Pilcher Rosamunde - Poszukiwacze muszelek
Szczegóły |
Tytuł |
Pilcher Rosamunde - Poszukiwacze muszelek |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pilcher Rosamunde - Poszukiwacze muszelek PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pilcher Rosamunde - Poszukiwacze muszelek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pilcher Rosamunde - Poszukiwacze muszelek - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Poszukiwacze
Strona 2
PROLOG
Taksówka, stary rover przesiąknięty zapachem dymu z papierosów,
toczyła się wolno wzdłuż pustej, wiejskiej drogi. Było wczesne popołud
nie, sam koniec lutego, cudowny zimowy dzień, bardzo chłodny, a nawet
mroźny, a niebo było blade i bezchmurne. Słońce świeciło, kładąc długie
cienie, ale niewiele dawało ciepła i zaorane pola leżały twarde jak żelazo.
Z kominów rozrzuconych ferm i małych kamiennych domków dym
unosił się prosto, jak w kolumnach, w nieruchomym powietrzu, a stada
owiec, ciężkich od wełny i zaczynających się ciąż, gromadziły się wokół
paśników pełnych siana.
Siedząc na tylnym siedzeniu taksówki i patrząc przez zakurzone okno,
Penelopa Keeling pomyślała sobie, że nigdy jeszcze nie widziała, by
znany jej krajobraz wyglądał tak pięknie.
Droga zakręcała tu ostro i przed nimi ukazał się drewniany drogo
wskaz zaznaczający boczny trakt wiodący do Tempie Pudley. Kierowca
zwolnił i z bolesnym zgrzytem zmieniwszy biegi, skręcił. Taksówka
potoczyła się w dół podskakując pomiędzy wysokimi i zasłaniającymi
wszystko żywopłotami. W parę chwil później byli już w miesteczku,
0
z jego złotymi domkami z kamienia Cotswold . Mijali kiosk z gazetami,
rzeźnika, pub Sudeley Arms, kościół — cofnięty trochę od ulicy, stojący
za bardzo starym cmentarzem i zasłonięty rzędem paru odpowiednio
ponurych cisów. Niewielu ludzi było widać. Dzieci były w szkole,
a niesprzyjająca aura trzymała wszystkich w domach. Tylko stary
człowiek, w rękawiczkach i szaliku, prowadził na spacer swojego jeszcze
starszego psa.
0
Cotswold — kamień z rejonu o tej samej nazwie, o specyficznym żółtozłotym kolorze,
używany w budownictwie (przyp. tłum.)
5
Strona 3
— Który to dom? — zapytał taksówkarz przez ramię. Pochyliła się
do przodu, śmiesznie podekscytowana, jakby się czegoś spodziewała.
— To jeszcze tylko kawałeczek. Przez miasteczko. Biała bramka
po prawej. Jest otwarta. Tak. No i jesteśmy!
Skręcił, wjechał przez bramę i samochód zatrzymał się z tyłu
domu.
Otworzyła drzwiczki i wysiadła, owijając się szczelnie przed chło
dem w swoją ciemnoniebieską pelerynę. Otwarła torebkę, znalazła
klucz i poszła otworzyć drzwi. Z tyłu taksówkarz wyjmował z bagaż
nika jej małą walizkę. Odwróciła się, żeby odebrać ją od niego, ale on,
trochę zaniepokojony, nie wypuszczał jej z ręki.
— Czy nikt na panią nie czeka?
— Nie. Nikogo nie ma. Mieszkam sama a wszyscy myślą, że jestem
jeszcze w szpitalu.
— Poradzi sobie pani?
Uśmiechnęła się, patrząc na jego dobrotliwą twarz. Był całkiem
młody, miał jasne, gęste włosy.
— Oczywiście.
Zawahał się, nie chcąc się narzucać.
— Jeśli pani chce, to wniosę walizkę. Albo zaniosę na górę, jeśli
potrzeba.
— To bardzo miłe z pana strony. Ale poradzę sobie z łatwością...
— To żaden kłopot — powiedział i wszedł za nią do kuchni.
Otworzyła drzwi i poprowadziła go wąskimi schodami na górę. Wszędzie
pachniało kliniczną czystością. Pani Plackett, niech jej Bóg da zdrowie,
nie marnowała czasu pod nieobecność Penelopy. Lubiła nawet bardzo,
kiedy Penelopa wyjeżdżała, bo wtedy mogła zabrać się za takie rzeczy jak
wymycie lakierowanych na biało poręczy, wygotowanie ścierek i wypuco
wanie do połysku mosiądzu i srebra.
Drzwi do jej sypialni były otwarte. Weszła, a za nią wszedł młody
człowiek i postawił walizkę na podłodze.
— Czy mógłbym w czymś jeszcze pomóc? — spytał.
— Nie, dziękuję, to już naprawdę wszystko. A teraz, ile jestem panu
winna?
Wymienił kwotę, wyglądając przy tym na zawstydzonego, jak gdyby
było to dla niego krępujące. Zapłaciła i powiedziała, żeby zatrzymał
resztę. Podziękował i zeszli z powrotem. Ale młody człowiek nadal się
ociągał. Wydawało się, że nie ma ochoty odejść. Przypuszczalnie, mówiła
sobie, ma swoją babcię, za którą czuje się w ten sam właśnie sposób
odpowiedzialny.
— A więc, na pewno da pani sobie radę sama?
— Obiecuję to panu. A jutro przychodzi moja znajoma, pani Plackett.
Nie będę więc już sama.
6
Strona 4
To właśnie, z jakiegoś powodu, uspokoiło go.
— To ja już sobie pójdę.
— Do widzenia. I dziękuję panu.
— Nie ma za co.
Kiedy odjechał, weszła z powrotem do domu i zamknęła drzwi za
sobą. Była sama. Co za ulga. W domu. Jej własny dom, jej własne rzeczy,
jej własna kuchnia. Aga, piec olejowy, mruczał sobie spokojnie i wszędzie
było rozkosznie ciepło. Poluzowała zapięcie swojej peleryny i upuściła ją
na oparcie krzesła. Na wyszorowanym stole leżał stos listów. Zaczęła je
przeglądać, ale nie było w nich ani nic ważnego, ani ciekawego, więc
odłożyła je, przeszła przez kuchnię i otworzyła szklane drzwi prowadzące
do cieplarni. Myśl,, że jej cenne rośliny umierają być może z zimna lub
z braku wody, martwiła ją w ciągu ostatnich paru dni, ale pani Plackett
zajęła się nimi równie dobrze jak wszystkim innym. Ziemia w doniczkach
była wilgotna i lepka, a liście świeże i zielone. Wczesne geranium nosiło
już koronę z drobnych pączków a hiacynty urosły co najmniej trzy cale.
Za szybą jej ogród leżał w zimowym śnie, czarna koronka bezlistnych
drzew odbijała się na tle bladego nieba, ale pod kasztanem przez mech
przebijały się śniegulki i pierwsze maślanozłote płatki tojadów.
