Parker Katherine - Na kogo wypadnie

Szczegóły
Tytuł Parker Katherine - Na kogo wypadnie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Parker Katherine - Na kogo wypadnie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Parker Katherine - Na kogo wypadnie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Parker Katherine - Na kogo wypadnie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 KATHERINE PARKER NA KOGO WYPADNIE Przełożyła Anna Zbikowicka Strona 2 LILLY I AMY Widziałaś? - szepnęła Lilly do ucha swojej towarzyszki, szturchając ją w bok tak mocno, że ta aż podskoczyła. - Co miałam widzieć? - Amy nie odrywała wzroku od torby, z której od kilku minut, to znaczy od chwili, kiedy zajęły miejsca w autobusie Greyhunda, wyjmowała różne rzeczy: książkę o zniszczonych okładkach, dużą pękatą kosmetyczkę, drugą - nieco mniejszą - i trzecią całkiem malutką paczkę herbatników, dwie puszki Mountain Dew, jeszcze jedną paczkę herbatników, płytę Alicii Keys. - Ciii. Nie musisz się wydzierać na cały autobus. Amy niewzruszenie wyciągała na wierzch kolejne przedmioty. Lilly nie mogła się nadziwić, że w jej patchworkowej torbie może się tyle pomieścić - że w ogóle w jakiejkolwiek torbie może się tyle zmieścić. Amy tymczasem wyjęła jeszcze dwie paczki herbatników i olbrzymie opakowanie czekoladek z masłem orzechowym. Wreszcie namacała coś na samym dnie torby. - Jest - powiedziała i odetchnęła z ulgą. - Uważaj! - ostrzegła ją Lilly. Za późno; autobus zahamował przed światłami i rzeczy, które przyjaciółka wydobyła wcześniej z czeluści torby, zsunęły się z jej kolan i spadły na podłogę. Po chwili dziewczętom udało się pozbierać wszystkie drobiazgi i Amy zaczęła je wsadzać z powrotem. - Co to jest? - rzuciła Lilly podając jej opakowanie czekoladek. - Nie widzisz? - Widzę. Niestety, widzę. Czekoladki z masłem orzechowym! - No to co się głupio pytasz? - Amy, obiecałyśmy sobie, że będziemy się odchudzać. Nie pamiętasz? - Pewnie, że pamiętam. Oczywiście, że będziemy się odchudzać - oświadczyła Amy z przekonaniem w głosie. - To przecież tylko jedno opakowanie czekoladek. - Największe, jakie można kupić. - Lilly spojrzała na nią z przyganą. Ona jednak zupełnie się tym nie przejęła. - Chcesz jedną? - spytała. - Przestań. - Lilly, widząc, że przyjaciółka zabiera się za otwieranie pudełka, wyrwała je Amy z ręki i wsadziła do torby. Strona 3 - No, jak chcesz. - Rozczarowana Amy wzruszyła ramionami i zaczęła się rozglądać, jakby czegoś szukała. - Miałam dwie puszki Mountain Dew, a jest tylko jedna. Sprawdziła na siedzeniach, schyliła się i popatrzyła na dół, wreszcie przykucnęła na podłodze i zajrzała pod fotele. Zajmowała miejsce koło okna, ruchy miała, więc dosyć ograniczone. - Poczekaj, ja się rozejrzę - zaproponowała Lilly, która mogła się swobodniej poruszać. Przechyliła się przez oparcie i spojrzała na przejście, ale nie zobaczyła nic poza kilkoma parami stóp pasażerów. - Musiała się gdzieś potoczyć. - Trudno, jakoś sobie poradzimy. - Pewnie. Mam dwie puszki coli i wodę. Amy odłożyła torbę i obie usadowiły się wygodnie. Kiedy po chwili jednocześnie popatrzyły w okno, zobaczyły, że autobus wyjechał już z miasta i kieruje się w stronę Gór Kaskadowych. Lilly zamyśliła się. Nigdy nie opuszczała Seattle na tak długo. Dwa tygodnie to był jej dotychczasowy rekord. Teraz wyjeżdżała na miesiąc i wcale tego nie żałowała. Zastanawiała się, czy w ogóle będzie miała ochotę wracać, i to nie rodzinne miasto wzbudzało w niej taką niechęć. Nie, Seattle uważała za najwspanialsze miejsce na świecie; nie zamieniłaby go na żadne inne. To dom był od jakiegoś czasu nie do zniesienia, a właściwie nie dom, tylko to, co się w nim działo. Głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia. Lilly spojrzała na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem. - Co takiego miałam zobaczyć? - powtórzyła Amy. - Co? - zdziwiła się Lilly. - Kilka minut temu pytałaś, czy coś widziałam. Dobrą chwilę trwało, zanim Lilly skojarzyła, o co jej chodzi. - Aha... Pytałam, czy widziałaś tych dwóch chłopaków. Amy, która w przeciwieństwie do przyjaciółki wcale nie była zadowolona z wyjazdu z Seattle - o czym świadczyła jej niezbyt szczęśliwa mina - nagle się rozpogodziła. - Jakich chłopaków? - spytała, rozglądając się ciekawie. Wysokie oparcia siedzeń przesłaniały jej jednak cały widok, tak, że jedynymi pasażerami, jakich widziała, była tylko niemłoda już para siedząca po drugiej stronie przejścia. Niezrażona, przechyliła się nad fotelem Lilly, próbując dostrzec kogoś jeszcze, i właśnie w tym momencie wyrosła nad nią jakaś postać. - Czy to przypadkiem nie wasze? - spytał nieznajomy chłopak, unosząc puszkę Mountain Dew. Był wysoki, o jasnych, jakby spłowiałych na słońcu włosach i szarozielonych oczach, otoczonych rzęsami tak długimi, że Amy zastanawiała się, jaka to okropna Strona 4 niesprawiedliwość, że