Robert Katee - Dark Olympus Electric Idol 2
Szczegóły |
Tytuł |
Robert Katee - Dark Olympus Electric Idol 2 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Robert Katee - Dark Olympus Electric Idol 2 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Robert Katee - Dark Olympus Electric Idol 2 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Robert Katee - Dark Olympus Electric Idol 2 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Katee Robert
ELECTRIC IDOL
przełożył Stanisław Bończyk
Strona 3
Copyright © 2022 by Katee Robert
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXIII
Copyright © for the Polish translation by Stanisław Bończyk, MMXXIII
Wydanie I
Warszawa MMXXIII
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca
informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w
jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie
w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
1. Psyche
2. Psyche
3. Eros
4. Psyche
5. Eros
6. Psyche
7. Eros
8. Psyche
9. Eros
10. Psyche
11. Eros
12. Psyche
13. Eros
14. Psyche
15. Eros
16. Psyche
17. Eros
18. Psyche
Strona 5
19. Eros
20. Psyche
21. Eros
22. Psyche
23. Eros
24. Psyche
25. Eros
26. Psyche
27. Eros
28. Psyche
29. Eros
30. Psyche
31. Eros
32. Psyche
Epilog. Eros
Podziękowania
Strona 6
Jenny.
To przyjemność dzielić z Tobą Id!
Strona 7
Strona 8
1. Psyche
Kolejny wieczór i kolejna impreza, z której miałam rozpaczliwą chęć
wyjść.
Starając się nie ściskać zbyt kurczowo szklanki z obrzydliwie
słodkim drinkiem, przemykałam pod ścianami. Nie chciałam ani na
moment przystawać, bo jeszcze wypatrzyłaby mnie matka. Ktoś
mógłby pomyśleć, że po wydarzeniach ostatnich miesięcy zluzuje
trochę z ambicjami, ale nie. Demetra była wciąż aż nadto
zdeterminowana. Wydała za mąż jedną córkę – bo to jej przypisano
doprowadzenie do ślubu Persefony z Hadesem – a potem wzięła na
celownik mnie.
Osobiście wolałabym zjeść własną nogę, niż wyjść za
któregokolwiek faceta z tamtej imprezy. Wszyscy bez wyjątku byli
blisko powiązani z kimś z grona Trzynaściorga: Zeusem,
Posejdonem, Demetrą, Ateną, Aresem, Hefajstosem, Dionizosem,
Artemidą, Apollem albo Afrodytą. Spośród władców Olimpu
brakowało tam tylko dwojga, Hadesa i Hery. Hades nosi dziedziczny
tytuł, więc sam Zeus nie mógł zmusić go do bywania na takich
imprezach. Hery natomiast nie było, bo nasz obecny Zeus był
nieżonaty. Tym samym stanowisko Hery pozostawało nieobsadzone.
Taka sytuacja raczej nie miała szans długo się utrzymać.
Pomieszczenie było obszerne, ale i tak dopadała mnie
klaustrofobia. Nie pomagały nawet wychodzące na Olimp ogromne
okna. Tłum rozgrzanych ciał sprawiał, że wewnątrz zrobiło się
nieznośnie gorąco. Miałam tak wielką chęć zaczerpnąć świeżego
powietrza, że aż mnie korciło, by wyjść na taras i chwilę pomarznąć.
To jednak byłoby ryzykowne – mógł mnie tam dopaść jakiś miłośnik
gadki szmatki. W środku mogłam przynajmniej ciągle się
przemieszczać.
Impreza nie została ogłoszona formalnie balem matrymonialnym,
ale łatwo było odnieść przeciwne wrażenie. Wystarczyło spojrzeć na
Afrodytę przyprowadzającą kolejne osoby pod nos nowego Zeusa,
Strona 9
rozpartego na tronie zajmowanym dawniej przez jego ojca. Tron był
złoty i mocno ostentacyjny. Ojcu może i pasował, za to synowi – ani
trochę. Niby nie mnie to oceniać, ale nowemu Zeusowi zupełnie
brakowało władczości i charyzmy poprzednika. Pomyślałam, że jeśli
nie będzie ostrożny, piranie Olimpu zeżrą go żywcem.