Opuściła cieplarnię i udała się na górę z zamiarem rozpakowania
walizki, ale zamiast tego dała się po prostu ponieść uczuciu radości
z powrotu do domu. Kręciła się to tu, to tam, otwierając drzwi, oglądając
każdą sypialnię, patrzyła na widok z każdego okna, dotykała mebli, to
znów wyprostowała firankę. Wszystko było na swoim miejscu, nic się nie
zmieniło. W końcu wróciła na dół, z kuchni wzięła listy i przeszedłszy
przez jadalnię weszła do salonu. Tutaj znajdowały się najcenniejsze
rzeczy, jakie posiadała; jej biurko, jej kwiaty i jej obrazy. W kominku
wszystko było przygotowane do rozpalenia ognia. Zapaliła zapałkę
i przyklęknęła, by przytknąć ją do kawałka gazety. Zamigotał płomyk,
sucha podpałka zajęła się, buchnął trzaskający ogień. Dołożyła parę polan
i płomienie wzniosły się wysoko w górę. Teraz dom znów ożył i skoro
wykonała już to małe zadanie, nie można było znaleźć żadnej wymówki,
by nie zadzwonić do któregoś z dzieci i nie powiedzieć, co zrobiła.
Ale do którego z dzieci? Usiadła, żeby zastanowić się nad wyborem.
Powinna to być Nancy, oczywiście, ponieważ jest najstarsza i lubi myśleć,
że jest całkowicie odpowiedzialna za swoją matkę. Ale Nancy będzie
oburzona, wpadnie w panikę i będzie głośno robić jej wyrzuty. Penelopa
stwierdziła, że nie czuje się na siłach stawić czoła Nancy, jeszcze nie w tej
chwili.
A więc może Noel? Może powinna z nim właśnie pomówić jako
z jedynym mężczyzną w rodzinie. Ale sam pomysł oczekiwania praktycz-
7
Strona 5
nej pomocy czy rady od Noela był tak absurdalny, że Penelopa musiała się
uśmiechnąć. „ N o e l , wypisałam się ze szpitala i wróciłam do d o m u " . Jego
odpowiedź na taką wiadomość brzmiałaby, najprawdopodobniej, „Ach,
tak?"
Penelopa zrobiła więc to, co i tak cały czas wiedziała, że zrobi. Sięgnęła
po telefon i wykręciła n u m e r biura Oliwii w Londynie.
— „ W e n u s " — głos dziewczyny z centrali zabrzmiał tak, jakby
wyśpiewała nazwę żurnalu.
— Czy może mnie pani połączyć z Oliwią Keeling?
— Chwileczkę.
Penelopa czekała.
— Tu sekretarka panny Keeling.
Porozmawiać z Oliwią to było trochę tak, jak próbować uciąć sobie
pogawędkę z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
— Czy mogę mówić z panną Keeling?
— Przykro mi, ale panna Keeling jest na zebraniu.
— Czy to znaczy, że znajduje się na sali obrad, czy jest w swoim
gabinecie?
— Jest w swoim gabinecie... — sekretarka zdawała się być skonster
nowana i nic dziwnego — ... ale ktoś u niej jest.
— To proszę jej przerwać. Tu mówi jej matka i m a m bardzo ważną
sprawę.
— A... nie może pani poczekać?
— Ani chwili — zdecydowanie powiedziała Penelopa. — Nie zajmę
jej dużo czasu.
— Dobrze.
Znów chwila czekania. I w końcu wreszcie głos Oliwii:
— Mamuś!
— Przepraszam, że ci przeszkadzam...
— Mamusiu, czy coś się stało?
— Nie, nic złego się nie stało.
— N o , to Bogu dzięki! Dzwonisz ze szpitala?
— Nie, dzwonię z domu.
— Z domu? Kiedy wróciłaś do domu?
— Około wpół do trzeciej, dziś po południu.
— A ja myślałam, że zatrzymają cię w szpitalu co najmniej tydzień.
— Taki mieli zamiar, ale ja się zaczęłam tak okropnie nudzić i byłam
tak wyczerpana. W nocy nie mogłam zmrużyć oka, a na łóżku obok mnie
leżała starsza pani, która nie przestawała mówić. Nie, nie tyle mówić co
bredzić, biedactwo. Więc po prostu powiedziałam lekarzowi, że nie
wytrzymam tego ani chwili dłużej, spakowałam walizkę i wyjechałam.
— Wypisałaś się na własne żądanie — powiedziała bez ogródek
Oliwia i słychać było, że jest zrezygnowana, ale bynajmniej nie zdziwiona.
8
Strona 6
— Dokładnie tak. Nic mi nie jest. Zamówiłam sobie taksówkę,
kierowca był przemiły i zawiózł mnie do domu.
— A lekarz nie protestował?
— Nawet bardzo głośno. Ale nic nie mógł zrobić.
— Och, mamusiu! — w głosie Oliwii słychać było śmiech. — Jesteś
okropna. Miałam zamiar odwiedzić cię w szpitalu w ten weekend. Wiesz,
chciałam przywieźć ci całe tony winogron, a potem zjeść je wszystkie
sama, coś w tym stylu.
— Mogłabyś przyjechać tutaj — powiedziała Penelopa i zaraz
pożałowała, że to zrobiła, bo mogło to zabrzmieć, jakby była smutna,
samotna i potrzebowała towarzystwa Oliwii.
— Wiesz... jeśli naprawdę dobrze się czujesz, to chyba jednak odłożę
to na trochę później. Tak naprawdę to jestem potwornie zajęta w ten
weekend. Mamusiu, czy mówiłaś już z Nancy?
— Nie. Miałam zamiar to zrobić, ale potem stchórzyłam. Wiesz, jaką
ona zrobi awanturę. Zadzwonię jutro rano, kiedy będzie tu pani Plackett,
a ja będę już bezpiecznie okopana i w żaden sposób nie będzie mnie można
ruszyć.
— Jak się czujesz? Ale tak naprawdę.
— Zupełnie dobrze. Tylko, tak jak ci mówiłam, jestem trochę
niewyspana.
— Nie będziesz się przemęczać, dobrze? To znaczy, nie rzucisz się
nagle do ogrodu i nie zaczniesz kopać rowów albo przestawiać drzew?
— Nie, obiecuję, że nie. Zresztą wszystko jest twarde jak żelazo. Nie
można nawet wbić łopaty w ziemię.
— Dzięki Bogu za drobne łaski. Mamuś, muszę już kończyć, mam tu
u siebie w gabinecie pracownika...
— Wiem. Twoja sekretarka mi mówiła. Przepraszam, że ci prze
szkodziłam, ale chciałam, żebyś wiedziała, co się dzieje.
— Cieszę się, że to zrobiłaś. Bądź w kontakcie, mamusiu, i oszczędzaj
się trochę.
— Możesz być spokojna. Do widzenia, kochanie.
— Do widzenia, mamusiu.
Odłożyła słuchawkę, odstawiła telefon z powrotem na stół i opierając
się usiadła wygodniej.
Teraz już nic nie zostało do zrobienia. Poczuła się bardzo zmęczona,
ale był to łagodny rodzaj zmęczenia, a otoczenie działało kojąco i uspoka
jająco. Dom był jak dobra, życzliwa osoba, a ona była otoczona jej
kochającymi ramionami. W ciepłym pokoju rozświetlonym blaskiem
ognia, w znajomym głębokim fotelu, poczuła, ku swojemu zdziwieniu
i zaskoczeniu, że ogarnia ją fala bezpodstawnego szczęścia, jakiego nie
doznała od lat.
