Roberts Nora - Trzy siostry
Szczegóły |
Tytuł |
Roberts Nora - Trzy siostry |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Roberts Nora - Trzy siostry PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Roberts Nora - Trzy siostry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Roberts Nora - Trzy siostry - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
NORA ROBERTS
Siostry z klanu
MacGregor
Strona 2
Z pamiętnika Daniela Duncana MacGregora
Kiedy człowiek przekroczy dziewięćdziesiątkę, ciągle kusi
go, żeby oglądać się za siebie. Próbuje oceniać swoje życie,
jeszcze raz przeżywać dawne triumfy, analizować porażki. Czę
sto myśli sobie: „Co by było, gdybym zrobił to czy tamto... ".
Albo jeszcze lepiej: ,,Gdybym mógł cofnąć czas... "
Wielu tak robi, ale nie ja.
Nie mam czasu na gdybanie i temu podobne bzdury.
Zawsze spoglądam przed siebie, nigdy wstecz. Jestem Szko
tem, jednak całe swoje długie życie spędziłem z dala od
ojczyzny. Ameryka stała się moim domem. Tu założyłem rodzinę,
wychowałem dzieci. Patrzyłem, jak dorastają wnuki. Tu
spotkałem i pokochałem kobietę, z którą jestem od ponad
sześćdziesięciu lat. Razem z nią stworzyłem naszą rodzinę,
zbudowałem dom. Wciąż tak samo kocham i podziwiam moją
żonę. Pracuję z nią, a jeśli trzeba - to za nią. Anna jest całym
moim światem, choć mówiąc szczerze, różnie między nami
bywało.
Jestem człowiekiem bogatym. I nie chodzi tu o pieniądze,
majątek posiadłości. Moim największym bogactwem jest ro
dzina. To ona zawsze była, jest i będzie dla mnie najważniejsza.
Mamy troje dzieci. Dwie córki i syna. Bardzo je kocham i je
stem z nich dumny, chociaż nie zawsze miałem ku temu powody.
Były takie chwile, że moje dzieci zapominały o swoich obo
wiązkach wobec rodziny i o szacunku dla nazwiska, które no
szą. Bardzo to denerwowało moją żonę, więc musiałem przy
woływać je do porządku.
Strona 3
6 NORA ROBERTS
W końcu udało nam się dobrze wydać córki za mąż i ożenić
syna. Kiedy mówię „dobrze", mam na myśli to, że moje dzieci
znalazły sobie takich partnerów, których kochają i z którymi
są szczęśliwe. A ja i moja Anna traktujemy naszych zięciów
i synową jak własne dzieci, Bardzo się cieszymy, że dołączyli
do naszej gromady. Znakomity ród, dobra krew. Czegóż więcej
potrzeba?
Mam jedenaścioro wnuków. Co prawda troje nosi nazwisko
Campbell, ale i tak są MacGregorami z tradycji i urodzenia.
Campbell, pożal się Boże, cóż to za nazwisko! Mimo to, dobre
z nich dzieci. Wnuki są dla mnie i dla Anny największą rado
ścią. Czuwaliśmy nad nimi, gdy dorastały. Również teraz, kiedy
są już dorosłe, nie spuszczamy z nich oka.
Niestety, podobnie jak kiedyś ich rodzice, tak i teraz moje
wnuki nie spieszą się do małżeństwa. Nie rozumieją, jak ważne
jest założenie własnej rodziny, wychowanie dzieci. Z tego po
wodu ich babka, czyli moja Anna, zamartwia się dniami i no
cami. Nie jestem człowiekiem, który przejmuje się takimi spra
wami, ale żeby nieco ulżyć żonie, ułożyłem pewien plan -plan,
dzięki któremu Anna będzie mogła, mam nadzieję, wreszcie spo
kojnie zasnąć.
Moje trzy wnuczki, najstarsze z całej jedenastki, są już w ta
kim wieku, że powinny poważnie myśleć o zamążpójściu. To
silne i mądre kobiety. No i piękne. Niech mnie kule biją, jeśli
tak nie jest! Dzielnie radzą sobie w życiu, choć wszystko chcą
robić po swojemu. Teraz już wiem, że niezależność jest tak
samo ważna dla kobiet, jak dla mężczyzn. Moja Anna mnie
tego nauczyła.
Jestem dumny z moich wnuczek. Laura jest prawnikiem,
Amelia lekarzem, a Julia prowadzi interesy. Bystre i kochane
są te moje dziewczyny. Jedno jest pewne - znajdę im mężów
jak się patrzy. W życiu panien MacGregor nie ma miejsca dla
przeciętniaków. Znajdę dla nich mężczyzn z krwi i kości, bo
moje wnuczki na takich zasługują!
Strona 4
Siostry z klanu MacGregor 7
Mam już na oku trzech porządnych chłopaków. Wszyscy
z dobrych, starych rodzin. Do tego przystojni, postawni. Już
widzę, że będą pasować do moich dziewczynek. Piękne będą
z nich pary, nie ma co! I na pewno dadzą mi gromadkę cud
nych prawnuków, żebym miał kim cieszyć oczy i serce na sta
rość.
