Prawdziwy cud - SPARKS NICHOLAS

Szczegóły
Tytuł Prawdziwy cud - SPARKS NICHOLAS
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Prawdziwy cud - SPARKS NICHOLAS PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Prawdziwy cud - SPARKS NICHOLAS PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Prawdziwy cud - SPARKS NICHOLAS - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NICOLAS SPARKS Prawdziwy cud Rhettowi i Valerie Little, wspanialym ludziom, wspanialym przyjaciolom PODZIEKOWANIA Jak zwykle zaczynam od podziekowan dla mojej zony Cathy za jej wsparcie podczas tworzenia tej powiesci. Wylacznie dzieki niej udaje mi sie cokolwiek osiagnac.Musze tez podziekowac moim dzieciom: Milesowi, Ryanowi, Landonowi, Lexie i Savannah. Coz moge powiedziec? Kazde z was jest zeslanym mi darem niebios i jestem dumny z was wszystkich. Theresie Park, mojej agentce, naleza sie dlugie brawa za wszystko, co dla mnie robi. Gratulacje z okazji otwarcia nowej agencji - Park Literary Group (dla was wszystkich, marzacych o karierze pisarza). Mam zaszczyt nazywac cie moja przyjaciolka. Jamie Raab, moj redaktor, zasluguje na wdziecznosc nie tylko za sposob, w jaki redaguje moje ksiazki, lecz rowniez za pokladane we mnie zaufanie. Nie wiem, do czego doszedlbym bez ciebie, dziekuje za twoja wielkodusznosc i zyczliwosc. Lany Kirshbaum i Maureen Egen to przyjaciele i koledzy, jestem zaszczycony, mogac z nimi pracowac. Sa po prostu najlepsi w swojej dziedzinie. Skladam rowniez serdeczne podziekowania Denise Dinovi, nie tylko za filmy, ktore nakrecila na podstawie moich ksiazek, ale i za rozmowy telefoniczne, zawsze w odpowiedniej chwili, zawsze umilajace mi dzien. Dziekuje Howiemu Sandersowi i Dave'owi Parkowi, moim agentom z UTA, oraz Richardowi Greenowi z CAA. Lynn Harris i Mark Johnson, ktorzy pomogli stworzyc na podstawie Pamietnika wspanialy film, takze zasluguja na wyrazy wdziecznosci. Dzieki, ze nigdy nie straciliscie wiary w te powiesc. Specjalne slowa podziekowania naleza sie Francisowi Greenburgerowi. On wie za co -mam wobec niego dlug wdziecznosci. I na koniec pragne zlozyc podziekowania tym, ktorzy pracuja ciezko za kulisami i przez lata stali sie dla mnie rodzina: Emi Battaglia, Ednie Farley i Jennifer Romanello z dzialu reklamy. Sa to rowniez: Flag (swietna robota przy okladce), Scott Schwimer (moj prawnik), Harvey - Jane Kowal, Shannon O'Keefe, Julie Barer oraz Peter McGuigan. Mam szczescie, ze moge pracowac z takimi wspanialymi ludzmi. ROZDZIAL PIERWSZY Jeremy Marsh siedzial razem z pozostalymi widzami w studiu, majac wrazenie, ze wyjatkowo wyroznia sie z tlumu. Byl jednym z zaledwie kilku mezczyzn, ktorzy uczestniczyli w programie na zywo tego grudniowego popoludnia. Ubrany oczywiscie na czarno, o ciemnych kedzierzawych wlosach, jasnoniebieskich oczach i z modnym kilkudniowym zarostem w kazdym calu wygladal na nowojorczyka, ktorym byl. Chociaz przygladal sie uwaznie gosciowi na scenie, udawalo mu sie obserwowac ukradkiem atrakcyjna blondynke, ktora zajmowala miejsce trzy rzedy wyzej. Jego zawod czesto wymagal podzielnosci uwagi. Byl dziennikarzem sledczym, poszukujacym tematu, a blondynka po prostu siedziala na widowni wsrod innych osob. Mimo to jako zawodowy obserwator nie mogl nie zauwazyc, jak kapitalnie wygladala w dzinsach i trykotowej bluzce z odkrytymi plecami i ramionami. Mowiac jezykiem dziennikarskim, i o to chodzi.Odwrociwszy od niej wzrok, sprobowal z powrotem skupic uwage na gosciu programu. Facet sprawial co najmniej dziwaczne wrazenie. Jeremy stwierdzil, ze w ostrym swietle reflektorow w studiu telewizyjnym mezczyzna, utrzymujacy, ze slyszy glosy zza grobu, wyglada, jak gdyby cierpial na zaparcie. Przybral ton falszywej zazylosci, zachowujac sie, jakby wszyscy w studiu byli jego rodzina lub bliskimi przyjaciolmi. O dziwo, chyba ogromna wiekszosc oniemialych z wrazenia widzow - lacznie z atrakcyjna blondynka oraz kobieta, do ktorej sie zwracal - uwazala go za istny dar niebios. Co ma sens, pomyslal Jeremy, poniewaz tam wedruja nasi utraceni bliscy. Duchy zza grobu zawsze otaczala jasna anielska poswiata, emanowal z nich wielki spokoj. Jeremy nigdy nie slyszal, by medium przekazywalo wiadomosci z innego, goretszego miejsca. Niezyjacy bliski nigdy nie wspominal, ze, na przyklad, pieka go na roznie lub gotuja w kotle wypelnionym olejem silnikowym. Jednakze Jeremy zdawal sobie sprawe, ze jest cynikiem. Poza tym musial przyznac, ze jest to calkiem niezle przedstawienie. Timothy Clausen byl dobry - znacznie lepszy od wiekszosci szarlatanow, o ktorych Jeremy pisal od wielu lat. -Wiem, ze to trudne - powiedzial do mikrofonu Clausen - ale Frank przekazuje ci za moim posrednictwem, ze nadszedl czas, bys pozwolila mu odejsc. Kobieta, do ktorej mowil z tak ostentacyjna empatia, wygladala tak, jakby miala za chwile zemdlec. Byla po piecdziesiatce, miala na sobie bluzke w zielone paski, jej kedzierzawe rude wlosy sterczaly nieposlusznie we wszystkie strony. Tak mocno zaciskala dlonie, ktore trzymala na wysokosci piersi, ze az jej palce zbielaly. Clausen umilkl i przycisnal dlon do czola, wsluchujac sie znowu w glosy z "tamtego swiata", jak to okreslil. W ciszy widzowie zgodnie pochylili sie do przodu. Wszyscy wiedzieli, co teraz nastapi. Byla to juz trzecia osoba sposrod publicznosci, ktora wybral dzisiaj Clausen. Nic dziwnego, ze byl jedynym gosciem wystepujacym w popularnym talk -show. -Pamietasz list, ktory ci przyslal? - spytal. Przed smiercia? Kobieta z trudem chwytala powietrze. Czlonek ekipy telewizyjnej przysunal mikrofon jeszcze blizej jej ust, by wszyscy telewidzowie mogli ja wyraznie slyszec. -Tak, ale skad pan moze wiedziec o...? - wyjakala. Clausen nie pozwolil jej dokonczyc. -Pamietasz jego tresc? - spytal. -Tak - wychrypiala kobieta. Skinal glowa, jak gdyby sam przeczytal list. -Bylo tam o przebaczeniu, prawda? Siedzaca na kanapie gospodyni programu, najpopularniejszego popoludniowego talk - show w Ameryce, przenosila spojrzenie z Clausena na kobiete i z powrotem. Wyraznie byla zdumiona i jednoczesnie zadowolona. Wystepy mediow podnosily zawsze ogladalnosc programu. Gdy kobieta na widowni skinela twierdzaco glowa, Jeremy zauwazyl, ze rozmazany tusz zaczal splywac jej po policzkach. Kamery