Podroz Mrocznego Ksiezyca I - McMULLEN SEAN
Szczegóły |
Tytuł |
Podroz Mrocznego Ksiezyca I - McMULLEN SEAN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Podroz Mrocznego Ksiezyca I - McMULLEN SEAN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Podroz Mrocznego Ksiezyca I - McMULLEN SEAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Podroz Mrocznego Ksiezyca I - McMULLEN SEAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEAN McMULLEN
Podroz Mrocznego Ksiezyca I
Przelozyla Agnieszka SylwanowiczProszynski i S-ka
Tytul oryginalu
VOYAGE OF THE SHADOWMOON
Copyright (C) 2002 by Sean McMullenIlustracja na okladce Piotr Lukaszewski
Redakcja
Lucja Grudzinska
Redakcja techniczna Malgorzata Kozub
Korekta
Mariola Bedkowska
Lamanie Ewa Wojcik
ISBN 83-7337-761-1
Fantastyka
Wydawca
Proszynski i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7
Druk i oprawa
OPOLGRAF Spolka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedzialkowskiego 8-12
Trish,
mojej ulubionej osobistej bibliotekarce
Prolog
Do nabrzeza przybijal dalekomorski statek handlowy. Na niebie wisial Miral, ogromny, zielony, poprzecinany pasami krag, otoczony trzema migotliwymi, tez zielonymi pierscieniami. Gdy tylko statek dotknal kamiennej kei, marynarze goraczkowo rzucili trap. Przy grotmaszcie czekal szczuply, niewysoki czlowiek w plaszczu siegajacym mu do pol lydki, z niewielkim pakunkiem na ramieniu; gdy tylko przestapil reling i zszedl ze statku, cala zaloga odczula ulge, jakby w upalny wieczor owionela ja chlodna bryza.-Stawialem czolo sztormom, katastrofom na morzu, bitwom, paru morskim
potworom i przezylem nawet uroczysta kolacje z wszystkimi piecioma parami tesciow,
ale nigdy nie bylem tak przerazony, jak podczas tego rejsu - wyznal kapitan
sternikowi, przygladajac sie z pokladu rufowego krzataninie zalogi.
-I co teraz, panie kapitanie? - zapytal sternik, przywiazujac rudel.
-Wyladujemy towar, zaladujemy nastepny i wyplyniemy z porannym
odplywem. Mamy siedem godzin. Zdazymy.
-Po dwoch miesiacach na morzu? Ludzie beda chcieli wyjsc na brzeg i pohulac.
-Uwazasz, ze ktorys z nich zechce znalezc sie na brzegu w tym samym porcie co to? - warknal kapitan, wskazujac ciemna postac oddalajaca sie po kamiennej kei.
-Ach tak, sluszna uwaga.
-W swietle Mirala nie rzuca cienia, ale swiatlo lampy mu go daje - zauwazyl nagle kapitan.
-Bardziej mnie niepokoi to, ze podczas podrozy zniknelo osmiu naszych
pasazerow. Teraz pozostali chca wracac prosto do Acremy, nie wychodzac nawet na
brzeg.
-Zaoszczedzi to nam klopotu szukania pasazerow - stwierdzil kapitan i oddalil
sie, by pokierowac rozladunkiem.
Nocne niebo bylo pogodne. Blisko Mirala wisialy trzy lunaswiaty: pomaranczowy Dalsh, blekitna Belvia i bialy Lupan. Kolor Verrala od tysiacleci stanowil przedmiot dyskusji, lecz wiekszosc uczonych przychylala sie do opinii, ze jest zielony. Dla mieszkancow Verrala Miral stanowil zrodlo magii, tak jak slonce dawalo zycie. Wiedzieli, ze bez swiatla slonecznego gina rosliny, zatem slonce bylo bezsprzecznie zrodlem zycia. Doswiadczenia majace wykazac, ze zrodlem magicznego eteru jest Miral, okazaly sie nieco trudniejsze; w gruncie rzeczy tylko jedno dalo jakikolwiek wynik. Czarnoksieznicy zauwazyli, ze kiedy na niebie nie ma Mirala, jedyny wampir na calym Verralu spi jak zabity. Niestety, wampir uciekl, zanim mozna bylo przeprowadzic dalsze doswiadczenia, i w tym celu scigaly go od wiekow cale pokolenia czarnoksieznikow. Sporo innych ludzi scigalo go tylko po to, by sprobowac zakonczyc jego niemartwe zycie, lecz w ciagu siedmiu stuleci ukrywania sie zdolnosc przetrwania wampira dorownala ostrosci jego klow. Teraz przybyl do Torei.
-Caly kontynent rojacy sie od zlodziei, lajdakow, bandytow, oszustow,
handlarzy niewolnikow i minstreli spiewajacych falszywie dlugie, nudne ballady -
szepnal do siebie Laron, zatrzymujac sie na koncu kei. - Sa moi! Wszyscy sa moi!
W tawernie pod otwartym niebem starszy czarotworca wyczarowal z czystego eteru ku rozrywce pijacych mala, skapo odziana tancerke. Obok niego oswojony smokon kupca winnego palil klebuszkami ognia przelatujace cmy i chwytal je, zanim spadly na ziemie. Kiedy Laron przygladal sie zgromadzonym, jeden z eterali zapalil fajke, pstryknawszy nad nia palcami.
Mnostwo tu eteru, pomyslal Laron. To bedzie raczej przyjemnosc niz praca.
Eter. Dzieki niemu dawalo sie wyczarowac cos z nicosci. Eterale byli robotnikami sztuk magicznych; posiadali naturalna energie magiczna, lecz braklo im subtelnej kontroli nad nia. Czarotworcy byli magicznymi zegarmistrzami, jubilerami i chirurgami - rzemieslnikami panowania nad sila zycia. Wtajemniczeni laczyli talenty czarotworcow i eterali, a od poziomu dziesiatego wzwyz mieli pelen status czarnoksieznika. Zeby choc pomyslec o zostaniu czarnoksieznikiem, trzeba bylo sie urodzic z odpowiednimi talentami, a nawet wtedy osiagniecie dziesiatego poziomu laczylo sie z dlugimi latami studiow.
Zblizal sie koniec ostatniego miesiaca 3139 roku i mieszkancy Verrala nie
zdawali sobie sprawy, ze nastepny rok zmieni ich swiat bardziej niz jakikolwiek inny w calej historii. Tylko garstka ludzi wiedziala, ze nadchodzi wielkie niebezpieczenstwo i niezmiernie ciekawe czasy, a jednym z nich byl Laron. Teraz jednak mial pilniejsze problemy. Poszedl niespiesznie do tawerny pod otwartym niebem i stanal przy ladzie.
-Czegoz sobie zyczysz? - zapytal kupiec winny.
-Chcialbym jednego prawdziwie ohydnego i brutalnego zabijake - odparl
wampir z nieco archaicznym akcentem. Nie byl w Torei od dwustu lat.
-Jest ich w Fontarianie mnostwo - rozesmial sie kupiec - a co wiecej, sa za darmo.
-Cudownie - szepnal Laron z nieklamana przyjemnoscia, kladac na ladzie diomedanskiego srebrnika. - Zechciej laskawie wskazac mi ktoregos z nich.
-A moglbym sie dowiedziec po co? - spytal zaniepokojony juz kupiec,
przyjmujac monete.
-Poniewaz podazam droga rycerskosci.
-Rycerskosci? - powtorzyl kupiec winny, ktory mial wrazenie, ze chyba kiedys slyszal gdzies to slowo, i pomyslal, ze powinien byl sluchac uwazniej.
-Oznacza to rozsiewanie szczescia - wyjasnil Laron.
-Tak jak bogaty pijak z dziurawa sakiewka?
-Tak, tak, wspaniala analogia - odparl Laron, rozgladajac sie wsrod tlumu
pijacych i zacierajac rece.