– Zeusie! – zaćwierkała Afrodyta. Zdążyła wykonać tyle kursów w
stronę tronu i z powrotem, że miałam czas dobrze przyjrzeć się jej
jasnoczerwonej sukience. Kreacja opinała wysportowaną sylwetkę
Afrodyty, mocno kontrastując barwą z jej bladą karnacją i blond
włosami. Tym razem Afrodyta wlokła przed tron młodego białego
chłopaka o ciemnych włosach. Nie rozpoznałam go, a to oznaczało,
że albo był jakimś znajomym czy dalszym krewniakiem, albo
spotkał go wątpliwy zaszczyt występowania w roli kolejnej
sekszabaweczki. Afrodyta, przepychając się przez tłum, uśmiechała
się promiennie do Zeusa.
– Koniecznie musisz poznać Ganimedesa!
– Psyche. – Mało nie podskoczyłam ze strachu, słysząc tuż za sobą
głos matki. Z trudem przykleiłam sobie do twarzy nieszczery
uśmiech.
– Witaj, matko.
– Unikasz mnie.
– Nic podobnego – skłamałam. – Poszłam tylko po drinka. – Na
dowód uniosłam szklankę.
Moja matka nieufnie zmrużyła oczy. W odróżnieniu od Afrodyty,
rozpaczliwie chwytającej się resztek młodości, pozwoliła sobie na
starzenie się z godnością. Wyglądała dokładnie na tę osobę, którą
była, a więc na białą kobietę po pięćdziesiątce, o ciemnych włosach
i bezbłędnym wyczuciu stylu. Przystrajała się przy tym władzą, tak
jak inni biżuterią z klejnotami. Ktokolwiek spojrzał na Demetrę,
zaraz czuł się spokojniejszy. Wiedział, że ma przed sobą kogoś, kto
nad wszystkim zapanuje.
To tej aurze, która ją otaczała, moja matka zawdzięczała tytuł.
Pracując nad własnym publicznym wizerunkiem, brałam z niej
przykład – nawet jeśli postawiłam na nieco inny image.
Doświadczenie szybko nauczyło mnie, że lepiej wtapiać się w
otoczenie, niż wyróżniać się i tym samym wystawiać na cel.
Strona 10
– Chodź, Psyche. – Matka wzięła mnie pod ramię i pociągnęła w
stronę tronu. – Przedstawię cię Zeusowi.
– Już się poznaliśmy – odparłam zgodnie z prawdą. Nieraz
miałam z nim do czynienia w przeszłości. Przedstawiono nas sobie
dziesięć lat wcześniej, gdy moja matka została Demetrą. Wtedy i
jeszcze przed kilkoma miesiącami był po prostu Perseuszem,
dziedzicem tytułu Zeusa. Na moje oko nie był takim drapieżcą jak
jego zmarły ojciec. Daleko mu było do niego. Nie oznaczało to
jednak, że nie był drapieżcą wcale. Dorastał w końcu w górnym
mieście, ociekającym blichtrem gnieździe żmij. Nikt nie uchowa się
tam długo, jeśli nie ma w sobie choć trochę potwora.
Matka chwyciła mnie mocniej za ramię.
– W takim razie poznacie się jeszcze raz – powiedziała, ściszając
głos. – Tym razem zostaniecie sobie przedstawieni, jak należy.
Spojrzałyśmy obie na Zeusa, który ledwie obrzucił wzrokiem
Ganimedesa.
– Nie wygląda mi na kogoś, kto ma chęć poznawać kogokolwiek –
wycedziłam.
– Bo nie poznał jeszcze ciebie.
Aż parsknęłam śmiechem. Sama znałam swoje mocne strony i
wiedziałam, że owszem, jestem ładna, ale daleko mi do obłędnie
pięknych sióstr. Moim prawdziwym atutem był umysł, tymczasem
nie zapowiadało się, by Zeus umiał go docenić.
I jeszcze jedno – nie miałam najmniejszej ochoty zostać Herą.
Kłopot w tym, że nie liczyło się to, czego chcę ja. Matka miała
plan, a ja nadawałam się do jego realizacji najlepiej spośród jej
niezamężnych córek. Zresztą wiedziałam, że trochę dramatyzuję.
