Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty |
Rozszerzenie: |
Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Phillips Susan - 1.To musiałeś być ty Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
SUSAN ELIZABETH PH
To MUSIAŁEŚ BYĆ TY
Stevenowi Axelrodowi, który od począ tku był przy mnie
ze swoją mą droś cią , siłą i ogromną tolerancją dla szalonych pisarzy.
Tę książ kę musiałam zadedykować tobie.
Rozdział 1
Phoebe Somerville wywołała powszechne oburzenie,
przyprowadzając na pogrzeb własnego* ojca
francuskiego pudla i węgierskiego kochanka. Z małym
białym pieskiem na kolanach i w wysadzanych bry-
lancikami ciemnych okularach wyglądała jak gwiazda
filmowa z lat pięćdziesiątych. Żałobnikom trudno było
zdecydować, kto wydawał się tu bardziej nie na miejscu:
idealnie ostrzyżony pudel, wystrojony w dwie
brzoskwiniowe kokardy na uszach, nieprawdopodobnie
przystojny Węgier z długim, przetykanym paciorkami
końskim ogonem, czy sama Phoebe.
Jej włosy, jasnopopielate z platynowymi pasemkami,
opadały na jedno oko, jak u Marilyn Monroe w
Skłóconych z ż yciem. Wpatrzona w błyszczącą czarną trumnę z doczesnymi szczątkami Berta
Somerville'a rozchyliła lekko wilgotne, pełne wargi umalowane śliczną,
ciemnoróżową szminką. Ubrana była w kostium koloru
kości słoniowej, ale złoty, metalizowany top pod
żakietem nadawał się raczej na koncert rockowy niż na
pogrzeb. Wąska spódnica, przepasana złotym łańcuchem
Strona 3
(z jednego z ogniw zwisał metalowy listek figowy) miała
na boku rozcięcie aż do połowy uda.
Phoebe zjawiła się w Chicago po raz pierwszy od czasu,
kiedy jako osiemnastolatka uciekła z domu, więc tylko
kilka z obecnych na pogrzebie osób znało marnotrawną
córkę Berta Somerville'a. Ale krążyły o niej takie
opowieści... Nic dziwnego, że Bert ją wydziedziczył. Jaki
ojciec chciałby przekazać swój majątek córce, która była
kochanką mężczyzny starszego od niej o ponad
czterdzieści lat - nawet jeśli tym mężczyzną był znany
hiszpański malarz Arturo Flores? I jeszcze te obrazy -
taki
Strona 4
7
wstyd! Dla Berta Somerville'a golizna była zawsze
golizną, a fakt, że dziesiątki abstrakcyjnych aktów, do
których pozowała Floresowi Phoe-be, zdobiło ściany
galerii na całym świecie, nie złagodził jego sądów.
Phoebe miała smukłą talię i szczupłe, zgrabne nogi, ale
jej piersi i biodra były krągłe i kobiece, jak za starych,
dobrych, niemal zapomnianych czasów, kiedy kobiety
wyglądały jak kobiety. Miała ciało niegrzecznej
dziewczynki, ciało, które nawet w wieku trzydziestu
trzech lat nadawało się równie dobrze do nocnego klubu
jak na ściany muzeów. Ciało seksownego kociaka.
Nieważne, że miała również mózg i inteligencję. Na-
leżała do kobiet, które ocenia się zwykle wyłącznie na
podstawie wyglądu.
Jej twarz była równie niezwykła jak cała reszta. W
układzie rysów coś jakby odrobinę nie grało, choć trudno
było określić, co właściwie sprawia takie wrażenie, bo
nos miała prosty, usta ładnie wykrojone i kształtny, silny
podbródek. Może chodziło o niesamowicie seksowny
pieprzyk na policzku. A może o oczy. Ci, którzy widzieli
je, zanim założyła okulary, mogli zauważyć, że są lekko
skośne - wydawały się niemal egzotyczne. Arturo Flores
często przesadnie eksponował na obrazach te
Strona 5
bursztynowe oczy - czasami malował je większe niż jej
biodra, czasami nakładał na jej cudowne piersi.
Podczas ceremonii pogrzebowej Phoebe wydawała się
chłodna i opanowana, chociaż gorące lipcowe powietrze
było aż ciężkie od wilgoci. Nawet sąsiedztwo rzeki
DuPage, płynącej przez zachodnie przedmieścia Chicago,
nie łagodziło upału. Grób i kilka rzędów krzeseł, ustawio-
nych w półkole wokół mahoniowej trumny, ocieniał
ciemnozielony baldachim, krzesła były jednak
przeznaczone tylko dla najważniejszych gości, a mały
baldachim nie mógł osłonić wszystkich zgromadzonych.
