Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy

Szczegóły
Tytuł Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Ostatnia rola Hattie - Mejia Mindy Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału: Everything You Want Me to Be Copyright © by Mindy Mejia, 2016 By arrangement with the author. All rights reserved. Copyright for the Polish edition © by Burda Publishing Polska Sp. z o.o., 2017 02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15 Dział handlowy: tel. 22 360 38 42 Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77 Redaktor prowadzący: Marcin Kicki Tłumaczenie: Monika Wiśniewska Redakcja: Magdalena Adamek / d2d.pl Korekta: Anna Woś i Kamila Zimnicka-Warchoł / d2d.pl Skład i łamanie: Agnieszka Frysztak / d2d.pl Projekt okładki: Mariusz Banachowicz Zdjęcie na okładce: Elnur / Shutterstock ISBN: 978-83-8053-199-4 Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich. www.burdaksiazki.pl Skład wersji elektronicznej: Strona 4 Spis treści Dedykacja HATTIE / Sobota, 22 marca 2008 DEL / Sobota, 12 kwietnia 2008 PETER / Piątek, 17 sierpnia 2007 HATTIE / Poniedziałek, 27 sierpnia 2007 DEL / Sobota, 13 kwietnia 2008 PETER / Sobota, 8 września 2007 DEL / Poniedziałek, 14 kwietnia 2008 HATTIE / Wtorek, 11 września 2007 PETER / Październik 2007 DEL / Wtorek, 15 kwietnia 2008 HATTIE / Środa, 7 listopada 2007 PETER / Czwartek, 6 grudnia 2007 HATTIE / Styczeń 2008 DEL / Środa, 16 kwietnia 2008 PETER / Piątek, 15 lutego 2008 HATTIE / Marzec 2008 DEL / Środa, 16 kwietnia 2008 PETER / Piątek, 21 marca 2008 DEL / Czwartek, 17 kwietnia 2008 PETER / Czwartek, 17 kwietnia 2008 HATTIE / Sobota, 22 marca 2008 DEL / Czwartek, 17 kwietnia 2008 HATTIE / Piątek, 11 kwietnia 2008 DEL / Sobota, 10 maja 2008 DEL / Niedziela, 11 maja 2008 Strona 5 PETER / 9 czerwca 2008 PODZIĘKOWANIA Przypisy O autorce Strona 6 Myronowi, Blanche, Vicowi i Hilmie, którzy uprawiali wzgórza południowej Minnesoty i podtrzymywali spuściznę ciężkiej pracy, wyrozumiałości, radości oraz miłości. Wszystkie moje historie zaczynają się od Was. Strona 7 HATTIE / Sobota, 22 marca 2008 Ucieczka z domu wcale nie była fajna. Oto stałam dokładnie w tym miejscu, o którym tak wiele razy marzyłam podczas lekcji matematyki, czyli przed tablicą odlotów, i każdy szczegół wyglądał tak, jak to sobie wcześniej wyobrażałam. Ubrana byłam w strój podróżny: czarne legginsy, balerinki i za duży kremowy sweter, którego rękawy połykały mi dłonie, a szyja wydawała się jeszcze dłuższa i chudsza niż zazwyczaj. Miałam ze sobą śliczną skórzaną walizkę i wystarczająco pieniędzy w portfelu, żeby polecieć w dowolne miejsce, o jakim kiedykolwiek marzyłam. Mogłabym lecieć dokądkolwiek. Zrobić cokolwiek. Czemu więc czułam się jak w potrzasku? Z domu wymknęłam się o trzeciej nad ranem, zostawiając na stole w kuchni kartkę, na której napisałam jedynie: „Wrócę później. Buziaki, Hattie”. Później, oczywiście, oznaczało każdy czas od teraz. Może dziesięć lat później. Nie wiedziałam tego. Może nigdy nie przestanę czuć bólu. Może nigdy nie odjadę wystarczająco daleko. Dopisek „Buziaki, Hattie” był lekką przesadą. Moja rodzina nie zostawiała sobie po domu czułych liścików, ale nawet jeśli rodzicom wyda się to podejrzane, w życiu nie przyjdzie im do głowy, że poleciałam na drugi koniec kraju. Praktycznie słyszałam mamę: „To nie w stylu Hattie. Na litość boską, do ukończenia szkoły zostały niecałe dwa miesiące, no a w szkolnym przedstawieniu gra Lady Makbet. Wiem, jak