Pierscien wladcow #2 Smoczy Dar - JANIK OLGA
Szczegóły |
Tytuł |
Pierscien wladcow #2 Smoczy Dar - JANIK OLGA |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pierscien wladcow #2 Smoczy Dar - JANIK OLGA PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pierscien wladcow #2 Smoczy Dar - JANIK OLGA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pierscien wladcow #2 Smoczy Dar - JANIK OLGA - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANIK OLGA
Pierscien wladcow #2 SmoczyDar
OLGA JANIK
Prolog
Panowal polmrok i wial chlodny wiatr. Slonce wlasnie zaszlo, ale niebo nad polnocnym horyzontem nadal bylo jasne. Tlum elfow drzemal u podnoza Gory, choc niebawem mial sie poderwac, by ruszyc w daleka droge do domow. Tu i owdzie siedzialy grupki przyjaciol, ktorzy spotykali sie tylko w czasie dorocznego swieta. Pewnie nie chcieli sie jeszcze rozstawac, lecz cel ich wedrowki znajdowal sie w roznych miejscach. Prawdopodobnie kilka elfich dziewczat pojdzie w tym roku z mlodziencami, z ktorymi zaprzyjaznily sie szczegolnie, moze kilku mlodziencow uda sie za swoimi wybrankami. Tak bylo co roku.To swieto lata zakonczylo sie juz, ale mialo pozostac w pamieci elfow na dlugie, dlugie lata. Bylo wyjatkowo piekne, przez cale dwa dni ani jedna chmura nie zmacila glebokiego blekitu nieba, o polnocy zlociste slonce opromienilo fetujacych. W tym roku w czasie festynu elfom towarzyszylo szescioro ludzi i bawili sie tak samo dobrze, jak elfy. Drugiego dnia okazalo sie, ze jeden z ludzi jest wladca Przeznaczenia - zapowiadanym od tysiacleci wyzwolicielem.
Przez reszte uroczystosci powtarzano legendy i proroctwa. Zblizal sie oto ten dzien, kiedy mialo sie wypelnic Przeznaczenie wszystkich istot. Dzien, w ktorym Stworcy zaplanowali oddac swiat we wladanie swoim wybrancom, by sami mogli decydowac o swoim losie. Przestanie istniec Plan, a swiat zacznie istniec naprawde. I stac sie to mialo za ich zycia! Czyz moglo byc wieksze szczescie?
Elfowie wspominali legendy i planowali jasna, piekna przyszlosc, ktora miala dopiero nadejsc. Przewidywali, co uczynia z darami, ktore jakoby Stworcy mieli oddac wszystkim stworzeniom - nie tylko tym uprzywilejowanym, ktorych w dniu narodzin zaszczycil Pan Darow. Teraz wszyscy mieli miec rowny dostep do Magii, Wiedzy i Losu. Wypelnienie sie Planu mialo uczynic swiat lepszym, a zamieszkujace go stworzenia szczesliwszymi.
I elfowie bezgranicznie w to wierzyli. Ktorys przypomnial sobie nawet - a moze wymyslil na poczekaniu - ze wladca Przeznaczenia mial nadejsc w najdluzszym dniu w roku. A czyz to swieto nie odbywalo sie wlasnie ku chwale tego dnia? Elfowie ucztowali jeszcze bardziej zapamietale, niz wczesniej, a nikt w calym Arelonie nie potrafil bawic sie tak, jak oni.
Tylko kilku elfow pamietalo, ze w chwili, gdy rozpoznali wladce Przeznaczenia, slonce schowalo sie za Gora i wszyscy znalezli sie w jej cieniu. Wiekszosc nie zwrocila uwagi na ten drobny epizod, oszolomiona opowiedziana wlasnie legenda. Szybko tez ruszyli w dalsza droge za sloncem i cien odszedl w zapomnienie.
Ale wladca Przeznaczenia nie zapomnial mroku i chlodu, ktore towarzyszyly zniknieciu slonca. Wiedzial, ze to zla wrozba, znal elfie przekazy dotyczace regul postepowania w czasie swieta. Najwazniejsza z nich bylo, aby unikac cienia, aby przez cale dwa dni nieprzerwanie znajdowac sie w miejscach oswietlonych przez okrazajace Gore slonce. Nawet chmury - niezalezne przeciez od uczestnikow rytualnego marszu - byly zlym znakiem, ale jesli ktos schowal sie w cieniu czy to przez nieuwage, czy celowo - to juz stanowilo zapowiedz nieszczescia.
Wladca Przeznaczenia nie byl pewien, czy elfie zabobony sa uzasadnione i czy w rownym stopniu dotycza ludzi, co elfow. Nie wiedzial rowniez nawet tego, czy to, co powiedziala elfka jest prawda - czy rzeczywiscie jest wladca Przeznaczenia. Nie powiedziala przeciez tego wprost, zauwazyla jedynie, ze wyczuwa wokol niego zaburzenie Planu, ale moglo ono wynikac z istoty magicznego przedmiotu, ktory posiadal, wcale nie musialo byc cecha jego samego. Nie wiedzial ile jest prawdy w opowiesci, ktora uslyszal z jej ust - po jej omdleniu pojawilo sie naraz tyle zapomnianych legend, tyle historii, ze trudno bylo spamietac je wszystkie i mlody mag zapomnial nawet co powiedziala elfka, a co uslyszal od jakiegos innego wieszcza, pamietajacego, czy wiedzacego.
A z wieszczka nie mogl porozmawiac, gdyz od tamtej chwili nie przebudzila sie jeszcze. Elfie znachorki zajely sie nia, okadzaly ziolami i szeptaly uzdrowicielskie formuly. Nie mogl sie nawet dowiedziec, czy dziewczyna jeszcze zyje.
Siedzial na stoku, pograzony w myslach, w watpliwosciach, samotny i przestraszony roli, ktora chcieli mu nadac elfowie. Nie byl bohaterem, nie sadzil, by podolal zadaniu, ktore przed nim postawiono. To wszystko, co dzialo sie wokol niego, dzialo sie mimo jego woli. Co bylo niemozliwe, jesli rzeczywiscie byl wladca Przeznaczenia. W takim razie powinien przeciez sam decydowac o swoim losie! Elfka musiala sie pomylic. To Pierscien, to ten kawalek metalu nim rzadzil!
Jesli jest wladca Przeznaczenia, powinien mu sie przeciwstawic. Powinien wykorzystac ta moc, ktora ponoc w nim drzemie. Coz z tego, skoro sam w nia nie wierzyl?
Tylko, jak przekonac o tym elfow? Tych wszystkich rozbawionych elfow nie znajacych ni cienia watpliwosci, ktore trawily mlodego maga. Oni wiedzieli, ze jest wladca Przeznaczenia i, ze wypelni swa role, bo tak jest zapisane w Planie, bo tak chce opatrznosc. Dlatego wielu z nich swietowalo nadal. Juz nie obchody najdluzszego dnia roku - teraz fetowali zupelnie nowe swieto - dzien wyzwolenia, nadejscia rychlej swietlanej przyszlosci.
Ochan nie widzial dla siebie wyjscia. Musial pojsc za glosem tlumu, musial podporzadkowac sie Przeznaczeniu, bo tak od zawsze czynili ludzie w tym swiecie. Wierzyl przeciez, ze istnieje Wielki Plan Stworcow, ktorego nic i nigdy nie jest w stanie zmienic.
