Sniegoski Thomas - Upadli 03 - Raj Utracony

Szczegóły
Tytuł Sniegoski Thomas - Upadli 03 - Raj Utracony
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Sniegoski Thomas - Upadli 03 - Raj Utracony PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Sniegoski Thomas - Upadli 03 - Raj Utracony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Sniegoski Thomas - Upadli 03 - Raj Utracony - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 PROLOG T o chyba nigdy nie śpi - p o m y ś l a ł A l a s t o r , w k ł a d a j ą c do szeroko rozwartych ust ostatni kęs śniada­ nia, składającego się z jajek na b e k o n i e i t o s t ó w . Beknął g ł o ś n o , opluwając się r e s z t k a m i p r z e ż u t e g o je­ d zen i a i upuścił ociekający t ł u s z c z e m papierowy talerz n a p o d ł o g ę , o b o k s k ó r z a n e g o fotela. Była dziewiąta r a n o i t o , co u p a d ł y a n i o ł s t a r a ł się u k r y ć w p i w n i c y s w o j e g o m i e s z k a n i a w m i a s t e c z k u B o u r b o n n a i s w s t a n i e Illinois, wzywało go. - Alastorze - usłyszał znów szept, przypominający Strona 3 brzęczenie natrętnej muchy. - Chodź, Alastorze. Spójrz na to, czego stę wyparłeś. Alastor postanowi! zignorować głos. T e małpy, Reggie i Katie - p o m y ś l a ł , s p o g l ą d a j ą c n a z e g a r w i s z ą c y n a ś c i a ­ nie - potrafią być naprawdę zabawne. Sięgnął po pilot do telewizora, strącając przy t y m ze stolika p u s t e paczki po chipsach i opakowania czekoladowych batonów. Po­ myślał, że poogląda sobie p o r a n n e p r o g r a m y w telewi­ zji, b y z a p o m n i e ć n a c h w i l ę o d o b i e g a j ą c y c h z p i w n i c y głosach i szeptach. - Pamiętasz jeszcze, jak to było przed wojną — zanim dałeś się skusić zdradliwym podszeptom Porannej Gwiazdy? Pamię­ tasz, Alastorze? - Cisza! - syknął anioł. Nacisnął, przypominającym kawał kiełbasy, p a l u c h e m przycisk na pilocie, żeby po- głośnić fonię i ulokował w y g o d n i e w fotelu swoje opasłe cielsko. W telewizji puszczali w ł a ś n i e p r o g r a m kulinar­ ny, który b a r d z o lubił. Najlepsi szefowie k u c h n i z całego świata przygotowywali różne pyszne p o t r a w y w asyście prowadzących program. Reggie upuścił jajko na p o d ł o g ę i przez w i d o w n i ę p r z e t o c z y ł a się salwa ś m i e c h u . A l a s t o r o w i udzieliła się ta wesołość. W groteskowości, jaka towarzyszyła ludz­ k i m m a ł p o m , było coś fascynującego i urzekającego za­ razem. Gdyby Stwórca zadał sobie kiedykolwiek choć Strona 4 odrobinę trudu, by dostrzec w tych delikatnych istotach ich d o b r e strony, Alastor nigdy n i e ś l u b o w a ł b y w i e r n o ­ ści S y n o w i P o r a n k a . - Pamiętasz, kim wtedy byłeś? Ałastorem z niebiańskiego chóru Cnót. Zejdź tutaj i przypomnij sobie dawną chwałę. W i d o w n i a z n ó w p a r s k n ę ł a ś m i e c h e m . A l a s t o r za­ wrzał. O m i n ą ł go jakiś s m a k o w i t y kąsek, kolejna p r ó b ­ ka prymitywnego humoru. — Niech was diabli! - warknął, opuszczając wielką pięść na oparcie z n i s z c z o n e g o fotela. — P a t r z y ł e m na was wczoraj - i przedwczoraj. Dzisiaj nie m a m już na to ochoty. K u c h a r z wyjął w ł a ś n i e suflet z p i e k a r n i k a , na co wi­ d o w n i a zareagowała burzą rzęsistych oklasków. Z udawa­ n y m e n t u z j a z m e m Katie wyjaśniała szczegóły przyrządza­ nia tego pysznego dania. Aiastor chciał n a w e t zanotować przepis, ale rozlegające się w o k ó ł szepty s k u t e c z n i e roz­ praszały jego uwagę. — Masz szansę przypomnieć sobie, kim byłeś kiedyś — pięk­ no i moc... A