Rekrutacja - Caroline Grimwalker

Szczegóły
Tytuł Rekrutacja - Caroline Grimwalker
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Rekrutacja - Caroline Grimwalker PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Rekrutacja - Caroline Grimwalker PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Rekrutacja - Caroline Grimwalker - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Ty­tuł ory­gi­nału: Re­kry­te­rin­gen Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba Co­py­ri­ght © Ca­ro­line Grim­wal­ker, 2023 This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023 Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń ­ska Re­dak­cja: Aneta Tka­czyk Ko­rekta: Ma­ria Ar­mata ISBN 978-87-0236-613-6 Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com Wszel­kie po­do­bień ­stwo do osó b i zda­rzeń jest przy­pad­kowe. Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K tel:691962519 www.gyl­den­dal.dk www.wor­dau­dio.se Strona 5 Spis treści PROLOG Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 15 GRUDNIA 2014 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 19 GRUDNIA 2014 Remiza strażacka, stacja 100, Borlä nge 24 MARCA 1985 Sąd Rejonowy w Malmö 19 GRUDNIA 2014 Szpital w Lund WIOSNA 1988 LUB 1989 Sąd Rejonowy w Malmö 19 GRUDNIA 2014 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Sąd Rejonowy w Malmö 19 GRUDNIA 2014 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 19 GRUDNIA 2014 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Folkså ngsgatan 300, Malmö MAJ 1998 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö WIGILIA 2014 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 31 GRUDNIA 2014 Szkoła Lindä nge, Malmö 12 STYCZNIA 1999 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 3 STYCZNIA 2015 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 4 STYCZNIA 2015 Zakład przejściowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 5 STYCZNIA 2015 Strona 6 Zakład przejściowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 6 STYCZNIA 2015 Zakład przejściowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 9 STYCZNIA 2015 Zakład przejściowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 2 LUTEGO 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Zakład przejściowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 28 LUTEGO 2015 Oddział Bukowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 28 LUTEGO 2015 Przybudó wka, zakład karny Hinseberg, Frö vi 3 MARCA 2015 Folkså ngsgatan 300, Malmö 2 PAŹ DZIERNIKA 2000 Zakład karny Hinseberg, Frö vi 5 MARCA 2015 Oddział Bukowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 6 MARCA 2015 Oddział Bukowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 28 KWIETNIA 2015 Oddział Bukowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 29 KWIETNIA 2015 Izolatka, zakład karny Hinseberg, Frö vi 30 KWIETNIA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Przybudó wka, zakład karny Hinseberg, Frö vi 3 MAJA 2015 Oddział Bukowy, zakład karny Hinseberg, Frö vi 7 MAJA 2015 Lundagå rd, Lund 18 WRZEŚ NIA 2007 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Centralna stró żó wka, zakład karny Hinseberg, Frö vi 22 MAJA 2015 Triangeln, Lugnet, Malmö 1 LISTOPADA 2007 Bä sta Bilexperten, Norra Grä ngesbergsgatan, Malmö 23 GRUDNIA 2007 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Strona 7 Spacerniak oddziału Bukowego, zakład karny Hinseberg, Frö vi 1 CZERWCA 2015 Zakład karny Hinseberg, Frö vi 30 CZERWCA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Zamek, zakład karny Hinseberg, Frö vi 3 LIPCA 2015 Głó wna brama, zakład karny Hinseberg, Frö vi 4 LIPCA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Vä stra Hamnen, Malmö 4 LIPCA 2015 Vä stra Hamnen, Malmö 5 LIPCA 2015 SATS, Vä