Ale, jak to mówią, co nagle, to po diable. Nie mogę zająć
się wszystkimi na raz. Przygotowanie dobrego małżeństwa wy
maga uwagi i skupienia. Dlatego też na pierwszy ogień pójdzie
Laura. W końcu jest najstarsza i czas najwyższy, żeby się ustat
kowała. I jakem Daniel MacGregor, przysięgam, że nie dalej
niż na Boże Narodzenie zagrają mojej małej Laurze marsza
Mendelssohna!
Jak już wydam Laurę, wezmę się za moją kochaną Amelię,
a potem za Julię. Przeczuwam, że z tą ostatnią będę miał naj
więcej kłopotu. Ze wszystkich trzech, jest najbardziej samo
wolna i uparta. Ale i tak sobie poradzę.
Do niczego nie będę ich zmuszał, uchowaj Boże! Chcę je
dynie te dziewczyny odpowiednio ukierunkować. Przypilnować,
żeby czasem nie zrobiły błędu, którego będą żałować przez re
sztę życia. Jestem w końcu ich kochającym dziadkiem. Chciał
bym spędzić jesień życia, patrząc na ich rodzinne szczęście.
Tylko jak, u licha, to zrobić? Co będzie, jeśli te pannice
uprą się i będą chciały postawić na swoim?
No, pytam was, co?!
Ha, pożyjemy, zobaczymy.
Strona 5
Część pierwsza
Laura
Strona 6
Rozdział pierwszy
Telefon dzwonił od dłuższego czasu. Jednak dopiero
w okolicach szóstego dzwonka jego dźwięk zdołał wywołać
odpowiednią reakcję uśpionego mózgu. Przy ósmym dzwonku
spod kołdry niepewnie wysunęła się ręka i zaskakująco celnym
ruchem wyłączyła budzik. Przy okazji potrąciła stojącą tuż
obok figurkę żaby Kermita. Niestety zrobiła to tak nieszczę
śliwie, że już trzeci w tym roku uśmiechnięty Kermit roztrza
skał się o podłogę.
Długie i szczupłe palce nieprzytomnie błądziły po politu-
rowanym blacie nocnej szafki. Wreszcie natrafiły na słuchawkę
i szybko wciągnęły ją pod kołdrę.
- Halo? - dobiegł z pościeli zaspany kobiecy głos.
- Ile można do ciebie dzwonić!
Laura MacGregor ziewnęła przeciągle, jakby nie zrobił na
niej wrażenia ten oskarżycielski ton. Potem, wciąż niezbyt
przytomna, zapytała:
- A co?
- Dzwonię do ciebie od kilku minut! Jeszcze chwila i mia
łem wzywać pogotowie. Już widziałem, jak leżysz martwa
w kałuży krwi.
- Błąd. Leżę w łóżku - odpowiedziała Laura, po czym
opadła na poduszkę. - Jeszcze śpię, dobranoc - dodała mocno
zirytowana, że ją budzą.
- Jest już ósma! - wrzasnął do słuchawki Daniel Mac
Gregor.
- Rano czy wieczorem? - zapytała rozbrajająco jego wnu
czka.
Strona 7
12 NORA ROBERTS
- Oczywiście, że rano - obruszył się senior rodu. - Za ok
nem piękny, wrześniowy poranek, moja panienko. Powinnaś
być już dawno na nogach i cieszyć się nim, a nie spać jak
suseł.
- A to dlaczego?
- Bo prześpisz całe życie! - zirytował się dziadek na dobre.
- Lauro, babcia się martwi. Dziś w nocy nie mogła zasnąć.
Mówiła mi, że to przez ciebie - dziadek MacGregor łgał jak
z nut. Zawsze to robił, kiedy chciał osiągnąć swój cel. Nic
więc dziwnego, że i tym razem sięgnął po tę sprawdzoną broń.
- Kiedy u mnie wszystko w porządku. Przepraszam, dzia
dziu, ale ja teraz śpię - westchnęła Laura.
Daniel MacGregor nie dał się zbyć tak łatwo.
- No dobrze, panienko, wstawaj już, wstawaj. Nie odwie
dzałaś babci całe wieki, więc nic dziwnego, że się niepokoi.
Czy myślisz, że jak masz dwadzieścia cztery lata, to już jesteś
taka dorosła, że możesz całkiem zapomnieć o stęsknionej sta
ruszce? - pytał, spoglądając zarazem, czy aby drzwi są dobrze
zamknięte i czy nikt go nie słyszy. Gdyby jego żona usłyszała,
że mówiąc o niej, używa określenia „staruszka", z pewnością
wzięłaby go w obroty. - Przyjedź na weekend - poprosił wre
szcie. - I weź ze sobą siostry.
- Będzie trudno, muszę popracować nad aktami - odpo
wiedziała Laura, coraz bardziej senna i nieprzytomna. - Ale
obiecuję, że już niedługo przyjadę.
