Pawlak Romuald - Artie Libshit kreator cielesny

Szczegóły
Tytuł Pawlak Romuald - Artie Libshit kreator cielesny
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pawlak Romuald - Artie Libshit kreator cielesny PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pawlak Romuald - Artie Libshit kreator cielesny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pawlak Romuald - Artie Libshit kreator cielesny - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROMUALD PAWLAK Artie Libshit, kreator cielesny Na pytanie, z czego żyjesz, Artie Libshit (prawdziwe nazwisko musi pozostać w ukryciu, będziemy się posługiwać pseudonimem artystycznym) odpowiadał zawsze: - Ze Sztuki. Czasem, kiedy był w szczególnie dobrym nastroju, dodawał żartobliwie: - Sprzedając Sztukę na sztuki. Podobnie, ale już znacznie mniejszemu gronu, odpowiadał Artie na pytanie, z kim aktualnie żyje: - Ze Sztuką. Tylko niewielu - wybrani z wybranych - wiedziało, że Sztuka Artiego w rzeczywistości na imię ma Monika i jest studentką piątego roku germanistyki. Że bardziej niż normalną dziewczynę przypomina długonogą kasztanową klacz, zaś aktualna jest od niepamiętnych czasów, to znaczy co najmniej od pięciu lat. Artie chronił życie prywatne w obawie, że ktoś zacznie interpretować jego sztukę przez pryzmat życia osobistego. Artie był kreatorem cielesnym. Oznaczało to rzeźbiarstwo w ciałach cudzych i, przede wszystkim, we własnym. Jak każda autentyczna sztuka, zajęcie to wymagało tyleż talentu, co poświęcenia. Libshit był jednym z najbardziej popularnych kreatorów w naszym kraju. Dzięki odwadze oraz inwencji szybko osiągnął poziom sprzedawalnej komercji. Wcale się tego nie wstydził. Sztuka musi być pełna treści, to jasne, ale skoro Michał Anioł, Rembrandt czy Velazquez brali za swe prace pieniądze, nie ma powodu, by dziś udawać idealistę bez potrzeb materialnych, żyjącego tchnieniem Sztuki i powietrzem. Artie w każdym razie starał się wyciągnąć tyle pieniędzy od sponsorów i widzów, ile tylko się dało. Tym bardziej że pokazy Artiego były naprawdę wyczerpujące i nie mógł ich powtarzać zbyt często. Po rozesłaniu zaproszeń i oplakatowaniu miasta ustawiał gdzieś na Krakowskim Przedmieściu swój warsztat pracy i po ściągnięciu uwagi potencjalnych nabywców dzieł, zaczynał spektakl. Na przykład "Odkupienie" wyglądało tak: - Mam tylko swoje ciało. - Tu obnażał się, pokazując wyrzeźbione na siłowni muskuły. Wiedział, że jego metr dziewięćdziesiąt, trzydniowy zarost, długie włosy spięte w kitkę opadającą na plecy muszą robić wrażenie. - Tylko swoim ciałem mogę rządzić naprawdę. Tylko ono musi mnie słuchać, choćbym je nie wiem jak stanowczo traktował. - Brał do ręki ostry nóż i łapał na ostrze promienie słońca, kierując je w stronę publiczności. Nóż był ostry, ale nawet gdyby był tępy jak łyżka, słoneczne zajączki sprawiały wrażenie, że Artie trzyma w dłoni mały laser. - Tylko swoim ciałem mogę odkupić krzywdy, jakie codziennie, rozmyślnie lub nieświadomie wyrządzam innym ludziom. Tobie. Jemu. I tobie. Tak, i tobie również - wskazywał nożem i za każdym razem, kiedy ostrze noża kierowało się ku konkretnej osobie, wędrowało potem w stronę Artiego, by zerwać z torsu, nóg albo innej części ciała plaster skóry i mięśni. Ucięty kawałek ciała Libshit wrzucał do małego słoiczka i ustawiał obok następnych. I jeszcze jeden kawałek. I jeszcze jeden. Co pewien czas towarzyszący