stra Hamnen, Malmö 8 LIPCA 2015 Vä stra Hamnen, Malmö 9 LIPCA 2015 Port lotniczy w Malmö , Sturup 9 LIPCA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Maniyafushi, Malediwy 9 LIPCA 2015 Maniyafushi, Malediwy 9 LIPCA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion North Beach, Maniyafushi, Malediwy 10 LIPCA 2015 Maniyafushi, Malediwy 10 LIPCA 2015 Vä stra Hamnen, Malmö 12 LIPCA 2015 Vä stra Hamnen, Malmö 13 LIPCA 2015 Videdal, Malmö 13 LIPCA 2015 Amadeo Auto, Videdal, Malmö 13 LIPCA 2015 Kamieniołom Knivså sens, Dalby 13 LIPCA 2015 Strona 8 Zamek Marsvinsholm, Ystad 13 LIPCA 2015 SUB-MH, Skania 13 LIPCA 2015 Poziom minus trzy, SUB-MH, Skania 13 LIPCA 2015 Poziom minus pięć, SUB-MH, Skania 13 LIPCA 2015 Poziom minus pięć, SUB-MH, Skania 14 LIPCA 2015 Poziom minus pięć, SUB-MH, Skania 15 LIPCA 2015 Poziom minus pięć, SUB-MH, Skania 20 LIPCA 2015 Poziom minus pięć, SUB-MH, Skania 23 LIPCA 2015 Poziom minus trzy, SUB-MH, Skania 23 LIPCA 2015 Poziom minus trzy, SUB-MH, Skania 23 LIPCA 2015 Domek myśliwski, zamek Marsvinsholm, Skania 23 LIPCA 2015 Warsztat, SUB-MH, Skania 24 LIPCA 2015 Grand Hotel, Sztokholm 26 LIPCA 2015 Weranda, Grand Hotel, Sztokholm 27 LIPCA 2015 Rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Kwatera Głó wna, rezerwat przyrody Huvududden, Skania 10 SIERPNIA 2015 Rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Południowe nabrzeże, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Ołtarz ofiarny, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Rotunda, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Rotunda, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 10 SIERPNIA 2015 Strona 9 Rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 11 SIERPNIA 2015 Magazyn broni, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 11 SIERPNIA 2015 Strzelnica, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 11 SIERPNIA 2015 Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 11 SIERPNIA 2015 Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 Gabinet, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 Gabinet, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 Wioska, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Wioska, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 Salon, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 12 SIERPNIA 2015 Wysepka Pera 13 SIERPNIA 2015 Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 13 SIERPNIA 2015 Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 13 SIERPNIA 2015 Rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 14 SIERPNIA 2015 Poziom minus trzy, SUB-MH, Skania 16 SIERPNIA 2015 Caixa Café, Palma de Mallorca 30 SIERPNIA 2015 Oddział o zaostrzonym rygorze, zakład karny Kumla 3 WRZEŚ NIA 2015 Posłowie Opowieść Danuty „Danusi” Sławickiej (pó źniej Galicz) Podziękowania Strona 10 Dla mo­jej babci i jej sió str: Kry­styny, Stasi, Da­nuty, Ha­liny i Marty Sła­wic­kich (nu­mer obo­zowy w Oświę­ci­miu: 72312). Ma­jąc za sobą tak silne ko­biety, ła­two jest trzy­mać głowę wy­soko. Strona 11 PROLOG Rezydencja, rezerwat przyrody Huvududden, Ekerö 15 GRUDNIA 2014 Paul Kon­rad z chy­trym uśmiesz­kiem bie­rze czarny pen­drive. – Dzięki, Fe­lix – mówi, wkła­da­jąc go do portu w kom­pu­te­rze. – Sia­dajże. Kiedy gruby męż­czy­zna na­wi­guje przez menu kom­pu­tera, jego ję­zyk szybko po­ru­sza się mię­dzy war­gami. Fe­lix Näslund, nie­dawno zre­kru­to­wany kie­row­nik do spraw bez­pie­czeń­stwa taj­nego obozu tre­nin­go­wego w re­zer­wa­cie przy­rody Hu­vu­dud­den i bar­dzo do­brze przy­jęty świeży na­ry­bek w  or­ga­ni­za­cji Krew i  Zie­mia Pół­nocy, roz­gląda się po urzą­dzo­nym z  prze­py­chem biu­rze. Z tru­dem udaje mu się ode­rwać wzrok od po­zła­ca­nego po­pier­sia Adolfa Hi­tlera, zaj-­ mu­ją­cego ho­no­rowe