Smith Flether Josef - Morderstwo w Riderspark
Szczegóły |
Tytuł |
Smith Flether Josef - Morderstwo w Riderspark |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Smith Flether Josef - Morderstwo w Riderspark PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Smith Flether Josef - Morderstwo w Riderspark PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Smith Flether Josef - Morderstwo w Riderspark - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Smith Fletcher
Morderstwo w Rides Park
Rozdział I~ Kim jest ten człowiek?
Przybyłem tu dokładnie w pierwszym dniu marca 1920 roku. Tego dnia mój opiekun,
który wychowywał mnie od dziecka i który zarządzał moim majątkiem, wypłacił mi
sumę sześciu tysięcy funtów, które stanowiły cały mój majątek. Sześć tysięcy
funtów, złożone na pięć procent, dawało dochód zaledwie trzystu funtów rocznie;
musiałem zatem zrobić coś, aby tę sumę uzupełnić. Pytanie brzmiało: jak to
zrobić? Nigdy nie miałem inklinacji do służby we flocie ani w armii, nie mówiąc
już o stanie duchownym, nie miałem również możliwości zaangażowania się w
teatrze, nie mogłem pracować jako lekarz lub adwokat. NIe miałem powołania do
żadnego z tych zawodów. MUsiałem jednak coś zrobić. PIerwszą moją czynnością po
przejęciu własności było kupienie najnowszego wydania "Timesa". Tam, w kolumnie
pod nagłówkiem "Osobiste", przeczytałem następujące, ciekawe i intrygujące
ogłoszenie: "Ogłaszający pragnie poznać młodego mężczyznę, dobrze ułożonego,
wykształconego i z zamiłowaniem do książek, który by zechciał zamieszkać na wsi
i lubił podróże. Kandydat powinien posiadać umiejętność gry w bilard i w wista
(preferansa lub brydża) i zadowoliłby się wynagrodzeniem pięCiuset funtów
rocznie. W odpowiedzi proszę załączyć fotografię z opisem i dwa nienaganne
polecenia. Adresować: Skrytka pocztowa X.Y.C. 3748 "Times", E.C. 4". Czytając
powyższe ogłoszenie jadłem lunch w restauracji Holborn. Gdy skończyłem posiłek,
postanowiłem przygotować odpowiedź na tę, jak mi się wydawało, interesującą
propozycję. Jej autor mógł należeć do ludzi, jakich właśnie teraz poszukiwałem.
W pewnym stopniu posiadałem zamiłowanie do książek, sam miałem dość dobrze
wyposażoną bibliotekę. Nawet wolałem życie na wsi, dawało ono wiele uroków
niedostęPnych w mieście. NIe miałem żadnych obiekcji co do podróżowania (nawet
poza granice Anglii), przeciwnie - lubiłem te rzeczy! Miałem doskonałą ręKę do
bilarda, który oczywiście uprawiałem amatorsko. Wreszcie wychowany byłem w domu,
gdzie - aczkolwiek nie lubiano nowoczesnego brydża - grano w wista, tego króla
wszystkich gier w karty. Wygląd mój również zdawał się spełniać wymagania.
Fotografia, którą mogłem zaprezentować, dokładnie to potwierdzała. Co do
referencji - bardzo dobre. Biorąc to wszystko pod uwagę, tym bardziej, że
propozycja wydawała się korzystna, wystosowałem do nieznajomego list, który miał
mu przekazać "Times". PRzez dwa tygodnie nie dostałem żadnej odpowiedzi.
Zwątpiłem już w skuteczność mojej oferty, gdy wreszcie pewnego ranka otrzymałem
następującą wiadomość: "Rides Park, Havering_St. MIchael Surrey, 15 marca 1920
r. Pan Christopher NIcholas przesyła pozdrowienia dla pana Ronalda Camberwella i
potwierdza odbiór jego listu z dnia 1 marca 1920. Pan Nicholas będzie bardzo
zobowiązany, jeżeli pan Camberwell zechce odwiedzić go jutro, 16 marca, w hotelu
Claridge, o godzinie czwartej po południu. JEżeli termin ten nie odpowiadałby
panu Camberwellowi, proszony jest o podanie takiego czasu i miejsca, jakie będą
dla NIego dogodne." Wyznaczone przez pana NIcholasa termin i miejsce spotkania
odpowiadały mi całkowicie. PIęć minut przed czwartą zjawiłem się w hotelu
Claridge i zameldowałem swoje przybycie. Sądziłem, że pan NIcholas przyjechał do
stolicy, aby spotkać się z całym zastęPem podobnych do mnie kandydatów.
Przypuszczałem, że będę tylko jednym z wielu. GDy wprowadzono mnie do
apartamentu, stanąłem natychmiast przed panem NIcholasem. W pokoju zastałem dwie
osoby, a ponieważ odegrają one w tym opowiadaniu ważną rolę, postaram się więc
krótko opisać moje wrażenie. PIerwszą był wysoki i szczupły mężczyzna.
Szacowałem go na sześćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć lat (jak się późNiej okazało,
miał mniej!). Rzadkie włosy, potargana broda i wąs poczynały już siwieć.
Zgarbiona sylwetka i bladość policzków nasunęły mi myśl, że jest to człowiek
schorowany. Ubrany był bardzo elegancko. Jedyna tylko rzecz wskazywała, że mam
do czynienia z przedstawicielem naszej nieco staromodnej klasy posiadaczy
ziemskich: był to doskonałej jakości niebieski krawat zawiązany w gruby węZeł.
Mężczyzna ten patrzył dookoła dziwnie niespokojnym wzrokiem, widać było
wyraźNie, że albo teraz miał jakieś zmartwienie, albo nie mógł przyjść jeszcze
do siebie po minionym. W każdym razie wydawał się sympatyczny, miał łagodny
wyraz twarzy, a sposób w jaki mnie przywitał, był bardzo serdeczny. NIemal
ojcowski! Oto co przede wszyst- kim rzuciło mi się w oczy. Drugą osobą, która
znajdowała się w pokoju, była młoda kobieta, w wieku mniej więcej dwudziestu
trzech lat. Była to dziwna osoba. Jak na kobietę zbyt męska i sądziłem, że ta
silna, dobrze zbudowana postać ukrywa pod rozwiniętymi mięśniami niepoślednią
siłę. Talia zbyt gruba, ręce jak u mężczyzny, twarz raczej brzydka. Kwadratowa
szczęka, niekształtny nos, rudawe włosy, para ponurych, przenikliwych oczu - te
szczegóły odbierały raczej uroku, a niekorzystnego wrażenia dopełniało skrojone
po męsku ubranie. W chwili, gdy wchodziłem do pokoju, mówiła coś o życiu na wsi.
