Palmer Michael - Jedno uderzenie serca

Szczegóły
Tytuł Palmer Michael - Jedno uderzenie serca
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Palmer Michael - Jedno uderzenie serca PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Palmer Michael - Jedno uderzenie serca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Palmer Michael - Jedno uderzenie serca - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Wydanie elektroniczne Strona 3 O książce Bezprecedensowy akt terroru inicjuje drugą kadencję prezydenta USA Jamesa Allaire’a. W wypełnionej po brzegi sali Izby Reprezentantów w Kapitolu dochodzi do jednoczesnej eksplozji kilkunastu pojemników zawierających wywołujący pandemię wirus WRX3883. Świadom śmiertelnego zagrożenia, Allaire zarządza natychmiastową przymusową kwarantanę kilkuset znajdujących się w budynku osób, włącznie z nim samym oraz niemal wszystkimi członkami sukcesji prezydenckiej, w tym wiceprezydentem, przewodniczącym Senatu, sekretarzem stanu, obrony i skarbu. Każdy próbujący opuścić siedzibę amerykańskiego Kongresu ma zostać zastrzelony na miejscu. Za atakiem stoi tajemnicza grupa Genesis – nieuchwytni terroryści, nie wysuwający na razie żadnych żądań, odpowiedzialni za wcześniejsze zamachy, w których zginęło wielu obywateli Stanów Zjednoczonych. Nikt nie wie, kim są; FBI nie dysponuje żadnymi tropami. Sytuacja jest niezwykle dramatyczna. Zakażenie wirusem kończy się śmiercią w potwornych męczarniach już po kilkunastu dniach. WRX3883 został stworzony przez człowieka, a prace nad nim prowadzono w tajnym rządowym laboratorium w Kansas. Była szefowa laboratorium, doktor Chen, przepadła bez śladu przed kilkoma miesiącami. Tylko jeden człowiek może ocalić życie uwięzionym w Kapitolu – wybitny wirusolog Griffin Rhodes – na rozkaz prezydenta wtrącony do więzienia o zaostrzonym rygorze za rzekomą próbę kradzieży wirusa. W zamian za obietnicę odzyskania wolności Rhodes zgadza się pomóc w stworzeniu szczepionki. Zaczyna się wyścig z czasem: umierają kolejne osoby zarażone wirusem, pogarsza się stan prezydenta. Niezidentyfikowani wrogowie – terroryści z Genesis oraz ich wspólnicy wśród członków rządu – śledzą każdy krok Griffina, robiąc wszystko, by zniweczyć jego wysiłki… Strona 4 MICHAEL PALMER (1942-2013) Pisarz amerykański, z zawodu internista. Praktykował w szpitalach w Bostonie i Massachusetts, zajmował się także leczeniem uzależnień. Pełnił funkcję wicedyrektora Massachusetts Medical Society. Autor thrillerów medycznych, tłumaczonych na 35 języków. Napisał 19 powieści. Najbardziej znane to: Krytyczna terapia, Szczepionka, Piąta fiolka, Pierwszy pacjent, Ostatni chirurg, Jedno uderzenie serca, Oath of Office i Political Suicide. Pośmiertnie ukaże się Resistant. www.michaelpalmerbooks.com Strona 5 Spis treści O książce MICHAEL PALMER (1942-2013) Tego autora Dedykacja Podziękowania Kolejność sukcesji prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Strona 6 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Strona 7 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Rozdział 57 Strona 8 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Epilog Przypisy Strona 9 Tego autora PACJENT RECEPTA COREYA SZCZEPIONKA