miej­sce na ma­ho­nio­wej półce i pod­świe­tlo­nego dwoma re­flek­tor­kami. – Dzięki – od­po­wiada Fe­lix, po­pra­wia­jąc oku­lary, które zsu­nęły mu się nieco z nosa. – Jest tam wszystko, o co pan pro­sił, pa­nie Kon­rad. – No, mam na­dzieję. – Paul Kon­rad bębni pal­cami w po­wierzch­nię biurka, gdy dane ła­dują się do kom­pu­tera. – A czy było… trudno? – Co pan ma na my­śli? – Jezu, Fe­lix, mów do mnie na „ty”. A  mam na my­śli to, że… nie są to chyba in­for­ma­cje, które leżą na ulicy? Fe­lix Näslund przy­po­mina tro­chę sępa, kiedy po jego twa­rzy roz­lewa się sze­roki uśmiech. – Prawdę mó­wiąc, ad­resy do­mowe wszyst­kich osób z  li­sty wła­śnie tam leżą. Mniej wię-­ cej… – Ale  – stwier­dza Kon­rad, prze­wi­ja­jąc dwoma pal­cami po płytce kom­pu­tera, a  jego brwi uno­szą się przy ko­lej­nych na­zwi­skach co­raz wy­żej – prze­cież tu cho­dzi o ce­le­bry­tów. Przy-­ naj­mniej w więk­szo­ści. Za oknem truchta w  dwu­sze­regu dzie­się­ciu mię­śnia­ków z  ogo­lo­nymi gło­wami. Fe­lix od-­ chyla się do tyłu w skó­rza­nym fo­telu, za­kłada nogę na nogę i opiera ręce na ko­la­nie, za­nim od­po­wie: – Szwe­cja wciąż jest otwar­tym spo­łe­czeń­stwem, zdzi­wiłby się pan, ile się można do­wie-­ dzieć, wy­ko­rzy­stu­jąc je­dy­nie za­sadę jaw­no­ści da­nych. Można bez żad­nych py­tań za­żą­dać ad-­ re­sów wszyst­kich uchodź­ców miesz­ka­ją­cych w  kraju. A  je­śli cho­dzi o  zdraj­ców na­rodu, w więk­szo­ści wy­pad­ków wy­star­czy pro­ste wy­szu­ki­wa­nie na Eniro. Paul Kon­rad wy­bu­cha śmie­chem tak ser­decz­nym, że jego wielki brzuch za­czyna pod­ska­ki-­ wać. Strona 12 – To nie­wia­ry­godne, Fe­lix – mówi po­woli. – Zu­peł­nie nie­wia­ry­godne. Za­pada na chwilę ci­sza, kiedy Kon­rad prze­wija in­for­ma­cje. Po kilku mi­nu­tach w końcu jest za­do­wo­lony, wy­ciąga pa­mięć z kom­pu­tera i po­daje Fe­li­xowi przez biurko. – Włóż to do sejfu. Żoł­nie­rze za­częli się już zjeż­dżać i  mają przed sobą sporo szko­leń. Wczo­raj do­sta­li­śmy też ko­lejną do­stawę broni.  – Paul Kon­rad pod­nosi się i  staje z  za­ło­żo-­ nymi z tyłu rę­kami, po­dzi­wia­jąc zło­cone po­pier­sie. – Stary do­bry Adolf miał dużo świet­nych po­my­słów. Ale kiedy opad­nie pył po tym, co zro­bimy, noc krysz­ta­łowa z ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego ósmego roku bę­dzie jak pierd­nię­cie w ko­smo­sie. Pu­ka­nie do drzwi spra­wia, że ob­raca się na pię­cie. – Tak? Przez próg prze­cho­dzi ro­sły męż­czy­zna z głową wilka wy­ta­tu­owaną na przed­ra­mie­niu. – Jak długo mamy tym ra­zem trzy­mać Larsa w ciu­pie? Na twa­rzy Paula Kon­rada po­ja­wia się cień. – Co za cho­lerny pi­jak. Ni­gdy się nie na­uczy. Przy­jaź­nimy się od pie­przo­nych czter­dzie­stu lat, a on wciąż kła­pie dzio­bem, kiedy tylko wleje w sie­bie cho­ciaż o kro­pelkę za dużo wódki. – Lars? – pyta Fe­lix. Paul Kon­rad ma­cha ręką przed twa­rzą, tak jakby to imię było uprzy­krzoną mu­chą. – Taka łajza. Ale znam go pra­wie całe ży­cie. Wiesz, jak to jest: za fajny, żeby go wy­wa­lić, a za głupi, żeby go cał­kiem przy­jąć. Czło­wiek z  ta­tu­ażem chrząka zna­cząco, pod­no­sząc za­ci­śniętą pięść do ust. Paul Kon­rad wzdy­cha. – Niech się jesz­cze po­mę­czy dzień albo dwa. Daj mu wodę, ale nic in­nego. W końcu chyba na­wet on zro­zu­mie, że nie może byle komu ga­dać o tym, co tu ro­bimy, tylko dla­tego, że po-­ stawi mu kie­li­cha. Ol­brzym krótko kiwa głową i znika. – O czym my tu…? – pyta Paul Kon­rad, wy­raź­nie zi­ry­to­wany, że mu prze­rwano. – Noc krysz­ta­łowa – od­po­wiada nie­pew­nie Fe­lix Näslund. W oczach Kon­rada znów po­ja­wia się wy­raz roz­ma­rze­nia. – Wła­śnie, tak. Coś ci po­wiem, Fe­lix. Kiedy wpro­wa­dzimy nasz plan w ży­cie, Adolf Hi­tler bę­dzie pa­trzył na nas z nieba. A to, co zo­ba­czy, bar­dzo mu się spodoba. Strona 13 LoKeCHAT, 