Siedlecka Joanna - Mahatma

Szczegóły
Tytuł Siedlecka Joanna - Mahatma
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Siedlecka Joanna - Mahatma PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Siedlecka Joanna - Mahatma PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Siedlecka Joanna - Mahatma - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Siedlecka Mahatma Joanna Siedlecka reporterka, członek Stowarzysze- nia Pisarzy Polskich. Laureatka licznych nagród, z których najbardziej ceni sobie pierwszą — wyróżnienie dla mło- dego reportera imienia Ksawerego Pruszyńskiego. Praco- wała w wielu pismach, m.in. „ITD", „Kulturze". Nie zwe- ryfikowana podczas stanu wojennego, zajęła się wyłącznie reportażem książkowym. Wydała dotychczas: „Stypę" (1981), „Poprawiny" (1984), „Parszywą sytuację" (1984), .Jaworowe dzieci" (1988 i 1990), a przede wszystkim — „Jaśniepanicza" (1987) o Witoldzie Gombrowiczu — swój, jak na razie, największy życiowy sukces — nie licząc oczy- wiście Antosia lat 10 i Stasia lat 6 — uczniów szkoły francuskiej. Dostała za „Jaśniepanicza" — który znalazł uznanie po obu stronach ówczesnej barykady — nagrodę „Warszawskiej Premiery Literackiej", redakcji „Życia Literackiego" za naj- lepszą książkę roku 1987 w dziedzinie literatury faktu. Re- cenzowały ją — więcej niż pochwalnie — „Zeszyty Li- terackie" (piórem Jana Kotta i Wojciecha Karpińskiego), „Puls", „Kultura Niezależna", „Res publica", „Twórczość", „Odra". Radio Wolna Europa uznało książką listopada 1987. O jej lekturze wspominał m.in. Ryszard Kapuściński w swoim „Lapidarium", Czesław Miłosz w „Zapiskach myśliwego". Czy sukces „Jaśniepanicza" powtórzy „Mahatma Wit- kac", poświęcony „wariatowi z Krupówek", „genialnie nie- dorozwiniętemu", czyli Stanisławowi Ignacemu Wilkiewi- czowi? Nie wątpimy! seria wydawnicza SŁOWO Warszawa 1992 od autorki Napisałam o Witkacym książkę reporterską. Byłam ciekawa, czy reporterka ma o nim w ogóle jeszcze coś do powiedzenia? Czy żyją na przykład ludzie, którzy znali go i pamiętają, choć nigdy dotychczas o nim nie mówili, a ich relacje warto ocalić? Czy żyją „demoniczne" kobiety, klientka „Firmy Portretowej"? Przyjaciele, przelotni nawet znajomi, „wszawi wrogowie"? Czy są jeszcze resztki jego świata — chociażby przedwojennego Zakopanego — od- chodzącego coraz bardziej w niepamięć? I choć urodził się w 1885, dotarłam — w ostatniej na pewno chwili — do pamiętających go ostatnich „Mohika- nów", a raczej „Mohikanek", urodzonych na początku wie- ku, których relacji nikt dotychczas nie spisał, a wnosiły do naszej wiedzy o nim sporo nowego. Chociażby rodzinne spojrzenie kuzynek Witkiewiczów, m.in. generałowej Jadwigi Sosnkowskiej, na — zagadkowy wciąż — jego pobyt w Rosji; w Lejb Gwardii. Inny od legendy wizerunek romansu Witkacego z Ireną Solską, przedstawiony przez jej córkę, Annę Sosnowską. Relacje kobiet z jego świata — Oli Watowej, Anny Linkę, Elżbiety Szemplińskiej-Sobolewskiej, Ireny Krzywickiej, która wprawdzie już kiedyś o nim pisała, dziś jednak, z perspek- tywy swojej 90-tki, widzi go zupełnie inaczej. Nielicznych Joanna Siedlecka Mahatma Witkac już kolegów „po piórze" — Alfreda Łaszowskiego, Micha- ła Rusinka, Kazimierza Truchanowskiego. Jednego już tyl- ko, niestety, górala i zakopiańczyków, m.in. Zofii Fedoro- wicz, Wally Pawlikowskiej, Stanisławy Czech-Walczako- wej, pamiętających jeszcze „pana Stanisława" oraz atmos- ferę Zakopanego, „co się minęło". Wspomnienia Jana Lesz- czyńskiego-juniora, Krystyny i Zofii Głogowskich, będą- cych przed wojną dziećmi, wychowanych jednak w „wit- kacowskiej" atmosferze i sporo pamiętających, chociażby jego „wierszyki". Wspomnienia kuzynów „po mieczu" i „kądzieli", dla których był przede wszystkim „synem wuja Stacha" — Stanisława Witkiewicza, dzięki którym mam też w książce dwa nieznane, niepublikowane dotychczas listy Witkacego do Leona Reynela. Jeden z nich cenny-szcze- gólnie, jak zresztą wszystko, co dotyczy jego „tajemnicy Wschodu", czyli Rosji, mówi bowiem m.in. o... chorobie wenerycznej, pamiątce stamtąd. Relacje fragmentaryczne i subiektywne, cenne jednak chociażby dlatego, że ostatnie — jeszcze parę lat i temat przejmą wyłącznie historycy literatury. Sumujące się — co najważniejsze — w wizerunek jednego z najwybitniej- szych, najoryginalniejszych, nieustająco aktualnych, artys- tów XX wieku, który mimo wielu poświęconych mu pozy- cji — o jego teatrze, malarstwie, fotografii — nie doczekał się w kraju biografii sensu stricto, poważył się na nią tylko cudzoziemiec — Amerykanin, profesor Daniel C. Gerould. Relacje ocalające pamięć o nim, dopełniające portret człowieka tragicznego — wrażliwego, cierpiącego, sa- motnego. Lekceważonego przez współczesnych, błazeńs- twem zagłuszającego swój dramat, którego przekleństwem było właśnie to, że urodził się w Europie Środkowej, utknął w Zakopanem. Jego groteskowy teatr wyprzedził przecież lonesco i Geneta. Poczucie samotności, beznadziejności istnienia — egzystencjalizm Sartre'a i Heideggera. Ostrze- żenia i wizje — Huxleya i Orwella. Relacje ukazujące go przede wszystkim jako dalekowzrocznego, przenikliwego proroka i wizjonera, który słyszał już wtedy kroki nadcho- dzącego Chama, przewidział los epoki — wojnę, totalitaryz- my, kryzys europejskiej kultury, unifikację i „pykniczenie" ludzkości, zanik „uczuć metafizycznych". A także — przy- najmniej zdaniem moich rozmówców — ich własne, poje- dyncze losy, obdarzony był przecież fenomenalną psycho- logiczną intuicją, o czym świadczą najlepiej jego portrety. Interesowały mnie również witkacowskie — jak się okazało — tragikomiczne, dopełniające niejako jego wizje — „peerelowskie" losy osób mu najbliższych. Chociażby wdowy po nim, Jadwigi Witkiewiczowej — starej, chro- mej, samotnej, walczącej z... Polewką i POP o pokój w mieszkaniu-kołchozie w Krakowie na Krupniczej. Tułają- cej się latami po ludziach, otrzymującej wreszcie kawalerkę i rentę dzięki..; Józefowi Cyrankiewiczowi. Nienawidzącej zbydlęconego świata, w którym jej Staś nie chciał żyć. Dramat Czesławy Oknińskiej, jego ostatniej przyjaciół- ki, odratowanej po ich wspólnym samobójstwie na Polesiu, która nie potrafiła później „tego" ciężaru dźwigać. Raven- sbnick, który przeszła, praca w... dziale propagandy PAX, ucieczka w „Witkacową", samotna śmierć w „blokowisku", którego — za Stasiem — nienawidziła. Starość i nędza jego „demonicznych" kobiet, wtedy — dam z towarzystwa, gnieżdżących się dziś z wnukami w kawalerkach, sprzedających jego portrety na miejsca w do- mu starców. Dopiero teraz rozumiejących jego ostatnią de- cyzję, dzięki której uniknął również upokarzającej „koń- cówki". 