Solski Paweł - Marcepanowy tancerz

Szczegóły
Tytuł Solski Paweł - Marcepanowy tancerz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Solski Paweł - Marcepanowy tancerz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Solski Paweł - Marcepanowy tancerz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Solski Paweł - Marcepanowy tancerz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Paweł Solski Marcepanowy tancerz Marcepanowy tancerz migotał w promieniach księżyca. Piotr widział go przez uchylone drzwi kredensu. Podszedł bliżej, a że w tym miejscu nie było chodnika, poczuł chłód pod bosymi stopami i wzdrygnął się. Matka westchnęła głęboko. Odwrócił szybko głowę i zobaczył jej otwarte usta. Nie spuszczając jej z oka, wyciągnął rękę w stronę tancerza. Matka poruszyła się. Zrezygnował. Wrócił do pokoju, ostrożnie stąpając na palcach. Pościel przybrała w świetle księżyca dziwny kolor, ciemniejsze miejsca ziały kraterami ciepła. Wdrapał się na łóżko i wcisnął głowę w poduszkę. Czekał, aż pod jego ciężarem przestanie się zapadać. Otworzył oczy. Księżyc spacerował za oknem. Smuga sunęła po kołdrze odzierając z ciemności coraz nowsze połacie. Nagle matka drgnęła i podniosła do góry rękę. Przełknął ślinę. Matka spała nago. Promień pełzł po jej ciele, aż dotarł do piersi. Uniósł się na łokciu. Przyjrzał się sutce. Była ogromna. Była czerwona. Promień zatrzymał się niespodziewanie. Piersi matki unosiły się i opadały. Przesunął się ostrożnie bliżej niej. Na chwilę podniósł wzrok. Dziecinna twarz odbijała się w lustrze wiszącym na ścianie. Piotr spróbował przybrać taki wyraz twarzy, jaki widywał u mężczyzn, gdy patrzą na kobietę. Zmarszczył czoło i spojrzał w dół. Promień ruszył znów wolno, ale stanowczo w stronę ściany, by zaraz w niej zniknąć. Chłopiec pochylił się szybko i objął wargami sutkę. Przytrzymał ją i zerknął w lusterko. W oczach rozbłysły mu gwiazdy. Nie puszczając wargami sutki, przesunął język i dotknął porowatej powierzchni. Fala ciepła i lekkiej słoności przeniknęła go. Promień umknął z pokoju, księżyc powędrował za róg domu. Matka poruszyła się, a chłopak błyskawicznie się odsunął, udając sen. Miał zamknięte oczy. Usłyszał, jak ona wstaje. Wyszła do kuchni. Za moment szczęknęły drzwi do łazienki. Otworzył oczy. Cisza. Przełknął ślinę, sutka miała smak dojrzałej oliwki. Kiedy otworzył oczy, miejsce matki było już puste. Przeciągnął się i wyskoczył z łóżka. Wyszedł do kuchni. Drzwi do łazienki były uchylone. Matka myła się pod prysznicem. Spojrzał w dół. Był podniecony. Jej młode ciało prężyło się pod strumieniem wody, która ściekała całymi rzekami. Matka uniosła lewą nogę. Podmywała się. Odwrócił się gwałtownie i wrócił do łóżka. Pościel jeszcze nie ostygła. Położył się na brzuchu. W ten sposób najbardziej lubił się onanizować. Ten wyraz: "onanizować się" wymawiał w myśli z lubością. - Piotrek! - rozległo się z łazienki. - Piotrek! - powtórzyła matka. - Wstawaj! Nie wyleguj się, słyszysz? - Onanizować się, onanizować się! - syczał głośno, ale i tak nie mogła go słyszeć. Gdyby usłyszała, obruszyłaby się. Ta jej minka... Mógł wykorzystać czas, ale