bardzo jest tym podekscytowana”. Odsunęłam myśli o mamie na bok i ponownie odczytałam listę miejsc odlotów, licząc, że odnajdę w sobie choć odrobinę euforii, którą Strona 8 spodziewałam się czuć w chwili, kiedy uda mi się wreszcie uciec z Pine Valley. Tylko raz miałam okazję lecieć samolotem. Postanowiliśmy wtedy odwiedzić krewnych w Phoenix. Pamiętałam, że przy moim fotelu było mnóstwo przycisków i światełek, a ubikacja wyglądała jak statek kosmiczny. Chciałam zamówić coś z wózka z przekąskami, ale mama miała w torebce owocowe żelki i to było wszystko, co mogłam zjeść, z wyjątkiem orzeszków ziemnych. Ich też zresztą nie dostałam. Greg wiedział, że nie lubię orzechów, i zjadł moją porcję. Jednak do końca lotu byłam wściekła, bo miałam pewność, że te orzeszki z samolotu by mi smakowały. Od tamtego czasu minęło osiem lat. Dzisiaj miałam odbyć swój drugi lot – do drugiego życia. I nie stałabym tutaj jak sparaliżowana, gdyby było wolne miejsce w samolocie udającym się na lotnisko La Guardia albo JFK. Taki był właśnie problem z impulsywnym podjęciem decyzji o ucieczce z domu dzień przed Wielkanocą. Na lotnisku miało się wrażenie, że to Czarny Piątek, a kolejka do odprawy sięgała barierek dla odprowadzających. Do Nowego Jorku mogłam lecieć nie wcześniej niż o szóstej rano w poniedziałek, a to zdecydowanie za późno. Musiałam opuścić ten stan dzisiaj. Mogłabym lecieć do Chicago, ale to chyba zbyt blisko. No i to nadal Środkowy Zachód. Boże, dlaczego nie było żadnego wolnego miejsca na lot do Nowego Jorku? Wiedziałam dokładnie, do którego pociągu wsiądę na lotnisku, w jakim hostelu się zatrzymam, ile to będzie kosztować i w jaki sposób dostanę się do najbliższej stacji metra. Tyle godzin spędziłam w internecie, ucząc się na pamięć Nowego Jorku, aż w końcu miałam wrażenie, że już się tam przeprowadziłam. I tam właśnie miałam się udać, kiedy nad ranem wyszłam po cichu z domu. A teraz tkwiłam pod tablicą odlotów i szukałam jakiejś innej możliwości. Skoro nie mogłam lecieć bezpośrednio do Nowego Jorku, musiałam się przynajmniej do niego zbliżyć. O drugiej dwadzieścia odlatywał samolot do Bostonu. Jak daleko było stamtąd do Nowego Jorku? Choć wiedziałam, że to niemądre, co i rusz zerkałam w stronę drzwi i obserwowałam, jak ludzie wlewają się do hali odlotów razem z górami Strona 9 bagaży, dzierżąc w dłoniach kluczyki, portfele i bilety. Nikt nie zamierzał mnie zatrzymać. Nikt nawet nie wiedział, że tu jestem. A gdyby nawet wiedziano, to czy ktoś by się tym rzeczywiście przejął? Oprócz moich rodziców nikt na tym świecie nie kochał mnie wystarczająco mocno, żeby wparować tutaj, wykrzykując moje imię i rozpaczliwie próbując mnie dogonić. Walcząc ze łzami, podeszłam do stanowiska odpowiednich linii lotniczych. Od opalonej, przesadnie dziarskiej pani dowiedziałam się, że na lot do Bostonu zostało jedno wolne miejsce. – Poproszę. Bilet kosztował siedemset sześćdziesiąt dolarów i z wyjątkiem komputera jeszcze nigdy nie wydałam na nic tak dużo pieniędzy. Podałam kasjerce prawo jazdy i osiem banknotów studolarowych z tej koszmarnej koperty, od której wszystko się zaczęło. Zostały dwa banknoty. Wydawały się takie małe i osamotnione. Nie mogłam ich włożyć do portfela. Tam znajdowały się pieniądze, które zarobiłam własną pracą, i nie chciałam, aby choć przez chwilę stykały się z zawartością koperty. Zalała mnie kolejna fala rozpaczy i najwyraźniej nie usłyszałam tego, co powiedziała do mnie kobieta za kontuarem. – Proszę