Ewangelia wg sw. Lukasza, 22, 38. Pielgrzym Kiedy przed dziesieciu laty przekraczalem prog malego domu w Saint-Jean-Pied-de-Port, bylem przekonany, ze trace czas. W tym okresie w poszukiwaniach duchowych kierowalem sie mysla, ze istnieja sekrety, tajemne sciezki, ludzie zdolni rozumiec i kontrolowac zjawiska niedostepne dla wiekszosci smiertelnikow. Totez podazanie "droga zwyklego czlowieka" uwazalem za niegodne uwagi.Wielu przedstawicieli mojego pokolenia -a wsrod nich ja - uleglo fascynacji sektami, tajemnymi stowarzyszeniami i uwierzylo, iz zrozumienie tego, co trudne i zlozone, prowadzi ku zglebieniu tajemnicy zycia. W 1974 roku przyszlo mi drogo za to zaplacic. Mimo to, gdy uwolnilem sie od strachu, trwale miejsce w moim zyciu zajela fascynacja tym co tajemne. Dlatego kiedy moj Mistrz wspominal o wedrowce do Santiago de Compostela, uznalem te pielgrzymke za meczaca i bezsensowna. Rozwazalem nawet mozliwosc porzucenia RAM, malego, niewiele znaczacego bractwa, opierajacego sie na ustnym przekazie jezyka symbolicznego. Gdy wreszcie okolicznosci sklonily mnie do wypelnienia prosby Mistrza, postanowilem zrobic to na wlasny sposob. W pierwszych dniach pielgrzymki staralem sie uczynic z Petrusa czarownika, don Juana, postac, ktora pisarz Carlo Castaneda posluzyl sie jako lacznikiem z tym co niezwykle. Bylem przekonany, ze przy odrobinie wyobrazni zdolam czerpac zadowolenie z doswiadczenia, jakim byla droga do Santiago, i zastapic prawdy ujawnione tajemniczoscia, proste zlozonym, zrozumiale niepojetym. Ale Petrus potrafil sie oprzec kazdej mojej probie przemienienia go w bohatera. To bardzo utrudnialo nam kontakt i ostatecznie rozstalismy sie, czujac, ze nasza zazylosc przywiodla nas donikad. Dlugo po tym rozstaniu pojalem, co przypominaly mi tamte przezycia. Dzis to wiem: niezwykle napotkac mozna na sciezkach zwyklych ludzi. Dzieki zrozumieniu tej prawdy, najcenniejszemu, jakie posiadam, gotow jestem podjac najwieksze chocby ryzyko, dazac do osiagniecia tego, w co wierze. Z niego czerpalem odwage, piszac swa pierwsza ksiazke, Pielgrzyma. Ono dawalo mi sile do walki, nawet gdy mowiono, ze zaden Brazylijczyk nie zdola zyc z literatury. Pomoglo zachowac godnosc i wytrwalosc w Dobrej Walce, ktora musze co dnia toczyc z samym soba, jesli chce nadal podazac "droga zwyklego czlowieka". Nigdy juz nie spotkalem mojego przewodnika. Usilowalem nawiazac z nim kontakt po opublikowaniu tej ksiazki w Brazylii, lecz nie otrzymalem odpowiedzi. Kiedy pojawil sie angielski przeklad Pielgrzyma, cieszylem sie, ze nareszcie bedzie mogl poznac moja wersje naszych wspolnych przezyc. I znow probowalem sie z nim skontaktowac, ale zmienil numer telefonu. W dziesiec lat pozniej Pielgrzym zostal wydany w kraju, od ktorego zaczalem tamta podroz. To na francuskiej ziemi po raz pierwszy ujrzalem Petrusa. Mam nadzieje, ze pewnego dnia sie spotkamy, a wtedy powiem: "Dziekuje i dedykuje ci te ksiazke!". Paulo Coelho Prolog -I stojac przed Swietym Obliczem RAM, dotknij dlonmi Slowa zycia, zyskujac dosc sily, by swiadczyc za nim tu i chocby na kraju swiata!Mistrz wzniosl moj nowy miecz, nie wysunawszy go z pochwy. Plomienie wystrzeliwaly z trzaskiem. Przychylna wrozba oznaczala, ze wolno nam kontynuowac rytual. Pochylilem sie wiec i golymi rekami zaczalem kopac ziemie. Dzialo sie to noca 2 stycznia 1986 roku. Znajdowalismy sie na szczycie pasma Serra do Mar, w poblizu masywu zwanego Czarnymi Wierchami, Oprocz mnie i Mistrza byla tam moja zona, jeden z uczniow, miejscowy przewodnik oraz reprezentant wielkiego bractwa, ktore obejmowalo znane pod nazwa "Tradycja" ezoteryczne zakony calego swiata. Towarzyszaca mi piatka, takze przewodnik, ktorego wczesniej uprzedzono o celu naszej wyprawy, uczestniczyla w wyswieceniu mnie na Mistrza Zakonu RAM, starego bractwa chrzescijanskiego zalozonego w 1492 roku. Wygrzebalem w ziemi niezbyt gleboki, lecz szeroki dol. Z wielkim namaszczeniem uderzalem w glebe, wypowiadajac rytualne slowa. Wtedy podeszla do mnie zona. Wreczyla mi miecz, ktorym poslugiwalem sie przez z gora dziesiec lat i ktory przez caly ten czas byl mi pomocny. Zlozylem w dole miecz, potem przysypalem go ziemia i wyrownalem powierzchnie. Gdy wykonywalem te ruchy, wracaly wspomnienia trudnych chwil, ktore przezylem, rzeczy, ktorych sie nauczylem, i zjawisk, ktore moglem wywolac tylko dlatego, ze byl przy mnie ten stary miecz, moj wierny druh. Teraz miala go trawic ziemia, stal jego ostrza i drewno rekojesci mialy znowu zywic miejsce, z ktorego zaczerpnely tak wielka moc. Mistrz zblizyl sie do mnie i polozyl nowy miecz w miejscu, gdzie pogrzebalem stary. Wtedy wszyscy otwarli ramiona, a Mistrz sprawil, ze wokol mnie roztoczyla sie niezwykla poswiata, ktora nie dawala swiatla, ale byla widoczna i kladla sie na sylwetkach zebranych barwa odmienna od zoltego blasku ognia. Dobywszy z pochwy wlasnego miecza, dotykal nim moich ramion i glowy, mowiac: -Moca i miloscia RAM mianuje cie Mistrzem i kawalerem Zakonu, dzis i po kres twych dni. R jak Rygor, A jak Afirmacja Milosci, M jak Milosierdzie; R jak Regnum, A jak Agnus, M jak Mundi. Przyjmujac ten miecz, pamietaj, by nigdy nie spoczywal zbyt dlugo w pochwie, gdyz przezarlaby go rdza. Kiedy jednak go dobedziesz, niechaj nigdy nie wraca na miejsce, nie uczyniwszy dobra, nie otwarlszy nowej drogi. Ostrzem swego miecza lekko zranil ma glowe. Nie musialem juz milczec. Nic nie zobowiazywalo mnie teraz do ukrywania, czego potrafie dokonac, ani do tajenia cudow, jakie nauczylem sie czynic na drodze Tradycji. Odtad bylem jednym z braci. Wyciagnalem reke, zeby chwycic nowy miecz, wykuty z doskonalej stali, miecz o czarno-czerwonej rekojesci z drewna, ktorego nie strawi ziemia, drzemiacy w czarnej pochwie. Lecz w chwili, gdy moje rece dotknely pochwy i gdy zamierzalem zabrac miecz, Mistrz postapil krok do przodu i nadepnal mi na palce z takim impetem, ze krzyknalem z bolu i upuscilem miecz. Patrzylem na niego, nie rozumiejac. Dziwne swiatlo zniknelo, a blask plomieni sprawil, ze jego twarz wygladala jak twarz zjawy. Obrzucil mnie lodowatym spojrzeniem, przywolal moja zone i wreczyl jej nowy miecz. Potem zwrocil sie do mnie i wypowiedzial te slowa: -Cofnij reke, ktora cie zdradzila! Albowiem droga Tradycji nie jest droga kilku wybranych, lecz droga wszystkich ludzi! A moc, ktora, jak ci sie wydaje, posiadles, nic nie znaczy, poniewaz nie dzielisz sie nia z innymi ludzmi! Powinienes byl odmowic przyjecia miecza. Wowczas bym ci go wreczyl, wiedzac, ze twoje serce jest czyste. Jak sie jednak obawialem, w tej samej chwili poslizgnales sie i upadles. Zaslepiony zadza, bedziesz musial raz jeszcze ruszyc droga w poszukiwaniu miecza. Okazales pyche, przyjdzie ci zatem szukac wsrod prostych ludzi. Zafascynowany cudami, bedziesz musial dlugo walczyc, by odnalezc to, co chciano ci tak hojnie podarowac. Poczulem sie, jakby nagle runal swiat. Kleczalem, niezdolny przemowic, z pustka w sercu. Teraz, kiedy zwrocilem ziemi moj stary miecz, nie moglem go juz odzyskac. A poniewaz nie otrzymalem nowego, znow znalazlem sie w polozeniu debiutanta, bezsilny i bezbronny. W dniu najwyzszych niebianskich swiecen moj gwaltowny Mistrz, miazdzac mi palce, zeslal mnie do swiata Nienawisci i Ziemi. Przewodnik wygasil ogien, zona podeszla do mnie i pomogla mi sie podniesc. To ona trzymala moj nowy miecz; ja, zgodnie z regula Tradycji, nie moglem go nawet dotknac bez pozwolenia Mistrza. Schodzilismy w ciszy lesna sciezka, podazajac za latarnia przewodnika, i wreszcie dotarlismy do ziemnego duktu, gdzie zaparkowalismy samochody. Nikt mnie nie zegnal. Zona schowala miecz do bagaznika i uruchomila silnik. Przez dluzszy czas milczelismy. Zona jechala powoli, omijajac wyboje i dziury na drodze. -Nie martw sie - powiedziala, chcac dodac mi otuchy. - Jestem pewna, ze go odnajdziesz. Zapytalem, co powiedzial jej Mistrz. -Trzy rzeczy. Po pierwsze, ze powinien zabrac cieple ubranie, bo na gorze bylo znacznie zimniej, niz przypuszczal. Po drugie, ze cala ta sytuacja wcale go nie zaskoczyla i ze zdarzalo sie to juz wielu innym, ktorzy osiagneli to, co ty. Po trzecie, ze miecz bedzie na ciebie czekal w pewnym punkcie drogi, ktora przyjdzie ci przemierzyc. Nie znamy dnia ani godziny. Wskazal mi tylko miejsce, w ktorym mam go ukryc, abys go odnalazl. -Co to za droga? - zapytalem nerwowo. -Ach, tego dokladnie mi nie wyjasnil. Powiedzial tylko, ze powinienes odnalezc na mapie Hiszpanii stary sredniowieczny szlak, znany pod dziwna nazwa Camino de Santiago. Przyjazd Celnik dlugo przypatrywal sie mieczowi, ktory wiozla moja zona, i w koncu zapytal, co zamierzamy z nim zrobic. Odparlem, ze jeden z naszych przyjaciol przeprowadzi ekspertyze przed wystawieniem miecza na aukcji. Klamstwo okazalo sie przekonywajace - celnik wydal nam zaswiadczenie, z ktorego wynikalo, ze wwiezlismy miecz przez granice celna na lotnisku Barajas, i poinformowal, ze gdybysmy mieli problemy przy ponownym przekraczaniu granicy, wystarczy okazac celnikom ten dokument.Podeszlismy do biura wynajmu, zeby potwierdzic rezerwacje dwoch aut. Juz z dokumentami wpadlismy do lotniskowej restauracji, zeby cos przekasic. Potem kazde z nas mialo juz podazyc wlasna droga. Mialem za soba bezsenna noc w samolocie -nie zmruzylem oka po trosze ze strachu przed lataniem, po trosze z obawy przed tym, co mialo sie wydarzyc, mimo to bylem bardzo podniecony i nie czulem znuzenia. -Nie martw sie - powtorzyla zona po raz enty. - Musisz jechac do Francji i odszukac w Saint-Jean-Pied-de-Port pania Savin. Skontaktuje cie z kims, kto poprowadzi cie Camino de Santiago. -A ty? - zapytalem takze po raz enty, doskonale znajac odpowiedz. -Ja udam sie tam, dokad musze, i przekaze to, co mi powierzono. Potem zatrzymam sie na kilka dni w Madrycie i wroce do Brazylii. Rownie dobrze jak ty potrafie poprowadzic nasze sprawy. -Nie watpie - ucialem, nie chcac poruszac tej kwestii. Interesy, ktore prowadzilem w Brazylii, zaprzataly mnie niemal bez reszty. W ciagu dwoch tygodni po zajsciu na Czarnych Wierchach zebralem najwazniejsze informacje o szlaku wiodacym do Santiago de Compostela, jednak dopiero po siedmiu miesiacach postanowilem rzucic wszystko i odbyc te podroz. W koncu pewnego ranka moja zona oznajmila, ze godzina i dzien sa bliskie i ze jesli nie podejmiemy decyzji, na zawsze juz moge zapomniec o magii i Zakonie RAM. Probowalem ja przekonac, ze Mistrz powierzyl mi niewykonalne zadanie, poniewaz nie moge tak po prostu zrzucic z siebie odpowiedzialnosci za codzienna prace. Rozesmiala sie i orzekla, ze to kiepska wymowka, bo przeciez przez ostatnie siedem miesiecy niewiele zrobilem, calymi dniami i nocami zastanawiajac sie, czy powinienem odbyc te podroz, czy tez nie. I jakby nigdy nic, podala mi dwa bilety z wpisana data lotu. -Dlaczego podjelas te decyzje teraz, kiedy juz tu jestesmy? - zapytalem ja w kawiarence. - Nie wiem, czy slusznie jest pozostawiac komus innemu decyzje o przystapieniu do poszukiwan mojego miecza. Zona odparla, ze jesli mamy znow opowiadac glupstwa, lepiej od razu sie rozstac. -Nie dopuscilbys do tego, by najdrobniejsza decyzje dotyczaca twojego zycia podjal ktos inny. Chodzmy, robi sie pozno. Zabrala swoj bagaz i poszla w kierunku agencji. Nie ruszylem sie z miejsca. Siedzialem, przypatrujac sie, jak z namaszczeniem niesie moj miecz, ktory w kazdej chwili mogl sie jej wyslizgnac spod reki. W polowie drogi przystanela; wrocila do stolika, przy ktorym siedzialem, glosno cmoknela mnie w usta i dlugo przygladala mi sie w milczeniu. Nagle zrozumialem, ze to Hiszpania, ze juz nie moge sie cofnac. Mialem przerazajaca pewnosc, ze ryzyko porazki jest ogromne, ale uczynilem przeciez pierwszy krok. Pocalowalem ja wiec bardzo czule, wlozywszy w pocalunek wiele przepelniajacej mnie w tej chwili milosci, i tulac ja w ramionach, blagalem wszystko, w co wierzylem, prosilem z glebi serca o sile, ktora pozwoli mi powrocic z mieczem. -Widziales, jaki piekny miecz? - rozbrzmial przy sasiednim stoliku kobiecy glos, gdy tylko zona odeszla. -Nie martw sie - odparl glos meski. - Kupie ci dokladnie taki sam. Tu, w Hiszpanii, w butikach dla turystow sa takich setki. Po godzinie siedzenia za kierownica zaczalem odczuwac zmeczenie, ktore narastalo po nieprzespanej nocy. A sierpniowy upal byl tak dotkliwy, ze nawet na w miare pustej drodze samochod przejawial oznaki przegrzania. Postanowilem zatrzymac sie na troche w miasteczku oznaczonym na mapach samochodowych jako zabytkowe. Wspinajac sie stroma droga, ktora do niego wiodla, po raz kolejny przypomnialem sobie wszystko, czego dowiedzialem sie na temat Camino de Santiago. Muzulmanska tradycja nakazuje, zeby kazdy wierny przynajmniej raz w zyciu odbyl pielgrzymke do Mekki. Rowniez chrzescijanstwo pierwszego tysiaclecia mialo trzy swiete szlaki, zapewniajace wiele blogoslawienstw i odpustow kazdemu, kto przemierzy jeden z nich. Pierwszy wiodl do Grobu Swietego Piotra w Rzymie. Symbolem tej drogi byl krzyz. Tych, ktorzy wedrowali szlakiem rzymskim, zwano romeros. Drugi prowadzil do Grobu Chrystusowego w Ziemi Swietej, do Jerozolimy, tych zas, ktorzy go obrali, zwano palmeros, symbolem tej pielgrzymki byly bowiem palmy, ktore witaly Chrystusa wjezdzajacego do miasta. I wreszcie trzecia droga -szlak tych, ktorzy pragneli przykleknac przy relikwiach apostola Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien pasterz ujrzal migocaca nad polem gwiazde. Legenda glosi, ze swiety Jakub i Maryja Dziewica szli tamtedy po smierci Chrystusa, gloszac Slowo Boze i naklaniajac ludy do nawrocenia. Miejscu temu nadano nazwe "Compostela" - Gwiezdne Pole - i wkrotce wyroslo tu miasto, do ktorego sciagac zaczeli wedrowcy z calego swiata chrzescijanskiego. Tych, ktorzy wybrali trzecia ze swietych drog, zwano peregrinos iacobitas, a ich symbolem stala sie muszla. W zlotym wieku, ktory przypadal na XIV stulecie, ponad milion osob przybywajacych z calej Europy podazalo kazdego roku Droga Mleczna (ktora nazywano tak, poniewaz noca ta wlasnie galaktyka wskazywala kierunek wedrowcom). Jeszcze w dzisiejszych czasach zarliwi katolicy, duchowni i badacze przemierzaja pieszo siedmiusetkilometrowy szlak wiodacy z francuskiego Saint-Jean-Pied-de-Port do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii[1].Dzieki francuskiemu kaplanowi, Aymeriemu Picaudowi, ktory odbyl pielgrzymke do Composteli w 1123 roku, droga pokonywana przez wspolczesnych pielgrzymow jest ta sama, ktora podazali w sredniowieczu Karol Wielki, Franciszek z Asyzu, Izabela Kastylijska, a w blizszych nam czasach Jan XXIII. Picaud opisal swoje przezycia w pieciu ksiegach, ktore swiat poznal jako dzielo Kaliksta II, owego papieza darzacego swietego Jakuba szczegolnym uwielbieniem, a ktore to dzielo nazwano pozniej Codex Calixttinus. W ksiedze V Kodeksu, Liber Sancti Jacobi, Picaud wymienia charakterystyczne cechy uksztaltowania terenu, zrodla, gospody i klasztory, w ktorych mozna sie schronic, a takze miasta lezace przy szlaku. Opierajac sie na przekazie Picauda, Stowarzyszenie Przyjaciol Swietego Jakuba (Santiago to po francusku Saint Jacques, Saint James po angielsku, Santo Giacomo po wlosku, a Sanctus lacobo po lacinie) postanowilo zadbac o to, by wszystkie te znaki dotrwaly do naszych czasow, nadal stanowiac wskazowke dla patnikow. Mniej wiecej w XII wieku narod hiszpanski poczal wykorzystywac kult swietego Jakuba w walce z Maurami, ktorzy zawladneli polwyspem. Przy szlaku powstawaly zakony rycerskie, a szczatki apostola przeistoczyly sie w potezny bastion duchowy w zmaganiach z muzulmanami, ktorzy utrzymywali, ze po ich stronie stoi Mahomet. Kiedy jednak rekonkwista dobiegala kresu, zakony rycerskie tak bardzo obrosly w sile, ze staly sie zagrozeniem dla panstwa. Totez Arcykatoliccy Krolowie musieli podjac dzialania, ktore mialy zapobiec zwroceniu sie tych zakonow przeciw szlachcie. Wowczas to Camino de Santiago popadla w zapomnienie i gdyby nie dziela nielicznych artystow, jak Droga Mleczna Bunuela czy Caminante Joana Manuela Serrata, dzis nikt juz by nie pamietal, ze wedrowaly nia tysiace ludzi podobnych tym, ktorzy pozniej ruszyli, by osiedlic sie w Nowym Swiecie. Miasteczko, gdzie zatrzymalem samochod, wygladalo na wyludnione. Po dlugich poszukiwaniach trafilem do barku mieszczacego sie w starej budowli w stylu sredniowiecznym. Wlasciciel, ktory nie oderwal oczu od ekranu telewizora, pochloniety jakims serialem, mruknal tylko, ze to pora sjesty, a ja musze byc szalencem, skoro podrozuje w taki upal. Zamowilem cos zimnego do picia, potem opanowala mnie chec, by poogladac telewizje, ale nie bylem w stanie sie skupic. Wciaz powracala mysl, ze w ciagu dwoch dni przyjdzie mi przezyc - teraz, w XX wieku - choc czastke wielkiej przygody ludzkosci i doznac tego, co wiodlo Ulissesa spod Troi, co towarzyszylo Don Kichotowi z Manczy, prowadzilo Dantego i Orfeusza do Piekiel, a Krzysztofa Kolumba do Ameryki. To byla przygoda wyprawy w Nieznane. Do samochodu wrocilem juz nieco spokojniejszy. Chocbym nawet nie odnalazl mojego miecza, to pielgrzymka Szlakiem Swietego Jakuba pomoze mi w koncu odkryc samego siebie. Saint-Jean-Pied-de-Port Zamaskowane twarze postaci defilujacych przy dzwieku fanfar, wszyscy ubrani w czern, zielen i biel - barwy francuskiej Gaskonii - wypelnialy glowna ulice Saint-Jean-Pied-de-Port. Byla niedziela, a ja spedzilem dwa dni za kierownica samochodu i nie moglem stracic juz ani minuty, nawet na udzial w tym festynie. Utorowalem sobie droge przez tlum, wysluchalem paru francuskich obelg, ale w koncu minalem fortyfikacje, ktore otaczaja najstarsza czesc miasta, gdzie mialem sie spotkac z pania Savin. Nawet w tym zakatku Pirenejow w dzien bylo goraco, totez z samochodu wysiadlem zlany potem.Zapukalem do drzwi. Po chwili zapukalem raz jeszcze, lecz na prozno. I po raz trzeci. Jedyna odpowiedzia byla glucha cisza. Zaniepokojony, przysiadlem na murku. Zona powiedziala mi, ze mam sie tu pojawic wlasnie dzis, telefonowalem, ale nikt nie odpowiadal. Byc moze pani Savin wyszla popatrzec na defilade, pomyslalem; nie moglem jednak wykluczyc, ze przyjechalem za pozno i postanowila sie ze mna nie spotykac. Wedrowka do Santiago konczyla sie wiec, zanim jeszcze sie na dobre zaczela. Nagle drzwi sie otwarly, a na ulice wybieglo dziecko. Poderwalem sie blyskawicznie i lamana francuszczyzna zapytalem o pania Savin. Dziewczynka ze smiechem wskazala teren za ogrodzeniem. Dopiero wtedy zrozumialem, co sie stalo: drzwi prowadzily na rozlegly dziedziniec, otoczony starymi, pamietajacymi sredniowiecze domami o jednakowych balkonach. Drzwi staly przede mna otworem, a ja nie smialem nawet dotknac klamki. Wbieglem na dziedziniec, kierujac sie w strone domu wskazanego przez dziewczynke. Wewnatrz podstarzala gruba kobieta wrzeszczala po baskijsku na watlego chlopca o smutnych piwnych oczach. Czekalem, az wreszcie krzyki ucichly i stara odprawila chlopca do kuchni, ciskajac w slad za nim obelgi. Dopiero wtedy spojrzala na mnie i nawet nie pytajac, czego chce, poprowadzila - na przemian uprzejma i burkliwa - na drugie pietro niewielkiego domu. Tu otwarte byly drzwi tylko jednego pomieszczenia -gabinetu zarzuconego ksiazkami, rozmaitymi drobiazgami, posazkami swietego Jakuba i pamiatkami z Camino. Wyjela z biblioteki ksiazke i usiadla przy jedynym w tym pokoju stole, pozwalajac, bym stal. -Pewnie jest pan kolejnym pielgrzymem do Composteli - oznajmila bez zbednych wstepow. - Musze wpisac panskie nazwisko do rejestru osob, ktore ruszaja w te droge. Podalem jej nazwisko, ona zas zapytala, czy przynioslem muszle. Tak nazywano duze konchy skladane na grobie apostola - symbol pielgrzymki umozliwiajacy patnikom rozpoznanie sie na szlaku[2]. Przed wyjazdem do Hiszpanii wybralem sie do brazylijskiego sanktuarium Aparecida do Norte. Kupilem tam wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, wykonany na trzech muszlach. Wydobylem go z torby i podalem pani Savin.-Ladny, ale niezbyt praktyczny - ocenila, zwracajac mi muszle. - Moze sie potluc w drodze. -Nie potlucze sie. Zloze go na grobie apostola. Pani Savin najwyrazniej nie zamierzala poswiecac mi wiele czasu. Wyjela karnecik, ktory mial mi ulatwic zatrzymywanie sie w klasztorach przy szlaku, i opatrzyla go pieczeciami Saint-Jean-Pied-de-Port, aby wiadomo bylo, skad wyruszylem, po czym oznajmila, ze moge isc z blogoslawienstwem bozym. -A co z moim przewodnikiem? - zapytalem. -Z jakim przewodnikiem? - odpowiedziala pytaniem, nieco zaskoczona, lecz w jej oczach pojawil sie blask. Zrozumialem, ze pominalem rzecz wielkiej wagi. Chcac jak najszybciej sie tu dostac i spotkac z moja rozmowczynia, nie wypowiedzialem pradawnego Slowa, znaku rozpoznawczego tych, ktorzy naleza lub nalezeli do zakonu Tradycji. Czym predzej naprawilem ten blad i wyrzeklem Slowo. Pani Savin gwaltownym ruchem wyrwala z moich rak karnet, ktory wreczyla mi przed kilkoma minutami. -Nie bedzie panu potrzebny - powiedziala, zdejmujac sterte gazet z kartonowego pudla. - Panska droga i odpoczynek zalezec beda od decyzji przewodnika. Wydobyla z pudla kapelusz i plaszcz. Wygladaly jak stare ubrania, ale byly w doskonalym stanie. Poprosila, zebym stanal posrodku izby, i zaczela modlic sie w ciszy. Potem zarzucila mi plaszcz na ramiona i wcisnela kapelusz na glowe. Zauwazylem, ze kapelusz, a takze epolety plaszcza ozdobione sa muszlami. Nie przerywajac modlow, starsza pani chwycila patniczy kij stojacy w rogu pokoju i wcisnela mi go do prawej reki. Do tej dlugiej laski przywiazany byl buklak na wode. Stalem przed pania Savin ubrany w bermudy z teksasu i bawelniana koszulke z napisem: I love NY, oraz w sredniowieczny stroj pielgrzymow podazajacych do Composteli. Stara kobieta zblizyla sie do mnie. Jak w transie zlozyla dlonie na mojej glowie i rzekla: -Niechaj prowadzi cie apostol Jakub i niechaj wskaze ci jedyne, co musisz odkryc. Nie idz krokiem zbyt spiesznym ani zbyt powolnym, lecz zawsze szanujac prawa i potrzeby Drogi, i sluchaj tego, ktory bedzie twym przewodnikiem, chocby rozkazal ci zabic, bluznic lub popelnic bezsensowny czyn. Musisz zlozyc przysiege bezwzglednego posluszenstwa swojemu przewodnikowi. Przysiaglem. -Duch dawnych pielgrzymow Tradycji towarzyszyc ci bedzie w tej podrozy. Kapelusz ochroni cie przed sloncem i zlymi myslami; plaszcz ochroni przed deszczem i zlymi slowami; laska da ci ochrone przed wrogami i zlymi uczynkami. Niechaj blogoslawienstwo Boga, swietego Jakuba i Maryi Panny bedzie z toba przez wszystkie noce i dni. Amen. Po chwili zachowywala sie juz zwyczajnie -pospiesznie zebrala ubrania i manifestujac przy tym zly humor, schowala je do pudla, odstawila kij i buklak w kat pokoju, podala mi haslo i poprosila, zebym natychmiast wyszedl, poniewaz moj przewodnik czeka juz kilometr czy dwa za Saint-Jean-Pied-de-Port. -Nie znosi fanfar - poinformowala mnie. - Ale pewnie nawet z odleglosci dwoch kilometrow dobrze je slychac: Pireneje to swietne pudlo rezonansowe. I nie mowiac nic wiecej, zeszla na dol, do kuchni, zeby dalej dreczyc chlopca o smutnych oczach. Zanim opuscilem jej dom, zapytalem, co mam zrobic z samochodem, a ona poradzila, zebym zostawil kluczyki, poniewaz ktos przyjedzie go stad zabrac. Wyjalem z bagaznika maly niebieski plecak, do ktorego przymocowalem spiwor. Do najlepiej chronionej kieszeni wsunalem wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, zalozylem plecak i wrocilem do domku, zeby zostawic pani Savin kluczyki do wozu. -Z miasta wyjdzie pan ta ulica; prowadzi az do ostatniej bramy murow. Kiedy dotrze pan do Santiago de Compostela, prosze odmowic za mnie Ave Maria. Wielokrotnie przemierzalam te droge. Teraz musze zadowolic sie zapalem, ktory widze w oczach pielgrzymow. Sama wciaz jeszcze go odczuwam, ale wiek nie pozwala mi w pelni cieszyc sie zyciem. Niech pan o tym powie swietemu Jakubowi. Prosze mu takze powiedziec, ze nadejdzie czas, gdy dotre na spotkanie z nim inna droga, prostsza i mniej meczaca. Opuscilem miasteczko, wychodzac Brama Hiszpanska poza mury obronne. Dawniej tedy wiodla ulubiona droga rzymskich najezdzcow, tedy maszerowaly armie Karola Wielkiego i Napoleona. Szedlem w milczeniu, slyszac brzmiace w dali fanfary, az nagle, gdy szedlem przez opuszczona wioske nieopodal Saint-Jean, ogarnelo mnie bezgraniczne wzruszenie i lzy stanely mi w oczach. Tu, posrod tych ruin, po raz pierwszy uswiadomilem sobie, ze moje stopy wedruja niezwykla Camino de Compostela. Otaczajace doline Pireneje, strojne muzyka i porannym sloncem, pietrzyly sie przede mna niczym zjawisko pierwotne zapomniane przez rase ludzka - zjawisko, ktorego w zaden sposob nie potrafilem zidentyfikowac. Mimo wszystko doznanie bylo tak niezwykle i silne, ze postanowilem przyspieszyc kroku i jak najszybciej dojsc do miejsca, gdzie zgodnie z zapowiedzia pani Savin mial czekac przewodnik. Wciaz idac, zdjalem koszulke i schowalem ja do plecaka. Paski zaczynaly dotkliwie wpijac sie w obnazone ramiona, tym bardziej wiec docenilem wygodne stare trampki, idealnie dopasowane do moich stop. Mniej wiecej po czterdziestu minutach marszu, na luku drogi, ktora okrazala gigantyczna skale, zauwazylem porzucona stara studnie. Obok, na ziemi, siedzial mezczyzna okolo piecdziesiatki, czarnowlosy, o urodzie Cygana, i szukal czegos w plecaku. -Witam - zagadnalem po hiszpansku, oniesmielony jak zawsze, gdy po raz pierwszy spotykam sie z nieznajomym. - Pewnie na mnie czekasz. Mam na imie Paulo. Mezczyzna przestal grzebac w plecaku i zmierzyl mnie spojrzeniem od stop do glow. W jego oczach dostrzeglem chlod. Nie wydawal sie zaskoczony moim nadejsciem. Ja takze odnioslem niejasne wrazenie, ze skads sie znamy. -Tak, czekalem na ciebie, ale nie sadzilem, ze tak szybko sie spotkamy. Czego chcesz? Nieco zbity z tropu, odparlem, ze to mnie poprowadzic ma Droga Mleczna, gdy rusze w poszukiwaniu miecza. -Nie warto sie trudzic - powiedzial mezczyzna. - Jesli chcesz, odnajde go za ciebie. Tylko natychmiast podejmij decyzje. Ta rozmowa wprawiala mnie w coraz wieksze zdziwienie. Poniewaz jednak przysiaglem byc bezwzglednie poslusznym, zamierzalem udzielic odpowiedzi. Gdyby wyreczyl mnie w poszukiwaniu miecza, zyskalbym mnostwo czasu i moglbym znacznie szybciej wrocic do Brazylii, do najblizszych i do interesow, o ktorych nawet na chwile nie potrafilem zapomniec. Moze mialem do czynienia ze zwyklym oszustem, ale przeciez udzielenie odpowiedzi nie bylo niczym zlym. Postanowilem przyjac jego propozycje. I nagle, tuz za plecami, uslyszalem glos, ktory po hiszpansku, z silnym obcym akcentem, oznajmil: -Nie trzeba wspinac sie na szczyt gory tylko po to, zeby sie dowiedziec, czy jest wysoka. To bylo nasze haslo. Odwrocilem sie i ujrzalem mezczyzne okolo czterdziestki, ubranego w bermudy koloru khaki i przepocona biala koszule. Nowo przybyly uporczywie przypatrywal sie Cyganowi. Mial szpakowate wlosy i spalona sloncem skore. Dzialajac w pospiechu, zapomnialem o elementarnych zasadach bezpieczenstwa i na oslep rzucilem sie w ramiona pierwszemu napotkanemu czlowiekowi. -Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje sie statki - odpowiedzialem haslem na haslo. Mimo to mezczyzna nie odrywal oczu od Cygana, wciaz mu sie przygladajac. Ta wymiana spojrzen, w ktorych nie bylo ani obawy, ani zaczepki, trwala kilka minut. Az do chwili, gdy Cygan z lekcewazacym usmiechem ruszyl w kierunku Saint-Jean-Pied-de-Port. -Na imie mam Petrus[3] - odezwal sie wreszcie przybysz, gdy Cygan zniknal za skala, ktora niedawno okrazalem. Nastepnym razem badz ostrozniejszy.Jego glos zabrzmial milo; tej nutki zabraklo mi u Cygana, a nawet u pani Savin. Podniosl plecak, na ktorego klapie widniala muszla. Wydobyl z niego butelke wina, wypil lyk, a potem mi ja podal. Napilem sie i zapytalem, kim jest ten Cygan. -To droga wiodaca do granicy. Przechodzi tedy wielu przemytnikow i ukrywajacych sie terrorystow z Kraju Baskow - wyjasnil Petrus. - Policja prawie nigdy sie tu nie zapuszcza. -Nie odpowiedziales na moje pytanie. - Popatrzylismy na siebie jak starzy znajomi. - I ja mam wrazenie, ze juz go spotkalem, dlatego zachowywalem sie tak smialo. Petrus rozesmial sie i stwierdzil, ze czas ruszac w droge. Zabralem rzeczy. Szlismy w milczeniu, lecz usmiech Petrusa pozwolil mi odgadnac, ze mysli to samo co ja: spotkalismy demona. Przez pewien czas wedrowalismy bez slowa. Pani Savin miala calkowita racje - nawet z odleglosci trzech kilometrow slychac bylo dzwiek fanfar, ktore nie milkly ani na chwile. Mialem ochote zasypac Petrusa pytaniami o jego zycie, prace, dowiedziec sie, co go tu przywiodlo. Wiedzialem jednak, ze czeka nas jeszcze siedemset kilometrow wspolnej wedrowki i nadejdzie wlasciwa chwila, bym na kazde z tych pytan uzyskal odpowiedz. Mimo to nie moglem uwolnic sie od mysli o Cyganie, totez w koncu przerwalem milczenie. -Petrusie, sadze, ze ten Cygan byl demonem. -Tak, to byl demon. Kiedy potwierdzil moje domysly, ogarnelo mnie przerazenie, zarazem jednak doznalem ulgi. -Ale to nie ten demon, ktorego znales z Tradycji. W Tradycji demon jest duchem, ktorego nie cechuje ani dobro, ani zlo. Uwaza sie go za straznika wiekszosci tajemnic dostepnych dla ludzi i przypisuje mu sie moc i wladze nad swiatem rzeczy materialnych. Jako upadly aniol utozsamia sie z rodzajem ludzkim i zawsze gotow jest zawrzec pakt lub odplacic przysluga za przysluge. Zapytalem wiec, w czym tkwi roznica miedzy Cyganem a demonami z Tradycji. -Spotkamy jeszcze inne na tej drodze - odparl ze smiechem Petrus. - Sam to zrozumiesz. Ale sprobuj przypomniec sobie rozmowe z Cyganem, a zdolasz sie juz troche w tym zorientowac. Przywolalem w pamieci dwa zdania, ktore z nim zamienilem. Powiedzial, ze mnie oczekiwal, i zaproponowal, ze odnajdzie moj miecz. Wowczas Petrus wyjasnil, ze te dwa zdania doskonale pasuja do zlodzieja przylapanego na goracym uczynku - stara sie zyskac na czasie i zdobyc wzgledy, szykujac sie do ucieczki. W owych slowach mogl sie kryc glebszy sens, byc moze tez byly dokladnym odzwierciedleniem jego mysli. -Ktora z tych dwoch hipotez jest trafna? -Obie sa sluszne. Ten nieszczesny zlodziej, broniac sie, w lot chwycil, jakich slow oczekujesz. Myslal, ze jest bystry, tymczasem stal sie narzedziem w reku sily wyzszej. Gdyby umknal, kiedy tylko przyszedlem, nie mielibysmy powodu prowadzic tej rozmowy. Ale stanal ze mna twarza w twarz, a ja wyczytalem z jego oczu imie demona, ktorego spotkasz na swej drodze. Wedlug Petrusa to spotkanie bylo dobra wrozba, skoro demon ujawnil sie tak wczesnie. -Mimo wszystko teraz nie zaprzataj sobie nim glowy. Mowilem ci juz, ze nie z nim jednym bedziesz mial do czynienia. Mozliwe, ze ten jest najpotezniejszy, ale na pewno nie jedyny. Kontynuowalismy wedrowke. Pustynna dotad roslinnosc zastapily rozrzucone z rzadka krzewy. Moze rzeczywiscie powinienem posluchac rady Petrusa i pozwolic, zeby sprawy rozwijaly sie wlasnym tokiem. Od czasu do czasu moj kompan opowiadal o wydarzeniach historycznych, ktorych swiadkami byly mijane przez nas miejsca. Zobaczylem dom, gdzie pewna krolowa spedzila ostatnia noc zycia, i wykuta w skale kapliczke, pustelnie swietego meza, o ktorym nieliczni rdzenni mieszkancy tego regionu opowiadali, ze potrafil czynic cuda. -Nie sadzisz, ze cuda sa bardzo wazne? - zapytal. Odparlem, ze owszem, dodajac jednak, ze nigdy nie zetknalem sie z prawdziwym, wielkim cudem. Terminujac w Tradycji, przyjalem skrajnie intelektualna postawe. Wierzylem, ze odzyskawszy miecz - ale dopiero wowczas - ja takze bede zdolny dokonywac wielkich czynow, jakie byly dzielem mojego Mistrza. -Nie sa to jednak Cuda, poniewaz nie odmieniaja praw natury. To, co czyni moj Mistrz, polega na wykorzystywaniu tych sil do... Nie moglem dokonczyc zdania, nie umiejac wyjasnic faktu, ze Mistrz potrafi materializowac duchy, przemieszczac rzeczy, ktorych wcale nie dotyka, albo, co nieraz widzialem na wlasne oczy, odslaniac blekit nieba w srodku zasnutego gestymi chmurami popoludnia. -A moze robi to, by cie przekonac, ze posiadl wiedze i moc? - zasugerowal Petrus. -Mozliwe - przytaknalem mu z przekonaniem. Przysiedlismy na kamieniu, bo Petrus wspomnial, ze nie znosi palic podczas marszu. Uwazal, ze pluca wdychaja wtedy znacznie wiecej nikotyny, a dym przyprawial go o mdlosci. -Dlatego Mistrz odmowil ci prawa do miecza. Bo nie potrafiles dostrzec powodu, ktory kaze mu dokonywac cudow. Bo zapomniales, ze droga wiedzy stoi otworem przed wszystkimi ludzmi, przed kazdym zwyklym czlowiekiem. Podczas tej podrozy naucze cie kilku cwiczen i pewnych rytualow zwanych Praktykami RAM. Kazdy w jakiejs chwili zycia ma okazje dostapic przynajmniej jednego z nich. Ten, kto w poszukiwaniach wykaze cierpliwosc i przenikliwosc, zdola odkryc je wszystkie bez wyjatku, wyciagajac wnioski z lekcji, jakich udziela mu zycie. Praktyki RAM sa tak proste, ze ludziom twojego pokroju, przyzwyczajonym do komplikowania zycia, czesto wydaja sie pozbawione wartosci. Ale to one, podobnie jak trzy inne grupy praktyk, czy-sie, ze spie, a ta czastka nalegala. Najpierw to ona poruszyla moimi palcami, potem palce ozywily ramiona. A jednak to ani palce, ani ramiona, lecz wlasnie ta mala czasteczka walczyla, probujac pokonac sile ziemi i ruszyc "w gore". Poczulem, ze moje cialo poddaje sie ruchom ramion i idzie ich sladem. Kazda sekunda byla jak wiecznosc, ale nasienie musialo sie narodzic, chcialo sie dowiedziec, czym jest owo "w gorze". Z ogromnym trudem wzniosla sie najpierw moja glowa, potem tulow. Wszystko bylo zbyt spowolnione i musialem zmagac sie z sila, ktora sciagala mnie w glab ziemi, gdzie dotad spokojnie spalem snem wiecznym. Lecz w koncu mi sie udalo - zlamalem te sile i powstalem. Przebilem sie przez skorupe ziemi i juz otaczalo mnie to "na gorze". Bylem na wsi. Czulem cieplo promieni slonecznych, slyszalem bzyczenie owadow, szmer rzeki, ktora gdzies daleko toczyla wody. Wstawalem bardzo wolno, wciaz z zamknietymi oczami, i przez caly czas mialem wrazenie, ze lada chwila strace rownowage i wroce do ziemi. A jednak stale roslem. Moje rece wznosily sie, cialo bylo bardziej prezne. Bylem tu, odradzalem sie, marzac, zeby to ogromne slonce, ktore swieci i zacheca, bym nadal wzrastal, bym wyciagal sie i w koncu dosiegna! go wszystkimi galeziami, rozgrzewalo me wnetrze, muskalo milym cieplem z zewnatrz. Wyciagalem ramiona najwyzej, jak moglem, czulem bol ogarniajacy wszystkie napie te miesnie, wydawalo mi sie, ze wyroslem do tysiaca metrow, ze moglbym objac gory. Cialo prezylo sie i prezylo, az bol miesni stal sie tak silny, ze nie moglem go juz zniesc. Wtedy krzyknalem. Otworzylem oczy i ujrzalem przed soba Petrusa, ktory usmiechal sie, palac papierosa. Swiatlo dnia jeszcze nie zagaslo, ale stwierdzilem ze zdumieniem, ze slonce nie grzeje tak mocno, jak mi sie wydawalo. Zapytalem mojego przewodnika, czy chce, zebym opisal, czego doznalem. Odpowiedzial, ze nie. -To bardzo osobiste przezycia, powinienes zachowac je dla siebie. Jakze mialbym je oceniac? Naleza do ciebie. Dodal, ze spedzimy tu noc. Rozpalilismy niewielkie ognisko, dopilismy reszte wina, a ja przygotowalem kilka kanapek z pasztetem z gesich watrobek, ktory kupilem przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszedl nad plynacy nieopodal strumien i wrocil z rybami. Upiekl je nad ogniskiem. Potem obaj ulozylismy sie w spiworach. Posrod wszystkich wrazen, jakich doznalem w zyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Choc dzialo sie to latem, bylo zimno, a w ustach czulem jeszcze smak wina, ktorym poczestowal mnie Petrus. Patrzylem w niebo i obserwowalem Droge Mleczna, wskazujaca dlugi szlak, ktory mielismy te miesnie, wydawalo mi sie, ze wyroslem do tysiaca metrow, ze moglbym objac gory. Cialo prezylo sie i prezylo, az bol miesni stal sie tak silny, ze nie moglem go juz zniesc. Wtedy krzyknalem. Otworzylem oczy i ujrzalem przed soba Petrusa, ktory usmiechal sie, palac papierosa. Swiatlo dnia jeszcze nie zagaslo, ale stwierdzilem ze zdumieniem, ze slonce nie grzeje tak mocno, jak mi sie wydawalo. Zapytalem mojego przewodnika, czy chce, zebym opisal, czego doznalem. Odpowiedzial, ze nie. -To bardzo osobiste przezycia, powinienes zachowac je dla siebie. Jakze mialbym je oceniac? Naleza do ciebie. Dodal, ze spedzimy tu noc. Rozpalilismy niewielkie ognisko, dopilismy reszte wina, a ja przygotowalem kilka kanapek z pasztetem z gesich watrobek, ktory kupilem przed przyjazdem do Saint-Jean. Petrus poszedl nad plynacy nieopodal strumien i wrocil z rybami. Upiekl je nad ogniskiem. Potem obaj ulozylismy sie w spiworach. Posrod wszystkich wrazen, jakich doznalem w zyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli pozostanie niezapomniana. Choc dzialo sie to latem, bylo zimno, a w ustach czulem jeszcze smak wina, ktorym poczestowal mnie Petrus. Patrzylem w niebo i obserwowalem Droge Mleczna, wskazujaca dlugi szlak, ktory mielismy przemierzyc. W innych okolicznosciach ta odleglosc, ow, zdawaloby sie, bezmiar, budzilaby straszliwy lek, a ja balbym sie, ze nie sprostam trudom wedrowki. Ale dzis bylem ziarnem i urodzilem sie na nowo. Odkrylem, ze choc w ziemi jest wygodnie i gleboko tam spie, zycie na gorze okazuje sie znacznie piekniejsze. Moglem narodzic sie jeszcze tyle razy, ile chcialem, az me ramiona stana sie dosc dlugie, by objac ziemie, z ktorej wyszedlem. CWICZENIE ZASIEWU Ukleknij na ziemi. Potem usiadz na pietach i pochyl sie tak, aby glowa dotykala kolan. Wyciagnij ramiona do tylu. Przybrales pozycje plodowa. Teraz odprez sie i uwolnij od wszelkich napiec. Oddychaj spokojnie i gleboko. Stopniowo narasta w tobie wrazenie, ze jestes malenkim ziarenkiem, ktore otacza dobro tej ziemi. Wszystko wokol jest cieple i cudowne. Spisz spokojnym snem.Nagle drga jeden z palcow. Ziarno nie chce juz byc nasieniem, pragnie narodzin. Zaczynasz z wolna poruszac ramionami, potem twoje cialo prostuje sie i oto znow siedzisz na pietach. Teraz sie podnosisz i wolno, bardzo wolno, z wyprostowanymi plecami, klekasz na kolanach. Przez caly ten czas wyobrazasz sobie, ze jestes nasieniem, ktore przemienia sie i pecznieje, i wolniutko rozbija grudki ziemi. Przyszedl czas rozkruszyc ziemie. Podnosisz sie powoli, stawiajac najpierw jedna, potem takze druga stope. Przez chwile trudno ci utrzymac rownowage, wiec walczysz niczym ziarno, ktore zdobywa przestrzen dla rosliny. Az wreszcie stajesz wyprostowany. Wyobraz sobie otaczajace cie pola, slonce, wode, wiatr i ptaki: jestes nasieniem, ktore wy-kielkowalo i wypuszcza pierwszy ped. Lagodnym gestem wyciagasz rece ku niebu. Potem wyprezasz sie coraz bardziej, jakbys chcial chwycic ogromne slonce, ktore swieci nad toba, daje ci sile i wabi. Twoje cialo zyskuje wieksza sztywnosc, miesnie preza sie, a ty czujesz, jak rosniesz, ros-niesz, by stac sie ogromnym. Napiecie narasta, wreszcie staje sie dotkliwe, przyprawia o nieznosny bol. Nie mozesz go juz wytrzymac, krzyk wyrywa sie z twoich ust i otwierasz oczy. Powtarzaj to cwiczenie przez siedem kolejnych dni, zawsze o tej samej godzinie. Stworca i stworzenie Przez szesc dni przemierzalismy Pireneje, to wspinajac sie, to schodzac. Petrus czuwal, abym codziennie, kiedy slonce padalo juz tylko na najwyzsze szczyty, powtarzal cwiczenie zasiewu. Trzeciego dnia ujrzelismy cementowy slup informacyjny i dowiedzielismy sie, ze od tej chwili stapamy po hiszpanskiej ziemi. Petrus po trosze wyjawial mi informacje o swoim zyciu prywatnym. Okazalo sie, ze jest Wlochem, projektantem urzadzen przemyslowych[4]. Zapytalem, czy nie ucieka mysla do wszystkich spraw, ktore musial odlozyc na pozniej, by przeprowadzic pielgrzyma wyruszajacego w poszukiwaniu miecza.