przeciwnym razie... - Nie dokonczyl, ale nie musial. Wszyscy wiedzieli, co mial na mysli. 2 Przez kilka nastepnych dni zaloga "Mewy" musiala zadowolic sie bardzo skapymi racjami, ale wreszcie, pewnego stalowoszarego ranka, jeszcze przed wschodem slonca, Kaldo Dluga Tyka, najwyzszy marynarz na pokladzie, dostrzegl z bocianiego gniazda lad. Ktos nizszy bylby go moze nie zauwazyl, ale Dluga Tyka nie mial watpliwosci.-Ziemia na horyzoncie! - krzyknal. - Dwa rumby na lewa burte, trzy, moze cztery mile. -Obudz Wola - nakazal Wielka Piesc Zajaczkowi, niskiemu zwinnemu czlowiekowi, stojacemu tuz obok. -Nie lubi, jak sie go budzi o tej porze - odparl przytomnie Zajaczek. - Bedzie zly. -Szturchnij go i uciekaj - poradzil Wielka Piesc. - Nie dopadnie cie na pewno, przeciez kicasz jak krolik, nie? -Umiem przescignac wlasny cien - stwierdzil Zajaczek chelpliwie - ale jesli sie potkne i upadne, bede mial caly dzien do tylu. -Wskoczysz na maszt. Wol nie umie sie dobrze wspinac. Idz, musi sie dowiedziec, ze niedlugo bedziemy przybijac do brzegu. -Wyslij kogos innego. Wielka Piesc zacisnal dlon i podsunal Zajaczkowi pod nos. -Wysylam ciebie - oznajmil stanowczo. - Rusz sie. -Spokojnie. - Zajaczek cofnal sie o krok. - Juz ide. Ku jego zaskoczeniu Wol przyjal go z entuzjazmem, jako poslanca przynoszacego dobre wiesci. Byl wielki, wiec potrzebowal duzo jedzenia i wody, dlatego wiadomosc o rychlym przybiciu do brzegu wprawila go w doskonaly humor. "Mewa" byla szybka jak ptak, od ktorego wziela imie, wiec zanim slonce wspielo sie na niebosklon, lad widac bylo juz zupelnie wyraznie. -Powiedz kapitanowi, ze znalezlismy odpowiednie miejsce na brzegu - rozkazal Zajaczkowi Wol. -Dlaczego ja? - zbuntowal sie Zajaczek. -Bo ci kaze. Nie kloc sie ze mna. Po prostu idz. -Tak jest - przystal Zajaczek bez entuzjazmu. -Strasznie klotliwy ten Zajaczek, co? - zauwazyl Wielka Piesc. -Ale za to szybko biega - odparl Wol. - Chyba jest niesmialy. I ciagle sie trzesie ze strachu, lecz jak go troche przycisniesz, zrobi, co mu sie kaze. Jak nie teraz, to pozniej. Kapitan Orli Nos zjawil sie natychmiast. Na jego twarzy malowala sie nieklamana ulga. -Widac jakies miasta na brzegu? - zapytal. -Jak dotad nie, kapitanie - odparl Wol. - Pewnie bedziemy musieli sobie sami upolowac cos do zjedzenia. -Najpierw znajdziemy strumien i napelnimy beczki - zdecydowal Orli Nos. - Lepszy glod niz pragnienie. -Nieduzo lepszy - sprostowal Wol. - Jezeli zacznie mi burczec w brzuchu jeszcze odrobine glosniej, tubylcy uznaja, ze nadciaga burza. -Zobaczcie, jakie ogromne drzewa! - krzyknal Wielka Piesc, wskazujac gesto zalesiony brzeg. - W zyciu nie widzialem takich wielkich! - Moze odrobine przesadzal, ale jego zdumienie bylo calkowicie zrozumiale. Tuz za bialym pasem plazy wyrastaly pnie, ktore mialy pewnie z dziesiec metrow srednicy, a wierzcholkami siegaly chmur. Tam dopiero kazde z nich wypuscilo pojedyncza galaz. -Faktycznie, troche przerosniete - zgodzil sie Wol. -Troche?! - zaperzyl sie Wielka Piesc. - Z jednego mozesz zrobic dwie "Mewy", a jeszcze ci zostanie dosyc drewna, zeby upichcic obiad! -No, ale samych drzew jesc nie bedziemy - przypomnial im Sorgan. - Napelnimy beczki slodka woda, a potem cos upolujemy, bo inaczej Wol niedlugo zacznie przezuwac zagle i kotwice. Jakis czas "Mewa" sunela wzdluz brzegu, az Wol dostrzegl wejscie do zatoki, ktora po chwili okazala sie calkiem niemala laguna. Wielka Piesc ustawil rumpel i osadzil statek na piaszczystej plazy. Wiekszosc zalogi zeszla z pokladu i zajela sie napelnianiem beczek. W tym czasie Wielka Piesc poprowadzil niewielka grupe do lasu na poszukiwanie jakiejs zwierzyny lownej. Wrocili tuz przed zachodem slonca z pustymi rekami. -Widzielismy kilka tropow, kapitanie - odraportowal Wielka Piesc - byly nawet slady sporej zwierzyny, ale nie natrafilismy na zadne zwierze, do ktorego warto byloby strzelac. -Zapasow wystarczy jeszcze na kolacje, mam nadzieje - ocenil Sorgan. - Grubas rozstawil sieci i zlapal kilka rybek slusznych rozmiarow. -Z rybami trzeba ostroznie, panie kapitanie - przestrzegl Wielka Piesc. -Wole jesc ryby niz korzenie i jagody - odparl Sorgan, wzruszajac ramionami. - Napotkaliscie jakies slady obecnosci ludzi? -Nie, kapitanie. Nie bylo scietych drzew, mostow ani nic podobnego. Jesli tu sa jacys ludzie, to ich nie widac. Mimo wszystko chyba nie powinnismy na noc zostawiac "Mewy" na plazy. Lepiej odplynac i zakotwiczyc ja w bezpiecznej odleglosci, na wszelki wypadek. Gdyby sie okazalo, ze ktos tu jednak jest, to zanim porzucimy ostroznosc, najpierw sie czegos dowiedzmy o tubylcach. Nie chcialbym zostac glownym daniem na jakims przyjeciu. -Co racja, to racja - zgodzil sie Sorgan. - Dopilnuj wszystkiego. * Przez kilka nastepnych dni "Mewa" z wolna sunela wzdluz wybrzeza. Marynarze upolowali zwierze bardzo podobne do krowy. W dalszym ciagu nie widzieli ludzi. -Musza tu jacys byc - upieral sie Wol. Bylo to ktoregos popoludnia, mniej wiecej tydzien po pierwszym przybiciu do brzegu. -Niby dlaczego musza? - sprzeciwil sie Orli Nos. -Bo wszedzie sa jacys ludzie, kapitanie. Nawet na wybrzezach Shaanu. -No to miejmy nadzieje, ze tubylcy nie beda tacy jak tamci - wtracil sie Wielka Piesc. - Jezeli w ogole jacys tu sa. Nie tesknie do spotkania z kanibalami. -Moze wyladowalismy za daleko na polnoc - zastanawial sie Sorgan. - Na razie mamy lato, nie wiemy, jak tutaj wygladaja zimy. Mozliwe, ze ludzie mieszkaja duzo dalej na poludnie. "Mewa" plynela wzdluz brzegu i nie minelo wiele czasu, gdy Dluga Tyka zawolal z bocianiego gniazda: -Kapitanie! Przed nami wioska! Ludzi nie widze, ale z paru kominow idzie dym! -Widzisz, Wol, niepotrzebnie sie martwiles - stwierdzil Sorgan. Zadarl glowe. - Daleko do tej wioski?! - krzyknal. -Zaraz za ta piaszczysta lacha! - odkrzyknal Dluga Tyka. - Widze lodki wyciagniete na brzeg, ale przy nich tez nikogo nie ma. -Pewnie ich wystraszylismy - domyslil sie Orli Nos. - Musimy byc wyjatkowo ostrozni. Nie trzeba nam tu zadnej rozroby. - Odwrocil sie w strone rufy. - Hej tam, Zajaczek! -Jestem, kapitanie! -Zadmij w rog pare razy. Przed nami jest wioska, chce dac znac jej mieszkancom, ze mamy pokojowe zamiary. -Taaa jest, kapitanie! - Zajaczek na chwile zniknal pod pokladem i zaraz pojawil sie znowu, z wielkim rogiem w dloniach. Przylozyl go do ust, a wtedy ku brzegowi poplynal dlugi zalobny bek, zwielokrotniony echem pomiedzy drzewami. Orli Nos i inni marynarze sluchali z wytezona uwaga, ale nie doczekali sie odpowiedzi. -Jeszcze raz - zarzadzil Sorgan. - Tym razem sprobuj troche mniej zalosnie. Zajaczek zagral wyzsza nute, zakonczona falszywym kwiknieciem. -Niech on troche pocwiczy - stwierdzil Wol. - Zupelnie jakbym slyszal kota, ktoremu ktos przydepnal ogon. I wtedy gdzies z glebin lasu nadeszla odpowiedz, dzwiek o niebo przyjemniejszy niz beczenie Zajaczkowego rogu. -No, wreszcie zaczynamy do czegos dochodzic - stwierdzil Orli Nos zadowolony. - Dmuchaj w rog - polecil Zajaczkowi. - Postaraj sie, zeby to zabrzmialo przyjaznie. -Robie co moge, kapitanie - poskarzyl sie Zajaczek. - Nie lubicie, kiedy sie wprawiam w graniu na rogu, to co sie teraz dziwic, ze mi nie zawsze wychodzi? "Mewa" okrazyla piaszczysta lache, zaloga zebrala sie na dziobie, ciekawa wioski przycupnietej nad plytka zatoczka. -Nic szczegolnego - zauwazyl Wol. - Glownie patyki poobtykane trawa. -Spodziewales sie palacu? - zapytal Sorgan. - A ja sie ciesze, ze nie widze kamiennych murow i umocnien. Plyniemy tylko jednym statkiem, nie cala flotylla, wiec wcale nie tesknimy do ludzi, ktorzy swietnie sobie radza z nowoczesna bronia. Wyglada mi na to, ze dotarlismy tu jeszcze przed Trogitami. Powiedz ludziom, zeby nie chwytali od razu za miecze i wlocznie. Nie chce straszyc tubylcow. Wioska lezy na skraju lasu, niewiele trzeba, zeby nas poczestowali z ukrycia strzalami, kiedy bedziemy usilowali pogadac z wodzem. Wol, wprowadz "Mewe" do zatoki, ale nie zakotwiczymy przy samym brzegu. Podplyne kawalek szalupa, zatrzymam sie i poczekam. Chyba zrozumieja, ze chcemy rozmawiac, nie walczyc. Wol wykonal polecenia. Jakies sto metrow od brzegu rozkazal rzucic kotwice, zaraz potem kilku marynarzy spuscilo szalupe na wode. -Bede w zasiegu strzalu z luku - powiedzial kapitan Wolowi - ale dopilnuj, zeby ludzie ukryli bron. Chyba ze zrobi sie goraco. Zszedl do lodzi, ujal wiosla i odplynal od statku. Po niedlugiej chwili zatrzymal sie na wodzie. Na plazy pojawila sie grupka ludzi toczacych ozywiona dyskusje. Wreszcie jeden z nich, wysoki szczuply mezczyzna o dlugich jasnych wlosach zaplecionych w dwa warkocze, ubrany w skory, wsiadl do lodki, a pozostali zepchneli go na wode. Ruszyl w strone Orlego Nosa. Widac bylo od razu, ze woda to jego zywiol. Gdy znalazl sie na tyle blisko, ze nawet z "Mewy" widac go bylo dosc dokladnie, Sorganowi przeszly ciarki po plecach. Nie mial najmniejszych watpliwosci, ze tego czlowieka nalezy traktowac z wyjatkowa uwaga. Byl szczuply, prozno by szukac na jego ciele chociaz grama tluszczu, a jego twarz miala zaciety wyraz. Najwazniejsze jednak byly oczy - zrobily ogromne wrazenie na kapitanie "Mewy". Blyszczala w nich determinacja, jaka widuje sie naprawde rzadko. Sorgan mial absolutna pewnosc: jesli ten czlowiek cos postanowil, dazyl do celu, nie baczac na przeszkody. Trzeba bylo zachowac najwyzsza ostroznosc. -Czego chcecie? - zapytal obcy. Nie wydawal sie wrogo nastawiony, co Orli Nos poczytal za dobry znak. Zdziwilo go jedynie, ze ten jasnowlosy czlowiek mowi tym samym jezykiem co Maagsowie. Tym lepiej. -Nie szukamy klopotow, przyjacielu - rzekl. - Przybylismy z daleka, nie wiemy dokladnie, gdzie jestesmy. -Przybiliscie do brzegu Dhrallu, krainy pani Zelany z zachodu. Czy wystarcza ci taka odpowiedz? -Nie przypominam sobie, zebym kiedykolwiek slyszal o Dhrallu - przyznal Sorgan. - Moze dlatego ze przyplynelismy z daleka. Czy pani Zelana jest wasza wladczynia? -Niezupelnie. Wkrotce ja poznacie. Ty jestes Sorgan Orli Nos, prawda? -Skad wiesz? - zdumial sie kapitan. -Pani Zelana uprzedzila nas, ze sie zblizacie i ze niewiele wiecie o Dhrallu. Mam odpowiedziec na wszystkie wasze pytania. -Skad niby wiedziala, ze sie zblizamy? - zapytal Sorgan. - Nie zamierzalismy podrozowac tak daleko od Maagsu... -...ale porwal was prad morski i poniosl az tutaj. Zgadza sie? -Odnosze wrazenie, ze wiesz o nas wszystko, cudzoziemcze. Ja tymczasem nie znam nawet twojego imienia. -Wlasnie mialem sie przedstawic. Jestem Dluga Strzala z plemienia Starego Niedzwiedzia. Pani Zelana z Krainy Zachodniej kazala mi skierowac was do Bialego Warkocza, wodza plemienia Lattash. Pomiedzy nami a wioska Lattash sa trzy inne plemiona. Kazde z nich rozpali ognisko na plazy, zeby wskazac wam droge. Potraficie liczyc do trzech, mam nadzieje? -Oczywiscie, ze potrafimy. - Sorgan poczul sie urazony. - Czym zasluzyles na swoje imie? -Jestem wyzszy niz inni mezczyzni z plemienia Starego Niedzwiedzia, wiec uzywam duzo wiekszego luku, a co za tym idzie, wyjatkowo dlugich strzal. - Powoli wyciagnal reke, w ktorej trzymal bron. Obaj z Sorganem wiedzieli, ze nie wolno im wykonywac zadnych gwaltownych gestow, bo mierzylo w nich kilka tuzinow lucznikow. -Piekny! - zachwycil sie Sorgan szczerze. -Dobrze mi sluzy - stwierdzil Dluga Strzala skromnie. - Nigdy nie chybia. Sorgan uznal to za przechwalke, lecz nie mial calkowitej pewnosci. -Daleko do Lattash? - zapytal. -Dziesiec dni marszem - odpowiedzial Dluga Strzala. - Gdy juz miniecie trzeci ogien na plazy, znajdziecie sie przy waskim przesmyku prowadzacym do zatoki. Nad brzegiem tej zatoki lezy Lattash i tam czeka na was pani Zelana. Sorgan spojrzal na wode, w myslach dokonujac niezbednych obliczen. -Pewien nie jestem, ale powiedzialbym, ze moj statek powinien tam dotrzec w jakies trzy dni. -Im predzej, tym lepiej - stwierdzil Dluga Strzala. - Pani Zelana jest niecierpliwa, a nie nalezy jej denerwowac. Mam cie jeszcze spytac, czy mowi ci cos slowo "zloto". -O tak! - przytaknal Sorgan zarliwie. -Pytam na polecenie pani Zelany. Czy wystarczy wam jedzenia i wody na trzy dni podrozy? Nie przypuszczam, zeby pani Zelana pozwolila wam sie zatrzymac w drodze. -Nie mam zamiaru zwlekac, wiec nie zatrzymalaby mnie, nawet gdyby bardzo chciala. -Nie wiesz, co mowisz, Sorganie Orli Nosie. Prawdopodobnie jeszcze sie spotkamy, na razie jednak ruszaj natychmiast. Tak bedzie najlepiej. 3 -Mial jakas bron poza lukiem, kapitanie? - spytal Wol, kiedy Sorgan wrocil na "Mewe".-Tylko dzide ulozona na dnie lodzi - odrzekl Sorgan. - Nie dotknal jej ani razu, jednak lezala na widoku. Na pewno chcial, zebym zwrocil na nia uwage. Dziwna rzecz, ostrze nie bylo z zelaza, tylko z kamienia. -Kanibale z Shaanu tez maja bron i narzedzia z kamienia - zauwazyl Wol. - Wcale mi sie to nie podoba, kapitanie. Jak tak sobie pomysle, ze moglbym zostac zjedzony, ciarki mnie przechodza. -Nie przypuszczam, zeby to byli kanibale - stwierdzil Sorgan. - Ten zrobil na mnie wrazenie dosc przyjaznie nastawionego. Znal moje imie, upewnil sie, czy mamy dosc zapasow jedzenia i slodkiej wody. Jakies trzy dni drogi stad jest wioska Lattash. Tam znajdziemy niejaka Zelane, ktora chce z nami porozmawiac. Dluga Strzala wspomnial, ze rozmowa bedzie miedzy innymi dotyczyla zlota. Zdaje sie, ze ta Zelana chce wynajac ludzi, ktorzy umieja sie poslugiwac bronia, i jest gotowa dobrze ich oplacic. -Ja tam nie bede przyjmowal rozkazow od baby - zachnal sie Wielka Piesc. -Spokojnie, kamracie - usmiechnal sie Sorgan. - Ty bedziesz dostawal rozkazy ode mnie. A ja bede sie ukladal z ta pania Zelana. Postawic zagle, ruszamy na poludnie! Pewna dama chce ze mna porozmawiac o zlocie. Nie kazmy jej czekac! Raz jeszcze "Mewa" ruszyla na morze, a wowczas, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, zjawila sie sprzyjajaca bryza, wiec statek Sorgana skoczyl lekko na pieniste fale i pomknal chyzo wzdluz brzegu nieznanego ladu. Na noc Sorgan, rozsadny zeglarz, zarzucil kotwice przy jakiejs wysepce, od zawietrznej. Nikt przy zdrowych zmyslach nie plywa po zmroku po obcych wodach. O pierwszym brzasku kapitan wyszedl na poklad, by sprawdzic pogode. Spostrzegl, ze Wielka Piesc i Zajaczek, wychyleni przez sterburte, przygladaja sie czemus z uwaga. -Co tam? - spytal Sorgan. -Dziwne stworzenia zyja w tych wodach, kapitanie - odezwal sie Zajaczek. - Widywalem juz delfiny i morswiny, ale nigdy rozowe! -Rozowe delfiny? -Kapitanie, niech mnie szlag, jesli sie myle. Jeszcze przed switem slyszalem, jak sie pluskaly i wolaly do siebie, a kiedy sie rozwidnilo, ledwie uwierzylem wlasnym oczom. -Zajaczek ma racje, kapitanie - poparl towarzysza Wielka Piesc. - Te bestyjki sa rozowe niby sloneczko o wschodzie, baraszkuja wokol statku jak rozbawione dzieciaki. -O, niech pan patrzy, kapitanie! - Zajaczek dzgnal palcem powietrze za sterburta. Sorgan spojrzal we wskazanym kierunku. Stworzenie, ktore ukazalo sie jego oczom, bylo z pewnoscia delfinem i z pewnoscia mialo skore koloru rozowego. W nastepnej chwili pokazaly sie kolejne. Liczne stado otoczylo "Mewe", delfiny wyskakiwaly nad fale, z pluskiem spadaly do wody, swiergotaly radosnie i swawolily wokol statku. -W zyciu nie widzialem nic podobnego - mruknal Sorgan. - Za chwile podplyna fioletowe rekiny albo zielone wieloryby. Postaw ludzi na nogi - rozkazal Wielkiej Piesci. - Pogode mamy sprzyjajaca, czas ruszac w droge. -Tak jest, kapitanie! "Mewa" gladko sunela na poludnie, ale juz nie sama. Towarzyszyly jej rozowe delfiny, skakaly przed dziobem i zagadywaly zaloge skupiona przy burtach. -Prawie jak eskorta, co, kapitanie? - odezwal sie Wol w ktorejs chwili. Oszacowal bystrym wzrokiem jedno ze stworzen. - Ciekaw jestem, jak smakuje mieso delfina. Chetnie sie przekonam. -Nic z tego! - rzekl Sorgan ostro. - Dopoki nam szczescie dopisuje, lepiej nie kusic losu. Kto wie, moze sciagnalbys na nas szkwal, a nawet trabe wodna? Do Maagsu droga daleka. -Przeciez te rozowe piescidelka nie maja nic wspolnego z pogoda, kapitanie - zaprotestowal Wol. -Moze nie maja, a moze maja. Lapy precz od rozowych delfinow. Nie bedziemy ryzykowac. I tak "Mewa" razno zmierzala na poludnie, a przed jej dziobem, skapane w blasku poranka, dokazywaly rozowe delfiny. -Ogien na plazy, kapitanie! - zawolal Dluga Tyka z bocianiego gniazda. -Wytezaj wzrok! - odkrzyknal Orli Nos. - Beda jeszcze dwa. Po trzecim przypatruj sie brzegowi, szukaj wejscia do zatoki. Tam plyniemy. -Tak jest, kapitanie! * Wczesnym popoludniem trzeciego dnia od czasu spotkania Sorgana z Dluga Strzala "Mewa" minela trzecie ognisko, potem cypel polwyspu i wplynela w waski kanal ciagnacy sie miedzy skalami. -Wezme ster - oznajmil Sorgan Wolowi, kladac dlon na rumplu. - Wioslarze na miejsca, opuscic zagiel. Nie chce osiasc na mieliznie tuz pod nosem bogatej damy. -Tak jest, kapitanie - przytaknal Wol. Orli Nos, prowadzac "Mewe" waskim skalistym przesmykiem, rozwazal dalsze postepowanie. Mial calkowita pewnosc, ze Dluga Strzala nie probowal go w zaden sposob oszukac, ale tez nie odczuwal potrzeby, zeby sie zbytnio spieszyc. Nie wiedzial, z kim sie tutaj spotka, tubylcy jego tez nie znali. Zerknal w niebo. Dawno juz minelo poludnie. Wkrotce powinni wplynac do zatoki. Jakis czas zajmie im znalezienie wioski i podplyniecie do niej na wioslach. Tak czy inaczej na pewno nie wyladuja przed wieczorem. Bezpieczniej bedzie rzucic kotwice z dala od brzegu i z kolejnymi poczynaniami zaczekac do rana. Przybyc do wioski w pelnym swietle dnia, kiedy wszyscy wyraznie widza, co kto robi. -Smigaj na bocianie gniazdo - polecil Wielkiej Piesci, swojemu drugiemu oficerowi. - Rozejrzyj sie za wioska, a potem znajdz nam miejsce na noc. Przelozymy rozmowe z bogata dama na rano. -Tak jest, kapitanie - odparl Wielka Piesc. - Nie nalezy denerwowac tubylcow bez potrzeby. Zakotwiczyli "Mewe" przy skalistym brzegu. Orli Nos nie chcial ryzykowac, ze ktos podkradnie sie do statku w ciemnosci. Wystawil tez nocne warty: w bocianim gniezdzie, na dziobie i na rufie - ot, na wszelki wypadek. Noc minela spokojnie. Straze dostrzegly ognie na pobliskiej piaszczystej plazy, ale nic szczegolnego sie nie dzialo. Rankiem Sorgan zgromadzil zaloge na rufie. -Macie sie wykazac dobrymi manierami - zazadal. - Nie wolno zaczepiac kobiet. I niech sie zaden nie wazy podwedzic jakiejs blyskotki. Tubylcow jest tam pewnie dziesiec razy wiecej niz nas, wiec bedziemy sie zachowywac wyjatkowo przyzwoicie. Wyglada na to, ze ci ludzie potrzebuja naszej pomocy i chca za nia placic zlotem. Nie wymachujcie mieczami ani wloczniami, nie wygrazajcie piesciami. Na szali lezy gora zlota, wiec jesli ktorys z was przeszkodzi w zawarciu ukladu, bedzie mial do czynienia z bardzo niezadowolonym kapitanem. Czy wyrazam sie jasno? - Potoczyl po czlonkach swojej zalogi ponurym wzrokiem. Wszystko wskazywalo na to, ze zostal doskonale zrozumiany. Gdy slonce zaczelo wznosic sie nad horyzont, podniesli kotwice i wioslarze z wolna pchneli "Mewe" w strone, gdzie nocna wachta dostrzegla ognie na plazy. -Zatrzymamy sie jakies sto metrow od brzegu - poinstruowal Sorgan Wola. - Rzucimy kotwice i zaczekamy. Jesli miejscowi beda sie zachowywac przyjaznie, wszystko w porzadku, ale gdyby mieli wojownicze zamiary, robimy w tyl zwrot i wynosimy sie stad. -Wszystko jasne, kapitanie. Sorgan zwrocil uwage, ze wioska Lattash byla znacznie wieksza niz ta, w ktorej poznal Dluga Strzale. Liczne lodzie wyciagniete na plaze oraz rozpiete na tyczkach sieci zdradzaly, ze tutejsi mieszkancy trudnili sie glownie rybolowstwem. Ich domy, jesli w ogole mozna okreslic je ta nazwa, zbudowano z galezi powiazanych w konstrukcje w ksztalcie kopuly i choc wygladaly na prymitywne, zdaniem Orlego Nosa na pewno chronily przed niepogoda. Prozno by wypatrywac w tej osadzie czegos na ksztalt ulicy, chaty staly rozrzucone bez okreslonego porzadku. Pomiedzy osada a rzeka wznosil sie dosc wysoki wal, ktorego poczatek ginal gdzies w gorach. Widac rzeka miala zwyczaj wystepowac z brzegow. W krotkim czasie na wodzie znalazlo sie kilkanascie lodek z ubranymi w skory tubylcami. Sorgan zauwazyl, ze wszyscy sa uzbrojeni po zeby. Ich strzaly i wlocznie mialy co prawda kamienne ostrza, ale przeciez dobrze oszlifowany kamien dosiegnie serca rownie latwo jak zelazo. Lodzie ustawily sie w polkole miedzy "Mewa" a plaza, jedna tylko podplynela prawie do burty statku Sorgana. Znajdowalo sie w niej dwoch pasazerow. Ten, ktory wioslowal, zdawal sie rownie potezny jak Wol, zdobila go plomiennoczerwona broda siegajaca az do piersi. Drugi byl znacznie starszy, mial snieznobiale wlosy zaplecione w warkocze. Ten z broda zrecznie zatrzymal lodz, jego starszy towarzysz wstal. -Witaj w Lattash, Sorganie Orli Nosie - odezwal sie glebokim, dzwiecznym glosem. - Dlugo czekalismy na twoje przybycie. -Jestem zaszczycony - rzekl grzecznie Sorgan. Najwyrazniej nie obejdzie sie bez formalnych wystapien. Nie znal tutejszego ludu, wiec na wszelki wypadek dostosowal sie do jego obyczajow. -Jestem Bialy Warkocz, wodz Lattash - przedstawil sie starzec.- Sluze rada mlodszym mieszkancom wioski. - Usmiechnal sie slabo. - Jezeli zechca mnie sluchac. Sorgan zauwazyl, ze Bialy Warkocz i Dluga Strzala maja podobne poczucie humoru. Wyprostowal sie dumnie. -Powiedziano mi, ze niejaka pani Zelana chce sie ze mna widziec. -Tez tak slyszalem - zgodzil sie Bialy Warkocz. - Zechciej poznac mojego bratanka. - Wskazal wioslarza. - Na imie ma Rudobrody. Zaprowadzi cie do jaskini, gdzie spotkasz sie z pania Zelana. Ja zostane tutaj, zeby twoi ludzie nie martwili sie o twoje bezpieczenstwo. Za jakis czas takie gesty nie beda juz konieczne, ale na razie, poki sie nie znamy, dmuchajmy na zimne. -Jestes rozumnym wodzem, Bialy Warkoczu - przyznal Sorgan. - Poslucham twojej rady w tej sprawie. - Skoro Bialy Warkocz lubi ceremonial, nie szkodzi mu w tym pomoc. Az mu uszami wyjdzie. Przy zachowaniu wszelkich srodkow ostroznosci zamienili sie miejscami. Bialy Warkocz wszedl na poklad "Mewy", a Orli Nos zszedl do lodzi. -Wol, dopilnuj, zeby nasz gosc byl dobrze traktowany! - zawolal Sorgan do swojego pierwszego oficera. -Tak jest, panie kapitanie! - odkrzyknal Wol z szacunkiem. -Dlaczego szlachetna pani Zelana mieszka w jaskini, a nie razem ze wszystkimi? - zapytal Sorgan wioslarza, ktory zrecznie skierowal lodz ku plazy. -Ona nie jest jedna z nas, Sorganie - odparl Rudobrody. - I nie przepada za naszym towarzystwem. -Sadzilem, ze jest krolowa tej czesci Dhrallu. -Niezupelnie. Wedle naszych legend zyla od zawsze, ale nigdy nie przejmowala sie swoim ludem. Dawno, dawno temu odeszla od nas. Dopiero co wrocila i zamieszkala w jaskini na skraju osady. Moj wuj twierdzi, ze jest potezna i ze jesli czegos sobie zyczy, to jej zyczenie z pewnoscia sie spelni. Bialy Warkocz, mowiac o niej, zachowuje sie inaczej niz zwykle. Chyba sie jej boi, a to dziwne, bo on nie boi sie niczego. Pani Zelana nigdy nie opuszcza jaskini, a na uslugi ma tylko jedna mala dziewczynke. To dziecko wychodzi do nas, zeby oznajmic wole swojej opiekunki. -Jak wyglada ta wasza pani? - zapytal Sorgan. Rudobrody zastanowil sie chwile. -Widzialem ja tylko dwukrotnie, za kazdym razem miala zaslonieta twarz. Podsluchalem kiedys rozmowe wuja z innym starszym z naszej osady. Mowil, ze ona czesto sie zmienia. -Zmienia? Jak to? -Wyglada inaczej. - Rudobrody przestal wioslowac. - Kiedy dobijemy do plazy, poprowadze cie samym brzegiem morza. Wuj Bialy Warkocz kazal mi zachowac ostroznosc i pilnowac, zebys byl caly czas widoczny ze statku. Niech twoi ludzie nie maja powodow do zmartwienia. -Twoj lud jest wyjatkowo ostrozny - zauwazyl Sorgan. -Taki jest wuj Bialy Warkocz. Jak wszyscy starcy. -Moze dlatego dozywaja sedziwego wieku. -Pewnie masz racje - zgodzil sie Rudobrody, wracajac do wioslowania. - Musimy wysiasc tutaj - wskazal na wprost. - Blizej jaskini jest pelno ostrych skal tuz pod powierzchnia wody, a ja nie chce stracic lodzi. -Jak daleko bedzie do pani Zelany? - zapytal Sorgan. -Wejscie jest na zboczu tego wzgorza. - Rudobrody wskazal wioslem. - Na koncu plazy. -Dosc odlegle od osady - zauwazyl Sorgan. Zwrocil uwage na szczegolny ksztalt pagorka, przypominajacego kopule. Stoki byly skaliste, z rzadka tylko porosniete rachityczna zielenia. -Pani Zelana nie przepada za naszym zapachem. -Czy powinienem sie przed nia poklonic albo cos takiego? -Chyba nie. Wuj Bialy Warkocz o niczym takim nie wspomnial. Powiedz jej, kim jestes. Chociaz pewnie i tak juz o tym wie, skoro opisala cie, jak tylko sie tu zjawila. Dziob lodzi wsunal sie na piasek. Obaj wysiedli i wyciagneli ja z wody. Ruszyli plaza, caly czas widzac "Mewe". -Slyszales moze, czy szykuja sie tutaj jakies klopoty? - zapytal Sorgan. -Klopoty sa nieodlaczna czescia zycia, Sorganie - odparl Rudobrody. - Najmniejszy drobiazg moze doprowadzic do wojny miedzy plemionami. Ale tak, rzeczywiscie, ostatnio dochodza do nas niepokojace wiesci o istotach z Pustkowia. -Gdzie to jest? -Za gorami - odrzekl Rudobrody niejasno. - Niewiele wiem, bo starzy ludzie nie lubia mowic o tej krainie. Podobno istoty, ktore tam zyja, wygladem przypominaja ludzi, ale raczej nimi nie sa. Od pani Zelany dowiesz sie pewnie wiecej. Przypuszczam, ze wlasnie z ich powodu chce z toba rozmawiac. No, tam jest wejscie do jaskini - wskazal nieregularna szczeline w skalistym zboczu. - Wuj powiedzial, zeby nie wchodzic bez uprzedzenia, nie zaskakiwac pani Zelany. Ostroznie zblizyli sie do pekniecia w skale. -Pani Zelano z Krainy Zachodniej! - zaintonowal tubylec, a echo ponioslo jego slowa. - Nazywam sie Rudobrody. Jestem z rodu wodza Bialego Warkocza, przyprowadzilem przybysza imieniem Sorgan Orli Nos. Chcialas z nim rozmawiac. Czekali kilka chwil, az z mroku wylonila sie sliczna dziewczynka o jasnych wlosach. -Czemu tak dlugo, Sorganie? - spytala. - Ukochana pani zaczynala sie juz o ciebie martwic. Chodzcie, tylko wytrzyjcie nogi. Irytuje sie, kiedy w jaskini zostaja slady blota. * Sorgan i Rudobrody przeszli za dziewczynka przez skalna szczeline o nierownych brzegach, potem kretym waskim korytarzem, az wreszcie znalezli sie w obszernym wnetrzu. Tam, z dala od wejscia do jaskini, plonal niewielki ogien. Przy nim siedziala ciemnowlosa kobieta odziana w stroj z przejrzystej gazy, zwrocona do przybyszow plecami. -Dlugo kazales mi czekac, Sorganie - odezwala sie. - Czyzby statek ucierpial w drodze? -Od wioski Dlugiej Strzaly jest kawalek drogi - odparl Sorgan nieco urazony. -Kiedy scigaliscie trogicki statek pelen cennych lupow, odleglosc wam nie przeszkadzala. -Skad wiesz o tym poscigu? - zdumial sie Sorgan. -Ukochana pani wie wszystko - wtracila sie dziewczynka. - Tak juz jest. -Wystarczy, Elerio - uciela ciemnowlosa kobieta. Dopiero wtedy odwrocila sie do Sorgana. A pod kapitanem ugiely sie kolana. Mial przed soba najpiekniejsza istote na swiecie. -Nie gap sie tak - skarcila go, wyraznie jednak zadowolona. - To niegrzeczne. -Wybacz mi, pani - rzekl, czerwieniejac lekko. - Na twoj widok skamienialem z wrazenia. Ale to dla ciebie na pewno nic nowego. -Rzeczywiscie, zdarza sie to dosc czesto - przyznala. - Szczescie, ze przynajmniej nie zemdlales. Okropnie mnie to irytuje. Widze, ze przyprowadziles Rudobrodego. -W zasadzie to on przyprowadzil mnie - sprostowal Sorgan drzacym glosem. - Pokazal mi droge. -Czyli juz sie znacie. Doskonale, bo wyruszy z nami w droge powrotna do Maagsu. Bedziemy musieli jeszcze zajrzec po Dluga Strzale... Zostawmy szczegoly na pozniej. Przejdzmy od razu do rzeczy. Potrzebuje najemnikow, place zlotem. Jestes zainteresowany? -Slowo "zloto" zawsze budzi moje zainteresowanie - przyznal Sorgan. - Kogo trzeba zabijac i ile zlota dostaniemy? -Bezposredni z ciebie czlowiek, Sorganie. -Tak jest szybciej - stwierdzil Orli Nos. - Czy tutaj toczy sie wojna? -W pewnym sensie. Co wiesz o Dhrallu? -Nawet o nim nie slyszalem, poki trzy dni temu nie spotkalem Dlugiej Strzaly. Rudobrody wspomnial o ludziach zyjacych za gorami. Rozumiem, ze mamy ich zalatwic. Czy to jakies niesnaski miedzyplemienne? W naszym kraju takie sprawy zdarzaja sie co dzien. -Sprawa jest znacznie powazniejsza, Sorganie. W Dhrallu ludzie mieszkaja glownie wzdluz wybrzezy, bo utrzymuja sie z rybolowstwa, ale sa na tej ziemi jeszcze inne istoty. Zyja w srodku kontynentu, w Pustkowiu. Zaczynaja nam zagrazac, wiec chcemy, zebyscie je przekonali do powrotu tam, gdzie ich miejsce. Dlatego wlasnie po was poslalam. Zwerbuj swoich znajomych z Maagsu i sprowadz tutaj, zebyscie wszyscy razem pomogli nam wypedzic potwory z Pustkowia z powrotem za gory. W zamian za te pomoc ofiaruje zloto. -Latwo powiedziec, trudniej zrobic, pani Zelano - stwierdzil Sorgan bez ogrodek. - Musze zobaczyc to zloto, nim zaczne kogos przekonywac do wojaczki. -Prosze bardzo. - Zelana odwrocila sie do dziewczynki. - Zaprowadz go do zlota - polecila. - Niech zobaczy, ile tego jest. -Oczywiscie, ukochana pani - przystala dziewczynka natychmiast. - Chodzmy, Sorganie. Ile zlota chcesz obejrzec? -Ile tylko sie da - zdecydowal bez wahania. -Nie mamy tyle czasu - zmartwila sie Eleria. - Ukochana pani naprawde sie spieszy. Wtedy odziana w gaze bogini wydala dziwny piskliwy dzwiek, a Eleria odpowiedziala jej w ten sam sposob. Sorgan przyjal, ze to jakis obcy mu jezyk. W tej chwili Zelana siegnela reka w powietrze i ni stad, ni zowad wyczarowala z niego swiecaca brylke ognia. Podala ja Elerii. -Glebiej w jaskini jest ciemno - zwrocila sie dziewczynka do Sorgana. - Slonce rozjasni nam droge. Powinienes czuc sie zaszczycony, Sorganie. Ukochana pani oddala ci swoj obiad. Chodzmy. Mozesz poniesc swiatlo, jesli chcesz. Sorgan na wszelki wypadek ukryl rece za plecami. -Nie, dziekuje uprzejmie - odparl moze odrobine za szybko. - Ty ponies. Jesli dobrze widzial, brylka swiatla nie byla zamknieta w szkle ani w zaden inny sposob zabezpieczona. Najwyrazniej dziewczynka trzymala w dloni zywy ogien, swobodnie, jakby nie robilo to na niej zadnego wrazenia. -Jak sobie zyczysz - uznala. - Chodzmy. Poprowadzila go na tyly jaskini, oswietlajac droge. -Nie parzy cie to w reke? - spytal ja Sorgan. -Nie, wcale. Ukochana pani poprosila, zeby nie parzylo. -Dlaczego nazywasz ja ukochana pania? -Tak o niej mowia rozowe delfiny, a ja spedzalam z nimi wiele czasu, kiedy bylam mlodsza. -Towarzyszyly nam w drodze z wioski Dlugiej Strzaly. -Wiem. Ukochana pani poprosila je, zeby was poprowadzily. Zloto jest zaraz za tym rogiem. Sorgan wyszedl za rog i stanal jak wryty, a oczy o malo nie wyszly mu z orbit. Skaliste przejscie bylo przegrodzone nie wiedziec jak gruba sciana zlotych cegiel. -Wystarczy ci tyle na razie? - spytala Eleria. - Ukochana pani moze poslac po wiecej, ale ludzie z osady potrzebuja na to czasu. -Ile tego tu jest? - wydukal Sorgan drzacym glosem. -Nie mam pewnosci - przyznala Eleria. - Ciagnie sie daleko wzdluz korytarza. Podnies mnie, to zerkne. Sorgan posadzil sobie dziewczynke na ramieniu, a ona uniosla wysoko kule ognia. -Nie widac konca - oznajmila. - Ladne, rzeczywiscie, ale ja tam wole rozowy. Kolor zolty jest nudny, prawda? -Mnie on wcale nie nudzi - sprzeciwil sie Sorgan. -Wracajmy - poprosila Eleria - bo ukochana pani bedzie sie niecierpliwila. -Jak sadzisz, moge wziac pare sztabek, zeby pokazac zalodze? - zapytal Sorgan. -Tak, na pewno - odpowiedziala z promiennym usmiechem. - Przeciez jest ich strasznie duzo. -O tak! - zgodzil sie Sorgan zarliwie. Zwawym krokiem wrocili do jaskini. -Czy jestes zadowolony z zapasow zlota, Orli Nosie? - spytala Zelana. -Tak, robia wrazenie. Moglbym za to kupic caly Maags. Musze wziac troche ze soba, pokazac ludziom. Nie przypuszczam, zeby mi uwierzyli na slowo. -Tylko nie bierz zbyt duzo, Sorganie - przestrzegla go Zelana. - "Mewa" nie jest przystosowana do dzwigania ciezarow, a nie chcemy przeciez, zeby zatonela razem z nami w drodze do Maagsu, chyba sie ze mna zgodzisz? -Jacy "my"? - zapytal Sorgan ostrym tonem. -Teraz zabierzesz mnie, Elerie i Rudobrodego, a po drodze jeszcze Dluga Strzale. -Po co chcesz plynac z nami, pani? -Musze - poprawila go Zelana. - Trzeba sie spieszyc, a ja potrafie przekonac "Mewe", by mknela jak na skrzydlach. Przy okazji dopilnuje, zebys nie zapomnial wrocic. -Ale... -Nie ma zadnego "ale" - uciela. - Ruszamy z popoludniowym odplywem. Wracaj na "Mewe" i przygotuj ja do drogi. Rudobrody dopilnuje przeniesienia zlota na poklad. Wez ze soba Elerie. Musze jeszcze porozmawiac z bratem. -Jeszcze sie na nic nie zgodzilem - zaprotestowal Orli Nos. -Masz zamiar odmowic? -W zasadzie... - Wszelkie obiekcje zbladly, gdy pomyslal o scianie zlotych cegiel. -No wlasnie. - Pani Zelana miala bardzo zadowolona mine. - Idz juz. Sorgan rzucil teskne spojrzenie w strone skalnego korytarza. -Predzej, Sorganie! - popedzila go gestem dloni. - Czas ucieka, a my musimy byc daleko na morzu, nim slonce zajdzie za horyzont. Maags 1 Wodz plemienia, Stary Niedzwiedz, choc rzadko sie odzywal, byl bardzo madrym czlowiekiem. Dluga Strzala zawsze slyszal to od rodzicow. Jako maly chlopiec przyjal ich opinie bez kwestionowania.Osada plemienia Starego Niedzwiedzia znajdowala sie wtedy na szczycie wysokiego urwiska. Tuz za nia pysznila sie ogromna knieja, a u stop klifu lsniaca powierzchnia oceanu rozciagala sie az po horyzont. Nie istnialo na swiecie lepsze miejsce, gdzie mozna przezyc najmlodsze lata. Gdy konczylo sie lato piatego roku zycia Dlugiej Strzaly, wielu czlonkow plemienia Starego Niedzwiedzia padlo ofiara nieznanej choroby, ktora najpierw palila goraczka, a pozniej mrozila lodowatym potem. Skora pokrywala sie fioletowymi plamami. Chory widzial w wyobrazni rzeczy tak straszne, ze nie mogl przestac krzyczec - az do rychlej smierci. Szamanem plemienia byl Uzdrowiciel, wyjatkowo biegly w sztuce leczenia, lecz epidemia, ktora wypelzla z mroku nocy, oparla sie wszelkim jego zabiegom. Odebrala zycie polowie mieszkancow osady. Zabrala takze rodzicow Dlugiej Strzaly i zone Starego Niedzwiedzia. Gdy Uzdrowiciel zdal sobie sprawe, ze przegral walke, udal sie do chaty wodza i naklonil go, by razem z pozostalymi przy zyciu uciekli z wioski. Stary Niedzwiedz ze smutkiem posluchal jego rady. Rozkazal ludziom spalic chaty, a potem poprowadzil ich w nowe miejsce, nad brzeg oceanu, gdzie zbudowali sobie schronienia na zdrowej ziemi. Dluga Strzale przygarnal i wychowal jak wlasnego syna. Mial Stary Niedzwiedz corke, Slodka Wode. W przeciwienstwie do tego, co sie zwykle zdarza, dzieci nie rywalizowaly o milosc opiekuna, lecz wspolnie z nim pograzyly sie w zalobie. I choc wyrastaly razem i mieszkaly w tej samej chacie, nie odnosily sie do siebie jak rodzenstwo. Moze dlatego, ze Stary Niedzwiedz zawsze traktowal chlopca z honorami naleznymi milemu gosciowi. Dluga Strzala od najwczesniejszych lat byl wyjatkowo bystry. Szybko sie zorientowal, ze slowo "gosc" mialo sklonic jego i Slodka Wode, by nie widzieli w sobie brata i siostry. Cel tych zabiegow byl oczywisty, ale tez gdy Slodka Woda podrosla, Dluga Strzala nie widzial powodow do narzekan. Uroda dziewczyny zapierala dech w piersiach, mezczyzni scigali ja oczami. Dlugie wlosy miala Slodka Woda czarne jak skrzydla kruka, skore biala niczym swiatlo ksiezyca, oczy ogromne, a wargi pelne. Byla wysoka i smukla, a gdy zaczela dojrzewac, przybylo jej atutow. Dluga Strzala przekonal sie, ze bardzo trudno oderwac od niej wzrok. Tak juz jest na tym swiecie, ze ojcowie slicznych dziewczat przezywaja ciezkie chwile, gdy wokol corek zaczynaja sie krecic coraz to liczniejsi wielbiciele, tymczasem Stary Niedzwiedz byl w tym czasie zupelnie spokojny, poniewaz mial wyreke w przybranym synu. Dluga Strzala juz jako bardzo mlody chlopiec, ledwie wyrosly z lat dzieciecych, byl wysoki i silny, a potrafil tez byc przekonujacy. Wystarczylo kilka incydentow, by pozostali mlodzi mezczyzni z plemienia Starego Niedzwiedzia zrozumieli, iz zaloty do Slodkiej Wody moga narazic na nie lada niebezpieczenstwo. Dziewczyna tez miala trudne zadanie. Zauwazyla mianowicie, iz niektore mlode kobiety patrza na Dluga Strzale jakby przeciagle, spod rzes. Stanowczo trzeba bylo zmienic ich zamiary. Nie zajelo jej to wiele czasu. Sprawnie i skutecznie przekonala inne dziewczeta, ze Dluga Strzala jest nie dla nich. Zwykle wystarczalo kilka celnych zdan, ale niektore mlode damy potrzebowaly bardziej bezposrednich wskazowek. Nie obylo sie bez paru siniakow, lecz powazniejsze rany mozna bylo policzyc na palcach jednej reki. Stary Niedzwiedz uwaznie przygladal sie biegowi zdarzen. Nie wtracil sie ani razu, nie powiedzial na ten temat ani slowa, ale czesto sie usmiechal. * Mezczyzni z plemienia Starego Niedzwiedzia patrzyli na przybranego syna wodza z nieklamanym podziwem. Chlopak bardzo wczesnie zaczal strzelac z luku, a nie chybial nigdy. Nie potrafil wytlumaczyc, jak to sie dzieje, lecz kazda jego strzala, wypuszczona z dlugiego luku, docierala do celu, nawet bardzo odleglego. Usilowal tlumaczyc ludziom pojecie jednosci, jakie wiazalo go z kazdym punktem, w ktory wymierzyl. Zgranie reki, oka i mysli jest niezbedne kazdemu lucznikowi, ale Dluga Strzala zdal sobie sprawe, ze cel takze musi stac sie czescia tego zjednoczenia. Ono wlasnie dawalo te nieprawdopodobna celnosc. Dluga Strzala wierzyl, ze jego cel nieomal przyciaga wypuszczone z luku drzewce, ale byla to koncepcja ogromnie trudna do wytlumaczenia. Natomiast Slodka Woda rozumiala wszystko. Przeciez byla zjednoczona ze swoim celem od wczesnego dziecinstwa. Wkrotce juz kazdy czlonek plemienia Starego Niedzwiedzia wiedzial, ze nie uplynie duzo czasu, a zostanie odprawiona pewna wazna ceremonia. Natomiast to, kiedy do niej dojdzie, zalezalo tylko od wodza. A Stary Niedzwiedz jakos sie nie spieszyl. Dluga Strzala i Slodka Woda sadzili, ze ich opiekun zwleka z pozwoleniem jedynie dla zartu, chociaz nie widzieli w tym nic zabawnego. Nareszcie, wczesnym latem czternastego roku zycia Dlugiej Strzaly, Stary Niedzwiedz z wyraznym ociaganiem przyznal, ze dzieci z jego chaty dorosly juz na tyle, by wziac udzial w ceremonii, ktora polaczy ich na cale zycie. Natychmiast rozpoczelo sie swietowanie. Nie dosc, ze Slodka Woda byla corka wodza, to jeszcze zarowno ja, jak i Dluga Strzale wszyscy bardzo lubili. Nic wiec dziwnego, ze ich swieto mialo sie stac najwazniejszym wydarzeniem lata. Mlode kobiety obsypaly dziewczyne drobnymi podarkami, a przy kazdym spotkaniu bez przerwy chichotaly. Mezczyzni obdarowali Dluga Strzale doskonalymi grotami do strzal i wloczni zrobionymi z najlepszego kamienia oraz pomogli mu zbudowac chate, ktora wkrotce mial dzielic ze swoja wybranka. Wreszcie nadszedl dzien ceremonii. Jak kazala tradycja, Slodka Woda wstala tego dnia o swicie, by samotnie pojsc nad jeziorko w pobliskim lesie, wykapac sie w krystalicznej wodzie, a nastepnie odziac w miekkie biale skory, stosowne na te uroczystosc. Dluga Strzala nie mogl jej zobaczyc az do chwili obrzadku, wiec zacisnal powieki, czekajac, az dziewczyna zbierze przygotowane odzienie i wyjdzie z chaty ojca. -Wracaj predko - rzekl cicho, gdy juz znalazla sie na zewnatrz w bladym swietle poranka. A ona rozesmiala sie w odpowiedzi perliscie. Ten smiech radowal mu serce. Slonce na wschodzie wyszlo ponad drzewa, blekitne cienie poranka rozmyly sie po trochu, czas plynal leniwie. Dluga Strzala wystroil sie i czekal. Slodka Woda nie wracala. Ranek zaczal przechodzic w poludnie. Dluga Strzala nie umial sobie znalezc miejsca. Przeciez dziewczyna tak samo niecierpliwie jak on wyczekiwala uroczystosci polaczenia. Ilez mozna sie kapac? Wreszcie niepomny zwyczajow i tradycji ruszyl przez las sciezka prowadzaca do jeziorka. A gdy dotarl na miejsce, serce zmarlo mu w piersi. Jego ukochana, odziana w biale szaty, unosila sie na spokojnej blekitnej tafli. Twarza do dolu. Wbiegl do wody, chwycil dziewczyne pod ramiona, wyciagnal na brzeg uslany miekkim mchem. Ulozyl na brzuchu i naciskal na jej plecy, jak uczyl Uzdrowiciel, gdy opowiadal mlodym z plemienia o ratowaniu czlowieka wyciagnietego z wody. Nic z tego. Slodka Woda nie dawala zadnych oznak zycia. Dluga Strzala uniosl twarz i w dlugim bolesnym krzyku poslal swa rozpacz do nieba. Zycie stracilo dla niego sens. Gdy przyniosl do osady cialo Slodkiej Wody, Stary Niedzwiedz zaplakal i poslal po Uzdrowiciela. -Nie utonela, prawda? - zapytal wodz pograzony w zalosci. - Bardzo dobrze plywala, a jeziorko nie jest glebokie. -Nie, nie utonela, Stary Niedzwiedziu - przytaknal Uzdrowiciel ponuro. - Na szyi ma slady zebow. Jad odebral jej zycie. -W poblizu nie ma jadowitych wezy! Uzdrowiciel wskazal dwa wyrazne znaki na ciele dziewczyny. -Nawet najwiekszy waz nie ma tak ogromnych zebow. Moim zdaniem to byl sluga Vlagha. Tyle krazy historii o tych stworach... W najdawniejszych przekazach niewiele jest prawdy, ale legendy o koszmarach z Pustkowia nie sa zmyslone. Owe istoty stworzyl Vlagh, a dawal jad swoim slugom, zeby nie musieli nosic broni. -Dlaczego sluga Vlagha zabil moja corke? - pytal Stary Niedzwiedz w rozpaczy. -Ludzie mowia, ze Vlagh poczyna sobie coraz smielej i rozsyla swoje slugi do krain nadbrzeznych, kazac obserwowac uwaznie, by poznac nasze slabosci. A sludzy ci nie chca byc widziani, wiec zabijaja kazdego, kto ich spostrzeze. W ten sposob moga stale obserwowac nas ukradkiem, a potem niesc wiesci swojemu panu. -Wobec tego im mniej slug Vlagha wroci do domu, tym lepiej - uznal Stary Niedzwiedz. - Porozmawiam o tym z Dluga Strzala. Jego rozpacz moze sie okazac zrodlem nienawisci, a wtedy Vlagh gorzko pozaluje uczynku swojego slugi. -Wodzu, zanim twoj syn ruszy na polowanie, przyslij go do mnie - poprosil Uzdrowiciel. - Ale najpierw daj mu czas na zalobe. Wyzwolony od gniewu bedzie myslal jasniej, a ja tymczasem dowiem sie o slugach Vlagha jak najwiecej, zebym mogl Dlugiej Strzale sluzyc rada. Minal rok, nadciagnela kolejna zima. Gdy miala sie ku koncowi, Stary Niedzwiedz zdecydowal, iz najwyzszy juz czas zaprowadzic przybranego syna do chaty Uzdrowiciela, bo Dluga Strzala nadal byl pograzony w zalobie i nic nie wskazywalo na to, by jego smutek oslabl. Ruszyli we dwoch po topniejacym sniegu do chaty szamana, a gdy weszli, Uzdrowiciel rozwiazal tlumoczek z koscmi i rozlozyl je na pledzie. -Poniewaz tak niewiele wiemy o stworach pochodzacych z Pustkowia, o slugach Vlagha, postanowilem jednego z nich obejrzec dokladniej, zeby lepiej poznac ich szczegolne cechy. -Gdzie znalazles martwego sluge Vlagha? - spytal Dluga Strzala glosem wypranym z emocji. -Trudno powiedziec, ze go znalazlem. Po smierci Slodkiej Wody postanowilem zastawic pulapke. Obcy nie znaja lasu, wiec latwo ich zwiesc. Tam gdzie natrafilem na ich liczne slady, wykopalem gleboki dol i w dno wbilem zaostrzone kolki. Zakrylem to galeziami, liscmi i czekalem. Wreszcie jeden ze slug Vlagha wpadl w moja pulapke. Dwa dni trwalo, nim zdechl. W koncu wyciagnalem go z dolu i gotowalem dlugo, zeby mieso odeszlo od kosci i zebym mogl poznac jego tajemnice. - Uzdrowiciel przerwal na chwile. - Kiedy juz pokaze ci, jak atakuje i jak sie broni, zaniesiesz jego czaszke na grob Slodkiej Wody, jako prezent dla jej ducha. Dluga Strzala nagle sie ozywil. Jego oczy, dotad puste i martwe, rozblysly jasnym blaskiem. -O tak, jej duch bedzie zadowolony - przyznal. - A im wiecej czaszek tam legnie, tym bedzie szczesliwszy. -Dobrze mowisz, synu - przytaknal Stary Niedzwiedz. -Uwazaj wobec tego - odezwal sie szaman, biorac w dlonie czaszke. - Spojrz, zeby jadowe chowaja sie w szczece, tak samo jak u jadowitych wezy. Wysuwaja sie blyskawicznie w momencie ukaszenia. Ten stwor nie zdradza sie ze swoimi mozliwosciami az do chwili ataku. - Odlozyl czaszke, wzial do reki kosci gornej konczyny. - Jak widzisz, wzdluz zewnetrznej krawedzi, od nadgarstka az po ramie ciagnie sie rzad ostrych kolcow. Przypominaja zadla os lub szerszeni. Podobnie jak wysuwane zeby, sluza do wstrzykiwania jadu i tak samo jak one normalnie sa niewidoczne. Badz wyjatkowo ostrozny, bo taki stwor porusza sie bardzo szybko. Mimo wszystko zeby zabic, musi sie znalezc blisko ofiary. Nie potrafi usmiercic na odleglosc. -Pozyteczna wiadomosc - ocenil Dluga Strzala zywszym glosem. - Czy ten jad sprawia bol? Uzdrowiciel pokiwal glowa. -O ile mi wiadomo, powoduje bolesna smierc. -Czy zabija takze stwory swojego gatunku? - dopytywal sie Dluga Strzala. -Z cala pewnoscia. -Wobec tego jesli posmaruje jadem ostrze strzaly, zaniesie ona bol i smierc kazdemu obcemu? -Dlaczego chcesz to robic? - zdziwil sie Uzdrowiciel. - Przeciez i tak nigdy nie chybiasz celu. -Potwory z Pustkowia zadaly mi ogromny bol. Jestem czlowiekiem honoru. Mam zwyczaj splacac swoje dlugi. -Badz ostrozny - przestrzegl go szaman. - Sludzy Vlagha atakuja z ukrycia i tylko wtedy, gdy ofiara jest blisko. -Jestem mysliwym - odparl Dluga Strzala. - W lesie nic sie przede mna nie ukryje. Sludzy Vlagha przybyli do naszej krainy w poszukiwaniu wiesci, a ja wlasnie znalazlem nowy cel w zyciu: bede sie staral, zeby owo pragnienie wiesci pozostalo niezaspokojone, bo zamierzam zabic wszystkich slugusow, ktorych Vlagh tutaj przysle, a ich czaszki zaniesc na grob Slodkiej Wody jako upominki dla jej ducha, jako znak mojej wiecznej milosci. -Kiedy ruszysz na polowanie, synu? - zapytal Stary Niedzwiedz. -Natychmiast, jesli tylko mi zezwolisz, ojcze. -Zezwalam. I tak oto Dluga Strzala z plemienia Starego Niedzwiedzia ruszyl do lasu w poszukiwaniu jadowitych slug Vlagha. Ludzie gadali, ze Vlagh przyslal na ziemie plemienia Starego Niedzwiedzia wielkie zastepy swoich slug, ale wracali tylko nieliczni. Stwory przybyle z Pustkowia nie widzialy Dlugiej Strzaly ani go nie slyszaly, nie potrafily tez wychwycic jego zapachu, totez smierc spadala na nie jak grom z jasnego nieba. * Powrot legendarnej Zelany, pani Krainy Zachodniej, wywolal posrod wszystkich plemion jej ziem niemale poruszenie, a gdy rozeszla sie wiesc, ze bogini zamierza odwiedzic lud Starego Niedzwiedzia, mieszkancy wioski uznali to za ogromny zaszczyt. Tylko Dluga Strzala nie tesknil do tego spotkania, wiec kiedy nadeszly wiesci, ze honorowy gosc jest juz blisko, zniknal w lesie, wiecznie zajety swoimi lowami. Tymczasem pani Zelana zyczyla sobie z nim rozmawiac, choc on uwazal to za strate czasu. Byl przekonany, ze w lesie nikt go nie znajdzie, lecz bogini bez trudu trafila do jego kryjowki i wylozyla sprawe. -W ogole mnie to wszystko nie obchodzi - stwierdzil Dluga Strzala otwarcie. - Mam wlasne zadanie do spelnienia. Wybierz sobie, pani, kogos innego. -Nie prosilabym cie o pomoc, gdyby chodzilo o rzecz malo wazna - naciskala pani Zelana. -Dla mnie to jest malo wazne. Wszystko jest malo wazne poza tym, co robie. -Nie polubiles nas, Dluga Strzalo - zauwazyla cicho dziewuszka dotrzymujaca towarzystwa pani Zelanie. - Wlasciwie nikogo nie lubisz. W twoim sercu nie ma miejsca na cieple uczucia, bo cale wypelnione jest lodem. -Ladnie to ujelas, malenka - przyznal Dluga Strzala nieco lagodniejszym tonem. - Jeden ze slugusow Vlagha zabil moja wybranke, teraz wiec ja zabijam ich. -Oko za oko - zgodzila sie dziewczynka. - Ilu udalo ci sie zabic? -Setki - odparl Dluga Strzala obojetnie. - Juz dawno przestalem liczyc. Wypelniam swoje zadanie od dwudziestu lat. -Jezeli taki jest twoj cel, pewnie chcialbys liczyc swoja zemste w tysiacach zabitych wrogow. Potrafimy ci pomoc, prawda, ukochana pani? -Tysiacach albo i dziesiatkach tysiecy - zgodzila sie Zelana. Zajrzala mlodziencowi gleboko w oczy. - Nienawidzimy potworow z Pustkowia rownie mocno jak ty. Jesli moje plany sie powioda, zgladzimy wszystkie te poczwary, a potem wedrzemy sie do samego Pustkowia i zabijemy Vlagha. Co ty na to? -Rzeczywiscie, chetnie uslysze cos wiecej - przyznal Dluga Strzala. * Troche go zdumialy. Pani Zelana w sposob nieznoszacy sprzeciwu zadala wypelniania rozkazow, Eleria natomiast potrafila przejrzec czlowieka na wylot i madrze znalezc odpowiednia propozycje, zupelnie jakby zarzucala wedke z wyborna przyneta. Dluga Strzala niechetnie przyznal przed samym soba, ze polknal te przynete bez chwili wahania. -Musze sie miec na bacznosci przed ta mala - mruknal do siebie. - Najwyrazniej pozory myla. * Trudno mu bylo uwierzyc w zapewnienia pani Zelany, ze niebawem przybedzie z dalekiego Maagsu statek "Mewa", a jeszcze trudniej w przepowiednie, ze mieszkancy obcego ladu zrobia wszystko, by otrzymac zloto. Ale kiedy dlugi smukly statek Orlego Nosa pojawil sie na brzegu, na ktorym zylo plemie Starego Niedzwiedzia, omal dokladnie tego dnia, ktorego zapowiedziala go pani Zelana, Dluga Strzala przestal byc niedowiarkiem. Na dodatek Sorgan Orli Nos zareagowal na wzmianke o zlocie dokladnie tak, jak przepowiedziala bogini. Jak dotad miala racje w dwoch sprawach, a jesli ludzie z Maagsu mieli sie okazac tak przydatni, jak utrzymywala, warto bylo sie pofatygowac i poswiecic czas na podroz do ich kraju. Dluga Strzala juz od wielu dni nie odebral zycia zadnemu sludze Vlagha, wiec czul sie troche nieswojo. Na szczescie Slodka Woda zawsze byla cierpliwa, wiec pozwolil sobie miec nadzieje, ze jej duch takze chetnie zaczeka, az razem z pania Zelana wroca do Dhrallu z ludzmi z Maagsu, ktorzy pomoga wybic slugusow Vlagha do nogi. No i oczywiscie wykonczyc samego Vlagha. Byl calkowicie pewien, ze Slodka Woda bedzie szczesliwa, gdy ukochany zlozy na jej grobie niecodzienny prezent - glowe Ylagha. 2 Wietrznym popoludniem "Mewa", poprzedzana lopotem zagli, znow przybila do brzegu, na ktorym lezala wioska Starego Niedzwiedzia. Dluga Strzala widzial plusy korzystania z takiego sposobu poruszania sie po wodzie, ale halas mu przeszkadzal.-Czy teraz ruszysz w droge, synu? - spytal wodz, gdy statek zakotwiczyl nieopodal kamienistej plazy. -Moze sie okazac, ze robie to, co najlepsze dla calego plemienia, ojcze - odparl Dluga Strzala. - Pani Zelana powiedziala, ze lud Maagsu nauczy nas, jak zabijac wiecej mieszkancow Pustkowia, a to sie spodoba duchowi twojej corki. -Wobec tego czas na ciebie. Bede pod twoja nieobecnosc dbal o grob Slodkiej Wody. -Moze nadejdzie czas, gdy zlozymy na grobie twojej corki glowe samego Vlagha, a wtedy jej duch bedzie uradowany. -Ja bede uradowany z cala pewnoscia - przyznal Stary Niedzwiedz. - Ruszaj wiec i niech cie strzeze duch mojej corki. -Niech sie stanie, jak rzekles - odparl Dluga Strzala zgodnie z tradycja. Przeszedl przez wioske, na kamienistej plazy zepchnal na wode swoja lodz, ujal w dlonie wioslo i po drobnych niespokojnych falach poplynal do "Mewy". Zostawial za soba rodzinna wioske i ukochany las, ale nie obejrzal sie ani razu. -Fajna lajba, przyjacielu - powital go jakis mezczyzna o ogromnych dloniach, wychylony za burte "Mewy". -Lajba? - zdumial sie Dluga Strzala, slyszac nieznane slowo. -No, ta twoja lodeczka. Pewnie szybka? -Zawsze docieram nia do celu. -Bierzemy ja ze soba? -Jesli mozna, chetnie. Nie znam jeszcze plemienia z "Mewy", a jesli przypadkiem sie nie porozumiemy, bede potrzebowal lodzi, zeby wrocic. Mezczyzna z wielkimi piesciami gruchnal smiechem. -Zdarzylo sie pare razy, ze i mnie przydalaby sie wlasna lajba. Plywam po morzach cale zycie, a tez nielatwo mi sie czasem dogadac z naszymi chlopakami. Ty jestes Dluga Strzala, zgadza sie? -Tak mnie nazywaja. -A mnie zwa Wielka Piesc - przedstawil sie marynarz. - Imie jak imie, juz do niego przywyklem. No, wdrapuj sie na poklad. Kapitan chce z toba pogadac. Zajme sie ta twoja lodka. -Powinienem zawiadomic pania Zelane z Krainy Zachodniej, ze juz tu jestem - zaoponowal Dluga Strzala. -Siedzi na rufie, u kapitana - odrzekl Wielka Piesc. - Zadomowila sie w jego kajucie od razu, jak tylko wyplynelismy z Lattash. Nie uszczesliwilo go to specjalnie, ale poniewaz to ona nam placi, nie dyskutowal. W dzien stary nadal tam urzeduje, ale po zachodzie slonca wynosi sie do nas. Dluga Strzala podal Wielkiej Piesci spleciony rzemien przywiazany do dzioba lodzi, a sam wspial sie na poklad. -Gdzie dokladnie jest rufa? - zapytal. -Rufa to tyl statku - wyjasnil Wielka Piesc. -A co to jest za czlowiek, ktorego nazywasz kapitanem? Nie znam tego slowa. -Rozmawiales z nim, kiedy bylismy tu poprzednim razem - odparl Wielka Piesc. - Nazywa sie Sorgan Orli Nos i jest wlascicielem "Mewy". -To wiele wyjasnia. Przypuszczam, ze my, mieszkancy Dhrallu, nazywalibysmy go wodzem. Porozmawiam z nim i dam pani Zelanie znac, ze juz jestem. -Lepiej nie bierz ze soba luku - poradzil Wielka Piesc. - Kapitan bedzie cokolwiek nerwowy. -Tam gdzie jestem ja, tam jest moj luk - stwierdzil Dhrallijczyk stanowczo. - Jesli przeszkadza to mieszkancom "Mewy", wroce do lasu, gdzie moje miejsce. -Cos ty taki nerwowy? - zasmial sie Wielka Piesc. - Przeciez jestesmy sojusznikami. Dluga Strzala mruknal cos pod nosem i udal sie na rufe. Zastal tam krzepkiego rodaka z plomiennoczerwona broda, wspartego o jakas niska konstrukcje. -Jestem Rudobrody z plemienia Bialego Warkocza - przedstawil sie oficjalnie. -A ja jestem Dluga Strzala z plemienia Starego Niedzwiedzia. Podobno Sorgan Orli Nos zyczy sobie ze mna rozmawiac, a z nim jest pani Zelana z Krainy Zachodniej. -Sa tam. - Rudobrody wskazal prostokatny otwor w przybudowce. -Do widzenia, Rudobrody z plemienia Bialego Warkocza - pozegnal sie Dluga Strzala. Za jakis czas, kiedy lepiej sie poznaja, beda mogli odstapic od formalnosci, ale teraz bylo to jedyne wlasciwe zachowanie. Z przejscia wskazanego przez Rudobrodego wychylila sie Eleria. -Tak, to on, ukochana pani! - zawolala przez ramie. - Ten, ktory trudni sie zabijaniem swoich wrogow. -Nie powinnas tak mowic, dziecko - skarcil ja Dluga Strzala. -Przeciez taka jest prawda. -Rzeczywiscie, tyle ze grzeczniej nie ujmowac jej w slowa. -E tam. - Wyciagnela do niego raczki. - Ponies mnie. -Nie mozesz chodzic? -Wole, zebys mnie poniosl. Dluga Strzala usmiechnal sie lekko, wzial dziecko na rece i wniosl do wnetrza o niskim stropie, gdzie pachnialo smola. -Witaj, Dluga Strzalo - odezwala sie pani Zelana. - Dlaczego niesiesz Elerie? -Chciala tego - wyjasnil. - A ja nie mam nic przeciwko temu. -On jest bardzo mily, ukochana pani - powiedziala Eleria. - Wcale sie nie wykrecal, tylko mnie podniosl i juz. - Ucalowala Dhrallijczyka w policzek. - Mozesz mnie postawic - zezwolila. -Elerio, ten czlowiek nie jest delfinem - skarcila ja bogini. -Wiem - przyznala dziewczynka. - Ale nada sie, poki nie wrocimy do domu. Musze czasami rozdawac calusy, nic na to nie poradze. Zelana westchnela ciezko. -O tak, wiem cos o tym. - Zaraz jednak zmienila temat. - To jest Sorgan Orli Nos z Maagsu - przedstawila kapitana Dlugiej Strzale. - O ile wiem, juz sie spotkaliscie. -Rzeczywiscie - przytaknal Dluga Strzala. Spojrzal na Sorgana. - Czlowiek, ktory przedstawil mi sie jako Wielka Piesc, powiedzial, ze chcesz ze mna rozmawiac, kapitanie. -To nic pilnego - zbagatelizowal Sorgan. - Chcialem cie tylko zapewnic, ze dolozymy wszelkich staran, zeby ci bylo w czasie podrozy jak najwygodniej. Czy potrzebujesz czegos szczegolnego? -Raz dziennie troche czasu na wedkowanie. Niekiedy bywam glodny. -Mozesz jesc z zaloga. Szczegoly ustalimy pozniej. Najwyzszy czas ruszac w droge. - Sorgan podniosl sie i opuscil kajute. -Ten czlowiek nie mowi naszym jezykiem, prawda, pani Zelano? - spytal Dluga Strzala. Zamrugala szybko, wyraznie zaskoczona. -Skad wiesz? -Jego wargi nie ukladaja sie w slowa, ktore wychodza z jego ust. Cos zmienia jego mowe na nasza. Bogini rozesmiala sie zadowolona. -Moj brat bedzie niepocieszony i zawstydzony! - Smiala sie do rozpuku. - Powinnam byla sama to zauwazyc. Jestes bardzo spostrzegawczy. -Mam oczy, zeby patrzec, pani. -Przyzwyczaisz sie do takiej dziwnej rozmowy. Zawsze przechodzisz od razu do rzeczy? -W ten sposob nie trace czasu. Czy powiesz mi teraz, pani, dlaczego chcialas, zebym z toba plynal? Co mam zrobic, by ci pomoc przekonac mieszkancow Maagsu do przybycia do Dhrallu i walki ze slugami Vlagha? -Bedziesz strzelal z luku. -Kogo mam zabic? -Na razie nikogo nie musisz zabijac. Plyniemy do Maagsu, zeby zwerbowac wojownikow, ktorzy pomoga nam walczyc ze stworami z Pustkowia. Kaze ci strzelac z luku do bardzo odleglych celow, a ty postarasz sie nie spudlowac. Mieszkancy Maagsu musza wiedziec, ze wojownicy z Dhrallu sa rownie grozni jak oni. Potrzebujemy ich pomocy, ale musza nas darzyc szacunkiem. Dluga Strzala zastanawial sie chwile. -Najlepiej gesi - zaproponowal. -Slucham? -Spadajaca z nieba ges, z ktorej wystaje strzala, zawsze robi na ludziach duze wrazenie. Zupelnie jakby nie zdawali sobie sprawy, ze w cel unoszacy sie w powietrzu mozna trafic rownie latwo jak w postawiony na ziemi. -Naprawde dasz rade to zrobic?! - wykrzyknela Eleria z niedowierzaniem. - Umiesz trafic w ges lecaca wysoko po niebie? -To nic trudnego, malenka - stwierdzil Dluga Strzala. - Gesi lataja w prostym szyku, latwo przewidziec, gdzie sie znajda, gdy doleci do nich strzala. W dodatku sa smaczne, wiec nie jest to zabijanie bez sensu. A nie wolno zabijac dla samego odbierania zycia. -Powinnysmy go zatrzymac przy sobie na zawsze, ukochana pani - powiedziala Eleria. - A jesli go nie chcesz, to moze oddasz go mnie? Dluga Strzala przyznal w duchu, ze taka perspektywa odrobine go wystraszyla. 3 -Rudobrody spi tam gdzie ludzie, ktorych Orli Nos nazywa zaloga - powiedziala Dlugiej Strzale pani Zelana przed wieczorem. - Dobroduszny z niego czlowiek, ale wyjatkowo spostrzegawczy. Chcemy sie dowiedziec o Maagsach jak najwiecej, zbieraniem wiadomosci zajmie sie wlasnie on. Ty bedziesz spal tutaj ze mna i Eleria. Powiemy Maagsom, ze pilnujesz mnie, by nikomu nie przyszly do glowy jakies niestosowne mysli. Ale prawdziwa przyczyna jest inna. Chce, zebys trzymal sie jak najdalej od Maagsow. Niech sie nie spoufalaja. Wkrotce bedziesz sie popisywal wielkimi czynami, wiec przyda sie, zeby zaloga "Mewy" mowila o tobie z wielkim podziwem w glosie, kiedy bedzie opowiadala swoim ziomkom o Dhrallu.-Jak sobie zyczysz, pani - zgodzil sie bez oporu. - Dlugo to wszystko potrwa? -Niedlugo - zapewnila go Zelana. - Sorgan wraca do swego kraju ze zlotem. Kiedy pokaze je rodakom, pewnie spadna na niego jak sepy. - Sciagnela brwi w zamysleniu. - Niezupelnie o to nam chodzi, prawda? -Ale powinnismy to brac pod uwage - zauwazyl Dluga Strzala. - Bede ich obserwowal. Jesli okaza zbyt duzy apetyt, przekonam ich, zeby poszli sie sycic gdzies indziej. * Nastepnego ranka Dluga Strzala wstal o pierwszym brzasku i ze zdziwieniem spostrzegl, ze pani Zelana takze juz nie spi. -Wczesnie wstajesz, pani - zauwazyl. -Malo sypiam - odparla. - A ty dlaczego zbudziles sie tak rano? -Doszedlem do wniosku, ze dobrze bedzie poznac tych Maagsow troche lepiej. Im wiecej mysliwy wie o swoim celu, tym jest lepszy. -Nie bedziesz ich zabijal! -Rzeczywiscie - zgodzil sie Dluga Strzala - ale schwytac jest duzo trudniej niz zabic. - Podniosl swoja wierna bron i wyszedl na poklad w szarym swietle poranka. Powiewala lekka bryza ze wschodu, co bylo o tej porze roku niezwykle. Widac pani Zelana pomagala marynarzom. Od dziobu "Mewy" dobiegal nieznany dzwiek, wiec Dluga Strzala postanowil odnalezc jego zrodlo. I oto ujrzal niewysokiego Maagsa uderzajacego mlotem w material, ktory lsnil, prawie tak jakby ktos zaklal w jego wnetrzu ogien. -Co to takiego? - spytal Dluga Strzala ciekawie. - Dlaczego walisz w to mlotem? -To sie nazywa zelazo - objasnil Maags. - Wielka Piesc zlamal noz, trzeba mu zrobic nowy. Niezdara z niego, ciagle cos niszczy. -Skad sie bierze zelazo? -Tego to ja nie wiem, ja je tylko obrabiam. Nie musze go szukac. Ty jestes Dluga Strzala, zgadza sie? -Tak mnie nazywaja. Czy zelazo zawsze tak blyszczy? -Nie. Najbardziej, kiedy jest rozgrzane w ogniu. Wtedy mieknie i latwo mu nadac ksztalt. Na mnie wolaja Zajaczek. Jak widzisz, zapomnialem urosnac, kiedy byl po temu czas. Tutaj na "Mewie" nalezy do mnie kucie hakow na ryby. Kapitan pozwolil mi zrobic z zelaza groty do twoich strzal. -W Dhrallu zwykle robimy groty z kamienia - odpowiedzial Dluga Strzala. - Zawsze dobrze nam sluzyly. Nie widze powodu szukac odmiany. -Mozesz mi pokazac strzale? -Oczywiscie. - Dluga Strzala wydobyl drzewce z kolczana i podal niskiemu Maagsowi. Zajaczek obejrzal je uwaznie. -Sam robiles? - zapytal. -Naturalnie. Skoro ja nimi strzelam, chce miec pewnosc, ze sa dobre. -Troche pewnie trwa taka robota - zauwazyl Zajaczek. - Kazda ma inna wage? -Sa prawie identyczne. -Sluchaj, zrobie ci pare grotow z zelaza, bedziesz mogl je sprawdzic. Kto wie, moze ci sie spodobaja. Ta dama, ktora wszystkim tutaj rozkazuje, powiedziala, ze ktoregos dnia bedziesz potrzebowal wielu strzal. Nie powiedziala tylko po co. -Na oczach twojego ludu bede strzelal do lecacych gesi - wyjasnil Dluga Strzala. -No, teraz rozumiem, do czego ci duzo strzal. Jak zaczniesz strzelac w powietrze, szybko sie pogubia. -Latwo je odnalezc, Zajaczku. Martwa ges unosi sie na wodzie. -A co z tymi strzalami, ktore nie trafia w ges? -To sie nie zdarzy. -Chcesz powiedziec, ze nigdy nie chybiasz celu? -Po co strzelac, jesli ma sie nie trafic? Wyjasnij mi, prosze, jak robisz groty z zelaza. -Najpierw rozgrzewam metal w ogniu, az zacznie blyszczec. Wtedy wiem, ze jest juz miekki i moge mu mlotem nadac kazdy ksztalt. -Miekki grot do niczego sie nie przyda. -Nie bedzie miekki. Kiedy juz otrzymam odpowiednia forme, zanurzam zelazo w zimnej wodzie, by je utwardzac. Dluga Strzala powiodl wzrokiem po piaszczystym brzegu przesuwajacym sie za burta "Mewy". -Skoro mamy robic strzaly, potrzebne beda drzewca. Niedlugo "Mewa" zostawi za soba Dhrall i wyplynie na pelne morze, wiec powinnismy teraz zejsc na lad i naciac mlodych drzewek. Porozmawiam o tym z kapitanem Sorganem. -Dobrze gadasz - przyznal Zajaczek. - W drodze bedziemy mieli mnostwo czasu, z Dhrallu do Maagsu jest bardzo daleko, znacznie dalej, niz sie kapitanowi zdaje. -A skad ty to wiesz? - spytal Dluga Strzala zaciekawiony. Zajaczek rozejrzal sie, sprawdzajac, czy nikt ich nie uslyszy. -Nie mow kapitanowi - poprosil - ale prawda jest taka, ze nasz stary nie zwraca uwagi na niebo po zachodzie slonca. A jesli czlowiek wie, czego szukac, potrafi z polozenia gwiazd okreslic, gdzie sie znajduje. Morski prad, ktory porwal "Mewe", zaniosl ja na wschod o wiele dalej, niz przypuszcza kapitan. -Jestes bystrym czlowiekiem, Zajaczku. Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, by ukrywac swoj rozum? -Latwiej mi sie zyje - odparl Zajaczek z krzywym usmiechem. - Dopoki kapitan, Wol i Wielka Piesc nie wiedza, ze mam w glowie cokolwiek poza trocinami, nie wymagaja ode mnie za wiele. Gdyby sie domyslili, ze potrafie odroznic prawa reke od lewej, mieliby dla mnie trudniejsze zadania. Uwazam, ze lepiej zyc wygodnie, a ty? -Twoj sekret jest u mnie bezpieczny - obiecal Dluga Strzala w odpowiedzi. - Ale nadejdzie dzien, i to predzej, niz sie spodziewamy, gdy bedziesz musial porzucic wygode, bo od tego bedzie zalezalo nasze zycie. -Ty chyba lubisz krakac, przyjacielu. -Uznalem, ze powinienem cie ostrzec. * Kilka dni pozniej "Mewa" zwrocila dziob na zachod, a wtedy Dhrall, pozostaly za rufa, szybko wtopil sie w horyzont. Dluga Strzala nie czul sie dobrze na oceanie. Byl czlowiekiem lasu, wiec zle na niego wplywala rozlegla pustka wielkiej wody. Mial takze poczucie winy, poniewaz odstapil od wypelniania najwazniejszego celu swego zycia. Powinien byc teraz w puszczy, zabijac slugi Vlagha, albo na cmentarzu, dbac o grob Slodkiej Wody. Wrocil we wspomnieniach do spotkania z pania Zelana oraz Eleria. Bogini wladala Kraina Zachodnia, wiec jej zyczenie powinno byc dla niego rozkazem, ale przeciez nie jej slowa przekonaly go do wyprawy na Maags, tylko madre podejscie malej Elerii - jej uwaga, ze jesli wsiadzie na poklad "Mewy", w krotkim czasie zginie wiecej potworow z Pustkowia, niz on sam zdolalby upolowac przez cale zycie. Im wiecej myslal o tym spotkaniu, tym bardziej go zdumiewalo. Chociaz pani Zelana cieszyla sie w swojej krainie niepodwazalnym autorytetem, on, Dluga Strzala, z latwoscia odrzucil jej rozkaz. Tymczasem Eleria bez najmniejszego wysilku usidlila go wizja martwych wrogow. W podobny sposob bogini skusila Sorgana zlotymi sztabami. Obie mialy identyczna taktyke, a to nasuwalo pewne skojarzenia. Kim wlasciwie byla Eleria? Jej gorace pragnienie wzbudzania sympatii moglo byc tylko maska skrywajaca bezlitosne dazenie do osiagniecia celu, sile, ktorej prozno by szukac u pani Zelany. Plan Elerii sie powiodl, ale poniewaz posunela sie o krok za daleko, wzbudzila czujnosc Dlugiej Strzaly. Byl juz gotowy. W razie potrzeby mogl jej pokazac, ze on takze umie postawic na swoim. Kto wie, moze ta dluga podroz okaze sie znacznie ciekawsza, niz przypuszczal? * -Papuzi Dziob jej nie wierzy - poskarzyla sie Eleria Dlugiej Strzale. Mijal kolejny dzien na morzu. We dwoje siedzieli w nasmolowanej kajucie na rufie "Mewy". - Najukochansza pani powiedziala mu, ze twoje strzaly zawsze siegaja celu, a on odparl, ze to niemozliwe. -Orli Nos? - upewnil sie Dluga Strzala. -On zawsze musi byc najwazniejszy. - Eleria usmiechnela sie zlosliwie. - Dlatego tak go nazywam. -Jestes niegrzeczna. -Wiem - przyznala. - Ale to zabawne. Dluga Strzala musial sie rozesmiac. Eleria byla zachwycajaca - i przez to znacznie bardziej niebezpieczna niz pani Zelana. -Zabawa to nic zlego - mruknela, pocierajac nosem o jego policzek jak kociatko. -Wiem, co zrobimy - stwierdzil Dluga Strzala. - Zbliza sie czas, kiedy nad "Mewa" beda przelatywaly gesi. Porozmawiaj z pania Zelana, moze sie zgodzi, zebym rozwial watpliwosci Orlego Nosa, nie beda go juz dreczyly. -Sprobuje - ucieszyla sie Eleria rozesmiana. * Nie bylo to jakies szczegolnie duze stado, ale Dluga Strzala wypatrzyl je bez trudu, zanim w drodze na polnoc ukrylo sie za obrzezonym na czerwono zwalem chmur nad zachodnim horyzontem. Ledwie siedem ptakow. Tak czy inaczej nie potrzeba bylo wiecej, zeby przekonac niedowiarka. Dluga Strzala wydobyl z kolczana garsc nowiutkich strzal z zelaznymi grotami, w druga reke ujal luk i poszedl na rufe, gdzie Sorgan, Wol i Wielka Piesc spedzali wiekszosc czasu. -Przejadly mi sie ryby, kapitanie Sorgan - odezwal sie grzecznie. - Czy pozwolisz, bym upolowal cos innego do jedzenia? -A niby co takiego? - zapytal Sorgan. -Gesi - odpowiedzial Dluga Strzala, wskazujac nadciagajace stadko. - Do tej pory jeszcze nie zdobylem na "Mewie" zadnego pozywienia, chociaz jadam codziennie. Gesi beda, moim zdaniem, mila odmiana. -Leca bardzo wysoko - zauwazyl Wielka Piesc z powatpiewaniem. -Ale nie na tyle, zeby ujsc z zyciem - zapewnil go Dluga Strzala. Wol spojrzal na zachod, ogniste slonce powloklo jego twarz purpura. -Wieczor nadciaga. Moze uda ci sie zestrzelic jakas ges, ale jak potem bedziemy ich szukac na falach? -Postaram sie oszczedzic nam fatygi - obiecal Dluga Strzala. Kilka chwil zajely mu staranne obliczenia, ale przeciez rozmyslnie wybral te pore dnia. Samo upolowanie gesi bylo dziecinnie proste. Zabicie ich w niepewnym swietle zmroku - to zupelnie co innego. A gdyby jeszcze spadly na poklad "Mewy" zamiast do oceanu... coz, zamiar ambitny, lecz przeciez wykonalny. Pani Zelana chciala, zeby zaimponowal swoimi umiejetnosciami Sorganowi oraz zalodze statku. Wybral chyba najprostszy sposob. Kilka chwil pozniej na poklad "Mewy" spadly przeszyte strzalami ptaki. Od tamtej pory marynarze obdarzali lucznika ogromnym podziwem i szacunkiem. Dluga Strzala byl przyzwyczajony do takiego traktowania. Znal je od chlopiecych lat, bo tak samo odnosili sie do niego ludzie z plemienia Starego Niedzwiedzia. 4 -Jest duzo starsza, niz sie wydaje - stwierdzil Zajaczek. - Slyszalem, ze kiedy kapitan ja kupil, to byl prawie wrak. Razem z Wolem i Wielka Piescia szykowali ja ponad rok! Przede wszystkim zbudowali gorny poklad. - Zajaczek tupnal w deski, na ktorych stali. - Przedtem wygladala jak zwykla lodz wioslowa. Przy burtach urzadzili siedziska dla wioslarzy. Chyba poklad mial ich chronic przed kaprysami pogody, ale okazalo sie, ze jest doskonaly, jesli w walce trzeba gwaltownie podac tyly. Kiedy masz na wzburzonej wodzie przeskoczyc ze statku na statek, musisz ruszac sie szybko. W przeciwnym razie na pewno sie wykapiesz.-Tak, to logiczne - zgodzil sie Dluga Strzala. - My nie walczymy na Matce Wodzie. Niedobrze jest ja irytowac. -A my jestesmy z nia w niezlych ukladach. Zreszta pomysl budowania gornego pokladu jest dosyc nowy. Najwyzej dwadziescia lat temu przyszedl do glowy pewnemu szkutnikowi z Gaiso. Wzial sie pewnie stad, ze niektorzy kapitanowie chcieli miec wlasne kajuty, by nie sypiac z zaloga. Potrafia zadzierac nosa! -Jak radza sobie wioslarze ze sterowaniem, skoro nie widza, dokad plyna? - spytal Dluga Strzala. -Nie musza nic widziec, steruje sie inaczej. Spojrz na rufe. Widzisz, co Wol trzyma w dloniach? To rumpel. Jest polaczony z trzonem sterowym, a na jego koncu, juz w wodzie, przymocowany jest duzy plaski kawal drewna, to pletwa sterowa. Dzieki niej statek skreca, kiedy Wol przesuwa rumpel. Wioslarze wiosluja, a Wol steruje. - Zajaczek usmiechnal sie szeroko. - Ja tam sie do tego nie nadaje. Do sterowania takim statkiem jak "Mewa" trzeba prawdziwego kolosa. Wolowi swietnie idzie. Ma miesnie z zelaza od stop do glow. Dzwignie nawet cos, co nie ma drugiego konca. -Trudno byloby znalezc cos takiego - zauwazyl Dluga Strzala. -Rzeczywiscie - zgodzil sie Zajaczek. -Uwazamy, ze to najpiekniejsze miejsce na swiecie - opowiadal Zajaczek Dlugiej Strzale i Elerii kilka dni pozniej, gdy we troje siedzieli na dziobie "Mewy". - Ja nie jestem obiektywny, bo tam wyroslem, a przeciez kazdy za najpiekniejsze miejsce na swiecie uwaza to, gdzie spedzil dziecinstwo. -Nie ma w tym nic dziwnego - uznal Dluga Strzala. - Lojalnosc wobec miejsc i ludzi lezy u podstaw honoru. -Na honorze nie znam sie dobrze - wyznal Zajaczek. - Obojetne, z kim sie zadaje, zawsze jestem traktowany z lekcewazeniem. Wszyscy, ktorych dotad poznalem, sadza najwyrazniej, ze wieksze zawsze jest lepsze, dlatego nie traktuja mnie powaznie. Za maly jestem, za chudy. -I nie masz nic przeciwko takiemu traktowaniu, prawda, Kroliczku? - spytala Eleria z chytra minka. - Celowo sprawiasz wrazenie, ze umysl masz rownie watly jak cialo. Dlatego zawsze mowisz wolno, jakbys nie potrafil zebrac mysli. -"Kroliczku"?! - zaprotestowal Zajaczek. -To sympatyczniejsza wersja twojego imienia - uswiadomila mu Eleria z usmiechem. Jak zwykle siedziala na kolanach Dlugiej Strzaly. - A ja czuje do ciebie sympatie, poniewaz jestes prawie tak slaby jak ja. Z Dlugiej Strzaly prawdziwy dryblas, wiec nie rozumie nas, delikatnych istotek. Kocham go, ale musze przyznac, ze ma kilka wad. Coz, w koncu nikt nie jest doskonaly... oprocz ukochanej pani, oczywiscie. -Nie daj sie zwiesc, Zajaczku - przestrzegl Maagsa Dluga Strzala. - Eleria jest wyjatkowo bystra i nieraz potrafi cie sklonic, bys spelnil jej zyczenie, nawet wbrew wlasnej woli. Gdyby pani Zelana nie wziela jej ze soba, nadal siedzialbym w lesie. Mialem zamiar odmowic, ale jakos nie zdolalem. Rozzloszczona Eleria pokazala Dlugiej Strzale jezyk, lecz zaraz sie rozesmiala. -Strzez sie tego czlowieka, Kroliczku - przestrzegla Maagsa. - Zawsze patrzy uwaznie i dostrzega to, co dla innych pozostaje niewidoczne. Chyba kazdy z nas cos ukrywa, ale przed nim nie sposob niczego zataic. -Zauwazylem - zgodzil sie Zajaczek skrzywiony. - Udaje glupka od malego i zawsze mi to wychodzilo doskonale, a on w mgnieniu oka przejrzal mnie na wylot. - Przerwal, lekko uniosl brew. - A skoro juz mowa o udawaniu, to sie dowiedz, ze ani Dluga Strzala, ani ja nie dalismy sie zwiesc twoim gierkom. Chichoczesz i robisz slodkie minki, ale twarda z ciebie sztuka. Zawsze stawiasz na swoim. -Kroliczku! - wykrzyknela Eleria z udanym oburzeniem. - Jak mozesz! -Chyba juz najwyzszy czas zmienic temat - zaproponowal Zajaczek. - Wszyscy troje mamy jakies szczegolne cechy, ktorymi nie chcielibysmy kluc w oczy marynarzy. Mam racje? -Skoro sami ich nie dostrzegaja, pewnie i tak by nam nie uwierzyli, gdybysmy im o nich powiedzieli - zgodzil sie Dluga Strzala. -Ktos sie zbliza! - szepnela Eleria. -Jak sie nazywa to miejsce, gdzie wyrastales? - spytal Dluga Strzala nieco glosniej. -Maagsowie nazywaja je Weros - odparl Zajaczek, jak zwykle cedzac slowa. - Wszyscy tam sciagaja, zeby sie zabawic i odpoczac. Prawdziwy Maags pojedzie na koniec swiata, zeby dobrze wydac pieniadze. - Zerknal obojetnie przez ramie na marynarza, ktory wiazal line, ale zaraz odszedl. Zajaczek znizyl glos. - Jesli dobrze wyczytalem nasza pozycje z gwiazd, powinnismy wplynac do Weros pojutrze. Trudno w to uwierzyc, bo bylismy znacznie dalej od domu, niz sie wydaje kapitanowi i reszcie zalogi. -Lepiej zatrzymaj te wiadomosc dla siebie, Kroliczku - poradzila mu Eleria. - Nie ma potrzeby, zeby ludzie wiedzieli, jak daleko od Maagsu jest Dhrall. Ukochana pani sobie tego nie zyczy. Potrzebna jej armia, a ludzie niechetnie porzucaja dom dla dalekiej podrozy. -Jak to sie stalo, ze wrocilismy tak szybko? - spytal Zajaczek. -Ukochana pani umie postawic na swoim, Kroliczku. Naprawde chcesz znac szczegoly? Zastanow sie, zanim odpowiesz. Zajaczek stracil pewnosc siebie. Glosno przelknal sline. -W zasadzie... - zawiesil glos. - Niekoniecznie. -Jest bardzo mily - zwierzyla sie Eleria Dlugiej Strzale. Zeskoczyla z kolan poteznego Dhrallijczyka i podbiegla do niskiego Maagsa. - Kroliczku, daj buziaka! -Co? - zmieszal sie Zajaczek. -Takie juz ma zwyczaje ta dziewuszka - wyjasnil mu Dluga Strzala. - Sprobuj. Nic nie boli, a jej sprawia przyjemnosc. -Ciii! - przerwala mu Eleria. Objela Zajaczka za szyje i glosno cmoknela w policzek. - Powinienes sie wykapac! - stwierdzila, marszczac nosek. -Kapalem sie niecaly miesiac temu! - Zajaczek byl oburzony. -Najwyzszy czas powtorzyc ten wyczyn. * Pogoda sie zmienila. Nastepne dwa dni podrozy na zachod "Mewa" pokonywala w przykrym wietrze i rzesistym deszczu. Dluga Strzala byl przyzwyczajony do deszczu, bo na polnocno-zachodnim wybrzezu Dhrallu padalo niemal bez przerwy. Natomiast marynarze z Maagsu wydawali sie przygnebieni aura, na pokladzie statku panowal wyjatkowo ponury nastroj, az do momentu gdy na horyzoncie ukazalo sie wybrzeze Maagsu. Miasto Weros lezalo w dlugiej, waskiej zatoce. Wioslarze na "Mewie" zajeli swoje miejsca, tym razem bez gderania. Powrot do domu rozweselil ich mimo paskudnej pogody. Weros bylo dosc duze, choc wszystkie zabudowania zdawaly sie stloczone na jak najmniejszej powierzchni, zupelnie jakby mieszkancy bali sie samotnosci. Blotniste ulice ciagnely sie w najrozniejsze strony bez widocznego celu, co swiadczylo o tym, iz nikt nie przywiazywal do nich szczegolnej wagi. Wiekszosc domow zbudowano z ociosanych pni, wygladaly na duzo solidniejsze niz chaty plemienia Starego Niedzwiedzia z Dhrallu. Najwyrazniej dzieki narzedziom z zelaza mozna bylo stawiac lepsze budynki. Calosc spowijal calun dymu, osiadajacy takze na pobliskich polach. Dlugie falochrony wybiegaly daleko w wode, a w przystani i na morzu kotwiczylo mrowie statkow. "Mewa" podplynela blizej brzegu, a wtedy wiatr przyniosl zapachy miasta. Dluga Strzala, wysmienity mysliwy, czlowiek o doskonalym wechu, mial nadzieje, ze nie zostana tutaj dlugo. Gdy marynarze rzucili ciezkie zelazne kotwice z dziobu i rufy, na pokladzie zjawila sie Eleria. -Ukochana pani kazala mi cie odszukac - oznajmila Dlugiej Strzale. - Orli Nos chce nam opowiedziec, jak wykorzysta zloto do przekonywania innych kapitanow, ze powinni zawitac w Dhrallu. Maagsom wyraznie podobaja sie te niezgrabne bryly zlota, zrobia prawie wszystko, zeby ich miec jak najwiecej. -Posiadanie rzeczy jest chyba dla Maagsow bardzo wazne - zastanowil sie Dluga Strzala. -Dzieki temu mamy ulatwione zadanie. W zamian za zloto wypelnia wszystkie rozkazy. Oni beda mieli zolty metal, a my ich samych. Chodzmy, posluchajmy Orlego Nosa. - Eleria wyciagnela ramionka do Dlugiej Strzaly. - Jak chcesz, mozesz mnie poniesc. -Oczywiscie - zgodzil sie Dluga Strzala natychmiast, biorac ja na rece, choc doskonale zdawal sobie sprawe, ze to wazny element jej gry, prowadzacej do podporzadkowania sobie ludzi. Pani Zelana rozkazywala, natomiast Eleria oczarowywala. Intencje i skutki byly zwykle takie same, lecz zachowanie Elerii bylo znacznie milsze i zwykle skuteczniejsze. Zaniosl dziewczynke do kajuty Sorgana na rufie. Czekali tam juz Wol i Wielka Piesc oraz Rudobrody. -Przychodzi mi do glowy tylko jeden sposob na szybkie zwerbowanie ludzi - mowil wlasnie Sorgan. - Trzeba im pokazac zloto. I tak wlasnie zrobimy. Wol, ty i Wielka Piesc rozpuscicie wiesci, ze "Mewa" ma w ladowniach nieprzebrane ilosci zlota. Przypuszczam, ze nikt wam nie uwierzy... i o to chodzi. Jak tylko jakis kapitan przyzwoitego statku zarzuci wam klamstwo, obiecajcie, ze go tutaj przyprowadzicie, jesli zechce sie pofatygowac. Nie sciagajcie mi tu zwyklych marynarzy, zadnych walkoni, co to sie wlocza po tawernach, nie mam tez czasu dla takich, co nazywaja siebie kapitanami, ale maja pod soba tylko przerosnieta lodz wioslowa i pietnastu czy dwudziestu ludzi. Wyszukajcie kapitanow porzadnych duzych statkow z pelna zaloga. Jesli ktorys nie bedzie mial przynajmniej osiemdziesieciu ludzi pod rozkazami, szkoda naszej fatygi. I jeszcze jedno: zeby uniknac zamieszania, nie przyprowadzajcie wiecej niz trzech za jednym razem. Jednoczesnie rozpusccie wiesci, ze na nieproszonych gosci nie bedziemy patrzec przychylnym okiem. -Wszystko jasne, kapitanie - powiedzial Wol. - Zadbamy, zeby nie bylo tlumu. Zaloga musi sobie radzic z goscmi. -Czy twoj lud naprawde plywa takze malymi lodkami? - spytala Eleria. Sorgan wydal z siebie przykry dzwiek. -To oszusci! Nazywaja siebie kapitanami, ale kazdy dowodzi co najwyzej starym kutrem rybackim, a ich ludzie nie maja zadnego pojecia o walce. Prawdziwy statek Maagsow ma co najmniej trzydziesci metrow dlugosci i osiemdziesieciu chlopa na pokladzie: piecdziesieciu wioslarzy, dwudziestu pieciu do zagli, trzech oficerow, kucharza, kowala i ciesle. - Spojrzal na Zelane. - Kiedy chcesz, pani, miec flote u brzegow swojego kraju? -Mamy troche czasu, Sorganie - odparla bogini. - Nasi wrogowie jeszcze nie sa gotowi do ataku. -Czyli mozemy przeciagnac sprawe do wiosny, prawda? Nikt przy zdrowych zmyslach nie rusza z armia przez gory w srodku zimy. -Vlagh nie stosuje zasad zdrowego rozsadku. Nie dba o to, ile jego slug straci zycie w drodze. Dlatego chce, zeby flota stanela u wybrzezy Dhrallu, zanim snieg przykryje ziemie. -To nam daje tylko dwa miesiace! - zaprotestowal Sorgan. - Nie zbiore floty w tak krotkim czasie. Statki plywaja po calym oceanie, bede musial ich szukac. A nawet jesli uda mi sie zgromadzic je w jednym miejscu, to nie zdazymy doplynac do Dhrallu. Nie potrafie ocenic z cala pewnoscia, ale przypuszczam, ze mozemy zwerbowac okolo szesciuset jednostek. Niech na pokladzie kazdego bedzie osiemdziesieciu ludzi, to nam daje jakies piecdziesiat tysiecy. Calkiem przyzwoita armia. Najtrudniej bedzie zawiadomic wszystkich kapitanow. Wielu z nich kursuje po otwartym morzu, rozgladajac sie za pelnymi skarbow trogickimi statkami handlowymi. -Czy to znaczy, ze sa pomiedzy nami a Dhrallem? - zapytal Rudobrody. -Jasne. A dlaczego pytasz? -Skaptujemy ich po drodze. -Na morzu? Jesli nie znajda sie na naszym szlaku, nawet ich nie zobaczymy! -To na Matce Wodzie sa szlaki? - zdziwil sie cicho Rudobrody. -Nie wiedzialem. Czy jest jakis powod, dla ktorego cala flota musi podazac za rufa "Mewy"? Nie byloby lepiej, gdyby kazdy plynal do Dhrallu swoja droga? Wiele razy lowilem ryby w morzu i doswiadczenie nauczylo mnie, ze najlepszy polow byl tam, gdzie ostatnio nikt nie zarzucal sieci. -W zasadzie... - zajaknal sie Sorgan. Cokolwiek jednak chcial powiedziec, zatrzymal dla siebie. -Nadal bedzie to twoja flota, Sorganie - zapewnila go pani Zelana. - Wszyscy Maagsowie beda sluchali twoich rozkazow. Czy naprawde musza podazac tuz za toba? Sorgan wydawal sie nieco zbity z tropu. -Nigdy nie plynalem na czele armady - przyznal. - I chcialem zobaczyc wszystkie statki zgromadzone w jednym miejscu, wiedziec, ze to moja flota. Dziecinada. -Nie ma w tym nic zlego, Papuzi Dziobie - pocieszyla go Eleria. - Dzieci zwykle swietnie sie bawia. Sorgan westchnal z glebi serca. -Najlepiej bedzie, jesli flotylla zebrana tutaj rozproszy sie po morzu i w drodze do Dhrallu zwerbuje inne statki - rzekl z wielkim zalem. -On jest fantastyczny - oznajmila Eleria z przekonaniem. * -O co w tym wszystkim chodzi, Sorganie? - zapytal jeden z trzech kapitanow zaproszonych na "Mewe" w porcie Weros. -Chodzcie do mojej kajuty, wszystko wam wyjasnie - odparl Sorgan. Kiedy ruszyli na rufe, za nimi poszedl Dluga Strzala. Kajuta kapitana byla pusta, bo pani Zelana i Eleria staly na dziobie, przygladajac sie miastu. -Co to za jeden? - spytal inny z gosci, wskazujac Dluga Strzale. -Pracuje dla damy, ktora oplaca zgromadzenie floty. -Mozna przy nim rozmawiac? -Nie mam przed nim tajemnic, kuzynie Torlu - poinformowal Sorgan. - Czy Wol powiedzial ci o zlocie? -Powiedzial - prychnal Maags. - I myslal, ze mu uwierze! -Zaraz ci je pokaze. Rzecz w tym, ze w kraju zwanym Dhrall toczy sie wojna. Pewna dama, ktora tam jest wazna osobistoscia, potrzebuje ludzi umiejacych walczyc, a za pomoc placi zlotem. Przywiozlem ze soba jakies sto sztabek, niech sie kazdy niedowiarek przekona, ze warto wziac udzial w tej wyprawie. -Oszalales, Sorganie. Nikt przy zdrowych zmyslach nie swieci kapitanom zlotem w oczy. -Wlasnie dlatego zaprosilem tu na rozmowe ciebie, Torlu - odparl Sorgan. - Poczuje sie duzo bezpieczniej, jesli bede mial przy sobie paru krzepkich krewniakow, kiedy zaczne pokazywac zloto innym Maagsom. -Jest w tym jakas logika. A gdzie ten Dhrall? -Kawal drogi na wschod. -Zakladam, ze ta twoja dama nie dysponuje prawdziwa armia? -Ma pod rozkazami wojownikow, ktorzy potrafia zaskoczyc. Ten oto Dluga Strzala strzela jak nikt na swiecie. Na niego nie ma mocnych! Lecz pani Zelana ma za malo ludzi, by pokonac wroga. Dlatego szuka najemnikow. Chcialbym porozmawiac z tyloma krewniakami, ilu znajde. Wiesz moze, gdzie sa Malar i Skell? Torl podrapal sie po zarosnietym policzku. -O Malarze slyszalem, ze swietuje z zaloga w Gaiso. Mieli ostatnio troche szczescia. Znasz naszego kuzyna nie gorzej niz ja. Wiesz, ze bedzie sie bawil do ostatniego grosza. -Dasz rade go zawiadomic, ze chcialbym z nim pogadac o interesach? -Sprobuje. Ale tak czy inaczej trzeba bedzie poczekac, az wytrzezwieje. -A gdzie jest Skell? -W Kormo. Po ostatnim spotkaniu z trogicka krypa musi polatac statek. Pewnie nie znasz najnowszego wynalazku Trogitow. Nazywa sie taran. To dlugi gruby pal na dziobie, na koncu okuty zelazem. Mocuja go na linii wody. Teraz juz nie poddaja sie na sam widok naszego statku. Rozpedzaja sie i wala taranem w burte, wybijajac dziure wielkosci czlowieka! Jak slyszalem, zatopili juz co najmniej pol tuzina naszych jednostek! -Fatalnie! - wykrzyknal Sorgan. -Trogici zawsze byli naszymi wrogami... Obiecales pozwolic rzucic okiem na zloto. -Chodz. Zaraz potem zawiadomcie kuzynow. Bede spal znacznie spokojniej, jesli wokol "Mewy" zakotwiczy kilkanascie statkow z zaufanymi ludzmi. A jak zajrzysz do ladowni, bedziesz wiedzial dlaczego. Dluga Strzala rozwazyl slowa, ktore wlasnie uslyszal. Wszystko wskazywalo na to, ze kultura Maagsow jest wyjatkowo prymitywna. Owszem, technologie maja bardziej zaawansowana niz ludy Dhrallu, lecz w kwestii kontaktow spolecznych musza sie jeszcze duzo nauczyc. * Kilka dni pozniej lucznik wyszedl o swicie z kajuty na rufie "Mewy" i przy burcie zobaczyl Rudobrodego. -Wczesnie wstajesz - powital czlonka plemienia Bialego Warkocza. -Kwestia przyzwyczajenia. - Wielkolud z ruda broda wzruszyl ramionami. - Lubie popatrzec w niebo przed wschodem slonca. Czesto lapiesz ryby? -Niespecjalnie. Wole polowac w lesie. - Dluga Strzala zamilkl na chwile. - Ktoregos dnia, kiedy Orli Nos pierwszy raz rozmawial ze swoimi kuzynami, zwrocilem uwage na pewien szczegol, Ty mieszkasz tutaj z marynarzami, wiec ich znasz. Powiedz mi, czy rodzina jest dla nich wazniejsza niz plemie? -Oni w ogole nie maja plemion. Ani zwyczajow, ani zasad, ani wodzow. Bron maja lepsza niz my, ale poza tym to prawdziwe dzikusy. -Odnioslem podobne wrazenie. Tradycja bywa nudna, lecz jednoczy ludzi. -Czy zauwazyles, Dluga Strzalo, ze w Krainie Zachodniej zyskales slawe? -Dawno nie podrozowalem... Nic o tym nie wiem. -Jesli sie wtracam w nie swoje sprawy, to mnie uswiadom, ale chcialbym cie spytac, dlaczego stale krazysz po lesie i zabijasz potwory z Pustkowia? Dluga Strzala milczal chwile niezdecydowany. Doszedl w koncu do wniosku, ze lepszego przyjaciela niz Rudobrody nie bedzie tutaj mial, totez warto z nim porozmawiac otwarcie. -Jako mlody chlopak kochalem Slodka Wode z naszego plemienia. Mielismy zostac polaczeni. W dniu ceremonii poszla do lasu wykapac sie i ubrac w biale skory. Zabilo ja jadowite monstrum z Pustkowia. Od tego dnia zyje tylko zemsta. -Wspolczuje ci - rzekl cicho Rudobrody. - Nie chcialem byc wscibski. Ale wiele zrozumialem. Chcesz ich wybic do nogi? -Jesli tylko zdolam - przyznal Dluga Strzala. - Dzien uwazam za stracony, jesli nie zabije choc jednego potwora. I dlatego w koncu zgodzilem sie przybyc do Maagsu. Eleria przekonala mnie, ze z pomoca tutejszych mieszkancow bede mogl zabijac slugi Vlagha tysiacami. A moze nawet wybije wszystkich. -To pewnie bedzie dosc pracochlonne zajecie - stwierdzil Rudobrody. - Pozwolisz, ze ja takze uwolnie swiat od paru tuzinow tych nedznikow? Ot, w ramach przyjacielskiego gestu. Niech wrogowie moich przyjaciol beda moimi wrogami. Dluga Strzala usmiechnal sie lekko. -Prosze bardzo, nie hamuj sie. Stawiam tylko jeden warunek: kiedy znajdziemy sie w Pustkowiu, pamietaj, ze Vlagh nalezy do mnie. Przypuszczam, ze duch Slodkiej Wody bedzie zadowolony, jesli na znak mojej wiecznej milosci zloze na jej grobie glowe Vlagha. -Nie smialbym ci przeszkadzac, przyjacielu - sklonil sie Rudobrody. - Czy pozwolisz, ze potrzymam twoj plaszcz, gdy bedziesz siekal Vlagha na kawalki? -Pozwole - zezwolil Dluga Strzala ze smiertelna powaga. A potem obaj sie rozesmieli. 5 Sorganowi udalo sie skupic wokol "Mewy" kilku kuzynow, po czym przystapil do rekrutowania w Weros kapitanow spoza rodziny. Kilkakrotnie Dluga Strzala demonstrowal swoja bieglosc w strzelaniu. Ze zwiekszaniem floty rosl szacunek dla poteznego Dhrallijczyka. Wreszcie flota ruszyla wzdluz brzegu na poludnie. "Mewa" zawijala do kazdego portu, w ktorym staly wiecej niz trzy statki warte zachodu.-Moi kuzyni werbuja ludzi na polnoc od Weros - odraportowal Sorgan pani Zelanie ktoregos wieczoru, w czasie zwyczajowego spotkania po kolacji. - Wiesc, ze najmuje ludzi i place zlotem, rozchodzi sie szybko. Niedlugo armada bedzie gotowa. -Mam nadzieje - rzekla bogini. -Pierwsze statki rusza do Dhrallu lada moment - zapewnil ja Sorgan. - Czekam juz tylko na kuzyna Skella. Jest bardziej godny zaufania niz inni moi krewniacy. -A jak Skell trafi do Lattash, kapitanie? - zapytal Wol. - Wybrzeze jest dosc dlugie, o ile pamietam. -Poplyne z nim i wskaze droge - zaproponowal Dluga Strzala. Kapitan Sorgan pokrecil glowa. -Jestes mi potrzebny tutaj. Tylko ty jeden trafiasz w line ze stu krokow i dzieki temu wielu do nas przystaje. -Ja moge poplynac - zglosil sie Rudobrody. - Nie mam tu nic do roboty, tylko wasy mi rosna, a nie przypuszczam, zeby moja broda, choc wyjatkowo godna uwagi, byla powodem, dla ktorego ludzie do nas dolaczaja. -Rozsadna propozycja, Sorganie - poparla Rudobrodego pani Zelana. - A jesli jeszcze twoj kuzyn za rada Dhrallijczyka rozproszy flote po morzu, napotka w drodze kolejne statki. Wowczas wystarczy magiczne slowo "zloto" i jesli nam sie odrobine poszczesci, do wybrzeza mojej krainy dotrze dwa razy wiecej statkow, niz wyplynie z Maagsu. -Tak wlasnie zrobimy. Ty placisz, pani, wiec tanczymy, jak nam zagrasz - uznal Sorgan. - Zaczekamy tylko na Skella. Jest najbardziej godny zaufania sposrod kapitanow, on powstrzyma krewkich zeglarzy od lupienia nadbrzeznych wiosek Dhrallu. Nie chcialbym, zeby przed spotkaniem z armia Pustkowia moi zabijacy zaszli za skore ludziom, ktorych maja bronic, bo jesli tamci strzelaja chocby w przyblizeniu tak dobrze jak Dluga Strzala, to po przybyciu na miejsce zastane najwyzej polowe armii. * Nastepnego ranka bylo mglisto. Dluga Strzala stal na dziobie, wsluchujac sie w glosy dochodzace z pobliskich statkow. Dzwiek zawsze zdaje sie plynac dalej noca i w gestej mgle. Moze dlatego ze uszy przejmuja takze funkcje oczu. Od rufy nadszedl Rudobrody. -Nic nie widac - stwierdzil cicho. -Zauwazylem - zgodzil sie Dluga Strzala. - Kiepski dzien na polowanie. -Ale powedkowac mozna. - Rudobrody rozejrzal sie ostroznie i przysunal blizej. - Pani Zelana chce z toba pogadac - szepnal. - Noca stalo sie cos, co obudzilo w niej niepokoj. -Juz ide - odszepnal Dluga Strzala. Po czym odezwal sie glosniej: - Dasz rade sam poobserwowac mgle? Powinienem zajrzec do pani Zelany, zapytac o plany na dzisiejszy dzien. -Chyba jakos sobie poradze - odpowiedzial Rudobrody. - A jesli uznam, ze to dla mnie za trudne, poprosze kogos, zeby cie wezwal na pomoc. -Przedni zart - mruknal Dluga Strzala. -Cieszy mnie, ze ci sie spodobal - odparowal Rudobrody z szerokim usmiechem. Lucznik poszedl na rufe. Przyznal w duchu, ze Rudobrody, chociaz pochodzil z innego plemienia, wzbudza w nim sympatie. Jeszcze rok wczesniej do takich cieplych uczuc bylby calkiem niezdolny. Lekko zastukal w drzwi kajuty. -Wejdz, Dluga Strzalo - uslyszal glos bogini. W kajucie, jak zwykle, czuc bylo smola. Starannie zamknal za soba drzwi. Pani Zelana siedziala na krzesle za stolem przybitym do pokladu. Wygladala na przestraszona. Tuz za nia stala Eleria. Tym razem nie podbiegla z wyciagnietymi ramionami, by Dluga Strzala wzial ja na rece. -Rudobrody powiedzial, ze chcesz ze mna rozmawiac, pani - odezwal sie lucznik. - Czy pojawily sie jakies klopoty? -Niestety, moga sie pojawic lada moment - odparla bogini. Spojrzala mu prosto w oczy. - Nadszedl czas, zeby sobie cos wyjasnic. Slyszales kiedys o Marzycielach? -Znam bardzo stare legendy na ten temat. Nadejscie Marzycieli bedzie znakiem, ze starsi bogowie wkrotce udadza sie na spoczynek. -To nie wszystko. Uplyw czasu zaciera przeslanie, dawne podania nie zawsze mowia to, co mialy opisywac, gdy powstawaly. Opowiesc o Marzycielach dotyczy naszego czasu i nie pozostawia watpliwosci, ze to wlasnie oni maja stawic czolo Vlaghowi. -Oni go pokonaja? - zapytal Dluga Strzala. -Miejmy taka nadzieje. Odgadujesz juz, do czego daze? Tak, masz racje, Eleria jest Marzycielka i juz mi ciebie odebrala. -Nieprawda! - zaprotestowala dziewczynka. -Nie musisz zaprzeczac, dziecko - uciszyla ja Zelana. - Trudno sie klocic z faktami. -Lubie go, ukochana pani, nic wiecej. Nigdy nie wazylabym sie niczego ci odebrac. -To oczywiste klamstwo - stwierdzila Zelana rozezlona. - Najpierw ukradlas mi delfiny, a teraz najbardziej zaufanego sluge. -Moze gdybys byla dla nich milsza, pani, nie mialabys mi czego zarzucac - odparowala Eleria. - Stalas sie ostatnio zlosliwa i pelna nienawisci. Co sie z toba dzieje, ukochana pani? Dluga Strzala zmierzyl je obie chlodnym spojrzeniem. -Wychodze - oznajmil glosem wypranym z emocji. - Dajcie mi znac, prosze, kiedy przestaniecie sie klocic. - Ruszyl w strone drzwi. -Wracaj! - krzyknela Zelana. -Wroce za jakis czas - oswiadczyl. - Nie chce wam przeszkadzac. - Wyszedl z kajuty i starannie zamknal za soba drzwi. Cisza, jaka nastala we wnetrzu, byla glosniejsza niz burza z piorunami. Dluga Strzala podszedl do burty i czekal, wpatrzony w mgle. Duzo predzej, niz sie spodziewal, Eleria wyszla z kajuty. -Juz wszystko dobrze - powiedziala. - Klotnia skonczona. -Szybko poszlo - zauwazyl. -Przestraszyles nas. Ukochana pani nie przywykla do ludzi, ktorzy odchodza w taki sposob, jak ty to zrobiles. Od razu przestalysmy sie sprzeczac. Chwile poplakalysmy, potem padlysmy sobie w ramiona i wszystko jest juz dobrze. Mozesz bezpiecznie wrocic. -Niech tak bedzie. Zaniesc cie? -Lepiej nie - zdecydowala z widocznym zalem. - Nie chcialabym zdenerwowac ukochanej pani. Zelana wyraznie odzyskala panowanie nad soba. -Mowilismy o Marzycielach - podjela, jakby sie nic nie stalo. - Ich sny sa czasem obrazem przeszlosci, a czasem spojrzeniem w przyszlosc. Wlasnie tak sie stalo tej nocy. Eleria miala sen odslaniajacy przyszlosc. Musimy poczynic odpowiednie kroki, zeby nie okazal sie proroczy. -Czy to mozliwe? - zdziwil sie Dluga Strzala. - Opowiesci o Marzycielach utrzymuja, ze wysniona przyszlosc jest pewna. -Podania nie mowia calej prawdy. Sen Elerii odslania to, co moze sie zdarzyc, a nie co sie stanie z cala pewnoscia. Ma charakter ostrzezenia. Opowiedz mu swoj sen, Elerio, i powiedz o perle. -Dobrze, ukochana pani - przystala dziewczynka poslusznie. Burza najwyrazniej minela definitywnie. - Slyszales kiedys o wyspie Thurn? -Podobno lezy przy zachodnim wybrzezu Dhrallu. Nie wolno nam tam bywac. -Na taki pomysl wpadla ukochana pani. Tam mieszka, a nie lubi miec sasiadow. Zupelnie wystarcza jej towarzystwo rozowych delfinow, ktore upodobaly sobie tamtejsze wody. Ukochana pani bardzo je polubila. Kiedy bylam mlodsza, czesto sie z nimi bawilam. -Znasz ich jezyk, prawda? -Ten jezyk pierwszy poznalam. Dopiero niedawno ukochana pani nauczyla mnie swojej mowy. -Dziwne. Wiekszosc dzieci najpierw poznaje jezyk matki. Eleria wybuchnela perlistym smiechem. -Cos podobnego! Skad ci sie wzial ten niemozliwy pomysl? Ukochana pani mialaby byc moja matka? - Uspokoila sie nieco. - Podejrzewam, ze jestesmy w jakims sensie spokrewnione, ale z cala pewnoscia nie jest moja matka. -Odlozmy ten temat na wlasciwszy moment - zazadala pani Zelana stanowczo. - Elerio, opowiedz o perle. -Wlasnie zamierzalam, ukochana pani. Pewnego dnia w zeszlym roku, gdy bawilam sie z delfinami, podplynela do nas wielorybica i powiedziala, ze chce mi cos pokazac. Zaprowadzila mnie na dno Matki Wody i pletwa dotknela wielkiej ostrygi, ktora sie otworzyla. - Eleria podeszla do swojej koi, siegnela miedzy koce. Wyjela stamtad kragly przedmiot wielkosci jablka. - To krylo sie w skorupie. Dluga Strzala byl zdumiony wielkoscia klejnotu. Widywal juz perly, ale nigdy takich rozmiarow. -Perla rzadzi snami Elerii - powiedziala Zelana. - Ten z minionej nocy byl ostrzezeniem. Opowiedz go, Elerio. -Tak, ukochana pani. Przypuszczam, ze inni ludzie takze maja sny. Moje najczesciej nic nie znacza, ale dzisiejszy byl inny. Zdawalo mi sie, ze plyne w powietrzu. Byla ciemna noc. "Mewa" stala zakotwiczona w przystani jakiegos nieduzego miasteczka. Otaczalo ja ochronnym pierscieniem piec innych statkow i do nich podplynely lodzie zwane przez Maagsow szalupami. Chwile pozniej wszystkie piec statkow stanelo w ogniu. Zapanowal chaos, Maagsowie gasili pozary. Wtedy z ciemnosci wyplynelo piec innych statkow. Przywiazano je do "Mewy". Doszlo do walki. Wszyscy na pokladzie "Mewy" zostali zamordowani, a obcy zeszli do ladowni, gdzie Orli Nos trzyma zlote cegly, ktore sie tak wszystkim podobaja. Zabrali je, potem podlozyli ogien i odplyneli. Wtedy zobaczylam na plazy zakapturzona postac, ktora zasmiewala sie do rozpuku. Obudzilam sie, opowiedzialam sen ukochanej pani, a ona poslala Rudobrodego, zeby cie przyprowadzil. -Czy ten, ktory sie smial, byl wielki i poteznie zbudowany? - spytal Dluga Strzala z napieciem w glosie. -Nie, byl duzo nizszy od przecietnego Maagsa - odparla Eleria. -Mniej wiecej taki jak Kroliczek. -Widzialas, jakiego koloru mial kaptur? -Jakis szarawy. Czy to wazne? -Tak przypuszczam. Sludzy Vlagha sa niewysocy i wszyscy skrywaja twarze pod szarymi kapturami. Twoj sen, Elerio, mial wieksze znaczenie, niz sie domyslasz. Musimy przyjac, ze stwory z Pustkowia znalazly sposob, by przybyc za nami az tutaj, i robia co w ich mocy, by uniemozliwic nam sprowadzenie do Dhrallu armii Maagsow. - Przeniosl wzrok na Zelane. - Czy mozemy tym zdarzeniom zapobiec? - spytal. -Juz zaczelismy zmieniac przyszlosc - odparla. - Wlasnie uczynilismy pierwszy krok. * Dluga Strzala byl znuzony obserwowaniem niekonczacej sie procesji kapitanow przychodzacych na "Mewe", by obejrzec zlote cegly Sorgana. Wygladalo na to, ze ci ludzie nie potrafia sobie wzajemnie wierzyc na slowo, musza wszystko zobaczyc na wlasne oczy. Sen Elerii zmienil jego nastawienie. Jezeli rzeczywiscie mial jakies odniesienie do przyszlosci, oznaczalo to, ze pieciu z tych kapitanow wcale nie interesowalo sie Dhrallem. Dluga Strzala byl mysliwym, a mysliwy potrafi sluchac i obserwowac. Goscie przybywajacy na "Mewe" byli w wiekszosci zainteresowani okazja podsuwana przez Sorgana. Lecz byli tez tacy, ktorzy tylko okazywali zywiolowy entuzjazm, a mysleli o czyms innym. Lucznik obserwowal i sluchal w milczeniu. W nadmorskim miasteczku Kweta pojawil sie na "Mewie" chudy jak szkielet kuzyn Sorgana Skell. Po krotkiej dyskusji obaj sie zgodzili, ze nastal czas, by wyslac czesc floty na wschod, do Dhrallu, z Rudobrodym jako przewodnikiem. -Na Skellu mozna polegac, pani Zelano - zapewnial Sorgan, gdy flota przygotowywala sie do drogi. - Bedzie mial jakies sto dwadziescia statkow, mniej wiecej dziesiec tysiecy ludzi, wiec da sobie rade, jesli twoi wrogowie zaatakuja go znienacka. A jesli rozpocznie sie inwazja na twoja kraine, pani, zdola powstrzymac nacierajacych do chwili, gdy przybeda glowne sily. -Kiedy, twoim zdaniem, znajdziemy sie w Dhrallu wszyscy? -Nie zajmie to juz duzo czasu, pani. Wiesc poszla miedzy ludzi, chca do nas dolaczyc. Jedyny klopot w tym, ze kazdy kapitan goraco pragnie na wlasne oczy zobaczyc zloto w ladowniach "Mewy", zanim podejmie decyzje. - Sorgan spochmurnial. - Z przykroscia musze stwierdzic, ze chyba jednak przywiezlismy za duzo szlachetnego kruszcu. Dziesiec sztabek wystarczyloby w zupelnosci. Maagsowie uwierzyliby mi wtedy na slowo. Ale kiedy mowie, ze mam sto zlotych sztabek, chca sie przekonac, czy nie klamie. Zarzucilem zbyt duza przynete. -Nikt nie jest doskonaly, Papuzi Dziobie - stwierdzila Eleria. -Orli Nosie - poprawil ja Sorgan odruchowo. -Co za roznica... 6 -Kajaku, przeciez widziales zloto - zwrocil sie Sorgan do koscistego Maagsa nastepnego dnia rano, kiedy grupa gosci zjawila sie na pokladzie "Mewy". - Czyzbys nie wierzyl wlasnym oczom?-Chce ci pomoc, Sorganie - odrzekl Kajak. - Opowiedzialem o tobie wielu swoim kuzynom i przyrzeklem przedstawic ich tobie, kiedy zawiniesz do przystani w ich porcie. Jesli wszystko pojdzie po mojej mysli, do floty dolaczy kilkadziesiat statkow. -Swietnie. Ciesze sie, ze potrafisz dostrzec cos poza czubkiem wlasnego nosa. Ostatnio stale mam do czynienia z ludzmi, ktorzy nie pojmuja, po co nam kolejni najemnicy, skoro oni sami juz do nas przystali. Najwyrazniej boja sie, ze zmniejszy sie ich udzial w zlocie. Nie pojmuja, jak potezna zaplata wchodzi w gre. -Niektorzy maja klopoty z wiekszymi liczbami, Sorganie. Przyprowadzilem dzis ze soba kilku kuzynow. Czy moge im pokazac, co sie znajduje w ladowni "Mewy"? -Prosze bardzo. Dluga Strzala siedzial w czasie tej rozmowy pod sciana kajuty Sorgana. Zauwazyl, ze stojacy za Kajakiem kuzyni sa wyraznie podekscytowani. Eleria, jak zwykle, umoscila mu sie na kolanach. -To moga byc ci, o ktorych snilam - szepnela mu w ucho. -Liczba sie zgadza - przytaknal Dluga Strzala - ale nie mozemy miec pewnosci, ze wlasnie ich mamy sie strzec. Zejdz na ziemie, dziecko. Przyjrze im sie, kiedy beda ogladali zloto Sorgana. Ruszyl za nimi w bezpiecznej odleglosci. Zdawali sie nieco podenerwowani, ale moze nie powinno to dziwic, skoro kilku uzbrojonych po zeby marynarzy Orlego Nosa nie spuszczalo ich z oka. Po wyjsciu z ladowni wszyscy mieli na twarzy ten sam wyraz zdumienia i niedowierzania, ktory ostatnimi czasu stal sie tutaj dosc pospolity. Nie uczynili nic, co by rzucalo na nich chocby cien podejrzenia, ale Dluga Strzala nie chcial jeszcze odsunac od siebie mysli, ze tych pieciu mezczyzn odegralo glowna role w snie Elerii. * -Ta rodzina nie cieszy sie najlepsza reputacja - wyjasnil Zajaczek, gdy Dluga Strzala spytal go o Kajaka i jego kuzynow. - Bywalo, ze wyplywali polowac na trogickie statki z przygodnymi sojusznikami, a wracali sami. Jezeli jednak tym razem planuja cos podobnego, za wczesnie dla nich na jakiekolwiek dzialanie. Skell ciagle jeszcze przygotowuje flote do drogi, wiec zbyt wiele statkow mogloby nam przyjsc z pomoca. -Tylko ze Skell nie bedzie tutaj tkwil wiecznie - przypomnial mu Dluga Strzala. - W ciagu kilku dni wyruszy do Dhrallu, a wtedy "Mewy" bedzie pilnowala zaledwie garstka sprzymierzencow. -I wtedy pewnie bedziemy mogli zaczac sie martwic - uznal Zajaczek. - Kapitan Sorgan wysle swoich krewnych w droge, a kuzyni Kajaka znajda sie na miejscu. Chyba sie dzisiaj wieczorem przejde po tawernach. Tutejsi marynarze ciagna jak gabki, a pijany marynarz gada szybciej, niz mysli. Czasami mozna uslyszec to i owo, czego bys z nich obcegami nie wydarl na trzezwo. Potrafie udawac ochlapusa, wiec ludzie nie beda na mnie zwracali uwagi. Po powrocie opowiem ci, czego sie dowiedzialem. -Doskonaly pomysl - zgodzil sie lucznik. - Zawiadomie pania Zelane o naszych podejrzeniach, ale Sorganowi lepiej o nich jeszcze nie wspominac. Dowiedzmy sie czegos wiecej. Odwrocil sie i poszedl na rufe, do dawnej kapitanskiej kajuty. -Co robiles? - spytala go bogini. -Szukalem tropow - odparl Dluga Strzala. -Dziwna odpowiedz. -Slowa mysliwego. Zwierzeta zostawiaja w lesie slady swojej bytnosci: na poszyciu, na drzewach i krzewach, wszedzie, gdzie sie pojawia. Mysliwy potrafi te tropy odszukac i rozpoznac. Tym razem pomaga mi Zajaczek. -Darzysz go sympatia - stwierdzila Eleria. -Jest bystry, lecz woli sie z tym kryc. Dzis wieczorem zejdzie na lad i bedzie szukal tropow w tawernach, gdzie Maagsowie pija sok, ktory zmienia ich w szalencow. Moze ktorys z marynarzy Kajaka oszaleje na tyle, ze zacznie mowic o sprawach, o ktorych powinien milczec. Jesli Kajak jest jednym z kapitanow, ktorych widzialas we snie, marynarze z jego statku i zalogi jego kuzynow beda znali niecne plany. Zajaczek bedzie w jakims kacie udawal spiacego pijaka, nie wzbudzi ich podejrzen. -Zmieniles sie, Dluga Strzalo - zauwazyla Zelana. - W Dhrallu obce by ci byly takie podchody. -Mylisz sie, pani. Tu czy tam, stale poluje, a ze zmienil sie teren, zmienilem metody. Moim celem nadal sa potwory z Pustkowia, choc mozliwe, ze bede musial pozabijac krewniakow Kajaka, nim w zasiegu mojej strzaly znajdzie sie sluga Vlagha. Tak czy inaczej znajde ofiare i zabije. Na tym polega polowanie. * -Miales racje, Dluga Strzalo - szepnal Zajaczek. We dwoch stali na dziobie "Mewy". Wlasnie budzil sie kolejny dzien. -Wczoraj wieczorem spora czesc zalogi Kajaka zalala sie w pestke i wszyscy gadali jak najeci. Pochwycilem kilka slow tu i owdzie, bez trudu zlozylem je w calosc. -Swietny z ciebie tropiciel, Zajaczku - pochwalil go Dluga Strzala. - Dokad wiedzie slad? -Na razie trudno powiedziec z cala pewnoscia, ale juz niedlugo wszystko sie wyjasni. Marynarze Kajaka sa zgodni, ze jesli choc odrobina zlota dostanie sie w niepowolane rece, ich kapitana doprowadzi to do rozpaczy. Co prawda kapitan Sorgan opowiadal o nieprzebranych zasobach zlota w Dhrallu, ale to tylko slowa. Kajak na wlasne oczy widzial fortune w ladowni "Mewy" i chce ja miec. A potem bedzie sie martwil o bogactwa Dhrallu. Miales tez racje, ze rabusie nie zrobia nic, dopoki Skell nie wyprowadzi floty w morze. Powtarzali to tyle razy, ze az znudzilo mi sie sluchac. Nie wiedza dokladnie, kiedy planuje odplynac, ale licza na to, ze bedzie zwlekal jeszcze kilka dni. Na razie maja w Kwecie tylko piec statkow, lecz juz sciagaja tu nastepne. Nie w smak im napasc na statki pilnujace "Mewy", gdy sily beda wyrownane. Wola zaatakowac, kiedy bedzie ich przynajmniej trzy razy wiecej. Uwazaja, ze najlepszy czas na akcje to noc po wyplynieciu Skella. Po calym wybrzezu rozeszly sie wiesci o tym, ze nasz kapitan werbuje ludzi i placi im w zlocie, wiec codziennie pojawiaja sie nowe jednostki. Gdyby Kajak z kuzynami zwlekal za dlugo, znow mieliby przeciw sobie zbyt potezna sile. Jezeli Skell odplynie, zanim nadciagna ich kompani, zaatakuja, nie czekajac na nich. Ale tez wymyslili cos, co im pomoze przechylic szale potyczki na ich strone. -Zamierzaja podlozyc ogien - stwierdzil Dluga Strzala bez emocji. -Czy ty zawsze wszystko wiesz? -Domyslilem sie. Ale nie moglem oprzec planu obrony na domyslach, musialem zyskac wiarygodne potwierdzenie. -Pora chyba ostrzec kapitana. -To nie bedzie konieczne. I on, i cala zaloga tylko by nam zawadzali. -Mam rozumiec, ze we dwoch zalatwimy piec statkow? - spytal Zajaczek niebotycznie zdumiony. -Oczywiscie, ze nie - odparl Dluga Strzala z lekkim usmiechem. - Otrzymamy pomoc od pani Zelany i Elerii. Wiecej nie bedzie nam trzeba. -Piles cos? - spytal Zajaczek podejrzliwie. * -Pani Zelano, wczoraj wieczorem Zajaczek odwiedzil kilka miejscowych tawern - opowiadal Dluga Strzala jakis czas pozniej - i niestety nasze podejrzenia sie potwierdzily. Kajak chce podlozyc ogien. I ogien bedzie naszym najwiekszym wrogiem. Czy mozesz, o pani, sprowadzic deszcz? -Porozmawiam z Matka Woda. Na pewno chetnie nam pomoze. Co planujesz? -Kiedy marynarze Kajaka w szalupach podplyna do statkow pilnujacych "Mewy" i rzuca pochodnie, zanim ogien sie rozprzestrzeni, powinien spasc deszcz. Wowczas Kajak bedzie musial walczyc z szescioma statkami, nie z jednym. Moze sie zwyczajnie podda i ucieknie. - Dluga Strzala przerwal i zamyslil sie na chwile. - Chyba nie powinnismy pozwolic mu uciec. Sciaga tu coraz wiecej statkow, a Kajak na pewno nie jest jedynym chciwym kapitanem. Innym takze moze sie spodobac jego plan. A jesli zemrze, nie bedzie juz zachecal nikogo z zyjacych. Nie przypuszczam, zebysmy sie musieli martwic o to, co powie w krainie zmarlych, chociaz o tamtym swiecie wiem niewiele. Jesli uznasz, pani, ze moze tam spowodowac jakies klopoty, trzeba bedzie poszukac innego wyjscia. -Zartujesz sobie ze mnie, Dluga Strzalo? -Nigdy nie smialbym sobie z ciebie zartowac, najdostojniejsza Zelano - odparl Dluga Strzala z twarza bez wyrazu. - Po dlugim namysle doszedlem do wniosku, ze nie powinnismy o tym zawiadamiac kapitana Sorgana. We dwoch z Zajaczkiem na pewno sobie poradzimy, marynarze tylko wchodziliby nam w droge. -Stanowczo za dlugo przebywasz w Maagsie. Nabrales tutejszych zwyczajow, przechwalasz sie i chelpisz. Wierzysz, ze we dwoch odeprzecie atak wszystkich ludzi Kajaka?! -Kajak ma tylko piec statkow, pani Zelano - odparl Dluga Strzala. - Damy sobie rade bez trudu. -Powiedzial to tak, jakby w to gleboko wierzyl, ukochana pani - zauwazyla Eleria. -Rzeczywiscie. I to wlasnie mnie martwi. * Kuzyn kapitana Sorgana, Skell, wlasnie konczyl przygotowania do podrozy na czele zgromadzonych do tej pory statkow. Dluga Strzala odwolal Rudobrodego na strone. -Sprawa nie jest taka znowu wazna - zaczal - bo dopilnuje, zeby Kajak po potyczce nie ujrzal wschodu slonca, ale ktorys z jego kuzynow moze sie szybciej zorientowac w sytuacji i podac tyly, a potem probowac sie przylaczyc do floty Skella. Szepnij kapitanowi Skellowi slowko o tym, co ci barbarzyncy tutaj uknuli. Przypuszczam, ze nie bedzie chcial takich ludzi w swoich silach. -Madrze mowisz - uznal Rudobrody. - Czy powinienem takze ostrzec Skella, ze sludzy Vlagha sa jadowici? Dluga Strzala zastanawial sie chwile. -Najlepiej bedzie to zrobic, kiedy juz flota doplynie do Lattash - zdecydowal. - Dopiero wtedy kapitan moze poznac cala prawde. Maagsowie sa duzo wyzsi niz potwory z Pustkowia, wiec ich miecze i wlocznie beda mialy w walce odpowiednio duzy zasieg. -Poslucham twojej rady - oznajmil Rudobrody. - Czy zaniesc jakas wiadomosc wodzowi twojego plemienia? -Jesli spotkasz Starego Niedzwiedzia, powiedz mu, ze jestem caly i zdrow, wroce, zanim snieg bedzie zbyt gleboki, i ze jestesmy juz prawie gotowi do wojny. -Przekaze mu twoje slowa, przyjacielu. -Jestes godny zaufania, choc twoje rubaszne zarty omal mnie nie zwiodly. -Wiele razy skorzystalem na tym niewinnym kamuflazu - odparl Rudobrody z szerokim usmiechem. - Ludzie rozbawieni zwykle reaguja wolniej. -Jestes sprytniejszy, niz sadzilem, przyjacielu - przyznal Dluga Strzala, usmiechajac sie lekko. - Ciekawe czasy nastaly. Nigdy dotad nie nazwalem czlonka innego plemienia przyjacielem. -Tak, to sie rzadko zdarza - przyznal Rudobrody. Blysnal zebami w szerokim usmiechu. - Zabawne - dorzucil, nasladujac glos Elerii. Dluga Strzala wybuchnal smiechem. Podali sobie rece w odwiecznym gescie przyjazni. 7 -Skad masz pewnosc, ze bedzie padalo? - dopytywal sie Zajaczek.Skulili sie ukryci przed ludzkim wzrokiem przy dziobie "Mewy" i obserwowali piec szalup podplywajacych do statkow krewniakow Sorgana. -Nawet gdybym ci powiedzial, i tak bys mi nie uwierzyl - stwierdzil Dluga Strzala. - Deszcz spadnie w odpowiedniej chwili i statki pilnujace "Mewy" nie splona. A teraz sluchaj mnie uwaznie. Chcialbym, zebys podawal mi strzaly najszybciej, jak potrafisz. Prawa reke bede mial nieruchoma, tuz przy cieciwie, a ty bedziesz wtykal mi drzewca miedzy palce. W ten sposob wystrzele dwa razy tyle strzal, ile zdolalbym wypuscic bez twojej pomocy. -Bedziemy mieli przeciwko sobie piec wrogich statkow! Jak szybko musisz strzelac, zeby powybijac marynarzy do nogi? -Nie musimy zabijac wszystkich - sprostowal Dluga Strzala cierpliwie. - Statek poplynie tam, gdzie rozkaze kapitan, pod warunkiem ze ktos stoi przy rumplu. Mamy tylko piec celow, a zapewniam cie, ze piec strzal zdolamy wypuscic w powietrze nieomal jednoczesnie. -Aha, to dlatego byles taki pewien, ze sobie we dwoch poradzimy. Statek bez sternika moze bladzic po przystani do rana... - Zajaczek zerknal na ciemna wode. - Bedziesz musial dobrze mierzyc - zauwazyl. -Nie jest to trudniejsze niz stracenie gesi, przyjacielu - zapewnil go Dluga Strzala. Uswiadomil sobie, ze juz drugiego czlowieka nazwal przyjacielem. I choc wydawalo sie to jak najbardziej na miejscu, bylo bardzo dziwne. Nikogo nie okreslil tym mianem od dobrych dziesieciu lat. Slyszysz mnie, Dluga Strzalo? - zabrzmial mu w uchu cichy glos. Bardzo wyraznie - odpowiedzial bezdzwiecznie. Musze wiedziec dokladnie, kiedy napastnicy rzuca pochodnie na statki. Nie chce, zebys sie przestraszyl, wiec uprzedzam, ze burza bedzie potezna. Ulewa spadnie tu, w porcie, i nigdzie indziej, potrwa tylko tyle, zeby ugasic ogien. Nie moge pozwolic, zeby zalogi krewniakow Sorgana skryly sie przed deszczem w kajutach albo w ladowni. Musza byc na pokladzie, zeby bronic statkow. Racja - przyznal Dluga Strzala. -Jezeli chcesz zaklinac deszcz, powinienes juz zaczynac - rzekl Zajaczek niespokojnie. - Ludzie w szalupach zapalili pochodnie. -Deszcz spadnie, kiedy je rzuca - wyjasnil Dluga Strzala. - Koniecznie wszystkie. -Lubisz ryzyko - stwierdzil Zajaczek wyraznie przestraszony. -Zaufaj mi. -Nie znosze, kiedy ktos kaze mi ufac - poskarzyl sie Zajaczek. - Zgasic te latarnie na dziobie? -Po co? -Zeby twoje strzaly wylatywaly z ciemnosci. Widzialem juz, jak szybko potrafisz strzelac, a jesli teraz bedziesz to robil dwa razy szybciej, nasi wrogowie nie zorientuja sie, ilu ludzi maja przeciwko sobie. Przerazi ich to, oglupi, moze uciekna. -Doskonaly pomysl - przyznal Dluga Strzala. - Jesli zrobia w tyl zwrot, zaoszczedzimy wiele strzal. Zgas te latarnie. Zajaczek pognal chyzo na dziob "Mewy". -Pochodnie juz na statkach! - krzyknal ochryplym szeptem, biegnac z powrotem. Pani Zelano! Zeslij deszcz! - zawolal Dluga Strzala w myslach. Juz zaczynalam sie niecierpliwic - odparla bogini spokojnie. Ciemnosc rozdarl gwaltowny blysk, po niebie przetoczyl sie huk grzmotu. W jednej chwili na statki runela sciana wody. Potezna ulewa ustala w nastepnej chwili. Teraz juz w zaden sposob nie daloby sie rozpalic ognia na statkach, woda lala sie z nich strumieniami. -Dawaj! - krzyknal Dluga Strzala. Najpierw w mgnieniu oka usmiercil ludzi w szalupach, potem zaczal strzelac do sternikow na wrazych statkach. Z oddali dobiegly ich niewyrazne krzyki. Wioslarze byli na swoich miejscach, ale gdy zabraklo sternika, wszystkie piec jednostek zaczelo sie blakac po przystani jak slepe szczeniaki. Za kazdym razem, gdy znajdowal sie jakis marynarz dostatecznie dzielny - albo glupi - zeby stanac przy rumplu, witala go strzala nadlatujaca z ciemnosci. Po chwili lucznik z ponura satysfakcja zauwazyl, ze marynarze, ktorym kapitan kaze sterowac, wola skoczyc za burte. W koncu wiekszosc napastnikow znalazla sie w zimnej wzburzonej wodzie - ze strachu przed cicha smiercia nadlatujaca z ciemnosci. A lucznik robil co w jego mocy, by szerzyc panike. Trzeba pamietac, ze strzala trafiajaca w serce zabija, ale u innych nie budzi szczegolnej grozy. Malo kto dostrzega drzewce wystajace z martwego ciala. Dlatego tez Dluga Strzala celowal w glowe i oczywiscie nie chybial. Kilka trupow ze strzalami sterczacymi z czola stanowilo przeslanie, ktorego nie sposob bylo nie pojac. Zajaczek, skulony w ciemnosci, podawal strzale za strzala, prosto i pewnie w prawa reke przyjaciela, a Dluga Strzala strzelal i trafial w ludzi na statkach Kajaka. W koncu atakujacy porzucili wszelka nadzieje, bo Kajak, zwijajacy sie jak w ukropie, rzucajacy rozkazy na prawo i lewo, zamilkl nagle, trafiony w srodek czola. Pozostali marynarze opuscili statek. -Wygralismy! - krzyknal Zajaczek. - Naprawde!!! -Jeszcze nie. - Dluga Strzala starannie wybral jedna ze swoich dawnych strzal o kamiennym grocie. Wstal, uwaznie przyjrzal sie plazy. - Jest - rzekl cicho. Jednym plynnym ruchem zwolnil cieciwe. Strzala wzbila sie wysoko nad ciemna woda zatoki, by nieomylnie odnalezc cel - nieduza postac z twarza skryta pod szarym kapturem, ktora skowyczala z zawodu, od chwili gdy deszcz zagasil ognie na pieciu statkach otaczajacych "Mewe". Zakapturzona postac krzyknela przejmujaco, gdy zatruty jadem grot utorowal sobie droge w jej ciele. Wijac sie w agonii, padla na piasek. Chwile pozniej wszystkie jej czlonki zesztywnialy, az w koncu smierc przyniosla im rozluznienie. -Takie to bylo wazne? - spytal Zajaczek. -To byl nasz prawdziwy wrog, przyjacielu - odpowiedzial Dluga Strzala. - Juz po nim. -Mnie starczylo wrogow ze statkow - uznal Zajaczek. - Az trudno uwierzyc, ze wygralismy! We dwoch! Nie postawilbym na to zlamanego grosza! Dlaczego strzelales im w glowy? -Chcialem siac panike. Strzala sterczaca z piersi nie robi tak wielkiego wrazenia, zwlaszcza jesli zabity upadnie na brzuch. Drzewce sterczace z czola jest nie do przeoczenia. -Ciagle trudno mi uwierzyc, ze dwoch ludzi pokonalo zalogi pieciu statkow. -To nie bylo trudne starcie. Strzaly wylatywaly z ciemnosci, wiec przeciwnicy nie wiedzieli, kto i skad strzela. A dopoki nikt nie sterowal statkami dowodzonymi przez czlowieka, ktory zwany byl Kajakiem, "Mewie" nie grozilo prawdziwe niebezpieczenstwo. -Dziwnie patrzysz na swiat. Jak teraz nazywa sie kapitan Kajak? Lucznik wzruszyl ramionami. -Przypuszczam, ze "trup". * Kilka chwil pozniej Dluga Strzala zdal krotki raport pani Zelanie i Elerii. -Ten, ktory byl na plazy, juz sie nie smieje. -Doskonale - ucieszyla sie bogini. - Mowilam ci, ze strzaly z zelaznymi grotami sa skuteczniejsze. -Mozliwe - przyznal zgodnie lucznik. - Ale na specjalne okazje zatrzymalem kilka starych. -Po co? - zdziwila sie Eleria. -Kamienne groty moich strzal zostaly zanurzone w jadzie - wyjasnil Dluga Strzala. - Uznalem, ze potwor z Pustkowia, ktory stal za wydarzeniami dzisiejszej nocy, zasluzyl na szczegolne traktowanie. -Z pewnoscia docenil twoje starania - stwierdzila Zelana oschle. -Wrzaski, jakie do mnie dotarly, gdy strzala siegnela celu, nie byly okrzykami radosci, pani - rzekl Dluga Strzala z lekkim usmiechem. Drzwi kajuty odskoczyly z hukiem. Do srodka wpadl kapitan Sorgan, a tuz za nim Wol i Wielka Piesc. Wszyscy byli wyraznie podekscytowani. -Dlaczego nas nie uprzedziles o zamiarach Kajaka? - zapytal kapitan. Glos mial nieco piskliwy. -Nie widzialem takiej potrzeby - odparl Dluga Strzala z wielka pewnoscia siebie. - Dalismy sobie rade we dwoch z Zajaczkiem. W takich razach nalezy angazowac mozliwie najmniej wojownikow. Im jest ich wiecej, tym wieksze zamieszanie. -Ale dlaczego Zajaczek?! - wykrzyknal Wol. - Nigdy nie byl dobry w walce. Jest za maly! -Robil to, co bylo trzeba - odparl Dluga Strzala. - Dlonie ma rownie szybkie jak stopy. Podawal mi strzaly. Nie musialem pozabijac wszystkich marynarzy na statkach wroga, wystarczylo zastrzelic tych, ktorzy probowali sterowac. We dwoch poradzilismy sobie z latwoscia. Wszystko poszlo zgodnie z planem, wiec nie rozumiem, dlaczego tak sie denerwujecie, zwlaszcza teraz, kiedy wszystko skonczone. -Potrafisz zachowac zimna krew - zauwazyl Sorgan. - Nic nie wyprowadzi cie z rownowagi? -Kapitanie, jestem mysliwym. A mysliwy, ktory nie zachowuje zimnej krwi, rzadko jada do syta. -A najdziwniejsze, ze uratowala nas niespodziewana burza - stwierdzil Wielka Piesc. - Strach pomyslec, co by sie stalo, gdyby nie ona. Skad wiedziales, ze nadciaga? Dluga Strzala dotknal nosa. -Wyczulem ja - sklamal gladko. - Jakim cudem od tylu lat dajecie sobie rade na morzu, skoro nie potraficie wyczuc deszczu? Sorgan spojrzal badawczo na pania Zelane. -Skoro masz, pani, armie ludzi takich jak Dluga Strzala, do czego my jestesmy ci potrzebni? - zapytal. -Niewielu jest takich jak on, Sorganie - odparla bogini. - On jest jedyny na calym swiecie. Strzela szybko, a mysli jeszcze predzej. Juz wkrotce nadejdzie czas, gdy zacznie proponowac wlasne rozwiazania. Jesli chcesz zachowac zycie, sluchaj uwaznie jego slow i rob dokladnie to, co ci poradzi. Eleria podeszla do mysliwego i wyciagnela do niego raczki. Podniosl ja, posadzil sobie na kolanach. -Ja od razu bede sie go trzymac, skoro tak radzi ukochana pani - stwierdzila. - I ty tez jej posluchaj, Papuzi Dziobie. -Orli Nosie - poprawil ja odruchowo. Dziewczynka wcale sie nie przejela. -Dluga Strzala jest najlepszy na swiecie, a ukochana pani twierdzi, ze nalezy do mnie, wiec dla wlasnego dobra powinienes byc dla mnie wyjatkowo mily, prawda? -Coraz wiecej osob ma dla mnie dobre rady nie do odrzucenia - poskarzyl sie kapitan Sorgan. -Tak, rzeczywiscie, ale nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo, zgodzisz sie chyba, kapitanie? - Eleria ziewnela szeroko. - Jesli juz wszystko zostalo powiedziane, zdrzemne sie troszke. W nocy przez te cala wrzawe i bieganine spalam niewiele. Zrob mi grzecznosc, Papuzi Dziobie, i nastepnym razem walczcie troche ciszej. Mam lekki sen. - Pocalowala Dluga Strzale, zwinela sie w klebek w jego ramionach i natychmiast usnela. Podroz Veltana 1 -Wspomoz, dobry panie! - odezwal sie schrypnietym glosem obszarpany zebrak.Veltan z Krainy Poludniowej szedl spokojna uliczka trogickiego miasta Kaldacin. Zimowy ranek spowijala mgla. -Chwileczke - rzekl bog, szukajac sakiewki. Nie radzil sobie z pieniedzmi. Przyznawal, oczywiscie, ze korzystanie z nich jest znacznie wygodniejsze niz wymiana towarowa, ale ciagle tracil rozeznanie w wartosci monet bitych z roznych metali. Rzucil czlowiekowi w lachmanach kilka miedziakow i poszedl dalej, na rynek. Nadciagnela juz zima. Veltanowi niespecjalnie byla w smak, bo w jego krainie, lezacej na poludniu Dhrallu, krainie rolniczej, wazniejsza byla wiosna i lato. Zima kojarzyla sie z niebem stale zaciagnietym chmurami, z nagimi konarami drzew, ktore sprawiaja wrazenie martwych, z brakiem kwiatow. Natomiast Trogici z Kaldacinu byli chyba odporni na zimowa melancholie. Wszyscy mieszkancy tej ziemi mieli wysokie mniemanie o sobie, niezaleznie od tego, jaka czesc imperium byla ich domem, ale Trogici z Kaldacinu uwazali najwyrazniej, ze ich miasto stanowi centrum wszechswiata, i juz sam fakt, ze mieszkaja w jego murach, automatycznie wynosi ich nie tylko ponad ludzi z innych krain, ale takze ponad Trogitow pechowo rzuconych przez los do innych miejscowosci. Miasto rzeczywiscie robilo wrazenie. Doskonale bylo widac, ze jego budowa pochlonela wiele pracy i srodkow. Mimo wszystko Veltan jakos nie mogl zrozumiec, po co to wszystko. Przeciez nikt nie potrzebuje az takich duzych domow. Mury okalajace miasto, wznoszace sie wysoko jak wieze, moze faktycznie bywaly przydatne, zakladajac, ze w poblizu czail sie jakis wrog, ale Veltan mial nieodparte przeczucie, ze nawet te mury obronne mialy za zadanie glownie robic wrazenie. Trogici budowali swoje domy z kamienia i to akurat Veltan rozumial doskonale. Drewno mozna podpalic, kamienia nie. Natomiast jesli chodzi o marmurowe pokrycie murow... Owszem, dekoracyjne, ale czy Trogici z Kaldacinu naprawde nie mieli nic lepszego do roboty? Okreslenie "budynki uzytecznosci publicznej" z poczatku nic Veltanowi nie mowilo, lecz w miare jak coraz lepiej poznawal tubylcow, coraz jasniej sobie uswiadamial, ze odczuwali oni nieprzeparta chec dowiedzenia innym (a przede wszystkim zapewne sobie samym) swojej potegi. Nawet drobna rysa na poczuciu wlasnej waznosci ranila przecietnego Trogite do zywego. Stad wlasnie braly sie ogromne marmurowe palace, fora, swiatynie i siedziby kupcow, zwykle usytuowane na szczytach wzgorz w obrebie murow miasta. Najokazalsza byla, rzecz jasna, siedziba wladcy, dom imperatora Gaciana. Roilo sie tam od wszelkiej sluzby, doradcow i przeroznych pasozytow, ktorzy zabiegali o uwage imperatora, lasi na kazda pochwale czy laskawe spojrzenie. Veltan, skorzystawszy z kilku bezcennych wskazowek, lapowkami utorowal sobie droge do wladcy i uzyskal audiencje u Jego Wysokosci Imperatora. Niestety, laskawy Gacian