Większość wystrojonego tłumu stała w słońcu i kilka
osób nawet zasłabło, nie tylko z powodu panującej
duchoty, ale i obezwładniającego zapachu niemal setki
wiązanek kwiatów. Na szczęście ceremonia była krótka,
a po jej zakończeniu nie zaplanowano konsolacji, goście
pocieszali się więc nadzieją, że już niedługo będą mogli
podążyć do wodopojów i ochłodzić się trochę. W
sekrecie wszyscy rozkoszowali się faktem, że to nie oni
leżą na miejscu Berta Somerville'a.
Phoebe siedziała między swoją piętnastoletnią siostrą
Molly i kuzynem Reedem Chandlerem. Lśniąca czarna
trumna stała na ziemi, na zielonym dywanie, dokładnie
naprzeciwko jej krzesła. Na wypolerowanym wieku leżał
Strona 6
wieniec w kształcie gwiazdy, spleciony z białych róż,
przybranych błękitnymi i złotymi wstążkami. Były to
kolory Chicago Stars, pierwszoligowej drużyny
futbolowej, którą Bert kupił dziesięć lat wcześniej.
Strona 7
8
Po zakończeniu ceremonii Phoebe wzięła na ręce
swojego białego jjpudla i wstała z krzesła. Kiedy wyszła
z cienia, promienie słonecznego Światła rozbłysły
iskierkami na złotych nitkach króciutkiego topu i za-'
migotały na wysadzanych dżetami oprawkach okularów.
Efekt był oszałamiający, zupełnie niepotrzebnie zresztą,
bo Phoebe i bez tego robiła oszałamiające wrażenie.
Reed Chandler, trzydziestopięcioletni siostrzeniec Berta,
wstał i podszedł do trumny, by położyć na niej kwiaty.
Przyrodnia siostra Phoebe, Molly, sztywno poszła za nim.
Reed starał się wyglądać na zrozpaczone- l go, choć było
tajemnicą poliszynela, że ma odziedziczyć drużynę futbo-
li' Iową wuja. Phoebe położyła swój bukiet na trumnie,
starając się nie dopuszczać do siebie gorzkich
wspomnień. Bo i po co? Nie potrafiła zdobyć miłości
ojca, kiedy żył, i teraz wreszcie mogła poniechać
próżnych wysiłków. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać
pocieszająco młodszą siostrę, której prawie nie znała, ale
Molly odsunęła się, jak zawsze, kiedy Phoebe próbowała
się do niej zbliżyć.
Reed wrócił na swoje miejsce u jej boku. Phoebe
wzdrygnęła się odruchowo. Choć jej kuzyn zasiadał teraz
w licznych komitetach dobroczynnych, nie mogła
Strona 8
zapomnieć, jakim tyranem był w dzieciństwie. Szybko
odwróciła się od niego i zmysłowym, lekko ochrypłym
głosem, który aż za dobrze pasował do jej seksownego
ciała, odezwała się do stojących wokół osób:
- Tak miło z waszej strony, że przyszliście. Tym bardziej
w ten okropny upał. Viktor, skarbie, czy mógłbyś wziąć
Puchatkę?
Wyciągnęła pudelka w stronę Viktora Szabo, który
doprowadzał niemal do obłędu wszystkie obecne kobiety.
Nie chodziło tylko o jego egzotyczną urodę - bosko
przystojny Węgier wydawał się wszystkim dziwnie
znajomy. Niektóre z pań trafnie rozpoznały w nim
modela, który z rozpuszczonymi włosami i rozpiętym
rozporkiem prężył naoliwione muskuły w kampanii
reklamowej dżinsów znanej firmy.
Viktor wziął pieska od Phoebe.
- Oczywiście, kochanie - odparł. Jego akcent był
zauważalny, jednak o wiele mniej wyraźny niż u sióstr
Gabor, choć przecież mieszkały w Stanach ładnych
kilkadziesiąt lat dłużej.
- Mój zwierzaczek - zamruczała Phoebe; nie do
Puchatki, a do Vik-
tora.
