SEAN McMULLEN Podroz Mrocznego Ksiezyca I Przelozyla Agnieszka SylwanowiczProszynski i S-ka Tytul oryginalu VOYAGE OF THE SHADOWMOON Copyright (C) 2002 by Sean McMullenIlustracja na okladce Piotr Lukaszewski Redakcja Lucja Grudzinska Redakcja techniczna Malgorzata Kozub Korekta Mariola Bedkowska Lamanie Ewa Wojcik ISBN 83-7337-761-1 Fantastyka Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 Druk i oprawa OPOLGRAF Spolka Akcyjna 45-085 Opole, ul. Niedzialkowskiego 8-12 Trish, mojej ulubionej osobistej bibliotekarce Prolog Do nabrzeza przybijal dalekomorski statek handlowy. Na niebie wisial Miral, ogromny, zielony, poprzecinany pasami krag, otoczony trzema migotliwymi, tez zielonymi pierscieniami. Gdy tylko statek dotknal kamiennej kei, marynarze goraczkowo rzucili trap. Przy grotmaszcie czekal szczuply, niewysoki czlowiek w plaszczu siegajacym mu do pol lydki, z niewielkim pakunkiem na ramieniu; gdy tylko przestapil reling i zszedl ze statku, cala zaloga odczula ulge, jakby w upalny wieczor owionela ja chlodna bryza.-Stawialem czolo sztormom, katastrofom na morzu, bitwom, paru morskim potworom i przezylem nawet uroczysta kolacje z wszystkimi piecioma parami tesciow, ale nigdy nie bylem tak przerazony, jak podczas tego rejsu - wyznal kapitan sternikowi, przygladajac sie z pokladu rufowego krzataninie zalogi. -I co teraz, panie kapitanie? - zapytal sternik, przywiazujac rudel. -Wyladujemy towar, zaladujemy nastepny i wyplyniemy z porannym odplywem. Mamy siedem godzin. Zdazymy. -Po dwoch miesiacach na morzu? Ludzie beda chcieli wyjsc na brzeg i pohulac. -Uwazasz, ze ktorys z nich zechce znalezc sie na brzegu w tym samym porcie co to? - warknal kapitan, wskazujac ciemna postac oddalajaca sie po kamiennej kei. -Ach tak, sluszna uwaga. -W swietle Mirala nie rzuca cienia, ale swiatlo lampy mu go daje - zauwazyl nagle kapitan. -Bardziej mnie niepokoi to, ze podczas podrozy zniknelo osmiu naszych pasazerow. Teraz pozostali chca wracac prosto do Acremy, nie wychodzac nawet na brzeg. -Zaoszczedzi to nam klopotu szukania pasazerow - stwierdzil kapitan i oddalil sie, by pokierowac rozladunkiem. Nocne niebo bylo pogodne. Blisko Mirala wisialy trzy lunaswiaty: pomaranczowy Dalsh, blekitna Belvia i bialy Lupan. Kolor Verrala od tysiacleci stanowil przedmiot dyskusji, lecz wiekszosc uczonych przychylala sie do opinii, ze jest zielony. Dla mieszkancow Verrala Miral stanowil zrodlo magii, tak jak slonce dawalo zycie. Wiedzieli, ze bez swiatla slonecznego gina rosliny, zatem slonce bylo bezsprzecznie zrodlem zycia. Doswiadczenia majace wykazac, ze zrodlem magicznego eteru jest Miral, okazaly sie nieco trudniejsze; w gruncie rzeczy tylko jedno dalo jakikolwiek wynik. Czarnoksieznicy zauwazyli, ze kiedy na niebie nie ma Mirala, jedyny wampir na calym Verralu spi jak zabity. Niestety, wampir uciekl, zanim mozna bylo przeprowadzic dalsze doswiadczenia, i w tym celu scigaly go od wiekow cale pokolenia czarnoksieznikow. Sporo innych ludzi scigalo go tylko po to, by sprobowac zakonczyc jego niemartwe zycie, lecz w ciagu siedmiu stuleci ukrywania sie zdolnosc przetrwania wampira dorownala ostrosci jego klow. Teraz przybyl do Torei. -Caly kontynent rojacy sie od zlodziei, lajdakow, bandytow, oszustow, handlarzy niewolnikow i minstreli spiewajacych falszywie dlugie, nudne ballady - szepnal do siebie Laron, zatrzymujac sie na koncu kei. - Sa moi! Wszyscy sa moi! W tawernie pod otwartym niebem starszy czarotworca wyczarowal z czystego eteru ku rozrywce pijacych mala, skapo odziana tancerke. Obok niego oswojony smokon kupca winnego palil klebuszkami ognia przelatujace cmy i chwytal je, zanim spadly na ziemie. Kiedy Laron przygladal sie zgromadzonym, jeden z eterali zapalil fajke, pstryknawszy nad nia palcami. Mnostwo tu eteru, pomyslal Laron. To bedzie raczej przyjemnosc niz praca. Eter. Dzieki niemu dawalo sie wyczarowac cos z nicosci. Eterale byli robotnikami sztuk magicznych; posiadali naturalna energie magiczna, lecz braklo im subtelnej kontroli nad nia. Czarotworcy byli magicznymi zegarmistrzami, jubilerami i chirurgami - rzemieslnikami panowania nad sila zycia. Wtajemniczeni laczyli talenty czarotworcow i eterali, a od poziomu dziesiatego wzwyz mieli pelen status czarnoksieznika. Zeby choc pomyslec o zostaniu czarnoksieznikiem, trzeba bylo sie urodzic z odpowiednimi talentami, a nawet wtedy osiagniecie dziesiatego poziomu laczylo sie z dlugimi latami studiow. Zblizal sie koniec ostatniego miesiaca 3139 roku i mieszkancy Verrala nie zdawali sobie sprawy, ze nastepny rok zmieni ich swiat bardziej niz jakikolwiek inny w calej historii. Tylko garstka ludzi wiedziala, ze nadchodzi wielkie niebezpieczenstwo i niezmiernie ciekawe czasy, a jednym z nich byl Laron. Teraz jednak mial pilniejsze problemy. Poszedl niespiesznie do tawerny pod otwartym niebem i stanal przy ladzie. -Czegoz sobie zyczysz? - zapytal kupiec winny. -Chcialbym jednego prawdziwie ohydnego i brutalnego zabijake - odparl wampir z nieco archaicznym akcentem. Nie byl w Torei od dwustu lat. -Jest ich w Fontarianie mnostwo - rozesmial sie kupiec - a co wiecej, sa za darmo. -Cudownie - szepnal Laron z nieklamana przyjemnoscia, kladac na ladzie diomedanskiego srebrnika. - Zechciej laskawie wskazac mi ktoregos z nich. -A moglbym sie dowiedziec po co? - spytal zaniepokojony juz kupiec, przyjmujac monete. -Poniewaz podazam droga rycerskosci. -Rycerskosci? - powtorzyl kupiec winny, ktory mial wrazenie, ze chyba kiedys slyszal gdzies to slowo, i pomyslal, ze powinien byl sluchac uwazniej. -Oznacza to rozsiewanie szczescia - wyjasnil Laron. -Tak jak bogaty pijak z dziurawa sakiewka? -Tak, tak, wspaniala analogia - odparl Laron, rozgladajac sie wsrod tlumu pijacych i zacierajac rece. Rozdzial 1 Podroz do Zantriasu Mury Larmentelu opieraly sie najezdzczej armii cesarza Warsovrana przez piec miesiecy. Kamienne gargulce pokazywaly jezyki i wypinaly posladki na oblegajace wojska, a szlachta saczyla wino z glazurowanych ceramicznych pucharow w ksztalcie odcietej glowy wrogiego cesarza. Mieszczanie czuli sie bezpiecznie - Larmentel stal niepokonany przez szescset lat od swego zalozenia.Miasto lezalo posrodku kontynentu toreanskiego. Bylo piekne i ogromne. Wysoki, zwienczony blankami mur otaczal zbiorniki na wode, targowiska i spichlerze. Mur cytadeli chronil miasto wewnetrzne, gdzie zbudowane z bialych kamiennych blokow swiatynie, palace i domostwa wznosily sie tarasami, by spogladac ponad rownina ku odleglym gorom na polnocnym wschodzie. Larmentel byl bogaty i potezny, zostal zbudowany tak, by cieszyc oko i wiele przetrzymac. Magazyny, wszystkie z bialego kamienia, przypominaly potezne katedry zwienczone kopulami, wzniesione na czesc dobrobytu. Skupialy sie w centrum miasta, jakby same byly palacami. Przed switem Einsel i Cypher obserwowali ruch machin oblezniczych. Stali tuz poza zasiegiem dobrej kuszy. Straciwszy wielu ludzi w bezposrednich atakach, a w bezposrednich negocjacjach kilku niemadrze aroganckich dyplomatow, dowodca wojsk Warsovrana uciekl sie do techniki. Trzy machiny obleznicze byly wiezami z drewnianych bali, opancerzonymi z trzech stron i zwienczonymi mostem na zawiasach, ktory mial umozliwic smietance szturmowcow wdarcie sie na mury i ustanowienie na nich przyczolkow. Wszystkie trzy wieze zblizaly sie do miasta niczym ociezali, potezni tytani. -Kiedy widze takie machiny, ogarniaja mnie czasem watpliwosci co do sily umyslow naszych przywodcow - wyznal Einsel, nadworny czarnoksieznik cesarza Warsovrana. -Kiedy widze takie machiny, zawsze ogarniaja mnie watpliwosci co do sily umyslow naszych przywodcow - odparl Cypher. Obaj mieli na sobie pospolite zbroje i tylko kolorowe piora zatkniete z tylu helmow wyroznialy ich jako dobrze urodzonych. Przeciez nie ma sensu zwracac na siebie uwage podczas bitwy, kiedy glownym celem strzelcow wyborowych sa oficerowie i szlachta. Zbroja Einsela nie pasowala na niego, jako ze byl nieco nizszy i szczuplejszy od wiekszosci wojownikow. Wlasciwie przypominal dziecko przebrane w wojenny stroj ojca, ale nikt nie mowil tego glosno. Na polu bitwy znalazl sie po raz pierwszy, co swiadczylo o rozpaczliwej sytuacji cesarza. Natomiast Cypher martwil sie o swoja tozsamosc tak samo jak o bezpieczenstwo. Widoczna pod helmem czesc twarzy zaslonil kawalkiem rdzawoczerwonego materialu, spod ktorego bylo mu widac tylko oczy. Machiny obleznicze wciaz zblizaly sie do miasta, gdy na murach Larmentelu pojawila sie delikatna konstrukcja z belek i lin, przypominajaca glowe gigantycznego ptaka brodzacego. Uniosla ogromna belke ze stylizowanymi szponami orla na jednym koncu i umiescila ja miedzy srodkowa machina a murem. W kilka chwil pozniej dwa podobne dzwigi zatrzymaly pozostale dwie machiny w dokladnie taki sam sposob. -Problem chyba w tym, ze zaszczytna profesja inzynierii stosowanej zostala wynaleziona na uniwersytecie w Larmentelu - zauwazyl Cypher. -Ach, uniwersytet w Larmentelu... Tu studiowalem ksztaltowanie eteru i zdobylem stopien eterala - westchnal Einsel, ktory odplynal myslami z pola bitwy. - Piekne wspomnienia. W Larmentelu miescil sie jeden z pieciu uniwersytetow Torei, ale nie skladal sie z obskurnych sal i zarosnietych, rozleglych kolegiow, lecz miescil sie w kompleksie wynioslych, wdziecznych wiez polaczonych na kilku poziomach napowietrznymi pomostami. -Widze stad jego wieze - stwierdzil Cypher. - Kto by pomyslal, ze sa grozniejsze niz wszystkie wlocznie armii? -Wieze mialy symbolicznie umiescic nauke ponad codziennym zyciem - rzekl Einsel. - Zdobywali tam wiedze najlepsi naukowcy w historii Torei. Uniwersytet stoi w cytadeli razem z palacem krolewskim - widzisz to wielkie skupisko kopul, balkonow i lukowatych bram? Czesc palacu jest otwarta dla mieszkancow Larmentelu, kazdy wiec moze przechadzac sie po wspanialych krolewskich balkonach i patrzac ponad miastem na lezace dalej rowniny, wyobrazac sobie przez chwile, ze jest krolem albo krolowa. -Piekne wieze, lecz grozne - zauwazyl Cypher. -To prawda. Szkoleni w nich inzynierowie sa lepsi od naszych. Jakby na potwierdzenie tych slow pojawila sie olbrzymia smocza glowa na dlugiej zielonej szyi, zwisajaca z kolejnego patykowatego wysiegnika, ktory wyniosl ja poza mur, az za srodkowa machine obleznicza. Z paszczy smuzyl sie dym. Glowa obrocila sie i buchnela strumieniem ognia, trafiajac w otwarty, niebroniony tyl wiezy. Kaskada plonacej oliwy do lamp, smoly i siarki zalala dwustu szturmowcow i lucznikow stanowiacych zaloge machiny. Gdy stalo sie jasne, ze nie da sie jej ugasic, smoczy leb zwrocil sie ku nastepnej. Obslugujacy go inzynierowie mogli nie zadawac sobie trudu, poniewaz zaloga wiezy juz rzucala bron i wyskakiwala na zewnatrz. Potok ognia chlusnal od tylu do srodka drugiej machiny; ci, ktorzy dotychczas pchali trzecia naprzod, ze wszystkich sil starali sie teraz odciagnac ja od murow. Haki zostaly juz jednak przerzucone i byla unieruchomiona. Smocza glowa przesunela sie powoli w jej kierunku. W chwile pozniej trzecia machina, ktora opuscila juz zaloga, zamienila sie w plonacy jasno stos. -Przezyli tylko ci szturmowcy i lucznicy, ktorzy zaczeli uciekac po spaleniu pierwszej machiny - zauwazyl Einsel. -Tchorze - prychnal Cypher. - Wojna jest dla bohaterow. -Wojna to sposob bogow na rozmnazanie tchorzy - stwierdzil Einsel. -Jak to? -Tchorze gina o wiele rzadziej, wiec przezywaja wojne i rozmnazaja sie. -Wracaja do domu pokonani. -Tchorze z obu stron wracaja do domu zywi, co sam mam nadzieje zrobic. A bohaterowie przezywaja tylko po stronie zwycieskiej. Kiedy tak stali i patrzyli na pogrom wlasnych sil, podjechal do nich galopem kurier i osadzil konia. -Dowodca Ralzak prosi wielce uczonego Raxa Einsela o przybycie! - zawolal. - A czy ty, panie, jestes znany jako Cypher? -Tak sie nazywam. -Dowodca prosi o przybycie takze i ciebie. Goniec pojechal dalej, a Einsel i Cypher wrocili do swoich koni. - Ralzak zaczyna chyba uwazac sytuacje za rozpaczliwa - stwierdzil Einsel. - Pogardza swymi czarnoksieznikami jeszcze bardziej niz inzynierami. (C)G) Agarif Ralzak byl glownodowodzacym Warsovrana. Patrzyl, jak kazdy atak jego machin oblezniczych i szturmowcow na piekne, lecz masywne mury zewnetrzne Larmentelu zostaje odparty, a porazki te drogo go kosztowaly. Poludniowo-zachodnie krolestwa graly na zwloke, chcac sie przekonac, czy Larmentel padnie pod atakiem najezdzcow, a teraz przestawaly sie bac sil Warsovrana i zaczynaly zbierac wlasne. Ralzak siedzial na grubym vidarianskim dywanie w swoim namiocie i czytal raporty dyplomatow i szpiegow, a obok podniesionej klapy stal Srebrzysmierc, polyskujacy jak rtec i jakims sposobem widzacy pustymi, odbijajacymi swiatlo oczyma. W oddali wyraznie bylo widac zaczerwienione od wschodzacego slonca mury, tarasy, kopuly, wieze i wiezyczki Larmentelu.Ralzak przeniosl wzrok z miasta na Srebrzysmierc. Mial on postac czlowieka i byl ubrany w zbroje plytowa Warsovrana, spod ktorej wystawala czarna tunika; na ramieniu dzwigal topor bojowy. Przez piec miesiecy, od kiedy Ralzak stal sie panem Srebrzysmierci i przejal dowodztwo nad silami Warsovrana, bal sie uzyc tego dziwnego wojownika. Cesarz Warsovran poswiecil trzy lata na wykopanie go spod osuwiska w Gorach Nadmorskich, zatrudniajac przy tym piecdziesiat tysiecy niewolnikow i dziesiec tysiecy zbrojnych rycerzy. Zatem cokolwiek to bylo, mialo ogromna wartosc i zapewne nieprawdopodobna moc, ale Ralzak czulby sie rownie zle, walczac u boku nieznanego, jak przeciwko niemu. Kiedy Srebrzysmierc zostal odkryty, mial postac dziwnej metalowej tuniki skladajacej sie z kolek, haczykow i lustrzanych plytek, lecz kiedy Ralzak pomogl Warsovranowi ja wlozyc, material stopil sie i rozplynal, pokrywajac cale cialo cesarza warstewka elastycznego metalu. Z Warsovrana pozostal tylko ksztalt. Gluchym, dzwiecznym glosem twor oznajmil, ze nazywa sie Srebrzysmierc i jest gotow na rozkazy Ralzaka. Dowodca byl calkowicie nieprzygotowany na tego magicznego wojownika. Pospiesznie oglosil, ze Warsovran nosi nowy typ zbroi, wiec wszyscy oprocz niego sadzili, iz cesarz zyje i wciaz dowodzi z wnetrza swej fantastycznej powloki zywego metalu. Jego slynna zdolnosc osadu i przenikliwosc jednak zniknely; sojusze uzgodnione przez blyskotliwego, charyzmatycznego cesarza gwaltownie slably. Warsovran byl juz tylko figurantem i nie wydawal zadnych rozkazow. Przez ostatnie piec miesiecy Ralzak odkrywal, ze nie dorownuje Warsoyranowi. -Nigdy nie prosilem o nominacje na glownodowodzacego - wyznal Srebrzysmierci. - Jestem tylko zolnierzem. Znam swoje miejsce, a ono znajduje sie gdzie indziej. -Zgoda - odparl Srebrzysmierc bezbarwnym, metalicznym glosem. Czy on ze mnie kpi? - zadal sobie bezradnie pytanie Ralzak. -Pokonac kilka panstw osciennych, rozszerzyc nasze granice, to byly moje mocne strony. Zdobyc kontynent? Nie wiem ani po co, ani jak. Co ty bys zrobil? -Nie moge udzielac rad. Mozna mnie tylko uzyc. Ralzak juz slyszal te slowa. Rozwazal je doglebnie, znow spogladajac na Larmentel. Miasto musi upasc, ale on nie potrzebuje ani jego mieszkancow, ani bogactw. Nie potrzebuje tez jego luksusowych domostw ani wiez na wlasna siedzibe. Na swoj sposob byl prostym czlowiekiem, lubiacym zycie w polu z wojskiem i pozbawionym ambicji politycznych. -Mozesz zniszczyc moich wrogow? - zapytal, znow spogladajac na Larmentel. Srebrzysmierc zwrocil na niego polyskujaca metalem, pozbawiona wyrazu twarz. -Wyczyn ten lezy na granicy moich mocy - wyjasnil monotonnym, lecz zlowieszczym glosem. -A wiec mozesz to zrobic - powtorzyl Ralzak. -Tak. Dowodca wstal i wbil spojrzenie w odlegle miasto chronione murami. -Larmentel jest najsilniejszym miastem w calej Torei. Kiedy go zabraknie, moi pozostali wrogowie beda jedynie plewami, ktore wystarczy zamiesc i spalic. Jak szybko moglbys zlamac obrone Larmentelu? -W ciagu paru minut. Ralzak odwrocil sie od uniesionej klapy namiotu i zamrugal, lekko rozchyliwszy usta. Srebrzysmierc stal nieruchomo. Metaliczny pancerz pokrywajacy glowe, ktora niegdys byla glowa wladcy Ralzaka, mial zarys ludzkiej czaszki. Dowodca zadal sobie pytanie, czy tkwiacy tam czlowiek wciaz ma swiadomosc toczacych sie wydarzen. -A wiec kiedy moglbys... uderzyc? - zapytal ostroznie, kiedy cisza stala sie zbyt dluga. -Teraz - odparl Srebrzysmierc, robiac krok w kierunku klapy namiotu. -Nie, nie! - zaprotestowal Ralzak, machajac rekami. - Chce rozmiescic wojska, zeby mogly wykorzystac cala przewage zdobyta dzieki tobie. -To nie jest konieczne - zapewnil go Srebrzysmierc. -Mimo to chce sie przygotowac po swojemu - rzekl z uporem dowodca. -Jestem na twoje rozkazy. Ralzak rozwazal te niewiarygodna propozycje, chodzac tam i z powrotem, zaszczycajac Larmentel gniewnym spojrzeniem za kazdym razem, kiedy mijal otwor wejsciowy namiotu. Co ma do stracenia? Srebrzysmierc po wykonaniu zadania bedzie wyczerpany i nieszkodliwy, bez wzgledu na to, czy Larmentel upadnie, czy nie. W koncu skinal na Srebrzysmierc i razem z nim wyszedl przed namiot. Czekal tam Cypher, wciaz w nijakich szatach i zbroi, z zaslonieta twarza. Obok niego stal Einsel. Wygladal na przestraszonego. -Uczony Einselu, zamierzam poddac Srebrzysmierc pierwszej prawdziwej probie - oznajmil Ralzak. - Masz dla mnie jakas rade? -O tak, czcigodny panie - odrzekl Einsel, klaniajac sie i zacierajac rece. -Jaka? -Nie rob tego. -Radzisz to od chwili znalezienia Srebrzysmierci. Nie moglbys powiedziec czegos nowego? -Zawiez go w gory, zostaw na dnie bardzo glebokiego wawozu i przysyp wielka lawina kamieni. -Tak zrobil poprzedni pan Srebrzysmierci. -Rozsadny czyn - stwierdzil czarnoksieznik, ponownie klaniajac sie dla podkreslenia faktu, ze nie przemawia przez niego sarkazm, chociaz przemawial. -Chce uslyszec cos oprocz "nie rob tego"! - warknal dowodca. -No to co powiesz na "nie uzywaj go, czcigodny panie"? -Trace cierpliwosc! Co mi mozesz poradzic w zwiazku z wykorzystaniem Srebrzysmierci? -Cofnij sie - odparl Einsel, wzruszajac ramionami. -Cypherze, a moze ty masz jakies sugestie? - zapytal Ralzak, odwracajac sie od zdenerwowanego czarnoksieznika. -Nie, czcigodny panie - odpowiedzial zamaskowany inzynier z wystudiowanym szacunkiem. -Ale to ty go dla nas zlokalizowales. -Ja tez sie ucze. Na twoich bledach. Ralzak zmarszczyl brwi. Pod maska i kapturem nie dalo sie dostrzec wyrazu twarzy Cyphera. -Doswiadczenie to kosztowna szkola, a mimo to glupcy wciaz usiluja sie do niej dostac - ostrzegl Einsel. -Czy ty sobie ze mnie kpisz?! - zapytal dowodca. -Nie, czcigodny panie, ale usiluje cie ostrzec - odpowiedzial czarnoksieznik, tym razem patrzac dowodcy w oczy. Ralzak zamrugal. Byl to jedyny znany mu wypadek, kiedy w ciagu pietnastu lat ich znajomosci Einsel spojrzal komus w oczy. -Nie rozumiem, czego tak sie boisz - rzekl, zakladajac rece za plecy i odwracajac sie, by znow spojrzec z gniewem na Larmentel. -Dowodco, my ledwie rozumiemy podstawowe cechy tego tworu - przestrzegl go Einsel. - Jednak wszystkie starozytne autorytety zgadzaja sie, ze jest on niezmiernie potezny. -Raksie, my nie rozumiemy, dlaczego w ogniu plonie drewno, a skala nie -rzekl lekcewazaco Ralzak - a mimo to wykorzystujemy ogien do gotowania, oswietlania sobie w nocy drogi, ogrzewania sie i palenia miast naszych wrogow. Proba sie odbedzie. Chcialbys cos zrobic? -Ogromnie pragnalbym stanac daleko z tylu. -Mialem na mysli jakies proby magiczne. -Chcialbym stanac daleko z tylu za jakas bardzo duza skala, by sprawdzic, czy zdola zapewnic mi bezpieczenstwo. Przygotowania zajely Ralzakowi dwie godziny. Ludzie ze zmian czynnej, rezerwowej i wolnej otrzymali rozkazy wlozenia zbroi i oczekiwania w gotowosci. Piechote rozmieszczono w pieciu strategicznych punktach, by zapobiec ucieczkom z miasta, podczas gdy doborowe oddzialy lansjerow mialy za zadanie ruszyc do walki, gdyby jednak wrogowi udalo sie wyrwac z oblezenia. Najblizej miasta stali szturmowcy z drabinami i woda. Ralzak byl gotow dopiero w osmej godzinie poranka. Ubrany w pelna zbroje i z toporem bojowym w rece, zwrocil sie do Srebrzysmierci w obecnosci niewielkiej grupy wyzszych dowodcow i szlachetnie urodzonych. -Rob, co chcesz, ale zniszcz moich wrogow - rozkazal, wskazujac toporem na niezdobyte mury Larmentelu. - Dzis wejde do krolewskiego palacu i splune na stopy krola jako niepokonany zwyciezca. Stojacy na tyle blisko, by go slyszec, zaczeli wiwatowac. Skora Srebrzysmierci zamigotala, a potem zadrzala, jakby wyroily sie na nia malenkie srebrne mrowki. Jego glowa powiekszala sie z wolna w migotliwa srebrna kule. Stojacy najblizej jeli sie cofac. Zauwazyli, ze dlonie tworu zbielaly. Na ich oczach biala skora pojawila sie takze na szyi postaci. Stala sie widoczna szczeka Warsovrana, a kula powiekszyla sie do rozmiarow nieduzego namiotu. Ralzak nie cofal sie i patrzyl na wylaniajace sie usta, nos i oczy cesarza. Wtem kula sie odlaczyla, a potezny Warsovran runal na ziemie i znieruchomial. Srebrzysmierc wisial swobodnie w powietrzu, migocac i drzac jak banka mydlana. Kiedy osiagnal wielkosc domu, zaczal unosic sie do gory i w kierunku oblezonego miasta. Zrobil sie prawie przezroczysty. Wkrotce znalazl sie tak wysoko, ze zniknal wszystkim z oczu. Niebo nad Larmentelem bylo blekitne, wszedzie panowal spokoj i cisza. Ralzak zaczal sie zastanawiac, czy Srebrzysmierc nie chce mu zrobic jakiegos upokarzajacego zartu. Minelo pol godziny, potem jeszcze kwadrans. Zolnierze zaczeli szemrac. -Nie moge sie doczekac, zeby juz to zobaczyc - rzekl przeciagle Colcos. Stal w pogotowiu z wlocznia w rece, patrzac tesknie na odlegle wieze. -Kobiety Larmentelu slyna w calej Torei - dodal Manakar, oblizujac usta. -Podobno w tamtejszych piwnicach jest tyle wina, ze moglby po nim plywac dalekomorski statek handlowy - westchnal Lurquor. -W oknach jest szklo - powiedzial Colcos. - Rozbiliscie kiedys szklane okno? -Nigdy - przyznal sie Manakar. -Wspanialy dzwiek, bardzo przyjemny. -Przeciez ty tez nigdy nie rozbiles takiego okna. -Owszem, rozbilem! Spedzilem dwa lata jako niewolnik w kopalni soli, by splacic jego wartosc. -Podobno to moze stac sie dzisiaj - przerwal Lurquor. -Co sie moze stac dzisiaj? - zapytal Colcos. -Wielki atak, rozstrzygajacy. Poddadza sie. -Wielki atak juz nastapil - zauwazyl Manakar. - Ich machiny ogniste spalily nasze wieze do samych kol. -Kola tez spalily - dorzucil Colcos. -Miasto, ktore moze sobie pozwolic na oblewanie nas wrzacym winem, kiedy wspinamy sie na drabiny, dalekie jest od poddania - stwierdzil Manakar z pogardliwym prychnieciem. -Podobno Warsovran i Ralzak maja jakas nowa bron - zaprotestowal Lurquor. - To cos, co wznioslo sie z namiotu dowodztwa i poplynelo do miasta. -Podobno, podobno, podobno! Kto tak twierdzi? - zdenerwowal sie Manakar. -Ludzie, ktorzy wiedza. -Jezeli to jest takie male, na nic sie nie przyda... - zaczal Colcos. Nad Larmentelem z porazajaca szybkoscia blyskawicy pojawil sie ogromny otwor; wylal sie z niego na wszystkie strony blask, a po chwili zgasl gwaltownie. Na jego miejscu pojawila sie olbrzymia kolumna zoltoczerwonych plomieni i na dachy miasta spadla burza ognia, ktora wdzierala sie tez do budynkow przez okna i sklepione wejscia. Goracy wiatr miotal ciezkimi dachowkami jak liscmi, a w czasie, w jakim do armii Ralzaka dotarl trzask wybuchu, od ktorego wszyscy wojownicy zachwiali sie jak pod uderzeniem maczugi, zmienil grube drewniane bale w popiol. Wiekszosc ludzi rzucila sie na ziemie, inni skamienieli ze strachu. Kaskada ognia rozprzestrzeniala sie, pedzac ulicami ku murom cytadeli, na ktorych rozbila sie niczym morskie fale na brzegu, po czym wzniosla sie wysoko. Ku zdumieniu oblezniczej armii kulista sciana ognia zakrzywila sie do wewnatrz, skupiajac sie nad centrum Larmentelu. Zostal po niej tylko dym bijacy w niebo nad miastem jak potezne, zlowrogie drzewo. Goraco bylo tak wielkie, ze najblizsi oblegajacy mieli poparzone twarze. Serce Larmentelu zostalo wypalone. Krag ognia osiagnal srednice jednej trzeciej kilometra, a potem plomienie uniosly sie do gory i zawinely do tylu. Zupelnie jakby byly na sprezynie, ktora rozciagnela sie do granic swoich mozliwosci. Echa wybuchu jeszcze dlugo rozbrzmiewaly nad rownina, a potem na krotka chwile zapadla calkowita cisza. -W morde - odezwal sie Colcos. -W morde jeza - dodal Lurquor. -W morde jeza i nozem - zakonczyl Manakar. Ktos obok wydal zduszony skrzek, ktory mogl byc proba zaczerpniecia powietrza, ale stojacy wokol zolnierze uznali go za okrzyk radosci. Wiwaty szybko rozniosly sie w obu kierunkach wsrod wojska otaczajacego Larmentel, poniewaz ludzie zorientowali sie, ze ich dowodca trzyma to zrodlo ognia piekielnego na smyczy i nie trzeba sie bac. Dawali glosno upust radosci, ze pod komenda Ralzaka i Warsovrana sa niezwyciezeni, Larmentel padl i skonczylo sie oblezenie, w ktorym nikt juz nie zginie. -Wspaniale! - zawolal Ralzak. - Najwieksza forteca w calej Torei unicestwiona! Natychmiast wyslano jezdzcow z zadaniem poddania sie, ale wszystkie bramy zostaly juz otworzone, a ocaleli obroncy uciekali z miasta. Larmentel otrzymal cios w samo serce. Nagle Ralzak uswiadomil sobie, ze obok niego stoi Warsovran, blady i chudy, ale wygladajacy dziwnie zdrowo - a nawet mlodzienczo. Dowodca padl na kolana. -Dobrze sie spisales - odezwal sie chrapliwie monarcha, ktory obalil kilkunastu krolow. -Cesarzu! - zawolal Ralzak i wstal, by podtrzymac chwiejacego sie wodza. - Panie! Dobrze sie czujesz? Afrik! Sprowadz medikara, ale juz! -Zadnych medikarow - szepnal Warsovran, machnieciem reki odprawiajac giermka. - Srebrzysmierc okazal sie wystarczajacym medikarem. Dobrze robi swoim gospodarzom, Ralzaku. -Wasza wysokosc, czy kiedykolwiek zdolam cie przeprosic za to, ze przez cale miesiace wydawalem ci polecenia? - jeknal Ralzak. -Wydawales polecenia tej maszynie, a nie mnie - odparl Warsovran, rzucajac okiem na koszmarny klab dymu i pylu nad Larmentelem. - Nie stalo sie nic zlego. -Zaiste, cesarzu, a magia Srebrzysmierci ocalila wielu twoich ludzi. Mozesz teraz tryumfalnie wkroczyc do Larmentelu. -Nie, musze wracac do mojej stolicy - rzekl Warsovran i gestem nakazal przyprowadzic sobie konia. - Ty zostaniesz tutaj. -Ale... Larmentel padl. Tryumf, panie... -Nalezy sie tobie, Ralzaku. Zostan tu i zrob z miastem, co ci sie podoba. Niech posluzy za przyklad, ktory wszyscy poznaja i ktorego wszyscy beda sie bac. Przeciez to ty jestes dowodca Srebrzysmierci. Ralzak rozejrzal sie za inzynierem, ale nigdzie nie bylo go widac. -Kiedy Srebrzysmierc uczynil ciebie swoim gospodarzem, Cypher kazal mi sluchac rozkazow tego stwora - wyznal Ralzak swojemu dowodcy. -Doprawdy? I co zrobiles? -Kazalem Cyphera wyrzucic z namiotu za bezczelnosc. -I Srebrzysmierc uznal za pana ciebie? Dziwne. Co takiego zrobiles, czego nie uczynil Cypher? Zadnych zaklec, rzucania czarow, zaspiewow...? Dziwne, bardzo dziwne. Mimo calego udawanego zdumienia Warsovran znal tajemnice Srebrzysmierci. Nie wklada sie go samemu, by zostac jego panem, tylko dostarcza sie mu gospodarza, a potem rozkazuje. Ralzak pomogl Warsovranowi wlozyc Srebrzysmierc na siebie. Osoba, ktora wklada te bron na gospodarza, staje sie jej panem. Ralzak nie musi tego wiedziec. -Czy Cypher jest gdzies tutaj? - zapytal Warsovran. -Tak - odpowiedzial Einsel. - Rozmawialem z nim zaledwie kilka minut temu. -Kaz go zabic, Ralzaku. Wie na tyle duzo, by stac sie niebezpiecznym. -Uwazaj to za wykonane, panie - rzekl Ralzak. Cypher znajdowal sie bardzo blisko, ale zaslaniali go tloczacy sie ludzie. Uslyszawszy wyrok smierci, wymknal sie, wywracajac swoj plaszcz polowy na druga strone, by wszyscy widzieli jego wojskowy blekit, zdjal takze helm i maske. Nie chowal twarzy po to, by ukryc swa tozsamosc, ale zeby po zdjeciu maski moc niepostrzezenie uciec. Zdobyl nowe pioro do helmu i swiezego rumaka bojowego za cene zycia dwoch ludzi. W minute po uslyszeniu, ze ma zginac, stal sie kurierem, jakich wielu jezdzilo z wiadomosciami i rozkazami, wiec nikogo nie zdziwilo, ze jeszcze jeden z nich odjezdza na zachod. Warsovran pokazywal cos nad miastem. -Srebrzysmierc wciaz tam jest - powiedzial do Ralzaka. -Nie rozumiem, panie. -Napisze ci ciag zaklec, ktore w nadchodzacych miesiacach masz recytowac w pewne dni tuz przed osma godzina poranka. Spowoduja one, ze Srebrzysmierc bedzie sprowadzal coraz potezniejsze i coraz czestsze kregi ognia. Musisz je wywolywac wiele razy az do wyczerpania jego sil, a wtedy spadnie on z nieba w swojej pierwotnej postaci. Kiedy to nastapi, znajdziesz go i przyniesiesz do mnie. Einselu, pojedziesz teraz ze mna. -Skad to wszystko wiesz, wasza wysokosc? - zapytal Ralzak. -Nosilem Srebrzysmierc przez piec miesiecy, dowodco, i w tym czasie poznalem niektore jego mysli. Atrament na zwoju z cesarskimi instrukcjami nie zdazyl jeszcze wyschnac, a Warsovran i Einsel juz wyruszyli pod silna eskorta strazy. Ralzak wjechal w tryumfie przez glowna brame w zewnetrznych murach miasta, prowadzac za soba oddzial ciezkich lansjerow. Larmentel przypominal teraz potezna i przepiekna krolowa znajdujaca sie w szponach smiertelnej, wyniszczajacej choroby. Z wyjatkiem wewnetrznej cytadeli miasto bylo nietkniete, pelne bogactw i potencjalnych niewolnikow, lecz jego duch zostal wypalony. Dobrze ubrane rodziny spiesznie przemierzaly proste, czyste ulice i ladne, zarosniete bluszczem place, dzwigajac to, co udalo im sie uniesc, i stanowiac latwy lup dla wyposzczonych oddzialow Warsovrana. Z wiwatami i serdecznym smiechem mieszaly sie czasami przenikliwe wrzaski i okrzyki bolu, pojawily sie tez pozary niemajace nic wspolnego z oszalamiajacym pokazem wojskowej magii Srebrzysmierci. Do zburzonych murow cytadeli prowadzila dluga, prosta aleja w szpalerze plonacych pniakow. Potezne, okute zelazem debowe wrota zostaly zmiecione i spalone na popiol, dalej lezaly zarzace sie ruiny. Kikuty uniwersyteckich wiez wygladaly jak wypalone swiece, a kopuly palacu przypominaly ogromne, strzaskane jaja. W pewnym momencie kon sie zaparl i nie chcial isc dalej. Ralzak zauwazyl, ze budynki dotkniete ogniem Srebrzysmierci nie sa po prostu zburzone, ale i czesciowo stopione, i promieniuje z nich goraco jak z pieca. Od tego goraca zapalily sie pobliskie domy, a droge zascielaly zweglone ciala tych, ktorzy znalezli sie zbyt blisko ognia. Zsiadl z konia i owinawszy glowe plaszczem, ruszyl ku bramie cytadeli, nie zwracajac uwagi na blagania swojej swity straznikow i adiutantow, by wracac. Gorace powietrze ledwie nadawalo sie do oddychania, ale bylo dziwnie pozbawione wyziewow. Podeszwy wojskowych butow, ktorymi deptal gorace kamienie zdruzgotanego serca Larmentelu, zaczely dymic. Zatrzymal sie pod sama brama palacu, splunal i dopiero wtedy zawrocil. -Przysiaglem, ze splune w krolewskim palacu jako zwyciezca, i dotrzymalem slowa! - oznajmil otaczajacym go oficerom, po czym wskoczyl na siodlo. Szaty mial nadpalone w miejscach, gdzie otarly sie o gorace kamienie, a podeszwy butow zweglone, ale dotrzymal przysiegi. Wyjezdzajac z miasta, oglosil, ze na trzy dni przymknie oczy, po czym dal Larmentel na pastwe zolnierzy. (C)G) Prawie w dwa miesiace pozniej wsrod cieni spowijajacych nadbrzezna uliczke w zachodnim miescie portowym Gironal czekal Roval Gravalios. Trojgraniasty kapelusz naciagnal nisko na twarz i postawil czarny koronkowy kolnierz plaszcza. W porcie wialo chlodem, ale w poblizu znajdowalo sie cos innego, co przejmowalo Rovala dreszczem. Zdazyl sie juz przyzwyczaic do tego uczucia. Na wschodzie wznosil sie Miral i jego ogromny, poprzecinany pasami krag rzucal wzdluz calej uliczki zielone swiatlo zmieszane z plamami atramentowo-czarnego cienia. Z jednej z polozonych tarasowato chat dobiegly przeklenstwa. Roval wytezyl sluch. W awanturze chodzilo z grubsza o ukryte pieniadze, picie, karmienie dzieci i czyjas chec powrotu do tawerny. Gdzies w poblizu krzykacz oddzwonil druga godzine przed polnoca i dodal, ze wszystko jest w porzadku. Podniesione glosy przeszly we wrzaski i uderzenia, a potem nastala cisza. Po chwili na ulicy pojawil sie krzepki doker o jakas glowe wyzszy od Rovala; mijajac oficera marynarki, uchylil z szacunkiem kapelusza. Do nozdrzy Rovala dotarl zapach piwa. Nagle od jednego z balkonow odlaczyl sie ciemny ksztalt i spadl na roslego dokera. Dobrze zaplanowal zasadzke, jako ze miejsce to skrywaly glebokie cienie, a na dodatek zasloniete bylo rzedem zaparkowanych wozow. Szamotanina odbywala sie w dziwnej ciszy. Kiedy Roval dobiegl do walczacych, zobaczyl, ze dokera przygniata do kocich lbow pochylony nad nim ciemny ksztalt. Wysaczaniu z czlowieka krwi i sily zyciowej towarzyszyly blyski wijacych sie w mroku nici energii eterycznej. Ofiara szarpnela sie, steknela, zarzezila i znieruchomiala, ale swiatelka i skry wciaz tanczyly wokol jej szyi i twarzy napastnika, ubranego zreszta tak samo jak Roval. -Na litosc, Laronie, a jesli ktos tu nadejdzie? - odezwal sie blagalnym tonem Roval. Ciemny ksztalt nie zwrocil na niego uwagi. Po chwili wydajacej sie wiecznoscia Laron usiadl prosto, starannie otarl usta i zaczal szukac sakiewki swej ofiary. -Do licha, Laronie, jesli chciales zdobyc pare srebrnych koron, mogles poprosic mnie o pozyczke! - warknal Roval, przyklekajac przy nim. - To byla najobrzydliwsza rzecz, jaka zobaczylem od czasu, kiedy natknalem sie na dziadka leczacego sobie pijawkami hemoroidy. -Nastepnym razem nie patrz - odparl cicho Laron. -Wyplywamy jeszcze tej godziny, a... ten czlowiek nie zyje! -Wypilem mu cala krew, to zwykle zalatwia sprawe. -Ale... -Przez jakis czas bedziemy na morzu. Wolalbys, zebym zywil sie zaloga? Laron wstal i wyszedl z cienia. W swietle Mirala zaczal zdejmowac z twarzy kepki wlosow, lizac od spodu zywicowane plotno, do ktorego byly przytwierdzone, i z powrotem przyklejac je do policzkow. -Jak wyglada moja broda? - zapytal, gdy skonczyl. -Idiotycznie. Mozemy juz isc na statek? -Jeszcze nie - powiedzial Laron, oddalajac sie. -Jak to? - zapytal Roval, spieszac za nim. - Odplyw nie czeka ani na zywych, ani na umarlych. Laron zatrzymal sie przed drzwiami ubogiej, lecz schludnej chaty i energicznie zapukal. Po chwili drzwi uchylila kobieta niewiele rozniaca sie sylwetka od zmarlego dokera i wyjrzala ostroznie. -Mowilam ci, ze nie mam juz... Na widok dwoch oficerow marynarki przerwala. Swieca, ktora trzymala w reku, rzucala swiatlo na swieze since na jej twarzy. -Ma'yie Hulmork? - zapytal Laron. -Tak, ale meza nie ma. Laron uniosl sakiewke zmarlego. -U twojego meza wlasnie nastapilo wstrzymanie akcji obu serc - oznajmil powaznie. -Jakiej akcji? -Nawet sie nie zorientowal, co go trafilo - wyjasnil nieco dokladniej Roval. -On zawsze obrywa. Potem wraca do domu i obrywam ja. -Prosze przyjac kondolencje z powodu jego smierci - dodal Laron. Wdowa Hulmork zemdlala. Laron zlapal ja i wniosl do chaty, gdzie w kamiennym palenisku palily sie niewielkim ogniem scinki drewna. Kiedy podtykal pod nos Ma'yie flakonik z jakas ostro pachnaca substancja, do pomieszczenia wsliznelo sie piecioro dzieci w polatanych nocnych koszulach. Kobieta ocknela sie gwaltownie, po czym zaczela sie kolysac w przod i w tyl, jekliwie powtarzajac imie zmarlego meza. Roval podal jej swa chusteczke do nosa. -Wasz ojciec nie zyje - oznajmil Laron dzieciom, kiedy stalo sie jasne, ze najnowsza wdowa Torei na razie nie powie nic sensownego. -Ooo... naprawde? - zapytal moze piecioletni chlopczyk. Dziewczynka majaca niewiele nad czternascie lat przez chwile usmiechala sie ponuro, a potem zakryla twarz dlonia. -Moge zjesc jego kolacje? - zapytal chudy dziesieciolatek. Na te sugestie cala piatka rzucila sie do drzwi kuchni. -To na pogrzeb twojego nieodzalowanego meza - powiedzial Laron, kladac na stole obok sakiewki szesc srebrnych koron. Po jego spojrzeniu z ukosa Roval dorzucil jeszcze dwie. - Musimy juz isc. -Szlachetni z was ludzie - powiedziala wdowa, pociagajac nosem. Zamaszystym ruchem zdjeli trojgraniaste kapelusze, uklonili sie i wyszli, zostawiajac rodzine Hulmorkow, by mogla oddac sie zalobie. -O co w tym wszystkim chodzilo? - zapytal Roval po drodze. -Hulmork przepijal swoja wyplate - wyjasnil Laron. - Na czynsz i jedzenie zarabiala zona praniem. Rodzina bedzie teraz lepiej jadla i zyla w spokoju. -To oczywiste, ale... -Wybierajac ofiary, zawsze staram sie rozsiac troche szczescia. -Rycerski wampir? -Wychowalem sie w duchu rycerskosci. W pewnym sensie zostalo mi tylko to. -A nie mozesz zywic sie psami albo owcami? -Owszem, ale paskudnie smakuja. Wyobraz sobie, ze musisz wypic dzban octu, kiedy pod reka masz kielich schlodzonego chardonnay rocznik 3138 z winnicy Anielski Wlos. Analogia trafila do przekonania Rovalowi, ktory znajdowal sie piec tysiecy kilometrow od domu; miejscowe wino nie robilo na nim wrazenia. -Myslalem, ze nie mozesz jesc ani pic tego co smiertelnicy. -W rejsie ze Scalticaru mielismy na pokladzie milosnika wina. Potrafil mowic tylko o winie, winogronach i slynnych rocznikach - wyjasnil Laron. - Ogromnie denerwujacy czlowiek, ale zanim uleglem pokusie, wiele sie od niego nauczylem. Kiedy wysaczylem go i rzucilem jego cialo rekinom, zaczalem chwiac sie na nogach, a nastepnego dnia bolala mnie glowa. W jego krwi i silach zyciowych znajdowalo sie cos dziwnego. -A nie mozesz wysaczac tylko troche sil zyciowych? - zapytal Roval, niezbyt zachwycony perspektywa zeglugi na jednym statku z Laronem. - Musisz swoje ofiary zabijac? -Kiedy ukasze, nie panuje nad soba. To jak szalenstwo. Roval zadrzal, przypominajac sobie, jaka twarz mial Laron, gdy podniosl glowe znad szyi Hulmorka. Nie przeszkadzac podczas zerowania, zanotowal sobie w pamieci. -A wiec nasze torby zostaly umieszczone na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca", na ktorym masz pelnic role medikara i nawigatora - odezwal sie, kiedy szli wzdluz falochronu. -"Mrocznego Ksiezyca"?! - wykrzyknal wampir. -Co ci sie nie podoba? -"Mroczny Ksiezyc" to baliowaty maly szkuner z szescioosobowa zaloga, rozwijajacy predkosc cierpiacej na zatwardzenie meduzy. -Niemniej jednak jest to najnowoczesniejszy statek na wodach Torei, a prawdopodobnie na swiecie. -Oraz jeden z najmniejszych. Co z moimi potrzebami? Musze miec jakies odosobnione, bezpieczne miejsce do spania, kiedy Miral znajdzie sie ponizej horyzontu. - Wskazal ogromna pasiasta planete dominujaca blada zielenia na wschodnim niebie. -Pod pokladem rufowym wygospodarowano dodatkowa kajute, choc jest niewiele wieksza od trumny - rzekl Roval. -Jakiez to odpowiednie. Spedzimy na morzu wiecej niz tydzien? Po tym czasie przestaje nad soba panowac. Slowo "przestaje" zabrzmialo jak swist sztyletu wysuwanego z pochwy. Roval zadrzal. -Po tym, co wlasnie zobaczylem, nie ma mowy! Powiem kapitanowi, ze masz specjalne wymagania, na przyklad musisz spac, kiedy Mirala nie ma na niebie, i raz w tygodniu musisz schodzic na brzeg po swieza zywnosc. -Raz w tygodniu - westchnal Laron. - Alez bede glodny. Roval zauwazyl, ze jego towarzysz nie rzuca cienia w swietle Mirala, chociaz w swietle pochodni cien wampira niczym sie nie roznil od jego. Kiedy dotarli do "Mrocznego Ksiezyca", statek juz sie szykowal do oddania cum. Szkuner byl krotki, szeroki i przysadzisty, mial dwa maszty z ozaglowaniem lugrowym i szalupe przymocowana do gory dnem na pokladzie glownym. Zamiast wiosla sterowego z pokladu rufowego wystawal ruchomy drag. -To jest najbardziej zaawansowana bron, jaka zimne nauki potrafia wystawic przeciwko Srebrzysmierci? - spytal Laron, zatrzymujac sie przy trapie. -Tak. -Jestescie zgubieni. -Wiec dlaczego jestes tutaj? -Kazano mi pomoc. Na pokladzie obejmowala sie jakas para, a zaloga przygotowywala wiosla i takielunek. -To jest kapitan Feran - rzekl Roval. - Ma swietne podejscie do dziwek. -Biorac pod uwage moje warunki, nie bede stanowil dla niego konkurencji. -Co masz na mysli? -Zwykle kasam kazda osobe, do ktorej zblizam sie na tyle, by ja pocalowac, a bycie zimnokrwistym i martwym stanowi niejaka towarzyska przeszkode. Mam tez cialo pryszczatego, chudego, czternastoletniego onanisty i po siedmiu wiekach zaczynam miec tego serdecznie dosyc. Roval uslyszal zdenerwowanie w glosie Larona. Feran wlasnie sprowadzal kochanke po trapie. Laron i Roval uchylili kapeluszy przed dziewczyna, ktora zachichotala i ostatni raz objela Ferana. Wszyscy trzej patrzyli, jak drobnymi kroczkami odchodzi wzdluz falochronu. -Czy ladunek specjalny jest juz na pokladzie? - zapytal Roval. -Zostal wniesiony w worku tego popoludnia - odparl Feran. - Czy to nasz nowy oficer? -Kapitanie Feranie Drewno, przedstawiam ci Larona Alisialara, dalekomorskiego nawigatora uznanego przez organizacje Scalticarskich Kupcow Morskich oraz licencjonowanego medikara Sargolskiej Akademii Uzdrowicieli. Feran, mimo starannie przyklejonej brody Larona, mial watpliwosci. -Imponujace kwalifikacje, ale jestes chyba za mlody, by udalo ci sie spedzic wiele czasu na morzu - zauwazyl. - Powiedziano mi tez, ze jestes chorowity i wymagasz specjalnych warunkow. Masz dosc sil, by zostac uzytecznym czlonkiem mojej zalogi? Zaloga "Mrocznego Ksiezyca" przerwala swoje zajecia, przygladajac sie i sluchajac. Laron zdjal rekawiczke i wyciagnal dlon. Feran mocno ja uscisnal. Prawie natychmiast wstrzymal oddech, zaskoczony lodowatym chlodem skory Larona. Wampir oddal mu uscisk. Kapitan sprobowal sie cofnac, wtem krzyknal i padl na kolana. Laron zaczal w grymasie odslaniac zeby, ale w tym momencie Roval uderzyl go wioslem w nadgarstek. Po trzecim ciosie Feranowi udalo sie odtoczyc na bezpieczna odleglosc. -Laron ma sile pieciu nadzwyczaj silnych mezczyzn i zmuszony do takich prymitywnych zmagan, zaczyna sie nieco goraczkowac - wyjasnil Roval. - Ufam, ze dolozysz wszelkich staran, by zaoszczedzic mu inicjacyjnej bojki, bo inaczej... nie odpowiadam za konsekwencje. Ani jeden czlowiek na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" nie domagal sie dalszych wyjasnien. -Czy... czy powinienem wiedziec o czyms jeszcze? - zapytal Feran. -Nigdy nie przedluzaj pobytu na morzu ponad tydzien i pod zadnym pozorem nie przerywaj Laronowi snu - rzekl Roval. (C)G) Niewielki szkuner pod pelnymi zaglami przemknal obok zacumowanych smuklych galer marynarki Warsovrana, trzymajac sie miedzy bojami z pochodniami. Przy sterze stal Feran, cierpliwie znoszac szyderstwa wykrzykiwane z pokladow galer przez bezczynnych zolnierzy piechoty morskiej i zeglarzy, a zaloga przygotowywala sie do ustawienia zagli, kiedy statek wyplynie za falochron i wyjdzie na wiatr. Feran byl niski i gladko ogolony, mial kedzierzawe brazowe wlosy i mimo poteznych muskulow wygladal bardzo mlodo. Niektore obelgi dotyczyly chlopcow okretowych w roli kapitana, lecz wiekszosc byla o wiele gorsza.Dopiero gdy znalezli sie na pelnym morzu, spod pokladu wylonil sie pasazer i chwiejnym krokiem podszedl po rozkolysanym pokladzie do Ferana stojacego z Laronem i Rovalem. -Na razie jestes bezpieczny - rzekl do niego kapitan. - To jest Roval ze Specjalnej Sluzby Wojennej Scalticaru, ktorego zadaniem jest cie chronic. Laron pelni funkcje medikara i nawigatora "Mrocznego Ksiezyca". W swietle Mirala oczy Larona lsnily zielenia. Pasazer gwaltownie cofnal sie i schowal za Ferana. -Jest tu takze po to, by bronic cie przed wrogami - dokonczyl Feran. -Nigdy nie sadzilem, ze bede im wspolczul - rzekl jedyny pasazer "Mrocznego Ksiezyca", podejrzliwie przygladajac sie podobnemu do jastrzebia mlodziencowi. -Nie przejmuj sie, on nie gryzie - powiedzial Feran. -Za bardzo - dodal Roval. -Nosi scalticarskie imie - zauwazyl pasazer. -Ma to pewien zwiazek z byciem Scalticarianinem - odparl Laron. Mowil ze staromodnym akcentem. -Broda mu oblazi. -Mozna mu zaufac - stwierdzil lekcewazaco kapitan. - Pod jakim imieniem chcesz byc znany zalodze? -Naprawde nazywam sie Lenticar - odpowiedzial pasazer, patrzac z ulga na znikajace swiatla portowe. - Mialem tyle przybranych imion, ze czasami zastanawiam sie, kim naprawde jestem. Tak, przez jakis czas moge pobyc Lenticarem. Byl szczuply, opalony i zgarbiony od dlugotrwalej, ciezkiej pracy na otwartym powietrzu. Mial tez pelne strachu, rozbiegane spojrzenie kogos, kto przez zbyt wiele lat byl niewolnikiem u brutalnych panow; za kazdym razem, kiedy sie odzywal, mimowolnie zalamywal rece i sie klanial. -Kiedy dotrzemy do Zantriasu? - zapytal, chwytajac sie drewnianego relingu, jako ze statkiem zakolysala duza fala. -Mozna smialo powiedziec, ze za piecdziesiat dni - odparl Laron, sprawdzajac palcami stan swojej brody. Feran skinal potwierdzajaco glowa. -Piecdziesiat dni! - zawolal Lenticar. - Doplynalbym tam szybciej wplaw. -A zatem proponuje, bys wyskoczyl za burte - rzekl Laron. - Aby zachowac pozory, ze jestesmy przybrzeznym statkiem handlowym, musimy zaladowywac i wyladowywac towar. Laron zdjal sobie z twarzy fragment brody, polizal go od spodu i zaraz przykleil ponownie, ale Lenticar zdazyl ujrzec dwa dlugie, lsniace kly. -Piecdziesiat dni to za dlugo. -Szybciej nie mozemy - odezwal sie Feran. -Czy chodzi o te bron powodujaca kregi ognia, ktorej uzyl Warsovran do pokonania Larmentelu? - zapytal Laron. -Mozliwe. -Wiedziales, ze uzyl jej znowu? Lenticar otworzyl szeroko oczy ze zdumienia. -Nie. Ktore miasto zostalo spalone? -To byla tylko proba nad zgliszczami Larmentelu i najwyrazniej nikt nie zginal. Moze miala zrobic wrazenie na ksieciu z Zarlonu, ktory znajdowal sie w tej okolicy, ale to tylko plotka. W promieniu cwierci kilometra nie ocalal ani kawalek drewna czy materialu, nie zachowalo sie zadne cialo ani nic do jedzenia. -A zatem krag byl wiekszy niz za pierwszym razem? -O tak, wszystko da sie ulepszyc dzieki cwiczeniom - odpowiedzial Laron. W trakcie rozmowy Roval chuchnal klebkiem energii eterycznej w zlozone dlonie, po czym wypowiedzial do niego slowa kierunku i ksztaltu. Laron wyjal mewe z wiklinowej klatki. Roval rozpostarl nad ptakiem energie eteryczna, ktora przywarla do niego dopasowana siecia, i mewa przestala sie wyrywac. Laron posadzil ja na ramieniu czarnoksieznika. -Sluchaj uwaznie, samoposlancze - rzekl Roval. - "Ladunek wziety, wyplynelismy z odplywem. Przybywamy za piecdziesiat od dwudziestego piatego drugiego". Powiedz to prezbiterce metrologan w Zantriasie. Lec juz. Zaczarowana mewa od razu wzbila sie w powietrze, a potem, kierowana przez samoposlanca, skrecila na wschod. Wkrotce zniknela na tle ciemniejacego nieba. Rowny wiatr wypelnil zagle. "Mroczny Ksiezyc" byl za maly na okret wojenny i w wystarczajacym stopniu przypominal kuter rybacki, by swobodnie poruszac sie miedzy portami wszystkich sojuszy. Dzieki ogromnej liczbie okretow Warsovrana znajdujacych sie na wodach wokol Torei, zaloga i pasazerowie "Mrocznego Ksiezyca" nie musieli obawiac sie korsarzy. W pewnym sensie sam cesarz zapewnil im spokojna zegluge do Zantriasu. (C)G) W tej samej chwili Warsovran przebywal w porcie Narmari, po drugiej stronie kontynentu. Znajdowala sie tam baza jego floty, a takze najwieksze stocznie na swiecie. Admiral Forteron zajmowal bardzo niska pozycje w radzie doradcow cesarza, byl jednak nadzwyczaj odwaznym i zdolnym przywodca. Pochodzil ze starej, szanowanej zeglarskiej rodziny; przed szesciuset laty jego przodkowie zalozyli port Fontarian. Takich wlasnie cech trzeba nam teraz, pomyslal Warsovran, idac z Forteronem wzdluz kei, do ktorej cumowala eskadra galer wojennych. Za monarcha i admiralem szli trzej czarnoksieznicy i trzej piechociarze z osobistej strazy cesarza.-Wydalem rozkazy stoczniom - oznajmil Warsovran. - Nie rozpoczna budowy zadnych nowych statkow, wszyscy szkutnicy maja pracowac przy statkach juz budowanych. Trzeba zebrac zaopatrzenie na czteromiesieczna kampanie oraz wyposazyc piecdziesiat tysiecy zolnierzy z elitarnych jednostek piechoty morskiej, by byli gotowi do akcji w kazdej chwili. Forteron powstrzymal sie od uwag - przeciez Warsovran jest cesarzem. Dotarli do okretu flagowego damarianskiej floty, "Pioruna", i weszli na poklad. Zaloga stanela na bacznosc. Okret byl oceaniczna galera i mogl pomiescic szesciuset wioslarzy, zeglarzy i piechociarzy. Warsovran dokonal inspekcji, po czym wspial sie na przysadzista wiezyczke dowodzenia umieszczona na rufie. Przez chwile spogladal na okrety zacumowane lub zakotwiczone na spokojnych wodach zatoki, a potem popatrzyl ku zachodniemu horyzontowi. -Admirale, masz przeprowadzic blokade Helionu - rozkazal. -Helionu?! - zawolal ze zdumieniem Forteron. -Tak. O tej porze roku zegluga nie powinna nastreczac problemow. -Czy moge powiedziec, co mysle, panie? -Cenie szczere slowa bez wzgledu na ich tresc - odparl Warsovran. - Tak niewiele sie ich slyszy. -Z calym szacunkiem, panie, ta wyspa nie stanowi zadnej wartosci. Ma dwa kilometry dlugosci i kilometr szerokosci. To tylko dwa wulkany. -Helion znajduje sie pod rzadami moich wrogow. -Pol kontynentu znajduje sie pod rzadami twoich wrogow, panie. -Byc moze, ale Helion ma dobre polozenie miedzy Acrema, Lamaria i Torea. Ten, kto bedzie rzadzil Helionem, opanuje handel na Oceanie Lagodnym. To z pewnoscia prawda, pomyslal Forteron. Ale skad to nagle zainteresowanie wladza nad oceanem? Czy on traci wladze w Torei? -Moim zadaniem jest wykonywac twoje rozkazy, wasza wysokosc - odparl admiral. - Wezme jedna eskadre i opanuje wyspe. Jencow mam sprowadzic tutaj, czy sprzedac jako niewolnikow w Lamarii? -Nie jedna eskadre, ale cala flote. -Cala flote?! Jest rozrzucona wokol wybrzeza Torei, panie. Zebranie wszystkich okretow zajmie ponad dwa miesiace. -Daje ci jeden miesiac. Wyslij statki kurierskie jeszcze tej godziny. -Ale, ale... Helion? Moglbys go zajac, majac dwadziescia okretow i tysiac piechociarzy. -Powiedzialem, ze masz przeprowadzic blokade Helionu. Nie wolno ci zaatakowac wyspy pod zadnym pozorem. Wszystkie zblizajace sie dalekomorskie statki handlowe maja byc zawracane. Te, ktore chcialyby opuscic wyspe, przejmiesz, lecz ani jednemu zeglarzowi czy zolnierzowi nie wolno postawic stopy na Helionie. -Nie rozumiem, panie - wyznal Forteron. -Wspaniale, to znaczy, ze moi wrogowie tez nie zrozumieja. Wyslalem juz jezdzcow i samoposlancow z rozkazami, by niektore z okretow rozmieszczonych wokol Torei zebraly sie tutaj, wiec moze nie zajmie to nawet calego miesiaca. Dwudziestego piatego i ani dnia pozniej flota ma wyruszyc do Helionu ze wszystkimi piechociarzami, zeglarzami, workami sucharow i barylkami beczek oraz wszelka bronia, jaka da sie upchnac na pokladach. Blokade rozpocznij, gdy tylko przybedziesz na miejsce. Po dwoch tygodniach otrzymasz dalsze rozkazy. Przez pewien czas Warsovran chodzil w milczeniu po pokladzie. Forteron towarzyszyl mu w postawie pelnej szacunku, ale marszczyl czolo. Nie jest to twarz czlowieka, ktory wlasnie zostal wyniesiony nad rownych sobie, pomyslal cesarz. -Wygladasz na zatroskanego, admirale - zauwazyl. -Wsrod twoich admiralow jestem dopiero dziewiaty w hierarchii, wasza wysokosc. Ta nominacja sprawi, ze wielu z nich poczuje uraze. -Zajme sie tym. Doprowadz flote do Helionu i utrzymuj ja w gotowosci bojowej. Forteron doglebnie przemyslal otrzymane rozkazy i swoja pozycje. Warsovran chcial, by jego dowodcy mysleli jak on, a gdyby kiedykolwiek zostali odcieci od zrodla rozkazow, by jak on dzialali. -Czy mialbym racje, zakladajac, ze prawdziwym celem nie jest Helion, wasza wysokosc? - zapytal. -Gdybys ja mial, nie powiedzialbym ci tego. To Forteronowi wystarczylo. Uklonil sie i odszedl wykonac rozkazy. Po godzinie z zatoki wyplynely z rozkazami Warsovrana pierwsze szybkie klipry kurierskie o wysokich masztach oraz galery poscigowe. Tymczasem "Piorun" byl przygotowywany do wyciagniecia na brzeg, przechylenia i wysmolowania, a admiral Forteron studiowal w swojej willi na skraju portu mapy Oceanu Lagodnego. Diomeda, uznal. Diomeda to duzy port na wybrzezu Acremy i wazny osrodek handlowy, lezacy o osiem dni zeglugi na zachod od Helionu. Stanowila centrum calego handlu prowadzonego wzdluz wybrzeza Acremy, ale dlaczego Diomeda? Do podbicia wciaz zostawalo jeszcze pol wybrzeza Torei. Larmentel padl, wszyscy monarchowie na gwalt negocjowali traktaty z cesarstwem. No, ale awans to awans, pomyslal Forteron, rozwijajac zwoj z potocznymi wyrazeniami diomedanskimi. Jutro odwiedzi targ niewolnikow i dziewczyna, ktora wybierze sobie na towarzyszke podrozy, przypadkiem bedzie mowic po diomedansku, ktory jest wspolnym jezykiem handlowym na wschodnim wybrzezu Acremy. (C)6) Warsovran udal sie do swego palacu dopiero wtedy, gdy zostaly wydane wszystkie rozkazy dotyczace zlotu marynarki. Przy wewnetrznej bramie czekal jego syn, Darric, ktory wlasnie skonczyl czternascie lat. W przeciwienstwie do pewnego siedemsetletniego nastolatka znajdujacego sie na pokladzie szkunera z drugiej strony kontynentu, ksiaze byl wysoki, przystojny i dobrze zbudowany. -To ty, ojcze?! - zawolal ze zdumieniem. -Tak, to naprawde ja - rozesmial sie Warsovran, wyciagajac rece, by usciskac syna. -Ale jestes taki... mlody. -Ha! To efekt dbalosci o higiene, unikania slonca i jedzenia sera sojowego. -Oraz paru eterycznych zaklec. -A tak, ale tylko naturalnych eterycznych zaklec. W koncu sie objeli. -Przepraszam, kiedy wrociles do Narmari, bylem na polowaniu - tlumaczyl sie ksiaze. - Matka mi nie powiedziala; nic mi nie mowi. -Dorastasz - rzekl Warsovran, mierzac syna wzrokiem. - A to dopiero. Ja jestem prawie mlodziencem, a ty prawie mezczyzna. Darric sie rozesmial. Wiedzial, kiedy nalezy to robic. -Armia przysylala raporty - powiedzial. - Podobno byles zaczarowany i potrafiles golymi rekami zabic dziesieciu wojownikow. -Och, umiem to zrobic bez zadnych czarow! - Cesarz byl juz w znakomitym humorze. -Podobno potrafisz przywolac blyskawice z nieba. -Kazdy to potrafi. Wystarczy podczas burzy wziac do reki wlocznie. -Podobno zniszczyles Larmentel. -Chodz ze mna - zaproponowal Warsovran, kladac dlon na ramieniu syna. Weszli do palacu. - Posluzylem sie narzedziem, Srebrzysmiercia, machina o poteznej mocy. Zniszczyla cytadele Larmentelu. Bardzo trudno panowac nad Srebrzysmiercia, ale udalo mi sie uzyskac to, czego chcialem. Zaoszczedzilo to mojej armii stu tysiecy ofiar. Larmentel nie padlby bez walki. -Raporty mowia, ze widok byl straszliwy. -O tak. Straszliwszy od tego, jaki przedstawia twoja matka, kiedy podac jej kolacje na niedomytym talerzu. -Szkoda, ze tego nie widzialem. -Biorac pod uwage tempo, w jakim krolestwa skladaja mi holdy lenne, zapewne nigdy juz nie bede musial uzyc tej broni w gniewie. -A jednak slyszalem, ze posluzyles sie nia drugi raz. -Tylko na probe, nad zgliszczami Larmentelu. Jak powiedzialem, zanim zwroce Srebrzysmierc przeciwko innemu miastu, trzeba dopracowac poslugiwanie sie nim. Rownie latwo mogl zniszczyc moja armie, ale mialem szczescie. Zaplanowalem nowa kampanie, lecz tym razem zabieram cie ze soba. -Mnie?! - zawolal Darric. - Nie do wiary! -Kwestionujesz slowo cesarza? - Warsovran parsknal smiechem. - Aresztuj sie za zdrade! Darric rozesmial sie, po czym dobyl toporka i machnal nim w powietrzu. Malenkie gwizdki w zdobionym ostrzu zaswistaly akordami w kwartach i kwintach. -Przez te wszystkie lata blagalem o mozliwosc wziecia udzialu w walce, a ty trzymales mnie w zamknieciu, chroniacym mnie przed wszystkim oprocz fagasow - rzekl Darric z nieskrywanym niezadowoleniem. -"Te wszystkie lata" zaczely sie w twoje dziesiate urodziny, a teraz masz dopiero czternascie lat. Uwazaj sie za szczesciarza. -Wiec naprawde bede walczyl? -Nie. -Ale zabilem dwoch moich partnerow do cwiczen. -Obaj wiedzieli, ze twoja smierc sprowadzi smierc nie tylko na nich, ale i na wszystkich czlonkow ich rodzin, dalszych rodzin, mieszkancow ich rodzinnych miast i prowincji, a takze wszystkich w Torei, ktorzy maja tak samo obciete wlosy. W bitwie wrog nie ma takich zahamowan. Ksiaze zatknal toporek z powrotem za pas. -To po co w ogole mnie wysylasz? -Wybierasz sie na kampanie, a nie na bitwe. - Warsovran poklepal syna po plecach. - Poplyniesz na jednej z moich najlepszych galer. Planuje eksperyment. -Jakis nowy sposob prowadzenia walki? -Nowy sposob nieprowadzenia walki. Mam teorie, ze po demonstracji niepokonanej sily wrog calkowicie straci morale i podda sie bez kosztownej walki. W tym celu zbieram najwieksza flote wojenna w historii Torei, siedemset okretow... Warsovran przerwal, poniewaz droge zastapila im cesarzowa. Miala wyniosly sposob bycia, nie potrafila okazac nikomu szacunku, nawet gdyby od tego zalezalo jej zycie. Krzyknela zaskoczona wygladem Warsovrana. Sprawial wrazenie, ze jest starszy od wlasnego syna o najwyzej piec lat. -Witaj, pani - powiedzial cesarz, klaniajac sie zonie. -A wiec to prawda - stwierdzila bez tchu. -To, co mowia o mnie twoi szpiedzy? Prawdopodobnie tak. Darric wiedzial, ze stosunki miedzy rodzicami sa od dawna mniej niz serdeczne. Wolal proste sytuacje, ktore dawalo sie rozwiazac dzieki wyborowi odpowiedniej broni oraz sedziego turniejowego. Ta sytuacja byla bardzo skomplikowana. Nie chcac brac udzialu w typowo chlodnym powitaniu, sklonil sie i odwrocil, by szybko odejsc. -Zostan! - warknal Warsovran, chwytajac go za ramie. -Witaj w domu, moj smialy i oddany malzonku - rzekla cesarzowa Darielle, wkladajac w te slowa cieplo ryby lezacej na straganie. -Powrot do ciebie zawsze stanowi dla mnie najwieksza przyjemnosc - odparl cesarz. -Najwyrazniej nie tak wielka, skoro przed zawitaniem do palacu pol dnia spedzasz w stoczni i dokach. -Mialem wazne sprawy, liczyla sie kazda minuta. Darielle, niemal zahipnotyzowana, wpatrywala sie w jego twarz. Wydawal sie niewiarygodnie mlody. Chciala dotknac jego skory, przekonac sie, ze jest prawdziwy, ale nie byli w kontakcie fizycznym od czternastu lat, a w sprawach dotyczacych jego malzonki rozkazy Warsovrana dla strazy przybocznej byly scisle sprecyzowane. -Zechcesz podzielic sie tajemnica odmlodzenia z twoja oddana ci rodzina? - zapytala z naciskiem. -Oczywiscie, kiedy tylko umrzesz. -Ach, wiec nie wyjawisz sekretu... Cesarz zalozyl rece na piersiach i przez chwile wpatrywal sie we wzor posadzki. Do glowy przychodzily mu niebezpieczne mysli. Kiedys Darielle byla krolewna, a on drobnym szlachcicem z niewielkim spadkiem, lecz ogromnymi ambicjami. Przewazyl szale zwyciestwa w niemal przegranej bitwie i w nagrode otrzymal reke jedynej corki krola. Krolewna, znakomita czarnoksiezniczka, tez miala wielkie ambicje. Byla zamieszana w serie zabojstw, a wkrotce po slubie w podejrzanych okolicznosciach zmarl krol. Krolowa zostala Darielle. Juz wtedy bardzo sie z mezem nie lubili, wiec wyslala go na kampanie przeciwko paru o wiele wiekszym krolestwom. Miala nadzieje, ze Warsovran wkrotce zginie albo przegra jakas wazna bitwe, stajac sie w ten sposob kandydatem do egzekucji. Zamiast tego jej maz odniosl szereg zwyciestw i oglosil sie cesarzem obszaru kilkakroc wiekszego od krolestwa Darielle. Cesarzowa potrzebowala wojskowego geniuszu Warsovrana, by zapewnic sobie nowe podboje, lecz serce jego armii stanowila damarianska szlachta, lojalna wobec Darielle. Jednak jako dobry strateg Warsovran zadbal o osobista kontrole na nowych terenach oraz w cesarskiej marynarce wojennej, tak ze slabsza partnerka stala sie Darielle. W ciagu minionego roku doszlo do kilku bardzo profesjonalnych prob zabojstwa cesarza, ktory nie mial zadnych watpliwosci, kto za nimi stal. Teraz juz wiedzial, co robic. -Podejrzewam, moja lojalna i posluszna zono, ze sie nudzisz - zaczal. -Podejrzewasz?! Czy podejrzewasz tez, ze cesarz ma dziure w... -Oczywiscie, ze jej nie ma; cesarze nie robia takich rzeczy. -Swietnie. Do rzeczy. -Wyplywamy razem z Darrikiem na dwa miesiace w morze z cala flota. Powinnas zajac moje miejsce i zarzadzac calym cesarstwem. Darielle zaniemowila. Gdy kiedys raz jeden czasowo sprawowala wladze nad obszarem lezacym poza granicami jej wlasnego krolestwa, wybuchla wojna domowa. -Cudownie, mamo! - zawolal Darric. -Kiedy wyplywacie? - zapytala, nie potrafiac zmusic sie do okazania wdziecznosci. -Na Oceanie Lagodnym jest kilka wysepek, gdzie moi... nasi wrogowie ukrywaja vidarianskie floty korsarzy, ktore przysparzaja nam wielu strat w handlu, zmierzam wiec unicestwic ich jednym poteznym uderzeniem. Darielle zmarszczyla brwi. -Uszom wlasnym nie wierze! Jedynie koniec swiata moglby cie zmusic do oddania twego cennego cesarstwa w moje rece. Warsovran przylozyl dlon do ucha i odwrocil glowe. -Nie slysze, by niebo walilo sie nam na glowy. Moze koniec swiata niekoniecznie jest taki grozny. Zalapalas? Koniec swiata - niekoniecznie? A, niewazne. Cesarzowa wystukiwala stopa jakis rytm, stojac z rekami zaplecionymi na piersiach i ustami zacisnietymi w prosta linie. -Nie miesci mi sie w glowie, ze moglbys zrobic cos, co nie pomogloby mi wejsc na te sciezke, ktora konczy sie przy duzym drewnianym pniaku, roslym, owlosionym mezczyznie w czarnym kapturze i nadzwyczaj ostrym toporze. -Przysiegam, ze nigdy nie dopuscilbym do tego, by jakis mezczyzna scial ci glowe, pani. -Ach, wiec wprowadzasz teraz do zawodu kata kobiety? -Mysl sobie, co chcesz, propozycji nie cofne. Nie moglbym rzadzic cesarstwem bez dzielenia sie wladza, prawda? Fascynuje mnie, co mozesz zrobic pod moja nieobecnosc. (C)o Tej nocy cesarzowa Darielle nie mogla przestac myslec o tym, co przypadlo jej w udziale. Warsovran jej nie ufal - i slusznie - a mimo to zamierzal oddac w jej rece wladze absolutna. Oprocz tego zabieral na morze syna. Darielle miala najmniej wplywow w cesarskiej marynarce, a i u piechoty morskiej nie cieszyla sie o wiele wiekszymi wzgledami. Nic tu nie mialo sensu, ale kazdy wiedzial, ze jesli przez krotki czas miala byc najwyzszym dowodca, stanowisko to tracilo na ten czas swoja wage.Tak naprawde martwila sie tym, co nie zostalo poruszone w rozmowie. Warsovran mial czterdziesci lat, ale teraz wygladal na dwadziescia. Darielle miala czterdziesci piec lat i na tyle wygladala - na bardzo zdrowa i zadbana, ale czterdziestopieciolatke. Za pare dni, tygodni, miesiecy cesarz stanie sie na tyle potezny, by porzucic ja dla kobiety mlodszej i pokorniejszej. Cesarzowej nie mozna jednak tak po prostu rzucic. Mozna powtornie sie ozenic, jesli cesarzowa umrze na jakas nieznana i dziwnie szybko postepujaca chorobe, ktora zwykle ujawnia sie w dziesiec minut po kolacji. (C)G? Fontarian byl najbardziej na polnoc wysunietym portem w Torei i lezal posrodku wybrzeza znajdujacego sie pod rzadami Warsovrana. Kapitan Mandalock przechylil sie przez reling triremy "Kygar", usmiechajac sie z zadowoleniem na widok malowanego na dziobie zolta farba piatego rozbitego statku. Ta oceaniczna galera moze nie byla najwieksza w znanym swiecie, ale ze swoimi dwustu wioslarzami, stu piecdziesiecioma piechociarzami oraz trzydziestu zeglarzami i oficerami stanowila sile, z ktora nalezalo sie liczyc. Kapitanowie nieprzyjacielskich pelnomorskich statkow handlowych nie spodziewali sie galer wojennych na otwartym oceanie, a tam "Kygar" byl niezwyciezony. Staranowal i zatopil piec takich statkow, jedenascie spalil, a pietnascie zajal.Na molo pelno bylo zonglerow, akrobatow i magikow, oplaconych przez kapitana Mandalocka, by zabawiali jego ludzi. Zacumowany obok "Kygara", lecz ignorowany przez wszystkich nieduzy, przysadzisty szkuner przyjmowal ladunek oliwy do lamp. Na pokladzie szkunera Roval, bosman i jeden z marynarzy ogladali te pokazy i rozmawiali. Gdyby te rozmowe slyszal kapitan Mandalock, "Mroczny Ksiezyc" zostalby natychmiast zatopiony. -W Narmari was opuszcze - oznajmil Roval, odznaczajac dzbany na tabliczce. -I zabierzesz z soba Larona? - zapytal z nadzieja Norrieav, bosman. -Obawiam sie, ze on zostanie. -Ale nie obawiasz sie ani w polowie tak bardzo jak my - odezwal sie Hazlok. - W kazdym porcie, do ktorego zawinelismy, zostalo popelnione straszne morderstwo. -Musisz jednak przyznac, ze zadne nie zostalo popelnione na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". -To tylko kwestia czasu. -Laron potrafi sie zachowac. Ma silne poczucie rycerskiego honoru i atakuje wylacznie ludzi zlych albo gburowatych. Pilnujcie tylko, by cala zaloga zachowywala sie szlachetnie, a Laron ani troche sie wami nie zainteresuje. Fontarian zostal zbudowany na krawedzi rozleglej rowniny. Jak okiem siegnac, nie bylo widac zadnych wzgorz ani gor. Najwyzszym budynkiem w porcie byla latarnia morska, na ktorej szczycie od switu do zmierzchu plonal stos. Wieza z blokow piaskowca wznosila sie na granicy wody, a paliwo wciagano na gore za pomoca zurawia. U podnoza latarni zaczal wolac krzykacz: -Popatrzcie, o dzielni i niezlomni wojownicy z "Kygara", na Mocarnego Benditha! Rozlegly sie skape oklaski i wiwaty. Mocarny Bendith byl opalony, muskularny i nagi do pasa. Przez plecy mial przewieszona kusze, a przy biodrze topor. -Nadszedl mroczny dzien dla pieknej ksiezniczki Fontarianu, ktora zostala schwytana i uwieziona w poteznej wiezy przez zlego korsarza - oznajmil krzykacz, po czym dal znak dziewczynie o dlugich blond wlosach, machajacej z okienka pod szczytem wiezy, oraz szesciu postaciom w czerni, wymachujacym toporami u jej podnoza. Wsrod marynarzy na pokladzie "Kygara" i tlumu na nabrzezu roznioslo sie syczenie i pohukiwanie. - Coz, ach, coz moze zrobic Mocarny Bendith?! - zapytal krzykacz. -Wspiac sie na wieze do panny i jej wsadzic! - zawolal Hazlok z pokladu "Mrocznego Ksiezyca", wywolujac smiech wszystkich oprocz aktorow. -Spojrzcie, jak Mocarny Bendith zdobywa fortece samego przywodcy korsarzy! Przy tych slowach silacz rzucil sie na straznikow wiezy. Rozdzwonily sie topory, ciala migaly w akrobatycznych popisach. Straznicy jeden po drugim otrzymywali smiertelne ciosy, wyciagali z tunik kawalki czerwonego materialu, by pokazac, ze wykrwawiaja sie na smierc, i padali na deski nabrzeza. W koncu zostal tylko dowodca korsarzy. Rzucil sie do ucieczki, a tlum zaczal pohukiwac i rzucac w niego skorkami owocow. Korsarz zatrzymal sie pod drzwiami w podstawie latarni. -Ha, Mocarny Bendithu, myslisz, ze pokrzyzowales mi plany, ale moja wieza ma piecdziesiat pieter, a na kazdym z nich czeka na ciebie setka dzielnych korsarzy. Nie zdolasz mi odebrac pieknej ksiezniczki Fontarianu. Zatrzasnal drzwi, a z "Kygara" dobiegl czyjs glos: -Latwiej wejsc do przybytku pani Nymphanii! Rozlegly sie smiechy, a daleka postac na szczycie wiezy krzyknela teatralnym glosem o pomoc. Mocarny Bendith przypial topor do pasa, zdjal z plecow kusze, pokrecil korbka, naciagajac gruba cieciwe, i zaladowal strzale z zadziorami. Do wtoru okrzykow tlumu zaczal wdmuchiwac klebek energii eterycznej w zlozone dlonie. W koncu zanurzyl lewa dlon w eterze i wyciagnal jedna jego nic, ktora przymocowal do strzaly. Tlum zamilkl. Mocarny Bendith polozyl sie na plecach, oparl kusze na lewym przedramieniu, a prawa reka objal spust. Wycelowal prosto w gore, znieruchomial dla efektu, po czym strzelil. Akurat nie bylo wiatru i sila ciazenia tylko spowolnila strzale, nie odchylajac jej toru. Strzala trafila w belke zurawia przy oknie z blondynka, ciagnac za soba nic eteru. Widzowie wiwatowali. Mocarny Bendith podal kusze krzykaczowi i rzucil czar na nic, ktora zaczela powoli ciagnac go do gory. -To dopiero potezny czarnoksieznik - powiedzial Norrieav, szturchajac Rovala. -To jest eteral jakiegos osmego poziomu, nie ma wiecej umiejetnosci czarnoksieskich niz ty - prychnal Roval pogardliwie. -Ale musisz przyznac, panie, ze jakies umiejetnosci ma. -Doker, szanowny bosmanie, moze byc o wiele silniejszy od ciesli, lecz sama sila nie wystarczy, by mogl budowac statki. -Zobacz, jak jest wysoko! To musi robic wrazenie! -Dwa lata temu bylem na Swiecie Pluga w Wojdolince, gdzie rolnicy biora udzial w dorocznym konkursie kup. Przez kilka dni zra jak swinie, nie odwiedzajac toalety, a potem usiluja postawic najciezszego kloca w Wojdolince. Zwyciezca osiagnal nieco ponad piec kilo i rzeczywiscie bylem pod wrazeniem, tak jak teraz. Mimo to nie mialem ochoty przystapic do konkursu i moje odczucia pozostaly niezmienione do dzis. Mocarny Bendith dotarl na wysokosc okna dziewczyny. Wyciagnal reke, dziewczyna go przyciagnela. -Zaloze sie, ze wpadnie na piec minut i jej wsadzi! - powiedzial Hazlok do Larona. -Potrafilbys zrobic cos takiego? - zapytal Norrieav. -Gdybym naprawde musial - odparl Roval. Na swe nieszczescie Mocarny Bendith byl bardzo dobrym strzelcem. Zbyt dobrym, by mialo mu to wyjsc na zdrowie. Grot strzaly utkwil w tym samym miejscu belki, co siedemnascie poprzednich grotow w ciagu minionego miesiaca. Drewno wygladalo w tym miejscu na mocne, ale w rzeczywistosci zamienilo sie w drzazgi. W chwili kiedy Mocarny Bendith mial wejsc przez okno, grot wysunal sie z belki. Dziewczyna ocalila zycie tylko dlatego, ze miala spocone rece. Mocarny Bendith runal na ziemie, krzyczac przez sto piecdziesiat metrow dzielace go od kocich lbow ulicy. Krzykacza minal o wlos. Przez kilka chwil tlum wiwatowal dziko, a potem wszyscy zdali sobie sprawe, ze zgnieciona masa, w ktora zamienil sie Mocarny Bendith, zadna miara nie moze byc zywa. -Istnieja, oczywiscie, racje przemawiajace przeciwko podejmowaniu takich prob, chyba ze w naglej potrzebie - dodal Roval w calkowitej ciszy, jaka nastala miedzy koncem wiwatow i zbiorowym jekiem przerazenia. Rozrywka sie skonczyla i widzowie rozeszli sie do swoich zajec, z ktorych wiekszosc wiazala sie z walkonieniem sie na sloncu. Roval i Laron wspieli sie na szczyt grotmasztu i zaczeli naciagac line laczaca go z fokmasztem, ktora rozluznila sie podczas sztormow. Pod latarnia blondynka odgrywajaca role uwiezionej dziewicy patrzyla na szczatki Mocarnego Benditha, przyciskajac dlonie do policzkow. -Gdybym tylko sluzyl jakiejs damie! - westchnal Laron, patrzac tesknie na dziewczyne. -Juz dawno nie obslugiwalem... - zaczal Roval. -Nie o to mi chodzi, ty prostaku! - warknal wampir. - Mialem na mysli sluzbe u damy. -Ach, chodzi ci o uslugiwanie. Ale przeciez jestes w sluzbie uczonej Wensomer. -Uczonej Wensomer? Potrzebuje uslug obroncy mniej wiecej tak samo, jak galery wojennej pelnej piechociarzy. Jest czcigodna i potezna czarnoksiezniczka, i gdyby nie spedzala tyle czasu w ciastkarniach, przy straganach ze slodkimi wypiekami i u sprzedawcow markowych win, bylaby scalajaca scalticarianskiego Wysokiego Kregu. -Slyszalem, ze przeprowadzila sie do Diomedy, by stracic na wadze przez nauke tanca brzucha, wiec moze jest jeszcze nadzieja. Ale wracajac do ciebie, Laronie, pomysl o wlasnych osiagnieciach. Jestes w Specjalnej Sluzbie Wojennej, tak jak ja. Byles pierwszym martwym, ktorego przyjeto. -Jestem jedynym martwym, ktory praktycznie robi wszystko, co robie. Jaka ja prowadze egzystencje? Przy kazdym posilku pije dziewiec kwart krwi i jestem w ciaglym biegu. -Kazdy, kto pije dziewiec kwart czegokolwiek, biega. -Bardzo zabawne. Ja chce osiasc gdzies z jakas dama, Rovalu, i byc jej kochajacym i oddanym obronca. Roval rozesmial sie bez humoru, a potem z calej sily naciagnal topensztag. -Przywiaz mocno. Wystarczy wezel zaciskowy, o wlasnie. Wiesz, Laronie, kiedys prawie sie ozenilem z moja ukochana. A potem pomyslalem, jak naprawde bedzie wygladalo zycie, kiedy sie ustatkuje. Uswiadomilem sobie, ze moja luba ma glos, od ktorego pekaja ostrza toporow, temperament, ktorym potrafilaby podpalic wode, i krag znajomych, ktorzy potrafia caly tydzien bardzo glosno rozmawiac o niczym. Jak myslisz, dlaczego tak bardzo staralem sie dostac do Specjalnej Sluzby Wojennej? To byl oszalamiajaco dobry sposob na wycofanie sie z zareczyn - nawet nie pamietam, jaki podalem powod. Zapewne byla to wizja zeslana przez jakiegos boga, w ktorego i tak nie wierze. -I jak luba przyjela te wiadomosc? -Zle. Glowa mi pekala od jej tyrady jeszcze po kilku miesiacach. -Wyglada na to, ze podjales sluszna decyzje. -Moje pierwsze zadanie wymagalo pokonania paru tysiecy kilometrow, a kiedy wrocilem, panna wyszla juz za kogos, kto... Powiedzmy, ze bys go nie udusil. -Mial taka gruba szyje? -Nie mial mozgu, ktory mozna by pozbawic doplywu krwi. Ach, Laronie, nawet jesli rzadko zdarza mi sie tydzien, kiedy nie musze walczyc o zycie albo narazac sie na jakies wielkie niebezpieczenstwo, to i tak zyje mi sie spokojniej samemu niz z nia. No, ciagnij line, a ja zrobie ostateczny wezel. Laron naciagnal topensztag mocniej, niz potrafilby to zrobic jakikolwiek smiertelnik, i Roval przymocowal go do topu. -Wybierzcie brasy! - zawolal Roval do zalogi na dole, a potem patrzyl, czy przy napietym olinowaniu wezly sa dobrze zaciagniete. -Marze o damie, ktora by na mnie polegala i mnie uwielbiala - rzekl Laron, patrzac tesknie na aktorke, ktora wyjasniala cos straznikowi portowemu, gwaltownie wymachujac rekami. - O kims, kogo moglbym czcic, kogo moglbym kochac z najczystszych i najbardziej chwalebnych wzgledow. -Konsumpcja zwiazku jest przyjemniejsza, oczywiscie, jesli dama nie jest uczona Wensomer. Musze przyznac, ze tu i owdzie wdawalem sie we flirty. Specjalna Sluzba Wojenna zakazuje swoim czlonkom wykonania pierwszego ruchu, wiec dama zawsze musi poprosic mnie pierwsza, a wiekszosc dam jest w tych sprawach przygnebiajaco wstydliwa. Ale i tak nieczeste igraszki sa lepsze od zadnych. -Moje motywy sa ponad takie rzeczy. -Twoje motywy zakrawaja na nudziarstwo. Po co zalecac sie do lubej damy, nie majac w perspektywie zadnych fikolkow i chichotow? -Coz za prostackie podejscie. Nie rozumiesz, co to znaczy czysta milosc. -Laronie, masz czternascie lat oraz nie zyjesz od siedmiu wiekow. W sprawach dotyczacych kobiet nie masz wyboru, wiec zostaly ci tylko szlachetne motywy. Gdybys zyl, bylbys sprosnym chlopcem, niemajacym wiecej rycerskiej czystosci i dyscypliny wewnetrznej niz... -Mylisz sie! - rzekl z uporem Laron. - Gdybym zyl, czulbym to samo. -Gdybys zyl, nadrabialbys siedemset lat wymuszonego celibatu i wszystkie dziewczeta, kobiety i owce w promieniu stu kilometrow siegalyby po pasy cnoty. -To nie ma sensu - stwierdzil Laron. - Ja wiem, ze moje motywy maja sile stali i czystosc swiezego sniegu, ale ciebie nic nie przekona. -Racja - odparl Roval, poklepujac z zadowoleniem napiety topensztag. - Schodzimy. -Niemniej jednak pragne sluzyc jakiejs damie. -Z twoimi gustami kulinarnymi, nie mowiac juz o dosc niepokojacych manierach przy stole, nie ma dla ciebie nadziei, Laronie. -Wiem, wiem. Jestem skazany na samotnosc i niezrozumienie, ale i tak bede staral sie czynic dobro. To takze jest sciezka rycerskosci. (C)6) W pol godziny pozniej cialo Mocarnego Benditha zostalo zaladowane na woz i wywiezione. Kapitan Mandalock siedzial w kasztelu rufowym "Kygara" z Dovarisem, dowodca piechociarzy.-Nie lubie nieudanych przedstawien - zwierzyl sie Mandalock, nalewajac sobie drinka. -Ludzie mowia, ze to byl najlepszy pokaz, jaki kiedykolwiek zorganizowales. -Wypadki podczas ulicznych zabaw to drobne aluzje bogow do prawdziwego zycia. Nie lubie ich. Do drzwi zastukal oficer wachtowy i zameldowal, ze do zatoki wplywa poscigowa galera kurierska z podniesiona bandera sluzby cesarza. Mandalock wyszedl na poklad i zobaczyl, ze galera zostala pozbawiona broni i tarcz. Natychmiast zacumowala. Kiedy jej kapitan przedstawial dokumenty kapitanowi portu, Mandalock czekal juz na molo. -Jestem kapitan Esar i prosze o swiezych wioslarzy oraz zapasy. Wyplywam za godzine. - Zwrocil sie do Mandalocka. - Ty dowodzisz "Kygarem"? -Kapitan Mandalock w sluzbie cesarza. Esar zawolal swego pisarza, ktory przybiegl z torba zwojow. Kapitan wybral jeden, zlamal pieczec i przebiegl wzrokiem jego tresc. -Kapitanie Mandalock, masz utworzyc eskadre ze wszystkich pietnastu galer i galer poscigowych stacjonujacych w Fontarianie, zarekwirowac wszystkie dalekomorskie statki handlowe znajdujace sie w porcie i zaokretowac na nie wszystkich zolnierzy piechoty morskiej. Nastepnie odeskortujesz je do portu Narmari. -Wedle rozkazu! Zanim zdumiony kapitan portu zdazyl zaprotestowac, Esar z powrotem odwrocil sie do niego. -Kapitanie, zaczniesz formowac milicje miejska do obrony Fontarianu i zlecisz szkutnikom budowe szesciu galer poscigowych do patrolowania miejscowych wod. Wszystkie wydatki zglaszaj do skarbca cesarza, a niniejszym zostajesz wyniesiony na stanowisko gubernatora wojskowego. Rozmowa ta toczyla sie dosc glosno, w obecnosci tlumu zeglarzy i dokerow. Esar nie usilowal robic z niczego tajemnicy. Roval i Feran tez slyszeli. -Chyba powinienem poszukac pracy na pokladzie ktoregos z dalekomorskich statkow handlowych - powiedzial Roval. -Dla ogolnego rozwoju czy po to, by znalezc sie z dala od Larona? Czynnikiem przemawiajacym na korzysc "Mrocznego Ksiezyca" byla jego calkowita nieprzydatnosc wojskowa. Mogl pomiescic trzech czy czterech piechociarzy i zupelnie sie nie nadawal do obrony portu, wiec nie zwracano na niego uwagi. O zachodzie slonca Mandalock z duma dowodzil trzydziestoma statkami plynacymi wzdluz toreanskiego wybrzeza na poludniowy zachod. Nie pamietal juz o swoich zlych przeczuciach zwiazanych ze smiercia Mocarnego Benditha. Nikt nie zwracal uwagi na podazajacy za flota maly szkuner. (C)G) -Jesli dopisze nam szczescie, uda nam sie ich sledzic do samego Narmari -stwierdzil z zadowoleniem Feran. - Do takiej floty nie zblizy sie zaden korsarz.-Ale potem mozemy natknac sie na konwoje plynace w przeciwnym kierunku -zauwazyl Laron. -To bedziemy trzymac sie blizej brzegu i zejdziemy im z kursu. Ciekawe, dlaczego Warsovran zarzadzil cos takiego... -Roval niewatpliwie sie dowie. To bardzo zdolny i przedsiebiorczy szpieg. -Skoro mowa o szpiegach, kaz zamalowac nazwe statku i zmien ja na "Lot Strzaly". -"Lot Strzaly"? - zdumial sie Laron. -Warsovran najwyrazniej gromadzi statki z najdalszych zakatkow swiata i ktos z Gironalu moze sie zdziwic, ze "Mroczny Ksiezyc", maly statek handlowy, tak szybko oplynal pol kontynentu. -"Lot Strzaly?" -Tak. -"Strzala"? Taki maly, ostro zakonczony przedmiot, ktory porusza sie naprawde szybko? -Tak. -Nie martwisz sie, ze taka nazwa nadana "Mrocznemu Ksiezycowi" wyda sie podejrzana? Feran przez chwile patrzyl na Larona, jakby zastanawiajac sie, czy wampir wart jest szyderczego usmiechu. -Ludzie rzadko sa podejrzliwi wobec tego, co jest niedorzeczne - powiedzial cierpliwie. - Chce, zeby sie smiali, a nie zadawali pytania. (C)G? Dokladnie po stu dwudziestu dniach od wybuchu pierwszego kregu ognia na niebie nad Larmentelem "Mroczny Ksiezyc" zacumowal przy jednej z dlugich kamiennych kei w porcie Zantrias. Statek nazywal sie teraz "Lot Strzaly", a jego takielunek zostal nieco zmieniony.W dali bylo widac duza swiatynie lezaca na soczyscie zielonym wzgorzu trzy kilometry od wybrzeza. Feran odprowadzil swego pasazera przez port pod bezpieczne mury kompleksu swiatynnego, gdzie pod portykiem szpitala przyjal ich zarzadca prezbiterki. Tutaj Feran dowiedzial sie, ze dobrze wykonal swoje zadanie, ale juz nie jest potrzebny. Kiedy wracal przez puste Ogrody Kontemplacji, ktos go zawolal. Zblizala sie do niego kaplanka o bladej twarzy i ciasno zwiazanych czarnych wlosach, odziana w blekitne szaty. Towarzyszyla jej nizsza dziewczyna w zielonych szatach diakonisy, z rozpuszczonymi, falujacymi ciemnobrazowymi wlosami. -Czcigodna Terikel, jak cudownie znow cie widziec - rzekl Feran. - I diakonisa Velander. Widze, ze wciaz jestes diakonisa. -Ale ty jestes juz kapitanem - zauwazyla Velander, patrzac na czerwone chwasty na ramionach jego kurtki pokladowej i trojgraniasty kapelusz. - Gratulacje. -Dlugo bedziesz w porcie? - zapytala Terikel. -"Mroczny Ksiezyc" jest tymczasowo "Lotem Strzaly", a "Lot Strzaly" trzeba wysmolowac. Sa tez inne prace... moze osiem dni. -Velander i mnie przydalyby sie cwiczenia w mowionym diomedanskim. -Ach, wiec nadal uczycie sie tego egzotycznego jezyka? -O tak. Znajdziesz dla nas czas? -Dla Terikel i Velander zawsze. Odprowadzicie mnie? Porozmawiamy po diomedansku. Kiedy mineli bramy i straze, Feran zapytal cicho: -Macie jakies nowe wiesci o broni Warsovrana? -Byly jeszcze dwie proby - odparla Velander. - Jedna z nich odbyla sie przed tygodniem, a wypalony krag ma dwa i jedna trzecia kilometra srednicy. Na pokaz zaproszono nieco szlachty z sasiednich krolestw. Poprzednia, mniejsza probe przeprowadzono szesnascie dni wczesniej. -To razem cztery proby. Czego sie dowiedzialyscie? -Pierwszy ognisty krag mial srednice jednej trzeciej kilometra. Dowiedzialam sie tego od niewolnika. O drugiej probie nie wiemy prawie nic, tylko to, o czym gadaja w tawernach zolnierze Warsovrana. Moze nie bardzo wiedzial, dlaczego bron zadzialala za pierwszym razem, i nie chcial miec swiadkow, gdyby proba sie nie powiodla. -To wszystko daje do myslenia. Cesarz gromadzi w Narmari mnostwo okretow. Czy jest tak pewien, ze jego bron potrafi zniszczyc kazde miasto w glebi ladu, ze zamierza zagarnac cale wybrzeze? -Moze to zrobic? -Ma najwieksza flote w historii Torei, ale nawet ona nie wystarczy do pokonania polaczonej potegi morskich krolestw z poludnia. Poza tym pod nieobecnosc okretow korsarze rozniosa w puch jego pozbawione eskorty statki handlowe. Kregi ognia robia wrazenie, jesli chodzi o miasta, ale nie wszyscy wrogowie Warsovrana znajduja sie na ladzie. Przez cala droge do portu omawiali statystyki dotyczace kregow ognia, liczby opisujace zniszczenie, ktore laczylo w sobie szybkosc blyskawicy z potega wulkanu. Velander z powaga mowila o kregach ognia i wciaz sie usmiechala, lecz w glebi serc zywila uraze. Feran byl intruzem, wprowadzonym do kobiecej spolecznosci przez jej wlasna mentorke. Stosunki panujace wewnatrz swiatyni i jej polityka byly doskonale wywazone, a kapitan wdarl sie w nia z delikatnoscia ogiera wypuszczonego na padok pelen klaczy. Kim jestes i dlaczego moja siostrzana dusza poswieca ci tyle uwagi? - myslala, schodzac schludnymi uliczkami do portu, jego gleboki glos zgrzytal jej w uszach; nawet jego zapach byl dla niej ostry, przyprawial o mdlosci. -Co mozna robic, hm, by zwalczyc... krag ognia? - zapytala. Kaleczyla diomedanski i mowila powoli. -To, co robimy - odpowiedzial swobodnie Feran. - Badac, zapisywac, uczyc sie. Moim zdaniem nie sa skuteczne nad woda. -Moze Warsovran zamierza zrobic potezny wysilek i zmiazdzyc nadbrzezne krolestwa, a potem uzyc kregow ognia przeciwko krnabrnym miastom w glebi ladu -powiedziala Terikel. -To prawda, kregi ognia na ladzie sa niezwyciezone - stwierdzil Feran. - Nikt nie potrafi im sie przeciwstawic. -Ach, mezczyzni! - westchnela Terikel. - Tylko sie przechwalaja swoim mestwem, by zaimponowac takim zwyklym kobietom jak my, prawda, Velander? A my znamy ich slabosci. -O tak, oni nie moga sie z nami rownac - odparla diakonisa, usilujac nie okazac, jak bardzo jest zbulwersowana pomyslem uwodzenia mezczyzn ze wzgledow strategicznych. Waskie uliczki otworzyly sie nagle na tereny portu z jego lasem masztow i chlodnym, lecz lagodnym morskim powietrzem. Idac wzdluz kei do "Lotu Strzaly", Velander zaczela sie odprezac. Meka wkrotce sie skonczy. -"Lot Strzaly" tu jest! - oznajmila tryumfalnie diakonisa, pokazuja nazwe statku. -Tak, i ma specjalna konstrukcje - rzekl Feran, mrugajac do Terikel. - Maszty mozna opuszczac, zeby statek mogl przeplywac pod niskimi mostami i pracowac na rzekach. -Tak jak, hm, stary statek, "Mroczny Ksiezyc". - Velander usilowala zamaskowac zly nastroj proba zartu. -Ciszej, jesli laska! - syknal Feran z przestrachem. Velander spuchla z dumy, ze zaniepokoila intruza, ale nie powiedziala nic wiecej. Wlasnie rozladowywano maly szkuner i w powietrzu krzyzowaly sie przeklenstwa dokerow. Terikel chciala powiedziec o "Locie Strzaly" cos milego, lecz nie znalazla odpowiednich slow. Velander zauwazyla, ze powinny juz wracac do swiatyni. -Tak szybko? - zapytal Feran z rozczarowaniem w glosie. -Velander musi sie przygotowac do swiecen - wyjasnila Terikel. -Ach, to cudowne. Ile jeszcze dni? -Osiem, ale piec z nich jest... na czuwanie - odpowiedziala Velander. - Musze poscic, pijac, hm, wode z deszczu. Tylko. Wytrzymac, musze... proby sama. -Proby? - zapytal Feran. -Przesluchanie przez prezbiterke - wyjasnila Terikel, wybawiajac Velander z klopotu. -No, to wymaga odwagi - rozesmial sie Feran. - Piec dni w towarzystwie tej starej nietoperzycy. -Nie sama calkowicie - dodala Velander. -Dla moralnego wsparcia zwyczajowo w poblizu odbywa post siostrzana dusza - rzekla Terikel. -Czcigodna Terikel, poszczac, w poblizu bedzie - powiedziala Velander wolno i wyraznie. -Tak, Velander bedzie poscic w zewnetrznym sanktuarium swiatyni, a ja w Kaplicy Czuwania. -A potem zostaniesz kaplanka z perspektywa dwunastu lat celibatu - westchnal Feran. - Ktoz potrafi tyle czekac? -Ty nie, kapitanie? - zapytala Terikel. -Ja nie, czyste i szanowne panie. Kiedy kobiety oddalaly sie od statku, dwoch czlonkow zalogi przerwalo prace, by na nie popatrzec. -Ktora ci sie podoba? - zapytal bosman. Laron polozyl dlon na piersi i poglaskal ja druga reka. -Mnie? - zapytal niewinnym tonem Feran. -Tobie - odpowiedzieli chorem Norrieav i Laron. -Velander to tylko powazne szczeniatko, ale Terikel! Ach, ona jest jak krolowa. -Obie maja... urok - ocenil Laron. Rece skrzyzowal na piersi i przechylil glowe, patrzac na oddalajace sie kobiety. Velander miala w sobie cos, co go draznilo, i wampir zlapal sie nagle na oblizywaniu ust. Zacisnal zeby. -Nie masz szans. Jestes zbyt niski, blady, chudy i zaniedbany - stwierdzil bosman, ktory tez patrzyl na Terikel i Velander. - Poza tym jak zmyjesz te swoja brode, wygladasz na czternascie lat. -Jestem wykwalifikowanym nawigatorem i medikarem! - powiedzial Laron. -Tak, i prawdopodobnie jestes silniejszy niz reszta zalogi razem wzieta, ale i tak wygladasz jak chlopiec okretowy. -Feran tez tak wyglada - odcial sie Laron. -Ale on ma kedzierzawe wlosy, niebieskie oczy oraz piekne cialo. Zdobywa wszystkie, jakie chce. -No, nie wszystkie - zaprzeczyl Feran. -Uwazaj, kapitanie - ostrzegl go Norrieav. - Sam widziales, ze ta mala uwielbia kaplanke, ktora jest opiekuncza jak kocica. Nie chcialbym wejsc miedzy nie. -A ja tak - przyznal Feran. - Bez kocura nie byloby kociat. Kobiety doszly do konca kei, minely stragany i przekupniow, i zniknely w uliczce. -Jak zawsze popytalem tu i tam - powiedzial Laron, odwracajac sie i glaszczac brode, by sprawdzic, czy cala jest na miejscu. - Z diakonisa zwiazana jest pewna tajemnica. Trzy lata temu Velander znajdowala sie w wielkich klopotach. Zabila kilku ludzi, najwyrazniej agentow Warsovrana. -Niemozliwe! Miala siedemnascie lat! - zawolal Feran. -Coz, tak bylo. Agenci cesarza zrobili z niej sierote. Siostra Terikel, Elesse, wprowadzila ja do swiatynnej akademii. Kiedy Elesse zmarla w drodze do Acremy, Terikel uczynila z Velander jakby przybrana siostre. Zostala jej mentorka i nawet znalazla sponsorow, ktorzy oplacili jej studia. Dla Velander Terikel jest przyjaciolka, siostra, swieta i krolowa, za ktora moglaby umrzec, a i prawdopodobnie zabic. -Zabic? - powtorzyl Feran. - Na przyklad zabic mnie? -Zabic w ogole, w przeciwienstwie do zabicia ciebie osobiscie - wyjasnil Laron. (C)G) Po rozladowaniu statku Laron poszedl do portu i odszukal polozony niedaleko wody kupiecki dom. Pokoj od tylu pod zadnym wzgledem nie przypominal jednak biura importera. Firma Worki i Liny Kordobana byla zaledwie przykrywka dla uprawianego przez Kordobana handlu urzadzeniami watpliwego pochodzenia. W przeciwienstwie do czarnoksieznikow, ktorzy studiowali sztuki tajemne dla potegi, jaka niesie wiedza, Kordoban specjalizowal sie w zdobywaniu urzadzen eterycznych na zamowienie. Mimo ze byl zle widziany w towarzystwie, jego uslugi cieszyly sie duza popularnoscia i przynosily mu duze dochody.-To jest model tego, co masz zdobyc - rzeki, unoszac na wysokosc twarzy Larona niewielka fioletowa kule. Upuscil ja na dlon wampira. Laron przygladal jej sie przez chwile; byla bardzo lekka i prawdopodobnie pusta w srodku. -Potrzebuje zaliczki - powiedzial. - Nielatwo bedzie sie wlamac do sanktuarium prezbiterki metrologan. -Zadnej zaliczki, tylko wyniki. Nieprzyzwyczajony do odmow, Laron warknal i odslonil kly. Kordoban natychmiast dobyl dwa srebrne sztylety i stanal w postawie doswiadczonego wojownika, trzymajac je w pogotowiu. Laron cofnal sie o krok i stlumil warczenie do pomruku. -Jestes glupcem, nie pomagajac mi sobie pomoc - ostrzegl. -Gdybym wyplacal zaliczki wszystkim, ktorzy twierdza, ze sa mistrzami zlodziejskiego fachu, to wkrotce zostalbym mistrzem fachu zebraczego. Ta falszywa kula prorocza jest niczym. U Lapidora mozna zamowic kazda ich liczbe po piec srebrnikow za sztuke. Natomiast jej struktura wewnetrzna i zawartosc to zupelnie inna sprawa. -Moja cena to trzysta zlotych circarow - rzekl stanowczo Laron. -Przynies, to zaplace. W kwadrans pozniej Laron stal przed straganem na targu. -Podobno potrafisz zrobic cos takiego za piec srebrnikow, Lapidorze - zagail, podnoszac falszywa kule prorocza. -Potrafie, giermku, a za kolejne piec potrafie zapewnic dyskrecje. -Skorzystam z tej opcji. -Mozesz zaczekac? -Z cala pewnoscia. (C)G) Tego samego dnia agent przywieziony przez Ferana, przebrany juz w ziemistobrazowe szaty swieckiego uczonego, spotkal sie z konsylium zakonu metrologan.-To jest Lenticar - przedstawila go prezbiterka konsylium. - Zostal schwytany na poczatku zaborczych wojen Warsovrana i przez trzy lata pracowal jako niewolnik. Lenticarze, powtorz teraz to, co mi opowiedziales. Agent sklonil sie prezbiterce, a potem po kolei wszystkim czlonkom konsylium, caly czas wykrecajac sobie dlonie. Szesciu kaplanow zakonu meskiego i szesc kaplanek zakonu zenskiego przygladalo mu sie z uwaga. -Spedzilem trzy lata w armii niewolnikow, odkopujac zasypany wawoz w Gorach Nadmorskich. Pewnego dnia pod koniec zeszlego roku powstalo na dole wykopalisk wielkie poruszenie. Dotarlismy do skal dawnego lozyska rzeki. Teren zostal odgrodzony, a szesciuset niewolnikow, ktorzy tam pracowali, oddano pod topor. Bez powodu, bez litosci, tylko, tylko... Niewazne. Pozostale piecdziesiat tysiecy odprowadzono do budowy fortecy w Vidarii. Ja ucieklem po drodze, poniewaz straznicy byli juz wtedy o wiele mniej sumienni. Nie wiem dlaczego. Nie mam pewnosci, ale... cos znaleziono. Po prostu to wiedzialem. Wszyscy wiedzielismy. Czasami szeptalismy o tym miedzy soba. -Widziales to znalezisko? - zapytala jedna z kaplanek. -Nie, ale slyszalem pogloski, ze zabito nawet straznikow niewolnikow, ktorzy znajdowali sie najblizej tego czegos. Slyszelismy, jak straznicy szepcza o jakims Cypherze. Nikt nie wiedzial, co to znaczy. -Czcigodny Lenticarze, czy chcesz poinformowac nas o czyms jeszcze? - zapytala prezbiterka. Agent wiercil sie nerwowo. Mial tyle do powiedzenia, ale w tej chwili nie bylo to wazne. -Moglbym poinformowac was o cierpieniu, okrucienstwie, smierci i o bezinteresownej zyczliwosci w ich obliczu, ale nie czas na te sprawy. Przekazalem wszystko, co udalo mi sie zebrac w ciagu trzech lat ciezkiej pracy. Do was teraz nalezy, wielce uczeni i czcigodni czlonkowie konsylium, zrobic z tego jak najlepszy uzytek. Prezbiterka wstala i wskazala mu nie drzwi, lecz lawe. Lenticar usiadl. -Czcigodny Lenticarze, ty masz chyba najwieksze prawo do uslyszenia tego, co wiemy. Moze nawet bedziesz potrafil lepiej to zrozumiec niz my, ktorzy nie bylismy w niewoli trzy lata. Czcigodni zebrani, dowiedzielismy sie, ze po kilku dniach od dokonania odkrycia w wawozie przyjechal tam Warsovran z dowodca Ralzakiem i czlowiekiem o imieniu Cypher. Cypher jest podobno jednym ze zlodziei, ktorzy wykradli Srebrzysmierc z miejsca ukrycia. Nieco ponad miesiac od przerwania wykopalisk serce Larmentelu wypalil krag ognia. Teraz Warsovran wyprobowuje Srebrzysmierc na tym, co pozostalo z miasta, i uczy sie, jak coraz szybciej go regenerowac. Tego ranka ptasi samoposlaniec przyniosl wiadomosc, ze piata proba zniszczyla zycie na obszarze o srednicy czterech i dwoch trzecich kilometra. To wystarczy, by unicestwic armie, a prawdopodobnie caly kontynent. Wsrod czlonkow konsylium podniosly sie goraczkowe, pelne niepokoju szepty. -To dlaczego Warsovran detonuje go tylko nad Larmentelem? - zapytala egzaminatorka. -Larmentel jest teraz bezwartosciowa skorupa - odparla prezbiterka. - Cesarz chce, by inne miasta pozostaly nienaruszone, wiec dazy do przestraszenia wrogow tymi ohydnymi pokazami czystej mocy nad ruinami. Czcigodne siostry i bracia, Warsovran przysiagl zmiesc nasz zakon z powierzchni ziemi - i kaplanow, i kaplanki. Nie potrafimy zwalczyc ognistej broni, wiec nadszedl czas, by zniknac, jak czesto czynilismy we wczesniejszych okresach tyranii. Niektorzy z nas beda musieli uciec z archiwum i skarbami zakonu. (C)G) Laron przechadzal sie samotnie po pograzonym w zmierzchu targowisku. Przygladal sie straganom, ale nie wdawal sie w powazne targi. Oferowali tu towary podejrzanego pochodzenia jeszcze bardziej podejrzani handlarze, lecz Laron nie chcial kupic nic konkretnego. Zatrzymal sie przed straganem, nad ktorym wisial postrzepiony transparent z napisem "Trucizny Farugila". Dla analfabetow pod slowami widnial rzadek czaszek.-Smocze lzy... masz cos takiego? - zapytal cicho Laron. -Nie ma na nie duzego popytu - odparl handlarz. -Moglbys je dla mnie zdobyc? -Moglbym ci pokazac, gdzie mozesz je zdobyc, ale cena jest wysoka. -Jak wysoka? -Trzydziesci piec zlotych circarow. -Trzydziesci piec! Za tyle moglbym kupic twoja dusze. -Nie jest na sprzedaz. Skonczywszy zaszyfrowany dialog, Laron odliczyl monety i podal je handlarzowi. Otrzymal w zamian niebieski flakonik z matowego szkla, w ktorym tkwilo cos przypominajacego niewielki zwoj. -Kopie samostraznikow prezbiterki metrologan - rzekl handlarz. -Lepiej, zeby byly autentyczne - ostrzegl Laron. - Wiesz, co sie dzieje z tymi, ktorzy mnie oszukuja. -Jesli zechcesz zlozyc zazalenie, jestem tu co wieczor. Transakcja zostala dokonana; handlarz i klient wymienili uklony i wampir odszedl niespiesznym krokiem. Po kilku chwilach przemykal sie przez tlum niczym wegorz przez wysoka trawe, a do portu wpadl biegiem. Kiedy rzucil sie do swojej kajuty na pokladzie "Lotu Strzaly" i zatrzasnal za soba pokrywe luku, nad zachodnim horyzontem widnial juz tylko skrawek najbardziej zewnetrznego pierscienia Mirala. ?L?(C) W ciagu nastepnych dwoch dni "Lot Strzaly" zostal wyciagniety z przyplywem na slip i oczyszczony przez robotnikow z pakli i wodorostow, a nastepnie powleczony warstwa goracej smoly, zwodowany i ponownie przycumowany do kei. Velander siedziala na kamiennym pacholku i spogladala z gory na poklad statku, czeszac ozdobnymi grzebykami i upinajac wlosy, ktore odgarnela z twarzy. Terikel targowala sie o cos przy straganie.Z luku w pokladzie wylonili sie Feran i Laron. Zdjeli koszule. Wampir mial skore biala niczym nowy pergamin, a piers zalosnie chuda. Nosil czarne wyjsciowe rekawiczki z kozlecej skory. -Nie powinnas przygotowywac sie do swiecen, diakoniso? - zapytal Feran po diomedansku. -Czuwanie od poludnia, tak - odparta Velander, powoli dobierajac slowa. Obaj weszli po trapie na keje i staneli obok kobiety, pachnac potem, juta, smola i zywica. -Zjadlas dobre sniadanie? - zapytal Laron, takze po diomedansku. - Masz przed soba piec dni postu. -Bywalam glodna dluzej - odpowiedziala enigmatycznie. -Podczas podrozy? - zainteresowal sie Feran. -Tak. Jak diomedanski ma brzmienie? Moze uznac za mowie jak urodzona? -Twoja mowa przypomina raczej cudzoziemskiego uczonego, ale mowisz pewnie - pochwalil kapitan. - Dlaczego pytasz? -Tylko ciekawosc - powiedziala, po czym zmruzyla oczy. - Wiedza o piatym kregu ognia? -To nie jest wiedza dostepna dla wszystkich - powiedzial Laron z ociaganiem, unikajac wzroku Velander. -Wiec prawda! Slysze, cztery i dwie trzecie kilometra szeroki. Jak wiesz? -Przebywam wsrod zwyklych ludzi. Maja swoje sposoby dociekania prawdy, tak jak kaplanki, wielmoze i krolowie. Zauwazaja rozne rzeczy, diakoniso, jak to, ze pytasz o swoj diomedanski. Czyzbys wybierala sie wkrotce do Diomedy? -Pomysl brakuje, eee, brakuje porcelany. -Chyba masz na mysli podstawy - podpowiedzial wampir, gladko przechodzac na jezyk Velander. - Diomedanskie slowa na "zastawe", czyli na przyklad talerze, i "podstawy", czyli to, na czym cos stoi, sa dosc podobne. Teraz sprobuj po diomedansku. -Pomysl brakuje podstaw. -Na razie niezle. Kilka tygodni w Diomedzie zalatwi sprawe. A skoro juz mowimy o tym miescie, rano zauwazylem, jak dokerzy laduja skrzynie ze swiatyni na dalekomorski statek handlowy plynacy do Diomedy. To ten duzy trojmasztowiec, "Morska Roza". -Nic nie wiem - odparla diakonisa, ale nagle sie zaniepokoila. -Czy to z powodu tych kregow ognia? - zapytal Feran. -Nie! -Po prostu nie? -Czcigodna Terikel mowi po diomedansku, ja mowie po diomedansku. Dla niej. Bardzo dobrze ucze sie. -Dlaczego tak ci powiedziala? -Mowi, eee, ja studiuje za duzo matematyk - zaimprowizowala Velander. - Mowi, ja potrzeba dla rownowaga egzotyczny jezyki. Wtedy, kiedy mowi, zadnych kregi ognia. Feran uznal jej logike. -No coz, to oznacza twoje czarujace towarzystwo za kazdym razem, kiedy tu przybijamy, wiec dlaczegoz mialbym narzekac? To ja bardzo speszylo. Nie usilujac nawet starannie dobierac slow, natychmiast zmienila temat - zerkajac w strone Terikel, by sprawdzic, co jej zajmuje tyle czasu. -Nie rozumiem, eee, energii napedza... co maja kregi ognia - zakonczyla z wyraznym wysilkiem. -Mnie to tez zastanawia - przyznal Feran. - Pewnie magiczny eter. -Magiczne zaklecia sa zbyt ograniczone pod wzgledem czystej mocy - wtracil Laron - a olej piekielnego tchu trzeba podawac przez rure i nie pali sie na tyle goracym plomieniem, by topic kamien. Do tego trzeba poteznego i dokladnego zlania sie energii eterycznych i ziemskich. -A co ty wiesz o magii? - mruknal Feran, zdumiony i lekko rozzloszczony, ze ten dziwny nawigator wie tez cos i o zimnych naukach. -Duzo czytam - odpowiedzial Laron. Przerwal im Druskarl, starszy eunuch ze swiatynnej strazy. Kroczyl po kei, idac od wlasnie zaladowywanego dalekomorskiego statku, ale zamiast zwykle noszonej zbroi mial na sobie pielgrzymia tunike, a czarne, splecione w warkocze wlosy przykryl kapturem od slonca. Podobnie jak bosman "Lotu Strzaly", byl czarnoskorym Acremaninem. -Dzisiaj zaczynasz czuwanie, diakoniso - odezwal sie ostrym damarianskim z silnym obcym akcentem. -Jestem pod opieka czcigodnej Terikel - odparla dziewczyna, wracajac do damarianskiego i dosc dobrze parodiujac twardy, monotonny glos Druskarla. Machnela reka w kierunku straganu, gdzie Terikel sprzeczala sie z przekupniem, trzymajac pielgrzymi worek. -Diakoniso! Czuwanie zaczyna sie w poludnie - nie ustepowal eunuch. -Nikt nie wie tego lepiej ode mnie, Druskarlu - odparla z moca. Laron zauwazyl, ze Velander jest osaczona. Rycersko przyszedl jej z pomoca. -Widze, ze swiatynia wysyla do Acremy ksiegi pod twoja opieka - powiedzial swobodnym tonem do Druskarla. -To nie ksiegi - mruknal eunuch. -Kiedy wasze skrzynie przenoszono obok nas na "Morska Roze", wyczulem zapach starych ksiag. -A coz ty wiesz o ksiegach? -Biblioteki nie sa mi obce. Velander skinela glowa z aprobata. Feran usmiechnal sie, a Druskarl zmarszczyl czolo. -Druskarlowi nieobce statki, bo zauwazyl, ze maszty "Lotu Strzaly" moga sie skladac - odparowal. - Moga polozyc sie na plask. -Kiedy prowadzimy handel na rzekach, musimy przeplywac pod mostami -wyjasnil Feran. -"Lot Strzaly" ma male zanurzenie. -"Lot Strzaly" jest prawie pusty, a poza tym czyscimy zezy - powiedzial Feran z nuta protekcjonalnosci w glosie, co w rozmowie z Druskarlem bylo bledem. - A wiec metrologanie przenosza sie do Acremy, zanim Warsovran spusci swoj krag ognia na Zantrias? -Co to za dziwne pokrywy lukow ponizej linii wodnej? - Druskarl nie dawal za wygrana. -Do patrzenia na wylot - odpowiedzial gladko Laron. Eunuch zmarszczyl brwi, nie wierzac mu. -Pod linia wodna? -Tak, za godzine na pokladzie znajdzie sie ladunek i wtedy znajda sie pod linia wody - powiedzial Feran. -Druskarl twierdzi, ze maszty "Lotu Strzaly" mozna polozyc. "Lot Strzaly" latwo zatopic. Scigany "Lot Strzaly" udaje, ze tonie w plytkiej wodzie. Przychodzi odplyw, zaloga zamyka luki i wylewa wode, statek unosi sie na wodzie. -Ale my bysmy utoneli - zauwazyl Feran. - Nie jestesmy rybami. -Widze szalupe przykrecona do pokladu dnem do gory. -Inaczej napelnialby sie deszczowka. -Kiedy "Lot Strzaly" tonie, szalupa zatrzymuje powietrze do oddychania. Feran zmruzyl oczy. -Niektorzy maja tak ostre umysly, ze moga sobie odciac jakas cenna czesc ciala - powiedzial ponurym tonem do wysokiego, poteznie zbudowanego eunucha. -Podobni sa do tych z ostrym nosem, tak? - zapytal Druskarl. -Celna riposta - ocenil Laron, cofajac sie i zaplatajac rece na piersi. -Czas sie z wami pozegnac, zacni panowie! - zawola Terikel, wracajac z plociennym workiem w reku. - Velander musi sie przygotowac do swiecen. Kaplanka usciskala dlonie wszystkich trzech mezczyzn po kolei, ale tylko Feran poczul skrawek papieru miedzy palcami. -Ten straznik zna nasza tajemnice - powiedzial cicho do Larona, kiedy znow byli sami. - Mamy najnowoczesniejszy statek na wodach swiata, a on wie, co to takiego naprawde jest. -Ale powiedzial nam, ze wie - odparl Laron spokojnie. - Milczalby, gdyby byl naszym wrogiem. Poza tym nie zna pozostalych sekretow "Mrocznego Ksiezyca". -"Lotu Strzaly"! Kim on jest? -Moze naszym nastepnym kontaktem. Moze w ten sposob nam sie przedstawil. Laron spojrzal ku zachodowi, gdzie tuz nad horyzontem wisial w blekitnej mgielce blady krag Mirala. -Miral zachodzi. Musze isc do mojej kajuty. -Spac i snic? - zapytal Feran. -Ja nigdy nie snie, kapitanie. I nie spie. Laron zszedl po trapie na poklad "Lotu Strzaly", odsunal pokrywe swojej malenkiej kajuty i wczolgal sie do srodka. Kiedy zamknal za soba pokrywe, do Ferana podszedl Hazlok. -Zawsze czuje sie pewniej, kiedy spi - oznajmil. -On najwyrazniej nie spi, kolego. -No to co robi? -Zapewniono mnie, ze bezpieczniej nie wiedziec. Hazlok skrzyzowal ramiona i potrzasnal glowa. -Dobrze, ze jest po naszej stronie. (C)G) Kajuta kapitanska "Lotu Strzaly" byla wielkosci lezacej na boku wygodki, a koja, biurko, skrzynia na mapy, lampa i stojak na bron skladaly sie do sciany. Feran siedzial na szczelnej morskiej skrzyni, rozkladajac skrawek papieru wetkniety mu w reke przez Terikel. Byl to zwoj bibulki, jakie przyczepialo sie do prymitywnych ptasich samoposlancow, ktore nie potrafily mowic. Rozpoczynal sie skomplikowanym wstepem, ale w koncu sie wyjasnialo, ze jego autorami bylo dwoch kaplanow zakonu braci metrologan. W przebraniu chlopow pomagali zwycieskiej armii Warsovrana ogolacac ruiny Larmentelu z wszelkich wartosciowych rzeczy. Byli takze swiadkami dzialania broni cesarza. Zwoj zawieral zebrane od swiadkow opisy pierwszych czterech prob oraz dosc dokladne liczby dotyczace zasiegu zniszczen. Kazda proba byla przeprowadzana o osmej godzinie poranka i za kazdym razem niewyobrazalnie intensywny ogien wypalal idealny krag. Wiele kamieni sie stopilo lub skruszylo, a ogien przenikal do najglebszych piwnic i tuneli. Nie ostal sie ani kawalek drewna, zywnosci czy chocby osmalona kosc, ale kaplani zauwazyli, ze ryby w glebokim ozdobnym stawie, choc sie ugotowaly, byly cale i niezweglone. "Mamy wrazenie, ze dowodca Warsovrana Ralzak dysponuje bronia o takiej mocy, ze nie moze jej sie przeciwstawic zadne miasto ani armia", konczyl sie drobniutko zapisany zwoj. "Calkowite unicestwienie w beznadziejnej sprawie jest o wiele mniej konstruktywne niz poddanie sie ze swiadomoscia, ze dni chwaly Warsovrana mina. Nasz zakon moze kontynuowac swoje dzielo w tajemnicy, dopoki nie nadejda bardziej oswiecone czasy i...". Tu widniala kreska, jakby ktos potracil piszacego, a dalej znow ciagnely sie rowne literki. "Wlasnie widzielismy nad miastem piata sciane ognia, ktora dotarla do zewnetrznych murow. Wybuchla na niebie o osmej godzinie w postaci torusa na wysokosci pol kilometra nad centrum Larmentelu. Ogien spadal w dol ze srodka torusa, niszczac wszystko po drodze, a potem wzniosl sie z powrotem w niebo i znow spadl w srodek wypalonego kregu. Pokryl teren od centrum do zewnetrznych murow w czasie potrzebnym na zaczerpniecie glebokiego tchu, a towarzyszyl mu halas jak ciagly grzmot pioruna. Stopien zniszczenia byl taki sam jak poprzednio. Sami zdecydujcie, co sadzic o tym upiornym koszmarze. Poslemy te wiadomosc przez samoptaka, a kolejne przekazemy w miare moznosci. Czcigodny Deremi i czcigodny Trolandic". Feran przyjrzal sie liczbom i datom dotyczacym pieciu detonacji broni Warsovrana w ciagu ostatnich stu dwudziestu dni. Zaintrygowalo go, ze ryby w stawie sie nie zweglily. Bardziej eleganckim charakterem pisma byla dopisana nazwa portowej tawerny Przystan w Czas Burzy oraz slowo "zmierzch". Feran spojrzal na port przez ozdobna krate bulaja. Gdyby krag ognia mial spasc na Zantrias, mozna by zatopic "Lot Strzaly" wraz z zaloga, a powietrza w szalupie starczyloby nawet na szesc godzin. Jedynym mankamentem sytuacji bylo to, ze szkuner potrzebowal do zatoniecia kilku minut, a cesarska bron mogla zmiesc port z powierzchni ziemi w kilka sekund. -Z drugiej strony... - powiedzial do siebie Feran i wyszedl na poklad. - Norrieavie, niech "Lot Strzaly" jutro rano przecwiczy zanurzenie - oznajmil bosmanowi. -Tutaj? W porcie? -To ma byc tylko cwiczenie, a nie pelne zatopienie. O swicie ludzie zamocuja i zabezpiecza wszystko, co mogloby sie zepsuc, a o, powiedzmy, siodmej godzinie staniemy na glebokiej wodzie ze zlozonymi masztami. -Glebina jest okolo stu metrow w bok od kei. Tam zawracaja duze statki. -Doskonale. Bedziemy tam czekac w gotowosci, dopoki nie zarzadze powrotu do kei. Nikt nie pozna naszego sekretu, chyba ze otworzymy podwodne luki, czego, oczywiscie, nie zrobimy. -Tak jest, kapitanie. Najgorsza pora na cwiczenia jest moment prawdziwego niebezpieczenstwa. -Swieta racja, Norrieavie, swieta racja. Rozdzial 2 Podroz na Helion W poludnie tego dnia Velander otrzymala wezwanie do zewnetrznego sanktuarium, gdzie miala rozpoczac pieciodniowy post, a potem trwac na czuwaniu, po ktorym zostanie kaplanka. Chociaz to, co ja czekalo, na pewno wymagalo wysilku, pocieszala sie faktem, ze przynajmniej nie beda w tym brali udzialu mezczyzni -szczegolnie zeglarze, a bardziej szczegolnie Feran.-"Lot Strzaly" odplynie, zanim zostaniesz wyswiecona - stwierdzila Terikel, szczotkujac i zaplatajac diakonisie wlosy. -Swietnie - odparla krotko Velander, urazona sama wzmianka o szkunerze. -Nie rozumiem, dlaczego jestes tak wrogo nastawiona wobec Ferana. -To mezczyzna - rzekla beznamietnym tonem Velander. - Wszystkie cierpienia, wszystkie katusze, wszystkie straty w moim zyciu spowodowali mezczyzni. -Nie wszyscy mezczyzni dopuszczaja sie takich czynow. -Ale wszystkie takie czyny popelniaja mezczyzni! - odpalila diakonisa rozzloszczona. Przeciez Terikel byla jej siostrzana dusza! Kiedy Elasse zginela na morzu, Velander starala sie byc dla Terikel siostra. Teraz jednak stala na progu ciezkiej proby i bardzo potrzebowala wsparcia przyjaciolki. (C)G) Tuz przed poludniem Laron odwiedzil jedna z tawern lezacych w poblizu kompleksu swiatyni. Byla to porzadniejsza czesc Zantriasu, polozona wysoko na centralnym wzgorzu, skad rozciagaly sie piekne widoki i gdzie wialy przyjemne wiatry. Wampir udawal, ze pije z cynowego kielicha, ale tylko moczyl wargi. Wlasnie do sali wszedl swiatynny straznik i zblizyl sie do jego stolu. -Moge usiasc? - zapytal. -Nie - odparl Laron, podnoszac wzrok i ukazujac czubki klow. Straznik odskoczyl do tylu, ale po chwili odzyskal panowanie nad soba. -A moge usiasc w imieniu Druskarla? -Jestes Garric, tak? -Tak. -To siadaj. Straznik przysunal sobie stolek i zawolal o piwo. Kiedy znow byli sami, Laron zadzwonil sakiewka ukryta pod ubraniem. -Piecdziesiat circarow - powiedzial Garric. -Czterdziesci - rzekl stanowczo Laron. - Druskarl dal ci juz dziesiec. -Piecdziesiat albo nic. -No to nic. -Moglbym na ciebie doniesc - ostrzegl smialo straznik. -Sprobuj. -Jestes tylko mlodym chlopakiem. -Chlopakiem, na ktorym polega wiele bardzo waznych osob. Oraz chlopakiem, ktory szuka nieco mniej chciwego pomocnika. - Laron wstal. - A wiec wybacz... -Czekaj! - powiedzial straznik, takze wstajac. - Posluchaj, kiedy Warsovran zdobedzie to miasto, musze byc daleko od Torei. -Wiem. Nie pierwszy raz kogos zdradzasz. Dlatego zostales nam polecony i dlatego zwrocilismy sie do ciebie. -Czterdziesci circarow ledwie wystarczy na podroz do Acremy. -Mozesz tam dostac prace jako najemnik i zaczac nowe zycie z dziesiecioma zlotymi circarami. "Biala Fala" odplywa tego wieczoru, tuz po zakonczeniu twojej zmiany. Kapitan sie ciebie spodziewa, a ty mozesz zniknac, zanim podniesie sie krzyk po mojej wizycie. Garric spuscil glowe. -Dobrze, czterdziesci circarow. (C)6) Po pieciu dniach scislego postu Velander chwiala sie na nogach z oslabienia, ale byla dziwnie spokojna. W poludnie egzaminatorka zaprowadzila ja do wewnetrznego sanktuarium, gdzie medytowaly razem przez dwie godziny. Nastepnie weszlo konsylium i zasypalo Velander gradem agresywnych pytan z teorii wiedzy i weryfikacji, a takze dotyczacych jej osobistej lojalnosci. Wymeczylo ja to, lecz nie zalamalo. Nastepnie czlonkowie konsylium zostawili ja na medytacji, a sami udali sie omowic jej kandydature. Velander slyszala, jak dzwon umieszczony na koncu kamiennego falochronu w odleglym porcie zadzwonil na zmiane plywu. Potem dobiegly ja zakodowane sygnaly oznaczajace ruchy statkow. Przybyly "Stala Pomyslnosc", "Biala Fala" i "Jasny Skoczek", ale zadna jednostka nie opuszczala portu. "Lot Strzaly" mial podniesc kotwice nazajutrz po poludniu, a wiec Feran wciaz byl w miescie. Po emocjonalnym obdzieraniu ze skory, jakiemu poddala Velander prezbiterka, nawet kapitan szkunera zaczynal wydawac sie sympatyczny. Czy moglaby pojsc razem z Terikel do portu i pomachac mu na pozegnanie jak kaplanka z kaplanka po ostatniej godzinie cwiczenia sie w diomedanskim? Byla jednak bardzo oslabiona, a trzy kilometry to bardzo, bardzo dluga droga. Z drugiej strony Terikel, jej siostrzana dusza, dobrze sie czula w towarzystwie mlodego kapitana. Velander z niechecia postanowila, ze pojdzie do portu ze wzgledu na Terikel. Poznym popoludniem zostala zaprowadzona na plac przed swiatynia, gdzie w otwartym czarnokamiennym palenisku w ksztalcie olbrzymiej, szponiastej dloni ulozono sterte chrustu. Na kamiennych stopniach zgromadzily sie wszystkie kaplanki i uczennice, by obejrzec poczatek ostatniej proby Velander. Wszystkie oprocz oczywiscie Terikel, ktora znajdowala sie w malej Kaplicy Czuwania, polozonej troche nizej na wzgorzu. Kiedy slonce dotknelo horyzontu, ze stopni zewnetrznego sanktuarium swiatyni ozwaly sie trabki. Velander zapalila od wiecznego plomienia pochodnie i przytknela ja do chrustu. Plomien symbolizowal swiatlo wiedzy zapalane w zapadajacych ciemnosciach. Chrust mial przypominac, ze wiedzy trzeba starannie dogladac, bo inaczej szybko sie wypali. Jesli diakonisa wytrzyma cala noc, podtrzymujac plomienie az do switu, zostanie czcigodna Velander w chwili, kiedy slonce wzniesie sie nad horyzont. Obserwatorki rzedem zeszly ze schodow, zostawiajac ja sama z zadaniem. (C)6) Kiedy popoludnie zaczelo chylic sie ku wieczorowi, Garric wpisal Larona na liste przekraczajacych brame swiatyni, po czym zaprowadzil go do kaplicy w Ogrodach Kontemplacji.-Uwazaj, jest tam kaplanka - syknal straznik. - Czuwa jako siostrzana dusza. Laron nie musial widziec jej twarzy. Wiedzial, ze to Terikel. Trzymali sie tylnej czesci kaplicy i postac po przeciwnej stronie pomieszczenia nie odwrocila pochylonej glowy. -Wiesz, co masz teraz robic? - szepnal wampir. -Wypisac cie i oglosic, ze na terenie swiatyni nie ma juz gosci. -Dobrze. A potem? -Tuz przed polnoca zglosic sie na "Biala Fale". -Spodziewaja sie ciebie oraz czterdziestu circarow. A teraz zegnaj i nigdy o tym nikomu nie mow. -Posluchaj, jesli chodzi o prezbiterke... Chyba nie zamordujesz starej nietoperzycy, prawda? -Podazam droga rycerskosci - oznajmil Laron. -Eee... a co to znaczy? - zapytal straznik, drapiac sie nerwowo po karku. -To, ze jesli wszystko dobrze pojdzie, nikomu sie nic nie stanie. Idz juz. Kiedy Laron zostal sam, sprawdzil, ze Terikel wciaz jest odwrocona tylem, a potem zaczal sie wspinac na kamienna sciane kaplicy i w kilka chwil znalazl sie wsrod belek dachowych. Gdzies w dali zabrzmial gong. Laron przecial plecionke uniemozliwiajaca golebiom dostanie sie do srodka i przecisnal sie przez otwor wentylacyjny do olowianej rynny. W dzien moglby zostac dostrzezony z dolu, ale teraz wieczorne cienie skrywaly jego ruchy. Wspial sie na kolejna pionowa sciane, przywierajac palcami do miejsc, gdzie smiertelnicy nie mieliby sie czego uchwycic. Okna komnat prezbiterki strzegl samostraznik, ale bylo to prymitywne zaklecie, majace zatrzymac jedynie zywych intruzow. Laron nie byl istota zywa, wiec minal go bez trudu. Na szczescie prezbiterke cechowala schludnosc. Ksiazki staly rowno na polkach, zwoje lezaly w starannie opisanych przegrodkach, a za solidnym stolem stalo krzeslo z wysokim oparciem, przypominajace tron. Na stole lsnily rozmaite urzadzenia: szklane piramidy, kawalek lupka z zastyglymi falami odcisnietymi w jakims pradawnym morzu, co najmniej tuzin kul zrobionych z drogocennych kamieni, krysztalu i szkla, niezgrabne brylki niebokamienia, cienkie platki zlota, srebrne podstawki i mechanizmy oraz pucharki wyciete z czarnego szkla i krysztalu. To, co znajdowalo sie na stole, moglo uczynic Larona bogatym na kilka cykli zyciowych, ale miedzy tymi przedmiotami swiecily slabym blaskiem wlokna samoalarmow i samorachmistrzow. Na skraju blatu znajdowala sie ciezka srebrna pokrywa, zwiazana ze srebrnym polmiskiem przez samodzielne zaklecie. Laron polozyl reke na stole. Samozaklecia natychmiast pokryly jego cialo, ale szybko doszly do wniosku, ze nie jest zywe. Wampir nie probowal niczego wziac ze stolu. Zdezorientowane zaklecia oplataly jego dlon. Laron wymowil slowa uwolnienia i samostraznik na srebrnym polmisku zmienil barwe ze zlowrogiej czerwieni na nieszkodliwa zielen. Wolna reka Laron uniosl pokrywe. Znajdowala sie pod nia platanina mechanizmow i zaklec, a na jej wierzchu tkwila kula prorocza, zrobiona z fioletowego krysztalu o metalicznym polysku i srednicy dwukrotnie przekraczajacej srednice paznokcia. Spoczywala na wadze sprezynowej umieszczonej miedzy ramionami niewielkiego trojnoga. Oba mechanizmy byly podlaczone do swiecacych samostraznikow. O tym informator Larona nie ostrzegl. Wampir wyjal zza pazuchy identyczna kulke i tchnal na mechanizm swiecace wlokno nicosci. Samostraznicy rozjarzyli sie pod wplywem zagrozenia i zaczeli pulsowac. Wyczuwali sile zyciowa czegos martwego, co stanowilo sprzecznosc sama w sobie. Porozumieli sie, potwierdzili sprzecznosc i postanowili ustawic sie od nowa. W ulamku sekundy, kiedy wylaczyli sie przed ponownym ustawieniem, Laron zrecznie zamienil kule prorocza prezbiterki na swoja. Jego zaklecie rozpadlo sie, kiedy samostraznicy znow sie uaktywnili. Sprawdzili wage i trojnog. Uznali, ze wszystko jest w porzadku, wiec intruz przykryl polmisek pokrywa i uwolnil jej samozamek. Potem powoli oderwal od stolu druga dlon. Samozaklecia uwolnily sie, nieustannie sprawdzajac, czy cos zostalo zabrane lub przesuniete. Skupily sie przy zakleciu wiazacym srebrna pokrywe. Wykazywalo jedno naruszenie. Samorachmistrze byli innego zdania. Od wyjscia prezbiterki stolu ani niczego, co sie na nim znajdowalo, nie dotykala zadna zywa istota. Samostraznik pokrywy niezlomnie wykazywal jedno naruszenie. Samorachmistrze naradzili sie, uznali, ze samostraznik nie ma pojecia o dobrej praktyce rachowania, i nie zmienili swoich zapisow. Z ulga, lecz wciaz ostroznie Laron wyjal kule prorocza zza pazuchy i przez chwile sie jej przygladal. Kazdy jubiler potrafil zrobic imitacje, ale pewne testy pozwalaja odroznic puste falszerstwa od kul naladowanych... czymkolwiek byly naladowane. Na biurku prezbiterki Laron zauwazyl maly, zwezajacy sie ku gorze pucharek wyciety z czarnego szkla. Na pewno szklo z nieba, pomyslal. Gdzies obok powinno byc oko, oko z zielkamienia. Rozejrzal sie po komnacie i zauwazyl ozdobnego gargulca podpierajacego jedna z belek sufitu. Patrzylo na niego niewidzacym wzrokiem pojedyncze, zielone cyklopie oko. Nie strzeglo go zadne samozaklecie i latwo dalo sie wyjac z podstawki. Mialo wielkosc brzoskwini. Laron jeszcze raz polozyl dlon na stole i samozaklecia jeszcze raz zbiegly sie, by ja zbadac. Bardzo ostroznie umiescil fioletowa kule w zaglebieniu na dnie pucharka z czarnego szkla, a potem tchnal na nia delikatne wlokna sily zyciowej czlowieka, ktorym sie pozywil poprzedniej nocy. Nakryl pucharek duzym okiem z zielkamienia. Pojawila sie w nim zamglona twarz. Kobieta o duzych ciemnych oczach i siwiejacych wlosach. -Mozesz wywolywac mnie tyle razy, ile tylko chcesz, prezbiterko - odezwala sie. - Wymiana musi byc obustronna, bo inaczej nie zdradze ci juz zadnych tajemnic. Glos byl slaby, lecz wyrazny, a jezyk dziwnie znajomy. Lacina, nagle uswiadomil sobie Laron. Jego mysli zalaly wspomnienia swiata z jednym ksiezycem i bez zadnego swiata nadrzednego. -Slyszysz mnie, wolniku? - zapytal po lacinie, w jezyku, ktorego nie uzywal od siedmiu stuleci. -Czy cie slysze? Tak. Musze powiedziec, ze poprawila sie twoja lacina... nie, jestes kims nowym. -A gdzie ty sie nauczylas laciny? -W szkole. Glupie pytanie, glupia odpowiedz, pomyslal Laron. -Mowisz jeszcze jakims innym jezykiem? -Troche po diomedansku. Uczy mnie ta wiedzma zwana prezbiterka. To brzmialo sensownie. Niewiele osob w Zantriasie poslugiwalo sie diomedanskim, handlowym jezykiem wschodniego wybrzeza Acremy. W ten sposob prezbiterka jako jedyna mogla sie porozumiewac z uwiezionym wolnikiem. Czy dlatego Terikel uczy sie diomedanskiego? -Jak masz na imie, wolniku? -Penny. A ty? -Laron - odpowiedzial, a potem dodal nazwisko, ktorego nie uzywal od wiekow. - Laron de Belvaire. Kiedys tez bylem uwieziony w kuli proroczej. Jak cie schwytano? -Schwytano? Nikt mnie n... Nie wiem. Mozesz mi pomoc? -Moze. Mam nadzieje. Byl dziwnie poruszony. Spotykal juz wolnikow, ale w niczym nie przypominali tego. Istnienie wewnatrz kuli nie bylo przyjemne. Przyszla mu do glowy pewna mysl. -Ile ksiezycow ma twoj swiat? -Ksiezycow? Jest tylko jeden. -Kto jest krolem Francji? -We Francji nie ma krola! Pamietasz rok 1789? Laron zamrugal. -Nie ma krola? Jestes pewna? -Francja jest republika. Republika. To stare, bardzo stare slowo poruszylo jakas strune w martwej piersi Larona. Francja jest teraz republika. Wydawalo sie to niemozliwe, a jednak... jednak minelo szesc czy siedem stuleci. Wszystko moglo sie zdarzyc. Tak czy owak, ten wolnik... nie, ta kobieta pochodzi z jego swiata. Dawno, dawno temu mistrz nauczyl go postepowac z honorem i po rycersku wobec bezradnych kobiet bedacych w niebezpieczenstwie, nawet za cene wlasnego zycia. Nie mial juz zycia, ktore moglby ryzykowac, ale ta kobieta potrzebuje obrony, wiec, na pierscienie Mirala, on zachowa sie z honorem i po rycersku! To prawdziwie bezradna kobieta dobrego pochodzenia i dobrze wyksztalcona, poniewaz zna lacine. Chyba jakis bog sie do niego usmiechnal. -Twoj obraz zanika i miga - powiedzial. Zniknela. Laron zdjal kule z zielkamienia i zanurzyl palce w resztkach sil zyciowych, by do niego wrocily. Wlozyl kule prorocza do woreczka, ktory mial na szyi, i przygotowal sie, by wysunac druga dlon spomiedzy samozaklec stolu - wtem zauwazyl, ze sie rozpadly. Cos je calkowicie wycienczylo, mimo ze byly potezne i smiertelnie grozne. Ostroznie umiescil oko gargulca na dawnym miejscu. Nie zawracal sobie glowy sprawdzaniem, czy komnata jest w takim stanie, w jakim ja zastal. Gdyby tak nie bylo, samozaklecia juz podnioslyby alarm i wszedzie pelno by bylo promieni ognia mogacego przeciac kazde cialo, zywe czy martwe, a jednak... wszystkie sprawialy wrazenie wycienczonych. Kiedy Laron przecisnal sie przez okienko, gdzie powinien czuwac ostatni samostraznik, slonce zniknelo juz za horyzontem. Gdy prezbiterka wejdzie do komnaty, przezyje wstrzas. Kordoban z zadowoleniem ogladal trzymana miedzy palcami fioletowa kule prorocza, lecz jego glos brzmial podejrzliwie. -Wyglada na autentyczna - przyznal - ale tak tez wygladala kula, ktora ci dalem. -Moglyby byc ta sama kula - zgodzil sie wampir. -Mam sposoby na wykrycie falszerstwa. -Zatem uzyj ich. Nie mam nic do ukrycia. -Byla na wierzchu? -Nie, byly tam trzy zlote pokrywki strzezone przez samostraznikow. Jako martwy moglem ich ominac i oczywiscie wzialem kule spod pokrywki z najsilniejszym samozakleciem. -Naprawde? Sprawdziles inne? -Nie. Najsilniejsze samozaklecie... -Niech cie, to moglo byc czescia pulapki! - zawolal Kordoban. - Dlaczego nie sprawdziles wszystkich trzech? -Nie mialem jak sprawdzic, a trojnogi mialy podstawki wrazliwe na wahania wagi i polaczone z samozakleciami. No i dales mi tylko jedna falszywa kule. Kordoban przemowil do samozaklecia strzegacego pozornie zwyklego kamiennego bloku w scianie. Pojawil sie kamienny korek, ktory wykrecil sie i zawisl w powietrzu obok sciany. Kordoban wyciagnal ze skrytki wyscielana zelazna skrzynke, w ktorej znajdowala sie mniejsza wersja pucharka z czarnego szkla, jakiego uzywala prezbiterka. Jego kula z zielkamienia tez byla mniejsza, miala kilka skaz i pekniec. -Sprawdze te kule prorocza. Zaczekaj. Podniosl wzrok znad swojego eterycznego urzadzenia juz po kilku chwilach. -Falszerstwo - westchnal, rzucajac kule Laronowi. - A to spryciara. Jestes pewien, ze niczego nie naruszyles? -Tak. -A wiec musisz tam wrocic. Kaze zrobic jeszcze dwie takie i nastepnym razem przyniesiesz mi wszystkie trzy kule prezbiterki. -Straznik swiatyni... -...zostanie zatrzymany w porcie, dowie sie, ze ma wracac do swiatyni, jakby nic sie nie stalo, i otrzyma nastepne czterdziesci circarow za ponowne wpuszczenie cie do srodka. Ty oczywiscie dostaniesz zaplate dopiero wtedy, gdy przyniesiesz wlasciwa kule prorocza. -To nieuczciwe. Narazilem sie na wielkie niebezpieczenstwo. -I nic mi nie przyniosles. Laron potrzasnal glowa. -Miral prawie zaszedl, musze wracac na "Lot Strzaly". -Jak chcesz. Przyjdz jutro, dam ci jeszcze dwie kule. -Dlaczego ta kula jest taka wazna? - zapytal Laron, rzucajac podrobke w powietrze i chwytajac ja. -To stare, bardzo stare czarnoksiestwo, stworzone przez rase starsza od sag opowiadajacych o stworzeniu naszego swiata i rzadzaca silami, o jakich nawet marzyc nie mozemy. Wiecej nie musisz wiedziec. Czuwanie wydawalo sie proste, lecz nastepowalo po pieciu dobach postu i pieciu prawie nieprzespanych nocach. Zapas chrustu byl starannie odmierzony; gdyby zbyt wiele dorzucic do ognia, wypali sie przed wschodem slonca. Trzeba bylo stale czuwac, nie pozwolic, by kiwala sie glowa! Velander o malo nie upadla. Ogien wciaz plonal - zdrzemnela sie tylko kilka chwil. Dolozyla wiazke chrustu i odchylila sie do tylu, znow oszolomiona dymem i zmeczeniem. Potrzebowala kogos, do kogo moglaby mowic, ale Terikel sama czuwala, nie zaznawszy wiecej snu niz Velander i poszczac tak samo jak ona. Terikel tez cierpiala i nie wolno bylo tego zmarnowac. Velander sprobowala znalezc jakis problem do rozwiazania i pomyslala o cesarskich kregach ognia. Pierwsze proby dzielily szescdziesiat cztery dni, potem czas ten skrocil sie do trzydziestu dwoch, szesnastu i osmiu dni. Kolejna proba powinna byla sie odbyc drugiego poranka jej postu, nastepna czwartego i jeszcze jedna piatego. Zbieznosc. Laron wspomnial o zbieznosci, a zauwazyla, ze Laron zawsze wiedzial wiecej, niz mowil. Zmuszal ludzi, by sami znajdowali rozwiazania. Gdzies w swiatynnym kompleksie dzwon wybil osma godzine po poludniu. Kolejna proba odbywa sie zapewne w tej chwili, nastepna bedzie miala miejsce o drugiej w nocy, potem o piatej rano, szostej trzydziesci, siodmej pietnascie, siodmej czterdziesci dwie... i wkrotce potem proby zbiegna sie gdzies kolo dziewiatej minuty po osmej czasu Larmentelu. Tak! Dziewiec minut po osmej jutro rano Warsovran bedzie mogl poslugiwac sie kregiem ognia, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota... a moze po osiagnieciu punktu zbieznosci przerwy zaczna sie wydluzac. Moze cesarz bedzie musial dokonywac podbojow bardzo szybko, zanim przerwa z powrotem osiagnie szescdziesiat cztery dni. Pomyslala o nadchodzacych latach. Aby uzyskac swiecenia w zakonie metrologan, najpierw trzeba studiowac szesc lat, a po wyswieceniu zlozyc slub, ze spedzi sie szesc lat na podrozach, szesc na badaniach i kolejne szesc na nauczaniu. Zakon nie zalecal calkowitej wstrzemiezliwosci, ale malzenstwa mozna bylo zawierac dopiero po rozpoczeciu okresu nauczania. Velander dolozyla do ognia nastepna wiazke chrustu, po czym powoli obeszla palenisko, by nie zasnac. Terikel przeciez kiedys przeszla taka probe, a teraz znow posci dla niej. Nie zawiedz Terikel, powiedziala sobie diakonisa, zmuszajac nogi do stawiania krokow. o(C) Kiedy na wschodnim horyzoncie pojawil sie jaskrawy plomien, Velander zostaly dwie wiazki chrustu. Slonce wznioslo sie na niebo, a jej ogien wciaz jasno plonal. Swiatynne dzwony zaczely rozglaszac radosna wiadomosc. Z ciemnosci wylonily sie kaplanki i uczennice, ktore zaprowadzily nowa kaplanke do refektarza na goracy rosol, wykapaly ja i ubraly w blekitne szaty, a potem zostawily na dlugiej audiencji u prezbiterki. Przez caly czas Velander myslala o Terikel, ktora przeszla takie same ciezkie chwile, zyskujac w zamian tylko satysfakcje, ze wspierala siostrzana dusze. Velander otrzymala plocienny worek z symboliczna zawartoscia suszonych owocow, wody, przyborow do pisania, monet i ksiazek. Prezbiterka podpisala swiadectwo wyswiecenia, wysuszyla atrament i potarla woskiem pszczelim, by zabezpieczyc podpis przed wilgocia.-Dwakroc wiecej przedmiotow niz zwykle w dwa razy krotszym czasie - stwierdzila z zadowoleniem. - Ktory lubisz najbardziej? -Matematyke - odparla z rozmarzeniem Velander. - O, i jezyki! Zdecydowanie jezyki. Zaprowadzono ja do jej celi, gdzie czekala juz szwaczka, by dopasowac nowe szaty. Velander wlozyla do worka kilka przedmiotow osobistych, w tym szpilki do wlosow z bursztynowca i mosiezny walec z wygrawerowanym znakiem medikara, i stanela nieruchomo do przymiarki. Trajkotala, by nie zasnac. -Co sie dzialo przez ostatnie piec dni? -W swiatyni, w porcie czy na swiecie? - spytala szwaczka. -Zacznij od swiata. -Krol Zarlonu poprosil Warsovrana o przyslanie ambasadora. Te kregi ognia przestraszyly go tak samo, jak naszego wladce. Moim zdaniem to wszystko jakas sztuczka. Zauwazylas, ze ta bron zawsze wybucha w tym samym miejscu? Na pewno niewolnicy rozlewaja olej piekielnego tchu. Eunuch Druskarl odplynal wieczorem pierwszego dnia twojego czuwania i jak myslisz, kto machal i plakal na kei? Sama czcigodna... -Czy odbyla sie kolejna proba broni Warsovrana? - przerwala jej Velander, potrzasajac glowa, by rozjasnic mysli. -Dwa razy, jak slyszalam. -Dwa razy? W ciagu pieciu dni? - zapytala powoli Velander, zadowolona, ze jej teoria zbieznosci - a moze to byla teoria Larona - sie sprawdza. -Jestem pewna. Mam swoje zrodla. -Czy sa godne zaufania? -Och... tak i nie. Jesli w ciagu kwadransa od przybycia samoptaka zwoluje sie posiedzenie konsylium, to wiem, ze zaplonal kolejny krag. Alez ten Warsovran marnuje olej piekielnego tchu! Tylko co on usiluje udowodnic? Zupelnie jak maly chlopiec igrajacy z ogniem, tylko ze pewnego dnia ogien wyrwie mu sie spod kontroli. Nagle mieszanina liczb w glowie Velander zaczela sie ukladac w uporzadkowane szeregi. Wrocily slowa prezbiterki, poprzedzajace to, co powiedziala szwaczka: "...Dwakroc wiecej przedmiotow w dwa razy krotszym czasie... pewnego dnia ogien wyrwie sie spod kontroli". Velander znala tylko cztery srednice kregow ognia, i to w przyblizeniu, ale tendencja byla wyrazna: jedna trzecia kilometra, brak danych, nieco ponad kilometr, dwa i jedna trzecia, cztery i dwie trzecie... A co z ostatnimi probami? Szosty krag powinien miec srednice prawie dziesiec kilometrow, a siodmy ponad osiemnascie. Poczula nagle, ze jest jej zimno. Dwukrotnie wieksza srednica w dwa razy krotszym czasie! Krag ognia z kazda detonacja powiekszal sie dwa razy, ale kazda z nich nastepowala dwa razy szybciej niz poprzednia! Bron nie podlegala probom, lecz wyrwala sie spod kontroli! Velander obliczala goraczkowo, nie zwazajac na paplanine szwaczki, ktora dopasowywala paski worka. Osma detonacja, nieco ponizej trzydziestu osmiu kilometrow po jednym dniu. Dziewiata, siedemdziesiat piec kilometrow po pol dnia. Dziesiata mialaby miejsce o drugiej nad ranem i wypalilaby krag ziemi o srednicy stu piecdziesieciu kilometrow, a zniszczenia spowodowane nastepna, o piatej rano, mialyby oszalamiajaca srednice trzystu kilometrow. Teraz byla prawie szosta, wiec jakies pol godziny temu krag ognia musial wypalic zycie w promieniu trzystu kilometrow. Nastepny, za jakies dwadziescia minut, zatrzyma sie ledwie dziesiec kilometrow od Zantriasu, a potem... w Larmentelu czas liczy sie wedlug gwiazd i jest cofniety o godzine! -Uciekaj! - krzyknela Velander. Wyrwala sie szwaczce i wybiegla z pokoju. Pedzila kamiennym korytarzem, chwiejac sie i potykajac po pieciodniowym poscie. Do plazy byly trzy kilometry, ale najpierw trzeba ostrzec Terikel. Przemknela przez wewnetrzny dziedziniec kompleksu swiatynnego, gdzie z jej ogniska pozostal juz zimny popiol, i wpadla do dormitorium. Cela Terikel byla pusta, a lozko poslane. Refektarz! Velander zbiegla po kamiennych stopniach, przeciela dziedziniec, gdzie kamienne smoki pluly woda do sadzawki, i wpadla do refektarza. Pierwsza zmiana kaplanek i nowicjuszek jadla w milczeniu sniadanie, sluchajac starozytnego tekstu czytanego przez nowicjuszke przy pulpicie. -Terikel! - wrzasnela Velander. Odpowiedzialy jej zdumione spojrzenia. - Biegnijcie na plaze, nadchodzi ogien! - dodala i wybiegla. Istniala jeszcze jedna szansa: kiedy swiatynne dzwony oznajmily wyswiecenie Velander, Terikel mogla zasnac w Kaplicy Czuwania, tuz za Ogrodami Kontemplacji, niedaleko glownej bramy. Velander wykrzykiwala po drodze imie mentorki, zaklocajac spokoj medytujacych, i wbiegla chwiejnym krokiem po schodach kaplicy. Zarzace sie spiralne kadzidelko bylo podpisane imieniem Velander, ale lawki swiecily pustka. Kaplanka zajrzala pospiesznie do kazdego rzedu, bo jej siostrzana dusza mogla spac na podlodze. Z zewnatrz dobiegalo bicie dzwonu i krzyki. Wkrotce ja zlapia; pomysla, ze oszalala. Wyjasnienia zajma czas, moze kilka godzin, a pozostaly tylko minuty. Do portu byly trzy kilometry. Druskarl powiedzial, ze "Lot Strzaly" mozna zatopic, ale w szkunerze utrzyma sie powietrze. Przekonanie Ferana o niebezpieczenstwie wymaga duzo czasu. Przekonanie prezbiterki - jeszcze wiecej. Velander zgasila kadzidelko na skorze lewego nadgarstka. -Przez ten znak pamiec o tobie bedzie mi zawsze towarzyszyc szepnela przez lzy. - Wybacz, ze cie opuszczam, siostrzana duszo, ale zrobilam co w mojej mocy. Brama kompleksu swiatynnego nie byla jeszcze zamknieta, kiedy Velander zblizyla sie do niej, ale obaj straznicy stali z halabardami w pogotowiu. Kaplanka zatrzymala sie, tchnela w zlozone dlonie klebek sily zyciowej i cisnela na ziemie. Jeden straznik upadl z nogami omotanymi przez swiecace bursztynowo wlokna, ale drugi usilowal zatrzasnac brame. Juz oslabiona rzuceniem pierwszego zaklecia Velander wdmuchnela miedzy dlonie kolejna porcje eterycznej sily zyciowej i poslala ja w kierunku drugiego straznika, przytwierdzajac go do ciezkich debowych wierzei. Wytworzenie tak duzej ilosci energii kosztowalo ja wiele sil. Przeszla przez brame, ledwie trzymajac sie na nogach. Kaplanki za chwile ja dogonia, chyba ze... Zaklecie wiazace pierwszego straznika nagle sie rozpadlo i pomknelo do Velander, zawirowalo i w nia wniknelo. Kiedy wrocilo do niej drugie zaklecie, znow mogla ruszyc szalenczym, nierownym biegiem. Stroj metrologan skladal sie z lekkich sandalow i luznych spodni noszonych pod krotka szata wierzchnia; dobrze nadawal sie do biegu. Velander wyminela wozek z drewnem przeznaczonym do piekarnianego pieca i pomknela przez targowisko, gdzie przekupnie targowali sie z klientami. Tyle zycia, a za godzine wszyscy beda martwi, pomyslala. Pogoda byla bezchmurna, bezwietrzna - piekny poranek. Dzieci graly na bruku w kosci, dwaj straznicy miejscy przechadzali sie spokojnie z wloczniami na ramionach. Powinnam ostrzec, musze ostrzec, pomyslala Velander, ale kazde opoznienie bylo niebezpieczne. Moglaby porwac jakies dziecko i sprobowac je uratowac, lecz straznicy by ja szybko schwytali, a wyjasnienia trwalyby godzinami. Czula przeszywajacy bol w boku i palily ja pluca, ale wciaz biegla. Znalazla sie po drugiej stronie placu. Jeszcze dwa kilometry, moze mniej. Biegla wolniej, na szczescie do morza wiodla droga w dol, wiec bylo latwiej.Velander podniosla wzrok na ogromna straznice portowa, potknela sie na rynsztoku i upadla jak dluga. Z trudem wstala i znow pobiegla. Jeszcze kilometr. Odnosila wrazenie, ze przy kazdym kroku w jej krwawiace lewe kolano wbijaja sie noze. Na ulicznych straganach lezaly sieci, plywaki, liny, zagle, smola, suchary. Nagle budynki zniknely, Velander ujrzala czyste niebo i maszty. Port! Nogi odmowily jej posluszenstwa, upadla, wstala. Przeszla chwiejnie jeszcze kilka krokow, znow upadla i zaczela sie czolgac do kei. -Dobrze sie czujesz, czcigodna siostro? - zapytal z niepokojem jakis doker. -Daj mi spokoj, pielgrzymka - wydyszala. Majac za soba coraz wiekszy tlum, zmusila obolale nogi do dzialania i powlokla sie po kamiennych plytach kei. Piec statkow, chyba ze juz wyplyneli. Piec statkow do... "Lot Strzaly"! Spadla z trapu na poklad, resztka tchu wzywajac Ferana. (C)o Blekitne niebo, w ktore wpatrywala sie lezaca Velander, wypelnila blada twarz Larona. Z podbrodka zwisal mu fragment sztucznej brody. Wampir zbadal puls kaplanki i przylozyl reke do jej czola. Palce mial dziwnie chlodne.