- Oby to było rzeczywiście niedługo. Wiesz przecież, że
ja i babcia nie będziemy żyć wiecznie.
- Właśnie, że będziecie! - zapewniła go Laura.
- No już dobrze - uśmiechnął się dziadek. - Wysłałem ci
mały prezent i jestem pewien, że dostaniesz go jeszcze dziś
rano - jego głos zabrzmiał tajemniczo. - Wyskakuj więc z łóż
ka i szybko zrób się na bóstwo. Tylko załóż jakąś porządną
sukienkę.
- Oczywiście, dziadziu, już się robi, pa, pa... - wymam-
Strona 8
Siostry z klanu MacGregor 13
rotała sennie Laura i nie czekając, aż dziadek się rozłączy, od
łożyła słuchawkę na podłogę, naciągnęła kołdrę po same uszy
i w jednej chwili zapadła w słodki, twardy sen.
Niestety, tego ranka nie było jej dane się wyspać. Jakieś
dwadzieścia minut później ktoś zaczął brutalnie szarpać ją za
ramię i wrzeszczeć jej do ucha:
- Mam tego dosyć, Lauro! Znowu to zrobiłaś!
. - Co takiego? - zapytała zaspana i usiadła na łóżku. Spod
splątanych czarnych włosów błyskały nie całkiem jeszcze przy
tomne ciemne oczy. - Co takiego zrobiłam?
Julia MacGregor zacisnęła dłonie w pięści i ze złością wpa
trywała się w ziewającą siostrę. Po chwili zdołała opanować
gniew i siląc się na spokój, powiedziała:
- Jak to co? Po raz nie wiem już który nie odłożyłaś słu
chawki! A ja czekam na bardzo ważny telefon!
- A... - ziewnęła Laura, najwyraźniej niezbyt przejęta sy
tuacją. Jej umysł wciąż był w stanie błogiego uśpienia. Leniwie
uniosła dłonie i spróbowała przygładzić zwichrzone włosy, jak
by ten gest mógł pomóc w odzyskaniu jasności myślenia. -
Zdaje się, że dzwonił dziadek - poinformowała kuzynkę. - Ale
nie jestem pewna, bo potem zasnęłam i teraz nic nie pamiętam.
- Dziadek? Nie słyszałam telefonu - zdziwiła się Julia. -
Pewnie zadzwonił, kiedy brałam prysznic, a Amelia wyszła już
do szpitala. Czego chciał? - zapytała, po czym, widząc bez-
radną minę Laury, roześmiała się domyślnie. - Pewnie to, co
zwykle. „Babcia martwi się o ciebie..." i tak dalej.
- Rzeczywiście, chyba o to chodziło. - Laura z westchnie
niem ponownie ułożyła głowę na poduszce. Następnie, z wła
ściwą dla wszystkich prawników logiką, powiedziała do sie
dzącej na brzegu łóżka Julii: - Gdybyś szybciej wyszła spod
prysznica, zdążyłabyś odebrać, a babcia musiałaby martwić się
o ciebie.
- Dobrze, dobrze. O mnie martwiła się w zeszłym tygo
dniu. A teraz - Julia spojrzała na zegarek - muszę już lecieć,
Strona 9
14 NORA ROBERTS
bo umówiłam się z agentem od nieruchomości. Jadę oglądać
nowy dom.
- Jeszcze jeden? Przecież dopiero co kupiłaś jakiś w ze
szłym miesiącu.
- Dwa miesiące temu, kotku. Teraz ten dom jest już przy
gotowany do ponownej sprzedaży, a ja... - Julia zrobiła spryt
ną minkę i odrzuciła w tył imponującą grzywę płomiennie ru
dych loków - ...a ja mam w głowie następny projekt.
- W takim razie powodzenia. Ja miałam na dziś ambitny
plan, żeby najpierw wyspać się do południa, a potem wziąć
się za czytanie akt mojej nowej sprawy - powiedziała Laura,
po czym wzruszyła ramionami i siląc się na ironię, dodała:
- Ale zdaje się, że w tym domu nie będzie to możliwe.
- Nie marudź. Będziesz miała święty spokój i cały dom
dla siebie. Amelia ma podwójny dyżur w szpitalu, a ja nie wró
cę wcześniej niż o piątej.
- Wiesz, że to nie jest moja kolej na gotowanie? - za
strzegła Laura.
- Wiem, wiem. Kupię coś po drodze. - Julia ruszyła do
wyjścia.
- Kup pizzę. Koniecznie podwójny ser i czarne oliwki! -
zawołała za nią Laura, ta zaś zatrzymała się w drzwiach
i sprawdzając jednocześnie w lustrze, jak leży jej nowa zielona
marynarka, odparła:
- Że też ty zawsze przed śniadaniem musisz martwić się
o obiad.
Wygładziła spodnie w kratę, wyszła szybkim krokiem z sy
pialni i w chwilę później krzyknęła z korytarza:
- Do zobaczenia wieczorem! I pamiętaj, żeby odłożyć słu-
chawkę, jak skończysz rozmawiać!