zrobily najazd na twarz, by pokazac to wyrazniej. Telewizja dzienna wykorzystujaca w pelni swoje dramatyczne mozliwosci. -Ale skad pan moze...? - powtorzyla kobieta. -On mowi tez o twojej siostrze - powiedzial cicho Clausen. - Nie tylko o sobie. Kobieta wpatrywala sie w niego jak oslupiala. -Twojej siostrze Ellen - dodal. Na te slowa kobieta wybuchnela w koncu chrapliwym placzem. Lzy trysnely jej z oczu jak z automatycznego spryskiwacza. Clausen - opalony i zadbany, w czarnym garniturze, gladko uczesany, tak ze kazdy wlosek byl na swoim miej scu - kiwal przez caly czas glowa jak jedna z tych maskotek, ktore umieszcza sie na desce rozdzielczej. Widzowie gapili sie na kobiete w kompletnej ciszy. - Frank zostawil ci cos jeszcze, prawda? Cos z waszej przeszlosci. Mimo ze w studiu telewizyjnym panowala wysoka temperatura, spowodowana cieplem wydzielanym przez reflektory, kobieta wyraznie zbladla. W rogu, poza widoczna czescia studia, Jeremy dostrzegl producenta, ktory podniosl do gory palec, krecac nim w kolko. Zblizala sie przerwa na reklamy. Clausen niemal niezauwazalnie rzucil okiem w tamta strone. Chyba nikt poza Jeremym nie zwrocil na to uwagi i dziennikarz zastanawial sie czesto, dlaczego widzowie nigdy nie pytaja, jak to sie dzieje, ze kontakt ze swiatem duchow daje sie tak idealnie zgrac z czasem nadawania reklam. -Nikt inny nie mogl o tym wiedziec - mowil dalej Clausen. - To pewnego rodzaju klucz, mam racje? Kobieta potwierdzila skinieniem glowy, nie przestajac szlochac. -Nigdy nie przypuszczalas, ze go zachowa, prawda? W porzadku, oto rozstrzygajacy argument. Za chwile zyska kolejnego zarliwego wyznawce. -To klucz od pokoju hotelowego, w ktorym spedziliscie miesiac miodowy. Schowal go tam po to, bys... kiedy go znajdziesz... przypomniala sobie szczesliwe chwile, ktore razem przezyliscie. Nie chce, bys wspominala go z bolem, poniewaz cie kocha. -Oooochchchchchch! - wykrzyknela kobieta. A moze jeknela. Jeremy siedzial zbyt daleko, zeby byc calkiem pewny, poniewaz jej krzyk zagluszyly nagle entuzjastyczne oklaski. W tym samym momencie zabrano mikrofon. Kamery odjechaly. Jej piec minut minelo. Kobieta osunela sie bezwladnie w swoim fotelu. Na znak rezysera gospodyni programu wstala z kanapki, zwracajac sie twarza do kamery. -Pamietajcie panstwo, ze to, co ogladacie, jest autentyczne. Zadna z tych osob nigdy nie spotkala Timothy'ego Clausena. - Usmiechnela sie. - Zobaczymy sie po przerwie, by przeprowadzic jeszcze jeden eksperyment. Przy gromkich oklaskach przerwano program, by wyemitowac reklamy. Jeremy rozsiadl sie wygodnie w swoim fotelu. Jako dziennikarz sledczy, znany ze swego zainteresowania naukami scislymi, zajmowal sie pisaniem wlasnie o tego rodzaju ludziach. Na ogol czerpal przyjemnosc ze swojej pracy i byl z niej dumny, uwazajac ja za wartosciowa sluzbe publiczna w zawodzie tak wyjatkowym, ze jego prawa zostaly wyliczone w pierwszej poprawce do konstytucji Stanow Zjednoczonych. Mial swoja stala rubryke w "Scientific American", dla ktorej przeprowadzal wywiady z laureatami Nagrody Nobla, i wyjasnial w sposob zrozumialy dla laika teorie Stephena Hawkinga oraz Einsteina. Kiedys przypisano mu wywolanie fali protestow opinii publicznej, co poskutkowalo wycofaniem z rynku przez Federalny Urzad Zywnosci i Lekow niebezpiecznego leku antydepresyjnego. Pisal obszernie o projekcie sondy miedzyplanetarnej Cassini, o wadzie ukladu optycznego w teleskopie kosmicznym Hubble'a, a takze jako jeden z pierwszych publicznie potepil eksperyment zimnej fuzji podczas reakcji termojadrowej w Utah, nazywajac go oszustem. Niestety, choc wszystko to brzmi imponujaco, prowadzenie rubryki nie przynosilo mu zbyt wysokich dochodow. To z pracy na zlecenie oplacal swoje rachunki, i jak wszyscy wolni strzelcy kombinowal, jak znalezc tematy, ktore zainteresuja wydawcow czasopism lub gazet. Sfera, ktora sie zajmowal, poszerzyla sie o "wszystkie rzeczy niezwykle" i w ciagu minionych pietnastu lat zbieral materialy i sprawdzal jasnowidzow, uzdrowicieli i media. Demaskowal oszustwa, mistyfikacje i falszerstwa. Ogladal nawiedzone domy, tropil tajemnicze stwory, szukal prazrodel miejskich legend. Sceptyczny z natury, mial rowniez rzadka umiejetnosc wyjasniania trudnych koncepcji naukowych w sposob przystepny dla przecietnego czytelnika i jego artykuly ukazywaly sie w setkach gazet i czasopism na calym swiecie. Uwazal, ze naukowe obalanie pewnych mitow jest szlachetne i wazne, nawet jesli ludzie nie zawsze to doceniaja. Czestokroc w listach, ktore otrzymywal po opublikowaniu swoich niezaleznych artykulow, roilo sie od epitetow w rodzaju "idiota", "debil" czy "rzadowy fagas", ktore to okreslenie lubil najbardziej. Jeremy zdawal sobie jasno sprawe, ze dziennikarstwo sledcze jest niewdziecznym zajeciem. Rozmyslajac o tym ze zmarszczonymi brwiami, przygladal sie rozmawiajacym z ozywieniem widzom, ciekaw, kogo Clausen teraz wybierze. Zerknal jeszcze raz ukradkiem na blondynke, ktora poprawiala szminke w malym lusterku. Jeremy wiedzial juz, ze osoby wybrane przez Clausena nie sa czescia calej tej komedii, mimo ze jego wystep zapowiedziano duzo wczesniej i ludzie bili sie o bilety, by wziac udzial w programie na zywo. Co oczywiscie oznaczalo, ze widownie wypelniali wierzacy w zycie po smierci. Dla nich Clausen byl wiarygodny. Skad moglby w przeciwnym razie wiedziec o tak osobistych sprawach dotyczacych zupelnie obcych ludzi? Wylacznie od duchow. Ale podobnie jak w wypadku kazdego dobrego prestidigitatora, ktory zna swoj repertuar na wyrywki, iluzja jest jedynie iluzja, i tuz przed programem Jeremy nie tylko rozgryzl sposob, w jaki Clausenowi udaje sie robic to, co robi, lecz rowniez byl w posiadaniu zdjec stanowiacych dowod, ze ten ostatni dopuscil sie mistyfikacji, udajac medium. Zdemaskowanie Clausena byloby jak dotad najwiekszym osiagnieciem Jeremy'ego, a facet dostalby za swoje. Clausen jest najgorszym rodzajem szarlatana. Mimo to, jako realista, Jeremy byl swiadom, ze taki temat trafia sie rzadko i chcial jak najlepiej go wykorzystac. W koncu Clausen zaczynal zyskiwac ogromna slawe, a w Ameryce rozglos liczy sie najbardziej. Choc Jeremy zdawal sobie sprawe, ze szanse sa wlasciwie rowne zeru, snul fantazje o tym, co mogloby sie stac, gdyby