139ss915149131615ss92125.onion Trick­ste­r_1: > Mia­łeś czas, żeby spoj­rzeć na pro­po­zy­cję w spra­wie Trick­ste­r_6? HVC: > Tak Trick­ste­r_1: > Jest ide­alna, prawda? HVC: >Tak Trick­ste­r_1: > Do­brze, że się zga­dzamy. Re­je­stry pu­bliczne to to­talny chaos, dzię­kujmy bo­gom za czasy sprzed kom­pu­te­ry­za­cji. Resztę mo­żemy po pro­stu do­dać albo usu­nąć. Mu­szę po­wie­dzieć, że je­stem bar­dzo za­do­wo­lony z T6, która ją zna­la­zła. HVC: > Ktoś do trumny? Trick­ste­r_1: >Do­brze się składa… w związku z wy­pad­kiem z ze­szłego ty­go­dnia. Czy mam zie­lone świa­tło dla dal­szej re­kru­ta­cji? HVC: > Tak Strona 14 Areszt śledczy, zakład karny Fosie, Malmö 19 GRUDNIA 2014 – Co ona tu od­wala? – Gdy­bym miał cho­ciaż blade po­ję­cie o tym, dla­czego te głąby ro­bią to, co ro­bią, moja praca by­łaby znacz­nie przy­jem­niej­sza. Kla­wiszka, która za­dała py­ta­nie, chi­cho­cze ci­cho w od­po­wie­dzi. Ale Ina Far­kas leży da­lej. Pró­buje nie do­pu­ścić do tego, by ci idioci wci­snęli się mię­dzy nią a  tę chwilę. Może to być ostatni spo­kojny mo­ment przez bar­dzo długi czas. Na­wet przez dzie­sięć lat. A może przez całe ży­cie. Mi­kro­sko­pijna pa­lar­nia aresztu robi się dużo więk­sza, kiedy pa­trzy się na nią wła­śnie z tej per­spek­tywy. Schody są po­kryte szarą gru­dniową breją, która prze­do­stała się mię­dzy ścia-­ nami bu­dynku. Stop­nie wrzy­nają się w grzbiet, ale to nic nie szko­dzi. Niebo tam w gó­rze jest ja­sno­błę­kitne, a chmury to tylko cien­kie, po­szar­pane war­stewki. Jak wy­głod­niałe du­sze let-­ nich spa­sio­nych cu­mu­lu­sów. Je­śli pa­trzy pro­sto w górę, pra­wie nie wi­dzi ścian bu­dynku. – Ej – od­zywa się ten, który nie uważa, że ro­bota kla­wi­sza jest naj­lep­sza na świe­cie – je­śli ma coś być z tego ja­ra­nia, to mu­sisz się po­śpie­szyć. – Głos ma rów­nie ostry jak li­nię szczęki. – Po cho­lerę tu w ogóle le­żysz? – do­daje dziew­czyna. Bo to „tu­taj” jest wszyst­kim, co mam… Nic jed­nak nie mówi. Ina przy­ci­ska miękką paczkę pa­pie­ro­sów John Si­lver do brzu­cha i da-­ lej wpa­truje się w niebo, opie­ra­jąc tył głowy o naj­wyż­szy z czte­rech stopni pro­wa­dzą­cych pro­sto w po­żół­kłą ce­glaną ścianę. Tak to wła­śnie bywa, gdy się cią­gle prze­bu­do­wuje i do­bu-­ do­wuje, a  po­tem znowu prze­bu­do­wuje i  roz­bu­do­wuje miej­sca, w  któ­rych można za­my­kać lu­dzi. Przy­ci­ska pa­zno­kieć kciuka do kółka na po­ży­czo­nej za­pal­niczce. Prze­zro­czy­sty czer-­ wony pla­stik. Na­peł­niony do po­łowy bu­ta­nem. Po­ja­wia się na­gle wspo­mnie­nie jej i  Ne­veny. Sie­dzą na za­nie­dba­nej par­ko­wej ławce w wonną let­nią noc i na zmianę na­peł­niają usta ga­zem z jed­no­ra­zo­wej za­pal­niczki z na­dru-­ kiem z na­zwą sta­cji ben­zy­no­wej. Po­tem za­pa­lają pło­mień i wy­dmu­chują nad nim gaz, uda­jąc groźne smoki. Ne­ve­nie udaje się zio­nąć ogniem na nie­szczę­sną, prze­la­tu­jącą po­krę­co­nym to­rem ko­mar­nicę, która pada na zie­mię osma­lona i za­mor­do­wana. – Kurwa, Ina, tego się nie WCIĄGA. Zbie­rasz tylko w ustach. Ne­vena omal się nie prze­wraca ze śmie­chu, kiedy Ina przy­pad­kowo za­ciąga się ga­zem i przez parę mi­nut z tru­dem utrzy­muje pion. Ina prze­łyka ślinę, za­gryza zęby, wi­dzi, że za chwilę zgnie­cie trzy­maną w  ręce paczkę, i zmu­sza się do tego, żeby od­pę­dzić wspo­mnie­nia. Ssa­nie na ni­ko­tynę jest po­tężne. Jak ota­cza­jąca ciało me­ta­lowa siatka o  du­żych oczkach, którą ktoś wło­żył jej pod skórę i  która te­raz po­mału, po­mału się kur­czy. Do­piero wtedy, Strona 15 kiedy za­ci­ska się tak mocno, że z  Iny za chwilę zrobi się mie­lonka, wkłada do ust jed­nego z po­zba­wio­nych fil­tra pa­pie­ro­sów i pod­nosi głowę na tyle, by za­pa­lić go za sku­loną dło­nią. Drobne, słod­kie pa­proszki ty­to­niu przy­kle­jają się pod wargą, ale za­miast je prze­żuć, jak