l a s t o r g w a ł t o w n i e p o d n i ó s ł się z fotela. G r a d o k r u s z ­ k ó w spadł na niezamiecioną podłogę. - W c i ą ż j e s t e m p i ę k n y i silny - w y m a m r o t a ł , j e d n y m o k i e m nadal łypiąc na ekran telewizora, by nie stracić nic ważnego. P r o g r a m k u l i n a r n y Reggie i Katie p r z e r w a ł y w ł a - Strona 5 ś n i e reklamy pieluch dla dzieci, d l a t e g o anioł m ó g ł teraz skupić całą uwagę na szepczącym mu do ucha głosie. — Co m a m zrobić, ż e b y ś w r e s z c i e s i ę z a m k n ą ł ? — wark­ nął, c h o c i a ż w i e d z i a ł d o s k o n a l e , jaką u s ł y s z y o d p o w i e d ź . — Spójrz na nas — z a s y c z a ł y g ł o s y . - Spójrz na nas i przypo­ mnij sobie czasy, kiedy stanowiliśmy jedność. A l a s t o r o d w r ó c i ł s i ę z p o w r o t e m d o t e l e w i z o r a . Le­ ciała w ł a ś n i e r e k l a m a psiej k a r m y — m a ł e d z i e c k o bawi­ ło się ze szczeniakami. — B e z w z g l ę d u n a t o , jak c z ę s t o s i ę w i d z i m y , w a m ni­ gdy nie d o ś ć — mruknął upadły anioł, zastanawiając się przy okazji, jak m o ż e s m a k o w a ć j e d z e n i e dla p s ó w . — I już nigdy nie będzie. Nie pozwolimy ci zapomnieć tego, co straciłeś. — N a w e t jeśli ja t e g o w ł a ś n i e p r a g n ę ? — spytał Ala­ stor, skupiając wzrok na zapowiedzi talk-show rozpo­ c z y n a j ą c e g o s i ę z a r a z p o z a k o ń c z e n i u Reggie i Katie. T e ­ m a t e m programu miała być ś m i e r ć ł ó ż e c z k o w a i Alastor u ś m i e c h n ą ł się, zdając s o b i e s p r a w ę z t e g o , że ludzki u m y s ł nie jest w stanie ogarnąć takich prostych rzeczy. Gdyby tylko zechciał, m ó g ł b y im wyjaśnić, d l a c z e g o nie­ m o w l ę t a umierają w nocy. Gdyby tylko mu się chciało. — Nie interesują nas twoje pragnienia — r o z l e g ł się z n ó w c i c h y g ł o s w p i w n i c y p o d j e g o s t o p a m i . — Chodź i spójrz na nas albo będziemy cię nawiedzać przez resztę dnia i w nocy. Strona 6 R e g g i e i Katie powrócili na a n t e n ę i Alastor m u s i a ł u ż y ć resztek swojej silnej woli, ż e b y n i e skupić z p o w r o ­ t e m uwagi na tych interesujących obrazkach. — C z y jeśli s p ę d z ę z w a m i trochę czasu, dacie mi s p o ­ kój i n i e b ę d z i e c i e j u ż z a w r a c a ć mi g ł o w y w c i ą g u d n i a ? — Tak. Podejdź i spójrz. Alastor chwiejnym krokiem w s z e d ł do kuchni i wstrzy­ mując oddech, skierował się w s t r o n ę drzwi prowadzą­ cych do piwnicy. Wizja obiecanej błogiej ciszy napawała go radością. — O d d a m w s z y s t k o za odrobinę ś w i ę t e g o spokoju — mruknął, planując w m y ś l a c h , co j e s z c z e obejrzy w tele­ wizji p r z e z r e s z t ę dnia. Spodnie od dresu zaczęły zsuwać mu się z o p a s ł e g o b r z u c h a i A l a s t o r s i ę g n ą ł ręką, ż e b y p o d c i ą g n ą ć e l a s t y c z ­ ną g u m k ę z p o w r o t e m na wylewające s i ę fałdy t ł u s z c z u . — Tego właśnie brakuje ci najbardziej od momentu, w którym zostaliśmy wygnani z Nieba. Myślisz, że kiedyś jeszcze dostąpi­ my zaszczytu przeżywania niebiańskiego spokoju? — niezmor­ d o w a n y s z e p t d o b i e g ł s p o z a drzwi, kiedy Alastor chwy­ cił za k l a m k ę , przekręcił ją i o t w o r z y ł na drzwi o ś c i e ż . Ze środka buchnęła chłodna wilgoć. — Ja j u ż z n a l a z ł e m s w ó j s p o k ó j — o d p a r ł z irytacją, o p i e ­ rając s i ę n a p o r ę c z y . Z a c z ą ł o s t r o ż n i e s c h o d z i ć p o d r e w ­ nianych stopniach, które zaskrzypiały w proteście pod -.