Parandowski Jan - Alchemia Słowa
Szczegóły |
Tytuł |
Parandowski Jan - Alchemia Słowa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Parandowski Jan - Alchemia Słowa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Parandowski Jan - Alchemia Słowa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Parandowski Jan - Alchemia Słowa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Parandowski
Alchemia słowa
CZYTELNIK WARSZAWA 1986
Okładkę i kartę tytułową projektował
Jerzy Jeworowski
MOJEJ ŻONIE
najwierniejszej sojuszniczce moich prac,
które powstają w przymierzu
z jej sercem, umysłem i charakterem,
w dwudziestopięciolecie naszego malżeństwa
tę książkę z miłością poświęcam.
PRZEDMOWA
Żadna z moich książek nie miała tylu przygód ani tak długiej historii. Liczy ona ćwierć wieku, a zaczęła się od skromnego odczytu. Zaproszony na jedną ze śród literackich w Wilnie, byłem w kłopocie, z czym by tam jechać, bo, zajęty redakcją "Pamiętnika Warszawskiego", nie miałem nic pod ręką - i nagle olśnił mnie pomysł pogawędki o pracy pisarza. Dosłownie: olśnił. Pamiętam jasne błękitne popołudnie wrześniowe, kiedy ta myśl mnie zaskoczyła i w wielkim podnieceniu zacząłem notować na luźnych kartkach dyspozycję całości i poszczególne ustępy. Nazajutrz mogłem posłać do Wilna odpowiedź razem z tematem.
Znalazłem się tam dopiero w listopadzie, kiedy zima już nadchodziła i w dawnym klasztorze bazyliańskim, koło Ostrej Bramy, wiatr wył pod oknami, ten sam, który słyszał Mickiewicz w swej celi więziennej. I ja w niej nocowałem - wśród wspomnień i widm. Nawet nie miałem innego światła oprócz świecy i "świeca niedobra" zgasła mi przy pierwszych wierszach "Improwizacji".
Z dyskusji po odczycie przekonałem się, jak trafnie wybrałem swój temat. Niesyci wiadomości o warsztacie pisarza, słuchacze domagali się ich więcej, niż mogłem podać w ciągu godziny, i swoimi pytaniami zmuszali mnie do rozszerzania niektórych ustępów i szkicowania nowych. To samo, w różnych odmianach, powtarzało się za każdym razem, ilekroć w innym środowisku wygłaszałem swą prelekcję. Na odwrocie jej kań zaroiło się od notatek z tych rozmów ze słuchaczami, a we mnie zalągł się projekt szerszego opracowania tematu, który był widocznie tak oczekiwany. Lecz zwykłą koleją losu zepchnęły go inne prace i w końcu mogło się zdawać, że o wszystkim zapomniałem, mając do czynienia najpierw z "Dyskiem olimpijskim", później z "Niebem w płomieniach".
Wkrótce przyłapałem się na tym, że na wpół świadomie robię notatki czy to z lektury, czy z własnych spostrzeżeń lub rozmyślań nad pracą pisarza. Któregoś dnia zacząłem je tropić - te luźne kartki, stare koperty, oderwane świstki -i zapędziłem do osobnej teczki. Rosła ona i pęczniała przez parę lat aż do wybuchu wojny. Została oczywiście w domu, gdy zeń wyszedłem we wrześniu, i nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że nie myślałem w tym czasie o żadnych teczkach i papierach. Aż w gorzkim roku 1941 nawinął mi się czysty brulion, w którym zacząłem powoli układać i opracowywać zebrany materiał, wyraźnie już myśląc o książce. Rozmiarów jej nie byłem pewny, lecz nie wychodziłem poza jakieś sto, sto dwadzieścia stronic. Do pierwszego brulionu dołączył się później drugi i już
nie rozstawałem się z nimi podczas tułaczki w latach okupacji. To im uratowało życie: gdyby zostały w Warszawie, spotkałby je ten sam los, co wszystkie moje książki i papiery.
Po wojnie "Alchemia słowa" odbyła ze mną podróż do Szwecji,, Norwegii, Francji, spędziła niejedną godzinę w Królewskiej Bibliotece w Sztokholmie i Bibliotheąue Nationale w Paryżu, rosnąc w oczach. Po powrocie przeszła przez dziwną próbę - stała się przedmiotem wykładów uniwersyteckich przez cały rok. To był ważny etap w jej życiu. Każda kwestia, którą tekst pisany roztrząsał zwięźle, nieraz w kilku słowach, rozrastała się w wykładzie, mnożyły się szczegóły, z nich wynikały nowe zagadnienia, widziało się, co jest niejasne, a czemu należy się więcej uwagi, pewne problemy wracały w dyskusjach na seminarium.
Już dawno rozstałem się z brulionami, całość była przepisana na maszynie, a gatunek i format papieru, w różnych partiach różny, tak samo jak kształt liter budził wspomnienia krajów, miast, ulic - tu widziało się Yiggbyholm pachnący sosnami i krzakami lawendy, tu Boulevard Saint-Michel z jesiennymi drzewami Ogrodu Luksemburskiego w sąsiedztwie, tu wreszcie cichy Lublin pod śniegiem.
Nagle te kartki porwał wiosenny wiatr. Na życzenie różnych czasopism komponowałem z nich fragmenty, które kolejno ogłaszałem - każdy pod osobnym tytułem i odpowiednio "zaokrąglony". Po roku nie mogłem poznać całości. Żaden z poprzednich rozdziałów nie ostał się w swej kompozycji, nieraz jeden zaskakiwał na drugi, kiedy indziej jakaś żarłoczna cząstka wyżerała wnętrzności partiom niezależnym i odległym, a nie obyło się i bez zupełnie nowych ni to rozdziałów, ni to ustępów, których dawny plan nie przewidywał.
Nie wiedziałem, co z tym począć. Brała mnie pokusa, częsta w moim gospodarstwie pisarskim, żeby wszystko na nowo przepisać. Nie mogłem sobie na to pozwolić, książka musiała pójść do druku za parę miesięcy. Było lato i ten stos kartek, w większości złożony z wycinków gazetowych, powędrował ze mną na wakacje. Melancholijna Ustka zapisała się w mojej pamięci szeregiem dni spędzonych nad zeszywaniem disiecla membta "Alchemii słowa". Tu skończyła się długa peregrynacja tej książki, która w kilka miesięcy później wyszła z druku.
Czekał ją nowy cykl przygód. Bardzo prędko rozprzedana, stała się wkrótce białym krukiem, jeśli godzi się to czcigodne przezwisko narzucić książce liczącej swój żywot na miesiące, nie na stulecia. Urosło dokoła niej mnóstwo anegdot, które mogły aż nadto zaspokoić próżność autorską. Niekiedy sam brałem udział w pościgu za tym nieuchwytnym i coraz bardziej kosztownym tomem, mianowicie w takich wypadkach, gdy musiałem go ofiarować komuś, kto ani rusz nie chciał uwierzyć, że nie siedzę na skrzyni egzemplarzy autorskich - nieużyty sknera.