po-­ cząt­kowo za­mie­rza, gło­śno je wy­pluwa. W kie­runku kla­wi­szy. Dziew­czyna wznosi oczy do nieba. Mój Boże. Kla­wi­sze. Ina sie­dzi tu od mie­siąca, ale już przy­po­mina ra­so­wego prze­stępcę. Jak ich na­zy­wała jesz­cze mie­siąc temu? Ko­le­gami? Za­ciąga się głę­boko. Uno­szący się dym, pie­kące płuca. Głowa, która od razu robi się lżej­sza i w któ­rej po­ja­wia się te­raz dziwna myśl: czy za­re­je­stro­wała coś z tego, co zo­ba­czyła pierw-­ szy raz, gdy le­żała tak na scho­dach, ga­piąc się we wszech­świat? Może pod­świa­do­mie? Wtedy mie­ściła się w każ­dym ra­zie na jed­nym schodku. W pie­przo­nym pu­dle po bu­tach. Bie­rze ko­lej­nego ma­cha i pod­skórna siatka ro­śnie o je­den roz­miar. Wszystko staje się bar-­ dziej mięk­kie. – Te, Si­néad  – woła straż­niczka.  – Po­śpiesz się tro­chę, do­bra? Mu­sisz jesz­cze zdą­żyć się prze­brać. Si­néad. Fajne. Tego jesz­cze nie sły­szała. Faj­nie bę­dzie zrzu­cić szare wię­zienne ciu­chy i za­ło­żyć wła­sne ubra­nia. Ina siada. Od ni­ko-­ tyny kręci jej się w  gło­wie  – to wła­śnie dla­tego trzeba jak naj­dłu­żej cze­kać przed za­pa­le-­ niem, przy­jem­ność jest wtedy znacz­nie więk­sza. Uśmie­cha się do kla­wiszki, która wy­daje się tego nie za­uwa­żać. Jesz­cze trzy krót­kie ma­chy, po­tem zgniata żar mię­dzy pal­cami i pstryka pe­tem w stronę sze­ro­kiego na metr, wy­peł­nio­nego pia­skiem be­to­no­wego słupa wy­la­nego w ziemi. Pu­dło. Po dro­dze do środka, kiedy ma od­dać fa­ce­towi za­pal­niczkę, mar­kuje cia­łem szybki ruch, tak jakby miała mu sprze­dać prawy sier­powy, ale za­trzy­muje się kilka cen­ty­me­trów od jego twa­rzy. Ten nie po­trafi po­wstrzy­mać się od uniku i  Ina wi­dzi wście­kłość w  jego oczach, kiedy ona się uśmie­cha i  wy­ciąga do niego rękę z  za­pal­niczką jak mała, grzeczna aresz-­ tantka. Straż­nik wię­zienny zbu­do­wany jest jak czołg, a ścię­gna na jego szyi zdra­dzają, że za-­ mie­rza się ze­mścić, kiedy kla­wiszka kła­dzie rękę na jego ra­mie­niu. – Olej ją. Wrzuć ją tylko do celi. Jej ciem­no­brą­zowy koń­ski ogon jest gruby jak przed­ra­mię Iny i  sprę­ży­ście pod­ska­kuje, kiedy pod­kre­śla to, co po­wie­działa, zde­cy­do­wa­nym ski­nie­niem głowy. Ja­sne, że są tro­chę bar­dziej spięci niż zwy­kle, my­śli Ina. Nie­cały rok temu w Fo­sie zda­rzyła się ostat­nia ucieczka. W sa­mego syl­we­stra. Zbliża się rocz­nica, wstyd za­czyna więc wy­ła­zić na po­wierzch­nię. Ina bar­dzo się sta­rała po­wstrzy­my­wać swoją wolę walki przez całą de-­ kadę. Od czasu, kiedy prze­kro­czyła gra­nicę i wpa­dła w ot­chłań, z któ­rej tak na­prawdę ni­gdy się nie wy­do­stała. Ale te­raz? Kiedy ży­cie po­szło tą drogą? Nie, zde­cy­do­wa­nie nie ma już po-­ wodu, by nie po­zwa­lać we­wnętrz­nemu po­two­rowi rzą­dzić tak, jak ma ochotę. Ina nie ugina się pod spoj­rze­niem fa­ceta i nie od­wraca wzroku. Nie cofa się ani o cal. Co z tego, że jest zbu­do­wany jak czołg. Ona też. * Strona 16 Pod­czas po­wrotu z pa­larni nie do­cho­dzi do bójki – co ma swoje do­bre i złe strony. Faj­nie by było wy­rzu­cić z sie­bie tro­chę fru­stra­cji, ale prze­cież za dwie go­dziny ma być w są­dzie. Cie-­ ka­wie by­łoby się tam po­ja­wić ze spuch­niętą wargą i po­si­nia­czoną twa­rzą. Choć w su­mie – ja-­ kie by to miało zna­cze­nie? Ina już wie, co się wy­da­rzy. Aby po­zbyć się na­pię­cia, od razu rzuca się na pod­łogę w celi. Robi sto pom­pek i dwie­ście przy­sia­dów, za­nim przy­stąpi do przy­go­to­wań. Na przy­krę­co­nej do ściany pry­czy z  pian­ko­wym ma­te­ra­cem o  kwa­śnym za­pa­chu, ob­cią-­ gnię­tym po­krow­cem w  ko­lo­rze szczyn, leży ubra­nie, które Char­lotta Da­vén, jej po­ważna, lecz nieco zdez­o­rien­to­wana ad­wo­katka, przy­nio­sła z jej domu. Ina sięga po to, co znaj­duje się na wierz­chu, przy­gląda się temu scep­tycz­nie i par­ska. O