Papi Teresa Jadwiga - CICHE NIEWIASTY
Szczegóły |
Tytuł |
Papi Teresa Jadwiga - CICHE NIEWIASTY |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Papi Teresa Jadwiga - CICHE NIEWIASTY PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Papi Teresa Jadwiga - CICHE NIEWIASTY PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Papi Teresa Jadwiga - CICHE NIEWIASTY - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Papi Teresa Jadwiga
CICHE NIEWIASTY
Opowiadania historyczne
dla dorastającej młodzieży
I.
PATRYCYUSZKA.
Im kto wyżej stoi, tem jaśniej
świecić powinien przykładem.
T. J.
Za czasów, kiedy cała zachodnia Europa należała do Rzymian, w
pobliżu miasta
Toledo , w dzisiejszej Hiszpanii, znajdowała się piękna willa.
Pewnego razu o
zmroku siedziała tam właśnie w ogrodzie młoda dziewczyna; biała
lniana jej
szata, srebrem haftowana, świadczyła o pochodzeniu wysokiem. Była
to Leokadya,
sierota po możnym Rzymianinie, którego ród od dawna w Hiszpanii
był osiadł.
Klomby cudnych traw i kwiatów otaczały młodą dziewczynę; z
pośród mirtów i
pomarańcz wyzierały marmurowe fauny i nimfy; wodotryski miłym
szmerem
Strona 2
napełniały ogród, wtórując szczebiotowi ptasząt przeróżnych.
Lata dziecinne Leokadyi upłynęły w pieszczotach i zbytkach. Rodzice
oboje już
zeszli ze świata, zostawiwszy jej jednak niezależność majątkową.
Przyjaciół jej
nie brakło; wykształcona, wychowana w zasadach religii
chrześcijańskiej, miała
ona prócz tego skąd czerpać pociechę, — to też, mimo sieroctwa,
czoło jej było
zawsze pogodne, a wzrok jasny. U stóp jej stał w tej chwili kosz,
pełen kwiatów
świeżo zerwanych, z których ona wiła wieńce, uwite kładąc obok
siebie na
kamiennej ławce. Snać jednak myśl jej nie samymi tylko wieńcami
była zajęta,
gdyż co chwila oglądała się poza siebie, jak gdyby kogoś wyczekując.
I nie wyczekiwała na próżno, bo niebawem ukazała się w ogrodzie
jakaś postać
niewieścia, śpiesznym krokiem zdążająca widocznie ku niej. Była to
kobieta co
najmniej trzydziestoletnia. Leokadya powitała ją uśmiechem.
— Jesteś nareszcie! — rzekła — usiądź na chwilę.
— Już wszystko gotowe — odparła tamta, siadając na kamiennej
ławce obok pięknej
patrycyuszki. — Pewna jestem, że będziesz zadowolona — ciągnęła
dalej: — kaplica
tak pięknie przystrojona, ojciec Jan obiecał, że stawi się o północy;
uprzedziłam przeto wszystkich, by się zebrali nieco wcześniej; prócz
ojca Jana,
z księży obiecali przyjść jeszcze bracia Franciszek i Karol...
— Jakże to dobrze! Obaj śpiewają tak pięknie, obecność ich podniesie
uroczystość
— przerwała mówiącej Leokadya. — A czy o nikim z naszych nie
zapomniałaś?
Strona 3
— Zdaje mi się, że nie.
Dziewczę uśmiechnęło się.
— Dziękuję ci, Łucyo — rzekła serdecznie. — Oto wieńce. Czy dość
ich uwiłam?
— Aż nadto. Zaniosę je zaraz do kaplicy, a potem wrócę do ciebie.
— I pójdziemy na przechadzkę. Wracaj więc natychmiast.
Łucya była przyjaciółką a zarazem opiekunką młodziuchnej
patrycyuszki. Krewna
daleka jej matki, także samotna — gdy dziewczyna sierotą została,
zamieszkała
przy niej i pokochały się serdecznie obie samotnice.Łucya niebawem
powróciła.
Powstawszy z ławki, Leokadya podała jej ramię i już miały odejść w
głąb' ogrodu,
gdy naraz Łucya przystanęła.
— Zdaje mi się, że brat twój stryjeczny Knejusz idzie ku nam —
rzekła.
— A tak, to on. Trzeba mu przypomnieć dzisiejszą uroczystość —
zawołała
Leokadya. — Czyś go uprzedziła?