-Jest wyczerpana - oznajmil. - Przynies wody, bosmanie. -Kapitana - wydyszala Velander szeptem. -Kapitan jest zajety... - zaczal Laron. -Musze z nim pomowic. Kregi ognia. Polowa czasu, dwukrotna odleglosc. -Kregi ognia? Wyjasnij, prosze. -Rozszerzaja sie... w postepie geometrycznym. Laron zrozumial w jednej chwili. -Odbijaj, i to juz! - syknal do bosmana. -Alez kapitan powiedzial, ze sam wyda rozkaz wyplyniecia na cwiczenia. -Odbijaj. Predzej! -Powinnismy zapytac kapitana... eee, jak skonczy konsultacje z klientem... -Do diabla z kapitanem! - warknal Laron, podnoszac bosmana w powietrze i rzucajac nim w kierunku cumy dziobowej. - Wiem o kliencie kapitana. Odbijaj, juz! Reszta do wiosel, szybko. Hazlok, ty nie! Bierz ster i kieruj sie na glebine, tam gdzie zawracaja statki. Kiedy Feran pojawil sie na pokladzie, juz plyneli. Mial na sobie tylko spodnie z plotna zaglowego. -Dlaczego plyniemy... - zaczal, a potem spostrzegl dziewczyne lezaca na pokladzie. - Velander? -Otworz luki - wydyszala, nieco juz glosniej. - Zatop. -Ciii...! - syknal z niepokojem. - W porcie sa ludzie. -Wkrotce wszyscy martwi. Krag ognia nadchodzi. -Velander, bron Warsovrana jest w Larmentelu. Twoj post... -Dojdzie tu... za kilka minut. Dwukrotna odleglosc, polowa czasu. Feran zerknal na tlum patrzacy z kamiennej kei, popatrzyl na odwrocona szalupe, a potem na Larona. -No i...? Co ona mowi? -Dwukrotna odleglosc, polowa czasu. Sprawdzilem w pamieci kilka przyblizonych liczb. Pasuja do naszej wiedzy o kregach ognia lepiej niz moja teoria regresji zbieznej. Parametry rozszerzania sie kregow mozna nazywac postepem geometrycznym i chyba zmierzaja do punktu zbieznego. -Co to oznacza? - zapytal Feran. - Zginiemy? -Tak - odparl Laron ze spokojem osoby juz martwej. Podroz z Gironalu nauczyla ich ufac zdaniu Larona, szczegolnie w kwestiach matematycznych. -Ile mamy czasu? -Postep geometryczny podwajalby srednice kregow ognia w miare zblizania sie odstepow czasowych do zera, istnieje tez postep rownolegly, rozszerzajacy kregi do nieskonczonosci. Poniewaz odleglosc miedzy Zantriasem i Larmentelem jest o wiele mniejsza od nieskonczonosci... -Ile mamy czasu? - powtorzyl Feran. Zyly na skroniach wyraznie mu nabrzmialy. -Malo. Velander powiedziala, ze kilka minut. Musialbym dokladniej sprawdzic liczby, ale jej wyliczenie brzmi przygnebiajaco dobrze. -Niech to - skwitowal te informacje cicho kapitan, uderzajac sie piescia w dlon. Podszedl do miejsca, gdzie przy wiosle siedzial ciesla. - Zastapie cie, D'Atro. Zejdz pod poklad i na moj rozkaz otworz luki. Ciesla wytrzeszczyl na niego oczy, a potem wskazal tlum zgromadzony na kei. -Widzi nas co najmniej piecset osob. Poznaja nasza tajemnice. -Wkrotce nie bedzie to mialo znaczenia - odparl Feran. -Ale to ty jestes kapitanem. Ten Laron rzadzi sie... -Rob, co mowie! - krzyknal nagle Feran z blyskiem w oku. - Jak Laron kaze ci skakac, skacz! Jak Laron mowi, zebys skrzeczal, skrzecz. A teraz... Dokladnie na polnocy z rozdarcia w niebie ciagnacego sie od horyzontu w gore wylala sie kaskada ognia jasnego jak tarcza slonca i w mgnieniu oka zawisla nad miastem. Oslepiajacy blask zgasl nad Czarnokamiennymi Wzgorzami, ustepujac miejsca scianie ognia i dymu, ktora wzniosla sie nad Zantriasem. Zupelnie jakby pies podworzowy boga rzucil sie na port i napial caly lancuch. Plomienie i dym wzniosly sie wysoko w powietrze, a zar jak podmuch z otwartego pieca owional twarze wszystkich patrzacych. Ponad portem przetoczyl sie ogluszajacy grzmot, przenikajac przez ciala wszystkich obecnych tam ludzi i odzywajac sie drzeniem w ich kosciach. Ciesla zaklal. Ludzie zaczeli krzyczec, nim zaniklo echo grzmotu, a wielu z nich wskoczylo do wody. Inni rzucili sie do statkow jeszcze zacumowanych przy kei, a poniewaz ich zalogi rozpaczliwie chcialy uciec i zaczely rzucac cumy, wywiazaly sie bojki. Feran przez chwile patrzyl na to, czego zaoszczedzila im Velander, po czym podszedl do Larona, ktory pomagal jej wstac. -Ile mamy czasu, nawigatorze? -Czcigodna Velander? - zapytal wampir. -Mniej niz pol godziny, wiecej niz dwadziescia minut - odparla kaplanka, wpatrujac sie w niebo na polnocy, zmienione w brudno-biala sciane klebiacego sie dymu. - Musicie zatopic "Lot Strzaly". Natychmiast! -Wyplywamy na glebine. Oba maszty szkunera dawaly sie skladac, a liny utrzymujace je w pozycji pionowej byly zamocowane na jednej belce na rufie. Kiedy zostala zwolniona, maszty zlozyly sie jednoczesnie, niemniej umocowanie ich wraz z olinowaniem zajelo wiele cennych minut. Tymczasem kilku statkom udalo sie odbic, a jedna galera wojenna wyszla z zatoki, kierowala sie na pelne morze. Wybito kliny zabezpieczajace pokrywy lukow "Lotu Strzaly" i szkuner zaczal tonac. Feran rozkazal zalodze wejsc pod szalupe, ale Velander zostala przy relingu prawej burty, wykonujac dlonmi skomplikowane gesty i mamroczac slowa ksztaltowania. -Chodz tu, predzej! - zawolal Feran. -Jeszcze chwile! - odkrzyknela. - Rzucam wizual. -Nie mamy ani chwili! - krzyknal Laron. - Wracaj, bo zginiesz! Kiedy woda na pokladzie siegala kostek, Velander przerwala recytacje, podeszla z chlupotem do szalupy i dolaczyla do reszty zalogi skulonej pod lodzia. "Lot Strzaly" wydal glosny bulgot i zaczal tonac na rownej stepce. W chwile pozniej osiadl na piaszczystym dnie zatoki. -Ile mamy czasu... - zaczal Hazlok. Otaczajaca ich woda rozblysla bialo-zielonym swiatlem, osiagajac blask tak intensywny, ze musieli zamknac oczy, a potem w wodzie oraz w ludzkich cialach rozszedl sie gleboki, dudniacy grzmot. Uslyszeli straszny swist, jakby sam swiat zachlysnal sie z bolu i wciagnal potezny haust powietrza. Ktos obok Velander zaczal sie modlic. Dolaczyli do niego inni, nie wszyscy w tym samym jezyku. Swiatlo zniknelo tak nagle, jak sie pojawilo. Dudnienie scichlo do zanikajacego syku, ale woda robila sie niepokojaco ciepla. -Nie bylo tak zle - odetchnal bosman. -Nie - zgodzil sie ciesla. - Duzo ludzi moglo ocalec, jesli zanurkowali. -Mow do rzeczy - wydyszal Feran. - Tu jest gleboko na piec metrow, a mimo to czujemy goraco. Przez wiele godzin powietrze bedzie gorace niczym w palenisku kuzni. Jak ci ludzie mieliby oddychac? -Bylem w kuzni i jest tam goraco, ale nie az tak, zeby zabilo czlowieka - odparl ciesla. -On ma na mysli palenisko, a nie kuznie - wtracil sie Laron. - Gdybys odetchnal powietrzem nad nami, spalilbys sie, poczynajac od pluc. Feran odczepil wioslo i wypchnal je pionowo w gore. Kiedy wciagnal je z powrotem, drewno na koncu bylo zweglone i rozpadlo mu sie w palcach. Dopiero wtedy wyczerpana Velander stracila przytomnosc. (C)G) Warsovran tloczyl sie ze swoimi oficerami i Einselem na pokladzie rufowym pelnomorskiej karaweli handlowej znajdujacej sie setki kilometrow od brzegu. Po tym, jak na wschodzie podniosla sie, a potem zniknela olbrzymia sciana ognia, wody i pary wodnej, zaloga wpadla w skrajne przerazenie. W odleglosci kilkuset metrow czuwal jeszcze jeden statek i jego kapitan juz podnosil flagi alarmowe.-Nie mozesz nas zmusic, bysmy w to wplyneli! - krzyczal bosman, wskazujac klebiaca sie na wschodzie mase mgly i postrzepionych fal. - Co bedzie, jak to wroci? -To i tak bedziemy martwi - powiedzial Warsovran tonem nieznoszacym sprzeciwu. - Kazdy nastepny krag ognia jest dwa razy wiekszy. - Opuscil topor bojowy i oparl go ostrzem o poklad. - Wlasnie widzieliscie bron boga uzyta przez glupca. Teraz jej moc sie wyczerpala, zgasla w morzu, a ja musze wrocic do Larmentelu i ja odzyskac. -Z calym szacunkiem, cesarzu - odezwal sie jeden z podoficerow - ale jesli sadzisz, ze wybieramy sie w poblize urzadzenia, ktore spowodowalo ten kataklizm, to mozesz wskoczyc do wody i poplynac tam wplaw. -Chlopak ma racje - zgodzil sie bosman. - Jestesmy szescset kilometrow od brzegu, a i tak bylo to przerazajace. Jak wyglada Torea, skoro przetoczylo sie nad nia cos takiego? I jaka kraine zamierzasz teraz zweglic? -Jestem wladca, nie interesuje mnie unicestwianie. Dopoki durny Ralzak nie rzucil na szale tej piekielnej broni bogow, dazylem do zjednoczenia toreanskich krolestw w jedno imperium, niosac im porzadek i dyscypline. - Dzgnal palcem powietrze ku wschodowi. - To byl wypadek. Teraz bron lezy zuzyta na srodku Larmentelu i moze ja sobie wziac kazdy smieciarz. Wolelibyscie, zeby wpadla w rece kolejnego durnia, czy zeby byla bezpieczna w rekach jedynego czlowieka, ktory potrafi nad nia panowac? Musicie mi pomoc! Ja nie bede sie poslugiwac kregami ognia i chce miec pewnosc, ze nigdy juz nie powstana! Zaczeli roztrzasac jego slowa, ktore rzeczywiscie mialy sens - pod warunkiem ze cesarzowi mozna bylo ufac. Warsovran byl mistrzem w panowaniu nad tlumami, zwlaszcza gdy chodzilo o jego zycie. Doprowadzil podwladnych do wahania i nadszedl czas, by zaproponowac im wysoka nagrode. -Wystarczy, ze zabierzecie mnie do portu Terrescol, gdzie wezme konie, zapasy i pojade do Larmentelu. Kiedy ja bede szukal broni, wy mozecie znalezc stopione zloto w ruinach kupieckich sal, swiatyn i palacow Terrescolu. Tym razem wsrod zalogi rozlegl sie pelen podniecenia gwar. Wielu w trakcie dyskusji pokazywalo rekami na wschod. -Drewno plonie, material plonie, papier plonie i nawet ludzie moga zamienic sie w popiol, ale zloto zaledwie sie topi - ciagnal Warsovran. - Jesli dotrzecie tam pierwsi, to zanim wroce z Larmentelu, wykopiecie z pol tony zlota. Wtedy poplyniemy do Acremy, kupimy flote statkow, a potem wrocimy i wykopiemy wiecej zlota we wszystkich pozostalych portach. Wyobrazcie sobie: tona zlota dla kazdego znajdujacego sie na tym statku. Zaloga wzniosla trzykrotny okrzyk na jego czesc i rzucila sie do kotwic i zagli. Warsovran zostal na rufie, zerkajac na slonce i ze strachem wyliczajac, kiedy moglby wrocic ogien i ich zmiesc, gdyby jednak sie pomylil. -Mamy jakas szanse? - zapytal Einsela, ktory wciaz wpatrywal sie w miejsce, gdzie zatrzymala sie sciana ognia i pary wodnej. -Cypher powiedzial mi, ze krag ognia zostanie ugaszony, jesli albo caly jego obwod, albo ponad polowa lezacego wewnatrz niego obszaru znajdzie sie nad woda -rzekl Einsel z rezygnacja kogos, kto pogodzil sie ze smiercia tak calkowicie, ze nie potrafi zrozumiec, dlaczego wciaz wyczuwa u siebie puls. -Zgodnie z najlepszymi dostepnymi mapami ten najpozniejszy krag ognia powinien byc juz ostatni. -Sporzadzanie map w zadnym razie nie jest nauka scisla, wasza wysokosc -stwierdzil ponuro Einsel. -Nie martw sie tym - rzekl Warsovran, wyciagajac za pazuchy plik zalakowanych dokumentow. - Poplyn szalupa do "Snieznej Mewy" i kaz kapitanowi wyruszyc na Helion. Tam przekazesz papiery admiralowi. Einsel ostroznie wzial pakiet, jakby takie upragnione rozwiazanie sytuacji musialo miec niebezpieczny albo niemily haczyk. -A zatem nie wracam z toba do Torei? - zapytal z nadzieja. -Einselu, to szczegolne zadanie moge wykonac tylko ja. Tymczasem przyjrzyjmy sie pozytywnym skutkom kregow ognia. -Chcesz powiedziec, ze cos takiego wyszlo komus na dobre? -O tak. Moja nadzwyczaj msciwa malzonka zmienila sie w popiol roznoszony przez wiatr, moj syn jest bezpieczny z flota, a ja znow mam okolo dwudziestu lat. Wszystko to uwazam za zdecydowanie dobre skutki. (C)o Kiedy Velander przyszla do siebie, Laron podtrzymywal jej glowe nad woda. Wszyscy znajdujacy sie pod lodzia czekali w milczeniu. Woda wciaz byla ciepla, ale drugie wioslo wystawione nad jej powierzchnie nie zostalo juz uszkodzone. Potem jeden z marynarzy wyplynal spod przewroconej szalupy i wysunal czubek dloni nad wode. Po powrocie do pecherza powietrza stwierdzil, ze czul sie tak, jakby zanurzyl palce we wrzatku.Powietrze pod szalupa stawalo sie coraz bardziej wilgotne i smierdzace. Minela kolejna godzina. Wszyscy trwali w bezruchu, nawet przestali sie modlic. Byl odplyw i kiedy plusk fal stal sie wyrazniejszy, na powierzchnie wyplynal jeszcze jeden marynarz. Po powrocie powiedzial, ze powietrze jest gorace, ale mozna nim oddychac. -Wynurzamy sie, Laronie? - zapytal Feran. -To byloby rozsadne. Feran wydal odpowiedni rozkaz. Kilku marynarzy poplynelo odczepic ciezkie kamienie kotwiczne i szkuner wynurzyl sie powoli. Velander wydostala sie spod szalupy na porywisty, goracy wiatr. Mrugajac w metnym swietle po wielu godzinach spedzonych w mroku, przeszla przez siegajaca kolan wode na rufe, gdzie stali Feran, Laron i bosman. Za nimi jeden z marynarzy ustawial pompe, a pozostali zanurkowali, by zamknac podwodne luki. Przez zaslone pary wodnej i dymu widac bylo fragmenty portu zarzace sie niczym dogaszane ognisko. -Czy caly swiat tak wyglada? - zapytal bosman. -Mam nadzieje, ze nie - odparl Feran. -Nad woda krag ognia moze sie ochlodzic i rozproszyc - stwierdzil Laron, ktory nieustannie przyklepywal sobie wilgotna brode, by nie odpadla. -Skad wiesz? - spytal bosman. -Nie wiem. Velander odwrocila sie do Ferana, by go o cos zapytac, ale zauwazyla, ze podeszla do niego jakas kobieta owinieta kocem, z potarganymi, ociekajacymi woda wlosami. Kreconymi czarnymi wlosami. Portowa dziwka, pomyslala Velander, a potem zrozumiala nagle, ze popelnila blad. Nigdy przedtem nie widziala Terikel bez blekitnych szat kaplanki. -Bogowie lunaswiatow, spojrzcie na to splatane olinowanie! - zawolal Laron i szybko odszedl, jedna reka przyciskajac brode. Bosman przeniosl wzrok z Ferana na kaplanki i pospieszyl za nawigatorem. W nastepnej chwili Feran pochylil glowe i szybko odszedl do pomocy w stawianiu masztow. Cale plecy mial podrapane, a na szyi czerwienialy mu trzy slady po ukaszeniach. -Dziekuje, ze zapalilas kadzidelko, by czuwalo razem ze mna - odezwala sie lodowatym tonem Velander, odgarniajac wlosy i szukajac w nich grzebykow z bursztynowca. -Drobiazg - mruknela Terikel, drzac pod kocem mimo goraca. Odepchnela sie od relingu, podeszla do pokrywy luku rufowego i spojrzala w dol, ale pompa nie usunela jeszcze tyle wody, by mozna bylo zejsc i zabrac ubranie. -Prawie umarlam, szukajac cie! - wybuchla Velander z uniesionymi piesciami i plonacymi oczyma. - Zdradzilas mnie! -Nie dorownalam wyobrazeniom Velander o Terikel - odparla mentorka - ale to chyba nie jest koniec swiata, prawda? - Pokazala palcem na brzeg. - To jest koniec swiata! Velander nie docenila porownania. -Choc moze to zabrzmiec ironicznie, jestes teraz prezbiterska zenskiego zgromadzenia metrologan - zauwazyla. Zaczela wykrecac swoje blekitne szaty z wody. -Chcesz wyglosic jakies oswiadczenie? -Niniejszym anuluje sie zasade celibatu - odparla posepnie Terikel. Kiedy inni wypompowywali wode z "Lotu Strzaly", Feran i Laron poplyneli baczkiem do kamiennej kei. Z bliska miasto nie wygladalo lepiej. -Jestem zaskoczony, ze uratowalo nas zaledwie piec metrow morskiej wody -powiedzial Feran. - Stopily sie nawet kamienie i piasek. -Nie podchodz za blisko, bo upieczesz sie od goraca. -Jestes pewien, ze mozesz bezpiecznie wyjsc na brzeg? -Bezpiecznie nie, ale wyjsc na brzeg moge. Wlozyl robocze drewniaki, do ktorych przybil zelazne kolki. Wziawszy zelazny lom, wszedl do wody i dotarl na plaze. Nawet dla kogos o mocach Larona goraco bylo straszliwe. Jego ubranie dymilo za kazdym razem, kiedy czegos dotknelo, a podkute zelazem chodaki szybko sie zweglaly. Dom Kordobana byl spalony jak inne, lecz wsrod ruin tkwil nienaruszony ciezki kamienny blok. Laron uderzyl lomem. Powloka z zeszklonego piaskowca rozbila sie, a skala pod nia rozsypala. Po dwoch nastepnych uderzeniach Laron wyciagnal lomem zelazna skrzynke. Byla goraca, ale gruby kamien uchronil ja przed najgorszym. Zamek ustapil pod naporem lomu i posrodku zweglonej, dymiacej wysciolki ukazal sie czarny szklany pucharek i kula z zielkamienia. Laron wlozyl skorzana rekawice uzywana przy cumowaniu, wyjal wszystko ze skrzynki i umiescil w faldach tuniki. W drodze powrotnej zebral kilka zestalonych rozbryzgow zlota i srebra, podniosl tez kawalek zeszklonego piasku. Zloto i srebro pochodzilo z sakiewek ludzi zamienionych w roznoszony wiatrem popiol. Kawalek brody upadl mu na kamienie i w jednej chwili splonal. Kiedy Laron wrocil do baczka, chodaki mial prawie calkiem zweglone. -Nic nie moglo przezyc czegos takiego - oznajmil, moczac stopy w wodzie. Feran zaczal wioslowac. -Nie ma wiec nic do jedzenia? -Sprawdzilem, nie przetrwala zadna zywnosc - odparl Laron, ktory zywnosc pojmowal zdecydowanie odmiennie od Ferana. -Bedziemy lapac ryby i pic deszczowke - stwierdzil kapitan. - "Lot Strzaly" nie jest uszkodzony, wiec przy odrobinie szczescia dotrzemy do brzegow Acremy. Moglbys nas tam poprowadzic? -Tak, ale na razie musze wrocic do mojej kajuty. -W takim czasie chcesz spac?! - wykrzyknal Feran. -Ja nie chce isc do mojej kajuty, kapitanie. Ja tam musze isc. Cierpie na pewna chorobe, magiczna chorobe. Kiedy na niebie nie ma Mirala, musze sie gdzies zamykac. Na pokladzie "Lotu Strzaly" wszyscy sie zastanawiali, czy kregi ognia zniszczyly caly swiat, czy tylko poludniowy kontynent - Toree. Okresowe wiatry i pomyslne prady moglyby ich zaniesc do odleglego o piec tysiecy kilometrow kontynentu acremanskiego, ale czy taka podroz ma sens? Feran postanowil zaryzykowac i wczesnym popoludniem szkuner wyruszyl w droge. Znad oceanu wial ku goracemu ladowi przeciwny wiatr, ale po pol dnia halsowania "Lot Strzaly" znalazl sie na polnocno-wschodnim kursie. O trzeciej godzinie po polnocy Velander konczyla wachte przy sterze. Podszedl bosman, Norrieav, ktory mial ja zastapic. Ze swojej malenkiej kajuty wylonil sie Laron, przeciagnal sie i zasunal pokrywe luku. Rozejrzal sie w swietle Mirala, ktory sunal w gore nieba poprzez mgielke okrywajaca martwa Toree, skinal glowa Velander i bosmanowi, a potem zaczal brac swoim mierzykatem namiary na widoczne gwiazdy. Nastepnie poszedl na poklad rufowy i podal Norrieavowi pietnastostopniowa poprawke kursu. Przez kilka chwil stal obok Velander, patrzac na zielony, pasiasty krag Mirala wiszacy nad wschodnim horyzontem. -Chcialbym ci podziekowac za ocalenie - odezwal sie nagle do kaplanki po diomedansku. -Siebie, eee, ocalenie - odparla zimno w tym samym jezyku. Machnal reka w kierunku pokladu, pod ktorym znajdowala sie kajuta Ferana. -Wiesz co? Jesli chodzi o dobor kochanek, zasady trzeba przycinac do materialu - powiedzial po damariansku. -Zauwazylam - odparla Velander, uparcie trwajac przy diomedanskim. -Nie win czcigodnej Terikel za milosc do mlodego kapitana - odezwal sie Norrieav. - Rozmawiala ze mna. Wciaz chce byc twoja siostrzana dusza. -Mam nowa siostrzana dusze. Norrieav podrapal sie po zbitych kedziorach na glowie, a Laron odwrocil sie, by wziac jeszcze jeden namiar. Velander podniosla wzrok na gwiazdy, ktore prowadzily ich w tej dlugiej na piec tysiecy kilometrow probie przezycia. Zaledwie przed pol dniem matematyka postepow uratowala jej zycie, a teraz matematyka nawigacji prowadzila ja ku bezpieczenstwu. Krolowa nauk nigdy nie zawodzi swoich wyznawcow. Velander - drzaca, slaba, zmeczona, ale spokojna - wyobrazila sobie obejmujace ja chlodne, lecz pocieszajace ramie. Czy swiat sie skonczyl? - zapytala swoja nowa siostrzana dusze. Czy czternasty krag ognia byl ostatni? - zapytaly ja w odpowiedzi liczby. Przeprowadzila w myslach kilka obliczen. Wedlug obecnych ocen wielkosci swiata do skapania calego jego obszaru w ogniu trzeba by osiemnastu kregow. -Po przejsciu nad nami pierwszego kregu ognia mdleje - powiedziala Velander do bosmana. - Ile jeszcze bedzie? Bosman wybuchl krotkim, gorzkim smiechem. -Nad nami przeszedl tylko jeden, ale to wystarczylo, by usmazyc swiat. Velander poczula ulge i pozwolila sobie na usmieszek. Zostala zniszczona tylko Torea, wielki lad poludniowy. Kaplanka podziekowala swojej nowej siostrzanej duszy, ktora nie pozwolila jej zasnac, by nie zgasl stos czuwania, i ktora kazala jej uciekac. -Znam los swiata - powiedziala cicho. - Pojdz za mna przez mielizny rozumowania, a i ty go poznasz. Bosman potrzasnal glowa, zastanawiajac sie, czy ta kobieta jest przy zdrowych zmyslach. Laron stal w milczeniu, zamyslony w blasku Mirala. Velander slyszala, jak tuz pod nia szlocha Terikel, przerazona koncem swiata. Postanowila nie ujawniac swego ostatniego odkrycia przez piec dni i jedna noc, odplacajac w ten sposob mentorce za czuwanie, z ktorego zrezygnowala. Znow wyobrazila sobie obejmujace ja chlodne, mocne ramie. Przed tronem matematyki, krolowej nauk, klekali kochankowie, krolowie, kapitanowie, ksiezniczki, a nawet czarnoksieznicy, ale byla ona siostrzana dusza jednej tylko Velander. -Przesledzilem tok twych mysli, czcigodna siostro - odezwal sie nagle Laron, przerywajac jej zadume. -Mram... tak? -Jesli metoda Hirodoratiana pomiaru srednicy swiata za pomoca apeksu solarnego jest poprawna, to do pokrycia calego swiata wystarczylyby jeszcze cztery kregi ognia. -Z Hirodoratianem... zgadzam sie. -Doskonale. Nad nami przeszedl tylko jeden krag ognia. Morska woda zapewne przerwala cykl jego regeneracji, wiec zostal ugaszony, kiedy mial srednice zaledwie dwoch tysiecy czterystu kilometrow. Pozostale kontynenty przetrwaly! Velander spojrzala na niego ze zloscia, lecz po chwili sie zastanowila. Ten mlodzieniec takze zasiegnal porady w swiatyni matematyki i otrzymal taka sama -wiarygodna - odpowiedz. Rysy jej twarzy zlagodnialy. -Bardzo dobrze - stwierdzila, wzruszajac ramionami i sie odwrocila. Nie widziala, ze Laron patrzy tesknie na jej kark i oblizuje wargi. Po chwili wampir opanowal sie i mocniej ujal mierzykat drzacymi dlonmi. Kiedy Velander znow sie do niego odwrocila, bral juz nastepny namiar. -Jesli znasz prace Hirodoratiana, to powinnas wiedziec, jak sie poslugiwac mierzykatem - rzekl, nie odrywajac wzroku od spowitej mgielka gwiazdy. -Poslugiwalam sie. W swiatyni. -Do nawigacji potrzebna jest tylko matematyka, astronomia i spokojne rece. Musze odpoczywac za kazdym razem, kiedy Miral zachodzi, wiec nie w kazda noc bede prowadzic obserwacje. Jestem pewien, ze nauczysz sie dalekomorskiej nawigacji szybciej niz ktokolwiek inny na tym statku. -Zaloga moze nie dzielic twego... pewnosci - odparla tonem osoby przyzwyczajonej do protekcjonalnego traktowania. -Juz raz ich uratowalas. Czuje, ze zdobylas ich zaufanie. (C)a W swojej kajucie Laron wyjal fioletowa kule, a potem ustawil kule zielkamienna i pucharek. Wytchnal malenkie wlokno sily zyciowej. W zielkamieniu pojawila sie twarz.-Witaj - odezwal sie cichy, slaby glos. -Penny? - zapytal Laron. -Kim jestes? Na pewno nie prezbiterka. Laron natychmiast uswiadomil sobie, ze cos jest nie tak. Widzial okragla twarz okolona krotkimi brazowymi wlosami. Obraz byl wyrazny, lecz braklo mu szczegolow. Wygladal prawie jak szkic tuszem. Nie byla to kobieta, ktora widzial ostatnim razem. To bylo prawie dziecko. -Nie, nie jestem prezbiterka - powiedzial Laron. - A kim ty jestes? -Samozakleciem numer dziewiec. -Samozaklecie numer dziewiec? Wiec nie jestes... to znaczy, jestes samozakleciem? - zapytal zdumiony wampir. -Tak. -Ale mowisz zupelnie jak czlowiek. Nikt jeszcze nie stworzyl samozaklecia tak zlozonego i zaawansowanego. -Jestem samozakleciem. Stworzyli mnie metrologanie 3139 roku. Laron byl bardziej zdumiony niz zawiedziony. Nie tego kogos lub nawet nie to cos wyswobodzil z gabinetu prezbiterki metrologan. To bylo samozaklecie. Wielce zlozone i zawansowane - w gruncie rzeczy najbardziej zaawansowane, jakie kiedykolwiek widzial - niemniej tylko samozaklecie. -Widzialas kiedys osobe imieniem Penny? - zapytal. -Penny, tak. Byla bardzo silna, miala madre mysli. -To mogla byc ona. -Prezbiterka kaze mi uczyc sie od niej laciny. Troche juz umiem. -Dlaczego Penny juz do mnie nie mowi? -Wielki ogien podszedl bardzo blisko. Penny miala otwarty portal. Do srodka uciekly przed ogniem rozne istoty. Drapiezniki. Wyciely z niej kawalki. Uciekla. Scigaly ja przez otwarty portal do jej wlasnego swiata. Mnie udalo sie ukryc. A wiec krag ognia istnieje takze w wymiarach eterycznych, uswiadomil sobie Laron. Penny utrzymywala otwarty portal - lecz ze strony wlasnego swiata. Jego swiata. Z Ziemi. Nie byla wiezniem, tylko zagladala tu z innego swiata. Co wiecej, zagladala w chwili, kiedy przemknelo obok niej kilka drapieznych wolnikow, szukajac schronienia przed kregami ognia. Pewnie szybko sie z nia rozprawily, a potem popedzily na... Ziemie. No coz, powinny wniesc tam nieco ozywienia, pomyslal z rezygnacja. Tymczasem istniala kwestia samozaklecia w kuli proroczej. Mialo dziwna nazwe; naznaczala je jako samozaklecie i gdyby kiedykolwiek zostalo uwolnione, nazwa ta mogla przyciagnac do niego niepozadana uwage. Jednak kazda nowa nazwa musialaby byc zwiazana ze stara, bo inaczej nie przylgnelaby do samozaklecia. Niektorzy niewolnicy nosili nazwy powstale z polaczenia jakiejs liczby i imienia ich pana, a po uwolnieniu wciaz uzywali numeru. Pomysl ten wydal sie Laronowi odpowiedni. -Posluchaj, jestes Dziewiatka. Nazywam cie Dziewiatka. -Dziewiatka? Tylko Dziewiatka? -Tak, imiona maja wielka sile. Za pomoca imion mozna miec wladze nad ludzmi i przedmiotami, ale osoba, ktora cie nazwala, nie zyje i mozna ci zmienic imie. Jestem zlodziejem... zlodziejem wyslanym ci na ratunek. -Na ratunek? Naprawde? -Tak. Dziewiatka to twoje imie dla swiata. Rozumiesz? -Tak. Moje imie dla swiata brzmi Dziewiatka. -Masz prawdziwe imie, Dziewiatko? -Tak. -Kto je zna? -Prezbiterka. -Prezbiterka nie zyje. Nigdy nikomu go nie podawaj. Rozumiesz? -Tak. -Teraz sprobuj zrozumiec to: musimy przeplynac ocean. -Co to jest ocean? -Niewazne, po prostu mi zaufaj. Zapewne uplynie troche czasu, zanim bede mogl cie oswobodzic z tego szklanego wiezienia. Zawioze cie do Diomedy albo moze Scalticaru. Sa tam ludzie, ktorzy moga ci pomoc. Dziewiatko, twoj obraz sie zamazuje. -Energia utrzymujaca portal prawie sie wyczerpala. Zaloga zauwazyla unoszaca sie za rufa olbrzymia meduze, ktora swiecila i sprawiala wrazenie niematerialnej. Stwor wygladal na martwego, a powierzchnie wody juz burzyla lawica ryb zaczynajacych na nim zerowac. -Meduza eteryczna - orzekl Feran, skrobiac sie w glowe. - Chyba zdechla. -Slyszalem, ze mnoza sie rzadko, ale praktycznie nie da sie ich zabic - odparl Norrieav. -Tak, wchlaniaja energie eteryczna z otoczenia i wykorzystuja ja do obrony. Najwyrazniej cos z niej te energie wyssalo. o(C) Kiedy morze pojasnialo w blasku switu, zaloga Ferana zazadala powrotu do dawnej nazwy statku.-Od zmiany nazwy przesladuje nas pech - wyjasnil Hazlok. - Kregi ognia i w ogole. Feran patrzyl na niego z niedowierzaniem. -Chcesz powiedziec, ze caly kontynent przestal istniec dlatego, ze zmienilismy nazwe tej barylki z zaglami?! - zawolal. -Eee... no... nic takiego sie nie dzialo, kiedy plywalismy na "Mrocznym Ksiezycu". Feran potrzasnal glowa i opuscil rece. -Czemu nie? Ludzie, ktorych uwagi staralismy sie nie sciagac, juz nie istnieja. Ciesla od razu zabral sie do pracy. Ponownie przemianowany "Mroczny Ksiezyc" nie mial zapasow na kilkutygodniowa podroz, ale poczatkowo nie stanowilo to problemu. Wszedzie unosily sie sniete ryby - obok zweglonych kawalkow drewna ze statkow schwytanych w zar ostatniego kregu ognia. Niebo spowijal brazowawy, opalizujacy calun mgielki, a zachody slonca mialy jaskrawe kolory orchidei. Kazda z dziewieciu osob znajdujacych sie na pokladzie szkunera radzila sobie ze zniszczeniem kontynentu w odmienny sposob. Bosman pochodzil z Acremy i nie stracil w katastrofie nikogo z rodziny. Velander zadnych krewnych nie miala. Terikel zostala nagle pozbawiona swego zakonu, pozycji, rodziny i przyjaciol, i z kazdym mijajacym dniem zdawala sie coraz glebiej pograzac w otchlani samotnosci. Na szczescie ataki choroby morskiej odwracaly jej uwage od wszystkiego. Feran oplakiwal bardzo wiele kobiet, ale udalo mu sie znalezc pocieche w sypianiu z Terikel. Hazlok znalazl lek na smierc znajomych z dziesiatkow toreanskich portow w opowiadaniu o nich kazdemu, kto mu sie napatoczyl, jakby wspominajac, mogl ich utrzymac przy zyciu. Ciesla zaczal rzezbic piekne drewniane popiersia martwej zony i dzieci, i byl wlasciwie jedynym sluchaczem Hazloka. Wykorzystywal drewno odzyskane ze spalonych statkow i przywolywal z powrotem wizerunki ofiar w tym, co przetrwalo. Dwaj pozostali zeglarze, Heinder i Martak, gdy tylko mieli wolna wachte, jedli, spali albo bez przerwy grali w karty. Stawka byly struzyny produkowane przez ciesle. Najspokojniejszy ze wszystkich byl Laron, ale w wolnych chwilach nawet on siedzial ze wzrokiem zwroconym ku spalonemu kontynentowi. Po tygodniu zaczal sie robic coraz bardziej niespokojny. Jak zwykle po zachodzie Mirala znikal w swojej kajucie, gdzie zachowywal sie cicho jak trup. -Po mojemu to on mial w Torei ukochana - oznajmil Hazlok, patrzac na poklad z wyzyn takielunku, wsrod ktorego pracowal z ciesla. -Nie mam pojecia, kto to moglby byc. Nigdy go nie widzialem z zadna dziewka. -Po co przykleja sobie te brode? Nikogo przeciez nie oszuka. -Dziwak z niego. Taki swietny uczony i nawigator, a wyglada na czternastolatka. -Ciekawe, czy jest prawiczkiem? o(C) Pewnego ranka Laron siedzial jak zwykle na odwroconej szalupie, kiedy z kajuty kapitana wyszla Terikel. Zamrugala w slonecznym blasku, kilka razy gleboko odetchnela, po czym podeszla do relingu i zwymiotowala. Kiedy skonczyla, przemierzyla rozkolysany poklad i wspiela sie na lodke obok wampira.-Dobrze, ze mamy tak malo jedzenia - odezwala sie. - Nie mam czym wymiotowac. -Kazde nieszczescie ma swoje dobre strony - odpowiedzial, ciasniej obejmujac kolana ramionami. -Mam ochote rzucic sie do morza - oznajmila Terikel. -Smierc nie stanowi wyjscia, lecz jest bardzo trwala. -Skad wiesz? Byles kiedys martwy? -Tak. Terikel uznala te odpowiedz za kpine. Wziela gleboki oddech. -Jestesmy sami na Oceanie Lagodnym, majac za soba unicestwiona ojczyzne, a przed soba acremanskie targi niewolnikow. Ci, ktorych kochalam, zamienili sie w pyl tanczacy w blasku slonca. Dziele loze z mlodziencem, ktorego poped seksualny dorownuje popedowi krolika, ktory wlasnie spedzil rok w dybach na przymusowej diecie zlozonej z ostryg i pietruszki. Ilekroc uda mi sie uciec z jego kajuty, sledzi mnie chodzaca pogarda, ktora przypadkiem stanowi tez jedna trzecia mojego metrologanskiego zgromadzenia. Na pokladzie statku jest dosyc zywnosci, by zapewnic lekkie sniadanie dla dwojga, do Helionu - jesli wyspa wciaz istnieje - mamy jakies osiem tygodni drogi, a moja jedyna zmiana ubrania jest uszyta z plotna zaglowego. -Ale mozesz sie jeszcze smiac - powiedzial Laron. Terikel wziela kolejny gleboki oddech. -Jakas ucieczka jest smierc. Martwi maja wiecej szczescia od nas. -Tego nie jestem taki pewien. -Feran ma tylko jedno w glowie - cudzolozyc cala noc. Zastanawiam sie, czy on kiedykolwiek spi! W Torei stracilam rodzine, zakon, znajomych, wszystko. Chce to oplakiwac, chce byc sama. Feran mowi, ze zaloty to jego sposob na zapomnienie o tym, co sie stalo z Torea. Laron odwrocil sie do kaplanki; fragment brody przykleil mu sie do kolana, wiec mial odsloniety podbrodek. -Chcialabys moze moja kajute... -Nawigatorze! -...kiedy z niej nie korzystam? Terikel przelknela i rozesmiala sie ze skrepowaniem. -Ach, rozumiem. Wlasciwie... Tak. Dziekuje. To bardzo szlachetna propozycja. Jestem wzruszona. Laron zauwazyl kepke wlosow na swoim kolanie, polizal nazywicowane plotno i przykleil na podbrodku brakujacy fragment zarostu. Terikel chciala ucalowac go w policzek, ale w tym momencie wampir wstal. -Porozmawiam z Feranem - powiedzial i odszedl. W kilka minut pozniej Terikel lezala w kajucie Larona, ktora miala wymiary dwoch trumien ustawionych jedna na drugiej. Nawigator kleczal przy pokrywie luku. -Kiedy Miral znajduje sie nad horyzontem, jest twoja - wyjasnil. - Kiedy indziej musze ja zajmowac ja. -Ty... ty mowiles szczerze! Jestem taka wdzieczna! Ach, Laronie, gdyby tylko... -Lepiej przyzwyczaj sie do spania, kiedy bede na chodzie - przerwal jej i zasunal pokrywe. Patrzyl na drewniana plyte i oblizywal sie, ale zauwazyl, ze obserwuje go Velander. Otworzyl usta, lecz zaraz je zamknal. Kaplanka zblizyla sie i pokazala reka na dziob. -Mozemy porozmawiac? - zapytala po damariansku. - Na osobnosci? Nie bylo to latwe na "Mrocznym Ksiezycu", ale malenki poklad dziobowy dawal najwieksze poczucie odosobnienia. Staneli obok siebie, trzymajac sie sztagow. -Zaproponowanie mi, bym zajela miejsce Terikel w jego koi, zajelo Feranowi cale piec minut - oznajmila Velander. -Rozumiem. Czy przyjelas jego, hm... -Nie, nie przyjelam! - warknela. - Dlaczego oddales Terikel swoja kajute? -Zal mi jej. To ci sie nie podoba? Nie tego spodziewala sie Velander. Zastanowila sie, co odpowiedziec. -Nie podoba mi sie to, co Terikel zrobila mnie, a nie to, co ty zrobiles dla niej. -Ciesze sie. Zastanawialem sie, czy zrozumiesz. -Podchodze do zycia bardzo logicznie. Ty tez. -Dziekuje. Velander zlizala z ust slony nalot, patrzac ponad oceanem, jakby zagladala w przyszlosc. -Mam wobec Terikel pewne plany - powiedziala. -Co chcesz zrobic? -Zastosowac wobec niej logike. -To bardzo uczciwe. -Uczciwe, owszem. Ale nieprzyjemne. Czy mam zastosowac logike wobec ciebie? Laron zerknal na nia z ukosa i sprawdzil brode. Zawsze uwazal Velander za osobe niebezpieczna i drapiezna, ktora bardzo sie stara byc mila. Bylo oczywiste, ze juz sie nie starala. -Prosze bardzo - odrzekl wbrew rozsadkowi. -Kiedy "Mroczny Ksiezyc" stal w Zantriasie, liczba morderstw w porcie trzykrotnie przekroczyla norme. -To fakt dosc ulotny. -Powiedzial mi o tym Hazlok; on w niezdrowy sposob interesuje sie morderstwami. Powiedzial mi tez, ze w kazdym porcie, do ktorego zawinal "Mroczny Ksiezyc" miedzy Gironalem i Zantriasem, doszlo do morderstwa. Wszystkie ofiary mialy rany na szyi. Niektore z tych ran byly dziko rozszarpane, inne skladaly sie tylko z dwoch nakluc nad tetnica. Jedna z toreanskich szkol walki okresla ten obszar jako punkt smierci, a kilku teoretykow medikarstwa i czarnoksiestwa napisalo, ze sila zyciowa, ktorej uzywamy przy rzucaniu zaklec, koncentruje sie w szyi. -Jacyz oni uczeni. -Dobrze je ukrywasz, ale zauwazylam, ze masz dwa dlugie, ostre kly. -To rodzinne. -Nigdy nie widzialam, abys cos jadl albo pil. -Nie znosze racji okretowych - rozesmial sie Laron. Nie podobal mu sie kierunek, w jakim zmierzala rozmowa, ale chcial sie dowiedziec, co kaplanka naprawde o nim wie. - Czego chcesz sie dowiedziec, czcigodna Velander? -Od dawna nic nie jadles. -Dla nas, zeglarzy, jedzenie jest jak seks. -Jak to? -Czesto trzeba sie bez niego obywac przez dluzszy czas. -Ale ty wcale nie jesz. -Tym wiecej bedzie dla was. -Wiesz, co mysle? -Chyba tak. -Po pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" dzien w dzien chodzi osiem osob mogacych byc kolacja i wszystkie sa w twoim zasiegu. -No to co? Kazdy z obecnych moglby pozywic sie kims z zalogi. -Ale wszyscy z obecnych moga takze spozywac inna zywnosc. Ty nie. Czy grozi nam niebezpieczenstwo? Laron myslal goraczkowo. -Z mojej strony? Nie. Z twojej, czcigodna Velander? No coz, ciesze sie, ze jestem chudy. -Juz predzej zaczelabym od Terikel. Wracajac do ciebie, Laronie, zauwazylam, ze zanim skonczyl sie czosnek, unikales tych, ktorzy go jedli. -Chyba wszyscy tak robia... -W worku podroznym, ktory otrzymalam przy wyswieceniu, znajdowala sie glowka czosnku. Zechciej pamietac, ze powiesilam ja sobie na rzemyku u szyi. (C)6) Laron patrzyl na morze, pieszczac jezykiem czubki klow. Glod doprowadzal go do granic szalenstwa. Wyssalby nawet ptaka, ale statek znajdowal sie na srodku oceanu i nie byla to pora migracji ptakow do Torei.-Czy wiesz, nawigatorze, kim naprawde jestem? - zapytala go Velander pewnego popoludnia, znow po damariansku. -Masz niezwykla przeszlosc i wiele podrozowalas - odparl Laron. - Znalazlas sie tez w samym srodku kilku pomniejszych wojen. -Jestem corka hrabiego Salvarasa, ktory przed dziesieciu laty dowodzil pierwszym atakiem przeciwko Warsowanowi. -Ach, tak. Po tej bitwie Warsovran najechal reszte Torei. Velander obruszyla sie. Byla przyzwyczajona do tego, ze ludzie okazywali nieco wiecej szacunku pamieci jej ojca. -Ja wole myslec, ze ojciec obudzil spiacy narod, ktory znajdowal sie w wielkim niebezpieczenstwie. -Oraz dal Warsovranowi pretekst do ataku. -Doprawdy? A gdzie ty byles dziesiec lat temu? -Gryzlem ludzi, ktorzy mnie do siebie zrazili, i wygladalem na czternascie lat. - Zapadlo krotkie milczenie. Velander miala taktyke deprymowania ludzi wymagajacych szacunku wobec siebie, ale Laron wymagal czegos, co calkowicie lezalo poza sfera jej doswiadczenia. - A ty gdzie bylas? - zapytal. -Sluzylam jako poslaniec w armii ojca. Mialam dziesiec lat i nikt na takie dziecko nie zwracal uwagi. Wygladalam jak chlopiec i zachowywalam sie jak chlopiec. Przenosilam wiadomosci i szpiegowalam. Udawalam osieroconego syna chlopow, szlachty, rzemieslnikow lub kupcow. Juz wtedy umialam jezdzic konno i poslugiwac sie sztyletem. Zabilam kilka osob. -Mam nadzieje, ze to byli okropni ludzie. -Co? - Velander zaczela podejrzewac, ze Laron z niej kpi, ale nie potrafila znalezc w jego slowach wyraznej obrazy czy afrontu. -Niewazne, mow dalej. -Chodzi mi o to, nawigatorze, ze nie jestem jakas glupiutka, nisko urodzona dziewka, ktora wiekszosc zycia spedzila na czytaniu ksiag. Moj ojciec zginal w bitwie, a potem oddzialy Warsovrana najechaly nasza prowincje. Kiedy przybyly do naszej posiadlosci, bylam gotowa. W przebraniu chlopca stajennego ucieklam w mrok. Zolnierze oddzialow majacych siac przerazenie to glupcy. Przychodza w nocy, myslac, ze ludzie sa wtedy najbardziej bezbronni. Noc jest przyjaciolka ofiary. Jest jej plaszczem, nozem, trucizna. Laron oparl podbrodek na zlozonych dloniach. -Tak, zauwazylem w Zantriasie, ze potrafisz szybko myslec. Czatujac na jakikolwiek slad afrontu w kazdym jego slowie, Velander nagle uznala, ze Laron rzeczywiscie posunal sie za daleko. -Smiesz mowic, ze w obliczu zagrozenia opuszczam przyjaciol i tych, ktorych kocham? Nagle skupili na sobie spojrzenia wszystkich na pokladzie. Na tak malym statku nie trzeba bylo bardzo podnosic glosu, by zwrocic na siebie uwage. -Nie - odparl powoli Laron - ale najwyrazniej jest to dla ciebie drazliwy temat. -Pokaze ci, jak reaguje na zagrozenie! - Velander wyciagnela noz i zamierzyla sie na twarz Larona. Chciala jedynie dac mu nauczke, po ktorej zostanie mu paskudna blizna. Wszyscy widzieli tylko rozmyty ruch ramion, ale w tym czasie Laron chwycil Velander za reke, wykrecil do tylu i tak mocno zgial nadgarstek, ze z bolu musiala upuscic noz. Wampir ja odepchnal, po czym wbil noz w drewniany reling az po rekojesc. -Nawet nie mysl, zeby mnie jeszcze kiedykolwiek zaatakowac, czcigodna Velander - rzekl, chociaz popatrywal jednoczesnie na reszte zalogi. - Moja cierpliwosc ma granice. Aha, i nie pokladaj zbytniej wiary w czosnku. Jest dla mnie nieprzyjemny, podobnie jak bylby nieprzyjemny dla ciebie swiezy, parujacy balas, lecz nie powstrzyma mnie na pewno. Poszedl na sam dziob, odwracajac sie plecami do kaplanki. Velander sprobowala wyciagnac noz z relingu, ale jej sie nie udalo. Potem sprobowal Feran i wszyscy inni. W koncu ciesla przyniosl lom i po wielu wysilkach odzyskal noz. -Widzicie ten rozbryzg?! - zawolal Laron, pokazujac reka przed siebie i nieco w lewo. Zebrani wokol wyciagnietego noza i uszkodzonego relingu spojrzeli na niego. -To jest ocean - stwierdzil Feran. - Pelno tu fal i rozbryzgow. -Kapitanie, z calym szacunkiem prosze o zmiane kursu o dziesiec stopni w lewo! - odkrzyknal Laron. - To arcereon. Spojrzcie na te dluga szyje! Feran przecisnal sie po zagraconym pokladzie do wampira. W oddali widac bylo cos z dluga wezowa szyja i trojkatna glowa. -Nigdy nie widzialem, zeby arcereon tak sie zachowywal - powiedzial kapitan. - Rzadko zostaja tak dlugo na powierzchni. -Pewnie oparzyl go ostatni krag ognia. Za jednym zamachem moglby rozwiazac nasze problemy z aprowizacja. -Chcesz zapolowac na cos takiego? -Tak. -Ale on jest dwa razy dluzszy od "Mrocznego Ksiezyca", a my nawet nie mamy na pokladzie odpowiednich harpunow. -Mamy harpuny na rekiny i kusze. On jest ranny; miota sie tam kilka ton swiezego miesa. Co ty na to? -Nie! Jest ogromny! -Do Helionu mamy siedem tygodni drogi. -I siedem minut do znalezienia smierci, moze mniej. -Ale ja mam szczegolne moce. Laron nie rozwijal tematu. Feran myslal przez chwile, a potem odwrocil sie w kierunku rufy. -Bosmanie, dziesiec stopni w lewo! Arcereon mial rozmiary srednio wyrosnietego wieloryba. Przypominal zolwia pozbawionego skorupy. Nie zwracal uwagi na zblizajacy sie "Mroczny Ksiezyc", bezustannie wyrzucal glowe wysoko w powietrze i walil nia znowu w powierzchnie wody. Ciesla nabil haki na piec wloczni i przywiazal do nich liny, ale wielkosc i sila zwierzecia robila coraz wieksze wrazenie, w miare jak sie do niego zblizali. -To moze nie byc dobry pomysl - ostrzegl Feran, szykujac sie do rzutu harpunem. -Siedem tygodni do Helionu, kapitanie - przypomnial mu Laron. Feran zamachnal sie, ale harpun nawet nie dolecial do arcereona. Velander i Terikel zaczely wciagac przywiazana do niego line. Jako nastepny sprobowal trafic bosman - tez chybil. -Nie waz sie podchodzic blizej, nawigatorze - rzekl Feran. - Arcereony potrafia tryskac zaczarowanym ogniem... -Plonacym olejem z worka umieszczonego tuz za glowa - przerwal mu Laron i po chwili dodal: - Prawdopodobnie. -Niewazne! Ten olej jest lepki i sie pali. Dlatego arcereony nazywa sie morskimi smokami. Laron podniosl trzeci harpun i cisnal nim, a byl kilkakroc silniejszy od kapitana. Grot wbil sie w podstawe szyi arcereona, ktory ryknal z bolu. Laron podniosl kolejny harpun. -Teraz nas zobaczyl! Moze zaatakowac. Przestan! - krzyknal Feran. -Za pozno, kapitanie. Drugi harpun utkwil w gardle stwora. -Skreca na nas! - zawolal bosman. Wszyscy rzucili sie do szalupy albo do lukow, uciekajac przed nacierajacym arcereonem; Laron przeskoczyl przez reling, unikajac kaskady ognia i dymu, jaka spadla na pusty poklad. "Mroczny Ksiezyc" zadrzal pod ciosami ogromnych pletw wymierzonymi w takielunek i nadbudowke, a na szalupe runal grotmaszt. Dokonujac pierwszego aktu wspolpracy od czasu wejscia na poklad szkunera, Velander i Terikel wrzasnely jednym glosem. Arcereony uzywaly zwykle plonacego oleju tylko do zestrzeliwania duzych latajacych gadow i ptakow, przedkladajac ucieczke nad walke z napastnikami. Ten osobnik jednak zachowywal sie jak oszalaly. Wdrapal sie na poklad w poprzek statku, tryskajac ogniem i dziko mlocac szponiastymi pletwami. Po paru chwilach odkryl jednak kolejna katusze: "Mroczny Ksiezyc" plonal. Chociaz bronia arcereona byl ogien, zwierze nigdy nie stykalo sie z plomieniem i nie bylo bardziej ognioodporne niz polykacze ognia spotykani na wszystkich targowiskach we wszystkich miastach na wszystkich kontynentach. Arcereon usilowal goraczkowo wrocic do wody, lecz zaplatal sie w olinowanie. Statek sie przewrocil, gaszac w ten sposob pozar, ale kiedy wyprostowal sie z powrotem, zwierz znowu go zaatakowal. Tym razem, kiedy rzucal sie na poklad, mial na grzbiecie Larona, ktory trzymal sie harpunow i walil gada siekiera w szyje. Przy trzecim ciosie przecial rdzen kregowy. Arcereon zwiotczal. Kolejne dwa uderzenia odslonily tetnice. Laron zamknal oczy, zaczerpnal tchu, ugryzl i zaczal pic. Kiedy pierwsi czlonkowie zalogi wychyneli na poklad, by sprawdzic, dlaczego "Mroczny Ksiezyc" wciaz jest zasadniczo nietkniety i dlaczego wszyscy jeszcze zyja, Laron przerabywal szyje stwora. Byl skapany we krwi i nie bylo wiadomo, czy to nie jego krew. -Odetnijcie zwierza od takielunku i zepchnijcie do wody - rozkazal. Nikt sie nie ociagal. Mimo ze oba maszty zostaly strzaskane, dno szalupy wgniecione do srodka, a wszyscy byli pokaleczeni, posiniaczeni i poparzeni, sytuacja zalogi znacznie sie poprawila. Mieli do wykorzystania kilka ton miesa, ktore unosilo sie obok statku, przywiazane do relingu dwiema linami od harpunow. -Moj zuchwaly, smialy i straszliwie glupi plan sie powiodl, kapitanie - oznajmil Laron, pokazujac siekiera na trupa. -A jaki to byl plan? - zapytal Feran. -No tak. Byles pod szalupa. Nie widziales. -Czego? -No, mojego planu... kapitanie. Feran zaniemowil na chwile. -Nawigatorze, sprowokowales arcereona do ataku - rzekl wreszcie. -Tak. -Zaplatal sie w olinowanie. -Tak. -Zalal statek ogniem. -Tak. -A potem go przewrocil. -Tak. -I przez przypadek tak czysty, jak gnany wiatrem snieg, udalo ci sie w tym calym zamieszaniu zblizyc do szyi zwierzecia. -Tak. Feran wzniosl rece ku niebu, a potem zakryl nimi przemoczona glowe. -Ty glupcze, nie miales zadnego planu, co?! - ryknal na caly glos. -Eee... nie, kapitanie. -Kiedy nastepnym razem bedziesz mial jakis zuchwaly, smialy i straszliwie glupi plan, wezme ostra wlocznie i wsadze ci ja w... Woda przy burcie "Mrocznego Ksiezyca" zakotlowala sie, z glebiny wystrzelily gigantyczne szczeki i zamknely sie na bezglowym ciele arcereona. Ludziom mignela pletwa wielkosci szkunera, potem olbrzymi leb, ktory zaraz zniknal w wodzie wraz z martwym gadem. Naprezone liny harpunow wydarly reling z lewej burty, a kiedy potwor zanurkowal, jego zabkowany grzbiet wydawal sie ciagnac w nieskonczonosc. Przez chwile wysoko w powietrzu chwial sie dlugi, gruby ogon, a potem "Mroczny Ksiezyc" znow byl sam na powierzchni Oceanu Lagodnego. -Prosze bardzo - powiedzial cicho Laron do wodnych wirow znaczacych slad olbrzymiego drapiezcy. (C)6) Szyja i glowa arcereona mialy siedem metrow dlugosci oraz tyle miesa, ze starczylo na kilka tygodni jedzenia do syta. Takielunek i poklad byly w oplakanym stanie. Oba maszty zostaly zlamane, a relingi strzaskane. Trzeba tez bylo odciac dlugie odcinki nadpalonych lin, ale pod pokladem znalazl sie zapasowy komplet zagli. Feran rozkazal zgromadzic cale zniszczone drewno do pieczenia lub wedzenia miesa, a potem udalo sie naprawic grotmaszt na tyle, ze mozna bylo postawic niewielki grot. Wkrotce szkuner znow ruszyl w droge, lecz zaloga myslala glownie o obiedzie. Ciesla i Velander wycieli troche miesa z szyi, a kuk usilowal rozpalic ogien. -To, czego nie da sie upiec albo uwedzic, mozna pociac w paski i wysuszyc na sloncu - rzekl bosman, przywiazujac z Feranem glowe arcereona do pokladu. -Nie wyrzucac zadnych resztek za burte - mruknal kapitan. - Niczego! To cos bylo wielkosci dalekomorskiego statku handlowego i wyraznie gustowalo w arcereoninie. Laron odpoczywal wyciagniety w sloncu, co pewien czas dotykajac podbrodka pozbawionego zmytej i zaginionej brody. Uklekla przy nim Terikel. -Bez wzgledu na to, co mowi Feran, dokonales niewyobrazalnie odwaznego czynu - powiedziala z usmiechem. -Spowodowalem zniszczenie "Mrocznego Ksiezyca". -Szkuner jest niejadalny, a dzieki tobie jedzenia wystarczy nam do Helionu. - Polozyla mu reke na karku. - Nawigatorze, jestes zimny jak trup! - zawolala. Objela go i przytulila do oszalamiajaco miekkiego biustu. Laron ja odepchnal. -Musze odpoczac - mruknal. - Bede w mojej kajucie. Uniosl sie na kleczki i pospiesznie odpelzl do swego luku. -A nie chcesz swojej czesci miesa? - zapytala. Wampir juz wpasowal sie tylem do swojej kajuty. -Choroba Mirala, czcigodna Terikel - wyjasnil. - Najlepiej nie dotykac ludzi. Dziekuje ci jednak za troske. Zasunal za soba pokrywe. -I to jest twoj medikar? - zapytala Terikel, zwracajac sie do Ferana. Lezac miedzy kocami przesiaknietymi pizmowym zapachem Terikel, Laron walczyl z czyms, co, gdyby zyl, byloby mdlosciami. Nadmiar surowego, kwasnego eteru pochodzacego od arcereona niemal go obezwladnil. Wypuscil gwaltownie powietrze z pluc. Przeladowany krwia i eterem gada, jego oddech osmalil deski sufitu. Bez wzgledu na czekajace go w przyszlosci problemy, przez trzy lub cztery tygodnie nie musi sie martwic o pozywienie. Potem jeszcze wytrzyma dwa tygodnie, a potem... Jesli wtedy nie znajda sie jeszcze na Helionie, wszystko bedzie zalezalo od tego, komu z obecnych na pokladzie uda sie rozzloscic go najbardziej. (C)G) Po tygodniu biezacych napraw oba maszty staly mniej wiecej pionowo i mogly niesc pelne zagle. Mieso arcereona trzymalo sie dobrze, choc wiekszosci zalogi wkrotce znudzil sie jego oleisty posmak. Dla Terikel mialo to i wady, i zalety, poniewaz miala czym wymiotowac, kiedy dopadala ja choroba morska, czyli ciagle. Dopoki Feran nie zauwazyl duzego rekina plynacego w slad za "Mrocznym Ksiezycem", nie pozwalal wyrzucac za burte zadnych resztek.Pewnego dnia, kiedy Laron siedzial na pokladzie dziobowym, Terikel znow go zagadnela. Wampir szkicowal weglem na odwrocie pergaminowej mapy podobizne rozlupanej na pol glowy arcereona. -Ladny rysunek - ocenila kaplanka, siadajac obok. -Dziekuje. Na te stwory nikt nie poluje, a ich ciala rzadko sa wyrzucane na brzeg. Uczeni w Scalticarze od dawna sie zastanawiaja, w jaki sposob arcereon produkuje ogien. Spojrz tutaj. Mial za glowa worek z olejem, a tutaj pecherz otoczony miesniami. Wydmuchiwal olej przez ten maly otwor z tylu paszczy, po czym zapalal go rozzarzonym do bialosci zakleciem zawieszonym miedzy zebami. -Zwierze potrafiace rzucac zaklecia ogniowe? Wiekszosc glownych religii moglaby to uznac za herezje. -A jednak najwyrazniej to prawda. Wszystkie jedenascie znanych nam zwierzat ognistych jest dosc inteligentnych. Niektore potrafia nawet nasladowac ludzkie slowa. Szesc z nich to skorzastoloty, cztery to weze, a ostatnie to wlasnie arcereon. Ja pierwszy przeprowadzilem jego sekcje i go opisalem. Moze znajde sie w ksiegach o historii nauki. -Mysle, ze miejsce w ksiegach historycznych juz masz zagwarantowane - rzekla Terikel. -Jak to? -Jako jedyny osobnik swego gatunku. Laron rzucil jej spojrzenie z ukosa. -Rozmawialas z Velander. -O tak. Bardzo ja rozbawilo, ze probowalam objac cos, co opisala jako zimnego, martwego drapieznika. -Owszem, jestem zimny, martwy i drapiezny. -Byc moze, ale w twoich sercach jest wiecej ciepla niz ma go Velander. Gdybym kiedykolwiek mogla przyjsc ci z pomoca, Laronie, po prostu mnie zawolaj. -Dzieki. A gdyby kiedykolwiek Mirala nie bylo na niebie, a ty bys potrzebowala mezczyzny godnego zaufania, chcialbym ci polecic mojego przyjaciela, wojownika i uczonego, Rovala Gravaliosa. -Przypuszczam, ze jest straszliwie honorowy - powiedziala Terikel sceptycznie. -Jest honorowy, ale nie nudny. -To brzmi jak oksymoron. -Eee... on chyba nie jest jednym z nich. Ale zyje. -Honorowy, cieplokrwisty i sympatyczny? Nie, to niemozliwe. Zbyt piekne, zeby bylo prawdziwe. -Masz racje, pewnie zginal jak wszyscy, kiedy... Laron zamilkl, ale wiedzial, ze jest juz za pozno. Terikel scisnela go za ramie. -Nic sie nie stalo, braciszku - westchnela. - I dzieki za pocieche. o(C) W siedem tygodni po walce z arcereonem na horyzoncie pojawily sie poszarpane blizniacze szczyty wyspy Helion. Kiedy przez dalekopatrz Larona mozna bylo zobaczyc na stokach niespalone sosny, zaloga wydala slabe, lecz szczere okrzyki radosci. Ten kawalek ladu o dlugosci dwoch kilometrow lezal w odleglosci zaledwie tygodnia zeglugi od brzegow Acremy. Byla to placowka morskiego krolestwa vidarianskiego, ktore zostalo podbite przez Warsovrana zaledwie przed rokiem. Nic dziwnego, ze stala sie wrogiem bylego toreanskiego cesarza oraz schronieniem dla resztek vidarianskiej floty wojennej i handlowej. -Nizej na stokach tez widze drzewa! - zawolal Laron z topu grotmasztu. - Widze tez... To dziwne. -Tego slowa bardzo nie lubie - mruknal Norrieav do Ferana. -Statki! Setki statkow! - krzyknal Laron. Wszyscy rzucili sie do relingu, aby cos zobaczyc. Nawet Terikel podniosla wzrok znad rufy, gdzie wymiotowala. -Flota Warsowana! - rozpoznal Feran. - Musial wiedziec o kregach ognia. Wyslal tu, w bezpieczne miejsce wszystko, co unosilo sie na wodzie. Cala zaloga zgromadzila sie na narade na srodku pokladu. Zebrali dosc deszczowki, by przetrwac tydzien, ale mieso juz sie prawie skonczylo. Wybrzeze Acremy znajdowalo sie daleko, a od czasu ataku acrereona wode z zezy "Mrocznego Ksiezyca" trzeba bylo wylewac kilka razy dziennie. -Uwazam, ze powinnismy sie poddac, kapitanie - powiedzial bosman. - Alternatywa i tak jest smierc. -Dlaczego mamy sie poddawac? - zapytal Feran. - Nikt nie wie, ze "Mroczny Ksiezyc" jest vidarianskim statkiem szpiegowskim. -I scalticarianskim statkiem szpiegowskim - dodal Hazlok. -I metrologanskim statkiem szpiegowskim - dodala Velander. -I sargolskim statkiem szpiegowskim - dodal Laron. -Na pokladzie sa dwie kaplanki metrologan - zauwazyla Terikel. - Warsovran nie darzy metrologan zyczliwoscia. -Jesli ubierzemy was w portki i tuniki z plotna zaglowego, to kto sie domysli? - zapytal bosman. -Ale co mialybysmy robic na pokladzie waszego statku, na morzu, poza zasiegiem kregow ognia? - zapytala Terikel. -Powiemy, ze jestescie dziwkami, uslugami oplacajacymi podroz do... -Na pokladzie tego statku jest tylko jedna dziwka! - wtracila Velander. -Dobry pomysl! - krzyknal Laron. - Zacznijcie sie przebierac. -Jestem kaplanka! To niegodne! - protestowala Velander. -To mozesz poplynac do Acremy wplaw. Zdecyduj sie szybko. My plyniemy na Helion. -A moze ubierzcie sie po prostu jak zeglarze? - zaproponowal Laron. - Jesli wetrzecie w siebie troche zjelczalego oleju arcereona, nikt nie podejdzie na tyle blisko, by zauwazyc, ze pod tunikami z plotna zaglowego macie biust. (C)G) Na "Piorunie", okrecie flagowym floty Warsovrana, nic nie moglo budzic mniejszego zainteresowania niz jeden maly i uszkodzony szkuner nadplywajacy ze wschodu. Wlasnie przybyl statek handlowy z cesarskimi rozkazami, a jego marynarze przywiezli wiesci o gigantycznej scianie ognia i pary wodnej siegajacej ku niebu i rozciagajacej sie od horyzontu po horyzont. Zawisla nad nimi, a potem runela w sklebionych wirach mgly niesionej wiatrem. Warsovran znajdowal sie w poblizu na pokladzie statku handlowego i zawrocil, by zbadac sytuacje.W niewielkim, lecz luksusowym salonie "Pioruna" zebrala sie rada floty, by wysluchac przywiezionych wiadomosci i rozkazow. -Tymczasem mamy pierwotne rozkazy cesarza spisane w tym zapieczetowanym, oddzielnym zwoju - rzekl admiral Forteron. Jego rada skladajaca sie z admiralow i szlachetnie urodzonych czekala nerwowo i ze zdumieniem, az admiral zlamie pieczec. Znajdowal sie w delikatnej sytuacji. Mimo ze sam mial ksiazecy tytul, bynajmniej nie byl tu najwyzszy ranga. Wielu bardzo to irytowalo. Przeczytal zwoj, kolejno unoszac brwi, marszczac je i robiac zaskoczona mine. -Inwazja Helionu zostala odwolana - oznajmil. - Mamy natychmiast zlikwidowac blokade, poplynac ku brzegom Acremy, zaatakowac, zdobyc i utrzymac Diomede. Wiadomosc ta wywolala niejaka konsternacje. Diomeda byla waznym portem. Byla tez na tyle duza, stara i centralnie polozona, by jezyk handlu, diomedanski, rozprzestrzenil sie wokol calego Oceanu Lagodnego. -Za chwile wysle oficjalne rozkazy - zakonczyl Forteron - ale jest cos jeszcze. To, co zaraz wam powiem, jest przeznaczone wylacznie dla was. W liscie przewodnim cesarz wyrazil obawe, ze w Torei wydarzyla sie jakas straszliwa katastrofa. Jesli rzeczywiscie tak sie stalo, Diomeda moze stac sie naszym nowym domem oraz stolica. -Co?! - Ksiaze Parthol sie rozesmial. - Nie moze zniknac caly kontynent. -Obys mial racje. Niemniej jednak powiedz swoim ludziom, ze nie wolno im grabic i niszczyc Diomedy ani w zaden sposob zaklocac spokoju jej mieszkancom -oczywiscie poza zdobyciem miasta. Nade wszystko nalezy utrzymac handel z innymi krolestwami Acremy. Podczas gdy pozostali sami czytali dokumenty, Forteron wyszedl na poklad i wydal rozkaz zniesienia blokady. Wszystkie statki mialy podniesc kotwice, uformowac konwoj i poplynac na zachod. Zaczely furkotac flagi kodu, a nad woda rozniosly sie glosy trabek sygnalowych. Galera poscigowa, ktora plynela w kierunku "Mrocznego Ksiezyca", pospiesznie zmienila kurs i wrocila do floty. On o tym wiedzial, pomyslal Forteron z niepokojem. Warsovran wiedzial, co sie stanie w Torei. Cala potega wojskowa, ktora dalo sie wyprawic na morze, zostala wyslana na Helion, a wszystko inne - lacznie z cesarzowa - zostalo spisane na straty. Czy Warsovranowi mozna ufac? Na swoj sposob dzialal zupelnie logicznie. Jego wrogowie zostali zniszczeni bez ostrzezenia i bez mozliwosci ucieczki. Podobnie jak wszyscy inni, z wyjatkiem najlepszych zolnierzy oraz statkow, ktore stanowily teraz ich jedyne schronienie. Nie bylo tajemnica, ze Warsovran kocha tylko wladze, syna, armie i flote. Jesli Torea rzeczywiscie zostala zniszczona, nie ocalil wladzy, zostal zdegradowany z pozycji jednego z najpotezniejszych monarchow do poziomu uchodzcy. Bardzo niebezpiecznego uchodzcy, dysponujacego najwieksza flota wojenna, jaka widzial ten swiat, ale jedynie uchodzcy. Nie, Warsovran nie zniszczylby wlasnego imperium. Podczas oblezenia Larmentelu jakiegos miejscowego czarnoksieznika albo inzyniera ogarnela pewnie rozpacz, wiec rozpetal burze piekielnego ognia. Oczywiscie! - pomyslal Forteron. Zgineli od wlasnej broni, ale wszelkie zaslugi przypisal sobie cesarz. Tak postapilby kazdy rozsadny taktyk. Z luku wylonil sie ksiaze Parthol, dowodca piechoty morskiej, i ruszyl w kierunku Forterona. -Ludzie beda bardzo zaniepokojeni - odezwal sie z powatpiewaniem. - Mamy walczyc na drugim koncu swiata bez zadnych szans na wsparcie. I o co? -Torea definitywnie przestala istniec - odpowiedzial Forteron. -Co? -Nie ma jej. Zostal zniszczona. Unicestwiona. -Skad masz taka pewnosc? Wiadomosc dotyczyla jedynie tego, ze cesarz zawraca, by zbadac sytuacje. -Nic nie wiem, ale sie domyslam. Cesarz chcial stoczyc ostateczna bitwe tutaj, z dala od Torei. Glupcy z poludniowych krolestw musieli stracic kontrole nad jakas bronia, zanim zdazyli jej uzyc. -Nasze rodziny, zony, kochanki, przyjaciele, posiadlosci... -Juz nie istnieja. Pozostaje tylko nadzieja na nowe zycie w Acremie. Z kazdym mijajacym dniem kurcza sie nasze zapasy, a statki wymagaja staranniejszej opieki. Podobnie nasi ludzie, skoro juz o tym mowimy. Musimy jak najszybciej wyruszyc do Diomedy i zdobyc tam tereny, na ktorych znow urosnie nasza sila. -A co z cesarzem? Powinien nam przewodzic. -W tej sytuacji predkosc jest wazniejsza od przywodcy. Po tych slowach ksiaze Parthol zawolal o swoja lodz z dwudziestoma wioslarzami. Forteron pozwolil sobie na usmieszek. Okrety pelne wojownikow sa o wiele skuteczniejsze od okretow pelnych wojownikow i ich zon oraz dzieci. Admiral Forteron nie mial zony, byl jedynakiem i jego rodzice nie zyli. Flota stanowila jego ziemie ojczysta i rodzine. Prawie wszyscy inni okazaliby nieco mniej wyrozumialosci, gdyby sadzili, ze cesarz poswiecil ich bliskich dla podniesienia sily bojowej floty. Forteron spojrzal ku zachodowi - w tym kierunku flota wlasnie powoli skrecala. Kiedy Warsovran w koncu dotrze do Diomedy, beda musieli odbyc dluga rozmowe na osobnosci. (C)G) Na pokladzie galery "Kygar" cesarski syn zostal poinformowany O rozkazach przekazywanych przez flagi sygnalowe. Flota ruszala do Diomedy, by ja zaatakowac. Wszyscy piechociarze mieli trenowac i przygotowac sie do bitwy majacej nastapic za okolo dziesiec dni, zaleznie od wiatrow. Wieze obleznicze nalezalo wyregulowac i wyprobowac, eterale mieli cwiczyc rzucanie zaklec, a rada floty miala sie spotykac na codziennych naradach w celu ustalenia taktyki. Mlodzieniec wysluchal tego wszystkiego, po czym podziekowal kapitanowi i wrocil do swojej kajuty.-Cos z tym chlopcem jest nie tak - powiedzial Mandalock do pierwszego oficera, z ktorym obserwowal stawianie masztu. -Zgadzam sie. Jest o wiele spokojniejszy, niz go zapamietalem. Moze cierpi na chorobe morska? Chociaz cesarz zawsze mowil, ze jego syn jest dobrym zeglarzem. -Wiesz, jacy sa wladcy, jesli chodzi o ich dzieci. Sprzeciwianie sie im to tez nie jest dobry pomysl. -Chyba nie sadzisz, ze zakochal sie w tej dziwce, ktora wzial ze soba? -Wyglada na dwa razy starsza od niego. -Moze chodzi o jej wiedze. W najlepszej kajucie sobowtor ksiecia Darrica zdawal sprawe cesarzowej z wszystkiego, co uslyszal. -W Torei stalo sie cos bardzo dziwnego i przerwalismy blokade Helionu. Mamy rozkaz zaatakowac i zdobyc Diomede na wybrzezu Acremy. -Diomede? To duze i zamozne miasto, ktorego palac krolewski nigdy nie zostal zdobyty? -Tak wlasnie. -Nic dziwnego, ze zgromadzil cala flote. Po co jednak atakowac inny kontynent, skoro pol Torei jeszcze nie zostalo zdobyte? -Tego mi nie powiedziano, cesarzowo. -Matko! Zawsze mow mi matko! Pamietaj swoja role. A teraz wracaj na poklad. Mow niewiele, ale wszystkiego sluchaj. Cesarzowa wyjrzala przez okno i spostrzegla, ze "Kygar" ustawia sie na skrzydle dalekomorskich statkow handlowych. Wreszcie wslizgiwala sie pod powierzchnie klamstw i oszustw zwiazanych z intrygami Warsovrana. Wydrze mu wladze, ktora utracila, kiedy rozszerzal granice imperium, i zanim on przybedzie na miejsce, ona bedzie juz rzadzila Diomeda. Kiedy "Mroczny Ksiezyc" zblizal sie do zewnetrznych okretow olbrzymiej floty, Terikel i Velander staly wsrod zeglarzy juz przebrane, z wlosami zaplecionymi w warkocze i posmarowanymi olejem arcereona. Na kazdym okrecie podnoszono flagi sygnalowe, dzwieczaly sygnalowki, a zalogi rozwijaly zagle i wioslowaly. Gdy szkuner wchodzil do portu, flota Warsovrana znajdowala sie juz w drodze na zachod. "Mroczny Ksiezyc" wplynal do zatoki i wkrotce zacumowal wsrod galer i uzbrojonych statkow handlowych wygnanej floty vidarianskiej. Helion byl niemal wyspa podwojna, ktorej dwa wulkaniczne szczyty laczyl waski przesmyk z piasku i glazow. Port zbudowano w przewezeniu ladu, a do stoku wiekszego z wulkanow przywarlo miasteczko Ubocze. Erozja uczynila z mniejszego wulkanu cos w rodzaju lagodnego kurhanu i na nim znajdowala sie wiekszosc gospodarstw rolnych wyspy. -Jest tu chyba z dziewiecdziesiat statkow - zauwazyl Feran, kiedy zblizali sie do kei - a co najmniej siedemdziesiat z nich to vidarianskie statki handlowe i okrety. -Helion to placowka Vidarii - przypomnial mu Laron. -To prawda, ale ta wychodzaca w morze flota mogla nalezec jedynie do Warsowana - rzekl bosman. - Pod wzgledem liczebnosci dziesieciokrotnie przewyzszala flote Helionu, a na pokladach miala zapewne wiecej piechociarzy, niz wynosi cala jego ludnosc. Wyspa powinna zostac zdobyta w pol godziny, a jednak bandery wciagniete na maszty i wieze portu sa vidarianskie, a pilot powiedzial, ze Helion przelamal blokade. Zacumowali przy kei z wulkanicznego czarnokamienia, gdzie powital ich miejscowy gubernator, Banzalo. Wyjasnil, ze wyspa przezyla pieciodniowa blokade siedmiuset galer bojowych i dalekomorskich statkow handlowych, a potem ze wschodu przyplynal jeden statek handlowy. Na grocie mial herb Warsovrana i podplynal prosto do okretu flagowego tej ogromnej floty. Ledwie stanal z nim burta w burte, zatrzepotaly flagi sygnalowe i odezwaly sie trabki, wysylajac zaszyfrowane rozkazy. -Jak widzieliscie, statki postawily zagle, ustawily sie w konwoj i odplynely -zakonczyl gubernator. -Sadze, ze mozemy to wyjasnic - oznajmil Feran. Tymczasem Terikel i Velander z powrotem przebraly sie w swoje blekitne szaty. Szybko pozwolono kaplankom zejsc na brzeg, a rzadca gubernatora wskazal im sanktuarium metrologan lezace w poludniowej czesci wyspy. Metrologanie zarzadzali winnicami i byli najwiekszym posiadaczem ziemskim Helionu. -Moze jednak wolalyby panie odswiezyc sie nieco przed wizyta w sanktuarium -zaproponowal rzadca. - Gubernator Banzalo z przyjemnoscia udzieli wam gosciny, a jego dwor znajduje sie niedaleko. Terikel przyjela zaproszenie, ktore dawalo jej szanse odzyskania nieco godnosci przed spotkaniem z reszta ocalalych metrologan. -Tutejsza misja rzadzi aspirantka Serionese - wyjasnila Terikel, kiedy wyruszaly do posiadlosci Banzala. - Jest kaplanka O osiem lat dluzej ode mnie, ale jej tytul czcigodnej zostal zawieszony. -Pewnie zasluzyla sobie na to jakims powaznym przewinieniem - odparla Velander. -Niezupelnie. Kiedy bylam nowicjuszka, przebywala w swiatyni w Zantriasie, ale w walce o wladze i wplywy lubila wbijac innym noz w plecy. Pewnego dnia ugodzila niewlasciwe plecy, wiec jej tytul zostal zawieszony i wyslano ja na Helion do poslugi ladacznicom z portu Ubocze. Ma tez nawracac na metrologanska sciezke wiedzy i milosci acremanskich zeglarzy i kupcow. -Bez tytulu nie moze pelnic funkcji kaplanki - zauwazyla Velander. - Aby wyswiecic diakonise na kaplanke, potrzebne sa trzy kaplanki. -Prezbiterka moze przywrocic jej tytul, a ja jestem prezbiterka. Zrobie to zaraz po spotkaniu z nia. Wiesci przywiezione przez "Mroczny Ksiezyc" wywolaly sensacje, a nastepnie zaloba ogarnela cala wyspe. Oprocz kilku acremanskich zeglarzy i kupcow wszyscy mieszkancy stracili krewnych, bliskich czy przyjaciol. Uroczystosci dziekczynne za wybawienie od floty Warsovrana, ktore rozpoczely sie w jedenastu sanktuariach i kaplicach wyspy, szybko przeksztalcily sie w uroczystosci zalobne po unicestwionym kontynencie. Banzalo byl jednak dziwnie nieporuszony. Feran i Laron tez zostali zaproszeni do jego dworu, by zdac szczegolowe sprawozdanie, i zaledwie w dwie godziny po zejsciu na brzeg saczyli miejscowe wino na kamiennym balkonie pod niebieskim, lecz dziwnie przydymionym niebem. Laron byl bardzo niespokojny, a rece drzaly mu tak bardzo, ze na powierzchni jego wina utworzyly sie stojace fale. -A zatem, Laronie, jako pierwszy zywy czlowiek postawiles stope na kontynencie? - zapytal Banzalo. -Mozna tak powiedziec - odparl wampir i udal, ze upija lyk wina. -Jak to wygladalo? Co ocalalo? Laron podal gubernatorowi bezksztaltny rozbryzg srebra. -To wszystko, co zostalo z jakiegos kupca na kamiennym nabrzezu w Zantriasie - wyjasnil. - Oczywiscie oprocz miedzianej sprzaczki jego pasa, ale jej nie chcialo mi sie zeskrobywac. -Fascynujace. Ludzie zmienili sie w popiol, ale ich bogactwo jest nietkniete. -Pan wybaczy, gubernatorze, a ich bogactwo jest w dosc paskudnym stanie -rzekl Feran. -Lecz to wciaz srebro i zloto. Cala Torea musi byc usiana zlotem i srebrem, ktore tylko czeka, by je podniesc. - Gubernator zwrocil sie do Terikel. - Teraz ty jestes prezbiterka zakonu metrologan - rzekl, potwierdzajac jej pozycje. - W gruncie rzeczy ty i twoje dwie kaplanki jestescie jedynymi wyswieconymi metrologankami na swiecie. -To prawda - zgodzila sie Terikel, odstawiajac puchar. - Nasze zgromadzenie meskie mialo w misji w Diomedzie tylko dwoch diakonow. -A zatem wasze zgromadzenie meskie mozna uznac za martwe? -W tej chwili tak. Jednakze trzy wyswiecone kaplanki moga wyswiecic diakona. Nigdy tego nie robiono, ale zamierzam rozpoczac te praktyke i stworzyc jeden zakon metrologan pod rzadami jednej prezbiterki. -A zatem najpotezniejszy i najszacowniejszy naukowy zakon Torei ma teraz swoja siedzibe na Helionie. -Wlasciwie tak, a ja dopilnuje szybkiego wyswiecenia miejscowych diakonis. W sanktuarium juz plonie wieczny ogien, oznaczajacy, ze swiatlo wiedzy i cieplo milosci nigdy nie umiera, ale musimy przeksztalcic sanktuarium w swiatynie. -Ach tak, w swiatynie - zgodzil sie Banzalo, pocierajac podbrodek. - Majac do dyspozycji naszego kamieniarza, trzech ciesli i tuzin robotnikow, ile czasu zajmie wam przeksztalcenie waszej kaplicy w najprostsza swiatynie? -Tylko tyle, ile trzeba go do wyrzezbienia paleniska czuwania w ksztalcie szponiastej dloni, ustawienia kilku przegrod i wzniesienia kamiennego luku z wyrytym oromackim napisem "Mierzyc - dbac - nauczac - kochac". Wystarczy tydzien, nie wiecej. -Wspaniale. Tak bedzie. - Banzalo znow zwrocil sie do Ferana. - Powiadasz, ze do ochronienia was przed skutkami kregu ognia wystarczylo kilka metrow wody? -Dla nas, znajdujacych sie w "Mrocznym Ksiezycu", tak - odparl Feran. -To oznacza, ze w ujsciach rzek ocalal mul. Bogaty, zyzny mul. Mozemy go wydobyc i hodowac rosliny. Malze, kapusta morska, homary - ocalalo cale bogactwo oceanu, a Warsovran i jego armie zamienili sie drobiny kurzu tanczace w sloncu. -Wraz z wszystkimi pozostalymi Toreanami, gubernatorze - dodal Laron. Wciaz drzaly mu rece, a teraz na dodatek zaczal drgac kacik lewego oka. -No tak, ale musimy patrzec w przyszlosc. Wszyscy Toreanie zgineli, powiadasz? -Tak, panie gubernatorze - odpowiedzial Feran. - Z wyjatkiem nas na Helionie, garstki kupcow i awanturnikow w obcych portach i tych, ktorzy znajduja sie we flocie Warsowana. -A wiec jestem najstarszym ranga vidarianskim szlachcicem pochodzacym z naszego martwego i oplakiwanego ze smutkiem kontynentu. Nastalo dlugie milczenie, podczas ktorego goscie Banzala zaczeli pojmowac jego tok myslenia. (C)o Poznym popoludniem na wschodzie pojawila sie "Morska Roza". Mimo ze ten dalekomorski statek handlowy byl szybszy od "Mrocznego Ksiezyca" i wczesniej wyruszyl z Torei, jego kapitan zawrocil, ujrzawszy w oddali krawedz ostatniego kregu ognia. Kiedy dotarl do brzegu, wyslal lodzie. Wszyscy na pokladzie "Morskiej Rozy" potwierdzili doniesienia Ferana. Terikel natychmiast rozkazala Druskarlowi wyladowac cenne archiwa, ktore mialy znalezc schronienie w Diomedzie.Kiedy tylko gubernator odprawil swoich gosci, Laron wypuscil sie do Ubocza, stolicy trzech osad, pieciu gospodarstw rolnych i jednej winnicy Helionu. Jako jedyny z zalogi "Mrocznego Ksiezyca" nic jeszcze nie jadl. Obecnosc tylu potencjalnych posilkow zajmujacych sie swoimi sprawami sprawiala, ze byl nerwowy. Kiedy slonce dotknelo horyzontu, udal sie do jednej z portowych tawern, zamowil piwo i zaczal obserwowac klientow. Po niedlugim czasie jeden z nich przysiadl sie do jego stolu. -Juz oceniasz przyszle posilki? - zapytal cicho. -Roval! A wiec uciekles - odpowiedzial wampir, poruszajac tylko wargami i oczyma. -Poniekad. Bylem na pokladzie jednego z okretow Warsovrana, gdzie uprawialem moje zwykle zajecie. -Szpiegowales. -Tak. Kapitanowie postanowili wykazac sie inicjatywa i wyslali tu na brzeg trzech zwiadowcow przebranych za Scalticarian. Poniewaz mowie po scalticariansku jak rodowity Scalticarianin, wybor padl i na mnie. -Ma to cos wspolnego z twoim pochodzeniem ze Scalticaru? -Zapewne. Udawalem tamtejszego kupca sprzedajacego lecznicze esencje pozyczone z okretowej szafki. W dwa dni zarobilem dwadziescia siedem srebrnikow. -A inni? -Zostali schwytani w chwili, gdy weszli do tawerny Na Uboczu i sprobowali zamowic dwa piwa. Jeden umarl z ran, bo bardzo walczyl. Drugi, poddany torturom podczas przesluchania, zdolal uwolnic reke i polizac paznokcie. Ich powloka zabila go prawie natychmiast. -Mam nadzieje, ze ty umyles rece? -O tak. Roval upil lyk wyspiarskiego wina, podczas gdy Laron tylko siedzial z dlonmi splecionymi obok nietknietego piwa. -Niebezpiecznie jest takze byc Acremaninem - stwierdzil Roval. - W tej chwili. Na Helionie. -Dlaczego? -Srebrzysmierc pochodzi z acremanskiej swiatyni. -Ale pierwotnie zostal ukradziony przez damarianskich najemnikow z Torei. Poza tym to Warsovran wyzwolil za jego pomoca te ognie piekielne. -Helionczycy nie sa w tej chwili szczegolnie otwarci na rozsadek, logike, historie, fakty czy jakiekolwiek inne przejawy jasnego myslenia. Od waszego przybycia zamordowano dziewieciu Acreman. Nawet Druskarl, straznik metrologan, schronil sie w ich sanktuarium. -A kto to jest ten Druskarl? - zapytal Laron, wygladajac przez okno na sanktuarium polozone na wzgorzu krateru i czerwieniejace w zachodzacym sloncu. - W Zantriasie zauwazylem, ze kilku bardzo waznych ludzi traktowalo go z szacunkiem naleznym krolowi. Roval napil sie wina. -Kiedys byl krolem, a jego wojska moglyby stawic czolo nawet wojskom Warsovrana. Podczas jakiejs potyczki zostal na krotko schwytany przez wroga. Niestety, te kilka godzin wystarczylo na przeprowadzenie pewnych, hm, tworczych zmian w jego genitaliach. Druskarl abdykowal na rzecz syna. Teraz wedruje po swiecie, szukajac sposobu na przywrocenie sobie jaj. -Dazenie zrozumiale, lecz prozne. -Srebrzysmierc potrafi tego dokonac. -Srebrzysmierc? On wlasnie zamienil caly kontynent w zuzel, a mimo to ten czlowiek chce go wykorzystac do zamowienia nowej pary jader? -Wedlug paru bardzo starodawnych kronik Srebrzysmierc potrzebuje do uaktywnienia sie gospodarza, a gospodarz ten musi miec cale i zdrowe cialo. Kiedy Srebrzysmierc dostaje niezupelnie cale cialo, przeprowadza naprawy. Potrafi odjac dziesiatki lat, wyleczyc kazda chorobe, uleczyc najpotworniejsze rany, przywrocic niedawno zmarlego do zycia i, oczywiscie, spowodowac wzrost obcietych jader. -Detonujac jednoczesnie serie kregow ognia. -Owszem, ostatnim razem cena byla nieco wygorowana. Ale i tak Warsovran skonczyl sluzbe u Srebrzysmierci o dwadziescia lat mlodszy. -Skad wiesz? -Druskarl mi powiedzial. Krolowie wiedza takie rzeczy. Przy stole obok, gdzie goscie grali w karty, pijany zeglarz zwymiotowal na stol. -Zrobil to celowo, na pewno by przegral - stwierdzil wampir. - Widzialem stad jego karty. -A wiec nazywa sie Kolacja? -Marynarz Kolacja, drugiej klasy, jesli pozwolisz. To moj wklad na rzecz dobra publicznego. -Mowiac o dobru publicznym, co ze Srebrzysmiercia? -Nie ma go, i dobrze. -Jestes pewien? -Jak moglby przetrwac ogien, ktory spalil caly kontynent? -Sprawdziles? -Sprawdzilem? Moje chodaki zweglily sie po kilkuset krokach spaceru po powierzchni Torei. Larmentel znajdowal sie ponad tysiac kilometrow dalej. Moze jestem niesmiertelny, Rovalu, ale nie jestem niezniszczalny. Spal mnie na popiol albo glodz wystarczajaco dlugo, a strace kontakt z tym cialem i odejde w nicosc. -Niemniej teraz musimy albo odzyskac i zniszczyc Srebrzysmierc, albo potwierdzic jego zniszczenie. Jesli tego nie zrobimy, caly swiat spotka wkrotce los Torei. Rozdzial 3 Podroz do Torei Z dworu gubernatora Terikel i Velander udaly sie do niewielkiej metrologanskiej misji i sanktuarium. Czekalo na nich szesc diakonis i jedna kaplanka oraz pospiesznie przygotowana, lecz imponujaca kolacja. Po posilku miejscowa kaplanka, Serionese, zaprowadzila swoje przelozone na uchodzctwie do niewielkiego gabinetu. Tam usiadly na krzeslach z wikliny i morskiej trawy i jeszcze raz opowiedzialy o zagladzie Torei.-Wasza opowiesc jest przerazajaca, a jednak ocalalyscie - powiedziala Serionese, nalewajac swiezo wycisniety sok z winogron. - Na pewno nie przezyly zadne inne kaplanki? -To bardzo nieprawdopodobne - odparla Terikel. - Bylas jedyna czlonkinia zgromadzenia zenskiego przebywajaca poza zasiegiem kregow ognia. Moze w Diomedzie przezylo dwoch braci. -Oczywiscie tutejszy zakon oddaje w twoje rece, czcigodna prezbiterko Terikel - zapewnila Serionese. -Nie, nadal prowadz sanktuarium. -Jestes bardzo szlachetna, czcigodna prezbiterko, ale co zostanie dla ciebie? -Ja musze odbudowac zakon. Sanktuarium trzeba rozbudowac do rangi swiatyni, zebysmy mogly sprawowac obrzedy i wyswiecac kaplanki. Przekonalam gubernatora, by dal nam robotnikow, kamien i drewno. Kiedy bedzie nas wiecej, ustanowie dla Helionu akademie nauczycielska. -Alez czcigodna prezbiterko, to tylko misja. Pracujemy wsrod ladacznic i biedoty oraz glosimy kazania zeglarzom z odleglych ladow. -To, co mamy na Helionie, to wszystko, co pozostalo z metrologanskiego zgromadzenia zenskiego na calym swiecie. Helion jest teraz Torea. Cztery zasady naszego zakonu to nauczanie, badania naukowe, milosc i milosierdzie. Teraz mamy monopol na nauki Torei, wiec bedzie popyt na nasze uslugi. Trzeba tez pamietac o jeszcze jednym waznym czynniku. Gubernator Banzalo chce zagarnac i skolonizowac Toree. -Skolonizowac? Ale... na Helionie jest zaledwie siedemnascie tysiecy ludzi, z czego dwanascie tysiecy to uchodzcy. Wielu z nich mieszka na statkach zacumowanych w porcie. -Banzalo jest teraz naszym monarcha i takie jest jego zyczenie. Patrzy na nas przychylnie, czcigodna Serionese. Serionese przytknela piesc do ust. -Czcigodna to nie moj tytul, zacna prezbiterko. W swojej madrosci poprzednia prezbiterka uznala za stosowne zdegradowac mnie do aspirantki. To byla sprawa... Terikel gestem nakazala jej milczenie, po czym odchylila sie na oparcie krzesla i zamknela oczy. -Przynies mi przybory do pisania. Zaraz przywroce ci tytul czcigodnej. -Moja sprawa ma byc rozpatrzona dopiero za dwa lata, czcigodna prezbiterko. -Jestem prezbiterka i moge zarzadzic rozpatrzenie sprawy, kiedy zechce. Znam twoj przypadek, aspirantko Serionese. Kryjaca sie za nia gra polityczna jest tak martwa, jak osoby rozgrywajace te partie. Terikel spisala akt przywracajacy Serionese tytul czcigodnej, nastepny wyznaczajacy Velander i Serionese na czlonkinie jej konsylium, oraz trzeci, oznajmiajacy, ze sanktuarium jest teraz glowna siedziba zakonu. Szesc diakonis zostalo wezwanych do najswietszego miejsca, gdzie uslyszaly, ze w bardzo krotkim czasie maja przygotowac sie do oceny, czy moga zostac wyswiecone. Dwadziescia siedem uderzen w sanktuaryjny gong z brazu oznajmilo obecnosc prezbiterki, odspiewano tez modly do bogini fortuny w podziece za ocalenie zenskiego zgromadzenia z zaglady Torei. -Otwieram pierwsze posiedzenie konsylium na Helionie - oznajmila Terikel, kiedy skonczyly sie spiewy. - W posiedzeniach beda braly udzial czlonkinie, ale musimy rozdzielic czekajace nas prace, rozpatrzyc petycje i zajac sie innymi miejscowymi sprawami. Czy sa jakies nowe albo zalegle petycje? Natychmiast wstala Velander i z rekawa wyciagnela zwoj. -Zglaszam petycje w sprawie uzasadnionego zdjecia z urzedu prezbiterki naszego zakonu - powiedziala zimnym, pelnym napiecia glosem. Osiem pozostalych kobiet i dziewczat na chwile oslupialo. Terikel milczala, lecz zbladla do barwy tynku na scianach. -Zdjecie z urzedu? - wydusila Serionese, nie wierzac wlasnym uszom. -Podczas podrozy uznalam za swoj obowiazek prowadzic kronike naszej ucieczki przed ogniem piekielnym Warsovrana. Oto fragment swiadectwa Larona Alisialara, nawigatora i medikara na "Mrocznym Ksiezycu": "Zeszlej nocy, okolo godziny przed polnoca, kapitan wszedl na poklad z kobieta w obfitych szatach. Poinformowal mnie, ze sprowadzil przyjaciolke, maja razem spac i nie wolno im przeszkadzac. W jakis czas po wschodzie slonca kapitan wyszedl na poklad i powiedzial, ze zaspal wraz ze swoja towarzyszka i ze kobieta nie moze opuscic statku w bialy dzien. Nawigator Laron otrzymal polecenie znalezienia przebrania dla przyjaciolki kapitana Ferana, by mogla odejsc bez ujawniania swej tozsamosci. W kilka minut pozniej na poklad wpadla calkowicie wyczerpana czcigodna Velander, mowiac, ze jesli chcemy uciec przed ogniem, ktory wkrotce nadejdzie, powinnismy odcumowac i zatopic statek". Velander podniosla wzrok; na wargach miala cien usmiechu. -Przejde teraz do pozniejszych wydarzen, ale mozecie sobie przeczytac caly zwoj, czcigodne siostry. "Kiedy szkuner ponownie wynurzyl sie na powierzchnie, port w Zantriasie juz nie istnial. Powietrze bylo gorace, jakby wydobywalo sie z pieca kuzni, a wszelkie slady zycia zostaly wypalone. Zaczalem pomagac w przygotowaniu szkunera do zeglugi i wtedy rozpoznalem, ze kochanka kapitana Ferana jest kaplanka, czcigodna Terikel. Wciaz byla jedynie czesciowo odziana...". -Dosyc! - warknela Terikel. - Powiedzialas swoje. -Wnosze przed konsylium zakonu metrologanskiego o rozpoczecie procedury zdjecia czcigodnej Terikel z urzedu - odparla Velander. - Podstawe stanowi fakt popelnienia przez nia aktu cudzolostwa, stanowiacego razace pogwalcenie slubow. -Anulowalam zasade zakazujaca cudzolostwa! - odkrzyknela Terikel. - Ty bylas swiadkiem. -Potwierdzam, ze to uczynilas, czcigodna prezbiterko - rzekla spokojnie Velander, pozwalajac sobie na usmiech. - Moge jednak tez potwierdzic, ze nastapilo to dopiero po tym, jak sciana ognia zabila poprzednia prezbiterke. Pogwalcilas prawidlowo ustanowiona zasade w czasie, kiedy jeszcze obowiazywala. Teraz ja, ty i czcigodna Serionese zadecydujemy w glosowaniu, czy jestes odpowiednia osoba do sprawowania urzedu prezbiterki. W cwierc minuty Terikel zostala usunieta ze stanowiska prezbiterki i zastapiona przez Serionese. Oba akty mozna bylo zatwierdzic wiekszoscia dwoch trzecich glosow wszystkich czlonkow konsylium, a Velander i Serionese tworzyly taka wlasnie wiekszosc. (C)6) Kiedy Serionese wezwala Terikel i Velander do swego gabinetu w pierwszej oficjalnej sprawie swego urzedowania, slonce juz zaszlo. Nowa prezbiterka poprzestawiala meble, tak ze kamienny szescian sejfu odgradzal jej fotel od reszty pokoju. Nad fotelem udrapowala fioletowa zaslone. Diakonisy zastapily drewniane krzesla dla gosci wiklinowymi stolkami, by petenci nie mieli watpliwosci, kto tu rzadzi. Na polkach za fotelem Serionese umiescila prawie wszystkie ksiegi i zwoje znajdujace sie na wyspie, przydajac sobie w ten sposob jeszcze wiecej powagi. Na kamiennym szescianie staly cztery kubki i dzbanek soku z winogron.Diakonisa zaanonsowala Velander. Serionese polecila swojej zastepczyni ustawic jeden z wiklinowych stolkow z prawej strony jej fotela, po czym wezwala Terikel. Kaplanka weszla, rozejrzala sie, a nastepnie zatrzymala przed kamiennym sejfem i skrzyzowala ramiona. -Czcigodna siostro, to jest przesluchanie dyscyplinarne - ostrzegla ja prezbiterka. - Twoje bezczelne zachowanie... -Czcigodna prezbiterko, jesli zdejmiesz z sejfu samostraznika i dasz mi wszystkie swoje pieniadze, podpisze swiadectwa wyswiecenia twoich diakonis. W przeciwnym wypadku zakon umrze wraz ze smiercia ostatniej z nas, a ty nigdy nie bedziesz miala pod soba wiecej kaplanek niz jedna czcigodna Velander. -Grozisz?! -Jak najbardziej. Podejrzewam tez, ze gubernator przeniesie swoj patronat na bluthorikow, poniewaz ich miejscowy patriarcha ma wladze wyswiecania kaplanow. Pieciu kaplanow moze wybrac nowego patriarche, a oni maja przed soba przyszlosc... czego nie moge powiedziec o metrologanach, jesli bedziesz sie upierac przy swoim. Serionese miala o wiele wieksza praktyke w przyjmowaniu niekorzystnych orzeczen niz w ich wydawaniu. W tej chwili jej twarz przybrala bialy odcien wypalonej sloncem kosci, lecz jej mysli pedzily wszystkimi sciezkami logiki i zasad, ktore zbadala juz Terikel, majac na to wiecej czasu. -Czcigodna Velander, wypisz szesc swiadectw wyswiecenia i podpisz kazde z nich - wysyczala Serionese przez zacisniete zeby. - Czyste zwoje leza na najnizszej polce, po mojej lewej stronie. Wstala i obeszla sejf. Zdjela z niego zastawe, na kamiennej powierzchni polozyla dlon z szeroko rozlozonymi palcami. Zaklebily sie wokol niej czerwone skry i pasemka, a potem rozlegl sie gluchy trzask. Ciezka kamienna pokrywa uniosla sie na zawiasach, ukazujac dwa zlote puchary, obrzedowa lampe i sciagnieta sznurkiem kretonowa sakiewke. Serionese tchnela wlokna mocy w dlon i siegnela do wnetrza. Pasemka ognia wyzwolone przez samostraznika oswietlily jej skore, ale po chwili ja rozpoznaly. Serionese wyjela sakiewke. -Jest tu piecdziesiat jeden zlotych circarow - wykrztusila. -Wypisze ci pokwitowanie. -Wyklucze cie z zakonu, zanim wyschnie atrament! -Tak naprawde nie mozesz tego zrobic. Wykluczenie kaplanki to powazna sprawa. Wymaga wiekszosci glosow czlonkow konsylium... -Dysponuje taka wiekszoscia! -...z pietnastoletnim stazem. Mozesz usunac z urzedu prezbiterke albo zdegradowac kaplanke do aspirantki, ale nie mozesz wykluczyc jej z zakonu ani nawet zmienic przepisow dotyczacych wykluczania bez posiadania wiekszosci wsrod starszych konsylium. Dziwna rzecz, ale zasady dotyczace prowadzenia sie leza w gestii urzedujacej prezbiterki, wiec mozesz zmienic moje ostatnie zarzadzenie w tej sprawie wedle wlasnego uznania. (C)G) W zaciszu swego pokoiku nad zajazdem Przystanek Laron tchnal swiezo odnowiona energie eteryczna do pucharka z czarnego szkla i umiescil na nim zielkamien. Prawie natychmiast w jego przydymionej glebi ukazala sie znajoma twarz.-Znow mnie wzywasz, Laronie - powiedziala samodziewczyna. -Dotarlismy na Helion! Mam mnostwo pozywienia i bylem nawet na targu. Nigdy nie zgadniesz, co tam znalazlem. -Nie potrafie zgadywac, to prawda. -To cos dla ciebie. -Dla mnie? Wielkie dzieki. Slowa pozbawione intonacji, ale kto wie, jakie uczucia moze miec samozaklecie, pomyslal Laron. Otworzyl okiennice i przeniosl eteryczne urzadzenie do okna. -Co widzisz? - zapytal. -Tylko ciebie. Obraz jest zamglony przy wiekszej odleglosci. -A teraz? Wampir przytknal do kuli z zielkamienia pekata rurke i uwieziona istota wydala stlumiony okrzyk. -Ach! Obrazek. Pokazujesz mi... obrazek. Laron nie okazal rozczarowania. Dziewczyna nie znala prawie niczego poza swoja kula prorocza. -Na targu odkrylem szklane elementy rozmaitych dalekopatrzy i innych urzadzen - wyjasnil wampir. - Ustawialem je chyba godzine, az osiagnalem znieksztalcenie przeciwne do tego, ktore powoduje kula. To nie jest obrazek, to prawdziwy swiat. -Ach! Piekny, czarujacy - odparla beznamietnie samodziewczyna. -Nie potrafie cie jeszcze wydostac z tej kuli proroczej, ale przynajmniej moge otworzyc okno, przez ktore bedzie wygladac twoja dusza. Obiecuje, ze niedlugo bedziesz wolna. -Co to znaczy "wolna"? Laron skierowal prowizoryczny uklad soczewek na siebie, po czym usiadl na pryczy i zdjal trojgraniasty kapelusz. Powoli odwinal z glowy pas materialu i postukal w cos niewidzialnego na prawej skroni. Ukazala sie srebrzysta gwiazda z cienkimi klamerkami schowanymi w jego wlosach. Posrodku gwiazdy tkwila przytrzymywana tam trzema pazurkami fioletowa kulka o dziwnie metalicznym polysku. Laron uniosl reke i stuknal we wlasna kule prorocza. -Ja jestem wolny, piekna Dziewiatko, mimo ze wciaz znajduje sie tutaj - rzekl z powaga. (C)G) Nastepnego ranka czcigodna Serionese siedziala w gabinecie, rozwazajac swoje polozenie. Sprzedaz calego zapasu mlodego wina wzbogacila skarbiec o piec zlotych circarow, a rzemieslnicy gubernatora juz przeksztalcali sanktuarium w swiatynie. Tak wiec, poza osobistym upokorzeniem prezbiterki, odejscie Terikel nie spowodowalo duzych zniszczen. Podobnie jak Banzalo, Serionese wyczuwala, ze zniszczenie Torei moze jej przyniesc osobiste korzysci. Mala kaluza, ale moja wlasna, pomyslala kaplanka, patrzac na swoje polki z ksiegami i zwojami, a potem wyjrzala przez okno. Zbocze gory pokrywaly winnice, ustepujac dalej pastwiskom dla owiec. Widoku dopelniala kreta droga prowadzaca do portu. Winnica nalezala do zakonu metrologan i stanowila wazny element gospodarki Helionu. Serionese spostrzegla, ze po stromym zboczu wchodzi jakis mezczyzna. Wziela sanktuaryjny dalekopatrz i ustawila ostrosc na goscia. Byl ubrany jak acremanski kupiec, ale nie mial przy sobie zadnego pakunku z probkami. Moglo to oznaczac, ze jest bardzo ubogi, lecz jego ubranie bylo uszyte z dobrego materialu i dobrze skrojone. A zatem bogaty kupiec, taki nie zawraca sobie glowy jakimis probkami. Serionese pospiesznie skonczyla robic porzadek w gabinecie, wybrala ksiege o splataniu energii eterycznych i usiadla na lawie pod oknem. Po chwili przyszla diakonisa z informacja, ze przybyl kupiec Roval i prosi o audiencje. Mezczyzna, ktory wszedl do gabinetu, byl po trzydziestce i mial ogolona glowe, ale kiedy zdjal plaszcz podrozny, sylwetka bardziej przypominal wojownika niz pulchnego, zamoznego kupca. Dwa grawerowane pierscienie na palcach mial z czystego srebra. -Mow krotko, prosze, jestem dosc zajeta - rzekla Serionese w bezblednym diomedanskim. Kupiec wyraznie sie zdziwil. -Witaj, mloda, lecz czcigodna prezbiterko Serionese. Gratuluje bieglosci w diomedanskim. Jestem pod wielkim wrazeniem. Od diakonisy, ktora go wprowadzila, Roval dowiedzial sie o przewrocie i ze zdumiewajaca predkoscia zmienil strategie. -Nie jestes kupcem - zauwazyla Serionese. Znow sie zdziwil. Kaplanka chciala powiedziec mu komplement i wlasnie zamierzala dodac, ze wyglada jak szlachetnie urodzony wojownik. -Teraz jestem pod wrazeniem twoich zrodel informacji, czcigodna prezbiterko. Przekazuje ci dodatkowe pozdrowienia w imieniu Wysokiego Kregu Scalticarianskich Wtajemniczonych. Serionese spuscila oczy, by ukryc zaskoczenie, i wskazala reka drugi koniec lawy. Wysokiemu Kregowi dorownywal w uczonosci jedynie zakon metrologan, lecz Scalticarianie zachowywali swoje nauki i dzialania w wiekszej tajemnicy. -Obawiam sie, ze twoi bracia i siostry maja teraz przewage liczebna nad nami, metrologanami - stwierdzila ze smutkiem, gdy Roval usiadl. - Zastanawialam sie nad czesciowa wspolpraca z twoim zakonem w przyszlosci, ale w tej chwili mysli zaprzataja mi wazniejsze sprawy. -Widze, ze zajmujesz sie energiami eterycznymi - zauwazyl Roval, wskazujac ksiege rozlozona na kolanach Serionese. -Te energie zniszczyly Toree; w gruncie rzeczy moja zastepczyni Velander przewidziala, co sie stanie, dlatego jest tutaj. Zywa. Teraz jestem ciekawa, co nalezy zrobic w ich sprawie. Roval zacisnal dlonie. -Slyszalas o Srebrzysmierci? - zapytal. -Wszyscy slyszeli - odparla ostroznie. - Jesli zaglada Torei przyniosla jakies dobro, to bylo nim zniszczenie Srebrzysmierci. -Nie zostal zniszczony. Tak uwaza Wysoki Krag. Spoczywa w ruinach Larmentelu. Musimy wyslac do Torei statek, znalezc Srebrzysmierc i na zawsze usunac go z naszego swiata. -A zatem uczyn to. -Nie mam czym zaplacic za statek. -Ty masz pieniadze, czcigodna prezbiterko, i cieszysz sie wzgledami gubernatora. -Sam sie do niego zwroc o pomoc. -Nie moge tego zrobic bezposrednio. -Dlaczego? -Jesli moge mowic szczerze, gubernator jest ambitnym wladca, a ambitny wladca za pomoca Srebrzysmierci zniszczyl Toree. Acremanscy i scalticarianscy czarnoksieznicy strzegli go przez wieki. Udowodnili, ze mozna im ufac. -Rozumiem - powiedziala ostroznie Serionese. - Czego ci trzeba? -Dalekomorskiego statku handlowego z kompletna zaloga, pelnym zaopatrzeniem i kapitanem podlegajacym mnie. Chcialbym poplynac do ruin Gironalu, skad rzekami mozna by sie przedostac szalupa w poblize Larmentelu. W tym czasie zaloga statku moglaby szukac w ruinach zlota i srebra, wiec wyprawa przynioslaby ci zysk. -Mam... mam pewne rezerwy finansowe. Dobrze wiec, ale tylko pod warunkiem, ze w te podroz wybiora sie tez trzy osoby polecone przeze mnie. Roval myslal szybko. Jego sytuacja byla niepewna, a wszystko zalezalo od szybkosci. -Zgadzam sie. Musimy sobie wzajemnie ufac, wiec... -Chwileczke, jeszcze nie skonczylam. Mam tez inne zyczenia. -Zyczenia? - powtorzyl Roval z budzacym sie zlym przeczuciem. -Podlegaja mi tylko dwie kaplanki i jedno sanktuarium, ale wciaz jestem prezbiterka zakonu metrologan, co daje mi wladze. Jesli mam przekazac zloto, mam prawo czegos w zamian zadac. -Na przyklad? -Na przyklad miejsca w Wysokim Kregu, pozwolenia na wysylanie misjonarzy na twoj kontynent oraz kaplanki i dwoch straznikow, ktorzy beda nadzorowac odzyskanie Srebrzysmierci. Roval znow sie zastanowil, patrzac spod zmarszczonych brwi na dywan. -Nie moge spelnic dwoch pierwszych warunkow bez konsultacji z Wysokim Kregiem, a czas nagli. Srebrzysmierc moze znalezc ktos inny, kto znow moglby go uzyc. -A zatem bedziesz musial znalezc szybszy sposob na skontaktowanie sie z Wysokim Kregiem. Do widzenia, nie calkiem kupcu Rovalu. Roval wstal z zacisnietymi ustami. Serionese strzelila na oslep, lecz dobrze trafila. Z uczuciem tryumfu patrzyla na Rovala schodzacego w dol. Nagle miala cos do zaoferowania, juz nie musiala spedzic calego zycia na budowaniu zakonu do stanu kilkudziesieciu kaplanek majacych siedzibe na skrawku ladu posrodku Oceanu Lagodnego. Bez wzgledu na to, jaki jest plan Wysokiego Kregu, mogl sie okazac dla niej niezwykle wartosciowy. Odlozyla na lawe ksiege o energiach eterycznych, wstala, przeciagnela sie, po czym wybrala z polki ksiege poswiecona scalticarianskiej gramatyce i slownictwu. Sprawial jej przyjemnosc fakt, ze w tej odleglej krainie wznosi sie nad mieszanina regionalnych jezykow i dialektow wspolny jezyk nauki. Wrocila do okna i popatrzyla za oddalajacym sie Rovalem. -Dulf weildera, Rovalu - pozegnala go i wezwala diakonise. - Zaniesiesz gubernatorowi Banzalowi wiadomosc. (C)6) Laron uslyszal tlum i zobaczyl jego ofiare, zanim jeszcze w jego polu widzenia pojawila sie grupa mieszkancow Helionu. Zza rogu wypadl przysadzisty, ciemnoskory Acremanin, potknal sie na stercie polamanych klepek z beczki i pobiegl dalej. Laron przyplaszczyl sie do sciany, by uniknac zderzenia z zadyszanym, smierdzacym potem i strachem mezczyzna. Na chwile przedtem, jak pierwsi ludzie z tlumu wypadli zza rogu, wampir rzucil sie za sterte smieci. -To on! -Oslizgly Acremanin! -Lapac go! -To oni zniszczyli Toree! Laron blyskawicznie zorientowal sie, ze okrzyki dotycza jego. Barwa acremanskiej skory wahala sie miedzy smolista czernia a zlocistym brazem, podczas gdy skora Larona byla - z wyjatkiem pryszczy - kredowobiala. Ta wazna roznica najwyrazniej jednak do tlumu nie docierala. A Laron stal naprzeciw tego tlumu sam. -Pochodze ze Scalticaru - powiedzial zimnym, spokojnym glosem. Zdejmujac zamaszystym gestem kapelusz, by pokazac, ze skore ma blada, a wlosy proste, dobyl zza pasa topor. Tlum potrzebowal ofiary, wiec jej pochodzenie nie mialo znaczenia. -Pobielil sobie twarz kreda! Lapac go! - ryknal ktos i tlum otoczyl Larona. Wampir zaczal wymachiwac toporem, ale chcac raczej przerazic, niz zabic. Wiekszosc osob z tlumu brala udzial w rozmaitych bijatykach, lecz zadna nie byla wyszkolonym i doswiadczonym zolnierzem. Gdy krag zakrwawionych, niepewnych mezczyzn i kobiet cofnal sie od Larona, u jego stop lezaly trzy ciala. Dwa juz sie nie ruszaly. -Acremanski gadzie, tacy jak ty zniszczyli Toree! - ryknal kamieniarz o zlamanym nosie. -Spojrz na mnie! - odkrzyknal wampir. - Jestem nie tylko Scalticarianinem, ale i oficerem! Napastnikow ogarnal strach i tlum zaczal sie rozpraszac. Oficerowie kazdego pelnomorskiego statku byli uwazani za pomniejsza szlachte, a za atak na szlachcica jakiejkolwiek narodowosci grozila Smierc. Atak na szlachcica z tytulem karano smiercia na torturach. Gdyby prawdziwy Acremanin nie ruszyl sie spod szmat i gnijacych warzyw, moglby ujsc z zyciem, ale w tej wlasnie chwili postanowil rzucic sie do ucieczki. -Patrzcie, Acremanin! - wrzasnal ktos piskliwie. Uciekinier pokonal jeszcze dziesiec metrow, zanim zostal schwytany. Tlum zamknal sie nad nim, bo kazdy chcial miec udzial w zabojstwie. Przyparty do muru i pozbawiony nadziei, Acremanin walczyl rozpaczliwie. Chwycil najblizej stojacego mezczyzne i uderzyl go glowa, po czym wyrwal mu kij i pchnal nim w twarz innego napastnika. Ktos wskoczyl mu na plecy i zdazyl dzgnac nozem, zanim Acremanin chwycil go za wlosy i odrzucil od siebie. W nastepnej chwili lezal na ziemi. Tymczasem Laron zaciagnal swego niedawnego oszolomionego przeciwnika za reczny wozek. Kiedy znowu wyszedl na uliczke, wiwatujacy tlum oddalal sie z zakrwawiona glowa Acremanina zatknieta na pice. Laron sprawdzil ciala dwoch innych powalonych przez siebie ludzi, ale u zadnego nie wyczul pulsu. Pozbawiony glowy Acremanin byl jeszcze wyrazniej martwy. -Takie marnotrawstwo! Takie karygodne marnotrawstwo! - westchnal Laron, potrzasajac ze smutkiem glowa. (C)G) Nowa prezbiterka zadecydowala, ze skrzynie z ksiegami, rejestrami, archiwami i zapiskami przywiezione z Torei przez Druskarla powinny zostac umieszczone w jaskini uzywanej do przechowywania wina. Podczas wyladunku Velander sprawdzala je z lista. Na trap dalekomorskiego statku handlowego wszedl Druskarl z kolejna skrzynia.-Trudno uwierzyc - rzekl. -Ale Torea rzeczywiscie zostala spalona na popiol - odpowiedziala z roztargnieniem Velander. -Nie, w to, ze oskarzylas Terikel. Velander zesztywniala. -Zostala we wlasciwy sposob oraz legalnie zdjeta z urzedu wiekszoscia glosow dwa do jednego. To byla jasna sprawa; wszystko trwalo kilka chwil. Ostatnia zdjeta z urzedu prezbiterka byla przesluchiwana przez piec lat. -Nadal trudno uwierzyc - powtorzyl Druskarl. - Rozmawialem z Laronem. Wszystko mi powiedzial. -A co ty sadzisz o jej zachowaniu? -Miala pecha. Zostala przylapana. -To wszystko? - Velander rozesmiala sie z przymusem. -Tak. -Ale ona mnie zdradzila! -Tez mialas pecha. Velander chodzila niespokojnie tam i z powrotem z rekami ciasno splecionymi na piersi. -Jestes eunuchem. Jak mozesz rozumiec uczucia? - powiedziala nagle i natychmiast tego pozalowala. Druskarl odchrzaknal. -Nie tak dawno temu, przed pieciu laty, polnocnym wybrzezem Acremy wladal pewien krol. Byl madry i sprawiedliwy, bardzo silny i oszalamiajaco przystojny. Jego krolowej spodobal sie jednak dowodca krolewskiej strazy, z ktorym przez co najmniej dwa lata odbywala tajemne spotkania w krolewskiej loznicy. W koncu chyba zaniedbali logistyke uwodzenia, poniewaz krolowa zaszla w ciaze. Zrzadzeniem losu krol wiedzial, ze w zadnym wypadku nie moglo sie to stac za jego przyczyna. -Zatem kazal ich zabic - stwierdzila bezbarwnym tonem Velander. -O nie. Krol byl madry i sprawiedliwy, a krolowa blagala o laske w sposob przekonujacy i zarliwy: "Czy w ogole bys sie o tym dowiedzial, gdybym nie poczela dziecka?", pytala. Krol zgodzil sie z nia i jej wybaczyl. -Nie wierze! - zawolala Velander. - Nikt nie toleruje w tej dziedzinie rywala. -Prawda, prawda. Tego samego wieczoru krol kazal przyprowadzic dowodce do swoich prywatnych komnat, gdzie zmusil go do napisania rezygnacji, umotywowanej checia udania sie na dluga pielgrzymke. Nastepnie zabil go, polecil oglosic jego rezygnacje i mianowal nowego dowodce. W dobe pozniej ubral cialo we wlasne szaty i zloty saczek, a nastepnie wrzucil do ogrodowego stawu pelnego rybek z ostrymi zebami. Dzieki rybkom nie dalo sie rozpoznac, czyje to bylo cialo, a krol opuscil palac w ubraniu z grubego plotna, skrywajac twarz pod pielgrzymim kapturem. Mlody ksiaze zostalby koronowany w swoje pietnaste urodziny. Velander przekrzywila glowe. -Nie mow mi, ze jestes tym krolem. -I tak bedzie to prawda. -Nie do udowodnienia. Swiat jest pelen zebrakow utrzymujacych, ze sa krolami lub ksiazetami i zwykle marzacymi o poczeciu krolewskiego potomka z kazda dziewczyna na tyle glupia, by im uwierzyc. No bo dlaczego po prostu nie kazal dyskretnie zabic dowodcy? -Musial uciszyc krolowa i usunac wszelkie dowody, ze dziecko nie jest jego. Uniknal w ten sposob krwawej wojny o sukcesje miedzy swoimi bratankami. -To wciaz nie ma sensu. -Kiedy krolewscy balsamisci zdjeli z ciala zloty saczek, okazalo sie, ze krolewski fiut i jadra ocalaly. To niewatpliwie zaskoczylo krolowa, lecz gdyby wyjawila, ze krol jest eunuchem, znaczyloby to, ze cialo nie nalezy do niego. W takim wypadku zakwestionowano by pochodzenie jej syna. Rozsadnie zachowala milczenie. Jej syn zmarl z goraczki w wieku dwoch lat. Krolowa po dzis dzien rzadzi jako regentka i prawdopodobnie sypia z najlepiej wyposazonym palacowym gwardzista. Velander pobladla. -Kiedy? - zapytala. - I w jaki sposob? -Osiem lat temu. Dowodzilem armia i zostalem schwytany w potyczce. Wojownicy wroga zabawiali sie tworczym okaleczaniem jenca, na ktore skladala sie takze kastracja. Nastepnego dnia moje wojsko wybilo ich do nogi i zostalem uwolniony. Sam leczylem rany i prawde znala tylko moja malzonka. Druskarl wstal i ruszyl na statek. Velander poszla za nim. -Z twoich slow wynika, ze gdyby nie bylo kregow ognia, nie dowiedzialabym sie o Terikel i Feranie. -Prawda. -Ale zylabym w klamstwie! -A nie zyjesz? -Skad mam wiedziec! - zawolala z gniewem. - Serionese moze jest msciwa i nudna, ale nie zlamala zadnych zasad. Ja wprost wielbie matematyke, logike i zasady. (C)6) W tej chwili Terikel siedziala nieopodal na kamiennym pacholku. Przygladala sie niewielkiemu szkunerowi, na ktorym przez dziewiec tygodni panowala jako prezbiterka metrologan. Wciaz mogla zawetowac mianowanie nastepnych kaplanek, ale taki akt zlosliwosci sprowadzilby ja do poziomu Serionese oraz Velander i mysl ta napawala ja niesmakiem.-Wracam do Torei - uslyszala. Odwrocila sie i ujrzala zaklopotanego Larona. Byl zbryzgany ciemniejaca krwia i mial posiniaczona twarz. -Co ci sie stalo?! - zawolala. -Potrzebuje twojej pomocy - rzekl, pomijajac jej pytanie. Terikel szeroko rozlozyla rece. -Mojej pomocy? Nie jestem medikarem. Kto cie zaatakowal? -Jakie masz jeszcze wplywy u metrologan? Terikel wyraznie sie najezyla. -A co ci do tego? -Dzis rano zostal aresztowany i uwieziony moj towarzysz. Wkrotce potem gubernator wydal wszystkim statkom zakaz wyjscia z portu do odwolania. Mam powody przypuszczac, ze moj towarzysz zostal zdradzony przez czcigodna Serionese. -Zdrada to nowa moda wsrod metrologan. -Podobnie jak plotka. Zeszlego wieczoru policzylas sobie ponad cztery tuziny zlotych circarow za podpisanie swiadectw wyswiecenia diakonis. -Prawda. Chcesz pozyczyc pieniadze? -Wlasciwie tak. Musze wyremontowac "Mroczny Ksiezyc" i wrocic do Torei. Ciesle i szkutnicy nie pracuja za darmo, dostawcy okretowi nie slyna z dobroczynnosci, a jakas wyplate docenilaby nawet zaloga "Mrocznego Ksiezyca". -Dlaczego do Torei? Dopiero co przeszlismy dziesiec poziomow piekla, by stamtad uciec. -Torea jest pokryta stopionym zlotem i srebrem. Mozemy je zebrac wsrod ruin, dzieki czemu twoja inwestycja zwroci sie stukrotnie. Potem pozeglowalibysmy do Diomedy i wiedli tam wygodne zycie. Terikel nie musiala sie dlugo zastanawiac nad ta propozycja. Miala piecdziesiat jeden circarow, mogla oplacic podroz do Diomedy i zalozyc tam niewielki dom handlowy. Za piec tysiecy circarow wiodlaby zycie w zupelnie innym stylu. -A wiec dlatego nie wolno wychodzic w morze zadnym statkom - domyslila sie. - Banzalo chce stopionego bogactwa Torei dla siebie. -Tak. -Dlaczego nie mialabym zdradzic cie Banzalowi, tak jak czcigodna prezbiteka uczynila to z twoim towarzyszem? Po raz pierwszy za pamieci Terikel Laron zaczal sie usmiechac. Jego wargi powoli odslonily pare klow trzykrotnej dlugosci normalnych gornych trojek, zwezajacych sie do grubosci szpilki. Terikel krzyknela cicho i stanela za pacholkiem, by chociaz tak odgrodzic sie od Larona. Wampir z wyraznym wysilkiem zacisnal usta. Nie mogl od razu mowic i sprawial wrazenie, ze z trudem panuje nad soba. -Prosze, nie zblizaj sie - powiedziala drzacym glosem kaplanka, przykladajac dlon do gardla. -Spokojnie, juz dzisiaj jadlem. -Kim jestes? -Zdradz mnie, a twoje imie z pewnoscia bedzie brzmiec Sniadanie, Obiad albo Kolacja, zaleznie od tego, kiedy cie dopadne. Z drugiej strony moge byc poteznym sprzymierzencem... Wiec jak? -Jestem z toba, jestem z toba. Terikel zebrala sie na odwage i obeszla pacholek. Laron oderwal fragment swojej nowej brody i polizal go od spodu. Na odslonietej skorze widac bylo puchate poczatki zarostu i kilka dziobow po pryszczach. Wampir przycisnal kepke wlosow na miejsce. -Ile tak naprawde masz lat? - zapytala kaplanka. -Bardzo, bardzo duzo. -Juz sie nie starzejesz? -Bycie martwym troche to utrudnia. -Ach tak... I jestes w tej sytuacji moze dziesiec lat. -Dluzej. Dziekuje, ze zgodzilas sie pomoc, ale Miral prawie zaszedl, wiec wkrotce musze sie udac na spoczynek. -To wroc przez moja gospode. Mam dla ciebie kilka zlotych circarow. -Dobrze, a kiedy dostane zloto, moze powiem ci o czyms jeszcze, co mamy nadzieje znalezc w Torei. (C)G) Tej nocy w sasiedztwie sanktuarium mialy miejsce potezna eksplozja i blysk swiatla. Serionese oznajmila pozniej, ze dwie z jej diakonis, ktore medytowaly na otwartym placu, zabil piorun. Nie wyjasnila, w jaki sposob udalo mu sie uderzyc z bezchmurnego nieba. (C)o Zarowno Banzalo, jak i Serionese uznali, ze lud Helionu musi ujrzec swoich wladcow i wysoko postawionych ludzi przy pracy. Tak wiec uroczystosc wyswiecenia diakonis zostala uznana za wazna zarowno ze wzgledu na to, ze kreowala nowe kaplanki, jak i ze wzgledu na swoja widowiskowosc. Wszyscy rzemieslnicy na wyspie dysponujacy wolnym czasem zostali wezwani do pomocy przy nadawaniu sanktuarium cech swiatyni. Zbudowano drewniane przepierzenie, by wyodrebnic wewnetrzne sanktuarium. Plac, z ktorego otwieral sie widok na ocean, rozbrzmiewal uderzeniami mlotkow kamieniarzy, wykuwajacych z czarnokamienia palenisko w ksztalcie szponiastej dloni. Za kilka dni tu wlasnie bedzie czuwac po kolei kazda z diakonis. Juz teraz wyspiarze przynosili cenne drewno wyrzucone prze fale i wiazki chrustu na opal. -Zasady trzeba nagiac do okolicznosci - mowila Serionese do Velander, kiedy ocenialy postepy prac nad paleniskiem. - Diakonisy rozpoczna czuwanie w jednodniowych odstepach, tak by ogien plonal przez cztery kolejne noce. Zachod czerwienil sie od pylu z ich spalonego kontynentu, przywodzac ocalalym na mysl raczej krew niz piekno. Kazdy wschod i zachod slonca przypominal Velander o potwornej broni, ktora unicestwila jej kontynent i zabarwila niebo szkarlatem. Zycie jednak musialo sie toczyc dalej. -Co mamy zrobic ze skrzyniami z archiwum? - zapytala Velander. -To, co sie w nich znajduje, ma zapewne wielka wartosc. Nigdy nie slyszalam, by zwyklych archiwow i ksiag strzegli samostraznicy o takiej mocy. Moze sa ustawieni na dotyk kaplanki? -Mozliwe. -Sprawdzimy. Zbadasz nastepna skrzynie. (C)6) Po dwunastu dniach od wyplyniecia z Helionu flota Warsovrana wylonila sie ze wschodu i spadla o swicie na pustynny port Diomeda. Toreanie byli najlepszymi szkutnikami i projektantami na swiecie, a toreanscy zeglarze i piechociarze mieli za soba lata doswiadczen bitewnych, szczegolnie jesli chodzi o inwazje.Najpierw wyslano galery poscigowe, ktore w ciagu dwoch godzin staranowaly, przejely i podpalily wiekszosc statkow obrony. W poludnie wszystkie diomedanskie statki byly zatopione, spalone albo przejete, a piechota morska Warsovrana walczyla na brzegu z miejska straza i milicja. Wieczorem miasto uleglo najezdzcom, lecz zdyscyplinowani piechociarze zarzadzili jedynie scisle przestrzegana godzine policyjna. Poranne slonce oswietlilo port strzezony przez ogromna flote wojenna, lecz dalekomorskie i przybrzezne statki handlowe poruszaly sie w nim bez przeszkod. Diomedanie stwierdzili, ze wlasciwie nic nie zostalo zrabowane ani uszkodzone, a liczne patrole dobrze uzbrojonych, lecz uprzejmych toreanskich piechociarzy lepiej pilnowaly spokoju niz dotychczas sluzby miejskie. Targowiska byly czynne i zapelnialy sie ludzmi, a robotnicy znajdowali zatrudnienie na barkach ratowniczych, oczyszczajacych port z rozbitych statkow. Jedyni ludzie, ktorzy zauwazyli jakakolwiek zmiane, znajdowali sie w niezdobytym palacu Blask Switu lezacym na wyspie, skad sprawowal rzady krol Diomedy. Palac byl otoczony przez galery poscigowe, zakotwiczone tuz poza zasiegiem katapult umieszczonych na jego wysokich murach. W odleglej przeszlosci ktorys z monarchow doszedl do wniosku, ze moze tu bezpiecznie przetrwac, nawet jesli miasto zostanie doszczetnie spalone, a jego poddani zostana wybici do nogi. Teraz miasto rzeczywiscie uleglo najwiekszej flocie, jaka widzial swiat, ale jedyne ognie w miescie plonely w piecach piekarzy, kowali i garncarzy. Mlody admiral Warsovrana ustanowil kilka nowych praw, obnizyl wiekszosc oplat, cel i podatkow oraz oglosil, ze prawem zdobywcy Warsovran jest cesarzem Diomedy. Wkrotce odkryto, ze jeden z zamoznych kupcow dopuscil sie zdrady; toreanscy piechociarze wywlekli go z domostwa i stracili. Jego zona i dzieci zostaly odstawione na targ niewolnikow, a do kupieckiej siedziby wprowadzil sie admiral Forteron. Oglosil, ze przeksztalci ja w palac. Pozostali kupcy miejscy pospieszyli z pomoca przy zaopatrywaniu, urzadzaniu i ozdabianiu rezydencji. Jest jednak rzecza naturalna, ze zadna inwazja nie moze przebiec az tak gladko; w ciagu kilku godzin od upadku Diomedy oblezony krol wyslal do przyjaciol i sojusznikow w sasiednich panstwach licznych samoposlancow. Miedzy miastami zaczeli krazyc na statkach, koniach i wielbladach dyplomaci, a w powietrzu latalo coraz wiecej samoposlancow. Stopniowo budzila sie chec zebrania armii i wygnania najezdzcow z Diomedy. Miasto przeciez tak naprawde nie padlo, skoro krol Rakera byl bezpieczny w swojej cytadeli na wyspie. Tymczasem zdobywcy zaczeli budowac koszary z plotna namiotowego i drewna pozyskanego z floty obroncow oraz wzmacniac zewnetrzne mury miasta. Zastanawiali sie tez, co maja zrobic z osoba pragnaca zagarnac owoce ich zwyciestwa. (C)o Kapitan Mandalock byl starszy od admirala Forterona, lecz bardzo podziwial mlodego ksiecia i jego geniusz strategiczny. Straty nieprzyjacielskich okretow w bitwie o Diomede wynosily pietnascie do jednego, a upadek miasta kosztowal zycie mniej niz trzystu zolnierzy piechoty morskiej. Mieli dobra pozycje do obrony tego, co zdobyli, oraz do ruszenia na dalsze tereny, lecz najpierw trzeba bylo zajac sie sprawa kobiety utrzymujacej, ze jest cesarzowa.Przemierzywszy w milczeniu caly poklad "Kygara", dowodcy zatrzymali sie obok katapulty dziobowej i spojrzeli ku rufowej nadbudowce, gdzie kobieta w srednim wieku i mlodzieniec z nieszczesliwa mina patrzyli na wieze, wille i kopuly Diomedy. -Jak myslisz, czy to moze byc naprawde ona? - zapytal Mandalock. -Widzialem cesarzowa dwa razy - odparl Forteron, ale nie rozwinal mysli. -Gdy tylko skonczyly sie walki, wyszla na poklad i zazadala spotkania ze mna. Dala mi proporzec cesarzowej, kazala wciagnac go na maszt w miejsce mojego herbu i barw, a potem oglosila sie zwyciezczynia - jako cesarzowa. Wokol wciaz fruwaly strzaly, wiec rozkazalem dwom piechociarzom, by zaciagneli ja z powrotem do krolewskiej kajuty. Krzyczala, kopala i grozila, ze kaze nas wszystkich ugotowac zywcem w oliwie, a potem rzucila zaklecie na jednego z zolnierzy i podpalila na nim ubranie. Trzeba bylo sily wszystkich trzech eterali "Kygara", by ja zwiazac i zakneblowac. Po kilku godzinach zostala oswobodzona, ale chociaz od tej pory dobrze sie zachowuje, ciagle nam powtarza, co sie stanie, kiedy obejmie wladze. Bardzo mnie to niepokoi. -I slusznie. Jesli mowi prawde, bedzie to mialo dla nas wazne nastepstwa. -O tak, wysoko urodzeni jak ja maja prawo do gotowania w oleju piekielnego tchu, wiec towarzyska hanba oliwy zostanie... -Tak, tak, nikt nie uzyje niewlasciwego oleju, kapitanie. A moze w ogole nie zostaniesz ugotowany zywcem. Po prostu wypelniales swoje obowiazki. -No tak, ale decyzja dotyczaca jej osoby nie lezy w mojej gestii. Dlatego poslalem po ciebie. Forteron nie spuszczal wzroku z dwojga ludzi stojacych przy relingu rufowym. Ze wszystkich jego przymiotow najlepiej sluzyla mu umiejetnosc myslenia dwutorowego, na ktorej sie wlasnie skoncentrowal z uwaga i starannoscia snajpera mierzacego z kuszy. -Kiedy spotkales sie pierwszy raz z ksieciem korony? - zapytal. -Kiedy wszedl na poklad. -Nie, mam na mysli przed ta podroza. -Nigdy. Bylem naprawde dumny, ze "Kygar" zostal wyznaczony na okret ksiecia. -I nigdy nie widziales cesarzowej? -Tylko na monetach. Forteron zaczal zbierac liczne kawalki lamiglowki. Cesarzowa widzial dwa razy, z czego raz podczas karczemnej awantury z synem. Ksiaze korony Darric nie slynal z uleglosci; w gruncie rzeczy byl znany z ambicji i energii odziedziczonych po obojgu rodzicach. Na Forteronie pasazerowie "Kygara" sprawiali raczej wrazenie cesarzowej i sobowtora ksiecia korony. Gdyby tak bylo w rzeczywistosci, prawdziwy ksiaze korony przebywalby w Torei. Jesli tam byl, kiedy splonal kontynent, na pewno juz nie zyl. -Umiesc ich pod silna straza - rzekl Forteron. - Od tej chwili przejmuje za nich odpowiedzialnosc. (C)G? Po poczatkowym szoku wywolanym wiadomoscia o unicestwieniu Torei nastapil na Helionie okres goraczkowej reorganizacji, planowania i siegania po wladze. Siedziba gubernatora w Uboczu zostala ogloszona krolewskim palacem Banzala, a pobliska forteca z czarnokamienia awansowala na cytadele, lecz ambicje gubernatora siegaly o wiele dalej niz rzadzenie skrawkiem ziemi na srodku oceanu. Dla niego katastrofa, ktora zniszczyla jego ojczysty kontynent, stanowila jedynie boski akt oczyszczenia, pozbycia sie nieczystych najezdzcow Warsovrana i tych sposrod rodakow, ktorym brakowalo odwagi i woli walki. Jedynymi prawdziwymi i wartosciowymi Vidarianami byli ci, ktorzy uciekli, by prowadzic walke na wygnaniu. Nagrode dla nich stanowil powrot - w gruncie rzeczy byl to tez ich obowiazek.Baeberan Banzalo wyslal piec dalekomorskich statkow handlowych z misja wydobycia zlota oraz znalezienia na wybrzezu Torei miejsc odpowiednich do kolonizacji. Plan mial jasny i prosty: Vidaria zostala oswobodzona spod okupacji Warsovrana dzieki ogniowi zeslanemu przez bogow, a ocalali Toreanie musza teraz powrocic i odzyskac to, co nalezalo do nich. Nawet calkowite wyniszczenie zycia na powierzchni Torei nie moze wywolac martwicy kontynentu na dlugo. (C)G? -Ty to zleciles? - zapytal Feran, obserwujac z Laronem, jak tlum ciesli i szkutnikow wyciaga "Mroczny Ksiezyc" na brzeg.-Tak. -Skad wziales pieniadze? -Umiem postepowac z damami. Ze wszystkich mozliwych odpowiedzi, jakich moglby udzielic Laron, ta byla najmniej przekonujaca. -"Mroczny Ksiezyc" to bardzo maly statek, a Torea lezy daleko za horyzontem. -Dotarlismy tu z Torei, a tym razem bedziemy mieli odpowiednie zapasy. -No tak, to rzeczywiscie wielka roznica. Mamy robic cos szczegolnego, czy wystarczy, ze pogrzebiemy w stopionych kamieniach i piasku wsrod ruin, mowiac: "Alez mieli tu gorace lato!"