Naprawdę można skończyć gorzej, niż zostając jedną z
Trzynaściorga. Jako Herze jakiekolwiek realne niebezpieczeństwo
groziłoby mi wyłącznie ze strony Zeusa. Tymczasem ten Zeus nie
miał przynajmniej reputacji przemocowca.
Zdobywając się na kolejny wymuszony uśmiech, pozwoliłam
matce prowadzić się w stronę świecidełkowatego tronu i jego
posiadacza. Gdy znalazłyśmy się tuż za Afrodytą i Ganimedesem,
Zeus nas zauważył. Nie uśmiechnął się, ale zbył Afrodytę gestem, a
w jego niebieskich oczach pojawił się cień zainteresowania.
Strona 11
– Wystarczy – rzucił sucho.
Błąd.
Afrodyta natychmiast odwróciła się w naszą stronę. Posłała mi
lekceważące spojrzenie, po czym zwróciła się do mojej matki. W
myślach często nazywałam je rywalkami, ale to niedopowiedzenie –
słowo to zupełnie nie oddawało bezmiaru nienawiści między nimi.
– Demetro, kochana – zaczęła Afrodyta. – Wiem przecież, że tej
córki nie będziesz tu swatać. – Ostentacyjnie powiodła wzrokiem po
moim ciele. – Bez urazy, Psyche, ale nie jesteś materiałem na Herę.
Tu trzeba kogoś… w innym typie. Na pewno rozumiesz – rzuciła w
moją stronę z przesłodzonym uśmiechem, który nie uczynił jej słów
ani trochę mniej jadowitymi. – Jeśli chcesz, służę planem
sylwetkowym dla poszukujących – dodała zaraz. – W sam raz na
czas, gdy ja szukam im kogoś odpowiedniego.
Po prostu urocze… Nawet nie próbowała być subtelna.
Nie miałam szansy na ripostę, bo nim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć, matka ścisnęła mnie mocniej za ramię i sama z
olśniewającym uśmiechem zwróciła się do Afrodyty.
– Kochana, bywasz na salonach nie od wczoraj. Umiesz chyba
wychwycić aluzję. Zeus już ci podziękował. Rozumiem, że
odtrącenie boli, ale głowa do góry. Może lepiej zajmij się
aranżowaniem kolejnego małżeństwa dla Aresa? Wiesz, znajdź jakiś
niezbyt ambitny cel…
Ares był już chyba po osiemdziesiątce i jedną nogą w zaświatach.
Nic dziwnego więc, że na słowa mojej matki oczy Afrodyty
zapłonęły gniewem.
– Właściwie to…
– A o czym tu rozmawiamy? – spytała nagle wysoka, ciemnowłosa
biała kobieta. Wparadowała pomiędzy Afrodytę a Demetrę ze
śmiałością, na którą pozwalają sobie wyłącznie członkowie rodziny
Kasios. I oto miałyśmy przed sobą Eris, córkę poprzedniego Zeusa i
siostrę obecnego. Chwiała się lekko na nogach, jakby za dużo
wypiła, ale z jej oczu biła niezmącona alkoholem przenikliwa
inteligencja. A zatem grała.
Moja matka i Afrodyta natychmiast wyprężyły się na baczność i
jakby na komendę uznały, że w ich dobrze pojętym interesie jest
Strona 12
zachowywać się grzecznie. Łatwo było to zauważyć.
– Eris – zagaiła Afrodyta – wyglądasz olśniewająco! Jak zawsze.
Mówiła prawdę. Eris, jak to miała w zwyczaju, założyła długą
czarną sukienkę z sięgającym niemal pępka dekoltem w serek i
rozcięciem poniżej biodra, sprawiającym, że przy każdym
stawianym kroku widać było jej nogę. Jej ciemne włosy opadały na
ramiona falami, które zdawały się naturalne, ułożone bez
najmniejszego wysiłku. To tylko dowód, ile tak naprawdę musiały ją
kosztować starania.
Na komplement Afrodyty odpowiedziała szerokim uśmiechem.