PRZEBŁYSKI PAMIĘCI STOWARZYSZENIE HIPOKRATESA PIĄTA FIOLKA SIOSTRZYCZKI EKSPERYMENT DRUGA DIAGNOZA PIERWSZY PACJENT OSTATNI CHIRURG KRYTYCZNA TERAPIA CICHA KURACJA JEDNO UDERZENIE SERCA PRZYSIĘGA POLITYCZNE SAMOBÓJSTWO ODPORNOŚĆ Strona 10 Tytuł oryginału: A HEARTBEAT AWAY Copyright © Michael Palmer 2011 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2014 Polish translation copyright © Marek Fedyszak 2014 Redakcja: Piotr Chojnacki Ilustracja na okładce: Sean Gladwell/Shutterstock Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz ISBN 978-83-7985-024-2 Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Strona 11 Jennifer Enderlin, mojej redaktorce w St. Martin’s Press, oraz Meg Ruley, mojej agentce w Jane Rotrosen Agency Jak bardzo szczęście może sprzyjać pisarzowi? Strona 12 Podziękowania Podczas pracy nad książką pomoc przychodzi na wiele, często nieoczekiwanych, sposobów. Poza moją redaktorką i agentką na najserdeczniejsze podziękowania zasłużyli: dr David Grass, neurolog; dr Geoffrey Sherwood, hematolog i onkolog; dr Connie Mariano, specjalistka od opieki medycznej w Białym Domu; Paul Weiss, specjalista od energetyki; Robin Broady, licencjonowany pracownik opieki społecznej; Jessica Bladd Palmer; Dave Pascoe, pilot; Steve Westfall, specjalista od ochrony przed skażeniem biologicznym; oraz moi na zawsze: Daniel, Luke i Matthew, Kluczowa Postać. Dziękuję również wszystkim, których nieświadomie pominąłem. Obiecuję, że następnym razem na pewno was uwzględnię. Strona 13 Kolejność sukcesji prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych 1. Wiceprezydent 2. Przewodniczący Izby Reprezentantów 3. Przewodniczący pro tempore Senatu 4. Sekretarz stanu 5. Sekretarz skarbu 6. Sekretarz obrony 7. Prokurator generalny 8. Sekretarz zasobów wewnętrznych 9. Sekretarz rolnictwa 10. Sekretarz handlu 11. Sekretarz pracy 12. Sekretarz zdrowia i opieki społecznej 13. Sekretarz urbanizacji 14. Sekretarz transportu 15. Sekretarz energetyki 16. Sekretarz edukacji 17. Sekretarz ds. weteranów 18. Sekretarz bezpieczeństwa krajowego Strona 14 Prolog W czwartkowy wieczór dwudziestego drugiego maja Eddie Gostowski z pewnością nie myślał o tym, że niebawem umrze. Przez pierwszą godzinę nocnej służby strażnika obiektów NYISO, gigantycznego dystrybutora energii, myślał o Jankesach i zastanawiał się, czy mają dość ikry, żeby ponownie zwyciężyć w rozgrywkach dywizji wschodniej American League. Przez drugą godzinę rozważał, czy w tym roku kupić swojej ukochanej Mary na urodziny kwiaty czy słodycze. Eddie patrolował tę sterownię firmy New York Independent System Operator przez większość z jedenastu lat jej istnienia i nigdy, ani razu, nie wydarzyło się nic – absolutnie nic – niezwykłego. Rozumiał wymogi swojej pracy, rozumiał też, czym grozi sytuacja, w której NYISO jakimś cudem pozbędzie się całego swojego ładunku naraz – ogromnym zaciemnieniem na nieopisaną skalę, obejmującym cały obszar od Albany po Nowy Jork i Long Island. Eddie oraz inne ogniwa w łańcuchu praktycznie bezawaryjnych mechanizmów gwarantujących stabilną pracę sterowni mieli dopilnować, żeby taka katastrofa nigdy nie nastąpiła. Ale w jego sterowni nigdy, ani razu, nie zdarzyło się