Olimp tom I - SIMMONS DAN
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Olimp tom I - SIMMONS DAN |
Rozszerzenie: |
Olimp tom I - SIMMONS DAN PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Olimp tom I - SIMMONS DAN pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Olimp tom I - SIMMONS DAN Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Olimp tom I - SIMMONS DAN Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SIMMONS DAN
Olimp tom I
DAN SIMMONS
Tom I
Przeklad
Wojciech Szypula
2005
Wydanie oryginalne
Tytul oryginalu:
Olympos
Data wydania:
2005
Wydanie polskie
Data wydania:
2005
Ilustracja na okladce:
Arndt Drechsler/via Thomas Schluck
GmbH
Projekt okladki:
Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Przelozyl:
Wojciech Szypula
Wydawca:
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2313-X
Wydanie elektroniczne
Trident eBooks
Ta powiesc poswiecam Haroldowi Bloomowi,ktory sprawil mi ogromna przyjemnosc,
odmawiajac wspolpracy w naszej Epoce Zalow
Skad Homer mialby to wszystko wiedziec? Przeciez kiedy te wydarzenia mialy miejsce, byl wielbladem w Baktrii!
Lukian Sen
...prawdziwa i kompletna historia swiata musi byc historia wiecznej wojny. Czlowiek nigdy nie zazna wytchnienia: ani towarzysze, ani bogowie, ani namietnosci nie dadza mu spokoju.
Joseph Conrad Uwagi o zyciu i listy
Nie spisujcie Troi dziejow,
Na ziemi, smierci pergaminie.
Nie maccie gniewem szczescia,
Co na wolnych ludzi splynie.
Choc znowu zadal Sfinks gladki
Obce Tebom smierci zagadki.
Nowe powstana Ateny
I nowe czasy ozloca -
Jak zachod slonca niebo -
Splendoru swego moca;
Przetrwa, gdy minie swiatlosc dnia,
Co ziemia przyjmie, co niebo da.
Percy Bysshe Shelley Hellada
Czesc 1
1
Tuz przed switem Helene Trojanska budza syreny oglaszajace alarm przeciwlotniczy. Wyciaga reke na druga strone lozka, ale jej kochanka, Hockenberry'ego, juz nie ma - znow wymknal sie z sypialni i przepadl w mroku nocy, nie czekajac, az sluzacy sie zbudza. Zawsze tak robi po nocnej schadzce, zupelnie jakby sie wstydzil. Przekrada sie pewnie teraz do domu ciemnymi zaulkami, w ktorych pochodnie swieca najslabiej. Helena musi przyznac, ze Hockenberry jest czlowiekiem dziwnym i smutnym. I wtedy sobie przypomina.Moj maz nie zyje.
Od smierci Parysa w pojedynku z bezlitosnym Apollem minelo juz dziewiec dni - uroczysty pogrzeb z udzialem Trojan i Achajow rozpocznie sie za trzy godziny, o ile Ilion przetrwa rozpoczynajacy sie wlasnie nalot bozego rydwanu - ale Helena wciaz nie moze w to uwierzyc. Parys, syn Priama, zabity na polu bitwy? Parys martwy? Parys stracony w ciemne otchlanie Hadesu, pozbawiony calej swojej urody i wdzieku? To niewyobrazalne. Przeciez to Parys, jej sliczny chlopczyk, ktory wykradl ja Menelaosowi, przeprowadzil przez posterunki i uwiozl z dala od zielonych lak Lakonii. Parys, jej najczulszy kochanek, ktorego nie zmienila nawet nuzaca dekada wojowania; Parys, ktorego nieraz sekretnie nazywala "wypaslym koniem, dlugo trzymanym przy zlobie"[1].Wyslizguje sie z lozka i rozchyla delikatne zaslony. Wychodzi na taras omywany ilionskim brzaskiem. Jest srodek zimy; marmur ziebi jej nagie stopy. Czterdziesci, moze piecdziesiat szperaczy przeszukuje wciaz jeszcze ciemne niebo w poszukiwaniu boga lub bogini w latajacym rydwanie. Kopula ustawionego przez morawce pola silowego, ktore chroni miasto, drzy i faluje od tlumionych eksplozji plazmy. Nagle z rozmieszczonych wokol Ilionu baterii obronnych strzelaja w gore snopy koherentnego swiatla - lite slupy lazuru, szmaragdowej zieleni i krwawego szkarlatu. Helena patrzy, jak potezny wybuch wstrzasa polnocna dzielnica. Pod naporem fali uderzeniowej drza niebosiezne ilionskie wiezyce. Podmuch rozwiewa jej dlugie ciemne wlosy. Od kilku tygodni bogowie probuja przebijac ochronna kopule tradycyjnymi bombami: zamkniety w monomolekularnej obudowie ladunek generuje wlasne kwantowe pole teleportacyjne i przenika na druga strone oslony. Tak to przynajmniej probowali tlumaczyc jej Hockenberry i ta zabawna metalowa istotka Mahnmut.
Ale Helena Trojanska ma w nosie wszystkie te machiny.
Parys nie zyje. To jej sie po prostu nie miesci w glowie. Spodziewala sie, ze zgina razem w dniu, gdy Achajowie pod wodza jej bylego meza Menelaosa i szwagra Agamemnona wedra sie w koncu do miasta, co przepowiedziala Kasandra, nieomylna wieszczka i przyjaciolka Heleny. Mieli zabic wszystkich chlopcow i mezczyzn, a kobiety zgwalcic, wziac do niewoli i wywiezc na greckie wyspy. Na taki dzien byla przygotowana, bez wzgledu na to, czy zginelaby z wlasnej reki, czy od miecza Menelaosa, ale nie potrafila uwierzyc, ze jej ukochany, prozny, boski Parys, jej wypasly kon, jej piekny maz wojownik umrze przed nia. Przez ponad dziewiec lat oblezenia i chwalebnych bitew ufala, ze bogowie zachowaja go przy zyciu, ze caly i zdrowy bedzie dzielil z nia loze. I przez ponad dziewiec lat jej nie zawiedli. A teraz go zabili.
Przypomina sobie, kiedy ostatni raz widziala swojego trojanskiego malzonka - przed dziesiecioma dniami, kiedy wyruszal na pojedynek z Apollem. Nigdy przedtem nie byl tak pewny siebie - w zbroi z lsniacego brazu, z podniesiona glowa, dlugimi wlosami powiewajacymi jak grzywa rumaka, blyszczacymi biela zebami... Tak jak tysiace Trojan odprowadzala go wzrokiem i wiwatowala z murow nad Brama Skajska. Poruszal sie chyzo, "pyszny swoja pieknoscia", jak spiewal o nim ulubiony piesniarz krola Priama. Lecz tamtego dnia pomknal wprost na spotkanie ze smiercia z rak rozwscieczonego Apolla.
A teraz nie zyje. Jesli wierzyc szeptanym raportom, ktore udalo sie jej podsluchac, z jego ciala pozostal zweglony zewlok. Mowilo sie, ze ma potrzaskane kosci, ohydnie usmiechnieta czaszke w miejscu zlocistoskorej twarzy, sciete jak loj blekitne oczy, strzepy spieczonego ciala zwisajace z osmolonych policzkow jak... jak... jak przypalone kawalki ofiarnego miesa, ktore wyrzuca sie ze swietego ognia, uznajac za niegodne bogow.
Helena wzdryga sie w podmuchach chlodnego porannego wiatru. Patrzy, jak dym wzbija sie pod niebo nad dachami Troi.
Trzy rakiety przeciwlotnicze, wystrzelone z okolic lezacego na poludnie od miasta achajskiego obozu, leca w slad za wycofujacym sie rydwanem, ktory migocze w sloncu jak gwiazda. Scigaja go smugi gazow wydechowych greckich pociskow. Nagle rydwan teleportuje sie i znika. Poranne niebo jest puste. Wracajcie na ten swoj oblezony Olimp, tchorze, mysli Helena Trojanska.
