Pielgrzym - COELHO PAULO
Szczegóły |
Tytuł |
Pielgrzym - COELHO PAULO |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pielgrzym - COELHO PAULO PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pielgrzym - COELHO PAULO PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pielgrzym - COELHO PAULO - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ewangelia wg sw. Lukasza, 22, 38.
Pielgrzym
Kiedy przed dziesieciu laty przekraczalem prog malego domu w Saint-Jean-Pied-de-Port, bylem przekonany, ze trace czas. W tym okresie w poszukiwaniach duchowych kierowalem sie mysla, ze istnieja sekrety, tajemne sciezki, ludzie zdolni rozumiec i kontrolowac zjawiska niedostepne dla wiekszosci smiertelnikow. Totez podazanie "droga zwyklego czlowieka" uwazalem za niegodne uwagi.Wielu przedstawicieli mojego pokolenia -a wsrod nich ja - uleglo fascynacji sektami, tajemnymi stowarzyszeniami i uwierzylo, iz zrozumienie tego, co trudne i zlozone, prowadzi ku zglebieniu tajemnicy zycia. W 1974 roku przyszlo mi drogo za to zaplacic. Mimo to, gdy uwolnilem sie od strachu, trwale miejsce w moim zyciu zajela fascynacja tym co tajemne. Dlatego kiedy moj Mistrz wspominal o wedrowce do Santiago de Compostela, uznalem te pielgrzymke za meczaca i bezsensowna. Rozwazalem nawet mozliwosc porzucenia RAM, malego, niewiele znaczacego bractwa, opierajacego sie na ustnym przekazie jezyka symbolicznego.
Gdy wreszcie okolicznosci sklonily mnie do wypelnienia prosby Mistrza, postanowilem zrobic to na wlasny sposob. W pierwszych dniach pielgrzymki staralem sie uczynic z Petrusa czarownika, don Juana, postac, ktora pisarz Carlo Castaneda posluzyl sie jako lacznikiem z tym co niezwykle. Bylem przekonany, ze przy odrobinie wyobrazni zdolam czerpac zadowolenie z doswiadczenia, jakim byla droga do Santiago, i zastapic prawdy ujawnione tajemniczoscia, proste zlozonym, zrozumiale niepojetym.
Ale Petrus potrafil sie oprzec kazdej mojej probie przemienienia go w bohatera. To bardzo utrudnialo nam kontakt i ostatecznie rozstalismy sie, czujac, ze nasza zazylosc przywiodla nas donikad.
Dlugo po tym rozstaniu pojalem, co przypominaly mi tamte przezycia. Dzis to wiem: niezwykle napotkac mozna na sciezkach zwyklych ludzi. Dzieki zrozumieniu tej prawdy, najcenniejszemu, jakie posiadam, gotow jestem podjac najwieksze chocby ryzyko, dazac do osiagniecia tego, w co wierze. Z niego czerpalem odwage, piszac swa pierwsza ksiazke, Pielgrzyma. Ono dawalo mi sile do walki, nawet gdy mowiono, ze zaden Brazylijczyk nie zdola zyc z literatury. Pomoglo zachowac godnosc i wytrwalosc w Dobrej Walce, ktora musze co dnia toczyc z samym soba, jesli chce nadal podazac "droga zwyklego czlowieka".
Nigdy juz nie spotkalem mojego przewodnika. Usilowalem nawiazac z nim kontakt po opublikowaniu tej ksiazki w Brazylii, lecz nie otrzymalem odpowiedzi. Kiedy pojawil sie angielski przeklad Pielgrzyma, cieszylem sie, ze nareszcie bedzie mogl poznac moja wersje naszych wspolnych przezyc. I znow probowalem sie z nim skontaktowac, ale zmienil numer telefonu.
W dziesiec lat pozniej Pielgrzym zostal wydany w kraju, od ktorego zaczalem tamta podroz. To na francuskiej ziemi po raz pierwszy ujrzalem Petrusa. Mam nadzieje, ze pewnego dnia sie spotkamy, a wtedy powiem: "Dziekuje i dedykuje ci te ksiazke!".
Paulo Coelho
Prolog
-I stojac przed Swietym Obliczem RAM, dotknij dlonmi Slowa zycia, zyskujac dosc sily, by swiadczyc za nim tu i chocby na kraju swiata!Mistrz wzniosl moj nowy miecz, nie wysunawszy go z pochwy. Plomienie wystrzeliwaly z trzaskiem. Przychylna wrozba oznaczala, ze wolno nam kontynuowac rytual. Pochylilem sie wiec i golymi rekami zaczalem kopac ziemie.
Dzialo sie to noca 2 stycznia 1986 roku. Znajdowalismy sie na szczycie pasma Serra do Mar, w poblizu masywu zwanego Czarnymi Wierchami, Oprocz mnie i Mistrza byla tam moja zona, jeden z uczniow, miejscowy przewodnik oraz reprezentant wielkiego bractwa, ktore obejmowalo znane pod nazwa "Tradycja" ezoteryczne zakony calego swiata. Towarzyszaca mi piatka, takze przewodnik, ktorego wczesniej uprzedzono o celu naszej wyprawy, uczestniczyla w wyswieceniu mnie na Mistrza Zakonu RAM, starego bractwa chrzescijanskiego zalozonego w 1492 roku.
Wygrzebalem w ziemi niezbyt gleboki, lecz szeroki dol. Z wielkim namaszczeniem uderzalem w glebe, wypowiadajac rytualne slowa. Wtedy podeszla do mnie zona. Wreczyla mi miecz, ktorym poslugiwalem sie przez z gora dziesiec lat i ktory przez caly ten czas byl mi pomocny. Zlozylem w dole miecz, potem przysypalem go ziemia i wyrownalem powierzchnie. Gdy wykonywalem te ruchy, wracaly wspomnienia trudnych chwil, ktore przezylem, rzeczy, ktorych sie nauczylem, i zjawisk, ktore moglem wywolac tylko dlatego, ze byl przy mnie ten stary miecz, moj wierny druh. Teraz miala go trawic ziemia, stal jego ostrza i drewno rekojesci mialy znowu zywic miejsce, z ktorego zaczerpnely tak wielka moc.
Mistrz zblizyl sie do mnie i polozyl nowy miecz w miejscu, gdzie pogrzebalem stary. Wtedy wszyscy otwarli ramiona, a Mistrz sprawil, ze wokol mnie roztoczyla sie niezwykla poswiata, ktora nie dawala swiatla, ale byla widoczna i kladla sie na sylwetkach zebranych barwa odmienna od zoltego blasku ognia.
Dobywszy z pochwy wlasnego miecza, dotykal nim moich ramion i glowy, mowiac:
-Moca i miloscia RAM mianuje cie Mistrzem i kawalerem Zakonu, dzis i po kres twych dni. R jak Rygor, A jak Afirmacja Milosci, M jak Milosierdzie; R jak Regnum, A jak Agnus, M jak Mundi. Przyjmujac ten miecz, pamietaj, by nigdy nie spoczywal zbyt dlugo w pochwie, gdyz przezarlaby go rdza. Kiedy jednak go dobedziesz, niechaj nigdy nie wraca na miejsce, nie uczyniwszy dobra, nie otwarlszy nowej drogi.
Ostrzem swego miecza lekko zranil ma glowe. Nie musialem juz milczec. Nic nie zobowiazywalo mnie teraz do ukrywania, czego potrafie dokonac, ani do tajenia cudow, jakie nauczylem sie czynic na drodze Tradycji. Odtad bylem jednym z braci.
Wyciagnalem reke, zeby chwycic nowy miecz, wykuty z doskonalej stali, miecz o czarno-czerwonej rekojesci z drewna, ktorego nie strawi ziemia, drzemiacy w czarnej pochwie. Lecz w chwili, gdy moje rece dotknely pochwy i gdy zamierzalem zabrac miecz, Mistrz postapil krok do przodu i nadepnal mi na palce z takim impetem, ze krzyknalem z bolu i upuscilem miecz.