Rozdzial 1
Podroz do Zantriasu
Mury Larmentelu opieraly sie najezdzczej armii cesarza Warsovrana przez piec miesiecy. Kamienne gargulce pokazywaly jezyki i wypinaly posladki na oblegajace wojska, a szlachta saczyla wino z glazurowanych ceramicznych pucharow w ksztalcie odcietej glowy wrogiego cesarza. Mieszczanie czuli sie bezpiecznie - Larmentel stal niepokonany przez szescset lat od swego zalozenia.Miasto lezalo posrodku kontynentu toreanskiego. Bylo piekne i ogromne. Wysoki, zwienczony blankami mur otaczal zbiorniki na wode, targowiska i spichlerze. Mur cytadeli chronil miasto wewnetrzne, gdzie zbudowane z bialych kamiennych blokow swiatynie, palace i domostwa wznosily sie tarasami, by spogladac ponad rownina ku odleglym gorom na polnocnym wschodzie. Larmentel byl bogaty i potezny, zostal zbudowany tak, by cieszyc oko i wiele przetrzymac. Magazyny, wszystkie z bialego kamienia, przypominaly potezne katedry zwienczone kopulami, wzniesione na czesc dobrobytu. Skupialy sie w centrum miasta, jakby same byly palacami.
Przed switem Einsel i Cypher obserwowali ruch machin oblezniczych. Stali tuz poza zasiegiem dobrej kuszy. Straciwszy wielu ludzi w bezposrednich atakach, a w bezposrednich negocjacjach kilku niemadrze aroganckich dyplomatow, dowodca wojsk Warsovrana uciekl sie do techniki. Trzy machiny obleznicze byly wiezami z drewnianych bali, opancerzonymi z trzech stron i zwienczonymi mostem na zawiasach, ktory mial umozliwic smietance szturmowcow wdarcie sie na mury i ustanowienie na nich przyczolkow. Wszystkie trzy wieze zblizaly sie do miasta niczym ociezali, potezni tytani.
-Kiedy widze takie machiny, ogarniaja mnie czasem watpliwosci co do sily umyslow naszych przywodcow - wyznal Einsel, nadworny czarnoksieznik cesarza Warsovrana.
-Kiedy widze takie machiny, zawsze ogarniaja mnie watpliwosci co do sily umyslow naszych przywodcow - odparl Cypher.
Obaj mieli na sobie pospolite zbroje i tylko kolorowe piora zatkniete z tylu helmow wyroznialy ich jako dobrze urodzonych. Przeciez nie ma sensu zwracac na siebie uwage podczas bitwy, kiedy glownym celem strzelcow wyborowych sa oficerowie i szlachta. Zbroja Einsela nie pasowala na niego, jako ze byl nieco nizszy i szczuplejszy od wiekszosci wojownikow. Wlasciwie przypominal dziecko przebrane w wojenny stroj ojca, ale nikt nie mowil tego glosno. Na polu bitwy znalazl sie po raz pierwszy, co swiadczylo o rozpaczliwej sytuacji cesarza. Natomiast Cypher martwil sie o swoja tozsamosc tak samo jak o bezpieczenstwo. Widoczna pod helmem czesc twarzy zaslonil kawalkiem rdzawoczerwonego materialu, spod ktorego bylo mu widac tylko oczy.
Machiny obleznicze wciaz zblizaly sie do miasta, gdy na murach Larmentelu pojawila sie delikatna konstrukcja z belek i lin, przypominajaca glowe gigantycznego ptaka brodzacego. Uniosla ogromna belke ze stylizowanymi szponami orla na jednym koncu i umiescila ja miedzy srodkowa machina a murem. W kilka chwil pozniej dwa podobne dzwigi zatrzymaly pozostale dwie machiny w dokladnie taki sam sposob.
-Problem chyba w tym, ze zaszczytna profesja inzynierii stosowanej zostala
wynaleziona na uniwersytecie w Larmentelu - zauwazyl Cypher.
-Ach, uniwersytet w Larmentelu... Tu studiowalem ksztaltowanie eteru i
zdobylem stopien eterala - westchnal Einsel, ktory odplynal myslami z pola bitwy. -
Piekne wspomnienia.
W Larmentelu miescil sie jeden z pieciu uniwersytetow Torei, ale nie skladal sie z obskurnych sal i zarosnietych, rozleglych kolegiow, lecz miescil sie w kompleksie wynioslych, wdziecznych wiez polaczonych na kilku poziomach napowietrznymi pomostami.
-Widze stad jego wieze - stwierdzil Cypher. - Kto by pomyslal, ze sa grozniejsze niz wszystkie wlocznie armii?
-Wieze mialy symbolicznie umiescic nauke ponad codziennym zyciem - rzekl Einsel. - Zdobywali tam wiedze najlepsi naukowcy w historii Torei. Uniwersytet stoi w cytadeli razem z palacem krolewskim - widzisz to wielkie skupisko kopul, balkonow i
lukowatych bram? Czesc palacu jest otwarta dla mieszkancow Larmentelu, kazdy wiec moze przechadzac sie po wspanialych krolewskich balkonach i patrzac ponad miastem na lezace dalej rowniny, wyobrazac sobie przez chwile, ze jest krolem albo krolowa.
-Piekne wieze, lecz grozne - zauwazyl Cypher.
-To prawda. Szkoleni w nich inzynierowie sa lepsi od naszych.
Jakby na potwierdzenie tych slow pojawila sie olbrzymia smocza glowa na dlugiej zielonej szyi, zwisajaca z kolejnego patykowatego wysiegnika, ktory wyniosl ja poza mur, az za srodkowa machine obleznicza. Z paszczy smuzyl sie dym. Glowa obrocila sie i buchnela strumieniem ognia, trafiajac w otwarty, niebroniony tyl wiezy. Kaskada plonacej oliwy do lamp, smoly i siarki zalala dwustu szturmowcow i lucznikow stanowiacych zaloge machiny. Gdy stalo sie jasne, ze nie da sie jej ugasic, smoczy leb zwrocil sie ku nastepnej. Obslugujacy go inzynierowie mogli nie zadawac sobie trudu, poniewaz zaloga wiezy juz rzucala bron i wyskakiwala na zewnatrz.
Potok ognia chlusnal od tylu do srodka drugiej machiny; ci, ktorzy dotychczas pchali trzecia naprzod, ze wszystkich sil starali sie teraz odciagnac ja od murow. Haki zostaly juz jednak przerzucone i byla unieruchomiona. Smocza glowa przesunela sie powoli w jej kierunku. W chwile pozniej trzecia machina, ktora opuscila juz zaloga, zamienila sie w plonacy jasno stos.
-Przezyli tylko ci szturmowcy i lucznicy, ktorzy zaczeli uciekac po spaleniu
pierwszej machiny - zauwazyl Einsel.
-Tchorze - prychnal Cypher. - Wojna jest dla bohaterow.
-Wojna to sposob bogow na rozmnazanie tchorzy - stwierdzil Einsel.
-Jak to?
-Tchorze gina o wiele rzadziej, wiec przezywaja wojne i rozmnazaja sie.
-Wracaja do domu pokonani.
-Tchorze z obu stron wracaja do domu zywi, co sam mam nadzieje zrobic. A bohaterowie przezywaja tylko po stronie zwycieskiej.
Kiedy tak stali i patrzyli na pogrom wlasnych sil, podjechal do nich galopem kurier i osadzil konia.
-Dowodca Ralzak prosi wielce uczonego Raxa Einsela o przybycie! - zawolal. - A czy ty, panie, jestes znany jako Cypher?
-Tak sie nazywam.
-Dowodca prosi o przybycie takze i ciebie.
Goniec pojechal dalej, a Einsel i Cypher wrocili do swoich koni. - Ralzak zaczyna chyba uwazac sytuacje za rozpaczliwa - stwierdzil Einsel. - Pogardza swymi czarnoksieznikami jeszcze bardziej niz inzynierami.