? Laron rozejrzal sie i przysunal do Ferana. -Mamy znalezc Srebrzysmierc. -Srebrzysmierc? Srebrzysmierc zostal zniszczony, tak jak cala Torea. Wszyscy sie co do tego zgadzaja. Regent Banzalo wydal oswiadczenie, w ktorym mowi, ze Srebrzysmierc zostal zniszczony jak ognista strzala spalona w domu, ktory podpalila. -Klamstwa, domysly i pobozne zyczenia. Srebrzysmierc to nie ognista strzala, a jesli bron, ktora zniszczyla Toree, wciaz tam jest, to moze ja przejac kazdy, kto zechce ja podniesc. -Co z zapasami? -Zalatwione - odparl Laron, podrzucajac w powietrze i chwytajac zlotego circara. -A papiery? -Wydadza nam zezwolenie na zegluge do Diomedy, jak tylko zostanie zniesiony zakaz wychodzenia z portu. Podobno ma to nastapic wkrotce. -A wiec Banzalo ma nie wiedziec, ze celem naszej podrozy jest Torea? -Banzalo pragnie wladzy. Gdyby dostal Srebrzysmierc w swoje rece, moglby szantazowac caly swiat. Mamy poplynac w gore rzeki Dioran, a potem dostac sie ladem do Larmentelu. -Ale jeden ze statkow Banzala juz zostal wyslany do pilnowania portu w Gironalu, gdzie Dioran uchodzi do morza. -Ma tylko pilnowac ujscia rzeki i stopionego zlota w Gironalu. "Mroczny Ksiezyc" potrafi przesliznac sie obok dalekomorskiego statku handlowego. Jesli wyruszymy w ciagu kilku dni, mamy wielka szanse na odzyskanie Srebrzysmierci. Wedlug starodawnych zapisow, po ugaszeniu ostatniego, najwiekszego kregu ognia powinien przyjac swoj uspiony ksztalt i spasc z nieba. -Gdyby bron spadla z nieba natychmiast po wypaleniu sie ostatniego kregu ognia, osiadlaby na dnie jeziora roztopionego szkla i kamienia. W tej chwili moze spoczywac pod setkami metrow zestalonego szkla i kamienia. Kto by sie bawil w proby jej odzyskania? -Warsovran bawil sie w szukanie jej za pomoca szescdziesieciu tysiecy ludzi ryjacych w ziemi przez trzy lata. Poza tym mogla spadac powoli i osiasc na jeziorze dopiero po jego zastygnieciu. -Ale teraz wiemy, ze mozna jej uzywac tylko do niszczenia kontynentow. Kto by sie osmielil jej uzyc? -Na mapach znanego swiata sa naniesione cztery zyjace kontynenty. Co ma powstrzymac znalazce od zademonstrowania dzialania broni na jakiejs kamienistej wysepce u wybrzezy Lemtasu albo Acremy? Morze ugasiloby juz pierwszy krag ognia, ale pokaz i tak bylby imponujacy. Gdybys rzadzil acremanskim krolestwem i zobaczyl taka potege w dzialaniu, nie podpisalbys natychmiastowej kapitulacji? Przez kilka minut Laron pisal cos na tabliczce, a potem zaczal glosno robic wyliczenia. -Gdyby ta wysepka miala szerokosc tylko kilkuset metrow i lezala w dostatecznej odleglosci od wybrzeza... ogien nie moglby sie rozprzestrzeniac i odnawiac. Moje studia nad liczbami i mapami wykazuja, ze kiedy caly krag ognia pojawia sie nad obszarem wodnym, przestaje sie odnawiac. Tak, prawdopodobnie daloby sie cos takiego bezpiecznie zademonstrowac i z latwoscia obserwowac to z brzegu. -To w dalszym ciagu nie wyjasnia, gdzie znajdziemy konie na podroz ladem i jak sie przekopiemy przez jezioro zastyglego szkla. -Nie potrzeba zadnych koni - odparl Laron, rozwijajac mape Torei. - Larmentel lezy na krawedzi Rownin Zachodnich. Rzeka Bax, zeglowny doplyw Dioranu, przeplywa na poludnie od niego w odleglosci pietnastu kilometrow. Dzieki wioslom i sprzyjajacym wiatrom "Mroczny Ksiezyc" moglby przebyc przynajmniej polowe drogi, a kiedy nurt stanie sie silniejszy w gornym odcinku, poplyniemy szalupa. -Szalupa pomiesci zaledwie dwunastu ludzi, potem woda przeleje sie przez burte. Do wykopania Srebrzysmierci potrzebowalibysmy setek ludzi, moze tysiecy. -Nie powiedzialem, ze bedziemy go wykopywac. Moze lezec na powierzchni. Jesli nie, to bedziemy potrzebowac tylko czarnoksieznika o odpowiednich umiejetnosciach, ktory by stwierdzil, ze bron tkwi w szkle. Oczywiscie juz to zalatwilem. -A jesli rzeczywiscie jest zalana szkleni? -To odzyskanie Srebrzysmierci stanie sie problemem kogos innego. Feran uniosl rece ku przydymionemu niebu, a potem bezwladnie je opuscil. -Dobrze wiec, ale i tak nie rozumiem, co wszyscy spodziewaja sie tam znalezc. Ty jako pierwszy wyladowales w Torei po tym, jak skonczyly z nia kregi ognia. Kamienne pacholki byly tak gorace, ze przepalila sie cuma baczka i musialem zostac na lodce, zeby nie dac jej odplynac. Widzialem dym unoszacy sie z twoich chodakow. Torea zostala wrzucona do piekielnego pieca. -Tak czy owak o zimny dreszcz przyprawia mnie to, czego mozemy nie znalezc. Feran odszedl, by pokierowac praca przy szkunerze. Laron ruszyl do portu. Na targu, gdzie kupowal zywnosc, spotkal Terikel. -A wiec naprawy sie zaczely? - zapytala. -Tak. -A Feran jest zadowolony? -Nie. -No coz, zdziwilabym sie, gdyby byl. Jestes pewien, ze przetrwasz te podroz? Pozywienia beda ci dostarczac jedynie obecni na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". -Moge przezyc na ptakach i rybach. -Ale mowisz, ze ludzie smakuja lepiej. -W przeciwienstwie do Ferana, potrafie sie powstrzymac. o(C) Skrzynie z archiwami zostaly ustawione w jaskini lezacej nieopodal sanktuarium. Jej wnetrze oswietlaly lampy oliwne, a jedynymi meblami byly lawa i stol. Druskarl zaoferowal pomoc, bo mu sie zrobilo zal przerazonej Velander, i nawet Laron zaproponowal, ze sprobuje znalezc jakies slabe punkty w zabezpieczeniu skrzyn.Na oczach zdumionych kaplanek i diakonis wampir sam dzwignal jedna z pak i wyniosl ja z jaskini. Chcac uchronic inne skrzynie przed uszkodzeniem czy chocby przed wyzwoleniem serii wybuchow, wolal zajac sie nia na otwartej przestrzeni. Zaczal przeprowadzac proby. Faktycznie, samostraznicy przypominali grube zelazne prety w oknach celi. Byli prymitywni, ale bardzo silni. Po godzinie ludzie z daleka obserwujacy poczynania Larona stracili zainteresowanie i udali sie do swoich spraw. Laron podniosl wzrok na nocne niebo, na ktorym gwiazdy stanowily metne kulki swiatla, a Miral wygladal jak plama zielonej mgly. Pieknie tutaj, pomyslal. Czy spodobaloby sie Dziewiatce? Wyciagnal z worka rozmaite rurki, soczewki, kule, krysztaly oraz inne instrumenty eteryczne. Niemal z nabozna czcia wzial do reki kule prorocza, osadzil ja w pucharku, ktory ustawil na skrzyni, wypowiedzial slowa zaklecia i umiescil na pucharku kule z zielkamienia. Tym razem Dziewiatka pojawila sie natychmiast. Laron byl zdumiony. Urzadzenie dzialalo, ale tylko czasami. Wolnik patrzyl ze swego wiezienia na nocne niebo, a Laron przesuwal odpowiednio rurke z soczewkami. Miral zblizal sie do zenitu, dwa inne lunaswiaty lsnily mocnym blaskiem tuz nad horyzontem. Swiatlo Mirala nie przycmiewalo tylko najjasniejszych gwiazd. Teraz Dziewiatka rozumiala diomedanski znacznie lepiej. Laron zaczal ja nawet uczyc scalticarianskiego. -Ten niebieski lunaswiat to Belvia, a pomaranczowy to Dalsh - wyjasnil, przesuwajac rurke z soczewkami. - W tej chwili Lupan jeszcze nie wzeszedl. Jest bialy. -Co to za swiat? -Jego najpospolitsza nazwa to Verrai. Po diomedansku znaczy to "gleba domu". -Dziwne, lecz cudowne - stwierdzila Dziewiatka. - Jak wygladaja gwiazdy, kiedy na niebie nie ma Mirala? -Nigdy nie bylem przytomny, kiedy na niebie nie ma Mirala. -Ach, prawda. Zdecydowanie skrepowana, pomyslal wampir. -Kiedy zostaniesz przywrocona, bedziesz mogla chodzic pod niebem bez Mirala, jak kazdy inny mieszkaniec tego swiata. Spodziewam sie, ze nastapi to bardzo szybko. -Jak to? -Staram sie znalezc jeszcze jedna oprawe prorocza. -A kiedy ja znajdziesz, to co? -Osadze twoja kule prorocza w pazurkach. Gdyby taka oprawe miala na sobie panna znajdujaca sie pod dzialaniem eliksiru nasennego, to moglabys chodzic, rozmawiac, widziec i czuc tak, jakby jej cialo bylo twoim. -Az by sie obudzila? -Tak. -A kiedy ty spisz, Laronie, czy wlasciciel twojego ciala wraca? -Nie. Gdy zostalem tu wezwany, uwieziono mnie jak ciebie. Porywacze pytali mnie o stan wiedzy w moim swiecie, a szczegolnie o to, czy wiemy cos o osadzaniu kul proroczych w srebrnych opaskach. Wtedy przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Na Ziemi bylem chodzacym zmarlym, to dlaczego tu mialoby byc inaczej? Powiedzialem kaplanowi, ktory mnie przesluchiwal, by osadzil moja kule prorocza w opasce i nalozyl ja komus, kto niedawno zmarl. Tak jak mialem nadzieje, ozywilem cialo i nadalem mu olbrzymia sile. Zeskoczylem ze stolu, skrecilem kaplanowi kark i wypilem jego krew. Z jego zapiskow sie dowiedzialem, ze bardzo rzadko kule prorocze umieszczano na ludziach, ktorzy stracili dusze, lecz nie umarli, i ze ich ciala moze ozywic jakakolwiek dusza uwieziona w kuli. -Jak mozna stracic dusze, nie umierajac? -O, to temat na inna rozmowe, kiedy nauczysz sie o wiele wiecej slow. -Laronie! Twoj obraz chwieje sie, migoce... Polaczenie z Dziewiatka sie przerwalo. Laron wlozyl wszystko do worka i zaniosl skrzynie z powrotem do jaskini. Przeprosil prezbiterke, ze nie potrafil nic dla niej zrobic, i wrocil do Ubocza. Nie zauwazyl, ze samostraznik strzegacy skrzyni byl tak wycienczony, ze cicho sie rozpadl. (C)6? Druskarl i Velander otworzyli druga skrzynie, lecz ku swemu zdumieniu nie znalezli przy niej ani jednego samostraznika. Zawierala tylko kompletny zestaw rejestrow, oficjalnych historii oraz innych uzytecznych, lecz nieciekawych prac zrodlowych.Velander patrzyla, jak Druskarl odrywa deske z trzeciej skrzyni, i zauwazyla, ze na czubku lomu przez chwile zatanczyl slabiutki pomaranczowy poblask. -Odloz lom i cofnij sie - powiedziala, kiedy gwozdzie z piskiem wyszly z drewna. -Alez czcigodna siostro... -Odloz go! Cofnij sie. Druskarl posluchal. Skrzyni brakowalo jednej deski, w srodku bylo widac ksiegi i oprawione rejestry. W powietrzu unosil sie zapach stechlizny, a w swietle lampy tanczyly drobinki kurzu. Druskarl dostrzegl lsnienie jakiegos srebrnego przedmiotu. Velander podniosla oderwana deske i wetknela ja do otworu. Natychmiast rozlegl sie skwierczacy trzask, a deske oplotlo migocace pomaranczowe pasmo, ktore zaczelo sie zaciskac. Drewno sie skurczylo, rozszczepilo i w koncu zostalo przeciete z suchym trzaskiem. Przez chwile w powietrzu unosila sie pomaranczowa kula, lecz zaraz zniknela w skrzyni, skad wstalo kilka pasemek powoli rozpraszajacego sie dymu. -Samostraznik - szepnela Velander. -To mogla byc moja reka! - krzyknal wstrzasniety Druskarl. Velander powoli wyciagnela dlon w kierunku otworu. (C)G? Terikel zeszla do portu i poszla do zajazdu Przystanek. Miral nie wzniosl sie jeszcze nad horyzont, wiec usiadla i czekala. Nie bylo to miejsce, gdzie normalnie widywalo sie szacowne kobiety, ale zakon Terikel slynal z pracy wsrod portowych ladacznic. Dwie z nich znajdowaly sie wsrod diakonis czekajacych na wyswiecenie. Wiekszosc klienteli zajazdu Przystanek tworzyli acremanscy zeglarze i kupcy. Wsrod nich brylowal Druskarl, pokazujacy za kilka miedziakow szklana flaszke z octem. Terikel podejrzewala, ze ma w niej swoje jadra. W pewnym momencie zauwazyl ja i podszedl. Opowiedzial, ze Velander jest powaznie poparzona i stracila przez samostraznika dwa paznokcie. -Dobrze tej malej demonicy - skwitowala wiadomosc kaplanka. - I tak miala wiecej szczescia niz te dwie diakonisy. -Serionese koniecznie chce dostac sie do zawartosci skrzyn. -No, moze sobie pozwolic na utrate jeszcze trzech diakonis, zanim znow bedzie musiala sie zwrocic do mnie o pomoc. Jest glupia; slusznie zostala tu zeslana. Wlasnie wtedy po schodach zszedl Laron ze starannie przyklejona do twarzy nowa broda. Kiedy usiadl przy nich, Druskarl wstal. -Nie, zostan - poprosil wampir. - Slyszalem, ze zamierzasz opuscic Helion. -Tak. -Dokad chcesz plynac? -Dokadkolwiek. Miejscowi nie sa przyjaznie nastawieni do Acreman, choc juz ich nie morduja. -Jest miejsce na "Mrocznym Ksiezycu", ale nie moge ci zaplacic. -Bede pracowal za miejsce na koi. -Tak? No to je masz. Plyniemy do Diomedy. Eunuch usmiechnal sie i usiadl. -Druskarl mowil mi, ze skrzynie z archiwami i ich samostraznicy sprawiaja trudnosci - powiedziala Terikel. - Na razie wygrywaja skrzynie z wynikiem dwoch osob zabitych i jednej rannej. -I po co to? - zapytal wampir. - Serionese nawet nie wie, co w nich jest. -Jedna byla niestrzezona. - rzekl Druskarl. - Zawierala tylko archiwa. Oderwalismy deske od innej. Strzegl jej samostraznik, ale o ile zdolalem dostrzec, zawierala w duzej mierze to samo. -Zadnego skarbu? -Tylko srebrna tiare albo opaske. Laron zamrugal i przelknal sline. -Opisz ja. -Srebrna gwiazda z siedmioma cienkimi paskami przytrzymujacymi ja na glowie. Jest ladnie wykuta i ma wygrawerowany jakis napis, ale brakuje centralnego klejnotu. Byly trzy pazurki, ktore go przytrzymywaly, lecz wszystkie zostaly odgiete. Laron przez chwile pocieral brode. -Rozumiem. Wiesz co, Druskarlu, mam wiele do omowienia z czcigodna siostra. Badz laskaw i spakuj bagaze, a jutro rano staw sie na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". Kiedy Druskarl odszedl, wampir przestal tak dobrze nad soba panowac. -Chce miec te srebrna opaske! - oznajmil ostro. Oczy mial wytrzeszczone i bylo mu nawet widac kly. Terikel szarpnela sie do tylu. -Nie masz duzych szans - zauwazyla. - Ci samostraznicy sa bardzo silni. -A ty znasz ich hasla? Zmruzyla oczy i zabebnila palcami po stole. -Ile to dla ciebie warte? -A jaka jest twoja cena? -Mimo tego, co zrobily mi Velander i Serionese, nadal jestem gleboko oddana zakonowi metrologanskiemu. Chce go uchronic przed idiotkami, ktore przejely wladze, chce zapobiec kolejnym zgonom wsrod czlonkin zakonu. Chce, by znow byl wielki. Czy mozesz przywrocic mi stanowisko prezbiterki, Laronie? Niekwestionowanej prezbiterki? Wampir zacisnal wargi i zamknal oczy. Po pewnym czasie spojrzal na Terikel. Bylo to niepokojace spojrzenie, spojrzenie drapiezcy ostroznie rozpoczynajacego gre z innym drapiezca. -Nie moge uczynic z ciebie prezbiterki... - powiedzial, usmiechajac sie i zakladajac rece na piersi. Terikel wytrzymala jego spojrzenie. -Mam jednak wrazenie, ze mozesz mi pomoc. -O tak. (C)6) Velander patrzyla na Terikel, ktora przygladala sie skrzyni w swietle lampy. Po kilku chwilach wziela drzazge i wetknela ja do otworu. Natychmiast oplotlo ja rozzarzone wlokno, drzazga pekla, a Terikel zostala z dymiacym kawaleczkiem drewna w palcach. -Myslalam, ze przed chwila, kiedy byla tu Serionese, wypowiedzialas wlasciwe hasla - rzekla Velander. -Klamalam. Velander byla ogromnie zdziwiona, kiedy Terikel zglosila sie na ochotnika do rozpakowania skrzyn. Powiedziala, ze nie chce widziec, jak z powodu rozkazow Serionese umieraja kolejne siostry zakonne. To akurat byla prawda. Jedna ze skrzyn zostala wniesiona do starej wiezy, ktora prezbiterka rozsadnie opuscila, zanim jej kaplanki przystapily do powaznej pracy. -Co chcesz zrobic? - zapytala Velander. -Najwyrazniej sa tu cenne i poufne zapiski, stad sila tych samostraznikow. Sadze, ze jesli ktos przedrze sie przez poczatkowe pulapki, inne samozaklecia maja zniszczyc skrzynie. -Kupilysmy te wiedze za cene zycia dwoch osob. Co teraz? Terikel tchnela pasemko eteru w zlozone dlonie i wyszeptala slowa zaklecia. Pomaranczowe pasemko oplotlo pierscien pieczetny na jej palcu. Kiedy wyciagnela reke w kierunku otworu, Velander wciagnela glosno powietrze, ale Terikel uspokoila ja machnieciem drugiej reki. Wsunela dlon do skrzyni i wokol jej nadgarstka zmaterializowala sie petla, trzaskajac pomaranczowym ogniem i smierdzac ozonem. Byla goraca i laskotala Terikel, ale nie obciela jej dloni. Wokol pierscienia zatanczyly inne pasemka glebokiej zieleni, ale zaraz sie rozwialy. -Chyba przeszlam probe - wyszeptala Terikel z wyrazna ulga. -Jestem pod wrazeniem - przyznala Velander. -Pierscien pozyczylam od starszej kaplanki, zebym mogla mijac samozaklecie bramy, kiedy chcialam spedzic noc z Feranem. Biedaczka nie zdawala sobie sprawy z tej pozyczki, ale teraz jest to zagadnienie raczej akademickie, prawda? Bardzo ostroznie Terikel wyjela ze skrzyni piec almanachow i tylez samo ksiag z tabelami. Kiedy usilowala wyjac plik papierow z odbita na nich pieczecia prezbiterki, zarzaca sie pomaranczowa petla zacisnela sie bolesnie na jej nadgarstku. Terikel syknela ze strachu i upuscila papiery, ktore rozsypaly sie we wnetrzu skrzyni. Zajrzawszy do srodka, odczytala fragment raportu na temat nadwornego czarnoksieznika Vidarii. Powoli siegnela po niego i wysunela sposrod papierow, nie wyjmujac ze skrzyni. Samostraznik nie ostrzegl jej ponownym zacisnieciem petli. -A wiec tylko do czytania na miejscu - zawyrokowala. -Slucham? -Niektorych materialow nie mozna wyjac ze skrzyni i trzeba je czytac w jej wnetrzu. -To nie ma sensu. Po co ma sie cos wyjmowac, jak nie do czytania? -Samostraznicy zostali ustawieni niedbale, prawdopodobnie w pospiechu. Wyjecie ze skrzyni tego, co sie dalo, i przejrzenie tego, co zostalo w srodku, zajelo Terikel godzine. Nastepnie skrzynie wyniesiono i wniesiono nastepna. Trzecia i czwarta nie zawieraly niczego interesujacego, lecz w piatej znajdowalo sie kilka przedmiotow. Nie dalo sie z niej wyjac srebrnej opaski wygrawerowanej archaicznym pismem. -Sprawia wrazenie... dziwnej, poteznej - powiedziala Terikel, obracajac ja w palcach. - Pasowalaby mi, nie sadzisz? -Nalezy do zakonu - zauwazylo surowo Velander. -Podobnie jak ja - odpalila Terikel. - Poza tym nie mozna jej wyjac ze skrzyni. -A jakie ma ona dla ciebie znaczenie? -Wyglada jak urzadzenie niezwykle potezne i stare, zrobione przez jakies stowarzyszenie eteryczne, podobnie jak Srebrzy-smierc. Velander zareagowala zgodnie z oczekiwaniami i po kilku chwilach Serionese znalazla sie z powrotem w wiezy. -Musze to miec! - krzyknela, zagladajac do skrzyni. -Czcigodna prezbiterko, gdyby kapitan Feran powiedzial mi, ze zamierza zakrasc sie do palacu gubernatora i posunac jego zone, ostrzeglabym, by nie dal sie zlapac, bo zostanie obdarty zywcem ze skory, a nastepnie powieszony za jadra i opuszczony do stawu pelnego wyglodnialych rakow. W przypadku tej srebrnej opaski zwracam ci uwage, ze jest niebezpieczna i potezna, i ze nie masz pojecia, co z nia robic. Do opaski byl przywiazany wyjatek z annalow zakonu metrologan. Terikel znow siegnela do srodka, rozwinela papier i zaczela bardzo powoli czytac na glos. "Srebrzysmierc: przedmiot ten, zwany takze Bronia lub Szata Demona, nalezal w bardzo odleglej przeszlosci do pewnego boga. Halitos z Agrevanu napisal, iz moze to byc sposob przekazania przez boga mocy smiertelnikom, ten bowiem, kto ubierze w Srebrzysmierc kogos innego, moze mu kazac dokonywac poteznych i przerazajacych czynow wojennych. W stanie spoczynku Srebrzysmierc przyjmuje postac koszuli z delikatnych metalowych kolek i klejnotow. W takiej postaci w 3129 roku zostal skradziony z pilnie strzezonego acremanskiego sanktuarium. Kiedy zlodzieje poznali prawdziwe mozliwosci Srebrzysmierci, tak sie przerazili, ze pogrzebali go pod potezna lawina kamieni. Konsylium naszego zakonu zbadalo to miejsce i stwierdza z zadowoleniem, ze nie odkopaloby go chocby i dziesiec tysiecy ludzi pracujacych przez dziesiec lat. Zatem mozna uznac, ze Srebrzysmierc zaginal na zawsze i nie stanowi juz zagrozenia dla naszego swiata. Uaktualnione dziesiatego dnia osmego miesiaca 3133 roku". -Tak wiele slow, tak malo prawdy - rzekla Terikel. - Zlodziejom ukradl go Warsovran, a jemu z kolei ojciec Velander, ktory pogrzebal Srebrzysmierc pod lawina. Wiedzialyscie, ze kiedy Srebrzysmierc uwolnil Warsovrana w Larmentelu, cesarz wygladal o dwadziescia lat mlodziej? -Gdzie to uslyszalas? - zapytala Velander. -Znalam czlowieka, ktorego pozycja upowazniala do tej wiedzy, a ja znalazlam sie w pozycji, ktora pozwolila mi go zapytac. (C)6) Terikel lezala na materacu z plotna zaglowego, wypelnionym sieczka z trawy morskiej. Miala na sobie kaplanskie szaty, reke trzymala w skrzyni, a w dloni opaske. W wiezy bylo goraco, lecz do wytrzymania. Mimo ze Helion lezal na rowniku, klimat mial umiarkowany, lagodzony chlodnymi pradami oceanicznymi z poludnia. Terikel wyszeptala zaklecie wywolujace prostego, lecz skoncentrowanego samostraznika do ochrony jej uwiezi. Z jej skory uniosl sie przypominajacy dym pomaranczowy blask i osiadl na gladkiej powierzchni opaski - po czym zesliznal sie z niej i zbiegl w jeden punkcik. -Bardzo, bardzo dziwne - mruknela Terikel. Jej samostraznik nie zwiazal sie z opaska. Samozaklecie, ktore chronilo wnetrze skrzyni, chronilo zarazem opaske i nia sama, kiedy jej uzywala, lecz Terikel rzucila swoje zaklecie w ramach tamtego. Dlaczego sie nie zwiazalo? Bo moze opaska nie pochodzi z mojego swiata, pomyslala. Wypowiedziala formule odlaczenia, by mogla mrokroczyc. Oswietlone lampa wnetrze zbladlo, podzielilo sie na plamy mroku, a potem cale stalo sie ciemnoscia. Terikel nic nie wazyla; unosila sie w czerni, w ktorej lsnily i skrzyly sie punkciki swiatla. Kazdy z nich byl skupiskiem zaczarowania. Wiekszosc gromadzila sie wokol sanktuarium, chociaz niektore wydawaly sie znajdowac pod ziemia. Jej wlasna uwiez miala dobrze wyczuwalna, wyrazna fakture i gestosc. W eterswiecie Terikel widziala wiele rzeczy niewidzialnych na plaszczyznie rzeczywistosci. Co kilka chwil zblizaly sie do uwiezi, by ja sprawdzic, skupiska cieni, jakas chmura lsnienia, po czym szybko znikaly. Uwaznie przyjrzala sie uwiezi, zapamietujac jej dotyk i empatie, a potem sila woli oddalila sie od niej. To bylo jak zejscie na ziemie Helionu po dlugiej podrozy na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". Wiedziala, co robic, ale ruchy miala wciaz niezdarne. Po kolei przygladala sie pobliskim iskrom. Wiekszosc stanowily proste czary medyczne i ochronne, kilka z nich bylo uwieziami, lecz kilka okazalo sie dosc silnymi zakleciami, ktorych nie potrafila nazwac. Szybko rozpoznala samozaklecia strzegace skrzyn w jaskini. Ruszyla dalej. Punkciki i skierki czarow pokrywaly cala wyspe. Zaden nie byl szczegolnie mocny, lecz kilka mialo ogromny potencjal. Na wyspie znajdowalo sie paru wtajemniczonych dosc wysokiego poziomu, lecz sie nie ujawniali. W trakcie badania wyspiarskiej czesci eter-Swiata wokol samostraznikow skrzyn unosily sie co najmniej dwie inne swiadomosci, lecz gdy Terikel sprobowala sie do nich zblizyc, szybko umknely. Po pozornie krotkim czasie wrocila do swej kotwicznej uwiezi, ktora zdecydowanie odrozniala sie od wszystkich innych obiektow. Nie byla potezna, lecz dziwna. Nie miala prawdzimienia. Terikel sprobowala nadac jej wlasne imie, lecz sie nie zwiazalo z uwiezia. To tez bylo dziwne; zupelnie jakby uwiez miala prawdzimie, ale nie dawalo sie go wyczuc. Terikel juz zamierzala wrocic do siebie, kiedy za wyspa rozjarzylo sie ostre swiatlo. Mimo duzej odleglosci krotki, zielony blysk przyciagnal jej wzrok. Kiedy znow spojrzala w tamtym kierunku, zrodlo swiatla zniknelo. W poblizu znajdowalo sie cos poteznego, lecz dobrze oslonietego. Wracajac w bezposrednie sasiedztwo kotwicy, rozejrzala sie szybko za jakas inna uwiezia i weszla z powrotem w swoje cialo. Oznaczona swieca stojaca na stole plonela piec godzin! Podczas mrokroczenia bardzo latwo sie zapomniec. Czas i odleglosc ulegaly znieksztalceniu. Terikel wstala chwiejnie i zaczela sie przeciagac. Zastukala w drzwi. -Chce rozmawiac z prezbiterka! - zawolala, kiedy straznicy nie odryglowali drzwi. -Z jej rozkazu mozesz wyjsc dopiero rano - odkrzyknal meski glos. Terikel pomyslala przez chwile o tym, co widziala - oraz czego nie dostrzegla -podczas mrokroczenia. -Sprowadz prezbiterke tutaj. -Spi; jest prawie brzask. -To ja obudz. Powiedz jej, ze mam srebrna opaske. Serionese przybyla z diakonisa Latelle, zanim Terikel zrobila piecdziesiat oddechow. Ubrala sie pospiesznie i jeszcze bardziej pospiesznie uczesala. -Gdzie ja masz? - zapytala. Terikel siedziala na krawedzi skrzyni. Nie wstala na powitanie. -Dzien dobry, czcigodna prezbiterko, musialas byc bardzo grzeczna, skoro mamusia pozwolila ci sie bawic do tak pozna. -Gdzie opaska? -W skrzyni, chroniona przez samozaklecie. -Co? Sklamalas! -Ozdobilam prawde. Moge ja wyjac, ale ty tego bys nie chciala. -A to dlaczego? -Zwiaze sie z kimkolwiek, kto wyjmie ja spod ochrony samozaklecia. Nie moge usunac samozaklecia, ale moge usunac opaske. -Jak? -Za pomoca takiej zelaznej szkatuly. Terikel uniosla ze skrzyni zelazna szkatule wielkosci sporej ksiegi i podala ja prezbiterce. Serionese zwazyla ja w dloni. -Przepchnij szkatule przez tkanke samozaklecia, wrzuc do niej opaske i zamknij wieczko. Samostraznik nie bedzie juz jej wtedy widzial. -Tak, zelazo nie ulega magicznym wplywom. To bardzo proste, jak wszystkie trafne rozwiazania. - Serionese westchnela, nagle uznajac, ze problem juz nie istnieje. -Dobrze, zaczynajmy. Terikel wstala, natychmiast sie zatoczyla i nieomal upadla. Podtrzymal ja jeden ze straznikow. -Powietrza, swiezego powietrza - wymamrotala. - Chyba zwymiotuje. -Latelle, wyprowadz ja - rozkazala Serionese. -Nie rob nic, dopoki nie wroce - szepnela Terikel, opuszczajac wieze w towarzystwie Latelle i straznika. Prezbiterka wetknela lom w polprzezroczysta tkanke samostraznika tkwiacego w skrzyni. Tkanka zabarwila sie gniewna czerwienia wokol lomu, lecz nie oparla sie stali. Nastepnie Serionese umiescila na plaskim odcinku lomu otwarta zelazna szkatule i przepchnela ja przez samozaklecie, zsunela ja z lomu, podniosla nim opaske i upuscila do szkatuly. -Teraz zobaczymy, czy mowila prawde - rzekla do obserwujacego ja straznika i zamknela wieczko. Samozaklecie stwierdzilo, ze opaska zniknela, mimo ze wciaz tkwila w skrzyni. Wykonujac rozkazy, wedlug ktorych zostalo skonfigurowane w chwili stworzenia, wyrzucilo z siebie cala energie w jednym, intensywnym blysku swiatla, ktoremu towarzyszyl piorunujacy wybuch goraca. Serionese i straznik zgineli na miejscu, cisnieci w drugi koniec pomieszczenia i zmiazdzeni o kamienna sciane. Drewniane drzwi wylecialy z zawiasow, ogien z wiezy buchnal na dziedziniec. Terikel spodziewala sie czegos takiego. Chwycila czyjs porzucony plaszcz przeciwsloneczny, narzucila go sobie na glowe, wziela gleboki oddech i wbiegla do wiezy. Wszedzie pelno bylo dymu, plonacego papieru i drewna ze zniszczonej skrzyni. Miala szczescie. Zelazna szkatula lezala w odleglosci dwoch krokow od drzwi i wystarczylo stuknac w dzwigienke zamka, by wieczko odskoczylo. Terikel wyjela goraca, lecz nieuszkodzona opaske i ukryla ja w faldach szaty. Wlasnie wyciagala na zewnatrz cialo Serionese, kiedy nadbiegly Velander i diakonisy. Ustalenie, ze prezbiterka nie zyje, zajelo pare chwil. Ocalaly straznik potwierdzil, ze kiedy samozaklecie wybuchlo, Terikel znajdowala sie na dworze. -Waszej prezbiterce udalo sie zabic sama siebie - oznajmila Terikel twardym, suchym tonem, chodzac tam i z powrotem przed kobietami. - Nie wykonala mojego rozkazu. -Zabilas ja! - krzyknela wstrzasnieta Velander. -Bynajmniej, czcigodna siostro - odezwal sie ocalaly straznik. - Czcigodna Terikel prosila prezbiterke, by nie robila nic do jej powrotu. -Co ci obiecala za to klamstwo? - spytala ostro Velander. -Mowi prawde - zgodzila sie Latelle. -Ja teraz jestem prezbiterka! - oznajmila Velander. - Bylam zastepczynia czcigodnej Serionese i... -Wcale cie to nie czyni tymczasowa prezbiterka - przerwala jej Terikel. - Stanowisko automatycznie przechodzi na najstarsza obecna kaplanke, czyli na mnie. -Zostalas juz zdjeta z tego stanowiska! -Sprawdzilam odpowiednie przepisy. Bylam jedynie tymczasowa prezbiterka, poniewaz nie zostalam wybrana w glosowaniu na stale. Z urzedu mozna zdjac tylko stala prezbiterke. Razem z Serionese wypelnilyscie jedynie wakat po mnie, czyli tymczasowej prezbiterce. Od czasu smierci czcigodnej Serionese nie zlamalam zadnych przepisow, wiec jesli nie masz nowych podstaw do zdjecia mnie ze stanowiska, to rzeczywiscie jestem tymczasowa prezbiterka - ponownie. Velander z trudem sie opanowala. Z prawnego punktu widzenia Terikel na pewno miala racje. Velander dobrze znala nauki eteryczne i zimne, lecz Terikel specjalizowala sie w prawie i z pewnoscia doskonale wiedziala, co mowi. -Zobaczymy, kto jest prezbiterka, po zakonczeniu prob, kiedy beda mogly glosowac wszystkie cztery nowe kaplanki - warknela. -A po co czekac pietnascie dni? - zapytala Terikel. - Spojrz, wschodzi slonce i jest to piaty dzien proby diakonisy Justivy. Zobaczymy co z ogniem? Na odglos wybuchu Justiva odeszla od ognia czuwania, a kaplanki rozmawialy dwadziescia minut. Z okrzykiem rozpaczy diakonisa rzucila sie do paleniska, a za nia pobiegly pozostale kobiety. Wiazka chrustu powinna byla wystarczyc zaledwie na kwadrans, lecz jakims cudem wsrod kilku ostatnich drewienek wciaz tanczyl wyrazny plomyk. Justiva rozejrzala sie. Pozostala jedna wiazka. Czy kiedy pobiegla na pomoc, byly dwie? Byla taka zmeczona... moze widziala podwojnie. -Gratulacje, czcigodna Justivo, twoj ogien wciaz sie pali - rzekla Terikel. -Ale go opuscilam. -Prawnie rzecz biorac, musisz go jedynie podtrzymywac, a nie stac obok bez przerwy. Jestes teraz kaplanka. Bogini miar uznala za stosowne sprawic, bys zostala wyswiecona i mogla glosowac w naszej chwili proby. Jako tymczasowa prezbiterka wzywam niniejszym do podania nominacji na stala prezbiterke. Nominuje siebie i podtrzymuje moje zaslugi w sferze sluzby, nauki i lojalnosci wobec zakonu i jego siostr. -Twoje zaslugi?! - zawolala Velander. - Cudzolozylas, sprzeciwilas sie prezbiterce, nie czuwalas ze mna. -Chcesz kogos nominowac? - zapytala Terikel. -Nominuje siebie! - oznajmila Velander. -Chcesz mowic o swoich zaslugach? -O moich zaslugach? Chodzi o twoje. Grzeszylas, nie mozna ci wybaczyc. Takiej dziwce jak ty nie mozna powierzyc stada gesi, a co dopiero trzodki metrologan. -Chcesz powiedziec cos jeszcze? -Nie! Na chwile zapadla cisza. Nagle Velander spostrzegla niebezpieczny blysk w zaczerwienionych, ciemno obwiedzionych oczach Justivy. Przypomniala sobie poniewczasie, ze miejscowe metrologanki niosly duszpasterska posluge tutejszym ladacznicom i ze dwie diakonisy wywodza sie sposrod nich. Ktore dwie? -Kaplanki glosujace za wyznaczeniem czcigodnej Terikel na stanowisko czcigodnej prezbiterki zenskiego zgromadzenia metrologanskiego... - zaczela Terikel. -Nie, czekajcie! - zawolala Velander, lecz juz sie unosily dwie rece, krwawoczerwone w poziomych promieniach slonca. -Uzyskano wiekszosc. Czcigodna Terikel zostaje uznana za prezbiterke zenskiego zgromadzenia metrologanskiego - oznajmila Terikel. - Moje pierwsze polecenie brzmi: ugasic pozar wiezy. Czcigodne siostry, aspirantki, oglaszam tez, ze od tej chwili dozwolony jest makijaz, szaty szyte na zamowienie oraz pojedyncze cele sypialne, a celibat nie jest obowiazkowy. Zaniescie ciala ofiar wybuchu do swiatyni. o(C) Po sniadaniu Terikel polecila aspirantce Latelle kontynuowac probe, po czym wyruszyla do miasta. Poinformowala gubernatora o wypadku i smierci Serionese oraz o swoim mianowaniu. Nastepnie poszla do dokow, gdzie zastala Larona przy dogladaniu idacych pelna para prac na "Mrocznym Ksiezycu".-Mam srebrna opaske - oznajmila, biorac wampira na strone. -Nie mialem watpliwosci, ze ci sie uda. -Czy to ty podtrzymales ogien Justivy? -To sprawa moja i mego sumienia. Gratuluje wyboru. -Dziekuje za informacje o przeszlosci Justivy i za pomysl z zelazna szkatula. -Zlamalem moje rycerskie zasady - mruknal przez zacisniete zeby. - Wygladalo jednak, ze masz czyste motywy. Skoro juz zarzucilem rycerskie idealy i zostalem morderca, co dalej? -Serionese sama sie zabila, my zaledwie podsunelismy jej bardzo niebezpieczna pokuse. Pytasz, co dalej. Banzalo wyrusza z najblizszym odplywem, po czym zostanie zniesiony zakaz opuszczania Helionu bez jego zezwolenia. -Wspaniale. "Mroczny Ksiezyc" wyruszy na zachod z nastepnym odplywem, a potem zawroci na wschod. -Zanim wyplyniecie, mialabym do ciebie ostatnia prosbe. -Tak? -Musze wyslac z Banzalem do Torei czcigodna Justive. Aspirantka Latelle jest nastepna pod wzgledem starszenstwa, ale nie wierze w jej lojalnosc. Gdyby Velander wymusila jakies glosowanie, moglaby wywolac klopoty. -To wyslij ja z Banzalem. -Zeby zdobyla przychylnosc gubernatora? Nie ma mowy. Mozesz ja zabrac na poklad "Mrocznego Ksiezyca"? -Jako pasazerke czy zapasy? - zapytal Laron beznamietnie. -Jako pasazerke, chyba ze zrobi sie naprawde nieznosna. Trzymaj ja z dala ode mnie, dopoki nie przeprowadze pozostalych aspirantek przez proby i nie zaszczepie im lojalnosci wobec mnie. (C)6? Tego samego ranka w nowo ustanowionym palacu administracyjnym spotkali sie szlachetnie urodzeni, wojskowi wyzszych szarz i cywilni przywodcy wyspiarzy. Palac byl dwupietrowa willa z czarnokamienia o dachu przykrytym importowanymi plytkami z terakoty; mial takze wewnetrzny dziedziniec. Stala na nim niewielka fontanna z plywajacymi w niej leniwie lampionikami oraz kilkanascie marmurowych aktow kobiecych, ktore nagle okazaly sie najwieksza kolekcja toreanskiej rzezby na swiecie. W jednym ze skrzydel otaczajacych dziedziniec znajdowala sie sala bankietowa, bedaca zarazem najwieksza komnata na wyspie. Wniesiono do niej pospiesznie pulpit, zaimprowizowany tron, lawy i stoly dla skrybow, a galeryjka dla orkiestry umieszczona nad podwojnymi drzwiami zostala wyposazona w siedzenia dla obserwatorow.Ogloszono, ze na Helionie pelni wladze rzad, w ktorego sklad weszli admiral Chanclar, pieciu ziemian, Banzalo oraz jeszcze jeden, zaskakujacy czlonek. Jako prezbiterka helionskich metrologanek, Terikel zostala uznana za osobe wystarczajaco wazna, by wejsc do rzadu. Jego pierwszym aktem bylo ogloszenie Baeberana Banzala cesarzem Torei, jako ze byl najwyzszym ranga zyjacym vidarianskim szlachcicem. Terikel sumiennie spisala sformulowania i warunki jego mianowania, gdyz zaden z miejscowych skrybow nie mial doswiadczenia w protokole dworskim. Swoim pierwszym wystapieniem Banzalo wywolal znaczne poruszenie, poniewaz oznajmil, ze Warsovran wciaz zyje. Jeden ze statkow handlowych bylego gubernatora wlasnie wrocil z Morza Ebarosa, gdzie jego kapitan dowiedzial sie wielu rzeczy. -On tu wroci - powiedzial przewodniczacy helionskiej Gildii Kupcow. - Musimy uciec do Acremy. -On sie nami nie interesuje - odparl Banzalo. - Nie sprawiamy zadnych klopotow wladcom Lemtasu i Acremy, a spora czesc floty wojennej Warsovrana tworza galery, ktore nie nadaja sie do zeglugi po wzburzonych wodach otwartego oceanu. Pamietajcie, ze udalo im sie utrzymac blokade zaledwie przez kilka dni. -A wiec jestesmy bezpieczni? - odwazyl sie zapytac przewodniczacy gildii. -Jak najbardziej. Warsovran wynajmie flote jakiemus acremanskiemu monarsze i skonczy jako najemnik. A tymczasem korsarze i awanturnicy z calego obrzeza Oceanu Lagodnego wybieraja sie w podroz do Torei. -Nic dziwnego - odezwala sie Terikel. - Martwy kontynent az sie prosi, by go zagarnac, na dodatek jest zarzucony stopionym zlotem i srebrem. -Zlotem i srebrem Vidarii! - stwierdzil szorstko Banzalo. -Z punktu widzenia prawa nalezy ono do kazdego, kto potrafi je odzyskac -zauwazyla Terikel ze swego miejsca na lawie dla skrybow. - Z moralnego punktu widzenia wlascicielem jest ten, kto potrafi udowodnic, ze kiedys kruszec nalezal do niego, albo przedstawic wiarygodne do niego roszczenia. -Vidaria jest obecnie zasiedlonym krolestwem - oznajmil Banzalo. - Jako tymczasowy regent przywroconego cesarstwa Wielkiej Vidarii, wysuwam roszczenia do wszystkich ruin oraz obszarow objetych linia brzegowa Torei. Zamierzam w ciagu miesiaca zalozyc piec miast. -Jesli chcesz wykorzystac Torean przebywajacych na Helionie, moglbys zalozyc kilka osad, z ktorych zadna nie bedzie liczyc wiecej niz dwiescie kobiet - rzekla Terikel. - W twojej flocie jest jedenascie tysiecy piechociarzy i zeglarzy. Wrozy to niejaki brak rownowagi demograficznej. -Ci piechociarze i zeglarze za zloto Terei kupia sobie zony na targach niewolnikow w Lemtasie i Acremie. Piec albo szesc zon dla kazdego! Nie minie jedno pokolenie, a liczba ludnosci przekroczy sto tysiecy. Za stopione zloto Torei mozemy takze kupic statki, drewno, narzedzia i bron. Z ujsc rzek mozna wydobywac mul, a na ich brzegach siac zboza. Kapusta morska i ryby beda w ogromnej obfitosci. Ludnosc cesarstwa vidarianskiego bedzie jadla lepiej od nas. -To dlaczego jestes tutaj? - zapytal przewodniczacy gildii. Banzalo mial juz tego dosyc. Wszyscy go tu zbyt dobrze znali; wyspiarze wlasciwie nie wiedzieli, co to jest szacunek dla pozycji. To trzeba zmienic. Banzalo wiedzial, ze musi wywiezc ludzi w nieznana kraine, gdzie nie beda czuli sie bezpiecznie, gdzie beda przestraszeni. Gdzie beda liczyc na przywodce, ktory jako jedyny bedzie stal miedzy nimi a katastrofa. -Jeszcze tego popoludnia zamierzam wyplynac z wiekszoscia floty do ruin Kosamicu w Vidarii. Tam zostane koronowany przez admirala i tam tez zbuduje nowe miasto, Port Banzalo. Wywolalo to wsrod czlonkow rzadu pomruk zdumienia i wymiane domyslow. Po stole krazyla mapa Torei. -Mamy rozumiec, ze zostawisz Helion bez zadnej obrony? - zapytala Terikel. -Helion nie potrzebuje obrony, a w tej chwili ze wszystkich portow na obrzezu Oceanu Lagodnego wyruszaja do Torei lupiezcy po moje zloto. Obrony potrzebuje Torea. Jesli ktos na Helionie martwi sie, ze przybedzie tu Warsovran, to moze plynac z nami. Ambasador Scalticaru Polnocnego odchrzaknal, by zwrocic na siebie uwage. -Moja ziemia ojczysta zajmuje obszar jednej dziesiatej twojego nowego cesarstwa... -Przywroconego cesarstwa. -Niewazne. Chodzi mi o to, ze w Scalticarze Polnocnym jest dziewiec milionow dusz, ktore chwala jego bogow, uprawiaja jego zboza, sluza jego krolowi, buduja jego statki i bronia jego granic. Ty masz najwyzej kilka tysiecy. Jak zamierzasz bronic tego, co masz? Banzalo siegnal po mape. -Nowa osada Port Banzalo nalozy blokade na ujscie rzeki Temellier i bedzie go bronila. Kiedy zostane koronowany na mojej ziemi, moim pierwszym aktem jako cesarza bedzie takze nalozenie blokady na ruiny Gironalu, gdzie wybuduje fort i zaloze kolejny vidarianski port. Doplywy zasilajace rzeki Dioran i Temellier sa powolne, szerokie i zeglowne. Daja dostep do calego niemal wnetrza Torei. Ten, kto sprawuje nad nimi kontrole, ma pod kontrola caly kontynent. Podrozujacy konno nie znajda tam paszy, piesi nie upoluja zadnej zwierzyny, wiec lupiezcy musza udawac sie w glab ladu rzekami. Poza tym Gironal byl najpotezniejszym portem handlowym w calej Torei. Kiedy wypalily go kregi ognia, w jego murach znajdowala sie jedna czwarta calego zlota kontynentu. Rzadzac Gironalem, bede rzadzil bogactwem Torei. -Dopoki nie zostaniesz okradziony - zauwazyla Terikel. Banzalo zmarszczyl brwi. -Jak na kogos, kto ma nadzieje przewodzic glownej religii Wielkiej Vidarii, okazujesz swojemu przyszlemu monarsze bardzo malo szacunku - ostrzegl. Terikel oczekiwala takiej reakcji i sie nie speszyla. -Nie kwestionuje twoich motywow, regencie. Mowilam, ze trudno ci bedzie obronic roszczenia do tak bogatej zdobyczy jak Gironal, wobec roju statkow przyciagnietych jego wartoscia. Twoje statki dalekomorskie czeka ciezka praca. -Za zloto mozna kupic wladze i zdobyc przyjaciol. Do Lemtasu zostana wyslane statki po drewno na nowe okrety. Takie materialy wkrotce stana sie bezcenne na spalonych, szklistych brzegach Vidarii. -Nasza ziemia jest teraz nieprzyjazna ludziom - rzekla Terikel. - Widzialam na wlasne oczy. Na innych kontynentach jest wiele miejsc, gdzie Vidarianie mogliby zyc lepiej i dostatniej. -Vidarianie maja sluszny i swiety obowiazek odbudowania ojczyzny. Ty teraz tez jestes Vidarianka, czcigodna siostro. -Ale Vidaria jest martwa jak pogryzione kosci w popiele obozowego ogniska. -Wyrwiemy Vidarie z uscisku smierci, tak jak odzyskalismy ja od Warsovrana! - zagrzmial Banzalo. - Oglaszam darmowy przewoz wszystkich Vidarian, ktorzy zechca wrocic na brzegi Torei! Szczegolnie mile sa widziani rolnicy i czlonkowie milicji. Ziemia bedzie im nadawana na wlasnosc. Wracajcie i bierzcie sobie ojczyzne, ktora wydarlismy Warsovranowi! -Nie odebraliscie jej Warsovranowi! - zawolala Terikel, ze zloscia uderzajac dlonia w porecz swego fotela. - Jego czarodziejska bron, Srebrzysmierc, wyrwala sie spod kontroli i zniszczyla caly kontynent. -Retoryka, szczegoly, blahostki. Nasza ojczyzne moze sobie wziac kazdy, kto zechce, podobnie jak zloto, ktore zostanie wykorzystane do jej odbudowy. Vidarianska flota cesarska natychmiast wyruszy do stolicy w Porcie Banzalo. Postanowilem zostawic do utrzymywania porzadku na Helionie obie galery i szesc dwumasztowych szkunerow wojennych. Poza tym oglaszam cala Toree protektoratem cesarstwa vidarianskiego. Jako jedyne wlasciwie ukonstytuowane krolestwo w Torei, Vidaria ma obowiazek utrzymania porzadku i wszystkie statki oraz mieszkancy innych krolestw wplywajacy na wody Torei musza placic podatek na utrzymanie mojej floty. Czy wrocisz, czcigodna prezbiterko, na toreanska ziemie, by zalozyc zakon metrologan? -Juz sie zgodzilam wyslac jedna z moich nowych kaplanek, ktora bedzie kierowac budowa sanktuarium. -A wiec nie wrocisz na swa rodzinna ziemie? -Ziemie? Nie ma zadnej toreanskiej ziemi. Jest tylko szklo, ktore kiedys bylo piaskiem i gleba... o, jest tez lawa, duzo lawy. Banzalowi przyszlo do glowy, ze jesli teraz wyjedzie, nastepne posiedzenie, ktoremu by przewodzil, bedzie posiedzeniem rady koronacyjnej na brzegach Torei. Tam zyska szacunek i prawdziwa wladze. Bez jednego slowa wstal i wyszedl z sali, wspaniale odziany w zolto-niebieska vidarianska kurte i czerwony plaszcz z nowym cesarskim herbem pospiesznie wyszytym na plecach. Za nim jak ogon swietlistej komety ruszyla swita jaskrawo ubranych oficerow, pomniejszych wielmozow i sluzacych. Poszlo dosc dobrze, pomyslala Terikel, siedzaca samotnie w sali. Rozmyslnie przeciwstawila sie Banzalowi tak otwarcie. Bylo to najwyrazniej glupie posuniecie, poniewaz Banzalo bedzie nastawiony i do niej, i do metrologan nieprzychylnie. Terikel potrafila jednak myslec strategicznie, a jej umiejetnosci w tym wzgledzie byly nieco lepsze niz Banzala. Spotkanie skonczylo sie wkrotce po wyjsciu regenta. Wiesci o obradach rozniosly sie szybko i wielu z przebywajacych na wyspie poczulo, ze warto wrocic do Torei. Przynajmniej beda ich tam bronic odpowiednie sily wojskowe. ?L?(C) Wkrotce po zakonczeniu posiedzenia dworu w porcie zgromadzilo sie kilkudziesieciu robotnikow rolnych z calym dobytkiem. Darmowy przewoz do Torei! Oto nadarza sie szansa! Dostana szlachectwo i taki szmat ziemi, o jakim nigdy nie smieli zamarzyc. Ulicami wiodacymi do nabrzeza z trudem szlo dwoch braci, Prosus i Crasfi, dzwigajac na dragu worki z narzedziami, nasionami i innymi zapasami. Zony i dzieci szly za nimi z ich wlasnymi workami.-Zanim przyplyniecie za nami, wybudujemy juz kamienne domy! - zawolal do nich Prosus, kiedy zblizali sie do portu. -Ale dlaczego nie mozemy plynac z wami teraz? - zapytala go zona. -To sprawa miejsca i potrzeb. Regent chce rolnikow i czlonkow milicji, a z Crasfim i ze mna dostaje i jednego, i drugiego. Jak bedzie miejsce na nastepnym statku, to was wezmie. -Ale jak zaplacic? - jeknela zona Crasfiego. -Nie trzeba placic, tylko za to, co zjesz z dzieciakami - rzekl Crasfi. - Juz to wyjasnialismy, zatkalas sobie uszy? Rolnicy sa w Torei na wage zlota. Tam nas potrzebuja. -Tak, dostaniemy darmowy przejazd, jak bedzie miejsce - tlumaczyl Prosus. - Crasfi i ja zajmiemy ziemie blisko portu, gdzie mozemy ja sprzedawac wszystkim, ktorzy przyplyna po nas. Zeby tak zrobic, musimy byc pierwsi, a zeby byc pierwszymi, musimy wczesnie zajac miejsce na statku. I rzeczywiscie, znalezli kilka dalekomorskich statkow handlowych, ktore przyjmowaly pasazerow na rejs do Torei. Bracia weszli na poklad, by wybrac sobie hamaki, dzieci pobiegly do domu po kolejne worki z jedzeniem, a zony pilnowaly narzedzi na nabrzezu. -No jak, podoba ci sie, ze bedziesz zona wielkiego pana? - zapytala zona Prosusa, Heldey. -Trza bedzie rozkazywac calej kupie sluzacych - odparla placzliwie Winte, zona Crasfiego. -Ale jakie to wyniesienie dla dziewczyny. Duzy dom, sluzba, no i piekne stroje do robienia wrazenia na innych wielmozach. Winte rozejrzala sie ukradkiem. -Ty raczej zrobisz na nich wrazenie bez ubrania, ladacznico - prychnela. - Jak na tym kupcu, co ci przynosi diomedanskie grzebienie i spinki, albo na tym rybaku, co daje ci ryby za szybciutki numerek za straganem. Prosus sie dowie, wspomnisz moje slowa. -Jestem corka ciesli, popelnilam mezalians - odparla Heldey, pociagajac nosem. - Zasluguje na lepsze zycie. -No, uwazaj, bo nasze chlopy moga zajsc wyzej niz ci twoi kupcy i rybacy. Przez caly czas do portu naplywalo coraz wiecej chetnych na podroz do Torei. Wydawalo sie, ze Prosus mial racje i ze ciezka praca oraz szybkie myslenie moze uczynic z braci zalozycieli dwoch wielkich rodzin z tytulami. O tym marzyli wszyscy na nabrzezu. (C)6) Kiedy Laron wylonil sie ze swojej kabiny wielkosci szafki, zastal Druskarla na pokladzie rufowym, przy sterze "Mrocznego Ksiezyca". Miral stal wysoko na niebie, a na szczycie nowej latarni morskiej bylo widac ogien.-Wyglada na to, ze nigdy nie spisz, kiedy Miral jest na niebie - odezwal sie od niechcenia eunuch - ale dzisiejszej nocy Miral wzeszedl dawno temu, a ty nie poszedles w jego slady. -Kiedy Miral jest na niebie, moge czuwac albo spac, wedle zyczenia. Kiedy zachodzi, nie moge robic ani jednego, ani drugiego. -To co sie z toba dzialo? - zapytal Druskarl. -Mialem atak paranoi. Druskarl czekal na rozwiniecie tej wypowiedzi. Laron milczal. -Skoro mowa o paranoi, mam nadzieje, ze jadles - podjal eunuch z udawanym niepokojem. -Kto ci o tym powiedzial? -Ktos, kto zna kogos, kogo znam. No wiec jadles i czy te posilki odpowiadaly twoim rycerskim zasadom? -Tak, i sadze, ze dzieki temu Ubocze jest teraz lepszym miastem. Ja tez sie rozpytywalem. No wiesz, kto z kim sypia, kto ma plany zniszczenia swiata dla zabawy i zysku, takie tam. -I...? -I nie dowiedzialem sie o Feranie niczego. -A wiec...? -Wiec utrzymuje sie tendencja, ktora zaobserwowalem w Scalticarze, Acremie i Torei. Przed dwoma laty Feran w ogole nie istnial. Nie ma przeszlosci. Zadnych rodzicow, domu, nigdzie nie terminowal, nie byl nawet karany. -Mogl zmienic imie. Wielu tak robi. -Wiem, jak odszukac czlowieka, nawet jesli jego imie umiera i rodzi sie ponownie jako cos innego. Nikt podobny do Ferana nie istnial przed 3138 rokiem, kiedy go... W tej chwili spod pokladu wyszla rozczochrana Velander. Spojrzala na wschodzace slonce i krzyknela. -Plyniemy na wschod! -To najszybsza droga do Torei - powiedzial Laron. -Ale prezbiterka rozkazala mi udac sie do Diomedy. -Prezbiterka rozkazala rowniez nam, bysmy poplyneli do Torei po wyplynieciu na Diomede. Musisz bardzo uwazac na przyimki. Wziawszy pod uwage slawe, jaka sie cieszysz ze wzgledu na swoja lojalnosc, mielismy ci powiedziec dopiero na pelnym morzu. Wiadomosc ta bynajmniej nie poprawila Velander humoru. -A dlaczego naprawde plyniemy do Torei? -By odzyskac Srebrzysmierc. Mamy powody sadzic, ze bron pozostaje nietknieta w Larmentelu. Moj towarzysz Roval zwrocil sie do Serionese w sprawie sfinansowania ekspedycji, ale ona poszla prosto do Banzala i wszystko mu wyjawila. Roval zostal gosciem gubernatora w nadzwyczaj dobrze strzezonych pomieszczeniach, a potem Banzalo wymyslil fantastyczny plan ponownego zaludnienia Torei i wykorzystania Srebrzysmierci do jej obrony. Nagle Velander wszystko zrozumiala: Banzalo caly czas o wszystkim wiedzial! To byl ukryty powod blokady rzeki Dioran w Gironalu. Nie dopuscic, by ktokolwiek dotarl do ruin Larmentelu, zanim on sam bedzie gotow do wyslania ekspedycji majacej odzyskac Srebrzysmierc. Serionese oklamala wlasne kaplanki i diakonisy. -Ta oslizgla, wredna zdrajczyni... - zaczela Velander, ale sie powstrzymala. - Czy Terikel wiedziala o tym? -Najwyrazniej nie - odpowiedzial Laron, wyjmujac z faldow szaty srebrna opaske. - Poznajesz? -Bogowie na lunaswiatach! - krzyknela Velander. - To bylo w skrzyni! -Jest bardzo stara i nawet ja nie zdawalem sobie sprawy, ze maja ja metrologanie. Zgodnie z pewnymi listami ze skrzyni, ktore przeczytala Terikel, byla przeznaczona dla Yvendel Si-Chelliw Diomedzie. -Yvendel? To genialna czarnoksiezniczka i adeptka dwunastego poziomu. Specjalizuje sie w badaniach eterswiata i podrozy wymiarowej. -A od wykradzenia Srebrzysmierci kontaktuje sie takze z grupa... hm, zaniepokojonych mistrzow magii. Byc moze, znalazla sposob na zneutralizowanie broni. W tej chwili na poklad wyszedl Feran i rozkazal zgasic lampy pozycyjne. Laron zaoferowal Velander swa kajute w czasie, gdy Miral jest na niebie. Chociaz Feran przekonywal, ze kajuta kapitanska jest bardzo wygodna, kaplanka odrzucila jego propozycje. -To prawda, kajuta kapitana jest wieksza i lepiej wyposazona - rzekl wampir. -Byc moze, ale wiem, dlaczego mnie zaprosil. -Skad wiesz? -Jestem jedyna kobieta na pokladzie. -Terikel wydala... -Takie zachowanie mi nie odpowiada, bez wzgledu na dekret nowej prezbiterki o celibacie. To troche jak twoje rycerskie zasady, cny Laronie. Glupi pomysl, ale zamierzam sie go trzymac. (C)o Daleko na wschodzie, na Helionie, w drzwi celi Rovala zabebnil straznik i zawolal:-Gosc! Roval wstal, wygladzil na sobie ubranie i z niezadowoleniem przeciagnal dlonia po szczecinie na glowie. Drzwi sie otworzyly i do celi weszla Terikel. -Kwadrans, uczona prezbiterko - przypomnial jej straznik i zamknal drzwi. -Uczona prezbiterko? - powtorzyl Roval, marszczac czolo. - Prezbiterko metrologan? -To ja. Jestem uczona Terikel. -Doprawdy. A co z uczona Serionese, ktora podejrzewam o maczanie palcow w zapewnieniu mi tego bezplatnego mieszkania? -Gleboko ci wspolczuje, panie, uwierz mi. Serionese spotkal nieszczesliwy wypadek. W kazdym razie nieszczesliwy z jej punktu widzenia. Moj udzial w tym wypadku to sprawa moja i mojego sumienia, a moje sumienie robi, co mu sie kaze. Roval usmiechnal sie i pokazal na kamienna prycze. -Alez ja sie zachowuje - powiedzial milym tonem. - Zdaje sie, uczona Terikel, ze jestesmy bardzo do siebie podobni i mamy wiele do omowienia. Nagarnij sobie troche slomy, usiadz. Chcesz chleba i wody? Jest dosc swieza. -Nie, dziekuje. Aha, przynioslam to. Terikel wyjela spomiedzy piersi kawalek ciasta. Roval powoli odetchnal, zastanawiajac sie, jak zareagowac. -Ciasto miodowe z rodzynkami, moje ulubione. Dzieki, ze nie pozwolilas, by wystyglo; tylko tak nalezy je jesc. -Naprawde? Zapamietam na przyszlosc. Roval dwoma kesami rozprawil sie z ciastem. Terikel skubala skorke od wieziennego chleba. -Nasz wspolny przyjaciel, Laron, wiele mi opowiedzial o twoim oddaniu naszym wspolnym interesom. -A, Laron. Mily chlopiec, ale strasznie sie zachowuje przy jedzeniu. Szkolilem sie z nim w Specjalnej Sluzbie Wojennej. Odbylismy razem piec misji. Tez troche mi o tobie opowiedzial, kiedy "Mroczny Ksiezyc" przybyl do Ubocza. -Tak? Opowiedzial mi tez wszystko o tobie. Roval zamarl z wyrazem niepokoju na twarzy. Terikel zaczela sie zastanawiac, czy przy tym ostatnim zdaniu powinna robic taka znaczaca mine. -Co takiego?! - warknal Roval. - Jesli mowil cos o tej hulance w Palionie, gdzie podobno lezalem na podlodze z ostrygami w nosie, a dziewczyna wykonujaca taniec brzucha wskoczyla mi na zoladek, to bylo zupelnie inaczej. Poza tym nic nie widzial. Miral wtedy zaszedl, wiec Laron przebywal w jakiejs sypialni jako trup. Szkoda, ze nie slyszalas, jaki wrzask podniosla para dzieciakow, ktora szukala tam miejsca do... Dobrze sie czujesz? -Przestan! Wlozylam tyle wysilku, by wygladac na zgorzkniala, a ty to wszystko niszczysz, doprowadzajac mnie do smiechu. -W kazdym razie to byly oliwki, nie ostrygi... Dlaczego mialabys byc zgorzkniala? -Rovalu... Powaznie mowiac, ostatnio zycie mnie nie rozpieszczalo. Nie chodzi o to, ze w Torei stracilam wszystkich bliskich i caly majatek. Prezbiterka przede mna i Serionese zmuszala mnie do robienia rzeczy, ktore mi sie nie podobaly, z ludzmi, ktorymi pogardzalam, a wszystko dla zdobycia informacji w imie metrologanskiej sprawy. Kiedy wyszlo to na jaw, musialam grac role zdziry, znow po to, by chronic reputacje zakonu. Kiedy bylam samotna i w najwiekszym dolku, pomogl mi Laron, a zrobil to bez zadnej nadziei na rewanz. Teraz ja jestem prezbiterka. Jedyne towarzystwo, jakie dopuszczam w moim lozku, to od czasu do czasu ksiazka, nawet jesli zostawiam dzialalnosc rekreacyjna moich podopiecznych ich wlasnemu sumieniu. Splacam tez swoje dlugi. Laron ma o tobie wysokie mniemanie, wiec jesli o mnie chodzi, nie mozesz postepowac zle. -Doprawdy? - powiedzial skrepowany Roval, pocierajac szczecine na glowie. -Skoro Laron jest twoim przyjacielem, Rovalu, to ja tez. Co moge dla ciebie zrobic? Jesli jest cos, co moge zrobic, by uprzyjemnic ci tu pobyt - w ramach rozsadku -to mi o tym powiedz. Teraz zaczerwienil sie Roval. Terikel sie rozesmiala. -Moze codzienna wizyta balwierza, ktory golilby mi glowe i twarz, i raz na tydzien twoje odwiedziny z wiesciami - zaproponowal. -A co powiesz, gdybym codziennie przychodzila, zeby cie golic i przynosic wiesci? -Och, prezbiterko, nie moglbym... -Ale ja mam bardzo spokojne rece, uczony Rovalu. -Prezbiterko, gdybysmy polaczyli nasza wiedze, moglibysmy osiagnac cos dobrego. Kiedy stad wyjde, mozemy wspolnie wiele dokonac. -Kiedy stad wyjdziesz, uczony Rovalu, spodziewam sie demonstracji tego numeru z oliwkami. Tymczasem naprawde sprobuje odwiedzac cie codziennie. Jutro o tej samej porze? -Bede w tym samym miejscu. Rozdzial 4 Podroz do Larmentelu Czterdziestego dnia podrozy Feran stal o zachodzie slonca przy relingu, napawajac sie zlotem, szkarlatami, cynobrami i ochrami bijacymi z chmur, i napominajac sie, ze wsrod tych kolorow unosi sie pyl z milionow ludzi. Na prawo widnial ciemny, pozbawiony zycia zarys toreanskiego wybrzeza. Feran wspial sie po pieciu stopniach prowadzacych na poklad rufowy, zerknal na plywak z magnetytu i wzial namiar na zachodzace slonce. Mierzykatem sprawdzil wysokosc Lupana nad horyzontem, a nastepnie obejrzal odczyty logu na tabliczce wachty. W koncu zmienil sternika.Tego wieczoru Feran mial wachte wieczerzana; po godzinie przejmowal ja Laron. Gdy kapitan wychodzil z kajuty, widzial blyski pomaranczowego swiatla wydostajace sie spod suwklapy zamykajacej malenka kajute Larona. Velander i reszta zalogi jadla pod pokladem kolacje. Znalazlszy sie sam na pokladzie rufowym, Feran przywiazal drag sterowy i szybko obszedl statek. Wszystko bylo w porzadku, lecz kapitan zwrocil sie nagle na polnoc, wpatrujac sie w dluga linie slabych swiatelek na horyzoncie. A wiec wyruszyli tak szybko, pomyslal i zaczal odwiazywac drag. Swiatla pozycyjne floty odleglych statkow stanowily swietliste plamki zolci wsrod ciemnych fal. Feran podziekowal fortunie i przypadkowi, ze kiedy pojawily sie te swiatla, byl sam na wachcie, i ze trzymaly sie one dalej od brzegu. Bardzo delikatnie skierowal "Mroczny Ksiezyc" o pare stopni dalej na poludniowy wschod. Zagle nie byly ustawione pod odpowiednim katem do nowego wiatru, ale trudno. Feran modlil sie, by nikt nie zauwazyl tej drobnej zmiany i nie wyszedl na poklad sprawdzic, co sie dzieje. Minal kwadrans, potem pol godziny. "Mroczny Ksiezyc" byl maly i szeroki, a flota zawsze plynie z predkoscia swego najwolniejszego statku. Co zdumiewajace -statek ten byl najwyrazniej wolniejszy od szkunera. Swiatla powoli gasly, znikajac za horyzontem. Feran wiedzial, ze "Mroczny Ksiezyc" jest niewidoczny, poniewaz nie mial zadnych swiatel pozycyjnych. Byl tak maly, ze stanowilby latwa ofiare dla kazdego korsarza, wiec Feran uzywal zwyklych, oliwkowozielonych zagli i nie podnosil grota na pelna wysokosc. Ocenial, ze flota, o ktora otarl sie jego statek, liczy co najmniej siedemdziesiat jednostek. Wiedzial, ze okrety mialy sie spotkac na polnocno-zachodnim krancu Torei, ale nie wiedzial, kiedy to sie stanie. Minelo kolejne pol godziny i zniknelo jeszcze wiecej swiatelek. Zaskrzypiala na prowadnicach pokrywa luku i Feran spojrzal w dol. -Kapitanie! - uslyszal glos Velander. Weszla na niewielki poklad rufowy. Feran zerknal na horyzont, gdzie wciaz migotalo jeszcze kilka swiatelek. -Spojrz na te statki! - zawolala ze zdumieniem Velander, stajac obok niego. - Jest ich szesc... nie, osiem, moze dziewiec. -Grabiezcy z portow Morza Ebarosa - odparl niedbale kapitan. -Tyle statkow naraz? -Ciagnie je ku sobie pragnienie sily, choc odstrecza je od siebie chciwosc. Takie male statki jak nasz sa dla nich latwa ofiara. -Czy grozi nam jakies niebezpieczenstwo, kapitanie? -"Mroczny Ksiezyc" ma pod linia wodna ksztalty oplywowe jak ryba i jest zdumiewajaco szybki. Musi byc, skoro jest statkiem szpiegowskim. Tamten konwoj plynie z predkoscia najwolniejszego statku, ktory sprawia wrazenie balii z zaglem. Zdecydowanie ich wyprzedzamy. Velander wyjela z woreczka przy pasie jakis cylinder i pociagnela go z obu koncow, az wydluzyl sie czterokrotnie. Feran zauwazyl, ze stanowia go cztery koncentryczne walce z mosiadzu. Velander zdjela metalowe oslonki z obu koncow, przytknela urzadzenie do jednego oka i skierowala je na swiatla odleglych statkow. -Dalekopatrz Larona. Pozyczyl mi go - wyjasnila. -Laron? Sadzilem, ze... nie macie dla siebie czasu. -To prawda. On podtrzymuje jakas herezje, ze pierscienie Mirala sa z pylu, a nie lite. Powiedzial, ze dzieki temu przyrzadowi mozna dostrzec przez pierscienie gwiazdy, i pozyczyl mi go, zebym sama sie przekonala, ale dotad unoszacy sie wysoko w powietrzu pyl i dym nie pozwalaja uzyskac wyraznego obrazu nawet przez to urzadzenie. Zostalo wynalezione przed kilku laty jako zabawka, lecz przywodcy Torei zakazali poslugiwania sie nim, przeznaczajac go wylacznie do uzytku szlachetnie urodzonych i wojskowych wyzszych szarz. Najwyrazniej nie chcieli, by klasy nizsze widzialy zbyt daleko. Velander nadal obserwowala statki, ale chyba nic zaskakujacego nie zauwazyla. -Pierwszy dalekopatrz, jaki widzialem, nalezal do vidarianskiego wielmozy morskiego i byl zrobiony z jednego cylindra dlugosci mego ramienia - rzekl Feran. - Dawal obraz odwrocony do gory nogami, ale pokazywal wspaniale szczegoly bardzo odleglych obiektow. -Laron zakamuflowal skonstruowana przez siebie wersje jako pojemnik na medyczne proszki. Teraz to nie ma znaczenia, jak mnostwo starych toreanskich praw. Te statki... Wygladaja na dlugie i niskie, jak galery wojenne. -O, takie wlasnie maja sprawiac wrazenie - zapewnil ja szybko Feran. - Dalekomorskie statki handlowe umiescily swiatla pozycyjne nisko na burtach, by wygladac na galery wojenne. Ta sztuczka dziala tylko po ciemku, ale w ten sposob maja zalatwione pol doby, prawda? -Sprytnie. -Mimo wszystko sa silniejsze od nas i to mnie niepokoi. Niepokoi mnie wszystko, co jest wieksze od lodzi na dwudziestu wioslarzy. W Torei mozna znalezc skarby, a tam, gdzie chodzi o zloto, nikt nie lubi konkurencji. Silnych rywali spotykaja grozby, przechwalki i demostracje sily. Rywali naszej wielkosci sie zatapia. Velander odwrocila sie od horyzontu, kiwajac glowa. Laron powiedzial jej, ze znalezienie wyczerpanego Srebrzysmierci to tylko czesc ich zadania. Mieli tez zebrac stopione zloto w ruinach miast i miasteczek polozonych w glebi ladu. Wiekszosc wielkich miast Torei lezala w poblizu rzek i nedzne, lecz rozlegle cesarstwo Banzala bylo teraz najwieksza kopalnia zlota na swiecie. Jesli sie pospiesza, beda mieli najwiekszy wybor bogactw, wroca na Helion bogaci, uczynia metrologan bogatymi i usuna Srebrzysmierc spoza zasiegu Banzala, a wszystko dzieki jednej podrozy. Velander zauwazyla, ze odlegle statki prawie juz zniknely. -Zupelnie jakby nagle zawalil sie dom bogacza, grzebiac go i wszystkich jego spadkobiercow pod gruzami - rzekl Feran. - Caly majatek nalezy do tego, kto go sobie wezmie. -Ale przeszukujac goraczkowo ruiny, nikt nie pyta, dlaczego w ogole dom sie zawalil - odparla kaplanka. - Ktory z domow jego sasiadow bedzie nastepny? Feran nie chcial rozwijac tej mysli i zamilkl. Velan der wrocila do obserwowania odleglych statkow i sledzila je, dopoki nie zgaslo ostatnie swiatelko. Kiedy Laron jeszcze byl w swojej kajucie, uslyszal pelen oburzenia pisk i ostry trzask uderzenia otwarta dlonia. Wychodzac na poklad, by objac wachte, minal spieszacego pod poklad Ferana. Velander patrzyla wzdluz fosforyzujacego kilwateru "Mrocznego Ksiezyca" na Caspelli, planete jasniejaca tuz nad horyzontem. Laron mierzykatem wzial namiar na gwiazdy, a potem sprawdzil takielunek i kat, pod jakim Feran przywiazal drag sterowy. Velander powiedziala mu o flocie. -Moglabym wziac namiary? - zapytala, kiedy Laron zdejmowal mierzy kat z poleczki. -Oczywiscie, czcigodna siostro - odpowiedzial uprzejmie, podajac jej przyrzad. -Przed chwila Feran zaproponowal, ze nauczy mnie co bardziej skomplikowanych zasad nawigacji - ciagnela. - Bardzo szybko jego dlonie zaczely nawigowac pod moim ubraniem. -To nie powinno cie zaskoczyc. Moja kajuta jest juz pusta. -Twoje lozko nigdy nie jest cieple. -Tak, bo w razie niebezpieczenstwa zachowuje chlod, a mamy niebezpieczne czasy. Potrzebny ci jeszcze moj dalekopatrz? -Nie, ale nie widzialam zadnych gwiazd przez pierscienie - powiedziala, zwracajac mu przyrzad i pilnujac sie, by nie dotknac jego skory. -Prawda zawsze tam jest, gdybys chciala sprobowac kiedy indziej. Mozna dowiesc w dyskusji czegos przeciwnego, ale prawda jest jak ja: nie da sie jej zabic. (C)G) Dwa dni pozniej "Mroczny Ksiezyc" przybil do polnocnego brzegu Torei w poblizu ruin Fontarianu. Niewielkie zanurzenie szkunera umozliwilo mu bliskie podejscie, zanim trzeba bylo spuscic na wode szalupe. Stopiony piasek zgrzytal i trzaskal pod grubymi skorzanymi podeszwami. Byly juz tam slady innych stop. Widac tez bylo slady kopania wokol niektorych wiekszych budowli publicznych i domow. Nie rosla ani jedna roslina, nie bylo zadnych owadow, ale rzeka wpadajaca do zatoki niosla przejrzysta, czysta wode.-Lupiezcy juz tu byli - stwierdzil Feran, wychodzac z rowu z odlamkiem metalu w rece. -Ci, ktorzy wykopali ten row, czy my? - zapytala Velander. -To jest kawalek ostrza cyronenskiego topora, prawdopodobnie uzywanego jako prowizoryczna motyka. Mozna to poznac po plytkich zaglebieniach tuz przy krawedzi wykopu. Ale ojczyzna Cyronenczykow nie zostala spalona. Zloto w tych ruinach jest wszystkim, co nam zostalo; mamy do niego prawo. -Ach, zatem jestes Toreaninem z urodzenia, kapitanie? - zapytal Laron. -Po prostu Toreaninem - odparl Feran. Velander cicho prychnela i wrzucila do rowu kamien. -Bez wzgledu na to, skad pochodzisz, mowisz jak Banzalo - zauwazyla. Kapitan wlozyl fragment topora do sakwy i otrzepal rece. -A wiec trzymasz z lupiezcami? -Nie, tylko stwierdzam, ze w Torei rzadzi anarchia. Mozemy zatrzymac to, co znajdziemy, jesli uda nam sie to obronic. Wszystkie morskie krolestwa Lemtasu, Acremy, Scalticaru i Armarii wkrotce dolacza do szczesliwego statku handlowego, ktorego zaloga tu kopala. Sprowadza piechote morska i galery wojenne oraz niewolnikow do kopania i wywiaza sie walki. To pewnik. Pokoj nastanie w Torei dopiero wtedy, gdy zostanie odarta z wszystkiego, co ma jakakolwiek wartosc. Ruszyli po stopionym piasku w kierunku brzegu, do wyciagnietej na plaze szalupy. Nad jakas padlina ucztowaly wedrowne ptaki morskie, halasliwie walczac o rozkladajace sie skrawki. Poza tym wszedzie panowala cisza i bezruch. -Co to jest? - zapytal Laron, nieswiadom smrodu. -Cos martwego - odparla Velander. -Ma cztery pletwy i szyje dluzsza od "Mrocznego Ksiezyca". -To Srebrzysmierc? - zapytal Feran. -Nie, kapitanie, ale... -To wracajmy na statek. W odleglosci kilku godzin za nami sa statki lupiezcow. -Jeszcze tylko godzine, nie wiecej - poprosil Laron. Wampir zmierzyl grubosc stopionej warstwy piasku i stopien zniszczenia roznych metali. Pozostali czlonkowie zalogi szukali kawalkow zlota i srebra, ktorymi pogardzili Cyronenczycy. W koncu Feran kazal Laronowi wybierac: albo plynie dalej, albo zostaje. Z dziwnym i niewyjasnionym ociaganiem Laron wrocil z pozostalymi na statek. Szkuner ruszyl wzdluz brzegow martwego kontynentu, majac przed soba jeszcze ponad jedna trzecia drogi do przebycia. -Spodziewales sie kogos spotkac? - zapytal Druskarl. -Wlasciwie spodziewalem sie dostawy zywca - przyznal wampir. -Wolalbym, zebys nie uzywal tego slowa. -Dlaczego? -Beeee. -Ach, rozumiem. (C)G) -Jestes pewien, ze wiesz, co robisz? - zapytal Druskarl Larona, ktory odmierzyldo kubka z winem kilka kropli eliksiru. Slonce dawno juz zaszlo i znajdowali sie na pokladzie rufowym sami. Pyl wywolany przez kregi ognia rozpraszal swiatlo Mirala, nadajac nocnemu niebu pozor ogromnej zielonej kopuly. -Bedziesz spal nie wiecej niz godzine. -Ale po co? -Zeby pchnac rozwoj nauki, poszerzyc zakres badan filozofii naturalnych, cofnac mroczne granice ignorancji... -Zrobic cos niewypowiedzianie glupiego i niebezpiecznego. -Nie niebezpiecznego, tylko... trudnego. -Czemu nie robisz tego sam? -Podmiot musi byc zywy. -A czy ten podmiot ma szanse byc zywym pod koniec tej godziny? - zapytal Druskarl, stukajac sie palcem w piers. -Daje na to moje slowo. -To jakos nie budzi zaufania. -Druskarlu, zamierzam przeprowadzic drobne cwiczenie w przenoszeniu dusz. Z czasem moze bede umial zrobic to samo z twoja dusza. -Jak to? -Moglbym przeniesc twoja dusze do ciala, ktore nie postradalo jaj. Po krotkim zastanowieniu Druskarl wyciagnal reke po kubek. Wypil go jednym haustem, oparl sie wygodnie i szybko pograzyl sie w niebycie. Laron na wygolonej glowie eunucha umiescil opaske prorocza. Tkwila tam luzno, lecz wampir wcisnal kule Dziewiatki miedzy trzy rozwarte pazurki. Wymowil zaklecie, po czym rozpostarl podwojna garsc swietlistej nicosci nad opaska i glowa Druskarla. Natychmiast pazurki sie zatrzasnely, a opaska zaczela sie wtapiac w czaszke eunucha, ktory drgnal i otworzyl oczy. Samozaklecie natychmiast upadlo na bok i zaczelo sie rzucac w panice. Dziewczyna nigdy nie panowala nad prawdziwym cialem i nie potrafila uzywac miesni. Laron usilowal ja uspokoic. -Nie probuj sie ruszac, Dziewiatko. W ogole sie nie ruszaj. Po prostu lez. Dziewiatka lezala nieruchomo i stopniowo jej oddech sie uspokoil. Po kilku slowach zachety udalo jej sie zacisnac piesc, a potem poruszyc reka. Po intensywnych namowach usiadla, ale mowila z wielka trudnoscia. Efekt uzywania przez Dziewiatke glosu Druskarla byl bardziej niepokojacy niz zabawny. Minelo pare minut. Samodziewczyna coraz lepiej panowala nad cialem Druskarla. -Jak... dlugo? - zapytala z trudem, belkotliwie. -Jeszcze kilka minut. Twoj gospodarz jest odurzony, a kiedy sie obudzi, zostaniesz wyrzucona z jego ciala. -Ciala... mezczyzny?! - krzyknela z niepokojem. -No tak, mniej wiecej. Jest eunuchem. To najlepsze rozwiazanie, jakie udalo mi sie znalezc w tych okolicznosciach. Dziewiatka na probe poruszyla konczynami Druskarla i powoli sie rozejrzala. Lekki wiatr pchal ich na wschod i morze bylo wzburzone. Czyste niebo lsnilo delikatna zielenia, a nad wschodnim horyzontem wisial ogromny Miral. Laron podal Dziewiatce suszona fige. -Smakuje... dobrze - oznajmila. - Lykowate... ale... soczyste. -Jak niektorzy ludzie, ktorymi sie zywilem. Wstala powoli, z pomoca Larona. Udalo sie jej postawic dwa kroki, ale natychmiast musiala usiasc. -Mozemy to powtorzyc, cwiczyc, az nabierzesz pewnosci. -Ty... taki... mlody. -Chcesz powiedziec, ze spodziewalas sie kogos wyzszego - rozesmial sie Laron. - Moje cialo ma zaledwie czternascie lat, a Druskarl wiekszosc z nas przerasta o glowe. Nastapila niezreczna cisza. -Co sadzisz o "Mrocznym Ksiezycu"? - zapytal Laron. -Schludny, nieduzy... Slabo mi... -Druskarl sie budzi. Szybko! Usiadz, poloz sie. -Laronie... Laron wymowil kolejne zaklecie i opaska odlaczyla sie od przytomniejacego eunucha. Pod dotykiem Larona pazurki uwolnily fioletowa kule. Kiedy Druskarl otworzyl oczy, wampir mial juz wszystko spakowane. Rosly eunuch natychmiast pomacal sie po szyi. -Co za podejrzliwosc - powiedzial Laron, potrzasajac glowa. - Czuje sie urazony. -Jak dlugo ja nie czuje zadnego urazu, malo mnie to obchodzi. Proba sie powiodla? -Tak. Wlasciwie sa spore szanse na bardziej skomplikowane cwiczenia w tym kierunku. Laron mial duzo do przemyslenia. Samozaklecie mozna bylo wziac za dziewczyne z wolnym pomyslunkiem, ale co teraz? Wymaga dlugich przygotowan, zanim bedzie mogla radzic sobie sama. (C)6) Kiedy "Mroczny Ksiezyc" zblizal sie do wejscia portu w Gironalu, w ruinach miasta panowal calkowity spokoj. Wyslani baczkiem zwiadowcy wrocili z informacja, ze kotwiczy tu juz dwumasztowy vidarianski wioslowy statek handlowy. Byl mocno uzbrojony, na pokladach dziobowym i glownym mial po baliscie, a przy fokmaszcie czekaly trapy abordazowe. Feran wydal rozkaz zlozenia masztow szkunera. Czekali na wieczor. -Musimy zanurzyc sie tuz pod powierzchnie i wplynac razem z przyplywem -powiedzial kapitan, kiedy zamkneli i zabezpieczyli wszystko, co woda mogla zniszczyc. - Powinien przeniesc nas obok statku handlowego, w poblize ujscia rzeki. Potem musimy polegac na wioslach. -Pod woda? - zapytala Velander. -To ciezka i powolna praca, ale juz to kiedys robilismy - zapewnil ja bosman. - Przy ruchu ku dziobowi trzeba je przekrecac krawedzia do przodu, a przy pociagnieciu ustawic pioro pionowo, by zagarnialo wiecej wody. Oczywiscie kazdy robi tylko pare pociagniec i wraca do szalupy zaczerpnac powietrza, wiec plynie sie raczej powoli. -Kiedy dotrzemy do ujscia rzeki, nie bedziemy widoczni ze statku handlowego. Tam sie wynurzymy i wylejemy wode - zakonczyl Feran. - Rano powinnismy znalezc sie tak daleko w glebi ladu, ze ich zwiadowcy nas nie znajda. -Jest latwiejszy sposob - zaproponowal Laron. -Jaki? - zapytal kapitan. -Teraz musze sie udac do mojej kajuty, ale okaz cierpliwosc i stan na kotwicy na kilka dni. Skorzystamy na tym wszyscy. o(C) Zeglarze porannej wachty na "Debowym Sercu" chetnie pelnili sluzbe. Statek stal na kotwicy w martwym porcie i z obowiazkami straznika w tym szczegolnym miejscu wiazaly sie pewne szczegolne korzysci. Wychodzacych na poklad zeglarzy nie zaskoczyl widok tylko jednej osoby na pokladzie rufowym.-Wszystko w porzadku, Hallasie?! - zawolal oficer. -Tak. Reszta nocnej wachty jest na brzegu i strzeze miasta. Ci, ktorzy byli juz na brzegu, znalezli zwykle rozbryzgi srebra i zlota w miejscach, gdzie mieszkancy Gironalu upuscili sakiewki, ginac, zanim jeszcze sami padli na ziemie. Rynsztoki zablokowal olow z dachow, ktory najpierw plynal jak deszczowka, a potem sie zestalil. Pod wplywem goraca kamieniarka sie rozpadla, rozsypala w pyl, stopila, a kiedy krokwie rozblysly plomieniem i zamienily sie w popiol, w calym miescie zapadly sie wszystkie kryte dachowkami dachy. Z brzegu dobiegaly ciche jeki miasta, bo w wypalonych skorupach budynkow hulal wiatr. Niektorzy marynarze mysleli, ze to ostrzezenia duchow, wolnikow i demonow, by trzymac sie z dala, ale nikogo to nie powstrzymalo przed schodzeniem na brzeg i zbieraniem zlota lezacego na ulicach. -Nie powinni juz wrocic? - zapytal oficer. -Tak, my tez chcemy popilnowac miasta - dodal jeden z jego ludzi. Przerwal im dzwiek trabki niosacy sie echem nad woda. Jedna dluga nuta, trzy krotsze. -To oznacza smierc! - wyszeptal oficer. Lodz wreszcie dobila do brzegu. Ocalaly zeglarz stal na szczycie zlamanej kolumny, u ktorej podstawy lezaly porzucone torby ze zlotem. Kiedy udalo sie go przekonac, by zszedl na dol, zaprowadzil przybylych do dwoch martwych towarzyszy. Mieli rozszarpane gardla i oczy wytrzeszczone z przerazenia. -Tak ich znalazlem - wybelkotal. - Bylem tylko dwadziescia krokow dalej, za ta rozwalona sciana, ale nic nie slyszalem. Oficer zbadal ciala. -Oba zimne. Nie zyja od dawna. Nastepnego ranka znaleziono dwoch zeglarzy pelniacych wachte na pokladzie "Debowego Serca" martwych na ich posterunkach. Tez mieli rozszarpane gardla. -Przyszlo za nami tutaj - powiedzial oficer. - Ten duch z ruin. -Wydac bron ze schowka i przeszukac statek - rozkazal kapitan. Poszukiwania byly gruntowne, od dziobu po reling rufowy. Nic nie znaleziono, ale kiedy zaloga zameldowala sie po wykonaniu rozkazu, brakowalo jeszcze jednego czlowieka. Jego cialo znaleziono w zezie. (C)o -Zaczynam sie martwic o Larona - rzekla Velander. - Dwa dni i ani widu, ani slychu.-Wazniejsza jest strata dwoch dni - stwierdzil Feran. - Na ladzie nie ma zadnego pozywienia, a w rzekach prawdopodobnie nie ma nawet ryb. Przerwal mu sygnal od obserwatora na brzegu. Wedlug niego "Debowe Serce" podnioslo kotwice i wychodzilo w morze z odplywem. Zaczekali jeszcze godzine, az zaczal sie przyplyw. Kiedy podnosili kotwice, Laron przyplynal wplaw i wspial sie na poklad. -Co zrobiles? - zapytal Feran. -Zjadlem z nimi kolacje. -Kolacje? Z nami nigdy nie jesz kolacji. Co robiles naprawde? -Zaszokowalem ich moim zachowaniem przy jedzeniu. No, ruszamy. Nastepnego ranka "Mroczny Ksiezyc" znajdowal sie dwadziescia kilometrow w gore szerokiej rzeki Dioran, wspomagany silnym wschodnim wiatrem. Prad byl powolny, wiec poczatkowo z latwoscia posuwali sie do przodu. Po kolejnych dwoch dniach wiatr ustal, a prad zwezajacej sie rzeki przyspieszyl. Wkrotce "Mroczny Ksiezyc" juz nie plynal szybko na wioslach. Przycumowali obok kamiennego mostu, ktory przetrwal kregi ognia, chociaz byl obwieszony soplami stopionego kamienia. Laczyl polnocne i poludniowe ruiny miasta polozonego po obu stronach rzeki. Spuscili szalupe na wode. Kiedy godzine przed switem Miral wzniosl sie na niebo, Feran, Velander, Druskarl i Laron przygotowali sie do drogi. -Jakie masz rozkazy? - zapytal bosman, gdy Feran rzucal cume. -Trzymajcie straz, wyszukujcie wszystko, co moze sie przydac, i nie jedzcie za duzo. (C)G? Kiedy regent przybyl do Portu Banzalo, by koronowac sie na cesarza, lezace o piecset kilometrow dalej na polnoc u ujscia rzeki Temellier miasto liczylo juz dwa tysiace dusz. Kamieniarze zbudowali kamienne siedziby, a w ogrodach stworzonych z mulu i kompostu z wodorostow posadzono pierwsze pomidory, fasole i cebule. Na Stojakach suszyla sie kapusta morska i ryby zlowione przy brzegu. W sprawie przekopania pobliskich ruin w poszukiwaniu zlota zrobiono niewiele, gdyz nie pojawila sie jeszcze potrzeba pieniedzy. Cesarz Banzalo zostal koronowany na placu miejskim, mniejszym od pokladu jego okretu flagowego, a nastepnie wyruszyl z cala flota do Gironalu. Malenka stolica wrocila do codziennego rytmu budowania, wydobywania mulu i sadzenia cebuli. Kury wspaniale rosly na resztkach ryb, a niedawno wyklute kurczeta uczyly sie grzebac. Prosus zostal wlascicielem ziemskim w nagrode za sluzbe w milicji miejskiej. Razem ze swoim bratem Crasfim pelnili warte, pilnujac, by nikt nie dobijal do brzegu z zamiarem zagrabienia zlota nowego cesarza, oraz nie dopuszczajac, by drobne klotnie osadnikow zamienily sie w bojki na topory. -Zimna noc - zauwazyl Prosus. -Wkrotce swit - odparl Crasfi. -Za dziesiec lat mozemy miec calkiem niezly tlum - ciagnal Prosus. -Juz mamy tlum - powiedzial zwiezle jego posepny brat. -Ale za dziesiec lat bedziemy mieli do wyzywienia duze miasto i mnostwo resztek od woznicow. Zamowilem z Helionu kozy, dwie pary hodowlane. Zamienia resztki w kozia welne, mleko, ser i maslo. -Kurczeta - odpowiedzial Crasfi. - Szybsze zyski. -Nie da sie nosic pior, bracie. Przynajmniej ja nie umiem. A... Prosus przerwal w pol slowa, wpatrujac sie w morze i kladac Crasfiemu dlon na ramieniu, by nic nie mowil. -Chyba slyszalem jakis plusk - szepnal. - Slyszales jakis plusk? -To sie czesto zdarza na oceanie. Przez fale. -To mogl byc statek. -Miral jest na niebie, widzielibysmy statek. -No to szalupy z okretu korsarskiego - powiedzial Prosus, siegajac po mosiezny dzwonek. - Tam! Widzisz te niskie cienie? Trzy szalupy, nie, szesc... dziesiec. Nie, nie, moze... smocze lajno! Sa ich dziesiatki! Prosus zaczal wymachiwac dzwonkiem, nadal nie wierzac wlasnym oczom. Naraz zaatakowali lupiezcy, ktorzy przekradli sie ladem z pobliskiej zatoczki. Dwaj straznicy mieli na sobie skorzane kaftany z naszytymi metalowymi plytkami, ale ich helmy lezaly gdzies daleko w cieniu. Crasfi rzucil sie z wlocznia na atakujacy cien i przebil napastnika, ale kiedy usilowal wyrwac wlocznie z ciala, zginal od ciosu toporem w glowe. Prosus dzgnal wlocznia, trafiajac innego napastnika w udo, a potem rzucil ja i wyciagnal topor bojowy swego dziadka. Cial cienie, trafial w zbroje i rozcinal cialo. Przez chwile widzial glowe czerniejaca na tle gwiazd. Zamachnal sie i wbil topor w szyje wroga, ale w nastepnej chwili cios maczugi zmiazdzyl mu gorny odcinek kregoslupa. Osadnicy wypadli ze swoich nowych domow i zobaczyli, ze wrog juz wdziera sie przez niskie kamienne murki do miasteczka. Czlonkowie milicji spodziewali sie rozprawy z niezdyscyplinowanymi grabiezcami ze statkow, ale to byl dobrze zaplanowany atak przeprowadzony przez zaprawionych w bojach piechociarzy. Kobiety i dzieci usilowaly uciekac, lecz byly bezlitosnie mordowane. Wrzaski przerazenia mieszaly sie z okrzykami bolu. Trzeba przyznac, ze kilku vidarianskich osadnikow uformowalo linie za murkiem, ale w tej samej chwili wybuchla za nimi bitewna wrzawa - to przybyli woda lupiezcy uderzyli na enklawe kamiennych domow od strony plazy. Niektorzy czlonkowie milicji zlamali szyk i pobiegli do swoich rodzin, inni trwali przy murku. -Helmy, oni wszyscy maja helmy! - krzyknal ktorys z nich. -Zabijac tych w helmach... - zdazyl zawolac inny, nim zginal. Cala walka odbywala sie w niklym swietle Lupana i Belvii. Atakujacych mozna bylo rozpoznac tylko po helmach z piorami oraz lsniacych kolczugach. Pokonali vidarianskich obroncow dzieki doswiadczeniu, dyscyplinie i koordynacji - oraz przewadze liczebnej. Pokonanym i bezbronnym nie okazywali laski ani nie stosowali wobec nich rycerskich zasad. Prosus oprzytomnial sparalizowany, lecz z toporem wciaz w rece. Switalo. Wszedzie wokol rozlegaly sie krzyki i blagania kobiet, ktore zwyciezcy zachowali przy zyciu dla swojej uciechy, oraz zgrzytanie zeszklonego piasku pod butami. -Ten zyje. Lup! -Juz nie. -Pospieszmy sie, bo nie zostanie dla nas ani jedna kobitka. Kroki sie przyblizyly. Czyjes rece zaczely gmerac przy skorzano-metalowej zbroi Prosusa. -Hej, ladny topor... Prosus pchnal na oslep; ostrze topora wsliznelo sie miedzy kolczuge i portki, przecielo tunike, wbilo sie w brzuch, przebilo serce i uwiezlo w stawie ramieniowym pochylonej nad nim postaci. Na glowe Prosusa spadla z gluchym trzaskiem maczuga. Drugi, trzeci, czwarty i piaty cios byly calkiem niepotrzebne, ale biorac pod uwage to, co sie stalo w ciemnosci z jego towarzyszem, napastnik nie chcial ryzykowac. Prosus i Crasfi zabili trzech lupiezcow, powodujac jedna czwarta wszystkich ofiar poniesionych przez piechote morska Warsovrana. (C)G) W dwa dni pozniej dalekomorski statek handlowy "Zielona Piana" rzucil kotwice przy brzegu i spuscil na wode szalupe. Lezac wygodnie na koi, kapitan i Heldey patrzyli przez okno kapitanskiej kajuty na pracujacych wioslarzy.-Powinnismy sie ubrac - powiedziala kobieta. - Prosus jest rownie zazdrosny, co lojalny. -Nie moze wejsc na poklad bez mojego zezwolenia. - Kapitan powiodl dlonia po nodze kochanki, caly czas usmiechajac sie do jej oczu. - Spowolnilem nasza podroz, by spedzic z toba pare dni wiecej, ale bylo warto. Heldey, jestes za dobra dla takiego zagrabiacza gnoju. -Za dziesiec lat tacy zagrabiacze gnoju beda wielkimi panami. -A ich zony beda wygladaly, jakby przez dziesiec lat grabily gnoj. Spojrz na mnie. Jestem czysty, bogaty i dobry w lozku, a moja koja jest wygodna. -Masz w Palionie zone. -Tak, i jeszcze jedna na Racitalu. I co z tego? Jestes zgrabna, nawet po dwojce dzieci. Zobacz, jak delikatne staly sie twoje wlosy i skora po dwoch tygodniach odpoczynku na "Zielonej Pianie". Zostan. -Kocham moje dzieci. -Bzdura, jaja im zstapily, to praktycznie mezczyzni. Posluchaj, kiedys spedzalem duzo czasu na ladzie z zonami, ale przez upadek Torei i jej bogactwo tak sie ozywil handel, ze nie moge sobie na to pozwolic. Musze byc na morzu, lapac kazda okazje. Jestes piekna, Heldey, a mimo to silna; rzadko zdarza sie kobieta, ktora potrafi wiesc szczesliwe zycie na statku i byc zarazem bardzo mila dla oka. Skonczylem trzydziesci siedem lat i mam jeszcze przed soba moze dwadziescia lat na morzu. Chce ten czas przezyc jak mezczyzna, a nie mnich. Heldey patrzyla ze smutkiem na brzeg. -Takie smetne ruiny - powiedziala. - Nawet nie widac dymu. -Maja za malo drewna, zeby je palic, rozpalaja ogien tylko do gotowania. Naprawde podoba ci sie jedzenie surowych ryb i cebuli z chlebem z gruboziarnistej maki? Kapitan klepnal czule kochanke w siedzenie i zaczal sie ubierac. Lodz dotarla juz do brzegu, ale nikt nie wyszedl jej na spotkanie. Wydalo sie to Heldey dziwne. Statek przywiozl swieze zaopatrzenie, rodziny i... Gdzie jest Prosus? Prosus byl sentymentalny, kochal ja i synow. Zaloga lodzi szla do miasteczka. -Ktos macha flagami! - zawolala Heldey. Kapitan wyjrzal przez okno, otaczajac szyje kochanki ramieniem, a druga dlon trzymajac na jej piersi. -To zwykly kod, oznacza "Katastrofa. Wszyscy martwi". O bogowie lunaswiatow! Wypadl z kajuty tylko w przepasce biodrowej i wysokich butach, krzyczac do zalogi, by szykowala sie do natychmiastowego wyjscia w morze. Na statek juz dotarly wiesci z brzegu. Miasteczko zostalo spustoszone, a wszyscy mezczyzni, kobiety i dzieci albo nie zyli, albo zostali porwani. Wszedzie lezaly ciala zabitych. Ogrody ogolocono i stratowano, drob zniknal, spalono zapasy drewna, zburzono wszystkie kamienne murki i budynki. -Naliczylismy osmiuset zabitych. Wszyscy to Vidarianie - zameldowal sierzant kapitanowi "Zielonej Piany", gdy zaloga szalupy znow znalazla sie na statku. - Moim zdaniem bylo tam okolo tysiaca napastnikow w podkutych butach zwyklego wzoru, a ich tropy swiadcza o dyscyplinie i dobrej taktyce. -Ale kto to byl i dlaczego zaatakowal? - zapytal kapitan. -Jakas armia przybyla, by zniszczyc osade. To, czego nie dalo sie zabrac, zostalo rozbite albo zniszczone. Spalili nawet drewno. Byli dokladni i zdyscyplinowani. Korsarze zachowuja sie inaczej. -Spalili drewno? Drewno na Torei jest warte wiecej od zlota. Jest skarbem dla wszystkich grabiezcow, osadnikow czy... -Piechota morska Warsovrana - powiedzial sierzant, unoszac ozdobny damarianski noz, ktory znalazl wbity w jedno z cial. Na pokladzie glownym powstalo jakies zamieszanie; po schodach wbiegla na poklad rufowy Heldey, wykrzykujac przeklenstwa do zeglarzy, ktorzy usilowali ja powstrzymac. Zaraz pojawili sie jej synowie. Podeszla do kapitana, obejmujac obu chlopcow. Kapitan rozlozyl bezradnie rece. -Na brzegu nie ma zywych ludzi - powiedzial lagodnie. -Ale... -Grabiezcy Warsovrana. Gdyby nie podobalo mi sie twoje towarzystwo i gdybym nie wybral wolniejszego pradu, by wydluzyc podroz... przybylibysmy o pare dni wczesniej. Dziekuje ci, Heldey. Uratowalas nas wszystkich. Znow wyruszyli w morze, sterujac ku nastepnej osadzie. O zachodzie slonca napotkali lodz rybacka, ktora podczas ataku znajdowala sie na morzu. Zaloga widziala duza eskadre galer o lugrowym ozaglowaniu z emblematem niebieskiej gwiazdy Warsovrana na grotach. Jakims cudem lodz nie zostala dostrzezona. Rybacy przybili pozniej do osady Dramil, gdzie znalezli dwoch swiadkow, metrologanska kaplanke przyslana przez Terikel i mlodego kamieniarza, ktorzy noc ataku spedzili w pobliskich ruinach. Ukrywali sie az do switu, kiedy najezdzcy zaczeli burzyc domy i polowac na ocalalych z rzezi, by uprowadzic ich jako niewolnikow. -Powiadasz, czcigodna Justivo, ze ogladalas miejsce na metrologanska kaplice - rzekl kapitan. -Zgadza sie. -W nocy? -Chcialam zobaczyc, jak wybrane miejsce wyglada w blasku Mirala. Swiatlo jest bardzo wazne dla osiagniecia poczucia spokoju podczas naszych uroczystosci. -Miral byl wtedy niewidoczny. -Mialam na mysli lunaswiaty Lupanu i Belvii. -A kamieniarz? -Doradzal mi w sprawach technicznych. -Wedlug kapitana lodzi rybackiej twoj sprzet techniczny skladal sie z jednego poslania i pol dzbana czerwonego wina pochodzacego az z centralnej Acremy. Mloda kaplanka zmarszczyla brwi. -Celibat u metrologan nie obowiazuje - mruknela. Co dziwne, to wlasnie wyznanie chcial uslyszec kapitan. -Ach tak, zostalo to ogloszone bardzo niedawno. Na tyle nie dawno, ze szpieg z floty Warsovrana nie mogl tego wiedziec. Dobrze, czcigodna siostro, przyjmuje twoja opowiesc. Twoj numerek z kamieniarzem nie tylko uratowal cie przed damarianskimi piechociarzami, ale przekonal mnie, bym ci nie podrzynal gardla. Nagle Justiva doznala przyplywu bezgranicznego wspolczucia dla Terikel, ktora tez uratowala sie dzieki temu, ze byla w niewlasciwym lozku o wlasciwym czasie. Nie badajac sprawy dalej, kapitan "Zielonej Piany" odbil od brzegu i skierowal sie na polnocny zachod, ciagnac lodz rybacka na holu. Kapitan zanotowal, ze dwudziestego osmego dnia siodmego miesiaca 3140 roku miasta nowego cesarstwa vidarianskiego zostaly pokonane przez damarianska piechote morska z okretow Warsovrana. Bylo to najwieksze cesarstwo w historii Torei, lecz istnialo zaledwie miesiac. (C)G) Velander zauwazyla, ze w miare jak posuwali sie w glab kontynentu, krajobraz Torei bardzo sie zmienial. Obszary polozone blisko Larmentelu byly wielokrotnie wypalane, wiec skorupe zeszklonego piasku zastapila gruba warstwa szkla, lawy albo kamiennego zuzlu. W poblizu rzeki zdarzaly sie jeziora pokryte zestalonymi falami czerwonego szkla, szklane fale zastygle w momencie, kiedy zalamywaly sie nad wzgorzami, miasteczka na wpol zatopione w szkle, ktore splynelo ze wzgorz i zastyglo, oraz miasta, ktore po prostu sie stopily. Wiekszosc ruin w glebi ladu byla tak stopiona i starta na proch, ze odlupywanie z nich zlota byloby prawdopodobnie bardziej meczace niz zyskowne.Po pietnastu kilometrach od opuszczenia "Mrocznego Ksiezyca" szalupa skrecila w rzeke Bax. Byla czysta i przejrzysta, jako ze nie splywala do niej z deszczem ziemia. Pod powierzchnia bylo widac wraki barek; drobne rybki zerowaly na szczatkach zwierzat i ludzi, ktorzy unikneli zweglenia, lecz zgineli, gdy tylko wynurzyli sie i sprobowali odetchnac rozpalonym powietrzem. Na brzegach rzeki sterczaly dziwne, pochyle lasy szklanych kolcow ozdobionych barwnymi falbankami, a wsrod pobliskich gor znieruchomialy lodowce ze szkla i czarnokamienia, nie mogace sie juz ani cofnac, ani splywac w dol. Jedyna oznake aktywnosci w calym tym krajobrazie stanowil wulkan Delchan, ktory sial w niebo pasemko dymu i od czasu do czasu pogrzmiewal. Szostego dnia po wplynieciu na rzeke Bax dotarli do nieduzego Srodladowego portu Tra'Vant, ktory niegdys obslugiwal Larmentel. Bardzo niewiele z tego, co z niego pozostalo, dalo sie rozpoznac nawet jako ruiny. Zeszklona powierzchnia zgrzytala pod kolkami, ktorymi ludzie nabili chodaki, ale na Velander najwieksze wrazenie zrobila cisza. Po calych tygodniach skrzypiacych bezustannie lin i drzewc, a potem stukania wiosel i pluskania wody, cisza panujaca nad calym kontynentem byla ogluszajaca. Przez rzeczny port przeszlo osiem kregow ognia, dlatego wygladal gorzej niz wszystko, co dotad widzieli. Glina cegiel sie rozsypala, zostawiajac po sobie w kruchych, fantastycznych kratkach stopionego szkla, ktore zostaly ze scian, tylko zarys zaprawy. Gruba skorupa szkla czasami trzeszczala i pekala pod ciezarem ludzi, godzac odlamkami w solidne, wzmocnione kolkami chodaki z twardego drewna, ktore sobie wystrugali jeszcze na morzu. Zburzone kamienne sciany ociekaly szklanymi soplami w kolorach, ktore wirowaly, mieszaly sie i plynely w ogniu, a teraz jarzyly sie i blyszczaly w blasku slonca. Zastygle wodospady olowiu, zlota, srebra i miedzi wypelnialy rynsztoki lezace pod warstwami na wpol przezroczystego szkla. Nie bylo smrodu gnijacej padliny ani sciekow; szklo pokrywajace niegdysiejsze ulice lsnilo taka czystoscia, ze daloby sie z niego jesc. -To miejsce plonelo wiele razy - powiedzial Feran, rozgladajac sie. -Osiem - sprecyzowal Laron o ulamek sekundy przed Velander, ktora juz otworzyla usta, by wypowiedziec te sama liczbe. -Spojrz na ziemie, piasek to nie zeszklona skorupa, tylko grube, metne szklo -rzekl Druskarl. - Ceglane mury zamienily sie w czerwony proszek. -Czy rozumiecie, ze tutaj nie ma zadnego zywego stworzenia? - zapytala Velander. - Ani muchy w powietrzu, ani mrowki na ziemi. Kiedys tedy przejezdzalam, jakies cztery lata temu. Pamietam rejwach, krzykaczy na ulicach, nawet smrod zgnilych ryb i wozow z gnojem. Teraz wszystko jest czyste i martwe. Wszyscy sa martwi, wszyscy, ktorzy rozmawiali ze mna albo sprzedali mi chleb czy suszone figi. Nikt nie ocalal, ani jedno dziecko, ani jedna babcia. Mieszkal tu chlopak, Massoff, od ktorego kupilam swieze jablka. Byl bardzo przystojny. Kto go teraz bedzie pamietal, skoro jego rodzina, znajomi, wladcy, klienci, kochanki i wrogowie nie zyja? Ich twarze zmienily sie w popiol niesiony wiatrem, barwiacy zachody slonca czerwienia krwi z pola bitwy. Sluchajacy jej zadrzeli, lecz nie powiedzieli nic. Zadne slowa nie moglyby ogarnac smierci na taka skale. (C)o Feran, Velander, Laron i Druskarl wyruszyli wczesnym popoludniem, zatopiwszy obciazona szklanymi soplami szalupe. Po dwoch godzinach szybkiego marszu po gladkim, sterylnym gruncie mineli granice siodmego kregu. Olbrzymi pierscien szkla zostal wypietrzony na wysokosc metra w kolistej fali, ktora znieruchomiala w odleglosci ponad dziewieciu kilometrow od centrum Larmentelu. Kiedy przez nia przechodzili, Velander zauwazyla zaglebione w grzbiecie fali ostrze topora. Wygladalo jak w chwili, kiedy opuscilo warsztat platnerza. Drewno, mosiadz i skora, tworzace trzonek, zniknely.Niedawne drgania ziemi spowodowaly pekniecie w zastyglej fali szkla, ukazujac skupiska doskonalych zielonych, pomaranczowych, rozowych i bladoblekitnych krysztalow. Velander ostroznie zebrala ich garsc i wlozyla je do worka. -Czy sa cos warte, czcigodna siostro? - zapytal Druskarl. -Nie umiem powiedziec. Wiem tylko, ze musze ich pare miec. Od czasu do czasu przechodzili przez zagajniki spiralnych kolcow szkla, uformowanych przez kaprysne podmuchy wiatru, zanim zastygly. Niektore mialy rozmiary duzych drzew, inne nie byly dluzsze od sztyletu. -Sa jak dusze zmarlych, zatrzymane tu i unieruchomione w drodze do zycia pozagrobowego - powiedzial Laron, delikatnie gladzac zoltozielona spirale nie wyzsza od Velander. - Te linie sa zmyslowe prawie jak kobiece piersi. -A czym sa te male? - spytala kaplanka, przygladajac sie na kleczkach spiralkom koloru nieba. -Mysie dusze? - podpowiedzial Druskarl. -W takim razie nikomu nie bedzie brakowalo tu kilku myszy - powiedziala i siegnela po mlotek. Od czasu rozlania sie kregow ognia zdazyl juz spasc deszcz i woda zebrala sie w czystych kaluzach, z ktorych ludzie mogli pic. Nie bylo kurzu ani pylu, tylko cienka warstwa drobin, ktore spadly z nieba wraz z deszczem. Wychowana w swiecie, gdzie pyl jest uwazany za cos oczywistego, Yelander z trudem przyjmowala do wiadomosci gladki, sterylny bezruch tych ziem. Przez kilometr szklo ukladalo sie w blekitne zmarszczki poprzetykane mlecznymi pasemkami, a potem przeszlo w kropkowana czerwien. W odleglosci pieciu kilometrow od centrum miasta dotarli do kolejnej krawedzi olbrzymiego okregu, za ktora byly chaotycznie rozrzucone pagorki bieli niczym duchy uwiezione w stawie zamarznietego mleka. -Cztery i trzy czwarte kilometra - skomentowala kaplanka, slizgajac sie po szkle. Pojawily sie ruiny, ale w postaci pagorkow stopionej skaly. Niektore wygladaly jak pokryte purchlami i ostrymi krawedziami bryly zuzlu, inne byly gladkie jak powierzchnia wypolerowanej inkrustacji z nefrytu. Tu tez wisialy szklane sople, ale i dlugie, elastyczne nici, ktore falowaly, plataly sie i rozplatywaly z kazdym podmuchem wiatru. Na niektorych wisialy szklane kulki, ktorych podzwanianie stanowilo akompaniament dla melodii wygrywanych przez wiatr na napietych szklanych niciach. -Jakie piekne - szepnela Velander w zachwycie nad malenkim peczkiem szklanych dzwonkow. - Czy to mogl byc tylko przypadek? -Zupelnie jakby jakis bog staral sie wynagrodzic to zniszczenie pieknymi podarunkami - powiedzial Laron. -Przez rok studiowalam na uniwersytecie w Larmentelu. Caly skladal sie z wiez i pasazy zawieszonych wysoko w powietrzu. Tchnal spokojem. Przykro mi to mowic i wiem, ze cena tego wszystkiego jest smierc milionow, ale jest tu prawie tak samo pieknie w smierci, jak bylo za zycia. (C)6) O zmierzchu zatrzymali sie na polu lazurowego szkla ograniczonym stopionymi, przekrzywionymi kikutami kolumn. Nieopodal znajdowaly sie miejskie mury, teraz wygladajace jak falochron z zielonkawoszarego szkla. Postanowili zatrzymac sie na noc i ostatnie trzy kilometry przejsc rano. Powierzchnia byla twarda i zimna, niewygodna do spania. Velander pierwsza trzymala warte, Druskarl drugi. Laron odszedl kawalek dalej, by byc martwym na osobnosci.Kiedy podroznicy jedli sniadanie, wschodzace slonce rzucalo na stopiony krajobraz migotliwe blyski. Ostatnie kilometry dzielace ich od celu prowadzily po coraz bardziej stopionym i ujednoliconym terenie pokrytym ogromnymi koncentrycznymi skamienialymi falami, na ktore musieli sie wspinac, uzywajac szpikulcow i lin. W dolinach fal staly plytkie rozlewiska deszczowki. Niebo bylo bezchmurne, wiatr ucichl. Nie bylo tez ptakow ani skorzastolotow. Oprocz czworga podroznikow nic sie nie poruszalo ani nie wydawalo dzwieku, a mimo to ciagle sie rozgladali. Mieli irracjonalne poczucie, ze ktos ich sledzi, jakby wszystko w otoczeniu znieruchomialo ze strachu, ze zaraz zaatakuje cos ogromnego i smiertelnie groznego. Mowili sobie, ze panuje cisza, poniewaz od wielu miesiecy wszystko tu jest martwe, ale to najwyrazniej nie pomagalo. Kiedy wspieli sie na ostatnia i najwyzsza fale zestalonego szkla, zobaczyli okragle jezioro o srednicy pol kilometra. Velander usiadla i zdjela chodaki, pozostali od razu weszli do wody. Siegala im do lydek i byla zupelnie przejrzysta, ale idac, poruszyli warstewke pylu na dnie. Na srodku zalewiska, gdzie wode mieli po kolana, rozeszli sie w roznych kierunkach. -Cos jest przed nami, cos bialego! - zawolal Feran. To byl szkielet. Na tym sterylnym pustkowiu rozklad postepowal powoli, ale z ciala i tak zostaly juz tylko kosci i skrawki ubrania. W poblizu znalezli szczatki jeszcze jednego czlowieka. Velander byla wstrzasnieta. Kto mogl tu dotrzec przed nimi i dlaczego ci ludzie zabili sie nawzajem? -Jego pieniadze i pierscienie sa nietkniete - stwierdzila, niechetnie ogladajac pierwszy szkielet. -Zostali zamordowani po to, by milczeli - uznal Feran. - Takie standardowe nagolenice nosi piechota morska Warsovrana. -Znalazlem cos! - zawolal po diomedansku Druskarl. - Odcisk w szkle. -Chcesz powiedziec, ze kolejne cialo? - zapytal Feran. -Raczej miejsce, z ktorego cos wykopano. Ma srednice okolo metra. Podeszli do eunucha, ktory podniosl kawalek zielonkawego szkla. Z jednej strony widac bylo slad po uderzeniu, ale na plaskiej powierzchni widnial wzor - kola, z ktorych kazde sie laczylo z trzema innymi. Druskarl wskazal zaglebienie wielkosci torsu doroslego mezczyzny ze sladami usuwania szkla z jego dna. Ktos je wybil ciezkim mlotem. -Srebrzysmierc w stanie spoczynku to kurta z klejnotow - rzekla Velander. - Podstawowy element sklada sie z kola i trzech lacznikow. -To wystarczajacy dowod - stwierdzil eunuch. - Srebrzysmierc przetrwal kregi ognia, ktore wytworzyl, i zostal juz odnaleziony. -Aj! - krzyknela Velander, podskakujac na jednej nodze. - Znalazlam jeszcze jeden kawalek szkla, a raczej on znalazl mnie. -Zachowaj go - poradzil jej Laron. - Jesli ktos uznal za stosowne usunac inne kawalki, moga byc cos warte. Do wieczora badali szklany krater, ale poza pojedynczymi kawalkami szkla nic nie znalezli. W koncu Velander i Druskarl zaczeli szykowac nocleg. -Coz, nie mamy tu nic do roboty - powiedzial Laron do Ferana, brodzac w wodzie i szukajac, czy czegos nie przeoczyli poprzednio. -A zatem co teraz, nawigatorze? Jesli cos przegapilismy, ponowne przybycie tu zajeloby nam duzo czasu. Laron zatrzymal sie, podrzucil i schwycil kawalek szkla z odcisnietym wzorem. -To szklo zetknelo sie ze Srebrzysmiercia, a takze znajdowalo sie w centrum wszystkich kregow ognia. Z jego dotyku wnosze o poteznym zakrzywieniu materii miedzy eterswiatami. -Ach, wiec dlatego Warsovran odlupal wraz z kolczuga cale pozostale odcisniete szklo - domyslil sie Feran. -To logiczne zalozenie, zaslugujace na powazne potraktowanie. Istnieje jednak wieksze prawdopodobienstwo, ze pewne fragmenty materii zostaly czesciowo uwiezione w zestalonym szkle i Warsovran chcial je usunac powoli i w spokoju. Ten kawalek zapewne odpadl i zostal przeoczony. O, tu jest jeszcze jeden. - Laron siegnal pod wode. Poszli do obozowiska i usiedli obok Velander i Druskarla. -Tutaj jest strasznie - powiedzial eunuch. Drzal. - Az trudno sobie wyobrazic, co tu sie dzialo. -Kiedy bron wybuchala, przyjmowala postac wielkiego pecherza - rzekl Feran. - Unosila sie wysoko nad Torea, az znikala z oczu, a potem z gory lal sie ogien. Tak mowili szpiedzy. A co do zakonczenia - kto wie? Domyslam sie, ze kiedy ogrom oceanu ugasil czternasty krag ognia, znajdujacy sie setki kilometrow stad, pecherz wrocil do postaci koszuli z metalowej plecionki. Po przerwaniu cyklu podwajanej regeneracji spadl zapewne z nieba w roztopione szklo i skale. Sadze, ze natychmiast pograzylby sie bardzo gleboko, ale moze jako pecherz opadal powoli, a do zwyklej postaci wrocil tuz nad ziemia. W tym czasie szklo mogloby nieco stwardniec. -Ten, kto zamordowal tych dwoch piechociarzy, przybyl tu w kilka tygodni po katastrofie i dokladnie wiedzial, dokad sie udac - powiedzial Druskarl. Feran skinal glowa. -Zbroja, bron, monety - wszystko to jest typowe dla piechoty morskiej Warsovrana. -Warsovran musial wiedziec, co sie stanie - stwierdzil Laron. - Odzyskal Srebrzysmierc. -A zatem nam sie nie powiodlo - zakonczyl Feran. - Miejmy nadzieje, ze jest na tyle rozsadny, by juz go nie uzywac. Modlmy sie o to. (C)G) Swiatlo dnia ustepowalo przed oszalamiajacym gobelinem z gwiazd, Mirala i lunaswiatow. Pogodziwszy sie z faktem, ze sa tu samotni, uznali, ze nie musza trzymac strazy. Feran spal, ale Laron i Druskarl przygotowywali sie do drogi; Velander usiadla na poslaniu.-Chce przeprowadzic kilka szybkich testow przy centralnym kraterze - wyjasnil wampir. - Potrzebuje do pomocy tylko Druskarla, ale mozesz isc z nami. -I znow stac po kolana w wodzie? - mruknela kaplanka. -Tak. Przeciez nie mamy lodzi. -Co chcesz zrobic? -Wydaje sie, ze to miejsce ma wyjatkowa moc eteryczna. Jak powiedzial Feran, nielatwo tu dotrzec, wiec powinnismy jak najlepiej wykorzystac te okazje. Co ty na to? Miral niedlugo zajdzie, wiec musimy isc. -Wy, nie my. -Dobrze, dobrze - powiedzial Laron. - Nie mowilem, Druskarlu? Rzuc perly przed wieprze i co z tego bedziesz mial? -Zablocone perly? Kiedy odeszli, Velander podczolgala sie do poslania Larona. Jesli to miejsce ma wyjatkowa moc, istnieja inne sposoby badania niz brodzenie w zimnej wodzie. Przeszukala zawiniatko wampira. Oczywiscie znalazla zelazna szkatule, ktora zauwazyla u niego juz wczesniej. Zostawil ja - najwyrazniej nie chcial, by zmokla i zardzewiala. Samostraznicy nie wiazali sie z czystym zelazem, wiec aby ja otworzyc, wystarczylo odciagnac rygielek. Skrzypnely zawiasy i Velander ujrzala opaske lsniaca w blasku Mirala. Wyjela ja ze szkatuly. Dla niewyszkolonego oka byla prosta, lecz piekna. Palcami dawalo sie wyczuc jej obcosc. Najwyrazniej pochodzila z innego swiata. Material, z ktorego ja zrobiono, byl dziwnie jedwabisty w dotyku. Gladki jak szklo, a jednak nie zimny, prawie jak pas ze skory. Moze to jakas eterswiatowa uwiez? - pomyslala Velander. Nigdy nie miala czegos takiego w reku. Zdawala sobie sprawe, ze w eterswiecie Srebrzysmierc bedzie sie wyroznial niczym latarnia morska. Nawet jesli znajduje sie daleko stad, bedzie mogla go dostrzec. Nikt na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" nie dopuszczal mozliwosci, ze w gore rzeki mogla poplynac przed nimi lodz spuszczona z "Debowego Serca". Zapewne nie Warsovran, ale Banzalo zabral Srebrzysmierc. Jesli tak sie stalo, bron wciaz moze sie znajdowac w poblizu. Po rozbiciu obozu Velander przeprowadzila kilka badan echa eterycznego i odkryla nadzwyczaj silna emanacje. Wiedziala na pewno, ze zrodlem tej emanacji moze byc tylko Srebrzysmierc. To kwestia logiki; znow przyszla jej na pomoc siostrzana dusza, krolowa nauk. To ona wskazala jej droge do Srebrzysmierci, kiedy porzucili nadzieje. Velander wlozyla opaske na glowe i zaczela wypowiadac zaklecia. Tylko pare minut, a potem podniesie alarm i poda im przyblizona odleglosc oraz kierunek, w ktorym trzeba szukac Srebrzysmierci. Zaklecie wejscia bylo proste. Zupelnie jakby sie wskakiwalo do glebokiej rozpadliny - kazdy mogl to zrobic, ale jesli nie umial latac, szybko by pozalowal. Velander znala zasady mrokroczenia, lecz robila to tylko dwa razy, w dodatku pod scislym nadzorem. Slowo odlaczenia pozwolilo jej zmyslom przeniknac na zewnatrz ciala w ciemnosc poprzetykana punkcikami swiatla. Przynajmniej tak jej sie wydawalo. Zamiast tego rozblysly wokol niej jaskrawe swiatla, od ktorych jej odcielesnione zmysly zatoczyly sie i skulily. W skupiskach wirujacych fioletowych pierscieni unosily sie gwiazdziste ksztalty, a komety w ksztalcie spirali rozsiewaly snopy iskier, ktore po chwili do nich wracaly. Wokol pionowej linii intensywnego pomaranczowego swiatla unosily sie kule pulsujacego lsniacego srebra i Velander zauwazyla, ze wszystko powoli wiruje wokol tego pomaranczowego blasku. Pospiesznie sprawdzila swoja uwiez-opaske. Znajdowala sie blisko, stanowiac pas stalosci na tle zametu eterswiata. Obok niej widnialy ledwie widoczne dwie cienkie swietliste linie. Velander uswiadomila sobie, ze to dwa wieksze kawalki szkla z miejsca, gdzie spadl Srebrzysmierc. Stanowily drobny fragment osi i zachowywaly wlasnosci punktow uwiezi. Nic dziwnego, ze ten, kto wczesniej odwiedzil to miejsce, zabral cala ich torbe. Velander zastanawiala sie, co te wszystkie magiczne byty robia tutaj, w centrum martwego kontynentu. Jakis leniwie obracajacy sie srebrnoturkusowy platek sniegu zboczyl ze swojej orbity i zblizyl sie do Velander, ktora schronila sie we wnetrzu stalosci uwiezi. Platek sniegu odplynal. Kaplanka wrocila myslami do lat studiow. Tloczyli sie tu czarnoksieznicy, eterale, czarotworcy i wtajemniczeni, ktorych dusze znajdowaly sie w eterswiecie, gdy nad ich cialami przetoczyly sie fale ognia. W calej Torei bylo ich wielu. Krazyli wokol osi, z ktorej wystrzelily plonace kregi. Moze wessaly one te dusze albo zgarnely jakby zamachem wielkiej miotly. Byly to swiadomosci, lecz w przeciwienstwie do Velander nie mialy umocowania w jej rzeczywistym swiecie. Kaplanka podplynela blizej do osi pomaranczowego swiatla. Wszystko tchnelo tu obcoscia, ale smierc wielu wtajemniczonych miala swoj poczatek tutaj i ich swiadomosc tego faktu nadawala temu miejscu realnosc. Velander wspomniala swoje dwa poprzednie mrokroczenia. Wtedy ksztalty byly jakos lepiej okreslone. Od unicestwienia Torei minelo wiele miesiecy, podczas ktorych te wszystkie byty byly odciete od swych zywych cial. Wszystkie umieraly i byly zauwazalnie bardziej przezroczyste i niewyrazne niz to, co zapamietala z poprzedniego doswiadczenia. Poruszaly sie ospale, mimo ze niektore mialy haki z zakrzywionymi zebami i haczykowate macki. Na jej oczach trupio blady platek sniegu wypuscil leniwie macke w kierunku jednej z unoszacych sie w poblizu, rozzarzonych kul. Kula odskoczyla, ale nie dosc szybko. Macka musnela ja, chwycila i zaczela powoli przyciagac do platka sniegu. Drapiezne wolniki, pomyslala Velander. Mysliwi eterswiata. Dusze zywych istot byly zbyt potezne, by je atakowac w normalnych warunkach, lecz tutaj wszyscy glodowali. Tylko drapiezne wolniki mialy bron, a teraz dusze tracily zdolnosc ucieczki. Wolnik dotknal kuli i rozpoczal zerowanie. Velander nie mogla na to patrzec, ale kiedy odsunela sie od osi w kierunku wlasnej uwiezi, cos przyciagnelo jej uwage. Cos jakby swiatlo bijace ze studni. Zblizyla sie do niej i zajrzala do srodka. Zobaczyla wlasny swiat w blasku Mirala. Zdala sobie sprawe, ze to wizual, urzadzenie z czystej energii eterycznej. Ktos zostawil go, by rejestrowal kregi ognia, i wizual ocalal. Patrzyla przez soczewke. Eteryczna maszyna przez te wszystkie miesiace, jakie minely od jej ustawienia, ciagle zapisywala obrazy. Byla zywotna i prosta. Pozbawiona zamkow i jakichkolwiek urzadzen do interpretacji obrazow, wciaz dzialala. Nagle obraz drgnal. Wlokno wiazace wizual z ziemia oplotla ognista siatka. W polu widzenia Velander ukazal sie Laron. Siatka brala poczatek z jego dloni i rozciagala sie... do Druskarla. Ich ruchy wydawaly sie dziwnie szarpane i ozywione. Velander domyslila sie, ze to skutek rozciagniecia czasu w eterswiecie. Szukali takich wlasnie wizuali; kaplanka patrzyla, jak przymocowuja go do kawalka szkla z odcisnietym wzorem, przyciagaja do obozowiska i zostawiaja obok poslania Larona. Odchodzac, nie zauwazyli, ze Velander ma na glowie opaske. (C)6) -Miral prawie zaszedl - powiedzial Druskarl. Laron wybieral sobie miejsce dobycia martwym. -Brakuje jeszcze niecalego kwadransa - ocenil. - Jest troche czasu na szybciutkie mrokroczenie. -Czy to madre? A co bedzie, jak sie spoznisz i wrocisz po zachodzie Mirala? -Nie mam pojecia, ale moze wtedy sie dowiem. -No to zostane, zeby cie popilnowac. (C)6) Velander popatrzyla na wlasne uspione cialo. Jej twarz byla dobrze widoczna w swietle Mirala i wydawala sie doskonale spokojna. To bylo cialo pozbawione swiadomosci. Oto prawdziwa niewinnosc, pomyslala Velander, patrzac na siebie. Z niejakim rozbawieniem przypomniala sobie historyjke o czarnoksiezniku, ktory w trakcie mrokroczenia ogladal siebie przez wizual. Nie powiedzial o tym swemu uczniowi i zobaczyl, jak chlopak rozklada na jego piersi obrus, kladzie na nim noz, chleb i ser, po czym robi sobie drugie sniadanie! Nagle Velander spostrzegla cos, w co trudno bylo uwierzyc. Jej nieprzytomne cialo otworzylo oczy. Odlaczona swiadomosc kaplanki przez chwile skamieniala z wrazenia. To niemozliwe! Bardzo powoli uniosla sie reka, drgajac, jakby poruszaly nia niewidoczne sznurki. Dotknela opaski. Cialo podparlo sie na lokciu, usiadlo i odrzucilo koce. Teraz jego ruchy przypominaly plynnoscia ruchy kota. Wstalo i spojrzalo w kierunku, w ktorym oddalili sie Laron i Druskarl. Najwyrazniej zadowolone, ze nie ma ich w polu widzenia, podeszlo drobnym krokiem do spiacego Ferana. Usiadlo obok i obudzilo go. Zaczeli rozmawiac i po chwili ta druga Velander ujela go za reke i przycisnela ja do swojej piersi. Kaplanka oderwala sie od wizuala i ruszyla przez usiany iskrami mrok eterswiata do uwiezi. Wniknela z powrotem do swej fizycznej postaci - i zostala wyrzucona w ciemnosc. Probowala jeszcze kilka razy, za kazdym razem z tym samym skutkiem. Zupelnie jakby usilowala wlac wode do wiadra wypelnionego piaskiem. Teraz juz przerazona, pomknela do wizuala. Cos zawladnelo jej cialem. To nie moglo sie zdarzyc, pomyslala, tylko ja znam moje prawdzimie. A potem oblala ja prawda jak kubel lodowatej wody. Jej cialo nie ma prawdzimienia! Nigdy nie pomyslala, by mu je nadac, poniewaz nigdy nie szkolila sie do mrokroczenia solo. Rzucila sie do swojej uwiezi i jeszcze raz sprobowala wniknac w siebie. Znow zostala zablokowana. Zrozpaczona i przerazona wrocila do wizuala. Tam, w swietle zachodzacego Mirala, znajdowala sie z Feranemna jego poslaniu. Oboje byli nadzy, a ona kleczala nad nim okrakiem, unoszac sie rytmicznie. Nie jestem juz dziewica, pomyslala z otepieniem. Z calej sily usilowala ich powstrzymac, krzyczac w swiecie pozbawionym dzwieku. Nagle cos szarpnelo ja w tyl. Odwrocila sie i zobaczyla macke zanurzona w swojej kulistej postaci. Z wszystkich sil naparla w przeciwna strone. Haczyki wyrwaly sie, ciagnac za soba skry. Uderzyla ja kolejna macka z haczykami, potem jeszcze jedna. Drapiezne wolniki zastawily na nia pulapke. Taktyka wilczego stada: przestraszyc ofiare, by wpadla w srodek watahy. Nie slyszano o tym, by drapiezne wolniki polowaly w stadach, no ale nikt ich przedtem nie obserwowal w centrum martwego kontynentu. Wolniki przyciagnely sie do Velander i wokol niej zakotlowalo sie cos bezdzwiecznego, co mimo to wywolywalo wrazenie rejwachu i popiskiwania. Zebate ostrza wbily sie w nia bolesnie. Czula, jak straszliwe czynia spustoszenia. Wokol wybuchly rozblyski swiatla i koloru, rozblyski niej samej. -Laaarooonie! Laaarooonie! Nie rozlegl sie zaden dzwiek, ale ona wolala jego imie. Laron moze jej pomoc, Laron ma dziwne moce, Laron nawet zna matematyke. Laron gwaltownie, z okrzykiem wrocil do swego ciala i potrzasnal glowa. Lezal w poblizu zewnetrznej krawedzi krateru; pilnowal go Druskarl. -Czy cos sie stalo? - zapytal eunuch. - Co zobaczyles w eterswiecie? Laron powoli zaczerpnal tchu, szukajac slow. -Koszmar - powiedzial w koncu. - Taki piekny, ale... ale byla to wyspa rozpaczy w coraz wiekszym zalewie ciemnosci. -O czym ty mowisz? -Widzialem dusze smiertelnikow, ktorzy mrokroczyli w chwili, gdy kregi ognia zabily ich ciala. Podchodzily ich glodujace drapiezne wolniki. -Smiertelnicy? Jak mogli przezyc tyle miesiecy? -Byli to jedni z najlepszych czarnoksieznikow Torei, wiec dysponowali energia, szybkoscia i umiejetnosciami. Teraz sa powolnymi lsniacymi pecherzami, unosza sie wsrod wolnikow skladajacych sie prawie wylacznie z klow i macek. Jeden smiertelnik wlasnie zostal osaczony i uslyszalem, iz wola moje imie. Jak cokolwiek mogloby mnie rozpoznac w eterswiecie, szczegolnie tutaj? Az mnie zemdlilo ze strachu. - Laron drzal na calym ciele. -Ty? Laronie, ty zabiles wiecej ludzi, niz ja zjadlem pasztecikow z baranina. -Wszystko przez to poczucie rozpaczy, nie przez zabijanie. Krzyk bez cienia nadziei. Niech to, Miral prawie zaszedl. Jestem... niespokojny. Popilnujesz mnie przez noc? -Oczywiscie. My, wybryki natury, musimy strzec nawzajem swoich slabosci i korzystac z mocnych stron. -Nie, chce powiedziec, ze jesli wstane, zanim Miral wzejdzie, odetnij mi glowe. -Co? -Nie dyskutuj, tylko... Laron padl bezwladnie na ziemie. W zamglonym mroku Miral zniknal za horyzontem. (C)o Nastepnego ranka slonce wzeszlo nieco przed Miralem. Druskarl w ogole nie spal. Wreszcie nad horyzontem ukazala sie gorna krawedz pierscieni Mirala. Wampir dopiero wtedy sie poruszyl.-A, widze, ze bylem spokojny - zauwazyl. -I jestes mi winien calonocny sen - mruknal gderliwie eunuch. - Wracamy do obozu? -Jeszcze jedna sprawa - powiedzial Laron, wyjmujac z worka dluto. - Chce miec kawalek szkla z miejsca, gdzie spadl Srebrzy-smierc. -Po co? Wszystkie kawalki z odcisnietym wzorem zostaly juz zabrane. -Nawet czyste szklo z tego miejsca najwyrazniej ma potezne wlasciwosci eteryczne. Przynies topor i pomoz mi odlupac probke z dokladnego srodka naruszonego obszaru. -Szkoda roboty. Wczoraj postanowilem zrobic dokladnie to samo - rozesmial sie Druskarl, rzucajac Laronowi zielonkawy kawalek szkla. Wyruszyli w krotka droge do obozu. -Dlaczego tak sie przestraszyles zeszlej nocy? - zapytal Druskarl. -Tutaj az sie roi od poteznych i sprytnych bytow. Dusz, wolnikow, drapieznikow, bytow, ktore prawdopodobnie w ogole nie maja nazw i nigdy nawet nie byly badane przez adeptow mrokroczenia. Balem sie, ze cos bedzie wiedzialo, jak zawladnac moim cialem mimo prawdzimienia, ktore go strzeze. -Nic nie moze przemoc prawdzimienia, nawigatorze. -Nie jestem tego taki pewien. Gdybys widzial to co ja... Nagle Druskarl wydal jakby westchnienie i pisk zarazem. Laron skulil sie z reka na toporze i rozejrzal niespokojnie. Potem tez wstrzymal oddech. Velander kleczala okrakiem nad Feranem, a ich nagie ciala lsnily w niklym swietle poranka. Byli w absolutnie jednoznacznej sytuacji. Velander miala na glowie opaske. -Nie zwracajcie na nas uwagi! - zawolal Druskarl po diomedansku. -Najmniejszej uwagi - zgodzil sie Laron po scalticariansku, a potem po diomedansku dodal: - To znaczy nie zwracajcie na nas uwagi. -Jestem eunuchem. -A ja jestem... eee... dosc mlody. -My tylko tedy przechodzimy. - Z tymi slowami Druskarl zaczal sie wycofywac. -Tak, my po prostu... no coz... przechodzimy sobie. Laron postapil pare krokow do przodu, porwal z ziemi swoje poslanie i zelazna szkatule. Zatrzymal sie. -Moja opaska? Prosze... -Chcialabym ja pozyczyc, jesli to nie klopot - poprosila Velander. - Nie mam zadnej uwiezi do mrokroczenia i... -Nie, to zaden klopot. O jedna rzecz mniej do niesienia. Lubie maly bagaz. Nie zdejmuj jej i nie przerywaj sobie. Ani Feranowi. Nie! Chcialem powiedziec... -Chce powiedziec, zebyscie nie zwracali na nas uwagi - powtorzyl Druskarl. - Jestesmy zwyklymi przechodniami. -Zupelnie niewinnymi. -Mozna powiedziec, ze jestesmy w gruncie rzeczy niewinnymi przechodniami. Nagle zabraklo im slow. Przez chwile panowala absolutna cisza. -Odejdziecie wreszcie? - odezwal sie glos Velander. -Och! Mamy odejsc! - zawolal eunuch. -Ach tak - powiedzial Laron. - Odejsc. To dosc zrozumiala prosba. -W tych okolicznosciach. -Szczegolnie w waszych okolicznosciach. -Pojdziemy za te ruiny i zaczekamy, az skonczycie. -Ubierzemy sie. -Idzcie juz! - krzyknela Velander. -No tak, wlasnie mielismy odejsc - powiedzieli razem. Oddalili sie miedzy stopione kikuty pobliskich ruin. -Ciekawe, dlaczego miala na sobie moja opaske - powiedzial Laron, kiedy usiedli, wciaz oszolomieni. -Moja byla zona i krolowa lubila byc uwodzona tylko w bizuterii - odparl Druskarl. -A czemuz to? -Rozne rzeczy wzmacniaja erotyczne doznania u roznych ludzi. Musiales to zauwazyc. -To dziwne, eunuchu, ale przy wszystkich moich dziwacznych i przerazajacych obyczajach zywieniowych oraz szczegolnych przyzwyczajeniach nocnych wciaz jestem poniekad dziewica. (C)G? Wziawszy pod uwage to, co widzieli kwadrans wczesniej, Druskarl i Laron wcale nie byli zaskoczeni, ze kiedy wrocili na sniadanie, Velander i Feran siedzieli obok siebie, trzymajac sie za rece. Wiekszosc rozmowy ostentacyjnie toczyla sie wokol wizuala, ktory odkryli Laron i Druskarl. Eunuch nawet zaproponowal, by zostali tu jeszcze jeden dzien na poszukiwania. Velander sprzeciwila sie temu pomyslowi. -Panuje tu dziwny niepokoj - powiedziala, szykujac sie do powrotu. - Wyczuwam to. -Wiem, tutaj zostaly unicestwione miliony ludzi, a takze niezliczona liczba innych bytow i zwierzat - zgodzil sie Druskarl, rozgladajac sie niespokojnie po szklanym krajobrazie. - Zeszlej nocy Laron wypowiedzial slowo odlaczenia i spojrzal na to miejsce z eterswiata. Ujrzal niepokojace widoki. Krazy tu bardzo wiele bytow. Ulotnych, slabych, glodujacych istot, ktore powoli odchodza w prawdziwa smierc. -I moga podazac za nami - ostrzegla kaplanka. -To co powinnismy zrobic? - zapytal Feran. -Wlozyc wszystkie nasze amulety uzywane jako uwiezi do zelaznej szkatuly Larona, razem ze szklem z odciskami Srebrzysmierci i uwiezia wizuala. W ten sposob zadna istota z eterswiata nas nie dostrzeze. Druskarl skinal glowa. -To wydaje sie rozsadne. -Bedziesz musiala przestawic opaske, by stala sie przezroczysta dla wszystkich oprocz ciebie - odezwal sie Laron do kaplanki, ale nie patrzyl na nia. - W tej chwili widac ja i z eterswiata, i u nas. Ty ja wlozylas, wiec tylko ty mozesz nia sterowac. -Powiedz, jak to zrobic - poprosila. Przestawila opaske wedlug jego zalecen, a wtedy i opaska, i kamien proroczy blyskawicznie zniknely. Bystra dziewczynka, pomyslal wampir, a kaplanka usmiechnela sie tryumfalnie. (C)6) Z Velander pozostalo niewiele, jedynie niejasny zbior postaw, motywacji, wspomnien i wartosci niegdys tworzacych esencje jej ducha. Esencja ta miala czucie i potrafila w ograniczonym stopniu sie poruszac, lecz nie mozna by jej uznac za cos zywego. Poszarpane fragmenty duszy krazyly wokol wielkiej osi, a drapiezne wolniki nie zwracaly juz na nia uwagi. W ciemnosci tkwil niczym gwiazda swietlny punkt bedacy wizualem, brylka czegos stalego, czyli jej opaska i cienkie jak wlos promienie pomaranczowego blasku odpowiadajace kawalkom szkla z miejsca upadku Srebrzysmierci. Velander wiedziala, ze jest martwa. Jej cialo zostalo skradzione, ale nikt tego nie zauwazyl. Jedynym wtajemniczonym w grupie byl Laron. Laron. On w koncu zobaczy, ze cos jest nie tak, ale jak dlugo to bedzie trwalo? Stalosc opaski nagle zniknela, a z nia jeden z pomaranczowych wlosow. Teraz zostal tylko gwiezdny punkt wizuala i pomaranczowa os, do ktorej byl przywiazany. Velander nagle zdala sobie sprawe, ze jej towarzysze przygotowuja sie do wyruszenia, ale najpierw odcinaja uwiezi, dzieki ktorym moglaby za nimi podazac. To ten wolnik! Ta dziewczyna z eterswiata! Nawet nie myslac, Velander odplynela od wielkiej osi w kierunku pozostalej cieniutkiej nici pomaranczowego swiatla, owinela sie wokol niej. Nic zniknela razem z wizualem. Teraz istniala w dali tylko wielka os otoczona wirujacymi wielobarwnymi iskrami. Velander byla naprawde martwa, mogla jedynie zniknac - ale w poblizu znajdowalo sie cos jeszcze! Linia pomaranczowego swiatla, cienka jak nic babiego lata, jak pajeczyna widoczna jedynie w sprzyjajacym oswietleniu. Z dala od blasku bijacego od wielkiej osi ledwie ja bylo widac. Poruszyla sie. Velander podazyla za nia. Wolnik musial doradzic Laronowi, by to tez zamknal w swojej zelaznej szkatule. Velander owinela swoja poszarpana esencje wokol tej ruchliwej nici energii. Przywarla do pomaranczowej linii, rozkoszujac sie kazda chwila swiadomosci, rozkoszujac sie nadzieja. Szczegolnie nadzieja. Nadzieja, ze nagle nie stwierdzi, iz przywarla do nicosci. Nadzieja na przyszlosc w swiecie i wymiarach, ktore zwala domem. Nadzieja na czas. Czas na wspomnienia o tym, jak byla zuchwala dziewczynka, ktora chciala sie bic, mocowac i walczyc toporem lepiej od wszystkich chlopcow. Czas na delektowanie sie wspomnieniami o tym, jak jeszcze jako dziecko byla szpiegiem o rekach splamionych krwia i jak zasluzyla na wdziecznosc krolow. Czas na wspomnienia, jak plotkowano o niej, kiedy byla nastolatka. Jak smieja?! - wsciekala sie w milczeniu. Stosowala sie do wszystkich zasad, wygrala, tryumfowala, a jednak rowiesnicy nazywali ja wybrykiem natury. Dziewczyny tez. A potem byla Elasse Arimer. Elasse przekonala ja, ze dla blyskotliwej dziewczyny jest miejsce wsrod metrologan; znalazla nawet dosc pieniedzy na oplaty i utrzymanie Velander. Elasse jednak utonela. Terikel stracila siostre, Velander stracila swieta. A potem Terikel uczynila tyle samo co Elasse, a nawet wiecej. Teraz, kiedy smierc znajdowala sie tak blisko, wszystko stalo sie jasne. Velander uzmyslowila sobie, ze smierc zmusza do uczciwosci. Kto by pomyslal, ze szczeki smierci moga byc zatrzaskujacym sie wieczkiem zelaznej szkatuly? I oto dumna, zuchwala Velander, ktora zawsze radzila sobie sama, teraz, kiedy zblizaly sie drapiezniki, wolala o pomoc. To nie tylko smierc, ale i upokorzenie, myslala. Dzieki temu wolnikowi w moim ciele uwazaja mnie teraz za ladacznice. Przynajmniej nikt nie slyszal, jak blagam Larona o ratunek. Jesli uslyszal... Laronie! Pomaranczowa nic wciaz tam jest! Spostrzegla, ze wielka os jest juz dosc daleko. Nagle uswiadomila sobie, ze Laron trzyma ten fragment poza zelazna szkatula. On wie. Laron w jakis sposob wie. Zostawil dla niej najslabsza uwiez, by mogla za nia podazac, trzymac sie jej. Moj rycerski obronca, pomyslala Velander przepelniona zyczliwoscia dla niskiego, chudego mlodzienca z zimna krwia i przyklejona broda. (C)6? W rzeczywistosci Laron zapomnial o kawalku szkla w sakiewce, a poniewaz na szklanej pustyni nie potrzebowal pieniedzy, nic nie odswiezalo mu pamieci. Nad rzeke dotarli niemal o zachodzie slonca. Natychmiast podniesli szalupe, a potem wplyneli w glowny nurt, by wrocic do "Mrocznego Ksiezyca". Na ladzie nie bylo nic do jedzenia, jedynie kaluze wody pitnej.Droga powrotna trwala trzykrotnie krocej niz podroz w gore rzeki. Pozostali przy szkunerze odkryli zatopiona duza barke ze skarbami, ktora nie splonela. Wydobyli z niej wiecej zlota, niz sami wazyli, glownie w monetach. Zloto w martwym miescie, w ktorym cumowali, okazalo sie ukryte gleboko pod stopiona skala i szklem. Podroz rzeka do Gironalu zajela tylko pare dni. Kiedy Miral wzeszedl poznym rankiem, wstal takze i Laron. Feran i jego nowa kochanka prawie wcale nie wychodzili z kajuty. Pierwszego dnia na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" wachte mial Druskarl. Przez jakis czas towarzystwa dotrzymywal mu Laron. -Velander i Feran sa soba zachwyceni - zauwazyl wampir. - Co oni robia caly czas? Seks w najlepszym wypadku zajmuje jakies dziesiec minut. -Skad wiesz? - zapytal Druskarl, wznoszac oczy ku niebu. -Z obserwacji rozmaitych zwierzat podczas tego aktu. -Wciaz jestes mlody - odparl nieco protekcjonalnie eunuch. - Dla zakochanych swiat przestaje istniec. -Mlody? Moje cialo ma czternascie lat, ale dusza siedem wiekow. -Byles kiedys zakochany? -Wlasciwie skoro o tym wspomniales... nie - przyznal Laron z zazenowaniem. -Co bylo do udowodnienia. Jestes zazdrosny? -Oczywiscie, ze nie! Ja nie zyje. A ty jestes zazdrosny? -Zostalem wykastrowany. Oczywiscie, ze nie. -To moze chociaz chcialbys tego zasmakowac? -Wlasciwie skoro o tym wspomniales... tak. -Ja tez. Niedlugo potem Laron wczolgal sie do swojej kajuty i zasunal rygiel. Mirala jeszcze bylo widac na niebie, wiec przez chwile nie zasypial. Przyszedl mu do glowy pomysl na kolejny eksperyment, mogacy doprowadzic do uwolnienia Dziewiatki. Zastanawial sie nad ewentualnym ryzykiem. W pewnej chwili uslyszal delikatne stukanie w pokrywe luku jego kajuty. -Laronie, nie spisz? Laronie! Bylo to ukradkowe wolanie kogos, kto nie chcial obudzic innych, a glos nalezal do Velander. Po jakiejs minucie ucichl. Laron lezal nieruchomo, liczac do piecdziesieciu, a potem odsunal pokrywe. Swoimi wyjatkowo czulymi zmyslami wyczuwal cieplo wylewajace sie z kajuty Ferana, ale bylo to cieplo tylko jednego ciala. Na dolnym pokladzie znajdowaly sie kuszace, soczyste ksztalty pozostalych czlonkow zalogi. Wiekszosc lezala w waskich kojach i spala - lecz jeden ksztalt w ciemnosci skladal sie z dwoch przylegajacych do siebie cial. Moze i jestem dziewica, ale mam wrazenie, ze wiem, co sie tu dzieje, pomyslal wampir, cicho zasuwajac pokrywe. Gdybym mial ciepla krew, prawdopodobnie bym sie zaczerwienil. Po kilku chwilach Miral zaszedl i Laron nic juz nie myslal. (C)G) Ostatni wieczor na rzece Dioran zaloga "Mrocznego Ksiezyca" spedzila bardzo pracowicie, poniewaz Feran kazal przygotowac szkuner do powrotu na otwarte morze. Czekajac na zapadniecie ciemnosci, zatrzymali sie przy ruinach dawnego palacu zimowego wladcy Gironalu. Odzyskane monety zostaly ukryte w zezie, poklady wyszorowane, a smiecie obciazone i zatopione w rzece. W szklanych stawach zebrali tyle deszczowki, ze wciaz mieli duzo wody pitnej. Tylko zapasy wina im sie konczyly.Gdy nie bylo juz nic do roboty, kilka osob z zalogi postanowilo zejsc na brzeg i poszukac stopionego zlota. Laron poszedl z nimi, ale trzymal sie od nich z dala. To byla dla niego ostatnia okazja do pochodzenia po toreanskim pustkowiu i chcial napawac sie tym samotnie, wykorzystujac swe szczegolnie wyczulone zmysly do granic ich mozliwosci. Nie minelo wiele czasu, kiedy doznal wrazenia, ze jest sledzony. Co tu jest? - zadal sobie pytanie. To bylo miejsce zabaw bardzo bogatych i glupich ludzi, nie przesycala go magia tak silna, by przetrwala ataki Srebrzysmierci. A potem uswiadomil sobie, co to takiego. (C)(C) Dla Velander byl to czas zametu. Kiedy Laron zblizyl sie do wizuala, urzadzenie pojasnialo, a potem rozblyslo zaklecie, ktorym posluzyl sie do zwiazania jego kotwicy z kawalkiem szkla pochodzacym z wielkiej osi. Nagle znow mogla widziec swiat!Wsrod ruin chodzil Laron. Velander miala widok z perspektywy pojedynczego oka umieszczonego metr nad glowa wampira, ale poruszajac sie, mogla widziec we wszystkich kierunkach, tylko nie prosto w gore. Po pewnym czasie Laron przestal chodzic bez celu i ruszyl nad rzeke. Cumowal tam "Mroczny Ksiezyc"; ktos gestami przyzywal wampira na poklad. Wioslowanie bylo Velander znajome i uspokoilo ja. Wolnik, ktory przejal jej cialo, pomagal, ale bez zbytniego entuzjazmu. Laron zszedl na opuszczony w tej chwili dolny poklad i rzucil zaklecie na szklo stanowiace kotwice wizuala. Miedzy jego dlonmi pojawila sie nie najlepsza, ale wystarczajaca kula obserwacyjna, a kiedy ja puscil, pozostala zawieszona w powietrzu. Wypowiedzial jeszcze inne slowa i rzucil kilka drobnych zaklec. W migocacej kuli pojawila sie scenka z udzialem roslego, nieco otylego, dosc owlosionego i calkowicie nagiego mezczyzny, trzech dosyc dobrze odzywionych i nagich mlodych kobiet, kilku poduszek oraz duzej, wyscielanej kanapy z odchylanym oparciem. Przez jakis czas Laron obserwowal ich wyczyny. Velander tez. Jej swiat byl pozbawiony dzwieku, ale zauwazyla, ze wampir przyklada do ust dlonie i wola. Po schodach zszedl Druskarl, na chwile zamarl, a potem przykucnal obok Larona. Pojawil sie tez Feran, trzymajacy sie za rece z wolnikiem. Przyszedl Norrieav z dzbanem wina w rece. Nastepnie pod poklad zszedl Martak, a zaraz po nim Hazlok, D'Atro i Heinder. Velaner patrzyla z niedowierzaniem i oburzeniem, jak mezczyzni tupia, pokazuja palcami, robia ordynarne gesty, podaja sobie dzban wina i gwizdza, obserwujac postacie widoczne w rozjarzonej kuli. Laron szturchnal Druskarla lokciem w zebra i powiedzial cos, od czego eunuch zwinal sie ze smiechu. Ty sprosny chlopaczku, pomyslala Velander, zniesmaczona zachowaniem swego podobno rycerskiego obroncy. Nagle Hazlok opuscil portki i wypial na kule nagie, lecz owlosione posladki. Dlaczego? - zapytala sie w duchu Velander, ale w tej chwili zauwazyla na scianie herb krolewskiego rodu Gironalu. Ty oblesny rozpustniku, powiedziala bezglosnie do martwego krola Gironalu. Czytala, ze jego malzonka byla pobozna i Swieta metrologanska kaplanka, ktora nie wiedziala, co znaczy slowo "wystepek". "Mrocznym Ksiezycem" poteznie szarpnelo. Pozbawiony sternika szkuner wpadl na mielizne. (C)6) Poniewaz na mieliznie tkwili przez godzine, do ruin Gironalu dotarli nieco po zachodzie slonca, ale Miral swiecil dostatecznie jasno, by umozliwic nawigacje. Kiedy ostroznie wysuneli sie z ujscia rzeki Dioran, ze zdumieniem spostrzegli wznoszacy sie z wody las masztow na tle czerwonego nieba. Tylko maszty i olinowanie, zadnych statkow. Setki masztow. Takielunek bez okretow.-Czy to mozliwe, by zatonela tu cala flota bez walki? - zapytal Laron, patrzac z dziobu na zatoke. Stajac twarza w twarz z nieznanym, Feran natychmiast madrze zawrocil. "Mroczny Ksiezyc" rzucil kotwice w ujsciu rzeki. Druskarl otrzymal rozkaz udania sie na zwiad. -Ja tez powinienem isc - powiedzial Laron do Ferana nadzorujacego skladanie masztow na wypadek, gdyby musieli pospiesznie sie zanurzyc. - To moze miec cos wspolnego z czarnoksiestwem i zakleciami. -Zostaniesz tutaj - odparl stanowczo Feran i uklakl, by przywiazac na pokladzie olinowanie. - Ja poplyne z Druskarlem na baczku. -Alez kapitanie, jestem wtajemniczonym... - zaczal Laron. -Twoje miejsce jest tutaj! - warknal Feran. - Ludzie malo nie robia w portki ze strachu. Majac na pokladzie silnego wtajemniczonego, nie beda sie tak bac, a z bosmanem do prowadzenia statku i toba jako nawigatorem beda mogli wrocic na Helion, gdybym ja zginal. Zostan tu, utrzymuj porzadek i nie pozwol, by ktos zrobil cos glupiego. Baczek zostal spuszczony na wode; Feran i Druskarl ostroznie wyplyneli na zatoke. Najblizszy z upiornych masztow znajdowal sie w odleglosci nie wiekszej niz sto metrow. -Vidarianskie olinowanie - zauwazyl Druskarl. - Liny i drewno pochodzi z wielu miejsc, ale to vidarianskie wezly, oplotki i talrepy. -Wiekszosc przed zatonieciem sie nie spalila - dodal Feran, siegajac w gore, by dotknac zagla wciaz zwinietego na glownej rei. -Prawie wszystkie osiadly na rownej stepce. Zatoka jest plytka, a osad na dnie miekki. Z grubsza liczac, to jest wiekszosc floty cesarza Banzala. Musiala sie tu rozegrac porzadna bitwa. -Jest za ciemno, by zobaczyc zatopione wraki, wiec bedziemy musieli tu wrocic rano. Zaloga jest pewnie niespokojna i przestraszona. -I slusznie. Ale przynajmniej nie bedziemy mieli klopotow z ominieciem blokady Banzala. (C)6) Noc spedzili czujnie, wystawiajac dwuosobowe wachty oraz spiac w ubraniu, z bronia pod reka. Wschod slonca znow ukazal upiorny las masztow i takielunku sterczacy nad spokojna zatoka. Feran wyslal szalupa na zwiad Druskarla, Hazloka i D'Atro. Eunuch zanurkowal do kilku wrakow i potwierdzil, ze wszystkie sa vidarianskie. Niektore zostaly staranowane, kilka splonelo przed zatonieciem, lecz w wiekszosci otworzono luki. Skonczyli ogledziny okretow, sprawdzili pobliskie zatoczki i w poludnie wrocili do "Mrocznego Ksiezyca". Po wysluchaniu sprawozdania zwiadowcow Feran natychmiast rozkazal postawic maszty szkunera.-Wciagnijcie zwykly zielony zagiel! - krzyknal do uwijajacej sie zalogi. - Ten, kto to zrobil, moze nie interesowac sie korsarzami szukajacymi latwego lupu. -Ktos jest na brzegu, kapitanie! - zawolalo oko z pokladu rufowego. - Pieciu mezczyzn, machaja do nas. -Czym? Piesciami? Toporami? -Rekami i chyba sie ciesza na nasz widok. Feran wyslal szalupe z Druskarlem. Zaloga rozwijala zagiel i kiedy eunuch wrocil z rozbitkami, olinowanie bylo prawie gotowe, podnoszono juz kotwice. Banzala ledwie dalo sie rozpoznac, a cala piatka ocalala z vidarianskiej floty byla wychudzona i w lachmanach. -Galery bojowe, setki galer - skrzeczal Banzalo, wchodzac z pomoca zalogi na poklad. - Odplywajmy stad! Predzej, predzej! Dopoki nie postawili zagla, holowali szalupe za statkiem, ale kiedy wplyneli miedzy maszty zatopionej floty, wzieli lodz na poklad. Nie byl to najlepszy czas do wyjscia w morze i zeby wydostac sie na otwarte wody, musieli walczyc z przyplywem. Kiedy juz wyszli z zatoki, "Mroczny Ksiezyc" skierowal sie na polnoc. Wiatr sie wzmogl, ale nikt ich nie scigal. Laron zajmowal sie rozbitkami do czasu, kiedy szkuner porzadnie oddalil sie od brzegu. -Wychyneli z porannego slonca. Galery bojowe i poscigowe - mamrotal Banzalo, schodzac pod poklad w asyscie Velander i Ferana. - Dalej na morzu czekaly karawele wsparcia i dalekomorskie statki handlowe. -Do kogo nalezaly? - zapytal Feran. -To byla flota Warsovrana, jego cala flota! Zaskoczyli nas. Myslelismy, ze jestesmy tu sami. Kto moglby podejrzewac cos takiego? Podplyneli z kotlami ognia. Prawie wszyscy nasi ludzie zeszli na brzeg. Poranek byl spokojny, bez wiatru, ktory wypelnil zagle, ale galery mogly dotrzec wszedzie na wioslach. Bitwa szalala kilka godzin. Galery wiozly piechote morska i gdy tylko sczepialy sie z naszymi statkami handlowymi, rozpoczynala sie rzez. Nie brali jencow. Wydalem mojemu sygnaliscie rozkaz zatopienia wszystkich statkow. Nawet pokonany, nie dalem Warsovranowi moich okretow. Polozyli Banzala na materacu z kajuty Ferana, a Velander przyniosla troche wina z ich kurczacych sie zapasow. Cesarz ciagnal swoja opowiesc miedzy lykami, ulewajac czerwone wino na poduszke. -Zakazalem wynoszenia zywnosci na brzeg, bo moi ludzie mogliby dezerterowac, mieszkac w ruinach i wykopywac zloto dla siebie. Po tygodniu glodowania wiekszosc znajdujacych sie na brzegu poddala sie flocie Warsovrana, ale zostali zabici na miejscu. Damarianscy piechociarze zabrali nasze worki z odzyskanym zlotem, a potem spalili wszystko, czego nie dalo sie zabrac. Cesarzowi po policzkach ciekly lzy, mieszajac sie z winem. Pozostali czterej rozbitkowie zostali juz sprowadzeni pod poklad i Laron po kolei ich zbadal. Wszyscy mieli rany, ale zadna nie byla grozna. Przezyli najsilniejsi. -Polowali na nas z psami, zaganiali nas jak owce. Zebralem kilkudziesieciu ludzi i stawilem czolo tym dziesiatkom tysiecy. Za kazdego z nas, ktory padl, zabijalismy dwoch, ale ich bylo coraz wiecej. W koncu wydalem rozkaz rozdzielenia sie i ucieczki, wskoczylem do rzeki i ukrylem sie miedzy plytami zawalonego kamiennego mostu, gdzie psy nie mogly wyczuc mego zapachu. Czterej inni wpadli na ten sam pomysl i towarzysza mi do tej pory. Trzynascie dni przezylismy na surowych rybach i deszczowce, a zolnierze Warsovrana polowali na nas; potem flota odplynela. Kazalem moim ludziom nadal sie ukrywac. Po kilku godzinach od opuszczenia zatoki przez ostatni statek pojawilo sie jeszcze kilku rozbitkow, ale zostali natychmiast schwytani przez ukrywajacy sie oddzial. Dwa dni pozniej przybyl statek handlowy, by zabrac zolnierzy na poklad. Od tamtej pory bylismy zupelnie sami. -Powinnismy jeszcze bardziej oddalic sie od brzegu - rzeki Feran. - Warsovran mogl tu zostawic karawele patrolowe, a "Mroczny Ksiezyc" jest od nich wolniejszy. -Ale oni moga zaatakowac moje nowe kolonie! - zawolal Banzalo. - Musimy ich ostrzec, by sie przygotowali. -Podejrzewam, ze juz to zrobili, panie - odparl Feran. - Jesli potrafili zgniesc twoja flote, to twoje osady juz sie zamienily w popiol. -Natychmiast musimy tam plynac, musimy ich ostrzec! - zaskrzeczal Banzalo, usilujac usiasc. -Osady juz pewnie nie istnieja - zauwazyl kapitan - a my plyniemy na Helion. -Nie! Pozeglujecie do kolonii. To rozkaz! Feran nie mial wyboru. Zawrocil do brzegu, usilujac trzymac sie wody na tyle plytkiej, by moc sie bezpiecznie zanurzyc. Prawie caly czas spedzal na topie albo na pokladzie rufowym, wypatrujac damarianskich okretow. Nie widzial zadnych statkow na morzu ani ogni na brzegu, ale miast stanowic ponury i zlowrogi widok, nioslo to wszystkim na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" ulge. (C)6) Nastepnego dnia podczas wachty Larona za sterem Velander zazywala swiezego powietrza w popoludniowym sloncu. Przez jakis czas siedziala na odwroconej szalupie, rzucajac wampirowi kokieteryjne spojrzenia i usmiechy, ale w zamian otrzymywala jedynie kiwniecia glowa. W koncu odbyla krotka podroz na poklad rufowy.-Myslisz, nawigatorze, ze koloniom nic sie nie stalo? - zapytala. -Nie - odparl krotko, patrzac na odlegle wybrzeze. -Dlaczego? -Admiral Warsovrana dobrze wiedzial, kiedy i gdzie schwytac flote Banzala, zeby nie mogla sie rozproszyc po przegranej bitwie. Jesli mial dosc sil, by zlokalizowac i zetrzec w proch vidarianska flote, to nie oszczedzilby kolonii. -Rozumiem - powiedzial wolnik, ktory planowal opuscic "Mroczny Ksiezyc" w koloniach. - Jak myslisz, co sie tam stalo? -Kolonie prawdopodobnie zostaly doszczetnie zniszczone. To wszystko jest bardzo dziwne. Wedlug regenta... -Cesarza. -Jak chcesz. Laron zamilkl. Wolnik czekal. Milczenie sie wydluzalo. -Co jest dziwne? - zapytala w koncu Velander. -Banzalo powiedzial, ze zaatakowaly ich setki galer, nie brano jencow, a wszystko, co mogloby sie komus przydac, zostalo spalone. Mimo to Druskarl nie widzial na brzegu zadnych sladow masakry. Co wiecej, kiedy Banzalo zostal odurzony i bezpiecznie zasnal, rozmawialem z jego czterema zolnierzami. Eskadra Warsovrana liczyla nie wiecej niz dwanascie galer i dwa tysiace piechociarzy. Banzalo wyslal na brzeg prawie wszystkich, zostawiajac na kazdym statku zaledwie paru straznikow. Byl zbyt chciwy na stopione zloto i dlatego nie wystawil wiekszej strazy. Damarianie staranowali trzy okrety, zanim uswiadomili sobie, ze nikt im nie stawia oporu. Przejeli jakies trzydziesci okretow, umieszczajac na ich pokladzie zaledwie po kilku zeglarzy i jednym oficerze. Po pewnym czasie pojedynczy vidarianscy straznicy zaczeli palic albo zatapiac swoje statki, by nie dostaly sie w rece Damarian. Tymczasem Banzalo zgromadzil swoich ludzi w starej przystani, by odeprzec najezdzcow. Atakujacy wyladowali w sasiedniej zatoczce, zapewne jeszcze przed switem, przeszli ladem, zaczekali, az Vidarianie zgromadza sie, by obserwowac bitwe morska, po czym zaatakowali ich od tylu. -Ale Banzalo powiedzial, ze zaatakowala cala flota Warsovrana. -A co mial powiedziec? "Przepraszam, zostawilem statki bez strazy i kiedy patrzylem, jak sa przejmowane bez walki, ktos podkradl sie do nas od tylu, zarzucil nam worki na glowy i zwiazal na supelek"? Warsovran pokonal druga co do wielkosci flote Oceanu Lagodnego, zyskal trzydziesci nieuszkodzonych okretow i schwytal piec tysiecy niewolnikow za cene, byc moze, jednego zabitego piechociarza, ktory zginal pod spadajacym workiem zlota. Wolnik oblizal nabrzmiale usta. -Warsovran musi byc wojskowym geniuszem - powiedziala Velander, zagladajac Laronowi w oczy. -Byl dobrze poinformowany. Ktos zdradzil Banzala, ktos z jego floty albo kolonii. Najprawdopodobniej Warsovran podazyl sladem Banzala. Teraz Damarianie plyna na poludnie w poszukiwaniu innych lupiezcow. Wedlug zolnierzy Banzala damarianska flota liczyla poczatkowo zaledwie trzydziesci okretow. Szybkich, zabojczo groznych, lecz nielicznych. -Szybszych od nas? -O tak, ale plynely na poludnie, podczas gdy my skrecilismy na polnoc. Sadze, ze jestesmy bezpieczni. -Jesli Banzalo zostal pokonany, dlaczego wciaz go sluchamy? -Banzalo wciaz rzadzi Helionem. To, jak dlugo bedzie nim rzadzil, jest zupelnie inna sprawa, sadzac po jego dotychczasowych sukcesach. Ma prawo zarekwirowac kazdy statek na liscie podatkowej Helionu, a "Mroczny Ksiezyc" z pewnoscia na niej figuruje. Ma tez czterech zolnierzy na poparcie swoich rozkazow. -Wiec po sprawdzeniu kolonii moze zmusic nas do poplyniecia na Helion. Ciekawe - ona nie wie, ze i tak plyniemy na Helion, pomyslal Laron. Ciekawe - on sie nie interesuje kobietami, pomyslal wolnik. -Zauwazylam, ze spisz, zamykajac sie w kajucie od srodka - zauwazyla Velander. -Tak - odparl bezbarwnym tonem wampir. -Dlaczego? -Mama mi mowila, zebym nie ufal zeglarzom. (C)G) Jak przewidzieli Feran i Laron, osady zostaly zniszczone, a na cialach zabitych zerowaly morskie ptaki i foki. Przekonawszy Banzala, ze stalo sie najgorsze, zaczeli dluga podroz wokol kontynentu, z powrotem na Helion. Wciaz nigdzie nie bylo sladu eskadry bojowej Warsovrana, a tropikalne niebo zaciagnelo sie ponurymi chmurami.-Flota zapewne przyplynela z polnocy - powiedzial Feran Banzalowi. - Jesli najpierw zmiotla osady, a potem rozbila twoje okrety pod Gironalem, to zapewne poplynela dalej na poludnie, trzymajac sie brzegu i atakujac kazdego grabiacego ruiny. Po okrazeniu Torei Warsovran zalozy wlasne osiedla gornicze w najbogatszych ze stopionych miast, a flocie kaze patrolowac wody przybrzezne. Banzalo spojrzal w dol, na fale. -W Torei jest tyle dla wszystkich. Dlaczego musial zrobic cos takiego? Laron wrocil mysla do chwili, kiedy Banzalo oglaszal sie wlascicielem calego kontynentu, ale uznal, ze lepiej o tym nie wspominac. -W ten sposob moze kontrolowac ilosc zlota przedostajacego sie do Acremy i Lemtasu - powiedzial w koncu. - Jesli bedzie wydawal jednorazowo jego niewielka ilosc, nie zmniejszy to wartosci zlota na swiecie. -Madre slowa jak na malego chlopca - prychnal Banzalo. -Wybacz, regencie, ale zadales pytanie. Od dluzszego czasu Banzalo tlumil w sobie narastajaca irytacje i bol. Madrzy wladcy wiedza, ze nie nalezy wyladowywac takich emocji na poddanych na oslep, lecz Banzalo, mimo szlachetnego pochodzenia, nie byl wladca ani madrym, ani doswiadczonym. Nigdy nie musial zabiegac o zyczliwosc w obliczu kleski. Wyprostowal sie i trzepnal Larona w twarz grzbietem dloni. A raczej sprobowal trzepnac Larona w twarz grzbietem dloni. Mlodzieniec chwycil jego reke i scisnal. Banzalo krzyknal, zagluszajac miekki trzask lamanych kosci. Dwaj zolnierze cesarza wbiegli po schodkach, by mu pomoc, ale zatrzymali sie na widok ogromnych, lsniacych oczu Larona i jego obnazonych klow. Wampir z trudem zwalczyl glod. W koncu puscil Banzala, ktorego dlon byla teraz o polowe wezsza od nadgarstka. -Nikt poza mna na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" nie zna sie na dalekomorskiej nawigacji, regencie - powiedzial. - Sugeruje, bys okazywal nieco wiecej szacunku tym, ktorzy stoja miedzy toba a bardzo nieprzyjemna smiercia. Banzalo padl na kolana, trzymajac sie za przegub zmiazdzonej reki. -Medikara, sprowadzcie medikara - wydyszal. -O, to znaczy mnie - rzekl Laron. (C)o Warsovran zszedl z trapu dalekomorskiego statku handlowego na diomedanska ziemie. Wlasciwie byly to kamienie diomedanskiej kei, ale nie umniejszalo to sily symboliki tego aktu. Przybyl cesarz, Torea pokonala czesc Acremy. Kiedy jego statek byl holowany do portu, Warsovran mial mnostwo czasu, by znalezc sie pod wrazeniem wspanialosci Diomedy i jej palacu na wyspie, a teraz patrzyl spokojnie na przedstawicieli swych nowych poddanych.Na poczatku kei pod czujnym okiem kilkuset toreanskich zolnierzy zostali zgromadzeni najwazniejsi z miejscowych wielmozow i kupcow. Warsovran zatrzymal sie przed nimi. -Powiedziano wam, kim jestem - odezwal sie. Jego diomedanski byl plynny, lecz nosil slady obcego akcentu. - Jestescie moimi poddanymi. -Na kolana! - wrzasnal jeden z dowodcow piechoty morskiej. Diomedanscy wielmoze i kupcy uklekli. Warsovran zaczal chodzic przed nimi, przenoszac wzrok z nieba na kocie lby pod nogami. W tym tez dostrzegli symbolike ci, ktorzy chcieli jej szukac. -Nie jestem korsarzem, lecz zdobywca. Pokonalem Diomede i pokonalem was. Nadal chodzil, ale teraz w milczeniu. Jego sluchacze uswiadomili sobie, ze maja sie zastanowic nad tymi slowami. Zastanowili sie. -Nie zamierzam grabic waszego bogactwa. Jestem bardzo, ale to bardzo bogaty. Nie potrzebuje zadnych lupow. Warsovran uniosl reke i strzelil palcami. Do przodu wystapilo dwudziestu piechociarzy. Polowa z nich miala kosze. Pozostali siegneli do nich i zaczeli obrzucac przymusowych sluchaczy cesarza brylkami czystego zlota. Wielmoze i kupcy kulili sie i rekami zaslaniali przed zlotym gradem, kilku ogluszonych padlo na bruk. Warsovran ponownie strzelil palcami. Deszcz cennego kruszcu ustal. Na cesarza podniosly sie zakrwawione twarze. -Jak dlugo bedziecie produkowac bogactwa, zostawie was w spokoju. Rozgniewajcie mnie albo stawcie mi opor, a zniszcze was. Zniszcze, kazac najpierw obedrzec was zywcem ze skory, a potem wrzucic do stawu pelnego glodnych rakow. Lojalnosc zapewni wam bezpieczenstwo. Jesli ktos wam sie sprzeciwi, powiedzcie mi, a go zgniote. Teraz juz idzcie. Handlujcie i budujcie sile mojego nowego cesarstwa. Z tymi slowy odwrocil sie i odszedl. Straznicy tez sie rozeszli, zostawiajac zlote brylki rozrzucone na ziemi. (C)o Po ogledzinach swego prowizorycznego palacu krolewskiego Warsovran rozpakowal Srebrzysmierc. Przesuwal metalowa tkanine miedzy palcami, w zadumie przygladajac sie lsniacym kolkom i polaczeniom slacym wielobarwne blyski. Stal przed nim jego nadworny czarnoksieznik, Rax Einsel, zdenerwowany bliskoscia broni, ktora potrafila wypalic wszelkie slady zycia z calego kontynentu.