Tym razem wycie syren oznacza odwolanie alarmu. Ulica biegnaca obok apartamentow Heleny (mieszczacych sie w domu Parysa, nieopodal zburzonego palacu Priama) nagle ozywa. Brygady strazackie biegna z wiadrami na polnocny zachod, gdzie dym nadal unosi sie w zimowym powietrzu. Latajace machiny morawcow z buczeniem przemykaja nad domami. Opatrzone sterczacymi odnozami i obrotowymi wypustkami do zludzenia przypominaja szerszenie w czarnych chitynowych pancerzach. Z doswiadczenia - i z nocnych peror Hockenberry'ego - Helena wie, ze niektore z nich zapewnia poniewczasie oslone powietrzna, a inne pomoga gasic pozar. A potem Trojanie wspolnie z morawcami calymi godzinami beda wygrzebywac zwloki spod gruzow. Zna prawie wszystkich mieszkancow miasta i teraz zastanawia sie, otepiala, ktorzy z nich zstapia tego dnia w mroki Hadesu.
Dzis pogrzeb Parysa. Mojego ukochanego. Mojego niemadrego, zdradzonego kochanka.
W domu zaczyna sie ruch. Sluzacy wstaja. Najstarsza z nich - Aitra, dawna krolowa Aten i matka krola Tezeusza, uprowadzona przez braci Heleny w odwecie za porwanie ich siostry - staje w drzwiach sypialni.
-Czy dziewki maja przygotowac kapiel, pani? - pyta.
Helena kiwa potakujaco glowa. Jeszcze przez chwile patrzy w jasniejace niebo. Dym najpierw gestnieje, a potem rzednie, gdy strazakom i morawieckim machinom gasniczym udaje sie opanowac pozar. Bojowe szerszenie kieruja sie na wschod w beznadziejnej pogoni za nieobecnym juz rydwanem. Helena Trojanska odwraca sie na piecie; jej bose stopy cicho stapaja po zimnym marmurze. Musi przygotowac sie do pogrzebowego rytualu i do pierwszego od dziesieciu lat spotkania ze swoim bylym mezem Menelaosem. Menelaosem rogaczem. Zapowiada sie pierwsze publiczne wydarzenie, przy ktorym obecni beda Hektor, Achilles, Menelaos, Helena i wielu innych Trojan i Achajow. Wszystko moze sie zdarzyc.
Tylko bogowie wiedza, co przyniesie ten okropny dzien.
Mimo smutku nie przestaje sie usmiechac. Ostatnio bogowie zupelnie nie sluchaja modlow. Nic ich juz nie laczy ze smiertelnikami - to znaczy nic poza smiercia i zaglada, ktora przynosza ludziom w swych boskich rekach.
Helena Trojanska wraca do sypialni, zeby sie wykapac i ubrac na pogrzeb.
2
Rudowlosy Menelaos stal na czele delegacji achajskich bohaterow, pomiedzy Odyseuszem i Diomedesem, w swojej najlepszej zbroi, milczacy, nieruchomy, majestatyczny i dumny. Achajowie przybyli do Ilionu, aby uczcic pamiec i wziac udzial w pogrzebie Parysa - tego psa, zlodzieja jego zony, syna Priama. Przez caly ten czas Menelaos myslal tylko o jednym: jak i kiedy zabije Helene.To powinno byc proste. Widzial ja po drugiej stronie szerokiej ulicy, nieco powyzej jej poziomu, niespelna pietnascie metrow od gosci zgromadzonych na olbrzymim miejskim placu. Stala na krolewskim tarasie widokowym u boku Priama. Przy odrobinie szczescia moglby ja dopasc, zanim ktokolwiek zdazylby mu przeszkodzic. A nawet gdyby szczescia mu zabraklo i Trojanie zagrodziliby mu droge, wycialby ich w pien jak chwasty.
Natura poskapila mu wzrostu - nie byl olbrzymem, ani szlachetnym jak jego nieobecny brat Agamemnon, ani nikczemnym jak ten mrowczy kutas Achilles - wiedzial wiec, ze kiedy podskoczy, nie siegnie dolnej krawedzi tarasu, zeby potem podciagnac sie na rekach. Bedzie musial pobiec schodami, przeciskajac sie przez zebrany na nich trojanski tlum, tnac na odlew, siekac i rznac bez litosci. Bardzo mu to odpowiadalo.
Byle tylko Helena mu sie nie wymknela. Na sterczacy z muru swiatyni Zeusa taras widokowy, na ktorym stala, prowadzily tylko jedne schody na dziedziniec. Mogla schronic sie w samej swiatyni, ale dopadlby ja i tam. Byl pewien, ze ja zabije, zanim sam padnie pod ciosami rozwscieczonych Trojan, prowadzonych przez Hektora, ktory mial przewodniczyc ceremonii pogrzebowej i ktory wlasnie pojawil sie w bramie. A wtedy Trojanie i Achajowie porzuca te oblakancza wojne przeciw bogom i znow skocza sobie nawzajem do gardel. Naturalnie gdyby wojna trojanska miala rozgorzec na nowo, Menelaos bedzie jedna z jej pierwszych ofiar, podobnie jak Odyseusz, Diomedes, a moze nawet sam niezwyciezony Achilles - na pogrzeb tego wieprza Parysa przybylo zaledwie trzydziestu Achajow, a Trojan zebraly sie tysiace - na placu, murach i w alei prowadzacej do Bramy Skajskiej.
Warto sprobowac.
Ta mysl jak grot wloczni przeszyla mu mozg.
Zabicie tej wiarolomnej suki jest warte kazdej ofiary.
Mimo chlodnej aury - byl szary, zimowy dzien - pot splywal mu po glowie strumieniami, przesaczal sie przez krotka ruda brode i skapywal z podbrodka na wykuty z brazu napiersnik. Oczywiscie nie raz i nie dwa slyszal juz dzwiek rozbryzgujacych sie na metalu kropli, ale do tej pory zawsze byla to krew wrogow sciekajaca im na pancerze. Zacisnal z calej sily dlon oparta na inkrustowanej srebrem rekojesci miecza. Palce mu zdretwialy.
Teraz?
Nie teraz.
Dlaczego nie? Jak nie teraz, to kiedy?
Nie teraz.
Te dwa spierajace sie glosy pod czaszka - oba jego wlasne, gdyz bogowie przestali do niego przemawiac - doprowadzaly go do szalenstwa.
Poczekaj, az Hektor podpali stos. Wtedy zaczniesz dzialac.
Pot zalewal mu oczy. Zamrugal, probujac wycisnac go spod powiek. Nie wiedzial, ktory glos uslyszal - ten zachecajacy go do dzialania czy ten drugi, tchorzliwy, zalecajacy umiar - ale rada przypadla mu do gustu. Procesja pogrzebowa wkraczala wlasnie do miasta przez Brame Skajska, niosac spalone zwloki Parysa okryte jedwabnym calunem, i kierowala sie szeroka aleja wprost na glowny plac, gdzie czekaly szeregi dostojnikow i bohaterow. Kobiety - tak jak Helena - obserwowaly przemarsz konduktu z gory, z murow i balkonow. Za kilka minut starszy brat zabitego, Hektor, zapali stos pogrzebowy i wszystkie oczy zwroca sie ku plomieniom pozerajacym i tak juz zweglone cialo.
To bedzie idealny moment. Nikt nie zwroci na mnie uwagi, dopoki nie zatopie dwudziestu centymetrow klingi w zdradzieckiej piersi Heleny.
Tradycja nakazywala, by uroczystosci pogrzebowe czlonkow rodu krolewskiego - takich jak Parys, syn Priama, jeden z ksiazat Troi - trwaly dziewiec dni, z czego wiekszosc powinny zajmowac igrzyska zalobne - z wyscigami rydwanow i zmaganiami sportowymi i konczace sie najczesciej turniejem rzutu wlocznia. Tym razem rytualne dziewiec dni, jakie uplynely od chwili, gdy Apollo spopielil Parysa, poswiecono przede wszystkim na dluga wyprawe do lasu, ktory wciaz porastal zbocza Idy wiele kilometrow na poludniowy wschod od miasta. Poproszono male machiny zwane morawcami, aby skierowaly swoje szerszenie i magiczne przyrzady latajace w slad za karawana drwali i zapewnily jej oslone pola silowego na wypadek ataku bogow. Bogowie, rzecz jasna, zaatakowali. Ale drwale wykonali zadanie.