(C)G)
Agarif Ralzak byl glownodowodzacym Warsovrana. Patrzyl, jak kazdy atak jego machin oblezniczych i szturmowcow na piekne, lecz masywne mury zewnetrzne Larmentelu zostaje odparty, a porazki te drogo go kosztowaly. Poludniowo-zachodnie krolestwa graly na zwloke, chcac sie przekonac, czy Larmentel padnie pod atakiem najezdzcow, a teraz przestawaly sie bac sil Warsovrana i zaczynaly zbierac wlasne. Ralzak siedzial na grubym vidarianskim dywanie w swoim namiocie i czytal raporty dyplomatow i szpiegow, a obok podniesionej klapy stal Srebrzysmierc, polyskujacy jak rtec i jakims sposobem widzacy pustymi, odbijajacymi swiatlo oczyma. W oddali wyraznie bylo widac zaczerwienione od wschodzacego slonca mury, tarasy, kopuly, wieze i wiezyczki Larmentelu.Ralzak przeniosl wzrok z miasta na Srebrzysmierc. Mial on postac czlowieka i byl ubrany w zbroje plytowa Warsovrana, spod ktorej wystawala czarna tunika; na ramieniu dzwigal topor bojowy. Przez piec miesiecy, od kiedy Ralzak stal sie panem Srebrzysmierci i przejal dowodztwo nad silami Warsovrana, bal sie uzyc tego dziwnego wojownika. Cesarz Warsovran poswiecil trzy lata na wykopanie go spod osuwiska w Gorach Nadmorskich, zatrudniajac przy tym piecdziesiat tysiecy niewolnikow i dziesiec tysiecy zbrojnych rycerzy. Zatem cokolwiek to bylo, mialo ogromna wartosc i zapewne nieprawdopodobna moc, ale Ralzak czulby sie rownie zle, walczac u boku nieznanego, jak przeciwko niemu.
Kiedy Srebrzysmierc zostal odkryty, mial postac dziwnej metalowej tuniki skladajacej sie z kolek, haczykow i lustrzanych plytek, lecz kiedy Ralzak pomogl Warsovranowi ja wlozyc, material stopil sie i rozplynal, pokrywajac cale cialo cesarza warstewka elastycznego metalu. Z Warsovrana pozostal tylko ksztalt. Gluchym, dzwiecznym glosem twor oznajmil, ze nazywa sie Srebrzysmierc i jest gotow na rozkazy Ralzaka.
Dowodca byl calkowicie nieprzygotowany na tego magicznego wojownika. Pospiesznie oglosil, ze Warsovran nosi nowy typ zbroi, wiec wszyscy oprocz niego sadzili, iz cesarz zyje i wciaz dowodzi z wnetrza swej fantastycznej powloki zywego metalu. Jego slynna zdolnosc osadu i przenikliwosc jednak zniknely; sojusze uzgodnione przez blyskotliwego, charyzmatycznego cesarza gwaltownie slably.
Warsovran byl juz tylko figurantem i nie wydawal zadnych rozkazow. Przez ostatnie piec miesiecy Ralzak odkrywal, ze nie dorownuje Warsoyranowi.
-Nigdy nie prosilem o nominacje na glownodowodzacego - wyznal
Srebrzysmierci. - Jestem tylko zolnierzem. Znam swoje miejsce, a ono znajduje sie
gdzie indziej.
-Zgoda - odparl Srebrzysmierc bezbarwnym, metalicznym glosem.
Czy on ze mnie kpi? - zadal sobie bezradnie pytanie Ralzak.
-Pokonac kilka panstw osciennych, rozszerzyc nasze granice, to byly moje
mocne strony. Zdobyc kontynent? Nie wiem ani po co, ani jak. Co ty bys zrobil?
-Nie moge udzielac rad. Mozna mnie tylko uzyc.
Ralzak juz slyszal te slowa. Rozwazal je doglebnie, znow spogladajac na Larmentel. Miasto musi upasc, ale on nie potrzebuje ani jego mieszkancow, ani bogactw. Nie potrzebuje tez jego luksusowych domostw ani wiez na wlasna siedzibe. Na swoj sposob byl prostym czlowiekiem, lubiacym zycie w polu z wojskiem i pozbawionym ambicji politycznych.
-Mozesz zniszczyc moich wrogow? - zapytal, znow spogladajac na Larmentel.
Srebrzysmierc zwrocil na niego polyskujaca metalem, pozbawiona wyrazu
twarz.
-Wyczyn ten lezy na granicy moich mocy - wyjasnil monotonnym, lecz
zlowieszczym glosem.
-A wiec mozesz to zrobic - powtorzyl Ralzak.
-Tak.
Dowodca wstal i wbil spojrzenie w odlegle miasto chronione murami.
-Larmentel jest najsilniejszym miastem w calej Torei. Kiedy go zabraknie, moi pozostali wrogowie beda jedynie plewami, ktore wystarczy zamiesc i spalic. Jak szybko moglbys zlamac obrone Larmentelu?
-W ciagu paru minut.
Ralzak odwrocil sie od uniesionej klapy namiotu i zamrugal, lekko rozchyliwszy usta. Srebrzysmierc stal nieruchomo. Metaliczny pancerz pokrywajacy glowe, ktora niegdys byla glowa wladcy Ralzaka, mial zarys ludzkiej czaszki. Dowodca zadal sobie pytanie, czy tkwiacy tam czlowiek wciaz ma swiadomosc toczacych sie wydarzen.
-A wiec kiedy moglbys... uderzyc? - zapytal ostroznie, kiedy cisza stala sie zbyt
dluga.
-Teraz - odparl Srebrzysmierc, robiac krok w kierunku klapy namiotu.
-Nie, nie! - zaprotestowal Ralzak, machajac rekami. - Chce rozmiescic wojska, zeby mogly wykorzystac cala przewage zdobyta dzieki tobie.
-To nie jest konieczne - zapewnil go Srebrzysmierc.
-Mimo to chce sie przygotowac po swojemu - rzekl z uporem dowodca.
-Jestem na twoje rozkazy.
Ralzak rozwazal te niewiarygodna propozycje, chodzac tam i z powrotem,
zaszczycajac Larmentel gniewnym spojrzeniem za kazdym razem, kiedy mijal otwor wejsciowy namiotu. Co ma do stracenia? Srebrzysmierc po wykonaniu zadania bedzie wyczerpany i nieszkodliwy, bez wzgledu na to, czy Larmentel upadnie, czy nie. W koncu skinal na Srebrzysmierc i razem z nim wyszedl przed namiot. Czekal tam Cypher, wciaz w nijakich szatach i zbroi, z zaslonieta twarza. Obok niego stal Einsel. Wygladal na przestraszonego.
-Uczony Einselu, zamierzam poddac Srebrzysmierc pierwszej prawdziwej
probie - oznajmil Ralzak. - Masz dla mnie jakas rade?
-O tak, czcigodny panie - odrzekl Einsel, klaniajac sie i zacierajac rece.
-Jaka?
-Nie rob tego.
-Radzisz to od chwili znalezienia Srebrzysmierci. Nie moglbys powiedziec
czegos nowego?
-Zawiez go w gory, zostaw na dnie bardzo glebokiego wawozu i przysyp wielka lawina kamieni.
-Tak zrobil poprzedni pan Srebrzysmierci.
-Rozsadny czyn - stwierdzil czarnoksieznik, ponownie klaniajac sie dla
podkreslenia faktu, ze nie przemawia przez niego sarkazm, chociaz przemawial.
-Chce uslyszec cos oprocz "nie rob tego"! - warknal dowodca.
-No to co powiesz na "nie uzywaj go, czcigodny panie"?
-Trace cierpliwosc! Co mi mozesz poradzic w zwiazku z wykorzystaniem
Srebrzysmierci?
-Cofnij sie - odparl Einsel, wzruszajac ramionami.
-Cypherze, a moze ty masz jakies sugestie? - zapytal Ralzak, odwracajac sie od zdenerwowanego czarnoksieznika.
-Nie, czcigodny panie - odpowiedzial zamaskowany inzynier z wystudiowanym szacunkiem.
-Ale to ty go dla nas zlokalizowales.
-Ja tez sie ucze. Na twoich bledach.