Viktor osobiście uważał, że Phoebe odrobinę przeciąga
Strona 9
strunę. Posłał jej pocałunek i spojrzał na nią namiętnie,
sadowiąc pudla w swoich ramionach, po czym przybrał
pozę, w której jego idealnie wyrzeźbione ciało
prezentowało się najlepiej. Od czasu do czasu poruszał
lekko głową,
9
by zamigotały w słońcu srebrne paciorki, wplecione
dyskretnie w sięgający aż za łopatki koński ogon.
Do Phoebe zbliżył się senator. Podała mu dłoń o
smukłych palcach i długich paznokciach, pomalowanych
na różowo z białym paseczkiem. Spojrzała na niego z
taką miną, jakby był wyjątkowo smakowitym kawałkiem
pieczeni wołowej.
- Panie senatorze, bardzo dziękuję, że pan przyszedł.
Wiem, ile ma pan obowiązków. To naprawdę
niesamowicie słodko z pana strony.
Siwowłosa żona senatora zerknęła podejrzliwie, ale po
chwili ze zdumieniem stwierdziła, że Phoebe uśmiecha
się do niej przyjaźnie. Później zauważyła, że Phoebe
Somerville czuje się o wiele swobodniej, rozmawiając z
kobietami niż z mężczyznami. Trochę dziwne u takiej
seksbomby. Ale w końcu cała rodzina była dziwna.
Bert Somendlle miał na koncie trzy małżeństwa ze
striptizerkami z Las Vegas. Pierwsza z nich, matka
Strona 10
Phoebe, zmarła wiele lat temu, próbując wydać na świat
syna, którego tak bardzo pragnął Bert. Jego trzecia żona,
matka Molly, nie żyła od trzynastu lat. Zginęła w
katastrofie małego samolociku, którym leciała do Aspen,
gdzie zamierzała uczcić swój rozwód. Tylko druga żona
Berta wciąż jeszcze żyła, ale nie pofatygowałaby się na
jego pogrzeb, choćby mieszkała po drugiej stronie ulicy -
tym bardziej nie przyleciała więc z Reno.
Tully Archer, szacowny trener obrońców Chicago Stars,
zostawił Reeda i podszedł do Phoebe. Ze swoimi siwymi
włosami, krzaczastymi brwiami i czerwonym nosem
wyglądał jak święty Mikołaj bez brody.
- To straszne, panno Somendlle. Straszne - odchrząknął
głośno, jakby chciał pokryć zmieszanie. - Chyba się nie
znamy. To niezwykłe, że nie miałem okazji poznać córki
Berta przez te wszystkie lata. Przyjaźniliśmy się z
Bertem. Będzie mi go brakowało. Oczywiście, czasem
mieliśmy różne zdania na pewne tematy. Potrafił być
cholernie uparty. Ale przyjaźniliśmy się długie lata.
Potrząsał dłonią Phoebe, trajkocząc bez ładu i składu, nie
patrząc jej w oczy. Ktoś mógłby się zastanawiać, jakim
cudem ten człowiek na granicy demencji starczej trenuje
zawodową drużynę, ale każdy, kto widział go przy pracy,
musiał docenić jego trenerskie umiejętności.
Strona 11
Staruszek uwielbiał mówić. Potok jego słów wydawał się
nie mieć końca, Phoebe przerwała mu więc:
- Dziękuję panie Archer, pan jest strasznie kochany.
Absolutny cukiereczek.
Tully Archer słyszał już w życiu wiele określeń, ale
jeszcze nikt nie nazwał go absolutnym cukiereczkiem. Na
chwilę odebrało mu mowę.
10
Niewykluczone zresztą, że właśnie o to chodziło Phoebe.
Gdy jednak pośpiesznie odwróciła się od niego, ujrzała
przed sobą regiment monstrualnie wielkich facetów,
czekających w rządku, by złożyć jej kondo-lencje.
Przestępowali niespokojnie z nogi na nogę w butach
wielkości transatlantyckich parowców. Setki kilogramów
żywej wołowiny, ryjącej kopytami ziemię. Uda jak pnie
drzew, grube karki, wrośnięte w ramiona, które niemal
rozsadzały ubranie. Potężne dłonie trzymali splecione
mocno przed sobą, jakby spodziewali się, że za chwilę
rozlegnie się hymn państwowy. Ich dziwaczne,
przerośnięte ciała były upchnięte w błękitne drużynowe
blezery i popielate spodnie. Kropelki potu wyciśniętego
przez południowy upał błyszczały na ich
różnokolorowych twarzach - od lśniącej, mahoniowej
czerni do opalonej bieli. Członkowie pierwszoligowej
Strona 12
drużyny Chicago Stars przyszli złożyć hołd swojemu
właścicielowi, jak niewolnicy na plantacji bawełny.