Strona 7
To dlatego, że żyję. Mam sześćdziesiąt cztery lata i miałam atak serca,
jeśli tym głupim lekarzom można wierzyć. W każdym razie, cokolwiek to
było, przeżyłam. Teraz zostawię to za sobą i nie będę o tym myśleć ani
mówić nigdy więcej. Dlatego, że ja żyję. Mogę czuć, dotykać, widzieć
i słyszeć, mogę zająć się sobą, wypisać się ze szpitala, znaleźć taksówkę
i wrócić do domu. W ogrodzie pojawiły się pierwsze śniegulki, idzie
wiosna. Zobaczę ją. Będę przyglądać się temu corocznemu cudowi i czuć,
jak z każdym mijającym miesiącem słońce staje się coraz cieplejsze.
I dlatego że żyję będę mogła przyglądać się temu, jak to się dzieje i być
częścią tego cudu.
Przypomniała sobie historię o kochanym Maurice Chevalier. „Jak
pan się czuje mając siedemdziesiąt lat?" — zapytano go. „Nie najgorzej"
— odpowiedział. — „Jeśli weźmie się pod uwagę alternatywę".
Ale Penelopa Keeling czuła się tysiąc razy lepiej niż tylko nie
najgorzej. Teraz życie stało się nie zwykłą egzystencją, którą brało się za
coś oczywistego, ale premią, podarunkiem, a każdy kolejny dzień
przynosił nowe przeżycie, którym należało się rozkoszować. Czas nie
trwał wiecznie. Nie zmarnuję ani jednej chwili, obiecywała sobie. Nigdy
nie czuła się tak silna, tak radosna. Tak jakby stała się znów młoda, jakby
dopiero wszystko się zaczynało i miało się wydarzyć coś cudownego.
Strona 8
ROZDZIAŁ I
NANCY
Czasami myślała sobie, że dla niej, dla Nancy Chamberlain, najprost
sza nawet i niewinna czynność była skazana na to, by w sposób
nieunikniony stać się najeżoną uciążliwymi komplikacjami.
Choćby dziś rano. Szary dzień w połowie marca. Jedyne co zrobiła...
co miała zamiar zrobić... to złapać pociąg o dziewiątej piętnaście
z Cheltenham do Londynu, zjeść lunch ze swoją siostrą Oliwią, może
wpaść do Harrodsa i wrócić do domu. Przecież w końcu nie było nic
szczególnie ohydnego w tym zamierzeniu. Nie planowała oddać się jakiejś
dzikiej ekstrawagancji, ani spotkać się z kochankiem; tak naprawdę ta
wizyta była bardziej obowiązkiem niż czymkolwiek innym, do omówienia
miały sprawy ważne, wymagające podjęcia decyzji, a jednak, gdy tylko
powiedziała domownikom o swoich planach, natychmiast okoliczności
sprzysięgły się przeciwko niej, musiała stawić czoła obiekcjom, a nawet
gorzej — obojętności, i z tego wszystkiego zostało jej wrażenie, jakby to
była walka o życie. t
Wczoraj wieczorem, umówiwszy się przez telefon z Oliwią, poszła
poszukać dzieci. Znalazła je w małym salonie, który Nancy eufemistycz
nie nazywała biblioteką, wyciągnięte na kanapie przed kominkiem
oglądały telewizję. Miały swój własny pokój bawialny i własny telewizor,
ale nie było tam kominka i było zabójczo zimno, a telewizor był stary
i czarno-biały, nic więc dziwnego, że spędzały większość swojego czasu
tutaj.
— Kochani, muszę jechać jutro do Londynu spotkać się z ciocią
Oliwią i porozmawiać o babci Pen...
— Jeśli ty będziesz w Londynie, to kto weźmie Błyskawicę do kowala,
do podkucia?
To odezwała się Melania. Mówiąc, Melania równocześnie żuła ogon
swojego kucyka i jedno oko miała utkwione w miotającym się po scenie
śpiewaku rockowym, którego obraz wypełniał ekran. Liczyła sobie
Strona 9
czternaście lat i przechodziła, jak to jej matka ciągle sobie powtarzała,
trudny okres.
Nancy oczekiwała tego pytania i miała gotową odpowiedź.
— Poproszę Croftwaya, żeby się tym zajął. Powinien sobie dać radę
sam.
Croftway był to gburowaty ogrodnik — złota rączka. Zajmował z żoną
mieszkanie nad stajnią. Nienawidził koni, zawsze przerażał je i do
prowadzał do paniki swoim tubalnym głosem i grubiańskim zachowa
niem, ale do jego obowiązków należało również zajmowanie się końmi
i robił to, acz niechętnie, wprowadzając biedne, spocone stworzenia do
boksów i powożąc nieporęcznym pojazdem na różne imprezy w Pony
Club, klubie jazdy konnej. Przy takich okazjach Nancy mówiła o nim
„stajenny".
Rupert, który miał lat jedenaście, usłyszał sam koniec tej wymiany
zdań i zgłosił swoje własne zastrzeżenia.
— Powiedziałem, że pójdę jutro na podwieczorek do Tommiego
Robsona. Obiecał mi, że będę mógł od niego pożyczyć tygodniki
futbolowe. To jak ja wrócę do domu?
Nancy dopiero teraz dowiedziała się o tym zaproszeniu. Postanowiła
jednak nie tracić zimnej krwi. Wiedziała, że jeśli zaproponuje zmianę
planów to natychmiast wybuchnie wrzaskliwa kłótnia, rozlegną się jęki
i skargi: „ T o niesprawiedliwe", stłumiła więc swoją irytację i powiedziała
najspokojniej jak umiała, że może wróci i autobusem.
— Ale to znaczy, że będę musiał iść na piechotę z miasteczka.
— Przecież to tylko ćwierć mili — uśmiechnęła się, robiąc dobrą minę
do złej gry. — Ten jeden raz, chyba cię to nie zabije. — Miała nadzieję, że
odpowie jej uśmiechem, ale tylko skrzywił się, ssąc zęby i odwrócił się
znów do telewizora. Czekała. Na co? Może na odrobinę zainteresowania
w sytuacji, która była przecież ważna dla całej rodziny. Nawet pytanie
o podarunki, które zamierzała im przywieźć, byłoby lepsze niż nic. Ale
oni już zapomnieli o jej obecności, całą uwagę skupiając na tym, co
oglądali. Stwierdziła nagle, że nie może znieść już tego hałasu i tego
wszystkiego i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. W przedpokoju
przeszyło ją dojmujące zimno, ciągnące z płyt podłogi, wkradające się na
górę po schodach, wypełniające pustkę lodowatego podestu.
To była ciężka zima. Od czasu do czasu Nancy mówiła dzielnie do
siebie — albo do jakiejś innej osoby-zmuszonej jej słuchać — że zimno jej
nie przeszkadza. Była ciepłokrwistym stworzeniem i wcale jej to nie
dokuczało. Poza tym, dodawała, nigdy nie jest zimno we własnym domu.
Tyle jest zawsze do roboty.
Ale tego wieczora, gdy dzieci były takie nieprzyjemne, a przed sobą
miała perspektywę pójścia do kuchni i „pogawędki" z ponurą panią
Croftway, wstrząsnął nią dreszcz i mocno otuliła się grubym swetrem,
1?