-Moja matka miala zatem racje - dobiegl go cichy glos. Nie slyszal krokow, a wiedzial, ze jeszcze przed chwila byl sam. Elfowie potrafili poruszac sie bezszelestnie, jakby byli lzejsi niz cala reszta swiata. Obejrzal sie i zobaczyl tuz obok zielone oczy Wajma. Nie rozumial o czym elf mowi. - Moja matka. Nigdy jej nie spotkales, a ona tak bardzo pragnela cie poznac. Byla - albo jeszcze jest, nie widzialem jej od ponad dwudziestu lat - byla wieszczka, jak Aynwel. I wiedziala, ze ty jestes wladca Przeznaczenia. - Elf zamyslil sie na moment, wspominajac odlegle dzieje. - Sadzila, ze razem mozecie dokonac cudow i naprawic swiat. Ona mowilaby ci, co zlego nastepuje w Planie, a ty bys to zmienial. Jakie to proste, prawda? Ze tez nikt o tym wczesniej nie pomyslal! - Elf przygladal mu sie przez chwile, moze oczekujac reakcji, ale Ochan nie zareagowal. Nadal nie rozumial o co Wajmowi chodzi. - Moze to Stworcy tak urzadzili, ze wieszcz i wladca Przeznaczenia, jakos nie ida ze soba w parze? Kto to wie? Dosc, ze ty nie spotkales mojej matki, a stalo sie to moja zasluga, chce, bys o tym wiedzial. Byc moze bylem o nia zazdrosny, nie chcialem by miala innego syna niz ja? A moze pokierowalo mna nagle wspolczucie dla Eleine, ktora pol roku wczesniej stracila meza i coreczke? W powodzi, ktora moja matka przewidziala i nie potrafila nic na nia zaradzic. Eleine stala sie wtedy bardzo wazna dla mojej matki, pewnie za sprawa absurdalnego poczucia winy, ktorego wieszcz nie powinien doswiadczac. A ja, slyszac tamtego dnia, jak Eleine placze w lesie, postanowilem, ze jej pomoge. I chyba pomoglem, prawda? Przez kilka lat byla przeciez naprawde szczesliwa, wychowujac ciebie, jako swego syna, prawda? - Ochan powoli skinal glowa. Znal te historie, te czesc o corce i mezu swojej przybranej matki, ale nigdy nie slyszal o jakichs elfach. Nadal nic nie mowil, sluchal tylko, a Wajm cicho kontynuowal. - Coz, matka nie zrozumiala moich intencji, a zreszta, moze nie byly one tak szczere, jak chcialbym je widziec. Dosc, ze wyrzekla sie mnie i kazala wynosic sie z domu. No wiec sie wynioslem i zawedrowalem do Areiru. I do wielu innych miejsc. Nie przypuszczalem, ze jeszcze kiedykolwiek spotkam ciebie, ale widac swiat nie jest wcale taki ogromny, jak sie wydaje - elf pokazal swoje dlugie, ostre kly. To mial byc jego przyjacielski usmiech.
Ochan nadal patrzyl na niego i niektore sprawy zaczely sie rozjasniac w jego umysle. Ten elf spotkal go, zanim trafil do swej przybranej matki. Jesli tak, mogl znac jego pochodzenie!
-Przykro mi, ale nie - odpowiedzial elf nieludzko spokojnie na pytanie Ochana. - Znalazlem cie w miejscu, ktore wskazala mi matka. Nie sadze, by ona wiedziala, skad sie tam wziales. Po prostu tam byles i ona wiedziala, ze cos ci grozi. I chciala cie miec, wiec wyslala mnie, bym cie uratowal i przyprowadzil do niej. Uratowalem - zabilem trzech mezczyzn, ktorzy sie tam znajdowali - i nie przyprowadzilem do mojej matki. To wszystko.
-Zabiles trzech mezczyzn? Kim oni byli?
-Nie mam pojecia, wygladali na zbirow. - Wajm usmiechnal sie jeszcze raz, potem machnal ogonem i wstal. Ochan wstal rowniez, ale zrezygnowal z dalszych pytan. Elf chyba naprawde nie wiedzial. Ochan spuscil glowe i pokrecil nia w niedowierzaniu. Znowu rozminal sie o wlos z odpowiedzia.
Moze nie o wlos, moze o znacznie wiecej. O caly kontynent i dwadziescia piec lat.
Wajm chcial wrocic do Areiru. Wiedzial - tak samo jak Ochan - ze w tym miejscu ich drogi sie rozchodza. Jakkolwiek uzyteczna, czy tez nie, byla pomoc elfa, Ochan cieszyl sie, ze spotkal go w polmrokach Usinialu. Ze elf uwolnil go od "strachliwego" A'kwei, przeprowadzil przez Quanitawial - przypadkiem, czy celowo - ze pomogl mu odnalezc wiedzacych, ktorzy nic nie wiedzieli. Ochan sam odkryl dokad prowadzi go Pierscien. Na zachod, tam, gdzie zawsze prowadzilo go serce.
Wstal i wszedl pomiedzy ogniska plonace u podnoza Gory. Niebo na horyzoncie bylo ogniscie czerwone, za chwile slonce wstanie i wkrotce znowu rozpoczna marsz. Elfy beda wracac do domow, a on i jego kompania beda musieli pojsc dalej. Musial ich odnalezc, bo wiedzial juz, ze Pierscien nie pozwoli mu nikogo z nich zostawic. Czul, ze to, co im robi nie jest wlasciwie, ale nie mogl nic na to poradzic. Zreszta oni wydawali sie byc bardziej zadowoleni z obrotu sytuacji, niz on sam.
Rozdzial Pierwszy
Dab rosl niedaleko od krawedzi plaskowyzu, byl chyba najdalej na zachod wysunietym elfim osiedlem. To dlatego tu wlasnie wedrowcy zatrzymali sie na krotki odpoczynek przed dalsza droga.Gdy poszlo sie kilkaset krokow dalej przez las, mozna bylo stanac na samej krawedzi i patrzec na falujacy ponizej bor. Przez elfy nazywany byl Sawian Tay. Mowily, ze to granica. Zita wpatrywala sie w zasnuty mglami kraj ponizej - kraj mitycznych ognistych istot - ktory znajdowal sie za gesta puszcza rosnaca u jej stop. Ponoc nie kazdy mogl przejsc przez Sawian Tay. Droga byla trudna i pelna pulapek zastawianych na nieproszonych gosci, ktorych ogniste istoty nie zyczyly sobie w swoim kraju. Zita przypominala sobie legende, ktora spiewala tak dawno i zarazem niedawno temu - w domu Baaxa w Urji. Zawsze myslala, ze ogniste istoty zostaly wygnane przez Stworcow, a tymczasem elfowie twierdzili, ze to istoty nie chcialy nikogo w swoim kraju. No tak, ale wtedy uwazala jeszcze, ze nawet elfy nie istnieja. Swiat nagle bardzo sie skomplikowal.
Sama stawala sie teraz czescia legendy.
Westchnela wciaz jeszcze obawiajac sie tej radosci, ktora ja rozpierala i niedowierzajac swemu szczesciu. Spotkala tak niezwyklych ludzi - wspaniala czarodziejke Elheres, dzielnego rycerza Meknarina i swiatowego bywalca, kupca Baaxa. No i jego. Najwiekszego sposrod ludzi, tego, ktory mial stanac naprzeciwko Stworcow i poprosic w imieniu ludzi, by oddali im swiat... W imieniu ludzi i innych wybrancow oczywiscie... A ona - Zita, prosta wiesniaczka - miala pojsc z nim na koniec swiata, by pomoc mu tego dokonac. Jakze miala to zrobic? Wszak nie miala zadnych szczegolnych przymiotow, ktorymi moglaby mu sluzyc. A jednak on ja wybral, wiec musiala z pokora podporzadkowac sie jego woli. Och, jakze byla szczesliwa!
Zmierzchalo juz i robilo sie chlodno, wiec zawrocila do osady. Korzystali z goscinnosci elfiej rodziny, ktora pozwolila im zamieszkac w swoim domu - debie na czas przygotowan do dalekiej wyprawy na zachod. Drzewo wyrastalo z piaszczystej, nieurodzajnej gleby Aghari Lasijon dzieki elfiej magii i dzieki mocy mistrza Drzew. Bylo ogromne, rozlozyste. Wieksze chyba niz to, na ktorym nocowali krotko po wejsciu do elfiego kraju. Rodzina skladala sie z trzynastu mniejszych rodzin - rodzicow i malych dzieci - ktore zamieszkiwaly domostwa uczepione galezi i pnia wielkiego drzewa.