- MOja siostrzenica, panna Starr - przedstawił Christopher NIcholas. - Panna
Rhoda Starr. Skierowałem ukłon w stronę panny Starr, która, jak mi się wydawało,
dopiero teraz mnie zauważyła. Pan NIcholas wskazał mi krzesło pomiędzy nim a
siostrzenicą i kontynuował rozmowę z panną Starr. Zachowywał się tak, jakbym
siedział z nimi od początku. MImo woli stwierdziłem, że siostrzenica pana
NIcholasa prowadziła dyskusję oszczędnie, ale błyskotliwie i nigdy nie mówiła,
jeśli się jej nie sprowokowało. JEj wuj przeciwnie był rozmowny i w ciągu
nastęPnych kilku minut rozumieliśmy się bardzo dobrze. Ja, w każdym razie,
doskonale wiedziałem, czego ode mnie oczekiwał. Pan NIcholas postawił wszystko
jasno: chciał mieć u siebie młodego mężczyznę, który mógłby z nim grać w bilard
lub wista, który podróżowałby z nim, uczestniczył w życiu codziennym, dzieląc z
nim radości i kłopoty - tak, jakby był jego synem. Mówił mi to, ponieważ wydałem
mu się człowiekiem sympatycznym i odpowiednim do objęcia tego rodzaju
stanowiska. - O jednej rzeczy jeszcze dotąd nie wspomniałem - rzekł wreszcie. -
Ma pan zamiłowanie do książek? Otóż więc, czy potrafiłby pan skatalogować moją
bibliotekę? Widzi pan, gdy wprowadziłem się do Rides Park kilka lat temu,
mieszkała tam moja ciotka, panna NIcholas. Zastałem tam wtedy wspaniałą
bibliotekę złożoną z XVII_ i XVIII_wiecznych dzieł - prawdziwie bezcenną
kolekcję, jak mi powiedziano. Bardzo mi zależy na sklasyfikowaniu tych zbiorów.
Mam nadzieję, że podejmie się pan tej pracy. - NastęPnie dodał wyjaśniająco: -
Oczywiście bęDzie pan miał na to sporo czasu. Nie ma potrzeby się spieszyć.
Chętnie przystałem na tę i inne propozycje, gdyż od chwili gdy go ujrzałem, pan
NIcholas wzbudził moją sympatię. Było w nim coś, co pociągało i jednocześnie
zaciekawiało. Na koniec uzgodniliśmy, że przyjadę do Rides Park w nastęPny
poniedziałek. - Myślę, że będzie nam się dobrze pracowało - rzekł ze zwykłym
uśmiechem i potrząsnął moją dłoń na pożegnanie - i być może polubi pan Rides. To
naprawdę pięKne i cudownie położone miejsce. Ujrzawszy Rides przyznałem mu
całkowitą rację. Leżało w przepięKnej dolinie, w najbardziej uroczym zakątku
Surrey, pomiędzy wioską a małym miasteczkiem Havering_St. MIchael. Jedną milę od
miasteczka, trzy mile od wioski. Dom, pięKny stary budynek z epoki
georgiańskiej, * teraz zmodernizowany i wyposażony we wszystkie nowoczesne
urządzenia, stał pośRód parku liczącego kilkaset akrów, bogatego w drzewa i
upięKszonego meandrami małej rzeczki, która spływając z pobliskich wzgórz dążyła
na południe. Sam dom otoczony był pięKnym ogrodem. Wszystko przemawiało za tym,
że jego właściciel ma zarówno dobry smak, jak i... pieniądze! Okres 1714_#1860
(przyp. tłum.). Jeśli posiadłość pana NIcholasa prezentowała się już na pierwszy
rzut oka w ten sposób, to perspektywa zamieszkania w niej i pracy wydawała się
raczej ponętna. W Rides Park nie spotkałem się późNiej z niczym, co byłoby zbyt
wulgarne, czy zbyt ostentacyjne. Znalazłem tam wszystko to, co było potrzebne do
prowadzenia kulturalnego trybu życia. Pan NIcholas zatrudniał dużą ilość służby,
miał do dyspozycji kilka samochodów, a w stajni trzymał wyborowe wierzchowce.
Biorąc pod uwagę, że było nas tylko troje w "rodzinie", to służba była zbyt
liczna! MężczyźNI, kobiety oraz chłopcy, razem około szesnastu, osiemnastu osób,
które stanowiły służbę domową. Osobną grupą była służba zatrudniona poza domem:
od szoferów, stangretów, koniuszych, chłopców stajennych na ogrodnikach kończąc.
Wszystko to było dla mnie bardzo skomplikowane, gdyż w ciągu miesiąca, który
minął od mego przybycia do Rides, a który zapoczątkował nowy, sensacyjny
rozdział w moim życiu, przebywałem jedynie w towarzystwie pana NIcholasa, który
nie przyjmował żadnych gości. Nabrałem przekonania, które potwierdził
przydzielony mi specjalnie lokaj, że nigdy ich nie przyjmował. Jedynymi ludźMi
przewijającymi się przez pokoje, nie licząc domowników, była dyskretna i
doskonale wyszkolona służba. O dwojgu z nich muszę tu wspomnieć bliżej: Hoiler,
główny lokaj i pani Hands, zarządczyni domu. Pani Hands była postawną, podobną
do grenadiera kobietą. Chociaż niezmiennie traktowała mnie z wielką grzecznością
i respektem, wiedziałem z całą pewnością, że uważa mnie za nieodpowiednie dla
siebie towarzystwo. W podobnym, ale nieco odmiennym stylu był Hoiler. Spokojny,
starannie ubrany, mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna. Bardzo dokładny w
pracy i cieszący się wielkim zaufaniem swego pana. Tych dwoje, HOiler i pani
Hands prowadziło całe gospodarstwo tak, jakby zarządzali wykwintnym pensjonatem,
w którym pan Nicholas i panna Starr, oni sami i ja graliśmy rolę głównych i
jedynych gości. Wszystko tak się zgadzało, jak w dobrze naoliwionej precyzyjnej
maszynie. Zaznajomiwszy się ze zwyczajami pana Nicholasa, zadomowiłem się
całkowicie. Na ogół prowadził życie dość spokojne i usystematyzowane. Jeśli
dzień był pogodny, rano pan Nicholas i panna Starr udawali się na konną
przejażdżkę. Po powrocie pan domu szedł do ogrodu lub biblioteki i przebywał tam
do lunchu. PO lunchu lubił zdrzemnąć się do godziny trzeciej, aby późNiej wraz z
siostrzenicą wyjechać raz jeszcze, ale tym razem samochodem. PO powrocie, około
godziny piątej, pił herbatę, a potem grał w bilard aż do czasu, gdy nastała
pora, aby przebrać się na obiad. PO obiedzie, regularnie każdego wieczoru o
godzinie dziewiątej, zasiadał do partyjki wista. I tu następowało coś, co mnie
zastanawiało: czwartym do gry był Hoiler. Zjawiał się punktualnie co do minuty i
ustawiał okrągły stół do gry w karty. Grałem w wista dość dobrze, panna Starr
również była dobrym graczem, lecz ze wszystkich graczy, jakich dotąd widziałem,
najlepszy zespół stanowili pan Nicholas i jego lokaj HOiler. Nawet sama Sarah
BAttle byłaby z nich dumna. Zdawało się, że karty dopiero w ich rękach nabierają
życia. Już pierwszego wieczoru zaraz po przybyciu zastanawiałem się, widząc
namiętność z jaką grał pan Nicholas, kto, do czasu mego przybycia, był tym
czwartym? Wkrótce rozwiązałem tę zagadkę - czwartym partnerem był Jeeves,
pierwszy lokaj, szczery młodzieniec, który późNiej zwierzał mi się, że starał
się grać jak najlepiej, ale że pan i HOiler grają tak wspaniale, iż jego
wysiłki, aby im dorównać, przyprawiają go tylko o zawrót głowy... NIc poza
rutyną dnia codziennego nie działo się w Rides Park podczas pierwszego miesiąca
mojego pobytu. Pędziłem życie przyjemne, regularne i monotonne. MIałem do
dyspozycji ładny pokój, służącego, który obsługiwał wyłącznie mnie, a wyjąwszy
partię bilarda i nocne posiedzenia przy wiście, praktycznie nie robiłem nic i
miałem do dyspozycji dużo wolnego czasu. Od czasu do czasu urządzaliśmy w parku
małe polowanie i pan Nicholas obiecywał, że skoro tylko nadejdzie maj,
rozpoczniemy sezon krykieta w pobliskim klubie. Na szczęście znalazłem wiele
interesujących rzeczy w starej bibliotece, o której wspominał w czasie naszej
rozmowy w hotelu Claridge. Biblioteka wypełniała trzy pokoje - były tam tysiące
tomów wszystkich rozmiarów, od ogromnych foliałów, poprzez ósemki, aż do małych
dwunastek. Należało je, według słów pana Nicholasa, uporządkować, ułożyć i
skatalogować - ogromna praca i to na długi czas! Tego ranka pracowałem wśród
książek. MInęŁy już cztery tygodnie od czasu mojego przybycia do Rides. Do
biblioteki wszedł Jeeves i podszedł szybko do mnie. Wyglądał na zmieszanego. -
Przepraszam, że pana niepokoję - powiedział - ale tam jest... nie wiem jak to
opisać, sir... bardzo dziwna, hm... osoba. Wszedł do domu i twierdzi, że pan
Nicholas go zna, jednak nie chciał podać swego nazwiska... pan Nicholas wyjechał
właśnie z panną Starr, a pan HOiler również jest nieobecny, ma dziś wolny dzień,
sir. Więc... więc przyszedłem do pana. - Co to za osoba, Jeeves? - zapytałem. -
Jest w jadalni, sir - odparł Jeeves. - On... prawdę mówiąc, sam się tam
wpakował! Gdy otworzyłem frontowe drzwi i powiedziałem, że pana Nicholasa nie ma
w domu, oświadczył, że to mu nie przeszkadza i że poczeka na jego powrót...