Patrzylem na niego, nie rozumiejac. Dziwne swiatlo zniknelo, a blask plomieni sprawil, ze jego twarz wygladala jak twarz zjawy.
Obrzucil mnie lodowatym spojrzeniem, przywolal moja zone i wreczyl jej nowy miecz. Potem zwrocil sie do mnie i wypowiedzial te slowa:
-Cofnij reke, ktora cie zdradzila! Albowiem droga Tradycji nie jest droga kilku wybranych, lecz droga wszystkich ludzi! A moc, ktora, jak ci sie wydaje, posiadles, nic nie znaczy, poniewaz nie dzielisz sie nia z innymi ludzmi! Powinienes byl odmowic przyjecia miecza. Wowczas bym ci go wreczyl, wiedzac, ze twoje serce jest czyste.
Jak sie jednak obawialem, w tej samej chwili poslizgnales sie i upadles. Zaslepiony zadza, bedziesz musial raz jeszcze ruszyc droga w poszukiwaniu miecza. Okazales pyche, przyjdzie ci zatem szukac wsrod prostych ludzi. Zafascynowany cudami, bedziesz musial dlugo walczyc, by odnalezc to, co chciano ci tak hojnie podarowac.
Poczulem sie, jakby nagle runal swiat. Kleczalem, niezdolny przemowic, z pustka w sercu. Teraz, kiedy zwrocilem ziemi moj stary miecz, nie moglem go juz odzyskac. A poniewaz nie otrzymalem nowego, znow znalazlem sie w polozeniu debiutanta, bezsilny i bezbronny. W dniu najwyzszych niebianskich swiecen moj gwaltowny Mistrz, miazdzac mi palce, zeslal mnie do swiata Nienawisci i Ziemi.
Przewodnik wygasil ogien, zona podeszla do mnie i pomogla mi sie podniesc. To ona trzymala moj nowy miecz; ja, zgodnie z regula Tradycji, nie moglem go nawet dotknac bez pozwolenia Mistrza. Schodzilismy w ciszy lesna sciezka, podazajac za latarnia przewodnika, i wreszcie dotarlismy do ziemnego duktu, gdzie zaparkowalismy samochody.
Nikt mnie nie zegnal. Zona schowala miecz do bagaznika i uruchomila silnik. Przez dluzszy czas milczelismy. Zona jechala powoli, omijajac wyboje i dziury na drodze.
-Nie martw sie - powiedziala, chcac dodac mi otuchy. - Jestem pewna, ze go odnajdziesz.
Zapytalem, co powiedzial jej Mistrz.
-Trzy rzeczy. Po pierwsze, ze powinien zabrac cieple ubranie, bo na gorze bylo znacznie zimniej, niz przypuszczal. Po drugie, ze cala ta sytuacja wcale go nie zaskoczyla i ze zdarzalo sie to juz wielu innym, ktorzy osiagneli to, co ty. Po trzecie, ze miecz bedzie na ciebie czekal w pewnym punkcie drogi, ktora przyjdzie ci przemierzyc. Nie znamy dnia ani godziny. Wskazal mi tylko miejsce, w ktorym mam go ukryc, abys go odnalazl.
-Co to za droga? - zapytalem nerwowo.
-Ach, tego dokladnie mi nie wyjasnil. Powiedzial tylko, ze powinienes odnalezc na mapie Hiszpanii stary sredniowieczny szlak, znany pod dziwna nazwa Camino de Santiago.
Przyjazd
Celnik dlugo przypatrywal sie mieczowi, ktory wiozla moja zona, i w koncu zapytal, co zamierzamy z nim zrobic. Odparlem, ze jeden z naszych przyjaciol przeprowadzi ekspertyze przed wystawieniem miecza na aukcji. Klamstwo okazalo sie przekonywajace - celnik wydal nam zaswiadczenie, z ktorego wynikalo, ze wwiezlismy miecz przez granice celna na lotnisku Barajas, i poinformowal, ze gdybysmy mieli problemy przy ponownym przekraczaniu granicy, wystarczy okazac celnikom ten dokument.Podeszlismy do biura wynajmu, zeby potwierdzic rezerwacje dwoch aut. Juz z dokumentami wpadlismy do lotniskowej restauracji, zeby cos przekasic. Potem kazde z nas mialo juz podazyc wlasna droga.
Mialem za soba bezsenna noc w samolocie -nie zmruzylem oka po trosze ze strachu przed lataniem, po trosze z obawy przed tym, co mialo sie wydarzyc, mimo to bylem bardzo podniecony i nie czulem znuzenia.
-Nie martw sie - powtorzyla zona po raz enty. - Musisz jechac do Francji i odszukac w Saint-Jean-Pied-de-Port pania Savin. Skontaktuje cie z kims, kto poprowadzi cie Camino de Santiago.
-A ty? - zapytalem takze po raz enty, doskonale znajac odpowiedz.
-Ja udam sie tam, dokad musze, i przekaze to, co mi powierzono. Potem zatrzymam sie na kilka dni w Madrycie i wroce do Brazylii. Rownie dobrze jak ty potrafie poprowadzic nasze sprawy.
-Nie watpie - ucialem, nie chcac poruszac tej kwestii.
Interesy, ktore prowadzilem w Brazylii, zaprzataly mnie niemal bez reszty. W ciagu dwoch tygodni po zajsciu na Czarnych Wierchach zebralem najwazniejsze informacje o szlaku wiodacym do Santiago de Compostela, jednak dopiero po siedmiu miesiacach postanowilem rzucic wszystko i odbyc te podroz.
W koncu pewnego ranka moja zona oznajmila, ze godzina i dzien sa bliskie i ze jesli nie podejmiemy decyzji, na zawsze juz moge zapomniec o magii i Zakonie RAM. Probowalem ja przekonac, ze Mistrz powierzyl mi niewykonalne zadanie, poniewaz nie moge tak po prostu zrzucic z siebie odpowiedzialnosci za codzienna prace. Rozesmiala sie i orzekla, ze to kiepska wymowka, bo przeciez przez ostatnie siedem miesiecy niewiele zrobilem, calymi dniami i nocami zastanawiajac sie, czy powinienem odbyc te podroz, czy tez nie. I jakby nigdy nic, podala mi dwa bilety z wpisana data lotu.
-Dlaczego podjelas te decyzje teraz, kiedy juz tu jestesmy? - zapytalem ja w kawiarence. - Nie wiem, czy slusznie jest pozostawiac komus innemu decyzje o przystapieniu do poszukiwan mojego miecza.
Zona odparla, ze jesli mamy znow opowiadac glupstwa, lepiej od razu sie rozstac.
-Nie dopuscilbys do tego, by najdrobniejsza decyzje dotyczaca twojego zycia podjal ktos inny. Chodzmy, robi sie pozno.
Zabrala swoj bagaz i poszla w kierunku agencji. Nie ruszylem sie z miejsca. Siedzialem, przypatrujac sie, jak z namaszczeniem niesie moj miecz, ktory w kazdej chwili mogl sie jej wyslizgnac spod reki.
W polowie drogi przystanela; wrocila do stolika, przy ktorym siedzialem, glosno cmoknela mnie w usta i dlugo przygladala mi sie w milczeniu. Nagle zrozumialem, ze to Hiszpania, ze juz nie moge sie cofnac. Mialem przerazajaca pewnosc, ze ryzyko porazki jest ogromne, ale uczynilem przeciez pierwszy krok. Pocalowalem ja wiec bardzo czule, wlozywszy w pocalunek wiele przepelniajacej mnie w tej chwili milosci, i tulac ja w ramionach, blagalem wszystko, w co wierzylem, prosilem z glebi serca o sile, ktora pozwoli mi powrocic z mieczem.
-Widziales, jaki piekny miecz? - rozbrzmial przy sasiednim stoliku kobiecy glos, gdy tylko zona odeszla.
-Nie martw sie - odparl glos meski. - Kupie ci dokladnie taki sam. Tu, w Hiszpanii, w butikach dla turystow sa takich setki.