-Chcialbym, zebys cos zrozumial - odparl. - Ja nie prowadze cie do miecza. Tylko ty jeden mozesz go odnalezc. Jestem tu, by przeprowadzic cie Camino de Santiago i nauczyc Praktyk RAM. To, w jaki sposob je wykorzystasz, poszukujac miecza, zalezy od ciebie. -Nie odpowiedziales na moje pytanie. -Podrozujac, w bardzo praktyczny sposob doswiadczasz aktu odrodzenia. Stajesz przed zupelnie nowymi sytuacjami, dzien przemija wolniej, przewaznie nie rozumiesz jezyka, ktorym mowia miejscowi. Zupelnie jak dziecko, ktore wyszlo z lona matki. W takich warunkach zaczynasz przywiazywac znacznie wieksza wage do tego, co cie otacza, poniewaz od tego zalezy twoje przetrwanie. Stajesz sie bardziej otwarty na kontakty z ludzmi, bo wiesz, ze mogliby ci pomoc w trudnych sytuacjach. A kazdy przejaw laskawosci bogow przyjmujesz z wielka radoscia, jakby chodzilo o wydarzenie, ktore trzeba zapamietac na cale zycie. Rownoczesnie, poniewaz wszystko wokol ciebie jest nowe, dostrzegasz w rzeczach wylacznie piekno i bardziej cieszysz sie zyciem. Dlatego pielgrzymki religijne zawsze byly jednym z najbardziej obiektywnych sposobow osiagniecia iluminacji. Aby odpokutowac za grzechy, trzeba isc coraz to dalej, dostosowujac sie do zmiennosci sytuacji. W zamian otrzymuje sie niezliczone dobrodziejstwa, ktorych zycie nie skapi tym, co o nie prosza. Wydaje ci sie, ze moglbym zamartwiac sie z powodu paru projektow, ktorych nie wykonam, bo jestem tu z toba? Oczy Petrusa zwrocily sie w innym kierunku, a ja natychmiast podazylem wzrokiem za jego spojrzeniem. Stado koz szlo zboczem gory. Jedna z nich, najodwazniejsza, stala na niewielkim, bardzo stromym wystepie skalnym. Zastanawialem sie, jakim cudem zdolala wdrapac sie tak wysoko i jak sie stamtad wydostanie. Jednak wlasnie wowczas, gdy nad tym dumalem, koza skoczyla i znajdujac oparcie na niewidocznej dla mnie czesci stoku, dolaczyla do stada. Wszystko w tym miejscu przepojone bylo pelnym zycia, dynamicznym spokojem swiata, ktory moze jeszcze wypiekniec i wiele stworzyc i ktory wie, ze aby tak sie stalo, trzeba isc, wciaz isc przed siebie. Chociaz czasem straszliwe trzesienie ziemi albo niszczycielska burza rodza we mnie przekona nie, ze natura jest okrutna, zrozumialem, ze takie wlasnie sa zmienne koleje drogi zwanej losem. Natura rowniez wedrowala w poszukiwaniu iluminacji. -Jestem bardzo zadowolony, ze sie tu znalazlem - powiedzial Petrus. - Bo praca, ktorej nie wykonani, nic juz nie znaczy, a prace, ktore zrealizuje potem, beda znacznie lepsze. Po przeczytaniu dziela Carlosa Castanedy goraco pragnalem spotkac starego indianskiego czarownika, don Juana. Obserwujac spogladajacego na gory Petrusa, poczulem, ze u mego boku stoi ktos podobny do niego jak brat. Po poludniu siodmego dnia, wyszedlszy z sosnowego lasu, dotarlismy na szczyt wzgorza. Tu Karol Wielki modlil sie po raz pierwszy na hiszpanskiej ziemi. Na starym pomniku widniala lacinska inskrypcja naklaniajaca wedrowca, by dla upamietnienia tamtych wydarzen odmowil Salve Regina. Obaj wypelnilismy to, do czego wzywala inskrypcja. Potem Petrus poprosil, abym po raz ostatni poddal sie cwiczeniu Zasiewu. Wial silny wiatr i bylo zimno. Zaoponowalem, twierdzac, ze jest jeszcze bardzo wczesnie - wydawalo mi sie, ze ledwie dochodzi trzecia po poludniu - ale polecil mi zamilknac i natychmiast uczynic, co kaze. Przykleknalem na ziemi i zaczalem wykonywac cwiczenie. Wszystko przebiegalo normalnie az do chwili, kiedy unioslem rece i usilowalem wyobrazic sobie slonce. Gdy juz mi sie to udalo, a przede mna rozblyslo ogromne slonce, poczulem, ze ogarnia mnie wielka ekstaza. Me czlowiecze wspomnienia powoli wygasaly; ja juz nie wykonywalem cwiczenia, lecz stalem sie drzewem. Czulem przepelniajace mnie szczescie i ogromna satysfakcje. Slonce swiecilo i wirowalo wokol wlasnej osi, co nigdy dotad sie nie zdarzylo. Stalem w miejscu z wyciagnietymi galeziami, wiatr targal mymi liscmi, a ja pragnalem na zawsze tak pozostac. Az nagle cos mnie dotknelo i na ulamek sekundy wszystko spowilo sie mrokiem. Natychmiast otworzylem oczy. Petrus uderzyl mnie w twarz i chwycil za ramiona. -Nie zapominaj, co jest twoim celem! - krzyknal pelen gniewu. - Nie zapominaj, ze musisz sie jeszcze wiele nauczyc, zanim znajdziesz miecz! Usiadlem na ziemi, drzac w podmuchach lodowatego wiatru. -Czy zawsze tak sie dzieje? - zapytalem. -Prawie zawsze. Zwlaszcza z ludzmi takimi jak ty, zafascynowanymi i latwo zapominajacymi o celu poszukiwan. Petrus wyciagnal z plecaka sweter i szybko sie ubral. Ja wlozylem drugi t-shirt na moj I love NY - nawet nie przyszlo mi na mysl, ze w srodku lata, przez gazety okrzyknietego najbardziej upalnym w ostatnim dziesiecioleciu, moze zrobic sie tak zimno. Dwie warstwy bawelny nieco skuteczniej chronily przed wiatrem, jednak poprosilem Petrusa, zeby przyspieszyl kroku, musialem sie bowiem rozgrzac. Sciezka biegla teraz bardzo lagodnym zboczem. Pomyslalem, ze chlod, ktory odczuwam, jest skutkiem kiepskiego jedzenia, bo zywilismy sie wylacznie rybami i owocami drzew[5]. Ale Petrus wyjasnil, ze marzniemy, poniewaz dotarlismy do najwyzej polozonego miejsca na naszym gorskim szlaku.Przeszlismy moze pol kilometra, gdy nagle, za zalomem drogi, krajobraz ulegl zmianie. Rozlegla, lekko pofaldowana dolina ciagnela sie az po horyzont. Na lewo, w kotlinie, w odleglosci najwyzej dwustu metrow, czekala wioska, a w niej domki z dymiacymi kominami. Chcialem przyspieszyc kroku, lecz Petrus mnie powstrzymal. -Mysle, ze to najwlasciwsza chwila, zeby nauczyc cie drugiej Praktyki RAM - powiedzial, siadajac na ziemi i dajac znak, zebym uczynil to samo. Usiadlem wbrew sobie. Widok wioski i wydobywajacego sie z kominow dymu zburzyl moj wewnetrzny spokoj. Nagle uswiadomilem sobie, ze od tygodnia przebywalismy na pustkowiu, nie widzielismy zywego ducha, spalismy pod golym niebem i calymi dniami wedrowalismy. Zabraklo mi papierosow i musialem palic paskudne skrety z tytoniu Petrusa. Spac w spiworze i jesc ryby nawet bez soli - uwielbialem to, ale jako dwudziestolatek, teraz, na Camino de Santiago, bylo to dla mnie wielkim poswieceniem. Niecierpliwie czekalem, az Petrus skonczy zwijac papierosa i go wypali. Milczalem, marzac o cieple kieliszka wina w barze, ktory widzialem o piec minut drogi od nas. Opatulony w sweter Petrus siedzial sobie spokojnie i w roztargnieniu spogladal na rozlegla nizine. -Jak ci sie podobala przeprawa przez Pireneje? - zapytal po krotkiej chwili. -Wspaniala - odparlem, nie chcac przedluzac rozmowy. -Cale szczescie, bo poswiecilismy szesc dni na przejscie odcinka, ktory zazwyczaj pokonuje sie w ciagu dnia. Nie uwierzylem. Wyciagnal mape i pokazal mi caly szlak, ktory liczyl zaledwie siedemnascie kilometrow. Nawet wolno sie wspinajac i pokonujac strome zejscia, te droge nalezalo przejsc w szesc godzin. -Z tak wielkim uporem dazysz do odnalezienia miecza, ze zapomniales o najwazniejszym: trzeba do niego dotrzec. Zapatrzony w strone Composteli, ktorej stad na pewno nie ujrzysz, nie zauwazyles, ze w niektore miejsca wracalismy cztero- albo pieciokrotnie, raz po raz, chociaz roznymi drogami. Teraz, kiedy Petrus to powiedzial, zdalem sobie sprawe, ze gore Itchasheguy, najwyzsza w tym rejonie, widywalem to po mojej lewej, to znow po prawej stronie. I chociaz przypadkiem to dostrzeglem, nie wyciagnalem jedynego slusznego wniosku: przez tydzien krazylismy po niewielkim skrawku gor. -Po prostu wybieralem rozne drogi, wykorzystywalem wiodace przez las sciezki przemytnikow. Jednak powinienes byl sie zorientowac. Nie zauwazyles tego, poniewaz wedrowka sama w sobie nic dla ciebie nie znaczy. Liczy sie tylko wola dotarcia do celu. -A gdybym sie zorientowal? -I tak wedrowalibysmy przez siedem dni, bo Praktyki RAM tego wymagaja. Ale wowczas w inny sposob cieszylbys sie pieknem Pirenejow. Tak bardzo mnie zaskoczyl, ze zapomnialem o zimnie i o wiosce. -W podrozy do obranego celu - podjal Petrus - szczegolnie wazne jest baczne obserwowanie drogi. Bo wlasnie droga najlepiej nam podpowiada, jak osiagnac ten cel, kazdego dnia podrozy wzbogaca nas i uczy. Gdyby porownac to z seksem, powiedzialbym, ze gra wstepna, faza pieszczot, decyduje o sile orgazmu. Wszyscy o tym wiemy. Tak to jest, kiedy ma sie cel w zyciu. Moze okazac sie wspanialy lub zly, wszystko zalezy od tego, jaka obierzemy droge, i tego, jak ja przemierzamy. Dlatego druga Praktyka RAM jest tak wazna: polega na odkrywaniu w tym, na co patrzymy kazdego dnia, tajemnic, ktore obojetnie mijamy, pochlonieci rutynowym dzialaniem. I Petrus nauczyl mnie CWICZENIA SZYBKOSCI. -W miescie, gdzie zaprzataja nas codzienne zajecia., na to cwiczenie nalezy poswiecic dwadziescia minut. Poniewaz jednak wedrujemy niezwyklym szlakiem Santiago de Compostela, przeznaczymy godzine na dotarcie do wioski. Chlod, o ktorym na chwile zapomnialem, znow zaczal mi doskwierac. Zniechecony patrzylem na Petrusa. Lecz on tego nie zauwazal: wzial plecak i w przytlaczajacym, zolwim tempie zaczelismy przemierzac dwustumetrowa odleglosc. Poczatkowo patrzylem wylacznie na tawerne, stary dwupietrowy budynek z drewnianym szyldem nad drzwiami. Bylismy tak blisko, ze moglem nawet odczytac date budowy: 1652. Zblizalismy sie, a jednak mialem wrazenie, ze stoimy w miejscu. Petrus niezwykle wolno wysuwal stope przed stope, a ja go nasladowalem. Siegnalem do plecaka po zegarek i zalozylem go na reke. -Bedzie jeszcze gorzej - powiedzial - bo czas nie zawsze przemija w jednakowym rytmie. To my zdecydujemy o rytmie czasu. Raz po raz spogladajac na zegarek, zrozumialem, ze Petrus ma racje. Im czesciej patrzylem na wskazowki, tym wolniej sie przesuwaly. Postanowilem posluchac jego rady i schowalem zegarek do plecaka. Usilowalem skoncentrowac sie na krajobrazie, na nizinie, na kamieniach, ktore tracalem nogami, ale przez caly czas zerkalem w kierunku tawerny i wciaz mialem wrazenie, ze nie ruszylismy sie z miejsca. Pomyslalem, ze bede opowiadal sobie w mysli rozne historyjki, lecz to cwiczenie tak mnie irytowalo, ze nie moglem sie skupic. Kiedy nie bedac w stanie dluzej tego wytrzymac, wyjalem z plecaka zegarek, przekonalem sie, ze uplynelo zaledwie jedenascie minut. -Nie rob z tego cwiczenia tortur, bo nie po to je wymyslono - powiedzial Petrus. - Staraj sie czerpac przyjemnosc z tempa, do ktorego nie przywykles. Wykonujac codzienne ruchy w zupelnie inny sposob, pozwalasz, aby rozwinal sie w tobie nowy czlowiek. Zreszta, decyzja nalezy do ciebie. Zyczliwosc, z jaka dodal to ostatnie zdanie, troche mnie uspokoila. Skoro sam decydowalem o tym, co zrobie, nalezalo jak najlepiej wykorzystac sytuacje. Odetchnalem gleboko i staralem sie nie rozmyslac. Wprawilem sie w cudowny stan, mialem wrazenie, ze czas jest sprawa odlegla, ze mnie nie dotyczy. Spokojniejszy z kazda chwila, innym okiem spojrzalem na otoczenie. Wyobraznia, ktora buntowala sie, kiedy bylem spiety, teraz znow ozyla i zaczela mnie wspierac. Spogladalem na rozposcierajace sie przede mna miasteczko i tworzylem jego historie: jak zostalo zbudowane, jak zatrzymywali sie w nim pielgrzymi, jak czuli sie uszczesliwieni, widzac wreszcie ludzi i zaznajac goscinnosci po wedrowce przez Pireneje, gdzie smagal ich przejmujacy chlodem wiatr. W pewnej chwili wydalo mi sie, ze w sercu wioski dostrzegam potezna, tajemnicza i madra obecnosc. Moja wyobraznia wypelniala doline rycerzami i bitwami. Widzialem nawet polyskujace w sloncu miecze i slyszalem okrzyki wojenne. Wioska przestawala byc tylko miejscem, gdzie rozgrzeje dusze winem, a cialo ciepla koldra. Teraz stala sie pomnikiem historii, dzielem heroicznych ludzi, ktorzy porzucili wszystko, aby osiasc na tym pustkowiu. Swiat byl tu, wokol mnie, i zrozumialem, ze dotad bardzo rzadko zwracalem na niego uwage. Kiedy sobie to uswiadomilem, stalismy juz przed drzwiami tawerny, a Petrus zapraszal mnie do srodka. -Stawiam wino - powiedzial. - Powinnismy wczesnie isc spac, bo jutro musze ci przedstawic wielkiego maga. Spalem kamiennym snem, nie sniac. Swit ledwie rozjasnil dwie jedyne uliczki Roncesvalles, gdy Petrus zapukal do drzwi mojego pokoju. Mieszkalismy na drugim pietrze tawerny, ktora pelnila jednoczesnie role hotelu. Zamowilismy kawe, pieczywo i oliwe. Zaraz po sniadaniu wyszlismy. Wioske spowijala gesta mgla. Zrozumialem, ze Roncesvalles nie jest typowa wsia, jak mi sie wydawalo w pierwszej chwili; w epoce wielkich pielgrzymek Szlakiem Swietego Jakuba istnial tu najpotezniejszy klasztor w regionie, obejmujacy wplywami terytorium siegajace az po granice Nawarry. Do dzis Ronces-valles zachowalo znamiona swej roli z tamtych lat - kilka budynkow nalezalo do kolegium zakonnego. Jedynym domem o charakterze swieckim byla tawerna, w ktorej sie zatrzymalismy. Wedrowalismy posrod mgly, by po chwili wejsc do kolegiaty. Ubrani w biale kaplanskie szaty zakonnicy modlili sie, uczestniczac w pierwszej porannej mszy. Nie rozumialem slow ich modlitw, bo nabozenstwo odprawiano po baskij-sku. Petrus usiadl w lawce z dala od oltarza i poprosil, zebym trzymal sie w poblizu. Kosciol byl ogromny, wypelniony bezcennymi dzielami sztuki. Petrus wyjasnil mi szeptem, ze wzniesiono go dzieki darowiznom krolow i krolowych Portugalii, Hiszpanii, Francji i Niemiec, miejsce budowy natomiast wskazal Karol Wielki. Na oltarzu Maryja Panna z Roncesvalles, wykonana ze srebra, o twarzy wyrzezbionej w szlachetnym drewnie, trzymala w rece bukiet kwiatow z cennych kamieni. Won kadzidla, gotycka swiatynia, kaplani i ich kantyczki wprowadzily mnie w stan bliski transu, ktorego doswiadczylem juz, poddajac sie obrzedom Tradycji. -A mag? - zapytalem Petrusa, przypomniawszy sobie, co zapowiedzial poprzedniego dnia. Skinieniem glowy wskazal kaplana w srednim wieku, chudego mezczyzne w okularach, siedzacego z innymi mnichami na jednej z dlugich lawek, ktore otaczaly oltarz. Mag zakonnik! Pragnalem, zeby msza szybko sie skonczyla, ale -jak tlumaczyl wczoraj Petrus - to my okreslamy rytm czasu: moj lek sprawil, ze obrzadek religijny trwal przeszlo godzine. Gdy msza dobiegla konca, Petrus zostawil mnie samego w lawce i zniknal za drzwiami, ktorymi wyszli kaplani. Zupelnie sam, podziwialem swiatynie, myslac o tym, ze powinienem odmowic modlitwe, jednak nie bylem w stanie sie skupic. Obrazy wydawaly mi sie odlegle, uwiezione w przeszlosci, ktora juz nie powroci, jak nie wroci zloty wiek Camino de Santiago. Petrus stanal w drzwiach i nie mowiac ani slowa, gestem nakazal, zebym poszedl za nim. Znalezlismy sie w ogrodzie zamknietym murami klasztoru i otaczajacymi klauzure. Na obrzezu usytuowanej posrodku fontanny czekal na nas zakonnik w okularach. -Padre Jordi, oto pielgrzym - przedstawil mnie Petrus. Kaplan podal mi reke, ktora uscisnalem na powitanie. Potem zamilklismy. Spodziewalem sie, ze cos sie wydarzy, lecz do moich uszu dobieglo tylko pianie kogutow gdzies w oddali i krzyki mew polujacych na codzienna strawe. Mnich przypatrywal mi sie spokojnie, a jego spojrzenie podobne bylo do tego, ktorym obrzucila mnie pani Savin, gdy wypowiedzialem pradawne Slowo. CWICZENIE SZYBKOSCI Idz przez dwadziescia minut dwukrotnie wolniej niz zazwyczaj. Zwracaj uwage na kazdy szczegol, na ludzi i krajobrazy wokol ciebie.Najstosowniejsza pora do wykonywania tego cwiczenia przypada po obiedzie. Powtarzaj to cwiczenie przez siedem kolejnych dni. W koncu, przerywajac dluga i ciazaca mi cisze, padre Jordi przemowil. -Ponoc przedwczesnie pokonales szczeble Tradycji, drogi chlopcze. Odpowiedzialem, ze mam trzydziesci osiem lat i przeszedlem wszystkie ordalia[6].-Oprocz jednej, ostatniej i najwazniejszej proby - podjal, nadal spogladajac na mnie pozbawionymi wyrazu oczyma. - A bez niej wszystko, czego sie nauczyles, jest niczym. -Dlatego przemierzam Camino de Santiago. -To niczego nie gwarantuje. Chodz ze mna. Petrus zostal w ogrodzie, a ja podazylem za padre Jordim. Minelismy klauzure, przeszlismy obok miejsca pochowku krola Sancha el Fuerte i zatrzymalismy sie w malej kaplicy, usytuowanej na tylach budynku klasztoru Roncesvalles. Jej wnetrze bylo praktycznie puste - tylko stol, ksiega i miecz. Ale nie moj. Padre Jordi usiadl przy stole, nie proponujac, bym rowniez spoczal. Potem siegnal po jakies ziola, podpalil je, a ich won wypelnila pomieszczenie. Cala ta sytuacja coraz bardziej przypominala mi spotkanie z pania Savin. -Przede wszystkim udziele ci przestrogi -oznajmil padre Jordi. - Rota jacobea to tylko jedna z czterech drog. To droga Pikowa. Moze dac ci moc, ale to nie wystarczy. -A trzy pozostale drogi? -Slyszales o co najmniej dwoch z nich - drodze Jerozolimy, ktora jest szlakiem Kiera albo Graala i da ci zdolnosc czynienia cudow; i drodze Rzymu, ktora jest szlakiem Trefla, a umozliwi ci porozumienie z innymi swiatami. -Brakuje tylko drogi Karo, a mielibysmy wszystkie cztery kolory - dodalem zartobliwie. Padre Jordi rozesmial sie. -Slusznie. To tajemna droga i gdybys kiedys ja przeszedl, nie moglbys nikomu o tym opowiedziec. Ale nie czas zajmowac sie ta sprawa. Gdzie twoja muszla? Otworzylem plecak i wyjalem muszle z wizerunkiem Matki Boskiej z Aparecida. Mnich polozyl je na stole. Trzymajac nad nimi dlonie, zaczal sie koncentrowac. Poprosil, abym czynil to, co on. Won ziol stawala sie coraz silniejsza. Zarowno kaplan, jak i ja mielismy otwarte oczy i nagle stwierdzilem, ze powtarza sie zjawisko, jakie widzialem juz na Itatiaia: muszle rozblysly swiatlem, ktore nie oswietla. Blask stawal sie coraz silniejszy, ja zas uslyszalem tajemniczy glos dobywajacy sie z gardla padre Jordiego: -"Bo gdzie jest twoj skarb, tam bedzie i serce twoje"[7].Bylo to zdanie z Biblii. -Tam zas, gdzie jest twoje serce, bedzie kolebka ponownego przyjscia Chrystusa; niczym muszle, pielgrzym na drodze swietego Jakuba jest tylko skorupa. Jesli ta skorupa, ktora powstaje z zycia, peknie, wyloni sie Zycie, ktore uczynione jest z Agape. Cofnal dlonie i blask muszli zagasl. Potem zapisal moje nazwisko w ksiedze, ktora lezala na stole. Na szlaku Composteli natknalem sie na trzy ksiegi, w ktorych zapisano moje nazwisko: pierwsza u pani Savin, druga u padre Jordiego i trzecia, ksiege Mocy, w ktorej pozniej sam zapisalem swoje imie. -Skonczylismy. Idz i niechaj cie blogoslawia Przenajswietsza Panna z Roncesvalles i swiety Jakub od Miecza. -Camino de Santiago wytyczaja zolte znaki wiodace przez cala Hiszpanie - mowil kaplan, gdy wracalismy do miejsca, gdzie zostawilem Petrusa. - Gdybys w pewnym momencie sie zgubil, szukaj tych znakow na drzewach, na kamieniach, tablicach informacyjnych, a bez trudu znajdziesz bezpieczne schronienie. -Mam dobrego przewodnika. -Sprobuj polegac przede wszystkim na sobie. Zeby nie krazyc przez tydzien po Pirenejach. A zatem mnich znal juz te historie. Dolaczylismy do Petrusa i niemal natychmiast mnich nas pozegnal. Byl jeszcze ranek, gdy opuszczalismy Roncesvalles, ale mgly, ktore wczesniej spowijaly okolice, zniknely bez sladu. Otwierala sie przed nami prosta jak na rowninach droga, a ja zaczynalem szukac zoltych znakow, o ktorych powiedzial mi padre Jordi. Nioslem teraz nieco ciezszy plecak, bo w tawernie kupilem butelke wina, chociaz Petrus powiedzial, ze nie ma takiej potrzeby. Za Roncesvalles droga wiodla przez setki wsi, a noclegi pod golym niebem mogly nam sie zdarzyc od przypadku do przypadku. -Petrusie, padre Jordi mowil o powtornym przyjsciu Chrystusa tak, jakby ono juz sie wydarzylo. -I wciaz sie wydarza. To tajemnica twojego miecza. -A poza tym powiedziales, ze spotkam sie z magiem, tymczasem rozmawialem z kaplanem. Co to ma wspolnego z Kosciolem katolickim? Odpowiedz Petrusa zamknela sie w jednym slowie: -Wszystko. Okrucienstwo -Wlasnie tu, w tym miejscu, zamordowano Milosc - powiedzial stary wiesniak, wskazujac wykuta w skale kapliczke.Wedrowalismy przez piec dni, zatrzymujac sie tylko na posilki i noclegi. Petrus zachowywal dyskrecje w sprawach dotyczacych jego prywatnego zycia, okazujac ogromne zainteresowanie Brazylia i moja praca. Mowil, ze lubi moj kraj ojczysty, poniewaz najblizszym mu obrazem byl wizerunek Chrystusa Zbawiciela z Corcovado, przedstawionego z rozpostartymi ramionami, a nie umeczonego na krzyzu. Chcial wiedziec wszystko i na kazdym kroku wypytywal, czy brazylijskie kobiety byly rownie ladne jak tutejsze. W ciagu dnia panowal nieznosny upal, totez w kazdym barze i w kazdej wiosce, do ktorej zawitalismy, ludzie uskarzali sie na susze. Przerywalismy wedrowke miedzy druga a czwarta po poludniu, gdy slonce grzalo najmocniej, i przyjelismy hiszpanski zwyczaj sjesty. Tego popoludnia, gdy odpoczywalismy w gaju oliwnym, stary wiesniak przyszedl poczestowac nas winem. Nawet podczas najwiekszych upalow mieszkancy tego regionu nie wyrzekali sie panujacego tu od stuleci obyczaju picia wina. -Dlaczego zamordowano tu milosc? - zapytalem, widzac, ze staruszek stara sie zagaic rozmowe. -Przed wiekami pewna ksiezniczka, ktora ruszyla na pielgrzymke do Composteli, Felicja Akwitanska, postanowila rzucic wszystko i osiasc tu, gdy odwiedzi juz grob swietego Jakuba. To byla prawdziwa Milosc, bo ksiezniczka dzielila sie dobrami z miejscowa biedota i leczyla chorych. Petrus zapalil swego paskudnego skreta i chociaz mine mial obojetna, wyczulem, ze uwaznie slucha opowiesci starca. -Wowczas jej brat, ksiaze Wilhelm, otrzymal od ojca rozkaz sprowadzenia jej do domu. Felicja odmowila. Zrozpaczony ksiaze zasztyletowal ja w kaplicy, ktora tu widzicie, a ktora ona budowala wlasnymi rekami, zeby opiekowac sie ubogimi i chwalic Pana. Kiedy sie opamietal i pojal, co uczynil, uciekl do Rzymu blagac papieza o rozgrzeszenie. Jako pokute Ojciec Swiety nakazal mu odbyc pielgrzymke do Composteli. I wtedy wydarzylo sie cos niezwyklego - w drodze powrotnej, dotarlszy tu, ogarniety pragnieniem, ktoremu ulegla Felicja, osiadl w kapliczce wzniesionej przez siostre, aby po kres dlugiego zycia opiekowac sie biedakami. -Oto i prawo zwrotu - podsumowal ze smiechem Petrus. Wiesniak nie zrozumial jego uwagi, lecz ja dokladnie wiedzialem, co Petrus mial na mysli. W drodze odbylismy niejedna dyskusje teologiczna o relacjach miedzy Bogiem a ludzmi. Przyznawalem, ze w Tradycji zawsze mamy do czynienia z relacja czlowiek-Bog, ale na drodze zupelnie innej niz ta obierana podczas pielgrzymki do Santiago - pelna ksiezy magow, Cyganow, ktorzy stali sie demonami, i swietych, ktorzy czynia cuda. To wszystko wydawalo mi sie bardzo archaiczne, zbyt mocno zwiazane z chrzescijanstwem, odarte z uniesienia, w jakie niekiedy wprowadzaly mnie obrzedy Tradycji. Petrus zawsze powtarzal, ze droga do Composteli jest jedna z tych, ktore kazdy jest zdolny przemierzyc, i ze tylko taka droga mozna dotrzec do Boga. -Uwazasz, ze Bog istnieje, i ja rowniez tak mysle - ciagnal Petrus. - A zatem wedlug nas Bog istnieje. Lecz jesli ktos w Niego nie wierzy, On mimo to nie przestaje istniec. Lecz to nie oznacza, ze osoba, ktora w Niego nie wierzy, jest w bledzie. -Bog mialby sprowadzac sie do pragnien i wladzy czlowieka? -Mialem przyjaciela, ktory zawsze chodzil pijany, ale co wieczor odmawial trzy zdrowaski, poniewaz w dziecinstwie wpoila mu to matka. Nawet kiedy wracal do domu kompletnie zalany, nawet nie wierzac w Boga, moj przyjaciel co wieczor klepal trzy zdrowaski. Po jego smierci, uczestniczac w jednym z rytualow Tradycji, zwrocilem sie do ducha Starszych, pytajac, gdzie przebywa moj przyjaciel. A duch powiedzial, ze zmarly miewa sie doskonale, ze otacza go swiatlo. Choc w zyciu zabraklo mu wiary, ocalil go wysilek ograniczony do automatycznego odmawiania trzech modlitw, po prostu z poczucia obowiazku. Bog przejawial swa obecnosc w jaskiniach naszych praprzodkow, dla nich istnial w piorunach; kiedy czlowiek odkryl, ze to zjawisko naturalne, On zamieszkal w niektorych zwierzetach i swietych drzewach. Nadeszla epoka, kiedy istnial wylacznie w katakumbach wielkich miast starozytnosci. Lecz przez caly czas przepelnial ludzkie serca, przybierajac postac Milosci. Za naszych czasow Bog jest tylko idea, niemal dowiedziona naukowo. Ale na tym etapie istnienia dokonuje zwrotu i wszystko zaczyna sie od nowa. To jest prawo zwrotu. Kiedy padre Jordi przytoczyl Jezusowe zdanie: "Gdzie jest twoj skarb, tam bedzie i serce twoje", wlasnie do tego nawiazal. Gdziekolwiek zapragniesz ujrzec oblicze Boga, tam je zobaczysz. Jesli zas nie chcesz go widziec, nic sie nie zmienia, o ile tylko twe wysilki sa szlachetne. Kiedy Felicja Akwitanska wybudowala kaplice i zaczela wspierac biedakow, zapomniala o Bogu z Watykanu i glosila Go na swoj prosty i madry sposob: poprzez Milosc. Dlatego wiesniak mial calkowita racje, mowiac, ze Milosc zostala zamordowana. Wiesniak, ktory nie byl w stanie pojac naszej dyskusji, czul sie, nawiasem mowiac, troche nieswojo. -Prawo zwrotu zadzialalo, gdy jej brat zostal przymuszony do podjecia dziela, ktore chcial zniweczyc. Wolno nam wszystko - nie wolno tylko stawac na drodze milosci. Kiedy do tego dochodzi, ten, kto probowal zburzyc jej dzielo, musi je odbudowac. Wyjasnilem mu, ze w moim kraju prawo zwrotu oznacza, iz ludzkie kalectwo i choroby sa kara za przewiny poprzednich wcielen. -Glupstwa! - oburzyl sie Petrus. - Bog nie jest msciwy, Bog jest miloscia. Jedyna kara, po jaka siega, polega na przymuszeniu tego, kto przerwal dzielo milosci, do jego kontynuacji. Wiesniak uciekl sie do wymowki, twierdzac, ze zrobilo sie pozno i musi wracac do pracy. Petrus uznal to za doskonaly pretekst, by wyruszyc w dalsza droge. -Oto co kladzie kres rozmowie - powiedzial, gdy przechodzilismy przez gaj oliwny. Bog jest we wszystkim, co nas otacza, trzeba Go przeczuwac, przezywac, a ja probuje uczynic Go kwestia logiki, abys zrozumial. Cwicz sie dalej w powolnym marszu, a coraz lepiej bedziesz uswiadamial sobie Jego obecnosc. W dwa dni pozniej musielismy pokonac szczyt zwany Gora Wybaczenia. Wspinaczka zajela nam wiele godzin, kiedy zas dotarlismy na wierzcholek, stalem sie swiadkiem sceny, ktora mna wstrzasnela: grupa turystow, przy grajacym na caly regulator radiu samochodowym, zazywala kapieli slonecznej, popijajac piwo. Dotarli tu wiejska droga, biegnaca wzdluz zbocza na gore. -Tak to juz jest - powiedzial Petrus. - Myslales, ze spotkasz tu jednego z rycerzy Cyda, ktory pelni warte, by w pore ostrzec przed kolejnym atakiem Maurow? Podczas gdy schodzilismy, po raz ostatni wykonalem cwiczenie Szybkosci. Przed nami znow rozposcierala sie rozlegla dolina, otoczona szarawymi wzgorzami, porosnieta licha zielenia wypalona przez susze. Drzew prawie tu nie bylo, kamienista ziemie przebijaly tylko nieliczne iglaki. Kiedy zakonczylem cwiczenie, Petrus zapytal mnie o prace i wtedy zdalem sobie sprawe, ze juz od dawna o niej nie myslalem. Obawa o interesy i zadania, ktore zaniedbalem, praktycznie zniknela. Przypomnialem sobie o sprawach zawodowych dopiero owego wieczoru, ale nawet w tej chwili nie przywiazywalem do nich wiekszej wagi. Cieszylem sie, ze jestem na Camino de Santiago. -Jeszcze troche, a przescigniesz Felicje Akwi-tanska - zazartowal Petrus, kiedy zwierzylem sie mu ze swoich odczuc. Potem zatrzymal sie i poprosil, zebym polozyl plecak na ziemi. - Rozejrzyj sie wokol i zatrzymaj wzrok na wybranym punkcie. Wybralem krzyz kosciola, ktory widac bylo w dali. -Nie odrywaj oczu od tego punktu i sprobuj sie skupic na tym, co bede mowil. Nawet gdybys czul, ze cos sie zmienia, nie rozpraszaj sie. Zrob, jak mowie. Stalem calkowicie odprezony, z oczyma zwroconymi na dzwonnice, podczas gdy Petrus stanal za moimi plecami i naciskal mi palcami punkt na karku. -Droga, ktora teraz przemierzasz, jest sciezka mocy, totez uczyc cie bede cwiczen Mocy. Podroz, ktora poczatkowo byla dla ciebie czysta udreka, poniewaz pragnales tylko dotrzec do celu, z uplywem czasu przemienila sie w przyjemnosc, przyjemnosc poszukiwania przygody. W ten sposob podsycasz marzenia, ktore sa najistotniejsze. Czlowiek nigdy nie przestaje marzyc. Marzenie jest pokarmem dla duszy, jak zywnosc jest strawa dla ciala. Przez lata naszego zycia bardzo czesto sie zdarza, ze marzenia niosa rozczarowanie, a pragnienia koncza sie zawodem, mimo to wciaz trzeba marzyc, w przeciwnym razie nasza dusza umiera i Agape nie moze jej przeniknac. Wies, ktora masz przed oczyma, splywala krwia, toczyly sie tu najstraszliwsze bitwy rekonkwisty. Kto mial racje albo kto znal prawde, nie ma znaczenia. Wazne, by wiedziec, ze obie strony toczyly Dobra Walke. A Dobra Walka to taka, ktora podejmujemy, bo chce tego nasze serce. W epokach heroicznych, w czasach blednych rycerzy, wydawalo sie to latwe -tyle bylo ziem do podbicia, tyle nalezalo zrobic. Dzis swiat bardzo sie zmienil, a Dobra Walka przeniosla sie z pol bitewnych do wnetrza nas samych. Dobra Walka to ta, ktora podejmujemy w imie naszych marzen. Kiedy wybucha w nas z pelna moca - w mlodosci - mamy wielka odwage, ale nie potrafimy jeszcze walczyc. Gdy po licznych wysilkach zdolamy posiasc te umiejetnosc, nie mamy juz tyle odwagi w walce. Wowczas zwracamy sie przeciw sobie, by w koncu stac sie swym najgorszym wrogiem. Uwazamy wlasne marzenia za infantylne, nieziszczalne, za owoc nieznajomosci realiow zycia. Zabijamy nasze marzenia, bojac sie podjac Dobra Walke. Nacisk palca Petrusa na moj kark stawal sie coraz silniejszy. Wydawalo mi sie, ze dzwonnica sie przemienia - zarys krzyza upodabnial sie do skrzydlatego czlowieka. Do aniola. Zmruzylem oczy i krzyz odzyskal rzeczywisty ksztalt. -Pierwszym symptomem, ktory ujawnia, ze zabijamy marzenia, jest brak czasu - ciagnal Pe-trus. - Najbardziej zajeci ludzie, jakich zdarzylo mi sie spotkac, zawsze mieli czas na wszystko. Ci, ktorzy nic nie robili, byli wciaz zmeczeni, nie zdawali sobie sprawy, jak malo pracuja, i stale narzekali, ze dzien jest za krotki. W rzeczywistosci bali sie podjac Dobra Walke. Drugim objawem smierci naszych marzen jest pewnosc przekonan. Poniewaz nie chcemy spogladac na zycie jak na wielka przygode do przezycia, zaczynamy uwazac sie za rozwaznych, sprawiedliwych i przykladnych, ale naprawde wymagamy od siebie rownie malo jak od zycia. Zerkamy poza mury dnia powszedniego i odkrywamy szczek kruszonych kopii, odor potu i kurzu, wielkie kleski i spojrzenia zadnych zdobyczy wojownikow. Nigdy jednak nie odczuwamy radosci, niewypowiedzianej radosci, ktora przepelnia serce walczacego, dla niego bowiem nie ma znaczenia ani zwyciestwo, ani kleska, wazna jest tylko Dobra Walka. I wreszcie trzecim symptomem smierci naszych marzen jest spokoj: zycie staje sie niedzielnym popoludniem, nie zada od nas niczego szczegolnego, a i my nie mamy ochoty wiele z siebie dawac. Wtedy sadzimy, ze dojrzelismy, ze odsuwamy od siebie dzieciece fantazje i ze osiagnelismy spelnienie w zyciu osobistym oraz zawodowym. Jestesmy zaskoczeni, gdy osoba w naszym wieku mowi, ze wciaz lubi to czy tamto. Ale naprawde, w glebi ducha, wiemy, co sie stalo: wyrzeklismy sie naszych marzen i walki o nie, Dobrej Walki. Dzwonnica kosciola przemieniala sie raz po raz, a na jej miejscu pojawial sie aniol z rozpostartymi skrzydlami. Na prozno mrugalem powiekami, postac wciaz tam byla. Mialem ochote powiedziec o tym Petrusowi, lecz czulem, ze jeszcze nie skonczyl. -Kiedy wyrzekamy sie marzen i odnajdujemy spokoj - podjal po chwili - zaznajemy krotkiego okresu cichego zadowolenia. Jednak trupy marzen zaczynaja w nas gnic i zatruwac atmosfere. Stajemy sie okrutni wobec otoczenia, a w koncu to okrucienstwo zwraca sie przeciw nam samym. Skads wylaniaja sie cierpienie i psychozy. Ryzykowne skutki walki, ktorej chcielismy uniknac -rozczarowanie i kleska - okazuja sie jedynymi owocami naszego tchorzostwa. A pewnego pieknego dnia martwe, przegnile marzenia czynia powietrze cuchnacym i dlawiacym, my zas pragniemy smierci, ktora uwolni nas od niepodwazalnych przekonan, od zajec, od tego straszliwego spokoju niedzielnych popoludni. Teraz mialem pewnosc, ze naprawde widze aniola, i nie bylem w stanie sluchac Petrusa. Prawdopodobnie domyslil sie, ze tak jest, bo zdjal palec z mojego karku i zamilkl. Obraz aniola przez chwile jeszcze unosil sie przy kosciele, lecz wkrotce zniknal. Na jego miejscu znow pojawila sie dzwonnica. Przez pare minut stalismy w milczeniu. Petrus zwinal i zapalil papierosa. Ja siegnalem do plecaka po butelke wina: bylo cieple, lecz pelne aromatu. -Co zobaczyles? - zapytal. Opowiedzialem mu o aniele. Wspomnialem, ze poczatkowo obraz znikal, gdy mrugalem oczyma. -I ty takze musisz sie nauczyc Dobrej Walki. Nauczyles sie godzic na przygody i wyzwania rzucane przez zycie, ale wciaz usilujesz przeczyc temu, co nadzwyczajne. Petrus wydobyl z plecaka jakis drobiazg. Byla to zlota spinka. -To prezent od mojego dziadka. W zakonie RAM kazdy ze Starszych mial taki przedmiot. Nazywa sie go Ostrzem Okrucienstwa. Widzac, jak na dzwonnicy kosciola pojawia sie aniol, chciales zaprzeczyc temu zjawisku. Bo nie przywykles do takich rzeczy. W twojej wizji swiata koscioly sa kosciolami, a widzenia zdarzaja, sie wylacznie w stanie ekstazy, w jaka wprowadzaja rytualy Tradycji! Odpowiedzialem, ze widzenie musialo byc skutkiem nacisku jego palca na moj kark. -To prawda, ale prawda, ktora niczego nie zmienia. Faktem jest, ze odrzuciles widzenie. Felicja Akwitanska prawdopodobnie dostapila podobnego widzenia, ale ona za to, co ujrzala, rzucila na szale cale swe zycie. W efekcie przemienila prace w milosc. To samo stalo sie zapewne z jej bratem, to samo dzieje sie z kazdym z nas, co dnia: zawsze widzimy te najlepsza z drog, wybieramy jednak te, do ktorej przywyklismy. Petrus ruszyl w droge, a ja podazylem za nim. Promienie slonca ozywialy blask spinki, ktora trzymalem w rece. -Jedyny sposob ocalenia marzen to hojnosc wobec samego siebie. Trzeba srogo rozprawic sie z kazda proba samokarania, chocby najlagodniejszego. Aby wiedziec, kiedy stajemy sie okrutni wobec siebie, musimy przemienic w bol fizyczny najlzejsze objawy bolu duchowego, takiego jak poczucie winy, wyrzuty sumienia, brak zdecydowania, tchorzostwo. Czyniac bol duchowy fizycznym, poznajemy zlo, jakie moze on spowodowac. I Petrus nauczyl mnie CWICZENIA OKRUCIENSTWA. -Niegdys uzywano zlotej spinki - powiedzial. - Dzis wiele sie zmienilo, jak zmieniaja sie pejzaze na szlaku do Santiago. Petrus mial racje. Widziana z dolu dolina wygladala jak pokryta kurhanami. -Pomysl o czyms okrutnym, co zrobiles dzisiaj przeciwko sobie, i wykonaj cwiczenie. Nie potrafilem sobie niczego takiego przypomniec. -Zawsze tak jest. Na szlachetnosc wobec siebie zdobywamy sie tylko w rzadkich chwilach, gdy zaslugujemy na surowosc. Nagle uswiadomilem sobie, jak zwymyslalem sie od glupcow tylko dlatego, ze z takim trudem wdrapalem sie na Gore Wybaczenia, podczas gdy turysci znalezli latwiejsza droge. Wiedzialem, ze to absurdalny i okrutny zarzut; turysci szukali slonca, ja chcialem odnalezc moj miecz. Nie bylem glupcem, ale tak sie czulem. Mocno wbilem paznokiec palca wskazujacego u nasady paznokcia kciuka. Poczulem ostry bol i skupiajac sie na cierpieniu fizycznym, obserwowalem, jak znika wrazenie, ze jestem durniem. Powiedzialem o tym Petrusowi, a on rozesmial sie tylko. Tego wieczoru zatrzymalismy sie w przytulnym hotelu we wsi, ktorej kosciolowi przypatrywalem sie z daleka. Po kolacji postanowilismy sie wybrac na przechadzke, zeby potem lepiej spac. -Sposrod wszystkich wymyslonych przez czlowieka sposobow zadawania bolu sobie samemu najgorszym jest Milosc. Cierpimy zawsze dla kogos, kto nas nie kocha, kto nas porzucil, dla kogos, kto nie chce nas opuscic. Zyjemy samotnie, jesli nikt nas nie kocha: majac zone lub meza, czynimy z malzenstwa niewole. To naprawde potworne - dodal Petrus, zniechecony. Dotarlismy do placyku, gdzie wznosil sie kosciol, ktory widzialem z gory. Usilowalem wypatrzyc aniola, ale mi sie nie udalo. Petrus przygladal sie krzyzowi. Myslalem, ze on widzi aniola, ale nie - prawie natychmiast odezwal sie do mnie. CWICZENIE OKRUCIENSTWA Zawsze, gdy w twej glowie rodzi sie mysl, ktora czyni ci zlo - zazdrosc, zawisc, litosc nad soba, cierpienie milosne, nienawisc i inne - postepuj zgodnie z ponizszymi wskazowkami. Wbij paznokiec palca wskazujacego w cialo u nasady paznokcia kciuka tak, aby bol stal sie silny. Skoncentruj sie na cierpieniu: jest ono fizycznym odbiciem bolu duchowego, ktory cie gnebi. Nie oslabiaj nacisku paznokcia, dopoki zla mysl cie nie opusci. Powtarzaj to cwiczenie tyle razy, ile bedzie trzeba, nawet bez przerwy, az wyzbedziesz sie tej mysli. Bedzie wracala coraz rzadziej, a wreszcie zupelnie zniknie, o ile nie zapomnisz poddawac sie cwiczeniu zawsze, kiedy sie ona pojawi. -Kiedy Syn Bozy zstapil na Ziemie, przyniosl ludziom milosc. Poniewaz jednak rodzaj czlowieczy nie potrafi pojac milosci, ktora nie jest cierpieniem, Jezus zostal w koncu ukrzyzowany. Gdyby nie to, nikt by nie uwierzyl w jego milosc, ludzie przywykli bowiem do tego, ze dzien za dniem cierpia z powodu wladajacych nimi namietnosci. Przysiedlismy na niskim murku i razem przypatrywalismy sie kosciolowi. I znowu milczenie przerwal Petrus. -Czy wiesz, co znaczy Barabasz, Paulo? Bar to syn, a abba - ojciec. Nie odrywal spojrzenia od krzyza na dzwonnicy. Jego oczy blyszczaly, a ja czulem, ze cos nim zawladnelo, moze ta milosc, o ktorej mowil, a ktorej nie potrafilem w pelni zrozumiec. -Jakze madre sa sciezki chwaly bozej! - wykrzyknal, a echo tych slow brzmialo jeszcze przez chwile nad wyludnionym placem. - Kiedy Pilat zwrocil sie do tlumu, by dokonal wyboru, w rzeczywistosci nie pozostawil mu zadnego wyboru. Wystawil na widok publiczny mezczyzne wychlostanego, zlamanego oraz tego, ktory dumnie wznosil glowe - Barabasza, rewolucjoniste. Bog wiedzial, ze lud posle na smierc slabszego, aby dowiodl swej milosci. I Petrus dodal: -A tymczasem, bez wzgledu na dokonany tamtego dnia wybor, Syn Bozy i tak w koncu zostalby ukrzyzowany. Poslaniec "W tym miejscu wszystkie drogi wiodace do Santiago de Compostela lacza sie w jedna".Wczesnym rankiem przybylismy do Puente La Reina. Zdanie to bylo wykute na cokole posagu pielgrzyma w sredniowiecznym stroju - troj graniastym kapeluszu i pelerynie - trzymajacego w rece muszle, buklak i kij wedrowca. Przypominalo niemal juz zapomniana epopeje podrozy, ktora teraz przezywalem, majac za przewodnika Petrusa. Ostatnia noc spedzilismy w jednym z wielu na tym szlaku klasztorow. Witajac nas, brat furtian uprzedzil, ze w obrebie murow nie wolno wypowiedziec ani slowa. Mlody mnich odprowadzil nas kolejno do cel wyposazonych tylko w najprostsze sprzety - twarde lozko, posciel sfatygowana, ale czysta, dzbanek z woda i miske, w ktorej moglismy sie umyc. Nie bylo tam ani kranow, ani cieplej wody, a pory podawania posilkow wypisano na drzwiach. Gdy wybila godzina, poszlismy do refektarza. Zakonnicy, ktorzy zlozyli sluby milczenia, porozumiewali sie wylacznie wzrokiem i moze dlatego odnioslem wrazenie, ze ich oczy blyszcza silniej niz oczy zwyklych ludzi. Jedzenie czekalo juz na dlugich stolach, przy ktorych usiedlismy posrod mnichow w habitach z grubej welny. Petrus spojrzal na mnie i wykonal gest, ktorego znaczenie wydalo mi sie zupelnie oczywiste - oddalby wszystko za papierosa, a tymczasem wygladalo na to, ze przez cala noc jego pragnienie pozostanie niespelnione. I mnie to dotknelo, wiec wbilem paznokiec w nasade paznokcia kciuka, niemal raniac sie do krwi. Ta chwila byla zbyt piekna, bym mogl sie dopuscic wobec siebie najmniejszego chocby okrucienstwa. Kolacja skladala sie z zupy jarzynowej, chleba, ryb i wina. Przylaczylismy sie do modlitwy mnichow. Podczas gdy jedlismy, mlody lektor monotonnym glosem czytal fragmenty listow swietego Pawla. -"Bog wybral wlasnie to, co glupie w oczach swiata, aby zawstydzic medrcow, wybral to, co niemocne, aby mocnych ponizyc - oznajmial delikatny, ale pewny glos zakonnika. - My glupi dla Chrystusa. Stalismy sie jakby smieciem tego swiata i odraza dla wszystkich az do tej chwili. Albowiem nie w slowie, lecz w mocy przejawia sie Krolestwo Boze"[8].Adresowane do Koryntian napomnienia Pawla rozbrzmiewaly posrod golych scian refektarza juz do konca posilku. Do Puente La Reina dotarlismy, rozprawiajac o krotkim pobycie wsrod mnichow. Wyznalem Petrusowi, ze ukradkiem wypalilem w celi papierosa i ze umieralem ze strachu, by ktos nie poczul zapachu tytoniowego dymu. Wybuchnal smiechem, a ja odgadlem, ze i on zrobil to samo. -Swiety Jan Chrzciciel odszedl na pustynie, lecz Jezus pozostal wsrod grzesznikow i nie zaprzestal wedrowki - powiedzial. - I ja to wole. Rzeczywiscie, nie liczac pobytu na pustyni, Chrystus cale zycie spedzil posrod ludzi. -Pamietaj, ze jego pierwszy cud to nie ocalenie czyjejs duszy, uleczenie chorego czy przepedzenie demona, lecz przemiana wody w wyborne wino podczas uczty weselnej, gdy okazalo sie, ze pan domu nie ma juz czym napoic gosci. Wypowiedziawszy te slowa, nagle znieruchomial. Uczynil to tak gwaltownie, ze i ja zatrzymalem sie, zaniepokojony. Znajdowalismy sie tuz przed mostem, ktory dal nazwe miasteczku. Ale Petrus nie patrzyl na droge. Jego wzrok skierowany byl na dwojke dzieci bawiacych sie nad brzegiem rzeki gumowa pilka. Jedno wygladalo na osiem, drugie na dziesiec lat. Chlopcy zdawali sie nie dostrzegac naszej obecnosci. Zamiast przejsc przez most, Petrus zbiegl po stromym brzegu i skierowal sie w strone dzieciakow. Ja, jak zawsze, poszedlem w jego slady, o nic nie pytajac. Dzieci nadal nie zwracaly na nas uwagi. Petrus usiadl i przypatrywal sie ich zabawie, dopoki pilka nie upadla tuz obok niego. Chwycil ja zwinnym ruchem i rzucil do mnie. Zlapalem ja w locie i czekalem na dalszy rozwoj wydarzen. Podszedl do nas chlopiec wygladajacy na starszego. W pierwszym odruchu chcialem oddac mu pilke, ale zachowanie Petrusa bylo tak dziwne, ze postanowilem sprawdzic, co sie teraz stanie. -Prosze pana, prosze mi oddac pilke - powiedzial chlopiec. Przygladalem sie malej postaci stojacej dwa metry ode mnie. Wyczulem w tym dziecku cos znajomego, podobnie jak wowczas, kiedy natknalem sie na Cygana. Chlopiec wielokrotnie ponawial prosbe, w koncu, widzac, ze nie reaguje, pochylil sie i chwycil kamien. -Niech pan odda te pilke albo rzuce w pana kamieniem - napieral. Petrus i drugi dzieciak obserwowali mnie bez slowa. -Rzuc - powiedzialem - ale jesli trafisz, zlapie cie i stluke na kwasne jablko. Poczulem, ze Petrus odetchnal z ulga. Cos usilowalo wydostac sie z glebi mego jestestwa. Mialem nieodparte wrazenie, ze juz przezylem te sytuacje. Wystraszylem chlopaka. Upuscil kamien i zastosowal inna technike. -Tutaj, w Puente La Reina, jest relikwiarz, ktory nalezal do bardzo bogatego pielgrzyma. Macie muszle i plecaki, a to znaczy, ze tez jestescie pielgrzymami. Jezeli odda mi pan pilke, ja dam panu ten relikwiarz. Lezy zagrzebany w piasku nad rzeka. -Chce pilke - odrzeklem bez przekonania. W rzeczywistosci pragnalem zdobyc relikwiarz. Wygladalo na to, ze dzieciak mowi prawde. Ale moze Petrus z jakiegos powodu potrzebowal tej pilki. Nie moglem go zawiesc, byl moim przewodnikiem. -Przeciez ta pilka wcale nie jest panu potrzebna - wykrztusil chlopiec bliski lez. - Jest pan silny, podrozuje i zna swiat. Ja nie widzialem niczego oprocz brzegow tej rzeki, a pilka jest moja jedyna zabawka. Prosze ja oddac. Slowa dziecka ranily mi serce. Ale ta dziwnie znajoma atmosfera i wrazenie, ze juz zetknalem sie - moze w ksiazkach, a moze w zyciu - z ta sytuacja, sklonily mnie do uporu. -Nie. Ta pilka jest mi potrzebna. Dam ci pieniadze, zebys mogl sobie kupic nowa, ladniejsza, ale ta bedzie moja. Gdy to powiedzialem, czas jakby sie zatrzymal. Krajobraz sie zmienil, chociaz Petrus nie uciskal punktu u podstawy mojej czaszki - na ulamek sekundy jakas sila przeniosla nas na rozlegla pustynie popiolow. Nie bylo tam ani Pe-trusa, ani drugiego chlopca, tylko ja i stojacy przede mna dzieciak. Byl starszy, mial mila i przyjazna twarz, jednak w jego oczach dostrzeglem blask, ktory mnie przerazal. Wizja rozwiala sie niemal natychmiast. Powrocilem do Puente La Reina, miejsca, w ktorym zbiegaly sie liczne drogi do Santiago de Compo-stela, wiodace z roznych stron Europy. Stad prowadzila juz tylko jedna. Przede mna stalo dziecko proszace o pilke, a jego oczy byly lagodne i smutne. Petrus podszedl, wyjal pilke z moich rak i oddal ja chlopcu. -Gdzie ukryto ten relikwiarz? - zapytal malca. -Jaki relikwiarz? - burknal chlopak, biorac przyjaciela za reke, i razem z nim wskoczyl do wody. Wdrapalismy sie na skarpe i w koncu przeszlismy na drugi brzeg. Teraz zasypalem Petrusa pytaniami o to, co sie wydarzylo, powiedzialem mu o wizji pustyni, on jednak zmienil temat i obiecal, ze do tej sprawy wrocimy, kiedy znajdziemy sie nieco dalej stad. W pol godziny pozniej doszlismy do odcinka drogi, na ktorym przetrwal bruk z czasow rzymskich. Byl tu takze inny most, ale w kompletnej ruinie. Urzadzilismy sobie krotki postoj, zeby zjesc sniadanie przygotowane przez zakonnikow - zytni chleb, jogurt i kozi ser. -Dlaczego chciales miec pilke tego chlopca? - zapytal Petrus. Odparlem, ze nie chcialem tej pilki. Ze zachowalem sie tak, poniewaz on, Petrus, przyjal wedlug mnie dziwna postawe. Jakby ta pilka miala w jego oczach ogromne znaczenie. -Bo rzeczywiscie miala. Postepowalem tak, abys mogl stoczyc zwycieska walke ze swoim osobistym demonem. Moj osobisty demon... Od poczatku tej podrozy nie slyszalem czegos rownie absurdalnego. Przez szesc dni krazylem po Pirenejach, poznalem zakonnika maga, ktory nie uprawial magii, pokancerowalem sobie palec, bo za kazdym razem, kiedy w glowie zaswitala mi okrutna mysl -hipochondria, poczucie winy, kompleks nizszosci - musialem wbijac paznokiec w rane. Przyznaje, ze tym razem Petrus mial racje - negatywne mysli pojawialy sie coraz rzadziej. Ale ta bajeczka o demonie osobistym byla czyms zupelnie nowym. I trudno bylo mi ja przelknac. -Dzisiaj, zanim przeszlismy przez most, bardzo wyraznie czulem czyjas obecnosc, jakby ktos chcial udzielic nam przestrogi. Ale ta przestroga byla przeznaczona raczej dla ciebie niz dla mnie. Zapowiada sie boj i przyjdzie ci stoczyc Dobra Walke. Dopoki nie znasz swojego osobistego demona, ten przewaznie staje przed toba pod postacia bliskiej ci osoby. Rozejrzalem sie wokol i zobaczylem bawiace sie dzieciaki; doszedlem do wniosku, ze wlasnie w tym miejscu powinien sie objawic. Ale to bylo tylko przeczucie. Nie bylem pewien, czy to twoj osobisty demon. Az do chwili, gdy powiedziales, ze nie oddasz pilki. Odparlem, ze postapilem tak, poniewaz myslalem, ze on, Petrus, tego ode mnie oczekuje. -Dlaczego ja? Czy w ktoryms momencie cos powiedzialem? Poczulem lekki zawrot glowy. Moze z powodu jedzenia, ktore po kilkugodzinnej wedrowce na czczo pochlanialem z ogromna zarlocznoscia. Ale przez caly ten czas nie moglem uwolnic sie od przeswiadczenia, ze chlopiec mial w sobie cos znajomego. -Twoj osobisty demon kusil cie na trzy klasyczne sposoby: grozba, obietnica i trafiajac w czuly punkt. Gratuluje - dzielnie odparles jego ataki. Teraz przypomnialem sobie, ze wypytywalem chlopca o relikwiarz. W pierwszej chwili pomyslalem, ze probuje mnie oszukac. A jednak tam naprawde musial gdzies spoczywac ukryty relikwiarz - demon nigdy nie posuwa sie do falszywych obietnic. -Chlopiec nie pamietal o relikwiarzu, dlatego ze wtedy twoj osobisty demon juz odszedl. - I dodal bez wahania: - Czas go wezwac. Bedzie ci teraz potrzebny. Siedzielismy na ruinach starego mostu. Petrus starannie pozbieral resztki jedzenia i schowal do papierowej torby, ktora dali nam mnisi. Ludzie szli do pracy na rozposcierajace sie przed nami pola, lecz z daleka nie moglem uslyszec, co mowia. Teren byl pofaldowany, a uprawiane reka czlowieka skrawki ziemi tworzyly w krajobrazie zagadkowe ksztalty. U naszych stop wody rzeki, ktorej poziom obnizyl sie w okresie suszy, plynely niemal bezszelestnie. -Zanim Chrystus wyruszyl w swiat, udal sie na pustynie i odbyl rozmowe ze swoim osobistym demonem - podjal Petrus. - Dowiedzial sie tego, co powinien wiedziec o czlowieku, ale nie pozwolil, aby demon narzucil mu reguly gry, i dzieki temu go pokonal. Jak rzekl pewien poeta: "Zaden czlowiek nie jest samoistna wyspa". Aby podjac Dobra Walke, potrzebujemy wsparcia. Potrzebujemy przyjaciol, a kiedy ci sa daleko, nasza najpotezniejsza bronia musimy uczynic samotnosc. Wszystko dookola musi nam pomagac w pokonywaniu odleglosci dzielacej nas od celu. Wszystko musi byc osobista manifestacja woli zwyciestwa w Dobrej Walce. W przeciwnym razie, jesli nie rozumiemy, ze potrzebni sa nam wszyscy i wszystko, jestesmy tylko pelnymi arogancji wojownikami. I ta arogancja w koncu nas zniszczy, bo zbytnia pewnosc siebie sprawia, ze nie dostrzegamy zasadzek na polu bitwy. Opowiesc o wojownikach i walkach znow przypomniala mi don Juana Carlosa Castane-dy. Zastanawialem sie, czy stary indianski czarownik udzielal lekcji rankiem, zanim jego uczen zdazyl strawic sniadanie. Ale Petrus mowil dalej. -U naszego boku, oprocz otaczajacych nas i wspierajacych sil fizycznych, stoja tez dwie glowne sily duchowe: aniol i demon. Aniol zawsze nas ochrania, jest darem boskim - nie trzeba go wzywac. Oblicze twego aniola ukazuje sie zawsze, gdy ze szlachetnoscia odnosisz sie do swiata. Jest strumieniem, polem, blekitem nieba. Na tym starym moscie, ktory umozliwia nam przejscie sucha noga na drugi brzeg, a ktory wybudowaly anonimowe rece rzymskich legionistow, takze na tym moscie widac twarz twojego aniola. Nasi przodkowie znali go jako aniola stroza, aniola obronce i opiekuna. Demon rowniez jest aniolem, lecz to potega oswobodzona, zbuntowana. Wole nazywac go Poslancem, poniewaz odgrywa role glownego lacznika miedzy toba a swiatem. W starozytnosci pojawial sie jako Merkury, Hermes Trismegistos, poslaniec bogow. Dziala wylacznie w sferze materialnej. Jest obecny w zlocie Kosciola, poniewaz zloto pochodzi z ziemi, a ziemia to jego wladztwo. Jest obecny w naszej pracy i stosunku do pieniadza. Jesli dajemy mu wolnosc, zaczyna nas rozpraszac. Jesli poddajemy go egzorcyzmom, tracimy wszystko, co dobre, a czego mogl nas nauczyc, poniewaz doskonale zna swiat i ludzi. Jezeli jednak ulegniemy fascynacji jego mowa, zawladnie nami i zniecheci do Dobrej Walki. Mimo wszystko jedynym sposobem poznania naszego Poslanca jest pozyskanie jego przyjazni. Sluchajac rad, wzywajac go na pomoc, kiedy to konieczne, nigdy nie wolno pozwolic, by to on dyktowal warunki. Tak postapiles z tym dzieciakiem. Musisz jednak przede wszystkim wiedziec czego chcesz, a ponadto znac jego twarz i imie. -Jak mam je poznac? - zapytalem. I Petrus nauczyl mnie RYTUALU POSLANCA. -Zrob to raczej wieczorem, wtedy bedzie latwiej. Dzis, podczas waszego pierwszego spotkania, wyjawi ci swoje imie. To imie jest tajemnica i nikomu nie mozesz go zdradzic, nawet mnie. Kazdy, kto pozna imie twojego Poslanca, bedzie mogl go zniszczyc. Petrus wstal i ruszylismy w dalsza droge. Wkrotce dotarlismy do pol, na ktorych pracowali wiesniacy. Wymienilismy kilka buenos dias i poszlismy dalej. -Gdybym mial odwolac sie do jakiegos obrazu, powiedzialbym, ze aniol jest twa zbroja, a Poslaniec mieczem. Zbroja chroni cie bez wzgledu na okolicznosci, ale miecz moze wypasc z reki podczas walki, usmiercic przyjaciela lub zwrocic sie przeciwko wlascicielowi. Nawiasem mowiac, mieczem mozna zrobic prawie wszystko, nie mozna tylko na nim siadac - zakonczyl, parskajac smiechem. Zatrzymalismy sie we wsi na obiad. Kelner, ktory nas obslugiwal, nie kryl zlego humoru. Nie odpowiadal nawet na nasze pytania. Niechetnie, byle jak postawil przed nami jedzenie, a na domiar zlego zachlapal spodnie Petrusa. Wtedy zobaczylem, jak w moim przewodniku zachodzi przemiana: wpadl w gniew, wezwal wlasciciela i zywo protestowal. W koncu poszedl do toalety zmienic bermudy, wlascicielowi pozostawiajac usuniecie plamy i rozwieszenie ubrania. Kiedy czekalismy, az ostre popoludniowe slonce wysuszy bermudy Petrusa, myslalem o naszej porannej rozmowie. Faktem bylo, ze wiekszosc opinii Petrusa o chlopcu okazala sie trafna. Poza tym ujrzalem pustynie i twarz. Ale ta opowiesc o Poslancu wydawala sie bardzo archaiczna. Zylismy w XX wieku i pojecia piekla, grzechu i demona dla nikogo juz nie mialy sensu, nawet dla glupcow. W Tradycji, ktorej nauki zglebialem znacznie dluzej, niz trwala nasza wedrowka Camino de Santiago, Poslaniec, zwany po prostu demonem - ktoremu to slowu nie nadawano pejoratywnego sensu - byl dominujacym duchem sil ziemskich. Czesto odwolywano sie do niego, nigdy jednak nie przypisywano mu roli sprzymierzenca ani doradcy w sprawach powszednich. Petrus dal mi do zrozumienia, ze moglbym wykorzystac przyjazn Poslanca, aby osiagnac sukces w pracy lub wsrod ludzi. Taka idea wydala mi sie godna profana, a w dodatku infantylna. Ale przeciez przysiegalem pani Savin, ze bede bezwzglednie posluszny. I po raz kolejny musialem wbic paznokiec w kciuk, do zywego. -Nie powinienem byl sie unosic - powiedzial Petrus, kiedy wyszlismy z gospody. - Nie wylal tej kawy na mnie, tylko na swiat, do ktorego pala nienawiscia. Wie, ze istnieje ogromny swiat, gdzies poza granicami jego wyobrazni, a jego obecnosc w tym swiecie sprowadza sie do wczesnego wstawania, chodzenia do piekarni, obslugiwania przypadkowych klientow i nocnych ma-sturbacji, ktore pomagaja mu marzyc o kobiecie, jakiej nigdy nie spotka. Nadeszla pora sjesty, lecz Petrus zrezygnowal z postoju i ruszylismy dalej. Powiedzial, ze to forma pokuty za jego brak wyrozumialosci. Ja, choc nic zlego nie uczynilem, musialem podazac za nim w palacym sloncu. Myslalem o Dobrej Walce i milionach ludzi, ktorzy w tej chwili, w roznych punktach planety, robili rzeczy, ktorych robic nie lubili. Cwiczenie Okrucienstwa do zywego ranilo moj palec, mimo to bylo zrodlem dobra. Pozwolilo mi zrozumiec, jak dalece zdradzal mnie czasami umysl, sklaniajac do czynow, ktore uwazalem za naganne, i do uczuc, ktore niczemu nie sluzyly. RYTUAL POSLANCA Usiadz i calkowicie sie rozluznij. Pozwol myslom swobodnie wedrowac, plynac poza wszelka kontrola.Po paru chwilach powiedz sobie: "Teraz jestem odprezony, a moje oczy spia snem swiata". Kiedy poczujesz, ze twoj umysl uwolnil sie od wszelkich trosk, wyobraz sobie slup ognia po prawicy. Spraw, zeby plomienie byly silne i blyszczace. Wtedy powiedz polglosem: "Rozkazuje, aby moja podswiadomosc sie ujawnila. Niechaj otworzy sie przede mna i odkryje magiczne sekrety". Skup sie chwile na slupie ognia. Jezeli pojawi sie obraz, bedzie projekcja twojej podswiadomosci. Sprobuj go zatrzymac. A teraz, wciaz majac po prawicy slup ognia, wyobraz sobie jeszcze jeden, po lewej stronie. Kiedy plomienie nabiora zycia, wypowiedz szeptem te slowa: "Niechaj moc Baranka, ktory zyje we wszystkim i we wszystkich, zamieszka takze we mnie, kiedy bede wzywac mego Poslanca. [Imie Poslanca] stanie wtedy przede mna". Rozmow sie z Poslancem, ktory ukaze sie miedzy dwoma slupami ognia. Podziel sie z nim swoim problemem, popros o rade i wydaj niezbedne rozkazy. Po zakonczeniu rozmowy zwolnij go, mowiac: "Dziekuje Barankowi za cud, ktorego dokonalem. Niechaj [imie Poslanca] wraca na kazde wezwanie i chocby byl daleko, niechaj pomaga mi wypelnic zadanie". Uwaga! W pierwszej inwokacji - lub w pierwszych inwokacjach, zaleznie od koncentracji osoby, ktora dopelnia rytualu - nie wypowiada sie imienia Poslanca. Mowi sie tylko "On". Jezeli rytual zostal wypelniony prawidlowo, Poslaniec ujawni swe imie, poslugujac sie telepatia. W przeciwnym razie nalegaj, by zdradzil to imie, i potem podejmij dialog. Im czesciej powtarzac bedziesz rytual, tym silniejsza okaze sie obecnosc Poslanca, a jego dzialania szybsze. W tej chwili pragnalem, aby Petrus mial racje - aby naprawde istnial Poslaniec, z ktorym mozna dyskutowac o praktyce zycia, ktorego mozna poprosic o pomoc w sprawach doczesnych. Z niecierpliwoscia czekalem, az zapadnie zmrok. Tymczasem Petrus nieustannie mowil o kelnerze. W koncu, raz jeszcze siegajac po chrzescijanski argument, zdolal przekonac samego siebie, ze postapil slusznie. -Chrystus wybaczyl jawnogrzesznicy, przeklal jednak figowiec, ktory poskapil mu figi. Ja rowniez nie musze byc zawsze pelen zyczliwosci. Slusznie. Nekajacy go problem zostal rozwiazany. Raz jeszcze ocalila go Biblia. Do Estelli dotarlismy okolo dziewiatej wieczorem. Wzialem kapiel, a potem poszlismy na kolacje. Autor pierwszego przewodnika po szlaku wiodacym do Composteli, Aymeri Picaud, opisal Estelle jako skrawek "zyznej ziemi, gdzie nie brakuje dobrego chleba, wybornego wina, miesa oraz ryb. Wody Egi sa lagodne, zdrowe i smaczne". Nie skosztowalem wody z rzeki, lecz jesli idzie o strawe, opinia Picauda pozostaje prawdziwa nawet po osmiu stuleciach. Podano nam plastry jagnieciny, karczochy i doskonale rioja. Popijajac wino i gawedzac o tym i owym, spedzilismy przy stole dlugie chwile. W koncu Petrus oznajmil, ze to dobry moment, abym nawiazal pierwszy kontakt z Poslancem. Wstalismy i zaczelismy szybko przemierzac uliczki miasta. Kilka wiodlo prosto nad rzeke - jak w Wenecji - i wlasnie przy jednej z nich postanowilem usiasc. Petrus powiedzial, ze od tej chwili ja jestem mistrzem ceremonii, trzymal sie wiec nieco na uboczu. Dlugo wpatrywalem sie w rzeke. Jej wody, jej szmer stopniowo odgradzaly mnie od swiata i napawaly glebokim spokojem. Zamknalem oczy i wyobrazilem sobie pierwszy slup ognia. Pojawil sie po chwili. Wypowiedzialem rytualne slowa i po lewej stronie buchnal drugi slup ognia. Przestrzen, ktora je dzielila, rozswietlona ich blaskiem, byla zupelnie pusta. Stalem, wpatrujac sie w te pustke i starajac sie nie myslec, aby mogl sie pojawic Poslaniec. Zamiast niego jednak ujrzalem egzotyczne scenki - wejscie do piramidy, kobiete odziana w czyste zloto, czarnych mezczyzn, ktorzy tanczyli wokol ogniska. Obrazy zmienialy sie blyskawicznie, a ja pozwolilem im sie przesuwac, nie usilujac ich nawet kontrolowac. Stanely przede mna takze liczne sceny z kolejnych etapow Drogi, ktora przemierzalem z Petrusem -krajobrazy, restauracje, lasy. Az nagle, bez uprzedzenia, miedzy slupami ognia wyrosla pustynia popiolow, ktora widzialem rankiem. Posrod niej stal sympatyczny mezczyzna, a w jego oczach polyskiwaly iskierki perfidii. Rozesmialem sie, wprawiony w trans. Pokazal mi zamknieta sakiewke, potem ja otworzyl i zajrzal do srodka, ale z miejsca, w ktorym stalem, nie moglem niczego zobaczyc. Wtedy na myslprzyszlo mi pewne imie: Astrain*. Wyobrazilem sobie to imie, sprawilem, ze zadrgalo miedzy slupami ognia, a Poslaniec z wlasnej woli przytaknal; odgadlem jego imie. Nadszedl czas, by zakonczyc cwiczenie. Wypowiedzialem rytualne slowa i ugasilem slupy ognia - najpierw po lewej, potem po prawej. Otworzylem oczy - przede mna znow plynela Ega. -To bylo znacznie trudniejsze, niz sie spodziewalem - przyznalem, opowiedziawszy Petru-sowi, co sie wydarzylo. -To byl twoj pierwszy kontakt. Kontakt wzajemnego zrozumienia, wzajemnej przyjazni. Rozmowa z Poslancem stanie sie owocna, jesli bedziesz go wzywal codziennie, jesli bedziesz dzielil sie z nim problemami i nauczysz sie doskonale odrozniac prawdziwa pomoc od zasadzek. Podczas spotkan z nim nigdy nie trac z oczu swego miecza. -Ale przeciez nie mam jeszcze miecza - odburknalem. -Dlatego nie bedzie mogl ci wyrzadzic wielkiej krzywdy. Jednak lepiej nie ulatwiac mu zadania. Rytual dobiegal konca. Zyczac Petrusowi dobrej nocy, wrocilem do hotelu. Lezalem w lozku i rozmyslalem o nieszczesnym kelnerze, ktory obslugiwal nas przy obiedzie. Mialem ochote tam To imie jest oczywiscie nieprawdziwe. wrocic, spotkac sie z nim, nauczyc go rytualu Poslanca i powiedziec, ze jesli tego pragnie, wszystko moze odmienic. Ale nie warto bylo podejmowac proby ocalenia swiata - nie zdolalem jeszcze ocalic nawet siebie[9]. Milosc -Rozmowa z Poslancem to nie zadawanie pytan na temat swiata duchowego - powiedzial nazajutrz Petrus. - Poslaniec moze byc pomocny wylacznie w swiecie materialnym. Ale udzieli ci wsparcia tylko wowczas, gdy bedziesz dokladnie wiedzial, co chcesz osiagnac.Zatrzymalismy sie w wiosce, zeby ugasic pragnienie. Petrus zamowil piwo, ja wode sodowa. Podstawe mojej szklanki stanowil plastikowy krazek wypelniony zabarwiona woda. Palcami rysowalem na nim abstrakcyjne ksztalty. Rozmyslalem. -Wspomniales, ze Poslaniec objawil sie w chlopcu, poniewaz mial mi cos do powiedzenia. -Cos niecierpiacego zwloki - potwierdzil. Rozmawialismy jeszcze o Poslancu, o aniolach i demonach. Z trudem przychodzilo mi pogodzic sie z tak praktycznym wykorzystaniem tajemnic Tradycji. Petrus podkreslal, ze zawsze powinnismy pragnac zadoscuczynienia, a ja mialem w pamieci slowa Jezusa: bogaci nie wejda do Krolestwa Niebieskiego. -Jezus nagrodzil czlowieka, ktory potrafil pomnozyc majatek swego pana. Poza tym ludzie uwierzyli w niego nie tylko za sprawa jego zdolnosci oratorskich - musial czynic cuda, wynagradzac tych, ktorzy za nim podazali. -W moim barze nikt nie bedzie zle mowil o Jezusie - przerwal wlasciciel, ktory przysluchiwal sie naszej dyskusji. -I nikt nie mowi zle o Jezusie - odparl Petrus. - Zle mowic o Jezusie to grzeszyc, wzywajac jego imienia. Jak pan zrobil tu, w tym. miejscu. Wlasciciel baru zmieszal sie na chwile. Ale zaraz zripostowal: -Nie mam z tym nic wspolnego. Bylem jeszcze dzieckiem. -Wine zawsze ponosza inni - zgromil go Petrus. Wlasciciel baru zniknal za kuchennymi drzwiami. Zapytalem, o czym mowili. -Przed piecdziesieciu laty, w dwudziestym wieku, tam, na wprost, spalono pewnego Cygana. Oskarzono go o czary i zbezczeszczenie hostii. Sprawe dalo sie wyciszyc, bo trwala potworna wojna domowa, i dzis nikt juz o tym nie pamieta. Z wyjatkiem mieszkancow tego miasteczka. -Skad wiec ty o tym wiesz, Petrusie? -Po prostu wedrowalem juz szlakiem do Composteli. I dalej pilismy w opustoszalym barze. Slonce zalewalo ziemie oslepiajacym blaskiem - byla pora sjesty. Wkrotce wlasciciel baru wrocil w towarzystwie miejscowego proboszcza. -Kim jestescie? - zapytal ksiadz. Petrus pokazal mu narysowana na plecaku muszle. Przez tysiac dwiescie lat pielgrzymi przechodzili obok tego baru i tradycja bylo kazdego z nich traktowac z szacunkiem, zawsze udzielajac schronienia. Totez teraz kaplan zwrocil sie do nas zupelnie inaczej. -Jakze to mozliwe, zeby wedrujacy do Composteli pielgrzymi zle wyrazali sie o Jezusie? - zapytal tonem katechety. -Nikt tu nie powiedzial niczego zlego o Jezusie. Wspominalismy zbrodnie popelnione w imie Jezusa. Na przyklad sprawe tego Cygana, ktorego spalono na placu. Takze wlasciciela baru muszla na plecaku Petrusa zmusila do zmiany zachowania. Tym razem odezwal sie z respektem. -Klatwa Cygana ciazy na nas do dzis - oswiadczyl mimo karcacego spojrzenia proboszcza. Petrus chcial sie dowiedziec, na czym to polega. Ksiadz odparl, ze to tylko krazace wsrod ludu bajki, ktore nie zyskaly potwierdzenia Kosciola. Ale wlasciciel ciagnal: -Przed smiercia Cygan powiedzial, ze najmlodsze dziecko we wsi bedzie nawiedzone i opetane przez demony. Kiedy to dziecko sie zestarzeje, a w koncu umrze, demony wybiora inne. I tak bez konca, przez cale wieki. -Ziemia tu jest taka jak w innych okolicznych wsiach - wtracil ksiadz. - Kiedy tam panuje susza, panuje takze i u nas. Kiedy tam pada i plony sa obfite, my tez zapelniamy spichlerze. Nie przydarza sie nam nic, co nie dzialoby sie w sasiednich wsiach. Cala ta opowiastka to czyste wymysly. -Nic sie nie stalo, bo odizolowalismy klatwe -wyjasnil wlasciciel baru. -Chodzmy wiec do niej - zaproponowal Petrus. Kaplan skwitowal te slowa smiechem. Wlasciciel sie przezegnal. Lecz zaden z nich nie ruszyl sie z miejsca. Petrus uregulowal rachunek i ponowil prosbe, by ktos zaprowadzil nas do osoby, na ktora padla klatwa. Proboszcz przeprosil - musial wracac do kosciola, poniewaz zostal oderwany od pilnej pracy. I wyszedl, zanim ktorykolwiek z nas zdazyl otworzyc usta. Wlasciciel baru obrzucil Petrusa pelnym niepokoju spojrzeniem. -Niech sie pan nie obawia - powiedzial moj przewodnik. - Wystarczy wskazac nam dom, w ktorym mieszka klatwa. A my sprobujemy uwolnic od niej wies. Wlasciciel baru wyszedl z nami na uliczke, nad ktora unosily sie tumany kurzu, a bezlitosne slonce oslepialo kazdego, kto zerknal w gore. Dotarlismy do skraju wsi. Wlasciciel baru wskazal nam oddalony dom przy drodze. -Zawsze posylamy tam zywnosc, odziez, wszystko, czego trzeba - tlumaczyl sie, jakby przepraszajac. - Ale nawet proboszcz nigdy tam nie zachodzi. Pozegnalismy go. Stary czekal, myslac pewnie, ze nie zatrzymamy sie przy tym domu. Ale Petrus zapukal do drzwi. Kiedy sie odwrocilem, wlasciciela baru juz nie bylo. Otworzyla nam kobieta okolo szescdziesiatki. Obok niej stalo ogromne czarne psisko, merdaniem ogona okazujac zadowolenie z odwiedzin. Kobieta zapytala, po co przyszlismy, i wyjasnila, ze przeszkodzilismy jej w praniu, a poza tym zostawila garnki na ogniu. Nie sprawiala wrazenia zaskoczonej nasza wizyta. Z jej zachowania wywnioskowalem, ze wielu pielgrzymow, ktorzy nie slyszeli o klatwie, pukalo do tych drzwi, szukajac schronienia. -Jestesmy pielgrzymami, podazamy do Composteli i potrzeba nam troche goracej wody - powiedzial Petrus. - Wiem, ze nam pani nie odmowi. Troche wbrew sobie starucha szeroko otworzyla drzwi. Weszlismy do izdebki, schludnej, ale biednie urzadzonej. Byla tam sofa z podartym plastikowym obiciem, kredens, obraz Przenajswietszego Serca Jezusowego, swieci i krucyfiks z galezi kolczastego krzewu. Na izbe otwieralo sie dwoje drzwi: za jednymi zobaczylem sypialnie, drugimi, wiodacymi do kuchni, kobieta poprowadzila Petrusa. -Mam troche wrzatku - powiedziala. - Poszukam jakiegos naczynia, zebyscie mogli zaraz isc, skad przyszliscie. Zostalem sam na sam z psiskiem. Zwierzak merdal ogonem, lagodny i zadowolony. Po chwili kobieta wrocila, niosac stara puszke po konserwie. Napelnila ja wrzatkiem i podala Petrusowi. -Prosze. Idzcie i niechaj Bog wam blogoslawi. Ale Petrus nie ruszyl sie z miejsca. Wyjal z plecaka saszetke herbaty, wlozyl do wody i oznajmil, ze chetnie podzieli sie skromnym wiktem z gospodynia, aby podziekowac za zyczliwosc. Wyraznie zaklopotana kobieta przyniosla dwie filizanki i usiadla z Petrusem przy stole. Ja tymczasem przypatrywalem sie psu, rownoczesnie sluchajac rozmowy, ktora zagail Petrus. -We wsi slyszalem, ze nad tym domem ciazy klatwa - powiedzial beznamietnym tonem. Oczy psa rozblysly, jakby i on zrozumial sens tych slow. Stara kobieta poderwala sie z krzesla. -To klamstwo! Stare przesady! Prosze, niech pan szybciej pije te herbate, mam mnostwo pracy. Pies wyczul nagla zmiane nastroju swej pani. Nie poruszyl sie, ale wzmogl czujnosc. Petrus jednak zachowal niezmacony spokoj. Powoli napelnil herbata filizanke i uniosl ja do ust, by odstawic, nie wypiwszy nawet lyka. -Jest goraca. Zaczekajmy, az troche wystygnie. Kobieta nie usiadla. Bylo widac, ze drazni ja nasza obecnosc i ze zaluje, iz otwarla nam drzwi. Zauwazywszy, ze uparcie przygladam sie psu, przywolala go do siebie. Zwierze usluchalo, jednak nadal nie spuszczalo ze mnie oka. -Wlasnie dlatego, moj drogi - Petrus zwracal sie teraz do mnie - wlasnie dlatego twoj Poslaniec ukazal sie pod postacia dziecka. Nagle uswiadomilem sobie, ze to nie ja przypatrywalem sie psu. Odkad tu wszedlem, zwierzak mnie hipnotyzowal i zmuszal, zebym patrzyl mu prosto w oczy. To pies mi sie przygladal i powodowal, ze spelnialem jego wole. Ogarnialo mnie narastajace zmeczenie, mialem ochote zwinac sie w klebek na podartej sofie i zasnac, poniewaz na dworze panowal upal i nie chcialo mi sie ruszac w droge. Wszystko to wydawalo sie dziwne; czulem sie, jakbym wpadl w pulapke. Pies wpatrywal sie we mnie, a im dluzej to robil, tym wiekszej ulegalem sennosci. -Rusz sie - powiedzial Petrus, wstajac i podajac mi filizanke herbaty. - Napij sie. Pani chcialaby, zebysmy sie jak najszybciej wyniesli. Zatoczylem sie, ale jakos utrzymalem filizanke, a goraca herbata pomogla mi sie ocknac. Chcialem cos powiedziec, zapytac, jak wabi sie to zwierze, ale nie moglem wykrztusic slowa. Cos sie we mnie obudzilo, cos, czego Petrus mi nie przekazal, zaczynalo dawac o sobie znac. Byla to niepohamowana chec wypowiadania slow, ktorych znaczenia nie znalem. Bylem przekonany, ze Petrus dodal czegos do herbaty. Wszystko stalo sie odlegle, odnosilem niejasne wrazenie, ze kobieta powtarza Petrusowi, iz powinnismy juz sobie isc. Ogarnela mnie swoista euforia i postanowilem glosno wymawiac dziwne slowa, ktore przychodzily mi do glowy. Nie potrafilem juz wyraznie dostrzec w tej izbie niczego oprocz psa. Kiedy zaczalem wypowiadac obce slowa, zareagowal warczeniem. On rozumial. Podniecony, mowilem coraz glosniej. Pies wyprezyl sie i obnazyl zeby. Nie byl juz tym lagodnym stworzeniem, ktore zobaczylem, wchodzac, ale zla i grozna bestia, gotowa lada chwila skoczyc mi do gardla. Wiedzialem, ze slowa mnie chronia, wiec wypowiadalem je coraz glosniej, koncentrujac wszystkie sily na psie i czujac w sobie dziwna moc, ktora powstrzymywala zwierze przed atakiem. Teraz wydarzenia toczyly sie jakby w zwolnionym tempie. Zauwazylem, ze kobieta zblizyla sie do mnie i probowala wypchnac za drzwi, ze Petrus ja przytrzymywal, a pies nie zwracal uwagi na ich szamotanine. Utkwil we mnie slepia i wstal, warczac i szczerzac zeby. Staralem sie zrozumiec obcy jezyk, ktorym mowilem, ale kiedy tylko milklem, zeby zastanowic sie nad znaczeniem slow, moja moc slabla, pies sie zblizal, jego agresja zas narastala. W pewnej chwili wrzasnalem, a kobieta zawtorowala mi krzykiem. Pies ujadal i wciaz grozil, dopoki jednak nie przestawalem mowic, nic nie moglo mi sie stac. Uslyszalem gromki smiech, nie wiedzialem jednak, czy jest rzeczywisty, czy tez zrodzil sie w mojej wyobrazni. Nagle, jakby wszystko dzialo sie w jednej chwili, do izby wdarl sie wicher, a pies poteznym susem skoczyl na mnie. Unioslem ramie, by oslonic twarz, wykrzyknalem jakies slowo i czekalem bez ruchu. Zwierze runelo calym ciezarem i przewrocilo mnie na sofe. Przez kilka chwil patrzylismy sobie prosto w oczy, po czym psisko odskoczylo i pedem wybieglo z domu. Wybuchnalem placzem. Myslami bylem z rodzina, z zona i przyjaciolmi. Odczulem gwaltowny przyplyw milosci, nieuzasadniona, absurdalna radosc, rownoczesnie jednak bylem swiadom tego, co zaszlo miedzy mna a psem. Petrus ujal mnie pod ramie i wyprowadzil z domu, a kobieta popychala nas obu. Rozejrzalem sie wokol - po psie nie bylo juz ani sladu. Przytulilem sie do Petrusa i wciaz plakalem, w palacym sloncu przemierzajac droge. Nie zachowalem zadnych wspomnien z tego odcinka Szlaku. Doszedlem do siebie, kiedy siedzielismy przy zrodelku. Petrus skrapial mi woda twarz i kark. Domagalem sie jakiegos napoju, ale odparl, ze jesli teraz cos wypije, skonczy sie to wymiotami. Troche mnie mdlilo, a mimo to czulem sie dobrze. Splynela na mnie bezgraniczna milosc do wszystkich i wszystkiego. Rozejrzalem sie i zobaczylem drzewa na skraju drogi, zrodelko, przy ktorym sie zatrzymalismy, poczulem rzeski powiew wiatru, uslyszalem spiew ptakow w lesie. Widzialem twarz mojego aniola, jak powiedzial Petrus. Zapytalem, czy odeszlismy daleko od domu tej kobiety. Odparl, ze dzieli nas od niego kwadrans pieszej wedrowki. -Pewnie chcialbys sie dowiedziec, co tam zaszlo - powiedzial. W gruncie rzeczy nie mialo to zadnego znaczenia. Pies, kobieta, wlasciciel baru - wszystko to stalo sie juz odleglym wspomnieniem, ktore zdawalo sie nie miec nic wspolnego z tym, co teraz czulem. Zaproponowalem Petrusowi, zebysmy przeszli jeszcze kawalek drogi, czulem sie bowiem calkiem dobrze. Podnioslem sie i ruszylismy Szlakiem Swietego Jakuba. Przez reszte popoludnia prawie sie nie odzywalem, pochloniety tym zbawiennym uczuciem, ktore zdawalo sie przepelniac wszystko. Od czasu do czasu myslalem o tym, ze Petrus dodal jakiegos narkotyku do herbaty, ale i to nie mialo dla mnie znaczenia. Liczylo sie tylko, by napawac sie pieknem gor, strumieni, przydroznych kwiatow, dumnych rysow twarzy mojego aniola. O osmej wieczorem natrafilismy na hotel, a ja wciaz - choc juz nie bez reszty - trwalem w blogostanie. Wlasciciel zazadal paszportu, by dopelnic formalnosci, wiec mu go podalem. -Pochodzi pan z Brazylii? Kiedys juz tam bylem. Mieszkalem w hotelu przy plazy Ipanema. To absurdalne zdanie sprowadzilo mnie na ziemie. Gdzies na szlaku pielgrzymki do Compo-steli, we wzniesionym przed wiekami miasteczku, zyl hotelarz, ktory znal Ipaneme. -Teraz jestem w stanie podjac dyskusje -oznajmilem Petrusowi. Musze zrozumiec wszystko, co sie dzis wydarzylo. Poczucie blogostanu zniknelo. Jego miejsce znow zajal rozum, a wraz z nim powrocily obawa przed nieznanym i palaca potrzeba stapania po twardym gruncie. -Po kolacji - odparl. Petrus poprosil wlasciciela o wlaczenie telewizora, ale bez dzwieku. Wyjasnil mi, ze to najlepszy sposob, abym wysluchal opowiesci, nie zadajac zbyt wielu pytan, poniewaz jakas czastka mnie bedzie pochlonieta scenami pojawiajacymi sie na ekranie. Probowal sie zorientowac, w jakim stopniu pamietam to, co zaszlo. Powiedzialem, ze przypominam sobie wszystko oprocz tego kwadransa drogi do zrodla. -To nie ma najmniejszego znaczenia - odparl. W telewizji zaczynal sie film, ktorego akcja toczyla sie w kopalni wegla kamiennego. Bohaterowie ubrani byli w stroje z poczatku wieku. -Wczoraj, kiedy wyczulem presje twojego Poslanca, zrozumialem, ze do walki dojdzie na Camino de Santiago. Przybyles tu, aby odnalezc miecz i poznac Praktyki RAM. Lecz zawsze, gdy przewodnik prowadzi pielgrzyma, pojawia sie co najmniej jedna okolicznosc, ktora wymyka sie im obu spod kontroli. To rodzaj praktycznego testu, sprawdzajacego, czego sie nauczyles. W twoim przypadku bylo to spotkanie z psem. Szczegoly walki i obecnosc wielu demonow w zwierzeciu wyjasnie ci pozniej. Teraz najwazniejsze jest, abys zrozumial, ze ta kobieta byla oswojona z klatwa. Pogodzila sie z nia, jakby to bylo normalne, a podlosc ludzi wydala jej sie dobrem. Nauczyla sie zyc tak, by niewiele wystarczalo jej do szczescia, podczas gdy zycie zawsze chce nam dac jak najwiecej. Przepedziles z biednej staruszki demony, lecz w ten sposob zburzyles rownowage jej swiata. Ktoregos dnia rozmawialismy o okrucienstwach, do jakich ludzie sa wobec siebie zdolni. Bardzo czesto, gdy ktos probuje pokazac, co jest dobre, pokazac, ze zycie jest hojne, inni odrzucaja te wizje, jakby ich oczom ukazal sie demon. Nikt nie lubi oczekiwac od zycia zbyt wiele, a to w obawie przed porazka. Lecz ten, kto pragnie toczyc Dobra Walke, musi patrzec na swiat jak na nieprzebrana skarbnice, ktora czeka, by ktos ja odnalazl i zdobyl. Petrus zapytal, czy wiem, co wlasciwie robie na Szlaku Swietego Jakuba. -Poszukuje mego miecza - odparlem. -Dlaczego chcesz zdobyc ten miecz? -Poniewaz da mi moc i madrosc Tradycji. Czulem, ze moja odpowiedz nie w pelni go zadowolila. Podjal: -Jestes tu, bo pragniesz nagrody. Osmieliles sie marzyc i czynisz, co w twojej mocy, aby przemienic marzenie w rzeczywistosc. Powinienes dokladniej wiedziec, co zrobisz z mieczem. To musi byc dla ciebie jasne, zanim do niego dotrzemy. Ale masz pewien atut: pragniesz zdobyc nagrode. Przemierzasz Camino de Santiago tylko dlatego, ze pragniesz zostac nagrodzony za wysilek. Zauwazylem, ze wszystko, czego cie ucze, wykorzystujesz z mysla o praktycznym celu. To bardzo pozytywna reakcja. Pozostaje ci juz tylko wesprzec Praktyki RAM intuicja. To mowa twojego serca wskaze wlasciwy sposob odkrycia i wykorzystania miecza. W przeciwnym razie Praktyki RAM zatraca sie w bezuzytecznej madrosci Tradycji. Petrus mowil mi to juz wczesniej, innymi slowy, mnie zas, nawet gdybym sie z nim zgadzal, nie to najbardziej interesowalo. Zetknalem sie z dwoma zjawiskami, ktorych nie potrafilem wyjasnic: z dziwnym jezykiem, ktorym mowilem, i tym uczuciem radosci i milosci, ktorego doznalem po przepedzeniu psa. -Radosc sie zrodzila, poniewaz twoj gest natchniony byl Agape. -Wiele mowisz o Agape, ale dotad nie wytlumaczyles mi dokladnie, czym ona jest. Mam wrazenie, ze to wyzsza forma milosci. -Wlasnie tym jest Agape. Juz wkrotce nadejdzie czas, bys odczul te potezna Milosc, ktora trawi tego, kto kocha. Na razie niech wystarczy ci swiadomosc, ze taka Milosc rodzi sie sama z siebie. -Doznalem juz tego uczucia, lecz bylo bardziej przelotne i odmienne. Pojawialo sie zawsze po sukcesie zawodowym, podboju lub wowczas, gdy czulem, ze los znow mi sprzyja. Jednak kiedy mnie ogarnialo, zamykalem sie i balem w pelni je przezywac. Jakby taka radosc mogla byc powodem ludzkiej zazdrosci albo jakbym nie byl godzien jej doznac. -Wszyscy tak postepujemy, dopoki nie poznamy Agape - przyznal, wpatrujac sie w ekran telewizora. Zapytalem go o nieznany jezyk, ktorym przemowilem. -Zaskoczylo mnie to. Takie zjawisko nie nalezy do Praktyk Camino de Santiago. Chodzi tu o rodzaj charyzmy, ktora stanowi element Praktyk RAM na drodze do Rzymu. Slyszalem o charyzmach, poprosilem jednak Petrusa o blizsze wyjasnienia. -Charyzmy sa darami Ducha Swietego, przejawiajacymi sie w kazdym z nas. Moze to byc dar uzdrawiania, dar czynienia cudow, dar wieszczenia, a takze wiele innych. Ty zaznales wladania jezykami, czyli tego daru, ktory otrzymali apostolowie w dniu Zeslania Ducha Swietego. Dar jezykow jest scisle powiazany z bezposrednim porozumieniem z Duchem Swietym. Jest warunkiem mow, ktore oddzialuja na sluchaczy, egzorcyzmow jak w twoim przypadku i madrosci. Dni wedrowki i Praktyk RAM przypadkowo rozbudzily dar jezykow, gdy pies stal sie dla ciebie niebezpieczny. Ten dar juz nie wroci, chyba ze odnajdziesz miecz i zdecydujesz sie podazyc droga do Rzymu. W kazdym razie to dobry znak. Na ekranie niemego telewizora kopalniana opowiesc przeistoczyla sie w serie nastepujacych po sobie obrazow, ktorych bohaterowie - kobiety i mezczyzni - bez przerwy mowili, spierali sie, gawedzili. Od czasu do czasu jakis aktor calowal aktorke. -I jeszcze jedno - dodal Petrus. - Moze sie zdarzyc, ze znowu spotkasz tego psa. Nie probuj wowczas ozywic daru jezykow, poniewaz nie powroci. Zdaj sie calkowicie na intuicje. Naucze cie innej Praktyki RAM, ktora rozbudzi twoja intuicje. W ten sposob bedziesz stopniowo poznawal tajemny jezyk twej duszy, bardzo przydatny w calym naszym zyciu. Petrus wylaczyl telewizor, wlasnie gdy zainteresowalem sie intryga filmu. Potem podszedl do baru i poprosil o butelke wody mineralnej. Wypilismy po pare lykow. Przenieslismy sie w chlodne miejsce i siedzielismy tam dosc dlugo, lecz zaden z nas nie odezwal sie slowem. Wokol panowala niezmacona najlzejszym szmerem cisza nocy, a Droga Mleczna na niebie nieustannie przypominala o celu wedrowki - odnalezieniu miecza. Po pewnym czasie Petrus przedstawil mi CWICZENIE WODY. -Jestem zmeczony, pojde juz spac - powiedzial. - Ty jednak wykonaj teraz to cwiczenie. Obudz swoja intuicje, ukryte strony osobowosci. Nie przejmuj sie logika, woda to zywiol plynny, nie pozwoli sie tak latwo zdominowac. Ale pomoze ci stopniowo, unikajac gwaltownosci, wypracowac nowy stosunek do wszechswiata. Zanim wszedl do hotelu, dodal jeszcze: -Nie codziennie pomocy udziela ci pies. Jeszcze przez pewien czas napawalem sie chlodem i spokojem nocy. Hotel lezal z dala od miast i miasteczek, nikt nie przejezdzal biegnaca przed nim droga. Przypomnialem sobie spotkanie z wlascicielem, ktory znal Ipaneme, a moj przyjazd na te jalowa ziemie, co dnia wypalana przez rozwscieczone, zdawaloby sie, slonce, musial uwazac za szalenstwo. Ogarniala mnie sennosc, postanowilem wiec bez dalszej zwloki wykonac cwiczenie. Wylalem reszte wody z butelki na cementowa posadzke. Natychmiast utworzyla sie kaluza. Niczego nie przypominala, nie miala zadnego ksztaltu i nie byla tym, czego oczekiwalem. Wodzilem palcami po zimnej wodzie i poczulem sie jak w hipnotycznym snie, po trosze tak, jak to sie dzieje, gdy wpatrujemy sie w ogien. Nie myslalem o niczym, bawilem sie. Bawilem sie kaluza. Narysowalem pare linii na jej obrzezach, a wowczas przemienila sie w mokre slonce, ale zaraz potem rysunek rozmazal sie i zlal. Otwarta dlonia uderzylem w srodek kaluzy - rozprysnela sie, pokrywajac cement kroplami, czarnymi gwiazdkami na szarym tle. Bez reszty skupilem sie na tym dziwnym cwiczeniu bez okreslonego poczatku i zakonczenia, a jednak zabawnym dla cwiczacego. Poczulem, ze moj umysl niemal calkowicie uwolnil sie od mysli, a to udawalo mi sie osiagnac dopiero po dlugich medytacjach i cwiczeniach relaksacyjnych. Rownoczesnie cos mi mowilo, ze w glebi mojego jestestwa, w najskrytszych zakamarkach, formowala sie jakas sila, ktora wkrotce dojrzeje do tego, by sie ujawnic. Dlugo siedzialem, bawiac sie woda, bo trudno mi bylo polozyc kres tej czynnosci. Gdyby Petrus nauczyl mnie cwiczenia Wody na poczatku podrozy, z pewnoscia uznalbym je za strate czasu. Ale teraz, kiedy mowilem roznymi jezykami i przepedzalem demony, ta kaluza umozliwila mi nawiazanie kontaktu - choc kruchego - z Droga Mleczna. Odbijala gwiazdy, tworzac rysunki, ktorych nie potrafilem zinterpretowac, i budzila we mnie nie poczucie trwonienia czasu, lecz poczucie tworzenia nowego jezyka komunikacji ze swiatem. Tajemnego jezyka duszy - jezyka, ktory tak slabo znamy i w ktory tak rzadko sie wsluchujemy. Kiedy zdalem sobie z tego sprawe, bylo juz bardzo pozno. Lampy przed wejsciem dawno zgaszono, wslizgnalem sie wiec bezszelestnie do budynku. W pokoju raz jeszcze wezwalem Astraina. Ukazal sie wyrazniej, a ja przez chwile opowiadalem mu o mieczu i celach, jakie wyznaczalem sobie w zyciu. Nie odezwal sie do mnie, ale Petrus uprzedzal, ze Astrain dopiero po wielu przywolaniach stanie sie u mego boku bytem zywym i poteznym. CWICZENIE WODY Wylej wode na gladka i niechlonna powierzchnie, tworzac malenka kaluze. Wpatruj sie w nia przez chwile. Potem zacznij sie bawic ta woda, bezcelowo, bezmyslnie. Kresl rysunki, ktore zupelnie nic nie znacza. Wykonuj to cwiczenie codziennie przez tydzien, przeznaczajac na nie za kazdym razem co najmniej dziesiec minut.Nie doszukuj sie w nim praktycznego celu ani efektow. To cwiczenie stopniowo rozbudza twoja intuicje. Kiedy zas juz da ona o sobie znac w innych porach dnia, zawsze jej ufaj. Slub Logrono jest jednym z wiekszych miast na szlaku pielgrzymow podazajacych do Composteli. Dotad zawitalismy tylko do jednego duzego miasta, Pampeluny, lecz nawet nie zatrzymalismy sie tam na noc.Po poludniu w dzien naszego przybycia do Logrono miasto mialo hucznie sie bawic i Petrus zaproponowal, abysmy zostali przynajmniej na te jedna noc. Lecz ja przywyklem do wiejskiego spokoju i swobody, totez ten pomysl nieszczegolnie przypadl mi do gustu. Od incydentu z psem uplynelo piec dni i od tamtej pory co wieczor wywolywalem Astraina, a takze powtarzalem cwiczenie Wody. Czulem sie o wiele spokojniejszy, swiadom znaczenia, jakie Camino de Santiago ma dla mych dalszych losow. Choc na tej jalowej ziemi nuzyl oczy pustynny krajobraz, jedzenie bywalo nie najlepsze i doskwieralo nam zmeczenie po dniach spedzonych w drodze, zylem jak we wspanialym snie. Wszystko to ulecialo, kiedy dotarlismy do Logrono. Tu juz nie bylo goracego i czystego powietrza pol i wsi, lecz miasto pelne samochodow, dziennikarzy i ekip telewizyjnych. Petrus wszedl do pierwszego na naszej drodze baru, zeby zapytac, co sie dzieje. -Jak to?! Nie wie pan?! Corka pulkownika M. wychodzi za maz - odparl mezczyzna. - Na placu odbedzie sie bankiet dla mieszkancow, wiec dzis wczesniej zamykam. Trudno bylo znalezc miejsce w hotelu, jednak starsze malzenstwo, widzac muszle na plecaku Petrusa, zaproponowalo nam schronienie. Po kapieli ubralem sie w jedyna pare zapasowych spodni, jaka zabralem w te podroz, i wyszlismy. Na placu sluzba - dziesiatki kobiet w czarnych sukienkach i mezczyzn w smokingach - krzatala sie przy rozstawionych wokol stolach, modlac sie zapewne o odrobine chlodu i dokonujac ostatnich przygotowan. Hiszpanska telewizja utrwalala na tasmie te chwile przed uroczystoscia. My tymczasem ruszylismy uliczka wiodaca do parafii Santiago el Real, gdzie wkrotce miala sie odbyc ceremonia slubna. Tlumy elegancko ubranych gosci - kobiet, ktorych makijaz mogl lada chwila splynac w potwornym upale, dzieci w bialych strojach - dumnie przestepowaly prog kosciola. W powietrze wystrzelily z hukiem sztuczne ognie i przed swiatynia zatrzymala sie czarna limuzyna. Przyjechal pan mlody. Petrus i ja, nie zdolawszy sie dostac do przepelnionego kosciola, postanowilismy wrocic na plac. On wybral sie na przechadzke po miescie, ja usiadlem na lawce, czekajac, az zakonczy sie ceremonia, a rozpocznie bankiet. Obok stal sprzedawca prazonej kukurydzy, liczac, ze po slubie nadejda klienci. -Pan takze zostal zaproszony? - zapytal. -Nie. Jestesmy pielgrzymami, idziemy do Composteli. -Z Madrytu mozna tam dojechac bezposrednim pociagiem, a jezeli kupi pan bilet na piatek, dostanie pan darmowy nocleg w hotelu. -Ale to ma byc pielgrzymka. Sprzedawca przyjrzal mi sie uwazniej i dodal z wielka powaga: -Pielgrzymki to zajecie dla swietych. Wolalem nie podejmowac dyskusji. Staruszek zaczal opowiadac, jak to wydal za maz corke, ktora teraz zyje w separacji z mezem. -Za czasow Franco ludzie odnosili sie do siebie z wiekszym szacunkiem - westchnal. - Dzisiaj nikt juz nie troszczy sie o rodzine. Nawet w obcym kraju, gdzie raczej nie nalezy rozmawiac o polityce, nie moglem nie zareagowac na takie stwierdzenie. Powiedzialem, ze Franco byl dyktatorem i ze nic, co dzialo sie za jego czasow, nie moglo byc dobre. Stary spasowial. -Kim pan jest, zeby wyglaszac takie poglady? -Znam historie tego kraju. Wiem, ze wasz narod walczyl o wolnosc. Czytalem o zbrodniach hiszpanskiej wojny domowej. -Bylem na wojnie. I moge o tym mowic, bo moja rodzina przelewala tu krew. Historia, ktora pan gdzies wyczytal, nic mnie nie obchodzi. Obchodzi mnie to, co dzieje sie w mojej rodzinie. Walczylem przeciw Franco, ale po jego zwyciestwie mnie tez zylo sie lepiej. Nie jestem biedakiem, mam swoj wozek do prazenia kukurydzy. I nie zdobylem go dzieki pomocy tego socjalistycznego rzadu. Dzis jest mi gorzej, niz bylo dawniej. Przypomnialem sobie, co mowil Petrus: ludzie potrafia zadowolic sie w zyciu malym. Nie podjalem dalszej dyskusji i przesiadlem sie na inna lawke. Po chwili wrocil Petrus. Opowiedzialem mu o sprzedawcy prazonej kukurydzy. -Dyskusja to doskonaly sposob, by przekonac samego siebie o slusznosci tego, co sie mowi - podsumowal. - Naleze do PCI[10], a nie zauwazylem w tobie faszystowskich przekonan.