pani? – Wychylała się w moją stronę, wyraźnie próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Obok niej stał teraz jakiś mężczyzna i oboje patrzyli na mnie jak w tym śnie, kiedy nauczyciel zadaje ci pytania, a ty nie miałeś pojęcia, że w ogóle była jakaś praca domowa. – Dlaczego leci pani dzisiaj do Bostonu? – zapytał mężczyzna. Zerknął na moją niedużą walizkę. – Na herbatkę bostońską1. Uznałam swoją odpowiedź za dowcipną, ale żadne z nich się nie roześmiało. – Ma pani jakiś drugi dowód tożsamości? Pogrzebałam w torbie i wyjęłam z niej legitymację szkolną. Mężczyzna spojrzał najpierw na nią, a potem na komputer. – Rodzice wiedzą, gdzie pani jest? Strona 10 Wpadłam w lekką panikę, choć byłam przecież pełnoletnia. Do głowy przyszło mi kilka odpowiedzi. Mogłabym powiedzieć, że rodzice są już w Bostonie i tam na mnie czekają, a może tylko tato. On i mama są w separacji i w ostatniej chwili przysłał mi pieniądze, żebym spędziła z nim Wielkanoc. Albo mogłabym odegrać rolę sieroty. Powstrzymały mnie jednak łzy. Moje gardło dławiły teraz emocje i wiedziałam, że nie dam rady. Nie w sytuacji, kiedy oni nabrali już podejrzeń. Pozwoliłam więc, aby górę nade mną wzięły właśnie emocje. – Proszę pilnować swoich spraw! – Oburzona klientka. Lotnisko wydawało się dobrym miejscem na odegranie takiej roli. Ludzie w kolejce za mną przestali gderać, zaciekawieni przedstawieniem. – Proszę posłuchać, panno Hoffman, istnieją pewne protokoły, których musimy przestrzegać w przypadku zapłaty gotówką za bilet na lot tego samego dnia, zwłaszcza bilet w jedną stronę. Będę musiał poprosić panią ze mną, żebyśmy mogli to wyjaśnić. Nie ma mowy, żebym dała się zamknąć w jednym pomieszczeniu z funkcjonariuszem Bezpieczeństwa Krajowego, który zadzwoni do moich rodziców i przez którego ten dzień stanie się dziesięć tysięcy razy gorszy. A jeśli będzie w stanie namierzyć osobę, która wypłaciła z bankomatu pieniądze z koperty? Wyciągnęłam rękę i szybko zabrałam swoje banknoty i dokumenty. – W takim razie wsadźcie sobie w tyłek swój bilet. – Mam wezwać ochronę? – Kobieta, która w międzyczasie straciła całą swoją dziarskość, wzięła do ręki słuchawkę i nie czekając na odpowiedź, zaczęła wystukiwać numer. – Proszę nie robić sobie kłopotu; wychodzę. Widzicie? – Zacisnęłam dłoń na pieniądzach i jej wierzchem otarłam oczy. – Proszę się uspokoić, panno Hoffman, a my… – Może wy się uspokoicie? – Weszłam mężczyźnie w słowo i spiorunowałam go wzrokiem. – Nie jestem terrorystką. Przykro mi, że nie chcecie moich ośmiuset dolarów za gówniany lot do Bostonu. Ktoś z kolejki wydał jakiś wspierający mnie okrzyk, jednak większość Strona 11 osób jedynie się przyglądała, jak odchodzę razem z walizką, prawdopodobnie zastanawiając się, jakiego rodzaju bombę zamierzałam wnieść do samolotu. „Kto by pomyślał, Velma? – Porozumiewawcze spojrzenia. – W ogóle by się jej nie podejrzewało, no nie?” Popędziłam na parking, a potem nie miałam pojęcia, w jaki sposób dostałam się do mojej furgonetki ani jak zapłaciłam za postój – wszystko stanowiło jedną zamazaną plamę. Serce waliło mi jak młotem. Co chwila się oglądałam, bojąc się paranoicznie, że goni mnie jakiś ochroniarz. A kiedy już wjechałam na autostradę, na dobre się rozpłakałam. Tak mi się trzęsły ręce, że o mały włos nie uderzyłam w minivana. Dopiero pół godziny później dotarło do mnie, że jadę z powrotem ku Pine Valley. Minneapolis zdążyło już zniknąć i wszędzie w zasięgu wzroku znajdowały się nieobsiane