Ralzak zmarszczyl brwi. Pod maska i kapturem nie dalo sie dostrzec wyrazu twarzy Cyphera.
-Doswiadczenie to kosztowna szkola, a mimo to glupcy wciaz usiluja sie do
niej dostac - ostrzegl Einsel.
-Czy ty sobie ze mnie kpisz?! - zapytal dowodca.
-Nie, czcigodny panie, ale usiluje cie ostrzec - odpowiedzial czarnoksieznik,
tym razem patrzac dowodcy w oczy.
Ralzak zamrugal. Byl to jedyny znany mu wypadek, kiedy w ciagu pietnastu lat ich znajomosci Einsel spojrzal komus w oczy.
-Nie rozumiem, czego tak sie boisz - rzekl, zakladajac rece za plecy i
odwracajac sie, by znow spojrzec z gniewem na Larmentel.
-Dowodco, my ledwie rozumiemy podstawowe cechy tego tworu - przestrzegl go Einsel. - Jednak wszystkie starozytne autorytety zgadzaja sie, ze jest on niezmiernie potezny.
-Raksie, my nie rozumiemy, dlaczego w ogniu plonie drewno, a skala nie -rzekl lekcewazaco Ralzak - a mimo to wykorzystujemy ogien do gotowania, oswietlania sobie w nocy drogi, ogrzewania sie i palenia miast naszych wrogow. Proba sie odbedzie. Chcialbys cos zrobic?
-Ogromnie pragnalbym stanac daleko z tylu.
-Mialem na mysli jakies proby magiczne.
-Chcialbym stanac daleko z tylu za jakas bardzo duza skala, by sprawdzic, czy zdola zapewnic mi bezpieczenstwo.
Przygotowania zajely Ralzakowi dwie godziny. Ludzie ze zmian czynnej, rezerwowej i wolnej otrzymali rozkazy wlozenia zbroi i oczekiwania w gotowosci. Piechote rozmieszczono w pieciu strategicznych punktach, by zapobiec ucieczkom z miasta, podczas gdy doborowe oddzialy lansjerow mialy za zadanie ruszyc do walki, gdyby jednak wrogowi udalo sie wyrwac z oblezenia. Najblizej miasta stali szturmowcy z drabinami i woda. Ralzak byl gotow dopiero w osmej godzinie poranka. Ubrany w pelna zbroje i z toporem bojowym w rece, zwrocil sie do Srebrzysmierci w obecnosci niewielkiej grupy wyzszych dowodcow i szlachetnie urodzonych.
-Rob, co chcesz, ale zniszcz moich wrogow - rozkazal, wskazujac toporem na
niezdobyte mury Larmentelu. - Dzis wejde do krolewskiego palacu i splune na stopy
krola jako niepokonany zwyciezca.
Stojacy na tyle blisko, by go slyszec, zaczeli wiwatowac. Skora Srebrzysmierci zamigotala, a potem zadrzala, jakby wyroily sie na nia malenkie srebrne mrowki. Jego glowa powiekszala sie z wolna w migotliwa srebrna kule. Stojacy najblizej jeli sie cofac. Zauwazyli, ze dlonie tworu zbielaly. Na ich oczach biala skora pojawila sie takze na szyi postaci. Stala sie widoczna szczeka Warsovrana, a kula powiekszyla sie do rozmiarow nieduzego namiotu. Ralzak nie cofal sie i patrzyl na wylaniajace sie usta, nos i oczy cesarza. Wtem kula sie odlaczyla, a potezny Warsovran runal na ziemie i znieruchomial.
Srebrzysmierc wisial swobodnie w powietrzu, migocac i drzac jak banka mydlana. Kiedy osiagnal wielkosc domu, zaczal unosic sie do gory i w kierunku oblezonego miasta. Zrobil sie prawie przezroczysty. Wkrotce znalazl sie tak wysoko, ze zniknal wszystkim z oczu. Niebo nad Larmentelem bylo blekitne, wszedzie panowal spokoj i cisza. Ralzak zaczal sie zastanawiac, czy Srebrzysmierc nie chce mu zrobic jakiegos upokarzajacego zartu. Minelo pol godziny, potem jeszcze kwadrans. Zolnierze zaczeli szemrac.
-Nie moge sie doczekac, zeby juz to zobaczyc - rzekl przeciagle Colcos. Stal w pogotowiu z wlocznia w rece, patrzac tesknie na odlegle wieze.
-Kobiety Larmentelu slyna w calej Torei - dodal Manakar, oblizujac usta.
-Podobno w tamtejszych piwnicach jest tyle wina, ze moglby po nim plywac
dalekomorski statek handlowy - westchnal Lurquor.
-W oknach jest szklo - powiedzial Colcos. - Rozbiliscie kiedys szklane okno?
-Nigdy - przyznal sie Manakar.
-Wspanialy dzwiek, bardzo przyjemny.
-Przeciez ty tez nigdy nie rozbiles takiego okna.
-Owszem, rozbilem! Spedzilem dwa lata jako niewolnik w kopalni soli, by
splacic jego wartosc.
-Podobno to moze stac sie dzisiaj - przerwal Lurquor.
-Co sie moze stac dzisiaj? - zapytal Colcos.
-Wielki atak, rozstrzygajacy. Poddadza sie.
-Wielki atak juz nastapil - zauwazyl Manakar. - Ich machiny ogniste spalily
nasze wieze do samych kol.
-Kola tez spalily - dorzucil Colcos.
-Miasto, ktore moze sobie pozwolic na oblewanie nas wrzacym winem, kiedy
wspinamy sie na drabiny, dalekie jest od poddania - stwierdzil Manakar z pogardliwym prychnieciem.
-Podobno Warsovran i Ralzak maja jakas nowa bron - zaprotestowal Lurquor. - To cos, co wznioslo sie z namiotu dowodztwa i poplynelo do miasta.
-Podobno, podobno, podobno! Kto tak twierdzi? - zdenerwowal sie Manakar.
-Ludzie, ktorzy wiedza.
-Jezeli to jest takie male, na nic sie nie przyda... - zaczal Colcos.
Nad Larmentelem z porazajaca szybkoscia blyskawicy pojawil sie ogromny otwor; wylal sie z niego na wszystkie strony blask, a po chwili zgasl gwaltownie. Na jego miejscu pojawila sie olbrzymia kolumna zoltoczerwonych plomieni i na dachy miasta spadla burza ognia, ktora wdzierala sie tez do budynkow przez okna i sklepione wejscia. Goracy wiatr miotal ciezkimi dachowkami jak liscmi, a w czasie, w jakim do armii Ralzaka dotarl trzask wybuchu, od ktorego wszyscy wojownicy zachwiali sie jak pod uderzeniem maczugi, zmienil grube drewniane bale w popiol. Wiekszosc ludzi rzucila sie na ziemie, inni skamienieli ze strachu. Kaskada ognia rozprzestrzeniala sie, pedzac ulicami ku murom cytadeli, na ktorych rozbila sie niczym morskie fale na brzegu, po czym wzniosla sie wysoko. Ku zdumieniu oblezniczej armii kulista sciana ognia zakrzywila sie do wewnatrz, skupiajac sie nad centrum Larmentelu. Zostal po niej tylko dym bijacy w niebo nad miastem jak potezne, zlowrogie drzewo. Goraco bylo tak wielkie, ze najblizsi oblegajacy mieli poparzone twarze. Serce Larmentelu zostalo wypalone. Krag ognia osiagnal srednice jednej trzeciej kilometra, a potem plomienie uniosly sie do gory i zawinely do tylu. Zupelnie jakby byly na sprezynie, ktora rozciagnela sie do granic swoich mozliwosci.
Echa wybuchu jeszcze dlugo rozbrzmiewaly nad rownina, a potem na krotka chwile zapadla calkowita cisza.
-W morde - odezwal sie Colcos.
-W morde jeza - dodal Lurquor.
-W morde jeza i nozem - zakonczyl Manakar.