zrezygnował. Ściągnął spodnie od piżamy. Jeszcze podniecony przemaszerował przez pokój, waląc bosymi stopami o podłogę aż do kuchni na wprost uchylonych drzwi do łazienki. Matka spojrzała przez ramię. Przeciągnął się. - Jak się nie wstydzisz - powiedziała, namydlając piersi energicznymi ruchami - z tym takim - pokazała brodą - tak mi się pokazywać! - Z czym? - odpowiedział niewinnym głosikiem. - Już nie jesteś taki mały - powiedziała jakby do siebie, polewając się wodą i ścierając mydło z piersi, brzucha i wzgórka. - Nie rozumiem, mamo - odpowiedział i stanął tak, aby go mogła dokładnie obejrzeć. - Pewno znowu się gniotłeś - warknęła. Odwiesiła prysznic. - Obłudna pinda - powiedział bezgłośnie. - Co mówisz? Uśmiechnął się. - Nic, mamo. - Lepiej podaj mi ręcznik - powiedziała, odwracając się cała do niego. Na włosach łonowego trójkąta drgały krople wody. Wszedł do łazienki. Pachniało płynem do kąpieli i czymś nieuchwytnym. Jedną ręką ściągnęła czepek kąpielowy. Podszedł do szafki, jej białą powierzchnię pokrywała para. Pociągnął za uchwyt i otworzył drzwiczki. Wyjął świeży ręcznik. Odwrócił się do matki i wyciągnął rękę z ręcznikiem, ale tak, że musiała wychylić się, aby go złapać. Zirytowana, gwałtownie szarpnęła za frotę. Biało-lśniące kule piersi uderzyły o siebie kilka razy. Natychmiast wymierzyła Piotrowi policzek i wyprostowała się. Przesunął językiem po spuchniętej wardze. Został na nim smak krwi, a pod opuszkami palców pozostała szorstkość ręcznika, którym owijała się matka. - Chyba nie masz zamiaru spóźnić się na rozdanie świadectw - powiedziała wychodząc z pokoju. Była w spódnicy, a w ręku trzymała biustonosz. Pomogła Piotrowi zapiąć muszkę i wyprostowała kołnierzyk. Później przed lustrem zręcznym ruchem wsunęła do stanika kule piersi. - Zapnij - rozkazała, stając tyłem do Piotra. - Mam nadzieję, że w tym roku świadectwo będzie odpowiednie. Wiesz o co chodzi! Ściągnął materiał biustonosza i zaciągnął pierwszą haftkę. Materiał był twardy i dodatkowo usztywniony. Ostrożnie przybliżył twarz do jej pleców. - Jeżeli mnie zawiedziesz - mówiła dalej - zostaniesz ukarany, jak co roku. Ale w innym przypadku mam dla ciebie miłą niespodziankę. Oboje spojrzeli na kredens. Uśmiechnęła się i podeszła do ogromnego mahoniowego mebla. Rozpierał się na ścianie kuchni ze lśniącymi bokami, bardziej wytartymi przez pokolenia użytkowników niż wypolerowanymi przez stolarza. U góry miał moc szuflad, małych i większych. Na samym szczycie wystające półeczki tuż przy ścianie zakończone figurkami panów w cylindrach i pań w długich sukniach z trenem. Panie miały w dłoniach wachlarze, parasolki. Panowie laseczki, rękawiczki lub cygara. Cały korowód wyglądał jakby właśnie wybierał się na bal. Brzuch kredensu wystawał na ćwierć kuchni i był pękaty od szafek i skrytek. Wszystko pokryto płaskorzeźbami o motywach roślinnych, a na samym środku kredensu rozpostarł skrzydła wielki motyl. Właśnie nad nim pochyliła się matka i otworzyła lewą stronę kredensu z ogromnym skrzydłem motyla. Zerknęła przez ramię na Piotra i otworzyła szerzej drzwiczki. Musiała pochylić się w głąb, by wyciągnąć z czeluści poobijaną, małą