Strona 10
patrząc jak zużyty chodnik unosi się pod wpływem przeciągu wiejącego
od źle dopasowanych drzwi frontowych.
Dom, w którym mieszkali, był stary, dawna georgiariska plebania
w małej, malowniczej wiosce w rejonie Cotswold. Old Vicaragel),
Bamworth. To był dobry adres i sprawiało jej przyjemność podawać ten
adres w sklepach. Proszę to zapisać na mój rachunek — George
Chamberlain, Old Vicarage, Bamworth, Gloucestershire. Miała to
wytłoczone jako nagłówek na swoim bardzo drogim, niebieskim pa
pierze listowym od Harrodsa. Takie drobne sprawy jak papier listowy
znaczyły wiele dla Nancy. Robiły dobre wrażenie.
Ona i George wprowadzili się tutaj wkrótce po ślubie. Na krótko
przed tym wydarzeniem poprzedni lokator miał nagły wylew krwi do
mózgu, a po powrocie ze szpitala zbuntował się i poinformował swoich
przełożonych, że nie można wymagać od żadnego człowieka... nawet od
nieświatowego człowieka kościoła, żeby mieszkał i utrzymywał rodzinę
z chudej pensji w domu tak monstrualnie dużym, niewygodnym i zim
nym. Władze diecezji, po pewnych dyskusjach i po wizycie archidia
kona, który zatrzymał się w tym domu na noc, zaziębił się i omal nie
umarł na zapalenie płuc, w końcu zgodziły się na wybudowanie nowej
plebani. Na drugim końcu miasteczka wzniesiono parterowy budynek
z cegły, a starą plebanię wystawiono na sprzedaż.
Została zakupiona przez George'a i Nancy. Po prostu porwaliśmy to
— opowiadała znajomym, jakby to oznaczało, że ona i George byli
szczególnie szybcy i sprytni, i było prawdą, iż dostali ten dom za grosze,
ale z czasem dowiedziała się, że tylko dlatego, że nikt inny go nie chciał.
— Sporo tam jeszcze będzie z nim roboty, oczywiście, ale to przepiękny
dom, późny styl georgiański, i całkiem dużo ziemi do tego... są też stajnie
i wybieg dla koni... i tylko pół godziny do Cheltenham i do biura
George'a. Po prostu idealne miejsce, naprawdę.
Było to rzeczywiście idealne miejsce. Dla Nancy, wychowanej w Lon
dynie, ten dom był ostatecznym ziszczeniem wszystkich jej snów
nastolatki o fantazji wykarmionej na powieściach Barbary Cartland
i Georgette Heyer. Zamieszkać na wsi, być żoną dziedzica — to był od
dawna szczyt jej skromnych marzeń, oczywiście po sezonie debiutantki
w Londynie, po ślubie na biało i z druhnami, i z jej fotografią umiesz
czoną w Tatler, magazynie towarzyskim. Wszystko to udało jej się
osiągnąć, z wyjątkiem sezonu debiutantki w Londynie, i świeżo po
ślubie znalazła się jako pani domu w Cotswold, z koniem w stajni
i ogrodem, w którym można było urządzać przyjęcia z okazji świąt
parafialnych. Mieli takich znajomych, jakich wypada mieć; takie psy
Old Yicarage — Stara Plebania (przyp. tłum.)
13
Strona 11
jakie trzeba; George był przewodniczącym lokalnego klubu Partii
Konserwatywnej i w kościele, podczas niedzielnych nabożeństw, czy
tał lekcję.
Na początku wszystko szło gładko. Nie mieli wtedy kłopotów
z pieniędzmi i wyremontowali stary dom jak należy. Zabezpieczyli go
z zewnątrz, w środku zainstalowali centralne ogrzewanie, a Nancy
poustawiała wiktoriańskie meble, które George odziedziczył po swoich
rodzicach i radośnie udekorowała swoją sypialnię powodzią perkalu. Ale
z upływem lat inflacja zaczęła dawać się we znaki, rosły ceny ropy i pensje
dla pracowników, których musieli zatrudnić, a w dodatku coraz trudniej
było znaleźć kogoś do pomocy w domu i w ogrodzie. Finansowy ciężar,
który zmuszeni byli ponosić, żeby utrzymać dom na skromnej choćby
stopie, stawał się cięższy z każdym rokiem i czasami wydawało jej się, że
przeliczyli się ze swoimi możliwościami, odgryźli zbyt duży kawałek,
którego nie mogli teraz przeżuć.
Jakby tego było mało, czekały ich teraz przerażające wydatki związane
z edukacją dzieci. Zarówno Melania jak i Rupert uczęszczali do miejs
cowych szkół prywatnych, jako eksterniści. Melania przypuszczalnie
zostanie w swojej szkole do małej matury, ale Rupert był zapisany do
Charlesworth, prywatnej szkoły jego ojca. George zapisał go tam w dzień
po jego urodzeniu i równocześnie wykupił małą polisę ubezpieczeniową
na edukację syna. Ale teraz w roku 1984 suma ta ledwie wystarczyłaby na
bilet kolejowy.
Kiedyś, gdy Nancy nocowała u Oliwii w Londynie, zwierzyła się
siostrze, mając nadzieję, że ta twarda kobieta, odnosząca sukcesy w swoim
zawodzie, da jej jakąś mądrą radę. Oliwia jednak nie okazała ani
współczucia, ani zrozumienia. Uważała, że postępują jak głupcy.
— Prywatne szkoły z internatami to anachronizm — powiedziała,
zwracając się do Nancy. — Poślijcie go do miejscowej szkoły publicznej,
niech się zetknie z bliska z różnymi dziećmi. O wiele lepiej mu to zrobi, na
dłuższą metę, niż ta cała rozrzedzona atmosfera i tradycja starego świata.
Ale to było nie do pomyślenia. Ani George, ani Nancy nie brali nigdy
pod uwagę państwowej edukacji dla swojego jedynego syna. Prawdę
mówiąc, Nancy pozwalała sobie nawet, od czasu do czasu, na skryte
marzenia o Rupercie w Eaton, ozdobione wizją jej samej w kapeluszu na
garden party z okazji Czwartego Czerwca; a Charlesworth, szkoła solidna
i z dobrą reputacją, wydawała się być najlepszym wyborem wśród szkół
zajmujących drugie miejsce po Eaton. Jednakże Oliwii się do tego nie
przyznała.
— To w ogóle nie wchodzi w rachubę — odpowiedziała krótko.
— W takim razie niech spróbuje dostać stypendium. Niech zrobi coś,
żeby pomóc sobie samemu. Co za sens wykrwawiać się, doprowadzać się
do ruiny z powodu jednego małego chłopca.
14
Strona 12
Ale Rupert nie był materiałem na stypendystę. Nie było żadnej
nadziei na to, by mógł dostać jakieś stypendium, i zarówno George, jak
i Nancy wiedzieli o tym.
— W takim wypadku — powiedziała Oliwia, zamykając temat, który
ją nudził — wydaje mi się, że nie masz innego wyjścia, jak tylko sprzedać
Old Vicarage i przenieść się do czegoś mniejszego. Pomyśl o pieniądzach,
które zaoszczędziłabyś, nie musząc utrzymywać tego starego domu.