- Strona 7 j e g o c i ę ż a r e m . — C z y taki s p o k ó j m i a ł e m w N i e b i e ? O c z y ­ wiście, że nie. Ale p o d o b n e g o uczucia już nie zaznam. Stanął u p o d n ó ż a s c h o d ó w i potoczył w z r o k i e m po s t o j ą c y c h w o k ó ł r u p i e c i a c h , k t ó r e g r o m a d z i ł p r z e z lata, odkąd z d e c y d o w a ł się z a m i e s z k a ć w ś r ó d ludzi. Były tu meble, którymi m o ż n a b y u m e b l o w a ć kilka m i e s z k a ń , kartony z książkami, ubrania, sprzęty k u c h e n n e , narzę­ d z i a , p u s z k i z farbą, t r z y k o s i a r k i o g r o d o w e , c o n a j m n i e j cztery telewizory, niewyjęte jeszcze z pudeł - i wiele innych rzeczy, s c h o w a n y c h gdzieś w głębi przepastnej piwnicy. Alastor przypomniał sobie t a m t e n czas, kiedy doko­ nał takiego, a nie i n n e g o wyboru. Żołnierze P o t ę g wy­ ruszyli już na ł o w y i wiedział, że tylko k w e s t i ą c z a s u po­ zostaje, k i e d y g o t u znajdą. T e r a z c h o d z i ł o j u ż w y ł ą c z n i e o przeżycie, dlatego zrobił c o ś n i e p r a w d o p o d o b n e g o . — W ten sposób przypieczętowałeś swój drugi upadek - głos w y p e ł z ł z c i e m n o ś c i , wyrywając go z r o z m y ś l a ń o prze­ szłości. - Kiedy postanowiłeś zerwać łączącą nas więź. A l a s t o r r u s z y ł w s t r o n ę ź r ó d ł a s w o j e j irytacji, p o ­ włócząc obutymi w pantofle stopami po chłodnej, beto­ nowej posadzce. Ostrożnie wyminął wielkie, antyczne biurko. — N i e b y ł o i n n e g o w y j ś c i a - p o w i e d z i a ł , n i e m a l tra­ cąc r ó w n o w a g ę , kiedy przekraczał d r e w n i a n ą skrzynkę Strona 8 na m l e k o w y p e ł n i o n ą starymi, c y n o w y m i zabawkami. - To albo śmierć. - Upadły anioł przytrzymał się składa­ n e g o ł ó ż k a i k o n t y n u o w a ł swoją d r o g ę k r z y ż o w ą w kie­ runku sprawcy własnej męki. - N i e m i a ł e m wyboru - p o w t ó r z y ł , jakby c h c i a ł p r z e k o n a ć s a m s i e b i e . - Ile razy m a m w a m to powtarzać? Wszystko, co kiedyś tworzyło jego tożsamość, zostało utracone p o d c z a s wojny. Alastor m u s i a ł uciekać na Zie­ m i ę r a z e m z innymi, ścigany przez b e z w z g l ę d n y c h Straż­ ników. Przez niezliczone wieki tułał się bez celu, ukrywa­ jąc s i ę p r z e d P o t ę g a m i . M i a ł j u ż d o ś ć , c h c i a ł s i ę p o d d a ć , kiedy nagle dotarło do niego, co p o w i n i e n zrobić. Ukryć się w ś r ó d t u b y l c ó w . Stać się j e d n y m z ludzi, wyrzekając się wszystkiego, co określało go jako istotę niebieską. P l a n w y d a w a ł s i ę perfekcyjny. R e z y g n u j ą c z ż y c i a a n i o ­ ła i otaczając się ludźmi, Alastor m i a ł nadzieję, że P o t ę ­ gi nie wyczują j e g o zapachu i nie w p a d n ą na j e g o trop. Anioł zerknął w głąb piwnicy i zobaczył swoje odbicie w w i s z ą c y m na przeciwległej ścianie lustrze. - Spójrz na siebie. - G ł o s j a k b y s i ę j e s z c z e z b l i ż y ł ; o c i e ­ k a ł t e r a z p o g a r d ą . — Spójrz, co się z tobą stało. A l a s t o r był c h o r o b l i w i e gruby, t o prawda. A l e t o była część maski, którą przywdział. - W y j a ś n i a ł e m w a m już, d l a c z e g o tak m u s i być — o d ­ parł, wbijając w z r o k w l u s t r o . Strona 9 Przez całe tysiąclecia bycie c z ł o w i e k i e m w y d a w a ł o mu się c z y m ś odrażającym. Z c z a s e m jednak, ku swoje­ mu zaskoczeniu, odkrył, że to dziecinnie p r o s t e - wcie­ lić s i ę w r o l ę c z ł o w i e k a . C o w i ę c e j , z a c z ę ł o m u s i ę t o na­ w e t podobać. Z w ł a s z c z a j e d z e n i e i oglądanie telewizji. N a g l e Alastor odwrócił wzrok od