— Jednego z najpierwszych. Jakżebym go pominąć miała! Toż brat
twój i
chrześcijanin od kolebki — odparła Łucya.
Po chwili Knejusz witał kuzynki głębokim, pełnym szacunku
ukłonem.
— Widzę cię nareszcie, piękna Leokadyo! — za wołał.
— Czy masz mi coś ważnego do powiedzenia? — zapytała
dziewczyna, patrząc
badawczo na jego twarz chmurną i stroskaną.
— Czy nas kto nie słyszy? — zapytał niespokojnie.
— Czy dobrej, czy złej wieści jesteś zwiastunem? — zapytała
Leokadya.
— Złej, bardzo nawet złej; lecz tą wieścią ustrzedz cię mogę od
nieszczęścia.
— Niema nikogo koło nas; mów więc, nie dręcz...
Strona 4
Knejusz westchnął; zdawał się namyślać, w jakie słowa przybrać
wieść, by mniej
przeraziła obie kobiety.
Zniecierpliwiło to Leokadyę.
— Sądzićby można, że masz mnie za dziecko bojaźliwe — odezwała
się tonem
niezadowolenia.
— A więc słuchaj: Cesarz Dyoklecyan przysłał nowego wielkorządcę
do Hiszpanii.
— Kogo? — spytała Łucya.
— Dacyana.
Na twarzy Leokadyi odmalował się niepokój.
— Czy tego zaciętego wroga chrześcijan? — spytała zniżonym tonem.
— Tego samego — potwierdził Knejusz.
Nastała chwila milczenia. Nie mówiąc nic do siebie, dotarli zwolna do
bramy
willi; tutaj zatrzymali się.
— Przypominam ci, bracie, uroczystość dzisiejszą — odezwała się
Leokadya
spokojnym już zupełnie głosem; — dziś, koło północy, znajdziesz
mnie w
podziemnej naszej kaplicy.
— Ależ to szaleństwo ta uroczystość! — głosem podniesionym odparł
młody
człowiek. — Czyż zgubić chcesz siebie koniecznie? Dlatego właśnie
tu przybie-
głem, byś miała jeszcze czas ją odwołać. Dacyan przywiózł podobno
ze sobą cały
zastęp szpiegów, którzy wyśledzą nas niechybnie...
Leokadya dumnie podniosła głowę.
— Rzymianką i chrześcijanką jestem — odparła, — a więc uczucie
trwogi mi obce.
Pamiętać o tem winnam tylko, że świecę przykładem niżej stojącym,
że oczy tłumu
na mnie są zwrócone.
Strona 5
— Ależ Dacyan ma moc karania śmiercią tych, co chrześcijanami
wyznawać się będą
— przekładał Knejusz.
— Na śmierć jam gotowa. By życie ocalić, nie wyrzeknę się tego, w
co wierzę, co
ojciec nauczył mnie od kolebki czcić i szanować.
— Czyż nie możemy czcić w tajemnicy, nie wyjawiając tego, co w
sercu mamy?
— O, nie, nie! my musimy głośno swoje przekonania wyznawać, aby
dodać otuchy
innym. Przyrzekaliśmy im niebo za męczeństwo; dziś więc, jeśli
cofniemy się
przed niem, powiedzą, żeśmy kłamali... bo gdybyśmy w niebo
wierzyli, szlibyśmy z
uśmiechem na śmierć.
Knejusz głowę pochylił.
— Podziwiam — rzekł — twą odwagę, lecz nie pójdę za twym
przykładem; tuszę
jeszcze, że, wróciwszy do domu, rozważysz me słowa, każesz dom
swój szczelnie na
noc zamknąć i nie dopuścisz do siebie nikogo. Dacyan wie, co to dziś
za dzień
dla chrześcijan, i pewien jestem, że pilnie nakazał nas śledzić. Kto
życie
ocalić pragnie, jak najciszej zachować się teraz powinien.
— Nie ten żyje, według mnie, kto wstaje ze snu do to, by dzień
wesoło spędzić,
lecz ten, który kocha i działa — odparła Leokadya.
I z temi słowy skinęła wyniośle głową młodzieńcowi, i nie ponawiając
zaproszenia, oddaliła się do siebie.
— Jeśli wielu takich wśród nas, jak on, Chrystus nigdy nie zwycięży
— rzekła
smutnym głosem, wchodząc do pałacu.