tym mo­żesz za­po­mnieć. Ko­stium. Ołów­kowa spód­nica, bluzka i  ża­kiet, wszystko w  róż­nych od­cie­niach nie­bie-­ skiego. Ina ku­piła te ciu­chy w  pa­nice, kiedy zdała so­bie sprawę, że do­stała pracę w  po­li­cji i  wy-­ obra­żała so­bie, że śled­czy tak wła­śnie wy­glą­dają. Pro­fe­sjo­nal­nie. Po­waż­nie. Do­ro­śle. Nie mi-­ nęło wiele dni, a znów cho­dziła w dżin­sach, bluzce na ra­miącz­kach i kow­boj­kach, jak zwy­kle. Nie­któ­rzy ko­le­dzy za­częli ją na­zy­wać sze­ry­fem. Jezu, na­prawdę wy­daje się, jakby to było wieki temu. Ci­ska ko­stium na przy­mo­co­wane w  rogu biurko i  da­lej prze­gląda odzież. Na szczę­ście Char­lot­cie udało się za­pa­ko­wać też parę czar­nych spodni i ob­ci­słą czarną bluzkę polo. Ja­sna sprawa, w  tym ze­sta­wie bę­dzie wy­glą­dać jak zło­czyńca, ale… prze­cież ona te­raz jest zło-­ czyńcą. Tak więc wszystko wy­gląda tak, jak trzeba. Ale co­kol­wiek bę­dzie lep­sze niż tamte eme­ryc­kie ciu­chy. Szok, że kie­dyś w  ogóle je ku­piła… Göran, lekko po­ły­sku­jący chrząszcz, miesz­ka­jący w rogu za mi­ską ustę­pową – która, po­dob­nie jak wszystko inne tu­taj, wy­ra­sta pro­sto ze ściany  – stoi bez ru­chu, kiedy Ina sma­ruje się ta­nim, zo­sta­wia­ją­cym lep­kie białe ślady dez­odo­ran­tem z kio­sku w aresz­cie i się prze­biera. – Za co ga­ru­jesz? – spy­tała go pierw­szego dnia. Wciąż nie od­po­wie­dział, więc chyba za coś po­waż­nego. * Z aresztu do sądu re­jo­no­wego sa­mo­cho­dem je­dzie się tylko dwa­dzie­ścia mi­nut. Cie­kawe, że po le­d­wie mie­siącu za krat­kami pa­trzy na świat jak na obcy kra­jo­braz. Tak jakby ni­gdy nie była jego czę­ścią. Na­prawdę cho­dziła po uli­cach tego mia­sta? Wolna? Wy­daje się to nie­rze-­ czy­wi­ste. Pra­wie nie­moż­liwe. Chmury za­częły za­cze­piać się o  sie­bie na nie­bie, tak jakby zbie­rały siły przed na­stępną lo­dową na­wał­nicą, a wiatr cią­gle tę­żeje. Prze­jeż­dżają obok po­ste­runku po­li­cji i Ina wi­dzi, jak Anki, by­stra dziew­czyna, która chciała szybko piąć się po stop­niach ka­riery, wy­cho­dzi przez drzwi. Przy­trzy­muje jedno skrzy­dło, żeby przy­stoj­niak Amir ze swoją wy­pie­lę­gno­waną brodą mógł się scho­wać, za­nim prze-­ wróci go po­dmuch lo­do­wa­tego wia­tru. Wy­gląda na rów­nie wście­kłego jak po­goda i wita się z  Anki tylko lek­kim ski­nie­niem głowy. Anki owija się szczel­nie kurtką i  ru­sza w  drogę, gdzie­kol­wiek się spie­szy. Lu­dzie, z któ­rymi nor­mal­nie Ina spo­ty­ka­łaby się w po­koju so­cjal-­ Strona 17 nym na ka­wie. Z któ­rymi mi­ja­łaby się przy kse­ro­ko­piarce. Któ­rych pro­si­łaby o po­moc przy ja­kichś trud­nych de­ta­lach. Gdyby nie wła­śnie ta­kie… trudne de­tale, nie sie­dzia­łaby te­raz na tyl­nym sie­dze­niu ra­dio-­ wozu. Może w ra­dio­wo­zie, ale z przodu. Co ja ta­kiego na­ro­bi­łam? Kiedy tylko ta myśl po­ja­wia się w jej gło­wie, ude­rza mocno skro­nią o boczną szybę. Raz, dwa, trzy razy. Wy­noś się stąd. Na­tych­miast. Za­nim mnie osła­bisz. Jest, jak jest. Mło­dzik za kie­row­nicą pa­trzy na nią w lu­sterku i Ina usi­łuje za­ha­mo­wać im­puls, żeby na niego wark­nąć. W końcu zgo­dził się nie za­ku­wać jej w kaj­danki. Całe szczę­ście, że do­jeż­dżają na miej­sce kilka mi­nut póź­niej. Wy­gląda na to, że chcą ją wpro­wa­dzić głów­nym wej­ściem. Serce bije jej nieco szyb­ciej, kiedy wy­siada z czar­nego sa-­ mo­chodu pro­wa­dzona przez dwójkę no­wych kla­wi­szy. Czy oni wszy­scy mu­szą wy­glą­dać do-­ kład­nie tak samo? Wy­cio­sane z gra­nitu pod­bródki, fryz na jeża i lo­do­wate spoj­rze­nie u fa­ce-­ tów, włosy spięte w ogon ro­bo­czego ko­nia, wy­raź­nie za­ry­so­wane brwi i głę­bo­kie do­łeczki wo­kół ust u dziew­czyn. Ina pa­trzy w górę na po­nury, sza­ro­brą­zowy bu­dy­nek i czuje przy­pływ ad­re­na­liny. Bie­rze głę­boki od­dech. W oknie nieco wy­żej ktoś wy­gląda zza