odbicia w lustrze, wytrącony z równowagi s w o i m groteskowym wyglądem. - P o w t a r z a m w a m p o raz s e t n y , n i e b y ł o i n n e g o wyj­ ścia - p o w i e d z i a ł , po c z y m ruszył naprzód, zbliżając s i ę do ź r ó d ł a swojej udręki. - J e s t e m tutaj - o b w i e ś c i ł . Je­ go o d d e c h stał się świszczący, kiedy zatrzymał się przed wielkim, d r e w n i a n y m s t o ł e m , p r z y ś r u b o w a n y m d o ścia­ ny. B l a t s t o ł u z o s t a ł g r u n t o w n i e s p r z ą t n i ę t y - b y ł a t o jedy­ na n i e z a g r a c o n a p o w i e r z c h n i a w całej p i w n i c y . A na n i m stało długie tekturowe pudełko. - Tęsknisz za nami? - z a p y t a ł głos ledwie słyszalnym s z e p t e m , który drażnił i ł a s k o t a ł go w uszy. A l a s t o r p o c z u ł , jak blizny n a p l e c a c h zaczynają g o piec i s w ę d z i e ć p o d grubą b a w e ł n i a n ą bluzą. Na począt­ ku piekły delikatnie, lecz z każdą chwilą coraz mocniej, aż wreszcie miał o c h o t ę rozerwać na strzępy skórę i mię­ śnie, żeby tylko przestały. Złapał krawędź s t o ł u i ścisnął mocno. - Oczywiście, że za w a m i tęsknię, ale... - Zabierz nas z powrotem - rozkazał syczący głos. - Strona 10 Spraw, byśmy znowu stali się jednością. To nie powinno się tak skończyć. U p a d ł y a n i o ł potrząsnął s m u t n o g ł o w ą ; skóra n a je­ go twarzy i karku p u l s o w a ł a od nadmiaru emocji. - G d y b y m to zrobił, z p e w n o ś c i ą z o s t a ł b y m z n i s z c z o n y - p o w i e d z i a ł , p o w s t r z y m u j ą c napływające do o c z u łzy. Po tych słowach Alastor sięgnął do leżącego przed n i m p u d e ł k a , które s k r y w a ł o artefakt z p r z e s z ł o ś c i i o t w o r z y ł je na oścież. Blizny w miejscu na plecach, gdzie kiedyś miał skrzydła, krzyczały w n i e b o g ł o s y . - Ale wówczas moglibyśmy być znowu razem — g ł o s dobie­ g a j ą c y z p u d e ł k a p r z y m i l a ł s i ę . — Tak jak było nam pisane. Alastor o w i n ą ł je w kilka arkuszy plastikowej folii, b y z a p o b i e c z a w i l g o c e n i u . W e s t c h n ą ł , jak z w y k l e , k i e d y na n i e patrzył, n i e zdając s o b i e w p e ł n i s p r a w y z r o z m i a ­ r ó w s w o j e g o poświęcenia. W p e w n y m m o m e n c i e zaczął zamykać z powrotem pudełko, chcąc odpędzić wspo­ mnienia. - Spójrz na nas — r o z k a z a ł g ł o s z p u d e ł k a . - J u ż s p o j r z a ł e m - o d p a r ł p o w o l i . - I jak z w y k l e to, co zobaczyłem, napełniło mnie ogromnym smutkiem. - Odpakuj nas - r o z l e g ł s i ę z n ó w g ł o s , t o n e m n i e z n o - szącym sprzeciwu. - Spójrz na nas i przypomnij sobie. A l a s t o r p o s ł u c h a ł g ł o s u , odwijając folię, ż e b y spoj­ rzeć w głąb p u d e ł k a i zobaczyć j e g o zawartość. Przypo- Strona 11 m n i a ł s o b i e ból - ból decyzji, a p o t e m aktu w y r z e c z e n i a się s w o j e g o a n i e l s k i e g o ciała, a z w ł a s z c z a t e g o , co od­ r ó ż n i a ł o g o o d m a ł p , w ś r ó d których p r z y s z ł o m u żyć. Chcąc stać się człowiekiem, musiał je obciąć. Alastor spojrzał ż a ł o ś n i e na swoje o k a l e c z o n e skrzy­ dła. W y d a w a ł o m u się, ż e bez nich będzie m u łatwiej wcielić się w ludzką rolę - i rzeczywiście tak było. D o ­ póki jego w ł a s n e skrzydła nie zaczęły do n i e g o prze­ mawiać. Drżącą ręką upadły anioł delikatnie pogładził pokrytą m e s z k i e m m i ę k k ą powierzchnię skrzydeł. Poczuł nikły z a p a c h zgnilizny. W i e d z i a ł , ż e t o n i e m o ż l i w e , a b y skrzy­ dła faktycznie się z n i m k o m u n i k o w a ł y , i