10 Joanna Siedlecka Zbydlęcenie jego miejsc — zniszczonej przez kwateru- nek kamienicy na Brackiej, „splugawionego" Zakopanego, gdzie w rodzinnej „Witkiewiczówce" jest dziś... falanster, którego tak się bal — dom wczasowy z „ogólną stołownią", salą telewizyjną. Rozproszenie wielkich kolekcji jego obrazów, sprzeda- wanych po prostu na życie — choroby, alimenty. Tragigroteska „grzebalnej awantury", w wyroku której na Boksowym Brzyzku, obok jego matki, pochowano — wśród przemówień o przyjaźni polsko-radzieckiej — Bogu ducha winnego Ukraińca. A tego nawet on — tytułujący się często Mahatmą — chyba by nie wymyślił. Zmora Czesław Miłosz do Aleksandra Wata o Witkacym w Rosji: „... Kiedy przyjechal zAustralii do Petersburgów czasiewojny, to zdaje się tam jakichś krewnych znalazł, bardzo ustosunkowanych..." („Mój wiek". Warszawa, 1990) Księżniczka na Peryjasławiu Generałowa Jadwiga Sosnkowska ma 90 lat (rocznik 1901), tak że nie jest już oczywiście w formie idealnej. Ale gdy czuje się lepiej, ma dobry dzień — świetnie się nam rozmawia. Od dawna wpadam wtedy do niej na pogawędki do domu zasłużonego, zbowidowskiego kombatanta, gdzie zamieszkała po powrocie do Polski. Pamięta bowiem spra- wy fascynujące, chociażby wciąż mało znany i zagadkowy pobyt Witkacego w Rosji, w carskiej armii. ' Witkacy, to znaczy syn wuja Stacha, jak go nazywa, jest bowiem jej kuzynkiem. Jej matka, czyli Ada Żukowska 12 Joanna Siedlecka Mahatma Witkac 13 z domu Jałowiecka, była jego cioteczną siostrą — córką Anieli Jałowieckiej z domu Witkiewicz — siostry Stanis- ława Witkiewicza, ojca. I wialnie syn wuja Stacha przychodził do jej rodziców po przyjeździe z Australii do Pietierburga. Do ich miesz- kania na Ligowskoj dwadcat'piat', w samym centrum Pitra — w końcu Newskiego Prospektu, na rogu Gusiew Piereu- lek. Do wielkiej, 8-piętrowej kamienicy typowej dla Pitra; ciężkiej od ozdób, w stylu, jak się mówiło, Katarzyny i Piotra. 7-pokojowego, wytwornego mieszkania — mama wynajęła dwa obok siebie, przebiła ściany, pięknie umeb- lowała — miała gust i wielu znajomych malarzy, artystów — prowadziła przecież salon, gdzie bywali wszyscy, którzy się wśród Polonii petersburskiej liczyli, chociażby książę Drucki-Lubecki, profesor Baudoin de Courtenay, a także — podczas pobytów w Pitrze — sam Dmowski, Grabski, Paderewski, młodziutka jeszcze wtedy Ada Sari. Na stałe zatrzymał się u babuni i dziadunia Jałowiec- kich, czyli u swojej ciotki i wuja. Niedaleko Ligowskoj, bo na Nadieżdinskoj tri — pięknej ulicy z porządnymi kamie- nicami, ogrodami. Dziaduniowie też mieli duże mieszka- nie, choć mniejsze niż jej rodzice, którzy ze względu na ojca musieli prowadzić dom otwarty. Nie wiadomo, czy te domy na Ligowskoj i Nadieżdinskoj jeszcze stoją, nigdy już, niestety, później w Pitrze nie była, ale po rosyjsku mówi do dziś. Oczywiście, pamięta syna wuja Stacha głównie z ro- dzinnych przekazów ,— rozmów rodziców, dziaduniów, cioki (jak się mówiło w rodzinie) Żeni — jednej z sióstr wuja Stacha, szalenie do niego podobnej, szczególnie na starość, która też w Pitrze mieszkała. Choć sama ma go również przed oczyma — przyjechał do Pitra, gdy wybuchła I wojna, tzn. w 1914, miała więc już 13 lat. Widywała go zresztą i wcześniej — na wakac- jach w Syłgudyszkach na Litwie, majątku dziaduniów oraz w Zakopanem, gdzie bywała co roku wracając z Krakowa — mama woziła ją i siostrę na egzaminy do szkoły sióstr Urszulanek, której program przerabiały w domu. Wysoki, dobrze zbudowany, o prostym witkiewiczowskim nosie i w ogóle delikatnych w tej rodzinie rysach, przenikliwych oczach. Nie tak pięknych jednak jak szafirowe oczy wuja Sta- cha, którego widziała w Zakopanem jako mała dziewczyn- ka i — słowo honoru — też pamięta, choć już jak przez mgłę. Masa włosów, wspaniałe zęby, miły, serdeczny głos. Nie tylko ona, ale i Lula, czyli młodsza siostra, nie lubiły jego syna chyba „od zawsze". Słyszały bowiem od rodziców oraz dziaduniów, że to przez niego popełniła sa- mobójstwo zaręczona z nim wartościowa panna Jadwiga Janczewska! Wywołało to podobno w Zakopanem tyle plo- tek i oburzenia, że jego przyjaciel, Bronio Malinowski, mu- siał zabrać go ze sobą do Australii. Słyszały też, że był w konflikcie ze swoim ojcem, czyli wujem Stachem, którego wszyscy w rodzinie ubóstwiali i szanowali, uważali za wię- kszego od Matejki, a już szczególnie jego siostry — Mery, Żenią i właśnie Aniela Jałowiecka, czyli babunia, która od- wiedzała go w Zakopanem, wspomagała finansowo, „Na przełęczy" znała niemal na pamięć. I ona i Lula też za nim przepadały — bardzo je kochał, były przecież wnuczkami jego ukochanej siostry. Choć właściwie, znały go głównie z opowiadań oraz listów pisa- nych do babuni, w których nie zapomniał nigdy pozdrowić Luluni oraz Kukusi — rosyjska niania nazwała ją Kukołką i została już Kuka do końca życia. W kilku listach przesłał — specjalnie dla nich — przepiękne góralskie historie. Joanna Siedlecka