Po godzinie siedzenia za kierownica zaczalem odczuwac zmeczenie, ktore narastalo po nieprzespanej nocy. A sierpniowy upal byl tak dotkliwy, ze nawet na w miare pustej drodze samochod przejawial oznaki przegrzania. Postanowilem zatrzymac sie na troche w miasteczku oznaczonym na mapach samochodowych jako zabytkowe. Wspinajac sie stroma droga, ktora do niego wiodla, po raz kolejny przypomnialem sobie wszystko, czego dowiedzialem sie na temat Camino de Santiago.
Muzulmanska tradycja nakazuje, zeby kazdy wierny przynajmniej raz w zyciu odbyl pielgrzymke do Mekki. Rowniez chrzescijanstwo pierwszego tysiaclecia mialo trzy swiete szlaki, zapewniajace wiele blogoslawienstw i odpustow kazdemu, kto przemierzy jeden z nich. Pierwszy wiodl do Grobu Swietego Piotra w Rzymie. Symbolem tej drogi byl krzyz. Tych, ktorzy wedrowali szlakiem rzymskim, zwano romeros. Drugi prowadzil do Grobu Chrystusowego w Ziemi Swietej, do Jerozolimy, tych zas, ktorzy go obrali, zwano palmeros, symbolem tej pielgrzymki byly bowiem palmy, ktore witaly Chrystusa wjezdzajacego do miasta. I wreszcie trzecia droga -szlak tych, ktorzy pragneli przykleknac przy relikwiach apostola Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien pasterz ujrzal migocaca nad polem gwiazde. Legenda glosi, ze swiety Jakub i Maryja Dziewica szli tamtedy po smierci Chrystusa, gloszac Slowo Boze i naklaniajac ludy do nawrocenia. Miejscu temu nadano nazwe "Compostela" - Gwiezdne Pole - i wkrotce wyroslo tu miasto, do ktorego sciagac zaczeli wedrowcy z calego swiata chrzescijanskiego. Tych, ktorzy wybrali trzecia ze swietych drog, zwano peregrinos iacobitas, a ich symbolem stala sie muszla.
W zlotym wieku, ktory przypadal na XIV stulecie, ponad milion osob przybywajacych z calej Europy podazalo kazdego roku Droga Mleczna (ktora nazywano tak, poniewaz noca ta wlasnie galaktyka wskazywala kierunek wedrowcom). Jeszcze w dzisiejszych czasach zarliwi katolicy, duchowni i badacze przemierzaja pieszo siedmiusetkilometrowy szlak wiodacy z francuskiego Saint-Jean-Pied-de-Port do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii[1].Dzieki francuskiemu kaplanowi, Aymeriemu Picaudowi, ktory odbyl pielgrzymke do Composteli w 1123 roku, droga pokonywana przez wspolczesnych pielgrzymow jest ta sama, ktora podazali w sredniowieczu Karol Wielki, Franciszek z Asyzu, Izabela Kastylijska, a w blizszych nam czasach Jan XXIII. Picaud opisal swoje przezycia w pieciu ksiegach, ktore swiat poznal jako dzielo Kaliksta II, owego papieza darzacego swietego Jakuba szczegolnym uwielbieniem, a ktore to dzielo nazwano pozniej Codex Calixttinus. W ksiedze V Kodeksu, Liber Sancti Jacobi, Picaud wymienia charakterystyczne cechy uksztaltowania terenu, zrodla, gospody i klasztory, w ktorych mozna sie schronic, a takze miasta lezace przy szlaku. Opierajac sie na przekazie Picauda, Stowarzyszenie Przyjaciol Swietego Jakuba (Santiago to po francusku Saint Jacques, Saint James po angielsku, Santo Giacomo po wlosku, a Sanctus lacobo po lacinie) postanowilo zadbac o to, by wszystkie te znaki dotrwaly do naszych czasow, nadal stanowiac wskazowke dla patnikow.
Mniej wiecej w XII wieku narod hiszpanski poczal wykorzystywac kult swietego Jakuba w walce z Maurami, ktorzy zawladneli polwyspem. Przy szlaku powstawaly zakony rycerskie, a szczatki apostola przeistoczyly sie w potezny bastion duchowy w zmaganiach z muzulmanami, ktorzy utrzymywali, ze po ich stronie stoi Mahomet. Kiedy jednak rekonkwista dobiegala kresu, zakony rycerskie tak bardzo obrosly w sile, ze staly sie zagrozeniem dla panstwa. Totez Arcykatoliccy Krolowie musieli podjac dzialania, ktore mialy zapobiec zwroceniu sie tych zakonow przeciw szlachcie. Wowczas to Camino de Santiago popadla w zapomnienie i gdyby nie dziela nielicznych artystow, jak Droga Mleczna Bunuela czy Caminante Joana Manuela Serrata, dzis nikt juz by nie pamietal, ze wedrowaly nia tysiace ludzi podobnych tym, ktorzy pozniej ruszyli, by osiedlic sie w Nowym Swiecie.
Miasteczko, gdzie zatrzymalem samochod, wygladalo na wyludnione. Po dlugich poszukiwaniach trafilem do barku mieszczacego sie w starej budowli w stylu sredniowiecznym. Wlasciciel, ktory nie oderwal oczu od ekranu telewizora, pochloniety jakims serialem, mruknal tylko, ze to pora sjesty, a ja musze byc szalencem, skoro podrozuje w taki upal.
Zamowilem cos zimnego do picia, potem opanowala mnie chec, by poogladac telewizje, ale nie bylem w stanie sie skupic. Wciaz powracala mysl, ze w ciagu dwoch dni przyjdzie mi przezyc - teraz, w XX wieku - choc czastke wielkiej przygody ludzkosci i doznac tego, co wiodlo Ulissesa spod Troi, co towarzyszylo Don Kichotowi z Manczy, prowadzilo Dantego i Orfeusza do Piekiel, a Krzysztofa Kolumba do Ameryki. To byla przygoda wyprawy w Nieznane.
Do samochodu wrocilem juz nieco spokojniejszy. Chocbym nawet nie odnalazl mojego miecza, to pielgrzymka Szlakiem Swietego Jakuba pomoze mi w koncu odkryc samego siebie.
Saint-Jean-Pied-de-Port
Zamaskowane twarze postaci defilujacych przy dzwieku fanfar, wszyscy ubrani w czern, zielen i biel - barwy francuskiej Gaskonii - wypelnialy glowna ulice Saint-Jean-Pied-de-Port. Byla niedziela, a ja spedzilem dwa dni za kierownica samochodu i nie moglem stracic juz ani minuty, nawet na udzial w tym festynie. Utorowalem sobie droge przez tlum, wysluchalem paru francuskich obelg, ale w koncu minalem fortyfikacje, ktore otaczaja najstarsza czesc miasta, gdzie mialem sie spotkac z pania Savin. Nawet w tym zakatku Pirenejow w dzien bylo goraco, totez z samochodu wysiadlem zlany potem.Zapukalem do drzwi. Po chwili zapukalem raz jeszcze, lecz na prozno. I po raz trzeci. Jedyna odpowiedzia byla glucha cisza. Zaniepokojony, przysiadlem na murku. Zona powiedziala mi, ze mam sie tu pojawic wlasnie dzis, telefonowalem, ale nikt nie odpowiadal. Byc moze pani Savin wyszla popatrzec na defilade, pomyslalem; nie moglem jednak wykluczyc, ze przyjechalem za pozno i postanowila sie ze mna nie spotykac. Wedrowka do Santiago konczyla sie wiec, zanim jeszcze sie na dobre zaczela.
Nagle drzwi sie otwarly, a na ulice wybieglo dziecko. Poderwalem sie blyskawicznie i lamana francuszczyzna zapytalem o pania Savin. Dziewczynka ze smiechem wskazala teren za ogrodzeniem. Dopiero wtedy zrozumialem, co sie stalo: drzwi prowadzily na rozlegly dziedziniec, otoczony starymi, pamietajacymi sredniowiecze domami o jednakowych balkonach. Drzwi staly przede mna otworem, a ja nie smialem nawet dotknac klamki.