chłopakowi dostały się takie rzęsy, podczas gdy jej - dziewczynie! - przypadły takie, że gdyby nie tusz, w ogóle nie byłoby ich widać. Rozważania na ten temat zajęły jej chyba trochę za dużo czasu, zwłaszcza, że prawie leżąc na kolanach Lilly, patrzyła przy tym w oczy nieznajomego. - Tak, nasze - rzuciła speszona i podniosła się szybko. - Właśnie szukałam tej puszki - dodała, próbując się wytłumaczyć ze swojej dziwacznej pozycji. - Gdzie ją znalazłeś? - Wpadła mi pod nogi. Musiała się przetoczyć pod siedzeniami - powiedział, podając jej napój. - Dzięki. - Nie ma, za co - odparł i zanim odszedł na tył autobusu, Amy odważyła się jeszcze raz popatrzeć na jego oczy. - No to już wiesz, jakich chłopaków - powiedziała Lilly cicho, odczekawszy chwilę, by mieć pewność, że nieznajomy jej nie usłyszy. - Widziałam tylko jednego. - Gdybyś nie grzebała w tej swojej torbie i nie szukała nie wiadomo, czego, to zobaczyłabyś również tego drugiego. - Mnie wystarczyłby ten jeden - wyznała Amy szeptem. - Widziałaś, jakie miał długie rzęsy? - Nie, ja nie zwracam uwagi na takie szczegóły. - Szczegóły! - prychnęła Amy i już miała ochotę wygłosić wykład na temat tego, że życie składa się właśnie ze szczegółów, ale ciekawość wzięła górę nad chęcią pouczania przyjaciółki. - A jaki był ten drugi? - Bo ja wiem? Jest chyba brunetem. - Lilly zmarszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć. - Tylko tyle? - rzuciła zniecierpliwiona Amy. - Widziałam ich przez chwilę. Weszli do autobusu w ostatniej chwili i szybko przeszli do tyłu. - Ale przecież z jakiegoś powodu zwróciłaś na nich uwagę. Lilly wzruszyła ramionami, ne wiedząc, co odpowiedzieć. - No, co w nich było takiego? - nie dawała jej spokoju przyjaciółka. - Nic. Naprawdę nic. Byli obaj dosyć przystojni... to wszystko. - I ty uważasz, że to mało? Lilly znów wzruszyła ramionami, a Amy na chwilę zapomniała o szarozielonych oczach chłopaka, który przyniósł jej Mountain Dew, i zaczęła się zastanawiać, jakie może Strona 5 mieć ten drugi, ten brunet - jeśli rzeczywiście był brunetem, bo znała przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że w sprawach takich „szczegółów” absolutnie nie można na niej polegać. Puszczając wodze fantazji, sięgnęła do torby, wyjęła pudełko czekoladek i je otworzyła. - Ty, oczywiście, nie będziesz jadła - powiedziała, kiedy Lilly spojrzała na nią z udawaną wyższością. - Oczywiście, że nie. - Twoja strata - rzuciła Amy, wsadzając sobie pralinkę do ust. Nie rozgryzała jej; czekała, aż czekoladowa polewa sama się rozpuści, a kiedy poczuła smak nadzienia z masła orzechowego, zachwycona, przewróciła oczami. - No więc ten drugi to brunet z piwnymi oczami - odezwała się nagle Lilly. - Może kilka centymetrów niższy od tego, co przyniósł puszkę, ale też wysoki. - No, no, no! Aż tyle szczegółów udało ci się zapamiętać? - spytała Amy, sięgając po następną pralinkę. - Dasz mi jedną czy mam sobie wziąć sama? - Naprawdę chcesz w siebie pakować te bomby kaloryczne? Jesteś pewna, że tego chcesz? - Jasne - odparła Lilly. - Obiecywałyśmy sobie, że będziemy się odchudzać w górach, ale przecież jeszcze tam nie dojechałyśmy. Amy obróciła głowę i spojrzała przez okno. - Nie chcę cię martwić, ale chyba musimy się pospieszyć. - Lilly przechyliła się nad nią i także wyjrzała na zewnątrz. W oddali majaczyły zarysy Gór Kaskadowych. Strona 6 TIM I ZACH Na dworzec dotarli kwadrans przed odjazdem autobusu, którym mieli jechać do Leavenworth. Akurat tyle czasu potrzebowali, żeby kupić bilety i znaleźć właściwe stanowisko. Autobus ruszył chwilę po tym, jak wsiedli, jeszcze zanim zdążyli zająć miejsca. - Widziałeś te dwie? - spytał Zach beztroskim tonem. Jego towarzysz nie usłyszał pytania; kładł plecak na siedzeniu po drugiej stronie przejścia. Przyszli do autobusu, kiedy luki bagażowe były już zamknięte, kierowca kazał im, więc wejść do środka z bagażami. Tim usiadł, odgarnął z twarzy kilka kosmyków włosów i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. - Ufff! Ledwie zdążyliśmy. - Co znaczy „ledwie”? - obruszył się Zach. - Przyjechaliśmy w samą porę. - przyjechaliśmy?! Ładnie powiedziane. Jeśli dobrze pamiętam, to ostatnie dwa kilometry zasuwaliśmy pieszo. - Nie było tak źle - rzucił Zach, lekceważąco machając ręką. - No pewnie, mogło być znacznie gorzej. - Tim uśmiechnął się z sarkazmem. - Mogliśmy się rozkraczyć tym twoim gratem nie w Seattle, a w górach. Ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy utknęli na jakimś odludziu. A właśnie tak by się stało, gdybyś postawił na swoim. Miesiąc temu postanowili wybrać się razem w Góry Kaskadowe i wziąć udział w projekcie organizowanym przez uniwersytet w Seattle. Tim zawsze interesował się ochroną przyrody i kiedy na tablicy ogłoszeniowej w swoim liceum zobaczył ulotkę informującą że uczniowie starszych klas są zaproszeni do przyłączenia się w czasie wakacji do tego projektu, od razu nabrał ochoty. Zachowi pomysł na początku bardzo się nie podobał, zwłaszcza, kiedy się dowiedział, o co dokładnie chodzi. Siedzenie na odludziu i badanie jakichś tam populacji ptaków? Nie, to nie dla niego. Z trudem odróżniał wróbla od kanarka, a poza tym kusiło go coś innego. Surfing! To lubił najbardziej i tak właśnie chciał spędzić tegoroczne wakacje - surfując na falach oceanu... No i jeszcze opalone dziewczyny w kostiumach kąpielowych. Cóż, kiedy Tim się uparł. Przekonywał przyjaciela, że udział w takiej imprezie - organizowanej przez uniwersytet - na pewno ułatwi im dostanie się na studia. Zach, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację. Wiedział, że władze uczelni przy rekrutacji przywiązują dużą wagę do tego typu spraw, czasem nawet większą niż do ocen na świadectwie, a on poza tym, że grał w szkolnej drużynie bejsbolowej, nie miał się, jak dotąd, czym pochwalić. W Strona 7 dodatku, kiedy uświadomił sobie, że z jego ocenami też mogłoby być lepiej, uznał, że powinien jednak posłuchać przyjaciela i wyjechać z nim na miesiąc w Góry Kaskadowe, żeby badać jakieś populacje wróbli, wron czy Innych papug. Chciał jednak koniecznie wybrać się tam swoim samochodem, ale Tim zaprotestował. Po ich ostatniej wycieczce do Oregonu, kiedy musieli holować samochód, stracił zaufanie do starego mustanga przyjaciela i dopóty wiercił Zachowi dziurę w brzuch, dopóki ten nie zgodził się pojechać autobusem. Dziś samochód nie dowiózł ich nawet na dworzec autobusowy. Jakieś dwa kilometry przed dotarciem do celu, kiedy stali na światłach, mustang kilka razy prychnął, po czym zgasł i mimo wielokrotnych prób uruchomienia, Me wydał z siebie najlżejszego nawet dźwięku. Chłopcy porządnie się napocili, żeby usunąć go ze skrzyżowania i dopchać na miejsce, w którym mógł przez miesiąc czekać, aż jego właściciel wróci do Seattle. Potem, dźwigając ciężkie plecaki, musieli pędzić na dworzec, żeby nie spóźnić się na autobus. Zach przyznał w duchu, że przyjaciel miał rację, wolał jednak nie mówić tego głośno, zmienił, więc temat. - Widziałeś je? - zapytał. - Kogo? - Te dwie dziewczyny, które siedzą kilka rzędów przed nami. - Nie widziałem żadnych dziewczyn. - Ty to nigdy nic nie widzisz. - Trudno, żebym coś widział, skoro pot zalewał mi oczy - odparował Tim. - Twoja strata. Były niezłe. - Napiłbym się czegoś - powiedział Tim i właśnie w tym momencie, jakby jakaś dobra wróżka usłyszała to życzenie, na jego stopach zatrzymała się puszka, która wytoczyła się spod siedzenia przed nimi. Schylił się i podniósł ją. - Mountain Dew. I do tego zimne. - No to, na co czekasz? Pij - zachęcił go przyjaciel. - Coś ty! Musiało komuś upaść. - Tim wychylił się z siedzenia i popatrzył na przejście. Trzy rzędy przed nimi poruszyła się jakaś jasna głowa, a po chwili zobaczył twarz dziewczyny, która wyraźnie czegoś szukała. Nie zastanawiając się dłużej, wstał i ruszył przejściem w jej stronę. - Czy to przypadkiem nie wasze? - bąknął, patrząc w dół. Dziewczyna była jakoś dziwnie powykręcana. Siedziała na fotelu przy oknie i trzymając tułów na kolanach swojej towarzyszki, unosiła głowę. Twarz miała ładną, ale przemknęło mu przez myśl, że może jest chora albo niepełnosprawna. Dopiero, kiedy po chwili usiadła w normalnej pozycji, przekonał się, że wszystko z nią jest w porządku. Oddał jej puszkę. Podziękowała mu i zanim odszedł, popatrzył jeszcze na tę drugą. Była równie ładna, o kasztanowych włosach i drobnej twarzy w kształcie serca. Chyba za długo zatrzymał na niej wzrok. Kiedy to sobie uzmysłowił, natychmiast odszedł i usiadł na Strona 8 swoim miejscu. - I co? - zagadnął go Tim. - Oddałem puszkę. - Nie o to pytam. Pytam o te dziewczyny. Widziałeś je? - Tak. To właśnie im wypadła ta puszka - odparł Zach. - I jak? - Ładne. Tim westchnął żałośnie. - I, co z tego - powiedział po chwili. - Na pewno wysiądą w następnym mieście. Takie dziewczyny nie wyjeżdżają na wakacje tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Takie dziewczyny spędzają wakacje na plaży nad oceanem. Kiedy autobus zatrzyma! się na przystanku przy głównej ulicy w Leavenworth, zapadł już zmrok, mimo to oczom dziewcząt ukazał się zapierający dech widok. Miasteczko, ze swoimi drewnianymi domami o stromych dachach, wyglądało jakby je tu ktoś przeniósł z Europy. Lilly, której babcia ze strony matki pochodziła z Niemiec, widywała podobną architekturę na starych fotografiach z jej albumu. Amy wskazała kierowcy autobusu swój plecak w luku bagażowym, po czym się rozejrzała. - Jak tu pięknie - zwróciła się do przyjaciółki. - Jak w bajce. - Jak w Bawarii - sprostowała Lilly. - Gdzie? - W Bawarii, w Niemczech. Moja babcia stamtąd pochodzi. Kierowca wyjął bagaże dziewcząt oraz kilku innych pasażerów, którzy też wysiadali, i autobus odjechał. - Podoba mi się tu - powiedziała Amy. - Całkiem miłe miejsce na spędzenie wakacji. - Tylko