okazal sie bezmozgim fircykiem niezdolnym pojac chocby znaczenia slowa "armia". W tej sytuacji Veltan probowal dowiedziec sie czegos od jednego ze starszych doradcow. -Tracisz czas, przyjacielu - stwierdzil mezczyzna otulony szerokim plaszczem. - Wladze w Kaldacinie sprawuje Palvanum. Jego czlonkowie stanowia prawo i decyduja o losach imperium. -Gdzie ich znajde? - spytal bog. -W siedzibie forum, w centrum miasta. Jesli powiesz, czego chcesz i czym placisz, na pewno dojdziecie do porozumienia. Wbrew temu proroctwu wypadki potoczyly sie zupelnie innym torem. Owszem, kazdy z czlonkow zgromadzenia indywidualnie gotow byl przyjac pieniadze Veltana w zamian za mgliste zapewnienia, iz "przedstawi kwestie kolegom", ale sprawa najwyrazniej nie stanela na forum wysokiej izby, gdzie wiekszosc wybranych spala snem sprawiedliwego podczas niekonczacych sie oracji kolejnych przemawiajacych. Veltan z Krainy Poludniowej stracil jeszcze jedno popoludnie, probujac w organie ustawodawczym znalezc kogos o autorytecie pozwalajacym postawic go na czele trogickiej armii. Gdy pochmurne niebo na zachodzie zaczelo sie czerwienic, bog nareszcie sie poddal. Ruszyl ku poludniowej bramie Kaldacinu. Mogl oczywiscie przenocowac w jakiejs gospodzie w miescie, lecz poza jego murami czul sie lepiej. Pogoda nie miala dla niego znaczenia, nie potrzebowal snu, ale na polach powietrze bylo slodsze i ksiezyc wyrazniejszy. Veltan uwielbial Lune i czasem bardzo za nia tesknil. Nie od razu nawiazala sie ta nic sympatii. A gwaltowna reakcje Matki Wody na niewinny zarcik, na blaha sugestie, ze powinna urozmaicic swoja powierzchnie barwnymi pasami, zapamietal na zawsze. Matka Woda stanowczo nie miala poczucia humoru. Wszystko traktowala z absolutna powaga. Przeciez Veltan daleki byl od powagi, gdy ze swada rozprawial o urodzie kontrastowych odcieni koloru niebieskiego i o tym, jak pieknie Matka Woda wygladalaby, gdyby zechciala przybrac sie w pasy, poczynajac od najbledszego blekitu, a konczac na krolewskim wynioslym fiolecie. Chcial ja rozbawic, rozweselic, ale ona wcale sie nie smiala. Wskazala tylko na ksiezyc i rzekla: -Tam sie udasz, Veltanie. Natychmiast! Chcial protestowac, ale byla nieublagana. -Natychmiast! I w ten sposob Veltan trafil na krostowata twarz ksiezyca, gdzie spedzil dziesiec wiekow, spogladajac tesknie na blekitna kule, ktora nie tak dawno byla jego domem. Kilka razy wypuscil sie miedzy gwiazdy, ale tam czul sie jeszcze gorzej. Przerazajaca pustka napawala go obezwladniajacym poczuciem samotnosci. Z powierzchni ksiezyca mogl przynajmniej spogladac na swoja planete. Tesknil, oczywiscie, ale lepsza byla ta tesknota niz czarna proznia wszechswiata. Z czasem polubil Lune, a ona wyczuwala te rosnaca sympatie i w koncu sie do niego odezwala. -Zachowales sie naprawde niemadrze. - Takie byly jej pierwsze slowa. - Doradzic jej pasy...? Co za pomysl! Miales duzo szczescia, ze nie przeznaczyla cie na pokarm dla ryb. -Ja tylko zartowalem! - bronil sie Veltan. -Jasne! Ale Matka Woda wcale nie ma poczucia humoru. Przeciez wszyscy o tym wiedza. Porozmawiam z nia, moze mi sie uda zalagodzic jej gniew. -Szkoda fatygi - stwierdzil Veltan ponuro. -Mylisz sie. Ze mna musi sie liczyc. Ode mnie zaleza jej przyplywy i odplywy, moge jej pokrzyzowac plany, a tego nie lubi. - Ku zdumieniu Veltana zachichotala jak mala dziewczynka. Polubili sie wtedy. W przeciwienstwie do Matki Wody czy Ojca Ladu Luna miala poczucie humoru, wiec Veltan przez te w nieskonczonosc ciagnace sie wieki opowiadal jej ciagle nowe dowcipy. Gdy Matka Woda nareszcie zezwolila mu wrocic do domu, nadal utrzymywal ozywione kontakty z Luna i czesto ja odwiedzal. * -Wspomoz, dobry panie! - zawolal ten sam obszarpany zebrak, ktorego Veltan spotkal poprzedniego ranka. -Widze, ze masz stale miejsce pracy - zagadnal go Veltan. -Nie wieje tutaj, a jesli zacznie padac, moge sie schowac w bramie. Wydajesz sie zmartwiony, cudzoziemcze. Co cie trapi? Veltan usiadl obok zebraka na bruku. -Myslalem, ze to miasto jest osrodkiem rzadow Imperium Trogickiego, ale nie potrafie znalezc nikogo, kto by sprawowal wladze. Chce wynajac armie, a nawet nie mam z kim o tym porozmawiac. -Ukladaj sie z zolnierzami. -Jak to? Nie powinienem sie udac do jakiegos dowodztwa? Sadzilem, ze armia imperium przyjmuje rozkazy od rzadu. Zebrak rozesmial sie glosno. -Kiedys tak bylo, przed wiekami, ale imperialny rzad uznal, ze niewygodnie jest wyplacac armii zold w czasach pokoju. Nie trzeba bylo dlugo czekac, zeby takiemu zebrakowi jak ja zaczelo sie powodzic lepiej niz zawodowemu wojakowi. Trudno sie dziwic, ze wzieli swoje sprawy we wlasne rece. Zawsze zdarzy sie jakas potyczka. Jeden szlachcic na prowincji ma na pienku z innym i wojenka gotowa. Tam szukali zajecia. Do czego ci armia? -Szykuja sie klopoty - odparl Veltan wymijajaco. - Dlugo by tlumaczyc, ale potrzebujemy prawdziwych najemnikow. W waska uliczke wszedl mlody Trogita w dopasowanym stroju z czarnej skory. Na glowie mial metalowy helm, a w dloni dluga wlocznie. -Musze z panem zamienic slowo, komandorze - zwrocil sie do zebraka przepraszajacym tonem. -Nie nazywaj mnie komandorem, Keselo - obruszyl sie mezczyzna w lachmanach. - Nie jestem nim od dnia, gdy zlamalem swoj miecz. Co sie znowu stalo? -Jest coraz gorzej - odraportowal mlody czlowiek. - Niech pan rozwazy swoja decyzje jeszcze raz. Nikt juz nie wie, co robic. -Naucza sie, Keselo. Z czasem na pewno sie naucza. -Nie mamy czasu, panie - upieral sie Keselo. - Siodma kohorta juz nie istnieje. Zolnierze wyszli z obozu. Rabuja podroznych na traktach, napadaja na podmiejskie posiadlosci. Wysylamy im rozkazy powrotu do jednostki, ale nie sluchaja. -Musza umrzec - oznajmil zebrak bez ogrodek. -Jak to?! - mlody Keselo az sie zatchnal. - Nie mozemy ich zabic! To nasi towarzysze! -Zlamali reguly, wiec nie sa juz waszymi towarzyszami. Sa dezerterami, sprzeniewierzyli sie przysiedze, ktora skladali, wstepujac do wojska. Jesli nie zostana ukarani, w innych kohortach zacznie sie dziac tak samo i niedlugo armia przestanie istniec. Doskonale wiesz, co trzeba zrobic. Idz, wykonaj obowiazki i przestan mi zawracac glowe takimi glupotami. Cos jeszcze? -Nie, panie. - Mlody czlowiek posmutnial. - Moze by pan jednak wrocil do kwatery? -Nie. Rozumiesz to slowo? Rozumiesz na pewno. Powinienes mnie znac na tyle, by wiedziec, ze nie zmieniam zdania bez przyczyny. Idz juz. Keselo westchnal gleboko. -Tak jest. Odwrocil sie i odszedl. -Dobry z niego chlopak - rzucil nieglosno zebrak. - Daleko zajdzie, jesli pozyje wystarczajaco dlugo. -Chyba nie jestes tym, kim sie wydajesz, przyjacielu - zauwazyl Veltan. -Pozory myla. Jestem dokladnie tym, kim sie wydaje. I nie zmieni tego fakt, ze kiedys bylem kims innym. Narasan, dawny komandor, jest teraz Narasanem zebrakiem. -Dlaczego zmieniles zawod? -Za moj glupi blad zaplacilo zyciem kilka tysiecy mlodych ludzi. - Narasan westchnal ciezko. - Nielatwo mi niesc to brzemie, wiec uciekam od przeszlosci. Zreszta i tak czas sie konczy, niedlugo moje uczynki nie beda mialy najmniejszego znaczenia. -Nie jestes az taki stary. -Nie mowie o czasie mojego zycia - sprostowal Narasan zlowrozbnym tonem. - Mowie o swiecie. Swiat sie konczy. Niedlugo bedzie po wszystkim. -Nie przesadzajmy - sprzeciwil sie Veltan. - Co cie doprowadzilo do takich ponurych wnioskow? Czy to moze jakis dogmat trogickich wierzen? Narasan skrzywil sie niemilosiernie. -Religia to tylko bajki dla naiwnych, pelne klamstw i zabobonow - oznajmil stanowczo. - Duchowni oskubuja wiernych z ostatniego grosza, a sami mieszkaja w luksusowych swiatyniach i oplywaja w dostatki. Nie, nie, ja sam doszedlem, co sie dzieje. Czas sie konczy. Koniec nastapi lada dzien. - W glosie obszarpanca brzmiala beznadzieja. -Malo kto jest tak bystry - przyznal Veltan - ale widzisz przyszlosc w zbyt ciemnych barwach. Swiat zbliza sie do konca cyklu, a nie konca swojego istnienia. Po zakonczeniu tego cyklu rozpocznie sie nastepny, a czas, jak zwykle, bedzie plynal. Nie rozpaczaj, Narasanie. Czas nie ma konca. A o ile mi wiadomo, nie mial takze poczatku. -A ty skad to wiesz? - spytal zebrak. -Widzialem juz zmiane cykli - odrzekl Veltan. - Wiele razy. Zmieniaja sie pory roku, mijaja lata. Mlodzi dorastaja, a potem tesknia za odpoczynkiem, wowczas spiacy budza sie, by przejac ich brzemie. Taki jest naturalny bieg rzeczy. -Widze, ze przybywasz z daleka. -Nie ukrywam tego. Potrzebna mi armia i gotow jestem dobrze zaplacic. Niestety, nie znalazlem dotad nikogo, z kim moglbym o tym powaznie porozmawiac. - Veltan nagle rozjasnil sie z radosci. - Jestem chyba slepy i gluchy. Trafilem na wlasciwego czlowieka, tylko go nie zauwazylem. -Tak? Kto to taki? -Ty, przyjacielu! Czas najwyzszy odsunac na bok smutek i ponure przepowiednie konca swiata. Czas bedzie plynal, jak to ma w zwyczaju, a swiat przetrwa bez wzgledu na to, co wymyslimy, zeby go zniszczyc. -Jestes zupelnie inny niz ludzie, ktorych dotad poznalem - zauwazyl obdartus tonem pelnym podziwu. - Chyba wcale nie jestes czlowiekiem. Nie myle sie, prawda? -Roznice nie sa tak wielkie, zeby bylo sie nad czym rozwodzic. Bywalem w miejscach, gdzie ty nie moglbys sie znalezc, i widzialem rzeczy, ktorych ty nie zobaczysz, lecz tak samo jak ty kocham swoj kraj i tylko to sie liczy, komandorze. Potrzebuje twojej armii, a za sluzbe place hojnie. Wojna bedzie trudna, ale jesli dotrzemy na miejsce w odpowiednim czasie, zwyciestwo jest prawie pewne, a przeciez tylko ono sie liczy na wojnie czy w milosci. -Praktyczne podejscie - przyznal Narasan. - No, to chyba skonczyl mi sie urlop. - Wstal. - Dobrze bylo sobie posiedziec jak ostatni nierob, ale tez dobrze bedzie znowu wziac sie do roboty. Koszary sa zaraz za murem. Idziemy? Veltan takze wstal. -Idziemy. * Gdy szli mrocznymi uliczkami Kaldacinu, zapadal wczesny zimowy zmierzch. Mijali odzianych w proste stroje robotnikow niosacych rozmaite narzedzia. Ludzie ci spieszyli do domow poganiani nocnym chlodem. -Jedyni uczciwi w tym skorumpowanym miescie - rzucil Narasan. - Czy wszedzie jest tak samo? -Niezupelnie rozumiem, co masz na mysli - przyznal Veltan. -Powinienem byl sie domyslic. W koncu przeciez masz, panie, pieniadze, nie musisz brudzic rak. -Probowales kiedy uprawiac role? - rozesmial sie Veltan. - To chyba najbrudniejsze zajecie pod sloncem. Wiekszosc mieszkancow mojej krainy to rolnicy, czesto z nimi pracowalem. -Dziwny z ciebie czlowiek, panie. Tutaj w imperium wlasciciel ziemi wolalby umrzec niz wyjsc w pole. Wszystko dlatego, ze maja pieniadze. Czlowiek bogaty moze zaplacic innemu, zeby pracowal za niego. -My nie uzywamy pieniedzy. Wolimy wymiane towarowa. Calkiem dobrze sie sprawdza. -Jak wobec tego zamierzasz wynajac armie? -Czy slowo "zloto" ma tutaj jakies znaczenie? -O tak. Dla wiekszosci Trogitow oznacza ono pieniadze. -Tak przypuszczalem. Kiedy zjawilem sie tutaj, mialem ze soba kilka zlotych cegiel. Mezczyzna, ktory mi je wymienil na pieniadze, na ich widok o malo nie poplakal sie z radosci. Dal mi w zamian cale worki monet. Nadal nie orientuje sie w wartosci tych krazkow. Zrobione sa z roznych metali, przypuszczam, ze jedne sa cenniejsze, inne warte mniej. -Z pewnoscia dobrze na tobie zarobil, panie! - rozesmial sie Narasan. - Jesli dal ci miedz i braz, a nawet srebro w zamian za zlote cegly, dostales nie wiecej niz jedna dziesiata wartosci swojego zlota. -Niewazne. - Veltan wzruszyl ramionami. - Naprawde nie ma to dla mnie zadnego znaczenia. Tam, skad pochodze, sa cale gory tego kruszcu. Moge go miec, ile zechce. -Tutaj lepiej nie opowiadac takich historii - przestrzegl go Narasan - bo kazdy mieszkaniec Imperium Trogickiego straci glowe. -Zapamietam to sobie. Daleko jeszcze do miejsca, gdzie stacjonuje twoja armia? -Dwa kroki. Po drugiej stronie rynku. Dawniej koszarowaly tam zawodowe wojska imperialne. -Czy rzad nie sprzeciwial sie, kiedy zolnierze odmowili sluzby panstwu? -Alez oczywiscie. Tyle ze nic to nie dalo. Zabraklo mu armii do wymuszenia posluszenstwa. -Dlaczego niezalezne wojska nie przejmuja wladzy w imperium? -A komu by sie chcialo parac wladza? Po co? Zarabiamy na wojaczce, a idioci na stolkach niech sie martwia. Nam to odpowiada. Koszary armii komandora Narasana zostaly calkiem bez sensu wybudowane wzdluz linii prostych. Wszystko wskazywalo na to, ze linie proste sa bardzo drogie wojskowemu sercu. Veltan stanowczo wolal krzywe. Byly mniej stanowcze i mieksze. Oczywiscie zaden zolnierz nie widzial Ojca Ladu z ksiezyca, totez nikt tutaj nie wiedzial, ze linie proste byly nienaturalnym nakazem ludzkiego konceptu, nalozonym na znacznie bardziej skomplikowany byt. Veltan usmiechnal sie lekko. Przekonanie tych szorstkich ludzi, ze swiat musi im sie podporzadkowac, bylo calkowicie absurdalne. A on zawsze mial slabosc do absurdu. Komandor Narasan, choc nieogolony i okryty zebraczymi lachami, zostal natychmiast rozpoznany. Zdawalo sie, ze nawet budynki odetchnely z ulga. Wrocil porzadek, znow wszystko bylo jak trzeba. -Przyjmuje, ze w tych koszarach stacjonuje wylacznie twoja armia, komandorze - odezwal sie Veltan, gdy wchodzili do przestronnej kamiennej budowli w centrum obozu. -Tak jest najrozsadniej - przytaknal Narasan. - Gdy w koszarach zgromadzisz dwie armie, najdalej po kilku dniach zaczynaja sie bijatyki. Jesli spojrzec prawdzie w oczy, musimy przyznac, ze bitwy miedzy roznymi armiami zdarzaja sie dosc czesto. Walczymy za pieniadze, nie dla idealow, wiec raz pracujemy dla jednej strony, raz dla drugiej. Krew sie poleje, wiadomo, a stare urazy zapadaja w pamiec. Dlatego nasz oboz jest ogrodzony i dobrze strzezony. Mozna powiedziec: w razie potrzeby - oboz warowny. Znalezli sie w obszernym pomieszczeniu, gdzie spora grupa Trogitow w dopasowanych mundurach z czarnej skory rozmawiala, popijajac z metalowych kufli. Wysokie okna zdobily ciezkie kotary, na scianach pysznil sie bogaty zbior najrozniejszej broni, a na blyszczacej podlodze lezaly zwierzece skory i futra. Veltan wyczuwal atmosfere braterstwa i odpoczynku. Najwyrazniej znalezli sie w miejscu, gdzie wyzsi stopniem trogiccy oficerowie spedzali wolny czas. Gdy Narasan pojawil sie w drzwiach, wszyscy obecni wstali. -Dajcie spokoj - zachnal sie komandor. - Po co tutaj te gesty, przeciez jestesmy sami swoi. -Czyzby wreszcie zla pogoda zagonila cie pod dach, komandorze? - spytal z szerokim usmiechem lysiejacy mezczyzna w srednim wieku. -Juz niejeden raz zdarzylo mi sie zmoknac, Gundo - odparl Narasan powaznie. - Sprowadza mnie tutaj wazna sprawa. Ten oto pan Veltan z Dhrallu chce wynajac armie. Poniewaz nie mamy akurat zadnego pilnego zajecia, nic nie stoi na przeszkodzie, zeby mu sluzyc pomoca. Odstawcie kufle, panowie, przejdziemy do sali odpraw. - Ruszyl do drzwi na drugim koncu obszernego pomieszczenia. Inni podazyli za nim. Szerokim korytarzem dotarli az na drugi koniec budynku, dopiero tam weszli do sali, w ktorej panowal nielad, gdzie po katach rozstawiono stojaki na wlocznie o zelaznych grotach, a na wielkim stole posrodku umieszczono modele roznych machin wojennych. Biale sciany pokrywaly malowidla, siegajace az po wysokie sklepienie. Veltan przyjrzal sie im z uwaga. Naszkicowane byly tylko czarna kreska, nie odnalazl tez zadnego wyeksponowanego punktu, ktory mialby przyciagac wzrok. -Co przedstawiaja te obrazy, Narasanie? - zapytal komandora. -To sa mapy. Staramy sie, zeby przypominaly odpowiednie fragmenty znanych nam ziem. - Wskazal jeden z wiekszych szkicow. - Tu widac Imperium Trogickie. Veltan podszedl blizej. -Ta mapa nie oddaje rzeczywistosci. - Wskazal wyzsza czesc rysunku. - To ma byc wybrzeze polnocne? Wyglada zupelnie inaczej. -Moim zdaniem jest dobrze - sprzeciwil sie lysiejacy Gunda. - Mam w tamtym dystrykcie rodzine, znam te ziemie, na moje oko sa narysowane dobrze. -Teraz juz rozumiem zrodlo niektorych bledow - rzekl Veltan. - Wszyscy mamy tendencje do wyolbrzymiania znaczenia swoich rodzinnych stron. - Wskazal sterczacy polwysep zajmujacy poczesne miejsce na polnocnym wybrzezu. - Stamtad pochodzisz, prawda? -Skad wiesz? -Na rysunku ta czesc ladu jest przynajmniej dwukrotnie wieksza niz w rzeczywistosci. -Caly Gunda, caly on! - zasmial sie ktorys z zolnierzy. - Jemu sie ciagle wydaje, ze cos ma dwa razy wieksze niz naprawde. -Ale ten rozmiar chyba bedzie w sam raz? - spytal Gunda, podtykajac mu pod nos zacisnieta piesc. -Dajcie spokoj - odezwal sie Narasan. - Wystarczy tego dobrego. Panie Veltanie, gdzie dokladnie jest Dhrall? Zapytany powiodl uwaznym wzrokiem po mapach. -Tutaj go nie widze. Znajduje sie jakies piecset mil morskich na polnoc od rodzinnej ziemi Gundy. -Bujda! - wykrzyknal Jalkan, oficer chudy niczym szkielet. - Tam jest tylko lod. -Moj kraj lezy za lodem - wyjasnil cierpliwie Veltan. - Prad morski niesie z polnocy ogromne kry lodowe, ktore tworza na morzu rodzaj bariery. Rybacy z poludniowego wybrzeza Dhrallu wiedza o nich wszystko i potrafia ich unikac. -Moglbys nam przy okazji narysowac te okolice, panie Veltanie? - spytal Narasan. -Oczywiscie. -Taka podroz bylaby zbyt ryzykowna - ostrzegl Jalkan. - Nie slyszalem dotad, zeby jakis trogicki statek przedostal sie za gory lodowe i wrocil w jednym kawalku. -Ale Maagsowie, zdaje sie, nie maja z tym klopotu? - odezwal sie Padan, zolnierz, ktory przygadywal Gundzie. - Od ladnych paru lat napadaja na nasze polnocne wybrzeza. -Maja nieduze i wyjatkowo chyze stateczki - wyjasnil Jalkan. - Potrafia umknac przed gora lodowa. Nasze statki sa wielkie i duzo wolniejsze. Stracimy polowe ludzi, zanim sie przebijemy przez strefe lodu. -Bedziemy musieli popracowac nad szczegolami - podsumowal Narasan, zwracajac sie do Veltana. - Przypuszczam, ze troche to potrwa. Moze bysmy tymczasem porozmawiali o zoldzie? Ile jestes gotow zaplacic za nasza pomoc, panie? -A ile chcecie? -Ile chcesz nam dac? -A ile oczekujecie? -Po zlotej koronie na kazdego czlowieka - rzucil Narasan bez wiekszego przekonania. -Trudno mi sie do tego odniesc - odrzekl Veltan spokojnie. - W Dhrallu nie znamy pieniedzy. Spotkalem sie tutaj z monetami z miedzi i brazu, wiecej na ten temat nie wiem. Co to jest zlota korona? -Uncja czystego zlota - odpowiedzial mlody zolnierz Keselo. -A co to jest uncja? -Niech ktos pokaze zlota korone panu Veltanowi - zarzadzil Narasan. Zolnierze zaczeli szperac w skorzanych sakiewkach przy pasach. Wreszcie Jalkan znalazl zlota monete. -Chce ja zaraz dostac z powrotem - ostrzegl, wreczajac zloto Yeltanowi. -Oczywiscie. - Bog uwaznie obejrzal krazek. - Rozumiem - rzekl, oddajac ja zolnierzowi. - Mamy w Dhrallu zloto, ale zwykle przechowujemy je w formie cegiel. O ile potrafie ocenic, kazda cegla wazy mniej wiecej tyle co piecset monet. Ilu ludzi sluzy w twojej armii, Narasanie? -Moge ci dac pod rozkazy, panie, sto tysiecy doborowych zolnierzy. Veltan wykonal w myslach szybkie dzialanie. -Czyli dwiescie cegiel. Wydaje mi sie to cena do przyjecia. -Popsules cala zabawe, panie - poskarzyl sie Narasan. - Naprawde nie chcesz sie ze mna targowac? -O co mamy sie targowac? -Nikt nigdy nie placi pierwszej ceny! Powinienes mi powiedziec, ze zadam za duzo, a potem podbijalibysmy i obnizali stawke, az zgodzilibysmy sie na odpowiednia place. -Strata czasu - ocenil Veltan. - Musze zajrzec do domu, porozmawiac z bratem. W drodze powrotnej zabiore kilka zlotych cegiel jako zaliczke. - Zerknal raz jeszcze na mape. - Skad bedziecie wyplywali? -Gunda? - Narasan spojrzal pytajaco na zolnierza. -Z Castano - odparl ten bez chwili wahania. - To najwieksze miasto na wybrzezu, ma najlepiej chroniona przystan. -Doskonale - zgodzil sie Veltan. - Wobec tego do zobaczenia w Castano za jakies trzy tygodnie, moze miesiac. Powinnismy zdazyc z przemieszczeniem armii przed wiosna. Im wczesniej sie znajdzie w Dhrallu, tym lepiej. Czeka nas tam sporo pracy, postaram sie ulatwic wam zadanie. Moge sie odrobine spoznic, ale prosze, badzcie gotowi natychmiast wyplynac z Castano, kiedy sie pojawie. Mam nadzieje, ze bede tez mial lepsze pojecie o tym, kiedy moze sie rozpoczac wojna. Zwawym krokiem wyszedl z sali odpraw. 2 Za murami Kaldacinu Veltana powitalo czyste niebo usiane jasnymi gwiazdami. Blada Luna jeszcze nie wstala, ale Veltan byl pewien, ze wkrotce ja zobaczy. Energicznym marszem zdazal przez pobrazowiale sciernisko, coraz dalej od murow miasta. Mial zamiar wezwac swoja ulubiona blyskawice, a ona, zbudzona po zachodzie slonca, zwykle bywala w kiepskim humorze i robila wiecej halasu niz za dnia. W Imperium Trogickim nie nalezalo sie w zasadzie spodziewac szpiegow Vlagha, lecz bog uznal, ze pomijajac juz kwestie wojenne, dosiadanie grzmiacej blyskawicy tuz pod miastem swiadczyloby o braku rozwagi.Kilka kilometrow od stolicy Imperium Trogickiego zatrzymal sie i spojrzal w rozgwiezdzone niebo. -Wybacz, ze cie budze, slicznotko - powiedzial - ale koniecznie musze wrocic do domu. Z oddali doszedl go grozny pomruk. -Dajze spokoj - skarcil ja. - Wcale nie tak daleko, a zaraz potem bedziesz mogla spokojnie ulozyc sie do snu. Jeszcze powarkiwala chwile, ale juz sie poruszyla, na wschodnim horyzoncie pojawily sie blyski. Jej przybycie poprzedzil glosny suchy trzask. -Dobra blyskawica, dobra - poklepal ja czule. A potem wsiadl na nia i poprosil: - Zanies mnie do domu. Poslusznie ruszyla na polnoc, w mgnieniu oka zostawila za soba Imperium Trogickie. Kilka chwil pozniej znalezli sie juz nad wodami oceanu i przelecieli nad szerokim pasmem gor lodowych, oddzielajacych Imperium Trogickie od poludniowego wybrzeza Dhrallu. Veltan dokladniej przyjrzal sie zaporze. Ten lodowy pas wymyslila Aracia. Powstal w czasie, gdy on przebywal na wygnaniu. Wlasnie wowczas ludzie z innych kontynentow nauczyli sie budowac statki znacznie bardziej skomplikowane i mocniejsze niz dotychczas uzywane tratwy, wymyslone na poczatku cyklu. Aracia postanowila stworzyc solidna bariere, by zatrzymac mieszkancow innych kontynentow, nie dopuscic ich do brzegow Dhrallu. Jak dotad szeroki pas gor lodowych doskonale pelnil swoja funkcje, teraz jednak sytuacja sie zmienila. -Bede musial z nia o tym porozmawiac - wymamrotal pod nosem. Blyskawica mruknela pytajaco. -Nic, nic, slicznotko - odpowiedzial. - Po prostu glosno myslalem. Gdy dotarli do Dhrallu i wysadzila go na progu jego domu, zagrzmiala z cicha. -Co mowilas, slicznotko? Nie zrozumialem. Powtorzyla glosniej, az ziemia zadrzala. -Jak ty sie wyrazasz?! - zdumial sie Veltan. - Skad u ciebie takie slownictwo?! Odpowiedziala mu kilkoma jeszcze barwniejszymi okresleniami, a potem naburmuszona zniknela w ciemnosciach. Veltan tylko sie usmiechnal. Od poczatku czasu uwielbiali takie dasy. Ona obsypywala go wyzwiskami, a on udawal, ze jest wstrzasniety. Oboje sie przy tym swietnie bawili. Otworzyl masywne drzwi swojego domostwa i wszedl do srodka. W przeciwienstwie do Aracii on swoj dom zbudowal sam. Wlasnie zdal sobie sprawe, ze nie moze do niego sprowadzic Trogitow. Wszelkie budynki w Kaldacinie stawiane byly z blokow ociosanego kamienia, podobnie jak swiatynia jego siostry. Tymczasem on, budujac swoj dom, stworzyl go jedna mysla, naklaniajac ogromna skale do zaistnienia w pozadanym ksztalcie. Lokum bylo bardzo wygodne, ale tez Veltan mialby klopoty z wyjasnieniem ludziom Narasana, jak sie przeksztalca mysl w rzeczywistosc za pomoca sily woli. Na pewno by tego nie zrozumieli, a co za tym idzie, pojawilyby sie problemy. Tak czy inaczej dobrze bylo wrocic do siebie. Podroze po swiecie z pewnoscia dostarczaly rozrywki, lecz w domu bylo stanowczo wygodniej. Veltan dotarl do konca najwiekszego korytarza i ruszyl po schodach na wieze. -Wrocilem! - zawolal pelnym glosem. Otworzyly sie drzwi komnaty i stanal w nich Yaltar. Byl to szczuply chlopczyk ubrany w proste odzienie wiesniacze. Mial bardzo ciemne wlosy i ogromne oczy. -Powiodlo ci sie, wujku? - zapytal. -Tak, poszlo calkiem niezle - odpowiedzial Veltan. - Troche potrwalo, zanim znalazlem odpowiedniego czlowieka, ale wtedy juz sprawy ruszyly z kopyta. A co sie tutaj dzialo? -Nic szczegolnego. Ara, zona Omaga, karmila mnie pod twoja nieobecnosc. -Skarb nie kobieta - zgodzil sie Veltan. - Co masz na szyi? - spytal zaskoczony. -Omago mowi, ze to jest opal. Kilka dni po twoim wyjezdzie, wujku, nalazlem go na ziemi, tuz obok wejscia do domu. - Chlopiec rozwiazal rzemien i podal mleczny wisior Veltanowi. - Piekny, prawda? - Rozpierala go duma. -Rzeczywiscie piekny - musial sie zgodzic Veltan. Staral sie, zeby to zabrzmialo lekko. Klejnot roztaczal tak wielka moc, ze czuc ja bylo z polowy schodow. Tak, najwyrazniej nastal czas na zachowanie jak najwiekszej ostroznosci. W krainie Veltana z cala pewnoscia nie bylo zadnych zloz opali, a skoro chlopiec znalazl drogocenny kamien na progu domu, klejnot z pewnoscia zostal tam umieszczony celowo. Byl duzy, wiekszy od dorodnej sliwki. Mial ksztalt owalny, a w mlecznej glebi migotaly teczowe blyski. Co gorsza, Veltan odbieral jego pulsujaca swiadomosc, wystarczylo, ze na niego spojrzal. Dziwna byla ta swiadomosc, ale niezaprzeczalnie znajoma. -Aha, jeszcze jedno - odezwal sie Yaltar, zawiazujac rzemien na szyi. - Omago chcialby z toba porozmawiac. -Zajrze do niego jutro. - Veltan stal juz na szczycie schodow. Weszli do komnaty na wiezy. Choc mieli do dyspozycji ogromny dom, wiekszosc czasu spedzali wlasnie w tym wnetrzu. Na kominku jak zwykle buzowal ogien, rozstawione w poblizu gliniane naczynia zdradzily, ze Yaltar doskonalil sie ostatnio w sztuce gotowania. Trzeba przyznac, nie bylo tu zbyt czysto, lecz nalezalo pamietac, ze Yaltar zostal sam na kilka tygodni, a sprzatanie bylo dla chlopca w tym wieku pojeciem zupelnie obcym. -Tesknilem za toba, wujku - przyznal sie Yaltar burkliwie. - Czulem sie samotny, a w dodatku mialem okropny sen. Ciagle wracal, noc w noc. -Tak? - Veltan staral sie nie okazywac zbyt wielkiego zainteresowania. - A co sie dzialo w tym snie? -Widzialem, jak ludzie walczyli, jak sie zabijali - odparl chlopiec, wzdrygajac sie. - Nie chcialem patrzec, ale sen mnie do tego zmuszal. -Czy okolica wydala ci sie znajoma? -Na pewno nie bylo to nigdzie w poblizu. Tam gory zaczynaly sie tuz przy Matce Wodzie, slonce wstawalo za nimi, a zachodzilo za morzem. -Czyli gdzies w krainie Zelany - ocenil Veltan. -Czy tam zyje Balacenia? Veltan o malo sie nie zakrztusil. -Skad znasz to imie? - zapytal, silac sie na zdawkowy ton. -Nie jestem pewien... - Yaltar zamyslil sie na chwile. - Mam wrazenie, ze znam kogos o takim imieniu i ze ten ktos mieszka gdzies na zachodzie. Moze to po prostu czesc tego snu, ktory nie chce mnie opuscic. -Mozliwe. - Veltan chcial jak najszybciej zmienic temat, skazac na zapomnienie imie, ktorego Yaltar znac nie mial prawa. - Czy ktos w tym snie wymienil nazwe jakiejs gory albo rzeki? -Ludzie mowili o Maagsach, a inni wyrzekali na Vlagha, ale nie pamietam nazw rzek ani gor. - Nagle Yaltar sciagnal brwi. - Teraz sobie przypominam, ze czasami ludzie z mojego snu wspominali o Lattash. To chyba jakas miejscowosc. Takie odnioslem wrazenie. Bo jesli ktos mowi "wlasnie wrocilem z Lattash"... -Pewnie masz racje. Czy potrafisz odgadnac, jaka to byla pora roku? -Nie widzialem sniegu, wiec pewno nie zima, prawda? U nas nie mialoby to znaczenia, bo nawet zima nie mamy duzo sniegu, ale w gorach sa wielkie zaspy, tak slyszalem. -Masz racje, Yaltarze. Czy wiesz, dlaczego ludzie z twojego snu sie zabijaja? -Niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Jedni przybyli zza gor, a inni najwyrazniej probuja ich zatrzymac. Czy to ma jakis sens? Veltan usmiechnal sie z przymusem. -Sny nie musza miec sensu, drogi chlopcze. Gdyby go mialy, nie bylyby takie interesujace, prawda? -Tego snu wolalbym nie poznac, wujku, a on ciagle wraca. Jest okropny! -Sprobuj o tym wiecej nie myslec. Jesli postarasz sie o nim zapomniec, moze odejdzie. Musze cie jeszcze na jakis czas opuscic, bo czeka mnie rozmowa ze starszym bratem. Niechetnie od ciebie odchodze, za czesto zostawiam cie samego, ale teraz akurat mamy troche klopotow. Niedlugo wszystko dobrze sie skonczy i znow bedziemy zyli normalnie. -Czy bedziesz pamietal, wujku, zeby zajrzec do Omaga? Odnioslem wrazenie, ze sprawa jest pilna i wazna, bo mam ci przekazac, bys nie wahal sie go nawet obudzic. -No, to rzeczywiscie musi byc cos niezwyklego. Przeciez jego nawet grzmoty nie postawia na nogi! Czy masz dla mnie jeszcze jakies wiadomosci? Yaltar strzelil palcami. -Bylbym zapomnial. Kiedy ostatnim razem obudzilem sie z koszmaru, narysowalem kanion, gdzie toczy sie bitwa. Moge ci go pokazac. -Chetnie obejrze - zgodzil sie Veltan dobrotliwie, choc mial ochote zatanczyc z radosci na stole. * Omago byl krzepkim mezczyzna, mial urodzajne pola i rozlegle sady. Inni mieszkancy krainy Veltana czesto szukali u niego porady, a w czasie niezobowiazujacej rozmowy przekazywali mu plotki, uwagi, spostrzezenia i wszelkie okruchy informacji. Ludzie uwazali, ze jesli jakis zblakany pies pojawil sie na ulicy w ktoryms z miasteczek krainy Veltana, Omago bedzie o tym wiedzial najdalej przed zachodem slonca. Potrafil uwaznie sluchac, wiec wielu mowilo mu o sprawach, ktore madrzej byloby zachowac dla siebie. Veltan lubil tego czlowieka i nauczyl sie polegac na jego informacjach. Jeszcze przed switem zjawil sie w sadzie Omaga, gdzie nagie konary zwiastowaly rychle nadejscie zimy. Pod niskim kamiennym murem postawionym od poludnia lezal gruby kobierzec opadlych lisci. Biala chata, kryta solidna strzecha, zdawala sie drzemac jak piskle w gniezdzie. Veltan usmiechnal sie lekko. Czasami odnosil wrazenie, ze wszyscy i wszystko w jego krainie postrzegalo zime jako doskonaly czas na zdrowy krzepiacy sen. Kamienny chodnik zaprowadzil go prosto na prog. Veltan zastukal do drzwi. Otworzyla mu Ara, przesliczna zona Omaga. Miala dlugie ciemnorude wlosy i zasluzenie cieszyla sie opinia najpiekniejszej kobiety w wiosce. Zgodnie ze swoim zwyczajem byla boso, a jej stopy takze stanowily uczte dla oka. Kuchnie, duza i ciepla, zawsze przesycala won smakowitych potraw. Veltan nie potrzebowal strawy, rzecz jasna, ale chetnie wdychal te zapachy. -Dzien dobry, Aro - powital pania domu. - Czy Omago juz wstal? Yaltar przekazal mi, ze chcial ze mna zamienic pare slow. -Juz sie zaczyna wiercic - odparla gospodyni - Znasz go przeciez, panie. Nic go nie sciagnie z lozka oprocz zapachu sniadania. Wejdz. Zaprosilabym cie do wspolnego posilku, gdybym tylko miala nadzieje, ze dasz sie skusic. -Chociaz zapachy, jak zwykle u was, moga zawrocic w glowie, jednak nie, droga Aro, nie bede jadl. Ale milo mi slyszec twoje zaproszenie. - Wszedl za kobieta w zloty blask kuchni. - Bardzo dziekuje, ze pod moja nieobecnosc zajmowalas sie Yaltarem - rzekl, siadajac przy stole. - Czasami zapominam, ze chlopiec musi regularnie dostawac pozywienie... Pewnie dlatego ze sam nie odczuwam takiej potrzeby. -Sporo tracisz, panie. - Spojrzala na niego z cieplym usmiechem. - Czy swiatlo ma smak? - zapytala ciekawie. -Smakiem bym tego raczej nie nazwal - zastanowil sie Veltan. - Kazdy kolor daje inne doznanie. Ja smakuje barwy oczami, nie jezykiem... Moglabys sprawdzic, czy Omago juz wstal? Dzisiaj nie mam duzo czasu. -Przyprowadze ci go, panie, obiecuje. - Ukroila gruba pajde swiezego, jeszcze cieplego chleba i poszla do sasiedniej izby. Faldy dlugiej blekitnej spodnicy zawirowaly jej wokol kostek. Wrocila po kilku chwilach, a za nia, odziany w nocna koszule, szedl jak lunatyk gospodarz, prowadzony niczym na smyczy cudnym zapachem swiezego chleba, ktory przezorna zona niosla tuz poza jego zasiegiem. -Witaj, Omago - odezwal sie Veltan. - Widze, ze Ara zdolala zyskac twoja uwage. -Codziennie to samo - westchnal rolnik blogo. - Przysiegam, tym rozkosznym zapachem postawilaby na nogi umarlego. - Wzial pajde z reki zony i odgryzl polowe. -Nie jedz tak szybko - skarcila go Ara. - Zadlawisz sie. -Yaltar powiedzial - rzekl Veltan - ze chciales mi cos przekazac. I ze to naprawde wazna sprawa. -Takie mam wrazenie - odparl Omago. - Dotarly do mnie wiesci o obcych, ktorych ostatnio coraz wiecej w twojej krainie, panie. Udaja kupcow z krainy twojej siostry, pani Aracii, ale bardzo zle mowia naszym jezykiem, choc przeciez wszyscy kupcy ze wschodu uzywaja tej samej mowy co my. O ile mi wiadomo, nie maja zadnych przyzwoitych towarow na wymiane, za to zadaja bardzo duzo pytan. -O co pytaja? -Ciekawi ich przede wszystkim, ilu ludzi mieszka w poblizu Wodospadu Vasha. Po co, u licha, ktos w ogole mialby tam mieszkac? Tam sa tylko skaly, i to tak strome, ze trzeba sie przywiazywac do drzewa, by zebrac jagody. Jeszcze czesciej pytaja o kontakty miedzy nami a plemionami z krainy twojej siostry, pani Zelany. Chca tez wiedziec, czy ty, panie, i pani Zelana darzycie sie sympatia. Podobno uszczesliwilaby ich wiadomosc, ze sie nienawidzicie. -Czysta niedorzecznosc! -Powtarzam tylko, co slyszalem. Moim zdaniem powinienes, panie, znac te wiesci. -Zajme sie tym po powrocie od brata. Teraz musze koniecznie porozmawiac z nim o rodzinnych sprawach. Bierz sie do sniadania, zanim wystygnie. -Bede pod twoja nieobecnosc, panie, pilnowala, zeby Yaltar nie chodzil glodny - zapewnila Ara. - Szkoda by bylo chlopaka - usmiechnela sie cieplo. -Skarb nie kobieta, prawda? - zachwycil sie Omago szczerze. -Co prawda, to prawda - potwierdzil Veltan. -Wracaj niedlugo, drogi panie Veltanie - poprosila Ara. -Postaram sie - obiecal bog z szerokim usmiechem. * -Rozpoznajesz moze to miejsce? - zapytal Veltan starszego brata. Jeszcze tego samego ranka znalazl sie w jego jaskini pod Rekinia Gora. Pokazal Dahlaine'owi rysunek Yaltara, zreczny szkic na pergaminie. - Mam wrazenie, ze to gdzies w krainie Zelany. -Twoj chlopak ma prawdziwy talent, Veltanie - zauwazyl Dahlaine. - Doskonale ujal perspektywe. -Popatrz, nie ma ani sladu sniegu. Nie chcialem naciskac, ale dowiedzialem sie, ze we snie Yaltara faktycznie sniegu nie bylo. Trudno powiedziec, czy to ma jakies znaczenie. Nie sposob okreslic, czy chlopcu snil sie poczatek wojny. Aha, wymienil nazwe Lattash. To chyba wioska w krainie Zelany? -Rzeczywiscie - zgodzil sie Dahlaine, uwaznie studiujac rysunek. - Tutaj - oznajmil, wskazujac powykrecane drzewo, mniej wiecej posrodku szkicu. - To dawna robota mojej blyskawicy. Zelana wypomina mi ten wybryk od lat. Zobacz, drzewo jest pochylone nad kanionem. Poznaje je bez najmniejszych watpliwosci i dokladnie wiem, gdzie ono rosnie. Ten kanion to koryto rzeki, zaczyna sie w gorach nad Lattash. -Pamietam! - wykrzyknal Veltan. - Wobec tego bitwa we snie Yaltara rozgrywa sie w tym kanionie. Chlopak slyszal rozmowy na temat Maagsow. Zdaje sie, ze Zelana probowala ich zwerbowac do pomocy w walce z potworami z Pustkowia? Dahlaine pokiwal glowa. -To piraci, wiec trudno powiedziec, czy na nich mozna polegac. Ale sen chlopaka oznacza, ze Zelana ich dla nas pozyskala. Kto wie, moga sie okazac bardzo przydatni. -A czy mamy pewnosc, ze to byl pierwszy atak? Sny bywaja dosc ogolnikowe. Mozliwe przeciez, ze atak na ziemie Zelany bedzie kolejnym etapem wojny, ze najpierw zostanie napadnieta inna kraina: twoja, moja czy Aracii... Nic nie wiemy. Sen moze pokazywac bitwe toczaca sie dlugo po rozpoczeciu zmagan. -Nie do konca sie z toba zgadzam, Veltanie. Marzyciele maja nam pomagac, a nie utrudniac zadanie. - Dahlaine zmarszczyl brwi w zamysleniu. - Widze za to inny problem. Niewiele wiemy o Marzycielach, nie mamy pojecia, czy ich sny nastepuja w jakiejs logicznej kolejnosci. Jezeli pojawiaja sie przypadkowo, wiecej z nich bedzie klopotow niz korzysci. -Ach, no wlasnie, przypomniales mi o jeszcze jednej sprawie. Kiedy powiedzialem Yaltarowi, ze bitwa z jego snu rozgrywala sie najprawdopodobniej w krainie Zelany, spytal mnie, czy tam mieszka Balacenia. -Niemozliwe! -A jednak. Nazwal Elerie jej prawdziwym imieniem. -Cos podobnego! -Tak wlasnie bylo. Vash i Balacenia zawsze bardzo sie lubili i jak widac, on zdaje sobie sprawe z jej obecnosci. Nie mysli o niej jako o Elerii. Mlodzi sa przynajmniej tak samo spostrzegawczy jak my, a Yaltar - czy tez jesli wolisz Vash - niewiadomym sposobem pokonal bariery, jakie wokol niego ustawiles, powodujac jego przedwczesne narodziny. Powinnismy byc bardzo ostrozni. Nasz cykl jeszcze nie dobiegl konca, a jesli zniszczymy odwieczny wzorzec, wszystko moze zaczac sie rozpadac. -Jakbysmy mieli malo zmartwien... Serdeczne dzieki, bracie. -Nie ma za co - rzucil Veltan od niechcenia. - Masz moze chociaz blade pojecie, z jakimi potworami przyjdzie nam walczyc? -Bardzo blade. Na pewno beda paskudne. Vlagh ingeruje w rozwoj istot zamieszkujacych Pustkowie i eksperymentuje, bez zadnego wzgledu dla natury czy ewolucji. My zawsze pozwalalismy zwierzetom i roslinom, by wyrastaly i zmienialy sie tak, jak im dyktowala ich wewnetrzna natura oraz otoczenie. W naszych krainach panuje harmonia, natomiast w Pustkowiu jej brak. Vlagh ustala, jakie cechy poddanych sa mu potrzebne, i krzyzuje gatunki w taki sposob, zeby otrzymac u wyhodowanych istot to, czego sobie zyczy. Zdaje sie, ze faworyzuje jadowite gady oraz insekty. -Jest w tym niezaprzeczalna logika - stwierdzil Veltan. - Stworzenia jadowite nie potrzebuja dodatkowej broni, prawda? Sa w kazdej chwili gotowe do dzialania. -Rzeczywiscie - zgodzil sie Dahlaine. -Co innego natomiast mnie dziwi. Przeciez gady i owady zasypiaja na zime, prawda? -Najwyrazniej Vlagh poradzil sobie z tym problemem - westchnal Dahlaine. - Posrod mieszancow Pustkowia sa takze potwory cieplokrwiste. Insekty sa nadzwyczajnie wytrzymale, weze smiertelnie jadowite, a wiekszosc stworow cieplokrwistych zachowuje aktywnosc takze zima. Ale najwazniejsi jego sludzy wywodza sie od owadow, w wiekszosci od pszczol i mrowek. Interesowales sie kiedy zyciem spolecznym owadow? Veltan nieznacznie wzruszyl ramionami. -Nie moge powiedziec, zeby mnie to pociagalo. Wszystkie robale sa obrzydliwe. Dla ciebie nie? -Sa doskonale przystosowane do wszelkich, nawet najtrudniejszych warunkow. Szkielet chroni cialo owada od zewnatrz, dzieki czemu sluzy mu jako zbroja. -Moze i tak, ale na szczescie sa glupie ponad wszelkie pojecie. -Poszczegolne osobniki rzeczywiscie nie wykazuja wybitnej inteligencji, ale jako grupa zyskuja pewna zastanawiajaca swiadomosc. Roj ma znacznie wyzsza inteligencje niz kazdy owad z osobna. Veltan zerknal na starszego brata z ukosa. -Po jakie licho zajmowales sie obserwacja robali? - spytal niebotycznie zdumiony. Teraz z kolei Dahlaine wzruszyl ramionami. -Nudzilem sie, bo wiele czasu minelo, zanim pojawily sie pierwsze istoty dysponujace czyms chocby w przyblizeniu przypominajacym inteligencje. Wtedy byly tutaj tylko owady, wiec nimi sie zajmowalem. -Nie do konca sie zgadzam z twoja teoria - stwierdzil Veltan po chwili namyslu. - Wiem, ze w mojej krainie pojawili sie jacys ludzie... a w kazdym razie istoty wygladem przypominajace ludzi, ktore zadawaly stanowczo zbyt wiele pytan. Skoro potrafily sie porozumiec z rolnikami, musialy byc jednak nieco madrzejsze niz owady, prawda? -O co wypytywaly? -Ciekawe byly, ilu ludzi mieszka w poblizu Wodospadu Vasha i czy mieszkancy poludnia utrzymuja kontakty z Kraina Zachodnia. No i do tego najwyrazniej byliby zadowoleni, gdyby sie okazalo, ze nienawidze Zelany. -Tego nie przewidzialem - przyznal Dahlaine z zasepiona mina. - Vlagh jest o wiele sprytniejszy, niz sadzilismy. Skoro wysyla szpiegow, najwyrazniej nie zamierza polegac wylacznie na sile swojej armii. Wojna moze sie okazac bardziej interesujaca. Zwerbowales jakichs najemnikow? -Nie bylo mi latwo. Postawilem na Imperium Trogickie, bo wyszedlem z zalozenia, ze wystarczy pokazac zloto kilku wysoko postawionym oficjelom, zeby kupic wojsko, ale bardzo sie mylilem. Wreszcie jednak spotkalem odpowiedniego czlowieka i od tej chwili poszlo gladko. - Odetchnal gleboko. - A, bylbym zapomnial. Bedziesz niedlugo widzial sie z Aracia? -Tak przypuszczam, a dlaczego pytasz? -Przekaz jej, ze trzeba wyciac kanal w barierze lodowej, dobrze? Wynajalem trogicka armie, ale jesli ci ludzie tu nie dotra, niewiele z nich bedzie korzysci. Aracia stworzyla te lodowa zapore, zeby trzymac Trogitow z daleka od Dhrallu, lecz okolicznosci sie zmienily. Teraz chcemy, zeby Trogici tu dotarli. -Moze sam jej to powiedz. -Mnie nie poslucha. Powinienes juz o tym wiedziec. Na dodatek w tym cyklu jest starsza ode mnie i najwyrazniej sadzi, ze przez to jest takze wazniejsza. Tylko tobie bedzie posluszna, bo jestes najstarszy. Nie wyczekuje z radoscia nastepnego cyklu, kiedy to ona bedzie najstarsza z nas czworga. Moze wtedy wroce na Lune i tam przeczekam nasz czas. -Daj spokoj, przeciez tak nie mozna. -Ale pokusa jest wielka. Powiedz teraz, czy znalazles juz jakas armie? -Jeszcze nie doprowadzilem spraw do konca. Slyszales kiedys o Malavi? -Czy to ci, ktorzy jezdza na bydletach? -Oni nazywaja te zwierzeta konmi i nie uwazaja ich za bydlo. My tu w Dhrallu nie znamy takich stworzen, wiec mieszkancow Pustkowia spotka przykra niespodzianka, jesli zechca ruszyc na polnoc. -Czy Aracia ma konkretne plany? -Pertraktuje z jakimis ludzmi ze wschodu. Nie powiedziala mi dokladnie, o kogo chodzi. -No, czas na mnie. - Veltan zaczal sie zbierac. - Musze odszukac Zelane. Powoli wszystko zaczyna sie ukladac, a skoro istnieje duze prawdopodobienstwo, ze do pierwszego starcia dojdzie w jej krainie, powinna juz wrocic do domu. Czy znajdziesz czas, by ostrzec jej lud, ze wkrotce moze go czekac starcie z potworami z Pustkowia? -Zajme sie tym, Veltanie - obiecal Dahlaine. - Ruszaj, sprowadz Zelane, a ja dam znac jej ludowi. 3 -Znowu potrzebuje twojej pomocy, slicznotko. - Veltan cicho wezwal ulubiona blyskawice zaraz po wyjsciu z jaskini Dahlaine'a pod Rekinia Gora.Jak zwykle burknela cos, niby niezadowolona, i strzelila kilkoma blyskami. Odlegle echo jej sprzeciwu dobieglo z dalekiego poludnia. -Dajze spokoj - skarcil ja bog. - Taki czas nam sie trafil, mamy sporo zajec. Niedlugo wszystko bedzie po staremu, nie ma co sie boczyc. Zagrzmialo, blysnelo, grzmot wstrzasnal kazda czasteczka ziemi - i oto sie pojawila. -Slicznosci ty moje - rozczulil sie Veltan. - Musimy znalezc Zelane. Dahlaine twierdzi, ze jest gdzies za oceanem, na zachodzie. Moze bedziemy musieli skoczyc pare razy z miejsca na miejsce, ale bardzo mi zalezy na tym spotkaniu. Jesli dobrze sie spiszesz, czeka cie nie lada gratka. Pamietasz pasmo gor lodowych plywajace za poludniowym wybrzezem Dhrallu? Trzeba wybic w nim kanal. Damy sobie rade, prawda? Blyskawica rozjarzyla sie entuzjastycznym blaskiem. -Tak, bylem pewien, ze ci sie ten pomysl spodoba. Na razie jednak odszukajmy Zelane. Postaraj sie nie robic za duzo halasu, lecac nad Matka Woda. Nie powinnismy jej irytowac, prawda? Blyskawica mruknela zgodnie, wiec Veltan uspokojony wsiadl na nia i ruszyli. Zima byla coraz blizej - niespokojna, miotana sztormami Matke Wode skrywaly ciezkie chmury. Veltanem wstrzasnal dreszcz. Matka Woda wygladala tak samo posepnie jak wowczas, gdy zeslala go na wygnanie... gdzie siedzialby pewnie do tej pory, gdyby nie wstawila sie za nim zyczliwa Luna. Za oceanem dzien byl mlodszy niz w Dhrallu. Ot, jedna z korzysci podrozowania na zachod. Zyskiwalo sie dodatkowe godziny. -Tutaj mnie zostaw, slicznotko - poprosil Veltan blyskawice. Znajdowali sie jakies trzy kilometry od brzegu. - Dalej pojde pieszo. Nie chce niepokoic ludzi bez potrzeby. Zagrzmiala z cicha. -Nie, wcale niedlugo. Stale tylko burczysz i burczysz. - Usmiechnal sie cieplo. - Jak tylko znajdziemy Zelane i powiemy jej, co sie dzieje, wracamy do domu zabawic sie w miazdzenie lodu. Cieszysz sie? Zatrzeszczala radosnie. Blyskawica byla sila pierwotna, latwo dawala soba kierowac. Wysadzila Veltana na miotanych sztormem falach Matki Wody. Do brzegu doszedl juz na piechote. Zaskoczylo go, ze Matka Woda wygladzila dla niego swoja powierzchnie. Albo wlasnie jej przeszedl kolejny napad zlego humoru, albo uznala, ze sytuacja jest naprawde powazna. Szybko dotarl do kamienistego brzegu. -Dziekuje ci, Matko - zwrocil sie grzecznie do zrodla wszelkiego zycia. -Nie ma za co - odparla woda cicho w jego umysle. - Zelana i Eleria sa nieco dalej na poludnie - dodala. -Rozumiem. A czy moglabys mi podpowiedziec, jak mam znalezc wlasciwe miejsce? -Brzeg jest tutaj prawie calkiem plaski, Veltanie, trudno znalezc jakies szczegolne znaki. Po prostu idz na poludnie, az trafisz tam, gdzie zebraly sie plywajace drzewa. Ludzie nazywaja je statkami, podrozuja na nich, kiedy mnie odwiedzaja. -Ach tak, wiem, co to jest statek. - Veltan zerknal na nieznana ziemie, do ktorej wlasnie doszedl. - Chyba rozejrze sie po okolicy, Matko Wodo. Ludzie z tej okolicy nie wiedza, ze jestem bratem Zelany, wiec moze uslysze o sprawach, o ktorych przy niej by nie wspomnieli. Skoro my tutaj dotarlismy, stwory z Pustkowia takze mogly tego dokonac, a jesli rzeczywiscie tutaj sa, powinnismy o tym wiedziec. - Zamilkl niezdecydowany. - Powinienem ci chyba cos powiedziec, Matko - podjal po chwili. - Bede niedlugo musial przebic kanal w lodowej zaporze, stworzonej przez Aracie za poludniowym krancem Dhrallu. Aracia na pewno zrobila to za twoja zgoda, ale teraz trzeba przepuscic do nas trogicka armie. Czy moje zamiary cie nie uraza? -Ani troche. Aracia nie zadala sobie fatygi, by mnie spytac o pozwolenie, kiedy odgrodzila lodem Dhrall od reszty swiata, wiec tym bardziej nie mam nic przeciwko zniszczeniu tej bariery, nawet bez jej pozwolenia. W zasadzie chetnie sama zrobie to dla ciebie. Wystarczy, ze poprosisz. -Nie chce cie fatygowac, Matko. Pytam cie nie po to, zeby zyskac twoja pomoc, ale dlatego ze jakis czas temu przekonalem sie, ze nie nalezy cie irytowac. -Dajze spokoj, dawno juz zapomnialam o tej niemadrej sprawie z pasami. Sadzilam, ze wiesz o tym. - Przerwala na chwile. - Dlaczego siedziales na Lunie tak dlugo? -Mowila mi, ze stale jestes na mnie rozgniewana. -I ty jej wierzyles? Och, Veltanie, myslalam, ze znasz mnie lepiej. Mogles wrocic do domu najdalej po miesiacu! Nikt ci nie kazal siedziec tam dziesiec tysiecy lat. W Veltanie zakielkowalo przykre podejrzenie. -Zdaje sie, ze Luna byla bardzo samotna - mruknal pod nosem. - Ciagle powtarzala, ze mnie nienawidzisz. -Klamala. Wszyscy wiedza, ze nie wolno jej wierzyc! -Ja nie wiedzialem. Wydawala sie calkiem szczera. -Oj, Veltanie, Veltanie... Co ja mam zrobic, zebys wreszcie wydoroslal... Czasami jestes taki latwowierny, ze az trudno uwierzyc. Luna uwielbiala twoje towarzystwo, wiec oklamywala cie, zebys z nia zostal jak najdluzej. A przeciez powinienes byc tutaj, gdzie wzywaja cie obowiazki. -Jak juz sie skonczy cala ta awantura z Vlaghiem, chyba sobie utne z Luna dluga i szczera pogawedke - stwierdzil Veltan zlowieszczo. -Rob, co uwazasz za stosowne, Veltanie. Nie bedzie cie sluchala, ale jesli skarcenie jej poprawi ci humor - wolna droga. Postaraj sie jednak nie urazic jej uczuc. Pamietaj, od niej zaleza moje przyplywy i odplywy. Jezeli przez ciebie ulegna zakloceniu, poznasz moj prawdziwy gniew, chociaz sadziles, ze sie z nim zetknales przy okazji tej niemadrej wzmianki o pasach. -Postaram sie nie przeciagac struny, Matko Wodo - obiecal bog. * W nadbrzeznym miescie Weros Veltan pospiesznie zmienil ubranie, przystrzygl rzadkie wasy i brode, zeby sie upodobnic do przecietnego Maagsa, i ruszyl miedzy ludzi. Wloczyl sie blotnistymi waskimi ulicami, sluchajac uwaznie, a mowiac niewiele. A poniewaz sluchal bardziej mysli niz slow, docieraly do niego nawet najcichsze szepty. Szybko doszedl do wniosku, ze Maagsowie sa narodem wyjatkowo halasliwym. Uwielbiali spedzac czas w tawernach, gdzie bez konca oprozniali kolejne antalki piwa i grogu. Co chwila wybuchaly awantury, bijatyki, a tu i tam widac bylo Maagsa spiacego w rynsztoku. Spacerkiem szedl od tawerny do tawerny, niekiedy zagladajac do wnetrza, jakby szukal przyjaciela albo moze jakiejs nowej znajomosci. Slyszal glownie malo zrozumialy belkot, bo wiekszosc gosci byla mocno podpita. Niewiele zyskal w czasie tej przechadzki, lecz w pewnym momencie uslyszal glos calkiem wyraznie formulujacy zgloski, niezamglony oparami alkoholu. -Plan byl dobry - utrzymywal ten ktos stanowczo - tylko sie rozsypal, kiedy Kajak ze swoimi ludzmi probowal podlozyc ogien na statkach pilnujacych "Mewy". -Co sie wlasciwie stalo? - spytal inny glos, ktory zmrozil Veltana do szpiku kosci. Byl dziwacznie zgrzytliwy, z pewnoscia nie wydobywal sie z ludzkiej krtani. -Mnie tam nie bylo - odparl pierwszy. - Ale moj brat z roju od samego poczatku sprawowal nadzor nad Kajakiem. Mysli o zabijaniu owladnely moim bratem, chcial byc jak najblizej zdarzen - jak sie okazalo, zbyt blisko. Jedna z istot ludzkich zabila go z wielkiej odleglosci. Zanim tam dotarlem, wiekszosc z tych, ktorzy zdolali przezyc, rozproszyla sie na cztery strony swiata. Zasiegnalem jezyka w Kwecie i zebralem strzepki wiadomosci od roznych Maagsow, ktorzy rozmawiali z niedobitkami przed ich ucieczka z miasta. Nie ma watpliwosci, kapitan Sorgan albo ktos z jego zalogi wiedzial o planie Kajaka. W dodatku gdy tylko ludzie z lodzi wioslowych rzucili pochodnie na poklady statkow pilnujacych "Mewy", znienacka rozpetala sie gwaltowna burza, ktora zgasila plomienie, zanim wyrzadzily jakakolwiek szkode. A potem z ciemnosci zaczely nadlatywac dlugie strzaly, trafiajace w cel z niewiarygodna precyzja. Udalo mi sie zdobyc te, ktora zabila mojego brata z roju. Grot ma z kamienia, jak te, ktore widywalismy w Dhrallu. I tak samo jak one unurzana byla w jadzie. A strzaly niosace smierc Maagsom mialy zelazne groty. Dlatego sadze, ze Dhrallijczyk, ktory od lat zabija moich braci, jest teraz tutaj. I ciagle robi swoje. Wykazal sie ogromnym sprytem. Unieruchomil statki Kajaka, zabijajac sternikow, a potem strzalem w czolo usmiercal kazdego, kto sie odwazyl zblizyc do rumpla. Przerazeni marynarze ratowali zycie, skaczac do wody. Kajak robil, co mogl, zeby ich zatrzymac, wrzeszczal na nich i grozil, ale w koncu sam dostal miedzy oczy dlugim drzewcem o zelaznym grocie, a wtedy skonczylo sie natarcie. Ten drugi, o glosie przyprawiajacym o gesia skorke, zaczal przeklinac na czym swiat stoi. -Trudno sie nie zgodzic - stwierdzil pierwszy. - Powinienes wrocic do Vlagha, zawiadomic, ze twoj plan sie nie powiodl. Flota Maagsow jest w drodze do Dhrallu i teraz nic juz jej nie zatrzyma. Wojna na zachodnim wybrzezu kontynentu nie bedzie, niestety, taka latwa i szybka, jak sadzilismy. -Mam dosc rozumu, zeby nie brac na siebie roli poslanca przynoszacego zle wiesci - sprzeciwil sie ten ze zgrzytliwym glosem. - Tacy rzadko dozywaja zachodu slonca. -Wiem, wiem. Rzeczywiscie, jestes w kiepskiej sytuacji. Plan uknules przebiegly, ale zle zrobiles, wybierajac Kajaka. Veltan powoli szedl blotnista przecznica, gdzie stalo dwoch rozmawiajacych. Na jego widok obaj cofneli sie w cien, ale bog zdazyl zobaczyc wystarczajaco duzo. Ten, ktory przyniosl wiesci, wygladal jak kazdy inny Maags na ulicach Weros: odziany w futra, zakapturzony, brodaty i brudny, tylko byl znacznie nizszy od przecietnego mieszkanca miasta. Drugi takze mial na sobie plaszcz z kapturem, jednak Veltan dostrzegl przelotnie twarz o wielkich wytrzeszczonych oczach, owadzich mocnych szczekach i dwoch dlugich czulkach wyrastajacych z owalnej glowy. Przeszedl mimo, jak gdyby nigdy nic, jakby nie zobaczyl ani nie uslyszal niczego wartego uwagi, ale mysli huczaly mu w glowie. Z tego, co wlasnie uslyszal, wynikalo jasno, ze insekty zyjace w Pustkowiu rozwinely struktury spoleczne na wyzszym poziomie niz ludzie w niektorych krainach Dhrallu. Byly tez znacznie inteligentniejsze, niz Veltan przypuszczal. Termin "brat z roju" zdradzal, iz zachowaly sposob myslenia owadow. Mozliwe, ze Vlagh byl dla nich tym, czym krolowa dla pszczol. Wysoka inteligencja dwoch istot rozmawiajacych w bocznej uliczce potwierdzala wnioski, do ktorych Veltan doszedl podczas zbyt dlugiego pobytu na Lunie. Ukul wowczas teorie, wedle ktorej inteligencja rozwija sie w odpowiedzi na konkretne potrzeby stwarzane przez okolicznosci. Jesli dany gatunek borykal sie z wrogiem ogromnych rozmiarow, kazde kolejne pokolenie roslo wieksze niz poprzednie. Idac dalej tym tropem, rozumny przeciwnik spowoduje w rezultacie rozwoj inteligencji. W przeciwnym razie mniej rozwiniety gatunek skazany jest na zaglade. -Dosyc tego - mruknal do siebie. Szybkim krokiem wyszedl za granice miasta, na poznaczone pniakami pola po jego zachodniej stronie, a kiedy znalazl sie miedzy drzewami, wezwal swoja ulubiona blyskawice. - Zabierz mnie stad, slicznotko. Dosyc juz widzialem i slyszalem. Czas porozmawiac z Zelana. * Odnalezienie floty kapitana Sorgana nie trwalo dlugo. W kazdym porcie, ktory Veltan mijal w drodze na poludnie, cumowalo po kilka statkow, ale Matka Woda wspomniala, ze tam, gdzie przebywa Zelana, bedzie ich duzo. Roznica pomiedzy "kilka" a "duzo" nie byla dla niej szczegolnie istotna, jednak Veltan wyszedl z zalozenia, ze dwa lub trzy statki trudno uznac za "duzo", wiec szukal dalej wzdluz wybrzeza panstwa Maagsow. W ktoryms momencie zobaczyl niepozorne miasteczko, daleko na poludnie od Weros, gdzie zakotwiczyly dziesiatki statkow. -No, wyglada na to, ze jestesmy na miejscu - ocenil Veltan. - Wysadz mnie kawalek dalej, dojde na piechote. Jestes niewyobrazalnie piekna, a ja chcialbym tutaj nie zwracac niczyjej uwagi. Uzyjesz sobie za wszystkie czasy, kiedy wrocimy do Dhrallu i zajmiemy sie przebijaniem kanalu w lodzie. Zamigotala czule przy jego policzku i zatrzymala sie tuz przy jakims gaju niedaleko od miasta. Poniewaz Zelana przybyla do Maagsu, by najac armie, Veltan mogl przyjac, iz powinien szukac niejakiego Sorgana, a Zelane znajdzie na pokladzie jego statku, "Mewy". Przez nagie pola ruszyl do miasteczka, poganiany wstretna pogoda. Jego odzieniem targal porywisty wiatr, a lodowata mzawka, oblepiajaca wszystko jak mgla, byla tak gesta, ze nawet obdrapane domy skrywala za ciezka kurtyna. Mimo to miasteczko tetnilo zyciem. Veltan szybko znalazl grupke mezczyzn plywajacych na "Mewie", bo kazdy pytany marynarz kierowal do nich bez wahania. Znajdowali sie na portowym nabrzezu, zajeci ladowaniem na lodzie beczek i wielkich bezksztaltnych worow. Dowodzil nimi potezny olbrzym o byczym karku. -Prosze mi wybaczyc - zwrocil sie do niego Veltan grzecznie - szukam pewnej damy, ma na imie Zelana. Czy wie pan, gdzie ja znalezc? -Jest na pokladzie "Mewy" - odparl marynarz od razu. - Cos waznego? -Owszem, jak najbardziej. Jestem bratem Zelany, mam dla niej kilka istotnych informacji. W Dhrallu zaczelo sie dziac to i owo, czas, zeby wrocila do domu. -Zajaczek! - ryknal wielkolud. - Przyszedl brat pani Zelany, chce z nia pogadac. Podrzucisz go na "Mewe". -Przeciez pada! - jeknal niski marynarz. -No i co z tego? -Zaczekajmy troche. Moze sie rozpogodzi. -Pewnie sie rozpogodzi. Jutro, pojutrze... Nie bedziemy czekac. Bierz sie do wiosel - zakonczyl dyskusje kolos. W jego wzroku czaila sie grozba. -Dobra, dobra, spokojnie, tylko sie nie denerwuj. Juz ide. Nieszczesliwy marynarz poprowadzil Veltana do zapuszczonego doku; stale mamrotal cos pod nosem niezadowolony. Wsiedli do szalupy. -Jak sie miewa moja siostra? - zapytal Veltan, gdy wolno plyneli przez chlostana deszczem przystan. -Kilka dni temu zrobilo sie tu goraco i pani Zelana nie byla w najlepszym humorze, ale jak zalatwilismy z Dluga Strzala wszystkich drani, ktorzy chcieli nas wpakowac w klopoty, od razu jej sie humor poprawil. -Dluga Strzala to lucznik, prawda? -Najlepszy lucznik na swiecie. Jest moim przyjacielem. - Marynarz przestal wioslowac, otarl rekawem wode sciekajaca z nosa. -Czy jest z moja siostra Eleria? -Nie rozstaja sie nawet na chwile. Slodki berbec z tej malej. -Co prawda, to prawda - zgodzil sie Veltan. - Rozumiem, ze to wlasnie Dluga Strzala trafia wroga dokladnie miedzy oczy? -Zdaje sie, ze wszyscy juz o tym gadaja. A gdzie ty sie o tym dowiedziales, panie? -W jednym z nadbrzeznych miast. Uslyszalem przypadkiem rozmowe dwoch takich, ktorych zmartwila porazka Kajaka. Obaj byli gleboko rozczarowani, a jednoczesnie przerazeni, bo ten, dla kogo pracuja, zle przyjmuje niepomyslne wiesci. -Co za szkoda! - Zajaczek usmiechnal sie szeroko. Spojrzal przez ramie. - O, ta tutaj to juz "Mewa". Zaraz bedziesz, panie, na pokladzie i opowiesz siostrze, co slychac w domu. * -Ona mnie oklamala! - denerwowal sie Veltan. - Zelano, wyobrazasz to sobie?! Zajaczek juz wracal szalupa na nabrzeze, a zirytowany bog siedzial w kajucie siostry na rufie statku. -Matka Woda powiedziala, ze moglem wrocic nawet po miesiacu, a Luna zwodzila mnie tak skutecznie, ze siedzialem tam dziesiec tysiecy lat. -Przeciez wszyscy wiedza, ze nie wolno jej wierzyc - zauwazyla Zelana. -Wszyscy oprocz mnie najwyrazniej. W sumie musze przyznac, nie bylo mi tam zle. Luna potrafi byc wspaniala towarzyszka, jesli tylko zechce. No, ale przejdzmy do konkretow. Gdzie Sorgan, o ktorym tak glosno? -Jest w porcie, rozmawia z kapitanami innych statkow. Powinien sie zjawic niedlugo. -Miejmy nadzieje. Najalem wielka armie trogicka. Jesli wszystko pojdzie dobrze, przyplyna do Dhrallu pozna zima lub wczesna wiosna. -Ilu ludzi zwerbowales? -Okolo stu tysiecy, moja droga siostrzyczko. -To juz cos. Nasze szanse rosna. -Oby. Ale, ale, mam dla ciebie interesujace wiesci. Kiedy wrocilem do domu, Yaltar mial na szyi wisior z pieknego ognistego opala. Znalazl go ktoregos ranka na progu domu. A potem opowiedzial mi o nawracajacym koszmarze sennym. Nie mam watpliwosci, ze opal wywiera na niego taki sam wplyw jak perla na Elerie. Zgodzisz sie ze mna? -Tak, to bardzo prawdopodobne. A jezeli perla jest glosem Matki Wody, opal bylby chyba glosem Ojca Ladu? Veltan zamrugal zaskoczony. -O tym nie pomyslalem - przyznal. - Zdaje sie, ze mamy poteznych sprzymierzencow. Ale sluchaj dalej. Yaltar snil o wojnie. Dahlaine pomogl mi okreslic miejsce, gdzie rozgrywa sie bitwa. To miejsce lezy w twojej krainie. Do najwiekszego starcia dojdzie u ujscia rzeki, nad ktora lezy wioska Lattash. -Popatrz, jaki szczesliwy zbieg okolicznosci. Tak sie sklada, ze wlasnie tam sciagnely pierwsze statki Maagsow. -Cos mi sie zdaje, ze wiedzialas, co robisz. -Oczywiscie, Veltanie. Nie wiedzialam tylko, gdzie dokladnie ani kiedy dojdzie do ataku. Teraz juz wiem gdzie, chce sie tylko dowiedziec kiedy. -Chyba wiosna. Wypytalem Yaltara, choc przy tym bardzo sie staralem nie naciskac, i dowiedzialem sie, ze w kanionie, ktory widzial we snie, nie bylo sniegu. Choc trudno miec calkowita pewnosc. Nie mozemy okreslic, czy sen Yaltara dotyczyl pierwszej bitwy, czy tez pokazal nam wojne trwajaca juz od jakiegos czasu. Vlagh nas obserwuje, moze chocby dzisiaj uderzyc. Po mojej ziemi kreca sie obcy, zadaja mnostwo pytan. Sa ciekawi, ilu ludzi zyje w okolicy Wodospadu Vasha i czy my dwoje przypadkiem nie palamy do siebie nienawiscia. -Przeciez to niemozliwe. Jestesmy rodzenstwem. -Dla Vlagha wiezy krwi nie maja najmniejszego znaczenia. On ich nie rozumie. Nie ma rodziny, nic nie wie o milosci. A tak z innej beczki... zdaje sie, ze mialas tu ostatnio troche rozrywki? -A owszem, dzialo sie to i owo. Jeden z Maagsow, Kajak, okazal sie wyjatkowo mocno zainteresowany zlotem, ktorego Sorgan uzywa jako przynety, by sklonic marynarzy do walki po naszej stronie. -Sprawy wygladaly nieco inaczej, niz przypuszczasz, Zelano. Vlagh ma szpiegow - ludzi oraz inne istoty - zarowno w Dhrallu, jak i tutaj, w Maagsie. To oni naklonili Kajaka do napasci na Sorgana. Podsluchalem dwoch slugow Vlagha gdzies w jakiejs zapyzialej czesci Weros. Nie byli uszczesliwieni obrotem spraw. I musze ci powiedziec, ze byla to bardzo dziwna dwojka. Jeden z nich wygladal jak zwykly Maags, tyle ze byl o polowe mniejszy od przecietnego mieszkanca tej krainy, drugi natomiast byl ogromnym owadem! -Chyba zartujesz! -Nic podobnego! Zarty mi nie w glowie. Wiem od Dahlaine'a, ze Vlagh dlugi czas zmienial naturalna droge ewolucji wybranych gatunkow. Ten owad, ktorego widzialem w Weros, byl wysoki jak dobrze zbudowany czlowiek, potrafil mowic i na dodatek myslec. O ile dobrze wszystko zrozumialem, ich plan spalil na panewce z powodu jakiegos Dhrallijczyka, ktorego przywiozlas tu ze soba. -A, to prawda. - Pani Zelana sie usmiechnela. - Na imie ma Dluga Strzala i nigdy nie chybia celu. -Opowiadal mi o nim taki maly marynarz, ktory przewiozl mnie na poklad "Mewy". Myslalem, ze przesadza, ale teraz rozumiem, ze mowil prawde. -Pewnie Zajaczek. Najlepszy przyjaciel naszego lucznika. A co u ciebie, Veltanie? Zgaduje, ze byles ostatnio bardzo zajety. -Nie mam czasu sie podrapac, ale to potrwa jeszcze najwyzej tydzien. Duza armie udalo ci sie zebrac? -Okolo piecdziesieciu tysiecy ludzi. Chcialabym zwerbowac wiecej, ale wiekszosc Maagsow wloczy sie po morzu, rabujac trogickie statki handlowe. -Slyszalem cos o tym. Trogici nienawidza Maagsow z calego serca. Mozemy przez to miec niemale klopoty, ale jakos damy sobie rade. Jak tylko zbiore swoja armie, podesle ci pomoc. Trogici sa doskonalymi zolnierzami, na pewno ci sie przydadza. -Kochany jestes - westchnela bogini z usmiechem. -Jestem twoim bratem. - Veltan rozejrzal sie dokola. - Gdzie Eleria? -Bawi sie na pokladzie. -Co takiego?! -Deszcz jej nie przeszkadza, przeciez uwielbia wode. A o jej bezpieczenstwo tez jestem spokojna, bo opiekuje sie nia Dluga Strzala. -Powinienem ci powiedziec cos jeszcze - odezwal sie Veltan cicho. - Kiedy Yaltar opowiedzial mi o sennym koszmarze, a ja odgadlem, ze bitwa rozgrywa sie w twojej krainie, zapytal, czy tam zamieszkala Balacenia. Pojecia nie mam skad, ale najwyrazniej zna jej prawdziwe imie. -Niemozliwe! -Dahlaine tez nie chcial mi uwierzyc, ale Yaltar z cala pewnoscia nazwal ja Balacenia. Nasz starszy brat, swiecie przekonany, ze wzniosl nieprzenikniona bariere pomiedzy Marzycielami a ich przeszloscia, najwyrazniej grubo sie myli. Niedlugo potem zjawila sie Eleria wraz z wysokim lucznikiem. Dziewczynka ociekala woda, natomiast Dluga Strzala byl zupelnie suchy, z czego wynikalo, ze mial ja na oku ukryty gdzies przed deszczem. -Dobrze sie bawilas? - spytala Zelana. -Calkiem, calkiem - odpowiedziala Eleria. - Wolalabym poplywac, ale ludzie Papuziego Dzioba nie moga spokojnie patrzec, jak skacze za burte, a poza tym strasznie brudna tutaj woda. -Wytrzyj sie, kochanie, i przebierz w suche rzeczy, bo pomoczysz wszystko dookola. -Dobrze, ukochana pani - odparla dziewczynka i wyszla do swojej malej sypialni, zabierajac ze soba gruby recznik. Marzycielka Zelany zrobila na Veltanie ogromne wrazenie. W zyciu nie widzial piekniejszego dziecka, a w dodatku wyczuwal w tej malenkiej istotce nieprzecietna inteligencje. -Dluga Strzalo - bogini zwrocila sie do wysokiego milczacego Dhrallijczyka - to jest moj brat, Veltan z Krainy Poludniowej, przywiozl nam wiesci z domu. -Jestem zaszczycony - rzekl Dluga Strzala. - Czy atak na kraine pani Zelany juz sie rozpoczal? -O ile mi wiadomo, jeszcze nie - odparl Veltan - ale obawiam sie, ze nie bedzie trzeba na to dlugo czekac. -Wracajmy, pani Zelano - poprosil Dluga Strzala. -Tak, najwyzszy czas sie zbierac - przystala bogini. - Kuzyn Sorgana dotarl juz pewnie do Lattash, ale jesli potwory z Pustkowia zaatakuja na dniach, Skellowi zabraknie ludzi. Kto wie, moze mamy mniej czasu, niz przypuszczalam. Lepiej nie ryzykowac. Jak tylko wroci Orli Nos, zaraz z nim porozmawiam. -Flota Trogitow moglaby dotrzec do Lattash jeszcze przed Sorganem - zastanowil sie Veltan. - A przydalaby sie w razie naglej potrzeby. -Zakladajac, ze Maagsowie i Trogici nie powybijaja sie nawzajem, zanim wybuchnie wojna. Nie przepadaja za soba. -My wydajemy rozkazy, Zelano, my placimy. Chyba nie do konca ogarniasz potege pieniadza. Maagsowie i Trogici nie musza sie lubic, nie musza sie im podobac nasze polecenia, po prostu maja je wykonywac. Jesli nie beda chcieli, nie dostana zaplaty. A poza tym rzeka plynaca przez kanion kolo Lattash ma na szczescie dwa brzegi. Mozemy zatrzymac Maagsow na jednym, a Trogitow na drugim, wtedy pewnie uda sie nie dopuscic do niepotrzebnego rozlewu krwi. Wrocila przebrana Eleria. Od razu usadowila sie Dlugiej Strzale na kolanach. Veltan spojrzal na siostre pytajaco. -Za duzo musialabym ci wyjasniac - westchnela bogini w odpowiedzi. * Kapitan Sorgan wrocil na "Mewe", kiedy deszczowe popoludnie z wolna przechodzilo w wieczor. Marynarze, zwozacy na statek zapasy na dluga droge, mniej wiecej w tym samym czasie zrobili ostatni kurs z ladunkiem. Pani Zelana wyslala do kapitana wiadomosc, ze chce porozmawiac z nim oraz dwoma czlonkami jego zalogi: Wolem oraz Wielka Piescia. Veltan zauwazyl, ze Maagsowie mieli dziwaczne i malo chwalebne imiona. Jednoczesnie uderzylo go, ze Sorgan, jak wiekszosc spotkanych dotad Maagsow, byl o dobre dwie glowy wyzszy od przecietnego czlowieka, a przy tym cuchnacy i brudny. Najwyrazniej ten narod nie mial zwyczaju myc sie czesto. Z drugiej strony jednak trzeba bylo przyznac, ze - jesli Zelana sie nie mylila - byl to lud wyjatkowo zmyslny. Veltan usmiechnal sie lekko. Maagsowie i Trogici raczej nie beda szli lapka w lapke. -To moj brat, Veltan - przedstawila go Zelana przerosnietemu Maagsowi. - Przywiozl interesujace wiesci o najnowszych wypadkach w Dhrallu. -Zawsze dobrze jest wiedziec, co sie dzieje - przyznal Sorgan. -Co tam nowego? -Mielismy ostatnio troche szczescia, kapitanie - rzekl Veltan. -Udalo nam sie dowiedziec, gdzie nasz wrog planuje pierwszy atak. Szczesliwym trafem bedzie to blisko miejsca, ktore juz znasz, a co wiecej, czesc twojej floty juz jest w tej okolicy. -Zaatakuja Lattash? - odgadl Sorgan. - No tak, powinienem byl sie od razu domyslic. Sprawa jest jasna jak slonce. -Niezupelnie rozumiem, czemu tak myslisz - przyznal Veltan. -Przeciez wlasnie tam pani Zelana przechowuje zloto. Nie wiedziales o tym, panie? Teraz cala ta wojna zaczyna miec sens. -Kapitanie, czas podnosic kotwice i stawiac zagle - wtracil sie krzepki Wol. - Jesli nie zdazymy do Lattash przed wrogiem, nie dostaniemy zaplaty. -Wol ma racje - poparl towarzysza Wielka Piesc. - Mozliwe, ze Skell dotrze na czas, ale trudno miec pewnosc. Obiecal pan zloto prawie wszystkim kapitanom plywajacym przy tym wybrzezu, wiec jesli jaskinia okaze sie pusta, bedzie pan w poteznych tarapatach, kapitanie. -Wrog wie, ze nadciagacie - rzekl Veltan - i bedzie sie starac was zatrzymac. Kilka dni temu bylem w Weros. Uslyszalem tam rozmowe pomiedzy dwoma osobnikami, ktorzy nie darza cie sympatia, kapitanie. Martwil ich za to los Kajaka. Zyczyli ci smierci, zyczyli z glebi serca, ale jesli dobrze zrozumialem, Dluga Strzala pokrzyzowal im plany. Kajak chcial twojego zlota, natomiast twoi prawdziwi wrogowie chca ci odebrac zycie. Bez twojej pomocy bezbronne Lattash zostanie wydane na pastwe nieprzyjaciela. -Czas podniesc kotwice, kapitanie - powtorzyl Wol. -Chcialbym zebrac wiecej statkow i ludzi... - wahal sie Sorgan. -Ale masz racje. -Czy twoj kuzyn Torl jest nadal w porcie, kapitanie? - zapytal lucznik. - Moze on zwerbowalby kolejnych ochotnikow? -Pewnie tak. - Sorgan zastanowil sie chwile. - Ale moze miec klopoty z przekonaniem ich, ze mamy zloto. Dluga Strzala zbagatelizowal sprawe. -Wobec tego zostaw mu zlote cegly. Sorgan milczal przez chwile zdumiony. Wreszcie odparl bez przekonania: -Bede sie musial nad tym zastanowic. -Nie ufasz wlasnemu kuzynowi, Papuzi Dziobie? - spytala Eleria siedzaca na kolanach Dlugiej Strzaly. - Czy naprawde zloto jest dla ciebie najwazniejsze? Widziales, ile go jest w jaskini ukochanej pani. -Mala ma racje, kapitanie - odezwal sie Wielka Piesc. - Torfowi zloto przyda sie znacznie bardziej niz nam. Bedzie musial cos pokazac kapitanom kolejnych statkow. Przeciez jak sie zastanowic, te pare sztabek to tylko przyneta, a kiedy my ruszymy w droge, wlasnie Torl bedzie jej uzywal. -Wydaje mi sie to jakies... niewlasciwe - bronil sie Sorgan. - Jak moge oddac komus zloto? Przeciez to nienaturalne. -Dostaniesz wiecej, Papuzi Dziobie - powiedziala Eleria. - Nie przejmuj sie takim drobiazgiem. - Ziewnela szeroko. - Jestem spiaca. Jesli nie macie nic przeciwko, zdrzemne sie troche. Zreszta wszystko jedno, czy macie cos przeciw, czy nie. Ide spac. - Wtulila sie w ramiona Dlugiej Strzaly i natychmiast zasnela. 