Mahatma Witkac Syn wuja Stacha przyjechał podobno z Australii do Pit- ra, żeby — tak jak wtedy wszyscy — wziąć udział w woj- nie, wstąpić do wojska i bić się z Niemcami u boku Rosji. Ale to trwało, bo to się jeszcze zastanawiał, to brakowało mu potrzebnych dokumentów. W rezultacie, musiał czekać, miał więc sporo czasu, którego bynajmniej nie marnował. Wszedł od razu w petersburskie towarzystwo, gdzie był po- dobno bardzo „brillant". Natychmiast otoczył się paniami, z tym, że oczywiście — jak podsłuchały z Lula — samymi wampami i wydrami. Zaczął też podobno — w Pitrze właś- nie — kokainować się, co wchodziło akurat w modę. Ani u nich, ani u dziaduniów zupełnie nie był jednak „brillant". Wręcz przeciwnie — plótł głupstwa, lub nawet świństwa, a najczęściej — godzinami siedział w fotelu i czytał, dumał nie wiadomo o czym. Albo też snuł się po pokojach niczym zmora, jak nazwał go kiedyś Gradzik, czyli ojciec i tak już zostało. Bo rzeczywiście przypominał zmorę — ponury, zmienny w nastrojach, przewrażliwiony, a bardzo często — przykry, impertynencki nawet. Szczególnie właśnie wobec niej i Luli. — Zabierz te idiotki z kokardami! — krzyczał histerycznie do mamy, gdy głośniej się zachowywały lub miał dość ich błagań — Stasiu, zrób minę, przebierz się za górala! Choć był rzeczywiście w tym niezrównany, dawał się ubłagać tylko wtedy, gdy miał lepszy humor. Trochę wów- czas rysował, straszył je opowieściami o duchach i wam- pirach, recytował po rosyjsku, którego szybko się nauczył i wręcz się nim delektował — najczęściej, były to, zdaje się, wiersze Lermontowa: Rasiju urnom nie pajmiosŁ, arszinoj obsyczoj nie iymerw. — u niej asobaja statia... Albo: Praszczaj niemytaja Rasija Strona rabów, strona gospod l wy, mundury gotubyje l ty, poshisznyj im naród. Mimo to, mama, było nie było, jego cioteczna siostra, bardzo go lubiła, wierzyła, że się zmieni, wydorośleje, mia- ła dla niego masę cierpliwości. Głównie oczywiście ze względu na wuja Stacha, którego ubóstwiała, oraz rodzinną solidarność, bardzo dla niej ważną; jej „świecę i wosk", jak zawsze powtarzała.1 Gradzik natomiast tolerował go wyłącznie ze względu na mamę, która łagodziła ich wzajemne stosunki jak tylko mogła, ale jak mówiono w Pitrze — na siłu mitu nie bu- diet! Zabronił mu wstępu do swego gabinetu, rzadko z nim rozmawiał, a kiedyś nawet ryknął na niego i wreszcie tro- chę utemperował. — Chcesz trwać w swoim chamstwie, to trwaj, proszę bardzo! — krzyknął ostro i wyszedł z pokoju. Prosił potem mamę, żeby podawano tej zmorze obiad tro- chę wcześniej — nie chciał razem z nią jadać! Drażniła go, działała mu na nerwy, a unikał w domu spięć. Zbytnio się po prostu wi siebie różnili. Gradzik był se- riozny, pracowity, wyniagający od siebie i innych, trady- cyjny w gustach — czytywał głównie Żeromskiego i Sien- kiewicza. Prawnik z wykształcenia, ale tak naprawdę — przemysłowiec, człowiek interesu, z którym Rosjanie bar- dzo się liczyli. Współpracował z nimi, musiał więc przyj- mować ich w domu, bywać u nich, za co wielu Polaków miało do niego pretensje, nazywało Moskalem, kolaboran- Joanna Siedlecka tem, co byfo oczywiście wielką obelgą. Uważał tymcza- sem, że dość już bezsensownych, wykrwawiających Polskę powstań, geopolityka skazuje nas na pokojowe stosunki z Rosjanami. Dlatego właśnie został posłem do Dumy, par- lamentu rosyjskiego imperium. Działał też społecznie, szczególnie wśród polskich studentów. Kupił nawet dla nich kamienicę na tzw. „polskie" ognisko" — darmową kuchnię oraz stancje, a w soboty — zamiast sobie odpo- cząć, przyjmował tych, którzy mieli jakieś kłopoty. Jednym z jego podopiecznych był późniejszy prezydent Rzeczy- pospolitej na obczyźnie — Władysław Raczkiewicz. Nic więc dziwnego, że nie tylko jako kuzyn, ale i opie- kun młodzieży, chciał coś wreszcie z synem wuja Stacha zrobić, czuł się za niego podwójnie niejako odpowiedzial- ny. I co nie mniej ważne — miał go szczerze dość, chciał się go już pozbyć z domu! Tym bardziej też, że naciskali i Witkiewiczowie — pisali, błagali, żeby ratował Stasia, ro- bił dla niego wszystko, co w jego mocy! Czyż mógł jednak pozwolić, żeby poszedł do wojska jako zwykły rekrut i zaraz gdzieś zginął? Witkiewiczowie nigdy by mu tego nie wybaczyli. Użył więc swoich wpływów, aby jak najszybciej umieścić go w przyspieszonej szkole oficerskiej, prowadzącej do najświetniejszego, zakwaterowanego przy pała- cu, cesarskiego pułku Jewo Wieliczestwa Mikołaja Wtarowo. Prawdę mówiąc, większość związanych z tym spraw załatwiała mama — a musiał na przykład udokumentować szlacheckie pochodzenie od kilkunastu chyba pokoleń. Lecz tak jak nikt umiała rozmawiać z Rosjanami, którzy po prostu się jej bali. Nie bez powodu nazywano ją stukon- nym motorem — umiała krzyknąć, zrugać, postraszyć. Ro- syjski znała „blestiaszczo", miała litewski upór, odwagę, może nawet bezwzględność, babski spryt. A przede wszystkim — wielkopański wygląd — urodę, figurę, Mahatma Witkac 17 wdzięk. — Ada Bożeniec-Jałowiecka-Żukowska, księż- niczka na Peryjasławiu! — przedstawiała się, gdy chciała coś załatwić albo zrobić tylko wrażenie. Syn wuja Stacha zawsze mówił do niej „kniaziówno", choć tak naprawdę, Jałowieccy, mimo że znaczni, bogaci i kiedyś podobno rze- czywiście z dobrami na Ukrainie; na Peryjasławiu, nie mie- li tytułów książęcych. Ale naturalnie, snobowali się, szcze- gólnie dziadunio, który miękł zupełnie, gdy nazywano go kniaziem Bolesławem Bolesławowiczem. Gdy wszystko załatwiła, dostał się do szkoły, potem do pułku — wybuchła awantura! Rodzina „z Polski" miała żal i pretensje — stosunki wyraźnie się ochłodziły. Obraziła się nawet poczciwa cioka Żeni, choć też była przecież „z Pit- ra", ale najbardziej chyba nienawidziła Moskali— jako małą dziewczynkę zesłano ją z rodzicami oraz rodzeńs- twem na