że my nie będziemy ich spędzać tutaj - przypomniała jej Lilly. - To obozowisko leży gdzieś w górach, ponad trzydzieści kilometrów od Leavenworth. - Ktoś miał na nas tu czekać, prawda? Lilly skinęła głową i znów zaczęła się rozglądać, tym razem już nie po to, by podziwiać malownicze miasteczko, lecz żeby wypatrzyć kogoś, kto zawiezie je na miejsce. Po chodniku na drugiej stronie ulicy spacerowało kilka osób wyglądających na turystów. Przyjrzała się parkującym w pobliżu samochodom, ale w żadnym z nich nikt nie siedział. Kilkoro pasażerów, którzy wysiedli razem z nimi, zdążyło już zniknąć. Na przystanku były tylko one i dwóch chłopców. Dopiero teraz zwróciła na nich uwagę i od razu rozpoznała, że to ci dwaj, którzy w Seattle w ostatniej chwili wpadli do autobusu. Musieli wysiąść, kiedy Strona 9 Lilly i Amy były zajęte odbieraniem swoich plecaków. - Nikogo nie widzę - powiedziała. - To co robimy? - spytała zaniepokojona Amy. - Nie mam zielonego pojęcia. Chyba musimy czekać. Strona 10 TIM I ZACH Być może dało znać o sobie zmęczenie wywołane pchaniem samochodu i biegiem na dworzec, a może z powodu różnicy ciśnienia, w każdym razie, kiedy tylko wjechali w Góry Kaskadowe, obaj zasnęli. Tim przebudził się nagle i poczuł trochę dziwnie, jakby mu czegoś brakowało. Zlekceważył jednak to wrażenie i postanowił spać dalej. Po chwili jednak przypomniał sobie, że jest w autobusie, i uświadomił sobie, że to, czego mu brakuje, to kołysanie i dźwięk silnika. Zaniepokojony, przetarł oczy, przechylił się nad śpiącym kolegą i wyjrzał przez okno. Natychmiast zorientował się, że są w Leavenworth. W dzieciństwie przyjeżdżał tu zimą z rodzicami na narty. Od tego czasu minęło ładne parę lat, mimo to rozpoznał charakterystyczną alpejską architekturę. - Zach, zbudź się! - zawołał przyjacielowi do ucha. - Jesteśmy na miejscu. Wysiadamy. Zach zerwał się na równe nogi. Chwycili plecaki i pospieszyli do wyjścia. I tak jak w Seattle ledwie zdążyli wsiąść do autobusu, tak tutaj ledwie zdążyli z niego wysiąść. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, kierowca właśnie zamykał luk bagażowy, a po chwili odjechał. Tim rozejrzał się. Leavenworth latem wyglądało zupełnie inaczej niż w zimowej scenerii. Jego przyjaciela natomiast zupełnie nie interesowało malownicze miasteczko. Uwagę Zacha przyciągnęło coś zupełnie innego. Słuchaj, czy to przypadkiem nie te dwie? - zapytał. - Jakie dwie? - No te, którym zanosiłeś Mountain Dew. - Zach wykonał dyskretny ruch głową, wskazując na stojące nieopodal dziewczyny. - Tak, to chyba one. Zach od wyjazdu z Seattle nie był w najlepszym humorze. Martwił się o swojego mustanga. Po pierwsze, nie był pewien, czy miejsce, w którym go zostawili, jest bezpieczne, po drugie, niepokoił się, czy po powrocie uda mu się go naprawić. Teraz jednak zapomniał o tych troskach. Twarz mu się rozpogodziła. - Fajnie, że przyjechały tu z nami - powiedział, uśmiechając się. - Tylko, że my tu nie zostajemy - przypomniał mu Tim. - Ty to potrafisz człowieka pocieszyć. A, właśnie, gdzie są ci, co mieli na nas czekać? - Skąd mam wiedzieć? Strona 11 - Jesteś pewien, że wysiedliśmy z autobusu tam, gdzie powinniśmy? - Jasne, że jestem. Może przyjechaliśmy przed czasem? - pomyślał głośno Tim i popatrzył na zegarek. - Nie - powiedział, kręcąc głową. - Jest wpół do dziewiątej, a autobus miał przyjechać piętnaście po ósmej. - Gdybyśmy jechali moim samochodem, nie bylibyśmy zdani na czyjąś łaskę. - Akurat. Wtedy dopiero bylibyśmy zdani na łaskę. Sterczelibyśmy w szczerym polu, modląc się, żeby ktoś się zlitował i zatrzymał. - Jaka to różnica, czy w szczerym polu, czy tutaj? - Zach ucieszył się, że wreszcie może udowodnić Timowi, że jego pomysły też nie zawsze są najlepsze. - Chociaż nie - dodał po chwili. - Jest różnica. Duża różnica. Tu mamy przynajmniej towarzystwo. - Popatrzył na dziewczyny, które rozglądały się nerwowo, jakby kogoś wypatrywały. - Słuchaj - zwrócił się do przyjaciela - a może je też ktoś miał odebrać i się nie zjawił? - Może - rzucił Tim, nie przyznając się, że właśnie pomyślał o tym samym. - To spytajmy je - zaproponował Zach i zanim przyjaciel zdążył zareagować, ruszył w kierunku dziewcząt. Tim nie ruszył się z miejsca. Patrzył tylko za Zachem. Zawsze zazdrościł mu swobody nawiązywania kontaktów z dziewczynami. Strona 12 LILLY, AMY, TIM I ZACH Dochodziło wpół do jedenastej. Główna ulica zdążyła opustoszeć. Tylko od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód i za każdym razem wszyscy czworo wierzyli, że to właśnie ten, który ma ich zabrać. Minęły prawie dwie godziny od chwili, gdy znaleźli się w Leavenworth, i Lilly dziękowała Bogu, że nie są tu same. Z chłopcami czuły się raźniej. Zwłaszcza Zach, który okazał się niezwykle dowcipny, dbał o to, by nie podupadali na duchu - choć szczerze mówiąc, na początku wydał jej się trochę zbyt bezpośredni. Podszedł