— Nie lękaj się — odparła Łucya; — dziś nas garstka, jutro miliony
będą;
Strona 6
męczeństwo jednych obudzi drzemiących i zawołają głośno: "my
także
chrześcijanami jesteśmy!" a męczeństwa upamiętnią niezawodnie
rządy Dacyana w
Hiszpanii. Chodźmy do kaplicy; modlić się nam trzeba teraz gorliwiej,
niż
kiedykolwiek, bo nie wiemy, czy godzina nasza już nie nadeszła.
To mówiąc, objęła ramieniem Leokadyę i pociągnęła ją ze sobą.
I podążyły do podziemnej kaplicy, którą jeszcze ojciec Leokadyi
zbudować kazał.
Był to dzień Wielkiej Soboty. Łucya przystroiła już w wieńce i
krzewy całą
kaplicę, która czyniła w tej chwili, przy migotaniu słabych światełek
lamp
olejnych, wrażenie wielkiego grobu, umajonego kwiatami.
Leokadya i Łucya uklękły u stóp krzyża; lubo nie zdradziły one tego,
jednakże
wieść, jakiej Knejusz im udzielił, przejęła je nie tylko smutkiem, lecz i
trwogą, — ale cisza uroczysta, panująca w kaplicy, i gorąca modlitwa
zwyciężyły
niebawem uczucie, którego obie się wstydziły, i spokój wrócił im do
serc.
Zaczęły się wsłuchiwać, czy pobożni nie nadchodzą. Upłynęła
jeszcze długa godzina w zupełnym spokoju, który powrócił im
ostatecznie
równowagę, wreszcie rozległ się poza drzwiami kaplicy hałas
niewyraźny.
— Idą! — szepnęła Leokadya.
— Słyszę — odparła Łucya, i podniósłszy się, podążyła ku drzwiom
przedsionka.
— Kto idzie? — spytała.
— Brat w Chrystusie — odparł głos nieznajomy. Było to hasło. Drzwi
się rozwarły
i ukazało się kilka niewiast, zakwefionych czarnymi welonami.
Znalazłszy się w
Strona 7
kaplicy, odsłoniły one twarze i podążyły w milczeniu do grobu
Chrystusa; uklękły
rajeni i modlić się poczęły cicho. Łucya zbliżyła się do Leokadyi.
Niebawem znów odgłos kroków i hasło "Brat w Chrystusie" słyszeć
się dały.
Kaplica zaczęła się napełniać. Łucya podeszła do ołtarza, wydobyła z
pod stopni,
do niego prowadzących, pęk świec woskowych, i zapaliwszy je,
rozdała wszystkim.
Jasność niemal dzienna rozlała się w kaplicy; czuć było zbliżającą się
uroczystą
godzinę, godzinę zmartwychwstania Bogaczłowieka.
Przybył nareszcie ksiądz Jan, a z nim dwaj młodzi kapłani — wszyscy
trzej w
świątecznych szatach, stosownych do chwili; zbliżyli się naprzód do
ołtarza i
tam, klęcząc na stopniach, czas iakiś modlili się w cichem skupieniu,
poczem
przystąpili do grobu. Ksiądz Jan ukląkł, ujął drżącemi od wzruszenia
rękami
krzyż, a wzniósłszy go w górę, głosem brzmiącym szczerą radością
zaintonował:
"Wesoły nam dzień dziś nastał, którego z nas każdy żądał:
Tego dnia Chrystus zmartwychwstał — Alleluja! Alleluja!"
I postąpił z krzyżem, wzniesionym, w górę ku drzwiom kaplicy. Obok
niego szli
bracia Karol i Franciszek. Piękne ich głosy łączyły się z głosem starca
i
wzbijały się ponad wszystkie inne. Pobożni, skupiwszy się poza nimi,
obchodzili
razem dookoła obszerną kaplicę. Radosny śpiew odbijał się od ścian
podziemia.
Była to w istocie piękna, wspaniała uroczystość. Wszystkie twarze
stały się
Strona 8
pogodne, wszystkie spojrzenia weselem jaśniały.
"Król niebieski k' nam zawitał, jako śliczny kwiat zakwitał. Po śmierci
się nam
pokazał — Alleluja! Alleluja!"
Gdy obeszli trzykrotnie wokoło kaplicę, ojciec Jan postawił krzyż na
ołtarzu,
poczem zwrócił się do zebranych.