– Afrodyto. – Karmazynowe wargi Eris wygięły się w sposób,
który przyprawił mnie o zimny dreszcz. – Jak zawsze cudownie cię
widzieć.
Potem zwróciła się w moją stronę, ochlapując przy tym trunkiem
z kieliszka moją matkę i Afrodytę. Pachnący lukrecją napój poplamił
ich kreacje – odpowiednio zieloną i czerwoną – a obie kobiety z
krzykiem odskoczyły do tyłu.
– O nie! – Eris, bezbłędnie odgrywając szczere zmartwienie,
przycisnęła dłoń do piersi. – Na bogów, najmocniej was
przepraszam! Chyba za dużo wypiłam. – Zachwiała się lekko. Moja
matka natychmiast do niej przyskoczyła i podtrzymała ją za łokieć.
Mało nie zderzyła się przy tym z Afrodytą, która próbowała zrobić
to samo. Cóż, nikt nie chce, żeby siostra Zeusa upadła przy
wszystkich na parkiet. Byłby wstyd, zrobiłaby się scena i
prawdopodobnie zaraz byłoby po imprezie.
I matka, i Afrodyta były tak zajęte podpieraniem Eris, że nie
zauważyły, jak ta… puszcza do mnie oko. Gdy tylko nasze
spojrzenia się spotkały, ruchem głowy dała mi znać, żebym uciekała,
póki mam szansę.
O co tu chodzi?
Nie zamierzałam jednak czekać, aż ktoś mi powie. Widziałam, że
Afrodyta ma już na końcu języka coś jadowitego pod adresem mojej
matki, a ta szykuje się do starcia i nie zamierza pozostać jej dłużna.
Te dwie potrafiły ujadać na siebie godzinami.
Zerknęłam w stronę Zeusa, ale ten akurat rozmawiał o czymś
ściszonym głosem z Ateną. No cóż. Skoro to dla matki takie ważne,
Strona 13
aby przedstawić mu mnie „jak należy”, będzie musiała poszukać
innej okazji. Tamtego wieczora nie miało nam to być dane. A może
po prostu szukałam pretekstu, by stamtąd zwiać… O matkę nie
zamierzałam się martwić. Wiedziałam, że da sobie radę z Afrodytą.
Miała w końcu lata wprawy.
– Przepraszam – wymamrotałam pod nosem. – Muszę skorzystać z
łazienki.
Nikt nie zwrócił uwagi na moje słowa i szczerze mówiąc,
dokładnie na to liczyłam. Ruszyłam przed siebie pomiędzy
smokingami i kosztownymi sukniami. Pośród feerii kolorów kamieni
szlachetnych i luksusowej biżuterii starałam się niezauważona
przemykać naprzód. Czułam się przy tym, jakby postacie z
wiszących na ścianach portretów śledziły każdy mój ruch. Z każdego
obrazu patrzyło któreś z grona Trzynaściorga – jakby komukolwiek
trzeba było przypominać, kto rządzi tym miastem.
Jeszcze miesiąc wcześniej portretów było tylko jedenaście, do
tego jedna pusta rama czekająca na nową Herę. Potem jednak
pojawił się i wielki nieobecny – Hades. Jego mroczny wizerunek
wyraźnie kontrastował ze znacznie pogodniejszymi wyobrażeniami
pozostałych. Sportretowany Hades patrzył spode łba tak samo jak
ten prawdziwy – wtedy, gdy zechciał się pojawić wśród ludzi. Swoją
drogą, żałowałam, że go nie ma. Jego samego nie było mi
szczególnie brak, ale wraz z nim pojawiłaby się Persefona. Z siostrą
u boku znacznie lepiej znosiłam tego typu imprezy. Odkąd została
panią dolnego miasta i przestała się pojawiać na przyjęciach
górnego, wizyty w Wieży Dodony stały się dla mnie znacznie
bardziej nużące.
A jeśli zostałabym Herą, byłoby jeszcze gorzej.
Nie rozwodziłam się dłużej nad tą myślą. Nie było sensu się tym
zamartwiać: nie wiedziałam przecież, jaki plan uknuła moja matka, i
nie sposób było przewidzieć, czy Zeus okaże się na niego podatny.