do niej i Amy i zapytał, czy nie czekają na kogoś, kto ma je zawieźć do obozowiska w górach. Wyraził to nieco inaczej. Zapytał, czy przypadkiem nie są takimi samymi kretynkami jak on i jego kolega, którzy mają badać w dzikiej głuszy populacje - czy coś w tym rodzaju - jakichś wróbli czy innych dziobaków. Lilly w pierwszej chwili nie wiedziała, o co chodzi, ale jej przyjaciółka natychmiast przytaknęła, a wtedy Zach machnął ręką do swojego kolegi i zawołał: - Byłeś już kiedyś w Leavenworth? - spytała, gdy Amy i Zach zniknęli w drzwiach pizzerii. - Tak, dawno temu - odparł. Była lekko zirytowana. Nie oczekiwała, że sam rozpocznie konwersację, ale mógł przecież podchwycić temat, który ona rozpoczęła. Mógł powiedzieć, kiedy tu był, z kim, mógł ją zapytać, czy ona jest tu po raz pierwszy, mógł... mógł... Ona z pewnością by coś wymyśliła, żeby podtrzymać rozmowę. Odetchnęła z ulgą, widząc Amy i Zacha wychodzących z Pizza Hut. Kiedy jedli swoje porcje, humor jeszcze im dopisywał, ale już kilka minut później wyraźnie zmarkotnieli. Nawet Zach, który wcześniej traktował całą sytuację jak okazję do świetnej zabawy, teraz w ogóle przestał się odzywać. Od dobrego kwadransa główną ulicą nie przejechał żaden samochód, a na dodatek zrobiło się jeszcze zimniej. Dziewczęta doszły do wniosku, że przy tej temperaturze bluzy, jakie miały na sobie, to za mało. Lilly jeszcze dwa tygodnie wcześniej, gdy dostała od koordynatora projektu e - mail ze wskazówkami dotyczącymi wyjazdu w Góry Kaskadowe, nie rozumiała, dlaczego pisał o zabraniu ze sobą ciepłych kurtek w środku lata. Teraz już się temu nie dziwiła i cieszyła się, że sama skorzystała z tej rady i namówiła do tego przyjaciółkę. Strona 13 - Chyba włożę kurtkę - zwróciła się do niej. - A wiesz, że ja chyba też. Właśnie zaczęły otwierać plecaki, kiedy usłyszały warkot silnika. Wszyscy spojrzeli w stronę, z której dochodził. Cała czwórka w milczeniu wpatrywała się w odległe reflektory, jakby siłą samego wzroku mogła zmusić zbliżający się pojazd, żeby się zatrzymał i zawiózł ich na miejsce. I rzeczywiście, wyglądało na to, że samochód uległ ich niemej perswazji. Kilkadziesiąt metrów przed przystankiem zaczął zwalniać. - To na pewno po nas - odezwała się Amy. - Mam nadzieję, że jednak nie po nas - powiedzą! Zach. Lilly spojrzała na niego, nie kryjąc irytacji. To czekanie przestało ją już bawić. Jednak kiedy samochód się zatrzymał kilka metrów od nich, zrozumiała, o co Zachowi chodziło. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wysiadł młody mężczyzna w policyjnym mundurze. - Co tu robicie o tej porze? - zapytał, patrząc na nich podejrzliwie. Wszyscy czworo zaczęli odpowiadać jednocześnie. Najgłośniejszy był Zach, więc policjant uniósł rękę, dając pozostałej trójce znak, żeby się uciszyli, i tym razem zadał pytanie już tylko jemu. - Mówisz, że ktoś miał was stąd odebrać, ale zostawił was na lodzie. Kto? Zach jakby trochę stracił odwagę i odpowiedział już nieco ciszej: - No... no ci od ciapudraków. - Od ciapu... ciapu... co? - No, ci od wróbli, wron i różnych takich. Lilly, słysząc te bzdury, wystraszyła się, że jeśli zaraz się nie wtrąci, to mężczyzna uzna ich za ćpunów albo kogoś w tym rodzaju i spędzą tę noc w policyjnym areszcie. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo Tim spiorunował przyjaciela wzrokiem, tak, że tamten zamknął usta, a sam zbliżył się o dwa kroki do policjanta i zaczął mu wszystko rzeczowo wyjaśniać. Musiał wprawdzie powtarzać dwa razy, ale policjant w końcu zrozumiał, w czym rzecz. - No dobra - powiedział. - Tylko, co ja mam teraz z wami zrobić? - Zmarszczył czoło. Był bardzo młody. Widać było, że pracuje w policji od niedawna i ma niewielkie doświadczenie. Sprawiał wrażenie, jakby miał do czynienia z największym problemem w swojej Strona 14 dotychczasowej karierze. - Wiesz, gdzie jest to obozowisko? - spytał Tima. - Jakieś trzydzieści kilometrów od Leavenworth - odparł chłopak. - To wszystko, co wiem. - To trochę mało. Nie powiedzieli wam nic więcej? Nie dali żadnych wskazówek, jak tam dojechać? - Po co mieli dawać? Przecież mieli nas stąd odebrać. Tak było ustalone. Wiedzieli, kiedy przyjedziemy. Naprawdę nie rozumiem, co się mogło stać, że nikt się tu po nas nie zjawił. - Może pokręciliście daty? - zasugerował policjant. Lilly wpadła już na to jakąś godzinę temu, ale doszła do wniosku, że to niemożliwe, by jednocześnie pomyliła się i ona, i Tim - bo, jak się dowiedziała, to on, a nie Zach, kontaktował się z koordynatorem programu. Nie wspomniała, więc nawet pozostałej trójce o swoich wątpliwościach. - Nie, nie mogliśmy pomylić - wtrąciła się do rozmowy. - Jestem tego pewna. Policjant pokręcił głową. - Nie ma wyjścia - powiedział, wciąż marszcząc czoło - Muszę zadzwonić do szeryfa i poradzić się, co z wami zrobić. Wsiadł do samochodu i zaczął rozmawiać przez radiotelefon. Drzwi były