Syberię i nieustannie zanudzała opowieściami na ten temat — na przykład o panującym tam takim mrozie, że gdy dotykała klamki, schodziła jej skóra z rąk! Uznano, że to wstyd i hańba — Witkiewicz, syn Stanis- ława, w carskim pułku, pod carskim sztandarem! Wuj Stach liczył podobno, że mimo wojny i frontu, jego syn — przy pomocy mamy i Gradzika — wydostanie się jakoś z Rosji i wstąpi do Legionów wuja Ziuka. Bo choć na Litwie niemal wszyscy byli spokrewnieni czy skoligaceni, to w tym wypad- ku rzeczywiście. Babka wuja Stacha — Elwira z Szemiothów to siostra Marii Billewiczowej, babki Ziuka, który, jako że sporo młodszy, tytułował wuja Stacha Wujaszkiem. Uznano, że to mama i Gradzik wepchnęli syna wuja Stacha do carskiego pułku, zamiast użyć swoich wpływów i pieniędzy na przemycenie go do Polski! Wyperswadowa- nie mu jego decyzji i zamiarów! - A przecież chcieli dla niego jak~Jnajlepiej! Umieścili w najświetniejszym miejscu, jakim Wfeo mogli. I być może ^siti^y /. Walenty Ziemiański z Polesia, szlacheckiego pochodzenia — według relacji jego syna Wlodtimierza — kolega Sl. l. Witkiewicza t Lejb Gwardii Pawfowskiego Pułku, w mun- dury polowym. Wialnie we wrześniu 1939 roku, u Walentego Ziemiańskiego w Jeziorach na Polesiu St. l. Witkiewicz popelnil samobójstwo na wieść o wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich. Zdjęcie z Piotrogradu, datowane 18.01.1915, wysiane rodzicom, to jedyna pamiątka z pobytu Walentego Ziemiańskiego w Lejb Gwardii. — uratowali życie, bo jako zwykły sołdat poszedłby zaraz na front i zginął nie wiadomo nawet gdzie. Jako ofi- cer elitarnego, oszczędzanego jednak pułku był natomiast bezpieczniejszy. A czy — znając jego charakterek — mogli mu cokolwiek wyperswadować? Sam, na ochotnika — bo Mahatma Witkac 19 jedynaków zwalniano w Rosji z wojska — chciał się bić u boku cara, a nie wujka Ziuka; tak jak życzył sobie jego tatuś! Ostentacyjnie przecież podkreślał, że ma odmienne od niego poglądy! Drwił z „naftaliny", z której się wreszcie uwolnił, tradycji, w której go wychowano. Powtarzał, że jest Polakiem, ale z szaleńcami, powstańcami, nie ma nic wspólnego! Śmiał się, gdy dziadunio i Gradzik radzili mu napisać coś o rodzinnych tradycjach — dziadku i braciach jego ojca — buntowszczykach, miatieżnikach czyli pow- stańcach, albo też słynnym polskim Wallenrodzie — stryju Janie Witkiewiczu. Pisało o nim wielu, tylko nie on — krewny przecież! Wolał swoje „Upadki Bunga" czy „Po- żegnanie jesieni", przez które — chyba nie tylko ona — przebrnąć nie mogła! Na portrecie, do którego pozowała mu w swojej najlepszej, aksamitnej sukience z białym koł- nierzykiem, dorysował jej nad głową dwa diabełki i mama nie chciała nawet trzymać tego paskudztwa w domu, gdzieś je wyrzuciła! Tak że i dziaduniowie Jałowieccy i Gradzik — mama go jednak broniła — współczuli wujowi Stachowi, że ma tak nieudanego syna, który do pięt mu nie dorasta! Ananasa uro- dzonego chyba pod złą gwiazdą! Bóg dał mu przecież wiele; wszystkie karty — zdrowie, urodę, wybitne zdolności, kocha- jących choć niezamożnych rodziców. Mimo to, zmarnował się, wykoleił! Bo czyż normalny człowiek przyznaje się do peyotlów i kokain? Wypisuje bzdury, które — przynajmniej w tamtych czasach — były czystą pornografią? Czuł oczywiście niechęć Gradzika, tak że — już jako carski oficer — rzadko do nich wpadał. Czasem jednak przychodził — elegancki i szykowny, w wyjściowym mun- durze przypominającym — jej zdaniem — mundury naszych husarów z okresu Księstwa Warszawskiego. Opo- Joanna Siedlecka 10 JUUIlltU L>H.,».„..-- wiadal, że są przy „samym carze", że to pułk elitarny; głównie dla tych ,4z znali", tzn. arystokracji — wśród jego kolegów znajdował się między innymi młody kniaź Lwów, ze starej rosyjskiej familii, którego ojciec był z Gradzikiem w Dumie. Choć przyjmowano również i pośledniejszych dworian, z tym, że dokładnie wyselekcjonowanych; „sa- mych wybieranych" — wysokich, przystojnych, postaw- nych i urodziwych — byli pułkiem reprezentacyjnym. Mimo to, stosowano tam kary fizyczne! Nawet i sto pałek po plecach i „szynkach", raz nawet zdjął koszulę, zaprezentował ślady! Lecz oczywiście, mieli też — jako pawłowcy — wiele przywilejów, na przykład prawo do po- siadania nieograniczonej ilości alkoholu, z czego naturalnie korzystali. Mogli również — tak się przynajmniej przech- walał — organizować czasem papojki w salach sąsiadują- cego z koszarami Zimowo Dwarca! I jak to on, o tym tylko opowiadał — o hulankach, bankietach, pojedynkach z po- wodu jakichś wycier! * Choć trzeba też przyznać, że miał i cechy bardziej sym- patyczne. Tak jak cała rodzina — zarówno ta „z Polski" jak i „i Pitra" — kochał bardzo Sylgudyszki, majątek dzia- duniów na Litwie w nowoświęciańskim, niedaleko Wilna. Przyjeżdżał często na wakacje, żeby jak mówił „pooddy- chać Litwą". Dziaduniowie osiedli tam na starsze lata właściwie pra- wie że na stałe, nie likwidując jednak mieszkania na Na- dieżdinskoj. Ale bardzo długo zjeżdżali wyłącznie na lato oraz święta, a razem z nimi cała prawie rodzina. Chociażby mama z nią i Lula, wuj Ksawery Jałowiecki — brat dzia- dunia, oficer marynarki, żonaty z Polką, wuj Zań Witkie- wicz — brat babuni — szarmancki, elegancki, nazywany Mahatma Witkac przez dzieci Wujagą, bo straszył Babą Jagą, cioka Żeni, choć nigdy nie na długo — pracowała w jakimś biurze, była skromną urzędniczką, szczyciła się jednak, że jest emancypantką — niezależną, samodzielną. Syn wuja Sta- cha przyjeżdżał chyba co roku, choć jego stosunki z dzia- duniami nie należały do najlepszych — nie pozwalali mu nawet wspomnieć źle o ojcu; prawili na ten temat morały. Flirtował też podobno trochę z młodszą córką babuni zwaną Ancikiem lub Bodzielem, a później — ciocią Beli- nową. Absolutnym przeciwieństwem swojej siostry, czyli mamy pani