uznał to za sku­ tek uboczny, towarzyszący przemianie z anioła w czło­ wieka. W i d z i a ł już w telewizji programy na ten temat. Eksperci powiedzieliby, ż e m a o m a m y s ł u c h o w e . Alastor u ś m i e c h n ą ł s i ę . Był c z ł o w i e k i e m , d o t e g o z w a r i o w a ł - udało mu się osiągnąć więcej, niż się spodziewał. - Załóż nas - s k r z y d ł a z a s z e p t a ł y k u s z ą c o . — Zrzuć tę groteskową powłokę, którą przyoblekłeś, i załóż nas znowu. Alastor zaczął p a k o w a ć skrzydła z p o w r o t e m do pu­ dełka. - Co ty wyprawiasz? - w g ł o s i e z a b r z m i a ł a p a n i k a . - Z r o b i ł e m to, o co p r o s i ł y ś c i e . - A l a s t o r o d w a ż n i e s t a w i ł c z o ł a swojej p s y c h o z i e , n i e przestając przykrywać Strona 12 o d r ą b a n y c h s k r z y d e ł a r k u s z a m i p l a s t i k o w e j folii. - N i e m o g ę zrobić nic więcej. - Prosimy - r o z l e g ł s i ę b ł a g a l n y s z e p t , k i e d y a n i o ł z a ­ czął zamykać pudło. M i m o w y r z u t ó w sumienia Alastor zignorował płacz­ liwy głos. - Przepraszam - wydusił z siebie tylko. Anioł zamknął p u d ł o i błyskawicznie odwrócił się, nasłuchując g ł o s ó w protestu, które jednak nie nadeszły. Może one także dotrzymują wiążącej je umowy. Alastor cofnął się od stołu, a jego myśli powróciły do jego ulubionego miejsca - w fotelu, przed t e l e w i z o r e m i z d u ż y m kawał­ k i e m s z a r l o t k i w r ę c e . U ś m i e c h n ą ł s i ę z n o w u . Z szarlotką świat od razu nabiera barw. Ś m i e c h , k t ó r y r o z l e g ł s i ę w tej c h w i l i , w y d a w a ł s i ę d o ­ biegać z e w s z ą d . N a t y c h m i a s t spojrzał n a p u d ł o z e skrzy­ dłami, ale c o ś podpowiedziało mu, że dźwięk nie d o c h o ­ dzi s t a m t ą d . C z y t o j e g o p s y c h o z a d a ł a o s o b i e z n a ć w i n n y s p o s ó b , c z y m o ż e n i e był już s a m ? K i e d y p o w o l i o d w r ó c i ł się, rozglądając się po zagraconej piwnicy, w g ł o w i e c z u ł nieprzyjemny szum. Zza z a s ł o n y wiszących u sufitu płaszczy powoli wy­ ł o n i ł a się s y l w e t k a w szkarłatnej zbroi. A l a s t o r s t ł u m i ł o k r z y k z d u m i e n i a . G d y o b s e r w o w a ł s p o s ó b , w jaki t a n i e z n a j o m a p o s t a ć się p o r u s z a ł a — skradając s i ę b e z s z e - Strona 13 l e s t n i e — miał wrażenie, że widzi tylko w y t w ó r swojej chorej wyobraźni. C z y to m o ż l i w e ? Czy j e g o zatroska­ ny, s t r a p i o n y u m y s ł m ó g ł r z e c z y w i ś c i e w y m y ś l i ć s o b i e to c z e r w o n e w i d m o ? A m o ż e czekała go jakaś kolejna wymyślna tortura? W t e d y p o s t a ć p r z e m ó w i ł a , w s k a z u j ą c n a n i e g o pal­ c e m ubranym w żelazną rękawicę: - Próbujesz się ukryć, tuszując swój anielski z a p a c h ludzkim s m r o d e m . - Nieznajomy pokręcił g ł o w ą w opan­ cerzonym hełmie, a spod maski rozległ się dziwny, trzesz­ czący o d g ł o s . - Co gorsza, nie o d w o ł a ł e ś się n a w e t do nie­ biańskiej magii, po p r o s t u o b c i ą ł e ś s o b i e skrzydła. - W t y m miejscu mężczyzna wykonał znaczący gest dłonią. - Potęgi... — Alastor zaskrzeczał, z trudem wymawia­ jąc t o s ł o w o m i ę s i s t y m i w a r g a m i . - S ł u ż y s z P o t ę g o m . Znał odpowiedź, nim jeszcze odziana w krwistoczer­ w o n ą zbroję p o s t a ć s k i n ę ł a g ł o w ą . J e g o o d d a w n a stę­ p i o n e z m y s ł y o d e z w a ł y się teraz z całą m o c ą , a zapach najbardziej agresywnego spośród wszystkich niebiań­ skich c h ó r ó w wypełnił jego nozdrza. W ł a ś