Wbieglem na dziedziniec, kierujac sie w strone domu wskazanego przez dziewczynke. Wewnatrz podstarzala gruba kobieta wrzeszczala po baskijsku na watlego chlopca o smutnych piwnych oczach. Czekalem, az wreszcie krzyki ucichly i stara odprawila chlopca do kuchni, ciskajac w slad za nim obelgi. Dopiero wtedy spojrzala na mnie i nawet nie pytajac, czego chce, poprowadzila - na przemian uprzejma i burkliwa - na drugie pietro niewielkiego domu. Tu otwarte byly drzwi tylko jednego pomieszczenia -gabinetu zarzuconego ksiazkami, rozmaitymi drobiazgami, posazkami swietego Jakuba i pamiatkami z Camino. Wyjela z biblioteki ksiazke i usiadla przy jedynym w tym pokoju stole, pozwalajac, bym stal.
-Pewnie jest pan kolejnym pielgrzymem do Composteli - oznajmila bez zbednych wstepow. - Musze wpisac panskie nazwisko do rejestru osob, ktore ruszaja w te droge.
Podalem jej nazwisko, ona zas zapytala, czy przynioslem muszle. Tak nazywano duze konchy skladane na grobie apostola - symbol pielgrzymki umozliwiajacy patnikom rozpoznanie sie na szlaku[2]. Przed wyjazdem do Hiszpanii wybralem sie do brazylijskiego sanktuarium Aparecida do Norte. Kupilem tam wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, wykonany na trzech muszlach. Wydobylem go z torby i podalem pani Savin.-Ladny, ale niezbyt praktyczny - ocenila, zwracajac mi muszle. - Moze sie potluc w drodze.
-Nie potlucze sie. Zloze go na grobie apostola.
Pani Savin najwyrazniej nie zamierzala poswiecac mi wiele czasu. Wyjela karnecik, ktory mial mi ulatwic zatrzymywanie sie w klasztorach przy szlaku, i opatrzyla go pieczeciami Saint-Jean-Pied-de-Port, aby wiadomo bylo, skad wyruszylem, po czym oznajmila, ze moge isc z blogoslawienstwem bozym.
-A co z moim przewodnikiem? - zapytalem.
-Z jakim przewodnikiem? - odpowiedziala pytaniem, nieco zaskoczona, lecz w jej oczach pojawil sie blask.
Zrozumialem, ze pominalem rzecz wielkiej wagi. Chcac jak najszybciej sie tu dostac i spotkac z moja rozmowczynia, nie wypowiedzialem pradawnego Slowa, znaku rozpoznawczego tych, ktorzy naleza lub nalezeli do zakonu Tradycji. Czym predzej naprawilem ten blad i wyrzeklem Slowo. Pani Savin gwaltownym ruchem wyrwala z moich rak karnet, ktory wreczyla mi przed kilkoma minutami.
-Nie bedzie panu potrzebny - powiedziala, zdejmujac sterte gazet z kartonowego pudla. - Panska droga i odpoczynek zalezec beda od decyzji przewodnika.
Wydobyla z pudla kapelusz i plaszcz. Wygladaly jak stare ubrania, ale byly w doskonalym stanie. Poprosila, zebym stanal posrodku izby, i zaczela modlic sie w ciszy. Potem zarzucila mi plaszcz na ramiona i wcisnela kapelusz na glowe. Zauwazylem, ze kapelusz, a takze epolety plaszcza ozdobione sa muszlami. Nie przerywajac modlow, starsza pani chwycila patniczy kij stojacy w rogu pokoju i wcisnela mi go do prawej reki. Do tej dlugiej laski przywiazany byl buklak na wode. Stalem przed pania Savin ubrany w bermudy z teksasu i bawelniana koszulke z napisem: I love NY, oraz w sredniowieczny stroj pielgrzymow podazajacych do Composteli.
Stara kobieta zblizyla sie do mnie. Jak w transie zlozyla dlonie na mojej glowie i rzekla:
-Niechaj prowadzi cie apostol Jakub i niechaj wskaze ci jedyne, co musisz odkryc. Nie idz krokiem zbyt spiesznym ani zbyt powolnym, lecz zawsze szanujac prawa i potrzeby Drogi, i sluchaj tego, ktory bedzie twym przewodnikiem, chocby rozkazal ci zabic, bluznic lub popelnic bezsensowny czyn. Musisz zlozyc przysiege bezwzglednego posluszenstwa swojemu przewodnikowi.
Przysiaglem.
-Duch dawnych pielgrzymow Tradycji towarzyszyc ci bedzie w tej podrozy. Kapelusz ochroni cie przed sloncem i zlymi myslami; plaszcz ochroni przed deszczem i zlymi slowami; laska da ci ochrone przed wrogami i zlymi uczynkami. Niechaj blogoslawienstwo Boga, swietego Jakuba i Maryi Panny bedzie z toba przez wszystkie noce i dni. Amen.
Po chwili zachowywala sie juz zwyczajnie -pospiesznie zebrala ubrania i manifestujac przy tym zly humor, schowala je do pudla, odstawila kij i buklak w kat pokoju, podala mi haslo i poprosila, zebym natychmiast wyszedl, poniewaz moj przewodnik czeka juz kilometr czy dwa za Saint-Jean-Pied-de-Port.
-Nie znosi fanfar - poinformowala mnie. - Ale pewnie nawet z odleglosci dwoch kilometrow dobrze je slychac: Pireneje to swietne pudlo rezonansowe.
I nie mowiac nic wiecej, zeszla na dol, do kuchni, zeby dalej dreczyc chlopca o smutnych oczach. Zanim opuscilem jej dom, zapytalem, co mam zrobic z samochodem, a ona poradzila, zebym zostawil kluczyki, poniewaz ktos przyjedzie go stad zabrac. Wyjalem z bagaznika maly niebieski plecak, do ktorego przymocowalem spiwor. Do najlepiej chronionej kieszeni wsunalem wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, zalozylem plecak i wrocilem do domku, zeby zostawic pani Savin kluczyki do wozu.
-Z miasta wyjdzie pan ta ulica; prowadzi az do ostatniej bramy murow. Kiedy dotrze pan do Santiago de Compostela, prosze odmowic za mnie Ave Maria. Wielokrotnie przemierzalam te droge. Teraz musze zadowolic sie zapalem, ktory widze w oczach pielgrzymow. Sama wciaz jeszcze go odczuwam, ale wiek nie pozwala mi w pelni cieszyc sie zyciem. Niech pan o tym powie swietemu Jakubowi. Prosze mu takze powiedziec, ze nadejdzie czas, gdy dotre na spotkanie z nim inna droga, prostsza i mniej meczaca.
Opuscilem miasteczko, wychodzac Brama Hiszpanska poza mury obronne. Dawniej tedy wiodla ulubiona droga rzymskich najezdzcow, tedy maszerowaly armie Karola Wielkiego i Napoleona. Szedlem w milczeniu, slyszac brzmiace w dali fanfary, az nagle, gdy szedlem przez opuszczona wioske nieopodal Saint-Jean, ogarnelo mnie bezgraniczne wzruszenie i lzy stanely mi w oczach. Tu, posrod tych ruin, po raz pierwszy uswiadomilem sobie, ze moje stopy wedruja niezwykla Camino de Compostela.
Otaczajace doline Pireneje, strojne muzyka i porannym sloncem, pietrzyly sie przede mna niczym zjawisko pierwotne zapomniane przez rase ludzka - zjawisko, ktorego w zaden sposob nie potrafilem zidentyfikowac. Mimo wszystko doznanie bylo tak niezwykle i silne, ze postanowilem przyspieszyc kroku i jak najszybciej dojsc do miejsca, gdzie zgodnie z zapowiedzia pani Savin mial czekac przewodnik. Wciaz idac, zdjalem koszulke i schowalem ja do plecaka. Paski zaczynaly dotkliwie wpijac sie w obnazone ramiona, tym bardziej wiec docenilem wygodne stare trampki, idealnie dopasowane do moich stop. Mniej wiecej po czterdziestu minutach marszu, na luku drogi, ktora okrazala gigantyczna skale, zauwazylem porzucona stara studnie. Obok, na ziemi, siedzial mezczyzna okolo piecdziesiatki, czarnowlosy, o urodzie Cygana, i szukal czegos w plecaku.