— Dzieci! oto wieścią smutną z wami się podzielę — odezwał się
drżącym głosem: —
przybył do miasta naszego Dacyan, nowy wielkorządca Hiszpanii,
zacięty wróg
chrześcijan, wysłany do nas przez prześladowcę wyznawców
Chrystusa, cesarza
Dyoklecyana. Już na placach miasta wznoszą rusztowania, na których
mają męczyć
wiernych. Dacyan kazał spisać sobie nazwiska posądzonych o
wyznawanie nauk
Chrystusa... Dzieci, oto godzina próby nadeszła! Ufam, że wytrwacie,
że nie
zapomnicie, jaki jest cel waszego życia, że krzyża żaden z was ze
strachu się
nie zaprze.
Obecni uklękli wszyscy.
— Pobłogosław nas, ojcze, abyśmy męki się nie zlękli, nie ulegli
pokusom —
odezwała się czystym i spokojnym głosem Leokadya.
Starzec wyciągnął dłonie nad pochylonemi przed nim głowami, wzrok
wzniósł w
górę.
— Panie! daj im tę łaskę, aby przez nich chwała Twoja głośniejszą się
stała; daj
im męstwo, by nie ulękli się groźby; siłę, by wytrwali; wiarę, by nie
zwątpili!...
Głos jego scichł ze wzruszenia, kończył po cichu modlitwę.
Strona 9
— Teraz rozejdziemy się — przemówił po chwili znów głośno; —
niechaj każdy w
ciszy i skupieniu przygotowuje się w domu do wielkiej próby, jaka go
czeka może
niedługo.
— Pozwól im, ojcze, spożyć jeszcze ucztę, którą dla swych gości
przygotować
kazałam; mam nadzieję, że i ty do niej zasiądziesz — odezwała się
Leokadya.
— Nie pora teraz na uczty — odparł poważnie starzec; — jutro
niejedna matka nad
zgonem syna lub córki, niejedne dzieci nad stratą rodziców płakać
będą. Nie pora
na uczty; modlić się teraz przystoi, wzywać łaski nieba. Ostrożność
naszem
hasłem być winna. Spełniliśmy to, czego serca nasze żądały:
uczciliśmy dzień
Zmartwychwstania Chrystusa. Teraz rozejdźmy się.
— Lepiej wiesz ode mnie, ojcze, co czynić należy — odparła
Leokadya i kornie
pochyliła głowę.
Starzec krzyż nakreślił nad jej głową, poczem ku drzwiom kaplicy się
skierował.
Za chwilę pusto się w niej całkiem zrobiło.
Leokadya z Łucyą oddaliły się również i na spoczynek się udały.
Usnęły cicho,
jak gdyby nie wiedziały nic o tem, że okrutny Dacyan już gości w
Toledo, że lada
dzień przywołać je moie do siebie, by zapytać, czy prawdą jest, iż
szerzą w
mieście naukę Chrystusa.
Nazajutrz, spokojne i pogodne jak zwykle, udały się do kaplicy na
msze, którą
każdej niedzieli odprawiał
Strona 10
u nich ksiądz Jan. Właśnie wracały z niej, z zamiarem udania się do
ogrodu, gdy
stanął przez nimi stary sługa domu blady i drżący.
— Pani! — odezwał się głosem, w którym smutek i trwoga mieszały
się razem —
przyszli dwaj wysłańcy Dacyana.
— I czegóż drżysz, Jakóbie? — odparła spokojnie Leokadya. — Kto
wyznaje dziś
wiarę Chrystusa, wie, że wcześniej czy później śmierć za nią poniesie.
Jam się z
tą myślą dawno już oswoiła... Czego chcą ode mnie?
— Mówią, że Dacyan wzywa cię, pani, do siebie — rzekł Jakób i łzy
wielkie polały
się z jego oczu.
Lekka bladość pokryła twarz Leokadyi; nie zdradziła jednakże ani
jednem słowem
obawy.
— Powiedz im, że Leokadya zjawi się za godzinę w pałacu
wielkorządcy — rzekła
spokojnie.
A gdy stary sługa oddalił się chwiejnym krokiem, zwróciła się
również spokojna
do Łucyi:
— No, bądź zdrowa!...
— I tyś mogła choć na chwilę przypuścić, że cię; puszczę samą? —
przerwała
Łucya. — O, Leokadyo, czyż zasłużyłam na to?
Leokadya nic nie odrzekła, rzuciła się tylko przyjaciółce na szyję i
uścisnęła
ją czule.