Clausen wybral teraz jego. Nie liczyl na to. Taki wybor byl rownie prawdopodobny jak udane obstawienie trojki na wyscigach w Santa Anita, lecz Jeremy wiedzial, ze nawet bez tego ma dobry temat. Ale dobry temat czesto dziela od wyjatkowego zwykle zbiegi okolicznosci, i gdy skonczyla sie przerwa na reklamy, Jeremy niespodziewanie poczul nikla, niczym nieusprawiedliwiona nadzieje, ze jakims cu- dem Clausen wybierze jego. I, jak gdyby sam Bog rowniez nie byl zbytnio zachwycony poczynaniami Clausena, cud sie wlasnie stal. Trzy tygodnie pozniej na Manhattanie nastala zima. Od Kanady nasunal sie chlodny front i temperatura spadla nieco ponizej zera, pioropusze pary unosily sie z kratek kanalizacyjnych, po czym opadaly na oblodzone chodniki. Najwyrazniej nikomu to nie przeszkadzalo. Odporni nowojorczycy demonstrowali zwykla obojetnosc na wszelkie kaprysy pogodowe i w zadnym wypadku nie zamierzali marnowac piatkowych wieczorow. Ludzie pracowali zbyt ciezko przez caly tydzien, by nie wypuscic sie gdzies, zwlaszcza jesli maja powod do swietowania. Nate Johnson i Alvin Bernstein oblewali juz od godziny nie byle jaka okazje z ponad dwudziestoma przyjaciolmi i dziennikarzami - kilkoma z "Scientific American" - ktorzy zebrali sie, by uczcic sukces Jeremy'ego. Wiekszosc z nich byla juz na rauszu i bawila sie wprost szampansko, glownie dlatego, ze dziennikarze maja ograniczone mozliwosci finansowe, a tym razem stawial Nate. Nate byl agentem Jeremy'ego. Alvin, kamerzysta pracujacy na zlecenie, byl jego najlepszym przyjacielem. Spotkali sie w modnym barze na Upper West Side, by opic wystep Jeremy'ego w Primetime Live na kanale ABC. Reklamy tego programu emitowano przez caly tydzien - wiekszosc z nich przedstawiala glownie Jeremy'ego oraz zapowiedz demaskatorskiego programu - i do biura Nate'a naplywaly z calego kraju liczne prosby o wywiady. Wczesniej tego samego popoludnia zadzwoniono z magazynu "People" i termin wywiadu zostal ustalony na najblizszy poniedzialek rano. Nie wystarczylo czasu na zorganizowanie osobnej sali, ale nikt sie tym nie przejmowal. Tloczny pub, z dlugim granitowym barem i efektownym oswietleniem, byl ulubionym miejscem spotkan japiszonow. O ile dziennikarze ze "Scientific American" mieli na sobie na ogol sportowe tweedowe marynarki z klapkami na kieszeniach i skupili sie w jednym rogu, rozmawiajac o fotonach, o tyle wiekszosc innych klientow wygladala tak, jak gdyby wstapili tu po pracy na Wall Street czy na Madison Avenue - marynarki od wloskich garniturow wisialy na oparciach krzesel, krawaty od Hermesa rozluznione, mezczyzni wydawali sie zainteresowani wylacznie gapieniem sie na obecne tam rowniez kobiety, afiszujac sie jednoczesnie ze swoimi roleksami. Kobiety, ktore wpadly do baru prosto z pracy w mediach lub reklamie, ubrane w ciuchy od znanych projektantow mody i w buty na nieprawdopodobnie wysokich obcasach, saczyly martini, udajac, ze nie zwracaja uwagi na mezczyzn. Jeremy takze zawiesil oko na wysokiej rudowlosej, stojacej w drugim koncu baru, ktora chyba tez spogladala w jego strone. Zastanawial sie, czy poznala go z telewizyjnych reklam, czy po prostu szukala towarzystwa. Odwrocila sie, pozornie niezainteresowana, po czym znowu zerknela w jego strone. Gdy tym razem zatrzymala na nim spojrzenie nieco dluzej, Jeremy znaczaco podniosl do gory kieliszek. -Daj spokoj, Jeremy, skup sie - powiedzial Nate, tracajac go lokciem. - Jestes w telewizji! Nie chcesz popatrzec, jak ci poszlo? Jeremy oderwal wzrok od rudowlosej. Spojrzal na ekran - siedzial tam naprzeciwko Diane Sawyer. Dziwne, pomyslal, zupelnie jak gdybym byl w dwoch miejscach naraz. W dalszym ciagu wydawalo mu sie to nierealne. Nic podczas ostatnich dwoch tygodni nie wydawalo mu sie realne, mimo ze tyle lat przepracowal w mediach. Na ekranie Diane opisywala go jako "najbardziej cenionego amerykanskiego dziennikarza naukowego". Jeremy czul wewnetrzna satysfakcje, poniewaz temat nie tylko fantastycznie wypalil, lecz, co wazniejsze, jego agent Nate rozmawial juz nawet z Pnmetime Live w sprawie stalego programu, ktory mialby prowadzic Jeremy, z ewentualnoscia dodatkowych nagran dla Good Morning America. Aczkolwiek wielu dziennikarzy utrzymywalo, ze telewizja jest mniej wiarygodna od innych powazniejszych srodkow przekazu, wiekszosc z nich w glebi ducha traktowalo ja jak Swietego Graala, przez co rozumieli duze pieniadze. Pomimo ogolnych gratulacji otaczala go atmosfera zawisci, uczucia tak obcego Jeremy'emu jak loty kosmiczne. W koncu dziennikarze tacy jak on nie znajdowali sie na szczycie hierarchii w mediach - az do dnia dzisiejszego. -Czy ona nazwala cie wlasnie "najbardziej cenionym"? - spytal Alvin. - Pisujesz o Wielkiej Stopie i mitycznej Atlantydzie! -Css - syknal Nate, nie spuszczajac wzroku z ekranu telewizora. - Probuje cos uslyszec. To moze byc wazne dla kariery Jeremy'ego. - Jako jego agent, Nate zawsze popieral wydarzenia, ktore "moga byc wazne dla kariery Jeremy'ego", z tej prostej przyczyny, ze praca na zlecenia wcale nie byla taka znow lukratywna. Wiele lat temu, w poczatkach dzialalnosci Nate'a, Jeremy wystapil z propozycja ksiazki i od tamtego czasu pracowali razem, po prostu dlatego, ze sie zaprzyjaznili. -Niewazne - powiedzial Alvin, lekcewazac nagane w glosie Nate'a. Tymczasem na ekranie w tle za Diane Sawyer i Jeremym przemykaly koncowe chwile wystepu Jeremy'ego w programie telewizji dziennej, kiedy to udawal mezczyzne oplakujacego smierc brata w dziecinstwie, z ktorego duchem Clausen rzekomo nawiazal kontakt. -On jest ze mna - slychac bylo glos Clausena. - Chce, bys pozwolil mu odejsc, Thad. - Kamera przesunela sie, pokazujac Jeremy'ego z wykrzywiona twarza, udajacego udreczonego goscia. Na drugim planie Clausen kiwal glowa z mina pelna wspolczucia, nasuwajaca niektorym wrazenie, ze facet cierpi na zaparcie. -Twoja matka nie zmienila niczego w jego pokoju... w waszym wspolnym pokoju. Uparla sie, by pozostal taki, jaki byl za zycia twojego brata, a ty musiales tam sypiac -mowil dalej Clausen. -Tak - wykrztusil Jeremy. -Ale byles przerazony i w gniewie wziales bardzo osobisty przedmiot nalezacy do brata, po czym zakopales go na podworku na tylach domu. -Tak - powtorzyl tylko Jeremy, jakby wzruszenie nie pozwalalo