-Witam - zagadnalem po hiszpansku, oniesmielony jak zawsze, gdy po raz pierwszy spotykam sie z nieznajomym. - Pewnie na mnie czekasz. Mam na imie Paulo.
Mezczyzna przestal grzebac w plecaku i zmierzyl mnie spojrzeniem od stop do glow. W jego oczach dostrzeglem chlod. Nie wydawal sie zaskoczony moim nadejsciem. Ja takze odnioslem niejasne wrazenie, ze skads sie znamy.
-Tak, czekalem na ciebie, ale nie sadzilem, ze tak szybko sie spotkamy. Czego chcesz?
Nieco zbity z tropu, odparlem, ze to mnie poprowadzic ma Droga Mleczna, gdy rusze w poszukiwaniu miecza.
-Nie warto sie trudzic - powiedzial mezczyzna. - Jesli chcesz, odnajde go za ciebie. Tylko natychmiast podejmij decyzje.
Ta rozmowa wprawiala mnie w coraz wieksze zdziwienie. Poniewaz jednak przysiaglem byc bezwzglednie poslusznym, zamierzalem udzielic odpowiedzi. Gdyby wyreczyl mnie w poszukiwaniu miecza, zyskalbym mnostwo czasu i moglbym znacznie szybciej wrocic do Brazylii, do najblizszych i do interesow, o ktorych nawet na chwile nie potrafilem zapomniec. Moze mialem do czynienia ze zwyklym oszustem, ale przeciez udzielenie odpowiedzi nie bylo niczym zlym.
Postanowilem przyjac jego propozycje. I nagle, tuz za plecami, uslyszalem glos, ktory po hiszpansku, z silnym obcym akcentem, oznajmil:
-Nie trzeba wspinac sie na szczyt gory tylko po to, zeby sie dowiedziec, czy jest wysoka.
To bylo nasze haslo. Odwrocilem sie i ujrzalem mezczyzne okolo czterdziestki, ubranego w bermudy koloru khaki i przepocona biala koszule. Nowo przybyly uporczywie przypatrywal sie Cyganowi. Mial szpakowate wlosy i spalona sloncem skore. Dzialajac w pospiechu, zapomnialem o elementarnych zasadach bezpieczenstwa i na oslep rzucilem sie w ramiona pierwszemu napotkanemu czlowiekowi.
-Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje sie statki - odpowiedzialem haslem na haslo.
Mimo to mezczyzna nie odrywal oczu od Cygana, wciaz mu sie przygladajac. Ta wymiana spojrzen, w ktorych nie bylo ani obawy, ani zaczepki, trwala kilka minut. Az do chwili, gdy Cygan z lekcewazacym usmiechem ruszyl w kierunku Saint-Jean-Pied-de-Port.
-Na imie mam Petrus[3] - odezwal sie wreszcie przybysz, gdy Cygan zniknal za skala, ktora niedawno okrazalem. Nastepnym razem badz ostrozniejszy.Jego glos zabrzmial milo; tej nutki zabraklo mi u Cygana, a nawet u pani Savin. Podniosl plecak, na ktorego klapie widniala muszla. Wydobyl z niego butelke wina, wypil lyk, a potem mi ja podal. Napilem sie i zapytalem, kim jest ten Cygan.
-To droga wiodaca do granicy. Przechodzi tedy wielu przemytnikow i ukrywajacych sie terrorystow z Kraju Baskow - wyjasnil Petrus. - Policja prawie nigdy sie tu nie zapuszcza.
-Nie odpowiedziales na moje pytanie. - Popatrzylismy na siebie jak starzy znajomi. - I ja mam wrazenie, ze juz go spotkalem, dlatego zachowywalem sie tak smialo.
Petrus rozesmial sie i stwierdzil, ze czas ruszac w droge. Zabralem rzeczy. Szlismy w milczeniu, lecz usmiech Petrusa pozwolil mi odgadnac, ze mysli to samo co ja: spotkalismy demona.
Przez pewien czas wedrowalismy bez slowa. Pani Savin miala calkowita racje - nawet z odleglosci trzech kilometrow slychac bylo dzwiek fanfar, ktore nie milkly ani na chwile. Mialem ochote zasypac Petrusa pytaniami o jego zycie, prace, dowiedziec sie, co go tu przywiodlo. Wiedzialem jednak, ze czeka nas jeszcze siedemset kilometrow wspolnej wedrowki i nadejdzie wlasciwa chwila, bym na kazde z tych pytan uzyskal odpowiedz. Mimo to nie moglem uwolnic sie od mysli o Cyganie, totez w koncu przerwalem milczenie.
-Petrusie, sadze, ze ten Cygan byl demonem.
-Tak, to byl demon.
Kiedy potwierdzil moje domysly, ogarnelo mnie przerazenie, zarazem jednak doznalem ulgi.
-Ale to nie ten demon, ktorego znales z Tradycji.
W Tradycji demon jest duchem, ktorego nie cechuje ani dobro, ani zlo. Uwaza sie go za straznika wiekszosci tajemnic dostepnych dla ludzi i przypisuje mu sie moc i wladze nad swiatem rzeczy materialnych. Jako upadly aniol utozsamia sie z rodzajem ludzkim i zawsze gotow jest zawrzec pakt lub odplacic przysluga za przysluge.
Zapytalem wiec, w czym tkwi roznica miedzy Cyganem a demonami z Tradycji.
-Spotkamy jeszcze inne na tej drodze - odparl ze smiechem Petrus. - Sam to zrozumiesz. Ale sprobuj przypomniec sobie rozmowe z Cyganem, a zdolasz sie juz troche w tym zorientowac.
Przywolalem w pamieci dwa zdania, ktore z nim zamienilem. Powiedzial, ze mnie oczekiwal, i zaproponowal, ze odnajdzie moj miecz.
Wowczas Petrus wyjasnil, ze te dwa zdania doskonale pasuja do zlodzieja przylapanego na goracym uczynku - stara sie zyskac na czasie i zdobyc wzgledy, szykujac sie do ucieczki. W owych slowach mogl sie kryc glebszy sens, byc moze tez byly dokladnym odzwierciedleniem jego mysli.
-Ktora z tych dwoch hipotez jest trafna?
-Obie sa sluszne. Ten nieszczesny zlodziej, broniac sie, w lot chwycil, jakich slow oczekujesz. Myslal, ze jest bystry, tymczasem stal sie narzedziem w reku sily wyzszej. Gdyby umknal, kiedy tylko przyszedlem, nie mielibysmy powodu prowadzic tej rozmowy. Ale stanal ze mna twarza w twarz, a ja wyczytalem z jego oczu imie demona, ktorego spotkasz na swej drodze.
Wedlug Petrusa to spotkanie bylo dobra wrozba, skoro demon ujawnil sie tak wczesnie.
-Mimo wszystko teraz nie zaprzataj sobie nim glowy. Mowilem ci juz, ze nie z nim jednym bedziesz mial do czynienia. Mozliwe, ze ten jest najpotezniejszy, ale na pewno nie jedyny.
Kontynuowalismy wedrowke. Pustynna dotad roslinnosc zastapily rozrzucone z rzadka krzewy. Moze rzeczywiscie powinienem posluchac rady Petrusa i pozwolic, zeby sprawy rozwijaly sie wlasnym tokiem. Od czasu do czasu moj kompan opowiadal o wydarzeniach historycznych, ktorych swiadkami byly mijane przez nas miejsca. Zobaczylem dom, gdzie pewna krolowa spedzila ostatnia noc zycia, i wykuta w skale kapliczke, pustelnie swietego meza, o ktorym nieliczni rdzenni mieszkancy tego regionu opowiadali, ze potrafil czynic cuda.