miednicę. Z jej brzegu zwisała czarna rączka z długimi i cienkimi rzemykami, nazywano to sarnią nóżką, choć zakończenie nie było w kształcie kopytka. Rzemyki moczyły się w wodzie i widać było na nich drobinki soli. Zanurzyła w wodzie rękę i delikatnie przebierała palcami po rzemieniach. W końcu wyjęła ją i posmakowała krople wody z opuszków palców. - Rzemyki dobrze naciągnęły - powiedziała i wyprostowała się. Piotr opuścił głowę. - Zapnijże wreszcie - warknęła i znów odwróciła się do niego tyłem. Ściągnął pasek mocniej i zacisnął dwie ostatnie haftki. - Ale jest tam też coś innego - dodała. - Jeżeli przyniesiesz odpowiednie świadectwo. Przeciągnęła kciukiem pod materiałem biustonosza i poprawiła go. Wyszła z kuchni, a Piotr podszedł do kredensu. Musiał trochę stanąć na palcach, by otworzyć drzwiczki nad płaskorzeźbą motyla. Tancerz stał w całej krasie. Na głowie miał fikuśny kapelusik w słomkowym kolorze, taki, jakie nosili minstrele i bardzo wytworny surducik ze złoconymi guzikami. Eleganckie spodnie smokingowe okrywały jego nogi, a stopy ginęły w masie czekoladowej. Dookoła estradki pokrytej czarno-białymi pasami, na której stał tancerz, biegł napis "Z okazji promocji do czwartej klasy". Tort był naprawdę piękny. Najwspanialszy był tancerz. Spojrzał jeszcze raz na niego i uśmiechnął się do wspaniałego dżentelmena, jak go określił w myślach. Miał zamknąć kredens, gdy nagle tancerz wyciągnął rękę i szepnął. - Zaczekaj... Piotr znieruchomiał i stał oniemiały. Tancerz energicznym ruchem poprawił kapelusik. - Nie spodziewałeś się czegoś takiego, Piotrze? - powiedział tancerz i uśmiechnął się. - Muszę zmykać - odparł chłopiec najciszej jak potrafił. - Ona zaraz wróci. - Nie tak szybko - odpowiedział dżentelmen, znacząco kiwając głową. - Mizdrzy się teraz przed dużym lustrem. Chwilę milczeli i patrzyli na siebie. - Wiesz, jak się nazywam? - zapytał tancerz i spojrzał zawadiacko spod ronda. Piotr pokręcił przecząco głową. - Marcepanowy Tancerz. Marcepanowy to imię, a Tancerz nazwisko - rzekł i wypiął dumnie pierś. Pod surducikiem miał cudowną kamizelkę w prążki i gwiazdki. - Znam tylko Marcowego Zająca - odpowiedział chłopiec. - Nigdy nie słyszałem o... Tancerz uczynił szybki ruch ręką, co miało oznaczać, że wie o tym. - Doskonale znam Marcowego Zająca, bo sam jestem Marcepanowym Tancerzem i to jedynym - pochylił się w stronę chłopca z bardzo poważną miną - w całym uniwersum. Wiesz, co to jest uniwersum? - Świat? - szepnął Piotr. - Jeżeli rozumiesz przez to wszechświat, to tak - splótł dłonie za plecami. - Musisz się czuć bardzo samotny - szepnął chłopiec i spojrzał niespokojnie w stronę drzwi pokoju. - Ani trochę - obruszył się Tancerz. - Wręcz przeciwnie. To jest wspaniałe, bo jestem niepowtarzalny. - Aha. - Ale z tobą mogę się zaprzyjaźnić - klasnął w ręce. Piotr wzruszył ramionami. - Co, nie chcesz!? - wrzasnął Tancerz. - Nie o to chodzi - odpowiedział chłopiec - tylko nie widzę w sobie nic ciekawego. Podejrzewam, że nie warto się ze mną przyjaźnić. Zawsze jestem najgorszy... we wszystkim - dokończył cicho. - Histeryzujesz! - zaprotestował Tancerz. - Lepiej mnie stąd zabierz