Sheckley Broń ostateczna

Szczegóły
Tytuł Sheckley Broń ostateczna
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Sheckley Broń ostateczna PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Sheckley Broń ostateczna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Sheckley Broń ostateczna - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Sheckley Broñ Ostateczna Edsel by³ w fatalnym nastroju. Pozbawiony ju¿ wszelkich hamulców, gotów prawdziwe i urojone konflikty rozwi¹zywaæ po prostu ?miertelnym strza³em. On, Parke i Faxon spêdzili ju¿ trzy tygodnie w tym potwornym pustkowiu rozkopuj¹c ka¿dy kurhan, na który siê natknêli. Nie znajdowali niestety nic i szli dalej, próbuj¹c szczê?cia przy nastêpnym kurhanie. Mija³o ju¿ krótkie marsjañskie lato i ka¿dy dzieñ stawa³ siê ch³odniejszy. I z ka¿dym dniem nerwy Edsela, nigdy zreszt¹ nie najmocniejsze, ?ciera³y siê coraz bardziej. Ma³y Faxon by³ nadal w dobrym humorze i wci¹¿ marzy³ o fortunie, któr¹ zdobêd¹ po odnalezieniu broni. Parke wlók³ siê bez s³owa i harowa³, jakby by³ z ¿elaza. Odzywa³ siê tylko wtedy, gdy który? z kompanów zwraca³ siê do niego. Tylko Edsel osi¹gn¹³ ju¿ granice wytrzyma³o?ci. Wryli siê w kolejny kurhan i znów nie natrafili na ¿aden ?lad zaginionej marsjañskiej broni. Rozwodnione s³oñce zdawa³o siê ?wieciæ prosto w niego, ale mimo to widzia³ doskonale gwiazdy na nieprawdopodobnie b³êkitnym niebie. Po³udniowy ch³ód ws¹cza³ siê pod izolowany skafander Edsela, usztywnia³ mu stawy, zamra¿a³ potê¿ne musku³y. Zupe³nie niespodziewanie nawiedzi³a Edsela my?l o zabiciu Parkego. Nie lubi³ tego zbyt cichego cz³owieka jeszcze z czasów, kiedy zawierali spó³kê na Ziemi. Nie lubi³ go jeszcze bardziej, ni¿ gardzi³ Faxonem. Edsel zatrzyma³ siê. - Czy wiesz, dok¹d idziemy? - zapyta³ Parkego, z³owieszczo zni¿aj¹c g³os. Parke wzruszy³ szczup³ymi ramionami, wyra¿aj¹c w ten sposób niechêæ do podejmowania rozmowy. Jego blada twarz o zapad³ych policzkach by³a zupe³nie bez wyrazu. - No, wiesz? - nie rezygnowa³ z zaczepki Edsel. Parke znów wzruszy³ ramionami. Kula w ³eb - zdecydowa³ Edsel i siêgn¹³ po broñ. - Czekaj! - wtr¹ci³ siê Faxon i wszed³ miêdzy nich. Nie wyg³upiaj siê, Edsel. Pomy?l tylko o forsie, któr¹ zdobêdziemy, kiedy znajdziemy magazyn broni! - Oczy ma³ego cz³owieczka a¿ zaiskrzy³y siê na tê my?l. - Ten magazyn musi byæ gdzie? tu w pobli¿u, Edsel, mo¿e ju¿ pod nastêpnym kurhanem... Edsel zawaha³ siê, spogl¹daj¹c na Parkego. Teraz, w³a?nie teraz pragn¹³ zabiæ, a pragnienie to by³o silniejsze ni¿ wszystkie inne jego emocje. Gdyby wiedzia³, jak to bêdzie, kiedy tworzyli tê spó³kê na Ziemi... Wtedy wydawa³o im siê wszystko takie proste, takie ³atwe. On mia³ tabliczkê, opisuj¹c¹ kryjówkê, w której znajdowa³ siê magazyn tej legendarnej, zaginionej broni marsjañskiej. Parke potrafi³ odcyfrowywaæ pismo marsjañskie, a Faxon podj¹³ siê sfinansowania ekspedycji. Wydawa³o mu siê wówczas, ¿e trzeba bêdzie tylko wyl¹dowaæ na Marsie i przej?