Mężczyzna bez szyi z wąskimi szparkami zamiast oczu,
który wyglądał jak przywódca tmntu w więzieniu o
zaostrzonym rygorze, wystąpił z szeregu. Uparcie
wpatrywał się w twarz Phoebe - było jasne, że z całych
sił stara się powstrzymać od zerkania na jej biust.
- Jestem Elvis Crenshaw, obrońca liniowy. Bardzo mi
przykro z powodu pana Somerville'a.
Phoebe przyjęła kondolencje. Futbolista odszedł na bok,
spoglądając z zaciekawieniem na Viktora Szabo.
Viktor, stojący jakieś dwa metry od Phoebe, przybrał
pozę Rambo. Nie było to wcale takie łatwe, zważywszy,
że zamiast uzi trzymał w ramionach białego pudla.
Wiedział jednak, że poza spełnia swoje zadanie, patrzyły
na niego niemal wszystkie kobiety w tłumie. Gdyby tylko
zdołał jeszcze przyciągnąć uwagę tego seksownego
stworzenia z cudownym tyłeczkiem, mógłby uznać dzień
za udany.
Niestety, seksowne stworzenie stanęło przed Phoebe,
najwyraźniej nie dostrzegając nikogo poza nią.
- Panno Somendlle, jestem Dan Calebow, główny trener
Stars.
- Szalenie mi miło, panie Calebow - zagruchała Phoebe
Strona 13
głosem, który wydał się Viktorowi dziwaczną krzyżówką
głosu Bette Middler i Bette Davis, ale co on tam wiedział.
Phoebe była jego najlepszą przyjaciółką i Viktor zrobiłby
dla niej wszystko. Dowiódł swojego oddania, zgadzając
się uczestniczyć w tej koszmarnej maskaradzie i udawać
jej kochanka. W tej chwili jednak wolałby jak najszybciej
zabrać ją stąd i uchronić od niebezpieczeństwa.
Widocznie nie wiedziała, że igra z ogniem, kusząc tego
gorącokrwistego
11
mężczyznę. A może wiedziała? Kiedy czuła się
zagrożona, potrafiła zastosować w obronie własnej
dziesiątki sztuczek i wybiegów, choć rzadko zdarzało jej
się wybrać odpowiednią taktykę.
Dan Calebow nie zaszczycił Viktora nawet jednym
spojrzeniem, więc Węgier bez trudu określił jego
preferencje. Jeden z tych denerwujących ludzi, którzy
zupełnie nie brali pod uwagę alternatywnego stylu życia.
Trochę szkoda, ale jako człowiek z natury dobroduszny
Viktor akceptował i taką postawę.
Phoebe mogła nie rozpoznać Dana Calebowa, ale Viktor
śledził na bieżąco futbolowe rozgrywki. Wiedział, że
Calebow był jednym z najbardziej wybuchowych i
kontrowersyjnych rozgrywających w NFL, dopóki nie
Strona 14
wycofał się trzy lata temu i nie został trenerem. Ubiegłej
jesieni, w środku sezonu Bert zwolnił trenera Stars i
zatrudnił Dana, który pracował do tej pory dla
konkurencyjnej drużyny, Chicago Bears.
Calebow był potężnym mężczyzną z grzywą blond
włosów. Biła od niego pewność siebie, charakterystyczna
dla człowieka, który nie ma czasu na wątpliwości co do
swojej osoby. Był odrobinę wyższy od Vik-tora, musiał
mieć metr dziewięćdziesiąt. Był też bardziej muskularny
niż większość rozgrywających w zawodowych
drużynach. Miał wysokie, szerokie czoło i wyrazisty nos
z niewielkim garbkiem. Jego dolna warga była odrobinę
pełniejsza niż górna, a między ustami i podbródkiem
widniała cienka biała szrama. Ale ta męska blizna,
interesujące usta i gęste włosy wcale nie były
najciekawsze. Najbardziej fascynujące były jego
drapieżne, zielone jak morze oczy, które w tej właśnie
chwili przyglądały się biednej Phoebe tak intensywnie, że
mało nie przewierciły jej na wylot.
- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu Berta -
powiedział Calebow z akcentem świadczącym o
dzieciństwie spędzonym w Alabamie. -Będzie nam go
brakowało.
- To bardzo miło z pańskiej strony, panie Calebow.