Zita z Kiremem i Baaxem mieszkali w jednym z najnizszych domow. Jego gospodarzami byla dwojka samotnych elfow - mlody Rye, ktory dopiero co wyprowadzil sie od rodzicow, i jego niewiele starsza ciotka - Erihra. Zadne z nich nie zalozylo jeszcze wlasnej rodziny, lecz - wedlug zwyczaju elfow - byli juz zbyt starzy, by mieszkac z rodzicami, ktorzy mieli mlodsze dzieci. Dlatego mieszkali razem. U nich wlasnie znalazlo sie miejsce dla trojki ludzi, czlonkow swity wladcy Przeznaczenia, ktorzy zechcieli uhonorowac ich swoja obecnoscia. Elheres z Meknarinem mieszkali w innym nisko polozonym domu, a Ochan zostal zaproszony przez samego Riwa-U - mistrza Drzew i tworce tego debu. Byl to niewatpliwie zaszczyt, lecz dla ludzkiego czarodzieja nieco klopotliwy, elf mieszkal bowiem bardzo wysoko.
Jeszcze nim Zita doszla w poblize drzewa, jej uszu dobiegly odglosy bojki. Nie byla to szarpanina z jaka spotkalaby sie gdziekolwiek w ludzkim miescie, czy domu. Gdy znalazla sie na polanie, jej oczom ukazal sie fascynujacy widok. Nieraz w ciagu ostatnich dni zdarzylo sie jej obserwowac walke elfow, ale wciaz nie mogla sie napatrzec. Rye i Waleir - jeden z jego kuzynow - wlasnie spadli z ktorejs z nizej polozonych galezi i w mgnieniu oka skoczyli znow na siebie. Zeschle liscie i kurz zakotlowaly sie wokol nich, z klebowiska, ktorym nagle staly sie rece nogi i ogony walczacych elfow, wylatywaly co chwila strzepki ubrania, czasem pukiel plowych wlosow. Mala Lajua - siostra Rye - patrzyla na dwoch mlodzieniaszkow z galezi, bijac sie po bokach puchata kitka i parskajac cichutko. Rye i Waleir rowniez prychali i syczeli, tylko znacznie glosniej.
-Co sie dzieje? - z domu wypadla ciotka Rye, zeskoczyla z galezi i wpadla prosto w klebowisko. Za chwile bylo po wszystkim. Rye szarpal sie w twardym uscisku wiekszej od siebie elfki - Erihra byla wielka jak mezczyzna. Waleir stal w pewnym oddaleniu od tamtej dwojki i trzymal sie za krwawiacy nos wrzeszczac na Erihre cos, czego Zita zupelnie nie rozumiala i wolala nie rozumiec.
Rye uspokoil sie i zaczal smiac sie po elfiemu - machajac ogonem i parskajac cicho. Podszedl do Waleira z zamiarem uspokojenia go, lecz dostal w ucho tak mocno, ze sie przewrocil. Gdyby nie obecnosc ciotki, rzucilby sie pewnie znowu na przyjaciela, a tak tylko krzyknal cos i pomasowal sie po uchu. Mial szczescie, ze Waleir zdolal sie opanowac choc na tyle, by nie wysuwac pazurow, bo w przeciwnym razie pewnie by to ucho stracil.
Zita wyminela Waleira i poszla za Rye na drzewo, do jego domu. W srodku zastali Iyura. Byl to elf w tym samym wieku co Rye i Waleir - czyli wlasciwie w jej wieku, gdyby przeliczyc na ludzkie lata - ale zachowywal sie o wiele powazniej. Byl wiedzacym. Na razie praktykowal u swojego mistrza z innego debu, polozonego o kilka dni drogi na polnoc, ale byl kuzynem z tego drzewa, dlatego po Swiecie Lata wrocil do domu z rodzina. I z szesciorgiem ludzi, ktorych chcial odprowadzic do granicy smoczego kraju. Mial nadzieje, ze jego mistrz udzieli mu blogoslawienstwa na te podroz. Nikt oprocz wiedzacego, lub maga nie potrafilby przeprowadzic ludzi az do granicy zakletego kraju, bo droga byla ukryta posrod rozlicznych sciezek Sawian Tay.
Iyur powital ja machnieciem ogona i ucalowaniem w dlon. Gestem, ktory musial podpatrzyc w ludzkim miescie, w ktorym przebywal kilka lat temu. Zita poczula, ze sie rumieni.
-Kuzyni znowu zle sie zachowuja? - spytal plynna dainka. Dziewczyna skinela glowa, usmiechajac sie. Rozejrzala sie po pomieszczeniu w poszukiwaniu Baaxa lub Kirema, lecz zadnego z nich nie dostrzegla. - Twoi przyjaciele poszli rozmawiac z wiedzacymi, ktorzy zjechali tu na wiesc, ze wkrotce wyruszacie - wyjasnil elf. - Chyba powinnas z nimi byc? Wlasnie przyszedlem tu po ciebie. Chodzmy.
Ku zdziwieniu Zity zeszli na ziemie. Zdazyla sie juz przyzwyczaic, ze elfy wszystkie sprawy omawiaja na drzewie, nauczyla sie nawet chodzic po nim z jaka-taka zwinnoscia - w kazdym razie szlo jej o niebo lepiej, niz Baaxowi. Tym razem jednak spotkanie odbywalo sie na poziomie ziemi. Czy dzialo sie tak ze wzgledu na ludzi, czy tez na wiekowych tlustych wiedzacych i magow, ktorzy goscili u rodziny, tego sie Zita nie dowiedziala - nie pytala zreszta.
W zapadajacym powoli zmierzchu swiatlo ogniska widac bylo z oddali. Usytuowano je na polanie na krawedzi plaskowyzu. O tej porze bylo juz zbyt ciemno, by stad zobaczyc nieskonczone rowniny smoczego kraju, lecz z pewnoscia gdy nastanie dzien, a spotkanie nie dobiegnie jeszcze konca, oczom elfow i ludzi ukaza sie spowite mgla stepy. Gdy Zita z Iyurem dotarli w koncu do polany, Ochan rozmawial z chuda siwa elfka. Elheres z Baaxem przysluchiwali sie dyskusji, a Meknarin i Kirem, siedzac tuz za nimi, najwyrazniej gadali zupelnie o czyms innym.
-No i co? - odezwal sie Baax, kiedy elfka skonczyla.
-To, co najwazniejsze, juz ci powiedzialem! - zniecierpliwil sie Ochan. - Czy naprawde musisz wszystko wiedziec?
-A nie powinienem? - zdziwil sie Baax niesmialo. - Mam ci towarzyszyc w dalszej drodze, wiec chce wiedziec o wszystkim, co moze miec jakies znaczenie.
-Wszystko, co ma znaczenie juz uslyszales!
-Dlaczego nie pozwolisz jemu tego ocenic? - spytala rozzloszczona Elheres. Ochan spojrzal na nia zdziwiony, a ona natychmiast spuscila z tonu. - Wybacz, wiem, ze ty wiesz najlepiej, co jest istotne, to twoja wyprawa, ale...
-W takim razie czemu ty nie wezmiesz sie za tlumaczenie? Sluchalas przeciez wszystkiego. - Ochan wstal i w ten sposob zakonczyl dyskusje.
Elheres wzruszyla ramionami i spojrzala na Baaxa.
-Wlasciwie to najwazniejsze rzeczywiscie juz uslyszales. Aynwel doszla do siebie i nie powiedziala nic wiecej. Tak naprawde nie pamietala nawet tego, co powiedziala pod Gora. Reszta to domysly tej elfki, mysle, ze kazdy elf tutaj ma swoja teorie.
-Lepiej chodzmy za nim, teraz rozmawia z naszym mistrzem Drzewa, dobrze byloby wiedziec o czym. Idziesz z nami Zito? - Baax zauwazyl ja i zadal to pytanie patrzac zdegustowanym wzrokiem na Meknarina i Kirema, do ktorych najwyrazniej nie dotarlo nic z toczonej tuz obok rozmowy. Zita szybko skinela glowa i poszla za Elheres.
Staneli kilka krokow za plecami Ochana i sluchali. Zita zerknela na Baaxa, by przekonac sie, ze on zna elfi jezyk tak samo jak ona, czyli wcale. Razem popatrzyli na skupiona twarz Elheres.