nic – absolutnie nic – niezwykłego. Jak co noc o tej porze Eddie nastawił budzik i szykował się do piętnastominutowej drzemki. Najpierw jednak ostatnia kontrola. Potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę, że kilka mierników musiało się zepsuć. Wyłączyły się sterowane automatycznie stacje elektroenergetyczne obsługujące linie z Marcy do Albany i z Albany do Leeds. Dziwne. Eddie zaczął rozważać wszystkie możliwe wyjaśnienia tego dziwnego zdarzenia, ale niewiele to dało. Gdyby wskazania mierników były prawidłowe, a to przecież wykluczone, oznaczałoby to, że do okręgu stołecznego, który otaczał i obejmował Albany, w ogóle nie docierał prąd. Strona 15 Wciąż bardziej zdumiony, niż zatrwożony, Eddie przesunął się w lewo. Sprzęt informował o tym samym zjawisku w innych stacjach elektroenergetycznych. Linie z Dunwoodie na Long Island i Ravensbrook w Queens też wyłączyły się samoczynnie. Goethals i Farragut, sterujące zasilaniem dużych obszarów Nowego Jorku, również padły. Przy założeniu, że wszystkie odczyty są prawidłowe, cały system był niestabilny, a największe miasto w kraju znajdowało się na krawędzi czegoś potwornego. Eddie zadzwonił do najbliższej niezautomatyzowanej stacji w oddalonym o dwieście pięćdziesiąt kilometrów na północ Albany. Po siódmym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka. Nawet jakiś wybuch w Albany nie spowodowałby takiej utraty zasilania. Od momentu powstania NYISO likwidowała luki w swoim systemie tak skutecznie, że poważne problemy mogły się pojawić jedynie wskutek wystąpienia niemal niewyobrażalnej ilości awarii. A jednak, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, te awarie właśnie miały miejsce. Jego sterownia była jedyną zaporą przed zaciemnieniem, które ogarnęłoby znaczną część wschodniej części stanu Nowy Jork z Long Island i pięcioma gminami stolicy włącznie. Eddie popędził do telefonu, odczytał numer alarmowy FBI z tablicy na ścianie i zaczął go wybierać. I wtedy właśnie poczuł na karku ostrze noża. – Odłóż słuchawkę, kolego – powiedział chropawy męski głos z akcentem, który trochę przypominał brytyjski. Czubek noża opadł, jakby zamierzał przeciąć kręgosłup Eddiego. – P-proszę. To boli. – Jak się nazywasz, kolego? – Eddie. Eddie Gostowski. Proszę. – Opuszczę nóż, Eddie, ale jeżeli nie zrobisz dokładnie tego, co mówię, jesteś trupem. Zrozumiałeś? – Tak. – Pytam, czy zrozumiałeś?! – Tak! Tak! Ale pro… – W porządku, kolego, mamy mało czasu. Zaraz się odwrócisz i spojrzysz mi w oczy. Jeżeli wykręcisz mi jakiś numer, poderżnę ci gardło. Czy to jasne? Dobra, teraz się odwróć. Eddie zrobił, jak mu kazano. Przed nim stał wysoki mężczyzna – metr dziewięćdziesiąt wzrostu, może więcej, o potężnych ramionach, które wydawały Strona 16 się przesłaniać pomieszczenie. Był ubrany na czarno: marynarska czapka, dżinsy i golf, a twarz pokrywała czarna szminka. Oczy miał ciemne i zimne. W dłoni trzymał nóż myśliwski – szeroki i zakrzywiony na końcu – długości co najmniej dwudziestu pięciu centymetrów. Za nim, po jego prawej ręce, stał w rozkroku ze skrzyżowanymi rękami drugi mężczyzna w identycznym ubraniu i z identyczną szminką na twarzy. Mimo przerażenia Eddie nie mógł wyzbyć się myśli o