Potem przekroczył próg, odsunął mnie... To jakiś wysoki, silny i bardzo
gruboskórny człowiek, sir. Potem rozejrzał się po hallu i wszedł do jadalni.
Widziałem, jak podszedł do kredensu. Udałem się do jadalni, a Jeeves poszedł za
mną. PO drodze zastanawiałem się, kim mógł być ów nachalny nieznajomy. Drzwi
jadalni były nieznacznie uchylone - pchnąłem je silnie i ujrzałem dziwny widok.
Obok dużego kredensu stał wysoki, dobrze zbudowany, muskularny mężczyzna. W
jednej ręce trzymał szklankę do połowy napełnioną whisky, a w drugiej syfon z
wodą sodową. Rozdział II~ Przybywa Dengo Byłem do tego stopnia zaskoczony
bezczelnością tego człowieka, że przez chwilę stałem i patrzyłem bezradnie, nie
mogąc wydobyć głosu. Tymczasem obcy krzyknął na mój widok gromkim głosem: -
Halo, młodzieńcze! - w głosie tym brzmiała niezwykła pewność siebie. - KIm pan
jest? - MOże najpierw pan odpowie na to pytanie - oświadczyłem. - Jakim prawem
wszedł pan tu siłą? Przerwał nalewanie wody sodowej do szklanki i przez moment
przypatrywał mi się z uwagą. NastęPnie spokojnie dokończył rozpoczętą czynność,
usiadł na stole z rękami w kieszeniach i spojrzał mi badawczo w oczy. - POwoli,
chłopcze, powoli! - rzekł. - NIe wiesz, z kim rozmawiasz, tak! Nie bądź taki
gruboskórny i nerwowy. Trzymaj fason, mój stary! NO, a teraz, gdzie jest... -
przerwał na chwilę, a ja odniosłem wrażenie, że miał na końcu języka inne
nazwisko niż to, które wymienił - gdzie jest Nicholas? - Pan Nicholas wyszedł -
odparłem. - Wyszedł? Ooo!? Na jak długo? - pytał. - Tylko bez bujania! - Pan
Nicholas powinien wrócić w każdej chwili - odparłem - i... - To świetnie! -
przerwał. - POczekam na niego. Spokój i cisza, kieliszek dobrego trunku w
ręce... człowiek tak skromny jak ja nie żąda niczego więcej. Ale uważaj,
młodzieńcze! Przebyłem przed śniadaniem spory kawałek drogi i jestem nieco
głodny. POzostawię jednak swój apetyt na późNiej, aż do lunchu z Nicholasem.
Chwilowo kilka kanapek... Jadam tylko dobre! Patrzyłem na niego, gdy mówił. Coś
ostrzegło mnie, abym nie zwracał na nic uwagi i zachowywał się spokojnie.
Wyglądał wprost odpychająco. NIe mogłem jednak wywnioskować, czym się zajmuje i
jaka jest jego społeczna pozycja. POstawny, potężnej budowy mężczyzna, ubrany
wykwintnie, w nowy garnitur i nowe doskonale wyczyszczone buty. Coś mi nasuwało
przypuszczenie, że mam do czynienia z marynarzem; było w nim "coś z morza"...
Zauważyłem, że jego zdumiewająco potęŻne ręce noszą ślady ciężkiej fizycznej
pracy. - Czy pan Nicholas zna pana? - spytałem nagle. Spojrzał na mnie z
politowaniem i chrząknął. - Czy mnie zna? - powtórzył. - Czy zna?! Ach,
przypuszczam, że mnie zna! Ha, ha... On i ja... Ale to cię nic nie obchodzi, mój
drogi! Gdzie te kanapki? MOgą być dwa plasterki pieczonego kurczęcia pomiędzy
kawałkami chleba z masłem. - POwiem służbie - odparłem. - Sądzę, że będzie pan
mógł otrzymać wszystko według życzenia. - Drogi chłopcze! - rzekł z uznaniem
trąc ręce. - Traktując mnie dobrze więcej zyskasz, niż gdybyś... Ale nie dane mi
było usłyszeć, co by się stało, gdybym go źle traktował. Wyszedłem z pokoju i
spotkawszy panią Hands powtórzyłem jej żądanie obcego. Pani Hands nie była wcale
tym wszystkim zaskoczona. - MOgę panu coś o nim powiedzieć, panie Camberwell -
rzekła. - Jest to marynarz włóczący się po świecie, którego pan Nicholas poznał
w czasie swojej podróży morskiej. Zostaw pan tego człowieka mnie. Uczyniłem to
oczywiście z całą przyjemnością. Wiedząc, że pan Nicholas może powrócić lada
moment, udałem się do hallu, by mu oznajmić, kto na niego czeka. Wkrótce ukazała
się pani Hands z małą tacą w ręce i weszła do jadalni. Usłyszałem zduszony
okrzyk radości naszego gościa - przypuszczalnie na widok jedzenia. Pani Hands
zamknęła drzwi; niewątpliwie uznała za swój obowiązek godne potraktowanie
dziwacznego gościa. Widząc, że pani Hands jest przy nim, wróciłem do biblioteki.
W dziesięć minut późNiej ujrzałem pana Nicholasa i pannę Starr jadących przez
park, więc udałem się ponownie do jadalni. Gość był sam; pani Hands odeszła.