Artiemu koledzy przerywali pokaz, okrywając nagość i ból artysty białym prześcieradłem. Kreator dźwięków wydobywał ze swej gitary pieśń stosowną do okoliczności. Wkrótce Artie znów mógł kontynuować spektakl. Zużyte prześcieradło rzucał w publikę. - Swoim ciałem proszę was o wybaczenie. - Kiedy liczba zapełnionych słoiczków osiągnęła optimum w stosunku do liczby widzów i potencjalnych kupców, Artie ocierał krew i pot, po czym na kuchence gazowej hermetyzował pojemniki. Słoiczki, do których Artie kładł kawałki swego ciała, nie były oczywiście zwykłymi szklanymi bańkami. Miały niepowtarzalne kształty, nadane im przez Dubledaja, przyjaciela Artiego specjalizującego się w rzeźbie i szkłoplastyce. W zależności od zagęszczenia emocji Artie używał różnych szablonów. Słoników na szczęście. Karafek na wino. Żółwi. Penisów. Albo jednego z kilkudziesięciu pozostałych wzorów. Niekiedy dostosowywał je do konkretnej osoby, jeśli po spektaklu miał jeszcze siły i ochotę. Wręczał je z posłaniem: - Wybaczajcie innym! Artie niczego nie bał się bardziej niż kolejnej wojny. I nic, żadne tam pacta sunt servanda nie były go w stanie przekonać. Wierzył, że tylko suma jednostek, zebranych w społeczeństwo pacyfistów, może jej zapobiegać. Artiego zapraszano często do udziału w programach telewizyjnych poświęconych sztuce. Zazwyczaj występował tam jako ekspert od najnowszych trendów. Przynosiło to łatwe i szybkie pieniądze, choć ważniejszą sprawą była możliwość pokazania się w okienku. Czego nie zobaczysz w telewizji, to nie istnieje, taki już jest współczesny, medialny świat. Artie rozumiał to doskonale. W końcu renesansowi artyści też malowali swe cudowne freski tam, gdzie mogły je oglądać tłumy. Dzięki temu rosła ich sława, a nie dzięki ukrywanym w domach arcydziełom dla nielicznych. Najbardziej lubił Artie brać udział w marszach milczenia. Odbywały się tak często, że wybierał tylko te najważniejsze, choć zaproszenia otrzymywał na wszystkie. To cudowne uczucie, kroczyć na czele pochodu, w świetle kamer, z dziennikarzami wpychającymi mu swe mikrofony do gardła, byle tylko wydusił słówko. Rola kreatora cielesnego w trakcie marszu milczenia było oddanie okrucieństwa śmierci, jej bezsensu - bo czyjaż śmierć jest uzasadniona, poza zejściem zwyrodnialców? Artie wywiązywał się ze swego zadania bardzo dobrze, w powszechnej opinii akcenty związane z rodzajem śmierci nie były ani nadekspresywne, ani przesadnie oszczędne, jakby wydzielane przez kreatora. Zadowolenie rodziny zmarłego było najważniejsze. Jedni polecali Artiego drugim. Zdarzało się, że już policjanci, za niewielką opłatą, dbali, by rodzina ofiary dostała wizytówkę Artiego. I wszystko byłoby pięknie, jego kariera zapowiadałaby się świetlanie, gdyby nie Jacek Lempusz. - Nigdy go nie przeskoczysz - powiedziała Monika, całując Artiego. - Nigdy. Daj sobie spokój, Artie. Nigdy nie będziesz lepszy od Lempusza. Bo to świr, wariat. Lempusz był największym rywalem Libshita. Zawsze wyprzedzał go o krok do wielkiej sławy. Albo o dwa. Pierwszy w szpicy - oto jego zawołanie. Z żelazną konsekwencją realizował je w swej kreacji. Artie miał pieniądze i trochę popularności, ale to Lempusza wymieniano w gazetach i branżowych pismach jako najlepszego polskiego kreatora cielesnego. Tylko jego nieznośny charakter i upierdliwy sposób bycia powodowały, że w mediach często preferowano spokojnego i elokwentnego