katastrofie, która nastąpi, jeżeli strefa częściowego zaciemnienia będzie się dalej rozszerzać. Jakby w odpowiedzi na jego obawy dryblas przytknął mu ostrze noża do podbródka i zmusił do zadarcia głowy. – Nie spieraj się ze mną – ostrzegł. – Masz użyć wszystkiego, czym dysponujesz, żeby wyłączyć ten obiekt. – Ale… Dryblas przeciągnął Eddiemu po gardle ostrym jak brzytwa nożem, który pozostawił na skórze płytkie rozcięcie biegnące z jednej strony żuchwy na drugą. – Powiedziałem, żebyś się ze mną nie spierał, kolego! A teraz zrób, co ci każę, a nie spotka cię już żadna przykrość. Zadrzyj ze mną, to umrzesz w męczarniach, a my i tak znajdziemy wyłącznik. Wyciągnął z tylnej kieszeni chustkę i podał ją Eddiemu, by zatamował krew. Strażnik przeszedł chwiejnym krokiem do sąsiedniego pomieszczenia, zawahał się, po czym przestawił wyłącznik. W stacji natychmiast zrobiło się ciemno. Chwilę później włączył się generator i na powrót zapaliły się światła. – Musimy zrobić coś jeszcze? – zapytał dryblas drugiego mężczyznę. – Mamy meldunki od wszystkich czterech zespołów. Żadnych problemów. Gestem dali znak Eddiemu, by wrócił do sterowni i siadł na swoim krześle. – To wasza linia alarmowa, kolego? – Mężczyzna wskazał czerwony telefon na ścianie. – Tak – wykrztusił Eddie, dalej przyciskając przesiąkniętą krwią chusteczkę do rany. – Czy ktoś przy niej dyżuruje? – Tak, ale nie jestem pewien, czy ktokolwiek tam jest podczas zaciemnienia. – Jednak zgłoszenie zostanie zapewne nagrane, prawda? Prawda? – P…prawda. – W takim razie wszystko gra. To jest ten numer? – Tak… Tak, proszę pana. Dopiero wtedy Eddie zdał sobie sprawę, że mężczyzna nosi gumowe rękawiczki. Nieproszony gość wyciągnął z tylnej kieszeni kartkę i rozłożył ją przed sobą. Potem wybrał numer. Eddie usłyszał nagrany na taśmie komunikat. Na dźwięk Strona 17 sygnału mężczyzna uniósł kartkę i lekko drżącym głosem przeczytał zapisany na niej tekst. – „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Wtedy Bóg rzekł: »Niechaj się stanie światłość!«”1. Teraz Genesis zgasiło tę światłość. To dopiero początek. – Dobra, kolego, bardzo nam pomogłeś… naprawdę bardzo pomogłeś. – Dzięki – odparł potulnie Eddie. Mężczyzna odwrócił się, by odejść, po czym nagłym ruchem poderżnął Eddiemu Gostowskiemu gardło. – Chyba powinienem go uprzedzić, że czasami nie można mi wierzyć – powiedział. Strona 18 Rozdział 1 DZIEŃ 1 20.30 EST2 – Pani przewodnicząca, prezydent Stanów Zjednoczonych. Na te słowa woźnego Izby Reprezentantów zebrani wstali, a prezydent James Allaire wkroczył do sali posiedzeń przyjęty burzą oklasków i wiwatami. Allaire zerknął na dwóch agentów Secret Service stojących naprzeciw siebie w wejściu prosto i nieruchomo niczym czarno-złote kolumny jońskie dzielące ścianę za trybuną. Sean O’Neil, szef oddziału prezydenckiego Secret Service, podążał za Allaire’em jak cień, gdy serdecznie witany prezydent zmierzał długim korytarzem wyłożonym szafirowym dywanem. Prezydenckie serce zareagowało na przypływ adrenaliny, gdy oklaski zahuczały niczym startujący odrzutowiec. Co kilka kroków Allaire przystawał, by wymieniać uściski dłoni lub brać w objęcia mężczyzn w ciemnych garniturach i starannie dobranych krawatach oraz