Otoczony urzędnikami rzymskimi i strażą, Dacyan czekał
niecierpliwie na dumną
patrycyuszkę. W spisie chrześcijan, który usłużni pochlebcy podali
wielkorządcy,
na pierwszem miejscu wymienione było imię Leokadyi, — a kiedy
zapytał, co to za
jedna, powiedziano mu, że przodkowie jej zajmowali wysokie urzędy
w Hiszpanii,
Strona 11
że jest właści-
cielką pięknego majątku, że, dzięki wykształceniu wysokiemu,
wywiera wpływ nie
tylko na niższe klasy, lecz i na możnych.
Dacyan był pewien, że stanie przed nim kobieta już w wieku
dojrzałym, — to też,
gdy Leokadya z Łucyą stawiły się przed nim, nie patrząc na dziewczę,
zwrócił się
do Łucyi i głosem surowym zapytał:
— Czy prawdą jest, Leokadyo, że, do rodu patrycyuszów należąc,
połączyłaś się z
motłochem, czczącym Galilejczyka, co głosił, że niewolnik panu jest
równy?
— Jam jest Leokadya — odezwała się śmiało młoda patrycyuszka; —
to, co mówili o
mnie, prawdą jest: schylam pokornie czoło przed nauką, jaką Chrystus
głosił; nie
tylko sama ją wyznaję, lecz drugich jej uczę.
Dacyan spojrzał na nią bardziej zdumiony, niż. gniewny.
— A czy wiesz, nierozważne dziecko, że cesarz Dyoklecyan wysłał
mnie po to do
Hiszpanii, bym karał surowo tych, którzy tę naukę rozszerzają? —
zapytał.
— Wiem, lecz nie przestrasza mnie to wcale. Umrzeć za prawdę,
umrzeć za to, co
się kocha, toć chwała i szczęście najwyższe — odparła Leokadya.
— Umrzeć ci nie pozwolę, boś za młoda na to, by śmierć poślubiać;
zmuszę cię,
byś się wyrzekła Chrystusa; będę cię póty dręczył, póki uporu twego
nie złamię —
rzekł Dacyan.
Leokadya podniosła na niego wzrok spokojny.
— Nie zmusisz mnie, Dacyanie — odparła z godnością. — Innego
Boga, niż tego,
którego czczę,
Strona 12
nigdy wyznawać nie będę; chrześcijanką jestem i zostanę nią do
śmierci.
— Niegodnaś rodu, z którego pochodzisz! — krzyknął Dacyan. —
Przodkowie twoi nie
bratali się z pospólstwem, szanowali siebie. Raz jeszcze wzywam cię,
wyrzeknij
się Chrystusa. Patrycyuszce ne przystoi wyznawać wiarę
niewolników.
Leokadya uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Nie znasz tej nauki, dlatego tak mówisz — rzekła; — gdybyś ją
znał,
powiedziałbyś: "patrycyuszką jesteś, powinnaś więc wytrwać w tem,
co głosiłaś
ciemnym i biednym... " Kamienne wasze bogi nigdy ode mnie
pokłonów nie odbierały
i odbierać nie będą, bo gardzę nimi.
— Dosyć! — stłumionym z gniewu głosem syknął Dacyan. —
Ponieważ uznajesz się być
służebnicą Galilejczyka, który umarł haniebnie na krzyżu, będę cię
miał za
niewolnicę.
To powiedziawszy, zwrócił się do żołnierzy, stojących opodal.
— Rózgami niech ją ćwiczą dopóty, dopóki nie zawoła: "wyrzekam
się Galilejczyka,
" lub póki z bólu nie omdleje.
— Panie! toż dziecko jeszcze! — zawołała Łucya, padając na kolana
przed Dacyanem
i składając ręce błagalnie.
— Skłoń, by się wyrzekła wiary, jaką wyznaje, a ocalisz ją — odparł
Dacyan; —
inaczej zaś i siebie zgubisz.Łucya podążyła za Leokadya. Żołnierze
obie otoczyli
i wyprowadzili z pałacu. Gdy wyszły na dziedziniec, spotkały tam
tłum
chrześcijan; spisani
Strona 13
na liście, podanej Dacyanowi, już wszyscy byli zwołani do pałacu
wielkorządcy;
ujrzawszy Leokadyę, otoczoną żołnierzami, poczęli płakać, cisnęli się
do niej z
pytaniami:
— Czy prawdą jest, że idziesz, siostro, na męki?