-To dalsze zlote mysli na temat Pierscienia - odezwala sie czarodziejka cichym glosem. - Caly dzien to dzisiaj walkowalismy. Wlasciwie to walkujemy to przeciez caly czas od wiosny - powiedziala szybko, bo nie chciala stracic watku rozmowy.
-Tak? - zdziwil sie Baax uprzejmie. - I co, co mowia?
-I tak nie zrozumiecie. - Elheres machnela reka, by jej nie przeszkadzali. Zita z Baaxem znow popatrzyli po sobie, dziewczyna wzruszyla ramionami i zaczela rozgladac sie po zgromadzonych elfach. I tak wcale nie miala ambicji, by rozumiec o czym dyskutuja magowie.
Zobaczyla zmierzajaca w ich kierunku niezwykla pare - bardzo szczuplego starego elfa i znacznie chyba od niego mlodsza, ale tez i znacznie tezsza, jasnowlosa elfke. Pomimo tuszy poruszala sie jednak z nieopisana gracja. Z przeciwnej strony podszedl Iyur ze swoim mistrzem Oreja, ktory zamienil kilka slow z Riwa-U, podczas gdy Zita i blond elfka mierzyly sie wzrokiem. Spojrzenie kociej bylo irytujace a migdalowe zrenice wielkich bladozielonych oczu przepastne niczym nocne niebo. Zita nie byla w stanie wyczytac z nich ani wrogosci, ani sympatii. Widziala tylko siebie sama, jak odbicie w zwierciadle. Znow miala wrazenie, jakby patrzyla w oczy zwierzecia, a nie rozumnej istoty wybranej przez Stworcow. Zadna z nich nie chciala pierwsza spuscic wzroku.
Uslyszala lagodny glos Elheres i wcale nie musiala rozumiec elfiego jezyka, w ktorym czarodziejka wypowiedziala slowa, by wiedziec, ze powiedziala cos nieprzyjemnego. Wszyscy nagle zamilkli i elfka odwrocila spojrzenie od Zity. Dziewczyna odetchnela z ulga. Po chwili wszyscy elfowie odezwali sie naraz, a zawtorowal im Baax.
-Co, co powiedzialas? - dopytywal sie, szarpiac reke czarodziejki, ktora mierzyla spojrzeniem Ochana. Nie wytrzymala i pierwsza spuscila wzrok. Szybko odwrocila sie do Baaxa, by pokryc zmieszanie.
-Prawde - powiedziala z hardym usmiechem.
-Prawde? - spytal Ochan oburzony. Nie zwracal uwagi na Riwa-U, mowiacego cos do niego. Patrzyl tylko na Elheres. - Twoim zdaniem nie jestem magiem? Nie mam daru?
-Tego nie powiedzialam. Powiedzialam tylko, ze moze z tym Ogniem nie jest tak, jak bys chcial. Twoja moc Ognia bierze sie z Pierscienia, nie z daru. Moze masz dar Magii, ale nie Zywiolu.
Ochan pokrecil glowa, nie wiedzial, co odpowiedziec.
Zita sluchala tego, co powiedziala Elheres ze zdumieniem. Jak ona mogla cos takiego... do niego... Przeciez Ochan jest... elfy twierdza, ze jest najpotezniejszym magiem na swiecie i w ogole jest wladca Przeznaczenia, a jesli juz ktos ma wladze nad Przeznaczeniem, to chyba ma nad wszystkim! A ona sie go nie boi? Wpatrywala sie w zadowolona z siebie Elheres szeroko otwartymi oczami, a czarodziejka patrzyla z usmiechem na tych wszystkich oburzonych elfow i dwoje rownie zaskoczonych ludzi.
-To chyba nie mozliwe panienko Elheres - odezwal sie Baax, chcac bronic Ochana, lecz czarodziej sam nie dal mu skonczyc.
-Baax przestan sie we wszystko wtracac! - krzyknal troche zbyt glosno i natychmiast tego pozalowal. Nie chcial przeciez pokazac Elheres, jak bardzo go zdenerwowala. - Miales zajac sie prowiantem, wiec co tu jeszcze robisz?
-Ja tylko chcialem... - stropil sie Baax. - Prowiantem zajeli sie juz elfowie, nie mam tam nic do dodania. Iyur... - chcial wyjasnic, ale Ochan znow mu nie pozwolil.
-W takim razie idz do domu. Nic tu po tobie! - fuknal, a potem odpowiedzial Elheres w elfim jezyku. Czarodziejka rowniez przeszla na elfi, a jej ton wskazywal tym razem, ze sie tlumaczy i przeprasza.
Baax postal jeszcze przez moment, a potem mruknal:
-Rzeczywiscie, nic tu po nas. - Odwrocil sie zamaszyscie i nie czekajac nawet na Zite odszedl od poirytowanych elfow.
Zita poszla za nim. Kiedy opowiedzieli Kiremowi i Meknarinowi, co sie stalo, zaden z nich nie okazal zdziwienia.
-Za bardzo sie przejmujesz Baax - powiedzial rycerz. - Nigdy sie nie wtracaj w magie, ja sie juz tego nauczylem. Strasznie sa drazliwi na tym punkcie - parsknal. - Jesli koniecznie chcesz sie czyms zajac, warto byloby sprawdzic, co z ekwipunkiem na droge. Nie wiem, czy oni w ogole wiedza, gdzie nas wysylaja.
-Do ognistego kraju - mruknela Zita, cytujac jakas legende i patrzac na mezczyzn wyczekujaco. Ciekawa byla, czy przy calym ich entuzjazmie bedzie w stanie ich wystraszyc.
-Zito, zlituj sie - upomnial ja Baax. - To tylko basn, tam nie ma ognia. W kazdym razie nie tak, jak myslisz. A jesli chodzi o prowiant i ekwipunek, to oni sie juz tym zajeli, nic nam nie pozwola zrobic samym. Dadza nam tyle ubran, jakby miala byc zima, nie lato, a jedzenia za to jak na lekarstwo.
-Jedzenia to tobie zawsze malo, a ubraniom sie nie dziw - Meknarin zaczal wyjasniac. - Tu jest daleka polnoc. Jak sluzylem na polnocy Iseli, tez musielismy sie zawsze ubierac cieplo. Poza tym idziemy podobno w gory. Wiedza, gdzie nas wysylaja, nie martw sie.
-Nie wiedza, tylko maja legendy - wtracila zlowrozbnym tonem Zita.
-Zito! - upomnieli ja wszyscy trzej. Przez chwile wszyscy milczeli i wpatrywali sie w dziewczyne, a ona tylko popatrzyla na nich i wzruszyla ramionami. No, bo niby co tak naprawde wiedzieli elfowie? Sama slyszala legendy, Elheres przetlumaczyla jej kilka, to wiedziala, ze elfowie tak naprawde nic nie wiedza. Wysylaja ich w gory. Ale co to za gory i jak do nich daleko, skoro nawet w pogodne dni nie widac ich nad horyzontem?
-To moze zaspiewaj jakas legende - odezwal sie w koncu Kirem.
Zicie nie trzeba bylo tego dwa razy powtarzac. Wyjela instrument, ktory jakas elfka podarowala jej jeszcze w czasie drogi pod Gore. Byl nieduzy, wiec zawsze nosila go przy sobie. Zaczela nucic. Miala treme, bo byla to ballada, ktora ulozyla prawie sama na podstawie tego, co opowiedziala jej Elheres. Mowila o drodze prowadzacej do dominium Stworcow, pelnej niebezpieczenstw, wielkich potworow i pulapek zastawianych przez antycznych magow. A na koncu tej drogi znajdowala sie Brama, ktora nalezalo przekroczyc, by stanac przed samymi Stworcami. To wlasnie Pierscien byl ta Brama.
Kiedy spiewala, coraz wiecej elfow przysiadalo sie do nich, niektorzy zaczynali tanczyc, bo i tak nie rozumieli piesni spiewanej w ludzkim jezyku. A potem coraz wiecej z nich tanczylo i coraz wiecej. Gdy Zita skonczyla, ktos inny zaczal cos spiewac po elfiemu, a Meknarin przygladal sie jej z ironicznym usmiechem.