Ktos obok wydal zduszony skrzek, ktory mogl byc proba zaczerpniecia powietrza, ale stojacy wokol zolnierze uznali go za okrzyk radosci. Wiwaty szybko rozniosly sie w obu kierunkach wsrod wojska otaczajacego Larmentel, poniewaz ludzie zorientowali sie, ze ich dowodca trzyma to zrodlo ognia piekielnego na smyczy i nie trzeba sie bac. Dawali glosno upust radosci, ze pod komenda Ralzaka i Warsovrana sa niezwyciezeni, Larmentel padl i skonczylo sie oblezenie, w ktorym nikt
juz nie zginie.
-Wspaniale! - zawolal Ralzak. - Najwieksza forteca w calej Torei unicestwiona!
Natychmiast wyslano jezdzcow z zadaniem poddania sie, ale wszystkie bramy
zostaly juz otworzone, a ocaleli obroncy uciekali z miasta. Larmentel otrzymal cios w samo serce.
Nagle Ralzak uswiadomil sobie, ze obok niego stoi Warsovran, blady i chudy, ale wygladajacy dziwnie zdrowo - a nawet mlodzienczo. Dowodca padl na kolana.
-Dobrze sie spisales - odezwal sie chrapliwie monarcha, ktory obalil kilkunastu
krolow.
-Cesarzu! - zawolal Ralzak i wstal, by podtrzymac chwiejacego sie wodza. - Panie! Dobrze sie czujesz? Afrik! Sprowadz medikara, ale juz!
-Zadnych medikarow - szepnal Warsovran, machnieciem reki odprawiajac giermka. - Srebrzysmierc okazal sie wystarczajacym medikarem. Dobrze robi swoim gospodarzom, Ralzaku.
-Wasza wysokosc, czy kiedykolwiek zdolam cie przeprosic za to, ze przez cale miesiace wydawalem ci polecenia? - jeknal Ralzak.
-Wydawales polecenia tej maszynie, a nie mnie - odparl Warsovran, rzucajac okiem na koszmarny klab dymu i pylu nad Larmentelem. - Nie stalo sie nic zlego.
-Zaiste, cesarzu, a magia Srebrzysmierci ocalila wielu twoich ludzi. Mozesz teraz tryumfalnie wkroczyc do Larmentelu.
-Nie, musze wracac do mojej stolicy - rzekl Warsovran i gestem nakazal
przyprowadzic sobie konia. - Ty zostaniesz tutaj.
-Ale... Larmentel padl. Tryumf, panie...
-Nalezy sie tobie, Ralzaku. Zostan tu i zrob z miastem, co ci sie podoba. Niech posluzy za przyklad, ktory wszyscy poznaja i ktorego wszyscy beda sie bac. Przeciez to ty jestes dowodca Srebrzysmierci.
Ralzak rozejrzal sie za inzynierem, ale nigdzie nie bylo go widac.
-Kiedy Srebrzysmierc uczynil ciebie swoim gospodarzem, Cypher kazal mi
sluchac rozkazow tego stwora - wyznal Ralzak swojemu dowodcy.
-Doprawdy? I co zrobiles?
-Kazalem Cyphera wyrzucic z namiotu za bezczelnosc.
-I Srebrzysmierc uznal za pana ciebie? Dziwne. Co takiego zrobiles, czego nie uczynil Cypher? Zadnych zaklec, rzucania czarow, zaspiewow...? Dziwne, bardzo dziwne.
Mimo calego udawanego zdumienia Warsovran znal tajemnice Srebrzysmierci. Nie wklada sie go samemu, by zostac jego panem, tylko dostarcza sie mu gospodarza, a potem rozkazuje. Ralzak pomogl Warsovranowi wlozyc Srebrzysmierc na siebie. Osoba, ktora wklada te bron na gospodarza, staje sie jej panem. Ralzak nie musi tego wiedziec.
-Czy Cypher jest gdzies tutaj? - zapytal Warsovran.
-Tak - odpowiedzial Einsel. - Rozmawialem z nim zaledwie kilka minut temu.
-Kaz go zabic, Ralzaku. Wie na tyle duzo, by stac sie niebezpiecznym.
-Uwazaj to za wykonane, panie - rzekl Ralzak.
Cypher znajdowal sie bardzo blisko, ale zaslaniali go tloczacy sie ludzie. Uslyszawszy wyrok smierci, wymknal sie, wywracajac swoj plaszcz polowy na druga strone, by wszyscy widzieli jego wojskowy blekit, zdjal takze helm i maske. Nie chowal twarzy po to, by ukryc swa tozsamosc, ale zeby po zdjeciu maski moc niepostrzezenie uciec. Zdobyl nowe pioro do helmu i swiezego rumaka bojowego za cene zycia dwoch ludzi. W minute po uslyszeniu, ze ma zginac, stal sie kurierem, jakich wielu jezdzilo z wiadomosciami i rozkazami, wiec nikogo nie zdziwilo, ze jeszcze jeden z nich odjezdza na zachod.
Warsovran pokazywal cos nad miastem.
-Srebrzysmierc wciaz tam jest - powiedzial do Ralzaka.
-Nie rozumiem, panie.
-Napisze ci ciag zaklec, ktore w nadchodzacych miesiacach masz recytowac w pewne dni tuz przed osma godzina poranka. Spowoduja one, ze Srebrzysmierc bedzie sprowadzal coraz potezniejsze i coraz czestsze kregi ognia. Musisz je wywolywac wiele razy az do wyczerpania jego sil, a wtedy spadnie on z nieba w swojej pierwotnej postaci. Kiedy to nastapi, znajdziesz go i przyniesiesz do mnie. Einselu, pojedziesz teraz ze mna.
-Skad to wszystko wiesz, wasza wysokosc? - zapytal Ralzak.
-Nosilem Srebrzysmierc przez piec miesiecy, dowodco, i w tym czasie
poznalem niektore jego mysli.
Atrament na zwoju z cesarskimi instrukcjami nie zdazyl jeszcze wyschnac, a Warsovran i Einsel juz wyruszyli pod silna eskorta strazy. Ralzak wjechal w tryumfie przez glowna brame w zewnetrznych murach miasta, prowadzac za soba oddzial ciezkich lansjerow. Larmentel przypominal teraz potezna i przepiekna krolowa znajdujaca sie w szponach smiertelnej, wyniszczajacej choroby. Z wyjatkiem
wewnetrznej cytadeli miasto bylo nietkniete, pelne bogactw i potencjalnych niewolnikow, lecz jego duch zostal wypalony. Dobrze ubrane rodziny spiesznie przemierzaly proste, czyste ulice i ladne, zarosniete bluszczem place, dzwigajac to, co udalo im sie uniesc, i stanowiac latwy lup dla wyposzczonych oddzialow Warsovrana. Z wiwatami i serdecznym smiechem mieszaly sie czasami przenikliwe wrzaski i okrzyki bolu, pojawily sie tez pozary niemajace nic wspolnego z oszalamiajacym pokazem wojskowej magii Srebrzysmierci.
Do zburzonych murow cytadeli prowadzila dluga, prosta aleja w szpalerze plonacych pniakow. Potezne, okute zelazem debowe wrota zostaly zmiecione i spalone na popiol, dalej lezaly zarzace sie ruiny. Kikuty uniwersyteckich wiez wygladaly jak wypalone swiece, a kopuly palacu przypominaly ogromne, strzaskane jaja. W pewnym momencie kon sie zaparl i nie chcial isc dalej. Ralzak zauwazyl, ze budynki dotkniete ogniem Srebrzysmierci nie sa po prostu zburzone, ale i czesciowo stopione, i promieniuje z nich goraco jak z pieca. Od tego goraca zapalily sie pobliskie domy, a droge zascielaly zweglone ciala tych, ktorzy znalezli sie zbyt blisko ognia.
Zsiadl z konia i owinawszy glowe plaszczem, ruszyl ku bramie cytadeli, nie zwracajac uwagi na blagania swojej swity straznikow i adiutantow, by wracac. Gorace powietrze ledwie nadawalo sie do oddychania, ale bylo dziwnie pozbawione wyziewow. Podeszwy wojskowych butow, ktorymi deptal gorace kamienie zdruzgotanego serca Larmentelu, zaczely dymic. Zatrzymal sie pod sama brama palacu, splunal i dopiero wtedy zawrocil.