generałowej. Ciepłą, serdeczną, łagodną — Melanią z „Przeminęło z wiatrem". I chyba ona najbar- dziej Syłgudyszki kochała. Nie chciała na przykład brać ze swoim Beliną ślubu w Pitrze, tylko w Sylgudyszkach! I choć zamieszkała z nim w Strzelcach w Radomskiem, swo- je dopiero co narodzone dzieci taszczyła na chrzciny aż do Syłgudyszek! (A chrzcił je Gradzik — najbardziej szano- wany mężczyzna w rodzinie). Gdy w 1920, w wyniku akcji generała Żeligowskiego Syłgudyszki znalazły się po stronie litewskiej, nie mogła tego przeboleć, przyjeżdżała więc ze Strzelec do Wilna, przekradała się do Syłgudyszek przez zieloną granicę! Pokręciła się trochę po dworze, obejściu, napatrzyła i wracała. Pani generałowa też zresztą do dziś nosi Syłgudyszki w sercu, uważa je za swoje rodzinne gniazdo. Wileńszczyzna w ogóle była piękna, a już szczególnie tamte właśnie oko- lice. Wilejka, lasy, jeziora, pagórki. Mająteczek prześliczny, choć nieduży — 5 folwarków — Kukuciszki, Powierzyń- cie, Ażuprudzie, Pogołonie, piąta nazwa wypadła z pamię- ci. Stary, 100-letni, skromny dworek, ale już z kanalizacją — wielkim na tamte czasy luksusem. Ubikacją, w której syn wuja Stacha rozwieszał na ścianie ułożone przez siebie instrukcje „O sposobach zachowania czystości". Z mnós- Joanna Siedlecka twem książek sprowadzanych z Paryża i Warszawy — od Gebethnera i Wolfa, końmi do konnej jazdy, łódkami, ża- glówkami. Kolejką podjazdową z Wilna, stacją urządzoną przez babunię — właśnie na cześć wuja Stacha — w pro- pagowanym przez niego stylu zakopiańskim. Drewniane ściany, spadziste dachy — dzieła specjalnie ściągniętych z Zakopanego cieśli. Dziadunio Jałowiecki skończył Akademię Komunikacji, był inżynierem, wybitnym specjalistą w dziedzinie kolejnic- twa, za co dostał od cara honorowy tytuł generała. Lecz potrafił też — razem z administratorem, panem Mątwiłłem — dbać i o majątek, który po prostu kwitł. Sprzedawano zboże, warzywa, masło, ryby z własnych stawów. Wszystko zresztą było własne z wyjątkiem miodu, bo pyszny miód akacjowy brało się od sąsiadów Dzierżyńskich z sąsiedniego Dzierźynowa, rodziców krwawego Felka, z którym mama — jako młoda dziewczyna — grywała w tenisa. Babunia, choć również wielka dama, też umiała oraz lubiła doglądać Syłgudyszek — ogrodu, kur, świń. Jej młod- sza córka — Ancik, po niej właśnie to odziedziczyła; stu- diowała rolnictwo w Lozannie, potem w Krakowie, wyszła za ziemianina ze Strzelec i całe życie spędziła w majątku. A i mama generałowej — pierwsza petersburska dama, również sporo się w Syłgudyszkach nauczyła. Gdy po dru- giej wojnie, obozie w Pruszkowie, została sama, bez dachu nad głową, a one z Lula znalazły się za granicą — zamie- szkała u swego siostrzeńca, syna cioci Belinowej, który prowadził stację uprawy ziemniaka, i pomagała mu przy sadzeniu, pieleniu. Również pani generałowa — dzięki Sył- gudyszkom właśnie — potrafiła później, już z generałem — prowadzić w Kanadzie fermę, hodować świnki, krowy i kury. 2. Ślub Anieli latowieckiej i Tadeuszem Beliną — Sylgudysdti na Litwie, maj 1909. Pierwszy t prawej — Bolesław Jalowiecki, na lewo od panny mtodej — Aniela z Witkie- wicsSw Jahmiecka — mdzice panny młodej. U góry od lewej — Kuka i Lula Żakowskie. Poszedł potem na front, był podobno nawet ranny, wy- buchła rewolucja, tak że przestał już do nich przychodzić. I nie wie nawet czy brał udział w rewolucji październiko- wej, czy też szukał u nich pomocy w wydostaniu się z Rosji; z piekła, które się tam rozpętało. Raczej nie mógł Już na to liczyć, bo właśnie w najtrudniejszym chyba okre- sie mama została sama, a — mimo swojej energii — bez Gradzika i dziadunia niewiele mogła zdziałać. Bo jeszcze przed rewolucją, w 1916, niespodziewanie, w kwiecie wieku, zmarł Gradzik. (Leży na Powązkach, dokąd Joanna Siedlecka Mahatma Witkac w 1921, po wojnie z bolszewikami, mama — przy pomocy ważnego już wtedy swego zięcia, czyli właśnie Kazika Sosnkowskiego — sprowadziła jego prochy.) W 1917, zaraz po Gradziku — jedno po drugim — dziaduniowie Jałowieccy, pochowani są w Wilnie na Rossie, gdzie ich groby są podobno do dziś. Cioka Żeni już podczas I wojny wyjechała do Strzelec, do Ancika, odciął ją front i już zos- tała, zmarła zdaje się w 1948 w Dobrydzieniu na Ziemiach Odzyskanych, gdzie po parcelacji Strzelec los rzucił Beli- nów. W 1918 uciekły więc przed bolszewikami, przed coraz bardziej zuchwałą, grożącą służbą, już tylko we trzy — ona. Lula i mama. Pomógł im w tym brat mamy, czyli wuj Miechu Jałowiecki, żonaty z Wańkowiczówną; z „tych" Wańkowiczów. Studiował w Rydze, miał wpływowych ko- legów niemieckiego pochodzenia. Przez nich właśnie załat- wił specjalną bumagę gwarantującą „familii Żukowskich" nietykalność podczas podróży. Na wszelki wypadek, mama przedstawiła się jeszcze kierownikowi pociągu jako bolsze- wicki komisarz — były wśród nich i kobiety. Tak się więc jej bał, że nie tylko dojechały szczęśliwie, ale i wywiozły cały wagon mebli oraz rodzinnych pamiątek! Zamieszkały w Warszawie, mama wyszła szybko za mąż za generała Liptowskiego. Z Witkiewiczami — po sprawie syna wuja Stacha — stosunki urwały się, obrazili się. Mimo to, mama, dla ratowania rodzinnych pozorów, jakby nigdy nic wpadała do „Witkiewiczówki" podczas po- bytów w Zakopanem. Czasem razem z nią, a później i z jej synkami, kiedyś nawet z zięciem, którym chciała się pochwalić, czyli z Kazikiem. Syn wuja Stacha natychmiast „wziął go na aparat" — jak mówił. Ale co z portretem nie wiadomo. Kazikowi bardzo się nie podobał i został chyba w „Witkiewiczówce". Choć prawdę mówiąc, niewiele z tych przedwojennych wizyt pamięta — absorbowali ją wy- łącznie mali jeszcze wtedy synowie. Może dodałaby coś o nim Lula? Poważniejsza, bardziej oczytana, która więcej z nim rozmawiała? Tylko czy jesz- cze żyje? Od dawna nie miała