Strona 15
W jej zmysłowym, cichym mruczeniu zabrzmiała lekko
egzotyczna nuta. Viktor zorientował się, że do swojego
repertuaru seksownych kobiecych głosów Phoebe dodała
Kathleen Turner. Zwykle nie miotała się tak od jednego
wcielenia do drugiego; widocznie była roztrzęsiona, choć
nigdy nie pozwoliłaby, żeby ktokolwiek to zauważył.
Musiała podtrzymywać swój image.
Viktor znów spojrzał na trenera Stars. Przypomniał sobie,
że kiedy Dan Calebow był jeszcze czynnym graczem,
przezywano go „Ice", bo nie miał litości dla
przeciwników. Nic dziwnego, że Phoebe czuła się
niepewnie w jego obecności. Niesamowity facet.
12
- Bert naprawdę kochał futbol - ciągnął Calebow - i był
dobrym pracodawcą.
- Z całą pewnością - każda sylaba, wypowiadana
zmysłowo przez Phoebe była obietnicą seksualnego
rozpasania; obietnicą, której Phoebe nie miała zamiaru
dotrzymać. Viktor wiedział to aż za dobrze.
Kiedy odwróciła się w jego stronę z wyciągniętymi
ramionami, zrozumiał, jak bardzo jest zdenerwowana.
Odgadł, że chce dostać z powrotem Puchatkę, by zająć
czymś ręce, podszedł więc i podał jej pieska.
Wjeżdżająca na cmentarz furgonetka ogrodnika strzeliła z
Strona 16
rury wydechowej. Wystraszona Puchatka szczeknęła i
wyrwała się z ramion Phoebe. Zbyt długo musiała być
grzeczna, teraz zaczęła biegać jak szalona między nogami
zgromadzonych osób, ujadając przenikliwie i dziko
merdając. Wydawało się, że pomponik na ogonku urwie
się lada moment i poszybuje w powietrze jak piłka
golfowa.
- Puchatka! - krzyknęła Phoebe, ruszając w pogoń w
chwili, kiedy suczka wpadła na smukły stojak,
podtrzymujący kunsztowną piramidę gladiolusów.
Phoebe nie była wysportowana. Dodatkowo skrępowana
wąską spódnicą, nie zdołała dopaść psa na czas, by
zapobiec katastrofie. Stojak z kwiatami zachybotał się i
przewrócił na ustawiony tuż obok wieniec, który z kolei
runął na ogromną wiązankę dalii. Bukiety były
poustawiane tak ciasno obok siebie, że kiedy przewracał
się jeden, siłą rzeczy wpadał na kolejny. Leciały na
ziemię jeden po drugim, chlapiąc dookoła wodą.
Najbliżej stojący żałobnicy odskakiwali gwałtownie,
wywracając przy okazji jeszcze więcej wiązanek. Kosze
przewracały się jeden po drugim jak kostki domina, aż w
końcu trawnik zaczął przypominać koszmarny sen
ogrodnika.
- Stój, Puchatka! Leżeć, do cholery! Viktor!
Strona 17
Viktor zdążył już obiec trumnę z drugiej strony, próbując
wyprzedzić siejącego zniszczenie pudla. Niestety, w
pośpiechu przewrócił kilka krzeseł, które wpadły na
jeszcze jeden rząd wieńców, zapoczątkowując następną
reakcję łańcuchową.
Dama, która uważała się za znawczynię małych piesków,
skoczyła w stronę szalejącej suczki. Jej zapał ostygł
jednak szybko, kiedy pudlica opuściła ogonek,
wyszczerzyła zęby i kłapnęła w jej stronę niczym pies
zabójca. Puchatka była najsympatyczniejszym
stworzeniem na świecie, niestety, dama miała
nieszczęście pachnieć „Eternity" Calvina Kleina. Suczka
nienawidziła tych perfum od czasu, kiedy jeden ze
znajomych Phoebe, obficie spryskany tym właśnie
zapachem, nazwał ją kundlem i kopnął pod stołem.
13
Phoebe, w spódnicy odsłaniającej duży kawałek uda,
wpadła między dwóch obrońców liniowych. Przyglądali
się, nie kryjąc rozbawienia, jak gorączkowo
wymachiwała rękami, biegnąc w stronę pudla.
- Puchatka! Do nogi, Puchatka!
Molly Somerville, przerażona widowiskiem, które zrobiła
z siebie przyrodnia siostra, próbowała schować się w
tłumie.