4 Blyskawica Yeltana z ogromna radoscia wybila kanal w szerokim na kilka kilometrow pasmie gor lodowych plywajacych na poludnie od Dhrallu. Najbardziej chyba podobala jej sie mgla utworzona przez parujaca wode i wielkie kawaly lodu spadajace do oceanu za kazdym razem, gdy roztrzaskiwala kolejna gore. Veltan mial wrazenie, ze jego ulubienica odrobine przesadza, ale tak sie przy tym cieszyla, ze nie mial serca przywolac jej do porzadku. Rozparl sie wygodnie i obserwowal z zainteresowaniem. Na poczatku w lodowej zaporze, samowolnie wzniesionej przez Aracie, pojawila sie szeroka na kilometr wstega roztopionego sniegu. Wkrotce byla dwukrotnie szersza, a nad lodem zawisla para z gotujacej sie wody, podobna do tumanu mgly.-Veltanie, dosyc tego! - rozkazala ostro Matka Woda. -Przeciez nikomu nie dzieje sie krzywda. -Mylisz sie. Wrzaca woda zabija ryby. Powstrzymaj te swoja pupilke. -Dobrze, Matko - zgodzil sie bog natychmiast. - Mam prosbe. Czy zechcialabys rozepchnac gory na boki? Nie wiedziec czemu, ale Trogici sie ich boja. Nie dosc, ze w ogole strasznie wolno plywaja, to jesli jeszcze w dodatku zaczna sie zachowywac ostroznie, nie dotra do Dhrallu przed przyszlym latem. -Zajme sie tym. Dorzuce tez niewielki prad, na pewno sie pospiesza. -Dziekuje, Matko. - Veltan zawahal sie przez chwile. - Czy nie bedziesz sie gniewac, jesli pozwole swojej blyskawicy zniszczyc jeszcze kilka gor lodowych? Nie pozwole jej juz gotowac wody, ale taka jest szczesliwa, ze nie chcialbym jej kazac juz konczyc zabawy. Zmeczy sie za chwile, wtedy poloze ja spac. Sporo sie dzisiaj napracowala, potrzeba jej troche igraszek. -Dobrze, niech bedzie. Przypilnuj tylko, zeby nie gotowala wody. -Przypilnuje - obiecal Veltan. * Castano bylo wielkim portem na polnocy Imperium Trogickiego. W przystani tloczyly sie niezgrabne statki towarowe. Miasto otaczaly grube i wysokie mury, podobnie jak Weros. Veltan uswiadomil sobie, ze w miare rozwoju cywilizacji ludzie buduja domy w coraz ciasniejszych skupiskach i otaczaja je coraz solidniejszymi umocnieniami, jakby sie bali otwartej przestrzeni. Zwrocil jednak uwage, ze w przeciwienstwie do Weros tutaj wiekszosc domostw zbudowano z kamienia. Byly dzieki temu na pewno znacznie trwalsze, to prawda, ale przypuszczalnie w srodku panowal chlod i wilgoc, zwlaszcza zima. Podobnie jak Maagsowie, Trogici takze byli najwyrazniej przekonani, ze ulice sa najwlasciwszym miejscem na magazynowanie smieci. Tuz pod miastem dostrzegl wielkie obozowisko. Najwyrazniej armia Narasana juz przybyla. Nie zatrzymal sie jednak. Byl pewien, ze komandor nie ruszy, poki nie dostanie przynajmniej zaliczki. Dlatego minal Castano i podazyl do najblizszej wioski rybackiej. Osada byla niewielka, zylo w niej moze dziesiec rodzin, ale znalazl to, czego szukal: z uwaga obejrzal lodzie, by zyskac jakie takie pojecie o ich budowie. Potem oddalil sie i na pustej plazy zbudowal wlasna - za pomoca jednej mysli. Tak bylo szybciej, niz gdyby mial duplikowac trogickie monety, a potem spedzic reszte popoludnia na targowaniu sie z jakims cuchnacym starym rybakiem. Lajba okazala sie doskonala kopia pierwowzoru, wiec bog zepchnal ja na wode. Kilka chwil zajelo mu ustalenie, ktore linki sluza do stawiania, a ktore do opuszczania zagla, lecz wkrotce okazalo sie, ze to wcale nie jest skomplikowana operacja, wiec juz wkrotce lodka niesiona lekka bryza plynela w strone Castano. Veltanowi spodobala sie ta wycieczka, zaczal sie powaznie zastanawiac, dlaczego wlasciwie nigdy dotad nie sprobowal zeglowania. Dzieki pieknej pogodzie i sprzyjajacemu wiatrowi wcale nie bylo trudne. Dotarlszy do portu, siegnal mysla szukajaca i zlokalizowal Gunda, ktorego poznal w obozie Narasana w Kaldacinie. Podplynal do mola tuz obok miejsca, gdzie wojak rozmawial z kilkoma innymi Trogitami. -Hej, Gunda! - zawolal. -PanVeltan? -Wszystko na to wskazuje - rzekl bog z usmiechem. - Czy komandor Narasan jest gdzies w poblizu? -W obozie, na poludnie od miasta. Co robisz, panie, w tak lichej lajbie? -A, pomyslalem sobie, ze latwiej bedzie tutaj dotrzec z Dhrallu lodka niz na piechote. -Masz, panie, poczucie humoru. - Gunda zamilkl, czekajac na reakcje. - Naprawde przeplynales ocean w tej skorupie? -Nie bylo tak zle. Mielismy troche szczescia. Powinnismy korzystac z okazji, poki mozna. W pasmie gor lodowych otworzylo sie przejscie. Jesli nie bedziemy sie ociagac, zdazymy, zanim sie zamknie. Moglbys poslac po komandora? Napomknij w wiadomosci o zaplacie. Wtedy chyba przyspieszy kroku. -Masz tyle zlota w tej lajbie, panie? - zapytal Gunda z niedowierzaniem. -Czy ja naprawde wygladam na glupca? - odpowiedzial Veltan pytaniem. - Powiedzmy, ze mam przy sobie dosc, zeby zyskac uwage komandora. Reszte dostaniecie w Dhrallu. No, bierz sie do roboty. Powinnismy wyruszyc najpozniej jutro rano. Kanal w lodzie nie bedzie wieczny, czas sie zbierac. Po odejsciu Gundy Veltan jakis czas poswiecil na ukladanie zagla i zwijanie linek, zeby lodka prezentowala sie jak najlepiej. Oddawal sie tym zajeciom tak dlugo, az wszyscy ciekawscy znudzili sie i wrocili do swoich spraw. Wtedy dopiero przeszedl na dziob i kucnal, ukrywajac sie pod oslona burty. Siegnal za ramie i znikad wyjal zlota cegle. Odlozyl ja na poklad. W ten sam sposob wyjal druga i polozyl obok pierwszej. Po dziesiatej uznal, ze wystarczy, wstal, przykryl je kawalkiem plotna. Dzieki tym sztabom zamierzal zyskac uwage Narasana, a jesli komandor bedzie chcial zobaczyc wiecej zlota, droga do Dhrallu stala otworem. Narasan zamienil zebracze lachmany na mundur z czarnej skory, uzupelniony ciezkim metalowym helmem oraz napiersnikiem. Wygladal imponujaco i wzbudzal szacunek. Do pasa przytroczony mial miecz w pochwie, wygladajacy, jakby rzeczywiscie sluzyl swemu panu, a nie byl od parady. -Gdzies ty, panie, wynalazl taka lajbe?! - wykrzyknal komandor z nieskrywana pogarda, gdy stanawszy na molo, dojrzal lodke Veltana. -Kupilem od jakiegos rybaka - odpowiedzial Veltan spokojnie. - Lodz jak lodz. Wazne, ze plywa. -Czyms takim plywacie w Dhrallu? Veltan pokrecil glowa przeczaco. -Nie, to jest trogicka lodz rybacka. Dhrallijczycy nie uzywaja zagli, a nie chcialo mi sie cala droge wioslowac. Teraz cos ci pokaze, komandorze, potem porozmawiamy. -Niech bedzie - zgodzil sie Narasan. - Przytrzymaj, panie, te balie, niezbyt dobrze plywam. Zwlaszcza w pelnym rynsztunku. - Ostroznie zszedl po drabince przywiazanej do mola, w koncu zeskoczyl na poklad. - Co chcesz mi pokazac, panie? - zapytal. -Chodzmy na dziob. Zajrzyj pod plotno. Narasan schylil sie i sciagnal tkanine. -No, no, no... - Zapatrzyl sie w zlote cegly. - Ladniutkie. -Wiedzialem, ze ci sie spodobaja. -Ale to nie starczy na cala armie. -Owszem. Lodz nie udzwignelaby ciezaru calego zlota. Nazwijmy to dowodem czystych intencji. Reszta zaplaty jest w Dhrallu. Chcialem tylko dac ci pojecie, komandorze, jak to wyglada. Narasan zwazyl w dloni sztabe zlota. -Jest co potrzymac - zauwazyl. - Macie strasznie ciezka walute. -My nie uzywamy pieniedzy, komandorze - przypomnial mu Veltan. - Zloto wykorzystujemy glownie do dekoracji: sufitow, klamek, robimy z niego bransolety... Przejdzmy do rzeczy. Przynajmniej czesc twojej armii musi natychmiast wyruszyc do Dhrallu. Dowiedzielismy sie, ze nieprzyjacielskie wojska wkrotce zaatakuja. Mamy juz na miejscu gotowe do walki oddzialy, ale najprawdopodobniej beda potrzebowaly waszego wsparcia. Czesc ludzi zwerbowanych na zachodzie przez moja siostre dotarta juz do jej krainy. Nastepni sa w drodze, ale nie mamy pewnosci, czy zdaza na czas. Narasan zmruzyl oczy. -Jedynym ludem mieszkajacym za morzem na zachodzie sa Maagsowie. -I co? -Nie przepadamy za nimi. -Slyszalem o tym. Ale wojna niewiele ma wspolnego z sympatia. Nie musisz lubic Maagsow, komandorze, musisz tylko razem z nimi walczyc ze wspolnym wrogiem. Laczy was jedynie mysl o zlocie, ktore otrzymacie jako zaplate, i troska, by zyc wystarczajaco dlugo, zeby z niego korzystac. -Mowisz zbyt otwarcie, panie, ale trudno ci nie przyznac racji. -Nie mam czasu na dyplomacje, komandorze. Trzeba pomoc mojej siostrze odeprzec inwazje. Wkrotce poznasz wodza z ludu Maagsow, kapitana Sorgana, ktory ma przydomek Orli Nos. Moja siostra uwaza go za czlowieka znajacego swoj fach, ale kiedy zacznie sie walka, bedziesz mogl sobie wyrobic wlasne zdanie. Narasan odchrzaknal. -Coz, ty placisz, panie, ty rozkazujesz - stwierdzil. - Narysowales nam te obiecana mape? -Oczywiscie - sklamal Veltan gladko. - Zaraz ci ja dam. - Przeszedl na rufe, po drodze formujac w myslach szkic Dhrallu. Jednoczesnie przyszlo mu do glowy, ze mapa nie powinna byc zbyt dokladna. Moglo sie zdarzyc, w niezbyt odleglej przyszlosci, ze bedzie musial przerzucic wojska w Dhrallu z jednego miejsca w drugie, a jesli zolnierze zorientuja sie w prawdziwych odleglosciach, szybko dojda do wniosku, ze dzieja sie rzeczy niepojete. Niektorzy ludzie na tym swiecie przyjmuja cuda jako rzecz naturalna, ale Veltan mial pewnosc, ze trogiccy zolnierze nie naleza do tej kategorii. W koncu szkic na stworzonej przez niego mapie z grubsza przypominal Dhrall. Bog zwinal cienki pergamin w rulon i wrocil na dziob, gdzie Narasan w dalszym ciagu piescil sztaby zlota. -Staralem sie rysowac jak najdokladniej, komandorze - rzekl, podajac mape zolnierzowi. - Przypuszczam, ze nie wszystkie odleglosci odpowiadaja prawdzie. -Nie szkodzi. W zasadzie wystarczy mi ogolne pojecie o waszym terenie. - Narasan przygladal sie mapie kilka chwil. - Macie tam jakas armie z prawdziwego zdarzenia? - zapytal w koncu. -W mojej krainie ludzie nawet nie znaja slowa "armia", komandorze - przyznal bog ze slabym usmiechem. - Miedzy poddanymi pani Zelany wybuchaja niekiedy sprzeczki, ale sa to tylko potyczki miedzy plemionami. Wystarczy, ze zycie straci tuzin awanturnikow, a juz walka sie konczy i zaczynaja negocjacje, ciagnace sie w nieskonczonosc. Ludzie maja bron prymitywna i nieskuteczna. Jedynym wyjatkiem sa lucznicy. W krainie mojej siostry mieszka jeden taki, Dluga Strzala, ktory zdaje sie nie wie, co to znaczy chybic, a potrafi wypuscic w powietrze cztery strzaly jednoczesnie. -Chetnie bym to zobaczyl. -Z pewnoscia wkrotce go spotkamy. Na polnocy Dhrallu mieszkaja poddani mojego brata, Dahlaine'a. Sa tacy sami jak ludy z zachodu. No i pozostale dwie krainy, mojej siostry Aracii oraz moja, to ziemie uprawne, wiekszosc ich mieszkancow stanowia rolnicy. Nie walcza z innymi ludzmi, zmagaja sie z ziemia i z pogoda. - Zamilkl na chwile. - Ilu ludzi mozesz wyslac za ocean natychmiast, komandorze? Narasan zapatrzyl sie w niebo. -Jakies dwadziescia tysiecy. Trzon armii jeszcze ciagnie z Kaldacinu. Jestes tydzien wczesniej, niz zapowiadales, panie. -Dwadziescia tysiecy to malo, ale lepiej niz nic. Wasze statki zdolaja plynac szybko, wiec my dwaj ruszymy przodem. -Ta marna lajba? - zdumial sie Narasan. -Wrazenie robi niespecjalne, ale jest wyjatkowo chyza. Twoim zastepca jest Gunda, zgadza sie, komandorze? Narasan pokiwal glowa. -No to czas z nim pogadac - stwierdzil Veltan. - W pasmie plywajacych gor lodowych otworzyl sie kanal. Sezonowa sprawa. Gunda nie bedzie mial zadnych klopotow z dotarciem do Dhrallu, ale musi wiedziec, w ktorym miejscu trzeba dobic do brzegu. Wyprzedzimy go o kilka dni, wiec Sorgan Orli Nos zyska czas na dopracowanie szczegolow. W gorach jeszcze lezy snieg, ale pogoda moze sie zalamac w kazdej chwili, a wtedy nieprzyjacielska armia wkroczy na ziemie mojej siostry. Musimy byc gotowi do walki. Narasan wzruszyl ramionami. -Ty placisz, panie, ty rozkazujesz. Lattash 1 Zajaczek nie pamietal matki. Od najmlodszych lat wychowywal go Ashar Piwny Brzuchal, daleki krewny, jak nalezalo sie domyslac, chociaz sam Ashar nie bardzo sobie przypominal, jakiego stopnia bylo to pokrewienstwo. Byl dobrym czlowiekiem, kowalem w portowym Weros na zachodnim wybrzezu Maagsu, a kiedy trzezwial - co nie zdarzalo sie czesto - wprowadzal swojego wychowanka w tajniki trudnej sztuki kucia zelaza.Nim Zajaczek skonczyl dwanascie lat, umial wiecej niz niejeden ceniony kowal. Z koniecznosci ukrywal swoja wiedze i umiejetnosci. Coraz czesciej zdarzalo sie, ze wujek Piwny Brzuchal, zakochany w mocnych popitkach, folgowal swojej namietnosci, a wtedy Zajaczek musial obslugiwac klientow. Mowil im: "Wujka nie ma", co mozna bylo zawsze uznac za calkowicie zgodne z prawda, biorac pod uwage kondycje kowala. Stali klienci kowala zaczeli spostrzegac, ze jego wyroby sa coraz lepsze. Taka sytuacja miala jednak takze swoje gorsze strony. Chocby te, ze Zajaczek, mimo ze wiekszosc pracy mogl wykonac za dnia, detale wymagajace szczegolnej uwagi i starannosci musial wykanczac noca, przy zamknietych szczelnie drzwiach i oknach, i to jak najciszej. Co prawda kilku sasiadow skarzylo sie na "cale to walenie po nocach", ale Zajaczek przepraszal ich tak goraco, ze udawalo mu sie ich udobruchac. W kazdym razie - zazwyczaj. Mniej wiecej w tamtym czasie wujek Piwny Brzuchal zaczal miewac zwidy i drgawki. Zajaczek chwytal sie nadziei, ze objawy choroby mina; do pewnego stopnia potrafil je zmniejszyc, dbajac, zeby szklanica wujka zawsze byla pelna mocnego grogu. Pewnego mroznego zimowego poranka Zajaczkowi zawalil sie swiat. Chlopak wstal tego dnia wczesnie, rozpalil ogien w kuzni i wrocil do domu zajrzec do wujka. Piwny Brzuchal lezal z otwartymi oczami, wyjatkowo spokojny, z promienna twarza, nienekany drgawkami, ktore meczyly go od dluzszego czasu. -Lepiej sie czujesz, wujku? - spytal Zajaczek. - Zjesz cos? Piwny Brzuchal nie odpowiedzial. Nadal milczaco wpatrywal sie w sufit. -Usmaze boczek - zdecydowal Zajaczek. - Powinienes cos zjesc. - Ulozyl drewno w kuchni i poszedl do kuzni, gdzie szufelka wyjal z paleniska kilka rozzarzonych wegli. Podlozyl je pod drewno. - Wujku, poradzisz sobie jakos sam przez cale przedpoludnie? - spytal, krojac plastry boczku. - Musze dzisiaj skonczyc patelnie dla Gimpy'ego, wiec bede zajety. Kowal nie odpowiedzial. Patrzyl w sufit. -Napijesz sie grogu do sniadania? Piwny Brzuchal milczal. Zajaczka nagle opanowalo straszne podejrzenie. Odlozyl noz, podszedl do lozka. -Wujku? - odezwal sie cicho. - Co ci jest? Niepewnie wyciagnal reke, lekko dotknal ramienia opiekuna. Szybko cofnal dlon. Skora byla zimna, troche jakby sztywna. -Nie! - szepnal chlopiec. Wujek Piwny Brzuchal nie oddychal, a spojrzenie mial ciagle utkwione w ten sam punkt na suficie. -O nie... - jeknal chlopiec. - Co teraz? Przez glowe przemknelo mu kilka mozliwosci. Natychmiast zrezygnowal z rozgloszenia o smierci wuja. Gdyby ta wiesc sie rozeszla, sasiedzi spladrowaliby kuznie, rozkradliby narzedzia i wszystko, co daloby sie wyniesc. Musial schowac cialo opiekuna, tylko gdzie? Niewiele mial mozliwosci. Musial je ukryc skutecznie, a w dodatku trzeba bylo sie spieszyc. Jezeli martwi ludzie podlegali tym samym prawom co zdechle zwierzeta, wuj najdalej za kilka dni bedzie przerazliwie cuchnal. W chacie byla solidna drewniana podloga. W kuzni co prawda klepisko, ale tam stale ktos sie pojawial, a wszyscy wchodzili jak do siebie. Natomiast magazynek takze mial klepisko, a drzwi zwykle zamkniete. Walalo sie tam mnostwo rupieci, lecz Zajaczek byl pewien, ze zdola uprzatnac pomieszczenie na tyle, by zyskac miejsce na wykopanie dolu. -Przynajmniej wujek nadal bedzie ze mna - szepnal smutno. * Z poczatku w kuzni wszystko szlo doskonale. Juz od dawna wszyscy w Weros wiedzieli, ze wujek Piwny Brzuchal miewa gorsze dni. Zajaczek od ponad roku pracowal sam. W miare jak mijaly dni, coraz wiecej stalych klientow, nie spotykajac przyjaciela kowala w zadnej chetnie odwiedzanej tawernie, zapominalo o nim. Nie wierzyli w umiejetnosci Zajaczka, sadzili, ze chlopiec moze wykonac jedynie najprostsze zadania. Z powodu niewielkiego wzrostu uwazali go za mlodszego, niz byl w rzeczywistosci. Wkrotce nikt juz nic nie zamawial, a wowczas do drzwi Zajaczka zastukala bieda. Nietrudno bylo w Weros zdobyc pieniadze, ale Zajaczkowi sie to jakos nie udawalo. -No coz, wujku - mruknal ktoregos dnia w strone magazynku - wyglada na to, ze musze sie zajac czyms innym. Na razie pokrece sie w porcie. * Port Weros slynal w calym kraju Maagsow jako ulubione miejsce zeglarzy i piratow, ktorzy swietowali tu najnowsze zdobycze. A ze najmilsza sercu zeglarza forma swietowania jest picie mocnych trunkow, nie nalezal do rzadkosci widok marynarzy spiacych w tawernach pod stolami, na ulicach czy nawet w rynsztokach. Taki spiacy niewiele ma w sakiewce, ale tez Zajaczek niewiele potrzebowal. Tylko na jedzenie. Im wiecej czasu spedzal w porcie, tym bardziej fascynowaly go statki. Kazdy marynarz zdawal mu sie wolny jak ptak, a na dodatek mogl szastac pieniedzmi po zawinieciu do portu. Jeden zwlaszcza statek robil na nim szczegolne wrazenie. Nazywal sie "Mewa". Zajaczek czesto snil, ze na jego pokladzie przemierza morza i oceany. Ten sen, oczywiscie, nie mogl sie ziscic. Marynarze byli potezni, wysocy i krzepcy. Kapitan "Mewy" umarlby ze smiechu, gdyby Zajaczek chcial sie zaciagnac. Ktoregos razu chlopak ze zdumieniem dowiedzial sie, ze na kazdym statku jest kowal. Ta zaskakujaca informacja otworzyla przed nim zupelnie nowe perspektywy. Wlasnie skonczyl szesnascie lat i gesty was sypal mu sie pod nosem, dzieki czemu mogl tlumaczyc ludziom, ze naprawde nie jest juz dzieckiem, choc wzrost swiadczyl o czyms wrecz przeciwnym. Gdyby zdolal jakos przekonac Sorgana, zeby dal mu szanse popisac sie kowalskimi umiejetnosciami, na pewno zostalby czlonkiem zalogi "Mewy". Popytal dyskretnie tu i tam, az w koncu poznal imie aktualnego kowala, poteznego Borkada. Uknul przebiegly plan. Przede wszystkim potrzebowal pieniedzy, totez przez cala noc krazyl po blotnistych ulicach, wypatrujac ofiar. Zanim wzeszlo slonce, mial dosc ciezki mieszek. Zdarzylo sie kilka razy, ze marynarz, ktorego uwolnil od sakiewki, nie byl tak pijany, jak sie wydawalo na pierwszy rzut oka, ale nie darmo nasz zuch mial na imie Zajaczek. Znowu zasiegnal jezyka i szybko poznal nazwe ulubionej tawerny Borkada. Potem wrocil do kuzni i zdrzemnal sie troche. Wieczorem musial byc w doskonalej formie, a po calonocnej eskapadzie padal z nog. Plan wcale nie byl szczegolnie skomplikowany. Zajaczek mial zamiar postawic kowalowi szklaneczke, a potem wlac w niego tyle grogu, zeby kolos spal snem sprawiedliwego jak najdluzej. Niech "Mewa" wyplynie w morze bez Borkada na pokladzie. Chlopak obudzil sie tuz przed zachodem slonca i od razu ruszyl do portu. Zajrzal do Domu Zeglarza. Tak jak przewidywal, Borkad siedzial sam przy stole na tylach tawerny. Wygladalo na to, ze nie byl calkiem trzezwy, ale tez najwyrazniej wlasnie zwolnil tempo. Co oznaczalo, ze w jego sakiewce zaczynalo przeswitywac dno. Najwyzszy czas przystapic do realizacji planu. Zajaczek ruszyl do stolu Borkada. -Slyszalem, ze jestes kowalem na statku - zagail. -A co ci do tego? -Ja tez jestem kowalem, ale calkiem nie wiem, jak nasze rzemioslo mozna wykonywac na morzu. -Prawie tak samo jak na ladzie, niewielka roznica - odburknal kowal. -Nie potrafie sobie wyobrazic, jak ty to robisz, ze iskry z kowadla nie wywoluja pozaru - powiedzial Zajaczek, siadajac naprzeciwko Borkada. -To proste jak drut. Zanim sie zacznie kuc, trzeba zlac poklad paroma wiadrami wody. -Wiedzialem, ze musi byc jakis sposob! Moge ci postawic szklaneczke grogu? -A mozesz, mozesz, czemu nie - zgodzil sie Borkad. - W mojej sakiewce juz niewiele zostalo. -Dajcie grogu! - krzyknal Zajaczek do szynkarza. - Chcialbym cie spytac jeszcze o cos - znow zagadnal olbrzyma. - Czy naprawde kowal na statku ma duzo zajecia? -E tam. Ale musi czesto walic mlotem w kowadlo. -Po co? - zdziwil sie Zajaczek. Borkad zmierzyl go zamglonym spojrzeniem i usmiechnal sie szeroko. -Trzeba udawac, ze czlowiek ma roboty po pachy - odparl szczerze. - Jak nie walisz i nie huczysz, to ci zaraz znajda jakies inne zajecie. Szynkarz przyniosl dwie pelne szklanice, Zajaczek zaplacil. -Dzieki, maly przyjacielu. -Cala przyjemnosc po mojej stronie. Po dalszych trzech kolejkach Borkad ledwo mamrotal. Wtedy Zajaczek zaproponowal zmiane tawerny. Byl pewien, ze marynarze z "Mewy" doskonale wiedza, gdzie ich kowal najchetniej spedza czas, gdy zawijaja do Weros, i beda go szukali w Domu Zeglarza, wiec musial zadbac, zeby go nie znalezli. Okolo polnocy w podrzednej knajpie oddalonej od nabrzeza Borkad zsunal sie z lawy i zachrapal pod stolem. Zajaczek spokojnie wstal i wyszedl. -Jak na razie, doskonale - mruknal pod nosem. Poszedl na przystan. "Mewa" stala przycumowana niedaleko Domu Zeglarza. Przykucnal pod sciana i z uwaga obserwowal statek. Na pokladzie bylo tylko dwoch marynarzy; najwyrazniej pelnili warte, ale niespecjalnie przejmowali sie rola. Obaj siedzieli na rufie i najwiecej uwagi poswiecali glinianemu dzbanowi. Zajaczek czesto rozmawial z ludzmi morza, wiec mial niejakie pojecie o budowie przecietnego statku. Wiedzial, ze na dziobie zwykle znajduje sie niewielki skladzik na liny. Uznal, ze bedzie to doskonala kryjowka. Na wiekszosci statkow do tego niewielkiego pomieszczenia usytuowanego pod pokladem nikt nie zagladal co najmniej przez pierwszy miesiac rejsu. Za malo tam bylo miejsca na cokolwiek poza linami, a poniewaz takielunek sprawdzano dokladnie przed wyplynieciem z portu, nie bylo potrzeby o nim w ogole pamietac. Po linie cumowniczej latwo dostal sie na statek, chwile pozniej znalazl sie na dziobie "Mewy" i wslizgnal pod poklad. Tam czekal jakis czas, wytezajac sluch, ale nie uslyszal niczego szczegolnego. Najwyrazniej wiekszosc zalogi hulala w miescie, po raz piaty czy szosty wypijajac "ostatnia kolejke". Wolnym krokiem, z jedna reka wyciagnieta przed siebie, ostroznie sunal w ciemnosciach. Uszedl zaledwie kilka krokow, gdy dotknal drewna. Wymacal dwa metalowe zawiasy z jednej strony, a z drugiej klamke. Powolutku otworzyl drzwi, krzywiac sie przy kazdym skrzypnieciu zawiasow. Siegnal reka do srodka i wymacal zwoj liny. Upewnil sie, ze ma przy sobie flaszke z woda oraz pol bochenka chleba, wpelznal do kryjowki i cichutko zamknal za soba drzwi. * Przesiedzial w skladziku dwa dni. Chcial zyskac pewnosc, ze "Mewa" wyplynela daleko w morze. Wreszcie zebral cala odwage i wyszedl na poklad. -Gdzie znajde kapitana? - zapytal marynarza wychylonego za burte. -Bedzie na rufie - odparl zapytany. Przyjrzal sie Zajaczkowi uwazniej. - Nowy jestes, co? Chyba cie nie widzialem. -Nowy, nowy - przyznal Zajaczek wymijajaco. Wzial gleboki wdech i ruszyl na rufe. Nigdy wczesniej nie widzial Sorgana Orlego Nosa, ale jak sie okazalo, nietrudno go bylo rozpoznac. Zlamany nos stanowil nieomylna wskazowke, skad sie wzial przydomek kapitana. -Kapitanie! - zawolal Zajaczek. Sorgan przerwal rozmowe z dwoma marynarzami. -Cos ty za jeden? - zapytal. -Nazywam sie Zajaczek, jestem waszym kowalem. -Chyba sie wyglupiasz! - zdziwil sie zeglarz o wielkich piesciach. -Spotkalem w Weros kolege po fachu, Borkada. Kupilem od niego to miejsce. Poniewaz jestem najlepszym kowalem w calym kraju Maagsow, "Mewa" ma szczescie, ze wybralem ja, a nie inny statek. -Nie wygladasz mi na takiego, co to da rade podniesc mlot, a co dopiero nim uderzyc. - Wielki marynarz stojacy obok Sorgana rozesmial sie drwiaco. -A jednak - odparl Zajaczek hardo. -Wol, daj spokoj, i tak nie mamy wyboru - odezwal sie Orli Nos. - Borkad przepadl w Weros jak kamien w wode, wiec zostalismy bez kowala. Niech maly pokaze, co potrafi. Zajaczek tylko na to czekal. * -Swietna bron - zachwycil sie Wol, gdy Zajaczek wreczyl mu doskonale obrobiony topor bojowy. -Rzeczywiscie, topor jak sie patrzy - zgodzil sie Wielka Piesc. - Szczesliwie nam sie trafilo. Ten nowy, chociaz wzrost ma mikry, zna sie na robocie. Pan bedzie mial ostatnie slowo, kapitanie, ale ja jestem za tym, zeby zatrzymac chlopaka. Stary Borkad w zyciu nie zrobilby takiego topora. -Daj, niech obejrze. - Sorgan wyjal topor Wolowi z reki. Przyjrzal mu sie uwaznie, odruchowo sprawdzajac ostrze kciukiem. -Ostroznie, kapitanie! - przestrzegl go Wol. - Ostry jak brzytwa, golic sie mozna. Sorgan machnal bronia kilka razy. -Niezly - przyznal. - Calkiem niezly. Jak masz na imie? -Zajaczek, kapitanie. Pewnie dlatego ze szybko biegam. -Na razie nigdzie nie biegnij. Zobaczymy, jak sie sprawdzisz, ale mam przeczucie, ze zostaniesz z nami na dluzszy czas. -Jak pan sobie zyczy, kapitanie - powiedzial Zajaczek spokojnie, choc niewiele brakowalo, a zaczalby skakac z radosci. * Po jakims czasie Zajaczek odkryl, ze los marynarza ma takze swoje ciemne strony. Nie zawsze swiecilo slonce, nie zawsze morze bylo spokojne, czasami wial porywisty wiatr. Istnialo jeszcze cos takiego jak wachty. Przerazliwa nuda. Oczywiscie, ze byly niezbedne, ale stanie na dziobie "Mewy" i wpatrywanie sie w bezmiar oceanu moglo po kilku godzinach zanudzic czlowieka na smierc. Nocne wachty byly, rzecz jasna, jeszcze gorsze. Godziny ciagnely sie niemilosiernie, tak ze kazda nocna sluzba zdawala sie trwac tydzien. Zajaczek nie potrafilby dokladnie powiedziec, kiedy po raz pierwszy zauwazyl, ze gwiazdy sie poruszaja po niebie. Z poczatku byl przekonany, ze wschodza i zachodza tak jak slonce albo ksiezyc, kiedy okrazaja ziemie, ale z czasem, gdy przyjrzal im sie uwazniej, zrozumial, ze bylo inaczej. Nie wspomnial nikomu o swoich spostrzezeniach, ale ciekawosc kazala mu sie zglaszac na nocne wachty. Po kilku miesiacach obserwacji doszedl do wniosku, ze to nie gwiazdy sie poruszaja, tylko "Mewa". Jesli plynela na wschod, wtedy poszczegolne dobrze widoczne srebrne punkciki na niebie - i cale ich skupiska - wspinaly sie wyzej nad horyzont. Gdy zeglowali na zachod, z powrotem w strone krainy Maagsow, opadaly na niebosklonie. Pewnej nocy zrozumial, ze pozwalaja mu okreslic polozenie "Mewy". Bardzo mu sie to spodobalo. Zawsze go bolalo, ze mieszkancy kraju Maagsow obdarzeni "normalnym" wzrostem traktowali ludzi niskich jak kaleki, utozsamiali niewielki wzrost z niewielkim rozumem. Przekonanie, ze czlowiek o drobnej budowie musi miec mozg wielkosci orzecha, bylo wsrod Maagsow powszechne. Z czasem Zajaczek nauczyl sie robic uzytek z tego przesadu. Udajac prostaka, z latwoscia unikal wykonywania nieprzyjemnych zadan czekajacych kazdego czlonka zalogi. Wszyscy marynarze z uznaniem wyrazali sie o jego umiejetnosciach kowala, ale w miare jak uplywaly lata, zdawali sie coraz bardziej zgadzac, ze Zajaczek mysli wylacznie nad kowadlem. A jemu to odpowiadalo. Stanowczo wolal zyc latwo i przyjemnie, niz harowac w pocie czola. Wiodlo mu sie niezle, az ktoregos letniego dnia, zaraz po tym, jak zlupili kolejny ciezki, powolny trogicki statek handlowy, nagly prad morski porwal "Mewe" i powlokl na wschod. Choc wioslowali z calych sil, nie zdolali sie oswobodzic. Zajaczek sie bal. Gwiazdy zdradzily mu, ze plyna znacznie szybciej i dalej, niz ktokolwiek do tej pory w ogole sie zapuscil. Bylo jasne, ze dzieje sie cos bardzo dziwnego i sprzecznego z natura. Wreszcie dotarli do brzegu obcego ladu porosnietego gigantycznymi drzewami. Z poczatku ziemia wydawala sie niezamieszkana, lecz wkrotce natrafili na osade zlozona z byle jak skleconych chat. Tam poznali tubylca o ponurej twarzy, ktory przedstawil sie jako Dluga Strzala. Przekazal on kapitanowi Sorganowi propozycje, ktora wydawala sie tak piekna, ze nie mogla byc prawdziwa. Zajaczek uznal Dhrall za dziwny swiat, zamieszkany przez osobliwych ludzi i egzotyczne zwierzeta. Gdy "Mewa" dotarla do wioski Lattash, do listy osobliwosci dorzucil jeszcze niezrozumiale obyczaje. Pani Zelana, kobieta piekna bez dwoch zdan, podporzadkowala sobie kapitana Sorgana dziwnie szybko. Zajaczek mial mocne podejrzenia, ze opowiadanie o gorze zlota zlozonej w jaskini jest mocno przesadzone. Skoro pani Zelana jest az tak bogata, dlaczego mieszka w jaskini? Postanowil sie jej strzec, ot, na wszelki wypadek. Natomiast bardzo chetnie przestawal w towarzystwie Elerii, przemilej dziewuszki. Gdy "Mewa" wrocila do pierwszej osady, wysoki tubylec o ponurej twarzy, Dluga Strzala, wsiadl na statek. Od razu przejrzal sprytna gre Zajaczka, doskonalona przez dlugie lata. Poznali sie i polubili, Zajaczek zrobil nowemu znajomemu zelazne groty do strzal, znacznie lepsze niz kamienne. Zaprzyjaznili sie w czasie dlugiej drogi powrotnej do Maagsu. W przeciwienstwie do rodakow Zajaczka Dluga Strzala nigdy nie komentowal zlosliwie jego wzrostu, wrecz przeciwnie, dodawal mu pewnosci siebie. Orli Nos obmyslil plan skaptowania za pomoca zlota kapitanow innych statkow do uczestnictwa w zblizajacej sie wojnie, ktora zagrazala krainie rzadzonej przez pania Zelane. Tymczasem Dluga Strzala i Zajaczek calkowicie zgadzali sie w jednej waznej kwestii: na pewno niektorzy sposrod kapitanow beda mieli nieco odmienne plany. Niewiele brakowalo, a sytuacja zmusilaby Zajaczka do porzucenia wygodnej roli nierozgarnietego kowala, gdy pomagal Dlugiej Strzale ocalic "Mewe" przed spiskiem uknutym przez kapitana Kajaka. Nie zrobil tego chetnie, ale poniewaz lucznik byl jedyna przyjazna mu dusza od czasu smierci wujka Piwnego Brzuchala, zaryzykowal. 2 Gdy flota Sorgana podnosila zagle i wyplywala z portu w Kwecie, Zajaczek nadal mial mieszane uczucia co do afery z Kajakiem. Niespodziewana slawa tego, ktory pomagal Dlugiej Strzale, napelniala go duma, ale jednoczesnie wcale jej sobie nie zyczyl. Zawsze skromny, nie chcial rzucac sie w oczy, taki mial cel od pierwszego dnia wspolnej podrozy z zaloga "Mewy". Typowe dla Maagsow przekonanie, ze "wiekszy znaczy lepszy", pomagalo mu stwarzac pozory, udawana glupota przekonala Sorgana oraz jego marynarzy, ze niewiele jest zadan na statku, z ktorymi Zajaczek zdola sobie poradzic. Dzieki czemu zylo mu sie lekko, a o to przeciez chodzilo.Jedynym znaczacym obowiazkiem zlozonym na jego barki byly roboty kowalskie na "Mewie" i z nich wywiazywal sie wzorowo. Dopoki stal przy kowadle, Wol i Wielka Piesc znajdowali do wszelkich nudnych prac innych marynarzy. Oczywiscie musial w swojej kolejce stac na wachcie. Zaden marynarz nie moze sie wywinac od tego obowiazku. Zajaczek wolal wachty nocne, gdy kapitan spal. Jesli wszystko szlo po jego mysli, nie widywal Sorgana przez cale tygodnie. I wcale mu to nie spedzalo snu z powiek. Obliczen dotyczacych pozycji statku dokonywal na podstawie obserwacji pewnej grupy gwiazd w odniesieniu do wschodniego horyzontu. Przekonal sie, ze kiedy "Mewa" plynie ze srednia predkoscia, owe gwiazdy wznosza sie w ciagu nocy mniej wiecej o szerokosc dloni. Wszystko sie zgadzalo, Zajaczek nabieral pewnosci, ze jego obliczenia sa prawidlowe. Tymczasem gdy "Mewe" porwal prad morski, omal nie rzucil wszystkiego w diably. Teraz juz wiedzial, ze nieprawdopodobne tempo nadala statkowi pani Zelana. Dla niej nie istnialo slowo "niemozliwe". Flota Sorgana opuscila Kwete o pierwszym brzasku w pewien wietrzny ranek zimowy. Gdy tylko wyplynela na pelne morze, wiatr zamarl. Po chwili obudzil sie znowu, ale wtedy nadlecial z zachodu. Zaloga "Mewy" uznala, ze zmiana wiatru to lut szczescia, lecz Zajaczek byl pewien, iz przypadku w tym nie ma wcale. Mimo zimowej aury statki utrzymywaly doskonale tempo - po dwoch tygodniach minely polnocny kraniec wyspy Thurn. Gdyby niebo bylo czyste, Zajaczek moglby lepiej obserwowac trase, ale chmury skrywaly gwiazdy przed jego wzrokiem. Wcale mu sie to nie podobalo. -Czemu ona mi zaslania gwiazdy? - pozalil sie ktoregos wieczoru Dlugiej Strzale. Plyneli juz wzdluz lesistego zachodniego wybrzeza Dhrallu. -Idz, sam ja zapytaj - zaproponowal lucznik. -E, dziekuje, postoje. Nie chce jej draznic. -I slusznie - zgodzil sie Dluga Strzala z grymasem, ktory moglby uchodzic za cien usmiechu. Okolo poludnia ktoregos mroznego dnia flota wplynela w przesmyk prowadzacy do zatoki, nad ktora lezala wioska Lattash, gdzie zarzucily kotwice statki Skella, kuzyna Sorgana. Zajaczek odniosl wrazenie, iz osada skulila sie z zimna, zdominowana przez ogromne, zasniezone gory. Zauwazyl tez, ze wioska urosla nieomal dwukrotnie, od czasu gdy widzial ja ostatnio, ale wiekszosc nowo wybudowanych chat wygladala na konstrukcje tymczasowe. Rozmieszczono je glownie tuz poza granicami dawnej osady, a kilka wyroslo nawet nad uskokiem oddzielajacym wioske od rzeki. Dym z palenisk wisial w lodowatym powietrzu, ludzie rzadko kiedy wychodzili z chat, opatuleni w futra dazyli zwawo do nastepnego schronienia. Zajaczek wiedzial, ze zima jest wszedzie najgorsza pora roku, ale to, co zobaczyl tutaj, w Dhrallu, przeszlo wszelkie jego oczekiwania. Od strony wioski zblizala sie do floty dluga waska lodz. Z tylu siedzial w niej Rudobrody, a kuzyn Sorgana, Skell, chudzielec o wiecznie skwaszonej minie, odziany w ciezki futrzany plaszcz, zajal miejsce na dziobie. Zajaczek odlozyl mlot na kowadlo. Chcial wszystko dokladnie widziec i slyszec. -Widze, ze sprzyjaly ci wiatry, Sorganie! - zawolal Skell, gdy tylko znalazl sie w zasiegu glosu. -Mialem troche szczescia - odparl Orli Nos, szczerze przekonany, ze wie, co mowi. - A tutaj wszystko w porzadku? -Niezupelnie. - Skell nie musial juz krzyczec, bo Rudobrody wioslowal przy burcie "Mewy". - My dwaj, kapitanowie z prawdziwego zdarzenia, potrafimy utrzymac zaloge w ryzach, ale nie kazdy dowodca ma chocby blade pojecie o znaczeniu slowa "dyscyplina". W dodatku na statkach pelno beczek z grogiem. Gdy tylko dotarlismy na miejsce, te dzikusy pokazaly, co potrafia. Jakby sie szaleju objedli. Chyba mysleli, ze tutaj domy maja zlote sciany! W dodatku zaczepiali kobiety. No i zaczely sie powazne klopoty. Dhrallijczycy zabili kilka dziesiatek najgorszych rozrabiakow i przez jakis czas sytuacja byla mocno napieta. Kazalem wychlostac paru zeglarzy i dwoch kapitanow. Wtedy sie wreszcie uspokoilo. -Nie przesadziles troche? - skrzywil sie Sorgan. -Kuzynie, jeszcze moment, a mielibysmy tu wojne miedzy flota a tubylcami - odparl Skell. - Musialem pokazac Dhrallijczykom, ze nie popieramy takiego zachowania. -Widziales wroga? -Ja nie, ale Dhrallijczycy robili wypady zwiadowcze i podobno juz go dostrzegli. Twierdza, ze napastnikow jest znacznie wiecej niz nas. Na szczescie pogoda sie zmienila, na razie nie pojda dalej, bo nie sposob brnac przez gleboki snieg. -Dla odmiany nam sie poszczescilo - zauwazyl Sorgan. -Nie chwal dnia przed zachodem slonca - zaoponowal Skell, siegajac po sznurkowa drabinke. - Tutaj pogoda zmienia sie z chwili na chwile. - Stal juz na pokladzie "Mewy", niedaleko kowadla. Krotko i mocno uscisnal dlon kuzyna. Orli Nos obrzucil uwaznym spojrzeniem osade nad zatoka. -Cos mi sie wydaje, ze przybylo chat od lata - zauwazyl. -Jak tylko Dhrallijczycy zobaczyli wroga w kanionie, zawitalo tu plemie Starego Niedzwiedzia. Mamy na miejscu dwa najwieksze ludy zachodniego Dhrallu, a nastepne sa w drodze. -Udalo ci sie poslac ludzi do kanionu przed zmiana pogody? -Owszem. Musieli isc drugim brzegiem rzeki, bo po naszej stronie zeszla lawina. Wyslalem paredziesieciu marynarzy, zeby zaczeli budowac umocnienia. Raczej niewiele zrobili, zanim przyszla sniezyca. Nie dalo sie tam juz nikogo poslac, zeby sprawdzic, na czym stanelo. Snieg za gleboki. - Skell powiodl wzrokiem po flocie Sorgana. - Cos slabiutko, kuzynie. Nie dalo sie skrzyknac wiecej bractwa? -W Kwecie zaraz po twoim odplynieciu zaczely sie klopoty... Pamietasz Kajaka? Skell skrzywil sie niemilosiernie. -No wlasnie. - Sorgan pokiwal glowa. - Obmyslil sobie szczwany plan, chcial polozyc lape na calym zlocie, ktore mialem na "Mewie". Na szczescie Dluga Strzala i Zajaczek staneli mu na drodze. Nie do wiary, ilu przeciwnikow zdolali unieszkodliwic w bardzo krotkim czasie! Po awanturze wrocilem zaraz do werbowania kapitanow, ale zjawil sie brat pani Zelany z wiadomoscia, ze tutaj robi sie goraco i bedziecie niedlugo potrzebowali naszej pomocy. Teraz twoj brat, Torl, zbiera ludzi. Powinien tu byc za jakies dwa tygodnie. -Przyda sie tutaj - stwierdzil Skell. - Na razie nic nam nie grozi, dopoki kanion jest zasypany sniegiem. -Powinnismy zaplanowac, co robic, kiedy stopnieje. Nie bedzie lezal wiecznie. Musimy sie przygotowac do walki. -Zdaje sie, ze za to nam placa - przytaknal Skell. Dwoch kapitanow pograzylo sie w rozmowie, zapominajac o bozym swiecie. -Gdzie jest Dluga Strzala? - spytal Rudobrody Zajaczka. -W kajucie pani Zelany - odparl marynarz. - Chcesz z nim porozmawiac? -Mam dla niego pare informacji. Chodz ze mna, nie bede musial sie powtarzac. Poszli na rufe, Zajaczek lekko zapukal do drzwi dawnej kajuty Sorgana. -Prosze! - zawolala Eleria. - Ty tez wejdz, Kroliczku.Tylko nie zapomnij wytrzec nog. Zajaczek westchnal i wzniosl oczy do nieba. -Czesto ci kaze wycierac nogi? - spytal Rudobrody. -Za kazdym razem, kiedy tu wchodze - przyznal Zajaczek, otwierajac drzwi. Eleria, zgodnie ze swoim obyczajem, siedziala na kolanach wysokiego lucznika, ale Dluga Strzala na widok przybylych zestawil ja na ziemie i wstal. -Czy doszlo do jakichs zamieszek miedzy plemionami? - spytal. -Z poczatku bylo niespokojnie - przyznal Rudobrody z lekkim usmiechem. - Mlodzi ludzie wchodzili sobie w droge, sam wiesz, jak to jest. -O tak, wiem - przyznal Dluga Strzala zrezygnowanym tonem. -Ale sie uspokoilo, jeszcze zanim wrocilem z flota Skella. Wodz mojego plemienia, Bialy Warkocz, i wodz twojego, Stary Niedzwiedz, przemowili do mlodych bardzo stanowczo. Od tej pory zachowuja sie bez zarzutu. -Czy takie awantury sa u was normalne? - spytal Zajaczek. -W Dhrallu to codziennosc - odparl Rudobrody, wzruszajac ramionami. - Mlodzi ludzie sa zadziorni. Wystarczy, jak ktorys powie, ze jego plemie jest lepsze, a juz zaczyna sie bojka. -Skad ja to znam... U nas wszystkie bojki w tawernach zaczynaja sie w taki sam sposob. Mlodosc ma jednak jedna dobra strone: mija z czasem. -Gdzie Stary Niedzwiedz postawil swoja chate? - spytal Dluga Strzala. - Powinienem z nim niedlugo porozmawiac. -Tam, niedaleko uskoku - wskazal Rudobrody. - Czesto odwiedza waszego szamana. Dluga Strzala nie wydawal sie zdziwiony. -Zawsze sie lubili. Uzdrowiciel jest madrym czlowiekiem i ma zmysl praktyczny. Bardzo mi pomogl, zanim rozpoczalem lowy. - Umilkl. Zajaczek odniosl niejasne wrazenie, ze zblizyli sie do tematu, ktorego nie zamierzali poruszac w jego obecnosci. - Jest duzo wiecej sniegu, niz kiedy wyruszalismy - podjal Dluga Strzala gladko. - Jak dlugo trwala sniezyca? -Jakies dziesiec dni - powiedzial Rudobrody. - Musze przyznac, ze byla niezwykla. Nie przypominam sobie, zebym kiedykolwiek widzial snieg sypiacy z jasnego nieba. -Rzeczywiscie, szczegolna sprawa - przyznal Dluga Strzala. -Ostatnimi czasy nie pierwsza to burza z jasnego nieba - zauwazyl Zajaczek. I wszyscy trzej spojrzeli pytajaco na pania Zelane. -Dobrze juz, dobrze - westchnela bogini. - Wtracilam sie odrobine w naturalny porzadek rzeczy. Nie ma z czego robic wielkiej sprawy. Chcialam tylko zyskac pewnosc, ze nie dojdzie tutaj do zadnych powaznych wypadkow, zanim flota Sorgana dotrze na miejsce. Snieg jest co prawda mniej skuteczny niz lod, ale w duzej ilosci moze wystarczyc. -Ukochana pani, zostaw go w gorach na zawsze - poprosila Eleria. - Skoro te paskudztwa nie moga do nas dotrzec, poki snieg nie stopnieje, niech nie topnieje nigdy. Zelana pokrecila glowa. -Ojciec Lad nie wyrazi na to zgody. Jesli nie przyjdzie wiosna, a potem lato, zgina rosliny i zwierzeta, a sa mu tak samo drogie jak ludzie. Mozemy utrzymac snieg w kanionie jeszcze kilka tygodni, ale potem trzeba bedzie pozwolic mu stopniec. Jezeli Veltan dotrze tutaj na czas, wszystko bedzie dobrze. Jesli sie spozni... coz, zobaczymy. -Czy twoj brat, pani, sprowadzi pomoc? - zapytal Rudobrody. Zelana pokiwala glowa. -Trogickich zolnierzy. -Trogitow! - wykrzyknal Zajaczek. - Oczekujesz, pani, ze Trogici pomoga Maagsom? Ja sobie tego nie wyobrazam. Nienawidza nas jak zarazy. -Veltan nie placi im za uczucia, tylko za kunszt wojenny - odparla Zelana. - Mozecie sobie drzec koty po powrocie do domu. -Jak uwazasz, pani. Bedziemy poslusznie wykonywali rozkazy, ale nie przypuszczam, zeby sie obeszlo bez powaznych klopotow. -Juz mamy problemy z zachowaniem przybyszow - powiedzial Rudobrody. -Czy ktorys z tych zabijakow trafil do jaskini pani Zelany? - spytal go Zajaczek. -Nie. Bialy Warkocz kazal mlodzikom zaslonic wejscie krzewami i galeziami, a potem tuz przed nim postawil kilka chat. W ten sposob strzezemy jaskini, choc straze nie rzucaja sie w oczy. -No, najwyzszy czas, zebysmy tam wrocily - postanowila Zelana. -Zawioze was na brzeg - zaofiarowal sie Rudobrody. -Dziekuje, chetnie skorzystamy. Zajaczku, powiedz Sorganowi, ze moze sie na powrot wprowadzic do kajuty. -Chcialbym zabrac swoja lodke z przedniej ladowni - odezwal sie Dluga Strzala. - Pani Zelano, czy zyczysz sobie, zeby Zajaczek takze zamieszkal w jaskini? -Jak najbardziej. Ale najpierw dowiedz sie, co na to kapitan Sorgan. Nie irytujmy go bez potrzeby. Zajaczka zdumiala decyzja pani Zelany. Mimo wydarzen w Kwecie ciagle nie widzial w sobie kandydata na czlonka elitarnego kregu podejmujacego decyzje. Rozmyslal nad tym, idac na dziob "Mewy". -Pani Zelana schodzi na brzeg, kapitanie - zameldowal. - Powiedziala, ze moze sie pan z powrotem wprowadzic do swojej kajuty. -Nareszcie - sapnal Sorgan. - Moze po trochu wrocimy do normalnosci. Juz sie wyprowadzila? -Jest w trakcie, kapitanie. Rudobrody przewiezie je obie na brzeg. Dluga Strzala chce zabrac swoja lodke z przedniej ladowni i przeniesie sie do osady, wiec zostaniemy na "Mewie" sami swoi. -Ty chyba powinienes zamieszkac w tej jaskini z pania Zelana, Zajaczku - powiedzial Sorgan, pocierajac w zamysleniu brode. - Pani Zelana cie lubi, wiec bedzie zadowolona. A nie wolno zapominac, ze spora czesc zlota trafi po wojnie w nasze rece. Nie zaszkodzi, jesli ktos bedzie na nie mial oko. -Zrobie, co sie da, kapitanie - obiecal Zajaczek. Pomogl Dlugiej Strzale spuscic lodke na wode. -No i jak, kapitan zly, ze masz sie wprowadzic do jaskini? - chcial wiedziec lucznik. Zajaczek wyszczerzyl w szerokim usmiechu wszystkie zeby. -Nawet nie zdazylem go o to zapytac. Sam uznal, ze ktos z jego zalogi powinien sie krecic w poblizu zlota. Dluga Strzala pokiwal glowa ze zrozumieniem, odepchnal lodke noga od burty "Mewy", wzial w reke wioslo i skierowal sie do brzegu. -Lattash wydaje sie duzo wieksza niz nasza osada - zauwazyl. -Kiedy bylismy w Maagsie, twoje plemie przeprowadzilo sie tutaj - wyjasnil Zajaczek. Nagle cos mu przyszlo do glowy. - Cos mi sie zdaje, ze ty tu nigdy nie byles! -Zwykle unikamy odwiedzania innego plemienia - przyznal Dluga Strzala. - Wodzowie spotykaja sie od czasu do czasu, najczesciej na otwartej przestrzeni, gdzie trudno zorganizowac przykra niespodzianke. -Nerwowi jestescie. -Nie nerwowi, tylko ostrozni. Bardzo rzadko sie zdarza, zeby czlonek jednego plemienia obdarzyl pelnym zaufaniem czlowieka z innego. Walki miedzyplemienne sa u nas na porzadku dziennym. - Dziob lodki zaryl w piach. Wysiedli i wyniesli ja dalej na plaze, a potem, brnac w sniegu niemal po pas, ruszyli w strone jaskini. Eleria czekala na nich przed jedna z chat wzniesionych dla ukrycia wejscia do mieszkania bogini Zelany. -Co tak dlugo? - spytala niecierpliwie. - Mamy towarzystwo. Przed chwilka zjawil sie starszy brat ukochanej pani. -Pan Veltan? - zdziwil sie Zajaczek. -Nie, Kroliczku, pan Dahlaine. Jest najstarszy z rodzenstwa i uwaza sie za najwazniejsza istote na swiecie. Probuje rozkazywac mojej ukochanej pani, ale ona sie nie przejmuje. - Eleria zachichotala radosnie. - A jego to doprowadza do szalenstwa. -Dziwaczne towarzystwo - stwierdzil Zajaczek. -I jakie zabawne! Zajaczek oraz Dluga Strzala przeszli za dziewczynka przez pusta chate i znalezli sie w jaskini, gdzie Zelana rozmawiala z ogromnym, krzepkim mezczyzna odzianym w skore niedzwiedzia. Mial przeszywajace spojrzenie i stalowoszara brode. -Veltan obiecal, ze da nam wsparcie trogickiej armii - powiedziala Zelana - ale wszystko zalezy od tego, kiedy ich sprowadzi na Dhrall. -Pogadam z nim - postanowil siwobrody. - Czasem zapomina sie odezwac do rodziny. Czy Dhrallijczycy z twojej krainy zbieraja sily do odparcia najezdzcy? -Kiedy bylysmy z Eleria w Maagsie, zajmowal sie tym wodz Bialy Warkocz. Chociaz niechetnie, jednak musze przyznac, ze powinnam byla zwracac wieksza uwage na to, co sie dzieje w mojej krainie. Pomiedzy kilkoma plemionami doszlo do tak powaznych niesnasek, ze nie jestem pewna, czy dam sobie z tym rade. Byloby mi latwiej, gdybym zajela sie tym wczesniej, zamiast plywac z delfinami. Na szczescie Bialy Warkocz i Stary Niedzwiedz polaczyli sily, a wtedy niesnaski poszly w kat. Nie wszyscy maja ochote walczyc u boku odwiecznych wrogow, ale sa zbyt dumni, zeby sie do tego przyznac. -Uprzedzilas juz Maagsow co do natury slug Vlagha? -Naprawde chcesz ich wprowadzac w szczegoly, zanim Veltan sciagnie Trogitow? - zapytala z powatpiewaniem. - Kiedy najemnicy znajda sie na miejscu, nielatwo im bedzie sie wycofac, ale jezeli wiesci rozejda sie za wczesnie... - nie dokonczyla zdania. -Masz racje - stwierdzil Dahlaine. Przyjrzal sie uwaznie Zajaczkowi. - Mozna mu ufac? -O tak. Jest madrzejszy, niz sie wydaje. Ale jeszcze nie wszystko musi wiedziec. Niech Dluga Strzala zdecyduje, kiedy powiedziec przybyszom, z kim beda walczyli, i opowie im o naturze istot z Pustkowia. -Moim zdaniem najlepiej zrobi to Uzdrowiciel - odezwal sie Dluga Strzala. - Wie o naszym wrogu najwiecej. Kiedy bylem chlopcem, schwytal jedno z tych stworzen, a gdy wyzionelo ducha, starannie obgotowal je z miesa, tak ze zostaly tylko kosci. Wtedy pokazal mi wszystkie jego tajemnice. Nietrudno zabic sluge Vlagha, ale trzeba zachowac ostroznosc. Wkrotce spotkam sie ze Starym Niedzwiedziem, wtedy poprosze go, zeby omowil te sprawe z Uzdrowicielem. -Moze faktycznie tak bedzie lepiej... - zastanowila sie pani Zelana. Zajaczek obserwowal ich podejrzliwie. Cos tu sie dzialo dziwnego, czul coraz wiekszy niepokoj. Do jaskini wszedl Rudobrody. -Chcialas ze mna mowic, pani Zelano? - spytal. -Tak - rzekla bogini. - Moim zdaniem powinienes razem z Dluga Strzala pokazac wojownikom nowe groty do strzal. Nie zaszkodzi tez pokaz ich skutecznosci. Czasami ludzie niechetnie przyjmuja nowe wynalazki. Niech sie przekonaja, ze warto. Zajaczku, przekaz Orlemu Nosowi, ze bedzie mi potrzebny kazdy, najmniejszy nawet kawalek zelaza, bez ktorego mozna sie obejsc na statku. Niech zbierze metal z calej floty. Im wiecej strzal o zelaznych grotach, tym lepiej. -Podejrzewalem, ze cos takiego kiedys nastapi - westchnal Zajaczek ciezko. - Teraz bede jak ostatni tluk dzien za dniem kul zelazne groty. -Kroliczku, jestes najlepszym kowalem na swiecie - przypomniala mu Eleria. - Wiec jesli pokazesz innym, na czym rzecz polega, bedziesz spedzal czas na pilnowaniu, czy dobrze wykonuja prace. -Rzeczywiscie... Jak sie tak zastanowic, to jestem kapitanem kowali, co? - Mysl o tym, ze bedzie wydawal, a nie wykonywal rozkazy, wyraznie poprawila Zajaczkowi humor. -Uwazaj, bo pekniesz z dumy - poradzila mu pani Zelana. 3 Zajaczek otworzyl szkole kucia zelaznych grotow na plazy, niedaleko jaskini pani Zelany. Klopoty zaczely sie od razu. Kowale z maagsowskich statkow zaprotestowali gwaltownie, gdy powiedzial im, ze trzeba bedzie przekuc na groty kazdy przydatny kawalek zelaza, i naprawde nie mieli najmniejszej ochoty harowac od switu do nocy przez dlugie tygodnie. Zycie okretowego kowala jest stosunkowo latwe. Od czasu do czasu trzeba zalatac kucharzowi garnek albo poprawic jakis bloczek czy krazek, niekiedy naostrzyc kilka mieczy lub toporow, ale to w zasadzie wszystko.