Tymczasem w kącie sali dostrzegłam stojących przy wysokim stoliku
Hermes, Dionizosa i Helenę Kasios. Wyglądało na to, że grają w
jakąś pijacką grę. Chociaż oni jedni dobrze się tam bawili. Cóż,
łatwo o to, gdy nie jest się zagrożonym, a tych troje pośród gierek o
Strona 14
władzę i niewidocznych pułapek czuło się jak ryby w wodzie. Czy
raczej rekiny.
Mogłam udawać, że jestem do nich podobna. Całkiem nieźle mi to
wychodziło. Wiedziałam jednak, że nigdy nie będę poruszać się w
tych kręgach tak instynktownie jak oni.
Nie zwalniając kroku, pchnęłam drzwi i wyszłam do holu. Było
tam znacznie spokojniej. Godziny pracy dawno minęły, a impreza
toczyła się tylko na najwyższym piętrze wieżowca. Korytarze
zdążyły opustoszeć. Na całe szczęście.
Szybko mijałam kolejne pary drzwi przysłoniętych zasłonami
sięgającymi od sufitu aż po podłogę. W ich pobliżu zawsze czułam
się nieswojo, a w nocy – w szczególności. Nie potrafiłam uwolnić się
od poczucia, że ktoś za nimi na mnie czyha. Szłam, nie oglądając się
za siebie, choć dobiegający za mną miarowy stukot przyprawiał mój
instynkt o wycie. Wewnętrzny głos krzyczał „uciekaj!”, ale ja
wiedziałam swoje. Słyszałam jedynie echo własnych kroków. Stąd
wrażenie, że ktoś za mną szedł.
Nie było potrzeby zrywać się do biegu.
Nie miałam szans uciec ani przed sobą samą, ani przed
niebezpieczeństwem czyhającym na mnie w sali balowej.
W łazience nie zamierzałam się spieszyć. Oparłam dłonie na
umywalce i oddychałam głęboko. Cudownie byłoby też ochlapać
sobie twarz zimną wodą, ale to nie wchodziło w grę. Nie
doprowadziłabym potem makijażu do ładu, a powrót na salę z
choćby najmniejszą skazą w wyglądzie uczyniłby ze mnie łatwy cel
ataków. A gdybym została Herą, byłoby tylko gorzej. Ci krwiożercy
nigdy nie daliby mi spokoju. Wiedziałam, że już teraz jestem nie
taka, jak trzeba. Zbyt milkliwa, zbyt okrągła, zbyt zwyczajna…
– Przestań! – Powiedzenie tego na głos nieco mnie uspokoiło.
To ich obelgi, nie moje myśli! Wiele pracy kosztowało mnie, by
zacząć je od siebie odróżniać, ale udało mi się. Zdusiłam w sobie
jadowite, toksyczne głosy, z którymi zmagałam się jako nastolatka.
Teraz już rzadko dawały o sobie znać – tylko wtedy, gdy wmuszano
mi taką jak dziś porcję tego, co na Olimpie uchodziło za
doskonałość.
Pięć oddechów. Powolne wdechy. Jeszcze wolniejsze wydechy.
Strona 15
Po piątym znów poczułam się nieco bardziej sobą. Uniosłam
głowę, wciąż jednak unikałam przyglądania się swojemu odbiciu. Na
Olimpie zwierciadła nie mówiły prawdy, nawet jeśli ich kłamstwa
istniały tylko w mojej głowie. Lepiej było ich unikać.
Ostatni oddech, po czym opuściłam względnie bezpieczną
przestrzeń łazienki i ruszyłam z powrotem na imprezę. Liczyłam na
to, że moja matka i Afrodyta zdążyły już skończyć swoją pyskówkę
albo przeniosły się z nią w inne miejsce. Nie chciałam z powrotem
dać się wciągnąć w scenę, którą urządziły, jednak chowanie się po
korytarzach do końca imprezy nie wchodziło w grę. Nie
zamierzałam pokazać Afrodycie, że jej słowa jakkolwiek mnie
dotknęły.