Libshita niż, jak się mówiło, Lempurniętego. Teraz Artie miał okazję przeskoczyć Lempusza. Jeden z przyjaciół dał cynk: pewna firma zamierza wprowadzć na rynek nowy napój, adresowany do młodych. I chce ostrej, skandalizującej reklamy. Być może właśnie z udziałem kreatora cielesnego. Kiedy Artie pierwszy raz zjawił się w firmie, skierowano go do dyrektora do spraw reklamy. Tenże, Jock Firlej, syn emigrantów z ziemi polskiej (dzięki czemu chętnie objął posadę w Starym Kraju, kiedy nadarzyła się okazja), najpierw skrupulatnie obejrzał portofolio Artiego. Zerknął też na wideo, które po przyjacielsku skręcili koledzy Libshita w czasie kilku pokazów. Wreszcie zaakceptował ideę, by to Artie zrobił reklamę. Byli po kilku rozmowach. Nadszedł czas na konkrety. - Wie pan, to musi być coś spektakularnego! - Firlej powtórzył swe ulubione hasło, niespokojnie wiercąc się w fotelu. Widok z biurowca był oszałamiający, Ogród Saski w całej okazałości, ale zdenerwowanie Firleja nie opadało. Wydatki na kampanię reklamową to prawdziwe pieniądze, muszą się zwrócić podwyższoną sprzedażą, a w nietypowej reklamie ryzyko blamażu rośnie. - Coś wyjątkowego, żeby wszyscy to zapamiętali. Ma pan coś takiego? Artie położył przed nim oprawioną w sztywne okładki kartkę z rysownika. W kilku kadrach rozrysował projekt, gdzieniegdzie go podbarwiając dla uzyskania lepszego efektu. - To będzie mocna rzecz! - powiedział z przekonaniem. - Tak mocna, że tę reklamę będzie pan puszczał kilka lat i długo nic jej nie przebije. Kamery ustawione były na Artiego. Kamerzyści, oświetleniowcy, czterej skini, którzy będą stanowić przebitkowe kontrapunkty pokazu Libshita - wszyscy znaleźli się już na swoich miejscach. Niezbędne papiery zostały podpisane, zarówno kontrakt reklamowy jak i sponsoring na protezę, a jeśli zajdzie potrzeba, koszty leczenia i życie. Artie ujął w prawą rękę piłę elektryczną. Ciekawe, czy ludzie będą się zastanawiać, skąd się tu wzięła? - pomyślał przelotnie. - Chociaż reklamy zawsze są takie durne... - Zapuścił motor. Piła szarpnęła mu się w ręku. Pozostałe ujęcia zostały nakręcone wcześniej - historyjka poprzedzająca finałowy moment. Jacyś bandyci, właśnie ci skini, którzy uwięzili go, odmawiając jedzenia i wody. Teraz umierał z pragnienia, przykuty za lewą rękę łańcuchem do ściany, a dodatkową torturą był stolik daleko poza zasięgiem Artiego, pod przeciwległą ścianą, z samotnie stojącą puszką napoju. Ostrze piły niebezpiecznie zbliżyło się do owłosionego nadgarstka lewej ręki Artiego. Zagryzł zęby. Trysnęła krew, rozległ się chrobot piłowanej kości. Jeden z kamerzystów zemdlał, inny odchylił się w tył, wymiotując z jękiem. Niby byli uprzedzeni, ale posiadać wiedzę teoretyczną, a zobaczyć, to całkiem co innego. Artie chwiejnym krokiem podążył do stolika, po drodze upuszczając piłę, która nieplanowo zraniła go w łydkę. Zdrową ręką sięgnął po puszkę, otworzył gestami wytrenowanymi w czasie prób, i unosząc ją, wystękał: - Superata jest najlepszym napojem na świecie! - Po czym uśmiechając się z trudem, wypił kilka łyków, nim zemdlał. - Brawo! Brawo! - Firlej rozpływał się we frenetycznych oklaskach. - Brawo!!! Lekarz z workiem lodu już biegł ku Artiemu. W trzy dni później wyczyn Artiego nie wyglądał już tak wspaniale. Nie budził też wielkich emocji. Ostatniej nocy ignorant amator wykonał seppuku w trakcie spadania z wieżowca, malowniczo