zamknięte, nie słyszeli więc, co mówi. - Jak myślicie, co z nami zrobią? - spytała cicho Amy. Wyglądała na przestraszoną. - Nie bój się - uspokoiła ją przyjaciółka. - Nie zrobią nam nic złego. Może pozwolą nam się gdzieś przespać, a rano się coś wymyśli - mruknął Tim. - Może w biurze szeryfa. Chyba mają jakieś takie miejsce... - Pewnie, że mają - przerwał mu Zach i się roześmiał. - W każdym mieście jest coś takiego jak areszt. Nie wiem tylko, czy w takiej dziurze jak ta mają w areszcie aż cztery prycze. Amy i Lilly popatrzyły na niego skrzywione. Żadna z nich w tej chwili nie miała ochoty na żarty. Kiedy młody policjant wysiadł z samochodu, czoło znów miał gładkie jak pupę niemowlaka, a na ustach uśmiech. - Załatwione - rzucił. - Jednak mają cztery prycze. - Zach albo wcześniej nie zauważył min dziewcząt, albo się tym nie przejął, w każdym razie nie stracił ochoty na dowcipkowanie. - Ha, ha, ha - powiedziały jednocześnie. - Szeryf zjawi się tu za pięć minut i zawiezie was do obozowiska. Strona 15 - A on wie, jak tam dojechać? - spytała Lilly. Była już zmęczona. Marzyła, żeby się położyć i wyspać, więc zanim zacznie się cieszyć, wolała się upewnić, że to naprawdę już koniec ich kłopotów. - Szeryf wie wszystko - oświadczył młody policjant poważnym tonem i popatrzył na nią tak, jakby, zadając to pytanie, strzeliła jakąś straszną gafę. Szeryf podjechał na przystanek dokładnie po pięciu minutach. - Wskakujcie! - zawołał, otwierając drzwi terenowej toyoty. - Bagaże wrzućcie na tył. Człowiek nawet w nocy nie ma chwili spokoju - narzekał, gdy wsiadali, Zach z przodu obok niego, a pozostała trójka na tylne siedzenie. Uśmiechał się jednak przyjaźnie. Jego pełna twarz wzbudzała zaufanie. Wyglądał właśnie tak, jak powinien wyglądać szeryf w małym miasteczku. Kiedy ruszyli, wypytał ich o wszystko i tym razem Tim nie dał przyjacielowi szansy, żeby się odezwał. - To dziwne, że nikt po was nie przyjechał - rzekł szeryf, wysłuchawszy go. - To przecież poważni ludzie. - Zna pan tam kogoś? - spytała Lilly, pochylając się w stronę przedniego siedzenia. - Szefową profesor Hatcher. Od dwóch lat prowadzi tu badania. Zmęczenie Lilly gdzieś się ulotniło. Zastąpiło je podniecenie. Była bardzo ciekawa, jak będzie tam na miejscu; dotychczas takie obozy badawcze widywała tylko w telewizji, na filmach przyrodniczych. Najpóźniej za pół godziny będę wiedziała, pomyślała, gdy mijali ostatni drewniany dom przy głównej ulicy Leavenworth. Kiedy jednak po paru kilometrach skręcili w boczną drogę, która po kilku minutach jazdy zwęziła się i wyglądała jak leśna przecinka, okazało się, że dotarcie do celu zajmie im znacznie więcej czasu. Dróżka, nie dość, że była wąska, tak że gałęzie drzew miejscami smagały samochód, to na zmianę albo pięła się pod górę, albo stromo opadała w dół. - Chyba byłoby szybciej, gdybyśmy szli pieszo - powiedział Zach. - Pewnie tak - przyznał szeryf. - Trudno o bardziej niedostępne miejsce niż to, które wybrali sobie na obozowisko. - Wiedziałem, że trafię gdzieś na odludzie, ale nie przypuszczałem, że aż takie. - Nie marudź - zwrócił mu uwagę Tim. - Czy ja marudzę? Mnie się tu bardzo podoba. - Zach odwrócił głowę i uśmiechnął się do Lilly i Amy. - Fajnie jest, prawda, dziewczyny? W ciemnym wnętrzu samochodu nie było widać dokładnie rysów jego twarzy, ale jednego nie sposób było nie dostrzec, że ma rozbrajający uśmiech. Tak rozbrajający, że obie Strona 16 skinęły głowami. - Pewnie, że fajnie - przytaknęła entuzjastycznie Lilly. - Fantastycznie - zgodziła się z nią Amy. - A tam co się dzieje? - odezwał się nagle szeryf. Na drodze, na szczycie wzniesienia, na które samochód piął się pod kątem niemal czterdziestu pięciu stopni, stał pojazd zagradzający drogę. Widać było tylko reflektory i jakichś ludzi. Szeryf zahamował, zgasił silnik i zaciągnął ręczny hamulec. - Poczekajcie tu na mnie - polecił, wychodząc z samochodu. Przesłaniając oczy, ruszył pod górę. Lilly poczuła, że przyjaciółka nerwowo zaciska palce na jej dłoni. Wcale jej się nie dziwiła; sama też czuła się nieswojo. Po raz pierwszy w życiu była na takim pustkowiu, i to jeszcze w samym środku nocy. Żadna z nich się nie odezwała, ale siedzący obok Lilly Tim musiał wyczuć ich niepokój. - Spokojnie - powiedział, kładąc rękę na jej ramieniu. - Nie ma się, czym denerwować. Lilly poczuła się bezpiecznie. Nie wiedziała tylko, czy dlatego, że wytłumaczyła sobie racjonalnie, że w towarzystwie szeryfa Leavenworth nic im nie grozi, czy za sprawą dłoni Tima. I, szczerze mówiąc, wolała tego nie roztrząsać. Szeryf tymczasem wszedł już na szczyt wzniesienia. Do wnętrza toyoty docierały jakieś głosy, pojedyncze słowa, ale trudno było się domyślić ich sensu. - Pójdę zobaczyć, co się tam dzieje - powiedział Zach, kładąc rękę na klamce. - Szeryf kazał nam czekać tutaj - próbowała go powstrzymać Amy. Wciąż trzymała przyjaciółkę za rękę i Lilly