Lecz projekt ten napełniał Nancy jeszcze większym przerażeniem niż
wzmianka o państwowej edukacji dla jej syna. Nie tylko dlatego, że
oznaczałoby to przyznanie się do klęski i zrezygnowanie z wszystkiego,
czego najbardziej pragnęła i o co walczyła, ale także dlatego, że miała
niemiłe podejrzenie, iż ona i George z dziećmi, mieszkający w małym,
wygodnym domku na przedmieściach Cheltenham, pozbawieni koni,
członkostwa w Instytucie Kobiet i w komitecie Partii Konserwatywnej,
bez przyjęć z okazji świąt parafialnych, bez zawodów gimnastycznych,
zostaliby jakoś pomniejszeni, przestaliby interesować swoich znajomych
z sąsiedztwa, z hrabstwa, i pozostawieni sami sobie zostaliby skazani na
zblaknięcie jak umierające cienie, wtopiliby się w bezmiar nic nie
znaczących, zerowych istnień.
Wstrząsnął nią dreszcz, wzięła się w garść, odsunęła od siebie te-
ponure wizje i stanowczym krokiem ruszyła do kuchni poprzez korytarz
wyłożony płytami. Tutaj ogromna Aga, piec na ropę, który nigdy nie gasł,
sprawiał, że było ciepło i przytulnie. Nancy myślała czasami, a szczegól
nie o tej porze roku, że to szkoda, iż wszyscy nie mieszkają w kuchni...
i każda inna rodzina zapewne uległaby pokusie i spędzałaby tu całą zimę.
Ale oni to nie była każda inna rodzina. Matka Nancy, Penelopa Keeling,
praktycznie całe życie spędziła w starej kuchni na parterze dużego domu
przy ulicy Oakley. Gotowała tam i podawała ogromne posiłki na wielkim,
wyszorowanym stole; pisała listy; wychowywała tam swoje dzieci;
naprawiała i cerowała ubrania, a nawet podejmowała tam swoich nader
licznych gości. A Nancy, która miała żal o to do matki, a nawet trochę się
jej wstydziła, całym swoim życiem buntowała się przeciwko temu
odrzucającemu konwenanse ciepłemu stylowi życia. Kiedy wyjdę za mąż
— przysięgała sobie jako dziecko — będę miała salon i jadalnię, tak jak
inni ludzie, a do kuchni będę wchodziła jak najrzadziej.
Na szczęście George był tego samego zdania. Parę lat temu, po
poważnej dyskusji zgodzili się, że praktyczność jedzenia śniadania
w kuchni przeważa nad nieznacznym obniżeniem standardu. Ale poza to
ustępstwo żadne z nich nie było gotowe się posunąć. W związku z tym
obiady i kolacje podawano w ogromnej jadalni o wysokim suficie, stół był
nakryty jak należy i konwenans zastąpił wygodę. Ta ponura komnata
ogrzewana była elektrycznym grzejnikiem wstawionym za kratę kominka
i kiedy odbywały się tam proszone obiady, Nancy włączała grzejnik na
15
Strona 13
parę godzin przed podaniem posiłku i nigdy nie mogła zrozumieć,
dlaczego zaproszone na obiad panie przychodziły poowijane w szale.
Gorszym jeszcze przypadkiem, którego nigdy nie zapomniano, było gdy
Nancy zauważyła, i nie było co do tego wątpliwości... wystający, spod
marynarki jednego z zaproszonych gości brzeg grubego swetra, z wycię
ciem w kształcie „V". Nigdy go już więcej nie zaproszono. «•
Pani Croftway stała przy zlewozmywaku, obierając ziemniaki na
kolację. Była to osoba przekonana o własnej wyższości (znacznie bardziej
niż jej mąż, znany z niewyparzonego języka), do pracy ubierała się w biały
kombinezon, jakby samo to miało sprawić, że jej gotowanie stanie się
profesjonalne, a posiłki przez nią przygotowane będą jadalne. Nic takiego
się nie działo, ale pojawienie się pani Croftway w kuchni wieczorem
oznaczało, że Nancy nie musiała sama gotować obiadu.
Postanowiła zacząć prosto z mostu.
— Pani Croftway... nieznaczna zmiana planu. Muszę jutro jechać
do Londynu, jestem umówiona na lunch z moją siostrą. Trzeba zająć
się problemem mojej matki, a nie można wszystkiego omówić przez
telefon.
— Myślałam, że pani matka już wyszła ze szpitala i jest w domu.
— Tak, zgadza się, ale wczoraj rozmawiałam przez telefon z jej
lekarzem i on mówi, że matka naprawdę nie powinna już mieszkać
sama. Tym razem był to mały atak serca i udało jej się szczęśliwie
z tego wyjść, ale mimo wszystko... nigdy nic nie wiadomo...
Opowiadała o tym pani Croftway szczegółowo, nie dlatego że
spodziewała się od niej pomocy czy współczucia, ale dlatego że kobieta ta
uwielbiała rozmawiać o chorobach i Nancy miała nadzieję, że wprowadzi
ją to w nieco lepszy nastrój.
— Moja matka miała atak serca i potem już nigdy nie przyszła do
siebie. Zrobiła się niebieska na twarzy i ręce jej tak spuchły, że musieliśmy
jej przeciąć obrączkę.
— Nie wiedziałam o tym, pani Croftway.
— Nie mogła już mieszkać sama. Sprowadziłam ją więc do nas, żeby
mieszkała ze mną i z Croftwayem. Miała najlepszą sypialnię, od frontu,
ale to był dla mnie krzyż pański, mogę to pani powiedzieć, w górę i na dół
po schodach cały dzień i ona stukająca kijem w podłogę. W końcu byłam
już kłębkiem nerwów. Lekarz powiedział, że nie widział kobiety z takimi
nerwami jak moje. Zabrał więc matkę do szpitala i tam umarła.
To najwidoczniej był koniec tej przygnębiającej opowieści. Pani
Croftway wróciła znów do swoich ziemniaków, a Nancy powiedziała,
czując się trochę niezręcznie:
— Jak mi przykro... To musiał być okropny ciężar dla pani. Ile lat
miała pani matka?
— Brakowało jej jednego tygodnia do osiemdziesięciu sześciu.
16
Strona 14
— No cóż... — Nancy starała się, by jej głos zabrzmiał optymistycz
nie. — Moja matka ma dopiero sześćdziesiąt cztery lata, więc jestem
pewna, że uda się ją wyleczyć.
Pani Croftway wrzuciła obrany ziemniak do rondla i obróciła się, żeby
spojrzeć na Nancy. Rzadko patrzyła ludziom prosto w twarz, ale kiedy to
robiła, nieruchome spojrzenie jej bladych oczu każdego potrafiło zbić
z tropu.
Pani Croftway miała swoją własną opinię na temat matki Nancy.
Nazywała ją panią Keeling i spotkała ją tylko raz, w czasie jednej z jej
nielicznych wizyt w Old Vicarage, ale ten jeden raz wystarczyłby
każdemu. Wielka, wysoka kobieta o oczach czarnych jak Cyganka, ubrana
w rzeczy, które wyglądały jak z wyprzedaży na cele dobroczynne.
A uparta też była, przyszła do kuchni i koniecznie chciała umyć naczynia,
a pani Croftway lubiła wszystko robić po swojemu i nie cierpiała, gdy ktoś
się wtrącał.