-Ciekawe tylko, jak przez niego przejsc, jest strasznie malutki - skomentowal. Nikt jednak sie nie rozesmial.
-Pamietacie? - mruknal zamyslony Baax. - Wtedy na Nelopie? Gdzies sie przenieslismy. Myslicie, ze to bylo tam, ze przeszlismy juz przez ta Brame i wrocilismy? - Nikt mu nie odpowiedzial.
-Slyszalem juz taka opowiesc - odezwal sie znow Meknarin, tym razem powaznym tonem. - Tylko tam jeszcze bylo cos o kluczu do tej Bramy. Czy myslicie, ze Ochan jest wlasnie tym kluczem?
I znowu nikt nie odpowiedzial.
Czarodzieje przez wiekszosc wieczoru dyskutowali ze starszyzna elfich rodzin, ale w koncu Elheres przysiadla sie do nich. Zita zaspiewala wtedy piesn ulozona specjalnie dla niej. Te sama, przez ktora stracila w Usinialu lire, ale teraz piesn miala inne - szczesliwe - zakonczenie.
-Powinnas chyba opisac to wszystko, co sie tu teraz dzieje - powiedziala czarodziejka z usmiechem.
-Tak myslisz? - ucieszyla sie Zita. - Moze po to tu wlasnie jestem! Moze dlatego on mnie wybral, zebym zapamietala te wydarzenia dla potomnosci!
Elheres tylko wzruszyla ramionami i pokrecila glowa, ale Zita juz sie zapalila do tego pomyslu.
-Musze przypomniec sobie to wszystko, co sie dzialo odkad sie spotkalismy na Nelopie!
Zabawa trwala dlugo, choc noc byla krotka. Zita chciala, by Elheres tlumaczyla jej wszystkie elfie piesni. Kiedy juz wroca do ludzkich miast bedzie mogla nimi zadziwic wszystkich bardow. A czarodziejka wolala siedziec z Zita, niz wrocic znowu do Ochana i elfow, ktorzy - jak sie zdawalo - kompletnie oszaleli na jego punkcie.
Gdy elfowie rozchodzili sie juz do domow, slonce wisialo ponad lasem i oswietlalo polane i zamglone rowniny na zachodzie. Zita nie byla zmeczona. Zaszyla sie na duzym drzewie rosnacym na samej krawedzi urwiska, nucila pod nosem elfie legendy i brzdakala na instrumencie. Musiala poukladac cos, co przypominaloby piesni, z tego chaosu, ktory przekazala jej Elheres.
Uslyszala chrzest sciolki pod czyimis ciezkimi krokami. To na pewno nie byl jakis elf, ani Kirem - ich nie uslyszalaby. Obejrzala sie - oczywiscie w jej kierunku szedl Baax. Zadowolony i usmiechniety, choc troche blady po nieprzespanej nocy. Jeszcze chwile temu raczyl sie elfimi trunkami i Zita domyslila sie, co kupiec - w przyplywie odwagi - bedzie chcial zrobic. Odgadla trafnie - grubas zaczal sie wdrapywac na drzewo! Na szczescie siedziala nisko.
Przez chwile balansowal na galezi, niepewny, czy ruszyc dalej, czy lepiej bedzie jesli zostanie w miejscu, w ktorym mogl sie przynajmniej uchwycic pnia. Usmiechnal sie do niej i z ciezkim westchnieniem usiadl w koncu. Galaz zachwiala sie, Zita w pore zlapala sie galezi. Pokrecila glowa, a potem przesunela sie, aby usiasc blizej niego.
-Co tu robisz tak samotnie? - spytal w koncu.
-Przypominam sobie rozne legendy i nasze przygody.
-Dobrze spiewasz. - powiedzial, usmiechajac sie szeroko.
Chwile siedzieli patrzac na biale morze porannych mgiel rozciagajace sie po horyzont.
-Ciekawe, jak tam jest - Baax odezwal sie pierwszy. Zita potwierdzila cicho. - Nie boj sie - Baax przypomnial sobie jej obiekcje z poprzedniego wieczora. - Moze elfy wierza legendom, ale przeciez w kazdej legendzie jest cos z prawdy. Nawet w twoich - szturchnal ja lekko w bok, dla rozbawienia. - Poza tym jestesmy z Ochanem, nic nam sie nie moze stac, bo i jego i nas chroni ten caly Pierscien, no i on sam jest wielkim magiem.
-Nie boje sie - odpowiedziala. - Z tymi legendami to troche zartowalam. Chcialam was nastraszyc, ale wy sie chyba niczego nie boicie. A, ze Ochan nas obroni przed wszystkim to wiem. Czy my powinnismy o nim mowic Ochan, czy moze nalezaloby teraz tytulowac go wladca Przeznaczenia? Jejku, tyle sie zmienilo przez ostatnie dni, nie mialam pojecia, ze biore udzial w czyms tak wielkim - zamyslila sie.
-Ja wiedzialem - powiedzial Baax powaznie. - Od pierwszej chwili czulem, ze wydarzy sie cos wielkiego - przypomnial sobie, ze rzeczywiscie poczul cos dziwnego, kiedy zobaczyl Ochana po raz pierwszy, ale odgonil ta mysl. Wolal sie nad tym nie zastanawiac.
-Musze ulozyc o nim jakas piesn. Tylko o nim. Ale nic o nim nie wiem - pozalila sie Zita. - Tyle tych piesni, nasze, elfie, jak ja je wszystkie zapamietam?
-Zapisuj je.
-Kiedy nie umiem! - popatrzyla na niego zdziwiona, ze proponuje cos tak niedorzecznego. Skad miala sie nauczyc pisac? On to co innego, jest przeciez kupcem, czlowiekiem wyksztalconym, z wyzszych sfer. Na coz pisanie jej - prostej wiesniaczce. Nigdy nie miala okazji, ani potrzeby pisac.
-To sie naucz - zaproponowal Baax po prostu. - To latwe. Zobaczysz. Wtedy bedziesz mogla zapamietac wszystkie opowiesci, te ktore uslyszysz i te ktore sama ulozysz.
-To nie takie proste.
-E! Nie proste. Nauczylas sie dainki, to pisac tez sie nauczysz. Zobacz, to jest twoje imie - wyciagnal nozyk z buta i wyskrobal jej imie na galezi. - A to moje.
Rozdzial Drugi
Iyur dostal blogoslawienstwo Oreji na podroz przez Sawian Tay. Dostal blogoslawienstwo calej rady i calej swojej rodziny. Wraz z nim zaszczytu dostapili dwaj jego krewni, ktorzy bardzo o to prosili - Rye i Waleir. Rowniez dostali blogoslawienstwo, a ze obaj byli silnymi, walecznymi elfami, ich obecnosc gwarantowala bezpieczenstwo. Meknarin oburzyl sie twierdzac, ze on sam wystarczy, by obronic swoja pania i jej towarzyszy, ale na szczescie nikt go nie sluchal. Iyur mial byc przewodnikiem przez zaklety las, bo ludzcy czarodzieje nie mieli pojecia o jego pulapkach.W ciagu pierwszego dnia przeszli wiekszosc drogi w dol skalistego zbocza plaskowyzu. Baax - wypoczety i zadowolony - postanowil podroczyc sie z Elheres i przekonac ja o wyzszosci wiedzy nad magia. Opowiadal, ze naukowe dowody wskazuja, ze smocza kraina byla kiedys zalana woda i pytal co teorie magiczne maja do powiedzenia na temat dziedziny wiedzy zwanej geologia.
-Mistrz Wody moglby ci to wyjasnic - parsknela Elheres, zniecierpliwiona w koncu jego ciaglym paplaniem. - Kiedy ty sie zmeczysz?
-Juz sie zmeczylem. Kiedy zatrzymamy sie na obiad?