— Nie płaczcie, mili bracia — mówiła im łagodnie, — raczej
dziękujcie za mnie
Bogu, że mi pozwala cierpieć za Chrystusa, i proście Go, aby mnie do
końca nie
opuszczał. A ty, Łucyo, wróć do domu — dodała: — póki możesz,
czyń, cośmy
dotychczas razem czyniły.
Wiedząc, iż oporem sprawi tylko przykrość dziewczęciu, Łucya
wróciła zgnębiona
do domu.
Bez jęku, bez łzy zniosła odważnie Leokadya sromotną kare; omdlałą
i krwią
zbroczoną zawleczono przed Dacyana i tam, gdy przytomność
odzyskała, dźwignąwszy
się z wysiłkiem z ziemi, rzekła:
— Męcz dalej... Nie wyrzekłam się Chrystusa. Rozgniewany
wielkorządca kazał ją
wtrącić do więzienia; odwiedzał ją tam codziennie i to łagodnie
przemawiał do
niej, obiecując łaskami obsypać, jeśli wyrzeknie się swej wiary, — to
groził i
skazywał na nowe katusze.
Leokadya obietnic i gróźb słuchała w milczeniu, męki znosiła
odważnie, a gdy
zostawała sama w więzieniu, klęcząc, błagała Boga o siłę do
wytrwania.
Pewnego dnia, gdy zbolała i zmęczona pytała siebie, na jakie męki
skaże ją jutro
Strona 14
okrutnik, otwarły się drzwi więzienia i na progu ukazał się Knejusz, a
za nim
jej stary, wierny sługa, Jakób, z jakiemś zawiniątkiem w ręku. Okrzyk
radości
wyrwał
się z ust Leokadyi. Zapomniała o żalu do kuzyna, towarzysza zabaw
dziecinnych.
Podniósłszy się przeto śpiesznie, biegła ku niemu z wyciągniętemi
rękami na
powitanie.
— Leokadyo — odezwał się Knejusz, kładąc braterski
pocałunek na jej
czole, — jesteś wolną. Byłem u Dacyana... póty błagałem go, póty za
tobą
przemawiałem, aż wreszcie pozwolił wyprowadzić cię z tego lochu
ciemnego.
Stary Jakób przyniósł ci szatę, stosowną do twego położenia.
Przebierz się;
wrócę tutaj za chwilę po ciebie.
To powiedziawszy, odebrał z rąk sługi zawiniątko i, nie czekając
podziękowań
odurzonej niespodzianem szczęściem siostry, oddalił się szybko, a z
nim razem
Jakób.
Rumieniec życia oblał twarz Leokadyi. Zrzuciła prędko zbrudzoną w
wilgotnem
więzieniu suknię i świeżą poczęła przywdziewać.
— A więc będę wolną! — szeptała sama do siebie — wrócę do
domu, do Lucyi.
I roiła, iż wkrótce usiądzie w cieniu kwitnących oleandrów w
pięknym swoim
ogrodzie, oprze głowę o ramię wiernej przyjaciółki, a ta szeptać jej
będzie o
Strona 15
tem, jak tęskniła za nią; i marzyła biedna, jak patrzeć będzie w jasne
błękity,
nad nią rozpostarte, napawać się wonią kwiatów, słuchać śpiewu
ptasząt i szmeru
wodotrysków; a potem przyjdą witać ją znajomi... między nimi będzie
i Knejusz.
Przebaczyła mu już całkiem jego chwilową bojaźliwość, będzie go
teraz kochała
nie tylko jako brata, lecz także jak tego, któremu życie winna. Ona
kocha
życic i pragnie żyć jeszcze — wszak ma dopiero lat ośmnaście... a
świat taki
piękny!
Nareszcie włożyła suknię. Już nie usiadła, lecz stojąc, czeka
niecierpliwie
powrotu brata.
— Oby nie kazał tylko czekać długo na siebie! — mówi w duszy.
To więzienie, w którem tyle tygodni cierpliwie przeżyła, teraz wydaje
się jej
nie do zniesienia.
Drzwi lochu niebawem znowu się rozwarły i "dobry" Knejusz wszedł,
radością
promieniejący. Tym razem był sam.
— Jużeś przebrana — rzekł z zadowoleniem; — podaj mi ramię,
pójdziemy do
Dacyana.
— Do Dacyana? — powtórzyła z lękiem. To imię dreszczem ją
przejęło.