Dopiero dzis, dziesiatego dnia, drewno zgromadzono w Troi i ulozono w stos. Menelaos i wielu jego przyjaciol (chocby stojacy obok Diomedes) uwazali palenie cuchnacego truchla Parysa za marnotrawstwo dobrego drewna. Zarowno w Troi, jak i w achajskim obozie ciagnacym sie calymi kilometrami na plazy od miesiecy brakowalo opalu. Po dziesieciu latach wojny otaczajace Troje lasy i karlowate drzewka na rowninie zostaly gruntownie przetrzebione. Pole bitwy jezylo sie kikutami pni, wyzbierano wszystkie, nawet najmniejsze galazki. Gotujac obiady dla swych panow, achajscy niewolnicy rozpalali ogniska nawozem, co ani nie wplywalo najlepiej na smak potraw, ani nie poprawialo podlego nastroju greckich zolnierzy.
Na czele konduktu jeden za drugim jechaly trojanskie rydwany. Owiniete czarnym filcem kopyta koni cicho uderzaly o kamienne plyty. W rydwanach obok woznicow stali w milczeniu najwieksi bohaterowie Ilionu, wojownicy, ktorzy przetrwali najpierw dziewiec lat wojny trojanskiej, a potem osiem miesiecy tego nowego konfliktu, okrutnej potyczki z bogami. Pierwszy jechal Polidorus, jeden z synow Priama, zaraz za nim Mestor, kolejny przyrodni brat Parysa. Nastepny rydwan wiozl Ifeusa, sprzymierzenca Trojan, dalej zas jechal Laodukus, syn Antenora. W wysadzanym klejnotami pojezdzie a nie, jak reszta starszyzny, na trybunie, stal sam stary Antenor. Jak zwykle otaczali go zolnierze. Za nim toczyl sie rydwan kapitana Polifetesa i drugi, nalezacy do slynnego Trasmelusa, zastepujacego Sarpedona, dowodce Likow, ktory dawno temu - gdy jeszcze Trojanie zamiast z bogami walczyli z Grekami - zginal z reki Patroklosa. Nastepny byl szlachetny Pilartes - oczywiscie nie Trojanin zgladzony przez Ajaksa Wielkiego tuz przed wybuchem wojny z bogami, lecz ten drugi Pilartes, ktory tak czesto walczyl u boku Elazosa i Muliusa. Nie zabraklo tez syna Megasa, Perimusa, oraz Epistora i Melanippusa.
Menelaos znal ich wszystkich. Byli bohaterami. I wrogami. Tysiace razy widzial ich czerwone od krwi i wykrzywione wsciekloscia twarze, obramowane brazem helmow. Byli tak blisko, ze moglby zadac smiertelne pchniecie mieczem lub wlocznia, ale wciaz stali mu na drodze do dwoch wytesknionych celow: Ilionu i Heleny.
Dzieli mnie od niej pietnascie metrow. I nikt sie nie spodziewa mojego ataku.
Za turkoczacymi cicho rydwanami szli ofiarnicy, prowadzac przeznaczone na rzez zwierzeta: dziesiec najlepszych wierzchowcow Parysa, jego mysliwskie ogary, stado tlustych owiec - to byla bardzo hojna ofiara, bo na skutek boskiego oblezenia welna i baranina staly sie nader pozadanymi towarami - i pare sztuk kretorogiego, starego i ledwie trzymajacego sie na nogach bydla. Bydla nie przyprowadzono po to, by uswietnic ofiare; kto zreszta mialby ja przyjac po tym, jak bogowie stali sie wrogami ludzi? Krowi tluszcz mial sprawic, ze stos pogrzebowy zaplonie jasniejszym i goretszym ogniem.
Za zwierzetami ofiarnymi maszerowaly tysiace trojanskich piechurow w wypolerowanych zbrojach, blyszczacych nawet w ponurym, zimowym swietle tego dnia. Ich szeregi ciagnely sie daleko za Brame Skajska, na otaczajaca Ilion rownine. W samym srodku tej ludzkiej masy przesuwaly sie mary z cialem Parysa, niesione przez dwunastu najblizszych mu ludzi - towarzyszy broni gotowych oddac zycie za drugiego (pod wzgledem starszenstwa) syna Priama, zolnierzy, ktorzy plakali, uginajac sie pod ciezarem masywnej lektyki dla zmarlych.
Zwloki okryto blekitnym calunem, ktory teraz ginal juz pod setkami obcietych lokow - to zolnierze i dalsi krewni okazali tak swoj zal. Hektor i bliscy Parysa mieli obciac sobie po kosmyku tuz przed zapaleniem stosu. Trojanie nie poprosili Achajow, aby i ci obcieli wlosy na znak zaloby, ale gdyby tak sie stalo, i gdyby Achilles, glowny sprzymierzeniec Hektora w tych oblakanych dniach, przekazal ich prosbe lub, co gorsza, zamienil ja w rozkaz i nakazal swoim Myrmidonom dopilnowac jego wykonania, on, Menelaos, pierwszy stanalby na czele buntu.
Zalowal, ze nie ma przy nim Agamemnona. Jego brat zawsze wiedzial, co nalezy zrobic. Byl prawdziwym dowodca Argiwow - bo z pewnoscia nie byl nim ten uzurpator Achilles, ani tym bardziej trojanski bekart Hektor, ktory ostatnio mial czelnosc rozkazywac wszystkim naraz: Argiwom, Achajom, Myrmidonom i Trojanom. O nie, to Agamemnon byl prawdziwym wodzem Grekow, i gdyby dzis znalazl sie na tym placu, to albo powstrzymalby Menelaosa od nierozwaznego ataku na Helene, albo stanal u jego boku i zginal wraz z nim. Ale Agamemnon z pieciuset najwierniejszymi zolnierzami przed siedmioma tygodniami wsiedli na czarne okrety i pozeglowali z powrotem na wyspy greckie i do Sparty. Ich powrotu spodziewano sie najwczesniej za miesiac. Oficjalnie wrocili werbowac nowych wojownikow do wojny z bogami, w rzeczywistosci mieli jednak zebrac sojusznikow do buntu przeciw Achillesowi.
Achilles. Zdradziecki potwor szedl zaledwie o krok za Hektorem, ktory nie odstepowal mar, olbrzymimi dlonmi podtrzymujac glowe brata.
Na widok Hektora i zwlok Parysa z gardel tysiecy Trojan wydobyl sie zalosny jek. Kobiety na dachach i murach - te mniej znaczace, nienalezace do rodziny krolewskiej - uderzyly w zalobny lament. Menelaos ze zdumieniem stwierdzil, ze ich zawodzenie przyprawia go o gesia skorke. Jeki placzek zawsze tak na niego dzialaly.
Zlamal mi reke, przypomnial sobie, rozniecajac stygnacy gniew niczym dogasajace przedwczesnie ognisko.
Achilles polbog, ten sam, ktory w tej chwili mijal go, podazajac za marami niesionymi przed zlozona z achajskich kapitanow straza honorowa, osiem miesiecy wczesniej zlamal mu reke. Stalo sie to w dniu, gdy szybkonogi mezobojca obwiescil Achajom, ze Atena Pallas zamordowala jego przyjaciela Patroklosa i, chcac sprowokowac Achillesa, zabrala cialo na Olimp. Nastepnie oglosil, ze od tej pory Achajowie i Trojanie nie beda juz wojowac ze soba, lecz oblegna Olimp.