Sytuacja pisarza, który za życia staje się autorem rzadkości bibliograficznej, jest dwuznaczna i dokuczliwa. Unikałem księgarń, w których mnie znano, by nie narażać się na pytania, kiedy wyjdzie nowe wydanie "Alchemii słowa", i tak samo cierpłem na myśl o głosach czytelników, które mnie zaskoczą w dyskusji po
wieczorze autorskim. Mówiłem, że nie mam czasu, że jestem czym innym zajęty, że skoro tylko uporam się z rozpoczętymi pracami, natychmiast pomyślę o "Alchemii". Moje odpowiedzi brano najczęściej za wykręty.
Było to jednak rzetelną prawdą. "Odyseja", "Zegar słoneczny", "Petrarka" kolejno zagradzały drogę "Alchemii". Nie ustępowała ona z mojej pamięci, ale i w tym doznawała raczej przeszkody niż pomocy. Co jakiś czas wsuwałem między jej kartki świstek papieru z notatkami albo tu i ówdzie zaznaczałem na marginesie potrzebne uzupełnienia. Nazbierało się ich w końcu tak wiele, że nie było już mowy o posłaniu tego egzemplarza do drukarni. Musiałem to wszystko uporządkować i dać do przepisania. Stało się to możliwe dopiero tego lata, kiedy opuścił mnie Petrarka.
"Alchemia słowa" znów urosła, nie ma rozdziału, któremu nie przybyłoby kilka stronic, zdarzają się partie zupełnie nowe. Nie sądzę jednak, by miał to być kres, za którym książka pędzi już potulny żywot nie zmienianych wydań. W następnej edycji, a nawet wcześniej w korektach - przewiduję niejedną sposobność, by zakłócić bieg zdań nowym intruzem, który już czai się w moim notesie. Tego rodzaju książki nigdy się właściwie nie kończą. Złożone z obserwacji, rozważań i refleksji, zachowują zawsze obszerny margines, oczekujący "nowych faktów lub myśli. Tym bardziej gdy idzie o temat, który narasta razem z doświadczeniem pisarskim autora i jego przywiązaniem do własnej pracy. Są pisarze, którzy nie lubią o niej mówić, nie znoszą towarzystwa literatów, a nawet nie czytają książek, ale większość wcale nie stroni ani od sądu o innych pisarzach, ani od osobistych wyznań. Jeden wypowiada się w przedmowach do swoich dzieł albo w pamiętnikach, drugi czyni to w krytykach, esejach, felietonach, gdzie ma sposobność rozważać problemy sztuki pisarskiej w konkretnych przykładach, nawet najbardziej powściągliwi dadzą się pociągnąć za język jakimś listem lub wywiadem, który ich zmusi do wyznań i pouczeń.
Dopatrzono się ich i w "Alchemii słowa" więcej, niż jest w istocie. Niektórzy z moich czytelników chcieli w niej widzieć opowieść o własnym warsztacie pisarskim, zamaskowaną przykładami z innych pisarzy, oraz chęć kształcenia literatów, nieświadomych jeszcze tajemnic swego zawodu. W istocie, miałem kiedyś taki zamiar, lecz chciałem go zrealizować w inny sposób, mianowicie stworzyć instytut pod nazwą Szkoły Sztuki Pisarskiej. Projekt przyjęto ze zdziwieniem, zgorszeniem, niechęcią. Zarzucano mi, że chcę założyć "przedszkole geniuszów", a nikt nie pomyślał, że wprowadzenie w sztukę pisarską jest potrzebne nie tylko dla przyszłych geniuszów, ale dla wielu, którzy posługując się słowem w swoim zawodzie nigdy nie będą pisarzami, i że to, co projektowałem dla literatury, od dawna posiadają inne sztuki, jak muzyka w swych konserwatoriach czy plastyka w swych szkołach sztuk pięknych - i nikomu nie przyjdzie na myśl natrząsać się z tych zakładów wychowawczych.
"Alchemia słowa" nie ma żadnego związku z tym zamierzchłym projektem i nie będąc ani zamaskowanym pamiętnikiem, ani podręcznikiem sztuki pisarskiej ma za cel wprowadzić ludzi obcujących z książką w proces jej powstawania,
POWOŁANIE
w różnorakie sprawy życia i twórczości pisarza, o jakich może nikt nie pomyśli biorąc do ręki jego dzieło. Oczywiście, nie będąc badaczem zjawisk, w których sam nie mam udziału, wkładam w te sprawy tyle serca, na ile można sobie pozwolić, gdy się mówi o czymś ukochanym, czemu poświęciło się własne życie, wszystkie marzenia i troski.
JAN PARANDOWSKI Warszawa, w grudniu 1955
Jak początki rolnictwa, żeglugi, handlu, medycyny, wszelkich wynalazków, rzemiosł i kunsztów mają swoją mitologię, w której umysł ludzki wyrzeka się prawa do ich odkrycia bez pomocy nadziemskiej, tak i literatura szukała niegdyś swej kolebki w świecie bogów i herosów. Wyrażano w ten sposób i niezwykłość daru twórczego, i nieodgadnioną dawność sztuki słowa. Bóstwa otwierały usta swoim wybrańcom. Prorocy mówili o "kamieniu ognistym", a Hezjod opowiada, jak muzy uczyły go pieśni u stóp Helikonu, gdzie strzegł ojcowskich owiec. W paru zaś epigrama-tach widzimy, jak pszczoły (boskie melissy) składają miód na wargach śpiącego Platona. Później zastąpiono te obrazy pojęciem łaski, wrodzonych darów, powołania.
Łaska tworzy proroków i apostołów. Księgi prorocze Starego Testamentu należą do najwyższych wzlotów słowa, nikomu jednak nie przyjdzie na myśl, że Izajasz i Jeremiasz zdobywali swą sztukę w rozważaniu środków pisarkich, że wybrali swą formę po starannym namyśle nad stanowiskiem, jakie może im ona zapewnić w literaturze. Tak samo listy św. Pawła, przejmujące w swym stylu, który rozsadza tradycję literatury greckiej, będąc gwałtownym, zaciekłym szamotaniem się myśli z krnąbrnym słowem -myśli, która musi być wypowiedziana, choćby na zgliszczach składni. Ten właśnie przymus, tak potężny, że go niepodobna wytłumaczyć, jak tylko natchnieniem, łaską, nakazem bożym, jest tu istotnym źródłem twórczości, a ona sama tylko odblaskiem wielkiej duszy. Jakie musiało być bezpośrednie oddziaływanie tej indywidualności, czym było zetknięcie współczesnych z tym żywym ogniem!
Równie wstrząsające są pisma mistyków, gdzie słowo ma
11
l
wypowiedzieć rzeczy niewyrażalne i gdzie wchodzi ono w twardą służbę tych stanów ducha, dla których nie było stworzone i które właściwie mogą się bez niego obejść. Słowo u mistyków jest niekiedy jakby świadectwem ułomności ludzkiej natury, niezdolnej wyrzec się współuczestników i słuchaczy. Czara wezbrana ekstazą, zachwyceniem, wizją przelewa się wyrazami, w których żar duszy już zastygł. I jedyną szansą tych skrzepłych płomieni jest spotkanie takiego ośrodka duchowego, który zdoła je na nowo rozniecić, czyli drugiej duszy mistycznej. Lecz te spotkania są prawie tak rzadkie, jak spotkanie się dwóch gwiazd na pustkowiu wszechświata. Na co dzień pozostają komentatorzy grzebiący się w popiołach.