æ siê do kurhanu, os³aniaj¹cego kryjówkê. Edsel nigdy przedtem nie opuszcza³ Ziemi. Nie potrafi³ nawet wyobraziæ sobie tych tygodni dokuczliwego ch³odu, ograniczania siê do g³odowych racji skoncentrowanego po¿ywienia, ci¹g³ych zawrotów g³owy, wywo³ywanych niedostateczn¹ ilo?ci¹ tlenu w stêch³ym powietrzu z regeneratora. Nie spodziewa³ siê ci¹g³ego bólu miê?ni, wyczerpanych uci¹¿liw¹ wêdrówk¹ w?ród gêstwiny marsjañskich krzewów. My?la³ wtedy tylko o jednym: o cenie, któr¹ zap³aci rz¹d - jakikolwiek rz¹d - za ten legendarny arsena³ cudownej broni. - Przepraszam - odezwa³ siê wreszcie, odzyskawszy ju¿ panowanie nad sob¹. - Ta planeta mnie dobija. Przykro mi, Parke, ¿e wybuch³em. Przepraszam. Prowad? dalej. Parke skin¹³ tylko g³ow¹ i ruszy³ naprzód. Faxon odetchn¹³ z ulg¹ i poszed³ ?cie¿k¹ wydeptan¹ przez Parkego. Ostatecznie - pomy?la³ jeszcze Edsel, do³¹czaj¹c do nich - mogê go zabiæ pó?niej. Poszukiwany tak d³ugo kurhan odnale?li w koñcu przed wieczorem, w momencie kiedy znów wyczerpywa³a siê cierpliwo?æ Edsela. Wzgórze by³o dziwne, masywne i w³a?ciwie wygl¹dem swoim odpowiada³o opisowi z tabliczki Edsela. Pod kilkoma calami gruntu natrafili na metal. Ods³onili go szerzej i trafili na drzwi. - Zaraz je rozwalê - zaofiarowa³ siê Edsel i wyci¹gn¹³ swój rewolwer. Parke odsun¹³ go, przekrêci³ wielk¹ klamkê i bez trudu otworzy³ drzwi. Weszli do olbrzymiego pomieszczenia. Rzêdami le¿a³a tam legendarna, zaginiona broñ marsjañska, z zapisów tylko znane dowody wysokiego poziomu techniki tej martwej ju¿ planety. Trzej mê¿czy?ni stali przez chwilê zapatrzeni w osi¹gniêty cel swoich poszukiwañ. Przed nimi le¿a³ skarb, ze znalezienia którego rezygnowali ju¿ kilkakrotnie w chwilach s³abo?ci, skarb, którego bezskutecznie poszukiwa³o tyle ekspedycji przed nimi. Od czasu kiedy ludzie wyl¹dowali na Marsie, badano ruiny wielkich miast. Na wielkich pustych placach, drogach i ulicach porozrzucane by³y resztki jakich? pojazdów, dzie³ sztuki, narzêdzi i maszyn, ?wiadcz¹cych niby zjawy z innego ?wiata, o potê¿nej cywilizacji, która co najmniej o tysi¹clecie prze?cignê³a rozwój nauki i techniki na Ziemi. Cierpliwie odcyfrowywane dokumenty mówi³y o potwornych wojnach, pustosz¹cych powierzchniê Marsa. Niestety, zapisy dokumentów zatrzyma³y siê w jakim? momencie i nie pozwoli³y ju¿ ustaliæ, co sta³o siê z mieszkañcami tej planety. Od kilku tysiêcy lat nie by³o ju¿ na Marsie ¿adnej inteligentnej istoty. Równie¿ i wszelkie zwierzêce ¿ycie usta³o ca³kowicie, nie pozostawiaj¹c po sobie ¿adnego ?ladu. Zniknêli gdzie? Marsjanie i wraz z nimi zniknê³a mordercza broñ, któr¹ pos³ugiwali siê w tych swoich niszczycielskich