po­żół­kłej za­słony. – Mogę jesz­cze za­ja­rać? – pyta sto­ją­cego naj­bli­żej pod­bródka i wy­ciąga z kie­szeni spodni paczkę John Si­lve­rów. „No com­pro­mise”, brzmi na­pis na paczce. Tak jest, do­kład­nie. Straż­nik od­wraca swój ze­ga­rek ze szczot­ko­wa­nego sza­ro­nie­bie­skiego me­talu i gapi się na niego z kwa­śną miną, pa­trząc py­ta­jąco na ko­legę, który wzru­sza ra­mio­nami i wy­ciąga za­pal-­ niczkę. Tym ra­zem z zie­lo­niut­kiego pla­stiku. Jest za pięt­na­ście dzie­siąta, a poza lek­kim wia-­ ter­kiem wo­kół sądu jest spo­koj­nie i ci­cho. Tym ra­zem Ina za­pala pa­pie­rosa od razu. Pró­buje osła­bić dzia­ła­nie ad­re­na­liny. Kiedy straż­nicy my­ślą, że odej­dzie parę me­trów na bok, ona pod­cho­dzi o kilka stopni wy­żej w stronę wej­ścia, po­woli przy­klęka, od­wraca się i kła­dzie na ple­cach. Ach. Znacz­nie le­piej. – A ty co, do cho­lery, tu­taj wy­pra­wiasz? Głosy kla­wi­szy od­da­lają się. Za­wsze tak jest, kiedy to robi. Ina ściąga wargi i  wy­pusz­cza dym w chmury jak trans­atlan­tycki pa­ro­sta­tek. Ka­mienne schody są zimne i twarde, na­wet przez zi­mową kurtkę. Coś mo­krego prze­do­staje się do wnę­trza no­gawki i  wy­wo­łuje gę­sią skórkę, gów­niane uczu­cie. – Nie stój tak, pod­nieś ją, do cho­lery! – Tro­chę za późno uda­wać wa­riatkę. Halo!… pa­ra­graf siódmy masz już dawno za sobą. To prawda. Udo­wod­nił, że NIE je­stem umy­słowo chora. Nie­spo­kojne, sy­czące, zde­ner­wo­wane głosy. Ina od­wraca się jed­nak od nich i sku­pia spoj-­ rze­nie na zi­mo­wym nie­bie. Tu jest te­raz tylko ona. Tylko ona. Jej pa­pie­ros. Blade niebo. Prze­la­tu­jąca obok mewa. A może go­łąb. Ktoś sztur­cha ją bu­tem i mówi sce­nicz­nym szep­tem: – No, wsta­waj! Jej pa­pie­ros. Jej niebo. I ona. Strona 18 Wtedy przez tu­mult, który naj­wy­raź­niej wy­wo­łała, prze­bija się coś in­nego. Cienki, wy­soki gło­sik. – Mamo, dla­czego ta pani leży na scho­dach? Ina pod­nosi głowę. Kilka me­trów da­lej, na chod­niku, stoi dziew­czynka w wieku czte­rech czy pię­ciu lat, mocno trzy­ma­jąc mamę za rękę. Ma na so­bie tę­czową zi­mową kurtkę i pa­su-­ jące do niej wy­so­kie buty. Loki wy­stają na wszyst­kie strony spod czer­wo­nej czapki. Słodka jak miód. Mama mam­ro­cze coś o tym, że pani pew­nie się prze­wró­ciła, ale po­patrz, ktoś już jej po-­ maga. Ina uśmie­cha się do dziew­czynki, a kiedy kla­wi­szom w końcu udaje się z tru­dem pod­nieść ją ze scho­dów, pa­pie­ros wy­pada jej z dłoni. Pani. No, niech bę­dzie. Przy­naj­mniej nie po­wie­działa „pan”. To już coś. Strona 19 Remiza strażacka, stacja 100, Borlänge 24 MARCA 1985 Kiedy styka się z pierw­szym prze­stęp­stwem, ma za­le­d­wie je­den dzień. Jak zwy­kle o tej po-­ rze roku na dwo­rze leży osiem­na­ście me­trów śniegu, przez który wszy­scy mu­szą się prze-­ bi­jać, przez sie­dem­dzie­siąt ki­lo­me­trów nio­sąc na ple­cach młod­sze ro­dzeń­stwo, żeby do­trzeć do szkoły. Szkoła, rzecz ja­sna, znaj­duje się w są­sied­niej gmi­nie, albo na­wet w Fin­lan­dii. Ale Ina – któ­rej wciąż z brzu­cha zwisa pół­me­trowa, za­krwa­wiona, ciem­no­nie­bie­ska pę­po­wina – ma cie­pło i przy­tul­nie w swoim pu­dle po bu­tach, które ktoś po­sta­wił na scho­dach. Oczy­wi­ście tego nie pa­mięta, poza tym, co czło­wiek so­bie wy­ob­raża, gdy już wy­słu­cha wy­star­cza­jąco wiele razy opo­wie­ści o  so­bie jako nie­mow­laku. Prze­dziwne, jak two­rzy się dzięki temu wspo­mnie­nia. Wy­ob­raża so­bie na­wet to zi­mowe niebo, ciemne, czy­ste i pełne mi­ga­ją­cych gwiazd. Wy­ob­raża so­bie fak­turę brud­no­ró­żo­wej szmaty, w którą jest za­wi­nięta i którą czuć lekko ben­zyną. Kartkę sze­lesz­czącą na brzu­chu. Męż­czy­zna, który ją znaj­duje, wła­śnie koń­czy nocną zmianę. Na­zywa się Ro­ine An­ders­son i zde­cy­do­wa­nie od zbyt wielu lat pra­cuje jako stra­żak. Po­szedł wziąć po­ranną