mu mowic. -Jego aparat na zeby. -Oooooochchchchch! - wykrzyknal Jeremy, zaslaniajac twarz dlonmi. -On cie kocha, lecz powinienes zrozumiec, ze odpoczywa teraz w pokoju. Nie zywi do ciebie urazy... -Oooooochchchchch! - jeknal znowu Jeremy, krzywiac sie jeszcze bardziej. Siedzacy w barze Nate przygladal sie migawkom w milczacym skupieniu. Alvin natomiast smial sie glosno, wznoszac toast piwem. -Dajcie temu facetowi Oscara! - zawolal. -To bylo raczej przekonujace, prawda? - rzekl Jeremy, usmiechajac sie szeroko. -Hej, wy tam, mowilem serio - warknal Nate, nie kryjac rozdraznienia. - Gadajcie sobie podczas reklam. -Niewazne - powiedzial znowu Alvin. "Niewazne" zawsze bylo jego ulubionym slowem. W Primetime Live tlo sciemnialo i jeszcze raz najechano kamera na Diane Sawyer i Jeremy'ego, siedzacych naprzeciwko siebie. -A wiec nic z tego, co powiedzial Timothy Clausen, nie bylo prawda? - spytala Diane. -Ani jedno slowo - odparl Jeremy. - Jak wiesz, nie mam na imie Thad, a moich pieciu braci na szczescie zyje i cieszy sie dobrym zdrowiem. Diane trzymala dlugopis nad blokiem papieru, jak gdyby zamierzala robic notatki. -Wobec tego jak Clausen to robi? -No coz, Diane... - zaczal Jeremy. Bacznie ogladajacy program Alvin uniosl przeklute kolczykami brwi, pochylajac sie do Jeremy'ego. -Powiedziales do niej "Diane"? Jakbyscie byli przyjaciolmi? -Uspokoj sie, do licha! - syknal coraz bardziej rozdrazniony Nate. Na ekranie Jeremy mowil dalej: -To, co robi Clausen, jest zwyczajnie odmiana tego, co robia ludzie od setek lat. Przede wszystkim facet jest dobrym obserwatorem, mistrzem luznych skojarzen o duzym ladunku emocjonalnym, reagujacym jak barometr na sygnaly widzow. -Tak, ale byl taki konkretny. Nie tylko w twoim przypadku, lecz rowniez wobec innych gosci. Znal imiona. Jak on to robi? Jeremy wzruszyl ramionami. -Slyszal, jak mowilem o moim bracie Marcusie. Po prostu wymyslilem go i opowiadalem o nim glosno przed programem. -Ale jak dotarlo to do uszu Clausena? -Oszusci w rodzaju Clausena sa znani z tego, ze stosuja najrozmaitsze sztuczki. Sa to na przyklad ukryte mikrofony albo platni "sluchacze", ktorzy kraza po poczekalni przed programem. Zanim usiadlem na widowni, celowo rozmawialem z wieloma innymi widzami, obserwujac, czy ktorys z nich nie okazuje wiekszego zainteresowania moja opowiescia. Jak nalezalo sie spodziewac, pewnego mezczyzne wyraznie zaciekawila bardziej niz innych. Za obojgiem rozmowcow ukazalo sie teraz powiekszone zdjecie, ktore Jeremy zrobil miniaturowym aparatem, ukrytym w zegarku, supernowoczesna szpiegowska zabawka, ktorej kosztem niezwlocznie obciazyl "Scientific American". Jeremy kochal supernowoczesne zabawki niemal tak samo jak obciazanie innych ich kosztami. -Na co tutaj patrzymy? - spytala Diane. -Ten mezczyzna krecil sie wsrod widzow, udajac goscia z Peorii. Zrobilem to zdjecie tuz przed programem, podczas naszej rozmowy. Poprosze o dalsze powiekszenie. Spelniono jego prosbe i Jeremy odwrocil sie w strone fotografii. -Widzisz ten maly znaczek USA w jego klapie? To nie tylko ozdoba. W rzeczywistosci jest to mikroskopijny nadajnik zestrojony z urzadzeniem nagrywajacym za kulisami. -Skad wiesz? - spytala Diane, marszczac brwi. -A stad - odparl Jeremy - ze przypadkiem mam identyczny. Na sygnal siegnal do kieszeni marynarki i wyjal taki sam znaczek USA, przyczepiony do dlugiego nitkowatego przewodu oraz nadajnika. -Ten konkretny model zostal wyprodukowany w Izraelu - slychac bylo glos Jeremy'ego, gdy tymczasem kamera pokazywala gadzet w zblizeniu - i jest bardzo ekskluzywny. Slyszalem, ze uzywaja go agenci CIA, lecz oczywiscie nie moge tego potwierdzic. Moge natomiast zapewnic cie, ze to niezwykle nowoczesna technika... ten maly mikrofon potrafi wychwycic rozmowy z drugiego konca zatloczonej, halasliwej sali, a przy odpowiednim systemie filtracyjnym mozna je nawet wyizolowac. Diane ogladala znaczek wyraznie zafascynowana. -I jestes pewien, ze byl to naprawde mikrofon, a nie zwykly znaczek? -Coz, jak wiesz, od dawna juz badalem przeszlosc Clausena i tydzien po programie udalo mi sie zdobyc wiecej zdjec. Na ekranie ukazala sie nowa fotografia. Choc byla nieco ziarnista, mozna bylo na niej rozpoznac tego samego mezczyzne, ktory mial wpiety w klape znaczek USA. -Ta fotografia zostala wykonana na Florydzie, przed gabinetem Clausena. Widzisz mezczyzne, ktory wchodzi do srodka. Nazywa sie Rex Moore i faktycznie wspolpracuje z Clausenem. Jest jego pomocnikiem od dwoch lat. -Oooochchchch! - wykrzyknal Alvin, a reszta nagrania utonela w glosnych okrzykach, wydawanych przez zazdrosnych czy tez nie kolegow. Darmowy alkohol zdzialal cuda i gdy program sie skonczyl, Jeremy zostal zasypany gratulacjami. -Byles fantastyczny - powiedzial Nate. Czterdziestotrzyletni Nate, niski i lysawy, mial tendencje do noszenia przyciasnych w pasie garniturow. Niewazne, ten czlowiek wprost tryskal energia i jak wiekszosc agentow byl pozytywnie naladowany zywiolowym optymizmem. -Dzieki - rzekl Jeremy, dopijajac resztke piwa. -Ta historia przyda sie w twojej przyszlej karierze - mowil dalej Nate. - To twoj bilet do regularnych wystepow w telewizji. Koniec z rozpaczliwa walka o kiepskie zlecenia dla czasopism, koniec z polowaniem na tematy z UFO. Zawsze twierdzilem, ze z twoja prezencja jestes stworzony do telewizji. -Zawsze tak twierdziles - przytaknal Jeremy, wywracajac oczy jak ktos, kto recytuje czesto zadawana lekcje. -Mowie serio. Producenci Primetime Live i GMA dzwonia bez przerwy i pertraktuja w sprawie twojego stalego udzialu w ich programach. Wiesz, co oznacza dla ciebie ta "wiadomosc z ostatniej chwili ze swiata nauki" i zwiazany z nia szum. Duzy krok ku pracy reportera dzialu naukowego. -Jestem dziennikarzem - prychnal Jeremy - nie reporterem. -Niewazne - powiedzial Nate, czyniac ruch, jak gdyby odganial muche. - Nie chce sie powtarzac, ale z twoja prezencja jestes stworzony do telewizji. -Musze przyznac Nate'owi racje - dodal Alvin, puszczajac oko do Jeremy'ego. - W przeciwnym razie jak moglbys cieszyc sie wiekszym ode mnie powodzeniem u pan, majac tak nijaka osobowosc? - Od lat Alvin i Jeremy czesto wybierali sie razem do rozmaitych barow na podryw. Jeremy parsknal smiechem. Alvin Bernstein, ktorego nazwisko