-Vidarianie juz sa usunieci z naszej drogi. Za soba mam zloto Torei, przed soba cala Acreme - powiedzial spokojnie Warsovran - a obok siebie mam Srebrzysmierc. Co o tym sadzisz, Einselu? -To wspanialy talizman, Warsovranie. Jego wykonanie... -Nas nie obchodzi. Jego sie uzywa, a nie podziwia. Slowa te zaniepokoily Einsela. Zaniepokoilyby kazdego. -Kiedy Ralzak sprobowal za jego pomoca zajac jedno miasto, zamienil cala Toree w bryle stopionego szkla - zauwazyl z szacunkiem czarnoksieznik. -Ralzak nie znal zadnych zasad, mocy ani ograniczen tej broni. Ja potrafie jej uzywac, nie tracac nad nia kontroli. Co sadzisz o moim planie co do Helionu? -Jest ryzykowny, panie. Przeciez nie wiesz, jak zadziala Srebrzysmierc -powiedzial blagalnym tonem Einsel, osmielony przez strach. -Uzyje go daleko na morzu. Nic nie moze pojsc zle. -Na Torei poszlo zle bardzo duzo. -Przeciwnie, Einselu. Na Torei nic nie poszlo zle. Czarnoksieznik o wylupiastych oczach sklonil glowe przed Warsovranem, usilujac spojrzec na Srebrzysmierc, jednoczesnie odwracajac wzrok. To, co rozumial, a rozumial niewiele, przerazalo go. -Obserwowales Srebrzysmierc z eterswiata - zauwazyl Warsovran. - Co stamtad zobaczyles z tego pieknego urzadzenia? -Srebrzysmierc tkwil w ciemnosci eterswiata jako ciezka bryla - odparl Einsel, na poczekaniu starannie ukladajac neutralna odpowiedz. - Nigdy przedtem nie widzialem czegos podobnego. Przytlaczajace, potezne mozliwosci, zdolne wysaczyc energie z innych eterswiatow, zdolne kierowac nurtami swiatlosci i goraca. -Tak. Nic nie dorownuje potega temu urzadzeniu, choc ma ono pewne ograniczenia. Teraz nie moglyby mi sie przeciwstawic nawet wszystkie polaczone krolestwa Acremy. -Chyba nie myslisz, Warsovranie, o uzyciu Srebrzysmierci na kolejnym kontynencie? Ta bron wykracza poza nasze zdolnosci pojmowania. Buduj raczej na flocie. Warsovran wciaz przesuwal miedzy palcami metalowa tkanine. -Co mam budowac na flocie? -Masz potezna marynarke wojenna. Nie moze ci sie przeciwstawic nikt na Oceanie Lagodnym. Teraz rzadzisz takze najwiekszym portem na wschodnim wybrzezu Acremy. Po co chcesz uzyc tej broni zaglady na Helionie? Przeciez monarchowie Acremy na pewno wzieli sobie do serca toreanska lekcje. Warsovran wzruszyl ramionami. Sam byl wyszkolonym wtajemniczonym, ale o nieokreslonej mocy i poziomie. Byl takze swietnym dowodca i mial dobre wyczucie taktyczne i strategiczne. Polaczenie tych talentow dalo mu pol Torei bez wspierania sie Srebrzysmiercia. -Po co, Einselu? Poniewaz do naszego swiata przecieka trucizna. Odcialem zainfekowany czlonek, a teraz musze wypalic rane. Ta rana jest Helion. Einsel zacisnal dlonie, a potem usiadl, odkorkowal dzban slodkiego wina i wypil kilka lykow. -Bylem na Helionie - powiedzial ze smutkiem. - To ladna, spokojna wysepka. -Od tysiaca lat metrologanie sacza do naszego swiata trucizne. Nie ma juz ich glownej swiatyni w Larmentelu, zniknely wszystkie regionalne, jak ta w Zantriasie, ocalala tylko jedna. Znajduje sie na Helionie. Metrologanie niszczyli magie w imie wiedzy, Einselu. Ktos musi ich powstrzymac i wlasnie ja zamierzam to zrobic. Warsovran potrzasnal glowa, jakby usilowal cos sobie przypomniec w zamecie spraw domagajacych sie jego uwagi. Miasto padlo, flota jest w pelnej gotowosci bojowej, handel nadal sie toczy... -Moj syn - powiedzial nagle. - Gdzie jest Darric? -O, eee... admiral Forteron chce o tym z toba porozmawiac. (C)6) Forteron spodziewal sie wezwania, wiec przybyl juz do palacu. Kiedy Einsel po niego poslal, czekal w sali petentow. Gdy uklakl przed Warsovranem, czarnoksieznik usunal sie na bok. Bardzo sie staral nie rzucac w oczy.-Chce zobaczyc mojego syna - oznajmil najnowszy monarcha Acremy. -Podobno znajduje sie na pokladzie okretu flagowego, wasza wysokosc - odparl Forteron. -Podobno? Admirale! -Podobno, wasza wysokosc. -Czy musze zaczac zabijac, zeby dostac jasna odpowiedz? -Nie, wasza wysokosc. Jasniej mowic nie moge. -Zatem mow, az zrozumiem. Forteron chcial chodzic po sali, wymachiwac rekami, upiekszac prawde i schlebiac swemu monarsze, ale wiedzial z doswiadczenia, ze Warsovran lubi otrzymywac zimne, twarde fakty od zimnych, twardych ludzi. -Tuz po upadku Diomedy przyszedl do mnie kapitan Mandalock z "Kygara" -zaczal, mocno splatajac rece za plecami. - Powiedzial, ze w podrozy twoj syn dziwnie sie zachowywal i ze jego kurtyzana teraz zachowuje sie jeszcze dziwniej. -Jak to? Jest chory? -Nie. Jego zachowanie, glos, zdrowie i wyglad nie zmienily sie od ostatniego razu, kiedy go widziales, ale wydawal sie jakos... pusty. -Pusty? Wyjasnij, prosze. -Rozmawial tylko o sprawach niewaznych, a kiedy w ogole sie odzywal, mowil bardzo malo. Zupelnie jakby ukrywal jakis sekret. -To dziwne. Darric jest ogolnie nieco zbyt otwarty jak na przyszlego monarche. Moze, skoro zaufano mu i wyslano na kampanie, usiluje wziac sie w karby. -Moze. W gruncie rzeczy sam tak myslalem do czasu, kiedy Mandalock powiedzial mi o jego kurtyzanie. -To znaczy? -Ma co najmniej czterdziesci lat i po zajeciu Diomedy stwierdzila, ze jest cesarzowa. Admiral Forteron wiedzial, kiedy nalezy zamilknac i pozwolic innym wyciagac wnioski. Warsovran przez chwile myslal ze zmarszczonymi brwiami, a potem wytrzeszczyl oczy tak, ze zrobily sie bardziej wylupiaste niz u Einsela. Oddychal szybko, spazmatycznie. Zaczal mimowolnie poruszac szczeka. -Gdzie? - wyszeptal wreszcie. -Kazalem ich zamknac pod silna straza w kajutach na "Kygarze". Sa tam caly czas. -Zaprowadz mnie tam - zazadal Warsovran glosem tak znieksztalconym, ze ledwie mozna bylo zrozumiec, co mowi. o(C) Warsovran podplynal do "Kygara" portowym gigiem, ktory musial przycumowac do lewej burty, poniewaz bardzo blisko prawej zakotwiczyla niewielka galera poscigowa, potrzebna do oceny uszkodzen okretu po bitwie. Opuszczono pochylnie i cesarz wszedl na poklad z Einselem, Forteronem i eskorta. Odebral salut piecdziesieciu zolnierzy piechoty morskiej, po czym zwrocil sie do kapitana Mandalocka.-Wyprowadzic oboje wiezniow na poklad - rozkazal glosem cichym, lecz zimnym jak polarna zamiec. Mandalock przeszedl na rufe i powiedzial cos do straznikow stojacych przy lukach. Po paru chwilach pojawily sie w nich dwie postacie. Darric wygladal zupelnie normalnie, lecz jego kurtyzana przez caly okres uwiezienia usilnie pracowala nad swoja twarza, wlosami i strojem, w wyniku czego prezentowala sie jak sama cesarzowa. -Podejdz tu, synu! - warknal Warsovran. Ksiaze rozpoczal dluga droge po liczacym czterdziesci metrow glownym pokladzie "Kygara". Minela niemal wiecznosc, zanim stanal przed cesarzem. -No i coz, synu, podobala ci sie twoja pierwsza kampania? - zapytal Warsovran, obejmujac ksiecia. -Och, ojcze, chcialbym przezyc jeszcze wiele nastepnych. -Pytam, czy ci sie podobala. -Alez tak. -Mam nadzieje, ze przezwyciezasz swoje obawy. Jak myslisz, kiedy bedziesz gotow stanac do walki w bitwie? -Po tym, jak zobaczylem upadek Diomedy, kiedy tylko rozkazesz. Juz sie nie boje. Warsovran siegnal lewa reka do prawego rekawa i wyciagnal z niego sztylet. Sobowtor ksiecia za pozno uswiadomil sobie, ze nie spelnil oczekiwan. Ostrze ugodzilo go w plecy i dosieglo prawego serca. Z drugiego konca pokladu "Kygara" rozlegl sie przenikliwy krzyk. -Zabic ja! - warknal cesarz, ale cesarzowa juz rzucila zaklecie i z jej reki strzelil oslepiajacy plomien. Forteron powalil Warsovrana na poklad, a Einsel rzucil zaklecie oslepiajace w kierunku, jak mial nadzieje, cesarzowej. Darielle rozsadnie padla na poklad i przeczolgala sie miedzy nogami piechociarzy, ktorzy szukajac jej, siekli sie nawzajem bronia. Przesunela sie w prawo, trafila na reling, przesliznela sie pod nim i wpadla do wody miedzy galery. W chwile pozniej ludzie na pokladzie "Kygara" zaczeli odzyskiwac wzrok. Dwoch piechociarzy nie zylo, a kilku innych bylo poranionych. Forteron zakrywal cesarza wlasnym cialem. -Gdzie ona jest? - zapytal Warsovran. Cesarzowej nigdzie nie bylo widac. Zolnierze obstawieni przez eterali rzucili sie do luku na rufie. Einsel wysoko trzymal eteryczny plomien. Kiedy komus w koncu przyszlo do glowy spojrzec za burte, wiosla galery poscigowej juz zanurzaly sie w wodzie. Warsovran dobiegl do relingu na czas, by zobaczyc, jak ociekajaca woda Darielle rzuca zaklecie ognia. Odskoczyl, unikajac losu strzaskanego i dymiacego relingu. Einsel rzucil zaklecie na poklad galery poscigowej, podpalajac kapitana i kilku wioslarzy, ale cesarzowej nie trafil. Piechociarze na obu okretach zaczeli strzelac do siebie z lukow, a eterale zgromadzili sie przy relingach, rzucajac zaklecia. Odleglosc miedzy okretami byla coraz wieksza. -Przeciac liny kotwiczne! Za nimi! - wrzasnal Mandalock. -Wyslac sygnal do galer patrolowych! Staranowac ich! - zawolal Forteron. "Kygar" byl cztery razy ciezszy od galery poscigowej i chociaz ruszyl z miejsca po niecalych trzydziestu sekundach, uciekinierzy sie oddalali. Galery patrolowe zablokowaly wyjscie z portu, lecz galera poscigowa nie plynela w ich kierunku. Zmierzala prosto do palacu na wyspie, wywiesiwszy na maszcie proporzec oznaczajacy rozejm. Kiedy galera znajdowala sie blisko palacu, otoczyly ja rozbryzgi wody od pociskow wystrzeliwanych z katapult na murach, ale ktos wreszcie zauwazyl proporzec i wydal rozkaz przerwania ostrzalu. Nie dotyczyl on jednak "Kygara". Wiekszy okret zblizal sie do brzegu w deszczu kamieni i ognistych strzal, lecz galera poscigowa juz zaryla w dno, a jej zaloga wskoczyla do plytkiej wody i pobiegla do otwieranych bram. Gdy obroncy na murach wstrzelili sie w cel, kapitan Mandalock rozkazal zawrocic. Na poklad spadl glaz, przebil go i zabil kilku wioslarzy; w tym samym czasie gliniany garnek z ogniem piekielnym wyrzucony przez baliste na dziobie trafil w galere poscigowa, zalewajac jej wnetrze plonacym olejem, lecz kilka chwil pozniej glaz wystrzelony z palacu uderzyl w baliste, rozlupujac ja w drzazgi i zabijajac trzech ludzi z zalogi. Zanim "Kygar" znow znalazl sie poza zasiegiem obroncow, w jego pokladzie zialy trzy dziury. Galera poscigowa plonela jak pochodnia. Przesluchanie rannego sobowtora ksiecia doprowadzilo do odkrycia spisku przeciwko Warsovranowi - albo grupy lojalnej wobec cesarzowej, zaleznie od tego, po ktorej bylo sie stronie. Pod setki arystokratycznych paznokci wbijano plonace drzazgi bambusa, kierujac sie zeznaniami tych, ktorzy juz zostali zlamani, a nastepnie od kilkudziesieciu dobrze urodzonych cial oddzielono glowy. Mimo ze cesarzowa byla wieziona przez Forterona na "Kygarze", udalo sie jej przekonac niektorych damarianskich straznikow, by zaniesli wiadomosci do zaufanych ludzi na wysokich stanowiskach. Jednym z nich byl dowodca galery poscigowej, ktora rzucila kotwice obok "Kygara". Kiedy cesarz sie zorientowal, ze sobowtor nie jest Darrikiem, wprowadzono w zycie plan awaryjny. Sobowtor wyjawil, ze Darric zostal w stolicy, poniewaz otrzymal sfalszowany list i zginal, kiedy ostatni krag ognia zniszczyl miasto. Falszerstwa dokonala cesarzowa. Admiral Forteron mial pewnosc, ze Warsovran chcial, by los Darrica spotkal cesarza, ale zachowal te opinie dla siebie. Pierwszy raz widzial Warsovrana naprawde oszalalego z rozpaczy, a zatem w najbardziej niebezpiecznym nastroju z mozliwych. -Jakas potezna czarnoksiezniczka przybrala postac cesarzowej i wykorzystala sobowtora Darrica, by dostac sie na okret flagowy - oznajmil Warsovran swojej radzie kapitanow. - Oboje mieli nadzieje zdobyc moje zaufanie, ale sobowtor byl na tyle glupi, by sadzic, ze moj syn bal sie bitwy. Kiedy go ugodzilem, czarnoksiezniczka uciekla do swego prawdziwego pana, bylego krola Diomedy. Historyjka byla wiarygodna i wiekszosc obecnych pokiwala glowa. Forteron zapamietal, kto tego nie zrobil. -Ksiaze Darric prawdopodobnie zginal z rak zdrajcow w palacu krolewskim -ciagnal cesarz. - Jak widzielismy, zdrajcy byli nawet w tej flocie, ale niektorzy mogli zostac oszukani i okazywali lojalnosc osobie, ktora wydawala im sie cesarzowa. Nie ludzcie sie, cesarzowa nie zyje. Ocalala tylko oszustka oplacana przez obcego krola. -Ale jakie byly ich intencje, wasza wysokosc? - zapytal Mandalock. -Mialem powod, by przybyc do Diomedy - odparl cesarz. - Przysiaglem cos bogom lunaswiatow i poniewaz chcialem dotrzymac tej przysiegi, wszyscy uniknelismy ognia, ktory zniszczyl Toree. Przerwal, spogladajac po pelnych wyczekiwania twarzach. -Spodziewam sie, ze chcecie poznac moj sekretny powod. Kilkuset kapitanow skinelo glowami. -Ujawni sie on z czasem. Na razie dokonajcie napraw okretow i utrzymujcie ludzi w pogotowiu bojowym. To miejsce to nasz jedyny dom i musimy go bronic. Spotkanie skonczylo sie deklaracja lojalnosci wobec cesarza. Warsovran wyszedl z sali razem z Forteronem. -Jestem przekonany, ze cesarzowa zostala calkowicie skompromitowana -mruknal cicho. -Nie wiedzialem, ze byla wtajemniczona tak wysokiego poziomu - przyznal admiral. -Jest odstepczynia metrologan i ciazy na niej jeden z ich bardzo rzadkich wyrokow smierci. Dlatego tak dlugo zmuszala mnie do przesladowania zakonu. -Co zrobila, by na to zasluzyc? -Nie wiem, to bylo przed naszym slubem. Sadzac po tym, co usilowala zrobic mnie, musiala to byc straszna zbrodnia. Coz za ironia losu! Aby mnie szpiegowac, przybyla tu w przebraniu i dala sie napietnowac jako oszustka. Zdobyla lojalnosc wsrod Damarian, bedac zarazem wtajemniczona dwunastego poziomu - nawet Einsel osiagnal tylko jedenasty. Z tych dwoch powodow bardzo trudno ja zabic. Kiedy kregi ognia zniszczyly Toree, pomyslalem, ze stara nietoperzyca nareszcie nie zyje. Niestety, uciekla i ta ucieczka kosztowala Darrica zycie. No, ale przynajmniej ja sie od niej uwolnilem. To jakas drobna rekompensata za utrate cesarstwa. -A twoj syn? -Jego straty nic mi nie zrekompensuje. Forteron myslal szybko. Warsovran nie twierdzilby, ze znal wczesniej mozliwe zastosowanie Srebrzysmierci, gdyby nie przeprowadzal jakiegos testu. -Panie, ty wiesz, ze ja wiem - powiedzial admiral ostroznie. -Tak. Przejrzales cesarzowa, a mimo to pozostales lojalny wobec mnie. Dlaczego? -Flota to moje zycie; ty jestes moim cesarzem. Warsovran zatrzymal sie i odwrocil do Forterona. Zmierzyl go wzrokiem od stop do glow, a potem zamknal oczy i potrzasnal glowa. -Gdyby Darric zyl, pragnalbym, zeby okazal sie taki jak ty - powiedzial z rzadka u niego szczeroscia i odszedl wielkimi krokami. Forteron zaczal zastanawiac sie nad swoja przyszloscia. Prawda o jego lojalnosci byla taka, ze lubil wygrywac, a Warsovran byl doskonalym dowodca. Gdyby cesarz okazal sie nieudolnym wladca, Forteron juz przed wielu laty zaproponowalby swoje uslugi komu innemu. Najbardziej bal sie perspektywy nieslawnej smierci poniesionej z winy glupiej decyzji jakiegos idioty u wladzy. Teraz byl faworytem cesarza i jego ewentualnym dziedzicem, majac caly czas pewnosc, ze Warsovran rozmyslnie zostawil rodziny wszystkich czlonkow floty na pastwe kregow ognia. Moze cesarz okazywal wzgledy po to, by kupic milczenie i wspoludzial? Forteron w to watpil, ale dobry taktyk zawsze rozwaza wszystkie mozliwosci. (C)G) Po dwunastu dniach od wyplyniecia z Gironalu napiecie panujace na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" zaczelo dawac sie we znaki zalodze i pasazerom. Musieli walczyc z wiatrami i pradami, a przy pieciu dodatkowych osobach na pokladzie niewielki statek zrobil sie bardzo ciasny. Bez wzgledu na to, jak Feran obliczal racje, zapasy na pewno skonczylyby sie przed dotarciem na Helion. Co gorsze, Velander porzucila go dla Banzala, z ktorym przejela kapitanska kajute.O tej porze Miral wschodzil dobrze po zachodzie slonca i nocna wachte pelnil Druskarl. W krwawym blasku zachodu podszedl do niego Feran. -Zadnych ryb na haczykach, kapitanie - zameldowal eunuch. -A gdybys ty byl ryba, plywalbys w poblizu Torei? - westchnal Feran. -Nie jestem ryba, kapitanie, wiec nie potrafie wyrazic opinii na ten temat. Spod ich nog dobiegl dlugi chichot. Dochodzil z kajuty Ferana. -Twoj romans z Velander... napotkal trudnosci? - zapytal Druskarl. -Ta dziewka jest stala jak wiatrowskaz na wiezy. -Banzalo? -A jak myslisz? Nie jest juz cesarzem, ale nie przestal byc regentem. Moze bardzo drobnym regentem, niemniej regentem. Zaczela od kapitana i pnie sie coraz wyzej! -Laron wspomnial, ze jej zachowanie jest nieco... -Laron! A coz on wie? Ta zimna, pozbawiona krwi rybka nie ma w sobie krzty zycia. Pewnie jest jedynym mezczyzna na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca", z ktorym nie flirtowala. -Zdecydowanie nie interesuje sie mna - zauwazyl eunuch. -Nie o to chodzi! Jestem kapitanem, a teraz spie z moja zaloga. Jak mam zachowac autorytet? Musze miec wlasna kajute. Wlasciwie jesli sie nad tym zastanowic, to Laron nie ma prawa do zadnej kajuty. -On ma szczegolne potrzeby. -Laron po prostu flaczeje po zachodzie Mirala, widzialem to w drodze do Larmentelu. -Sprzeciwienie sie Laronowi to zly pomysl. Banzalo moglby ci cos o tym powiedziec. Poza tym Laron jest swietnym nawigatorem. -Ja tez troche sie na tym znam. Laron stawia pod znakiem zapytania moj autorytet oraz autorytet naszego regenta. Trzeba go powstrzymac; powzialem decyzje. Ide po ciesle. Poki Miral jest niewidoczny, Laron zostanie wyniesiony z kajuty i zwiazany. Twarz Druskarla wyrazala calkowita obojetnosc. Kapitan zostawil eunucha przy sterze, a sam zszedl pod poklad. Spod stop Druskarla dobiegl trzask rozbijanej pokrywy zamykajacej wejscie do kajuty Larona, a potem pelen niepokoju krzyk. -On nie zyje! - wrzasnal Feran. - Nawigator nie zyje! (C)6) W godzine pozniej cialo Larona lezalo na pokladzie, otoczone przez pasazerow i zaloge. Miala to byc uroczystosc pogrzebowa, ale wywiazala sie sprzeczka.-On musial spac w spokoju - mowil Druskarl, przygotowujac cialo Larona do wyrzucenia za burte. - Zabiles go, rozbijajac te pokrywe. -On nie zyl juz od dawna - odparowal Feran. - Nie mial pulsu, a jego cialo bylo zimne. Musial umrzec przed wieloma godzinami. -Jego sen przypominal smierc. Jakikolwiek wstrzas mogl pozbawic go zycia. Wyjasnil mi te dolegliwosc, kiedy wszedlem na poklad. Banzalo splunal. -Co znaczy jedna smierc w calym tym morzu smierci? - westchnal. -Smierc tego mlodzienca pozbawia "Mroczny Ksiezyc" wykwalifikowanego dalekomorskiego nawigatora, regencie. Jak, twoim zdaniem, mamy przeplynac Ocean Lagodny na Helion bez niego? Ten problem nie przyszedl Banzalowi do glowy. Regent spojrzal zlym wzrokiem na Ferana. -Potrafie Larona zastapic - burknal kapitan. Zaczal chodzic wzdluz krociutkiego pokladu zdenerwowany, az wreszcie podjal decyzje. Cialo Larona stanowilo dowod braku umiejetnosci oceny, wiec nalezalo sie go pozbyc. -Przygotuj sie do wyrzucenia go za burte, Druskarlu. Eunuch przelozyl mlodzienca przez reling. Pozostali sklonili glowy. Druskarl zacisnal line na kostce Larona, po czym wypowiedzial kilka slow z obrzedu pogrzebowego dla zeglarzy: -Dlaczego ci, co tak dlugo zeglowali po wodzie, mieliby sie bac jej ciemnej i kojacej glebi? Spij dobrze, Laronie, i powstan jako odbicie wartosci twego zywota. Zepchnal cialo z relingu; wpadlo z pluskiem do wody i natychmiast zatonelo. Po dwudziestu minutach nad wschodnim horyzontem pojawil sie Miral. (C)G) Laron ocknal sie ciagniety za noge przez ciemna wode. Obrocil sie, chwycil line, ktora byl przywiazany do "Mrocznego Ksiezyca", i zaczal przyciagac sie do kadluba. Druskarl zamocowal line do jednej z knag i Laron wkrotce przywarl do burty, wytezajac sluch. Nie slyszal zadnych glosow. Zerknal ostroznie na poklad. Dwaj straznicy Banzala mieli wypatrywac innych statkow, ale zasneli. Oprocz nich i Druskarla wszyscy inni znajdowali sie pod pokladem.Wampir powoli przesliznal sie nad relingiem. Druskarl go zauwazyl, lecz obaj zolnierze drzemali na siedzaco, odwroceni piecami. Eunuch przywiazal drag sterowy, a potem nozem zaklinowal pokrywe luku. Zaatakowali razem. Druskarl zabil jednego zolnierza ciosem w szczeke. Laron drugiego powalil wprawnym ruchem i ugryzl. Druskarl patrzyl na pozywiajacego sie wampira z mieszanina ciekawosci i obrzydzenia. Potem wyrzucili ciala za burte i usiedli na pokladzie rufowym. Naradzali sie szeptem. -Na dole chyba wszyscy spia - zaczal Druskarl. - Chichoty dobiegajace z kajuty Banzala ucichly jakies pol godziny temu. Velander przez chwile spiewala, a piechociarze na pokladzie zasneli. Slowa tej piosenki byly w jakims bardzo dziwnym jezyku. -Jej spiew sprowadzil sen, choc nie na tych, u ktorych zdolnosc reagowania na damskie wdzieki ulegla oslabieniu. -Jak u nas? -No coz... ty zostales poddany niejakim modyfikacjom, a ja jestem martwy. -To co teraz? -Banzalo spi, a ona siedzi okrakiem na kims o mniejszym znaczeniu. -Trudno mi uwierzyc w te zmiane u Velander. -To nie jest Velander. Obserwowalem ja. Jest czujna i ostrozna jak szczur kradnacy jedzenie z kociej miski, ale kilka razy ja przylapalem. Zanim Banzalo wszedl na poklad, nie wiedziala, ze wracamy na Helion, i uwaza Terikel za przyjaciolke. Cos opetalo Velander w ruinach Larmentelu. Moim zdaniem to sukub. Rezyduje w kuli proroczej osadzonej w opasce. -Skad wiesz? -Podczas pobytu w Larmentelu Velander w ciagu paru godzin zmienila sie ze swietoszki w kusicielke. Mniej wiecej w tym samym czasie widzialem, jak wolniki rozerwaly na strzepy mrokroczaca dusze. Uslyszalem wtedy swoje imie. Teraz jestem pewien, ze widzialem smierc Velander. Od czasu jej powrotu z Larmentelu wszyscy na pokladzie oprocz nas sa coraz bardziej senni. Potrafie rozpoznac wolnika, Druskarlu. Sam nim jestem. Oboje zywimy sie sila zyciowa innych, tylko ja to robie w bardziej gwaltowny sposob. -I co teraz? -Dosc mam kaprysow i rozkazow glupcow. Zamierzam sie najesc, a potem przejac dowodzenie. Laron wszedl cicho pod poklad i ruszyl do kajuty kapitana. Banzalo spal - sam. Laron pozywil sie cicho, a potem ruszyl dalej. Feran spal w kajucie nawigatora, a sukub okraczal w ciemnosci jednego z piechociarzy. Za nimi widac bylo ostatniego zolnierza. Laron znow sie pozywil. Wolnik zsunal sie z gleboko spiacego piechociarza i chcial umknac. Laron chwycil dziewczyne za gardlo i mocno przycisnal arterie. Wolnik, trzymany na odleglosc ramienia, szamotal sie bezglosnie. W koncu zwiotczal, a Laron zwiazal go i zakneblowal. Znalazlszy sie z powrotem na pokladzie, wampir uniosl kawalek szkla z Larmentelu. Wyszeptal do niego prawdzimie i wypowiedzial bardziej zlozone zaklecie. Przez kilka sekund na powierzchni szkla blyskaly fioletowe plomyki, az wreszcie rozrosly sie w otaczajacy go delikatny pecherz. Laron polozyl go na wieczku zelaznej szkatuly. -Jestesmy nad Mieliznami Arcosty - powiedzial do eunucha, splatajac dlonie i opierajac sie na relingu. - Woda ma glebokosc czterech metrow, ale to powinno wystarczyc. Zwin zagle i rzuc kotwice, a ja przyniose ciala. Wkrotce na pokladzie lezaly trzy trupy. Dziewczyna patrzyla, jak Laron przywiazuje do jej stop woreczek zlota. -Wyrzuc Banzala i jego dwoch piechociarzy za burte, Druskarlu - rzekl wampir, nie podnoszac wzroku. Oczy wolnika podazaly kolejno za cialami. Laron podniosl dziewczyne i wyszczerzyl na nia kly. -Schwytany sukub jest wart o wiele wiecej niz zloto, ktorym cie obciazam - powiedzial, unoszac ja nad relingiem. - Wiem, ze Velander nie zyje, wiec to, co sie stanie z jej cialem, nie ma znaczenia. Ty jednak zyjesz, a ja przygotowalem na pokladzie uwiez i zaklecie wiezace. Mozesz zostac w tym ciele i utonac. Mozesz takze je opuscic, uciec w czern oceanu i zaginac. Mozesz sie tez zgodzic na pojmanie. Pozostale uwiezi sa zamkniete w zelaznej szkatule. Decyduj sie szybko. Wolnik tylko potrzasnal glowa. Laron puscil go bez slowa. Cialo Velander zniknelo w wodzie z glosnym pluskiem. Wampir usiadl i zaczal liczyc, obserwujac fioletowy pecherz otaczajacy kawalek szkla. Z dolu dochodzily glosy budzacych sie ludzi, ale Druskarl znow zaklinowal pokrywy lukow. Laron doszedl do stu dwudziestu siedmiu. Wolnik mial nadzieje, ze to jakas sztuczka. Kiedy pluca jego gospodarza zaczely palic, sprobowal sie rozlaczyc, ale nie mogl wypowiedziec odpowiedniego slowa. Miotal sie szalenczo. Cialo Velander umieralo. Przerazenie zastapil spokoj, a potem sila zyciowa ciala zmalala tak bardzo, ze wolnik mogl sie od niego oderwac W eterswiecie czekala studnia swiatla i fioletowa kula, tak jak mowil Laron, a obok niej byl wizual. Laron cierpliwie obserwowal kawalek szkla lezacy na wieczku szkatuly. Druskarl siedzial w poblizu, czyszczac paznokcie czubkiem noza. Gdyby wciagneli wizual i zamkneli szkatule, zapanowalaby calkowita ciemnosc. Sukub nie mial wlasciwie zadnego wyboru i w swojej rozpaczy nie zauwazyl innej, cieniutkiej jak pajeczyna linii swiatla z otaczajaca ja coraz slabsza poswiata. Laron spostrzegl, ze powierzchnia rozjarzonego pecherza migoce i zmienia kolor na czerwony. Natychmiast tchnal sobie w dlon jaskrawa kule zoltego ognia i wyskoczyl za burte. Zwiazane cialo Velander znajdowalo sie tuz pod statkiem i jedno pociagniecie za line uwolnilo je od woreczka ze zlotem. W chwile pozniej Druskarl pomagal Laronowi wciagnac cialo na poklad. -Przetnij knebel i wiezy, szybko! - warknal wampir. - Teraz obroc ja na plecy i dmuchaj jej w usta, tak jak ci pokazalem. Eunuch posluchal. Laron rozerwal tunike Velander i tchnal sobie w dlonie kilka pasemek ognia, po czym rozpostarl palce i nacisnal klatke piersiowa dziewczyny. Druskarl sie cofnal. -Oddychaj za nia dalej! - krzyknal Laron, wciaz rytmicznie naciskajac zebra Velander. Cialo sie szarpnelo. Tym razem kaszlnelo, zwymiotowalo woda i uspokoilo sie, oddychajac chrapliwie. Laron przysiadl na pietach i wchlonal w dlonie eteryczny ogien. -Chyba slyszalem, jak powiedziales, ze Velander jest martwa - odezwal sie Druskarl. -Umarla w Larmentelu. To jest cialo bez duszy, bez swiadomosci. - Laron stuknal w kule osadzona w widocznej juz opasce na czole dziewczyny. - Ostatni lokator zostal wlasnie wyeksmitowany. Wypowiedzial zaklecie. Cialo Velander spowily pelgajace po nim rozjarzone nitki. Wypowiedzial nastepne. Druskarl rozpoznal kilka slow z doswiadczen, przy ktorych pomagal. -Na szczescie jestem chytry - stwierdzil Laron. - W Larmentelu podalem jej cos wiecej niz ustawienia potrzebne do ukrycia opaski, sprawilem tez, by przygotowala ja do poddania sie takiemu zakleciu. -Co? Chcesz powiedziec, ze wiedziales juz wtedy? -Nie, chcialem tylko odzyskac kontrole nad opaska. Druskarl gwizdnal. -Twoja paranoja nie zna granic. -Czemu tak podejrzewasz? Obaj parskneli smiechem. Laron przekrecil jeden z promieni na opasce. Po metalu zatanczyly pasemka ognia, a nastepnie wsiakly w skore dziewczyny. -Jej wlosy! - zawolal eunuch. - Wyglada, jakby przenikaly przez metal. -Bo ten metal nie calkiem istnieje. Laron chwycil cialo za ramiona i potrzasnal nim. -Dziewiatka? Dziewczyna poruszyla sie, otworzyla oczy. -Laron? -Tak, to ja. -Laronie, cos tu bylo razem ze mna. Plonelo, bylo zarloczne i straszliwie silne. Tak sie balam... -Uspokoj sie, Dziewiatko. To cos juz nie wroci. -Nigdy? -Nigdy. -Czy znow mam cwiczyc chodzenie? -Koniec z cwiczeniami. To cialo nalezy do ciebie. Samodziewczyna usiadla powoli, czujac sie niepewnie w nowym ciele. -Moje ubranie. Jest mokre. -To pewnie dzien prania. Zakryj biust, nie chcemy, by zeglarze cos sobie pomysleli. Dziewiatka naciagnela rozdarta tunike na piersi. Laron wlozyl kawalek szkla z uwiezionym sukubem do zelaznej szkatuly i zamknal wieczko. -Nigdy juz nie wroce? - zapytala Dziewiatka. -Nie opuscilas swojej kuli - wyjasnil Laron. - Dzialasz z wnetrza kuli za posrednictwem opaski, przejelas cialo zmarlej dziewczyny. Gdyby opaska zostala zdjeta, znow bedziesz ograniczona tylko do kuli. o(C) Velander obserwowala to wszystko z eterswiata. Byla zdumiona. Sukub zostal wygnany z jej ciala, a potem zastapil go w nim prosty, niemal bezksztaltny inny wolnik. Z tego, co zrozumiala, bylo to samozaklecie. Co robi Laron? Zdradzil ja? A potem uswiadomila sobie, na czym polega problem. Wiekszosc tego, co stanowilo nia sama, zniknelo. Byla jak drzewo z odcietymi korzeniami i konarami. Zycie jakos sie tlilo, ale ona slabla. Wiezi, ktorymi moglaby sie przytwierdzic do ciala, zostaly zerwane. Laron nic nie robil, bo nie mogl nic zrobic. Nic procz zachowania jej fizycznego ciala. Zastanawiala sie, co on planuje. Czy w ogole cos planuje, czy tylko zywi nadzieje wbrew wszelkiej nadziei? Bez wzgledu na sytuacje, nie mogla czekac w nieskonczonosc. Zdawala sobie sprawe, ze energia eteryczna w jej kawalku szkla pochodzacego z osi zanika. Nie miala wielkich potrzeb, ale chcac dalej istniec, powoli te energie wyczerpywala. Moze on nie wie, ze istnieje, pomyslala w rozpaczy. (C)G) Po tym, jak zanurkowal po woreczek ze zlotem, ktorym obciazyl cialo Velander, Laron wpuscil Ferana i reszte zalogi na poklad. Zbili sie w grupke w zielonym blasku Mirala, spogladajac w gore na Larona, ktory stal na pokladzie rufowym. Wampir usmiechnal sie powoli, obnazajac kly.-Chcialbym oznajmic, ze wlasnie zabilem Banzala i jego czterech zolnierzy, wypilem ich krew, a ciala wyrzucilem za burte. Na cos takiego nie bylo wlasciwie zadnej odpowiedzi. Nikt sie nie odezwal. -Jak sie juz domyslacie, Velander cos sie przytrafilo w ruinach Larmentelu. Wreszcie odkrylem, ze zostala zabita przez wolniki podczas mrokroczenia, a jej cialem zawladnal sukub. Przez minione pietnascie dni rzeczony sukub zywil sie wami wszystkimi, a podczas... tej procedury swiadomosc zachowywal tylko kapitan Feran. Udalo mi sie wypedzic sukuba z ciala Velander i go uwiezic. -Skoro Velander nie zyje, a sukub zniknal, kto to jest? - zapytal Feran, pokazujac na dziewczyne stojaca obok Druskarla. -Dziewiatka, dziecieca istota, samozaklecie skonstruowane podczas metrologanskich doswiadczen z czasow sprzed kregow ognia. Srebrna opaska na czole Velander umozliwia mu zycie za posrednictwem jej ciala. Laron przerwal dla podkreslenia wagi swoich slow. Wszyscy byli zaciekawieni, ale nikt o nic nie pytal. Z oczu Dziewiatki wyzierala niepokojaca niewinnosc. -A teraz kilka slow o mnie - ciagnal Laron. - Mam ponad siedemset lat. Przed siedmioma wiekami, kiedy schwytali mnie metrologanie, schwytali umysl i dusze wampira, niemartwego bytu zywiacego sie i waszymi cialami, i eterem. Zostalem tu wciagniety z innego swiata i zmienilem cialo mego gospodarza w jedynego wampira w waszym swiecie. Dysponuje mocami nieznanymi smiertelnikom. Od dnia, w ktorym Laron wszedl na poklad "Mrocznego Ksiezyca", wszyscy na szkunerze podejrzewali, ze z nawigatorem dzieje sie cos bardzo dziwnego, ale nie zadawali pytan. -Za zycia, w innym swiecie, bylem mlodym giermkiem dobrego i szlachetnego rycerza. Na tamtym swiecie konie maja kopyta zamiast szponow, a ludzie okragle uszy i tylko jedno serce. Mimo ze teraz jestem potworem, usiluje zachowywac sie po rycersku. Dlatego zywie sie ludzmi, ktorych uwazam za zlych, denerwujacych lub chocby nudnych. Staram sie uczynic swiat lepszym. Przerwal. Po chwili niezrecznej ciszy zaloga zaczela bic brawo. Wampir odchrzaknal. -Mimo ze Dziewiatka zamieszkuje cialo kobiety, jest dzieckiem. Jesli ktorys z was chocby palcem ja tknie, zrobi jej nieprzyzwoita propozycje albo na nia mrugnie, bedzie mial na imie Kolacja. Zanim zaczne sie pozywiac, w ramach dodatkowej atrakcji zrobie wam cos tak niewyobrazalnie obrzydliwego, ze przeklniecie dzien, w ktorym wasi rodzice ujrzeli sie po raz pierwszy. Dziewiatka nie jest ta osoba, z ktora kopulowaliscie przez ostatnie tygodnie. To mala samodziewczynka, zagubiona i przestraszona, a ja przysiaglem, ze bede dla niej bardzo, bardzo opiekunczym starszym bratem. Czy wyrazam sie jasno? Znow obnazyl kly. Zaloga "Mrocznego Ksiezyca" jak jeden maz cofnela sie, kiwajac glowami. -Kapitanie Feranie, Dziewiatka dostanie twoja kajute. Bedziesz spal z zaloga. -A... tak. To znaczy tak - odparl Feran. W tych okolicznosciach nie moglo byc mowy o stracie twarzy. -D'Atro, napraw drzwi mojej kajuty. Nigdy, ale to nigdy wiecej nie wolno mi zaklocac spokoju, gdy Mirala nie ma na niebie. Wszyscy znow skineli glowami. -Kapitanie Feranie, do powrotu na Helion przejmuje dowodztwo "Mrocznego Ksiezyca". Rozejsc sie do zajec. (C)G) To dziwne, ale nastroj na szkunerze znacznie sie poprawil po buncie Larona. Wampir byl bezwzglednym, surowym, lecz sprawiedliwym oficerem, a podczas swego pobytu na pokladzie nie pozywil sie zadnym z czlonkow zalogi.Zamknal sie w swojej kajucie. Kawalek szkla doskonale pasowal do czarnego pucharka. Laron tchnal energie do pucharka i nakryl go kula z zielkamienia. W jej wnetrzu pojawil sie poszarpany, zlowieszczo wygladajacy czerwony platek sniegu, lecz glos, ktory rozlegl sie delikatnym dzwonieniem, byl chlodny i jedwabisty: -Zaczynalam myslec, ze wyrzuciles moje wiezienie do morza, Laronie. -O nie, przedtem chce ci dac okazje do zlego zachowania - odparl wampir. - Chce poznac twoje prawdzimie. -Co takiego? Jestes szalony, wampirze! -Z cala pewnoscia. Znajdujemy sie bardzo daleko od brzegu i jesli wyrzuce cie do wody, w kilka tygodni calkowicie zanikniesz w nieprzeniknionej czerni otwartego morza. Velander umarla szybko, ale ty bedziesz umierac cudownie powoli. Jak brzmi twoje prawdzimie? -Nikt nie zna mojego prawdzimienia. -Chce je poznac. -Zrobilbys ze mnie niewolnice. -Twoje prawdzimie, jesli laska. Albo bezpieczenstwo niewolnictwa, albo pewnosc nicosci. -Wole nicosc! -Jak chcesz. Zegnaj - rzekl Laron, siegajac po kule z zielkamienia. -Zaczekaj! Zaczekaj. Dobije targu... -Zadnych targow. Zegnaj. -Jorpay'thr-ak! Jorpay'thr-ak! -Zamierzam przyzwac cie do innej uwiezi, a ten kawalek szkla wyrzucic za burte. Jesli podalas mi wlasciwe imie, bedziesz zupelnie bezpieczna. -Oklamales mnie! Powiedziales, ze nic mi sie nie stanie. -Ty tez klamalas. Jezeli to imie jest niewlasciwe, bedziesz miala wielkie klopoty. -Jorpar'thr-ak, ty wypierdku - odparla ponuro. Drugie imie podane przez wolnika okazalo sie wlasciwe. Laron dokonal przyzwania. Przeniosl sukuba z powrotem do kawalka szkla z odcisnietymi wzorami. -Skoro jestem twoim panem, chce od ciebie paru rzeczy - oznajmil. -Moge byc rozkoszna niewolnica. -Chodzi mi o informacje. Jak brzmi twoje imie swiatowe? -Rasmey. -Bardzo ladne. Bylem na tyle roztropny i zreczny, ze ozywilem tonace cialo Velander i zainstalowalem w nim moja... bratnia dusze. Jakie prawdzimie nadalas cialu? W odpowiedzi Rasmey zawyla z wsciekloscia, ktora przeszla W bol. -Oszukales mnie! -O tak, i to bardzo umiejetnie. Jakie to uczucie opierac sie wezwaniu prawdzimienia? Wedlug tego, co czytalem, bedziesz plonac od srodka, jakbys polknela rozpalony do bialosci pogrzebacz. Do ozywienia ciala Velander posluzylem sie bardzo zaawansowanymi technikami medikarskimi, a jeszcze bardziej zaawansowanych technik uzylem, by wprowadzic do niego inna dusze, ale nieznajomosc jego prawdzimienia to wielki klopot. Jestes gotowa? Rasmey nie byla gotowa i nigdy gotowa nie bedzie. -Jorpar'thr-ak, rozkazuje ci wypowiedziec prawdzimie ciala Velander. Po krotkiej przerwie rozleglo sie krotkie, jekliwe zawodzenie, ktore szybko nabralo intensywnosci. -Illieinsielt! - wyplula z siebie opornie Rasmey. o(C) Laron siedzial naprzeciwko Dziewiatki w kajucie kapitana, ciasno splotlszy dlonie.-Skoro zmienilismy prawdzimie twego ciala, musisz go strzec przez wszystkimi innymi - wyjasnil. - Niedbalosc w takich sprawach kosztowala poprzednia wlascicielke jej dusze. -Bede ostrozna. -Szepnij swoje nowe prawdzimie w zlozone dlonie, uzywajac tej samej formy slow, ktorych wlasnie uzylismy do nazwania twego nowego ciala. Laron sluchal, jak Dziewiatka nadaje sobie prawdzimie. Dawalo mu to nad nia wladze, ale i pozwalalo mu ja leczyc swoja sila. -Wyjawienie komus innemu swego prawdzimienia jest bardzo niebezpieczne - rzekl wampir z naciskiem. - Jeszcze bardziej niebezpieczne jest pozwolenie, by prawdzimie nadal ci ktos inny. -To cialo spolkowalo - stwierdzila Dziewiatka bez ogrodek. Jej szczerosc nieco Larona zdenerwowala, ale zachowal spokoj. -Aha, martwisz sie, ze po intensywnym flircie sukuba z Feranem mozesz spodziewac sie dziecka? -Po prostu chce wiedziec, zeby odpowiednio dbac o cialo. -Poprzedni... lokator zabezpieczyl sie przed czyms takim. Zabezpieczyl sie za pomoca czarow. Jesli chcesz sie dowiedziec, w jaki sposob, moge ci pokazac. -Nie - odparla glosem tak bardzo pozbawionym emocji, jak to jest mozliwe tylko u samozaklecia. Laron zostawil Dziewiatke sama, zeby zasnela po raz pierwszy jako zywa osoba, i wyszedl posiedziec w samotnosci na pokladzie. Zadanie wymagalo sporego wysilku, lecz dopial swego. Woreczek ze zlotem wciaz lezal miedzy linami, zapomniany w toku dramatow i buntu, ktore wstrzasaly tej nocy szkunerem. Nigdy nie zawadzi miec troche grosza pod reka, pomyslal wampir, wyjal z woreczka nieco kruszcu i otworzyl sakiewke. Zauwazyl kawalek szkla, z ktorym zwiazal wizual. Przez kilka chwil zastanawial sie nad roznymi mozliwosciami, podrzucajac go w powietrze. W koncu wymowil nad szklem zaklecie. Wchlonelo niezwykla ilosc energii, lecz wizual dostosowal sie do wymagan Larona. Laron nie mial pojecia, ze w eterswiecie poszarpane, zanikajace resztki ducha Velander sa calkowicie skupione na jednym: trzymaniu sie eterycznej latarni przytwierdzonej do kawalka szkla na dnie sakiewki. Chlonela swiatlo eterycznej energii, uwypuklajace kazda czastke jej jestestwa. Dopiero po pewnym czasie zauwazyla, ze wizual rejestruje teraz i przechowuje dzwieki. Rozdzial 5 Podroz do Acremy Trudno narzucic krajowi obce panowanie, ale dokonac tego poprzez inwazje z innego kontynentu to wyczyn nie lada. Po osiemdziesieciu dniach od upadku Diomedy do Forterona zaczely naplywac meldunki o lokalnych przygotowaniach do ataku na toreanskich najezdzcow. W tym wypadku slowo "lokalny" moglo oznaczac kazde krolestwo Acremy. Kilkunastu monarchow uwazalo swe trony za wystarczajaco bezpieczne, a armie za odpowiednio bezrobotne, by warto bylo polaczyc sily i zaangazowac sie w walke. Co prawda powazny problem stanowila kwestia powodu owego zaangazowania. Krol diomedanskich protektoratow nie byl lubiany; niszczyl handel wysokimi podatkami i clami. Z drugiej strony Toreanie byli cudzoziemcami, nawet jesli o wiele rozsadniej zarzadzali handlem. Podboj Diomedy i ustanowienie w niej przyjaznej, acremanskiej administracji wydawal sie dobrym pomyslem. Z jeszcze innej strony kazde z krolestw widzialo na tronie wlasnego slugusa, a wszystkich pozostalych pretendentow wykluczalo.Chcac wywolac jakakolwiek reakcje, polnocne krolestwa utworzyly sojusz, ale natychmiast zaczely sie klocic, kto ma w nim objac wladze. Kilka spotkan i wymiana samoposlancow zaowocowaly deklaracja. Co istotne, deklaracja ta mowila raczej o przywroceniu na tron prawowitego monarchy niz o ponownym uznaniu diomedanskiego krola. Jedenascie krolestw zrzeszonych w sojuszu wystawilo az pietnastu kandydatow do diomedanskiego tronu. Poza tym istniala ukryta kwestia pustynnych szlakow handlowych. Podrozujaca na poludnie armia bedzie musiala z nich korzystac - i w ten sposob przejmie nad nimi kontrole. Kontroli tej pragnelo kazde z jedenastu krolestw dla siebie z wylaczeniem pozostalej dziesiatki. Tego wszystkiego Forteron sie spodziewal. Zamierzal zajac miasto, utworzyc stanowcza, lecz ludzka administracje, obnizyc wszystkie cla i utrzymywac wojsko na pozycjach obronnych. Z czasem Toreanie zostana zaakceptowani; w koncu on i Warsovran zaczna dostawac zaproszenia na sluby, turnieje i orgie w sasiednich krolestwach. Tak wiec Forteron naprawde byl zaskoczony grozba wypowiedzenia wojny, ktora na pokladzie dalekomorskiego statku handlowego przybyla z cesarstwa sargolskiego. Cesarstwo to bylo unia pieciu krolestw zyznego poludnia kontynentu. Gory Bramne oddzielaly pustynie od lasow, rownin i gospodarstw, a lezaly wlasnie na terenie Sargolu. Cesarstwo zajmowalo ledwie dwudziesta czesc kontynentu, lecz stanowilo jego najwieksza potege militarna. Teraz zaczelo wykazywac niezdrowe zainteresowanie Toreanami w Diomedzie. Wysylalo rowniez poslancow do sojuszu polnocnych krolestw, proponujac im polaczenie sil. -Sargolski cesarz chce odzyskac corke - wyjasnil Forteron komendantowi diomedanskiego garnizonu miejskiego. -A kto ja przetrzymuje? - zapytal komendant rzeczowo. -Najwyrazniej my. Komendant otworzyl usta, a potem je zamknal z braku jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi i zaczal bardzo intensywnie myslec. -Gdybysmy ja przetrzymywali, raczej bym o tym wiedzial - zdolal w koncu stwierdzic. -Tez tak sadze. Wiec gdzie ona jest? Komendant nalezal do tego typu ludzi, ktorzy wola nic nie mowic, kiedy zajeci sa mysleniem. Forteron byl tego swiadom i zarazem tolerancyjny dla dziwactw podwladnych, pod warunkiem ze wykonuja swoje zadania, wiec czekal cierpliwie. -Diomede mozna opuscic morzem, rzeka Leir albo ktoras z trzech glownych drog. Pilnujemy drog i portu tylko po to, by zbierac oplaty celne i udaremniac proby przenikniecia uzbrojonych szpiegow. Jesli ksiezniczka tu byla, mogla bez zadnego problemu zmienic imie i wyjechac w przebraniu. Gdyby wyjechala jawnie, doniesiono by mi o tym. -Jawnie - powtorzyl Forteron. - Sluszna uwaga. Zalozmy, ze ta ksiezniczka... -Rozwinal sargolski dokument. - Senterri, tak ma na imie. Zalozmy, ze ksiezniczka Senterri przebywa w Diomedzie potajemnie. -Ale po co, admirale? -Powod mnie nie interesuje, komendancie. Jesli jednak rzeczywiscie tak jest, zapytamy o to, kiedy ja tylko znajdziemy. Sargolska flota nie moze sie rownac z nasza, ale ich armia robi spore wrazenie i jest w stanie przemierzyc piecset kilometrow pustyni tylko po to, by dac nam nauczke. Krolestwa sojuszu moga miec jednosc stada kotow zamknietych w jednym pokoju, ale Sargol bylby w ich oczach przywodca neutralnym politycznie. Taka kombinacja moglaby sie okazac dla nas bardzo nieprzyjemna. -Zgadzam sie, to oznaczaloby wojsko zlozone z polowy wszystkich armii kontynentu. Na szczescie nasza flota jest wieksza. -Mylisz sie. Sargolanie groza, ze zbuduja tysiac okretow i przyplyna tutaj. Zupelnie powaznie chca nam pokazac, jaka jest cena za wtracenie do ciupy sargolskiej arystokratki. -O nie, admirale, jestem pewien, ze nie jest nigdzie przetrzymywana. -To juz cos, na poczatek. Sargolanie moga budowac okrety dzieki swoim wielkim lasom, a my mamy tylko drewno splawiane rzeka Leir. Na wszystkich bogow lunaswiatow, kto by pomyslal, ze oblicze jakiejs dziewczyny moze wyslac na morze tysiac okretow! -Moja tesciowa potrafila glosem wytrawiac szklo - zaryzykowal komendant. Forteron westchnal. -Znajdz te ksiezniczke, komendancie - rzekl ze znuzeniem. - I to szybko. Stawka moze byc nasze zycie. -Jesli przebywa w miescie, jest zapewne u miejscowej spolecznosci sargolskiej. Tuz na poludnie od rzecznych dokow mieszka kilkudziesieciu tamtejszych kupcow, studentow i podroznych. -Dobrze - zakonczyl rozmowe Forteron. - Znajdz ja i powiadom mnie o tym. Nie zatrzymaj jej jak jakiegos pospolitego zlodzieja. Ostatnia rzecz, jakiej chce, to odeslac ja ojcu ze zla opinia o nas. Komendant sklonil sie nisko. -Jestes, panie, madrym i zrecznym dyplomata - zauwazyl. -I dlatego wciaz jeszcze zyje, komendancie. Radze ci brac ze mnie przyklad. (C)6) Ruiny Fontarianu byly dla "Mrocznego Ksiezyca" ostatnia okazja do uzupelnienia zapasow wody przed dluga podroza przez Ocean Lagodny do Helionu. Przyplynawszy do zniszczonego miasta, stwierdzili, ze nie sa sami. W porcie kotwiczyl trzykadlubowy vindikanski statek handlowy. Pierwsza mysla Ferana bylo natychmiast wyjsc w morze, lecz Laron zwrocil mu uwage, ze vindikanska jednostka moze szybko wyslac za nimi w poscig jeden z odlaczanych kadlubow. -To "Raszih-Harlif"- orzekl Laron, spogladajac przez swoj dalekopatrz. - Mozemy zblizyc sie bez obaw. -Akurat, a swinie moga latac - odpowiedzial Feran niespokojnie. -Wiec lepiej wloz czapke, bo swinie nie maja poczucia odpowiedzialnosci. -Skad pewnosc, ze jestesmy bezpieczni? -To statek handlowy. -I dlatego mu ufasz? -Nie. -Wiec dlaczego? -Bo sie go tu spodziewalem. Odczepiono i zwodowano szalupe. Laron, Dziewiatka i Druskarl podplyneli do vindikanskiego statku i z honorami zostali przyjeci na poklad, choc tylko Larona wprowadzono do zrobionej z morskiej trawy i natluszczonego plotna kajuty kapitana Suldervara. Gdy wymienili uklony, poslugacz wniosl wino, a oni zasiedli na poduszkach, wymieniajac przez chwile grzecznosci. -Dlaczego cie tu nie bylo kilka tygodni temu? - zapytal Laron z nuta irytacji w glosie. -Nie ja ukladam swoje plany. Na Oceanie Lagodnym panuje zamet. Warsovran zajal Diomede. Z tego powodu mam byc za dwa tygodnie z powrotem w Vindicu. -Diomeda - powiedzial Laron z namyslem. - Ogromna, bogata i silna, a jednak lezy na pustynnym wybrzezu i jest bardzo odizolowana. Gdybym mial flote z prawie jedna czwarta miliona wojownikow, ale bez zadnego wsparcia, Diomeda bylaby idealna. Armie innych krolestw mialyby dluga droge do przebycia, zeby mnie zaatakowac. Suldervar siedzial niespokojnie. Laron byl mlodym, swietnie wyksztalconym szpiegiem i bardzo dziwna osoba. To, ze moze byc takze kims waznym, stanowilo dla Suldervara zagadke - w koncu co moze znaczyc pryszczaty czternastolatek z doklejona broda. -No wiec co ze Srebrzysmiercia? - zapytal Suldervar. -Nie powiodlo sie nam - odparl Laron krotko. -Ale nadzieja wciaz jest? - zapytal Suldervar. -Moze. Dotarlismy do Larmentelu. Miejsce, skad bily kregi ognia, pelne jest wielkiej, niestabilnej mocy, ale Srebrzysmierci tam nie bylo. -Nasz zleceniodawca musi tam kiedys wpasc z wizyta. Co jeszcze? -Warsovran zmiotl z powierzchni ziemi nowe vidarianskie kolonie wraz z flota regenta Banzala. Widzialem skutki na wlasne oczy. Banzalo rowniez nie zyje. -Slyszalem o koloniach. Na otwartym morzu droge przecial nam statek handlowy "Zielona Piana", ktory odwiedzil je wczesniej. Zdaje sie, ze eskadra Warsovrana zmierza na poludnie. -Kilku Vidarian zostalo na Helionie - zauwazyl Laron. - Powinno sie ich ostrzec. Sa tam takze ocalale metrologanskie kaplanki. -Nie moge tam poplynac. Mam rozkaz wrocic do naszych mocodawcow albo ze Srebrzysmiercia, albo z twoim raportem o nim. -Gdzie wrocic? -Nasi mocodawcy nie lubia sciagac na siebie uwagi. -Druskarl chcialby sie przesiasc na "Raszih-Harlifa", jesli mozna - rzekl Laron. - Rozmawialismy o tym, moja zgode ma, pytanie tylko, czy zechcesz go przyjac. -Czemu nie? Statek jest duzy, znajdzie sie miejsce. -I Dziewiatke. Czy ona tez moze plynac z toba? -Dziewiatka? Ta dziewczyna, ktora - jak to sie mowi - jest jak klatka bez kanarka? -Sporo przeszla. Mam w Vindicu stalych klientow, zajma sie nia i dadza odpowiednia prace. Nie sprawi ci klopotu. -To zaden klopot, zaden klopot - zapewnil Suldervar. -No to zalatwione. Poplyne "Mrocznym Ksiezycem" na Helion, zeby ich ostrzec. Wrocili na poklad. Dziewiatka przysluchiwala sie rozmowie Larona i Druskarla ze spokojem, obojetnie. -A ty nie chcesz plynac do Vindicu? - zapytal Druskarl. - "Zielona Piana" uprzedzi Helion o grozbie atakow Warsovrana na dlugo przed twoim przybyciem. -Dalem slowo Terikel. Musze wrocic na Helion. -Ale... -To sprawa rycerskosci, nie ma to nic wspolnego z logika. Ona jest kobieta w potrzebie, a ja zlozylem jej obietnice. I tyle. -Im wiecej slysze o tej rycerskosci, tym mniej chce miec z nia wspolnego - oswiadczyl Druskarl, nie majac pewnosci, co bedzie bardziej odpowiednie: usmiech czy mars na czole. -Kiedy cie znow zobacze? - zapytala Dziewiatka. -Druskarl zabierze cie do Vindicu, gdzie moj znajomy zorganizuje ci opieke. -To nie jest odpowiedz. -Vindic lezy niedaleko Helionu. Tylko dwadziescia dni drogi przy sprzyjajacym wietrze. -To tez nie jest odpowiedz. -Dziewiatko, jestem wampirem. Martwym, niebezpiecznym i zlosliwym, a moje nawyki zywieniowe sa w najlepszym wypadku odrazajace. Moge byc jedynie gosciem w twym zyciu, dziewczyno, ale odwiedzac cie bede na pewno. Dziewiatka wydala sie zadowolona. -To milo z twojej strony - odpowiedziala. -Tak, bardzo milo. Vindic jest wielki, silny i zamozny. Bedziesz tam bezpieczna przed Warsovranem i jego piechota morska. Kiedy "Raszih-Harlif" ruszyl w droge, Dziewiatka byla pod pokladem. Statek rozwijal predkosc dwa razy wieksza od "Mrocznego Ksiezyca", nawet przy postawieniu tylko czesci zagli. Wkrotce zarowno szkuner, jak i toreanska linia brzegowa zniknely z jego pola widzenia. Druskarl i Suldervar dlugo stali w milczeniu obok sternikow, jakby niespokojni, ze poki sa widoczni, Laron moze ich uslyszec. -Dobrze jest znow sluzyc waszej krolewskiej mosci - odezwal sie w koncu Suldervar z glebokim uklonem. -Doceniam twa odwage w podjeciu takiego ryzyka, przyjacielu. -Musze ci odradzic powrot do Vindicu. Regent nie jest popularny, a w sytuacji gdy ksiaze korony nie zyje, znajdziesz sie na czele buntu prowadzacego do restauracji dynastii, czy tego chcesz, czy nie. Twoi wrogowie wiedza o tym tak samo jak twoi sojusznicy i... -Dobrze juz, dobrze, przyjmuje twoja rade. I tak nie zamierzalem tam plynac. -Ach! A jednak chciales, by ten dziwny mlodzian w to uwierzyl. -Chce, by wszyscy w to wierzyli. -A co z dziewczyna? -Zabiore ja ze soba do Diomedy. -Do Diomedy? Ale... ale tam rzadzi Warsovran. -I ma to, co musze zdobyc. Zmienisz kurs i poplyniesz prosto do Diomedy, a potem pozeglujesz na polnoc do Bantaku na valestrianskiej granicy. Masz jeszcze na pokladzie tych dwoch szpiegow z frakcji mojej zony? -Tak. -Pilnuj ich. Tych dwoch, Srebrzysmierc, ty i pewna mala odizolowana wyspa to podstawa moich planow. (C)6) Zycie w Diomedzie niewiele sie zmienilo po tym, jak Warsovran nadciagnal ze wschodu, w jeden dzien zajmujac to portowe miasto. Mial najwieksza na swiecie flote i podjal madra decyzje, by z jej pomoca zdobyc nowy dom, poki jeszcze dysponowala pelnia sil.Blask Switu, palac krola Rakery, wciaz jednak pozostawal niezdobyty. Zbudowany na wyspie posrodku zatoki, obsadzony i zaopatrzony z mysla o przetrzymaniu nawet rocznego oblezenia, oparl sie juz dwom atakom. W pierwszym wzieli udzial piechociarze z drabinami oblezniczymi, w drugim uzyto katapult i balist calej floty. W odpowiedzi na opor Warsovran zarzadzil blokade Blasku Switu i rozpoczal budowe pieciu poteznych plywajacych katapult, ktore mogly miotac cwierctonowe glazy, pozostajac poza zasiegiem oblezonych. Troche to trwalo, ale czas dzialal na korzysc Warsovrana. Diomeda lezala na srodku rozleglej pustyni, a cesarska flota kontrolowala wybrzeze. W ten sposob sprzymierzency oblezonego krola musieli zgromadzic armie, by pomaszerowac ladem, dzwigajac ze soba zapasy wody i prowiant. Wymagalo to mnostwa czasu i przyniosloby mizerne korzysci. Najezdzcy z Torei nie przeszkadzali zeglowac statkom handlowym, a nawet zmniejszyli cla, rozmaite oplaty i podatki o polowe. Dla handlu bylo to bardzo korzystne. Odsylajac czesc floty z powrotem do Torei, by zolnierze wydobywali stopione zloto i srebro i bronili odzyskanych skarbow, Warsovran przejal tez kontrole nad bogactwem, o jakim pojedyncze krolestwa Acremy mogly jedynie marzyc. Dzieki temu mogl sobie pozwolic na hojnosc wobec niedawno podbitych poddanych i sasiadow. Cesarski palac, przerobiony ze zwyklego dworu, stal na wzgorzu przy brzegu morza. Admiral Forteron wybral go bardzo starannie. Balkony i wieze budowli zapewnialy wspanialy widok na port, miasto i otaczajaca je pustynie. W razie jakiejs poteznej inwazji z glebi ladu Warsovran mogl sie znalezc na swym okrecie flagowym w pare minut. A gdyby jego flota zostala zniszczona, mogl szybko uciec na pustynie z kilkoma oddzialami lansjerow. To, co pewnego wieczoru ukazalo sie na wschodzie, nie bylo nieprzyjacielska flota, lecz samoposlancem w postaci albatrosa oplatanego delikatna siatka energii. Einsel czekal na niego na najwyzszej wiezy. Albatros przechylil sie, opuscil ogon i wzniosl skrzydla, a potem wyladowal dokladnie w srodku migocacego na pomaranczowo kregu, ktory czarnoksieznik utworzyl ledwie chwile wczesniej. Krag zaczal sie kurczyc. Polaczenie ptaka i zaklecia stalo zupelnie bez ruchu. Krag Einsela zlal sie ze stopami ptaka i powoli zaczal odciagac samozaklecie. Po jakichs dwoch minutach wyczerpany ptak potrzasnal glowa i rozejrzal sie niespokojnie. Z krzykiem rzucil sie z wiezy w powietrze i poszybowal nad dachami Diomedy. W miejscu, w ktorym stal, byla teraz malenka figurka utkana z rozjarzonej energii. Einsel wyciagnal rece i zlaczyl dlonie pod stopami figurki, ktora skurczyla sie do niewielkiej, pomaranczowej kuli i zawisla tuz nad jego dlonmi. Einsel ruszyl schodami na dol. Wkrotce stanal przed Warsovranem. -Od admirala Narady'ego, wasza wysokosc - powiedzial. -Sprawdziles nazwe tranzytu? -Tak. Pasuje. Warsovran skinal glowa i na ten znak Einsel pochylil sie, rozkladajac dlonie. Kulka energii eterycznej ponownie przybrala postac malej figurki. -Najdostojniejszy i najwyzszy cesarzu, przyjmij, prosze, raport twego slugi, wielkiego admirala Harrica Narady'ego - oznajmila, klaniajac sie Warsovranowi. - Z przyjemnoscia donosze, iz wojenna flota vidarianskiego przywodcy korsarzy Banzala zostala zniszczona. Przejeto trzydziesci jeden jego okretow, reszta zostala zatopiona. Przywodca Banzalo zostal uznany za zabitego podczas bitwy. Wszystkie vidarianskie osady na wybrzezu Torei zostaly zrownane z ziemia. Co wiecej, zdobyto czternascie nielegalnych osad korsarzy z innych krolestw i pozyskano dwanascie tysiecy krzepkich niewolnikow. Blisko polowa z nich to korsarze, reszta to Vindarianie. Niewolnikow tych poslano do prac przy wydobywaniu zlota, srebra i innych wartosciowych metali ze zrujnowanych miast Torei. Dotad przejeto sto dwadziescia korsarskich jednostek, zarowno pojedynczo, jak w niewielkich eskadrach, a twoja flota dotarla na poludnie az do ruin Wynselu. Straty ograniczaja sie do zaledwie pieciu jednostek, co zrekompensowaly nam z nawiazka przejete okrety. Moim zamiarem jest - oczywiscie z uwzglednieniem poprawek zrodzonych z twojej niezglebionej madrosci - podzielic flote, tak by jedna trzecia wrocila do Gironalu z rozkazami wydobycia jego skarbow silami niewolnikow, a reszta okretow okrazyla Toree i zmiotla z powierzchni morz wszystkich pozostalych korsarzy, ktorzy chcieliby zgarnac bogactwa prawowicie tobie nalezne. Twoj sluga dusza i cialem, wielki admiral Narady. Einsel raz jeszcze obnizyl dlonie i tym razem mala figurka rozwiala sie nad nimi na dobre. Czarnoksieznik wyprostowal sie, a potem uklonil Warsovranowi. -Wielki admiral bardzo sie stara odzyskac moja przychylnosc - zauwazyl Warsovran. - Chwalebne zwyciestwa, niezliczone lupy, zajety kontynent, a jednak zachowuje dosc rozsadku, by wyznac, ze los Banzala nie zostal jeszcze potwierdzony. -To jakis klopot, wasza wysokosc? - zapytal Einsel spokojnie, wiedzac, ze w tej politycznej rozgrywce nie ma zadnego udzialu. -Nie, zaden. Narady uzywa moich najlepszych okretow i doborowych piechociarzy ze znakomitym skutkiem i jest lojalny niczym polujacy spaniel. Forteron najlepiej sobie radzi w trudnej sytuacji, lecz lubi posuwac sie za daleko i potrzebuje twardej reki trzymajacej smycz. Dlatego poslalem go do Diomedy, ale i dlatego trzymam go przy sobie. Narady bedzie wykonywal moje polecenia, zwlaszcza kiedy wyniose go do godnosci ksiecia regenta toreanskiego wybrzeza i przyznam uncje zlota z kazdych dwadziestu odzyskanych. -Jestes bardzo szczodry - mruknal Einsel, ktory, jak na dworaka, nigdy nie byl dobrze oplacany. -Tyle wystarczy: ani to za duzo, ani za malo. Forteron ludzi sie, ze jest moim faworytem i bohaterem, zatem on tez nie stanowi problemu. Tak wiec zostaje mi do rozstrzygniecia sprawa Griffy. To budzacy strach wojownik, ale nie jest w stanie dowodzic wiecej niz dwudziestoma okretami naraz. Wedlug niektorych potrafi liczyc tylko do dwudziestu. -Tyle ma w sumie palcow u nog i rak - zauwazyl Einsel, wzruszajac ramionami. -Niezly zart, ale ten konkretny zart chcialby zostac najwyzszym admiralem -westchnal Warsovran. -Tacy ludzie czesto uwazaja sie za lepszych od swych monarchow. -To prawda. Musza zostac pokonani w demonstracji sily i taka demonstracje wlasnie zaplanowalem, skoro Banzalo wypadl z gry. Admiral Griffa dostanie pod rozkazy niewielka eskadre moich najszybszych okretow z zadaniem wyszkolenia tysiacosobowego oddzialu piechoty morskiej. Oddzial nazwe Eskadra Ognia Piekielnego. Bedzie wykorzystywany do napadow na odlegle porty i nekania flot handlowych moich wrogow. -Griffa potraktuje to jak obraze. -Nie, jesli wyznacze go tez do eskortowania Srebrzysmierci przy kazdym jego uzyciu. Einsel pobladl z przerazenia. -Wasza wysokosc, chyba nie mowisz powaznie. Pierwsze uzycie Srebrzysmierci spowodowalo zniszczenie calego kontynentu. Jeszcze teraz klimat tu, w Diomedzie, jest chlodniejszy po tym, jak pyl i dym z Torei zaslonily slonce. Nie mozesz... -Musze! - rzekl twardo Warsovran. Einsel wiedzial, ze nie ma co dalej protestowac. - Griffa odeskortuje mnie do Helionu, gdzie na wlasne oczy ujrzy potege Srebrzysmierci. Na moim okrecie beda tez pewni ambasadorowie i wyslannicy z innych krolestw Acremy. Sadze, ze na wszystkich zrobi to wielkie wrazenie. Griffie schlebi rola eskorty Srebrzysmierci, a jednoczesnie on takze poczuje groze. -A po Helionie nie bedzie sie juz korzystac ze Srebrzysmierci? - zapytal Einsel z nadzieja. -Lekcje zawsze trzeba powtarzac, Einselu. A teraz stworz samoposlanca, zebym mogl do niego przemowic. Narady pewnie sie zastanawia, jak zareagowalem na jego wiesci. (C)G) Po drugiej stronie miasta wsrod poduszek na balkonie lezaly dwie kobiety. Wachlowaly sie w wieczornym skwarze. Sairet byla nauczycielka w Gildii Tancerzy, ale chociaz cieszyla sie wielkim powazaniem, nigdy nie zyla w dostatku. Od roku uczyla bogata klientke, pania Wensomer, diomedanskiej wersji windrelskiego tanca brzucha. Wensomer byla sargolska szlachcianka, ktora przybyla tu na przybrzeznym statku handlowym z Palionu, kupila sobie dom, najela sluzacych, a potem zatrudnila Sairet, bo chciala nauczyc sie tanczyc. Jedne pogloski sugerowaly, ze byla ksiezniczka na wygnaniu. Inne twierdzily, ze jest corka bogatego kupca, odeslana z domu poza zasieg nieodpowiedniego zalotnika.Kazdego dnia Sairet przybywala o swicie, wyciagala swa bogata i nieco otyla klientke z lozka, znosila potok prosb, przeklenstw i obelg, kiedy zmuszala ja do ubrania sie, a potem caly ranek uczyla ja techniki tanca, krokow i muzyki. W poludnie rzadca wreczal Sairet zaplate i nauczycielka wracala do domu, do pozostalych uczniow. Wensomer placila dobrze, a kiedy nie uczyla sie tanczyc, najwyrazniej nie robila nic poza wylegiwaniem sie z czyms do jedzenia lub do czytania w reku. Wieczorami Wensomer brala jeszcze jedna prywatna lekcje i po roku tak intensywnych zajec stala sie calkiem wprawna tancerka. -Lubie ciemnosc, dzieki niej to ponure miasto robi sie bardziej egzotyczne -odezwala sie, patrzac na dachy domow widoczne miedzy marmurowymi wspornikami balustrady. -Rzeczywiscie noca wydaje sie inne - zgodzila sie Sairet. - Teraz to same cienie, miekkie ksztalty i mrugajace swiatla. -Zupelnie jak ludzie - orzekla Wensomer. - Im czesciej sie z nimi czlowiek spotyka, tym bardziej wydaja sie nudni. -Ale nie ty - odparla Sairet, potrzasajac glowa. - Im czesciej cie widuje, tym bardziej mnie zdumiewasz. Tak naprawde nie jestes corka kupca. -Czemu tak myslisz? -Bo nie interesuja cie blahostki, ktorymi emocjonuja sie corki kupcow. -A skad mozesz to wiedziec, mistrzyni tanca? -Uczylam wiele z nich. I mam w tej chwili prawdziwa corke kupca w swym rejestrze. Musi uwazac, by nie uderzyc w cos glowa, bo inaczej kompromituje ja pusty, gluchy odglos. Wensomer popukala sie we wlasna glowe. -Brzmi, jakby byla pelna. Oblalam jakis egazmin? -Zaledwie jeden z wielu. Obserwowalam cie przez ten rok. Czytasz co najmniej w trzech jezykach, a mowisz co najmniej w pieciu. -Znajomosc obcych jezykow bardzo sie przydaje corce kupca. -To prawda, a jednak sie zastanawiam. Sairet wstala, uniosla ramiona i zaczela kolysac biodrami na boki, podczas gdy jej tulow i glowa pozostawaly w idealnym bezruchu. -Dlaczego tak naprawde chcesz sie nauczyc tanczyc? -Taniec to talent. Bogaci, wazni zalotnicy bardziej interesuja sie dziewczetami, ktore potrafia cos wiecej, niz tylko ladnie wygladac. -Przeciez juz jestes bogata - zaczela Sairet, ale Wensomer tez wstala i zerknela na portowa zatoke Diomedy. Eskadra okretow Warsovrana wychodzila wlasnie na pelne morze. Miral jeszcze nie wzeszedl, lecz niebo rozswietlal jasny blask eterycznych ogni. -Osiemnascie, dziewietnascie, dwadziescia okretow. Szesc z nich to galery poscigowe, a czternascie bojowe. Ciekawe, dokad Warsovran sie wybiera. -Skad wiesz, ze Warsovran tam jest? -Ta wielka galera to jego okret flagowy. -Jak na corke kupca swietnie znasz sie na okretach. -Znam sie na nich, poniewaz jestem corka kupca. - Wensomer odwrocila sie od portu i oparla lokcie na balustradzie, starajac sie wygladac na zrelaksowana. Mimo to doswiadczenie Sairet pozwolilo jej dostrzec w tej pozie napiecie. - Chyba czas zakonczyc lekcje - oswiadczyla Wensomer. -Jak sobie zyczysz - zgodzila sie mistrzyni tanca. - Jestes zmeczona i duzo sie juz dzis nie nauczysz. Zeszly po schodach, przesliznely sie przez zaslone z paciorkow i powiewnej materii i znalazly sie w dlugim korytarzu ze skomplikowana mozaika na podlodze. -I co teraz, moja znakomita oprawczyni? - zagadnela nauczycielke Wensomer. - Wracasz prosto do lozka, by zregenerowac sily przed jutrzejsza sesja tortur? -Alez skad, mam kolejna uczennice. Nazywa sie Senterri. -Ta ruda? Ta z dwiema sluzacymi? -Tak. Rozpieszczona mloda Sargolanka. -Sargolanka? To cesarstwo lezy o pol tysiaca kilometrow drogi wzdluz wybrzeza. Twoja slawa siega naprawde daleko. -Niezupelnie. Jej rodzina ma tu dom handlowy - Jedwabie, Przyprawy i Markowe Wina Aramadei. Zamiast plawic sie w bogactwie pod bokiem ojca zajetego planowaniem dla niej korzystnego malzenstwa z dziedzicem jakiegos innego domu handlowego, woli sie uczyc tanczyc. -I tez torturujesz ja z takim oddaniem? -Ja tylko ucze, a jesli moi uczniowie chca to nazywac torturami, ich sprawa. Senterri nie potrafi sie... skupic. Wyglada na to, ze uczy sie tanca, poniewaz dla corki kupca jest to smiale wyzwanie. -Alez jest. Tez jestem corka kupca, wiec wiem. -Ty masz naped galery wojennej. Senterri to tylko glupiutka dziewczyna. Ale ta glupiutka dziewczyna placi mi za lekcje tanca, wiec nie zamierzam sie skarzyc. Przy drzwiach czekal rzadca i eunuch trzymajacy aksamitna poduszke, a na niej sakiewke. Kiedy kobiety wymienialy uklony, rzadca zaczal odliczac wyplate. -Kaz odprowadzic mistrzynie tanca do domu - powiedziala Wensomer, gdy rzadca otworzyl drzwi -Sprobuj polozyc sie wczesnie, pani - doradzila Sairet. - Odpoczynek jest rownie wazny jak cwiczenia. Eunuch bezpiecznie odprowadzil Sairet do jej mieszkania. Czekala tam Senterri ze swoimi dwiema sluzacymi. Wszystkie trzy zrobily juz cwiczenia rozciagajace. Dolvienne byla rozsadna sluzaca, ktora zamiast plotkowac, zmuszala swoje towarzyszki do cwiczen. Perime traktowala swa pania jak wyrocznie i dla niej zrobilaby wszystko. Lacznie z wyklocaniem sie z Sairet, jesli usilowala korygowac bledy jej pracodawczyni. Dla mistrzyni tanca byl to wyjatkowo dlugi dzien - nikt nie odwolal zajec i wszystkie lekcje konczyly sie o umowionej porze. -Moze bardziej beda ci pasowac godziny w ciagu dnia? - zaproponowala, kiedy umawialy sie na pierwsza lekcje. -O nie, moge sie wymykac tylko w nocy - odparla Senterri z naciskiem, na prozno usilujac przybrac konspiracyjny wyraz twarzy. -Panienka Senterri jest bardzo pilnie obserwowana - dodala Perime nieprzekonujaco. -Gdyby panienka Senterri przychodzila tu za dnia, mogliby ja rozpoznac inni sludzy - rzekla Dolvienne. - Zdradziliby ja przed ojcem. -Moj ojciec nie pochwala tanca - powiedziala Senterri. - Mowi, ze tancza tylko ladacznice, windrele i klauni, i ze nie jest to umiejetnosc, ktorej powinna sie uczyc przyzwoita dziewczyna. -Ale panienka Senterri nie jest nikim takim - dorzucila Perime pospiesznie. -Panienka uwaza, ze taniec jest wazny w sztuce zalotow - rzekla Dolvienne. -Wlasnie, dlaczego ladacznice moga tancem uwodzic mezczyzn, a grzeczne dziewczeta musza tylko siedziec i starac sie wygladac czarujaco? - zapytala Senterri. -Ale panienka Senterri nie chce zostac ladacznica... - zaczela Perime. -Dosc! - przerwala jej ostro Sairet. - Placicie za nauke tanca. Jesli chcecie plotkowac, mozecie to robic za darmo gdzie indziej. A teraz chce zobaczyc, jak zataczacie kregi biodrami. Sairet uwaznie sledzila miejskie plotki i nawet miala wsrod znajomych siatke informatorow. Senterri rzeczywiscie mieszkala w sargolskim domu handlowym, ale kupiec nigdy niczego jej nie zabranial ani nie ograniczal jej swobody. Zupelnie jakby byla lokatorka, choc w Diomedzie nie brakowalo lepszych miejsc dla kobiety, ktora najwyrazniej mogla sobie pozwolic na dwie sluzace i mnostwo kosztownych strojow. Taka Wensomer miala wlasna rezydencje i nie kryla sie ze swoim bogactwem. Senterri grala role smialej i zbuntowanej dziewczyny, a jednak robila to, majac dwie opiekujace sie nia sluzki. Mistrzyni tanca byla pewna, ze zadna z jej dwoch najlepiej placacych uczennic nie jest tym, za kogo sie podaje. Po lekcji, ktora wydawala sie najdluzsza w nauczycielskiej karierze Sairet, Dolvienne zaplacila, Perime spakowala kostiumy i cala trojka zniknela wsrod pociemnialych ulic, odprowadzana przez straznika z jednej z gildii konwojenckich. Sairet poszla sie polozyc. Lezac na sienniku, nie mogla sie pozbyc wrazenia, ze jej dwie najbogatsze klientki maja cel o wiele wazniejszy niz nauka tanca dla zaimponowania znajomym, krewnym i zalotnikom. Szczegolnie Wensomer, ktora pozwolila, by na moment opadla jej starannie wypracowana maska z blyszczacych swiecidelek. Pod calym jej lenistwem i folgowaniem sobie tkwil cien nieublaganej, ostrej przenikliwosci. Pytanie, dlaczego Wensomer usiluje to ukryc. (C)6) W tym samym czasie ktos jeszcze glowil sie nad zachowaniem dwoch najbardziej tajemniczych uczennic Sairet, byl jednak o wiele lepiej poinformowany od mistrzyni tanca. Admiral Forteron przeczytal trzymany w rece zwoj, okazujac emocje jedynie lekkim zmarszczeniem czola, a nastepnie zgromil wzrokiem swego komendanta inwigilacji.-Teraz powtorze ci to wlasnymi slowami. W ten sposob dowiesz sie, co mysle, i bedziesz mogl osadzic, czy to prawda, czy falsz. -Znakomicie, admirale. -W tym miescie zyje nauczycielka tanca imieniem Sairet. Specjalizuje sie w tancu brzucha, jest szalona i jest takze dawna krolowa Diomedy, zdetronizowana przez krola, ktorego my zdetronizowalismy, a ktory podczas buntu palacowego kazal zabic jej meza i dzieci. -Tak, admirale. -Dlaczego nie zabil i jej? -Diomedanie uwazaja, ze zabijanie oblakanych przynosi pecha. Ich bogowie... -Wystarczy, mam juz odpowiedz. Najwyrazniej ta szalona dawna krolowa i obecna nauczycielka tanca brzucha ma wiele uczennic. Wsrod nich jest dosc gibka sargolska ksiezniczka Senterri, ktora od kilku miesiecy potajemnie mieszka w Diomedzie, ale ktorej obecnosc jest znana wladzom od chwili, kiedy postawila stope na ladzie. -Tak, admirale. -Dlaczego nie poinformowano mnie o tym dwa miesiace temu? -Wiekszosc informatorow i szpiegow bylego krola przylaczyla sie do podziemnego ruchu oporu. Wczoraj jeden z tych szpiegow wpadl w nasze rece. Po krotkich torturach za pomoca wielkiego worka zlota i obietnicy darmowego przejazdu do dowolnie wybranego portu wyjawil nam miejsce ukrycia Krolewskich Tajnych Archiwow. -Ach, rozumiem. Chce z nim porozmawiac. -Zostal zamordowany dzis rano, admirale. -W tych okolicznosciach to chyba zrozumiale. Wracajac do raportu, ta druga... osobliwa i denerwujaca adeptka tanca brzucha jest nadzwyczaj potezna, choc nieco otyla czarnoksiezniczka z Scalticaru Polnocnego. Ma na imie Wensomer. -Za pozwoleniem, admirale, Wensomer nie stanowi problemu... -Wiem, wiem. Notka na jej dokumentach mowi: "Nieszkodliwa, chyba ze dla stoiska z ciastkami", i dalej wyjasnia, ze jej matka mieszka w Diomedzie. Powod przyjazdu zostal dosc jasno wylozony w Rejestrze Podroznych: "Z powodu wagi". -A... tak. -Przyjechala do ciastkarskiej stolicy swiata, by stracic na wadze? -No... - Komendant inwigilacji odciagnal palcem kolnierzyk. Forteron wstal, podszedl do podwladnego i powachal jego oddech. -Nie sprawiasz wrazenia, ze piles. -Nie, panie. -A jednak napisales cos takiego? -To wszystko prawda, panie. Forteron wrocil do swojego krzesla, usiadl i zaczal masowac sobie skronie. -Jestem admiralem - oswiadczyl. - Kieruje mnostwem okretow, ustalam strategie i taktyke, walcze w bitwach i dbam o tysiace moich zeglarzy i piechociarzy. Nie mam wielkiego doswiadczenia z tancem brzucha. To znaczy, jako rozrywka podczas kolacji jest zawsze mile widziany. Jak kazdy mezczyzna lubie widok skapo odzianych tancerek. -Jako mezczyzna zgadzam sie z toba, panie, calym sercem. -Tak wiec bardzo potrzebuje kogos, kto mi wyjasni, co sie tu dzieje. -Ja tez, panie. Nie byla to odpowiedz, jaka Forteron mial nadzieje uslyszec. -Wojny toczy sie rownie czesto dla krolewskich kaprysow, jak z powodow praktycznych - wyjasnil nieco ostrzejszym tonem. - Jesli jakas ksiezniczka ma kaprys brac lekcje tanca, to jej ojciec moze miec kaprys wypowiedziec nam wojne, jesli nie bedziemy oklaskiwac egzaminacyjnego wystepu jego corki wystarczajaco glosno. -Tez tak sadze, admirale. -Mysle, ze nie zaszkodzi sie z nia spotkac. -Doradzam ostroznosc, admirale. Jesli bierze lekcje w tajemnicy, mozesz popsuc niespodzianke, jaka szykuje ojcu. -A wiec odbedziemy potajemne spotkanie. Zorganizuj je. -Na kiedy, admirale? -Na dzisiaj. -Ale... admirale, jest prawie polnoc. -To lepiej sie pospiesz, komendancie. (C)6) Mimo ze Senterri kochala przygody, nigdy nie znalazla sie w sytuacji, ktora mozna by choc w przyblizeniu okreslic jako niebezpieczna. Wolala dzialac w tajemnicy, niz podejmowac ryzyko, i to wlasnie pociagalo ja w przypadku Diomedy. Nastapila inwazja i miasto znalazlo sie pod okupacja, ale targi otwarto juz nastepnego dnia, a na zegluge nie nalozono zadnych ograniczen. Pewna, ze bedzie mogla wrocic do domu, kiedy tylko zechce, zdecydowala sie zostac. Jej listy pelne byly jednak opisow niebezpieczenstw, chaosu, bezprawia na ulicach i straszliwych, niepokonanych najezdzcow. Pisala, ze wyslano za nia list gonczy, ze nie moze opuscic miasta, ze dzielnie schronila sie w domu kupca Aramadei i ze pomaga przerazonym mieszkancom uciekac albo ukrywac sie przed Toreanami.Problem tkwil w tym, ze uwierzono tym listom, a jej ojciec byl cesarzem. Senterri wrocila do Jedwabiow, Przypraw i Markowych Win Aramadei ze swymi dwiema sluzacymi i wynajetym straznikiem. Byla zmeczona po nocnej lekcji tanca i marzyla, by jak najszybciej pasc do lozka. Zapukala do drzwi, ale rzadca nie otwieral. U wylotu ulicy pojawila sie grupa mezczyzn. Kiedy ochroniarz Senterri wyciagal topor, kolejna grupa zablokowala im odwrot. Dopiero wtedy drzwi sie otworzyly, ukazujac toreanskiego szlachcica i dwoch jego straznikow. -Wasza wysokosc, jestem doprawdy zaszczycony, mogac cie poznac - rzekl gladko, klaniajac sie. - Jestem admiral Forteron, niegdys z Damarii. Senterri cofnela sie, wpadajac na swoje dwie kulace sie sluzki. Rozejrzala sie, zrozumiala, ze nie ma dokad uciec, i z powrotem odwrocila sie do Forterona. -Co... co... co chcecie ze mna zrobic? - wyjakala. -Zupelnie nic, wasza wysokosc - odparl Forteron, szeroko rozkladajac rece, jakby pokazujac, ze nic w nich nie ma. - Twoj ojciec przeslal wiadomosc, ze martwi sie o ciebie. Nie zdawalem sobie sprawy, ze w ogole tu jestes, a teraz, kiedy cie juz odnaleziono, nie wiem, co poczac. Ojciec chce, bys wrocila do domu, ale wyglada na to, ze na razie nie planujesz powrotu. Normalnie bym sie tym nie martwil, lecz armia twojego ojca wlasnie tu podaza przez pustynie i zamierza oblegac Diomede tak dlugo, dopoki cie nie uwolnimy. Klopot w tym, ze nikt cie tu nie trzyma. Z moich zrodel wynika, ze przybylas do miasta, by brac lekcje tanca. Tanca brzucha, scisle mowiac. -To niezupelnie tak - powiedziala Senterri, nieprzywykla do przesluchan i bardzo zaniepokojona. -Och, jestem tego pewien. Coz, wasza wysokosc, daleki jestem od tego, by rozkazywac czlonkom krolewskich rodow, ale musze cie stad odeslac. Bez zwloki znajdziesz sie na okrecie i zostaniesz zawieziona w bezpieczne miejsce. Powiadomi sie o tym twego ojca i bedzie to koniec oblezenia. Czy masz jakies obiekcje? -Nie, nie mam zadnych - odpowiedziala cicho Senterri. -Doskonale, chcialbym, zeby wszystkie moje problemy dawaly sie tak latwo rozwiazac. No, musze wracac. Poznanie ciebie bylo prawdziwa rozkosza, wasza wysokosc. Po tych slowach admiral Forteron oddalil sie wraz ze swymi straznikami. Pozostali znikneli juz wczesniej. -Toscie sa odprowadzone - oznajmil wynajety ochroniarz, przestepujac z nogi na noge. - Juz sie bede zwijal. I szybko odszedl. Senterri zostala sama z dziewczetami na opustoszalej ulicy. -Perirne, Dolvienne, musimy uciekac! Natychmiast! - szepnela do dworek. - Admiral sie nami bawi. Mezczyzni uwielbiaja sie bawic kobietami! -Wasza wysokosc, przeciez powiedzial, ze bedziesz bezpieczna - zauwazyla Dolvienne. -Tak, w lochu, jako zakladniczka, ktora powstrzyma reke mego ojca wymierzona w Torean. Musimy uciekac. I to tej nocy. -Wasza wysokosc, beda obserwowac... - zaczela Dolvienne. -Nie, wyruszymy, zanim zdaza nas powstrzymac. Potrzebujemy tylko kilkunastu straznikow, podroznego wozu i woznicy. O swicie otwieraja bramy miasta, wiec mamy reszte nocy na przygotowania. (C)G? I tak nastepnego dnia o swicie u Wielkiej Zachodniej Bramy Diomedy stanelo szesciu straznikow, przewodnik, dwoch woznicow i trzy mlode kobiety podrozujace wozem. Celnik zauwazyl niewiele towarow przeznaczonych na handel, choc pasazerki zadeklarowaly trzydziesci zlotych pagoli. Udawaly sie, jak twierdzily, do polozonego w glebi ladu miasta Gladenfalle. -Nie chce, by to wygladalo na utrudnianie wam zycia, znakomita pani, ale czy wiesz, ze do Gladenfalle jest piecset kilometrow? - sierzant zmiany zwrocil sie do Senterri. -Ano, to nie to samo co wyskok na targ - dodal drugi straznik, opierajac sie na wloczni. -Ale my bedziemy robic zakupy na targu w Gladenfalle - odparla Senterri. -Kupimy kostiumy - dodala Perime. -Jestesmy tancerkami wyszkolonymi w akademii pani Sairet - powiedziala Senterri, wyciagajac zwoj, ktory wykonala wlasnorecznie ledwie godzine wczesniej. Przyznawal jej dworkom wyroznienia, a jej samej wyroznienie pierwszego stopnia. - Jedziemy na wielkie tournee w gory Lioren. Zaczynamy w Gladenfalle. Straze ich przepuscily. Plan Senterri zakladal, ze pojada na zachod do rzecznego portu Panyor, a potem skreca na poludnie, rozpoczynajac piecsetkilometrowa podroz do miasta Lacer lezacego w sargolskim cesarstwie. Zanim jednak Forteron zorientowal sie, ze Senterri zniknela, plan ten zostal dosc radykalnie zmodyfikowany. Straznicy odczekali, az od stolicy bedzie ich dzielic czterdziesci kilometrow, a wtedy zabili przewodnika i obu woznicow, ukradli trzydziesci zlotych pagoli, podpalili woz i porwali kobiety, ktore uwazali za trzy tancerki. Dwa dni pozniej Senterri i jej dwie sluzace zostaly sprzedane - jako tancerki - za dwa pagole od glowy. Nomadzi, ktorzy je kupili, w przeciwienstwie do straznikow poznali sie na wartosci bialoskorych dziewczat wykonujacych windrelski taniec brzucha. Jeszcze troche szkolenia, a w Hadyalu je sprzedadza karawanie zdazajacej na polnoc i dzieki temu zarobia na nich sto razy wiecej, niz zadali ci glupcy. o(C) Powrotna droga do Helionu zajela "Mrocznemu Ksiezycowi" trzydziesci piec dni przy nietypowo jak na te pore roku niesprzyjajacej pogodzie. Mimo to Laron prowadzil szkuner tak, by chwytac kazdy podmuch wiatru, a kiedy w zasiegu wzroku pojawial sie jakis statek, stawial tyle zagli, na ile tylko sie odwazyl. Uzywali zwyklego zielonego grota i w ogole nie zapalali swiatel pozycyjnych. W koncu trafili na zimny prad polarny, ktory lagodzil helionski klimat, i kilka dni pozniej pod wieczor zamajaczyly na horyzoncie dwa wulkaniczne kratery Helionu. Przy tak duzym zachmurzeniu zaloga odczula ulge na widok stosu nawigacyjnego umieszczonego na wyzszym z dwoch szczytow. Wiesci o zniszczeniu osad i floty Banzala juz dotarly do wyspy. Statki odplywajace do Scalticaru pelne byly uchodzcow. Kiedy "Mroczny Ksiezyc" zacumowal, slonce dawno juz zaszlo, a przy kejach bylo niepokojaco duzo wolnych miejsc. -Czy teraz odzyskam statek? - zapytal ponuro Feran, gdy Laron stanal przy trapie. -Nie - odpowiedzial wampir niecierpliwie. - To nie jest twoj statek. Tchnal w zlozone dlonie cienkie, rozzarzone pasmo i mocno zacisnal palce. Gdy znow je rozprostowal, pasmo lezalo zwiniete w zaglebieniu jego dloni. Przez chwile stal nieruchomo, a potem podrzucil klebek w powietrze. Kiedy go sciagnal, na koncu uczepiony byl maly nietoperz. Wampir dmuchnal czerwona mgielka, oplatajac go cieniutkimi niteczkami. -Lec do swiatyni, braciszku - przykazal. - Powiedz czcigodnej Terikel, ze "Mroczny Ksiezyc" powrocil, a Laron czeka na instrukcje. Napedzany samozakleciem nietoperz wystartowal z dloni Larona i odlecial w noc. Zaloga obserwowala to z pokladu. -Zaczekajcie tutaj - powiedzial Laron cienkim, nieobecnym glosem i oddalil sie po kei. -Zdaje sie, ze poszedl cos przekasic - stwierdzil Hazlok, ale nikt nie mial ochoty tego skomentowac. (C)G) Laron wrocil po jakims czasie z powyrywana i zakrwawiona broda. Polozyl dlon na jednym z pacholkow, do ktorych cumowal "Mroczny Ksiezyc". Zmaterializowala sie tam niewielka, lekko jarzaca sie postac, przycupnieta i z zacisnietymi dlonmi. Miala wielkie, smutne oczy.-Czy ktorys z nich opuszczal poklad? - zapytal Laron. -Nie, panie - pisnela w odpowiedzi. -Czy ktos odwiedzal statek? -Zaloga wezwala sprzedawcow, kupila ciastka owsiane i wino. -Dobra robota. Chodz do mnie. Na oczach zdumionej zalogi postac uniosla sie znad pacholka i rozwiala nad dlonia Larona. -Szykujcie sie do odplyniecia przy nastepnym odplywie - rzekl wampir bezbarwnym glosem, lecz stanowczo. -Co?! - wykrzyknal Feran - Dlaczego? Powiedziales, ze oddasz mi "Mroczny Ksiezyc" w Helionie. Laron rzucil mu monete. Feran chwycil ja i obejrzal. -Timagricka - stwierdzil Feran. - I co z tego? -Znalazlem ja przy kims o imieniu Kolacja. Spojrz na date. -Trzeci miesiac 3140. -To nowa moneta z wewnetrznego krolestwa Torei, wybita tuz przed wybuchem kregow ognia. Zaloga naszego statku zebrala sporo takich monet, ale inne nie mialy jak przybyc do Helionu. -Chcesz powiedziec, ze byl tu "Raszih-Harlif"? Moze sprawdz u kapitana portu? -Sprawdzilem. Nie bylo go tutaj. Jednak rejestr przewozowy odnotowuje, ze kilka dni temu sargolski statek handlowy spotkal na pelnym morzu "Rasziha-Harlifa" i w zamian za zloto sprzedal im prowiant. W zamian za zloto Druskarla. Plyneli na zachod, prosto do Diomedy. Wedlug moich obliczen nie mieli czasu zawitac do zadnego portu w Vindicu, by wysadzic Dziewiatke i Druskarla na brzeg. Zabieraja ja w niebezpieczne miejsce, byc moze sprzedadza w niewole. Jestem niespokojny, Feranie, i bardzo rozczarowany zachowaniem Druskarla. A kiedy jestem kims rozczarowany, robie sie bardzo glodny. W tej wlasnie chwili na poczatku kei pojawila sie Terikel w towarzystwie dwoch mezczyzn w strojach diakonow. Laron pamietal ich jako swiatynnych straznikow. Czekal, az sie zbliza. -Czcigodna prezbiterko - powital ja, zdejmujac zamaszystym gestem swoj trojgraniasty kapelusz i klaniajac sie. -Laronie, ty... wy wszyscy przezyliscie - rzekla, obrzucajac ich wzrokiem. -Nielatwo mnie zabic, czcigodna prezbiterko. -Slyszelismy opowiesci o strasznych masakrach u wybrzezy Torei. -Musze powiedziec ze smutkiem, ze masakry mialy miejsce. A jaki jest status tych dwoch panow? - zapytal, wskazujac straznikow. -Postanowilam mianowac oprocz diakonis takze diakonow. Ci dwaj sa pierwsi. To dawni straznicy. W przerwach w nauce szkola wszystkich metrologan na Helionie w poslugiwaniu sie bronia. Dwaj diakoni poklonili sie Laronowi. Przyjrzal im sie uwaznie. Mieli postawe i pewnosc siebie wyszkolonych wojownikow, lecz wyszkolonych wojownikow nie brakowalo tez w osadach. -Flota regenta Banzala zostala zmieciona z powierzchni oceanu, a on sam zginal - powiedzial Laron, starajac sie raczej przed stawic sytuacje, niz komentowac daremny trud stawiania oporu na Helionie. - Warsovran zyje i dotarl do Srebrzysmierci przede mna. Nie moglo byc gorszej wiesci. Dopiero po pewnej chwili Terikel zdolala sie opanowac na tyle, by odpowiedziec. -Nie widze na pokladzie czcigodnej Velander ani Druskarla. Gdzie sa? - odwazyla sie zapytac, bojac sie kolejnych zlych wiesci. -Dusza Velander zostala zniszczona w Larmentelu, ale jej cialo zajmuje teraz godny lokator. Odeslalem ja w bezpieczne miejsce pod opieka Druskarla. Laron nie mial ochoty wspominac, ze Druskarl najprawdopodobniej zawiodl jego zaufanie. Przekazal wiesci juz i tak dostatecznie ponure. -Znow liczba metrologan maleje - westchnela Terikel. - Potajemnie wyslalam archiwa i wiekszosc naszych ksiag do Scalticaru, wraz z czterema nowymi kaplankami. To tylko kwestia czasu, zanim Warsovran zaatakuje Helion. -Dlaczego wiec tu jestes? -Swiatynia Helionu i winnice to wszystko, co zostalo metrologanom na tym swiecie, a po tym, co powiedzieli o koloniach ludzie z "Zielonej Piany", nikt nie da mi za nie godziwej ceny. Uslyszawszy jednak twoja wersje wydarzen, chyba zbiore wyznawcow na pokladzie pierwszego dostepnego statku i porzuce na pastwe losu wszystko to, czego nie zdolamy zabrac. -Tutaj moge ci pomoc - rzekl Laron, znow sie jej klaniajac. - Na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" znajduje sie zloto zebrane w Torei, ktorego czesc, zgodnie w umowa, nalezy do ciebie. -Zloto? - powtorzyla Terikel. Dawno juz stracila nadzieje, ze ta obietnica zostanie kiedykolwiek spelniona. - Ile go jest? -Trzysta kilogramow. Zdumiona Terikel zostala zaprowadzona pod poklad "Mrocznego Ksiezyca", gdzie trzymano zloto. Laron zostal na pokladzie rufowym, rozgladajac sie po porcie. Mimo rzeszy uciekinierow, ktora opuscila wyspe, miasto wciaz tetnilo zyciem. Z innych portow lezacych na obrzezu Oceanu Lagodnego naplywali lowcy okazji, wloczedzy, zlodzieje i oszusci, chcac wykorzystac zalamanie wladzy i zamet. Terikel wrocila na poklad z garscia zlota w dloni. -Uratowales nas jednym posunieciem - powiedziala z wdziecznoscia. -A wiec odplyn jutro rano - zasugerowal Laron. -Opuscimy wyspe, gdy tylko sie spakujemy... -Spakujcie sie w nocy i wyplyncie z jutrzejszym odplywem. -Ale Roval wciaz jest wieziony. Musimy go uwolnic i zabrac ze soba. -Uczona Terikel, to sie robi bardzo skomplikowane, a my mamy malo czasu. -Roval musi poplynac z nami. Odwiedzam go w areszcie codziennie i... on po prostu plynie z nami i koniec. -Wiec musimy go uwolnic dzisiejszej nocy, co sprawia, ze nasz nocny harmonogram robi sie napiety. To mi przypomina Akre, tuz przed koncowym oblezeniem. -Akre? Nie znam tego miejsca. -Bylbym bardzo zaskoczony, gdybys znala. Wyczuwam nieuchronnie zblizajaca sie zaglade tej wyspy... ale niewazne; wszystko po kolei. Czy podzial zlota jest sprawiedliwy? -Laronie, jesli zdolales przywiezc tu jakakolwiek ilosc zlota, to potrafisz takze sprawiedliwie je podzielic. Mogles udac sie do kazdego portu na obrzezu Oceanu Lagodnego, wcale nie musiales wracac tutaj. -Dalem slowo honoru, a tylko honor prawdziwie cenie. Oto jestem. Terikel zdjela z palca zloty pierscien pieczetny, polozyla go na dloni wampira i zamknela na nim jego zimne palce. -Nalezal do metrologanskiej kaplanki, ktora zmarla tu przed wieloma laty. Prawdopodobnie inne sygnety juz nie istnieja. Sadze, ze powinienes go nosic. -Nie moge przyjac tego pierscienia, czcigodna prezbiterko. Nalezy do twego zakonu. Wziela sygnet, ale zanim Laron zdazyl cofnac reke, wsunela mu klejnot na palec. -Wez go, Laronie, bo nie bedzie juz zadnego kaplana meskiego zgromadzenia metrologan... oprocz moich nowych kaplanow polaczonego zakonu, ale to nie to samo. -Cicho! - syknal Laron z naglym niepokojem. Wytezyl wzrok w ciemnosc, przylozywszy dlonie do uszu. Chmury zaslanialy blask Mirala, ale wiatr wial slabo i ocean nie byl wzburzony. -Owiniete wiosla - orzekl Laron. - Wiele, wiele owinietych wiosel... Feranie, Hazloku, odcumowujcie, juz! Wszyscy pozostali do wiosel. Nie minela minuta, a "Mroczny Ksiezyc" odbil od kei i zdazal na glebsza wode. Teraz bylo juz widac zblizajaca sie eskadre, a na calej wyspie rozbrzmiewaly gongi i trabki alarmowe. Przed szkunerem zamajaczyly ogromne, szlachetne kadluby z uniesionymi rampami abordazowymi, a wokol niego wzniosly sie slupy wody wzbijane przez pociski wystrzelone z balist. -Jestesmy mniejsi, niz sie spodziewali - powiedzial Feran, napierajac wraz z Laronem na drag sterowy. - Zle oceniaja zasieg. "Mroczny Ksiezyc" przeplynal miedzy dwiema pieciokrotnie od niego dluzszymi galerami poscigowymi, sciagajac na siebie deszcz strzal. Przed nim wyrosla galera bojowa, ale kiedy skrecili, by ja minac, jej zaloga wysunela nad wode rampe abordazowa, ktora uderzyla w grotmaszt szkunera. Zanim o wiele wiekszy okret oddalil sie w strone portu, na poklad "Mrocznego Ksiezyca" zeskoczylo jakichs dziesieciu zolnierzy piechoty morskiej. Kilku innych zle wyliczylo skok i od razu utonelo, wciagnietych pod wode przez ciezkie zbroje. Dwaj diakoni Terikel porzucili wiosla i dobyli toporow, wciagajac do walki piechociarzy rozrzuconych po calym pokladzie szkunera. Laron zablokowal skierowany w dol cios topora, chwycil zolnierza za reke i pas i przerzucil go nad glowa Ferana za rufe statku. Zeglarz Heinder wymienil kilka uderzen z innym zolnierzem, lecz otrzymal z tylu cios w bok. Zatoczyl sie, otrzymal kolejny cios w ramie, ale oplotl silnym ramieniem szyje piechociarza i razem z nim wypadl za burte. Inny piechociarz usilowal zajac poklad rufowy, lecz Laron znow zablokowal cios, wyrwal napastnikowi topor i uderzyl go trzonkiem w twarz. Norrieav i Hazlok walczyli plecy w plecy, czyniac niewiele krzywdy doswiadczonym wojownikom, ale przynajmniej utrzymywali sie przy zyciu. D'Atro stal w zejsciowce, broniac jej para toporow do fechtunku. Wlasnie wtedy przeplynela obok kolejna galera, zasypujac "Mroczny Ksiezyc" deszczem strzal. Na poklad padl jeden zolnierz i obaj straznicy swiatynni, okaleczeni lub martwi. Acremanski zeglarz Martak stal na pokladzie dziobowym, kryjac sie za masztem jak za tarcza przed atakami zolnierza. Jego topor odskakiwal od zbroi, ale on sam nie mial nic, co by go ochronilo przed nozem rzuconym z glownego pokladu - ostrze utkwilo mu w brzuchu. Martak padl na reje i cios topora w szyje polozyl kres jego zyciu. Mimo ze po kazdej stronie zginely cztery osoby zeglarze nie byli zawodowymi wojownikami. Pozostawiajac dwoch sposrod siebie do walki z Norrieavem i Hazlokiem, pozostalych szesciu piechociarzy rzucilo sie na Larona. Wampir byl szybki, silny i niewrazliwy na rany ktore powalilyby wiekszosc ludzi, lecz musial ulec szesciu drwalom rabiacym go na kawalki. Zagle nie byly postawione i nikt nie wioslowal, wiec szkuner poruszal sie tylko dzieki pradowi. Feran porzucil drag sterowy i dobyl topora, ale kiedy postapil do przodu, zauwazyl, ze "Mroczny Ksiezyc" osiada w wodzie. Ktos otworzyl luki pod pokladem. Terikel. Natychmiast sie odwrocil i przecial dwie liny przytrzymujace maszt. Resztki takielunku zlozyly sie z trzaskiem do przodu. Przerazeni piechociarze zdali sobie sprawe, ze szkuner tonie. W przeciwienstwie do zalogi nosili pelne zbroje. Zaczeli je goraczkowo z siebie zdzierac, ale zeglarze nie zaprzestali walki. "Mroczny Ksiezyc" byl skonstruowany tak, by tonal bardzo szybko. Czerwony blask plonacych statkow i budynkow oswietlil ostatnie chwile szkunera na powierzchni wody, po czym "Mroczny Ksiezyc" zniknal w jej odmetach, zegnany wiwatami kolejnej przeplywajacej obok galery bojowej. (C)G) O polnocy wyspa juz byla w rekach Warsovrana, ale dopiero o swicie cesarz zszedl na lad, by obejrzec zniszczenia. Atak przezylo zaledwie dwustu Torean, reszta ludnosci wyspy wywodzila sie z calego obrzeza Oceanu Lagodnego. Zatonelo jedenascie statkow i splonela jedna czwarta budynkow w Uboczu. Jako lup wojenny port pozostawial wiele do zyczenia.-Elitarni zwiadowcy, ktorzy zeszli na brzeg przed przybyciem galer, zabili wszystkich straznikow na posterunkach - wyjasnil Warsovranowi z duma admiral Griff a. - Wyspiarze dowiedzieli sie o nas dopiero wtedy, gdy znalezlismy sie w samym porcie. -Wszystko poszlo zbyt latwo - zauwazyl cesarz z powatpiewaniem. - Ambasadorowie przybyli wraz z flota zostali poinformowani, ze zwyciezylismy przewazajace sily wroga. Dopilnuj, by ujrzeli slady po wielkiej bitwie. -Tak sie stanie. -Znalazles ich regenta? -Jeden z wiezniow powiedzial, ze Banzalo zginal u wybrzezy Torei, podobno z uplywu krwi. Tymczasowy regent zostal zabity w walkach o Ubocze. -A co z metrologanami? -Zgodnie z twoimi instrukcjami swiatynia zostala oszczedzona. Zwiadowcy melduja, ze zabarykadowali sie tam oplaceni przez metrologan czlonkowie milicji w sile okolo dwudziestu ludzi. Maja kusze. Jeden zwiadowca zostal zabity; drugi oprocz meldunku przyniosl w ramieniu grot. -Szkoda. Mialem nadzieje, ze bede mial na poranne widowisko choc jednego przywodce. -Och, mamy kaplana, wasza wysokosc. Znalezlismy mlodzienca z pieczetnym pierscieniem metrologanskiego kaplana. Kilku wyspiarzy mowi, ze wszyscy kaplani nie zyja i ze chlopak musial ukrasc pierscien, ale on sie upiera, ze jest jedynym pozostalym przy zyciu metrologaninem. -Przyprowadz go do mnie. Laron zostal przyprowadzony do Warsovrana w lancuchach, wciaz majac na palcu pierscien od Terikel. Brode zmyla mu woda, a opaske i kule prorocza, ktore nosil na czole, ustawil tak, by byly niewidoczne. -Jak na kaplana wygladasz dosc mlodo - odezwal sie Warsovran. -Zycie na wyspie mi sluzy - odparl Laron. -Powiadasz, ze jestes jedynym metrologaninem pozostalym na Helionie. -Tak. -Gdzie sa kaplanki? -Probowaly uciec na jakims szkunerze, ale twoje okrety go zatopily. Nikt nie przezyl. -Kapitan "Vodarena" meldowal, ze widzial, jak tonie jakis szkuner, wasza wysokosc - dodal Forteron. -Nie ma potrzeby zabijac juz wiecej ludzi, wasza wysokosc - powiedzial Laron. -Ci, ktorzy schronili sie w swiatyni, to tylko sluzacy i czlonkowie milicji. Jesli obiecasz darowac im zycie, przekonam ich do poddania sie. -Ale ja przysiaglem zmiesc z powierzchni ziemi wszystkich metrologan - odparl cesarz z zimnym usmiechem. -A wiec zabij mnie, kiedy swiatynia sie podda, a dotrzymasz przysiegi. -No coz, Griffo, chyba mamy tu kogos, kto mysli z wyprzedzeniem - zauwazyl Warsovran. - Dobrze, postaraj sie, by to miejsce wygladalo na pole bitwy, a potem sprowadz ambasadorow na brzeg. Sadze, ze ten mlody kaplan moze nam zaoszczedzic mnostwa klopotow. Warsovran byl jedynym zyjacym czlowiekiem, ktory wiedzial, ze przez ostatni tysiac lat metrologanie badali sposoby zniszczenia Srebrzysmierci. Nie wiedzial natomiast, ze wszyscy metrologanie, ktorzy wiedzieli o tym projekcie, zgineli razem z Torea, wiec nadal polowal na niedobitkow. Podobala mu sie ironia zawarta w fakcie, ze zakon oddany zniszczeniu Srebrzysmierci sam padnie ofiara tego fantastycznego urzadzenia. Piechociarze wkladali zbroje cywilnym trupom i tak ukladali ciala, by sprawialy wrazenie, ze toczyly sie tu ciezkie walki. Kiedy ambasadorowie w koncu zeszli na brzeg, zobaczyli wypalone, na wpol zatopione statki w porcie i ciala zalegajace na kejach i ulicach. Zolnierze odeskortowali ich do miejsca, gdzie z kilkoma straznikami i jednym wiezniem czekal Warsovran. Cesarz trzymal cos, co wygladalo jak kolczuga wykonana dziwnie misternie z cennego kruszcu. -Wiekszosc z was pochodzi z krolestw, ktore w tej chwili przygotowuja wojska do ataku na Diomede, prawem podboju nalezaca do mnie - zaczal. - Dlatego postanowilem dac wam drobny pokaz mojej potegi, byscie mogli przekazac swoim monarchom uczciwe ostrzezenie. Dobyl topora i uniosl go wysoko. -Ten mlodzieniec jest ostatnim czlonkiem zakonu metrologan. Zostal schwytany podczas walk i teraz moge z nim zrobic, co zechce. A chce zrobic to. Z tymi slowy cial Larona toporem przez zebra. Laron patrzyl z niedowierzaniem na ostrze wyciagane z jego boku, po czym na tyle wykazal sie przytomnoscia umyslu, ze padl na ziemie z zamknietymi oczyma. Poczul, jak zdejmuja mu kajdany. -Zakon metrologan juz nie istnieje - ciagnal Warsovran. - Zgadza sie? Widzowie skineli glowami. -Oczywiscie, ale jestem panem i zycia, i smierci. Moge tego czlowieka do zycia przywrocic. Podniesiono Larona i Warsovran wlozyl mu Srebrzysmierc. Na oczach ambasadorow metal zlal sie w jednolita powloke, przeniknal pod ubranie Larona i pokryl jego skore srebrzystym lsnieniem. Chlopak ozyl i wstal. -Sluz mi! - rozkazal Warsovran. - Jestem Melidian Warsovran. Srebrzysmierc sklonil sie cesarzowi. -Nalozyly mnie twoje rece. Rozkazuj mi, a bedziesz mial we mnie sluge i obronce. -Czy masz pelna moc? -Ten gospodarz jest uszkodzony. Musze go naprawic. -Dlugo bedzie to trwalo? -Pare chwil. Cesarz zwrocil sie do swojej widowni. -Jak widzicie, potrafie ozywiac umarlych, ale nie jestem jakims tam przydroznym znachorem. W poblizu jest niewielka swiatynia, w ktorej zebralo sie kilkunastu czlonkow milicji, by stoczyc walke na smierc i zycie z moimi zolnierzami. Moglbym zarzadzic atak i walka skonczylaby sie w pol godziny, ale nie lubie marnowac moich ludzi. Moglbym ich wziac glodem, ale to trwaloby kilka tygodni. -Gospodarz zostal zoptymalizowany - zameldowal Srebrzysmierc. -Dlatego postanowilem spacyfikowac ich metoda humanitarna. Najpierw jednak pragne zapewnic wam inna rozrywke. Ambasadorze Raichamurze z Vindicu, wez ten topor. Ambasador ujal bron niezdarnie. Topory w jego kraju byly lzejsze, inaczej wywazone i mialy bardziej zakrzywione ostrza. Ale topor to topor. -A teraz uderz mnie ta piekna toreanska bronia - rzekl cesarz. Ambasador wytrzeszczyl na niego oczy, lecz sie nie poruszyl. Warsovran gestem nakazal zolnierzom sie cofnac. -No, uderz! - zakrzyknal ze smiechem. - Twoj krol bylby zachwycony, gdybys mnie zabil. Ambasador sie zastanowil. Kryl sie w tym jakis haczyk, moze kolejny pokaz mocy magicznej broni. W sumie Raichamur byl ambasadorem Vindicu, najpotezniejszego acremanskiego krolestwa na Oceanie Lagodnym, wazna osobistoscia. Warsovran nie pozwoli, by stala mu sie jakas krzywda. Raichamur zamachnal sie toporem. Blysk bialego swiatla z oczu Srebrzysmierci odcial ambasadorowi reke, a potem rozoral mu klatke piersiowa. Cialo ambasadora rozpadlo sie obrzydliwie. Dwaj inni ambasadorzy, ktorzy stali za vindikanskim wielmoza, takze zamienili sie w krwawe strzepy. Budynek za nimi zawalil sie z glosnym hukiem. Wsrod ocalalych ambasadorow zapanowala zrozumiala konsternacja. Niektorzy zamkneli oczy, z rezygnacja czekajac na - mieli nadzieje - szybka i litosciwa smierc. Inni usilowali skryc sie za soba nawzajem, a dwaj po prostu odwrocili sie i uciekli. Zolnierze piechoty morskiej szybko ich schwytali i przyprowadzili z powrotem. -Srebrzysmierc nie lubi zamachow na moje zycie - rzekl Warsovran. - Dopilnujcie, by wszyscy sie o tym dowiedzieli. - Odwrocil sie do Srebrzysmierci, pokazujac na swiatynie. - Srebrzysmierci, zniszcz moich wrogow. Uzyj kregow ognia. -Wyczyn ten lezy na granicy moich mocy - ostrzegl Srebrzysmierc. -Zrob to. Srebrzysmierc zaczal oddzielac sie od Larona. Powierzchnia jego posrebrzonej skory zmienila sie i wygladala teraz, jakby roila sie od mrowek, a w miejscu glowy Larona pojawila sie kula odbijajaca swiatlo. Kiedy oddzielila sie i zaczela odplywac na poludnie, w kierunku metrologanskiej swiatyni, Laron padl na bruk. Warsovran gestem przywolal ambasadorow. Dwoch piechociarzy postawilo mlodzienca na nogi, a trzeci zdjal z niego tunike. Na jego mizernej, bezwlosej piersi nie bylo sladu rany. -Widzicie, ze potrafie leczyc - oznajmil Warsovran. - Spojrzcie na jego twarz. Zniknely wszystkie pryszcze. Czy nie wroca, to inna sprawa. Ale mowiac powaznie, gdyby przyszedl do mnie jakis starzejacy sie monarcha, moglbym przywrocic mu mlodosc w zamian za, powiedzmy, jakas przygraniczna prowincje czy tysiac solidnych statkow handlowych. Pamietajcie tez, ze potrafie odmlodzic siebie i zamierzam to robic w przyszlosci. Ambasadorowie moze nie zostali calkowicie przekonani, ale z pewnoscia byli zaskoczeni. Po krotkim spotkaniu ze Srebrzysmiercia Laron byl oszolomiony. Bedac wampirem, przyszedlby do siebie po pol dnia, a upadl po otrzymaniu ciosu tylko dlatego, ze Warsovran sie tego spodziewal. Cesarz nadal prawil kazanie ambasadorom. Minelo pol godziny. Ludzie zaczeli sie niecierpliwic, ale po tym, co wlasnie sie stalo, nikt nie smial sie sprzeciwic Warsovranowi. Miral znajdowal sie juz nad zachodnim horyzontem. Najpierw widnokregu dotknely pierscienie, a potem sam dysk. Wkrotce bylo widac tylko pierscienie. Laron wiedzial, ze za chwile znowu upadnie jak trup. Warsovran zostanie skompromitowany. -Pamietajcie, potrafie i zabijac, i leczyc! - grzmial cesarz. - Moje moce dorownuja mocom bogow lunaswiatow. Spojrzcie na swiatynie, jesli chcecie zobaczyc... Wybuchl krag ognia, rozlewajac sie z nieba oslepiajaca kolumna swiatla. Z poludniowej czesci Helionu wzbily sie kleby dymu, pylu, Smiecia i goracego powietrza. Przez chwile widzowie czuli na twarzach goraco, potem dotarl do nich grzmot wybuchu. Cel ataku byl zupelnie niewidoczny. Po chwili zaczal spadac deszcz popiolu, pylu i kamykow. -Wskazcie mi armie albo fortece, ktora utrzyma sie w starciu z takimi silami! - zawolal Warsovran, przekrzykujac grzmot. Nikt nie zamierzal probowac. Cesarz dalej wyjasnial, co i w jakiej kolejnosci zrobi kazdemu monarsze, ktory mu sie bedzie opieral. Dwaj piechociarze odprowadzali pospiesznie Larona do helionskiej straznicy, jedynego wiezienia na wyspie. -Jakie to uczucie byc ostatnim metrologaninem? - zapytal ze smiechem jeden z zolnierzy. -Kiedy cesarz zabije cie nastepnym razem, nie uzyje Srebrzy-smierci, by przywrocic cie do zycia - powiedzial jego towarzysz. Ulice byly juz wystarczajaco wyludnione dla celow Larona, jako ze wszyscy pognali ogladac krag ognia. Wampir wyrwal sie z uscisku zolnierzy, pchnal tego z prawej strony na ceglana sciane i rzucil sie do szyi straznika z lewej. Cos jednak bylo zdecydowanie nie tak. Pierwszy straznik nie byl ogluszony po zderzeniu ze sciana, a drugi tylko zaklal i odepchnal mlodzienca od siebie. Laron padl jak dlugi i otrzymal mocny cios w ucho drzewcem wloczni. -Aj, ten smarkacz mnie ugryzl! - zawolal straznik i jeszcze raz uderzyl Larona w glowe. Laron zobaczyl jasne gwiazdy i nie mogl wstac. Tym razem nie udawal. Drugi straznik kopnal go w zebra. Razem postawili go na nogi - Laron nie mogl ustac bez pomocy. Oszolomiony i krwawiacy, reszte drogi do straznicy odbyl ciagniety jak bezwladny worek. Niejasno zdawal sobie sprawe, ze Miral juz zaszedl, ale czul zbyt wielki bol, by sie nad tym zastanawiac. Co wiecej, opuscila go sila. Straznicy szarpali go na wszystkie strony jak dziecko, a on nie mogl cisnac nimi w powietrze. W koncu wrzucili go do celi i zatrzasneli drzwi. (C)6) Velander widziala w eterswiecie, jak w ciemnosci rozblysla nagle pomaranczowa os przebijajaca zimna biala kule. Zdala sobie sprawe, ze to jeszcze jeden krag ognia. Gdzie sie skonczy tym razem?Poprzez niewidzialny wizual zwiazany ze szklem w sakiewce Larona widziala i slyszala wszystko. Laron myslal, ze ona nie zyje! Nigdy nie usilowal jej ratowac. Przezyla tylko dzieki szczesciu. Teraz wydawalo sie, ze dzieki Srebrzysmierci Laron ozyl. Mimo ze w poblizu znajdowaly sie inne uwiezi, postanowila zostac z Laronem. Uznala, ze mezczyzna zachowujacy sie rycersko jest interesujacy, nawet jesli od czasu do czasu nieslusznie sluzy takim zdzirom jak Terikel. o(C) Dopiero wieczorem teren wokol swiatyni ostygl na tyle, by mozna sie bylo do niej zblizyc. Ambasadorowie zostali zaopatrzeni w drewniane chodaki i oprowadzeni po wypalonej ziemi, potem udali sie na poklad okretu flagowego, gdzie odbylo sie przyjecie dla uczczenia zwyciestwa Warsovrana nad niedobitkami Vidarian.Nastepnego ranka do intensywnej pracy wzieli sie mierniczowie, poslugujac sie narzedziami, sznurami mierniczymi i drewnianymi znacznikami. Kiedy skonczyli, Terikel i ocalalych wyspiarzy z lopatami i motykami zapedzono do wykopywania piasku i glazow z waskiego przesmyku dzielacego poludniowa czesc Helionu od glownego szczytu wyspy. Wedlug jednej z poglosek mial tam powstac podwodny schron przed nastepnym kregiem ognia. Pod koniec pierwszego dnia pracy Terikel zostala odznaczona na liscie i dostala racje zywnosciowa. -Gdzie mam sie zatrzymac? - zapytala, kiedy zolnierze piechoty morskiej przestali sie nia interesowac. - Gospodarstwo, gdzie mieszkalam, zostalo stopione i zeszlej nocy musialam spac na plazy. -Na wyspie jest mnostwo pustych domow po Toreanach - powiedzial piechociarz z lista. - Wybierz sobie ktorys. Po drodze do Ubocza Terikel rozgladala sie uwaznie. Do utrzymania Helionu wyznaczono szesc galer poscigowych i dwanascie bojowych oraz okolo tysiaca piechociarzy. Wybrala czysty, ladny domek z widokiem na zatoke. Zolnierze utrzymywali na wyspie porzadek, wiec domek nie zostal ograbiony. Lozka wygladaly bardzo zachecajaco. -Terikel? Glos byl meski, a kaplanka nie miala broni. Chwycila miotle i wyszla z sypialni. Przy drzwiach wejsciowych czekal Feran, wygladal przez okno. -Gdzie bylas, do wszystkich piekiel? - wychrypial. - Szukalem cie. Musimy podniesc "Mroczny Ksiezyc". Te dwa zdania i ogolna postawa kapitana wiele Terikel powiedzialy. Nic nie mowil o seksie i byl dosc poruszony. Zapewne wiedzial, gdzie lezy statek, zolnierze zapewne nie wiedzieli, ze on sam jest na wyspie, a mimo to Feran najwyrazniej bardzo chcial ja opuscic. -Dobry wieczor, Feranie, wygladasz... na zywego. -Przezyli Norrieav, Hazlok i D'Atro. Ukrywamy sie na poddaszu domu w poblizu portu. Widzialem, jak wracasz z pracy, ale musialem zaczekac, az zrobi sie ciemniej. Gdy tylko zniknie ostatni blask zachodzacego slonca, bedziemy mogli podniesc statek i wyruszyc z odplywem. Kiedy wzejdzie Miral, powinnismy byc juz daleko od wyspy. Mozemy wylac wode, naprawic maszty i uciec do Sargolu. -Mam rozumiec, ze zostalam zaproszona? - spytala ostroznie Terikel. Feran odwrocil sie od okna, obrzucil ja taksujacym spojrzeniem, a potem sie usmiechnal i skinal glowa. -Owszem. -Aby dotrzymac ci towarzystwa w drodze? -Chyba powinnas zaplacic za miejsce na statku. -A wiec odmawiam. Znajdz sobie jakas inna dziewczyne albo spij sam. Do widzenia. -Co? Jesli tu zostaniesz, nastepne kregi ognia spala cie na popiol. -Moze nie. Jesli skonczymy kopac ten schron na czas... -Daje ci szanse ucieczki. -A ja ja odrzucam. Do widzenia. Feran nie zamierzal odejsc. Postapil krok do przodu. Terikel usmiechnela sie, otworzyla usta i wziela gleboki oddech. Feran sie zatrzymal. Na zewnatrz przeszedl oddzial piechoty morskiej. Feran cofnal sie o krok. -Dobrze juz, dobrze, mozesz dostac kajute Larona. -Pomysl godny rozwazenia, dobrze ja znam. Powiedz, kiedy statek bedzie gotowy. -Potrzebujemy cie do pomocy przy podnoszeniu "Mrocznego Ksiezyca". No i najpierw pomyslelismy o tobie, chociaz sa inni. Bylo zupelnie tak, jak myslala. Zatopiony szkuner znajdowal sie w bardzo widocznej czesci zatoki. Ludzie nurkujacy tam w czasie, kiedy powinni kopac schron w przesmyku, zostaliby skuci lancuchami i zapedzeni do roboty. Czyli nalezalo wydobyc statek noca. -Potrzebujesz mnie, Feranie; potrzebujesz kogos, kto nie tylko potrafi nurkowac, ale i tchnac zaklecie w dlon, by oswietlic sobie droge pod woda w nocy. Masz dodatkowy problem, poniewaz ewakuowalam z tej wyspy wszystkich zdolnych do tego wtajemniczonych. Nawet gdyby tacy sie jednak znalezli, przypadkiem tez wiem, gdzie sa przywiazane obciazniki i ktore liny trzeba przeciac, by je uwolnic. Czy cos mi umknelo? -Czy musze przypominac, ze ostatniej nocy w Zantriasie to ty mnie uwiodlas? -A czy ja musze przypominac, ze wlasnie tu wpadles, udajac, ze mnie ratujesz w zamian za upojne noce w drodze do Sargolu, kiedy tak naprawde caly czas potrzebujesz mojej pomocy? W rzeczywistosci taki wlasnie byl zamiar Ferana. Zwiesil glowe, ale raczej z rezygnacja niz ze wstydu. -A wiec nie pomozesz? -Och, pomoge, lecz nie za darmo. Za bezplatne miejsce na statku dla mnie i dla... innych. I pamietaj, kajuta Larona na caly czas podrozy. Feran rozjasnil sie, ale zaraz nachmurzyl. -A kim sa ci inni? -Na przyklad Laron. -Laron? W tej chwili jest najpilniej strzezona osoba na Helionie. -Poprawka. W tej chwili jest jedyna strzezona osoba na Helionie. Poza tym gdyby mial sie gdzie ukryc, moglabym go uwolnic w pol godziny. -Nie marze o przyjeciu Larona na poklad. -Ach tak. Laron przejal dowodztwo nad "Mrocznym Ksiezycem", a ty znow chcesz byc kapitanem. Ja potrafie rzucac zaklecia, Laron potrafi rzucac zaklecia, ale ty, Feranie, tego nie potrafisz. -Tak, ale... -Zadnych ale. Wiele zawdzieczam Laronowi, a on jest bardziej lojalny i prawy niz wszyscy na Helionie razem wzieci. Nie zostawie go. -Stawiasz swoj udzial w ucieczce z Helionu pod znakiem zapytania - ostrzegl ja Feran. -O nie, ja stawiam pod znakiem zapytania twoj udzial w ucieczce z Helionu. Umowa stoi? Nie bylo zadnych watpliwosci, ze Feran musi sie zgodzic. Bez wzgledu na niechec, jaka zywil do Larona, na wyspie nie bylo nikogo innego, kto moglby mu dzielic pomocy. Terikel jednak chciala dokladnie okreslic warunki podrozy jeszcze przed wyplynieciem, a to oznaczalo wyrazna deklaracje Ferana. -Dobrze, niech cie licho, tak - mruknal opornie. -Co takiego? "Bobrze, co w kielichu, mak?". W kielichu to ja chce wino. -Powiedzialem, ze tak! Tak! Tak! Zgadzam sie. Podnies "Mroczny Ksiezyc" z dna zatoki, tak by Damarianie tego nie zauwazyli, a przewioze cie do Acremy z tyloma pasazerami, ilu tylko zmiesci sie na pokladzie! Terikel podeszla do straznicy w chwili, kiedy nowo mianowany zarzadca wyspy zmienial dwoch piechociarzy pilnujacych Larona za dnia. Czekala w cieniach pobliskiej uliczki, a zolnierze rozmawiali. -Wrocimy w okolicy switu - powiedzial jeden z nich. -I lepiej zeby jeszcze tu byl - dodal drugi. -Inaczej sam moglbys skonczyc jako wiezien. -Tak, ale w jednym z gospodarstw po drugiej stronie wyspy. -Kiedy pojawi sie nastepny krag ognia. Dwaj piechociarze odeszli w kierunku glownego obozu. Kiedy znikneli z oczu, Terikel pospieszyla do straznicy. Zarzadca kopal caly dzien i teraz myl rece z gliny, piasku i brudu. -To ja, Rovalu - powiedziala Terikel, wchodzac do srodka. -Czcigodna prezbiterka! Milo cie widziec. -Nie tak glosno, prosze. -Przepraszam. Prawde mowiac, prawie sie tu ciebie spodziewalem. A przy okazji, moje nowe imie brzmi Peeler. -Jak, u diabla, udalo ci sie dostac nominacje na zarzadce? -Toreanie chyba pomysleli, ze skoro Banzalo zamknal mnie za zdrade, najlepiej nadaje sie do rzadzenia. Zostalem wypuszczony i dostalem kontrakt. -Moge sie zobaczyc z Laronem? -Tak, ale jesli moja glowa ma zostac tutaj, to on musi zostac tam - powiedzial Roval, pokazujac najpierw na swoja szyje, a potem na drzwi do celi. -W gruncie rzeczy przed odwiedzinami u niego chcialam z toba porozmawiac wlasnie o tym. Kilka minut pozniej Roval odsunal rygle. Laron lezal na zaple-snialej trawie morskiej pokrywajacej podloge, ubrany tylko w spodnie. Oczy mial zamkniete, ale oddychal. Nie obudzil go halas otwieranych drzwi, choc Miral jeszcze byl widoczny nad horyzontem. Czyzby...? Terikel przyklekla i potrzasnela mlodzikiem. Otworzyl oczy, z wyraznym bolem usiadl. Twarz mial posiniaczona, a oczy zaczerwienione i trudno mu bylo skupic wzrok. -Chyba nie jestes dzisiaj soba, wampirze - odezwala sie kaplanka. -Czcigodna prezbiterka? -We wlasnej osobie. Dziekuje, ze zajales moje miejsce. Postapiles bardzo szlachetnie. -To dla mnie zaszczyt. -Widze, ze tym razem Warsovran rozsadnie postanowil wyprobowac Srebrzysmierc na czyms mniejszym od kontynentu. Laron jeknal, usilujac wstac. Terikel pomogla mu dojsc do lawki, gdzie usiadl z glowa ukryta w dloniach. -Jak to bylo miec na sobie Srebrzysmierc? -Kiedy zostal na mnie wlozony, wszystko sie uspokoilo i zrobilo sie zimne. Przez glowe przebiegaly mi dziwne glosy i mysli, i chociaz widzialem wszystko, co sie dzialo wokol mnie, bylem calkiem bezsilny. W koncu Warsovran wyslal Srebrzysmierc przeciwko swiatyni metrologan, a ja zostalem uwolniony. Nie rozumiem. Wyleczyl rane zadana toporem, ale jestem nagle taki slaby! Co sie stalo? Co mi zrobil Srebrzysmierc? Terikel ujela Larona za reke i zbadala mu puls, a potem przylozyla do jego policzka grzbiet swojej dloni. Podeszla do okienka celi i przez chwile wygladala na zewnatrz. W koncu odwrocila sie do mlodzienca. -Puls mocny, temperatura normalna, a Mirala nie ma na niebie. Aby uczynic z ciebie odpowiedniego gospodarza, Srebrzysmierc przywrocil cie do zycia, Laronie. Laron przelknal sline. -Do zycia? -Do zycia. Terikel odniosla wrazenie, ze chlopak jest rozczarowany. -Zartujesz - powiedzial z nadzieja. -Bynajmniej. -Powiedz, ze nie jestem zywy. -Nie jestes zywy. -Klamiesz! -Tak. Dotknal palcami policzkow. Slady po pryszczach, ktore przetrwaly ponad siedemset lat i nawet mialy wlasne imiona, zniknely. -Eh, zycie - westchnal. -Nie jestes zadowolony? -Jednym slowem - nie. -Nie wierze wlasnym uszom. Jestes calkowicie zdrowym czternastolatkiem. Zniknely twoje pryszcze, masz ciepla krew, serca ci bija i nawet podejrzewam, ze twoje kly nie sa juz takie jak kiedys. Laron sprawdzil jezykiem. Eteryczne kly byly teraz zwyklymi zebami. Dotknal przegubu reki i odkryl, ze ma puls. -Ale dlaczego jestem taki slaby? - zapytal. - Ci zolnierze po prostu mna rzucali. Bylem slaby jak swiezo wyklute kurcze. -Masz sile normalnego czternastoletniego chlopaka, a nie nadnaturalna sile wampira. Przecietny piechociarz jest znacznie silniejszy od przecietnego czternastolatka, wiec masz rozciete ucho i warge, slad butow na zebrach, liczne since i przed soba mnostwo pracy nad przystosowaniem sie do rzeczywistosci. -Boli mnie zoladek. -Smiertelnicy nazywaja to glodem. Jak zarzadca sie umyje, przyniesie ci kolacje. Tymczasem moze zechcesz sprobowac wody? Wziela chochle z wiadra stojacego caly dzien przy drzwiach. Laron przyjrzal sie jej podejrzliwie, po czym upil lyk. Po chwili chochla byla pusta. -Dziwne. Nie ma smaku, ale jest bardzo orzezwiajaca. Po kolejnych pieciu chochlach Laron czul sie odrobine lepiej, ale w zadnym razie nie byl zadowolony. -Chce byc martwy - powiedzial z ponura mina. -Mowi sie "chcialbym byc martwy", tryb warunkowy... -Przestan! -Ale zostales przywrocony do zycia! Powinienes sie cieszyc. -Do zycia? Jestem w sytuacji pozwalajacej mi robic porownania. Nie mam sily, a znajduje sie w swiecie pelnym ludzi pamietajacych moje poprzednie zachowanie i nawyki zywieniowe. -Skoro juz mowimy o takich ludziach, rozmawialam o tobie z Feranem. Jest gotow zaproponowac nam podroz do Sargolu na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". -Feran? Nam?! Czyli tobie i mnie? Po tym, co mu zrobilem? -Nie mowie, ze zaprasza nas chetnie. Aha, i bedzie spal samotnie. -Wiec czemu chce nas zabrac? -Tylko ja moge podniesc zatopiony "Mroczny Ksiezyc". Laron zmruzyl oczy. -Hm, wiec plyniemy do Sargolu. Co jednak mialoby przeszkodzic Feranowi w stawianiu nowych warunkow, kiedy znajdziemy sie na morzu? Terikel zastukala w drzwi. Roval odryglowal je i szeroko otworzyl, po czym stanal w progu z zalozonymi rekami i toporem za pasem. -Zarzadca Peeler, znany takze jako uczony Roval z SSW, bardzo dobrze potrafi egzekwowac ustalone warunki. Moze zycie nie ma takich zalet, jak bycie niemartwym, mlody czlowieku, ale tylko ono ci zostalo. Jesli dasz sie zabic, nie wstaniesz razem z Miralemi nie bedziesz polowal na zywych, tylko zostaniesz w grobie, bedziesz okropnie smierdziec i dotrzymywac towarzystwa robakom. Alternatywa jest wydostac sie stad i przezyc nastepne szesc lub siedem dziesiecioleci tak, jakby mialy byc ostatnimi - bo takimi beda. -No tak, ale nie masz nic do zyskania, bede tylko ciezarem... Terikel przycisnela usta do jego warg. Po chwili wstala i wyciagnela rece. -Tyle ci zawdzieczam, Laronie - powiedziala, a on siedzial, wpatrzony w nia ze zdumieniem. - Rob, co nakazuje rycerskosc, a ja ci pomoge. Laron zwiesil glowe, a potem nie patrzac, wyciagnal reke i dal sie postawic na nogi. Roval podal mu tunike, sandaly i lekki topor ze stojaka ze skonfiskowana bronia. Laron pomacal wielkie rozciecie w tunice pozostawione przez topor Warsovrana. -Zanim pojdziemy, musimy ustalic jedna rzecz. "Mroczny Ksiezyc" wysadzi mnie w Diomedzie. Wyslalem tam kogos, kogo musze... -W Diomedzie! - zawolala Terikel. - Nie slyszales? Warsovran zajal to miasto juz kilka miesiecy temu. Uczynil je nawet swoja stolica. Gdybym choc wychylila glowe nad horyzont Diomedy, zostalabym doprowadzona na szafot tak szybko, ze sedzia miejski nie mialby nawet czasu sprzedac biletow na egzekucje. To samo dotyczy ciebie, a o "Mrocznym Ksiezycu" wiadomo, ze sluzy metrologanom. -Wiem o Diomedzie. O tobie wiadomo, ze nie zyjesz, o "Mrocznym Ksiezycu", ze zatonal, a tak czy owak od wyplyniecia do Torei ma zamalowana nazwe. Jedyna osoba na pokladzie majaca powody do zmartwien jestem ja. -Zdecydowanie nie. Nie plyniemy do Diomedy. -To sprawa honoru! -Nie. -Honoru dziewczyny! -Obrona honoru powinni zajmowac sie ci, ktorzy maja na to sile. Twoja klatka piersiowa ma obwod mniejszy od mojej talii, a z figury jestem dumna. Jesli chodzi o twoje bicepsy...! Gdyby ktos chcial cie sprzedac na aukcji niewolnikow jako wojownika, ludzie tarzaliby sie ze smiechu. Laron nie sluchal tego chetnie, zwlaszcza ze w wiekszosci byla to prawda. -A co z... - zaczal. -Nie! Absolutnie nie! Jesli w ogole chcesz opuscic Helion, to pod warunkiem ze poplyniemy do Sargolu. Potem mozesz sie udac na polnoc do Diomedy i dac sie zabic. Jasne? (C)G) Gdy "Raszih-Harlif" wchodzil do diomedanskiego portu, wszedzie pelno bylo damarianskich okretow wojennych, a pilot, ktory wszedl na jego poklad, mial na czapce herb Warsovrana. Po zacumowaniu niepokoj kapitana nieco zmalal. Wedlug pilota flota uciekinierow zachowywala sie dobrze, a od czasu, kiedy byly krol zamknal sie we wlasnym zamku na wyspie, zycie w wielkim porcie handlowym zmienilo sie niewiele.-Jesli wiesz, gdzie moze byc sargolska krolewna Senterri, jest za to nagroda w wysokosci dwoch tysiecy zlotych pagoli - powiedzial pilot, stojac obok kapitana na pokladzie rufowym. -Dlaczego? Co zrobila? -Nic. Byla w Diomedzie jeszcze miesiac temu, a potem postanowila ja opuscic... w stroju tancerki. Zdaje sie, ze taniec szedl jej ociupine za dobrze i jak tylko miasto zniknelo im z oczu, straznicy sprzedali ja handlarzom niewolnikow. -Przybywamy z Oceanu Lagodnego, a mimo to pytasz nas O handlarzy niewolnikow z pustyni? - zapytal kapitan. -No coz, jest do zdobycia dwa tysiace zlotych pagoli, a pytania nic nie kosztuja. Pytam wszystkich. -To bardzo szlachetne, ze Toreanie oferuja az tyle za bezpieczenstwo obcej krolewny. -Niezupelnie, znakomity i szanowny kapitanie. Cesarz Sargolu sadzi, ze Toreanie klamia i ze ja wieza. Zagrozil wypowiedzeniem wojny. -A, teraz rozumiem. Gdybym byl Toreaninem, tobym sie martwil. Druskarla i Dziewiatki nie znal nikt w Diomedzie. Oboje mowili miejscowym jezykiem, a podczas podrozy eunuch nawet wymienil nieco swego toreanskiego kruszcu na vindikanskie zloto i srebro. Oboje ubierali sie teraz w vindikanskie stroje i nie sciagali na siebie niczyjej uwagi. -Pamietaj, pozegluj na polnoc do Bantaku i tam zaczekaj - powiedzial Druskarl do Suldervara, kiedy przybijali do brzegu. -Jak dlugo, wasza wysokosc? -Trzy miesiace. Powiedz, ze stanowisz vindikanski wklad do obrony Bantaku przed korsarzami. Nikt nie poda w watpliwosc takiej oferty. Inspektor podrozy zapisal Dziewiatke i Druskarla jako sluzaca i eunucha wracajacych z Vindicu, a kiedy wyszli z portu, w tak duzym miescie nie mogli byc juz bardziej anonimowi. Poszturchiwana w tlumie Dziewiatka czula sie nieswojo, jako ze przedtem widziala tylko Ubocze, a i to z wnetrza swojej proroczej kuli. Diomeda byla setki razy wieksza. Wplywala do niej z pustyni szeroka rzeka, Leir, bioraca poczatek w glebi ladu, w porosnietych bujna roslinnoscia gorach, gdzie uprawiano winorosl, i na rzecznych przystaniach Diomedy rozladowywano barki wiozace tylko beczki wina. Miasto lezalo posrodku pustynnego wybrzeza, co czynilo z niego jedyne schronienie dla statkow zeglujacych miedzy polnocno-wschodnimi i poludniowo-wschodnimi krolestwami Acremy. -Gdzie sie zatrzymamy? - zapytala nerwowo Dziewiatka, oszolomiona tlumami, zapachami i halasem. -Znam pewna uprzejma dame, ktorej ciezko sie wiedzie. Najpierw pojdziemy do niej. Sairet, szczupla, atrakcyjna kobieta po czterdziestce, popoludniami uczyla za darmo tanca biedne dziewczeta na targu. Kiedy pojawili sie tam Druskarl i Dziewiatka, wlasnie skonczyla lekcje i myla nogi z kurzu. Mimo ze byla zmeczona, wciaz promieniala pewnoscia siebie i charyzma. -Co za mile spotkanie, szalona krolowo - powiedzial Druskarl i zlozyl oficjalny, skomplikowany uklon. -Druskarl! Rada cie widze, eunuchu i krolu - odparla Sairet z innym, lecz nie mniej oficjalnym i skomplikowanym uklonem. Druskarl kupil na straganie ciasteczka daktylowe. Wychodzac z targowiska, wymienial z Sairet rozmaite historyjki. Swoje znacznie okrawal. -Tak wiec opiekuje sie tym slodkim, lecz nieco, hm, ograniczonym dziewczeciem - zakonczyl zupelnie nieprawdziwa opowiesc o tym, jak Dziewiatka niemal sie utopila i stracila pamiec. -I chcesz, bym wziela ja na uczennice... - domyslila sie Sairet, szczerze zaskoczona. -Moge dobrze zaplacic. Ona wiele dla mnie znaczy. Gdyby ktos sie nia opiekowal przez te dwa lata, kiedy odzyska pamiec i zdobedzie jakies umiejetnosci, nie moglbym prosic o wiecej. -No coz, jest w dobrej kondycji i atrakcyjna. Co sama o tym powiesz, dziewczyno? -Bylam na malym statku i prawie sie utopilam - odparla Dziewiatka. Dotknela palcem szarfy na glowie. - Moje czolo... -Dosyc, jesli masz blizne, zostaw szarfe. Nie lubie blizn. A wiec mialas wypadek i stracilas pamiec. Druskarl uznal, ze warto cie uratowac i znalazlas sie tutaj. Co potrafisz robic? -Robic? -Co potrafisz? Gotowac? Prac? Wyczyscic palenisko? Robic zakupy? -Szybko sie uczy - wtracil Druskarl. -Potrafie sie nauczyc prawie wszystkiego, jak mi sie to pokaze - powiedziala Dziewiatka. -Rozumiem - rzekla powoli Sairet, marszczac brwi, ale po chwili sie usmiechnela. - Czym mozesz zaplacic, Druskarlu? -Toreanskim zlotem - odparl, wyciagajac z sakiewki kilka monet. Sairet szeroko otworzyla oczy. -Rzeczywiscie. Oplata z gory. Zebyz to wszyscy moi klienci byli tacy uprzejmi. Jestes pewien, ze nie jest zadna uciekinierka? -Nie bardziej od nas wszystkich, moja droga szalona krolowo. -Jest az tak zle, krolu eunuchu? Dotarli do domu, w ktorym mieszkala Sairet. Stalo sie jasne, ze Druskarl zamierza odejsc, i Dziewiatka sie przestraszyla. -Idziesz? - zapytala. - Czy juz nigdy cie nie zobacze? Jak Larona? Druskarl wybuchnal smiechem. -Znajde sobie jakies miejsce do spania. Ty bedziesz spac tutaj, w swoim nowym domu. -Bedziesz mnie odwiedzal? -Tak, poczynajac od jutra. Tymczasem musisz nauczyc sie tanca oraz innych rzeczy, ktore ci sie przydadza w zyciu. -Tak, a w odpowiednim czasie wydam cie za przystojnego kupca - dodala Sairet. - Bedziesz tanczyla na targu ubrana w szaty, ktore on bedzie sprzedawal. Do jutra, Druskarlu. -Noc bedzie mi sie dluzyla, moja droga Sairet. -Do widzenia. Sairet mieszkala o kilometr od Wensomer, na dachu magazynu zbozowego. Wynajmowala caly plaski dach, ktory obstawila ramami z naciagnietym na nie plotnem namiotowym i uzywala jako sale do tanca. Spala w jednym rogu, wsrod skrzyn z kostiumami i materialami, poduszek, luster, kosmetykow i ozdob. Samozaklecia, koty i psy strzegace ziarna pilnowaly takze jej siedziby. Pociagnela za line i opuscila drabine na zawiasach. Obie kobiety wspiely sie na dach. -Problemow z jezykiem chyba nie bedzie - mowila Sairet, przygotowujac Dziewiatce miejsce do spania. - Czy ta mala torba to wszystko, co masz? -Tak. -Ach, biedne, bezdomne dziecko. Najpierw musisz nauczyc sie ubierac jak diomedanka. Mozesz mi opowiedziec o sobie, gdy bedziemy szyc. Pozniej pokaze ci kilka krokow. (C)G) Eskadra Warsovrana szybko wrocila z podbitego Helionu, przywozac wiadomosc o uzyciu kregu ognia. Tego wieczoru Druskarl sluchal w tawernach opowiesci toreanskich zeglarzy i zolnierzy, zapamietujac wszelkie szczegoly. Do calkowitego pokrycia Helionu ogniem trzeba bylo czterech albo pieciu kregow. To by oznaczalo, ze Srebrzysmierc spadnie na ziemie dopiero w sto dwadziescia dni po pierwszej detonacji.W opisach niewiarygodnej fali swiatla, goraca i dzwieku kryla sie jakas tajemnica. Warsovran najwyrazniej dokonal na wyspie egzekucji na metrologanskim kaplanie, po czym dzieki Srebrzysmierci przywrocil go do zycia. Druskarl wiedzial, ze bron ma takie mozliwosci. Dziwne bylo to, ze kaplan mial na imie Laron. Laron to scalticarianskie imie, a Helion byl placowka toreanska. Wrociwszy do swej gospody, Druskarl powypisywal kreda na kamiennej podlodze daty i czasy zeglugi. "Mroczny Ksiezyc" mogl dotrzec na Helion nie wczesniej niz na kilka dni przed Warsovranem. Wydawalo sie nieprawdopodobne, by Laron zostal wyswiecony w tak krotkim czasie, ale imie nie pozostawialo watpliwosci. Ktokolwiek to byl, zostal nastepnie uwieziony, lecz jego tozsamosc pozostawala drazniaca zagadka. Druskarl postanowil nie podejmowac zadnych decyzji, dopoki sprawa sie nie wyjasni. Polozyl sie na waskiej pryczy i zamknal oczy. Wciaz mial szanse. Wiedzial, gdzie mozna znalezc Srebrzysmierc, i nikt nie podejrzewal jego prawdziwych intencji. Czy wszyscy tak naprawde nie jestesmy w glebi serca zdrajcami? - zapytal sam siebie. (C)6? Kilku mezczyznom w pobliskiej dzielnicy nie spalo sie tak wygodnie. Jeden ze straznikow, ktorzy sprzedali Senterri wedrownym handlarzom niewolnikow, mial pecha wrocic do miasta, gdzie zostal rozpoznany. Forteron krazyl wokol paleniska pod kontraktowym straznikiem, ktory rozciagniety na kole zwisal twarza w dol. Syk spadajacych na zarzace sie wegle kropli potu byl niemal ciagly.-Przynajmniej czesc twojej opowiesci da sie zweryfikowac - stwierdzil Forteron, czytajac zwoj. - O dzien podrozy na zachod od miasta rzeczywiscie znalezlismy wypalony woz, martwego konia i trzy okaleczone ciala. Mialo to wygladac na atak nomadow, ale oni nie zabiliby konia ani nie zostawiliby swoich strzal w cialach zabitych. Jesli chodzi o zelazne groty i konie, nomadzi sa oszczedni. Potem wracasz ty. Opowiadasz znajomym, ze wlasnie spedziles miesiac na eskortowaniu trzech tancerek az do samego Laceru. Twoi znajomi przekazuja cie wladzom w zamian za piecset zlotych pagoli nagrody. Moje zrodla mowia, ze pol tego miesiaca spedziles w Lacerze, wydajac mnostwo pieniedzy. W tej chwili straznika interesowalo jedynie powstrzymanie bolu. -Zabilismy przewodnika, woznicow... sprzedalismy dziewczyny - wyrzezil. W ciagu czterech minionych dni powtorzyl to kilkaset razy. Albo byla to prawda, albo on byl bardzo dzielny. -Tyle sie domyslilismy z ogledzin zniszczonego wozu - rzekl Forteron. - Komu je sprzedaliscie? -Nomadom. -Jestem bardzo poteznym czlowiekiem, Palverze Wichrze. Jestem potezny, poniewaz place temu znakomitemu gosciowi w kapturze, ktory powoli opuszcza cie twarza w dol ku weglom. Jesli o ciebie chodzi, czyni to ze mnie najpotezniejszego czlowieka w Acremie, ale tak nie jest. Najpotezniejszym czlowiekiem w Acremiejest dowodca najpotezniejszej armii w Acremie, a czlowiekiem tym jest ojciec dziewczyny, ktora porwaliscie, sprzedaliscie jako niewolnice, a zapewne i zgwalciliscie. -Nie... Blade dziewice warte... potrojnie. -Kim byli ci nomadzi? -Windrele z Doliny Leir. -Imiona? -Nie mowili. -Dokad zmierzali? -Na zachod, na targi Zalmeku. -W minionym miesiacu na targach Zalmeku nie sprzedano zadnych bialych tancerek. Moim zdaniem zniewoliliscie te trzy dziewczeta, po czym pochowaliscie je na pustyni. -Nie. Forteron skierowal sie do drzwi. -Jesli on umrze, zajmiesz jego miejsce - rzucil do kata. Na zewnatrz czekal komendant inwigilacji. -Jeszcze sie nie przyznal, admirale? -Podejrzewam, ze mowi prawde. Dziewczeta z pewnoscia zostaly sprzedane nomadom, a ich wysoka wartosc w polnocnych krolestwach nie ulega watpliwosci. Problem w tym, ze jestesmy w stanie wojny z polnocnymi krolestwami, co nie ulatwi dochodzenia. -Poza tym polnocne krolestwa zechca dodac cesarstwo sargolskie do swego sojuszu. Przez to beda jeszcze mniej chetne do wspolpracy. Forteron przez chwile pocieral twarz dlonmi, jakby chcial sie odgrodzic od swiata. Wylaniala sie przed nim prawda, i to trudna do zaakceptowania. -Senterri jest albo martwa, albo znajduje sie poza naszym zasiegiem, komendancie. Tak czy owak nie mam do zaoferowania sargolskiemu cesarzowi nic poza tym, co zostanie z tego nieszczesnika... oraz imion jego towarzyszy w zdradzie. Wezwij sargolskiego ambasadora, niech kat w jego obecnosci jeszcze raz przeslucha straznika i wydobedzie od niego imiona towarzyszy. Potem trzeba sciac mu glowe, zamarynowac ja i razem z ambasadorem wyslac do Stolicy Sargolu na pokladzie galery poscigowej. Cesarzowi to zapewne nie wystarczy, ale glowe dostanie, czy jej chce, czy nie. -Obawiam sie, ze cesarz chce albo swej corki, albo krwi, admirale. -Dobrze, wytocz ze straznika krew i wyslij ja razem z glowa. (C)(C) "Mroczny Ksiezyc" z trudem wplynal do portu w Diomedzie, niosac na maszcie proporzec sargolskiego przybrzeznego statku handlowego. Byl gleboko zanurzony, a pospiesznie naprawiony takielunek sie rozpadal.