Religia, ludzkość, naród, społeczeństwo, idee, ideały mają swoich apostołów, gotowych poświęcić im życie, szukających środków, by je wesprzeć, podnieść, uświetnić. Naturalnym środkiem jest czyn, działanie, słowo jest jak gdyby namiastką, często wynikiem rezygnacji. Skoro okoliczności nie pozwolą stanąć duszy apostolskiej na czele kościoła czy sekty, otrzymać władzy nad narodem lub jakąś gromadą, np. partią polityczną, pióro staje się jedynym orężem. Może to nadużycie wzniosłego wyrazu, lecz "apostolstwo" najlepiej określa ten rodzaj działalności pisarskiej. W ostatnim szeregu tych wydziedziczonych ludzi czynu znajdują się starzy mężowie stanu lub dymisjonowani generałowie. Piszą oni pamiętniki, broszury, pamflety, niekiedy trwalsze od ich czynów.
Zwolennicy przekonania, że pisarzem trzeba się urodzić, mieliby tu materiał do wątpliwości. Prorok, apostoł, polityk, wódz nie widzą w pracy pisarskiej ani swego celu, ani istotnego powołania: bywa ona jedną z form ich aktywności, wcale nie najbardziej znamienną, często krępującą, czasami niepożądaną. Inne powołanie zostało tu przeniesione, nie był nim pierwotnie zawód pisarza. Wprzągnięto go w służbę idei, dla pożytku społecznego, dla nauki i nieraz pióro zamiast zapewnić zwycięstwo ideałowi, o który walczyło, samo sobie tylko zdobywa sławę.
Lecz oto przygoda Jana Jakuba Rousseau. W "Wyznaniach" opowiada on o swoich wędrówkach między Paryżem a Yincennes
(dwie mile), które przerywał krótkimi wypoczynkami po drodze, mając zawsze jakąś lekturę. "Pewnego dnia wziąłem ze sobą "Mercure de France", a idąc i przerzucając go trafiłem na pytanie konkursowe, zadane przez Akademię w Dijon: Czy postęp nauk isztuk przyczynił się do zepsucia czy do poprawy obyczajów. Odkąd przeczytałem te słowa, zobaczyłem inny świat i stałem się innym człowiekiem. Przyszedłszy do Yincennes byłem w podnieceniu zbliżonym do szaleństwa. Diderot to spostrzegł, wyjawiłem przyczynę, zachęcił mnie, bym rozwinął swe myśli i stanął do konkursu". W innej relacji dodaje parę szczegółów. "Jeżeli kiedykolwiek rzecz jaka była podobna do nagłego natchnienia, to ruch, który powstał we mnie pod wpływem tej lektury". Mówi o biciu serca, o zaćmieniu w oczach, o zawrotach głowy, mówi, że upadł pod jednym z drzew przydrożnych i przebył tam pół godziny w dzikim podnieceniu, a gdy wstał, zobaczył, że cały przód kamizelki jest mokry od łez. W relacjach Diderota i Marmontela zdarzenie wyglądało inaczej. Diderot sobie przypisywał inicjatywę, impuls, który pchnął Jana Jakuba w karkołomną karierę wojowniczego wolnomyśliciela, lecz narosło na tych opowieściach sporo złośliwości. Pozostaje fakt nagłego olśnienia i znalezienia swej drogi. Prawdziwy akt powołania.
Chociaż wezwał go głos Myśli, nie Sztuki, Rousseau stał się odtąd pisarzem, szedł od tematu do tematu, opowiadał historię miłości, odtwarzał wdzięczne widoki natury, odsłaniał tajemnice własnego serca w melodyjnej prozie. Czy przygoda z pytaniem konkursowym była trafem, zbiegiem okoliczności? Bynajmniej. Było to ziarno rzucone w glebę spulchnioną przez lata marzeń i prób. To prawda, że dotychczas śniła mu się sława muzyka, ale miał on w swej tece i "Narcyza", komedyjkę prozą w guście ' Marivaux, i tragedię, ,Odkrycie nowego świata", i garść. woróv wierszowanych. Taki sam materiał na pisarza bywa utajonj 'ub niewyżyty u polityków i wodzów. "Anabasis" jest pamiętnikiem kampanii, lecz Ksenofont pisał i powieść pedagogiczną (prototyp "Emila"), i wspomnienia o Sokratesie, i historię. Napoleon w młodości zaprawiał pióro na utworach literackich, zanim je
13
12
unieśmiertelnił w swych proklamacjach i dziejach swych wypraw. Juliusz Cezar pasjonował się zagadnieniami stylu, zanim " stworzył "Commentarii".
Nagłe obudzenie się zamiarów i zdolności pisarskich jest niespodziewanym uświadomieniem sobie ukrytych pragnień, które długo się lęgły pośród szczególnych dyspozycji i właściwości psychicznych. Ta sama pasja społeczna, polityczna czy religijna rozpłomienia tysiące ludzi, a tylko jeden Stanisław Orzechów- •" ski nie zadowoli się gardłowaniem po sejmikach, ale przetopi swoje urazy, porywy, troski, nienawiści, nadzieje w szczerozłotą prozę. Przerasta innych inteligencją, zdolnościami? Niewąptli-wie, ale wśród tych zdolności jest jedna bardziej rozwinięta, choćby długo nie dawała znać o sobie - zdolność odczuwania, ile ,_siły jest w słowie i jak można uczynić ją sobie posłuszną. l Istnieje różnica między pisarzem, którego wezwała idea, a tym, | którego powołał sam instynkt pisarski. Pierwszy albo wybiera | pióro spośród innych możliwych narzędzi działania, albo, jeśli l jest ono dlań jedynym, odkłada je z chwilą, gdy swoją misję l wypełnił. Dla drugiego zaś twórczość kończy się najczęściej ? z życiem. Tak mówił Petrarka: Scribendi vivendique mihi unus • firus erit. l to bywa powodem zatargów ze społeczeństwem, bolesnych nieporozumień i rozczarowań, niekiedy tragedii albo smutnej farsy, gdy świetny niegdyś poeta zaczyna pisać sztuki teatralne obliczone na sukces. Przykładem zaś szlachetnego wyrzeczenia był Walter Scott: "Od dawna - mówi - przestałem * pisać wiersze. Bywałem niegdyś zwycięzcą w tym zawodzie i nie chciałem doczekać tych czasów, kiedy musiałbym pozostać w tyle. .Rozum poradził mi zwinąć żagle przed geniuszem Byrona". I odkrył nowy rodzaj twórczości, w którym nie miał rywala.