pola. Tak właśnie się działo, kiedy człowiek pozwalał sobie na to, aby potrzebować drugiej osoby. Tak właśnie się działo, kiedy człowiek się zakochiwał. Gdy jesienią zaczęłam ostatni rok w szkole, byłam taka szczęśliwa. Czułam się wolna. Tamta Hattie gotowa była zmierzyć się ze światem i potrafiłaby zrobić dosłownie wszystko. A teraz byłam żałosnym, szlochającym zasmarkańcem. Stałam się dziewczyną, jakiej zawsze nie cierpiałam. Nagle radio umilkło i światła na desce rozdzielczej zamigotały. Cholera. Ogarnęła mnie panika. Dostrzegając w oddali zjazd, skręciłam w żwirową drogę, która przecinała dwa pola, puściłam nogę z gazu i pozwoliłam, aby samochód w końcu się zatrzymał. Kiedy ustawiłam drążek skrzyni biegów w pozycji „park”, silnik zakaszlał, a chwilę później zgasł. Przekręciłam kluczyk w stacyjce. Nic. Utknęłam pośrodku pustkowia. Położyłam się na siedzeniu i szlochałam w szorstki materiał tak długo, aż zebrało mi się na wymioty. Wytoczyłam się z auta i zwymiotowałam kawą i żółcią. Pola smagał chłodny wiatr. Osuszył pot na moim czole i okazał się dobrym lekarstwem na mdłości. Na czworakach odeszłam od wymiocin i przysiadłam na skraju rowu. Ziemia była wilgotna i zimna. Strona 12 Siedziałam tak i siedziałam, na tyle długo, że nie czułam już chłodu. Na tyle długo, że łzy przestały płynąć, a zamiast nich pojawiło się coś innego. Byłam zupełnie sama, nie licząc przejeżdżających samochodów, i uświadomiłam sobie – po raz pierwszy, odkąd sięgałam pamięcią – że nie chciałam znajdować się w tej chwili nigdzie indziej. Nie chciałam siedzieć w zatłoczonym samolocie i lecieć do nieznanego miasta, w którym po wylądowaniu nie będę miała dokąd się udać. Nie chciałam znajdować się pośrodku sceny, gdy tymczasem widzowie obserwują każdy mój ruch. Nie chciałam leżeć sama w łóżku, podczas gdy mama szykuje kolację, na którą wcale nie mam ochoty. W otaczającej mnie ciemności odnajdywałam coś kojącego; puste pola wysadzane były nagimi drzewami i gdzieniegdzie tkwiły jeszcze resztki upartego śniegu. Nikt nie wiedział, że tu jestem. Nagle ten fakt stał się dla mnie czymś cudownym. Mogłam powtarzać to przez całe życie wszystkim, których poznałam – „Nikt nie wie, że tu jestem” – a oni śmialiby się i przewracali oczami, i klepali mnie po plecach. Ale to była prawda. Przez całe życie odgrywałam różne role, wcielając się w osobę, którą chciano, abym była, skupiając się na otaczających mnie ludziach, a przy tym czułam się tak, jakbym siedziała w tym właśnie miejscu: skulona w samym środku martwej, bezkresnej prerii, zupełnie sama. Teraz wszystko nabrało sensu. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce, tak jak w filmach, kiedy do bohaterki dociera, że kocha tego głupiego faceta albo że może spełnić swój amerykański, beznadziejny sen, i słychać coraz głośniejszą muzykę, a ona zdecydowanym krokiem wychodzi z jakiegoś pokoju. To było dokładnie coś takiego, tyle że bez tandetnej ścieżki dźwiękowej. Dalej siedziałam na skraju rowu w samym sercu pustkowia, ale we mnie wszystko się nagle zmieniło. Ponownie usłyszałam głos mojej matki. Przypomniało mi się, co powiedziała wczoraj wieczorem, kiedy byłam zbyt pochłonięta wypłakiwaniem się w jej ramię, żeby słuchać czy zrozumieć. „Zejdź ze sceny, skarbie. Nie możesz przez całe życie grać dla innych ludzi. Oni cię po prostu wykorzystają. Musisz poznać siebie i zrozumieć, czego chcesz. Nie zrobię tego za ciebie. Nikt nie zrobi”. Strona 13 Wiedziałam dokładnie, kim jestem – być