czuła, jak drżą jej palce. - A tam! - rzucił Zach. - Będę się przejmował gadaniem jakiegoś szeryfa! Otworzył drzwi, ale zanim zdążył postawić jedną nogę na ziemi, Tim odezwał się cichym, ale zdecydowanym głosem: - Wracaj. Zach bez słowa zamknął drzwi i usiadł na miejscu. Lilly była zaskoczona reakcją Zacha. Dawno, dawno temu, kiedy jej dom był jeszcze normalnym domem... Nie, nie tak. Dawno, dawno temu, kiedy ludzie mieszkający w jej domu byli jeszcze normalnymi ludźmi, zamierzała w przyszłości zająć się psychologią. Wtedy bardzo interesowały ją relacje między ludźmi - między przyjaciółmi, wrogami, między członkami rodziny, nauczycielami i uczniami, między zawodnikami tej samej drużyny, Strona 17 między rodzicami i dziećmi... To było fascynujące. Kilka miesięcy temu, kiedy wszystko w jej domu przewróciło się do góry nogami, doszła do wniosku, że nigdy w życiu nie będzie w stanie zrozumieć zachowań ludzi, i postanowiła zająć się w przyszłości istotami trochę mniej skomplikowanymi - zwierzętami. Na przykład ptakami... Wciąż jednak wydawało się jej, że bardzo szybko potrafi rozpoznać, kto z dwojga ludzi, których coś łączy - na przykład dwoje przyjaciół albo chłopak i jego dziewczyna - dominuje, a kto się podporządkowuje, bo, jak zdążyła zauważyć, między dwojgiem ludzi siły rzadko rozkładają się równo. Kiedy na przystanku w Leavenworth poznała Zacha i Tima, nie miała wątpliwości, że ten pierwszy - przebojowy, sprawiający wrażenie pewnego siebie - dominuje, a ten drugi - zdecydowanie bardziej powściągliwy w słowach i gestach - jest tym, który się podporządkowuje. Teraz, kiedy Zach posłuchał przyjaciela i nie próbując z nim dyskutować, zamknął drzwi i został na miejscu, uświadomiła sobie, że tamta ocena była mylna, co jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna dać sobie spokój z psychologią. Ptaki! Te małe stworzenia o niezbyt wielkich mózgach to jest właśnie to, co - być może - będzie w stanie zrozumieć. A jeśli się okaże, że nawet zachowania ptaków są dla mnie zbyt skomplikowane? - pomyślała z przerażeniem. Trudno, w ostateczności zostanę entomologiem, postanowiła, chociaż nie przepadała za owadami. Na myśl o tym, że miałaby się zajmować Badaniem zachowań karaluchów, aż wzdrygnęła się z obrzydzenia, na szczęście w tym momencie zobaczyła szeryfa schodzącego w dół i odgoniła od siebie wszelkie nieprzyjemne skojarzenia. Zbliżał się do nich z uśmiechem, na twarzy. Amy dopiero teraz poczuła się na tyle bezpiecznie, że puściła dłoń przyjaciółki. - Wysiadajcie - powiedział, otwierając drzwi. - I weźcie plecaki. - Mamy iść dalej pieszo? - spytała przerażona Lilly. Zanim usłyszała odpowiedź, przeklinała siebie za dwie odżywki do włosów, dodatkowy dezodorant, tonik do twarzy, balsam do ciała, krem do stóp, olejek do opalania, perfumy Niny Ricci i kilka innych rzeczy, bez których z pewnością mogła się tu obyć, a które zapakowała w ostatniej chwili. Na dworzec autobusowy w Seattle odwiózł ją tata i kiedy podniósł jej plecak, ugiął się pod nim i spytał, czy ma w nim kamienie. Nie było w nim ani jednego kamienia - bo puder do twarzy w kamieniu to chyba nie kamień, prawda? Strona 18 Chyba jednak kamień, pomyślała, kiedy szeryf podał jej plecak. Nie miała pojęcia, jak daleko jest jeszcze do obozowiska, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, ponieważ wiedziała, że nie jest w stanie podnieść swojego plecaka na tyle wysoko, żeby włożyć go na plecy, nie mówiąc już o zrobieniu z nim choćby kilku kroków. - Zaczekaj - powstrzymał ją Tim, kiedy podjęła kolejną desperacką próbę. - Chwycił jej plecaki zrobił nieco dziwną minę. Jakby miał problemy z oddychaniem? - Wiesz, co? - powiedział, z trudem nabierając tchu. - Zamienimy się. Weź mój - powiedział, podając jej swój plecak, prawie identyczny, nawet tej samej firmy - rozpoznała znajomego. - tyle, że o wiele, wiele lżejszy. No tak, chłopcy raczej nie używają pudrów w kamieniu. W każdym razie ani Tim, ani Zach nie wyglądali na takich, co używają - w kamieniu, w proszku czy pod jakąkolwiek inną postacią. - Idziemy dalej pieszo? - Teraz z kolei Amy wpadła w panikę. Uwagi Zacha nie uszedł rycerski czyn jego przyjaciela i nie pozostało mu nic innego, jak pójść w jego ślady. - O żesz... w mordę... - rzucił cicho, podnosząc plecak Amy. - To jak, szeryfie, idziemy dalej pieszo? - spytała Lilly, bez trudu nadążając za sympatycznym starszym panem odpowiedzialnym za przestrzeganie prawa w okręgu Leavenworth. - Ja nie mam nic przeciwko temu - oznajmiła Amy, która, niosąc plecak Zacha, lekkim krokiem szła obok niej. - Po takim spacerze będzie się dobrze spało. W górach oddycha się zupełnie inaczej niż w mieście - dodała, głośno zaczerpując tchu. Szeryf zatrzymał się, zerknął na chłopców, którzy zostali daleko w tyle, po czym uśmiechnął się do dziewcząt. - Myślicie, że wasi koledzy są tego samego zdania? Amy i Lilly popatrzyły