Zatrzymali sie dopiero na kolacje. Drugiego dnia osiagneli puszcze Sawian Tay. Dosc dlugo szli skrajem boru, tuz pod skalistym urwiskiem, zanim Iyur zadecydowal, ze moga zaglebic sie w las. Cos w roslinach, moze w poszyciu, powiedzialo mu, ze tu zaczyna sie droga, ktora wyjda poza Sawian Tay. Kazda inna doprowadzilaby ich w samo serce puszczy, bez mozliwosci odwrotu. Taka wlasciwosc posiadaly drogi prowadzace do zakletego kraju. Tak samo bylo w Wawozie.
Nocowali pod gestym lisciastym dachem, ktory przypomnial im o Usinialu, choc nie byl az tak zwarty. Elfowie twierdzili, ze za trzy dni beda juz na sawannie. Stamtad pojda dalej sami, caly czas prosto na zachod. Smoki mieszkaly w gorach Khargasu, zamieszkiwaly je na calej ich dlugosci, a pasma ciagnely sie od Pareju, az po skute wiecznym lodem morze na polnocy. Gdzies musieli ich spotkac.
Wczesnym popoludniem dosc niespodziewanie staneli na skraju polany. Iyur zatrzymal sie i rozgladal z niepokojem.
-Czy cos jest nie w porzadku? - spytal Baax dociekliwie.
Elf uciszyl go ruchem reki, nie odrywajac oczu od sterty galezi, pietrzacej sie po przeciwnej stronie polany, ulozonej pomiedzy sosnami. Wysokoscia przewyzszala dwukrotnie wzrost czlowieka, czy elfa, dluga i szeroka byla na kilkanascie krokow. Splatane galezie poprzetykane byly liscmi i mchem. Dalsza droga prowadzila wlasnie obok usypiska, a Iyurowi najwyrazniej sie ono nie podobalo.
-Zachowujcie sie cicho i ostroznie - powiedzial elf i skinal, aby szli za nim.
Nie zdazyli nawet wejsc na polane, gdy ze sterty galezi wypadlo nagle kilka drobnych postaci. Poruszaly sie tak szybko, ze ludzkie oko nie nadazalo za nimi. Meknarin instynktownym ruchem wyciagnal miecz i istota nadziala sie na postawiona na sztych klinge. Nigdy jeszcze nie widzial czegos takiego. Stworek byl wzrostu dziecka, nie wyzszy od Zity i znacznie od niej chudszy. Mial niebiesko-sina skore i blade oczy, ktorych teczowki zlewaly sie z bialkami. Jego wlosy byly biale, proste i siegaly ramion, a spomiedzy rozchylonych w smiertelnym grymasie warg widac bylo dwa rzedy ostrych zebow. Ostrzejszych chyba niz elfie. Istota pomimo otwartych ust, nie wydawala z siebie zadnego slyszalnego dla Meknarina dzwieku. Jakby niedowierzajac, przesuwala chudymi palcami po ostrzu miecza, a potem splunela na niego krwia i spuscila glowe. Byla martwa tylko dzieki przypadkowi.
W tym momencie uslyszal przerazliwy wrzask Zity, spiewne glosy Elheres i Ochana, i poczul, ze cos spadlo mu na kark.
-Uciekajcie! - krzyczal Iyur. - Jak najdalej od gniazda! Uciekajcie!
-Tedy! - wtorowal mu Rye, wskazujac droge, ale rycerz nie widzial elfa wyraznie. Wijac sie i usilujac dosiegnac istoty wbijajacej mu kly, badz pazury - nie wiedzial, co - w szyje, Meknarin probowal sie oddalic od sterty galezi, ktora najwyrazniej byla czyims gniazdem. Stworzenie wkrotce odpadlo i rycerz zobaczyl je, jak lezy w sciolce z rozrzuconymi ramionami i odcieta od tulowia glowa, trzymajaca sie na skrawku skory, pod nieprawdopodobnym katem. Malutkie, filigranowe cialko, z ktorym sam nie dalby sobie rady. Waleir, oddychajac ciezko, stal tuz obok, a z jego szyi tryskala jasna tetnicza krew. Elf upadl i nie poruszyl sie wiecej.
Walka trwala krotko, kilka stworkow lezalo spopielonych naokolo, kilka wisialo na drzewach, nadziane na wystajace galezie, reszta miala poobcinane glowy. Kilka z nich stalo jeszcze na stercie galezi i wymachiwalo rekami, ale nie atakowaly juz.
-Waleir - wyszeptal Rye pochylajac sie nad lezacym twarza do ziemi cialem przyjaciela. Jego krew szybko wsiakala w ziemie.
-Musimy stad odejsc, poki jeszcze sie nas boja. Banszii sa bardzo niebezpieczne - powiedzial Iyur patrzac z niepokojem w strone gniazda. - Rye, chodz.
Rye podniosl sie i nie spojrzal wiecej na martwego towarzysza. Ruszyl w strone, ktora wskazywal Iyur. Droga prowadzila tuz obok gniazda, ale upiory wciaz baly sie zaatakowac.
Zadne z ludzi nie poruszylo sie jednak. Meknarin mial rozlegle zadrapanie na karku, Zita pociete rece i szyje, tak jak Kirem i Baax. Ochan i Elheres wyszli z pojedynku niemal calo, z kilkoma zaledwie drasnieciami. Czarodziejka podbiegla najpierw do rycerza, przestraszona czy nic mu sie nie stalo, kiedy jednak przekonala sie, ze stoi mocno na nogach, zajela sie wystraszona Zita. Dziewczyna byla nieprzytomna z przerazenia, wpatrywala sie w jakis odlegly punkt szeroko otwartymi oczami. Kirem, kucajac obok niej, patrzyl bezradnie na Elheres.
Ochan stal w miejscu, tam, gdzie znalazl sie, kiedy banszii zaatakowaly. Nie bal sie, ani wtedy, ani teraz. Czul tylko obrzydzenie dla elfow, ktore gotowe byly zostawic cialo towarzysza bez slowa, dla tych potworow, by rozszarpaly go, a moze i uczynily jeszcze cos gorszego. Znal elfie zwyczaje, kiedys spedzil wsrod nich blisko rok i do samego konca nie byl w stanie zrozumiec ich pogardy dla smierci.
-Nie mozemy odejsc - powiedzial sucho, ale nie umial wyjasnic Iyurowi, co go powstrzymuje. - Oni sa ranni - dodal, rozgladajac sie po polanie. Nie bylo to trafne spostrzezenie, bo obaj elfowie rowniez krwawili mocno.
Iyur tylko syknal, podszedl do Zity i zlapal ja za ramie. Dziewczyna pisnela cicho, Elheres chciala go powstrzymac, ale ofuknal ja.
-Opatrzymy rany dalej. Pozabijaja nas, jak Waleira, jesli zostaniemy.
-Bedziesz mial kolejne szramy, ktorymi bedziesz mogl sie chwalic swoim kochankom - mowila Elheres do Meknarina, przemywajac jego rany. - I to nie byle jakie, a z walki z upiorem. Chyba zadnemu czlowiekowi nie udalo sie jeszcze ujsc z zyciem z walki z banszii, jesli prawda jest to, co o nich slyszalam.
Meknarin nic nie odpowiedzial, siedzial tylko pochmurny i zly. Tak, zabil jedna banszii, ale widzial dobrze, kto zabil wiekszosc z nich. Ochan i Elheres. Jego podopieczna Elheres uratowala mu zycie, taka plama na honorze!
Ona jednak uwazala inaczej.
-Zawdzieczamy wam ocalenie - zwrocila sie do elfow. - Chyba tylko elfy potrafia walczyc z innymi kocimi.
-Zawdzieczamy ocalenie wladcy Przeznaczenia - mruknal posepnie Rye, a Elheres spuscila glowe, zaciskajac lekko wargi. Byc moze elf mial racje, widziala przeciez, kto i w jaki sposob zabil wiekszosc upiorow. - Elfy tez nie potrafia walczyc z banszii - dodal Rye.
-Nie zaluj Waleira - odezwal sie ostro Iyur. - Jesli nie potrafil dac rady bandzie polistot, to zasluzyl na smierc!
-To nieprawda! Ty tez bys nie potrafil! Banszii zawsze oznaczaja smierc! - Rye az skoczyl na rowne nogi ze wzburzenia.