— Czemu Lucya nie przyszła z tobą, Knejuszu? — zapytała znów
niespokojnie
dziewica, zatrzymując się na progu więzienia i patrząc badawczo w
twarz brata.
— Łucya w więzieniu — odparł Knejusz. — Chodź do Dacyana...
uczyń to, co ja
wczoraj dla ciebie uczyniłem, a on Łucyę uwolni.
Strona 16
— A cóżeś ty uczynił?
— Pokłoniłem się bogom rzymskim — odpowiedział cicho Knejusz i
oczy spuścił ku
ziemi.
Leokadya wyrwała gwałtownie dłoń swoją z dłoni brata i cofnęła się
w głąb'
więzienia.
— Pokłoniłeś się bogom rzymskim, by mnie ocalić? — powtórzyła
jakby senna. —
Nie, to nie. prawda!.. powiedz, że to nieprawda! — dodała
gwałtownie.
On zbliżył się ku niej i rękę wyciągnął.
— Bądźże rozsądną — rzekł niecierpliwym tonem; — czyż przez to
przestałem być
chrześcijaninem? Drwię sobie z ich bałwanów, czczę Chrystusa, jak
zawsze. A czyż
uczyniłem komu krzywdę, zginając przed Jowiszem kolano? Ciebie
zaś ocaliłem.
— Kosztem ilu dusz! — przerwała Leokadya. — Iluż zgorszyłeś! A
jeśli jutro za
twoim przykładem choćby tylko kilku z pośród nas toż samo uczyni,
cóż
wówczas?...
Knejusz stał, milcząc, z głową zwieszoną.
— Nie chcę wolności, za którą zbawieniem duszy bliźni moi płacić
będą — po małej
chwili ciągnęła Leokadya; — tyś dał im przykład złego, ja twój błąd
naprawię:
pójdę odważnie na męki i zawołam na cały głos, by najdalsi mnie
słyszeli:
"Umieram z radością! z palmą męczeńską do nieba idę!"
— Leokadyo! błagam cię, nie upieraj się!.. Jesteś młoda, piękna,
bogata!... Czyż
ci nie żal tego wszystkiego? — odważył się znowu przemówić
Knejusz, z błagalnym
Strona 17
wyrazem twarzy, zbliżając się do siostry. — Pomyśl, że w twojej
mocy Łucyę
ocalić.
— Idź i nie kuś mnie! — złamanym głosem rzekła Leokadya i
powlokła się blada
śmiertelnie w głąb lochu, gdzie oparłszy głowę o wilgotną ścianę
więzienia,
wyszeptała:
— Zabiłeś mnie, bracie!.
On sądził, że zachwiał jej stałość, gdyż słów tych nie dosłyszał i rzucił
się ku
niej, obie ręce wyciągnąwszy.
— Leokadyo, wesprzyj się na mem ramieniu... pójdziemy razem.
Lecz ona podniosła głowę i groźnie spojrzała na niego.
— Precz ode mnie! — krzyknęła i usunęła się nawpół zemdlona na
ziemię.
Powiadomiony o stanowczym oporze Leokadyi, Dacyan wydał na nią
wyrok śmierci:
miała być rzucona dzikim zwierzętom na pożarcie; chciał wszakże raz
jeszcze
spróbować zmiękczyć jej opór, wybrał się przeto sam raz jeszcze do
więzienia.
Był to pogodny ranek — złoty promień słońca wkradł się przez szparę
więziennej
ściany i oświecił ciemną celę męczennicy. Dacyan zatrzymał się w
progu. Leokadya
zdawała się drzemać. Leżała ona na ziemi, z głową opartą na
kamieniu, na którym
sama krzyż sobie wyrzeźbila. Spokój błogi świecił z jej twarzy, na
której ani
śladu cierpienia widać nie było. Dacyan chciał ją obudzić — zbliżył
się więc, i
pochyliwszy się ku niej, rzekł:
— Leokadyo, przyszedłem wolność ci oznajmić... Jednej rzeczy tylko
żądam:
Strona 18
przyrzeknij mi, iż wiary, jaką wyznajesz, uczyć drugich nie będziesz.
Leokadya nie zbudziła się wszakże. Powtórzył więc głośniej swoją
obietnicę, lecz
i tym razem milczenie mu odpowiedziało. Wówczas ręką dotknął jej
ramienia i
nagle odskoczył w tył: na twarzy jego odmalowało się przerażenie;
chłód, jaki
poczuł, przejął go zabobonną trwogą. Wyszedł natychmiast z celi
więziennej,
przywołał żołnierzy i kazał im zbudzić Leokadyę. Żołnierze wrócili
niebawem i
oznajmili mu, że męczennica nie żyje.