-W ogole nie widze w tym zadnego sensu - buntowal sie Mlot, kowal o szerokich barach, plywajacy na "Rekinie", gdzie kapitanem byl Skell, kuzyn Sorgana. - Przeciez to my bedziemy sie bic. Jesli miejscowi nie potrafia stanac we wlasnej obronie, niewiele z nich bedzie pozytku w czasie walki. -Czy ja wiem... - zastanowil sie inny, ktory byl w Kwecie w czasie, gdy Kajakowi nie powiodl sie plan przejecia "Mewy". - Widzialem jednego z nich w akcji. Nazywa sie Dluga Strzala. Jak sie przylozyl, to nie bylo mocnych, a przeciez kazdy wrog, ktory straci zycie od strzaly, to jeden mniej w walce wrecz. -Nadal uwazam, ze to psucie zelaza - twierdzil Mlot z uporem. Akurat w tym momencie z jaskini wyszedl Dluga Strzala. Zajaczek dostrzegl szanse na szybkie zakonczenie wszelkich narzekan. -Zajety jestes? - spytal przyjaciela. -Niespecjalnie, a dlaczego pytasz? -Mlotowi nie podoba sie przekuwanie zelaza na groty. Moze poszloby nam latwiej, gdybys pokazal, co potrafisz. Pomozesz mi? Dluga Strzala zgodzil sie natychmiast. Podszedl na sam brzeg, tam gdzie na piasku zalamywaly sie fale. Za nim ruszyla cala grupa kowali. Lucznik podniosl muszle i podal ja Mlotowi. -Chetnie ci pokaze, co mozna zrobic, strzelajac dobra strzala. Czy ta muszelka moze byc celem? -Cokolwiek nieduza... - zastanowil sie Mlot z powatpiewaniem. -Mam dobry wzrok - uspokoil go Dluga Strzala. - Idz plaza i trzymaj muszle nad glowa, tak zebym ja widzial. Mlot nie byl zachwycony, ale co mial zrobic? -Wystarczy?! - zawolal po jakichs stu krokach. -Dalej! - odkrzyknal Dluga Strzala. Mlot posluchal. -Dosyc?! - zapytal po dwustu. -Jeszcze dalej! - zdecydowal Dluga Strzala. -Bzdura, nie trafisz! - krzyknal Mlot, ale ruszyl. -Zajaczku, jak myslisz, taka odleglosc go przekona? - zapytal Dluga Strzala. -Jezeli teraz trafisz w muszle, nie bedziemy juz mieli zadnych klopotow. -No to sprobujmy. - Dluga Strzala napial cieciwe. -Moze powiedz mu, zeby ja polozyl na jakims pniu? -Nie trzeba, widze ja wyraznie - odparl Dluga Strzala, wypuszczajac strzale. Ogromny luk zaspiewal, strzala wspiela sie wysoko w niebo, a po chwili zaczela pruc ku ziemi. Grot trafil w sam srodek muszli, ktora trzasnela w reku Mlota i rozprysla sie na wszystkie strony. Marynarz podskoczyl z wrazenia, obrocil sie i przeklinajac na czym swiat stoi, potrzasal dlonia. -Malo mi palcow nie obciales! - wrzeszczal. -Za mocno trzymales - odparl Dluga Strzala. - Postrzelamy jeszcze czy wolisz kuc groty? Po tym wydarzeniu praca ruszyla z kopyta. Okretowi kowale ochoczo wykuwali zelazne groty, a Dhrallijczycy z Lattash znosili cale narecza cienkich galazek. Wkrotce przed jaskinia pani Zelany zaczely rosnac stosy strzal starannie powiazanych w peczki. Gdy slonce pochylilo sie nad horyzontem, Zajaczek powital zmierzch z milym uczuciem dobrze spelnionego obowiazku. Przez nastepnych kilka dni prace gladko posuwaly sie naprzod, az do chwili gdy znowu zmienila sie pogoda. Nad brzegiem morza padal deszcz, dalej, w gorach - snieg. Zajaczek musial zarzadzic przerwanie prac kowalskich, Dhrallijczycy zajeli sie wznoszeniem zadaszonych oslon wokol kowadel, zeby deszcz nie zalewal palenisk. Padalo juz od trzech dni, oslony byly prawie gotowe, gdy Eleria podeszla do Zajaczka, ktory z ponura mina spogladal w niebo. -Elerio, jak dlugo jeszcze bedzie lalo? - spytal. -Jak dlugo najukochansza pani uzna za stosowne - odparla. - Kroliczku, przytul mnie na chwile - poprosila i wyciagnela do niego raczki. - Wszyscy sa tacy zajeci, nikt nie ma dla mnie czasu. - Zajaczek przytulil ja serdecznie, a wdzieczna dziewuszka cmoknela go glosno w policzek. - Teraz juz mi lepiej - przyznala z promiennym usmiechem. - Nie gniewaj sie na pogode, Kroliczku. Tutaj leje deszcz, ale w gorach pada snieg. Zli wrogowie nie moga isc w nasza strone. Bardzo jestes zapracowany? Ukochana pani chce, zebys przyprowadzil Papuziego Dzioba. Ma sie pojawic ktos, kogo powinien poznac. -Pojde po kapitana. - Zajaczek wstal i poszedl na tonaca w deszczu plaze szukac kogos, kto go podrzuci na "Mewe", oszczedzajac morskiej kapieli. Rudobrody zdawal sie zajety tylko obserwowaniem szarugi; od razu zgodzil sie przewiezc Zajaczka. Sorgan siedzial w odzyskanej kajucie i z kwasna mina wpatrywal sie w deszcz. -Pada tu i pada bez przerwy - mruknal na powitanie. -Taki czas, kapitanie - przypomnial mu Zajaczek. - Taka pora roku. Pani Zelana chcialaby cie z kims poznac, zaprasza do jaskini. -A nie mozemy sie poznac tutaj? -Sam ja o to spytaj, kapitanie, ale nie przypuszczam, zeby warto bylo uslyszec odpowiedz. Sorgan westchnal zrezygnowany, wstal i naciagnal kaptur na glowe. Zajaczek usmiechnal sie pod nosem, bardzo uwazajac, zeby tej niewczesnej wesolosci nikt nie dostrzegl. Jego pozycja wsrod zalogi "Mewy" bardzo sie zmienila w ciagu ostatnich tygodni. Kapitan Orli Nos, Wol i Wielka Piesc nie traktowali go juz jak przyglupiego chlopca na posylki. Po tej nocy, gdy we dwoch z Dluga Strzala odparli atak nieprzyjaciela, cieszyl sie powszechnym szacunkiem wsrod zalogi. Mial w tej sprawie mieszane uczucia. Z jednej strony byl teraz wazna figura, co lechtalo jego proznosc, lecz z drugiej - stracil cenna anonimowosc. Czy mu sie podobalo, czy nie, zostal znana osobistoscia. Obaj z kapitanem wsiedli do lodki Rudobrodego. Deszcz, dla odmiany, zacinal z ukosa. -Zawsze tutaj taka pogoda pod psem? - spytal Sorgan. -Zdarza sie dosc czesto - odrzekl Rudobrody. - Gdyby bylo troche zimniej, padalby snieg, a tak tylko leje. Na szczescie w gorach sniegu coraz wiecej. I bardzo dobrze. Nasz wrog nie moze sie przedrzec przez kanion. -Trudno sie nie zgodzic - przyznal Sorgan niechetnie. - Zajaczku, kogo mam poznac u pani Zelany? -Eleria mi nie powiedziala, kapitanie. Moze pani Zelana chce cie zaskoczyc. -Nie przepadam za niespodziankami - burczal Sorgan. Rudobrody dobil do brzegu w poblizu wejscia do jaskini. Nieco dalej stala na kotwicy dziwacznie wygladajaca lodz. Zajaczek dalby glowe, ze nie bylo jej tutaj, gdy Eleria przekazywala mu prosbe Zelany. -Co to za lajba, kapitanie? - spytal. -To sie chyba nazywa kuter rybacki - odpowiedzial Sorgan. - Na poludniu Maagsu mnostwo ich sie kreci o wlasciwej porze roku. Ja nie przepadam za suszonymi rybami, ale poludniowcy je uwielbiaja. We trzech wyciagneli lodke dalej na piasek i razem poszli w gore, do byle jak skleconej chaty skrywajacej wejscie do jaskini. W korytarzu czekali juz Dluga Strzala, Bialy Warkocz i Stary Niedzwiedz. Dalej poszli razem. -A, jestes, Sorganie - odezwala sie pani Zelana. - No to mozemy zaczynac. Poznales juz mojego brata, Veltana. Ten starzec to moj drugi brat, Dahlaine, a ta wystrojona dama to moja starsza siostra, Aracia. Zjawili sie, aby byc swiadkami, jak rozgromisz sily najezdzcy. -Zrobie wszystko co w mojej mocy, zeby was nie rozczarowac, pani - odpowiedzial Orli Nos. Zerknal ciekawie na obcego czlowieka stojacego obok pana Veltana. Postawny, o ciemnych wlosach przetykanych srebrem na skroniach, ubrany byl w mundur z lsniacej czarnej skory. Tors mial zamkniety w czyms w rodzaju zelaznej koszuli bez rekawow, a pod pache wetknal zelazny helm. U pasa wisial mu miecz w pochwie, siegajacy prawie do kostek. Rekojesc takze byla dluga, zapewne ciezka, przystosowana do trzymania oburacz. -Oto komandor Narasan, dowodca z Imperium Trogickiego, kapitanie - przedstawil go Veltan. - Przywiodl ze soba znaczne sily, ktorymi wspomoze cie w walce. Torgita i Sorgan uklonili sie sobie nawzajem. -Moim zdaniem warto pewne sprawy ustalic od razu - stwierdzil Orli Nos bez ogrodek. - Jeszcze niedawno prowadzilem zycie pirata, rabujac trogickie statki handlowe i bylem w tym bardzo dobry. Pani Zelana przekonala mnie, ze znacznie wiecej zarobie, jezeli zbiore flote i zjawie sie tutaj, by walczyc w obronie jej krainy. Trudno do tego przywyknac, ale w tej sytuacji Trogici i Maagsowie sa po tej samej stronie, chociaz nigdy za soba nie przepadali. Czy panu, komandorze, taki obrot spraw sie podoba? -Jestem zolnierzem, kapitanie - rzekl Trogita. - Najemnikiem. Nie walcze z pobudek patriotycznych, tylko dla zaplaty. Zdarzylo mi sie juz stawac przeciwko wojownikom, ktorych nazywalem przyjaciolmi, u boku innych, ktorych nie darzylem sympatia. Poza tym niewiele mamy pozytku z chciwych Trogitow oszukujacych mieszkancow Shaanu. Dzikusy nie zdaja sobie sprawy z wartosci zlota, wiec chetnie je oddaja w zamian za bezwartosciowe blyskotki. Rabuj trogickie statki handlowe do woli, Orli Nosie. Mnie to nie sprawia zadnej roznicy. Zlota jest dosyc tutaj, w Dhrallu. Zapracujemy na kazda uncje, ktora dostaniemy w zaplacie. Bedziemy uczciwi wobec was, a takze wobec tych, ktorzy wyplaca nam naleznosc. -No to sie zgadzamy - stwierdzil Sorgan z lekkim usmiechem. - Przejdzmy do konkretow. Nie widzialem wroga na wlasne oczy, lecz Dhrallijczycy przekazali mi, ze nieprzyjaciel ma wojska znacznie liczniejsze od moich. Ilu zolnierzy sprowadzisz ty, komandorze, i jak szybko? -Dwadziescia tysiecy moich ludzi jest w drodze. Powinni dotrzec za jakis tydzien. -W razie gdyby snieg stopnial lada moment, powinnismy sie utrzymac do przybycia posilkow. Moj kuzyn, ktory zjawil sie tu wczesniej z czescia floty, zaczal budowac w kanionie umocnienia. Nie dokonczyl ich z powodu sniezycy. Snieg pokryl wszystko gruba warstwa, nie sposob pracowac. - Sorgan podrapal sie po policzku. - Bardzo chcialem zebrac wiecej statkow i ludzi, ale pani Zelana obawiala sie o losy swoich ziem, wiec rozkazala mi ruszac w droge. Zastepuje mnie w ojczyznie krewniak, werbuje nowych ludzi, ale trudno przewidziec, kiedy sie tu zjawi. Moze sie zdarzyc, ze ty, komandorze, razem ze swoja armia bedziesz dla nas jedynym ratunkiem. Tak to wyglada w tej chwili. Na szczescie wrog ugrzazl w sniegu, a wszystko wskazuje na to, ze bedzie dalej padalo. Moze do powazniejszych walk dojdzie dopiero latem. -Szykuje nam sie bardzo szczegolna wojaczka - rzekl Narasan cicho. - Zakladajac, ze nie pozabijamy sie wzajemnie, zanim dojdzie do prawdziwej wojny. -Postarajcie sie, zeby do tego nie doszlo - odezwal sie Veltan z bladym usmiechem. Trogita mial zamyslony wyraz twarzy. -Przyszlo mi do glowy, kapitanie, ze choc obaj stawilismy czolo niejednemu przeciwnikowi, najpewniej walczymy zupelnie inaczej. Skoro juz obaj tu jestesmy i dopoki nie mamy zadnych naglacych zajec, moze bysmy porozmawiali o sztuce wojennej? Czy masz teraz pilniejsze zajecia? -Nie. - Sorgan potarl brode. - Nic mnie nie pili. -Kapitanie - wtracil sie Zajaczek niepewnie - konczy nam sie zelazo. -Zuzyliscie wszystko?! - Sorgan byl wyraznie zaskoczony. -Widac koniec zapasow, kapitanie. Wielu kowali dzien w dzien kulo groty dlugi czas, a jak tylko przestanie lac, wroca do pracy i zelazo wkrotce sie skonczy. -Po co wam zelazo? - spytal Narasan. -Robimy z niego groty do strzal dla Dhrallijczykow - odpowiedzial Sorgan. - Miejscowi doskonale strzelaja. Na przyklad ten tutaj, Dluga Strzala, jest jedynym znanym mi czlowiekiem, ktory z kazdej odleglosci trafia w dowolny cel. Przekonalem sie o tym na wlasne oczy. Gdy zbieralismy flote w Maagsie, pokazywalem ludziom zloto, zeby nie byc goloslownym. Trafil sie chciwy kapitan, niejaki Kajak, ktory umyslil sobie, ze moje zloto powinno zmienic wlasciciela. Ktorejs nocy podplynelo do nas piec wrogich statkow. A Dluga Strzala, majac tylko jednego pomocnika, Zajaczka, odparl ten niespodziewany atak. Spytasz, komandorze, jak to zrobil? Tak to juz jest na tym swiecie, ze ludzie traca serce do walki, jesli towarzysze jeden po drugim padaja na poklad martwi, a kazdy ma strzale dokladnie miedzy oczami. Dhrallijczycy nie sa tak bezbronni, jak by sie moglo wydawac. Do tej pory jednak uzywali kamiennych grotow. Zelazo lepiej sie nadaje do tej roli, wiec zaraz po przybyciu zaczelismy przekuwac na groty wszystko, co sie dalo. Omowilismy z Dluga Strzala wstepna taktyke. Kiedy przyjdzie czas walki, poprowadze ludzi srodkiem kanionu, a Dhrallijczycy beda stali na zboczach po obu stronach i szyli z lukow do wroga. Na pewno wielu nieprzyjaciol nigdy nie podniesie reki na moich zolnierzy. -Doskonaly plan - uznal Narasan. - Kto jest kowalem na twoim statku, kapitanie? -Ten oto Zajaczek. Wzrost ma niepozorny, ale na swojej robocie sie zna. -Poznales jakies inne metale? - spytal Narasan Zajaczka. -Jesli koniecznie trzeba, potrafie obrabiac miedz, ale jest za miekka, zeby sie do czegos nam przydala. Narasan siegnal do skorzanej sakwy przy pasie i wyjal garsc sporych okraglych monet. Podal jedna kowalowi. -Czy to sie nadaje na groty do strzal? Zajaczek zwazyl kawalek metalu w dloni. Byl troche lzejszy od zelaza, ale twardszy i gesciejszy od miedzi. -Mysle, ze tak. Co to jest? -Braz. Trogici kupuja za monety z brazu niezbyt kosztowne drobiazgi. Wzdluz wybrzeza plynie moja flota, wcale niemala. Na kazdym statku znajda sie setki takich monet. Do tego mozna dodac jeszcze rozne narzedzia i ozdoby. Jak tylko moi ludzie wplyna do zatoki, bedziesz mial tyle brazu, ile zapragniesz. Zajaczek uwaznie ogladal monete. -Jak goracy musi byc ogien, zeby stopic ten metal? - zapytal. Narasan usmiechnal sie szeroko. -Nie mam pojecia. Dlaczego pytasz? -My, kowale, potrafimy uzywac nie tylko mlotow i kowadel. Gdyby ten metal dal sie stopic, to czekajac na flote, zrobilibysmy formy z gliny. Wystarczy je wyprazyc, zeby stwardnialy, wlac w nie stopiony braz - i groty gotowe. Byloby znacznie szybciej, niz wykuwac kazdy z osobna. Bedziemy mogli robic tysiace, a nie setki grotow do strzal. -Komandorze - odezwal sie Veltan - popraw mnie, prosze, jesli sie myle, ale chyba kotwice twoich statkow takze sa z brazu? Narasan zamrugal szybko i nagle wybuchnal glosnym smiechem. -Zapomnialem o tym - przyznal. - Ale nie ja jeden mam klopoty z pamiecia. O ile mi wiadomo, kotwica twojej lodzi, panie Veltanie, takze jest z brazu. Nasz przyjaciel bedzie za chwile mial dosyc metalu, zeby probowac go topic, prawda? 4 Deszcz lal jeszcze kilka dni, wiec na ten czas Zajaczek przeniosl sie ze swoimi zajeciami do jaskini pani Zelany. Praca ruszyla z kopyta, kiedy okazalo sie, ze lepiej porabac kotwice na mniejsze czesci, niz topic ja w calosci. Pierwsze groty z brazu byly, zdaniem Dlugiej Strzaly, za lekkie. Kowal zrobil wieksze formy. Musial je powiekszyc jeszcze raz, ale wreszcie Dluga Strzala byl zadowolony. Wtedy zaczeli mu pomagac garncarze z osady, wiec i formy powstawaly duzo szybciej. Jasne, nie od razu wszystko posuwalo sie gladko, ale robota szla coraz lepiej i wkrotce zaczelo szybko przybywac glinianych form. Widac juz bylo, ze kiedy przyplynie flota Narasana, Zajaczek bedzie gotow.Dluga Strzala natomiast, gdy juz nabral pewnosci, ze wyrob grotow do strzal nie napotka zadnych trudnosci, wybral sie do chary wodza swojego plemienia. Zajaczek odniosl wrazenie, ze lucznik i Stary Niedzwiedz sa sobie bardzo bliscy. We dwoch czesto rozmawiali z chudym tubylcem, ktorego nazywali szamanem. Zajaczek nie byl pewien, z jaka funkcja laczy sie ten tytul. Wygladalo na to, ze jest powiazany troche z religia, a troche z leczeniem rozmaitych chorob i opatrywaniem ran. Komandor Narasan zostal w jaskini pani Zelany, czekajac na przybycie floty. Sorgan Orli Nos zagladal tam codziennie, by omawiac taktyke. Obaj dowodcy wiele czasu spedzili nad mapa kanionu naszkicowana przez Veltana. -Za malo szczegolow! - zirytowal sie ktoregos ranka Narasan. Odepchnal od siebie pergamin. -Lepszej mapy nie mamy - odpowiedzial Sorgan ze spokojem. - Ta musi wystarczyc. W tej wlasnie chwili Rudobrody i Dluga Strzala wprowadzili do jaskini wodzow obu plemion. -A, Rudobrody - odezwal sie Narasan. - Doskonale, ze cie widze. - Siegnal po mape. - To szkic kanionu, gdzie zapewne przyjdzie nam walczyc. Powiedz, co o nim myslisz. Czy oddaje rzeczywistosc? Rudobrody krotko zerknal na mape. -To sie do niczego nie nadaje - stwierdzil, oddajac rysunek. - Zdarzylo mi sie pare razy brac udzial w potyczkach miedzyplemiennych, wiec wiem, ze taka walka jest jak polowanie, tylko ze mysliwi sa po obu stronach. Nie da sie dobrze zaplanowac wypadu, jesli czlowiek odgaduje wyglad terenu z plaskiego rysunku. Trzeba zobaczyc, jak kanion wyglada naprawde. -Jest zasypany sniegiem - przypomnial mu Sorgan. -Tak czy inaczej rysunek nie pokazuje, gdzie sa jakie nierownosci, ktore czesci pokrywa las ani gdzie droge zamykaja stromizny. Jezeli mamy toczyc wojne w kanionie, od takich szczegolow bedzie zalezalo nasze zycie. -Na twoim miejscu sluchalbym rad tego czlowieka bardzo uwaznie - odezwal sie Bialy Warkocz formalnym tonem, jakby przemawial na radzie plemiennej. - Rudobrody poluje w okolicy od najmlodszych lat, zna tutaj kazde drzewo i kazdy kamien. A musimy wygrac te wojne, gdyz jezeli przegramy, napastnicy z Pustkowia nie beda mieli dla nas litosci. -Nie zamierzam sie sprzeczac - stwierdzil Sorgan. - Nie wiem tylko, w jaki sposob zrobic rysunek, ktory nie bylby plaski. Zajaczek odlozyl oselke i leciutko przesunal kciukiem po ostrzu grota. Mozna bylo sie nim golic. Innymi slowy, formy na braz byly doskonale. I wtedy dwie mysli narodzily sie w jego glowie jednoczesnie. -Kapitanie, chyba wiem, co zrobic, zeby obraz kanionu nie byl plaski. -Uzyjesz wypuklego atramentu? - zapytal Sorgan z ironicznym usmiechem. -Niezupelnie, kapitanie. Mozna ten rysunek zrobic nie atramentem, lecz glina. Rudobrody zna kanion jak wlasna kieszen, a od garncarzy, ktorzy pomagali nam robic formy na groty, dowiedzialem sie, ze nad brzegiem rzeki sa ogromne poklady gliny. Jezeli przyniosa jej tu odpowiednio duzo, da sie ulepic wierny obraz kanionu. -Rudobrody, co ty na to? - zapytal Sorgan. -Nie znam sie na garncarstwie. I za grube mam paluchy, zeby lepic z gliny. -Garncarze maja odpowiednie narzedzia - podpowiedzial Zajaczek. - Wystarczy, jesli im powiesz, co maja zrobic. -Rzezbienie kanionu... - mruknal Narasan w zastanowieniu. - Calkiem przyzwoity pomysl, kapitanie. Nawet jesli rzezba nie bedzie dokladna, i tak da nam znacznie lepsze pojecie o terenie niz rysunek. -Sprobujemy - zdecydowal Sorgan. Przeniosl wzrok na Bialego Warkocza. - Kiedy przyjdzie odwilz? Moi ludzie musza skonczyc umocnienia, a nie sposob pracowac w sniegu po pas. Siwowlosy starzec wygladal na zaskoczonego. -Czesto pada snieg w Maagsie? - zapytal w koncu. -Pada, pada - zapewnil go Sorgan. - Tylko nie takie ilosci jak tutaj. Zwykle przed kolejna sniezyca snieg z poprzedniej topnieje. -Rozumiem - stwierdzil Bialy Warkocz. - Wiem juz, dlaczego nie znasz pewnych niebezpieczenstw, zwyczajnych dla kazdego Dhrallijczyka. Zima jest stara, wiec cierpliwie buduje sniezne zaspy w gorach przez wiele dlugich nocy. Tymczasem wiosna, mloda i pelna zapalu, ma oddech rzeski i cieply. Gdy przychodzi, caly snieg, tak dlugo zbierany przez zime, moze stopniec w jedna noc. Stopnialy snieg to woda, a woda chce sie polaczyc ze swoja Matka, wiec dazy do morza. Niedobrze wtedy znalezc sie w kanionie. Rzeka wystepuje z brzegow i jak wielka fala pedzi do zatoki, zmiatajac wszystko, co jej stanie na drodze. -Sluchaj uwaznie, Sorganie - odezwal sie Stary Niedzwiedz. - W tym roku jest w gorach wyjatkowo duzo sniegu, wiec kiedy zima ustapi, woda zaniesie do morza nawet skaly, powyrywa drzewa z korzeniami i rzuci je ku zatoce jak patyki. Nikt przy zdrowych zmyslach nie zostanie w kanionie na wiosne. -Ach, wiec dlatego usypaliscie wal na brzegu rzeki - powiedzial Narasan. - Z poczatku nie rozumialem jego przeznaczenia. Czy rzeczywiscie zatrzymuje wode? Bialy Warkocz pokiwal glowa. -Usypalismy go, zeby rzeka toczyla swoje wody prosto do morza, a nie rozlewala sie na ziemi, na ktorej wznieslismy osade. Posluchajcie slow Starego Niedzwiedzia i zrobcie wszystko, zeby wyjsc z kanionu, zanim powieje cieply wiatr, bo w przeciwnym razie zginiecie. -No to w zasadzie po sprawie - stwierdzil Sorgan. - Moj kuzyn powinien jak najszybciej zawiadomic ludzi, ktorzy tam zostali. Czas najwyzszy, zeby porzucili budowe fortu i znalezli sobie jakies miejsce, do ktorego nie dotrze woda. -Czy podobnie sie dzieje wzdluz calego wybrzeza? - zapytal Narasan Bialego Warkocza. - Niedlugo zjawi sie tu dwadziescia tysiecy moich zolnierzy. Potrzebni sa na ladzie, a nie piecdziesiat mil od brzegu, gdzie zepchnie ich fala. -Chyba przeoczylismy jedna istotna rzecz - odezwal sie Dluga Strzala, ktory stal na uboczu, sluchajac uwaznie. - Nasi wrogowie pochodza z Pustkowia, krainy wyjatkowo suchej, gdzie nawet strumienie sa rzadkoscia. Mozemy wiec zalozyc, ze niewiele wiedza o wiosennych roztopach. Od lat poluje na te stwory, a zima prawie ich nie widywalem. Bardzo trudno przejsc przez gory pokryte sniegiem, wiec podejrzewam, ze nawet jesli Vlagh posylal ich na przeszpiegi w tej porze roku, wszyscy zamarzli na smierc lub utoneli w czasie wiosennych powodzi. Mozemy wobec tego przyjac, ze Vlagh nie ma pojecia o corocznych wiosennych roztopach, prawda? -Mozliwe - zgodzil sie Sorgan. - Do czego dazysz? -Zwiadowcy Rudobrodego powiedzieli, ze napastnicy rozbili sie obozem pomiedzy zaspami, dokladnie nad brzegiem rzeki plynacej srodkiem wawozu, a to nie jest bezpieczne miejsce wiosna. Jezeli Vlagh nie wie o wiosennych roztopach, jego sludzy rowniez nie maja o nich pojecia. Mozliwe wobec tego, ze powodz ich kompletnie zaskoczy. Ich marsz przez kanion okaze sie znacznie szybszy, niz planowali, przy czym raczej nie zdolaja zatrzymac sie w Lattash. Zamiast tego wpadna prosto w objecia Matki Wody, a ja jeszcze nie widzialem, zeby ktos zyjacy na pustyni umial plywac. Moze sie okazac, ze wygramy te wojne, nie kiwnawszy palcem. Wyrecza nas pory roku i Matka Woda. -Ale zloto dostaniemy? - upewnil sie Orli Nos lekko wystraszonym tonem. * -Skell, powinienes rzucic okiem na model kanionu - oznajmil Sorgan. - Rudobrody dyryguje, garncarze robia co moga, efekty juz widac. - Obaj szli plaza w strone warsztatu Zajaczka. Mzawka przeslaniala swiat szarym woalem. - Niedlugo bedziesz musial w pospiechu sprowadzac ludzi z gory. Jezeli wodz Bialy Warkocz ma racje co do wiosennych roztopow, kanionem ruszy potezna fala. I to bez ostrzezenia. -Powinienem byl zazadac wiekszej zaplaty - stwierdzil Skell z kwasna mina. - Co krok to niespodzianka. A jedna gorsza od drugiej. Taka powodz moze mi zgarnac polowe ludzi. Gdy weszli do jaskini, pojawil sie przy nich Zajaczek. -Ukochana pani jest teraz zajeta - powitala mezczyzn Eleria. -Nie bedziemy jej przeszkadzali - rzekl Sorgan. - Chce tylko pokazac kuzynowi model kanionu. Kiedy bedzie gotowy? -Rudobrody rozmawial dzis rano z Dluga Strzala - powiedziala dziewczynka. - Cieszyl sie, ze praca szybciej postepuje, odkad nie potrzebuja tak duzo gliny. Jutro powinni skonczyc. -Jak to? - zdziwil sie Sorgan. - Dlaczego nie potrzebuja gliny? Myslalem, ze im wyzsze gory beda odtwarzac, tym wiecej beda jej zuzywac. -Rudobrody tez sie tego obawial. Na szczescie znalazlam doskonale wyjscie. -Jakie? - zainteresowal sie Zajaczek. -Przypomnialam im, ze w przejsciu mamy mnostwo tych zoltych cegiel. Mozna je ulozyc na ziemi na dowolna wysokosc i tylko oblepic glina z wierzchu. Na razie swietnie sie sprawdza. -Kazalas im oblepiac glina sztaby zlota?! - wykrzyknal Sorgan ze zgroza. -Przeciez to sie da zmyc, Papuzi Dziobie - uspokoila go dziewczynka. - Leza te cegly nikomu niepotrzebne, a tak przynajmniej sie do czegos przydadza. Sorgan dluzsza chwile nie mogl sie uspokoic. Wreszcie jednak podniosl rece w gescie rezygnacji. -Poddaje sie - oznajmil. -Kochany jest, prawda, Kroliczku? - Eleria usmiechnela sie slodko. Rudobrody stal przy swojej rzezbionej mapie i w wilgotna gline poludniowego stoku kanionu starannie wtykal swierkowe galazki. -Naprawde jest tam az taki gesty las? - zdziwil sie komandor Narasan. -Gesciejszy - odparl Rudobrody. - Wyzej drzew jest mniej, ale przy dnie kanionu las jest tak gesty, ze mozna przejsc wylacznie po sciezkach dzikiej zwierzyny. -Moi zolnierze moga z tym miec klopoty - zamyslil sie Narasan. - Nie nawyklismy do walki w takich warunkach. Wolimy otwarte pole, gdzie widac przeciwnika. -Jesli my nie widzimy przeciwnika, on nie widzi nas - stwierdzil filozoficznie Rudobrody. - A jezeli Dluga Strzala ma racje i sludzy Vlagha rzeczywiscie nie znaja wiosennych roztopow, to niewielu spotkamy na dnie wawozu. Woda nas wyreczy. Moze sie jacys pojawia wyzej na skalach, ale tam drzewa rosna znacznie rzadziej. -Jak wam idzie, komandorze? - zapytal Sorgan. -Lepiej niz przypuszczalem - przyznal Narasan. - Przy tej rzezbie zwykla mapa jest jak dziecinne bazgroly. -Skell, czy potrafisz wskazac, gdzie twoi ludzie budowali umocnienia, zanim spadl snieg? - spytal Sorgan kuzyna. Marynarz przyjrzal sie makiecie. -Mniej wiecej tutaj - odrzekl, wskazujac przewezenie. - Brzegi rzeki sa strome, co ulatwilo nam zadanie. Nie tylko dlatego wybralem to miejsce. Sciany kanionu sa prawie pionowe, wiec jesli uda mi sie postawic miedzy nimi mur, zablokuje przejscie. Nikt sie nie przeslizgnie. -Ile zrobiliscie, zanim spadl snieg? -Przejscie od polnocy jest wlasciwie zablokowane. Od poludnia bedzie latwiej, wystarczy piec czy szesc solidnych glazow. A potem bedzie mozna zaczac przegradzac brzegi rzeki. -Jak sadzisz, czy te barykady wytrzymaja napor wody w czasie roztopow? -Powinny. Przeciez nie budowalismy ich z byle kamyczkow. Zrzucilismy glazy ze szczytu kanionu. Jezeli trzeba bylo stu ludzi, zeby zwalic taki kawal skaly, to raczej zostanie na miejscu, nawet schodzaca woda go nie ruszy. Chociaz kiedy zaczynalem robote, nie myslalem o wodzie, tyko szukalem najlepszego miejsca do obrony. -Skad tak duzo wiesz o wojnie na ladzie, kapitanie? - zaciekawil sie Narasan. - Sadzilem, ze Maagsowie walcza glownie na morzu. Skell usmiechnal sie, zadowolony z komplementu. -Bylismy z Sorganem jeszcze bardzo mlodzi, kiedy zaciagnelismy sie na statek kapitana Dalto Wielkiego Nochala. A on slynal z tego, ze kocha zloto i zrobi wszystko, zeby je zdobyc. Jego zaloga musiala sie szybko nauczyc walki na ladzie. Poznalismy najrozniejsze barykady, nauczylismy sie, ktore najtrudniej pokonac, bo musielismy sie po nich wspinac, zeby zdobyc zloto, ktorego pragnal Wielki Nochal. Sporo sie mozna dowiedziec o barykadach, kiedy sie je buduje, a potem ich broni, ale jeszcze wiecej, kiedy sie je zdobywa. -Rozumiem - rzekl Narasan. - Zyskales, kapitanie, solidne wyksztalcenie. Do jaskini oswietlonej pochodniami weszla pani Zelana. Spojrzala na prace Rudobrodego. -Bardzo ladne gory - ocenila. -Witaj, pani Zelano - odezwal sie Sorgan. - Mialem nadzieje cie spotkac. Czy dobrze sie domyslam, ze rzeka bedzie w czasie wiosennych roztopow znacznie szersza niz teraz? Te skalne polki w polowie stokow wygladaja mi na wyzlobione przez wode, chociaz bardzo dawno temu. -Masz racje i nie masz - stwierdzila bogini. - Swego czasu w miejscu, gdzie teraz jest Pustkowie, istnialo ogromne srodladowe morze. Kiedys jednak Ojciec Lad zadrzal, a wtedy woda wystapila z brzegow i utorowala sobie droge przez gory. Z tamtych czasow pochodza owe skalne polki na scianach kanionu. -Moga nam sie przydac w drodze w gore rzeki - zauwazyl Sorgan. - Pojdziemy szybciej niz brzegiem. Sa szersze, nie ma na nich tylu glazow, nie rosnie las... ale to sie okaze pozniej, kiedy przewali sie fala roztopow. Teraz naszym najwiekszym problemem jest wycofanie z kanionu ludzi Skella tak, zeby przy okazji nie sploszyc wroga. Nieprzyjaciel z cala pewnoscia obserwuje naszych. Jezeli zobaczy, jak pakuja manatki, domysli sie, ze na dnie kanionu nie jest bezpiecznie. A przeciez powodz ma go zaskoczyc. -Obawiam sie, ze masz racje, kapitanie - odezwal sie Narasan, marszczac brwi. - I przyznaje, nie widze rozwiazania. Zajaczek uwaznie wpatrywal sie w model kanionu. -Co oznaczaja te male naciecia na stokach? - zapytal Rudobrodego. -To koryta strumieni. Przez wieksza czesc roku sa suche, woda rusza tylko w czasie roztopow. Splywa do rzeki. -Czy mozna korytem strumienia wydostac sie z kanionu gora? -Czesto gonilem w ten sposob za zwierzyna. Koryta sa strome i waskie, ale czlowiek zdecydowany moze w ten sposob wyjsc na gore. -Wobec tego jesli Skell wysle swoim ludziom ostrzezenie, ze zaczyna sie odwilz, beda mogli w pospiechu uciec z kanionu? -Chyba tak - przyznal Rudobrody. - Nie wiem tylko, kto ich ostrzeze na czas. -Skad nadciaga cieply wiatr? -Znad morza. Zawsze z zachodu. Wiosna nieodmiennie przychodzi od wody. -Wobec tego najpierw pojawi sie nad Lattash, dopiero potem ruszy w glab kanionu? -Do czego zmierzasz, Zajaczku? - zniecierpliwil sie Sorgan. -Na kazdym statku Maagsow jest przynajmniej jeden zeglarz, ktory potrafi grac na rogu. O ile dobrze pamietam, Dhrallijczykom takze ta sztuka nie jest obca. Wystarczy, ze Rudobrody i Dluga Strzala rozstawia swoich ludzi nad kanionem, by zadeli w rogi, jak tylko uslysza sygnal przekazany z zatoki do osady. Ostrzezenie powinno dotrzec do zolnierzy wczesniej niz wiatr. W ten sposob ludzie Skella beda wiedzieli, ze czas sie pakowac i uciekac. Skell obrzucil Zajaczka malo przyjaznym spojrzeniem. Natomiast Sorgan wydawal sie ucieszony. -Swietny pomysl - stwierdzil. -Masz ochote brnac w sniegu po pas, by powiedziec ludziom w kanionie, ze maja czekac na sygnal rogu? - zapytal Skell. -E, nie odbiore ci tej przyjemnosci - odparl kapitan Sorgan z kpiacym usmiechem. - W koncu to przeciez twoi ludzie, wiec nie musza sluchac moich rozkazow. * Dwa dni pozniej rozpogodzilo sie troche, w powietrzu zapachnialo wiosna. Kowale z maagsowskich statkow kuli groty z resztek zelaza zebranych we flocie Sorgana. Zajaczek czesto odkladal mlot i szedl w jakies cichsze miejsce nadsluchiwac grania rogow. Wszyscy czekali na cieply wiatr ze zniecierpliwieniem, ale tak wiele jeszcze bylo do zrobienia... Tego dnia rogi milczaly, za to okolo poludnia zawinely do zatoki trogickie statki. Zajaczkowi wyraznie poprawil sie humor. Oto wreszcie pojawila sie tak dlugo oczekiwana dostawa brazu. Komandor Narasan zszedl na plaze, powital swoja armie i po krotkiej rozmowie wrocil w towarzystwie czterech Trogitow. Byli nieco nizsi od Maagsow i podobnie jak komandor ubrani w obcisle mundury z czarnej skory oraz zelazne napiersniki. Mieli helmy i ciezkie miecze przytroczone do pasa, a buty mocne, wytrzymale. Narasan zatrzymal ich przed kuznia. -Pojdziesz z nami, Zajaczku? - spytal. - Bedziemy omawiali strategie, chcialbym, zebys uczestniczyl w rozmowach. -Jak pan sobie zyczy, komandorze - przystal Zajaczek - ale o strategii to ja nie wiem nic. -W tym cala moja nadzieja - odparl Narasan. - Zawodowcy popadaja w rutyne i czesto im sie zdarza przegapic mozliwosci, ktore przyjda do glowy komus madremu, lecz niedoswiadczonemu. Zajaczek szczerze watpil w swoje talenty, ale poslusznie ruszyl za trogickimi zolnierzami do jaskini pani Zelany. -Nie obraz sie, bracie - zagadnal go mlody Trogita. - Nie jestes troche za niski na Maagsa? Do tej pory zadnego nie spotkalem, ale slyszalem, ze maja po dwa metry wzrostu. -Nie uwierzylbys, gdybym ci powiedzial, ilu ludzi zwraca na to uwage - odpowiedzial Zajaczek ze skwaszona mina. Mlody czlowiek zmienil temat. -Nazywam sie Keselo. Czy ty naprawde masz na imie Zajaczek? -Tak mnie wolaja. Niespecjalnie mi sie to podoba, ale co zrobic. Lubie sie trzymac na uboczu, ale ktoregos dnia pojawil sie Dluga Strzala i wszystko przepadlo. -Co za Dluga Strzala? -Dhrallijski lucznik, ktory strzela tak, ze gdybysmy mu dali dosyc strzal, pewnie sam jeden wygralby te wojne. -Zarty sie ciebie trzymaja! -Wcale nie. Za Narasanem i trzema innymi Trogitami weszli do jaskini, gdzie czekal juz Orli Nos w towarzystwie Wola i Wielkiej Piesci. -Kapitanie, wreszcie przybyli moi ludzie - odezwal sie Narasan. - Ten wielki lysiejacy to Gunda. Bardzo wysoki nazywa sie Padan, chudy Jalkan, a mlodziak to Keselo. Gunda, Jalkan i Padan sa ze mna od jakiegos czasu, Keselo dopiero praktykuje. Sorgan powital przybylych krotkim skinieniem glowy. -Oto moj pierwszy oficer Wol - przedstawil. - A to drugi oficer, Kryda Wielka Piesc. -Jakie barwne imiona! - zauwazyl Padan. -Zgodnie z obyczajami Maagsu - objasnil Narasan. - Tamtejsze imiona zwykle bywaja opisowe. -Aha - usmiechnal sie Padan. - Moi przyjaciele Gunda Lysol i Jalkan Lykowaty oraz ja poczytujemy sobie za zaszczyt poznanie panow. -Za duzo chlapiesz ozorem - warknal Gunda. -Ciesze sie, ze panscy ludzie wreszcie dotarli, komandorze - powiedzial Sorgan. - Pogoda moze sie zmienic w kazdej chwili, a jak tylko sniegi stopnieja, zacznie sie robic goraco. Byloby nam przykro, gdyby stracili cala zabawe. -Czy panski kuzyn zdolal zawiadomic swoich ludzi w kanionie? - zapytal go Narasan. -Jeszcze nikt stamtad nie wrocil, ale mozemy przyjac, ze wiadomosc dotarla. Jezeli Skell cos postanowi, nie da za wygrana, poki nie osiagnie celu. Jest uparty jak osiol i ma paskudny charakter, ale zawsze mozna na niego liczyc. Wczoraj wieczorem przyszla mi do glowy wazna mysl. My dwaj, komandorze, jestesmy zawodowcami. Kiedy walczymy jako najemnicy, nie dopuszczamy do glosu zadawnionych antypatii. Ale niektorzy nasi ludzie, zwlaszcza ci mlodsi, nie zawsze potrafia zapanowac nad nerwami, widzac odwiecznego wroga. Najwyrazniej z tego trzeba wyrosnac. Skoro bedziemy maszerowac w gore rzeki po skalnych polkach, byloby dobrze, gdyby kazda armia szla inna strona kanionu. Dzieki temu rzeka nas rozdzieli. Mlodzi zapalency beda mogli co najwyzej rzucac w siebie przeklenstwami. -Masz racje, kapitanie. Ktora strone kanionu wolisz? -Poniewaz z tych samych powodow odsune swoje statki od twoich, komandorze, znajda sie bardziej na polnoc, niech wiec juz polnocna strona zostanie dla mnie. -Dobrze. W dodatku Maagsowie zyja na polnocy kontynentu, podczas gdy Trogici maja ojczyzne na poludniu. -Tez mi to przyszlo do glowy - przyznal Sorgan. 5 Dzien byl pochmurny, lecz spokojny, kowale topili trogicki braz na groty i wlewali go do glinianych form. Po poludniu z jaskini pani Zelany wyszedl Dluga Strzala.-Chodz, Zajaczku - powiedzial. -Cos waznego? Zajety jestem. -Kowale wiedza, co robic, nie musisz stac nad nimi. A sprawa nie jest blaha. -Mlocie! - Zajaczek przywolal kowala ze statku Skella. - Przypilnuj roboty. Ja mam pogadac z pania Zelana. -Przypilnuje - obiecal Mlot. Takie posluszenstwo sprawilo Zajaczkowi prawdziwa przyjemnosc. Wiedzial, ze to dziecinada, ale mimo wszystko posluch i powazanie radowaly mu serce. -Co sie dzieje? - spytal w drodze do jaskini. Dluga Strzala tylko sie usmiechnal. -Nie chce ci popsuc niespodzianki, przyjacielu. -Zawsze to samo. -I bardzo dobrze. -Za duzo czasu spedzasz z ta mala - burknal Zajaczek. W jaskini zrobilo sie tloczno. Wiekszosc obecnych pelnila wazne funkcje, co zdradzalo, ze szykowaly sie jakies wazne zdarzenia. Obaj wodzowie - Bialy Warkocz i Stary Niedzwiedz - stali w towarzystwie szczuplego starca, ktory cieszyl sie ogromnym autorytetem w plemieniu Starego Niedzwiedzia. Byli takze kapitan Sorgan i komandor Narasan, kazdy w towarzystwie kilku swoich wojakow. Na tylach jaskini, gdzie zwykle przebywala pani Zelana, razem z boginia zebralo sie jej rodzenstwo, dwoch braci oraz starsza siostra. Eleria zyskala towarzystwo trojki dzieci. -Chyba jestesmy juz wszyscy - odezwala sie pani Zelana. - Przypuszczam, ze powinnam zaczac od przeprosin, ale poniewaz nigdy nie bylam w tym dobra, nie bede nawet probowala. Wiosenne roztopy zaczna sie lada dzien i najprawdopodobniej calkowicie zaskocza oddzialy Vlagha. Wiekszosc z nich straci zycie w kanionie. Tymczasem nalezy pamietac, ze Vlagh ma na swoje uslugi liczne zastepy, wiec gdy tylko powodz minie, przysle kolejnych napastnikow. Wczesniej czy pozniej nasi przyjaciele z Maagsu oraz z Imperium Trogickiego beda musieli stawic czolo potworom z Pustkowia. Poniewaz roznia sie one nieco od ludzi, zebralismy sie tu dzisiaj, zeby porozmawiac o ich cechach szczegolnych. -Zelano, przejdz do sedna - odezwal sie Dahlaine. -Moze chcesz mnie wyreczyc? - spytala cierpko. -Jestesmy w twojej krainie, siostrzyczko - poddal sie bog. - Rob, co uwazasz za stosowne. -Bardzo ci dziekuje - wycedzila przez zeby. Najwyrazniej w rodzinie doszlo do tarc. - Rozmawiajac z naszymi milymi goscmi, Veltan i ja pominelismy kilka szczegolow, ktore chcielibysmy teraz objasnic. -Ciekawe - wtracil Sorgan. - Wiemy, ze nieprzyjaciel jest dosc prymitywny, ale nie zaszkodzi dowiedziec sie czegos wiecej. Czy dysponuje jakas nieznana bronia? -W pewnym sensie - westchnela Zelana. Spojrzala na Dluga Strzale. - Prosze, przedstaw Uzdrowiciela. -Skoro sobie tego zyczysz, pani. - Lucznik gestem wskazal Dhrallijczyka stojacego obok Starego Niedzwiedzia. - To nasz plemienny szaman, Uzdrowiciel. Jak juz niektorzy z was wiedza, zabijam potwory Vlagha od dwudziestu lat, ale zanim wyruszylem na polowanie, od Uzdrowiciela dowiedzialem sie wiele o istotach, od ktorych chcialbym uwolnic ten swiat. - Dluga Strzala mowil spokojnym, pozbawionym emocji glosem, ktory sprawil, ze Zajaczkowi przeszly ciarki po plecach. - Rozmawialem niedawno z naszym szamanem, a on zgodzil sie opowiedziec wam o szczegolach, ktore powinniscie poznac, nim sie zetkniecie z wrogiem. -Zrobie to najlepiej, jak potrafie - obiecal starzec. Obrzucil Trogitow i Maagsow lekko powatpiewajacym spojrzeniem. - To, co mam wam do powiedzenia, moze sie wydac dziwaczne i nieprawdopodobne, ale postapicie madrze, jesli przyjmiecie moje slowa z calkowita powaga. Vlagh sprawuje wladze nad Pustkowiem. Wplywal na ewolucje swoich poddanych na wiele sposobow. Ci, ktorzy sprawiedliwie rzadza krainami Dhrallu, nie narzucaja nikomu swojej woli w kwestiach naturalnego rozwoju gatunku, wiec mysmy sie przystosowali do panujacych warunkow. Zycie przybiera wiele roznych form, a kazda z nich powstala z konkretnych powodow. Natomiast Vlagh krzyzowal gatunki, by stworzyc formy wyposazone w nienaturalne mozliwosci. Na przyklad jedna z nich przypomina niewysokiego czlowieka ubranego w plaszcz z kapturem, chociaz czlowiekiem jest tylko czesciowo, a odzienie przedzie jak pajak siec, z nici dobywanej z wlasnego ciala. -Chcesz powiedziec, ze oni sa robalami?! - wykrzyknal Gunda. Uzdrowiciel wolno pokiwal glowa. -Sa ludzmi i jednoczesnie owadami. Vlagh najwyrazniej zignorowal granice oddzielajace rozne formy zycia, laczy je w sposob dla nas nienaturalny, a wszystko po to, zeby zyskac slugi jak najlepiej przygotowane do wypelnienia konkretnego zadania. Ci, ktorych widzielismy w krainie pani Zelany, maja kly podobne do wezowych, a w nadgarstkach owadzie zadla. Nie nosza innej broni, bo jej nie potrzebuja. Bronia jest ich cale cialo, bo kly i zadla moga wstrzykiwac jad, ktory zabija w mgnieniu oka. -Zapomniales nam o tym wspomniec, panie Veltanie - zauwazyl trogicki komandor chlodnym tonem. -Wystarczy odrobina uwagi - lagodzil Dluga Strzala. - Zabijam ich od dwudziestu lat, zgladzilem setki. -Naturalnie - przytaknal Sorgan. - Tyle ze wsrod nas malo kto potrafi ustrzelic cel odlegly o kilometr. -Kapitanie, to zadna przeszkoda. Jad tych stworzen zabija takze je same. Zatruwalem nim strzaly. Wrog, zeby wykorzystac swoja bron, musi sie znalezc na tyle blisko, zeby cie ukasic lub uzadlic. Dluga wlocznia z grotem umaczanym w jadzie uchroni przed niebezpieczenstwem. -Interesujaca teza - ocenil Sorgan. - A skad wezmiemy ten jad? -Za kilka dni przyjda wiosenne roztopy - przypomnial mu Dluga Strzala. - Fala powodzi przyniesie ciezki ladunek: galezie, konary, nawet cale drzewa, ale i krzewy - oraz martwych wrogow. Jezeli ich wylowimy, bedziemy mieli tyle jadu, ze zatrujemy kazda wlocznie, miecz i strzale. -Moze i tak... - odezwal sie Sorgan z powatpiewaniem. Zajaczkowi nagle cos sie przypomnialo. -Ten dziwaczny typ w Kwecie, ktorego zabiles strzala z kamiennym grotem, byl jednym z nich? -Tak - powiedzial Dluga Strzala. - Dlatego wlasnie uzylem starej strzaly z kamiennym grotem. Byla zatruta jadem. -Komandorze, trzeba zbudowac fortyfikacje - odezwal sie Gunda. - Nie mozemy dopuscic wrogow blisko, a jesli beda musieli sie wspinac po murach, stracimy ich wloczniami. Pewnie wtedy zrozumieja przeslanie i pojda sie bawic gdzies indziej. -Oni nie zrezygnuja - zaprzeczyl Uzdrowiciel. - Skoro kazano im atakowac, beda nacierali tak dlugo, az was pokonaja albo ostatni padnie martwy. A bedzie ich rzesza niezliczona. Sa zbyt glupi, zeby sie bac. Narasan zmarszczyl czolo w zamysleniu. -Kapitanie Sorgan, moim zdaniem takie wiesci zmieniaja stan rzeczy. Przyjrzyjmy sie naszym planom raz jeszcze. Kiedy powodz wymiecie z kanionu wszystkich wrogow, bedziemy musieli zapewne predko podazyc w gore rzeki i jak najszybciej zbudowac barykady, ktore powstrzymaja reszte. -A jesli wrogowie nie utona? - zapytal Sorgan. -Pewnie trzeba bedzie dotrzec do miejsca, gdzie teraz znajduje sie twoj kuzyn i tam czekac. Jezeli zaczniemy sie wdawac w drobne potyczki, stracimy polowe ludzi, a tego zaden z nas nie chce. -Z cala pewnoscia - przytaknal Sorgan. Podrapal sie po policzku. - Skoro juz sie przyzwyczailem do mysli o ludziach-wezach, w zasadzie nie widze wiekszej roznicy. Wystarczy tylko trzymac wroga na dystans. Jezeli bedziemy walczyli wloczniami, wezowy lud nie wyrzadzi nam wiekszej szkody. Malo tego, jesli nie maja innej broni poza klami i zadlami, powinni byc latwym do pokonania przeciwnikiem. -Chyba masz racje, kapitanie - przyznal Narasan. - A jesli uda nam sie zebrac dosyc jadu, zeby zatruc groty wloczni, wystarczy zadrapac nacierajacego wroga lub ukluc, zeby zabic. Umierajacy raczej nie atakuje. Mozliwe, ze odniesiemy latwe zwyciestwo. -A najlepsze w tym wszystkim, ze wrog sam dostarczy nam trucizny, ktora go pokonamy - ucieszyl sie Sorgan. -Wlasnie - potwierdzil Narasan z szerokim usmiechem. - Uprzejmie z jego strony, prawda? * -Obudz sie, Kroliczku, czas zadac w rog. Zajaczek walczyl ze snem, wpatrzony w stojaca nad nim ciemnowlosa dziewczynke. -Ty jestes Lillabeth - domyslil sie wreszcie. - Przybylas z siostra pani Zelany, Aracia. -Tak. Pani Zelana kazala cie obudzic. Masz zadac w rog. -Nie rozumiem. - Zajaczek ciagle jeszcze nie do konca sie rozbudzil. -Przeciez to proste. Wez rog, wyjdz na zewnatrz, nabierz powietrza i dmuchaj. - Rozkazujacym gestem wskazala wyjscie z jaskini. - Rusz sie wreszcie! Zajaczek staral sie nie przejmowac niegrzecznym zachowaniem smarkuli. Z trudem stanal na nogi, chwycil rog i wyszedl w noc. Ostatnio wszyscy dookola nim dyrygowali. Zaczynal miec tego dosyc. Od zatoki wial cieply wiatr. Wygladalo na to, ze wszystkie rogi ze statkow Maagsow odpowiadaly na sygnal nadplywajacy z zachodu. Oto nadchodzi wiosna, na ktora wszyscy czekali. Wspial sie po zboczu wzgorza nad wejscie do jaskini. Zadal z calej sily, wydobywajac z rogu dluga, przyjemna dla ucha nute. Potem stanal bez ruchu i uwaznie sluchal, czy nadchodzi odpowiedz. Po jakims czasie z gor dobieglo zalobne zawodzenie. Echo nioslo je po wzgorzach i nagich skalach. Jeszcze chwila i odezwal sie kolejny rog, znacznie cichszy, bo dalszy, ale budzacy nastepne echa. Coraz bardziej odlegle wolania ciagnely po skalach w gore rzeki. -Mam nadzieje, ze w forcie Skella wszyscy wstali - mruknal Zajaczek i zszedl ze zbocza. Gdy wrocil do jaskini, zastal w niej pania Zelane, troje jej rodzenstwa i czworo dzieci. Mlody Trogita, Keselo, stal niedaleko za Veltanem, na twarzy mial wyraz ogromnego zawodu. Wszyscy w jaskini z natezeniem wpatrywali sie w Elerie spiaca na futrach przy ognisku. W dloni dziewczynka trzymala jakas rozowa kule. -Czy ostrzezenie do kuzyna kapitana Sorgana zostalo wyslane? - spytal pan Dahlaine. -Slyszalem, jak przekazuja je coraz dalej - odpowiedzial Zajaczek. - Granie rogow pielo sie w gore kanionu. Przypuszczam, ze wiadomosc dotarla juz do Skella. -Jak cieply jest wiatr? - spytala siostra pani Zelany. -Powiedzialbym, ze wystarczajaco cieply. Jesli sie nie ochlodzi, zanim dotrze w gory, snieg w kanionie i na zboczach nie przetrwa dlugo. Dlaczego wszyscy tak patrza na Elerie? Zachorowala? -Ona sni, Kroliczku - odparla Lillabeth. -Kazdy sni. Co w tym dziwnego? -Zelano, ile wie ten czlowiek? - zapytal Dahlaine. -Zdaje sie, ze zbyt duzo - stwierdzila bogini. - Plywa na statku kapitana Sorgana, bardzo pomogl Dlugiej Strzale. Pare razy zwrocil uwage na cos, czego nie powinien zauwazyc, nie ustrzeglam sie przed tym. Przypuszczam, ze niewiele da sie przed nim ukryc. Eleria bardzo go lubi, Dluga Strzala uznal za swojego przyjaciela. -Czy potrafi utrzymac jezyk za zebami i nie opowiadac wszystkim dookola, kim jestesmy? -Moim zdaniem tak. -A ten? - spytal Dahlaine, wskazujac Kesela. -Ten jest mlody i niedoswiadczony - stwierdzil Veltan - ale zdaniem komandora Narasana drzemia w nim duze mozliwosci. Zakladajac, ze nie umrze mlodo. Mniej wiecej w tej chwili dotarlo do Zajaczka, co sie dzieje. Najwyrazniej Dahlaine mial zamiar jemu i mlodemu Trogicie cos waznego zawierzyc. -Wobec tego - odezwal sie Dahlaine - bardzo was prosze, zebyscie to, co tu teraz uslyszycie, zatrzymali wylacznie dla siebie. Oczywiscie nikt spoza tego kontynentu i tak by wam nie dal wiary, ale wolimy uniknac plotek. Tak jak slyszeliscie wczoraj wieczorem, w krainie mojej siostry Zelany szykuja sie klopoty. Eleria wlasnie sie z nimi rozprawia. -Ta mala?! - zdumial sie Zajaczek. - Wybacz, panie, ale to jeszcze dziecko. Dlaczego nie ty albo pani Zelana? -Bo to niemozliwe - oznajmil Dahlaine. -Przeciez pani Zelana stale robi rzeczy niemozliwe - zaprotestowal Zajaczek. - Potrafi wszystko. -Nie wszystko - sprzeciwil sie Dahlaine. - Nie umie zabijac. To jedyne, czego nam nie wolno. -A tej dziewczynce wolno? - zdziwil sie Zajaczek. -Ona sama nie zabija. Ale taka moc ma jej sen. Budzi do zycia sily natury. Tym razem bedzie to bardzo cieply wiatr... tak podejrzewam. Cieplejszy niz zwykle o tej porze roku. Matka Woda sprawuje piecze nad pogoda, ale senne marzenia Elerii potrafia zmienic jej zamierzenia. Sprawa jest nieco zbyt skomplikowana, zeby teraz wyjasnic... Najprosciej rzecz ujmujac, Matka Woda chce chronic zycie w kazdej jego postaci, nawet zycie potwornych niewolnikow Vlagha. Sen Elerii wyzwoli goracy wiatr, ktory spowoduje powodz znacznie gwaltowniejsza niz zwykle wiosenne roztopy, a wtedy woda wykona za was lwia czesc zadania. Zabije wiekszosc napastnikow znajdujacych sie teraz w kanionie, wiec Vlagh bedzie zmuszony zebrac kolejne zastepy swoich slug i kazac im ponownie zaatakowac kraine Zelany. Wszystko to potrwa, a my mamy nadzieje, ze w tym czasie zdolacie zajac kanion i przygotowac go do obrony. -Stanowczo jestem zdania, ze powinniscie omowic to z komandorem Narasanem - zaprotestowal Keselo. - Nie jestem wystarczajaco doswiadczonym zolnierzem, zeby zrobic z takich informacji wlasciwy uzytek. -Przykro mi, mlody czlowieku, nic z tego - oznajmil Dahlaine krotko. - W kazdej z najemnych armii ktos musi wiedziec, co sie dzieje naprawde. Osoba pozostajaca na tyle blisko dowodcy, zeby w razie potrzeby przekonala go do podjecia odpowiednich decyzji. Komandor Narasan slucha twoich rad, a kapitan Orli Nos slucha Zajaczka. -Dlaczego wiecznie ja mam jakies zadania specjalne? - poskarzyl sie Zajaczek. -Bo jestes szybki, madry i masz doskonale pomysly - uswiadomila mu Zelana. - A w dodatku Dluga Strzala i Eleria cie lubia. To sie moze pozniej okazac bardzo wazne. Przestan sie mazac, Kroliczku. Glowa do gory i rob, co trzeba. -Bardzo bym chcial, zebyscie przestali przezywac mnie Kroliczkiem. -Eleria zawsze cie tak nazywa - odezwala sie Lillabeth. - Co znaczy, ze cie lubi. -Kochani, jesli macie zamiar dalej pytlowac, to wyjdzcie z jaskini - odezwala sie nagle pani Aracia. - Jesli obudzicie Elerie, wszystkie plany spala na panewce. -Juz prawie skonczylismy - powiedzial Dahlaine. Odwrocil sie na powrot do Zajaczka i Kesela. - To dopiero pierwsza batalia, beda jeszcze trzy, a wasi ludzie we wszystkich wezma udzial. Obserwowalem Sorgana i Narasana. Jestem pewien, ze zostana i beda walczyc, jesli obiecamy im wiecej zlota. Przyprowadzimy jeszcze jezdzcow z Malavi oraz wojowniczki z wyspy Akalla, pomoga nam w walce. W koncu bedziemy musieli wkroczyc do Pustkowia i ostatecznie rozprawic sie z Vlaghiem. Teraz juz wiecie, co sie tutaj rzeczywiscie dzieje. Jestescie obaj na tyle madrzy, ze zdolacie podszepnac swoim dowodcom odpowiednie rozwiazanie i skierowac ich na wlasciwa droge. My bedziemy zawsze w poblizu i jesli Marzyciele postanowia spowodowac jakies kataklizmy, damy wam znac, zebyscie mogli ostrzec dowodcow. -Uwaga! - odezwala sie Zelana. - O wilku mowa. Plaza ida Sorgan i Narasan. Zajaczku, Keselo, zostancie tutaj. My siadziemy po drugiej stronie jaskini. Unikajmy wzbudzania podejrzen. Bogowie ze swoimi podopiecznymi rozsiedli sie na tylach jaskini, w poblizu korytarza, w ktorym zgromadzono zloto. Chwile pozniej w wejsciu pojawili sie obaj kapitanowie, a z nimi Wol, Wielka Piesc, Gunda, Jalkan i Padan. Kilka krokow za nimi szedl Dluga Strzala z dwoma wodzami oraz Rudobrody. Wszyscy byli powazni, zatroskani. -Wiatr dmucha poteznie - odezwal sie Sorgan. - A cieply jest jak w srodku lata. Wodz Bialy Warkocz mowi, ze rzeka zacznie przybierac przed switem i do poludnia wystapi z brzegow. Ma pewnosc, ze wal ochroni osade. Doszlismy razem do wniosku, ze najlepiej bedzie, jesli obie armie wycofaja sie na statki i tam przeczekaja powodz. W ten sposob ludzie sie nie rozprosza, a gdy woda zacznie opadac, wrocimy na brzeg i ruszymy do kanionu. -Plan wydaje sie rozsadny - uznala pani Zelana. - Zajaczek i Keselo zostana z nami, na wypadek gdybym chciala przeslac wam wiesci. Dhrallijczycy beda obserwowali powodz ze szczytow scian kanionu. Jak tylko rzeka wroci do swojego koryta, zadma w rogi, a wtedy Zajaczek i Keselo was o tym powiadomia. -Sprawy przybraly jeszcze lepszy obrot, niz oczekiwalem - powiedzial Narasan. - Wyglada na to, ze wiosenna powodz wykona za nas polowe roboty. -Pozyjemy, zobaczymy - stwierdzil Sorgan z rezerwa. - Wszystko bedzie zalezalo od tego, czy nasi wrogowie zostana na dnie kanionu. Jezeli zorientuja sie w niebezpieczenstwie i uciekna wyzej, bedziemy mieli przeciwko sobie naszpikowana jadem armie, a na jej odparcie mamy za malo ludzi. 6 Gdy rankiem wstalo slonce, od morza nadal dmuchal cieply wiatr. Zajaczek i Keselo wspieli sie nad wyjscie z jaskini, zeby obserwowac rzeke.-Nie widze specjalnej roznicy, a ty? - spytal mlody Trogita. -Fakt, jesli ten strumyczek ma wykonac za nas chociaz czesc roboty, powinien mocno przybrac - zgodzil sie Zajaczek. Potem spojrzal ciekawie na Kesela. - Nie moj interes, ale dlaczego zaciagnales sie do wojska? Tak dobrze placa? Keselo niezdecydowanie wzruszyl ramionami. -Niespecjalnie, ale czlowiek ma co jesc i nie musi spac na ulicy. Nie interesowala mnie polityka ani handel, wiec ojciec kupil mi patent w armii komandora Narasana. -Co to jest patent? -Dzieki niemu jestem oficerem, a nie szeregowym zolnierzem. Moim obowiazkiem jest wydawanie rozkazow... "wykopac row", "postawic mur", "zabic wroga"... -Rozumiem. Jestes kims takim jak Wol i Wielka Piesc, pierwszy i drugi oficer na pokladzie "Mewy". Kapitan mowi im, czego chce, a oni kaza nam to wykonac w podskokach. Wyglada na to, ze zycie zolnierza niewiele sie rozni od losu zeglarza. Jedni i drudzy wykonuja rozkazy. -Nigdy nie patrzylem na to z tego punktu widzenia - przyznal Keselo. - Jakim sposobem Maagsowie wplatali sie w te wojne? -Pani Zelana zaprowadzila naszego kapitana do korytarza na tylach jaskini i pokazala mu jakies dziesiec ton zlota. Kapitan Sorgan zabral ze sto sztab do Maagsu i pokazywal ladunek kazdemu, kto dowodzi jakas lajba. Jeszcze nie spotkalem w kraju Maags kapitana, ktory by nie kochal zlota, wiec nie mielismy specjalnych klopotow z zebraniem floty. Keselo usmiechnal sie. -My zostalismy najeci w ten sam sposob. Tyle ze pan Veltan musial najpierw znalezc komandora Narasana. -A co, zgubil sie? -Niezupelnie. Wszyscy wiedzieli, gdzie jest, ale nie chcial juz byc zolnierzem. Ktoregos razu nie powiodlo nam sie w walce, komandor siebie o to obwinial. Zrzucil mundur i zostal zebrakiem. Po jego odejsciu armia wlasciwie sie rozpadla. Na wszystkie sposoby przekonywalismy go, zeby wrocil, ale nas nie sluchal. Wtedy pojawil sie pan Veltan, pogadal chwile z komandorem i przyprowadzil go do obozu. Moze przekonal go obietnica zlota, lecz podejrzewam, ze musial miec jeszcze jakiegos asa w rekawie. Licho wie czemu, ale rodzinie pana Veltana bardzo trudno czegokolwiek odmowic. -O, co racja, to racja - zgodzil sie Zajaczek. - A jesli ktores z rodzenstwa sobie z nami nie radzi, posyla dziecko. Przeciez nie sposob sprzeciwic sie dziecku. Dluga Strzala, prawdziwy twardziel, wcale nie mial zamiaru brac udzialu w tej wojnie. Wystarczylo, ze pani Zelana dopuscila do glosu Elerie, a dziewczynka w jednej chwili owinela go sobie wokol palca. -Czy Dluga Strzala naprawde jest takim dobrym strzelcem, jak wszyscy opowiadaja? - spytal Keselo. Zajaczek nonszalancko wzruszyl ramionami. -Nie umie chybic, to wszystko. - Nagle rozesmial sie glosno. - Jak tylko tutaj przybilismy, kapitan kazal mi otworzyc na plazy fabryke strzal. Dhrallijczycy robia kamienne groty, ale w drodze kulem dla Dlugiej Strzaly zelazne, bo uznal, ze sa bardzo dobre. Mlot, kowal z "Rekina", nie mial specjalnej ochoty pracowac i usilowal mi wybic z glowy ten pomysl. Dluga Strzala podal mu muszle i poprosil, zeby odszedl brzegiem morza, trzymajac ja nad glowa. Kowal byl ze dwiescie piecdziesiat metrow od nas, kiedy strzala roztrzaskala muszle w jego dloni. Skonczyly sie narzekania. -Inni Dhrallijczycy tez sa tacy dobrzy? -Na pewno sa dobrzy, ale chyba nikt nie dorowna Dlugiej Strzale. Na zboczu wzgorza pojawil sie Veltan. -Dzieje sie cos? - zapytal. -Na razie nic nie widac - odparl Keselo. -Mimo wszystko fala nadchodzi. Na pewno. -Chcialbym juz powodz miec za soba - powiedzial Zajaczek. - Nudne to czekanie. Berbec jeszcze spi? Veltan pokiwal glowa. -Dlaczego ja tak nazywasz? - zapytal. Zajaczek troche sie zmieszal. -Aaa, tak sobie. Wszystko przez tego Kroliczka. Ona do mnie Kroliczku, no to ja do niej berbeciu. Dziecinada, wiem, ale przeciez to w koncu dziecko. Ona mnie rozbraja. Wystarczy, ze mi sie wdrapie na kolana... -Pokochales ja. -Wszyscy ja kochaja. Nie mozna inaczej. -Z Zelana jest tak samo - stwierdzil Veltan. - Pewnie to ona nauczyla Elerie tych babskich sztuczek. Keselo wpatrywal sie w dno kanionu. -Poziom wody sie podnosi - zauwazyl. Rzeka niosla polamane galezie drzew i skalne okruchy. -Spodziewalem sie czegos grozniejszego - odezwal sie Zajaczek. -Jeszcze bedziesz pod wrazeniem, zobaczysz - odparl Veltan. - Eleria ciagle sni. To dopiero poczatek. Slonce wzeszlo juz wysoko nad horyzont, wiatr z zachodu stale grzal wiosennym cieplem, ale rzeka nadal miescila sie w swoim korycie. Az w pewnej chwili Zajaczek uslyszal odlegly pomruk niosacy sie echem w kanionie. -Co to za halas? - zapytal Veltana. -Na to czekalismy, przyjacielu - odparl bog z szerokim usmiechem. - Oto snieg schodzi z gor. Pomruk rosl i poteznial, az zaczal dudnic jak nieprzerwany grzmot. Nagle u wylotu kanionu stanela sciana wody. Miala przynajmniej dwadziescia metrow wysokosci i kiedy wypadla na rownine, wyrywala drzewa z korzeniami. Na szczycie tej fali pienil sie bialy grzebien, a dudnienie budzilo drzenie ziemi. -Dlaczego tak pozno? - spytal Keselo. -Musiala zebrac sily, zeby sie przebic - wyjasnil Veltan. - Cieply wiatr topi snieg na zboczach gor, ale nie od razu zmienia go w wode. Najpierw mokre bloto zeslizguje sie do koryta rzeki i tam tworzy cos na ksztalt tamy. Za nia zbiera sie coraz wiecej wody, wiec kiedy ruszy, nic jej sie nie oprze. Piekna powodz, prawda? -Mnie sie podoba - przytaknal Zajaczek. - Mam nadzieje, ze Skell uslyszal ostrzezenie na czas. Jak szybko rzeka wroci do koryta? -Za jakies cztery, piec dni. Moze tydzien. Przez szczyt fali przewalaly sie pnie drzew, kamienie, glazy i martwe zwierzeta - sarny, jelenie, a takze mniejsze stworzenia. Pomiedzy nimi dalo sie dostrzec sporo cial drobnych, dziwacznie odzianych ludzi. -Coz, wyglada na to, ze woda wykonala swoje zadanie - zauwazyl Keselo. - Chyba niewielu wrogow zostalo w kanionie. -Co za szkoda - westchnal Veltan z udawanym zalem. * Sciana wody wylewala sie z kanionu do konca dnia, zatapiajac ziemie na polnocnym brzegu rzeki. Lattash lezalo nieco wyzej, na poludniowym brzegu, poza tym chronione bylo walem wzniesionym przez plemie Bialego Warkocza. Zajaczek i Keselo podeszli do Dlugiej Strzaly i Rudobrodego, ktorzy stali na wale. -Czy zdarzylo sie kiedys, zeby wiosenne roztopy zalaly nasyp? - zapytal Keselo. -Owszem, pare razy - przyznal Rudobrody. - Ale nie wyrzadzily wiekszych szkod. Slyszalem, ze raz, dawno temu, woda zalala i zniszczyla prawie cala wioske. Dlatego przy odbudowie postawiono wal kamienny, a nie z piachu i ziemi. Taki znacznie lepiej zatrzymuje rzeke. -Powinnismy porozmawiac z wodzami - stwierdzil Dluga Strzala. - Trzeba bedzie wielu ludzi do wyciagania topielcow z wody. Przeciez maja cos, co wkrotce bedzie nam potrzebne. -Racja, przyjacielu - przytaknal Rudobrody. - Probuje nie myslec o tej calej aferze z jadem, bo przyprawia mnie o gesia skorke, ale czas stawic czolo rzeczywistosci. -Wylowimy jak najwiecej nieprzyjaciol i ulozymy ich na szczycie walu. Potem wsiadziemy do lodzi i powyciagamy reszte z morza. Tych zlozymy na plazy. -Jak sie z nich wydobywa jad? - zapytal Rudobrody. -Nie mam pewnosci - przyznal Dluga Strzala. - Do tej pory zwyczajnie maczalem groty w jadzie zabitego przeciwnika, a jego cialo zostawialem padlinozercom. -Teraz sie to nie sprawdzi - zawyrokowal Rudobrody. - Bedziemy mieli dziesiatki cial na wale i na plazy, do lata zaczna przerazliwie cuchnac. -Wtedy mozna ich spalic - zaproponowal Zajaczek. - Wiatr obudzony przez Elerie zaniesie dym do kanionu, co dodatkowo utrudni wrogom zycie. -A nie mozna by przechowac jadu w dzbanach albo innych naczyniach? - spytal Keselo. - Jesli zajdzie potrzeba za jakis czas odswiezyc trucizne na grotach, bedziemy mieli zapasy pod reka. -Niezla mysl - zgodzil sie Rudobrody. - Garncarze ulepia dzbany... lecz nie pale sie do sciagania smiertelnej trucizny, ktorej jedna kropla moze mnie pozbawic zycia. -Porozmawiam z Uzdrowicielem - postanowil Dluga Strzala. - On potrafi bezpiecznie obchodzic sie z jadem. * Rzeka wzbierala az do wieczora i przez cala noc, a nastepnego dnia zaczela wolno opadac. Dzien pozniej, w poludnie, zjawil sie Torl, brat Skella - z kolejnymi siedemdziesiecioma statkami z Maagsu. Zajaczek nie mogl sie oprzec wrazeniu, ze kapitan Orli Nos oczekiwal wiekszego wsparcia, ale musial sie zadowolic tym, co dostal. Najwyrazniej Torl, skwaszony jak jego brat, nie potrafil sobie zjednac ludzi. Nowa flota zakotwiczyla obok statkow Sorgana i w przystani Lattash trudno byloby wetknac szpilke. Pozostalo tylko czekac, az rzeka sie uspokoi. Dluga Strzala odbyl powazna rozmowe z szamanem swojego plemienia, po ktorej starzec zebral wokol siebie wielu mlodych z obu plemion i zaczal ich uczyc, jak sciagac jad z cial wrogow, ktore zaczynaly tworzyc niemale sterty wzdluz walu oraz na plazy u ujscia rzeki. Czynnosci te byly ohydne, ale dzieki nim otrzymywali kolejne dzbany smiercionosnej trucizny. Uzdrowiciel nakazal uczniom przed przystapieniem do pracy grubo nasmarowac dlonie tluszczem - i faktycznie, okazalo sie, ze to wystarczajaca ochrona. Z ognisk rozpalonych na plazy uniosla sie w niebo tlusta chmura czarnego dymu. Gdy ruszyla nad kanion, Zajaczek podziekowal w duchu wszelkim bogom oraz losowi, ze nie siedzi w forcie Skella. Razem z Keselem spedzil w jaskini pani Zelany jeszcze kilka dni, ale systematycznie wychodzil sprawdzac poziom wody w rzece. W miare uplywu czasu pomiedzy nim a mlodym Trogita zaczela kielkowac przyjazn, Zajaczek coraz lepiej rozumial ten obcy narod. Dluga Strzala na stale przeniosl sie na krawedz skaly nad kanionem, by ciagle obserwowac rzeke. Czas zdawal sie stac w miejscu, bo wszyscy czekali, az woda zacznie opadac. A to bedzie sygnal, by ruszyc w droge. * -Musze pogadac z kapitanem! - krzyknal Zajaczek do Wielkiej Piesci. Siedzial w lodzi Rudobrodego, tuz przy burcie "Mewy". Wstawal kolejny dzien, ale swiatlo poranka bylo jeszcze szare. -Spi! -Trudno. Czas ruszac do walki. Rzuc mi drabinke. Sam go obudze. Mam wiadomosci od Dlugiej Strzaly. Wielka Piesc przerzucil przez burte sznurkowa drabinke. -Oby lucznik wiedzial, co robi - rzekl z powatpiewaniem. - Jak sie znienacka trafi jeszcze jedna taka fala, wszystkich nas zmyje do morza. -Dhrallijczycy znaja wiosenne roztopy jak nikt - odparl Zajaczek, zwinnie wspinajac sie na poklad. - A poza tym Dluga Strzala nie bedzie ryzykowal, tutejsi za duzo maja do stracenia. Chodz ze mna, posluchasz, co mam do przekazania, nie bede musial gadac dwa razy. Obaj ruszyli w strone rufy. Gdy weszli do kajuty, w ktorej na nowo zagoscil swojski balagan, Wielka Piesc potrzasnal spiacego Sorgana za ramie. -Zajaczek przyszedl, kapitanie. Przynosi wiesci. Orli Nos usiadl i ziewnal szeroko. -No, co tam nowego? -Dluga Strzala wrocil z posterunku nad kanionem - raportowal Zajaczek. - Twierdzi, ze woda opada i skalne polki przeschly, wiec mozemy ruszac do wawozu. Mamy wziac ze soba miecze i wlocznie, sa juz zatrute jadem. -Ciarki mnie przechodza na mysl o tej truciznie - przyznal Wielka Piesc. - Nie najmowalem sie do babskiej wojny. -Nie mysmy to wymyslili - odezwal sie Sorgan - ale jesli wrog dyktuje takie warunki, trzeba sie dostosowac. - Przeniosl wzrok na Zajaczka. - Ciekawe, czy ludzie Skella wrocili juz do budowy umocnien. -Wedlug lucznika rzeka wycofa sie do koryta najdalej za dwa dni, wtedy na pewno beda mogli wrocic do pracy. A my do tego czasu mamy juz byc na skalnych polkach, na wypadek gdyby nieprzyjaciel uswiadomil sobie, ze stanowia one najlatwiejsza droge do zatoki. Pani Zelanie sie ten pomysl nie bardzo podoba, ale Dluga Strzala nie chce ryzykowac. -Ja tam sie z nim zgadzam - przyznal Sorgan, wciagajac buty. - Wielka Piesc, pchnij czlowieka do Narasana, niech wie, ze czas ruszac. -Juz go zawiadomil Keselo, kapitanie - powiedzial Zajaczek. - Stal jakis czas na plazy i wymachiwal kijem z przywiazanym kawalkiem szmaty. Podobno Trogici dawno temu wymyslili taki system meldunkow. Wystarczy, ze sie widza, a niezaleznie od odleglosci moga rozmawiac, wywijajac flagami. Keselo pojdzie z nami polnocnym zboczem. Komandor uznal, ze dobrze bedzie moc rozmawiac, chociaz pojdziemy po przeciwnych scianach kanionu. -Ale z tych Trogitow madrale - zauwazyl Wielka Piesc. -Sporo czasu spedzaja na wojaczce - rzekl Zajaczek - wiec kombinuja, jak sobie ulatwic zycie. My tez wymyslilismy sposob porozumiewania sie na wieksze odleglosci, dmiemy wtedy w rogi, tyle ze ich machanie flagami jest troche bardziej skomplikowane i dokladniejsze. -Ostatnio czesto rozmawiasz z Keselem, co? - Orli Nos spojrzal na Zajaczka badawczo. -Rowny z niego chlop, kapitanie. Mlodziak jeszcze, ale ma glowe na karku. Lubi gadac, wiec sporo sie od niego dowiaduje o Trogitach i ich obyczajach, pewnie wiecej, niz mu sie wydaje. -No to sie go dalej trzymaj - rozkazal Sorgan. - Naucz sie tego machania flagami. Nawet jesli nie wykorzystamy tego miedzy soba, moze sie przydac, jak wrocimy do rabowania trogickich statkow. Wielka Piesc, idz powiedz Wolowi, zeby postawil zaloge na nogi i poslal wiesci na inne statki. O wschodzie slonca ludzie maja byc na plazy. -Tak jest, kapitanie. - Wielka Piesc opuscil kapitanska kajute. -Czy Dluga Strzala powiedzial ci cos na temat planow przeciwnika? - zapytal Sorgan. -Zrozumialem, ze nasz wrog jest kompletnie zbity z tropu. Z wrazych wojsk niewiele zostalo. Nie wiedzieli nic o wiosennych roztopach, totez wiekszosc z nich skonczyla w wodzie. Dluga Strzala twierdzi, ze jakis czas potrwa, zanim odbuduja armie, ktora zostala splukana do morza. -A moze po prostu dadza sobie spokoj? -Lucznik chyba na to liczy w skrytosci ducha, ale pani Zelana jest pewna, ze to niemozliwe. Od czasu do czasu cos jej sie wymknie. Podejrzewam, ze ten tajemniczy Vlagh mieszkajacy w Pustkowiu ma od dawna na pienku z rodzina pani Zelany, dlatego bedzie posylal do walki ciagle nowe oddzialy, az mu zabraknie wojska. -Nie ma to jak poszukac u ciebie pocieszenia, Zajaczku. Powinienem byl zazadac wiecej zlota. A nie wiesz przypadkiem, kto to jest ten Vlagh? Wodz? Krol? -Nie mam pojecia, kapitanie. Pani Zelana i jej rodzina wlasciwie nic o nim nie mowia. Moze to jakies zwierze, moze owad? Wszystko jedno, dopoki mieszka w Pustkowiu, Dhrall nie bedzie bezpieczny. -I tutaj, o ile mi wiadomo, zaczyna sie nasza rola - podsumowal Sorgan. Kanion 1 Keselo, mieszkaniec Kaldacinu, pochodzil z szanowanej trogickiej rodziny i byl pewien, ze jego wybor kariery zawodowej w armii Narasana rozczarowal rodzicow. Najstarszy syn zostal czlonkiem Palvanum, ciala zarzadzajacego imperium, drugi - kupcem, jednym z najbogatszych ludzi w Kaldacinie. Keselo tymczasem wybral sie na uniwersytet, choc nie czul pociagu do zdobywania wiedzy. Przyznawal nawet przed samym soba, ze lata spedzone na studiach nie byly niczym innym, jak wygodnym sposobem na odsuniecie od siebie koniecznosci podjecia decyzji dotyczacej drogi przyszlej kariery. Obaj starsi bracia oczywiscie wiedzieli, o co chodzi najmlodszemu, i ich lekcewazenie wywarlo niemaly wplyw na jego decyzje. Postanowil poswiecic sie wojskowosci. Ojciec jakis czas krecil nosem niezadowolony, ale w koncu wykupil mu patent w armii komandora Narasana.W dziecinstwie Keselo sie nauczyl, ze mowa jest srebrem, lecz milczenie zlotem. Przez kilka pierwszych lat sluzby zachowanie wlasnych opinii dla siebie wyszlo mu na zdrowie. Wielu mlodszych oficerow czulo potrzebe potwierdzenia wlasnej wartosci, przechwalania sie swoimi dokonaniami, natomiast Keselo wolal bez komentarzy robic, co mu kazano. Komandor Narasan, jak sie okazalo, cenil sobie taka postawe. Najwyrazniej mlodszy oficer, ktory potrafi trzymac jezyk za zebami, byl rzadkoscia w trogickiej armii. We wczesnych latach sluzby Keselo bral udzial w kilku kampaniach i zapewne za sprawa lutu szczescia dal sie poznac od najlepszej strony. Rzadko podejmowal ryzyko, wiec niewielu jego ludzi odnioslo rany, a jeszcze mniej stracilo zycie. Komandor Narasan cenil to jeszcze wyzej niz skromnosc i umiejetnosc trzymania jezyka za zebami, a podwladni Kesela gotowi byli pojsc za nim w ogien. Potem zdarzyla sie katastrofalna bitwa na poludnie od granic imperium, w ktorej komandor Narasan nie docenil sil przeciwnika i w wyniku starcia stracil dwanascie kohort. Popadl w przygnebienie, zrzucil mundur i zaczal zebrac. Zdaniem Kesela byl to jeszcze wiekszy blad niz ten popelniony na polu bitwy, poniewaz bez Narasana armia zaczela sie rozpadac. Az ktoregos dnia, niczym na