-Nie sadzisz, ze cuda sa bardzo wazne? - zapytal.
Odparlem, ze owszem, dodajac jednak, ze nigdy nie zetknalem sie z prawdziwym, wielkim cudem. Terminujac w Tradycji, przyjalem skrajnie intelektualna postawe. Wierzylem, ze odzyskawszy miecz - ale dopiero wowczas - ja takze bede zdolny dokonywac wielkich czynow, jakie byly dzielem mojego Mistrza.
-Nie sa to jednak Cuda, poniewaz nie odmieniaja praw natury. To, co czyni moj Mistrz, polega na wykorzystywaniu tych sil do...
Nie moglem dokonczyc zdania, nie umiejac wyjasnic faktu, ze Mistrz potrafi materializowac duchy, przemieszczac rzeczy, ktorych wcale nie dotyka, albo, co nieraz widzialem na wlasne oczy, odslaniac blekit nieba w srodku zasnutego gestymi chmurami popoludnia.
-A moze robi to, by cie przekonac, ze posiadl wiedze i moc? - zasugerowal Petrus.
-Mozliwe - przytaknalem mu z przekonaniem.
Przysiedlismy na kamieniu, bo Petrus wspomnial, ze nie znosi palic podczas marszu. Uwazal, ze pluca wdychaja wtedy znacznie wiecej nikotyny, a dym przyprawial go o mdlosci.
-Dlatego Mistrz odmowil ci prawa do miecza. Bo nie potrafiles dostrzec powodu, ktory kaze mu dokonywac cudow. Bo zapomniales, ze droga wiedzy stoi otworem przed wszystkimi ludzmi, przed kazdym zwyklym czlowiekiem. Podczas tej podrozy naucze cie kilku cwiczen i pewnych rytualow zwanych Praktykami RAM. Kazdy w jakiejs chwili zycia ma okazje dostapic przynajmniej jednego z nich. Ten, kto w poszukiwaniach wykaze cierpliwosc i przenikliwosc, zdola odkryc je wszystkie bez wyjatku, wyciagajac wnioski z lekcji, jakich udziela mu zycie. Praktyki RAM sa tak proste, ze ludziom twojego pokroju, przyzwyczajonym do komplikowania zycia, czesto wydaja sie pozbawione wartosci. Ale to one, podobnie jak trzy inne grupy praktyk, czy-sie, ze spie, a ta czastka nalegala. Najpierw to ona poruszyla moimi palcami, potem palce ozywily ramiona. A jednak to ani palce, ani ramiona, lecz wlasnie ta mala czasteczka walczyla, probujac pokonac sile ziemi i ruszyc "w gore". Poczulem, ze moje cialo poddaje sie ruchom ramion i idzie ich sladem. Kazda sekunda byla jak wiecznosc, ale nasienie musialo sie narodzic, chcialo sie dowiedziec, czym jest owo "w gorze". Z ogromnym trudem wzniosla sie najpierw moja glowa, potem tulow. Wszystko bylo zbyt spowolnione i musialem zmagac sie z sila, ktora sciagala mnie w glab ziemi, gdzie dotad spokojnie spalem snem wiecznym. Lecz w koncu mi sie udalo - zlamalem te sile i powstalem. Przebilem sie przez skorupe ziemi i juz otaczalo mnie to "na gorze".
Bylem na wsi. Czulem cieplo promieni slonecznych, slyszalem bzyczenie owadow, szmer rzeki, ktora gdzies daleko toczyla wody. Wstawalem bardzo wolno, wciaz z zamknietymi oczami, i przez caly czas mialem wrazenie, ze lada chwila strace rownowage i wroce do ziemi. A jednak stale roslem. Moje rece wznosily sie, cialo bylo bardziej prezne. Bylem tu, odradzalem sie, marzac, zeby to ogromne slonce, ktore swieci i zacheca, bym nadal wzrastal, bym wyciagal sie i w koncu dosiegna! go wszystkimi galeziami, rozgrzewalo me wnetrze, muskalo milym cieplem z zewnatrz. Wyciagalem ramiona najwyzej, jak moglem, czulem bol ogarniajacy wszystkie napie te miesnie, wydawalo mi sie, ze wyroslem do tysiaca metrow, ze moglbym objac gory. Cialo prezylo sie i prezylo, az bol miesni stal sie tak silny, ze nie moglem go juz zniesc. Wtedy krzyknalem.
Otworzylem oczy i ujrzalem przed soba Petrusa, ktory usmiechal sie, palac papierosa. Swiatlo dnia jeszcze nie zagaslo, ale stwierdzilem ze zdumieniem, ze slonce nie grzeje tak mocno, jak mi sie wydawalo. Zapytalem mojego przewodnika, czy chce, zebym opisal, czego doznalem. Odpowiedzial, ze nie.
-To bardzo osobiste przezycia, powinienes zachowac je dla siebie. Jakze mialbym je oceniac? Naleza do ciebie.
Dodal, ze spedzimy tu noc. Rozpalilismy niewielkie ognisko, dopilismy reszte wina, a ja przygotowalem kilka kanapek z pasztetem z gesich watrobek, ktory kupilem przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszedl nad plynacy nieopodal strumien i wrocil z rybami. Upiekl je nad ogniskiem. Potem obaj ulozylismy sie w spiworach.
Posrod wszystkich wrazen, jakich doznalem w zyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Choc dzialo sie to latem, bylo zimno, a w ustach czulem jeszcze smak wina, ktorym poczestowal mnie Petrus. Patrzylem w niebo i obserwowalem Droge Mleczna, wskazujaca dlugi szlak, ktory mielismy te miesnie, wydawalo mi sie, ze wyroslem do tysiaca metrow, ze moglbym objac gory. Cialo prezylo sie i prezylo, az bol miesni stal sie tak silny, ze nie moglem go juz zniesc. Wtedy krzyknalem.
Otworzylem oczy i ujrzalem przed soba Petrusa, ktory usmiechal sie, palac papierosa. Swiatlo dnia jeszcze nie zagaslo, ale stwierdzilem ze zdumieniem, ze slonce nie grzeje tak mocno, jak mi sie wydawalo. Zapytalem mojego przewodnika, czy chce, zebym opisal, czego doznalem. Odpowiedzial, ze nie.
-To bardzo osobiste przezycia, powinienes zachowac je dla siebie. Jakze mialbym je oceniac? Naleza do ciebie.
Dodal, ze spedzimy tu noc. Rozpalilismy niewielkie ognisko, dopilismy reszte wina, a ja przygotowalem kilka kanapek z pasztetem z gesich watrobek, ktory kupilem przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszedl nad plynacy nieopodal strumien i wrocil z rybami. Upiekl je nad ogniskiem. Potem obaj ulozylismy sie w spiworach.
Posrod wszystkich wrazen, jakich doznalem w zyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Choc dzialo sie to latem, bylo zimno, a w ustach czulem jeszcze smak wina, ktorym poczestowal mnie Petrus. Patrzylem w niebo i obserwowalem Droge Mleczna, wskazujaca dlugi szlak, ktory mielismy przemierzyc. W innych okolicznosciach ta odleglosc, ow, zdawaloby sie, bezmiar, budzilaby straszliwy lek, a ja balbym sie, ze nie sprostam trudom wedrowki. Ale dzis bylem ziarnem i urodzilem sie na nowo. Odkrylem, ze choc w ziemi jest wygodnie i gleboko tam spie, zycie na gorze okazuje sie znacznie piekniejsze. Moglem narodzic sie jeszcze tyle razy, ile chcialem, az me ramiona stana sie dosc dlugie, by objac ziemie, z ktorej wyszedlem.