-Przysiaglem, ze splune w krolewskim palacu jako zwyciezca, i dotrzymalem slowa! - oznajmil otaczajacym go oficerom, po czym wskoczyl na siodlo. Szaty mial nadpalone w miejscach, gdzie otarly sie o gorace kamienie, a podeszwy butow zweglone, ale dotrzymal przysiegi.
Wyjezdzajac z miasta, oglosil, ze na trzy dni przymknie oczy, po czym dal Larmentel na pastwe zolnierzy.
(C)G)
Prawie w dwa miesiace pozniej wsrod cieni spowijajacych nadbrzezna uliczke w zachodnim miescie portowym Gironal czekal Roval Gravalios. Trojgraniasty kapelusz naciagnal nisko na twarz i postawil czarny koronkowy kolnierz plaszcza. W porcie wialo chlodem, ale w poblizu znajdowalo sie cos innego, co przejmowalo Rovala dreszczem. Zdazyl sie juz przyzwyczaic do tego uczucia. Na wschodzie wznosil sie Miral i jego ogromny, poprzecinany pasami krag rzucal wzdluz calej uliczki zielone
swiatlo zmieszane z plamami atramentowo-czarnego cienia.
Z jednej z polozonych tarasowato chat dobiegly przeklenstwa. Roval wytezyl sluch. W awanturze chodzilo z grubsza o ukryte pieniadze, picie, karmienie dzieci i czyjas chec powrotu do tawerny. Gdzies w poblizu krzykacz oddzwonil druga godzine przed polnoca i dodal, ze wszystko jest w porzadku.
Podniesione glosy przeszly we wrzaski i uderzenia, a potem nastala cisza. Po chwili na ulicy pojawil sie krzepki doker o jakas glowe wyzszy od Rovala; mijajac oficera marynarki, uchylil z szacunkiem kapelusza. Do nozdrzy Rovala dotarl zapach piwa.
Nagle od jednego z balkonow odlaczyl sie ciemny ksztalt i spadl na roslego dokera. Dobrze zaplanowal zasadzke, jako ze miejsce to skrywaly glebokie cienie, a na dodatek zasloniete bylo rzedem zaparkowanych wozow. Szamotanina odbywala sie w dziwnej ciszy. Kiedy Roval dobiegl do walczacych, zobaczyl, ze dokera przygniata do kocich lbow pochylony nad nim ciemny ksztalt. Wysaczaniu z czlowieka krwi i sily zyciowej towarzyszyly blyski wijacych sie w mroku nici energii eterycznej. Ofiara szarpnela sie, steknela, zarzezila i znieruchomiala, ale swiatelka i skry wciaz tanczyly wokol jej szyi i twarzy napastnika, ubranego zreszta tak samo jak Roval.
-Na litosc, Laronie, a jesli ktos tu nadejdzie? - odezwal sie blagalnym tonem
Roval.
Ciemny ksztalt nie zwrocil na niego uwagi. Po chwili wydajacej sie wiecznoscia Laron usiadl prosto, starannie otarl usta i zaczal szukac sakiewki swej ofiary.
-Do licha, Laronie, jesli chciales zdobyc pare srebrnych koron, mogles
poprosic mnie o pozyczke! - warknal Roval, przyklekajac przy nim. - To byla
najobrzydliwsza rzecz, jaka zobaczylem od czasu, kiedy natknalem sie na dziadka
leczacego sobie pijawkami hemoroidy.
-Nastepnym razem nie patrz - odparl cicho Laron.
-Wyplywamy jeszcze tej godziny, a... ten czlowiek nie zyje!
-Wypilem mu cala krew, to zwykle zalatwia sprawe.
-Ale...
-Przez jakis czas bedziemy na morzu. Wolalbys, zebym zywil sie zaloga? Laron wstal i wyszedl z cienia. W swietle Mirala zaczal zdejmowac z twarzy
kepki wlosow, lizac od spodu zywicowane plotno, do ktorego byly przytwierdzone, i z powrotem przyklejac je do policzkow.
-Jak wyglada moja broda? - zapytal, gdy skonczyl.
-Idiotycznie. Mozemy juz isc na statek?
-Jeszcze nie - powiedzial Laron, oddalajac sie.
-Jak to? - zapytal Roval, spieszac za nim. - Odplyw nie czeka ani na zywych, ani na umarlych.
Laron zatrzymal sie przed drzwiami ubogiej, lecz schludnej chaty i energicznie zapukal. Po chwili drzwi uchylila kobieta niewiele rozniaca sie sylwetka od zmarlego dokera i wyjrzala ostroznie.
-Mowilam ci, ze nie mam juz...
Na widok dwoch oficerow marynarki przerwala. Swieca, ktora trzymala w reku, rzucala swiatlo na swieze since na jej twarzy.
-Ma'yie Hulmork? - zapytal Laron.
-Tak, ale meza nie ma.
Laron uniosl sakiewke zmarlego.
-U twojego meza wlasnie nastapilo wstrzymanie akcji obu serc - oznajmil
powaznie.
-Jakiej akcji?
-Nawet sie nie zorientowal, co go trafilo - wyjasnil nieco dokladniej Roval.
-On zawsze obrywa. Potem wraca do domu i obrywam ja.
-Prosze przyjac kondolencje z powodu jego smierci - dodal Laron.
Wdowa Hulmork zemdlala. Laron zlapal ja i wniosl do chaty, gdzie w kamiennym palenisku palily sie niewielkim ogniem scinki drewna. Kiedy podtykal pod nos Ma'yie flakonik z jakas ostro pachnaca substancja, do pomieszczenia wsliznelo sie piecioro dzieci w polatanych nocnych koszulach. Kobieta ocknela sie gwaltownie, po czym zaczela sie kolysac w przod i w tyl, jekliwie powtarzajac imie zmarlego meza. Roval podal jej swa chusteczke do nosa.
-Wasz ojciec nie zyje - oznajmil Laron dzieciom, kiedy stalo sie jasne, ze
najnowsza wdowa Torei na razie nie powie nic sensownego.
-Ooo... naprawde? - zapytal moze piecioletni chlopczyk. Dziewczynka majaca niewiele nad czternascie lat przez chwile usmiechala sie ponuro, a potem zakryla twarz dlonia.
-Moge zjesc jego kolacje? - zapytal chudy dziesieciolatek. Na te sugestie cala piatka rzucila sie do drzwi kuchni.
-To na pogrzeb twojego nieodzalowanego meza - powiedzial Laron, kladac na stole obok sakiewki szesc srebrnych koron. Po jego spojrzeniu z ukosa Roval dorzucil
jeszcze dwie. - Musimy juz isc.
-Szlachetni z was ludzie - powiedziala wdowa, pociagajac nosem.
Zamaszystym ruchem zdjeli trojgraniaste kapelusze, uklonili sie i wyszli,
zostawiajac rodzine Hulmorkow, by mogla oddac sie zalobie.
-O co w tym wszystkim chodzilo? - zapytal Roval po drodze.
-Hulmork przepijal swoja wyplate - wyjasnil Laron. - Na czynsz i jedzenie
zarabiala zona praniem. Rodzina bedzie teraz lepiej jadla i zyla w spokoju.
-To oczywiste, ale...
-Wybierajac ofiary, zawsze staram sie rozsiac troche szczescia.
-Rycerski wampir?
-Wychowalem sie w duchu rycerskosci. W pewnym sensie zostalo mi tylko to.
-A nie mozesz zywic sie psami albo owcami?
-Owszem, ale paskudnie smakuja. Wyobraz sobie, ze musisz wypic dzban octu, kiedy pod reka masz kielich schlodzonego chardonnay rocznik 3138 z winnicy Anielski Wlos.
Analogia trafila do przekonania Rovalowi, ktory znajdowal sie piec tysiecy kilometrow od domu; miejscowe wino nie robilo na nim wrazenia.