-Samo ich wycie mrozi krew w zylach - odezwal sie cicho Ochan. Dotychczas siedzial nieruchomo nad samym brzegiem strumienia, gdzie zatrzymali sie dopiero, gdy glosy upiorow umilkly w oddali.
Iyur, Rye i Meknarin popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
-Slyszales je? - spytal Iyur. - Sadzilem, ze ludzie nie slysza glosow banszii.
Ochan tylko schylil glowe. Wspomnienie przerazliwego wycia jeszcze teraz przeszywalo go dreszczem.
-Ja tez je slyszalam - powiedziala Elheres.
-Ja tez - dodal Baax patrzac na pozostalych. Zita nadal dygotala i patrzyla nieobecnym wzrokiem przed siebie, Kirem glaskal ja delikatnie po plecach. A rycerz patrzyl na ich trojke zdumiony. Pokrecil lekko glowa. - Ty nie? - spytal Baax. Rycerz jeszcze raz pokrecil glowa.
Baax zamyslil sie. To naturalne, ze czarodzieje slyszeli glosy upiorow, w koncu sa magami, ale czemu on tez je slyszal? Glosy byly dziwne, na granicy slyszalnosci, ale byly przerazajace. Wzdrygnal sie. Pewnie koszmary nie dadza mu tej nocy zasnac.
Od opuszczenia cienistej puszczy Sawian Tay minely juz trzy dni. Trzy dni upalu i spiekoty, ktora na poczatku - po mrozach Quanitawialu i chlodach polnocnych rownin Aghari Lasijon - wydawala sie bardzo przyjemna. Teraz jednak wszyscy byli juz zmeczeni i przepoceni na wylot. Ha Meknarin upieral sie, ze nie zdejmie kolczugi, bo po przeprawie z banszii obawial sie kolejnych zaskoczen. Te tutaj mogly byc jeszcze gorsze, gdyz nawet Iyur, zegnajac sie z nimi na skraju elfiego boru, nie byl w stanie powiedziec, co ich czeka.
Elheres nie mogla sie nadziwic, po co elfowie wyposazyli ich w tak wiele cieplych ubran. Futrzana kamizele i grube skorzane spodnie zdjela juz pierwszego dnia i sama niosla ciezki tobolek na plecach. Meknarin oczywiscie zaoferowal, ze wezmie jej ubrania, ale nie zgodzila sie, bo uznala, ze rycerz i tak ma dosc do dzwigania. Pozalowala swojego altruizmu jeszcze tego samego dnia, lecz wolala sie nie przyznawac do slabosci. Zaczela sie za to zastanawiac w jaki sposob pozbyc sie reszty okrycia.
Siedziala nad waskim strumieniem, w cieniu kepy na wpol wysuszonych krzewow i czekala az obeschnie po kapieli. Czula sie swieza i zadowolona. Wolalaby tylko, by pozostali tez dali sie namowic na toalete, bo nie wiadomo bylo kiedy natkna sie na kolejny strumien. Kraina robila sie coraz bardziej sucha. Kompania rozlozyla oboz nieopodal, slyszala ich glosy, zawsze te same. Nieustanne bajdurzenie Baaxa i smiech Zity. Dziewczyna doszla juz do siebie po ataku wampirow i jedynym ich sladem byly w tej chwili blednace juz szramy na szyi i na rekach. Przez pierwsza noc Elheres naprawde drzala ze strachu o jej zycie, lecz okazalo sie, ze naprawde nie bylo o co.
Wlasciwie wszyscy wrocili juz do siebie, tylko Ochan zrobil sie od tamtego dnia jeszcze bardziej milczacy i odlegly, niz wczesniej. Chyba nie przejal sie tym, co naopowiadal Baax - ze wycie banszii zwiastuje smierc. Jakies bajdurzenie starych bab, Baax nie powinien takich rzeczy powtarzac. Nie, Elheres podejrzewala raczej, ze wladca Przeznaczenia troche za bardzo przejal sie swoja rola. Cieszyla sie, ze troche przytarla mu nosa podczas spotkania z elfami, kiedy powiedziala, ze nie posiada mocy Ognia. Naprawde sie tym przejal, a jej dostalo sie od wszystkich tych przemadrzalych elfow. A moze nie powinna mu byla tego mowic? W koncu coz ona wiedziala o Przeznaczeniu? Ze jest i, ze wszyscy plyna zgodnie z jego nurtem. A jesli on potrafil ten nurt odmienic, to byl naprawde jednym z nielicznych... Poczula nieprzyjemne uklucie zazdrosci. Nie, tak naprawde nie chcialaby miec takiej mocy, nie wiedzialaby, co z nia zrobic. Ale z drugiej strony... Tak naprawde sama nie wiedziala, czego chce, ale wiedziala na pewno, ze denerwuje ja to, jak wszyscy - elfy, Zita, Baax i Kirem i nawet ona sama - odnosza sie do Ochana z takim namaszczeniem, jakby byl jakims bozkiem.
Elheres zmarszczyla brwi i wrzucila lezacy pod reka kamien do wody. Plusnal i uderzyl w plytkie dno z miekkim stuknieciem. Wysychala juz, powinna wstac, ubrac sie i dolaczyc do kompanii, przygotowujacej pewnie jakis posilek. Niespodziewanie zamarzyla o ojcu, o domu w dalekim Eitelu. To, co sie teraz dzialo, bylo wielkie, nie mogla zaprzeczyc, ale nikt nie pytal jej, czy chce brac w tym udzial. Z drugiej strony, gdyby ktos zapytal, pewnie odpowiedzialby, ze chce...
Rozmowy przy ognisku jakby ucichly. Spojrzala przez gesto rosnace galezie krzewu. No tak, Baax byl teraz jedynym skorym do rozmow czlonkiem kompanii, sposrod siedzacych przy ognisku, gdyz Zita szla wlasnie w jej kierunku.
-Zupa jest juz prawie gotowa - powiedziala, kiedy wylonila sie zza krzaka. - Przyszlam sie tez troche ochlapac. Moge?
-Po co pytasz, rzeka nie jest moja - odparla Elheres i zaraz ugryzla sie w jezyk. Nie chciala byc niemila, to te mysli o Ochanie wprawialy ja w zly nastroj. Zita podreptala po brzegu niepewnie. - Och, nie przejmuj sie mna - przeprosila czarodziejka. - To przez ten gorac, jestem troche rozdrazniona. Rozbieraj sie i wskakuj do wody, jest naprawde cudowna - dodala i wziela sie z rozplatywanie mokrych jeszcze wlosow.
Zita zdjela skorzane wierzchnie odzienie i mase halek, ktore obie mialy na sobie, dla ochrony przed chlodem. Tylko jakos nie bylo sie tu przed czym chronic. Elheres mimowolnie popatrzyla z zazdroscia na pelne, kobiece ksztalty Zity.
-Jasny szlak! - krzyknela nagle, bo zbyt mocno pociagnela sie za wlosy. Wsciekla rozlozyla bezradnie rece. - Mam tego dosc - powiedziala spokojniej. - Scinam je.
-Co? - spytala Zita rozplatajac swoj gladki, lsniacy warkocz.
-Scinam wlosy - odparla Elheres, gwaltownie wyrzucajac rzeczy z torby w poszukiwaniu noza.
-Co robisz? Nie zartuj!
-Nie zartuje. Mam dosc rozplatywania ich co rano. Twoje sie jakos same ukladaja, a ja mam jedna wielka kupe siana na glowie! - wyjasnila. Triumfalnie podniosla do gory elfi sztylet i zaczela zamiar wprowadzac w czyn.
-Elheres, przestan! - Zita wyskoczyla ze strumienia i kucnela przed nia w blagalnej pozie. - Co powie Ha Meknarin?
-Ha Meknarin? - spytala czarodziejka szczerze zdumiona. - A co jemu do tego? To moje wlosy, nie jego.
-Ale... - Zita zawahala sie. - Taka mu sie podobasz.
-To mu sie przestane podobac.
Zita usiadla na piasku wyraznie zasmucona. Elheres tylko pokrecila glowa.