wyszarpując wnętrzności na zewnątrz. Wariat po prostu, zrobił to pod wpływem zawodu miłosnego. Żadne tam profesjonalne body art, performers. Nawet list pożegnalny zostawił, barchan jeden. A Demiańczuk, który odwiedził Artiego w szpitalu, między wierszami przemycił sugestię, że Firlej waha się, czy jednak nie zmontować reklamy z materiału skręconego przez przypadkowego widza tamtego zdarzenia. Już podobno kupił prawa do wykorzystania zdjęć. Artie złapał za komórkę. - Ćwierć stawki, tyle mogę panu dać - głos Firleja brzmiał stanowczo. - I tylko przez grzeczność, panie Libshit, bo w kontrakcie była klauzula... Umawialiśmy się na wielką, niepowtarzalną rzecz, a tymczasem mija kilka dni i największym kreatorem cielesnym okazuje się młody, nikomu dotąd nie znany. - To czubek, idota, któremu odbiło - przerwał Artie. W lewej, przyszytej ręce łupało go strasznie, z najwyższym trudem powstrzymywał krzyk. - Nawet nie amator, tylko niezdrowy psychicznie facet, którego pies z kulawą nogą by nie znał, gdyby nie natchniony kamerzysta, który akurat łaził po Warszawie, szukając plenerów. To ma być body art? - Może i amator, ale ludziom się spodobało. Ten fragment dzienników telewizyjnych we wszystkich stacjach miał największą oglądalność - nieubłagalnie dowodził Firlej. - A reklamy kręcimy właśnie dla nich, panie Libshit, czyżby pan nie wiedział? Artie długo leżał, wbijając oczy w sufit. Najpierw był wściekły, potem rozżalony. Też sobie wybrał profesję. Wreszcie znów złapał za telefon. - A głowa? - spytał, kiedy w słuchawce rozległ się głos Firleja. - Czy kreacja głowy będzie odpowiednia? Firlejowi odebrało dech. W słuchawce długo panowała cisza. - Tak, głowa będzie w sam raz - powiedział wreszcie cicho. - Podziwiam pana, Libshit. Werble. Natrętne werble, rozbrzmiewające w głowie Artiego. Strach. Body art, kreacja cielesna, wymaga poświęceń. Łzy Moniki były najlepszym dowodem, jak wielkie miało być poświęcenie Artiego. Nic nie mówiła, łykała je w milczeniu. Artie nigdy jej nie oszukiwał, przeciwnie często powtarzał: - Sztuka mnie zabija, Moniś. Któregoś dnia... - tu znacząco zawieszał głos. Ów dzień nadszedł. Konstrukcja była skomplikowana, nie ma sensu wyjaśniać wszystkich szczegółów. Dość powiedzieć, że Artie zaplanował ją jako twór jednolity ze swym ciałem, osadzonym w fotelu. Stalowe dźwigary przenikały pod jego skórę, wychodziły po drugiej stronie, stabilizując konstrukcję ludzkiej i mechanicznej wspólnoty. Głowę Artiego wyeksponowano w sposób szczególny. Uwięziona w metalowej obejmie z logo sponsora pokazu, wygolona do samej skóry, lśniła w świetle reflektorów niby księżyc. Nad nią zawieszały sę trzy ostrza, rozsiewające wokół oleiste błyski najlepszej stali, oraz chwytnik z otwartą puszką napoju, która dotrze do ust Artiego po ostatnim cięciu. "Nawet martwi, chcemy Superaty!" - brzmiał nowy slogan reklamowy. Pomocnik Libshita przekręcił trzy stojące na niewielkim stoliku klepsydry, które odmierzały czas: najmniejsza pięć minut do pierwszego cięcia, średnia dziesięć do kolejnego i największa piętnaście do absolutnego finału. Artie pociągnął za dźwignię, uruchamiającą maszynerię. Życiowy sektakl cielesny Artiego Libshita rozpoczął się dźwiękiem dzwonu. Miał podkreślać głębię kreacji. Zgromadzone tłumy w napięciu czekały na pierwsze cięcie. Na telebimach twarz Artiego mieszała się z materiałami reklamowymi firmy i zegarem