— To dziwne, że ona miała atak serca — wtrąciła teraz. — Wyglądała
mi na silną jak byk.
— Tak — powiedziała Nancy słabym głosem. — To był szok dla nas
wszystkich — dodała, a jej głos brzmiał tak pobożnie, jak by jej matka już
nie żyła i wypadało mówić o niej dobrze.
Pani Croftway zrobiła ponurą minę.
— Pani matka ma tylko sześćdziesiąt cztery lata? — wydawała się nie
dowierzać. — Wygląda na więcej, prawda? Dałabym jej dobrze po
siedemdziesiątce.
— Nie, ma sześćdziesiąt cztery lata.
— To ile pani ma lat?
To było oburzające. Nancy poczuła, że cała sztywnieje — żeby być tak
bezczelną! Krew uderzyła jej do policzków. T a k bardzo pragnęła, by mieć
odwagę odciąć się tej kobiecie, powiedzieć jej, żeby nie wtrącała nosa
w nie swoje sprawy, ale wtedy być może, złożyłaby jej wymówienie i wraz
z mężem odeszliby, a co by wówczas Nancy zrobiła z ogrodem, z końmi,
z tym ogromniastym domem i głodną rodziną do nakarmienia?
— Ja mam... — jej głos zabrzmiał jak skrzek. Odchrząknęła i spróbo
wała jeszcze raz. — Jeśli o to chodzi, to m a m czterdzieści trzy lata.
— Tylko tyle? A ja dałabym pani pięćdziesiąt od ręki.
Nancy zaśmiała się króciutko, starając się obrócić to w żart, bo cóż
innego mogła zrobić?
— Niezbyt mi pani pochlebia, pani Croftway.
— To przez pani tuszę. O to chodzi. Nic tak nie postarza jak nadwaga.
Straciła pani figurę. Powinna pani zacząć dietę odchudzającą... To
niezdrowo mieć nadwagę. Ani się pani spostrzeże — zarechotała — i to
pani będzie mieć atak serca.
,,Nienawidzę pani, pani Croftway, nienawidzę".
Strona 15
— Jest taka dobra dieta w Woman's Own^, w numerze z tego
tygodnia... Je się jeden grapefruit w jeden dzień, a w drugi dzień jeden
jogurt. A może na odwrót... Mogłabym to wyciąć i przynieść, gdyby pani
chciała.
— Ach tak... To bardzo miło z pani strony. Może. Tak... — głos
Nancy drżał, była zmieszana. Wzięła się w garść, wyprostowała się
i z pewnym wysiłkiem próbowała zapanować nad pogarszającą się
sytuacją. — Ale, pani Croftway, ja tak naprawdę to chciałam pogadać
o jutrze. Łapię ten dziewiąta piętnaście, więc nie będę miała zbyt wiele
czasu, by sprzątnąć przed wyjściem, więc będzie pani, niestety, musiała
zrobić, co pani będzie mogła... Będzie pani tak dobra i nakarmi psy, zrobi
to pani dla mnie?... Zostawię im jedzenie gotowe w miskach i potem może
je pani przegoni trochę po ogrodzie... i... — ciągnęła dalej szybko, zanim
pani Croftway mogłaby zdążyć zaprotestować i zgłosić zastrzeżenia do jej
sugestii — może będzie pani mogła przekazać ode mnie wiadomość
Croftwayowi, poprosić go, żeby zaprowadził Błyskawicę do kowala.
Konia trzeba podkuć i nie chciałabym odkładać tego na później.
— O! — pani Croftway wyraźnie miała wątpliwości. — Nie wiem, czy
sam da sobie radę z wprowadzeniem tego zwierzęcia do boksu.
— Ależ jestem pewna, że da sobie radę, robił to już przecież...
a potem, jutro wieczór, kiedy wrócę, może moglibyśmy dostać kawałek
jagnięcia na kolację. Albo kotlety, czy coś takiego... i trochę tych
pysznych brukselek Croftwaya.
Dopiero po kolacji miała możliwość porozmawiać z George'em. A to
trzeba było sprawdzić, czy dzieci odrobiły zadania, a to znaleźć baletki
Melanii, zjeść obiad i uprzątnąć ze stołu, a to zadzwonić do żony pastora,
by zawiadomić ją, że Nancy nie będzie następnego wieczora na zebraniu
Bractwa, i tyle innych spraw, które trzeba było załatwić, żeby zor
ganizować domowe życie, że nie zostawało prawie w ogóle czasu na
zamienienie paru słów z mężem, który przychodził do domu dopiero
o siódmej wieczorem i wtedy nie chciał już robić nic innego jak tylko
siedzieć przed kominkiem ze szklanką whisky i z gazetą.
Ale w końcu wszystko zostało już zrobione i Nancy mogła dołączyć do
George'a w bibliotece. Zamknęła za sobą drzwi energicznie, spodziewając
się, że podniesie głowę, ale nawet nie drgnął zza rozłożonego Timesa, więc
przeszła przez pokój do barku, który stał koło okna, nalała sobie
szklaneczkę whisky, po czym usiadła w fotelu naprzeciwko niego. Dzielił
ich tylko dywan. Wiedziała, że George za chwilę wyciągnie rękę, żeby
włączyć telewizor i będzie oglądać wiadomości.
0
„ W o m a n ' s O w n " — „ T y l k o dla P a ń " , czasopismo dla kobiet (przyp. tłum.)
18
Strona 16
— George... — powiedziała.
— Hm?
— George, proszę cię, posłuchaj przez chwilę.
Skończył zdanie, które właśnie czytał, i dopiero wtedy z niechęcią
opuścił gazetę. Ukazał się mężczyzna około pięćdziesiątki, ale wy
glądający na znacznie starszego, z rzadkimi, siwymi włosami, okularami
bez oprawek, w ciemnym garniturze i stonowanym krawacie starszego
pana. George był adwokatem i być może wyobrażał sobie, że ta ostrożnie
spreparowana aparycja — tak jakby przygotował sobie kostium do
zagrania roli w sztuce — wzbudzi zaufanie potencjalnych klientów, ale
Nancy miała wrażenie, że gdyby miał tylko trochę więcej pewności siebie,
włożył ładny tweedowy garnitur i kupił sobie okulary w rogowej oprawie,
to może i jego interesy ożywiłyby się. Zwłaszcza że od czasu otwarcia
autostrady z Londynu ta okolica stała się w szybkim czasie ogromnie
modna. Wprowadzali się nowi, zamożni mieszkańcy, fermy zmieniały
właścicieli, kupowane za sumy przyprawiające o zawrót głowy, najbar
dziej nawet rozlatujące się domki były porywane w momencie wy
stawienia na sprzedaż i ogromnym kosztem przerabiane na weekendowe
dacze, w których można było wypocząć z dala od zgiełku. Biura
pośredników sprzedaży i firmy remontowo-budowlane prosperowały
kwitnąco; ekskluzywne sklepy otwierano w najbardziej nieprawdopodob
nych miejscach, w małych miasteczkach, i było nie do pojęcia dla Nancy,
dlaczego firma Chamberlain, Plantwell i Richards nie dołączyła do
czołówki zwycięzców i nie zgarnęła choć części tych zysków, które prawie
że leżały na ulicy. Ale George był bardzo staroświecki, trzymał się swoich
tradycyjnych metod i przerażała go wszelka zmiana. Był to człowiek
ostrożny, nieufny i trudno go było podejść.