i będziemy przyjaciółmi! Piotr cofnął się gwałtownie. Policzek zapiekł. Matka z głuchym łoskotem zamknęła kredens. - Kto ci pozwolił tam zaglądać! - wydarła się. - Chcesz zarobić w papę z drugiej strony? Odruchowo zasłonił się łokciem. Nie wiedział, czy dalej będzie go bić. - Kwiaty są w pokoju - powiedziała. Na stole pod oknem leżał bukiet owinięty w celofan. Gdy Piotr sięgnął po kwiaty, jego twarz odbiła się w ciemnym blacie. Celofan zaszeleścił. Powąchał bukiet i poczuł woń plastiku. Skrzywił się i wyszedł z pokoju. Matki już w kuchni nie było. - Prędko! - rozległ się natarczywy szept z kredensu. Na jego blacie stały dwa srebrne smoki połączone łapami. Między nimi tkwiły papierowe husteczki. Piotr wyciągnął jedną i rozpostarł tuż obok szponów smoka. Szybko otworzył drzwi kredensu i ostrożnie chwycił Marcepanowego Tancerza. Uniósł go do góry, a Tancerz mrugnął porozumiewawczo. Piotr delikatnie położył go na serwetce i owinął jak kocem. Następnie wsunął do bocznej kieszeni marynarki. - Idziesz wreszcie, guzdrało? - krzyknęła matka z korytarza. Wyszedł z mieszkania. Matka zamknęła drzwi na duży i mały klucz. Zatrzymała się na werandzie, a na jej twarz padło światło dnia, przedostające się przez kolorowe szybki szklanych ścian. Naciągnęła przewiewne rękawiczki. - Jest chłodno - powiedziała do siebie, gdy wychodzili na zewnątrz. Topole szumiały jak w maju albo w kwietniu, a nie pod koniec czerwca. Matka ruszyła przed siebie, nie oglądając się. Piotr poczuł, że Tancerz przekręca się w kieszeni, a potem usłyszał jego szept. - Fajnie, że jesteśmy przyjaciółmi. Znam wiele rzeczy, które ci się spodobają. - Ciszej! Ona usłyszy... Bardzo chciałbym mieć przyjaciela - dokończył bezgłośnie. - Już go masz - usłyszał szept Marcepanowego Tancerza. W dzikim sadzie wiatr szarpał drzewa. Chwytał gałęzie wiśni, jabłoni, czereśni opuszczonych przez ludzi i potrząsał nimi zawzięcie, strącając resztki kwiatów na gęstą i wysoką trawę. Gałęzie pochylały się ku twarzy matki, ale nie wymierzały ciosu, tylko cofały się w pół drogi. Matka nagle zatrzymała się. - Spotkamy się w szkole - rzuciła do Piotra i natychmiast zawróciła. Zobaczył, jak wymijając drzewa i gęstsze kępy traw schodzi w stronę kolorowych domów w dolinie. - Tylko pośpiesz się - usłyszał jeszcze jej głos. Odetchnął i rzucił się biegiem między rozchybotanymi drzewami. Konary jabłoni i wiśni wczepiały się w niebo, a sad nagle urwał się... Jedynie wybujała trawa spod drzew spływała łagodnie ku ścieżce prowadzącej do przystanku autobusowego. Po bokach ścieżki trawa zachowała wilgoć, mimo że nie padał deszcz i było już dość daleko od poranku. Piotr zatrzymał się w połowie ścieżki. O trzy kroki w lewo wznosił się parkan zbity z szerokich, wybrakowanych desek. Pod nim wybrzuszała się góra trocin. Przystanął. Za ogrodzeniem słychać było pracę pił. Wyciągnął Marcepanowego Tancerza z kieszeni. Wolno i z namaszczeniem wkroczył na parujące wilgocią trociny, które uginały się i powracały do poprzedniego stanu, gdy tylko postąpił dalej. Zatrzymał się przy samym płocie. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której lekko chwiejąc się stał Marcepanowy Tancerz. - Czemu się tu zatrzymałeś? - dopytywał się Tancerz, a w jego głosie dało się wyczuć drobiny strachu. - Ty mi się ujawniłeś - odpowiedział Piotr - poznasz więc moją największą tajemnicę. Tancerz przestąpił z nogi na nogę, co mogło znaczyć, że już nie może się doczekać. - Słyszysz te dźwięki, to jest tartak - wyjaśnił Piotr. - Tartak - powtórzył Tancerz z namysłem i spojrzał pytająco. - Tu robi się wszystko z drewna, rozumiesz? Tancerz pokiwał głową i zaraz przyjrzał się Piotrowi zdziwiony. - To jest ta tajemnica? - spytał. - Lepiej posłuchaj piły. Słyszysz, jak pracuje? Tartak żył, a piły zachłystywały się robotą, biorąc coraz wyższe tony. Płot wydzielał intensywny zapach. - Pachnie tajemniczo - powiedział Tancerz. - Rzeczywiście - odpowiedział Piotr, nadal nic nie wyjaśniając - bardzo tu przyjemnie. Pochylił się i ostrożnie odłożył kwiaty na bok. Nie patrząc na Tancerza, rozgarniał trociny. Były wilgotne i ciepłe. Smużki pary unosiły się w miejscach, które wzruszyły jego palce. Wreszcie znalazł, co szukał. - Spójrz - szepnął do Marcepanowego Tancerza. Tancerz cofnął się gwałtownie, w zagłębienie dłoni zakrywając rękoma twarz. Z rozpulchnionych trocin wypełzł ogromny i olśniewająco biały robak. Wywijał potworną liczbą nóg, jeszcze bielszych niż brzuch. Światło musiało go męczyć, bardzo chciał się schować, ale nie potrafił zakopać się w podłoże. - Jest ohydny! - wrzeszczał Tancerz, chowając się mocniej w zagłębieniu dłoni. - Potwór! Kiedy na niego patrzę, to chce mi się...rzygać ze strachu! Piotr uśmiechnął się i kiwnął głową. - Właśnie - potwierdził - jest taki wstrętny i majestatyczny! To jest JAHWE! Rozumiesz - dodał szeptem. - On - szepnął przerażony Tancerz. - Oczywiście. On się u-po-sta-cio-wał - wymówił wolno i majestatycznie. Marcepanowy Tancerz opuścił dłonie. - Jest go tu tysiące, pleni się - szeptał Piotr. - Nikt nie jest tego świadom - ostatnie słowa wypowiedział z namaszczeniem. Tancerz zmarszczył brwi. - Nikt o tym nie wie, że tu mieszka Bóg! Mieszka w nich - pokazał na robaka. - Jesteś pewien, że on tak wygląda? - Tancerz unikał słowa Bóg. Piotr roześmiał się. - Widziałeś kiedyś coś takiego? - wykrzyknął i dodał znacząco. - Nie ma go w żadnej książce. - Coś takiego! - mruknął Tancerz. - Sam widzisz! On się tu ukrywa. Bóg zawsze jest zakryty. - Aha - odpowiedział Tancerz. - Rozumiem, ale czemu on się ukrywa? - To przecież oczywiste - Piotr zrobił poważną minę - to, co ważne, zawsze jest zakryte. Ważne wiadomości przeznaczone są dla wybranych. Teraz wiem na pewno, że będziesz moim przyjacielem. Okrył ostrożnie i dokładnie Tancerza serwetką i podniósł z trocin bukiet. Trociny osypały się z celofanu i przykryły robaka. Przed wychowawczynią piętrzył się stos bukietów. Piramida celofanu i łodyg. Piotr starał się dostrzec, który to jego, ale bezskutecznie. Andrzej szturchnął go w bok, a on przytrzymał go za łokieć. Uśmiechnęli się do siebie. - Widzisz, jakie ma cyce! - szepnął Andrzej. - Nie mieszczą się w kiecce. - Policzki zaczerwieniły mu się - Jak myślisz, mąż ją wali w te cyce? - Noooo. W sam środek. Andrzej wymownie spuścił wzrok na