odliczającym czas. Wreszcie pierwsze ostrze leniwie zaczęło krążyć wokół Artiego. Dla każdego z nich wybrał inną krzywiznę cięcia, aby uczynić pokaz bardziej atrakcyjnym. Ostrze dotknęło szyi Libshita. Wycofało się. Tłum zafalował, rozczarowany, zaszmerał złośliwymi uwagami. I nagle, jeszcze przy cichnącym pomruku gawiedzi, ostrze z rozmachem wykreśliło długą szramę na gardle Artiego! Pokazała się krew. Ktoś histerycznie krzyknął. Dziennikarz, którego rozgłośnia dobrze za tę chwilę zapłaciła, podsunął Artiemu mikrofon na długim wysięgniku. - Ostatnie wrażenia? - krzyknął. Za jego plecami Libshit dostrzegł czającego się krytyka z "Naszego Ciała", nerwowo stenografującego w notesie. - To dobra chwila na śmierć - wyszeptał Artie. - Świat się kończy... Mocarne ramiona rozgarnęły tłum. Na podwyższenie wskoczył ubrany na czarno, szpakowaty mężczyzna. - Jesteś millenarystą, synu? - spytał. Artie chętnie by odpowiedział, ale właśnie drugie ostrze poszło w ruch, z wyreżyserowanym skrzypem zmierzając w kierunku jego gardła. Złapał ostatni łyk powietrza przed uderzeniem. Mężczyzna zaś z paniką odskoczył, z trudem łapiąc równowagę. Ciach! Kamerzyści uwijali się jak oszalałe mrówki, filmując reakcje tłumu i bladą twarz artysty. Jego palce kurczowo zaciśnięte na oparciach fotela. Artie z trudem oddychał, w krwawej prędze na szyi pękały różowe banieczki powietrza. Czas na reklamę, przebitki, ostatnie korekty przed wielkim finałem. I naraz w tłumie dziennikarzy i kamerzystów gruchnęła bomba: Jacek Lempusz w studiu filmowym na Totumfackiego właśnie przygotowuje się do odcięcia sobie trzech głów! Dotarło to do słabnącego Artiego niby głos z piekieł. Nim się obejrzał, wszyscy go opuścili, wszyscy poza wierną Moniką. Tłum ciekawskich niknął w oczach, po trzydziestu sekundach plac był pusty. Ludzie dopadali samochodów albo biegli na najbliższy przystanek miejskiej komunikacji. Artie zawył z rozpaczy. Cholerny Lempusz! Sens pokazu ulotnił się w jednej chwili. Już wiedział: reklama nie zostanie wyemitowana. Cóż znaczy jedna głowa wobec trzech. Ostatnie ostrze ruszyło. Zbliżało się nieuchronnie, ze ślamazarną powolnością. - Nie! - wrzasnął Artie. - Pokaz trzeba przerwać! - chrypiał. Monika zaczęła krzyczeć. Artie tłumaczył jej przed pokazem, że wprawionej w ruch maszyny nic nie zdoła zatrzymać. Na tym polegała siła pokazu: krew musi być prawdziwa, a bieg ostrza nieubłagany. Fałsz zawsze da się wykryć. Artie był prawdziwym artystą, nie pozerem. Oddał się Sztuce na dobre i złe. Ostrze dobiegło szyi Artiego. Kredowobiała twarz kontrastowała z czerwienią strużek krwi ściekających na ubranie i podest. Kwiknął i poczuł, jak puszczają jego zwieracze. Ruszyła też puszka z napojem. Ciach! Sztuka to niewierna kochanka. To, co przydarzyło się Artiemu Libshitowi, wcale nie należy do wyjątków. Chyba lepiej, że nie zdołał zatrzymać maszyny. Co by zrobił biedny Artie, gdyby się dowiedział, że kreacja Jacka Lempusza sięgnęła wyżyn, przyniosła mu sławę prawdziwie światową? Dzięki swym dwóm sklonowanym i podhodowanym w kompletnej tajemnicy głowom oraz poświęceniu własnej pomógł Lempusz Longinusowi Podbipięcie owe trzy głowy ściąć w taki sposób, iż film z udziałem grającego go aktora dostał Oscara w kategorii dzieła nieanglojęzycznego oraz efektów specjalnych. Tego Artie Libshit, kreator cielesny, na pewno by nie przeżył. Nawet gdyby był żywy i zdrów na umyśle.