przywolywalo obraz starannie ostrzyzonego ksiegowego w okularach - jednego z niezliczonych profesjonalistow, noszacych do pracy buty Florsheima oraz aktowki - zupelnie nie wygladal jak taki wlasnie Alvin Bernstein. Bedac nastolatkiem, zobaczyl film Eddie Murphy: Delirious i postanowil uznac skorzana odziez za swoj styl, choc ta garderoba szokowala jego ojca Melvina, zwolennika obuwia Florsheima oraz aktowek. Na szczescie skora pasowala do tatuazy, ktore Alvin uwazal za odzwierciedlenie jego jedynego w swoim rodzaju zmyslu estetycznego. Ow jedyny w swoim rodzaju zmysl estetyczny mozna bylo ogladac na obydwu ramionach Alvina, ciagnacy sie az do lopatek. Kropke nad "i" stanowily przeklute w wielu miejscach uszy. -A wiec zamierzasz pojechac na Poludnie, zeby zbadac tamta historie o duchach? - naciskal Nate. Jeremy niemal widzial trybiki obracajace sie w jego mozgu. - Oczywiscie po wywiadzie dla magazynu "People". Jeremy odgarnal z czola niesforny kosmyk i dal znak barmanowi, by podal mu jeszcze jedno piwo. -Tak, chyba tak. Primetime lub nie Primetime, ale ja mam wciaz rachunki do zaplacenia i pomyslalem, ze moglbym wykorzystac temat duchow w mojej rubryce. -Ale bedziemy w kontakcie, dobrze? Nie tak jak wtedy, gdy rozpracowywales w ukryciu sekte Sprawiedliwi i Swieci? - Nate nawiazywal do artykulu o kulcie religijnym dla "Vanity Fair". Wowczas Jeremy zerwal niemal wszelkie kontakty, co trwalo az trzy miesiace. -Bedziemy, bedziemy - obiecal Jeremy. - To zupelnie inna historia. Powinienem spedzic tam nie wiecej czasu niz jakis tydzien. "Tajemnicze swiatla na cmentarzu". Zadna sprawa. -Hej, nie potrzebujesz przypadkiem kamerzysty? - wtracil Alvin. Jeremy podniosl na niego wzrok. -Dlaczego pytasz? Chcesz pojechac? -Jak cholera. Wybiore sie zima na Poludnie, moze spotkam mila poludniowa slicznotke, a ty bedziesz placil rachunki. Slyszalem, ze tamtejsze kobiety doprowadzaja czlowieka do szalenstwa, ale w tym dobrym sensie. To niczym egzotyczne wakacje. -A nie miales krecic w przyszlym tygodniu dla serialu Prawo i porzadek! Alvin przy calym swoim osobliwym wygladzie mial nienaganna reputacje, a na jego uslugi istnialo zawsze duze zapotrzebowanie. -Tak, ale pod koniec tygodnia bede wolny - odparl. - I posluchaj, jesli traktujesz serio cala te telewizyjna hece, tak jak zdaniem Nate'a powinienes ja traktowac, moze przydac ci sie przyzwoity material filmowy na temat tajemniczych swiatel. -Zakladajac, ze sa w ogole jakies swiatla do sfilmowania. -Przeprowadzisz rekonesans i dasz mi znac. Zarezerwuje miejsce w moim terminarzu. -Nawet jesli rzeczywiscie sa jakies swiatla, to temat jest malo znaczacy - ostrzegl go Jeremy. - Nikt w telewizji sie nim nie zainteresuje. -W ubieglym miesiacu moze by sie nie zainteresowal - rzekl Alvin. - Ale po twoim dzisiejszym wystepie z pewnoscia sie zainteresuja. Wiesz, jak to jest w telewizji... wszyscy ci producenci gonia w pietke, probujac znalezc kolejna bombe. Jesli GMA nagle podlapuje goracy temat, mozesz byc pewny, ze wkrotce zadzwonia z Today i zapukaja do twoich drzwi z Dateline. Zaden producent nie chce pozostac w tyle, bo wtedy grozi mu, ze go zwolnia. Ostatnia rzecza, jakiej pragna, jest wyjasnianie kierownictwu, dlaczego przegapili okazje. Wierz mi... pracuje w telewizji. Znam tych ludzi. -On ma racje - powiedzial Nate, przerywajac im. - Nigdy nie wiadomo, co sie zdarzy za chwile, i moze to dobry pomysl, by planowac z wyprzedzeniem. Dzis wieczorem zaznaczyles swoja obecnosc. Nie oszukuj sie. I jesli uda ci sie zdobyc troche prawdziwego materialu filmowego o swiatlach, moze to byc wlasnie ta rzecz, ktorej potrzebuja GMA lub Primetime, by podjac decyzje. Jeremy popatrzyl przez zmruzone oczy na swego agenta. -Mowisz serio? Przeciez to zaden temat. Zdecydowalem sie nim zajac, poniewaz musialem zlapac troche oddechu po Clausenie. Ta sprawa zabrala mi cztery miesiace. -A popatrz tylko, co zyskales - rzekl Nate, kladac mu dlon na ramieniu. - Byc moze jest to blahostka, ale z dobrym materialem filmowym oraz uzupelniajaca historyjka, kto wie, co pomysla o tym w telewizji? Jeremy milczal przez chwile, po czym wzruszyl ramionami. -Dobra - zgodzil sie. Spojrzal na Alvina. - Wyjezdzam we wtorek. Zorientuj sie, czy dasz rade przyjechac w przyszly piatek. Zadzwonie do ciebie wczesniej i podam szczegoly. Alvin siegnal po piwo i upil lyk. -O kurcze - powiedzial, nasladujac Gomera Pyle'a - jade do krainy mamalygi i flakow. I obiecuje, ze moj rachunek nie bedzie zbyt wysoki. Jeremy wybuchnal smiechem. -Byles kiedys na Poludniu? -Nie. A ty? -W Nowym Orleanie i Atlancie - przyznal Jeremy. - Ale to duze miasta, a duze miasta sa wszedzie wlasciwie takie same. My natomiast jedziemy na prawdziwe Poludnie. To male miasteczko w Karolinie Polnocnej. Nazywa sie Boone Creek. Powinienes obejrzec jego witryne internetowa. Jest tam mowa o azaliach i dereniach, ktore kwitna w kwietniu, jak rowniez zamieszczone zdjecie najznakomitszego obywatela miasta. Facet nazywa sie Norwood Jefferson. -I kim jest? - spytal Alvin. -Politykiem. Byl senatorem stanowym w Karolinie Polnocnej od tysiac dziewiecset siodmego do tysiac dziewiecset szesnastego roku. -Kogo to obchodzi? -Wlasnie - odparl Jeremy, kiwajac glowa. Zerknawszy w drugi kat baru, zauwazyl z zawodem, ze rudowlosa zniknela. -Gdzie dokladnie lezy to miasteczko? -Dokladnie miedzy "tam, gdzie diabel mowi dobranoc" a "gdzie my wlasciwie jestesmy?". Zatrzymam sie w miejscu, ktore nazywa sie Greenleaf Cottages i ktore Izba Handlowa opisuje jako malownicze i sielskie, lecz nowoczesne. Cokolwiek to oznacza. Alvin rozesmial sie. -No to zapowiada sie chyba niezla przygoda. -Nic martw sie o to. Jestem pewien, ze bedziesz tam doskonale pasowal. -Tak myslisz? Jeremy zmierzyl znaczacym spojrzeniem skore, tatuaze i kolczyki. -Och, zdecydowanie - zapewnil przyjaciela. - Przypuszczam, ze zechca cie zaadoptowac. ROZDZIAL DRUGI We wtorek, nazajutrz po wywiadzie dla magazynu "People", Jeremy przyjechal do Karoliny Polnocnej. Wlasnie minelo poludnie. Kiedy wyruszal z Nowego Jorku, bylo ponuro, padal deszcz ze sniegiem i zapowiadano dalsze opady sniegu. Tutaj, pod bezmiarem blekitnego nieba, zima wydawala sie bardzo odlegla.Zgodnie z mapa, ktora kupil w sklepie z upominkami na lotnisku, Boone