Nie ma okrutniejszego słowa o pisarzu, jak to, że "się skończył", czyli przeżył swą twórczość. Odtąd drżącą ręką zaczyna psuć swoją sławę. Wielkie indywidualności w porę uciekają od zdradzieckiego pióra. Mickiewicz był poetą tylko przez kilkanaście lat, które dały wszystko, od ballad do "Pana Tadeusza", po czym wyżywał się jako profesor, publicysta, polityk, apostoł; skończył jako żołnierz. W tych wszystkich postaciach był zawsze
poetą, ponieważ twórczość poetycka nie składa się z samych wierszy, jest nią całe życie poety. Lecz najczęściej pisarz nie umie się oderwać od swego warsztatu ulegając złudzeniu, że zdobyte mistrzostwo zastąpi mu świeżość impulsów i wyobraźni. "Jeśli ktoś żąda ode mnie nowych wierszy, których dziś już nie piszę -zwierzał się stary Sully Prudhomme - otwieram szufladę i wyjmu- " je pierwszy lepszy nie dokończony urywek. Natychmiast dawne rymy wracają mi ów stan umysłu, jaki je niegdyś wywołał. Odzywa się młodość, dawne uczucia rozgrzewają mi serce, znów bije zamarłe źródło".
Trysło ono któregoś dnia i był to najpiękniejszy dzień w życiu. Dziwne, jak trudno odszukać go w pamięci, ustalić jego miejsce w kalendarzu. Rzadko kto zdoła sobie odtworzyć okoliczności, wśród których odbyło się to poświęcenie. A przecież narodziny pisarskie są wielką, oszałamiającą przygodą. Przeżycie potężne, porywające jak pierwsza miłość i nieraz z nią związane, zwłaszcza u poetów. Poezja nawiedza duszę jak wiosna. Nagle widzi się świat odrodzony, błękitny. Poeci rozkwitają wcześnie, niekiedy dają z siebie wszystko przed trzydziestką, jak Shelley, który * umarł mając lat trzydzieści, Byron o parę lat więcej, Rimbaud przestał tworzyć wyszedłszy z lat pacholęcych. Olbrzymia praca Słowackiego mieści się w czterdziestoletnim życiu suchotnika. Nie przekroczył również czterdziestki Lukrecjusz, w tym jeszcze ' rzadki, że stworzył poemat filozoficzny nasyciwszy go swoją namiętną, szaloną młodością. Młodo zgasł Janicius, Szarzyński," dwadzieścia dwa lata miał Koerner, gdy padł na polu bitwy, * dwadzieścia siedem Lermontow, gdy zginął w pojedynku. Można • w setki przedłużyć rejestr poetyckich duchów, które spaliły się prędkim płomieniem.
Poezja objawia się w tym okresie życia, kiedy uczucia są
najświeższe, olśnienie światem najmocniejsze, kiedy wszystko
jest nowe i niezwykłe. Młodość jest liryczna, pomija istnienie
innych jednostek, świat ma za wyłączną własność. Inaczej proza:
wymaga dojrzałości. Nie wystarczą westchnienia, zachwyty,
metafory. Trzeba wejść w życie, nauczyć się wielu rzeczy, przede ;
wszystkim samej prozy. /
14
15
Jeśli pominąć raczej marzycielskie koncepcje Herdera, nie było poważnej hipotezy, że w początkach ludzkość mówiła wierszami, lecz historia każdej literatury zaczyna się od poezji. To bowiem, co najpierw wyniosło się ponad potoczną mowę, to był wiersz i często zdobywał on już doskonałość, zanim postawiono pierwsze nieśmiałe zdania artystycznej prozy. Jej subtelny mechanizm składał się bardzo powoli i ten sam proces dojrzewa nią prozy - w ogromnym skrócie, oczywiście - powtarza si<> u wszystkich pisarzy. Prawie wszyscy zaczynają od poezji, jakby dla potwierdzenia prawa ewolucji, czasem długo nie uświadamiają sobie swego przeznaczenia i zanim zdecydują się na prozę, wydają tomiki wierszy, których później wstydzi się ich bibliografia. I tu, jak wszędzie, są znakomite wyjątki. Anatol France nie wyrzekł się młodości przeżytej na Parnasie. Niejeden służy zarówno poezji i prozie, jak Paul Yalery, poniekąd Jules Ro- < mains, odzywający się od czasu do czasu jakimś poematem, u nas - Iwaszkiewicz..
i Mówiąc o poezji jak o podarunku wiosny życia, nie zapominaj-jmy o tej, którą kształtuje wiek dojrzały. To jest pora liryki '• refleksyjnej, dramatu, epiki. Ta ostatnia jest bardzo rzadko i dziełem lat młodych. Dante nie mógłby napisać "Boskiej komedii" w okresie s.wych canzon i sonetów, "Pan Tadeusz" nie ! mógłby powstać w okresie ballad. Na takie dzieła trzeba zapracować życiem, znajomością świata, refleksją, ukształtowaną kulturą umysłową. Tak samo powoli znajdują swą drogę mistrzowie prozy. Stendhal przekroczywszy trzydziestkę debiutował mar-. nym plagiatem o Haydnie, Conrad zaczął pisać w trzydziestym ósmym roku życia, Bernard Shaw miał już czterdziestkę, gdy zdobył się na pierwszą komedię, Hamsun przeszedł różne koleje, zanim "Głód" przyniósł mu kawałek chleba. Niezwykłym wyjątkiem był Tomasz Mann, który mając dwadzieścia pięć lat napisał , ,Buddenbrooków".
"Dzienniki" Żeromskiego przyniosły wzruszającą relację o budzeniu się i kształtowaniu pisarza od wczesnej młodości, w okrutnych warunkach, w głodzie i chłodzie, wśród wyrzeczeń i rozczarowań. Nie znaleźć w literaturze drugiego dokumentu tak
16
pełnego w łańcuchu dni i godzin, pisanego z taką szczerością. Nigdzie jak tutaj nie można być świadkiem tej upartej, heroicznej walki, jaką młody człowiek, posłuszny swemu powołaniu, prowadzi wbrew wszystkim ludziom i okolicznościom, marząc tylko o pracy pisarskiej i sławie, budując swój świat, zdobywając potrzebną mu wiedzę, wyrzekając się obiadu dla teatru lub wystawy obrazów, które później w swej lodowatej izdebce opisze skostniałymi palcami, bardziej niesyty sztuki niż chleba.
Cóż to za siła, jakiż to impuls nieodparty prowadzi człowieka do tego zawodu? W poszukiwaniu źródeł tego impulsu należy sięgnąć do jednej z cech natury ludzkiej, wspólnej wszystkim, należy to uczynić tym bardziej, że niepodobna twórców w zakresie sztuki słowa wyodrębnić niby jakieś zjawiska osobliwe, rzadkie fenomeny czy rebusy psychologiczne. Ową cechą przyrodzoną wszystkim jest konieczność wyrażania w słowie wszelkiej czynności ludzkiej i ściśle z nią związana konieczność wyrażania samego siebie, konieczność niemal fizjologiczna, której osłabienie lub zanik u rzadkich jednostek wydaje się czymś sprzecznym z naturą. Ludzie małomówni lub milczący budzą niepokój lub śmiech, tę osobną odmianę niepokoju w postawie obronnej. Wszyscy są z natury gadatliwi. Mówią nieustannie: o przedmiotach swej pracy, o świecie, o bliźnich, najwięcej o sobie samych. Opowiadać siebie innym, to wyjść z siebie, rozerwać choćby na chwilę koło własnej jaźni, pozbyć się tej utrapionej samotności, w której od kolebki do grobu trwamy wśród naszych wrażeń, myśli, snów, bólów, radości, lęków, nadziei, wreszcie podzielić się z innymi swoją dziwnością.