może po raz pierwszy w życiu – i czego dokładnie chcę i co muszę zrobić, żeby to zdobyć. To było niczym przebudzenie się ze snu, kiedy się myślało, że wszystko jest prawdą, a potem wracała świadomość otaczającego cię świata. Wstałam – gotowa, aby raz na zawsze porzucić tę żałosną płaczkę. Krzyżyk na drogę. W walizce, na samej górze, leżała stara kamera Geralda. Wyjęłam ją i ustawiłam na pace samochodu, włączyłam przycisk nagrywania nowej taśmy i stanęłam przed obiektywem. – No dobrze, cześć. – Wytarłam oczy i oddychałam głęboko przeponą, tak jak nauczył mnie Gerald. – To jestem ja. Nazywam się Henrietta Sue Hoffman. A kiedy w końcu wyjadę z Pine Valley, gwarantuję, że nikt mnie nigdy nie zapomni. Strona 14 DEL / Sobota, 12 kwietnia 2008 Martwa dziewczyna leżała na plecach w kącie dawno nieużywanej stodoły Ericksonów, częściowo pod wodą z jeziora, która zalewała najniżej położony kawałek zarywającej się podłogi. Jej ręce spoczywały na klatce piersiowej przysłoniętej falbaniastym, poplamionym krwią materiałem, najpewniej sukienką, spod której rąbka wystawały gołe nogi. Były napuchnięte i unosiły się na wodzie niczym manaty w brudnej lagunie. Górna połowa ciała wyglądała, jakby nogi nie należały do niej. Miałem okazję widzieć zwłoki z mnóstwem ran ciętych i całkiem sporo topielców, ale nigdy nie leżały obok siebie, złączone w tym samym ciele. Choć twarz ofiary była zbyt okaleczona, by móc ją zidentyfikować, obecnie w całym hrabstwie zgłoszono zaginięcie tylko jednej dziewczyny. – To na pewno Hattie – odezwał się Jake, mój zastępca. Do dyspozytorni zadzwonił najmłodszy chłopak Sandersów, który ją znalazł, kiedy zakradł się tu z jakąś dziewczyną. Zaraz za drzwiami widać było świeże wymiociny, pozostawione przez jedno z nich. Nie wiedziałem, czy to przez nie czy przez smród śmierci, ale kiedy tu wchodziliśmy, Jake lekko się zakrztusił. W normalnych okolicznościach ponabijałbym się z niego, ale nie teraz. Nie, patrząc na coś takiego. Odpiąłem od paska aparat i zabrałem się do robienia zdjęć, najpierw z daleka, a potem coraz bliżej, starając się nie wpaść do wody. – Na razie nie wiemy, czy to Hattie. – Choć w gardle czułem wielką gulę, musieliśmy to zrobić zgodnie z procedurami. Tuż po tym, gdy tu weszliśmy, zadzwoniłem do laboratorium Strona 15 w Minneapolis i poprosiłem o ekipę ekspertów medycyny sądowej, którzy zabiorą stąd wszystkie możliwe dowody. Zanim tu dotrą, mieliśmy może z godzinę do dyspozycji. – A kto inny miałby to być? – Jake ostrożnie obchodził tułów dziewczyny, a deski jęczały pod jego niemałym ciężarem. Nachylił się i widziałem, jak w jego głowie włącza się tryb przedstawiciela prawa. – Nie da się jej zidentyfikować z taką twarzą, zwłaszcza że zaczęła już puchnąć. Brak pierścionków czy innej biżuterii. Brak widocznych tatuaży. – Gdzie się podziała jej torebka? Nie znam dziewczyny, która nie trzymałaby jej murem przy sobie. – Może sprawca ją zabrał. – Koszmarne miejsce na rabunek i zabójstwo. – Nie tak prędko. Najpierw identyfikacja. – Kucnąłem przy niej. Odzianym w rękawiczkę palcem rozchyliłem jej usta i okazało się, że zęby miała nienaruszone. – Chyba się uda po uzębieniu. Jake obejrzał sukienkę w poszukiwaniu kieszeni, nie znalazł ich jednak. – Przyczyna zgonu: najprawdopodobniej rany kłute. – Uniosłem jej jedną rękę i naszym oczom ukazała się rana od ciosu zadanego nożem w sam środek albo tuż nad sercem. – Najprawdopodobniej? – prychnął Jake. Zignorowałem go i uniosłem rękę nieco wyżej, aby