Zjadł wszystko, co mu przyniosła i na dodatek przyrządził sobie nową szklankę
whisky z wodą sodową. POza tym zauważyłem na rogu stołu cygaro przyniesione
widocznie z gabinetu. Spojrzał na mnie i rzekł: - Halo, przyjacielu, co nowego?
Przyszedł pan dotrzymać mi towarzystwa? - Nadchodzi pan Nicholas - odparłem
wskazując na okno. - Idę mu oznajmić, że pan tu jest. Jakie mam podać nazwisko?
Zerwał się z krzesła i podbiegł do okna. Wyjrzał na zewnątrz. - Oczywiście! -
zawołał. - Naturalnie! W samej rzeczy, to Nicholas! Poznałbym go wśród tysięcy!
- Pańskie nazwisko?... - powtórzyłem. Odwrócił się i powiedział zagadkowo: -
Nazwisko pan chce? Nazwisko! Dobrze, mój drogi, ale nazwiska są nieważne między
przyjaciółmi. Jednak skoro upierasz się, zakomunikuj Nicholasowi, że czeka na
niego Dengo! Dengo! D_e_n_g_o. To wystarczy. Czeka na niego Dengo, to wszystko!
Wyszedłem przed dom. Pan Nicholas i panna Starr właśnie zsiadali z koni, które
odprowadzono do stajni. Widocznie coś wyczytali w mojej twarzy, gdyż pan
Nicholas spytał szybko: - Czy coś się stało, panie Camberwell? - NIe mam pojęcia
co to ma znaczyć, sir - odparłem - ale w jadalni jest jakiś jegomość, który
wtargnął siłą twierdząc, że chce się z panem widzieć. Oświadczył, że będzie
czekał na pański powrót... - Mężczyzna! - przerwał! - Kto to jest? - Kazał panu
powiedzieć, że nazywa się Dengo - rzekłem. - Jego... POdniósł ręKę przerywając
mi i odwrócił się szybko, jakby chciał ukryć pzede mną lub przed panną Starr
wyraz swej twarzy. Ale ja zdążyłem zauważyć, że nagle zbladł. - Dengo? -
zamruczał i zaśmiał się nienaturalnie. - Och, tak, tak, to mój stary znajomy...
Gdzie on jest? - W jadalni - odparłem. Skierował się do drzwi i wszedł do domu.
ZOstałem sam z panną Starr. Przez chwilę zdawało mi się, że zamierza mnie o coś
spytać, potem jednak odwróciła się i szybko odeszła w kierunku ogrodu. Była
milczącą, sztywną i trudną w pożyciu kobietą. Szczególnie ze mną mówiła bardzo
niewiele. Powróciłem do pracy w bibliotece. MIjając drzwi jadalni usłyszałem
głosy, lecz nie mogłem z nich wywnioskować, jaki był charakter tej dyskusji.
Przez nastęPne pół godziny nie miałem sposobności widzieć ani pana Nicholasa,
ani jego gościa. W końcu pojawił się pan Nicholas. Starał się nie okazywać
niczego po sobie, ale zauważyłem, że był wyprowadzony z równowagi. - Camberwell
- rzekł - muszę wyjść na godzinę, może dwie, do miasta. Panna Starr jest gdzieś
koło domu. Gdy ją pan zobaczy, proszę zawiadomić, że prawdopodobnie nie wrócę na
lunch. PO tych słowach wyszedł, a w minutę późNiej ujrzałem, jak szedł przez
park w towarzystwie człowieka, który polecił nazywać siebie "Dengo". Skierowali
się wprost do Havering_St. Michael i poszli pieszo. Było w tym coś niezwykłego.
Pan Nicholas rzadko wybierał się na tak długie spacery. A teraz poszedł - i to
tak nagle! Obcy z trudem dotrzymywał mu kroku. Dopóki miałem ich w polu
widzenia, zauważyłem, że pan Nicholas nie zwracał się do towarzysza, szedł w
milczeniu i patrzył przed siebie. Do lunchu nie zobaczyłem również panny Starr.
POsłałem po nią, ale nie dawała żadnej odpowiedzi. Jak już przedtem zauważyłem,
panna Starr była niezwykle milcząca i powściągliwa. BYła najbardziej oszczędna w
słowach ze znanych mi kobiet. Prawie do końca lunchu jadła i piła w milczeniu.
Gdy Jeeves, który nam usługiwał, opuścił pokój, nagle spytała: - Kim był ten
mężczyzna, który chciał się widzieć z panem Nicholasem? - NIe mam najmniejszego
pojęcia! - odparłem. - Ale pan go widział... - rzekła ostro. - Ma się rozumieć,
że go widziałem! - rzekłem. - MImo to jednak nie wiem, kto to jest. Powiedział,
że nazywa się Dengo. Przypuszczam jednak, że to fałszywe nazwisko. - Czego
chciał? - spytała znowu. - Tego też nie wiem! Wiem tylko, że chciał się widzieć
z panem Nicholasem. - Wuj wyszedł razem z nim?... Dokąd? - Nie wiem, ale
widziałem, jak przecinali park i skierowali się prosto do Havering_St. Michael -
odrzekłem. Zanim zdążyła coś na to powiedzieć, dodałem: - Pani Hands mówiła mi,
że to stary znajomy z morskiej podróży. Czyż pan Nicholas nie zwracał się do
niego jak do starego znajomego? NIe wyglądał jednak na kogoś, kto potrzebowałby
wsparcia. - Jak wyglądał? - spytała podnosząc brwi. OPisałem wygląd owego Dengo,
jego zachowanie i sposób, w jaki skracał sobie czas oczekiwania. Badałem przy
tym jej twarz, usiłując dostrzec w niej jakiś znak, że zna obcego. Na próżno.
Twarz jej pozostała martwa, bez wyrazu. Wstała od stołu i wyszła z pokoju. Miała
do dyspozycji szereg pokojów i tam spędzała większość czasu. Widywałem ją
jedynie podczas posiłków. NIe widziałem pana Nicholasa aż do obiadu, z którym
długo na niego czekaliśmy. NIe wiem nawet, o której godzinie wrócił. Kazałem
podać sobie herbatę do biblioteki, przypuszczałem, że pan Nicholas jeszcze nie
wrócił. Gdy spotkaliśmy się przy stole, uderzyły mnie trzy dziwne rzeczy:
pierwsza to fakt, że nie był jak zwykle przebrany do obiadu - była to czynność,
której dokonywał zawsze z niezwykłą starannością. Druga, że był milczący, przy
obiedzie mówił tylko to, co było niezbędne. PO trzecie, jadł bardzo mało, za to
pił dużo. Dotąd miałem go za człowieka pijącego niewiele, z wielkim umiarem -
szklaneczkę lub dwie lekkiego wina i to zawsze przy jedzeniu, poza tym kieliszek
porto - to wszystko. Ale teraz pił whisky. Napełniał kieliszek za kieliszkiem i
nie zwracał uwagi na moje zdziwienie. KIlka razy spojrzałem porozumiewawczo, z
niemym pytaniem, na pannę Starr, ale ona milczała, a niesamowite milczenie pana
Nicholasa nie zachęcało do jakichkolwiek uwag i rozmowy. Tego wieczoru nie było
wista. Jak tylko obiad dobiegł końca, panna Starr wyślizgnęła się, a ja
stwierdziwszy, że pan Nicholas nie potrzebuje mnie, poszedłem do biblioteki.