c i w i e to nie był zapach. W p o w i e t r z u c u c h n ę ł o r o z l e w e m krwi. - Przyszedłeś po m n i e ? Z a k u t y w zbroję w o j o w n i k skinął p o n o w n i e . A l a s t o r przyjrzał s i ę w y s ł a n n i k o w i P o t ę g . C z ę ś ć j e g o p o d ś w i a d o m o ś c i zachwycała się z ł o w r o g o połyskującą. Strona 14 imponującą zbroją nieprzyjaciela. Ta zbroja m u s i a ł a z o ­ s t a ć w y k u t a w n i e b i e s k i e j k u ź n i , c o d o t e g o n i e b y ł o naj­ mniejszych wątpliwości. W nikłym świetle, jakie rzucała w o k ó ł p o j e d y n c z a , z w i s a j ą c a z s u f i t u ż a r ó w k a , w i d a ć by­ ło najdrobniejsze detale m e t a l o w e j skóry. U p a d ł y anioł p r z y p o m n i a ł s o b i e d a w n o m i n i o n y c z a s — braci, k t ó r z y zginęli od jego miecza, a później w ł a s n y upadek. Alastora o g a r n ę ł a panika. N i e chciał umierać. Skupił s i ę w i ę c , ż e b y w z b u d z i ć i s k r ę a n i e l s k i e j furii, k t ó r a t l i ł a się w n i m od czasu, gdy walczył u b o k u Syna Poranka. Wyobraził sobie bojowy topór i spróbował go zmateria­ lizować. W jego dłoni rozbłysnęło g w a ł t o w n ą eksplozją nie­ biańskie ś w i a t ł o . Alastor zaczął krzyczeć. M i n ę ł o już tyle c z a s u , ż e teraz c z u ł t y l k o ból. J e g o c i a ł o z d ą ż y ł o już przy­ jąć l u d z k ą f o r m ę i n i e b i a ń s k i o g i e ń z ł a t w o ś c i ą p o ż e r a ł delikatną skórę. W p o w i e t r z u u n i ó s ł s i ę zapach przypa­ l o n e g o mięsa, a Alastor w jakiś perwersyjny s p o s ó b zdał sobie nagle sprawę, że chętnie by c o ś przekąsił. Żołądek podjechał mu do gardła - ze strachu i z g ł o d u . Cały c z a s k o n c e n t r o w a ł swoje m y ś l i na obrazie bojo­ w e g o t o p o r a - t a k i e g o , j a k i m k i e d y ś w ł a d a ł w w a l c e . W je­ go spalonej dłoni o g i e ń zaczął przybierać realny kształt i A l a s t o r p o c z u ł , j a k w z b i e r a w n i m fala o p t y m i z m u , k t ó ­ rego nie doświadczył od czasu, kiedy wcielił w życie swój Strona 15 plan i n i e o m a l stal się c z ł o w i e k i e m . W y m i e r z y ł w pełni realny już topór w stronę przeciwnika. Postać w czerwieni zachichotała. Ten pełen grozy d ź w i ę k sprawił, że twarz skryta za m a s k ą przybrała j e s z c z e bardziej upiorny wyraz. — W y d a j ę ci s i ę z a b a w n y , n i e w o l n i k u P o t ę g ? - spytał Alastor, próbując na c h w i l ę z a p o m n i e ć o b ó l u w spalo­ nej d ł o n i . - Z o b a c z y m y , c z y b ę d z i e c i d o ś m i e c h u , k i e d y zdejmę ci tym t o p o r e m g ł o w ę z ramion. Z a k u t y w zbroję w o j o w n i k p o raz k o l e j n y w y b u c h ­ nął ś m i e c h e m , p r z y w o d z ą c y m A l a s t o r o w i n a m y ś l j a k i e ś o b ł ą k a n e d z i e c k o . Stali tak n a p r z e c i w l e g ł y c h k o ń c a c h piwnicy i mierzyli się wzrokiem. W poparzonej dłoni u p a d ł e g o a n i o ł a w c i ą ż p ł o n ą ł o g n i s t y oręż. Blada, g u m o ­ w a t a skóra na j e g o p r z e d r a m i e n i u z a c z ę ł a s i ę tlić i pękać. Ból s t a w a ł się nie do zniesienia, ale p o z w a l a ł z a c h o w a ć przytomność umysłu. - W y r z e k ł e ś s i ę w s z y s t k i e g o d l a c z e g o ś t a k i e g o ? - spy­ tał k r w i s t o c z e r w o n y d e m o n , r o z g l ą d a j ą c s i ę p o z a g r a c o n e j piwnicy, po c z y m skupił z n ó w wzrok na twarzy Alastora. S p o j r z e n i e o c z u w y z i e r a j ą c y c h z z a p e ł n e g o h e ł m u by­ ło przenikliwe, p r z y p o m i n a ł o d w a l o d o w e