odsłonić miejsce, gdzie biała skóra z góry łączyła się z czerwoną. – Widzisz to? – Pokazałem na linię oddzielającą kolory. – Plamy opadowe. Kiedy krew przestaje krążyć, pod wpływem grawitacji gromadzi się w najniżej położonych częściach ciała. Jeśli czerwień nie znajduje się na dole, tak jak powinna, wiadomo, że ciało zostało przeniesione. Sprawdziliśmy jeszcze kilka innych fragmentów jej ciała. – Wygląda w porządku. Prawdopodobnie jest to miejsce zbrodni. Nie porzucając belferskiego tonu, skupiłem się na dziewczynie tak, jakby to były po prostu zwłoki. Widziałem ich setki, oczywiście głównie w Wietnamie, i w tej akurat chwili wolałbym tam wrócić, niż myśleć o tym, do kogo należy to sponiewierane ciało. Strona 16 Pokazałem Jake’owi test palca. – Jeśli naciśniesz palcem tę bladą część ciała i zrobi się czerwona, zgon nastąpił mniej niż dwanaście godzin temu. – Więc krew opada w ciągu dwunastu godzin. – Mhmm. – Skóra pod moim palcem pozostała biała. A więc ciało leżało tutaj co najmniej od wczesnych godzin porannych. Podłoga stodoły zatrzeszczała ostrzegawczo i obaj się cofnęliśmy. – Ta rudera zawali się nam na głowy. – Wątpię. Jest w takim stanie od ponad dziesięciu lat. Latem widywałem tę stodołę niemal co weekend, aż do końca sezonu wędkarskiego; znajdowała się na wschodnim brzegu jeziora Crosby, coraz bardziej się ku niemu nachylając. Choć może mówić, że ją widywałem, to lekka przesada. Jasne, wiedziałem, że tam jest, równie charakterystyczna dla tego miejsca jak publiczna plaża na drugim końcu jeziora, ale nigdy się nie zatrzymywałem, żeby specjalnie popatrzeć na starą stodołę Ericksonów. Tak już bywa z tym, co człowieka otacza. Lars Erickson przestał jej używać przed dwudziestu laty, kiedy sprzedał miastu większą część ziemi nad samym jeziorem i wybudował nowe stodoły zaraz obok swojego domu z prefabrykatów, niemal dwa kilometry stąd. Jedynymi gośćmi, którzy odwiedzali tę ruderę, nie licząc samego jeziora, zalewającego ją w latach powodziowych, byli nastolatkowie pokroju chłopaka Sandersów, którzy szukali miejsca, gdzie mogli uprawiać seks i palić jointy. Tu akurat mieli zapewnioną prywatność. Stodoła była duża, sześć na dziewięć metrów, a przestrzeń pod krokwiami była pusta z wyjątkiem resztek siana w części, która schodziła do jeziora. Po drugiej stronie znajdowały się podwójne drzwi, a w miejscu, gdzie kiedyś było okno, teraz zionęła dziura w ścianie. Z powodu silnych opadów deszczu i wyjątkowo wczesnych roztopów tej wiosny woda zakrywała mniej więcej jedną czwartą podłogi; pływały w niej niedopałki, puste opakowania po bibułkach do jointów, a także coś, co wyglądało jak prezerwatywa. Jake podążył za moim spojrzeniem. Strona 17 – Myśli pan, że znajdziemy narzędzie zbrodni? – Jeśli tu jest, to zespół techników je znajdzie. Są bardzo dokładni. Niektóre hrabstwa miały własne laboratoria kryminalistyczne, całe wydziały analityków i śledczych, ale nie nasze. Byliśmy krainą wykroczeń, a najczęściej popełnianymi przestępstwami na naszym terenie były te związane z narkotykami i przemocą domową, co nie usprawiedliwiałoby dodatkowych etatów. Od ponad roku nie dzwoniłem do chłopaków z Minneapolis. – Jeśli to nie Hattie, to na pewno ktoś przejezdny. W pięciu sąsiednich hrabstwach nie ma żadnego innego zgłoszenia zaginięcia. – Rochester też liczysz? – Hmm. – Zamyślił się. – Sprawdź, czy uda się coś znaleźć przed wejściem. Wręczyłem mu aparat, a sam ponownie zbliżyłem się do krawędzi wody. Pod nieobecność