Usiadłem, zacząłem czytać i zapaliłem papierosa. Pana Nicholasa zostawiłem przy
stole w jadalni, właśnie nalewał sobie nastęPny kieliszek whisky. Cały ten
wzrastający niepokój i zmieszanie oznaczały, że coś się musiało wydarzyć, i że z
pewnością miało to związek z odwiedzinami zagadkowego człowieka o nazwisku
Dengo. MNiej więcej w pół godziny po obiedzie udałem się do pokoju, w którym
pozostawiłem rano książkę. Przechodziłem właśnie przez hall, gdy zauważyłem przy
drzwiach frontowych pana Nicholasa. Miał na sobie prochowiec, sportową czapkę i
dostrzegłem kątem oka, że wybierał laskę ze stojaka. W sekundę potem otworzył
drzwi i wyszedł za próg. To było coś zupełnie niezwykłego, nie widziałem, aby
kiedykolwiek wieczorem wychodził z domu. Ale nie była to jedyna niezwykła rzecz
tego wieczoru! Znalazłem moją książkę i wracałem właśnie, gdy dostrzegłem, że
panna Starr również wychodzi. Spotkałem ją, gdy szła do drzwi wyjściowych;
minęliśmy się szybko, zdołałem jednak dostrzec, że na twarz miała spuszczoną
gęstą woalkę. Wszystkie te piętrzące się wokół Rides Park tajemnice
przedyskutowałem nastęPnego ranka z Jeevesem, który przyszedł do biblioteki. Co
było przyczyną, że pan Nicholas wyszedł z domu, a za nim siostrzenica? Dlaczego
wyszli oddzielnie? I do tego tak późnym wieczorem! Dokąd poszli? W pobliżu nie
było, jak sądziłem, miejsc, które mogliby odwiedzić... Jedynym miejscem, gdzie
mogli się udać, była plebania, odległa o dwie mile od domu. PRędzej mogłem
przypuszczać, że poszli na spotkanie z tym Dengo! Ale kim on właściwie był? Nie
widziałem jeszcze od rana ani pana Nicholasa, ani panny Starr. Jeeves pomagając
mi w pracy zauważył: - Wczoraj działy się dziwne rzeczy, sir. Czy widział pan,
jak pan Nicholas wracał do domu? Dzieje się coś złego, sir! On był... powiem
szczerze, jakie odniosłem wrażenie... milczący i ponury! NIgdy przedtem takie
rzeczy nie zdarzały się... NIgdy go takim nie widziałem! NIe byłem tym
wszystkim, co mi powiedział Jeeves, zaskoczony. NO dobrze, ale dokąd chodził pan
Nicholas? Albo, dokąd wyszła panna Starr? Śniadanie zjadłem sam. Potem udałem
się do Havering_St. MIchael wykonać jakieś zlecenie pana Nicholasa. POwróciłem
około południa. Przywitał mnie HOiler. To, co powiedział, było bardzo dziwne:
pan Nicholas i panna STarr wyjechali do miasta na kilka dni. Tych kilka dni
przedłużyło się w dwa tygodnie, podczas których nie miałem żadnych wieści od
mego pracodawcy. CAłe Rides Park było przez ten czas do mojej dyspozycji...
Wszystko zdawało się być normalne i codzienne. Wydawało się, że nikt nie jest
zaskoczony nieobecnością pana Nicholasa; Hoiler, zapytany w tej sprawie,
odpowiadał, że pan Nicholas i panna Starr mogą wrócić w każdej chwili, ale mogą
też wrócić dużo późNiej... Przestałem się nad tym zastanawiać i powróciłem do
mojej pracy. Pewnego ranka przyszedł Jeeves i oświadczył mi, że nadleśniczy
Grayson chce się ze mną widzieć. Grayson odciągnął mnie szybko na bok i
wyszeptał z przejęciem: - Panie Camberwell... Nie mówiłem o tym jeszcze nikomu.
POmyślałem, że skoro pan Nicholas jest nieobecny, powinienem panu pierwszemu to
powiedzieć. Znalazłem ciało jakiegoś męŻczyzny w Middle Spinney, naszym
zaagajniku. Rozdział III~ Laska_sztylet Ostatnie słowa leśniczego spowodowały,
że poczułem, jak robi mi się słabo. Stałem jak zahipnotyzowany - przez moment
odebrało mi mowę, wpatrywałem się błędnym wzrokiem w Graysona. - On go znalazł -
mówił dalej wskazując na psa, którego trzymał przy nodze. Ma dobry węch. W rowie
zarośniętym krzakami... Był prawie całkiem zagrzebany! Wreszcie odzyskałem
równowagę. - Kto to jest? - spytałem. - Zna go pan? POtrząsnął głową, ale w tym
geście dostrzegłem coś więcej niż zaprzeczenie. - Tego nie wiem, sir - odparł -
ale... - i przerwał na chwilę patrząc na mnie, jakby nie mógł powiedzieć tego,
co chciał. - Wydaje mi się jednak, sir, że go przedtem gdzieś widziałem -
stwierdził wreszcie. - Oczywiście żywego. - Gdzie?.. Kiedy... - pytałem. - MNiej
więcej dwa tygodnie temu, sir. Szedł przez park razem z panem Nicholasem. Dobrze
zbudowany, wysoki, masywny mężczyzna. - Jest pan pewien, że to ten człowiek? -
dopytywałem. - Ten sam? - Ten sam, sir! Widziałem go wtedy, jak szedł razem z
panem Nicholasem. Stałem oddalony od nich o jakie pięćdziesiąt jardów. Było to
około południa, niedaleko bramy. - Mówi pan, że leży w rowie? - spytałem. -
Idziemy tam. Niech pan o niczym nie wspomina służbie. Chwyciłem kapelusz i
pospieszyłem za leśniczym przez park. MIddle Spinney nie odpowiadał wyglądem
swej nazwie. Był to raczej las, a nie zagajnik, rozciągający się na przestrzeni
około jednego akra, pełen starych drzew. Przez jego środek przebiegała dolina,
pośród której płynął wąski strumień z przerzuconym przezeń drewnianym wiejskim
mostkiem. W miejscu, gdzie drzewa były rzadsze, znajdowała się grupa zarośli.
PIes Graysona węszył po ziemi niespokojnie, a gdy doszliśmy do gęstwiny, wyrwał
się nagle do przodu. - Tak jak mówiłem, sir... Tu go znalazł - stwierdził
Grayson. - Węszył tak jak teraz, nagle rzucił się z nosem przy ziemi w kierunku
tego rowu. Odwracam się i patrzę... Nie wiedziałem jeszcze, o co chodzi. Nagle
zobaczyłem nogę! Wystawała spod tego... - Proszę tędy, sir. Zeszliśmy ze ścieżki
w gmatwaninę zarośli, gdzie biegł pomiędzy drzewami głęboki rów. Miejsce, w
którym rów okrążał grupę uschłych krzaków, zawalone było stosem gnijących worków
i innych odpadków. - To tam, sir! - wyszeptał Grayson. - Wystawał tu kawałek
ciemniejszego sukna, chwyciłem je i... Ale on niezbyt przyjemnie wygląda, sir!
MInęLiśmy zakole i rzuciłem okiem na śmieci. NIe musiałem specjalnie szukać i
przyglądać się temu, co znalazłem. To był Dengo! Wyprostowałem się w milczeniu.