-Myslalem, ze nie mozesz jesc ani pic tego co smiertelnicy.
-W rejsie ze Scalticaru mielismy na pokladzie milosnika wina. Potrafil mowic tylko o winie, winogronach i slynnych rocznikach - wyjasnil Laron. - Ogromnie denerwujacy czlowiek, ale zanim uleglem pokusie, wiele sie od niego nauczylem. Kiedy wysaczylem go i rzucilem jego cialo rekinom, zaczalem chwiac sie na nogach, a nastepnego dnia bolala mnie glowa. W jego krwi i silach zyciowych znajdowalo sie cos dziwnego.
-A nie mozesz wysaczac tylko troche sil zyciowych? - zapytal Roval, niezbyt
zachwycony perspektywa zeglugi na jednym statku z Laronem. - Musisz swoje ofiary
zabijac?
-Kiedy ukasze, nie panuje nad soba. To jak szalenstwo.
Roval zadrzal, przypominajac sobie, jaka twarz mial Laron, gdy podniosl glowe
znad szyi Hulmorka. Nie przeszkadzac podczas zerowania, zanotowal sobie w pamieci.
-A wiec nasze torby zostaly umieszczone na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca",
na ktorym masz pelnic role medikara i nawigatora - odezwal sie, kiedy szli wzdluz
falochronu.
-"Mrocznego Ksiezyca"?! - wykrzyknal wampir.
-Co ci sie nie podoba?
-"Mroczny Ksiezyc" to baliowaty maly szkuner z szescioosobowa zaloga, rozwijajacy predkosc cierpiacej na zatwardzenie meduzy.
-Niemniej jednak jest to najnowoczesniejszy statek na wodach Torei, a prawdopodobnie na swiecie.
-Oraz jeden z najmniejszych. Co z moimi potrzebami? Musze miec jakies odosobnione, bezpieczne miejsce do spania, kiedy Miral znajdzie sie ponizej horyzontu. - Wskazal ogromna pasiasta planete dominujaca blada zielenia na wschodnim niebie.
-Pod pokladem rufowym wygospodarowano dodatkowa kajute, choc jest niewiele wieksza od trumny - rzekl Roval.
-Jakiez to odpowiednie. Spedzimy na morzu wiecej niz tydzien? Po tym czasie
przestaje nad soba panowac.
Slowo "przestaje" zabrzmialo jak swist sztyletu wysuwanego z pochwy. Roval zadrzal.
-Po tym, co wlasnie zobaczylem, nie ma mowy! Powiem kapitanowi, ze masz
specjalne wymagania, na przyklad musisz spac, kiedy Mirala nie ma na niebie, i raz w
tygodniu musisz schodzic na brzeg po swieza zywnosc.
-Raz w tygodniu - westchnal Laron. - Alez bede glodny.
Roval zauwazyl, ze jego towarzysz nie rzuca cienia w swietle Mirala, chociaz w
swietle pochodni cien wampira niczym sie nie roznil od jego. Kiedy dotarli do "Mrocznego Ksiezyca", statek juz sie szykowal do oddania cum. Szkuner byl krotki, szeroki i przysadzisty, mial dwa maszty z ozaglowaniem lugrowym i szalupe przymocowana do gory dnem na pokladzie glownym. Zamiast wiosla sterowego z pokladu rufowego wystawal ruchomy drag.
-To jest najbardziej zaawansowana bron, jaka zimne nauki potrafia wystawic przeciwko Srebrzysmierci? - spytal Laron, zatrzymujac sie przy trapie.
-Tak.
-Jestescie zgubieni.
-Wiec dlaczego jestes tutaj?
-Kazano mi pomoc.
Na pokladzie obejmowala sie jakas para, a zaloga przygotowywala wiosla i
takielunek.
-To jest kapitan Feran - rzekl Roval. - Ma swietne podejscie do dziwek.
-Biorac pod uwage moje warunki, nie bede stanowil dla niego konkurencji.
-Co masz na mysli?
-Zwykle kasam kazda osobe, do ktorej zblizam sie na tyle, by ja pocalowac, a bycie zimnokrwistym i martwym stanowi niejaka towarzyska przeszkode. Mam tez cialo pryszczatego, chudego, czternastoletniego onanisty i po siedmiu wiekach zaczynam miec tego serdecznie dosyc.
Roval uslyszal zdenerwowanie w glosie Larona. Feran wlasnie sprowadzal kochanke po trapie. Laron i Roval uchylili kapeluszy przed dziewczyna, ktora zachichotala i ostatni raz objela Ferana. Wszyscy trzej patrzyli, jak drobnymi kroczkami odchodzi wzdluz falochronu.
-Czy ladunek specjalny jest juz na pokladzie? - zapytal Roval.
-Zostal wniesiony w worku tego popoludnia - odparl Feran. - Czy to nasz nowy oficer?
-Kapitanie Feranie Drewno, przedstawiam ci Larona Alisialara,
dalekomorskiego nawigatora uznanego przez organizacje Scalticarskich Kupcow
Morskich oraz licencjonowanego medikara Sargolskiej Akademii Uzdrowicieli.
Feran, mimo starannie przyklejonej brody Larona, mial watpliwosci.
-Imponujace kwalifikacje, ale jestes chyba za mlody, by udalo ci sie spedzic
wiele czasu na morzu - zauwazyl. - Powiedziano mi tez, ze jestes chorowity i
wymagasz specjalnych warunkow. Masz dosc sil, by zostac uzytecznym czlonkiem
mojej zalogi?
Zaloga "Mrocznego Ksiezyca" przerwala swoje zajecia, przygladajac sie i sluchajac. Laron zdjal rekawiczke i wyciagnal dlon. Feran mocno ja uscisnal. Prawie natychmiast wstrzymal oddech, zaskoczony lodowatym chlodem skory Larona. Wampir oddal mu uscisk. Kapitan sprobowal sie cofnac, wtem krzyknal i padl na kolana. Laron zaczal w grymasie odslaniac zeby, ale w tym momencie Roval uderzyl go wioslem w nadgarstek. Po trzecim ciosie Feranowi udalo sie odtoczyc na bezpieczna odleglosc.
-Laron ma sile pieciu nadzwyczaj silnych mezczyzn i zmuszony do takich
prymitywnych zmagan, zaczyna sie nieco goraczkowac - wyjasnil Roval. - Ufam, ze
dolozysz wszelkich staran, by zaoszczedzic mu inicjacyjnej bojki, bo inaczej... nie
odpowiadam za konsekwencje.
Ani jeden czlowiek na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" nie domagal sie
dalszych wyjasnien.
-Czy... czy powinienem wiedziec o czyms jeszcze? - zapytal Feran.
-Nigdy nie przedluzaj pobytu na morzu ponad tydzien i pod zadnym pozorem nie przerywaj Laronowi snu - rzekl Roval.
(C)G)
Niewielki szkuner pod pelnymi zaglami przemknal obok zacumowanych smuklych galer marynarki Warsovrana, trzymajac sie miedzy bojami z pochodniami. Przy sterze stal Feran, cierpliwie znoszac szyderstwa wykrzykiwane z pokladow galer przez bezczynnych zolnierzy piechoty morskiej i zeglarzy, a zaloga przygotowywala sie do ustawienia zagli, kiedy statek wyplynie za falochron i wyjdzie na wiatr. Feran byl niski i gladko ogolony, mial kedzierzawe brazowe wlosy i mimo poteznych muskulow wygladal bardzo mlodo. Niektore obelgi dotyczyly chlopcow okretowych w roli kapitana, lecz wiekszosc byla o wiele gorsza.Dopiero gdy znalezli sie na pelnym morzu, spod pokladu wylonil sie pasazer i chwiejnym krokiem podszedl po rozkolysanym pokladzie do Ferana stojacego z Laronem i Rovalem.
-Na razie jestes bezpieczny - rzekl do niego kapitan. - To jest Roval ze
Specjalnej Sluzby Wojennej Scalticaru, ktorego zadaniem jest cie chronic. Laron pelni
funkcje medikara i nawigatora "Mrocznego Ksiezyca".