Trzasnęły drzwi, zapadła cisza. Laura leżała na plecach
i przyglądała się plamom słońca na suficie. Z rozkoszą myślała
o tym, że za chwilę schowa głowę pod kołdrę i pośpi sobie
jeszcze godzinkę. Nigdy nie miała problemów z zasypianiem.
Strona 10
Siostry z klanu MacGregor 15
Potrafiła zasnąć w dowolnym miejscu i o każdej porze. Jak
się okazało, ta rzadka umiejętność była bardzo przydatna pod
czas studiów prawniczych.
Niestety, rozmowa o pizzy z podwójnym serem i oliwkami
spowodowała, że zaczęło jej burczeć w brzuchu. Wszyscy
w rodzinie wiedzieli, że Laura najbardziej lubi jeść i spać. Te
go ranka głód zwyciężył senność i dziewczyna energicznie wy
skoczyła z pościeli. Tak była pochłonięta myślą o sytym, sma
cznym śniadaniu, że ani przez moment nie pomyślała o na
rzuceniu na siebie szlafroka. W białej koszulce i błękitnych
bawełnianych spodenkach pognała na dół do kuchni i otwo
rzyła z zaciekawieniem lodówkę.
Laura od lat mieszkała ze swymi dwoma kuzynkami. Tak
było przez całe studia. Choć od ich zakończenia minęły dwa
lata, panny MacGregor jakoś nie mogły się rozstać. Niedawno
wprowadziły się do niewielkiego, wolnostojącego domu, który
został kupiony i wyremontowany przez Julię. Wnętrze domu
stanowiło ciekawą i niebanalną mieszaninę stylów, co odzwier
ciedlało całkowitą odmienność gustów trzech jego lokatorek.
Antyki Amelii musiały pogodzić się z nowoczesnymi formami,
które uwielbiała Julia. Między nimi znalazło się miejsce dla
okazów prawdziwego kiczu, których zapaloną kolekcjonerką
była najstarsza z sióstr.
Mimo tego pomieszania każdy odwiedzający panny Mac
Gregor gość przyznawał, że urządzając swój dom, wykazały
się niemałym talentem. Niestety, w przypadku salonu
najwyraźniej opuściła je wena. Być może traktowały to wspól
ne pomieszczenie jak ziemię niczyją. Tak czy inaczej, efekt
był taki, że ściany pomalowano tu na kolor ciepło żółty, na
tomiast meble miały wszystkie możliwe odcienie błękitu.
Szczególną ozdobą był szafirowy zegar w kształcie kota, który
rytmicznymi ruchami ogona odmierzał upływające sekundy.
Laura zapatrzyła się w diamentowe kocie oczy i uśmiech
nęła się do siebie w zamyśleniu. Najważniejsze, że ona, Amelia
Strona 11
16 NORA ROBERTS
i Julia doskonale się rozumiały. Były nie tylko kuzynkami, lecz
przede wszystkim prawdziwymi przyjaciółkami. Zresztą wszy
scy członkowie klanu MacGregorów, choć tak bardzo od siebie
różni, cechowali się wzajemną lojalnością i oddaniem, stano
wiąc wyjątkowo zżytą rodzinę.
Znów się uśmiechnęła i pomyślała tym razem o swoich ro
dzicach. Gdzie teraz są? Czy udały im się wakacje w Indiach?
Była pewna, że tak. Caine i Diane MacGregorowie byli idealną
parą. Małżonkowie, rodzice, partnerzy w szanowanej w całym
Bostonie kancelarii prawniczej - wszędzie razem. Pomimo
dwudziestu pięciu lat małżeństwa, wychowywania dzieci, stre
sującej pracy, wciąż byli zgodni i jednomyślni. Pasowali do
siebie jak dwie połówki jednego jabłka.
Laura wprost nie mogła pojąć, w jaki sposób zdołali tak
perfekcyjne odegrać wszystkie role i wypełnić wszystkie obo
wiązki. Wyobrażała sobie, jak wiele wysiłku musiało ich to
kosztować. Ona sama uważała, że lepiej jest skoncentrować
się na jednym, najważniejszym zadaniu. W tej zaś chwili
najistotniejsza dla Laury była świeżo rozpoczęta kariera pra
wnicza.
Oczywiście, nie licząc śniadania, które właśnie zamierzała
sobie zrobić.
Roys Cameron zaparkował swojego jeepa tuż za malutkim,
sportowym kabrioletem typu Spitfire w kolorze płomiennej
czerwieni. Taki samochód i taki kolor są jak transparent z na
pisem: „Poproszę o jeszcze jeden mandat za przekroczenie do
zwolonej prędkości", pomyślał. Zachwycony drogim cackiem
pokręcił głową, po czym zainteresował się domem. Budynek
był nieduży, ale bardzo piękny, z klasą. Zresztą czego innego
można było się spodziewać po dzielnicy Back Bay, znanej
w całym Bostonie z tego, że zamieszkują ją bogacze i snoby.