Zastanawiałem się, co mam robić. Lecz Grayson wiedział doskonale. - To robota
dla policji, panie Camberwell - rzekł. - POwinniśmy zatelefonować do Havering i
wezwać ich, aby niezwłocznie przybyli. NIe powinien go nikt ruszać do czasu
przybycia policji... Ja zostanę i będę pilnował, a pan wróci do domu i
zatelefonuje do inspektora w Havering. Przyjadą zaraz po zawiadomieniu. A... a
czy pan widział już kiedy tego człowieka? NIe mogłem ukrywać, i tak wszystko
wyszłoby na jaw. - Tak - odparłem. - To człowiek, który mniej więcej przed dwoma
tygodniami chciał się widzieć z panem Nicholasem. Aha! - wykrzyknął. - Teraz
rozumiem, sir! To ten, co szedł przez park z panem Nicholasem. Jak się tu
dostał? POlicja to wykryje. NIech pan idzie telefonować, panie Camberwell.
Zostawiłem Graysona na straży i poszedłem w kierunku domu. POdejrzane zachowanie
mego chlebodawcy, strach, wątpliwości, wszystko to przemykało mi przez głowę. Co
znaczył ten trup w Middle Spinney? Jak się tam znalazł? Czy ten człowiek zmarł
śmiercią naturalną? A może to morderstwo? Jeśli został zamordowany, to kim jest
morderca? Na te pytania na razie nie próbowałem nawet szukać odpowiedzi.
Wchodząc do domu spotkałem HOilera i panią Hands. MUsiałem wyglądać dość
szczególnie, skoro lokaj ujrzawszy mnie, spytał podchodząc: - Stało się coś,
sir? MOże pan?... Potrząsnąłem głową. - Ze mną, HOiler, wszystko w porządku. Ale
wydarzyło się coś poważnego. Pani Hands, czy pamięta pani tego człowieka, który
dwa tygodnie temu przyjechał do pana Nicholasa? Nazywał siebie Dengo. Grayson,
leśniczy, znalazł jego zwłoki w Middle Spinney. Właśnie go rozpoznałem. Idę
zatelefonować po policję. POwiedziawszy to obróciłem się, nie czekając na
odpowiedź. Gdy kończyłem rozmowę telefoniczną, dostrzegłem z boku HOilera. - Czy
zna pan przyczynę śmierci, sir? - spytał. - Byłem wtedy cały dzień poza domem i
nie widziałem tego Dengo. Pani Hands mówiła mi, że to potężny, brutalny i silny,
pewien siebie mężczyzna. Sądzę, że był bogaty. Żadnych śladów, poszlak,
przypuszczeń, sir? - Nie mogę panu nic powiedzieć, HOiler - odparłem. - NIe
przyglądałem się ciału. Spojrzałem tylko na twarz. Wracam tam teraz na spotkanie
z policją, jeśli pan chce, to może pan iść ze mną. W chwili, gdy szliśmy w
kierunku MIddle Spinney, przez park przejechał szybko policyjny samochód.
Wewnątrz siedział inspektor z Havering_St. MIchael i dwóch ludzi, a ponadto
lekarz policyjny. PO krótkim streszczeniu okoliczności, w jakich odkryłem zwłoki
poszliśmy do miejsca, gdzie Grayson pełnił straż. Hoiler i ja stanęLiśmy na
uboczu, podczas gdy lekarz rozpoczął wstęPne badania. Nie czekaliśmy długo na
jego orzeczenie. - Ten człowiek został zamordowany! - zawołał, podnosząc się. -
Ma przebite serce. Ciosu dokonano z tyłu. Ma ranę w plecach! Taki cios mógł
wykonać tylko tchórzliwy morderca! Zaskoczeni, w milczeniu patrzyliśmy na trupa.
Potem lekarz pochylił się znowu, a inspektor zwrócił się do mnie i zarzucił mnie
pytaniami. Kto znalazł ciało? Czy ktoś zna tego człowieka? Czy to ten, który
odwiedził pana Nicholasa przed dwoma tygodniami? Czy późNiej pan Nicholas
widział się z nim? Gdzie jest pan Nicholas? Poza domem? A więc kiedy wróci?...
Adres nieznany... A zatem... MUsimy odnaleźć pana Nicholasa! Podszedł policjant,
który przeszukiwał ubranie martwego. - Widziałem już przedtem tego człowieka,
sir - rzekł. - Spotkałem go dwa razy, mniej więcej dwa tygodnie temu. Pierw- szy
raz około godziny dziesiątej; zwrócił się do mnie na High Street i spytał, czy
mogę wskazać mu drogę do Rides Park. PO raz drugi widziałem go o godzinie
drugiej lub może trochę po drugiej, szedł znów przez High Street, a wraz z nim
był pan Nicholas. Pan Nicholas wszedł do banku, natomiast ten człowiek pozostał
na zewnątrz i czekał. Gdy pan Nicholas wrócił, razem poszli dalej wzdłuż High
Street, aż zniknęLi mi z oczu. - MUsimy, jeśli to możliwe, nawiązać kontakt z
panem Nicholasem - rzekł inspektor. Zwrócił się znów do mnie: - Czy sądzi pan,
że jest w LOndynie? - spytał. - Gdzie normalnie się zatrzymuje, wyjeżdżając do
stolicy? - JEdyny hotel, jaki znam to Claridge - odparłem. - MOgę tam
zatelefonować. - Dobrze - zgodził się. - Musimy wreszcie wyjaśnić, kim właściwie
jest ten człowiek. Czy będzie pan tak łaskaw, panie Camberwell, i zatelefonuje
zaraz? My tymczasem rozejrzymy się tu nieco... POwróciliśmy z Hoilerem do domu.
Natychmiast połączyłem się z hotelem. Ale od dawna już nie było tam ani pana
Nicholasa, ani panny Starr. Spróbowałem jeszcze zatelefonować do kilku hoteli na
West Endzie - bez rezultatu, nigdzie ich nie było. W momencie gdy kończyłem mój
wywiad, w drzwiach stanął pan Nicholas wraz z siostrzenicą. A zatem nareszcie
dowiem się czegoś! POdążyłem za nimi do pracowni. MIlczałem, on jednak zaczął
mówić, jak człowiek mający wiele do powiedzenia. Był pełen projektów. -
Camberwell! - mówił. - Czy przypomina pan sobie, że jednym z warunków pańskiego
przyjęcia było to, iż będzie pan musiał podróżować? NO właśnie!... Chcę
przedsięwziąć podróż dookoła świata! Będziemy poza domem około dwóch do trzech
lat i obejrzymy w tym czasie wszystko, co godne jest widzenia... I mam nadzieję,
że będziemy mogli wyruszyć natychmiast. NIe mam pan nic przeciwko temu? Będzie
pan miał świetną sposobność, aby poszerzyć swą wiedzę. Nagle przerwał
dostrzegłszy coś w wyrazie mojej twarzy. - Niech pan nie mówi, że nie podoba mu
się ten pomysł - wykrzyknął. - Chcę, by pan jechał! - POmysł jest wspaniały, sir
- odparłem. - Ale gdyby był równie realny jak wspaniały, pojechałbym z panem...