nienagannie ubrane kobiety pachnące egzotycznymi perfumami. Przed sobą widział dziewięcioro sędziów Sądu Najwyższego i pięciu członków Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Allaire wyczuł, że O’Neil staje za nim o krok bliżej, gdy jakiś kongresmen z Missouri z wielkim uniesieniem potrząsnął jego dłonią, a potem krzyknął: – Niech pan ich załatwi, panie prezydencie! Niech im pan pokaże! Zgadza się, pomyślał Allaire. Mam taki zamiar. Na początku pierwszej kadencji doktor Jim Allaire wielokrotnie zastanawiał się w duchu nad decyzją, którą był zmuszony podjąć. Jedna ustawa, korzystna, jak się mogło z początku wydawać, często niosła za sobą zaskakujące skutki i niezamierzone konsekwencje, które przydawały mu siwych włosów i pogłębiały kurze łapki w kącikach szarobłękitnych oczu. Wygłoszenie pierwszego w drugiej kadencji orędzia o stanie państwa nie było jednak jedną z chwil takiego zwątpienia w siebie. Allaire uzyskał reelekcję z dość dużą przewagą nad przewodniczącą Izby Reprezentantów Ursulą Ellis i teraz, Strona 19 mimo utrzymującej się między nimi skrywanej wrogości, nadszedł czas, by odsunąć politykę na bok i załatwić pewną sprawę. Przez ostatnią godzinę Allaire przemierzał gabinet przywódcy mniejszości w Izbie Reprezentantów, popijając dietetyczną pepsi i pozwalając sobie powtórnie nałożyć makijaż na potrzeby telewizji. Przez cały czas starał się powściągnąć nerwowe rozedrganie. Uczucie, jakie miał przed przemówieniem takiej rangi, przypominało mu o czasach, gdy był rozgrywającym w Spartanach, futbolowej drużynie uniwersytetu Case Western Reserve, gdzie również uzyskał dyplom lekarski. W okresie dzielącym karierę uczelnianego futbolisty od lat spędzonych na etacie internisty w klinice w Cleveland Allaire dowiedział się, jak istotne jest wyważenie pewności siebie z pełnym szacunku lękiem przed niepowodzeniem. Uważany za trybuna ludowego, niezmiennie wysoki poziom aprobaty dla swojej prezydentury zawdzięczał prawdziwej trosce o ludzi, tej samej, która uczyniła zeń szanowanego lekarza. W sytuacji gdy problemy świata stawały się coraz bardziej złożone, a terroryzm zaprzątał umysły wszystkich Amerykanów, naród potrzebował przywódcy, w którym mógłby pokładać wiarę – człowieka pewnego siebie i dostojnego, godnego zaufania. Allaire solennie przyrzekł sobie, że dziś wieczorem potwierdzi, iż jest właśnie tym człowiekiem, i wygłosi przemówienie, które wszystkim zapadnie w pamięć. Prezydent dotarł na podium, gdzie współpracownik, który pisał jego najważniejsze przemówienia, wyraźnie bardziej zdenerwowany niż szef, umieścił dwa oprawione w skórę egzemplarze dzisiejszego starannie strzeżonego orędzia. Allaire odwrócił się i wręczył pierwszy egzemplarz wiceprezydentowi Henry’emu Tildenowi jako przewodniczącemu Senatu, a drugi Ursuli Ellis, która z trudem utrzymywała kontakt wzrokowy i podała mu dłoń bezwładną jak śnięta ryba. Prezydent powstrzymał uśmiech, chociaż podejrzewał, że Ellis wie, o czym myśli – pięćdziesiąt trzy do czterdziestu czterech, o różnicy, jaką pokonał ją w wyborach. Allaire ćwiczył swoje przemówienie dziesiątki razy i przypuszczalnie mógłby je wygłosić bez pomocy teleprompterów umieszczonych po obu stronach mównicy. Aplauz