sztylety, które wwiercały się upadłemu aniołowi w czaszkę. Sługa Po­ tęg pokręcił powoli g ł o w ą z mieszaniną niedowierzania i obrzydzenia. Strona 16 T e n protekcjonalizm tylko wzbudził w Alastorze jesz­ c z e w i ę k s z ą a g r e s j ę i d o d a ł mu o d w a g i . Jak ten marny gier­ mek śmie spoglądać na mnie z góry? Czy on nie ma pojęcia, ile odwagi i hartu ducha wymagała moja ofiara? W głębi duszy Alastor przywoływał pozostałości s w o ­ jej o d d a w n a n i e a k t y w n e j m o c y . A p o t e m z w ś c i e k ł y m rykiem p o g a r d y rzucił się do przodu, rozrzucając po dro­ dze zgromadzone w piwnicy przedmioty. W z n i ó s ł topór n a d g ł o w ę , g o t ó w p o s i e k a ć n i e p r z y j a c i e l a n a d r o b n e ka­ wałki. P ł o n ą c e o s t r z e o p a d ł o , przecinając po drodze rząd wiszących p o d sufitem płaszczy i sportowych kurtek oraz zakurzone pudło, p e ł n e garnków i patelni. U p a d ł y anioł okręcił się na pięcie, wciąż ściskając w poczerniałej dłoni rękojeść gorejącego topora. Ogni­ sty oręż zdziesiątkował pudło z listami i zeznaniami p o d a t k o w y m i , wyrzucając w p o w i e t r z e p ł o n ą c e kartki papieru, które po chwili opadły c h m u r ą biało-szarego p o p i o ł u . Ale p o m i m o zajadłości, z jaką zaatakował, to­ pór nie sięgnął celu. Stojąc w d e s z c z u s p o p i e l a ł y c h k a w a ł k ó w papieru, Alastor rozglądał się po piwnicy w poszukiwaniu wro­ ga, g o t ó w w k a ż d e j c h w i l i u d e r z y ć p o n o w n i e . D o s t r z e g ł z a k u t e g o w zbroję m ę ż c z y z n ę , który stał za biurkiem. D ł o ń odziana w szkarłatną rękawicę spoczywała na pu­ dle ze skrzydłami. Strona 17 — M u s i a ł o cię to bardzo boleć, Alastorze... - o d e z w a ł się do n i e g o g ł u c h y m g ł o s e m . - Wielki ból m u s i a ł towa­ rzyszyć wyrzeczeniu się i z a m o r d o w a n i u w sobie tego, kim byłeś. Alastor przypomniał sobie ból agonii, kiedy odcinał swoje p i ę k n e skrzydła. Najpierw odciął j e d n o i stracił p r z y t o m n o ś ć , a k i e d y ją o d z y s k a ł , to s a m o zrobił z dru­ g i m . Ból był r z e c z y w i ś c i e n i e d o o p i s a n i a i m ó g ł s i ę r ó w n a ć j e d y n i e z e z d r a d ą S t w ó r c y , jakiej s i ę d o p u ś c i ł . W i d o k opancerzonej bestii w pobliżu jego skrzydeł w y w o ł a ł w A l a s t o r z e w y b u c h j e s z c z e w i ę k s z e j furii. Led­ w i e panując nad kipiącą w ś c i e k ł o ś c i ą , upadły a n i o ł rzucił się na wroga, wydając przeraźliwy okrzyk. P o r u s z a ł się z n i e b y w a ł ą jak n a t ę t u s z ę s z y b k o ś c i ą , a l e n i e p r z y j a c i e l był j e s z c z e s z y b s z y - z a d a ł b ł y s k a w i c z n y c i o s , p o c z y m usunął się z drogi nacierającemu Alastorowi. T e n w p a d ł n a d ł u g i , d r e w n i a n y s t ó ł d o pracy, p r a k t y c z n i e w y r y w a ­ jąc g o z g r a n i t o w e j ś c i a n y . P u d ł o z e s k r z y d ł a m i u p a d ł o n a p o d ł o g ę i A l a s t o r p a t r z y ł n i e m y m w z r o k i e m , jak j e g o zawartość wysypuje się na b e t o n o w ą posadzkę. P o w o ­ li o d w r ó c i ł się w s t r o n ę o p a n c e r z o n e g o nieprzyjaciela, który stał bez ruchu, obserwując go drapieżnym, lodo­ watym wzrokiem. D o p i e r o w t e d y A l a s t o r p o c z u ł , jak w j e g o p i e r s i w z b i e ­ ra potworne odrętwienie, które błyskawicznie promie- Strona 18 niuje w dół, do w s z y s t k i c h k o ń c z y n . S p u ś c i ł w z r o k i z o ­ baczył, ż e w s a m y m ś r o d k u j e g o klatki p i e r s i o w e j s t e r c z y r ę k