Wszyscy ludzie są dziwni, wszyscy przechodzą zdumiewające przygody, w każdej duszy świat załamuje się w tysiąc tęcz nieporównanej świetności. Każdy, przynajmniej w pewnych momentach, zdaje sobie z tego sprawę, lecz wielu nie ma nawet odwagi się przyznać. Ludzkość w ogromnej większości - to jednostki nieśmiałe. Trzeba nieraz silnych wstrząsów - bolesnych lub radosnych - by zerwać pieczęć milczenia, i wtedy padają słowa odkrywcze z ust najmniej wymownych. Zwierzenia, wyznania, spowiedzi, poufne^peHHDwy sąnajpowszedniejszą formą,
17
rzadsze już są dzienniki czy pamiętniki, pisane w tajemnicy, zazwyczaj gorsze jako dokument ludzki, ponieważ układanie j stów na papierze odbiera myślom, nie przyzwyczajonym do i podobnego wysiłku, ich bezpośredniość, a szablon literacki fałszuje je niekiedy doszczętnie. Lecz takie osobiste zapiski są już dziełem literackim w zawiązku, a nawet w utajonej intencji, gdyż myśl, choćby o niepowołanym czytelniku, nigdy nie jest piszącemu obca.
Opublikowane przed wojną pamiętniki chłopów, robotników, emigrantów przyniosły materiał rewelacyjny, wykazując, ile tęsknot, nie wyżytych potrzeb, niekiedy niepospolitych zdolności pisarskich drzemie w szarej masie ludzkiej. Gdy zachęta bywa zbyt słaba, zajdą wypadki wielkiej grozy lub siły, które wydobędą z ukrycia ten kapitał myśli, uczuć i doświadczenia. Tak właśnie stało się po latach ostatniej wojny, której okrucieństwa zmusiły ludzi w wielu krajach do opisania swych przeżyć. Kto przeszedł przez piekło, nie mógł już wrócić w codzienny krąg milczenia. Nawet dzieci chwytały za pióro, jak owa 14-letnia Anna Frank, której przejmujący pamiętnik z lat zgrozy w Holandii obiegł świat w przekładach na wiele języków i świadczy o jej wielkim talencie pisarskim. U nas biedniutkie kajety, w których mały Dawidek •> Rubinowicz mozolnie kreślił kronikę strasznych dni, przyniosły jeszcze bardziej wstrząsające świadectwo i stały się głosem milionów, zadeptanych w nieme zapomnienie.
Pisarz wypełnia powszechną tęsknotę, by wyrazić siebie i swój świat, i w tym ulega przyrodzonemu impulsowi natury ludzkiej, łecz zarazem staje się niejako rzecznikiem tych, którzy nie mogą i nie umieją się wypowiedzieć. Kto wiele przeżył, powie tak, jak popularny dziś pisarz amerykański Caldwell: "Piszę, ponieważ • widziałem ludzi i rzeczy, o których chcę opowiedzieć. Myślę, że powinienem opowiedzieć". Miliony czytelników utwierdzają go w tym przekonaniu, którego może potomność nie zechce podzielić. Lecz idące raz po raz przez dzieje literatury dreszcze zachwytu sygnalizują owe szczególne chwile, gdy ludzie odnajdują siebie w słowie pisarza, odnajdują własny wyraz, do którego sami nie byliby zdolni. W mniejszym lub większym stopniu powtarza się
to przy każdym utworze, choćby nim był wierszyk w niedzielnej gazecie.
Zdaje się niekiedy, że cały świat wspiera pisarza w jego powołaniu, prosząc o słowo, które zapewni trwałość rzeczom i ludziom. Literatura jest przeznaczona do zatrzymania czasu w jego niszczącym biegu. Ona to zawiesza w wiecznej teraźniejszości wszystko, co kiedykolwiek mogło się zdarzyć. Tadeusz wciąż patrzy na kołyszące się drzwiczki ogrodu, wciąż w wierszu Goethego trwa chwila ciszy wieczornej, kareta wioząca panią Bovary dudnić będzie po ulicach Rouen, dopóki istnieć będzie dzieło Flauberta, i tak samo pełnią swą czynność skromne przedmioty, którymi nie może się poszczycić żadne muzeum -zamki i zasuwki z Odysei, odtworzone z taką namiętną precyzją, jakby w istocie poeta czuł obowiązek zabezpieczenia im nieśmiertelności.
Dążność do wypowiedzenia się, właściwa wszystkim ludziom, nabiera u pisarza szczególnej siły, wydaje się, jakby była dopełnieniem życia, a nawet spotęgowaniem, tak samo jak chęć utrwalenia zjawisk i chwil wieńczy się triumfem stworzenia nowych wartości. Tą nową wartością nie musi być odkrywcza koncepcja świata, zbawcza nauka, kierownicza idea, jest nią każda zwrotka wiersza, każde zdanie prozy, zamykające lada okruch rzeczywistości. Zapewne, z większym bogactwem przejawia się to w utworach fantazji, gdzie świat ulega przekształceniu i wchodzi w inne prawa, bliższe harmonii marzonej przez ludzkość, albo w obrazach odsłaniających prawdziwy kształt i sens bytu ludzkiego, nie dostrzegany i nie rozumiany w kołowrocie życia, W tym'właśnie tylu pisarzy widziało powód do słusznej dumy - , ,poeta to 'jedyny prawdziwy człowiek" (Schiller) - z tego' powodu humaniści XV wieku mówili o "świętości pracy pisarskiej". Rozszerzając duszę ludzką o cały kosmos wyobraźni, a obraz naszego świata otrząsając z kurzu codziennych spraw, podnosi pisarz wszystkich swych bliźnich na wyższy stopień człowieczeństwa.
Pisarz ma nie tylko udział w powszechnej potrzebie zwierzeń, ale znacznie ją rozszerza mając ten szczególny przywilej, że przez
19
18
swoją twórczość może się uwolnić od najgłębszych cierpień, od najbardziej dręczących myśli. "Przyzwyczaiłem się - mówi Goethe - zmieniać w obrazy, poematy wszystko, co mnie raduje, smuci i dręczy. Wszystkie moje dzieła są fragmentem jednej wielkiej spowiedzi". Z pewnością Goethe nie uważał siebie za wyjątek. Należał do reguły odwiecznej i tak powszechnej, że trudno wskazać dzieło literackie, zupełnie ogołocone z osobistych zwierzeń. Pisarz nie musi uciekać się do formy wyznań, pamiętników, aby mówić o sobie. Czyni to za pośrednictwem postaci fikcyjnej, nieraz tak do niego z pozoru niepodobnej, że może zwieść nie tylko czytelnika, ale nawet badacza, znającego wszystkie sekrety biografii autora. Trzeba było nie lada przenikliwości, by jak Gonzague Truć dowieść, że tragedie Racine'a są szeregiem • aktów wielkiej tragedii jego życia wewnętrznego.