dół. Nogawkę krótkich spodni miał podciągniętą aż po pachwiny. - Zobaczysz, że kiedyś wpadniesz - syknął Piotr. Andrzej wzruszył ramionami. - Chcesz go dotknąć? - Coś ty - obruszył się - zostałbym zboczeńcem. - E tam - mruknął Andrzej - Ja tam mogę z każdym. - Andrzej Iwiński - wyczytała wychowawczyni. Kolega zgrabnie zsunął nogawkę, jednocześnie wstając. Wyszedł z ławki i mrugnął do niego. Piotr też uśmiechnął się dyskretnie i nagle usłyszał szept Marcepanowego Tancerza. - Nie wiedziałem, że masz przyjaciela - w głosie Tancerza słychać było gorycz. - To nie przyjaciel - obruszył się. - On uczy się najlepiej, ja najgorzej, więc posadzili nas razem - dodał tonem wyjaśnienia. Nauczycielka pochyliła się z uśmiechem i pocałowała Andrzeja w czoło. Chłopiec z poważną miną przytulił się do niej, wciskając twarz w obfity biust. Wychowawczyni wyprostowała się, kładąc mu rękę na głowie. - Życzę ci, Andrzejku, abyś zawsze był prymusem i wszędzie! - pierś jej zafalowała, a głos zadrgał. Rodzice stłoczeni w końcu sali pochrząkiwali z zadowolenia; posypały się oklaski. - Prosięta się odezwały - rozległ się za nim szept. Odwrócił się. Basia spod swojej pięknej czuprynki zmierzwionej nad czołem uśmiechała się do niego. Pierwszy raz od tamtego czasu, kiedy spróbował... Wyciągnął rękę i dotknął nieśmiało czubków jej palców. - Co jest? - zapytała. - Przecież w przyszłym roku znów się spotkamy. - Ale nie cofnęła ręki, tylko spod długich rzęs przyglądała mu się uważnie. - Cały widzę się w twoich oczach - szepnął. Objęła jego palce i ścisnęła delikatnie. - Do września - szepnęła i cofnęła prędko dłoń, bo kolega wracał ze świadectwem na miejsce. Andrzej z dumą położył świadectwo przed sobą, a Piotr z rezygnacją oparł się o ławkę. - Nie pękaj - mruknął Andrzej. Tancerz poruszył się w kieszeni i szepnął. - Czy ona się na ciebie gniewała? Starał się tak odpowiadać, aby Andrzej nic nie zauważył. - To trochę krępujące - wydusił. - Iii? - dociskał Tancerz. - Nic takiego - sapnął - na zabawie chciałem... - przerwał. - Chciałeś? - nie rezygnował Tancerz. - Dotknąłem ją tam, gdzie wiesz. - Tam, gdzie mężczyźni dotykają kobiet, gdy chcą się z nimi kochać? - uściślał Tancerz. - Tak - mruknął zirytowany. - Ale ja ją kocham - dodał szybko. - Ożenię się z nią, czy zachowałem się niewłaściwie? Przecież ją kocham! - Kochasz - mruknął Tancerz. - Taak, a co właściwie tańczyliście? - zapytał, jakby to było najważniejsze. - Potrafię tylko twista i angielskiego walca - odparł Piotr i niespokojnie rozejrzał się po sali. Zbliżała się chwila, kiedy nauczycielka go wywoła. Dłonie spociły mu się i zaschło w gardle. - Ja potrafię wszystko zatańczyć - chwalił się Marcepanowy Tancerz. - Nawet tańce, których jeszcze nie ma ! Szczególnie jednak lubię tango figurowe. Dlatego zostałem tancerzem. Jeżeli chcesz, nauczę cię każdego tańca, a zwłaszcza tanga. - Idźże już! - szturchnął Piotra Andrzej. - Przecież babsko zesra się ze złości. Wyczytała cię drugi raz! - Piotr Wrzesiński! - powtórzyła. Patrzyła na Piotra złym wzrokiem, gdy podchodził do katedry. - Umiem też czarować - szepnął Tancerz. - Powiedz tylko życzenie. Nad tablicą widać