W swietle Mirala oczy Larona lsnily zielenia. Pasazer gwaltownie cofnal sie i schowal za Ferana.
-Jest tu takze po to, by bronic cie przed wrogami - dokonczyl Feran.
-Nigdy nie sadzilem, ze bede im wspolczul - rzekl jedyny pasazer "Mrocznego Ksiezyca", podejrzliwie przygladajac sie podobnemu do jastrzebia mlodziencowi.
-Nie przejmuj sie, on nie gryzie - powiedzial Feran.
-Za bardzo - dodal Roval.
-Nosi scalticarskie imie - zauwazyl pasazer.
-Ma to pewien zwiazek z byciem Scalticarianinem - odparl Laron. Mowil ze staromodnym akcentem.
-Broda mu oblazi.
-Mozna mu zaufac - stwierdzil lekcewazaco kapitan. - Pod jakim imieniem chcesz byc znany zalodze?
-Naprawde nazywam sie Lenticar - odpowiedzial pasazer, patrzac z ulga na znikajace swiatla portowe. - Mialem tyle przybranych imion, ze czasami zastanawiam
sie, kim naprawde jestem. Tak, przez jakis czas moge pobyc Lenticarem.
Byl szczuply, opalony i zgarbiony od dlugotrwalej, ciezkiej pracy na otwartym powietrzu. Mial tez pelne strachu, rozbiegane spojrzenie kogos, kto przez zbyt wiele lat byl niewolnikiem u brutalnych panow; za kazdym razem, kiedy sie odzywal, mimowolnie zalamywal rece i sie klanial.
-Kiedy dotrzemy do Zantriasu? - zapytal, chwytajac sie drewnianego relingu, jako ze statkiem zakolysala duza fala.
-Mozna smialo powiedziec, ze za piecdziesiat dni - odparl Laron, sprawdzajac palcami stan swojej brody.
Feran skinal potwierdzajaco glowa.
-Piecdziesiat dni! - zawolal Lenticar. - Doplynalbym tam szybciej wplaw.
-A zatem proponuje, bys wyskoczyl za burte - rzekl Laron. - Aby zachowac
pozory, ze jestesmy przybrzeznym statkiem handlowym, musimy zaladowywac i
wyladowywac towar.
Laron zdjal sobie z twarzy fragment brody, polizal go od spodu i zaraz przykleil ponownie, ale Lenticar zdazyl ujrzec dwa dlugie, lsniace kly.
-Piecdziesiat dni to za dlugo.
-Szybciej nie mozemy - odezwal sie Feran.
-Czy chodzi o te bron powodujaca kregi ognia, ktorej uzyl Warsovran do
pokonania Larmentelu? - zapytal Laron.
-Mozliwe.
-Wiedziales, ze uzyl jej znowu?
Lenticar otworzyl szeroko oczy ze zdumienia.
-Nie. Ktore miasto zostalo spalone?
-To byla tylko proba nad zgliszczami Larmentelu i najwyrazniej nikt nie zginal. Moze miala zrobic wrazenie na ksieciu z Zarlonu, ktory znajdowal sie w tej okolicy, ale to tylko plotka. W promieniu cwierci kilometra nie ocalal ani kawalek drewna czy materialu, nie zachowalo sie zadne cialo ani nic do jedzenia.
-A zatem krag byl wiekszy niz za pierwszym razem?
-O tak, wszystko da sie ulepszyc dzieki cwiczeniom - odpowiedzial Laron.
W trakcie rozmowy Roval chuchnal klebkiem energii eterycznej w zlozone dlonie, po czym wypowiedzial do niego slowa kierunku i ksztaltu. Laron wyjal mewe z wiklinowej klatki. Roval rozpostarl nad ptakiem energie eteryczna, ktora przywarla do niego dopasowana siecia, i mewa przestala sie wyrywac. Laron posadzil ja na
ramieniu czarnoksieznika.
-Sluchaj uwaznie, samoposlancze - rzekl Roval. - "Ladunek wziety,
wyplynelismy z odplywem. Przybywamy za piecdziesiat od dwudziestego piatego
drugiego". Powiedz to prezbiterce metrologan w Zantriasie. Lec juz.
Zaczarowana mewa od razu wzbila sie w powietrze, a potem, kierowana przez samoposlanca, skrecila na wschod. Wkrotce zniknela na tle ciemniejacego nieba. Rowny wiatr wypelnil zagle. "Mroczny Ksiezyc" byl za maly na okret wojenny i w wystarczajacym stopniu przypominal kuter rybacki, by swobodnie poruszac sie miedzy portami wszystkich sojuszy. Dzieki ogromnej liczbie okretow Warsovrana znajdujacych sie na wodach wokol Torei, zaloga i pasazerowie "Mrocznego Ksiezyca" nie musieli obawiac sie korsarzy. W pewnym sensie sam cesarz zapewnil im spokojna zegluge do Zantriasu.
(C)G)
W tej samej chwili Warsovran przebywal w porcie Narmari, po drugiej stronie kontynentu. Znajdowala sie tam baza jego floty, a takze najwieksze stocznie na swiecie. Admiral Forteron zajmowal bardzo niska pozycje w radzie doradcow cesarza, byl jednak nadzwyczaj odwaznym i zdolnym przywodca. Pochodzil ze starej, szanowanej zeglarskiej rodziny; przed szesciuset laty jego przodkowie zalozyli port Fontarian. Takich wlasnie cech trzeba nam teraz, pomyslal Warsovran, idac z Forteronem wzdluz kei, do ktorej cumowala eskadra galer wojennych. Za monarcha i admiralem szli trzej czarnoksieznicy i trzej piechociarze z osobistej strazy cesarza.-Wydalem rozkazy stoczniom - oznajmil Warsovran. - Nie rozpoczna budowy
zadnych nowych statkow, wszyscy szkutnicy maja pracowac przy statkach juz
budowanych. Trzeba zebrac zaopatrzenie na czteromiesieczna kampanie oraz
wyposazyc piecdziesiat tysiecy zolnierzy z elitarnych jednostek piechoty morskiej, by
byli gotowi do akcji w kazdej chwili.
Forteron powstrzymal sie od uwag - przeciez Warsovran jest cesarzem. Dotarli do okretu flagowego damarianskiej floty, "Pioruna", i weszli na poklad. Zaloga stanela na bacznosc. Okret byl oceaniczna galera i mogl pomiescic szesciuset wioslarzy, zeglarzy i piechociarzy. Warsovran dokonal inspekcji, po czym wspial sie na przysadzista wiezyczke dowodzenia umieszczona na rufie. Przez chwile spogladal na okrety zacumowane lub zakotwiczone na spokojnych wodach zatoki, a potem popatrzyl ku zachodniemu horyzontowi.
-Admirale, masz przeprowadzic blokade Helionu - rozkazal.
-Helionu?! - zawolal ze zdumieniem Forteron.
-Tak. O tej porze roku zegluga nie powinna nastreczac problemow.
-Czy moge powiedziec, co mysle, panie?
-Cenie szczere slowa bez wzgledu na ich tresc - odparl Warsovran. - Tak niewiele sie ich slyszy.
-Z calym szacunkiem, panie, ta wyspa nie stanowi zadnej wartosci. Ma dwa kilometry dlugosci i kilometr szerokosci. To tylko dwa wulkany.
-Helion znajduje sie pod rzadami moich wrogow.
-Pol kontynentu znajduje sie pod rzadami twoich wrogow, panie.
-Byc moze, ale Helion ma dobre polozenie miedzy Acrema, Lamaria i Torea. Ten, kto bedzie rzadzil Helionem, opanuje handel na Oceanie Lagodnym.
To z pewnoscia prawda, pomyslal Forteron. Ale skad to nagle zainteresowanie wladza nad oceanem? Czy on traci wladze w Torei?
-Moim zadaniem jest wykonywac twoje rozkazy, wasza wysokosc - odparl