CWICZENIE ZASIEWU
Ukleknij na ziemi. Potem usiadz na pietach i pochyl sie tak, aby glowa dotykala kolan. Wyciagnij ramiona do tylu. Przybrales pozycje plodowa. Teraz odprez sie i uwolnij od wszelkich napiec. Oddychaj spokojnie i gleboko. Stopniowo narasta w tobie wrazenie, ze jestes malenkim ziarenkiem, ktore otacza dobro tej ziemi. Wszystko wokol jest cieple i cudowne. Spisz spokojnym snem.Nagle drga jeden z palcow. Ziarno nie chce juz byc nasieniem, pragnie narodzin. Zaczynasz z wolna poruszac ramionami, potem twoje cialo prostuje sie i oto znow siedzisz na pietach. Teraz sie podnosisz i wolno, bardzo wolno, z wyprostowanymi plecami, klekasz na kolanach. Przez caly ten czas wyobrazasz sobie, ze jestes nasieniem, ktore przemienia sie i pecznieje, i wolniutko rozbija grudki ziemi.
Przyszedl czas rozkruszyc ziemie. Podnosisz sie powoli, stawiajac najpierw jedna, potem takze druga stope. Przez chwile trudno ci utrzymac rownowage, wiec walczysz niczym ziarno, ktore zdobywa przestrzen dla rosliny. Az wreszcie stajesz wyprostowany. Wyobraz sobie otaczajace cie pola, slonce, wode, wiatr i ptaki: jestes nasieniem, ktore wy-kielkowalo i wypuszcza pierwszy ped. Lagodnym gestem wyciagasz rece ku niebu. Potem wyprezasz sie coraz bardziej, jakbys chcial chwycic ogromne slonce, ktore swieci nad toba, daje ci sile i wabi. Twoje cialo zyskuje wieksza sztywnosc, miesnie preza sie, a ty czujesz, jak rosniesz, ros-niesz, by stac sie ogromnym. Napiecie narasta, wreszcie staje sie dotkliwe, przyprawia o nieznosny bol. Nie mozesz go juz wytrzymac, krzyk wyrywa sie z twoich ust i otwierasz oczy.
Powtarzaj to cwiczenie przez siedem kolejnych dni, zawsze o tej samej godzinie.
Stworca i stworzenie
Przez szesc dni przemierzalismy Pireneje, to wspinajac sie, to schodzac. Petrus czuwal, abym codziennie, kiedy slonce padalo juz tylko na najwyzsze szczyty, powtarzal cwiczenie zasiewu. Trzeciego dnia ujrzelismy cementowy slup informacyjny i dowiedzielismy sie, ze od tej chwili stapamy po hiszpanskiej ziemi. Petrus po trosze wyjawial mi informacje o swoim zyciu prywatnym. Okazalo sie, ze jest Wlochem, projektantem urzadzen przemyslowych[4]. Zapytalem, czy nie ucieka mysla do wszystkich spraw, ktore musial odlozyc na pozniej, by przeprowadzic pielgrzyma wyruszajacego w poszukiwaniu miecza.-Chcialbym, zebys cos zrozumial - odparl. - Ja nie prowadze cie do miecza. Tylko ty jeden mozesz go odnalezc. Jestem tu, by przeprowadzic cie Camino de Santiago i nauczyc Praktyk RAM. To, w jaki sposob je wykorzystasz, poszukujac miecza, zalezy od ciebie.
-Nie odpowiedziales na moje pytanie.
-Podrozujac, w bardzo praktyczny sposob doswiadczasz aktu odrodzenia. Stajesz przed zupelnie nowymi sytuacjami, dzien przemija wolniej, przewaznie nie rozumiesz jezyka, ktorym mowia miejscowi. Zupelnie jak dziecko, ktore wyszlo z lona matki. W takich warunkach zaczynasz przywiazywac znacznie wieksza wage do tego, co cie otacza, poniewaz od tego zalezy twoje przetrwanie. Stajesz sie bardziej otwarty na kontakty z ludzmi, bo wiesz, ze mogliby ci pomoc w trudnych sytuacjach. A kazdy przejaw laskawosci bogow przyjmujesz z wielka radoscia, jakby chodzilo o wydarzenie, ktore trzeba zapamietac na cale zycie. Rownoczesnie, poniewaz wszystko wokol ciebie jest nowe, dostrzegasz w rzeczach wylacznie piekno i bardziej cieszysz sie zyciem. Dlatego pielgrzymki religijne zawsze byly jednym z najbardziej obiektywnych sposobow osiagniecia iluminacji. Aby odpokutowac za grzechy, trzeba isc coraz to dalej, dostosowujac sie do zmiennosci sytuacji. W zamian otrzymuje sie niezliczone dobrodziejstwa, ktorych zycie nie skapi tym, co o nie prosza. Wydaje ci sie, ze moglbym zamartwiac sie z powodu paru projektow, ktorych nie wykonam, bo jestem tu z toba?
Oczy Petrusa zwrocily sie w innym kierunku, a ja natychmiast podazylem wzrokiem za jego spojrzeniem. Stado koz szlo zboczem gory. Jedna z nich, najodwazniejsza, stala na niewielkim, bardzo stromym wystepie skalnym. Zastanawialem sie, jakim cudem zdolala wdrapac sie tak wysoko i jak sie stamtad wydostanie. Jednak wlasnie wowczas, gdy nad tym dumalem, koza skoczyla i znajdujac oparcie na niewidocznej dla mnie czesci stoku, dolaczyla do stada. Wszystko w tym miejscu przepojone bylo pelnym zycia, dynamicznym spokojem swiata, ktory moze jeszcze wypiekniec i wiele stworzyc i ktory wie, ze aby tak sie stalo, trzeba isc, wciaz isc przed siebie. Chociaz czasem straszliwe trzesienie ziemi albo niszczycielska burza rodza we mnie przekona nie, ze natura jest okrutna, zrozumialem, ze takie wlasnie sa zmienne koleje drogi zwanej losem. Natura rowniez wedrowala w poszukiwaniu iluminacji.
-Jestem bardzo zadowolony, ze sie tu znalazlem - powiedzial Petrus. - Bo praca, ktorej nie wykonani, nic juz nie znaczy, a prace, ktore zrealizuje potem, beda znacznie lepsze.
Po przeczytaniu dziela Carlosa Castanedy goraco pragnalem spotkac starego indianskiego czarownika, don Juana. Obserwujac spogladajacego na gory Petrusa, poczulem, ze u mego boku stoi ktos podobny do niego jak brat.
Po poludniu siodmego dnia, wyszedlszy z sosnowego lasu, dotarlismy na szczyt wzgorza. Tu Karol Wielki modlil sie po raz pierwszy na hiszpanskiej ziemi. Na starym pomniku widniala lacinska inskrypcja naklaniajaca wedrowca, by dla upamietnienia tamtych wydarzen odmowil Salve Regina. Obaj wypelnilismy to, do czego wzywala inskrypcja. Potem Petrus poprosil, abym po raz ostatni poddal sie cwiczeniu Zasiewu.
Wial silny wiatr i bylo zimno. Zaoponowalem, twierdzac, ze jest jeszcze bardzo wczesnie - wydawalo mi sie, ze ledwie dochodzi trzecia po poludniu - ale polecil mi zamilknac i natychmiast uczynic, co kaze.
Przykleknalem na ziemi i zaczalem wykonywac cwiczenie. Wszystko przebiegalo normalnie az do chwili, kiedy unioslem rece i usilowalem wyobrazic sobie slonce. Gdy juz mi sie to udalo, a przede mna rozblyslo ogromne slonce, poczulem, ze ogarnia mnie wielka ekstaza. Me czlowiecze wspomnienia powoli wygasaly; ja juz nie wykonywalem cwiczenia, lecz stalem sie drzewem. Czulem przepelniajace mnie szczescie i ogromna satysfakcje. Slonce swiecilo i wirowalo wokol wlasnej osi, co nigdy dotad sie nie zdarzylo. Stalem w miejscu z wyciagnietymi galeziami, wiatr targal mymi liscmi, a ja pragnalem na zawsze tak pozostac. Az nagle cos mnie dotknelo i na ulamek sekundy wszystko spowilo sie mrokiem.
Natychmiast otworzylem oczy. Petrus uderzyl mnie w twarz i chwycil za ramiona.