Jak każda spowiedź, tak i literacka oswobadza człowieka, wyzwala go od jakiejś zmory, od uczuć lub myśli prześladowczych. Zawód miłosny wprawił Goethego w stan depresji, w którym nawiedzały go myśli samobójcze. "Wyrzekłem się tych ponurych ekstrawagancji i postanowiłem żyć. Aby zaś żyć spokojnie, musiałem ukończyć dzieło, gdzie bym oddał wszystkie uczucia, marzenia, myśli w tej poważnej materii". Tak powstał Werther. Powierzenie słowu zakrzepłych goryczy, żalów, trosk, złości, gniewów jest oczyszczeniem wewnętrznym, niekiedy jedynym ratunkiem, odruchem samoobrony przed śmiercią lub szaleństwem.
Słowo, mleczny brat marzenia, uchyla furtkę, którą każdej chwili można się wymknąć na swobodę. Jakże łatwo uciec od dokuczliwych czasów, od niepowabnej przyrody, od nieznośnych warunków, wreszcie od samego siebie, od tej istoty uprzykrzonej, natrętnej, której nie pozbędziemy się do śmierci. Pamiętamy wiersz Riickerta, jeszcze bardziej przejmujący przez muzykę Schumanna - "Skrzydeł! By wzlecieć ponad góry i doliny, poza życie, poza śmierć i grób!..."
Duchem ucieczki można objaśnić znaczną część literatury. On to wabi w dalekie egzotyczne kraje nie tylko autorów powieści awanturniczych, ale poetów, na których spływa nagle czar
Wschodu, jak w romantyzmie, on wskazuje drogi utworom historycznym, on wprowadza w epos, który tułactwu marzyciela zapewnia dom na długi czas - Mickiewicz w epilogu do "Pana Tadeusza" mówi wyraźnie o ucieczce ze swego środowiska. Jeszcze otwarciej Pirandello: "Pracuję, aby wymknąć się swojemu życiu. Skoro brak mi pomysłu do sztuki teatralnej albo powieści, czuję się tak, jakby mnie Bóg opuścił". Wyznania podobne, a bardziej dokładne znaleźć można u wielu pisarzy, ci zaś, którzy o tym nie mówią, bynajmniej nie stanowią dowodu, że takie uczucia były im nie znane. Cóż by to był za pisarz, któremu by obca była rozkosz wydobycia się z siebie, rozlania się i krążenia w tworach swej wyobraźni, w kształtujących je słowach!
Szukanie czegoś innego, dalekiego, w czasie, klimacie, w pejzażu, w obyczajach, w wierze i w uczuciu było nieprzepartą koniecznością całych okresów, wtedy ów duch ucieczki skazywał na emigrację parę pokoleń. Taka ucieczka nie zawsze musi prowadzić do splendorów, wykwintu i przepychu, może sobie również obrać inny kierunek. Wśród zbyt wytwornego życia, wśród etykiety i przerafinowanej kultury salonowej zaczyna się odczuwać potrzebę rzeczy i ludzi szorstkich. Petroniusz ze swoim "Satiriconem", pełnym gruboskórnych dorobkiewiczów, bezczelnych rzezimieszków, wulgarnych rajfurów, byłby jeśli nie najdawniejszym, to najbardziej nam znanym przykładem z literatury antycznej. Ludzie osiemnastowieczni odbywali imaginacyj-ne podróże w poszukiwaniu bon sauvage, który by swoją prostotą i naiwnością rozkuł ich z dobrych manier. Kiedy indziej znużenie miastem wypędzało na wieś, rodziły się tęsknoty sielankowe.
Dzieje się tak i w innych sztukach. Zwiedzałem raz wystawę
grafiki amerykańskiej, bardzo dziwną. Były tam wiatraki wśród
pól, chałupy pochylone od starości, kładki zawieszone nad
leśnym potokiem, rybacy zadumani nad wędkami: ani jeden
rysunek nie pozwalał się domyślać, że pochodzi z kraju drapaczy,
fabryk, gigantycznych mostów. N
Z duchem ucieczki jest blisko spokrewnione uczucie niedoskonałości, w którym Vauvenargues widział jeden z głównych, jeśli nie jedyny, bodziec twórczości pisarskiej. Zdaje mi się, że na /
21
20
niego nie powoływał się żaden z wyznawców Minderwertigkeits-gcfuhl, i słusznie, ponieważ jego określenie jest bardziej subtelne. Nie odczuwał również zależności od myśliciela francuskiego nikt z tych, którzy w twórczości widzieli potrzebę kompensaty. A tak właśnie należałoby myśl Vauvenargues'a przełożyć na język dzisiejszy.
Twórczość byłaby więc kompensatą za niedostatki urodzenia, fortuny, warunków życia. Tworzy się świat fikcyjny, ponieważ rzeczywisty uczynił człowieka istotą ułomną lub zawiedzioną. W istocie literatura jest pełna Tyrteuszów, ukrywających swe kalectwo w wawrzynach pieśni bohaterskiej. Pełna jest również biedaków, którzy drżąc z zimna na poddaszu budują ze słów zamki i pałace, a niestety nie brak snobów, poniewierających swe uczciwe plebejstwo w tłumie książąt i hrabiów, którymi zaludniają swoje książki. Nietzsche dla swej mizernej osoby znalazł kompensatę w fikcji nadczłowieka.
Literatura straciłaby wielu wybitnych przedstawicieli, gdyby mieli oni sposobność wyżycia się jako żołnierze, politycy lub choćby światowcy. Duć de Saint-Simon, słynny ze swoich pa- > mierników, jest wybornym przykładem szukania władzy i sprawiedliwości w słowie. Wracając z dworu, rozgoryczony i wściekły, na tych wielkich arkuszach, które zapełniał swym szerokim pismem, niby król sądził ministrów i ambasadorów, odsłaniał niskie motywy ich czynów, intrygi dworskie. Zapowiadał klęski, upadki możnych, mścił się i nagradzał. Odłożywszy pióro znów wracał do swej podrzędnej roli, by cierpliwie i z uśmiechem znosić pychę Ludwika XIV, zuchwałość bastardów, podłość zauszników, Lamartine z goryczą mówi w swych pamiętnikach," że urodzony na męża stanu, musiał zostać poetą.
Takich jest legion. Nie mogąc działać, oddawali się marzeniom, tworzyli systemy filozoficzne, utopie, tak samo, jak nie mogąc liczyć na powodzenie w miłości, uwodzili i zdobywali piękne kobiety wierszem lub prozą za pośrednictwem swych bohaterów. ,,Z hojnością wyposażałem się we wszystko, czego mi nie dostawało" - wyznał z rzadką szczerością Chateaubriand, * który przecież mógł uchodzić za faworyta Fortuny. Lecz zwłasz-
cza Stendhal jest wzruszającym przykładem takiego odwetu. Metilde wywiodła go w pole, za to Lucien Leuven żeni się z panią Chastelles, pani Pietragrua go zdradziła, za to Sanseverina szaleje za Fabrycym. W powieściach Stendhala odbywa się wielkie winobranie miłości - zapłata za kwaśne winogrona jego osobistych przygód.