-Wciaz nie wiem, jak udalo ci sie mnie przekonac, bysmy przyplyneli najpierw tutaj - mruknela Terikel, wychylajac sie nad relingiem, by zwymiotowac ostatni raz. -"Mroczny Ksiezyc" przecieka prawie w tempie wypompowywania wody, a Diomeda jest portem polozonym najblizej Helionu - odparl Laron. - Jesli chodzi o argumenty, to slyszalem gorsze. Terikel wytarla usta, poprawila oprawki rzucajace cien na jej oczy i naciagnela szal na twarz. Ze wszystkich miast swiata to bylo dla niej najbardziej niebezpieczne. Bosman pomogl pilotowi wejsc na poklad i przekonujaco zaczal sie targowac o obnizenie oplaty cumowej z powodu uszkodzenia statku podczas sztormu, ale i tak musieli zaplacic cala sume. -Byliscie tu juz kiedys? - zapytal pilot, kiedy manewrowali miedzy rzedami statkow handlowych, galer, statkow zeglugi przybrzeznej i rzecznych barek. -To nasza pierwsza podroz - odparl bosman, przejmujac ster. -W takim razie zwroccie uwage na wysepke z palacem. To palac bylego krola. Jest wciaz oblegany, wiec sie nie zblizajcie, chyba ze chcecie zostac staranowani przez ktoras z galer poscigowych. -A jakie zagrozenie moglby stanowic dla poteznej floty Warsovrana taki malenki statek handlowy? - zapytal bosman. - Jestesmy uczciwymi zeglarzami. -To trzymajcie sie z daleka. Aha, i nie probujcie kapac sie w porcie. Schwytano juz kilku agentow plynacych wplaw na wyspe w swietle Mirala. Teraz kilka razy dziennie wrzuca sie do wody resztki od miejskich rzeznikow i sprzedawcow ryb, by zanecic rekiny i rekiny czuja sie bardzo zanecone. A tak nawiasem mowiac, moze slyszeliscie o sargolskiej krolewnie Senterri, ktora w zeszlym miesiacu zostala uprowadzona i sprzedana w niewole? Zdarzylo sie to na pustyni, na zachod od Diomedy. Nagroda za jej zwrot wynosi do szesciu tysiecy zlotych pagoli. -Na pustyni? Przybywamy z drugiego kranca Oceanu Lagodnego, a ty nas pytasz o porwanie na pustyni? -Och, pytania sa za darmo, a szesc tysiecy pagoli to mnostwo zlota. Niech pobyt w Diomedzie przyniesie wam zyski. Kiedy zaloga rzucila kotwice i zwijala zagle, do bosmana dolaczyl Feran. Znajdowali sie nad piaszczysta lacha, na ktorej w czasie odplywu mial osiasc "Mroczny Ksiezyc". Pilot udal sie na srodokrecie, by zaczekac na swa lodz. -Te przecieki okazaly sie powazne; mielismy szczescie, ze w ogole dotarlismy do Diomedy - odezwal sie bosman. -Naprawy beda bardzo kosztowne - mruknal Feran. -No to co? Mamy duzo pieniedzy. Zapomniales juz o toreanskim zlocie? Laron, Terikel i Roval poplyneli na brzeg w lodzi pilota, zostawiajac zalodze ocene stanu szkunera. -Czasami mam ochote powiedziec kapitanowi portu, kim oni naprawde sa - powiedzial Feran, patrzac na oddalajaca sie lodz. Bosman wzruszyl ramionami. -A oni mogliby mu opowiedziec kilka ogromnie zajmujacych rzeczy o tobie. -Dlatego nie interesuje mnie wyprawa do kapitanatu. Norrieavie, zechcialbys odliczyc moja dzialke zlota? To nie powinno ci zajac wiele czasu. -Jak sobie zyczysz. Zamierzasz zrobic wrazenie na diomedanskich dziewkach i bawic sie do upadlego? -Nie, potrzebuje pieniedzy, by kupic sobie przydzial na dalekomorskim statku handlowym. Wiem teraz tyle z dalekomorskiej nawigacji, ze moge zostac uznany za oficera, a jako byly kapitan i weteran trzech rejsow przez Ocean Lagodny powinienem byc cennym nabytkiem. Bosman potarl sobie brode. -No tak, dobrze. Przykro mi bedzie sie z toba rozstac, innym pewnie tez. Zaczal sie odplyw i statek osiadl na mieliznie. Woda zostala wypompowana, a wynajeci ciesle naprawiali takielunek. Norrieav obejrzal kadlub, ale nielatwo bylo wykryc przecieki. Kiedy zaczal sie przyplyw, ciesle spakowali swoje rzeczy i do statku przyszedl, brodzac w wodzie, zarzadca stoczni. Po obejrzeniu kadluba podal Norrieavowi cene i termin usuniecia pakli i wodorostow. Nie potrafil jednak znalezc zadnych przeciekow. Pod koniec dnia ocaleli czlonkowie zalogi zeszli na brzeg na zasluzony odpoczynek, a Norrieav zastanawial sie, co jeszcze trzeba zrobic, by "Mroczny Ksiezyc" mogl dotrzec do jakiegos portu w Sargolu. Majac do dyspozycji nowe drzewca, liny, odpowiednie narzedzia i ciesli, takielunek dalo sie naprawic bardzo latwo. Dwa dni na przechylenie kadluba i pokrycie go warstwa smoly, jeden na kupno zapasow i zaladunek workow, beczek oraz dzbanow koniecznych dla zachowania pozorow, ze "Mroczny Ksiezyc" jest statkiem handlowym, i moga wyplywac. Norrieav wiedzial, ze nie dadza rady zabrac tyle towaru co statki dalekomorskie, ale szkuner miescil sie pod mostami i docieral do rzecznych portow srodladowych, niedostepnych dla wiekszych jednostek. Kiedy Terikel i Roval znikna, zaloga moglaby uczciwie zarabiac na zycie jako prawdziwi zeglarze handlowi. Oczywiscie nie wydawalo sie to prawdopodobne z Laronem jako kapitanem, ale moze Norrieav bedzie kiedys w stanie wykupic udzial bylego wampira. Norrieav zaczal obslugiwac pompe, zeby "Mroczny Ksiezyc" nie nabral za duzo wody, skoro znow unosil sie na jej powierzchni. Nie bylo zadnej wody. Zaskoczony Norrieav zszedl pod poklad. Przecieki znikly. Calkowicie. Zapalil lampe i zaczal ogladac wnetrze kadluba. Faktycznie, znalazl dziesiatki miejsc, w ktorych szczeliwo najwyrazniej sie stopilo. W jakis czas pozniej uslyszal stukniecie o kadlub i glos. Glos kobiety. Norrieav wypelzl ze swojej malej kajuty, by pomoc Terikel i Rovalowi wciagnac na poklad worek zlota prezbiterki. -Zarzad Oswiadczen Portu wypisal Ferana - oznajmila kaplanka, zmierzajac prosto do celu. -Tak, to prawda. Chce zostac oficerem na jakims wiekszym statku. -Jest jeszcze jedna zmiana. Laron podpisal rezygnacje ze stanowiska kapitana i wyznaczyl na nie ciebie. Norrieavowi na chwile odebralo mowe. -Tak po prostu? Bez zadnej oplaty? -Mowi, ze ma swoja dzialke zlota i nie chce nic wiecej. -Kapitan Norrieav - szepnal Norrieav na probe. - Kapitan. -Co zrobisz z "Mrocznym Ksiezycem"? -Podejme uczciwa prace, chyba ze ktos zaproponuje mi nieuczciwa za wystarczajaco kuszaca stawke. Zakladam, ze wciaz chcesz plynac do Sargolu. -Zawieziesz mnie zamiast tego do Scalticaru? Norrieav gwizdnal. -To daleka wyprawa. -Wyslalam tam moje kaplanki z metrologanska biblioteka i archiwum. Dzieki mojemu zlotu mozemy od nowa zalozyc w Scalticarze zakon metrologan, bezpiecznie i poza zasiegiem Warsovrana. Zawieziesz nas? Pokryje wartosc ladunku i dodam jeszcze polowe. -Dobrze, zgoda - powiedzial Norrieav bez wahania. -Kiedy zakoncza sie naprawy? -Zostalo juz tylko przechylenie statku. -A co z kadlubem i przeciekami? -Obejrzalem go staranniej, niz to bylo mozliwe na morzu. Moim zdaniem przecieki te wywolal Laron drobnymi, subtelnymi zakleciami, a kiedy przybijalismy do brzegu, usunal je. Terikel zaniemowila na kilka chwil z wscieklosci. Wydawalo sie, ze rosnie w niej cisnienie. W koncu nadeszla eksplozja. -A to smarkacz! - zawolala. - Dostane jego chude jaja na srebrnym polmisku! -Ja sie zadowole marynowana baranina i sucharami - odparl Norrieav. -Podly robak! Niech po pochlona wszystkie poziomy piekiel! Rovalu, sprowadz pozostalych czlonkow zalogi. Wyplywamy natychmiast. Kapitanie, czego nam jeszcze potrzeba? -Tylko zapasow. -Pal licho zapasy! Sargol lezy o kilka dni zeglugi na poludnie, a ja kupilam na targu koszyk chleba, wina i wedzonej kielbasy. To utrzyma nas piecioro przy zyciu. -Ale... -Zadnego ale! Jestem metrologanska kaplanka w miescie okupowanym przez Warsovrana i mam w tym worku dosc zlota, by na pniu kupic dalekomorski statek handlowy. Dlatego czuje sie nadzwyczaj zagrozona, Norrieavie, i chce sie znalezc daleko stad. -Nikt nie wie o tym zlocie. -Feran wie. -Nigdy nikomu by nie powiedzial. -Zgodz sie z moimi podejrzeniami. Pamietaj, ze zarobisz poltora raza tyle, ile wynosi uczciwa oplata za dostarczenie takiego ladunku do Scalticaru. Co ty na to? Norrieav wzruszyl ramionami i rozlozyl rece. -A coz poza "witaj na pokladzie"? Roval zniknal na jakis kwadrans, a potem nad woda przyplynal daleki spiew. Pijcie za statek, pacholy, Pijcie za zaloge, Pijcie, pijcie. Pijcie niebo, Pijcie blekitne morze, Pijcie, pijcie. -To brzmi jak spiew mojej zalogi - stwierdzil Norrieav. - Ach, teraz juz nie uklada sie takich piosenek. -Niech zgadne. Mowi o piciu - rzekla Terikel. -Jestes bystra jak blyskawica, czcigodna prezbiterko. -Kiedy beda w stanie wyplynac? -Kto wie? Ale jeszcze ich nie potrzebujemy. -Czy to rozsadne? -To normalna praktyka. Wlasciwie na Lagodnym nie ma kapitana, ktory by nie werbowal zeglarzy, upijajac ich do nieprzytomnosci i sprowadzajac na poklad. -Bardzo dobrze, ale Roval bedzie chcial wrocic do Diomedy ta sama lodzia. Najwyrazniej musi zakonczyc jakies interesy... o, a to twoj przydzial i akt wlasnosci. Podala Norrieavowi dwa zwoje. Godzine pozniej znalezli sie na morzu z postawionymi zaglami, plynac na poludnie. Hazlok i D'Atro mocno spali pod pokladem, Norrieav sterowal, a Terikel jeszcze raz Uczyla zloto. Rozdzial 6 Podroz do Scalticaru PolnocnegoW godzine po zachodzie Mirala za wzgorza otaczajace pierscieniem rownine, na ktorej zostala zbudowana Diomeda, Feran poszedl do tawerny Pod Bursztynotem. Usiadl z dala od innych, delektujac sie samotnoscia oraz zapachem i smakiem jedzenia po ponad tygodniu rozmoczonych sucharow i z rzadka trafiajacych sie ryb. Podloga pod jego stopami sie nie chwiala, drewno nie skrzypialo, a jedyne polecenia, jakie wydawal, dotyczyly posilku. Maty z trawy morskiej, tworzace dwie sciany tawerny, zostaly zwiniete do gory, by wpuscic do srodka wieczorna bryze, a wsrod stolow sunely z tacami pelnymi jadla i napojow gibkie vindikanskie dziewczyny w prostych, lecz eleganckich pomaranczowych sarellach. Feran kupil puchar wina i saczyl go powoli. Mial sporo do przemyslenia. Byl w sercu martwego kontynentu i odkryl, ze najstraszliwsza bron, jaka mozna sobie wyobrazic, znow sie znajduje w rekach sprytnego szalenca. Odkryl tez, iz Laron znow jest smiertelny, a zatem slaby fizycznie. Ktos rzucil cien na jego stol. -Oto czlowiek, ktorego umysl pelen jest martwych miast ze szkla i flot masztow bez statkow. Feran podniosl wzrok i ujrzal przed soba Druskarla. -To nie jest prawda. Siadaj. - Wskazal stolek z wikliny. - A wiec zyjesz. -A ty nie jestes na Helionie. -Ty tez nie. -Bardzo trafna obserwacja. -Dziewiatka czuje sie dobrze? -Jak najlepiej, jest cala i zdrowa, i ma uczciwa prace. Podobno Laron zostal stracony na Helionie jako metrologanski kaplan, po czym przywrocony do zycia przez Srebrzysmierc. -Zaiste. -Jak to sie stalo? -Wszystko widzialem, ale z daleka. Srebrzysmierc potrzebuje do funkcjonowania zdrowego gospodarza. Wyleczyl Larona z samej smierci. -Sprytne. Zabija kontynenty, a potem leczy ze smierci. Nie sadze, by mogl przywrocic do zycia Toree? -Watpie. -Dlaczego Laron? Czy Warsovran wiedzial, ze on jest wampirem? -Nie. Po prostu zauwazono u niego na palcu metrologanski pierscien. Warsovran potrzebowal kogos do publicznej egzekucji, a nikogo innego nie bylo pod reka. -Wiec w zamieszaniu nikomu nie przyszlo do glowy sprawdzic, kogo zlapali? -Jesli chodzi o robienie zamieszania, nie ma jak wojna. Warsovran rabnal go toporem, nie wiedzac, ze biedak juz jest martwy i rany nic dla niego nie znacza. Potem wlozyli na niego Srebrzysmierc, ktory zaakceptowal go jako gospodarza. Kiedy Warsovran wyslal Srebrzysmierc, by wywolal te swoje kregi ognia, Laron nie mial zadnych ran. Nikt oprocz mnie nie zauwazyl, ze nie zasnal, chociaz Miral wlasnie zaszedl. Srebrzysmierc przywrocil wampira do zycia. Laron ma ciepla krew, moze sie budzic, kiedy chce, i niestety, nie ma dawnej sily. Druskarl zalozyl rece na piersi, zastanawiajac sie nad lukami, ktore wlasnie wypelnila opowiesc Ferana. Sprawy nagle zaczely wygladac obiecujaco. -Jak uciekles? - zapytal. -Dobrze plywam. -I przypuszczalnie gdy tylko zaszlo slonce i zaczal sie odplyw, dotarles do miejsca zatopienia "Mrocznego Ksiezyca". Kto byl z toba? -Przezyli Norrieav, Hazlok i D'Atro. Heinder i Martok zgineli podczas ataku eskadry Warsovrana. -A dlaczego jestes teraz w samej jego fortecy? -Zostanie tu w koncu przeniesiony Srebrzysmierc - odparl Feran. -Wyrwanie go z lap Warsovrana bedzie rownie trudne, co ponowne przytwierdzenie moich jaj. -Nie jestem pewien, czy po tych wszystkich latach, jakie spedzily w sloju z octem, powinna cie necic taka perspektywa. Jest jednak jakis sposob na przejecie Srebrzysmierci. Gdybysmy byli szybsi, moglismy go odzyskac w Larmentelu. Podobna okazja znow moze sie nadarzyc. -Na Helionie? -Tutaj. Pod koniec przyszlego miesiaca powinna tu dotrzec duza armia z kilku polnocnoacremanskich krolestw. - Feran machnal reka w kierunku portu. - Jesli Warsovran posluzy sie Srebrzysmiercia do zniszczenia palacu na wyspie, to dowodcy i krolowie idacy na czele tej armii prawie na pewno powiedza: "Przepraszamy, to pomylka", i wroca do domu. Wtedy bedzie mozna sprobowac dotrzec do Srebrzysmierci. -Ale Warsovran i jego ludzie natychmiast naszpikuja cie strzalami, tak ze bedziesz wygladal jak duzy jezowiec. -Bynajmniej. Mialem okazje obserwowac Srebrzysmierc na Helionie. On chroni siebie i swojego pana; poki bedzie stal obok Warsovrana, nie da mu rady nawet cala armia. Co prawda wyglada na to, ze kregi ognia wyczerpuja jego sily, wiec kiedy otrzymuje rozkaz, by je wywolac, uwalnia swego gospodarza. To jego slaby punkt i okazja dla nas. Interesuje cie pomoc? -Byc moze - przyznal Druskarl. Kiedy w jakis czas pozniej wychodzil z tawerny, spojrzal ponad woda na wschod, ku Helionowi. Srebrzysmierc znow znajdowal sie w jego zasiegu. (C)G) Niebo pozbawione blasku Mirala zakrywaly chmury, a Laron lezal rozciagniety na kocich lbach zaulka. Wiedzial, ze ma niewiele czasu, ale bol nie pozwalal mu myslec. W pewnej odleglosci ktos liczyl monety w swietle odleglej latarni ulicznej. Zaulek konczyl sie slepo, nie bylo drogi ucieczki. Laron zaczal sie czolgac. Na bruku znalazl swoja pusta, porzucona sakiewke. Obok niej lezal kawalek szkla ze szklanych ruin Larmentelu. Laron zgarnal jedno i drugie i poczolgal sie dalej.Wszedzie walaly sie beczki w roznym stanie. Beczki. Laron zaczal goraczkowo macac wokol, majac mimo wszystko nadzieje, ze bogowie lunaswiatow usmiechna sie do niego. Znalazl! Beczka z wybitym dnem. Wpelzl do srodka i dzwignal ja do pionu. Zblizyly sie kroki. -No jak tam, boli cie? Zaraz moge zakonczyc twoje cierpienia. Lowca pomagal sobie w poszukiwaniach rekami. Uderzyl w beczke Larona, podszedl do innej, a potem zaczal grzebac w rozbitych kawalkach. -Wylaz, bo bedzie gorzej! - Tym razem w jego glosie pobrzmiewala nuta niepewnosci. Laron ledwie oddychal. Ile czasu uplynie, zanim przesladowca sie znudzi? Godzina? Dwie? Cala noc? Ma przeciez zloto, ale... Nagle rozleglo sie gluche stukanie. Napastnik znalazl niskie drzwi. Gdzie sa beczki, tam na pewno musi byc piwnica, a gdzie jest piwnica, musza byc do niej drzwi. -Jak tam wlazl? - mamrotal lowca. - Zaloze sie, ze jakis niedbaly gnojek zostawil je otwarte. - Zaczal kopac w drzwi. - Otwieraj, mowie! Otwieraj! To ostatnie ostrzezenie! Po ciemnym zaulku ponioslo sie echo wscieklego gradu kopniakow i przeklenstw, lecz zaraz rozlegly sie glosy innych ludzi i zabrzmialy uderzenia w gong. Tupot nog zmieszal sie z krzykami, rozblysly pochodnie, a potem zapadla cisza. Laron zepchnal z siebie beczke i przepelzl cala dlugosc zaulka na czworakach, dopiero na szerokiej ulicy dzwignal sie na nogi. Przeszedl chwiejnie kilka krokow, opierajac sie o mury. Wrocili biegiem wlasciciele piwnicy z wysoko uniesionymi pochodniami. -Wsparcia dla kulawego, w imie bogow - zaskrzeczal Laron, majac nadzieje, ze wyglada choc odrobine tak zle, jak sie czul. - Wsparcia dla kulawego, w imie bogow. Nie zwrocili na niego uwagi. Wkladajac cala wole w stawianie jednej nogi przed druga, dotarl do konca ulicy. Szemrala tam i pluskala jedyna publiczna fontanna na calym obrzezu Oceanu Lagodnego i Laron zanurzyl w niej glowe, a potem chciwie napil sie wody i oplukal sie nieco z krwi. Jeszcze raz zmusil nogi do pracy i odkustykal w cienie z nadzieja, ze nikt juz go nie sledzi. (C)G) W jakis czas po polnocy w koncu znalazl Akademie Zaklec Stosowanych. W swietle wschodzacego Mirala zobaczyl drzwi zrobione z drewna odzyskanego z jakiejs barki, osadzone w starym murze z kruszejacych cegiel miedzy sklepem zielarza a przybytkiem oferujacym uslugi pani Loricy. Wypalone na drzwiach niepewnie trzymanym pogrzebaczem widnialy slowa "Akademia" oraz "Yvendel", lecz charakter tej akademii nie zostal okreslony jasniej niz "uslugi" pani Loricy.Nie bylo zadnej klamki, skobla ani kolatki. Laron zastukal. Zadnej reakcji. Zastukal ponownie. Nadal zadnej reakcji. Walil bez przerwy w drzwi przez cala minute. Z wewnatrz nie dobieglo nawet przeklenstwo. Laron usiadl plecami do drzwi i przemyslal zarowno dostepne mozliwosci, jak i fakty. Powoli i sztywno wstal, podszedl do sklepu zielarza i kilkanascie razy uderzyl w jego drzwi. -Wynocha stad, draniu! - rozleglo sie z sasiedniego budynku. Laron cofnal sie i tryumfalnie uniosl zacisnieta piesc. Dzwieki zanikaly przy drzwiach akademii. Zaklecie zagluszajace. Przeszedl sie ulica, zbierajac kawalki drewna i drzazgi, a potem ulozyl je przed akademia. Wyjal z pudeleczka hubke i krzesiwo, skrzesal pare iskier na garsc slomy. Stosik szybko sie zajal. Laron usiadl dosc daleko od niego. W pewnej chwili powietrze przecial pisk - to samostraznik zagluszajacy wszelkie stukanie do drzwi zaczal przegrywac walke z plomieniami atakujacymi drewno i rozpadl sie. Po kolejnych paru chwilach zgrzytnela odsuwana belka i drzwi sie otworzyly. Jakas bezksztaltna postac zawolala o wode i znow zniknela w mroku za drzwiami. Laron wszedl do srodka, uwazajac na plomienie. Nadbiegly trzy postacie z wiadrami wody i ugasily ogien. Nastepnie wymiotly zweglone i mokre kawalki drewna dalej na ulice, wrocily do drzwi i zamknely je za soba. Kiedy ustanawialy nowego samostraznika, podszedl do nich ktos z gliniana lampa. Byla to kobieta w jedwabnym kaftanie i z rozczesanymi wlosami. -Jakis idiota rozpalil pod drzwiami ogien, rektorko - wyjasnil jeden ze strazakow. -Zniszczyl samostraznika - dodal inny. -Ale ogien zostal ugaszony i ustanowilismy nowego samostraznika - zakonczyl trzeci. -Wszystko to moje dzielo, rektorko Yvendel - oznajmil Laron, wychodzac z cienia w kacie. Trzej studenci goraczkowo wypowiedzieli w swoje dlonie zaklecia splatanego ognia i trzymali je w gotowosci do rzucenia. Yvendel stala bez ruchu. -Najwyrazniej nie jestes zlodziejem, bo juz znajdowalbys sie w glebi korytarza, schwytany przez nastepnego samostraznika - powiedziala. - Kim jestes? -Nazywam sie Laron Alisialar i znajduje sie pod opieka pani Wensomer. Zauwazyl, ze na dzwiek tego imienia Yvendel drgnela. -Masz zwoj polecajacy? -Skieruj mnie jutro rano do jej rezydencji, a ci go przyniose. -Nie mozemy zaczekac do rana? Laron wyciagnal poraniona, posiniaczona, brudna reke. Studenci cofneli sie, wciaz trzymajac w pogotowiu ogniste kule. Yvendel podala intruzowi lampe, a on uniosl ja do twarzy. Mial zapuchniete oko, rozcieta warge oraz since na policzkach i szczece. -Zostalem napadniety. Zlodziej sadzil, ze pobil mnie do nieprzytomnosci, bo oproznil moja sakiewke i odszedl. Przywloklem sie tutaj, poniewaz wiem, gdzie moge znalezc pania Yvendel, a nie wiem, pani, gdzie jest pani Wensomer. Yvendel odebrala mu lampe. -Moge ci dac schronienie do rana, ale nie mozesz sie zapisac, nie majac zlota. -Powiedzialem, ze zostala oprozniona moja sakiewka - wyjasnil Laron. - Wymienilem jedna zlota monete na srebro i napelnilem nim sakiewke. Reszte zlota mam w butach. -Rozumiem - powiedziala Yvendel. - Nasze testy na zaradnosc i spryt nie beda w twoim wypadku konieczne, Laronie Alisialarze. Jarrisie, umyj nowego studenta, ochron jego zloto zakleciem i daj mu lozko w dormitorium. Sniadanie jest pol godziny po brzasku, Laronie, a po sniadaniu zostaniesz skierowany do rezydencji pani Wensomer. Kiedy wrocisz z jej rekomendacja, przyjdz do mojej komnaty, omowimy twoje mocne i slabe strony oraz tok studiow. A wy wracajcie do lozek. (C)6) Laron zjadl sniadanie ze studentami. Akademia okazala sie koedukacyjna, co bylo bardzo niezwykle, jesli nie wyjatkowe w znanym swiecie. Dziewczeta i mlodziency mieli jednak oddzielne dormitoria. Na Larona wlasciwie nikt nie zwracal uwagi. Byl dosc niski i wygladal na nieco zbyt mlodego, by interesowaly sie nim dziewczeta. Poza tym wielu studentow przebywalo w akademii tylko kilka dni, na egzaminach wstepnych, a potem wracali do domu i nikt ich juz wiecej nie widzial. Pani Yvendel oprocz wysokich oplat miala tez wysokie wymagania.Laron uswiadomil sobie, ze na jego stol padl cien. Podniosl wzrok i zobaczyl stojacych nad soba trzech Acreman i jednego Yindicanina. -Kto on? - zapytal najroslejszy, najbardziej gburowaty Acremanin. -Ze Scalticaru - powiedzial drugi Acremanin. -Znasz go, Starrakinie? - zapytal trzeci Acremanin Vindicanina. Starrakin siegnal po kubek Larona i wylal mu na kolana sok z winogron. -Trzeba podlewac, od tego urosnie - stwierdzil Vindicanin. Laron patrzyl za nimi, kiedy odchodzili, skupiajac wzrok na karku Starrakina i szukajac jezykiem brakujacych klow. Przystosowanie sie do bycia zywym z kazda mijajaca godzina okazywalo sie trudniejsze. Akademia przypominala labirynt tuneli zrobionych przez czerwie w jakims duzym meblu o skomplikowanej konstrukcji - niewidocznych z zewnatrz, lecz bardzo rozleglych i z nielicznymi wejsciami. O ile Laron potrafil ocenic po niklych dzwiekach dobiegajacych z polozonego poza murami akademii miasta, zajmowala ona budynki rozlozone na kilku hektarach, polaczone tunelami, krytymi pasazami oraz korytarzami, a takze dzielila wiele budynkow ze swiatem zewnetrznym. Kiedy mlody student wyszedl z nim na ulice, a potem poprowadzil go przez cale miasto do willi Wensomer, Laron mrugal w ostrym blasku slonca. Nie mial pewnosci, czy chce uzyskac rekomendacje do akademii, czy cos znacznie bardziej zlowrogiego. (C)G) Swit zaczynal przycmiewac gwiazdy. W pobliskiej swiatyni sargolscy misjonarze spiewali na wiele glosow synkopowane modlitwy. Sairet juz wstala, obudzila Dziewiatke; umyly sie, zjadly, pomodlily do bogini fortuny i wywiesily posciel, by sie wietrzyla. Nastepnie tancerka wlozyla luzne jedwabne spodnie, ktore zasznurowala w kostkach oraz w talii, i sznurowana bluzke z surowego jedwabiu, dopasowana w biuscie, lecz majaca luzne, powiewne rekawy.Zaczela cwiczenia rozciagajace, a Dziewiatka ja nasladowala. Potem Sairet zaczela ja uczyc podstawowych ruchow, wykonywanych w tancu rekami i nogami. Dziewiatka mieszkala w ciele Velander juz kilka tygodni, ale ruchy miala niezdarne i gwaltowne. Znala dotad jedynie rozkolysane poklady statkow i stabilnosc suchego ladu byla jej obca. Podczas cwiczen nabierala wdzieku i zdecydowanie wykazywala talent. Sairet kazala jej posprzatac, a potem szyc; sama zeszla po drabinie i ruszyla szybkim krokiem do pracy, do willi Wensomer. Wokol niej Diomeda budzila sie ze snu. Gdy mistrzyni tanca przybyla na miejsce, spala i sluzba, i pani domu. Obudziwszy rzadce, by ja wpuscil, Sairet poszla do sypialni swej uczennicy i odslonila okna. -Powitaj ranek! - zawola energicznie. -Odejdz - mruknela Wensomer spod poduszki. -Jak zwykle jestes juz obudzona i porozciagana - rzekla tancerka, sciagajac przykrycie z lozka. -Owszem - jeknela Wensomer, zaciskajac dlonie na poduszce, pod ktora schowala glowe. -Gdybyz wszystkie moje uczennice mialy twoj zapal - westchnela Sairet, chwytajac poduszke. - Jakiez mozna by wtedy dawac wspaniale wystepy! Sairet wylala nieco wody z dzbanka na Wensomer, ktora wrzasnela i stoczyla sie z lozka. W koncu zaczely cwiczenia, a po godzinie, gdy wniesiono tace z jedzeniem i napojami, Wensomer byla juz ozywiona i pogodzona ze stanem czuwania. -Jak postepy twojej praktykantki? - zapytala, kiedy jadly lekki, lecz kosztowny posilek zlozony z fig cukrowych nadziewanych kandyzowanymi mrowkami miodowymi. -Ho, ho, alez w Diomedzie szybko rozchodza sie wiesci. Skad wiesz? -Podchodzi do ciebie na zatloczonym targu obcy mezczyzna, przedstawia ci dziewczyne, odprowadza was do twojego domu, a potem odlicza kilka monet i zostawia dziewczyne u ciebie. Nie trzeba byc czarnoksiezniczka wysokiego poziomu, by domyslic sie reszty. Wiec jak jej idzie? -Ma na imie Dziewiatka. Uczy sie szybko, ale miala wypadek i nie ma pojecia o wiekszosci podstawowych spraw. Za dwa lata bedzie mogla sama sie utrzymac, chyba ze przedtem znajde dla niej jakiegos odpowiedniego mlodzienca. Jest w niej jednak cos dziwnego. -Opisz to. -Mowi przez sen. Czesciowo po diomedansku, czesciowo w jakims obcym, ostrym jezyku nieprzypominajacym zadnego, jaki kiedykolwiek slyszalam. Zeszlej nocy chyba jej sie snilo, ze wrocila na poklad jakiegos statku. Powiedziala na glos, ze gdyby statki mialy dokladne urzadzenia do mierzenia czasu, moglyby sie poruszac po otwartym morzu z wielka precyzja. Wensomer myslala przez chwile i potrzasnela glowa. -Niedorzeczne. -Rano zapytalam, co miala na mysli, ale nie potrafila nic wyjasnic. Powiedziala natomiast, ze pewnie byla Gosciem. -Chyba raczej miala goscia? -Nie, byla Gosciem. Naprawde dziwne jest to, ze kiedy snila, mowila plynnie, rozbudowanymi zdaniami. -Dziwne - rzekla Wensomer. - Moze w jakiejs wiosce brakuje miejscowej wariatki. -Ona wydaje sie zupelnie bystra, tylko jakas... pusta. Wrocily do lekcji. Wlasciwe opanowanie tanecznych ruchow i gestow bylo trudne nawet przy wyrobionych miesniach i szczuplej figurze, a Wensomer nie miala ani jednego, ani drugiego. W dodatku nie mialy wiele czasu. Wensomer chciala jak najpredzej doprowadzic do perfekcji pewne aspekty windrelskiego tanca. -Teraz proste nogi i sklon w przod od talii, rece nad glowa - dyktowala Sairet, pokazujac, jak to trzeba zrobic. Wensomer sprobowala powtorzyc jej ruch, ale nie mogla wykonac tak glebokiego sklonu. Sairet ja zachecala: -Przytrzymaj, raz, dwa, trzy, cztery, piec, teraz opusc prawa reke szerokim lukiem i unies za plecami. Dookola, pelny krag. Dobrze, teraz lewa reka i wyprost. -Przeciez robilam to lepiej godzine temu - jeknela z niezadowoleniem uczennica. -To przeszlosc. Od tamtej pory jadlas. Teraz powtorz cwiczenie rozciagajace. Dwadziescia razy. Wensomer wykonala polecenie bez sprzeciwu. Stopniowo odzyskiwala elastycznosc ruchow. -Napnij miesnie brzucha i posladkow, a podbrodek i piers wypchnij do przodu... nie, nie, glowa do gory. Podnies proste ramion w gore i przenies do tylu. Rozluznij sie i powtorz. Dwadziescia razy. -Dwadziescia razy! Myslalam, ze to maja byc cwiczenia taneczne, a my tylko sie rozciagamy. Jak moge poprawic moj taniec bez... no, tanczenia? Sairet miala cierpliwosc. Wensomer nie byla jej pierwsza uczennica, a wszystkie narzekaly tak samo. A jednak Wensomer byla inna. Kiedy juz wstala, poswiecala sie zadaniu z wielka energia i mimo narzekan wykonywala wszystkie polecenia. Poza tym Sairet dostawala duze pieniadze za zmuszanie ja do wysilku, wiec to robila. -Znasz juz kroki, ale wykonujesz je z wdziekiem wielblada. Jesli twe cialo przestanie byc sztywne, nawet te podstawy wystarcza, by sam Warsovran pozadliwie sie na ciebie zapatrzyl. Kontynuowaly cwiczenia, dopoki slonce nie znalazlo sie wysoko na niebie. Wtedy Sairet wreszcie przeszla do krokow tanecznych. Wensomer przyznala niechetnie, ze jej nauczycielka miala racje. Po odpowiednim wykonaniu serii cwiczen rozciagajacych zniknelo wiele problemow z lekcji poprzedniego dnia. -Wykonaj okrezny ruch biodrami i kiedy lewe biodro pojdzie do przodu, zrob maly krok lewa noga... tak! Teraz rusz biodrem w przeciwna strone i wysun je w prawo... -I zrobic maly krok prawa noga? -Tak, i tak dalej przez tyle krokow, ile chcesz. Chodzenie do tylu jest podobne. Dobrze, bardzo dobrze. Teraz Wensomer byla pod wrazeniem wlasnych postepow i nabrala wiekszego szacunku dla Sairet. Ta szczupla diomedanka o falujacych wlosach okazala sie cierpliwa i spostrzegawcza nauczycielka. Zawsze potrafila dostrzec problem i jego rozwiazanie. Nie naduzywala szyderstw, ale zmuszala swoje uczennice do bardzo ciezkiej pracy. -Ten krok wychodzi mi o wiele lepiej niz wczoraj. Myslalam, ze nigdy nie wykonam go tak plynnie. Jestes dobra nauczycielka, Sairet. Sairet zalozyla rece na piersi i wzruszyla ramionami, a potem powedrowala wzrokiem nad zalana slonecznym blaskiem woda do miejsca, gdzie czesc poteznej floty Warsovrana oblegala krolewski palac na wyspie. -Diomedanskie windrelki sa najlepszymi tancerkami kontynentu - stwierdzila, nie odwracajac sie - ale ja sie od nich roznie i na swoj wlasny sposob jestem od nich lepsza. -Niech zgadne - powiedziala Wensomer. - Skrywana krolewska krew? Mistrzyni tanca zerknela na nia z ukosa. -Pamietam tylko, jak to jest byc na twoim poziomie: niezreczna i zawstydzona. Dzieki temu rozumiem twoje problemy. o(C) W willi Wensomer Laron pokazal rzadcy kartke z kilkoma slowami. Zostal posadzony w salonie, a sluzacy przyniosl mu wino oraz cala tace kandyzowanych owocow. Rzadca wrocil po krotkiej chwili i poprowadzil go w glab domu. Wensomer lezala na wiklinowej kanapie w pokoju na pietrze. Dywany wokol niej pokrywaly zwoje i ksiegi, a wsrod nich pomykalo kilka zielonych, niebieskich i czerwonych samozaklec o cialach myszy, albo pilnie pracujac, albo sie bawiac. Wensomer miala jasna skore, poczatki nadwagi mimo nauki tanca oraz bystre, rozbiegane oczy. -A, witaj w mojej willi, jeden jedyny wampirze - odezwala sie, podnoszac wzrok. -Uczona Wensomer, juz sam twoj widok sprawia mi przyjemnosc - odpowiedzial mechanicznie Laron. -Alez jestes posiniaczony! - zawola nagle. - Przeciez ty nie mozesz miec sincow. -Zaraza na nie. Potrzebuje twojej rekomendacji. Chce studiowac. -Co? Lepsze zachowanie przy stole? -Umiejetnosci potrzebne zyjacym ludziom. Nie mam juz nadnaturalnej sily, rany goja mi sie tygodniami, a nie w ciagu kilku godzin, i bardzo latwo mnie zabic. Jem zwykle jedzenie. -A wiec mozesz jesc? -Sluzy to mojemu zdrowiu. -Mozna by pomyslec, ze nie jestes juz martwy. -Slusznie. Wensomer podeszla, polozyla mu dlon na czole, obejrzala zeby, odkleila brode. -Ciepla krew, brak klow i pryszczy - orzekla, ogladajac go od stop do glow. - Jak to sie stalo? -Pomyslny przypadek. -Slyszalam o ludziach, ktorzy przez przypadek tracili zycie, ale nigdy, zeby ktos przez przypadek je zyskal, oczywiscie poza przypadkowym poczeciem. To akurat zdarza sie dosc czesto. -Az strach pomyslec, swiadkiem ilu takich przypadkow jest przecietny stog siana na wiosne. Nagle Laron rzucil sie na wiklinowa kanape i wybuchnal placzem. -Chce umrzec - szlochal rozpaczliwie. -Znowu? - zapytala Wensomer, glaszczac go po wlosach, ktore urosly po raz pierwszy od czasu, kiedy poznala wampira. Zrelacjonowanie tego, co sie przydarzylo jemu oraz roznym innym ludziom, zajelo Laronowi sporo czasu. -Sadzilem, ze moge mu ufac; sadzilem, ze akurat Druskarlowi moge ufac calkowicie - zakonczyl opowiesc. - Teraz Dziewiatka jest gdzies w Diomedzie albo moze zostala juz sprzedana w niewole. Mam wizje, ze ja bija, gwalca, morduja. Ona jest taka niewinna, pani Wensomer, to dziecko w ciele kobiety, bezgranicznie ufne dziecko. -Mowisz, ze Dziewiatka to skonstruowana dusza? Samozaklecie? -Tak. Mysle, ze metrologanie eksperymentowali z wciaganiem doswiadczenia oraz wspomnien demonow do kul proroczych. Kiedy w kulach uzywa sie wizerunkow normalnych dusz, sprzecznosci czesto doprowadzaja je do szalenstwa. Metrologanie musieli uksztaltowac Dziewiatke bez wspomnien, ktore by jej zawadzaly. Wensomer uniosla tabliczke, na ktorej cos pisala. -Mam krotka liste spraw, Laronie. Mozemy ja razem przejrzec? -Pochlebia mi, ze uwazalas. -Coz, jestem twoja przyjaciolka i spodziewam sie przyjazni po tobie. -Jakiez to altruistyczne. -Po pierwsze, chcesz umrzec. Dlaczego? -Wolalem byc wampirem. Dla niemartwego zycie jest prostsze. Teraz mnie bija, musze jesc i nie mam sily. Naprawde tesknie za moimi klami. Mam ochote obstalowac sobie falszywa pare. Wciaz jestem poniewierany, upokarzany, do czegos zmuszany i wysmiewany. Nie zyczylbym zycia najgorszemu wrogowi. -Witaj w smiertelnosci. Po drugie, chcesz dostac rekomendacje do Akademii Zaklec Stosowanych pani Yvendel. -Potrzebuje pretekstu do przebywania w Diomedzie. Poza tym, usilujac zyc jak smiertelnik, bede potrzebowal odpowiednich umiejetnosci do kupowania jedzenia i ubrania. -Po trzecie, chcesz odnalezc Dziewiatke. -Jesli dostane w swoje rece Druskarla, to... -Po czwarte, chcesz zabic Druskarla. -No tak. -Po piate, chcesz odzyskac Srebrzysmierc. -Przypuszczam, ze wszyscy tego chcemy. Wensomer wziela do reki kawalek kredy. -Byc moze, istnieje sposob, by przywrocic cie niemartwocie. -Ha! Najpierw musialbym sie napic krwi innego wampira, a jestem... bylem jedynym wampirem na swiecie. Jak mo... -To ja jestem czarnoksiezniczka i ja to ustale. Po drugie, chcesz rekomendacji do pani Yvendel. Doskonaly pomysl; napisze ci ja, zanim wyjdziesz. -Dziekuje. -Chcesz tez odnalezc Dziewiatke. Druskarl oddal ja do terminu najlepszej nauczycielce tanca w calej Diomedzie... -Co takiego?! -Niedlugo bedzie tu Roval, moze cie do niej zaprowadzic. -Ona... ja... Roval tez? -Po czwarte, chcesz zabic Druskarla. -Juz nie. -To dobrze. Po piate, chcesz odzyskac Srebrzysmierc. No coz, gdybym potrafila ci powiedziec, jak to zrobic, sama bym go odzyskala. Laron przeszedl sie kilka razy tam i z powrotem po pokoju; w milczeniu czytal punkty wypisane na tabliczce, potrzasajac glowa. -Jak ty to robisz? Przychodze niezapowiedziany po latach, a ty wszystko wiesz. To jak magia. -No coz, jestem przeciez czarnoksiezniczka. -Ale skad...? -Znam mnostwo ludzi i slucham, co mi mowia. Slucham nie tylko slow. Dowiedzialam sie od ciebie, ze dobroczynca Dziewiatki jest Druskarl. Moj wczesniejszy informator tego mi nie powiedzial. Teraz wiem, ze Druskarl jest w Diomedzie i ze moj informator przemilczal ten fakt. Raczej nie moga miec romansu, wiec zastanawiam sie dlaczego. W tej chwili rozlegl sie dzwonek. Po kilku sekundach do pokoju wszedl rzadca. -Uczony Roval czeka na twoja wolna chwile, pani. -Wspaniale, wprowadz go. Laronie, mysle, ze twoj kolega w szpiegowskim fachu powinien udzielic ci paru lekcji, jak przetrwac zycie, w czasie kiedy ja rozejrze sie za rozwiazaniem pierwszego problemu na twojej liscie. Do pokoju wszedl Roval i Wensomer od razu poprosila go, by nauczyl Larona kilku elementow technik walki uzywanych przez Specjalna Sluzbe Wojenna. Potem Laron wyszedl, odprowadzany przez sluzacego. Uszedl ledwie trzy kroki, kiedy w pokoju na pietrze rozlegl sie przeszywajacy krzyk. -Co ty mi mowisz?!! - wrzasnela Wensomer. -W przyszlym miesiacu Warsovran bedzie angazowal tancerki - dobiegl ledwie slyszalny glos Rovala. -W przyszlym miesiacu?!! Spojrz tylko na mnie! -Wszystko, co widze, jest bardzo sliczne - odparl Roval dyplomatycznie. -No wlasnie! Jest mnie za duzo. Przynajmniej o dwadziescia kilogramow za duzo, a wine ponosi to! Na Larona spadl deszcz ciasteczek, fig cukrowych i kandyzowanych owocow, a u jego stop roztrzaskal sie spory dzban slodkiego wina. -Doprowadzisz mnie do odpowiedniej formy - rozkazala Wensomer. - Majac wyszkolenie SSW, wiesz, jak to sie robi. -Ale to zajeloby kilka lat. -Nie powiedzialam, ze chce wstapic do Specjalnej Sluzy Wojennej, Rovalu, tylko ze chce, bys do przyszlego miesiaca przerobil ze mna cwiczenia kondycyjne! Gdybym tylko mogl na to sprzedawac bilety, juz nigdy nie musialbym pracowac, pomyslal Laron, oddalajac sie pospiesznie. (C)G) Poznym popoludniem jeden ze starszych studentow zaprowadzil bylego wampira do komnaty Yvendel. Rektorka spoczywala na puchowych poduszkach rozlozonych na grubym dywanie w komnacie obwieszonej draperiami, ktore zwieszaly sie nawet z sufitu. Bylo az duszno od zapachu kadzidel i wonnego dymu swiec aromatycznych. Yvendel miala na sobie szkarlatne jedwabne spodnie oraz fioletowa tunike ze sloncem na srodku i haftowanymi srebrem gwiazdami na rekawach. Rozpuszczone wlosy upiela srebrnymi grzebykami w ksztalcie stylizowanych smokow.Laron sklonil sie, podal dokument i cofnal sie o kilka krokow. Yvendel zaczela czytac podanie. -Polecany przez uczona Wensomer - powiedziala powoli. -Tak, rektorko. -Wydajesz sie zbyt normalny, by cieszyc sie jej wzgledami. Laron nie wiedzial, jak zareagowac na te uwage. Milczenie sie przedluzalo. W koncu rektorka przeciagnela sie, ziewnela i wrocila do czytania. -Chcesz, aby ci przyznano osmy poziom wtajemniczenia - stwierdzila, jakby chcac potwierdzic to, co widnialo na pergaminie. -Tak, rektorko. -Obecnie jednak nie masz potwierdzenia zadnego poziomu. -Nie, rektorko. -Kazdy ma jakis poziom. Dziewczeta piorace bielizne na brzegu rzeki, zebracy i sprzatacze osiagaja drugi. Papuga przypieta lancuszkiem do zerdki w tawernie Pod Pychem Barkarza osiagnelaby zapewne pierwszy. Kiedys sama spotkalam ladacznice, ktora miala czwarty poziom. Jest teraz pielegniarka w akademii i nawet studiuje fizjologie eteryczna. Dlaczego ty nie masz zadnego poziomu? -Chorowalem. Yvendel podniosla lezaca obok niej tabliczke. -No coz, Wensomer by cie nie polecala, gdybys nie byl w stanie uzyskac siodmego poziomu. Zdrowie i wyglad... w normie. Wedlug samomedikarow, ktorzy cie badali dzis rano, w niezwyklej normie. -Czy to jakis problem? - zapytal Laron. -Nie. Zachowujesz celibat? -Tak, uczona rektorko. -Jesli nie, wkrotce sie o tym dowiemy. A wiec przezyles kregi ognia, choc zginely miliony. Jak na kogos, kto przetrzymal kregi ognia, nie wygladasz na bardzo osmalonego. -Mialem przyjemne, gleboko polozone schronienie. -Po co przybyles do Diomedy? -Chce u ciebie studiowac. Czy zostane przyjety? Yvendel miala dylemat. Spojrzawszy na sprawe konwencjonalnie, uznala, ze Laron nie mial zadnych pozytywnych cech, no ale w sprawach czarnoksiestwa sama nie byla zbyt konwencjonalna. Budzenie zainteresowania moglo zrownowazyc wiele brakow, a Laron z pewnoscia budzil zainteresowanie. Tylko niech sie tego nie domysli, bo moglby zaczac sobie cos wyobrazac, a to byloby niebezpieczne. -Byc moze, w akademii osiagnalbys wkrotce wysoki poziom umiejetnosci. Studiuj u nas przez rok. Ocenimy twoje postepy i dopiero potem bedziesz mogl kontynuowac studia. -Dziekuje, uczona rektorko. -Zaplacisz za to sume rowna oplacie za rok nauki. Laron przelknal sline. Duzo pieniedzy do wydania za jednym zamachem. Przez ostatnie dwa tygodnie jego pewnosc siebie i poczucie wlasnej wartosci byly poddawane ciezkim probom. Niemniej nadarzala sie okazja do odzyskania sil i niezaleznosci. -Zgadzam sie, uczona rektorko - powiedzial Laron. Yvendel pozwolila sobie na usmiech. -Wspaniale. Oplaty zalatw z ksiegowym, a potem zglos sie do komnaty dziekana, ktory ustali tok studiow i przydzieli ci nauczycieli. o(C) Sairet i Dziewiatka podniosly wzrok na dzwiek dzwonka znajdujacego sie obok drabiny, a potem Dziewiatka podeszla do krawedzi swego namiotu rozstawionego na dachu i spojrzala w dol. Sairet miala mnostwo gosci, glownie uczennic, ale teraz przyszli mezczyzni. A przynajmniej jeden byl mezczyzna. Drugi, mlodzieniec, ubral sie tak, by wygladac na szerszego w barach i wyzszego. Mial na twarzy kilka dojrzalych sincow.-Laron! W minute pozniej siedzieli na poduszkach na krawedzi podlogi do tanca, wymieniajac informacje o dziesiatkach przygod, jakie przezyli w mniej niz jeden miesiac miralowy. Roval i Sairet stali po drugiej stronie dachu i przygladali sie swoim podopiecznym. -On pochodzi z... Moze daloby sie to okreslic jako spokojne srodowisko - wyjasnil Roval. - Ma dobre serca, tylko brak mu ciala, by je wspierac. -To on nie pozwolil Dziewiatce utonac? - zapytala Sairet z wyraznym powatpiewaniem w glosie. -Wiem z pewnego zrodla, ze tak. Jak jednak sama widzisz, swoim niepozornym wygladem przyciaga zabijakow i zlodziei. I tu zaczyna sie twoja rola. -Moja? Jesli naucze go tanca brzucha, bedzie przyciagal nie tylko zabijakow i zlodziei, ale... -Nie, moze zle sie wyrazilem. Pani Wensomer mowi, ze rano rzadko wykorzystujesz to miejsce. -Jest tu tylko Dziewiatka, ktora zamiata i sprzata. -Twoje studio jest duze, otwarte i zapewnia calkowita prywatnosc. Chcialbym je od ciebie wynajac na miesiac, moze dluzej. -Naprawde? To dobry tydzien; wszyscy, ktorych spotykam, chca mi dawac pieniadze. Co zamierzasz tu robic? -Kiedy bylem mlodziencem, moj mistrz przez piec lat mieszkal na wyspie Zurlan u wybrzezy Scalticaru. -Slyszalam o tym. Uzywaja tam dziwacznych toporow z zakrzywiona rekojescia i dlugim, cienkim ostrzem. Miejscowe slowo na ludzi poslugujacych sie tarcza znaczy "eunuch/tchorz/poborca podatkowy/czlowiek robiacy niezdrowe rzeczy z owcami ciemna noca". -No tak, Zurlanczycy maja ekstremalny kodeks honorowy. Szczesciarze, nikt ich nigdy nie najechal. -Urzadzaja takze egzekucje gosci, by wyprobowac ostrza swoich toporow. Jak tam z mistrzem przezyliscie? -Na polnocnym wybrzezu Zurlanu znajduje sie niewielka enklawa handlowa. Niektore rosliny wykorzystywane w ich medycynie, kuchni i czarnoksiestwie nie rosna w zimnym klimacie, sa wiec zmuszeni do utrzymywania jakichs kontaktow ze swiatem zewnetrznym. Kiedy moj mistrz udal sie tam, by nauczyc sie ich jezyka i studiowac u ich czarnoksieznikow, zabral mnie z soba. Miejscowy mistrz dzawatu mnie polubil i uznal, ze powinienem nauczyc sie bronic. Po pieciu latach zostalem wygnany w zwiazku z pewnym incydentem, zamieszana byla dziewczyna... -Zawsze tak sie dzieje. -Nie rozumiesz. Wyzwalem kogos na pojedynek w obronie honoru tej dziewczyny, lecz zurlanskie dziewczeta same maja bronic swej czci i... coz, wolalbym o tym nie mowic. Sairet znow spojrzala na Larona i przedmiot rozmowy nagle stal sie jasny. -Chcesz nauczyc Larona dzawatu i potrzebujesz do tego mojego studia. -Trafilas w sedno moich intencji, mistrzyni tanca. -Zgoda. Dogadalismy sie jak nauczyciel z nauczycielem. Zaczynacie jutro rano? -Tak, dziekuje. A, i jeszcze jedno. Czy moglabys zabierac te dziewczyne, Dziewiatke, na lekcje do Wensomer? Dzawatu nie nalezy uczyc nikogo, kto wedlug Straznikow Stylu jest tego niegodny. Zasadniczo dotyczy to kazdego, kto nie mieszka na Zurlanie. -Tak jak Laron. -W rzeczywistosci Laron byl na Zurlanie i cieszy sie tam szacunkiem. -Co? On przeciez nie ma nawet czternastu lat. -Ma siedemnascie, przynajmniej tak mowi. Jest uznawany za godnego, wiec mozna go nauczyc niektorych elementow. Dzawat uczy czlowieka uchylac sie, odbijac ciosy, podcinac nogi, sprawiac przeciwnikowi bol i ogolnie wykorzystywac jego sile przeciwko niemu. Dla Larona bedzie to idealne. Sluchajac, Sairet niemal podswiadomie krecila biodrami i Roval nie mogl oderwac od niej oczu. Wdziek ruchow ujmowal jej lat i czarnoksieznik przekonal sie, ze mistrzyni tanca go pociaga, a nawet podnieca. -Nie, mysle, ze Dziewiatka niczemu tu nie zaszkodzi - zdecydowala nagle, przerywajac trans Rovala. - Brakuje jej sporo z pierwotnej bystrosci, ale jesli kaze jej nie patrzec albo nie sluchac, dokladnie wykona polecenie. -Jestes pewna? -Ucze ja tanca od czternastu dni. Wierz mi, uczony Rovalu, uczy sie szybko, ale tylko wtedy, kiedy wyraznie jej sie to powie. Teraz Roval sie zastanawial, nieswiadomie zaczynajac sie chwiac w tym samym rytmie co Sairet. Nagle klasnal w dlonie. -A czemuz by nie? Czasami powinienem stanac z boku i popatrzec, jak moj uczen broni sie przed napastnikiem majacym noz czy palke. -Noz, palke?! - zawolala Sairet. - Dziewiatka? Nie chce, zeby doznala krzywdy albo sie przestraszyla. -O, nie stanie sie jej nic zlego. Bron bedzie nieszkodliwymi atrapami. -Nie okaze sie sprawna przeciwniczka. -Tym lepiej. Tylko spojrz na niektorych durniow, ktorzy potrzasaja nozami, palkami i toporami w calej Diomedzie. (C)6) Nastepnego dnia w dwie godziny po rozpoczeciu porannej lekcji Laron zaczal chwytac podstawowe zasady tajemniczego leku Rovala na jego mniej niz imponujacy wyglad. Obaj byli obnazeni do pasa, a Dziewiatka patrzyla, jak po raz kolejny mezczyzna i mlodzik staja naprzeciwko siebie. -Tym razem wykorzystaj moja wage przeciwko mnie - powiedzial Roval. Kiedy chwycil nadgarstek Larona, chlopak szarpnal sie do tylu, a potem postapil krok do przodu i zahaczyl od tylu stopa o noge nauczyciela. Wolna reka pchnal go w szyje i Roval przewrocil sie na wytarty dywan. -Juz lepiej, ale nie musisz uzywac wobec mojego gardla az takiej sily, Laronie. Gardla sa miekkie i latwo je zgniesc. -Przepraszam, przepraszam - wydyszal chlopak. - Wciaz usiluje robic wszystko sila. -No to przestan. Udawaj, ze jestes slabszy niz w rzeczywistosci. A skoro mowimy o sile, czas na przerwe... -Chwala bogom lunaswiatow! -...by zrobic trzydziesci pompek. Potem Roval zrobil sobie prawdziwy odpoczynek, a Laron padl pod sciana i napil sie chciwie z buklaka. -Ten slup jest zlodziejem i marzy mu sie twoja sakiewka - powiedzial Roval. Laron cisnal sztyletem. Trafil prosto w slup. Mimo ze stracil sile niemartwego, zachowal umiejetnosci poslugiwania sie bronia, jakie nabyl przez siedemset lat. Klopot w tym, ze w wiekszosci wypadkow nie chcialo mu sie siegac po bron. -A teraz wyskoczyli jego dwaj kompani z toporami - dodal Roval. Laron wyciagnal zza plecow drugi sztylet i rzucil nim w ten sam slup, a nastepnie tchnal w dlon cienkie eteryczne wlokno. Wstal i uniosl kawalek zarzacego sie ognia niczym topor. -I co teraz? - zapytal Roval. -Podchodze do niego w nadziei, ze nie wie, iz zaklecie nie wytrzyma uderzenia stalowego ostrza. -Z jakichs powodow on nie ucieka. Laron zamknal oczy i zacisnal piesc. Magiczne ostrze zniknelo w bezglosnym, lecz jaskrawym rozblysku. Dziewiatka nie zdazyla uniesc reki na czas i przed jej mrugajacymi oczyma zatanczyly powidoki poszarpanej, blyszczacej rozgwiazdy. -Robie krok do przodu, blokuje jego reke trzymajaca topor - ciagnal Laron - i wyginam prawy nadgarstek do gory, jednoczesnie podstawiam mu noge od tylu, pcham do gory jego nadgarstek i wykrecam go, by padajac, upuscil topor. Wtedy lamie mu lokiec, uderzajac z gory przedramieniem, chwytam topor i przerabuje goscia na pol. -Raczej uciekasz, gdy tylko go ogluszysz - powiedzial Roval. -Co? Ale... -Walcz tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjscia, Laronie. Moglby wymachiwac toporem i ugodzic cie przez slepy przypadek, i nie jest to gra slow. Ciezko ranny, cierpisz bol i z kazda sekunda tracisz krew, a trzeci zlodziej szybko odzyskuje wzrok. Widzisz juz cos, Dziewiatko? -Widze, tak. Troche. -Kto ma przewage? - zapytal Roval. -Ale gdybym zostal osaczony... - zaczal Laron. -Tak, lecz tym razem tak nie bylo. Powtarzaj sobie codziennie co godzine, przyjacielu: nie jestes juz nadludzko silny, a twoje rany nie goja sie natychmiast. Stapaj pewnym krokiem i nie dawaj soba pomiatac, ale nigdy nie walcz, jesli masz inne wyjscie. Roval udal sie do swoich zajec. Laron zostal z Dziewiatka, prowadzac wesola rozmowe o niczym. Nad nimi zanosilo sie na jedna z rzadkich w Diomedzie burz. Lunal deszcz i potezny ladunek elektryczny istniejacy pomiedzy Diomeda i chmurami zaczal sie jeszcze zwiekszac; nagle z ciala Dziewiatki buchnela ogromna ilosc energii eterycznej. Dziewczyna padla na podloge wygieta w luk, szalenczo sie miotajac, ale zanim Laron zdazyl do niej dopasc, zwiotczala. Po chwili otworzyla oczy. -Co... gdzie ja jestem, u diabla? - zapytala. -Dziewiatka? - powiedzial Laron, chociaz juz wiedzial, ze nie jest to Dziewiatka. -Co jest? - spytala istota, ktora zawladnela Dziewiatka. - Kim jestes? -Penny? - zgadywal Laron. -Co sie dzieje? Dlaczego jestes w przebraniu? Co sie stalo z moja szkola? Gdzie moja komorka? -Nie rozumiem - rzekl Laron. Przylozyla dlon do piersi, wrzasnela i potrzasnela reka, jakby sie sparzyla. -Mam dwa serca! -Jak wszyscy inni. -Jesli dotkne uszu, okaze sie, ze sa spiczaste jak twoje? - powiedzial wolnik, robiac nagle zmartwiona mine. - Nigdy w zyciu nie mialam takiego snu. Pamietam, ze poszlam do szkoly na bal kostiumowy. Straszne nudy, zaden z chlopakow nie chcial ze mna tanczyc, wszyscy sie mnie z jakiegos powodu boja. Wrocilam do pokoju i polozylam sie na lozku w kostiumie... chyba zasnelam. -Penny? Czy to ty? -Penny...? Penny, jak moja babcia? -Nie rozumiem - stwierdzil Laron. - Kim jestes? Zapadlo milczenie. -Moglabym zadac to samo pytanie. -Moje imie swiatowe brzmi Laron. Gdzie jest Penny? -Penny Gisbourne nie zyje. -Co? Jak to sie stalo? -To kwestia sporna. Koroner powiedzial, ze po prostu przestala zyc. Znales ja? -Spotkalismy sie raz - powiedzial Laron. - Poniekad. Nagle zrozumial. Otaczala ich olbrzymia, intensywna energia eteryczna. Ta istota byla wnuczka Penny. Penny nie zyla, lecz opaske i kule prorocza odziedziczyla na innym swiecie jej wnuczka. Zapewne wlozyla ja na bal i nie zdjela. Szansa jedyna na milion. -Jak masz na imie? - zapytal Laron. -Zadna rozsadna czarnoksiezniczka nie wyjawia imienia obcym. Czarnoksiezniczka z innego swiata, pomyslal Laron. Nawet lepiej. Nowa wiedza magiczna. Mozna by ja nawet wykorzystac przeciwko Srebrzysmierci. -Kazda rozsadna czarnoksiezniczka ma imie swiatowe - wyjasnil Laron. Znow zapadlo milczenie. -Mozesz mnie nazywac Elltee. -Elltee, dobre imie. Posluchaj uwaznie, ten kanal miedzy naszymi swiatami nie bedzie otwarty dlugo. Mozemy przyniesc sobie wzajemnie wielkie korzysci. Jestes zainteresowana? -Jestem zainteresowana wszystkim, co jest dziwne - odparla dziewczyna z niewyobrazalnie odleglego swiata. (C)G) Feran stanal przed domem na skraju portu. Uwaznie przyjrzal sie szyldowi. Widnial na nim symbol czarotworcy i uzdrowiciela. Kapitan cisnal sztyletem w drzwi. Z drewna zaczelo sie wydzielac migotliwe swiatlo, ktore oplotlo sztylet, spalilo drewno, rog i skore tworzaca rekojesc, lecz stalowa klinge zostawilo nietknieta.-Mogles zapukac - oznajmil glos zza drzwi. -Mogles nie zareagowac - odparl Feran. Szczeknela zasuwa. Drzwi otworzyl mezczyzna w srednim wieku, ubrany w szaty o kaplanskim kroju. Wlosy i brode mial bardzo krotkie, a oczy duze, nieruchome. -To byl toreanski sztylet - zauwazyl. -To, co mam do zaproponowania, pochodzi z Torei - powiedzial Feran tonem bardziej niecierpliwym niz klotliwym. Siegnal pod szate i wyjal szklany ciern dlugi jak jego dlon, z ktorego zwieszalo sie na cienkich, elastycznych szklanych wloknach piec spirali z mlecznego szkla. -Zachowuje to na wypadek, gdybym kiedykolwiek musial wykupic krola, ale w zamian za oddana mi przysluge moglbym sie rozstac z czyms innym. Uniosl cienka spirale z przezroczystego zielonego szkla. Wygladala zupelnie jak rog jednorozca wielkosci kota. -Co to takiego? - szepnal czarotworca. -Poza tym, ze jest piekne, nie mam pojecia. Wedlug dosc poetycznie nastawionego mlodzienca, ktory to znalazl, zeszklona agonia myszy zaskoczonej przez kregi ognia. Osobiscie uwazam, ze wszystkie myszy na tamtym terenie od dawna juz nie zyly i jest to przejaw jakichs udreczonych czarodziejskich sil. Mozemy pogadac? Sargolski czarotworca gestem zaprosil Ferana do srodka. Drzwi zamknely sie same. Sargolanin wypowiedzial krotkie, ostre slowo. Z jego ust wyskoczyly w kierunku drzwi blekitne wlokna, wniknely w deski i zwiazaly sie z futryna. Przeszli przez iskrzaca niematerialna zaslone; skora Ferana mrowila od jej dotyku. Cos chwycilo go za nadgarstki, a Sargolanin rzucil zaklecie, ktore obieglo cale cialo kapitana. Mrowienie ustalo. -Gosc ma przy sobie wizual, dwa noze i kilka przedmiotow wygladajacych na potezne amulety uzywane jako uwiezi, Tilbaramie - odezwala sie zaslona zza Ferana. - Ma wyszkolenie dajace mu drugi poziom wtajemniczenia, lecz jego umiejetnosci sa bardzo podstawowe, potrafi rzucac tylko drobne zaklecia uzdrawiajace. Uspokojony Tilbaram zaprowadzil Ferana do kamiennego pokoju, gdzie obaj wypowiedzieli slowa straznicze, a dopiero potem usiedli wewnatrz polkuli utworzonej ze splecionych pasemek jasnego blekitu. -Sadzilem, ze ukryjesz przy sobie cos bardziej imponujacego - odezwal sie Tilbaram. -Jako ze jestem kupcem, rozczarowywanie lezy w mojej naturze - odparl Feran. -Co interesujacego dla mnie poza tymi zabawkami moglby miec ktos o tak slabej mocy jak ty? -Gdyby zrobienie na tobie wrazenia moglo mi przyniesc jakas korzysc, to bym je na tobie zrobil - rzekl Feran. - Powiedz mi, dlaczego interesujesz sie Torea? -Torea? Nie interesuje sie Torea. -Dlaczego mnie oklamujesz, Gasmerze Tilbaramie? Krolestwa polozone na obrzezach Oceanu Lagodnego od pol roku sa w stanie wrzenia. Smierc na taka skale jak w Torei nie ma precedensu. Ty placisz prawdziwym srebrem za opowiesci zwyklych zeglarzy, ktorzy chodzili po stopionych piaskach Torei, masz nawet poczerniala rekojesc noza znaleziona w ruinach Gironalu i kilka helionskich monet wytopionych ze srebra odzyskanego ze zniszczonych miast. o tak, interesujesz sie Torea, Gasmerze Tilbaramie. Ty oraz wszyscy inni wtajemniczeni i czarotworcy Acremy chca wiedziec, co wywolalo te kregi ognia. -A co ty o tym wiesz, kupcze? -Jestem w sytuacji, w ktorej moge zaoferowac do sprzedazy pewne przedmioty - powiedzial swobodnym tonem kapitan. - Wiesz, co to takiego? -Prawdopodobnie kotwica dla twojego wizuala. -Slusznie. Chcialbys sprawdzic, jakie obrazy zachowal moj wizual? Czarotworca wypowiedzial w kierunku kotwicy zaklecie. W powietrzu pojawil sie swietlny punkcik, ktory powoli podplynal do sciany zawieszonej tanimi sargolskimi gobelinami, przedstawiajacymi co bardziej godne uwagi figle tamtejszych bogow i bogin. Dotknawszy sciany, wizual powiekszyl sie do rozmiarow bialego dysku. Kiedy jego krawedzie dotknely podlogi i sufitu, dysk przestal rosnac. Czarotworca wypowiedzial w swoja dlon zaklecie kontrolujace i poslal je w kierunku dysku ruchem palca. Na scianie pojawil sie widok na rozsloneczniona rownine z jakas osada i kilkoma drzewami na pierwszym planie. Widac bylo ludzi zajetych codzienna krzatanina. Zupelnie bez ostrzezenia i w mgnieniu oka znad horyzontu wyrosla sciana ognia. Przez chwile wizual zalalo biale swiatlo. Feran i Tilbaram usilowali mruganiem pozbyc sie powidokow, ale teraz nad zniszczonym krajobrazem unosily sie tylko geste kleby pylu i dymu. -Moj wizual zarejestrowal krag ognia - wyjasnil Feran. Obraz zniknal, zostawiajac po sobie pusty, zarzacy sie dysk. -Musze to zobaczyc jeszcze raz - rzekl czarotworca. -Mozesz to ogladac tak czesto, jak zechcesz, kiedy tylko zaplacisz odpowiednia cene. -Ile? Nie mam zlota wysoko urodzonych amatorow rezydujacych wyzej na wzgorzu, ale moge cie nauczyc zaklec, obdarzyc energiami, a nawet dac ci ksiegi zwiazane z eterswiatem. -Tego nie chce. Pragne tylko zostac przedstawiony miejscowemu przedstawicielowi Sargolskiego Rzadu Wtajemniczonych, bo zamierzam do niego przystapic. -Co?! - zawolal Tilbaram. - Nawet ich terminatorzy maja wieksza moc eteryczna od ciebie. -Czy ci terminatorzy chodzili po wybrzezu Torei? Czy byli na Helionie i rozmawiali z ocalalymi metrologanskimi kaplankami? Ja to robilem. Mam kawalki stopionego szkla z ruin Larmentelu. Chcialbys taki miec? Co dziwne, w Diomedzie latwiej bylo o zloto i srebro z martwego kontynentu niz o stopiony piasek z toreanskich plaz. Perspektywa prezentu stanowila dla diomedanskiego czarotworcy potezna pokuse. Feran uniosl dluga, zwezajaca sie szklana drzazge. -Moge sie za toba wstawic, lecz dlaczego chcesz przystapic do naszego rzadu? - zapytal Tilbaram podejrzliwie. - Owszem, cieszymy sie dobra slawa, ale dlaczego chodzi ci o nas? -Z kregow ognia ocaleli pewni wtajemniczeni z Torei - rzekl Feran. - Dzialam w ich imieniu, przeszukujac miasta polozone wokol Oceanu Lagodnego. -A czego szukasz? -Wsparcia. -Jaki jest charakter tego wsparcia i jego cel? -Tego nie wolno mi powiedziec; to poufna sprawa. Mam jedynie towar na wymiane i instrukcje, czego powinienem szukac. Zauwazylem tez, ze mi nie ufasz. Feran obserwowal Tilbarama, zerkajac jednoczesnie na cienie poruszajace sie na granicy jego pola widzenia. Czarotworca siedzial nieruchomo, poruszajac jedynie wargami. Bylo to dosc podejrzane. Swiatlo z pustego kregu wizuala rzucalo jednak na przeciwna sciane cien Tilbarama i Feran tak sie odwrocil, by moc ten cien obserwowac. Teraz za jego wlasnym cieniem poruszal sie jeszcze jeden - zawieszonego w powietrzu topora. Feran okrecil sie i dzgnal za siebie kawalkiem szkla, wbijajac go w cos przypominajacego gesta galarete. Topor, unoszacy sie w powietrzu bez widocznej pomocy, spadl na posadzke. Z miejsca, gdzie dotad wisial, zaczela kapac krew, a potem rozlegl sie syczacy trzask rozpadajacego sie zaklecia. Tilbaram zgial sie wpol, trzymajac sie za brzuch. Spomiedzy jego palcow saczyla sie krew. -Niebezpieczne sa te symulzaklecia - stwierdzil kapitan. - Przekazuja rany rownie skutecznie, jak podtrzymuja bron. Tilbaram wil sie z bolu i z trudem chwytal powietrze. -Moglbym pomoc, ale czy ja ci jeszcze wierze? - ciagnal Feran. - Wiesz co? Wykrztus imie jakiegos czlonka Sargolskiego Rzadu Wtajemniczonych, to moze przyjdzie ci na pomoc, jak sie juz z nim spotkam. Tilbaram przezyl, w kazdym razie do rana. W cztery dni pozniej spotkal sie rzad i Feran zostal mu przedstawiony. To, co mial do powiedzenia, bardzo jego czlonkow zainteresowalo. (C)G) Po drugiej stronie pustyni, trzysta piecdziesiat kilometrow na poludniowy zachod, krolewna Senterri kolysala sie w rytm muzyki dwoch windrelskich grajkow, a jej wlasciciele targowali sie i sprzeczali z ewentualnymi kupcami na targu niewolnikow w Hadyalu. Miasteczko lezalo zaledwie dwiescie kilometrow od terytorium Sargolu, ale bylo to dwiescie kilometrow pustyni. Nikt z miejscowych nie mowil po sargolsku, nawet diomedanskiego jezyka handlowego prawie nie znali.-Po dziewiec pagoli za sztuke - zaproponowal handlarz niewolnikow D'Alik, krzyzujac ramiona na znak, ze oferta jest ostateczna. -Ale one tancza, sa biale - upieral sie windrel. -Sa opalone, a rece maja brudne od dojenia twoich koz i dokladania do ognia. Doprowadzenie ich do czystosci i odpowiedniej bladosci w Kolegium Umiejetnosci Domowych i Egzotycznych pani Voldean potrwa miesiac. -Dwadziescia pagoli, wszystkie trzy. Jedna to krolewna! Warta sto. -To sprzedaj ja komus, kto chce krolewny. Ja chce tancerek. -Krolewna tancerka. Dwadziescia. -Osiemnascie, wszystkie trzy. Trzy po szesc. Pani Voldean tez bedzie mnie kosztowala troche zlota. -Dwadziescia! -Gdybys trzymal je w cieniu i nie gonil do pracy, to owszem, ale sa opalone i brudne. -Dwadziescia! -Znajdz sobie innego kupca. Jak zmienisz zdanie, przyjdz do mojego rzadcy. Windrel poszedl prosto do rzadcy D'Alika niemal w chwili, gdy handlarz niewolnikow odszedl do nastepnego sprzedawcy. Zachowal twarz, przyjmujac osiemnascie pagoli i przekazujac zwoje dotyczace dziewczat. -Bandyta D'Alik - mruczal windrel, ogladajac kazdego pagola po kolei. -Ktora z nich ma byc ta dama krolewskiej krwi, przechodzaca trudne chwile? - zapytal rzadca. -Imie Senterri, wlosy dlugie - ogien. -A wiec jest ruda? Trudno poznac pod tym brudem. No tak, milo sie z toba robi interesy, Malovocie, jak zwykle. Trzy dziewczeta staly przytulone do siebie, domyslajac sie, ze wlasnie zostaly wymienione na pieniadze. Tylko Dolvienne rozumiala cokolwiek z pustynnych jezykow i tlumaczyla pozostalym, o co chodzi. -Ten duzy, wlochaty, w szatach haftowanych zlotem - powiedziala, nie wskazujac go wyraznie - jest chyba kupujacym. -Ten, ktory wyglada na wojownika w srednim wieku, co przez dziesiec lat od ostatniej walki dobrze jadl? - spytala Senterri. -Na pewno zamierza zabrac nas do domu i zniewolic jeszcze tej nocy - stwierdzila Perime. -Jestesmy wiecej warte jako dziewice - rzekla Dolvienne, wcale nie sprawiajac wrazenia, ze sie martwi. - Ta sprawa jest poruszana za kazdym razem, kiedy sie o nas mowi. -Mam juz dosyc intymnego badania przez windrelskie staruchy - poskarzyla sie Perime. -Wolalabys windrelskich staruchow? - zapytala Dolvienne. -Po szescdziesieciu dniach windrelskiego jedzenia, windrelskich ubran, windrelskich zapachow i windrelskich ciegow do konca zycia nie wpuszcze do mego palacu zadnej windrelskiej tancerki ani muzyka - oswiadczyla stanowczo krolewna. -Zakladajac, ze w ogole wrocisz do swego palacu - powiedziala Dolvienne. -Ktos wreszcie mnie rozpozna - rzekla Senterri. - To tylko kwestia czasu. -Windrele usiluja wszystkim mowic, ze jestes krolewna, ale nikt im nie wierzy. Nie masz duzych szans. Byc moze, same bedziemy musialy sie o siebie zatroszczyc. -Juz probowalysmy. Zostalysmy zdradzone i uprowadzone niemal w chwili, gdy stracilysmy z oczu mury Diomedy. Powinnam byla zaufac temu milemu admiralowi Forteronowi. -Byl taki uprzejmy - dodala Perime. Przerwaly rozmowe, poniewaz podszedl do nich muskularny, lecz proporcjonalnie zbudowany mezczyzna po trzydziestce i uprzejmie sie sklonil. W przeciwienstwie do wiekszosci innych mezczyzn na targu, brode i wlosy mial bardzo starannie przystrzyzone. -Nazywam sie Toragev, moje panie, i jestem rzadca oraz dowodca strazy D'Alika, mistrza handlarzy niewolnikow w sluzbie trzech polnocnych krolestw - oznajmil w nienagannym diomedanskim, odpinajac ich lancuchy od poreczy wystawowej. - Przyjmijcie moje przeprosiny za odprowadzenie was na lancuchach, ale to kwestia protokolu. Musza mnie widziec jako waszego wlasciciela w imieniu mojego pana. -Grzeczny - szepnela Perime z aprobata do Senterri. -Co sie z nami stanie? - zapytala ostroznie krolewna. Nerwy miala zszargane po niemal dwoch miesiacach windrelskich ciegow, ale uprzejmosc rzadcy dodala jej otuchy. -O, najpierw zostaniecie bardzo dokladnie wykapane. Windrele nie moga pojac, ze niewolnikow nalezy kapac, chwala bogom na Miralu. Za wode, olejki i mydlo warte kilka miedziakow mozna podniesc wartosc dziewczyny o calego zlotego pagola. Kiedy znow bedziecie czyste, spedzicie jakis miesiac na nauce dobrych manier, obyczajow oraz sztuki sprawiania przyjemnosci wysoko urodzonym szlachcicom z polnocnych krolestw. A potem, obawiam sie, odbedziecie bardzo meczaca i nudna tysiackilometrowa podroz to tychze polnocnych krolestw. Czyz to nie nadzwyczajne? Tu, na poludniowej pustyni, jestescie warte po szesc pagoli, ale jesli zawieziemy was wystarczajaco daleko na polnoc, wasza wartosc jako niewolnic wzrosnie dwudziestokrotnie w stosunku do ceny, jaka wlasnie uzyskalyscie. -Niewolnic? - powtorzyla Senterri. -Nie badz taka przestraszona. Zdajesz sobie sprawe, ile dziewczat z wlasnej woli sprzedaje sie naszemu domowi handlowemu? Zostaniecie najlepszymi niewolnicami, cenionymi i podziwianymi, kochankami wielkich i poteznych. Jaka nisko urodzona dziewczyna moglaby normalnie o tym marzyc? Pytanie zostalo sformulowane tak, by sprowokowac odpowiedz, i odpowiedz szybko nastapila. -Alez Toragevie, ja nie jestem nisko urodzona, jestem corka... bardzo bogatego sargolskiego kupca - wybuchnela Senterri. -Och, gdybym dostawal miedziaka za kazde... -To prawda! Przeczytaj moje zwoje. Toragev zatrzymal sie w cieniu drzewa orzechowego, wyjal z torby zwoje i zaczal czytac. Sfalszowane zaswiadczenia ze szkoly tanca pani Sairet zostaly napisane w diomedanskim jezyku handlowym, lecz byly tam tez inne dokumenty sporzadzone w sargolskim, ktorego rzadca nie znal. Udal, ze czyta zwoj stwierdzajacy, ze Senterri jest corka kupca Aramadei, wlasciciela domu handlowego Jedwabie, Przyprawy i Markowe Wina Aramadei. Udal zaskoczenie. -To wszystko zmienia - powiedzial o wiele lagodniejszym tonem. - Granica z Sargolem znajduje sie o dwiescie kilometrow na poludnie, ale droga jest trudna i pelna bandytow. -A wiec pomozesz? - zapytala Senterri, padajac na kolana. -Prosze, wspaniala pani, nie rob tego - rzekl Toragev, pomagajac jej wstac. - Bezpiecznie na poludnie mozna sie udac tylko z wielkimi karawanami, a w tej chwili zadna sie tam nie wybiera. Na razie najbezpieczniej dla ciebie bedzie grac role niewolnicy i tancerki. Pani Voldean i D'Alik dobrze sie toba zaopiekuja, ale nikomu nie mow, ze pochodzisz z wielkiego sargolskiego rodu kupieckiego. Reszte zostaw mnie. Dziewczeta obsypaly rzadce podziekowaniami - Toragev nie zdawal sobie sprawy, ze to, co powiedziala mu Senterri, jest zasadniczo prawda, a Senterri i Perimenie zdawaly sobie sprawy, ze on klamie. DoMenne nie dowierzala zadnej propozycji, ktora wydawala sie zbyt tania lub latwa, ale odgrywala role slepo wdziecznej dziewczyny znajdujacej sie w wielkim niebezpieczenstwie, poniewaz tego wlasnie oczekiwal rzadca. Nikt z nich nie wiedzial, ze w odleglosci zaledwie dwustu kilometrow zbiera sie cala armia do wymarszu na polnoc, na Diomede. Setki tysiecy wojownikow i zeglarzy szykowaly sie do walki o wolnosc i honor corki ich cesarza. Jeszcze dalej na poludnie kladziono stepki pod budowe tysiaca galer poscigowych. Byly male i szybkie, a kazda dalo sie zbudowac w dwa lub trzy miesiace. Wieksze, istniejace juz galery otrzymaly zadanie obrony sargolskich portow, w ktorych budowano nowe okrety. W calym cesarstwie Sargolu mezczyzni garneli sie pod sztandary cesarza, odpowiadajac na jego wezwanie o milion wojownikow gotowych bronic honoru Senterri lub pomscic jej smierc. Klopot w tym, ze chcieli zaatakowac niewlasciwych ludzi. Chociaz wszystko to mialo na celu uratowanie Senterri, sprowadzalo sie do tego, co Toragev powiedzial wczesniej. W sumie Senterri rzeczywiscie byla w sytuacji nisko urodzonej tancerki. Znajdowala sie we wrogim i obcym kraju, otoczona wroga i obca kultura, calkowicie odcieta od wszelkiej wladzy, bogactwa i szacunku, ktore czynily ja krolewna. ?L?(C) -Oto czlowiek, ktorego umysl jest pelen szklanych miast.Druskarl obrocil sie powoli na siedzisku i zobaczyl mezczyzne ze szczeciniasta broda, odzianego w czarny kaftan i szal chroniacy przed sloncem. Szal obciazony byl skrzydlatymi srebrnymi kulami, ktore trzymal w szponach orzel morski - racitalskimi symbolami dusz w uscisku mistrza handlarzy niewolnikow. Dlonie handlarz schowal w obszernych rekawach. -Znowu ty - powiedzial Druskarl do kryjacej sie w cieniu twarzy. - Ale jak ja sie zachowuje? Usiadz, napij sie. Ba'do, przynies kubek dla mojego racitalskiego przyjaciela. Usiedli, nogi obute w sandaly polozyli na stole i wzniesli toast na czesc wyspy w zatoce, na ktorej stal palac Blask Switu otoczony przez flote Warsovrana. -Przyzwoity chal'vik, powiedzialbym trzynasty rok Magestrila VI - odezwal sie Feran. -Tak naprawde pietnasty. By uzyskac ten lagodny bukiet, wlozyli do dzbanow debowe deszczulki. -Swietny pomysl. -A wiec czego chcesz? -Wzniesc toast za nasza ucieczke z Torei. -Jestem wzruszony. Za ucieczke. -Za ucieczke. -Zapomnialem spytac ostatnim razem: gdzie jest teraz Laron? -Czai sie i ukrywa tutaj, w Diomedzie - odpowiedzial Feran, obojetnie wzruszajac ramionami. - Zaledwie ludzka sila i koniecznosc spozywania normalnego jedzenia sprawily, ze jest bezbronny. Za kilkadziesiat lat nawet normalnie umrze, chyba ze wczesniej dopadna go wrogowie. Czy Dziewiatka kiedykolwiek tu przyjdzie? -Masz miasto pelne dziewek, a tesknisz za Dziewiatka? -Nie, tylko... interesuje sie kobietami. No tak, ty trzymasz jaja w sloju z octem, nigdy bys nie zrozumial milosci do kobiet i nienawisci do celibatu. -Za celibat - rzekl Druskarl. -Niech inni dlugo go przestrzegaja! - dodal Feran. - A wiec jest w Vindicu? -Jest u zyczliwych i troskliwych opiekunow. -Swietnie, swietnie. Byla taka bezradna. Spotykam sie teraz z dziewka, ktora pracuje za barem w jednej z tawern. Miales kiedykolwiek kochanke? -Tak. Ba'do, jeszcze jeden dzban chal'vika. -Jakas szczegolna kochanke? -Mialem zone w Acremie Polnocnej, ale teraz jestesmy oczywiscie w separacji. Ona szuka nowych mozliwosci rozwoju, a ja podazam sciezka obowiazku. -Za obowiazek! - zawolal Feran, znow wypijajac do dna. - Szczegolnie w imie milosci. Na chwile pograzyli sie w milczeniu, obserwujac flote Warsovrana w zatoce. Z katapulty ustawionej na ogromnej barce wystrzelila wysoko w powietrze kamienna kula i ruszyla na poludniowo-zachodnia wiezyczke Blasku Switu. Czesc dachu sie zapadla, a na obroncow spadl deszcz czerwonych dachowek. W chwile pozniej nad murem przelecialo kilkanascie kociolkow z ogniem. Wiekszosc wpadla do wody, ale jeden uderzyl w galere poscigowa, a dwa w barke z katapulta. Zrobilo sie zamieszanie; gaszono pozary i odciagano trafione jednostki na bezpieczna odleglosc. -Dwa do jednego dla krola - skwitowal widowisko Feran. -Palac ma przewage wysokosci i sily. Niedlugo przybeda ladem armie sojuszu oraz Sargolanu i Warsovran bedzie zmuszony odplynac ze swoja flota. -A ty? -Teraz nie jestem w niczyjej sluzbie, ale mam mnostwo toreanskiego zlota. Zamierzam wybrac sie na polnoc i porozmawiac z pewnymi turiackimi medikarami o mojej... sytuacji zdrowotnej. A ty? -Prowadze rozmowy z pewnymi czarnoksieznikami na temat pewnego planu i dopracowuje kilka innych. Brakuje nam jednak jednego elementu. -A mianowicie? -Jak mowilem, Laron nie jest juz wampirem i nie ma juz dawnej sily. Z drugiej strony ty jestes silny jak zawsze, a my potrzebujemy uslug jednego bardzo silnego czlowieka, ktory dowiodl swojej wiarygodnosci. Co sadzisz o Srebrzysmierci? -Mysle, ze najlepiej mu bedzie w rozsadniejszych rekach. Feran saczyl wino w milczeniu. Po chwili bardzo uwaznie przyjrzal sie wlasnym dloniom. -A czyje to rece? -Po tym, co sie zdarzylo w Torei i na Helionie, kazde oprocz Warsovranowych. -Opracowalismy plan przejecia Srebrzysmierci. Druskarl odstawil puchar. -I co chcecie zrobic? -Mamy dobre intencje. -Z pewnoscia zostana dodane do tych, ktorymi jest wybrukowana droga do podswiata. -Ale zechcesz wziac w tym udzial? -Najpierw powiedz mi cos wiecej. -W tej chwili nie moge. Daj mi jednak pare dni, to ci pokaze. Feran wstal, uklonil sie na racitalski sposob, rzucil monete na stol i wyszedl. Do zamyslonego Druskarla podeszla acremanska dziewka sluzebna. -Zechcesz sie jeszcze napic, panie? - zapytala, zabierajac kubek Ferana i wsuwajac monete miedzy piersi. -Nie, musze sie zajac moimi sprawami - odparl i tez wyszedl. Nie minelo pol godziny, a dziewka sluzebna rozmawiala z diakonem Lisgarem w metrologanskiej misji w Diomedzie. -Slyszalam tez, jak eunuch mowil o konsultacjach z turiackimi medikarami na temat jego sytuacji zdrowotnej, a potem dwa razy wspomnieli o Srebrzysmierci. Wiecej juz nie slyszalam. -I nie widzialas twarzy tego handlarza niewolnikow? - zapytal Lisgar, zapisujac slowa dziewki. -Nie. Kiedy Druskarl wyszedl, przejal go inny cien. -Doskonale. Wracaj do pracy i nadal badz czujna. -Co to wszystko znaczy, diakonie? Boje sie Srebrzysmierci. -Ja tez, ale wierze moim zwierzchnikom. (C)G) W kilka dni pozniej Druskarl saczyl wino pod opleciona gestymi pnaczami pergola innej tawerny, a wedrowny turiacki balwierz golil mu glowe i twarz.-Potezni wojownicy, tak? - powiedzial, machnawszy brzytwa w kierunku portu. -Uwazaj na moja glowe, a ja bede uwazal na statki - odparl Druskarl. -Jesli utocze krwi, czcigodny panie, bedziesz mial darmowe golenie. -Wolalbym zaplacic i nie stracic ani kropli krwi. Druskarl wytarl sobie glowe wilgotnym recznikiem, zaplacil i rozsiadl sie wygodnie. Obserwowal, jak wraca Warsovranowa barka z katapulta, by ponownie zaatakowac palac. Tak zastal go Feran. -Rozwazyles moj plan? - zapytal, przyciagajac sobie krzeslo. -Chcesz przechwycic Srebrzysmierc. Gdybym mial tyle miedziakow, ilu jest chetnych do zawladniecia nim, nie musialbym juz nigdy pracowac. Obiecales, ze dzis cos mi pokazesz. -Tak. To wielka tajemnica, ale jestem pewien, ze gdy to zobaczysz, bedziesz przekonany. Razem ruszyli do warsztatow szkutniczych przy dokach. W dlugiej, waskiej szopie uzywanej do przechowywania i suszenia drewna na maszty powstawala lodz, jakiej Druskarl nie widzial nigdy w zyciu: dluga, waska, ze skor rozpietych na jesionowym szkielecie, wiec bardzo lekka, z niezwykle dlugimi wioslami. Cala byla kryta z wyjatkiem miejsca, gdzie siedzieli dwaj wioslarze. -Ci, ktorzy ja buduja, mysla, ze to rzeczna lodz kurierska - powiedzial cicho Feran, obchodzac ja z Druskarlem. - Na spokojnym morzu powinna z latwoscia przescignac galere, a o tej porze roku morze zwykle jest spokojne. -To bardzo piekna lodka. -Dziekuje. Kosztowala sporo zlota. Jej konstrukcje opisal mi kiedys budowniczy "Mrocznego Ksiezyca"; nazwal to kadlubem wyscigowym. -Rozumiem dlaczego. To wlasciwie sam kadlub nadajacy sie glownie do rozwijania wielkiej predkosci. -Niezupelnie, szanowny eunuchu. Podobnie jak tobie, brak jej pewnych luksusow, lecz pod innymi wzgledami znacznie przewyzsza inne lodzie. Nie tylko jest szybka, ale kiedy obrocic ja do gory dnem i przywiazac do skal na plytkiej wodzie, moze utrzymac powietrze na cztery czy piec godzin oddychania. Druskarl powiazal nagle Srebrzysmierc z ta wyrafinowana jednostka. -Chyba mnie zwerbowales - oznajmil, skrzyzowawszy ramiona na piersi. Stojaca przed szopa ladacznica odrzucila kolejna propozycje zatrudnienia, zajeta czekaniem na Druskarla. (C)6) Roval wiele slyszal o akademii pani Yvendel, lecz odwiedzil ja dopiero teraz. Nie cala odpowiadala jego gustom. Doswiadczenie mowilo mu, ze akademie maja byc zimnymi, wyszorowanymi, pelnymi przeciagow budynkami, gdzie mlodziez chodzi w ubraniach z szorstkiego plotna, pije deszczowke i je brazowy ryz omaszczony oliwa. Tutaj bylo ciemno, miekko od dywanow i gobelinow. Podobno ksztalcili sie tu w eterycznych naukach oraz umiejetnosciach i dziewczeta, i chlopcy. Uczona Yvendel potwierdzila najgorsze obawy Rovala swoim wygodnym, krzykliwym strojem. Kiedy wymienili uklony, teatralne gesty i imienne zaklecia, zza zaslony wyszedl niski czterdziestolatek o wylupiastych, zmeczonych oczach. Usmiechnal sie przymilnie do Yvendel, kulac sie z niepokoju. Roval nie znal tego pokurcza.-To Einsel - przedstawila go Yvendel. Imie wszystko zmienialo. -Einsel, nadworny czarnoksieznik Warsovrana? - zapytal Roval z niedowierzaniem. -Podejrzewalem, ze moze nie trzeba mnie przedstawiac, he, he. -Ile napisales traktatow o ksztaltowaniu eterycznym? Einsel zamrugal. -Hm... trzydziesci jeden. -A ile dzieci splodziles? Dobrze sie zastanow. Einsel spojrzal na swoje stopy. -Jedno - odpowiedzial i zaraz mruknal: - Prawdopodobnie. -Moze i jestes prawdziwy - zgodzil sie Roval. Yvendel odchrzaknela. -Jako dworskiemu czarnoksieznikowi wolno mu odwiedzac moja akademie, nie wzbudzajac podejrzen - wyjasnila. -W gruncie rzeczy oczekuje sie po mnie skladania takich wizyt, uczony Rovalu. Jestem kims w rodzaju cesarskiego inspektora. -Ale w tej chwili nie przeprowadzasz inspekcji. -Nie, i musze wypowiadac sie powsciagliwie. Kazdy moze mnie zdradzic, takze ty. W glowie mam pelno faktow niezwykle delikatnej natury i w zamian za podanie ich Warsovranowi otrzymalbys ilosc zlota wystarczajaca do wykupienia krola. Nie chce odslonic sie wobec ludzi, ktorzy mogliby sprawdzic moja tozsamosc dzieki przekazywanym przeze mnie informacjom. Na przyklad ty mozesz nie byc Rovalem. -Moje zrodla sa godne zaufania - zapewnila go Yvendel. - Jesli ufasz mnie, mozesz zaufac temu czlowiekowi. -Jako nadworny czarnoksieznik Warsovrana - ciagnal Einsel - mialem dostep do wielu informacji. Chyba zbyt wielu. Przez cesarza zrobilem sie nerwowy. Kiedy jestem zdenerwowany, czasem musze podejmowac drastyczne srodki. -On przyprawia o nerwowosc nie tylko ciebie! - zawolal Roval. - Widziales, co zrobil z Torea? -Tak, i z poludniowym Helionem. Nie liczac Warsovrana, widzialem chyba wiecej kregow ognia niz jakikolwiek inny zywy czlowiek. -Dlaczego tu jestes? -Chodzi o te bron, Srebrzysmierc. Widzialem ja, dotykalem jej, nawet sondowalem na tyle, na ile moze to sie to udac zwyklemu wtajemniczonemu jedenastego poziomu. Przeraza mnie to, co widzialem i slyszalem. Warsovran zamierza jej uzywac po wielekroc. -Co takiego?! Nie widzial, co ona potrafi zdzialac? -On chce zastraszyc swoich wrogow. Problem w tym, ze przez jeden wypadek, przez jedno zle wyliczenie moglby zniszczyc ten swiat. To mnie mocno niepokoi, poniewaz nie moge zyc nigdzie indziej. -Dlaczego mi to mowisz? -Niektorzy z nas spiskuja, by nieco zwiekszyc odleglosc miedzy Warsovranem i Srebrzysmiercia. Kiedy bron znajdzie sie w naszych rekach, bedziemy musieli jej dobrze pilnowac. Zniszczyc sie jej nie da, mozna ja tylko ukryc. -Z tego, co wiem o Helionie i zasadzie Srebrzysmierci "podwojna srednica w polowe czasu", lad do palenia skonczy mu sie po stu dwudziestu dniach. -Nie - wtracila sie Yvendel. - Jesli ponad polowa obszaru objetego kregiem to woda, krag zostanie ugaszony. Podejdzcie tutaj. Poprowadzila ich do stolu, na ktorym lezala mapa Helionu. Byla to brzydka, funkcjonalna mapa, podobna do tych uzywanych przez nawigatorow; przedstawiala tylko teren, bez zadnych rycin i upiekszen widywanych na ozdobnych mapach w bibliotekach. -Kopiujac ja, ryzykowalem zycie - wyjasnil Einsel. - Widzicie, pierwszy krag ognia, rozlewajacy sie znad metrologanskiej swiatyni, caly znajdowal sie nad ladem. Drugi bedzie caly nad woda z wyjatkiem przesmyku prowadzacego na polnocny Helion. -Ach, a trzeci krag ognia zniszczy czesc Ubocza! - zawolal Roval. - Ale poza tym bedzie sie znajdowal w wiekszosci nad woda. Spadnie po dziewiecdziesieciu szesciu dniach. -Dobrze wyliczyles, ale nie masz racji, he, he. Kiedy admiral Griffa oplywal Toree, oczyszczajac jej wybrzeza z rywali Warsovrana, jego nawigatorzy przeprowadzili obserwacje, ktore bardzo rozwinely kartografie. Ostatni krag ognia znajdowal sie w wiekszej czesci nad ladem niz nad woda, a i tak zostal ugaszony. Natomiast caly jego obwod znajdowal sie nad woda. To najwyrazniej stanowi drugi warunek ugaszenia ognia. -Najwyrazniej... lecz nawet Griffa i jego mierniczy moga sie mylic. -Moga, ale gdy tylko wyladowal samoposlaniec Griffy, moj cesarz postanowil przeprowadzic eksperyment na Helionie. W tej chwili jego piechota morska i wyspiarze kopia row w przesmyku laczacym polnocny i poludniowy Helion. Obwod drugiego kregu ognia bedzie sie znajdowal calkowicie nad woda i Srebrzysmierc moze spadnie z nieba. Uczony Rovalu, musisz dotrzec tam pierwszy, znalezc Srebrzysmierc, kiedy spadnie, i uciec z nim. -Jak? Goscie i turysci beda energicznie zniechecani, az poludniowy Helion ostygnie na tyle, by mogl po nim chodzic Warsovran, a nawet jesli omine straznikow, po kilkuset krokach moje cialo bedzie sie nadawalo jedynie do podania z rozmarynem, szczypiorkiem, czosnkiem i sosem z czerwonego wina. -Ja bym proponowala dobry cabernet z centralnych wyzyn Acremy - rzekla Yvendel - ale ty zapewne uzylbys jakiegos innego. -Uczona rektorka nie chce mi jednak niczego zdradzic - powiedzial Einsel z lekka uraza. -Jesli nic sie nie wie, nie mozna sie zalamac pod wplywem tortur - wyjasnila Yvendel. -A mnie powiesz? - zapytal Roval. -Oczywiscie. Po wyjsciu uczonego Einsela. Kiedy czarnoksieznik wyszedl z akademii, Yvendel wyjawila swoj plan. Roval przemyslal go, ogladajac mape zostawiona przez Einsela. -Moglbym to zrobic, ale musialbym cwiczyc w calkowitej tajemnicy - stwierdzil. -To sie da zorganizowac. -Potrzebowalbym "Mrocznego Ksiezyca", by dostac sie na Helion, i bardzo szybkiej galery do ucieczki. -To tez da sie zorganizowac. -W takim razie sie zgadzam. Yvendel machnela skorzana teczka zawierajaca pare kartek. -W Diomedzie powstaje jeszcze jeden plan majacy na celu zawladniecie Srebrzysmiercia - oznajmila. - Wiaze sie on z bylym vindikanskim krolem imieniem Druskarl. Razem z nim spiskuje Feran Drewno, byly kapitan "Mrocznego Ksiezyca", ktory najwyrazniej buduje jakas szybka, lekka lodz. Wiesz cos o tym? -Druskarl chce, by Srebrzysmierc odwrocil skutki jego kastracji. Feran jest tylko agentem, ale zdecydowanie pracuje dla niebezpiecznych ludzi. Powiedzialbym, ze dla Wysokiego Kregu Scalticaru. Dwaj wyzsi ranga czarnoksieznicy dysponujacy osobnymi budzetami doskonale moga prowadzic dwa oddzielne projekty majace ten sam cel. Dopoki nikt nie wniesie sprzeciwu, nadal robmy swoje, traktujac Ferana i Druskarla jako wsparcie. -Ale jesli Druskarl zawladnie Srebrzysmiercia... -Z cala pewnoscia bedzie lepszy od Warsovrana. (C)G) "Mroczny Ksiezyc" cumowal w wielkim porcie Alberin spowitym mzawka i dymem z palonego drewna. Nie bylo to nic niezwyklego, jako ze mzawka prawie zawsze spowijala Scalticar Polnocny. Niektorzy Acremanie powiadali, ze Scalticar Polnocny otrzymuje caly deszcz, jaki powinien spadac na rozlegle pustynie Acremy, na co Scalticarianie odpowiadali, ze jesli Acremanie znajda sobie chetnego do wspolpracy boga pogody, to moga sobie zabrac caly deszcz, jaki im sie uda odciagnac znad ich terenow.Kiedy Terikel zeszla na brzeg, zaczynal sie dziesiaty miesiac. Natychmiast objela najblizszy pacholek do cumowania i przysiegla, ze do konca zycia nie wejdzie na zaden statek. Przywital ja tylko urzednik celny. Dostal lapowke, wiec nie przeszukal skrzyni, ktora zaloga wyniosla na brzeg. Kaplanka szla chwiejnie - po tak dlugim czasie na morzu odwykla od stalego ladu pod stopami. Za nia Norrieav, Hazlok i kilku dokerow nioslo jej skrzynie zlota w worku z plotna zaglowego zamocowanym na dragu. Alberin zostal zaprojektowany na deszczowa pogode, w calym miescie pelno bylo zadaszonych pasazy i galerii. Czlonek strazy miejskiej skierowal ich do wynajmowanego domu, ktory metrologanie nazywali teraz swoja swiatynia. Kiedy do niego dotarli, mimo wszystko byli przemoczeni. Terikel zastukala do drzwi. Rozlegly sie kroki i na wysokosci oczu uchylila sie klapka. -Mozliwie pomoc, tak, jestes kto? - uslyszeli po scalticariansku z silnym akcentem. -Jestem wasza prezbiterka i mozecie od razu zaczac mi pomagac, wpuszczajac pod dach - oznajmila Terikel. Drzwi sie otwarly, gdy tylko odsunieto rygle. Po chwili cztery metrologanskie kaplanki pomagaly Terikel zdjac przy kominku przemoczone ubranie, a Norrieav i Hazlok czestowali sie w kuchni wedzonymi filetami rybnymi na grzankach. Justiva ofiarowala prezbiterce swoja zapasowa blekitna szate. -Darza nas tu wielka zyczliwoscia - mowila Justiva, gdy Terikel sie przebierala - a miasto jest bardzo tolerancyjne. Tutaj kazdy zarabia na siebie. Nasza czworka juz podaje w tawernach, by miec dach nad glowa i chleb na stole. -Ale jestescie zywe i bezpieczne - zauwazyla Terikel. -I bardzo potrzebujemy ciebie. Ostatnia czesc studiow wszystkie odbylysmy po lebkach, zeby mozna bylo nas formalnie wyswiecic i zachowac zakon. Nic nie wiemy o organizowaniu zycia. -Wyglada na to, ze radzicie sobie doskonale - odparla Terikel, ktora spodziewala sie zastac o wiele gorsza sytuacje. - Cieply, suchy dom bez przeciekow, a wszyscy ubrani, nakarmieni i zdrowi. -Wlasnie! Potrafie prowadzic dom zamieszkany przez kilka dziewczat. Bogini fortuny wie, ze ten, ktory prowadzilam w Uboczu, byl zupelnie inny. Nie potrafie byc zastepczynia prezbiterki dla calego zakonu metrologan. Nie potrafie rozmawiac z czarnoksieznikami wyzszego poziomu ani ze szlachetnie urodzonymi, nie potrafie rozmawiac o polityce, o pozyczkach ani nawet o tym, co mamy do zaoferowania Alberinowi jako kaplanki. -Na tylach jest pare pokoi dla dziewczat ulicy niemajacych schronienia - odezwala sie Latelle - a ja raz w tygodniu lecze ziolami osoby slabego zdrowia. -Gdzie to robisz? -Tu, gdzie stoisz. -Radzimy sobie bez pieniedzy, ale naprawde potrzebujemy doswiadczenia i przywodztwa - rzekla Justiva. - W przeciwnym razie bedzie to po prostu dom pelen dziewczat. Rownie dobrze moglybysmy szukac sobie mezow. Terikel popatrzyla na skrzynie pelna zlota, a potem na twarze swoich czterech kaplanek. Tyle wiary, pokladanej wylacznie w niej. Oczywiscie mogla im powiedziec o zlocie, ale nauczylaby je w ten sposob, ze bogactwo rozwiazuje wszelkie problemy. Dokonaly cudow, tylko tu docierajac i utrzymujac sie przy zyciu, a wiele z tego osiagnely prawdopodobnie dzieki wskazowkom i zdolnosciom przywodczym Justivy. Teraz trzeba im pokazac, ze prezbiterka potrafi czynic cuda i ze one tez sie maja do tego szkolic. -Dlaczego scalticarianski Wysoki Krag nie dal nam swiatyni, pomieszczen ani personelu? - zapytala Justive. -Swiatyni? -Prosilas o to? -Ja? Nie... -Powiedzialas im, co mamy do zaproponowania? -Zaproponowania? - powtorzyla nagle zirytowana Justiva. - My? Dwie nawrocone dziwki, kucharka i pielegniarka, ktora umie tanczyc windrelskie tance? Co mozemy zaproponowac alberinskiej filii Wysokiego Kregu Scalticarianskich Czarnoksieznikow? Niewielka orgie z wyzywieniem, rozrywka i darmowym sprawdzeniem, czy jej uczestnicy nie maja francy? -Moze robilyscie takie rzeczy kiedys, ale teraz jestescie metrologanskimi kaplankami, z ktorych kazda studiowala od trzech do pieciu lat. Mamy prawo nauczania, prowadzenia badan oraz dzialalnosci charytatywnej i gdziekolwiek sie znajdziemy, bedziemy robic wlasnie to. Chodzcie ze mna i wezcie moja skrzynie w nosidle, po dwie z kazdej strony. Bosmanie, Hazloku, pilnujcie domu. Justivo, zaprowadz mnie do miejscowego Wysokiego Kregu. W dwadziescia minut pozniej ponownie przemoczona Terikel weszla do alberinskiej wiezy czarnoksieznikow. Odsuwala na bok urzednikow, straznikow i slugusow, az znalazla sie w komnacie mistrza wiezy. Polecila kaplankom czekac na zewnatrz. Mistrz poczatkowo nie zdawal sobie sprawy, ze Terikel jest kims obcym. -Co ty sobie wyobrazasz, jak smiesz tak wpadac do mojej komnaty! - krzyknal, podnoszac sie z fotela. - Powiedzialem, ze udzielimy schronienia twojemu zakonowi, ale pamietaj, ze jestescie tylko ubogimi uciekinierkami... Terikel rzucila na jego biurko kawalek ciemnozielonego szkla. Czlowiek ten nie zostalby mistrzem wiezy, gdyby nie potrafil rozpoznawac poteznych eterycznych talizmanow. Na tym widnial odcisk jakby skomplikowanej kolczugi. -Tu jest odcisk samej Srebrzysmierci. Ten amulet zostal wydobyty z jeziora szkla w centrum Larmentelu, gdzie spadla bron - oznajmila Terikel lodowatym tonem. - Jest z nim tez zwiazany ostatni toreanski sukub. -Eee... Sukub? -Wiem, jak ma na imie. -Aha. -A tym my, ubogie uciekinierki, zaplacimy za siebie! - wrzasnela Terikel, rzucajac na biurko garsc zlota. (C)o Pol godziny pozniej Terikel wyszla z komnaty z mistrzem wiezy. -Justivo, mamy swiatynie, mieszkanie i szkole. Na wlasnosc. Mistrz wiezy umowi sie z miejscowa milicja, by do wieczora wysprzatali i opuscili budynek. Ty bedziesz nim zarzadzac. Latelle, kazdego popoludnia bedziesz wykladala na uniwersytecie toreanskie sztuki uzdrawiania, a potem opowiesz o zaletach windrelskiego tanca w leczeniu bolacych plecow. Jeles, zmienisz ten wynajety dom w schronisko dla chorych albo okaleczonych ladacznic. -Ale wlasciciel powiedzial... -Za godzine wlascicielka bede ja. Kelleni, przyjdz tutaj jutro rano. Paru studentow czarnoksiestwa pragnie porozmawiac z toba o toreanskiej kuchni i zwiekszaniu energii eterycznych poprzez wlasciwe gotowanie. Terikel odwrocila sie do mistrza wiezy. -Ty! Znajdz mi suche szaty. Znajdz suche szaty dla nas wszystkich. -A, tak, prezbiterko. Oczywiscie. Kiedy pospiesznie odchodzil, Terikel podazyla za nim. Latelle w koncu przypomniala sobie, ze powinna zamknac usta, po czym odwrocila sie do Justivy. -Czy my wszystkie mamy umiec robic to samo, kiedy dorosniemy? -Najwyrazniej - odparla Justiva, ktora wciaz patrzyla za Terikel oczyma blyszczacymi z podziwu. (C)G) W szesc dni pozniej przypadalo Swieto Swiatel Eterycznych. Jakby z szacunku dla tej wielkiej okazji chmury nad Alberinem rozproszyly sie i zniknely. Nieskazitelnie blekitne niebo o zachodzie slonca zmienilo sie w ciemnoczerwony piec. Miral lsnil jasno, otoczony Dalshem, Lupanem, Belvia i Verralem, a caly obszar wokol poludniowego bieguna nieba pokrywal oszalamiajacy dywan gwiazd.Siostry zakonu metrologan weszly gesiego do bogato zdobionej, strzelistej Eterycznej Katedry Alberinu. Towarzyszyl im spiew chlopiecych i dziewczecych chorow, wykonujacych piesni odpowiednie dla tej pory roku liturgicznego. Katedre wypelniala szlachta, nauczyciele akademiccy, czarnoksieznicy oraz co bogatsi kupcy, a w ciemnosci miedzy krokwiami odbijaly sie echem piesni i czytania. W polowie nabozenstwa Terikel zostala poproszona o udzielenie metrologanskiego blogoslawienstwa na te pore roku, co zrobila w starannie przetlumaczonym i zapamietanym scalticarianskim. Latelle odspiewala jeden z psalmow zakonu, "Lampa w mroku", unoszac przy tym toreanska gliniana lampke oliwna przywieziona na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". Pod koniec dwugodzinnej uroczystosci ksiaze zaintonowal ostatnia piesn, ktora cale ogromne zgromadzenie odspiewalo, a potem wylalo sie na glowny plac miasta, gdzie wygaszono wszystkie przeciwdeszczowe pochodnie. Wsrod lunaswiatow i gwiazd falowalo i tanczylo jaskrawe skupisko eterycznych swiatel. Ludzie smiali sie, wiwatowali i podawali sobie dzbany slodkiego wina oraz miodu, a wtajemniczeni wyrzucali wysoko w powietrze wybuchajace zaklecia oslepiajace. Terikel objela Justive i Latelle. Uznala, ze po raz pierwszy od opuszczenia Torei czuje sie naprawde szczesliwa. Byla prezbiterka, a zakon znalazl bezpieczne schronienie w silnym, zamoznym krolestwie. Mial patronat, pieniadze i cos do zaoferowania. Klimat wprawdzie byl okropny, a pracy czekalo wiecej, niz ich piatka mogla udzwignac, ale lepsze to od losu sciganych lub - co gorsza - lekcewazonych. Poczula na ramieniu czyjas dlon. To mistrz wiezy. Terikel zostala spiesznie zaprowadzona do jego komnaty. (C)6) -Musze wyjechac dzisiaj? - zapytala ze zloscia po diomedansku, chodzac tam i z powrotem przed fotelem mistrza.-Tak. Jest bardzo malo czasu. Wokol wiezy miasto swietowalo pelna para, do czego entuzjastycznie przyczynialy sie cztery kaplanki oraz czworo nowych scalticarianskich diakonis i diakonow. Chociaz Terikel nie miala jeszcze trzydziestu lat, poczula sie nagle stara, zmeczona i bardzo samotna. -Moge wywolac wiadomosc samozaklecia jeszcze raz - zaproponowal mistrz wiezy. -Nie, dziekuje, dobrze mi idzie przyswajanie zlych wiadomosci za pierwszym razem. Dlaczego ja? Chyba w calym Alberinie, najwiekszym porcie scaldcarianskiego kontynentu, mozesz znalezc jednego cholernego dodatkowego zeglarza dla "Mrocznego Ksiezyca". -Uczona Yvendel polecila ciebie. Przyslala zupelnie wyrazna wiadomosc. -Ale ja tu jestem dopiero od szesciu dni! Zakochalam sie w tym miescie, wlasnie przezylam najpiekniejsza uroczystosc oraz swieto mojego zycia. Jestem potrzebna moim siostrom. -Justiva ma wiele umiejetnosci, jest tylko mniej, hm, bezposrednia od ciebie. Nikt nie chce, bys opuszczala miasto, prezbiterko, ale tu chodzi o Srebrzysmierc. Sargolski rzad popiera plan odebrania go Warsovranowi, a my musimy tego dokonac przed nimi. -Kazdy monarcha i czarnoksieska organizacja na swiecie ma manie posiadania Srebrzysmierci. Przeciez daje on niesmiertelnosc i nieograniczona wladze. Dlaczego warto szczegolnie przejmowac sie sargolskim rzadem? -Ich agentami sa Obanar Druskarl, byly krol Vindicu... -Do licha z jego marynowanymi jadrami! -...oraz Feran Drewno, byly kapitan "Mrocznego Ksiezyca". -Ten nedzny robak! Wcale mnie to nie dziwi. -Sargolanie udostepnili Feranowi galere poscigowa i podobno zbudowali statek zanurzalny podobny do "Mrocznego Ksiezyca". Staramy sie zebrac ocalala zaloge tego szkunera, osoby znajace sie na statkach zanurzalnych i wiedzace, jak ci dwaj dzialaja i mysla. -Bez wzgledu na swoje wady, obaj sa zuchwali, odwazni i pomyslowi -mruknela Terikel. -Na acremanskim wybrzezu, w miejscu lezacym o dzien drogi na poludnie od Diomedy, spotka sie z wami Roval. Do czasu, kiedy wejdzie na poklad "Mrocznego Ksiezyca", ty bedziesz dowodzic ekspedycja. Jesli Roval nie stawi sie na spotkanie, zachowasz dowodztwo do chwili odzyskania Srebrzysmierci. -Nie do wiary, ze pozostali chca plynac. -Nie chcieli. Hazloka musiala wyciagac z Doliny Perfum prowadzonej przez pania Piorko milicja miejska; kiedy moja straz zabrala z domu D'Atro, jego zona scigala ich z miotla, a gdy bosmana Norrieava wynoszono na noszach z tawerny Pod Szybka Fregata, krzyczal "Pompowac, lajdaki, pompowac!" i spiewal cos o wybieraniu cumy dziobowej. -Chcesz mi powiedziec, ze na moich ramionach ma spoczac caly swiat? -Wlasciwie tak. To jedyne ramiona odpowiednio silne... sa to bardzo ksztaltne ramiona, ale tylko pomysl: jestes wyprobowana przywodczynia, kaplanka i wtajemniczona dziewiatego... -Chce przystapic do egzaminow dajacych mi poziom dziesiaty. Jestem gotowa... -Zalatwie ci to, gdy bedziesz szla do portu. Egzaminatorzy poplyna z toba na galerze i tam przeprowadza egzamin. -Ja snie. To jakis sen. -Nie warto sie szczypac, prezbiterko. Musisz poplynac. Znasz Helion, znasz Rovala, znasz "Mroczny Ksiezyc" i jego zaloge i jestes doswiadczona zeglarka. A nade wszystko mozna ci zaufac. -Szkuner bedzie mogl wyruszyc w kolejny rejs po miesiacu spedzonym na naprawach w stoczni. -Szkuner jest w tej chwili podnoszony na poklad galery bojowej "Megazoid", gdzie w trakcie podrozy na polnoc zostanie naprawiony i doposazony. Od tej chwili bedziecie nawet mieli nowe wodoszczelne szafki do przechowywania rzeczy podczas zanurzenia i glebokosciomierz pokazujacy, jak gleboko zeszliscie. Terikel przetarla twarz dlonmi. Czekaly na nia cale miesiace choroby morskiej, lagodzonej krotkimi okresami najwyzszego przerazenia. -A zatem nie cala podroz przebiegnie na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca"? -Nie. Bedziesz dowodzila cala ekspedycja, a wiec i "Mrocznym Ksiezycem", i "Megazoidem". Mozesz zajac kajute kapitanska galery; mozesz zazadac wszelkich luksusow, jakie da sie wniesc na poklad w ciagu najblizszych, hm, trzech godzin. Mozesz sobie nawet wziac kapitana "Megazoida", jesli ci sie spodoba. -Nie, dziekuje. -Na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" trzeba bedzie odbyc mniej niz polowe podrozy. Terikel padla na fotel. Po jej zgarbionych ramionach mistrz wiezy poznal, ze zrezygnowala z oporu. -Dowodco Terikel, wiedzialem, ze mozemy liczyc na twoje poczucie obowiazku. Rozdzial 7 Podroz do Zatoki SierpaWarsovran zadbal o nadanie swojemu prowizorycznemu palacowi w Diomedzie cech krolewskiego dworu. Szlachta z jego floty ubierala sie teraz w bogate szaty o kroju robiacym wieksze wrazenie w acremanskich oczach, a komnaty kapaly od zlota. Z rozkazu cesarza juz rozpoczeto prace przy budowie nowego palacu; mial stanac na wzgorzu, z ktorego rozciagal sie rozlegly widok na zatoke i miasto. Chodzilo o wywolanie wrazenia, ze cesarz jest bogaty, potezny, wyrafinowany i zamierza tu zostac. Tego akurat dnia wybieral tancerki majace dostarczac rozrywki na jego nowym dworze. Dziewczeta lezaly w malowniczych pozach na wielkich poduszkach, a do sali weszla procesja eunuchow niosacych potrawy. Sluzace dyskretnie roznosily dzbany z woda mineralna i jogurtem waniliowym, a takze z kozim mlekiem zmieszanym z miodem. -Serca kuropatw w przyprawach na recznie nawadnianym ryzu lawendowym pod liscmi mlodej salaty i platkami chabrow! - zawolal pierwszy eunuch. -Tutaj - odezwal sie wielki admiral Narady, nie podnoszac wzroku. Do przodu postapil nastepny eunuch i odchrzaknal. -Mlode cukinie nadziewane kandyzowana dzika szarancza i bezpestkowe pomidory porzeczkowe w przyprawach i lisciach winorosli z oliwa! Gubernator miasta, Sonmalin, machnal leniwie reka, ale nie zadal sobie trudu, by cos powiedziec. -Liscie pora nadziewane jezowcami na kluskach z pedami paproci. -Moje! - zawolal admiral Griffa, siadajac prosto na poduszkach. Nastepny eunuch mial na twarzy wyraz jawnego niesmaku. -Zwykly brazowy ryz i surowy seler z jedna sardynka w oliwie z oliwek - powiedzial tak, jakby kazde slowo sprawialo mu bol. -Dla mnie! - krzyknal admiral Forteron. Sluzaca nalala mu puchar wody mineralnej. Forteron upil jej nieco, po czym podal puchar Warsovranowi. -Zrobia sie miekcy - zauwazyl cicho. -Chce, zeby tacy byli, w ten sposob latwiej bedzie ich urabiac - odparl cesarz. Orkiestra, ktora do tej pory tworzyla muzyczne tlo, teraz zaczela grac jakas taneczna melodie i przez drzwi w koncu sali weszly dwie tancerki z Locnarii. Byly to identyczne blizniaczki i Warsovran przez chwile myslal, ze widzi podwojnie. Ich senny taniec byl perfekcyjnie skoordynowany i nawet sznury perel, jakimi przepasaly sie w talii, oraz zwisajace kolczyki chwialy sie w idealnym rytmie, zgodnie z muzyka. Techniczna precyzja tanca przykula uwage cesarza, ktory znieruchomial niczym szczur zahipnotyzowany przez pelznacego ku niemu weza. Czas jakby zastygl w bezruchu... a potem blizniaczki juz sie klanialy i wycofywaly. Rytm muzyki zmienil sie na nieco wolniejszy. Zupelnie z boku stali Sairet, Wensomer i muskularny eunuch. -Jestes pewna, ze starczy ci na to sil? - syknela z niepokojem mistrzyni tanca. - Po miesiacu brazowego ryzu, surowego selera i deszczowki... -Zamknij sie i pomoz mi zawiazac ten woal! - warknela Wensomer. -Nie mowiac juz o codziennej dawce trzech tysiecy brzuszkow, dziesieciokilometrowego biegu po plazy i sauny... -Stracilam trzydziesci kilogramow i tylko to sie liczy. -Wszystko jest dla ciebie albo czarne, albo biale, Wensomer, i w tym problem. Nie ma zadnych odcieni ani kolorow. Od chwili twego przybycia do Diomedy doradzalam ci wywazona, rozsadna utrate wagi, ale nie sluchalas. A teraz... -Pochyl sie, Gorienie, prosze cie - powiedziala Wensomer do eunucha. - Doceniam twoja troske, Sairet, ale teraz pomoz mi wejsc mu na ramiona. Muzyka znow sie zmienila i gdy blizniaczki opuscily sale tronowa, z drugiej jej strony wszedl powoli muskularny eunuch z Wensomer ulozona na ramionach. Gorien, ubrany w stroj windrelskiego zaklinacza wezy, stanal na srodku sali. Wensomer zaczela zeslizgiwac sie wokol jego ciala na posadzke. Eunuch wycofal sie, a ona wstala, caly czas kolyszac glowa i co pare sekund szybko wysuwajac jezyk. Zataczala biodrami ciasne kola, stopniowo coraz wieksze i coraz nizej, wkrotce kleczala. Jej siegajace pasa, ufarbowane na plomiennorudo wlosy fruwaly w powietrzu. Nie robiac nawet jednego kroku wprawila je w falujacy ruch, a nastepnie zaczela plynnie toczyc sie i wic po podlodze, co pewien czas wyginajac sie do tylu, co sprawialo wrazenie, ze jej cialo jest gietkie jak cienka kolczuga. W kulminacyjnym punkcie tanca wygiela sie chybotliwie do tylu, wywolujac tym entuzjastyczne oklaski Warsovrana i Forterona. Eunuch podszedl do pelznacej po podlodze tancerki i stanal obok niej, zalozywszy rece na piersi. Wensomer owinela sie wokol jego rozstawionych nog, a potem podpelzla w gore, az znow ulozyla sie jak waz na jego ramionach. Eunuch odszedl powoli, jakby wokol szyi mial owinietego lekkiego, malego pytona, i zniknal za drzwiami. -To warto zapamietac - odezwal sie cesarz, pocierajac sobie podbrodek. Forteron usmiechnal sie i kiwnal glowa. Gubernator wyprostowal sie, jakby w oczekiwaniu na cos jeszcze lepszego. Znow pojawila sie Wensomer z rekami uniesionymi poziomo na wysokosc oczu i zetknietymi czubkami palcow. Z jej przedramion zwieszaly sie na podloge granatowe welony. -Jest spowita w tkaniny, w tancu bedzie sie rozbierac - stwierdzil pewnym siebie tonem Forteron i mrugnal okiem. Wensomer postapila o kilka krokow naprzod, kolyszac sie w takt muzyki, lecz wraz z naglym przyspieszeniem rytmu opuscila ramiona, ukazujac jedynie skapy stanik ozdobiony fredzlami i cekinami oraz figi obwieszone w pasie monetami i srebrnymi dzwoneczkami. Nisko na biodrach miala zamotany szal z przezroczystego blekitnego jedwabiu. Dzieki miesiacowi spedzonemu na cwiczeniach kondycyjnych SSW pozbyla sie jednej trzeciej wagi ciala i zyskala miesnie brzucha, jakimi mogli sie pochwalic tylko nieliczni obecni w sali mezczyzni, lecz w efekcie - co zaskakujace -byla bardzo gibka. Forteron i Warsovran jak na komende wstrzymali oddech. Wensomer przez kilka chwil stala bez ruchu, trzepoczac tylko rzesami. Uniosla szerokim gestem rece, a woale podazyly za tym ruchem niby blekitne skrzydla. Potrzasajac rytmicznie nalozonymi na palce dzwoneczkami, zaczela powoli zataczac biodrami plaskie kola. Gorna czesc tulowia miala przy tym calkowicie nieruchoma. Kiedy rozpoczela pierwsza z kilku wycwiczonych figur, wyginala sie z taka lekkoscia, ze jej konczyny sprawialy wrazenie pasemek dymu. Dzieki doskonalemu opanowaniu rownowagi wydawala sie nie podlegac sile ciazenia. W pepku osadzila zielony kamien, rozswietlony od spodu przez fosforyzujaca mase otrzymywana z zukow ksiezycowych, ktora wykorzystala tez do makijazu, co sprawialo, ze jej twarz ocieniona dlugimi wlosami jasniala intrygujacym blaskiem. Warsovran wpatrywal sie w tancerke jak zahipnotyzowany, nie zdajac sobie nawet sprawy, ze jak wszyscy obecni klaszcze w rytm muzyki. -Zostala zatrudniona? - rozesmial sie Forteron. Cesarz nie odpowiedzial; nie uslyszal go. Z przymknietymi oczyma tancerka zaczela druga figure, przywodzaca na mysl pelna swobode, a nie wyczerpanie. Wezowe falowanie ramion, poziome ruchy glowa, kolysanie sie z tulowiem wygietym do tylu, krazenia biodrami przechodzily plynnie w nastepna ewolucje z latwoscia, ale i napieciem, a tancerka najwyrazniej nie czula zmeczenia. Ten taniec w rzeczywistosci nie mial oczarowac publicznosci, stanowil zaledwie tlo, przygotowanie do rozmowy miedzy wladcami. Warsovran skinal na gubernatora miasta, by sie zblizyl. -Zaloze sie, ze wy, Toreanie, nigdy nie mieliscie takiej sztuki - rzucil od niechcenia gubernator. -My, Toreanie, jestesmy najwiekszymi zeglarzami na swiecie - odparl Warsovran, wiedzac juz, dokad gubernator zmierza. - My artystow kupujemy i sprzedajemy. -A wiec przybyles tu, by kupic najlepsza sztuke na swiecie? -W rzeczy samej. Ile kosztuje ta ostatnia tancerka? -To obywatelka, tylko do wynajecia. -Wiec wynajmij ja! Przez caly czas Wensomer nie przerywala tanca i nie zdradzala oznak zmeczenia, lecz zauwazyla, ze mezczyzni znow zaczeli rozmawiac. Nie miala juz powodow, by zwracac na siebie ich szczegolna uwage. Wila sie w swobodnym tancu, chcac raczej wytrzymac, niz wywrzec wrazenie. Minelo dwadziescia minut, zanim gubernator gestem polecil rozpoczac pokaz pozostalym tancerkom - grupie windrelskich dziewczat. Kiedy Wensomer ukryla sie za ciezkie zaslony wiszace w arkadach, byla wyczerpana. Obserwowala jednak przez szpare artystki i zauwazyla, ze ich taniec jest o wiele bardziej zmyslowy niz to, czego uczyla Sairet. -Zostalas zatrudniona - oznajmila nauczycielka, podchodzac do niej. -Cudownie - wydyszala Wensomer. - A ty? -Nie bylam zainteresowana. Wkrotce nadejdzie czas, kiedy zza horyzontu wyloni sie sprzymierzona armia i wszyscy, ktorzy pracowali dla dworu Warsovrana, beda obserwowac uroczystosci zwyciestwa ze szczytu czterometrowej piki, a ich ciala wystapia w specjalnym podwodnym swiecie urzadzonym dla lojalnych, patriotycznie nastawionych diomedanskich rekinow. -Wtedy na pewno nie bedzie mnie w Diomedzie. Sairet westchnela. -Ach, to wieczne pytanie: czego pragna kobiety? -Kto tu mowil cos o kobietach? - rzekla Wensomer, odwracajac sie od szpary w zaslonach. - Kiedy osiagne cel, przysiegam, ze przez rok bede tylko jadla! Nigdy juz nie bede narzekala na twoje szkolenie. Po kursie SSW to bylo jak odpoczynek. -Wiec jutro z samego rana w twojej willi? -Tak, tak, i tym razem moze nawet nie bede spala. o(C) Instynkt podpowiedzial Laronowi, ze Roval zamierza wkrotce wyjechac. Scalticarianin nic takiego nie mowil, ale cos w jego zachowaniu martwilo bylego wampira. Lekki dystans w rozmowie, niechec do mowienia o przyszlosci, gotowosc do udzielania Laronowi dodatkowych lekcji dzawatu, ilekroc dach byl wolny. Chcac korzystac z nauk mistrza, Laron opuszczal wyklady w akademii i przepisywal notatki innych, placac im prawdziwym srebrem. Majac czas wypelniony studiami, medytacjami i szkoleniem w dzawacie, byl szczesliwy, jesli udawalo mu sie przespac w nocy piec godzin. Co drugi wieczor odwiedzal Wensomer. Jedli razem kolacje, popijajac ja dzbanem deszczowki i skarzac sie sobie nawzajem na kontuzje, bol oraz wieczny brak czasu. Wensomer poza tym bardzo sie nie podobal towarzyszacy jej nieustannie glod i to, ze najwyrazniej przybywalo jej cwierc kilograma, ilekroc pomyslala tylko o ciasteczku miodowym. Laron narzekal na trudnosci w budowaniu miesni, hodowaniu zarostu i na fakt, ze juz sam zapach pieczonej jagnieciny wywoluje na jego policzkach pryszcze.-Jem ryby, ryz i zwykle platki owsiane, zeby miec czysta skore, i po co to wszystko? - jeknal w kilka wieczorow potem, jak Wensomer zostala zatrudniona na dworze jako tancerka. - Mam czysta skore, ale nie mam dziewczyny, ktora by ja piescila. Po co ja sie mecze? -Ha, sprobuj postawic sie w mojej sytuacji - mruknela Wensomer. - Pozada mnie kazdy mezczyzna, ktory widzi, jak tancze, a jestem zbyt zajeta albo zmeczona, by zaprosic ktoregos z nich do lozka. Na dole rozbrzmial gong, obwieszczajac przybycie Sairet. -Przyszla moja dreczycielka - powiedziala gospodyni. Oboje wstali. -To luksus - odparl Laron. - Moj dreczyciel nie przychodzi do swoich uczniow. -Do mnie przychodzi - stwierdzila Wensomer. -To jak, pojutrze o tej samej porze? -Tak, do zobaczenia. Po krotkim i raczej slabym uscisku Laron udal sie w swoja droge. Slonce juz zaszlo. Z radoscia by padl na jakiekolwiek lozko i nie poruszyl sie az do switu. Byl posiniaczony, obolaly, bardzo zmeczony i spragniony posilku majacego choc troche smaku. Kiedy mijal tawerne Pod Pychem Barkarza, poczul aromat pasztecikow z siekana jagniecina z ziolami. Znieruchomial w pol kroku. Myslal o opieraniu sie pokusom, o potrzebie moralnego wsparcia Wensomer, O pryszczach, a potem uznal, ze rycerskosc ma swoje granice i skoro moze ryzykowac smierc, to moze rowniez ryzykowac pryszcze. W kwadrans pozniej beknal z zadowoleniem, odsunal talerz i upil lyk soku z winogron. Powrot do zycia byl dosc wyczerpujacy, ale dobre jedzenie stanowilo niejaka rekompensate. Na mysl o Wensomer cierpiacej podczas nauki tanca poczul wyrzuty sumienia, lecz z kolei mysl, ze o paszteciku z jagnieciny i watrobki towarzyszka niedoli raczej sie nie dowie, wyrzuty te zalagodzila. Poniewaz bal sie, ze ktos moze zobaczyc, jak je cos choc odrobine smacznego, usadowil sie w ciemnym kacie sali. Kiedy wiec wszedl do niej Feran, a za nim Druskarl, nie zauwazyli dawnego wampira, chociaz sie rozgladali ukradkiem. Laron ukryl twarz w dloniach i obserwowal ich przez palce. Jesli zostana... Ale nie zostali. Kupili worek suszonych fig oraz dwa buklaki soku z winogron i wyszli. Laron przez chwile sie wahal, lecz wstal i poszedl za nimi do szkutni na brzegu rzeki Leir. Znikneli w szopie, przed ktora stal straznik. Laron zastanawial sie, czy probowac zajrzec do srodka. Zauwazyl, ze szopy strzeze tez co najmniej jeden duzy pies. Dylemat Larona rozwiazalo podzwanianie lancucha na drzwiach wychodzacych na rzeke. Nawet z oddalenia wyraznie widzial czterech mezczyzn niosacych cos dlugiego, waskiego i wyraznie bardzo lekkiego. Weszli do wody. Dwoch wsiadlo do smuklej, wygladajacej na delikatna lodce. -Panyor... z powrotem przed switem - naplynal od strony rzeki glos Ferana, a cztery wiosla dlugosci tych, jakich uzywano na "Mrocznym Ksiezycu", zanurzyly sie z pluskiem w wode. Lodz wystrzelila naprzod z predkoscia, jakiej nie powinno byc w stanie osiagnac nic unoszacego sie na wodzie. Laron szedl za nia przez kilometr, ale szybko daly o sobie znac popoludniowe trudy - oraz ciezar pasztecika w zoladku. Lodz sunela pod prad z szybkoscia wolno galopujacego konia! Panyor. To port srodladowy, miejsce, w ktorym barki z winem przerywaly podroz z gor lezacych w glebi ladu. Droga zajmowala barkom czas od switu do zmierzchu, a mimo to Feran dawal do zrozumienia, ze ta dziwna lodka pokona ja w obie strony moze w szesc godzin. To oznaczalo predkosc czterokrotnie wieksza od szybkosci barki, zakladajac, ze w Panyorze nie zatrzymaja sie na odpoczynek. Przez cala droge do akademii Laron rozmyslal o tym, co widzial i slyszal. Gdyby lodka miala wyruszyc z gor o zmierzchu i plynac w dol rzeki moze szesc razy szybciej niz barka, Feran moglby dostarczyc do Diomedy wiadomosc o cenach i zapasach wina w pol dnia, ale sztafeta jezdzcow mogla sie spisac prawie tak samo dobrze, a samozaklecie kurierskie byloby jeszcze szybsze. Jaka przewage moglaby dac bardzo szybka lodz? Wtedy prawda uderzyla Larona niby blask zaklecia oslepiajacego. Mogli sprowadzic do Diomedy male dzbanki z probkami nowego wina, nie obijajac ich. Jezdzcowi nigdy cos takiego by sie nie udalo. Probki mozna by sprzedawac kapitanom dalekomorskich statkow handlowych, ktorzy posmakowaliby ich bezposrednio, nie muszac placic za ten przywilej kupcom z glebi ladu. Laron opowiedzial sie samostraznikowi u drzwi akademii i udal sie do biblioteki. Siedzac w zlocistym swietle oliwnych lamp, doszedl do wniosku, ze juz po jednym sezonie wszyscy inni kupcy zamowiliby sobie kopie lodzi Ferana i najeli silnych wioslarzy, ale jeden sezon monopolu na ceny wina wystarczylby do uczynienia z Ferana waznej osobistosci w Diomedzie. Szkutnicy i kupieccy szpiedzy najprawdopodobniej doszli do takiego samego wniosku i Laron podejrzewal, ze w innych szopach na brzegu rzeki powstaje dziesiec identycznych lodzi. Jednak jeszcze dlugo po odejsciu Larona na brzegu rzeki czuwal inny szpieg, majacy zupelnie innych panow oraz interesy. Wygladal i smierdzial jak bezdomny pijak, ale jego meldunki byly nadzwyczaj spojne. (C)G) Kiedy lodka Ferana wychynela z pustynnej nocy, w dokach Panyoru panowala cisza. Druskarl zostal pilnowac lodzi, a Feran powoli przeciagnal sie, wyprostowal i pokustykal w ciche uliczki. Nigdy nie byl w domu, ktorego szukal, wiec mogl polegac tylko na zapamietanych wskazowkach. W koncu znalazl. Zastukal. -Tak? - odezwal sie ktos. -Toreanskie zloto - odparl Feran. Zostal wpuszczony i siodlarz poprowadzil go do warsztatu. W rogu znajdowalo sie cos przypominajacego zbroje dla garbusa. Obok niej staly podkute zelazem chodaki. -Jest nieco za duza na ciebie - zauwazyl rzemieslnik. -Bo nie jest dla mnie - odparl Feran, odpinajac rzemyk. - Dobrze, gruba filcowa wysciolka, a pod nia druga warstwa skory. To poprawia wentylacje. W takiej zbroi mozna godzinami walczyc w palacym sloncu. Pokaz mi teraz, jak ja spakowac. -Najpierw pokaz mi zloto. Feran odliczyl zaplate i dodal cos jeszcze. Nawet spakowana, zbroja stanowila spory bagaz. -W ktorej gospodzie sie zatrzymales? - zapytal siodlarz. -W miescie tej wielkosci nie ma wielkiego wyboru. Dlaczego pytasz? -Nie widzialem, bys przyplynal dzisiaj na ktorejs z barek. Straznik przy bramie powiedzial, ze nie wchodzily tez do miasta zadne konie ani wielblady. -Moze przybylem wczoraj i spedzilem dzien na odpoczynku. To siodlarzowi nie przyszlo do glowy. -Dowodca milicji jest zainteresowany tym nowym typem zbroi. Chce wiedziec, czy jest dla Warsovrana, czy dla lojalistow w Diomedzie. Feran sie zastanowil. Miasto lezalo teoretycznie w krolestwie Diomedy, ale mimo ze handlowalo z Warsovranem, prawie na pewno bylo lojalne wobec oblezonego krola. -Jesli chce o tym pogadac, mozna mnie znalezc u Hergona - rzekl, wymieniajac wlasciciela gospody, ktora minal po drodze. W kilka minut pozniej wypelzl z cieni otaczajacych doki. Na plecach mial duzy pakunek. W centrum portu rozpalal sie pozar; wsrod okrzykow paniki odzywal sie glebokim dzwiekiem gong. Druskarl juz zdjal pokrywy przy rufie lodzi. -Wloz to do srodka, szybko - syknal Feran, podajac mu trzy mniejsze zawiniatka. - Siodlarz zdradzil nas milicji. Jej dowodca jest lojalny wobec krola Diomedy, a ja jestem Toreaninem. Przemyslalem wszystkie mozliwosci zawczasu. -To bardzo logiczne postepowanie, ale w takim razie po co w ogole bylo tu przyplywac? -Nie siega tu wladza Warsovrana. No, wszystko zabezpieczone. Feran odepchnal lodz od pomostu i wskoczyl do srodka. Druskarl juz wioslowal. -Musimy wioslowac niczym demony z... - zaczal eunuch. -Nie! Wiosluj powoli, az miniemy skraj murow miejskich. -Milicja na pewno juz tu wyslala swoja straz. -To dobrze. -Dobrze? Straz z lukami? Z lukami, z ktorych mozna strzelac strzalami? Strzalami, ktore rania? Kiedy my bedziemy wioslowac powoli? -Ta lodka ma dziwny ksztalt, o eunuchu malej wiary. Podczas jednej z prob szkutnik Dorimithy powiedzial, ze wyglada bardziej jak krotka lodka blizej brzegu niz dluga lodz plynaca srodkiem nurtu. Zanim lucznicy sie wstrzelaja, my juz znikniemy. -Wysla lansjerow. -Lansjerow myslacych, ze plyniemy powoli. Kiedy wyplyniemy za mury, wtedy rzeczywiscie bedziemy wioslowac jak nawiedzeni. ?L?(C) Dziewiec strzal jednak trafilo lodz, kiedy mijali mur schodzacy do rzeki, ale zgodnie z oczekiwaniami Ferana wiekszosc lucznikow chybila. Kiedy tylko znikneli im z oczu, zaczeli wioslowac z calych sil, pedzac po wodach Leir szybciej, niz jakakolwiek jednostka plywajaca w historii, ale nikt nie byl swiadkiem tego wyczynu. Po ruchach Mirala Druskarl ocenil, ze jezdzcy z plonacymi pochodniami pojawili sie w dali prawie po godzinie.-Juz jestesmy martwi, musi byc ich ze trzydziestu - wydyszal. -Wiosluj, a ja zdecyduje, kiedy okazemy sie martwi - odparl Feran. Minelo jeszcze kilka minut i pochodnie poscigu staly sie wyrazniejsze. Nagle Feran zwolnil tempo wioslowania. -Od tej chwili dlugie, glebokie, ciche pociagniecia - rzekl cicho. -Ale to nas spowolni jeszcze bardziej. -Wlasnie minelismy miejsce, gdzie zatrzymalismy sie po drodze do portu, o eunuchu malej wiary i ogromnych obaw. Pamietasz ten worek, ktory wynioslem na brzeg? -Tak. -Bylo w nim kilka garsci drzazg, toporek, pol worka owsa i jedna toreanska zlota moneta. Teraz rob, co mowie i wiosluj powoli. Zgodnie z przewidywaniami Ferana, konna milicja zalozyla, ze uciekinierzy porabali i zatopili lodz, a potem odjechali miedzy wydmy. Kiedy plomienie pochodni znow byly prawie niewidoczne, wioslarze wrocili do poprzedniego tempa. Miral wzniosl sie jeszcze wyzej. Druskarl obserwowal jego droge. -Przy tej predkosci powinnismy wrocic do Diomedy przynajmniej na godzine przed switem - zauwazyl, kiedy mijali kopiec kilometrowy na brzegu. -Wspaniale, zatem o pierwszym brzasku bedziemy juz z dala od portu, daleko na wybrzezu - odparl Feran. -Co? Co sie tu wlasciwie dzieje? - zapytal Druskarl. -Jutro wieczorem powinnismy byc wyczerpani, poparzeni od slonca i w poblizu malej zatoki Slonej Jagody. -Slonej Jagody? To jest sto kilometrow wzdluz brzegu na poludnie! -Tak, i na polnocnej granicy panstwa niebedacego obecnie w stanie wojny z Warosvranem. Bedzie tam na nas czekac galera poscigowa i po zapadnieciu zmroku zostaniemy wciagnieci na jej poklad. Jeszcze tej samej godziny galera wyjdzie w morze. Juz dawno temu nauczylem sie poruszac szybciej niz ci, co mnie scigaja, i robic to, czego sie najmniej spodziewaja. Druskarl potrzasnal glowa. -Nigdy nie sadzilem, ze to powiem, ale w twoim towarzystwie czuje sie bezpiecznie - przyznal. Niebo wlasnie zaczelo jasniec, kiedy naszpikowana strzalami lodka przemknela przez Diomede, i to tym szybciej, ze teraz niesiona pradem. Laron wrocil juz na brzeg rzeki i zobaczyl, jak lodz smiga obok hangarow, nawet nie zwalniajac. Natychmiast wstal i puscil sie za nia biegiem, ale po godzinie spedzonej pod mostem mial zesztywniale nogi. Zanim dotarl do ujscia rzeki, kadlub zniknal na ciemnych wodach zatoki. (C)G) Osoby nieumiejace tanczyc rzadko doceniaja ogrom wyszkolenia i wytrzymalosci, jakiej potrzebuje nawet zdolny amator wykonujacy taniec ludowy. Intensywne cwiczenia z toporem wymagaja nie mniejszego wysilku, a ryzyko odniesienia obrazen wisi i nad najlepszymi tancerkami, i nad poczatkujacymi. Jako uczennica Sairet samodziewczyna juz to odkryla, ale dysponowala silnym, sprawnym cialem i robila szybkie postepy. Wensomer ciagle potrzebowala czegos nowego do swoich wystepow na dworze i wpadla na pomysl polykania ognia. Nie bylo w tym nic szczegolnie nowego poza tym, ze polykanie ognia praktykowali dobrze umiesnieni, wysmarowani olejkiem windrele. Gdyby na dworze polykaniem ognia zajela sie dziewczyna, Toreanie byliby naprawde zaskoczeni. Pierwsza lekcje Dziewiatka odbyla na marmurowym dziedzincu willi Wensomer. Sairet sie przygladala, ale siedziala w bezpiecznej odleglosci. Wensomer patrzyla niewzruszona na windrela, ktory wzial do ust lyk przezroczystego plynu o ostrym zapachu i strzyknal waskim jego strumieniem spomiedzy zebow. Machnal plonaca pochodnia tak, ze przeciela strumien i nagle z jego ust buchnal jezor ognia. Mimo ze Dziewiatka wiedziala, co sie stanie, krzyknela z zaskoczenia. Windrel strzyknal kolejnym plomieniem, tym razem pod nogi nowicjuszki. Wyskoczyla w powietrze i cofnela sie szybko o kilka krokow. -Nie wolno bac sie ognia, jak ma sie go polykac powiedzial surowo windrel. Dziewiatka podeszla do tykwy z woda, napelnila usta plynem i wyplula ja grubym strumieniem. -Robie to wlasciwie? - zapytala. -Za duzo naraz. Gdyby nie byla to woda, puf! Pol dziedzinca w ogniu, lacznie z toba. Samodziewczyna znowu wziela wody do ust. Tym razem strumien byl cienszy i dolecial dalej. Sprobowala jeszcze kilka razy. -Lepiej, lepiej - skomentowal windrel. Dziewiatka wyciagnela reke po jego tykwe. Lekcja toczyla sie szybciej, niz artysta byl gotow to zaakceptowac. Spojrzal na Wensomer, ktora wzruszyla ramionami, a potem skinela glowa. -Najpierw zabierz pochodnie! - zawola Sairet. - Niech cwiczy samo strzykanie spirytusem. Ty zadecydujesz, kiedy bezpiecznie moze go podpalic. Windrel sklonil sie i podal tykwe Dziewiatce. Pociagnela lyk i natychmiast wszystko wyplula, upuszczajac tykwe. Zatoczyla sie, plujac, prychajac i trac oczy. Windrel podniosl naczynie; usmiechal sie, ale nie smial sie glosno. Sairet przylozyla dlon do warg. Dziewiatka wyplukala usta woda i znow stanela przed windrelem. Wyciagnela reke po tykwe. Biorac mniejsze lyki, przyzwyczaila sie do paskudnego smaku spirytusu i zaczela cwiczyc strzykanie nim spomiedzy zebow. Po kolejnym kwadransie nabrala sporej wprawy, chociaz od smaku i oparow pobladla. -Nie pozwol, by strumien zanikal stopniowo, bo plonacy spirytus spadnie ci kroplami na ubranie - rzekl niespokojnie windrel, swiadom, ze ta nieustraszona uczennica jest zdecydowana plunac ogniem, i to wkrotce. - Zakoncz strumien ostro. Zacisnij wargi, o tak! Dopilnuj, by nie spadla na ciebie ani jedna kropla! Przyniesiono pochodnie. Dziewiatka chwycila ja jedna reka, a druga tykwe. Kiedy wziela w usta troche spirytusu, windrel zaprowadzil ja do miejsca, gdzie marmur dziedzinca byl suchy. -Unies pochodnie, o tak. Wypluj jak przedtem, ale przez plomien. Pamietaj, dmuchnij mocno i szybko zamknij usta, kiedy zechcesz przestac. Dziewiatka strzyknela spirytusem i smuga ognia rozciagnela sie az za pochodnie. Nagle dziewczynie zabraklo tchu, lecz nie plynu. Na chwile zacisnela usta, ale polknela troche spirytusu. Reszte wykrztusila i wtedy wybuchnal przed nia wielki klab pomaranczowego ognia. Windrel odskoczyl, mimo ze stal dobrze z boku. Dziewiatka stala przez chwile, dyszac, a potem rzucila pochodnie nauczycielowi, uchwytem do przodu, i skrzyzowala ramiona. Wensomer i Sairet zaczely klaskac. -Ta ostatnia kula ognia byla imponujaca - skomentowala mistrzyni tanca. -Wspanialy final - zgodzila sie Wensomer. Zdumiony windrel podal Dziewiatce tykwe z woda i dziewczyna wyplukala usta. Potem sama znow wziela do reki tykwe ze spirytusem. Podszedl rzadca, sklonil sie Wensomer i cos jej szepnal. Przeprosila pozostalych i szybko poszla do swego salonu. Czekal tam na nia Laron. -Powitaj ranek, byly ksiaze wampirow - powiedziala, klaniajac mu sie z dworska elegancja. Laron usmiechnal sie, ukazujac dwa ostro zakonczone kly. Wensomer az odskoczyla zdziwiona. Laron wyjal z ust kly, pod ktorymi mial normalne zeby. -Wyrzezbilem je z klow morskiego smoka - wyjasnil. - Odstrasza tych, ktorzy chcieliby szukac pomsty za moje byle posilki. -Nie watpie. -Zobacz, co jeszcze mam. - Wyjal spod faldow tuniki puzderko na lancuszku, ukryte dotad na piersiach. Otworzyl je i pokazal Wensomer kawalek zielonkawego szkla osadzonego w srebrnych pazurkach. - Szklo z miejsca w Larmentelu, gdzie wybuchal Srebrz-smierc - wyjasnil. - Zebralismy tez inne kawalki, ale ukradl je Feran, kiedy odchodzil z "Mrocznego Ksiezyca", razem z wizualem pokazujacym krag ognia. -Szkoda. -Z tym kawalkiem szkla tez jest zwiazany wizual. Pokazuje zmarlego krola Gironalu podczas milosnych igraszek z rozmaitymi dziewkami. -Doprawdy?! - zawolala Wensomer, stykajac dlonie czubkami palcow. - Slyszalam o nim. Otyly krol gustujacy w kurtyzanach obfitych ksztaltow, tak wynika z raportow. -Zaiste. Ogladalem to, ale wylacznie w celu badan historycznych. -Oczywiscie. Jakie to bylo? -Zdumiewajace. -Nienawidze cie. -Ale ty juz nie masz... takiej wagi. -Kiedy skoncze to, co robie w Diomedzie, zamierzam sprawic sobie ogromna przyjemnosc i odzyskac kazdy z utraconych trzydziestu kilogramow. Potem odnowie zainteresowanie seksem z rozsadnie pulchnymi ludzmi. A na ile wyceniasz ten wizual? -Mialem zamiar ofiarowac ci go w prezencie. -Doprawdy, Laronie, jaki ty jestes slodki - rzekla Wensomer. - Ale dlaczego? -No coz... pogwalcilem ducha rycerskosci. -Co? Jak? -Wtedy, gdy powinienem cie wspierac jako bratnia dusza, zjadlem pasztecik z jagnieciny i watrobki. Wensomer otworzyla usta, przybierajac wyraz pelnego zdumienia oburzenia -po czym powoli wypuscila powietrze z pluc. Ogien w jej oczach zgasl, pomyslal Laron, kiedy podniosl na nia wzrok. -A ja ukradlam na targu zimny kotlet wieprzowy, przemycilam go do domu za pazucha i zjadlam - przyznala zawstydzona. - Przepraszam. -Nie musialas mi tego mowic - rzekl Laron z ulga. -Powiedziales mi o paszteciku. -Jestem mezczyzna, mam rycerskie zobowiazania. Wensomer poklepala go po twarzy. -Kobiety tez maja rycerskie zobowiazania. Dziekuje, ze mi powiedziales. Przez chwile chodzili w milczeniu po salonie, oboje z rekami zalozonymi do tylu. -Chyba teraz tak naprawde juz nie zasluguje na ten wizual, prawda? - westchnela Wensomer. -Nie badz niemadra - mruknal Laron. -To bylo interesujace? -Hm... bardziej niz kregi ognia. Mozesz dostac to szklo z Larmentelu za jakis miesiac. Jeszcze nad nim pracuje. Ma nieco eterycznej energii, ktora bez widocznej przyczyny stopniowo zanika. Zamierzam to zbadac i napisac rozprawke dla akademii, a potem bedzie twoje. -Dziekuje, Laronie! - wykrzyknela Wensomer, zarzucajac mu rece na szyje. - Jak je juz zbadam i bede miala za soba przynajmniej miesiac wlasciwego jedzenia, zaprosze cie na pewien eksperyment. Pietnascie lat! Byles moim rycerzem na turniejach, zanim jeszcze poznalam mojego pierwszego kochanka. -Od tamtej pory mialas ich dziewieciu. Jeden z nich byl krolem. -Co...? Ach, on. Troche wtedy wypilam. Nastala kolejna dluga cisza. -Byles zazdrosny, kiedy z nimi spalam, Laronie? -Bylem martwy; zazdrosc nie wchodzila w rachube. Dlaczego pytasz? -No coz, zabiles osmiu moich bylych kochankow i urwales im glowy. -Nie traktowali cie ladnie. -Dlaczego oszczedziles Rovala? -Kiedy sie obudzil, wyraznie dal mi do zrozumienia, ze mial uczciwe zamiary. -Co? Bzdura! Kiedy obudzil sie, powiedzial: "Na bogow lunaswiatow, coz ja uczynilem?". Potem przysiagl, ze juz nigdy nie bedzie pil alkoholu ze sfermentowanej papki ziemniaczanej. Lajdak. Wracajac do nas... -Moje egzaminy wymagaja dziewictwa. -Zaraza na dziewictwo. -Coz, za piec minut moge byc martwy - rozesmial sie Laron. -Co, znowu? -I ty tez. -O! Wampiry robia te rzeczy? -Moze kobiety. Mezczyznom nie staje. -Naprawde? -Wiem o tym az za dobrze. -A teraz? -To nie twoj interes... Chwileczke! Po co ja tu przyszedlem? -Powiedz mi. -To znaczy, wlasnie sobie przypomnialem po co. Zeszlej nocy Feran i Druskarl wyplyneli do Panyoru w dwumiejscowej lodce. -Okropne miejsce, w samym srodku pustyni. W zeszlym roku musialam spedzic tam cala noc. -Wrocili przed switem. -Wiec nie dotarli do Panyoru? -Widzialem ich lodke w akcji - powiedzial Laron z naciskiem i z wielka ulga, ze seks zniknal z rozmowy. - Jest naprawde bardzo szybka. Nawet najszybsza galera poscigowa mialaby wielkie trudnosci z wyprzedzeniem jej na krotkim odcinku, a jest o wiele zwinniejsza. -Ciekawe. Co jeszcze? -Ich lodka byla udekorowana mnostwem strzal, ktorych zeszlej nocy jeszcze nie bylo. Powioslowali prosto do zatoki. -Dokad? -Nie widzialem. Mogli poplynac do Blasku Switu, do floty Warsovrana, do jakiegos zagranicznego statku handlowego, do kei, na polnoc wzdluz brzegu, na poludnie wzdluz brzegu albo na wschod, do Helionu. -Nie zaweza to w sumie mozliwosci, prawda? -Wyklucza srodladzie. -I prosto w gore. Mimo wszystko sadze, ze wprowadzili w zycie jakis plan i zobaczymy ich dopiero po nastepnym helionskim kregu ognia. (C)6) Velander ogladala cala te rozmowe i sluchala jej z eterswiata. Chciala puscic fioletowa nic swiatla, odplynac w ciemnosc i rozplynac sie w nicosci. Laron - jak on mogl? Rycerski Laron oblapiajacy te... starsza kobiete! Zaproponowala mu flirt, zwiazek oparty na czystej zadzy. On jej odmowil. A przynajmniej unikal tematu. Bardzo po rycersku. Tak, oczywiscie. Caly Laron. Duch Velander poczul wyrzuty sumienia. Dla kobiety Laron potrafil stawic czolo smierci, ale widziala tez, jak powstrzymal ja przed popelnieniem glupiego bledu, a potem probowal zadbac, by nie zostaly zranione jej uczucia.Glupi blad? Przeciez na cos zasluguje po siedmiuset latach. Czy to rzeczywiscie moje mysli? Jaki jest ten seks? - zastanawiala sie. Widziala, jak jej cialo uprawia go z Feranem. Wydawalo sie to... krepujace, nieopanowane, niechlujne, oblesne i wcale niepociagajace. A jak by to bylo miedzy Laronem i Wensomer? Choc troche lepiej? Prawdopodobnie znali sie juz zbyt dobrze, by moglo ich laczyc cos wiecej niz przyjazn, mimo ze Laron znow zyl. Velander nie mogla czuc pozadania, lecz smutek byl uczuciem wystarczajaco intelektualnym, by, jako duch pozbawiony ciala, mogla go zaznac. To bardzo glupie, Laronie, mogloby byc zabawnie, uznala w jego imieniu, a potem patrzyla przez wizual, jak byly wampir wraca zatloczonymi ulicami Diomedy do akademii. Sargolska galera poscigowa plynela pod zaglami, a Druskarl chodzil po jej pokladzie w zbroi zrobionej z grubej bialej skory i filcu. Byl teraz o pietnascie centymetrow wyzszy. Patrzyl przez plytke z wypolerowanego krysztalu kwarcu, a powietrze, ktorym oddychal, przechodzilo przez wodna chlodnice podobna do tych uzywanych przez bywalcow diomedanskich tawern. -Juz trzy godziny - powiedzial Feran do wciaz chodzacego Druskarla. - Jak ci tam? -Smrodliwie i bardzo wilgotno, ale da sie wytrzymac - odpowiedzial eunuch stlumionym glosem. - Dlugo beda jeszcze trwaly te twoje proby? -Przetrwales znacznie dluzej, niz trzeba. Dzisiaj zrobimy jeszcze tylko dwie. Feran przybil do pokladu skorzana kurtke. Druskarl podszedl do niej, chwycil ja dlonia w szponiastej rekawicy, a druga reka uzbrojona w siekiere zaczal walic niezdarnie w gwozdzie. Po minucie zdolal kurtke odciac. Zeglarze zdjeli mu helm, a Feran oblal glowe eunucha woda. -Na demonstracje drugiego kregu ognia zgromadzi sie mnostwo statkow z wielu krolestw - powiedzial kapitan, patrzac na tabliczke. - Nie powinnismy sie wsrod nich wyrozniac. -A w polowie nocy zajdzie Miral - odparl Feran. - Podplyniemy do Helionu lodka, tuz przed switem przewrocimy ja i zatopimy. Po detonacji kregu ognia Druskarl wyjdzie na brzeg i uda sie do miejsca, gdzie stala swiatynia metrologan. Tam znajdzie Srebrzysmierc albo zaczeka, az Srebrzysmierc splynie na dol z nieba. -A jesli umre? - zapytal Druskarl. -Wtedy ja sprobuje drugi raz w ulepszonej zbroi. Jednego mozemy byc pewni: dopoki Srebrzysmierc istnieje, bedzie wciaz uzywany. (C)6) Miasto Baalder istnialo dzieki swemu polozeniu, a jesli chodzi o polozenie miast, lepsze prawie nie istnialo. To tutaj granica cesarstwa Sargolu i ksiestwa Alearu stykala sie z terenami nomadow, tutaj pustynia gwaltownie ustepowala naturalnemu murowi obronnemu znanemu jako Gory Bramne. Sargolanom nie zalezalo na obronie miasta, a nikt nie mial powodow go atakowac. Jedyna przyczyna istnienia Baalderu na mapach byl handel. Mimo ze w Sargolu niewolnictwo bylo nielegalne, w Baalderze odbywal sie na niewielka skale handel niewolnikami. Mieszkancy rejonow nadgranicznych sprzedawali nadliczbowe dzieci po dosc konkurencyjnych cenach oferowanych przez handlarzy z polnocy, a D'Alik byl specjalista od "towarow domowych", jak to okreslal. Kiedy jednak tym razem zawital do miasta, nikt takich towarow nie sprzedawal. Baalder zmienil sie nie do poznania. Przewalala sie przezen armia. -Przechodza juz tak od tygodnia - powiedzial jego agent, rozparty pod markiza. - Dostawcy suszonej zywnosci robia swietne interesy, ale rynek niewolnikow nie jest wart muszego gowna. W gruncie rzeczy egzekwuje sie prawo zakazujace handlu zywym towarem. -Ale... dokad oni ida? - zapytal DAlik, patrzac na przechodzaca obok ciezkim krokiem kolumne obladowanych piechurow. - Do rzeki Leir jest piecset kilometrow skapych pastwisk przetykanych fragmentami prawdziwej pustyni. -I tam wlasnie zmierzaja. Przyszly wiadomosci, ze sargolska straz przednia zajela rzeczny port Panyor, przejmuje wszystkie barki i lodzie przybywajace z gor Lioren. Na Diomede zostala nalozona blokada i miasto wkrotce ma zostac zaatakowane. Kiedy sily cesarza polacza sie z armia sojuszu polnocnych krolestw, toreanscy najezdzcy stana przed najwieksza armia w historii Acremy. -Dziwne. Cesarz tak bardzo ceni diomedanskiego monarche, ze przybedzie mu na pomoc? -Podobno Toreanie przetrzymuja krolewne Senterri, corke cesarza. Co prawda przysiegaja, ze kiedy wyjechala z Diomedy, uprowadzili ja windrelscy nomadzi... Glos agenta rozplywal sie jakby w oddali. Senterri. Sargolska krolewna. Uprowadzona przez nomadow. D'Alik zobaczyl okazje tak ogromna, ze krecilo sie w glowie od samych prob ogarniecia jej mysla. -...oczywiscie dziewczyna prawie na pewno nie zyje. Alearscy ksiazeta pozwalaja armii na przemarsz, poniewaz sa slabi... -Dosyc! - warknal D'Alik. - Chce miec audiencje u sargolskiego gubernatora. Natychmiast. -Gubernatora! - zawolal agent, wstajac i wygladzajac szaty. - No tak, moge sprobowac, ale... -Powiedz mu, ze mam informacje o krolewnie Senterri. Powiedz mu, ze kupilem ja od nomadow. Mam tez jej dwie sluzace. Nazywaja sie Perime i Dolvienne. Imie Senterri bylo ogolnie znane, w przeciwienstwie do imion jej sluzacych. Poniewaz D'Alik znal te imiona, uzyskal audiencje u gubernatora w ciagu godziny. Powiedzial, ze od razu rozpoznal krolewne, kupil wszystkie trzy dziewczeta za piecset zlotych pagoli i dla ich wlasnego bezpieczenstwa umiescil je w akademii pani Voldean. Gubernator Roilean nie okazal takiego entuzjazmu, jakiego sie spodziewal D'Alik. Wielu ludzi ponoc widzialo Senterri, ale wszyscy okazali sie oszustami albo marzycielami. Z drugiej strony skad handlarz niewolnikow wiedzial, ze Senterri ma dwie sluzace? To dawalo do myslenia. Podal ich imiona, ktorych gubernator nawet nie znal. -Jestem sklonny kazac ci sprowadzic te dziewczyny na twoj koszt - rzekl Roilean do handlarza kleczacego przed jego tronem audiencyjnym. -O szacowny i szczodrobliwy ekscelencjo, tu, na twojej przepieknej, bogatej i zyznej sargolskiej ziemi niewolnictwo jest nielegalne. Bez wzgledu na prawde kryjaca sie za opowiescia tych dziewczat, zostana uwolnione, czy sa to krolewna i jej sluzace, czy trzy pomywaczki o imionach Senterri, Perime i Dolvienne. -Jestes hazardzista? - zapytal gubernator. -Szacowny i sprawiedliwy ekscelencjo, caly handel to gra przypadku i szans. -A ty jestes czlowiekiem handlu, wiec odpowiedz musi byc twierdzaca. Zaryzykuj, to moze byc emocjonujace. Niepewnosc, ostry, chlodny bol straty, wynoszacy na wyzyny, wspanialy tryumf wygranej. Sprowadz te dziewczyny tutaj. Jesli jest tak, jak mowisz, bedziesz bogatszy o sto tysiecy zlotych pagoli. Jesli sa tylko sprytnymi pomywaczkami, stracisz drobna sume, a one odejda wolne. Co ty na to? D'Alik zaczerpnal tchu, co trwalo dluzej, niz powinno byc anatomicznie mozliwe. Podejmowal w tym czasie decyzje. -Szacowny i przenikliwy ekscelencjo, jestes niezwykle przebieglym sedzia ludzkich charakterow. Przystapie do twojej gry i nie szczedzac kosztow, jak najszybciej sprowadze tu dziewczeta. (C)6) Dziewiatka natarla na Larona z nozem, usilowala pchnac go w szyje. Laron zatoczyl stopa cwierc kregu, jednoczesnie odtracajac jej reke grzbietem dloni. Chwycil dziewczyne za nadgarstek i wykrecil jej reke. Krzyknela bardziej z zaskoczenia niz bolu i upuscila noz. Roval zarzadzil przerwe. W wiekszosci okolicznych akademii sztuk walki ulubionym tematem rozmow podczas przerw byly naciagniete miesnie, kobiety i polityka akademii. W obecnosci Dziewiatki to drugie bylo wykluczone, a trzecie nie mialo zastosowania, wiec rozmawiali ogolnie o rozlicznych bolach, zwichnieciach, technikach masazu, olejkach i anatomii; dzielili sie cwiczeniami rozciagajacymi i radami otrzymanymi na przestrzeni lat od medikarow. Tego dnia jednak byli w ponurym nastroju i nie mieli ochoty na rozmowy o niczym. Roval ich opuszczal. -W jeden miesiac przebyles dluga droge - powiedzial - ale opanowanie tylko podstaw tych sztuk trwa przynajmniej pol roku. -Dlugo cie nie bedzie? - zapytal Laron. -Co najmniej kilka tygodni, a prawdopodobnie nie wroce nigdy. -Ale jak powiedziales, dopiero zaczalem sie uczyc twojej sztuki obrony. -Podalem ci imie dobrego instruktora. -On mieszka w Scalticarze! -To pojedz tam. -Studiuje tu, w Diomedzie. -To znajdz sobie diomedanskiego nauczyciela, jestem pewien, ze to nic trudnego. Laronie, umiesz juz dosc, by powalic czlowieka nawet dwukrotnie ciezszego od ciebie. To powinno ci wystarczyc do unikania klopotow. -Zapomniales, jak niewiele waze? Dalsza sprzeczka nie zachwiala postanowieniem Rovala. W kacie lezal spakowany jego worek podrozny. -Kontynuujmy wykrecanie rak - rzekl w koncu mistrz. - Dziewiatko, jestes stukilowym pijanym dokerem, ktory wykrecil Laronowi reke i zamierza zabrac mu sakiewke. Dziewiatka postapila z udawana buta kilka krokow, chwycila Larona za nadgarstek, wykrecila mu reke do tylu i pchnela stopa pod kolano. Laron siegnal wolna reka za plecy, wsunal ja pod nadgarstek Dziewiatki i dotad go wykrecal, dopoki bol nie zmusil dziewczyny do puszczenia jego reki; wtedy wykrecil jej reke, az dziewczyna zgiela sie wpol, a on mogl zwinac druga dlon w piesc. Wyprowadzil cios, ale zatrzymal piesc tuz przy celu. -W tej chwili rosly i pijany doker doznal zlamania lokcia i czuje sie bardzo zniechecony - oznajmil. -Ja sie czuje bardzo zniechecona! - oswiadczyla Dziewiatka. - Boli! -Och, przepraszam - powiedzial Laron i puscil jej reke. -W tej chwili powinienes uciekac co sil w nogach - napomnial go Roval. -Przeciez on lezy, jest unieszkodliwiony. -Lezy, ale w poblizu moze miec przyjaciol. Poza tym niektorzy ludzie sa mniej wrazliwi na bol od innych, a on wciaz ma jedna sprawna reke. Laron pozwolil Dziewiatce wstac. Roval sklonil sie mu i oglosil koniec lekcji. Kiedy Dziewiatka zaczela opuszczac drabine, zarzucil worek na ramie. -Nie mozesz mi powiedziec, dokad sie wybierasz? - zapytal Laron. - Jesli nie ufasz mnie, to komu? -Tym, ktorzy musza wiedziec. Ty nie musisz. Nie probuj isc za mna. Pozegnanie Rovala bylo zimne i pozbawione emocji. Sklonil sie Dziewiatce i Laronowi, zyczyl im szczescia i zszedl po drabinie. Laron policzyl do dwudziestu i tez zszedl na dol. Natychmiast zostal otoczony przez trzech mezczyzn. Ich ubranie cos mu niejasno przypominalo. -Nie probowalbym isc za uczonym Rovalem, paniczu - odezwal sie swobodnie jeden z nich. -A ja nie probowalbym poslugiwac sie wobec nas jego sztuka walki bez broni -ostrzegl drugi. -Bo ja jestem jego nauczycielem, a to moi synowie - dodal trzeci, wygladajacy na piecdziesieciolatka. - Moze chodz z nami na pare godzin do tawerny Pod Piwem i Pakiem. Zurlanscy uchodzcy! Teraz Laron przypomnial sobie, gdzie po raz ostatni widzial takie stroje. Dokladnie w dwie godziny pozniej wychynal z tawerny, gdzie zostal nowym uczniem dzawatu magistra Jialama. Magister Jialam nie zdawal sobie jednak sprawy, ze Laron celowo przegral bitwe, by wygrac wojne. Mlodzieniec poszedl prosto do dokow. Nie skierowal sie ku kejom, lecz ku niewielkiemu kamiennemu budynkowi. Na jego drzwiach widnial napis "Osrodek misyjny dla ladacznic", pod ktorym ktos nabazgral: "Scierna, obaj sa facetami". Laron zastukal i zostal wpuszczony do srodka przez mezczyzne w brazowych szatach sargolskiego misjonarza. Po przybyciu Warsovrana metrologanscy diakoni pospiesznie zmienili ubior, ale Laron mial sposoby na dowiedzenie sie wielu rzeczy o prawie wszystkim i wszystkich. -Witaj, Laronie - rozpromienil sie diakon. -Horvey, co za przyjemnosc wejsc do tego sanktuarium. Jak ci ida studia? -Dobrze. A tobie? -Powoli, ale pewnie. Drzwi zostaly zamkniete. -Czcigodny Laronie, twoja obecnosc to zaszczyt dla tego domu - powiedzial Horvey z uklonem. -Aspirancie Horveyu, to ten dom przynosi zaszczyt mnie - odparl Laron. Poznal diakonow w akademii, gdzie studiowali. Domysliwszy sie szybko, kim sa, zwerbowal ich do swojej sluzby. Przyjmujac role jedynego ocalalego metrologanskiego kaplana, szybko zdobyl ich lojalnosc. Z pewnoscia bardzo mu w tym pomogl pierscien, ktory dostal od Terikel. Tlumaczac swoj nadzwyczaj mlody wiek, Laron powiedzial, ze zostal wyswiecony w pospiechu, nie dokonczywszy nauki kilku nieobowiazkowych przedmiotow. To takze wyjasnialo jego obecnosc w akademii. -Tak jak podejrzewalem, diakonie Horveyu, uczony Roval kazal mnie zatrzymac - powiedzial. -Niewazne, niektore z naszych klientek nie spuszczaly go z oka. Pellien? Pellien! Na koncu korytarza pojawila sie kobieta w szacie z dekoltem siegajacym szerokiego pasa, ktorym byla przewiazana w talii, i z rozcieciem biegnacym od dolu spodnicy az do biodra. Piersi miala niezwykle duze i dosc wydluzone. -Ilez wspomnien budzi ten moj dawny stroj - powiedziala chropawym, kokieteryjnym glosem. Laronowi kolana zaczely drzec. Co ja robilem, kiedy bylem wampirem? - zadal sobie pytanie. Kiedy bylem wampirem, moje kolana na pewno nie zamienialy sie w galarete na widok takiej ilosci kobiecego ciala, przypomnial sobie. -Niech Pellien wszystko ci powie sam na sam - orzekl diakon Horveyi klepnal Larona w ramie. - Im mniej bede wiedzial, tym mniej bedzie mozna wydobyc ze mnie torturami, nie? Laron poszedl za Pellien do poczekalni. Jego nogi nabraly nagle wlasciwosci cieplego ciasta. -Aha, Pellien, zachowuj sie! - zawolal diakon od drzwi. - Czcigodny Laron ma przestrzegac celibatu. -Chyba przed celibatem - mruknela. Laron usiadl na koncu lawki i splotl dlonie na kolanach. Pellien tez usiadla, ukladajac jedna reke na oparciu lawki - a noge na udach Larona. -Skoro juz siedzimy wygodnie, mam dla ciebie niezly raporcik - zaczela, mierzwiac Laronowi wlosy. - Niezwykle przystojny i imponujacy uczony Roval poszedl do dokow od szalonej krolowej Sairet okrezna droga. -Krolowej?! -Bylej krolowej Diomedy. -I szalonej? Chcesz powiedziec, ze brak jej kilku lukow w kolczanie? -Tak, ale nie jest niebezpieczna. Mowmy o Rovalu. Wsiadl na dwudziestowioslowa lodz promowa, a za nim diakon Lisgar. Zeby nie zwracac na siebie uwagi, dzielny diakon mial przy sobie worek podrozny i byl w stroju pielgrzyma. Lodz odwiedzila kilka statkow handlowych. Roval wsiadl na jednostke zeglugi przybrzeznej, ktora szykowala sie do wyjscia w morze. Diakon Lisgar uczynil to samo. Galera wyholowala statek z portu, skad skierowal sie na poludnie. Diakon przyslal mi krotka wiadomosc przez kapitana galery. Pisal, ze chociaz w rozkladzie rejsow jako port docelowy statku widniala Slona Jagoda, podsluchal, jak Roval ustalil z kapitanem, ze zawina do niewielkiej zatoki na pustynnym wybrzezu. -Masz te notatke? - zapytal Laron, gwaltownie wyciagajac reke. -Oczywiscie. Pellien ujela dlon mlodzienca i wsunela ja pod jedwab okrywajacy jej lewa piers. Jednym z palcow Laron wyczuwal bicie lewego serca. Innym dosc twardy sutek. Po kilku dlugich chwilach zdal sobie sprawe, ze wyczuwa tez kawalek papieru i niezrecznie wyciagnal notatke Lisgara. "Zatoka Sierpa", przeczytal. Roval poprosil, by kapitan zawinal do Zatoki Sierpa. Wsunal papier do sakiewki. Rozejrzal sie pospiesznie, zastanawiajac sie, kto sobie z niego drwi. W pomieszczeniu nie bylo nikogo innego. Zamrugal i potrzasnal glowa. -To, eee, dobra... eee, wspaniala... eee, cudowna... eee, robota. To znaczy sledzenie Rovala. Musze cie, eee... dobrze nagrodzic. Bardzo dobrze. -O nie, ja juz nie przyjmuje od mezczyzn pieniedzy. Studiuje taniec u szalonej krolowej Sairet. Sadzi, ze moge zajac wysoka pozycje w palacu. Laron byl pewien, ze Pellien moze przyjac w palacu wiele pozycji, a jedna z nich moglaby miec cos wspolnego z tancem. "Interesujace". Slowo to zostalo wyszeptane tak cicho, ze Laron nie byl pewien, czy je uslyszal. Pellien nagle zastygla na chwile, a potem zamrugala. -Musze... juz isc - wyjakal. - Eee... to znaczy... to znaczy niedlugo. Musze isc. Pellien zdjela noge z jego kolan. Wstal. Kobieta nie puszczala jego reki, przyciagnela go blizej. -Laronie, jestes za mlody, by studiowac nudne ksiegi dla wtajemniczonych - powiedziala, patrzac na jego pierscien. -Ja tylko, eee... wygladam tak mlodo. -Zapewne odpowiednio sie odzywiasz. -Dziwne, ale, eee... tak. To znaczy do niedawna. Drzwi otworzyly sie i do srodka zajrzal diakon Horvey. -Jestescie zadowoleni z rozmowy? - zapytal, patrzac podejrzliwie na Pellien. -Mozna tak to okreslic - odpowiedzial slabym glosem Laron. -A czy Laron jest zasadniczo w takim samym stanie, w jakim byl, kiedy tu wchodzil? - zapytal Horvey z naciskiem. -Jego dziewictwo ma sie dobrze, jesli o to ci chodzi - powiedziala Pellien. Puscila dlon Larona i wstala. - Czcigodny Laronie, praca dla ciebie byla zaszczytem. Pociagnela kilka paseczkow ukrytych w szatach i oba niepokojace pekniecia materialu natychmiast zniknely. Podniosla plaszcz przeciwsloneczny, ktory Laron zauwazyl dopiero teraz, i w jednej chwili jej szaty zostaly ukryte pod warstwa bawelny koloru blota. -Dziekuje, eee... to znaczy... - wyjakal Laron i sklonil sie Pellien. Pellien odklonila sie lekko, usmiechnela sie, mrugnela i wyszla bez slowa. -Zdumiewajaca kobieta - odezwal sie diakon, gdy zniknela. - Wedlug pani Sairet jest bardzo utalentowana tancerka. Jesli jednak chodzi o uciechy cielesne, coz... -Tak? -Nie podobalo jej sie zycie ladacznicy i dlatego przyszla do nas, ale lubi uwodzic. Czasami sie zniechecam; mysle, ze ona po prostu nie moze nic na to poradzic. Zapewne czasami jakos sobie jednak radzi, pomyslal Laron. -Pozdrow od nas prezbiterke, kiedy sie z nia zobaczysz - poprosil diakon. - Bylibysmy tez ogromnie wdzieczni, gdybys mogl zapytac o mozliwosc naszego wyswiecenia. Kiedy wroci diakon Lisgar, wysle wiadomosc. -Dziekuje. Doceniam odwage diakona. Dziala naprawde w dobrej sprawie. -Nie jestem takim prowincjonalnym kmiotkiem, jak myslisz. Wiem, ze metrologanie walczyli ze Srebrzysmiercia, zanim jeszcze splonela Torea, i podejrzewam, ze jako nieliczni, ktorzy przezyli kataklizm, wciaz to robimy. Niech ci szczescie sprzyja, czcigodny Laronie. Jestesmy twoimi lojalnymi i oddanymi slugami. Ruszajac w kierunku akademii, Laron niewiele zauwazal, ale kiedy juz stracil misje z oczu, spostrzegl, ze tuz przed nim idzie kobieta mniej wiecej wzrostu Pellien, odziana w taki sam plaszcz przeciwsloneczny. Zwolnil, gdy mial ja wyprzedzic, lecz ona lekko przyspieszyla kroku. Zadna miara nie mogla to byc Pellien, przeciez nie wiedziala, dokad chcial isc - chociaz mogla zalozyc, ze wroci prosto do akademii. Katem oka zerknal na jej twarz. Pellien! Przez chwile szli razem bez slowa. Pellien zaczela zwalniac. Kiedy w koncu zatrzymala sie na rogu, Laron stanal razem z nia. -Mieszkam na tym, eee... wzgorzu - rzekl, choc patrzyl na swoje sandaly. -A to jest moja ulica - odpowiedziala. - Mam tu niedaleko pokoj. -Moja, no, akademia... jest tam. - Wiecej nie udalo mu sie wykrztusic. -Moze i tak, ale moja ulica zakreca i tam prowadzi. Pellien zaczela powoli isc w kierunku swego pensjonatu. Laron patrzyl na jej oddalajace sie plecy, sprobowal podjac jakas decyzje, przekonal sie, ze umysl ma kompletnie pusty, a potem pospieszyl za kobieta i znow znalazl sie u jej boku. Kiedy dotarli na miejsce, zauwazyl, ze dom nie lezy w dzielnicy czerwonych lamp i ze najwyrazniej mieszkaja tu rzemieslnicy i podrozni. Pellien zaryglowala drzwi swego pokoju. Mlodzieniec z niepokojem zacieral rece, zastanawiajac sie, co dalej, lecz byl przekonany, ze kiedy za godzine kobieta odrygluje drzwi, by go wypuscic, nie bedzie juz mial najmniejszych szans na sukcesy w nauce. Pellien zatrzepotala rzesami, zdjela plaszcz i znow pociagnela za paseczki przy szacie, w efekcie czego dekolt znow jej sie konczyl na szerokim pasie z kozlecej skory, a w spodnicy pojawily sie tym razem dwa rozciecia siegajace bioder. Laron z trudem przelknal sline. Swobodnym gestem Pellien siegnela do polki zrobionej z cegiel z suszonego blota i starych desek i zdjela z niej "Definicje i precedensy anatomii porownawczej". Tytul zaskoczyl Larona, niemal odwracajac jego uwage od widocznych czesci ciala gospodyni - a bylo ich sporo. -A wiec musisz zachowac dziewictwo do egzaminow - powiedziala, przerzucajac strony. Prawym biodrem zwrocila sie wesolo ku mlodziencowi. Kolysala sie jakby do rytmu nieslyszalnej melodii, przy kazdym ruchu odslaniajac kuszaca linie gladkiej nogi. -Eee... to znaczy tak. -Czy twoj status jest pilnie obserwowany? -Eee, nie, nie bardzo, ale... -Ale...? -Sa w akademii Yvendel egzaminy na dziewiaty stopien wtajemniczenia, ktore mozna zdac pod warunkiem rzeczywistej nieznajomosci przyjemnosci cielesnych... dopoki sie nie przejdzie proby. -Ach tak, sprawdzianu na czarnoksieznika bez przydzialu. -Tak, ale ja raczej podejrzewam, eee... ze w tej chwili wlasnie nie udaje mi sie przejsc tej, eee... proby - wyjakal Laron. - To znaczy z twoim pozwoleniem. To znaczy nie chcialbym naduzywac... -No coz... - Pellien znalazla strone, ktorej szukala. - Zanim moj ojciec, ktory byl kupcem, zginal na morzu, a ojczym sprzedal mnie jako ladacznice, studiowalam sztuki eteryczne, by nimi zarabiac na zycie. -I stad te wszystkie ksiazki? - zapytal Laron, zastanawiajac sie, czy staly tak na widoku, kiedy Pellien zabawiala klientow. - Nalezaly do twojego ojca? -Alez nie. Od tamtego czasu udalo mi sie kupic, ukrasc i wygrzebac na smietnikach kilka ksiag, ale wszystkie wiaza sie ze sztuka uzdrawiania. Jesli nie moge byc czarnoksiezniczka, to moge przynajmniej zostac kurtyzana, a potem znalezc patrona, wstapic do Akademii Medikarow i ukonczyc ja ze stopniem uzdrowicielki. Taniec moze ze mnie uczynic kurtyzane, Laronie. Rozumiesz? To wszystko bardzo proste... a, jest. "Dziewictwo, definicja trudna do dokladnego sprecyzowania... wymiana eterycznej energii... zwiazki musza byc teoretycznie zdolne do wydania potomstwa. Stad... mezczyzny z owca, niewazny... kobiety z...". Wielkie nieba! W kazdym razie niewazny. "Osoba ktorejkolwiek plci z kimkolwiek z rasy Dacostian... przez dlugi czas byla zrodlem kontrowersji, lecz zostala rozwiazana przez Pepparda Niezgrabnego w referacie przedstawionym na Osiemdziesiatym Siodmym Posiedzeniu Rady Sorricu. Po przeprowadzeniu czterech eksperymentow z udzialem dziewiczych niewolnic i niewolnikow z Torei oraz Dacostii szesciorgu z calej osemki udalo sie przejsc pewne eteryczne proby, do ktorych przystapienie wymaga dziewictwa". Pellien zatrzasnela ksiege i odstawila ja na polke. -Oczywiscie znasz postanowienia Osiemdziesiatego Siodmego Posiedzenia Rady Sorricu, Laronie. Diakon Lisgar kiedys mi powiedzial, ze sa objete metrologanskim programem nauczania. Przed kilkoma wiekami Laron zerowal w Sorricu, ale pamietal ten kraj niejasno i nigdy nie byl na posiedzeniu tamtejszej rady. -Tak, to wszystko prawda - zaryzykowal. Jak zaczarowany patrzyl na Pellien, ktora siegnela kciukami pod tkanine ponizej kozlecego pasa i za cos szarpnela. Material sciagnal sie tak, ze w lustrze za kobieta Laron widzial tylko dlugi chwast z czerwonego jedwabiu zaslaniajacy przedzialek miedzy jej posladkami. Kciuki Pellien wykonaly jeszcze jeden ruch i jedyna oslona jej skazanej na zaglade skromnosci pozostal waski pasek czerwonego materialu, zwieszajacy sie prawie do ziemi miedzy jej udami. Serca Larona o malo nie rozsadzaly mu klatki piersiowej, wyrywajac sie do jakiegos mniej ryzykownego schronienia. W koncu siegnal do kibici Pellieni dotknal jej bluzki. Kobieta rozsunela jego dlonie, zagarniajac przy okazji czerwony jedwab. Piersi naparly na material i w koncu sie spod niego wyzwolily. Cos bylo nie tak... znajdowaly sie za nisko i... pojawila sie druga para! Pellien stala, usmiechajac sie do Larona, z kciukami wciaz zatknietymi za pas i dumnie wypietymi czterema ksztaltnymi piersiami. Dacostianka, z podwojnego kontynentu na zachodzie, pomyslal Laron. Cztery piersi. Tamtejsi mezczyzni mieli cztery jadra; gdzies o tym czytal. Pellien zaczela rozwiazywac mu tunike pod szyja. Sciagnela mu ja przez glowe i upuscila na ziemie. Laron zebral sie na odwage i powiodl na probe palcem po jej ciele od szyi, miedzy piersiami, az do klamry pasa. Pociagnal za nia - otworzyla sie z lekkim trzaskiem. Pas opadl. Pellien rozwiazala mu spodnie, a potem siegnela miedzy obnazone nogi Larona. -A, tylko dwa. Bede miala spokojne sumienie. Wedlug Pepparda Niezgrabnego nie mozesz stracic dziewictwa ze mna, tak samo jak nie mozesz go stracic z owca. To przynioslo Laronowi wielka ulge, jako ze zainteresowanie sprawdzeniem rezultatow doswiadczen Pepparda Niezgrabnego zaczelo mu juz sprawiac pewien bol. Pellien zrzucila niepotrzebna bluzke na podloge. Objeli sie ciasno ramionami. -Przepraszam - szepnal. -Za co? - odmruknela. -Za chudosc, jakbym mial czternascie lat, skoro w rzeczywistosci mam ich siedems... no, siedemnascie. -Czcigodny Laronie, jeszcze sie nie nauczyles pozwalac kobietom samym decydowac, co im sie podoba. Pociagnela go za soba na lozko. Nagle caly swiat skupil sie miedzy ich nogami. -Delikatnie, bez pospiechu, mamy mnostwo czasu szepnela Pellien, a przez cialo Larona przebiegly niezliczone bodzce cielesne oraz eteryczne. Miedzy kochankami zatanczyly blekitne skry i pasma eteru, jeszcze bardziej wzmacniajac ich wrazenia. (C)G? Velander obserwowala to przez wizual. W wyniku zblizenia Pellien i Larona powstalo mnostwo energii, nawet w eterswiecie. Mimo niewielkich zasobow wlasnej energii udalo jej sie wypowiedziec slowo "interesujace" przy pierwszym spotkaniu kochankow. Teraz patrzyla z zainteresowaniem i aprobata. To zblizenie jest piekne, uznala i zaraz sprobowala dojsc, dlaczego tak pomyslala. Bo miedzy nimi cos bylo - to jedna mozliwosc. Co zrobilby Laron dla kochanki, czego nie zrobilby Feran? Teraz Velander uznala, ze Laron jest jej bratnia dusza, a nie matematyka. Jego uwiedzenie jest uwiedzeniem jej. Poprzez niego doswiadczyla seksu takiego, jaki powinien byc. Prawdopodobnie wkrotce rozplynie sie i naprawde stanie sie martwa, ale przysiegla sobie i bogini fortuny, ze gdyby kiedykolwiek wrocila do zycia, bedzie dla Larona kims szczegolnym i bedzie istniec tylko dla niego. (C)6) W dwie godziny pozniej Laron zrobil krotka wyprawe do tawerny Pod Pychem Barkarza po dwie zapiekanki z orzechami, torbe ostryg i dwa dzbanki arkendianskiego czerwonego wina, ale zastanawiac sie nad wyjsciem do akademii zaczal sie dopiero godzine po wschodzie slonca.