nie cichł. Z flagą amerykańską w tle, prezydent stał zwrócony twarzą do tych ludzi i machał z wdzięcznością. Potem ułożył dłonie po bokach pulpitu na znak, że jest gotów zacząć przemówienie. Na chwilę napotkał wzrok Rebecki, swojej żony od dwudziestu siedmiu lat, bardzo lubianej pierwszej damy, i siedzącej obok ich jedynej córki Samanthy, która – wciąż nie mógł w to uwierzyć – studiowała na ostatnim roku w Georgetown i wybierała się na prawo w Harvardzie. Oklaski nie milkły. Przewodnicząca Ellis podniosła się z fotela i kilka razy uderzyła młotkiem. W końcu wśród siedmiuset zebranych zapadła głęboka cisza. Strona 20 Zegar na gzymsie nad ich głowami wskazywał dokładnie dwudziestą. Allaire pobiegł myślami ku wyrytemu na fryzie mottu – W BOGU POKŁADAMY NADZIEJĘ. O lekarzach krążył dowcip, że skrót M.D. przed nazwiskiem oznaczał tak naprawdę Mr Deity3. Allaire był człowiekiem głęboko wierzącym i zawsze czuł się skrępowany myślą o lekarzach jako bogach. Wiedział jednak, że w tym momencie był bliższy roli Boga niż jakikolwiek lekarz. Wskutek powtarzających się ataków tajemniczej, najprawdopodobniej krajowej grupy określającej się mianem Genesis pierwszą sprawą do poruszenia tego wieczoru musiał być terroryzm. Ludzie byli na krawędzi. Cztery ataki zorganizowane przez tę grupę, śmiałe, bezlitosne, aroganckie, miały bardzo dramatyczny przebieg. I wciąż tylko zniszczenie i śmierć – napastnicy nie wysunęli jeszcze żadnych żądań. Zamierzał zacząć mocno: od uprzedzenia terrorystów o solidarności Amerykanów i zapewnienia, że schwytanie i skuteczne oskarżenie przestępców stanowią najważniejszy cel jego drugiej kadencji. Hank Tomlinson, szef liczącego półtora tysiąca funkcjonariuszy oddziału kapitolińskiej policji, zapewnił go, że przed wieczorną inauguracją dodatkowo zaostrzono środki bezpieczeństwa: zastosowano najnowocześniejsze magnetometry, ciąg kamer i ręczne przeszukiwanie torebek, nie mówiąc o tych nowoczesnych prześwietlarkach rentgenowskich. Teraz od prezydenta i autorów jego przemówień zależało, czy przekona Amerykanów, że są równie bezpieczni jak ci tutaj, z nim, w Kapitolu. Orędzie Allaire’a pojawiło się na praktycznie niewidocznych dla zgromadzonych teleprompterach. – Pani przewodnicząca, panie wiceprezydencie, współobywatele. Ponieważ zbiera się nowy Kongres, pamiętam o zaszczycie, którym wy, naród amerykański, obdarzyliście wszystkich wybranych przez siebie urzędników, i przyjmuję go z pokorą. Zanim więc rozpocznę dzisiejsze orędzie o stanie państwa, w imieniu wszystkich, którzy cieszą się waszym zaufaniem, chcę wyrazić mą niezmierną wdzięczność za kolejną kadencję tego, co mój ojciec nazwałby porządną, stałą pracą. Allaire zrobił pauzę, wyczekując z doskonałym wyczuciem, aż ucichnie śmiech. Było to strategiczne otwarcie, do którego przekonywał autorów swoich przemówień. Wszyscy oni uważali, że należy rozpocząć na bardziej ponurą nutę. Jak zwykle miał rację. Orędzie o stanie państwa dawało wspaniałą okazję, by oprócz zakomunikowania wyborcom, że jest zdeterminowany i wystarczająco odważny, by uczynić to, co słuszne i niezbędne, zaprezentować swoje człowieczeństwo. – Lecz w parze z tą odpowiedzialnością idą wielkie wyzwania, którym musimy