Boston jest przecież miastem, które słynie w całych Stanach
z trzech rzeczy: z tradycji walki o niepodległość, ze znakomi-
Strona 12
Siostry z klanu MacGregor 17
tej drużyny baseballowej Red Sox, no i wreszcie z żyjących
w dostatku i korzystających z szerokich wpływów rodzinnych
klanów. Takich jak MacGregorowie.
Gdy jednak Roys patrzył na ów dom, nie myślał ani o pie
niądzach, ani o niewątpliwej klasie jego właścicieli. Chłodne,
niebieskie oczy starannie oglądały każdy detal architektury, do
kładnie przyglądały się drzwiom i oknom. Dużo przeszklonych
powierzchni znaczyło dla niego tyle, że nie będzie problemu
z dostaniem się do środka. Rześki jesienny wiatr targał gęste,
brązowe włosy Roysa, które dawno już nie widziały fryzjera,
a on stał przed domem niczym posąg. Wpatrywał się w ka
mienną ścieżkę, wijącą się przez zadbany trawnik ku szklanym
drzwiom głównego wejścia, i coś ważył w myślach.
Wreszcie ruszył powoli ścieżką, podszedł do drzwi i na-
cisnął klamkę. Były zamknięte, lecz on mógłby je otworzyć
jednym mocnym kopnięciem. Pięć sekund i byłby w środku.
Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, twarz stężała, klasy
czna twarz kryminalisty. Tak przynajmniej twierdziła kobieta,
której kiedyś o mały włos nie poślubił. Nie powiedziała, co
dokładnie ma na myśli, on zaś nie zapytał, bo było to w cza
sach, kiedy nie układało im się najlepiej i ich związek powoli
się rozpadał. W każdym razie potrafił nadać swojej twarzy wy
raz całkowitej bezwzględności i tak też się stało teraz, gdy za-
stanawiał się, jak najszybciej i najłatwiej dostać się do tego
ślicznego, starego domostwa.
Przez krótką chwilę próbował wyobrazić sobie wszystkie
bezcenne rzeczy, które z całą pewnością znajdują się w środku.
Zimne, błękitne oczy zalśniły na myśl o bogactwach. Delikatny
uśmiech złagodził surową linię mocno zaciśniętych ust i spra-
wił, że niewielka szrama na kwadratowej szczęce stała się bar-
dziej widoczna. Szrama była pamiątką po pewnym spotkaniu,
podczas którego pięść ozdobiona brylantowym sygnetem wy
lądowała w okolicach brody Roysa. Przypomniał sobie, że po
tym uderzeniu przeleciał w powietrzu dobre dwa metry.
Strona 13
18 NORA ROBERTS
A przecież nie był ułomkiem. Miał raczej posturę boksera
czy, jak kto woli, łobuza. W przeszłości był zresztą jednym
i drugim.
Oderwał się od tych niechlubnych wspomnień i jeszcze raz
pomyślał, że nawet nie mając kluczy, mógłby wejść do domu
bez najmniejszego wysiłku. Obszedł cały budynek i ponownie
stanął przed drzwiami. Kilka razy zadzwonił, a ponieważ nikt
mu nie otwierał, spróbował zajrzeć do środka przez szyby z ma
towego szkła. Przez moment podziwiał kunsztowny roślinny
wzór, wykonany na szkle wprawną ręką grawera. Wszystko
to było niezwykle eleganckie i piękne, ale nie stanowiło ab
solutnie żadnego zabezpieczenia.
Po raz kolejny nacisnął dzwonek i nie doczekawszy się żad
nej odpowiedzi, wyjął w końcu klucze z kieszeni kurtki i naj
zwyczajniej w świecie otworzył sobie drzwi.
Już w progu poczuł tę charakterystyczną aurę, wypełniającą
mieszkania i domy zamieszkałe przez kobiety. Składały się na
nią pomieszane zapachy cytrusów, olejków eterycznych i kwia
tów. Czuć było również dobre, eleganckie perfumy. Roys bez
wiednie chłonął specyficzny aromat tego miejsca i jednocześ
nie rozglądał się po wnętrzu. Po swojej prawej stronie widział
biegnące na górę schody, po lewej nieduży salonik. Pomyślał,
że wszystko tu jest śliczne i wypieszczone. Zmysłowy zapach
nasunął mu myśl o luksusowym domu schadzek.
Rzeczywiście, salonik mógł wywoływać takie skojarzenia.
Był bardzo przytulny i gustownie urządzony. Stały w nim stare
meble, a wygodne fotele miały jasne, pastelowe obicia. Wszę
dzie widać było, że właściciele są ludźmi zamożnymi. Najle
pszym dowodem tego były porozrzucane tu i ówdzie najróż
niejsze cenne przedmioty, jak choćby brylantowy kolczyk, bły
szczący na małym okrągłym stoliku.