Sienkiewicz, jak zapewniają ci, co go znali, był dobrze zbudowanym, silnym mężczyzną, zapalonym myśliwym, o czym świadczą i jego pisma, zwłaszcza "Listy z Afryki", ale nie mógł w swoich czasach iść śladem przodków na pola bitew i przygody wojenne inaczej jak w marzeniu. Jego cała twórczość, poza kilku powieściami współczesnymi, to zapamiętałe walki, a bohaterowie zdumiewają siłą olbrzymów. Oto Zbyszko wyciska sok ze złamanego konaru, Skrzetuski rozbija drzwi Czaplińskim, Powała z Tczewa przez roztargnienie tasak zwija w trąbkę, nawet zniewieściały Petroniusz mógł zamknąć w jednej dłoni obie ręce Winicjusza jak w stalowych kleszczach, i tak aż do Ursusa łamiącego kark byka.
Przenieść się w życie fikcyjne, zamienić własne niepowabne ciało i niewesołe stosunki domowe na świeżą urodę i życie wygodne lub malownicze, podnieść własne przymioty do ideału, a swoimi wadami obdzielić istoty skazane na niepowodzenie albo przeciwnie: wadom dać glorię cnót, choćby złowrogą -wszystkie podobne zabiegi w tysiącznych wariacjach zmierzają do tego, by odjąć część władzy losowi, który nas zamknął w raz ustalonym kształcie i w trudnych do odwrócenia okolicznościach. To arcy-potężny bodziec. Ma on w sobie siłę namiętności, równą innym namiętnościom, a nieraz większą.
Oba te bodźce, ucieczka i kompensata, znajdują swe głębsze wyjaśnienie i uzasadnienie w zmyśle niezależności wykrytym przez Bacona z Yerulamu. Jest to jedna z najdostojniejszych sił natury ludzkiej, żywy płomień, który zapalał rewolucje, który świecił na drodze postępu i wolności. Zmysł niezależności dąży do wyłamania się ze zwyczajnego biegu rzeczy, kieruje losem jednostek, tworzy awanturników i pionierów, on zaszczepił życie na pustych i nie znanych obszarach kontynentów. Sztuka daje
22
23
twórcom władzę, jakiej mogliby pozazdrościć książęta ziemi, gdyby mieli dość wyobraźni. Pióro staje się różdżką czarodziejską, wywołującą z chaosu rzeczywistych zjawisk nowy, nie znany ład, a jednocześnie berłem, któremu ten ład ulega bez szemrania.
Nie tylko Homer, gdy, potężniejszy od "króla królów", wyprowadzał nad Skamander Achajów i Trojan, nie tylko Dante, gdy budując swój zaświat przywłaszczał sobie decyzję o losach dusz ludzkich, ale najskromniejszy powieściopisarz czy dramaturg, nawet gdy jako realista pragnie oddać wiernie upatrzoną cząstkę potocznego życia - każdy twórca świadomie lub nieświadomie, mocniej lub słabiej upaja się nie skrępowaną władzą nad ludźmi i przyrodą. I nie warto wywyższać się uśmiechem nad naiwnością czytelników, którzy w swych listach zaklinają autorów, by darowali życie bohaterom, gdy zbliżające się odcinki zapowiadają im zgubę. Oni to właśnie potwierdzają władzę pisarza, w której widzimy jeden z bodźców twórczości.
W swym dziele autor znajduje kraj doskonałej wolności, w pewnych epokach nawet jedyny, jaki jest dostępny. Któryż monarcha może się równać z Szekspirem? Gdzież jest królestwo potężniejsze od tego, które założył chudopachołek ze Stratfordu? A czyż Balzac nie stworzył własnego państwa? Miał w nim ministrów, urzędników wszelkich rang i kategorii, generałów, bankierów, trzęsących finansami Europy - kupców - od wielkich hurtowników aż do drobnych epiciers - kapłanów, lekarzy, światowców, modnisiów, malarzy, rzeźbiarzy, poetów, własną prasę, obsługiwaną przez zdolnych i sprytnych dziennikarzy, starą i młodą szlachtę, mieszczaństwo, chłopów, ludzi uczciwych i zbrodniarzy, kobiety zacne i kurtyzany; rządził tym państwem, rozdawał lub odbierał stanowiska, posady, spółki, zaoszczędzone kapitały, doglądał ruchu ludności w narodzinach i grobach, kojarzył małżeństwa, zmieniał nawet pejzaż budując domy, przebijając ulice, rzucając mosty, sadząc ogrody - i żył w tym państwie bardziej niż pod rządami Ludwika Filipa.*
Pisarze, którzy swój materiał czerpią z historii, mają niezwykłą moc wprowadzania nowych postaci do towarzystwa historycznych, i wszyscy są przekonani, że to ci przybysze wywołali
pamiętne zdarzenia. Ale i historyczne osobistości zmieniają do niepoznania i często raz na zawsze, jak Szekspir zmienił historycznego Makbeta, poczciwego króla, który pielgrzymował do Rzymu i rozdawał jałmużnę ubogim.
Pióro jest w istocie wspaniałym berłem i kto ma być pisarzem, nieraz już we wczesnej młodości nosi w sobie świadome lub jawne poczucie królestwa słowa. Oto głos piętnastoletniego Flauberta, drgający dziecinnym patosem: ,,zajmujmy się sztuką, albowiem większa od narodów, koron i królów, wznosi się ona zawsze w naszym entuzjazmie, uwieńczona swym boskim diademem!"
Może się wydać dziwne, a nawet niewłaściwe, że mówiąc o bodźcach twórczości literackiej, nie wymieniam żadnego z tych pięknych haseł, którymi szczycą się pisarze wszystkich czasów. Lecz ideały religijne, narodowe i społeczne odnalazłem u tych, których nazywam "apostołami", wyłączyłem je zaś z analizy impulsów twórczych u rzeczywistych artystów słowa. Ci również mogą służyć różnym sprawom, mogą sięgnąć po kierownictwo dusz, ale dzieje się to później, zazwyczaj daleko od początku ich drogi. Wśród pierwszych utworów Mickiewicza nie znajduje się "Oda do młodości" ani nawet "Pieśń Filaretów", ale "Zima miejska" - kunsztowny zespół szarad opisowych, gdzie jedynym celem było zamknięcie szeregu obrazów w słowach, a jedyną rozkoszą potwierdzenie młodzieńczego wirtuozostwa. Hicnatus est artifex - artysta, który z takim zapałem odda się szlifowaniu sonetów i nie ma tu jeszcze najmniejszej wskazówki, że będzie kiedyś wieszczem. To samo w młodych latach Sienkiewicza, kiedy pisze nowele, obrazki, sentymentalne wspomnienia, które porzuci, doszedłszy do przekonania, że "czas uderzyć w wielki dzwon idei".