Creek lezalo w hrabstwie Pamlico, sto szescdziesiat kilometrow na poludniowy wschod od Raleigh i - jesli mozna wyciagnac jakiekolwiek wnioski na podstawie widokow za szyba samochodu -miliony kilometrow od tego, co uwazal za cywilizacje. Po kazdej stronie drogi krajobraz byl plaski jak stol, rzadko zabudowany i rownie fascynujacy jak ciasto nalesnikowe. Farmy oddzielaly waskie pasy porosniete sosnami. Ruch byl niemal zaden i Jeremy musial sie pilnowac, by z czystej nudy nie wciskac gazu do dechy. Musial jednak przyznac, ze wcale nie jest tak zle. W kazdym razie jesli chodzi o jazde samochodem. Lekkie drgania kierownicy, zwiekszanie obrotow silnika i uczucie przyspieszenia podnosza poziom adrenaliny, zwlaszcza u mezczyzn(kiedys napisal o tym artykul). Kiedy sie mieszka w metropolii, samochod nie jest potrzebny i Jeremy nie zdobyl sie nigdy na to, by usprawiedliwic taki wydatek. Korzystal z miejskich srodkow transportu, jak zatloczone metro lub taksowki, w ktorych mozna bylo nabawic sie urazu kregoslupa szyjnego. Podrozowanie w obrebie miasta bylo halasliwe, nerwowe i czasami - w zaleznosci od taksowkarza - zagrazalo zyciu, lecz jako rodowity nowojorczyk, ktory sie w tym miescie wychowal, dawno juz pogodzil sie z faktem, ze jest to jeszcze jeden podniecajacy aspekt zycia w miejscu, ktore nazywal domem. Powedrowal myslami do swej bylej zony. Maria bylaby zachwycona taka wycieczka. We wczesnych latach malzenstwa wynajmowali samochod i jechali w gory lub na plaze, czasami spedzajac w drodze wiele godzin. Poznali sie na przyjeciu prasowym, byla wowczas publicystka w magazynie "Elle". Kiedy pytal ja, czy nie wybralaby sie z nim do pobliskiej kawiarni, przez mysl mu nawet nie przeszlo, ze stanie sie jedyna kobieta, ktora w zyciu kochal. Najpierw pomyslal, ze popelnil blad, umawiajac sie z nia, wydawalo sie bowiem, iz nie maja ze soba nic wspolnego. Byla zadziorna i uczuciowa, ale pozniej, kiedy pocalowal ja przed drzwiami jej mieszkania, byl oczarowany. W koncu docenil jej ognisty temperament, jej niezawodny instynkt, jesli chodzi o ludzi, i sposob, w jaki przyjmowala go z calym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi wadami i zaletami. Po uplywie roku wzieli slub w kosciele, w otoczeniu przyjaciol i rodziny. On mial wtedy dwadziescia szesc lat, nie prowadzil jeszcze rubryki w "Scientific American", lecz systematycznie zyskiwal sobie renome. Z trudem starczalo im na wynajecie niewielkiego mieszkania na Brooklynie. Dla Jeremy'ego bylo to malzenskie szczescie dwojga mlodych, walczacych o uznanie ludzi. Dla niej - jak w koncu zaczal podejrzewac - ich malzenstwo bylo mocne w teorii, lecz zbudowane na chwiejnych podstawach. Na poczatku problem byl prosty - podczas gdy Maria praca zatrzymywala w miescie, Jeremy podrozowal, poszukujac gdzie sie dalo ciekawych tematow. Czesto wyjezdzal na kilka tygodni i choc przedtem Maria zapewniala go, ze sobie z tym poradzi, musiala zdac sobie sprawe podczas jego ciaglych nieobecnosci, ze ten osad byl zbyt pochopny. Tuz po ich drugiej rocznicy slubu, kiedy szykowal sie do kolejnej podrozy, Maria usiadla przy nim na lozku. Splotlszy dlonie, popatrzyla na niego powaznie swoimi brazowymi oczami. -To sie nie sprawdza - rzekla po prostu, pozwalajac, by w pelni dotarlo do niego znaczenie jej slow. - Nigdy nie ma cie w domu i to nie jest w porzadku wobec mnie. Nie jest w porzadku wobec nas. -Chcesz, zebym rzucil prace? - spytal, czujac, jak narasta w nim panika. -Nie, tego nie chce. Ale moze znalazlbys cos na miejscu. Na przyklad "Times". Albo "Post". Czy "Daily News". -Przeciez taka sytuacja nie bedzie trwala wiecznie - tlumaczyl jej. - To tylko przejsciowo, na krotki czas. -Slyszalam takie same obietnice pol roku temu - odparla. - To sie nigdy nie zmieni. Z perspektywy czasu Jeremy wiedzial, ze powinien byl potraktowac jej slowa jako ostrzezenie, ale wtedy mial goracy lemat o Los Alamos. Kiedy calowal Marie na pozegnanie, na jej wargach blakal sie niepewny usmiech. Przypomnial sobie na krotko jej mine, siedzac w samolocie, ale kiedy wrocil do domu, wszystko bylo znowu po staremu i spedzili weekend w lozku, przytuleni do siebie. Zaczela mowic o dziecku i mimo niepokoju, jaki czul, nie posiadal sie z radosci na te mysl. Zalozyl, ze mu wybaczyla, lecz ochronny pancerz ich zwiazku zostal wyszczerbiony i niedostrzegalne rysy pojawialy sie podczas jego kazdej kolejnej nieobecnosci. Ostateczne rozstanie nastapilo rok pozniej, po uplywie miesiaca od wizyty u lekarza na Upper East Side, ktory poinformowal ich o przyszlosci, jakiej zadne z nich nie przewidywalo. Ta wizyta, bardziej od jego podrozy, wplynela na fakt, ze ich zwiazek sie zakonczyl, i nawet Jeremy o tym wiedzial. -Nie moge zostac - powiedziala mu pozniej Maria. - Pragne tego i w glebi duszy zawsze bede cie kochala, ale nie moge. Nie musiala nic dodawac, i po rozwodzie, podczas samotnych chwil, gdy uzalal sie nad soba, zadawal sobie czasem pytanie, czy Maria kiedykolwiek naprawde go kochala. Moglo nam sie udac, powtarzal sobie. Wreszcie jednak intuicyjnie zrozumial, dlaczego odeszla, i nie zywil do niej urazy. Od czasu do czasu rozmawial z nia przez telefon, nie potrafil jednak zmusic sie, by pojsc trzy lata pozniej na jej slub z prawnikiem mieszkajacym w Chappaqua. Rozwiedli sie siedem lat temu i szczerze mowiac, byla to jedyna smutna rzecz, jaka mu sie w zyciu przydarzyla. Zdawal sobie sprawe, ze niewiele osob moze to o sobie powiedziec. Nigdy nie byl ciezko ranny, prowadzil aktywne zycie towarzyskie, na jego psychice nie odcisnely pietna zadne traumatyczne przezycia z dziecinstwa, tak jak to bylo w wypadku wielu rowiesnikow Jeremy'ego. Jego bracia oraz ich zony, jego rodzice, a nawet pelna czworka dziadkow - wszyscy po dziewiecdziesiatce - cieszyli sie dobrym zdrowiem. Utrzymywali tez ze soba bliskie kontakty - dwa razy w miesiacu stale powiekszajacy sie klan spotykal sie podczas weekendu w domu rodzicow Jeremy'ego, ktorzy nadal mieszkali na Queensie, tam gdzie dorastal. Mial siedemnascioro bratankow i bratanic i choc czasami czul sie obco na rodzinnych uroczystosciach, poniewaz byl znowu kawalerem posrod szczesliwych malzenstw, jego bracia szanowali go wystarczajaco, zeby nie drazyc, jakie przyczyny kryja sie za