od niej wiadomości. W 1939 — tak jak i syn wuja Stacha — uciekała na Wschód, przy przekraczaniu granicy została przez NKWD aresztowana, zesłana na Syberię, do lesorubki. Wyszła stamtąd z Ander- sem, zamieszkała z mężem. Żydem, w Izraelu, w Jaffie. Gdy tylko mogła, tzn. gdzieś tak pod koniec lat 40., zapro- siła do siebie mamę, która, zapominając że jest już dobrze po 70-tce — zaraz do niej poleciała. Ale jak mówiono w Pitrze — myśli za górami, śmierć za plecami. Natychmiast tam bowiem umarła, pochowano ją w Jaffie, była na jej grobie podczas wizyt u Luli, która płacząc, siwa i zgarbio- na, witała ją zawsze: — Pamiętasz Syłgudyszki? A syna wuja Stacha? Jeszcze parę lat po rozmowach w telewizji z profeso- rem Kowalskim, po ich książce — był wokół niej ruch i szum. To ktoś ze ZBOWiD-u, to z Muzeum Wojska Pols- kiego, któremu oddała pamiątki po Kaziku, to list od gene- rała Jaruzelskiego, gratulujący, że „osiadła w prawdziwej Polsce". Dziś jednak jest zupełnie sama w swoich dwóch poko- ikach z kuchnią, w domu zasłużonego kombatanta, które — razem z rentą — przyznano jej po powrocie do Polski. Warunki tu nienajgorsze, poza tym, synowie przysyłają, tak że ma wszystko — rehabilitantów, czuwające przy niej na zmianę pielęgniarki. Narzeka więc jedynie na samotność. Cóż, kogo inte- resuje stary, chory, niedołężny już człowiek? Nawet pię- Joanna Siedlecka cm rozsypanych po świecie synów pisze rzadko, odwiedza jeszcze rzadziej, jeden w ogóle nie daje znaku życia. Zabra- no jej też telefon, który miała przy łóżku, oddano widać komuś ważniejszemu. Zawsze więc z przyjemnością ze mną rozmawia. Tylko na Boga, czemuż to ciągle o tej zmorze? Cóż ten świat w niej widzi? Dla niej to wyłącznie nieudany syn wielkiego wuja Stacha, nikt więcej! A wuja Stacha tak kochała, taka jest z niego dumna, że chciałaby bardzo być pochowana obok niego — w jego wielkim grobowcu w Zakopanem, na Boksowym Brzyzku; najpiękniejszym na świecie cmentarzyku. Dawno już za- łatwiła potrzebne do tego dokumenty. Synowie są jednak przeciwni — jest przecież na Powązkach rodzinny grób Sosnkowskich i tam właśnie — a nie w Zakopanem — chcieliby mieć oboje rodziców. Pragną jednak sprowadzić do kraju prochy ich ojca, generała Sosnkowskiego, choć prawdę mówiąc, straciła już na to nadzieję. Sama bowiem nie ma zdrowia i sił, oni tymczasem — jak to zachodni biznesmeni — ciągle załatani, zabiegani i nigdy jakoś nie mają na to czasu. Ciotka Ada Pani Aniela Ehrenfeucht (rocznik 1905), emerytowana matematyczka, autorka wielu podręczników szkolnych jest również kuzynką Witkacego. Jej matka — Janina Mikla- szewska z domu Witkiewicz była jego stryjeczną siostrą, córką Ignacego Witkiewicza, brata Stanisława Witkiewicza, ojca. Pani Aniela dobrze oczywiście swego kuzyna pamięta, Mahatma Witkac miała jednak od niego 20 lat mniej, więc „rozmów istot- nych" z kozą — jak mówił — nie prowadził. Tak że naj- więcej wie o nim również z rodzinnych przekazów — roz- mów dziadka Ignacego czy swojej matki. A przede wszyst- kim z „Witkiewiczówki" w Zakopanem — punktu zborne- go rodziny, gdzie jeździła z matką oraz siostrą, która „miała coś z płucami". Chcąc nie chcąc, słuchała więc, co mówiła o nim cho- ciażby — młoda jeszcze wtedy ciocia Dziudzia, ciocia Me- ry — zawsze chyba stara, ciocia Żeni, która tam czasem zjeżdżała, a także sama ciocia Witkiewiczowa — matka Witkacego, choć z nią było chyba rozmów najmniej — zajęta prowadzonymi przez siebie pensjonatami nie miała dla gości czasu, poczęstowała najwyżej czymś smacznym, to wszystko. O jego pobycie w Rosji mówiło się, niestety, niewiele. Mało się po prostu o tym wiedziało, a sam na ten temat nie rozmawiał, przeciwnie, wpadał we wściekłość, gdy choćby go o to zagadnięto. Raz chyba tylko, trudno już pamiętać przy jakiej okazji, opowiedział kiedyś, że po wybuchu re- wolucji i opuszczeniu pułku, jako były biały oficer uciekał nieustannie przed aresztowaniem. I omal do tego nie dosz- ło, ale bolszewicy dali mu spokój, puścili. Udał bowiem chorego umysłowo — uraczył porcją najstraszliwszych min oraz głosów, w czym był rzeczywiście mistrzem. I to go najprawdopodobniej uratowało, w Rosji bowiem, chorych umysłowo — sumaszedszich, jurodiwych uważano także i za świętych. Budzili i strach, i podziw. Lepiej było zosta- wić ich w spokoju. Częściej natomiast rozmawiano o przyczynach, które go w ogóle do carskiej armii popchnęły. Mówiono, że była to niewątpliwie jego własna decyzja — ciągle przecież szu- kał czegoś nowego — wrażeń, przygód, egzystencjonal- 30 Joanna Siedlecka nych przeżyć, ekscentrycznych, perwersyjnych nawet doś- wiadczeń — coś ciemnego, niepojętego jednak w nim tkwi- ło. Chciał też na pewno zranić swą decyzją nastawionego antycarsko ojca, z którym był w konflikcie z wielu powo- dów. Między innymi pani Dembowskiej — jego egerii i „anioła", z którym „wzlatywał do nieba", jak złośliwie ko- mentowano, podczas gdy żona musiała wziąć na siebie cię- żar utrzymania domu. Ale mówiono też, że ogromny wpływ mieli wtedy na niego wujostwo Jałowieccy, a jeszcze większy — ich ener- giczna córeczka Ada oraz jej mąż, Władysław Żakowski. To oni go do Lejb Gwardii wepchnęli, zapakowali, a w każdym razie, szalenie się do tego przyczynili! Gdyby nie oni, nigdy by się tam nie znalazł! Byli przecież w Petersburgu jedynym jego oparciem, najbliższymi mu ludźmi — ciocia Żeni wyjechała stamtąd wkrótce przed wojną, ciotka Jagminowa i Matusewiczo- wa siedziały w swoich majątkach na Litwie. Wykorzystali więc jego sytuację — młodość, osamotnienie, zagubienie. A przede wszystkim — rozpaczliwy stan psychiczny, w jakim znalazł się po tragicznej śmierci swojej narzeczonej — wyrzuty sumienia, apatię, depresję, samobójcze myśli. Zobojętniały na wszystko był akurat — tak jak chyba nigdy — na czyjeś wpływy i namowy