Gdy uszłam korytarzem ledwie parę kroków, zorientowałam się,
że nie jestem tam sama. Od strony wind nierównym krokiem zbliżał
się do mnie mężczyzna. W pierwszym odruchu zamierzałam
zignorować go i iść dalej na imprezę. To jednak oznaczałoby, że
przez całą drogę czułabym go za sobą. Natychmiast też by się
zorientował, że usilnie go unikam. Trudno byłoby udawać, że jest
inaczej, gdy na korytarzu nie było poza nami dwojgiem nikogo.
Nawet w słabym świetle widziałam, że nie wygląda najlepiej. Był
chyba podpity. Pewnie trochę przesadził na „biforku”.
Z wewnętrznym westchnieniem przybrałam na powrót swój
publiczny wizerunek. Zwróciłam się w stronę mężczyzny i z
uśmiechem pozdrowiłam go skinieniem dłoni.
– Późne entrée? – zagaiłam.
– Coś w tym stylu.
Jasna cholera. Od razu się zorientowałam, że znam ten głos! W
unikanie jego właściciela wkładałam sporo wysiłku. Był nim Eros.
Syn Afrodyty i jej człowiek w terenie.
Przypatrywałam mu się nieufnie, gdy wyłaniał się z półmroku i
zbliżał do mnie. Ten wysoki blondyn był równie zjawiskowy, jak
jego matka. Jego włosy kręciły się w sposób, który u kogo innego
nazwałabym uroczym. Rysy Erosa były jednak zbyt męskie, by jego
wygląd można było określić tym słowem. Syn Afrodyty nie był
„uroczy”, był za to wysoki i atletycznie zbudowany. Nawet drogi
garnitur nie dawał rady skryć potężnych mięśni jego ramion i rąk.
Strona 16
Facet o budowie maszyny do zabijania i twarzy, której nie oparłby
się posąg z kamienia. Niezły zestaw.
W oko wpadła mi zaraz plamka na jego białej koszuli.
– To krew? – spytałam, mrużąc oczy.
Eros, zerknąwszy w dół, zaklął pod nosem.
– Myślałem, że nie ma już śladu.
Nad taką odpowiedzią nie było co się rozwodzić. Chciałam jak
najszybciej się od niego oddalić. A jednak nie umiałam odejść bez
słowa.
– Utykasz – zauważyłam.
Powłóczył wyraźnie nogą i nie dlatego, że był pijany – mówił o
wiele zbyt wyraźnie, żeby był pod wpływem alkoholu.
– Nie utykam – odpowiedział Eros swobodnie. Kłamstwo
przychodziło mu z łatwością.
Utykał niemal na pewno, a na koszuli miał krew. Wiedziałam
dobrze, co to oznacza: tuż przed naszym spotkaniem na polecenie
Afrodyty brutalnie się z kimś obszedł. Ani z nim, ani z nią nie
chciałam mieć do czynienia, a jednak nie potrafiłam nie spytać.
– To twoja krew?
Eros przyjrzał mi się z bliska. Jego niebieskie oczy nie zdradzały
choćby krzty emocji.
– To krew innej ładnej dziewczyny, która zadawała zbyt wiele
pytań.
Strona 17
2. Psyche
Eros Ambrosia uważa, że jestem ładna!
Natychmiast odsunęłam od siebie tę bezużyteczną, za to mocno
ryzykowną myśl.
– Uznam to za żart – odparłam, choć wiedziałam swoje. Tak było
rozsądniej. Nie ma na Olimpie nic bardziej niebezpiecznego, niż być
ładną dziewczyną, która narazi się Afrodycie na tyle, aby ta nasłała
na nią swojego syna.
A już zwłaszcza ładną dziewczyną, która mogłaby pokrzyżować
jej plany co do wyboru kolejnej Hery.
– Wcale nie żartuję.
Nie umiałam ocenić, czy Eros mówi serio, ale lepiej było być
ostrożną, niż potem żałować. Jedno wiedziałam na pewno: nie miał
ochoty na rozmowę, a spędzanie w jego towarzystwie więcej czasu,
niż to konieczne, mogłoby okazać się wyjątkowo złym pomysłem.
Już miałam wydukać jakąś wymówkę, która pozwoli mi schronić się
z powrotem w łazience do czasu, aż Eros się oddali, ale znów wyszło
inaczej.