Jednak bęDziemy musieli pozostać w Rides, ze względu na... na pewne wypadki,
jakie miały tu miejsce podczas pańskiej nieobecności. Czy pamięta pan człowieka,
który odwiedził pana jakieś dwa tygodnie temu? Nazywał się Dengo... Odwrócił się
szybko do mnie, w jego oczach pojawił się błysk, znałem już ten błysk - był to
strach. - Co z tego? Co się z nim stało? - rzucił przez zęby. - On nie jest... -
Znaleziono jego ciało w Middle Spinney, dziś rano - rzekłem - lekarz stwierdził,
że został zamordowany! POwiedziałem to wprost i teraz zacząłem żałować. Wargi
pana Nicholasa zbladły jak papier, dysząc pochylił się do przodu. W nastęPnej
chwili zwalił się ciężko na podłogę, zanim zdołałem go pochwycić. PO raz
pierwszy w życiu byłem świadkiem tego, jak ktoś zemdlał. Wstrząśnięty wybiegłem
do hallu - na szczęście był tam Hoiler. Natychmiast pobiegł do jadalni i
przyniósł do pracowni butelkę najlepszej whisky; w kilka minut późNiej pan
Nicholas odzyskał przytomność. W pierw- szej chwili rozkazał nam zamknąć drzwi.
- Przepraszam za kłopot... - wymamrotał wolno. - MOje serce. Ale nie mówcie nic
pannie Starr. Wkrótce wrócę do siebie. POmóż mi wstać, Hoiler. Podprowadziliśmy
go do fotela, zacząłem usprawiedliwiać się z popełnionej niezręcznośCi. - "All
Right", mój chłopcze - rzekł. - Pan przecież nie wiedział. Jestem ostatnio w
stanie depresji... Organizm mój nie wytrzymuje. Tyle ostatnio się wydarzyło...
Ale, daj mi nieco whisky, HOiler, mów dalej, Camberwell. Właśnie zacząłeś, gdy
przerwał ci mój... Więc mów o wszystkim, co wiesz. OPowiedziałem mu o wszystkim.
Słuchał spokojnie do końca i wreszcie spytał: - Czy... czy przy trupie
znaleziono coś? Na przykład, pieniądze? - Gdy odchodziłem, rozpoczynali go
przeszukiwać - odparłem. - Przypuszczam, że policja wkrótce o wszystkim nam
powie. Krótko potem zjawił się inspektor. Słyszał już, że pan Nicholas powrócił
i chciał się z nim widzieć. Chwilowo próbowałem udaremnić to spotkanie, ale on
nalegał i wreszcie oświadczył, żeby pozostawić ich samych. Wprowadziłem go więc
i pozostał z panem Nicholasem przez pewien czas; gdy wyszedł dostrzegłem, że był
bardzo poważny. Potem wezwał do siebie Jeevesa i panią Hands. Na koniec zwrócił
się do mnie. Opowiedziałem mu wszystko, co wiem o Dengo, ale tego, co robił
razem z panem Nicholasem i kiedy wychodzili z domu, nie mówiłem. Nie
powiedziałem też, że nie było ich w domu przez całą noc. Wywnioskowałem, że
Jeeves o tym też nie wspomniał. - Jest w tej sprawie kilka podejrzanych
okoliczności, panie Camberwell - zauważył inspektor. - Pan Nicholas mówił mi, że
wspomógł tego człowieka znaczną kwotą pieniędzy. No tak, ale w ubraniu nie
znaleźLiśmy nic poza kilkoma luźnymi srebrnymi monetami. Żadnych papierów lub
dokumentów, żadnych listów, jednym słowem: nic, co by wskazywało na tożsamość
tego mężczyzny. - Czy pan Nicholas podał panu jego prawdziwe nazwisko? -
spytałem. - Pan Nicholas nie potrafił mi nic więcej powiedzieć niż to, że
nazywał się Dengo - odparł. - Oczywiście zbadamy tę sprawę dokładniej... Jest
jednak jedno istotne pytanie, które zamierzam panu zadać... Był pan pierwszym
człowiekiem, który widział go po tym, jak zaatakował lokaja, prawda? Tak? A
zatem jaką przybrał postawę? Awanturował się? - Tak jest. Nastawiony był
awanturniczo - stwierdziłem. - Tak jakby wiedział, po co przychodzi, prawda? -
podsunął. - Jakby, pod pewnymi względami, był pewien swego? - Tak... - odrzekłem
niepewnie. - Przypuszczam, że tak. Z pewnością zachowywał się grubiańsko... - I
to pan zaanonsował panu Nicholasowi jego przybycie? - kontynuował. - A co na to
pan Nicholas? NIe powiedziałem wszystkiego, oświadczyłem tylko: - Pan Nicholas
powiedział, że to jego stary znajomy i poszedł do niego. - A czy po powrocie pan
Nicholas nie wydawał się wyprowadzony z równowagi, zdenerwowany?... -
zasugerował. - Wolałbym więcej nie mówić o panu Nicholasie - odparłem. - Proszę
mi wybaczyć, ale muszę pana opuścić. - Tak, tak, rozumiem pańskie położenie,
panie Camberwell - rzekł. - To oczywiście zupełnie naturalne biorąc pod uwagę
stanowisko, jakie pan zajmuje... Wie pan jednak, że będzie oficjalne śledztwo w
celu zebrania dowodów i że wówczas znajdzie się pan przed koronerem, * który
będzie chciał wiedzieć wszystko! Mamy do czynienia z morderstwem, co do tego nie
ma najmniejszej wątpliwości! KOroner (ang. Coroner) - Koronny Sędzia Śledczy
(przyp. tłum.). - KIedy zacznie się to śledztwo? - spytałem. - Przypuszczalnie
jutro albo pojutrze - odparł. - To zależy od koronera. Inspektor wyszedł. W
ciągu tego ranka i popołudnia policjanci długo jeszcze badali Middle Spinney i
okolice. Pod wieczór inspektor przyszedł jeszcze raz. Jeden z jego ludzi znalazł
ukrytą poniżej miejsca zbrodni laskę ze sztyletem w rączce. Przyniósł ją
pieczołowicie owiniętą w papier. Rozpoznałem ją jako jedną z tych, które
należały do pana Nicholasa, i która zwykle znajdowała się razem z innymi
laskami, pejczami i parasolami w stojaku, w głównym hallu. Rozdział IV~ POczątek
śledztwa Przypuszczalnie wyraz mojej twarzy odzwierciedlał fakt, że rozpoznałem
laskę, nim bowiem zdążyłem coś powiedzieć, inspektor spytał: - Pan zna tę laskę,
panie Camberwell, czy tak? - Tak - odparłem. - Znam ją. - Czyja to laska? -
rzucił. - To laska pana Nicholasa - powiedziałem. POstawił laskę w stojaku.
MIlczał. Czekałem i dziwiłem się, że milczy. Zauważyłem, że był zamyślony. Nagle
odezwał się: - Panie Camberwell. Mimo wszystko nie chce mi się wierzyć, żeby to
był pan Nicholas. Teraz jednak, gdy zidentyfikował pan tę laskę, faktu tego nie
będzie można ukryć podczas oficjalnego śledztwa... - Gdzie pan ją znalazł? -
zapytałem. - Jeden z moich ludzi znalazł ją wepchniętą w króliczą norę, blisko
miejsca, w którym leżał ten człowiek - odparł. - Oczywiście, to nie dowód, że...