-Jakich faszystowskich przekonan?! - krzyknalem oburzony. -Pomogles staruszkowi utwierdzic sie w przekonaniu, ze rezim Franco byl lepszy. Moze dotad biedak nie mial pojecia dlaczego, ale teraz juz wie. -Nigdy bym nie przypuscil, ze PCI wierzy w dary Ducha Swietego! Rozesmialismy sie. Znow wystrzelily sztuczne ognie. Orkiestra zajela miejsce na podium i muzycy zaczeli stroic instrumenty. Od rozpoczecia uroczystosci dzielily nas zaledwie minuty. Spojrzalem w niebo. Zapadala noc i juz rozblyslo kilka gwiazd. Petrus podszedl do jednego z kelnerow, a ten wrocil po chwili, niosac dwa plastikowe kubeczki wina. -Podobno picie wina przed rozpoczeciem przyjecia przynosi szczescie - powiedzial Petrus, podajac mi kubeczek. - To ci pomoze zapomniec o staruszku od prazonej kukurydzy. -Juz o nim zapomnialem. -A jednak bedziesz musial o nim pomyslec. To, co sie stalo, jest zwiastunem niewlasciwej postawy. Na kazdym kroku staramy sie jednac adeptow naszego postrzegania swiata. Uwazamy, ze jesli zwiekszy sie liczba ludzi wierzacych w to, w co my wierzymy, ta wiara stanie sie rzeczywi stoscia. Rozejrzyj sie wokol. Szykuje sie wielka uroczystosc. Ludzie beda tu swietowac rownoczesnie wiele spraw: marzenie ojca, ktory chcial wydac za maz corke, marzenie dziewczyny, ktora chciala wyjsc za maz, marzenie pana mlodego. To dobrze, bo wierza w te marzenia i chca pokazac wszystkim, ze sie ziscily. To nie jest swieto, ktore ma kogos o czyms przekonac, i dlatego bedzie wesole. Wszystko wskazuje na to, ze ci ludzie podjeli Dobra Walke milosci. -Ale ty przeciez usilujesz mnie przekonac, Petrusie. Prowadzisz mnie Szlakiem Swietego Jakuba. Obrzucil mnie lodowatym spojrzeniem. -Ucze cie Praktyk RAM. Ale odnajdziesz swoj miecz, tylko jesli zrozumiesz, ze w twoim sercu wypisana jest ta droga, i prawda, i zycie. Uniosl palec, wskazujac niebo, na ktorym lsnily juz gwiazdy. -Droga Mleczna wytycza szlak az do Composteli. Zadna religia nie potrafi zebrac wszystkich gwiazd, bo gdyby tak bylo, wszechswiat stalby sie bezkresna proznia i stracilby racje bytu. Kazda gwiazda - i kazdy czlowiek - ma swa przestrzen i specyficzne cechy. Istnieja gwiazdy zielone, zolte, niebieskie, biale, komety, meteory i meteoryty, mglawice i pierscienie. To, co z Ziemi wyglada jak jednakowe punkty, w rzeczywistosci sklada sie z milionow rozmaitych elementow, rozproszonych w przestrzeni niepojetej dla ludzkiego rozumu. Bukiet sztucznych ogni rozblysl na niebie i na moment przycmil swiatlo gwiazd. Kaskada migoczacych zielonych punkcikow rozprysla sie w powietrzu. -Przedtem postrzegalismy tylko dzwiek, poniewaz bylo widno. Teraz mozemy patrzec na ich blask - zakonczyl Petrus. - To jedyna odmiana, do jakiej moze dazyc czlowiek. Panna mloda wyszla z kosciola, tlum sypal ryzem i wiwatowal. Byla to chuda, mniej wiecej siedemnastoletnia dziewczyna, kroczaca u boku odswietnie ubranego chlopca. Tlum ruszyl w strone placu. -To pulkownik M.! Popatrz na suknie panny mlodej! Jaka piekna! - wykrzykiwaly stojace w poblizu dziewczeta. Goscie podeszli do stolow, kelnerzy podali wino, zagrala orkiestra. Sprzedawce prazonej kukurydzy natychmiast obiegly podekscytowane dzieciaki, ktore wyciagaly monety i szybko ukladaly torebki popcornu na ziemi. Pomyslalem, ze dla mieszkancow Logrono, przynajmniej tego wieczoru, reszta swiata, grozba wojny nuklearnej, bezrobocie, zbrodnie po prostu nie istnialy. Ten wieczor byl swietem, na placu rozstawiono stoly dla mieszkancow i kazdy czul sie wazny. Ekipa telewizyjna kierowala sie w nasza strone, wiec Petrus oslonil twarz. Jednak dziennikarze podeszli wprost do jednego z gosci, znajdujacego sie w poblizu. Natychmiast rozpoznalem tego czlowieka - byl to Manolo, kapitan reprezentacji Hiszpanii podczas Mistrzostw Swiata w Pilce Noznej w Meksyku. Kiedy udzielil juz wywiadu, podszedlem do niego. Powiedzialem, ze jestem Brazylijczykiem, a on, udajac oburzonego, wypomnial mi bramke ukradziona podczas pierwszego meczu mistrzostw[11]. Zaraz potem jednak serdecznie mnie uscisnal, mowiac, ze Brazylia znow bedzie miala najlepszych pilkarzy na swiecie.-Jak mozesz obserwowac gre, skoro bez przerwy biegasz po boisku i kierujesz druzyna? - zapytalem. Bylo to jedno ze spostrzezen, ktore uczynilem, ogladajac retransmisje z mistrzostw swiata. -Dla mnie to przyjemnosc, ze pomagam druzynie wierzyc w zwyciestwo. I na zakonczenie, jakby i on byl przewodnikiem na Camino de Santiago, dodal: -Druzyna, ktorej brak wiary, pozbawia swoj klub zwycieskiej gry. Wkrotce Manola obiegli inni rozmowcy, ja jednak dlugo jeszcze rozmyslalem nad jego slowami. On takze, choc zapewne nigdy nie przemierzyl Szlaku Swietego Jakuba, wiedzial, co znaczy prowadzic Dobra Walke. Odszukalem Petrusa, ktory ukryl sie w jakims kacie, najwyrazniej zaklopotany obecnoscia ekip telewizyjnych. Dopiero gdy znikneli kamerzysci, wysunal sie zza rosnacych na placu drzew i nieco odprezyl. Poprosilismy o wino, ja napelnilem talerz kanapkami, a Petrus wybral stol, przy ktorym usiedlismy wsrod innych gosci. Panstwo mlodzi przystapili do krojenia imponujacego tortu weselnego. Znow rozbrzmialy wiwaty. -Na pewno bardzo sie kochaja - myslalem glosno. -Oczywiscie, ze sie kochaja - wlaczyl sie siedzacy przy naszym stole jegomosc w ciemnym garniturze. - Spotkal pan juz kogos, kto bralby slub z innego powodu? Odpowiedz na to pytanie zachowalem dla siebie, wspominajac slowa, jakimi Petrus skomentowal potyczke ze sprzedawca prazonej kukurydzy. Ale moj przewodnik nie przemilczal tej uwagi. -Jaki rodzaj milosci ma pan na mysli - spod znaku Erosa, Filos czy Agape? Mezczyzna spojrzal na niego zbity z tropu. Petrus wstal, napelnil szklanke winem i zaproponowal, zebysmy rozprostowali nogi. -Greka ma trzy slowa na okreslenie milosci -zaczal. - Dzis byles swiadkiem manifestowania sie Erosa, tego uczucia, ktore laczy dwoje ludzi. Mlodzi malzonkowie usmiechali sie do obiektywow i przyjmowali powinszowania. -Wygladaja na zakochanych powiedzial, wskazujac na mloda pare. - Mysle, ze milosc to uczucie, ktore sie rozwija. Wkrotce beda sami toczyc walke, zaloza rodzine, beda przezywac wspolna przygode. To powoduje wzrost milosci, czyni ja szlachetna. On bedzie dalej robil kariere w wojsku, ona pewnie juz swietnie gotuje i zostanie wspaniala pania domu, bo do tego przygotowywano ja od dziecka. Bedzie jego towarzyszka, urodza im sie dzieci, a jesli teraz juz przeczuwaja, ze razem cos zbuduja, to znaczy, ze podjeli Dobra Walke. I jesli tak jest, to wbrew wszelkim przeszkodom nigdy nie przestana byc szczesliwi. Lecz historia, ktora ci opowiadam, moze sie potoczyc zupelnie inaczej. Moze on poczuje, ze nie jest wolny, lub nie dosc wolny, aby dawac wyraz pelni Erosa, calej milosci, jaka zywi do innych kobiet. Ona moze sobie uswiadomic, ze poswiecila kariere i wspaniale zycie, aby podazyc za mezem. Wowczas, zamiast wspolnie tworzyc, oboje poczuja sie ograbieni w pojmowaniu milosci. Eros, nic, ktora ich laczy, bedzie stopniowo odslaniac swe najgorsze aspekty. I to, co Bog dal czlowiekowi jako najszlachetniejsze z uczuc, stanie sie zrodlem nienawisci i zniszczenia. Rozejrzalem sie wokol. Eros zawladnal wieloma z obecnych tu par. Cwiczenie Wody obudzilo jezyk mojego serca i teraz inaczej patrzylem na ludzi. Byc moze sprawily to dni samotnosci na wsi, moze tez Praktyki RAM. Potrafilem odroznic obecnosc dobrego Erosa i zlego Erosa, dokladnie tak, jak opisywal to Petrus. -Widzisz, jakie to ciekawe - podjal moj przewodnik, ktory dostrzegl to samo. - Dobry czy zly, Eros dla kazdego czlowieka ma inne oblicze. Zupelnie jak gwiazdy, o ktorych mowilem pol godziny temu. Nikt nie umknie przed Erosem. Wszyscy potrzebujemy jego obecnosci, choc to wlasnie on czesto sprawia, ze czujemy sie odizolowani od swiata, zasklepieni w samotnosci, odtraceni. Muzycy zagrali walca. Goscie wychodzili na estrade ustawiona tuz obok orkiestry i tanczyli. Wszyscy wygladali na lekko podchmielonych i szczesliwszych niz na co dzien. Zwrocilem uwage na ubrana w blekit dziewczyne, ktora najwyrazniej czekala na to wesele, by teraz zatanczyc walca, gdyz chciala, zeby wzial ja w ramiona chlopak, o ktorym marzyla juz jako gaska. Sledzila kazdy ruch eleganckiego chlopca w jasnym garniturze, stojacego z grupa przyjaciol. Mlodziency prowadzili ozywiona dyskusje i nie zauwazyli, ze zaczal sie walc ani ze kilka metrow dalej dziewczyna w blekitnej sukience uporczywie przypatruje sie jednemu z nich. Pomyslalem o malych miasteczkach, o pielegnowanych od dziecka marzeniach o slubie z tym jednym jedynym, wybranym chlopcem. Dziewczyna w blekitnej sukience zauwazyla, ze ja obserwuje, i odeszla od podium. Teraz to chlopak jej szukal, rozgladajac sie wokol. Kiedy ja odnalazl, juz w grupie innych dziewczat, powrocil do rozmowy z przyjaciolmi. Zwrocilem uwage Petrusa na tych dwoje mlodych ludzi. Przez jakis czas sledzil gre spojrzen, po czym skupil sie na swojej szklaneczce wina. -Zachowuja sie, jakby uwazali, ze okazanie sobie milosci to wstyd - stwierdzil po prostu. Z przeciwka przygladala sie nam jakas dziewczyna. Byla prawdopodobnie o polowe mlodsza od nas. Petrus odwzajemnil jej spojrzenie i uniosl szklaneczke jak przy toascie. Smarkula zachichotala, wyraznie speszona, i gestem reki wskazala rodzicow, niemal przepraszajac, ze do nas nie podeszla. -Oto piekna strona milosci - powiedzial Petrus. - Milosc, ktora rzuca wyzwanie, milosc do dwoch obcych i starszych, ktorzy przybyli z daleka, a jutro odejda. W swiat, ktory ona takze chcialaby przemierzac. Wyczulem z jego glosu, ze wino troche go oszolomilo. -Dzis pomowimy o milosci! - oznajmil nieco za glosno moj przewodnik. - Pomowmy o tej prawdziwej milosci, pewnej, ze to ona nieustannie rzadzi swiatem i czyni czlowieka medrcem! Szykowna kobieta, ktora krecila sie w poblizu, zdawala sie nawet nie obserwowac zabawy. Chodzila od stolu do stolu, ustawiajac szklanki, talerze, ukladajac widelce. -Popatrz na te pania, ktora nieustannie sprzata - powiedzial Petrus. - Wiesz, ze Eros ma wiele twarzy, a to jest jedna z nich. To milosc zawiedziona, ktora spelnia sie w szczesciu innych. Calujac panne mloda i pana mlodego, w glebi ducha bedzie szeptala, ze nie sa dla siebie stworzeni. Stara sie uladzic caly swiat, bo sama popadla w stan bezladu. A tam - wskazal jakas pare, kobieta byla zbyt mocno umalowana i wy-fiokowana - to Eros oswojony, milosc jako rodzaj spolki, wyzbyta chocby resztek uczucia. Ta kobieta zaakceptowala swoja role i przeciela wszelkie wiezi ze swiatem i Dobra Walka. -Przemawia przez ciebie gorycz, Petrusie. Czyz nikt tu nie wymyka sie tym normom? -A jakze! Dziewczyna, ktora sie nam przygladala. Mlodziez, ktora tanczy i zna tylko dobrego Erosa. Jezeli nie ulegna wplywowi hipokryzji milosci, ktora opanowala starsze pokolenie, swiat na pewno sie zmieni. A potem wskazal na siedzaca przy stole pare staruszkow. -I jeszcze tych dwoje. Nie pozwolili, aby zawladnela nimi hipokryzja, w ktorej pograzylo sie tylu innych. Sadzac z wygladu, to malzenstwo wiesniakow. Glod i potrzeba zmusily ich do wspolnej pracy. Nauczyli sie Praktyk, ktore znasz, chociaz nigdy nie slyszeli o RAM. Poniewaz czerpali sile milosci z pracy. Eros tak odslania najpiekniejsza ze swych twarzy, jest bowiem wowczas zjednoczony z Filos. -Czym jest Filos? -Filos to Milosc, ktora przybiera postac przyjazni. Nia wlasnie darze ciebie i wielu innych. Kiedy plomien Erosa zatraca juz moc i blask, Fi-los utrzymuje jednosc malzenstw. -A Agape? -To nie jest odpowiednia chwila, by mowic o Agape. Agape zyje w Erosie i w Filos, ale to tylko frazes. Zabawmy sie troche na tym weselu, nie zblizajac sie do Milosci, ktora trawi czlowieka. - I Petrus dolal sobie wina. Wokol nas panowala zarazliwa wesolosc. Petrus byl pijany. Poczatkowo to mnie zaszokowalo. Przypomnialem sobie jednak, co powiedzial pewnego dnia - ze Praktyki RAM maja sens tylko wowczas, gdy moze je wypelniac zwyczajny czlowiek. Tej nocy Petrus wydal mi sie najzwyklejszym z ludzi. Byl kumplem, przyjacielem, klepal po plecach nowo poznanych, wdawal sie w dyskusje z tymi, ktorzy chcieli zwrocic na niego uwage. Wkrotce potem byl juz tak pijany, ze musialem zawlec go do hotelu. Po drodze zdalem sobie sprawe z sytuacji. Stalem sie przewodnikiem mojego przewodnika. Zrozumialem, ze w zadnym momencie podrozy Petrus nie zrobil nic, aby udowodnic, ze jest madrzejszy, blizszy swietosci czy lepszy ode mnie. Ograniczal sie do przekazywania mi swych doswiadczen w Praktykach RAM. Poza tym chcial pokazac, ze jest takim samym czlowiekiem jak inni, zdolnym do odczuwania Erosa, Filos i Agape. Poczulem sie silniejszy. Camino de Santiago byla droga zwyklych ludzi. Zapal -"Gdybym mowil jezykami ludzi i aniolow, a milosci bym nie mial, stalbym sie jak miedz brzeczaca albo cymbal brzmiacy. Gdybym tez mial dar prorokowania (...) i wszelka wiare, tak izbym gory przenosil, a milosci bym nie mial, bylbym niczym"[12].Petrus znow przywolal slowa swietego Pawla. Uwazal tego apostola za wielkiego komentatora przeslania Chrystusowego. Tego popoludnia, po porannej wedrowce, lowilismy ryby. Jak dotad zadna nie polknela haczyka, ale moj przewodnik wcale sie tym nie przejmowal. Jego zdaniem cwiczenie polowu bylo w pewnym sensie symbolem relacji miedzy czlowiekiem a swiatem: wiemy, czego chcemy, osiagamy to, jesli mamy dosc wytrwalosci, ale czas, jakiego trzeba na realizacje zamierzen, uzalezniony jest od pomocy, ktorej udziela nam Bog. -Dobrze oddawac sie zajeciom wymagajacym powolnych dzialan, zanim podejmie sie wazna zyciowa decyzje - powiedzial. - Mnisi zen przysluchuja sie, jak rosna skaly. Ja wole lowic ryby. O tej porze, podczas upalow, nawet rozleniwione zlote rybki, snujace sie tuz pod powierzchnia wody, nie interesowaly sie przyneta. To, czy splawik byl zanurzony, czy lezal na brzegu, nie mialo znaczenia. Wolalem wiec zostawic wedke i wybrac sie na przechadzke po okolicy. Dotarlem do starego, zapomnianego cmentarza, ktorego brama wydala mi sie nieproporcjonalnie duza, a potem wrocilem do Petrusa. Zapytalem go o cmentarz. -Brama wiodla niegdys do domostwa, w ktorym zatrzymywali sie pielgrzymi - odparl. - Ale z czasem zapominano o tym miejscu. Pozniej komus przyszedl do glowy pomysl, zeby wykorzystac fasade, a za nia zalozyc cmentarz. -Ktory takze popadl w zapomnienie. -Rzeczywiscie. Na tym swiecie wszystko skazane jest na krotki zywot. Powiedzialem mu, ze minionego wieczoru bardzo surowo osadzal weselnych gosci. Przyjal to z zaskoczeniem. Przyznal, ze to, o czym mowilismy, jest odzwierciedleniem doswiadczen zycia osobistego kazdego z nas. Wszyscy szukamy Erosa, a kiedy Eros chce przerodzic sie w Filos, uznajemy milosc za zbedna. Nie rozumiemy, ze to Filos prowadzi nas ku najwyzszej formie milosci - Agape. -Opowiedz mi o Agape - poprosilem. Petrus odparl, ze o Agape nie mozna opowiedziec, trzeba jej doznac. Jezeli nadarzy sie okazja, jeszcze dzis pokaze mi jeden z aspektow Agape. Aby jednak mogl to uczynic, swiat musi przybrac postawe wedkarza - wspolpracowac, by wszystko potoczylo sie pomyslnie. -Poslaniec cie wspiera, jest jednak cos, co wykracza poza domene Poslanca, twoich pragnien i twoja. -Co to takiego? -Iskra boza. To, co ludzie nazywaja szczesciem. Kiedy slonce chylilo sie juz ku zachodowi, ruszylismy w dalsza droge. Szlak Swietego Jakuba wiodl przez winnice i pola uprawne, o tej porze calkowicie wyludnione. Minelismy jedna z glownych drog, gdzie takze nie bylo zywego ducha, i znalezlismy sie posrod zarosli. W dali dostrzeglem szczyt San Lorenzo, dominujacy nad krolestwem Kastylii. Od spotkania z Petrusem, tam, pod Saint-Jean-Pied-de-Port, dokonaly sie we mnie wielkie zmiany. Moje troski - Brazylia, interesy - wlasciwie zniknely. Liczyl sie tylko cel i co noc rozmawialem o nim z Astrainem, ktory stawal przede mna coraz wyrazniejszy i blizszy. Udawalo mi sie widziec go teraz siedzacego tuz obok, zauwazylem, ze mial nerwowy tik - drgala mu prawa powieka - i usmiechal sie pogardliwie, kiedy powtarzalem mu pewne rzeczy, chcac sie upewnic, czy mnie zrozumial. Jeszcze kilka tygodni temu, szczegolnie w pierwszych dniach, zdarzalo mi sie lekac, ze nigdy nie dotre do celu wedrowki. Kiedy bylismy w Roncesvalles, ogarnelo mnie glebokie znuzenie wyprawa i zapragnalem jak najszybciej znalezc sie w Santiago, zabrac miecz i poswiecic sie temu, co Petrus nazywal Dobra Walka[13]. Odtad wiezi z cywilizacja, ktora porzucalem wbrew sobie, praktycznie za-niknely. Teraz obchodzilo mnie jedynie slonce nad glowa i podniecenie przezywaniem Agape.Szlismy po trzesawiskach. Przeprawa przez strumien zakonczyla sie mozolna wspinaczka na stromy brzeg. Kiedys na pewno plynela tedy rzeka, a nurt zlobil ziemie, wdzierajac sie w jej glebie i odkrywajac tajemnice. Nie byla to struga, ktora mozna przejsc sucha noga. Ale jej dzielo, glebokie koryto, ktore niegdys wypelnialy wody, pozostalo. -Na tym swiecie wszystko skazane jest na krotki zywot - uslyszalem kilka godzin temu z ust Petrusa. -Petrusie, czy w twoim zyciu duzo bylo milosci? Pytanie wyrwalo mi sie z ust; sam bylem zaskoczony, ze osmielilem sie je zadac. Dotad nie wiedzialem prawie nic o prywatnym zyciu mojego przewodnika. -Bylem z wieloma kobietami, jesli to masz na mysli. I kazda z nich bardzo kochalem. Ale tylko z dwiema zaznalem Agape. Wyznalem, ze i ja kochalem wiele razy i ze zaczynalem sie juz martwic niezdolnoscia do trwania przy jednej osobie. Jesli to nie ulegloby zmianie, skonczylbym jako samotny starzec, a mysl o takim zyciu wprawiala mnie w panike. -Zatrudnij pielegniarke rozesmial sie. Prawde mowiac, nie sadze, zebys milosc uwazal za gwarancje spokojnej starosci. Dochodzila dziewiata wieczorem, kiedy na dobre sie sciemnilo. Minelismy winnice i znalezlismy sie w pustynnej niemal krainie. Rozgladajac sie wokol, dostrzeglem w dali wykuta w skale kaplice, jakich wiele widzielismy na naszym szlaku. Szlismy jeszcze przez chwile, oddalajac sie od zoltych znakow i kierujac wprost ku malej budowli. Kiedy bylismy wystarczajaco blisko, Petrus wykrzyknal jakies imie, ktorego nie zrozumialem, i przystanal, czekajac na odzew. Ale odpowiedziala nam tylko cisza. Petrus zawolal raz jeszcze, jednak i teraz bez skutku. -Chodzmy - powiedzial. Byly to tylko cztery pobielone wapnem sciany. Drzwi staly otworem, a raczej - wcale ich nie bylo, zastepowala je jakby furtka wysokosci pol metra, wiszaca na jednym zawiasie. We wnetrzu stal kamienny piec i pietrzyl sie stos starannie ulozonych misek. Dwie z nich byly napelnione ziarnem i ziemniakami. Usiedlismy, nie odzywajac sie do siebie. Petrus zapalil papierosa i zaproponowal, zebysmy chwile zaczekali. Nogi mialem obolale ze zmeczenia, lecz cos w tej kapliczce, zamiast mnie uspokajac, ekscytowalo, a gdyby nie obecnosc Petrusa, czulbym wrecz przerazenie. -Kimkolwiek jest mieszkajacy tu czlowiek, gdzies chyba musi sypiac? - zapytalem, przerywajac cisze, ktora zaczynala mi ciazyc. -Spi tam, gdzie teraz siedzisz - odparl Petrus, wskazujac na gola ziemie. Chcialem sie przesunac, ale poprosil, zebym zostal dokladnie tam, gdzie bylem. Musialo sie troche ochlodzic, bo zaczynalo mi byc zimno. Czekalismy prawie godzine. Petrus jeszcze dwukrotnie wywolywal tajemnicze imie, potem jednak zrezygnowal z dalszych prob. Kiedy sadzilem juz, ze wstaniemy i pojdziemy dalej, przemowil. -Tu obecna jest jedna z dwoch postaci Aga-pe - wyjasnil, gaszac trzeciego papierosa. - Nie jedyna, ale jedna z najbardziej czystych. Agape jest wlasnie totalna Miloscia, ktora trawi tego, kto ja czuje. Ten, kto poznal lub przezywa Agape, wie, ze na tym swiecie liczy sie tylko milosc. Taka miloscia darzyl ludzkosc Jezus, a byla ona tak potezna, ze siegnela gwiazd i odmienila bieg historii swiata. Samotnie osiagnal to, czego nie udalo sie dokonac krolom, armiom i imperiom. Przez tysiaclecia dziejow cywilizacji wielu bylo ludzi ogarnietych ta miloscia, ktora trawi. Tak duzo mieli do ofiarowania, a swiat zadal tak malo, ze musieli szukac pustyni lub pustelni, bo potega tej milosci czynila ich lepszymi. Stawali sie swietymi eremitami, ktorych dzis dobrze znamy. Tobie i mnie, odczuwajacym inna postac Agape, zycie tu moze wydawac sie surowe, straszne. Lecz milosc, ktora pochlania bez reszty, sprawia, ze wszystko - wszystko bez wyjatku - traci znaczenie. Tacy ludzie zyja wylacznie po to, by strawila ich milosc. Petrus powiedzial mi, ze mieszka tu mezczyzna imieniem Alfonso. Spotkal go podczas pierwszej pielgrzymki do Composteli, zbierajacego owoce. Jego przewodnik, wizjoner, z ktorym nie moglby sie rownac, byl przyjacielem Alfonsa i we trzech dopelnili rytualu Agape, cwiczenia Blekitnego Globu. Petrus powiedzial, ze bylo to jedno z najwazniejszych doswiadczen w jego zyciu, ze jeszcze dzis, gdy je wypelnia, mysli o kaplicy i o Alfonsie. W jego glosie wyczuwalem silne wzruszenie, ktorego nigdy dotad nie zauwazylem. -Agape to milosc, ktora trawi - powtorzyl, jakby byla to najtrafniejsza definicja tej dziwnej odmiany milosci. - Martin Luther King powiedzial ongis, ze kiedy Chrystus nauczal milosci do nieprzyjaciol, czynil aluzje do Agape. Poniewaz, twierdzil King, "nie jest mozliwe, bysmy kochali naszych wrogow, tych, ktorzy nas krzywdza i pragna poglebic nasze codzienne cierpienia". Ale Agape to znacznie wiecej niz milosc. To wszechogarniajace uczucie, ktore wdziera sie przez kazde okienko i obraca w pyl kazdego agresora, nim ten rozpocznie napasc. Potrafisz juz dokonac wlasnego odrodzenia, powsciagnac okrucienstwo wobec siebie, rozmawiac ze swym Poslancem. Lecz wszystko, co do tej chwili robiles, wszelkie korzysci, jakie przyniosla ci wedrowka Camino de Santiago, zatraca sens, jesli nie ogarnie cie Milosc, ktora trawi. Przypomnialem Petrusowi, ze mowil o dwoch formach Agape. On nie doznal zapewne tej pierwszej, gdyz nie zostal pustelnikiem. -Masz racje. Ty i ja, jak wiekszosc pielgrzymow, ktorzy przemierzali Camino de Santiago w slowach RAM, poznalismy inne oblicze Agape: to entuzjazm. Starozytni uwazali, ze entuzjazm oznacza trans, ekstaze, kontakt z bogiem. Entuzjazm jest Agape wykierowana na pewna idee lub obiekt. Kazdy z nas doswiadczyl tego przezycia. Kiedy kochamy lub gleboko w cos wierzymy, czujemy sie silniejsi od calego swiata, ogarnia nas pogoda ducha, ktora bierze sie z pewnosci, ze nic nie zdola pokonac naszej wiary. Ta niepojeta sila pomaga nam podejmowac trafne decyzje we wlasciwym czasie, a kiedy osiagniemy cel, jestesmy zaskoczeni swoimi zdolnosciami. Bo podczas Dobrej Walki nic juz sie nie liczy, a entuzjazm wiedzie nas do celu. Zwykle entuzjazm daje o sobie znac z pelna moca w pierwszych latach naszego zycia. Wowczas laczy nas jeszcze silna wiez z elementem boskosci, bardzo przywiazujemy sie do zabawek - lalki ozywaja, olowiane zolnierzyki potrafia maszerowac. Kiedy Jezus powiedzial, ze Krolestwo Niebieskie nalezy do dzieci, czynil aluzje do Agape przyjmujacej postac entuzjazmu. Dzieci przyszly do niego, chociaz nie interesowaly ich jego cuda, madrosc, faryzeusze ani apostolowie. Przyszly szczesliwe, powodowane entuzjazmem. Opowiedzialem Petrusowi, ze wlasnie tego popoludnia pojalem, iz bez reszty pochlonela mnie pielgrzymka do Santiago. Noce i dnie spedzone na hiszpanskiej ziemi sprawily, ze niemal zapomnialem o mieczu, i staly sie niezwyklym doswiadczeniem. -Po poludniu wybralismy sie na ryby. Pamietasz, wcale nie braly - przypomnial Petrus. - Zazwyczaj pozwalamy sobie na okazywanie entuzjazmu w sytuacjach pozbawionych znaczenia, niewywierajacych wplywu na rzecz tak wielkiej wagi jak zycie ludzkie. Zatracamy entuzjazm z powodu drobnych i nieuniknionych porazek w Dobrej Walce. A poniewaz nie wiemy, ze entuzjazm jest sila wyzsza, spogladajaca ku koncowemu zwyciestwu, pozwalamy, by przeciekal nam przez palce, i nie zauwazamy, ze wyzbywajac sie go, tracimy z oczu takze prawdziwy sens zycia. Obwiniamy swiat o monotonie zycia, o wlasne porazki, zapominajac, ze sami pozwolilismy umknac tej poteznej sile, ktora wszystko usprawiedliwia -Agape przyjmujacej postac entuzjazmu. Przypomnialem sobie cmentarz nieopodal strumienia. Ta dziwna brama, o wiele za duza, byla doskonalym symbolem zatracenia sensu zycia. Za tymi drzwiami nie bylo nikogo oprocz zmarlych. Petrus jakby czytal w moich myslach. -Kilka dni temu - podjal - byles pewnie zaskoczony, widzac, jak trace zimna krew i rugam nieszczesnego chlopaka, ktory wylal odrobine kawy na moje spodnie, i tak juz brudne po dlugiej wedrowce. W rzeczywistosci w irytacje wprawil mnie wyraz oczu tego dzieciaka - entuzjazm wyciekal z nich jak krew z podcietej zyly nadgarstka. Zobaczylem, jak silny i pelen zycia chlopak powoli kona, bo z kazda chwila gasnie w nim odrobina Agape. Nauczylem sie zyc, nie troszczac sie o to, ale ten kelner swym wygladem i calym dobrem, ktore, czulem to, mogl dac swiatu, wstrzasnal mna i zasmucil. Jestem pewien, ze moje agresywne zachowanie zranilo jego dume i przynajmniej na pewien czas powstrzymalo konanie Agape. Rowniez ty, odmieniajac ducha w psie tamtej kobiety, odczules Agape w czystej postaci. Twoj gest byl szlachetny, cieszylem sie wiec, ze jestem obok ciebie jako twoj przewodnik. Dlatego po raz pierwszy wykonam to cwiczenie razem z toba. I Petrus nauczyl mnie rytualu Agape, CWICZENIA BLEKITNEGO GLOBU. -Pomoge ci rozbudzic entuzjazm, stworzyc sile, ktora zamknie w blekitnej kuli cala planete - powiedzial. - Dowiode, ze szanuje cie za twe poszukiwania, za to, jaki jestes. Nigdy wczesniej Petrus nie wyglaszal zadnych opinii - ani dobrych, ani zlych - o sposobie, w jaki wykonuje cwiczenia. Pomogl mi zinterpretowac wyniki pierwszego spotkania z Poslancem, wyprowadzil z transu po cwiczeniu Zasiewu, nigdy jednak nie interesowal sie rezultatami. Nieraz go pytalem, dlaczego nic nie chce wiedziec o moich doznaniach, a on odpowiadal, ze jego jedynym obowiazkiem jako przewodnika jest prowadzic mnie Droga i zapoznawac z Praktykami RAM. To ja mialem czerpac korzysci z moich osiagniec lub je lekcewazyc. Kiedy Petrus oswiadczyl, ze bedzie wspoluczestnikiem cwiczenia, poczulem sie niegodny jego pochwal: znal przeciez moje ulomnosci i wielokrotnie powatpiewal, czy potrafi poprowadzic mnie Droga. Chcialem mu o tym powiedziec, ale nie dal mi dojsc do slowa. -Nie badz okrutny wobec siebie, bo uznam, ze nie skorzystales z lekcji, ktorej ci udzielilem. Badz mily. Przyjmij pochwale, na ktora zasluzyles. Lzy naplynely mi do oczu. Petrus wzial mnie za reke i wyszlismy. Noc byla wyjatkowo ciemna. Usiadlem obok niego. Zaczelismy spiewac. Melodia wyplywala z mych ust, a on mi wtorowal, bez trudu podchwyciwszy nute. Teraz klaskalem jeszcze z cicha w dlonie, a moje cialo kolysalo sie w przod i w tyl. Tempo klaskania sie wzmagalo, muzyka plynela ze mnie swobodnie, wyspiewujac hymn ku chwale mrocznego nieba, pustynnej rowniny, zastyglych w bezruchu skal. Wkrotce moim oczom ukazali sie swieci, w ktorych wierzylem, bedac dzieckiem, a ktorych oddalilo ode mnie zycie, bo takze i ja zabilem w sobie duza czastke Agape. Lecz teraz Milosc, ktora pochlania, powracala, hojna i szlachetna, swieci usmiechali sie z nieba, a ich twarze byly niezmienione i wyrazaly tyle samo milosci co wowczas, gdy pojawialy mi sie w dziecinstwie. Rozlozylem rece, zeby Agape swobodnie wyplywala, a tajemniczy strumien blyszczacego blekitnego swiatla przeplywal przeze mnie, obmywajac ma dusze i niosac wybaczenie za grzechy. Swiatlo najpierw przeniknelo krajobraz, potem wypelnilo swiat, a ja sie rozplakalem. Plakalem, bo znow ogarnal mnie entuzjazm, bylem dzieckiem zycia i nic w tej chwili nie moglo sprawic mi najlzejszego bolu. Czulem, ze jakas istota zbliza sie do nas i siada po mojej prawicy; wyobrazalem sobie, ze to moj Poslaniec, ze tylko on jeden mogl dostrzec to wydobywajace sie ze mnie i wnikajace we mnie silne swiatlo, ktore zalewalo caly swiat. Blask swiatla sie nasilal, odgadlem wiec, ze ogarnelo juz caly glob, wdzieralo sie przez wszystkie drzwi, wnikalo w kazda uliczke, przepelniajac przez ulamek sekundy kazda zywa istote. Poczulem, ze ktos ujmuje me rozlozone, wzniesione ku niebu rece. Wtedy strumien niebieskiego swiatla nabral takiej sily, ze sadzilem, iz lada chwila zniknie. Zdolalem jednak zatrzymac go jeszcze na kilka minut, do konca mojej piosenki. A potem odprezylem sie, wyczerpany, ale wolny, uszczesliwiony zyciem i tym, czego doznalem. Rece, ktore trzymaly moje, cofnely sie. Zrozumialem, ze jedna jest dlonia Petrusa, a w glebi serca wiedzialem tez, do kogo nalezy druga. Otworzylem oczy: tuz obok stal pustelnik Alfonso. Usmiechnal sie i powiedzial: Buenas noches. Odwzajemnilem usmiech, chwycilem jego reke i mocno przytulilem ja do piersi. Nie pozwolil mi na to, delikatnie wysuwajac dlon z mego uscisku. Zaden z nas trzech nie odezwal sie slowem. Po chwili Alfonso podniosl sie i ruszyl ku swej kamienistej rowninie. Odprowadzalem go spojrzeniem, dopoki nie zniknal w ciemnosci. Wkrotce potem Petrus przerwal milczenie. Nie wspomnial jednak o Alfonsie. RYTUAL BLEKITNEGO GLOBU Usiadz wygodnie i odprez sie. Staraj sie oddalic wszelkie mysli.Poczuj, jak dobrze kochac zycie. Daj sercu wolnosc, niechaj wzniesie sie, przyjazne, ponad malostkowe sprawy. Zanuc po cichu piosenke z dziecinstwa. Wyobraz sobie, ze twoje serce rosnie, wypelnia pokoj, a potem caly dom blekitnym swiatlem, silnym i pelnym blasku. Kiedy to osiagniesz, poczuj przyjazna obecnosc swietych, w ktorych wierzyles, bedac dzieckiem. Upewnij sie, ze juz sa, ze przybywaja zewszad, usmiechnieci, i niosa ci wiare i zaufanie do zycia. Wyobraz sobie swietych, ktorzy sie zblizaja, klada rece na twej glowie, zyczac ci milosci, spokoju i harmonii ze swiatem. Harmonii swietych. Kiedy to wrazenie nabierze sily, odczuj plynnosc blekitnego swiatla, ktore napelnia cie i wyplywa niczym blyszczaca, nieustannie toczaca wody rzeka. To swiatlo zalewa dom, potem cala dzielnice i miasto, kraj i swiat, ktory otula ogromnym Blekitnym Globem. Jest upostaciowaniem Milosci wyzszej, ktora wznosi sie ponad codzienne zmagania, dodajac ci sil, energii, wigoru i kojac. Zatrzymaj mozliwie najdluzej to swiatlo, ktore spowija blaskiem swiat. Twoje serce jest otwarte, obdarza miloscia. Ta czesc cwiczenia musi trwac co najmniej piec minut. Stopniowo wychodzisz z transu i powracasz do rzeczywistosci. Swieci pozostana przy tobie. Blekitne swiatlo zawsze bedzie swiecic. Ten rytual moze i powinien byc dopelniany przez kilka osob. Wowczas jednak uczestnicy winni trzymac sie za rece. -Wykonuj to cwiczenie, kiedy tylko bedziesz mogl. Z czasem Agape znow w tobie zamieszka. Powtarzaj je przed przystapieniem do realizacji nowego projektu, w pierwszych dniach podrozy albo kiedy poczujesz, ze cos cie wzruszylo do glebi. Jezeli to mozliwe, wykonuj je z kims, kogo kochasz. Tym cwiczeniem trzeba sie dzielic. Znow mialem przed soba dawnego Petrusa - technika, instruktora i przewodnika, o ktorym tak malo wiedzialem. Emocje, ktorym pozwolil sie ujawnic w kapliczce, zniknely. Jednak kiedy podczas cwiczenia uscisnal ma dlon, poczulem wielkosc jego ducha. Wrocilismy do bialej kapliczki, gdzie zostaly nasze rzeczy. -Mysle, ze jej lokator dzis juz nie wroci, wiec mozemy tu przenocowac - oznajmil, kladac sie. Rozlozylem spiwor, wypilem lyk wina i takze sie polozylem. Bylem wyczerpany Miloscia, ktora trawi. Ale bylo to przyjemne zmeczenie. Nim zamknalem powieki, wspomnialem chudego, brodatego mnicha, ktory zyczyl mi dobrej nocy i usiadl obok mnie. Gdzies tam posrod pol pozostal czlowiek trawiony boskim plomieniem. Byc moze wlasnie dlatego ta noc byla taka mroczna -bo w nim skupilo sie cale swiatlo globu. Smierc -Jestescie pielgrzymami? - zapytala starsza pani, podajac nam sniadanie.Bylismy w Azofrze, osadzie, ktorej kilka domostw, o fasadach zdobionych sredniowiecznymi puklerzami, skupialo sie wokol studni, gdzie pare minut wczesniej napelnilismy buklaki. Potwierdzilem jej przypuszczenie, a ona spojrzala na nas z szacunkiem i duma. -Kiedy bylam mala, chodzilam na pielgrzymke do Composteli przynajmniej raz w roku. Po wojnie i w czasach Franco jakby cos sie stalo, sama nie wiem co, i pielgrzymki chyba nie sa juz w modzie. Powinni wybudowac dobra droge. W dzisiejszych czasach ludzie podrozuja chetnie tylko samochodami. Petrus milczal. Obudzil sie w fatalnym nastroju. Przyznalem kobiecie racje i wyobrazilem sobie nowoczesna asfaltowa szose, ktora biegnie przez gory i doliny, samochody z wymalowanymi na maskach muszlami i sklepiki z pamiatkami przy klasztornych furtach. Wypilem kawe z mlekiem, zjadlem chleb z oliwa. Zerknawszy do przewodnika Aymeriego Picauda, obliczylem, ze po poludniu powinnismy dotrzec do Santo Domingo de la Calzada, i zaplanowalem nocleg w parador nacional[14]. Moje wydatki okazaly sie znacznie nizsze od przewidywanych, chociaz codziennie jadalismy po trzy posilki. Nadszedl czas, zeby pozwolic sobie na drobne szalenstwo i zapewnic cialu takie same wzgledy, jakimi cieszyl sie zoladek.Obudzilem sie ogarniety dziwnym pragnieniem, by jak najszybciej znalezc sie w Santo Domingo, choc jeszcze przed dwoma dniami, kiedy szlismy w strone kapliczki, bylem pewien, ze nie doznam juz tego uczucia. Takze Petrus wygladal na pograzonego w melancholii i cichszego niz zwykle, a ja zadawalem sobie pytanie, czy taki nastroj byl wynikiem spotkania z Alfonsem. Mialem wielka ochote przywolac Astraina. Jednak nigdy dotad nie wzywalem go rankiem i nie wiedzialem, czy to sie uda, wiec zrezygnowalem. Skonczylismy sniadanie i ruszylismy w dalsza droge. Minelismy sredniowieczny dom, na ktorym widnial herb, ruiny starej oberzy dla pielgrzymow i park na skraju wsi. Kiedy skrecalem w sciezke wiodaca przez pola, wyczulem z lewej strony silna obecnosc. Petrus mnie zatrzymal. -Ten bieg na nic sie nie zda. Przystan na chwile i staw temu czolo. Zapragnalem rozstac sie z moim przewodnikiem i dalej isc samotnie. Doznalem przykrego uczucia, jakby sciskalo mnie w zoladku. Przez moment wierzylem nawet, ze to za sprawa chleba z oliwa, ale kiedys juz mnie to dopadlo i wiedzialem, ze nie ma mowy o pomylce. Napiecie. Napiecie i strach. -Obejrzyj sie za siebie! - krzyknal Petrus, a w jego glosie brzmialo ponaglenie. - Obejrzyj sie, poki nie jest za pozno! Odwrocilem sie gwaltownie. Po lewej stronie zobaczylem opuszczony domek. Rosliny, ktore wdzieraly sie juz niemal do jego wnetrza, byly spalone sloncem. Drzewko oliwne wznosilo ku niebu poskrecane galezie. A miedzy oliwka i domem, wpatrujac sie we mnie, stal pies. Czarny pies. Ten sam, ktorego pare dni temu przegnalem z domu starej kobiety. Zapomnialem o obecnosci Petrusa i patrzylem zwierzeciu prosto w slepia, starajac sie nie mrugac powiekami. Cos we mnie - moze glos Astraina, a moze mojego aniola stroza - szeptalo, ze jesli odwroce oczy, on mnie zaatakuje. Stalismy tak przez minuty dlugie jak wiecznosc. Gdy juz zaznalem potegi Milosci, ktora trawi, przyszlo mi znowu zmierzyc sie z powszednimi zagrozeniami, czyhajacymi na kazdym kroku naszego zycia. Zastanawialem sie, po co zwierze tak dlugo za mna podazalo i czego wlasciwie moglo ode mnie chciec, poniewaz ja pielgrzym poszukujacy miecza - nie mialem ani ochoty, ani cierpliwosci borykac sie na tej drodze z problemami i nie obchodzilo mnie, czy ich zrodlem sa ludzie, czy zwierzeta. Usilowalem powiedziec mu to oczyma - pamietalem przeciez mnichow, ktorzy porozumiewali sie wzrokiem - ale pies nawet nie drgnal. Wciaz na mnie patrzyl, bez cienia emocji, gotow zaatakowac, jesli sie odwroce albo okaze strach. I nagle zrozumialem, ze strach zniknal. Mialem scisniety zoladek, silne napiecie przyprawialo mnie o mdlosci, ale sie nie balem. Po prostu nie moglem odwrocic oczu, nawet kiedy dostrzeglem po lewej zblizajaca sie sciezka postac. Zatrzymala sie na kilka chwil, po czym ruszyla prosto ku nam. Przeciela linie naszych spojrzen i wypowiedziala pare slow, ktorych nie zdolalem zrozumiec. Glos byl kobiecy. A obecnosc dobra, przyjazna, przychylna. Wystarczyl ulamek sekundy, odkad postac pojawila sie na linii spojrzen - mojego i psa -zeby skurcz zoladka ustapil. Mialem przyjaciolke, ktora przyszla pomoc mi w tej absurdalnej, niepotrzebnej walce. Kiedy postac zniknela, pies spuscil slepia. Jednym susem skoczyl za opuszczony dom i zaraz stracilem go z oczu. Dopiero wowczas strach przyprawil mnie o tak gwaltowne bicie serca, ze stalem oszolomiony i myslalem, ze zemdleje. Swiat wokol wirowal, a ja patrzylem na droge, ktora kilka minut temu szedlem z Petrusem. Szukalem tam postaci, ktora dodala mi sil i wsparla, gdy zmagalem sie z psem. Byla zakonnica. Odwrocona do nas plecami, szla w strone Azofry. Nie moglem zobaczyc jej twarzy, ale przypomnialem sobie brzmienie glosu i uznalem, ze miala najwyzej dwadziescia lat. Spogladalem na droge, ktora nadeszla - byla to sciezka wiodaca donikad. -To ona... to ona mi pomogla - wyszeptalem, coraz bardziej oszolomiony. -Nie zapelniaj nowymi fantazjami tego niezwyklego swiata - powiedzial Petrus, chwytajac mnie za ramie i podtrzymujac. - Przyszla tu z klasztoru w Canas, to okolo pieciu kilometrow stad. Nic dziwnego, ze nie mozesz go dostrzec. Serce tluklo mi sie w piersi, obawialem sie, ze zaslabne. Zbyt przerazony, zeby mowic czy zadac wyjasnien, usiadlem na ziemi, a Petrus skropil mi woda glowe i kark. Przypomnialem sobie, ze podobnie postapil, kiedy opuscilismy dom starej kobiety, tyle ze tamtego dnia plakalem i czulem sie dobrze. Teraz bylo zupelnie inaczej. Petrus dal mi dosc czasu na odpoczynek. Powoli dochodzilem do siebie, mdlosci stopniowo ustepowaly. W koncu Petrus zapytal, czy mozemy ruszac w dalsza droge, a ja potakujaco skinalem glowa. Ale po kwadransie marszu wycienczenie dalo o sobie znac. Usiedlismy u stop rollo, sredniowiecznej kolumny zwienczonej krzyzem, charakterystycznej dla niektorych odcinkow Camino de Santiago. -Strach wyrzadzil ci wieksza krzywde niz pies - stwierdzil Petrus, kiedy odpoczywalem. Chcialem poznac przyczyny i cel tej absurdalnej konfrontacji. -W zyciu i na Szlaku Swietego Jakuba pewne wydarzenia pozostaja niezalezne od naszej woli. Podczas pierwszej rozmowy powiedzialem ci, ze z oczu Cygana udalo mi sie wyczytac imie demona, z ktorym przyjdzie ci sie zmierzyc. Zaskoczylo mnie, ze ten demon mial byc psem, ale nie wspomnialem o tym. Dopiero kiedy weszlismy do domu tej kobiety, a ty po raz pierwszy okazales Milosc, ktora trawi, ujrzalem twojego wroga. Przepedzajac psa tej kobiety, nie znalazles mu nowego miejsca. A przeciez na tym swiecie nic nie znika bez sladu, wszystko sie przeobraza. Nie pusciles, jak to uczynil Jezus, duchow nieczystych w stado swin, ktore pognaly na oslep i spadly w przepasc. Ty po prostu przepedziles psa. Teraz ta sila blaka sie bez celu i podaza za toba. Zanim odnajdziesz miecz, musisz zdecydowac, czy chcesz byc niewolnikiem, czy panem tej sily. Zmeczenie powoli ustepowalo. Oddychalem gleboko, czujac chlod bijacy od kamiennej kolumny. Petrus dal mi jeszcze troche wody. -Obsesje - mowil - wylaniaja sie z mrokow, kiedy czlowiek traci kontrole nad mocami ziemskimi. Klatwa Cygana przelala na te kobiete strach, a strach wyzlobil szczeline, przez ktora wtargnal Poslaniec Smierci. Nie jest to zjawisko typowe, ale nie zalicza sie tez do wyjatkowych. Wiele zalezy od reakcji czlowieka na grozby innych. Tym razem to mnie przyszedl na mysl pewien urywek z Biblii. W Ksiedze Hioba jest napisane: "Spotkalo mnie, czegom sie lekal, balem sie, a jednak to przyszlo"[15].