– Jeśli na sali zobaczą, że coś ci jest, komuś jeszcze przyjdzie do
głowy cię dobić. Pełno tam wrogów twoich i twojej matki.
Nie musiałam mu tego tłumaczyć. Sam z pewnością wiedział, że
na widok jakiejkolwiek oznaki słabości zaraz zbiegają się drapieżcy.
Na moje słowa uniósł brew.
– Przejmujesz się tym?
– Nie – odpowiedziałam. I taka była prawda. Jestem po prostu
głupia i nie wiem, kiedy ugryźć się w język. Zresztą Eros był, jaki
był, ale podobnie jak ja nie wybrał sobie losu dziecka jednej z
Trzynaściorga. – Ale nie jestem też socjopatką – dodałam zaraz. –
Dlatego ci pomogę.
– Niepotrzebna mi twoja pomoc – rzucił Eros, po czym odwrócił
się i ruszył z powrotem w stronę wind.
Strona 18
– A jednak i tak ci ją proponuję – odparłam i zaraz ruszyłam za
nim.
Zanim umysł zdążył temu zapobiec, moje ciało samo postanowiło
zrobić pierwszy krok. A zaraz potem kolejne. Z każdą sekundą
byłam coraz dalej od względnego bezpieczeństwa imprezy. Kiedy
zdecydowałam wsiąść do windy, miałam poczucie, że od tego
wyboru nie ma odwrotu. Bardzo chciałam wierzyć, że moje obawy
są przesadzone, ale aż za dobrze znałam reputację Erosa. Uchodził
za brutalnego i bardzo, bardzo niebezpiecznego.
Splotłam ręce, walcząc ze sobą, by nie zacząć bezsensownie
trajkotać.
Zjechaliśmy tylko kilka pięter, po czym Eros poprowadził mnie
przez szklano-stalową przestrzeń biurową ku drzwiom, które łatwo
ustąpiły pod naporem jego dłoni. Dopiero gdy znaleźliśmy się w
środku, zorientowałam się, że zabrał mnie do elegancko urządzonej
łazienki. Jej styl był taki, jak całej Wieży Dodony, minimalistyczny:
czarne płytki na posadzce, kilka kabin, wyłożony ceramiką prysznic
i trzy umywalki o misach ze stali nierdzewnej. Przy drzwiach
ustawiono nawet dwa wyglądające na wygodne krzesła i niewielki
stolik.
– Nieźle znasz ten budynek… – skomentowałam zaskoczona.
– Moja matka często załatwia coś u Zeusa.
Ciężko przełknęłam ślinę.
– Na górze też są łazienki – zauważyłam.
Na górze, a więc bliżej względnego bezpieczeństwa.
– Tam nie ma apteczek, tu są – odparł Eros, sięgając do szafki pod
jedną z umywalek. Schylając się, skrzywił się boleśnie.
– Usiądź, bo się przewrócisz – poleciłam. Przyszłam tu przecież,
żeby mu pomóc, nie po to, by patrzeć, jak się męczy. Eros o dziwo
nie spierał się ze mną i usłuchał. Kuśtykając, podszedł do jednego z
krzeseł i opadł na siedzisko.
Całej tej sytuacji nie należało przesadnie analizować.
Postanowiłam skupić się na zadaniu. Zamierzałam szybko ustalić, na
ile poważnie Eros jest ranny, jakoś go opatrzyć, a potem wracać na
salę, zanim matka każe mnie szukać. Mogłaby wpaść na ten pomysł
szybko, zważywszy, że gdy ostatni raz córka zniknęła z oczu
Strona 19
Demetry w tym budynku, skończyło się to jej wyprawą za Styks i
rzuceniem się w objęcia Hadesa.
Nie ma co, musiałam się streszczać.
W szafce pod umywalką rzeczywiście leżała apteczka. Sięgnęłam
po nią, odwróciłam się i zamarłam.
– Co robisz? – Nie zapanowałam nad piskliwym tonem głosu.
– Coś nie tak? – Eros przystanął ze zdjętą do połowy koszulą.