Jake’a deski prawie w ogóle nie trzeszczały – w porównaniu z nim byłem drobny i wysuszony po trzydziestu latach służby. Przykucnąłem obok dziewczyny i oparłem brodę na dłoni, szukając tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Była blada i miała lekko odwróconą na bok głowę. Do oczodołów, pełnych zaschniętej krwi, dostało się także trochę włosów. Rany zadano głównie w okolicach oczu i policzków i były to rany kłute z wyjątkiem jednego długiego, ukośnego cięcia biegnącego od skroni do żuchwy. Wykrzyknik. Jeśli nie liczyć rany kłutej klatki piersiowej, pozostała część ciała była względnie czysta. Komuś zależało, aby poharatać dziewczynie twarz. Obejrzałem się na Jake’a, by się upewnić, że mnie nie usłyszy, po czym nachyliłem się ku dziewczynie. – Henrietta? – Zawsze się wściekała, kiedy używałem jej pełnego imienia, i dlatego właśnie robiłem to praktycznie od osiemnastu lat. Od dnia, w którym wyszła ze szpitala z koronkową opaską na słodkiej, łysej główce, wszyscy nazywali ją Hattie. To wspomnienie mnie dobiło, więc odkaszlnąłem i jeszcze raz sprawdziłem, czy Jake jest zajęty, a potem wypowiedziałem imię, którego dla żartów nigdy nie chciałem używać: – Hattie? Nie spodziewałem się żadnej reakcji ani znaku od Boga, ani niczego w tym Strona 18 stylu, ale czasem trzeba wypowiedzieć coś na głos i się przekonać, jaki te słowa mają wydźwięk, w jaki sposób do ciebie docierają. Poczułem, jakby przeszyły mnie noże. Przyglądałem się sylwetce ofiary, długim, brązowym włosom, kusej sukience, zupełnie nieodpowiedniej na tę porę roku. Bez względu na to, co oświadczyłem Jake’owi, to właśnie te szczegóły powiedziały mi, kogo znalazłem, już w chwili, kiedy wszedłem do stodoły. Kiedy rankiem w moim gabinecie zjawił się Bud i rzekł, że musi złożyć zawiadomienie o zaginięciu Hattie, obaj uznaliśmy, że po prostu dała drapaka. Ta dziewczyna niczego nie pragnęła równie mocno, jak uciec z naszej mieściny, ale żona Buda nie była tego taka pewna. Hattie w weekend grała główną rolę w szkolnym przedstawieniu i Mona była przekonana, że nie wyjechałaby, nie pojawiwszy się wcześniej na scenie. Jakaś sztuka Szekspira. Mona twierdziła także, że Hattie nie zniknęłaby dwa miesiące przed końcem szkoły. Jej słowa miały sens, ale prędzej piekło zamarznie, nim uwierzę, że nastolatka kieruje się zdrowym rozsądkiem. Przyjąłem oczywiście zgłoszenie o zaginięciu, przez cały czas myśląc o tym, że za tydzień Bud i Mona dostaną od niej e-mail z informacją, że pojechała do Minneapolis albo Chicago. Teraz, kiedy patrzyłem na coś, co prawdopodobnie było szczątkami jedynej córki mojego kumpla od wędkowania, zaczęło mnie dręczyć gorsze pytanie: pytanie, które wypatroszy życie Buda równie łatwo, jak my patroszyliśmy karpie niecałe pięćset metrów stąd. Kto mógł zamordować Hattie Hoffman? Zanim zjawił się zespół z laboratorium, a karetce udało się dojechać zarośniętą drogą do stodoły po ciało, mój telefon dzwonił kilkanaście razy. Odebrałem tylko raz, gdy telefonował Brian Haeffner, burmistrz Pine Valley. – To prawda, Del? Odszedłem na bok; chłopcy z Minneapolis przeczesywali całą stodołę, centymetr po centymetrze. – Tak, to prawda. – Wypadek? – W głosie Briana słychać było nadzieję. – Nie. – Chcesz mi powiedzieć, że na naszym terenie grasuje morderca? Strona 19 Wyszedłem na zewnątrz i splunąłem, próbując pozbyć się z ust smaku śmierci. Trawa nie była zdeptana i poruszał nią lekki, wiejący ku jezioru wiatr. – Mówię jedynie, że mamy zabójstwo