na siebie, wzruszyły ramionami, po czym obie doszły do wniosku, że rozsądniej będzie nie zastanawiać się teraz nad tym, jakiego zdania są chłopcy. Strona 19 LILLY, AMY, TIM I ZACH Kiedy doszli na szczyt wzniesienia - najpierw dotarły tam dziewczęta z szeryfem, a chłopcy dołączyli do nich dopiero po dłuższej chwili - okazało się, że stoi tu nie jeden pojazd, a dwa. Pierwszy miał podniesioną maskę. Nad silnikiem pochylali się dwaj mężczyźni. Jeden z nich, słysząc kroki, wyprostował się i odwrócił w stronę nadchodzących. - Cześć - powiedział. - Nazywam się Chuck Morrison. Był młody; nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia sześć, siedem lat, co zdziwiło Lilly, która przypomniała sobie jego nazwisko. To właśnie z nim ustalała przez Internet wszelkie szczegóły, na przykład datę przyjazdu, i nie wiadomo, dlaczego wydawało jej się, że musi być znacznie starszy. - Ja jestem Lilly Mahoney, a to jest Amy Harper - przedstawiła siebie i przyjaciółkę. - Miło mi. - Wyciągnął rękę, ale natychmiast ją cofnął. W świetle reflektorów widać było, że cała jego dłoń jest umazana smarem. - A to pewnie Tim i Zach - powiedział, widząc zbliżających się chłopców. Przez chwilę patrzył, jak z trudem wspinają się na górę. - Mają chyba strasznie ciężkie plecaki. Dziewczęta puściły mimo uszu tę uwagę; popatrzyły tylko na siebie i uśmiechnęły się nieznacznie. W tym momencie drugi mężczyzna odwrócił się od samochodu. Był trochę starszy od swego towarzysza, tuż po trzydziestce. - Nic dzisiaj nie wskóramy - zwrócił się do Chucka. - Zostawimy go tutaj, a jutro coś się wymyśli. - Cześć - Uśmiechnął się do Lilly i Amy oraz do chłopców, którzy wreszcie przyczłapali na górę. - Jestem Marc Stiller. Lilly wydawało się, że zna to nazwisko. Po chwili przypomniała je sobie i zrozumiała, dlaczego nie skojarzyła go od razu. Chuck Morrison wspominał o nim w e - mailach, ale zawsze poprzedzał je dwiema literami - dr. Doktor Marc Stiller, wybitny ornitolog, o czym dowiedziała się, czytając w ramach przygotowań do tego wyjazdu kilka artykułów w fachowej prasie. Tim i Zach z głośnym westchnieniem ulgi postawili plecaki na ziemi. Lilly już się obawiała, że ich rycerskość ma pewne granice, w związku z czym ona i Amy teraz same będą dźwigać swoje bagaże. Na szczęście okazało się, że nie musieli iść dalej na piechotę. Chuck Morrison i Marc Stiller wyjaśnili w końcu, dlaczego nie udało im się dotrzeć Strona 20 do Leavenworth. Chuck Morrison wyruszył z obozowiska godzinę przed planowanym przyjazdem autobusu. Nie ujechał nawet dziesięciu kilometrów, kiedy zepsuł mu się samochód. Nawet nie próbował go naprawiać. Jak powiedział, na ptakach to on się może trochę zna, ale na silnikach nic a nic. Wrócił, więc pieszo do obozowiska i przyjechał tu razem z Markiem Stillerem, któremu podobno kiedyś udało się naprawić jakiś samochód. Dziś miał jednak znacznie mniej szczęścia. Co gorsza, nie dość, że nie udało mu się uruchomić silnika, to zepsuty samochód stal w takim miejscu, że nie sposób było go wyminąć ani zepchnąć gdzieś na bok. Lilly przyszło do głowy, że żyją w dwudziestym pierwszym wieku i nawet z najdzikszych zakątków Gór Kaskadowych za pomocą telefonu komórkowego można się połączyć z każdym miejscem na Ziemi. Myśli szeryfa najwyraźniej podążyły tym samym torem. - A nie można było zadzwonić? - zapytał. - Po pomoc drogową albo do mojego biura. Chuck Morrison i Marc Stiller popatrzyli po sobie. Obaj mieli niewyraźne miny. - No... można by było... gdyby... - zaczął niepewnie ten pierwszy. - Gdyby co? - ponaglił go szeryf. | - No... gdybym ja nie zapomniał wziąć z obozowiska swojego telefonu... No i gdyby komórka Marca nie miała rozładowanej baterii. - Oj, ci naukowcy... - Szeryf pokręcił głową. W tym momencie rozległ się dzwonek jego radiotelefonu. Uniósł go do ucha, przez chwilę słuchał, po czym rzekł: - Powiedz jej, żeby się nie martwiła. Najpóźniej za kwadrans wszyscy będą na miejscu. Przerwał połączenie i znów kręcąc głową, popatrzył na Chucka Morrisona i Marca Stillera. - Doktor Hatcher dzwoniła do mojego biura - oznajmił. - I co? - zapytał z niepokojem Marc Stiller. - A co ma być? Martwi się, że górach zaginęło dwóch naukowców, a w Leavenworth czeka czworo młodych ludzi, za których bezpieczeństwo jest odpowiedzialna. Popatrzył na niego i jego kolegę tak, że obaj spuścili wzrok jak mali chłopcy. - No, nie ma na co czekać - rzucił energicznie. - Podnieście plecaki - zwrócił się do Tima i Zacha - i załadujcie je do tego jeepa - polecił, wskazując ręką samochód stojący z tyłu, po czym zwrócił się do Chucka Morrisona: - Najlepiej będzie, jeśli da mi pan kluczyki do tego rzęcha, a ja z samego rana przyślę tu kogoś, kto się nim zajmie. - To bardzo uprzejmie z pana strony. Naprawdę bardzo dziękuję. - Nie ma, za co - odparł szeryf. - Ktoś musi się zająć wami, naukowcami, bo inaczej przepadniecie w tych górach.