o j e ś ć b o g a t o z d o b i o n e g o s z t y l e t u . P o c z u ł , jak n a g l e o p u s z c z a j ą g o w s z y s t k i e siły, i m ó g ł t y l k o b e z s i l n i e przy­ g l ą d a ć s i ę , jak r ę k o j e ś ć o g n i s t e g o t o p o r a w y s u w a m u s i ę z ręki i z n i k a w n a g ł y m b ł y s k u , z a n i m j e s z c z e z d ą ż y ł a d o ­ tknąć podłogi. - C o . . . c o ś ty mi zrobił? P r z e r a ż a j ą c a p o s t a ć w z r u s z y ł a z a k u t y m i w z b r o j ę ra­ mionami. - Te drobne, n i e w i n n i e wyglądające s y m b o l e w y k u t e w ostrzu... - p o w i e d z i a ł , kreśląc te s a m e znaki p a l c e m w p o w i e t r z u . - Te s y m b o l e w y s y s a j ą z c i a ł a m o c - dzięki c z e m u łatwiej mi b ę d z i e cię zabić. N i e m o g ą c d ł u ż e j u t r z y m a ć s i ę n a n o g a c h , A l a s t o r ru­ n ą ł n a z i e m i ę , n a k r y w a j ą c s o b ą l e ż ą c e n a niej s k r z y d ł a . P o c z u ł bijący o d n i c h f e t o r z g n i l i z n y . N a g l e z a w ł a d n ę ł o n i m u c z u c i e wielkiej straty. - Tak mi przykro - wyszeptał do z a p a k o w a n y c h w f o l i ę s k r z y d e ł . C z u ł , jak o g a r n i a g o c a ł k o w i t y p a r a l i ż , i m ó g ł j e d y n i e p a t r z e ć w w y k r z y w i o n ą o k r u t n y m gry­ m a s e m twarz s w o j e g o prześladowcy, który stanął nad nim okrakiem. - J a k . . . ? - w y m a m r o t a ł , ale m a g i a zawarta w prasta­ rych s y m b o l a c h o d e b r a ł a m u n a w e t m o w ę . Strona 19 Szkarłatny w o j o w n i k sięgnął w d ó ł i c h w y c i ł za ręko­ jeść sztyletu wbitego w ciało pokonanego anioła. - Jak c o ? - spytał b e z n a m i ę t n i e , zaciskając d ł o ń na sztylecie. - J a k . . . jak m n i e z n a l e ź l i ś c i e ? — w y k r z t u s i ł z s i e b i e Alastor. M ę ż c z y z n a w y p r o s t o w a ł s i ę i p o raz k o l e j n y w y b u c h ­ nął u p i o r n y m ś m i e c h e m , n i c z y m jakieś o p ę t a n e przez d e m o n a dziecko. — Z n a l e ź l i ś m y ? - p o w t ó r z y ł , naciskając na o s t r z e , k t ó ­ re w n i k a ł o coraz głębiej, rozcinając klatkę p i e r s i o w ą Ala- stora. N a s t ę p n i e wyciągnął sztylet i s c h o w a ł gdzieś p o d p ł y t o w ą zbroją. - N i e m u s i e l i ś m y c i ę s z u k a ć - p a r s k n ą ł w y s ł a n n i k Potęg, wsadzając o b i e d ł o n i e w ziejącą c z e l u ś ć rany. - C a ł y c z a s w i e d z i e l i ś m y , g d z i e s i ę u k r y w a s z . Alastor zamknął oczy, p o g o d z o n y z l o s e m , skupiając c a ł ą u w a g ę n a s z a l e ń c z o bijącym s e r c u . T e n d ź w i ę k przy­ pominał mu łopot jego niegdyś wspaniałych skrzydeł. A p o t e m wszystko, co Alastor poświęcił, zostało mu o d e b r a n e p r z e z s z k a r ł a t n ą i s t o t ę r o d e m z k o s z m a r u , ra­ z e m z j e g o wciąż bijącym s e r c e m , które n i e p o k o n a n y w o ­ j o w n i k w y r w a ł a n i o ł o w i z piersi. Strona 20 ROZDZIAŁ 1 C zym m o g ę służyć? - spytała urocza dziewczyna z b l o n d k u c y k i e m i u ś m i e c h e m tak s z e r o k i m , ż e m ó g ł b y b e z t r u d u p r z e p o ł o w i ć jej t w a r z . Aaron Corbet wyrwał się z zamyślenia i spróbował skupić się na tablicy z m e n u , wiszącej za plecami kel­ nerki. - A , tak, d z i ę k u j ę — w y m a m r o t a ł , u d a j ą c z a i n t e r e s o ­ wanie kolejnym fast-foodem po drodze. Oczy piekły go od w i e l u g o d z i n s p ę d z o n y c h za k i e r o w n i c ą i kiedy pa­ trzył n a s p i s p o t r a w , w s z y s t k i e litery d z i w n i e s i ę rozjeż-