Agamemnon mu sie sprzeciwil. Nie podobala mu sie arogancja Achillesa, nie podobalo mu sie to, ze uzurpator roscil sobie przynalezne tylko jemu, krolowi krolow, prawo do wladzy nad wszystkimi zebranymi pod Troja Grekami, nie podobalo mu sie bluznierstwo, jakim byloby zwrocenie sie przeciw bogom, bez wzgledu na to, czyjego przyjaciela zabila Atena (o ile Achilles w ogole mowil prawde), nie podobalo mu sie wreszcie i to, ze dziesiatki tysiecy achajskich zolnierzy mialyby przejsc pod dowodztwo Achillesa.
W owym pamietnym dniu odpowiedz Achillesa byla krotka: bedzie walczyl z kazdym Grekiem, ktory wystapil przeciw jego przywodztwu i deklaracji wojny. Mogl potykac sie z oponentami pojedynczo lub z wszystkimi naraz, byle ten, ktory wytrwa do konca, rzadzil od tej pory wszystkimi Achajami.
Agamemnon i Menelaos, dumni synowie Atreusa, zaatakowali jednoczesnie, uzbrojeni we wlocznie, miecze i tarcze. Setki achajskich kapitanow i tysiace zwyklych wojownikow oniemiale sledzily rozwoj wypadkow.
Menelaos byl wprawdzie zaprawionym w bojach weteranem, ale nikt nie zaliczal go w poczet najwiekszych bohaterow, jacy spotkali sie pod Troja. Za to jego brat uchodzil, przynajmniej dopoki Achilles calymi tygodniami przesiadywal w swoim namiocie, za najzacieklejszego greckiego wojownika. Wlocznia Agamemnona rzadko chybiala celu, miecz cial wzmacniane tarcze nieprzyjaciol jak plotno, a on sam nie okazywal milosierdzia nawet najszlachetniejszym wrogom, kiedy blagali o litosc. Byl rownie wysoki, muskularny i podobny bogom jak blondwlosy Achilles, lecz jego cialo znaczyly blizny cale dziesiec lat dluzej zbierane na polach bitew. Tego dnia jego oczy palaly demoniczny gniewem. Achilles czekal spokojnie, z lekko rozkojarzonym wyrazem chlopiecej twarzy.
Zalatwil ich jak dzieci. Wlocznia, cisnieta z moca przez Agamemnona, zesliznela sie po ciele syna Peleusa i Tetydy, jakby otaczalo go niewidoczne pole silowe morawcow. Po wscieklym ciosie Agamemnona - Menelaos gotow byl przysiac, ze miecz rozcialby kamien - klinga strzaskala sie na pieknej tarczy Achillesa.
A potem szybkonogi mezobojca rozbroil ich obu, wyrzucil do morza ich zapasowe wlocznie i miecz Menelaosa, obalil ich na piasek i zdarl z nich pancerze z taka latwoscia, jak sep odziera bezbronnego trupa z ubran. Nastepnie zlamal Menelaosowi lewa reke. Otaczajacy ich kregiem kapitanowie i zolnierze wstrzymali oddech, slyszac trzask pekajacych jak kruche galazki kosci. Zaraz potem pozornie niedbalym uderzeniem otwartej dloni zlamal Agamemnonowi nos, kopnal go w zebra i oparl sandal na piersi jeczacego krola krolow. Menelaos lezal obok brata i kwiczal tak jak on.
Dopiero wtedy Achilles siegnal po miecz.
-Poddajcie sie i przysiegnijcie mi wiernosc, a nadam wam range kapitanow, potraktuje was z szacunkiem naleznym synom Atreusa i uznam za sojusznikow w nadchodzacej wojnie - powiedzial. - Ale jesli bedziecie sie wahac choc sekunde, posle wasze psie dusze do Hadesu, zanim wasi przyjaciele zdaza chocby mrugnac. A potem kaze pocwiartowac ciala i rzucic je sepom na pozarcie, aby nie doczekaly pochowku.
Agamemnon - dyszac, jeczac i niemal wymiotujac przepelniajaca go zolcia - poddal sie i przysiagl wiernosc Achillesowi. Menelaos - z poobijana noga, potrzaskanym zebrami i zlamana reka - sekunde pozniej poszedl w jego slady.
Lacznie trzydziestu pieciu achajskich dowodcow odwazylo sie tamtego dnia wystapic przeciw Achillesowi. Rozprawil sie z nimi w godzine. Najodwazniejszych scial, kiedy odmowili zlozenia broni, i zgodnie z zapowiedzia rzucil ich ciala sepom, psom i rybom. Pozostalo dwudziestu osmiu, ktorzy wybrali posluszenstwo. Zaden z achajskich bohaterow dorownujacych slawa Agamemnonowi - ani Odyseusz, ani Diomedes, ani Nestor, ani Ajaksowie, ani Teukros - nie rzucil wyzwania szybkonogiemu mezobojcy. Za to wszyscy - wysluchawszy historii o zamordowaniu Patroklosa przez Atene oraz opowiesci o tym, jak ta sama bogini zgladzila synka Hektora, Skamandriosa - gromkimi glosami wypowiedzieli wojne bogom.
Menelaos znow poczul bol. Mimo usilnych staran slawnego medyka Asklepiosa, kosci nie zrosly sie jak nalezy i w chlodne, dzdzyste dni - takie jak ten - reka dawala znac o sobie. Powstrzymal sie jednak i nie roztarl obolalego ramienia, gdy mary z cialem Parysa i idacy za nimi Achilles wolno mijali achajska delegacje.
Otulone calunem i obsypane scietymi wlosami mary staja obok stosu pogrzebowego, tuz pod tarasem widokowym swiatyni Zeusa. Zolnierze w kondukcie nieruchomieja. Kobiece zawodzenia i lamenty milkna. W niespodziewanej ciszy Menelaos slyszy chrapliwe oddechy koni i odglos, z jakim struga moczu jednego z nich rozbryzguje sie na bruku.
Stojacy obok Priama Helenus, stary wieszczek, pierwszy prorok i doradca krola Ilionu, wyglasza mowe pogrzebowa, ale wiatr wiejacy od morza, ktory zerwal sie przed chwila i przywodzi na mysl lodowaty oddech niezadowolonych bogow, unosi jego slowa w dal. Helenus podaje ceremonialny noz Priamowi, ktory, choc niemal calkiem lysy, jakims cudem zachowal jeszcze kilka dlugich siwych pasm nad uszami, jakby specjalnie na takie uroczyste okazje. Ostrym jak brzytwa nozem odcina teraz jeden kosmyk. Niewolnik - osobisty sluzacy krola, towarzyszacy mu wiernie od lat - lapie wlosy do zlotej misy i podchodzi do Heleny. Helena bierze od Priama noz, przez dluga chwile wpatruje sie w klinge, jakby miala ochote zatopic ja w swojej piersi - Menelaos czuje nagle uklucie leku na mysl o tym, ze moglaby to zrobic i pozbawic go jakze bliskiej zemsty - po czym podnosi ja, druga reka ujmuje zwisajacy z boku glowy skrecony lok i odcina koniuszek. Czarne wlosy spadaja do misy. Niewolnik staje przed Kasandra, jedna z wielu corek Priama.
Wysilek i ryzyko zwiazane ze sprowadzeniem drewna ze stokow Idy oplacily sie. Stos jest wspanialy. Poniewaz na placu nie zmiescilby sie jednoczesnie tlum ludzi i tradycyjny krolewski stos o boku dlugosci trzydziestu metrow, stos Parysa ma tylko dziesiec metrow dlugosci i szerokosci, ale za to jest wyzszy niz zwykle, jego wierzcholek siega tarasu widokowego. Szerokie drewniane stopnie - ktore przypominaja male tarasy - prowadza na gore. Konstrukcja ogromnej sterty opiera sie na masywnych belkach wydartych z murow palacu Parysa.
Mocarni tragarze wnosza mary na podwyzszenie na szczycie stosu. Hektor czeka u stop szerokich schodow.