— A więc czego mam posłuchać? — zapytał.
— Jadę jutro do Londynu na lunch z Oliwią. Musimy porozmawiać
o matce.
— A w czym tkwi problem?
— Och, George, znasz problem. Mówiłam ci, rozmawiałam z le
karzem matki, który powiada, że ona nie powinna już dłużej mieszkać
sama.
— No więc cóż zamierzasz z tym zrobić?
— Przypuszczam... że będziemy musieli znaleźć jej gospodynię albo
towarzyszkę.
— Nie spodoba jej się to — zauważył George.
— A w dodatku, nawet jeśli kogoś znajdziemy... czy matka może
sobie pozwolić na zapłacenie za to? Porządnej kobiecie trzeba by zapłacić
około czterdziestu lub pięćdziesięciu funtów tygodniowo. Wiem, że
dostała ogromną sumę ze sprzedaży domu na ulicy Oakley i że nie wydała
ani grosza na Podmore's Thatch, z wyjątkiem zbudowania tej idiotycznej
19
Strona 17
cieplarni, ale te pieniądze to kapitał, prawda? Więc czy może sobie
pozwolić na taki wydatek?
George poprawił się w fotelu, sięgając po szklankę whisky.
— Nie m a m pojęcia — powiedział.
Nancy westchnęła.
— Jest taka skryta, taka okropnie niezależna. Uniemożliwia jakąkol
wiek pomoc. Gdyby tylko zechciała wtajemniczyć nas w swoje sprawy,
dać ci pełnomocnictwo. Jakże by to ułatwiło mi życie. W końcu to ja
jestem najstarsza, a w dodatku ani Oliwia, ani Noel nie ruszą nawet
palcem, żeby coś pomóc.
George słyszał już to wszystko wiele razy.
— A co z tą jej dochodzącą panią?... Panią Jak-jej-tam?
— Pani Plackett. Ona przychodzi tylko na trzy przedpołudnia
w ciągu tygodnia, żeby posprzątać. Ma własny dom i rodzinę, którą się
musi zająć.
George odłożył swoją szklankę i siedział zwrócony twarzą do ognia,
z dłońmi ułożonymi na kształt małego namiotu, z czubkami palców
przylegającymi do siebie. Po pewnym czasie powiedział:
— Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego doprowadzasz się do
takiego stanu, dlaczego tak się tym denerwujesz — mówił takim tonem,
jakby rozmawiał z jakimś szczególnie tępym klientem i Nancy poczuła się
urażona.
— Nie doprowadzam się do żadnego stanu.
Zignorował to.
— Czy chodzi tylko o pieniądze? Czy też o to, że nie uda ci się zna
leźć kobiety tak świątobliwej, żeby zgodziła się mieszkać z twoją
matką?
— Przypuszczam, że chodzi o obie te sprawy — przyznała Nancy.
— A jak sobie wyobrażasz udział Oliwii w całej tej skomplikowanej
sprawie?
— Mogłaby chociaż przedyskutować to ze mną. W końcu ona
przecież nigdy w życiu nic dla matki nie zrobiła... ani dla nikogo z nas,
jeśli już o to chodzi — dodała z goryczą, przypominając sobie przeszłe
urazy. — Kiedy matka postanowiła sprzedać dom na ulicy Oakley
i oświadczyła, że wraca do Kornwalii, żeby mieszkać w Porthkerris, to ja
musiałam męczyć się, żeby ją przekonać, że taki krok byłby szaleństwem.
A i tak byłaby zapewne tam pojechała, gdybyś nie znalazł jej domku
Podmore's T h a t c h , który przynajmniej jest w zasięgu dwudziestu mil od
nas i gdzie możemy mieć na nią oko. Przypuśćmy, że teraz byłaby
w Porthkerris mnóstwo mil stąd, z niepewnym sercem i nikt z nas nie
wiedziałby nawet, co się dzieje...
— Starajmy się trzymać tematu — poprosił George tonem, który
doprowadzał ją do szału.
->n
Strona 18
Nancy postanowiła nie dać się wyprowadzić z równowagi. Whisky
rozgrzała ją a jednocześnie odświeżyła stare żale.
— A jeśli chodzi o Noela, to, praktycznie rzecz biorąc, zupełnie
opuścił matkę, odkąd sprzedała dom na ulicy Oakley i on musiał się
wyprowadzić. To go rąbnęło. Miał dwadzieścia trzy lata i nigdy nie płacił
matce ani grosza za mieszkanie, jadł jej jedzenie, pił jej gin i żył sobie jak
wolny ptak. To był dla niego szok, możesz mi wierzyć, kiedy wreszcie
musiał zacząć sam się utrzymywać.
George westchnął głęboko. Nie miał ani trochę lepszej opinii o Noelu,
niż miał o Oliwii. A jego teściowa, Penelopa Keeling, była dla niego
zawsze wielką zagadką. Napawało go ciągłym zdumieniem, że kobieta tak
normalna jak Nancy mogła wywodzić się z tak niesamowitej rodziny.
Skończył drinka, wstał z fotela, dorzucił polano do ognia i poszedł
napełnić sobie znów szklankę. Z drugiego końca pokoju jego głos
dochodził poprzez ciche odgłosy pobrzękiwania szkła.
— Załóżmy, że stanie się najgorsze. Załóżmy, że twojej matki nie
będzie stać na gospodynię. — Powrócił do swojego fotela i znów usadowił
się naprzeciwko żony. — Załóżmy, że nie uda ci się znaleźć nikogo, kto
podjąby się tak trudnego zadania jak dotrzymywanie jej towarzystwa. Co
stanie się wtedy? Czy zaproponujesz, żeby zamieszkała z nami?
Nancy pomyślała o wiecznie obrażonej pani Croftway. O dzieciach
głośno narzekających na nakazy babci Pen. Pomyślała o matce pani
Croftway, leżącej w łóżku i stukającej laską w podłogę, o przeciętej
obrączce... Powiedziała z rozpaczą w głosie:
— Wydaje mi się, że nie mogłabym tego znieść.
— Ani ja — przyznał George.
— Może Oliwia...
— Oliwia? — głos George'a uniósł się z powątpiewaniem. — Oliwia
miałaby pozwolić, żeby jakakolwiek osoba stała się intruzem w jej
superprywatnym życiu? Chyba żartujesz.
— W każdym razie Noel nie wchodzi w grę.
— Wydaje się — stwierdził George — że nic w ogóle nie wchodzi
w grę. — Ukradkiem odsunął mankiet i spojrzał na zegarek. Nie chciał
przegapić wiadomości. — I nie wiem, jak ja bym tu miał zaproponować
jakieś konstruktywne rozwiązania, dopóki ty najpierw nie wykłócisz się
o to z Oliwią.
Nancy poczuła się obrażona. To prawda, że ona i Oliwia nie były
najlepszymi przyjaciółkami... nie miały przecież nic, co by je naprawdę
łączyło... ale uraziły ją słowa „wykłócisz się", tak jakby nic innego nie
robiły, tylko się sprzeczały. Miała właśnie zamiar zwrócić George'owi na
to uwagę, ale on uprzedził ją, włączając telewizor i tym samym kładąc
koniec rozmowie. Była dokładnie dziewiąta wieczór, gdy usadowił się
z zadowoleniem do swojej codziennej porcji strajków, ataków bom-
Strona 19
bowych, morderstw i katastrof finansowych, ukoronowanej informacją,
że jutrzejszy dzień zaczynie się od ostrego chłodu, a po południu
nadciągnie deszcz, który obejmie cały kraj.