Roys wyjął z tylnej kieszeni dżinsów malutki magnetofon
i zaczął nagrywać swoje obserwacje. Jego czujny wzrok padł
na wiszący nad kominkiem i krzyczący jaskrawymi kolorami
Strona 14
Siostry z klanu MacGregor 19
olbrzymi obraz. Wydawać by się mogło, że taka nieoczekiwana
kaskada śmiałych barw powinna razić w tym stonowanym
wnętrzu. Tymczasem w jakiś przedziwny sposób nowoczesny
obraz doskonale komponował się z otoczeniem.
Mężczyzna zbliżył się do malowidła. W rogu zauważył
podpis - D.C. MacGregor. Najwyraźniej płótno było dziełem
któregoś z członków tej niezwykłej rodziny.
Dalsze rozmyślania przerwał mu dobiegający z wnętrza do
mu śpiew. Śpiew? O nie, nawet przy maksimum dobrej woli
nie można byłoby nazwać śpiewem przeraźliwych dźwięków,
które tak brutalnie zakłóciły ciszę. Odgłosy te przypominały
raczej potępieńcze jęki albo wycie dzikiego zwierzęcia.
Przy ogromnym wysiłku udało mu się rozpoznać wariację
na temat jednej z nastrojowych piosenek Whitney Houston.
Zresztą, jak by nie nazwać tego wokalnego horroru, dla Roysa
oznaczał on jedno - nie był w domu sam. Szybko wyłączył
swój magnetofonik i wsunął go z powrotem do kieszeni. Cof
nął się i przez hol poszedł w kierunku pomieszczenia, z któ
rego dobywało się zawodzenie.
Kiedy stanął na progu skąpanej w słońcu kuchni, na jego
poważnej twarzy pojawił się niespodziewanie wyraz bezgra
nicznego zachwytu.
Kobieta, którą zobaczył, była niezwykle atrakcyjna. Smukła
i bardzo wysoka, miała obłędnie długie i zgrabne nogi. Żaden
mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie byłby obojętny, pa
trząc na coś takiego. Już sam widok tych niewiarygodnie pięk
nych, delikatnie opalonych nóg był dla Roysa dostatecznym
zadośćuczynieniem za całkowity brak słuchu ich właścicielki.
Stał więc w progu oniemiały z zachwytu i dokładnie, centy
metr po centymetrze, badał ten cud natury.
Widok był naprawdę niezwykły. Dziewczyna, odwrócona
do niego tyłem, schylała się w taki sposób, że górna połowa
jej ciała całkowicie ginęła w przepastnym wnętrzu olbrzymiej
lodówki. W tym samym czasie szczupłe biodra wykonywały
Strona 15
20 NORA ROBERTS
zmysłowe taneczne ruchy w rytm słuchanej z walkmana mu
zyki. Poruszały się leniwie i ponętnie, dostarczając Roysowi
tak przyjemnych wrażeń, że był gotów zignorować wszystkie
fałszywe tony raniące jego uszy. A było na co popatrzeć...
Roztańczona istota miała cudowne włosy. Proste i czarne
z granatowym odcieniem, jak niebo nocą. Bardzo długie. Aż do
smukłej talii, na której Roys zapragnął nagle położyć obie ręce.
Do tego jeszcze ta bielizna. Nigdy dotąd nie widział kobiety
ubranej równie prosto i jednocześnie kusząco. Miał tylko na
dzieję, że nie rozczaruje się, kiedy zobaczy jej twarz. Jeśli
chciał się o tym szybko przekonać, musiał w jakiś sposób
zwrócić na siebie uwagę.
- Przepraszam bardzo! - odezwał się donośnym głosem.
Niestety, nie wywołało to żadnej reakcji. Spodziewał się
pisku i krzyku, tymczasem długonoga tancerka nie przerywała
buszowania w lodówce, a jej biodra ani na moment nie prze
stawały uwodzicielsko się kołysać.
Roys spróbował jeszcze raz:
- Nie żeby nie podobało mi się, jak pani tańczy, ale może
byśmy się w końcu poznali - zaproponował, lecz i tym razem
jego słowa nie dotarły do młodej kobiety. Najspokojniej
w świecie wykonała jeszcze jeden seksowny ruch, który spra
wił, że Roys na znak najwyższego uznania przeciągle gwizdnął
przez zęby. Z jej gardła wydobył się nagle dźwięk tak wysoki,
że gdyby w pobliżu znajdował się jakiś kryształowy kieliszek,
z pewnością rozprysnąłby się w drobny mak. Zakończywszy
swój wokalny popis, odwróciła się wreszcie od lodówki i trzy
mając w jednej ręce kurze udko, a w drugiej puszkę jakiegoś
napoju, stanęła oko w oko z Roysem.
Nie cofnęła się gwałtownie, za to wrzasnęła. Znów wysoko
i przeraźliwie, a tak głośno, że umarłego postawiłaby na nogi.
Roys był przygotowany na taką reakcję. Natychmiast wyciąg
nął rękę w uspokajającym geście i zaczął wyjaśniać, kim jest
i po co przyszedł.
Strona 16
Siostry z klanu MacGregor 21
Laura MacGregor czuła się jak na niemym filmie. Miała
przed sobą obcego mężczyznę, który mówił coś do niej, pod
czas gdy ona słyszała tylko płynącą ze słuchawek muzykę.
Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Jej szeroko
otwarte oczy spoglądały na potargane, ciemne włosy niezna
jomego, jego spłowiałe dżinsy i posępną twarz, która mogłaby
przerazić samego diabła.
Naraz przyszło jej do głowy, że trzeba bronić się przed
napastnikiem. Posłuszna głosowi instynktu, bez namysłu cis
nęła w mężczyznę puszką, którą trzymała w ręce. Celowała
między oczy, ale pomimo zadziwiającej precyzji rzutu, jej po
cisk nie zdołał dosięgnąć celu i został przechwycony przez in
truza. Widząc to, Laura podskoczyła do kuchennego stołu
i pewnym ruchem chwyciła długi nóż. Nie czekając ani chwili,
zaatakowała mężczyznę z dzikim wrzaskiem.
- Niech się pani uspokoi! - Mężczyzna zrobił unik, po
czym stanął obok i podniósł obie ręce do góry. Starał się na
dać głosowi łagodny ton, ale Laura nie miała zamiaru być spo
kojna.
- Nie próbuj się zbliżyć! Jeden nieostrożny ruch i... -
warknęła ostrzegawczo, cały czas posuwając się ostrożnie
w stronę telefonu. - I wbiję ci ten nóż prosto w serce!
Roys spokojnie rozważał sytuację. Mógłby obezwładnić tę
wojowniczą pannę w jakieś dwadzieścia sekund, ale był pe
wien, że w wyniku tej akcji któreś z nich, najpewniej on, po
trzebowałoby szybkiej interwencji chirurga.
Postanowił negocjować.
- W ogóle się nie ruszam. Niech pani posłucha, dzwoniłem
do drzwi wiele razy, ale pani nie otwierała. Przyjechałem, że
by... - urwał nagle, uświadomiwszy sobie, że kobieta wciąż
ma na uszach słuchawki od walkmana. Poprosił ją na migi,
by je zdjęła, przy czym każdemu gestowi towarzyszyło
wyraźnie wymawiane słowo: - Niech... pani... zdejmie... słu
chawki!
Strona 17
22 NORA ROBERTS
Laura spełniła jego prośbę i dla pewności powtórzyła, pa
trząc mu prosto w oczy:
- Ani kroku, jasne? Dzwonię po policję!
- W porządku - odetchnął Roys i nawet spróbował się
uśmiechnąć. - Ale uprzedzam, że będzie pani głupio, kiedy
przyjadą. W końcu wykonuję tylko swoje obowiązki. Słyszała
pani o instalacjach antywłamaniowych, które montuje firma
Camerona? - zadał pytanie, które miało być, jak sądził, reto
ryczne. Ponieważ jednak kobieta nie odzywała się ani słowem,
spokojnie ciągnął dalej: - Dzwoniłem i pukałem. Bez odzewu.
Zdaje się, że Whitney śpiewała za głośno. Jeśli pani pozwoli,
pokażę identyfikator.
- Dobrze - zgodziła się. - Tylko żadnych zbędnych ru
chów. Weź swój papier w dwa palce i unieś rękę nad głową.
To właśnie zamierzał zrobić. W ciemnych, ogromnych
oczach tej kobiety ani przez moment nie dojrzał strachu. Za
to wyraźnie widział w nich gwałtowność i porywczość chara
kteru. Nie chciał zadzierać z osobą, która uzbrojona w kuchen
ny nóż, bez lęku stawia czoło obcemu mężczyźnie. Aby więc
dodatkowo ją uspokoić, dodał:
- Miałem się z panią spotkać o dziewiątej rano, obejrzeć
dom i porozmawiać o systemach zabezpieczających.
Laura przyjrzała się dokładnie identyfikatorowi i ciągle
wietrząc jakiś podstęp, spytała podejrzliwie:
- Niby z kim miał pan mieć to spotkanie?
- Z Laurą MacGregor.
Wolną ręką chwyciła słuchawkę telefonu, do którego wre
szcie zdołała podejść.
- Słuchaj, kolego - powiedziała - Laura MacGregor to ja.
Naprawdę nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek
umawiali.
- Bo to nie pani ze mną rozmawiała, tylko pan MacGregor
- próbował wyjaśniać Roys.
- Który MacGregor? - Popatrzyła na niego podejrzliwie.
Strona 18
Siostry z klanu MacGregor 23
Roys powoli zaczynał niecierpliwić się tą absurdalną sytu
acją. Uśmiechnął się drwiąco i odpowiedział:
- Jak to który? Stary. Daniel MacGregor zadzwonił do
mnie, żebym spotkał się z jego wnuczką Laurą. Mam obejrzeć
dom, a potem zaprojektować najlepszy z możliwych alarmów.
Wszystko po to, żeby „dziewczynki", jak się wyraził, były bez
pieczne. Podobno babcia cały czas się o nie martwi - zakoń
czył, uśmiechając się przy tym złośliwie.