Zwierzeta szybko i sprawnie gina z rak ludzi - mistrzow w rzeznickim rzemiosle i skladaniu rytualnych ofiar. Wlasciwie, mysli Menelaos, roznica jest niewielka. Owcom i krowom podrzynaja gardla, a po zebraniu krwi do ceremonialnych pucharow odzieraja truchla ze skory i tluszczu. Wszystko trwa doslownie kilka minut. Cialo Parysa zostaje ulozone w zwojach zwierzecego loju jak przypieczone mieso w miekkiej bulce.
Ofiarnicy wnosza oskorowane zwierzeta na stos i ukladaja je przy zwlokach Parysa. Ze swiatyni Zeusa wychodza kobiety - dziewice w odswietnych szatach, z zaslonami na twarzach - niosac amfory z miodem i oliwa. Nie wolno im wejsc na stos, oddaja dzbany gwardzistom Parysa - chwilowo pelniacym obowiazki tragarzy, ktorzy wnosza je na gore i ostroznie rozstawiaja wokol mar.
Pod stos zajezdzaja ulubione konie Parysa. Z dziesiatki wybrana zostaje czworka najlepszych i Hektor nozem brata podcina im gardla. Porusza sie miedzy nimi tak szybko, ze inteligentne, dumne, swietnie wyszkolone rumaki nie potrafia zareagowac.
Nie kto inny jak Achilles - obdarzony nadludzka sila, z oczami palajacymi ogniem - rzuca zabite konie obok ciala Parysa, jednego za drugim; stos pogrzebowy staje sie coraz wyzszy.
Sluga Parysa przyprowadza szesc ukochanych ogarow swojego pana. Hektor glaszcze je, drapie za uszami i nieruchomieje na moment, jakby wspominal te chwile, gdy brat karmil psy resztkami ze swojego stolu, a potem zabieral je na polowania w gory i na mokradla.
Wybiera dwa z nich i skinieniem glowy daje do zrozumienia, ze reszte mozna odprowadzic. Trzyma je jeszcze przez chwile za luzna skore na karku, jakby zaraz mial im rzucic kosc albo inny przysmak, po czym podrzyna im gardla z takim impetem, ze w obu przypadkach niewiele brakuje, by obcial zwierzeciu glowe. Sam ciska zwloki psow na stos; przelatuja nad cialami koni i laduja przy samych marach.
A teraz niespodzianka.
Dziesieciu Trojan w zbrojach z brazu i dziesieciu podobnie odzianych achajskich wlocznikow wprowadza na plac maly woz. Na wozie stoi klatka. W klatce jest bog.
3
Stojac na tarasie widokowym swiatyni Zeusa, pelna zlych przeczuc Kasandra sledzila przebieg obrzedow pogrzebowych Parysa. Kiedy na dziedziniec wjechal woz, ciagniety nie przez konie czy woly, lecz przez trojanskich wlocznikow - woz wiozacy skazanego za zaglade boga - omal nie zemdlala.Helena - Greczynka, przyjaciolka Kasandry, ktora wraz z Parysem sciagnela nieszczescie na Troje - zlapala ja pod ramie i podtrzymala.
-Co sie dzieje? - spytala szeptem.
-To obled - wyszeptala Kasandra, opierajac sie o marmurowa sciane.
Nie wyjasnila jednak, czy ma na mysli wlasne szalenstwo, niedorzeczny pomysl zlozenia boga w ofierze, absurd calej tej dlugiej wojny, czy wreszcie obsesje stojacego na dziedzincu Menelaosa, ktora od godziny narastala niczym zeslana przez Zeusa burza. Sama tego nie wiedziala.
Spetany bog, uwieziony nie tylko zelaznymi pretami wbitymi w podloge wozu, lecz takze bezbarwna, jajowata skorupa morawieckiego pola silowego, ktore ostatecznie go zniewolilo, mial na imie Dionizos, byl synem Zeusa i Semele, patronem wina, seksu i zaspokojenia wszelkich zadz. Kasandra, mimo ze od dziecka opiekowal sie nia przede wszystkim Apollo, zabojca Parysa, wielokrotnie dostapila takze intymnego zjednoczenia z Dionizosem. Byl pierwszym niesmiertelnym, ktorego udalo sie wziac do niewoli w wojnie z bogami. Boski Achilles pojmal go, magia morawcow uniemozliwila mu teleportacje, przebiegly Odyseusz namowil go do poddania sie, a uzyczone przez morawce pole energetyczne, migoczace wokol niego jak rozgrzane powietrze w letni dzien, ostatecznie go spetalo.
Jak na boga nie prezentowal sie oszalamiajaco. Byl niski - mial niespelna metr osiemdziesiat wzrostu - blady i pulchny nawet wedlug standardow smiertelnikow, a jego twarz okalala grzywa zlotobrazowych lokow i kielkujaca kepkami chlopieca broda.
Woz sie zatrzymal. Hektor otworzyl klatke, siegnal do wnetrza polprzepuszczalnego pola silowego i wywlokl Dionizosa na pierwszy stopien schodow prowadzacych na szczyt stosu. Achilles zlapal malego boga za kark.
-Bogobojstwo - wyszeptala Kasandra. - Obled i bogobojstwo.
Helena, Priam, Andromacha i inni widzowie na tarasie zdawali sie jej nie slyszec. Nie odrywali oczu od bladoskorego boga i dwoch przewyzszajacych go wzrostem, odzianych w braz smiertelnikow.
W przeciwienstwie do slabego glosu Helenusa, ktory przepadl w pomruku tlumu i zimnym wietrze, donosny bas Hektora przetoczyl sie nad placem jak grzmot i odbil echem od iglic i murow Ilionu. Niewykluczone, ze bylo go slychac az pod szczytem Idy, wiele kilometrow na wschod od miasta.
-Parysie, ukochany bracie! Zebralismy sie tutaj, aby cie pozegnac! Pozegnac w taki sposob, zebys uslyszal nas nawet tam, gdzie dzis mieszkasz, w otchlani Domu Umarlych! Skladamy ci w darze slodki miod, cenna oliwe, twoje ulubione wierzchowce i najwierniejsze ogary, a ja dorzucam teraz tego oto boga olimpijskiego, syna Zeusa. Jego tluszcz nakarmi nienasycone plomienie i przyspieszy wedrowke twojej duszy do Hadesu.
Hektor siegnal po miecz. Pole silowe zamigotalo i zgaslo, na przegubach i kostkach Dionizosa pozostaly zelazne kajdany.
-Moge cos powiedziec? - zapytal maly, blady bog. Jego glos nie brzmial tak donosnie jak slowa Trojanina.
Hektor sie zawahal.
-Niech przemowi bog! - zawolal Helenus ze swojego miejsca na tarasie, u boku Priama.
-Niech przemowi bog! - podchwycil jego okrzyk Kalchas, wieszczek achajski, stojacy obok Menelaosa.
Hektor nachmurzyl sie, ale skinal glowa.
-Niech to bedzie twoje ostatnie slowo, Zeusowy bekarcie. Nawet jesli poprosisz ojca o pomoc, dzis ci nie pomoze. Nic cie nie uratuje. Zasilisz stos pogrzebowy mojego brata.
Dionizos usmiechnal sie, ale byl to niepewny usmiech - to znaczy, bylby niepewny u smiertelnika. U boga niekoniecznie.
-Trojanie i Achajowie! - zaczal kluchowaty bozek z postrzepiona brodka. - Nie mozecie zabic niesmiertelnego boga. Zrodzilem sie z lona smierci, glupcy. W dziecinstwie jako syn Zeusa bawilem sie zabawkami, ktore prorocy przypisuja wladcom swiata: koscmi, pilka, bakiem, zlotymi jablkami, kolatka i welna. Lecz tytani, ktorych moj ojciec pobil i stracil do Tartaru - piekla pod pieklem, krolestwa koszmarow lezacego glebiej niz kraina umarlych, po ktorej wasz Parys szybuje teraz jak zapomniane pierdniecie - pobielili twarze kreda i niczym duchy zmarlych rzucili sie na mnie. Rozszarpali mnie bialymi, golymi rekami na siedem czesci i wrzucili do kotla stojacego na trojnogu nad ogniem o wiele goretszym niz ten zalosny stosik, ktory tu zbudowaliscie.