rozwodem z Maria. W koncu doszedl do siebie. A przynajmniej prawie doszedl do siebie. Niekiedy, jadac tak jak w tej chwili, odczuwal nagla przelotna tesknote za tym, co mogloby byc, ale obecnie zdarzalo sie to rzadko i rozwod nie zniechecil go do kobiet. Pare lat temu Jeremy interesowal sie badaniami nad tym, czy postrzeganie piekna jest skutkiem norm kulturalnych, czy genetyki. W celach badawczych poproszono bardziej i mniej atrakcyjne kobiety o wziecie na rece niemowlecia. Porownywano dlugosc kontaktu wzrokowego kobiety i malutkiego dziecka. Badanie wykazalo bezposrednia zaleznosc miedzy uroda a kontaktem wzrokowym. Niemowleta patrzyly dluzej na ladniejsze kobiety, co nasunelo wniosek, ze percepcja piekna jest u czlowieka instynktowna. Badaniom poswiecono sporo miejsca w magazynach "Newsweek" i "Time". Jeremy chcial napisac krytyczny artykul o badaniu, po czesci dlatego, ze nie uwzglednialo pewnych wlasciwosci, ktore sam uwazal za bardzo istotne. Wyglad zewnetrzny moze przyciagac czyjs wzrok w pierwszej chwili - wiedzial, ze jest rownie wrazliwy na urok super - modelki jak kazdy facet - ale w miare uplywu czasu zawsze uwazal inteligencje i pasje za bardziej pociagajace i wazne. Zeby rozszyfrowac te cechy, potrzeba wiecej niz kilku sekund, a uroda nie ma z nimi nic wspolnego. Moze miec wieksze znaczenie na krotka mete, ale na dluzsza wazniejsze sa wzorce kulturalne - przede wszystkim te wartosci i normy, ktore sa wpojone przez rodzine. Jednakze jego redaktor naczelny odrzucil ten pomysl jako "zbyt subiektywny" i zaproponowal, by Jeremy napisal cos na temat nadmiernego stosowania antybiotykow w karmie dla kurczat, co moze doprowadzic do tego, ze paciorkowiec stanie sie kolejna zaraza morowa. Co mialo sens, zauwazyl z rozgoryczeniem Jeremy - redaktor byl wegetarianinem, jego zona zas byla przesliczna i miala ptasi mozdzek. Naczelni. Jeremy dawno juz doszedl do wniosku, ze wiekszosc z nich to hipokryci. Ale przypuszczal, ze podobnie jak w wiekszosci zawodow hipokryci sa zwykle zarowno bardzo gorliwi, jak i maja zmysl polityczny - innymi slowy, sa odporni psychicznie - co oznacza, ze nie tylko rozdzielaja zlecenia, lecz koniec koncow rowniez pokrywaja koszty. Ale byc moze, jak sugerowal Nate, Jeremy juz niebawem odejdzie z branzy. Coz, moze niecalkowicie. Alvin prawdopodobnie ma racje, twierdzac, ze producenci telewizyjni nie roznia sie od redaktorow naczelnych, lecz telewizja placi pensje wystarczajaca na utrzymanie, czyli bedzie mogl wybierac tematy, a nie kombinowac przez caly czas. Maria slusznie kwestionowala jego obciazenie praca juz dawno temu. W ciagu pietnastu lat to obciazenie nie zmienilo sie nic a nic. Och, byc moze tematy, o ktorych pisze, odbijaja sie szerszym echem, byc moze latwiej mu otrzymac zlecenia dzieki znajomosciom, jakie nawiazal przez te lata, ale zadna z tych rzeczy nie zmienila zasadniczego wyzwania, by zawsze wychodzic z czyms nowym i oryginalnym. W dalszym ciagu musial rocznie przeprowadzic przynajmniej jedno lub dwa wieksze dziennikarskie sledztwa, napisac tuzin felietonow dla "Scientific American" oraz okolo pietnastu mniejszych artykulow, z ktorych czesc miala byc zwiazana z pora roku. Zblizaja sie swieta Bozego Narodzenia? Napisz o prawdziwym Swietym Mikolaju, ktory urodzil sie w Turcji, zostal biskupem Miry i byl znany ze swej hojnosci, milosci do dzieci oraz troski o zeglarzy. Lato za pasem? No to przydaloby sie cos: a) o globalnym ociepleniu i niezaprzeczalnym wzroscie temperatury o 0,8 stopnia w ciagu ostatnich stu lat, co zapowiada skutki podobne do warunkow klimatycznych Sahary na terenie calych Stanow Zjednoczonych, albo: b) o tym, w jaki sposob globalne ocieplenie moze doprowadzic do jeszcze jednej epoki lodowej i zmienic Stany Zjednoczone w mrozna tundre. Z kolei Swieto Dziekczynienia stwarzalo okazje do przedstawienia prawdy o zyciu Ojcow Pielgrzymow, ktora dotyczyla nie tylko przyjacielskich przyjec z polnocnoamerykanskimi Indianami, lecz rowniez polowania na czarownice z Salem, epidemii ospy i ohydnej sklonnosci do kazirodztwa. Wywiady ze znanymi uczonymi, a takze artykuly o rozmaitych satelitach czy projektach NASA zawsze byly respektowane i latwo je bylo zamiescic niezaleznie od pory roku, podobnie jak demaskatorskie publikacje na temat Ickow (legalnych i nielegalnych), seksu, prostytucji, hazardu, alkoholu, procesow sadowych w sprawie ogromnych odszkodowan i absolutnie wszystkiego, co dotyczylo zjawisk nadprzyrodzonych, z ktorych wiekszosc nie miala nic wspolnego z nauka, a raczej z szarlatanami w rodzaju Clausena. Musial przyznac, ze cala ta dzialalnosc w niczym nie przypominala jego wyobrazen o pracy dziennikarskiej. W Columbii - byl jedynym z braci, ktory poszedl na studia i jako pierwszy w rodzinie uzyskal dyplom, czego nie omieszkala podkreslac za kazdym razem jego matka wobec obcych - specjalizowal sie w fizyce i chemii, z zamiarem zostania wykladowca. Ale jego przyjaciolka, ktora pracowala w uczelnianej gazecie, namowila go, by napisal artykul - bazujacy glownie na wykorzystaniu statystyki - o braku obiektywizmu egzaminu sprawdzajacego zdolnosci naukowe kandydata na wyzsze studia. Gdy ow artykul doprowadzil do studenckich demonstracji, Jeremy zdal sobie sprawe, ze ma smykalke do pisania. Mimo to nie myslal o zmianie wyboru przyszlej drogi, dopoki tuz przed jego dyplomem oszust podajacy sie za doradce finansowego nie wyludzil od ojca Jeremy'ego czterdziestu tysiecy dolarow. Gdy rodzinnemu domowi zagrozilo niebezpieczenstwo - jego ojciec byl kierowca autobusu i az do emerytury pracowal w komunikacji miejskiej - Jeremy opuscil uroczystosc rozdania dyplomow po to, by dopasc oszusta. Jak opetany przeszukiwal archiwa sadowe i panstwowe, rozmawial ze wspolnikami hochsztaplera i sporzadzal szczegolowe notatki. Poniewaz nowojorskie biuro prokuratora okregowego mialo wazniejsze sprawy na glowie niz drobny mistrz przekretow, totez Jeremy sprawdzil ponownie swoje zrodla, skrocil notatki i napisal pierwsza w zyciu publikacje demaskatorska. Ostatecznie dom zostal uratowany, a magazyn "New York" zamiescil artykul. Redaktor naczelny przekonal go, ze zycie w srodowisku akademickim nie zaprowadzi go donikad i laczac subtelnie pochlebstwo oraz retoryke o pogoni za wielkim