-Chyba juz pojde - powiedzial. -Dlaczego? - mruknela. -Musze zjesc sniadanie u siebie. -W nocy zjadles pietnascie ostryg. -Piec nie zadzialalo. -O moich sniadaniach powstaja wiersze. -A zatem bedzie mi musialo wystarczyc ich czytanie. Podczas sniadan na akademii sprawdza sie liste obecnosci. Jestem kaplanem, ale tez zwyklym studentem. Kiedy w koncu pocalowal Pellien przy odryglowanych drzwiach, dzwieczal sargolski gong wzywajacy na modlitwe. Sniadanie w akademii zawsze zaczynalo sie tuz po wybrzmieniu gongu sasiadow. -Wiesz, gdzie mieszkam - szepnela mu do ucha. -Ale gdybym przyszedl niezapowiedziany, moglabys miec towarzystwo. Towarzystwo, ktore mogloby mnie pobic. -Nie mam innych kochankow; lubie niezaleznosc. Taki chlopiec jak ty nigdy by nie pomyslal o zawladnieciu mna, o zmuszaniu mnie do prania swoich ubran czy porzucenia tanca i studiow. Patrz na to jak na wygodny studencki romans. Wyruszajac do akademii, Laron uswiadomil sobie, ze od chwili gdy ujrzal Pellien, nie mial ani krzty poczucia winy w zwiazku z Dziewiatka. Jak sie nad tym zastanowic, to w ogole o niej zapomnial. No coz, pomyslal, przynajmniej moje uczucia do niej maja czysto rycerska motywacje, a nie powstaly w ogniu cielesnych zadz. -Dobry stary Peppard Niezgrabny - powiedzial na glos, stapajac tak lekko, jakby byl zrobiony z pajeczyny. - Musze kiedys zapalic kadzidelko na jego czesc. (C)6? Kiedy w kilka godzin po polnocy Laron i Pellien oddawali sie ekstazie, w Zatoce Sierpa na pustynnym wybrzezu rzucil kotwice sargolski statek zeglugi przybrzeznej. Nie stal tu zaden inny statek; na brzegu nie bylo zadnych namiotow ani jezdzcow. Na lad wyszedl jeden pasazer i statek ruszyl dalej w morze.Roval usiadl na piasku, patrzac, jak na nocne niebo, zaciagniete pasmami niespotykanych o tej porze roku chmur, wspina sie Miral. -Ile czasu zajmie wydobycie "Mrocznego Ksiezyca" na powierzchnie? - zapytal w ciemnosc. -Z zaloga szesciu osob powinnismy wyplynac przed polnoca - odparl glos gdzies zza jego plecow. -Szesciu? Trzech plus ja to czterech. Czyli jest dwoch nowych czlonkow zalogi -rzekl Roval. - Mozna im ufac? -Jestem doswiadczona zeglarka i bardzo wiarygodna osoba - odparla Terikel. - Jesli chodzi o tego szostego, zaden z niego zeglarz, ale chyba godny zaufania. Roval juz wstal i odwrocil sie. W swietle Mirala widzial piec postaci. Jedna z nich kleczala na piasku, a dwie inne wznosily nad nia topory. -Zauwazylem, ze kiedy schodziles na lad, zesliznal sie z burty statku - powiedzial Norrieav. -Twierdzi, ze jest metrologaninem - dodal Hazlok. Roval podszedl, by przyjrzec sie twarzy mlodzienca w zielonym swietle Mirala. Nie poznawal go. -Uczony panie, nie chcialem zrobic nic zlego - odezwal sie jeniec drzacym glosem. -Z mojego doswiadczenia wynika, ze ludzie, ktorzy nie chca mi zrobic nic zlego, zwykle nie zadaja sobie tyle trudu, by mnie sledzic. Kim jestes i komu sluzysz? -Aspirant Lisgar, diakon metrologanskiej misji w Diomedzie. W ramach przygotowan do swiecen ucze sie wedlug specjalnego programu w akademii pani Yvendel. Pewien kaplan prosil mnie, bym cie sledzil, ale nie po to, zeby... -Klamstwa! Nie ocalal zaden metrologanski kaplan! - zawolal Hazlok. -Widzialem jego pierscien. -Pierscien mozna ukrasc. -Nie tak pochopnie, prosze - napomniala go Terikel. - Mam w Diomedzie diakona imieniem Lisgar. Lisgar wciagnal glosno powietrze. -Prezbiterka? -Jak wygladal ten kaplan i jak sie nazywal? - zapytal Roval. -Czcigodny Laron, bardzo mlody... -...i chudy - dokonczyla za niego z rozdraznieniem Terikel. - Gratuluje, aspirancie Lisgarze, wlasnie opusciles sluzbe nie calkiem czcigodnego Larona i wstapiles do zalogi "Mrocznego Ksiezyca". -Zauwazylem, ze chorowal przez cala droge z Diomedy - ostrzegl Roval. - Mamy jednak wazniejsze zmartwienia, na przyklad cwiczenie sie w rzucaniu zaklec eterskrzydel. Ten klif powinien byc wystarczajaco wysoki. Macie kolczuge i szczudla, o ktore prosilem? -Wszystko jest dalej od wody - odparla Terikel. -A Miral przeslaniaja chmury. Dobrze, zaczynajmy, poki jest ciemno. (C)G) Stanowisko gubernatora Roileana uwazano poczatkowo za najgorsze w calym Sargolu. Jego placowka na pustyni byla raczej punktem pobierania cla i miasteczkiem targowym niz stolica regionu, a jej ludnosc w wiekszosci stanowili cudzoziemcy. Wraz ze zblizaniem sie wojny wszystko to uleglo zmianie. Co tydzien przez miasteczko przewalaly sie dziesiatki tysiecy zolnierzy i rozkwit miejscowej gospodarki przeszedl wszelkie wyobrazenia. Wraz z oddzialami nadciagali wielmoze, dowodcy, a czasem nawet jakis ksiaze czy krol. Roilean byl przedstawiany poteznym i wplywowym osobistosciom oraz nawiazywal kontakty, dzieki ktorym mogl otrzymac jakas wazniejsza i przyjemniejsza placowke.Te szczegolna noc spedzal w Baalderze ksiaze Stavez, najstarszy syn cesarza. Zatrzymal sie w domostwie gubernatora i Roilean wyprawil uczte tak wystawna, na jaka pozwolily srodki oddane do jego dyspozycji. Zreszta ksiaze byl doswiadczonym zolnierzem i prowadzil zdrowy tryb zycia, wiec nietrudno bylo go zadowolic. Kilkanascie niewolnic zabawialo ksiecia i jego pieciu generalow. Gubernator byl rozdarty miedzy rola mistrza ceremonii i dostojnika obslugiwanego przez czolobitna sluzbe, wiec poszedl na kompromis i wydawal personelowi polecenia ruchami rak skrzyzowanych na plecach. -Twoja sluzba dziala z wojskowa precyzja - oznajmil z zadowoleniem ksiaze. -No coz, moja wojskowa przeszlosc ma tyle praktycznych zastosowan w administracji, ze po prostu dowodze prowincja niczym batalionem. -To rozsadne - zgodzil sie ksiaze. -Oraz domem. Sluzba co rano odbywa na dziedzincu cwiczenia i musztre. -Chetnie bym popatrzyl. Uwazam, ze cale cesarstwo powinno byc zorganizowane wedlug zasad wojskowych. -Naprawde? -Tak. Twoj dom moglby stanowic doskonaly model sargolskiej domowej jednostki wojskowej. Zlec skrybie sporzadzenie schematu organizacji twojej sluzby; z przyjemnoscia przejrzalbym go podczas kampanii przeciwko Toreanom w Diomedzie. Gubernatorowi zrzedla mina. Sygnalizujac, by wniesiono nastepne danie, pomyslal, ze bedzie musial albo pobic aktualny rekord w powolywaniu cywilnej milicji albo wymyslic do switu bardzo wiarygodne wyjasnienie, dlaczego dom jest w stanie calkowitej dezorganizacji. Zrobil pospieszny gest oznaczajacy "odwolac mnie". Podszedl do niego sluzacy i szepnal: -Szepcze ci do ucha, ekscelencjo. -Prosze o wybaczenie, wasza wysokosc - powiedzial cicho gubernator. - Musze sie zajac pewna niecierpiaca zwloki sprawa. Najblizsi biesiadnicy spojrzeli na niego z minami, ktore mozna by wziac za wyraz dezaprobaty z powodu opuszczenia ksiecia bez zezwolenia lub ktore mogly stanowic wymiane zaszyfrowanych wiadomosci, prowadzona w gronie tylko najwazniejszych i najpotezniejszych wielmozow. Gubernator odpowiedzial im zmarszczeniem brwi, a potem nagle przypomnial sobie, ze bedac na dworze, pod zadnym pozorem nie nalezy z wlasnej inicjatywy opuszczac osoby krolewskiego rodu, a jego domostwo bylo uwazane za prowincjonalny dwor. Roilean wstal niezrecznie jak marionetka, o ktorej sznurki walcza ludzie z trzech roznych szkol lalkarstwa, i pospiesznie wyszedl. Co on wyprawia? Jak mogl zrobic cos tak glupiego? W towarzystwie ksiecia mozna tylko robic aluzje, az wreszcie ktos zapyta, czy chcialoby sie wyjsc, ot co! Roilean udal sie do swojej prywatnej sali audiencyjnej i przez kilka minut chodzil w kolko. Opuscil towarzystwo ksiecia. Zlamal protokol, w wyniku czego prawdopodobnie zostanie pierwszym ambasadorem na stopionym kontynencie Torei. Tak trudno pamietac protokol obowiazujacy na cesarskim dworze, kiedy jest sie na koncu Swiata z poganiaczami wielbladow, handlarzami przypraw, sprzataczami gnoju, wlascicielami kantorow wymiany pieniedzy, hurtownikami wina, hurtowymi handlarzami niewolnikami udajacymi hurtowych handlarzy nasion... handlarze niewolnikow! Gubernator Roilean juz pedzil do drzwi. Kiedy wrocil do ksiecia korony cesarstwa Sargolu, mial przygotowana historyjke, usprawiedliwienie i plan awaryjny na wypadek katastrofy. -Wybacz, wasza wysokosc, przyjmij moje najpokorniejsze przeprosiny! Opuscilem twe towarzystwo samowolnie jak jakis prostak, ale pojawila sie kwestia najwyzszej wagi. W oczach ksiecia korony pojawil sie blysk. -Jesli to takie wazne, ja tez powinienem o tym wiedziec. Czy potrzebujemy, hm, dyskrecji? Gubernator bynajmniej nie pragnal dyskrecji; chcial, by wszyscy wiedzieli, dlaczego popelnil tak straszliwa gafe. -Gdyby wszyscy o tym uslyszeli, byc moze, udaloby sie nie marnowac czasu, wasza wysokosc. Nie sympatyzuje z Toreanami, ale drecza mnie watpliwosci co do twojej kampanii. -Watpliwosci?! - zawolal ksiaze z niebezpieczna nuta w glosie. -Tak, wasza wysokosc, watpliwosci. Martwie sie, ze jesli Toreanie maja racje, iz krolewne Senterri uprowadzili windrele, to nie wklada sie dosc wysilku w poszukiwania jej w glebi ladu, w miasteczkach, wioskach, obozowiskach na szlakach karawan i targach niewolnikow na polnocnych pustyniach. Dlatego uruchomilem wszystkie moje kontakty, oczywiscie na koszt mojego ograniczonego skarbca. To zaledwie poganiacze wielbladow, najemnicy, a nawet handlarze niewolnikow, lecz prawdziwa wiadomosc o krolewnie bylaby nie mniej pozadana z ust zebraka niz ksiecia... -Przyniesiono ci wiadomosc o Senterri? - zapytal krolewicz, ktory otrzymywal wiadomosci o Senterri juz setki razy. -Dostalem wiadomosc o dziewczynie imieniem Senterri, ktora zostala niedawno nabyta na targu niewolnikow w Hadyalu. Miala ognistorude wlosy i zostala sprzedana z dwoma dziewczetami. Gubernator skupial teraz na sobie niepodzielna uwage ksiecia i jego wszystkich generalow. Senterri miala dwie sluzace i wedlug Torean zostala uprowadzona wraz z nimi. Wiedzieli o tym jedynie wyzsi wielmoze i gubernatorzy prowincji. -Ta informacja zaiste jest warta sprawdzenia przez uzbrojony patrol - orzekl ksiaze. - Wyslij do Hadyalu tuzin ludzi. Szczegolnie niech rozpytuja o imiona tych dwoch sluzacych. Miliony znaja imie Senterri, lecz imiona jej sluzacych sa filtrem pozwalajacym odkryc oszustow. -Moj informator powiedzial, ze to Perime i Dolvienne. W sali zapadla calkowita cisza. Roilean przestal oddychac. -Gubernatorze, za kwadrans masz byc ubrany do konnej podrozy, wraz z dwunastoma przewodnikami po drogach i szlakach prowadzacych do Hadyalu. - Ksiaze zwrocil sie do generalow. Kiedy wyjade z gubernatorem, ma za mna podazyc na polnoc piec tysiecy lansjerow. Ruszac sie! - Chcial wyjsc za nimi, wtem odwrocil sie na piecie i spojrzal na zdumionego Roileana. - Juz sie mozesz przyzwyczajac do tytulu ksiecia Roileana! - zawolal i wyszedl. (C)G) Wchodzac do refektarza akademii pani Yvendel, Laron ostentacyjnie ziewal. Bynajmniej nie byl ostatni i nie zostal odznaczony na liscie, ale kiedy usiadl ze swoja taca i zaczal jesc, uswiadomil sobie, ze pachnie pizmowymi perfumami Pellien. Rozejrzal sie wokol. Lavenci na szczescie zajela miejsce przy koncu stolu. No, jesli wszyscy sa prawdziwie niewinni, to nie rozpoznaja po zapachu, co robilem, pomyslal Laron. W sumie Dacostianie byli w Diomedzie prawie nieznani. Znow ziewnal i tym razem nie udawal. Spal mniej niz godzine. Tego ranka trudno bedzie wytrzymac na wykladach i zajeciach.-Paliles oliwe w imie nauki, Laronie? - zapytala Lavenci. Byla wysoka albinoska i mlodsza nauczycielka na akademii. Miala swieza twarz, kanciasta figure i dlugie jasne wlosy zawsze zebrane w ciasny konski ogon. -Tak, zeszlej nocy duzo sie uczylem. Studenci przy jego stole zaczeli zbierac tace i wstawac. Laron przelknal sok z winogron i zaczal zuc garsc rodzynek. Gdy znalazl sie przy stole sam, naprzeciwko niego usiadl Starrakin, Vindicanin. -Nie spodziewalem sie ciebie Pod Pychem Barkarza - oznajmil, przechodzac od razu do sedna. Laron wbil w niego wzrok, lecz Starrakin nie spuscil oczu. -Zeszlej nocy sie uczylem - oznajmil Laron. -Co? Uczyles sie worka zywych ostryg i dwoch dzbankow czerwonego wina ze stara kurwa? Bledem Starrakina bylo uzycie slowa "stara". Laron widzial tylko urode Pellien, nie jej wiek. W gruncie rzeczy trudno bylo powiedziec, ile ona ma lat. Moze dwadziescia, moze czterdziesci. Nagle stawka byl honor. Honor kobiety. Honor jego kochanki. Laron zaatakowal. -Jesli spedzasz tyle czasu Pod Pychem Barkarza, to pewnie zyjesz nad stan -powiedzial spokojnie. -A ty? Masz bogatego patrona? -O tak, bardzo bogatego - zgodzil sie Laron. I hojnego. -Piec zlotych pagoli i zapominam, ze cie widzialem w tawernie. -Nie zrobilem niczego wartego pieciu pagoli milczenia. -Jadles z kobieta. Kupiles dwie zapiekanki, dwa dzbanki. -Bylem z kolega, jedlismy w trakcie nauki. -Ha! Nabieraj kogo innego, graj "Bogowie lunaswiatow, zachowajcie naszego laskawego krola". Twojemu dziewictwu sporo brakuje. Dowie sie bogaty patron, nie dostaniesz wiecej zlota. -Moj przyjaciel i ja tylko razem sie uczymy... -Szynkarz mowil, ze kupiles ostrygi i wino... -Klamal! - wrzasnal Laron, zwracajac na siebie uwage wszystkich, ktorzy jeszcze nie wyszli z refektarza, i przyciagajac do niego na powrot wiekszosc z tych, ktorzy juz to zrobili. -Ty klamiesz! - odwrzasnal Starrakin, zdecydowany zniszczyc Larona, skoro nie udalo mu sie go zaszantazowac. - Oszukujesz patrona, nie przejdziesz czarnoksieskich prob, bara-bara ze stara kurwa... Laron rzucil swoja tace w twarz Starrakina, przeskoczyl przez stol i zwalil sie na przeciwnika. Wymienili kilka ciosow na oslep, a potem odtoczyli sie od siebie i zerwali na nogi, gotowi do bojki. Starrakin wazyl prawie dwa razy tyle co Laron; rzucil sie na niego, biorac zamach. Laron obrocil sie na prawej piecie, odbil cios prawa reka, a lewa chwycil nadgarstek Starrakina, wepchnal mu w zoladek lewe biodro i pociagnal jego reke w dol. Vindicanin wywinal w powietrzu kozla i runal na stol za Laronem. Stol rozpadl sie z trzaskiem. Zanim dwaj mlodsi nauczyciele chwycili Larona za rece i podniesli w powietrze, udalo mu sie trzy razy uderzyc przeciwnika w twarz. Starrakin lezal oszolomiony, posiniaczony i pozbawiony tchu. Laron krzyczal i przeklinal, wyzywajac go na pojedynek z uzyciem jakiejkolwiek broni. Wtedy ktos sprowadzil pielegniarke. Weszla Pellien z medikarska torba i zaczela przeciskac sie przez tlum. Spostrzegla Larona. -Bili sie o honor jakiejs kobiety - szepnela do niej Lavenci. -Czy to ktos, kogo znam? - wykrztusila Pellien. -Nikt z nas jej nie zna, lecz Laron i tak pobil tego Vindicanina do nieprzytomnosci za gadanie, ze sie z nim przespala. W tej chwili przez krag gapiow przedarla sie Yvendel. -Co sie tu dzieje? - zapytala srogo. -On mnie bije! - krzyknal Starrakin. -Podal w watpliwosc honor damy! - odparowal Laron. -Kto zadal pierwszy cios? - spytala Yvendel. -On! - odparl Laron. -Ha! Najpierw on rzucil tace sniadaniowa, kopnal mnie w twarz! - powiedzial Starrakin. Zostal wyciagniety sposrod resztek stolu i postawiony na nogi, a Laron opuszczony na ziemie i uwolniony. -Co powiedziales do Larona? - zapytala Yvendel. -Ze zeszlej nocy, eee... nie znam grzecznego slowa, eee... zapladnial stara kurwe. -A jaka miales podstawe do... Na podlodze miedzy butami Starrakina wybuchla kula eterycznego ognia rzucona przez Larona, podpalajac i deski podlogi, i buty. Starrakin z wrzaskiem podskoczyl w gore. Zamet panowal jeszcze kilka chwil, dopoki nie zduszono plomieni. Starrakin i Laron zostali zmuszeni do uklekniecia przed Yvendel. Pellien kulila sie gdzies z tylu, mocno splatajac ramiona miedzy dwoma kompletami piersi i wbijajac wzrok w zloty lisc w prawym gornym rogu gobelinu, ktory wisial na scianie za Yvendel. -To jest akademia naukowa, a nie krolewski dwor - oznajmila rektorka stanowczo. - Takie zachowanie jest kategorycznie zabronione. -On zakwestionowal honor damy - powtorzyl Laron. -Zaiste, bardzo wyraznie uslyszalam to ja, moi nauczyciele, studenci, kucharz, sprzataczka, praczka, pielegniarka, wiekszosc moich sasiadow i sporo przechodniow. Kim ona jest? -Nie moge powiedziec. -Starrakin? -Nie wiem. Domyslam sie. -Zatem tozsamosc tej damy byla znana wylacznie tobie, Laronie, a mimo to w obronie jej honoru rozbiles stol, rzuciles zaklecie w sali jadalnej, sprales Starrakina na kwasne jablko, a potem go podpaliles? Co ona dla ciebie znaczy? -Jest tylko moja przyjaciolka. Ale jesli ja nie stane w obronie jej honoru, kto to zrobi? Pellien zadrzala w przyplywie dumy i poczucia winy. -Ty zaatakowales Starrakina, ty wszczales bojke stwierdzila Yvendel. - W ten sposob zlamales zasady ustanowione przeze mnie dla studentow akademii. Musisz ja opuscic w ciagu trzech dni. Starrakin mial dosc rozsadku, by sie nie usmiechnac. Laron zastanowil sie przez chwile i podjal szybka decyzje taktyczna. -Moge prosic o przeprowadzenie egzaminow i zbadanie stopnia mojej kontroli eterycznej w kazdej chwili - powiedzial stanowczo. -Na dziewiaty poziom wtajemniczenia? To, ze nie zdasz egzaminow, jest tak samo pewne jak to, ze slonce swieci na niebie. -W tej chwili niebo jest zachmurzone, rektorko. Poza tym stan mojego dziewictwa zostanie okreslony trzeciego dnia, po przeprowadzeniu proby kontroli eterycznej. To oczysci honor mojej przyjaciolki. Yvendel polecila przelozonemu dziekanatu, by natychmiast poczynil odpowiednie przygotowania. Kiedy Pellien opatrywala skaleczenia Starrakina przy uzyciu swoich najbardziej piekacych masci, jej poczucie winy i podziwu dla Larona znacznie wzroslo. W innej czesci labiryntu, jaki stanowila akademia, Laron stal przed Yvendel. -Zgadzam sie, ze ten Vindicanin to gnojek, ale mam swoje zasady. Zlamales je publicznie. Mialbys wieksze szanse na zostanie w akademii, gdybys cudzolozyl z Lavenci na stole przy sniadaniu. -Nie jestem w jej typie. -Posluchaj, masz juz prawie dosc umiejetnosci, by przystapic do egzaminow, i majac do dyspozycji rok, pozwolilabym ci tego sprobowac, ale w ciagu miesiaca? -Chodzilo o honor. -"Im wiecej mowil o swoim honorze, tym szybciej pakowalam moje szklo". Nie moge okazywac ci wzgledow, nie prowokujac pytan. Niech cie licho, moglabym przyznac ci poziom dziesiaty, a potem dac posade wykladowcy. Za rok o tej porze bys tutaj uczyl. -Nie wiem, czy za rok o tej porze jeszcze bede soba, uczona Yvendel. (C)6) Nie moglo byc wiekszego kontrastu miedzy tym, jak opuszczal Diomede Roval, a jak opuszczal ja Warsovran. Okret flagowy cesarza wyplywal z portu w eskorcie pietnastu galer wojennych oraz dziesieciu galer poscigowych z Eskadry Ognia Piekielnego admirala Griffy, sunac miedzy rzedami dalekomorskich statkow handlowych, na ktorych pokladach graly orkiestry zlozone z bebnow i trabek. Przez ponad wiek miasto bylo rzadzone wedlug filozofii merkantylnego racjonalizmu, oznaczajacej, ze pieniadze rzadko wydawano na cos, co nie przyczynialo sie do zarobienia jeszcze wiekszych pieniedzy. Tak wiec wydawano je na utrzymanie drog i mostow, rynsztoki oraz obrone zorganizowana przez cywilow i milicje, poniewaz dzieki temu miasto sprawnie funkcjonowalo, bylo suche i bezpieczne; nie dalo sie powiedziec, by wystawne widowiska publiczne przynosily podobne skutki. Za darmowa rozrywke uwazano tu zwykle nieliczne bojki, pozary, egzekucje czy sluby w rodzinie krolewskiej; inwazja Warsovrana zostala uznana przez wiekszosc mieszkancow za najwieksze widowisko od czasu wielkiego huraganu z 3097 roku.Tak wiec na pozegnanie Eskadry Ognia Piekielnego wylegla z radosnymi okrzykami cala Diomeda, a czterdziestu zagranicznych dygnitarzy rozmaitej rangi, ktorzy plyneli z cesarzem, by ujrzec potege Srebrzysmierci zademonstrowana na Helionie, juz bylo pod wrazeniem pozornego entuzjazmu miasta dla toreanskiego zdobywcy. Jak zwykle obok Warsovrana stal Einsel, nerwowo zacierajac rece. -To pokaze wszystkim w Blasku Switu, ze juz zostali pokonani i ze palac jest ich lochem - stwierdzil cesarz. -Moga sie wkrotce poddac, a wtedy ty sam wprowadzisz sie do palacu - poddal mu mysl Einsel. -Mam nadzieje, ze sie nie poddadza. Blask Switu ma idealna wielkosc i lokalizacje, by mogl go zniszczyc pojedynczy krag ognia. W ten sposob moge zmieszac popioly tego upartego krola i wstretnej suki, ktora zabila mojego syna, a wszystko dzieki jednej kolumnie ognia siegajacej do nieba. Zrobie to po przybyciu wojsk sojuszu polnocnych krolestw. Sadze, ze zrobia w tyl zwrot i wroca przez pustynie. Einsel od dawna podejrzewal, ze Warsovran planuje wlasnie takie uzycie Srebrzysmierci, ale starannie unikal tego tematu. Teraz pograzyl sie w ponurym, pelnym obaw milczeniu. (C)G) Nikt z nich nie wiedzial, ze oblezony krol Diomedy takze uznal, iz publiczne widowisko stanowi pewna droge do popularnosci. Juz dawno rozkazal swoim ludziom zbudowac z czesci zapasowych katapulte bardzo dalekiego zasiegu i kiedy eskadra Griffy oraz eskorta honorowa statkow zaczely sie ustawiac w szyku, uznal, ze to idealna okazja do przeprowadzenia prob. Z katapulty wystrzelil pierwszy pocisk, ktory stanowil kawalek skaly o bardzo dokladnie wyliczonej wadze. Polecial daleko za pierscien okretow, a nawet eskorte i spadl na pusty obszar wody, nie wyrzadzajac zadnych szkod. Niewiele osob go zauwazylo i nikt nie pomyslal, by wydac dwom rzedom statkow rozkaz rozproszenia sie. W szesc minut pozniej miedzy tymi rzedami wyladowal drugi pocisk, zwracajac na siebie o wiele wiecej uwagi i wywolujac konsternacje wsrod dowodcow. Jako ze przy grajacych orkiestrach trabki na nic sie nie zdaly, na wietrze zaczely furkotac choragiewki sygnalowe.Okret flagowy Warsovrana wlasnie znalazl sie w zasiegu katapulty i wysoko na murach odleglego palacu odbyla sie pospieszna narada krola z inzynierami. Czy warto ryzykowac cenna beczke spirytusu owinieta materialem nasaczonym smola przy zaledwie trzeciej probie? Krol zarzadzil, ze tak. Beczka zostala zaladowana, cel namierzony, poprzecznica regulujaca kat podniesienia ustawiona i zablokowana. Gdy celowniczy uniosl reke, dowodca obslugi rozkazal podpalic beczke. -Uwaga trzy, uwaga dwa, uwaga jeden - zwolnic! Beczka pociagnela za soba po zachmurzonym niebie cienki luk czarnego dymu, przeleciala nad okretem Warsovrana, ale uderzyla w sam srodek pokladu dalekomorskiego statku handlowego z eskorty honorowej. Wszystkie jego poklady natychmiast zajely sie ogniem, ktory buchal nawet ze szpigatow. Zeglarze i muzycy z plonacymi wlosami i ubraniem wyskakiwali za burte. Okret flagowy minal pieklo, nawet nie lamiac rytmu wioslowania, ale wiatr go spowil smolistym dymem. (C)G? Z palacu dobiegly wiwaty, lecz obecnosc wsrod ludzi zgromadzonych na brzegu kilku tysiecy zolnierzy z elitarnych jednostek piechoty morskiej sprawila, ze obecni tam diomedanscy patrioci zareagowali nieco mniej spontanicznie. Okret flagowy plynal jako pierwszy i Warsovran wydal rozkaz przyspieszenia do tempa bitewnego. Kiedy katapulta na wiezy palacowej byla gotowa do czwartego strzalu, w jej zasiegu znajdowalo sie jeszcze piec galer, lecz okretowi Warsovrana nic juz nie grozilo. Plonaca beczka poleciala wysoko i daleko, i tym razem uderzyla w poklad rufowy jednej z galer. Bylo tam zgromadzone trzy czwarte jej oficerow w pelnych zbrojach i uroczystych szatach, ktorzy natychmiast zostali skapani w ogniu. Wiedzac, ze sladem galery podazaja cztery nastepne, mlodszy oficer z pokladu glownego wbiegl w plomienie. Chwycil porzucony drag sterowy i skierowal galere w jeden z dalekomorskich statkow handlowych z eskorty honorowej. Dzieki temu zrobil miejsce pozostalym galerom, choc plonaca jednostka sczepila sie ze statkiem handlowym i razem z nim zatonela.Atak mial znaczenie propagandowe, Warsovran utracil tylko jeden okret eskorty. Byl wsciekly, ale nic go nie obchodzilo, co powiedza albo pomysla zagraniczni obserwatorzy. -Od razu po powrocie spale te kupe zdegenerowanej, bezuzytecznej architektury na popiol - mruknal do Einsela, ktory stal obok niego przy relingu. - Wloze Srebrzysmierc na ciebie. Odzyskasz mlodosc. Chcialbys? -Wasza wysokosc jest nadto laskawy - odparl czarnoksieznik, ktoremu ta propozycja wcale sie nie podobala. (C)G? W zatoce eskorta honorowa pospiesznie sie rozpraszala, usilujac wyjsc z zasiegu nowej katapulty. Okrety obleznicze utrzymaly pozycje, jako ze najwyrazniej byly ignorowane na rzecz wazniejszych celow. Krol stal na blankach, wymachujac toporem, a wielmoze z jego swity uniesli szaty albo kolczugi i wypieli posladki na okret flagowy.W odleglosci tysiaca krokow od palacowych murow sargolski najemnik mierzyl z kuszy, pomagajac sobie dalekopatrzem przymocowanym do jej boku. Dalekopatrz byl ustawiony z uwzglednieniem obnizenia lotu strzaly, a w jego obiektywie jedwabne nici przyklejone zywica tworzyly dwie gwiazdki. Gwiazdki te pokrywaly sie z obrazem tryumfujacego krola. Bron miala dlugie jesionowe loze, luk wykonano z laminowanej stali uzywanej do wyrobu toporow bojowych, a cieciwe stanowil pleciony stalowy drut. Wykonanie tej kuszy zajelo platnerzowi piec miesiecy. Bron zostala bardzo starannie skalibrowana, a choc ciezka, tkwila na mocnym trojnogu. Woda w zatoce byla spokojna. Uczen wypatrywal nadbiegajacych fal wywolywanych przez odlegle galery i statki handlowe. Najemnik polozyl palec na spuscie. -Powiedz kiedy! - zawolal. -Wyglada spokojnie; strzelaj, kiedy zechcesz. Najemnik wypuscil powietrze z pluc i nacisnal spust. Cwiczyl od wielu dni, celujac tuz pod blanki i majac nadzieje, ze straznicy niczego nie zauwaza. Co prawda zauwazyli, ale uznali, ze ktos strzela z broni o zbyt malym zasiegu. Dokladnie wykonany stalowy belt trafil krola w brzuch. Monarcha zgial sie wpol, wypuszczajac topor z dloni, a potem wypadl za mur i rozpoczal dlugi upadek do wody. Gdyby krol padl w tyl albo gdyby obroncy byli dosc przewidujacy, by udac, ze zginal tylko jakis slugus, malo kto by uwierzyl, ze Sargolanin zabil krola. Stalo sie jednak inaczej. Za krolem natychmiast wyskoczylo pieciu mezczyzn, ale mur byl tak wysoki, ze wszyscy zgineli. Inni zaczeli schodzic po linach. Kapitanowie galer poscigowych juz zauwazyli, co sie stalo, i skierowali swoje jednostki ku brzegowi. W goraczkowej bitwie, jaka wywiazala sie u podstawy palacowych murow, zatonely dwie galery, a piec zostalo uszkodzonych, lecz cialo krola wydobyli z wody Toreanie. Byl na tyle nierozwazny, by ubrac sie w zlociste szaty i nie wlozyc zbroi, wiec po wpadnieciu do wody unosil sie na powierzchni. Jedna z galer poscigowych zostala wyslana po okret flagowy i Warsovran pokazal cialo krola Rakery przerazonym dygnitarzom, wyjasniajac, ze caly incydent byl podstepem majacym wywabic krola na widok publiczny. W dwie godziny pozniej eskadra znow wyruszyla ku Helionowi. Na brzegu sargolski najemnik siedzial na duzej wadze, na ktorej odmierzano tyle zlota, ile wazyl. -No coz, Einselu, kosztowalo to zycie wielu ludzi i wiele statkow, lecz udalo mi sie wywabic krola tak, by mogl go ustrzelic moj snajper - oznajmil cesarz z zadowoleniem. -Niezwykle to przebiegly i starannie wywazony plan - zgodzil sie Einsel - ale jestem zaskoczony, ze nie wyjawiles mi go zawczasu. Warsovran odpowiedzial po niemal niezauwazalnym wahaniu. Wahal sie tylko wtedy, gdy myslal - a myslal bardzo szybko. Jako wieloletni nadworny czarnoksieznik i powiernik Einsel doskonale o tym wiedzial. -Nawet tobie trzeba pokazywac, ze jestem nieprzewidywalny - odparl w koncu Warsowan. Einselowi zrzedla mina. Za kazdym razem, kiedy cesarz chcial go zaskoczyc, mowil: "Zaczekaj, to zobaczysz, powinno ci sie to spodobac". Teraz improwizowal. To oznaczalo, ze nie zawsze mial wszystko w pelni przemyslane; w gruncie rzeczy prawdopodobnie potrafil po mistrzowsku przypisywac sobie zaslugi za wszelkie przypadki, jakie fortuna rozsiewala na jego drodze. Oznaczalo to, ze prawie na pewno znow bedzie przeprowadzal niebezpieczne doswiadczenia ze Srebrzysmiercia, nawet po zniszczeniu Blasku Switu. (C)6? Laron mial do zdania szesc egzaminow: dwa ustne, dwa pisemne i dwa praktyczne. To, ze mial siedemset lat i byl poniekad uczonym, oznaczalo, ze zgromadzil ogromna wiedze i teraz bardzo mu sie to przydalo. Najmocniejszy byl w teorii energii eterycznych, z ktorej bez trudu dostal zaliczenie. Praktyczne zastosowania eteru tez nie stanowily problemu, jako ze Laron rzucal zaklecia, kiedy praprababka pani Yvendel byla praczka w Scalticarze Polnocnym. Ustny egzamin z anatomii porownawczej szedl Laronowi zle - dopoki nie doszedl do fizjologii Dacostian. Zorientowawszy sie, ze wykladowca w kapturze wie mniej od niego, zaczal improwizowac. Wykladowca podjal madra decyzje dokooptowania jeszcze jednego egzaminatora. Niemadra decyzja byl wybor jedynej osoby z Dacostii zatrudnianej przez akademie. Pielegniarka Pellien otrzymala kaptur i zostala wpuszczona do sali egzaminacyjnej, gdzie wystawila Laronowi wysoka ocene za rozprawke oparta czesciowo na jedynej nocy, jaka z nia spedzil, lecz w glownej mierze bedacej czysta fikcja. To wystarczylo na najslabsze zaliczenie przedmiotu, ale tylko zaliczenie bylo wymagane.Piszac prace z prawa i etyki, Laron skonstruowal system rzadow zwany demokracja, oparty na fikcyjnym narodzie, ktory nazwal Grekami. Otrzymal zaliczenie, poniewaz egzaminatorka, sama Yvendel, byla zaskoczona wyrafinowaniem ustroju. Faktu, ze Grecy i ich panstwowosc istnieli kiedys naprawde w niewyobrazalnie odleglym miejscu, Yvendel nie musiala znac, zreszta i tak by w to nie uwierzyla. Ostatni egzamin ustny dotyczyl historii zastosowan czarnoksiestwa eterycznego. Niektore przyklady wymieniane przez Larona byly malo znane, egzaminator nawet nie wiedzial, ze w ogole mialy miejsce, ale Laron mowil z przekonujaca pewnoscia siebie. Nie chcac wyjsc na glupca, egzaminator wyciagnal srednia z pozostalych jego wynikow i zaliczyl mu przedmiot. Szosty element procedury przyznawania poziomu u pani Yvendel wiazal sie z uzyciem eteru w obronie i ataku. Nie chodzilo tu o nabywanie umiejetnosci czy o subtelne ruchy, lecz o zbadanie, czy student potrafi kierowac coraz wiekszym strumieniem czystej mocy. W zwyklej sytuacji Laron przechodzilby te probe na drugim roku studiow. Stawil sie na krawedzi areny juz rozebrany do pasa i patrzyl, jak pielegniarka akademii bada jego przeciwnika, Valestranina Arenkela. Podpisala mu zdolnosc do walki i odwrocila sie. Pellien!!! - wrzasnal Laron w myslach. Kobieta zachowywala kamienna twarz. Laron zaczal drzec. Tym razem jej dotyk byl chlodny i profesjonalny, chociaz gdy badala mu oczy, szepnela: "Powodzenia, prawiczku". Zlozyla swoj podpis na formularzu, wspominajac tylko Yvendel,ze chlopak ma sklonnosc do nerwowosci. Arene stanowil starozytny zbiornik na wode, ktorego dno wysypano piaskiem. Lukowate sklepienia zostaly usuniete, a wokol areny zbudowano siedzenia. Calosc oswietlaly lampy oliwne. Nie bylo zadnych drzwi. Laron i jego przeciwnik zeszli na Piasek Wyzwania po drabinie, ktora nastepnie zostala zabrana. Wedle zasad takich zawodow uczestnik, ktory nie potrafil opuscic areny bez pomocy, byl automatycznie uznawany za pokonanego. Jesli obu udawalo sie wspiac na gore, o wyniku zawodow przesadzaly punkty przyznawane przez zespol sedziow. Laron przepasal sie czerwona szarfa studenta przechodzacego probe, jego acremanski przeciwnik mial biala szarfe akademii. Arenkel, student drugiego roku, wygladal na osiemnascie lat. Byl przyjacielem Starrakina. -Zebralismy sie, by ocenic czerwonego kandydata rzekla Yvendel, nie wstajac z miejsca. - Ocenic jego umiejetnosci, sile i zachowanie. Arenkel sie jej uklonil. -Bede walczyl w imieniu Akademii Zaklec Stosowanych. Laron zrozumial, ze nie jest to zaden egzamin, lecz proba. Jesli przegra, czeka go wiele cierpienia i bedzie to kara za to, co zrobil Starrakinowi - ktory siedzial po prawej rece Yvendel. Laron sklonil sie rektorce, a potem zerknal ku Pellien. -Wykladowcy, poswiecam ten egzamin honorowi mojej przyjaciolki, z ktora nie robilem nic karygodnego. Slubuje walczyc o jej honor. Zapadla calkowita cisza. Pellien nie zareagowala. -To nie jest turniej, Laronie - ostrzegla Yvendel. -Ufam, ze nie, uczona rektorko - odparl. W rzeczywistosci byl to turniej, tyle ze nikt nie zamierzal tego przyznac. Yvendel wstala, sciagnela z szyi szal i upuscila go na arene. Delikatna materia splynela w dol. Acremanin patrzyl na szal, wdmuchujac eter w dlonie. Laron robil to samo, tyle ze obserwowal przeciwnika. W chwili gdy szal dotknal piasku, Arenkel odwrocil sie i smagnal w kierunku nog Larona nicia eteru, lecz byly wampir odskoczyl. Acremanin sciagnal nic do siebie, zwinal ja w kule i cisnal w glowe Larona. Ten przyjal sile uderzenia na wlasna kule eteru, ale uchylil sie z polobrotu, posylajac pocisk przeciwnika w kierunku okraglej ceglanej sciany, od ktorej kula sie odbila i wrocila. Arenkel pochwycil ja cienka czerwona nicia, uformowal w dluga klinge i ruszyl na Larona. Laron cofnal sie, wysuwajac z prawej dloni wlasna, drgajaca blekitnym swiatlem eteryczna bron. Arenkel uderzyl z gory, Laron zablokowal cios. Arenkel cial w przod, Laron odbil uderzenie. Arenkel chwycil sie za nadgarstek i zamachnal klinga, Laron sie uchylil. Arenkel obrocil sie, Laron zahaczyl jego noge eterycznym sznurkiem i Acremanin upadl, uderzajac glowa w zakrzywiona ceglana sciane. -Prosze z szacunkiem, by moj szanowny przeciwnik wstal - rzekl Laron. Arenkel sie nie poruszyl. -Jeden upadek dla czerwonego - oznajmil jeden z egzaminatorow. Pellien i Lavenci siedzialy wychylone do przodu z szeroko otwartymi oczyma. Starrakin zakryl usta piescia i mial niepewna mine. Yvendel gladzila sie po podbrodku i kiwala glowa. Na piasek zszedl medikar, ale minal kwadrans, zanim orzekl, ze Arenkel moze dalej walczyc. Trzy nastepne rundy wygral Laron, rzucajac oszolomionego przeciwnika na kolana, lecz Arenkel powoli odzyskiwal sily, a Laron zaczynal je tracic. Upadl piec razy z rzedu, ale za szostym wygral, bo Acremanin stal sie zbyt pewny siebie. Rundy staly sie mniej eleganckie, bardziej goraczkowe. Laron patrzyl na Acremanina przez gesta chmure blekitnych iskier i pasm. Obaj pocili sie i zataczab, ciagnac za soba pasma eteru wychodzace im z ust i czubkow palcow. Czterej egzaminatorzy patrzyli na nich z gory, a piaty chodzil wokol areny. Sedzia czasowy patrzyl w dol z galerii wpuszczonej w mur. Piasek areny byl zdeptany, a spodnie zawodnikow walczacych juz godzine przesiakly potem. Po brodzie Larona splywala krew z przegryzionej wargi. Arenkel przelamal jego obrone i chwycil jego reke w eteryczna siec, ale Laron zrobil zwrot i uniosl dlon, obracajac Acremanina tak, ze mogl wygiac mu reke do tylu nad ramieniem. Arenkel wrzasnal z bolu, Laron przygotowal sie do przygniecenia go do ziemi - ale puscil go i odstapil. Wyczul nosem, ze Acremanin stracil kontrole nad pecherzem. -Prosze o zawieszenie - powiedzial. -Czerwony prosi o zawieszenie - powiedzial glowny egzaminator. - Czy bialy sie zgadza? -Bialy sie zgadza - wydyszal Acremanin. Opuszczono drabine i Arenkel wspial sie po niej, znaczac swoj slad moczem. Laron stal z zalozonymi rekami. Po krotkiej chwili Acremanin wrocil. -Ostatnia runda, przygotowac sie do rzucania zaklec ostrzegl sedzia czasowy. Laron nieco sie odprezyl i ugial kolana. Chmura stworzona przez przeciwnika ochoczo runela naprzod, jakby zyla. Laron odstapil na bok i zaklecia zesliznely sie po sobie nawzajem. Kiedy Arenkel zachwial sie do przodu, odzyskujac rownowage, Laron padl na piasek i wyrzucil przed siebie noge. Mimo ze zaklecie ochronne Acremanina osmalilo Laronowi but, nogawke i skore, Arenkel potknal sie. Laron natychmiast zawrocil swoja blekitna chmure cienkich macek i pociagnal Acremanina, ktory, ciagniety rowniez przez wlasne splatane zaklecie, nie potrafil sie zatrzymac i rozpaczliwie rzucil sie na piasek, co jednak nie uratowalo go przed wjechaniem slizgiem na sciane. Dwaj egzaminatorzy podniesli biale flagi. -Przerwa! - krzyknal sedzia czasowy, poniewaz przesypal sie piasek w klepsydrze. Blekitne chmury pasm mocy wrocily do ust i palcow walczacych, a egzaminatorzy zebrali sie na konsultacje. Glowny egzaminator podyktowal wyniki skrybie siedzacemu na galerii obok sedziego czasowego. -Czerwony wszedl w kontakt z bialym i zdobyl przewage. Czerwony wykonal unik. Czerwony zrezygnowal z kontaktu i do zdobycia przewagi uzyl zimnej sily. Czerwony wygral w pojedynczej jednostce wyznaczonego czasu. Czerwony mial lepsza rownowage zimna. Bialy mial wieksza moc slowa. Czerwony mial wieksza kontrole nad slowem. Yvendel wstala. -Pojedynek skonczony, opuscic drabine. Obaj zawodnicy opuscili arene o wlasnych silach i weszli do pobliskiej sali za sedziami i wykladowcami, lecz przed pozostalymi studentami. Sedziowie najpierw wywolali przeciwnika Larona. -Twoj wniosek, bialy? -Walczylem czysta moca slowa. Czerwonego na kolana powalilem... jedenascie razy. Doprowadzilem do zawieszenia. Zwyciezca powinien byc bialy. Wszyscy spojrzeli na Larona. -Twoj wniosek, czerwony? -Ocenilem przeciwnika, ustepujac mu pola, by zbadac jego slabe punkty. Powalilem go na ziemie piec razy, wymusilem jeden kontakt i wygralem pierwsza runde przez przerzut. Udowodnilem tez swoja wytrzymalosc, wygrywajac ostatnia runde. Ocenilem, ze za kazdym moim upadkiem nabiera zbytniej pewnosci siebie i ze slabnie jego kontrola nad slowem. Wykorzystalem to w obliczu pewnej porazki. Zwyciezca powinienem zostac ogloszony ja. Czworo egzaminatorow wrocilo na swoje miejsca, a glowny spojrzal na galerie i zwrocil sie do skryby. -Wynik jest jedenascie upadkow przeciwnika i jedno zawieszenie dla bialego przy pieciu upadkach przeciwnika, jednym kontakcie i czystym przerzucie dla czerwonego. Oceniam, ze bialy zanadto chcial zdobyc punkty i w prawdziwym zyciu zginalby w pierwszej rundzie. Czerwony obserwowal silniejszego przeciwnika, a nastepnie wykorzystal swoje spostrzezenia. Opowiadam sie za czerwonym. Odczytaj wyniki, skrybo. -Bialy: jedenascie upadkow przeciwnika i jedno zawieszenie, zatem czternascie. Czerwony: piec upadkow przeciwnika, jeden kontakt i przerzut, zatem pietnascie. -Oglaszam, ze zwyciezyl czerwony - zakonczyl glowny egzaminator. Nie rozlegly sie wiwaty ani oklaski. Wszyscy sedziowie i Arenkel sklonili sie Laronowi, ktory oddal im uklon. Sedziowie zaczeli wychodzic z sali; czarnoskory Acremanin klepnal Larona po zlanych potem plecach ciezka reka. -Dobra walka, panie - powiedzial. -O, dziekuje. -Szczegolne dzieki za zawieszenie. -Drobiazg. -Bardzo krepujace. -Wiesz, co dalej? -Nie, panie. Zdajesz cztery egzaminy, jakie wiekszosc studentow zdaje po pieciu latach przygotowan. Niektorzy nawet po dziesieciu nie zdaja. Bronic sie potrafisz. To bardzo wazne. Teraz ostatni etap. Nie zwykla proba, nie egzamin. Ciezka proba. To... nauka, ale prawiczek moze sie tylko uczyc. Arenkel sklonil sie pospiesznie i wyszedl. Rektorka zaprowadzila Larona do niewielkiej komnaty, w ktorej stalo duze i na oko wygodne krzeslo oraz tapicerowana lawa z kilkunastoma mocnymi rzemiennymi pasami, nic wiecej. Lavenci wniosla krysztalowy puchar z metna, blekitna zawartoscia. -Wypij - polecila Yvendel. Laron wypil. Plyn byl gorzkim, przeslodzonym alkoholem z brzoskwiniowym posmakiem. Lavenci wyszla, wynoszac puchar na tacy. Drzwi trzasnely za nia delikatnie i zostaly zaryglowane z zewnatrz. -Rozbierz sie - rzekla Yvendel. Laron pociagnal za troczki przepoconych bawelnianych spodni i zdjal je. Rektorka obejrzala jego chude, nagie cialo od stop do glow, jakby to byl jakis uzywany mebel nie calkiem spelniajacy jej oczekiwania. -Poloz sie tutaj - polecila, pokazujac na lawke. Laron posluchal, a Yvendel zaczela zapinac rzemienie. Wyobrazil sobie jakies rozpasane erotyczne rytualy, podczas ktorych rektorka zdejmowala szaty i okraczala jego bezbronne cialo. Nic takiego sie nie zdarzylo. Yvendel podeszla do krzesla i usiadla, opierajac podbrodek na czubkach palcow. -Lec - powiedziala zagadkowo. Komnata zaczela niespokojnie wirowac, lecz Laron stracil juz kontakt z cialem i nie mogl krzyknac. W mozgu mial calkowita pustke, z wyjatkiem jednego slowa. "Lec". Czul, jakby pedzil przez cieple powietrze, majac nad soba blekitna kopule nieba, a ponizej ogromny krag lsniacego oceanu. Slonce stalo prawie w zenicie. Mial rece, ale nogi sluzyly tylko do przekrecania ciala. Zerknal na swoje rozpostarte rece. Pletwy. Ogromne, dlugie pletwy. Byl skrzydlopletwcem. Machnal na probe kilka razy, zanurkowal, przechylil sie, wspial sie wyzej. Szlo mu to niezdarnie, ale zdolal sie utrzymac w powietrzu. Lecial chyba jakies pol godziny. Zaczelo mu sie robic nieprzyjemnie cieplo. Czy powinien byc wilgotny? Lecial, a nie plynal, ale skrzydlopletwce musialy od czasu do czasu zanurzyc sie w wodzie, by zachowac wilgoc skory i obnizyc temperature ciala. Z drugiej strony nie byl skrzydlopletwcem. Wiec czym? Kilkoma uderzeniami skrzydel wzniosl sie wyzej, wyrownal lot. Zauwazyl, ze worek plucny sprawia mu trudnosci; w gruncie rzeczy zaczynal miec wrazenie, ze jest rozpalony. Co robic? Leciec, az umrze? Powiedzial sobie, ze to wszystko jest alegoria. Woda to jakies waginalne schronienie, a on sam poza pletwami prawdopodobnie ma ksztalt falliczny. Minelo jeszcze z pol godziny. Bolaly go juz stawy pletw, byl tak rozpalony i suchy, ze z trudem przychodzily mu nawet skrety ciala. Opadl blizej fal. Uderzaly go kropelki wody. Opadl jeszcze nizej, odbijajac sie od szczytow fal. Powiedzial sobie, ze jeszcze leci, ale jego worek plucny wciaz tkwil mu w klatce piersiowej stopiona bryla olowiu, a grzbiet mial suchy jak pustynny piach. Czy przebijanie sie przez fale to wciaz lot? Uderzyl mocniej skrzydlami, by nabrac predkosci, zanurkowal i przebil sie przez fale - w chwili gdy tuz nad nim przeplynal ogromny cien, usilujac dosiegnac szponami wzbita przez niego wode. Laron w panice nabral wysokosci, a ogromny skorzastolot przechylil sie i zawrocil. "Lec". Malo brakowalo, a juz by nie lecial, pozarty przez olbrzymia skrzydlata jaszczurke. Patrzyl na nia zafascynowany. Miala w sobie cos kuszacego, hipnotycznego. Kiedy zanurkowala w jego kierunku, zlozyl skrzydla i runal ku wodzie; w ostatniej chwili wyrownal lot i wpasowal sie w doline miedzy dwiema falami. Wystrzelila ku niemu z dolu wezowa szyja zakonczona wielka glowa z paszcza pelna zebow, ktora przez chwile sie na nim zamknela, po czym zostal wyrzucony wysoko w powietrze - to skorzastolot uderzyl w szyje smoka morskiego. Poobijany, krwawiacy, z jednym skrzydlem naddartym i zwichnietym, Laron krazyl nad walczacymi olbrzymami, wzbijajacymi w powietrze fontanny wody. Jej krople chlodzily mu skore, ale skorzastolot szybko zniknal pod powierzchnia morza. Laron musial leciec dalej.To mi przypomina moja niedawna przeszlosc, dluga morska podroz, powiedzial sobie w duchu, a slonce znow wysuszylo jego poobijane cialo. Pamietal bardzo malo szczegolow, tylko palace pragnienie, rozdzierajaca, niekonczaca sie tesknote, slabosc, zadnej nadziei... Otworzyl oczy i zobaczyl, jak Yvendel rozpina rzemienie. Kiedy sprobowal usiasc, prawie spadl z lawki i rektorka musiala pomoc mu stanac na nogi. -Jak sie czujesz? - zapytala, kiedy zrobil na probe kilka krokow. -Jakbym nigdy w zyciu nie mial nog, uczona rektorko. O co w tym wszystkim chodzilo? -Uczyles sie podstaw kontroli. Sa to techniki wypracowane w mojej akademii i trzeba je opanowac samodzielnie. Nie moze ich nauczyc zaden nauczyciel. -A czy je opanowalem? - zapytal, wracajac myslami do niedawnych zajec z uwodzenia prowadzonych przez Pellien i jeszcze wczesniejszych, monoplciowych eksperymentow z nowo ozylym cialem. -Ledwo - powiedziala surowo Yvendel. -Jak to? -Wyraznie bylo widac szczatkowy stan twego dziewictwa. Opisz, co widziales i czego doswiadczyles. Wysluchala relacji obojetnie. -No coz, miales racje, morze symbolizowalo seks. Te stwory byly niebezpieczenstwami i zagrozeniami, ktorych prawiczkowie powinni byc w stanie uniknac. Prawiczkowie rozpoznaja alegorie wlasciwej sciezki - w tym przypadku byl to skorzastolot. -Co? -Slyszales. Nie powinienes bac sie celibatu - w postaci skorzastolota - poniewaz nie miales doswiadczenia bycia pozeranym. Osoby pozbawione dziewictwa nurkuja prosto do oceanu i nie okazuja strachu przed pozarciem przez smoka morskiego. To bezposrednio przeciwstawia sie rozkazowi lotu. -Nie... nie rozumiem. Mialem zostac pozarty? -Miales zostac pozarty przez wlasciwego drapieznika, czyli przez skorzastolota. Odzywilbys jego cialo, tak jak stajac sie czlonkiem zakonu religijnego lub magicznego, przyczyniasz sie do wzrostu jego sily. Wieksze cialo utrzymuje twoje cialo w locie, bo gdybys lecial sam, zmeczenie straciloby cie z nieba. Zblizyles sie do utraty dziewictwa bardziej, niz udalo sie to komukolwiek z pomoca nauki i pomyslowosci, ale jakims sposobem je zachowales. Doswiadczeni seksualnie szybko zanurzaja sie dla odswiezenia do wody, mowiac, ze robia to w celu utrzymania kondycji potrzebnej do lotu. Twoje przebijanie sie przez czubki fal bylo flirtem z oceanem bez pograzania sie w jego toni. Do tej pory nikt jeszcze nie latal tak, by nie zostac zjedzonym, ale ty tego dokonales, wiec zdales. Interesujace, czego bedziesz w stanie dokonac, kiedy nastepnym razem sprobujesz posluzyc sie ta umiejetnoscia, ale to twoja sprawa - tak jak to, co zrobiles z tym, z kim to zrobiles. -Rozumiem - powiedzial Laron, czujac sie bardzo nieswojo. - Co mi zatem pozostaje? -Tytul czarnoksieznika dziewiatego poziomu wtajemniczenia, bez przydzialu. Skoro nauczyles sie kontroli, mozesz ja wykorzystywac do konca zycia. Tego sie nie traci. -A gdybym nie byl prawiczkiem? - zapytal Laron. -Zauwazylabym. To wyjatkowo oczywiste. Laron zastanowil sie nad jej slowami. Zostal porownany z jakims niewyobrazalnym wzorcem i uznany za spelniajacego jego warunki. Poczul cien samozadowolenia, tak jak wtedy, gdy podpalil drzwi akademii. Nagle znow zaatakowaly go watpliwosci. -Uczona rektorko, czy slyszalas o Peppardzie Niezgrabnym? -Tak, prowadzil pewne doswiadczenia, ktore okreslily granice dziewictwa. -Z Dacostianami. -Tak. Udowodnil, ze z Dacostianinem dziewictwo mozna stracic rownie latwo, co z osobnikiem wlasnej rasy. Laron zamrugal. Poczul pustke w zoladku. -A co z tymi, ktorzy sadza, ze je zachowali, nawet jesli pamietaja dokonanie samego aktu? -Mowisz o niemadrych dziewczetach i chlopcach, ktorzy sadza, ze moga zachowac dziewictwo, cudzolozac na stojaco? To zostanie okreslone eksperymentalnie w przyszlosci. Juz nie, pomyslal Laron. Czul sie zdradzony. Jedynym powodem, dla ktorego przeszedl ostateczna probe, byla jego wiara, ze technicznie wciaz jest prawiczkiem i ze znalazlszy sie w lozku z dziewczyna wlasnej rasy, przezyje cos nowego. Yvendel nagle przerwala, ale nie zamknela ust. Laron tez zamilkl. -Czy prowadziles przypadkiem ostatnio doswiadczenia zwiazane z energiami eterycznymi, wlasnym dziewictwem i pewna dacostianska dama? - zapytala. -Eee... dlaczego tak myslisz? -Bo stawiasz pytania na ten temat. -O! No tak, ostatnio rzeczywiscie duzo zajmowalem sie dacostianska anatomia. Stad moje... dobre wyniki podczas egzaminu z tego przedmiotu. -Ach tak, oczywiscie. Poza tym w Diomedzie przebywa tylko jedna Dacostianka i jest pielegniarka w akademii. Gdybys prowadzac z nia doswiadczenia z anatomii stosowanej, robil zakupy w tawernie Pod Pychem Barkarza, a potem bil innych studentow w obronie honoru tej dacostianskiej damy, jej tozsamosc szybko wyszlaby na jaw, prawda? -Nie powiedzialem, ze byla Dacostianka - wyjakal Laron. -Ja tez. Weszli do innego pomieszczenia, oswietlonego pojedyncza lampa oliwna. W podloge byl wpuszczony wykladany kafelkami basen. -Czy to jeszcze jeden rytual alegorii wody? - zapytal Laron. Yvendel go popchnela. Wpadl z pluskiem do czystej, zimnej wody. Po chwili wyplynal na powierzchnie, lapczywie chwytajac powietrze. -To jest kapiel. Smierdzisz jak poduszka wioslarza na galerze bojowej. Mydlo, recznik i czyste szaty znajdziesz w kacie. Skorzystaj z nich. Laron wyszedl w kwadrans pozniej, wyczerpany, posiniaczony, zdezorientowany, ale czysty. Pojawila sie Pellien i skinela reka, by szedl za nia. -Nikt jeszcze nie bil sie o moje dobre imie - przyznala. - Ma to chyba zwiazek z tym, ze nie mam dobrego imienia. -To byla sciezka honoru - odparl mechanicznie Laron i dodal: - Rzeczywiscie, Peppard Niezgrabny! -Ach, przepraszam. Nie zdawalam sobie sprawy, ze twoj status ma byc sprawdzony tak szybko... i eterycznie. -Ale wiedzialas, ze w koncu do tego dojdzie. -No... tak. -A ja uwierzylem, ze nie moge stracic dziewictwa z toba, i to mnie uratowalo. -No tak. Ledwo. -Nie zaimponowalas mi. -Mogles w kazdej chwili powiedziec "nie"! -Tak jak cma moglaby oddalic sie od plomienia. -Przepraszam. Laron milczal posepnie. Przeciez uwazal sie za skrzywdzonego. -Laronie, trzy dni temu, kiedy opatrywalam dosc powazne skaleczenia i since u czlowieka dwukrotnie od ciebie ciezszego i silniejszego, wciaz musialam sobie przypominac, ze walka odbyla sie w moim imieniu. Nigdy przedtem nie mialam obroncy i... moge tylko miec nadzieje, ze spedzenie ze mna tamtej nocy bylo dla ciebie tak samo urocze jak dla mnie. Kiedy dezynfekowalam skaleczenia Starrakina wacikiem nasaczonym najbardziej piekacymi masciami i olejkami, przez jedna krotka, roziskrzona i wspaniala chwile kochalam cie. Rozumiesz? Sprawiles, ze zrobilam cos, o czym nigdy nie myslalam. Zatrzymali sie przed jakimis drzwiami. To wszystko jest zbyt nieprawdopodobne, by wyrazic to slowami, pomyslal Laron. Nawet jesli jest tak niesamowicie romantyczne. Czego ona tak naprawde chce? -Sprobuj mi kiedys wybaczyc, ze cie oszukalam, dobrze? - poprosila Pellien. Laron zmarszczyl brwi i zacisnal usta. -Kiedys - powtorzyl z niechecia. -Jestem ci wdzieczna. Podziekuje fortunie za naprawienie szkod. Dotknela szyi Larona i bardzo delikatnie pocalowala go w usta, a potem wyszeptala: -Moj dzielny i waleczny obronca. Odsuwajac sie, strzelila palcami, jakby przelamywala zaklecie. Ona mowi szczerze, naprawde mowi szczerze, pomyslal Laron. Poczucie winy, ze w nia zwatpil, usilowalo przebic sie przez ulge, ze udalo mu sie zachowac watpliwosci dla siebie. -Uczony Laronie, za tymi drzwiami odbywa sie hulanka na twoja czesc - oznajmila Pellien z szerokim usmiechem. - Wchodz i hulaj, czarnoksiezniku! Zadnych sztuczek, zadan, prosb, blagan, nozy ani nawet zaklecia. Moze naprawde mowila szczerze. Otworzyla drzwi. Za nimi znajdowala sie jadalnia, przemeblowana i ozdobiona do uczty. Znajdowali sie tu wszyscy studenci, nauczyciele oraz Yvendel. Kiedy Laron wszedl, zaczeli klaskac. Skryba akademii odchrzaknal glosno. -Laronie ze Scalticaru, znany takze jako Laron dTyrllny, przyznano ci dziewiaty poziom wtajemniczenia i tytul czarnoksieznika bez przydzialu, poniewaz zdales egzaminy, wykazales sie wiedza i wymaganymi umiejetnosciami oraz dostarczyles dowodu dziewictwa. Jak zostalo ustalone, ze swego depozytu przeznaczysz piec srebrnych pagoli dla szacownego przeciwnika, po dziesiec pagoli dla kazdego z egzaminatorow, pietnascie dla glownego egzaminatora, jeden pagol dla akademii i dwadziescia dla Diomedanskiego Rzadu Wtajemniczonych. Czy sie zgadzasz? -Zgadzam sie! - zawolal Laron, pocierajac siniec na brodzie. -Odpowiedz "tak" lub "nie". -Tak. -Przelozony dziekanatu przygotowal dla ciebie zwoj z artykulami, pierscien i pieczec. Jeden zwoj sporzadzony na twoje imie. Jedna cylindryczna pieczec na rzemyku, wyrzezbiona z zeba smoka morskiego. -Uwazaj, co nia pieczetujesz - odezwal sie przelozony, podejrzliwie traktujacy mlody wiek Larona. -I jeden pierscien z elektrum. -Oznacza, ze jestes czarnoksieznikiem bez przydzialu - dodal przelozony. -A teraz jedz i pij. To wszystko na twoja czesc. Laron saczyl czerwone wino, majac zwoj bezpiecznie schowany w sakiewce, pieczec na rzemieniu na szyi i nowy pierscien na palcu. -Oczywiscie najlepsza rzecza zwiazana z tytulem czarnoksieznika bez przydzialu jest to, ze dziewictwo nie daje juz zadnych dodatkowych korzysci przy staraniu sie o wyzsze poziomy - mowil gladko glowny egzaminator. - Wielu nie stara sie juz go zachowac, a mimo to sadzi, ze moga pic blekitne wino bezkarnie. -Zdumiewajace - rzekl Laron z lekkim wzruszeniem ramion. -Tak, i studiuja calymi latami, myslac, ze nikt nie zauwazy, a potem trzask! Kobiety, no coz... Ja nie mam o tym pojecia. Mezczyzni pija wino i nurkuja prosto do... oceanu. Co prawda nie za kazdym razem. Zawsze pamietam mloda dame, ktora kolega z zajec upil do nieprzytomnosci i uwiodl na jakis tydzien przed jej egzaminem. Czysta glupota, jesli chcesz wiedziec. W kazdym razie ona nic z tego... cwiczenia nie pamietala i oddala sie celibatowi. -Zadziwiajace - odparl Laron, swiadom, ze jego historia jest o wiele dziwniejsza. -On oczywiscie nie zdal. Niezle to kosztowalo jego rodzicow! Usilowali wytoczyc proces, ale zrobili to rodzice dziewczyny, oskarzajac go o zlosliwy zamiar zmarnowania pieniedzy, ktore wylozyli na piec lat studiow corki. -Postapil bardzo lekkomyslnie. -Wlasnie. Coz, jesli zamierzasz korzystac ze swiezo zdobytej wolnosci, rob to ostroznie. W Diomedzie panuje epidemia czerwonej francy. Moim zdaniem przywlekli ja zeglarze i zolnierze z Torei. Czy ty rzeczywiscie... chcesz... -Celibat moze byc bardziej ucieczka niz ciezarem. -Dobrze powiedziane. Z tlumu wylonila sie Lavenci. Szerokie usta wysokiej albinoski lsnily szkarlatem. Zawsze kojarzyla sie Laronowi z jakims drapieznikiem, a tym razem miala dziwnie taksujace spojrzenie. To ona przecwiczyla z nim podstawy slow i procedur uzywanych przy rzucaniu zaklec i orzekla, ze ma potencjalnie wysoki stopien eterycznej kontrob. -Przyznaje, ze nie spodziewalam sie, bys dzisiaj zdal - odezwala sie mocnym, lecz nie oniesmielajacym glosem. - Jesli chcesz odejsc z akademii, mozesz odebrac z mojego biura arkusze ocen i prognoz. -Ale ja musze odejsc - powiedzial Laron. - Zostalem wyrzucony. -O nie. Mozesz teraz zostac jako wykladowca; zostales wyrzucony jako student. Z niektorych przedmiotow miales jednak dosc skapa wiedze, wiec naprawde powinienes sie nimi porzadnie zajac. Ten niuans techniczny zaskoczyl Larona. -Ach! Coz, nie jestem jeszcze pewien. -Chodz po swoje arkusze tak czy owak. Jesli zdecydujesz sie zostac, mozesz je zwrocic. Wyprowadzila go malymi drzwiami na pomost wijacy sie wsrod dachow akademii. Lavenci szarpnela klamka drzwi umieszczonych w dachu, ale byly zaryglowane od wewnatrz. -A niech to, skroty zawsze okazuja sie najdluzsze - westchnela. - Przepraszam, ze cie tedy ciagnelam, wiem, jaki musisz byc zmeczony. Usiadla na plaskim, pokrytym mchem ceglanym murku. Laron, ktory przez godzine, jaka uplynela od kapieli, caly czas stal, z ulga zrobil to samo. Lavenci polozyla sie i popatrzyla na calkowicie zachmurzone niebo. -Podobno dym ze spalonej Torei zmienil pogode - powiedziala. Laron tez popatrzyl w gore. -Rektorka Yvendel mowi, ze pyl i dym przeslaniaja slonce, dlatego robi sie na swiecie zimniej - stwierdzil. -Zauwazyles kiedys, jak swiatlo stosu, latarni morskiej i pochodni na rogach ulic tak duzego miasta jak Diomeda odbija sie w chmurach? - zapytala Lavenci. Zauwazyl. Dach byl oswietlony niklym blaskiem, wystarczajacym, by widziec zarysy budynkow. Polozyl sie, patrzac w niebo. W chwile pozniej na ustach i nosie poczul nienaturalnie duze usta. Przez jakis czas ledwie oddychal; walczac o swieze powietrze, uswiadomil sobie, ze sprawne palce rozwiazuja mu troczki spodni. Lavenci objela go i pociagnela po omszalych ceglach. Jego spodnie zostaly w tyle, a ona zadarla spodnice i juz siedziala na nim. To prawdopodobnie rytual zwiazany ze zdaniem egzaminow, pomyslal Laron. (C)G) Wensomer przybyla na przyjecie pozno. Wziela puchar wina oraz marynowane kurze udko i ruszyla na poszukiwanie Yvendel. -Slyszalam, ze moj protegowany zdal egzaminy - powiedziala wesolo. -Owszem, i nawet okazal sie prawiczkiem - odparla rektorka. - Co jak na twojego protegowanego bylo dosc zaskakujace. -No coz, to tylko dowodzi, ze nie powinnas wierzyc obelzywym plotkom na moj temat - rozesmiala sie Wensomer. - Gdzie on jest? Nie widze go. Yvendel machnela reka w kierunku nieduzych drzwi prowadzacych na dach i Wensomer natychmiast sie tam udala z pucharem w rece. W kilka chwil pozniej na zewnatrz rozlegl sie przeszywajacy wrzask i stukot pucharu. Wensomer wpadla do srodka, zatrzasnela drzwi i oparla sie o nie plecami, krzyzujac rece na piersi. Jej pobladla z wrazenia twarz szybko poczerwieniala z gniewu. -Doprawdy, matko, tego juz za wiele! - wysyczala, patrzac prosto na rektorke. -Co takiego, cna corko? - zapytala Yvendel. -Spoznilam sie na te uroczystosc zaledwie godzine i... i... i... -Wszystkie ciastka zostaly zjedzone? Wensomer podeszla stanowczym krokiem do Yvendel. -On byl moim protegowanym! -A mimo to pozostal prawiczkiem. Bylam zdumiona, kiedy wypil blekitny eliksir, a jednak... Szczeknely drzwi. Wszyscy zebrani odwrocili sie, by popatrzec, jak Laron i Lavenci usiluja wejsc niezauwazeni. Rozlegly sie rzesiste oklaski. -Jedna godzina - mruknela Wensomer. - To chyba rekord. -O nie - odezwal sie przelozony dziekanatu. - Rekord nalezy do rektorki Yvendel. -Ktora wtedy nie byla rektorka - dodal skryba. -To bylo w komnacie kapielowej. -Wykorzystala nowego wtajemniczonego. -Dogodzila mu. -To bylo w 3110. -Nie, w 3112, rok przed narodzeniem... Glos ucichl. Wensomer zmruzyla oczy. Urodzila sie w roku 3113. -Ci, ktorzy nie korzystaja z taniej lekcji historii, musza zaplacic za kosztowne zajecia praktyczne - orzekla Yvendel. -Zaraza na was wszystkich! - warknela Wensomer. -Chociaz niektorzy z nas nie afiszuja sie ze swoimi zadzami na czubkach kominow, cna corko, nie zakladaj, ze zadze w nich nie plona. Dlaczego kowal chwyta wszystko szczypcami? Czy gorace, czy zimne, zelazo wyglada tak samo. -Sadze, ze chwycono juz dzis dosc goracego zelaza. Mamy sprawe do zalatwienia, Laronie. Przyjdz jutro do mojej willi. Z tymi slowy Wensomer wyszla zamaszystym krokiem z sali, trzaskajac drzwiami. Minelo troche czasu, zanim rozmowy zmienily sie z ostroznych szeptow w glosno wyrazane opinie. Rozdzial 8 Przerwa w podrozy Laron pelen obaw wchodzil do salonu Wensomer. Protektorka byla wyraznie oburzona jego zachowaniem na dachu akademii. Teraz podejrzewal, ze pojawila sie na przyjeciu wyprawionym na jego czesc, by zaprosic go do domu i skonsumowac ich dlugi, dziwny zwiazek. Lavenci wydawala sie o wiele lepsza kandydatka do tego rodzaju dzialalnosci.Siedzial spokojnie, zastanawiajac sie nad swoja przyszloscia. Z jednej strony istnial Srebrzysmierc i pytanie, ktory z szalonych mordercow bylby najbezpieczniejszym panem tego piekielnego urzadzenia. Z drugiej byla Wensomer i to, co mogla miec w planach na najblizsza godzine dla najnowszego czarnoksieznika Acremy. Jesli wiazalo sie to z uniesieniem czegos wiecej niz jego brwi, to prawdopodobnie sie zblazni. W ciagu czterech minionych dni bral udzial w jednej bojce, jednym pojedynku, jednej probie inicjacyjnej, czterech egzaminach, spedzil noc z pielegniarka Pellien, pol godziny z nauczycielka akademicka Lavenci, a potem reszte nocy z ta sama nauczycielka. Teraz najbardziej ze wszystkiego pragnal przynajmniej dwunastu godzin nieprzerwanego snu. Wszedl rzadca. Sklonil sie i zaprowadzil Larona do jednej z dwoch wiez willi, do skapo umeblowanego pokoju o pobielonych scianach. Stala tam Wensomer. Rzadca zostawil ich samych. -Witaj o... dosc poznym poranku, uczona Wensomer - wymamrotal Laron. Czarnoksiezniczka podeszla do jednej z dwoch law i odrzucila nakrycie. Bylo do niej przywiazane zdecydowanie martwe cialo moze trzydziestoletniego mezczyzny. Nad jego oboma sercami widnialy rany od noza, otrzymal tez potezny cios w bok glowy. Poza tym cialo mialo ladne proporcje, bujna brode, szeroka, owlosiona piers i pokazne bicepsy. -Niedlugo bedzie twoje - oznajmila Wensomer. Laron podniosl wzrok. -No coz, wprawdzie nie mam niczego takiego, ale... -Chce powiedziec, ze moge z nim zwiazac twoja kule prorocza. Mam teorie, ze wciaz w niej egzystuje twoja dusza wampira. Srebrzysmierc przywrocil do zycia tylko twoje cialo. Niedlugo ponownie zostaniesz wampirem. Laron dotknal ramienia martwego mezczyzny - skora byla chlodna. -Nie zyje zaledwie od trzech godzin. W Nekrotycznych Towarach Gr'Atosa Araka policzyli mi za niego jedenascie zlotych pagoli. Za kolejne trzy godziny bedzie warte zaledwie jednego. Laron zerknal na genitalia trupa. -Niezbyt dobrze wyposazony, co? Nawet moje sa wieksze. -Nie uzywales ich przez siedem wiekow i z pewnoscia nie uzyjesz tych, wiec czy to wazne? Bedziesz mial fantastyczna sile, niesmiertelnosc i mozliwosc traktowania kazdego brutala, zbira i lajdaka wedlug miejsca zajmowanego przez niego w menu. Bedziesz takze w pelni wyrosniety, szeroki w barach i przystojny surowa, meska uroda. Zdejmij ubranie i poloz na drugiej lawie z laski swojej. -Mam sie rozebrac? -Tak. -Do naga? -To najbardziej rozpowszechnione znaczenie przypisywane slowom "rozebrac sie", przynajmniej w ogolnym zastosowaniu. -Dlaczego? -Czy to wazne? -Mozesz... mnie molestowac. -Jesli zechce to zrobic, to juz nie bedziesz ty i w ogole nie powinienes sie tym przejmowac. Idziesz na to czy nie? Laron rozebral sie i polozyl. Zamknal oczy. Wensomer wymowila zaklecie i z cichym trzaskiem uksztaltowala w dloni eteryczne energie. Kiedy przylozyla mu je do glowy, Laron poczul mrowienie i cieplo, a potem wszystkie jego zmysly sie wylaczyly. Zawisl w metaliczno-fioletowej nicosci. Wensomer polozyla oplecione eterem opaske i kule prorocza obok trupa i podniosla mu powieke. Zadowolona z tego, co zobaczyla, przysunela grzbiet dloni do ust Larona i wyczula jego oddech, po czym sprawdzila mu puls. Wszystko bylo w normie. Ujela kciukiem i palcem wskazujacym jego czlonek, potrzasnela glowa. -Jakie marnotrawstwo - westchnela. Nastepnie uniosla szate, weszla na lawe, okraczyla Larona i tchnela w dlonie iskrzace zaklecie o delikatnych pasmach. Przylozyla dlonie z obu stron jego glowy i przycisnela swoje czolo do jego. Powoli jej umysl zlal sie z umyslem Larona. -Witaj. Jest tu kto? - zapytala bez slow. W odpowiedzi otrzymala tylko echo wlasnych slow. Zapuscila sie glebiej i napotkala opor. Cialo mialo imie; mogla byc jedynie gosciem. Otworzyla na probe oczy i zobaczyla tuz nad soba swoja nieruchoma twarz pokryta energiami zaklecia. -Alez... jestes... ladna - udalo jej sie wypowiedziec nieznajomymi ustami i jezykiem, ktore nalezaly do Larona. W tej chwili zaskoczylo ja jeszcze bardziej nieznajome pobudzenie miedzy nogami. Ach, wiec to czujecie wy, mezczyzni, kiedy wam sie podobam, pomyslala. Czego to sie nie robi w imieniu zimnych nauk! Odlaczyla umysl od obcego ciala. Nie bylo tam zadnej starozytnej duszy tlumionej przez Larona przez siedemset lat. Ta dusza odeszla na dlugo przedtem, nim kula prorocza zostala zwiazana z trupem. Czarnoksiezniczka zeszla z lawy, siegnela do stojacej obok szafki i wyjela dwie pary kajdanek. Zabezpieczyla nowego trupa zimnym zelazem, a potem wziela do reki opaske, wypowiedziala jeszcze jedno zaklecie i wlozyla opaske na glowe trupa. Cofnela sie. Na jej oczach rany na piersiach i glowie zasklepily sie z migotaniem eterycznych pasm mocy. Lada chwila wstanie Miral. Zobaczyla drgnienie powieki. Laron sprobowal zerwac sie, wydajac cos w rodzaju belkotliwego ryku. Drewno popekalo pod ogniwami lancucha, ale zelazo wytrzymalo. W koncu wampir sie uspokoil. -Jak zwykle sukces - stwierdzila Wensomer. Pozostaniesz przykuty lancuchem az do zachodu Mirala, a potem ktos z Nekrotycznych Towarow Gr'Atosa Araka powiezie twoje cialo rzeka w glab ladu i pozbedzie sie go. Za kilka dni powinna przeciagac obok tamtego miejsca armia polnocnych krolestw, wiec bedziesz mial mnostwo zywca. Kto wie, moze nawet dostaniesz medal od Warsovrana? Wampir Laron odwrocil glowe i spojrzal na lezace obok nastoletnie cialo. Zaczerpnal niepotrzebnie tchu. -Wwwenssmerr - wybelkotal ustami, ktorych nigdy przedtem nie uzywal. - Wra-ra-racac. -Jak to? Ja tu mieszkam. Ta willa kosztowala mnie dwadziescia siedem tysiecy zlotych pagoli. Pewnie ja kupilam o zlej porze roku. Tak mnie zapewnial Uczciwy Jerrik. Szczeka wampira znow sie poruszyla. W swietle poludnia wlewajacym sie przez okna wiezy zalsnily dlugie kly. -Jjj-ja. Wra-racac. Zy-yc. -Do tamtego ciala? Po tym, jak wydalam na to jedenascie zlotych pagoli? Chcesz sie zestarzec i umrzec jak my wszyscy? Zdajesz sobie sprawe, ze wciaz masz dusze wampira i ze kiedy umrzesz, znow staniesz sie niemartwy? Jezeli umrzesz ze starosci, mozesz zostac bardzo nieatrakcyjnym wampirem. Sadze, ze ktos moglby rzucic na kule prorocza zaklecie oczyszczajace, by rzeczywiscie uwolnic twoja dusze ku jej przeznaczeniu, ale... -Wra-cac! - upieral sie Laron, lepiej juz wladajac swoim nowym jezykiem. Wensomer zdjela opaske z odpowiednim zakleciem, umiescila ja na glowie Larona i cofnela sie. Chlopak otworzyl oczy, potrzasnal glowa i usiadl na lawie, lekko sie chwiejac. -Jak sie czujesz? - zapytala czarnoksiezniczka. -Lepiej. - Sprawdzil, czy ma zeby zamiast klow. - Lepiej, ale dziwnie. W niektorych miejscach dziwniej niz w innych. Mozna by powiedziec, ze wrecz plone. Spojrzal na promienie swiatla i cienie, jakie tworzyly, wpadajac przez okna wiezy. -Mialem swiadomosc mijania minut, ale oceniam, ze twoje dzialania trwaly ponad godzine. Co ze mna robilas? -Przez te godzine to cialo nie bylo juz twoje, rycerski i dosc dobrze wyposazony Laronie. Weszlam do glowy tego ciala, sprawdzajac, czy nie ma tam zawieszonej w czasie duszy poprzedniego lokatora. Taka mozliwosc nie przyszla Laronowi na mysl. Spuscil nogi na ziemie i pospiesznie wlozyl spodnie. -I co, byla? - zapytal. -Wierz mi, ze w takim wypadku moje poczucie etyki nie pozwoliloby mi wpuscic cie z powrotem do tego chuderlawego ciala, ktore jednak ma ogromny potencjal. Jestes wielkim szczesciarzem. Niemal utknales w tamtym. Wskazala trupa, ktorego rany znow sie otworzyly, skoro opuscily go eteryczne sily wampirzej duszy. Laron wzdrygnal sie. -Etyka. Ha! Mam wrazenie, ze mimo wszystko twoja etyka pozwolila ci zawladnac tym cialem i sobie uzyc! -To, mlodziencze, jest sprawa moja i mojego sumienia. Laron wciagnal na siebie tunike i przypial topor. -Dzieki, ze to dla mnie zrobilas - rzekl w koncu z niechecia. - Zaplace za spadek wartosci ciala. Dziesiec pagoli, powiedzialas? - zapytal, siegajac po sakiewke. -Chyba sie okaze, ze juz ich tam nie ma. Laron zmarszczyl brwi i puscil sakiewke. -W takim razie powinienem prawdopodobnie cie poprosic, bys spisala wyniki tego wyjatkowego i budujacego eksperymentu. -Jedno mnie ciekawi. Dlaczego po przywroceniu do dawnego stanu wolales wrocic do smiertelnego ciala i zycia? Czyzby na twoja decyzje mialo wplyw pragnienie ponownego doswiadczenia pizmowych rozkoszy pielegniarki Pellien albo nauczycielki akademickiej Lavenci? Laron usmiechnal sie mile i zwazyl w reku niedawno oprozniona sakiewke. -Ile to jest dla ciebie warte? Wensomer opadla szczeka. -Warte? Dla mnie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobilam? -I ze mna. Wiele sie nauczylas, i to za darmo. Otrzymalas zaplate pokrywajaca spadek wartosci trupa, wiec moim zdaniem jestes do przodu o jakies szesc pagoli. -Szesc pagoli! -Nie mowiac juz o wykorzystaniu mojego ciala do... nie wiem, jak sie nazywa meska prostytucja. -Ciala, ktore w danej chwili opusciles. -Aha! A wiec zrobilas to! -Przeprowadzalam proby, nic wiecej. -Proby! Slyszalem, jak mowiono na to "bzykanie", "numerek", "intymna rozrywka" i "prokreacyjna czynnosc rekreacyjna", ale nigdy "proby". -Jeden pagol. -Jeden pagol! Dzieki mnie wlasnie zostalas pierwsza kobieta w historii, ktora doswiadczyla seksu z meskiej perspektywy - za darmo. A teraz chcesz dostac moje fascynujace, bezcenne i pionierskie doswiadczenia tez za darmo? -Nie interesuje mnie, co robiles z Pellien i Lavenci, chce wiedziec, dlaczego zrezygnowales z okazji ponownego stania sie niemartwym. Dwa pagole. -Piec. -Trzy! -Cztery albo nic z tego! -Cztery, jesli dorzucisz to szklane cos z Larmentelu, wygrywajace game pentatoniczna. -Ukradl mi to Feran. Co powiesz na wizual krola Gironalu? -Zgoda! Laron podszedl do okna, oparl sie na lokciach i spojrzal na miasto. Zanosilo sie na deszcz. Diomede nalezalo ogladac w blasku slonca; chmury nadawaly jej pozor choroby. Wensomer tez wyjrzala na zewnatrz. -No i...? - zapytala, tracajac go biodrem. -Niepewnosc. -Niepewnosc? Po prostu niepewnosc? -Tak. -Dlaczego? -Bycie niemartwym bylo bardzo pewne. Dokladnie wiedzialem, co moge, a czego nie moge zrobic. Nigdy sie nie zmienialem i wiedzialem, ze moje zamiary wobec kobiet sa uczciwe, poniewaz poza uczciwymi zamiarami nie moglem im ofiarowac nic innego. Och, to cialo lezace za nami bylo wspaniale, ale wiem, ze po uplywie stu lat bedzie dokladnie takie samo, a to staje sie nudne. Niesmiertelnosc to nie jest zycie wieczne, niesmiertelnosc to pelna i calkowita pewnosc. -Ale zasypianie i bezradnosc, kiedy Mirala nie ma na niebie, musialo byc niepewne. Gdyby ktos zabral ci wtedy kule prorocza i rzucil zaklecie oczyszczajace, stalbys sie prawdziwie martwy. -Nie, to bylo calkowicie pewne. Jako wampir mialem wole przetrwania. Nie powiedzialem, ze niepewnosc zycia mi sie podobala, lecz pewnosc jest gorsza od smierci. Mialem pare problemow z ponownym przystosowaniem sie do swiata zywych, ale... Wensomer, kiedy na powrot stalem sie wampirem, zdalem sobie sprawe, ze nigdy juz kobieta nie wezmie mnie w ramiona, nie przycisnie ust do moich warg z mrowiaca miekkoscia doskonale rzuconego zaklecia masujacego, a potem nie powie, ze jestem jej dzielnym i walecznym obronca. Kiedy bylem niemartwy, ludzie mogli darzyc mnie wspolczuciem i wdziecznoscia, ale nigdy czuloscia. Wensomer sprobowala stlumic szloch. Laron odwrocil sie i zobaczyl, ze po jej policzkach plyna lzy. -Niech cie, Laronie, ja zyje i nigdy nie mialam okazji nazwac zadnego mezczyzny "moim dzielnym i walecznym obronca". Laron ostroznie otoczyl ramieniem jej plecy. -Moze... spedzasz czas w niewlasciwych tawernach? Znow tracila go biodrem, a potem objela. -W takich tawernach nie spotyka sie takich mezczyzn, Laronie. Nie pytaj, skad to wiem. Laron uniosl kawalek szkla z centrum Larmentelu i usmiechnal sie porozumiewawczo. -Sprosne obrazki? - zapytala. -Owszem. Chcesz teraz? -Potrzebuje smiechu. Czemu nie? -A masz amulet, do ktorego moge zakotwiczyc wizual? Jeszcze nie skonczylem badan nad eterycznymi przeciekami do tego szkla. Wensomer wyjela ze srebrnego uchwytu osadzonego w pepku kamien podobny do granatu i upuscila go na dlon Larona. -Nalezal kiedys do poteznego czarnoksieznika, zabitego i zjedzonego przez nieco potezniejszego eterycznego skorzastolota - mowie o kamieniu, nie o oprawie. -Mam nadzieje. -Tkwil w jego wnetrznosciach przez dziewiecdziesiat lat, az skorzastolot sie postarzal i prawie oslepl. Stal sie niewolnikiem swoich przyzwyczajen, a potem ktos zbudowal zamek na szczycie gory, gdzie latem skorzastolot lubil nocowac. Pewnego lata wlecial prosto w wieze; skrecil kark, bo leb zaklinowal mu sie w oknie sypialni. Kiedy rabali go, zeby latwiej sie pozbyc scierwa, znalezli ten kamien. W eterswiecie ma intensywna, ciemna masywnosc. -A jak ty go zdobylas? Wensomer zmarszczyla brwi, zerknela na boki. W koncu zgarbila lekko ramiona i zapatrzyla sie w barierke. -Spalam i Roval... -Wystarczy! Nie chce wiedziec nic wiecej. Laron wysnul delikatna eteryczna siatke i przesunal ja nad fragmentem szkla z Larmentelu. Podstawa wizuala byla teraz punkcikiem niebieskawego swiatla, lecz kiedy Laron umiescil siatke w swojej dloni, podstawa zaglebila sie w czerwony kamien Wensomer. W koncu Laron zamknal nad nim piesc, a kiedy rozprostowal palce, siatka zniknela. (C)G) Velander obserwowala te czynnosci z rosnacym przerazeniem. Eteryczna siatka, ktora odlaczyla podstawe wizuala, byla zbyt prymitywna, by wychwycic jej slaba i rozproszona obecnosc. Zostala w mroku eterswiata, trzymajac sie nici pomaranczowego swiatla.Kiedy nadejdzie smierc, niczego nie zauwaze, pomyslala. Krotkie wrazenie drzemki, ktora staje sie nicoscia. Moze na to zasluzylam. Caly kontynent ulegl zagladzie, a ja potrafilam tylko myslec O zemscie na Terikel. Czym zatem jest zlo? Prawdziwe zlo? Terikel nie przerwala walki z Warsoyranem i jego kregami ognia; oplacila nawet podroz "Mrocznego Ksiezyca" do Torei. Serionese tylko prowadzila swoje gierki i gromadzila wokol siebie skrawki wladzy jak hebanski ptak zbiera kawalki kolorowych szmatek i szkla na gniazdo. Czy oszaleje, zanim calkiem zanikne? Nigdy nie lubilam Ferana. Moze gdybym zaskoczyla Terikel z kims sympatyczniejszym... Na przyklad z Laronem... Biedak, ale nareszcie wyszedl z kolczastych krzewow na sciezke szczescia. Walczyl o dobre imie Pellien. Nikt inny by tego nie zrobil. Gdyby wiedzial, ze jeszcze istnieje, czy walczylby o mnie? A Terikel byla szpiegiem metrologan. Czy prezbiterka rozkazala jej wejsc do lozka Ferana? Czy Feran napawal ja takim obrzydzeniem jak mnie? Zapewne. Bylysmy siostrzanymi duszami, musiala czuc dokladnie to samo co ja. I pewnie tez go nienawidzila; to musial byc tylko obowiazek. Biedna Terikel. Najpierw zbrukana przez Ferana, potem unikana przez wszystkich. Oprocz Larona. I kiedy w koncu kazdy poszedl swoja droga, Laron zawsze jest na miejscu. Gdy rozplyne sie w nicosc i umre, szklo, do ktorego jest zakotwiczona moja os, bedzie spoczywalo na piersi Larona. On bedzie ze mna, nie umre samotnie. Chyba oszalalam. Bo ciesze sie za kazdym razem, kiedy ktos - uwodzi Larona. Bo pragne wybaczenia Terikel i jestem gotowa ja blagac, by znow przyjela mnie jako siostrzana dusze. A moze po raz pierwszy od bardzo wielu lat odzyskalam zmysly? Prawdopodobnie jestem zdrowa. Nagle wszystko stalo sie wyrazne i pewne. Laronie, nie jestem godna, by cie kochac, ale cie wielbie. Gdyby lezalo to w mojej mocy, stalabym sie toba. Gdyby na ciemnej i zwezajacej sie sciezce, po ktorej stapam, pojawila sie okazja sluzenia u twego boku, chwycilabym ja bez namyslu. Hadyal byl tak maly, ze wszyscy wiedzieli, kiedy przybyla karawana wielbladow. Poprzez sluzace i eunuchow szkoly pani Voldean Dolvienne dowiedziala sie takze, iz karawana zmierza na poludnie, do Baalderu. Bylo to gorace, suche, niebezpieczne, ale sargolskie miasto, choc na jego ulicach spotykalo sie wiecej ludzi pustyni i nomadow niz Sargolan. Mialo sargolskiego gubernatora i stanowilo najbardziej wysunieta na polnoc placowke cesarstwa. Gdyby Dolvienne i jej towarzyszkom udalo sie tam dotrzec, na pewno znalazlyby bezpieczna przystan. Dolvienne stale obserwowala i sluchala. Znala rytm zycia szkoly pani Voldean, znala kroki wiekszosci straznikow, wiedziala, kto przychodzi do szkoly i z niej wychodzi. Kiedy przybyl jezdziec, zmierzch przechodzil w noc. Dolvienne natychmiast znalazla sie przy jednym ze swoich licznych otworow obserwacyjnych i w swietle pochodni straznika zobaczyla przybycie Torageva. Przywiazal konia do barierki i kazal straznikowi przyniesc worek z obrokiem. Toragev ma wladze, przypomniala sobie Dolvienne. Wrocila pospiesznie do swego pokoju, chwycila lampke i jela goraczkowo krzesac ogien. Kiedy Toragev wchodzil na schody, byla juz z powrotem na korytarzu i czyscila dywan. Sklonila sie nisko. -Co za mile spotkanie, piekna i oddana Dolvienne - powital ja, szerokim gestem rozchylajac plaszcz. -Tak, panie Toragev - odparla grzecznie. -Wejdz do swego pokoju, chce cos omowic - powiedzial bez dalszych ceregieli. Wchodzac ostroznie do jej pokoju, rozgladal sie ukradkiem, jakby robil cos niewlasciwego. Wzial Dolvienne za reke i zaprowadzil ja do okna. -Ten dym i poswiata pochodza z ognisk obozu rozbitego przez karawane. Wlasnie przybyla z Zalmeku i zmierza na poludnie, do Baalderu. -Do Baalderu w cesarstwie Sargolu? - zapytala Dolvienne z doskonale udawana mieszanina nadziei i niewinnosci w glosie. -Tak. Baalder lezy w odleglosci dwustu kilometrow, na otwartej pustyni. Ta karawana znajdzie sie w twojej ojczystej ziemi w mniej niz tydzien. -Byloby niewypowiedzianie slodko wyruszyc z nia jutro rano. -Gdybys sie dzisiaj spakowala, moglabys jutro wyjechac. -Jutro? - westchnela Dolvienne. - Wyjechac? -Tak. -Nie mam czego pakowac. Potrzebuje tylko jakiegos przebrania. -To akurat jest zalatwione. Zobacz. Wyjal spod plaszcza zawiniatko, w ktorym byla meska tunika i plaszcz przeciwsloneczny z grubej tkaniny. -Ale jak stad uciekne? - zapytala dziewczyna. - Przy wejsciu sa uzbrojeni eunuchowie. -Nie trzeba uciekac. Przeciez mam akt sprawowania opieki nad toba. Mozemy po prostu wyjsc. -To takie proste? -Moja droga Dolvienne, to nigdy nie jest proste. Moze odejsc tylko jedna z was trzech. Jesli twoja tak zwana pani mowi prawde, to kiedy... uciekinierka dotrze do Baalderu, pozostale dwie zostana wykupione. Widzisz, aby sprawdzic wiarygodnosc waszej opowiesci, trzeba was przekazac pod opieke sargolskiego gubernatora w Baalderze. -Nie rozumiem. -Oficjalnie Sargolanie nie trzymaja niewolnikow, nawet jesli istnieje zwiazany z tym niewielki nielegalny handel. To oznacza, ze jezeli nie jestescie tymi, za kogo sie podajecie, moj pan straci niewolnice, a jej wartosc odbierze sobie z mojej placy. -Masz nasze zwoje, wiesz, kim jestesmy. -Wiem takze, ze zwoje mozna sfalszowac. Dolvienne z cala pewnoscia wiedziala, ze zwoje mozna sfalszowac. Przeciez jej swiadectwo ukonczenia szkoly tanca Sairet zostalo sporzadzone reka Senterri, no, ale od czasu, kiedy krolewna zostala uprowadzona, nikt jej nie prosil, by cokolwiek pisala, wiec nie zdradzily jej zadne porownania. -Jak moglabym cie przekonac o naszej szczerosci? - spytala Dolvienne, teraz bardzo juz przekonujacym tonem. - Nie mamy nic, co moglybysmy dac jako poreczenie. -Jest jedna rzecz - rzekl Toragev, opierajac sie o krawedz okna. - Wszystkie trzy jestescie dziewicami, a ten raczej kruchy towar jest wysoko ceniony w krolestwach dalekiej polnocy. Dziewczyna, ktora uda sie do Baalderu, przestanie byc wlasnoscia mojego szanownego pracodawcy, wiec stan jej niewinnosci przestanie miec znaczenie. Ktorakolwiek z was trzech wyjedzie, najpierw musi spedzic godzine na dostarczaniu mi rozrywki w swoim lozku. Dolvienne glosno wciagnela powietrze i cofnela sie. Przez kilka chwil zadne z nich nic nie mowilo. -No i...? - zapytal w koncu Toragev. - Chcesz zaplacic? -Nie... nie podoba mi sie ten pomysl - odpowiedziala powoli. - Jest nas trzy. Co mowia inne? -Ja dopiero przyjechalem, zartownisiu! - rozesmial sie Toragev. - Zamierzam z nimi porozmawiac, a potem dac wam czas na omowienie sprawy. Wyszedl i Dolvienne uslyszala szczek zasuwanego od zewnatrz rygla. Zaczela krzatac sie po pokoju. Z wielka wprawa zrobila kukle do swego lozka i ubrala sie. Po kilku minutach byla wyzsza o pol glowy, miala na sobie ciemny plaszcz z kapturem zrobiony z ufarbowanego przescieradla, a w rece lekki topor, ktoremu trzonek zrobila z trzcinowego drazka do zaslon, a ostrze z pergaminu. Upila lyk z flakonika zawierajacego ostro pachnacy plyn i niemal natychmiast wyplula go na ziemie. Dluzsza chwile ciezko chwytala powietrze i dyszala, zanim uspokoila oddech. Pociagnela za drzwi. Zywica przytrzymujaca rygiel ustapila z cichym trzaskiem. Dolvienne stanela w progu. Gdzies w poblizu slyszala rozmowe. -Z kim on jest? - szepnela do siebie glosem glebszym i schrypnietym od zracego plynu do polerowania. - Z toba, wasza wysokosc, czy z Perime? Na koncu korytarza, u szczytu schodow, pelnilo straz dwoch eunuchow. W swietle pojedynczej lampy grali w kosci. -Perime by umarla dla ciebie, moja krolewno, a gdyby mogla, zrobilaby wiecej. Kiedy wolasz, jest pod reka, kiedy mowisz, ona sie zgadza, ale jest tak niebezpieczna jak rzeka z wodospadem szumiacym w oddali. A co ty zrobisz? Masz dobre serce, ale nie nauczylo sie ono jeszcze madrych lekcji swiata. Jesli masz byc wolna, nie ma innego wyjscia. To nie jest zdrada, przysiegam. Swiadoma, ze jej stanowczosc moze latwo sie zalamac, Dolvienne ruszyla korytarzem w swoich wysokich butach zrobionych z wielu warstw sklejonego pergaminu. Eunuchowie zobaczyli zblizajaca sie w mroku, ubrana w plaszcz z kapturem postac wysokosci Torageva. Kiedy ich mijala, obaj pospiesznie dotkneli czolami podlogi. -Pomyslne spotkanie, panie - powiedzieli chorem. -Pomyslne - dobiegl ich chrapliwy szept czlowieka, ktory nie chce, by widziano, jak wychodzi. Kiedy zakapturzona postac zeszla pietro nizej i zmierzala ku drzwiom prowadzacym na dziedziniec, eunuchowie popatrzyli na siebie i zachichotali. Sluga drzemiacy przy wyjsciu na dziedziniec wstal sztywno, odsunal rygiel i pchnal drzwi. Spojrzal zlym wzrokiem na plecy goscia, ktory wyszedl, nie rzucajac mu miedziaka, i postanowil zrobic przypadkowa aluzje do tej wizyty w obecnosci D'Alika. Dwaj eunuchowie przy bramie zobaczyli, jak gosc zdejmuje koniowi worek z obrokiem i przerzuca go przez koniowiaz, a potem odwiazuje wodze i lekko wskakuje na siodlo. -Chyba pozbyl sie nieco ladunku - prychnal jeden z nich, a potem wraz z towarzyszem otworzyli jedno skrzydlo bramy. Dolvienne wyjechala i skrecila ku obozowi karawany. Chciala puscic konia galopem, ale jechala tak, jak przez pociemniale miasto moglby jechac Toragev. Okrazyla oboz karawany. Droga wiodaca na poludnie przechodzila pod zrujnowanym lukiem, a za nim ciagnal sie wal ziemny uchodzacy za miejskie mury. Dolvienne ruszyla do przerwy w wale. Straznicy podniesli sie leniwie na jej widok, lecz rzucila im dwa miedziaki odciete od paska jej stroju do tanca i pojechala dalej, nie pozwalajac koniowi zwolnic. Dopiero poza miastem ruszyla galopem w swietle Mirala. Przez caly czas kulila sie ze strachu, ze uslyszy gong czy trabke oznajmiajaca jej ucieczke, ale nic nie zburzylo nocnej ciszy. Po godzinie zobaczyla zmierzajaca naprzeciw grupe jezdzcow, lecz nie zwrocili na nia uwagi. Dwiescie kilometrow, myslala bez ustanku. Sto piecdziesiat do studni Zavi. Moze uda jej sie tam dotrzec, nie zajezdzajac konia. Jesli studzienny przyjmie pozostale miedziaki, ktore odciela od paska otrzymanego od pani Voldean, bedzie mogla kupic wode oraz pasze i moze uda jej sie dotrzec do Baalderu. Kon Torageva byl silny, a ona wazyla o wiele mniej od rzadcy. (C)6) Kiedy Toragev skonczyl przedstawiac swoje warunki, Senterri przelknela sline. Od opuszczenia Diomedy wszystkim trzem czesto grozono zniewoleniem, ale nigdy nie przezyly nic gorszego niz rozbieranie, ogladanie i obmacywanie przez ewentualnych nabywcow.-Kto wiec pojedzie? - zapytal na koniec. - Jedna z was czy zadna? Mam w worku przebranie. Mozemy wyjechac jeszcze tej godziny. -Jesli cos, cokolwiek, przekonaloby cie o mojej szczerosci, jestem gotowa to zrobic - rzekla Senterri. -Jest jeden dowod szczerosci, ktory mozesz mi dac stwierdzil Toragev, rozkladajac szeroko rece w miejscowym gescie oznaczajacym nieszkodliwe zamiary. - Wszystkie trzy jestescie dziewicami, co poswiadczyla sama pani Voldean. Szlachta i czlonkowie krolewskich rodow z dalekiej polnocy ogromnie to sobie cenia. Ktorakolwiek z was uda sie do Baalderu, przestanie byc wlasnoscia wielce szanownego handlarza niewolnikow D'Alika, wiec kwestia jej dziewictwa przestanie miec znaczenie. Mina Senterri wyraznie swiadczyla, ze dziewczyna zdala sobie sprawe, co jej proponuje Toragev. -Tak, moja pani - zakonczyl rzadca. - Dziewczyna, ktora wybierzecie jako wasza wyslanniczke do Baalderu, najpierw musi mnie wziac do swego lozka. Senterri skulila sie i cofnela przed rzadca, ale on nie ruszyl sie z miejsca. Zalozyl rece na piersiach i powoli ruszyl do drzwi. -Zaczekaj! - powiedziala ostro Senterri. - Co... Nie, nie, to znaczy, jak moje sluzace... Czy one...? -Obie byly przerazone - rozesmial sie Toragev. - Ja rzeczywiscie musze sie wydawac brzydki. Niemniej jednak obie chcialy zlozyc ofiare, o jaka z calym szacunkiem poprosilem. Chronia cie z tak niezwyklym oddaniem, ze jestem niemal sklonny uwierzyc, iz naprawde mozesz byc bogata sargolska dama, a one twoimi sluzkami. Senterri podeszla do drzwi i stanela przed nimi, krzyzujac rece na piersi. -Perime i Dolvienne sa moimi sluzkami - powiedziala, silac sie na spokoj. - Wychowalam sie razem z Perime. Dolvienne jest w mojej sluzbie, od kiedy skonczyla siedemnascie lat. Jestesmy sobie bardzo bliskie. Jak siostry. Siostry, ktorych nigdy nie mialam. Mam czterech braci i ani jednej siostry. Rozumiesz, jak to jest byc tak blisko? -Wiele razy mialem do czynienia z rodzinami niewolnikow, wiem, jak silne moga byc takie wiezy. Scigalem tez wielu uciekinierow. Zaden nigdy mi nie uciekl, wiec rozumiesz, ze musze dbac o swa reputacje. -Chetnie ci zaplace za nasza wolnosc! - rzekla Senterri, zacisnawszy piesci. - Hojnie zaplace. -A ja ryzykuje. Gniew D'Alika potrafi byc straszny. Musze dodac, ze nie bedzie to dla mnie jedynie akt intensywnej, lecz krotkiej rozkoszy. Bedzie to akt wiary. Dobrze, musze zebrac was wszystkie, by omowic te sprawe. Decyzje podejmiecie same. Odsun sie, prosze... -Dosyc! - krzyknela Senterri. - Wystarczy. Nie mieszaj do tego Perime ani Dolvienne. -Co? Nie musisz... -Ja ponosze odpowiedzialnosc za sluzace. Siegnela w gore, by odpiac ramiaczko. Szata opadla na podloge, odslaniajac pelne, jedrne piersi. Senterri zaczela rozplatywac wezel u swoich bawelnianych spodni. -Jestes calkowicie pewna, znakomita pani? - zapytal Toragev, nerwowo zacierajac dlonie. Spodnie dziewczyny opadly na podloge. -Moje lozko jest do twojej dyspozycji - powiedziala lamiacym sie glosem. - Brak mi twojego doswiadczenia w tych sprawach, panie, ale jesli chcesz wlasnie mnie, oto jestem. (C)6? Dwaj straznicy czuwajacy u szczytu schodow zerkneli przez okno na Mirala, a potem na cien rzucany na podloge przez ozdobna krate.-Juz czas - oznajmil eunuch z Racitalu. -Czas? - zapytal eunuch z Vindicu i ziewnal. -Cien kraty dotknal nogi stolika. Pora na obchod. Zaryglowali drzwi u szczytu schodow i ruszyli korytarzem. Ich lampa rzucala niewielki krag swiatla, a poza nim wszystko bylo czarne jak w beczce smoly. Oliwe do miasta trzeba bylo sprowadzac na grzbietach wielbladow, wiec uzywano jej oszczednie. Zatrzymali sie przed drzwiami Dolvienne i siegneli do rygla. Zwisal luzno, trzymajac sie tylko dzieki zaglebieniu w futrynie. Wpadli do srodka, wysoko unoszac lampe. Ustalenie, ze to, co lezy na lozku, jest kukla, nie zajelo im duzo czasu. -Byla tu o zmroku, a od tego czasu przyszedl i wyszedl tylko rzadca D'Alika -powiedzial Vindicanin. -Pewnie jest u ktorejs przyjaciolki - dodal drugi eunuch - i porownuje z nimi wyczyny Torageva. Drzwi Perime byly bezpiecznie zaryglowane. Otworzyli je i weszli do srodka. -Panie, pozwolilam sobie przebrac sie... - zaczela dziewczyna, ale zaraz zamilkla. Pierwszym wrazeniem eunuchow bylo to, ze widza stojacego przy lozku drobnego mezczyzne w plaszczu, lecz slyszeli glos niewolnicy. Posciel na lozku byla rozrzucona. -Lap ja! - warknal eunuch z Vindicu. - Kryje sie za tym cos wiecej niz paplanie malej dziewczynki. Bardzo juz zaniepokojeni, otworzyli drzwi pokoju Senterri i wpadli do srodka. Przez chwile widzieli scene jakby utrwalona przez malarza. Toragev na wpol ubrany. Przestraszona Senterri siedzaca nago na lozku, obejmujaca sobie kolana. Ubranie rozrzucone na podlodze. Senterri sprobowala sie okryc. Perime nagle zdala sobie sprawe, ze biorac rzadce do lozka i tak bardzo starajac sie go zadowolic, niczego swojej pani nie oszczedzila. To bylo tylko potworne oszustwo. Senterri powoli uswiadomila sobie, ze widzi Perime w przebraniu. Ona tez uswiadomila sobie prawde. Oddajac dziewictwo Toragevowi, niczego by nie zyskala. Rzadca przeniosl wzrok z jednej na druga i sie rozesmial. -Gdybyscie tylko mogly zobaczyc swoje twarze... - zaczal. Zdumiony eunuch zluzowal chwyt na ramieniu Perime. Dziewczyna jednym ruchem wyswobodzila sie, wyrwala mu zza pasa topor i z krzykiem wscieklosci zaatakowala Torageva. Rzadca zablokowal cios trzonkiem, a potem zrobil unik i wyrwal dziewczynie bron z reki. Perime padla na lozko Senterri i wtedy odruchami Torageva zawladnely lata doswiadczen z uzbrojonymi, rozwscieczonymi niewolnikami. Cial ja toporem w plecy, przecinajac jej kregoslup i tetnice miedzy sercami. (C)G? D'Alik denerwowal sie nocna jazda, nawet w eskorcie trzech wynajetych straznikow. Stawka byla jednak wysoka, wiec postanowil zaryzykowac. Zdumial sie, kiedy jakis samotny jezdziec minal galopem ich grupe, podazajac na poludnie.-Albo ucieka z miejsca zbrodni, albo koniecznie chce byc ofiara! - zawolal do straznika jadacego obok niego. -Daje mu piec kilometrow! - odkrzyknal zagadniety i mimo zmeczenia obaj sie rozesmiali. Teraz znajdowali sie juz tak blisko celu, ze D'Alik nie chcial rozbijac obozu przed nastaniem switu. Popedzali wyczerpane konie i dotarli do pustynnego miasta prawie trzy godziny po zachodzie slonca. W budynkach pani Voldean lsnilo niezwykle duzo swiatel, a mimo to D'Alik musial dlugo bic w dzwon przy bramie, zanim ktos go wpuscil. (C)G? W swej komnacie audiencyjnej pani Voldean spoczywala na poduszkach, strzezona przez dwoch eunuchow. Miala po szescdziesiatce, lecz wygladala o wiele mlodziej, poniewaz przez cale zycie unikala slonca. D'Alik mimo zaproszenia nie usiadl. -Zadam wyjasnien - powiedzial cicho. - Jedna sztuka mojego inwentarza nie zyje. -Zabil ja twoj rzadca - odparla wlascicielka szkoly niewolnic, ale nie rozwijala tematu, by nie zostalo to wziete za oznake slabosci. -W jakich okolicznosciach? -Tego ranka przybyla z polnocy karawana. Przywiozla wiadomosc, ze z powodu tej historii z Diomeda zostaly zamkniete wszystkie szlaki wiodace na polnoc. Kiedy spozywalam wieczorny posilek, przybyl twoj rzadca, wiec poczestowalam go winem i deserem. Pokazal mi upowaznienie od ciebie, z ktorego wynikalo, ze gdyby zmienily sie warunki rynkowe, dziewczeta maja zostac przeszkolone do najbardziej pozadanych innych zajec. Toragev uznal, ze oficerowie sojuszniczej armii stworza wielki popyt na atrakcyjne i wyrafinowane ladacznice. -Zapewne oznajmil, ze sam chce zaczac szkolenie? -Tak. Zezwalales juz na podobne praktyki w przeszlosci. -Mow dalej. -Wydaje sie, ze uzyl swego zwyklego wybiegu: udawal, ze daje im szanse ucieczki w zamian za ochocza, intymna rozrywke. Perime sie zgodzila. Potem poszedl do Senterri. W tym czasie straznicy zaczeli obchod i zastali Perime ubrana w stroj majacy ja upodobnic do wedrownego rzemieslnika. Schwycili ja i pospieszyli do pokoju Senterri, gdzie zastali ja w intymnej sytuacji z Toragevem. Byla to chwila pelna emocji. -Pani Voldean, masz wielki dar powsciagliwosci jezyka. Mow dalej, prosze. -Perime chwycila topor straznika i zaatakowala twojego rzadce. Rozbroil ja i zatopil topor w jej plecach. Zginela na miejscu. Ta niewolnica nie nalezala do niego, wiec natychmiast kazalam go zwiazac i uwiezic, poniewaz statut nadany mi przez Gildie Handlarzy Niewolnikow mowi... -Dosyc! Gdzie jest Senterri? -W wolnym pokoju, spi. Najpierw przywarla do ciala Perime, blagajac, by wrocila do zycia. W koncu udalo nam sie wlac jej do gardla troche mikstury nasennej i zmyc z niej krew Perime. -Dobra, teraz dajcie jej cos na pobudzenie. Razem z Dolvienne ma za pol godziny byc gotowa do drogi. -Dolvienne chyba uciekla. Nastala cisza pelna napiecia. -Chyba uciekla - powtorzyl bardzo powoli D'Alik. -Moze wciaz jest na terenie szkoly. Sadzimy, ze wydlubala gwozdzie z uchwytu rygla i przykleila go z powrotem zywica. Straznicy pozwolili wyjsc osobie, ktora wzieli za Torageva. Zniknal tez jego kon. D'Alik na chwile zamknal oczy. -Czy sadzisz, ze kon tez sie ukrywa na terenie szkoly? Dziewczyna wziela konia mojego rzadcy i uciekla na... pustynie. Handlarz niewolnikow przypomnial sobie mijanego po drodze wielkiego konia z dosc malym jezdzcem. Gwaltownie otworzyl drzwi, za ktorymi czekal dowodca jego eskorty. -Wez trzech ludzi i swieze konie i jak najszybciej jedz droga na poludnie -warknal. - Jesli dogonicie samotnego jezdzca, dziewczyne z obroza niewolnicy, zabijcie ja. Ma biala skore i czarne, dosc mocno krecone wlosy. Jedzie do Baalderuna koniu Torageva. Jesli przywieziecie mi jej glowe, kazdy z was dostanie dziesiec zlotych pagoli. -Wkrotce bedziemy z powrotem, panie. Taka niedoswiadczona dziewczyna nie zajedzie daleko. -Jesli sie wam nie uda, mozecie nie wracac. D'Alik wrocil do pani Voldean. -Chce porozmawiac z Toragevem na osobnosci - oznajmil. -Zostal przywiazany do stolka w bylym pokoju Perime. Jej cialo wciaz... -Zaprowadz mnie tam. Natychmiast. (C)G) W kwadrans pozniej D'Alik wyszedl z pokoju Perime, zaryglowal za soba drzwi i podszedl do eunuchow trzymajacych straz na korytarzu.-Wyjezdzam - powiedzial. - Gdzie jest niewolnica Senterri? -Pani Voldean kazala przeniesc ja na dol i usiluje ja ocucic. -Kazcie ja zaniesc do mojego konia. Wyjezdza ze mna, i to juz! Nawet jesli trzeba ja bedzie przywiazac za siodlem. Senterri byla na tyle przytomna, ze mogla usiasc za D'Alikiem. Przejechali przez bramy i znikneli w ciemnosci. Niebo pokryly chmury, a o zapylona ziemie od czasu do czasu uderzaly duze, ciezkie krople deszczu. Rano juz grzmialo i blyskalo. Jakis starszy wtajemniczony powiedzial, ze wrozy to katastrofe. Byl to dozorca u pani Voldean; zanim jego pracodawczyni usiadla do sniadania, wreczyl jej wymowienie, spakowal niewielka torbe i oddalil sie na zachod tak szybko, jak mu na to pozwalala kulawa noga. (C)G) W poludnie juz lalo. Pani Voldean, zmeczona po przezyciach minionej nocy, wrocila po sniadaniu do lozka. Zbudzila ja ociekajaca deszczem jedna ze szkolonych niewolnic.-Jak smiesz kapac woda na moj najlepszy racitalski dywan? - oburzyla sie pani Voldean. -Prosze o wybaczenie... jacys panowie do pani. -Jacy panowie? Drzwi otworzyly sie z trzaskiem i do pokoju weszlo pieciu kawalerzystow. Wywlekli pania Voldean na korytarz. Lezaly tam trupy trzech straznikow, a nad nimi stalo co najmniej dziesieciu dalszych kawalerzystow. Pani Voldean zostala wyprowadzona na dziedziniec, gdzie w czerwonym blocie przed kilkoma sargolskimi jezdzcami lezaly na deszczu cztery ciala. Obok nich stala rozczochrana, przemoczona dziewczyna. Pani Voldean rozpoznala w niej Dolvienne. -To zbiegla niewolnica! - zawolala. Kawalerzysci rzucili ja na kolana. Z otwartych drzwi wyszedl kapitan sargolskiej konnicy, a za nim nastepni kawalerzysci. Dwoch nioslo cialo Perime. Dolvienne krzyknela raz, a potem znow znieruchomiala. Po chwili wyniesiono cialo Torageva. -Pani Perime nie zyje - oznajmil kapitan. - Nie mozemy znalezc krolewny, ale znalezlismy cialo tego czlowieka. -Kto to jest? - zapytal ksiaze Stavez, jeden z jezdzcow, ktory siedzial na koniu obok Dolvienne. -Toragev, wasza wysokosc, rzadca handlarza niewolnikow - odezwala sie dziewczyna. - Odwiedzil nas wczoraj, przedstawiajac plan ucieczki. W cene planu wchodzil seks. Pani Voldean zaczynala rozumiec sytuacje. Miasto znajdowalo sie w rekach Sargolan. Milicja miejska najwyrazniej poddala sie bez walki, wiec Sargolanie prawdopodobnie mieli przewage liczebna. Sama krolewna cesarstwa Sargolu, Senterri, zostala uwieziona w Kolegium Umiejetnosci Domowych i Egzotycznych pani Voldean, gdzie zmuszano ja do uslugiwania, kilka razy lekko wychlostano i gdzie zostala uwiedziona przez Torageva. Wygladalo to naprawde niedobrze. Wlascicielka Kolegium Umiejetnosci Domowych i Egzotycznych postanowila ubarwiac sytuacje, jak sie da. -Rzadca Toragev zniewolil Perime, ktora nie chciala zgodzic sie na jego plan - wymamrotala. - Potem, kiedy Perime usilowala bronic Senterri, zabil ja... Ktos chwycil pania Voldean za kark i twarza wepchnal w czerwone bloto. Po najdluzszej chwili jej zycia postawiono ja na nogi. -Nalezy mowic "jej wysokosc" - powiedziala ostro Dolvienne. - Slucham dalej. Pani Voldean wyplula mieszanine czerwonego blota i konskiego lajna. -Rzadca zniewolil jej wysokosc... to znaczy, sadzimy, ze to zrobil... zanim moi straznicy mogli przyjsc jej z pomoca... -Co?! - ryknal ksiaze Stavez, wyciagajac topor i unoszac go wysoko w powietrze. Szukal pomsty za hanbe siostry. -Ale powstrzymalismy go przed zabiciem jej wysokosci. Ja rozkazalam zwiazac rzadce, straznicy go zwiazali i... i... - Zerknela na cialo Torageva. To oczywiste, ze D'Alik zabil go przed odjazdem, ale ktoz mogl to wiedziec? - Rozkazalam go stracic. Ksiaze zeskoczyl z konia z wrzaskiem bezsilnej wscieklosci i zaczal rabac cialo Torageva. -Gdzie jest jej wysokosc? - zapytala Dolvienne, nie odwracajac oczu. -Handlarz niewolnikow, D'Alik, przybyl tu z poludnia w jakas godzine po tych wszystkich wydarzeniach. Zazadal wydania jej wysokosci w jego rece... nie wiedzac, ze jej wysokosc jest... moglam sie tylko zgodzic. Zapewne zabral ja - jej wysokosc - do wlasnego domu. -Tutaj go nie ma - odezwal sie ktos zza plecow wielmozow. - Jego stajenny powiedzial, ze pojawil sie okolo polnocy, wrzucil do worka zloto oraz troche zapasow i znow wyjechal. Nikt nie widzial dokad. Pani Voldean zauwazyla, ze Dolvienne ma silny wplyw na przywodce. Zastanawiala sie goraczkowo, nie zwazajac na deszcz. Najwyrazniej zaproszenie wszystkich do domu na herbate nie na wiele by sie zdalo. Poza tym zaproszenie bylej niewolnicy, bedacej jednoczesnie kobieta wysoko urodzona, na herbate przyrzadzona przez niewolnice nie byloby zbyt dyplomatycznym posunieciem. Pani Voldean od dziesiatkow lat nie parzyla sama herbaty i nie potrafilaby tego robic. Ksiaze zakonczyl juz rabanie ciala Torageva. Najwiekszy z kawalkow moglby sie latwo zmiescic w niewielkiej sakwie. -Zaniescie resztki tego... tego czegos do szkoly dla niewolnic - rozkazal Stavez. -Oblejcie wszystko oliwa do lamp i podpalcie budynek. Kiedy bedziemy stad odjezdzac, nie moze istniec nawet slad ciala, ktore zniewolilo moja siostre. -Wasza wysokosc! - zaczela protestowac pani Voldean. Ksiaze machnal toporem i odcial jej glowe. -Dolvienne, oddzielisz handlarzy od niewolnikow - rozkazal, w blocie wycierajac ostrze z krwi. - Niewolnikow zabrac do Baalderu, dac im po piec pagoli i puscic wolno. Wszystkich innych zabic. -Panie moj, wasza wysokosc... - zaczela Dolvienne. -Szaleje z zalu i wscieklosci! - krzyknal ksiaze. - Chce zabijac! Druga, Piata i Dziewiata Brygada Poscigowa rusza pozostalymi trzema drogami i szlakami prowadzacymi z tego miasta. Wykonac! Dowodcy oddzialow odjechali przez deszcz. Dolvienne przyniosla ze szkoly ubrania i grzebienie nalezace do Senterri. Ksiaze Stavez przycisnal je do piersi, a potem padl na kolana w bloto z histerycznym szlochem. Kolegium Umiejetnosci Domowych i Egzotycznych zaczelo plonac. Dolvienne wyszukala prawdziwych niewolnikow, a lansjerzy wykonywali egzekucje. Ksiaze wreszcie wstal i dosiadl konia. -To oczywiste, ze Toreanie nie mieli nic wspolnego z pierwszym uprowadzeniem jej wysokosci - powiedzial do Dolvienne. - Natychmiastowe powstrzymanie wojny jest sprawa honoru. Pojade na wschod i wycofam nasze sily z Diomedy. Zgodzisz sie pojechac ze mna, pani Dolvienne? -Jej wysokosc by tego pragnela. -Gubernatorze Roileanie! - zawolal ksiaze. Gubernator podjechal do niego. - Zostaniesz tu z reszta ludzi i obejmiesz dowodztwo. Zrownaj te osade z ziemia. Kazdy kamien ma byc rozbity w pyl. Miejsce zhanbienia mojej siostry musi przestac istniec! (C)6) Sargolanie zareagowali tak szybko, jak mozna sie bylo tego spodziewac po smiertelnikach, lecz to nie wystarczylo. Deszcze zmienily juz pustynne rozpadliny w rwace strumienie, a D'Alik wyruszyl tuz przed powodziami. Wiekszosc swego bogactwa zainwestowal w nieruchomosci i niewolnikow, a nie mogl ich wziac ze soba. Mial siedemdziesiat zlotych pagoli i troche bizuterii w sakwach przy siodle, konia i Senterri. Dziewczyna byla warta o wiele wiecej niz przecietna niewolnica; D'Alik wiedzial, ze od wlasciwego nabywcy moze za nia dostac nawet sto pagoli. Potem bedzie mogl zniknac w gorach, gdzie istnial pod innym imieniem jako kupiec wina. -Dokad jedziemy? - zapytala Senterri, gdy skryli sie na noc pod skalnym nawisem. -Do Eroku nad rzeka Leir. Mam tam na ciebie kupca. -Kupca? Ile zaplaci? -Sto zlotych pagoli. -Ale... moj ojciec zaplaci za moj powrot tysiac razy wiecej. -Wasza wysokosc, w Hadyalu juz sie rozniosla pogloska, ze zniewolil cie moj rzadca. Moj rzadca. Ta opowiesc wkrotce dotrze do Sargolu. To oznacza, ze cale cesarstwo dolozy wszelkich staran, by umiescic moja glowe na czubku wloczni. Pohanbiono krolewne. Ta krolewna jestes ty. -Ale dlaczego ktos mialby za to winic ciebie? -Zezwolilem Toragevowi, by w pewnych warunkach szkolil moje niewolnice do prostytucji. Te warunki zaistnialy pod moja nieobecnosc, wiec jestem winny. Poza tym on nie zyje, a ja zyje, zatem ja kwalifikuje sie do tortur. -Twoj rzadca nie zyje? -Tak. Zabilem go za to, ze uzywajac sobie na tobie, obrabowal mnie ze stu tysiecy pagoli. Nie nalezy lekcewazyc mojego gniewu. Obrabuj mnie z tych stu pagoli, ktore mozesz mi teraz przyniesc, a konsekwencje beda straszliwe. Senterri nie musiala dlugo myslec, by uznac, ze jej zycie wisi na wlosku trzymanym przez D'Alika. Gdyby handlarz niewolnikow zostawil ja na pustyni, wkrotce by umarla. -Kto ma mnie kupic? -Bogaty windrel. Pragnie zalozyc krolewska dynastie pustynnych ksiazat i obiecal mi sto zlotych pagoli za jakakolwiek kobiete krolewskiej krwi w wieku rozrodczym. Jesli na to zasluzysz, bedziesz dobrze traktowana. Jak osoba krolewskiej krwi. (C)G) Sargolska galera poscigowa "Smigajaca po Falach" byla dobrze widoczna ze stosu sygnalowego Helionu. Stala na kotwicy, a sto metrow liny nie pozwalalo jej odplynac z pradem. Obok niej przeplynela leniwie jedna z galer Warsovrana, sprawdzajac, czy wszystkie statki obserwacyjne, ktore otaczaly kregiem wyspe, znajduja sie na zewnatrz dziesieciokilometrowego pasa bezpieczenstwa. Nie robiono zadnej tajemnicy z faktu, ze drugi krag ognia pojawi sie w szescdziesiat cztery dni po pierwszym; agenci i kupcy Warsovrana wrecz to rozglaszali. Cesarz uznal, ze im wiecej bedzie ludzi przerazonych jego potega, tym lepiej. Kiedy toreanski statek pograzal sie w ciemnosci, kregi Mirala dotknely horyzontu. Zaloga odslonila dluga lodz Ferana. -Ostroznie, ostroznie! - pokrzykiwal nerwowo Feran. - Boki sa tylko troche mocniejsze od pergaminu. Lodz moze i byla krucha, ale zarazem nadzwyczaj lekka i waska jak ostrze wloczni. Wlozono do niej stroj Druskarla i delikatnie opuszczono na spokojna wode. Tarcza Mirala zapadla za horyzont. Feran i Druskarl usadowili sie na swoich miejscach z ostroznoscia kogos, kto przechodzi nad spiacym krokodylem, a potem wzieli podane wiosla. -Powinnismy wrocic w dwie godziny po detonacji kregu ognia! - zawolal Feran, gdy prad unosil lodz od galery. - Jesli dopisze nam szczescie, nikt nas nie bedzie scigal. -Jestes pewien, ze Srebrzysmierc spadnie z nieba przy tym drugim kregu ognia?! - zawolal sargolski kapitan. -Tak; to nie jest wylacznie pokaz - odparl Feran. - Warsovran uczyl sie poslugiwac ta bronia. Feran i Druskarl po kilku pociagnieciach wioslami znalezli sie z dala od galery. Dziob lodzi skierowali prosto na stos nawigacyjny Helionu. -Powinnismy tam dotrzec w mniej niz godzine - wydyszal Feran, nie przerywajac wioslowania. -Wiele stawiasz na to, ze Srebrzysmierc spadnie akurat po tym kregu ognia -zauwazyl Druskarl. -Jesli sie myle, przeczekamy dzien w ukryciu i wrocimy na statek po zmroku. Bedzie jeszcze jedna okazja. -Nigdy nie mowiles, dlaczego sadzisz, ze Srebrzysmierc spadnie. Feran nie odpowiedzial. -Feranie! Przeciez nie bede mogl nikomu powiedziec. -To przez kopanie - rzekl niechetnie Feran. -Kopanie? Te podwodne schrony, ktore musieli budowac wyspiarze? -Nie. Widzialem z mojej kryjowki, jak mierniczowie Warsovrana wyznaczali wielki luk biegnacy w poprzek przesmyku, ktory laczy dwa szczyty Helionu. Srodek tego luku znajduje sie w odleglosci siedmiu dziesiatych kilometra od metrologanskiej swiatyni, a sam luk ma sto metrow szerokosci. Bardzo podstawowe obliczenia wykazuja, ze w ciagu szescdziesieciu czterech dni wyspiarze i zolnierze piechoty morskiej mogli wykopac na tym obszarze row gleboki na trzy metry, wiec obwod drugiego kregu ognia znajdzie sie calkowicie nad woda. Detonacja nastapi rano, podczas przyplywu. -A wiec dlatego Helion jest zamkniety dla wszystkich statkow handlowych i samoposlancow - stwierdzil Druskarl, ktoremu rozumowanie Ferana zaimponowalo. - To dla Warsovrana bardzo niebezpieczny czas. Gdy nizszy szczyt Helionu przeslonil stos sygnalizacyjny, wioslowali juz spokojniej. Obok winnic bylej swiatyni znajdowala sie niewielka zatoczka i tam wlasnie sie zatrzymali. Stojac po pas na plyciznie, przywiazali wiosla wzdluz kadluba i wypakowali ciezki kostium Druskarla. W czasie kiedy eunuch szukal plytszej wody, by go wlozyc, Feran wybral kilka glazow i przywiazal do nich sznurki. Razem z Druskarlem, ktoremu do kompletnego stroju brakowalo tylko helmu na glowie, zaniesli szesc glazow na glebsza wode i odwrocili kadlub do gory dnem; Druskarl trzymal najciezszy kamien, a Feran przywiazal go do lodzi. Ciezar jednego glazu nie wystarczyl do jej zatopienia, ale przy piatym lodz znalazla sie prawie pod powierzchnia. Dzieki szostemu zostala zakotwiczona na dnie. Niebo za nizszym szczytem zaczynalo jasniec. Zblizal sie brzask. Niedaleko przeplynela galera patrolowa z jasno plonacymi pochodniami pozycyjnymi, ale dwaj intruzi wsrod skal i cieni byli mniej widoczni niz unoszace sie na fali wodorosty. -Powinnismy zanurkowac do lodzi - powiedzial Druskarl. - To nie byl ich ostatni partol. -Nie, powinnismy zebrac troche wodorostow i trzymac je na wodzie kolo naszych glow, az slonce pokaze, ze minela osma. Moze sie zdarzyc tak, ze powietrze w lodzi bedzie musialo wystarczyc nam na caly dzien. -A wiec nie ufasz swoim obliczeniom? - zapytal Druskarl, wciaz obserwujac odlegla galere. -Ufam, ale jesli row nie okaze sie wystarczajaco duzy, to mozemy nie zdobyc Srebrzysmierci. -Moglibysmy uciec za dnia. -Tak, a Warsovran by sie dowiedzial, ze ktos ma zanurzalna jednostke, ktora jest szybsza od galery poscigowej. Mozesz byc pewien, ze w oczekiwaniu na ostatni krag ognia wokol Helionu zgromadzila sie cala jego flota. A pamietaj, ze na srednich dystansach i przy wzburzonym morzu najlzejsza galera poscigowa jest w gruncie rzeczy szybsza od naszej lodzi. Tuz po tym, jak slonce wznioslo sie zza nizszego szczytu, przeplynela obok nich nastepna galera patrolowa. W zatoczce bylo widac jedynie dwie kepy krasnorostow unoszacych sie wsrod drobnych fal. Galera poplynela dalej. Okrazyla nizszy szczyt, ktory teraz stanowil samodzielna wysepke. Wyspiarze i zolnierze skonczyli swe zadanie, a mierniczowie oraz inzynierowie Warsovrana dobrze wykonali swoja prace. Bodzcem do ukonczenia kanalu na czas byla obietnica ogladania ostatniego kregu ognia z bliska. (C)6? Na zachodnim stoku glownego szczytu Helionu siedzialo na duzym glazie szescioro obserwatorow. Mieli ze soba dzban wina i pol kregu sera. Jak wyspiarze zagonieni do kopania kanalu, twarze i dlonie wysmarowali sobie dla ochrony przed sloncem mieszanina oliwy i bialej gliny. Sluzylo im to tez za wygodne maski. Mieli widok na obecna wyspe Helion Poludniowy oraz Warsovrana i towarzyszacych mu dostojnikow, ktorzy znajdowali sie o dwiescie krokow blizej nowo wykopanego kanalu. Na oczach obserwatorow wplynela do niego galera bojowa, powoli go przeplynela i skierowala sie na morze.-Musi miec ponad trzy metry glebokosci, skoro taki statek pokonal go z latwoscia - zauwazyl Roval. -A ile dokladnie waszym zdaniem? - zapytal Norrieav. -Tyle, ile udalo sie wykopac Helionczykom - odparla Terikel. -Myslalem, ze nie dozyje kolejnego kregu ognia - mruknal Hazlok. -A ja, ze nie przezyje pierwszego - dodal D'Atro. -Czy kanal powstrzyma ogien? - zapytal diakon. -Bezpieczniejsi bedziemy na "Mrocznym Ksiezycu", kilometr od brzegu i trzy metry pod woda na mieliznie - stwierdzil D'Atro. -Nie ma tam dosc powietrza, bysmy wszyscy mogli oddychac caly dzien - wyjasnil Norrieav. Roval przeciagnal sie i zerknal na slonce. -Prawie dziewiata godzina po polnocy - zauwazyl i spojrzal w dol, gdzie stal Warsovran ze swoja publicznoscia i oddzialem strazy. - Czas, bym podszedl blizej. -Blizej?! - zawolal Norrieav. - Widok na krag ognia nie bedzie lepszy z odleglosci mniejszej o kilka krokow. -Chce uslyszec, co beda mowili. -Zapewne nie wiecej niz "Kurde, spojrz na to!". -Tak czy owak ide. Pamietajcie, jak zobaczycie, ze ludzie Warsovrana kula sie za tamtym murkiem, schowajcie sie za skale i zamknijcie oczy. Roval ruszyl w dol trawiastego zbocza. Kiedy zatrzymala go dwojka piechociarzy, byl na tyle blisko cesarza, ze widzial jego twarz. -Zmykaj z powrotem, wyspiarzu! - rozkazal jeden z nich, pokazujac w gore stoku. -Ale ja nie chce przegapic kregu ognia - zaprotestowal Roval. -Zeby go przegapic, musialbys byc w Diomedzie. -Czy ja cie znam? - zapytal drugi piechociarz. -Nie wiem - odparl spokojnie Roval. -Nie przypominam sobie ciebie. -Moze wydaje ci sie obcy przez te glinke na twarzy. -Nie pamietam, zeby kanal kopal ktos z ogolona glowa. -Ogolilem ja dzis rano dla uczczenia zakonczenia prac. -A wiec kopales kanal? -Tak jak wszyscy na Helionie. -No to powinienes miec odciski na rekach. Pokaz. Na dloniach Rovala bylo kilka odciskow, ktore zrobily mu sie po tygodniu pomagania przy takielunku "Mrocznego Ksiezyca", ale nie tyle, ile powinien sie nabawic po szescdziesieciu czterech dniach kopania. Uratowal go krag ognia. -Aj, wielmoze chowaja sie za swoj murek! - krzyknal pierwszy zolnierz. Wszyscy znajdujacy sie na wyspie mieli upatrzona jakas sterte kamieni, ziemi albo glaz, za ktorymi mogli sie schronic. Ci piechociarze nie stanowili wyjatku. Rzucili sie do plytkiego wykopu, puscili wlocznie i rozplaszczyli na ziemi. Roval dolaczyl do nich. -Wylaz, to nasze schronienie! - wrzasnal piechociarz, na ktorym lezal Roval. -Myslalem, ze chcesz obejrzec moje dlonie. -Zaraza na twoje dlonie... Nagle bez zadnego wybuchu zajasnialo oslepiajace swiatlo. Nastepnym doznaniem, jakie uswiadomil sobie Roval, byl zapach plonacej trawy. Rozlegl sie grzmot i fala unoszacej sie ziemi wyrzucila ich w gore w chmurze kamieni i pylu, a potem drugi raz uniosl ich podmuch powietrza. Roval przyklepal tlace sie miejsca na tunice, mrugajac oslepionymi oczyma. Slup dymu, pary wodnej i ognia siegal kopuly nieba, a zewszad dobiegal nieustanny, przetaczajacy sie grzmot. Kiedy Roval podniosl sie na kolana, ktos chwycil go za ramie i obrocil w miejscu. Nad nim stal Warsovran. -Zejdzcie na dol, pomozcie! Na ambasadorow zawalil sie murek! - krzyknal cesarz i kopnal obu zolnierzy piechoty morskiej, ktorzy wciaz lezeli z rekami przycisnietymi do helmow. (C)6) Pod parujaca powierzchnia kilka krokow od brzegu Helionu Poludniowego woda zaczynala robic sie goraca.