szalenie podatny. Mogli kierować nim, tak jak chcieli — było mu wszystko jedno. Na pewno mieli go dość, szczególnie Żukowski, które- mu musiał działać na nerwy. Ale pozbyli się go, wepchnęli szybko do wojska przede wszystkim ze względu na karierę Żukowskiego — najważniejszej figury w rodzinie „z, Pit- ra". Staś jak to Staś, zaczął bowiem — jak mówiono — natychmiast używać życia. Bali się więc — i pewnie nie bez powodów — że może skompromitować posła do Du- my. Pić, zażywać narkotyków, wpaść w złe towarzystwo! Mahatma Witkac Wojsko natomiast te problemy rozwiązywało, spadał im kłopot z głowy! Dlatego więc wyekwipowali, dali spora podobno gotówkę i do widzenia! A czyż można się dziwić, że wepchnęli go właśnie tam? Jałowieccy byli po prostu lojalni — wysokiemu urzędniko- wi państwowemu i to jeszcze w randze generała inaczej nie wypadało. Żukowscy tymczasem — choć tak jak i Jało- wieccy uważali się za największych w świecie patriotów — prorosyjscy. Szczególnie Żukowski — zwolennik ugody, kompromisu i lojalności wobec Rosjan, których — co ko- mentowano w rodzinie „z Polski" ze szczególnym niesma- kiem — przyjmował u siebie w domu, choć — według niepisanego oczywiście kodeksu honorowego — nie powi- nien wpuszczać nawet na próg! Gorszono się również jego podpisami pod wszystkimi „lojalkami" i wiemopoddańczy- mi manifestami do cara.2 I na tym właśnie tle był konflikt między nimi a ro- dziną „z Polski" — niepodległościową, piłsudczykowską, gardzącą Moskalami, pamiętającą udział Witkiewiczów w powstaniu, konfiskatę majątków, Syberię. Konfliktu oczy- wiście skrywanego, niewidocznego chociażby w „Listach Stanisława Witkiewicza do syna", w których dwie rodziny wymieniają ze sobą wyłącznie serdeczności i pozdrowie- nia. W „Listach" nie ma jednak i być nie mogło wielu rodzinnych dramatów. Maria Witkiewiczowa i Maria Dem- bowska również przesyłają sobie w nich tylko ukłony. Żukowscy byli po prostu uosobieniem petersburskiej kariery, wynarodowienia właściwie, tyle że bez utraty języ- ka. Rosyjskości tak Witkiewiczom wrogiej. Panią Anielę — wnuczkę i córkę powstańca — wychowano natomiast w talcle) do „Moskali" nienawiści, że nawet jako mała dzie- wczynka nie odzywała się w ogóle do rosyjskich dzieci bawiących się obok niej w Łazienkach. 32 Joanna Siedlecka Podczas wizyt w Warszawie, ciotka Ada (szalenie zresz- tą rodzinna) odwiedzała swego stryja i ciotkę, czyli dziad- ków pani Anieli mieszkających razem z jej rodzicami. Ojciec pani Anieli wychodził wtedy z domu — nie chciał awantur. Czasem jednak wpadała niespodziewanie i koń- czyło 'się — najlagodniej mówiąc — „ożywioną różnicą zdań". Pani Aniela do dziś pamięta podniesiony głos ciotki Ady krzyczącej z przejęciem, że to szaleństwo i głupota przeciwstawiać się caratowi, którego nikt nigdy nie poko- na! Jesteśmy skazani na dogadanie się, współpracę! Ale poza — nieuniknionymi niejako kontaktami — ro- dzice pani Anieli nie utrzymywali z rodziną „z. Pitra" sto- sunków oraz vice versa. I to nie tylko ze względu na różne polityczne poglądy. Reprezentowali po prostu inne światy. Żukowscy byli bogaci, prowadzili salon, podróżowali za granicę, bawili się, używali życia. Ciotka Ada była piękna, elegancka i światowa. Wujostwo Jałowieccy też bardzo za- możni, ustosunkowani, ciotka Jałowiecka również wielka dama. (Dwie siostry Stanisława Witkiewicza — właśnie Aniela Jałowiecka i Elwira Jagminowa były bardzo piękne, Barbara Matusewicz, Żenią i Mery — brzydkie, dwie ostat- nie — stare panny.) Rodzice pani Anieli reprezentowali natomiast skrom- ną inteligencję pracującą z entuzjazmem dla niepodległej wreszcie Polski. Matka to jedna z pierwszych Polek studiu- jących w Szwajcarii, później — lekarka legionowa, lekarz dla ubogich na Powiślu. Ojciec — nie tylko chemik, lecz i działacz oświatowy, jeden z założycieli PPS. Dziadek Ig- nacy — najpierw adwokat w Mińsku, po rewolucji, powro- cie do Polski — człowiek ubogi, wysadzony z siodła, mie- szkający kątem u córki i zięcia. Mahatma Witkac Mówiło się, że być może, rzeczywiście wepchnęli Sta- sia do Lejb Gwardii w jak najlepszej wierze. Na pewno mogli się o niego niepokoić, a skoro chciał walczyć — carski pułk uznali za najświetniejsze dla niego miejsce. Nie widzieli w nim nic nagannego czy dwuznacznego, a prze- ciwnie — zaszczyt i powód do dumy! W porównaniu z rodziną z Polski byli niemal z innego świata, bardzo od niej — pod każdym względem, szczególnie duchowym — dale- cy i obcy. Mówiło się też jednak, że chcieli na pewno nad nią zatryumfować, co ciotka Ada ubóstwiała; lubiła takie gier- ki. Chcieli pokazać, że proszę — choć uważacie nas za Moskali — wasz Staś jest z nami, nie z wami! Mimo że w głębi duszy nami gardzicie — podzielił poglądy nasze! Wybrał naszą, prorosyjską orientację! Cara, a nie waszego wujka Ziuka! Tak odebrano bowiem — pani Aniela doskonale to pa- mięta — znany i cytowany często — chociażby w „Listach Stanisława Witkiewicza do syna" — list ciotki Anieli Jało- wieckiej do matki Witkacego. (Doszedł cudem do Zakopa- nego; zdaje się, przez Rumunię czy inną okrężną drogą.) Donosiła w nim, że Staś wstąpił do carskiej armii, z tym, ze — Jak uznano — w sposób co najmniej nietaktowny, niedelikatny. — Co ta Anielka narobiła! — narzekała na siostrę cio- cia Mery. — Wiedziała przecież, że ten ubóstwiany niby przez nią brat jest już poważnie chory! Jak mogła więc, nie "^Jac wątpliwości, że to do niego dotrze — pisać tak ostro, Przytaczać szczegóły, które mogłaby darować! Opisywać "a przykład, jak pięknie jest Stasiowi w carskim mundurze 1 Jaki jest wreszcie szczęśliwy, spokojny! Były to przecież Joanna Siedlecka dla Stanisława Witkiewicza noże w serce, które ~ tak przynajmniej w „Witkiewiczówce" mówiono — pogorszy- ły podobno stan jego zdrowia i w rezultacie, mogły niewąt- pliwie