marzeniem, zaproponowal, by Jeremy napisal o srodku antydepresyjnym o nazwie leffertex, ktory znajdowal sie obecnie w trzeciej fazie badan klinicznych i byl przedmiotem intensywnych spekulacji w mediach. Jeremy przyjal propozycje i przez dwa miesiace pracowal nad tematem na wlasny koszt. W rezultacie jego artykul zmusil producenta do wycofania leku, ktory zgloszono juz do Federalnego Urzedu Zywnosci i Lekow. Po tej historii, zamiast zdobywac dyplom magistra na MIT, Jeremy udal sie do Szkocji wraz z uczonymi, ktorzy badali sprawe potwora z Loch Ness. Byl to jego pierwszy felieton na blahy temat. Mial okazje wysluchac wyznania, ktore uczynil na lozu smierci wybitny chirurg. Przyznal sie mianowicie, ze zdjecie potwora, ktore zrobil w tysiac dziewiecset trzydziestym trzecim roku - a ktore sprawilo, ze legenda zainteresowala sie opinia publiczna - zostalo sfalszowane przez niego oraz jego przyjaciela pewnego niedzielnego popoludnia. Mial to byc kawal. A dalszy ciag, jak to sie mowi, wszyscy znaja. Mimo to pietnascie lat pogoni za tematami to spory kawal czasu, a co otrzymal w zamian? Mial trzydziesci siedem lat, byl samotny i mieszkal w obskurnej kawalerce przy Upper West Side, a teraz jechal do Boone Creek w Karolinie Polnocnej, by wyjasnic zjawiska tajemniczych swiatel na cmentarzu. Pokrecil glowa, jak zwykle zdumiony torem, jakim potoczylo sie jego zycie. Wielkie marzenie. Wciaz bylo poza jego zasiegiem, a w nim wciaz tlila sie pasja, by je urzeczywistnic. Tylko ze teraz zaczal sie zastanawiac, czy telewizja bedzie sposobem na to. Temat tajemniczych swiatel zapoczatkowal list, ktory Jeremy otrzymal przed miesiacem. Czytajac go, pomyslal w pierwszej chwili, ze trafia mu sie dobra historia na Halloween. Zaleznie od punktu widzenia, z jakiego to opisze, Telietonem moze sie zainteresowac "Southern Living" czy nawet "Reader's Digest" do pazdziernikowego numeru. Gdyby potraktowal temat bardziej narracyjnie, literacko, moze artykul zamiescilby magazyn "Harper's" albo "New Yorker". X drugiej strony jesli miasteczko probuje zarobic na UFO tak jak Roswell w Nowym Meksyku, historie moglaby kupic jedna z wiekszych poludniowych gazet, ktora nastepnie moglaby opublikowac ja za laczna oplata w innych pismach. Albo gdyby artykul byl krotki, moglby go wykorzystac w swojej rubryce. Redaktor naczelny w "Scientific American" mimo powagi, z jaka podchodzil do tresci magazynu, byl rowniez zainteresowany zwiekszeniem nakladu i bezustannie o tym mowil. Zdawal sobie bardzo dobrze sprawe z tego, ze czytelnicy uwielbiaja ciekawe historie o duchach. Mogl sie wahac, zerkajac na zdjecie zony i udajac, ze ocenia wartosci, lecz nigdy nie przepuscilby takiego tematu. Naczelni lubia blahe tematy podobnie jak wszyscy, poniewaz prenumeratorzy stanowia sile napedowa tego biznesu. Przykro mowic, lecz bzdety staja sie podstawowym obiektem zainteresowania mediow. W przeszlosci Jeremy przeprowadzil dochodzenie w sprawie siedmiu roznych zjaw. O czterech napisal w swoich pazdziernikowych felietonach. Niektore byly dosc pospolite -zjawy widmowe, ktorych nikt nie potrafil naukowo wyjasnic - ale trzy rzekomo dotyczyly poltergeistow, zlosliwych duchow, ktore halasuja, przesuwaja przedmioty lub niszcza otoczenie. Zdaniem badaczy zjawisk paranormalnych owe zlosliwe duchy na ogol nawiedzaja konkretna osobe, a nie miejsce. We wszystkich przypadkach, ktore zbadal Jeremy, lacznie z dobrze udokumentowanymi w mediach, przyczyna tajemniczych zdarzen bylo oszustwo. Ale swiatla w Boone Creek podobno mialy byc czyms innym. Najwyrazniej byly na tyle przewidywalne, by umozliwic miasteczku organizowanie wycieczki po historycznych domach i nawiedzonym cmentarzu, podczas ktorej - jak obiecywal prospekt - zwiedzajacy zobacza nie tylko domy z polowy osiemnastego wieku, lecz jesli pozwoli na to pogoda, "udreczonych przodkow z naszego miasta w czasie ich nocnego przemarszu miedzy krainami umarlych". Prospekt zawierajacy zdjecia zadbanego miasteczka i melodramatyczne oswiadczenia, przyslano mu wraz z listem. Jadac, Jeremy przypominal sobie jego tresc. Szanowny Panie Marsh! Nazywam sie Doris McClellan i dwa lata temu przeczytalam w Scientific American panski artykul na temat poltergeista nawiedzajacego Brenton Manor w Newport, na Rhode Island. Juz wtedy zamierzalam napisac do Pana, lecz, niewazne z jakiego powodu, tego nie uczynilam. Pewnie po prostu wypadlo mi to z pamieci, poniewaz jednak sprawy w moim miasteczku potoczyly sie ostatnio tak, a nie inaczej, pomyslalam, ze nadeszla pora, bym Panu o tym powiedziala. Nie wiem, czy slyszal Pan kiedykolwiek o cmentarzu w Boone Creek, w Karolinie Polnocnej, ale legenda glosi, ze ow cmentarz jest nawiedzany przez duchy dawnych niewolnikow. Zima - w styczniu do wczesnych dni lutego - blekitne swiatla zdaja sie tanczyc na kamieniach nagrobnych, ilekroc nadciagnie mgla. Niektorzy twierdza, ze przypominaja swiatlo stroboskopowe, inni przysiegaja, ze sa wielkosci pilki koszykowej. Ja tez je widzialam. Dla mnie wygladaja jak skrzace sie kule dyskotekowe. Tak czy owak, w zeszlym roku przyjechali jacys ludzie z Duke University, by je zbadac. Zdaje sie, ze byli to meteorolodzy, geolodzy czy cos w tym rodzaju. Oni rowniez widzieli swiatla, lecz nie potrafili ich wyjasnic, a lokalna gazeta rozpisywala sie o tajemniczych zjawiskach. Moze gdyby Pan przyjechal, moglby Pan stwierdzic, czym naprawde sa swiatla. Jesli chcialby Pan uzyskac wiecej informacji, prosze zadzwonic do mnie do Herbs, restauracji w naszym miescie. W dalszym ciagu listu znalazl szczegolowa informacje na temat kontaktu z nadawczynia, a nastepnie przekartkowal broszure miejscowego towarzystwa historycznego. Czytal naglowki opisujace rozmaite domy na trasie wycieczki, przejrzal pobieznie ciekawostki dotyczace parady i wiejskiej zabawy w piatek wieczorem. Uniosl ze zdziwienia brwi na widok ogloszenia, ze po raz pierwszy wycieczka obejmie rowniez zwiedzanie cmentarza w sobotni wieczor. Na odwrocie broszury - w otoczeniu najwyrazniej odrecznych rysunkow przedstawiajacych Caspera - byly zamieszczone swiadectwa ludzi, ktorzy widzieli swiatla, oraz wyjatek z artykulu w lokalnej gazecie. Posrodku znajdowala sie ziarnista fotografia jasnego swiatla w miejscu, ktore moglo, lecz nie mu