- stuknął znacząco palcem w laskę - ...że ta właśnie laska była narzędziem
zbrodni... Cios prosto w serce, sztylet wbito przez plecy. Tak oświadczył
lekarz. NO dobrze! A zatem nie ma pan wątpliwości, że należy ona do pana
Nicholasa? - NIe. Jestem całkowicie pewien - powtórzyłem. - Gdzie ją zazwyczaj
trzymał? Czy może pan na to odpowiedzieć? - zapytał. - Tak! Zwykle stała między
innymi laskami w hallu - odparłem. - Skąd każdy mógł ją wziąć?... - Tak! -
stwierdziłem. - Więc nie bęDziemy już o tym mówili, aż do... - rzekł - ...aż do
śledztwa, panie Camberwell. Śledztwo zostało otwarte w pokoju klubowym zajazdu
Wagon and HOrses w domu, w którym dawniej mieściła się stacja koni pocztowych w
czasach karet i dyliżansów. Budynek ten stał opodal bramy wiodącej do Rides
Park. Było to nastęPnego dnia. Towarzyszyłem panu Nicholasowi i jego
siostrzenicy. Przez cały czas milczeliśmy i wiedziałem, że stan nerwów mego
pracodawcy był bliski wyczerpania. Widok wzbierającego tłumu ciekawych
wszędobylskich gapiów otaczających zajazd, napchany ludźMi pokój i gwar -
wszystko to pogarszało jeszcze jego samopoczucie. Najgorsza ze wszystkiego była
atmosfera podejrzenia... KUrsowały różne opowieści i plotki; wszyscy już
wiedzieli, że zamordowany był gościem pana Nicholasa, że pan Nicholas szedł z
nim do Havering_St. MIchael przez park, i że ostatnim człowiekiem, który go
widział żywego, był właśnie pan Nicholas. Gdyśmy się więc pojawili we trójkę i
zajęLi miejsca, wszystkie oczy zwróciły się na nas. Pan Nicholas jęKnął. -
POwinienem mieć teraz Chancellora - mruknął. - To wielki błąd, że nie posłałem
po Chancellora! Ów Chancellor, jak wiedziałem, był adwokatem pana Nicholasa i
prowadził biuro w Londynie. - MOgę do niego zatelefonować, sir - podsunąłem. -
Sądzę, że mają tu telefon... - NIe... nie!... ONi już zaczynają! - odparł. - Za
późNo. To nic innego, jak czcza formalność! Będzie odroczenie, a późNiej wezwę
Chancellora, by wznowił śledztwo. Wkrótce jednak okazało się, że nie były to
tylko czcze formalności. POdczas tych dwóch dni, które minęły od chwili odkrycia
zwłok, policjanci mieli pełne ręce roboty. Byli bardzo dokładni w swych
badaniach i już wkrótce mogli przedstawić spory materiał dowodowy. Już wstęPne
uwagi koronera dały znać, że zanosi się na dłuższe posiedzenie. Wobec tego
zasugerowałem jeszcze raz panu Nicholasowi, aby zatelefonować do Chancellora.
Znowu jednak spotkałem się z odmową; nie, wpierw posłuchamy, co mają do
powiedzenia... z pewnością będzie odroczenie. Pierwszy przemawiał koroner.
Oświadczył, że chociaż cała sprawa została rozreklamowana przez prasę, to nikt
jeszcze nie zidentyfikował zamordowanego i, pomimo faktu, iż prasa podała w
porannych i wieczornych wydaniach szczegółowy opis zmarłego, policja nie
otrzymała jeszcze żadnych informacji na jego temat, ani w LOndynie, ani na
prowincji. Członkowie sądu będą zatem musieli oprzeć się na posiadanych danych,
a szczególnie na zeznaniach jednego ze świadków... KOroner nie wyjawił jego
nazwiska - ale wszyscy je znali. W dalszym ciągu śledztwa, jak to było w
zwyczaju, rozpoczęto badania kroków zamordowanego - punkt po punkcie. Pierwszy
zeznawał policjant, który rozpoznał Dengo podczas oględzin ciała znalezionego w
MIddle Spinney. Potem ustalił datę przybycia Dengo do Rides Park - siedemnasty
kwietnia. Tego ranka miał służbę na High Street w Havering_St. MIchael. Krótko
po godzinie dziesiątej Dengo podszedł do niego i spytał o drogę do Rides Park.
Wskazał mu ją, a przybysz poszedł w tym kierunku. Ujrzał go znowu mniej więcej
dwie godziny późNiej, szedł razem z panem Nicholasem przez High Street. Świadek
widział, jak skierowali się do banku Havering Old Bank, Dengo czekał przed
budynkiem, przechadzając się tam i z powrotem. Pan Nicholas przebywał w banku
przez kilka minut, kiedy wreszcie wyszedł, znów się spotkali i razem poszli
wzdłuż High Street, prosto w kierunku Rides Park. Wtedy świadek po raz ostatni
widział Dengo żywego! Potem widziano go już tylko martwego w Middle Spinney.
Świadek nie zauważył, aby pan Nicholas rozstawał się z Dengo. Widział ich razem,
aż zniknęLi mu z oczu. NastęPny zeznawał Jeeves. Stwierdził, że zmarły stanął
przed bramą Rides Park o godzinie jedenastej trzydzieści w południe
siedemnastego kwietnia i spytał, czy jest pan Nicholas. NIe czekając na
odpowiedź wszedł do hallu. Jeeves oświadczył mu, że pana Nicholasa nie ma w
domu; tamten na to odparł, iż będzie na niego czekał. POszedł za Jeevesem i przy
sposobności zajrzał do kilku pokoi, których drzwi były uchylone, wszedł do
jadalni, gdzie bez pytania wziął whisky i sodę. Pan Hoiler był poza domem, wobec
tego Jeeves poszedł po pana Camberwella, sekretarza pana Nicholasa. Na tym
Jeeves zakończył zeznanie, ale nie zadowalało ono przewodniczącego, który chcąc
się dowiedzieć więcej, wziął go w krzyżowy ogień pytań. - Jakim tonem spytał o
pana Nicholasa? - badał. - Był uprzejmy? Jeeves pozwolił sobie na nikły uśmiech,
ale był to uśmiech zaskoczenia. - Przeciwnie, sir! - Był ordynarny? Awanturował
się? - Dobrze pan to określił, sir! - Wszedł nie proszony? - Tak jest, sir. Tak
jakby dom należał do niego. - Jak gdyby był panem domu i... waszym, prawda? -
Tak, tak, właśnie! - potwierdził Jeeves. Przewodniczący zakończył
przesłuchiwanie Jeevesa i wiedziałem dlaczego. Otrzymał już to, co chciał.
Wiedział, że pan Nicholas był w jakiś sposób uzależniony od Dengo. Następnie
poproszono mnie. Rozpocząłem opowiadanie od momentu, w którym Jeeves opuścił
gościa. Mówiłem jednak mało - tak mało, jak to tylko było możliwe - ale ponieważ
zeznawałem pod przysięgą, musiałem odpowiadać na wszystkie zadawane pytania. A
zadano mi ich dość dużo. - Słyszał pan zeznania ostatniego świadka, dotyczące
zachowania się Dengo? Czy w stosunku do pana zachowywał się podobnie? - Był, w
pewnym sensie, nastawiony agresywnie. - Czy sprawiał wrażenie, jakby znajdował
się u siebie? - Był pewien siebie... Tak. - Jednym słowem, zachowywał się tak,
jakby mógł robić, co zechce? - Przypuszczalnie tak. - Co pan o tym sądził? - NIe
wiedziałem, co mam o