-Wezze mi pomoz! - ponaglila Zite mocujac sie z niesfornym klebem wlosow.
Obcinanie okazalo sie byc jeszcze bardziej skomplikowane i bolesne, niz rozczesywanie. Ale nie miala juz odwrotu. Nie mogla wyjsc do ludzi z polowa glowy obcieta na krotko, a druga polowa dluga do pasa. Wygladalaby idiotycznie.
-A dla ciebie to wazne, czy sie podobasz? - spytala Zite, kiedy skonczyly, przebierajac palcami po obolalej skorze. Przypomniala sobie jak Zita odnosi sie do Kirema. Wydawala sie zakochana, a on byl przeciez polistota. Elheres wiedziala dobrze, ze z takiego romansu nic dobrego nie wyniknie.
Zita stala za jej plecami, wiec nie widziala wyrazu jej twarzy.
-No... - zawahala sie - wazne. A nie powinno?
-Nie wiem.
Usiadly na chwile obok siebie i patrzyly sobie w oczy.
-Dla mnie zawsze najwazniejsze bylo zostac Pania Wiatrow. - Elheres odezwala sie pierwsza. - A teraz nie wiem. Osiagnelam juz swoj cel, nie wiem, do czego teraz dazyc. Moze nie byloby zle spodobac sie komus - zamyslila sie. Wlasciwie to przeciez polubila swojego stroza i chciala mu sie podobac. Ale nie za cene codziennych meczarni z dlugimi wlosami. Poza tym w krotkich bylo znacznie chlodniej.
-Ale nie chcialabys sie podobac Ochanowi? - Zita spytala ostroznie. Elheres podniosla tylko brwi pytajaco, wiec dodala jeszcze. - Wtedy, kiedy mialas ta swoja pierwsza probe... - Zita przypomniala swoja romantyczna ballade. - Naprawde nic wtedy miedzy wami nie bylo?
Elheres usmiechnela sie i pokrecila glowa. Zita patrzyla na nia i wazyla w myslach pytanie. W koncu odwazyla sie je zadac.
-Obiecalas, ze mi o niej opowiesz. O swojej pierwszej probie.
-Tak, jesli nauczysz sie pisac.
-Po co mam sie uczyc, przeciez nawet nie mam tu na czym zapisac tych wszystkich historii!
-Przyda ci sie na pozniej. Na razie cwicz pamiec, to tez wazne.
-No to chce zapamietac twoja historie.
Elheres przyjrzala sie kolezance. Zita byla uparta i potrafila zdobyc to, czego chciala.
-Dobrze - odpowiedziala, - ale tylko troche. Reszte opowiem ci, jak juz bedziesz umiala wszystko spisac. - Poczekala az Zita kiwnie glowa na zgode, a potem zaczela mowic. Powoli, ostroznie dobierajac slowa. Chwilami dlugo zastanawiala sie, jak opowiedziec o wspomnieniu, ktorego przeciez nie lubila i wlasciwie starala sie usunac je z pamieci. Opowiedziala jednak ta historie, bo teraz rzeczywiscie miala ona dobre zakonczenie. - To bylo dawno. Juz prawie dziesiec lat temu. Bylam wtedy bardzo mloda i bardzo glupia. Zbyt pewna siebie i swoich wielkich mozliwosci. Magowie z Eitelu utwierdzali mnie w tym przekonaniu od najmlodszych lat. Moj ojciec sprzeciwial sie mojemu zaangazowaniu w magie, ale nie mial wyjscia. Musial sie zgodzic, kiedy mistrz Szumi Rida powiedzial mu, ze jego corka jest juz gotowa, by przystapic do proby Wiatrow. A dla mnie nie liczylo sie nic innego, tylko magia. Bardzo chcialam zdobyc to wtajemniczenie. Zgromadzenie magow mialo sie wtedy odbyc w Daey, najbardziej starozytnym sposrod ludzkich miast. Jego prestiz przewyzsza wszystkie inne. To mial byc dla mnie wielki zaszczyt, bo poza tym bylam wtedy bardzo mloda. Niewielu magow mlodszych ode mnie spotkal honor przystapienia do proby Wiatrow. Ja jednak uwazalam, ze tytul juz mi sie nalezy - nawet bez proby.
Moj mistrz ostrzegal mnie, bym byla ostrozna, bym unikala tlumow, lecz ja nie sluchalam go. Bylam oto w Miejscu Poczatku, w Miescie Ojcow. Przechadzalam sie kruzgankami i korytarzami Palacu Ojcow, wsrod czcigodnych magow, wiedzacych, wsrod elity ludzkiej i nie tylko ludzkiej, bo na zgromadzenia zjezdzali takze elfowie i inokane. Ja Seszija z Eitelu. Pasowalam tam, czulam sie jak wsrod swoich. Nie zwracalam uwagi na to, ze niemal wszyscy wokol mnie popisywali sie czarodziejskimi sztuczkami. Pozniej, w Tkalarhiar wiedzialam juz, ze moj stary mistrz mial racje i, ze mlody adept musi unikac w tym czasie magii.
Ale ja wtedy spotkalam jego - Elheres nie wypowiedziala imienia, ale Zita dobrze wiedziala o kogo chodzi. - Prawdopodobnie przedstawiono nas sobie wczesniej, ale nie zwrocilam na niego uwagi. Nie byl ode mnie starszy, nie byl wystarczajaco wyksztalcony, czy nawet odziany bogato. I nie zauwazylabym go pewnie do konca zgromadzenia, gdyby nie to jedno spotkanie. Podszedl do mnie i zaczelismy o czyms rozmawiac, o czyms nieistotnym i blahym, co szybko mnie znudzilo. Chcialam odejsc, gdy poczulam na sobie dzialanie czaru hipnotycznego. Wiesz, co to oznacza?
-Ze chcial cie zahipo... hipnotyzowac? - mruknela Zita niepewnie. Jej wiedza o magii nie byla imponujaca.
-Tak - westchnela Elheres. - Ale w tym przypadku oznaczalo cos jeszcze. Wiesz dlaczego w Tkalarhiar przez caly czas przebywalam w odosobnieniu? Wlasnie dlatego, aby uniknac przypadkowego kontaktu z magia. Przed proba musialam byc calkowicie pozbawiona jakiejkolwiek aury magicznej, calkowicie oczyszczona. W Daey jednak nie zwrocilam na to uwagi. Gdybys jednak zobaczyla to miasto, jego przepych, jego wspanialosc, zrozumialabys, czemu nie moglam siedziec w zamknieciu! Byc moze nawet, gdyby Ochan nie zaczepil mnie wtedy i nie wyprobowal na mnie swoich watpliwych umiejetnosci, i tak nie przeszlabym proby. Ale przynajmniej mialam kogo winic. Znienawidzilam go tamtego dnia i nienawidzilam go przez wszystkie dni, kiedy sie pozniej spotykalismy, sadze, ze w koncu z wzajemnoscia. Do dzis nie wiem, dlaczego to zrobil.
-Moze to bylo tak, jak mowila legenda... - Zita zasugerowala niesmialo.
-O, nie! Z pewnoscia nie, wyczulabym to. Motywacja maga rzucajacego czar hipnotyczny jest dosc latwa do wykrycia dla kogos, kto sie na tym zna. Nie jestem wprawdzie specjalistka od magii mentalnej, a na dodatek tamten czar trwal krotko, sadze jednak, ze rozpoznalabym uczucie. Wtedy zdawalo mi sie, ze chcial zmusic mnie, bym cos powiedziala, ale nie mam pojecia, co to moglo byc. Sadze, ze mogla nim powodowac zazdrosc. Bylam naprawde bardzo mloda, a on nie mogl byc starszy ode mnie. Jesli rzeczywiscie jest tak ambitny, jak wydaje mi sie teraz, gdy go lepiej poznalam - to naprawde mogl chciec mi pokrzyzowac plany z zazdrosci.
-Wybaczysz mu to kiedys?
-Juz mu wybaczylam. W koncu jestem pania Wiatrow i to jak sadze jedna z najpotezniejszych w Arelonie. Moim mistrzem byl sam A'kwei z Tkalarhiar,