wojnach. Edsel zdawa³ sobie sprawê, ¿e ta broñ warta jest swej wagi w diamentach. Na Ziemi nie by³o jej równej. Poszli dalej w g³¹b magazynu. Edsel wzi¹³ w rêkê co?, co wygl¹dem swoim przypomina³o pistolet maszynowy kalibru 0,45 cala. Podszed³ z nim do drzwi i wycelowa³ w kêpê krzaków. - Nie strzelaj - ostrzeg³ go Faxon. - Mo¿e odpaliæ do ty³u... albo diabli wiedz¹ co. Przecie¿ nie znamy tej broni. Niech j¹ wypróbuj¹ ci, którzy j¹ od nas kupi¹. Edsel poci¹gn¹³ za kurek. Kêpa krzaków oddalona o dwadzie?cia piêæ metrów zniknê³a w o?lepiaj¹cym, czerwonym blasku. - Nie?le - stwierdzi³ Edsel, poklepuj¹c pistolet. Od³o¿y³ go i siêgn¹³ po broñ innego typu. - Proszê ciê, Edsel - mówi³ b³agalnym g³osem Faxom nerwowo zezuj¹c w jego stronê. - Nie ma potrzeby wypróbowywania jej. Mo¿esz jeszcze wywo³aæ jaki? wybuch atomowy czy co? w tym rodzaju. - Zamknij siê - zgasi³ go Edsel, ogl¹daj¹c broñ w poszukiwaniu mechanizmu uruchamiaj¹cego. - Nie strzelaj ju¿ - b³aga³ Faxon. Obejrza³ siê na Parkego, oczekuj¹c od niego poparcia, ale tamten spokojnie obserwowa³ Edsela. - Przecie¿ która? ze znajduj¹cych sil tu rzeczy mog³a spowodowaæ likwidacjê wszystkich mieszkañców Marsa. Nie chcesz chyba uruchomiæ jeszcze raz tej strasznej broni? Edsel znów strzeli³ i z zadowoleniem przygl¹da³ siê ognistemu efektowi wybuchu gdzie? w oddali. - Dobra rzecz - pochwali³ i siêgn¹³ po trzeci rodzaj broni, dziwny instrument podobny do zwyk³ego prêta. Zapomnia³ ju¿ o nêkaj¹cym go g³odzie. By³ szczê?liwy, maj¹c mo¿liwo?æ zabawienia siê tymi po³yskuj¹cymi narzêdziami ?mierci. - Chod?my ju¿ st¹d - zaproponowa³ Faxom ruszaj¹c w stronê drzwi. - Dok¹d? - zapyta³ Edsel. Ogl¹da³ w³a?nie nastêpny okaz marsjañskiego uzbrojenia, pasuj¹cy doskonale do uk³adu jego d³oni. - Wracajmy na kosmodrom - powiedzia³ Faxon. Polecimy na Ziemiê, sprzedamy ten towar, tak jak zamierzali?my. Uwa¿am, ¿e mo¿emy wzi¹æ za to ka¿d¹ cenê, absolutnie ka¿d¹ cenê. Ka¿dy rz¹d zap³aci miliardy za taki arsena³ jak ten. - Zmieni³em zamiar - o?wiadczy³ Edsel. K¹cikiem oka obserwowa³ Parkego. Szczup³y mê¿czyzna chodzi³ miêdzy równo u³o¿onymi stertami uzbrojenia, ale jak dot¹d nie dotkn¹³ ¿adnej sztuki. - S³uchaj, ty - odezwa³ siê Faxom patrz¹c na Edsela - ja finansowa³em tê ekspedycjê. Zamierzali?my sprzedaæ ten towar. Mam prawo... hm, zreszt¹, mo¿e i nie... Nie wypróbowana jeszcze broñ wymierzona by³a wprost w jego ¿o³¹dek. - ...a co ty chcesz zrobiæ z tym towarem? - zapyta³ Faxon ju¿ innym tonem, staraj¹c siê nie patrzeæ na wymierzony w niego instrument. - Do diab³a ze sprzedawaniem tego - zakl¹³ Edsel, opieraj¹c siê o ?cianê w takim miejscu, z którego jednocze?nie móg³ obserwowaæ Parkego. - My?lê, ¿e sam bêdê móg³ wykorzystaæ ten towar. - U?miechn¹³ siê, wci¹¿ nie spuszczaj¹c wzroku z obu wspólników. - Mogê uzbroiæ trochê