ga­zetę i po-­ chyla się przed szcze­liną w drzwiach, kiedy sły­szy dziwny dźwięk. Z po­czątku nie ro­zu­mie, co to jest. Ktoś drę­czy kota? Pro­stuje się, trzy­ma­jąc w ręku „Bor-­ länge Tid­ning”. Robi krok w kie­runku szkla­nych drzwi i lekko prze­krzy­wia głowę, tak jakby to mo­gło spra­wić, że bę­dzie le­piej sły­szał. Drugą ręką przy­gła­dza swoje ciem­no­szare wąsy w stylu de­tek­tywa Ma­gnum. Nie, to nie kot. Alarm? Nie, też nie. Kiedy przy­ci­ska dłoń do szyby, żeby le­piej wi­dzieć, za­uważa przed re­mizą ślady, które już pra­wie za­sy­pał śnieg. Tylko tro­chę śwież­sze od in­nych. I wła­śnie wtedy wszystko staje się ja­sne. Mój Boże. Na scho­dach leży małe dziecko. Ga­zeta wy­pada mu z rąk, gdy gwał­tow­nym ru­chem otwiera drzwi i wpusz­cza do środka ką­sa­jący chłód wcze­sno­wio­sen­nej nocy. Te­raz już tego dźwięku nie da się po­my­lić z żad­nym in­nym – to nie­mowlę. To wrzesz­czy Ina. Ogła­sza, że tu­taj jest. Że chce do środka. Dwa dni póź­niej Ro­ine przy­nosi do tej sa­mej re­mizy naj­śwież­sze wy­da­nie tej sa­mej po­ran-­ nej ga­zety i czyta wy­wiad ze sobą, w któ­rym opo­wiada o tym wszyst­kim i zdra­dza, ja­kim to było dla niego szo­kiem. Kto to sły­szał, żeby zda­rzały się ta­kie rze­czy? Chyba tylko w  ba-­ śniach. To jed­nak nie baśń. To ży­cie Iny i wła­śnie tak się za­czyna. Jak w pie­przo­nej po­wie­ści Dic-­ kensa. Bez ro­dzi­ców i bez szans. W tym sa­mym ar­ty­kule, w któ­rym Ro­ine An­ders­son mówi, że ni­gdy w ży­ciu nie sły­szał, by dziecko tak roz­pacz­li­wie wrzesz­czało, kiedy wno­sił je do re­mizy, a wszy­scy stra­żacy ze-­ brali się wo­kół brą­zo­wego pu­dła po bu­tach z ma­leń­kim nie­mow­la­kiem, można prze­czy­tać, że Inę naj­pierw za­wie­ziono do szpi­tala w  Bor­länge, po­tem da­lej do szpi­tala w  Falu, gdzie Strona 20 stwier­dzono, że do­piero co się uro­dziła, jest cał­ko­wi­cie wy­gło­dzona, a jej pę­po­wina zo­stała od­cięta czymś, co zu­peł­nie się do tego nie nada­wało. Jed­nak oka­zało się, że jest zdrowa i w do­brym hu­mo­rze, kiedy tylko usu­nięto jej ośli­zgłą przy­wieszkę, za­pro­po­no­wano mleko dla nie­mow­ląt i odziano w be­cik z nie­bie­skim logo urzędu wo­je­wódz­kiego. Na zdję­ciu, któ­rym opa­trzono ar­ty­kuł, wi­dać Inę le­żącą z piąst­kami za­ci­śnię­tymi na buzi, śpiącą w  prze­zro­czy­stym pla­sti­ko­wym kojcu. Na in­nym zdję­ciu Ro­ine An­ders­son trzyma kartkę przy­piętą na jej piersi: Ma na imię Ha­lina. Jest Po­lką! To ser­duszko nie na wiele się przy­daje. Ar­ty­kuł w „Bor­länge Tid­ning” koń­czy się wy­po­wie­dzią ko­biety z opieki spo­łecz­nej i po­li-­ cjanta, mó­wią­cych o  tym, jak to zda­rze­nie jest po­tworne i  po­ważne. O  tym, że tak małe dzieci są nie­sły­cha­nie wraż­liwe na wa­runki po­go­dowe. Że po­trze­bują bli­sko­ści, je­dze­nia i mi­ło­ści. Że to wiel­kie szczę­ście, iż małą zna­lazł nie kto inny, kto może nie miałby tak wiel-­ kiego serca, tylko wła­śnie Ro­ine An­ders­son i jego we­soła kom­pa­nia. I o tym, że ustawa o ro-­ dzi­cach na­kłada obo­wią­zek opie­ko­wa­nia się swoim dziec­kiem, a uchy­la­nie się od tego obo-­ wiązku jest ka­ralne. Po­nie­waż jed­nak karą jest w  ta­kim wy­padku ode­bra­nie dziecka, Ina uważa, że osoba, która ją zo­sta­wiła, nie czuła się nią spe­cjal­nie za­gro­żona. Bo nie­za­leż­nie od tego, kto ją po­rzu­cił – mama, tata, może ja­kiś zde­men­ciały star­szy krewny – to wła­śnie tego chciał: po­zbyć się jej. Je­den je­dyny dzień. Tyle wy­trzy­mała z nią jej ro­dzina, za­nim wy­rzu­ciła ją na świat, by ra-­ dziła so­bie sama. Nic dziw­nego, że już na pierw­szym w ży­ciu zdję­ciu mocno za­ci­ska pię­ści. Bo wie, że niebo już jej o tym po­wie­działo. Mimo że ar­ty­kuł koń­czy się in­for­ma­cją o po­szu­ki­wa­niach jej bli­skich – a na­wet skie­ro­wa-­ nym do nich ape­lem – nikt się po nią nie zgła­sza.