Wtedy Dacyan wpadł w tak szalony gniew, że kazał ciało Leokadyi
dzikim
zwierzętom rzucić na pożarcie. Gdy wierni przyjaciele Leokadyi
dowiedzieli się o
tem, zbiegli się na miejsce, gdzie wyrok był spełniony, i zebrawszy
poszarpane
szczątki, ze czcią je pochowali. Dziś na miejscu tem wznosi się w
mieście Toledo
piękny kościół katolicki. Leokadya umarła roku .
II.
MĘCZENNICE.
Z najcięższych chwil życia wypływa często dla nas radość i
zbawienie.
T. J.
Pięć kołowrotków warczy wesoło, pięć młodych dziewcząt śpiewa
przy nich,
Strona 19
chichocze i żarty sypie. Jedna z nich, w białej szacie, złotą przepaskę
ma na
czole — to Urszula, córka Doniata, jednego z dzielnych królów starej
Brytanii,
którzy nie ulegli panowaniu Rzymian . Pięć kołowrotków warczy
wesoło; przy
szóstym brak pracownicy, lecz
nasnute nici świadczą, że i przy tym ktoś przed chwilą pracował, dziś
może
jeszcze. Wtem w przyległej komnacie rozległy się kroki lekkie, chyże
—
rozchyliła się opona, kryjąca wejście do pokoju, i szósta towarzyszka
w nich
stanęła.
— Wesołą wieść wam niosę, siostry — rzekła wchodząca z
uśmiechem: — dziedziniec
pełen gości, podobno z Armoryki...
— A więc goście bratni — ozwała się poważna, ciemnooka Julia, od
kołowrotka
wzrok podnosząc na zwiastunkę dobrej wieści.
— Armoryka przecież w Gallii się znajduje — odparła tamta.
— A czyż nie wiesz o tem, Teklo, że w Gallii mieszkają również
Celtowie? —
wtrąciła się do rozmowy Urszula. — Mieszkańcy zaś Armoryki tem
jeszcze z nami
zbratani, iż światło wiary chrześcijańskiej już ożywia ich serca. Mówił
mi
ojciec jeszcze wczoraj, że Konan Meriadek, wielkorządca Armoryki,
jest jego
przyjacielem, że go szanuje wielce za pracę gorliwą nad
rozszerzeniem pięknej
nauki chrześcijańskiej wśród Gallów.
— Mniejsza o to w tej chwili, co szlachetny Konan robi u siebie —
odparła z
Strona 20
uśmiechem Tekla; — to ważniejsze dla nas, że gości mamy. Król
Doniat posłów
przyjaciela przyjąć pewno zechce godnie, wyprawi ucztę na ich cześć,
na ucztę
córkę zaprosi, a królewna dwór swój dziewiczy zabierze ze sobą i
gości
zobaczym... a już całe pól roku obcej twarzy nie widziałyśmy.
— Mówisz, jak pasta i płocha dziewczyna — odezwała się poważnie
Urszula. —
Sądziłam, że znasz
inne uciechy, których nam nie brak wszakże, a widzę, że te uciechy
cię nudzą.
Tekla się zarumieniła.
— Czyż pani moja nie zna mnie jeszcze? — odparła z wymówką. —
Lubię śmiać się,
bawić, lecz gdy potrzeba, umiem być poważną.
— Nie gniewaj się, Teklo; żartowałam tylko — odparła królewna;
wyciągnęła
ramiona do swej towarzyszki i uścisnęła ją czule. — Któż w państwie
króla
Doniata nie wie, że Tekla pierwszą jest między wesołymi, lecz
pierwszą także
wśród pracujących i najchętniejszą w niesieniu pomocy bliźnim?
— Urszulo! ojciec cię wzywa — ozwał się naraz poza niemi głos
poważny.
Dziewczęta wróciły do kołowrotków i kółka warczeć poczęły. Do
pokoju weszła
sędziwa niewiasta; wzrokiem zadowolenia obiegła pilne pracownice i
powtórzyła
wezwanie.
Królewna podniosła się.
— Czy mam iść natychmiast, Barbaro? — spytała.
— Natychmiast — odrzekła stara ochmistrzyni; — pójdziemy razem.
I wyszły obie z komnaty dziewiczej.