ch³opaków u nas w mie?cie. Maj¹c tê broñ do dyspozycji, bez trudu sprz¹tniemy który? z rz¹dów w jakiej? ?rodkowoamerykañskiej republice. My?lê, ¿e bêdziemy mogli na zawsze utrzymaæ j¹ w swoich rêkach. - Ja nie chcê braæ udzia³u w czym? takim - powiedzia³ Faxom zapatrzony w broñ w rêkach Edsela. - Nie licz na mnie. - Proszê bardzo - zgodzi³ siê z zadowoleniem Edsel. - I nie martw siê, ¿e siê wygadam - doda³ prêdko Faxon. - Nie wykapujê ciebie. Po prostu nie chcê uczestniczyæ w ¿adnej strzelaninie i w zabijaniu. Mogê na tym zarobiæ, ale nie chcê sam tym siê zajmowaæ. Wrócê wiêc chyba na Ziemiê. - Oczywi?cie - odezwa³ siê Edsel. Parke sta³ z boku i ogl¹da³ paznokcie. - Kiedy ju¿ otworzysz to swoje królestwo, z chêci¹ przyjadê do ciebie - obieca³ Faxom u?miechaj¹c siê sztucznie. - Mo¿e zrobisz mnie ksiêciem albo czym? takim. - S¹dzê, ¿e co? siê da zrobiæ. - To ?wietnie. Powodzenia... - Faxon pomacha³ rêk¹ i ruszy³ w kierunku drzwi. Edsel da³ mu uj?æ jakie? dziesiêæ metrów, a potem skierowa³ w niego trzyman¹ w rêce broñ i zwolni³ kurek. Nie by³o ¿adnego huku ani b³ysku. Jednak niewidoczne dzia³anie broni odciê³o ramiê Faxonowi. Edsel wymierzy³ jeszcze dok³adniej i po raz drugi nacisn¹³ kurek. Tym razem niewidoczne, niszcz¹ce promienie przeciê³y ma³ego cz³owieczka na pó³. Edsel odwróci³ siê gwa³townie, u?wiadomiwszy sobie, ¿e Parke znalaz³ siê za nim. Tamten móg³ po prostu z³apaæ najbli¿ej le¿¹c¹ broñ i strzeliæ do Edsela. Ale Parke sta³ bez ruchu tam, gdzie by³ poprzednio, z³o¿ywszy ramiona na piersiach. - Te promienie mog¹ pewno przeci¹æ ka¿dy materia³ zauwa¿y³ Parke. - Bardzo u¿yteczne. Edsel spêdzi³ wspania³e pó³ godziny, biegaj¹c tam i z powrotem z g³êbi magazynu do drzwi z rozmaitymi rodzajami broni. Parke nie rusza³ siê nawet, ale obserwowa³ próby kompana z zainteresowaniem. Staro¿ytne uzbrojenie Marsjan by³o jak nowe, w pe³ni sprawne i nie uszkodzone mimo tysiêcy lat bezu¿ytecznego magazynowania. By³o wiele typów broni wybuchowej, rozmaitych wzorów i mocy. By³y pistolety cieplne i wyzwalaj¹ce energiê promieniowania, narzêdzia cudownie ma³e i porêczne. By³y aparaty zamra¿aj¹ce i pal¹ce, by³y takie, które kruszy³y najtwardsz¹ ska³ê, takie, które ciê³y, które wywo³ywa³y krzepniêcie, parali¿ i rozmaite inne efekty niszcz¹ce ¿ycie. - Wypróbujemy ten aparat - zaproponowa³ Parke. Edsel szykowa³ siê w³a?nie do próby interesuj¹cego, trzylufowego karabinu. Przerwa³ swoje wstêpne badania na d?wiêk g³osu Parkego. - Jestem zajêty - odburkn¹³. - Przestañ siê bawiæ tymi drobiazgami. Przyjrzyjmy siê rzeczom powa¿niejszym. Parke sta³ teraz obok przysadzistej, czarnej maszyny na ko³ach. Wspólnie z Edselem wyci¹gn¹³ j¹ przed magazyn. Edsel oczywi?cie zabra³ siê do uruchamiania maszyny, próbuj¹c efektów poruszania licznych kó³ek, d?wigni i tastrów. Gdzie? w g³êbi