było zacieki, a w kącikach ust wychowawczyni spienioną ślinę. Na lewym policzku pot zmył puder i Piotr zobaczył, że ma białą i piegowatą cerę jak wiejskie kobiety. Piersi opięte przez materię sukienki zafalowały nad nim i rzuciły cień na twarz. - Nie jest to specjalnie dobre świadectwo! - nauczycielka zaakcentowała słowo dobre - ale zawsze promocja do czwartej klasy! Może w niej - walnęła Piotra otwartą dłonią w czoło - obudzisz się. Rodzice roześmiali się przymilnie. - Na miejsce! - pchnęła go gwałtownie w stronę ławek, aż Piotr się zachwiał. Wzbudziło to znów kaskadę śmiechu. - Niezguła - usłyszał jeszcze jej syk. Matka zmięła świadectwo i rzuciła mu w twarz. - Doigrałeś się - powiedziała ze zjadliwym uśmiechem. - Ani jednej czwórki. Popamiętasz ten dzień! Z rozmachem otworzyła kredens. Tort trwał wyniosły i wspaniały nawet bez Marcepanowego Tancerza. Piotr nie potrafił oderwać od niego wzroku. Uchwyciła od spodu tacę i wyciągnęła tort. Niosła go wyprostowana, z zawziętym wyrazem twarzy. Wyminęła Piotra, rozsiewając cudowny zapach lukru, wanilii, czekolady i jeszcze czegoś bardzo przyjemnego. Nie zamknęła drzwi do łazienki, aby widział wszystko. Cisnęła tort do klozetu, a talerz rzuciła do zlewu. Wróciła do kuchni i z rozmachem zatrzasnęła drzwi. Otworzyła kredens na dole. Piotr cofnął się pod ścianę. Zamknął oczy. - Zaczekaj - powiedziała niespodzianie - zdejmę kieckę, jeszcze się uwalam. Uchylił powieki. Matka stała na środku, w biustonoszu, na którym wytłoczono dwie ogromne czarne róże i w pasie do pończoch takiego samego koloru. Pas okrywał ją od pępka do połowy uda. Również był w róże. Metalowe zapinki u szczytu pasa zamigotały, gdy podniosła rękę i uderzyła Piotra rzemykami przymocowanymi do sarniej nóżki. Poczuł, jak skóra na plecach i głowie rozstępuje się pod razami. Przestał płakać, choć ból był nieznośny, i tylko patrzył. Spod pachy wystawały jej czarne włosy, takie same jak na wzgórku łonowym. - Życzenie - usłyszał natrętny szept Tancerza. Wymierzała razy jeden za drugim. Zapinka od pasa odskoczyła i uderzyła Piotra w twarz. Policzki miał suche, ale za uchem ściekała strużka krwi. - Chcę, żeby umarła. Tak, żeby umarła - wyszeptał. Po chwili rana pod okiem również zaczęła krwawić. Tancerz stał w poświacie księżyca i dyrygował Piotrem. Matka nie nocowała w domu, ale tak jest nawet lepiej, powiedział. Słuchając wskazówek przyjaciela Piotr wziął największe zdjęcie matki. Otoczył je jej szalikiem, znalezionym na dnie szafy w pokoju. Po obu stronach tego ołtarzyka zapalił świeczki. Zadowolony Tancerz zatarł dłonie. - Teraz najważniejsze - rozkazał - zapal zapałkę i wypal jej oczy. Na twarzy matki powstały dwie wielkie dziury. Ślepa matka śmiała się radośnie przytulona do dużego mężczyzny. - Bardzo dobrze - powiedział Tancerz - dotknij, teraz swojej lewej strony, o tu - pokazał mu. - Tam jest serce. - O tak - ucieszył się, gdy Piotr to zrobił. - Wbij jej ostrze - powiedział, pokazując nóż. - W samo serce, już! Zamachnął się. Zdjęcie zgrzytnęło pod ostrzem. Matka z wbitym nożem nadal uśmiechała się do dużego mężczyzny. - Zostaw ją i pozwól działać czasowi - powiedział