-Jak tak dalej pojdzie, bedzie z nas potrawka - ostrzegl Druskarl. -Ten krag jest malenki w porownaniu z tymi, ktore zniszczyly Toree - zapewnil go Feran. - Nad mniejszym obszarem gorace powietrze rozproszy sie szybciej. Czas wyjsc na powierzchnie. -Jeszcze za wczesnie - ostrzegl Druskarl, ale siegnal w ciemnej ciasnocie po helm. - Woda na powierzchni bedzie wrzaca. -Wszystko w tym zyciu przychodzi za wczesnie albo za pozno - odparl Feran. - Lepiej byc za wczesnie. Poza tym masz zbroje i aparat chlodzacy. Tylko jeden czlowiek na calym swiecie moze teraz chodzic po poludniowej wyspie Helionu, a tym czlowiekiem jestes ty. Druskarl wyszedl spod kadluba lodzi i ruszyl do brzegu. Zbroja miescila w sobie powietrze na dwie lub trzy minuty oddychania. Potem bedzie musial otworzyc rurki prowadzace do wodnej chlodnicy, ktora mial na plecach. Wystawil glowe nad powierzchnie wody w gesta pare i porywisty wiatr; wbil w plycizne krotka wlocznie. -Jeszcze tysiac dwiescie metrow - powiedzial, wylazac na brzeg. Ruszyl przez pieklo, pomagajac sobie w huraganie dymu i pary wodnej zelazna laska. Po jakichs stu metrach otworzyl przewody i zaczal chrapliwie oddychac powietrzem przechodzacym przez dzbany z chlodzaca woda. Wciaz bylo straszliwie gorace i sprawialo raczej wrazenie czystej pary wodnej, ale po kilku krokach Druskarl nie zemdlal, wiec uznal, ze urzadzenie Ferana dziala. Po trzystu metrach zaczelo sie nieco przejasniac i eunuch wydostal sie na pas rownego terenu. Byla to droga do swiatyni, prowadzaca miedzy winnicami. Na prawo szlo sie do przesmyku, na lewo do swiatyni. Druskarl wbil zelazna laske miedzy dwa kamienie i skrecil w lewo. Szedl teraz szybciej, ale zar wygrywal. Warstwa skory pokrywajaca miejsca polaczen jego zbroi zweglila sie i zaczela kruszyc, a goraco juz przenikalo stal, skore i filc oddzielajace Druskarla od szybkiej, lecz bolesnej smierci. Krysztalowa plyta w jego helmie ciagle zaparowywala i eunuch musial naciskac dzwignie umieszczona z boku helmu, ktora poruszala wewnetrzna wycieraczke. Z klebow pylu i dymu wylonila sie sterta kamieni oraz zwalone kolumny. Jesli Srebrzysmierc spadl na budynek, to Druskarl nie mial szansy na odnalezienie go, zwlaszcza ze zaczynal juz tracic sily i oddech. Jak sobie przypominal, centrum niewielkiego kompleksu swiatynnego stanowil otwarty plac, ale czy Srebrzysmierc uznal to za centrum? Droga prowadzila miedzy dwoma slupami, ktore upadly rownolegle. Wszystko pokrywal popiol, wszedzie lezaly kamienie i kaluze powstale z tego, co sie stopilo. Trudno bedzie znalezc... lecz wtem Srebrzysmierc zamajaczyl przed Druskarlem. W mroku i wirujacych chmurach unosila sie ogromna kula. Gwaltownie sie kurczyla i znizala. Eunuch ruszyl ciezkim krokiem w jej kierunku, zastanawiajac sie, kiedy kula znow zmieni sie w koszule z polaczonych kolek i plytek, i czy on dozyje tej chwili. Oczywiscie dlatego nie utonal w jeziorze szkla w centrum ruin Larmentelu, uswiadomil sobie. Splywa w dol powoli, wtedy dotarl do powierzchni szkla, kiedy zaczelo twardniec. Moze zostal zaprojektowany, zeby jego odzyskanie bylo mozliwe. Kiedy kula dotknela wyprazonych kocich lbow, miala srednice okolo trzech metrow i wciaz sie kurczyla. Pojawil sie jasny rozblysk. Druskarl po chwili odzyskal wzrok i zobaczyl, ze Srebrzysmierc jest juz lsniaca tunika z metalu. Wydawal sie zupelnie nieruchomy. Druskarl wyjal zza pasa rzezniczy hak, pochylil sie na tyle, na ile pozwalala mu sztywna zbroja, i zahaczyl niebezpieczna zdobycz. Prawie na nia nie patrzac, odwrocil sie... ale nie zobaczyl drogi. Zdusil fale paniki, jeszcze raz uzyl wewnetrznej wycieraczki i ruszyl wzdluz krawedzi placu. W ruinach budynkow bylo kilka kuszacych przerw, ale nie spoczal, dopoki nie znalazl rownolegle lezacych slupow. Kiedy juz znalazl sie na drodze, szedl wolniej niz przedtem, a przez gwaltownie ogrzewajaca sie wode oddychal powietrzem o wlasciwosciach ognia. Raz po raz czyscil szybke, lecz w miare jak slably porywy wiatru, dym i para wodna najwyrazniej gestnialy. W mroku nie zauwazyl cienkiej zelaznej laski, ale zawadzil o nia prawa reka i uslyszal brzek, z jakim upadla. Obrocil sie w prawo i znow ruszyl po nierownym gruncie. Mial nadzieje, ze idzie w Unii prostej. Chyba szedl w dol, a w dole znajdowala sie woda. Skorzane polaczenia na kolanach szybko sie kruszyly. Kiedy siegnal do dzwigni wycieraczki, skruszyla sie cala oslona jego prawego lokcia. W parze wodnej, ktora oddychal, wyczul smrod przypalonego miesa. Nie czul juz prawej reki i nie mogl uzywac wycieraczki. Szedl na oslep, ciezko powloczac nogami. Swiatlo za zamglona szybka pojasnialo. Po chwili Druskarl przewrocil sie z pluskiem. Ledwie zdawal sobie sprawe, ze pojawil sie przy nim Feran w nasiaknietym woda skorzanym kombinezonie i z mniejszym dzbanem oddechowym na plecach. -Udalo ci sie! - uslyszal stlumiony glos. - Masz Srebrzysmierc. Lezac w wodzie obok Druskarla, Feran zaczal rozcinac jego zweglona zbroje. -Wez go, zostaw mnie - wydyszal eunuch, gdy nie mial juz na glowie helmu. -Nigdy! - powiedzial Feran z tryumfalnym smiechem, stajac w rozkroku nad eunuchem. - Jestes mi potrzebny. Pchnal go nozem tuz pod zebrami, szarpnal ostrze w gore i cial w poprzek, otwierajac oba serca. Druskarl zwiotczal, a jego krew zaczela splywac do wody. Feran zaczal naciagac mu przez glowe metalowa koszule Srebrzy smierci. Gdyby Druskarl zyl i szamotal sie, Feranowi nigdy by sie to nie udalo, lecz po minucie oparzona, poczerniala prawa reka eunucha znalazla sie w odpowiednim rekawie i material zaczal migotliwie zlewac sie w srebrzysta powloke. Feran padl w goraca, plytka wode i obserwowal. Wkrotce obok niego stala lsniaca, srebrzysta postac w zweglonych, kruszacych sie nogawicach izolowanej zbroi. -Sluz mi! - rozkazal Feran. - Jestem Feran Drewno. Srebrzysmierc sie sklonil. -Nalozyly mnie twoje rece - oznajmil znajomy, glucho brzmiacy glos. - Rozkazuj mi, a bedziesz mial we mnie sluge i obronce. -Twoj gospodarz jest uszkodzony. Ile czasu zajma ci naprawy i osiagniecie pelnych mozliwosci? -Pare chwil. Feran zanurkowal i zwolnil glazy przytrzymujace kadlub lodzi. Kiedy sie wynurzyla, zaczal odwiazywac wiosla. -Gospodarz zostal zoptymalizowany - zameldowal Srebrzysmierc. (C)6) Roval pomogl oddzialowi piechoty morskiej wydobyc spod zawalonego murku kilku ambasadorow. Paru mialo polamane kosci, lecz zaden nie zginal. Wszyscy byli pod ogromnym wrazeniem, a niektorzy powiedzieli, ze zaleca swoim monarchom podpisanie traktatow z Warosvranem, kiedy tylko beda mogli wyslac do nich listy. Dym unoszacy sie nad Helionem Poludniowym zaczal sie powoli rozwiewac. Zolnierze i sluzacy biegali z noszami, masciami i bandazami. Cala powierzchnia Helionu Poludniowego zostala spalona do zywej skaly, a dalekomorski statek handlowy zakotwiczony tuz przy brzegu zniknal. Nie zostalo stopione nic, co lezalo na polnoc od kanalu, lecz powstalo tam kilka pozarow trawy i plonal wozek sprzedawcy owocow oraz kilka wagonikow na piasek; zajely sie od goraca wydzielanego przez sciane ognia, ktora zatrzymala sie w polowie szerokosci kanalu. Nagle na wodzie ukazala sie dluga, waska lodz. Plynela wzdluz umeczonego brzegu poludniowego Helionu. Warsovran glosno zaczerpnal tchu i wymamrotal barwne przeklenstwo. -Wszyscy maja tu zostac! - krzyknal, odwracajac sie szybko. - Ty nie! - warknal do Rovala i odciagnal go na bok. - Ty, gliniana twarzy. Mowisz po diomedansku? Roval wzruszyl ramionami i uniosl dlonie w gore. -Jestem biednym rybakiem, wspanialy cesarzu, mowie tylko po vidariansku. -A wiec moge ci zaufac. Chodz ze mna. Roval przytrzymal dziob lodzi na plyciznie, zeby Feran i Srebrzysmierc mogli wysiasc, po czym wyciagnal ja na piasek. -Gliniana twarzy, wez moj topor - rzekl Warsovran po vidariansku. - Jesli ktos wejdzie w zasieg sluchu, zabij go. -Tak, o wspanialy cesarzu. Roval odszedl jakies dziesiec metrow i stanal plecami do rozmawiajacych, co pewien czas wymachujac toporem. -Mowicie po diomedansku? - zapytal Warsovran. -Mowie w tym jezyku, jakbym sie urodzil w Diomedzie, bo tam sie urodzilem -odparl Feran. -Zatem mozemy swobodnie rozmawiac. Ten prostak z toporem nie zrozumie ani slowa. Jestem cesarz Warsovran. -Wygladasz mlodo jak na cesarza. -Nosilem kiedys Srebrzysmierc. On ujmuje cialu gospodarza jakies dwadziescia lat. -I nie zaczyna sie ono znow starzec przez kolejne dziesiec. -Naprawde? Skad... Kim jestes? -Wielu zna mnie jako Ferana Drewno. Kiedy rozkazales mnie zabic, mialem na imie Cypher. Warsovran na chwile zacisnal powieki. Z jego doswiadczenia wynikalo, ze ludzie z taka przeszloscia bywaja msciwi. -I co z tego? Usilowales mnie oszukac, tak jak ja usilowalem oszukac ciebie - odparowal Warsovran wyjatkowo szczerze. -Owszem. A skoro mowa o tozsamosci, wiele osob znalo mnie kiedys pod imieniem Nare'fa Asbara. Ani Feran, ani Warsovran nie widzieli, jak Rovalowi opada szczeka, bo wciaz stal odwrocony do nich plecami. -A wiec Srebrzysmierc i tobie ujal lat oraz blizn? -O tak, lecz nieco zbyt skutecznie. Przy narodzinach fortuna obdarzyla mnie slabiutka, nic nieznaczaca moca eteryczna. Pietnascie lat przezylem jako nikt. Bylem zwyklym stajennym, az pewnego dnia kon mnie kopnal w glowe. Po miesiacu ozdrawialem na tyle, by odzyskac swiadomosc, ale obudzilem sie z eterycznym potencjalem, ktory w koncu pozwolil mi osiagnac dwunasty poziom wtajemniczenia. Bylem czarnoksieznikiem o najwiekszej mocy, ale kiedy Srebrzysmierc skonczyl mnie uzdrawiac, znow znalazlem sie na pierwszym poziomie albo nawet nizej. Po zyciu spedzonym na plawieniu sie we wladzy nie mialem nic. Czy dziwi cie, ze w ramach rekompensaty tak bardzo sie staralem zostac panem Srebrzysmierci? Ten diomedanski czarnoksieznik powinien miec teraz ponad dziewiecdziesiatke, pomyslal Roval, ale fakty sie zgadzaly. Od lat nikt Nare'fa As-bara nie widzial. Mial znieksztalcona czaszke, co bylo powszechnie znane. Feran prawie w ogole nie panowal nad eterycznymi mocami, co Roval wyczuwal sam. -Nosiles Srebrzysmierc? - zapytal Warsovran. -Krotko, po uwolnieniu go z sanktuarium. Zrobilem blad i pozwolilem... wspolpracownikowi nalozyc go na mnie. Az do tego czasu nie mielismy pojecia, jak ta bron dziala. Moj towarzysz uzyl jej do zniszczenia zamku wybudowanego na wysepce polozonej na jeziorze. Nie zdawal sobie sprawy, ze wlasciciela zamku nie bylo w domu -wlasnie do niego wracal. Mial tez ze soba dosc duzy oddzial lansjerow. Uderzyli od tylu i zabili mojego towarzysza, ktory czekal na ochlodzenie wysepki. Chwala fortunie, ze Srebrzysmierc ujal mi szescdziesiat lat. Udawalem tepego mlodego sluge mojego towarzysza. Tylko mnie pobili i odpedzili. Patrzylem z dala, jak moi wrogowie poplyneli na wysepke, kiedy tylko odpowiednio ostygla, i jak wrocili ze Srebrzysmiercia. Stracilem go, ale nauczylem sie, ze oprocz niewyobrazalnych mocy daje niesmiertelnosc. -I teraz ty jestes jego panem. -O tak. -Ale musisz go wlozyc jeszcze raz, zeby odmlodniec. -Na to, byly cesarzu Warsovranie, przyjdzie czas za jakies piecdziesiat czy szescdziesiat lat. Tymczasem potrzebuje sluzacych, a o dobrych sluzacych trudno. Pomozesz mi zbudowac w Acremie nowe cesarstwo. Warsovran zastanawial sie przez chwile. -A co otrzymam w zamian? -Bedziesz moim najwyzszym sluzacym - oczywiscie oprocz Srebrzysmierci. Daruje ci tez zycie. Do podjecia decyzji wystarczyl Warsovranowi czas potrzebny do wykonania wdechu. -Twoje warunki sa atrakcyjne, cesarzu Feranie Drewno. -Doskonale. Po pierwsze, masz wypelnic moja wole w kilku drobnych sprawach. Trzeba oddac pod moja piecze pewnego mlodzienca imieniem Laron, przebywajacego obecnie w Akademii Zaklec Stosowanych pani Yvendel. Trzeba schwytac w Vindicu i przyprowadzic do mnie mloda kobiete imieniem Velander albo Dziewiatka, a w Scalticarze odnalezc metrologanska kaplanke Terikel. -Przezyla jakas metrologanka? -O tak. Poza tym chce zdobyc pewne urzadzenia, wzniesc pewne budynki oraz zebrac czarnoksieznikow. Ta lodz ma byc przewieziona z powrotem do Diomedy razem ze mna na twoim okrecie flagowym. Przez cala droge co noc maja sie mna opiekowac trzy rozne dziewczeta. Ty poplyniesz naprzod galera poscigowa i przygotujesz dla mnie odpowiednie powitanie w imieniu calego miasta. Czy wszystko jasne? -Tak. -I jeszcze jedno. Masz o mnie mowic "pan". Rozpusc pogloski, ze zawsze pracowales dla mnie i w koncu postanowilem sie ujawnic. Roval z odleglosci dziesieciu metrow uslyszal syk, z jakim Warsovran wciagnal powietrze. Byly cesarz jednak myslal szybko i zrozumial, ze nie ma innego wyjscia, jak skapitulowac - na razie. -Zgadzam sie... panie. -Kaz przyprowadzic tu swoja osobista barke i zawiezc mnie na okret flagowy. Barka ma holowac te dluga lodz. Chce byc na pokladzie okretu, kiedy bedzie taranowal sargolska galere "Smigajaca po Falach". Dopilnuj, by nie przezyl zaden czlonek jej zalogi. -Zajme sie tym osobiscie, panie. -Potem mam dostac jedwabne szaty oraz najlepsze jadlo i trunki. Maja mi uslugiwac wylacznie kobiety. Zadnych mezczyzn ani eunuchow. Jesli zblizy sie do mnie z taca czy pucharem cokolwiek, co nie ma cyckow, zostanie rzucone rekinom. -Tak, panie. Feran zostal na plazy ze Srebrzysmiercia, a Warsovran podszedl do Rovala, ktory wciaz stal odwrocony do nich plecami i od czasu do czasu wymachiwal toporem w kierunku odleglych gapiow. -Ty, gliniana twarzy. Oddaj moj topor. Roval odwrocil sie i juz mial podac bron, kiedy uswiadomil sobie, ze cesarz odezwal sie po diomedansku. Roval nie byl glupi. -Nie rozumiem - powiedzial z szacunkiem. -Topor! Oddawaj! - zazadal Warsovran, juz po vidariansku. Roval sklonil sie i podal Warsovranowi topor na obu dloniach, trzonkiem do przodu. Warsovran pokazal na port Ubocze. -Idz juz. Roval sklonil sie ponownie i odsunal na bok, poniewaz Warsovran juz go mijal, wykrzykujac do swoich ludzi rozkazy. Kiedy jednak byly cesarz dotarl do gubernatora wyspy, nie krzyczal. -Nikomu nie wolno opuszczac wyspy bez mojego polecenia - powiedzial cicho. - Wysle moje galery, by zajely wszystkie statki znajdujace sie w zasiegu wzroku. Zostana zwolnione dopiero na moj rozkaz. Kazdy wyspiarz i zolnierz ma byc przesluchany. Niech wyzna, co widzial od wczorajszego poludnia do teraz. Maja tez byc przesluchani wszyscy czlonkowie zalog wszystkich statkow, od kapitanow do chlopcow okretowych. Wyspa jest objeta calkowita blokada i bez mojego zezwolenia nie moze jej opuscic zaden statek ani samozaklecie. Wszystkie przybywajace statki maja zostac zatrzymane. Jutro o swicie niech zolnierze przetrzasna kazdy metr kwadratowy Helionu Poludniowego i dowiedza sie, w jaki sposob ten blazen dotarl do Srebrzysmierci, kiedy wyspa wciaz byla taka goraca. Rozumiesz to wszystko? -Tak, wasza wysokosc. -Na razie mow "dowodco", jesli chcesz byc caly i zdrowy. Gdy Roval nabral pewnosci, ze nikt nie zwraca na niego uwagi, zaczal powoli wspinac sie na zbocze, gdzie obok glazu czekali towarzysze z "Mrocznego Ksiezyca". -Mamy problem, ktory narazi wasze zdolnosci do uwierzenia na ciezka probe - oznajmil, gdy dotarl na miejsce. (C)6) Einsel zaprojektowal serie doswiadczen pozwalajacych mu badac krag ognia z plazy polnocnego Helionu. Niektore z nich byly eteryczne i wiazaly sie z uzyciem wizuali rejestrujacych oraz samozaklec uruchamiajacych sie pod wplywem konkretnego bodzca, inne pochodzily z zimnych nauk i Einsel wykorzystal w nich bibulki oraz kawalki materialu o roznych barwach i grubosci, otwarte flakoniki z roznymi plynami, wiatraczki o zawieszeniu sprezynowym i podobne przedmioty. Straz przy nim trzymali zolnierze piechoty morskiej. Czarnoksieznik rozejrzal sie i zauwazyl wyspiarza, ktory siedzial na skalce, pociagal z dzbana wino i patrzyl na pustkowie, jakim stal sie Helion Poludniowy. Skalke wybral bardzo starannie przed wieloma tygodniami.-Straz, potrzebuje pomocy! - zawolal Einsel. Przyprowadzcie mi tego walkonia, co siedzi na glazie. Straznicy przyprowadzili wyspiarza, ktory twarz mial pokryta glina zmieszana z oliwa, po czym sie wycofali, zeby Einsel nie kazal im pomagac sobie przy pracy. -Mam niepokojace wiesci, uczony Rovalu - zaczal czarnoksieznik. -Wiem wszystko - odparl Roval. - To ja stalem z toporem niedaleko Warsovrana i Ferana. -No, no, alez ty potrafisz wydeptywac sobie sciezki. Co poszlo nie tak? Wedlug naszych najlepszych wyliczen nikt nie moglby postawic stopy na Helionie Poludniowym przed uplywem co najmniej dwunastu godzin. -Wiem, ale zawsze sa plany awaryjne. Przygotowalem plan zabrania Srebrzysmierci tuz po zachodzie slonca i plan ten wiazal sie z uczona Wensomer... ale teraz nie ma to juz znaczenia. Udasz sie do Diomedy z Warsovranem? -Tak, kiedy tylko wroci po zatopieniu tej sargolskiej galery, ktora przyplynal Feran. -Osobiscie prowadzi atak? -Tak. -Rozumiem. Podejrzewam, uczony Einselu, ze twoj pan powroci z sekretem Ferana. Jesli i ty sie dowiesz, jak on to zrobil, opowiedz o tym uczonej Wensomer, gdy tylko wrocisz do Diomedy. "Kygar" wbil sie gleboko w burte "Smigajacej po Falach", atakowany deszczem strzal oraz kociolkow z ogniem wystrzeliwanych przez balisty. Spuszczona z gory rampa abordazowa wbila sie kolcami gleboko w poklad galery, sczepiajac ze soba oba statki. Warsovran w obstawie trzech osobistych gwardzistow wpadl na poklad sargolskiej jednostki jako jeden z pierwszych. Wyrabali sobie przejscie na rufe, do drzwi pod pokladem. -Arthen, Tionel, trzymac straz! - rozkazal Warsovran, rozbijajac drzwi kopniakiem. - Gratz, idziesz ze mna. Zanim wpadli do kajuty kapitana, zabili dwoch zeglarzy. W srodku nawigator palil mapy i zwoje; cofnal sie przez kleby dymu pod zasloniete okiennica okno, odgradzajac sie od Warsovrana plomieniami. -Ty! Widziales tajemne urzadzenie Ferana Drewno? - zapytal byly cesarz po diomedansku. -T-tak - wyjakal przerazony nawigator. - A o co chodzi? -Chcesz zyc? -Jestem lojalny wobec ksiecia Fudzilliosa z Sargolu - oznajmil stanowczo nawigator. -Mam gdzies twojego ksiecia! - warknal Warsovran. - Opiszesz mi to urzadzenie w zamian za darowanie ci zycia? W oczach nawigatora blysnela nadzieja. -Tylko jezeli nie zdradze w ten sposob mojego ksiecia i cesarza. Warsovran okrecil sie w miejscu i zatopil ostrze topora w szyi wlasnego zolnierza. -Wloz jego zbroje i helm, wyrzuc cialo przez okno i chodz ze mna - rzekl, zerkajac przez drzwi na waski korytarz. - Kiedy wyjdziemy na poklad, nic nie mow i trzymaj sie mnie. (C)6) O ile nikt nie usilowal opuscic Helionu, jego mieszkancy mieli calkowita swobode poruszania sie po polnocnej wyspie, a nikt nie byl szczegolnie zainteresowany odwiedzeniem poludniowej. Zaloga "Mrocznego Ksiezyca" reszte dnia spedzila na zbieraniu drewna wyrzuconego przez morze i nawet wymienila swoje znaleziska na dwa dzbany wina oraz kilka wedzonych ryb. -Musimy dlugo czekac, nim zajdzie Miral i bedziemy mogli poplynac do statku - powiedziala Terikel. -Nie, tyle czekac nie warto - zaoponowal Norrieav. - Miral zachodzi dopiero na dwie godziny przed switem. O brzasku wciaz wylewalibysmy wode. -A "Mroczny Ksiezyc" moglaby zlapac balia ze slimakami u wiosel - stwierdzil Hazlok. -Z pijanymi slimakami - dodal D'Atro. -O czym mowicie? - zapytala Terikel. -Po tym, co sie tu stalo dzis rano, w promieniu setek mil nie bedzie ani jednego rekina - rzekl Roval. - Za pol godziny przeplyniemy do "Mrocznego Ksiezyca" obok galer patrolowych, uzywajac rurek do oddychania. -Kiedy statek wyplynie na powierzchnie, bedzie widoczny w swietle Mirala - przestrzegl D'Atro. -Zaryzykujemy - stwierdzila Terikel. Gdzies z boku, w koszarach piechoty morskiej, cos blysnelo i w ciemniejace niebo wzleciala na migocacych skrzydlach oplecionych eterem plamka pomaranczowego swiatla. Na oczach patrzacych wzniosla sie lukiem w gore, zakrecila i runela ostro w dol. Nagle na wszystkie strony polecialy skry i jakies plonace kawalki. -Drapiezne samozaklecie - skomentowal Roval. - Ktos probowal wyslac na zachod samoposlanca, ale czarnoksieznicy Warsovrana czuwali. -Kto? - zdziwil sie Norrieav. -Na Helionie sa oprocz nas i inni obserwatorzy - przyznala Terikel. -Jacy? - zapytal Roval. -Nie twoj interes. No dobrze, nie bedziemy czekac. Wyplyniemy teraz, poki wszyscy obserwuja niebo i przeszukuja wyspe. Biorac namiary na Mirala i stos sygnalowy, dotarli na obszar, gdzie zostal zatopiony "Mroczny Ksiezyc". Do szkunerabyla przywiazana unoszaca sie na wodzie siec. Hak, ktory ciagnal za soba Roval, wkrotce o nia zaczepil. Wszyscy szescioro zanurkowali do statku i odwiazali obciazniki. "Mroczny Ksiezyc" wzniosl sie na powierzchnie. -Prad zaniesie nas na zachod; nie stawiajcie masztow - powiedzial Roval, kiedy zaczeli wypompowywac i wylewac wode. -Co? Oszalales? - zapytala Terikel. - Jest mocny wiatr. -Wylewaj wode! - krzyknal Roval. -Czcigodna prezbiterko! - zawolal z pokladu rufowego diakon. - Jakas galera skreca w naszym kierunku. Roval zaklal. -Musimy znow sie zanurzyc! - powiedzial Norrieav. -Nie! Rzuccie kamienie kotwiczne. -Co? Jesli nie zatopimy statku, jestesmy martwi. Galera... -Nie. Wylewajcie i wypompowujcie wode i niech wszyscy wypija tyle wina, ile sie da. -Wina?! - wykrzyknal Norrieav. - Po co mamy do szpiegostwa dodawac zlamanie ustawy nawigacyjnej? I tak grozi nam kara smierci. -Terikel, otworz hermetyczna szafke i zanies do kajuty kapitanskiej sucha posciel - rozkazal Roval. - A potem sie rozbierz. -Rozebrac sie? - powtorzyla Terikel. -Tak. Za chwile oboje zaangazujemy sie w pospieszny romans. Kiedy galera "Morski Ogien" dotarla do "Mrocznego Ksiezyca", szkuner stal na kotwicy i mial zlozone maszty. W miare zblizania sie zaloga galery slyszala coraz glosniejsze spiewy. Na pokladzie szkunera lezalo rozciagnietych trzech zeglarzy, a czwarty wymiotowal za burte. Ciemnoskory Acremanin poruszyl sie, wstal i pomachal dzbanem w kierunku kapitana galery. -To gdzie jest ten przeklety krag ognia, CO?! - ryknal. Kapitan galery i dowodca piechociarzy popatrzyli na siebie, poczym wzniesli oczy do gwiazd. Na poklad "Mrocznego Ksiezyca" opuszczono trap, po ktorym przebieglo kilkunastu zolnierzy. Wkrotce z kajuty kapitanskiej zostali wywleczeni Roval i Terikel. Byli nadzy i pijani. W koncu oficer dowodzacy oddzialem wrocil na galere i zlozyl kapitanowi meldunek. -Ten szkuner to "Lot Strzaly", panie. Ma ladunek oliwy do lamp i oliwy z oliwek, ale kupiec imieniem Garretten kazal mu zboczyc z kursu i zawiezc siebie oraz pewna dame... niezbyt ciezkich obyczajow na Helion, zeby obejrzec krag ognia. Kosztowalo go to siedemset piecdziesiat scalticarianskich... nie doslyszalem nazwy waluty, ale w kazdym razie wydal je na wynajecie tej sterty drewna opalowego i jej zalogi - a uzywam tego slowa w swobodnym znaczeniu - by tu przyplynac. -Powiedziales im, ze krag ognia detonowal dzis rano? -Tak jest. Nie chca w to uwierzyc. Kapitan galery zamknal oczy i gleboko odetchnal. -Wziac ich na hol. Maja czekac w Uboczu na wiadomosc z Diomedy, ze mozna uwolnic wszystkie zatrzymane jednostki. W kapitanskiej kajucie przemianowanego "Mrocznego Ksiezyca" Roval rzucal zaklecie, a Terikel usilowala utrzymac w rekach sredniej wielkosci rybe z dwiema nadzwyczaj dlugimi pletwami. -Jestes pewien, ze to sie uda? - mruknela kaplanka z obrzydzeniem. -Nie, ale jesli nie mozesz mi dostarczyc doroslego jastrzebia na gospodarza mojego samoposlanca, to nie mamy wyboru. Podnies ja. Ryba miala szerokie skrzydlopletwy oraz worek plucny, ktory pozwalal jej na wielogodzinny lot. Musiala co pewien czas wracac do wody, by zwilzyc skore, ale i tak dorownywala predkoscia mewie. Roval ustawil samozaklecie, by przez trzy godziny plynelo na zachod, a potem wznioslo sie w powietrze. Rozlozyl rece, rozciagajac siatke blekitnych pasemek i narzucil ja na rybe. Pasemka pokryly jej cialo, nadaly skrzydlom delikatny blask. Przestala sie szamotac. Terikel wrzucila ja do wody przez okno. -Kiedy wzniesie sie w powietrze, powinna byc juz poza zasiegiem wzroku -rzekl Roval. -Co za ulga - odparla Terikel, wycierajac rece. - A teraz? -Teraz zarzuc nastepna przynete, bo musimy zlapac jeszcze jednego skrzydlopletwca. (C)o Czarnoksieznicy Warosvrana rzucali samolowcow ogromnym lukiem wokol eskadry. Jeden z nich wyczul pierwszego poslanca Rovala, lecacego prosto do Diomedy. Zanurkowal. Samozaklecie skrzydlopletwca gwaltownie skrecilo i ucieklo, choc ze sladami szponow lowcy na ciele. Drapiezne samozaklecie wyszlo z lotu nurkowego i zaczelo wzbijac sie w gore. Przy drugim podejsciu zaczarowany jastrzab zblizal sie wolniej, rozczapierzywszy szpony, lecz tym razem ostro zanurkowal skrzydlopletwiec. Jastrzab rzucil sie za nim. Scigany przycisnal skrzydla do ciala i zaczal spadac jak kamien. Jastrzab poszedl w jego slady.Samozaklecia rzucane przez czarnoksieznikow na zwierzeta czesto byly zdumiewajaco zlozone, ale zupelnie brakowalo im zdrowego rozsadku oraz instynktu. Samozaklecie jastrzebia zalozylo, ze wszystko, co znajduje sie w powietrzu, jest albo ptakiem, albo skorzastolotem. Pojecie latajacej ryby bylo mu zupelnie obce. Skrzydlopletwiec uderzyl w ciemne fale i zniknal. Samodrapieznik wyciagnal jastrzebia z lotu nurkowego i zaczal krazyc, pewien, ze jego ofiara nie moze pozostac w zanurzeniu dluzej niz kilka chwil. Im dluzej poslaniec kryl sie w wodzie, tym bardziej goraczkowo jastrzab szukal unoszacego sie na wodzie, kulacego sie miedzy falami ptaka. Po dziesieciu minutach plyniecia na zachod skrzydlopletwiec znowu wzniosl sie w powietrze i odlecial, tym razem trzymajac sie blisko grzbietow fal. Samojastrzab tak bardzo byl zajety poszukiwaniami, ze nie zauwazyl drugiego skrzydlopletwca, ktory lecial wysoko nad nim, takze na zachod. (C)6) Warsovran wyslal na zachod wlasne samozaklecie; przybylo do Diomedy nieco przed poslancem Rovala oraz pol dnia po tym, jak na pustynnym horyzoncie, na wschod od miasta, pojawila sie armia sojuszu polnocnych krolestw. Oddzial kawalerii natychmiast odlaczyl sie od glownych sil i zaatakowal przedmiescia Diomedy, co sprawilo, ze wszyscy piechociarze i czlonkowie milicji, ktorzy potrafili utrzymac w reku wlocznie albo wypuscic strzale z luku, zostali rzuceni na ziemne waly uchodzace za miejskie mury. Po krotkiej, gwaltownej walce napastnicy zostali odparci, ale wciaz pozostawala kwestia glownych sil wroga. Dowodca piechoty morskiej ustawil na walach wszystkich wojownikow, jakimi dysponowal, chcac w ten sposob wywrzec wrazenie na wielmozach przeciwnika. Taktyka ta przyniosla upragniony efekt. Wrog zatrzymal sie, rozbil oboz i zaczal planowac nastepny atak z nieco wieksza starannoscia.Admiral Forteron kazal wypuscic w powietrze czterech samolowcow, by nie dopuscic do miasta zadnych poslancow, przyjaznych ani wrogich. Nastepnie rozkazal lotnemu oddzialowi galer poscigowych patrolowac podejscia do portu oraz pilnowac przestrzegania blokady. Zalogami ze wszystkich pozostalych okretow pospiesznie obsadzono mury. (C)6) W jedynej kabinie galery poscigowej "Duszek Wodny" schwytany sargolski nawigator szkicowal skorzany stroj, w ktorym widzial Druskarla podczas prob Ferana. Szczegolnie staral sie przypomniec sobie detale chlodnicy powietrza przymocowanej do plecow kombinezonu. Warsovran i Einsel stali na dziobie, z dala od zalogi i wioslarzy, i rozmawiali cicho o nowym wladcy.-Feran Drewno jest niezrownowazony jak moja byla malzonka - mruknal Warsovran, stukajac sie w glowe duzym zwojem. -Z punktu widzenia prawa, panie, ona wciaz jest twoja obecna zona - przypomnial mu Einsel. -Masz racje. Mam sie z nia rozwiesc, zanim ja zabije? Tak, trzeba sie nad ta sprawa zastanowic. Na razie jednak moj problem to Feran Drewno. Jest niezrownowazony oraz impulsywny, i to dobrze. Odpowiednio sprowokowany, moglby zrobic cos glupiego. -Wiec postepujmy z nim ostroznie. -O nie, powinnismy sprawic, by jego zycie stalo sie pieklem. Wtedy sie zalamie. -I wywola krag ognia? - zapytal ponuro Einsel. -Tak, wlasnie, a potem... Sargolski nawigator zdradzil tajemnice Ferana. Posluzyl sie on grubo izolowana zbroja z jakims urzadzeniem do chlodzenia powietrza. Przeciez moglbym kazac zrobic taka skorzana zbroje. -Ale jak w niej oddychac? Tajemnica maszyny chlodzacej wciaz jest tajemnica. -Ha! Duzy dzban przytroczony do plecow moze zawierac chlodne powietrze wystarczajace na cala droge. -Duze gliniane dzbany sa bardzo ciezkie. -A ja jestem dosc silny. Bedziemy zasypywac Ferana Drewno obelgami i powiemy, ze tak o nim mowia w Blasku Switu. Nie minie wiele czasu, a wypusci Srebrzysmierc na palac. Wtedy go zabijemy i tym razem ja pierwszy dotre do Srebrzysmierci. -On sie posluzyl zanurzalnym statkiem, panie. A gdyby tak pewnej nocy wymknal sie nim wraz ze Srebrzysmiercia, zniszczyl Blask Switu, zanim bysmy zdali sobie sprawe, ze w ogole uaktywnil bron, i zaraz potem by ja odzyskal? Poza tym ciagnie tu armia z zamiarem oblezenia Diomedy i zwrocenia jej... Coz, byly krol nie zyje, ale jest dziedzic. A gdyby Feran Drewno uznal, ze cala Acrema nienawidzi go tak samo jak mieszkancy palacu, i uzylby Srebrzysmierci nad ladem? -I co z tego? W ciagu szescdziesieciu czterech dni mozemy wykopac wokol miejsca detonacji row i napelnic go woda. -Nie, to szalenstwo! A jesli teren bedzie kamienisty albo gorzysty? Zanim proces sie zatrzyma, splonie cala Acrema, Vindic, Racital, Scalticar Polnocny, nawet czesc Torei - i to przy zalozeniu, ze mapy sa dokladne, a lod i snieg w Scalticarze i Lemtasie tak samo dzialaja na kregi ognia jak woda. -Warto zaryzykowac... -Nie! - zaprotestowal Einsel. -Mow ciszej i zaufaj moim rachubom. Na pewno powinnismy sprowokowac tego gnojka do uzycia Srebrzysmierci. Nie obchodzi mnie, gdzie to zrobi. Torea znaczyla dla mnie wiecej niz Acrema. Poza tym odzyskanie Srebrzysmierci jest kluczem i do niesmiertelnosci, i do nieograniczonej wladzy. Einselu, wiem, jaki jestes strachliwy, ale pamietaj, ze bedziesz u mego boku, a zatem bezpieczny. Jesli Srebrzysmierc wyrwie sie spod kontroli na rowninach za Diomeda, wybuduje w zatoce podwodny schron i przetrzymam w nim ostatnie kregi ognia. Sprawe zalatwia kadluby odwroconych i zatopionych statkow. Dwa tysiace mezczyzn, piecdziesiat diomedanek dla kazdego z nich, zywnosc i narzedzia... Tak, moglbym zbudowac nowy swiat. Moze to nawet byloby najbardziej rozsadne wyjscie. Kiedy Warsovran poszedl na rufe sprawdzic rysunkowe postepy Sargolanina, Einsel zostal na dziobie, patrzac ku zachodowi. Niebo przeslonily chmury i zanosilo sie na deszcz, ale czarnoksieznik widzial tylko ogien. o(C) Skrzydlopletwiec bedacy samoposlancem Rovala lecial na duzej wysokosci nad morzem, a jako ze znajdowal sie juz o kilka kilometrow od Diomedy, zaczal schodzic nizej. Wyczul go jeden z patrolujacych drapieznikow, ocenil jego szybkosc i kierunek lotu, po czym rozpoczal dlugie nurkowanie. Skrzydlopletwiec Rovala odniosl rany w poprzednim ataku i zblizajac sie do miasta, wlasciwie umieral w powietrzu. Zlozyl skrzydla i zanurkowal. Jastrzab rzucil sie za nim. Patrolowanie przerwal drugi lowca, by dac towarzyszowi oslone. Skrzydlopletwiec runal do morza, ale tym razem swiatlo dnia pozwalalo jastrzebiowi dostrzec rybe wciaz kierujaca sie ku Diomedzie. Zwolnil i polecial za nia. Drugi skrzydlopletwiec zderzyl sie z jastrzebiem z predkoscia ponad stu trzydziestu kilometrow na godzine, unicestwiajac jego i siebie w jaskrawym rozblysku, po ktorym zostala chmura iskier i zweglone piora.Drugi lowca zszedl nizej, swiadom, ze jego towarzysz zginal, ale nie wiedzac, ze scigal rybe, zdolna do dlugiego przebywania pod woda i pokonywania duzych odleglosci. Zaczal krazyc nad zweglonymi szczatkami towarzysza, czekajac, az to, co wedlug niego bylo pierwszym ptasim poslancem, wynurzy sie na powierzchnie wody. Pierwszy skrzydlopletwiec zrobil to w porcie Diomedy, tak daleko od obszaru patrolowanego przez samolowcow, ze go nie wyczuly. Byl oslabiony, ledwie mogl wyskoczyc nad sieczone deszczem fale. Dopiero za trzecim razem udalo mu sie wzbic w powietrze. Wlokl za soba wnetrznosci, ale machal skrzydlami, przelecial nad flota wojenna, o maly wlos zawadzajac o maszty, i nad zabloconymi ulicami, az wreszcie zobaczyl cel podrozy. Wysilek zdobycia ostatnich dziesieciu metrow wysokosci zabil skrzydlopletwca, lecz samozaklecie usztywnilo jego skrzydla rozlozone w locie slizgowym, wybralo jako cel gorne okno wiezy i lekko sie przechylilo na bok. Przebilo cienkie okiennice z drewna cedrowego oraz zaslone utkana z sitowia i wyladowalo na lozku, gdzie naga Wensomer cieszyla sie porankiem wolnym od cwiczen. Jej wrzask obudzil caly dom oraz sporo innych w sasiedztwie. (C)G) -...i szczerze radzilbym ci dopilnowac, by Laron znalazl sie na pierwszymneutralnym statku handlowym wyruszajacym na poludnie. Zrob to jeszcze w tej godzinie. Feran moze postanowic wyslac samozaklecia przed eskadra. Niech ci fortuna sprzyja, pani. Mowil to maly, polprzezroczysty, pomaranczowy wizerunek Rovala stojacy miedzy wyciagnietymi dlonmi Wensomer. -Chcialabys zobaczyc to ponownie? - zapytala rektorke. -Wszystko uslyszalam za pierwszym razem - odparla Yvendel. Wensomer zetknela dlonie i energie samozaklecia wniknely w jej skore. -Jest wiele spraw do przemyslenia - powiedziala. -Poczynajac od Larona. Musimy wsadzic go na jakis statek. -Statek? Port jest objety blokada. -No tak. Coz, jesli jakis statek sprobuje sie wydostac i zostanie zatopiony, to mozemy zamowic falszerstwo tabliczki pasazerskiej i wpisac na nia Larona. -A tymczasem gdzie on naprawde bedzie, moja bardzo chytra matko? -Mowie to z wielka przykroscia, ale prawdopodobnie w twojej willi, zastepujac w lozku te zdechla rybe, moja bardzo szczegolna corko. (C)o Niestety, zaden kapitan nie byl na tyle usluzny, by sprobowac przerwac blokade. Laron i Wensomer zjedli pozne sniadanie w gornym pokoju slonecznym jej willi, tyle ze slonce ukrylo sie za nietypowa o tej porze roku chmura i znow zanosilo sie na deszcz. Dlugo omawiali kwestie dostania sie do innego panstwa. Chociaz najblizsza granica znajdowala sie o dzien zeglugi wzdluz wybrzeza, to w odleglosci jakichs pieciu kilometrow na zachod od miejskich walow rozlozyla sie obozem spora obca armia, co utrudnialo podroz. Z drugiej strony, na wyspie w diomedanskim porcie stal ufortyfikowany palac, bedacy praktycznie w obcych rekach. -Wystarczyloby, gdybys Jarremowi Lysemu z tawerny Pod Blaszanym Fletem zaplacil piec zlotych pagoli - stwierdzila Wensomer. -A potem? -Wysle cie do szkutnika Chok-Tasa z rzecznych dokow. -A potem? -Za trzydziesci zlotych pagoli kupisz maly, szybki baczek o burtach ze skory. -Trzydziesci pagoli! -Potem wsiadziesz do tego baczka z nozem i pakunkiem zawierajacym tyle kamieni, ile sam wazysz. -Kamieni? -Nastepnie zaczekasz do zachodu Mirala pod Mostem Krolewskiej Esplanady. -A potem powiosluje do palacu na wyspie i przekaze kamienie ksieciu korony z pozdrowieniami od ciebie? -Nie, w skorze pokrywajacej szkielet baczka wytniesz dziurke, zeslizniesz sie do wody, a prad zaniesie lodke do zatoki. Kiedy znajdzie sie w ujsciu rzeki, ustawieni tam straznicy beda strzelac do baczka z lukow, poki nie wydostanie sie z zasiegu swiatla pochodni. Zanim wyplynie lodz poscigowa, baczek zatonie. -A ja bede zmarzniety, mokry, po pachy w wodzie i ubozszy o trzydziesci piec zlotych pagoli. -Wlasnie. Wtedy wysmarujesz sie blotem, wyjdziesz z rzeki i poskarzysz sie straznikom pilnujacym jej ujscia, ze zostales pobity, obrabowany i wrzucony do Leir. Powiedza cos w rodzaju "Spadaj, gowniarzu", a ty ich posluchasz i wrocisz tutaj. Wykapiesz sie i ukryjesz w tej willi, a kiedy do Diomedy przybedzie Feran, szkutnik Chok-Tas, w koncu zdradzony przez Jarrema Lysego, wyzna, ze wynajal ci baczek za piec kawalkow srebra, ze odplynales nim troche po polnocy z nadzwyczaj ciezkim pakunkiem i ze nie zwrociles baczka. -Feran dojdzie do wniosku, ze schronilem sie w palacu na wyspie. -Tak. -Feran jednym kregiem ognia zamieni palac i jego osmiuset obroncow w popiol. -Nie. -Palac ma srednice pol kilometra i jest otoczony woda. Bylby latwym i kuszacym celem. -Z chwila wydania rozkazu Feran stracilby ochrone Srebrzysmierci i Warsovran kazalby go posiekac na kawalki wielkosci moreli, po czym spokojnie by odzyskal Srebrzysmierc. Taka perspektywa Ferana nie ucieszy, wiec sadze, ze uzyje broni, by zastraszyc armie obleznicza i zmusic ja do odwrotu, a potem rozkaze Warsowanowi zdobyc palac w bezposrednim ataku. Zbudowanie odpowiedniej liczby plywajacych katapult zajmie mu jakies dziesiec tygodni, a potem... -Zdobeda palac, odkryja, ze mnie tam nie ma, i oglosza tak wielka nagrode za moja glowe, ze nawet ty odczujesz pokuse zamienienia mnie na sterte zlotych pagoli. -Laronie, Laronie, wiekszosc zycia polega na przetrwaniu o kilka dni dluzej w obliczu glodu, choroby, wojny czy nudnych krewnych wpadajacych z niezapowiedziana wizyta na obiad. Miej ufnosc, ze cos sie pojawi. Zaufaj mi, Laronie, cos sie pojawi na pewno. -Tymczasem w ciele Velander chodzi ta samodziewczyna, a bez wzgledu na to, kto nim kieruje, Feran ma na to cialo nie calkiem zdrowe zakusy. Dziewiatke koniecznie trzeba tu sprowadzic i ukryc. -Dziewiatke? Te samodziewczyne? Tutaj? Co to, to nie! -Dlaczego? -Kiedy tylko zajdzie slonce, zabierzesz ja prosto na dach i przelecisz w blasku Mirala. Widzialam cie w akademii z ta... kobieta! -Lavenci. -Dziewiatka moze zostac u pani Sairet. -Pani Sairet zabiera ja na targowiska, gdzie ktos moze ja zobaczyc. Gdybysmy poprosili, by ja ukryla, Sairet nabralaby podejrzen. -Laronie, ty po prostu chcesz ja tu sprowadzic i robic z nia to, co powinienes robic ze mna. -Nie. -Mam wszystko to, co ona. Znajduje sie tylko nizej i jest szersze oraz wiecej wazy. Laron zdjal z glowy szarfe i postukal w cos niewidzialnego. Na glowie zmaterializowala mu sie opaska i fioletowa kula. -Masz moze cos takiego? Toreanie byli mistrzami magii zwiazanej z kulami proroczymi, lecz wiekszosc mechanizmow, tekstow i ludzi majacych podstawowe znaczenie dla jej zrozumienia zginela wraz z kontynentem. Wensomer byla powaznie zainteresowana. Urzadzenie, ktore nosila Dziewiatka, mialo nieobliczalna wartosc, zarowno w kategoriach zlota, jak i nauki. -Chyba mozemy sprawic, by Dziewiatka nie wrocila ze swojej nastepnej wyprawy na targ. Wiesz, niezalezni handlarze niewolnikow... Nigdy nie wiadomo, kiedy uderza... -Admiral Forteron zakazal niewolnictwa... -Nielegalni niezalezni handlarze niewolnikow. Nigdy nie wiadomo, kiedy uderza. Sairet sie zmartwi, ale ja pociesze. -A moze rozpuscic pogloske, ze razem ze mna uciekla do palacu na wyspie? To jeszcze bardziej zniecheci Ferana do przeszukania Diomedy. Wensomer przez chwile glaskala sie po podbrodku. -Zrobie to, ale tylko jesli obiecasz, ze bedziecie spac w oddzielnych pokojach i ze nie bedziesz... -Wensomer! Cialo Velander moze i ma dwadziescia lat, ale dusza Dziewiatki istnieje dopiero od kilku miesiecy! To samozaklecie, jej nie interesuje seks, a dla mnie jest mala siostrzyczka. Wensomer podjela decyzje. Wstala i zaczela chodzic po pokoju z rekami zalozonymi za plecy. Laron obserwowal ja, oparlszy brode na piesciach. -Laronie, wbrew rozsadkowi zgadzam sie. Dzis wieczorem Dziewiatka zostanie zamknieta w jednej z wiez willi, bezpiecznie ulozona w pojedynczym lozku. Tymczasem ty staniesz w blocie pod Mostem Krolewskiej Esplanady. Laron nie powiedzial Wensomer, ze ilekroc udalo mu sie znalezc silnego samostraznika albo eteryczne pole, z ktorych mogl czerpac energie eteryczna, prowadzil krotkie rozmowy z bardzo odmienna czescia samodziewczyny. Mogl to tez robic w czasie burzy. Powinienem jej powiedziec, czy niech sama do tego dojdzie? - zastanawial sie. Wykazanie sie przed Wensomer wieksza wiedza byloby niezwykle przyjemne. (C)o Nie byla to pora burz ani deszczow, ale zadna z diomedanskich por roku nie obfitowala w deszcze. W porze cieplej nigdy nie padalo, w porze goracej od czasu do czasu pojawialy sie huragany. Prawie cala slodka woda tego portowego miasta pochodzila z rzeki Leir. Lub byla nia splawiana. Mieszkancy zaniepokojeni tym, co do rzeki wrzucaly, upuszczaly lub wlewaly krolestwa lezace w jej gornym biegu, decydowali sie na import beczek wody splywajacej z gorskich sniegow. Jednak ogrody warzywne, sady palm daktylowych i figowcow, winnice oraz koryta do pojenia koni byly zasilane woda z rzeki, z ktorej pochodzil tez mul wykorzystywany do uprawy warzyw i wyrobu cegiel. Rzeka wzbierala. Zwykle co roku jej poziom podnosil sie o poltora metra, kiedy w gorach padaly ulewne deszcze; wtedy rownina zalewowa wokol Diomedy przez kilka tygodni znajdowala sie pod woda. Teraz wody Leir juz siegaly pol metra wyzej niz normalnie i ludzie podejrzewali, ze chmury, z ktorych pada nad Diomeda, pozbywaja sie tez ogromnych ilosci wody w gorach. Mieszkancy miasta drzeli z zimna, choc o tej porze roku powinno byc goraco, i codziennie chodzili sprawdzac poziom rzeki. Oprocz co bardziej luksusowych willi, dworow i palacow - ktore zostaly zbudowane na wzgorzach - cale miasto lezalo na terenie znajdujacym sie o trzydziesci centymetrow ponad znakiem wysokiej wody corocznych powodzi. Wensomer patrzyla na rzeke z wyzszej wiezy swojej willi. Rzeka nie tylko wzbierala, ale zmieniala kolor na gleboka, blotnista czerwien. Wensomer odwrocila sie do Dziewiatki, ktora siedziala z dlonmi na podolku. Jesli nie wydalo sie jej zadnego polecenia, nie robila nic. -Zdejmij szal - odezwala sie Wensomer. Dziewiatka posluchala. Laron ustawil jej opaske tak, by byla widoczna. Dziewczyna miala na czole fioletowa kule osadzona w srebrzystej wstedze metalu, ktorej krawedzie wtapialy sie w skore glowy. Laron wyszedl na sieczony deszczem dach i z krysztalow, metalicznych spirali, kosci smoka morskiego, rzezbionego zielkamienia oraz sztab czystej miedzi skladal jakis skomplikowany mechanizm. Nietoperze oplecione samozakleciami unosily przewody wysoko w niebo. Po jakims czasie Laron wrocil do pokoju, ociekajac woda. -Chyba pobieram energie eteryczna z chmur, nie wywolujac przy tym uderzenia pioruna - oznajmil. -Co za ulga - skwitowala wiadomosc Wensomer. -Ta poduszka znajduje sie teraz dokladnie w punkcie skupienia induktorow z eterycznych krysztalow ustawionych na dachu. Dziewiatko, zechcesz na niej usiasc? Dziewczyna wstala, podeszla do poduszki i usiadla. Wiercila sie nerwowo, jakby pod jej ubranie dostala sie mrowka. -Wiesz, ze jestem twoja nowa patronka, prawda? - zapytala Wensomer. -Tak, pani. -Postanowilam uczynic z ciebie moja osobista sluzaca. -Tak, pani. -Chcialabys tego? -Tak, pani. -Bylas kiedykolwiek w lozku z mezczyzna? -Nie, pani. Interesujace, pomyslala Wensomer. Zadnych wspomniec z okresu, kiedy cialem wladal sukub. Nie tyle czysta tabliczka, ile nikt nie trzymal kredy. -Czym jestes, Dziewiatko? -Samozakleciem, pani. Wensomer czekala dalej. Dziewiatka pozostawala Dziewiatka. Laron miotal sie goraczkowo, cos ustawiajac. Wensomer odchylila sie w fotelu i zaczela bebnic palcami w porecz. (C)6? Velander skulila sie. To, co nad nia zamajaczylo, mialo w sobie element zimnego, ostrego glodu i bylo dosc silne. Niemal drapiezny wolnik, ale nie calkiem, pomyslala. Istota skupila uwage na niej.-Jestes bardzo niewyrazna, lecz dosc skomplikowana - zauwazyla, nie okazujac wrogosci. -Kiedys zylam - powiedziala Velander. -Chcesz powiedziec, ze jestes duchem? -Bardzo powoli umieram. Istota okrazyla prawie zanikajaca os, przygladajac sie Velander. -Moge jakos pomoc? - zapytala w koncu. Propozycja zaskoczyla Velander. W jakis dziwny sposob istota juz jej pomagala. Rozmowa pomagala skupic Velander to, co z niej zostalo. Istota byla jak wielki, niezdarny szczeniak, promieniejacy energia eteryczna na wszystkie strony. Velander plawila sie w tym blasku jak kot wygrzewajacy sie w ogrodzie zalanym sloncem. -Po prostu mow, badz blisko - powiedziala. - Twoja sila zyciowa... ozywia mnie. Istota sie zblizyla. Doswiadczony mrokroczacy nie szafowalby tak energia; wiekszosc odwiedzajacych eterswiat tak sie kontrolowala, ze trudno ich bylo zauwazyc. -Zabladzilam - przyznala. - Moje imie swiatowe brzmi Elltee. Jestem... uczona. -Mam na imie Velander. Kiedys bylam kaplanka. Skad jestes? Co usilujesz znalezc? -Rozmawia ze mna czarnoksieznik. Wyjawia mi tajemnice w zamian za tajemnice zimnych nauk z mojego swiata. Obawiam sie, ze kiedy wezwal mnie tym razem, eksperymentowalam z nowym ustawieniem mojej opaski. Zamiast skupic sie na kuli proroczej i ciele, do ktorego bylam wzywana, znalazlam sie tutaj. -Zostan ze mna, prosze, Elltee. Opowiem ci o umiejetnosciach i przekaze tajemnice, nie proszac w zamian o nic. Tak dlugo bylam sama. -Nie wiem, jak dlugo moge tu zostac, ale powiedz mi, jak ci moge pomoc, poki jestem z toba. Zrobie wszystko, co sie da. (C)6) Zanim Laron w koncu wydal tryumfalny okrzyk i wbiegl do pokoju, Wensomer zjadla dwa ciasteczka, wypila pol dzbanka wina, przeczytala kawalek ksiazki o zakleciach uwodzicielskich i zasnela.-Ta biedaczka bawila sie pewnie ustawieniami swojej opaski! - stwierdzil, kiedy czamoksiezniczka usiadla, potrzasajac glowa. - Caly czas mialem kontakt, tylko brakowalo punktu skupienia. Poprawil cos na opasce Dziewiatki. Dziewczyna zaczela sie wic, wstrzasana skurczami, po czym opadla na poduszke wygieta w luk. Laron przytrzymal Wensomer, ktora chciala jej pomoc, i po kilku chwilach Dziewiatka usiadla. Rozejrzala sie powoli, jakby widziala ten pokoj po raz pierwszy. -Elltee? - zapytal Laron. -Laron! Czasami az trudno mi w to uwierzyc! Wensomer od razu wiedziala, ze to nie Dziewiatka. Z ciala dziewczyny bila energia i pewnosc siebie. -Gdzie bylas? -W jakims ciemnym miejscu, pelnym rozblyskow i cienistych ksztaltow. Rozmawialam z czyms w rodzaju niewyraznej banki na zarzacym sie, pomaranczowym sznurku. Powiedziala, ze jest duchem. -Co? Mrokroczylas? -Tak, to wlasnie powiedziala ta banka. -Elltee, nie powinnas rozmawiac z obcymi wolnikami. Moga cie oszukac, nawet zabic. To mogl byc sukub, a nie duch. -O nie, ona byla sympatyczna. Szczerze mowiac, sprawiala wrazenie ?fafuly?. -Fafuly? - powtorzyl Laron nieprzekladalne slowo. -Fafuly. Myslalam, ze mam myslec i mowic w jezyku mojego gospodarza. -Nie, jesli to slowo nie istnieje. -Fafula to zbytnio skupiona na sobie uczona osoba albo samorodny filozof z ograniczonymi umiejetnosciami towarzyskimi. Ma sklonnosc do traktowania sie nieco zbyt powaznie... -Nie teraz! - przerwal jej Laron. - Musze ci zadac kilka waznych pytan. -Jak sobie zyczysz. -Fafula - powiedziala Wensomer, smakujac to slowo niczym slodki przysmak. - Pasuje do niepokojaco wielu czarnoksieznikow. -Kim jest twoja dama? - zapytala Elltee, zwracajac sie od Larona. -"Moja dama" to okreslenie nieco na wyrost, ale ma na imie Wensomer. W gruncie rzeczy to ona chce ci zadac te pytania. Spojrzal na Wensomer i wzruszyl ramionami. -Gdzie sie urodzilas? - zapytala dama. -W ?Szpitalu? Krolewskim w ?listopadzie 1988? roku. Kilka slow bylo nieprzekladalnych, ewidentnie pochodzacych z kultury, jezyka, miejsca, czasu i swiata, ktory niewiele mial wspolnego ze swiatem Larona i Wensomer. -Ile masz lat? - zapytala czarnoksiezniczka. -Jedenascie. -Jakie sa tam, gdzie sie urodzilas, najbardziej udoskonalone maszyny eteryczne? -Promy ?kosmiczne?, ?roboty?, ?superkomputery?, ?Internet?, ?lasery?, ?bomby jadrowe?, ?satelity komunikacyjne?,?telefony? komorkowe, ?bankomaty?... -Dobrze, wystarczy! - zawolala Wensomer. Prawie wszystkie slowa byly niezrozumiale. Jakis prom. Czy to znaczy, ze zrobili ogromne postepy w zegludze? - pomyslala. I cos komorkowe. To moze byc maszyna do bezpiecznego zamykania dzieci, kiedy ich rodzice zbieraja plony. Albo moze to maszyna do przechowywania eteru. A to rzeczywiscie bylaby bardzo udoskonalona maszyna. Ale za duzo slow bez sensu. Ten wolnik moze miec ogromna wartosc, lecz jest jak ksiega ze skomplikowanymi zakleciami w martwym jezyku - i to bez rysunkow czy wykresow. To oczywiste, ze dziewczyne trzeba badac dlugo i starannie. Wensomer podjela decyzje. -Jakie masz ostatnie wspomnienia ze swiata, w ktorym sie urodzilas? - zapytala. -Pisalam ?wypracowanie? na ?laptopie?, korzystajac z Internetu?. -Jak dawno temu to bylo? -Przed chwila, zanim znalazlam sie w eterswiecie z tym duchem. Wensomer opadla szczeka. Szybko zamknela usta, przelknela i zamrugala. To nie mialo precedensu w historii swiata. Kule prorocze mogly zawierac istote duszy oraz jej wspomnienia z chwili zobrazowania, ale nigdy z pozniejszego okresu. Dziewczyna nie jest samym obrazem, jest obrazem polaczonym z zywa istota. Wensomer przyszla do glowy pewna mysl. -Elltee, ile ksiezycow krazy wokol nadswiata twojego swiata? -Ani jeden. -Co? -Ani jeden. -A ile slonc krazy wokol twojego swiata? -Ani jedno. Wensomer przylozyla dlon do czola. To albo najwieksze oszustwo w historii, albo dziewczyna jest tak calkowicie zagubiona, ze... -Ile lunaswiatow jest na niebie twojego swiata? -Jeden. Wensomer z ulga opuscila ramiona. -I czy to on dostarcza calego swiatla i ciepla? -Nie, to robi slonce. -Ale powiedzialas, ze nie ma tam slonca. -Powiedzialam, ze wokol mojego swiata nie krazy zadne slonce. To moj swiat krazy wokol niego. Swiat z ogromnym sloncem w olbrzymiej odleglosci. Wensomer zaczela podejrzewac, ze Laron robi jej jakis potworny zart. Jesli nie... Podeszla nagle do biureczka i zanotowala cos na trzcinowym papierze. -Fantastyczne - powiedziala do siebie. - Zamiast slonca okrazajacego Miral, swiat dziewczyny krazy wokol slonca. Laron opanowal tryumfalny usmiech. -Nie, Miral tez krazy wokol slonca. Wensomer otworzyla usta, by powiedziec, ze to herezja, ale sie powstrzymala. -Skad wiesz, skoro niebo twojego swiata jest tak odmienne? -Na naszym niebie sa cztery, jak ty to nazywasz, nadswiaty: ?Jowisz?, ?Saturn?,?Uran? i ?Neptun?. ?Jowisz? ma cztery duze lunaswiaty i mnostwo mniejszych. ?Satum? ma pierscienie jak Miral. Wszystkie te nadswiaty kraza wokol naszego slonca w wielkiej odleglosci i sa bardzo zimne. Nasz swiat okraza slonce blizej, jak Miral, i jest wystarczajaco cieply dla zycia. Wensomer zapisala to wszystko, ledwie rozumiejac. Tego dnia wszechswiat sie zmienil. Na zewnatrz ludzie martwili sie o wzbierajaca rzeke i armie obleznicza, a w tej wiezy zonglowano porzadkiem nieba. Ona sama rozmawia z kims majacym wiedze boga. O co nalezy pytac boga? -Co to jest eter, co jest zrodlem naszej magii? -Miral jest znany naszej nauce jako ?planeta gazowa? z olbrzymimi ?polami magnetycznymi i ?pasami promieniowania?, ale krazy on wewnatrz strefy nadajacej sie do zamieszkania, co daje waszemu swiatu zdolnosc podtrzymywania ?efektu cieplarnianego?.Wasz swiat krazy wokol Mirala w obrebie jego ?pasow promieniowania? i nagromadzonej tam ogromnej energii, wiec zycie na waszej ?planecie? uzaleznilo sie od nich. Gdyby do waszego swiata zostalo wyslane moje prawdziwe cialo, prawdopodobnie umarlabym w ciagu kilku minut na ?chorobe popromienna?. -A czy ja bym umarla na twoim swiecie? - zapytala Wensomer, wychwytujac z ostatniego zdania ulamek znaczenia. -Chyba tak... Zapewne potrzebujecie eteru tak samo jak pozywienia, wody i powietrza. Na moim swiecie nie ma go wiele. Wensomer nie rozumiala zadnego z waznych slow. Westchnela i odlozyla pioro. Nagle Elltee krzyknela. -?Laronie, wszystko zaczyna migac i rwac sie? - zaczela, a potem znow padla, ale tym razem calkiem zwiotczala. Z dachu dobiegly glosne trzaski, potem jakby odglos wybuchu. Laron pobiegl zobaczyc, co sie stalo, a Wensomer poczula drazniacy zapach spalenizny. Dziewiatka potrzasnela glowa i usiadla. -Pani? Mam ci usluzyc? -Troche... troche mi slabo; musze odpoczac - powiedziala Wensomer. - Znajdz mojego rzadce i powiedz mu, by cie umiescil w nizszej wiezy. Dziewczyna wyszla. Wensomer spojrzala na swoje notatki, napisala na tabliczce kilka liczb, zajrzala do kilku tekstow, zrobila kilka obliczen na liczydle, a kiedy zobaczyla wynik, z niedowierzaniem przetarla oczy. W koncu Laron zszedl na dol, niosac swoje przemoczone, poczerniale urzadzenie. -Eteryczne izolatory z bursztynotu spalily sie i roztrzaskaly - oznajmil. - To zniweczylo wszystkie moje zaklecia i samozaklecia rozpadly sie, uwalniajac nietoperze. Na szczescie nic, co pozyczylem z akademii, nie zostalo zbytnio uszkodzone, z wyjatkiem bursztynu. -Czy matka wie, ze pozyczyles to wszystko z jej akademii? -No... nie, a odniesienie tych rzeczy na miejsce bedzie trudne. -Ja to zrobie. Teraz moja kolej, by zobaczyc jej wscieklosc. Laronie, czy ty masz pojecie, ile trzeba energii eterycznej, by utrzymac polaczenie z istota z innego lunaswiata? -Wnoszac z twojego tonu, dosc duzo - odparl mlodzieniec. -Zaiste. Toreanie tez czerpali energie z burz do tego celu; w gruncie rzeczy dlatego ich arena koncentrykaryczna znajdowala sie w okolicy slynacej z burz. Tu jednak mamy do czynienia z czyms innym. Dziewiatka ma polaczenie z czyms, co nie pochodzi z luna-swiatow. - Wensomer wskazala nocne niebo, z ktorego wciaz lal deszcz. - Moim zdaniem ona ma polaczenie z gwiazdami. -A wiec wierzysz mi? Elltee i ja pochodzimy z tego samego swiata. -W to nie wierze, Laronie! Ona pochodzi z jakiegos lsniacego raju nauki i potegi. Ty pochodzisz ze spoleczenstwa znajdujacego sie na poziomie ledwie przewyzszajacym poziom wlochatych wyspiarzy z Bantrioku, parzacych sie ze swiniami. -O, chwileczke... -Chyba ze w ciagu minionych siedmiuset lat twoj swiat fantastycznie sie zmienil. Umiem rozpoznac usystematyzowana wiedze, nawet jesli nie rozumiem wszystkich pojec. A wiec istnieje polaczenie miedzy kula prorocza Dziewiatki i podobna kula w innym swiecie tak odleglym, ze nawet nie mamy okreslen na ogromne liczby, ktore opisuja dzielace nas kilometry. Wiem jedno: gdyby ktos nalozyl na Dziewiatke Srebrzysmierc, jej kula prorocza wchlonelaby energie eteryczna w ilosci niewidzianej od czasu spalenia Torei. Pamietasz, co mowili naoczni swiadkowie pojawienia sie kregow ognia? Srebrzysmierc powiedzial: "To lezy na granicy moich mocy". Naloz go na Dziewiatke, a postawie moje miejsce w Wysokim Kregu, ze stopniowo rozplynie sie i zniknie. -Rozplynie sie i zniknie? - powtorzyl Laron drwiaco. - Srebrzysmierc przetrwal goraco, od ktorego stopil sie kontynent, a ty mowisz, ze moze go zniszczyc Dziewiatka, samodziewczyna? -Nie zniszczyc, tylko zablokowac. Srebrzysmierc niezupelnie istnieje, Laronie. To tylko energia i organizacja skonstruowana przez dawnych eterycznych czarnoksieznikow, ktorzy najwyrazniej chodzili do o wiele lepszej akademii niz ja. Zablokowanie Srebrzy-smierci byloby jak zrobienie kanaliku na szczycie ogromnej ziemnej tamy. Woda zaczelaby ciec, wymywajac przy tym troche ziemi i poszerzajac kanalik. Gdybys wrocil w to miejsce po dwoch dniach, nie znalazlbys ani jeziora, ani tamy. -To zbyt latwe - stwierdzil Laron. Byl podejrzliwy wobec kazdego rozwiazania, ktore nie wiazalo sie z wieloma cierpieniami. -Niekoniecznie. Warsovran przysiagl zemste metrologanom. Krazyla opowiesc, ze brali udzial w jakims spisku zwiazanym z cesarzowa, ale... coz, po tym, co wlasnie powiedzial twoj wolnik, sadze, ze powodem byly ich proby znalezienia sposobu na zniszczenie Srebrzysmierci za pomoca tej samej kuli, ktora ma na sobie Dziewiatka. Srebrzysmierc unicestwil Toree, Laronie. Musimy pomoc duchom jej najlepszych czarnoksieznikow zniszczyc go zza grobu. Rozdzial 9 Podroz ku otchlani Galera poscigowa Warsovrana dotarla do Diomedy o dwa dni wczesniej niz jego okret flagowy z Feranem na pokladzie. Warsovran wydal krotkie oswiadczenie, ze Srebrzysmierc ma nowego pana i nikt nie moze mu sie przeciwstawic, choc sam Srebrzysmierc wciaz jest ich sprzymierzencem.-Poslugujac sie przemyslnymi urzadzeniami, dotarl do Srebrzysmierci, zanim ziemia ochlodzila sie ponizej temperatury topnienia olowiu - powiedzial Warsovran do admirala Forterona. - A to sa te urzadzenia. Forteron przyjrzal sie rysunkom dlugiej lekkiej lodzi i pancerza chroniacego przed goracem. Lodz nie kryla wlasciwie zadnych tajemnic, stanowila tylko pomysl urzeczywistniony w jego skrajnej formie. Pancerz natomiast to co innego. Do plecow mial przymocowany - niczym plecak wedrowca - sredniej wielkosci gliniany dzban z rurka prowadzaca do maski na twarzy. Dzban najwyrazniej mial chlodzic powietrze do oddychania, ale rysunek nie przedstawial zadnych wewnetrznych szczegolow mechanizmu. -Trudno uwierzyc, by zwykly mlodzieniec mial takie zdolnosci do zimnych nauk - stwierdzil Forteron. -To nie jest mlodzieniec. Mial kiedys na sobie Srebrzysmierc, a przedtem byl czarnoksieznikiem. Nazywal sie Nare'f As-bar. Po scalticariansku Nare z Akademii As-baru, chociaz on sam utrzymuje, ze pochodzi z Diomedy, wiec kto wie? -Jaki jest jako wladca? -Stukniety jak gwozdz mlotkiem. Uwazaj, co robisz i mowisz w jego obecnosci. Traktuj go z takim szacunkiem, z jakim odnosilbys sie do mnie. -Masz jakis plan, panie? -O tak. Feran jest sprytny, ale tez pobudliwy. Moge to wykorzystac i odzyskac Srebrzysmierc. Tymczasem zbierz kilkudziesieciu zdolnych rzemieslnikow i kaz im zrobic cos takiego. -Dzbanowi do oddychania brak szczegolow. -Uprzedz rzemieslnikow, ze szykowany jest dol z rozzarzonymi weglami. Powiedz im, ze kazdy zostanie zmuszony do chodzenia w kolko w tym dole, dopoki jeden z nich przezyje pol godziny takiego spaceru. Pierwsza proba odbedzie sie za dwa dni. Sprawami technicznymi pokieruje Einsel; w tej chwili rozmawia z tym sargolskim nawigatorem. Daj mu wszystko, czego zazada. (C)6) Forteron i Einsel zaczeli werbowac rzemieslnikow, a deszcz wciaz padal. Padal bez przerwy. Wilgotne ubrania lepily sie do ciala. W poludnie oprozniono jeden z magazynow i postawiono przy nim straz, a rzemieslnicy zaczeli kroic pierwsze kawalki filcu i skory. Kiedy zachmurzone popoludnie przechodzilo w zachmurzony wieczor, rzemieslnik wzrostu Warsovrana i jego budowy chodzil juz w podstawowym, prototypowym kombinezonie z filcu i skory, a jego koledzy biedzili sie nad helmem. O polnocy potrafil przez pelna minute ustac pod rusztowaniem, z ktorego zolnierze lali na niego cale kotly wrzacego oleju, a potem przeszedl sie po rozzarzonych weglach. Po tym wszystkim zemdlal.Forteron zajrzal do magazynu nastepnego ranka. Einsel wcale nie spal, podobnie jak jego rzemieslnicy. -Podkute zelazem chodaki oraz wysciolka z filcu i skory sie sprawdzily -oznajmil Einsel. - Plytka z krysztalu zapewnia widocznosc, a wilgoc usuwaja z niej dwa skorzane ramiona polaczone z olowianymi ciezarkami. Wystarczy zakolysac sie z boku na bok, a wycieraja plytke do sucha. Dlonie obsluguja dwie pary kowalskich szczypiec z rekojesciami owinietymi filcem. Szczypce sluza tez jako laski i mozna nimi podniesc Srebrzysmierc. -Jestem pod wielkim wrazeniem - rzekl Forteron, patrzac na zolnierza chodzacego wielkimi krokami tam i z powrotem po rozzarzonych weglach. -Jest jeden problem - wyznal Einsel. - Czlowiek w zbroi ma tylko tyle powietrza, ile dostanie sie do helmu przed jego zamocowaniem. Po trzech minutach... Zolnierz testujacy zbroje upadl twarza w wegle i zostal z nich wyciagniety dlugimi bosakami. -Przeciez napisales tu, ze zbroja wytrzymala caly kwadrans chodzenia po weglach w strugach plonacej oliwy wyrzucanych przez miotacze ognia. -Tak, ale przez caly czas miechy kowalskie pompowaly przez dluga miedziana rurke chlodne powietrze. -Nie jest to zbyt praktyczne po spadnieciu kregu ognia. -To prawda, lecz za dwa dni bedziemy mieli przynajmniej kombinezon, ktory wytrzyma wysoka temperature przez pol godziny. -Slaba pociecha dla rzemieslnika wylosowanego do chodzenia przez te pol godziny po plonacych weglach. -Mam na to pewien cudownie prosty pomysl. Spojrz. Rysunek, ktory Einsel polozyl przed Forteronem, przedstawial stroj bardziej odpowiedni dla karykaturalnie znieksztalconego garbusa z olbrzymim brzuchem. -Nie znam tego czlowieka. -Och, nie, to sa tylko puste miejsca, powietrze zamkniete w oslonie skory, blachy i filcu. Kazalem wlozyc na glowe jednego z piechociarzy worek z plotna zaglowego o takiej samej objetosci i wedlug klepsydry zolnierz ten chodzil tak ponad trzy czwarte godziny. W razie potrzeby mozemy uzyc tego podczas jutrzejszej polgodzinnej proby; kazalem chlopcom z obecnej zmiany zrobic jeszcze jeden taki worek. -Mam od Warsovrana wiadomosc w tej sprawie. Proba odbedzie sie jutro rano, na godzine przed switem. Twarz Einsela sciagnela sie z niepokoju. -Tak szybko? -Ostatni samoposlaniec z okretu flagowego przyniosl wiadomosc, ze cesarz Feran przybedzie niedlugo po wschodzie slonca. Od tej chwili Warsovran bedzie mial mniejsza swobode ruchow. Moim zdaniem to zda egzamin. Kaz sporzadzic trzy kombinezony wedlug tego projektu. Jeden dla twoich prob, jeden na jutro rano i jeden, ktory zostanie ukryty w palacu do uzytku Warsovrana. Einsel wzial do reki szkic i westchnal. -Jest nadzwyczaj brzydki. Potezny Warsovran jako brzuchaty garbus! -Przeciwnie, Einselu, to nadzwyczaj elegancki projekt, o wiele lepszy od tego skomplikowanego urzadzenia chlodzacego powietrze, wymyslonego przez Drewno. Jako inzynier dorownujesz najlepszym konstruktorom wywodzacym sie z Larmentelu. -Z Larmentelu?! - zawolal Einsel, plonac z dumy, uslyszawszy ten nieoczekiwany komplement. - Naprawde tak sadzisz, admirale? -Nie jestem inzynierem, uczony Einselu, ale zatrudnialem, odprawialem, kupowalem i sprzedawalem ich tysiace. Umiem poznac sie na jakosci. -W mlodosci chcialem byc inzynierem, ale kiedy odkryto moj potencjal eteryczny, zostalem wyslany prosto do mistrza zaklec stosowanych. -Moze na twoim nagrobku bedzie wyryte slowo "inzynier". To jedyne miejsce, gdzie cos takiego ma rzeczywiste znaczenie. Forteron wstal, ale zanim ruszyl do wyjscia, Einsel pospiesznie chwycil go za reke. Rozejrzal sie ukradkiem, jeszcze raz sprawdzajac, czy w zasiegu sluchu nikogo nie ma. -Admirale, musze ci powiedziec o pewnych sprawach, ktore moglyby przyczynic sie do zmniejszenia mojego wzrostu o dokladnie tyle - powiedzial, stukajac sie w glowe. Forteron spojrzal na niego bacznie. -Jako twoj przyjaciel, uczony Einselu, musze cie ostrzec, ze takze jestem lojalny wobec mojego monarchy. Biorac jednak pod uwage sytuacje zwiazana z naszym obecnym cesarzem, obiecuje cie wysluchac i zachowac dyskrecje. -Nie chodzi o Drewno, tylko o samego Warsovrana. On planuje sprowokowac cesarza Ferana do zniszczenia Blasku Switu, a nastepnie zawladnac Srebrzysmiercia dzieki zbroi chroniacej przed goracem, ktorej wykonanie nam zlecil. -I co z tego? To samo moglibysmy uslyszec od komisji zlozonej z wioskowych idiotow pod przywodztwem admirala Griffy. -Ale Warsovran chce go uzyc ponownie, tym razem wobec armii obozujacej pod murami i szancami Diomedy. -Nigdy! W ciagu stu dwudziestu dni zostalaby stopiona cala Acrema, a moze i swiat. Warsovran nie jest glupi. Poza tym kiedy armia zobaczy, co zostalo z Blasku Switu, w tydzien spakuje manatki i sie stad wyniesie. -Moze nie jest glupi, ale na pewno jest genialnym szalencem! Chce spuscic krag ognia na armie rozlozona na rowninie zalewowej, a potem skierowac wode z Leir, by zalala ten teren, zanim w szescdziesiat cztery dni pozniej pojawi sie drugi krag. -Zdaje sie, ze rownine da sie zatopic do glebokosci okolo metra. Czy to wystarczy? -Nie wiemy! - krzyknal Einsel, zacisnawszy piesci, a potem rozejrzal sie z zazenowaniem i machnieciem reki nakazal gapiacym sie na niego piechociarzom i rzemieslnikom wracac do pracy. - Posluchaj, Warsovrana trzeba usunac... to znaczy odsunac od Srebrzysmierci. -Tak naprawde masz na mysli jego zabicie. -Unieszkodliwienie. -Zabicie. -Unieszkodliwienie. -Zabicie. -"Zabicie" to takie dosadne slowo - westchnal Einsel. -Wewnetrzna straz Warsovrana zlozona z wtajemniczonych, eteralii piechociarzy stanowi ochrone niemal tak doskonala jak sam Srebrzysmierc, Einselu. Poza tym nie jestem pewien, czy chce w tym brac udzial. Nawet gdybym sie zgodzil, jego ochrona dowodzi admiral Griffa. Moze i jest tepakiem, ale tepakiem dokladnym i skrupulatnym. -Moglbys napuscic swoja straz na straz Warsovrana, pozbawiajac go w ten sposob obrony. -Nie, nie moglbym. Moi straznicy sa tak samo lojalni jak ja, ale jest to lojalnosc wobec monarchy. Nie mam pojecia, jak bardzo oddani sa mnie, poniewaz moja lojalnosc nigdy nie budzila zadnych watpliwosci. Gdybym sprobowal zwerbowac jako skrytobojcow moich wlasnych ludzi, przed uplywem godziny z latwoscia moglbym stac sie glownym bohaterem darmowej publicznej rozrywki, dostarczanej mieszkancom Diomedy przez marszalka dworu. -A zatem nie chcesz pomoc? - zapytal Einsel, nerwowo zacierajac rece. -Nie moge. Forteron chcial wyjsc i znalezc sie jak najdalej od dylematow moralnych, ale poczucie obowiazku mu nie pozwalalo. Obowiazku nie wobec Warsovrana czy nawet Ferana, lecz wobec podlegajacych mu ludzi. Dawny cesarz, tak jak obecny uzurpator, widzial w piechociarzach i zeglarzach jedynie narzedzia, srodek do uzyskania wladzy, a dla Forterona byli oni zawsze cenni jak komplet ostrych, precyzyjnie wykutych dlut. Admiral chcial uzywac ich do stworzenia i utrzymania czegos tak pieknego, uzytecznego i trwalego, jak w pelni uzbrojony dalekomorski statek handlowy. Czy Warsovran zniszczylby ich tylko po to, by pociac drwa na opal? -A gdyby kregi ognia jednak wyrwaly sie spod kontroli, to jak Warsovran zamierza przezyc? - zapytal Forteron. -Och, planuje przewrocic w porcie kilka statkow do gory dnem, obciazyc je, zanurzyc i zabrac pod nie zywnosc, wode pitna, owce, kurczeta, ziarno na siew, narzedzia oraz dwa tysiace mezczyzn. -Dwa tysiace? Gdyby uzyc w ten sposob calej floty, pomiescilaby wszystkich Torean pod moja komenda. -Warsovran zamierza tez dolaczyc po piecdziesiat kobiet dla kazdego mezczyzny, he, he. Chce odbudowac pokazne cesarstwo pod zimnym, zapylonym niebem naszego zniszczonego swiata. Warsovran zawsze uczyl swoich dowodcow, by mysleli tak jak on, i teraz zadzialalo to na jego niekorzysc. Forteron z latwoscia potrafil sobie wyobrazic Warsovrana realizujacego wlasnie taki plan i przy okazji palacego zywcem dziewieciu z kazdej dziesiatki ocalalych toreanskich piechociarzy. -Nie moge ci pomoc, Einselu - powiedzial. Einsel zamknal oczy i zachwial sie. Twarz wykrzywil w bolu. -Czy przynajmniej nie powtorzysz... -Nie skonczylem. Obiecuje, ze jesli jakims sposobem uda ci sie namowic cesarza Ferana do wywolania kolejnego kregu ognia, to odzyskam Srebrzysmierc. Tym czynem z pewnoscia sprzeciwie sie Warsovranowi. I obiecuje, ze nigdy nie uzyje tej broni. Einsel rozpromienil sie, czujac wielka ulge, i kilka razy sklonil sie Forteronowi z wdziecznoscia. -Moj zacny i dzielny admirale, moze nie bedziesz musial dlugo opierac sie pokusie. Niewykluczone, iz pewni moi czarnoksiescy znajomi potrafia zaklocic dzialanie wewnetrznych mechanizmow Srebrzysmierci do czasu calkowitego wyczerpania jego energii. Zapewne doprowadzi to do niewielkiego wybuchu, ale nie do katastrofy. -Jak niewielki jest niewielki wybuch? -Obserwuj go z odleglosci nie mniejszej niz kilometr. -I dla ciebie to jest niewielki wybuch? -Jesli dopisze ci szczescie i zdobedziesz Srebrzysmierc, ktos sie z toba skontaktuje. Ale jest jeszcze jedna sprawa. -Tak? -Przejmij wladze. Zostan krolem Diomedy. Po tych dwoch durniach potrzebujemy madrego wladcy. -Latwo ci mowic. Nikt nie jest lojalny wobec Ferana Drewno, wiec bedzie on skonczony w chwili, gdy wywola krag ognia. Warsovran to co innego. Wiekszosc floty go uwielbia. -Nie wiedza tego co my. -Wlasnie. Jesli jednak uda ci sie zorganizowac skrocenie mu zycia, to przejme wladze, a ty z chwila jego smierci otrzymasz stanowisko nadwornego inzyniera. (C)6) Dwa dni, jakie mieli do dyspozycji urzednicy Diomedy do przybycia Ferana, narzucily im ostre tempo przygotowan, ale z drugiej strony tak naprawde urzednicy ci mieli tylko postarac sie o wiwatujace tlumy, honorowa eskorte statkow, cale oddzialy zolnierzy i czlonkow milicji, kilkadziesiat tancerek oraz wystawna uczte. W wiekszosci tych punktow programu wystarczylo, by wlasciwi ludzie znalezli sie we wlasciwym miejscu we wlasciwych strojach i o wlasciwym czasie, wiec kiedy przez strugi porannego deszczu dostrzezono okret flagowy, wszyscy znajdowali sie mniej wiecej na swoich miejscach.Po drodze do portu Einsel zatrzymal sie w Pracowni Balistycznej Hassa Harbera. Od razu podszedl do stojaka z kuszami, skinal glowa wlascicielowi i drzaca reka zdjal jeden z mniejszych modeli oferowanych na sprzedaz. -Interes kwitnie, he? - zapytal glosem jeszcze mniej pewnym niz jego dlonie i z faldow szaty wyjal belt. -Jak nigdy dotad. To przez te wojne? Einsel polozyl belt w rowku loza - pasowal. -Wezme te - powiedzial do Harbera. -W zycium nie widzial, coby ktos dobieral kusze do belta. -To rodzinna pamiatka. Tylko to udalo mi sie przywiezc z Torei. -Ma ciezki grot jak na tak drobne drzewce. Ukatrupil kogos szczegolnego? -Mojego dziadka... to znaczy nie trafil w niego skrytobojca... podczas proby zabojstwa. -Tos szczesciarz, bo spudlowal. -Tak... Ten belt przynosi szczescie. Wlasnie teraz bardzo mi go trzeba. Wlasciwie, skoro juz o tym mowimy, potrzebuje go caly swiat. -To dlaczego chcesz ten belt wystrzelic? -Zeby spudlowac. Ile? -Mnie kosztowala trzy pagole, ale wprowadzilem wiele ulepszen... -Dziesiec pagoli i zechciej naciagnac cieciwe, dobrze? -Naciagnac cieciwe? Jak dlugo chcesz ja tak trzymac? -Godzine, moze dwie. -Co?! Zniszczysz ja! -No to lepiej sprzedaj mi druga cieciwe. Einsel odliczyl dziesiec zlotych monet, a potem wcisnal do rowka kulke zywicy i lekko przykleil do niej belt. Schowal kusze pod plaszczem przeciwdeszczowym, po chwili odgarnal go na bok i uniosl kusze do szybkiego strzalu. -Oj, na twoim miejscu podparlbym ja druga reka - odezwal sie wlasciciel. -Aha... dziekuje. Einsel sprobowal jeszcze dwa razy. Zgodzili sie, ze trzymana w obu rekach kusza lepiej lezy. -Bedziesz strzelac z bliska? Z jakichs trzech metrow? -Skad wiesz? -Celujesz plasko. -Ach, tak. Tak. -Zauwazam takie rzeczy. - Harber zmruzyl oczy. - Chyba nie chcesz zrobic niczego glupiego, co? -Nie, nie, oczywiscie! W gruncie rzeczy zamierzam zrobic najrozsadniejsza rzecz w calym moim zyciu, he, he. -Jak tak, to w porzadku. Malo co jest tak niebezpieczne jak bardzo niesmiala osoba, ktora zarazem jest powaznie przestraszona. Einsel byl wlasnie taka osoba, ale na swoj sposob mial bardzo silna wole. Postanowil, ze Warsovran musi umrzec. Einsel mial wysoki poziom eterycznego wtajemniczenia, lecz byly cesarz mial wtajemniczonych o jeszcze wyzszych poziomach niz nadworny czarnoksieznik i wlaczyl ich do swojej strazy osobistej. Zaklecie, topor, belt wystrzelony z kuszy - wszystko to mozna powstrzymac. Ochrone Warsovrana mogl pokonac pocisk wystrzelony z balisty galery bojowej, ale balisty mialy piec metrow dlugosci, trzy szerokosci i czteroosobowa obsluge oraz byly przysrubowane do pokladow galer. Takiej broni nie moglby wybrac samotny skrytobojca. Einsel mial jednak do dyspozycji o wiele bardziej niebezpieczna bron -strach. Strach o swiat, strach o przyszlosc, strach, ze nikt juz nigdy nie przeczyta jego trzydziestu jeden rozpraw na temat ksztaltowania eterycznego ani jego hasla biograficznego w "Wybitnych czarnoksieznikach obrzeza Oceanu Lagodnego" i w koncu strach o przyszlosc nieslubnego dziecka, na ktorego wychowanie lozyl, mimo ze zawsze wypieral sie ojcostwa. (C)G) Kiedy okret flagowy wszedl do portu, na jego spotkanie wyplynela szalupa i ludzie patrzacy z brzegu zobaczyli, jak na poklad galery wciagnieto kilka pakunkow. Nastepnie galera przybila do kei i zacumowala. Wszyscy czekali w deszczu. Nowy cesarz sie nie pojawial. Pojawil sie natomiast herold i odczytal dekret. Na deszcz nie nalezy zwracac uwagi. Trzeba usunac z widoku wszelkie plaszcze przeciwdeszczowe. Minal nastepny kwadrans. Wszyscy ociekali juz woda.W koncu Feran zszedl po trapie, majac za soba Srebrzysmierc. To potezne urzadzenie eteryczne nie potrafilo powstrzymac deszczu. Feran mial na sobie robiace niezwykle wrazenie jedwabne szaty, pas wysadzany drogimi kamieniami, czarne buty do konnej jazdy zrobione ze skory olbrzymiego skorzastolota. W reku trzymal przepieknie zdobiony diomedanski topor bojowy. Wszyscy sie sklonili i na keje spadly kaskady wody, ktora zebrala sie w faldach szat tysiecy oczekujacych ludzi. -Nie widze wampira Larona - oznajmil Feran, wsparlszy sie pod boki. - Rozkazalem, by tu na mnie czekal. -Z zalem informuje wasza wysokosc, ze tydzien temu wampir uciekl do palacu na wyspie - odparl Warsovran, nie podnoszac wzroku. -Chce wampira, a nie usprawiedliwien! - krzyknal Feran. Daleko po drugiej stronie zatoki przygotowywano do probnego strzalu nowa plywajaca katapulte. Znajdowala sie za Blaskiem Switu, a deszcz zaslanial ja przed wzrokiem ludzi zgromadzonych na brzegu. Inzynierowie na pokladzie krytej galery, holujacej barke z katapulta, mieli jednak bardzo dokladne wymiary zatoki, a beczka stanowiaca pocisk byla dziesiec razy lzejsza od standardowych glazow zwykle wyrzucanych z tej katapulty. Obroncy wstrzymali ogien, czekajac na najlepsza okazje do strzalu. Barka zblizyla sie do wyspy i obsluga uruchomila katapulte. Beczka przeleciala miedzy dwiema wiezami Blasku Switu, zatoczyla w powietrzu luk nad jedna z galer patrolowych pilnujacych przestrzegania blokady i zaczela spadac. Jej celem byla keja, do ktorej zacumowal okret flagowy. Srebrzysmierc wyczul zblizajacy sie pocisk, odwrocil sie i rozcial go w powietrzu blyskawica eterycznego ognia. Po trwajacej milisekunde spektrograficznej analizie zawartosci beczki doszedl do wniosku, ze nie zagraza ona jego panu. Na powrot odwrocil sie do kei. W kilka sekund pozniej Feran i wszyscy czekajacy dygnitarze zostali obryzgani mazia ze starannie zmieszanego moczu i kalu. Feran wrzasnal z oburzenia. -Srebrzysmierci, kto to zrobil?! - krzyknal, kiedy juz byl w stanie zrozumiale sie wypowiadac. -Pocisk zostal wystrzelony z palacu na wyspie, znanego jako Blask Switu, albo z jego sasiedztwa - nadeszla monotonna, glucha odpowiedz. -Swinie, wstretne robaki! Srebrzysmierci, zni... - Feran opanowal sie zdumiewajacym wysilkiem woli. - Srebrzysmierci, powstrzymaj sie od jakiegokolwiek odwetu - dodal powoli i wyraznie. Do przodu wystapil Warsovran, powstrzymujac rownie silne uczucie zawodu. -Wasza wyniosla wysokosc, kiedy twoja galera wchodzila do zatoki, od bylego diomedanskiego ksiecia i pretendenta do tronu nadeszla wiesc w kodzie sygnalowym - oznajmil. - Brzmiala tak: "Na ciebie i twoj nadzwyczaj maly i zdeformowany czlonek gowno z odbytow ksiecia Wszechdiomedy i prezbiterki wszystkich metrologan". Tekst, ulozony przez Warsovrana, mial byc ogolnie obrazliwy. Byly cesarz nie zdawal sobie sprawy, ze obecna prezbiterka wszystkich metrologan znajdowala sie niegdys w pozycji umozliwiajacej jej ocene rozmiarow i jakosci Feranowego czlonka. Z rysami wykrzywionymi wsciekloscia Feran odwrocil sie i zobaczyl w poblizu zmiekczonych przez deszcz zarysow Blasku Switu dwa plonace okrety. Inne okrety znajdujace sie w poblizu wymienialy ogien z obroncami; plonacy olej splywal nieszkodliwie z wysokich murow palacu. Feran zostal doprowadzony do ostatecznosci i nikt nie wiedzial tego lepiej od Einsela. Za chwile do akcji zostanie wyslany Srebrzysmierc. Wkrotce potem najwieksze kawalki ocalale z Ferana zmieszcza sie luzno w sredniej wielkosci kuflu, a Warsovran bedzie wkladal zaprojektowany przez Einsela pancerz chroniacy przed wysoka temperatura, by odzyskac Srebrzysmierc. Kusza ukryta pod plaszczem Einsela byla malym modelem mysliwskim, uzywanym do gluszenia ptakow miekkimi grotami. Tak dla pewnosci czarnoksieznik powlokl trucizna swoj zwykly, mogacy przebic zbroje grot. Mimo ze w przeszlosci uzywal takich kuszy na towarzyskich polowaniach, nie strzelal dobrze. Warsovran stal miedzy Griffa i Forteronem, kazdy z admiralow znajdowal sie mniej wiecej o metr od swego dowodcy. Einsel stal za Forteronem; po raz pierwszy od dwudziestu lat zmowil modlitwe do bogini fortuny, wzial gleboki oddech, stracil zimna krew, zacisnal powieki, oczyscil umysl ze wszelkich mysli i wykonal swoj ruch, zanim znow opuscila go determinacja. Odgarnal szerokim gestem plaszcz, uniosl kusze, rzucil sie miedzy Forterona i Warsovrana i strzelil do Ferana. Ulamek sekundy wczesniej trzech straznikow Warsovrana umiescilo w plecach Einsela trzy belty, jeszcze bardziej psujac mu i tak niepewny strzal. Chybil wladce Srebrzysmierci, ale po przebyciu jeszcze dwustu metrow beltowi udalo sie zabic mewe w locie. Wyczyn Einsela przyciagnal uwage Srebrzysmierci. Z jego oczu wystrzelil oslepiajacy blysk i w czarnoksieznika trafily dwa strumienie rozpalonej do bialosci energii, przecinajac po drodze kilku niewinnych swiadkow. Warsovran, szesciu stojacych z nim straznikow z piechoty morskiej i admiral Griffa zamienili sie w sterte parujacych, okrwawionych konczyn i organow wewnetrznych. Einsel zdazyl zobaczyc, jak promienie rozszczepiaja glowe Warsovrana, ktora nastepnie rozpadla sie, rozsadzona przegrzanym mozgiem. W ulamku chwili, dzielacym smierc Warsovrana od zejscia samego Einsela, drobny czarnoksieznik nie myslal o swoim dziecku ani o ocaleniu swiata. Zapomnial o latach spedzonych na stanowisku glownego czarnoksieznika bylego cesarza, nawet nie przemknela mu mysl o trzydziestu jeden rozprawach na temat ksztaltowania eterycznego czy o hasle biograficznym w "Wybitnych czarnoksieznikach obrzeza Oceanu Lagodnego". Gdy promienie emitowane przez Srebrzysmierc rozcinaly Einsela, przed gasnacymi oczyma czarnoksieznika pojawil sie obraz pomnika na ktoryms z placow Diomedy z wyrytymi slowami: "Rax Einsel, pierwszy inzynier diomedanskiego dworu". Promienie Srebrzysmierci zgasly. Statek widoczny za sterta fragmentow cial na kei najpierw przelamal sie na dwoje, jego takielunek runal z trzaskiem na poklad. Nikt z pozostalych przy zyciu nie smial drgnac jeszcze przez cale cwierc minuty. Bardzo nieliczni odwazyli sie oddychac. -Zaprowadzic mnie do mojego palacu - rozkazal Feran, zbierajac z twarzy cos paskudnie oslizlego i zaszczycajac Blask Switu gniewnym spojrzeniem. - Nimi zajme sie wkrotce. Forteron zaczal wydawac rozkazy; po chwili podbieglo do niego dziecieciu tragarzy z dwuosobowa lektyka. Feran i Srebrzysmierc wsiedli do srodka i tak rozpoczela sie procesja do tymczasowego palacu. -Trudno mi uwierzyc, ze ten czarnoksieznik byl tak glupi, by narazic na niebezpieczenstwo wladce demona - mruknal dowodca piechoty morskiej do Forterona, z ktorym obserwowal wymarsz swity. - Piechociarze za nim, Srebrzysmierc przed nim... jaka mial szanse? -Jesli zycie ci mile, mow o nim "cesarz Feran" - przestrzegl go Forteron. - Srebrzysmierc jest jego sluga i jest niezwyciezony. -Wiec jest naszym nowym wladca? Nie podoba mi sie. -To dowod twojej przenikliwosci. Jest jednak nadzieja. Jego sluga ma bardzo ograniczony repertuar sztuczek. -Aha. To co mozemy zrobic? -Zajrzec do srodka - odparl Forteron, pokazujac za siebie, gdzie kilkunastu piechociarzy nioslo dluga lekka lodke. Forteron zerknal na rozcietego na trzy kawalki Einsela. Czarnoksieznik w obu dloniach wciaz sciskal niewielka kusze do polowania na ptaki. Umarl, walczac z bronia w reku, pomyslal admiral nie calkiem jeszcze rozchmurzony. Wrocily do niego slowa Einsela z poprzedniego dnia: "Jesli dopisze ci szczescie i zdobedziesz Srebrzysmierc, ktos sie z toba skontaktuje". "Ci", nie "nam". Einsel wiedzial, ze musi zginac, i zamierzal do tego doprowadzic, sprowokowawszy Srebrzysmierc do przypadkowego usmiercenia Warsovrana. Forterona poruszyla mysl, jak bardzo czarnoksieznik musial byc samotny i zdesperowany. Admiral przykleknal i wzial do reki odcieta glowe Einsela. Oczy czarnoksieznika byly otwarte i niemal wysadzone z orbit, ale na twarzy malowal sie dziwny spokoj. -Biedny Einselu! Ledwie cie znalismy - rzekl Forteron. -Slucham, admirale? - odezwal sie dowodca piechoty morskiej. -Rozdziel ostroznie te szczatki - odpowiedzial Forteron. - Kiedy zostana pochowane, nie chce, by powstaly watpliwosci, czyje kawalki gdzie spoczywaja. - Wstal i podal glowe Einsela dowodcy. - Kaz sporzadzic szkice profilu i zarysu glowy jeszcze tej godziny, a potem przynies je do mnie. o(C) Samozaklecia patrolowe zostaly odwolane z chwila zacumowania okretu flagowego. W ciagu pol godziny Wensomer wyslala w deszcz samogolebia. Polecial spokojnie nad morze, kierujac sie prosto na wschod, na Helion. (C)G) Demonstracja sily Ferana nie uszla uwagi rozmieszczonych w tlumie szpiegow sojuszu polnocnych krolestw. Po poludniu przybyl poslaniec z odpowiednia swita i flaga oznaczajaca rozejm, proszac o audiencje. Feran oznajmil, ze przejmuje bezposrednie dowodzenie kampanii wojskowej tak fatalnie spartaczonej przez Warsovrana. Poslaniec wrocil do armii sojuszu z wiadomoscia o zmianie dowodztwa oraz o tym, ze cesarz Feran jeszcze tego wieczoru zamierza wyprawic dworska uroczystosc. Nastepnie poslaniec otrzymal rozkaz powrotu i przekazywania wszelkich informacji o ewentualnie wydanych dekretach. Za najwazniejszy uznawano fakt inwazji z Torei, chociaz Sargolanie chcieli takze zwrotu krolewny, ale wyraznie trzeba bylo brac pod uwage fakt, ze najezdzcy dysponuja bronia wielkosci czlowieka, ktora potrafi przecinac statki na dwoje. Poza tym pamietano kregi ognia, o ktorych wciaz rozprawiali inni poslowie i ambasadorowie. Kregi te rzeczywiscie stwarzaly smiertelne zagrozenie, chociaz kilku czarnoksieskich doradcow twierdzilo uparcie, ze Feran nie osmieli sie uzyc ich na ladzie stalym. Przywodcy sojuszu odbyli narade. Panowalo wsrod nich ogolne przekonanie, ze doswiadczalne sprawdzenie teorii doradcow moze miec bardzo wysoka cene. Postanowili zastosowac ulubione rozwiazanie wszystkich rozsadnych dowodcow wojskowych - pozwolic, by walczyl ktos inny. Tymczasem Leir nadal przybierala. Wieczorem poziom jej wod osiagnal wysokosc metra ponad sredni stan tej pory roku, a deszcz wciaz padal. Z palacu na wyspie ktos gwizdkiem wyslal serie zaszyfrowanych sygnalow. Po kilku chwilach straz ksiecia korony wyszla na krotkie kamienne molo jako eskorta plywaka, ktory powyzej lokci mial przymocowane nadmuchane skory prosiat i smierdzial ostrym preparatem odstraszajacym rekiny. Ksiaze korony Selva czekal na niego przy bramie. -Jakie i skad przynosisz wiesci? - zapytal. -Z rozkazu sojuszu plan "Morski Smok" musisz wprowadzic w zycie dzisiejszej nocy - oznajmil plywak. -"Morski Smok"? Dzisiejszej nocy? Alez nocny atak to rzecz nieslychana! O swicie jak najbardziej, ale noca? -Leir szybko wzbiera i wystapila z brzegow. Obroncy Diomedy sadza, ze miasto ma teraz fose szeroka na pare kilometrow, ale ta woda przyniesie im zgube. Musisz zaatakowac dzisiejszej nocy i wykorzystac do tego wszystkich ludzi, jakich masz w palacu. Plan ten, opracowywany w sekrecie przez wiele tygodni, byl jednym z kilku. Wszystkie mialy pelne fantazji nazwy, ktore z kolei mowily cos o charakterze danego planu. "Morski Smok" zakladal, ze obroncy z palacu podplyna do zakotwiczonych okretow i podpala je, rzucajac plonace buklaki z olejem. Kiedy toreanscy piechociarze pobiegna gasic ogien i opuszcza szance, zaatakuja je wojska sojuszu. -Po ciemku i przy zachmurzonym niebie trudno bedzie skoordynowac atak -ostrzegl Selva. -O, pojawi sie sygnal, ktorego na pewno nie przeoczysz. Rozswietli cale miasto - odparl plywak. Ksiaze Selva mial watpliwosci, ale dysponujac zaledwie osmiuset ludzmi, nie mogl odmowic wspolpracy, jesli chcial odzyskac swoje miasto. -A co z ta bronia? Ta, ktora rozciela rano statek na pol? -To sztuczka. Dokonano tego za pomoca drutu, statek przedtem zostal przepilowany - stwierdzil plywak. Bylo to kulawe wyjasnienie, ale ksiaze chcial uwierzyc. -Doskonale, wydam rozkaz. o(C) W Diomedzie prawdziwy poslaniec sojuszu lezal w celi. Na ciele mial slady tortur. Forteron i Sairet obserwowali go przez judasz w drzwiach.-Wyjawil, ze atak nastapi jutro rano - rzekl Forteron. - Po tym, jak obroncy palacu podpala zakotwiczone statki floty wojennej, dowodcy sojuszu zamierzaja przeplynac rownine zalewowa na barkach. -Ich plany nie maja znaczenia - odparla Sairet. - Ty zostales ostrzezony, a plan w najlepszym razie byl desperacki. -A jak ty sie dowiedzialas o tym szpiegu? -Jestem tancerka, i to tancerka majaca wstep na dwor. Ktos pomyslal, ze moge byc na tyle lojalna, by szpiegowac na rzecz sojuszu i krolewskiej dynastii Diomedy. Jak widzisz, zamiast tego, przyszlam prosto do ciebie. -A kto byl tym kims? -Osoba przybyla niedawno, ktora nie wiedziala, ze pietnascie lat temu zostalam wyrzucona na ulice przez zabojce mego meza, owczesnego krola. -A wiec niedawno zmarly krol zasiadal na tronie przez pietnascie lat? -Tak, i z wielka przyjemnoscia patrzyl, jak stoczylam sie do poziomu windrelki, ktora za kilka miedziakow tanczy na targowiskach i uczy bogate, leniwe kobiety kolysania sie przed ich zblazowanymi mezczyznami. Forteron sklonil sie i ucalowal jej reke. -Nie jestem najwyzszym dowodca Torean, pani, ale wywdziecze ci sie, jak tylko moge. Jeszcze tej nocy polece cie cesarzowi Feranowi podczas jego pierwszej uroczystosci dworskiej. -Nie! Prosze, nie rob nic, co mogloby sciagnac na mnie uwage. Jeszcze nie teraz. Najpierw odnies zwyciestwo. To bedzie tez moje zwyciestwo, wystarczy mi za nagrode. Jakie rozkazy przekazales do Blasku Switu przez swojego zastepczego kuriera? -Te, ktore mial przekazac prawdziwy poslaniec. -Co?! -A dlaczego nie? Sairet pomyslala chwile. -Rzeczywiscie, dlaczego nie? A wiec przed switem podpalisz kilka statkow handlowych, przesunawszy flote wojenna na rzeke albo wzdluz wybrzeza. -Tak. Armia na rowninie zalewowej ruszy do ataku, sadzac, ze nasi obroncy zostali przerzuceni do portu. Przewiduje, ze spotkaja sie z dosc entuzjastycznym przyjeciem. (C)o Samogolab opadl na poklad "Mrocznego Ksiezyca" calkiem wyczerpany. Samozaklecia patrolowe nie zostaly ustawione na zatrzymywanie samozaklec przybywajacych na Helion - jak by inaczej otrzymywano wiadomosci od Warsovrana lub kogokolwiek innego bedacego u steru rzadow? Zaloga grala w kosci w swietle lampy, a Terikel zmuszala ryby, by podskakiwaly do obrazow eterycznych owadow. Roval pelnil wachte na pokladzie, on pierwszy dopadl ptaka. Zdjal zaklecie i podal golebia Terikel. -Dzisiaj pojawi sie krag ognia, nie potrafie powiedziec, o ktorej zdetonuje -powiedzial wizerunek twarzy Wensomer unoszacy sie nad dlonmi Rovala. - Stanie sie to nad koszarami piechoty morskiej na Helionie. Sprobujcie pierwsi dotrzec do Srebrzysmierci. Uzyjcie "Mrocznego Ksiezyca" do tego, do czego nadaje sie najlepiej. Jesli krag ognia nie pojawi sie do drugiej godziny po polnocy, bedzie to znaczylo, ze albo nie zyje, albo nastapila zmiana planu. Albo nawet zostalam kochanka Srebrzysmierci. -Koszary - odezwala sie Terikel, marszczac brwi. - To w poblizu geograficznego srodka Helionu, na glownej wyspie, wiec... zanim kregi ognia sie wypala, bedzie ich cztery. Szescdziesiat cztery, trzydziesci dwa, szesnascie, osiem... w sumie sto dwadziescia dni. -Wensomer jako kochanka Srebrzysmierci! - szepnal Roval. - Coz za perspektywa! -Sto dwadziescia dni, to nie ma sensu. Albo Feran, albo Warsovran znajda sie tu z cala diomedanska flota za osiem dni. Koszary leza na resztkach przesmyku, wiec gdyby wybuchl tam krag ognia, to jaka czesc objetego nim obszaru stanowilaby takze woda? -Ponad polowe - odparl Roval. - Moze bedzie tylko jeden krag. Moze naprawde mamy jeszcze jedna szanse. (C)G) Feran spedzil caly poranek w kolejnych kapielach. Kapal sie w mleku, w winie, w wodzie rozanej i w wonnych olejkach. W poludnie poslal po jednego z nizszych ranga dowodcow piechoty morskiej, Takerama. Awansowal go o piec stopni i zlecil zorganizowanie tajnej milicji oraz przejecie nad nia dowodzenia. Dal mu takze kilka zadan do wykonania przed zachodem slonca. Wybral go starannie, po rozmowach z wieloma wyzszymi oficerami. Takeram byl ambitny i uwazal sie za pomijanego przez przelozonych mniej utalentowanych od siebie. Dla celow Ferana byl idealny.Po poludniu czlonkowie milicji Takerama odwiedzili hangary rzecznych szkutnikow. Znalezli tam konstruktora pierwszego kadluba dlugiej, lekkiej lodzi, ktory teraz nie tylko budowal kolejne, ale i szkolil innych szkutnikow. Takeram przerabal go toporem. Pozostali szkutnicy zostali zgromadzeni w hangarze, a hangar zamkniety i podpalony. Feran spedzil cale popoludnie w towarzystwie kolejnych dziewczat. O zachodzie slonca byl, jak mozna sie bylo spodziewac, wykonczony i pograzony w glebokim snie. Nawet Takeram nie mial ochoty budzic go swoim sprawozdaniem i rozkazal jednej z kurtyzan zostawic zwoj na poduszce. W innej czesci tymczasowego palacu trwaly goraczkowe przygotowania do pierwszej dworskiej uroczystosci Ferana. Poza Forteronem, kilkoma wielmozami i poslancami cesarz tolerowal na dworze tylko dziewczeta i kobiety, chociaz co ciezsze polmiski pozwalano nosic eunuchom. Dlatego tez domy bogaczy zostaly przeczesane w poszukiwaniu dziewczat, kobiet i eunuchow majacych dworskie doswiadczenie i znajacych sie na etykiecie, a kucharzy, piekarzy i krawcow sprowadzano pod ostrzami toporow. W Diomedzie nie brakowalo muzykow i tancerek, i jako nowo mianowana krolewska mistrzyni tanca Sairet nie miala zadnych problemow ze skompletowaniem najlepszego zespolu na obrzezu Oceanu Lagodnego. Zachod slonca skryly ciezkie deszczowe chmury. Bardzo niewielka czesc Diomedy nie byla zbudowana z cegiel z blota i w miescie, ktore az dotad mialo mniej niz piec deszczowych dni w roku, nieustanna ulewa zaczela stanowic powazny problem. Dachy kryte blotem i strzecha pekaly, przeciekaly. Strumienie wody pedzace ulicami oslabily sciany, a w calej Diomedzie trudno bylo znalezc plonacy ogien. Hangary na brzegu rzeki byly w duzym stopniu niewrazliwe na ulewe i na podnoszacy sie poziom rzeki. Zostaly wzniesione na kamiennych lub drewnianych palach, by mogly przetrwac coroczne powodzie, bez trudu tez zdobywano zagle, ktore rozpinano nad dachami. Piechociarze Forterona broniacy miejskich szancow mieli dobrze utrzymane i prawidlowo okopane namioty. Wiele toreanskich kampanii wojennych stoczyli w deszczu i o wiele chlodniejszym klimacie. Odlegla o kilometr armia sojuszu polnocnych krolestw tez chronila sie w namiotach, ale na bardziej blotnistym terenie. Wille bogaczy wznoszono glownie z kamienia, a liczna sluzba szybko naprawiala przecieki. W tymczasowym palacu pospiesznie przygotowywano dla nowego monarchy sale tronowa. Z innych willi sila sciagnieto najwspanialsze dywany i draperie, a wedlug wskazowek Ferana zbudowano tron z perfumowanego drzewa cedrowego. Wszyscy dworzanie i goscie mieli stac albo lezec na poduszkach. Nowy cesarz by nie scierpial, gdyby siedzial ktos oprocz niego. Feran w koncu obudzil sie o jedenastej. Z zadowoleniem przeczytal raport Takerama, ktory podczas potajemnego przeszukania palacu odkryl bardzo dziwna skorzana zbroje oraz szkice czarnoksieznika Einsela, niedoszlego zabojcy z kusza. Znajdowaly sie one w kwaterze admirala Forterona. To mogloby stanowic podstawe do wesolej rozrywki podczas uroczystosci, pomyslal Feran z zadowoleniem. Jeszcze raz sie wykapal, a potem ubral. Chcial, by jego nowi dworacy na niego czekali, ale bardzo tez mu sie spieszylo, by zaczac nimi rzadzic. Kazal sobie przyniesc mape nawigacyjna portu w Diomedzie. Zauwazyl, ze na poludniowy wschod od palacu na wyspie znajduje sie plycizna i piaszczysta lacha. Pozniej bardzo mu sie to przyda. Osoby znajdujace sie na dworze zostaly zwolane w chwili, gdy cesarz sie obudzil, lecz wszyscy spodziewali sie dlugiego oczekiwania. Proby muzykow, polykaczy ognia, tancerek i zonglerow dostarczyly mile widzianej rozrywki, a ogladali je Forteron, dowodca piechoty morskiej, kilku toreanskich wielmozow oraz poslowie. Ksiaze Terracict z jednego z polnocnych krolestw sojuszu dobrowolnie podjal ryzyko zostania zakladnikiem, by na wlasne oczy zobaczyc wrogow oraz ich nowego cesarza. Zlozony, a zarazem subtelny system kaszlniec, oklaskow i gestow zapowiedzial pojawienie sie Ferana. Fanfara odegrana na trabkach przez ukrytych za parawanem toreanskich piechociarzy oznajmila wejscie wladcy, ktory wkroczyl powoli na srodek sali, wspial sie po stopniach z piaskowca i marmuru prowadzacych do tronu i usiadl na swoim wymarzonym miejscu. Srebrzysmierc stanal po jego prawej rece. Feran mial na glowie zlota korone, ktora bystry zlotnik zrobil napredce z tiar czterech diomedanskich szlachetnie urodzonych dam, lecz nikt nie odwazyl sie smiac. Forteron stanal z lewej strony tronu. Trzymal w rece zwoj i na skinienie glowy cesarza zaczal czytac. -"Przed oblicze Jego Krolewskiej Wysokosci cesarza Ferana Drewno zostana wniesione nastepujace sprawy: zadania sojuszu natychmiastowego poddania Diomedy jej prawowitemu monarsze; prosby o pomoc w niedoli sprowadzonej na mieszkancow Diomedy przez niespodziewane deszcze; wezwanie do zwiekszenia podatkow na pokrycie zakwaterowania, wyzywienia oraz wyposazenia toreanskiej piechoty morskiej zatrudnionej przy obronie Diomedy; petycja niektorych kupcow w sprawie ochrony przed korsarzami dzialajacymi w polnocno-zachodniej czesci Morza Racitalskiego...". -Dosyc - odezwal sie Feran, leniwym gestem dloni nakazujac cisze. - Oswiadczam, ze moja odpowiedz brzmi nie, nie, nie i nie. A teraz niech wystapia tancerki, by rozproszyc swym urokiem ponura atmosfere wywolana przez deszcz. Wszyscy spodziewali sie po nowym cesarzu czegos nieco bardziej konkretnego, ale madrze ukryli swoje rozczarowanie. Przyniesiono mu na tacy puchar wina, ktory Feran przyjal po sprawdzeniu przez Srebrzysmierc, ze trunek nie jest zatruty. Zgromadzeni zostali usunieci z miejsca przed tronem. Tancerkom pozwolono po poludniu na lekki posilek, po ktorym sluzacy zaczeli je przygotowywac do wystepow. Pierwsza miala sie pojawic grupa dziewczeca, a po niej Wensomer. Dziewczeta zatanczyly. Feran patrzyl na nie pozadliwie, po czym wybral trzy z nich, by polozyly sie u stop jego tronu. Do Wensomer podeszla jedna ze sluzacych z taca ciasteczek i szepnela: -Cesarz jest gotow. Do jakiej melodii zatanczysz? -"Sen oceanu" - odparla Wensomer. Dziewczyna natychmiast sie oddalila, nie zwazajac na przyzywajace gesty innych tancerek. Wensomer odlozyla ciasteczko, ktorego nawet nie sprobowala. Zza podwyzszenia Ferana dobiegl dzwiek gongu i zabrzmiala muzyka. Wensomer uniosla sie z podlogi przy pierwszych taktach "Snu oceanu", jakby byla fala nabierajaca wysokosci przy zblizaniu sie do brzegu. Wykorzystala wolny wstep do rozkolysania rozlozonych rak, nasladujacych ruch drobnych falekna spokojnym morzu, a biodrami kolysala w przod i w tyl, wywolujac bardzo niepokojacy efekt podwojnego kierunku, ktory przyciagnal uwage wszystkich, szczegolnie tancerek. Nawet Sairet patrzyla ze zdumieniem. Pojawila sie pierwsza zmiana rytmu i teraz Wensomer poruszala sie po okregu, schylajac sie i prostujac, tym razem tanczac jako wieksze fale, znow z tym podwojnym ruchem i falkami biegnacymi wzdluz rak. Rytm przyspieszyl jeszcze bardziej, cialo Wensomer zawirowalo od pasa w gore, rozkrecajac wlosy, sznury perel i cienkie woale na podobienstwo morskiej piany rozbijajacej sie na skalach. Pojawil sie nowy rytm, o wiele wolniejszy. Teraz Wensomer znajdowala sie jakby pod woda, jako ze powiewala woalami powoli, ale tak by sprawialy wrazenie, ze unosza sie w wodzie. Jej cialo chwialo sie w rytm skontrastowany z reszta muzyki, niczym pek wodorostow zawieszony miedzy skalami i powierzchnia wody. Widzowie patrzyli w calkowitej ciszy. Muzycy siedzacy za zaslona nie mieli pojecia, jak sie toczy wystep. Feran, Forteron, wielmoze i wszyscy inni sledzili kazdy ruch Wensomer i tylko Srebrzy-smierc nie zwracal na nia uwagi. To bylo cos wiecej niz wystep tancerki czy urzekajacy, uwodzicielski pokaz; bylo to widowisko, taniec dostrajajacysie do wszystkich obecnych. Wensomer przemawiala zrozumialym jezykiem, a mowila o czystym pieknie ruchu: o tancu kuszacym lubieznych monarchow, wirujacym wsrod rozbawionej gawiedzi na targowiskach i kolyszacym sie w zaciszu malzenskich sypialni. Wszyscy odczytywali poruszenia Wensomer tak, jakby byly przepieknym wierszem - kiwali sie razem z nia, stawali sie woda, z ktorej ona wyrastala fala, jakby byla wolnikiem w smiertelnym ciele. Ich ruchy mowily o tym, o czym opowiadalo cialo Wensomer, i nawet nie wiedzieli, ze jest to starodawny scalticarianski poetycki jezyk ciala. Muzyka skonczyla sie zanikajacym rytmem wybijanym na ceramicznym bebenku; Wensomer toczyla sie po podlodze, ciagnac za soba szarfe i welony niczym fala cofajaca sie z plazy do oceanu. Znieruchomiala przed Feranem. Muzyka umilkla, wiec tancerka wstala i uklonila sie nisko, plynnie, od lewej ku prawej - calej widowni. Feran zaczal klaskac i dwor poszedl w jego slady. Wszyscy byli pod wplywem Wensomer. Nad nikim nie panowala, lecz wszyscy czuli mimowolna chec zrobienia jej przyjemnosci. Klaskali nieprzerwanie, rytmicznie. Srebrzysmierc pozostawal obojetny. Wensomer wstapila na cienka linie odgraniczajaca wplyw od wladzy. Kazda proba zapanowania nad Feranem sprowadzilaby natychmiastowa smierc z reki jego stroza, ale fakt, ze Wensomer wciaz zyla, oznaczal, ze daje sobie rade. Podeszla drobnym kroczkiem do tronu, wciaz kolyszac biodrami. Feran wstal i zszedl do niej. Oklaski nie milkly. -Podobasz mi sie - zamruczala. - Kim jestes? -Cesarzem, panem Srebrzysmierci - odparl mechanicznie Feran. Wensomer podniosla wzrok na Srebrzysmierc, przechylila glowe na bok i zmarszczyla brwi. -Co on potrafi? - zapytala. -Moze zniszczyc caly kontynent - odparl Feran z niejaka duma. -Ale mnie sie ten kontynent podoba. -Moze zniszczyc moich wrogow, jestem jego panem - wyjasnil juz z lekkim niepokojem. -Jego panem? No to niech zrobi cos dla mnie. -Moge mu kazac zabic kazdego, kto mnie rozdrazni. -Ha! Co w tym szczegolnego? Wielu mezczyzn zabijalo sie o mnie, a jestem tylko tancerka. Moim zdaniem jestes sluzacym Srebrzysmierci. Sluzacy nie robia na mnie wrazenia. -Ja mu rozkazuje! - zawolal Feran. Wensomer znow zaczela falowac rekami i zakolysala biodrami do rytmu nieprzerwanych oklaskow dworu. -To rozkaz mu zatanczyc. Moze tym mi zaimponujesz. -Srebrzysmierci, zrob to, zatancz dla nas. -Funkcja wylaczona - oznajmil uroczyscie Srebrzysmierc. -Rozkaz mu powstrzymac deszcz. -Srebrzysmierci, powstrzymaj deszcz! - krzyknal Feran z blagalna nutka w glosie. -Funkcja wylaczona. -Przynajmniej niech mnie wezmie na rece i wzieci ze mna ponad chmury, zebym mogla zobaczyc gwiazdy. -Zrob, co ona kaze, Srebrzysmierci! - znow zawolal Feran, a blagalna nutke zastapil ton rozpaczy. -Funkcja wylaczona. Wensomer nie przestawala sie kolysac, ale teraz chichotala. Falujaca reka wskazala na wschod, gdzie lezal Helion. -Nie jestes Toreaninem, prawda? - spytala. -Nie, pochodze stad. -Nienawidze Torean; spalili swoj kontynent i sprowadzili te okropna pogode. -Ja tez ich nienawidze - zapewnil Feran, rozpaczliwie pragnac ja zadowolic. -A mimo to nie potrafisz zniszczyc Torean w Diomedzie. -Nie, bo spowodowaloby to zniszczenie calej Acremy. -Ale sa toreanskie koszary na Helionie. Czy Srebrzysmierc moze zniszczyc naszych wrogow na wyspie? Zaklecie utkane z jezyka, tanca i ciala bylo potezne. Wensomer nawet nie zdawala sobie sprawy, jak bardzo potezne. Ona pierwsza na swiecie posluzyla sie magia tanca. Feran rozpaczliwie pragnal zasluzyc na jej pochwale, ale jak mogl jej zaimponowac krag ognia wywolany w miejscu odleglym o osiem dni zeglugi na wschod? Zauwazyl katem oka Blask Switu, w ktorego oknach zostawiono zapalone lampy; mialy one sprawiac wrazenie, ze obroncy sa w palacu, podczas gdy w rzeczywistosci wyruszyli do ataku na toreanska flote. Ludzie ci jednak zdecydowanie byli wrogami Ferana i krag ognia nad Blaskiem Switu stanowilby spektakularne widowisko. -Srebrzysmierci, zniszcz moich wrogow w Blasku Switu! - rozkazal Feran, pokazujac palac na wyspie. Wensomer zdusila krzyk "nie!". Przemyslala sobie wczesniej wszystkie mozliwe reakcje Ferana i miala zapasowy plan do kazdej z nich. Szkoda, ale osmiuset ludzi w Blasku Switu to mniej, niz liczy sobie garnizon w Uboczu. To byla wojna - albo osiemset osob, albo caly swiat. Wensomer nadal kolysala cialem w rytm klaskania, ale wstrzymala oddech. -Wyczyn ten lezy na granicy moich mocy - ostrzegl Srebrzysmierc. -Zrob to! -Chodzmy popatrzec - zamruczala Wensomer. Feran zaprowadzil ja na najblizszy balkon. Dwor nie przestawal klaskac. Cesarz potrzasnal glowa, jakby na chwile przysnal. Stal na balkonie w deszczu. Byl przemoczony. Jak dlugo tu tkwil? Okrecil sie w miejscu i wpadl do sali. Wszyscy wciaz byli zauroczeni i klaskali. Druskarl i Srebrzysmierc znikneli. Podobnie tancerka. Zdrada! - zawylo Feranowiw mozgu. Czar, zaklecie! Ulegl mu caly dwor. Forteron, niech go licho... Lecz Forteron wciaz klaskal z usmiechnieta, bezmyslna twarza. Jak ta kobieta to zrobila? - zdziwil sie Feran. I wtedy to sobie uswiadomil. Nie zaatakowala go; posluzyla sie jezykiem tanca, by go urzec. Nie miala zamiaru nikogo skrzywdzic i w ten sposob omamila samego poteznego Srebrzysmierc. Zaklecie bylo kruche. Zniweczylby je kazdy nagly halas czy ruch. Feran zaczal przesuwac sie do najblizszych drzwi, idac wolnym krokiem w rytmie oklaskow. Ujal Takerama za ramie i wyszedl z sali. Klaskanie nie milklo. Feran uderzyl zolnierza w twarz wierzchem dloni, niweczac dzialanie zaklecia Wensomer. -Przynies te zbroje do chodzenia wsrod ognia, ktora znalazles w kwaterze Forterona! - krzyknal, zbiegajac z Takeramem ze schodow. - Kaz dwudziestu piechociarzom wziac moja szybka lodz z dziedzinca palacu i zaniesc ja do Mostu Esplanady. Pospiesz sie! Otocz palac. Nikt nie moze go opuscic. A potem wyslij oddzial do domu tej ostatniej tancerki i kaz ja zabic! o(C) Velander zobaczyla w eterswiecie wybuch kregu ognia jako jaskrawa pomaranczowa linie. Tym razem wiedziala, ze mial on miejsce w duzym miescie; widziala rojace sie zaklecia, urzadzenia eteryczne i samozaklecia. Tym razem nastapi koniec swiata. Czula, ze traci rozum, ze energia kawalka szkla tworzacego os takze rozplywa sie w nicosc. Juz niedlugo, pomyslala. Przyjmie to z ulga. (C)6) Druskarl ocknal sie na podlodze obok tronu. Siegnal do krocza i wyczul jadra. Mial swiadomosc wszystkiego, co zaszlo od chwili, gdy Feran pchnal go nozem i nalozyl na jego cialo Srebrzysmierc. Nie ulegl tancowi Wensomer, ale podejrzewal, ze Feran dal sie zwiesc. Caly dwor powoli i rytmicznie klaskal. Wszyscy najwyrazniej znajdowali sie pod wplywem jakiegos zaklecia, tak subtelnego, a mimo to poteznego, ze uszlo uwagi Srebrzysmierci.Bardzo powoli Druskarl przesunal sie w cienie za tronem. Dwoma szybkimi, cichymi ciosami powalil na podloge acremanskiego sluzacego i po kilku sekundach mial na sobie jego ubranie, a w rekach tace. Wkrotce byl na zewnatrz. Rzucil sie do ucieczki w sieczony deszczem mrok. W nastepnej minucie zostaly zaryglowane palacowe bramy. (C)G) Zanim Feran i jego piechociarze opuscili palac, zaklecie Wensomer oslablo i ludzie znajdujacy sie w sali oprzytomnieli. Ze zdumieniem zobaczyli, ze Feran i Srebrzysmierc znikneli. Tancerka tez. -Wspanialy taniec - zauwazyl Forteron, zwracajac sie do Sairet. - Najwyrazniej ten diabel nie mogl zaczekac z przesluchaniem jej do calkiem innego wystepu. W tej chwili do sali wpadl jeden z jego adiutantow, sklonil sie i podbiegl do admirala. -Wazna wiadomosc, panie - syknal, przyklekajac na jedno kolano. (C)6) Wensomer stala na balkonie najwyzszej wiezy palacowej willi. Deszcz szybko przemoczyl cienki material jej kostiumu. Myslala bardzo szybko i podejmowala decyzje, ktore jeszcze przed kilkoma minutami odrzucilaby jako wstretne moralnie. Wdmuchnela sobie w dlonie rozzarzone pasma energii, ktore splotly sie w dwa wysokie, cienkie kolce, wyrastajace z wnetrza kazdej dloni. Mimo ze juz kiedys to robila, zaklecie bylo trudne i wyczerpujace. Kiedy w koncu zaczela wymawiac slowa ksztaltowania, kazdy kolec mial trzydziesci metrow wysokosci. Ich podstawa uformowala sie w uprzaz z rzemieniami i uchwytami dla rak. Kolce zaczely sie poszerzac i zanikac, ale zanim calkowicie przeksztalcily sie w skrzydla, Wensomer wcisnela sie do lekko swiecacego urzadzenia zlozonego z czystych energii i plazmy. Kiedy opuscila ramiona, poczula ciezar deszczu na ogromnej powierzchni skrzydel.Skoczyla. Przez chwile szybko tracila wysokosc na rzecz predkosci, a potem wyrownala lot do dlugiego slizgu nad pociemnialym miastem. Nawet w najlepszych czasach Diomeda miala tylko kilka publicznych pochodni na rogach ulic, a w takim deszczu nikt ich nie zapalal od wielu dni. Wensomer pedzila przez klujace krople, kierujac sie lampami w oknach kilku wiez oraz swiatlem miejskiego stosu nawigacyjnego, znajdujacego sie pod kamiennym daszkiem na wzgorzu. Trudno bylo utrzymac wysokosc, jako ze brakowalo wstepujacych pradow powietrza. Machanie ogromnymi skrzydlami nie wchodzilo w rachube. Ponizej przeplywaly mroczne cienie kopul, wiez, koron drzew i wiezyczek, a Wensomer leciala przez pioropusze dymu zmieszane z zapachem oleju do smazenia, przypalonego tluszczu i piekacego sie chleba. Ktos, kto spojrzal w gore akurat w chwili, kiedy Wensomer przelatywala mu nad glowa, wydal cienki, przeszywajacy krzyk. Cos malego i ciemnego ominelo ja z glosnym piskiem i zniknelo w mokrej ciemnosci. Wensomer zorientowala sie, ze teren w dole juz nie wyglada znajomo, ze sie zgubila. Znow zauwazyla stos nawigacyjny na wzgorzu, znalazla rozlegla czern oceanu, a potem zobaczyla oswietlone okna Blasku Switu i nikle lampy pozycyjne trzech galer patrolujacych zatoke. Juz niedaleko, ale przy predkosci siedemdziesieciu pieciu kilometrow na godzine wychlodzenie spowodowane wiatrem i nieustajace uklucia kropel deszczu szybko wysysaly z niej sily. W koncu dostrzegla jasna lampe, ktora zostawila w wyzszej wiezy wlasnego domu. Dach wiezy pedzil na jej spotkanie. Uniosla skrzydla i opuscila nogi, schodzac w dol, az wreszcie plasnela golymi stopami w wilgotne kamienne plyty na plaskim dachu. U jej boku pojawil sie w deszczu Laron. -Srebrzysmierc zostal wyslany - zaczela. -Dobrze, dobrze, "Mroczny Ksiezyc" juz tam jest, wiec musimy tylko zabrac Dziewiatke do... -Wyslany nie na Helion, tylko na Blask Switu! - przerwala mu Wensomer. - Przyprowadz Dziewiatke, predko, i przynies mi z solarium te mala kusze - i miod! Butelke mojego najmocniejszego miodu! Czekala w deszczu, wciaz ubrana w stroj do tanca brzucha, lecz na szczescie Laron zaraz wrocil z Dziewiatka, miodem i kusza. -Przystaw mi butelke do ust - poprosila Wensomer, szczekajac zebami. - Mam zajete rece. -Jestes pewna, ze powinnas pic i leciec? - odwazyl sie zapytac Laron, kiedy wyjal korek. -Niech cie, Laronie, przeciez nikt nie bedzie mnie aresztowal! Dziewiatko, wsiadz mi na plecy. Dziewiatce niczego nie trzeba bylo powtarzac dwa razy. Laron przewiesil jej przez ramie pasek kuszy, a potem samodziewczyna stanela za czarnoksiezniczka, zlapala sie jej i oplotla ja w pasie nogami. Laron przytknal butelke do ust Wensomer, ktora lapczywie upila kilka lykow, krztuszac sie i prychajac. -Nie, nie lap mnie za szyje, przytrzymaj sie tych jasniejacych paskow na moich ramionach! - zawolala do Dziewiatki. - Gotowa? -Do czego, pani? -Laronie, moga byc klopoty. Sprobuj uciec, gdyby... Na ulicy rozlegly sie krzyki i powstalo zamieszanie. Wensomer skoczyla. Spodziewala sie, ze Dziewiatka wrzasnie, ale samodziewczyna tylko mocno sie trzymala, jak jej kazano. Willa nie byla tak wysoka, jak tymczasowy palac, lecz eteryczne skrzydla podolaly zadaniu. Mimo klujacego deszczu Wensomer szukala chocby sladow pradow termicznych i starala sie nabrac wysokosci. Udalo jej sie osiagnac tylko plytki slizg, a to bylo za malo przy dodatkowym obciazeniu Dziewiatka. (C)o Laron pospiesznie rozgryzl i polknal zabek czosnku, a potem otworzyl drzwi juz rozbijane przez czlonkow nowej tajnej milicji Ferana. Na ubranie narzucil szlafrok. -Nocne pozdrowienia, oswobodziciele! - powiedzial z niby sargolskim akcentem, co jednak brzmialo, jakby byl przeziebiony i mial zaparcie. - Ja mowie bardzo dobry diomedzki. Domowy nowy rzadca bedac... bylby byl... -Z drogi, wezojadzie! - ryknal dowodca oddzialu, brutalnie wyrzucajac go na deszcz, po czym wprowadzil swoich ludzi do srodka. Laron pospiesznie sie oddalil, odrzucajac w biegu szlafrok. (C)6) Wensomer sunela nad plazami poludniowego kranca Diomedy zaledwie trzydziesci metrow ponad ziemia, kiedy pojawil sie jaskrawy rozblysk swiatla, a w niebo uniosl sie olbrzymi slup pary wodnej, dymu i pylu. Siegal od morza do chmur i oswietlil cale miasto wraz z okolica. Wznosil sie z Blasku Switu, a raczej z tego, co niegdys bylo palacem na wyspie. W kilka chwil pozniej do Wensomer dotarta fala uderzeniowa, wyginajac skrzydla i rzucajac nia w bok i w gore. Skrzydel z eteru nie mozna jednak zlamac i czarnoksiezniczka szybko je wyprostowala. Nagle powietrze wokol niej zawirowalo od pradow termicznych wytworzonych przez krag ognia. Wensomer wzniosla sie wysoko, walczac z wiatrem, z potem zaczela okrazac upiorna kolumne pary wodnej, dymu i popiolu.-To jest gorace powietrze z pozostalosci wyspy! - krzyknela do Dziewiatki. - Musimy wokol niej krazyc i wykorzystac prady wstepujace do utrzymania wysokosci. Dziewiatka milczala, jako ze nie zadano jej pytania. Wensomer wznosila sie po spirali do gory, celujac czubkiem lewego skrzydla w ciemniejaca kolumne goracego powietrza. Jednoczesnie obliczala czas, jakiego potrzebowaliby srednio wysportowani mezczyzni do przebiegniecia z palacu do portu z nieporecznym skorzanym kombinezonem, a nastepnie do przeplyniecia wioslowa lodka z portu do Blasku Switu. Kiedy nadszedl obliczony przez nia moment, leciala przez ciepla, klebiaca sie mgle i zaczynala tracic orientacje. Deszcz wciaz siekl ja po ramionach, glowie, uszach i rekach, ale przynajmniej gorace powietrze pokonalo zimny wiatr. Zaczela schodzic spirala w dol. (C)?3? Kiedy gnany rozpacza Feran dotarl na nabrzeze, dyszal ze zmeczenia. Takeram pomogl mu wlozyc niezgrabna zbroje chroniaca przed goracem, sporzadzona dla nieco wiekszego mezczyzny, a nastepnie kilku piechociarzy wnioslo go do szybkiej lodzi. Daleko na wodzie Srebrzysmierc wywolal krag ognia. Zolnierze rozejrzeli sie z przestrachem. -Cofnac sie, juz! - krzyknal Feran przez otwarta przylbice helmu, nie zwazajac na przetaczajacy sie nad nimi grzmot. - Ty nie, Takeramie. Podejdz blizej, mam dla ciebie rozkazy. -Wasza wysokosc? -Wetknij pochodnie w szkielet kadluba. -Gotowe, wasza wysokosc. Feran uderzyl Takerama w glowe dlugimi kowalskimi szczypcami wystajacymi z rekawa zbroi. Ogluszony dowodca piechociarzy padl w poprzek lodzi. Drugi cios zakonczyl jego zycie. Feran z trudem chwycil szczypcami wiosla i zanurzyl je w wodzie. Zanim lodz ruszyla z miejsca, zolnierze widzieli jedynie wymachujace konczyny. Feran spostrzegl jakies nadbiegajace postacie, a nad zatoka ponioslo sie echo gniewnych okrzykow i uderzen toporow. Jakies przedmioty zaczely wpadac blisko do wody albo przelatywac ze swistem nad glowa Ferana. Strzaly, pomyslal. Wokol niego zaroilo sie od pociskow. To Forteron pokazywal swoja prawdziwa twarz i najwyrazniej zmiotl milicje Takerama w niepokojaco krotkim czasie. Powinienem go zabic, kiedy byl w transie, pomyslal ponuro Feran. W rufie lodzi utkwila strzala. Nawet z jednym wioslarzem i cialem wlokacym w wodzie rece i nogi lodz wciaz byla bardzo szybka. Mimo ze pochodnia wyznaczala lucznikom cel, Feran wyplynal z ujscia rzeki po dwoch minutach. Wygladalo na to, ze w poludniowej czesci zatoki plonie zgromadzona tam flota wojenna. Przed Feranem dogasalo juz swiatlo kregu ognia, ale choc wyspe kryly kleby pary wodnej, deszcz i mrok, byla na tyle szeroka, ze aby ja znalezc, wystarczylo tylko plynac w jej kierunku. (C)6) Unoszaca sie sto metrow wyzej Wensomer zauwazyla blask pochodni zmierzajacej prosto do Blasku Switu. -Tylko jedna osoba w calej Diomedzie moglaby wybrac sie z wizyta w taka noc! -zawolala do Dziewiatki. (C)o Obok wyspy wynurzala sie z morza piaszczysta lacha. Piasek nagromadzil sie od poludniowego wschodu i wlasnie tam zmierzal Feran. Kiedy lodz zatrzymala sie w ciemnosci, cesarz wygramolil sie do wody i wbil w piasek pret, do ktorego zacumowal. Nastepnie wzial pochodnie i wyszedl na brzeg. Woda przesiakajaca powoli przez skorzany pancerz byla nieprzyjemnie ciepla, ale prad juz mieszal goraca warstwe otaczajaca wyspe z chlodna woda z glebi zatoki. (C)6) Wensomer niemal muskala w locie wode i czubkiem skrzydla zawadzila o lodz Ferana. Gdyby znajdowala sie wyzej, moglaby odzyskac rownowage, ale na wysokosci pol metra nad woda nie mogla zrobic nic. Koziolkujac, wpadla do morza. Po chwili obie z Dziewiatka staly po kolana w cieplej wodzie.-Nie ma kuszy, pani - stwierdzila dziewczyna. -Co? Jak to? -Przy zderzeniu pekl rzemien. Szukam... -Nie! W tej ciemnosci mogloby to trwac godzinami. Chodz ze mna. Po drodze Wensomer zajela sie wchlanianiem skrzydel. Wkrotce natknela sie na lodz i cialo Takerama. -Chyba znalazlysmy cos podejrzanego - wydyszala, ogladajac znalezisko. -On jest uzbrojony - zauwazyla Dziewiatka, wyciagajac noz piechociarza. -Noz do krojenia jedzenia - stwierdzila Wensomer. - Patrz, nie ma topora. Pomysl, kto moglby go wziac. -Feran? -Twoje zdolnosci logicznego myslenia moga pewnego dnia dorownac moim, samodziewczyno. Wytnij dziure w burcie i zepchnij lodz do morza. Potem zaczekamy. Blask Switu stanowil kwadrat ufortyfikowanych murow z wbudowanymi wen wiezami i komnatami. Wewnatrz znajdowaly sie ogrody i magazyny pozwalajace przetrwac kazde oblezenie. Albo zawsze byly plaskie, albo takimi uczynil je Srebrzysmierc. Glowne mury zawalily sie na zewnatrz. Feran mial prosta i stosunkowo latwa droge do miejsca upadku Srebrzysmierci. Spedzil kilka cennych chwil na szukaniu w mroku, ale w koncu znalazl. Podniosl zdobycz z kamiennych plyt i ruszyl w droge powrotna. Pancerz zaczynal sie tlic, lecz Feran mial do przejscia trase dwa razy krotsza niz Druskarl na Helionie, a na plaskiej powierzchni udalo mu sie nawet pobiec wolnym truchtem. W ten sposob znalazl sie nad woda w mniej niz piec minut po tym, jak wyszedl na brzeg. Nie bylo lodzi. Zdjal helm i uniosl wysoko pochodnie. Ani lodzi, ani ciala. Wbil pochodnie w piasek i zaczal zdejmowac pozostale fragmenty zbroi. W razie koniecznosci moglby przyholowac Srebrzysmierc do brzegu na pustym, garbatym pancerzu i znalezc nowego gospodarza, ale gdzie jest lodz? Katem oka dostrzegl jakies postacie wylaniajace sie z ciemnosci. Dwie kobiety brodzily w wodzie. Jedna ubrana w zwiazywana bluzke i spodnie sluzacej... Velander! A ta druga to tancerka z ostatniej uroczystosci! -Pochowalysmy go na morzu - odezwala sie Wensomer. - Wydawalo sie to wlasciwe, skoro byl martwy. Feran przelozyl sobie Srebrzysmierc przez glowe, a nastepnie wsunal rece w jego rekawy. -A, Velander i moja przebiegla tancerka - powiedzial. Wensomer tchnela zaklecie w dlonie. -Interesujacy fakt: Srebrzysmierc nie moze uznac za gospodarza nikogo, kto wlozyl go na siebie, a jest tez niezla kolczuga - oznajmil Feran z niejakim rozbawieniem. - Aby odzyskac go jako dzialajacego sluge, wystarczy mi tylko jeszcze jedno cialo. Zechcialabys mi go dostarczyc? Dobyl topora. -Mama powiedziala mi, zebym nigdy nie oddawala ciala zadnemu mezczyznie, dopoki nie sprawdze jego czlonka - odparla Wensomer. Nic nie moglo ukluc Ferana tak jak obraza z zeszlego poranka. Przybral obojetna mine i pewnym krokiem ruszyl do obu kobiet. Wensomer cisnela utworzona przez siebie kule z rozzarzonych szkarlatnych pasm. Energie powinny rozprysnac sie nad glowa Ferana, owinac mu sie wokol szyi i udusic go. Ale kula zostala wchlonieta przez podzwaniajacy metal Srebrzysmierci. Feran wybuchnal smiechem. Wensomer cofnela sie o krok, wdmuchujac w dlonie kolejna porcje eteru. Tym razem uksztaltowala z niego dlugi, rozzarzony bicz, ktorym chciala smagnac przeciwnika po kolanach. Czubek bicza uniosl sie w gore i zatopil sie w Srebrzysmierci, a po chwili zniknela w nim reszta zaklecia. Wensomer stracila rownowage, zanim zdolala puscic bicz, i Srebrzysmierc zaczal strumieniami czerpac z niej energie. Goraczkowo wydyszala zaklecie, ktore przerwalo eteryczny bicz, lecz byla powaznie oslabiona. Feran sie zblizyl, wiec rzucila w jaskrawym rozblysku jeszcze jedno zaklecie. Odczolgala sie na bok, gdy oslepiony Feran minal ja chwiejnym krokiem, walac toporem na oslep w wode. -Niezle, ale na ile takich pokazow jeszcze cie stac? - szydzil, mruganiem pozbywajac sie roztanczonych powidokow. Wensomer odpowiedziala kolejnym blyskiem, lecz tym razem Feran zdazyl zamknac jedno oko. Rzucila sie do ucieczki, a on ja gonil, dopoki nie potknela sie i nie upadla. Uniosl topor nad glowe - i w tej chwili powietrze przecial sztylet, wbijajac sie w grzbiet jego dloni. W ciagu minionego miesiaca Dziewiatka nabyla nieco umiejetnosci obronnych dzawatu, a pomagajac przy szkoleniu Larona, nauczyla sie atakowac. Feran zaklal i upuscil topor. Wensomer szczesliwym trafem kopnela go w jadra. Feran cofnal sie chwiejnie, ale wyciagnal sztylet z dloni i rzucil sie za Wensomer, ktora uciekala na glebsza wode. Nagle przypomnial sobie, ze upuscil topor. Sprobowal wrocic ta sama droga, lecz w ciemnej wodzie, w klebach pary wodnej i w swietle jednej pochodni nie mial szans znalezc broni. Nie byl jednak pokonany. Wystarczylo, ze doholuje Srebrzysmierc do Diomedy, a nie zabraknie mu gospodarzy. Zawrocil do miejsca, w ktorym zostawil skorzana zbroje, ale przed nia stala Dziewiatka, juz z pustymi rekami. Nie mial checi do zabawy, wiec ruszyl prosto ku dziewczynie, rozchlapujac wode i trzymajac noz ostrzem do gory. -Zostan albo gin, mnie jest wszystko jedno. Zadal cios, ale Dziewiatka obrocila sie w miejscu i jedna reka odtracila dlon napastnika, a druga trzepnela go w nos. Feran ujrzal jaskrawoblekitna gwiazde, poczul, jak Dziewiatka podcina mu nogi, i stracil rownowage. Dziewczyna chwycila go za nadgarstek, obrocila sie i kiedy padal, wykrecila mu reke. Wciagnal wode do pluc, sprobowal uniesc sie na drugiej rece, ale znow upadl na twarz, bo Dziewiatka wbila mu kolano w plecy. Upuscil noz, jeszcze raz zakrztusil sie woda, usilowal sie podniesc i wreszcie padl pod ciezarem Dziewiatki. W pewnym sensie dziewczyna byla zdumiona. Feran nie walczyl na zaden ze sposobow, ktorych Roval uczyl Larona. Przestal sie szarpac i zwiotczal. Roval powiedzial, ze kiedy sie kogos dusi, trzeba policzyc do dwustu i wystrzegac sie sztuczek. Dziewiatka wzmocnila chwyt i Feran znow zaczal sie wyrywac, tym razem mniej energicznie. Gdzies w ciemnosci rozlegl sie chlupot wody i okrzyk: -Dziewiatko! Nie daj mu sie zlapac, znalazlam jego topor! Bedac dobrze zaprojektowanym samozakleciem, Dziewiatka sie zastanowila. Rozkazano jej nie dac sie zlapac, a nie trzymac sie z dala od Ferana. To ona zlapala jego, wiec logicznie rzecz biorac, powinna zostac na miejscu, nie pozwalajac mu wstac. - Tak, pani. -Gdzie on jest? -W poblizu pochodni, pani. Wensomer wyszla z ciemnosci, trzymajac topor zaskakujaco wprawna dlonia. Rozejrzala sie niespokojnie. -Dziewiatko! Gdzie on jest? -Pode mna. -Co?! Odejdz od niego! Cofnij sie! Dziewiatka posluchala, wycofujac sie z glosnym pluskiem. Feran podniosl sie ostatkiem sil, a Wensomer ciela toporem w miejsce, gdzie powinien miec glowe. Ostrze przecielo kregi szyi, miesnie, sciegna, zyly oraz tetnice i zatrzymalo sie na tchawicy. Wensomer stala nad Feranem w ciemnej, pelnej krwi wodzie, z toporem w prawej rece, wciaz ubrana w resztki jedwabnego kostiumu i pasek ozdobiony monetami, ale wcale nie wygladala jak dworska tancerka. -Co...? Jak...? - wydyszala. -Topilam go, pani. Wensomer padla na kolana i wybuchnela smiechem; lzy szybko zmieszaly sie na jej policzkach z morska woda. -Pani? Powiedzialam cos smiesznego? Wensomer potrzasnela glowa. -Nie, smieszna tutaj jestem tylko ja. Szybko, zdejmij z niego Srebrzysmierc. -Tak, pani. -Jak go powalilas? -Tej techniki nauczyl mnie Roval. -Naprawde? Mimo wszystkich naszych wspolnych lat ten dran nigdy nie nauczyl mnie niczego ze swojej sztuki dzawatu. Biorac pod uwage stan ciala Ferana oraz calkowity brak wspolpracy z jego strony, znacznie latwiej bylo polecic zdjecie z niego Srebrzysmierci, niz polecenie to wykonac. W koncu Wensomer uniosla kolczuge wysoko w migotliwym swietle pochodni. -Wystarczy, ze z powrotem wloze go na Ferana - rzekla. - Wtedy ja stalabym sie pania Srebrzysmierci, a Feran zostalby przywrocony do zycia jako jego gospodarz. Nie bylo to pytanie, wiec Dziewiatka nic nie powiedziala. -Ale nie - ciagnela czarnoksiezniczka. - Nie mozna powierzyc mi wladzy nad Srebrzysmiercia. Nikomu nie mozna powierzyc takiej wladzy. Poza tym ten gnojek zaslugiwal na smierc. Mial pewnie ponad sto lat, takie dlugie zycie wystarczy kazdemu. Srebrzysmierc trzeba zniszczyc i mysle, ze znam jedyny na to sposob. Ty musisz go wlozyc, moja mala samodziewczynko. -Tak, pani - odpowiedziala Dziewiatka, wyciagajac rece po tkanine z metalu. -Nie jestes ciekawa dlaczego? -Nie, pani. -To cie moze zabic. Nie martwisz sie? -Nie, pani. Wensomer uslyszala przyblizajacy sie plusk wiosel. Nie zadajac juz zadnych pytan, pomogla Dziewiatce wlozyc metalowa koszule. -Kiedys musisz mi pokazac, jak udalo ci sie przygniesc tego szczura - mruknela, kiedy samodziewczyna wlozyla rece do rekawow. -To proste, pani... Zamilkla. Srebrzysmierc zaczal przejmowac ja jako gospodarza. -Ale nie w tym zyciu. Przykro mi, Dziewiatko, chcialabym miec nadzieje na cos innego, lecz watpie, czy jeszcze kiedykolwiek uda nam sie porozmawiac. Tak jak poprzednio, Srebrzysmierc zlal sie w jednolita skore pod ubraniem dziewczyny, ale zamiast zaoferowac swoje uslugi Wensomer, zesztywnial i zaczal lekko swiecic. Na jego powierzchni pojawily sie fioletowe blyski. Ubranie Dziewiatki zaczelo dymic i zweglac sie. Spadajace na nia krople deszczu syczaly i pryskaly, jakby byla zrobiona z rozzarzonych wegli. Woda wokol jej stop zaczela wrzec. Wensomer cofnela sie, a kiedy uslyszala okrzyki dobiegajace ze zblizajacej sie lodzi, zanurzyla sie w ciemnej wodzie. -Tam cos blyszczy! - zawolal ktos z diomedanskim akcentem klas wyzszych. Z deszczu i klebow pary wodnej wylonilo sie kilka dlugich, niskich szalup. Byly tak skonstruowane, by bardzo malo wystawaly nad wode, a ich wioslarze prawie lezeli na plecach. Wensomer sobie uswiadomila, ze to lojalisci, ktorych nie bylo w palacu, kiedy spadl nan krag ognia. -Zniknal, naprawde zniknal - ciagnal mezczyzna. - Palac przestal istniec w mgnieniu oka. -Zobaczcie tam! - zawolal ktos inny. - To nie jest blask pochodni. -To ten tak zwany Srebrzysmierc, wasza wysokosc - odezwal sie jeszcze jeden glos. -A wiec to prawda. To przeklete urzadzenie potrafi obrocic w perzyne palac... albo kontynent. -Srebrzysmierc nie wygladajac dobrze - powiedziala kobieta o ostrym glosie i silnym damarianskim akcencie. Zaloga pierwszej szalupy zebrala sie wokol Srebrzysmierci. -Czy ktos mnie slyszy?! - krzyknal wielmoza. - Kto jest panem Srebrzysmierci? Wensomer nadal kulila sie w wodzie. -Wasza wysokosc, spojrz no tutaj! - zawolal jeden z wioslarzy. - Cialo. Wysokosc? - pomyslala Wensomer. Ksiaze Selva! Przybysze uniesli cialo Ferana do pozycji siedzacej i podtrzymali jego niemal odcieta glowe. -To ten cesarz, widzialem go na kei. Byl panem Srebrzysmierci. -Ale teraz najwyrazniej juz nim nie jest. Ciekawe, czy mozna sobie Srebrzysmierc tak po prostu odebrac? Ktorys z mezczyzn szturchnal srebrzysta postac wioslem. I wioslo, i wioslarz rozprysnely sie w deszcz krwawych kawalkow i drzazg. -Nie zblizajcie sie! - krzyknela niepotrzebnie byla cesarzowa. -Co sie stalo? - spytal Selva. -Podobno czasem Srebrzysmierc jest niebezpieczny - powiedziala byla cesarzowa, podchodzac blizej. -Ten tutaj byl jego panem, widzialem go rano na kei - przypomnial sobie wioslarz. -A zatem co sie wedlug ciebie wydarzylo, Paditanie? Paditan, nadworny czarnoksieznik Diomedy, pomyslala Wensomer na widok kolejnej osoby brodzacej w wodzie. Chudy, koscisty mezczyzna zalozyl rece do tylu i obszedl rozzarzona figure. -Ktos zabil Ferana w chwili, gdy nakladal Srebrzysmierc na te dziewczyne - orzekl. - Zaltusie, poprzednio chyba mial go na sobie mezczyzna? -Tak, a to z pewnoscia nie jest mezczyzna - stwierdzil Zaltus, uwaznie przygladajac sie Dziewiatce. -Srebrzysmierc ma teraz gospodarza, ale nie pana, wasza wysokosc. -Srebrzysmierci, jestem twoim nowym panem! - natychmiast oznajmil ksiaze Selva. - Sluchaj mnie! Srebrzysmierc nie zareagowal. Wensomer kiwnela do siebie glowa. -Pewnie jest zablokowany, jak mlyn ze zlamana osia - uznal Paditan. - Nikt nie moze go dotknac, nikt nie moze zostac jego panem. -A flota wojenna Torean zniknela, zostaly tylko te galery na przynete. Na szczescie zrobilismy najpierw rozpoznanie... Przerwal, poniewaz w plecy trafila go strzala. Przeszedl chwiejnie kilka krokow i upadl - prosto na Srebrzysmierc. Nastapil kolejny krwawy wybuch, a tymczasem dwie eskadry niewielkich lodzi juz ostrzeliwaly sie z lukow. -Uciekaj, wasza wysokosc! - krzyknal ktos ponad wrzawa. - Zatrzymamy ich. Ludzie Forterona mieli konwencjonalne, wolniejsze szalupy, ale przyplynelo ich piec razy wiecej od towarzyszy ksiecia i bylo wsrod nich o wiele wiecej lucznikow. Nie minely dwie minuty, a wszyscy czlonkowie diomedanskiej eskadry, ktorzy nie uciekli, zostali wybici. Forteron podszedl do Srebrzysmierci, brodzac w plytkiej wodzie. Wensomer zobaczyla, jak wyciaga z jakiegos ciala strzale i rzuca ja w kierunku krwawo swiecacej postaci. Drzewce rozblyslo i zmienilo sie w drzazgi i popiol. Forteron uklakl i podniosl glowe Ferana za wlosy; w tej chwili podszedl do niego oficer z meldunkiem. -Wsrod zabitych nie ma diomedanskiego ksiecia, admirale, a jedna z jego lodzi uciekla. Wyruszylo za nia piec naszych, ale ich lodzie szpiegowskie sa bardzo szybkie. -To chyba teraz ksieciem Diomedy mozesz nazywac mnie - odparl Forteron. - Spojrz no tutaj. -Feran Drewno, martwy! Ale jak to sie stalo? Srebrzysmierc potrafil przeciac na pol statek, zeby go obronic. Forteron wypuscil z reki wlosy Ferana i wstal. -Kiedy zaatakowalismy, ksiaze Diomedy prawdopodobnie zawieral z Feranem traktat. Udalo mi sie go zabic w chwili, kiedy nakladal Srebrzysmierc na te dziewczyne, a bron jeszcze sie nie uaktywnila. Teraz Srebrzysmierc ma martwego pana. Zgadza sie, prawda? Ta wersja wydarzen miala oczywiscie pewne niescislosci. Na przyklad dlaczego Srebrzysmierc zarzyl sie, zanim zaatakowali, jezeli Feran usilowal nalozyc go na dziewczyne dopiero potem? Co wiecej, Forteron byl uzbrojony we wlocznie uzywana przy abordazu, a Feran najwyrazniej zginal od ciosu toporem. Forteron byl jednak dowodca, a oficer piechoty morskiej nalezal do elitarnej gwardii. Przykleknal i sie sklonil. -Tak wlasnie sie odbylo, wasza wysokosc. Forteron usmiechnal sie, po czym obaj spojrzeli na Srebrzysmierc. -A wiec nie mozna mu rozkazywac? - zapytal piechociarz. -Uwazaj. Srebrzysmierci, jestem twoim nowym panem. Sluchaj mnie! Srebrzysmierci! Kto jest twoim panem? Nie doczekal sie zadnej reakcji. -Jak dlugo bedzie w takim stanie? - spytal oficer. -Az wyczerpia sie jego energie, wtedy sie wylaczy. Einsel mial teorie, ze kiedy do tego dojdzie, moze nastapic eksplozja. -Cos w rodzaju kregu ognia? -Nie, ale rozsadnie byloby sie oddalic. Rozsadnie byloby tez ewakuowac nadbrzezne tereny Diomedy. Postaw milicje w stan gotowosci, powiedz, ze moze nastapic kolejna eksplozja. Dopilnuj, by dowiedzialo sie o tym cale miasto, uprzedz, ze ja mu zapewnie ochrone. Wezwij tu lodz i zaladuj na nia cialo bylego cesarza. Ma zostac obwiezione po miescie, a pozniej pokazane wszystkim piechociarzom na walach. Niech wiedza, ze Diomeda rzadze ja. Kiedy wszyscy znikneli, Wensomer podkradla sie z powrotem do stopionych razem Srebrzysmierci i Dziewiatki. Energie pelgajace po powierzchni rozzarzonej figury wygladaly bardzo nieprzyjemnie. Dziewiatka wciaz byla polaczona z jakims obiektem istniejacym w innym swiecie i wyciekaly tam ogromne ilosci energii eterycznej. Takie obciazenie musi wreszcie spowodowac awarie nawet tak poteznej istoty, jak Srebrzysmierc. -A kiedy cos ci trzasnie, to co wtedy? - zapytala Wensomer lsniaca figure. - Zabierzesz mnie ze soba? Jesli ta samo dziewczyna potrafi stawic czolo smierci, to ja tez. Deszcz robil sie coraz zimniejszy, podobnie jak woda. Co wiecej, Wensomer znajdowala sie w wodzie od dluzszego czasu. Srebrzysmierc wydawal sie coraz bardziej niestabilny; zmienial kolory i to przygasal, to sie rozjarzal. Prawdopodobnie wkrotce sie rozpadnie, uwalniajac cala pozostala w nim energie eteryczna. Ile jej bedzie? - zadala sobie pytanie Wensomer. Zapewne bardzo, bardzo duzo. Wensomer wiedziala, ze musi uciec, choc nie miala na to nadziei lecz nagle tuz na granicy swiatla rzucanego przez Srebrzysmierc cos sie poruszylo na wodzie. Jeszcze jedna lodz, baczek z burtami ze skory. W srodku jeden wioslarz. Wensomer wstala, niemal zataczajac sie z wyczerpania i calkowicie pozbawiona eteru, odziana jedynie w resztki kostiumu, ale wciaz z toporem Feranaw rece. Wystarczy, ze zabije wioslarza i ukradnie baczek. Potem, oslepiona mgla, musialaby przeplynac przez zatoke rojaca sie od lodzi i okretow, i praktycznie naga, przemknac przez miasto objete stanem wyjatkowym do... No wlasnie, dokad? Do willi prawdopodobnie wciaz pelnej piechociarzy? -Wensomer?! - zawolal znajomy glos z mlodzienczym drzeniem. -Laron! - wrzasnela Wensomer, niemal mdlejac z ulgi. Pobiegla przez plycizne do baczka i wciaz trzymajac w dloni topor, zarzucila chlopakowi rece na szyje, wgniatajac jego twarz miedzy swoje piersi. -Mielismy racje, Srebrzysmierc jest zablokowany i rozpada sie - zdolala wyszlochac. - Zabilysmy z Dziewiatka Ferana. Odrabalam mu glowe... prawie. -Z Dziewiatka? Ty? -Nalozylam na nia Srebrzysmierc. Teraz jest niestabilny. Uciekajmy. Probowala sobie przypomniec slowa, ktore wypowiedzial jej wybawiciel przed zaledwie kilkoma dniami. Teraz nadeszla jej kolej. Moze i byl niski, chudy, pryszczaty i mial zapadnieta klatke piersiowa, ale byl jej wybawicielem. Juz miala na koncu jezyka magicznie romantyczne slowa, kiedy mlodzieniec nagle przykleknal w wodzie i ujal ja za reke. -Przykro mi to wyznac, ale to ty jestes moja dzielna i waleczna obronczynia - oznajmil. Wensomer cofnela reke. -Ej, powinienem ja ucalowac! - zaprotestowal Laron. -O co ci chodzi? - spytala Wensomer niebezpiecznie cichym glosem i mimowolnie poprawila dlon na toporze. -Zabilas Ferana i pokonalas Srebrzysmierc. W rozpaczliwej walce o unieszkodliwienie tej potwornej broni Wensomer ani razu nie pomyslala o sobie jak o bohaterce. Laron mial racje, ale rozczarowujaco nieromantyczny sposob, w jaki to oznajmil, pograzyl wyczerpana, brudna, drzaca i wlasciwie naga czarnoksiezniczke w szczegolnie zlym nastroju. Laron uswiadomil sobie, ze chyba zaskoczyl ja w niedobrym momencie i powinien nieco staranniej dobrac slowa. Pospiesznie zdjal tunike i chcial podac Wensomer, ale wyrwala mu ja z reki. -Masz mnie gdzies kiedys z czegos wyratowac - mruknela, ubierajac sie. - Co za zlosliwiec... Laronie? Laronie, co sie stalo? Chlopak nie slyszal, zapatrzony w Srebrzysmierc. Glowy Dziewiatki nie pokrywala juz pulsujaca, blyskajaca powloka metalicznej pomaranczowej cieczy! Splywala z niej powoli jak miodowa rtec. -Zdejmij tunike z tego trupa - rzekla Wensomer, pokazujac cialo lezace w wodzie. - A potem szykuj sie do bardzo szybkiego wioslowania. Kiedy Srebrzysmierc zsunal sie juz Dziewiatce do pasa i swiecil na zielono, dziewczyna zaczela pochylac sie do przodu. Laron ostroznie ja podtrzymal, nie dotykajac psujacego sie urzadzenia. Wkrotce siegalo jej ud, a kiedy zsunelo sie do lydek, zmienilo kolor na gleboki granat. Laron i Wensomer zaczeli delikatnie ciagnac dziewczyne, by oswobodzic jej stopy. Fioletowa masa bulgotala tuz pod powierzchnia wody. -Do baczka i wioslowac! - krzyknela z niepokojem Wensomer. - Wkrotce Srebrzysmierc zrobi sie czarny, a wtedy nie bedzie tu bezpiecznie. -Co sie stanie? -Srebrzysmierc niezupelnie istnieje, podobnie jak materia, z ktorej jest zrobiona opaska przytrzymujaca twoja kule prorocza. Kiedy sie rozpadnie, cala pozostala w nim energia eteryczna uwolni sie od razu, a moze byc jej sporo. Laron zaczal wioslowac i po kilku chwilach ogarnela ich gesta mgla spowodowana przez krag ognia. Wciaz lalo. Wensomer wcisnela nieprzytomna Dziewiatke w nadpalona, pokrwawiona tunike, a potem wychylila sie za burte i zaczela goraczkowo zagarniac wode dlonmi. -Jak daleko do portu? - wydyszala. -Czemu pytasz? -Przy wybuchu powstanie ogromna fala. Musimy wspiac sie na wzgorze sygnalowe. -Rownie dobrze mozemy plynac na pelne morze. -Co?! I to ma byc nawigator? -To rozpedz mgle i daj mi cos, wedlug czego moglbym nawigowac. -A jak znalazles we mgle Blask Switu? -Po swietle wydzielanym przez Srebrzysmierc. Wensomer zamachala rekami w powietrzu. -No to koniec, umrzemy! - krzyknela. - I pomyslec, ze chcialam dozyc setki, a umrzec w lozku... bynajmniej nie sama. -A ja po siedmiu wiekach tesknoty przynajmniej oczarowalem pare dam na tyle, by wpuscily mnie do swych lozek - powiedzial Laron, nie przerywajac wioslowania. -Oczarowales je? Bzdura! Matka, ktora pracuje dla Wysokiego Kregu, kazala Lavenci cie szpiegowac. Pellien nie jest zadna byla ladacznica, tylko pierwsza w historii osoba z Dacostii, ktora weszla do Wysokiego Kregu, a w Diomedzie szpieguje matke - oraz kazda inna podejrzanie wygladajaca osobe. -Klamiesz! - krzyknal Laron. Jego wioslo zawislo w powietrzu. -A niby dlaczego mialyby sie interesowac takim chudym, niewydarzonym glutem jak ty? Skoro juz mowimy prawde i szykujemy sie na smierc, moja matka nie miala zadnego planu zneutralizowania Srebrzysmierci. Po prostu sadzila, ze bedzie dla niego lepszym strozem niz my wszyscy. -Odplacasz mi za to, co ci powiedzialem na wyspie. -Tak, ale odplacam ci prawda! Matka wciagnela cie w intryge, a Lavenci i Pellien do swoich lozek. Jedynym uczciwym graczem w Diomedzie jestem ja. Reszta z nas to lajdacy, glupcy i straszliwi nieudacznicy. -Ach, ty... A coz to takiego, na lunaswiaty? Za nimi majaczylo cos ogromnego. Poruszalo sie bardzo szybko. W rytm uderzen niewidocznego bebna wiosla zanurzaly sie w wode, a wtajemniczony stojacy na dziobie podtrzymywal zaklecie rozjasniajace, by oswietlic droge. -Galera poscigowa - stwierdzil Laron. - Za burte! Plyn z Dziewiatka! Ja zostane w baczku, bede dla nich celem. -Ja zostane, ty wez Dziewiatke. -To nie pora na bohaterskie wyczyny... -Nie umiem plywac! -Umiesz latac, a plywac nie? -A co ty sobie myslisz, ze ja jestem kaczka? -Za pozno! Baczek dostal sie w zasieg promienia rozjasniajacego. -Tam, dziesiec stopni w prawo od dziobu! - zawolal wtajemniczony z pokladu galery. - Jeszcze jedna lodka ksiecia. Lucznicy, na moj znak... Fortuna znow sprzyjala Laronowi. W tej wlasnie chwili Srebrzysmierc utracil spojnosc i w ciagu mikromilisekundy uwolnila sie pozostala w nim energia. Galera poscigowa oslonila baczek przed czystym, przeszywajacym swiatlem, po czym wybuchla plomieniem, a w mgnienie oka pozniej pod fala uderzeniowa rozpadla sie w deszcz plonacego drewna i cial. Rozlegl sie grzmot, a zaraz potem z zatoki powstala nierowna sciana wody, przed ktora Wensomer i Laron nie mogli juz uciec. Uniosla ich, splecionych w uscisku, wysoko w powietrze, a potem cisnela przed soba w bryzgajace fale. (C)6) Sierzant milicji i wszyscy czlonkowie jego oddzialu zdumieli sie, ze fala powstala po drugim wybuchu nie zmiotla z powierzchni ziemi calego miasta, ale zatoka portowa byla w gruncie rzeczy plytka i znajdowalo sie w niej tylko tyle wody, by zalac tereny stoczniowe i pas zabudowan szeroki na dwadziescia budynkow. Zginelo wielu ludzi, ale przezylo jeszcze wiecej. Ostrzegl ich Forteron. Wszyscy mowili, ze nowy wladca opiekuje sie swoim ludem i bedzie dobrym ksieciem.