Wszystko było nie tak! Pochodziliśmy z tych samych kręgów,
więc ocierałam się o tego faceta od lat, ale dotąd zawsze widywałam
go nieskazitelnego, wymuskanego i perfekcyjnego. Na imprezach
pojawiał się zawsze bez skazy – aż trudno było uwierzyć, że ktoś tak
idealny może naprawdę istnieć.
Teraz nie wyglądał jak odległy ideał. O nie – wydawał się aż
nadto rzeczywisty. Trudno też było mi odgradzać się od niego
myślami i zbywać jako „niebezpiecznego playboya”, gdy miałam tuż
przed sobą to wyrzeźbione przez bogów ciało. Widoczne na twarzy
zmęczenie czyniło go tylko jeszcze bardziej pociągającym. Nie
wiedziałam, czy później nie będzie mi głupio, ale w tamtej chwili
dosłownie zabrakło mi tchu.
Panika. To musiała być panika, nie żaden pociąg do niego!
Przecież to niemożliwe! Nie on!
– Rozbierz się.
Pod białym materiałem koszuli zauważyłam plątaninę bandaży.
Widocznie ktoś – zapewne sam Eros – próbował już opatrzyć rany.
Posłał mi teraz czarujący uśmiech, minimalnie tylko zmącony
bólem.
– Myślałem, że chcesz, żebym się rozebrał.
– Nie, dzięki… – wybąkałam nie bez trudu. Po moim
pieczołowicie wypracowanym wizerunku nagle nie było śladu.
– Wszystkie inne tylko na to czekają.
Jego arogancja o dziwo mnie uspokoiła. Wzięłam oddech i
posłałam mu dokładnie takie spojrzenie, jakie należało się za ten
tekst. Droczyć się mogłam. W tym akurat byłam dobra. Całe dorosłe
życie przerzucałam się wymyślnymi uszczypliwościami z ludźmi
takimi jak on.
Strona 20
– Żalisz się czy chwalisz? Wiesz, chcę mieć jasność, żeby
odpowiednio zareagować.
Eros się roześmiał.
– Dobre.
– Staram się – odparłam, po czym zmarszczyłam brwi. –
Myślałam, że to w nogę coś ci się stało.
– To tylko stłuczenie. – Uśmiech Erosa zrobił się jakby jeszcze
bardziej uwodzicielski. – Chcesz, żebym spodnie też zdjął?
O nie. Już rozebranie się z koszuli wystarczyło, żebym poczuła się
przy nim mocno nieswojo. Zdecydowanie nie chciałam, żeby zrzucał
z siebie cokolwiek jeszcze. Chyba zajęłabym się żywym ogniem. O
ile natychmiast nie umarłabym z zażenowania, Eros miałby na mnie
potężnego haka.
– W żadnym razie – odpowiedziałam stanowczo.
Eros, zdjąwszy koszulę do końca, westchnął ciężko.
– Szkoda.
– Przeżyjesz – odparłam, przyglądając się jego piersi i kładąc
apteczkę na stole.
Bandaż zdążył się już gdzieniegdzie poluzować. W miejscu, gdzie
koszula zetknęła się z krwią, widać było czerwone smugi. Co mu się
stało? Bił się z krzewem różanym czy co?
– Te opatrunki trzeba wymienić.
– Śmiało. – Eros oparł się na krześle i zamknął oczy.
Miałam już kąśliwie skomentować to, że zrzuca na mnie całą
robotę, ale gdy uchyliłam pierwszy opatrunek, odeszła mi ochota na
zaczepki.
– Erosie, tu jest pełno krwi – powiedziałam tylko. Nie umiałam
ocenić, na ile poważne są obrażenia, bo dość skutecznie przysłaniały
je bandaże i krew. Dostrzegłam jednak tyle, że w niektórych
miejscach krwotok nadal nie ustał.
– Powinnaś zobaczyć tamtego – odparł Eros, nie otwierając oczu.
Potwierdził tym samym moje podejrzenia. Czy „tamten” w ogóle
jeszcze żył? Nie było po co dopytywać. Samo to, że Eros się tu
pojawił, oznaczało, że wykonał powierzone mu zadanie.
Jakiekolwiek ono było.