Tancerz i dodał. - Nauczę cię czegoś. Piotr wyszedł na środek kuchni tak, jak mu kazał przyjaciel. - Pomyśl, że obejmujesz tę dziewczynę z grzywką - zachęcał Tancerz. - Podstawowe figury w tangu wyglądają tak... Dorośli z powagą głaskali go po głowie, a lekarz uśmiechał się bardzo miło. - Nie martw się - rzekł, prowadząc go szpitalnym korytarzem. - Mama wyjdzie z tego. Na szczęście to nie zawał, ale silny atak. Już jest dużo lepiej, zobacz. Matka uniosła się na łokciu i uśmiechnęła. Wcale nie wyglądała na chorą. - Synu - powiedziała i wyciągnęła do niego ręce. Nie lubił szpitala, jego atmosfery i tych wszystkich zapachów. Dzień był upalny. Pierwszy dzień prawdziwego lata. W dzikim sadzie drzewa stały nieruchomo oblewane potokami słońca. - Szkoda, wielka szkoda - powiedział Piotr do Tancerza, gdy zatrzymali się pod parkanem tartaku. - Niedobrze, że mnie okłamałeś. Piły czyniły potworny jazgot, jak zawsze. Trociny parowały obficie i było ich więcej niż poprzednio. - Ależ co ty mówisz! - obruszył się Tancerz. - Nie umarła - odpowiedział twardo, uważnie przyglądając się trocinom. - Ale dostała wspaniałą nauczkę! - wykręcał się Marcepanowy Tancerz. - Nie umarła - powtórzył Piotr z uporem. - Co wtedy stałoby się z tobą? - zapytał Tancerz. - Nie, Tancerzu - odpowiedział. - Przyjaciel tak nie postępuje. Miałeś ją zabić! - Powtarzam, co wtedy stałoby się z tobą? - zapytał Tancerz zirytowanym głosem. - Nic, dorósłbym. Jestem młody, mam przed sobą świat, ale ona żyje! Podciągnął koszulę na plecach. Rany ledwo się zabliźniły. - Widzisz!? - krzyknął. - Minie - powiedział Tancerz i zasłonił dłonią oczy. Piotr pokiwał głową i podniósł wyżej Tancerza, tak że słońce zalśniło na jego kamizelce. Zaiskrzyło się w złotych guzikach. - Nie chcesz patrzeć? Jesteś zdrajcą! Będziesz ukarany! - wysyczał do ucha dawnego przyjaciela. Raptownie wyprostował się i szybko rozgrzebał trociny. Wypełzły trzy obślizgłe robaki. Wiły się przerażone nagłą światłością. - Piękne słońce - powiedział w przestrzeń. - Przestań - przeraził się Tancerz. Wyciągnął przed siebie Marcepanowego Tancerza. Patrzyli na siebie nieruchomym wzrokiem. - Pan cię ukarze - powiedział to spokojnym i mocnym głosem. Gwałtownym ruchem urwał głowę Marcepanowego Tancerza, a jego samego cisnął między oślizłe kształty kłębiące się w słońcu. - Bóg cię ukarze! - krzyknął do urwanej głowy, która otwierała usta i śmiesznie wywracała oczyma. Spojrzał w dół, robaki dobrały się do marcepanowego ciała. Znikało błyskawicznie, choć nie było widać, jak je pożerają. Spojrzał znowu na samotną głowę Marcepanowego Tancerza, podniósł ją do góry i podrzucił wysoko, do słońca. Otworzył usta i lekko wysunął język, aż wylądowała na nim głowa w kapeluszu minstrela. Cofnął język i zamknął usta. Marcepanowy Tancerz ugryzł go nagle i mocno. Piotr uśmiechnął się. Zdecydowanym ruchem rozgryzł głowę i wolno połykał. Miała smak kartoflanej mąki. Spojrzeniem poszukał resztek Tancerza, ale robaki zniknęły same. Bóg się ukrył. Piotr przełknął ślinę i wyciągnął język. Na koniuszku mieniła się w upalnym słońcu duża kropla krwi. Poczekał, aż zaschnie i słońce wypali ją na wiór.