-Skonczyles? - zapytal Hektor.
-Prawie - odparl zadowolony z siebie Dionizos. Teraz i jego glos niosl sie echem wsrod murow, ktore wczesniej odbijaly przemowe Hektora. - Ugotowali mnie, a potem upiekli nad ogniem na siedmiu roznach. Cudowny aromat pieczonego miesa zwabil mojego ojca, Zeusa we wlasnej osobie, ktory przybyl z nadzieja, ze zostanie zaproszony na uczte tytanow. Kiedy jednak ujrzal moja dziecieca glowke na roznie i dzieciece raczki w rosole, porazil ich piorunami i z powrotem stracil do Tartaru, gdzie w strachu i nedzy zyja po dzis dzien.
-Czy to juz wszystko?
-Prawie. - Maly bog przeniosl wzrok na krola Priama i jego orszak zgromadzony na tarasie swiatyni Zeusa. Jego glos przypominal teraz ryk bawolu. - Mowi sie jednak, ze moje ugotowane czlonki zakopano w ziemi. Demeter zgromadzila je w jednym miejscu, a z nich wyrosly pierwsze winorosle, z ktorych dzis macie wino. Tylko jeden z moich chlopiecych czlonkow przetrwal ogien i pogrzebanie w ziemi. Atena Pallas przyniosla go Zeusowi, a ten powierzyl go, kradiaios Dionysos, Hipcie. To azjatyckie imie Wielkiej Matki Rheaso, ktora odtad miala go nosic na glowie. Trzeba wam wiedziec, ze ojciec uzyl okreslenia kradiaios Dionysos polzartem, bo kradia w starym jezyku oznacza serce, a krada - figowiec, wiec, jak widzicie...
-Dosc tego! - zawolal Hektor. - Ta paplanina nie przedluzy twojego nedznego zywota. Masz dziesiec sekund. Albo sam skonczysz, albo ja skoncze za ciebie.
-Mozesz mi obciagnac - odparl Dionizos.
Hektor ujal oburacz swoj olbrzymi miecz i jednym ciosem obcial bogu glowe.
Trojanom i Grekom zaparlo dech w piersiach. Stloczone szeregi jak na komende cofnely sie o krok. Bezglowe cialo Dionizosa jeszcze przez dluga chwile stalo, chwiejac sie, na pierwszym stopniu schodow, az w koncu runelo na ziemie jak marionetka, ktorej ktos poprzecinal sznurki. Hektor podniosl obcieta glowe (nadal miala otwarte usta) za brode i cisnal ja wysoko na stos. Wyladowala miedzy truchlami koni i psow.
Tnac dalej znad glowy jak siekiera, Hektor porabal cialo Dionizosa. Oddzielil od tulowia rece, nogi i genitalia, rozrzucajac je po stosie, tak by nie znalazly sie zbyt blisko mar i ulatwiajac w ten sposob zadanie Trojanom, ktorzy mieli pozniej sortowac popioly i oddzielac czcigodne kosci Parysa od szczatkow psow, koni i boga. Na koniec pocial korpus na kilkadziesiat malych, miesistych kawalkow; czesc cisnal na stos, inne rzucil psom Parysa, ktore biegaly swobodnie po placu, spuszczone ze smyczy przez opiekujacych sie nimi ludzi.
Kiedy posiekal resztki kosci i sciegien, znad zalosnych resztek Dionizosa uniosla sie czarna chmura, przypominajaca maly cyklon lub klebiaca sie mase niewidzialnych czarnych gzow. Przez chwile kotlowala sie tak gwaltownie, ze nawet Hektor musial przerwac swoje zajecie i sie odsunac. Tlum, nie wylaczajac trojanskich zolnierzy i achajskich bohaterow, rowniez cofnal sie o krok. Kobiety na murach zawyly, zaslaniajac twarze woalami i dlonmi.
Chwile pozniej chmura sie rozwiala. Hektor cisnal na stos ostatnie bialorozowe strzepy i kopniakiem umiescil odarta z miesa klatke piersiowa i kregoslup wsrod chrustu. Zrzucil zakrwawiona zbroje, ktora sludzy natychmiast wyniesli. Jeden z niewolnikow podsunal mu mise z woda, w ktorej Hektor obmyl z krwi rece i twarz; drugi podal mu recznik.
Czysty, odziany w tunike i sandaly Hektor wzniosl mise pelna scietych wlosow, wszedl po szerokich stopniach na szczyt stosu, gdzie na platformie z drewna i zywicy spoczely mary, i wysypal loki bliskich i przyjaciol na okryte calunem zwloki Parysa. Goniec - najszybszy biegacz ostatnich trojanskich igrzysk - wbiegl do miasta przez Brame Skajska z pochodnia w dloni. Przemknal wsrod cizby zolnierzy i gapiow, ktora sie przed nim rozstapila, i wbiegl na gore do Hektora. Oddal mu plonaca chybotliwym plomieniem zagiew, sklonil sie i tylem zszedl na plac.
Menelaos podnosi glowe i odprowadza wzrokiem szybujaca nad miastem czarna chmure.
-Febus Apollo - szepcze Odyseusz.
Z zachodu wieje zimnem, gdy Hektor upuszcza pochodnie obok mar, na przesaczone zywica i tluszczem drewno. Stos dymi, ale nie plonie.
Menelaos, bardziej porywczy niz Agamemnon i inni zimnokrwisci greccy zabojcy i bohaterowie, czuje, ze serce wali mu jak mlotem. Zbliza sie chwila dzialania. Nie przeszkadza mu specjalnie fakt, ze za chwile moze zginac - pod warunkiem ze ta suka Helena pierwsza podazy do Hadesu. Gdyby wszystko ulozylo sie po mysli Menelaosa, syna Atreusa, zostalaby wtracona w najglebsze czeluscie Tartaru, gdzie tytani, o ktorych przed chwila bajdurzyl martwy juz Dionizos, do dzis blakaja sie w ciemnosciach, skamlac i ryczac z bolu.
Na dany przez Hektora znak Achilles podaje mu dwa napelnione po brzegi puchary, po czym schodzi ze stosu. Hektor podnosi kielich.
-Wiatry zachodu i polnocy! - wola. - Porywisty Zefirze i zimnopalcy Boreaszu! Zadmijcie i rozpalcie stos, na ktorym lezy Parys, oplakiwany przez Trojan, a nawet przez oddajacych mu czesc Argiwow! Przybadz, Boreaszu! Przybadz, Zefirze! Wspomozcie nas swym tchnieniem i roznieccie ogien, a przysiegam, ze nie pozaluje wam wspanialych ofiar i hojnie napelnionych kielichow!
Na balkonie Helena szepcze do Andromachy:
-To jakis obled! Nasz ukochany Hektor wzywa bogow, z ktorymi toczymy wojne, aby pomogli mu spalic trupa boga, ktorego sam przed chwila zarznal!
Stojaca w cieniu Kasandra parska smiechem, uprzedzajac odpowiedz Andromachy i sciagajac na siebie surowe spojrzenia Priama i calej starszyzny. Udaje jednak, ze ich nie zauwaza, i syczy pod adresem Heleny i Andromachy:
-Taak, to szalenssstwo! Mowilam wam przeciez. Tak jak szalenstwem jest to, co planuje Menelaos. Zamierza cie zabic, Heleno, chce urzadzic jatke nie gorsza od tej, jaka Hektor zgotowal Dionizosowi.
-Co ty wygadujesz, Kasandro? - odpowiada Helena ostrym szeptem, ale blednie przy tym jak sciana.
Kasandra sie usmiecha.
-Mowie o twojej smierci. Dzieli cie od niej ledwie kilka chwil. Powstrzymuje ja tylko to, ze stos jeszcze nie zaplonal.