-Grozba nie wywola zla, jesli nie zostala przyjeta. Nigdy o tym nie zapominaj, toczac Dobra Walke. Nie zapominaj rowniez, ze i atak, i ucieczka sa nieodlaczna czescia walki. Poddanie sie paralizujacemu strachowi nie jest jej jedynym elementem. Nie odczuwalem strachu. Sam bylem tym zaskoczony i postanowilem podzielic sie wrazeniami z Petrusem. -Dostrzeglem to - odparl. - Gdyby bylo inaczej, pies by cie zaatakowal. I z pewnoscia wygralby te walke, poniewaz i on sie nie bal. Ale najzabawniejsze bylo pojawienie sie tej zakonnicy. Gdy zauwazyles obecnosc dobra, twoja ozywiona wyobraznia podsunela ci mysl, ze ktos przybyl ci z pomoca. I ta wiara cie ocalila. Chociaz byla oparta na calkowicie blednej interpretacji faktow. Petrus mial racje. Smial sie teraz serdecznie, a ja mu wtorowalem. Postanowilismy wyruszyc w droge. Bylem odprezony i mialem doskonaly nastroj. -Jest jednak cos, o czym musisz wiedziec - oznajmil Petrus, kiedy oddalilismy sie od miejsca postoju. Pojedynek z psem musi zakonczyc sie zwyciestwem jednej ze stron. On jeszcze wroci. Nastepnym razem postaraj sie polozyc kres tej walce. W przeciwnym razie zjawa bedzie cie nekala do konca twych dni. Po spotkaniu z Cyganem Petrus wyznal mi, ze zna imie demona. Zapytalem, jak brzmi to imie. -Legion - odparl. - Poniewaz jest ich wielu. Szlismy przez pola przygotowywane pod zasiew. Tu i owdzie widac bylo beczkowozy, ktorych rolnicy uzywali w trudnych zmaganiach z wyjalawiajaca glebe susza. Po obu stronach drogi do Composteli, jak okiem siegnac, ciagnely sie kamienne murki, ktore krzyzowaly sie i wtapialy w krajobraz wsi. Te ziemie uprawiane sa od stuleci - pomyslalem - a mimo to wciaz wyrzucaja z siebie kamienie, ktore trzeba usuwac, kamienie, ktore tepia ostrza plugow, koniom rania kopyta, a dlonie rolnika pokrywaja odciskami. To walka, ktora co roku wybucha na nowo i nigdy sie nie konczy. Petrus sprawial wrazenie spokojniejszego niz zazwyczaj. Uswiadomilem sobie, ze od rana prawie sie nie odzywal. Po rozmowie przy sredniowiecznej kolumnie pograzyl sie w milczeniu i nie odpowiadal na wiekszosc moich pytan. Chcialem dowiedziec sie czegos wiecej o "wielu demonach", ale on wyraznie nie mial ochoty wracac do tego watku. Postanowilem wiec zaczekac na bardziej sprzyjajaca okazje. Weszlismy na niewielkie wzniesienie i z gory ujrzalem dzwonnice kosciola w Santo Domingo de la Calzada. Ten widok dodal mi otuchy; oddalem sie marzeniom o wygodach i urokliwej magii parador nacional. Z lektury wiedzialem, ze gmach zostal wzniesiony przez swietego Dominika i mial byc schronieniem dla pielgrzymow. Swiety Franciszek z Asyzu spedzil tam jedna noc w drodze do Composteli. Wszystko to wprawialo mnie w radosne podniecenie. Zblizala sie juz chyba siodma wieczorem, kiedy Petrus zaproponowal krotki postoj. Przypomnialem sobie Roncesvalles, ow powolny marsz w chwilach, gdy bylem zziebniety i marzylem o kieliszku wina, i ogarnela mnie obawa, ze i tym razem Petrus szykuje dla mnie podobna niespodzianke. -Zaden Poslaniec nie pomoze ci nigdy w pokonaniu innego. Nie sa ani dobrzy, ani zli, juz ci to mowilem, po prostu maja silne poczucie lojalnosci wobec pobratymcow. Nie licz na Astraina, jesli chcesz pokonac psa. Teraz ja z kolei nie mialem nastroju do rozmow o Poslancu. Chcialem jak najszybciej znalezc sie w San Domingo. -Poslancy zmarlych moga zawladnac cialem tego, ktory zyje w strachu. Dlatego w przypadku psa jest ich wielu, zwabionych przez strach tkwiacy w kobiecie. I nie tylko Poslaniec zamordowanego Cygana, ale i inne bladza w poszukiwaniu szansy na nawiazanie lacznosci z mocami ziemskimi. Dopiero teraz odpowiedzial na moje pytanie. Jednak w jego glosie brzmiala sztucznosc, jakby w gruncie rzeczy nie chcial ze mna na ten temat rozmawiac. Intuicja natychmiast mi to podszepnela. -Czego wlasciwie chcesz, Petrusie? - zapytalem, z lekka poirytowany. Moj przewodnik nie odpowiadal. Zszedl z drogi i ruszyl w strone starego, niemal bezlistnego drzewa, rosnacego kilkadziesiat metrow dalej posrod pol - jedynego drzewa w zasiegu wzroku. Poniewaz nie dal mi znaku, bym za nim podazyl, stalem na drodze, nie wiedzac, co robic. I wtedy na mych oczach rozegrala sie dziwna scena: Petrus zaczal krazyc wokol drzewa i glosno mowic, wpatrujac sie w ziemie. Pod koniec tej wedrowki skinal na mnie. -Usiadz tu. - W jego glowie brzmial nowy dla mnie ton i nie potrafilem odgadnac, czy to rozczulenie, czy cierpienie. - Zostaniesz tu. Jutro spotkamy sie w Santo Domingo de la Cal-zada. Zanim zdazylem otworzyc usta, Petrus podjal: - W najblizszych dniach, ale zareczam, ze nie dzis, przyjdzie ci zmierzyc sie z najgrozniejszym z twoich wrogow na Camino de Santiago -z psem. Badz spokojny - kiedy wybije ta godzina, nie zostawie cie samego i dam ci potrzebna do walki sile. Lecz dzis stawisz czolo przeciwnikowi innego rodzaju, przeciwnikowi fikcyjnemu, ktory moze cie zniszczyc, ale moze tez stac sie twoim najlepszym kompanem: Smierci. Czlowiek jest jedyna na swiecie istota swiadoma bliskosci swej smierci. Z tego i chocby tylko z tego wzgledu zywie wobec rodzaju ludzkiego gleboki szacunek i wierze, ze jego przyszlosc bedzie o wiele lepsza od terazniejszosci. Nawet wiedzac, ze jego dni sa policzone i ze kres wszystkiego nastapi w najmniej spodziewanym momencie, czlowiek czyni ze swego zycia walke godna istoty niesmiertelnej. To, co ludzie zwa duma - pozostawic po sobie trwale dzielo, potomstwo, uczynic cos, by ich imie nie popadlo w zapomnienie - uwazam za najwyzsza forme czlowieczej godnosci. W swiecie ludzi wystepuje pewna prawidlowosc: ta krucha istota, jaka jest czlowiek, stara sie za wszelka cene ukryc przed soba to, czego ma absolutna pewnosc - swiadomosc nieuniknionej smierci. I nie dostrzega, ze w ludzkim zyciu to wlasnie ona mobilizuje do czynienia najwspanialszych rzeczy. Czlowiek boi sie przejscia na mroczna strone, z przerazeniem spoglada na nieznane, a jedynym znanym mu sposobem przezwyciezenia tego strachu jest zapomnienie, ze dni sa policzone. Nie potrafi zrozumiec, ze swiadom smierci moglby zdobyc sie na wieksza brawure, posunac znacznie dalej w codziennych bojach, poniewaz nie mialby nic do stracenia, pamietajac, ze smierc jest nieunikniona. Mysl o spedzeniu nocy w San Domingo pozostala juz tylko odleglym wspomnieniem. Z coraz wiekszym zainteresowaniem wsluchiwalem sie w slowa Petrusa. Na horyzoncie, przed nami, powoli umieralo slonce. Moze i ono uslyszalo te slowa. -Smierc jest nasza wierna towarzyszka, poniewaz wlasnie ona nadaje sens naszemu zyciu. Aby jednak ujrzec prawdziwe oblicze smierci, musimy najpierw poznac wszystkie pragnienia i wszystkie leki, jakie potrafi wzbudzic w kazdej istocie zywej samo przywolanie jej imienia. Petrus usiadl pod drzewem i poprosil, abym i ja to uczynil. Wyjasnil mi, ze przed chwila chodzil wokol drzewa, bo przypomnial sobie, co sie wydarzylo, kiedy sam jako pielgrzym podazal do Santiago. Potem wyjal z plecaka i podal mi dwie ogromne kanapki, ktore kupil w porze obiadowej . -Tu, gdzie jestes, nic ci nie zagraza - powiedzial. - Nie ma tu jadowitych wezy, a pies ponowi atak dopiero, kiedy zapomni o dzisiejszej porazce. W tej okolicy nie spotkasz ani wloczegow, ani zloczyncow. Znajdujesz sie w miejscu calkowicie bezpiecznym, z jednym jedynym wyjatkiem - jestes zagrozony strachem. I wytlumaczyl mi, ze przed dwoma dniami doznalem uczucia rownie silnego i gwaltownego jak smierc: Milosci, ktora trawi. Nawet przez chwile nie wahalem sie ani nie balem, poniewaz do uniwersalnej milosci nie zywilem zadnych uprzedzen. Lecz kazdy z nas ma uprzedzenia wobec smierci, nikt nie rozumie, ze jest ona inna forma Agape. Odpowiedzialem Petrusowi, ze po wielu latach terminowania lek przed smiercia wlasciwie we mnie wygasl. Prawde mowiac, bardziej balem sie tego, jak przyjdzie mi umierac, niz smierci samej w sobie. -W takim razie dzis wieczorem bedziesz mial okazje doswiadczyc najbardziej przerazajacej postaci smierci. I Petrus nauczyl mnie CWICZENIA POGRZEBANIA ZYWCEM. -Musisz je wykonac tylko ten jeden raz - powiedzial, a ja przypomnialem sobie bardzo podobne cwiczenie teatralne. - Musisz obudzic cala prawde, caly strach konieczny do tego, by cwiczenie moglo wyplywac z glebi twej duszy i by opadla przerazajaca maska, ktora zakrywa mile oblicze smierci. Petrus wstal. Ujrzalem jego sylwetke odcinajaca sie na tle nieba, ktore plonelo zachodem slonca. Siedzialem i moze dlatego wydal mi sie potezny niczym ogromna, wladcza postac. -Petrusie, chce ci zadac jeszcze jedno pytanie. -Jakie? -Dzis rano byles milczacy i zachowywales sie dziwnie. Wczesniej niz ja domysliles sie, ze pies znowu sie pojawi. Jak to mozliwe? -Kiedy wspolnie doznalismy Milosci, ktora trawi, zlaczylismy sie rowniez w absolucie. A absolut ujawnia ludziom, kim naprawde sa, odkrywa ogromna osnowe przyczyn i skutkow, a kazdy najdrobniejszy gest jednego czlowieka znajduje odbicie w zyciu innych. Tego ranka owa czastka absolutu byla jeszcze bardzo zywa w mojej duszy. Rozumialem ciebie - i nie tylko ciebie, lecz wszystko, co istnieje na tym swiecie, bez zadnych ograniczen w czasie i przestrzeni. Teraz te wrazenia oslably i ozywia, sie dopiero, gdy powtornie wykonam z toba cwiczenie Milosci, ktora trawi. Przypomnialem sobie, w jak fatalnym nastroju byl dzis rano Petrus. Jezeli mowil prawde, to swiat przezywal bardzo trudny okres. -Bede na ciebie czekal w parador - powiedzial, odchodzac. - Podam twoje nazwisko w recepcji. Odprowadzalem go wzrokiem, az zniknal w oddali. Rolnicy zakonczyli prace na polach i wracali do domow. Postanowilem wykonac cwiczenie, skoro tylko zapadnie noc. Bylem spokojny. Po raz pierwszy od poczatku tej niezwyklej wedrowki Szlakiem Swietego Jakuba zostalem zupelnie sam. Wstalem i przeszedlem pare krokow, ale noc gestniala bardzo szybko i postanowilem wrocic pod drzewo, obawiajac sie, ze za chwile nie zdolam go odnalezc. Zanim zrobilo sie zupelnie ciemno, okreslilem odleglosc dzielaca drzewo od drogi. Poniewaz w okolicy nie bylo zadnych swiatel, ktore moglyby przytlumic blask ksiezyca, czulem sie na silach dotrzec do Santo Domingo w blasku cienkiego rogalika, ktory pojawil sie juz na niebie. Powiedzialem sobie, ze tylko usilna praca bujnej wyobrazni moglaby rozbudzic we mnie lek przed straszliwa smiercia. Jednak bez wzgledu na to, ile lat czlowiek przezyl, zapadajaca noc niesie ze soba obrazy skrywane w duchu od najwczesniejszego dziecinstwa. Im ciemniej robilo sie wokol, tym bardziej czulem sie nieswojo. Znalazlem sie tu samotny posrod pol i nawet gdybym krzyknal, nikt by mnie nie uslyszal. Przypomnialem sobie, ze dzis rano bylem bliski omdlenia. Jeszcze nigdy w zyciu nie czulem, by serce tak okropnie miotalo sie w mej piersi. A gdybym umarl? Logicznie rzecz ujmujac, wszystko by sie skonczylo. Lecz przeciez na drodze Tradycji rozmawialem juz z wieloma duchami. Bylem calkowicie przekonany o istnieniu zycia po zyciu, nigdy jednak nie zastanawialem sie, jak dokonuje sie to przejscie. Pomyslalem, ze przekraczanie granicy obu wymiarow musi byc potworne, chocbysmy nie wiedziec jak dobrze sie do niego przygotowali. Gdybym na przyklad umarl dzisiejszego ranka, pielgrzymka do Composteli, lata studiow, zal rodziny, pieniadze ukryte w moim pasku - wszystko to nie mialoby juz najmniejszego sensu. Na mysl przyszla mi roslina, ktora stala na moim biurku, w Brazylii. Ta roslina wciaz by byla, podobnie jak omnibus, sprzedawca warzyw z mojej uliczki, ktory zawsze oszukiwal klientow, czy telefonistka, ktora bez wiekszego oporu podawala mi zastrzezone numery. Wszystkie te drobiazgi, ktore moglyby zniknac, gdybym rano dostal zawalu, nagle okazaly sie nieslychanie wazne. To wlasnie one, a nie gwiazdy czy madrosc, przekonywaly mnie, ze naprawde zyje. Noc byla juz ciemna, a na horyzoncie dostrzeglem blada lune miasta. Ulozylem sie na ziemi i zapatrzylem w galezie drzewa nad glowa. Po chwili uslyszalem dziwne, roznorodne dzwieki. To nocne zwierzeta wyruszaly na lowy. Petrus nie mogl wiedziec wszystkiego, byl przeciez, tak jak ja, zwyklym czlowiekiem. Czy rzeczywiscie mogl mi zagwarantowac, ze nie ma tu jadowitych wezy? A wilki, odwiecznie europejskie wilki? Moze, czujac moj zapach, postanowily podejsc tu tej nocy? Drgnalem, slyszac jakis gwaltowny halas podobny do trzasku lamiacej sie galezi, a moje serce bilo znow jak szalone. Czulem, ze ogarnia mnie coraz wieksze napiecie. Uznalem, ze najlepiej bedzie wykonac cwiczenie i ruszyc do hotelu. Powoli wytlumilem emocje i splotlem rece na piersi, jak splata sie je zmarlym. Tuz obok mnie cos sie poruszylo. Zerwalem sie na rowne nogi. Nic sie nie stalo. Noc zawladnela swiatem, wiodac za soba orszak ludzkich lekow. Znow ulozylem sie na ziemi, postanawiajac, ze tym razem kazdy element strachu wykorzystam jako czynnik pobudzajacy mnie do cwiczenia. Stwierdzilem, ze pomimo znacznego spadku temperatury mocno sie poce. Wyobrazilem sobie zamknieta trumne, ktora skrecono juz srubami. Lezalem nieruchomo, lecz zylem i chcialem powiedziec najblizszym krewnym, ktorzy byli w poblizu, jak bardzo ich kocham, ale z moich ust nie wydobyl sie zaden dzwiek. Ojciec, zaplakana matka, wokol mnie przyjaciele, a ja bylem zupelnie sam! Wszystkie drogie memu sercu istoty staly tu i nikt nie potrafil dostrzec, ze jestem zywy, ze jeszcze nie dokonalem wszystkiego, czego zamierzalem dokonac na tym swiecie. Podejmowalem rozpaczliwe proby, pragnac otworzyc oczy, dac jakis znak, uderzyc w pokrywe trumny. Lecz w moim ciele nic nawet nie drgnelo. Poczulem, ze trumna sie kolysze. Niesiono mnie do grobu. Slyszalem nawet zgrzyt metalowych ogniw tracych o zelazne okucia, kroki ludzi podazajacych w kondukcie, odglosy rozmow. Ktos powiedzial, ze po pogrzebie odbedzie sie kolacja, ktos inny stwierdzil, ze mlodo umarlem. Oszalamiala mnie won kwiatow lezacych nad moja glowa. CWICZENIE POGRZEBANIA ZYWCEM Usiadz na ziemi i odprez sie. Splec rece na piersi, przybierajac pozycje zmarlego.Wyobraz sobie, szczegol po szczegole, wlasny pogrzeb, jakbys wiedzial, ze odbedzie sie juz jutro. Jedyna roznica polega na tym, ze jestes pogrzebany zywcem. Wraz z rozwojem sytuacji - od kaplicy poprzez droge do grobu - napinaj miesnie, czyniac rozpaczliwy wysilek, by sie ruszyc. Ale nie ruszaj sie. Nie ruszaj sie az do chwili, gdy - nie mogac wytrwac dluzej - jednym ruchem, ktory poderwie cale cialo, odrzucisz deski trumny, nabierzesz tchu i bedziesz oswobodzony. Efekt tego ruchu sie nasili, jesli bedzie mu towarzyszyl krzyk, krzyk dobywajacy sie z glebi twego ciala. Przypomnialem sobie, ze nie odwazylem sie zalecac do kilku kobiet, poniewaz obawialem sie, ze mnie nie zechca. Wspomnialem takze kilka innych sytuacji, gdy stlumilem wlasne pragnienia, sadzac, ze zdaze je zrealizowac w przyszlosci. Ogarnal mnie gleboki zal - i nie tylko dlatego, ze grzebano mnie zywcem, ale takze dlatego, ze dotad balem sie zycia. Czym jest obawa przed odtraceniem, odkladanie planow na pozniej, skoro liczy sie przede wszystkim to, by cieszyc sie pelnia zycia? Stalem sie wiezniem tej trumny i bylo juz za pozno, zeby zaczac od nowa, wykazujac odwage, na ktora dawno powinienem sie zdobyc. Bylem dla siebie Judaszem, zdrajca samego siebie. Lezalem tu, nie mogac poruszyc zadnym miesniem, i w mysli wolalem o pomoc, podczas gdy tamci ludzie na zewnatrz nurzali sie w zyciu, pochlonieci mysla o tym, co maja robic dzisiejszego wieczoru; spogladali na posagi i budowle, ktorych ja mialem juz nigdy nie zobaczyc. Ogarnelo mnie poczucie straszliwej niesprawiedliwosci, krzywdy, jaka mi wyrzadzano, zamykajac w grobie, kiedy tamci mieli dalej zyc. Wolalbym juz jakas wielka katastrofe; wolalbym, abysmy wszyscy razem znalezli sie na statku, sunac ku czarnemu punktowi, do ktorego mnie poniesli. Ratunku! Ja zyje, nie umarlem, moj mozg funkcjonuje prawidlowo! Ludzie ustawili trumne nad przygotowanym grobem. Zaraz zostane pogrzebany! Zona o mnie zapomni, wyjdzie powtornie za maz i bedzie trwonila pieniadze, ktore przez te wszystkie lata staralismy sie odkladac... i coz z tego! Chce z nia teraz byc, bo przeciez zyje! Slysze placz i czuje, ze mnie takze lzy kreca sie w oczach. Gdyby w tej chwili ktos otworzyl trumne, zauwazyliby to i bylbym uratowany. Ale trumna bezlitosnie opuszcza sie w dol. Nagle wszystko ogarniaja ciemnosci. Dotad slaba smuga swiatla docierala do mnie przez szpare pod pokrywa, teraz mrok jest nieprzenikniony. Lopaty grabarzy zasypuja grob, a ja przeciez zyje! Pogrzebany zywcem! Powietrze staje sie ciezkie, won kwiatow nieznosna, slysze odglos krokow ludzi, ktorzy odchodza. Wpadam w straszliwe przerazenie. Nie jestem w stanie sie poruszyc, a oni juz odeszli. Zaraz nastanie noc i nikt nie uslyszy pukania w glebi grobu! Krzyk dobywajacy sie z mych mysli nie dotarl do zalobnikow, zostalem sam, a ciemnosci, duszace powietrze i zapach kwiatow doprowadzaly mnie do szalenstwa. I nagle halas. To robaki, robaki, ktore pelzna, zeby pozrec mnie zywcem. Staram sie ze wszystkich sil poruszyc reka lub noga, ale wciaz jestem bezwladny. Robaki wtargnely juz na moje cialo. Sa tluste i zimne. Chodza mi po twarzy, wpelzaja pod spodnie. Jeden wslizguje sie do odbytu, inny wylazi przez dziurke w nosie. Ratunku! One pozeraja mnie zywcem, a nikt nie slyszy mego krzyku, nikt nic nie mowi. Robal wpelza do nozdrza i przedostaje sie do gardla. Inny wsuwa sie do ucha. Musze sie stad wydostac! Gdzie jest Bog, dlaczego nie odpowiada? One zaczely juz zjadac moje gardlo, teraz nie bede mogl nawet krzyczec! Wdzieraja sie przez kazdy otwor, okiem, kacikiem ust, przez penis. Czuje w sobie te tluste i odrazajace stwory, musze krzyknac, musze sie oswobodzic! Tkwie w tym mrocznym i zimnym grobie zupelnie sam, pozerany zywcem. Brakuje mi powietrza i zjadaja mnie robaki! Musze sie poruszyc. Musze roztrzaskac trumne! Boze, pomoz mi zebrac wszystkie sily, bo naprawde musze sie poruszyc! MUSZE STAD WYJSC, MUSZE! PORUSZE SIE! PORUSZE! UDALO SIE! Deski trumny wzlecialy z trzaskiem, grob zniknal, a ja pelna piersia czerpalem czyste powietrze pol wzdluz Camino de Santiago. Drzalem od stop do glow, zlany rzesistym potem. Otrzasnalem sie i po chwili zrozumialem, ze wyrzucilem z siebie cala zawartosc przewodu pokarmowego. Ale takie drobiazgi nie mialy znaczenia: zylem! Drzenie nie ustepowalo, a ja nawet nie usilowalem go opanowac. Ogarnelo mnie wrazenie niewyczerpanego wewnetrznego spokoju, czulem, ze ktos stoi u mego boku. Spojrzalem w strone tej sily i zobaczylem oblicze mojej smierci. Nie byla to smierc, jakiej doswiadczylem przed paroma minutami, ale moja prawdziwa smierc, przyjaciolka i doradczyni, dzieki ktorej juz nigdy, nawet przez jeden dzien zycia, nie bede tchorzem. Od tej chwili ona udzieli mi wsparcia pewniejszego niz reka i rady Petrusa. Nie pozwoli mi juz odkladac na potem tego, co moge przezyc teraz. Nie pozwoli uchylac sie od zmagan zycia i pomoze prowadzic Dobra Walke. Juz nigdy, w zadnej chwili, nie bede czul sie smieszny dlatego, ze pozwalam sobie na jakis drobny gest. Byla tu, zapewniala, ze kiedy wyciagnie reke, by zabrac mnie w podroz ku innym swiatom, nie bede musial dzwigac najciezszego sposrod wszystkich grzechow: zalu. Pewien, ze przy mnie stoi, patrzac w jej zyczliwa twarz, wiedzialem teraz, ze pobiegne ukoic pragnienie u zrodla zywej wody, jaka jest nasz byt doczesny. Noc nie kryla juz przede mna tajemnic ani lekow. To byla szczesliwa noc, noc spokoju. Kiedy drzenie ustapilo, podnioslem sie i ruszylem w strone beczkowozow pozostawionych przez rolnikow. Upralem bermudy i przebralem sie w te zapasowe, ktore mialem w plecaku. Potem wrocilem pod drzewo i zjadlem kanapki od Petrusa. Bylo to najsmakowitsze jedzenie, jakie kiedykolwiek mialem w ustach, bo przeciez zylem, a smierc juz mnie nie przerazala. Postanowilem spedzic tu noc. Ciemnosci nigdy jeszcze nie emanowaly takim spokojem. Przywary ludzkie Znalezlismy sie na bezkresnym polu zboza, gladkim i monotonnym polu, ktore ciagnelo sie az po horyzont. Jednostajnosc krajobrazu zaklocala tylko zwienczona krzyzem sredniowieczna kolumna, ktora znaczyla szlak pielgrzymki. Przed ta kolumna Petrus rzucil plecak na ziemie i padl na kolana. Polecil mi uczynic to samo.-Pomodlmy sie. Pomodlmy sie, by przezwyciezyc to, co wiedzie do porazki pielgrzyma, gdy odnajdzie juz swoj miecz - ludzkie przywary. Chocby bardzo dlugo uczyl sie u Wielkich Mistrzow wladac ostrzem, jedna z rak na zawsze pozostanie jego najgrozniejszym wrogiem. Bedziemy sie modlic, abys - jesli rzeczywiscie odnajdziesz miecz - dzierzyl go w dloni, ktora cie nie zawiedzie. Byla druga po poludniu. Wokol panowala niezmacona cisza. -Zmiluj sie, Panie, albowiem jestesmy pielgrzymami podazajacymi do Composteli i byc moze to nasza wada. Spraw w swym niewyczerpanym milosierdziu, abysmy nigdy nie zwrocili naszej wiedzy przeciw sobie samym. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy okazuja zmilowanie wobec siebie i uwazaja sie za ludzi dobrych, uznajac, ze zycie jest wobec nich niesprawiedliwe, poniewaz nie zasluzyli sobie na to, co ich spotkalo - albowiem ci nigdy nie beda zdolni podjac Dobrej Walki. Zmiluj sie takze nad tymi, ktorzy sa wobec siebie okrutni, dostrzegaja w swych czynach samo zlo i winia sie za niesprawiedliwosc tego swiata. Albowiem ci nie znaja Twego prawa, ktore glosi: "U was zas nawet wlosy na glowie wszystkie sa policzone"[16]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy rozkazuja, i tymi, ktorzy przestrzegaja swych godzin pracy, sobie zas poswiecaja w zamian niedziele, kiedy wszystko jest zamkniete i nie ma dokad isc. Zmiluj sie wszelako takze nad tymi, ktorzy uswiecajac Twe dzielo, przekraczaja granice Twego szalenstwa i koncza zadluzeni lub przybici do krzyza przez wlasnych braci. Ci bowiem nie znali Twego prawa, ktore glosi: "Badzcie wiec roztropni jak weze, a nieskazitelni jak golebie!"[17]. Zmiluj sie, albowiem czlowiek moze pokonac swiat, a nigdy nie stoczyc Dobrej Walki z soba samym. Zmiluj sie wszelako takze nad tymi, ktorzy wygrali Dobra Walke i teraz tkwia na rozdrozach albo w karczmach zycia, gdyz nie zdolali pokonac swiata. Ci nie znaja bowiem Twego prawa, ktore glosi: "Kto (...) slow moich slucha i wypelnia je (...) dom swoj zbudowal na skale"[18]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy lekaja sie siegnac po pioro, pedzel, instrument lub dluto. Sadza bowiem, ze inni lepiej potrafia sie nimi poslugiwac, oni zas uwazaja sie za niegodnych, by przestapic progi swiatyni sztuki. Lecz wiecej milosierdzia okaz tym, ktorzy chwycili za pioro, pedzel, instrument czy dluto i przemienili natchnienie w niskie uczucie, siebie zas uwazaja za lepszych od innych. Ci nie znaja Twego prawa, ktore glosi: "Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie mialo byc ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie bylo poznane i na jaw nie wyszlo"[19]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy jedza, pija i dogadzaja sobie, lecz sa samotni i nieszczesliwi posrod dostatku. Jednak wiecej milosierdzia okaz tym, ktorzy poszcza, wzbraniaja i karca, uwazajac sie za swietych, i w Twoim imieniu glosza nauki. Ci nie znaja bowiem Twego prawa, ktore glosi: "Gdybym Ja wydawal swiadectwo o sobie samym, sad moj nie bylby prawdziwy"[20]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy lekaja sie smierci, niepomni, jak wiele przemierzyli krolestw i jak wieloma smierciami juz umarli, i czuja sie nieszczesliwi, poniewaz sadza, ze pewnego dnia nadejdzie kres wszystkiego. Lecz wiecej milosierdzia miej dla tych, ktorzy zaznali juz wielu smierci i dzis uwazaja sie za niesmiertelnych, zapomnieli bowiem o Twym prawie, ktore glosi: "Jesli sie ktos nie narodzi powtornie, nie moze ujrzec Krolestwa Bozego"[21]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy pozwalaja sie zniewolic, dobrowolnie przyjmujac jedwabne peta milosci, uwazaja sie za pana drugiego czlowieka, zywia zazdrosc i zatruwaja swoj umysl, udreczajac sie, poniewaz nie potrafia dostrzec, ze milosc jest zmienna niczym wiatr - jak wszystko na tym swiecie. Lecz wiecej milosierdzia okaz tym, ktorzy umieraja ze strachu przed miloscia i odrzucaja ja w imie milosci wyzszej, ktorej nie znaja, nie znaja bowiem Twego prawa, ktore glosi: "Kto (...) bedzie pil wode, ktora Ja mu dam, nie bedzie pragnal na wieki"[22]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy chca zamknac wszechswiat w scislych formulach, Boga uczynic magicznym napojem, a czlowieka istota o podstawowych potrzebach, ktore trzeba zaspokoic, oni nigdy bowiem nie uslysza muzyki sfer niebieskich. Zmiluj sie jednak i nad tymi, ktorzy, zaslepieni wiara, w laboratoriach przemieniaja rtec w zloto i zaglebiaja sie w ksiegach, opisujacych sekrety tarota i moc piramid. Ci nie znaja bowiem Twego prawa, ktore glosi: "Kto nie przyjmie Krolestwa Bozego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego"[23]. Zmiluj sie nad tymi, ktorzy nie dostrzegaja nikogo poza soba, dla ktorych inni sa ledwie zamazanymi zjawami, oni zas widza ich tylko z daleka niczym zjawy poruszajace sie po ulicach ogladanych z okien limuzyny, sami zas, odizolowani w klimatyzowanych gabinetach na najwyzszych pietrach biurowcow, boleja w milczeniu nad samotnoscia swej wladzy. Jednak okaz milosierdzie takze tym, ktorzy, zawsze hojni, sa milosierni i pragna pokonac zlo sama miloscia, ci bowiem nie znaja Twego prawa, ktore glosi: "Kto nie ma [miecza], niech sprzeda swoj plaszcz i kupi miecz!"[24]. Zmiluj sie, Panie, nad nami, ktorzy szukamy i osmielamy sie chwycic miecz, ktory Ty nam obiecujesz, jestesmy bowiem ludem swietym a grzesznym, rozproszonym po swiecie. Albowiem nie rozpoznajemy samych siebie i czesto sadzimy, ze jestesmy przyodziani, choc jestesmy nadzy, myslimy, ze dopuszczamy sie zbrodni, w rzeczywistosci zas niesiemy ocalenie. Nie zapominaj o nas w swym milosierdziu, o nas, ktorzy dzierzymy miecz reka aniola i reka demona. Poniewaz jestesmy na tym swiecie, trwamy na nim i potrzebujemy Cie. Zawsze potrzebujemy Twego prawa, ktore glosi: "Czy brak wam bylo czego, kiedy was posylalem bez trzosa, bez torby i bez sandalow?"[25].Petrus zamilkl. Cisza trwala dlugo. A on wpatrywal sie w otaczajace nas lany zboza. Zwyciestwo Ktoregos popoludnia stanelismy u stop starego zamku, a raczej ruin zamku templariuszy. Usiedlismy, zeby troche odpoczac. Petrus, zgodnie ze swym zwyczajem, zapalil papierosa, a ja wypilem resztke wina, specjalnie w tym celu zostawiona po sniadaniu. Rozejrzalem sie wokol i zobaczylem kilka wiejskich domow, zamkowa wieze, ciagnace sie po horyzont pagorki i pola uprawne przygotowane juz pod zasiew. Nagle, na prawo ode mnie, tuz pod ruinami, pojawil sie pasterz, ktory prowadzil z pastwiska stado owiec. Pyl unoszacy sie spod racic zwierzat przeslonil czerwone niebo szarawa mgielka, nadajac pejzazowi charakter wizji ze snu albo krainy magii. Pasterz uniosl ramie w powitalnym gescie. Odpowiedzielismy mu skinieniem reki.Owce minely nas, podazajac swoja droga. Petrus wstal. Ta scenka zrobila na nim silne wrazenie. -Chodzmy. Musimy sie pospieszyc - powiedzial. -Dlaczego? -Po prostu. Nie wydaje ci sie, ze spedzilismy na Camino de Santiago sporo czasu? Cos mi mowilo, ze jego nagly pospiech mial zwiazek z pojawieniem sie pasterza i stada owiec. W dwa dni pozniej znalezlismy sie u podnoza gor, ktorych pasma, usytuowane na poludniu, przerywaly monotonie bezkresnych lanow zboz. Nawet posrod naturalnych wzniesien zolte znaki, o ktorych powiedzial mi padre Jordi, byly doskonale widoczne. Lecz Petrus bez slowa wyjasnienia coraz bardziej sie od nich oddalal, kierujac sie na polnoc. Zwrocilem na to jego uwage, ale rzucil tylko oschlym tonem, ze to on jest przewodnikiem i wie, dokad mnie prowadzi. Po mniej wiecej polgodzinnej wedrowce uslyszalem szum, ktory kazal mi pomyslec, ze znalezlismy sie w poblizu wodospadu. Wokol rozposcieraly sie jednak tylko spalone sloncem pola. Rozgladalem sie wiec, szukajac zrodla tych dzwiekow. Im dalej sie posuwalismy, tym szum byl glosniejszy, az w koncu rozwialy sie moje watpliwosci - to naprawde byl wodospad. Ze zdumieniem stwierdzilem, ze mam do czynienia z niezwyklym zjawiskiem - wciaz rozgladalem sie wokol siebie, nie mogac dostrzec jednak ani gor, ani wody. Lecz po chwili minelismy lekkie wzniesienie i niespodziewanie znalazlem sie przed zadziwiajacym wytworem natury: teren gwaltownie sie obnizal, a sunaca w dol woda gladkim lustrem opadala w glab ziemi. Brzegi tego wawozu porastala bujna roslinnosc, calkiem odmienna od tej, ktora dotad widzielismy. -Zejdziemy na dno wawozu - oznajmil Petrus. Gdy ruszylismy w dol, przypomnialem sobie Juliusza Verne'a - czulem sie, jakbysmy podjeli wyprawe do wnetrza Ziemi. Zbocze bylo urwiste i musialem chwytac sie kolczastych galezi i ostrych kamieni, zeby nie runac. Zanim dotarlem na dno wawozu, mialem pokaleczone rece i nogi. -Imponujace dzielo przyrody - stwierdzil Petrus. Przytaknalem. To byla oaza posrod pustyni. Bujna roslinnosc i unoszace sie pomiedzy listowiem krople wody tworzyly tecze, a widok byl rownie piekny z dolu jak z gory. -Tutaj natura dowiodla swej potegi - ciagnal Petrus. -Rzeczywiscie - wtracilem. -Nam takze pozwala dowiesc naszej sily. Teraz wdrapiemy sie na gore. Pojdziemy srodkiem wodospadu. Jeszcze przez chwile podziwialem wspanialy widok. Teraz dostrzegalem w nim cos wiecej niz tylko piekna oaze, wyrafinowany kaprys natury. Stalem przed sciana wysokosci ponad pietnastu metrow, po ktorej z hukiem lala sie woda. Rozlewisko utworzone u stop wodospadu bylo plytkie, woda mogla tam siegac najwyzej do pasa, rzeka natomiast toczyla nurt przez jame wiodaca chyba do trzewi Ziemi. Na skalnej scianie nie bylo zadnego zalomu ani wystepu, ktory moglbym wykorzystac jako punkt oparcia, a woda w dole byla za plytka, zeby zamortyzowac upadek. Zadanie wymyslone przez Petrusa wydawalo mi sie absolutnie niewykonalne. Przypomnialem sobie pewne wydarzenie sprzed pieciu lat. Bylo to podczas spelniania wyjatkowo niebezpiecznego rytualu, ktorego element, podobnie jak teraz, stanowila wspinaczka. Mistrz pozostawil mi decyzje o kontynuowaniu lub przerwaniu rytualu. Bylem mlodszy, fascynowala mnie moc, jaka posiadl, i swiat cudow Tradycji. Postanowilem nie rezygnowac. Uznalem, ze musze dowiesc swej odwagi i brawury. Mialem za soba mniej wiecej godzine wspinaczki, przed soba - najtrudniejsze podejscie, gdy zerwal sie nadspodziewanie silny wiatr i musialem z calych sil uczepic sie malego wystepu skalnego, do ktorego przylgnalem, zeby nie runac w przepasc. Zamknalem oczy, liczac sie z najgorszym i wczepiajac paznokcie w skale. Z ogromnym zdumieniem stwierdzilem po chwili, ze ktos pomaga mi utrzymac wygodna i bezpieczna pozycje. Otworzylem oczy tuz przy mnie stal Mistrz. Kreslil w powietrzu jakies figury i oto wiatr ucichl rownie nieoczekiwanie, jak sie zerwal. Ze zdumiewajaca zrecznoscia, czasem wykonujac manewry bliskie lewitacji, zszedl na dol i polecil mi uczynic to samo. Gdy wreszcie stanalem u podnoza gory, drzaly pode mna nogi. Oburzony zapytalem, dlaczego uciszyl wiatr, zanim mnie dosiegnal. -Poniewaz to ja poderwalem ten wiatr. -Zeby mnie zabic? -Zeby cie ocalic. Nie zdolalbys wspiac sie na ten szczyt. Kiedy zapytalem, czy chcesz go zdobyc, nie wystawialem na probe twojej odwagi. Poddalem probie twa rozwage. Wymysliles sobie rozkaz, ktorego wcale ci nie wydalem - wyjasnil Mistrz. - Gdybys posiadl sztuke lewitacji, nie byloby problemow. Ale ty chciales wykazac sie odwaga, kiedy nalezalo dowiesc rozsadku. Tamtego dnia opowiedzial mi o magach, ktorzy popadli w szalenstwo, dazac do iluminacji, i nie potrafili juz odroznic wlasnej mocy od mocy swoich uczniow. W mym zyciu, przez lata wedrowki drogami Tradycji, poznawalem wielkich ludzi podazajacych ta sama sciezka. Spotkalem nawet trzech Mistrzow - w tym mojego - ktorzy sztuke panowania nad materia fizyczna posiedli w stopniu nieosiagalnym, a wrecz niewyobrazalnym dla zwyklych ludzi. Widywalem cuda, przepowiednie, ktore sie spelnialy, reinkarnacje. Moj Mistrz powiedzial mi o wojnie o Malwiny na dwa dni przed zajeciem wysp przez Argentynczykow. Szczegolowo opisal mi jej przebieg i wyjasnil przyczyny konfliktu, opierajac sie na ukladzie gwiazd. Od tego czasu mialem okazje odkryc, ze niektorzy magowie - jak ujal to Mistrz - "popadli w obled, dazac do iluminacji". Ci ludzie byli pod niemal kazdym wzgledem podobni do Mistrzow, takze pod wzgledem posiadanej mocy: widzialem, jak jeden z nich, dzieki maksymalnej koncentracji, w ciagu kwadransa sprawil, ze wy-kielkowalo ziarno. Lecz ten czlowiek, podobnie jak kilku innych, wpedzil wielu uczniow w obled i desperacje. Niektorzy skonczyli w szpitalach psychiatrycznych, raz, co udalo sie potwierdzic, doszlo do samobojstwa. Ludzie ci figurowali na slawetnej "czarnej liscie" Tradycji, nie istniala jednak mozliwosc zachowania kontroli nad ich poczynaniami. Do dzis wielu z nich nie zaprzestalo dzialalnosci. Wszystko to w ulamku sekundy przemknelo mi przez mysl, gdy stalem przed urwiskiem, na ktore nie mozna bylo sie wspiac. Rozmyslalem o dniach, ktore Petrus i ja spedzilismy na wspolnej wedrowce, wspominalem psa, ktory mnie zaatakowal, jemu nie wyrzadzajac najmniejszej krzywdy, rozdraznienie postawa kelnera, pijanstwo podczas przyjecia weselnego. -Petrusie, nie zamierzam wspinac sie po tej scianie. A to z pewnej prostej przyczyny - to niewykonalne. Nie odpowiedzial ani slowem. Usiadl na trawie, a ja poszedlem w jego slady. Przez dobre pietnascie minut zaden z nas nie przerywal ciszy. Rozbrojony jego milczeniem, postanowilem przejac inicjatywe i odezwalem sie pierwszy. -Petrusie, nie chce wdrapywac sie pod wodospadem, bo wiem, ze spadne. Wiem tez, ze sie nie zabije, poniewaz kiedy ujrzalem oblicze mojej smierci, zobaczylem takze dzien, w ktorym po mnie przyjdzie, jesli pozostane wierny obranej drodze. Ale przeciez moge spasc i do konca zycia zostac kaleka. -Paulo, Paulo... - Spojrzal na mnie i usmiechnal sie. Dokonala sie w nim jakas gruntowna przemiana. W jego glosie brzmiala nutka Milosci, ktora trawi, oczy sie rozswietlily. -Moze powiesz, ze lamie przysiege posluszenstwa, ktora zlozylem, zanim wyruszylismy na pielgrzymi szlak? -Nie zlamales przysiegi. Nie kierujesz sie ani strachem, ani lenistwem. Zapewne nie przyszlo ci na mysl, ze wydalem ci bezuzyteczny rozkaz. Nie chcesz sie wspinac, poniewaz prawdopodobnie myslisz o czarnych magach[26]. Korzystanie z prawa do decyzji nie oznacza zlamania przysiegi. Tego prawa pielgrzym nigdy nie jest pozbawiony.Przez moment przygladalem sie wodospadowi, a potem zwrocilem oczy na Petrusa. Probowalem ocenic szanse podejscia pod gore, ale tylko umocnilem sie w przekonaniu, ze to niewykonalne. -Uwazaj - podjal. - Wejde pierwszy, nie wykorzystujac zadnych mocy. I powiedzie mi sie. A jesli zdolam to zrobic wylacznie dzieki temu, ze znajde oparcie dla stop, ty takze bedziesz musial wejsc. Bedac na gorze, pozbawie cie prawa do decyzji. Jezeli odmowisz, wiedzac, ze wszedlem, uznam to za zlamanie przysiegi. Petrus zdjal buty. Byl ode mnie starszy o co najmniej dziesiec lat, wiec gdyby mu sie powiodlo, nie mialbym zadnej wymowki. Zerknalem na wodospad i poczulem, jak sciska mi sie zoladek. Lecz on nie ruszyl sie z miejsca. Juz boso, wciaz siedzial na trawie obok mnie. Spogladajac w niebo, zaczal opowiadac: -W tysiac piecset drugim roku kilka kilometrow stad Maryja Dziewica objawila sie pasterzowi. Dzis przypada Jej swieto - Matki Boskiej Opiekunki Pielgrzymow - totez zloze w ofierze me zwyciestwo. Tobie radze uczynic to samo. Dar zwyciestwa. Nie skladaj Jej w darze bolu strudzonych nog ani blizn na pokaleczonych przez skaly rekach. Caly swiat sklada w ofierze tylko bol i cierpienie. Nie sadze, aby bylo to godne potepienia, uwazam jednak, ze uradowalaby sie, gdyby ludzie obdarzali Ja takze swymi radosciami. Nie bylem w nastroju do rozmow. Nadal powatpiewalem, by Petrus mial sily i umiejetnosci, jakich wymagala wspinaczka po tej scianie. Powtarzalem sobie, ze to tylko jakas farsa. Probowal zmylic mnie pieknymi slowkami, zeby potem zmusic do zrobienia czegos, czego nie chcialem sie podjac. Jednak na wszelki wypadek zamknalem oczy i modlilem sie do Przenajswietszej Panny Opiekunki Pielgrzymow. Slubowalem, ze jesli Petrus i ja szczesliwie pokonamy te stromizne, pewnego dnia powroce w to miejsce. -Wszystko, czego sie dotad nauczyles, zatraci sens, jesli nie potrafisz znalezc zastosowania dla tej wiedzy. Pamietaj, ze Camino de Santiago jest droga zwyklych ludzi. Powtarzalem ci to setki razy. Na tej drodze, podobnie jak w zyciu, madrosc jest cos warta tylko wowczas, gdy moze pomoc czlowiekowi w pokonywaniu przeszkod. Istnienie mlotka nie mialoby sensu, gdyby nie istnialy gwozdzie, ktore trzeba wbijac. Ale istnienie gwozdzi to jeszcze nie wszystko. Mlot musi trafic w rece Mistrza, ktory uzyje go zgodnie z przeznaczeniem. Przypomnialo mi sie, co powiedzial moj Mistrz na szczycie Serra do Mar: "Ten, kto posiada miecz, musi wciaz wystawiac go na probe, aby nie zardzewial w pochwie". -Wodospad jest miejscem, w ktorym praktycznie wykorzystasz wszystko, czego sie dotad nauczyles - dodal moj przewodnik. - Masz juz pewien atut: znasz date wlasnej smierci, wiec strach przed nia nie sparalizuje cie, kiedy nadejdzie czas, by podjac blyskawiczna decyzje, szukajac punktu oparcia dla stopy. Pamietaj jednak, ze musisz liczyc sie z woda i ze to ona przyniesie ci to, czego bedziesz potrzebowal. Nie zapomnij tez wbic paznokcia w kciuk, jesli najdzie cie zla mysl. Przede wszystkim zas podczas tej wspinaczki musisz szukac oparcia w Milosci, ktora trawi. To ona cie prowadzi i uzasadnia kazdy twoj krok. Petrus zamilkl. Rozebral sie do naga. Potem zanurzyl cialo w zimnych wodach tej malej laguny i wzniosl rece ku niebu. Zrozumialem, ze jest zadowolony, ze radoscia napawaja go rzeska woda i tecze, ktore tworzyly wokol nas rozpryskujace sie krople. -I jeszcze jedno - powiedzial, zanim skryl sie za kotara wodospadu. - Ta sunaca w dol woda nauczy cie, jak byc Mistrzem. Pojde pierwszy, lecz przez caly ten czas miedzy nami pozostanie zaslona wodna. Bede sie wspinal, a ty nie zdolasz dostrzec, gdzie dokladnie stawiam stopy ani czego chwytam sie dlonmi. Podobnie uczen nigdy nie moze nasladowac wszystkich poczynan swego przewodnika. Kazdy postrzega zycie na wlasny sposob, kazdy inaczej przezywa porazki, problemy i triumfy. Uczyc sie znaczy stac sie znosnym dla siebie samego. Nie odpowiadalem. Wsunalem sie miedzy skale a opadajaca wode i zaczalem go obserwowac. Widzialem jego sylwetke, jak widzimy kogos przez matowe szklo. Wolno, lecz pewnie wspinal sie po scianie. Im blizej byl szczytu, tym bardziej sie balem, bo chwila, gdy mialem pojsc jego sladem, nieuchronnie sie zblizala. I wreszcie nadeszla ta przerazajaca minuta - zmagajac sie z woda, musial sie spod niej wynurzyc, stale podazajac w gore. Sila wodospadu o malo nie odrzucila go w dol, na skaly. Lecz glowa Petrusa wylonila sie ponad wode, ktora sunac w dol, przyodziewala go niczym srebrzysty plaszcz. Widzialem scene ledwie przez ulamek sekundy. Petrus blyskawicznie wyprezyl sie, chwycil z calych sil skal na szczycie i przylgnal do nich wszystkimi czlonkami, wciaz jednak tkwil w srodku rwacego nurtu. Na kilka chwil stracilem go z oczu. Wreszcie pojawil sie na brzegu. Mokry, skapany w blasku slonca, usmiechal sie promiennie. -Widzisz! - krzyknal, machajac mi reka. - Teraz twoja kolej! Musialem mu dorownac. Albo juz na zawsze wyrzec sie miecza. Zdjalem ubranie i jeszcze raz odmowilem modlitwe, oddajac sie pod opieke Przenajswietszej Panny Opiekunki Pielgrzymow. Potem zanurzylem glowe w wodzie. Byla lodowata, wiec na chwile zdretwialem, ale zaraz potem to doznanie ustapilo miejsca przyjemnosci. Nie zastanawiajac sie dluzej, ruszylem prosto ku wodospadowi. Silny strumien wody lejacej sie na glowe przywrocil mi absurdalne "poczucie rzeczywistosci", ktore oslabia czlowieka w chwili, gdy jak nigdy dotad potrzebuje wiary i mocy. Wodospad toczyl wody o wiele gwaltowniej, niz przypuszczalem. Uderzeniem w klatke piersiowa moglby mnie zwalic z nog, nawet gdy dno rozlewiska dawalo mi pewne oparcie dla obu stop. Ominalem rozszalaly strumien i przylgnalem do skal, kulac sie w ciasnej przestrzeni miedzy sciana wody a kamiennym urwiskiem. I wlasnie wtedy zdalem sobie sprawe, ze ta wspinaczka jest duzo latwiejsza, niz poczatkowo sadzilem. To, co z daleka wygladalo na gladka sciane, teraz okazalo sie porowata skala. Na sama mysl, ze o malo nie wyrzeklem sie miecza ze strachu przed sliskimi kamieniami, wpadlem we wscieklosc. Stwierdzilem, ze jest to zwykla sciana, jakich pokonalem dziesiatki. Wydalo mi sie, ze slysze glos Petrusa: "A widzisz? Kiedy juz rozwiazesz jakis problem, przekonujesz sie, ze bylo to dziecinnie latwe". Wspinalem sie, tulac twarz do wilgotnych skal. W ciagu dziesieciu minut mialem za soba ponad polowe odleglosci dzielacej mnie od szczytu. Teraz pozostalo mi juz tylko zmierzyc sie z najwyzej polozonym odcinkiem wodospadu. Zwyciestwo nad skalna sciana byloby nic niewarte, gdybym nie pokonal malego ostanca dzielacego mnie od otwartej przestrzeni. Ten fragment drogi byl najbardziej niebezpieczny, a ja nie widzialem dokladnie, jak poradzil sobie z nim Petrus. Znow wiec zaczalem sie modlic do Przenajswietszej Panny Opiekunki Pielgrzymow, o ktorej nigdy wczesniej nie slyszalem, a w ktorej pokladalem teraz cala wiare, cala nadzieje na zwyciestwo. Bardzo ostroznie wsunalem najpierw czubek glowy, potem takze twarz pod strumien spienionej wody. Zalala mnie, zmacila wzrok. Poczulem jej sile i mocno przywarlem do skaly, spuszczajac glowe tak, by utworzyc sobie rodzaj powietrznej kieszeni i miec czym oddychac. Musialem bez reszty zawierzyc mym stopom i dloniom. Te dlonie trzymaly przeciez stary miecz, nogi przemierzaly Szlak Swietego Jakuba. Byly moimi wiernymi sprzymierzencami. Lecz huk wody stal sie ogluszajacy, z coraz wiekszym trudem chwytalem tez oddech. Zanurzylem glowe w spienionych wodach i na kilka sekund pograzylem sie w nieprzeniknionej ciemnosci. Zmagalem sie z zywiolem, kurczowo trzymajac sie skal, ale czulem, ze ten huczacy wodospad unosi mnie ku tajemniczemu i odleglemu miejscu, gdzie nic juz nie ma najmniejszego znaczenia. Wiedzialem, ze dotre tam, jesli oddam sie we wladanie tej mocy. Nadludzki wysilek, na ktory probowalem sie zdobyc, zeby nie odpasc od sciany, byl bezcelowy: za chwile wszystko moglo stac sie wytchnieniem i spokojem. Lecz moje nogi i rece oparly sie zabojczej pokusie. A glowa zaczela sie powoli wynurzac spod tafli wody tak samo, jak sie w niej zanurzyla. Ogarnela mnie gleboka milosc do wlasnego ciala, ktore pomagalo mi w tym szalenczym przedsiewzieciu, w przygodzie czlowieka, ktory w poszukiwaniu miecza pokonuje wodospad. I wowczas zwrocilem oczy ku sloncu nad glowa i odetchnalem pelna piersia. Ta odrobina swiezego powietrza przywrocila mi sily i zapal. Rozejrzalem sie wokol i o pare centymetrow od siebie zobaczylem wyzyne, ktora przemierzalismy i ktora wytyczala kres podrozy. Doznalem silnej pokusy, zeby po niej biegac, zeby chwycic sie tej ziemi, ale nie moglem znalezc zadnej podpory, ktora pomoglaby mi sie wydostac spod lustra sunacej w dol wody. Uczucia, jakie owladnely mna u szczytu sciany, byly gwaltowne, ale moment triumfu jeszcze nie nadszedl, musialem zachowac kontrole nad soba, nad kazdym ruchem. To byl przeciez krytyczny moment wspinaczki: woda uderzala w moj tulow, napor byl tak silny, ze w kazdej chwili moglem runac ku ziemi, od ktorej osmielilem sie oderwac, ulegajac marzeniom. Nie byla to odpowiednia chwila, zeby myslec o Mistrzach, o przyjaciolach. Nie moglem spogladac w bok, zeby sie przekonac, czy Petrus bylby w stanie pospieszyc mi z pomoca, gdybym sie poslizgnal. Pewnie odbyl te wspinaczke setki razy - pomyslalem - i doskonale wie, ze rozpaczliwie potrzebuje wsparcia. Ale mnie zostawil. A moze wcale nie zostawil, moze stoi tuz za mna, tylko ja nie moge odwrocic glowy, bo stracilbym rownowage. Musze sam zdobyc ten szczyt! Mocno stojac na skalach i podtrzymujac sie jedna reka, oswobodzilem druga, aby mogla osiagnac harmonie z woda. A woda nie powinna juz stawiac oporu, poniewaz wykorzystywalem pelnie swych sil. I oto reka stala sie ryba, mogla swobodnie wybierac drogi, ktorymi podazy, doskonale jednak wiedziala, dokad chce dotrzec. Przypomnialem sobie film, ktory ogladalem jako maly chlopiec, i pokazane w nim lososie, skaczace do wodospadow, aby dotrzec do celu. Moja reka unosila sie wolno, czerpiac sile z wody. Oswobodzila sie i niczym losos, bohater filmu zapamietanego z dziecinstwa, zanurkowala w poszukiwaniu punktu, od ktorego moglaby sie odbic, aby wykonac ten ostatni skok. Dokonujaca sie przez stulecia erozja wygladzila kamienie. Na pewno byla tu jakas szczelina lub wystep. Skoro udalo sie Petrusowi, mnie takze musi sie udac. Zaledwie krok dzielil mnie od osiagniecia celu i byla to ta chwila, kiedy czlowiek opada z sil i traci wiare w siebie. Wczesniej zdarzalo mi sie juz przegrywac w ostatniej chwili: przeplynalem wplaw ocean i o maly wlos nie utonalem przy silnej fali nieopodal brzegu. Ale teraz wedrowalem Camino de Santiago, a historia nie mogla powtarzac sie bez konca - tym razem musialem zwyciezyc. Wolna reka wedrowala po gladkiej skale, napor wody byl coraz silniejszy. Czulem, ze slabna mi nogi i druga reka, w kazdej chwili mogl mnie zlapac skurcz. Woda mocno uderzala takze w genitalia, bol stawal sie dotkliwy. Nagle wolna reka znalazla oparcie - bylo nieco poza linia wspinaczki, moglo jednak pozniej posluzyc drugiej rece. Zapisalem w pamieci jego polozenie, a wtedy dlon, ktora szukala dla mnie ocalenia, natrafila na drugi wylom w skale, oddalony od pierwszego o zaledwie kilka centymetrow. To bylo miejsce, w ktorym przez wieki pielgrzymi zmierzajacy do Santiago de Compostela znajdowali oparcie. Z calych sil chwycilem sie tej szczeliny, uwalniajac druga reke. Sila wodospadu w pierwszej chwili odrzucila ja w tyl, zaraz jednak dlon natrafila na otwor w skale. A wtedy cialo podazylo droga utorowana przez rece. Wdrapalem sie na plaskowyz. Zdolalem wykonac ten ostatni krok. Wyrwalem sie z wartkich nurtow, ktore nagle z nieokielznanych zmienily sie w niemal leniwe. Wdrapalem sie na brzeg i pozwolilem odpoczac zmeczonemu cialu. Slonce rozgrzewalo mnie i myslalem tylko o tym, ze mi sie powiodlo, ze jestem zywy jak przed chwila na dole. Mimo halasu, ktory czynila woda, uslyszalem odglos krokow zblizajacego sie Petrusa. Chcialem sie podniesc, okazac radosc, ale strudzone miesnie odmowily posluszenstwa. -Lez spokojnie, odpocznij. Staraj sie zwolnic oddech. Tak wlasnie zrobilem i niemal natychmiast zapadlem w gleboki sen bez marzen. Kiedy sie obudzilem, slonce stalo tuz nad horyzontem, a Petrus, juz ubrany, podal mi moja odziez i powiedzial, ze czas ruszac w dalsza droge. -Jestem bardzo zmeczony - odparlem. -Nie martw sie. Naucze cie, jak czerpac sily ze wszystkiego, co cie otacza. I Petrus nauczyl mnie TCHNIENIA RAM. Wykonywalem to cwiczenie przez piec minut i poczulem sie znacznie lepiej. Wstalem, ubralem sie i siegnalem po plecak. -Podejdz tu - powiedzial Petrus. Zblizylem sie do skraju plaskowyzu. Niemal spod moich nog tryskalo zrodlo. -Stad podejscie wydaje sie znacznie latwiejsze niz z dolu - zauwazylem. -To prawda. I gdybym wczesniej pokazal ci te panorame, w pewnym sensie bym cie zdradzil. Zle ocenilbys wlasne sily. Wciaz czulem sie slaby, powtorzylem wiec cwiczenie. Wkrotce miedzy mna a wszechswiatem zapanowala harmonia, ktora