zamowienie, pojawil sie w Kaldacinie Dhrallijczyk Veltan, wyleczyl Narasana z poczucia winy oraz paralizujacego wstydu i komandor w ostatnim momencie przed nastaniem calkowitego chaosu zaprowadzil w armii porzadek. I tak znalezli sie w Dhrallu, dziwacznym sojuszem polaczeni z piratami z Maagsu, jako strona wojny z wrogiem, ktorego Dhrallijczycy nazywali Vlagh. Keselo byl zdecydowany wypelnic swoj obowiazek, choc uwazal, ze i on, i wszyscy inni zolnierze armii Narasana maja niewielkie szanse na przezycie. Jak to mial w zwyczaju, zatrzymal swoje opinie dla siebie. * Keselo nie byl zachwycony rola sygnalizatora sluzacego pirackiemu kapitanowi, Orlemu Nosowi, ale nikomu sie ze swoim zdaniem nie zdradzil. Nie wiedziec czemu komandor czesto zlecal mu najbardziej niezwykle zadania, zupelnie jakby sprawdzal mozliwosci mlodego oficera. Keselo bylby szczesliwszy, gdyby komandor zechcial sprawdzac kogos innego. Zrobilo sie cieplo. Oczywiscie do lata bylo jeszcze daleko, ale w gorach nad Lattash z pewnoscia nie pozostalo juz nawet wspomnienie po sniegu. Gdy Maagsowie zaczeli marsz polnocna skalna polka, Keselo zauwazyl, ze nie byli dobrze zorganizowani. Kazdy kapitan wydawal rozkazy wlasnej zalodze jak dowodca plutonowi, ale brakowalo oficerow tworzacych lancuch umozliwiajacy przekazywanie rozkazow. Keselo nawet rozwazal krotko, czy nie podpowiedziec kapitanom pewnych rozwiazan, ale szybko zrezygnowal z tego zamiaru. Maagsowie i tak najwyrazniej nie nadawali sie do wcisniecia w sztywne ramy wojskowego drylu, wiec postanowil zachowac swoje mysli dla siebie. Dhrallijska przyroda przytlaczala mlodego oficera. W Imperium Trogickim oczywiscie takze byly gory, ale nawet w przyblizeniu nie tak wielkie jak tutaj. Na dodatek oba stoki kanionu porastaly niewyobrazalnie ogromne drzewa. Keselo ze zdumieniem patrzyl na pnie o srednicy dziesieciu metrow, ktore rosly przynajmniej piecdziesiat metrow w gore, nie wypuszczajac zadnych galezi. Caly ten dzien minal mu w stanie oslupienia. Niewiele brakowalo do zachodu slonca, gdy Sorgan zdecydowal: -Czas sie zatrzymac na noc. Jezeli jacys ludzie-weze przezyli potop, beda chcieli podpelznac do nas w ciemnosci, wiec musimy dobrze zabezpieczyc oboz. Keselo, daj znac swojemu komandorowi, ze dalej dzis nie idziemy. Moim zdaniem nie powinien za bardzo nas wyprzedzic. -Tak jest! - Mlody Trogita wyprezyl sie jak struna i sluzbiscie huknal piescia w napiersnik. Mial absolutna pewnosc, ze w oczach Orlego Nosa taka wiernosc wojskowym formalnosciom jest nieco irytujaca, ale poniewaz wedle wszelkich znakow na niebie i na ziemi wlasnie brali udzial w ostatniej wojnie w zyciu, byl zdecydowany przestrzegac wszelkich regul. Podszedl do skraju skalnej polki, rozwinal czerwona flage i energicznie przekazal wiadomosci silom trogickim na drugim brzegu rzeki. Trogici takze sie zatrzymali i zaczeli rozkladac oboz. Keselo starannie zwinal flage, a potem poszedl zlozyc raport piratowi. -Dostali wiadomosc? - zapytal Sorgan. -Tak jest. Zostaja tu na noc. -Swietnie. Wielka Piesc, wez pare zalog, ustawcie porzadna barykade w poprzek przejscia, a potem wyznaczcie warty. Zeby mi nie bylo zadnych niespodzianek po zachodzie slonca. Zajaczek podszedl do skraju polki, spojrzal w dol. -Rzeka wrocila do koryta, kapitanie - zameldowal. - Pewnie kapitan Skell juz podgonil robote. -Zobaczymy. Zanim na dobre ruszymy w gore rzeki, chce miec absolutna pewnosc, ze Skell i Torl przygotowali umocnienia. Dluga Strzala twierdzi, ze zatrute wlocznie rozwiaza wszystkie nasze klopoty, ale ja wole miec dokad sie wycofac, w razie gdyby sie cos nie powiodlo. Kilka zalog wznioslo prowizoryczna, lecz solidna barykade. Armia Sorgana rozlozyla sie wokol ognisk. Noc minela spokojnie, a o swicie byli juz na nogach, gotowi do wymarszu. Tego dnia okolo poludnia Keselo zwrocil uwage, ze kanion znacznie sie zwezil, a stoki nad skalnymi polkami staly sie zdecydowanie bardziej strome. Poznym popoludniem, minawszy zakret, natkneli sie na kapitana Skella. Jak zwykle mial skwaszona mine. -Co tak dlugo? - zapytal na wstepie. -Daj spokoj - zachnal sie Sorgan. - Wzieliscie sie juz do roboty? Nie bede szedl dalej w gore rzeki, poki nie skonczycie umocnien. - Przerwal, zastanowil sie chwile. - Musze ci powiedziec cos waznego - podjal. - Okazalo sie, ze nasz nieprzyjaciel nie jest taki bezbronny, jak pani Zelana pozwolila nam uwierzyc, kiedy nas rekrutowala. Najwyrazniej zapomniala nas uprzedzic, ze ci ludzie sa skoligaceni z wezami. -Co ty powiesz - wycedzil Skell glosem jak lod. -Nie uzywaja mieczy, toporow ani lukow, bo w zasadzie ich nie potrzebuja. Maja zeby jadowe. -Czas wracac do domu, Sorganie. -Nie tak predko, drogi kuzynie - przyhamowal go Orli Nos. - Dluga Strzala znalazl latwe rozwiazanie problemu. Poluje na te stwory od dwudziestu lat. Zabija je ich wlasna trucizna. Wystarczy, ze umoczy grot strzaly w woreczku jadowym zabitego wroga, a kolejna ofiara nie ma zadnych szans. Dlugo roztrzasalismy ten temat i wyszlo nam, ze zatrute wlocznie sa w zasadzie tak samo dobre jak strzaly. Dlugie wlocznie, oczywiscie. -A skad ja wezme jakies trupy z woreczkami jadowymi? Sorgan pokazal w szerokim usmiechu wszystkie zeby. -Tak sie sklada, ze przypadkiem mam ze soba calkiem przyzwoity zapas tej trucizny. Wielu naszych wrogow stracilo zycie w odmetach rzeki, a Dhrallijczycy z Lattash wylowili trupy i sciagneli z nich jad. Mamy tego do licha i ciut, ciut. Poniewaz jestes moim kuzynem, pierwsze dziesiec slojow oddam ci za pol ceny. -Przestan blaznowac. Torl sie pojawil? -Zawinal do portu, akurat jak splynela woda z kanionu. Powinien tu byc najdalej jutro. -Dobrze. Mam dla niego robote na poludniowym brzegu. Ile zalog mozesz mi zostawic? -Ze trzydziesci...? - zastanowil sie Sorgan. - Nie moze mi zabraknac ludzi, jesli sie natkne na nieprzyjacielska armie. -Trzydziesci wystarczy. Umocnienia nad brzegami rzeki skonczymy do jutra wieczor. Wtedy zaczniemy stawiac mur na stokach az do skalnych polek. Daj nam dziesiec dni, a przegrodzimy kanion solidna sciana. Jesli przeciwnik pogoni ci kota, zatrzymamy go tutaj, a ty bedziesz mial gdzie sie schowac, jak juz wrog wykonczy ci jadem polowe ludzi. -Ale ci sie dowcip zaostrzyl - stwierdzil Sorgan. -E tam. Martwie sie o ciebie, jak to w rodzinie. Ale kiedy z Torlem skonczymy budowe, nikt, ale to nikt nie pojdzie w dol rzeki bez mojego pozwolenia. -No to zasluzysz na swoja wyplate. Bedziesz w najwazniejszym punkcie calej tej bitwy, wiec postaraj sie, zeby twoje barykady zasluzyly na swoja nazwe i utrzymaj je za wszelka cene. - Sorgan rozejrzal sie wokol. - Rozlozymy sie tutaj na noc. Musze obgadac pare szczegolow z Narasanem. Macie juz most? -Nie, nie... Plywamy sobie przez rzeke z kazdym kamyczkiem. - Slowa Skella ociekaly ironia. - Zwykla rzecz, nie ma o czym mowic. Problemy zaczynaja sie dopiero wtedy, kiedy musimy przenosic glazy wazace wiecej niz tone. -Bylbym ci wdzieczny, gdybys przestal sobie zartowac. -Nie zadawaj glupich pytan, nie bedziesz dostawal glupich odpowiedzi. Pytasz, czy mamy juz most. A jak twoim zdaniem Torl ze swoimi ludzmi dostanie sie na trogicka strone rzeki, zeby tam zbudowac swoja czesc zapory? Sorgan udal, ze nie slyszy. -Jutro ruszymy w gore rzeki o pierwszym brzasku - powiedzial. -Razem z Trogitami zatrzymamy wroga na tyle dlugo, zebyscie zdazyli ukonczyc fortyfikacje. Jak beda gotowe, pchnij poslanca do mnie i do Narasana. Jesli wszystko sie uda, nieprzyjaciel bedzie tanczyl, jak mu zagramy. - Spojrzal na mlodego trogickiego oficera. - Keselo, zawiadom komandora, ze przed dalsza droga musimy chwile pogadac. -Tak jest! - Keselo regulaminowo uderzyl piescia w napiersnik. Byl zaskoczony stopniem skomplikowania planu Orlego Nosa. Maagsowie robili wrazenie dzikusow, ale najwyrazniej znali sie na wojaczce. * Rankiem nastepnego dnia kapitan Orli Nos i komandor Narasan spotkali sie nieco powyzej zapor budowanych przez Skella. -Dobra robota - zauwazyl komandor - ale czy rzeka nie bedzie sprawiala klopotow? -Skell sobie z nia poradzi. Zwlaszcza przy pomocy Torla. Buduja cos w rodzaju tamy. Ludzie-weze nie potrafia plywac, wiec jesli przed zapora pojawi sie sztuczne jezioro glebokosci pieciu metrow, trudno im bedzie przypuscic atak. Torl powinien tu dotrzec dzisiaj, wtedy prace pojda szybciej. To, co widac, to zaledwie polowa konstrukcji, ale dobrze sie stalo, ze Skell nie zdazyl przed potopem zbudowac calosci, bo niewiele by zostalo. Teraz przedluza mury az do krawedzi kanionu, zeby zablokowac przejscie po skalnych polkach. Wtedy zyskamy doskonale miejsce na ucieczke, gdyby w glebi kanionu zrobilo sie goraco. Nasze zadanie bedzie polegalo na zatrzymaniu nieprzyjacielskich sil tak dlugo, az Skell i Torl skoncza budowac umocnienia. Narasan potrzasnal glowa. -Nie, kapitanie, my musimy dotrzec do poczatku kanionu, zanim wrog wysle tam oddzialy, ktore zastapia zatopiona armie. Jesli utrzymamy pozycje i nie oddamy wrogowi wejscia do kanionu, nikt nie ruszy w dol rzeki. -To tez prawda - zgodzil sie Sorgan - ale Dluga Strzala twierdzi, ze wrog jest przebiegly, a ja nie lubie niespodzianek. Wszyscy bedziemy spali znacznie spokojniej, wiedzac, ze w razie potrzeby mamy sie gdzie ukryc. -Czy moge zaproponowac kompromis? - odezwal sie Keselo, zdumiewajac tym samego siebie. -Sluchamy - zgodzil sie komandor Narasan. -Na mapie Rudobrodego widzialem, ze na samym poczatku kanionu jest wyjatkowo waskie przejscie. Gdyby tam poslac przodem odpowiednio duzy, szybki oddzial, daloby sie je zablokowac w ciagu trzech, moze czterech dni. W tym czasie reszta ludzi moglaby zbudowac prowizoryczna barykade jakis kilometr w gore rzeki od zapory... Na wszelki wypadek, gdyby wrog juz ciagnal w strone Lattash. Oczywiscie wtedy oddzial wyslany przodem mialby niewielkie szanse dotrzec do przejscia, ale barykada zapewnilaby mu schronienie w naglej potrzebie. -Ten mlody czlowiek jest zle wychowany - ocenil Sorgan. - Moglibysmy sobie we dwoch jeszcze dluzszy czas rozwazac rozne mozliwosci, a tu taki mlodziak zabiera glos i cala zabawa sie konczy. -Co zrobic - poddal sie komandor Narasan. - Nikt nie jest doskonaly. -Zostawie spora grupe ludzi do budowy barykady - zdecydowal Sorgan. - Ostrokol nie bedzie tak solidny jak mur z kamieni, ale przynajmniej na jakis czas zatrzyma ludzi-wezy. Zwlaszcza jesli przed barykada zatkniemy zaostrzone kije umaczane w truciznie. W Lattash zwrocilem uwage, ze ludzie-weze nie nosza butow, a chodzenie na bosaka po zatrutych jadem szpikulcach nie pomaga doczekac starosci, o ile sie nie myle. -Bede sie tego wystrzegal, kapitanie - obiecal Narasan z absolutna powaga. * Nastepnego dnia przed poludniem Keselo i Zajaczek szli przodem, wyprzedzajac nieco glowne sily. W pewnej chwili Zajaczek stanal jak wryty. -Co to jest? Domy? - spytal zaskoczony. -Gdzie? - Keselo nie od razu zauwazyl, o czym mowi przyjaciel. -Tam, po drugiej stronie rzeki, wysoko, pod zwisajaca skala. - Zajaczek wskazal palcem. Keselo przyjrzal sie dokladniej. Rzeczywiscie, pod ogromnym skalnym nawisem dostrzegl jakies zabudowania. -Faktycznie - przyznal. - Ale opuszczone. W imperium czesto mozna znalezc ruiny. Kiedys tetnilo w nich zycie, a dzisiaj nikt wlasciwie nie potrafi nawet odpowiedziec na pytanie, dlaczego ludzie, ktorzy tam zyli, spakowali manatki i gdzies sie wyniesli. -Moglo sie zdarzyc zupelnie inaczej. Moze wygnala ich wojna albo zabila zaraza... -Gdybysmy mieli troche czasu, obejrzelibysmy te domy z bliska. Kto wie, czego by sie czlowiek nauczyl. -Nie mam najmniejszej ochoty przeprawiac sie przez rzeke - oznajmil Zajaczek stanowczo. * Dluga Strzala wedrowal gora, brzegiem kanionu, ale przed wieczorem zszedl na polnocna skalna polke. -Wyglada na to, ze wszyscy sludzy Vlagha sie potopili - raportowal Sorganowi. - Nie widzielismy dotad ani jednego. -Moze czyhaja w zaroslach? Lucznik pokrecil glowa. -Przede mna sie nie ukryja. Za dobrze ich znam. Gdyby byl w kanionie choc jeden, z pewnoscia bym go wypatrzyl. Widzialem troche zwierzyny, ale wroga ani jednego. -Slyszalem, ze nie sa szczegolnie rozgarnieci - wtracil Zajaczek - ale zeby nie wiedzieli, jak niebezpieczna moze byc rzeka w czasie wiosennych roztopow...? -Mieszkaja w pustynnej krainie - wyjasnil Dluga Strzala. - Tam woda jest prawdziwa rzadkoscia. - Zwrocil sie do Sorgana. - Nie grozi nam teraz zadne niebezpieczenstwo, lecz mimo wszystko powinnismy zachowac ostroznosc. Bedziemy wystawiac warte na krawedzi kanionu, wiec w razie czego ostrzezemy was odpowiednio wczesnie. Postaramy sie, zeby twoi zeglarze, kapitanie, oraz zolnierze komandora Narasana dotarli do celu bez zadnych klopotow. -Swietnie - potaknal Sorgan. - Jezeli znajdziemy sie tam, zanim Vlagh wysle nowa armie, mozemy uwazac wojne za wygrana. -O to mi wlasnie chodzilo - przyznal Dluga Strzala skromnie. Gdy nad pelnym chaosu obozem Maagsow zapadal wieczor, Keselo odszedl od swiatla ognisk, od gwaru i halasliwych piratow. -Keselo, co cie trapi? - dobieglo go z ciemnosci. Mlody oficer, zanim pomyslal, siegnal po miecz. -Spokojnie, to tylko ja. Teraz juz rozpoznal glos Dlugiej Strzaly. -Czlowiek spodziewa sie wroga... - usprawiedliwil sie. -Widze, ze cos cie gnebi. -Kiepsko sie tutaj czuje - przyznal Keselo. - Nie przywyklem do walk w gestym lesie. Miedzy drzewami nic nie widac. -W tych warunkach takze wrog nie widzi ciebie. Mysle, ze niepokoi cie cos jeszcze. -Boje sie - wyrwalo sie mlodemu oficerowi szczerze. - Cale zycie balem sie wezy, a teraz mam walczyc z wrogiem, ktory jest w czesci czlowiekiem, a w czesci wezem. Jak mam sie przed nim bronic? -Twoja bronia jest bystry umysl, Keselo. Sludzy Vlagha nie grzesza rozumem, bo ich pan nie pochwala myslenia. Chce o wszystkim sam decydowac. Wiem to od lat, a mimo wszystko glupota tych stworzen nawet mnie potrafi zaskoczyc. Za jedyna bron maja wlasne cialo, wiec nie wiedza, co to jest miecz, wlocznia czy luk. Ktoregos razu zabilem trzynascie tych wynaturzonych stworow jednego po drugim w tym samym miejscu. Zabilbym wiecej, ale zbraklo mi strzal. Stwory, ktore pozostaly przy zyciu, nawet nie uciekaly. Ot, staly w miejscu, pewnie dziwiac sie, ze inne upadaja. -Niemozliwe! - wykrzyknal Keselo. -A jednak. Trzeba tez pamietac o tym, co Uzdrowiciel mowil nam w jaskini pani Zelany: sludzy Ylagha sa za glupi, zeby sie bac. Jezeli ich wladca rzuci tysiac ludzi-wezy do ataku, ostatni zywy bedzie nacieral dotad, az zostanie zabity. Smierc towarzyszy nie ma dla nich zadnego znaczenia. Mieszkancy Pustkowia nie zdaja sobie sprawy, ze kazde zycie konczy sie zgonem, nie wiedza, ze nie beda zyli wiecznie. Smierc zawsze jest dla nich zaskoczeniem. -Nie sa rosli, prawda? - upewnil sie Keselo. -Sa niscy i drobni, mniejsi od Zajaczka - przyznal Dluga Strzala. - Ale trzeba pamietac, ze poruszaja sie szybko. - Lucznik usmiechnal sie lekko. - Pamietaj, ze masz trucizne na czubku miecza. Wystarczy tylko zadrasnac wroga, zeby jad dokonczyl dziela. Nie trzeba wbijac ostrza w cialo. -Bede sie musial na nowo uczyc robic mieczem - stwierdzil Keselo ponuro. Dluga Strzala wyciagnal reke, postukal knykciami w zelazny napiersnik. -Przyda ci sie ta sztywna koszula - zauwazyl. - Przeciwnik, ktory polamie sobie na niej zadla i zeby jadowe, nie bedzie juz grozny. * Nastepnych kilka dni bez przeszkod posuwali sie w glab kanionu. Orli Nos czesto przez Kesela przekazywal informacje komandorowi Narasanowi. Obaj dowodcy mieli coraz bardziej napiete nerwy, bo w kazdej chwili spodziewali sie natknac na wroga. Keselo zauwazyl, ze kapitan Sorgan zaczal niesc swoja dluga wlocznie w obu dloniach, a nie jak wczesniej - na ramieniu. Wkrotce za jego przykladem poszla cala zaloga "Mewy". Mlody trogicki oficer zwrocil uwage, ze w miare jak mijaly kolejne dni marszu, drzewa rosly coraz rzadziej, a i krzewy nie byly juz takie geste jak blizej zatoki. Coraz lzej mu sie oddychalo. Zaczalby sie czuc prawie jak w domu, gdyby las przerzedzil sie jeszcze odrobine. Ciagle oczekiwanie na atak jadowitego wroga, czajacego sie w gestych zaroslach, wykanczalo go nerwowo. Teraz, kiedy sie uspokoil, zaczela w nim narastac ciekawosc. -Zupelnie tu inaczej niz w nizszej czesci kanionu - zagadnal Dluga Strzale ktoregos popoludnia. - Dlaczego jest znacznie mniej drzew i krzakow? -Pewnie splonely - domyslil sie lucznik. - W gorace lato zdarzaja sie pozary od pioruna. No i trzeba pamietac, ze jestesmy duzo wyzej, a w gorach im wyzej, tym krotszy czas sprzyjajacy roslinom. Dlatego jest ich mniej. -Wiem, ze kochasz las, przyjacielu, ale ja lepiej sie czuje na otwartej przestrzeni. Teraz, kiedy wreszcie widze dalej niz na piec metrow, jestem znacznie spokojniejszy. -Milo mi to slyszec - rzekl Dluga Strzala z usmiechem. * Szostego dnia po wyruszeniu z Lattash Orli Nos wyslal zwiadowcow w strone doskonale juz widocznego waskiego przejscia u wlotu kanionu. Okolo poludnia Wol zaczal tracic cierpliwosc. -Kapitanie, moze po prostu nikt nie przezyl powodzi. Wiosenne roztopy wykonczyly nieprzyjacielska armie. Dluga Strzala ani razu nie widzial nieprzyjaciela. -Gdyby bylo ich tylko tylu, pani Zelana nie musialaby sie fatygowac ani ponosic kosztow, zeby nas najac. Na pewno jest ich wiecej. Wlasnie wtedy Keselo spojrzal w strone przejscia i zobaczyl tam Zajaczka, ktory biegl tak szybko, ze nie sposob bylo miec watpliwosci, skad sie wzielo jego imie. Dotarl do nich, dyszac glosno ze zmeczenia. -Sa, kapitanie, sa! -Gdzie?! -Jeszcze daleko. Zaraz za przejsciem jest wielka rownina, mozna na nia zejsc dosyc stromym stokiem. Nieprzyjacielskie wojska tam sie wlasnie gromadza. -Ilu ich jest? - zapytal Wol, zaciskajac dlon na rekojesci topora. -Nie znam tak wielkiej liczby - wyznal Zajaczek. - Czekaja nas spore klopoty. 2 -Wol, zatrzymaj ludzi - rozkazal Sorgan. - Niepotrzebny nam tlum przy przejsciu.-Rozkaz, panie kapitanie! Sorgan i Keselo poszli za Zajaczkiem do wlotu kanionu. W tym miejscu rzeka byla tylko roziskrzonym strumyczkiem, wesolo przeskakujacym po kamieniach. W cieniu koron nielicznych drzew tu i owdzie rysowaly sie jeszcze szarawe plamy sniegu. Krystalicznie czyste, balsamiczne powietrze pozwalalo widziec teren daleko za gorami. Komandor Narasan wlasnie dotarl do poczatku kanionu. Zdjal zelazny helm i stojac tuz obok waskiego przejscia, rozmawial z Dluga Strzala. -Zajaczek mowi, ze wreszcie znalezlismy paru ludzi-wezy - odezwal sie Orli Nos. -Jest ich nieco wiecej niz paru, kapitanie - sprostowal Narasan ponuro. - Zdaje sie, ze bedziemy mieli mnostwo roboty. -Tak wlasnie slyszalem. Naprawde jest ich az tak wielu? -Chodz, kapitanie, sam zobacz - zaprosil go Dluga Strzala. Poprowadzil Maagsa w strone waskiego przejscia widniejacego miedzy dwoma wysokimi skalami. Keselo uznal, ze jego komandor mial absolutna racje. To przejscie byloby rzeczywiscie doskonalym miejscem do wzniesienia zapory. Tutaj moglo atakowac najwyzej kilku wrogow naraz. Zrobil jeszcze kilka krokow i stanal jak wryty. Tylko omiatal wzrokiem zarzucone skalami morze piasku lezace piecset metrow nizej i rozciagajace sie az po horyzont. Nie byla to jednak pozbawiona zycia pustynia, poniewaz od wschodu zblizala sie fala malenkich postaci, rozlana od kranca do kranca tego wielkiego pustkowia. -Teraz juz rozumiem, dlaczego ruszyli na podboj nowych ziem - zauwazyl komandor Narasan. - Sam tez wolalbym poszukac jakiegos milszego otoczenia. Pojecia nie mam, jak oni w ogole moga tu zyc. -Rzeczywiscie, malo sympatyczna okolica - zgodzil sie Sorgan. -Jednak wazniejsze jest pytanie, jak ich powstrzymamy przed zajeciem krainy pani Zelany. -Nie poganiaj mnie, kapitanie. Daj mi chwile pomyslec. Keselo zwrocil uwage na ledwie widoczne wybrzuszenia w stoku gory, zbyt regularnie rozmieszczone, zeby byly tworem naturalnym. Bezmyslnie zgarnal czubkiem buta piasek z jednego takiego grzbietu. Jego oczom ukazal sie wyjatkowo gladki fragment skaly zakonczony rowna ostra krawedzia. Nadal niczego nie podejrzewajac, zgarnal piasek z kamieni nieco nizej. Zdziwiony uswiadomil sobie, ze tuz przed ciasnym wlotem kanionu znajduje sie rowna sciezka z prostokatnych kamieni. Nagle opadl na kolana i zaczal zgarniac piasek z plaskiego kawalka skaly. Dwadziescia centymetrow nizej zaczynal sie drugi, identyczny. Keselo podniosl glowe i powiodl wzrokiem po stoku. -Niemozliwe! - wykrzyknal. -Co sie stalo? - zapytal komandor Narasan. -To sa schody! -Dajze spokoj! - zachnal sie komandor. -Niech pan tu spojrzy. We trzech zaczeli usuwac piach ze skaly, odslaniali kolejne stopnie. -Schody prowadza chyba az na sam dol! - wykrzyknal Narasan zdumiony. - Przeciez ulozenie takich skalnych stopni calej armii zabraloby setki lat! -Vlagh jest wyjatkowo cierpliwy - oznajmil Dluga Strzala. - Znajdujemy sie w miejscu, gdzie skalna sciana odgradzajaca Pustkowie od Krainy Zachodniej jest najnizsza. Vlagh wie, ze musi jakos przerzucic swoja armie do wlotu kanionu. I znalezc droge, ktorej nie zniszczy natura. Powiedzialbym, ze planowal inwazje od bardzo dawna. -Tym gorzej dla niego - stwierdzil Sorgan z szerokim usmiechem. - Co jeden zbudowal, drugi moze zniszczyc. A jak zaczniemy zrzucac w dol te stopnie, biada atakujacym! -Bez pospiechu, kapitanie - odezwal sie Narasan. Zszedl kawalek, rozgarniajac piasek, zatrzymujac sie niekiedy i spogladajac badawczo w gore. - Szkoda byloby zmarnowac taki piekny budulec. Schody sa przynajmniej cztery razy szersze niz przestrzen miedzy skalami, wiec mozemy zyskac przyzwoity material do zamkniecia przejscia. Da sie z tego zbudowac zapore wieksza i potezniejsza, niz zamierzalem. Nie planowalem umocnien wyzszych jak przecietna barykada, ale w tych warunkach powinno sie nam udac calkowicie zamknac wlot kanionu. Nieprzyjaciel po wejsciu na schody stanie przed skalna sciana. Wtedy chyba zrozumie nasze przeslanie? -Raczej tak - zgodzil sie Sorgan. - Zwlaszcza jesli zostawimy w murze niewielkie otwory, przez ktore wystawimy zatrute jadem wlocznie. Niech tylko ktos sprobuje sie po nim wspiac! Powiedz, komandorze, czy twoi ludzie sa biegli w budowie? Bo ja wlasciwie wszystkich Maagsow znajacych sie na rzeczy zostawilem Skellowi. Narasan wrocil do ciasnego przejscia. -Nasi zolnierze wiecej czasu spedzaja na wznoszeniu fortyfikacji niz w boju. Jezeli twoi marynarze, kapitanie, rozbiora schody i podadza kamienne bloki na gore, szybko zbudujemy z nich solidna zapore. Reszta sil dolaczy do nas przed zachodem slonca, wiec mamy czas omowic szczegoly. -Przepraszam - odezwal sie Keselo, ktoremu wlasnie przyszlo cos do glowy. - Czy nie byloby lepiej, gdyby wrog nie widzial, co robimy? -Proponujesz, zebysmy pracowali nocami? - zapytal Sorgan. -Nie, ale moglibysmy wykorzystac wiatr. Wieje stale z zachodu, ciagnie kanionem, a dym leci tam, gdzie go wiatr zaniesie. Gdybysmy rozpalili ogniska i wrzucali w plomienie swieze galezie z iglami, mielibysmy dosc dymu, zeby pracowac za jego zaslona. -Calkiem nieglupie - zastanowil sie Orli Nos. - Masz miedzy swymi wojakami madrego mlodzika, komandorze. -Przynajmniej wiadomo, za co mu sie placi - odparl Narasan. * Nastepnego dnia rano Keselo z podziwem przygladal sie, jak wyjatkowo sprawnie Maagsowie rozbierali schody i transportowali kamienne bloki w gore, podajac je sobie z rak do rak. -U zeglarzy to zwykla rzecz - tlumaczyl mu Zajaczek. - Zaloga statku szybko sie uczy, ze musi dzialac w zespole. Jesli wiatr jest niesprzyjajacy, trzeba wioslowac, a jezeli wiosla nie beda chodzily razem, statek nigdzie nie poplynie. Kiedy stawiamy zagiel, ciagniemy za line rowno, w jednym rytmie. - Spojrzal na marynarzy podajacych sobie kamienie, potem na szybko rosnaca sterte budulca tuz za przejsciem. - Gdyby kazdy z tych ludzi sam nosil kamienie na gore, bez przerwy by na siebie wpadali. -To prawda - zgodzil sie Keselo. Minelo juz poludnie, kiedy posrodku schodow, na fragmencie, ktory pozostawiono nietkniety, zeby ulatwic sobie podawanie kamiennych blokow, stanal Wol. -Kapitanie, dac nowych ludzi i pociagniemy robote noca? - zapytal Sorgana. - Ogniska swieca jasno, wiec i po zmroku bedziemy widziec, co robimy. -Czemu nie - zgodzil sie Orli Nos. - Im szybciej przeniesiemy kamienie na gore, tym szybciej Trogici zaczna budowac sciane. -Naprawde chcecie pracowac po zmroku? - spytal z niedowierzaniem Gunda. -Na morzu nie ma odpoczynku - wyjasnil mu Sorgan. - Przyplywy, odplywy, wiatr... Natura nie czeka na wschod slonca. - Przeniosl wzrok na komandora. - Pomysl nie jest zly. Jutro dotrze tutaj reszta naszych, bedzie wiecej rak do pracy. Jezeli pociagniemy budowe noca, skonczymy znacznie szybciej, niz gdybysmy pracowali tylko za dnia. -Trudno sie sprzeczac - przyznal Narasan. - Jak pan sadzi, kapitanie, kiedy panscy ludzie skoncza wnosic kamienne bloki? -Jesli sie przyloza, to do jutra w poludnie oczyszcza najmarniej ze dwadziescia metrow - odparl Orli Nos. - Reszta zalezy od pana, komandorze. My niszczymy, wy budujecie. -Szczery z pana czlowiek, kapitanie. - Narasan usmiechnal sie ironicznie. Keselo nie chcial przeszkadzac Maagsom, wiec zeby nie sterczec jak kolek, poszedl na polane niedaleko przejscia. Tam zastal Rudobrodego. Potezny Dhrallijczyk siedzial przy niewielkim ogniu tuz obok roziskrzonego potoku, ktory byl zrodlem rzeki plynacej przez kanion. -Wytlumaczysz mi cos? - zapytal Keselo. -Pod warunkiem ze sam bede wiedzial - odparl Rudobrody, pocierajac zarosniety policzek. -Czy twoje plemie zylo kiedys w kanionie? Pytam, bo kiedy szlismy skalna polka, widzielismy z Zajaczkiem po waszej stronie rzeki kilka starych osiedli. -Te ruiny zostaly opuszczone na dlugo przed tym, zanim nasze plemie przenioslo sie do tej czesci krainy pani Zelany. -A dlaczego nie zaznaczyles ich na modelu kanionu? -Starszyzna plemienna woli o nich nie pamietac. Nie moge powiedziec, zeby wodz Bialy Warkocz zakazal mi o nich wspominac, ale dobrze go znam, wiec wiedzialem, czego ode mnie oczekuje. -Czy starszyzna plemienia boi sie tych miejsc? -Czy sie boja? Nie, to nie jest wlasciwe slowo. Raczej sa ostrozni. My tutaj, w Dhrallu, bardzo powaznie traktujemy przesady. Staramy sie nie przebywac na cmentarzu po zmroku, przepraszamy ubita zwierzyne... Pojecia nie mam, czy to jej w czyms pomaga, ale tak kaze grzecznosc i nikomu to w niczym nie szkodzi. Te osady w kanionie istnieja od zawsze i nie sa naszym dzielem. My wolimy budowac z drewna niz z kamienia, wybieramy inne, wygodniejsze miejsca na stawianie domow. A teraz powiedz mi, dlaczego mnie o to wypytujesz. -Ze zwyklej ciekawosci - przyznal Keselo. - U nas, w imperium, jest wiele starozytnych ruin, ale zwykle znajduja sie na ziemi bardziej zdatnej do uprawiania roli. Zbadales moze ktoras z tych osad? Rudobrody wybuchnal smiechem. -A po co? Ja jestem mysliwym. Poluje albo lowie ryby, zeby nasze kobiety mialy co do garnka wlozyc. Nie trace czasu na wloczege po dawnych osadach ani po jaskiniach, ktore ciagna sie pod wszystkimi gorami. -To macie jeszcze i jaskinie? -Pod kazda gora jest prawdziwy labirynt podziemnych przejsc - stwierdzil Rudobrody z lekkim usmiechem. - Przeciez to normalne. Chcesz uslyszec, skad sie wziely? -Tak, powiedz. -Gory powstaly wowczas, gdy Ojciec Lad zjadl cos, co nie wyszlo mu na zdrowie. Jak mu sie zaczelo odbijac, powyskakiwaly gory. -Niemozliwe! - Keselo z trudem powstrzymywal sie od smiechu. -Znasz lepsze wytlumaczenie? - zapytal Rudobrody, lekko urazony. - Chetnie poslucham. Zastanow sie chwile. Przeciez beka sie od powietrza, ktore niepotrzebnie znalazlo sie w zoladku, dlatego gory sa podziurawione i pelne powietrza - tego, ktore przy bekaniu nie zdolalo sie wydostac. -Jestes niepowazny. -Powaga jest malo zabawna, przyjacielu. Ale dobrze, skoro nalegasz, powiem ci cos powaznego. Starszyzna plemienia mowi, ze te dawne osady sa przeklete i nie powinnismy tam chodzic ani nawet o nich rozmawiac. Sam wiesz, jak to jest, starcy dziwaczeja. Pewnie tak naprawde nie ma sie czego bac, przeciez ludzi, ktorzy zbudowali te osady, dawno juz tam nie ma. Albo pomarli, albo sie wyniesli. Jezeli pomarli, domy moga byc nawiedzone, a jesli uciekli, moze wygonilo ich cos przerazajacego. Tak czy inaczej starszyzna plemienia utrzymuje, ze powinnismy sie trzymac od tych ruin z daleka. - Lekko wzruszyl ramionami. - Pewnie i tak nie ma tam nic cennego, wiec nie bede marnowal czasu na glupie wycieczki. Mam ciekawsze zajecia. - Spojrzal w dol, na sciany kanionu. - Wiekszosc z nas wlasciwie zgadza sie ze starszyzna, ale od czasu do czasu jakis mlodzik nie moze usiedziec w miejscu i wybiera sie poweszyc w ruinach. Zwykle juz nie wraca. -A czy to by nie znaczylo, ze starcy wiedza, o czym mowia? - zastanowil sie Keselo glosno. -Niekoniecznie. Zyjemy w Lattash od setek lat, a po tak dlugim czasie nawet domy zbudowane z kamienia maja prawo sie rozpasc. Czasem runie jakas sciana, czasem sufit sie zapadnie... zdarza sie, ze nawet cala osada wpadnie w dziure po bekaniu pod jakas gora. Nie tylko duchy i klatwy moga zabic ciekawskiego. Najczesciej traci on zycie za sprawa natury. -Dlaczego te osady sa tylko na poludniowym stoku? Specjalnie przygladalismy sie polnocnej scianie kanionu i nie dostrzeglismy ani jednej. -I nic dziwnego. Juz dawno odkrylem, ze zostaly zbudowane w takich miejscach, zeby nie bylo ich widac ze skal po tej samej stronie kanionu. Pewnie mieszkancy za zycia takze byli wyjatkowo nieprzyjazni. Wrogosc ma bardzo dlugi rodowod. A wiesz, najblizsza osada po naszej stronie jest calkiem niedaleko. I latwo ja znalezc, nawet idac skalna polka, bo dokladnie nad nia sterczy martwe drzewo, pniak jest tak charakterystyczny, ze nie sposob go przeoczyc. -Moze tam pojde w wolnej chwili... - zastanowil sie Keselo. -Tylko po co? Nic tam nie znajdziesz oprocz ruin, a one moga byc niebezpieczne. -Jak zwykle, z ciekawosci - usmiechnal sie Keselo. - Jakies wady trzeba miec. * Prace trwaly cala noc, rano Maagsowie usuneli juz prawie wszystkie skalne bloki po obu stronach stale zwezajacej sie srodkowej czesci schodow. Narasan podszedl do Sorgana nadzorujacego prace. -Mysle, ze tyle wystarczy - stwierdzil. - Czas juz zaczac budowac mur. -Najwyzszy czas - przytaknal Sorgan. - Gdyby ludzie-weze zaczeli teraz wspinac sie na stok, nie zdazylibysmy sie przygotowac na ich przyjecie, wiec pora brac sie do budowy. - Chwile patrzyl na ludzi noszacych kamienie, szukajac kogos w siwym dymie. - Hej, Wol! - zawolal. Potezny Maags o byczym karku, nadzorujacy prace marynarzy, wspial sie po jednej ze sznurowych drabinek, ktorych ludzie Sorgana zaczeli uzywac, zeby zmniejszyc tlok na coraz wezszych schodach. -Na rozkaz, kapitanie! - zameldowal sie Sorganowi juz w polowie drogi. -Mamy dosyc kamieni. Trogici moga juz budowac - powiedzial Orli Nos. - Odwolaj czujki i przysylaj ludzi na gore. Ostatni niech zerwa reszte schodow. Niepotrzebne bloki zrzuccie na dol. Jezeli ktos tam probuje wybrac sie na przeszpiegi i sprawdzic, co sie dzieje za zaslona dymna, nie wyjdzie mu to na zdrowie. -Tak jest, kapitanie! - odkrzyknal Wol ze zlowieszczym usmiechem. -Jak sadzisz, komandorze, pozwolic juz, zeby ogniska zagasly? -Podtrzymajmy je az do ukonczenia budowy - zaproponowal Narasan. Usmiechnal sie leciutko. - Mamy takie stare przyslowie, czesto przytaczane w handlu: "Klient niech widzi produkt gotowy". -Mam nadzieje, ze klientowi wyglad produktu bardzo sie nie spodoba, a wtedy pojdziemy sobie zarabiac gdzie indziej. Nieopodal stal Zajaczek w towarzystwie Kesela. -Poszukajmy Dlugiej Strzaly - zaproponowal. - Dobrze byloby mu dac znac, ze Maagsowie skonczyli rozbierac schody, a Trogici zaczynaja budowe muru. -Chodzmy. Dluga Strzala wlasnie schodzil z polnocnej krawedzi kanionu. Wyszli mu na spotkanie. -Maagsowie skonczyli gromadzenie kamieni - powiedzial Zajaczek. - Teraz ludzie Narasana zaczna budowe. -Swietnie. Beda nadal palili ogniska? -Tak, az do ukonczenia kamiennej sciany - odparl Keselo. - Komandor Narasan chce ukryc nasze zamiary przed wrogiem. -Niestety, zaslona dymna zawsze dziala w obie strony - przypomnial mu Dluga Strzala. - Nieprzyjaciel nie widzi nas, ale my jego takze nie. -Tak, zwrocilismy na to uwage - odpowiedzial Zajaczek - ale kapitan nie chce sie sprzeczac z Narasanem. Jesli w jednym obozie zyja Maagsowie i Trogici, to trzeba zachowac najwyzsza ostroznosc. A, bylbym zapomnial. Kapitan wyslal wiadomosc do Skella i Torla, wiec powinni tu byc za pare dni. -Nie wiem, czy to dobry pomysl. Gdyby wrog jednak nas pokonal, wowczas kraina pani Zelany nie bedzie miala juz zadnej obrony. -Droga ci jest ta ziemia - zauwazyl Keselo. -To moj dom, a jedynym sensem mojego zycia jest sluzba pani Zelanie. Kiedy bylem mlodszy, zamierzalem poswiecic sie polowaniu na mieszkancow Pustkowia, ale gdy pani Zelana wezwala mnie na sluzbe, nie potrafilem odmowic. -Nie ty jeden - usmiechnal sie Keselo. -Sa wladcy rzadzacy sila, lecz pani Zelana rozkazuje miloscia. A to moc bardziej okrutna niz kazda inna i najskuteczniejsza - rzekl Dluga Strzala. -To prawda - wlaczyl sie Zajaczek. - A ta mala Eleria jest jeszcze gorsza. Teraz usmiechnal sie Dluga Strzala. -O tak. Niesforna, ale jednoczesnie rozkoszna. Czy wiecie, jak dlugo potrwa budowa muru? -Trudno powiedziec... - Keselo zastanowil sie chwile. - Podejrzewam, ze skonczymy jutro pod wieczor, jesli bedziemy pracowali takze noca. Wtedy juz pozwolimy zagasnac ogniskom, a pojutrze rano wrog zobaczy, co sie zmienilo w krajobrazie. Nie przypuszczam, zeby byl zachwycony. * Budowy fortu pilnowali Gunda, Jalkan i Padan. Jalkan traktowal zolnierzy gorzej niz bydlo. Taki mial zwyczaj. Przeklinal ich, wrzeszczal, okladal pejczem. -Ten to by u nas na statku nie przezyl nawet tygodnia - stwierdzil Zajaczek, zwracajac sie do Kesela. - Zaloga by nim nakarmila rekiny. -Niestety, na stalym ladzie trudno o te praktyczne ryby. -Co w niego wstapilo? - dziwil sie Zajaczek. - Przeciez jego ludzie haruja jak woly. -Jalkan byl kiedys duchownym - wyjasnil Keselo - a nasi braciszkowie Amaru lubuja sie w wymierzaniu chlosty. -Skoro sie sprawdzal jako duchowny, dlaczego wstapil do armii? -To dluga historia - ucial Keselo. -Mamy mnostwo czasu - nalegal Zajaczek. - Nie moge sie Jalkanowi nadziwic. Gdyby mnie traktowal tak jak swoich podwladnych, szybko skonczylby z nozem w brzuchu. Dlaczego komandor pozwala mu tak gnebic ludzi? -Przypuszczam, ze Jalkan dlugo z nami nie zostanie. Komandor Narasan juz kilka razy przywolywal go do porzadku... Jalkan pochodzi z Kaldacinu, urodzil sie w bogatej rodzinie, ktora szybko zubozala. Jalkan nie mogl zniesc nawet mysli o podjeciu przyzwoitej pracy, wiec zostal duchownym wyznania amaryckiego... ostatniej ostoi dla takich lotrow. Nie chce mowic o latach spedzonych w Kosciele, ale ludzie i tak swoje wiedza. Jezeli w plotkach na jego temat jest chociaz ziarno prawdy, jezeli faktycznie dopuscil sie chociaz czesci tego, co mu sie przypisuje, powinien dawno zgnic w wiezieniu albo zawisnac na stryczku. Na pewno nie mial czystych rak, no i zarabial krocie. Wiesc o jego prywatnej inicjatywie dotarla za wysoko, a kiedy wyszlo na jaw, ze nie dzieli sie zyskami, z kim trzeba, glowa Kosciola, najswietszy brat, wykluczyl go z szeregow duchowienstwa, a nawet odprawil ceremonie potepienia. W ten sposob Jalkan znowu znalazl sie na ulicy. Za ostatnie pieniadze kupil sobie patent w armii komandora Narasana. Wszyscy bylibysmy szczesliwsi, gdyby wyniosl sie w diably, ale on sie nigdzie nie wybiera. -Pogadaj dyskretnie z Dluga Strzala. Moze sie zgodzi rozwiazac wasz problem. Strzal mamy pod dostatkiem, jedna mozna zuzyc na taka kreature. Moim zdaniem Jalkan duzo lepiej wygladalby z drzewcem wystajacym z czola. -Trudno sie z toba nie zgodzic - stwierdzil Keselo. - Oczywiscie wszyscy pograzylibysmy sie w glebokiej szczerej zalobie, wyprawilibysmy drogiemu Jalkanowi piekny pogrzeb i moze nawet odczekalibysmy jakies pol godziny, nim zaczelibysmy swietowac. -Pol godziny to az nadto - uznal Zajaczek ze zlosliwym usmiechem. * Kamienna sciana rosla nadspodziewanie szybko, poniewaz ludzie komandora Narasana, biorac przyklad z marynarzy dowodzonych przez Sorgana, pracowali takze noca, przy swietle ognisk rozpalonych po obu stronach przejscia. O swicie Narasan zarzadzil zmiane ludzi, a gdy slonce zabarwilo czerwonym blaskiem zachodni horyzont, Trogici prawie skonczyli budowe. -Idz, Keselo, przekaz kapitanowi, ze konczymy - rozkazal Narasan. - Moze bedzie chcial rzucic okiem. -Tak jest! - odparl mlody oficer sluzbiscie. Odszukal Sorgana w obozie Maagsow. - Budowa ukonczona, kapitanie - zameldowal. -Szybko poszlo - stwierdzil Sorgan. - Gdzie komandor? -Na samej gorze. Chyba podziwia dzielo, kapitanie. -No to spiesze z gratulacjami. -Na pewno je doceni, kapitanie. -Keselo, oj, Keselo, przydaloby ci sie troche luzu. Straszny z ciebie sluzbista. Nie musisz mnie tytulowac kapitanem co drugie slowo. -Kwestia nawyku - odparl Keselo. We dwoch wspieli sie na najwyzszy punkt obserwacyjny, gdzie stal komandor Narasan. Mur mial co najmniej dwadziescia metrow wysokosci i piec grubosci; laczyl strome sciany waskiego przejscia. -Piekna robota, komandorze - odezwal sie Sorgan. - Ciesze sie ogromnie, ze jestem po wlasciwej stronie tych umocnien. Nie chcialbym prowadzic ataku na te budowle. -Praktyka robi swoje, kapitanie - odparl Narasan skromnie. - Moi ludzie przez lata wspolnej sluzby postawili niejeden fort i niejedna barykade. - Uwaznie przyjrzal sie konstrukcji. - Daloby sie znalezc kilka niedociagniec, ale czas naglil. Na razie lepiej nie bedzie. -Nie ma powodu do zmartwienia. Dzieki otworom w murze da sie kluc napastnikow po brzuchu. Nie ma obawy, zaden sie nie przedostanie na druga strone. A jesli jeszcze Dluga Strzala ma racje co do jakosci trucizny, czeka nas piekne przedstawienie. W dodatku jezeli ludzie-weze naprawde maja tak pusto w glowach, jak wszyscy twierdza, to beda podchodzic, nie zwracajac uwagi na trupy, a my mozemy ich szturchac zatrutymi grotami dzien za dniem nawet przez cale tygodnie. -Zapamietam to szturchanie zatrutymi grotami, kapitanie - stwierdzil komandor Narasan ze smiertelnie powazna twarza. - Przypuszczam, ze powinnismy wlaczyc ten zwrot do podrecznika zolnierza... Prawdopodobnie niedaleko hasla "paruj i pchnij". * Nastepnego ranka wszystkie ogniska zagasly, dym juz nie przeslanial odleglej pustyni. Nieprzebrane hordy slug Vlagha zbieraly sie w pewnej odleglosci od schodow prowadzacych na zbocze, jakby czekaly na sygnal lub komende. Zajaczek, Dluga Strzala i Keselo stali na murze. -Pewnie im sie widok nie podoba - zauwazyl Keselo. - Budowali schody pare wiekow, a my w tydzien zniszczylismy najwazniejsza czesc. Teraz to schody donikad. Kto sie zechce po nich wspiac, stanie twarza w twarz z naga skala i bedzie stanowil doskonaly cel dla lucznikow, prawda? -Nietrudno bedzie trafic - przyznal Dluga Strzala. - Nasi zamorscy przyjaciele moga zrzucac kamienne bloki... Tak... trudno prorokowac wrogom swietlana przyszlosc. -Ogromna szkoda - szepnal Zajaczek z udawanym wspolczuciem. - Czyli widzimy koniec wojny? Mozliwe, ze posiedzimy tutaj cale lato, ale jesienia niedobitki wroga nadal beda na dole. -Na to wyglada - przytaknal Dluga Strzala. Gdzies z dolu dobiegl ich dudniacy dzwiek, przypominajacy gardlowy ryk rozwscieczonego byka. Hordy Vlagha skrzekliwie odkrzyknely w odpowiedzi. I wowczas, na podobienstwo fali przyplywu, wrog ruszyl do ataku. Dluga Strzala obserwowal w milczeniu, jak nieprzyjacielskie sily zaczynaja sie wspinac szerokimi schodami. -Nie czas zaalarmowac lucznikow? - zapytal go Keselo. -Czekaja w pogotowiu. Wrog nie jest jeszcze w zasiegu. Nie chca marnowac strzal. Zwlaszcza tych z zelaznymi grotami. -Pojecia nie masz, jak ogromnie jestem im za to wdzieczny - stwierdzil Zajaczek z krzywym usmiechem. Fala nieprzyjaciol zalala stopnie. Co dziwne, nie slychac bylo zadnej wrzawy, okrzykow, zagrzewania do boju. Wrog napieral w nienaturalnej ciszy. -Juz czas - ocenil Dluga Strzala. Podniosl rog i zadal w niego, slac w powietrze dlugi, zalobny ton. Na ten znak z obu stron przejscia poszybowala w niebo chmura smuklych pociskow. Zdawaly sie na moment, na nieskonczenie dluga chwile zawisnac w powietrzu, a potem zmienily kierunek i smignely w dol. Pierwsze rzedy nieprzyjaciol padly pokotem. Stoczyly sie na nastepnych nacierajacych. Fala sie zalamala. -No prosze, grom z jasnego nieba! - zasmial sie Zajaczek. - A dzien sie dopiero zaczyna! Tymczasem Dluga Strzala zmarszczyl brwi, zdziwiony i zafrapowany. -Cos tu jest nie tak - powiedzial cicho. - Pra do schodow tysiacami, ale tylko setki wchodza na stopnie. Co sie dzieje z reszta? Zajaczek spojrzal w dol, przyjrzal sie najnizszym stopniom. -Rzeczywiscie, dziwne - przyznal. - Nie widac dokladnie, ale wyglada, jakby pol armii zniknelo u podnoza schodow. Gdzie oni sie podziali? Keselo poczul chlod. -Te schody to dywersja - stwierdzil. -Co takiego? - nie zrozumial Zajaczek. -Mialy odwrocic nasza uwage od prawdziwego miejsca ataku - wyjasnil Trogita. -A niby skad ma nadejsc ten wlasciwy atak? - spytal Zajaczek. - Oni sa na dole, a my na gorze. Zeby sie do nas dostac, musza wejsc na schody. A ja widze tylko, ze wieksza czesc nieprzyjacielskich sil znika, dotarlszy do pierwszych stopni. Mnostwo tam kurzu, ale to nic nie zmienia, o ile sie nie myle. -Bekanie - powiedzial cicho Keselo, na wpol do siebie. Przypomnial sobie zabawna teorie Rudobrodego. -Nie rozumiem - przyznal Zajaczek zdumiony. -Przypomnialo mi sie cos, o czym kilka dni temu rozmawialismy z Rudobrodym - rzekl Trogita. - Pytalem go o te starozytne ruiny, ktore widzielismy na stokach kanionu, a on przy tej okazji wspomnial, ze gory sa podziurawione labiryntem korytarzy i jaskin. Czy mozliwe, ze mieszkancy Pustkowia podazaja w strone Lattash tymi korytarzami zamiast dnem kanionu? -A co to ma wspolnego z tym, co sie dzieje na schodach? -Przypuscmy, ze gdzies tam wlasnie znajduje sie wejscie do jaskini - tlumaczyl Keselo. - A moze nawet u podnoza skal. Wyobrazmy sobie teraz, ze podziemne korytarze prowadza do jakiegos konkretnego miejsca w kanionie. Jezeli przeciwnik chcial przed nami ukryc wejscie do jaskini, to takie schody nadawaly sie do tego celu wprost idealnie. Najpierw zbudowal korytarz wiodacy do jaskini, a potem zakryl wejscie schodami. -Przeciez to by trwalo setki lat! - zirytowal sie Zajaczek. -Posluchajmy Kesela - rzekl Dluga Strzala. - Dla mieszkancow Pustkowia czas nie ma zadnego znaczenia. Moze domyslimy sie, co tam sie dzieje. -Wydaje mi sie - podjal Trogita - ze schody ukrywaja korytarz albo tunel wiodacy do jaskini. A gdzie jest wyjscie? - Strzelil palcami. - Oczywiscie musi wyprowadzic wroga gdzies pomiedzy nami a Lattash. -Na przyklad w ktorejs z tych pozornie opuszczonych starozytnych osad? - zastanowil sie Zajaczek. -Oczywiscie. Rudobrody opowiadal mi, ze od czasu do czasu jakas niespokojna dusza z jego plemienia, gnana ciekawoscia, zapuszcza sie w te dawne osady, ale prawie nikt nie wrocil. -Przyjrzyjmy sie tym ruinom - zdecydowal Dluga Strzala. - Gdzie sa najblizsze? -Niedaleko stad - powiedzial Keselo. - Nad ta osada sterczy suchy pien, dzieki niemu mozna ja znalezc. Widzielismy z Zajaczkiem kilka osad po drodze, ale wszystkie na przeciwleglym brzegu rzeki. Celowo sa zbudowane w taki sposob, zeby nie bylo ich widac z tego samego stoku, na ktorym je postawiono. -Chodzmy - zdecydowal Dluga Strzala. - Na razie tylko zgadujemy. Trzeba sprawdzic, czy jest w tym choc ziarno prawdy. - Byl wyraznie spiety, glos drzal mu lekko. * -Czy Rudobrody wspomnial, jak duze sa te jaskinie? - spytal Dluga Strzala Kesela, gdy ruszyli polnocna polka. Radosne wiosenne slonce grzalo przyjemnie. -Nie wdawal sie w szczegoly - odparl Trogita. - Mam przeczucie, ze podziemne przejscia nie ciekawia go na tyle, zeby chcial sie im przygladac z bliska. A moze nawet budza w nim strach. Podobno niektorzy ludzie zle sie czuja w zamknietych pomieszczeniach. Odnioslem jednak wrazenie, ze podziemne korytarze ciagna sie bardzo daleko. Istnieje mozliwosc, iz wrogowie wykorzystaja podziemne przejscia, by ominac mur i odciac nas od reszty armii. -Jak dotad wiemy na pewno tylko tyle, ze znaczna liczba wrogow zniknela, dotarlszy do podnoza schodow - stwierdzil Dluga Strzala. - Ruiny rzeczywiscie stwarzaja dogodna sposobnosc. Proponuje sprawdzic te teorie. Jesli okaze sie nietrafiona, zastanowimy sie nad innymi. Keselo przyjrzal sie krawedzi kanionu. -Przypuszczam, ze to jest ten pien, o ktorym wspominal Rudobrody - wskazal suche drzewo nad kamienna sciana. -Chodzmy - zdecydowal Dluga Strzala. - Jezeli w ruinach rzeczywiscie jest nieprzyjaciel, powinnismy go jak najpredzej zaskoczyc. Sciany kanionu byly strome, ale nie tak jak klif oddzielajacy Kraine Zachodnia od Pustkowia. Ruszyli, uwazajac na kazdy krok, by halas nie zaalarmowal wroga, jesli czail sie w starozytnych ruinach. Po jakims czasie znalezli sie na samej gorze, niedaleko uschnietego pnia. Dluga Strzala uwaznie przyjrzal sie skalom. -Spojrzcie tam - szepnal, wskazujac trawiasty pagorek lezacy pomiedzy nimi a ruinami. - Schowamy sie w wysokiej trawie i podejdziemy niezauwazeni. Przeszli po cichu na lagodne wzniesienie i ukryli sie w trawie. Keselo gestem zatrzymal towarzyszy, sam popelznal do przodu tak daleko, az zyskal doskonaly widok na opustoszala osade. Po chwili wrocil. -Znajdziemy sie tuz nad osada - szepnal. - Jezeli ktos wyjdzie z ruin, powinnismy go zobaczyc. -No to ruszajmy - odszepnal Dluga Strzala. - Jesli nasze podejrzenia sa sluszne, wkrotce wrog bedzie musial wyjsc z ruin, bo sie w nich nie zmiesci. Popelzli wsrod szeleszczacej trawy, az zobaczyli w dole kamienne domy. -Bardziej przypomina warowny fort niz zwykla wioske - odezwal sie cicho Zajaczek. - Mur wysoki i gladki, tylko w jednym miejscu ma wyrwe. Moze to faktycznie byl fort, a ten kawalek muru zostal obalony w czasie wojny. - Zmarszczyl brwi w zamysleniu. - Ciekaw jestem, jak mieszkancy odgrodzeni takim solidnym murem schodzili do rzeki po wode. -Zapewne nikt nigdy tam nie mieszkal - odparl Keselo. - Jedynym powodem, dla ktorego powstala ta osada, bylo ukrycie wejscia do jaskini. Rudobrody powiedzial, ze Dhrallijczycy unikaja tych ruin, bo wierza, ze ciazy nad nimi przeklenstwo lub sa nawiedzone przez duchy. Pomyslcie, jezeli nigdy nikt tu nie mieszkal, niepotrzebny byl dostep do wody ani rowniejszy teren, gdzie mozna by uprawiac role. - Nagle dostrzegl szybki ruch pomiedzy kamiennymi scianami. - Patrzcie! - syknal. - Tam, po lewej! Rzeczywiscie, z cienia wychodzilo coraz wiecej postaci. Wszystkie ubrane byly w plaszcze z kapturami i wydawaly sie nieduze, ale tez poruszaly sie dziwacznie pochylone, jak gdyby nie nawykly do pozycji pionowej. W ktoryms momencie jedna z nich rzucila jakis rozkaz. Od tego zgrzytliwego dzwieku ciarki przechodzily po grzbiecie. Na komende wszystkie poczwary znieruchomialy, tylko cztery weszly na dach jednego ze zburzonych domow. Ta postac, ktora poprzednio wydala z siebie dzwiek, polyskliwym czarnym szponem siegnela do kaptura i odrzucila go w tyl. Ukazala sie twarz na dole spiczasta, u gory zaokraglona, zwienczona dwoma czulkami wyrastajacymi z czola oraz para wylupiastych oczu. -Robal! - wyrwalo sie Zajaczkowi. -Na to wyglada - stwierdzil Dluga Strzala znacznie bardziej opanowany. Kolejny wrog odrzucil kaptur. Tym razem ujrzeli blade ludzkie oblicze. Trzeci mial ruchliwy rozdwojony jezyk i luskowata skore. Ostatni - wlochata twarz i dlugie ostre zeby. Nie byl wiekszy od psa. -Co to za dziwaczne wojsko? - zdziwil sie Keselo ochryplym szeptem. - Owady, weze, psy i ludzie? -Zdaje sie, ze niektore legendy maja w sobie sporo prawdy - zastanowil sie Dluga Strzala. - Tutaj, w krainie pani Zelany, spotykalem tylko istoty, ktore kapitan Sorgan nazywa ludzmi-wezami. Ale wszystko wskazuje na to, ze Vlagh ma rozne straszydla na uslugi. Zawsze sadzilem, ze ludzie, ktorzy opowiadali mi o innych dziwolagach z Pustkowia, zmyslaja, zeby ubarwic swoja historie. Coz, chyba sie mylilem. Innymi slowy, wojna bedzie bardzo interesujaca. Coraz wiecej zakapturzonych postaci wychodzilo z cienia, az wreszcie mozna bylo odniesc wrazenie, ze w calej osadzie az sie roi. -Miales racje, Keselo - stwierdzil Zajaczek posepnie. - Na pewno wychodza z ukrytej jaskini. Nie ma tyle miejsca w ruinach. Wracajmy, uprzedzimy kapitana Sorgana i komandora Narasana. -Jeszcze chwileczke - zatrzymal ich Dluga Strzala, obserwujacy uwaznie ruiny i sciane kanionu. - No, sa pewne mozliwosci. -Jakie? -Wiemy, ze wrog jest w kanionie, i wiemy, ze ukrywa sie w tych falszywych ruinach. Mozemy zaatakowac pierwsi, zamknac ich w obrebie murow i zatrzymac na tyle dlugo, zeby nasze wojska zdazyly je minac, obojetne, dnem kanionu czy gora. Kapitan Sorgan i komandor Narasan musza wycofac sie z obecnych pozycji. Inaczej beda zgubieni. 3 Ostroznie wrocili na skalna polke i spiesznie ruszyli do oddzialow. Gdy o zachodzie slonca dotarli do celu, Zajaczek i Keselo byli tak zmeczeni, ze z trudem lapali oddech, natomiast Dluga Strzala wydawal sie w doskonalej formie.-Czemu nie siedzicie na miejscu? - powital ich Wielka Piesc. - Szukalem was, bo kapitan chce z wami pogadac. -Gdzie go znajdziemy? - zapytal Dluga Strzala. -Na gorze. - Wielka Piesc wskazal kamienny mur. - Zajrzala do nas pani Zelana z bratem, pragnie sie z wami widziec. -No, to moze bedzie nam troche latwiej - ucieszyl sie Zajaczek. - Wlasnie widzielismy takie rzeczy, ze sie w glowie nie mieszcza. Z ktorym bratem przybyla pani Zelana? -Z mlodszym. Idzcie predzej. Kapitan jest w kiepskim humorze. -Wiec bedzie w jeszcze gorszym. - Zajaczek ruszyl za Keselem i Dluga Strzala, ktorzy juz szli stawic sie na wezwanie. Orli Nos w towarzystwie Narasana, pani Zelany i jej brata, Veltana, stal przed zbudowanym przez Trogitow murem. -Zajaczek, gdzies ty sie podziewal?! - zagrzmial na widok marynarza. -Wybralismy sie do kanionu, kapitanie. Keselo, Dluga Strzala i ja. A co tam widzielismy, nie spodoba sie panu. -Coscie zobaczyli? - zapytal Narasan. -Mamy wroga armie za plecami - rzekl Keselo. - Wszystko wskazuje na to, ze ci, ktorzy wspinaja sie po schodach, maja tylko przyciagnac nasza uwage. Glowne sily przeciwnika sa juz za nami. -Nic nie rozumiem - przyznal Sorgan. - Nie widzielismy tu na gorze ani jednego czlowieka-weza. -Moge, kapitanie? - odezwal sie Veltan. - Skad takie wiesci? - spytal mlodego oficera. -W czasie porannego ataku Dluga Strzala zauwazyl dziwna rzecz. Ponad polowa nieprzyjacielskich sil zniknela po dotarciu do podnoza schodow. Nie mialo to najmniejszego sensu, ale przypomnialem sobie rozmowe z Rudobrodym sprzed kilku dni. Powiedzial mi, ze te gory sa podziurawione jaskiniami i podziemnymi korytarzami. We trzech z Keselem i Dluga Strzala skojarzylismy kilka faktow, a wnioski, jakie z nich wyplynely, wcale nam sie nie spodobaly. Wygladalo na to, ze schody sa tylko kamuflazem. Owszem, wrogowie ruszyli nimi w gore, ale zaraz potem wieksza czesc nacierajacych zniknela, jakby sie rozplynela w powietrzu. Gdzies musieli byc, pytanie tylko gdzie, a nam sie wydawalo, ze odpowiedz znajdziemy w jaskiniach. -Dokad prowadza te podziemne przejscia? - zapytal Sorgan. -Wlasnie mialem to wyjasnic, kapitanie. W drodze widzielismy z Zajaczkiem kilka starozytnych osad popadlych w ruine. Rudobrody powiedzial mi, ze mieszkancy Lattash omijaja te miejsca z powodu dawnych przesadow. Tak czy inaczej Dluga Strzala, Zajaczek i ja wybralismy sie kawalek w strone morza, do najblizszej osady. Nie zdolalibysmy jej odszukac, gdyby Rudobrody nie powiedzial mi, ze nad nia, nad krawedzia kanionu pochyla sie uschly pien drzewa. Veltan rozesmial sie znienacka. -Przegapilem cos zabawnego? - zapytal Narasan. -Ten pien drzewa wyskakuje jak diabel z pudelka - stwierdzil bog. - Kiedy staralismy sie z Dahlaine'em ustalic, o ktory kanion chodzi, martwe drzewo posluzylo nam za znak rozpoznawczy. Dawno temu spalila je blyskawica. Dahlaine zapamietal to zdarzenie, bo Zelana dlugo mu je wypominala. Wybacz, Keselo, mow dalej. -Ukrylismy sie w wysokiej trawie w poblizu ruin - podjal Trogita - i nie musielismy dlugo czekac. Z ciemnosci zaczeli wychodzic nieprzyjaciele. Glowne sily nieprzyjacielskie sa juz za nami, co oznacza, ze zostalismy odcieci. Jesli sprobujemy kanionem wycofac sie do Lattash, bedziemy co krok atakowani przez wrogow ukrytych w ruinach. Orli Nos zaklal soczyscie. -Powinnismy byli pomyslec o tych podziemnych korytarzach, komandorze. Przeciez w Lattash, czekajac na wiosenne roztopy, wiele czasu spedzilismy w jaskini pani Zelany. Skoro jest jedna, na pewno jest i wiecej. Bylismy slepi i glusi. Wrog okrazyl nas i wciagnal w zasadzke. -Mimo wszystko nie jestesmy w sytuacji bez wyjscia - zaoponowal Dluga Strzala. - Nadal mozemy wejsc na gore i zawrocic brzegiem kanionu. Tam nie ma zadnych starozytnych ruin. Mozemy zniknac bez sladu, a wrog bedzie na nas czekal w kanionie. - W zamysleniu potarl policzek. - Z drugiej strony - zastanawial sie glosno - jezeli wszyscy jestesmy tym podstepem rownie mocno zirytowani, moze warto byloby wykorzystac te zlosc i troche utrudnic przeciwnikowi zycie? Rudobrody doskonale zna polozenie wszystkich ruin, wiec moglibysmy przy nich postawic lucznikow. Potem wystarczy na wabia poslac nieduzy oddzial skalna polka. Wrog prawie na pewno zaatakuje. A kiedy znajdzie sie na otwartej przestrzeni, lucznicy zrobia swoje. -Oto interesujaca propozycja, prawda, kapitanie? - Komandor Narasan byl pelen entuzjazmu. - Nie lubie byc glupszy od przeciwnika, a w ten sposob moglbym odrobine wyrownac rachunki. -Niech bedzie - zgodzil sie Sorgan. - Lepsze to niz siedziec tutaj i czekac na smierc glodowa. * -Tutaj, tutaj, tu i jeszcze tutaj. - Rudobrody pokazywal odpowiednie miejsca na starannym szkicu polnocnej sciany kanionu. Mape wyrysowal komandor Narasan, jeszcze w jaskini pani Zelany, korzystajac z trojwymiarowego modelu. - A na poludniowym stoku tutaj, tutaj, tu i tutaj. - Wskazal jeszcze cztery miejsca. - Nie wiem, co z ta wioska nad zakretem rzeki. Zdaje sie, ze dawno temu sciana kanionu sie obsunela i wszystkie ruiny zapadly sie do jaskini. -Czyli jest ich siedem, moze osiem - powiedzial komandor Narasan. - Jestes pewien, ze nie wiecej? -Poluje w tym kanionie juz dwadziescia lat z gorka, komandorze. Znam go jak wlasna kieszen. -Nie jest tak zle, jak sie obawialem - stwierdzil Orli Nos z wyrazna ulga. Spojrzal na Dluga Strzale. - Powiedziales, ze masz pomysl, jak zatrzymac wroga w ruinach, zebysmy mieli czas dac noge. -Zorganizowac odwrot - komandor skorygowal pirata zbolalym tonem. - Wycofac sie na z gory upatrzone pozycje. -Przeciez to jedno i to samo - zachnal sie Sorgan. - Mow, Dluga Strzalo, co wymysliles? -Obie armie zjawily sie tutaj, idac skalnymi polkami - zaczal wyjasniac lucznik. - Musimy przyjac, ze falszywe osady, ktore Rudobrody wlasnie nam pokazal na mapie, zostaly zbudowane w tym samym czasie co schody u wejscia do kanionu, po to zeby wrog mogl obserwowac kazdego, kto pojawi sie nad rzeka. Wszystko sklada sie w logiczna calosc. Schody byly tylko zaslona dymna. Falszywe osady mialy byc bazami wypadowymi wroga. Widzimy teraz, ze atak byl planowany od wiekow, ale dostrzegamy takze, iz nieprzyjaciel przeoczyl mozliwosc, ze jego przeciwnik moze sie poruszac wzdluz kanionu jeszcze wyzej, sama jego krawedzia. Nie jest to najwygodniejsza droga, ale jest. -Wierzymy ci na slowo - rzekl komandor Narasan. - Ty i twoj lud znacie te okolice, my przyszlismy skalna polka. -Jestem pewien, ze Vlagh i wezowy lud ukrywaja sie w starozytnych ruinach po obu stronach kanionu. Obserwuja nasze poczynania - ciagnal Dluga Strzala. - Gdyby poslac wiekszosc ludzi w droge powrotna skalnymi polkami, wrog uwierzy, iz armia wraca do Lattash ta sama droga, ktora dotarla do tych gigantycznych schodow. -Trudno znalezc luke w tym rozumowaniu - przyznal Narasan. -Falszywe osady zakrywaja wejscia do jaskin pod skalnymi wystepami - podjal Dluga Strzala. - Zolnierze komandora Narasana nie widzieli ruin na tym samym stoku, ktorym szli, ale widzieli je ludzie kapitana Sorgana. -Chyba wiem, do czego zmierzasz - powiedzial komandor Narasan. - Najwyrazniej wrog nie przewidzial, ze bedziemy dysponowali sposobami porozumiewania sie na odleglosc. Ruszamy w droge, a gdy moi ludzie z poludniowego stoku dostrzega nieprzyjacielska osade na polnocnym, dadza znac. I odwrotnie, jesli marynarze dostrzega wioske po naszej stronie, Keselo nas o tym zawiadomi. Nawet jesli nie bedziemy widzieli ruin, bedziemy dokladnie wiedzieli, gdzie one sa. -Wlasnie - przytaknal Dluga Strzala. - Kiedy z Zajaczkiem i Keselem wybralismy sie rzucic okiem na najblizsza osade, znalezlismy miejsce, skad ja doskonale widac. Podobny punkt jest po drugiej stronie ruin. Jezeli w tych dwoch punktach rozstawie lucznikow, beda szyli do wrogow jak do kaczek. Moze ten czy ow napastnik stoczy sie az na skalna polke, ale juz i tak bedzie martwy, wiec nie sprawi klopotu. - Przerwal na dluzsza chwile. - Chyba warto miedzy lucznikami a wrogiem ukryc zolnierzy z wloczniami - dodal. - Ci, ktorzy strzelaja, powinni sie zajmowac tylko tym i niczym wiecej. A kiedy juz zlikwiduja wiekszosc nacierajacych, wlocznicy beda mogli zejsc miedzy ruiny i dokonczyc dziela. Potem mozemy wykorzystac kamienie z ruin, by zablokowac nimi wyjscie z jaskini. Wtedy przeciwnik juz nam w zaden sposob nie zaszkodzi. -Bardzo sie ciesze, ze Dluga Strzala jest po naszej stronie - rzekl glosno komandor Narasan. * Nastepnego dnia o brzasku Zajaczek i Keselo szli polnocna krawedzia kanionu, wyprzedzajac armie Sorgana. -Calosc nie jest az taka skomplikowana, jak sie wydaje - tlumaczyl Keselo. - Sygnalow jest raptem dwadziescia kilka, wiekszosc dotyczy konkretnego zagrozenia. Najpierw macham flaga z boku na bok nad glowa, to oznacza niebezpieczenstwo. Nastepny sygnal mowi, gdzie ono sie czai. Flaga w gore, a potem w dol po prawej oznacza, ze wrog jest wlasnie z tej strony. -Sensowne - przyznal Zajaczek. -Jezeli ludzie maja sie zatrzymac, poruszam flaga do przodu i do tylu mniej wiecej na wysokosci kolan. Im wieksza odleglosc, tym obszerniejsze musza byc ruchy, bo gorzej widac sygnalizatora. -Wszystko to pieknie, ale tylko za dnia - zauwazyl Zajaczek. - Po zachodzie nie ma dla ciebie roboty. Keselo rozesmial sie serdecznie. -Noca jest znacznie latwiej. Korzystamy z pochodni, a te trudno przeoczyc. Trzymaj sie mnie, Zajaczku, bo mam przeczucie, ze bedziemy czesto przekazywac wiesci z jednej strony kanionu na druga. Jesli zechcesz, bede ci od razu tlumaczyl, co znacza. -Czy uzywanie takich sygnalow w czasie wojny nie jest ryzykowne? - zapytal Zajaczek. - Skoro w kazdej armii jest ktos, kto poznal kod flagowy, trudno o utrzymanie tajemnicy. -Nie, nie ma takiego problemu - odparl Keselo. - Znakow nie jest duzo, ale kazda trogicka armia przypisuje im wlasne znaczenie. Moge dowolnie dlugo obserwowac wrogiego zolnierza wymachujacego flaga i nie bede mial bladego pojecia, jakie informacje przekazuje swoim. Mamy zwyczaj zmieniac znaczenie sygnalow dosc czesto, zwlaszcza podczas wojny. -Wy, Trogici, uwielbiacie komplikacje. -Dzieki temu zycie jest bardziej interesujace. Rutyna traci nuda. 4 Przy uschlym drzewie nad osada stal wyjatkowo wysoki Maags.