Strona 18
Phoebe zrobiła unik, by ominąć krzesło. Ciężki, figowy
liść dyndający u paska uderzył ją w to miejsce, w którym
zwykle widuje się figowe listki. Złapała brelok, ale w tej
samej chwili pośliznęła się na wiązce mokrych lilii i
runęła jak długa.
Na ten widok Puchatka zapomniała o groźnej,
nieprzyjemnie pachnącej damie. Uznając wyczyny
Phoebe za zaproszenie do zabawy, zaczęła szczekać jak
szalona, tym razem z radości.
Phoebe próbowała pozbierać się z ziemi, hojnie
obdarzając widokiem górnych partii swoich ud
burmistrza Chicago i kilku członków konkurencyjnej
drużyny Bears. Puchatka dała nura między nogami na-
dętego menedżera imprez sportowych. W chwili, kiedy
Viktor niemal jej dopadł, wpadła pod krzesła stojące
obok grobu. Uwielbiała bawić się z Viktorem. Jej
piskliwe ujadanie jeszcze przybrało na sile.
Ruszyła szybko naprzód, ale nagle szczeknęła ostro;
drogę zamykały jej wywrócone kosze i szeroki spłacheć
mokrej trawy - skuteczna przeszkoda dla zwierzęcia,
które nienawidziło moczyć łap. Osaczona przez Viktora
wskoczyła na jedno ze składanych krzesełek, które
zaczęło się chwiać. Pisnęła nerwowo i przeskoczyła na
kolejne, a z niego na gładką, stabilną powierzchnię.
Strona 19
Wszyscy zachłysnęli się z przerażenia na widok
fruwających w powietrzu białych róż i złoto-błękitnych
wstążek. Zapadła cisza.
Phoebe, która zdołała właśnie stanąć na nogi,
skamieniała. Viktor zaklął cicho po węgiersku.
Puchatka, jak zawsze wyczulona na nastroje ukochanych
osób, przechyliła łebek, jakby próbowała zrozumieć,
dlaczego wszyscy na nią patrzą. Wyczuwając, że zrobiła
coś złego, zaczęła się trząść.
Phoebe odzyskała oddech. Przypomniała sobie, co się
stało, kiedy ostatnim razem Puchatka się zdenerwowała.
Stres wybitnie jej nie służył.
- Puchatka, nie!
Za późno. Roztrzęsiona suczka już kucała. Z
przepraszającym wyrazem kudłatej mordki zaczęła
siusiać na wieko trumny Berta Somervil-le'a.
14
Bert Somerville zbudował swojąposiadłość w latach
pięćdziesiątych, na czterech hektarach gruntu w
dostatniej, podmiejskiej dzielnicy Chi-* cago zwanej
Hinsdale, w samym sercu hrabstwa DuPage. W
początkach /< dwudziestego wieku była to wiejska
okolica, ale z upływem dziesięcioleci małe miasteczka
rozrosły się i połączyły, tworząc gigantyczna sypialnię
Strona 20
dla mieszkańców Chicago. Menedżerowie i inżynierowie
zatrudnieni w nowoczesnych fabrykach, rosnących jak
grzyby po deszczu, wsiadali codziennie na stacji
Burlington Northern do pociągów podmiejskich, które
dowoziły ich do pracy. Ceglany mur opasujący
posiadłość Berta otoczyły stopniowo cieniste uliczki i
wygodne rezydencje.
Okazały dom w staroangielskim stylu stał wśród dębów,
klonów i orzechów, zalesiających zachodnie
przedmieścia. Jako dziecko Phoebe nie spędzała tu zbyt
wiele czasu. Bert trzymał ją w prywatnej szkole z
internatem w Connecticut aż do lata, a na wakacje posyłał
ją na ekskluzywny obóz dla dziewcząt. Rodzinny dom
odwiedzała rzadko, więc rezydencja zawsze wydawała jej
się ponura i przytłaczająca. Dwie godziny po pogrzebie
ojca, wspinając się krętymi schodami na piętro, Phoebe
przekonała się, że nic się tu nie zmieniło.
Kiedy dotarła na szczyt schodów, ze ściany spojrzały na
nią oskarżycielko oczy słonia, nielegalnie upolowanego
podczas jednego z afrykańskich safari Berta. Phoebe
przygarbiła się, tracąc do reszty ducha. Na jej kremowej
sukience widniały plamy po trawie, nylonowe rajstopy
były zabłocone i podarte. Jasne włosy sterczały na
wszystkie strony, a resztka różowej szminki dawno