To ostatnie zdanie brzmiało tak prawdopodobnie, że uspo
koiło Laurę i postanowiła nie dzwonić po policję. Odłożyła
z wahaniem słuchawkę, choć dla pewności nie zrezygnowała
z noża. Pomysł z alarmem doskonale pasował do jej dziadka.
Do tego jeszcze babcia, która nie robi nic innego, tylko wciąż
martwi się o swoje dorosłe wnuczki. Nikt poza Danielem Mac-
Gregorem nie wymyśliłby czegoś podobnego.
- Kiedy pana wynajął? - spytała, chcąc ostatecznie wy
jaśnić tę dziwną sytuację.
- W zeszłym tygodniu. Wezwał mnie do tej swojej forte
cy w Hyannis Port. Chciał mi się dokładnie przyjrzeć, zanim
zleci robotę. Niewiarygodny facet z tego pani dziadziusia. No
i ten jego dom... Krótko mówiąc, dobiliśmy targu, a potem
opiliśmy interes wyborną whisky. Ma się rozumieć, przy cy
garze.
- Naprawdę? - Laura uniosła brwi, co nadało jej pięknej
buzi wyraz uroczego zdumienia. - A co na to babcia?
- Przepraszam, ale nie rozumiem. Na Co? Na umowę, którą
zawarłem z pani dziadkiem?
- Nie, na whisky i cygara!
- A, to... No cóż, babcia nie była przy tym obecna. Zresztą
pan MacGregor najpierw zamknął na klucz drzwi swojego ga
binetu, a dopiero potem wyciągnął cygara ze skrytki. Swoją
drogą to doskonały pomysł. Kto szukałby cygar w opasłym
tomie „Wojny i pokoju"?
To, że mężczyzna wie o skrytce w atrapie książki, ostate-
Strona 19
24 NORA ROBERTS
cznie przekonało Laurę, że nie ma do czynienia ze złodziejem,
który wdarł się do domu, żeby ją obrabować.
- No dobrze, panie Cameron, zdał pan egzamin - powie
działa, po czym z westchnieniem głębokiej ulgi odłożyła nóż
do szuflady.
- Pan MacGregor miał powiadomić panią o mojej wizycie.
- Owszem, dzwonił dziś rano. Mówił o jakimś prezencie,
ale nie pytałam, co ma na myśli.
Schyliła się, żeby podnieść kurze udko, które wcześniej
upuściła na podłogę. Kiedy się poruszała, jej włosy falowały.
Wyglądały przy tym jak splot czarnych jedwabnych nici.
- Jak więc dostał się pan do środka? - zagadnęła, wciąż
zagniewana.
- Pani dziadek dał mi klucze. - Roys wyciągnął je z kie
szeni i położył na stole. - Mówiłem już, że dzwoniłem do
drzwi wiele razy. -Teraz przyjrzał się puszce, którą ciągle trzy
mał w dłoni. - Celnie pani rzuca - zauważył.
- Dziękuję - uśmiechnęła się powściągliwie.
Była naprawdę piękna, przecudna. Podziwiał jej wystające
kości policzkowe, zmysłowe pełne usta i duże oczy, które mia
ły kolor gorzkiej czekolady. Nie mógł się opanować, by nie
skomentować tego widoku.
- Ale to wszystko nic, w porównaniu z pani urodą - po
wiedział. - Nie widziałem dotąd tak pięknej kobiety.
Laurze nie spodobało się, że mężczyzna przygląda jej się tak
wnikliwie. Również komentarz na temat wyglądu nie przypadł jej
do gustu. Postanowiła jak najszybciej znaleźć odpowiednią ripostę.
- A pan, panie Cameron, powinien Bogu dziękować za nie
zły refleks. Gdyby nie on, leżałby pan teraz na podłodze w sta
nie błogiej nieświadomości.
- Może to nie byłoby takie złe - odparł, nie zrażony ką
śliwą uwagą. Nie chciał zrazić do siebie tej kobiety, więc spró
bował uśmiechnąć się rozbrajająco. Niestety, Laura wcale nie
złagodniała.
Strona 20
Siostry z klanu MacGregor 25
- Proszę tu zaczekać - powiedziała surowo. - Ubiorę się,
a potem, skoro już pan się tu znalazł, porozmawiamy o za
bezpieczeniu domu.
- Jeśli o mnie chodzi, to zupełnie nie przeszkadza mi pani
strój - powiedział i spojrzał na nią w sposób, który ona ode
brała jako dwuznaczny. Zdenerwowało ją to jeszcze bardziej.
Odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy. Jej wzrok zdawał
się mówić: „nie ze mną te numery!".
Zaproponowała Roysowi, żeby usiadł, i obiecała, że wróci
najdalej za kilka minut. Potem z obojętną miną przeszła obok
niego i skierowała się w stronę schodów.
Roys patrzył na nią i nie mógł oderwać zachwyconego
wzroku od tych nieziemsko zgrabnych nóg. Już drugi raz tego
ranka gwizdnął cicho przez zęby, dając tym wyraz swego naj
wyższego uznania dla piękna kobiecych kształtów.