-Nie zapominaj, co jest twoim celem! - krzyknal pelen gniewu. - Nie zapominaj, ze musisz sie jeszcze wiele nauczyc, zanim znajdziesz miecz!
Usiadlem na ziemi, drzac w podmuchach lodowatego wiatru.
-Czy zawsze tak sie dzieje? - zapytalem.
-Prawie zawsze. Zwlaszcza z ludzmi takimi jak ty, zafascynowanymi i latwo zapominajacymi o celu poszukiwan.
Petrus wyciagnal z plecaka sweter i szybko sie ubral. Ja wlozylem drugi t-shirt na moj I love NY - nawet nie przyszlo mi na mysl, ze w srodku lata, przez gazety okrzyknietego najbardziej upalnym w ostatnim dziesiecioleciu, moze zrobic sie tak zimno. Dwie warstwy bawelny nieco skuteczniej chronily przed wiatrem, jednak poprosilem Petrusa, zeby przyspieszyl kroku, musialem sie bowiem rozgrzac.
Sciezka biegla teraz bardzo lagodnym zboczem. Pomyslalem, ze chlod, ktory odczuwam, jest skutkiem kiepskiego jedzenia, bo zywilismy sie wylacznie rybami i owocami drzew[5]. Ale Petrus wyjasnil, ze marzniemy, poniewaz dotarlismy do najwyzej polozonego miejsca na naszym gorskim szlaku.Przeszlismy moze pol kilometra, gdy nagle, za zalomem drogi, krajobraz ulegl zmianie. Rozlegla, lekko pofaldowana dolina ciagnela sie az po horyzont. Na lewo, w kotlinie, w odleglosci najwyzej dwustu metrow, czekala wioska, a w niej domki z dymiacymi kominami. Chcialem przyspieszyc kroku, lecz Petrus mnie powstrzymal.
-Mysle, ze to najwlasciwsza chwila, zeby nauczyc cie drugiej Praktyki RAM - powiedzial, siadajac na ziemi i dajac znak, zebym uczynil to samo.
Usiadlem wbrew sobie. Widok wioski i wydobywajacego sie z kominow dymu zburzyl moj wewnetrzny spokoj. Nagle uswiadomilem sobie, ze od tygodnia przebywalismy na pustkowiu, nie widzielismy zywego ducha, spalismy pod golym niebem i calymi dniami wedrowalismy. Zabraklo mi papierosow i musialem palic paskudne skrety z tytoniu Petrusa. Spac w spiworze i jesc ryby nawet bez soli - uwielbialem to, ale jako dwudziestolatek, teraz, na Camino de Santiago, bylo to dla mnie wielkim poswieceniem. Niecierpliwie czekalem, az Petrus skonczy zwijac papierosa i go wypali. Milczalem, marzac o cieple kieliszka wina w barze, ktory widzialem o piec minut drogi od nas. Opatulony w sweter Petrus siedzial sobie spokojnie i w roztargnieniu spogladal na rozlegla nizine.
-Jak ci sie podobala przeprawa przez Pireneje? - zapytal po krotkiej chwili.
-Wspaniala - odparlem, nie chcac przedluzac rozmowy.
-Cale szczescie, bo poswiecilismy szesc dni na przejscie odcinka, ktory zazwyczaj pokonuje sie w ciagu dnia.
Nie uwierzylem. Wyciagnal mape i pokazal mi caly szlak, ktory liczyl zaledwie siedemnascie kilometrow. Nawet wolno sie wspinajac i pokonujac strome zejscia, te droge nalezalo przejsc w szesc godzin.
-Z tak wielkim uporem dazysz do odnalezienia miecza, ze zapomniales o najwazniejszym: trzeba do niego dotrzec. Zapatrzony w strone Composteli, ktorej stad na pewno nie ujrzysz, nie zauwazyles, ze w niektore miejsca wracalismy cztero- albo pieciokrotnie, raz po raz, chociaz roznymi drogami.
Teraz, kiedy Petrus to powiedzial, zdalem sobie sprawe, ze gore Itchasheguy, najwyzsza w tym rejonie, widywalem to po mojej lewej, to znow po prawej stronie. I chociaz przypadkiem to dostrzeglem, nie wyciagnalem jedynego slusznego wniosku: przez tydzien krazylismy po niewielkim skrawku gor.
-Po prostu wybieralem rozne drogi, wykorzystywalem wiodace przez las sciezki przemytnikow. Jednak powinienes byl sie zorientowac. Nie zauwazyles tego, poniewaz wedrowka sama w sobie nic dla ciebie nie znaczy. Liczy sie tylko wola dotarcia do celu.
-A gdybym sie zorientowal?
-I tak wedrowalibysmy przez siedem dni, bo Praktyki RAM tego wymagaja. Ale wowczas w inny sposob cieszylbys sie pieknem Pirenejow.
Tak bardzo mnie zaskoczyl, ze zapomnialem o zimnie i o wiosce.
-W podrozy do obranego celu - podjal Petrus - szczegolnie wazne jest baczne obserwowanie drogi. Bo wlasnie droga najlepiej nam podpowiada, jak osiagnac ten cel, kazdego dnia podrozy wzbogaca nas i uczy. Gdyby porownac to z seksem, powiedzialbym, ze gra wstepna, faza pieszczot, decyduje o sile orgazmu. Wszyscy o tym wiemy. Tak to jest, kiedy ma sie cel w zyciu. Moze okazac sie wspanialy lub zly, wszystko zalezy od tego, jaka obierzemy droge, i tego, jak ja przemierzamy. Dlatego druga Praktyka RAM jest tak wazna: polega na odkrywaniu w tym, na co patrzymy kazdego dnia, tajemnic, ktore obojetnie mijamy, pochlonieci rutynowym dzialaniem.
I Petrus nauczyl mnie CWICZENIA SZYBKOSCI.
-W miescie, gdzie zaprzataja nas codzienne zajecia., na to cwiczenie nalezy poswiecic dwadziescia minut. Poniewaz jednak wedrujemy niezwyklym szlakiem Santiago de Compostela, przeznaczymy godzine na dotarcie do wioski.
Chlod, o ktorym na chwile zapomnialem, znow zaczal mi doskwierac. Zniechecony patrzylem na Petrusa. Lecz on tego nie zauwazal: wzial plecak i w przytlaczajacym, zolwim tempie zaczelismy przemierzac dwustumetrowa odleglosc.
Poczatkowo patrzylem wylacznie na tawerne, stary dwupietrowy budynek z drewnianym szyldem nad drzwiami. Bylismy tak blisko, ze moglem nawet odczytac date budowy: 1652. Zblizalismy sie, a jednak mialem wrazenie, ze stoimy w miejscu. Petrus niezwykle wolno wysuwal stope przed stope, a ja go nasladowalem. Siegnalem do plecaka po zegarek i zalozylem go na reke.
-Bedzie jeszcze gorzej - powiedzial - bo czas nie zawsze przemija w jednakowym rytmie. To my zdecydujemy o rytmie czasu.
Raz po raz spogladajac na zegarek, zrozumialem, ze Petrus ma racje. Im czesciej patrzylem na wskazowki, tym wolniej sie przesuwaly. Postanowilem posluchac jego rady i schowalem zegarek do plecaka. Usilowalem skoncentrowac sie na krajobrazie, na nizinie, na kamieniach, ktore tracalem nogami, ale przez caly czas zerkalem w kierunku tawerny i wciaz mialem wrazenie, ze nie ruszylismy sie z miejsca. Pomyslalem, ze bede opowiadal sobie w mysli rozne historyjki, lecz to cwiczenie tak mnie irytowalo, ze nie moglem sie skupic. Kiedy nie bedac w stanie dluzej tego wytrzymac, wyjalem z plecaka zegarek, przekonalem sie, ze uplynelo zaledwie jedenascie minut.
-Nie rob z tego cwiczenia tortur, bo nie po to je wymyslono - powiedzial Petrus. - Staraj sie czerpac przyjemnosc z tempa, do ktor