przeniknela serce. Zapytalem Petrusa, dlaczego wczesniej nie nauczyl mnie Tchnienia RAM, skoro na Camino de Santiago czesto bywalem zmeczony i rozleniwiony. -Poniewaz nigdy tego nie okazywales - odparl, smiejac sie, i zapytal, czy mam jeszcze pyszne maslane herbatniki kupione w Astordze. TCHNIENIE RAM Oproznij pluca z powietrza, wydychajac go mozliwie najwiecej. Potem, unoszac rece, powoli wdychaj powietrze. Wykonujac wdech, skoncentruj sie, aby twe serce wypelnilo sie miloscia, spokojem i poczuciem harmonii ze wszechswiatem.Zatrzymaj oddech i nie opuszczaj rak, jak dlugo potrafisz, napawajac sie wewnetrzna i zewnetrzna harmonia. Potem wykonaj szybki wydech, wypowiadajac slowo: RAM. Powtarzaj to cwiczenie przez piec minut. Szalenstwo Uplynely juz prawie trzy dni, odkad wedrowalismy niemal bez wytchnienia. Petrus budzil mnie przed wschodem slonca, a zatrzymywalismy sie dopiero o dziewiatej wieczorem. Jedyne chwile wypoczynku przeznaczalismy na posilki, poniewaz moj przewodnik odstapil od zwyczaju odbywania sjesty wczesnym popoludniem. Mialem wrazenie, ze realizuje jakis tajemny program, ktorego nie wolno mi poznac.Takze pod innymi wzgledami jego zachowanie gwaltownie sie zmienilo. Poczatkowo sadzilem, ze to z powodu mego zwatpienia przy wodospadzie, potem jednak zrozumialem, ze tak nie jest. Latwo wpadal w irytacje i nie kryl tego w kontaktach z ludzmi, a poza tym raz po raz zerkal na zegarek. Przypomnialem mu, co kiedys powiedzial: "To my sami tworzymy pojecie czasu". -Z kazdym dniem stajesz sie coraz madrzejszy - zareplikowal. - Przekonamy sie, czy potrafisz wykorzystac te wiedze w praktyce, kiedy bedzie trzeba. Pewnego popoludnia ostre tempo marszu tak mnie zmeczylo, ze wprost nie bylem w stanie zrobic ani kroku. Wtedy Petrus polecil mi zdjac koszule i oprzec sie plecami o rosnace w poblizu drzewo. Stalem w tej pozycji przez kilka minut; wkrotce poczulem sie znacznie lepiej. Petrus wyjasnil, ze rosliny, a przede wszystkim stare drzewa, maja moc przekazywania harmonii kazdemu, kto dotknie ich pnia kregoslupem, ktory stanowi czesc ukladu nerwowego. Przez cale godziny rozprawial o fizycznych, energetycznych i duchowych wlasciwosciach roslin. Wszystko to juz gdzies czytalem, totez nie zamierzalem robic notatek. Jednak wyklad Petru-sa przyniosl pewien dodatkowy efekt - zatarl wrazenie, ze przewodnik sie na mnie obrazil. Odtad z wiekszym szacunkiem przyjmowalem jego malomownosc, a on, byc moze odgadujac moja niepewnosc, w tych dniach fatalnego nastroju staral sie byc tak mily, jak tylko potrafil. Pewnego ranka doszlismy do ogromnego mostu, ktorego rozmiary razily w zestawieniu z watlym strumyczkiem wijacym sie w dole. Byla niedziela, a o tak wczesnej porze tawerny i bary pobliskiego miasteczka drzemaly zamkniete. Usiedlismy, zeby zjesc sniadanie. -Czlowiek i natura miewaja podobne kaprysy - rzucilem, chcac zagaic rozmowe. - Budujemy piekne mosty, aby sucha noga przechodzic przez strumyczki. -To z powodu suszy - wyjasnil. - Zjedz szybko te kanapke, musimy ruszac w droge. Zdecydowalem w koncu zapytac o przyczyny tego pospiechu. -Od dawna wedruje Camino de Santiago, mowilem ci o tym. Mam we Wloszech sporo obowiazkow. Wkrotce bede musial wracac. Ta odpowiedz wcale mnie nie przekonala. Byc moze mowil prawde, ale z pewnoscia nie byl to jedyny powod. Chcialem drazyc temat, jednak Petrus skierowal rozmowe na inny tor. -Co wiesz o tym moscie? -Nic. Ale nawet uwzgledniajac skutki suszy, jego rozmiary raza nad taka rzeka. Przypuszczam, ze kiedys zmienila koryto. -Nie mam pojecia - odparl. - Ale ten most znany jest na Camino de Santiago jako Trakt Honoru. Pola wokol nas to scena, na ktorej rozgrywaly sie krwawe bitwy miedzy Szwabami a Wizygotami, a potem miedzy rycerzami Alfonsa III a Maurami. Byc moze jest taki dlugi, zeby cala krew mordowanych w boju mogla splywac, nie zalewajac miasta. To juz byl czarny humor. Nie rozesmialem sie. Nieco zbity z tropu, Petrus podjal: -Jednak nie od wojsk Wizygotow i nie od triumfalnych okrzykow Alfonsa III wziela sie nazwa tego mostu. Bo upamietnia dzieje pewnej milosci i smierci. W pierwszych wiekach pielgrzymek do Santiago za patnikami, kaplanami, szlachta, a nawet krolami, ktorzy pragneli zlozyc hold swietemu, sciagali na Szlak takze rozbojnicy i wszelkiego autoramentu bandyci, zwykle grasujacy przy uczeszczanych drogach. Historia opisuje niezliczone przypadki rabunku dokonywanego na karawanach i straszliwe zbrodnie, ktorych ofiara padali samotni pielgrzymi. Wszystko sie powtarza - pomyslalem w skry-tosci ducha. -Dlatego szlachetni rycerze postanowili otoczyc pielgrzymow opieka i kazdy zobowiazal sie strzec odcinka Szlaku. Lecz jak rzeka zmienia swoj bieg, tak zmieniaja sie idealy czlowieka. Zywiacy wrogosc do zloczyncow, bledni rycerze toczyli spory o to, ktory z nich jest najsilniejszym i najodwazniejszym strozem Szlaku. Wkrotce zaczeli ze soba walczyc, a bandyci znow bezkarnie grasowali po drogach. Dzialo sie tak bardzo dlugo, az do chwili, gdy w roku tysiac czterysta trzydziestym czwartym pewien szlachcic z miasta Leon rozkochal sie w pieknej damie. Nazywal sie Suero de Ruinones, byl bogaty i potezny. Uzyl wszelkich sposobow, by zdobyc reke tej damy, lecz ona - historia nie odnotowala jej imienia - nie chciala sluchac zakochanego do szalenstwa rycerza i odrzucila jego wzgledy. Chcialem sie wreszcie dowiedziec, jaki zwiazek istnial miedzy odtracona miloscia a walkami blednych rycerzy. Petrus dostrzegl moje zainteresowanie i obiecal opowiedziec dalszy ciag historii pod warunkiem, ze natychmiast zjem kanapke, abysmy mogli czym predzej ruszyc w kierunku Santiago. -Zachowujesz sie jak moja matka, kiedy bylem maly - zazartowalem. Przelknalem jednak resztke chleba, wzialem plecak i juz po chwili szlismy przez uspione miasteczko. Petrus kontynuowal opowiesc: -Zraniony w swej dumie rycerz postanowil uczynic to, co czynia wszyscy mezczyzni, gdy czuja sie odtraceni: stoczyc wlasna wojne. Poprzysiagl sobie, ze dokona czynu tak wielkiego, by pannica na zawsze zapamietala jego imie. Przez dlugie miesiace poszukiwal szlachetnego idealu, ktoremu moglby poswiecic swa odrzucona milosc. Az pewnego wieczoru, sluchajac opowiesci o zbrodniach i walkach na Camino de Santiago, wpadl na pewien pomysl. Skrzyknal dziesieciu przyjaciol, osiadl w miasteczku, w ktorym teraz jestesmy, i rozpuscil wiesc, iz gotow jest pozostac tu trzydziesci dni i skruszyc trzysta kopii, aby dowiesc, ze jemu nalezy sie slawa najwiekszego silacza i smialka posrod rycerzy Szlaku. Wraz z przyjaciolmi rozbil oboz, przystroil namioty choragwiami i herbami. Posrod giermkow i slug w jego barwach oczekiwal na tego, kto rzuci mu wyzwanie. Wyobrazilem sobie, jak bawili sie tu owi rycerze. Pieczone dziki, wino lejace sie strumieniami, muzyka, opowiesci przy ognisku, turnieje. Przed oczyma stawaly mi zywe obrazy, a tymczasem Petrus snul historie: -Pojedynki na kopie zaczely sie dziesiatego lipca, po przybyciu pierwszych rycerzy. Quino-nes i jego przyjaciele we dnie toczyli walki, noca urzadzali huczne zabawy. Pojedynki staczano zawsze na moscie, aby nikt nie mogl umknac chylkiem. Chetni do walki nadciagali tak licznie, ze pochodnie trzeba bylo zapalac wzdluz calego mostu. Dzieki temu pojedynki mogly trwac az do switu. Kazdy pokonany rycerz musial przysiac, ze nigdy wiecej nie zwroci broni przeciw zadnemu z bioracych udzial w turniejach, lecz pelnic bedzie jedyna misje, polegajaca na chronieniu pielgrzymow na Szlaku Swietego Jakuba. W ciagu kilku tygodni imie Quinonesa powtarzano juz w calej Europie. Oprocz rycerzy Szlaku zmierzyc sie z nim przybywali wodzowie, zolnierze i bandyci. Wszyscy wiedzieli, ze ten, kto zdola pokonac dzielnego rycerza z Leon, zyska slawe i okryje sie chwala. Lecz gdy tamci pragneli tylko slawy, jemu przyswiecal znacznie szlachetniejszy cel: milosc do kobiety. I dzieki temu idealowi wychodzil zwyciesko ze wszystkich potyczek. Dziewiatego sierpnia zakonczyly sie turnieje, a don Suero de Quinones zostal uznany za najdzielniejszego i najwaleczniejszego sposrod wszystkich rycerzy Szlaku Swietego Jakuba. Od tej chwili nikt juz nie smial podawac w watpliwosc jego odwagi, a rycerze znow wiedli walke ze wspolnym wrogiem - rozbojnikami grasujacymi po drogach i napadajacymi na pielgrzymow. Pamiatka tej epopei, w znacznie pozniejszej epoce, pozostac mial order Swietego Jakuba od Miecza[27].Szlismy przez miasteczko. Chcialem zawrocic, zeby jeszcze raz spojrzec na Trakt Honoru, most, na ktorym wydarzyla sie cala ta historia. Ale Petrus nalegal, bysmy ruszyli w dalsza droge. -A co sie stalo z don Quinonesem? - zapytalem. -Udal sie do Santiago de Compostela, aby zlozyc w ofierze zloty lancuch, ktory do dzis zdobi figure swietego Jakuba Starszego. -Zastanawiam sie, czy poslubil w koncu dame swego serca. -Och, tego nie wiem - odparl Petrus. - W tamtych czasach dziejopisarstwo bylo wylaczna domena mezczyzn. Ktoz, mogac zaprezentowac tyle scen bitewnych, interesowalby sie historia jednej milosci? Wypowiedziawszy te slowa, moj przewodnik znow stal sie milczkiem i przez najblizsze dwa dni wedrowalismy w ciszy, prawie sie nie zatrzymujac i odpoczywajac wylacznie noca. Trzeciego dnia Petrus narzucil mi niezwykle powolny rytm marszu. Jak powiedzial, troche go zmeczyl wysilek minionego tygodnia, a wiek i kondycja nie pozwalaly mu juz na utrzymywanie szybkiego rytmu podrozy. I znowu bylem przekonany, ze nie mowi prawdy - jego twarz zdradzala raczej silny niepokoj niz zmeczenie -czulem, ze ma to zwiazek z wielkiej wagi wydarzeniem, ktorego sie spodziewa. Po poludniu dotarlismy do Foncebadon, osady ogromnej, lecz calkowicie zrujnowanej. Domy wznoszono tu z kamienia, a kryto lupkiem, ktory nie oparl sie niszczycielskiemu dzialaniu czasu, podobnie jak przegnile dzis drewniane belki dachowe. Za osada otwierala sie przepasc, po drugiej stronie, przed nami, na tle wzgorza, wznosil sie Zelazny Krzyz - jeden z najwazniejszych punktow Szlaku Swietego Jakuba. Tym razem to mnie bylo pilno stanac przed niezwyklym dzielem ludzkich rak - przed krzyzem z zelaza wznoszacym sie na dwumetrowym cokole. Krzyz ustawiono tu ku czci Merkurego za czasow Cezara. Wierni poganskiej tradycji pielgrzymi zwykli byli skladac pod krzyzem przyniesiony z daleka kamien. Korzystajac z tego, iz opuszczone miasteczko pelne bylo kamieni, podnioslem z ziemi lupek. Potem, zdecydowany przyspieszyc kroku, zauwazylem, ze Petrus porusza sie bardzo wolno. Przygladal sie ruinom domostw, myszkowal pomiedzy pniami uschnietych drzew, podnosil szczatki ksiazek, a w pewnej chwili postanowil usiasc na srodku placu, u podnoza drewnianego krzyza. -Odetchnijmy chwilke - zaproponowal. Bylo jeszcze widno i gdybysmy nawet spedzili w osadzie godzine, zdazylibysmy przed zapadnieciem zmroku dotrzec do Zelaznego Krzyza. Usiadlem obok mojego przewodnika i przygladalem sie wyludnionej osadzie. Jak rzeki zmieniaja bieg, tak ludzie przenosza sie z miejsca na miejsce. Domy wydawaly sie solidne, na pewno dlugo jeszcze mogly sie opierac kompletnej ruinie. Miejsce bylo urokliwe, w dali rysowaly sie szczyty gor, na pierwszym planie rozposcierala sie dolina. Zadalem sobie pytanie: dlaczego ludzie opuscili taki zakatek? -Uwazasz, ze don Suero de Quinones byl szalencem? - zapytal Petrus. Zdazylem juz zapomniec, kim byl don Suero, i przewodnik musial mi przypomniec Trakt Honoru. -Nie sadze, zeby byl szalencem - odparlem. Ale powatpiewalem w slusznosc mojej odpowiedzi. -A jednak byl nim, podobnie jak Alfonso, pustelnik, do ktorego cie zaprowadzilem. I jak ja. Daje wyraz swemu szalenstwu w rysunkach. Albo jak ty, czlowiek poszukujacy miecza. We wnetrzu kazdego z nas kryje sie goracy, swiety ogien szalenstwa, ktorym zywi sie Agape. Aby tak bylo, nie trzeba wcale marzyc o odkryciu Ameryki ani nawroceniu ptakow wzorem swietego Franciszka z Asyzu. Sprzedawca warzyw ze sklepiku na rogu twojej ulicy moze nosic w sobie swiety plomien szalenstwa, jesli kocha to, co robi. Agape istnieje ponad sfera pojec i idei; jest zarazliwa, poniewaz ludzie sa jej spragnieni. Petrus przypomnial mi, ze potrafie rozbudzic Agape dzieki cwiczeniu Blekitnego Globu. Aby jednak Agape mogla rozkwitnac, musze uwolnic sie od strachu przed zburzeniem spokoju mojego zycia. Jezeli kocham to, co robie, wszystko jest w porzadku, lecz jesli nie, nigdy nie jest za pozno, aby to zmienic. Godzac sie na zmiany, moglem stac sie urodzajnym skrawkiem ziemi i pozwolic tworczej wyobrazni, by zasiala we mnie ziarno. -Wszystko, czego cie uczylem, takze Agape, ma sens pod warunkiem, ze jestes z siebie zadowolony. W przeciwnym razie cwiczenia, ktore poznales, stopniowo rozbudza w tobie pragnienie zmiany. Aby nie zwrocily sie przeciw tobie, musisz przystac na te przemiane. To najtrudniejsza chwila w zyciu czlowieka. Chwila, gdy pragnie podjac Dobra Walke, lecz czuje sie niezdolny do zaakceptowania zmiany, ktora umozliwi mu stoczenie tej walki. Wowczas wiedza zwraca sie przeciwko temu, kto ja posiadl. Spogladalem na Foncebadon. Moze wszyscy ci ludzie, wszyscy razem, odczuli potrzebe zmiany. Zapytalem Petrusa, czy celowo wybral ten pejzaz, aby mi to powiedziec. -Nie wiem, co tu sie wydarzylo - odparl. - Ludzie czesto sa zmuszeni zgodzic sie na zmiane narzucona przez los, ja jednak nie o tym mowie. Mowie o celowym dzialaniu, o konkretnym pragnieniu walki ze wszystkim, co nie zadowala cie w codziennym zyciu. Czesto stajemy twarza w twarz z powaznymi problemami. Na przyklad: jak wspiac sie srodkiem wodospadu na gore i nie pozwolic masom wody zepchnac sie w przepasc. W takiej sytuacji trzeba pozwolic, by zadzialala tworcza wyobraznia. W twoim przypadku stawka bylo zycie lub smierc, nie miales czasu na wahanie: Agape wytyczyla ci jedna jedyna droge. Istnieja jednak problemy, ktore zmuszaja nas do wyboru drogi - innej niz ta. Sa to sprawy powszednie, takie jak decyzje zawodowe, zerwanie zwiazku, zawieranie znajomosci. Kazda z tych drobnych decyzji moze oznaczac wybor miedzy zyciem a smiercia. Kiedy rankiem wychodzisz z domu, zeby udac sie do pracy, wybierasz srodek transportu, a ten albo dowiezie cie calego i zdrowego przed wejscie do biura, albo przydarzy mu sie wypadek, ktory pociagnie za soba smierc pasazerow. W ten sposob banalna decyzja moze zawazyc na calym ludzkim zyciu. Rozmyslalem, sluchajac Petrusa. Dokonalem wyboru, decydujac sie wyruszyc na Szlak Swietego Jakuba w poszukiwaniu miecza. Tak wiele dla mnie znaczyl, musialem go zdobyc. Musialem podjac uczciwa i sluszna decyzje. -Jedynym sposobem podjecia wlasciwej decyzji jest uswiadomienie sobie, jaka decyzja bylaby zla - wyjasnil Petrus, kiedy podzielilem sie z nim swoimi watpliwosciami. - Trzeba rozwazyc inne mozliwosci, bez obaw i trzezwo oceniajac ich walory, a potem dokonac wyboru. I wtedy Petrus nauczyl mnie CWICZENIA CIENI. -Twoim problemem jest miecz - powiedzial, kiedy juz zapoznal mnie z cwiczeniem. Skinalem glowa. -Wykonaj wiec to cwiczenie teraz. Ja troche sie przejde. Wiem, ze po moim powrocie bedziesz juz znal sluszne rozwiazanie. Pomyslalem o ostatnich dniach, o ciaglym pospiechu Petrusa i o rozmowie w opuszczonej osadzie. Mozna by powiedziec, ze staral sie zyskac na czasie, aby takze podjac jakas decyzje. Zdobylem sie na odwage i wykonalem cwiczenie. Zaczalem od Tchnienia RAM, aby wytworzyc harmonie pomiedzy mna a otoczeniem. Nastepnie przez kwadrans przypatrywalem sie cieniom. Cieniom chylacych sie ku upadkowi domostw, kamieni, drzew, starego krzyza, ktory stal za mna. Obserwujac je przez dziesiec minut, zrozumialem, jak trudno okreslic, ktora czesc rzeczy ma swe odbicie. Nigdy dotad nie zastanawialem sie nad tym. Czasami rowniutki pien przeobrazal sie w wezowaty ksztalt, a kamien o nieregularnych formach wygladal na odbiciu jak otoczak. Nie mialem klopotow z koncentracja, poniewaz cwiczenie bylo fascynujace. Potem zaczalem analizowac rozwiazania, ktore odpowiadaly mojemu celowi, czyli odnalezieniu miecza. Do glowy przychodzily mi niezliczone pomysly: od "wsiadz do autokaru, ktory dowiezie cie do Composteli" po "zadzwon do zony i uciekajac sie do emocjonalnego szantazu, zmus ja do wyjawienia, gdzie ukryla miecz". Kiedy wrocil Petrus, usmiechalem sie do siebie. -No i co? -Juz wiem, jak Agatha Christie pisala powiesci kryminalne - zazartowalem. - Przetwarzala najgorsza z hipotez tak, by uczynic ja trafna. Na pewno znala cwiczenie Cieni. Petrus zapytal, gdzie jest moj miecz. -Najpierw przedstawie ci najogolniejsza z hipotez, jakie mi sie nasunely, gdy obserwowalem cienie: miecza nie ma na Camino de Santiago. -Jestes genialny! Odkryles, ze od poczatku wedrujemy w poszukiwaniu twojego miecza. Sadzilem, ze powiedziano ci to juz w Brazylii. -I jest przechowywany w bezpiecznym miejscu - ciagnalem - do ktorego moja zona nie ma wstepu. Wnioskuje z tego, ze jest to miejsce calkowicie otwarte, ale w sposob niewidoczny. Tym razem. Petrus nie zareagowal smiechem. Mowilem dalej: -Poniewaz zas najbardziej absurdalne wydaje sie, ze moglby lezec w miejscu pelnym ludzi, musi znajdowac sie w miejscu niemal bezludnym. Posunalbym sie nawet nieco dalej: aby nieliczni, ktorzy go widza, nie zauwazyli roznicy miedzy moim mieczem a typowym mieczem hiszpanskim, musi spoczywac gdzies, gdzie nikt nie potrafi odroznic tych stylow. -Sadzisz, ze jest gdzies tu? -Nie, tu go nie ma. Popelnilbys powazny blad, kazac mi wykonywac to cwiczenie w miejscu, w ktorym ukryto moj miecz. Natychmiast odrzucilem te hipoteze. Musi sie jednak znajdowac w miasteczku podobnym do tego. W gre nie wchodzi opuszczone miasto, bo tam zwracalby uwage pielgrzymow i turystow. I wkrotce bysmy go odnalezli, ale jako ozdobe na scianie restauracji. -Swietnie - powiedzial i zauwazylem, ze jest dumny ze mnie, a moze z cwiczenia, ktorego mnie nauczyl. -I jeszcze jedno - podjalem. -Co takiego? -Najgorszym schronieniem dla miecza jednego z braci byloby miejsce swieckie. On musi spoczywac w miejscu swietym. Na przyklad w kosciele, z ktorego nikt nie powazylby sie go ukrasc. Podsumowujac: moj miecz zostal ukryty w kosciele w malym miasteczku nieopodal Santiago de Compostela, w zasiegu ludzkich oczu, lecz tam, gdzie pasujac do otoczenia, nie zwraca na siebie uwagi. Odtad bede zagladal do wszystkich kosciolow na Szlaku. -Nie ma takiej potrzeby - zaoponowal. - Na pewno nie przeoczysz wlasciwej chwili, gdy ta nadejdzie. Udalo mi sie. -Powiedz mi, Petrusie, dlaczego szlismy tak szybko i dlaczego tracimy tyle czasu w opuszczonym miasteczku. -Jaka bylaby najgorsza z decyzji, ktore mozesz podjac? CWICZENIE CIENI Odprez sie.Przez piec minut obserwuj pojawiajace sie wokol cienie rzeczy czy istot. Postaraj sie dokladnie okreslic, jaka czesc rzeczy lub istoty ma swe odbicie. Przez kolejne piec dni kontynuuj obserwacje, rownoczesnie jednak skoncentruj uwage na problemie, ktory pragniesz rozwiazac, i rozwaz wszystkie niewlasciwe decyzje, jakie moglbys podjac. Wreszcie poswiec najblizsze piec minut na przygladanie sie cieniom i wybierz sluszne rozwiazania, ktore ci pozostaly. Odrzucaj je kolejno, az pozostanie ci tylko jedno, najwlasciwsze. Raz jeszcze zerknalem na cienie. Mial racje, nie znalezlismy sie tu przypadkowo. Slonce zniknelo za gora, ale jego jaskrawe swiatlo nie ustepowalo jeszcze zapadajacemu zmierzchowi. Kilka promieni muskalo Zelazny Krzyz - ten, ktory pragnalem obejrzec, a od ktorego dzielilo nas zaledwie kilkaset metrow. Chcialem poznac przyczyny tego wyczekiwania. Przez ostatni tydzien szlismy bardzo szybko i sadzilem, ze dzialo sie tak dlatego, ze musielismy przybyc w to miejsce w wyznaczonym dniu i o wyznaczonej porze. Usilowalem zagaic rozmowe, chocby po to, zeby zapelnic czas, ale wyczulem, ze Petrus jest spiety i mocno skupiony. Czesto zdarzalo mi sie widywac go w zlym humorze, nie przypominalem sobie jednak, zeby kiedykolwiek przejawial takie napiecie. I nagle uzmyslowilem sobie, ze raz juz sie to zdarzylo - wtedy gdy jedlismy sniadanie w wiosce, ktorej nazwy zapomnialem, tuz przed spotkaniem z... Unioslem glowe. On tu byl. Pies. Napastliwy pies, ktory najpierw przewrocil mnie na ziemie, tchorzliwe psisko, ktore ucieklo pedem, kiedy spotkalismy sie powtornie. Petrus obiecal mi pomoc, jesli dojdzie do kolejnego starcia, wiec zwrocilem sie w jego strone. Ale obok mnie nikogo juz nie bylo. Utkwilem oczy w slepia zwierzecia i pospiesznie zastanawialem sie, jak stawic czolo tej sytuacji. Zaden z nas nawet nie drgnal. Przez mysl przesunely mi sie sceny pojedynkow z westernow, rozgrywajace sie w miastach-widmach. Nikomu nigdy nie przyszlo do glowy, zeby pokazac pojedynek miedzy czlowiekiem a psem - to wydawalo sie zbyt nieprawdopodobne. Mialem przed soba Legion, bo bylo ich wielu. W poblizu stal opuszczony dom. Gdybym poderwal sie do biegu, moglbym wdrapac sie na dach, a Legion nie podazylby za mna. Uwieziony w ciele psa, byl wiezniem psich mozliwosci. Szybko odrzucilem ten pomysl. Przez caly czas patrzylem psu prosto w oczy. Na Szlaku wielokrotnie z obawa myslalem o tej chwili -i oto nadeszla. Przed odnalezieniem miecza musialem stanac twarza w twarz z wrogiem i zwyciezyc lub poniesc kleske. Nie mialem wyboru -musialem sie z nim zmierzyc. Gdybym teraz uciekl, wpadlbym w pulapke. Byc moze pies juz by nie powrocil, ale strach towarzyszylby mi az do Santiago de Compostela. I nawet potem calymi nocami snilbym o psie, obawiajac sie, ze zaraz przede mna stanie, i juz po kres moich dni zyjac w ciaglym leku. Gdy snulem te rozmyslania, pies przesunal sie w moja strone. Natychmiast skoncentrowalem sie wylacznie na walce, ktora miala wybuchnac lada moment. Petrus uciekl i zostalem sam. Ogarnal mnie strach. I w tej samej chwili pies powoli ruszyl w moja strone, cicho powarkujac. Ten gluchy pomruk brzmial o wiele grozniej niz glosne ujadanie, totez strach sie nasilil. Czytajac z mych oczu slabosc, pies rzucil sie na mnie. To bylo, jakby glaz runal na ma piers. Upadlem na ziemie. Przez glowe przemknela mi niejasna mysl - widzialem przeciez swoja smierc, wiedzialem, ze nie tak przyjdzie mi skonczyc, ale strach narastal i nie potrafilem nad nim zapanowac. Walczylem tylko w obronie twarzy i gardla. Silny bol sprawil, ze zwinalem sie w klebek. Zrozumialem, ze psisko wyszarpalo mi kawal ciala z lydki. Oderwalem rece od twarzy, zeby dotknac rany. Pies wykorzystal te chwile i juz szykowal sie do ataku na moja glowe. I wlasnie wtedy natrafilem palcami na kamien. Chwycilem go i uderzylem bestie z cala sila rozpaczy. Pies nieco sie odsunal, raczej zaskoczony niz ranny, a mnie udalo sie w tym czasie poderwac z ziemi. Cofnal sie jeszcze troche, mnie zas ten zakrwawiony kamien w rece dodal odwagi. Nadmiar szacunku wobec wroga okazal sie pulapka. Zwierze nie moglo byc silniejsze ode mnie. Moze bardziej zwinne, ale na pewno nie silniejsze, bo to ja bylem ciezszy i wiekszy od niego. Teraz nie balem sie juz tak bardzo, jednak utracilem kontrole nad sytuacja i zaczalem potwornie krzyczec, sciskajac kamien. Zwierze znow sie cofnelo, a potem, nagle, zatrzymalo sie. Mialem wrazenie, ze czyta w moich myslach. Pelen desperacji, czulem sie silny i te walke z psem uwazalem za zalosna. Niespodziewanie ogarnelo mnie przeswiadczenie o wlasnej mocy, a nad opuszczonym miastem powial cieply wiatr. Odczulem bezgraniczna niechec do ciagniecia tego pojedynku - wystarczylo przeciez cisnac kamieniem w psi leb, zeby pokonac to zwierze. Chcialem polozyc kres sprawie, obejrzec skaleczona noge, zakonczyc to absurdalne doswiadczenie z mieczem i dziwaczna pielgrzymka do Composteli. Lecz okazalo sie, ze to kolejna pulapka. Pies skoczyl i znow przewrocil mnie na ziemie. Tym razem zrecznie uniknal uderzenia kamieniem i wbil zeby w moja reke, zmuszajac mnie do wypuszczenia tej broni. Zaczalem okladac go piesciami, gola reka, ale nie zdolalem wyrzadzic mu wiekszej krzywdy. Moglem tylko unikac kolejnych ugryzien. Jego ostre pazury rwaly na strzepy ubranie, kaleczyly ramiona, ja zas zrozumialem, ze to tylko kwestia czasu i ze psisko zdobedzie nade mna przewage. Nagle rozbrzmial we mnie glos, ktory mowil, ze jesli pies wezmie gore, walka sie zakonczy i bede ocalony. Pokonany, ale zywy. Doskwieral mi bol nogi, palila pokaleczona i podrapana skora. Glos namawial, zebym zaprzestal walki, a ja poznalem ten glos: mowil do mnie Astrain, moj Poslaniec. Pies zamarl na moment, jakby takze uslyszal jego glos, a mnie znow ogarnela chec, by wszystko rzucic. Astrain przekonywal, ze wielu ludzi nie odnajduje w tym zyciu swego miecza. Jakie znaczenie mogl miec ten miecz? W glebi ducha pragnalem wrocic do domu, znalezc sie blisko zony, miec dzieci i wykonywac prace, ktora lubie. Dosc tych bzdur, dosc pojedynkow z psami i wspinaczek po wodospadach! Powtarzalem sobie to juz po raz drugi, ale teraz pragnienie bylo znacznie silniejsze i wiedzialem, ze poddam sie niemal natychmiast. Halas dobiegajacy z ulicy odwrocil uwage psa. To pasterz prowadzil owce z pastwiska. Nagle przypomnialem sobie, ze taka scena juz sie zdarzyla przy ruinach starego zamku. Kiedy pies zauwazyl owce, puscil mnie i poteznym susem rzucil sie w ich kierunku. Bylem ocalony. Pasterz zaczal krzyczec i owce rozpierzchly sie na wszystkie strony. Zanim pies zdazyl sie oddalic, zdobylem sie na odrobine odwagi i chcac zostawic zwierzetom nieco wiecej czasu na ucieczke, chwycilem go za tylna lape. Mialem absurdalna nadzieje, ze pasterz pospieszy mi z pomoca, i na moment odzyskalem wiare w miecz i potege RAM. Pies probowal sie oswobodzic. Przestalem byc dla niego wrogiem, bylem tylko natretem. To, czego teraz pozadal, znajdowalo sie tam, tuz przed nim - to byly owce. Ale ja wciaz trzymalem go za lape, czekajac na pasterza, ktory nie nadchodzil. Ta sekunda ocalila moja dusze. Wyrosla we mnie potezna sila, tym razem juz nie iluzja potegi, ktora rodzi rezygnacje i chec odwrotu. Astra-in znow szeptal mi do ucha: powinienem zawsze, mierzac sie ze swiatem, siegac po taka sama bron, jaka on mnie atakuje. Aby zatem zmierzyc sie z psem, powinienem takze stac sie psem. To bylo szalenstwo, o ktorym Petrus opowiadal mi rano. Wyszczerzylem zeby i glucho warknalem, cala nienawisc zamykajac w wydobywajacym sie z mych ust dzwieku. Katem oka dostrzeglem przerazona twarz pasterza i owce, ktore baly sie mnie tak samo jak psa. Legion zrozumial i wystraszyl sie nie na zarty. Wtedy przypuscilem szturm. Pierwszy podczas tej potyczki. Zaatakowalem go zebami i pazurami, probowalem kasac jego gardziel, chwycic za kark - zrobic to, czego sam sie obawialem, kiedy to on atakowal. Ogarnela mnie nieodparta wola zwyciestwa. Nic innego nie mialo znaczenia. Rzucilem sie na zwierze i powalilem je na ziemie. Pies walczyl, probowal sie uwolnic, jego pazury wbijaly sie w moja skore, ale i ja gryzlem i drapalem. Gdyby mi sie wyrwal, znow by uciekl, a ja nie chcialem dopuscic, by czyhal gdzies na kolejna okazje. Musialem pokonac przesladowce tu i teraz - i pozbyc sie go na zawsze. Zwierze patrzylo na mnie, zdezorientowane. Teraz ja bylem psem, on, jak sie wydawalo, stal sie czlowiekiem. Moj dawny strach zawladnal nim tak dalece, ze choc pies zdolal mi sie wyrwac, to jednak dal sie zamknac w opustoszalej zagrodzie. Za niskim kamiennym murem byla juz tylko przepasc - zadnej drogi ucieczki. Pies przeobrazil sie w czlowieka, ktory teraz ujrzec mial oblicze swej smierci. Nagle zrozumialem, ze wydarzylo sie cos dziwnego. Bylem zbyt silny. Mysli zaczely mi sie macic, widzialem twarz Cygana, a wokol niej jakies niewyrazne obrazy. Stalem sie Legionem. W tym tkwila tajemnica mojej mocy. Demony opuscily to nieszczesne, wystraszone psisko, ktore juz za chwile moglo zginac na dnie przepasci, i teraz zyly we mnie. Poczulem straszliwa chec rozerwania na strzepy bezbronnego stworzenia. "Jestes Ksieciem, a oni to Legion" - szepnal Astrain. Lecz ja nie chcialem byc Ksieciem; gdzies w dali rozbrzmiewal takze glos mojego Mistrza, ktory powtarzal z naciskiem, ze powinienem odnalezc miecz. Nie wolno mi bylo zabic tego psa. To, co wyczytalem z oczu pasterza, potwierdzilo moje przypuszczenia. Teraz bardziej bal sie mnie niz psa. Zakrecilo mi sie w glowie, swiat wokol mnie zawirowal. Nie moglem zemdlec, to oznaczaloby triumf Legionu. Musialem znalezc jakies rozwiazanie. Nie walczylem juz ze zwierzeciem, zmagalem sie z moca, ktora mnie opetala. Czulem, ze nogi sie pode mna uginaja, przytrzymalem sie sciany, ale zawalila sie pod moim ciezarem. Upadlem twarza na ziemie pomiedzy drewniane belki i kamienie. Ziemia. Legion byl ziemia, owocem ziemi. Owocami - dobrymi i zlymi - ale owocami ziemi. Ona byla jego domem, rzadzonym albo zarzadzanym przez swiat. Gwaltowny przyplyw Agape sprawil, ze ze wszystkich sil wczepilem sie palcami w ziemie. Wydalem przerazliwy okrzyk, podobny do tego, ktory uslyszalem podczas pierwszego spotkania z psem. Poczulem, ze Legion przenika moje cialo, umykajac ku ziemi, poniewaz we mnie byla Agape: Legion nie chcial byc pochloniety przez Agape, ktora trawi. Taka byla moja wola, wola, ktora kazala mi oprzec sie omdleniu, wola Agape tkwiacej w mej duszy, Agape trwalszej od innych uczuc. Zadrzalem calym cialem. Wymiotowalem, czulem jednak, ze to narastajaca Agape wychodzi wszystkimi porami mego ciala. Wciaz drzalem i bylo tak az do chwili, gdy, znacznie pozniej, zrozumialem, ze Legion powrocil do swego krolestwa. Usiadlem na ziemi, okaleczony i wyczerpany, i wtedy przed oczyma stanela mi absurdalna wizja: ujrzalem ociekajacego krwia, merdajacego ogonem psa i przerazonego pasterza, ktory mi sie przypatrywal. -Musial pan zjesc jakies paskudztwo - powiedzial pasterz, najwyrazniej nie chcac uwierzyc w to, co widzial. - Teraz, kiedy udalo sie panu zwymiotowac, poczuje sie pan lepiej. Pokiwalem glowa. Podziekowal, ze powstrzymalem "swojego" psa, i odszedl wraz ze stadkiem owiec. Petrus zblizyl sie do mnie w milczeniu. Oderwal kawalek koszuli i owinal tkanina moja noge. Mocno krwawila. Poprosil, zebym poruszyl rekami i nogami, a potem tulowiem, i orzekl, ze nie doznalem powazniejszych obrazen. -Strach na ciebie patrzec - stwierdzil, usmiechajac sie. Byl, co ostatnio rzadko sie zdarzalo, w dobrym nastroju. - W tej sytuacji ogladanie Zelaznego Krzyza z bliska nie wchodzi w gre. Na pewno jest tam sporo turystow, wystraszylbys ich. Przemilczalem jego uwage. Podnioslem sie, otrzepalem brud z ubrania i stwierdzilem, ze moge chodzic. Petrus poradzil mi wykonac cwiczenie Tchnienia RAM i przyniosl moj plecak. Cwiczenie przywrocilo mi harmonie ze swiatem. W pol godziny pozniej stalem juz przy Zelaznym Krzyzu. Pewnego dnia Foncebadon odrodzi sie z ruin. Legion tchnal w to miejsce ogromna moc. Rozkaz i posluszenstwo Do stop Zelaznego Krzyza dotarlem podtrzymywany przez Petrusa, poniewaz okazalo sie, ze rana nogi uniemozliwia mi samodzielne chodzenie. Kiedy moj przewodnik zrozumial, jak powazne sa skutki pogryzienia, zdecydowal, ze przerwiemy pielgrzymke i podejmiemy ja dopiero, gdy wykuruje sie na tyle, by isc dalej. W polozonej nieopodal osadzie zawsze mozna bylo znalezc miejsce dla pielgrzymow, ktorych zaskoczyla tu noc. Petrus wynajal dwa pokoje u kowala i zaraz sie tam udalismy.Moj pokoik mial niewielki balkon, co kiedys stanowilo rewolucje architektoniczna, ktora zostala zapoczatkowana w tym miasteczku i w VIII wieku rozpowszechnila sie na cala Hiszpanie. W dali dostrzeglem wzgorza, ktore predzej czy pozniej mialem pokonac, aby dotrzec do Santiago. Zwinalem sie w klebek na lozku i spalem tak az do rana. Obudzilem sie troche rozpalony, poza tym jednak w calkiem niezlej formie. Petrus poszedl po wode do studni zwanej przez miejscowych studnia bez dna i przemyl moje rany. Po poludniu przyprowadzil staruszke, ktora mieszkala w okolicy. Oblozyli okaleczenia rozmaitymi ziolami, a kobieta zmusila mnie do wypicia gorzkiego naparu. Codziennie, dopoki rany calkowicie sie nie zasklepily, Petrus kazal mi je wylizywac. Zawsze wtedy czulem metaliczny, slodkawy smak krwi, co przyprawialo mnie o mdlosci, ale moj przewodnik twierdzil, ze slina to doskonaly antyseptyk i ze w ten sposob zdolam zapobiec infekcji. Drugiego dnia znow goraczkowalem. Petrus i staruszka i tym razem wmusili we mnie napar, nacierali rany jakimis ziolowymi masciami. Mimo to goraczka, chociaz niezbyt wysoka, nie ustepowala. Wtedy moj przewodnik poszedl do pobliskiej bazy wojskowej po bandaze, bo w calej osadzie nie udalo sie zdobyc ani gazy, ani plastrow do opatrzenia ran. Wrocil po kilku godzinach z bandazami i z mlodym lekarzem wojskowym, a ten koniecznie chcial sie dowiedziec, gdzie jest zwierze, ktore mnie pokasalo. -Wyglad ran wskazuje, ze zwierze jest chore na wscieklizne - stwierdzil, patrzac na mnie z troska. -Alez skad! - zaprzeczylem. - To byla zabawa, ktora wymknela sie spod kontroli. Znam to stworzenie od bardzo dawna. Nie zdolalem przekonac lekarza. Zdecydowal podac mi szczepionke przeciw wsciekliznie i musialem sie zgodzic na przyjecie pierwszej dawki, zagrozony przewiezieniem do szpitala w bazie wojskowej. Potem znow zaczal wypytywac, gdzie jest zwierze, ktore mnie pogryzlo. -W Foncebadon - odparlem. -Foncebadon to ruiny miasta. Nie ma tam psow - stwierdzil z mina czlowieka, ktory przylapal rozmowce na klamstwie. Zaczalem pojekiwac, udajac zbolalego, a Petrus wyprowadzil lekarza z pokoju. Medyk zostawil nam wszystko, czego potrzebowalismy - czyste bandaze, plaster i masc wspomagajaca gojenie ran. Petrus i staruszka nie zastosowali tej masci. Zabandazowali rany, kladac na nie gaze nasaczona ziolami. Bardzo mnie to cieszylo, poniewaz teraz nie musialem przynajmniej wylizywac wlasnego ciala. Noca oboje uklekli przy moim lozku i trzymajac rece wyciagniete nad moim cialem, zaczeli sie glosno modlic. Pytania o te modlitwe Petrus skwitowal niejasna aluzja do charyzmatow i pielgrzymiego szlaku do Rzymu. Probowalem drazyc problem, ale moj przewodnik milczal. Po dwoch dniach bylem juz zdrowy. Z okna zauwazylem zolnierzy, ktorzy prowadzili poszukiwania w osadzie i okolicznych dolinach. Zapytalem jednego z nich, czego lub kogo szukaja. -Gdzies po okolicy blaka sie wsciekly pies -wyjasnil. Tego samego dnia po poludniu zapukal do mnie kowal, ktory wynajmowal nam pokoje, i poprosil, zebym opuscil miasto, kiedy tylko bede zdolny do dalszej wedrowki. Wiesc obiegla cala osade; ludzie obawiali sie, ze zachoruje na wscieklizne i stane sie zrodlem zarazy. Petrus i staruszka usilowali przekonac gospodarza, on jednak byl niezlomny. Uciekl sie nawet do stwierdzenia, ze kiedy spalem, widzial piane w kaciku moich ust. Nie trafialy do niego zadne argumenty, nie chcial uwierzyc, ze we snie kazdemu z nas moze sie to zdarzyc. Tej nocy staruszka i moj przewodnik dlugo sie modlili, trzymajac nade mna wyciagniete rece. A przed poludniem, z lekka utykajac, znow ruszylem na Szlak Swietego Jakuba. Zapytalem Petrusa, czy nie niepokoi go stan mojego zdrowia. -Na Camino de Santiago obowiazuje zasada, o ktorej nigdy ci nie wspominalem - odparl. - Glosi ona: Tego, kto podjal pielgrzymke do Santiago, z jej zaniechania usprawiedliwia tylko jedno - choroba. Gdyby twoj organizm nie radzil sobie z ranami, gdybys wciaz goraczkowal, bylby to dla mnie znak, ze czas przerwac wedrowke. Ale - dorzucil z duma - twoje modlitwy zostaly wysluchane. A mnie ogarnela pewnosc, ze ten zapal jest rownie wazny dla niego, jak i dla mnie. Na tym odcinku droga biegla caly czas w dol, a Petrus uprzedzil mnie, ze bedzie tak jeszcze przez dwa dni. Wrocilismy do poprzedniego rytmu wedrowki, przerywanej poobiednia sjesta w porze, gdy slonce grzalo najmocniej. Ze wzgledu na opatrunki, ktorych mi jeszcze nie zdjeto, Petrus niosl moj plecak. Wlasciwie juz nam sie nie spieszylo - zdazylem na tamto spotkanie. Stan mego zdrowia poprawial sie z godziny na godzine i nawet bylem z siebie dumny: wspialem sie po scianie wodospadu i pokonalem demona Szlaku. Teraz moglem sie skupic na najwazniejszym zadaniu - odnalezieniu miecza. Podzielilem sie refleksjami z Petrusem. -To bylo piekne zwyciestwo, ale przeoczyles najistotniejszy problem. Jego slowa zmrozily mnie. -Co masz na mysli? -Wyczucie dokladnego czasu pojedynku. Musialem narzucic nam ostrzejsze tempo, isc forsownym marszem, ale ty skupiales sie wylacznie na jednym - na poszukiwaniu miecza. Po co jednak miecz czlowiekowi, ktory nie wie, gdzie moze natknac sie na wroga? -Miecz to moje narzedzie mocy - odparlem. -Za bardzo wierzysz w swa moc. Wodospad, Praktyki RAM, rozmowy z Poslancem - to wszystko sprawilo, ze zapomniales, iz musisz jeszcze pokonac wroga. A przeciez miales go spotkac. Zanim reka poruszy mieczem, musi odnalezc wroga i wiedziec, jak z nim walczyc. Miecz sluzy tylko do zadania ciosu. Tymczasem reka jest zwycieska lub pokonana na dlugo przed zadaniem ciosu. Zdolales bez miecza odniesc zwyciestwo nad Legionem. W tym poszukiwaniu tkwi pewien sekret, ktorego jeszcze nie odkryles, a nie znajac go, nigdy nie zdolasz odnalezc tego, czego szukasz. Milczalem. Za kazdym razem, kiedy bylem juz pewien, ze zblizam sie do celu, Petrus z uporem powtarzal, ze jestem zwyklym pielgrzymem i ze stale jeszcze brakuje mi czegos, co jest konieczne, by osiagnac cel. Szczescie, ktorego doswiadczylem na pare minut przed ta rozmowa, znik-nelo bez sladu. Po raz kolejny znalazlem sie na poczatku Ca-mino de Santiago i ogarnelo mnie zniechecenie. Ta droga, po ktorej stapaly moje nogi, od dwunastu wiekow wedrowaly miliony ludzi, ktorzy zmierzali do Composteli lub z niej wracali. W ich sytuacji dotarcie do celu bylo jednak tylko kwestia czasu. W moim przypadku pulapki Tradycji raz po raz stawialy na mej drodze przeszkody, ktore musialem pokonywac, i coraz to nowe zadania, z ktorych musialem sie wywiazac. Powiedzialem Petrusowi, ze czuje sie zmeczony, i usiedlismy w cieniu na zboczu. Wysokie drewniane krzyze ciagnely sie wzdluz drogi. Petrus polozyl plecaki na ziemi. -Wrog jest zawsze odzwierciedleniem naszych slabostek - podjal. - Moze to byc strach przed bolem fizycznym albo przedwczesna wiara w zwyciestwo, albo chec wycofania sie z walki pod pozorem, ze triumf nie jest godzien wysilku. Nasz wrog podejmuje walke tylko dlatego, ze wie, iz moze nas ugodzic. I to dokladnie w punkt, ktory w swej pysze uwazamy za najsilniejszy. Podczas walki staramy sie zawsze oslaniac nasza slaba strone, wrog zas uderza w miejsca zle chronione - te, ktorych jestesmy najpewniejsi. I ostatecznie ponosimy kleske, poniewaz stalo sie to, do czego nie powinno bylo dojsc: pozostawilismy wrogowi wybor sposobu walki. Wszystko, o czym mowil Petrus, wydarzylo sie podczas mojej szamotaniny z psem. Rownoczesnie odrzucalem mysl, ze mam nieprzyjaciol i ze musze z nimi walczyc. Kiedy Petrus wspominal o Dobrej Walce, zawsze bylem przekonany, ze chodzi wylacznie o walke w imie zycia. -Masz racje, lecz Dobra Walka to znacznie wiecej - powiedzial, kiedy podzielilem sie z nim watpliwosciami. - Nie jest grzechem toczyc wojne. Toczenie wojny to akt milosci. Wrog daje nam okazje do rozwoju i spelnienia sie, tak jak pies dal ja tobie. -A ja odnosze wrazenie, ze nigdy nie jestes zadowolony. Zawsze jeszcze czegos brakuje. Teraz powiedz mi o tajemnicy mojego miecza. A Petrus odparl, ze to powinienem byl wiedziec, zanim wyruszylem w te podroz. I dalej mowil o wrogu. -Wrog jest czastka Agape. Pojawia sie, zeby sprawdzic nasza reke, nasza wole i przekonac sie, jaki uzytek zrobimy z miecza. Zostal nam dany nie bez celu, a my nie bez celu zostalismy przypisani jemu. Totez ucieczka przed walka jest czyms najgorszym, co moze sie nam przytrafic. Jest o wiele gorsza od przegranej, poniewaz kleska zawsze moze stac sie dla nas zrodlem doswiadczenia i nauka, a ucieczka daje nam tylko jedna mozliwosc: glosic zwyciestwo naszego wroga. Zaskoczylo mnie, ze Petrus, wlasnie on, gleboko przywiazany do Jezusa, tak mowi o przemocy i walce, i natychmiast podzielilem sie z nim ta refleksja. -Wez pod uwage, jak nieodzowny byl Jezusowi Judasz - odparl. - Chrystus musial znalezc sobie wroga, w przeciwnym razie nie doszloby do gloryfikacji jego ziemskiej walki. Drewniane krzyze przy drodze przypominaly, jak rodzila sie ta chwala. Z krwi, zdrady i porzucenia. Podnioslem sie i powiedzialem, ze jestem gotow kontynuowac podroz. Juz idac, zapytalem, jaki jest ow najsilniejszy punkt mogacy zapewnic czlowiekowi oparcie w walce i zwyciestwo nad wrogiem. -Jego terazniejszosc. Najlepszym oparciem jest dla czlowieka to, co wlasnie robi, w tym bowiem skupia sie Agape, entuzjastyczne pragnienie triumfu i sila sprawcza dalszych dzialan. Chcialbym, zebys to dokladnie zrozumial: nieprzyjaciel rzadko uosabia Zlo. Lecz zawsze jest w poblizu, poniewaz miecz, ktory niczemu nie sluzy, tylko spoczywa w pochwie, w koncu pokrywa sie rdza. Przypomnialem sobie, ze kiedys, podczas budowy naszego wiejskiego domu, zona nagle postanowila zmienic wyglad jednego z pomieszczen. Mnie przypadlo niemile zadanie poinformowania o tej zmianie wykonawcy. Byl to mezczyzna okolo szescdziesiatki. Powiedzialem mu, czego chce zona. Popatrzyl na plany, zastanawial sie dluzsza chwile i zaproponowal znacznie ciekawsze rozwiazanie, pozwalajace wykorzystac sciane, ktora czesciowo juz wzniesiono. Zona uznala jego pomysl za wspanialy. Byc moze to wlasnie pragnal wyrazic Petrus, uzywajac tak skomplikowanych slow: aby pokonac wroga, wykorzystuj sile tego, co wlasnie robisz. Opowiedzialem mu o budowniczym naszego domu. -Zycie zawsze uczy nas wiecej niz niezwykly Szlak Swietego Jakuba - stwierdzil. - My jednak nie pokladamy wielkiej wiary w naukach zycia. Krzyze co trzydziesci metrow wytyczaly Cami-no de Santiago. Zapewne wzniosl je ktorys z pielgrzymow, czlowiek obdarzony nadludzka sila, pozwalajaca dzwignac ciezkie, mocne drewno. Zapytalem Petrusa, co maja oznaczac. -To stare i juz niestosowane narzedzie tortur. -Zastanawiam sie jednak, co tu robia. -Pewnie ktos zlozyl slubowanie. Skad zreszta mialbym wiedziec? Zatrzymalismy sie przy jednym z tych krzyzy, ktory w odroznieniu od pozostalych lezal na ziemi. -Moze drewno przegnilo - zastanawialem sie. -Zrobiono go z takiego samego drewna jak wszystkie inne. I zaden z tamtych nie przegnil. -Moze po prostu nie zostal wystarczajaco mocno wbity w ziemie. Petrus rozejrzal sie wokol. Rzucil plecak na ziemie i usiadl. Odpoczywalismy zaledwie kilka minut temu, nie rozumialem wiec jego postepowania. Instynktownie szukalem wzrokiem psa. -Psa juz pokonales - powiedzial, jakby czytajac w moich myslach. - Nie boj sie duchow zmarlych. -Dlaczego w takim razie przerwales wedrowke? Petrus gestem nakazal mi zamilknac i przez kilka minut w ogole sie nie odzywal. Poczulem, jak ozywa we mnie strach przed psem, i