Po chwili Nancy, załamana bardziej niż się to da wypowiedzieć, wstała
z fotela. Podejrzewała, iż George nawet nie zauważył, że się poruszyła.
Podeszła do barku, hojną ręką dolała sobie whisky i wyszła z pokoju, cicho
zamykając za sobą drzwi. Poszła na górę, przeszła przez swoją sypialnię
i znalazła się w łazience. Włożyła zatyczkę do wanny, odkręciła kurek
i nalała pachnącego olejku do kąpieli, z taką samą hojnością, z jaką
niedawno posłużyła się butelką whisky. W pięć minut później roz
koszowała się najprzyjemniejszym zajęciem jakie znała, czyli pławieniem
się w gorącej kąpieli i piciem zimnej whisky, równocześnie.
Nurzając się w bańkach i w parze roztapiała się wprost w zapamięta
łym rozczulaniu się nad sobą. Bycie żoną i matką, mówiła do siebie, jest
niewdzięczną rolą. Można się było poświęcać dla męża i dla dzieci, być
uprzejmym dla służby, opiekować się zwierzętami, zajmować domem,
kupować żywność, prać ubrania. A kto za to podziękował? K t o to docenił?
Nikt.
Łzy zakręciły się w jej oczach, spływając po rozgrzanych i wilgotnych
policzkach. T a k bardzo tęskniła za tym, żeby ktoś ją docenił, za miłością,
za czułym dotknięciem, za tym, żeby ktoś ją uściskał, powiedział jej, że
jest wspaniała i świetnie sobie ze wszystkim radzi.
Dla Nancy była tylko jedna osoba, która jej nigdy nie zawiodła. T a t u ś
był kochany, oczywiście póki żył, ale to jego matka, Dolly Keeling, była
tą, która stała się dla Nancy podporą i zawsze trzymała jej stronę.
Dolly Keeling nigdy nie była w dobrych stosunkach ze swoją synową,
nie miała czasu dla Oliwii i szybko męczył ją Noel, ale Nancy była jej
pupilką, uwielbianą i rozpieszczaną. To babcia Keeling kupowała jej
marszczone na karczku sukienki z bufkami, podczas gdy Penelopa
byłaby posłała swoje najstarsze dziecko na przyjęcie w jakimś starym,
dziedzicznym wdzianku z cienkiego batystu. To babcia Keeling mówiła
jej, że jest ładna i brała ją na herbatę do Harrodsa i na przedstawienia
panTomimy.
Kiedy Nancy zaręczyła się z George'em, wybuchły okropne kłótnie.
Jej ojciec już wtedy nie mieszkał z nimi, a matka nie mogła zrozu
mieć, dlaczego było tak ważne dla Nancy, żeby mieć tradycyjny ślub
w białej sukni, z druhnami i panami we frakach, i z odpowiednim
przyjęciem weselnym. Otóż Penelopie wydawało się to idiotycznym
marnowaniem pieniędzy. Dlaczego nie urządzić skromnej rodzinnej
uroczystości, a potem podać obiad przy wielkim, wyszorowanym sto
le w kuchni, w domu przy ulicy Oakley? Albo przyjęcie w ogrodzie?
Ogród jest ogromny, pełno miejsca dla każdego, a i róże akurat zaczy
nają kwitnąć...
22
Strona 20
Nancy szlochała, trzaskała drzwiami i mówiła, że nikt jej nie rozumie
i nigdy nie rozumiał. W końcu pogrążyła się w rozpaczy, która mogłaby
trwać wiecznie, gdyby nie interwencja najdroższej babci Keeling. Cała
odpowiedzialność została zdjęta z ramion Penelopy, zachwyconej, że
może się jej pozbyć, i wszystkim zajęła się babcia. Żadna panna młoda nie
mogłaby żądać niczego więcej. Kościół Świętej Trójcy, biała suknia
z trenem, druhny na różowo, a potem przyjęcie przy ulicy Knightsbridge
23, z mistrzem ceremonii w czerwonym fraku i szeregiem ogromnych
kompozycji kwiatowych dla dekoracji. A kochany tatuś, odpowiednio
poinstruowany przez swoją matkę, pojawił się w smokingu, by stanąć
obok Nancy i oddać ją panu młodemu; i nawet obecność Penelopy, bez
kapelusza, majestatycznej w kreacji z wielu warstw starożytnego brokatu
i aksamitu nie mogła zmącić doskonałości tego dnia.
Ach, cóż by teraz dała za babcię Keeling. Leżąc w wannie, wielka,
dorosła, czterdziestotrzyletnia kobieta płakała za babcią Keeling. Mieć ją
teraz tutaj, żeby mogła okazać Nancy współczucie, pocieszyć ją i po
dziwiać. „Och, kochanie, jaka jesteś cudowna, tyle robisz dla swojej
rodziny i dla swojej matki, a oni to wszystko biorą za coś oczywistego, coś
co im się należy". Ciągle jeszcze słyszała ten kochany głos, ale była to jej
wyobraźnia, gdyż Dolly Keeling już nie żyła. W zeszłym roku, w wieku
osiemdziesięciu siedmiu lat, ta elegancka dama drobnego wzrostu,
z uróżowanymi policzkami, polakierowanymi paznokciami i liliowymi
kostiumami z wełny, umarła w czasie snu. To smutne wydarzenie miało
miejsce w małym hoteliku w Kensington, który wybrała, tak jak szereg
innych starych ludzi, aby spędzić w nim lata swego zmierzchu, i skąd
wywiózł ją przedsiębiorca pogrzebowy, z którym kierownictwo hotelu,
wykazując pewną przezorność, miało stałą umowę.
Ranek następnego dnia był tak okropny, jak Nancy się tego obawiała.
Bolała ją głowa po whisky, było zimniej niż kiedykolwiek i ciemno choć
oko wykol, kiedy o siódmej trzydzieści rano dźwignęła się z łóżka. Ubrała
się i z poczuciem upokorzenia odkryła, że jej najlepsza spódnica nie
dopina się w pasie, więc musiała posłużyć się agrafką, by ją zapiąć.
Wciągnęła na siebie sweter z angory, dokładnie pasujący kolorem do
spódnicy i odwróciła oczy od wałków tłuszczu, które wylewały się spod
zbroi jej imponującego biustonosza. Włożyła nylonowe pończochy, ale
ponieważ zwykle nosiła wełniane, więc te nylonowe wydały jej się nieco za
cienkie, postanowiła wobec tego ubrać wysokie botki i ledwie mogła
dopiąć zamek błyskawiczny.
Gdy zeszła na dół, sytuacja, którą tam zastała, wcale nie poprawiła jej
nastroju. Jeden z psów zwymiotował, piec był ledwie letni, a w spiżarni
zostały tylko trzy jajka. Wypuściła psy, posprzątała po nich i wlała do
Pieca specjalne, ogromnie drogie paliwo, modląc się, by całkiem nie zgasł,
-r\