-Menelaos?
-Twoj szlachetny malzonek - smieje sie Kasandra. - Poprzedni szlachetny malzonek, nie ten, ktory gnije jak kupa przypalonego kompostu na szczycie stosu. Nie slyszysz chrapliwego oddechu Menelaosa? Bicia jego szkaradnego serca? Nie slyszysz, jak szykuje sie, by cie zabic? Nie czujesz woni jego potu? Bo ja tak.
Andromacha odwraca sie plecami do widowiska i podchodzi do Kasandry, chcac zabrac ja do swiatyni, gdzie nikt nie musialby jej sluchac i ogladac.
Kasandra znow parska smiechem i odslania skrywany w dloni krotki, ale ostry jak brzytwa sztylet.
-Sprobuj mnie tylko tknac, kurwo jedna, a potne cie tak samo, jak ty pocielas tego malego niewolnika, ktorego nazwalas swoim synem!
-Ciszej! - syczy Andromacha. Jej oczy plona wsciekloscia.
Priam i mezczyzni znow odwracaja sie i marszcza brwi. Sa przyglusi ze starosci i z pewnoscia nie rozroznili slow, ale rozzloszczone szepty musialy wzbudzic ich niepokoj.
Helenie trzesa sie rece.
-Kasandro, sama mi powiedzialas, ze wszystkie twoje proroctwa byly dotychczas falszywe. Troja wciaz stoi, chociaz minely miesiace od przepowiadanej przez ciebie zaglady miasta. Priam zyje, wbrew twoim zapowiedziom, ze zginie tu, w tej swiatyni. Achilles i Hektor rowniez zyja, chociaz przez lata cale upieralas sie, ze polegna, zanim Troja padnie. Zadna z kobiet nie trafila do niewoli, a ty nie zostalas wywieziona do domu Agamemnona. Tymczasem twierdzilas, ze Klitajmestra ma zabic jego, ciebie i wasze dzieci. Andromacha miala...
Kasandra odrzuca glowe w tyl w bezglosnym skowycie. W dole Hektor w dalszym ciagu kusi bogow ofiarami i winem zmieszanym z miodem, czekajac, az wiatr roznieci ogien na stosie jego brata. Gdyby w owych czasach istnial juz teatr, zgromadzeni na placu widzowie z pewnoscia uznaliby, ze dramat przeradza sie w farse.
-Tego wszystkiego juz nie ma - szepcze Kasandra. Ostrzem sztyletu nacina sobie karby na przedramieniu. Krew scieka po jej bladej skorze i kapie na marmur, ale Kasandra na nia nie patrzy. Nie odrywa wzroku od Andromachy i Heleny. - Stara przyszlosc zniknela, siostry. Mojry nas opuscily. Nasz swiat i jego przyszlosc przestaly istniec. Ich miejsce zajal jakis inny, dziwny kosmos. Lecz nadal ciazy na mnie wieszcza klatwa Apolla, siostry. Menelaos lada chwila wbiegnie tu po schodach i przebije mieczem twoje sliczne cycuszki, Heleno Trojanska.
Dwa ostatnie slowa wprost ociekaja sarkazmem.
Helena chwyta Kasandre za ramiona. Andromacha wyrywa jej sztylet z reki i razem popychaja mloda wieszczke w gaszcz kolumn, w chlodny cien swiatynnego wnetrza. Przypieraja ja do marmurowej balustrady, zawisajac nad nia niczym para Furii.
Andromacha przystawia jej sztylet do gardla.
-Przyjaznimy sie od lat - syczy. - Ale jesli powiesz jeszcze slowo, glupia cipo, zarzne cie jak wieprza.
Kasandra sie usmiecha.
Helena lapie Andromache za nadgarstek, chociaz trudno byloby powiedziec, czy chce ja powstrzymac, czy moze pomoc w egzekucji. Druga dlon kladzie Kasandrze na ramieniu.
-Czy Menelaos naprawde chce mnie zabic? - szepcze prosto do ucha udreczonej wieszczki.
-Dwakroc przyjdzie dzis po ciebie, i dwakroc los pokrzyzuje mu plany - odpowiada bezbarwnym tonem Kasandra. Patrzy w dal. Jej usmiech tezeje w grymas.
-Kiedy przyjdzie? - pyta Helena. - I kto mu przeszkodzi?
-Po raz pierwszy, gdy zaplonie stos - odpowiada Kasandra tak beznamietnie, jakby recytowala dziecieca bajke. - Po raz drugi, kiedy stos sie wypali.
-Kto mu przeszkodzi? - powtarza Helena.
-Najpierw na drodze Menelaosa stanie malzonka Parysa. - Oczy uciekly Kasandrze w glab czaszki. Spod powiek blyskaja same bialka. - Potem przeszkodzi mu Agamemnon i przyszla morderczyni Achillesa, Pentesileja.
-Pentesileja? Ta Amazonka? - pyta z niedowierzaniem Andromacha, a jej glos niesie sie echem po swiatyni Zeusa. - Przeciez ona jest tysiace kilometrow stad! Agamemnon tez. Jakim cudem mieliby przybyc do Troi, zanim stos Parysa zgasnie?
-Csss - ucisza ja Helena i znow zwraca sie do Kasandry: - Powiedzialas, ze malzonka Parysa uniemozliwi Menelaosowi zabicie mnie, gdy zaplonie stos. Jak mam to zrobic? Jak?!
Kasandra mdleje i osuwa sie na posadzke. Andromacha ukrywa sztylet w faldach sukni i policzkuje wieszczke, kilka razy, mocno. Kasandra nie odzyskuje przytomnosci.
Helena kopie bezwladna Kasandre.
-Niech ja pieklo... Jak mam powstrzymac Menelaosa przed zamordowaniem mnie? Przeciez za chwile...
Z zewnatrz dobiegaja triumfalne okrzyki zebranych na placu Trojan i Achajow. Slychac tez szum i ryk plomieni.
Wiatr poslusznie przybyl przez Brame Skajska. Drewno zajelo sie ogniem. Stos plonie.
4
Menelaos patrzyl, jak zachodni wiatr podsyca ogien - najpierw pierwsze jezory plomieni niesmialo liznely stos, a po chwili sterta drewna zmienila sie w olbrzymie ognisko. Hektor ledwie zdazyl zbiec po schodach i uskoczyc przed pozoga.Teraz, pomyslal Menelaos.
Rowne szeregi Achajow pekly, gdy tlum zaczal sie odsuwac od ognia. Korzystajac z chwilowego zamieszania, Menelaos przesliznal sie miedzy Argiwami i przecisnal przez dzielace go od stosu szyki trojanskiej piechoty. Krok po kroku przesuwal sie w lewo, w kierunku swiatyni Zeusa. Zauwazyl, ze niesione wiatrem iskry i zar zmusily Priama, Helene i pozostalych do cofniecia sie w glab tarasu, a zolnierzy - co bylo znacznie wazniejsze - do zejscia ze schodow. Mial wolna droge.
Chyba bogowie mi sprzyjaja.
Moze naprawde tak bylo? Codziennie slyszalo sie opowiesci o kontaktach Trojan i Argiwow z ich dawnymi bostwami. To, ze smiertelnicy i bogowie wdali sie w wojne, nie znaczylo jeszcze, ze dawne wiezy krwi i wiekowego obyczaju zostaly calkowicie zerwane. Menelaos znal dziesiatki Achajow, ktorzy po nocach potajemnie skladali ofiary bogom, tak jak czynili to od lat - i nie przeszkadzalo im to w ciagu dnia stawac do walki z nimi. Czyz sam Hektor przed chwila nie wezwal bogow polnocnego i zachodniego wiatru, Zefira i Boreasza, aby pomogli mu rozpalic stos pogrzebowy brata? I czy bogowie nie wysluchali jego prosby, mimo ze na w tym samym ogniu splonely kosci i bebechy Dionizosa, syna Zeusa, rozwleczone po calym stosie jak resztki, ktore rzuca sie psom?