-Co tu robisz, Dluga Tyko? - spytal go Zajaczek. -Kapitan kazal mi biec przodem - odparl chudy marynarz. - Mam miec oko na trogickich machaczy od flag po drugiej stronie kanionu. Wlasnie jeden strasznie wywija szmatka do przodu i do tylu... Moze twoj przyjaciel zrozumie, o co mu chodzi. Keselo oslonil oczy dlonia. -Mowi, ze ruiny sa dokladnie pod nami - objasnil. -Przeciez wiemy - stwierdzil Zajaczek. - Stoimy przy martwym drzewie. -No tak - zgodzil sie Keselo - ale chcemy wiedziec, skad dokad ciagnie sie wioska. - Uniosl flage i skierowal ja na zachod. Zolnierz po drugiej stronie kanionu obrocil sie twarza w te sama strone i kilka razy machnal flaga. Keselo ruszyl we wskazanym kierunku, nie spuszczajac oczu z towarzysza. Gdy tamten gwaltownie rzucil flage na ziemie, przystanal. -Zaznacz to miejsce, Zajaczku - poprosil, a nastepnie pomachal flaga w przod i w tyl pomiedzy dlonmi. -Co to znaczylo? - spytal Zajaczek. -Podziekowalem mu. Jednoczesnie dalem mu znac w ten sposob, ze otrzymalem jego wiadomosc i jestem gotow czytac dalej, jezeli ma mi do przekazania cos jeszcze. -Sporo mozna powiedziec takim machaniem - zdziwil sie Zajaczek. -Wiele zalezy od sygnalizatorow - przyznal Keselo. - Ten, ktory stoi teraz po drugiej stronie, byl moim nauczycielem, to sierzant Grolt. Nie byl poblazliwy, o nie. Potrafil mi przylozyc, zebym przestal bujac myslami w oblokach. -Wszystko jasne. Patrz, idzie Dluga Strzala z kapitanem. Rzeczywiscie, pirat i lucznik zblizali sie do miejsca nad falszywa osada. -Tutaj? - zapytal Orli Nos. -Tak jest, panie kapitanie - odparl Keselo. - Wschodni kraniec ruin jest dokladnie w tym miejscu, a zachodni tam, za martwym drzewem. -Na pewno? -Sygnalizator po drugiej stronie rzeki dokladnie widzi wioske. Sorgan podszedl do krawedzi kanionu i zerknal w dol. -Nie przypuszczam, zeby nam sie udalo tedy zejsc - ocenil. - Za stromo. Musimy znalezc droge gdzies dalej. -Keselo, popros o pomoc swojego kompana - zaproponowal Dluga Strzala. Trogita podniosl flage i poruszyl nia kilka razy, a na koniec wykonal cos w rodzaju podwojnego zakretasa. -Co to bylo? - spytal Zajaczek. -Znak, ze zadaje pytanie. Moj nauczyciel sam wymyslil ten sygnal, zawsze staram sie go wykorzystac przynajmniej raz w kazdej naszej rozmowie. Nic mnie ten gest nie kosztuje, a jemu sprawia przyjemnosc. - Keselo przez dluzsza chwile uwaznie obserwowal sygnaly sierzanta Grolta. - Jest zejscie na dol, kapitanie, jakies sto krokow na wschod - odezwal sie wreszcie. - Zdaniem sierzanta uda nam sie zajac pozycje, nie alarmujac wroga. -Przejdzcie do zachodniej granicy wioski i tam tez sprobujcie znalezc jakas droge - zdecydowal Orli Nos. -Tak jest. -Zajaczku - odezwal sie Sorgan - cofnij sie brzegiem kanionu na tyle daleko, zeby cie w zaden sposob nie bylo stad widac, zejdz na skalna polke i powiedz Wolowi, zeby zatrzymal ludzi. Ma sie pojawic w zasiegu wzroku, dopiero kiedy bedziemy na miejscach. Jak przekazesz mu wiadomosc, wracaj do nas. Bedziesz tu potrzebny. -Tak jest, panie kapitanie! * Orli Nos poprowadzil piratow na dol waskim korytem strumienia, lucznicy zajeli pozycje, ktore wybral dla nich sygnalizator z drugiej strony kanionu. Keselo trzymal sie blisko Sorgana i uwaznie obserwowal sierzanta Grolta, odczytujac kolejne instrukcje. Niespodziewanie zdal sobie sprawe, ze okreslenie "pirat" nie jest w tej sytuacji najszczesliwsze, ale przez cale dziecinstwo oraz wczesne lata sluzby w armii komandora Narasana zawsze slyszal to okreslenie w stosunku do Maagsow. Orli Nos rzeczywiscie byl nieokrzesany, bez dwoch zdan, ale tez dbal o swoich ludzi i robil wszystko, zeby ulatwic im zycie. A to byla cecha dobrego przywodcy, tak zawsze twierdzil komandor Narasan. -Tutaj - rzekl Sorgan cicho. - Najpierw niech lucznicy zajma miejsca. Pozniej my ustawimy sie miedzy nimi a wioska, zeby ich bronic w razie potrzeby. Bedziemy musieli zablokowac atakujacych z dala od lucznikow, bo to oni maja przechylic szale zwyciestwa na nasza strone. Keselo, Zajaczek i Dluga Strzala, trzymajcie sie razem. Jestescie odpowiedzialni za lacznosc tutaj, pomiedzy naszymi grupami, a na dodatek jeszcze z sygnalizatorem komandora. Musze was miec pod reka, zebym w razie potrzeby nie szukal. Ludzmi po drugiej stronie wioski dowodzi Wielka Piesc. Zadbamy, zeby lucznicy zaczeli strzelac w tym samym momencie. Jak bedziemy gotowi, Keselo zamacha do zolnierza po drugiej stronie i ktos tam da znak Wolowi, grajac na rogu. Uzgodnilismy to z Narasanem, zanim jeszcze ruszylismy w droge. Tutaj nikt nie ma prawa zatrabic, poki nie ruszymy do ataku, bo w przeciwnym razie Wol za wczesnie pojdzie skalna polka. Musi we wlasciwym czasie ruszyc, jak gdyby sie niczego nie spodziewal. Wtedy nieprzyjaciel powinien zaatakowac. Dluga Strzala zdecyduje, kiedy zaczac strzelac, a jesli twoj rodak po drugiej stronie kanionu zobaczy, ze jakis wrog ciagnie w nasza strone, da nam znac, zebysmy byli gotowi na jego przyjecie. Wszystko jasne? -Tak jest, panie kapitanie! - odparl Keselo, nasladujac Zajaczka. Sorgan blysnal zebami w usmiechu. Wydawalo sie, ze z jakiegos tajemniczego powodu przestali sie bac najgorszej i jedynej broni slugowMagha. Dlugie dzidy o grotach zatrutych jadem byly doskonala bronia w tych warunkach, a swiadomosc, ze wrog nie nalezy do istot szczegolnie inteligentnych, dawala zolnierzom i piratom coraz wieksze przekonanie, ze wojna nie bedzie trudna. Tylko Keselo nadal mial watpliwosci. Zawsze byl przygotowany na niemile niespodzianki. * Zajaczek i Keselo ruszyli, by dolaczyc do Dlugiej Strzaly na czele dhrallijskich lucznikow. Skradali sie pustym korytem wyschnietego strumienia. Po krotkiej chwili sygnalista na drugim brzegu rzeki uczynil flaga gwaltowny gest. -To tutaj - szepnal Keselo. Dluga Strzala dal znac swoim ludziom, by sie zatrzymali. Cicho i ostroznie poszedl na zwiady. Wrocil bardzo szybko. -Znamy to miejsce - szepnal. - Bylismy tutaj. -Chcesz powiedziec, ze stad obserwowalismy wioske? Skinal glowa. -Ustawie lucznikow na stoku pagorka, po wschodniej stronie potoku. Sorgan i jego ludzie moga sie ukryc w korycie. Trawa na pagorku jest wysoka, ukryje lucznikow. Ludzie Sorgana niech czekaja. Nikt nas nie dostrzeze, poki Wol nie pojawi sie na skalnej polce. A wtedy wrog zobaczy nas tylu, ze strach go ogarnie. Ruszajmy, czas zajac pozycje. * Gdzies daleko przetoczyl sie w kanionie dzwiek rogu - Wol otrzymal rozkaz do marszu. W tym samym czasie Sorgan poprowadzil ludzi wyschnietym korytem potoku. -To tutaj, kapitanie - powiedzial Zajaczek cicho. - Lucznicy czekaja za tym pagorkiem. Kiedy Wol pojawi sie na skalnej polce, wrog powinien ruszyc do ataku. Daleko nie zajdzie, bo lucznicy celnie strzelaja. Ale kiedy zobaczy Dhrallijczykow nad osada, sprobuje pewnie zmiesc ich z powierzchni ziemi. Wtedy na nas przyjdzie kolej. To koryto prowadzi miedzy lucznikami a wrogiem, wiec atakujacy beda musieli najpierw nas pokonac. Sorgan przyjrzal sie uwaznie stokowi kanionu. -Twoj towarzysz po drugiej stronie rzeki ma bystry wzrok, Keselo - stwierdzil. - Znalazl nam doskonale miejsce. -Sierzant Grolt to weteran, kapitanie - odparl Keselo. - Trudno zliczyc, w ilu bitwach bral udzial. Sorgan gestem dal znac swoim ludziom, ze maja isc za nim. -Ciszej! - warknal na kapitana, ktory prowadzil pierwsza zaloge. - Wrog jest niedaleko, nie moze nas uslyszec. -Wiem, co robie, Sorganie - odparl Maags. - Nie musisz mnie prowadzic za reke. -No to rob, co do ciebie nalezy, i przestan sie ociagac - odwarknal kapitan. Keselo o malo sie nie rozesmial. Najwyrazniej wsrod Maagsow nie istnialo cos takiego jak wojskowe formalnosci. -Idzcie obaj gdzies, gdzie bedziecie lepiej widzieli, co sie dzieje - zarzadzil Orli Nos, patrzac na Kesela i Zajaczka. - Keselo powinien widziec swojego przyjaciela po drugiej stronie kanionu, a Zajaczek niech wypatruje ataku. Chce natychmiast wiedziec, kiedy wrog zmieni kierunek. -Tak jest, kapitanie - odpowiedzial Zajaczek, szukajac wzrokiem odpowiedniego miejsca. - Chyba tam bedzie dobrze - wskazal skalke mniej wiecej w polowie zbocza pagorka. - W tej trawie bedziemy niewidoczni, ale sami zobaczymy wszystko, a przy tym nadal jestesmy w zasiegu glosu. Sorgan wzruszyl ramionami. -Ja ci radze: rob, jak chcesz - rzucil. Zajaczek poprowadzil Kesela w gore. Kiedy zakryla ich zwisajaca nad osada skalna polka, popelzli przez wysoka trawe, az dotarli do skaly pomiedzy Sorganem i Dluga Strzala. -No i co? - szepnal. - Bedziesz widzial wszystko? Keselo uniosl lekko glowe. -W porzadku - ocenil. - Jesli bede musial przeslac sygnaly, przejde na druga strone skalki, tam wrog mnie nie dostrzeze. -No, jestesmy na miejscu - uznal Zajaczek. - Teraz juz pozostaje nam tylko czekac. -Dla nas to nie nowina - stwierdzil Keselo. Rzeka na dnie kanionu zakrecala w tym miejscu. Gdy Wol wymaszerowal zza zakretu na polnocnej skalnej polce, Keselo zwrocil uwage, ze za nim szli chyba najpotezniejsi zeglarze z armii Sorgana, a kazdy trzymal w dloniach dluga wlocznie. Jasne, byla w tym jakas logika, lecz mocno watpil, zeby sludzy Vlagha, pchnieci do ataku, w ogole zwrocili uwage na wzrost piratow. Zerknal na wioske, ale nie dostrzegl tam zadnego ruchu. Byl pewien, ze wrog obserwuje maszerujacych zeglarzy, a mimo to nie atakowal. -Na co czekaja? - spytal Zajaczek podenerwowany. -Pewnie chca, zeby na polce pod nimi znalazla sie jak najwieksza grupa - odparl Keselo. - W przeciwnym razie wiekszosc zolnierzy Orlego Nosa moglaby uciec. - I wtedy wlasnie Keselo dostrzegl jakies poruszenie w cieniach pod zwisajaca skala. - Zaczynaja - powiedzial. -Najwyzszy czas - ucieszyl sie Zajaczek. Gdzies z mroku za osada dobiegl grzmiacy ryk. Na ten sygnal male zakapturzone postacie wyprysnely z cienia. Fala napastnikow przelala sie przez starozytne ruiny, przez dziure w murze i poplynela stromym stokiem ku skalnej polce. -Dluga Strzalo! - krzyknal Zajaczek. -Widze - odparl lucznik, wstajac. -Strzelajcie! -Za wczesnie. Niech jak najwiecej celow wyjdzie na otwarta przestrzen. Zajaczek zdusil przeklenstwo. -Zawsze to samo - poskarzyl sie Keselo. - Czasami wydaje mi sie, ze ten czlowiek ma w zylach lod, nie krew. A Dluga Strzala czekal, obserwujac szarze zakapturzonych postaci. -Wystarczy - zdecydowal wreszcie, podnoszac do ust dlugi zakrzywiony rog. Pojedyncza nuta, mila dla ucha, powedrowala echem daleko w glab kanionu. Na ten znak lucznicy jak jeden maz uniesli luki, naciagneli cieciwy i czekali, az echo ucichnie w oddali. Wtedy Dluga Strzala zatrabil po raz drugi, ostrzej, krocej. Lucznicy wspolnie zwolnili cieciwy. Chmura strzal wyszla na spotkanie drugiej, wypuszczonej z przeciwnej strony osady, gdzie lucznikami dowodzil Wielka Piesc. I spadly ostre pociski na nieprzyjacielskie sily, a w powietrze podnioslo sie wielkie westchnienie, gdy setki zakapturzonych postaci potoczyly sie bezladnie po stromym zboczu. Lucznicy strzelali najszybciej, jak potrafili. Deszcz smierci spadl na wroga, martwe ciala zascielily ziemie. Przy zyciu nie pozostal chyba nikt. Mimo to kolejne zastepy wroga wciaz wylewaly sie z ruin wioski, bez wahania wychodzily na odslonieta przestrzen, wystawiajac sie na strzaly. -Co za glupota! - wyrwalo sie Zajaczkowi. - Czy oni w ogole nie mysla? -Najwyrazniej nie - stwierdzil Keselo. - Chyba o rym wlasnie mowil nam stary szaman, pamietasz? Nawet jesli zostanie tylko jeden nieprzyjaciel, bedzie atakowal. -Doskonaly sposob na szybka utrate armii - rzekl Zajaczek. - Oby nam nie zabraklo strzal. -Jedna rzecz mnie dziwi - zastanowil sie Keselo. - Oni chyba nie rozumieja, jak sa zabijani. Wyglada na to, ze nie znaja naszej broni i nie wiedza, jaka moze byc niebezpieczna. Zajaczek pokazal w usmiechu wszystkie zeby. -Jak to mowia: glupi przeciwnik to dar bogow. * Bezsensowna szarza trwala prawie godzine, az w ktoryms momencie ponownie z trzewi gory zagrzmial ryczacy glos. Na ten znak zastepy wroga zmienily kierunek i ruszyly w gore, ku wzniesieniu, gdzie stali towarzysze Dlugiej Strzaly, oraz w druga strone, ku lucznikom dowodzonym przez Wielka Piesc. -No, chyba ktos sie wreszcie obudzil - zauwazyl Zajaczek. Lucznicy szyli teraz do wroga nacierajacego pod gore, martwe ciala padaly setkami, niczym dorodne ziarno pszenicy wysypujace sie z klosa. Sludzy Vlagha, niepomni na ogromne straty, bez wytchnienia pieli sie pod gore, kilku nawet dotarlo do koryta wyschnietego strumienia, gdzie czekali na nich ukryci ludzie Orlego Nosa. Maagsowie zerwali sie na nogi i powitali atakujacych dlugimi wloczniami o zatrutych grotach. I tak trwala ta nierowna walka jeszcze dobry kwadrans, gdy Keselo zauwazyl, ze z ruin wychodzi coraz mniej zakapturzonych postaci. -Naszemu wrogowi koncza sie wojownicy - oznajmil Zajaczkowi z szerokim usmiechem. -Straszna szkoda - skrzywil sie pirat. * -Niemozliwe! - krzyknal Dluga Strzala. -Daj spokoj, po prostu nie bylo ich tak znowu duzo. - Keselo chcial uspokoic lucznika. - Vlagh ma pewnie w odwodzie kolejne oddzialy, ale trzyma je w Pustkowiu. -Nie o to mi chodzi - przerwal Dluga Strzala. - Zobacz, tam, tuz nad skalna polka, jeden z nich sie rusza! Keselo oslonil oczy, powiodl wzrokiem po stoku. -Nie widze zadnego... -Troche w lewo, pod tamtym drzewem z wystajacymi korzeniami - podpowiedzial Dluga Strzala. Trogita uchwycil ruch, a w nastepnej chwili dostrzegl, jak po cialach martwych towarzyszy pelznie zakapturzona postac. Zajaczek takze dostrzegl zywego wroga. -Aha, widze. Pewnie na strzale, ktora go dosiegla, bylo za malo trucizny. -To nie ma nic do rzeczy - zaoponowal Dluga Strzala. -A moze udawal trupa, schowal sie miedzy cialami, zeby potem pojsc za Wolem. Dluga Strzala pokrecil glowa. -Nie maja tyle sprytu. -Zobaczcie, nastepny! - krzyknal Keselo. - Troche na prawo od tego pierwszego. A moze on wylazi z jakiejs dziury w ziemi? -Jeszcze jeden! - syknal Zajaczek. - Jest ich coraz wiecej! Ktorys z zakapturzonych ludzi-wezy skoczyl nagle na skalna polke, zanurkowal pod dlugimi wloczniami i ukasil jednego z poteznych Maagsow idacych za Wolem. Zeglarz zesztywnial i upadl, ale jeszcze zanim znalazl sie na ziemi, napastnik cial drugiego pirata kolcami rozmieszczonymi na przedramieniu. Odwrocil sie - i na tym zakonczyl walke, bo kolejny Maags scial mu glowe ciezkim toporem. -Wylaza spod ziemi na calym stoku! - krzyknal Zajaczek. Dluga Strzala strzelal raz po raz, ale z kryjowek wciaz wypelzaly zakapturzone postaci, szybko pokonywaly krotki dystans dzielacy je od skalnej polki i atakowaly zaskoczonych Maagsow. Te stworzenia, ktore Orli Nos ochrzcil mianem ludzi-wezy, faktycznie zachowywaly sie jak weze: podpelzaly w poblize skalnej polki i uderzaly Maagsow tak predko, ze niczego niespodziewajaca sie ofiara nie miala czasu zareagowac w samoobronie. Smiercionosny jad zbieral obfite zniwo, Maagsowie targani konwulsjami krzyczeli w agonii, a ludzie-weze uderzali ciagle na nowo. Wol wykrzykiwal rozkazy, jego ludzie z wolna odzyskiwali spokoj i ustawiali sie w szyku - najpierw w malych grupkach, trzymajac przeciwnika na dystans za pomoca dlugich wloczni, az wreszcie juz w bardziej zwartych formacjach ruszyli na zbocze, skutecznie wybijajac slugi Vlagha. Jednak Wol stracil ponad polowe ludzi. Gdy wykonczyli ostatnia poczware, z cieni w glebi gory dobiegl raz jeszcze ogluszajacy ryk. Na ten sygnal ludzie-weze atakujacy pozycje Sorgana nagle sie odwrocili i uciekli miedzy ruiny. * Sorgan byl tak wsciekly, ze nieomal plul piana. Ciskal przeklenstwami przy kazdym kroku. -Dlaczego nie powiedziales slowa o tym kretowisku?! - naskoczyl na Kesela. -Kapitanie, nic nie wiedzielismy! Skupilismy sie na obserwacji ruin, sadzilismy, ze ludzie-weze tam sie ukryja. Nie przyszlo nam do glowy, zeby wypatrywac jakichs nor. -To moja wina, kapitanie - stwierdzil Dluga Strzala. - Powinienem byl sie zorientowac, wszelkie podpowiedzi mialem przed oczami. -Historia zaczyna sie powtarzac, nie wydaje sie wam? - spytal Zajaczek. - Najpierw znajdujemy schody, ktore prowadza donikad, bo sa tylko przykrywka dla wejscia do jaskini, potem falszywa antyczna osada okazuje sie tez malo wazna, bo glowny atak ludzie-weze przypuscili z kretowisk pod skalna polka. Zdaje sie, ze Vlagh robi z nami, co chce. -A zeby bylo jeszcze gorzej, czekali sobie spokojnie w tych norach i pozwolili nam zawedrowac az do konca kanionu - zzymal sie Sorgan. - Teraz siedzimy w pulapce, ludzie-weze sa wszedzie pomiedzy nami a kraina pani Zelany. Wyglada mi na to, ze nie zasluzylismy na wyplate. Keselo, skocz na gore i pomachaj flaga. Musze pogadac z komandorem. Wpadlismy jak... sliwka w kompot. -Panie kapitanie, wybijmy ich do nogi! -Bez sensu. Sam powiedziales, ze te ruiny nie maja wiekszego znaczenia. Teraz musze pogadac z Narasanem, wymyslic, jak ludzi zywych wyprowadzic z kanionu. A sprawy nie wygladaja najlepiej. Keselo i Zajaczek wracali na skraj kanionu wyjatkowo ostroznie. Omijali kazda dziure na sciezce, kazda kupke piachu. Widzieli, jak blyskawicznie stwory zaatakowaly Maagsow na skalnej polce, wiec nic dziwnego, ze nerwy mieli napiete jak struny. Sierzant Grolt stal na poludniowym stoku. Pierwszy jego sygnal trudno byloby nazwac grzecznym zwrotem. Mozna go w przyblizeniu przetlumaczyc jako pytanie: "Slepi jestescie czy co?!". Ozdobiony zostal paroma machnieciami i zawijasami, ktore nasuwaly na mysl skojarzenie, ze Grolt poparl swoja wypowiedz kilkoma grubszymi slowami. Przypuszczalnie tylko dlatego, ze tuz obok stal komandor Narasan, zolnierz powstrzymal sie od dluzszej wypowiedzi skladajacej sie ze slow rzadko uzywanych w dobrym towarzystwie. * Keselo zasygnalizowal "nagly wypadek", a potem "narada". Pozniej wskazal flaga w dol. Zapewne nie bylo to konieczne, gdyz komandor Narasan musial doskonale widziec, co sie dzialo na polnocnym stoku, i przypuszczalnie rozkazalby sierzantowi wystapic z taka sama sugestia. Grolt kilkakrotnie przekazal "natychmiast", a potem zwinal flage, ucinajac w ten sposob wszelka dyskusje. -No i co? - spytal Zajaczek. -Komandor nas uprzedzil - odparl Keselo. - Grolt sygnalizowal narade, zanim rozwinalem flage. Wracajmy do kapitana. Komandor Narasan chce z nim rozmawiac jak najszybciej. -Mam nadzieje, ze cos wymysla, bo na razie siedzimy po uszy w... kompocie. -Co ty powiesz - rzucil Keselo oschle. 5 Maagsowie Sorgana spiesznie wznosili barykade wzdluz koryta wyschnietego strumienia, gdzie ukryli sie, by bronic lucznikow.-Przynajmniej maja jakies zajecie - stwierdzil Orli Nos nieszczegolnie zadowolony. - Chociaz licho wie, czy te umocnienia na cokolwiek sie zdadza. Nigdy jeszcze nie walczylem z przeciwnikiem, ktory atakuje spod ziemi. Co Narasan ma do powiedzenia? -Sierzant Grolt sygnalizowal narade, zanim rozwinalem flage, panie kapitanie - zameldowal Keselo. - Komandor Narasan zgadza sie, ze czas porozmawiac. -Wiedzialem. No to chodzmy na dol, przekonamy sie, czy ma jakies pomysly na wyciagniecie nas z tego bagna. -Tylko ostroznie - poradzil Dluga Strzala. - Lepiej nie deptac po zadnych norach. -Bede uwazal - zapewnil go Sorgan. Poniewaz faktycznie musieli uwazac, schodzili bardzo wolno i dopiero poznym popoludniem dotarli do skalnej polki, gdzie Wol zapedzil swoich ludzi do roboty - sciagali jad z martwych wrogow, ktorych ciala pietrzyly sie calymi stertami. -Chce wcielic w zycie pana pomysl, kapitanie - przyznal. - Przy forcie Skella wspominal pan o zaostrzonych kolkach zatrutych jadem. Jak popatrzylem na ludzi, ktorzy nie maja zadnego schronienia, pomyslalem, ze skoro brak czasu na budowe czegos solidnego, przynajmniej postawimy ostrokol. -Kolki o zatrutych koncach to niezla mysl - zgodzil sie Sorgan. - Powiedz ludziom, zeby robili swoje, i chodz z nami. Urzadzamy z Narasanem narade, a ty byles najblizej tego kretowiska. Mam nadzieje, ze powiesz nam, czego powinnismy szukac, na co uwazac. Jezeli bedziemy musieli sprawdzac wloczniami kazdy centymetr gruntu, nie dojdziemy do Lattash nigdy. -Nie bede sie sprzeczal - powiedzial Wol. Przeszli zasypana skalami polke i zaglebili sie w krzewy porastajace zbocze ponizej. Wtedy wlasnie gdzies z trzewi gory dobiegl ich potezny huk, a nastepnie suchy trzask. Chwile pozniej ziemia zadrzala. -Co to bylo? - spytal Zajaczek niepewnym glosem. Dluga Strzala opadl na kolana, przylozyl ucho do ziemi. Gdy po chwili wstal, na jego twarzy widnial szeroki usmiech. -Nasz przeciwnik ma klopoty - oznajmil. - Mozna chyba nawet powiedziec, ze ktos pospieszyl nam z pomoca. -Nic nie rozumiem - przyznal Keselo. -Przed chwila poczuliscie trzesienie ziemi. Dosc slabe, ale to pewnie dopiero poczatek. Przewiduje wkrotce nastepne wstrzasy. Nam one specjalnie nie zaszkodza, bo jestesmy na powierzchni. Pomyslcie jednak, co sie dzieje z mieszkancami Pustkowia, ukrytymi w jaskiniach, norach i podziemnych korytarzach. Tak... w czasie trzesienia ziemi zdecydowanie lepiej byc na powierzchni. -Czyzby Eleria snila? - spytal Keselo. Dluga Strzala pokrecil glowa. -Eleria i Lillabeth sa zwiazane raczej z woda. Jesli chodzi o ziemie, pewnie zadzialal Yaltar albo Ashad. -O kim wy mowicie? - zapytal Sorgan podejrzliwym tonem. -Zanosi sie na to, ze dostaniemy pomoc, kapitanie - odparl Dluga Strzala wymijajaco. -Kazda pomoc jest mile widziana - stwierdzil Sorgan. - Chodzmy. Trzeba sie naradzic z komandorem, a do zmierzchu coraz blizej. Nie chcialbym wracac na gore noca. * Do strumienia doszli po prawie nagim fragmencie zbocza, mimo to szli bardzo ostroznie, sprawdzajac nieliczne krzewy wloczniami i mieczami. Nie napotkali wroga. -Kamien z serca, kapitanie - odezwal sie Wol, gdy staneli nad woda. - Przez tych ludzi-wezy zrobilem sie nerwowy. -Kapitanie! - zawolal Narasan z drugiego brzegu. - Dlaczego tak dlugo? Co was wstrzymywalo? -Ostroznosc! - odkrzyknal Orli Nos. Odwrocil sie do Dlugiej Strzaly. - Czy ludzie-weze potrafia plywac albo, co gorsza, przyczaic sie pod woda? -Nie, kapitanie, to jednak weze, nie ryby. -No i dobrze. Idziemy, poki jeszcze jasno. - Nagle podniosl glowe. - Komandorze, niech twoi ludzie rozpala ogien. Im wiecej swiatla, tym lepiej. - Energicznym krokiem wszedl do potoku, rozchlapujac wode. * Zebrali sie przy ognisku rozpalonym przez Rudobrodego, Gunde i Jalkana. -Niewiele widzielismy z przeciwleglego skraju kanionu - rzekl komandor Narasan. - Wydawalo nam sie, ze sporo nieprzyjaciol biegnacych w strone skalnej polki padlo, udajac niezywych, gdy lucznicy zasypali ich gradem strzal. -Dluga Strzala twierdzi, ze sa na takie sztuczki za glupi - odparl Orli Nos. - Wol, ty byles najblizej. Powiedz, co widziales. -Bylismy zadowoleni, kiedy lucznicy przypuscili atak na wroga szarzujacego po zboczu. Szybko zalatwili sprawe, wiec myslelismy, ze juz po wszystkim. Ale akurat wtedy z roznych krecich dziur w ziemi zaczeli wylazic nowi napastnicy, doslownie pare krokow od nas, a mysmy juz prawie swietowali zwyciestwo. Spadli na nas jak grom z jasnego nieba i od razu zaczeli kasac i zadlic ludzi. Zanim sie pozbieralem i zaczalem wydawac rozkazy, polowa moich juz padla trupem. W koncu wygralismy, ale zaplacilismy za to slono. -Moga sie poruszac pod ziemia?! - spytal Gunda z niedowierzaniem. - Tak sie nie walczy. W zyciu nie slyszalem o podobnej metodzie. Zaden przyzwoity zolnierz tak sie nie zachowuje. -Popelnilismy gruby blad, traktujac ich jak zolnierzy - stwierdzil Dluga Strzala. - Zolnierze, piraci czy wojownicy dzialaja w grupach, natomiast mieszkancy Pustkowia nie rozumuja w ten sposob. Atakuja kazdy z osobna. Nie maja wystarczajacej sily, by stawic czolo dobrze uzbrojonemu wojownikowi, ale przeciez nie sila jest im potrzebna, wystarczy predkosc. Najwazniejsze jednak, ze musza sie znalezc blisko swojej ofiary. Innymi slowy, musza ja zaskoczyc. Bez elementu zaskoczenia nie maja szans na zwyciestwo. -Rudobrody, znasz okolice lepiej niz kazdy z nas - odezwal sie Sorgan. - Sa jakies gorskie przejscia, ktorymi moglibysmy wrocic do Lattash, zamiast ciagnac tym przekletym kanionem? Dhrallijczyk zawiesil wzrok na pobliskich szczytach. -To sie raczej nie uda - rzekl wreszcie. - Za wczesna pora roku. Znam kilka przejsc wysoko w gorach, ale teraz beda jeszcze pod sniegiem. -No to nici z innego wyjscia - podsumowal Sorgan ponuro. - Wyglada na to, ze bedziemy cala droge powrotna do Lattash deptac po wezach. -Jak do tej pory nasz wrog poslugiwal sie glownie podstepem - zauwazyl Narasan w zamysleniu. - Najpierw uraczyl nas widokiem schodow, ktore mialy na celu jedynie ukrycie wejscia do podziemnych korytarzy, potem podstawil nam pod nos falszywe osady, ktore same w sobie takze nie mialy wiekszego znaczenia. Przypuszczam, ze obie strony kanionu sa usiane krecimi dziurami pelnymi wezy. Co krok to przeciwnik, niezaleznie od tego, dokad pojdziemy. Caly kanion jest smiertelna pulapka. -Krycie sie w norach jest zgodne z natura wezy - dodal Dluga Strzala. - Dziury w ziemi stanowia dla nich zarowno schronienie przed niekorzystnymi warunkami, jak i kryjowke, z ktorej atakuja. Weze instynktownie chowaja sie w jamach, ale na instynkcie konczy sie ich inteligencja. -Skoro sa takie, delikatnie mowiac, glupie, to skad sie im wziely pomysly na falszywe schody i osady? - zapytal Narasan. -Przypuszczam, ze to raczej wymysl Vlagha - odezwal sie Rudobrody. - Ta istota zachowuje sie w pewnym sensie jak rybak. Schody i osady sa jej przyneta. -A mysmy te przynete lykneli - dokonczyl Zajaczek - razem z haczykiem, splawikiem i zylka. Teraz musimy sie urwac. -Czy ktos wie, jak wypedzic wroga z kryjowki? - zainteresowal sie Gunda. - Woda, dymem? -Mozna sprobowac - przystal na to Narasan. - Dym bylby lepszy. Nawet jezeli nie zabije nieprzyjaciela, odsloni nam jego kryjowki. Nagle dal sie slyszec przeciagly dudniacy huk dochodzacy z glebi ziemi, zaraz potem kanion zadrzal i tym razem byl to wstrzas znacznie mocniejszy niz poprzednio. Ze stokow potoczyly sie wielkie odlamy skalne. W nastepnej chwili rozlegl sie ogluszajacy grzmot, rozblyslo oslepiajace swiatlo blyskawicy. To przybyl Veltan. Oczy mial ogromne, twarz smiertelnie blada. -Uciekajcie z kanionu! - krzyczal. - Jestescie w niebezpieczenstwie! -Co sie dzieje?! - spytal komandor. -Ruszaj, Narasanie! Jesli tu zostaniesz, zginiesz! Biegnij! Zabierz ludzi za krawedz kanionu, pociagnij ich pare kilometrow w gory! Jestescie w najbardziej niebezpiecznym miejscu na swiecie! Wynoscie sie stad jak najszybciej! Z glebi gor dobiegla kolejna seria ostrych trzaskow, ziemia pod stopami ludzi zaczela sie trzasc, tym razem tak gwaltownie, ze trudno bylo utrzymac rownowage. Wtedy ze wschodu dal sie slyszec jeszcze inny dzwiek, z niczym nieporownywalny, a razem z nim na powierzchnie wydostal sie gruby slup dymu i kamieni. Strzelil wysoko w niebo. -Gora ognia! - wrzasnal Rudobrody i rzucil sie pedem przez wode. * -Teraz! - krzyknal Dluga Strzala ochryple, gdy trzesienie ziemi uspokoilo sie nieco. - Predko, zanim znowu sie zacznie. Orli Nos prowadzil. Przebiegli przez plytki strumien. Komandor Narasan i Rudobrody juz wspinali sie na przeciwlegle zbocze. -Zajaczku, pedz na skalna polke! - rozkazal Orli Nos. - Kaz ludziom Wola uciekac na krawedz kanionu, bo inaczej glazy pogrzebia ich zywcem! -Tak jest, kapitanie! - rzucil Zajaczek juz w biegu. Gdy Sorgan, Keselo i Dluga Strzala dotarli do polnocnej skalnej polki, ziemia targnely kolejne wstrzasy. Dluga Strzala obrzucil zbocze badawczym spojrzeniem. -Tedy! - krzyknal, omijajac wielki odlam skalny, ktory nagle wyrosl na srodku przejscia. Posypal sie grad kamieni - to ze stoku zeszla lawina skalna. Schronili sie za ogromnym glazem. W natezeniu sluchali, jak staczajace sie odlamki skal wala w ich prowizoryczna tarcze. -O czym wlasciwie mowili Veltan i Rudobrody? - zapytal Orli Nos. - Co to jest gora ognia? -To gora, ktora pluje stopiona skala - odparl Dluga Strzala. - Widzialem takie kamienie na ziemiach plemienia Starego Niedzwiedzia. -Daj spokoj, przeciez skala sie nie topi - zaprotestowal Sorgan. -Wszystko zalezy od mocy ognia. A kiedy juz sie stopi, poplynie kanionem jak woda. * Biegli pod gore, od jednego niepewnego schronienia do drugiego. Chwilami ziemia przestawala sie trzasc, wtedy zamieraly osuwiska. Zanim dotarli do krawedzi kanionu, z trudem lapali oddech. -Bogowie! - wydyszal Sorgan, patrzac na wschod w kompletnym oslupieniu. Keselo takze spojrzal w tamta strone. Zobaczyl czarny dym miedzy blizniaczymi gorami tworzacymi waskie przejscie u wlotu kanionu. Ziemia zatrzesla sie znowu, zadrzala od poteznego wybuchu. W tej samej chwili z obu wierzcholkow wystrzelily gejzery plynnego ognia. Siegnely nieba, a potem spadly na pobliskie szczyty i poplynely stokami. -Biegiem! - wrzasnal Sorgan do swoich ludzi. - Jak najdalej od kanionu! Maagsowie stali jak wryci i przygladali sie niezwyklej eksplozji. -Ruszcie sie!!! - wyl Sorgan. - Uciekajcie, bo zginiecie!!! Keselo przechylil sie przez krawedz kanionu, zerknal w dol. Z ukrytego do tej pory wejscia do podziemnej jaskini tryskala fontanna ognia, zalala blaskiem strome zbocza. Czerwona skala splywala po stoku, a gdy dosiegla strumienia, w powietrze z sykiem wzniosl sie oblok pary. Keselo pognal, jakby go wszyscy diabli gonili. * Erupcje blizniaczych wulkanow trwaly do konca dnia i przez cala noc. Armia Orlego Nosa zbierala sie powoli na polnocnym stoku pobliskiej gory, najwyrazniej w nadziei, ze wzniesienie uchroni ich przed stale wzbierajaca lawa. Nad ranem Wol, ktory skrzykiwal swoich ludzi rozproszonych w okolicy - tych, ktorzy przezyli spotkanie z ludzmi-wezami oraz wybuch roztopionej skaly - na ostatnich nogach stawil sie na miejscu zbiorki. -To na razie wszyscy, kapitanie - zameldowal. - Nikogo wiecej nie znalazlem. Jeszcze gdzies sa ludzie, ale na pewno glebiej w gorach. I to daleko. -Spotkaliscie jakiegos czlowieka-weza? - zapytal Sorgan. -Ani jednego, kapitanie. Poniewaz rozumu maja niewiele, pewnie pochowali sie w podziemnych korytarzach, a to przeciez ostatnie miejsce, gdzie istota inteligentna szukalaby schronienia. Moim zdaniem to juz koniec, kapitanie. Nasi wrogowie sie ugotowali. - Lekko zmarszczyl czolo. - Szkoda, ze zmarnowalo sie tyle miesa... ale nie przepadam za pieczonymi wezami. -Tez sie bez nich jakos obejde - przytaknal Sorgan. - Nie ma czego zalowac. Musimy przyjac, ze jesli piekly sie w temperaturze, w ktorej topnieje skala, prawie na pewno sie przypalily. -Tak przypuszczam. Dluga Strzala stal opodal. Przywolal do siebie gestem Zajaczka oraz Kesela i we trzech odeszli na bok. -Pani Zelana chce z wami porozmawiac - rzekl cicho. -Do Lattash kawal drogi - zaprotestowal Zajaczek. -Pani Zelana jest tutaj. Czeka na was w lasku, niedaleko. -A ty skad o tym wiesz? - zapytal Keselo. - Przeciez widze cie caly czas, od chwili kiedy wyszlismy z kanionu, i nie zauwazylem, zeby ktos do ciebie podchodzil. -Dluga Strzala i pani Zelana rozmawiaja tak, ze nikt inny ich nie slyszy - powiedzial Zajaczek. - Jak stalismy w Kwecie na kotwicy, wtedy gdy paru Maagsow mialo chrapke na zloto kapitana, gadali tak bez przerwy. - Nagle spojrzal na Dluga Strzale przenikliwie. - Jak daleko poplynie ta stopiona skala? -Przypuszczam, ze az do morza. A dlaczego pytasz? -Wobec tego zniszczy Lattash. -Prawdopodobnie. Wodz Bialy Warkocz bedzie musial znalezc dla swojego plemienia jakies inne miejsce. -Wszystko jedno, ale przeciez pani Zelana przechowuje zloto w tej jaskini tuz nad osada, a jesli skala wplynie do srodka, stopi zloto, wszystko sie zmiesza i nie dostaniemy wyplaty, zgadza sie? -Niech cie o to glowa nie boli - uspokoil marynarza Dluga Strzala. - Pani Zelana na pewno juz przeniosla zloto w bezpieczniejsze miejsce. - Rozejrzal sie dookola. - Czeka wsrod tych drzew. Posluchajmy, co ma do powiedzenia. Pani Zelana i Eleria siedzialy na omszalym pniu na polance posrodku gaju. -Cali jestescie? - spytala Kesela i Zajaczka, gdy za Dluga Strzala wyszli spomiedzy drzew. -Zdaje sie, ze tak - odpowiedzial lucznik. - Czy twoj mlodszy brat, pani, pamietal, by ostrzec kuzyna kapitana Sorgana, Skella? Kapitan zamartwia sie tym od wczoraj. -Veltan powiadomil go pierwszego - odpowiedziala Zelana. - Przekaz Sorganowi, ze niepotrzebnie sie martwi. -Twoj mlodszy brat, pani, zostawil nam niewiele czasu na ucieczke. Szkoda, ze nie uprzedzil nas wczesniej. -To nie jego wina - odezwala sie Eleria. - Yaltarowi wulkan wymknal sie spod kontroli. Vash czasem przesadza. -Kto to jest Vash? - spytal Zajaczek. -Powiedzialam Vash? - zdziwila sie Eleria. - Przejezyczylam sie. Chodzilo mi o Yaltara. -Sprobujcie zrozumiec tego chlopca - pani Zelana zaczela tlumaczyc wychowanka Veltana. - Zaskoczyly nas te kretowiska, a Yaltar bardzo nie lubi niespodzianek, dlatego zareagowal zbyt gwaltownie. -Innymi slowy, wszystkie te wybuchy i trzesienia ziemi byly czyms takim jak wysniony cieply wiatr Elerii? - upewnil sie Zajaczek. -E tam, Kroliczku, przeciez moj wiatr byl bardzo mily, a ten wulkan - okropny! - zaprotestowala Eleria. - Chlopcy zawsze robia mnostwo halasu. Wiecznie sie popisuja. -Przyznasz jednak, berbeciu, ze plynna skala rozwiazala problem podziemnych jaskin i spalila wszystkich ludzi-wezy - zauwazyl Zajaczek. - Przed wybuchem siedzielismy w klopotach po uszy, teraz mamy przed soba wolna droge. -Wybacz mi, pani, ale nie wszystko rozumiem - odezwal sie Keselo. - Skoro ty sama oraz twoja rodzina potraficie spowodowac takie katastrofy, po co klopotaliscie sie szukaniem najemnej armii? Przeciez mozecie sami pokonac przeciwnika. -Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana - rzekla pani Zelana. - Vlagh stworzyl nieprzebrane zastepy wiernych mu slug, jest ich znacznie wiecej niz mieszkancow naszych czterech krain, a przy tym sa wyjatkowo dzicy. Gdy dowiedzielismy sie, ze Vlagh zamierza swoje potwory pchnac na podboj naszych krain, zrozumielismy, ze bedziemy potrzebowali pomocy. Dlatego tez ruszylismy na dalekie ziemie szukac sojusznikow, ktorzy w zamian za zloto zgodziliby sie walczyc w obronie naszej sprawy. Nie wiedzielismy wtedy, ile moga zdzialac sny Marzycieli. My czworo musimy przestrzegac pewnych zakazow. Z pewnoscia zadne z nas nie wyzwoliloby niszczycielskiej sily wulkanu ani nie spowodowalo powodzi. Nasze umysly nie maja takiej mocy. Tak czy inaczej sprawcza sila marzen sennych w zasadzie nie ma granic. Opiera sie na wyobrazni, na mozliwosci inspiracji, a nie na rzeczywistosci. - Zamilkla na chwile. - Czy rozumiesz moje slowa, Keselo? -Nie do konca, pani - przyznal mlody oficer. -Pojmiesz je z czasem - zapewnila go ze slabym usmiechem. * -Przez chwile bylo goraco - przyznal Zajaczek, ktory opowiadal pani Zelanie ostatnie wydarzenia. - Wczesniej zdazylismy nabrac pewnosci, ze mamy za przeciwnika idiote, a tu prosze, okazalo sie, ze nie jest az taki glupi. Gdyby nie ta gora ognia, byloby z nami naprawde kiepsko. -Latwo przecenic inteligencje mieszkancow Pustkowia - stwierdzila pani Zelana. - Pojedynczy osobnik jest prymitywny, ale w grupie staja sie zaskakujaco sprawni. Potrafia sie porozumiewac na wiele sposobow. Niektorzy korzystaja z mowy, inni uzywaja prostszych metod. Informuja sie nawzajem o wszystkim, co ich spotkalo, a ci, ktorzy dostaja te wiadomosci, dziela sie nimi z nastepnymi. W ten sposob doswiadczenia zebrane przez jednego osobnika staja sie wlasnoscia wszystkich w grupie i dlatego razem sa madrzejsi. Zasadnicze decyzje podejmuje Vlagh, ale i on jest do pewnego stopnia podatny na sugestie tego zbiorowego umyslu. Przypuszczam, ze wrog zaskoczy was jeszcze niejeden raz. Mnie zaskakiwal wielokrotnie i wcale nie poprawia mi to nastroju. -Wobec tego powinnismy sie zastanowic, jak uniemozliwic im komunikacje, prawda? - zaproponowal Keselo. - Co im przeszkodzi? Jakis halas? Gesty dym? A moze konkretne zapachy? -Zapachami rzeczywiscie powinnismy sie zainteresowac - podchwycila pani Zelana. - Cos cuchnacego powinno im zaklocic mozliwosc wymiany informacji. Porozmawiam o tym z bracmi i siostra. - Przerwala na chwile. - Sludzy Vlagha zostali odparci w mojej krainie - podjela - ale pozostale trzy nadal sa w niebezpieczenstwie. Jestem pewna, ze Dahlaine, Veltan i Aracia takze chetnie przyjma wasza pomoc. Panowie, armie komandora Narasana i kapitana Sorgana beda potrzebne dluzej, niz przewidywalismy. -Nie mam pewnosci, czy kapitan zechce sie angazowac w dluga wojne - rzekl Zajaczek z powatpiewaniem. - Pomoze komandorowi Narasanowi dlatego, ze Trogici pomogli nam, ale pewnie dalej nie zrobi ani kroku. Kiedy tylko wygra wojne Narasana, to jak go znam, zabierze swoje zloto i wroci do domu. - Zamyslil sie. - My, Maagsowie, nie jestesmy dobrzy w wojnie na ladzie - przyznal. - Kopanie w blocie, spanie na ziemi i zimne jedzenie nam nie w smak. Wolimy szybkie, halasliwe potyczki, ktore koncza sie przed kolacja. -Jesli podniose stawke, kapitan Orli Nos da sie zapewne przekonac, ze wojna na ladzie nie jest taka zla. -Zlota nigdy za wiele - przyznal Zajaczek - ale jeszcze trzeba dozyc dnia, kiedy bedzie mozna z niego zrobic uzytek. Nie wiem, co Keselo mysli o zdarzeniach w kanionie, ale ja, szczerze mowiac, mialem cykora. -Mnie tez wlosy stanely deba - przyznal Trogita. - Dluzszy czas jestem z kapitanem Sorganem, wiec nie wiem, co na to wszystko komandor Narasan, ale on tez moze nie byc zachwycony. Ci ludzie-weze sa tak glupi, ze nie potrafia sie bac. Zwykle Trogici uwazaja, iz glupi wrog to dar bogow, ale jezeli glupota powoduje brak strachu, komandorowi moze sie to nie podobac. W kazdej strategii wojennej kluczowym elementem jest obnizenie morale przeciwnika. Nieprzyjaciel przerazony zwykle poddaje sie albo ucieka. Natomiast owad czy waz nie zna strachu, wobec tego wiekszosc trogickich taktyk wojennych po prostu nie ma tu zastosowania. -Panowie - odezwala sie bogini - oczekuje od was pomyslu, jak przekonac waszych wodzow, by zostali tu i nam pomogli. Jezeli nic nie wymyslicie, bede zmuszona po prostu spalic statki. -Powinnismy juz wracac - rzekl Dluga Strzala do Kesela i Zajaczka. - Orli Nos moze nas potrzebowac, wtedy wysle Maagsow na poszukiwanie. A lepiej zeby nikt nie wiedzial o naszej rozmowie, prawda? -Zwlaszcza jezeli bedziemy dalej roztrzasali kwestie palenia statkow - przytaknal Zajaczek. * Keselo lezal zawiniety w derke, oddalony nieco od obozowych ognisk, pograzony w smutnych myslach. Slup tryskajacy z blizniaczych wulkanow zamieral, w szeregi armii Sorgana Orlego Nosa wracal dobry nastroj. Maagsowie rozprawiali o "najwiekszym lucie szczescia w dziejach swiata", zupelnie jak gdyby erupcja byla dzielem przypadku. A Keselo wiedzial swoje, choc goraco sobie zyczyl, by mu tej wiedzy oszczedzono. Pani Zelana bez oslonek przedstawila im niewesola sytuacje w Dhrallu. Wladczyni byla tak piekna, ze zapieralo dech w piersiach, ale serce musiala miec z kamienia, ktory potrafila zmiekczyc jedynie Eleria, a ta dziewuszka, jesli sytuacja tego wymagala, potrafila byc jeszcze gorsza niz jej opiekunka. Marzyciele potrafili powodowac katastrofy duzo gorsze niz jakakolwiek armia, zwlaszcza zmuszona do walki przez spalenie okretow, ktore sa jej jedyna nadzieja na powrot do domu. W dodatku zolnierze, nieswiadomi, co im zagraza, swietowali zwyciestwo. Keselo stopniowo zaczynal dostrzegac prawdziwa nature Vlagha. Istota owa, wiedziona nieodpartym pragnieniem panowania nad calym Dhrallem, wspierana przez niezliczone slugi, bedzie dazyla do osiagniecia celu niezaleznie od kolejnych porazek, nie dopuszczajac do siebie mysli o ogromie strat, jakie poniesie. Co gorsza, nie dzialala wiedziona wylacznie instynktem. Byla zla, przezarta zlem, ktore w koncu moglo pokonac ich wszystkich - istoty ludzkie i boskie. Zarowno Maagsowie, jak i Trogici zostali skutecznie uwiezieni w Dhrallu, skazani na toczenie przerazajacej wojny z wrogiem dysponujacym nieprzeliczonymi zastepami. Wojny, ktorej nie mogli wygrac. Rozowa grota 1 Niesmiertelna Zelana miala ogromne poczucie winy, a na dodatek, co tu kryc, byla przerazona chaosem spowodowanym przez Marzycieli. Z poczatku pomysl Dahlaine'a na rozwiazanie kryzysu wydawal jej sie doskonaly. Powodz wysniona przez Elerie i wybuch wulkanu spowodowany przez Yaltara byly w koncu zdarzeniami naturalnymi, wiec trudno za nie kogokolwiek winic.Tak myslala z poczatku, gdy krainie zagrazali najezdzcy z Pustkowia. Teraz jednak niebezpieczenstwo zostalo zazegnane. Zaden z wypadkow, jakie zaszly w kanionie, nie byl skutkiem jej osobistej ingerencji... dlaczego wiec miala poczucie winy? Niezaleznie od tego, ile razy powtarzala sobie: "Ja tego nie zrobilam", oskarzycielski palec sumienia wskazywal wlasnie na nia. Musiala w koncu stawic czolo przerazajacej rzeczywistosci. Katastrofy spowodowane przez niewinnych Marzycieli byly odpowiedzia na jej potrzeby. Coraz jasniej zdawala sobie sprawe, ze dzieci jakims siodmym zmyslem wyczuwaja jej pragnienia. Sny byly w pewnym sensie podarunkami, tyle ze niosly ze soba przerazajacy ciezar odpowiedzialnosci, od ktorej Zelana nie potrafila sie uwolnic. W koncu doszlo do tego, ze nie mowiac slowa braciom ani siostrze, wziela w ramiona Elerie i uciekla. -Co robimy, ukochana pani? - Eleria, nie na zarty przestraszona, przylgnela do swojej opiekunki. W srodku nocy, w ciemnosci tym gesciejszej, ze zasnutej dymem, wznosily sie ku bladej twarzy Luny. -Ciii... - szepnela Zelana. W myslach szukala wschodniego wiatru. Daleko w dole widziala przeklete wulkany Yaltara, ciagle jeszcze plujace lawa. I lsniaca rzeke plynnej skaly zdazajaca do Lattash. -Szalenstwo! - wyrwalo jej sie znienacka. -Ukochana pani! - krzyknela Eleria. - Boje sie! -Nie ma czego, malenka. - Zelana starala sie zachowac spokoj. -Dokad pedzimy? -Do domu - rzekla bogini. - Mam juz dosyc calej tej awantury, ty nie? -Musimy leciec tak wysoko? - Dziewczynka tulila sie do opiekunki z calej sily. -Badzze cicho przez chwile, probuje sie skupic. Bryza byla kaprysna, ale zdazala we wlasciwa strone, totez pani Zelana dosiadla jej i pognala wiosenna noca jak najdalej od przerazajacych zdarzen. Gdy tylko zostawily za soba zachodnie wybrzeze kontynentu, wietrzyk przybral na sile i zwawo frunal ku Thurn. Na miejscu Zelana podziekowala wiatrowi i wraz z Eleria zaczela opadac na poludniowe klify wyspy. -Stad swiat wyglada zupelnie inaczej, prawda, ukochana pani? - zauwazyla Eleria. Zdawala sie troche spokojniejsza. - Latanie troche przypomina plywanie. -Masz racje - przyznala pani Zelana. - Musze sie upewnic co do jednego: wiesz, dlaczego koniecznie musialysmy stamtad odejsc, prawda? -Nie, ukochana pani. Czy stalo sie cos zlego? -Wszystko, co sie tam zdarzylo, bylo zle. Mialo byc zupelnie inaczej. -Przeciez wygralismy. I tylko to sie liczy. -Nie, Elerio. - Pani Zelana mocniej przytulila dziecko. - Stracilismy znacznie wiecej, niz zyskalismy. Vlagh skradl nam czystosc i niewinnosc. Dopuscilismy sie czynow niedopuszczalnych i przez to wszystko sie zmienilo. - Zerknela w dol, na wyspe. - A, jest - rzekla, odnalazlszy wzrokiem znajoma plaze, lsniaca w swietle ksiezyca. - Wracamy do domu. Miekko osiadly na powierzchni Matki Wody, a potem rownoczesnie, jak jedna istota, zanurkowaly gleboko w ciemna ton, by przez ukryte wejscie wplynac do groty. Zarozowione promienie ksiezyca leciutko rozjasnialy mrok. Pani Zelana gwaltownie przywarta do tej slodkiej barwy, odpychajac od siebie przerazajace wspomnienia. -Wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej - westchnela Eleria. - Na razie dosyc mam wszelkich przygod. A ty, ukochana pani? -Ja takze - przyznala Zelana. - Jestes glodna? -Nie. Raczej spiaca. Tam nie spalam dobrze, musze nadrobic zaleglosci. -Wobec tego kladz sie spac - usmiechnela sie Zelana. - Jestesmy bezpieczne, tutaj swiat nas nie skrzywdzi. -Trzeba mi dac buziaka - zazadala dziewczynka, wyciagajac raczki. Zelana przytulila mala i ucalowala czule. -Spij, kochanie. Bede czuwala nad twoim snem. Mala westchnela zadowolona i umoscila sie wygodnie, z rozowa perta w dloni. Szybko odplynela w kraine marzen, a Zelana z Krainy Zachodniej przygladala sie jej z zazdroscia, bo sama ledwie pamietala, co to sen. Leniwie sie zastanawiala, jak by to bylo przesypiac czesc kazdej doby, wstawac i zywic sie jedzeniem, a nie swiatlem. Bogini, pograzona w kontemplacji, siedziala w grocie, spowita rozowym swiatlem, a jej mysli, niczym glodne ptaki, zdazaly do jednego tematu: tragedii, ktora zdarzyla sie w kanionie nad Lattash. Dlaczego Marzyciel Veltana posunal sie do ostatecznosci? Yaltar wydawal sie rozsadnym chlopcem, godnym zaufania, ale przy pierwszej oznace zagrozenia krainy Zelany zareagowal, jakby postradal zmysly. Chyba ze tak naprawde nie bronil jej krainy, uswiadomila sobie pani Zelana, tylko krainy swojej siostry, Balacenii. Ta mysl nie dawala jej spokoju. Dahlaine zapewnil ich, ze Marzyciele nie beda pamietali wczesniejszej egzystencji, tymczasem zarowno Yaltar, jak i Eleria od czasu do czasu uzywali swoich prawdziwych imion. Czy mozliwe, ze zapewnienia Dahlaine'a nie byly niczym wiecej jak tylko bezczelnymi klamstwami, ktore mialy mu zapewnic uznanie rodzenstwa? Dahlaine z cala pewnoscia umial klamac. Zelana przylapala go na tym wiele razy, a Veltan i Aracia z pewnoscia takze byli swiadkami, jak brat mijal sie z prawda. Pojawiala sie wyjatkowo przykra mozliwosc. Jezeli Yaltar wiedzial, ze Eleria w rzeczywistosci jest Balacenia, to prawdopodobnie wiedzial takze, iz sam jest Vashem. Czyzby Marzyciele, wszyscy czworo, mydlili oczy swoim opiekunom? Skoro Vash i Balacenia brali udzial w tym oszukanczym przedstawieniu, to przeciez bardzo prawdopodobne, ze takze pozostala dwojka... Jakze oni sie nazywali? Zelana powinna pamietac prawdziwe imiona Lillabeth i Ashada, lecz kiedy szukala ich we wspomnieniach z niezliczonych setek lat, w zaden sposob nie mogla sobie przypomniec. Czyste szalenstwo! Miala je na koncu jezyka... Jak tylko przestanie sie tak bardzo starac, zaraz sobie przypomni. Jednego byla pewna - podjela wlasciwa decyzje, wybierajac Dluga Strzale, by poprowadzil Dhrallijczykow z jej krainy. Przybysze zza oceanu podziwiali go za wyjatkowa bieglosc w sztuce strzelania, ale to nie wszystko. Lucznik zdawal sie miec wyjatkowa zdolnosc rozwiazywania problemow. Gdyby nie on, przybysze mogliby potraktowac Dhrallijczykow jak dzikusow, ktorych mozna podbic, obrabowac, a moze nawet wziac w niewole. Dluzsza chwile zatrzymala sie przy tej mysli. Nie miala szczegolnego doswiadczenia ani rozleglej wiedzy na temat bardziej rozwinietych spolecznosci, ale obilo jej sie o uszy, ze ludzie spoza Dhrallu czesto porywali czlonkow prymitywnych plemion i sprzedawali ich jako niewolnikow. Bogini zmruzyla oczy. Niechby tylko sprobowali! Istnialo wiele sposobow, jakie mogla wyprobowac, zeby im wybic z glowy takie zamiary. Nie wszyscy przybysze byli zli. Eleria sama znalazla dwoch godnych zaufania. Wybrala Maagsa Zajaczka i powaznego mlodego Trogite Kesela. Jakos przekonala Dahlaine'a, ze ci dwaj powinni znac prawdziwa sytuacje w Dhrallu. Bywalo, ze Eleria znacznie przekraczala granice, jakie zdaniem Dahlaine'a krepowaly dzialania Marzycieli. Dziewuszka robila wrazenie istotki slodkiej i prostolinijnej, ale Zelana, im wiecej na ten temat myslala, tym bardziej utwierdzala sie w przekonaniu, ze siadanie na kolanach i dopraszanie sie o buziaki mialo o wiele glebsze znaczenie niz dziecieca demonstracja uczuc. Czyzby erupcja wulkanu, ktora tak skutecznie zniszczyla slugi Vlagha w kanionie nad Lattash, nie byla desperackim gestem Yaltara? Czyzby zrodzila sie w glowie Elerii? Zelana przestraszyla sie na mysl o takiej mozliwosci. Choc niechetnie, musiala jednak przyznac, ze zalanie plynna skala jaskin i podziemnych przejsc, w ktorych obozowali sludzy Vlagha, okazalo sie perfekcyjnym rozwiazaniem problemu pozornie nie do przezwyciezenia. Podczas trzesienia ziemi zapewne zgineliby wszyscy nieprzyjaciele, ale ocalalaby czesc podziemnych korytarzy i to by budzilo watpliwosci. Co innego goraca lawa. Wrogie zastepy przestaly istniec, kraina Zelany byla bezpieczna. Chociaz... to nie do konca tak. Yaltar snil nie o krainie Zelany, lecz o ziemi Balacenii. Bogini poczula znuzenie. Nieprzeliczone wieki mijajacego cyklu spoczely jej na ramionach wielkim ciezarem, goraco zatesknila za snem. Maagsowie i Trogici albo juz wsiadali na statki, albo wsiada lada moment i poplyna do krainy Veltana. Nie wiedziala, czy sludzy Vlagha zaatakuja te ziemie w najblizszej przyszlosci. Moglo sie zdarzyc, iz wybuch wulkanu zdziesiatkowal potwory z Pustkowia do tego stopnia, ze dlugie pokolenia zajmie wyhodowanie kolejnych zastepow. Wobec czego moze na razie nie dojdzie do ataku? Z drugiej strony Vlagh potrafil w zadziwiajaco krotkim czasie tworzyc niewyobrazalne hordy swoich poddanych. Sludzy Vlagha z pewnoscia napadna na kazda z czterech krain. Beda dazyli do rozszerzenia wladzy swego pana. Vlagh chcial, a moze musial zawladnac calym kontynentem, zeby moc mnozyc swoj roj. Jakze brzmialy te dwa imiona...? Irytujace! Czaily sie tuz poza granica pamieci. Dlaczego umykaly? Zelana tesknila za snem. Ciazyly jej dlugie lata cyklu, cieszyla sie, ze koniec coraz blizej. Jednak Eleria nie byla gotowa przejac brzemienia wladzy. Wiele jeszcze musiala sie nauczyc, a tak malo miala na to czasu. W przeszlosci zmiana cykli odbywala sie plynnie. Jeszcze w czasie poprzednich rzadow Balacenii istoty ludzkie niewiele roznily sie od zwierzat. Teraz mialy ten etap rozwoju daleko za soba, zdawalo sie, ze dojrzewaja szybciej z kazdym nadchodzacym rokiem. Bogini odsuwala od siebie niepokojaca mysl, jacy moga sie stac, gdy nastepny cykl Balacenii dobiegnie konca i znow nastanie jej, Zelany, kolej. Usmiechnela sie leciutko. Moze Veltan mial racje. Moze nalezy sie blizej zaprzyjaznic z Luna. Nie, nie, zwariowany pomysl. Lattash, ta sliczna osada nad brzegiem morza, byla, rzecz jasna, skazana na zaglade. Wszystko przez Yaltara. Lawa z blizniaczych wierzcholkow ciagle plynela kanionem, na jej drodze nie moglo przetrwac nic. Ludzie z plemienia Bialego Warkocza beda musieli zbudowac sobie domy gdzie indziej. Utrata Lattash sprawiala bogini niemal fizyczny bol. -Zloto! - wykrzyknela nagle pani Zelana. - Zostawilam je w jaskini! Musze wrocic i przeniesc je w bezpieczniejsze miejsce! Jak moglam o tym zapomniec!? Chyba juz starosc sie zbliza. Zapomnialam o zlocie, wylecialy mi z glowy imiona... - Spojrzala na spiace dziecko. - Obudz sie, Balacenio, prosze, otworz oczy - odezwala sie cicho. - Juz nie moge sama podzwignac tego straszliwego ciezaru. Jestem bardzo zmeczona. Jezeli Yaltar znal prawdziwa tozsamosc Elerii, a ona rozpoznala jego, moze oboje orientowali sie takze w innych sprawach? Zelana siegnela do wspomnien, chciala sprawdzic, czy znajdzie dowody na to, ze dzieci kiedys wczesniej, chocby w blahej sprawie, uzyly swegp daru ksztaltowania rzeczywistosci poza sennymi marzeniami. Sny to jedno, ale jesli ktores z nich wplywalo na losy swiata swiadomie, mogla na tym powaznie ucierpiec struktura rzeczywistosci. Nic jednak nie znalazla. Jedynym zachowaniem Elerii, odbiegajacym nieco od normy, byla jej nieodparta potrzeba zabiegania o uczucia smiertelnikow. Jej zachowanie w stosunku do Dlugiej Strzaly, Zajaczka i wreszcie tego sztywnego mlodego Trogity, Kesela, na pierwszy rzut oka wydawalo sie dziecieca zabawa, ale moze bylo czyms wiecej? Z wiadomych powodow Zelana nigdy nie miala okazji poznac metod, dzieki ktorym Balacenia sklaniala do posluszenstwa istoty ludzkie zamieszkujace Kraine Zachodnia. Moze tak wlasnie zyskiwala posluch? Sposob ten sprawdzil sie w kontaktach z rozowymi delfinami, a przeciez wtedy Eleria byla bardzo mala. Pani Zelana omal nie wybuchnela smiechem. Co za przebieglosc! I jaka skutecznosc! Moze wlasnie dlatego Yaltar tak przesadnie zareagowal, chcac obronic kraine Balacenii? Pare takich slodkich spotkan wspartych czulymi buziakami pewnie wystarczylo, zeby sobie biednego Vasha owinac wokol palca. A skoro juz dziewuszka miala jego calkowite poparcie, mogla sie zwrocic ku... Jakze oni sie nazywali? Czyste szalenstwo! Dlaczego nie mogla sobie przypomniec ich imion? Czas zaloby 1 W krainie pani Zelany nastalo juz wczesne lato, ale takiego lata Rudobrody nie pamietal. Zwykle bywa piekne i wytesknione, tego roku natomiast zostalo napietnowane przez dwie gory ognia. Kazdy wschod slonca zdawal sie skapany we krwi, a wulkany ciagle pluly dymem i popiolem. Nad Lattash zawisl posepny czarny welon.Kobiety zasialy cos w ogrodach, ale nie mialy nadziei na zbiory. Osada byla skazana na zaglade, nalezalo sie spodziewac, ze jesienia plemie zamieszka zupelnie gdzie indziej. Samo Lattash ciagle jeszcze wygladalo tak jak zawsze. Zatoka lsnila blekitem, piaszczyste plaze biela, a las na wschodzie, na gorskich zboczach pod osniezonymi wierzcholkami, kusil chlodem soczystej zieleni. Morze wznosilo sie i opadalo tak samo jak od poczatku czasu. Jedyna dostrzegalna roznice stanowila rzeka. Dotad zawsze toczyla swe wody, radosnie rozpychajac sie w kanionie, az wpadla do zatoki. Teraz jej nie bylo. Pozostal niewielki strumyk. Gory ognia zalaly zrodlo plynna skala, woda ledwie ciurkala po kamieniach, a w pelni lata nie miala szans przetrwac. Oznaczalo to koniec Lattash. Bez slodkiej wody ogrodki szybko uschna z pragnienia, zabraknie zywnosci na zime. Wszyscy mieszkancy osady byli przygnebieni, zawisla nad nimi chmura melancholii. Rudobrody westchnal ciezko. Najwyzszy czas, by poszukac innego miejsca dla plemienia. Niestety, tutaj pojawil sie niebagatelny problem. Otoz wodz Bialy Warkocz byl tak przytloczony smutkiem z powodu nieuniknionej zaglady Lattash - w tej osadzie jego lud mieszkal od setek lat - ze nie potrafil podjac jedynej wlasciwej decyzji. Trzeba bylo koniecznie znalezc nowa ziemie, zbudowac domy, zadbac o pozywienie, zrobic zapasy na zime, ale Bialy Warkocz nie chcial o tym nawet slyszec, a co dopiero rozmawiac. Przeklinajac pod nosem, Rudobrody ruszyl na poszukiwanie Dlugiej Strzaly. * -Coz, moim zdaniem nie masz wielkiego wyboru - stwierdzil Dluga Strzala bez ogrodek. Stali we dwoch z Rudobrodym na wale ochronnym i patrzyli na blotnista struge, ktora nie tak dawno byla piekna rzeka. - Gory ognia zabily slugi Vlagha, ale zniszczyly takze Lattash. Bez wody pitnej twoje plemie nie przetrwa. Musicie sobie znalezc jakies inne miejsce. -Wiem, wiem... Widze to wszystko rownie jasno jak ty, tylko jak mam przekonac do tego pomyslu wodza? Wystarczy, ze chocby napomkne o przeprowadzce, a odwraca wzrok i zmienia temat. Nie chce o tym nawet myslec. -Najwyrazniej bedziesz musial go zastapic, zostac wodzem i zajac sie plemieniem. -Za nic w swiecie! - wykrzyknal Rudobrody. - Wodzem jest moj wuj. Gdybym okazal mu brak szacunku, cale plemie by sie ode mnie odwrocilo. Na pewno nie posluchaliby moich rad. -Ludzie beda cie sluchali, jezeli Bialy Warkocz im to nakaze. - Dluga Strzala przesuwal wzrokiem po chatach, po sieciach suszacych sie nad brzegiem morza. - Dobrze wam sie tu zylo, przyjacielu, ale to juz przeszlosc. Odkad rzeka przestala toczyc swe wody, nastal inny czas. Przeszlosc odeszla, musicie zyc w terazniejszosci. Jezeli nie przeprowadzicie sie wkrotce, umrzecie z glodu i pragnienia. Przedstaw to ludziom w taki wlasnie sposob, a wowczas na pewno cie posluchaja. Skoro wodz nie potrafi otrzasnac sie ze smutku na tyle, zeby podjac odpowiednia decyzje, niech ustapi miejsca komus innemu... najlepiej tobie. - Dluga Strzala usmiechnal sie lekko. - Wodz Rudobrody... ladnie to brzmi, prawda? -Mnie sie wcale nie podoba. Masz pojecie, jakie nudne jest zycie wodza? Ja bym tego nie wytrzymal. -Odwagi! - wykrzyknal Dluga Strzala kpiaco. - Przeciez to dla dobra twojego plemienia! Nie mozesz tych ludzi zostawic na pastwe losu! -Zawsze na wszystko masz gotowa odpowiedz - burknal Rudobrody. -Najwyzszy czas, zebys spojrzal prawdzie w oczy, przyjacielu. Wczesniej czy pozniej bedziesz musial przejac dowodztwo. Skoro Bialy Warkocz nie wywiazuje sie z obowiazkow wodza - wczesniej. Nabierzesz wprawy w praktyce. Teraz jednak mamy na glowie powazniejsza sprawe. -A co, swiat sie konczy? -Dzis moze jeszcze nie, ale warto pamietac, ze na statkach w zatoce czeka sporo piratow i sa w coraz gorszych humorach. Pani Zelana w swojej nieskonczonej madrosci uznala za stosowne opuscic osade, nie placac Sorganowi Orlemu Nosowi ani innym Maagsom za pomoc udzielona nam w potrzebie. -Zloto przeciez zostalo w jaskini - przypomnial Rudobrody przyjacielowi. - Niech tam pojda, wezma swoja naleznosc. -Mieli taki zamiar, ale nie moga sie dostac do korytarza. -A co sie stalo? Czyzby pani Zelana zawalila strop? -Nie, strop pozostal nietkniety, za to pojawila sie solidna sciana zamykajaca skalny korytarz, w ktorym czekaja zolte cegly. Niezwykla to sciana, bo wszystko przez nia widac, a twardsza jest niz kamien. Wobec czego Maagsowie moga ogladac swoje zloto, ale nie moga go wziac. Wol poszedl tam z ogromnym toporem i walil w sciane przez caly dzien. Odlupal zaledwie okruszek, za to udalo mu sie zniszczyc topor. Sorgan jest przekonany, ze pani Zelana chce go oszukac. -Nic podobnego. -Ty to wiesz i ja to wiem, ale Orli Nos nie zna jej tak jak my. Klamstwo, oszustwo i zlodziejstwo sa nieodlaczna czescia natury Maagsow, a uczciwosc jest pojeciem zupelnie dla nich obcym. Jezeli pani Zelana wkrotce nie wroci, wybuchnie nowa wojna. -No, poprawiles mi humor, nie da sie zaprzeczyc. - Nagle Rudobrody palnal sie dlonia w czolo. - Sluchaj, Zajaczek mowil, ze potrafisz rozmawiac z pania Zelana, nie wydajac dzwiekow. Podobno zdarzylo sie to w przystani w Kwecie, kiedy mieliscie klopoty. Mozesz tego teraz sprobowac? -Probowalem juz wiele razy. Nic z tego. Albo pani Zelana jest za daleko, albo nie chce mnie slyszec. -Moze Eleria by cie uslyszala? Nikt nie ma na pania Zelane takiego wplywu jak ona. W ostatecznosci mala bedzie calowac opiekunke tak dlugo, az postawi na swoim. Was owinela sobie wokol palca, ciebie, Zajaczka i tego mlodego Trogite Kesela. -Nie przecze - westchnal Dluga Strzala. Zerknal na przyjaciela spod oka. - A na tobie nie probowala swoich sztuczek? -Nie. Pewnie jestem dla niej malo wazny. -Chodz, pogadamy z Sorganem - zaproponowal Dluga Strzala. - Jesli przekonamy go, ze usilujemy tu sciagnac pania Zelane, by mu zaplacila, moze nie zrowna Lattash z ziemia. -Eee... po co sie spieszyc? - zaoponowal Rudobrody z zartobliwa powaga. - Jezeli Maagsowie spala osade, to moze wuj uzna, ze czas sie spakowac i ruszyc z miejsca. Wtedy ja po prostu bede sluchal jego rozkazow... albo schowam sie gdzies, gdzie mnie nie znajdzie. Wuj wroci do formy, a ja nie bede musial dorastac. -Na twoim miejscu nie mialbym wielkiej nadziei. No, plyniemy na "Mewe". * Slonce zdawalo sie wyjatkowo jasne. Rudobrody zrecznie wioslowal w strone "Mewy". Jego lodka sunela gladko, popychana dlugimi pociagnieciami wiosla. Pogoda piekna, morze lsni cudownie, byloby niezle branie... Rudobrody odsunal od siebie mysl o lowieniu ryb. Ten dzien zostanie zmarnowany na wysluchiwanie skarg Orlego Nosa. -Dobrze niesie ta twoja lodka - zauwazyl Dluga Strzala. -Mialem przy niej troche szczescia - przyznal Rudobrody skromnie. - Jakos tak niezle mi wyszla. Poprzednia byla troche wywrotna. Wystarczylo kichnac, zeby wziac kapiel. -Mnie tez sie to pare razy zdarzylo. Czasami odnosze wrazenie, ze lodki lubia sobie stroic glupie zarty. Rudobrody staral sie nie patrzec na buchajaca z blizniaczych wulkanow wielka chmure dymu i popiolu, ktora zakryla prawie caly wschodni horyzont. -Wymysliles, jak uspokoic Sorgana? - zapytal. -Zamierzam sie powolac na sytuacje awaryjna. -Obawiam sie, ze nie rozumiem - przyznal Rudobrody. -Pani Zelana opuscila nas w pospiechu. Moim zdaniem oznacza to, ze gdzies stalo sie cos, co wymagalo jej natychmiastowej obecnosci. -Zawsze mozna sprobowac - mruknal Rudobrody bez wiekszego przekonania. - Ale nielatwo bedzie wmowic Sorganowi, ze jest cos wazniejszego od jego wyplaty. -Pozyjemy, zobaczymy - odparl Dluga Strzala sentencjonalnie. Lodka zblizyla sie do "Mewy". -Jak tam?! - zawolal do nich Zajaczek z pokladu. - Pani Zelana wrocila? Jesli kapitan szybko nie dostanie zlota, rozpeta nowa wojne. -Lepiej nie! - odkrzyknal Dluga Strzala. - Przyplynelismy, zeby sprobowac go uspokoic. Zajaczek zrzucil drabinke, Dluga Strzala przytrzymal ja pewna dlonia. -Czas na przedstawienie, wodzu Rudobrody - rzekl z usmiechem. -Dajze spokoj z tym wodzem! -Najwyzszy czas, zebys sie przyzwyczail do tego tytulu - odparl lucznik z kamienna twarza. * Kapitan Sorgan Orli Nos byl wsciekly. -Gdzie ona jest?! - zapytal bez wstepow. - Jezeli nie zaczne rozdawac zlota, ktore obiecalem ludziom jeszcze w Maagsie, bedzie zle. Zrobilismy, co do nas nalezalo, teraz czas na wyplate. -Nie mamy pewnosci, gdzie jest pani Zelana - rzekl Dluga Strzala. - Jej kraina obejmuje wiele rozleglych ziem. Wiemy, ze zdarzylo sie cos, czemu musiala natychmiast zaradzic. Kapitanie, na widok ognia pedzisz gasic pozar, a potem dopiero masz czas na uprzejmosci. Jestem pewien, ze pani Zelana wroci tu, jak tylko bedzie mogla. -Mowisz z sensem - przyznal Sorgan niechetnie. - Czy masz pojecie, gdzie sie mogly przydarzyc te nowe klopoty? -Pani Zelana nie uznala za stosowne mnie zawiadomic. Zna ja pan pod tym wzgledem, kapitanie. -O tak - przyznal Sorgan z kwasna mina. - Zauwazylem juz jakis czas temu, ze doskonale potrafi przemilczac wazne informacje. -Jestes wyjatkowo spostrzegawczy - mruknal Dluga Strzala pod nosem. - Pani Zelana - dodal glosniej - z pewnoscia wroci, jak tylko bedzie mogla, my natomiast mamy pilniejsza sprawe. -Tak? -Gory ognia na drugim koncu kanionu ciagle pluja dymem i popiolem. Gdy roztopiona skala splynie w doline, Lattash znajdzie sie w ogromnym niebezpieczenstwie. Wiosenne roztopy to nic w porownaniu z powodzia wrzacej lawy. -Trudno sie z tym nie zgodzic. A co my mamy do tego? -Przydalaby sie nam wasza pomoc w ucieczce, kapitanie. -Komandor Narasan twierdzi, ze to sie nazywa "zorganizowac odwrot", ale tu slowo "ucieczka" rzeczywiscie pasuje bardziej. -Na tym sie jednak nasze klopoty nie koncza - ciagnal Dluga Strzala. - Wodz Bialy Warkocz nie potrafi sie pogodzic z mysla, ze jego plemie musi porzucic Lattash. Przyznaje szczerze, uknulismy intryge za jego plecami, wiec bedziemy ci wdzieczni, kapitanie, jezeli nas nie wydasz, gdy zdarzy ci sie z nim rozmawiac. -Czlowiek niekiedy dziwaczeje na starosc - zauwazyl Sorgan. - Nie przejmujcie sie, wasza tajemnica jest u mnie bezpieczna. Kiedy zamierzacie wszczac rebelie? -Nie wiem, co oznacza to slowo. -Na statku rebelie wywoluje sie wtedy, kiedy zaloga ma serdecznie dosyc kapitana. Marynarze go zabijaja albo spuszczaja na wode w dziurawej szalupie. Potem przywodca rebelii obejmuje dowodzenie statkiem. -My nie stosujemy takich metod, kapitanie - odparl Rudobrody krotko. -Najwyzszy czas zaczac. Skoro wasz wodz nie wypelnia swoich obowiazkow, ktos powinien je przejac, zanim lawa splynie kanionem. -Mamy nadzieje, ze do tego nie dojdzie - wlaczyl sie Dluga Strzala. - Trzeba koniecznie znalezc nowe miejsce na zalozenie osady. Przypuszczam, ze gdzies na brzegu zatoki. Musi tam byc slodka woda, ziemia pod uprawe i jakas ochrona przed wiatrem i plywami oceanu. -Rozumiem, ze kiedy juz znajdziecie odpowiednie miejsce, bedziecie chcieli przeprowadzic plemie na moich statkach? -Jesli nie sprawi wam to zbyt duzego klopotu - przyznal Rudobrody. -Nie sprawi. Przynajmniej ludzie sie czyms zajma, moze na jakis czas przestana narzekac, ze nie dostali zaplaty. Wasi lucznicy pomogli nam w walce, wiec jestesmy wam winni przysluge, kiedy... - Sorgan przerwal raptownie. - Zloto! - wykrzyknal. - Przeciez zloto zostalo w jaskini! Jezeli lawa zaleje Lattash, nasze zloto przepadnie! -To malo prawdopodobne - zaprzeczyl Dluga Strzala. - Przeciez pani Zelana wzniosla przejrzysta sciane, by je ochronic. Wol stracil topor bojowy, probujac rozlupac te przeszkode. -A, teraz wreszcie rozumiem, po co tam ta dziwaczna przegroda - olsnilo Sorgana. - Sadzilismy, ze ma nas powstrzymac przed odebraniem zaplaty. A w rzeczywistosci ma nie dopuscic do zlota plynnej skaly, zeby sie z nia nie zmieszalo. -Tak to wlasnie wyglada - przytaknal Rudobrody. - Nie przejmuj sie, kapitanie. Zloto jest calkowicie bezpieczne. Na pewno dostaniecie swoja naleznosc, jak tylko pani Zelana wroci. Dobrze byloby przekazac te wiadomosc innym kapitanom, zeby oni takze nie musieli sie martwic. Dostana zaplate, gdy wroci pani Zelana. -Jej powrot moze byc rozwiazaniem takze twoich problemow - stwierdzil Sorgan, patrzac na Rudobrodego. - Wystarczy jej powiedziec, ze twojemu wujkowi z zalu pomieszalo sie w glowie, a wtedy ona odsunie go od wladzy i przekaze ja tobie. To znacznie lepsze wyjscie niz rebelia, prawda? -Warto sie nad tym zastanowic, wodzu Rudobrody - podpowiedzial Dluga Strzala. Rudobrody obrzucil go takim spojrzeniem, ze gdyby wzrok mogl zabijac, lucznik natychmiast padlby trupem. -Daj ze spokoj, Rudobrody - odezwal sie Sorgan. - Slowo "wodz" jest rownie piekne jak "kapitan". -Mnie to nie bawi - oznajmil Rudobrody. 