postanowilem sie podniesc, by stojac, poczekac, az moj przewodnik przemowi. -Co slyszysz? - zapytal po chwili. -Nic. Cisze. -Gdybysmy byli tak madrzy, by wsluchac sie w cisze! Lecz wciaz jestesmy ludzmi i nie potrafimy nawet sluchac wlasnych rozmow. Nigdy nie zapytales, jak odgadlem przybycie Legionu, ale teraz ci to powiem: dzieki sluchowi. Te odglosy pojawily sie wiele dni wczesniej, kiedy jeszcze bylismy w Astordze. Wtedy wlasnie narzucilem szybkie tempo marszu, poniewaz wszystko wskazywalo, ze nasze drogi skrzyzuja sie w Fon-cebadon. Ty rowniez slyszales te dzwieki, lecz nie wsluchales sie w nie. Wszystko zapisane jest w dzwiekach. Przeszlosc, terazniejszosc i przyszlosc czlowieka. Czlowiek, ktory nie potrafi ich sluchac, nie uslyszy tez wskazowek, ktorych zycie udziela nam na kazdym kroku. Tylko ten, kto slucha szmeru terazniejszosci, moze podjac trafna decyzje. Petrus poprosil, zebym usiadl i zapomnial o psie. Potem opowiedzial mi o jednej z najlatwiejszych, ale zarazem najwazniejszych Praktyk RAM na Camino de Santiago. I nauczyl mnie CWICZENIA SLUCHU. - Wykonaj je niezwlocznie. Skoncentrowalem sie na cwiczeniu. Wsluchalem sie w wiatr, w dobiegajacy z oddali kobiecy glos i w pewnej chwili uslyszalem trzask lamiacej sie galezi. Cwiczenie nie bylo trudne i zafascynowala mnie wlasnie jego prostota. Przytknalem ucho do ziemi i sluchalem jej gluchego pomruku. Stopniowo zaczalem rozrozniac dzwieki: szmer zamarlych w bezruchu lisci, brzmiacy gdzies w dali glos, lopot ptasich skrzydel. Gdzies pomrukiwalo jakies zwierze, ale nie potrafilem odgadnac jakie. Pietnascie minut poswieconych temu cwiczeniu uplynelo bardzo szybko. -Z czasem przekonasz sie, ze to cwiczenie pomaga w podejmowaniu trafnych decyzji - powiedzial Petrus, nie pytajac, czego sluchalem. - Agape wyraza sie przez Blekitny Glob, ale takze poprzez wzrok, dotyk, zapach, serce i sluch. Wystarczy tydzien, aby nauczyc sie sluchania glosow. Poczatkowo niesmiale, wkrotce zaczna mowic o coraz istotniejszych sprawach. Strzez sie tylko poczynan swego Poslanca, ktory bedzie probowal wprowadzic cie w blad. Ale przeciez znasz jego glos, wiec nie bedzie stanowil dla ciebie zagrozenia. Petrus zasypal mnie pytaniami, chcac sie dowiedziec, czy uslyszalem radosne wolanie wroga, wabiacy glos kobiety czy moze sekret mojego miecza. -Slyszalem tylko dobiegajacy z oddali glos kobiety - odparlem. - Ale to byla wiesniaczka wolajaca dziecko. -W takim razie zwroc oczy na ten powalony krzyz i podnies go sila mysli. Zapytalem, co to za cwiczenie. -Cwiczenie wiary twej mysli. Usiadlem na ziemi w pozycji jogi. Wiedzialem, ze po tym, czego dotad dokonalem - psie, wodospadzie - podolam takze temu zadaniu. Wbilem wzrok w krzyz. Wyobrazilem sobie, jak wychodze z wlasnego ciala, chwytam jego ramiona i unosze je moca ciala astralnego. Na drodze Tradycji dokonalem juz kilku takich drobnych "cudow". Potrafilem kruszyc szklo, rozbijac porcelanowe figurki i przesuwac przedmioty lezace na stole. Byly to latwe dzialania, ktorych nie nalezalo uwazac za przejaw mocy. Jednak wlasnie one pomagaly skutecznie przekonac "bezboznikow". Nigdy dotad nie mialem do czynienia z rzecza o wadze i wielkosci tego krzyza, ale skoro Petrus tak kazal, musialo mi sie powiesc. Przez pol godziny podejmowalem najrozmaitsze proby. Uciekalem sie do metody gwiezdnej podrozy i sugestii. Przypominalem sobie, w jaki sposob Mistrz panowal nad sila grawitacji, i staralem sie odtworzyc slowa, ktore zawsze wtedy wypowiadal. Nic sie nie wydarzylo. Bylem skoncentrowany, lecz krzyz nawet nie drgnal. Przywolalem Astraina, ktory pojawil sie miedzy dwoma slupami ognia. Kiedy jednak powiedzialem mu o krzyzu, odparl, ze pala nienawiscia do tego przedmiotu. CWICZENIE SLUCHU Odprez sie. Zamknij oczy.Sprobuj na kilka minut skoncentrowac sie na dzwiekach, ktore rozbrzmiewaja wokol ciebie, jakbys sluchal orkiestry, gdy graja wszystkie jej instrumenty. Stopniowo wygaszaj dzwiek po dzwieku. Skup uwage na kazdym z nich kolejno jak na grajacym solowa partie instrumencie. W tym samym czasie ignoruj pozostale. Dzieki codziennemu wykonywaniu tego cwiczenia zaczniesz slyszec glosy. Poczatkowo pomyslisz, ze to wytwory twojej wyobrazni, z czasem jednak odkryjesz, ze to glosy osob z przeszlosci, terazniejszosci lub przyszlosci, zapisane w pamieci czasu. To cwiczenie moze wykonywac tylko ten, kto poznal juz glos swego Poslanca. Minimalny czas trwania cwiczenia: dziesiec minut. W koncu Petrus chwycil mnie za ramiona i, potrzasajac, wyprowadzil z transu. -Juz dosc, to staje sie nieprzyjemne. Skoro nie mozesz sobie poradzic, wykorzystujac sile mysli, podzwignij go rekami. -Rekami? -Usluchaj! Drgnalem. Stojacy przede mna mezczyzna nieoczekiwanie stal sie twardy i surowy, tak odmienny od przyjaciela, ktory troskliwie opatrywal moje rany. Nie wiedzialem, co powiedziec ani co robic! -Usluchaj! - powtorzyl. - To rozkaz! Po walce z psem wciaz jeszcze mialem zabandazowane dlonie i ramiona. Nie wierzylem wlasnym uszom. Bez slowa pokazalem Petrusowi opatrunki. Lecz on nadal patrzyl na mnie lodowatym, niewzruszonym wzrokiem. Oczekiwal, ze go uslucham. Przewodnik i przyjaciel, ktory towarzyszyl mi przez cala pielgrzymke, uczac Praktyk RAM i snujac piekne opowiesci o Cami-no de Santiago, zniknal bez sladu. Jego miejsce zajal mezczyzna, ktory widzial we mnie zwyklego niewolnika i wydawal idiotyczny rozkaz. -Na co czekasz? - ponaglal. Przypomnialem sobie sytuacje przy wodospadzie. I przypomnialem sobie, ze tamtego dnia zwatpilem w Petrusa, on zas okazal sie wobec mnie szlachetny. Dowiodl swej milosci, nie dopuscil, zebym zrezygnowal z poszukiwania miecza. Nie moglem zrozumiec, dlaczego czlowiek tak szlachetny nagle stal sie brutalny, dlaczego uosabial teraz wszystko, co cala ludzkosc stara sie przezwyciezyc - przesladowanie blizniego. -Petrusie... -Usluchaj. Albo zakonczy sie twoja pielgrzymka do Composteli! Strach powrocil. Balem sie Petrusa bardziej niz wodospadu, bardziej niz tego psiska, ktore tak dlugo mnie przerazalo. Rozpaczliwie blagalem nature, aby dala znak, ktory pomoze mi dostrzec jakies uzasadnienie tego bezsensownego rozkazu. Ale wokol panowal niezmacony spokoj. Musialem usluchac Petrusa albo na zawsze wyrzec sie miecza. Jeszcze raz unioslem zabandazowane rece, on jednak usiadl na ziemi i czekal, az wypelnie rozkaz. Wtedy postanowilem go usluchac. Podszedlem do krzyza i sprobowalem pchnac go noga, zeby oszacowac jego ciezar. Ledwie drgnal. Nawet gdybym mial zdrowe rece, tylko z najwyzszym trudem moglbym uniesc tego drewnianego kolosa, a wiedzialem, ze moje poranione dlonie nie podolaja temu ciezarowi. A jednak zdecydowalem sie usluchac Petrusa. Jesli bedzie trzeba, skonam przy krzyzu, poleje sie ze mnie krwawy pot niczym z Jezusa, kiedy przyszlo mu dzwigac tak wielki ciezar, ale Petrus pozna ma godnosc i dume. Moze to skruszy jego serce i kaze zwolnic mnie z tej proby. Krzyz byl zlamany u podstawy, lecz trzymal sie jej kilkoma skrawkami drewna. Nie mialem noza, aby je przeciac. Przezwyciezywszy bol, chwycilem go i usilowalem oderwac od podstawy, nie trudzac dloni. Poranione cialo ramion zetknelo sie z drewnem. Wrzasnalem z bolu. Spojrzalem na Petrusa, ktory obojetnie obserwowal moje zmagania. Postanowilem, ze odtad bede dlawil kazdy jek w zarodku, kazac mu skonac, zanim wyrwie sie z piersi. Stwierdzilem, ze w tej chwili najtrudniejszym zadaniem jest nie podniesienie krzyza, ale oderwanie go od podstawy. Potem trzeba bedzie wykopac w ziemi dol i osadzic w nim drzewce. Wybralem ostry kamien i pokonujac cierpienie, zaczalem pilowac wlokna drewna. Bol nasilal sie z kazda chwila, wlokna przecieraly sie, ale bardzo wolno i opornie. A ja musialem skonczyc prace jak najszybciej, zanim otworza sie swieze jeszcze rany, a cierpienie stanie sie nieznosne. Postanowilem jednak pracowac nieco wolniej, aby skonczyc, zanim bol mnie pokona. Zdjalem koszule, owinalem nia reke i znow zaczalem przecinac wlokna, teraz lepiej chroniac okaleczenia. Pomysl okazal sie dobry: pierwsze wlokno peklo, po nim drugie. Zebralem wiecej ostrych kamieni i co pewien czas je wymienialem, aby lagodzic doznanie bolu w rozgrzanej rece. Udalo mi sie przeciac prawie wszystkie wlokna, pozostalo juz tylko jedno, najgrubsze. Pracowalem teraz goraczkowo, wiedzac, ze wkrotce cierpienie stanie sie nieznosne. To byla juz tylko kwestia czasu, musialem nad soba zapanowac. Cialem i uderzalem kamieniem, czujac, ze gromadzaca sie miedzy skora a bandazem lepka substancja zaczyna utrudniac mi ruchy. To pewnie krew - pomyslalem, ale uczynilem co w mojej mocy, zeby jak najszybciej o tym zapomniec. W pewnej chwili wydalo sie, ze najgrubsze wlokno peka. Bylem tak podenerwowany, ze blyskawicznie sie poderwalem i zbierajac sily, gwaltownie kopnalem drzewce. Krzyz z poteznym trzaskiem runal na ziemie, oderwany od podstawy. Przyplyw sil trwal zaledwie kilka sekund. Reka zaczela mi gwaltownie drzec, chociaz dopiero przystapilem do wlasciwej pracy. Zerknalem na Petrusa - spal. Przez moment rozwazalem, czy nie da sie postawic krzyza tak, by moj przewodnik niczego nie zauwazyl. Ale przeciez Petrus wlasnie tego chcial - chcial, abym postawil krzyz. Nie moglem w zaden sposob go oszukac, bo wykonanie tej pracy zalezalo wylacznie ode mnie. Spojrzalem na ziemie, sucha i zolta. Kamienie znowu okazaly sie jedynym ratunkiem. Nie moglem dluzej poslugiwac sie prawa reka, zbyt obolala, pokryta lepka substancja, ktora przerazala mnie do glebi. Ostroznie zsunalem oslaniajaca bandaz koszule - krew przesiakla juz przez gaze, chociaz rana prawie sie zagoila. Petrus byl nieludzki. Rozejrzalem sie, szukajac ciezszego kamienia. Owinawszy koszula lewa reke, zaczalem uderzac w ziemie u stop krzyza, zeby wydrazyc dol. Poczatkowo szlo mi szybko, wkrotce jednak natrafilem na opor twardej, wyschnietej ziemi. Wciaz drazylem glebe, ale dolek juz sie nie poglebial. Uznalem, ze otwor nie moze byc zbyt szeroki, w przeciwnym razie krzyz nie wbilby sie w niego i nie zyskal stabilnosci u podstawy. Tym trudniej jednak przychodzilo mi wygrzebywac ziemie z dna. Bol prawej reki ustapil, ale zapach krzepnacej krwi przyprawial mnie o mdlosci. Poniewaz nie przywyklem poslugiwac sie lewa reka, kamien co chwila wyslizgiwal mi sie z dloni. Wygrzebywalem te dziure cala wiecznosc. A przy kazdym uderzeniu kamienia o ziemie, kazdym wsunieciu reki w dol, z ktorego wydobywalem suche grudki i pyl, myslalem o Petrusie. Obserwowalem jego spokojny sen i nienawidzilem go z calego serca. Wydawalo sie, ze ani halasy, ani moja nienawisc nie zaklocaja jego wypoczynku. Petrus na pewno ma swoje powody - powtarzalem sobie w duchu, nie moglem jednak pojac, dlaczego potraktowal mnie jak niewolnika i ponizyl. Chwilami ziemia stawala sie jego twarza, a ja tluklem ja kamieniem. Wscieklosc dodawala mi sil, wiec drazylem glebe glebiej i glebiej. Predzej czy pozniej musialo mi sie udac. Kiedy tak rozmyslalem, kamien natrafil na silny opor i po raz kolejny wypadl mi z reki. Tego sie wlasnie obawialem - po dlugiej pracy natknalem sie na skale zbyt duza, by ja usunac i kopac dalej. Wstalem, otarlem pot z czola. Nie mialem dosc sily, by przesunac krzyz. Nie moglem zaczac od nowa, bo lewa reka, teraz, kiedy przerwalem prace, zaczela przejawiac oznaki bezwladu. Bylo to gorsze od bolu i powaznie mnie zaniepokoilo. Popatrzylem na palce - wciaz sie poruszaly, posluszne mej woli, ale instynkt podpowiadal, ze nie moge dluzej nadwerezac tej reki. Przyjrzalem sie dolkowi. Nie byl wystarczajaco gleboki, zeby utrzymac krzyz. "Zle rozwiazanie podsunie ci to wlasciwe". Przypomnialem sobie cwiczenie Cieni i slowa Pe-trusa. Zwykl byl takze powtarzac, ze Praktyki RAM maja sens tylko wowczas, gdy potrafie je zastosowac, stajac wobec wyzwan dnia powszedniego. Nawet w sytuacji tak absurdalnej jak ta Praktyki RAM mialy okazac sie przydatne. "Zle rozwiazanie podsunie ci to wlasciwe". Niemoznoscia bylo przesuniecie krzyza, bo przerastalo moje sily. Inna droga, ktorej nie moglem wybrac, bylo wykopanie glebszego dolu. Skoro zatem wdzieranie sie w glab ziemi okazalo sie zlym rozwiazaniem, dobre polegalo na podniesieniu ziemi. Ale jak? I nagle powrocila cala milosc, jaka darzylem Petrusa. Mial racje. Moglem podniesc ziemie. Zaczalem znosic wszystkie lezace w poblizu kamienie i ukladac je wokol dolu. Przesypywalem je ziemia, ktora wydobylem. Z wielkim wysilkiem unioslem nieco podstawe krzyza. W pol godziny pozniej dol otaczal kopczyk i otwor w ziemi byl juz wystarczajaco gleboki. Teraz pozostalo mi tylko ciagnac krzyz i wciskac go w dol. To byl wielki, ale zarazem ostatni wysilek. Musialo mi sie udac. Stracilem czucie w jednej rece, druga dotkliwie bolala. Ale plecy mialem tylko lekko podrapane. Kladac sie pod krzyzem i bardzo wolno unoszac, moglem go stopniowo wsuwac do dolu. Polozylem sie na ziemi. Poczulem, ze piach wciska mi sie do ust i do oczu. Pozbawiona czucia reka, nadludzkim wysilkiem, unioslem nieco krzyz i wsunalem sie pod niego. Bardzo ostroznie manewrowalem cialem, azeby drewno znalazlo sie na moim kregoslupie. Przychodzilo mi na mysl, ze krzyz sie zeslizgnie, i poruszalem sie niezwykle wolno, aby utrzymac go w rownowadze, korygujac jego polozenie ustawieniem ciala. W koncu przybralem pozycje plodowa, z kolanami wysunietymi do przodu, a krzyz spoczywal w doskonalej rownowadze na moich plecach. Przez chwile dolna czesc drzewca chwiala sie na kopcu z kamieni, jednak krzyz pozostal na miejscu. Cale szczescie, ze nie musze ocalic wszechswiata - pomyslalem, przytloczony ciezarem krzyza oraz wszystkiego, co symbolizowal. Ogarnela mnie gleboka naboznosc - przypomnialem sobie, ze ktos juz dzwigal go na plecach i ze jego okaleczone rece nie mialy ucieczki - jak moje - przed bolem i przed drewnem. Moja religijnosc przenikalo cierpienie, ktore natychmiast wyrzucilem z serca. Musialem zebrac sily i skupic uwage, bo krzyz na moich plecach znow sie zakolysal. Potem, podnoszac sie bardzo wolno, zaczalem sie odradzac. Nie moglem obejrzec sie za siebie i tylko dzwieki byly dla mnie zrodlem orientacji. Niedawno nauczylem sie sluchac glosow swiata, zupelnie jakby Petrus przewidywal, ze tej umiejetnosci bede potrzebowal. Czulem, ze krzyz z kazda chwila ciazy mi nieco mniej, i wiedzialem, ze kamienie ukladaja sie, jak nalezy. Krzyz wolno sie podnosil, aby uwolnic mnie od trudu i znow grac swa role przy Camino de Santiago. Musialem zdobyc sie juz tylko na wysilek, ktory sprawi, ze dokonam tego dziela. Kiedy usiade na pietach, drzewce powinno zsunac sie po moich plecach i wbic w dolek. Kilka kamieni stoczylo sie na bok, ale teraz krzyz mi pomagal, nie oddalajac sie od miejsca, w ktorym usypalem kopiec. W koncu rytmiczne uderzenia w plecy obwiescily mi, ze podstawa opada. Nadeszly ostatnie chwile, podobne do tych, ktore przezylem, wylaniajac sie spod lustra sunacej w dol wody - te najtrudniejsze chwile, bo towarzyszyl im strach przed kleska i chec odwrotu, zanim ona nastapi. I znowu w pelni sobie uswiadomilem, jak absurdalne bylo to zadanie polegajace na postawieniu krzyza, podczas gdy pragnalem tylko jednego - odnalezc miecz i obalic wszystkie krzyze, zeby na swiecie odrodzil sie Chrystus Zbawiciel. Cala reszta byla bez znaczenia. Podnioslem sie gwaltownie, krzyz zsunal sie z moich plecow i wtedy zrozumialem, ze to przeznaczenie kierowalo kazdym moim krokiem. Spodziewalem sie, ze krzyz runie, rozrzucajac na wszystkie strony kamienie, z ktorych ulozylem kopiec. Potem pomyslalem, ze moze nie pchnalem go dosc mocno i ze zaraz opadnie, przygniatajac mnie. Ale uslyszalem tylko gluchy odglos ciezkiego uderzenia o ziemie. Odwrocilem sie powoli. Krzyz stal, kolysal sie jeszcze z lekka. Kilka kamieni stoczylo sie z kopca, lecz krzyz byl stabilny. Szybko ulozylem kamienie na miejscu i objalem krzyz rekami, aby powstrzymac jego kolysanie. Poczulem, ze on zyje, jest cieply, i juz wiedzialem, ze przez caly ten czas byl moim przyjacielem. Przez chwile z duma patrzylem na moje dzielo i stalem tak, az dotkliwy bol mi przypomnial, ze otworzyly sie rany. Petrus wciaz jeszcze spal. Zblizylem sie do niego i lekko tracilem go noga. Ocknal sie natychmiast i spojrzal na krzyz. -Doskonale - powiedzial krotko. - W Ponferradzie zmienimy opatrunki. Tradycja -Wolalbym uniesc drzewo. Kiedy dzwigalem ten krzyz na plecach, powtarzalem sobie, ze poszukiwanie madrosci jawi sie czlowiekowi niczym ofiara.Tam gdzie sie teraz znajdowalem, moje slowa zdawaly sie pozbawione sensu. Przygoda z krzyzem byla juz tylko wydarzeniem z odleglej przeszlosci, ktore zaszlo nie wczoraj, ale bardzo dawno temu. Nie przystawalo do lazienki z czarnego marmuru, do chlodnej wody w wannie z hydro-masazem i pieszczoty krysztalu wypelnionego doskonalym rioja, ktore saczylem powoli. Petrus siedzial gdzies poza zasiegiem mojego wzroku w luksusowym pokoju hotelowego apartamentu, w ktorym sie zatrzymalismy. -Dlaczego wlasnie krzyz? - domagalem sie wyjasnien. -Z trudem przekonalem personel recepcji, ze nie jestes zebrakiem! - krzyknal moj przewodnik z sypialni. Zmienil temat rozmowy i wiedzialem z doswiadczenia, ze nie warto nalegac. Wstalem, wlozylem czyste spodnie i koszule, po czym zajalem sie opatrywaniem ran. Ostroznie usunalem stare bandaze, spodziewajac sie, ze ujrze pod nimi otwarte rany, zobaczylem jednak tylko pekniety strup, z ktorego wysaczyla sie odrobina krwi. Ale i tu zaczal sie proces gojenia, a ja czulem sie zdrow i pelen sil. Kolacje zjedlismy w hotelowej restauracji. Petrus zamowil specjalnosc firmy - paelle po wa-lencku, ktora jedlismy w milczeniu, delektujac sie wysmienitym rioja. Pod koniec posilku Petrus zaproponowal wspolna przechadzke. Opuscilismy hotel i skierowalismy sie w strone dworca kolejowego. Moj przewodnik znow zapadl w milczenie i praktycznie nie odzywal sie az do konca spaceru. Dotarlismy w poblize parowozowni, w miejsce brudne i cuchnace smarami. Petrus przysiadl na schodku ogromnej lokomotywy. -Zatrzymajmy sie na chwile - zaproponowal. Nie chcialem poplamic spodni, totez wolalem stac. Zapytalem, czy nie lepiej dojsc do rynku Ponferrady. -Wkrotce pokonasz caly Szlak Swietego Jakuba - powiedzial moj przewodnik. - A poniewaz nasza rzeczywistosc jest znacznie blizsza tych wagonow i pachnacych smarami lokomotyw niz wiejskich krajobrazow, ktore widzielismy po drodze, lepiej przeprowadzic te rozmowe w takim miejscu. Petrus poprosil, zebym zdjal koszule i trampki. Potem poluzowal bandaz na moim ramieniu, nie dotknal jednak zadnego z opatrunkow na dloniach. -Nie martw sie. Nie bedziesz potrzebowal teraz rak, w kazdym razie nie do chwytania ani dzwigania. Byl powazniejszy niz zazwyczaj, a ton jego glosu wzbudzil we mnie niepokoj. Najwyrazniej Petrus wiedzial, ze wkrotce nastapi wazne wydarzenie. Siedzac na schodku lokomotywy, dlugo mi sie przygladal. Potem znow zaczal mowic. -Nie zamierzam wracac do tego, co stalo sie wczoraj. Sam odkryjesz znaczenie owego epizodu, jesli pewnego dnia postanowisz przemierzyc droge do Rzymu, droge charyzmatow i cudow. Powiem ci tylko jedno: ludzie, ktorzy uwazaja sie za madrych, nie potrafia podjac decyzji, kiedy nadchodzi czas, by wydawac rozkazy, a buntuja sie, gdy trzeba byc poslusznym. Uwazaja, ze wydawanie rozkazow to wstyd, a ich wypelnianie to hanba. Nigdy tak nie postepuj. Przed chwila, w apartamencie, powiedziales, ze droga madrosci prowadzi ku ofierze. Mylisz sie. Czas twojego terminowania nie dobiegl konca wczoraj - musisz odnalezc miecz i odkryc jego tajemnice. Praktyki RAM przygotowuja czlowieka do podjecia Dobrej Walki i zwiekszaja jego szanse na zwyciestwo w zyciu. Doswiadczenie, ktore masz za soba, to tylko jedna z prob Szlaku - jesli wolisz, przygotowanie do drogi rzymskiej - dlatego zasmucily mnie twoje poglady. W jego glosie rzeczywiscie pobrzmiewala nuta smutku. Zdalem sobie sprawe, ze niemal przez caly czas, jaki spedzilismy razem, nieustannie powatpiewalem w jego nauki. Nie bylem skromnym, lecz poteznym Castaneda, ktory slucha nauk don Juana, tylko czlowiekiem pelnym pychy i buntujacym sie przeciw wszystkiemu, co jest prostota Praktyk RAM. Pragnalem mu o tym powiedziec, wiedzialem jednak, ze juz troche na to za pozno. -Zamknij oczy - polecil Petrus. - Wykonaj Tchnienie RAM i sprobuj uzyskac harmonie z tym zelazem, z maszynami i zapachem smarow. To jest nasz swiat. Otworzysz oczy dopiero wtedy, gdy zakonczywszy to, co nalezy do mnie, naucze cie nowego cwiczenia. Zamknawszy powieki, skoncentrowalem sie na Tchnieniu i moje cialo stopniowo sie odprezalo. Otaczaly mnie odglosy miejskiego zycia, dobiegajace z oddali ujadanie psow, szmery rozmow toczacych sie gdzies w poblizu. Nagle uslyszalem, ze Petrus spiewa wloska piosenke, bardzo popularna, kiedy bylem nastolatkiem, a wykonywana przez Peppina Di Capri. Nie rozumialem slow, lecz piosenka przywolala mile wspomnienia i pomogla mi docenic niezwykly spokoj tej chwili. -Jakis czas temu - powiedzial, kiedy przestal spiewac - przygotowujac projekt, ktory mialem zlozyc w mediolanskiej prefekturze, otrzymalem wiadomosc od mojego Mistrza. Ktos pokonal cala droge Tradycji, ale nie otrzymal miecza. Mialem byc jego przewodnikiem na Camino de Santiago. To wydarzenie wcale mnie nie zaskoczylo. Bylem przygotowany na takie wezwanie w kazdej chwili, poniewaz nie wywiazalem sie jeszcze ze swego zobowiazania - nie poprowadzilem pielgrzyma Droga Mleczna, jak niegdys ktos inny poprowadzil mnie. Ale wpadlem w podenerwowanie, poniewaz mialem wykonac to zadanie po raz pierwszy i jedyny i nie wiedzialem, jak zdolam sie z nim uporac. Slowa Petrusa bardzo mnie zaskoczyly. Bylem przekonany, ze robil to juz dziesiatki razy. -Przyszedles i poprowadzilem cie. Wyznaje, ze na poczatku bylo mi trudno. O wiele bardziej interesowaly cie intelektualne aspekty nauczania niz prawdziwe znaczenie Camino de Santiago, ktora jest droga zwyklych ludzi. Po spotkaniu z Alfonsem nasze kontakty staly sie znacznie blizsze i bardziej otwarte, totez uwierzylem, ze pomoge ci odkryc tajemnice miecza. Ale nie udalo mi sie tego dokonac i teraz bedziesz musial poznac ja sam w tym krotkim czasie, ktory ci jeszcze pozostal. Te slowa mnie zdenerwowaly i nie potrafilem juz skupic sie na Tchnieniu RAM. Petrus zapewne to zauwazyl, bo znow zaczal spiewac stara piosenke i zamilkl dopiero, kiedy zdolalem sie odprezyc. -Jesli odkryjesz tajemnice i znajdziesz miecz, poznasz takze oblicze RAM i zostaniesz Mistrzem Mocy. Ale to nie wszystko: aby osiagnac madrosc, bedziesz musial przemierzyc trzy inne drogi, w tym te tajemna, o ktorej nie powie ci nawet ten, kto nia podazal. Mowie ci to wszystko, poniewaz spotkamy sie juz tylko raz. Poczulem, ze serce skacze mi do gardla, i mimowolnie otworzylem oczy. Petrusa spowijala swiatlosc, ktora widzialem na Serra do Mar wokol mego Mistrza. -Zamknij oczy! Usluchalem natychmiast. Ale mialem scisniete serce i nie potrafilem juz sie skupic. Moj przewodnik znow zaspiewal wloska piosenke, a ja odprezylem sie dopiero po dluzszym czasie. -Jutro otrzymasz liscik, z ktorego dowiesz sie, gdzie jestem. To bedzie rytual zbiorowej inicjacji, honorowy rytual Tradycji. Przybeda mezczyzni i kobiety, ktorzy przez wieki podsycali plomien madrosci, Dobrej Walki i Agape. Nie wolno ci bedzie sie do mnie odzywac. Miejsce naszego spotkania jest swiete, zroszone krwia rycerzy, ktorzy podazali droga Tradycji i choc dzierzyli ostre miecze, nie zdolali pokonac ciemnosci. Lecz ich ofiara nie poszla na marne, czego dowodzi fakt, iz po wielu wiekach ludzie obierajacy odmienne drogi przybeda tam, aby zlozyc im hold. To bardzo wazne, nigdy o tym nie zapominaj - nawet jesli zostaniesz Mistrzem, wiedz, ze twoja droga jest tylko jedna sposrod wielu wiodacych do Boga. Jezus powiedzial kiedys: "W domu Ojca mego jest mieszkan wiele"[28]Petrus dodal, ze pojutrze juz go nie zobacze. -Pewnego dnia dostaniesz ode mnie depesze z prosba, bys poprowadzil kogos Szlakiem Swietego Jakuba, jak ja prowadzilem ciebie. Wtedy bedziesz mogl przezyc wielka tajemnice tej podrozy, tajemnice, ktora teraz ci ujawnie, lecz tylko poprzez slowa. Aby ja pojac, trzeba ja przezyc. Cisza, jaka zapanowala po tych slowach, przedluzala sie. Pomyslalem juz nawet, ze Petrus zmienil zdanie albo ze po prostu odszedl. Ogarnelo mnie nieodparte pragnienie, by otworzyc oczy i przekonac sie, co sie wydarzylo, jednak sila woli narzucilem sobie spokoj i skupienie, potrzebne podczas wykonywania Tchnienia RAM. -A oto i tajemnica - odezwal sie w koncu Petrus. - Sam uczysz sie tylko wtedy, kiedy nauczasz. Przemierzalismy razem niezwykla Cami-no de Santiago, lecz podczas gdy ty uczyles sie Praktyk, ja odkrywalem ich znaczenie. Uczac cie, w rzeczywistosci sam sie uczylem. Grajac role przewodnika, zdolalem odnalezc wlasna droge. Jezeli uda ci sie zdobyc miecz, bedziesz musial komus wskazac ten Szlak. Dopiero wtedy, gdy wezmiesz na siebie role Mistrza, odkryjesz wszystkie odpowiedzi, a wskaze ci je serce. Kazdy z nas wie juz wszystko, i to zanim cokolwiek czy ktokolwiek nam o tym powie. Zycie uczy nas na kazdym kroku, a tajemnica tkwi tylko w jednym: w akceptacji faktu, ze kazdy z nas moze byc na co dzien madry jak Salomon i potezny jak Aleksander Wielki. Lecz dowiadujemy sie o tym dopiero wtedy, gdy los zmusza nas do uczenia innych i uczestnictwa w przygodach tak niezwyklych jak nasza. Przezywalem jedno z najbardziej nieoczekiwanych rozstan w zyciu. Ktos, z kim czulem sie juz mocno zwiazany, z kim spodziewalem sie dotrzec do celu, porzucal mnie teraz na srodku drogi. Na cuchnacym smarami dworcu kolejowym. I kazal mi sluchac tego z zamknietymi oczyma. -Nie lubie pozegnan - podjal Petrus. - Jestem Wlochem, a Wlosi sa uczuciowi. Jednak prawo nakazuje, abys samodzielnie odnalazl miecz - jedynie w ten sposob uwierzysz we wlasne sily. Przekazalem ci wszystko, co mialem przekazac. Pozostalo nam juz tylko cwiczenie Tanca, ktorego naucze cie teraz, zebys mogl wykonac je jutro, gdy bedziemy odprawiac rytual. Zamilkl na chwile, po czym dodal jeszcze: -Kto szuka chwaly, niechaj znajdzie ja w chwale Panskiej. Mozesz otworzyc oczy. Petrus siedzial spokojnie na schodkach lokomotywy. Wolalem sie nie odzywac, bo jako Bra-zylijczyk rowniez latwo sie wzruszalem. Lampa rteciowa, ktora swiecila nad nami, zaczela migac, gdzies w dali gwizdal pociag, obwieszczajac rychly przyjazd. I wtedy Petrus nauczyl mnie CWICZENIA TANCA. -I jeszcze jedno - dodal, patrzac mi prosto w oczy. - Kiedy wrocilem z pielgrzymki, namalowalem ogromny obraz przedstawiajacy wszystko, co mi sie przydarzylo. To droga zwyklych ludzi, totez i ty mozesz tak zrobic, jesli zechcesz. A jezeli nie umiesz malowac, spisz to lub wyraz poprzez balet. W ten sposob ludzie, gdziekolwiek sa, beda mogli przemierzyc Szlak Swietego Jakuba, Droge Mleczna, niezwykla Camino de Santiago. Pociag, ktory przed chwila gwizdal, wtoczyl sie na dworzec. Petrus skinal mi reka i wsiadl do wagonu. A ja zostalem posrod zgrzytu hamulcow i kol tracych o stalowe tory, probujac rozszyfrowac zagadke Drogi Mlecznej nad moja glowa, jej gwiazd, ktore przywiodly mnie tutaj i ktore, zawsze milczace, spogladaly na czlowiecza samotnosc i zmienne losy. CWICZENIE TANCA Odprez sie. Zamknij oczy.Przypomnij sobie pierwsze piosenki, jakie slyszales w dziecinstwie. Nuc je w mysli. Kolejno pozwalaj, by wybrana czesc twojego dala - nogi, brzuch, rece, glowa itd. - ale tylko ta wybrana czesc, tanczyla w rytm nuconej melodii. Po pieciu minutach przestan spiewac i wsluchaj sie w otaczajace dzwieki. Skomponuj z nich melodie i tancz, teraz juz calym cialem. Nie mysl o niczym szczegolnym, postaraj sie tylko zapamietac obrazy, ktore spontanicznie pojawia sie przed twymi oczyma. Taniec jest jedna z najdoskonalszych form kontaktu z nieskonczona inteligencja. Czas wykonywania cwiczenia: pietnascie minut. Nazajutrz w skrzynce hotelowej mojego pokoju znalazlem tylko krotka wiadomosc: "Godzina 7 wieczorem, zamek templariuszy". Przez reszte popoludnia bladzilem bez celu. Kilka razy obszedlem uliczki Ponferrady, wciaz patrzac w dal, w strone zawieszonej na wzgorzu budowli - zamku, do ktorego mialem udac sie o zmierzchu. Templariusze zawsze pobudzali moja wyobraznie, a zamek w Ponferradzie nie byl jedynym ich sladem na Camino de Santiago. Zakon zalozylo dziewieciu rycerzy, ktorzy postanowili nie wracac z wyprawy krzyzowej. Wkrotce ich wplywy ogarnely cala Europe, wywolujac na poczatku tego tysiaclecia istna rewolucje obyczajowa. Podczas gdy lwia czesc szlachty myslala wylacznie o bogaceniu sie kosztem pracy poddanych, templariusze poswiecali zycie i majatek, sluzac mieczem ochronie pielgrzymow podazajacych do Jerozolimy; zakonnicy-rycerze wskazywali wzor zycia duchowego, ktorego celem bylo dazenie do madrosci. W roku 1118 Hugon z Payns wraz z osmioma innymi rycerzami stanal na dziedzincu starego, opuszczonego zamczyska, by slubowac milosc do ludzi. W dwa wieki pozniej istnialo ponad piec tysiecy komandorii rozrzuconych po calym owczesnym swiecie. Zakon godzil dwa style zycia, dotad, jak sie wydawalo, calkowicie nieprzy-stawalne - rycerski i religijny. Donacje czlonkow zakonu oraz tysiecy wdziecznych pielgrzymow pozwolily templariuszom blyskawicznie zgromadzic nieoszacowane bogactwa, a majatek ten czesto sluzyl wyplacaniu okupow za wolnosc moznych chrzescijan pojmanych przez muzulmanow. Uczciwosc tych kawalerow byla tak nieskazitelna, ze krolowie i szlachta powierzali im swe dobra, podrozujac jedynie z dokumentem poswiadczajacym posiadanie owego majatku. Taki dokument mozna bylo wymienic w kazdym zamku templariuszy na odpowiednia sume. Z niego zrodzily sie funkcjonujace do dzis weksle trasowane. Dzieki zaangazowaniu w zycie duchowe kawalerowie potrafili pojac prawde, o ktorej przypomnial mi poprzedniego wieczoru Petrus: ze w domu Ojca jest wiele mieszkan. Dazyli do polozenia kresu walkom toczonym w imie wiary i do pojednania dominujacych religii monoteistycznych swojej epoki - chrzescijanstwa, judaizmu i islamu. Ich swiatynie zwienczone byly kopulami przypominajacymi kopule judaistycznej Swiatyni Salomona, budowane na planie osmiokatow jak arabskie meczety, ale z nawami charakterystycznymi dla kosciolow chrzescijanskich. Lecz jak wszystko, co choc troche wyprzedza swoja epoke, zakon templariuszy zaczal wzbudzac nieufnosc. Potega ekonomiczna sprawila, ze krolowie spogladali na nich z zazdroscia i niechecia, a przychylnosc wobec innych religii stanowila zagrozenie dla Kosciola. W piatek 13 pazdziernika 1307 roku Watykan, wspierany przez najpotezniejszych wladcow Europy, przeprowadzil jedna z najwiekszych operacji policyjnych sredniowiecza: noca w zamkach templariuszy aresztowano i wtracono do wiezien Mistrzow zakonu. Zostali oskarzeni o tajemne praktyki, w tym o oddawanie czci diablu, bluznierstwo wobec Jezusa Chrystusa, urzadzanie orgii i zmuszanie nowicjuszy do spolkowania. Okrutne tortury, oszczerstwa, a wreszcie zdrada sprawily, ze zakon templariuszy zniknal z kart sredniowiecznych kronik. Skonfiskowano jego bogactwa, braci-rycerzy rozpedzono po swiecie. Ostatni Wielki Mistrz zakonu, Jakub z Molay, zostal wraz z jednym ze swych towarzyszy spalony na stosie, ktory wzniesiono na wyspie Cite w sercu Paryza. Jego ostatnim zyczeniem bylo, aby konajac, mogl patrzec na wieze katedry Notre Dame[29].Jednak Hiszpania, prowadzaca rekonkwiste Polwyspu Iberyjskiego, uznala, ze warto przyjac opuszczajacych inne panstwa templariuszy, liczac na ich wsparcie w walce z Maurami. Rycerzy przygarnely hiszpanskie zakony, a wsrod nich Zakon Swietego Jakuba od Miecza, czuwajacy nad bezpieczenstwem Camino de Santiago. Pochloniety takimi myslami, punktualnie o siodmej wieczorem przekroczylem brame wiodaca do starego zamku templariuszy w Pon-ferradzie, gdzie wyznaczono mi spotkanie z Tradycja. Nikogo nie bylo. Czekalem pol godziny, palac papierosa za papierosem, az do chwili, kiedy pomyslalem o najgorszym: rytual odbyl sie o siodmej rano. Jednak gdy zamierzalem juz odejsc, pojawily sie dwie dziewczyny, ktore na ubraniach mialy naszyte flagi Holandii i muszle -symbol Camino de Santiago. Podeszly do mnie, zamienilismy kilka slow i doszlismy do wniosku, ze czekamy na to samo. Do lisciku nie zakradl sie blad - pomyslalem z ulga. Co kwadrans przybywal ktos nowy. Australijczyk, piecioro Hiszpanow, jeszcze jeden Holender. Nie liczac paru pytan o godzine spotkania, ktora wszystkich nas niepokoila, prawie sie do siebie nie odzywalismy. Usiedlismy razem w jednym z pomieszczen - zrujnowanym przedsionku, dawniej pelniacym role spizarni, i postanowilismy czekac na to, co zapewne mialo sie wydarzyc. Nawet gdyby trzeba bylo tak czekac caly dzien i noc. Czas plynal. W koncu zaczelismy rozmawiac o motywach, ktore sklonily nas do przybycia w to miejsce. Przy okazji dowiedzialem sie, ze Szlak Swietego Jakuba jest wykorzystywany przez inne bractwa, na ogol zwiazane z Tradycja. Ludzie, ktorych tu spotkalem, przeszli juz przez wiele prob i inicjacji, ale byly to proby, ktore poznalem dawno temu w Brazylii. Tylko Australijczyk i ja zdobywalismy wyzszy stopien Pierwszej Drogi. Nawet nie wdajac sie w szczegoly, zrozumialem, ze postepowanie Australijczyka zdecydowanie odbiega od Praktyk RAM. Mniej wiecej za dwadziescia dziewiata, kiedy zaczynalismy juz opowiadac o swoim zyciu prywatnym, rozbrzmial gong. Dzwiek dochodzil ze starej zamkowej kaplicy. Ten widok robil ogromne wrazenie. Kaplice, a raczej to, co z niej zostalo, bo znaczna czesc budowli byla ruina, oswietlaly pochodnie. Tam gdzie dawniej wznosil sie oltarz, rysowalo sie siedem sylwetek odzianych w swiecki stroj templariuszy: kaptur, stalowy helm i kolczuge. Postacie mialy u boku miecze, a w rekach tarcze. Zaparlo mi dech w piersi - mozna by pomyslec, ze czas nagle sie cofnal. Jedynym, co nie pozwalalo zatracic poczucia rzeczywistosci, byly nasze ubrania - dzinsy i bawelniane koszulki, na ktorych widnialy muszle. Choc swiatlo pochodni ledwie rozpraszalo mrok, w jednym z rycerzy zdolalem rozpoznac Petrusa. -Zblizcie sie do swoich Mistrzow - powiedzial ten, ktory wygladal na najstarszego. - Patrzcie im prosto w oczy. Rozbierzcie sie i przywdziejcie szaty. Ruszylem w strone Petrusa. Wygladal, jakby byl w transie, i mialem wrazenie, ze mnie nie poznaje. Lecz w oczach mojego przewodnika dostrzeglem cien smutku, takiego jak ten, ktory pobrzmiewal w jego glosie minionej nocy. Zdjalem ubranie, a Petrus odzial mnie w czarna, pachnaca tunike, ktora opadla mi do samych stop. Zorientowalem sie, ze jeden z Mistrzow mial kilku uczniow, nie moglem jednak zobaczyc ktory, musialem bowiem patrzec Petrusowi w oczy. Zostali poprowadzeni na srodek kaplicy przez najwyzszego kaplana, ktory - podczas gdy dwoch rycerzy rysowalo wokol nas krag - zaczal odprawiac modly: -Trinitas, Soter, Mesjasz, Emmanuel, Sabaoth, Adonaj, Atanatos, Jezus...[30]Krag, nieodzowna ochrona dla tych, ktorzy w nim sie znajdowali, zostal wytyczony. Zauwazylem, ze cztery sposrod tych osob nosza biale tuniki, co oznacza droge absolutnej czystosci. -Amides, Teodonias, Anitor! - ciagnal najwyzszy kaplan. - Dzieki pomocy aniolow wdziewam szate zbawienia i czerpie wszystko, co pragne ujrzec rzeczywistym, z Twej dobroci, o przenajswietszy Adonaj, ktorego Krolestwo trwac bedzie po wsze czasy. Amen! Najwyzszy kaplan zarzucil na kolczuge bialy plaszcz z wyszytym na plecach krzyzem templariuszy. Inni rycerze uczynili to samo. Byla dokladnie dwudziesta pierwsza, godzina Merkurego Poslanca. A ja znow znalazlem sie w srodku kregu Tradycji. Won miety, bazylii i zywicy wypelnila kaplice. Wszyscy rycerze wypowiadali teraz wielka inwokacje: -O wielki i potezny krolu N., ktory moca Boga Najwyzszego, EL, wladasz wszystkimi duchami wyzszymi i nizszymi, a przede wszystkim piekielnym swiatem kregu wschodniego [...], wzywam cie, abym mogl spelnic moje pragnienie, jakiekolwiek by ono bylo, o ile pozostaje w zgodzie z twym dzielem, wzywam cie z mocy Boga, EL, stworcy wszystkich rzeczy na niebie, w przestworzach, na ziemi i w piekle, i ich pana. Niezmacona cisza zapadla posrod starych murow i choc go nie widzielismy, moglismy poczuc obecnosc tego, ktorego imie zostalo wypowiedziane. To bylo zwienczenie rytualu. Uczestniczylem juz w setkach podobnych ceremonii, ktore przynosily znacznie bardziej zadziwiajace niespodzianki, gdy nadchodzila ta chwila. Ale zamek templariuszy z pewnoscia pobudzil ma wyobraznie - wydawalo mi sie, ze w lewej nawie kaplicy widze unoszacego sie lsniacego ptaka, jakiego dotad nie spotkalem. Najwyzszy kaplan, stojac poza kregiem, skropil nas woda. Potem swieconym tuszem wypisal na podlodze siedemdziesiat dwa imiona, ktorymi w Tradycji nazywa sie Boga. Wszyscy, pielgrzymi i rycerze, poczeli wypowiadac swiete imiona. Plomienie pochodni trzeszczaly, co oznaczalo, ze wezwany duch sie podporzadkowal. Nadszedl czas Tanca. Zrozumialem, dlaczego Petrus uczyl mnie wczoraj tanca, tak rozniacego sie od tych, ktore przywyklem wykonywac w tej fazie ceremonii. Nie podano nam tej zasady, ale wszyscy juz ja znalismy: nie wolno bylo wystawic nogi poza krag, poniewaz nie mielismy oslon, jakie rycerze wlozyli pod kolczugi. Zapisalem w pamieci wielkosc kregu i robilem dokladnie to, czego nauczyl mnie Petrus. Wrocilem myslami w swiat dziecinstwa. Glos, daleki glos kobiety, nucil w mej glowie piosenki. Uklaklem, potem skulilem sie w pozycji plodu. Moj tulow, i tylko tulow, wirowal w rytm melodii. Czulem sie dobrze i juz pograzylem sie w rytuale Tradycji. Z czasem rozbrzmiewajaca we mnie muzyka odmieniala sie, poruszalem sie coraz gwaltowniej, ogarniety potezna ekstaza. Wokol panowala ciemnosc, a moje cialo zatracilo posrod tego mroku wszelki ciezar. Wowczas ruszylem na przechadzke po ukwieconych polach Agaty i spotkalem sie z dziadkiem i wujem, ktory w dziecinstwie mial na mnie bardzo silny wplyw. Poczulem wibracje czasu i jego osnowy, ktorej wszystkie drogi krzyzuja sie, splataja, a wreszcie lacza w spojne calosci tak, ze trudno juz odroznic poszczegolne sciezki, choc kazda jest odmienna od pozostalych. W pewnej chwili ujrzalem pedzacego Australijczyka - jego cialo lsnilo czerwona poswiata. Potem mym oczom ukazaly sie kielich i patena. Ten obraz trwal bardzo dlugo, jakby usilowal mi cos przekazac. Probowalem odgadnac jego wymowe, lecz nie potrafilem zrozumiec przeslania; bylem tylko pewien, ze ma zwiazek z moim mieczem. Potem wydawalo mi sie, ze widze Oblicze RAM wylaniajace sie z ciemnosci, ktora nagle zajela miejsce kielicha i pateny. Lecz kiedy twarz sie przyblizyla, okazala sie tylko obliczem N., przywolanego ducha, mojego dobrego znajomego. Nie nawiazalismy blizszego kontaktu i twarz rozproszyla sie w mroku, z ktorego sie wylonila. Nie wiem, jak dlugo tanczylismy. Nagle dobiegl mnie glos: "Jahwe, Tetragrammaton... Te-tragrammaton..." Nie chcialem wychodzic z transu, jednak najwyzszy kaplan powtarzal: "Jahwe, Tetragrammaton..." Rozgniewalo mnie to. Wciaz jeszcze trwala wiez z Tradycja i nie chcialem wracac. Ale Mistrz nalegal. Niechetnie powrocilem na Ziemie. Znow znajdowalem sie w magicznym kregu, posrod przesiaknietej pradawna historia atmosfery zamku templariuszy. My, pielgrzymi, spogladalismy na siebie. Nagle przerwanie kontaktu dla wszystkich bylo przykre. Mialem wielka chec porozmawiac z Australijczykiem o tym, co zobaczylem. Kiedy na niego spojrzalem, zrozumialem, ze slowa sa zbedne - on takze mnie widzial. Rycerze staneli wokol nas. Uderzali mieczami o tarcze, a my sluchalismy tych ogluszajacych dzwiekow. Ucichly po chwili i wtedy najwyzszy kaplan powiedzial: -O duchu N., poniewaz gorliwie wypelniles me prosby, teraz pozwalam ci odejsc, zaklinajac, bys nie szkodzil ludziom ani zwierzetom. Odejdz, powiadam, i badz gotow i chetny przybyc tu ponownie, gdy wezwa cie nalezycie odprawione swiete rytualy i egzorcyzmy Tradycji. Zaklinam, bys odszedl w pokoju i ciszy, i niechaj pokoj bozy po wsze czasy panuje miedzy toba i mna. Amen. Krag zniknal, a my ukleklismy, pochylajac glowy. Jeden z rycerzy odmowil z nami siedem Pater noster i siedem Ave Maria. Najwyzszy kaplan po siedemkroc odmowil Credo, wyjasniajac, iz polecila mu tak uczynic Matka Boska z Med-jugorie, ktora objawiala sie w Jugoslawii od roku 1982. Postepowalismy zatem zgodnie z obrzadkiem chrzescijanskim. -Andrew, powstan i podejdz tu - rozkazal najwyzszy kaplan. Australijczyk ruszyl w strone oltarza, przed ktorym stalo siedmiu rycerzy. Jeden z nich, zapewne przewodnik Australijczyka, zapytal: -Bracie, czy chcesz zostac przyjety do naszego Domu? -Tak - odparl Andrew. I zrozumialem, w jakim rytuale chrzescijanskim bierzemy udzial. Byla to inicjacja templariusza. -Swiadom jestes surowosci reguly Domu i zawartych w niej nakazow sluzenia ludziom? -Gotow jestem zniesc wszystko dla Boga i pragne byc sluga i niewolnikiem Domu na zawsze, po kres mego zywota - odrzekl Australijczyk. Potem nastapila seria rytualnych pytan, z ktorych czesc nie miala we wspolczesnym swiecie zadnego sensu, podczas gdy inne oznaczaly pelne oddanie i ogrom milosci. Andrew, ze spuszczona glowa, odpowiadal na wszystkie zadawane pytania. -Dobry bracie, prosisz o wiele, gdyz z naszej reguly widzisz jeno pozor zewnetrzny, piekne rumaki, wspaniale szaty - powiedzial jego przewodnik. - Nie znasz jednak surowych nakazow, ktore kryja sie pod ta powloka. Trudno bowiem przyjdzie tobie, ktorys sam sobie panem, stac sie sluga innych, gdyz rzadko czynil bedziesz to, czego pragniesz. Jesli zechcesz tu zostac, wyslemy cie za morze. Jesli zapragniesz byc w Akce, wyslemy cie do ziemi Trypolisu, Antiochii lub Armenii. Gdy zapragniesz snu, trzeba ci bedzie czuwac. Jesli zechcesz poswiecic sie zajeciom dnia, rozkazemy ci udac sie na spoczynek. -Chce nalezec do Domu - odparl Australijczyk. I bylo, jakby dawni templariusze, ktorzy mieszkali w zamku, z zadowoleniem obserwowali ceremonie inicjacji. Pochodnie glosno trzeszczaly. Potem nastapila seria przestrog, a Australijczyk przyjmowal je wszystkie, powtarzajac, ze pragnie wstapic do Zakonu. Wreszcie jego przewodnik zwrocil sie do najwyzszego kaplana i powtorzyl odpowiedzi udzielone przez Australijczyka. Kaplan raz jeszcze uroczyscie zapytal, czy postulant gotow jest zaakceptowac wszystkie nakazy Domu. -Tak, Mistrzu, jesli taka jest wola boza. Staje przed Bogiem i przed toba, Mistrzu, a takze przed bracmi, by blagac w imie Boga i Maryi Dziewicy o przyjecie mnie do Zakonu i dopuszczenie do jego dobrodziejstw, zarowno duchowych, jak i doczesnych, jako tego, ktory pragnie zostac sluga i niewolnikiem Domu po kres swego zywota. -Przywiedzcie go do mnie w imie Boze - rzekl wowczas najwyzszy kaplan. Wtedy rycerze