aparatu odezwa³ siê s³aby szum, a zaraz potem wokó³ nich utworzy³a siê sina mgie³ka. Przy pokrêcaniu jednego z kó³ek na tablicy kontrolnej zasiêg mg³y siê powiêkszy³. - Teraz wypróbuj któr¹? z tych pukawek - powiedzia³ Parke. Edsel wzi¹³ jeden z pistoletów i strzeli³. Pocisk poch³oniêty zosta³ przez ?cianê mg³y. Wypróbowali zaraz jeszcze trzy dalsze rodzaje broni. ¯aden z nich nie by³ w stanie przebiæ siê przez ?wiec¹c¹ sin¹ mg³ê. - S¹dzê, ¿e to mo¿e odizolowaæ nawet od wybuchu bomby atomowej - stwierdzi³ Parke. - To niezwykle silne pole magnetyczne... Edsel wy³¹czy³ aparaturê. Sina mg³a zniknê³a. S³oñce ginê³o ju¿ za horyzontem. Kiedy powrócili do magazynu, by³o ju¿ tam znacznie ciemniej. - Wiesz co, Parke - odezwa³ siê nagle Edsel. - Jeste? ca³kiem fajny ch³op. Podobasz mi siê jednak. - Dziêkujê - odpowiedzia³ Parke, ogarniaj¹c wzrokiem masê broni w magazynie. - Nie masz do mnie pretensji, ¿e przeci¹³em na pó³ tego Faxona, co? On mia³ przecie¿ zamiar donie?æ na mnie w³adzom na Ziemi. - Wprost przeciwnie, w pe³ni aprobujê to, co uczyni³e?. - ?wietnie. Mówi³em, ¿e jeste? jednak ca³kiem fajny ch³op. Mog³e? mnie wykoñczyæ, kiedy za³atwia³em Faxona... Edsel nie doda³, ¿e sam tak w³a?nie by post¹pi³. Parke wzruszy³ po swojemu ramionami. - Odpowiada³oby ci, ¿eby wspó³pracowaæ ze mn¹ przy zorganizowaniu tego królestwa w Ameryce ?rodkowej? spyta³ Edsel, u?miechaj¹c siê. - My?lê, ¿e uda³oby siê nam. Zdobêdziemy jaki? niez³y kraik, kupê dziewczynek, mnóstwo uciech. Co o tym s¹dzisz? - Naturalnie - odpowiedzia³ Parke. - Na mnie mo¿esz liczyæ. Edsel klepn¹³ go po ramieniu i razem ruszyli na dalsz¹ inspekcjê magazynu. - To wszystko jest jasne - mówi³ Parke, wskazuj¹c rozmaite rodzaje broni. - Ró¿ne odmiany tego, co ju¿ widzieli?my. Dopiero teraz ujrzeli drzwi, zas³oniête wysok¹ pryzm¹ jakich? ?mierciono?nych instrumentów. Na drzwiach tych wygrawerowany by³ marsjañski napis. - Co tam jest napisane? - dopytywa³ siê Edsel. - Co? o broni ostatecznej - odrzek³ Parke, wysilaj¹c wzrok przy odcyfrowywaniu s³abo ju¿ widocznego napisu. - Ostrze¿enie, ¿eby tam nie wchodziæ... Sam otworzy³ drzwi. Obaj weszli do nastêpnej sali, ale ju¿ po pierwszym kroku wzdrygnêli siê nagle i stanêli jak wryci. Druga sala by³a co najmniej trzykrotnie wiêksza od pierwszej. Jak daleko siêga³ ich wzrok, pe³na by³a ¿o³nierzy. Barwnie ubranych, uzbrojonych od stóp do g³ów ¿o³nierzy... nieruchomych, podobnych do pos¹gów ... ¯o³nierze ci nie ¿yli. Tu¿ przy drzwiach sta³ stó³, a na nim trzy przedmioty. Najbli¿ej ciekawych przybyszów znajdowa³a siê kula wielko?ci mniej wiêcej ludzkiej piê?ci z wykalibrowan¹ na powierzchni tarcz¹. Obok kuli le¿a³ po³yskuj¹cy he³m. A dalej ma³a czarna szkatu³ka, na przykrywce której znów znajdowa³ siê jaki? marsjañski napis. - Czy to grobowiec? - wyszepta³ Edsel, z groz¹ obserwuj¹c grube, nieziemskie rysy marsjañskich wojaków. Parke, stoj¹cy za nim, nie odpowiada³. Edsel odwa¿y³ siê wreszcie poruszyæ, podszed³ do sto³u i wzi¹³ do rêki kulê. Ostro¿nie przekrêci³ tarczê o jedno naciêcie. - Co to za aparat, jak ci siê zdaje? - zapyta³ jednocze?nie kompana. - Czy uwa¿asz, ¿e... Obaj ledwie z³apali powietrze i cofnêli siê. Szeregi martwych dot¹d ¿o³nierzy siê poruszy³y. Wojacy zachwiali siê i zaraz potem stanêli na baczno?æ. Ale zniknê³a z nich surowo?æ ?mierci. Staro¿ytni rycerze marsjañscy o¿yli. Jeden z nich we wspania³ym purpurowym mundurze, bogato szamerowanym srebrem, wyst¹pi³ naprzód i sk³oni³ siê przed Edselem. - Panie, twe wojska czekaj¹ na rozkazy. Edsel by³ zbyt zaskoczony, ¿eby co? odpowiedzieæ. - W jaki sposób o¿yli?cie po tysi¹cach lat? - zapyta³ rzeczowo Parke. - Czy jeste?cie Marsjanami? - Jeste?my poddanymi Marsjan - odpowiedzia³ ¿o³nierz. Parke zauwa¿y³ jednak, ¿e jego usta nie porusza³y siê, kiedy mówi³. Ten stwór porozumiewa³ siê z nimi telepatycznie. Dlatego go zreszt¹ rozumieli, chocia¿ nie móg³ przecie¿ znaæ jêzyka przybyszów z Ziemi. - Kim wiêc jeste?cie? - dopytywa³ siê Parke. - Jeste?my Syntetykami. Stworzono nas z materia³ów odmiennych od protoplazmy. Dlatego jeszcze istniejemy. - Komu jeste?cie pos³uszni? - zapyta³ Parke. - Pos³uszni jeste?my rozkazom Aktywatora, panie syntetyczny ¿o³nierz mówi³ teraz zwrócony w stronê Edsela i wpatrzony w kulê, któr¹ tamten trzyma³ w rêce. - Nie potrzebujemy ani po¿ywienia, ani snu. Naszym jedynym pragnieniem jest s³u¿yæ tobie, panie, i walczyæ dla ciebie. ¯o³nierze stoj¹cy w szeregach skinêli aprobuj¹co g³owami. - Prowad? nas do boju, panie! - wyskandowali chórem. - Na pewno was poprowadzê! - powiedzia³ o?mielony ju¿ Edsel. - Poka¿ê wam, ch³opcy, jak trzeba walczyæ, mo¿ecie na mnie polegaæ! ¯o³nierze wiwatowali na cze?æ nowego dowódcy, który uruchomi³ kulê - aktywator, instrument o¿ywiaj¹cy ich i budz¹cy wojenne emocje, a do nich zostali przecie¿ stworzeni. Edsel u?miechn¹³ siê zadowolony i spojrza³ na Parkego. - A do czego s³u¿y reszta tych numerów? - zainteresowa³ siê, wskazuj¹c na tarczê kuli. Ale ¿o³nierz nie odpowiada³. Pytanie przekracza³o najwidoczniej zasiêg jego wiedzy. - Mogê zaktywizowaæ chyba innych Syntetyków odgadywa³ Parke. - Pod spodem znajduj¹ siê tu chyba jeszcze dalsze komory. - Bracie! - zawo³a³ zachwycony Edsel. - Poprowadzê ich wszystkich do boju! ¯o³nierze znów odpowiedzieli wiwatami. - U?pij ich z powrotem - powiedzia³ Parke. Musimy siê zastanowiæ, co zrobiæ dalej. Oszo³omiony Edsel przesun¹³ tarczê do poprzedniej pozycji. Szeregi ¿o³nierzy znów zamar³y w bezruchu. - Chod?, wyjdziemy st¹d - zaproponowa³ Parke. Jest ju¿ tu prawie zupe³nie ciemno. - Dobrze - zgodzi³ siê Edsel. - I zabierz ze sob¹ resztê tych