-Pollosie, tam sa jeszcze trzy osoby! - zawolal sierzant, pokazujac w deszczu reka. Kobieta ubrana w tunike prowadzila mlodzienca, ktory niosl na ramionach dziewczyne. Tak, dziewczyna jest ranna, ale lekko, wyjasnili. Tak, kiedy nadeszla fala, spali. Nie, gospodarz domu broni walow po drugiej stronie miasta. Tak, maja przyjaciol, u ktorych moga sie zatrzymac. Powodowany wspolczuciem dla chudego, lecz dzielnego mlodzienca, ktory potykal sie pod ciezarem nieprzytomnej starszej siostry, sierzant narzucil na nich swoj plaszcz, po czym ruszyl szukac nastepnych ocalalych. Kiedy tylko zniknal im z oczu, Wensomer wymierzyla Laronowi piekacy policzek. -Za to, ze powiedziales, ze jestem twoja matka! - warknela. -To byla pierwsza rzecz, jaka przyszla mi na mysl. -Naprawde masz przyjaciol? Nie wydadza nas? Na pewno wyznaczono za nas cene! -Tedy. Mocne, uporczywe stukanie obudzilo Pellien zaledwie w kwadrans potem, jak udalo jej sie zasnac. Stoczyla sie z lozka, zapalila lampke i boso podeszla do drzwi. -Kto tam? -Laron. -Co? Po co przyszedles? -Otworz, prosze cie. Potrzebuje pomocy. -Mezczyzni! - westchnela Pellien i odciagnela z halasem zasuwe. - To nie jest odpowiednia pora, Laronie... - zaczela, otwierajac drzwi, przez ktore przemoczony, podrapany i posiniaczony Laron wpadl prosto w jej ramiona. -Nic nie szkodzi, ja tez przeszedlem ciezkie chwile - wymamrotal. -Przeszlismy je wszyscy troje - odezwala sie Wensomer, wciagajac do srodka Dziewiatke. (C)6) Tak sie zlozylo, ze Wensomer nikt juz nie poszukiwal. Pellien, ktora wrocila do domu zaledwie przed polgodzina, powiedziala, ze tajna milicje Ferana, najbardziej krotkotrwala organizacje tajnych straznikow w historii lunaswiatow, juz rozwiazano, a jej ocaleli czlonkowie znalezli sie na pierwszej linii obrony walow. Nastepnie wezwala zaprzezony w kucyka wozek, ktorym Wensomer wrocila do domu. Kiedy przybyl tam Forteron, stala wsparta pod boki i ogladala resztki swoich drzwi frontowych.Przy goracym miodzie z korzeniami wyjasnila, ze Ferana tak urzekl jej taniec, iz zaciagnal ja na balkon i rozkazal Srebrzysmierci zniszczyc Blask Switu, by jej zaimponowac. Przestraszyla sie, kiedy potem rzucil sie na nia, wiec skoczyla z balkonu. Krzaki zlagodzily upadek, ale bardzo sie posiniaczyla i podrapala. Widziala, jak z wiezy skacze i znika w ciemnosci ogromny ptak lub nietoperz. Uznala, ze to czarnoksieznik Feran. Nie byla to dokladnie taka sama opowiesc, jaka Forteron uslyszal od niektorych szczegolnie skruszonych piechociarzy, lecz zdawal sobie sprawe, ze ludzie stojacy przed bardzo rozgniewanym dowodca, ktory wymachuje im przed nosem toporem, mowia to, co wedlug nich ow dowodca chce uslyszec, a nie prawde. -Wiedzialas, ze przylecial szukac ciebie w tym domu? - zapytal. - Straznik uliczny mowil, ze tuz przed pierwszym kregiem ognia z twojej wiezy skoczyl ogromny, paskudny nietoperz z eterycznymi skrzydlami. -Nie wiedzialam, wasza wysokosc. Przez cala noc chowalam sie w altanie ogrodowej, a potem zebralam sie na odwage i poszlam do domu. Sluzacy powiedzieli, ze przybyl tu oddzial piechoty morskiej, by mnie aresztowac. Najwyrazniej przybyl drugi oddzial, rozbil resztki drzwi frontowych i zaaresztowal pierwszy oddzial. Kiedy wstawal swit, samozwanczy ksiaze Diomedy podziekowal Wensomer i wyszedl. Rzadca pomogl swej pani wejsc na gore, gdzie padla twarza na lozko i pograzyla sie w glebokim, pozbawionym marzen snie. Pellien ubrala sie, zujac kilka lisci krzaka caffin, ktore wczesniej ukradla z palacowej kuchni, a potem wyruszyla w deszczu ze swoja torba ku walom. Byla przeciez pielegniarka i podejrzewala, ze niedlugo pielegniarki beda tam potrzebne. Przez jakis czas studenci akademii pani Yvendel beda sami musieli leczyc swoje skaleczenia, zadrapania, bole glowy i oparzenia zakleciami. Laron zostal w pokoju Pellien, gdzie z trudem ulozyl na lozku Dziewiatke, a sam polozyl sie obok na podlodze i prawie natychmiast zasnal. Swit przejawil sie jedynie jako ponure rozjasnienie ciezkich chmur. Przy oknie w swej najwyzszej wiezy stal Forteron, patrzac na zachod na zalane tereny uprawne i oboz armii polnocnych krolestw. Podeszla do niego Sairet z dwoma sluzacymi; jeden z nich niosl tace. Po chwili namyslu Sairet mu ja zabrala i odprawila obu. -Powinienes cos zjesc, ksiaze - zaczela. -Znow mam wladze, ale nad czym? - powiedzial, nie odwracajac sie. -Przynioslam ci cos do picia, wasza wysokosc - nie ustepowala Sairet. Forteron sie odwrocil. -Ostry, lecz kuszacy zapach - stwierdzil, patrzac na gliniana miseczke. - Co to jest? -Ziarna krzewu caffin, uprazone i zmielone, a potem ugotowane i przecedzone. Domieszalam do tego miod i kozie mleko, zeby nieco zlagodzic smak. -A dlaczego ma to byc lepsze sniadanie od podplomyka z miodem i daktylami suszonymi na sloncu? -Bo zarazem ozywia czlowieka. Sairet upila z miseczki lyk. Forteron przyjal napoj z jej reki i sam sie napil. Skrzywil sie. -Fuj, cos takiego medikar moglby podac choremu. -Przepisuje sie to na niektore choroby, ale fakt, ze ziarna sa warte swej wagi w srebrze, nieco ogranicza ich stosowanie. Forteron napil sie jeszcze, a potem machnal reka w kierunku armii sojuszu. -Geste bloto, ktore chronilo moje waly, niedlugo mnie zdradzi. Wrogowie gromadza w obozach na wyspach dziesiatki barek do splawiania wina, czekajac, az woda na rowninie zalewowej osiagnie odpowiednia glebokosc. Srebrzysmierci juz nie ma. Zeszlej nocy wiekszosc moich okretow zostala rozproszona. Mam na rzece tylko jakis tuzin galer poscigowych i dalekomorskie statki handlowe, ktore ocalaly po przejsciu tej ogromnej fali. Wiekszosc moich galer wroci dopiero jutro, wiec podejrzewam, ze wrogowie zloza nam wizyte dzisiaj. -Przeklelam ich, wasza wysokosc. -A ja ci podziekowalem, ale bardziej przydaloby mi sie piecdziesiat tysiecy wojownikow. Powiedziano mi, ze bylas kiedys zona diomedanskiego krola. -Zostal skazany na smierc wraz z wszystkimi naszymi dziecmi. Ja udawalam szalenstwo. Tanczylam w celi, tanczylam prowadzona ulicami jak niewolnica, tanczylam na moim procesie i tanczylam w drodze na szafot. To zachwialo pewnoscia siebie zabobonnego uzurpatora. Zostalam z powrotem odprowadzona do lochu, gdzie nauczylam tanczyc moich straznikow. Wyrzucono mnie na ulice, ale obserwowano, czy nie nawoluje do buntu. Tanczylam z windrelami na targowiskach, gdzie spadal na mnie deszcz pieniedzy. Straganiarze dali mi schronienie, a z biegiem czasu zaczelam przyjmowac uczniow. Mijaly lata i obserwatorzy sie mna znudzili. Nauczylam nawet tanczyc kilku szpiegow. Kiedy zdobyles miasto, znajdowalam sie pod patronatem corki zagranicznego kupca, pani Wensomer. Milo bylo odrzucic pod toreanskim panowaniem pozory szalenstwa. -Ciesze sie, ze moglem uprzykrzyc zycie mordercom twoich najblizszych - rzekl Forteron z automatyczna uprzejmoscia. Nie powinnas sie jednak tak spieszyc. Syn uzurpatora zamierza odbic Diomede i plotki o twoim zdrowiu na pewno dotra do jego uszu. Wysaczyl z miseczki ostatnie krople caffinu, po czym odstawil ja na tace. -Zastanawiales sie kiedys, dlaczego Diomeda jest pod twoimi rzadami taka bierna? - spytala Sairet. Forteron rzeczywiscie sie nad tym zastanawial, ale zalozyl, ze przyczyna spokoju w miescie jest jego strategia trzymania piechociarzy zelazna reka i pozwalania Diomedanom na robienie pieniedzy. -Owszem - powiedzial ostroznie. -Wciaz mam wplywy i znam bardzo wiele osob. Ilekroc zbierali sie czlonkowie jakiejs komorki lojalistow, by uknuc spisek, moi poplecznicy wylawiali ich i zabijali. Kiedy z palacu na wyspie wysylano szpiegow, lapali ich moi ludzie. Kiedy w lojalistycznych bezpiecznych domach szukali schronienia skrytobojcy, zawsze znajdowal sie tam przynajmniej jeden moj czlowiek, ktory dyskretnie wydawal uciekinierow twoim zolnierzom albo sam ich zabijal. To byla trudna, niebezpieczna robota. Niewiele osob przezylo duzo czasu w mojej sluzbie. Forteron byl pod wielkim wrazeniem. Wprawdzie nie bylo zadnego ruchu oporu, czy to pod wodza Sairet, czy kogos innego; po prostu pod rzadami Forterona interesy szly tak swietnie, ze kupcy, wielmoze i wolni mieszkancy Diomedy z wlasnej inicjatywy wydawali nowym wladzom wiekszosc lojalistycznych agentow. Kto jednak mial o tym wiedziec? Na pewno nie Forteron. Admiral sklonil sie nisko Sairet. -Moja pani i obronczyni - powiedzial z wdziecznoscia i bez krzty sarkazmu. Sairet postawila miseczke na marmurowej barierce balkonu i wyciagnela reke. Forteron ujal ja ze zdumieniem. Jej skora byla odswiezajaco ciepla i sucha w chlodnym, wilgotnym powietrzu spowijajacym teraz Diomede. -Moge tez dostarczyc ci piecdziesiat tysiecy wojownikow - powiedziala Sairet jedwabistym kontraltem. (C)6) Krzykacze znalezli sie na ulicach w ciagu dziesieciu minut, ostrzegajac przed bliskim atakiem. Oznajmiali tez, ze ksiaze korony zyje, ze przekazal swoich ostatnich ludzi armii sojuszu i przysiagl zabic wszystkich mezczyzn, kobiety i dzieci w Diomedzie, gdyz podczas okupacji Forterona nie wykazali zadnej checi do stawiania oporu. Fakt, ze Forteron przyznal, iz ksiaze zyje, uwiarygodnil klamstwo. Krzykacze zakonczyli komunikat wiadomoscia, ze Forteron zaproponowal wziecie na swoje ocalale statki tyle kobiet i dzieci, ile sie da. Statki mialy stac w zatoce, a gdyby ksiaze Selva i jego sprzymierzency sforsowali mury, ucieklyby do Scalticaru.W godzine pozniej ogloszono nastepna wiadomosc, a wywarla ona efekt nie mniej dramatyczny niz krag ognia, ktory zniszczyl palac na wyspie. Sairet, byla krolowa, miala poslubic Forterona, a on mial jej przywrocic tron. Sairet wcale nie jest szalona. Razem beda bronic Diomedy. Slub odbedzie sie na balkonie nad glowna brama tymczasowego palacu. Zaczely krazyc plotki. Toree zniszczyl Warsovran. W to ludzie uwierzyli bez trudu. Naprawde oszolomila ich wiadomosc, ze Forteron zbuntowal sie i ukradl Warsovranowi flote i piechote morska, by obalic diomedanskiego uzurpatora i przywrocic Sairet na tron. Warsovranowi tylko dlatego udalo sie uciec przed kregami ognia, ze wlasnie byl w drodze, by schwytac Forterona, wykonac na nim egzekucje i odzyskac flote. Poniewaz jednak Torea zostala zniszczona, Warsovran musial wybaczyc swemu admiralowi i udawac, ze wszystko to jego wlasny pomysl. Forteron dzialal z milosci do Sairet. W calej Diomedzie ludzie zapomnieli o kregach ognia, olbrzymich falach, najezdzcach, wojnie, powodziach i ulewnym deszczu. Na swiatlo dzienne wyszedl namietny, bohaterski, epicki krolewski romans. Bogowie lunaswiatow z usmiechem potraktowali rycerski czyn Forterona i pozwolili mu uciec przed kregami ognia. Teraz Warsovran byl martwy, a Forteron zabil tego szalenca Ferana. Zniszczyl takze Srebrzysmierc. Forteron byl ksieciem, i to silnym, opiekunczym ksieciem. Inna plotka glosila, ze Sairet zostala rozdzielona z Forteronem, kiedy to dzielnie przewodzila ruchowi oporu przeciwko lojalistycznym agentom. W ciagu jakichs czterdziestu minut siatka dwudziestu straganiarzy, ladacznic, szpiegow oraz informatorow urosla do armii dziesieciu tysiecy mieszkancow i niewolnikow, ktorzy zgodnie twierdzili, ze sa czlonkami podziemia. Przed dziewiata godzina poranka wokol willi, ktora niegdys byla palacem Warsovrana, zgromadzily sie tysiace mieszkancow miasta. Forteron i Sairet mieli sie pobrac natychmiast. Krolewski slub! Najwieksze darmowe widowisko publiczne; Diomeda zdecydowanie wrocila do lask bogini fortuny. Obrzed poprowadzil kaplan diomedanskiego boga plonow. Forteron i Sairet wymienili przysiegi w ulewnym deszczu, a potem w calym miescie rozbrzmialy gongi. Krolewska para garsciami rzucala srebrne monety tysiacom widzow, ktorzy stali po kolana w blotnistej wodzie i chrypli od radosnych okrzykow. Nastepnie ustawieni w luk piechociarze zrobili na lezacym ponizej placu miejsce, gdzie Wensomer poprowadzila wystep grupy tancerek; muzykow oslanialy parasole. Kiedy Forteron i Sairet machali do tlumu, deszcz zrobil sie drobniejszy, a potem ustal. Zostalo to natychmiast uznane za oznake boskiego blogoslawienstwa dla mlodej pary. Tlum oszalal. -Sojusz zaatakuje w ciagu godziny - ostrzegl Forteron zone. -Na walach podobno gromadza sie dziesiatki tysiecy nowo zwerbowanych czlonow diomedanskiej milicji - odparla Sairet. -A brak deszczu oznacza, ze cieciwy moich lucznikow nie zamokna - dodal jej maz. (C)G) Diomedanski ksiaze korony obszedl juz miasto i dotarl do namiotow dowodcow armii oblezniczej. Oglosil, ze Srebrzysmierc zostal zniszczony i nie stanowi juz zagrozenia, duza czesc toreanskiej floty odplynela, a na pozostale statki Forterona wsiadaja pasazerowie. Najezdzcy szykuja sie do ucieczki. Byla to sytuacja wysoce niezadowalajaca. Armia znajdowala sie na krawedzi wielkiego i wspanialego zwyciestwa, a satysfakcja zgniecenia wroga miala byc jej teraz odebrana. Nie mozna tez bylo pozwolic na nadmierne pladrowanie Diomedy, jako ze ksiaze korony nie zyczyl sobie niszczenia stolicy, zwlaszcza ze jego cale krolestwo stanowila Diomeda, rzeka Leir, kilka miasteczek oraz bardzo rozlegla pustynia. Kiedy deszcz przestal nagle padac, wydawalo sie to znakiem danym przez bogow lunaswiatow. W ten sposob pytali sojusz, na co czeka. Atak rozpoczely barki do splawiania wina. Wypelnione od burty do burty wojownikami, ktorzy wioslowali mimo sprzyjajacego pradu, wyruszyly z rozlozonego na wyspach obozu w kierunku obwalowan. Z dala od rzeki prad byl leniwy, chociaz woda miala glebokosc ponad dwoch metrow. Waly wystawaly z wody, obsadzone zapewne przez ochotnikow. Strzaly zaczely swistac bez ostrzezenia. Barki nie mialy kabin, a zolnierze byli stloczeni. Co gorsza, stanowili mieszanine pikinierow, lucznikow oraz wojownikow uzbrojonych w topory i tarcze. Wioslarze w pierwszych barkach usilowali zawrocic, ale nie pozwolil im na to napor barek plynacych z tylu. Pikinierzy rozpaczliwie probowali chronic sie pod tarczami i cialami zabitych. Lucznicy wypuszczali strzaly, ale ich przeciwnicy na walach byli rzadko rozstawieni, a kazdego z nich chronil tarczownik z miasta. Przybila pierwsza barka i na ocalala zaloge runela diomedanska milicja. Mimo wszystko wielu wojownikow sojuszu nie odnioslo zadnych ran, poniewaz byli to zolnierze zaprawieni w bojach. Znow zaczelo padac. Wielmoze sojuszu znajdowali sie w szalupach z tylu, a nie na barkach. Mogli w ten sposob miec lepszy widok na bitwe i nie grozily im zablakane strzaly - przeciez wielmoza jest wart co najmniej dziesieciu plebejuszy, a strzaly nie rozrozniaja klas spolecznych. Tak wiec pierwsi zobaczyli piec galer poscigowych Forterona, ktore wylonily sie z koryta rzeki i skierowaly na zalane tereny uprawne delty. Wioslowanie od glownego koryta rzeki bylo meczace, ale teraz okrety Forterona zachowywaly sie jak wilki wsrod kurczat. Dwa przedarly sie na tyly wroga, by nekac ostatnia linie barek, trzy pozostale skierowaly sie ku obozowisku na wyspach. Na galerach poscigowych tloczyli sie piechociarze. Wyspy mialy znajdowac sie poza zasiegiem Diomedan i bronili ich kucharze, chlopcy stajenni, tragarze, ludzie zwykle ciagnacy za wojskiem oraz co bardziej niesmiali wielmoze. Zolnierze na barkach nie mieli wyboru, mogli plynac tylko do Diomedy. Ze zdwojona sila zaatakowali waly. W kilku miejscach nawet przerwali obrone i wdarli sie do miasta. Najblizsze niezalane domy zajmowali czlonkowie milicji oraz ochotnicy. Wszystko bylo nasiakniete woda, wiec nie udalo sie podpalic zadnego budynku. Przy walach galery poscigowe staranowaly najblizsze barki, a szalupy Forterona zgarnialy wielmozow, ktorzy usilowali odplynac w bezpieczne miejsce. Wojownicy pozostajacy na barkach rzucili sie do ataku na obie galery, na ktorych wkrotce zaroilo sie od rozpaczliwie walczacych ludzi; tak sojusz polnocnych krolestw tracil sily, ktore powinien przeznaczyc na zdobycie Diomedy. Mieszkancy miasta rozmieszczeni na dachach obrzucali swych wybawcow ceglami i drewnianymi belkami. Lucznicy sojuszu mieli cieciwy nasiakniete woda i nie mogli strzelac. Wojownicy wyrabali dziury w obu galerach poscigowych, ktore zatonely na glebokosc zaledwie metra, po czym osiadly w blocie. Po przejeciu obozow sojuszu, koni, wielbladow, zapasow i sluzby trzy pozostale galery, obsadzone tylko przez wioslarzy, ruszyly na waly. Sam widok zblizajacych sie okretow wywolal wsrod wojownikow sojuszu panike. Niektorzy sie poddawali, niektorzy skakali do wody i starali sie uciekac wplaw, inni rzucali bron i udawali Diomedan, a jeszcze innym udalo sie zepchnac swoje barki na glebsza wode i wplynac do glownego koryta rzeki. U jej ujscia stalo dwadziescia dalekomorskich statkow handlowych z kobietami i dziecmi na pokladzie oraz z zalogami skladajacymi sie zaledwie z kilku Torean - byly jednak uzbrojone w katapulty i ciezkie balisty. Zanim barki sie poddaly, piec z nich zostalo zatopionych. Kiedy zaczelo sie sciemniac, Forteron byl juz niekwestionowanym zwyciezca, i to za cene zaskakujaco nielicznych strat wsrod Diomedan. Wczesnym wieczorem znow przestalo padac i pekla powloka chmur. Na wschodzie widac bylo ogromna, jasna tarcze Mirala. (C)G) Na Helionie nie pojawil sie krag ognia. Roval chodzil nerwowo po pokladzie, a gdy wreszcie minela wyznaczona godzina, rozkazal zalodze postawic i umocowac maszty.-Kiedy nastepnym razem bedzie tedy przeplywac szalupa patrolowa, jej zaloga wszystko zauwazy - ostrzegl Norrieav. -Kapitanie, na szalupie patrolowej jest jeden inspektor i dwoch wioslarzy. Poza tym zanim cokolwiek zauwaza, bedziemy juz w drodze, a wieje dosc mocno. -Ale wzeszedl Miral i niebo jest czyste. Galera patrolowa "Kygar" dotrze do nas szybciej niz Hazlok z chetna dziwka. -Galera jest po drugiej stronie Hebonu, znacznie ja wyprzedzimy. -Chcesz "Mrocznym Ksiezycem" scigac sie z "Kygarem"? Uczony Rovalu, zdarzalo mi sie wyczolgiwac z tawerny szybciej, niz ta balia potrafi plynac. -Mozemy uciec, kapitanie. Mam cos, co Laron nazwalby zuchwalym, smialym i straszliwie glupim planem. -Jest az tak glupi? -Wensomer pewnie czeka na egzekucje. Chce jej pomoc, wiec musze dotrzec do Diomedy. Poza tym moze nadarzyc sie jeszcze jedna okazja do przechwycenia Srebrzysmierci. Tu juz nic nie zdzialamy. Norrieav westchnal. -Co mamy robic? -Po pierwsze, oddalic sie przynajmniej na piec mil od Helionu, zanim zlapie nas "Kygar". -Mamy wschodni wiatr... tak, to sie uda. A potem? -Damy bardzo przekonujace przedstawienie. Kapitan Norrieav uderzyl grzbietem dloni w niewielki gong wiszacy przy sterze i po chwili zgromadzili sie wokol niego pozostali czterej czlonkowie zalogi. -Sluchajcie uwaznie - zaczal Roval. - Zamierzamy uciec z Helionu i poplynac do Diomedy. Natychmiast. Bedzie to niebezpieczne, ale mamy szanse. -Jako dowodca ekspedycji przekazuje dowodzenie kapitanowi Norrieavowi - rzekla Terikel. Roval cofnal sie; Norrieav obrzucil badawczym spojrzeniem port i pobliskie wody. -Oglaszam gotowosc bojowa do odwolania - powiedzial cicho, lecz stanowczo. -Terikel, do steru, ustaw go na piatym oktenie i badz w pogotowiu. Hazlok, D'Atro i Lisgar, postawcie grot, a potem przygotujcie sie do wioslowania. Roval, o reszcie planu opowiesz mi, kiedy bedziemy podnosic kotwice. Zanim inspektor portu cokolwiek zauwazyl, "Mroczny Ksiezyc" szedl juz pod pelnymi zaglami i na wioslach. W ciagu dwoch minut inspektor znalazl sie na brzegu i zaczal machac dwiema pochodniami, wysylajac sygnaly do posterunku umieszczonego na krawedzi krateru gory Helion. Kilka chwil pozniej kolejny sygnalista przekazywal wiadomosc galerze patrolowej. Jej kapitan natychmiast zmienil kurs; plynal blisko brzegu, by dogonic szkuner. Wydal tez rozkaz staranowania jednostki. Ta decyzja zalezala od niego, lecz patrolowanie Helionu stalo sie nudne, a weszyl okazje do wymalowania kolejnego strzaskanego statku na dziobie galery. Roval tkwil na topie i pierwszy zauwazyl pochodnie pozycyjne odleglej galery. Czym predzej zesliznal sie na poklad. -"Kygar" wyszedl w morze - zameldowal. - Tak jak my idzie pod zaglami i na wioslach. -Przymocowac wiosla! - krzyknal Norrieav. - Terikel, przywiaz ster na zerowym oktenie, reszta - zrzucic i przywiazac zagle. Ty nie, Hazloku. Wylej na poklad rufowy ten dzban oliwy, a ja zapale pochodnie. -Zapalisz pochodnie, panie? Przy latwopalnej oliwie? -No, nie bede czekal, az wyschnie. Pospiesz sie! (C)G? Kapitan Mandalock zobaczyl, ze odlegly szkuner nagle bucha ogniem, jakby byl nasiakniety oliwa do lamp. Jego oficerowie krzykneli z zaskoczenia, ale pozar zaczal sie zmniejszac, poniewaz statek zatonal i po chwili ocean znow byl ciemny i pusty.-Zapalil sie i zatonal - stwierdzil dowodca piechoty morskiej. -Nigdy czegos takiego nie widzialem - powiedzial kapitan. - A w kazdym razie nigdy nie odbylo sie to tak szybko. -Powinnismy zwolnic. Moze na wodzie sa jacys rozbitkowie. -Pal szesc rozbitkow, chce namalowac na dziobie dziewiaty staranowany statek! Dziewiatka to moja szczesliwa liczba. -Ale on zatonal. -Kadlub moze sie znajdowac tuz pod powierzchnia. Niech wtajemniczeni rzuca zaklecia rozjasniajace. Poszukajcie go. (C)G? "Mroczny Ksiezyc" tonal szybko. Zwykle nie mialo to znaczenia, poniewaz kapitan zanurzal sie na plytkiej wodzie, tym razem jednak znajdowali sie daleko od brzegu. Piecioro czlonkow zalogi tloczylo sie na kleczkach pod szalupa; ciemna woda klebila sie na wysokosci ich talii, a drewno skrzypialo pod coraz wiekszym cisnieniem.-Swiatlo! Niech ktos rzuci zaklecie - zazadal Norrieav. Terikel wypowiedziala zaklecie w dlon. Norrieav przysunal jej reke do szklanej rurki z wymalowana podzialka. Poziom wody zatrzymal sie tuz nad dziesiatka. -Dziesiec metrow - odczytal Hazlok. -Ale wciaz schodzimy w dol! - zawolal Roval, obserwujac menisk przesuwajacy sie w szklanym cisnieniomierzu. -Coz, to ty wpadles na pomysl zanurzenia sie na glebokiej wodzie - odparla Terikel. -Musielismy wygladac tak, jakbysmy ploneli, a potem zatoneli - stwierdzil Roval. -Pietnascie metrow - odczytal Hazlok. -Toniemy na pewno! -Jestem otwarty na konstruktywne propozycje. -Dwadziescia metrow. -Odczepmy szalupe - powiedziala Terikel. -Nie, gdy tylko zwolnimy zaczepy, szalupa odwroci sie i ucieknie z niej cale powietrze... -Cisza! - krzyknal Norrieav. - Ja tu jestem kapitanem! Macie sie odzywac tylko sluzbowo. Zapadlo milczenie; slychac bylo trzeszczenie drewna i zlowieszczy bulgot. -Dwadziescia trzy metry, schodzimy wolniej - stwierdzil Hazlok. -Podczas prob na uwiezi, przeprowadzanych zanim opuscilismy "Megazoida", po osiagnieciu trzydziestu metrow wypor nie pozwalal statkowi zanurzac sie glebiej. Prawda, D'Atro? -Tak, panie. -Dwadziescia piec metrow, wciaz zwalniamy - odczytal Hazlok. -Powinnismy sie zatrzymac na dwudziestu siedmiu; te nowe hermetyczne szafki i puste dzbany na oliwe jako balast pomoga szalupie nas zrownowazyc. -Dwadziescia siedem metrow, wciaz zwalniamy - powiedzial Hazlok. - Dwadziescia siedem i pol, dwadziescia osiem... rownowaga... stoimy. Terikel odetchnela poteznie, a Roval osunal sie glebiej w wode. "Mrocznym Ksiezycem" wstrzasnal rozlegajacy sie echem huk. -Rozpadla sie ktoras szafka! - krzyknal D'Atro w nagle powstalej wrzawie. Rozlegl sie jeszcze jeden huk. -Dwadziescia osiem i pol metra - odezwal sie Hazlok. -Musimy odciac dwa kamienie kotwiczne - rzekl Norrieav. - Rovalu, wyczaruj sobie swietliste paski na nadgarstkach. D'Atro, znajdz line holownicza szalupy i obwiaz go nia w pasie. Kiedy zostal bezpiecznie przywiazany, Roval uksztaltowal z eteru lsniace bransolety z jasnymi punkcikami pod nadgarstkami i trzy razy gleboko odetchnal. -Zapamietaj wszystko, co zauwazysz - polecil mu Norrieav. - Chce znac stan statku. -Tak jest. Roval zanurzyl sie i wyszedl spod szalupy tuz za fokmasztem. Znalezienie obciaznika lewej burty zajelo mu kilka sekund, a przeciecie jego liny pol minuty. Zwrocil sie ku prawej burcie i zaczal przecinac line prawego obciaznika. Musnela go ciemna struga wody. Kiedy druga lina ustapila, Roval odczuwal w plucach ucisk; gdy sprobowal wrocic do szalupy, okazalo sie, ze jego Una zaplatala sie wokol fokmasztu. Kolejne cenne sekundy stracil na przeciecie i tej Uny, ale kiedy rzucil sie ku szalupie, przesunelo sie obok niego cos duzego i bladego. Roval przebil glowa powierzchnie wody w niewielkim powietrznym azylu; przez kilka chwil rozpaczliwie lapal oddech. -Czterdziesci metrow, coraz wolniej, ale wciaz schodzimy - zameldowal Hazlok. Drewniana szalupa skrzypiala i trzeszczala niemal bez ustanku. -Oba przednie obciazniki odciete - wydyszal Roval. - Poklady zagracone, musialem przeciac moja line. Cos widzialem. Cos zywego, duzego i bladego. -Rekiny?! - zawolal Norrieav. - Od czasu pojawienia sie kregu ognia wszystkie zniknely. -Czterdziesci dwa. Tu sie konczy skala - odezwal sie Hazlok. -To nie rekiny, ale mialy mnostwo zebow. Ich uwage przyciagnely moje swiatelka. -Stworzenia, ktore nie zblizaja sie do powierzchni, ale wiedza, ze na tonacym statku sa smaczne ciala. -Kiedy dotrzemy do domu, musisz napisac o tym rozprawe - zaproponowala Terikel. -Wciaz toniemy, ale wolniej - rzekl Hazlok. -Mam wyjsc jeszcze raz? - spytal Roval, juz sie obwiazujac druga lina. -Wedlug mojej oceny glebokosc rownowagi wyniesie przy tej predkosci sto szescdziesiat szesc metrow - powiedzial Norrieav. - To inna forma stwierdzenia, ze wszyscy jestesmy martwi. Trzeba bedzie odciac obciazniki srodokrecia. Rovalu, masz wrocic na chwile oddechu miedzy nimi, jasne? -Wciaz toniemy. Ogolona glowa Rovala znow zniknela pod woda; w kilka chwil pozniej rozlegl sie lekki trzask i statek sie zachwial - pozbyli sie prawego obciaznika. Roval wrocil. -To zebowce. Trzy, cztery sztuki. Szybkie i ciekawe. Poplynely za obciaznikiem. -Toniemy wolniej. Roval zaczerpnal tchu i zanurkowal. Przez kilka chwil slyszeli tylko trzeszczenie drewna, potem rozleglo sie uderzenie, jakby szuranie i jeszcze jedno uderzenie. Norrieav wzial topor i zanurkowal, a D'Atro pociagnal za line Rovala. Udalo im sie wciagnac go z powrotem pod szalupe dopiero po minucie. Czarnoksieznik mial rozciete lewe przedramie. -Dorwal go zebowiec - wydyszal Norrieav. - Jest ich tam cala lawica. -Lewy obciaznik odciety - zameldowal Roval przez zacisniete zeby. -Punkt rownowagi - stwierdzil Hazlok. Cos uderzylo w szalupe i otarlo sie o nia. -Wyczuwaja krew - stwierdzila Terikel. -Lisgarze, podtrzymaj go. D'Atro, owin mu reke, powstrzymaj krwawienie. -Wznosimy sie. -Jak gleboko jestesmy? -Trudno powiedziec. Od jakiegos czasu skonczyla nam sie skala. Cos peklo z poteznym, gluchym hukiem. -Powiedzialbym, ze to byl pusty dzban - rzekl D'Atro. -Znow schodzimy - zauwazyl nerwowo Hazlok. -Mozemy odciac obciazniki rufowe? - zapytala Terikel. Norrieav przez chwile przecieral oczy. -Idz - powiedzial z niechecia. - Ale wroc, kiedy odetniesz pierwszy. I przywiaz sie. Glowa kaplanki zniknela pod woda. Norrieav podtrzymal Rovala, a Lisgar uksztaltowal z eteru blade pasmo, ktore owinelo sie wokol rany. -Wciaz toniemy - stwierdzil Hazlok. Czekali. D'Atro skonczyl bandazowac Rovalowi reke. Lina przytrzymujaca odlegly obciaznik ustapila ze stlumionym trzaskiem, a potem rozlegla sie seria uderzen i jakby odglosy szamotania. Lina Terikel naprezyla sie i zaraz zwiotczala. -Wciagamy ja! - krzyknal Norrieav. - D'Atro, Rovalu, pomozcie mi. -Idzie zbyt latwo, nie ma zadnego ciezaru! - zawolal D'Atro. Koniec liny byl wystrzepiony. Przez chwile cisze przerywalo tylko trzeszczenie i bulgotanie tonacego szkunera. -Terikel... - szepnal Roval. -Zwolnilismy, ale wciaz schodzimy w dol - odezwal sie Hazlok. W jego glosie zabrzmiala nagle panika. - To nie wystarczy, kapitanie! Nie wystarczy... -Spokoj! - przerwal mu kapitan. -...plywak wskaznika sie zablokowal, powietrze jest coraz bardziej scisniete, niedlugo nie bedzie miejsca na nasze glowy... -Hazlok, spokojnie! - krzyknal Norrieav. Hazlok znieruchomial. Lisgar pochylil sie nad rurka. -Plywak jest zablokowany - stwierdzil. -Terikel nie zyje - szepnal Roval. Hazlok odkaszlnali kilka razy gleboko odetchnal. -Moje... moje stanowisko - wydyszal. Chwycil diakona za reke i przyblizyl swiatlo do cisnieniomierza. Rozlegl sie daleki trzask. Popatrzyli po sobie w mroku. -Terikel! - wrzasnal Roval. - Pewnie udalo jej sie przeciac line ostatniego obciaznika prawie do konca, zanim dopadly ja zebowce. Jak jeden maz wzniesli okrzyk na czesc kaplanki; prawie natychmiast cos zaczelo uderzac o szalupe i ocierac sie o nia. -Zebowiec! - zawolal Norrieav. - Czego tu szuka? -Moze one jedza statki? - zapytal D'Atro. -Pewnie ludziom udawalo sie przezyc jakis czas w pecherzach powietrza na tonacych statkach - odezwal sie Roval. - To moze sie czesto zdarzac. -Tak czesto, ze zebowce nauczyly sie rozpakowywac swoj posilek - stwierdzil kapitan. Jakies duze szczeki zaczely obgryzac kadlub szalupy. Z zewnatrz dochodzilo glebokie, jekliwe zawodzenie. -Rovalu, wychodze z toporem - oznajmil Norrieav. - Jesli nie wroce, przejmij dowodztwo. -Zaczekaj - wydyszal czarnoksieznik. - Ja pojde. Mam mniej do stracenia niz ty. Wypowiedzial zaklecie w prawa dlon, a potem dodal mu energii eterycznej seria wydyszanych slow. -Plywak wskaznika wciaz zablokowany - powiedzial Hazlok. Roval zanurzyl sie i po chwili wode wokol nich rozjasnil jaskrawy blysk. Zebowce otaczajace "Mroczny Ksiezyc" zaryczaly jekliwie, ale dzwieki te szybko ucichly. Roval wrocil do szalupy. -To istoty z glebin - wyjasnil. - Wzrok i odwage odzyskaja dopiero po pewnym czasie. -Plywak wciaz zablokowany. -Mamy jeszcze kotwice - przypomnial Norrieav. - Rovalu, wyjdziemy obaj, ale ty tylko bedziesz dostarczal swiatla, jasne? Moze uda nam sie pracowac szybciej niz w pojedynke. D'Atro, Hazloku, pomozcie nam przy linach. Roval wypowiedzial kolejne zaklecie i zanurzyl sie z kapitanem pod wode. -Na czuja jestesmy naprawde gleboko - rzekl Hazlok. Rozleglo sie gluche tarcie, a potem stukniecie. -Juz po kotwicy - stwierdzil D'Atro. -Na czuja ani sie nie wznosimy, ani nie schodzimy w dol. Norrieav i Roval nie wracali. Znow rozlegl sie odglos tarcia. Nastapilo jeszcze jedno stukniecie, a po nim trzeszczenie, bulgot i miekkie szuranie. -Na czuja... juz nie tak gleboko. Pojawil sie Norrieav i podtrzymywana przez niego glowa Rovala. Czarnoksieznik wykrztusil wode. -Na czuja jestesmy... glebiej, niz to prawdopodobnie bezpieczne. -Czy nie umarlismy juz kilkadziesiat metrow temu? - wydyszal Roval. -Podaj odczyt - poprosil Lisgar. -Odczyt... jeden naprawde mocno zablokowany plywak. Na czuja... naprawde gleboko. -Wznosimy sie - stwierdzil Lisgar. -Co?! - Hazlok rozesmial sie, a w jego glosie pojawila sie nuta histerii. - Masz wskaznik? -W gruncie rzeczy tak. Przed jakas minuta to bylo na krawedzi wody. Teraz jest tuz ponad nia. Wskazal niewielki noz, ktory jakis czas temu wbil w burte szalupy. Tym razem nie bylo wiwatow, ktore moglyby przyciagnac zebowce, ale nastroj zalogi zdecydowanie sie poprawil. -Wyjde i wyrzuce wszystkie ciezkie rzeczy, ktore nie sa przymocowane - zaproponowal Roval. -Przydaloby sie, ale juz idziemy w gore - powiedzial Norrieav. -W ten sposob sie zegnam. -ZTerikel? -No... tak. -Posluchaj... tak z ciekawosci, czy kiedykolwiek, jak by tu... -Wetknales jej? - podsunal Hazlok. -Otworzyles przed nia serca! - krzyknal kapitan, gromiac go wzrokiem. -Nigdy - odpowiedzial Roval. - Nie do mnie nalezy czynienie takich propozycji. -Dlaczego? -Specjalna Sluzba Wojenna robi z mezczyzny kogos wiecej niz wyjatkowego wojownika. Szkoli sie nas na silniejszych i szybszych od wiekszosci ludzi, jestesmy mistrzami wszystkich sztuk walki, a na dodatek jestesmy czarnoksieznikami dziesiatego poziomu, doswiadczonymi mrokroczacymi i mamy wyksztalcenie uniwersyteckie. Wszystkiemu temu towarzyszy pokusa uznania sie za boga. Aby jej sie oprzec, istnieja pewne zasady, a jedna z nich brzmi, ze mozemy jedynie reagowac na awanse kobiety, a samodzielnie zadnych awansow czynic nam nie wolno. -Kurde, ciesze sie, ze nie wstapilem do SSW - stwierdzil Hazlok. -A wiec ta cala historia z toba i Terikel w kajucie kapitana... -Zachowalem sie honorowo - rzekl czarnoksieznik. - Z cala pewnoscia na zadna poufalosc wobec niej sobie nie pozwolilem. -Nie ma mowy, zebym kiedykolwiek wstapil do SSW - oznajmil Hazlok stanowczo. Roval zrobil kilka wypadow za szalupe i wyrzucil troche metalowego osprzetu. W glebine runelo tez kowadlo D'Atro. -Milo mi doniesc, ze cisnieniomierz znow dziala. Czterdziesci dwa i wciaz sie wznosimy - oznajmil Hazlok. -Slyszeliscie? - spytal Norrieav. Rozlegl sie odlegly huk i skrzypniecie. Nie brzmialo to jak odglos wydany przez jakies zwierze. -"Kygar"! - wykrzyknal D'Atro. -Co? Po tym wszystkim, co przeszlismy?! - zawolal Hazlok. - Czy jego kapitan jest slepy?! Widzial, jak tonelismy, a na dowod tego jeszcze sie palilismy. -Moze zna tajemnice "Mrocznego Ksiezyca" - mruknal Norrieav. - Masz jeszcze jakies zuchwale, smiale i straszliwie glupie plany, Rovalu? -Ostatni kosztowal zycie Terikel - odparl czarnoksieznik. - W tej chwili trudno mi myslec o czyms innym. -Bez obciaznikow nie mozemy zatonac jeszcze raz - stwierdzil Norrieav. -Uwielbialem ja. -Gdybysmy usilowali walczyc, tylko by sie smiali. -Moze gdybym sie czesciej do niej usmiechal... -Opuscmy statek i poplynmy wplaw na Helion. -...Albo moze powinienem powiedziec jej kilka komplementow. -Nie wierze wlasnym uszom, uczony Rovalu! Znajdujemy sie trzydziesci metrow pod powierzchnia morza, kleczymy po sutki w wodzie, wynurzamy sie przy w pelni uzbrojonej galerze bojowej, mamy trzy topory i jedna marna kusze, a ty lamentujesz, ze nie nawiazales romansu z Terikel! -Dwadziescia trzy metry. -W gruncie rzeczy kapitulacja wydaje sie wyjsciem dosc realnym - odezwal sie Lisgar. -Wszyscy powinniscie opuscic statek i wrocic wplaw na Helion - rzekl Roval. - Ja zostane na "Mrocznym Ksiezycu" i zgine w walce, by ukryc wasza ucieczke. -Nie! - powiedzial stanowczo Norrieav. -Ona tu umarla. Chcialbym, by moja krew zmieszala sie w tych ciemnych wodach z jej krwia. -Oprzytomnij! - krzyknal na niego kapitan. - "Mroczny Ksiezyc" ma wiecej sekretow, niz moglby sie domyslac jakis duren z "Kygara". Bedziemy walczyc. -Siedemnascie metrow, top masztu jest juz pewnie przy powierzchni - powiedzial Hazlok. -Walczyc? - powtorzyl tepo Roval. -Z calym szacunkiem kapitanie, a czym? - spytal D'Atro. - Mamy kusze i kilka toporow. Ten statek nad nami to galera bojowa. -Gdzies mamy pare harpunow - podpowiedzial Hazlok. -Przygotowac sie do wynurzenia - rozkazal kapitan. - Hazloku, D'Atro, zanurkujcie i zamknijcie luki. Rovalu, przynies z ladowni dzbany z oliwa do lamp. Poklad "Mrocznego Ksiezyca" wychynal na powierzchnie morza; zaloga wyrwala sie spod szalupy na swiatlo Mirala i cudownie chlodny, dosc silny wiatr. Galera zataczala w poblizu szeroki luk. -Zacznijcie pompowac - rozkazal Norrieav. - Rovalu, ja odczepie szalupe, a ty przynies oliwe. -Kapitanie, po co zawracac sobie glowe pompowaniem, skoro opuszczamy statek? - zapytal D'Atro. -Bo nie opuszczamy statku... Przerwal mu wrzask Lisgara. Roval uniosl topor i ruszyl przez wode przelewajaca sie po pokladzie ku kajutom rufowym, skad cos sie gramolilo. -Cofnij sie! Pewnie zaplatal sie tu jeden z zebowcow! - krzyknal. Na swiatlo Mirala wyczolgala sie Terikel. Roval upuscil topor i postawil kaplanke na nogi, obejmujac ja ramionami, po czym niemal rownie gwaltownie sie odsunal. Lisgar wypompowywal wode. -Wygladasz... chyba nic ci sie nie stalo, pani - powiedzial pospiesznie Roval. -Jakim cudem zyjesz? - zapytal Norrieav. -Powietrze z peknietych szafek uwiezione pod sufitem kajuty - wyskrzeczala kaplanka, osuwajac sie na kolana. -Dlaczego nie wrocilas? - spytal Roval. - Myslalem, ze... ze zginelas. -Pomyslalam... bedzie wiecej powietrza dla was pod szalupa. Poza tym bylam za bardzo przestraszona... by sie ruszyc. (C)o Znalazlszy uciekiniera, kapitan Mandalock rozkazal cofnac "Kygara", by nastepnie go rozpedzic. Wtajemniczeni omiatali ciemne wody zakleciami rozjasniajacymi, a gorna krawedz tarana odrzucala fale blizniaczymi odkosami. Okret zblizal sie do szkunera. -Cos podobnego! Musieli wywrocic sie do gory dnem, a potem wyprostowac! - krzyknal kapitan. - Zatoczyc szerszy luk, dobrze namierzyc i rozwinac maksymalna predkosc. (C)G? Na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca" oswietlonego zimnym, zielonym blaskiem Mirala wsrod chaosu panujacego w ciemnej wodzie pojawily sie slady porzadku. Teraz poklad glowny wystawal tuz nad poziom wody.-Hazloku, odczep szalupe! - krzyknal Norrieav. - Rovalu, rozpieczetuj te dzbany z oliwa do lamp. -Z oliwa? Kapitanie, my potrzebujemy wiosel! - odkrzyknal Roval. -Oliwa do lamp, niech cie licho! Ja tu jestem kapitanem! Wlej ja do szalupy. -Kapitanie, my mamy w niej uciec! - zauwazyl Roval. -Zamknij sie lepiej! Terikel, mozesz rzucic samozaklecie oslepiajace? -Tak, kapitanie. -Zwiaz je tuz za dziobem szalupy. -Co? Te zaklecia sa wysoce niestabilne, praktycznie same wybuchaja. Jedno mocne uderzenie... -...bedzie idealne. Lisgarze, D'Atro, pompujcie dalej. Norrieav rozpial plocienna oslone nad pelna oliwy szalupa. Galera plynela prosto na nich, lecz znajdowala sie daleko. Kiedy Roval wylal resztke oliwy, Norrieav napial kusze. -Rzuc zaklecie kurczacej sie liny, jesli laska - rzeki do Rovala. - Polacz szalupe z tym beltem. -Nie potrafie zakleciem zatopic galery! -Ja potrafie. Wszyscy do wiosel i szykowac sie do... Nie, Terikel, ty nie. Stan przy dragu sterowym i ustaw go na piatym oktenie. Byl to trudny strzal - w nocy, na morzu, przy niklym swietle Mirala, z mokra cieciwa - ale galera stanowila ogromny cel. Norrieav strzelil. Cienka igla swiatla blysnela w ciemnosci i uderzyla w dziob galery. -Teraz wioslujcie! - zawolal kapitan. Wlokno zaczelo sie kurczyc, odciagajac szalupe od "Mrocznego Ksiezyca". Szkuner poruszal sie ospale, bo wciaz byl pelen wody, ale sie poruszal. "Kygar" ustawil sie tak, by uderzyc w srodokrecie, lecz "Mroczny Ksiezyc" skrecal. Delikatne wlokno nie bylo widoczne. Ktos na pokladzie "Kygara" zauwazyl, ze ustawienie celu sie zmienilo i galera zaczela skrecac. -Badzcie gotowi sie schowac! - krzyknal Norrieav. - Jesli moj pomysl wypali, ogien bedzie wszedzie. -A pod co mamy sie chowac? - spytal z irytacja Roval. - Wlasnie oddalismy im nasz schron. Szalupa uderzyla w dziob galery. Zaklecie oslepiajace Terikel rozpadlo sie; jego malenkie gorace jadro wybuchlo w mieszaninie oliwy do lamp i powietrza. Burty szalupy zostaly skonstruowane tak, by wytrzymaly cisnienie wody podczas zanurzenia. Z hukiem przypominajacym grzmot wysoko w powietrze strzelil pioropusz plonacej oliwy i spadl na galere. Okryta plomieniami od dziobu do rufy, przeplynela obok niemal calkowicie zanurzonego szkunera i jego zdumionej zalogi. Towarzyszyl temu trzask lamanych wiosel, ktore dostaly sie miedzy oba statki. "Kygar" plynal dalej, powoli tracac rozped, az wreszcie zatrzymal sie, ciagnac za soba rozchwiane na wietrze plomienie. -Hazlok, Lisgar, do pompy! - zawolal Norrieav. - Terikel, zamocuj ster na trzecim oktenie. Roval i D'Atro, postawcie grot. Sam przywiazal wiosla. Wiatr zaczal odpychac na wpol zanurzony szkuner od plonacej galery. Norrieav dolaczyl do Terikel na pokladzie rufowym i wzial sie do pompowania, a Lisgar z Hazlokiem poszli na dziob rozwinac fok. Terikel umocowala ster i podeszla do kapitana. -Musimy plynac jak najszybciej - powiedzial Norrieav, nie przerywajac pompowania. - To ich nie zatrzyma na dlugo. -Przeciwnie, sadze, ze beda mieli zajecie na dluzszy czas - odparla kaplanka, patrzac wzdluz kilwateru "Mrocznego Ksiezyca" na plonaca galere. Plomienie i dym unosil ze soba wschodni wiatr. Zaloga galery byla przekonana, ze uderzyl w nia krag ognia. Wielu wioslarzy, zolnierzy oraz oficerow wyskoczylo za burte. Pozar wywolany przez szalupe nie byl w gruncie rzeczy powazny, ale poniewaz ludzie, ktorzy powinni z nim walczyc, skoczyli do wody, plomienie mogly sie gwaltownie rozprzestrzeniac. Obserwatorzy na Helionie mysleli, ze galera dogonila uciekiniera i go podpalila. Byl to juz drugi pozar, co wprowadzilo nieco zamieszania, lecz obserwatorzy zalozyli, ze zwycieska galera wkrotce przywiezie wyjasnienie. Dopiero po godzinie zostal wyslany statek na zwiady. Na szczescie zebowce byly tak przerazone ogniem, ze nie interesowaly sie ludzmi, ktorzy miotali sie w wodzie dookola plonacego wraku, i nie bylo wielu ofiar. (C)6) Kiedy z "Mrocznego Ksiezyca" zostala wypompowana cala woda i szkuner mogl juz pozeglowac na zachod, "Kygar" stanowil pomaranczowy punkcik swiatla na horyzoncie. Niebo sie zachmurzylo, padal drobny deszcz. Norrieav stal przy sterze, a Roval wypatrywal za rufa poscigu. Terikel siedziala przy relingu, objawszy kolana rekami.-Jak wroce do Scalticaru, nigdy, przenigdy nie wejde na zaden statek -oswiadczyla. -Stracilem juz rachube, ile razy to mowilas - powiedzial Roval. - Moglibysmy zmienic temat? -Zamierzalem rozlac plonaca oliwe przed galera - nieoczekiwanie rzekl kapitan, ktory milczal od godziny. - Ta fontanna ognia byla pomyslnym przypadkiem. Uderzyl w gong, a kiedy zgromadzila sie przy nim cala zaloga, powiedzial: -Odwoluje gotowosc bojowa. Uczona prezbiterko, jestem na twe rozkazy. Zaloga wrocila do swoich zajec. -Jesli masz jeszcze w zanadrzu podobne tworcze innowacje - powiedziala Terikel, patrzac Norrieavowi prosto w oczy - prosze, zatrzymaj je dla siebie. Ten swiat moze nie wytrzymac wojny podwodnej. -Korzystasz z zalet tego wynalazku, ale go potepiasz? - Norrieav rozesmial sie, potrzasajac glowa. -Poprosiles, kapitanie, o pomoc smoka i smok raczyl jej udzielic - wtracil sie Roval. - Nastepnym razem moze nie byc tak laskawy. -Nastepnym razem to my mozemy byc na galerze - zauwazyla Terikel. - Na bogow lunaswiatow, jak ja nienawidze morza! Od dzisiaj moge miec trudnosci z przejsciem po moscie albo nawet skorzystaniem z wanny. Norrieav zszedl pod poklad, zostawiajac Terikel i Rovalowi zalewany deszczem poklad rufowy. Kaplanka wstala i objela czarnoksieznika. -Kiedy... kiedy "Mroczny Ksiezyc" sie wynurzyl... - zaczela, ale zawiesila glos. -Przepraszam - mruknal Roval. - Nie powinienem tak sie spoufalac. -Co? A dlaczego nie? -Szkolenie i etykieta SSW bardzo surowo traktuja samowolne spoufalanie sie z kobietami. -Rovalu, to idiotyczne! Kiedy zolnierze weszli na poklad, nadzy polozylismy sie do lozka. -To byla akcja wojskowa, dywersja. Bylismy wojownikami. -Ale... no dobrze, to dlaczego mnie objales, kiedy "Mroczny Ksiezyc" sie wynurzyl? -Martwilem sie, chcialem sie upewnic, ze nic ci sie nie stalo. Terikel potrzasnela glowa. Zaklopotany Roval zalozyl rece na piersi. -A jesli chodzi o uczona Wensomer... - rzucila od niechcenia Terikel. - Gdyby zyla, to czy ty... Roval wydal dzwiek, jaki moglby wydac ktos duszony w chwili, gdy usiluje zwymiotowac. -Nigdy! - sapnal, odzyskawszy glos. - Zanosilem ja do lozka i rozbieralem tylko wtedy, gdy upila sie do nieprzytomnosci i zwymiotowala na siebie. W gruncie rzeczy zdarzalo sie to dosc czesto, ale... Posluchaj, ona jest moja przyjaciolka, zalezy mi na niej, wiele razy ryzykowalem dla niej zycie, ale lozko? No coz, raz, ale na samo wspomnienie czuje ostry bol za lewym okiem. -A wiec ty... i ona...? -Wlasciwie nie. Jest niestala jak zaklecie rozjasniajace. Nie mysl, ze zupelnie brak mi gustu i rozsadku. W zimnym, wciskajacym sie wszedzie deszczu i rozbryzgach fal Terikel poczula cieplo, ale przypomniala sobie, ze musi wyjasnic z Rovalem jeszcze jedna sprawe. -Rozmawiales kiedys z Laronem o tych rycerskich bzdurach? -Podziwiam go za niezlomne zasady... -Hazlok powtorzyl mi, co mowiles podczas zanurzenia. Roval otworzyl usta, zaczerpnal gleboko powietrza, kilka razy poruszyl szczeka, rozwazajac, czy wyskoczyc za burte, ale sie opanowal i nie dopuscil, by kolana zamienily mu sie w galarete. -Rovalu... moim ostatnim partnerem w lozku byl Feran Drewno, w kapitanskiej kajucie na tym szkunerze. Za nami lezala Torea wypalona na zuzel, moja rodzina, przyjaciele i czlonkowie mojego zakonu zamienili sie w dym i pyl roznoszone wiatrem, a on cala noc dawal upust zadzom - do chwili, kiedy... kiedy przeciwstawil mu sie Laron. Przysieglam sobie, ze juz nigdy wiecej nie pojde do lozka z zadnym mezczyzna. -Alez tak, moja pani, domyslilem sie, ze tak wlasnie bylo - wybelkotal Roval z najwyzsza ulga - i oczywiscie zywie jak najwiekszy szacunek dla twoich uczuc, wiec... -Prosze, Rovalu, zamknij sie i daj mi skonczyc. -Przepraszam. -Od tamtego czasu nie dawala mi spokoju pewna mysl. Dlaczego Feran mialby mi zostawic ostatnie wspomnienie meskich ramion? Byl kwintesencja zadzy pozbawionej czulosci, byl... Och, nie potrafie o nim mowic bez gniewu. A potem pojawiles sie ty. Dowcipny, czarujacy, mily, wyksztalcony i taki przystojny, kiedy masz swiezo ogolona glowe. Posluchaj, wydawales sie za dobry, zeby byc prawdziwy, ale nigdy nie okazales mi chocby cienia zainteresowania - nawet kiedy nagi dzieliles ze mna lozko. Zalozylam, ze masz gdzies daleko ukochana albo ze moze holdujesz nieco mniej konwencjonalnym gustom. Skad mialam wiedziec o Specjalnej Sluzbie Wojennej i jej zasadach nawiazywania kontaktow z kobietami? -Nie moglem ci o nich powiedziec; dowiedzialabys sie, ze mi sie podobasz. -Rovalu, nie prosze o nic trwalego, ale czy spedzisz ze mna kilka nocy? -Pani, nie moglbym prosic... -Wiem, dlatego to ja cie prosze, do diaska! - zawolala Terikel, uderzajac piesciami w poklad. - Ale nie powinnam narzekac - ciagnela ciszej. Polozyla rece Rovalowi na ramionach. - Dzieki temu nie jestes obciazony zadnym zwiazkiem z kobieta. Zblizyla twarz do jego twarzy i delikatnie go pocalowala. Roval stracil poczucie czasu; Terikel jezykiem muskala drazniaco jego wargi i smiala sie radosnie. -Obejmujesz mnie! -Prze... przepraszam, myslalem, ze to dopuszczalne, pani. -Oczywiscie, ze jest dopuszczalne, ale jak sterujesz "Mrocznym Ksiezycem"? -O kurde! Umocowali drag sterowy i znow spletli sie w uscisku. W jednym z lukow pojawila sie czyjas glowa, ale zaraz zniknela. Po chwili poprzez plusk fal i trzeszczenie takielunku przebil sie smiech i brzek monet. -Chyba ktos wlasnie wygral zaklad - powiedzial Roval. -Zalezy ci na mnie, jestes czarujacy i uprzejmy. -Jestes moja ksiezniczka, prawdziwa miloscia, boginia piekna i aniolem madrosci. I rozumiesz moje zarty. Wiekszosc kobiet ich nie pojmuje. Terikel uscisnela go mocno. -To po prostu cudowne. Teraz ostatnim partnerem w moich wspomnieniach bedziesz ty, a nie Feran. Zdjales ze mnie przeklenstwo, zabiles mojego demona. Chcialabym pamietac tylko ciebie. -Na mysl o tobie i Feranie... robi mi sie niedobrze, a serce sciska zimna, szponiasta dlon. Nie okazywalem tego, bo mi to nie przystoi. -Myslisz, ze ja sie z tym czulam lepiej niz ty? - westchnela Terikel. - To bylo zadanie szpiegowskie. Brudna, paskudna robota. Znow sie pocalowali, a ich pocalunek trwal jak zachod slonca na biegunie. Mimo przetaczajacych sie fal, kolysania pokladu, rozbryzgow piany i sieczonej deszczem ciemnosci Terikel ani troche nie mdlilo. -Uda ci sie kogos ublagac, by wzial twoja wachte? - zapytala. -Pare osob jest mi winnych przysluge. -Zatem spotkamy sie w kajucie kapitanskiej. Roval zszedl na dol, gdzie reszta zalogi grala w kosci, skinal na Hazloka i wyszedl z nim na poklad. -Rozumiem, ze niezle zarobiles dzieki nie calkiem dyskretnej rozmowie z Terikel - powiedzial cicho. -Nie chcialem zrobic nic zlego, uczony panie - szepnal siwy zeglarz. - Wynagrodze ci to, powiedz tylko jak... -Swietnie, mozesz wziac moja wachte. Juz. -Co? Eee... tak, oczywiscie. Z przyjemnoscia. Dziekuje i przepraszam, laskawy i potezny panie. Jestes pewien, ze to wszystko? Roval chwycil zylasta reke Hazloka. -A gdyby nie wiazalo sie to z pieniedzmi... - zaczal. -Hm... i tak bym jej powiedzial - przyznal Hazlok. Roval puscil go, oparl sie o fokmaszt, zamknal oczy i cicho sie rozesmial. Po chwili wyprostowal sie i sklonil zeglarzowi. -Skoro nawet w tobie jest slad romantyzmu, to musi istniec nadzieja dla swiata, Hazloku. Gdybys kiedykolwiek chcial zaimponowac jakiejs damie z tawerny i potrzebowalbys kogos, kto opowie o twoich smialych i odwaznych czynach, daj mi znac. -Jest pan bardzo uprzejmy. Moze tak i zrobie. (C)6) W jakas godzine pozniej do Hazloka pelniacego samotnie wachte na rufie podszedl Norrieav. Z lezacej pod ich stopami kapitanskiej kajuty dobiegaly chichoty i odglosy szurania.-Martwi mnie jedna rzecz - wyznal Hazlok. -Moge nie znac odpowiedzi, ale pytaj - rzekl kapitan. -Roval ma wielkie miesnie, jest przystojny jak jakis ksiaze, prawdopodobnie potrafi walczyc lepiej niz jakikolwiek inny wojownik na swiecie i jest odwazny jak smok morski, tak? -No tak. -Terikel ma figure, za ktora dalaby sie posiekac kazda bogini, jest piekniejsza od jakiejkolwiek kobiety, jaka widzialem w zyciu, i z tego, co stamtad slychac, rznie sie jak dobrze wysezonowana deska. -Powtorz to przy Rovalu, a prawdopodobnie wylecisz za burte ze zlamanym karkiem, ale mow dalej. -Pamietasz, jak podsluchiwalismy ich z ukrycia, a oni mowili, ze sie kochaja, bo maja takie dobre maniery, doprowadzaja sie nawzajem do smiechu, te rzeczy? -Tak. -A nic nie mowili, ze to drugie jest silne, odwazne, piekne, przystojne, potezne czy cos takiego. -To prawda. -Ale... ale... gdybym gadal z kims takim jak ona, to najpierw powiedzialbym: "Serwus, paniusiu, niezle masz bufory". Norrieav przylozyl dlon do czola i zaczal je masowac, zastanawiajac sie zarazem, jak moglby zasypac przepasc miedzy pogladami Hazloka a pogladami osob pokroju Terikel i Rovala. W koncu polozyl zeglarzowi reke na ramieniu. -Hazloku, jestem twoim kapitanem, ale i kumplem. -Zgadza sie. -Kiedy dotrzemy do Diomedy - jesli nie zdmuchnelo jej z mapy - zaufaj mi i rob to, co ci teraz powiem. -Tak? -Nie mow "kurde", "rznac sie" i "bufory". -Co? Dlaczego? -Zaufaj mi. Wylej na siebie wiadro morskiej wody, ogol sie, wloz czyste ubranie, przetrzyj zeby szmatka, przygladz wlosy szczotka - ale nie ta do szorowania pokladu! Kiedy spotkasz sie z kobieta, zapytaj o jej zycie. Potem sluchaj. Kiedy zapyta o twoje zycie, nie rozgaduj sie. Sprobuj ja rozbawic. Mimo ze jestes parszywym marynarzem, czarem i manierami wydasz sie podobny Rovalowi, a zobacz, do czego doszedl. Norrieav pokazal na poklad pod ich nogami. -To wszystko? -Tak. -O kurde... to znaczy, ja pieprze... to znaczy, ja p... to znaczy, eee... hm... wielkie nieba? -Bardzo dobrze. Po dwoch dniach pojawil sie "Megazoid" i Lisgar, Terikel oraz Roval przeszli na poklad o wiele wiekszej i stabilniejszej jednostki. Kaplanka pozbyla sie wszelkich objawow choroby morskiej. "Mroczny Ksiezyc" plynal za okretem, ktory obral kurs na wybrzeze Acremy. Rozdzial 10 Podroz do Diomedy W przesiaknietej deszczem Diomedzie rozbrzmialy echem fanfary, obwieszczajac, ze krolowa Sairet i ksiaze Forteron swietuja i przyjmuja gosci. Wkrotce potem trzej schwytani monarchowie przysiegli wiernosc krolewskiemu rodowi Diomedy, kleczac przed jej wladcami. Za pieniadze z okupu za innych pojmanych ksiazat i wielmozow zostana kupione bogactwa oraz statki i wkrotce Diomeda bedzie rzadzic populacja trzykrotnie wieksza od poprzedniej. Nim Sairet odkryje, ze jest w ciazy, bedzie juz krolowa polowy acremanskiego wschodniego wybrzeza i sojuszniczka przywroconego na tron krola Druskarla z Vindicu oraz cesarza Sargolu.Wszystko to jednak wciaz jeszcze nalezalo do przyszlosci. Laron, Druskarl i Wensomer obserwowali oswietlona pochodniami kolumne jencow z sojuszu polnocnych krolestw, brodzaca w wodzie ku nowo zbudowanym schronom ponad zalewiskiem. Staliw oknie nizszej wiezy willi Wensomer, kazde z kielichem grzanego wina w dloni. -Musze przyznac Forteronowi, ze budzi sprzeciw jak krowi placek na biesiadnym stole, ale z pewnoscia jest blyskotliwym taktykiem - zauwazyl Laron. -Wyciagneli mnie z goracej kapieli, zebym zostala druhna - skarzyla sie Wensomer. Miala podraznione gardlo i skore zaczerwieniona od goraczki. - Potem pol godziny stalam w deszczu, kiedy oni brali slub, machali i rzucali monety motlochowi. -Zorganizowalem mala lodke i ukrylem ja w poblizu rzeki - rzekl Druskarl. - Gdybys uzyczyla mi zapasow na kilka dni i garsci srebra, uciekne na polnoc. -Masz wiec to, czego chciales, a mimo to cena byla rozsadna? - zapytal Laron, marszczac brwi. -Jestes ostatnia osoba, ktora ma prawo wyglaszac kazania o etyce - odparowal Druskarl. -Gdyby nie Feran, bylbys teraz panem Srebrzysmierci. -Szukalem go tylko po to, by zostac uleczonym. -Tak, kosztem wielu ludzkich istnien. Srebrzysmierc uwalnia ludzi tylko po to, by wywolywac kregi ognia, a one sluza jedynie do zabijania ludzi. -Co z tego? Potrzebowalbym tylko malej wysepki i z szesciu skazancow przykutych do palmy. -To potworne! Chciales odzyskac jaja kosztem ludzkiego zycia? -A czym to sie rozni od ciebie, gdy byles wampirem? Ilekroc zaburczalo ci w brzuchu, kazdy rzezimieszek, rajfur albo maz bijacy zone, jaki znalazl ci sie pod reka, natychmiast ladowal w rynsztoku z rozszarpanym gardlem i wyssany z krwi. -Mialem swoje motywy etyczne i byla to forma filantropii... -Podobnie jak zamienienie w pare wodna garstki mordercow na odosobnionej wyspie. -Tylko po to, by odzyskac jaja. -Czy zabilbys az tylu szubrawcow, gdybys nie potrzebowal ich krwi i sily zyciowej? A co robisz teraz, kiedy znow jestes zywy? "Oj, w tym tygodniu nie zrobilem nic dla naprawy spoleczenstwa, chyba wyskocze na chwile i zasztyletuje jakiegos handlarza niewolnikow, by uczynic swiat lepszym". -Panowie, prosze! - wychrypiala Wensomer. -Niech mowi, co chce - oswiadczyl Druskarl - Ja wracam do Vindicu, by odzyskac tron i splodzic dziedzica. -Dzieki Srebrzysmierci - zakpil Laron. -Dzieki Srebrzysmierci nie jestes juz niemartwy i udowadniasz to z kazda kobieta glupia na tyle, by... -Ciekawe slowa z ust bylego eunucha, ktory... -Panowie! - krzyknela Wensomer ochryple. - Wszyscy jestesmy potworami, ale potepieni sa tylko ci, ktorzy nie czuja sie z tego powodu winni. Druskarlu, tu sa trzy zlote pagole i troche srebra. Wez z kuchni, co ci sie przyda, ale zostaw kucharza. I niech fortuna sprzyja twym planom. Druskarl poszedl sie spakowac. Jakis czas potem stanal w drzwiach, po raz ostatni sklonil sie Wensomer i Laronowi. -Laskawa i uczona pani, na razie moge ci zaoferowac jedynie podziekowania. Gdybys znalazla sie w potrzebie, pamietaj, ze jestem twoim dluznikiem, a ja zawsze splacam swoje dlugi. Laronie, moze kiedys znow staniesz sie bardzo martwy i bardzo glodny. Gdy nadejdzie ten dzien, a ty zatopisz kly w jakims soczystym gardle, przypomnij sobie o mnie i o tym, co ci powiedzialem przed chwila. Wyszedl, a Laron i Wensomer wrocili do okna, by patrzec na jencow wciaz wlokacych sie w deszczu. -Szczerze mowiac, jesli mam moknac, to wole juz byc w Scalticarze - oznajmila Wensomer. -Deszcz jest tam lepszy niz tutaj? - spytal Laron. -Nie, ale w Scalticarze mam swoj dom, przyjaciol, znajomych, posade na akademii i dwa tysiace kilometrow dzieli mnie od matki. A ty? -W akademii zajmowalem sie Dziewiatka. Moze nadal bede to robic, studiujac do nastepnego poziomu wtajemniczenia. -Jak ona sie czuje? -Odeszla. -Tak podejrzewalam, chociaz nie taka mialam nadzieje. -Jak myslisz, co sie stalo? -Dziewiatka byla maszyna eteryczna. Srebrzysmierc nie potrafil naprawic ciala, ktore nie mialo prawdziwego ducha, ale wciaz probowal, bo samozaklecie mialo pozor zycia. Moze zniszczyl Dziewiatke, usilujac sie uwolnic, lecz polaczenie z bardzo odleglym swiatem go wycienczylo. Laron nic nie powiedzial. -Znowu moge jedynie prosic o wybaczenie - dodala Wensomer. -A co tu wybaczac? Nie mialas wyboru - rzekl Laron. - Dziewiatka byla mechanizmem, zaledwie malym zlepkiem wspomnien i motywacji, ktory umial opanowac pare prostych sztuczek. -Na milosc wszystkich lunaswiatow, Laronie, ja tez jestem zaledwie duzym zlepkiem wspomnien, ktory potrafi opanowac co sprytniejsze sztuczki! Wszyscy tacy jestesmy. Ty, ja, Druskarl. Atakujesz Druskarla, a mnie bronisz, choc zrobilam to samo. -Dobrze juz, dobrze, moze wyrazilem sie malo delikatnie. On ratowal wlasne jaja, a ty swiat. Wensomer kichnela, a potem pociagnela nosem. Kolumna jencow wreszcie sie skonczyla. -Dziewiatka miala umysl dziecka, nie byla wojownikiem - powiedziala Wensomer. Laron zlozyl dlonie i oparl sie o framuge okna, patrzac w deszcz i ciemnosc. Po chwili przyszlo mu cos na mysl. -Wensomer, bylem kiedys zlym i mrocznym stworem, przez cale wieki zywilem sie ludzmi, a jednak chcialem czynic dobro. Czesto mi sie to udawalo. Dziewiatka byla samozakleciem, ale bardzo zlozonym i zglosila sie na ochotnika, by rozbic Srebrzysmierc. -Dziewiatka nie miala woli, zbudowano ja po to, by sluzyla. -To zakon metrologan zbudowal samozaklecie, ktorym byla Dziewiatka. Skad mozesz wiedziec, czy nie byla na tyle kunsztownie zrobiona, by miec wlasna wole? -Laronie, to czyni jej smierc jeszcze gorsza. -Tak, ale tez czyni z niej odwazna i lojalna wojowniczke, ktora przypadkiem sluzyla pod twoimi rozkazami. Wensomer zamyslila sie. Wywod ten opieral sie na niesprawdzalnych przeslankach, ale byl logiczny. Czy zatem byl sluszny? Nigdy sie tego nie dowie, jednak z Dziewiatka laczyla ja wiez, jakby samodziewczyna byla istota czujaca i bardzo inteligentna. -A niech cie, wampirze - stwierdzila w koncu. -Byly wampirze. -A jednak moje serca uwazaly ja za dziecko. -Zatem twoja glowa miala racje, a serca musza przed kolacja napisac na tablicy tysiac razy "mylilysmy sie". -Dziekuje - powiedziala Wensomer cieplo. Pociagnela nosem, a potem go wydmuchala. - Laronie, w baczku, kiedy bylam zla, mowilam okropne rzeczy o Pellien, Lavenci i tobie. -Tak? - zapytal Laron z nadzieja. -Obawiam sie, ze to wszystko prawda. (C)6) Laron wyszedl z domu Wensomer i brodzac w wodzie, wrocil do akademii Yvendel. Cialo Dziewiatki lezalo nieruchomo na lozku, a jeden z mlodszych wtajemniczonych czytal z ksiegi prostych zaklec.-Cos sie zmienilo, Doriosie? - zapytal Laron, siadajac. -Nie reaguje na nic, ale wciaz oddycha. -Teraz ja przy niej posiedze. Tam, gdzie jest oddech, jest i nadzieja. Dorios wyszedl. Laron zaryglowal za nim drzwi i wrocil do lozka. Dziewiatka nie zyla, przed nim lezalo jedynie funkcjonujace cialo. Ksztalt bez ducha, zycie bez zmyslow. Jednak nawet to cialo bylo brama. Istota z innego swiata. Elltee. To tama, ktora, otwarta, wleje do Yerrala strumien wiedzy. Taki bedzie pomnik Dziewiatki. Na pewno pojawia sie problemy z porozumieniem, jak na przyklad z nieprzetlumaczalnymi slowami i sytuacjami na Verralu calkowicie obcymi doswiadczeniu Elltee, ale wszystko to jest malo istotne. Jej przypadkowe doswiadczenie mrokroczenia musialo byc dla niej zupelnie niezrozumiale i bogowie tylko wiedza, co jej powiedzial wolnik udajacy ducha. Laron siedzial przez chwile w calkowitym bezruchu, ledwie oddychajac, oszolomiony naglym olsnieniem. "Fafula", powiedziala Elltee. "To zbytnio skupiona na sobie uczona osoba albo samorodny filozof z ograniczonymi umiejetnosciami towarzyskimi...Takie osoby maja sklonnosc do traktowania sie nieco zbyt powaznie...". Velander. Ale Velander nie zyje, pomyslal Laron. Widzial, jak umierala. Sprobowal przypomniec sobie ow dzien w ruinach Larmentelu. Kiedy mrokroczyl, w eterswiecie cos zostalo rozerwane na strzepy. Cos, co wolalo go po imieniu. Velander? Sukub ukradl cialo Velander, zostawiajac ja bezbronna na lasce drapieznych wolnikow... a jednak czym byl duch? Wspomnieniami, doswiadczeniami, osobowoscia, energiami eterycznymi i zasobami, ktore umozliwiaja mu pobyt w ciele. Drapiezniki obdarlyby Velander z calego niemal eterycznego zycia i materii, zostawiajac - co? Zycie bez sil zyciowych. Cos w rodzaju niewyraznej banki na zarzacym sie pomaranczowym sznurku. Laron wyciagnal medalion, ktory nosil na szyi, i otworzyl go. Pogladzil oprawe platka z zielonawego szkla. Ogladany z eterswiata, stanowil pomaranczowa os. Laron nigdy nie przygladal mu sie z bliska. Byl wciaz zajety i odkladal to do chwili, gdy bedzie gotow wziac sie do pisania rozprawy. Medalion nigdy nie trafil do zelaznej szkatuly. Velander mogla sie go trzymac czymkolwiek, co jej zostalo po tym, jak skonczyly z nia drapiezne wolniki. Czy wciaz tam jest? Laron zdjal dziewczynie szarfe i przyjrzal sie opasce z kula prorocza, ktore wlozyl jej przed tyloma miesiacami. Ustawienia nie zostaly zmienione. Mogl to zrobic jedynie on i Dziewiatka, a wydal jej rozkaz, by ich nie ruszala. Zawahal sie. W pewnym sensie niemal nie chcial poznac prawdy. A jesli sie mylil? Gorzej - jesli Velander przezyla, ale do tego czasu rozplynela sie w nicosc? Wyciagnal sie na podlodze i wymowil slowa mocy, by odlaczyc sie i moc mrokroczyc. Zostawil za soba bol posiniaczonego ciala. W dziwnej rzeczywistosci eterswiata widzial w poblizu zarysy i swiatla dziesiatkow eterycznych urzadzen i samozaklec. Nic dziwnego; znajdowal sie przeciez w akademii Yvendel. Wiedzial, czego szukac. Powinna byc blisko. Prosta pomaranczowa linia, nie wiecej niz cien pajeczyny... Laron szukal miedzy iskrami i pasmami, czujac sie tak, jakby szedl w deszczu jasnych, blyszczacych klejnotow. Znalezienie osi zajelo mu troche czasu, bo znacznie zbladla. -Velander! - zawolal w czern. Z napieciem czekal na odpowiedz. Uslyszal cichutkie miaukniecie, jakby placz kociaka. Nie mial pewnosci, czy to nie jego pobozne zyczenie. -Velander, tu Laron. -Laron. Slowo bylo delikatniejsze niz szept, ale calkiem wyrazne. -Velander! Nie odzywaj sie ponownie i nie probuj sie ruszac. Oszczedzaj sile zyciowa. Moge ci pomoc, jeszcze nie jest za pozno. Mial taka nadzieje, ale zadnej pewnosci. Wszystkie eteryczne wlokna, ktore wiazaly dusze Velander z cialem, byly zerwane. Pozbawiona tez byla wszelkich zasobow. Przypominalo to legende o ksiezniczce, ktorej ojciec odkryl, ze corka ma kochanka. Poprzysiagl, ze chlopiec nigdy juz nie zakosztuje pocalunku dziewczyny, lecz ona przebrala sie za pazia i zakradla na miejsce egzekucji. Kiedy kat pozbawil jej ukochanego glowy, rzucila sie naprzod i podniosla ja. Oczy zamrugaly, usta sie rozchylily - poznal ja. Ucalowala go, poki tlily sie w nim jeszcze resztki zycia. Rozwscieczony krol kazal stracic ja na miejscu, lecz w bohaterskim romansie ani bardowie, ani ich sluchacze nie sa zainteresowani takimi drobnymi, paskudnymi szczegolami. W przypadku Larona tu nie chodzilo o romans, lecz o Velander. Byla zlosliwa, msciwa, uparta, zadufana, intrygancka. Nie miala przyjaciol, nikogo zyczliwego. Teraz byla bezbronna i z pewnoscia bardzo samotna i przybita. Samotna. To bylo najgorsze. Jadro ducha Velander przetrwalo o wiele dluzej, lecz jej sytuacja niewiele sie roznila od polozenia pozbawionego glowy kochanka ksiezniczki. Smierc nie byla nieuchronna, bo juz nastapila. Echa zycia tylko pobrzmiewaly, ale jak dlugo jeszcze? Laron oplotl wloknami zanikajaca istote dziewczyny, a kiedy oderwala sie od pomaranczowej osi, nastapilo lekkie szarpniecie. Kula prorocza, umieszczona na ciele Velander, unosila sie w usianej iskrami ciemnosci, mocna bezwladem stopionego z nia ciala Velander. Gdy byli na "Mrocznym Ksiezycu", niewiele brakowalo, by ja ugryzl i wyrzucil jej cialo za burte. Zdradzila Terikel, niemadrze bawila sie jego opaska i kula prorocza. Nigdy nie moglby jej pokochac; nawet darzenie jej szacunkiem sprawiloby mu trudnosc, a poza tym nie byla nawet zywa. Ale ma tylko mnie, pomyslal Laron. Ze slepym uporem, jaki w obliczu smierci wykazala legendarna ksiezniczka, Laron polaczyl jedenascie eterycznych wiazan, jakie zostaly Velander. -Jestes z powrotem we wlasnym ciele, Velander - oznajmil. -Laronie... ty jeden...nigdy nie watpilam... Wierzyla w niego. Dlaczego? Umiescil tylko z powrotem jej ducha w jej ciele, by mogly umrzec razem. A jednak Laron byl niepoprawnym romantykiem. Nawet jesli za zycia Velander byla typem dziewczyny, na ktorej widok przechodzil na druga strone ulicy, teraz byla bezbronna, a ku jej ramieniu siegala zimna reka smierci. Laron wysnul nici wlasnej sily zyciowej, wsaczajac w miejsca polaczenia echo zycia Velander. -Glodna, zmarznieta... - wymruczala Velander. -Dobrze, bo cierpienie to zycie! - powiedzial Laron ochoczo. To klamstwo. Nadmiar cierpienia moze zabic. Czy odrabanie glowy powoduje duze cierpienie? - zastanowil sie. Wiedzial, ze jego dodatkowe mocowania nie przetrwaja dlugo; trzeba je bedzie odnowic. W koncu wysilek go zabije. Zupelnie jak za dawnych czasow, kiedy byl slabym iskrzeniem zycia, ktore juz stracil, iskrzeniem podtrzymywanym przez pozyczona sile zyciowa. Pozyczona sila zyciowa, pomyslal. Wrocil do swojego ciala lezacego na podlodze. Bylo ociezale po utracie sil zyciowych, ktore przelal w Velander. Wstal powoli, a potem spojrzal w dol, na oswietlone blaskiem swiecy cialo kaplanki. Kula prorocza podtrzymywala w nim zycie i przy odpowiedniej opiece moglo przetrwac dziesieciolecia. Po definitywnym odejsciu Velander ta mloda, obca czarnoksiezniczka Elltee moglaby posiasc cialo podczas kolejnych wizyt, wlewajac do Verrala z wlasnego swiata wiedze o zimnych naukach. Kiedy Velander naprawde odejdzie. Tylko wtedy. Ludzie nie beda sie mogli tego doczekac. Kto otrzyma zadanie zdmuchniecia jej plomyka? Laron pochylil sie nad Velander, patrzac na jej blada twarz. Po policzku splynela mu lza i skapnela na jej usta. -Tak wielu innych zasluguje na smierc bardziej niz ty - powiedzial ze smutkiem, a potem dodal: - Nawet jesli jestes zadufana, nieznosna fafula. Westchnal, zacisnal powieki, a potem znow sie polozyl, wypowiadajac slowa mrokroczenia. -Velander, slyszysz mnie? - zapytal pozostalosci jej ducha. - To znowu ja, Laron. -Laron... -Musisz mi zaufac. Potrzebuje twego prawdzimienia. Bede z toba szczery: nadzieja jest niewielka. Otwiera sie przed nami tylko jedna sciezka, i to taka, z ktorej nikt jeszcze nie skorzystal. Niezaleznie od tego, czy mi sie powiedzie, czy nie, bede znienawidzony i scigany w calej Acremie i Scalticarze, ale chce sprobowac. -Laronie... chcialabym powiedziec... kocham cie... ale bym sklamala. -Co za ulga. Wyjawisz mi swoje prawdzimie? Potrafisz mi zaufac? -Ja juz ci ufam... Kimze jestem bez ciebie? Z prawdzimieniem Velander rozbrzmiewajacym mu w myslach Laron ponownie powrocil do swego ciala. Z goraczkowym pospiechem i kontrolowanym przerazeniem zlodzieja wyslizgujacego sie z krolewskiej sypialni z korona w reku, zabral sie do pracy. Nogi mu sie trzesly, a kolana drgaly jak napiete sprezyny, gdy przylozyl dlonie Velander do opaski. Wymowil prawdzimie dziewczyny i nacisnal. Opaska dala sie zdjac. Laron ponownie wlozyl ja na glowe Velander juz wlasnymi dlonmi. -Teraz nie ma juz odwrotu - powiedzial, wyciagajac noz. (C)G) Laron postanowil zostac w Diomedzie o tydzien dluzej, czekajac, az lansjerzy z diomedanskiej milicji wytepia korsarzy oraz bandytow z pokonanej armii, a drogi stana sie suche. Oczywiscie ukrywal sie i nosil przebranie. Majac za soba siedem wiekow doswiadczenia, byl w tym calkiem niezly. Kupil konia i woz; czas spedzal na zbieraniu cial i broni z blotnistych pol na zachod od Diomedy. Ciala zawozil na barke, by je obdarto ze zbroi, obciazono i zatopiono na pelnym morzu. Zbroje i bron przekazywano do magazynu komendanta garnizonu, gdzie byly czyszczone i naprawiane.Nie bylo zadnego oficjalnego ogloszenia o zaginieciu ciala Dziewiatki. Jakis wyzszy wtajemniczony znalazl je rankiem, martwe i z poderznietym gardlem. Laron zniknal. Yvendel kazala zdjac opaske, ale nikt tego nie mogl zrobic. Rektorka byla zaintrygowana. Kiedy umieralo cialo gospodarza, opaski zawsze dawalo sie zdjac. Zarzadzila drobiazgowe badania tego zjawiska. Mialy sie odbyc nastepnego dnia, po odprawieniu nad cialem odpowiednich rytualow o swicie. Wczesnym wieczorem cialo Velander zniknelo. Za Larona wyznaczono ustnie wysoka nagrode. Opaska byla warta tyle, ze mogla zlikwidowac zadluzenie wielu krolestw i zaden znalazca nie bylby az tak glupi, by wymienic ja na jakakolwiek nagrode oferowana przez akademie, lecz Larona -zywego - mozna bylo wypytac o miejsce ukrycia opaski. Pelni nadziei lowcy nagrod przywlekli do akademii kilkudziesieciu cherlawych, pryszczatych nastolatkow, ale nagrody nie otrzymal nikt. o(C) Miral wisial nad wschodnim horyzontem, lecz slonce jeszcze nie zaszlo, gdy Laron rozladowywal ostatni transport gnijacych cial, wrzucajac je na barke. Usta i nos mial zasloniete szmata, a smierdzial tak, ze wszyscy go unikali. To bylo idealne przebranie.Odzyskalem zycie, pomyslal, zatrzymujac sie na chwile, by odpoczac i popatrzec na maly szkuner. Pozegnalem sie z rola wilka wsrod owiec, powitano mnie z powrotem w zagrodzie. Beeeee! Pozegnalem sie ze spaniem po zachodzie Mirala i przywitalem sie z ciemnym niebem skrzacym sie od gwiazd. Zasmakowalem krolika z rozna i gorzkiej rozkoszy piwa. A co najlepsze ze wszystkiego, zakosztowalem ciepla uwodzicielskiego uscisku delikatnych, cieplych ramion. Teraz juz zadna kobieta nie osmieli sie mnie uwiesc. Czy naprawde oddalem to wszystko w zamian za Velander? Do wozu zblizyl sie kapitan barki, podrzucajac miedziaki w dloni. Byl jednym z nielicznych ludzi w miescie, ktorzy cuchneli rownie paskudnie jak Laron, wiec nie unikal jego towarzystwa. -Duzo ich tam jeszcze? - zapytal, odliczajac dniowke. -Bedzie z pare dziesiatkow, ale zakopia ich tam, gdzie zalegli - odpowiedzial Laron. - Robale sie za nich wziely i juz wiela pozytku z nich nie bedzie. -To co, wielka kapiel dla nas wszystkich? - zasmial sie kapitan barki. -Nie, wracam do wywozki fekaliow. - Laron potrzasnal glowa, a potem pokazal na keje. - A co to za wielgachna galera bojowa, o tam, cumuje? -To scalticarski "Megazoid". Pewno wpadli z przyjacielska wizyta, co? No dobra, ruszam z tym towarem. Laron prawie go nie slyszal. Patrzyl na Lisgara, ktory zbiegl z trapu, padl na kolana i zaczal calowac belki nabrzeza. Za nim zeszli Roval i Terikel, trzymajac sie za rece. Do kei zblizyl sie tez drugi, o wiele mniejszy statek - "Mroczny Ksiezyc". Laron zauwazyl, ze na szkuner zerka sporo ludzi, ktorzy potem udaja, ze robia co innego. Yvendel powiadomila miejscowych lowcow nagrod, ze Laron prawdopodobnie bedzie probowal dostac sie na poklad albo skontaktowac z zaloga. Na statku byli Norrieav, Hazlok i D'Atro. Laron poczul, jak z oka skapuje mu lza i wsiaka w maske. Tyle razem przeszli, a teraz nie smial sie zblizyc do zadnego z nich. Mial ochote wymienic opowiesci z zaloga, postawic wszystkim drinki, cala noc rozmawiac z Rovalem o rzucaniu zaklec i dzawacie, a przede wszystkim chcial poklonic sie Terikel i poprosic o zezwolenie na studia jako metrologanski neofita. Coz, rownie dobrze mogli zacumowac u brzegow innego kontynentu. -Cel wizyty i ladunek, panie? - zapytal urzednik, kiedy Norrieav zeskoczyl na keje, by napiac cumy. -Wezmiemy tylko zapasy i zlecimy naprawy - odpowiedzial kapitan. - Doznalismy uszkodzen podczas sztormu, ale znalazl nas "Megazoid", pomogl w prowizorycznych naprawach i odeskortowal tutaj. Terikel i Roval przeszli wzdluz kei i zatrzymali sie przed Norrieavem. -Jak bylo na "Megazoidzie", czcigodna prezbiterko? - zapytal kapitan. -W porownaniu z tym, co dzialo sie z nami podczas... sztormu, byl to raj - stwierdzila Terikel. - Predzej kaze wyciagnac sobie paznokcie od nog przez nos, nim jeszcze raz postawie stope na pokladzie "Mrocznego Ksiezyca". -Wrocisz wiec do Scalticaru ta galera bojowa? -Tak. Zakladam, ze uczona Wensomer rowniez zazyczy sobie wygod "Megazoida". A ty? -Och, zaraz po zakonczeniu napraw i zbudowaniu nowej szalupy spokojnie pozegluje na poludnie. Laron zlapal sie na tym, ze nieswiadomie pociera pod maska kiel. Czym predzej opuscil dlon. -Myslalam, ze Laron przyjdzie nas przywitac - powiedziala Terikel, rozgladajac sie wokol. Dla Larona bylo to zbyt wiele. Wdrapal sie z powrotem na woz, potrzasnal lejcami i ruszyl wzdluz kei. Tlum pospiesznie sie przed nim rozstepowal, a on nawet mrugnieciem nie dal po sobie poznac, ze rozpoznaje dawnych przyjaciol. Minal maly, przysadzisty "Mroczny Ksiezyc", a potem ogromnego, oplywowego "Megazoida". Statki przywiodly mu na mysl niepozorne piskle labedzia i jego wielka, pelna gracji matke. Jechal ku zachodniej bramie przez pograzajace sie w mroku, gwarne miasto. Na jednym z placow konczyli prace kamieniarze. Posag dawnego krola usunieto kilka dni temu, a na jego miejscu pojawila sie plyta z inskrypcja. Glosila ona: "Pamieci Raksa Einsela, nadwornego inzyniera krolowej Sairet i ksiecia Forterona". Kiedy Laron dojechal do miejskich bram, wlasnie zamykano je na noc. -Ej, maly, jedziesz zbierac trupy z pola? - zapytal straznik, podchodzac do wozu. -Dla was trupy, a dla mnie kawalek chleba! - odkrzyknal Laron. -Ach, smierdzisz jak swinia! Obrzydzisz mi kolacje. Nie jest troche za pozno na zbieranie zabitych? -Ano, prawda. Tylko ze mnie wysiudali z kwatery przez ten smrod. Mam z tylu namiot i poslanko, to sie przekimam na polach. -Na polach, za murami, jest niebezpiecznie. -Niebezpiecznie? - rozesmial sie Laron, a straznik zerknal na tyl wozu. - Z tymi wszystkimi okropnymi morderstwami w miescie? Dwa dryblasy z rozszarpanymi gardzielami i ten zakichany studencina... no... -Panicz Starrakin. -No, jakby mu leb urwalo. A tylko o nich wiemy. Pewnikiem robota demona. -Wolisz wiec bandytow i wilki pustynne? -E, bede se lezal cichusko. Wachna z raz i pomysla, zem trup. -A, jedzze - zasmial sie straznik. - I powodzenia w nocy. Laron skierowal woz na przelaj przez blotniste pole, a potem sciagnal lejce na niskim wzgorzu, na ktorym staly kiedys namioty dowodztwa najezdzczej armii. Wsrod smieci i rozmaitych szczatkow odnalazl buklaki z woda, zapasy, pieniadze oraz czyste ubrania, ktore ukryl tam wczesniej, i szybko zaladowal to wszystko na woz. Wdrapujac sie z powrotem na laweczke woznicy, obejrzal sie na wschod, na Diomede. Wiedzial, ze budynki zaslonia port, ale i tak poczul rozczarowanie, ze nie moze go dostrzec. Wydobyl z faldow brania niewielka plytke i pogladzil ja kciukiem. Byla to jego oficerska odznaka z "Mrocznego Ksiezyca". -Zegnaj, "Mroczny Ksiezycu", dziekuje ci za wszystko - wyszeptal, a potem potrzasnal lejcami i ruszyl droga biegnaca na zachod brzegiem rzeki Leir. (C)o W ucieczce przed sargolskimi lansjerami handlarz niewolnikow D'Alik mial szczescie. Padalo. Chociaz deszcz utrudnial podroz przez pustynie, zacieral tez tropy jego konia. Kupiecki dom D'Alika w rzecznym porcie Erok byl dosc skromny, ale zarazem bezpieczny i nie rzucal sie w oczy. W ciagu kilku tygodni po przyjezdzie handlarz stopniowo likwidowal swoje interesy, czekajac na karawane z polnocy. Kiedy uslyszal, ze Diomeda pokonala armie sojuszu polnocnych krolestw i ze Sargolanie zawarli traktat z toreanskimi najezdzcami, sprzedal zezwolenie na handel niewolnikami swojemu rzadcy.W koncu przestalo padac. Po zniesieniu sargolskiej blokady rzeka plywalo coraz wiecej barek. W koncu przybyla pewna szczegolna karawana; i wielblady, i poganiaczy pokrywala skorupa blota. D'Alik wyslal do przewodnika karawany wiadomosc, a nastepnie kazal odprowadzic swoje ostatnie dziewiec niewolnic do portu. Ruch barek na Leir odbywal sie glownie w jednym kierunku - z pradem. Same barki byly dosc proste, przeznaczone do splawiania wina, drewna i podobnych artykulow, ktorych brakowalo w nadbrzeznym miescie. Na koncu podrozy barki rozbijano, jako ze wartosc drewna uzytego do ich budowy kilkakrotnie przewyzszala koszt holowania barek pod prad az do gor. W drodze w dol rzeki na barkach czesto znajdowalo sie miejsce na dodatkowy ladunek, zwlaszcza jesli niewiele wazyl. -No, nie wiem - powiedzial Cenzel, kapitan konwoju barek z drewnem; zatrzymal sie w Eroku, by zaplacic clo. - Diomeda nie jest juz takim dobrym rynkiem zbytu. Wszystko przez krolowa Sairet. Spotkala za duzo niewolnikow, kiedy udawala szalona tancerke. Ona wlasciwie zabila ten handel. D'AUk uprawial swoj zawod przez trzydziesci lat i nie dawal sie latwo zniechecic. -Ale tych dziewiec dziewczat ma rodowody i certyfikaty - upieral sie, otwierajac plocienna torbe pelna zwojow. - Wszystkie pochodza z dobrych kupieckich rodzin w sargolskich panstwach i wszystkie moga zaplacic okup. W Diomedzie nie ma akcyzy na okupy. -Diomeda to nie Sargol. -Tak, ale jest portem morskim. Mozesz je dyskretnie sprzedac kapitanowi wyplywajacemu do Sargolu i miec sprawe z glowy. Poza tym masz osiem barek, a na kazdej dwoch ludzi. Dasz po jednej dziewczynie na barke i twoi ludzie beda mieli przez tydzien darmowa rozrywke; ja pozbede sie klopotu, ty na tym zarobisz, a dziewczeta wroca do swoich rodzin. Wszyscy beda zadowoleni. Nic na tym nie stracisz. -Dziewiec dziewczat - westchnal kapitan. -I osiem barek - rozesmial sie D'Alik, szturchajac go lokciem w zebra. - Obawiam sie, Cenzelu, ze na barke flagowa bedziesz musial wziac dwie. -Zaraz, powiedziales, ze jest dziewiec dziewczat, a ja widze dziesiec. -Jedna nie jest na sprzedaz. Propozycjom handlowym D'Alika trudno bylo sie oprzec i rzeczywiscie, prawie wszyscy byli zadowoleni. Dziewczeta mialy nawet szanse na powrot do domow i sprawialy wrazenie, ze za podroz dosc chetnie zaplaca w naturze. Cenzel zdjal z szyi pieczec i dopelnil formalnosci. D'Alik zaplacil straznikom, odprowadzil dziewczeta na barki i wrocil do Senterri, przykutej lancuchem do barierki. Patrzyla na zachod, ku gorom Lioren lezacym na terytorium ksiestwa Gladenfalle. Niewolnictwo bylo tam zakazane, a granica lezala w odleglosci jakichs trzydziestu kilometrow. Bylo to niemal dziesiec razy blizej do wolnosci niz w Hadyalu, lecz w pewnym sensie rownie daleko. Coz miala robic oprocz wykonywania polecen? -A teraz, mala Senterri, musze sie pozbyc tylko ciebie - oznajmil handlarz. -Otrzymalbys za mnie wiekszy okup niz za ktorakolwiek z nich, panie - powiedziala, kiedy odpinal lancuch. -I juz widze swoja glowe na koncu bardzo dlugiej piki, gdybym sprobowal go odebrac. Jednak rynek niewolnic szlachetnego pochodzenia jest stabilniejszy niz rynek zwyklych dziwek, szczegolnie w krolestwach na polnocy. Mam bardzo wymagajacego klienta, ktory chce obejrzec towar, wiec chodzmy. Senterri popatrzyla tesknie na gory. Lezaly w innym krolestwie, wydawaly sie takie bliskie. Tam bylaby wolna... rownie dobrze moglyby sie znajdowac na drugim koncu swiata. Krolewskie zycie od niewolnictwa oddzielalo zaledwie kilku straznikow i odrobina lojalnosci; teraz wiedziala to az nadto dobrze. D'Alik zatrzymal sie przed jakas tawerna, sprawdzil cos na karteczce i wprowadzil Senterri do srodka. Przy jednym ze stolow przywital ich przewodnik karawany. Na widok dziewczyny rozpromienil sie, po czym kilka razy ja obszedl. -Na pierwszy rzut oka jest ogromnie cenna - orzekl, biorac od D'Alika lancuch. -Jej wyglad to nie wszystko - zachwalal handlarz niewolnikow. - Mam jej dokumenty i certyfikaty. -Doprawdy? Z przyjemnoscia obejrze, ale bede obstawal przy zbadaniu... jak by to delikatnie ujac? Calej oferty? D'Alik zmruzyl oczy. -Podejrzewam, ze pragniesz zbadac oferte, patrzac z gory w jej przepiekne zielone oczy w przewygodnym lozku. Cos takiego obnizyloby jej wartosc. -Ale gdybys juz otrzymal zaplate, to obchodzilaby cie wartosc dziewczyny? Krolewna, powiadasz? Widzialem kilka takich z daleka. Dlaczego zawsze wydaja sie o tyle piekniejsze od zwyklych kobiet? -Bo krolowie zadaja najpiekniejszych partnerek do lozka i otrzymuja je. Przewodnik karawany poglaskal piersi Senterri, jedna z nich zwazyl w dloni i skinal glowa. Senterri zadrzala zalosnie, ale nauczyla sie juz nie cofac. -Kazalem przygotowac pokoj w najlepszej gospodzie - oznajmil przewodnik karawany. -Pod Czerwona Gwiazda? - spytal D'Alik. -Nie inaczej. Lozka zostaly skropione woda rozana, pala sie kadzidelka. -Czyli zamierzasz meczyc ja cala noc? Jaka cene uzyska, jesli wystawiona na targowiskach polnocy bedzie miala brzuch wiekszy od twojego? -Cena, cena, cena... ty myslisz tylko o tym, D'Aliku. Ja mysle o przeznaczeniu. Zamierzam meczyc ja, dopoki nie urodzi mi synow, dynastii ksiazat, ktorzy uczynia moj rod wielkim. -A jesli splodzisz z nia corki? -Ha! I tak beda ksiezniczkami, tak jak ona. Usiedli przy stole, by dokladniej obejrzec zwoje Senterri i wkrotce pograzyli sie w powaznych targach. Senterri stala obok; nie zwracali na nia uwagi, jakby byla koniem. Podczas tej rozmowy zaden nie odezwal sie do mnie ani razu, pomyslala. Rozejrzala sie po slabo oswietlonej sali, teskniac za wybawieniem. Kazde jej marzenie, kazda zaduma byly modlitwa o udana ucieczke, lecz jej pan mial za soba cale dziesieciolecia zajmowania sie niewolnikami, znal wiecej sztuczek i planow ucieczek, niz moglo jej sie kiedykolwiek zamarzyc. Patrzyl na nia mlody podrozny z delikatna, niemal dziewczeca twarza. Jego oczy lsnily niepokojacym blaskiem, jakby skrywaly nienasycony ogien i klebiace sie energie eteryczne. Z poczatku Senterri nie mogla uwierzyc, ze mlodzieniec zwraca na nia uwage. Musial przeciez wiedziec, ze jest niewolnica. Miala wyscielana zolta obroze, wszyscy ja widzieli. Moze to jakis mlody ksiaze poszukujacy przygod, pomyslala Senterri, raczej delektujac sie marzeniem, niz zywiac rzeczywista nadzieje. A moze nieszczesliwy ksiaze wojownik, ktory przemierza swiat po utracie krolestwa. Wyswobodzi ja z grupa lojalnych towarzyszy i razem uciekna przez pustynie do Sargolu. Jej ojciec powita go i obsypie bogactwem oraz zaszczytami. Pobiora sie. Nie! Slowo to przemknelo blyskawica przez mysli Senterri. Zadnych marzen, juz zadnych daremnych marzen. Co zrobilaby Dolvienne? Oczywiscie by walczyla, to nie ulega kwestii. Ale jak? Gromadzac sprzymierzencow. Moze ten mlodzieniec to mistrz zlodziejstwa albo pustynny zbojca, ktory wywola bojke i zamieszanie, ucieknie z nia z tawerny i zabierze ja do swego pustynnego schronienia. Wciaz na nia patrzyl zimnymi, blyszczacymi, nieruchomymi oczyma. Uniosl brwi. Wydawalo sie, ze w ten sposob pyta: I coz? Senterri wypowiedziala bezglosnie "Prosze", jakby go blagala. Mlodzieniec wyprostowal palce prawej dloni, przylozyl je do warg, a potem po kolei zwinal w piesc. Gest oznaczajacy zamiane slow w czyny, pomyslala z zaskoczeniem Senterri. Czy on naprawde chce to zrobic? Stolu, przy ktorym siedzieli handlarz niewolnikow i przewodnik karawany, pilnowali z obu stron dwaj imponujacy i dobrze oplacani ochroniarze. Niewolnictwo bylo w Eroku legalne. Kazda proba uwolnienia jej zostanie uznana za kradziez; miejska milicja zacznie ich szukac jeszcze tej samej godziny. Wlasnie dobijano targu. Dokumenty zostaly podstemplowane, podpisane i zalakowane. Kiedy kontrahenci podniesli sie, by wyjsc, srebrny lancuch przymocowany do obrozy Senterri trzymal przewodnik karawany. Po raz ostatni rzucila okiem na mlodzienca z blyszczacymi oczyma. Przylozyl piesc do kazdego z serc i lekko sklonil glowe. Daje znak, ze jego serca sa na moich uslugach, pomyslala Senterri. Ale czy nie udaje? Kiedy ruszyli pociemnialymi ulicami, na wschodzie ponad niskimi budynkami wznosil sie Miral. Nocne zycie Eroku pulsowalo tylko w pieciu portowych tawernach, wiec nie widzieli nikogo po drodze. Senterri szybko przestala myslec o mlodziencu. Moze mial dobre intencje, moze nawet powaznie myslal o pomocy, ale wkrotce sie przekona, ze to na nic. Przeciez to niemozliwe, by pokonal tych czterech mezczyzn, ktorzy szli obok niej. A wiec tak rozpocznie sie dla mnie kobiecosc, pomyslala. Zadnego flirtu, milosci, zadnych wstydliwych i niesmialych spojrzen, pelnych wahania pocalunkow, tylko rozkaz, by sie rozebrala, i lozko ziejace niczym pysk smoka, czyhajace na jej niewinnosc. Wiedziala, ze choc przewodnik karawany budzi odraze, musi go zadowolic i zachwycic, bo inaczej przekaze ja swoim poganiaczom albo sprzeda jako ladacznice. -Moj skarbnik czeka Pod Czerwona Gwiazda. Ma przy sobie dosc pieniedzy, by zaplacic, chociaz zadasz prawdziwej fortuny - mowil przewodnik karawany. -Ech, za kilka brudnych zlotych monet zmienisz owoc twych ledzwi w krolewski... Na D'Alika i przewodnika zeskoczylo z balkonu cos czarnego. Zawirowaly cienie. Wokol szyi ochroniarza przewodnika karawany owinela sie platanina rozzarzonych nici, po czym rozlegl sie ostry trzask. Senterri miala wrazenie, ze D'Alik przefrunal w powietrzu, uderzyl o sciane i znieruchomial. Na zapylonej ziemi jakis cien walczyl w milczeniu z przewodnikiem karawany. Teraz Senterri zauwazyla, ze ochroniarza DAlika zaatakowala jeszcze jedna postac i walczy z nim na topory. Nizszy mezczyzna uchylil sie przed ciosem, przyblizyl sie i podcial ochroniarzowi noge. Osilek zachwial sie, odzyskal rownowage i nagle sie pochylil z reka wykrecona do tylu. Dostal kolanem w twarz. Padl na ziemie i znieruchomial. Na razie wszystko rozgrywalo sie w niemal calkowitej ciszy. Ku zdumieniu Senterri nizszy mezczyzna zaczal wiazac ochroniarza. Zaciagnal go do konnego wozka, ktory zauwazyla dopiero teraz, cisnal do srodka i wrocil do DAlika. Jej nieprzytomny wlasciciel tez zostal zakneblowany i zwiazany. Nastepnie mlodzieniec ulozyl na wozie drugiego ochroniarza - i wrzucil za nim jego odcieta glowe. Nagle spojrzal do gory, jakby dopiero teraz zauwazyl Senterri. To nie byl mlodzieniec z tawerny. Mial zaniedbana brode i falujace wlosy. -Kim jestes, do diabla? - zapytal po diomedansku ostrym szeptem. -Niewolnica - odparla Senterri, stukajac w obroze, a potem wskazujac D'Alika. - To moj pan. -Juz nie. Pomoz mi zaciagnac go do wozu. D'Alik byl ciezki i zaladowanie go na woz oraz przykrycie przyszlo im z trudem. Senterri podeszla za mlodziencem do nieporzadnego klebu cieni. -Velander, na litosc! - syknal chlopak, klekajac. - A jesli ktos nadejdzie? W swietle Mirala Senterri zobaczyla, ze osoba nazwana Velander zatopila zeby w szyi przewodnika karawany i ssie krew. Wokol jej ust tanczyly w mroku wlokna i skry eterycznego ognia. Jej twarz... to przeciez ten mlodzieniec z tawerny! Dziewczyna? Dziewczyna, ktora ma sile kilku mezczyzn i pije krew? -Velander, prosze! Musimy isc. Velander potrzasnela glowa, nie odrywajac zebow od szyi przewodnika karawany. Mlodzieniec pospiesznie przeszukal jego cialo. -Sakiewka, zwoje, pieczec, noty kredytowe i debetowe, pierscienie, noz, jeszcze jeden noz, srodek antykoncepcyjny z owczego jelita... to chyba wszystko - mruknal. - Velander, predzej! Velander uniosla glowe i warknela, a potem wrocila do posilku. -To na nic, ostatnio jadla trzy dni temu. Wiesz, jacy sa pustynni wyrzutkowie. Chudzielcy. Dac jej takiego, a zanim sie czlowiek zorientuje, ona ma juz ochote na nastepnego. -Co... co to... kim ona jest? - spytala Senterri. -Techniczne okreslenie brzmi "wampirzyca". Jest jedyna na swiecie, ale i tak trudno sobie z nia poradzic. Velander! Przestan! To nie ma sensu; bedziesz musiala mi pomoc, mloda damo. Podprowadze do nich woz i kiedy sprobuje zaladowac kolacje Velander, ty podnies ja, dobrze? -Ja? Mam dotknac tego czegos? - wydusila Senterri, zauwazywszy szpony Velander. -Jest dosc czysta, tylko troche sie brudzi przy jedzeniu. Podnies ja w pasie, a ja poloze na wozie jego ramiona. Tylko uwazaj; kiedy sie pozywia, nie mysli zbyt jasno. Gotowa? W gore! Senterri objela w pasie nadnaturalnie silny klab cieni, szponow i klow, i wlasciwie nie zdziwila sie, ze nie czuje ciepla ciala dziewczyny. Dzwigneli ciezar. -Nie! Moj! Moj! Moj! - wybelkotala Velander z zebami wciaz zatopionymi w szyi przewodnika karawany. Senterri i mlodzieniec jakos umiescili wampirzyce i jej ofiare na wozie. Mlodzieniec przykryl ich podartym namiotem, po czym oparl sie o kolo, by zlapac oddech. Senterri rozejrzala sie. Ulica wygladala zupelnie normalnie, prawie niewinnie. Kon stal nieporuszony - najwyrazniej czesto widywal takie sceny. Mlodzieniec dzialal z wprawa swiadczaca o duzej praktyce. Strzelil palcami i nad jego lewa dlonia pojawil sie swietlisty punkcik. Prawa reka siegnal pod laweczke na wozie. -I co my tu mamy? Dokumenty. Jestes Senterri/Sargolanka Piata? -Mam na imie Senterri, a... -Dobrze. To twoj zwoj, podstempluje go. Prosze, jestes wolna. Zabierz zwoj i sakiewke. Wepchnal je dziewczynie w rece. -Co? - szepnela. -Idz. Jestes wolna. -Wolna? Jak to? Nie mozesz mnie tak po prostu uwolnic. -Wlasnie to zrobilem. -Ale nie mozesz! -Dlaczego? -Bo jestem niewolnica. -Juz nie, podstemplowalem twoj zwoj. Tutaj, zobacz... -Nie, nie. Chce powiedziec, ze gdyby znaleziono mnie walesajaca sie po ulicach z sakiewka mojego pana, ktory zniknal, zostalabym oskarzona o morderstwo, skazana na smierc i pozbawiona zycia tak szybko, ze miejski krzykacz moglby to wszystko oglosic jednym tchem - wyjasnila pospiesznie Senterri, tupiac noga z irytacji. W tej chwili nad krawedzia skrzyni wozu pojawila sie glowa Velander z podbrodkiem ciemnym od krwi. -Racja - szepnela w diomedanskim z silnym obcym akcentem. - Dziewczyna jedzie z nami. -Co? Nie! - ucial Laron. - Kiedy nastepnym razem zaburczy ci w brzuchu, rzucisz sie na nia szybciej niz zeglarz z... -Nie, jest bezpieczna, przysiegam. To mloda dama z tawerny. Pamietasz? O niej mowilam. Zly handlarz niewolnikow. Ohydnym gwalciciel. -Ach... Tak, bylas dzielna i waleczna, twoj czyn wykraczal poza... - zaczela Senterri. -Soczysty gwalciciel - dodala tesknie Velander. Obnazyla kly i przeciagnela po nich jezykiem, po czym jej glowa zniknela. Laron rozejrzal sie po wciaz pustej ulicy. Zdjal plaszcz i narzucil go Senterri na ramiona. -Prosze, schowaj pod tym obroze i lancuch. Bez wzgledu na pore dnia czy nocy straznicy u bramy Eroku od strony pustyni pilnowali, by do miasta nie wdarli sie zbojcy. Malo ich interesowali wyjezdzajacy. W nocy zadali jednak podwojnej lapowki za otwarcie bramy bez odnotowywania podroznych i zadawania pytan. Laron zaplacil jedna z monet D'Alika, pozyczona od Senterri. -Gdyby wiedzieli, co wypuszczaja z Eroku, pozwoliliby nam przejechac za darmo - powiedziala Senterri, zerkajac na zakryta skrzynie wozu. Wzdrygnela sie. -Ona mysli zoladkiem - mruknal Laron, nie odwracajac sie. Pogonil konia. -Jestem ci gleboko wdzieczna, panie, za ratunek - odezwala sie Senterri, kiedy swiatla miasta zniknely im z oczu. -To nic takiego. -Ale... -Pomysl byl Velander, a nie moj. Dopoki nie wywiazala sie walka, nawet nie wiedzialem, ze jestes ratowana. Bez urazy. Gdybym o tobie wiedzial, sadze, ze zaproponowalbym Velander, by cie uratowac. Jak to jest czuc sie wolna? Mozesz miec klopoty z zatrudnieniem, ale... No dobrze, tu skrecimy i przetniemy pole do drogi biegnacej na zachod przy rzece. Trzymaj sie, przez jakis czas beda wyboje. -To... to... cokolwiek to jest... chcesz powiedziec, ze to ona mnie uratowala? - spytala Senterri, powoli uswiadamiajac sobie sens slow Larona. -Tak. Czy przewodnik karawany zamierzal wymusic na tobie jakies seksualne uslugi? -No... tak. -Tak myslalem. Velander jest drazliwa na punkcie praw kobiet w ogole, a przemocy wobec nich w szczegolnosci. Ja tez, ale nie traktuje tego tak osobiscie jak ona, przeciez jest dziewczyna... mniej wiecej. Prawdopodobnie dlatego wybrala przewodnika karawany. Stal sie kolacja numer siedemnascie. -Zabila siedemnascie osob? - wydusila Senterri. -O nie. Jesli doliczyc szesc sniadan i dwa obiady, to dwadziescia piec. Senterri przelknela sline. -Ach, niemal zapomnialem o szesciu nocnych przekaskach i dwoch podwieczorkach. -Trzydziesci trzy trupy?! -Jej ulubiencami sa gwalciciele, chociaz zwykle zadowala sie zwyklymi bandytami. Lubi tez chamow, damskich bokserow, handlarzy niewolnikow, rajfurow i wlamywaczy, a takze skorumpowanych urzednikow, tych uwielbia. Sa tez smakolyki, jak falszujacy bardowie, milosnicy wina bez przerwy rozprawiajacy o wspanialych piwnicach i winnicach, ktore odwiedzili, oraz fanatycy religijni, lazacy za ludzmi na ulicy i czytajacy na glos swiete ksiegi. Albo kompletnie oszalalam, albo snie, pomyslala Senterri. A moze i jedno, i drugie. Moze niewoli mnie przewodnik karawany, a ja zwariowalam ze wstydu i upokorzenia. Zamknelam sie we wlasnej glowie, gdzie moj duch mysli, ze jest wolny, chociaz moje cialo... Ze skrzyni dobiegl stlumiony pisk i odglosy goraczkowej szamotaniny. -Velander! - krzyknal Laron i uderzyl w bok wozu. - Nie halasuj tak. To nie sen, pomyslala Senterri. Jest zbyt idiotyczny. W swietle Mirala dostrzegla w ustach Larona blysk dlugich klow. A wiec on tez jest... Oboje rozszarpuja ludziom gardla i pija krew. Moze zachowuja ja sobie na pozniej... Zaczela wiazac wlosy. To nie wymagalo myslenia, a bylo czynnoscia zakazana dla niewolnic. W pustynnym spoleczenstwie kobieta godna szacunku nigdy nie pokazywala sie publicznie z rozpuszczonymi wlosami. Rozpuszczone wlosy stanowily taki sam symbol niewolnictwa jak obroza na szyi. Przez pewien czas jechali w milczeniu i w koncu odglosy dobiegajace z tylu ucichly. -Straznicy karawany wkrotce wyrusza za nami z psami, panie - ostrzegla Senterri, przypominajac sobie los innych uciekinierek. -Psy nie lubia tropic Velander - odparl Laron. - Moze dlatego, ze ona lubi psy. -Zywi sie tez psami? -Tak. -Ile jest jeszcze takich... demonow? -Powiedzialem ci, jest tylko Velander. Jak sie moze domyslasz, to wystarczy. -A ty? -Ja? Och, mowisz o tym! Wyjal z ust dlugie kly i wrzucil je do sakiewki. Senterri nie mogla powstrzymac chichotu. Od jak dawna sie nie smialam? - pomyslala. Ostatnio chyba w Diomedzie, przed wieloma miesiacami, na lekcji tanca brzucha. A wiec to prawda, nie sen. Jesli moge sie smiac, to naprawde jestem wolna. -Musze zachowywac pozory - wyjasnil Laron. - Kiedy ludzie widza, ze oboje z Velander mamy kly, a potem patrza, jak ona bez wysilku odrywa glowy i nie robia jej krzywdy strzaly, to mysla, ze ja tez jestem tak silny i odporny. Najlatwiej wygrac walke, zmuszajac przeciwnika do ucieczki ze strachu. O, ladne miejsce. Laron sciagnal lejce i zablokowal kola. Wzieli z Velander po jednym ciele i zaniesli je na skalna polke. Laron slanial sie pod ciezarem przewodnika karawany, ale Velander niosla o wiele ciezszego ochroniarza, jakby nic nie wazyl. Potem dziewczyna przyniosla dwa duze kamienie. Laron czekal ze zwojem liny. -Zatapiamy ciala - wyjasnil, przywiazujac jeden z glazow do ochroniarza. - Ryby czyszcza kosci, ubranie gnije, a psy tropiciele nie spisuja sie najlepiej pod woda. Rzadko zostawiamy... resztki z jej stolu na widoku. W koncu utworzylyby szlak, ktorym moglby ktos podazyc. Velander uniosla nad glowa obciazonego trupa i rzucila go w gleboka wode, co najmniej szesc metrow od brzegu. Laron przywiazywal drugi kamien do ciala przewodnika karawany. Kiedy skonczyl, Velander cisnela go do wody i wrocila do wozu. -Tego zniszczyles! - warknela na Larona, podnoszac bezglowe cialo. - Nigdy nie uzywaj zaklecia duszacego. Straszne marnotrawstwo. -Wyglada na to, ze handlarz niewolnikow i jego ochroniarz obrabowali i zabili przewodnika karawany, a potem uciekli do jakiejs kryjowki za rzeka - powiedzial Laron, niosac za Velander glowe ochroniarza. - Kiedy ciala znikna, bedziemy tylko chlopcem i dwiema kobietami na wozie. -Ale ja wciaz nosze obroze niewolnicy, panie. Velander upuscila bezglowego trupa, chwycila obroze, rozerwala i odrzucila daleko na srodek rzeki. Nie spuszczala oczu z Senterri, ktora nerwowo potarla szyje. -Przepraszam - mruknela nagle wampirzyca i odwrocila wzrok. Laron obciazyl cialo glazem i przywiazal tez do niego za wlosy glowe. Velander cisnela wszystko do wody. -Umyj twarz - polecil jej Laron, kiedy ruszyla w strone wozu. -Nie skonczylam - odparla, po czym wskoczyla na woz, gdzie lezal D'Alik. Senterri zobaczyla, ze jej niedawny wlasciciel ma oczy otwarte i wybaluszone z przerazenia. Najwyrazniej widzial przynajmniej czesc ostatniego posilku Velander. Szamotal sie z lina, ale zostal zwiazany nie mniej umiejetnie, niz gdyby zrobil to jakis handlarz niewolnikow. -Ty zarloku! - zawolal Laron. - Zebys mi nie przychodzila jutro wieczorem z chrapka na ladna, miekka szyje, jak nikogo nie bedzie pod reka. Przez moment spojrzenie D'Alika spotkalo sie ze wzrokiem Senterri. Nad tym czlowiekiem pochylala sie smierc, oblizujac wargi. Gdzies na skraju swiadomosci Senterri zatrzepotala litosc. Przez tyle miesiecy D'Alik byl jej wlascicielem, panem. Teraz byl kolacja numer dziewietnascie. Nagle inna mysl przebiegla Senterri przez glowe. Nad iloma dziewczetami pochylal sie zlowieszczo D'Alik w mroku sypialni instytucji pani Voldean? Usmiechnela sie z mrocznym uczuciem zlosliwego zadowolenia. -Myslisz, ze potrzebuje prywatnosci? - zapytala Larona, pokazujac na skrzynie wozu, kiedy znow ruszyli w droge. -Nie, ale jesli chcesz pozostac przy zdrowych zmyslach, powinnas patrzec na droge przed nami - poradzil jej Laron. (C)6) Do granicy dotarli przed switem. Byla to zaledwie para kamieni lezacych po obu stronach drogi oraz ruiny wiezy strazniczej, zburzonej podczas jakiejs granicznej utarczki przed laty. Velander zeszla z wozu i patrzyla ku rzece. Laron spetal konia, puscil go na trawe i zaczal zdejmowac z wozu worki i torby.-No, nie za duzo krwi na workach, a na torbach i namiocie nie ma jej wcale. Juz nie je tak niechlujnie jak kiedys. Biedactwo, to musi byc dla niej trudne, ale sie stara. -Jest... w tym stanie od niedawna? -Tak. Od bardzo niedawna. Zaledwie kilka tygodni. Kiedys uratowala mi zycie. Sprobowalem odplacic jej tym samym. Nie umialem przywrocic jej do zycia, ale udalo mi sie jednak sprowadzic ja z powrotem. Od tego czasu usiluje sie nia opiekowac. Prosze, zanies te worki na brzeg i oplucz je z krwi. -Jak... jak... Senterri stlumila szloch. Laron cofnal sie o krok. -Przepraszam. -Jesli nie lubisz widoku krwi, ja je wypiore. Bylbym jednak wdzieczny, gdybys mogla zerwac troche trawy do worka dla konia. Nie mozemy tu dlugo zostac, a on jest glodny. Wlasciwie przez cale zycie opiekuje sie glodnymi istotami, ktore na mnie polegaja. -Nie! Nie rozumiesz, Laronie. Od tak dawna nikt mnie o nic grzecznie nie prosil. Po raz kolejny zdalam sobie sprawe, ze naprawde jestem wolna i... i to mna wstrzasnelo. Daj mi worki. -Na pewno? -Niech cie, Laronie, myslisz, ze nie umiem prac? Jestem kosztowna i dobrze wyszkolona niewolnica, a w kazdym razie bylam nia do wczorajszego wieczora. -A, prawda! Handlarz! - zawolal Laron, jakby przypomnial sobie jakis denerwujacy drobiazg. Zdjal cialo D'Alika z wozu, chwiejnie podszedl na skraj wody, tu rzucil trupa na ziemie i poszedl szukac odpowiedniego kamienia. Bedzie potrzebowal liny i czegos do jej przeciecia, pomyslala Senterri. Przyniosla zwoj liny i topor. Zaczela toporem uderzac w szyje trupa. Za piatym ciosem glowa odtoczyla sie na bok. -Teraz bede musial przywiazac ja za wlosy! - krzyknal Laron, wrociwszy z kamieniem. - Dlaczego to zrobilas? -Zmusil mnie jakis demon - westchnela Senterri. Topor zarzucila sobie na ramiona. -Demon? Velander! Dlaczego, na wszystkie piekla, kazalas jej odciac... -Velander nie ma z tym nic wspolnego! To taki zart; nie moglam sie powstrzymac. -Coz, lubie dziewczyny z poczuciem humoru, ale na wszystko jest miejsce i czas. -Chce zachowac te glowe - wyjasnila Senterri, a jej ton swiadczyl dobitnie, ze nie jest w nastroju do negocjacji. -Ja zbieram szpilki do wlosow z bursztynowca - rzekla Velander. - Ty, Laronie, zbierasz falszywe kly. Dama lubi glowy, to je zbiera. Zmarnowalismy tamte trzy. Przepraszam. -Zbierasz glowy? - zdziwil sie Laron. -Tylko te jedna. -Dlaczego? Nie ma zadnych szczegolnych zalet, a jesli znajda nas poszukiwacze, to nie znajda tylko chlopca i dwoch kobiet, ale chlopca, dwie kobiety i odcieta glowe. Beda zywic podejrzenia. Velander szturchnela stopa glowe D'Alika, a potem ja kopnela. Glowa zatoczyla w powietrzu luk i wyladowala w skrzyni wozu. -Czemu nie porzucasz zbioru klow? - zapytala Larona. - Tez jest podejrzany. -Rozumiem, ale moja kolekcja klow jest o wiele mniejsza i nie zacznie smierdziec za kilka dni. -Gdy Mirala nie widac, jestem martwa - oznajmila Velander. - Wieksza od glowy, bardzo podejrzana. Tak? Laron otworzyl usta, wzial gleboki oddech, a potem prychnal. -Dobrze, niech zatrzyma te parszywa glowe. Kazdy musi miec jakies hobby. Przywiazal glaz do ciala D'Alika, a Velander uniosla je jedna reka i wrzucila do glebokiej wody. Laron i Senterri nagrodzili ja oklaskami, co Velander przyjela z uklonem. Nastepnie Laron zaczal zrywac trawe i upychac ja w worku dla konia, a Senterri zajela sie pokrwawionymi workami. Przy brzegu rzeka plynela po kamieniach i wcale nie byla blotnista, wiec dziewczyna wrzucila worki do wody i zaczela je udeptywac. Niedaleko od niej Velander rozebrala sie z czarnego ubrania. Przez chwile stala naga w zielonym swietle Mirala, a potem zanurzyla sie cala, by zmyc z wlosow krew. Kiedy wyszla z wody, zobaczyla, ze Senterri sie w nia wpatruje, zupelnie zapomniawszy o workach pod nogami. -Cos sie stalo? - spytala. Senterri wciaz na nia patrzyla z lekko otwartymi ustami. -Nie groze ci - rzekla Velander. - Nie boj sie. Kobiety solidarnosci, tak uwazam. A moze solidarnosc kobiet? -Najpiekniejszy wazon Zelow, jaki kiedykolwiek powstal, nie jest tak piekny, delikatny i doskonaly jak ty - udalo sie wreszcie powiedziec Senterri. Velander zamrugala. -Eee... nie rozumiem. -To komplement. -A, komplement. Rowny... eee... jakie slowo? Nie podpowiadaj, prosze, staram poprawic diomedanski... Uznanie! Uznanie rownego! Dzieki. Velander wykonala szeroki gest reka i gleboko sie sklonila. W tej chwili nadbiegl Laron, trzymajac w kazdej rece zawiniatko. -Suche ubrania. Velander, ubierz sie jak najszybciej. Senterri, zdejmij stroj niewolnicy - nie boj sie, nie bede patrzyl - obciaz go kamieniem i wrzuc do rzeki. Mozesz wlozyc zapasowa tunike i sandaly Velander, a jesli zmarzniesz, dam ci swoj plaszcz. Moge prosic o worki, Senterri? I o twoje mokre ubranie, Velander? Z nareczem ubran i workow wrocil pospiesznie do wozu. -Dobra dusza jest w Laronie - stwierdzila wampirzyca, wycierajac sie dlonia. - Jak ktos go skrzywdzi, dopilnuje, zeby czul bol najwiekszy i dlugo umieral. (C)6) Kiedy znow wyruszyli ku zachodowi, na wschodnim horyzoncie jasnial swit. Laron najpierw zwrocil uwage dziewczat na rozmaite kolory nieba i chmur, ktore wedlug niego wrozyly deszcz, a potem rozlozyl nad wozem szkielet dachu i przykryl go plotnem namiotowym. Velander przejela lejce i zupelnie nie zwracala uwagi na towarzyszy, ktorzy jedli na sniadanie daktyle popijane woda. -Nie jesz, pani? - spytala Senterri. -Owszem - odparla Velander. -Jadla wczoraj wieczorem - dodal Laron. -Ach tak, chyba rozumiem - powiedziala Senterri i wzdrygnela sie. - Alez jestem niemadra. Miral dotykal zachodniego horyzontu najezonego gorami. Laron ocenial, ze do pierwszego z lezacych w glebi ladu miast moga dotrzec jeszcze przed zapadnieciem zmroku. Velander przeciagnela sie dziwnie plynnym ruchem i weszla do skrzyni wozu. -Zaraz musze spac - oznajmila, patrzac na Senterri. - Badz mila dla Larona. Opieka nade mna, duzy wysilek. Zadne przykre slowo do Larona. Inaczej ja niezadowolona. Ja niezadowolona, bardzo niebezpieczna. Z tymi slowy wpelzla pod torby i wilgotne worki. Laron zerkal na zachodni horyzont, dopoki nie zniknal pod nim ostatni z pierscieni Mirala. -Juz spi - wyjasnil. - Wlasciwie jest martwa, ale lepiej tego tak nie ujmowac, to rani jej uczucia. Znow sie uaktywni, kiedy Miral wzejdzie. Przez jakies dwanascie godzin bedziesz skazana tylko na moje towarzystwo. Senterri nie bardzo wiedziala, co myslec. Skazana na jego towarzystwo? Czy Laron chcial, by zaplacila mu za ratunek jedyna waluta, jaka dysponowala? Skoro to cena wolnosci... Byl dosc sympatyczny, choc nieco za chudy. Z drugiej strony wydawal sie zbyt dobrze wychowany i przyzwoity, by zadac czegos takiego. -Czego sobie zyczysz, panie? - spytala. Laron przeniosl spojrzenie z drogi na nia, a potem na tyl wozu i gory na zachodzie. -Skoro o tym mowisz, to wielce bym sobie zyczyl jakiejs pol godziny snu - powiedzial, podajac jej lejce. - Pilnuj, bysmy jechali na zachod i nie zboczyli z drogi. Senterri nigdy w zyciu nie powozila, ale kiedy Laron usilowal ulozyc sie wygodnie na waskiej, podskakujacej laweczce woznicy, udalo jej sie zapanowac nad pojazdem. Po chwili jej towarzysz przysnal na siedzaco. Jechali na zachod rownym tempem; Senterri gestem pozdrawiala sporadycznie mijanych chlopow. Zaczelo kropic, ale deszcz powoli przybieral na sile. Laron zachwial sie, wiec Senterri podtrzymala go, a potem delikatnie przyciagnela do siebie, opierajac jego glowe na swoim udzie. Nie zbudzil sie. Poglaskala jego falujace wlosy i brode. W palcach zostala jej kepka wlosow. Zdusila chichot, a potem ucalowala kepke i delikatnie wcisnela ja na miejsce. (C)(C) Laron obudzil sie z glowa na kolanach Senterri. Natychmiast sprobowal usiasc, lecz dziewczyna mu na to nie pozwolila.-Czy drewniana lawka jest wygodniejsza od moich kolan? - spytala krolewskim tonem. -No... nie - przyznal Laron. -A zatem zostan tam, gdzie jestes. Ta dziewczyna nawykla do wydawania rozkazow, pomyslal Laron, zadowolony z ciepla i miekkosci niespodziewanej poduszki. Dziewczyna poglaskala go po wlosach. -Wciaz wygladasz na wyczerpanego - stwierdzila. - Kiedy spales ostatnim razem? -Och, gdzies na pustyni. -Zapytalam kiedy, a nie gdzie. -Nie jestem pewien. -Nie dbasz o siebie. -Wciaz zyje - zauwazyl. - To niezly sprawdzian. W koncu zorientowal sie, ze mocno pada, ale dach wozu dobrze spelnial swoje zadanie. -Wedlug kamieni kilometrowych powinnismy byc w Gladenfalle poznym popoludniem - oznajmila Senterri. -Tak szybko? Jak dlugo spalem? -Moze osiem godzin, moze dziesiec. -Osiem godzin! -Tak. Moje kolana musialy byc bardzo wygodne - zachichotala. Laron poczerwienial, zatarl dlonie, przeciagnal palcami po wlosach, popatrzyl na mijany glaz w nadziei, ze to slupek kilometrowy, chuchnal na palce i znow zatarl dlonie. Mineli prawdziwy slupek kilometrowy. -Wielkie nieba, juz dojezdzamy! - wykrztusil. Senterri przechylila sie, objela go za szyje i bardzo mocno pocalowala w usta. Udalo im sie nie zjechac z drogi tylko dlatego, ze kon patrzyl, dokad idzie. -Velander powiedziala, ze mam byc dla ciebie mila - szepnela Senterri. - Czy to bylo mile? -O tak - przyznal Laron. - Nie sadze jednak, by miala na mysli wlasnie cos takiego. -Bedzie zazdrosna? -Nie, ale czasami robi jej sie smutno, ze ma zimna krew i jest martwa. Nie moze calowac. To zbyt niebezpieczne. -Nie chce, zeby sie smucila. -Ja tez. -Moze nie powinnismy jej o tym mowic. -Zgadzam sie. Poza tym nie jestem pewien, czy moge w to uwierzyc. -Dlaczego? - zapytala Senterri ze szczerym zdumieniem. -No coz, ty jestes sliczna, a ja... nie lubie rozmawiac o sobie. To mnie przygnebia. Senterri podala Laronowi lejce, a potem przytulila sie do niego i objela go za szyje. -Zimno mi - powiedziala, opierajac mu glowe na ramieniu. - I nie waz sie proponowac mi tego plaszcza. Objal ja wolna reka. Mineli kolejny slupek kilometrowy. Do miasta mieli jeszcze godzine drogi. -Co bedziecie teraz robic z Velander? - spytala Senterri. -Przyniesiemy ludziom troche radosci, wykonamy troche dobroczynnej pracy w Gladenfalle i pojedziemy dalej. Lubimy myslec, ze niesiemy dobro, ale nigdzie nie jestesmy mile widziani. -Mowisz o zabijaniu zlych i wstretnych ludzi? -"Zabijanie" to dosc mocne slowo. Wole wyrazenie "uboj selektywny". -Czy... Velander i ty... jestescie... w intymnych stosunkach? -Nie! Gwaltownosc odpowiedzi swiadczyla, ze cos takiego jest wrecz nie do pomyslenia. -Ale sie nia opiekujesz. -Tak. -Dlaczego? -Bo ma tylko mnie. -A co dostajesz w zamian? -Nic. To sie wiaze z pojeciem rycerskosci. W duzej mierze. Chyba otrzymuje wdziecznosc. Na swoj sposob od kiedy umarla, stala sie kochanym slodkim malenstwem. -Chcesz powiedziec, ze za zycia byla gorsza? - spytala zdumiona Senterri. -Niby tak, ale... to jest dosc skomplikowane. Jechali w milczeniu przez kilka minut, ale blisko miasta Senterri czula sie pewniej. -Jak spotkal Velander taki los? - spytala ze szczerym wspolczuciem. Laron potrzasnal glowa, zastanawiajac sie, ile jej powiedziec. -Byla wyksztalcona kaplanka, miala przed soba wspaniale, cudowne zycie pelne obietnic. A potem zrobila cos bardzo niemadrego, magiczny eksperyment. Zginela. Znalazlem echo jej ducha, gdy wszyscy inni juz pogodzili sie z jej smiercia. Rzucilem zaklecie. Bylo to troche niemadre, lecz coz, ja mam niejakie sklonnosci do niemadrego postepowania. -Ale po co? Przeciez ona nie zyla. -Gdyby umarl twoj kochanek albo twoje dziecko, nie plakalabys nad cialem? Czy po takiej stracie nie zachowalabys portretu ukochanej osoby, pierscienia, wierszy, plaszcza albo kosmyka wlosow? Ludzie odwiedzaja groby i stawiaja na nich kwiaty, swiece, nawet wino. Wszystko to nie pozwala zmarlym calkowicie zaniknac. -Takie dzialania sluza zywym, nie zmarlym - odparla Senterri. -Doprawdy? A czy ogien zgasl calkowicie, jesli opadly plomienie i zostalo kilka chlodnych kawalkow wegla i jedna iskra? -Nie. -Wez te ostatnia iskre i zapal od niej swiece. Czy ogien zgasl? -Juz nie jest... taki sam. -Wez te swiece i zapal od niej te wegielki. Czy ten ogien kiedykolwiek zgasl? Ruszt jest ten sam, podobnie jak wegle. I plomien. Plomien jest tylko procesem, jak zycie. Iskra Yelander bardzo dlugo przetrwala w spokojnym, ciemnym miejscu. Kiedy ja znalazlem, byla tak slaba, ze nie moglem jej ozywic... ale moglem sprowadzic z powrotem. -Tak, juz raz uzyles tego wyrazenia - powiedziala Senterri z namyslem. -No wlasnie. Sluchalas tego, co mowie. To bardzo mile z twojej strony; ludzie zwykle nie traktuja mnie powaznie. Senterri sprobowala to wszystko przemyslec, lecz problem okazal sie zbyt skomplikowany. Przenosnia uzyta przez Larona nie byla dobra, ale trudna do odrzucenia. -A wiec ona jest... nie calkiem zywa? -Tak, ale jest mnostwo zywych ludzi, ktorzy nie zasluguja na zycie. -Ona zabija. To nie moze byc dobre ani sprawiedliwe. -Krol i zolnierz tez zabijaja. Roznica jest taka, ze oni razem ze zlymi ludzmi czesto zabijaja tez ludzi dobrych, niewinnych, szczodrych i uprzejmych, poniewaz w wojnach rzadko chodzi o sprawiedliwosc. Velander zawsze zabija ludzi brutalnych, niemilych, okrutnych, chciwych i ogolnie okropnych, choc czasem zdarzaja sie wypadki. Bardziej sie przyczynia do wspolnego dobra, niz moglaby to zrobic wiekszosc z nas. Gdybym sam stawil czolo twemu martwemu wlascicielowi, jego klientowi i ochroniarzom, majac do dyspozycji tylko topor, i gdybym ich zabil w obronie twojego honoru, czy wydaloby ci sie to niestosowne? Senterri bala sie odpowiedziec. Mysl o przystojnym mlodym bohaterze, stojacym w rozkroku nad D'Alikiem z zakrwawionym toporem w rece, wydawala sie jej cudowna. Mysl o nadludzko silnej Velander, rozszarpujacej gardlo handlarza niewolnikow, budzila przerazenie, mimo ze wampirzyca ja uwolnila. -Nie... nie podziekowalam Velander - przyznala Senterri z niechecia i wstydem, ze uchybila dobremu wychowaniu. - Myslisz, ze jest jej przykro? Laron wzruszyl ramionami. -Tak, chociaz mniej niz byloby przykro tobie albo mnie. Wampirzyca wciaz pamieta zycie Velander, mowi jej glosem i prawdopodobnie mysli tak, jak niegdys ona myslala. W kazdym razie kiedy nie jest glodna. Glodna Velander jest skupiona na jednym. -Jest dla niej jakas nadzieja? -W calej historii tylko jeden wampir zostal przywrocony do zycia, ale wykorzystany do tego mechanizm zostal zniszczony. -A mimo to jestes towarzyszem Velander, chociaz wszyscy inni woleliby jej unikac. -Coz, wydaje sie, ze to honorowe wyjscie. Usiluje podazac sciezka honoru i rycerskosci, chociaz rzadko mam na niej towarzystwo. A Velander stara sie dbac o mnie. Czasami, kiedy wygladam naprawde smetnie, siada przy mnie, bierze mnie za reke i mowi, ze powinienem sobie znalezc jakas mila dziewczyne. -Bo powinienes. -A jaka dziewczyna tolerowalaby Velander, ktora spi w trumnie, pachnie krwia i rozszarpuje gardla niemilym sasiadom? -No tak, to mogloby stanowic uzasadniony powod rozwodu - zgodzila sie Senterri. -Co teraz zrobisz, skoro jestes wolna? - zapytal wesolo Laron, chcac skierowac rozmowe na lzejsze tory. -Chyba wroce do domu. -A gdzie masz dom? -W Sargolu. -Naprawde? Sliczne miasto. Bylem tam przed trzema laty. -Ale na razie moze troche zostane w Gladenfalle. Mam tu krewnego, ktory ucieszy sie z moich odwiedzin. -Wspaniale, pomoge ci go znalezc. Jak sie nazywa? -Ksiaze Patrelias, a mieszka w palacu. Jej slowa dotarly do Larona dopiero po kilku chwilach. -Ale... on jest wladca miasta i okolic - powiedzial drzacym glosem. Wzruszyla ramionami. -Tak tez mozna zyc. Laron bezskutecznie usilowal znalezc jakas odpowiedz, a woz toczyl sie z halasem przez deszcz i gestniejacy mrok. Senterri wygladzila odzienie i mocniej zaciagnela sznurowki. Mialy z Velander podobne figury i wzrost, wiec mogly nosic te same ubrania. -Kiedy przyjedziemy, chce wygladac jak najlepiej - wyjasnila. -Och, ty zawsze wygladasz dobrze, wasza wysokosc. Czy tak sie nalezy zwracac do rzadzacej monarchini? -Tak. Czego bys chcial w nagrode, Laronie? Ile jest warta krolewna? -Nie badz niemadra, nie trzeba mi zadnej nagrody - rozesmial sie bez przekonania. - Zyje skromnie, a jedzenie dla Velander jest za darmo, chociaz troche sie szamocze i czasami ma rozzloszczonych krewnych. Wypralas worki, wyczyscilas topor i bylas mila dla Velander. Niewiele osob jest dla niej milych i na pewno to docenila. I pocalowalas mnie. Ilu chlopcow moze powiedziec, ze pocalowala ich krolewna? Oczywiscie nie bede o tym rozpowiadal. Nikt by mi nie uwierzyl, a nawet gdyby, to prawdopodobnie zostalbym powieszony za niskie pochodzenie czy cos takiego. -To ty jestes niemadry, Laronie. Moglabym cie obsypac zlotem, uczynic z ciebie poteznego wielmoze... - Przerwala, zastanowila sie i podjela szybka, lecz wazna decyzje. - Moglabym sie nawet z toba przespac, gdybys mnie ladnie poprosil. -Co...? Aha. Udalo mu sie nie powiedziec nic wiecej. Senterri nagle zdala sobie sprawe, ze na taka propozycje nie ma odpowiedzi - a w kazdym razie nie ma jej osoba pokroju Larona. -Nie ran moich uczuc, Laronie. Jakie masz zyczenie? - ciagnela, usilujac ulatwic mu zadanie. Zastanawial sie przez chwile, a potem potrzasnal glowa i rozesmial sie do siebie. -Co cie tak smieszy? - zapytala z niepokojem, bojac sie odrzucenia po tym, co mu wlasnie zaproponowala. -Wasza wyso... -Po prostu "Senterri", jesli nie masz nic przeciwko temu. -Senterri, ja juz dostalem nagrode. Pomoglem cie wyswobodzic, pokonalem dwoch straznikow, kiedy Velander... Ona zawsze wybiera pulchnych, ale... Och, przepraszam. Posluchaj, uwolnilem cie i uszczesliwilem, to moja nagroda. Nie uszczesliwilem zadnej kobiety od czasu... Hm, bylo w Diomedzie pare kobiet, o ktorych raczej wolalbym nie myslec, ale... Nagle Senterri wybuchnela smiechem, szturchnela Larona lokciem w zebra, a potem objela go za szyje i namietnie pocalowala. -No to mysl sobie o tym, ile wlezie - wyjasnila. -Idzie wam jak po platku? - dobiegl ich z tylu glos Velander. (C)G) Gladenfalle zostalo zbudowane na skraju przepasci, na ktorej dnie plynela rzeka Leir. Port zostal wyciety w skale zachodniej sciany wawozu, a towary i ludzi z miasta na keje przenosily ogromne dzwigi. Na poziomie miasta przez przepasc byl przerzucony szeroki luk mostu i Laron zatrzymal woz po jego wschodniej stronie.-Velander i ja pojdziemy za wozem pieszo z pakunkami - powiedzial. - Mamy dokumenty wedrownych uczonych, poszukujacych oswiecenia. Jesli jako krolewna odwrocisz uwage straznikow, w zamieszaniu przemkniemy sie obok nich. -Przyjaciele, to naprawde nie jest pozegnanie, na jakie zaslugujecie - rzekla Senterri. -Moze i nie, ale tego nam trzeba. -Pamietaj, plytka - przypomniala Laronowi Velander. -A, tak. Wasza wysokosc... Senterri, moge prosic o przysluge? -Pros, o co chcesz - odparla natychmiast krolewna. Laron podal Senterri paczuszke zawiazana sznurkiem, lecz niezapieczetowana. -Kaz to doreczyc prezbiterce metrologan w Scalticarze, jesli laska - poprosil Laron. -To wszystko? -Tak. Nie mozemy tam sie udac. Historia jest dluga i nie czas ani miejsce, by ja opowiedziec. No, wejdzmy do Gladenfalle - ty w tryumfie, a my jak najciszej. -Jeszcze jedno pytanie. Przez minione tygodnie i miesiace wiele sie nauczylam. Bylam krolewna, a potem niewolnica. Zobaczylam, ze niewielka w tym roznica. Ja z latwoscia moge byc albo jedna, albo druga, ale zadne z was nigdy nie mogloby byc niewolnikiem. -Prawda - rzekla Velander. -Do rzeczy, wasza wysokosc, bo mokniemy na deszczu - powiedzial Laron. -Czym sie od siebie roznimy? -Postawa - odparla natychmiast Velander. -Postawa? - powtorzyla Senterri. - Co masz na mysli? -W odpowiedzi. Postawa. Musisz uczyc sie, by sie zrozumiec. Jak nie, nigdy nie rozumiesz. -To prawda - zgodzil sie Laron. - Velander umarla, by sie tego dowiedziec. A teraz, prosze, jedz juz i postaraj sie nie rozbic wozu. -Jeszcze raz i z obu serc wam dziekuje. Posterunek obok miejskich bram stawal sie coraz wyrazniej widoczny przez zaslone deszczu, a przed Senterri zamajaczyly wielkie mury i wieze. -Stoj i opowiedz sie! - krzyknal ktos spod daszka. Krolewna sciagnela lejce i zaciagnela hamulec. -Senterri Millarien w odwiedziny do wuja! - zawolala w deszcz. Jej slowa wywolaly wybuch smiechu. -To dobre! A teraz dawaj ten numer z jodlowaniem rzekl straznik, wychodzac na deszcz i unoszac latarnie. - Kto... Nagle wytrzeszczyl oczy i zaczal goraczkowo szukac swojej sargolskiej monety. Kazdy straznik i czlonek milicji w krolestwie otrzymal sargolska monete z podobizna Senterri. Uniosl pieniazek do swiatla i ponownie spojrzal na usmiechnieta twarz dziewczyny. -Sierzancie!!! - ryknal. W kilka chwil pozniej szesciu straznikow kleczalo w deszczu obok wozu. -Wasza wysokosc, dotarla do nas wiadomosc, ze zniewolil cie handlarz niewolnikow - odezwal sie sierzant, dowodzacy zmiana. -To nieprawda - odparla Senterri. - Ucieklam mu, ponoszac uszczerbek tylko na mojej godnosci. -A gdzie on teraz jest, wasza wysokosc? Musimy pomscic twoja hanbe. -Nie zyje. -Jestes pewna? -Zasadniczo tak - odparla cicho. - Odcielam mu glowe. Jakos trudno mu bylo sobie z tym poradzic. Z tymi slowy Senterri rzucila glowe D'Alika na bruk. Straznicy popatrzyli na nia ze zdumieniem, a potem z podziwem. -Dlugo to potrwa?! - krzyknal zza wozu Laron. -Zamknij sie! - odkrzyknal mu sierzant. -Zaprowadzcie mnie do wuja - poprosila Senterri. - Musze powstrzymac ojca i braci przed atakiem na Torean w Diomedzie. Oni nie mieli nic wspolnego z uprowadzeniem. -Jestesmy tylko ubogimi studentami! - zawolal Laron. -Palac jest gotow na twoje przyjecie, wasza wysokosc - oznajmil sierzant. - Twoj wuj nie bedzie sie posiadal z radosci, a cale miasto... -Deszcz pada! Jestesmy cali mokrzy! - znow sie odezwal Laron. -Przepusccie ich - polecila Senterri. - Po tym, co przeszlam przez ostatnie miesiace, nikomu nie zycze niewygod. A potem niech ktos laskawie zaprowadzi mnie do palacu. Laron i Velander zostali wpuszczeni do Gladenfalle bez kontroli, przeszukania czy chocby zadania lapowki. Z ich impregnowanych plaszczy sciekala woda. Sierzant wyglaszal tradycyjne miejscowe powitanie zagranicznych gosci. Kiedy skonczyl, Senterri poszukala wzrokiem swoich wybawicieli. Juz ich nie zobaczyla. Pod brama stal tylko kon i woz. Senterri cieszyla sie goscinnoscia wuja przez miesiac. Potem do portu przybyla z poludnia niewielka flotylla wojskowych lodzi poscigowych, ktore zacumowaly w porcie wykutym w scianie wawozu, daleko ponizej miasta. Ksiaze Stavez i Dolvienne zostali wciagnieci na gore przez jeden z dzwigow i odbylo sie huczne przyjecie na czesc krolewny. Goscie zostali przez tydzien, ale kiedy nadeszla pora wyjazdu, Senterri oznajmila nieoczekiwana nowine. -Nie wracasz?! - zawolal jej brat, nie wierzac wlasnym uszom. - Ale... ale czeka na ciebie cale cesarstwo. -Podziekuj wszystkim i powiedz, ze jestem wolna, bezpieczna i szczesliwa. -Ponieslismy tyle trudow i kosztow, by cie odzyskac. -I zawiedliscie. Bez niczyjej pomocy scielam glowe mojemu porywaczowi i przybylam tu za darmo. Masz te glowe w sloju z octem; przekaz ja ojcu z pozdrowieniami ode mnie. To niewiele jak na pamiatke, ale co mozna zrobic, gdy w droge bierze sie tylko bagaz podreczny? -Twoje oblicze niemal wyslalo na morze tysiac okretow. -Stavezie, bracie moj, nikt nie jest az tak ladny - powiedziala Senterri z lagodnym usmiechem. - W Sargolu bylabym tylko krolewna. Ta mysl mnie nie pociaga. -Tylko krolewna?! - zawolal, ale Senterri uniosla dlon. -To prawda. Tutaj jestem symbolem dla wszystkich sasiednich regionow, gdzie handluje sie niewolnikami. Jestem zaledwie dziewczyna, a jednak ucieklam. Inni tez to moga zrobic i zrobia. Organizuje schronisko dla zbieglych niewolnikow szukajacych na tej ziemi azylu. Wuj dal mi pieniadze i prace juz sie rozpoczely. Jest tez co innego do zrobienia. Zamierzam wstapic do religijnego zakonu dobroczynnego i pracowac na rzecz naprawy swiata. -Mozesz robic to wszystko w Sargolu... - zaczal Stavez. -Czy musze ci to przeliterowac, bracie o wolnym pomyslunku? Gdybym wrocila do Sargolu, znalazlabym sie w bardzo niezrecznej sytuacji. Bylabym glupia dziewczyna, ktora zostala uprowadzona, gdy pobierala w tajemnicy lekcje tanca. Plotki krazylyby jak nietoperze o zmierzchu, plotki o tym, jak to niewolili mnie wszyscy handlarze niewolnikow stad do Diomedy. -Przeciez to nieprawda! -A kto by w to uwierzyl? Krolewna nie moze pozwolic, by tak o niej mowiono. Natomiast dla obronczyni slabych i bezbronnych taka tragedia jest niemal obowiazkowa. Ksiaze Stavez nie byl zadowolony, ale uszanowal decyzje siostry. Musial przyznac, ze rozwiazywala wiele problemow, a i sama Senterri zdecydowanie sie zmienila. Byla tak promiennie szczesliwa, pogodna. Kiedy odszedl, by dopilnowac przygotowan do powrotnej podrozy w dol rzeki, Senterri i Dolyienne mogly sie pozegnac na osobnosci. Senterri wyjela paczuszke i rozpakowala ja. Na papierze byl napisany list. -Dostarczysz to prezbiterce zakonu metrologan w Scalticarze Polnocnym? -Oczywiscie. Na pustyni odjechalam w twojej sluzbie, ale nie udalo mi sie ciebie uwolnic. To przynioslo mi wstyd. Teraz zostawiam cie w o wiele lepszej sytuacji i w tej nowej misji cie nie zawiode. Moge przeczytac list? -Tak, nie ma w nim zadnych tajemnic. Dolvienne zmarszczyla brwi na widok dziwnego charakteru pisma, ale z latwoscia przeczytala diomedanski tekst. Zrobila to na glos. -"Najwyzsza Wysokosc Senterri, kaz, prosze, przekazac to uczonej Terikel, prezbiterce metrologan w polnocnoscalticarianskim miescie Alberin. Pozdrow ja ode mnie i powiedz, ze to na pamiatke wszystkiego, co razem przeszlismy. Popros ja tez o przekazanie pozdrowien mojemu przyjacielowi Rovalowi, mojej bylej mentorce uczonej Wensomer oraz ocalalym czlonkom zalogi. Wyjasnij, prosze, ze sprawa honoru zmusila mnie do odejscia bez pozegnania, i przekaz, ze do dzis nad tym ubolewam. Laron". Dolvienne przyjrzala sie zawartosci paczuszki. Byl to niewielki mosiezny prostokat z dziurka w kazdym rogu. Z jednej jego strony widnial emblemat medikara, z drugiej herb Gildii Nawigatorow Oceanu Lagodnego, a przez srodek biegl napis "Mroczny Ksiezyc". -To wszystko? -Zajrzyj pod zagiecie - poradzila Senterri. Charakter pisma byl inny, dokladniejszy i bardziej elegancki, ale diomedanski juz nie tak dobry. -"Czcigodna prezbiterka Terikel, wybaczenia prosze. Mialas racje. Jesli siostrzana dusza znow, sama potrzebujac, jesli znow sama mogac mnie lubic, wysylac wiesc. Do ciebie przyjade. Lojalna kaplanka ciebie, Velander". -Te slowa na pewno znacza wiecej, niz moglybysmy sie domyslic - zapewnila Senterri sluzaca. DoMenne cofnela sie i spojrzala na swoja krolewne z aprobata. -Zmienilas sie, i to na lepsze - stwierdzila. -To tylko drobna zmiana postawy, ale taka jest roznica miedzy niewolnica i krolewna. Zawieziesz te paczuszke do prezbiterki Terikel? -Zyje, by sluzyc - oswiadczyla Dolvienne z szerokim gestem reki i glebokim uklonem. -Ja tez - odparla Senterri. - Dziekuje ci. Epilog Deszcz zalewal spowite mrokiem miasto, a Laron uciekal waskimi uliczkami przed dwoma drabami. W swietle samotnej latarni dostrzegl obok markizy bryzgajacej na ulice kaskadami wody wozek handlarza owocami. Rzucil sie w tamtym kierunku.Z markizy zeskoczyl cien, przewracajac drugiego zlodzieja na ziemie. Laron odwrocil sie i zajal tym pierwszym. Zablokowal cios, podcial napastnika i przycisnal mu jego palke do gardla. Opryszek runal na plecy, uderzajac glowa o bruk. -Ten chyba jeszcze zyje, Velander - wydyszal Laron. Odchylil brezentowa plachte i wrzucil nieprzytomnego zlodzieja do wozka. Zwiazanie i zakneblowanie ofiary zajelo mu ledwie chwile. -Velander? - zapytal, klekajac przy poruszajacym sie stosie cieni - No nie, znowu! Przynajmniej wciagnij go do wozka, nim zaczniesz jesc. Velander! Nie dam rady podniesc was obojga. Jakas postac wynurzyla sie z cieni tak cicho, ze Laron jej nie zauwazyl, dopoki nie uklekla obok niego. -Ty wez cialo, a ja podniose Velander - oswiadczyl spokojny, krzepiacy i bardzo znajomy glos. -Senterri! - sapnal Laron w zdumieniu. -No juz, podnos! Raz, dwa, trzy! Velander rozluznila chwyt na szyi zlodzieja, spojrzala do gory i obnazywszy kly, zawarczala dziko. -Ani mi sie waz na mnie warczec, Velander Salvaras! syknela Senterri i wymierzyla jej mocny policzek. Zajadlosc wampirzycy natychmiast stopniala. Laron przeniosl wzrok z Velander na Senterri i z powrotem, oniemialy ze zdumienia. -Moje - mruknela Velander ponuro. Velander ustapila, pomyslal Laron. Velander nie ustapila od czasu, gdy... no, ona nie ustapila nigdy. -Pomoz nam wpakowac go na wozek - rozkazala Senterri. - Potem mozesz sie tam wczolgac i z nim skonczyc. Velander wrzucila cialo do srodka jedna reka i wspiela sie za nim. Laron czym predzej zakryl wozek brezentem. -Mam nadzieje, ze nikt nie bedzie chcial kupic owocow dzis wieczorem - rzekla Senterri. -Co tu robisz? - zapytal Laron, nie patrzac na nia. -Powiedzialam bratu, ze wstepuje do zakonu dobroczynnego, pracujacego na rzecz naprawy swiata. -Ale co ty robisz... o nie! Chyba nie masz na mysli Velander i mnie! -Owszem, mam. Aha, moja sluzaca zabrala twoja przesylke, dostarczy ja Terikel. Na Dolvienne mozna polegac. -Senterri, odejdz. Nie jestesmy milym towarzystwem. Velander jest bardziej zabojcza niz... niz... dobra, powiem tyle, ze widzialem, jak ucieka przed nia stado wilkow pustynnych z podkulonymi ogonami. To znaczy oprocz tego, ktory nie biegl dosc szybko. -Potrzebuje pomocy, jest samotna i latwo ja skrzywdzic. -Ja jej pomagam. -Ja tez chce. -Odejdz, ja zobaczylem ja pierwszy. -A ty potrzebujesz kogos, kto bedzie sie troszczyl o ciebie. -Ja? W zadnym wypadku! -Wiesz, ze broda odlazi ci z lewej strony? -Naprawde? Dziekuje... Senterri! Nie pozwole ci uczestniczyc w tym wedrownym teatrzyku krwi, smierci, strasznych ludzi, ogromnego niebezpieczenstwa i sporadycznej kiepskiej komedii. Nie... Senterri oplotla go ramionami i przywarla wargami do jego ust. W kilka chwil pozniej minelo ich dwoch nocnych straznikow miejskich. -Nie zauwazyliscie, ze leje? - zasmial sie jeden z nich. -Idzcie do domu, zrobcie to w lozku - dodal drugi, poklepujac Senterri po posladku swa palka. -Chyba nie jestescie zakochani, co? - rzucil pierwszy przez ramie na odchodnym. I juz ich nie bylo. Senterri i Laron stali przy wozku, wciaz objeci. -Oddales wszystko dla niebezpiecznej, szalonej istoty, ktora kiedys ocalila ci zycie - powiedziala Senterri. - Dlaczego ja nie moge oddac wszystkiego dla ciebie, ktory zwrociles mi wolnosc i godnosc? -Poniewaz, eee... -No co? Ja tez mam prawo byc rycerska. Sluchalam wszystkiego, co Velander mowila o prawach kobiet. Tuz za nia rozleglo sie ciezkie lupniecie. -Velander! - krzyknal nagle Laron. Velander wyczolgala sie z wozka i padla na twarz na zalanej deszczem ulicy. -Pomocy, nie moge chodzic - oznajmila, kiedy Senterri i Laron stawiali ja na nogi. -Jeden z tych idiotow byl pewnie pijany, a ona zle reaguje na alkohol - wyjasnil Laron. - Podtrzymaj ja. -Dotad widzialam tego wieczoru krew, smierc, strasznych ludzi i ogromne niebezpieczenstwo - stwierdzila Senterri. - Czy to jest kiepska komedia? Laron zaparl sie i ruszyl wozek z miejsca, a potem skierowal go do niskiego ceglanego muru na koncu uliczki. W chwile potem z wysokosci trzystu merow dwa ciala runely w wody rzeki Leir. Podtrzymujac Velander miedzy soba, Laron i Senterri poszli w deszcz i ciemnosc. -Posipro... eee... psiepro... och, wybacz warczenie na ciebie - udalo sie Velander z wyraznym trudem wydukac po diomedansku. -Nie przejmuj sie - odparla Senterri. -Zanosi sie na interesujacy wieczor - powiedzial Laron. -Chcesz powiedziec, ze do tej pory nie byl interesujacy? - zapytala Senterri. - Gdzie macie pokoje? -Na ulicy Osci, Pod Zlota Korona, i jest tam tylko jeden pokoj z jednym pietrowym lozkiem. -Dolne moje - wybelkotalaVelander. -Laron i ja poradzimy sobie na gornym - oznajmila Senterri. Skarga, ze bedzie musial spedzic noc na podlodze, zamarla Laronowi na otwartych ustach. Wpadal mu do nich deszcz, pedzony lekkim, choc porywistym wiatrem. -Odlep najpierw brode - zaproponowala Velander. Laron wreszcie odzyskal glos. -Posluchaj, Senterri, jestes sliczna, urocza, nie moge powiedziec, ze mi sie nie podobasz, ale blagam, zastanow sie dobrze. Mozesz jeszcze wrocic do swojego prawdziwego zycia. -O nie, moj rycerski obronco. W glebi moich serc ucieklam z toba juz przed wieloma tygodniami, wiec jest juz o wiele za pozno. I tak rozpoczely sie dzieje najmniejszego i najdziwniejszego zakonu dobroczynnego na Yerralu. Pierwsza wspolna noc Larona i Senterri nie byla szczegolnie wzniosla, a to za sprawa Velander lezacej na dolnym lozku. Wampirzyca wydychala smierdzace opary krwi i alkoholu, czkala eterycznymi kulami ognia, mamrotala, ze boli ja glowa, i od czasu do czasu pytala, jak im idzie, ale prawdziwa milosc nie zna przeszkod. Rankiem nastepnego dnia wyjechali z miasta i zaglebili sie w gory, majac konia i woz, ktore Senterri trzymala od swego przyjazdu w palacowych stajniach. Niebo bylo czyste i swietliscie blekitne, a powietrze odurzajaco rzeskie po nocnym deszczu. W znikajacym w oddali Gladenfalle zaginelo sporo ludzi, za ktorymi nikt nie tesknil. Dzieki miesiecznemu pobytowi Velander miasto stalo sie nieco szczesliwsze. Pod kocami na wozie lezala martwa Velander - to znaczy martwa do wschodu Mirala. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-02 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/