Nielatwo zyc w takich czasach.
Coz... odezwal sie drugi glos w glowie Menelaosa, ten bardziej cyniczny, ktory nie byl jeszcze gotowy do zabicia Heleny. Ty juz sobie dlugo nie pozyjesz, brachu.
Przystanal u stop schodow i wysunal miecz z pochwy. Nikt niczego nie zauwazyl; wszyscy wpatrywali sie w plonacy z hukiem, oddalony o dziesiec krokow stos. Setki zolnierzy oslanialy twarze rekami. Zar byl trudny do zniesienia.
Menelaos wszedl na pierwszy stopien.
Nie dalej niz trzy metry od niego spod portyku swiatyni Zeusa wyszla kobieta z twarza zaslonieta woalem, jedna z dziewic, ktore wczesniej wniosly na stos oliwe i miod. Szla prosto w strone plomieni. Wszystkie oczy spoczely na niej i znajdujacy sie tuz za nia Menelaos musial znieruchomiec i opuscic miecz. Wolal nie zwracac na siebie uwagi.
Kobieta zrzucila zaslone. Trojanie stloczeni po przeciwnej stronie stosu zamarli.
-Ojnone! - krzyknal ktos na tarasie.
Menelaos zadarl glowe. Slyszac zaskoczone szepty i okrzyki, Priam, Helena, Andromacha i inni wrocili na taras. Przemowila jednak nie Helena, lecz jedna z niewolnic.
Ojnone? Imie to wydalo mu sie dziwnie znajome. Budzilo jakies skojarzenia sprzed trwajacej dziesiec lat wojny, ale nie umial go skojarzyc z twarza. Jego mysli zreszta zaprzatalo tylko najblizsze pol minuty. Helena stala u szczytu schodow. Schody mialy niespelna piec metrow dlugosci. Nikt nie stal mu na drodze.
-Tak, to ja! Ojnone, prawdziwa malzonka Parysa! - wykrzyknela kobieta. Mimo ze stala bardzo blisko Menelaosa, ledwie uslyszal jej slowa, na wpol zagluszone przez wiatr i ryk plomieni.
Prawdziwa malzonka Parysa?!
Menelaos zdebial. Ze swiatyni i pobliskich uliczek wylewaly sie tlumy zaciekawionych widowiskiem Trojan. Kilkunastu ludzi wspielo sie na stopnie, stajac obok i powyzej Menelaosa. Rudowlosy Achaj przypomnial sobie wreszcie, ze po uprowadzeniu Heleny w Sparcie mowilo sie cos o uprzednim malzenstwie Parysa z jakas pospolita kobieta, dziesiec lat od niego starsza. Ponoc w zamian za pomoc bogow przy porwaniu Heleny mial sie pozbyc poprzedniej zony, Ojnone.
-To nie Apollo Febus zabil Parysa, syna Priama - wolala dalej Ojnone. - Ja to zrobilam!
Odpowiedzialy jej mniej i bardziej obelzywe okrzyki. Paru najblizej stojacych zolnierzy chcialo ruszyc w jej strone, jakby zamierzali ja zlapac, ale towarzysze ich powstrzymali. Wiekszosc zebranych chciala uslyszec, co Ojnone ma do powiedzenia.
Menelaos spojrzal na Hektora, widocznego przez zaslone plomieni. Nawet najwiekszy heros Ilionu byl w tej sytuacji bezradny - od kobiety oddzielal go palajacy wscieklym zarem stos pogrzebowy.
Ojnone stala tak blisko ognia, ze ubranie na niej parowalo. Wygladala, jakby specjalnie oblala sie woda, przygotowujac sie do tego przedstawienia. Pod przemoczona suknia wyraznie rysowaly sie jej pelne, lekko obwisle piersi.
-Parys nie zginal od ognia, ktorym porazil go Apollo Febus! - wrzasnela. - Dziesiec dni temu, kiedy moj maz wraz z bogiem znikneli w wolnoczasie, kazdy oddal po jednym strzale z luku; tak jak chcial tego moj malzonek, stoczyli pojedynek luczniczy. Obaj chybili. Dopiero smiertelnik, tchorzliwy Filoktet, wypuscil strzale, ktora smiertelnie ugodzila mojego meza!
W tym miejscu Ojnone wskazala grupe Achajow, w ktorej Filoktet stal ramie w ramie z Ajaksem Wielkim.
-To klamstwo! - ryknal stary lucznik. Odyseusz dopiero niedawno, kilka miesiecy po wybuchu wojny z bogami, uwolnil go z wygnania i sprowadzil z odleglej wyspy.
Ojnone zignorowala jego okrzyk i podeszla jeszcze blizej stosu. Skora na jej twarzy i odslonietych rekach poczerwieniala od goraca. Para buchajaca z sukni otulila ja jak gesta mgla.
-Po tym, jak niepocieszony Apollo uciekl z powrotem na Olimp, argiwski tchorz, Filoktet, z dawna zywiacy uraze do Parysa, wystrzelil zatruta strzale i trafil mojego meza w pachwine!
-Skad moglabys to wiedziec, kobieto?! - zakrzyknal Achilles glosem stokroc czystszym i donosniejszym niz glos wdowy. - Nikt z nas nie podazyl za synem Priama i Apollem w wolnoczas! Nikt nie widzial pojedynku!
-Kiedy Apollo zorientowal sie, ze doszlo do zdrady, porzucil mojego meza na stokach Idy, gdzie od ponad dziesieciu lat zyje na wygnaniu... - ciagnela Ojnone.
Znow odpowiedzialy jej pojedyncze okrzyki, ale poza tym na olbrzymim placu, wypelnionym tysiacami trojanskich zolnierzy, a wraz z nim na okolicznych murach i dachach panowala pelna wyczekiwania cisza.
-Parys blagal mnie, bym przyjela go z powrotem - rozszlochala sie Ojnone. Jej mokre wlosy parowaly teraz rownie intensywnie jak ubranie. - Umieral od greckiej trucizny. Jego podbrzusze, jadra i niegdys umilowany czlonek cale sczernialy. Prosil, abym opatrzyla mu rane.
-Niby jak zwykla wiedzma miala uzdrowic go od trucizny?! - zawolal Hektor. Przemowil po raz pierwszy. Jego glos, dobiegajacy zza sciany plomieni, grzmial jak glos boga.
-Wyrocznia przepowiedziala mojemu malzonkowi, ze tylko ja bede mogla uleczyc taka rane - odkrzyknela Ojnone. Trudno bylo powiedziec, czy glos jej sie lamie, czy tez huk plomieni coraz latwiej ja zaglusza. Menelaos ja slyszal, ale watpil, by jej slowa docieraly do wiekszosci gapiow na placu.
-Cierpial okrutnie i blagal mnie - krzyczala dalej - blagal, zebym oblozyla mu zatruta rane balsamem. "Nie potepiaj mnie teraz", mowil. "Zostawilem cie, bo Mojry kazaly mi plynac po Helene. Dzis wolalbym umrzec, niz sprowadzic te dziwke do palacu Priama. Blagam cie, Ojnone, zaklinam na milosc, jaka sie darzylismy, i na nasze dawne przysiegi, wybacz mi i ulecz mnie".
Menelaos patrzyl, jak robi kolejne dwa kroki do przodu. Plomienie lizaly jej cialo. Jej stopy zaczely czerniec, skora sandalow zweglala sie i zwijala jak papier.
-Odmowilam! - Glos Ojnone zabrzmial bardziej chrapliwie, ale i glosniej niz przed chwila. - Parys umarl. Moj ukochany, jedyny kochanek i maz nie zyje. Skonal w bolach, bluzniac okrutnie. Moje slugi i ja probowalismy spalic jego cialo. Chcialam, aby moj potepiony przez Mojry maz splonal na stosie godnym bohatera. Niestety, drzewa na Idzie sa twarde i trudno je sciac, a my jestesmy tylko slabymi kobietami. Nie uporalam sie nawet z tym prostym zadaniem.