i ofiarę, której tożsamości na razie nie potwierdzono. – Będziesz musiał wydać oświadczenie. Wszystkie stanowe stacje informacyjne zaczną do nas wydzwaniać. Brian zawsze przesadzał. Parę razy zadzwonią do niego pewnie z „County Gazette” i tyle. Gotowy się byłem założyć, że to jego żona chciała poznać wszystkie szczegóły, by móc się nimi dzielić w Sally’s Café, gdzie co rano piekła muffinki. Z Brianem znaliśmy się od dawna, jako że obaj długo już pełniliśmy funkcje publiczne. Udzielaliśmy sobie nawzajem poparcia za każdym razem, kiedy nadchodził termin kolejnych wyborów, i był dobrym burmistrzem, ale nie mogłem wypijać z nim więcej niż jednego drinka. Potrafił paplać bez końca i zawsze mnie wypytywał o prowadzone przez moje biuro sprawy i „trendy w przestępczości”. Czasem przypominał mi jednego z tych łatwo ekscytujących się psów, które nie są w stanie przestać cię lizać po ręce. – Właśnie ci przekazałem swoje oświadczenie, Brianie. Kiedy tożsamość ofiary zostanie potwierdzona, przekażemy ją do wiadomości publicznej. – Muszę wiedzieć, czy miastu coś grozi, Del. – Ja też. Rozłączyłem się i chowałem akurat telefon w kieszeni, kiedy podeszła do mnie sanitariuszka z pogotowia. – Szeryfie, jesteśmy gotowi, aby ją zabrać. – W porządku, później dojadę. Najpierw muszę coś sprawdzić. – Jakieś tropy? – Na twarzy dziewczyny malowała się nadzieja. Nigdy wcześniej jej nie widziałem; musiała być spoza hrabstwa. – Nie ma czegoś takiego jak trop. – Ruszyłem w stronę stodoły. – Albo ujmuje się sprawcę, albo nie. Chłopaki od ekspertyz sądowych zebrali wszystko, co tylko nie było przytwierdzone na stałe, i przeczesali każdy centymetr stojącej w stodole wody. Znaleźli pustą butelkę po winie, lampę naftową, pięć opakowań po Strona 20 papierosach, zapałki i trzy zużyte prezerwatywy. Patrzyłem, jak oklejają taśmą drzwi i okna. Podszedł do mnie Jake. – Nie ma narzędzia zbrodni. – Nie. Czekaliśmy, aż zespół skończy i się zbierze. Znaleziono kilka włosów i zamierzano przebadać prezerwatywy pod kątem pozostałego na nich DNA. Z resztą na razie się wstrzymają, dopóki im nie powiemy, czego konkretnie potrzebujemy, albo do czasu zamknięcia sprawy. Kiedy ich vany zniknęły za horyzontem, jedynymi pozostałymi dźwiękami było wycie wiatru na polach i sporadyczne nawoływanie jaskółki znad jeziora. Tak przynajmniej wolałem myśleć. – Leżała w kącie najdalej od drzwi. – Albo więc została tam zapędzona, albo ktoś ją tam znalazł. – Tok myślenia Jake’a pokrywał się z moim. Dlatego właśnie wybrałem go na swojego zastępcę. – Brak widocznych ran czy śladów na rękach, co świadczy o tym, że raczej się nie broniła. – Podszedłem do drzwi stodoły i stanąłem tyłem do nich. W każdą stronę ciągnęły się pola, na których leżały resztki śniegu. Nie było stąd widać ani jednego domu czy innego budynku. – Zabija ją, a potem wychodzi. Nie zostawia noża. Musi stąd uciec i pozbyć się narzędzia zbrodni oraz ubrań. Jake pokazał na ścieżkę, która biegła wokół jeziora w stronę plaży i cumowiska. – Myślę, że możemy założyć tę trasę. Zostawił tam samochód i wrócił tą samą drogą. – Albo tak, albo przeszedł na przełaj do dwupasmówki lub obok domu Ericksonów do drogi numer siedem. W obu przypadkach niecałe dwa kilometry. – Czemu miałby parkować tak daleko? To nie ma sensu. – To prawda. Ale większość zabójców nie grzeszy mądrością. Oni na ogół nie planują, że kogoś zabiją, więc nie obmyślają szczegółów takich jak

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!