rzeczy - wskaza³ po³yskuj¹cy he³m i czarn¹ szkatu³kê. Edsel wzi¹³ jedno i drugie i wyszed³ za Parkem. S³oñce zniknê³o ju¿ niemal zupe³nie za horyzontem. Na czerwonym gruncie k³ad³y siê teraz d³ugie czarne cienie. By³o bardzo zimno, ale ¿aden z nich nie zwraca³ na to uwagi. - Czy s³ysza³e?, co oni mówili, Parke? Czy s³ysza³e? to? Powiedzieli, ¿e jestem ich wodzem! Z takim wojskiem... Roze?mia³ siê uszczê?liwiony. Z takim wojskiem, z takim uzbrojeniem nic go ju¿ nie powstrzyma. Bêdzie mia³ to królestwo, o którym przedtem mówi³, i wszystkie jego bogactwa, naj³adniejsze dziewczêta ?wiata, bêdzie ¿y³ jak król. - Jestem genera³em! - zawo³a³ Edsel i na³o¿y³ na g³owê po³yskuj¹cy he³m. - Jak w tym wygl¹dam, Parke? Czy nie wygl¹dam na genera³a... Urwa³ nagle. Us³ysza³ jaki? g³os, szeptem dochodz¹cy do jego uszu, g³os pomrukuj¹cy co?. Kto to mówi³? Co takiego? "...ty nêdzny idioto z twoimi marnymi mrzonkami o królestwie w Ameryce ?rodkowej - brzmia³y s³owa dudni¹ce w he³mie. - Taka potêga przeznaczona jest tylko dla geniusza, dla cz³owieka zdolnego zmieniæ bieg historii. A wiêc dla mnie!" - Kto to mówi? Czy to nie ty, Parke...- Edsel u?wiadomi³ sobie wreszcie, ¿e ten he³m pozwala mu s³yszeæ my?li kompana. Nie mia³ nawet czasu na rozwa¿anie, co to za wspania³y instrument by³by dla wodza... Parke przeci¹³ go zgrabnie przez plecy t¹ sam¹ broni¹, któr¹ przedtem Edsel zabi³ Faxona. - Có¿ to za idiota - mówi³ Parke do siebie, wk³adaj¹c na g³owê he³m zdjêty z g³owy ofiary. - Królestwa mu siê zachcia³o! Ma do dyspozycji ca³¹ potêgê wszech?wiata i marzy o operetkowym królestwie i dziwkach! Zerkn¹³ za siebie na wej?cie do arsena³u. - Z tym syntetycznym wojskiem, z aparatem do wytwarzania pola magnetycznego, ¿ó³tym cudownym uzbrojeniem opanowaæ mogê przecie¿ ca³¹ Ziemiê... Wiedzia³, ¿e nic go ju¿ nie powstrzyma przed zrealizowaniem tego zamiaru. Wiedzia³, ¿e to ju¿ niemal fakt. Mia³ ju¿ zamiar wróciæ do magazynu i zaktywizowaæ syntetyczn¹ armiê, kiedy przypomnia³ sobie o czarnej szkatu³ce, któr¹ wraz z he³mem Edsel wyniós³ z arsena³u. Dopiero teraz dostrzeg³, ¿e na wieku szkatu³ki wygrawerowany by³ napis: BROÑ OSTATECZNA. A wiêc jeszcze jeden instrument do zdobycia w³adzy. Mo¿e nawet potê¿niejszy ni¿ wszystkie inne zgromadzone w marsjañskiej zbrojowni. - Co to mo¿e byæ? - pyta³ Parke sam siebie. Dostatecznie d³ugo utrzyma³ przy ¿yciu Edsela, aby ten idiota wypróbowa³ tajemnicze marsjañskie bronie. Zapomnia³ o tej szkatu³ce. Zbadanie jej samemu mo¿e zakoñczyæ siê dla niego nieszczê?liwie. Po co ryzykowaæ? Szkoda jednak, ¿e wykoñczy³ Edsela, zanim tamten wypróbowa³ jeszcze tê broñ ostateczn¹ zamkniêt¹ w niewielkiej czarnej szkatu³ce. Oczywi?cie, ¿e dam sobie doskonale radê i bez tego perswadowa³ sobie Parke. Mia³ tak¹ masê najró¿niejszego uzbrojenia, przeciw któremu nie znano na Ziemi obrony. Ale wszystko mog³oby pój?