Oprócz wyznawców "sztuki dla sztuki", do których dziś nikt nie chce się przyznać, pisarze zawsze odkrywali w sobie jakąś misję, nieraz dawali się do niej przekonać albo przyjmowali ją z rezygnacją pod wpływem opinii. Rzadko bowiem pozwalano literaturze na niezależność od wyznań, moralności, nauki. Poddając się tym postulatom pisarze sami w nie wierzyli. "Cały swój dowcip, cały humor wytężyłem, by w tej powieści, wyśmiewając
24
25
głupstwa i słabostki, pomóc ludziom do pozbycia się przywar" -pisze Fielding w przedmowie do "Toma Jonesa", a podobne ' zwroty powtarzają się bez końca we wszystkich okresach literatury, która niełatwo ośmiela się być samą sztuką. Naturalny rozwój sił twórczych, rosnące doświadczenie życiowe, rozszerzenie się zainteresowań intelektualnych i sfery uczuć składają się na to, co nazywamy dojrzałością pisarza i co prędzej czy później narzuca mu problemy, o jakich nie myślał biorąc za młodu pióro do ręki.
Nie bez wpływu są różnorakie porywy emocjonalne, albo tak wzniosłe jak zraniona miłość ojczyzny, albo tak małoduszne, lecz bynajmniej nie mniej silne jak gniew, nienawiść, zemsta - mają one przedstawicieli w literaturze, i to nie wyłącznie wśród najpośledniejszych pisarzy. "Gniew mi jest Apollinem" - spo- c wiada się JJ. Rousseau i bez przesady można powiedzieć, że Tacyt pisał swe "Roczniki", aby się zemścić za wszystkie upokorzenia, na jakie naraził go despotyzm, a nie zaniedbał rzucić we wstępie słynnych słów sine ira et studio, którymi tak * wielu zwiódł, każąc im wierzyć, że naprawdę pisał "bez gniewu ni namiętności".
Jeszcze silniej i powszechniej działa emulacja i ambicja, chęć dorównania innym albo wywalczenia sobie wyższego stanowiska w świecie słowa i myśli, albo wymknięcia się spod uszczuplającej etykiety, jak to było u Conrada, który się złościł, gdy go nazywano "poetą morza", i który raz po raz przełamywał ten zaczarowany krąg swego natchnienia. Reymont pod wrażeniem "Trylogii" zaczął wzmożoną twórczość, a być może na tej samej drodze znalazł temat do "Chłopów". Gdy u wielkich pisarzy podobne ambicje przynoszą zazwyczaj nowe triumfy i ujawnienie nie znanych dotąd możliwości, skromniejsze talenty opłacają je nieraz dotkliwą porażką i katastrofą w zapasach z tematem ponad ich siły.
Nie należy również lekceważyć tak błahych z pozoru uczuć, jak rozkosz, przyjemność. Tworzą one nie tylko te wczesne chwile obcowania z kartą papieru, kiedy młoda, gorąca głowa odurza się słowami w upojeniu i zachwycie, ale wciskają pisarzowi pióro do ręki w każdym innym okresie twórczości, częściej, niż się
przypuszcza. Ileż to razy, zwłaszcza u poetów, słowo rodzi się jak śpiew - z samej radości, z samego wesela wezbranych sil żywotnych!
Lecz w literaturze wszystkich wieków jest więcej smutku niż radości, więcej łez niż uśmiechów. Nie trzeba sobie wyobrażać, że ponure obrazy cierpień ludzkich wychodziły spod piór niefrasobliwych, poddających się w momencie twórczym wyższym nakazom, takim jak zaduma nad dolą człowieka, nad światem z jego tajemnicą, chaosem i rozterka albo takim, jakie dyktowały nastroje i upodobania epoki - w niejednej nie wypadało po prostu być szczęśliwym - nie trzeba tak sądzić i jeśli pisarz odzywa się głosem cierpienia, należy w nim samym szukać źródła tego głosu. Nie tylko osobiste zmartwienia, zawody, bóle, rozpacze są zarzewiem twórczym, ale i gorycz istnienia, patos bytu ludzkiego, przenikając duszę wrażliwą, zawzięcie, nieustępliwie mogą ją wprząc w twórczość - że niepodobna milczeć, że człowiek musi rzucić swój krzyk w otchłań, która odpowie głuchym echem.
I jeszcze jedno uczucie, tak pozornie błahe, tęsknota. Nie jestem pewny, czy nie odzywa się ona w brzasku twórczości, w tej uroczystej chwili, kiedy człowiek, zdawałoby się daleki od zamiarów pisarskich, mimowolnie i jakby nieświadomie kładzie przed sobą kartę papieru i sięga po ołówek czy pióro, by wnet, w oszołomieniu, układać słowa w porządku, o jakim nigdy się im nie śniło w życiu potocznym, i wypowiadać nimi rzeczy nieprawdopodobne. Czy w młodości nawiedza nas tęsknota? Wielu o tym wątpi, zapewne pamięć ich zawodzi. Tęskni się zawsze - od pierwszych lat świadomości. Gdyby odjąć literaturze tęsknotę jako bodziec twórczy, wiele by z niej przepadło, nie narodziłyby się takie poematy, jak "Pan Tadeusz", a może i dzieła Homera, który pierwszy szedł na "poszukiwanie straconego czasu", tak samo jak Wergili i długi orszak epików - jeden z nich daje swemu poematowi tytuł: "Raj utracony", co można przyjąć jako symboliczne hasło. Tak samo powieści historyczne, często zrodzone w szarzyźnie życia, mającego tylko to jedno okno: na przeszłość, barwną, całą w błyskach zbroi, buńczuczną - jakże często były one protestem przeciw dokuczliwej i smętnej teraźniejszości!
26
27
Czyż Don Kichot, uwikłany w tęsknoty i marzenia, nie jest wizerunkiem samego Cervantesa?
W końcu niepodobna przemilczeć i zewnętrznych podniet, które może i nie potrafią zrobić nikogo pisarzem, ale na pewno mogą rozdmuchać przyczajoną w nim iskrę. Zdarzały się okresy, że dokonywała tego moda, narzucając ludziom pewnej klasy lub pewnego stanowiska uprawianie literatury. Można w tym było dojść do takiej samej sprawności, jak i w innych zaletach towarzyskich, ale można było również przekroczyć granice konwenansu prawdziwym talentem. Inny zespół podniet przyniosło skomercjalizowanie życia literackiego, począwszy od wieku XIX. W bogatych społeczeństwach niektórzy pisarze dorabiali się fortun, co ściągało uwagę ludzi zapobiegliwych i sprytnych. Wprawdzie nie ma przykładu, by tą drogą wszedł do literatury wielki twórca, roi się natomiast od obrotnych spekulantów i producentów słowa, których szeroka publiczność obdarza nieraz zaufaniem, godnym lepszej sprawy. Istnieje nawet giełda rzemiosła literackiego, np. w kolumnach ogłoszeń czasopisma amerykańskiego pt. "The Writer", gdzie popyt i podaż dotyczą powieści i dramatów, sielanek i sonetów, wierszy rymowanych i białych, z tematyką obejmującą wszystko - od wiosennych obłoków do ścieków fabrycznych, od sadyzmu do świętości. Co jest w tym piśmie najbardziej gorszące, to jego tytuł.
Nazwą pisarza