dobyli z pochew mieczy i uniesli je ku niebu. Potem opuscili bron, by po chwili stalowa korona otoczyc glowe Australijczyka. Ostrza polyskiwaly w ogniu zlotawym blaskiem, ktory podkreslal swietosc tej chwili. Mistrz Australijczyka zblizyl sie do niego, by uroczyscie wreczyc mu miecz. Ktos uderzyl w dzwon, ktorego dzwiek odbil sie echem w starym zamczysku, by brzmiec w nieskonczonosc. Wszyscy spuscilismy oczy, a rycerze gdzies znikneli. Kiedy podnieslismy glowy, bylo nas juz tylko dziewiecioro, poniewaz Andrew udal sie z rycerzami na obrzedowa uczte. Przebralismy sie i bez zbednych formalnosci kazdy z nas ruszyl w swoja strone. Taniec musial trwac bardzo dlugo, poniewaz wlasnie switalo. Ogarnelo mnie poczucie bezgranicznej samotnosci. Zazdroscilem Australijczykowi, ktory znalazl swoj miecz i zdolal osiagnac cel. Bylem teraz sam, nikt nie wskazywal mi dalszej drogi, poniewaz Tradycja odtracila mnie w dalekim kraju Ameryki Poludniowej, nie podpowiadajac, jak moge wrocic na jej lono. Musialem przemierzyc niezwykly Szlak Swietego Jakuba, a bylem juz coraz blizej jego kresu i wciaz nie znalem tajemnicy mojego miecza ani nie wiedzialem, w jaki sposob mam go odnalezc. Dzwon nadal bil. Wychodzac z zamku, stwierdzilem, ze glos dochodzi z pobliskiego kosciola i wzywa wiernych na poranna msze. Miasto budzilo sie, by pracowac, kochac, cierpiec albo oddawac sie marzeniom i placic rachunki. I ani ten dzwon, ani miasto nie wiedzialy, ze tej nocy odprawiono pradawny rytual i ze to, co swiat uwazal za martwe od wiekow, wciaz sie odradzalo, dowodzac swej wielkiej mocy. Cebreiro -Jest pan pielgrzymem? - zapytala dziewczynka, jedyna zywa istota, na jaka sie natknalem w to skwarne popoludnie w Villafranca del Bierzo.Popatrzylem na nia bez slowa. Miala okolo osmiu lat i byla biednie ubrana. Podbiegla do fontanny, na ktorej obrzezu usiadlem, zeby troche odpoczac. Myslalem wylacznie o tym, zeby szybko dotrzec do Santiago de Compostela i raz na zawsze zakonczyc to szalenstwo. Nie potrafilem zapomniec smutnego glosu Petrusa, jaki slyszalem, gdy zegnal sie ze mna na bocznicy kolejowej, ani jego obcego spojrzenia, ktore dostrzeglem, gdy zwrocilem nan oczy podczas rytualu Tradycji. Wydawalo sie, ze sadzi, iz wszystkie jego starania, aby mi pomoc, poszly na marne. Jestem pewien, ze kiedy przywolano do oltarza Australijczyka, Petrus pragnal, aby wezwano takze i mnie. Moj miecz mogl przeciez spoczywac w ukryciu wlasnie w tym zamczysku, pelnym legend i madrosci przodkow. To miejsce doskonale spelnialo warunki, ktore uznalem za nieodzowne, rozmyslajac nad taka idealna kryjowka: bylo opustoszale, odwiedzane przez nielicznych pielgrzymow, ktorzy szanowali pamiatki po zakonie templariuszy, uswiecone. Lecz wezwano tylko Australijczyka. A Petrus zapewne czul sie ponizony, bo nie dowiodl, ze jako przewodnik potrafi doprowadzic mnie do miecza. Poza tym jednak rytual Tradycji rozbudzil we mnie fascynacje wiedza tajemna, choc nauczylem sie w sobie tlumic, wedrujac zadziwiajacym Szlakiem Swietego Jakuba, "droga zwyklych ludzi". Inwokacje, niemal pelne panowanie nad materia, kontakt z zaswiatami - wszystko to interesowalo mnie znacznie bardziej niz Praktyki RAM. Moze te Praktyki mialy bardziej rzeczywiste zastosowanie w moim zyciu. Niewatpliwie znaczaco sie zmienilem od chwili wyruszenia na Szlak. Dzieki pomocy Petrusa odkrylem, ze wiedza, ktora posiadlem, moze mi pomoc wspiac sie po scianie wodospadu, pokonac wrogow i rozmawiac z Poslancem o sprawach praktycznych. Poznalem oblicze mojej smierci, Blekitny Glob Milosci, ktora trawi, zalewajacy caly swiat. Gotow bylem toczyc Dobra Walke i uczynic z zycia pasmo zwyciestw. A jednak jakas ukryta czastka mej duszy wciaz zalowala magicznych kregow, transcendentalnych formul, kadzidel i swieconego atramentu. To, co Petrus nazywal holdem skladanym Starszym, dla mnie bylo silna wiezia i nostalgia za starymi, zapomnianymi naukami. A mysl, ze prawo wstepu do tego swiata mialoby mi zostac odebrane, pozbawiala mnie motywacji do dalszej wedrowki. Kiedy po rytuale Tradycji wrocilem do hotelu, znalazlem przymocowany do klucza Przewodnik pielgrzyma- ksiazke, po ktora siegal Petrus, kiedy zolte znaki byly slabo widoczne albo gdy chcial obliczyc odleglosc miedzy miastami. Opuscilem Ponferrade tego samego ranka, nie tracac czasu na sen, i ruszylem na Szlak. Pierwszego wieczoru przekonalem sie, ze mapa ma zle oznaczona skale, i musialem spac pod golym niebem, pod oslona skaly. Tu, rozmyslajac nad tym, co mi sie przydarzylo od wizyty u pani Savin, uswiadomilem sobie, jak uporczywie Petrus staral sie mnie przekonac, ze, wbrew temu, czego zawsze nas uczono, licza sie przede wszystkim efekty naszych poczynan. Wysilek jest zbawienny i konieczny, ale jesli nie przynosi oczekiwanego skutku, nic nie znaczy. Od siebie, po wszystkim, co sie stalo, moglem oczekiwac spelnienia tylko jednego celu - odnalezienia miecza. A tego wciaz jeszcze nie dokonalem. Od Santiago de Compostela dzielilo mnie juz zaledwie kilka dni wedrowki. -Jezeli jest pan pielgrzymem, moge pana zaprowadzic do Bramy Przebaczenia. - Dziewczynka nachalnie proponowala swoje uslugi, stojac przy fontannie w Villafranca del Bierzo. - Kto przejdzie przez te brame, nie musi juz wedrowac do Composteli. Dalem jej pare peset, zeby sobie poszla i czym predzej zostawila mnie w spokoju. Ale ona zaczela sie bawic, ochlapujac woda z fontanny moj plecak i bermudy. -Prosze pana, prosze pana. I wtedy wlasnie przyszly mi na mysl tak czesto powtarzane przez Petrusa slowa: "Oracz ma orac w nadziei, a mlocarz mlocic w nadziei, ze bedzie mial cos z tego"[31]. Byl to urywek listu apostola Pawla.Musialem jeszcze troche wytrwac. Szukac, nie poddajac sie strachowi przed porazka. Zachowac nadzieje, ze odnajde miecz i poznam jego sekret. Kto wie, czy ta dziewczynka nie probowala mi powiedziec czegos, czego nie chcialem zrozumiec? Jezeli Brama Przebaczenia, ktora znajdowala sie w kosciele, mogla zapewnic osiagniecie tego samego efektu duchowego co przybycie do Santiago de Compostela, dlaczego moj miecz nie mialby czekac wlasnie tu? -Chodzmy powiedzialem w koncu do dziewczynki. Spojrzalem na gore, z ktorej niedawno schodzilem. Teraz trzeba bylo zawrocic i czesciowo wspiac sie na zbocze. Minalem Brame Przebaczenia, nawet nie starajac sie jej przyjrzec, bo wytyczylem sobie konkretny cel - dotrzec do Santiago. Ale znalazla sie mala dziewczynka, jedyna zywa istota, ktora wyszla z domu w to upalne popoludnie, a teraz nalegala, zebym sie cofnal i zwrocil oczy na cos, co ominalem. Pospiech i zniechecenie mogly spowodowac, ze przeszedlem obok przedmiotu moich poszukiwan, po prostu go nie zauwazajac. Dlaczego wlasciwie ta dziewczynka nie odeszla, kiedy dalem jej pieniadze? Petrus ciagle powtarzal, ze lubie opowiadac sobie bajki. A moze sie mylil? Idac za dziewczynka, przypomnialem sobie historie Bramy Przebaczenia. Kosciol zawarl swoisty uklad z chorymi pielgrzymami. Poniewaz od tego miejsca do Composteli droga znow stawala sie niebezpieczna i wiodla przez gory, w XII wieku papiez oglosil, ze wystarczy, jesli ten, komu zbraklo sil, by kontynuowac wedrowke, przekroczy Brame Przebaczenia. Uzyska takie same odpusty, jakie otrzymywali ci, ktorzy docierali do ostatecznego celu pielgrzymki. W ten sposob papiez rozwiazal problem wielu patnikow i zachecil do pielgrzymek. Szlismy droga, ktora juz pokonywalem - kretymi, stromymi sciezkami biegnacymi po sliskim zboczu. Dziewczynka wyprzedzala mnie, zwinna i szybka jak strzala, a ja nieraz musialem prosic, by zwolnila kroku. Sluchala mnie, ale juz po chwili znow ruszala biegiem. Po polgodzinie i wielu moich protestach stanelismy wreszcie przed Brama Przebaczenia. -Mam klucze do kosciola - powiedziala. - Wejde i otworze brame, aby mogl ja pan przekroczyc. Weszla brama glowna, a ja czekalem na zewnatrz. Kaplica byla mala. Brame, zwrocona na polnoc, zdobily muszle i sceny z zycia swietego Jakuba. W chwili gdy uslyszalem zgrzyt klucza w zamku, potezny owczarek niemiecki wyskoczyl nie wiadomo skad i stanal miedzy mna a brama. Moje cialo natychmiast przygotowalo sie do walki. Znowu - pomyslalem. Wyglada na to, ze ta historia nigdy sie nie skonczy. Wciaz nowe proby walki, ponizenia. I ani sladu miecza. Jednak w tej chwili otwarla sie Brama Przebaczenia i stanela w niej dziewczynka. Widzac wpatrujacego sie we mnie psa i mnie, z oczyma utkwionymi w jego slepia, wypowiedziala kilka cieplych slow i w ten sposob udobruchala zwierze. Merdajac ogonem, pies pobiegl w glab kosciola. Byc moze Petrus mial racje - uwielbialem snuc opowiesci. Zwykly owczarek niemiecki wyrosl w moich oczach do rozmiarow groznego zwierzecia nie z tego swiata. To byl zly znak -przejaw zmeczenia, ktore czasem sprawia, ze dajemy sie zwodzic. Lecz wciaz jeszcze byla nadzieja. Dziewczynka skinela reka, proszac, bym wszedl. Pelen oczekiwan przekroczylem Brame Przebaczenia i uzyskalem laski, jakich dostepuja pielgrzymi w Com-posteli. Ogarnalem spojrzeniem pusta swiatynie, w ktorej prawie nie bylo posagow ani obrazow, szukajac jedynej rzeczy, ktora mnie interesowala. -Mozna tu zobaczyc kapitele w ksztalcie muszli, symbolu Camino de Santiago - zaczela opowiadac mala, grajac role przewodniczki. Oto swieta Agata z... wieku... Wkrotce zrozumialem, ze nie warto bylo zawracac z drogi. -A to swiety Jakub Matamoros[32] z uniesionym mieczem i Maurowie pod kopytami jego koma, posag z... wieku...Tu znajdowal sie miecz swietego Jakuba. Ale nie moj. Dalem dziewczynce jeszcze kilka peset, ale ich nie przyjela. Z lekka urazona, nie udzielajac zadnych wyjasnien, powiedziala, zebym wyszedl. Zszedlem po stromym zboczu i ruszylem w kierunku Composteli. Kiedy powtornie wedrowalem uliczkami Villafranca del Bierzo, stanal przede mna mezczyzna, ktory oswiadczyl, ze ma na imie Angel, i zapytal, czy zechce zwiedzic kosciol Swietego Jozefa Ciesli. Choc imie mezczyzny mialo w sobie tyle magii[33], tuz po doznanym rozczarowaniu doszedlem do wniosku, ze Petrus byl wielkim znawca ludzkich dusz. Cechuje nas sklonnosc do snucia opowiesci o tym, co nie istnieje, a nie wierzymy w rzeczy oczywiste, rzucajace sie w oczy.Jednak wylacznie po to, by potwierdzic swe przekonania, pozwolilem Angelowi zaprowadzic sie takze i do tego kosciola. Byl zamkniety, a on nie mial klucza. Pokazal mi usytuowany nad portalem posag swietego Jozefa trzymajacego narzedzia ciesielskie. Popatrzylem, podziekowalem mezczyznie i chcialem dac mu kilka peset. Nie przyjal ich i zostawil mnie na srodku ulicy. -Jestesmy dumni z naszego miasta - oznajmil. - Nie robimy tego dla pieniedzy. I znow ruszylem ta sama droga, by po kwadransie zostawic za soba Villafranca del Bierzo z jej bramami, uliczkami i tajemniczymi przewodnikami, ktorzy za swe uslugi nie przyjmowali zaplaty. Przez jakis czas przemierzalem gorzyste tereny, co kosztowalo mnie wiele wysilku i zajmowalo duzo czasu. Poczatkowo myslalem wylacznie o tym, co zaprzatalo mnie juz wczesniej - o samotnosci, poczuciu wstydu, bo zawiodlem Petrusa, o moim mieczu i jego tajemnicy. Ale postacie dziewczynki i Angela wciaz staly mi przed oczyma. Podczas gdy ja szedlem skupiony wylacznie na nagrodzie, ktorej pozadalem, oni dali mi z siebie to, co mieli najlepszego - swa milosc do tego miasta. Nie otrzymujac nic w zamian. Niejasna jeszcze mysl przybrala wyrazniejszy ksztalt w zakamarkach mej duszy. To byla wiez laczaca wszystkie sily natury. Petrus nieustannie podkreslal, ze pragnienie nagrody jest konieczne, by osiagnac zwyciestwo. Lecz za kazdym razem, kiedy zapominalem o calym swiecie, myslac wylacznie o mieczu, przywolywal mnie do porzadku, stosujac bolesne chwyty. Takie sytuacje wielokrotnie powtarzaly sie na Camino de Santiago. Robil to z rozmyslem. I w tym musial tkwic sekret mojego miecza. Zagrzebane w najglebszych zakamarkach mej duszy przeczucia drgnely, przeniknela je odrobina swiatla. Nie uswiadamialem sobie jeszcze, ku czemu zmierzam, cos mi jednak podpowiadalo, ze jestem na dobrej drodze. Bylem wdzieczny za spotkanie z dziewczynka i z Angelem; w ich sposobie mowienia o kosciolach kryla sie Milosc, ktora trawi. Zmusili mnie, abym dwukrotnie przemierzyl droge, ktora planowalem pokonac po poludniu. Teraz znow zapomnialem o fascynacji rytualem Tradycji i powrocilem na hiszpanska ziemie. Pomyslalem o dniu, juz bardzo odleglym, w ktorym Petrus powiedzial mi, ze wielokrotnie przeszlismy te sama droge w Pirenejach. Zatesknilem za tamtym dniem. To mogl byc dobry poczatek - kto wie, czy powtorzenie takiej sytuacji wlasnie teraz nie wrozylo szczesliwego zakonczenia? Wieczorem dotarlem do wioski i wynajalem pokoj u starszej pani, ktora zazadala smiesznie niskiej zaplaty za nocleg i posilki. Pogawedzilismy troche, a ona wyznala mi, jak gleboka wiare poklada w Przenajswietszym Sercu Jezusa i jak martwi sie o zbior oliwek w tym roku, kiedy panuje straszliwa susza. Wypilem troche wina, zjadlem zupe i wczesnie poszedlem spac. Bylem teraz znacznie spokojniejszy dzieki tej kielkujacej we mnie mysli, ktora wkrotce miala wybuchnac. Pomodlilem sie, wykonalem kilka cwiczen, ktorych nauczyl mnie Petrus, i wezwalem Astraina. Musialem porozmawiac z nim o walce z psem. Usilowal wtedy za wszelka cene wyrzadzic mi krzywde, a kiedy odmowil mi pomocy w zmaganiach z krzyzem, postanowilem na zawsze usunac go ze swego zycia. Gdybym nie rozpoznal jego glosu, uleglbym kuszeniu, ktoremu poddawal mnie przez cala walke. -Zrobiles wszystko co w twojej mocy, zeby pomoc Legionowi mnie pokonac - powiedzialem. -Nie sprzymierzam sie przeciw moim braciom - odparl Astrain. Spodziewalem sie takiej odpowiedzi. Przeciez zostalem o tym uprzedzony, a absurdem bylo gniewac sie na Poslanca tylko dlatego, ze pozostal posluszny swej naturze. Powinienem widziec w nim towarzysza, ktory pomaga mi w chwilach takich jak ta - to bylo jedyne jego zadanie. Puscilem w niepamiec uraze i zaczelismy rozmawiac o Szlaku, o Petrusie, o tajemnicy miecza, o moim przeczuciu, ze ten sekret tkwi we mnie. Nie powiedzial mi niczego istotnego, moze poza tym, ze takie tajemnice byly dla niego niedostepne. Ale przynajmniej mialem z kim pogawedzic po calym popoludniu milczenia. Rozmawialismy do pozna., az staruszka zapukala do drzwi, zeby zwrocic mi uwage, ze mowie przez sen. Obudzilem sie w znacznie lepszej formie i wczesnym rankiem wyruszylem w droge. Zgodnie z moimi obliczeniami juz po poludniu powinienem znalezc sie w Galicji, gdzie lezy Santiago de Compostela. Droga wciaz piela sie w gore i przez cztery godziny utrzymywalem tempo marszu tylko dzieki zdwojonemu wysilkowi. Przez caly ten czas zywilem nadzieje, ze za nastepnym zakretem droga pobiegnie w dol. Ale ta chwila nie nadchodzila, wiec w koncu przestalem wierzyc, ze tego popoludnia uda mi sie posuwac nieco szybciej. W dali dostrzegalem jeszcze wyzsze szczyty i nie moglem uwolnic sie od mysli, ze predzej czy pozniej bede musial je pokonac. Jednak wysilek fizyczny niemal calkowicie oswobodzil mnie od innych trosk i ogarnela mnie zyczliwosc wobec samego siebie. Psiakosc! - pomyslalem. Ilu ludzi potraktowaloby powaznie kogos, kto rzuca wszystko, zeby wyruszyc na poszukiwanie miecza? I jakie znaczenie w moim prawdziwym zyciu mialby fakt, ze nie zdolalem go odnalezc? Nauczylem sie Praktyk RAM, poznalem mojego Poslanca, walczylem z psem i ujrzalem wlasna smierc - powtorzylem sobie raz jeszcze, probujac przekonac samego siebie o znaczeniu, jakie miala dla mnie Camino de Santiago. Miecz byl tylko efektem. Bardzo chcialbym go odnalezc, ale jeszcze bardziej pragnalem wiedziec, co z nim poczac. Bo przeciez musialem zrobic z niego praktyczny uzytek, tak jak stosowalem w praktyce cwiczenia, ktorych nauczyl mnie Petrus. Zatrzymalem sie nagle. Mysl, dotad stlumiona, eksplodowala. Wszystko wokol stalo sie jasnoscia, a fala niekontrolowanej Agape wyplynela ze mnie. Goraco pragnalem, zeby byl tu teraz Petrus, abym mogl mu wyznac to, czego chcial sie o mnie dowiedziec - to jedyne odkrycie, jakiego ode mnie oczekiwal, bo to odkrycie mialo zwienczyc dlugi okres nauk na niezwyklym Szlaku Swietego Jakuba - pragnalem wyjawic mu sekret mojego miecza. A sekret mojego miecza, jak sekret kazdej zdobyczy, ktorej czlowiek pozada w tym zyciu, sprowadzal sie do najprostszego pod sloncem pytania: co z nim uczynic? Nigdy nie snulem takich rozwazan. Pokonujac Camino de Santiago, chcialem dowiedziec sie jedynie, gdzie, w jakim miejscu ukryto miecz. Nie zastanawialem sie, dlaczego pragne go znalezc ani do czego jest mi potrzebny. Cala uwage skoncentrowalem na nagrodzie i nie rozumialem, ze kiedy ktos czegos pragnie, musi jasno okreslic powod tego pragnienia. To bylo jedynym motywem szukania nagrody i na tym wlasnie polegal sekret mojego miecza. Petrus powinien byl sie dowiedziec, ze dokonalem tego odkrycia, bylem jednak przekonany, ze nigdy juz nie zobacze mojego przewodnika. Dlatego przykleknalem w milczeniu, wyrwalem kartke z notesu i zapisalem, jak zamierzam wykorzystac miecz. Potem starannie zlozylem te kartke i wsunalem ja pod kamien, ktory przypominal mi o jego imieniu i jego przyjazni. Czas szybko zniszczy ten skrawek papieru, lecz ja w ten sposob symbolicznie wreczylem go Petrusowi. On juz wiedzial, co uczynie z mieczem. Teraz moja i Petrusowa misja zostala spelniona. Wedrowalem po coraz wyzszych partiach gor, a Agape przeplywala przeze mnie i rozswietlala wokol swiat. Teraz, kiedy znalem juz tajemnice, musialem znalezc to, czego szukalem. Cale moje jestestwo opanowala niezachwiana pewnosc. Szedlem, spiewajac wloska piosenke, ktora Pe-trus nucil na bocznicy kolejowej. Poniewaz nie znalem slow, sam je wymyslalem. W poblizu nie bylo zywego ducha, szedlem przez gesty las, wiec w samotnosci zaczalem spiewac glosniej. Wkrotce uswiadomilem sobie, ze slowa mojej piosenki nabieraja absurdalnego znaczenia - to byl sposob porozumiewania sie ze swiatem, ktory tylko ja znalem, bo teraz swiat stal sie moim nauczycielem. Doswiadczylem tego, choc w inny sposob, podczas pierwszego spotkania z Legionem. Wowczas ujawnil sie we mnie dar jezykow. Stalem sie sluga Ducha, ktory mnie wykorzystal, aby ocalic kobiete, stworzyc mego wroga i ukazac okrutna twarz Dobrej Walki. Teraz bylo inaczej - bylem panem samego siebie i uczylem sie rozmawiac ze wszechswiatem. Podejmowalem dialog ze wszystkim, co pojawilo sie na mej drodze z pniami drzew, kaluzami, zeschnietymi liscmi i wspanialymi pnaczami. To bylo cwiczenie zwyklych ludzi, dobrze znane dzieciom, a zapomniane przez doroslych. Kryla sie w nim tajemnicza odpowiedz rzeczy, jakby rozumialy, co mowie, i w zamian otaczaly mnie Miloscia, ktora trawi. Wszedlem w rodzaj transu i ogarnal mnie strach, lecz bylem gotow prowadzic te gre, poki starczy mi sil. Jeszcze raz okazalo sie, ze Petrus mial racje -uczac siebie, stawalem sie Mistrzem. Nadeszla pora obiadu, jednak nie zatrzymalem sie na posilek. Idac przez male osady, znizalem glos do szeptu, smialem sie do siebie, gdyby wiec przypadkiem ktos zwrocil na mnie uwage, uznalby, ze za naszych czasow do katedry w Santiago przybywali pielgrzymi dotknieci obledem. Lecz to nie mialo znaczenia, bo oddawalem czesc otaczajacemu mnie zyciu i wiedzialem juz, jak wykorzystam miecz, kiedy wreszcie go znajde. Przez reszte popoludnia szedlem w transie, swiadom, dokad zmierzam, lecz jeszcze bardziej swiadom zycia, ktore obdarzalo mnie Aga-pe. Po raz pierwszy na niebie zaczely sie zbierac ciezkie chmury. Modlilem sie, zeby spadl deszcz, bo po dlugiej wedrowce, po calej tej suszy, bylby nowym, ekscytujacym doswiadczeniem. O trzeciej po poludniu stanalem na galicyjskiej ziemi i spojrzalem na mape - juz tylko jedna gora dzielila mnie od konca tego etapu drogi. Uznalem, ze musze ja pokonac i spedzic noc w pierwszej osadzie u stop gory - Tricasteli, gdzie potezny krol, Alfons XI, pragnal wzniesc wielkie miasto, lecz ono nawet po wiekach bylo tylko malenka wioska. Wciaz spiewajac i mowiac w jezyku, ktory sam stworzylem, zeby gawedzic z natura, zaczalem sie wspinac na ostatnia gore - Cebreiro. Nosila imie starozytnej osady rzymskiej, oznaczajace prawdopodobnie luty, w ktorym nastapilo jakies wazne wydarzenie. Niegdys uwazano, ze to najtrudniejsza przeprawa na trasie pielgrzymki do Santiago, lecz dzis sytuacja wyglada inaczej. Oczywiscie zbocze nadal jest strome, jednak wysoka antena telewizyjna na sasiednim szczycie sluzy pielgrzymom jako punkt orientacyjny i dzieki niej nie zbaczaja ze Szlaku, co dawniej zdarzalo sie czesto i niemal rownie czesto mialo tragiczne skutki. Chmury wisialy coraz nizej i wiedzialem, ze wkrotce zaczne poruszac sie we mgle. Zeby dotrzec do Triscateli, musialem kierowac sie zoltymi znakami, poniewaz antene telewizyjna zakryla mgla. Gdybym sie zgubil, czekalaby mnie kolejna noc pod golym niebem, lecz tego dnia, kiedy zbieralo sie na deszcz, taka perspektywa wydawala mi sie raczej nieprzyjemna. Poczuc na twarzy kropelki wody, napawac sie kazda chwila, cieszyc sie wolnoscia i zyciem, spedzic noc w goscinnym domu, gdzie znajdzie sie kieliszek wina i wygodne lozko, bym mogl wypoczac, myslac o czekajacej mnie jutro drodze - to jedno. Ale borykac sie z bezsennoscia, usilujac zdrzemnac sie w blocie, i bac sie zakazenia kolana, bo przemieka bandaz - to zupelnie co innego. Musialem szybko dokonac wyboru: albo isc najkrotsza droga, posrod mgly, dopoki nie zapadnie calkowita ciemnosc, albo zawrocic i przenocowac w wiosce, ktora opuscilem przed kilkoma godzinami, a przejscie Cebreiro zostawic sobie na jutro. W chwili gdy zrozumialem, ze musze natychmiast podjac decyzje, zauwazylem, ze stalo sie ze mna cos dziwnego. Pewnosc, ze poznalem tajemnice miecza, kazala mi isc dalej, prosto we mgle, ktora juz-juz miala mnie otoczyc. To uczucie bardzo roznilo sie od impulsu, ktory kazal mi podazyc za dziewczynka do Bramy Przebaczenia czy za mezczyzna do kosciola Swietego Jozefa Ciesli. Przypomnialem sobie, ze kiedy - co zdarzalo sie rzadko - prowadzilem wyklady w Brazylii, zawsze porownywalem doswiadczenie mistyczne ze znanym nam wszystkim doswiadczeniem, jakim jest nauka jazdy na rowerze. Wsiadajac po raz pierwszy na rower, wiekszosc z nas porusza pedalami i przewraca sie. Potem przejezdzamy krociutki odcinek drogi i znow sie przewracamy. Mimo to niespodziewanie uczymy sie utrzymywac rownowage i panowac nad rowerem. Nie polega to na gromadzeniu doswiadczen, ale raczej na swoistym "cudzie", ktory sie dokonuje, kiedy rower "zaczyna prowadzic" jadacego. Rowerzysta godzi sie poddac "brakowi rownowagi" pojazdu dwukolowego, natomiast poczatkowy upadek wykorzystuje, by przyjac wlasciwa postawe i nabrac rozpedu. Podczas wspinaczki na Cebreiro, o czwartej po poludniu, stwierdzilem, ze stal sie wlasnie taki cud. Po tak dlugiej wedrowce Szlak Swietego Jakuba zaczal mnie "prowadzic". Podazylem za tym, co ludzie nazywaja intuicja. Za sprawa towarzyszacej mi przez caly ten dzien Milosci, ktora trawi, za sprawa odkrycia sekretu mojego miecza, a takze dlatego, ze czlowiek w trudnych chwilach zawsze podejmuje sluszna decyzje -bez leku ruszylem ku mgle. Ta chmura gdzies sie przeciez konczy - myslalem, usilujac wypatrzyc zolte znaki na kamieniach i drzewach Szlaku. Juz od blisko godziny widocznosc byla bardzo slaba, a ja spiewalem, aby przepedzic strach, i czekalem, az wydarzy sie cos niezwyklego. Otoczony przez mgle, sam posrod irrealnego swiata, spogladalem na Ca-mino de Santiago jak na scene z filmu, kiedy to widzimy bohatera robiacego cos, czego nikt nie wazylby sie uczynic, a widzowie mysla, ze takie rzeczy zdarzaja sie tylko w kinie. Ale ja naprawde tu bylem i przezywalem te sytuacje w realnym swiecie. Las ogarniala coraz glebsza cisza, mgla zaczynala sie rozpraszac. Byc moze zblizalem sie do celu, lecz swiatlo przebijajace sie przez chmury razilo moje oczy i odmienialo koloryt pejzazu, czyniac go tajemniczym i przerazajacym. Teraz wokol panowala niezmacona cisza, a ja, wsluchujac sie w nia, odnioslem w pewnej chwili wrazenie, ze slysze, gdzies po lewej stronie drogi, kobiecy glos. Natychmiast sie zatrzymalem. Sadzilem, ze glos odezwie sie znowu, ale nie dobiegl mnie nawet najlzejszy szmer, zadne z brzmien lasu, zaden szelest suchych lisci, posrod ktorych buszuja zwierzeta, zaden lopot ptasich czy owadzich skrzydel. Zerknalem na zegarek - bylo pietnascie po piatej. Obliczylem, ze do Torrestreli zostalo mi jeszcze okolo czterech kilometrow - mialem dosc czasu, by pokonac te odleglosc przed zapadnieciem zmroku. Gdy podnioslem oczy, ponownie uslyszalem kobiecy glos. To, co sie potem wydarzylo, okazalo sie jednym z najwazniejszych doswiadczen w moim zyciu. Glos dobiegal znikad, a moze raczej brzmial we mnie. Slyszalem go bardzo wyraznie. Moja intuicja sprawila, ze stawal sie coraz silniejszy. Nie ja bylem panem tego glosu, nie byl nim tez Astrain. Ten glos powtarzal tylko, ze powinienem isc dalej, a ja usluchalem go bez zmruzenia oka. Bylo tak, jakby wrocil Petrus i przypominal mi o rozkazach i posluszenstwie, i o tym, ze w tej chwili jestem tylko narzedziem Szlaku, ktory mnie "prowadzi". Mgla stawala sie coraz bardziej przejrzysta, miejscami prawie calkiem sie rozwiala. Obok mnie drzewa rosly rzadko, skaly byly mokre i sliskie, a zbocze rownie strome jak na odcinku, ktory przemierzalem od dluzszego czasu. Nagle, jakby za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, mgla zniknela. A przede mna, na szczycie gory, wznosil sie krzyz. Rozejrzalem sie wokol i zobaczylem morze chmur, z ktorych sie wynurzylem, i drugie morze chmur, wysoko ponad glowa. Pomiedzy tymi dwoma oceanami sterczaly wierzcholki najwyzszych gor i szczyt Cebreiro. Ogarnela mnie gleboka potrzeba modlitwy. Nawet gdybym musial z tego powodu zboczyc z drogi do Torrestreli, chcialem wejsc na sam szczyt i pomodlic sie u stop krzyza. To bylo czterdziesci minut wspinaczki posrod wewnetrznej i zewnetrznej ciszy. Jezyk, ktory wymyslilem, zamilkl we mnie, nie byl mi juz potrzebny do rozmowy z ludzmi ani z Bogiem. "Wiodl" mnie Szlak Swietego Jakuba i on mial mi wskazac miejsce, w ktorym spoczywal moj miecz. Petrus i tym razem mial racje. Na szczycie, niedaleko krzyza, siedzial mezczyzna, ktory cos pisal. Przeszlo mi przez mysl, ze to wyslannik, nadnaturalna wizja. Lecz intuicja podszepnela mi, ze jest inaczej, i wtedy dostrzeglem wyszyta na jego ubraniu muszle -mezczyzna byl pielgrzymem. Przygladal mi sie przez dluzsza chwile, a potem odszedl, urazony, ze zaklocilem jego spokoj. Byc moze obaj czekalismy na to samo na przybycie aniola? A obaj ujrzelismy przed soba czlowieka. Na drodze zwyklych ludzi. Choc tak bardzo pragnalem sie modlic, nie bylem w stanie wyrzec ani slowa. Dlugo stalem przy krzyzu, patrzac na gory i na zakrywajace niebo i ziemie obloki, zza ktorych wylanialy sie tylko najwyzsze szczyty. W dole zapalaly sie swiatla osady zlozonej z pietnastu domow i kosciola. A zatem bede mial gdzie spedzic te noc, jesli Szlak mi na to zezwoli. Nie wiedzialem dokladnie, o ktorej moze to nastapic, ale, pomimo nieobecnosci Petrusa, mialem przewodnika. "Prowadzila" mnie Camino de Santiago. Zblakany baranek wszedl na szczyt i stanal miedzy krzyzem a mna. Spogladal na mnie, troche wystraszony. Stalem tak dlugo, wpatrujac sie w niemal czarne juz niebo, w krzyz i bialego baranka u stop krzyza. I nagle odczulem zmeczenie dlugim okresem prob, walk, nauki i marszu. Potworny, sciskajacy zoladek bol podszedl mi do gardla i wyrwal sie szlochem bez lez, tu, przed barankiem i ogromnym samotnym krzyzem, ukazujacym, jaki los czlowiek zgotowal nie swemu Bogu, lecz sobie. W mej pamieci ozyly wszystkie nauki Camino de Santiago, gdy szlochalem nad ta samotna owieczka. -Boze - zaczalem, odzyskujac wreszcie zdolnosc wypowiadania slow modlitwy. - Nie przybili mnie do tego krzyza, nie widze na nim i Ciebie. Ten krzyz jest pusty i takim powinien zostac po wsze czasy, poniewaz czas smierci przeminal, a bog odradza sie teraz we mnie. Ten krzyz byl symbolem nieslychanej wladzy, ktora posiedlismy wszyscy, wladzy ukrzyzowania drugiego czlowieka i wydania go na smierc. Teraz ta moc odradza sie dla zycia, swiat jest ocalony, a ja potrafie dokonywac Twych cudow. Albowiem przemierzylem droge zwyklych ludzi i w nich odnalazlem Twoj sekret. I Ty przemierzyles droge zwyklych ludzi. Przybyles, aby nauczyc nas wszystkiego, co bylismy zdolni pojac lub uczynic, my jednak nie chcielismy przyjac Twych nauk. Pokazales nam, ze potega i chwala sa dostepne dla wszystkich, lecz tak nagle objawienie naszych zdolnosci przeroslo nas. Ukrzyzowalismy Cie nie dlatego, zeby okazac niewdziecznosc Synowi Bozemu, lecz dlatego, ze bardzo balismy sie zaakceptowac nasze zdolnosci. Ukrzyzowalismy Cie, poniewaz balismy sie stac bogami. Moca czasu i tradycji stales sie tylko dalekim bostwem, a my znow wypelnialismy swoj czlowieczy los. Nie, to nie grzech byc szczesliwym. Pol tuzina cwiczen i uwazne wsluchanie sie w swiat wystarczaja, by czlowiek zdolal ziscic najsmielsze marzenia. Pysznilem sie ma madroscia, kazales mi wiec przemierzyc droge, ktora przejsc moze kazdy, i odkryc to, co odkrylby kazdy, kto nieco uwazniej przygladalby sie zyciu. Pokazales mi, ze pogon za szczesciem jest sprawa osobista i ze nie istnieje wzorzec, ktory moglibysmy przekazac innym. Aby odnalezc moj miecz, musialem zglebic jego tajemnice, a to okazalo sie takie proste - wystarczylo wiedziec, co z nim uczynic. Co zrobic z mieczem i ze szczesciem, jakie dla mnie oznacza. Przeszedlem kazdy kilometr tej drogi, aby odkrywac to, co juz wiedzialem, co wie kazdy z nas, z czym jednak trudno sie pogodzic. Coz bowiem trudniejszego dla czlowieka, Panie, niz odkryc, ze moze posiasc wladze? Bol, ktory rozdziera teraz ma piers, ktory wyrywa sie szlochem z mego gardla, ploszac owieczke, istnieje, odkad istnieje czlowiek. Niewielu jest takich, ktorzy przyjeli sztandar zwyciestwa - wiekszosc wyrzeka sie marzen, kiedy te staja sie nierealne. Rezygnuja z podjecia Dobrej Walki, nie wiedza bowiem, co uczynic z wlasnym szczesciem, sa wiezniami spraw doczesnych. Jak ja, ktory pragnalem odnalezc miecz, choc nie mialem pojecia, co z nim czynic. Uspiony bog rozbudzil sie we mnie i bol narastal z kazda chwila. Czulem, ze jest przy mnie moj Mistrz, i nareszcie udalo mi sie przemienic szloch we lzy. Plakalem, pelen wdziecznosci dla czlowieka, ktory kazal mi ruszyc na Szlak Swietego Jakuba w poszukiwaniu miecza. Plakalem, pelen wdziecznosci dla Petrusa, ktory uczyl mnie, nie wspominajac o tym, ze me marzenia sie spelnia, jesli wczesniej odgadne, jaki zrobie z nich uzytek. Patrzylem na nagi krzyz i na baranka, ktory - wolny - mogl biegac po tych gorach i spogladac w obloki. Baranek wstal, a ja podazylem za nim. Wiedzialem, dokad mnie prowadzi. Nawet posrod chmur swiat wydal mi sie przejrzysty i jasny. Choc nie widzialem Drogi Mlecznej na niebie, bylem pewien, ze tam jest i ze wskazuje wszystkim Szlak Swietego Jakuba. Baranek pobiegl w kierunku wioski noszacej, jak gora, nazwe Ce-breiro. Tam wydarzyl sie pewnego dnia cud -cud przemiany tego, co sie robi, w to, w co sie wierzy. W tajemnice miecza i niezwyklego Szlaku Swietego Jakuba. Kiedy szedlem w dol, przypomniala mi sie ta historia. Pewien wiesniak z sasiedniej osady przyszedl do Cebreiro na msze. Tego dnia szalala straszliwa burza. Msze odprawial mnich malej wiary, ktory w duchu drwil sobie z poswiecenia wiesniaka. Lecz gdy nadeszla chwila podniesienia, hostia przemienila sie w cialo Chrystusa, a wino w Jego krew. Relikwie do dzis przechowywane sa w tej malej kapliczce. To skarb wspanialszy od wszystkich bogactw Watykanu. Baranek zatrzymal sie na skraju wioski, skad jedyna biegnaca przez nia uliczka wiedzie wprost do kosciola. Ogarniety przerazeniem, powtarzalem w duchu: "Panie, nie jestem godzien przekroczyc progow Domu Twego". Lecz baranek zwrocil oczy w moja strone, a jego spojrzenie przejelo mnie do glebi. Mowilo, abym na zawsze zapomnial o swych niegodziwosciach, moc bowiem odrodzila sie we mnie, jak mogla sie odrodzic w kazdym czlowieku, ktory ze swego zycia uczyni Dobra Walke. Nadejdzie dzien - mowily oczy baranka - gdy czlowiek znow bedzie z siebie dumny, a wtedy cala natura slawic bedzie rozbudzenie boga, ktory trwal w nim uspiony. Baranek byl teraz moim przewodnikiem na Camino de Santiago. W pewnej chwili wokol zapanowala ciemnosc, a ja mialem wizje. Ujrzalem sceny ludzaco podobne do opisanych w Apokalipsie: Baranka zasiadajacego na tronie i ludzi, ktorzy plukali swe szaty, oczyszczajac je we krwi Baranka. To bylo przebudzenie spiacego w kazdym z ludzi boga. Ujrzalem takze bitwy, czas niepokoju, katastrofy, ktore mialy spasc na Ziemie w nadchodzacych latach. Lecz wszystko to zakonczylo sie triumfem Baranka, bo kazda istota ludzka stapajaca po tej ziemi obudzila swa wielka moca uspionego w niej boga. Szedlem za barankiem do kaplicy wzniesionej przez wiesniaka i mnicha, ktory uwierzyl w to, co czynil. Nikt nie wie, kim byli. Dwa bezimienne kamienie nagrobne na sasiadujacym z kosciolem cmentarzu wskazuja tylko, gdzie pogrzebano ich szczatki doczesne. Ale nie wiadomo nawet, w ktorym grobie spoczywa mnich, a w ktorym wiesniak. Poniewaz, aby cud mogl sie ziscic, dwie sily musialy stoczyc Dobra Walke. Kaplica byla rzesiscie oswietlona, kiedy stanalem w jej progu. Tak, bylem godzien tam wejsc, poniewaz mialem miecz i wiedzialem, jak go uzywac. To nie byla Brama Przebaczenia - ja przebaczenie juz uzyskalem, oczyscilem szaty w krwi Baranka. Teraz chcialem tylko wziac do reki moj miecz i podjac Dobra Walke. W malej swiatynce nie bylo krzyza. Na oltarzu ujrzalem relikwie cudu - kielich i patene, ktore widzialem, tanczac, i srebrny relikwiarz, kryjacy cialo i krew Jezusa. Odzyskiwalem wiare w cuda, ktore co dnia czynic moze czlowiek. Otaczajace mnie wysokie szczyty gorskie zdawaly sie mowic, ze sa tu wylacznie po to, by rzucac wyzwanie czlowiekowi. I ze czlowiek zyje tylko po to, by przyjac to zaszczytne wyzwanie. Baranek skryl sie za lawke, ja patrzylem przed siebie. Przy oltarzu, usmiechniety, moze odczuwajacy ulge, stal Mistrz. W rece trzymal moj miecz. Zatrzymalem sie. Zblizyl sie do mnie, minal i wyszedl. Podazylem za nim. Uniosl ostrze i zaczal recytowac swiety psalm tych, ktorzy podrozuja i walcza, aby zwyciezyc. Polegnie u twego boku tysiac i dziesiec tysiecy po prawicy twojej, a ciebie zlo nie dosieze. Nie przypadnie na ciebie zlo i zaraza nie zblizy sie do namiotu twego. Albowiem aniolom swoim przykazal o tobie, aby cie strzegli na wszystkich drogach twoich. Uklaklem, a on uderzyl plazem kolejno oba moje ramiona, mowiac: Po lwie i zmii stapac bedziesz, deptac bedziesz mlodego lwa i smoka[34]. Gdy konczyl wypowiadac te slowa, z nieba spadly pierwsze krople deszczu. Padalo, a deszcz ozywial ziemie. Ta woda miala powrocic do nieba, dopiero gdy wspomoze kielkowanie ziarna, wzrost drzewa, kwitnienie kwiatu. Padalo coraz mocniej, a ja trzymalem uniesiona glowe, czujac po raz pierwszy na Szlaku Swietego Jakuba wode zeslana przez niebo. Pomyslalem o wypalonych polach i poczulem sie szczesliwy, bo tej nocy mialy wreszcie ukoic pragnienie. Pomyslalem o kamieniach z Leon, o lanach zboza Nawarry, o spekanej kastylijskiej ziemi, o winnicach Rioja, dzis chlonacych te strugi deszczu, z ktorych saczyla sie potega niebios. Przypomnialem sobie krzyz, ktory dzwignalem, a ktory burza prawdopodobnie przewrocila, by inny pielgrzym mogl nauczyc sie posluszenstwa. Pomyslalem o wodospadzie, teraz poteznym, bo zasilonym opadami, i o Foncebadon, gdzie dalem z siebie tak wiele, by przywrocic zycie tej ziemi. Pomyslalem o wodzie, ktora czerpalem z tylu studzien, teraz znow obfitszych. Bylem godzien miecza, poniewaz wiedzialem, jak go uzywac. Mistrz wyciagnal miecz w moja strone, ja go przyjalem. Rozgladalem sie, szukajac baranka, ale zniknal bez sladu. Jednak nie mialo to juz znaczenia woda zycia plynela z niebios, a ostrze mego miecza polyskiwalo w jej strugach. Epilog Santiago de Compostela Z okna hotelowego pokoju widze katedre Swietego Jakuba i grupke turystow przed swiatynia. Posrod tlumu przechadzaja sie studenci w ciemnych sredniowiecznych strojach, a sprzedawcy pamiatek kreca sie przy swoich straganach. Jest wczesny ranek, a nie liczac notatek, te linie sa pierwszymi, jakie skreslilem na Camino de Santiago.Przybylem do miasta wczoraj autobusem, ktory zapewnial polaczenie miedzy Pedrafita, polozona w poblizu Cebreiro, a Compostela. W ciagu czterech godzin pokonalismy sto piecdziesiat kilometrow dzielacych obie miejscowosci, a ja wspominalem piesza wedrowke z Petrusem -zdarzalo sie, ze na przejscie takiej odleglosci poswiecalismy dwa tygodnie. Wkrotce wyjde, zeby zlozyc na grobie swietego Jakuba wykonany na muszlach wizerunek Matki Boskiej z Aparecidy. Potem, jezeli okaze sie to mozliwe, wsiade do samolotu i wroce do Brazylii; gdzie czeka mnie duzo pracy. Nie zapomnialem slow Petrusa, ktory opowiadal mi, jak zamknal w jednym obrazie cale swoje doswiadczenie. Przeszlo mi przez mysl, zeby napisac ksiazke o tym, co przezylem, ale na razie byl to tylko odlegly projekt, bo teraz, kiedy odnalazlem miecz, czekalo mnie wiele zajec. Tajemnica mojego miecza nalezy do mnie i nigdy jej nie ujawnie. Zostala zapisana i spoczela pod glazem, ale po deszczu, ktory niedawno spadl, prawdopodobnie juz nie istniala. Dobrze sie stalo. Petrus nie musial jej znac. Zapytalem Mistrza, skad wiedzial, kiedy dotre do Cebreiro. Czy moze czekal tam na mnie juz od jakiegos czasu? Rozesmial sie i powiedzial, ze przyjechal poprzedniego dnia rano i ze wyjechalby nazajutrz, nawet gdybym sie nie pojawil. Chcialem sie dowiedziec, jak to mozliwe, ale nie otrzymalem odpowiedzi. Kiedy sie zegnalismy, zanim wsiadl do wynajetego samochodu i wyjechal do Madrytu, wreczyl mi symbol Zakonu Swietego Jakuba od Miecza i powiedzial, ze mialem juz wielkie objawienie, gdy patrzylem w oczy baranka. Jednak przy odrobinie wysilku zdolam moze kiedys zrozumiec, ze ludzie zawsze przybywaja punktualnie tam, gdzie sa oczekiwani. [1]? Szlak, zwany z francuska Szlakiem Swietego Jakuba, na terytorium Francji tworza liczne drogi zbiegajace sie w hiszpanskim miescie Puente La Reina. Saint-Jean-Pied-de-Port lezy przy jednym z trzech szlakow, nie jedynym ani nie najwazniejszym. [2]? Camino de Santiago zapisala sie we francuskiej kulturze jedynie poprzez to, co stanowi dume kraju, czyli poprzez gastronomie, pozostawiajac po sobie "pamiatkowa" nazwe cocquilles Saint-Jacques, co doslownie oznacza "muszle swietego Jakuba". (Sa to malze zwane po polsku przegrzebkami - przyp. tlum.). [3]? W rzeczywistosci Petrus podal mi swoje prawdziwe imie. Ale by chronic jego prywatnosc, zmienilem je, podobnie jak nazwiska innych osob z Camino de Santiago. [4]? Colin Wilson twierdzi, iz na tym swiecie nic nie jest przypadkowe, ja zas raz jeszcze mialem okazje sie przekonac o slusznosci tego pogladu. Pewnego popoludnia, bawiac w Madrycie, przegladalem w hotelowym hallu czasopisma. Moja uwage zwrocil reportaz z wreczenia Nagrod Ksiecia Asturii, poniewaz wsrod laureatow znalazl sie brazylijski dziennikarz, Roberto Marinho. Baczniej przyjrzawszy sie fotografii z bankietu, az podskoczylem - przy jednym ze stolow, elegancko prezentujac sie w smokingu, siedzial Petrus, ktorego w notatce pod zdjeciem przedstawiono jako Jednego z najslawniejszych obecnie europejskich designerow". [5]? Byly to czerwone owoce, ktorych nazwy nie znam, a na ktorych widok jeszcze dzis mam mdlosci - tak duzo ich zjadlem podczas wedrowki przez Pireneje. [6]? Ordalia to rytualne proby, na ktorych wynik maja wplyw nie tylko zachowania ucznia, ale takze przepowiednie pojawiajace sie w trakcie przeprowadzania owych prob. (Termin ten pochodzi z czasow Swietej Inkwizycji, kiedy to oznaczal wylacznie "sady boze" - przyp. tlum.). [7]? Mt 6, 21. Cytaty z Pisma Swietego wg Biblii Tysiaclecia (przyp. tlum.). [8]?1 Kor l, 27; l Kor 4, 10 i 13; l Kor 4, 20 (przyp. tlum.). [9]? Rytual Poslanca nie zostal tu dokladnie opisany. W rzeczywistosci Petrus podal mi znaczenie wizji, wspomnien i sakiewki, ktora pokazal mi Astrain. Poniewaz jednak spotkanie z Poslancem ma rozny przebieg w przypadku konkretnych osob, opisywanie mojego osobistego doswiadczenia mogloby wywrzec negatywny wplyw na doswiadczenia tych, ktorzy takie spotkanie dopiero przezyja. [10]? Wloska Partia Komunistyczna; istniala do 1991 roku (przyp. tlum.). [11]? W czasie meczu Hiszpania-Brazylia na M S w Meksyku w 1986 roku nie uznano hiszpanskiej bramki, poniewaz arbiter nie zauwazyl, ze pilka dotknela murawy za linia bramkowa, a potem odbila sie rykoszetem. Brazylia wygrala 1:0. [12]? l Kor. 13, 1,2 (przyp. tlum.). [13]? Pozniej udalo mi sie odkryc, ze jest to wyrazenie zapozyczone od swietego Pawla. (l Tm, l, 18 - przyp. tlum.). [14]? Stary zamek lub inna zabytkowa budowla przeksztalcona przez rzad hiszpanski w luksusowy hotel (przyp. tlum.). [15]? Hb 3, 25 {przyp. tlum.). [16]? Lk 12, 7; Mt 10, 30 (przyp. tlum.). [17]? Mt 10, 16 (przyp. tlum.) [18]? Mt 7, 24 (przyp. tlum.) [19]? Lk 8, 17 (przyp. tlum.). [20]? J 5, 31 (przyp. tlum.). [21]? J 3, 3 (przyp. tlum.) [22]? J 4, 14 (przyp. tlum.). [23]? Mk 10, 15; Lk 18, 17 (przyp. tlum.). [24]? Lk 22, 36 (przyp. tlum.). [25]? Lk 22, 35 (przyp. tlum.). [26]? Tak w Tradycji okresla sie Mistrzow, ktorzy zatracili magiczna lacznosc z uczniem. Nazwa ta odnosi sie rowniez do tych Mistrzow, ktorzy zaprzestali zglebiania wiedzy, posiadlszy wladze wylacznie nad silami ziemi [27]? W roku 1170 utworzono zakon rycerski sw. Jakuba od Miecza, ktorego jedna galaz dzialala w Hiszpanii, druga w Portugalii. Order przyznawany jest w Portugalii za zaslugi dla nauki i sztuki. Taka sama nazwe nosil takze order przyznawany w XIX w. w Brazylii. [28]? J 14, 2 (przyp. tlum.). [29]? Tym, ktorzy pragna poznac dzieje i znaczenie templariuszy, polecam krotka, lecz ciekawa prace Regine Pernoud, Les Templiers. (Polski przeklad pt. Templariusze, Marabut, Gdansk 1995 - przyp. tlum.). [30]? Poniewaz jest to bardzo dlugi rytual, zrozumialy tylko dla tych, ktorzy poznali droge Tradycji, postanowilem skrocic wypowiadane formuly. Nie ma to znaczenia dla tresci ksiazki, poniewaz obrzadek sluzy tylko sprowadzeniu Starszych i oddaniu im czci. Istota tego odcinka Camino de Santiago jest cwiczenie Tanca, przedstawione w pelnej postaci. [31]?1 Kor 9, 10 (przyp. tlum.). [32]? Arabozerca (przyp. tlum.). [33]? Angel to po hiszpansku "aniol". [34]? Psalm 91 (7, 10, 11 i 13) w przekladzie Czeslawa Milosza (przyp. tlum.). This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-18 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/