przyspieszyć śmierć. Po przyjeździe z Pitra do Warszawy, ciotka Ada, szybko generałowa Lipkowska, nie utrzymywała właściwie stosun- ków z Witkiewiczami — mieli do niej żal „za Stasia". A poza tym po śmierci Stanisława Witkiewicza zabrakło oso- by godzącej ze sobą rodzinę „z Pitra" i „z Polski". Cóż więc mogło ją teraz z Witkiewiczami łączyć? Tak jak i w Pitrze — bawiła się, bywała, prowadziła dom otwarty, a także — co najmniej podejrzane interesy, za które potępiała ją cała rodzina, ale dzięki nim nadal żyła „błyszcząco" i na poziomie. Wpadała tylko czasem do dziadków pani Anieli, a tym samym do niej oraz jej rodziców. Co ciekawe, w niepod- ległej już Polsce natychmiast zmieniła poglądy! Nie mówi- ła więcej o caracie, którego nie można pokonać, a o Legio- nach oraz „kochanym wujku Ziuku", z którym zaraz odno- wiła znajomość, stała się jego gorącą zwolenniczką! Prze- syłała mu często do Belwederu — przez Kukę właśnie — jego ulubione ciasteczka domowej roboty! Natychmiast tez — co nie stanowiło dla niej żadnego problemu — wdarła się na pierwsze, legionowe salony i to podobno ona właśnie wyswatała Kukę za Kazika Sosnkowskiego. W każdym ra- zie, szalenie się tym mariażem szczyciła. Matka pani Anieli mówiła czasem do ojca — oho, Ada odwiedziła nas w tym tygodniu dwa razy — chyba zosta- niesz ministrem, dla niej to przecież drobiazg! (I ojciec rzeczywiście został ministrem oświaty w rządzie Grabskie- Mahatma Witkac eo lecz bez jej protekcji. Był świetnym fachowcem, znał Grabskiego, który chciał mieć swoich ludzi.) pani Aniela natomiast studiowała matematykę razem z Lula Zukowską, którą często odwiedzała. Miały umówiony sposób pukania, bo Lula zamykała się w swoim pokoju przed matką oraz Kuka, które ciągnęły ją na bale i „do ludzi". Bardzo się od nich różniła — skromna, pracowita, Kuka natomiast to wykapana ciotka Ada — pełna życia, ambicji, ubóstwiająca, tak jak i ona — nawet w wieku dość późnym — zaszczyty oraz blask, co najlepiej chyba po- kazały jej telewizyjne rozmowy z profesorem Włodzimie- rzem Kowalskim. Przypieczętowała nimi konflikt rodziny „Ł Pitra" i „z Polski", która przestała się po nich do niej — jako kuzynki — przyznawać. Pozwoliła przecież sobą ma- nipulować, skompromitowała nie tylko męża, ale i emig- rację, wielu przedwojennych polityków. I tak jak jej mamu- sia nie widziała nic dwuznacznego w służbie w carskim pułku, ona z kolei w rozmowach z jednym z najbardziej reżimowych historyków! * Także dziś nikt z resztki rodziny „z Polski" — ani pani Ehrenfeucht, ani profesor Ignacy Malecki (również wnuk Ignacego Witkiewicza), czy też piątka dzieci Ancika, czyli Anieli Jałowieckiej-Belinowej3 — nie utrzymuje z nią kon- ^tów. Profesor Malecki próbował wprawdzie, zaraz po jej PRyjeździe do Polski, znów jednak dała do zrozumienia, ^ to „za wysokie progi". Niech zostanie już więc tak jak zawsze było. Po „spra- ne Stasia" rodziny „z Pitra" oraz „z Polski" nic już nie ^liży i nie pogodzi. 36 Joanna Siedlecka Przypisy ' W „Niemytych duszach" wspominając „krewnych w Pitrze" Wit. kacy pisał: „A(a tym miejscu musze wyrazić wdzięczność (zamiast w gazecie) mojej ciotecznej siostrze, Jadwidze Jalowieckiej, I voto łukow- skiej, 11 voto Liptowskiej, która z tej catej rodziny zaopiekowała się mnq po różnych strasznych przejściach i powrocie z Australii". 'Zofia Stulgińska, „Gruszki na wierzbie". Warszawa, Czytelnik 1972 (...) „Wlodyslow Zukowski, wybitny ekonomista, prawnik, poseł do Dumy, miat w kolonii polskiej w Petersburgu wielu przyjaciół, ale i wielu wrogów. Nie lubiano go, ponieważ górowal nad innymi wyksztatceniem i inteligencja, mówiono, ze jest pyszalkiem, zazdroszczono mu popular- ności, stosunków, dochodów, zarzucano mu, ze brata się z Moskalami, nazywano ugodowcem. Do najbardziej zaciętych wrogów nalezat lumi- narz polskiej kolonii w Moskwie, Aleksander Lednicki". 3 Według nich — zdjęcie nr 45 w „Listach do syna" (opracowanych przez B. Danek-Wojnowską i Annę Micinską, PIW, 1969) przedstawia Witkacego oraz ich matkę — Anielę z Jałowieckich Belinową, a nie Dziu- dzię Witkiewiczową. Dziudzia byta, niestety, brzydka, na zdjęciu widać natomiast bardzo ładną pannę. Słaby flaczek Anna Micinską w eseju o 'Witkacym w Rosji („Twór- czość" nr 4/85) — pobycie w carskim pułku, udziale (?) w rewolucji rosyjskiej, pisała, że udało mu się stamtąd wy- dostać, najprawdopodobniej, dzięki pomocy swego powi- nowatego — Leona Reynela. Przedsiębiorczego finansisty, żonatego z Jadwigą, córką Elwiry Jagminowej — siostry Stanisława Witkiewicza, ojca. Podczas I wojny Reynelowie znaleźli się w Petersburgu i Reynel — ustosunkowany wte- dy dyrektor amerykańskiej firmy handlowej — „wyrobił Witkacemu papiery, dał pieniądze na powrót". Reynelowie nie mieli dzieci, próbowałam więc rozma- wiać o nich Ł rozrzuconymi po Polsce potomkami Jagmi- nów. Ale, niestety, seniorka rodu — Gabńela Jagminowa, buczka Elwiry, która pamiętała Witkiewiczów, Jagminów i wszystko, co z nimi związane — zmarła parę lat temu. Natomiast żyjący Jagminowie nie wiedzą już nic o pobycie "wujostwa Reynelów" w „Pitrze". Choć dobrze ich pamiętają — ciocia Dziunia Jagminów- "a-Reynelowa zmarła zresztą dopiero w latach 6(Mych. Co więcej, do dziś żywa jest w rodzinie legenda Reynelów — tworzyli bowiem parę niepospolitą — Witkacy nie przyjaź. nił się w końcu z byle kim. Z tym, że — przynajmniej według drzewa genealogia. nego znajdującego się w posiadaniu pana Janusza Jagmina — ciocia Dziunia miała na imię Władysława, nie Jadwiga, Była też wnuczką, a nie — jak pisała Micińska — córką Elwi- ry Jagminowej, siostry Stanisława Witkiewicza. Jej matka to Władysława z Byszewskich, ojciec — syn Elwiry — Józef Jagmin — stryjeczny brat Witkacego. Była więc jego kuzyn- ką, mniej więcej w tym samym wieku — był późnym synem najmłodszego z