æ znacznie ³atwiej, du¿o prêdzej, mo¿e i o wiele bezpieczniej dla niego samego. Cokolwiek to by³o, s¹dz¹c po reszcie skarbów nagromadzonych w zbrojowni, musia³o byæ równie¿ co? wy?mienitego. Wreszcie zdecydowa³ siê. Sprawdzi, co Marsjanie traktowali jako broñ ostateczn¹. Otworzy szkatu³kê... Wydoby³a siê z niej jaka? para. Parke odrzuci³ szkatu³kê daleko od siebie s¹dz¹c, ¿e to gaz truj¹cy. Para wzbiera³a, koncentrowa³a siê, falowa³a jako? dziwnie przez chwilê, a potem zaczê³a krzepn¹æ, rozrastaæ siê, nabieraæ kszta³tów. Po kilku sekundach proces formowania siê tego stworu usta³. Nad szkatu³k¹, niby podstaw¹, ko³ysa³o siê co? w rodzaju wielkiego balona o bia³o pob³yskuj¹cej powierzchni. W tym momencie Parke zorientowa³ siê, ¿e to, co powsta³o, to jakby olbrzymia paszcza, nad któr¹ znajdowa³a siê jeszcze para utkwionych w niego ?lepi. He³m, który przysz³y wódz wszech?wiata mia³ na g³owie, umo¿liwi³ mu zrozumienie s³ów wypowiadanych przez olbrzymi¹ paszczê. - Nareszcie znów protoplazma! - radowa³a siê paszcza. - Po tak d³ugim czasie znów okazja po¿ywienia siê protoplazm¹... Wyzwolony ze szkatu³ki potwór siêgn¹³ po trupa Edsela. Paszcza poch³onê³a zw³oki, nie zostawiaj¹c po nich ¿adnego ?ladu. Parke podniós³ trzyman¹ w rêce broñ i wycelowa³ j¹ w potwora. - Spokojna protoplazma - zachwyca³a siê paszcza po po³kniêciu Edsela. - Lubiê spokojn¹ protoplazmê. Parke wypali³. Pod szkatu³k¹ powsta³ trzymetrowy krater, ale potwór nawet nie drgn¹³. Chichota³ tylko z³owrogo, gramol¹c siê wraz ze szkatu³k¹ z krateru. - Od dawna nie mia³em ?wie¿ej protoplazmy - westchn¹³. Parke stara³ siê opanowaæ. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e nie wolno mu poddaæ siê panice. Wiedzia³ ju¿, na czym polega³a ta potworna, ostateczna broñ Marsjan. Ostateczna broñ, która nie oszczêdzi³a ani obroñców, ani agresorów. Parke zbli¿y³ siê wolno do czarnej maszyny na ko³ach, któr¹ przed godzin¹ wytoczy³ z magazynu wraz z Edselem. Uruchomi³ aparaturê. Wokó³ niego powsta³a sina mg³a pola magnetycznego. Ale sina mg³a niszcz¹ca pociski nie stanowi³a przeszkody dla olbrzymiej paszczy. Potwór zachichota³ znów i bez trudu przedosta³ siê przez mg³ê magnetyczn¹. Parke siêgn¹³ teraz po broñ, któr¹ zabi³ Edsela. Skierowa³ ?mierciono?ny promieñ w sam ?rodek paszczy. Potwór zbli¿a³ siê coraz bardziej. - Giñ, giñ! - wrzeszcza³ Parke z ca³ych si³ naciskaj¹c spust broni. Paszcza by³a ju¿ nad nim. - Lubiê spokojn¹ protoplazmê - dudni³ skrzecz¹cy g³os pod he³mem - ale lubiê równie¿ ¿yw¹ protoplazmê. Paszcza prze³knê³a ¿ar³ocznie Parkego i wysz³a z obrêbu pola magnetycznego, rozgl¹daj¹c siê wko³o z têsknot¹ za milionami jednostek protoplazmy, które przed tysi¹cami lat zamieszkiwa³y tê planetê. przek³ad : Jan Sta?ko <abc.htm> powrót