2 Znad Matki Wody dmuchal porywisty wiatr, lecz nie przeszkodzil Rudobrodemu wyruszyc na poszukiwanie nowej ziemi dla plemienia Bialego Warkocza. Osada byla doskonale chroniona przed kaprysami pogody, wiec Rudobrody z latwoscia wyobrazal sobie protesty mieszkancow, kiedy przyjdzie im opuscic zaciszne domostwa.Slonce chylilo sie juz ku horyzontowi, a przeciez wioslujacy pod wiatr Rudobrody i Dluga Strzala znajdowali sie dopiero w polowie drogi do polnocnego brzegu zatoki. Lucznik spojrzal na zachod. -Zaraz nam sie skonczy swiatlo dzienne - zauwazyl. Przyjrzal sie linii brzegu. - Czy to nie rzeka? - spytal. Rudobrody powiodl wzrokiem za jego spojrzeniem. -Chyba tak. Widze krzewy, a one zwykle rosna na brzegach slodkiej wody. Przyjrzyjmy sie okolicy. - Jednym dlugim pchnieciem wiosla obrocil lodke. -Znasz wybrzeze w tej czesci zatoki? - spytal Dluga Strzala, wioslujac rowno. -Nie znam. W poblizu Lattash ryby biora jak zloto, wiec nigdy nie mialem powodu zapuszczac sie tak daleko. Zreszta nie chcialem obrazac ryb z Lattash, probujac szczescia gdzie indziej. Ryba to stworzenie uczuciowe, latwo ja urazic. Jak sie ja zlekcewazy, potem stroi fochy. Zla ryba nie bierze. To prawda ogolnie znana. -Masz przedziwne poczucie humoru, przyjacielu. -I kto to mowi?! Jestem wstrzasniety! -Daj spokoj. - Dluga Strzala rozgladal sie po zarosnietym krzewami brzegu. - Rzeka jest wieksza, niz mi sie wczesniej zdawalo. Przyda sie uwaznie obejrzec okolice. -Podejrzewam, ze wiatr sie ludziom nie spodoba. W Lattash nie dmucha specjalnie, a tutaj urywa glowe. -Lepszy wiatr niz lawa - zawyrokowal Dluga Strzala. Wyciagneli lodke na brzeg. - Rzucmy okiem na rzeke. Jezeli woda bedzie slonawa, nic tu po nas. Ale jesli slodka, warto popatrzec wokol. -Prowadz - przystal Rudobrody. Ruszyli przez geste zielska w strone rzeki. - Dziwne, zwroc uwage, ze slonce zaczelo zachodzic, akurat kiedy dotarlismy wlasnie tutaj. -Przypadek. -Nie ma czegos takiego jak przypadek, przyjacielu. Kazde zdarzenie jest zamyslem bogow. Wszystko od nich zalezy. Jezeli bolesnie stukniesz palcem u nogi w jakis pniak, to znaczy, ze ktorys bog, wiedzac, iz pewnego dnia pojdziesz tropem tej zwierzyny, dla zartu umiescil pieniek na srodku drozki mniej wiecej na poczatku swiata. -Przestan wreszcie - usmiechnal sie Dluga Strzala. -Nie mam zamiaru. Uwielbiam niedorzecznosci. Dzieki nim zycie jest zabawniejsze. - Rudobrody schylil sie pod grubszym konarem wyrastajacym z gesciejszych krzewow. - Gdybysmy tu zamieszkali, trzeba bedzie to wszystko wykarczowac - mruknal do siebie. - Kobiety zrzedzilyby bez opamietania, gdyby musialy sie przez te chaszcze przedzierac za kazdym razem w drodze po wode. Dotarli do brzegu rzeki. Dluga Strzala pochylil sie, nabral w dlon wody i sprobowal. -Nie jest zla - ocenil. - Troche mulista, ale za miesiac czy dwa bedzie czysciejsza. Rano mozemy pojsc kawalek w strone zrodel. Moze znajdziemy jakies laki? Wtedy rzeczywiscie bedzie mozna powaznie wziac pod uwage to miejsce. -Mozemy pojsc - zgodzil sie Rudobrody. - Ale innych miejsc tez poszukajmy. Ludzie beda mogli wybierac i klocic sie na potege. Dzieki klotniom krew jest goraca, a przeciez wiadomo, ze zimna krew to nic dobrego. - Rozejrzal sie dookola. - Ustawie pare wedek - zdecydowal. - Skoro mamy sie tu powalesac, za jakis czas zglodniejemy. -Rozsadna uwaga. * Nastepnego ranka wschod slonca powlokl chmure dymu nad Lattash mglista czerwienia, zupelnie jakby chcial przypomniec Rudobrodemu, ze osadzie nie zostalo wiele czasu. Dzialo sie tak kazdego ranka od czasu wybuchu blizniaczych wulkanow, ktory zakonczyl wojne, ale Rudobrody nie potrafil przywyknac do tego widoku. Znowu przedarl sie przez krzewy ku rzece. Na zostawione poprzedniego wieczoru wedziska zlapaly sie zaskakujaco duze ryby. -Niezle, calkiem niezle! - ocenil Dluga Strzala, gdy Rudobrody zjawil sie przy ognisku ze zdobycza. - O tym tez warto wspomniec po powrocie. Skoro tutaj biora takie ryby, latwiej bedzie ludziom opuscic Lattash. -Pozyjemy, zobaczymy. Zaraz je oczyszcze, sniadanko nas czeka jak sie patrzy. -Nie mam nic przeciwko. - Dluga Strzala dorzucil kilka polan do ognia. - Wiatr ucichl, zauwazyles? -Owszem. I bardzo dobrze. - Rudobrody wyciagnal zza pasa zelazny noz, prezent od Zajaczka. - To dopiero narzedzie! - Przyjrzal mu sie z uwielbieniem. - Rybe czysci sie w mgnieniu oka. Jakis lebski facet wynalazl to zelazo. Mam nadzieje, ze kiedy wojna sie skonczy i Maagsowie wroca do siebie, pani Zelana pozwoli nam zatrzymac te metalowe drobiazgi. -Dlaczego mialaby zabronic? -Bo ja wiem? Zeby utrzymac czystosc kultury? Moze nie chciec zmieszania obyczajow. Wiesz, jacy sa bogowie. Czasami nie sposob ich zrozumiec. -Tak, zauwazylem - zgodzil sie Dluga Strzala, usmiechajac sie lekko. Ryby smakowaly zupelnie inaczej niz te, ktore plemie Bialego Warkocza lowilo w zatoce, ale takze byly bardzo smaczne. Rudobrody mial nadzieje, ze bedzie to jeszcze jeden argument, ktory pomoze mu przekonac rodakow, ze nad ta rzeka da sie dobrze zyc. Nie bylo tu tak pieknie jak w Lattash, porywisty wiatr na pewno bedzie irytujacy, nie mowiac o gestych chaszczach nad brzegiem rzeki i o mulistej wodzie. Z apetytem zjedli sniadanie. W koncu Dluga Strzala wstal. -Chodz, rozejrzyjmy sie po okolicy. Na razie znalezlismy slodka wode i smaczne ryby. Zobaczmy, co tu jeszcze jest ciekawego. Brzask poranka zaczynal juz niebieszczec, gdy weszli do lasu. Drzewa tam byly ogromne, rosly gesto i zwartym szykiem zagradzaly droge wiatrowi, ktory uprzykrzal pobyt na plazy. W pewnym momencie Dluga Strzala odezwal sie cicho: -Zobacz, zwierzyna! - oszczednym gestem wskazal na prawo. Rudobrody obrocil sie powoli, zeby nie wystraszyc zwierzat. Zobaczyl spore stado jeleni, skladajace sie z przynajmniej dwudziestu sztuk, spokojnie skubiace trawe. Pomiedzy doroslymi sztukami dostrzegl cetkowane mlode. -Zdrowe i zadowolone z zycia - zauwazyl. -I mnie sie tak zdaje. Postarajmy sie ich nie sploszyc. Cicho niczym dwa cienie podazyli dalej wilgotnym lasem. Przeszli moze kilometr, gdy miedzy drzewami zaczelo sie robic jasniej. Nalezalo sie spodziewac jakiegos przeswitu. Kiedy dotarli do skraju lasu, otworzyl sie przed nimi widok na rozlegle laki, ciagnace sie niemal po horyzont. Leniwym zygzakiem plynela rzeka. W wysokiej trawie paslo sie stado bizonow. -No to chyba juz mamy odpowiedz na pytanie o ziemie pod uprawy - stwierdzil Dluga Strzala. - Wyglada mi na to, ze jest jej tutaj z dziesiec razy wiecej niz potrzeba. -Przynajmniej dziesiec - przytaknal Rudobrody. - Troche mnie niepokoja bizony, ale powinnismy dac sobie z nimi rade i jakos je przekonac, by nie zywily sie w naszych ogrodach. - Rozejrzal sie wokol z wyraznym zadowoleniem. - Mozemy wracac do Lattash - oznajmil. - Nie przypuszczam, zebysmy znalezli lepsze miejsce. -Pomijajac wiatr - przypomnial niewinnie Dluga Strzala. -Jakos do niego przywykniemy. Sa ryby i zwierzyna, jest ziemia pod uprawy i slodka woda. A to najwazniejsze. Tutaj zamieszkamy. -Zastanow sie jeszcze. Moze zaledwie o rzut kamieniem jest miejsce doskonale. -Jakos nie mam ochoty uganiac sie za doskonaloscia. Tutaj bedzie dobrze. -Minimalista - rzucil Dluga Strzala. * Mniej wiecej okolo poludnia spuscili lodke na niespokojne wody zatoki i ruszyli z powrotem. Wicher, ktory wczoraj im przeszkadzal, dzisiaj pomagal, wiec droge pokonywali szybko. Rudobrody byl zadowolony. Choc porywisty wiatr i chaszcze nad brzegiem rzeki stanowily pewne minusy, to jednak plusy nowego miejsca stanowczo przewazaly. A na dodatek nie bylo w okolicy zadnych gor, co moglo bardzo powaznie wplynac na nastawienie wodza, Bialego Warkocza. W dali rysowaly sie niewysokie wzgorza, lecz takie pagorki raczej nie maja zwyczaju pluc ogniem, a na dodatek ich lagodne zbocza dawaly gwarancje, ze nie bedzie wiosennych powodzi, ktore co roku doskwieraly plemieniu w Lattash. Wziawszy pod uwage wszystkie za i przeciw, musial przyznac, ze miejsce jest wiecej niz odpowiednie. Gdyby udalo sie przekonac wuja do przeprowadzki, Bialy Warkocz moze otrzasnalby sie ze smutku i na nowo podjal obowiazki wodza. Bylo to najwieksze pragnienie Rudobrodego. Mysl o przejeciu dowodztwa przyprawiala go o gesia skorke. Za bardzo kochal wolnosc, zeby szukac przyjemnosci w sprawowaniu wladzy. Poznym popoludniem dotarli do przystani w Lattash. Dluga Strzala, siedzacy na dziobie, obejrzal sie przez ramie. -Skoro juz tu jestesmy, poplynmy kawalek dalej. Przydaloby sie zamienic kilka slow z komandorem Narasanem. -Niech bedzie - zgodzil sie Rudobrody, kierujac lodke w strone trogickiej floty. Kiedy znalezli sie blisko statku komandora Narasana, slonce chylilo sie juz ku zachodowi, powlekajac niebo czerwienia. Przy burcie stal mlody Trogita, Keselo. Byl zasepiony. Rudobrody dawno juz zauwazyl, ze trogicki oficer jest bystry, ale zawsze do wszystkiego podchodzi zbyt powaznie. -Co tam, pojawily sie jakies nowe problemy?! - zawolal Keselo z gory, widzac zblizajaca sie lodke. -E, nie, nic powaznego! - odkrzyknal Rudobrody, silac sie na lekki ton. - Wulkany pluja dymem i popiolem, Lattash jest skazana na zaglade i od dziesieciu dni nie spadla kropla deszczu. Poza tym wszystko w porzadku. -Nie przepadam za takimi zartami - wyznal Keselo ze zbolala mina. -Chcielibysmy porozmawiac z komandorem - odezwal sie Dluga Strzala. - Bedziemy potrzebowali jego pomocy. -Jakies klopoty w kanionie? - spytal Keselo z napieciem. -Nie, nie, tam wszystko w porzadku - uspokoil go Rudobrody. -Nasz najnowszy problem wyplynal znacznie blizej, dokladnie rzecz biorac, w zatoce. -Sorgan Orli Nos nie dostal wyplaty - podjal Dluga Strzala. - Maagsom sie to bardzo nie podoba. Mamy nadzieje, ze komandor zdola ich uspokoic. -Dajcie im piwa - zaproponowal Keselo z lekkim usmiechem. -Im wiecej, tym lepiej. -Interesujaca propozycja - uznal Rudobrody - ale kiedys w koncu wytrzezwieja, a dyskusja z Maagsem, ktorego boli glowa, nie nalezy do przyjemnosci. -Tak tylko rzucilem pomysl - wycofal sie mlody Trogita. - Zapraszam na poklad, panowie. Zaprowadze was do kwatery komandora. Rudobrody pierwszy wszedl po drabince, Dluga Strzala podazyl tuz za nim. Wkrotce we trzech ruszyli na rufe. Keselo zapukal grzecznie, a Rudobrody raz jeszcze utwierdzil sie w przekonaniu, ktorego nabral w czasie wojny w kanionie: Trogici mieli nudny zwyczaj przestrzegania wszelkich form, za to w ogole nie mieli poczucia humoru. -Tak? - dobieglo ze srodka. -Goscie, komandorze - zawiadomil Keselo. Narasan otworzyl drzwi. -Witam panow. W czym moge pomoc? -Komandorze - odezwal sie Dluga Strzala - jest pan w dobrych ukladach z kapitanem Sorganem, o ile mi wiadomo? -Mozna to tak okreslic - zgodzil sie komandor Narasan. - Nie siega po miecz, jak tylko mnie zobaczy. Czy sprawia wam jakies klopoty? -Ostatnio bez przerwy lamentuje - wlaczyl sie Rudobrody. - Pani Zelana opuscila nas, nie dajac Maagsom obiecanego zlota. Kapitanowi sie to nie podoba. -Wspomnial mi o tym raz czy drugi - przyznal komandor z lekkim usmiechem. - W zasadzie o niczym innym nie rozmawiamy. Podobno pani Zelana chce go oszukac i nie zamierza mu zaplacic. -To nieprawda - oznajmil Dluga Strzala stanowczo. -Wobec tego gdzie sie podziala? -Coz, faktycznie nie wiemy - przyznal Rudobrody. - Domyslam sie, ze nie do konca zdawala sobie sprawe z tego, co tak naprawde oznacza wojna. Wiem z cala pewnoscia, ze zabijanie nie lezy w jej naturze. Co innego slyszec o smierci, a co innego zobaczyc wiecej, nizby sie chcialo. -Naprawde jest taka delikatna? - spytal komandor zaskoczony. -Przez dluzszy czas zyla w odosobnieniu - wyjasnil Dluga Strzala, omijajac zrecznie pewne szczegoly, na ktorych przyjecie komandor nie byl jeszcze gotow. -Rzeczywiscie, jest to pewien problem - zgodzil sie Narasan ze stroskana twarza. - Sorgan dal mi slowo, ze zaprowadzi swoich ludzi na poludnie Dhrallu i pomoze mi w wojnie, do ktorej najelismy sie my, Trogici, ale oczywiscie nie opusci krainy pani Zelany, dopoki nie otrzyma zaplaty. A my bedziemy potrzebowali jego pomocy. Dluga Strzala w zamysleniu podrapal sie po policzku. -Moze w takim razie po prostu zaczekajcie, az Maagsowie dostana obiecane zloto. -Niezupelnie rozumiem, co masz na mysli - przyznal komandor Narasan. -Ktos musi przekonac pania Zelane, by wrocila i zaplacila Sorganowi, mam racje? -O, jak najbardziej. -A w krainie jej brata wkrotce wybuchnie wojna, prawda? -Wszystko na to wskazuje - przytaknal komandor. -Jezeli nie pojawicie sie tam, gdzie was oczekuje pan Veltan, najprawdopodobniej on zjawi sie tutaj, by sprawdzic, co was zatrzymalo. -Prawie na pewno. -Pan Veltan jest przypuszczalnie jedyna osoba zdolna naklonic pania Zelane do powrotu. Gdy nasza pani zaplaci Sorganowi, Maagsowie najpierw beda jakis czas swietowac, ale w koncu wytrzezwieja, dolacza do panskiej floty, komandorze, wtedy bedziecie mogli wszyscy poplynac na poludnie i walczyc w obronie krainy pana Veltana. Jest to chyba rozwiazanie wszystkich naszych problemow, zgodzi sie pan ze mna? -Nie ma to jak tega glowa - stwierdzil Narasan. -Staram sie, jak moge - odparl Dluga Strzala. -Czyli wystarczy, ze nie bedziemy nic robic? - upewnil sie Rudobrody. -Tylko przeprowadzimy twoje plemie w nowe miejsce, przyjacielu - przypomnial mu Dluga Strzala. - Wracajmy do Lattash, sprawdzimy, czy wodz ma sie lepiej. Bo jesli nie, trzeba bedzie wprowadzic kilka zmian. -Czy wodz Bialy Warkocz jest chory? - zapytal komandor Narasan. -Nie, wlasciwie nie - odparl Rudobrody. - Tyle ze wybuch wulkanow wysuszyl rzeke plynaca kanionem, a jesli gory dalej beda wyrzucaly z siebie takie ilosci pylu, popiolu i lawy, cala Lattash i wszyscy jej mieszkancy usmaza sie tak samo jak ludzie-weze. Znalezlismy z Dluga Strzala miejsce na nowa osade, ale na przeprowadzke musimy dostac pozwolenie wuja. A wcale nie mam pewnosci, czy on sie zgodzi. -Moge wam jakos pomoc? - zapytal komandor Narasan. -Niestety nie - odezwal sie Dluga Strzala. - Bedzie sie musial tym zajac wodz Rudobrody. -Przestan wreszcie z tym wodzem! - obruszyl sie Dhrallijczyk. -A niby dlaczego? - spytal Dluga Strzala. - Przyzwyczajaj sie, drogi przyjacielu. Mam przeczucie, ze nie unikniesz swego losu. 3 Gdy wreszcie lodka przybila do brzegu, nad Lattash zapadl juz zmrok. Przez cicha osade poszli do domu Bialego Warkocza. Byl tam Uzdrowiciel, siedzial przy ogniu rozpalonym posrodku chaty i uwaznie obserwowal spiacego wodza.Uzdrowiciel, szaman plemienia, do ktorego nalezal Dluga Strzala, zawsze budzil w Rudobrodym nieokreslony lek. Zwykly czarownik skladal polamane kosci i leczyl choroby ziolami, tymczasem Uzdrowiciel wyraznie posiadal znacznie wieksza wiedze i niezwykle doswiadczenie. Polozyl palec na ustach. -Ciii, bo go obudzicie. -Zachorowal? - spytal Rudobrody szeptem. -Nie, nie - odparl starzec. Wstal. - Wyjdzmy, chcialbym z wami porozmawiac. We trzech oddalili sie od chaty. -Rudobrody, wasz wodz ma za soba trudny czas - oznajmil Uzdrowiciel powaznie. -Zauwazylem. Czy potrafisz mu pomoc, szamanie? -Teraz, natychmiast, nie moge zrobic nic. Lattash byla dla niego calym zyciem, nie wyobraza sobie swiata bez tej osady. -Wiem. Czy mozna jakos...? - Rudobrody nie dokonczyl zdania. -Istnieje pewna mikstura o silnym dzialaniu... mieszanka korzeni, lisci i rzadkich grzybow, ktora otepia umysl i uspokaja najburzliwsze emocje. Rzadko jej uzywam, ale tym razem wydala mi sie konieczna. Rozmawialem z wodzem, zanim zasnal, mowilem do niego takze, kiedy juz ogarnal go sen. Gdy sie przebudzi, ciezar przewodzenia plemieniu bedzie mu nienawistny i chetnie przekaze wladze komus, kogo zna i komu moze zaufac. Przypuszczalnie tobie. Ufa ci, wiec taki wybor wydaje sie naturalny. -Dluga Strzalo! - wykrzyknal Rudobrody. - Byliscie w zmowie! -Czasem czlowiek nie ma wyboru, przyjacielu. Najwyzszy czas, zebys wydoroslal. Zreszta masz talent, tylko ukrywasz go, zeby uniknac odpowiedzialnosci. Plemie cie potrzebuje, nie mozesz sie odwrocic do niego plecami. -Co mowisz, Dluga Strzalo? Zmuszasz mnie do przejecia wladzy! -Najwyzszy czas to zrobic - odparl twardo lucznik. - A ja nie popuszcze. -Nienawidze cie! -E, przesadzasz. Jestes troche zly, bo uswiadamiasz sobie, ze beztroskie dziecinstwo masz za soba. Pewnie chwile potrwa, zanim sie przyzwyczaisz do tej mysli, ale w koncu wyjdzie ci to na zdrowie. Jezeli chcesz, moge stac za toba i szturchac cie, kiedy bedziesz cos robil zle. -No wlasnie, a co sie stanie, kiedy popelnie blad? -Nie ma ludzi nieomylnych, wodzu Rudobrody - rzekl stary szaman. - W ten sposob uczymy sie zycia. Nie jest to moze najlepsza droga, ale jedyna. * Chata wodza Bialego Warkocza pamietala lepsze czasy. Jak wszystkie inne domostwa w Lattash, zostala zbudowana z przetykanych gietkimi galazkami wierzbowymi konarow drzew. Kiedys miala ksztalt kopuly, ale teraz zapadla sie i przechylila, bo galezie dawno stracily elastycznosc. Troche przypominala swojego mieszkanca. Rudobrody w zamysleniu powiodl wzrokiem po wewnetrznej stronie sciany, ktora stanowczo wymagala naprawy. Westchnal ciezko. Mysli o starosci nie nalezaly do najweselszych. Bylo juz pozno, czul zmeczenie, ale nie spal. Czuwal przy wuju. Bialy Warkocz byl pograzony w glebokim snie, wiec to nocne wartowanie nie mialo wiekszego sensu, ale w chacie wodza zebrala sie starszyzna plemienia. Rudobrody z trudem skupial mysli, choc bardzo sie staral zachowywac przytomnie. Dziwaczne bylo to czekanie przy lozu wuja. Troche przypominalo zegnanie zmarlego. Starsi plemienia, przez nikogo niewzywani, jeden po drugim zjawili sie w chacie wodza i siadali w milczeniu. Wygladalo to na zmowe. Wreszcie Bialy Warkocz otworzyl oczy. -Dobrze spales, wujku? - zapytal go Rudobrody. -Nie, chlopcze, to nie byl dobry sen. Obojetne, jak dlugo spie, zawsze budze sie zmeczony. W Lattash nic nie jest juz tak jak dawniej i to nie daje mi spokojnie zmruzyc oka. Uginam sie pod ciezarem trosk, chyba nie dam juz rady niesc tego brzemienia. - Usiadl, usmiechnal sie smutno. - Mialem nadzieje, ze sen odsunie ode mnie te zmartwienia, ze znow ujrze wioske, jaka byla jeszcze niedawno. Stalo sie jednak inaczej. Gory ognia drecza mnie nawet we snie. - Westchnal ciezko, wolno pokrecil glowa. Po chwili podjal mocniejszym glosem. - Nadszedl czas na zmiany, synu. Przeszlosc niech odejdzie, czas sie z nia pozegnac i wyjsc naprzeciw nowemu. Ja jestem stary i Lattash jest stara. Ty bedziesz teraz wodzem i znajdziesz plemieniu nowe miejsce, ktore ludzie beda mogli nazwac domem. Rudobrody skrzywil sie niemilosiernie. Do tej pory ludzil sie nadzieja, ze uniknie najgorszego. -Wczoraj wybralismy sie z Dluga Strzala na poszukiwanie nowego miejsca. - Kwestie przekazania wladzy dyskretnie pominal. - Natrafilismy na ladna okolice. Nie jest tam tak pieknie jak tutaj, ale bezpieczniej. Przez rozlegle laki plynie rzeka, powolna i stateczna, bo nie spada z wysokich skal. Nie dostrzeglismy zadnych oznak wiosennych powodzi, a to duzy plus. Zdarzalo sie przeciez, ze nasza rzeka zachowywala sie zbyt swawolnie. Na ogol jest przyjazna, ale wiosna plata figle. W nowym miejscu jest w brod zwierzyny oraz ryb, nie zabraknie tez ziemi pod uprawy. -Widze, ze madrze wybralem, synu. - Twarz wodza rozjasnil usmiech. - Z czasem wspomnienie Lattash zblaknie i ludzie pokochaja nowa osade. -Okolica jest obiecujaca - przyznal Rudobrody, stanowczo zapominajac o porywistym wietrze. - Najwazniejsze chyba, ze w poblizu sa tylko niewysokie wzgorza. Gory stanowia piekny widok, ale sa niebezpieczne, no i czasami pluja ogniem. -Zauwazylem, synu, zauwazylem. Gory sa mlode, a mlodosc musi sie wyszumiec. Starsze wzgorza maja wiecej rozsadku. - Wodz podniosl sie wolno. - "Stary" nie zawsze znaczy "lepszy" - zwrocil sie do pozostalych. - Postanowilem, ze od tego dnia naszym wodzem bedzie mlody czlowiek. Starcy wolno pokiwali glowami. -Cieszy mnie widok takiej zgody - oznajmil wodz Bialy Warkocz. - Powiem jeszcze jedno i wiecej nie bede wracal do sprawy. Rudobrody jest synem mojego mlodszego, dawno zmarlego brata. Na pewno zauwazyliscie, ze czesto sie smieje i kocha zycie. Przypuszczam, ze gdy zlozymy na jego ramiona ciezar odpowiedzialnosci za ludzi, bedzie sie smial rzadziej. - Na twarzy starego wodza nie bylo sladu usmiechu. Natomiast wszyscy inni ze starszyzny plemiennej usmiechneli sie szeroko. Rudobrodemu nie bylo do smiechu. Cokolwiek zrobil, i tak wychodzilo na to, ze Dluga Strzala mial racje. * Nastepnego ranka Rudobrody chodzil po osadzie, zawiadamiajac wszystkich, ze razem z Dluga Strzala znalazl miejsce odpowiednie do zamieszkania. Jego pozycja miedzy ludzmi zmienila sie oczywiscie, ale nie chcial tego podkreslac. Wiekszosc mieszkancow sluchala o nowym miejscu z zadowoleniem, ale znalezli sie i tacy, ktorzy narzekali, ze nie jest tam tak samo jak w Lattash. Niektorym najwyrazniej nie w smak byla sama mysl o koniecznosci zmian. Rudobrody cierpliwie przypominal, ze gory ognia beda nadal pluly lawa, ktora w koncu zaleje Lattash i tych, co w nim zostana. Oni natomiast odpowiadali mu swoimi watpliwosciami: moze gory ognia zasna na powrot, moze pani Zelana zagasi plomienie, moze rozpeta sie porzadna burza i ulewa zrobi swoje. Najbardziej oporni zdawali sie przekonani, ze jesli beda odpowiednio dlugo walkowali sprawe, problem przestanie istniec. Czasami, slyszac kontrargumenty, Rudobrody mial ochote wyc. -Chyba zle sie do tego zabrales, przyjacielu - powiedzial mu Dluga Strzala. Minelo juz poludnie, a Rudobrody osiagnal niewiele. - Ty ich nie pytaj, ty im rozkazuj. -Nie rozumiem. -Nie warto pytac o zdanie, gdy decyzja juz zapadla, a w szczegolnosci nie warto pytac o zdanie glupca, bo kiedy zacznie wyluszczac swoja racje, nigdy sie od niego nie uwolnisz. -Jeszcze nie mam wprawy - przypomnial mu Rudobrody. - Dopiero sie ucze. Nie potrafie narzucic ludziom swojej woli. -Nie masz czasu na uprzejmosci, bo trzeba siac i sadzic. Uswiadom ludziom, ze jezeli kobiety nie zdaza zadbac o uprawy, zima nie bedziecie mieli co jesc. Rudobrody zamrugal zdziwiony. -Calkiem zapomnialem - przyznal po chwili. -Zwierzyna plowa i ryby to tylko czesc waszych posilkow. Mysliwi czasem o tym zapominaja. Ja na twoim miejscu porozmawialbym z kobietami. Z kuchnia trzeba miec dobre uklady. W przeciwnym razie mozna dostac na kolacje pusty talerz. * -Ja chce zobaczyc te laki - zazadala Sadzonka, potezna kobieta w srednim wieku. Wczesnym popoludniem Rudobrody zasiegnal jezyka i dowiedzial sie, ze do niej wlasnie przychodza ze swoimi klopotami wszystkie niewiasty z Lattash. I zwykle odchodza zadowolone. W jakims sensie byla wodzem zenskiej czesci osady i miala ogromna wiedze na temat upraw. Miala takze charakterek; jesli tylko cos szlo nie po jej mysli, wpadala w prawdziwa furie. Dlatego Rudobrody obchodzil sie z nia jak ze zgnilym jajem. -Porozmawiajmy z moim przyjacielem, Dluga Strzala - zaproponowal. - Moze on zauwazyl cos, co ja przegapilem. Sadzonko, bede z toba szczery. W nowym miejscu nie jest tak ladnie jak tutaj, ale jest bezpiecznie, a to znacznie wazniejsze. Musimy sie stad wyprowadzic, bo w przeciwnym razie zostanie nam do picia tylko lawa. -Szczery z ciebie czlowiek - zauwazyla kobieta. - Rzadka to cecha u wodza. -Jeszcze nie mam wprawy - przyznal Rudobrody. -Nabierzesz, nabierzesz - stwierdzila nieco kasliwie. - No dobrze, porozmawiajmy z tym twoim przyjacielem. Mamy coraz mniej czasu. * Znalezli lucznika w chacie jego wodza, Starego Niedzwiedzia. Sadzonka szybko uciela wymiane zwyczajowych grzecznosci. -Czy na tamtej ziemi ktos kiedys cokolwiek uprawial? - zapytala bez wstepow. -Nie przypuszczam - odpowiedzial Dluga Strzala. - Nie widzielismy tam zadnych oznak ludzkiej bytnosci. -Jak wysoka jest trawa? -Mnie siegala do piersi. -A mnie nawet wyzej - wtracil Rudobrody. -No to musicie znalezc jakies inne miejsce. -Dlaczego? -Im wyzsza trawa, tym grubsza darn - wyjasnila Sadzonka. - Na niej nie da sie nic posadzic. Trzeba by ja najpierw usunac, a na to nie mamy czasu. Lato za pasem, juz dawno powinno byc po sadzeniu. Jezeli teraz jeszcze bedziemy usuwac darn, nic nie zdazy wyrosnac przed pierwszymi mrozami, wiec zima nie bedzie co jesc. Stary Niedzwiedz przygladal sie kobiecie w zamysleniu. -Chyba dobrze byloby odstapic nieco od tradycji - odezwal sie z powaga. - Skoro plemie Bialego Warkocza chce miec co jesc zima, potrzebuje wielu rak, zeby kobiety mogly uprawiac ziemie oczyszczona z darni. -Nie mamy tylu kobiet - przypomnial mu Rudobrody. -Wobec tego niech darn usuna mezczyzni. Rudobrody rozesmial sie glosno. -Dziekuje ci za rade, Stary Niedzwiedziu. W ten sposob szybko pozbede sie ciezaru odpowiedzialnosci. Jak tylko rozkaze mezczyznom wziac sie do babskiej roboty, natychmiast wybiora sobie nowego wodza. -Nie znam obyczajow twojego plemienia, wodzu - przyznal Stary Niedzwiedz - ale moi ludzie uznaja zasade, ze budowa chat to meskie zajecie. Czy tutaj jest podobnie? -Tak, taki jest zwyczaj - przyznal Rudobrody. - Do czego zmierzasz? -Kiedy bylem zadnym przygod mlodziencem, dotarlem az na polnoc, do krainy pana Dahlaine'a i tam natrafilem na miejsce, gdzie w ogole nie bylo drzew. Rosla tylko trawa. Nie braklo zwierzyny plowej i bawolow, bo trawa jest ich ulubionym pozywieniem. Latwo bylo zapolowac, ale trudno zbudowac dom. Tamtejszy lud dlugo sie glowil nad ta sprawa, az ktorys mlody czlowiek wpadl na doskonala mysl. Skoro nie bylo drzew, musial zbudowac sobie schronienie z tego, co bylo. -Nie wydaje mi sie, zeby chata z trawy dawala dobre schronienie zima. - Rudobrody pokrecil glowa z powatpiewaniem. -Ja tez w to nie wierzylem - przyznal Stary Niedzwiedz - ale nie mialem racji. Ten madry mlody czlowiek dostrzegl, ze trawa to nie tylko zdzbla, ale tez korzenie, splatane i utwardzone ziemia, czyli darn. Z tego ow mlody czlowiek zbudowal swoj dom. Inni poszli w jego slady. Widzialem te domy, ogladalem je z zewnatrz i od srodka. Przekonalem sie, ze nawet najsilniejszy wiatr nie przeniknie przez sciane z darni, chata jest mocna, solidna, ciepla w najzimniejsza zime i chlodna latem. Ludzie tego plemienia byli ze swoich domostw zadowoleni. Moim zdaniem wasi mezczyzni powinni zbudowac domy z darni, wtedy oczyszcza ziemie pod uprawy, a w dodatku ta praca nie przyniesie im ujmy na honorze. -Jestes szczesliwym czlowiekiem, Dluga Strzalo - usmiechnela sie Sadzonka. - Masz bardzo madrego wodza. -Nie wiem, jak przekonac mezczyzn, zeby budowali chaty z darni - przyznal Rudobrody. -Plaza jest wietrzna... - zastanowil sie Dluga Strzala. -Zgoda, ja tez odnioslem takie wrazenie. I co? -Chata z patykow nie bedzie chronila przed wiatrem. A nikt nie chce, zeby mu zwialo dom w srodku zimy, zgodzisz sie ze mna? -Z cala pewnoscia. Tylko ze latem wiatr jest znacznie slabszy, trudno bedzie przekonac ludzi do zmiany nawykow. Jezeli mamy naklonic mezczyzn do wycinania darni, nie mozemy wszystkiego zostawic naturze. -Wesprzemy troche starania przyrody - zadeklarowal Dluga Strzala. - Na pewno bedzie nam wdzieczna. Jezeli chaty z galezi zawala sie pewnej wietrznej nocy, mezczyzni laskawszym okiem spojrza na darn, prawda? -Wy z plemienia Starego Niedzwiedzia jestescie ludem wyjatkowo podstepnym - stwierdzila Sadzonka. -To prawda - przyznal Stary Niedzwiedz z szerokim usmiechem. - Dzieki temu zyje mi sie znacznie lepiej. Gdy juz Sadzonka pozegnala sie i wyszla, Rudobrody zebral sie w sobie. -Wodzu Stary Niedzwiedziu, chcialbym cie o cos spytac. -Odpowiem ci najlepiej, jak bede umial, wodzu Rudobrody. -Czy wodz plemienia naprawde musi przemawiac tak formalnie? -Owszem, to czesc jego powinnosci, wodzu Rudobrody - odpowiedzial Stary Niedzwiedz nieco swobodniej. - Dzieki formalnym wypowiedziom zyskuje posluch, niezaleznie od sytuacji sprawia wrazenie, ze dokladnie wie, czego chce. Jezeli przemawia oficjalnie, plemie zwykle zrobi to, czego wodz sie domaga. Dzieki takiej formie wypowiedzi wydaje sie madrzejszy. -Ale to jest potwornie nudne! - poskarzyl sie Rudobrody. -Mnie to mowisz! To pompatyczne i czasochlonne, mozna w polowie zdania zapomniec, co sie chcialo powiedziec i od czego sie zaczelo. Mimo wszystko czlowiek mowiacy w ten sposob robi odpowiednie wrazenie, jest uwazany za medrca, nawet jesli kaze ludziom robic cos glupiego. - Stary wodz przerwal. - Zatrzymaj te informacje dla siebie. Przyjrzyj sie innym wodzom, innym przywodcom, nawet tym z obcej ziemi. Na pewno zauwazysz, ze w mniejszym lub wiekszym stopniu postepuja tak samo. Bo tak to juz jest, ze jesli mowisz, jakbys doskonale wiedzial, co robisz, ludzie uwierza, ze masz racje, chocbys ty sam nie byl o tym przekonany. -Wszystko to podstep i oszustwo. -Przeciez wlasnie to powiedzialem. * Mniej wiecej tydzien pozniej "Mewa" podplynela do brzegu niedaleko nowego miejsca na osade. -Nie ma takiej ochrony przed wiatrem i niepogoda jak Lattash - zauwazyl Sorgan. -Ale nie ma tez ognistych gor - przypomnial mu Dluga Strzala. - Plemie Bialego Warkocza da sobie rade z wiatrem i niepogoda. Jedno i drugie jest lepsze od spacerow po lawie. -To prawda - zgodzil sie Orli Nos. - Ale, ale! Minal tydzien, odkad przywiezlismy pierwszych mieszkancow, a tu sie nic nie zmienilo! Nawet nie zaczeli budowac chat! -Buduja, tylko troche dalej - wyjasnil Rudobrody. - Mezczyzni wycinaja darn, a kobiety sieja fasole. -Po co komu darn? -Z niej budujemy chaty. -A dlaczego nie z galezi, jak w Lattash? -Kilku mlodych ludzi postapilo zgodnie z tradycja - powiedzial Rudobrody. - Pewnej nocy, przy gwaltownym wietrze, wszystkie chaty sie porozpadaly. -To pewnie byla niezla wichura - zauwazyl Zajaczek. -Pomoglismy jej troche z Dluga Strzala - przyznal Rudobrody. -Jak sie wie, gdzie popchnac, nie trzeba wiele sily, zeby osiagnac cel. -A dlaczego to zrobiliscie? -Chcielismy przekonac ludzi, ze darn jest znacznie lepszym budulcem niz galezie - wyjasnil Rudobrody z krzywym usmiechem. - Przyznaje, zastosowalismy podstep. Mlodzi ludzie sa przekonani, ze wycinaja ja, zeby budowac domy, a tak naprawde odslaniaja ziemie, gdzie kobiety moga siac fasole i sadzic ziemniaki. Musimy miec jedzenie na zime, a na sadzenie i sianie juz ostatni dzwonek. -Dlaczego oklamujesz wlasne plemie? - Zajaczek nie mogl tego zrozumiec. -Uprawa roli to babska robota. Mezczyzni, zwlaszcza mlodzi, nie wezma sie do tego za nic na swiecie, bo to uwlacza ich godnosci. Natomiast budowa domow to meskie zajecie, a skoro wszystkie chaty postawione z galezi rozpadly sie pewnej nocy, Dluga Strzala i ja podpowiedzielismy ludziom budowe domow z darni. W ten sposob mezczyzni robia to, co uwazaja za prace godna mezczyzny, wszyscy sa zadowoleni, bedziemy mieli gdzie mieszkac, a zima nie zabraknie nam pozywienia. -Stosujecie wyjatkowo skomplikowane metody - zauwazyl kapitan Sorgan. -Dzieki temu zycie jest ciekawsze - odpowiedzial Dluga Strzala. - A poza tym mamy o czym myslec, kiedy ryba nie bierze. 4 Kilka dni pozniej u wejscia do zatoki pojawila sie lodeczka pana Veltana. Mlodszy brat pani Zelany wydawal sie podenerwowany.-Co tu sie dzieje?! - krzyczal, przybijajac do brzegu w poblizu rosnacej osady. -Przeprowadzka - wyjasnil krotko Rudobrody. - W Lattash nie jest juz bezpiecznie, wiec budujemy nowe domy. -Gdzie Narasan?! -Na swoim statku. Gdzies tu, w zatoce. -Powinien byc w drodze do mojej krainy! - wsciekal sie Veltan. -Wydaje mi sie, ze czeka - odpowiedzial Rudobrody. - I chyba nie ruszy, poki sie nie doczeka. -A na co on niby czeka? -Twoja siostra, panie, obiecala Sorganowi za pomoc w kanionie solidna stertke zoltych cegiel. Jak dotad nie zaplacila. Moim zdaniem komandor Narasan chce sie przekonac, czy w tej rodzinie dotrzymuje sie slowa. -Oczywiscie! -Wobec tego powinienes, panie, odszukac siostre i jej o tym przypomniec - poradzil Rudobrody. - Nie przypuszczam, zeby komandor Narasan kiwnal palcem, poki sie nie przekona, ze kapitan Sorgan dostal obiecana zaplate. Wszystko w twoich rekach, panie. -Gdzie jest Dluga Strzala? - spytal Veltan nieco sploszony. -Ostatnio kiedy go widzialem, pokazywal mlodym mezczyznom z mojego plemienia, jak najlepiej wycinac darn, zeby jej kawaly byly tych samych rozmiarow. Mlodzi sobie z tym nie radza. -A po co wam darn? -Za dlugo by wyjasniac - odparl Rudobrody z ciezkim westchnieniem. * -Gdzie to jest dokladnie? - spytal Rudobrody, gdy lodka Veltana opuscila zatoke. -Niedaleko - odparl pan Veltan wymijajaco. -Obaj wiemy - odezwal sie Dluga Strzala - jak wielkie talenty ma twoja rodzina, panie. Czas goni, wiec chyba nie pora na mydlenie oczu. -Nie chce mydlic wam oczu - zapewnil Veltan niemal przepraszajaco. - Po prostu staramy sie nie ujawniac swoich mozliwosci przed obcymi, jesli to nie jest konieczne. Chyba ostroznosc weszla nam w krew. Przed toba i Rudobrodym, Dhrallijczykami, nie musimy sie ukrywac. Plyniemy na wyspe Thurn. Grota Zelany znajduje sie przy jej zachodnim brzegu. - Zmierzyl dwoch ludzi szacujacym spojrzeniem. - Jesli uwazacie, ze czas naprawde pogania, moge wezwac swoja ulubiona blyskawice. Zaniesie nas na miejsce w mgnieniu oka, tyle ze narobi przy tym strasznego halasu. -Ach, wiec w ten sposob pojawiles sie, panie, ni z tego, ni z owego w kanionie, kiedy przybyles nas ostrzec przed gorami ognia - zrozumial Rudobrody. Veltan pokiwal glowa. -Nie mialem wyboru. Sen Yaltara zaskoczyl nas wszystkich, trzeba bylo szybko wyciagnac sojusznikow z kanionu. -Dlaczego gory pluja ogniem? - spytal Rudobrody zaciekawiony. -Ten akurat wybuch byl skutkiem snu Yaltara - odpowiedzial Veltan. - Marzyciele sa obdarzeni moca lamania wielu regul, jesli uznaja to za konieczne. -Czasem jednak wybuchy zdarzaja sie bez udzialu Marzyciela, prawda? -To zjawisko naturalne. Srodek ziemi jest plynna skala, sprezona pod ogromnym cisnieniem. Od czasu do czasu wydostaje sie przez skorupe i strzela wysoko w niebo. - Wskazal na zachod. - Tam jest wyspa Zelany. -Jak daleko jestesmy od zatoki? - spytal Dluga Strzala. Veltan zastanawial sie chwile. -Wydaje mi sie, ze to mniej wiecej polowa odleglosci z Lattash do wulkanow. A do groty Zelany juz niedaleko. - W zamysleniu podrapal sie po brodzie. - Chyba najpierw trzeba porozmawiac z Eleria. Ona zna Zelane lepiej nawet niz ja, potrafi dyrygowac moja siostra tak, ze mnie by sie nawet nie snilo. Balacenia zawsze byla najskuteczniejsza z czworki mlodszych. -Kto to jest Balacenia? - spytal Rudobrody. -Tak ma naprawde na imie Eleria. - Veltan umilkl w zamysleniu. - Powiem wam wszystko, ale zatrzymajcie te informacje dla siebie. Nasz starszy brat, Dahlaine, zdal sobie w pewnym momencie sprawe, ze Vlagh zamierza przejac nasze krainy. Wowczas obmyslil plan obrony. Marzyciele wygladaja jak zwykle dzieci, lecz wcale nimi nie sa. Sa naszymi zmiennikami, przejma wladze, kiedy nasz cykl dobiegnie konca. Nic o tym nie mowcie najemnikom. Nie musza wiedziec o cyklach. W zasadzie im mniej wiedza, co sie naprawde dzieje w Dhrallu, tym lepiej. Gdyby sie dowiedzieli, z kim maja sie zmierzyc, prawdopodobnie uciekliby w poplochu. -Slyszalem dawne basnie - odezwal sie Rudobrody - ale w nie nigdy nie wierzylem. Od czasu do czasu ktos wspominal cos o wszechpoteznym mozgu. Co to wlasciwie takiego? -Rudobrody zostal wodzem plemienia - przypomnial Veltanowi Dluga Strzala. - Chyba powinien wiedziec cos wiecej na temat istoty z Pustkowia. -Masz racje. - Veltan spojrzal na Rudobrodego. - Co wiesz o owadach? -Maja wiecej nog niz my, a niektore potrafia latac. To w zasadzie wszystko. Zawsze skupialem sie na poznaniu stworzen, ktore daloby sie zjesc, a nie przypuszczam, zebym chcial jadac owady. -Wobec tego sprawa nie jest prosta - zadumal sie Veltan. - No coz... Niektore owady sa samotnikami. Maja bardzo ograniczony kontakt z innymi osobnikami swojego gatunku, poza okresem godow. Najlepszym przykladem beda chyba pajaki. Istnieje tez inny rodzaj owadow, taki jak pszczoly i mrowki. Poszczegolne osobniki sa w zasadzie bezmyslne. Za glupie nawet na to, zeby czuc strach. Pewnie zauwazyliscie to podczas walki w kanionie. -Fakt, za madrzy to nasi wrogowie nie sa - zgodzil sie Rudobrody. -Nie musza byc madrzy, poniewaz kieruje nimi ten wlasnie uniwersalny mozg, o ktorym slyszales. -Czyli Vlagh? Zawsze sie zastanawialem, skad wlasciwie wiemy, jak ta istota ma na imie. Przeciez owady zwykle nie maja imion. -Vlagh to nie do konca imie. Jest raczej tytulem, godnoscia. Mieszkancy Pustkowia uzywaja tego slowa podobnie jak twoi ludzie slowa "wodz". Tytul Vlagh jest jednak w pewnym sensie wazniejszy niz twoj, poniewaz stworzenia sluzace tej istocie poznaja proces myslenia dzieki polaczeniu swiadomoscia z tworem zwanym mozgiem uniwersalnym. Kazda z nich wie o wszystkim, co uslyszala lub zobaczyla inna, a wszystkie te informacje skupiaja sie w umysle Vlagha. -Praktyczne rozwiazanie - uznal Rudobrody. - Vlagh nie musi nawet wydawac rozkazow, bo wszyscy z jego plemienia znaja jego mysli. -Vlagh to nie jest on - skorygowal go Veltan. - W zasadzie jest rodzaju zenskiego, poniewaz sklada jaja, a przeciez do tego nie jest zdolny zaden osobnik rodzaju meskiego. -Toczymy wojne z samica?! - wykrzyknal Rudobrody. -Trudno te istote nazwac samica. Skladanie jaj to tylko jedna z wielu jej funkcji. Teraz na przyklad stara sie rozszerzyc wlasne terytorium. Chce zdobyc wiecej pozywienia dla swoich dzieci. Im wiecej karmy, tym wiecej jaj mozna zlozyc, stworzyc wiecej slug, a wowczas wszechpotezny mozg staje sie coraz bardziej zlozony. Teraz chce zajac nasz kontynent, ale to dopiero poczatek. Ostatecznym celem Vlagha jest caly swiat. Gdy to osiagnie, nie bedzie juz znal zadnych granic. -Mam rozumiec, ze chce rzadzic nie tylko robalami, ale tez ludzmi? - zapytal Rudobrody z niedowierzaniem. -Raczej nie - odparl Veltan. - Bardziej prawdopodobne, ze potraktuje ludzi jako pozywienie. Wiecej karmy, wiecej jaj. Tak wlasnie rozumuje Vlagh. -Musimy koniecznie zabic to dziwadlo! - wybuchnal Rudobrody. -Mialem nadzieje, ze dojdziesz wlasnie do takiego wniosku - przyznal Veltan. - Przybysze sa przekonani, ze bija sie dla zlota, a w rzeczywistosci walcza o przetrwanie. Jezeli przegramy, sludzy Ylagha zjedza nas na obiad. * Jeszcze przed poludniem lodka pana Veltana okrazyla poludniowy koniec wyspy Thurn. Rudobrody uwaznie przygladal sie brzegowi, lecz nie zauwazyl, by poruszala sie jakos wyjatkowo szybko. -Daj spokoj, nie przejmuj sie tym - poradzil mu Veltan. - Troche sie wtracilem w przebieg naszej podrozy. Gdybys wiedzial, co sie naprawde dzialo, nie bylbys uszczesliwiony. Czas i przestrzen nie sa takie sztywne, jak sie pozornie wydaje. -W takim razie chyba wole pozostac w blogim stanie nieswiadomosci - przytaknal Rudobrody. -Tak czy inaczej grota Zelany jest tuz przed nami. Wybaczcie mi na chwile. Dam znac Elerii, ze tu jestesmy. - Lekko zmarszczyl brwi, po czym jego twarz rozjasnil usmiech. - Zaraz tu bedzie. -Jak to? Skad niby? -Z groty. - Veltan wskazal powierzchnie morza. - Tam jest wejscie. -Pod woda? - spytal Rudobrody z niedowierzaniem. -Ta grota w niczym nie przypomina tych, ktore znacie z kanionu. - Yeltan rozesmial sie glosno. - Kiedy Dahlaine dowiedzial sie od Zelany, ze Eleria, wtedy zaledwie piecioletnia, bawi sie z rozowymi delfinami na glebokiej wodzie, malo nie oszalal ze strachu. Wlasnie w tej chwili przesliczna Eleria wynurzyla sie na powierzchnie i podeszla do lodki Veltana. -Stalo sie cos zlego? - spytala zaniepokojona. -W pewnym sensie. Czy moja siostra jest w dobrej formie? -Raczej nie - przyznala Eleria. - Ukochana pani nie moze dojsc do siebie po wydarzeniach w kanionie. Chyba nie do konca zdawala sobie sprawe, co oznacza slowo "wojna". Nie rozumie zabijania, nie przewidziala tysiecy trupow... -Nie bylo innego wyjscia - przypomnial Dluga Strzala. -Coz, skoro tak mowisz... Ukochana pani nie spodziewala sie, ze sprawy przybiora taki obrot. Musiala natychmiast wrocic do domu, uciec z tamtego strasznego miejsca... -Uspokoila sie juz? -Moze odrobine. Pobyt w grocie wyraznie jej pomaga. -Zle sie stalo, ze uciekla - powiedzial Veltan. - Zapomniala o bardzo waznej sprawie. -Jakiej? -Nie dala Sorganowi obiecanego zlota, czym go bardzo unieszczesliwila. Niech wroci do Lattash, chocby na krotko, i zaplaci piratom. Komandor Narasan zrobil sie podejrzliwy i nie chce ruszyc na wojne, poki moja siostra nie spelni obietnicy. Jezeli Sorgan nie dostanie zaplaty, Narasan nie poplynie do mojej krainy, a mam przeczucie, ze niedlugo bede go potrzebowal. -Wroce do groty i powiem ukochanej pani, ze jestes tutaj, wujku. Sprobuje ja przekonac, by stamtad wyszla, ale obiecac nie moge niczego. - Dziewuszka zanurkowala wdziecznym lukiem i zniknela w wodzie. * Zdawalo sie, ze czekali wiecznosc. Siedzieli w lekko kolyszacej sie lodce Veltana i wpatrywali sie w wode. W rzeczywistosci nie minal wiecej niz kwadrans, gdy kilka metrow od nich wynurzyly sie na powierzchnie Zelana i Eleria. -O co chodzi, Veltanie? - spytala bogini, lekko stapajac po wodzie. -Chyba o czyms zapomnialas, droga siostro - rzekl Veltan. - Rozumiem, ze sporo masz teraz na glowie, ale przeoczylas jedno dosc wazne zobowiazanie. -Przejdz wreszcie do rzeczy - zirytowala sie bogini. -Nie zaplacilas Maagsom - powiedzial Veltan. -Co sie odwlecze, to nie uciecze. -To malo precyzyjny termin, zgodzisz sie ze mna? -Na razie Sorgan nie potrzebuje zlota. W Dhrallu i tak go nie wyda. -Moze i nie potrzebuje, ale chce je miec. -Trudno. -Z kazdym dniem jest coraz gorzej. Coraz wiecej jego ludzi podziela niezadowolenie kapitana. W dodatku Narasan zaczal watpic w uczciwosc naszej rodziny. Obiecalem mu sowita zaplate, tak samo jak ty Sorganowi. Jezeli nie zaplacisz piratowi, komandor nie uwierzy w moje szczere checi. Siedzi na statku w zatoce Lattash i czeka na pokaz dobrej woli. Dalas Sorganowi slowo, siostrzyczko, i jesli go nie dotrzymasz, przybysze zapewne rozkradna wszystko, co im wpadnie w rece, a potem odplyna. Bez pomocy Narasana nie obronie swojej krainy. A jesli przegram ja, przegramy wszyscy, Vlagh zapanuje nad calym Dhrallem. Zrozumialas, co powiedzialem? -Jestes wstretny. -Staram sie, jak moge, kochana siostrzyczko. Zamierzasz dotrzymac slowa? -Dobrze juz, dobrze! - prychnela bogini. - Zaplace temu chciwemu piratowi, ale nie zrobie nic ponad to. Nie dam sie wiecej wciagnac w takie dzikie awantury. Eleria nagle spowazniala. -Uspokoj sie, ukochana pani - powiedziala slodko. - Mozesz tutaj zostac, poswawolic sobie z delfinami albo pobrzdakac na harfie i ulozyc nastepny wiersz, skoro tego ci trzeba do szczescia. Ja zajme twoje miejsce. Moze nie jestem tak utalentowana jak ty, moze bede popelniala wiele bledow, ale bede ze swoim ludem, kiedy mnie on potrzebuje. Zelana miala oczy jak spodki. -Elerio, to niemozliwe! Nie pozwole! -Zrobie to bez twojego pozwolenia, przeciez wiesz, ukochana pani. Ktoras z nas musi sie tam zjawic, albo ty, albo ja. Wybor nalezy do ciebie. Ty albo ja. - Zamilkla na chwile. - Zdecyduj, Zelano. Czas ucieka. Rudobrody zbaranial. Slodkie dziecko raptem przestalo byc slodkie. Spojrzal na Dluga Strzale, by sprawdzic, czy przyjaciel jest rownie wstrzasniety. Tymczasem lucznik nie wygladal na zaskoczonego. Odpowiedzial na spojrzenie Rudobrodego wzrokiem bez wyrazu. A potem puscil do niego oko. 5 Gdy plyneli wzdluz zachodniego brzegu wyspy, Rudobrody dyskretnie obserwowal Zelane i Elerie. Dziewczynka na powrot zmienila sie w kochane malenstwo, pani Zelana takze zdawala sie opanowana. Jakis czas spedzila na rufie, prowadzac niezobowiazujaca rozmowe z Veltanem, potem dolaczyla do Rudobrodego i Dlugiej Strzaly, ktorzy stali blizej dziobu.-Brat powiedzial mi, ze wodz Bialy Warkocz jest w klopotach. Co sie wlasciwie stalo? -Gory ognia zalaly lawa rzeke - odpowiedzial Dluga Strzala - a bez rzeki w Lattash nie da sie zyc. Niestety, sama mysl o opuszczeniu osady jest dla Bialego Warkocza nie do zniesienia. Wodz nie potrafil podjac decyzji. Uzdrowiciel powiedzial nam, ze takie zachowanie u ludzi starszych nie jest niczym dziwnym. Dlatego tez Rudobrody zajal sie przeprowadzka plemienia i jak dotad nie popelnil wielu bledow. -Serdeczne dzieki - rzucil Rudobrody zgrzytliwym tonem. -Nie ma sprawy - odparl Dluga Strzala z kamienna twarza. - Udalo nam sie znalezc - podjal - odpowiednie miejsce w polnocnej czesci zatoki. Flota Sorgana pomogla w przeprowadzce. -To milo ze strony kapitana - zauwazyla bogini. - Nie spodziewalam sie po nim takiego gestu. -Pirat nie jest taki zly, pani Zelano - odezwal sie Rudobrody. - Niekiedy wojna budzi w ludziach najlepsze instynkty. My pomoglismy jemu w kanionie, teraz on pomaga nam. A pozniej poplynie z komandorem Narasanem, by wspierac go w walce o kraine pana Veltana. -Wspaniale, prawda, ukochana pani? - zaszczebiotala Eleria. -Moze go nie docenilam - poddala sie bogini. - Gdzies pod ta twarda skorupa pewnie jest jakas namiastka serca. Dobrze ukryta. Czy gory nadal pluja dymem? -Tak bylo, gdy ruszalismy w droge - odpowiedzial Rudobrody. - Mielismy nadzieje, ze wulkany szybko usna na nowo, niestety, wcale sie na to nie zanosi. -Wobec tego dobrze zrobiles, podejmujac decyzje o przeprowadzce - przyznala bogini. - Wulkan potrafi pluc dymem i ogniem przez dlugie lata i lepiej wtedy nie byc w poblizu. - Odwrocila sie do Veltana. - Pospieszmy sie, bracie. Pomozmy naszym przyjaciolom oddalic sie od kanionu. -Zgadzam sie z toba z calego serca, siostro. -Jest jeszcze cos, o czym powinnas wiedziec, pani Zelano - odwazyl sie Rudobrody. - Moj wuj byl zawsze bardzo przywiazany do naszej osady, ale poniewaz po wybuchu wulkanu rzeka stracila wode, a w dodatku gory ognia najwyrazniej nie zamierzaja ponownie zapasc w sen, istnieje ogromne ryzyko, ze Lattash zostanie zalana plynna skala. Razem z Dluga Strzala znalezlismy miejsce na zbudowanie nowej osady, ale nie chcialem wuja do niczego zmuszac... -Przejdz wreszcie do sedna - zniecierpliwila sie pani Zelana. -To wcale nie jest latwe - poskarzyl sie Rudobrody. - Kiedy we dwoch wrocilismy do Lattash, wuj jakims cudem zdal sobie sprawe, ze nie potrafi juz decydowac o losach plemienia. Powiedzial starszyznie, ze chce zrezygnowac z godnosci wodza, i zaproponowal na swoje miejsce mnie. To naprawde nie byl moj pomysl, mnie sie on w ogole nie podoba, ale jestem teraz wodzem plemienia. -Twoj wuj jest madrym czlowiekiem - rzekla Zelana. - Dokonal wlasciwego wyboru. Niekiedy starzy nie nadazaja za biegiem wydarzen. - Usmiechnela sie lekko do Elerii. - Wtedy powinni ich zastapic mlodzi. -Czy mnie tez to czeka, ukochana pani? - spytala Eleria z szeroko otwartymi oczami. -Porozmawiamy o tym przy innej okazji - zamknela temat pani Zelana. - Teraz mamy na glowie wazniejsze sprawy. * Gdy lodka Veltana wplynela do zatoki, Rudobrody stracil wszelka nadzieje. Do tej pory ciagle jeszcze sie ludzil, ze wulkany ponownie usna. Niestety, dwa blizniacze wierzcholki znowu tryskaly w niebo slupami wrzacej czerwieni. Wkrotce osada, gdzie spedzil cale zycie, skryje sie pod grubym pokladem lawy. -Przykro mi, przyjacielu - odezwal sie Dluga Strzala. -Przeciez to nie twoja wina - odparl Rudobrody. - Nie ma nic za darmo na tym swiecie. Wygralismy wojne, ale zaplacilismy utrata domow. Kiedys bylo tutaj pieknie... Coz, nic nie trwa wiecznie. Podplyneli do "Mewy". Sorgan wydawal sie na granicy zalamania nerwowego. -Pani! Gdzie sie podziewalas?! - napadl na Zelane. - Plynna skala schodzi kanionem szybciej niz biegnacy czlowiek. Podejrzewam, ze przed zachodem slonca zaleje osade, a wtedy juz nie bedzie sposobu, zeby sie dostac do tej przekletej jaskini i do zlota. -Uspokoj sie, Orli Nosie - rzekla pani Zelana wyniosle. - Zajaczku, wskocz do lodki i sprowadz tu kuzynow kapitana Sorgana, przede wszystkim Skella i Torla. Gdybysmy zaladowali cale zloto na poklad "Mewy", zatonelaby pod jego ciezarem. -Tak jest, pani! - wrzasnal Zajaczek i juz biegl w strone dziobu. -Pojdziemy do jaskini, Sorganie - podjela pani Zelana - tam otworze przejrzysta sciane, a wtedy twoi ludzie zaczna wynosic zloto. -Mozesz, pani, troche poszerzyc korytarz? Strasznie jest waski, a poszloby szybciej, gdybym mogl ustawic wiecej niz dwa rzedy ludzi. -Niestety nie - stwierdzila bogini. - Sciany tego tunelu podtrzymuja strop, jesli je usuniemy, wszystko sie zawali. Wystarczy, jesli rozkazesz swoim ludziom, zeby nie skupiali sie na pieszczeniu zoltych cegiel, tylko na pracy. Gdy sie pospiesza, zdaza, zanim lawa doplynie do zatoki. -Do zatoki moze sie wlewac - oznajmil Sorgan. - Byle nie do jaskini. -Gdy dotrze do wody, przestaniecie widziec, co robicie, Sorganie. Kleby pary beda gesciejsze niz najgesciejsza mgla. -Nie pomyslalem o tym - przyznal Orli Nos. * Maagsowie pracowali tak samo jak przy rozbieraniu schodow prowadzacych do kanionu z Pustkowia: ustawieni w dwa rzedy pod scianami korytarza, sprawnie podawali sobie zlote cegly z rak do rak. Przejscie prowadzace z jaskini do korytarza ze zlotem bylo rzeczywiscie waskie, wiec nie dalo sie tam ustawic wiecej ludzi. Rudobrody takze wszedl do jaskini, chcial ostatni raz rzucic okiem na makiete kanionu. Nie wiedziec czemu Eleria poszla za nim. -Oj! - pisnela nagle. - Chyba o czyms zapomnielismy! -O czym? -Sporo zoltych cegiel zostalo w glinie, pamietasz? Rudobrody wybuchnal smiechem. -Rzeczywiscie, calkiem o tym zapomnialem - przyznal. - Przypomnimy Sorganowi, ze tutaj tez jest zloto? - Zmierzyl uwaznym spojrzeniem model kanionu. - Nielatwo bedzie je stad wydlubac. Glina dobrze zaschla. -Troche wysilku dobrze Maagsom zrobi. Zauwazylam, ze marynarze wyjatkowo sie rozleniwiaja, jesli nie maja zajecia. * Rudobrody zostawil jaskinie Maagsom, z ktorych juz laly sie siodme poty, i ruszyl stromym zboczem w strone osady. Po chwili napotkal schodzacego Dluga Strzale. -Ile czasu nam zostalo? - spytal przyjaciela. -Kilka godzin - odpowiedzial lucznik. - Lawa plynie znacznie wolniej niz poprzednio. Mur zbudowany przez Skella w najwezszym miejscu wawozu odegral role zapory. Tak czy inaczej ludzie Sorgana powinni sie wyniesc z osady mozliwie najszybciej, bo wrzaca lawa zachowuje sie podobnie jak wiosenny przybor. -Jak sadzisz, wal ochronny powstrzyma fale? -Mocno watpie. Chronil wioske przed powodzia, ale woda napiera slabiej niz plynna skala. Umocnienia zbudowano z mysla o wodzie, nie o lawie. Nie wytrzyma. -Moze to i lepiej - westchnal Rudobrody. - Gdyby z wioski cos zostalo, budziloby wspomnienia. Szczegolnie w sercach starszyzny. Wobec tego niech juz nie zostanie po Lattash zaden slad. Plemie i tak musi sie przeniesc w nowe miejsce, a przeszlosc bylaby zbednym ciezarem. -No, no! Coraz lepiej, wodzu! - pochwalil Dluga Strzala. - Powoli zaczynasz myslec o przyszlosci i widziec dalej niz koniec wlasnego nosa. -Ja sie do wladzy nie pchalem! - przypomnial mu Rudobrody. -Wiem, wiem, przyjacielu. I dlatego bedziesz doskonalym wodzem. Twoje plemie ma szczescie. Przypadkiem wlasciwy czlowiek znalazl sie na najwlasciwszym miejscu. -Wolalbym polowac i lapac ryby. -Kto by nie wolal! * Nastepnego ranka w kapitanskiej kajucie na "Mewie" Sorgan rozmawial z komandorem Narasanem. -Gdyby nie te przeklete gory ognia, najchetniej zostawilbym zloto w jaskini - stwierdzil bez ogrodek. - Jezeli zaplace kapitanom teraz, rusza do domu z popoludniowym odplywem. A przeciez beda nam potrzebni w walkach na poludniu. Jesli poloza lapy na zlocie, wojna nie bedzie ich juz necila. -Masz racje, kapitanie - przyznal trogicki komandor. Usmiechnal sie niewesolo. - Czasami zloto bywa zawada. -Obys nie powiedzial tego w zla godzine, komandorze. Jak ja mam teraz utrzymac w tajemnicy fakt, ze "Mewa" i kilka innych statkow, nalezacych do moich krewnych, sa pelne kruszcu? Marynarze maja dlugie jezyki, zwlaszcza po piwie. Wczesniej czy pozniej bede mial do czynienia z nastepnym Kajakiem. - Podniosl wzrok na lucznika. - Duzo masz strzal? -Nie tak wiele, jak byloby trzeba, Orli Nosie. -Potrzebna mi jakas bezpieczna kryjowka na zloto, bo lada moment ktorys z moich chlopakow sie spije i zacznie chlapac ozorem. -Pozwol, ze ja sie tym zajme - zaproponowala pani Zelana. -Mozesz rozdac swoim kamratom czesc obiecanej zaplaty, kapitanie - odezwal sie Keselo. - Jezeli im nie zaplacisz w ogole, beda zli. Ale jezeli dasz im jedna czwarta naleznosci i obiecasz reszte po wojnie, to chociaz nie beda skakali ze szczescia, raczej nie zaplanuja spalenia "Mewy". -Pomysl wart rozwazenia - zauwazyl komandor Narasan. - Powiedzmy tak: wojna, do ktorej najeli sie Maagsowie, jeszcze nie dobiegla konca. Wydarzenia w kanionie byly w rzeczywistosci dopiero pierwsza bitwa. Wygralismy ja, zgoda. Czekaja nas jednak jeszcze trzy, daje za to glowe. Wobec tego jak dotad ludzie zasluzyli na czwarta czesc wyplaty. Daj im, kapitanie, co sie nalezy, i powiedz, ze na reszte musza zapracowac. -Kto wie... - zastanawial sie Sorgan. - Niektorzy pewnie uznaja, ze ich oszukalem. Zabiora swoja jedna czwarta i odplyna do domu. -Niech plyna - rzekla pani Zelana. - Skoro sa tchorzami, i tak nie byloby z nich zadnego pozytku. -Gdzie ukryjesz reszte mojego zlota, pani Zelano? - zapytal Sorgan. -Na pewno wolalbys tego nie wiedziec - odparla bogini slodkim glosem. - Zastanowie sie, czy ci powiedziec, ale tylko gdy mi przysiegniesz, ze az do konca wojny nie tkniesz piwa. Ani kropelki! -To warunek wyjatkowo trudny do spelnienia! - zaprotestowal Sorgan. -Kapitanie, nie jestes juz dzieckiem! Powinienes wiedziec, ze zycie nie glaszcze po glowie - odparla z usmiechem. Rudobrody zaslonil dlonia twarz, bo na ustach wykwitl mu szeroki usmiech. Pani Zelana znow byla soba. Obawial sie o nia, gdy uciekla do groty na wyspie Thurn, ale najwyrazniej szybko wracala do formy. I bardzo dobrze. * -Skad wziales taki pomysl? - spytala pani Zelana zaskoczona, gdy Rudobrody pokazal jej chaty budowane z darni. -Podsunal mi go wodz Stary Niedzwiedz. Opowiedzial nam o plemieniu z dalekiego ladu na polnocy, nalezacego do twojego brata, pani. Tamci ludzie zamieszkali na ziemi, na ktorej roslo niewiele drzew, a wiatr wial porywisty, wiec domy zbudowane z darni dawaly im najlepsza ochrone. Ale nie byl to jedyny powod, dla ktorego postanowilismy pojsc w ich slady. - Rudobrody pokrotce opisal niecny plan, ktory wraz z Dluga Strzala uknuli, by podstepem sklonic mezczyzn do oczyszczenia ziemi pod uprawy. -Spryciarz z ciebie, Rudobrody - zauwazyla bogini, usmiechajac sie lekko. -Milo mi, ze ci sie podoba moje postepowanie, pani - odparl, krzywiac sie niemilosiernie. - Powiodlo nam sie, to prawda. Wszyscy sa zadowoleni, nikt nie ucierpial na honorze. Na pewno warto przestrzegac tradycji, ale czasem trzeba umiec ja odrobine dostosowac. - Rozejrzal sie wokol, zawiesil wzrok na przysadzistych chatach. - Nie sa takie piekne jak te w Lattash - rzekl przygnebiony - ale Lattash to juz przeszlosc, wiec teraz ta osada bedzie naszym domem. -Nic nie jest wieczne - przytaknela pani Zelana smutno. - Nauczysz sie godzic ze stratami i mimo wszystko zyc dalej. -Chociaz wcale mi sie to nie podoba. -Nie musi ci sie podobac - odpowiedziala Zelana cicho. - Ale tak bedzie. * -Panowie, porozmawiajmy o zlocie - zaproponowala pani Zelana. Maagsowie i Trogici zebrali sie w obszernej kajucie na rufie trogickiego statku, sluzacej komandorowi Narasanowi za kwatere i punkt dowodzenia. -O zlocie moge gadac caly dzien - zapalil sie Sorgan Orli Nos. -Zauwazylismy - mruknal Dluga Strzala. -Zapewne jestescie swiadomi, ze wojna w Dhrallu nie dobiegla jeszcze konca. Dokladnie rzecz biorac, jeszcze sie na dobre nie zaczela. Zwrociliscie uwage, jak sadze, ze zarowno ja, jak i moj brat, Veltan, nie zasypywalismy was szczegolami, gdy oferowalismy zloto za wasza pomoc. Teraz, gdy juz poznalismy sie nieco lepiej, mozemy ponownie rozwazyc niektore warunki umowy. -Zamierzasz nam, pani, obciac wyplate? - zapytal Sorgan, mruzac oczy. -Alez skad! Myslalam natomiast o jej podwojeniu. Okazaliscie sie dwukrotnie sprawniejsi, niz przypuszczalismy, wiec proponujemy wam podwojna stawke. To przeciez logiczne. -Podoba mi sie ten sposob myslenia - stwierdzil Wol z szerokim usmiechem. -Co fakt, to fakt - poparl go Gunda. -Czy ty, Veltanie, pojdziesz w slady siostry? - spytal trogicki komandor z widocznym entuzjazmem. -Nigdy nie sprzeczam sie z siostra - odparl bog z nieskrywana ironia. - Wy takze juz ja znacie, wiec na pewno mnie rozumiecie. -O tak - odezwal sie Narasan. - Taka postawa wydaje sie najodpowiedniejsza. -Czy tutaj, w Dhrallu, rzeczywiscie jest az tak duzo zlota? - zaciekawil sie Jalkan. Glos mial napiety. -Cale gory - rzekl Veltan z obojetnym wzruszeniem ramion. - Nasza najstarsza siostra, Aracia, pewnie kaze nastepna swiatynie zbudowac wlasnie z tych zoltych cegiel. Moze sie to podobac. Ja tam wole zelazo, jest bardziej uzyteczne. Coz... podobno gusta nie podlegaja dyskusji. Dziwny wyraz ukazal sie na twarzy Jalkana. Jakis nienasycony glod. Rudobrody nie przepadal za tym Trogita. Chudzielec podlizywal sie Narasanowi, a fatalnie traktowal podleglych sobie ludzi. Komandor Narasan spojrzal na Sorgana. -Zakladam, ze wybiera sie pan, kapitanie, z nami na poludnie? -Moze nawet bede pierwszy? Chce sie pan zalozyc, komandorze? -Nie mam zylki hazardzisty - odparl Narasan. Przeniosl wzrok na Veltana. - Jak sadzisz, panie, kiedy zaczna sie klopoty w twojej krainie? -Nie potrafie powiedziec nic pewnego, komandorze. Sludzy Vlagha nie sa w formie, jak przypuszczam. Potrzebuja czasu na przegrupowanie. Kanion byl jedyna mozliwa droga inwazji, a teraz nie da sie go pokonac. Ale jak mowia mieszkancy mojej krainy, nalezy sie spodziewac wroga niedlugo. -Pospiech jest wskazany - ocenil Dluga Strzala. - Trogickie statki po przewiezieniu armii powinny tutaj wrocic. -Po co? - zapytal Sorgan. -Trudno oczekiwac, ze plemie Bialego Warkocza bedzie sie przeprowadzalo na piechote. -Czyzbys ty, Dluga Strzalo, razem z lucznikami zamierzal do nas dolaczyc? - komandor Narasan byl wyraznie zaskoczony. -Oczywiscie. Pani Zelana jest winna bratu przysluge za wsparcie w bitwie w kanionie i my pomozemy jej ten dlug splacic. Pan, komandorze, pomogl kapitanowi Sorganowi, wobec czego kapitan teraz pomoze panu. Pan Veltan wsparl pania Zelane, wiec nic dziwnego, ze ona jemu udzieli pomocy. Ale to nie wszystko. -Nie? - zdziwil sie komandor Narasan. - A co jeszcze? Dluga Strzala usmiechnal sie szeroko. -Chyba sie pan nie spodziewal, ze zostawimy wam cala zabawe? This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2009-11-30 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/