Odpryski Strzaskanej Korony (4) - FEIST RAYMOND E
Szczegóły |
Tytuł |
Odpryski Strzaskanej Korony (4) - FEIST RAYMOND E |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Odpryski Strzaskanej Korony (4) - FEIST RAYMOND E PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Odpryski Strzaskanej Korony (4) - FEIST RAYMOND E PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Odpryski Strzaskanej Korony (4) - FEIST RAYMOND E - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Raymond E. Feist
Odpryski Strzaskanej Korony (4)
(Tlumaczyl Andrzej Sawicki)
Jonowi i Anicie Eversonom,ktorzy byli ze mna od samego poczatku.
Podziekowania
Jak zwykle w takich przypadkach jestem dluznikiem wielu ludzi, bez pomocy ktorych ta ksiazka nie powstalaby. Dziekuje wiec:
Pierwotnym tworcom Midkemii, Steve'owi Abramsowi i Jonowi Eversonowi, oraz reszcie Bandy Markow Nocy Czwartkowo-Piatkowych. Bez ich pomyslowosci i kreatywnosci kraina ta bylaby znacznie ubozsza.
Moim wydawcom za niezachwiana wiare i ciezka prace. Entuzjazm i pomoc "przekraczajace zwykle granice" okazala zwlaszcza Jennifer Brehl, dzieki naleza sie jej w rownej mierze za prace i przyjazn.
Mojemu dobremu przyjacielowi i agentowi, Jonathanowi Matsonowi, za to, ze zawsze byl.
Mojej zonie, Kathlyn S. Starbuck, za wiecej, niz moglbym wymienic, i za to, ze jest najlepsza pierwsza czytelniczka, o jakiej mozna byloby marzyc.
I tym wszystkim, ktorzy przyslali listy z zarzutami lub pochwalami, dajac mi znak, ze gdzies tam ktos czyta moja prace. Czas nie pozwala mi na to, by na wszystkie odpowiadac, ale wszystkie czytam.
I Seanowi Tate'owi, tworcy postaci Malara.
Postaci wystepujace w naszej opowiesci:
Acaila - przywodca eldarow z dworu Krolowej Elfow
Adelin - elf z Elvandaru
Aglaranna - Krolowa Elfow w Elvandarze, zona Tomasa, matka Calina i Calisa
Akee - goral Hadati
Akier - porucznik z "Krolewskiego Buldoga"
Aleta - mloda kaplanka Swiatyni Arch-Indar
Asham Ibin Al-Tuk - general keshanski
Avery Karli - zona Roo
Avery Rupert "Roo" - kupiec z Krondoru
Boyse - kapitan z oddzialow Duko
Brian - Diuk Silden
Calhern Thomas - pelniacy obowiazki porucznika gwardii przybocznej
Calin - dziedzic tronu Krolestwa Elfow, brat przyrodni Calisa, syn Aglaranny i Aidana
Calis - "Orzel Krondoru", osobisty agent i wyslannik Ksiecia Krondoru, Diuk Dworu, syn Aglaranny i Tomasa, brat przyrodni Calina
Chalmes - przywodca magow ze Stardock
Chapac - blizniaczy brat Tilaca, syn Ellii
d'Lyes Robert - mag ze Stardock
de Savon Luis - weteran, wspolpracownik Roo
Delwin - Konstabl z Krondoru
Desgarden - fechmistrz z Krondoru
Dokins Kirby - drobny zlodziejaszek i informator ceklarzy z Krondoru
Dominik - opat opactwa Ishapa w Sarth
Duga - kapitan najemnikow z Novindusa
Duko - general armii Szmaragdowej Krolowej
Ellia - elfka z Elvandaru, matka Chapaca i Tilaca
Enares Malar - sluga znaleziony w dziczy
Erland - brat Krola, stryj Ksiecia Patricka
Fadawah - general, dawny wodz naczelny armii Szmaragdowej Krolowej, samozwanczy Krol Morza Goryczy
Francine "Francie" - corka Diuka Silden
Greylock Owen - Konetabl Rycerstwa w armii Ksiecia
Hammond - porucznik armii krolewskiej
Herbert z Rutherwood - skryba z Port Vykor
Jacoby Helen - wdowa po Randolphie Jacobym, matka Natally i Willema
Jallom - kapitan z armii Duko
Jameson Dashel "Dash" - mlodszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jameson James "Jimmy" - starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Kahil - szef sluzby wywiadowczej Fadawaha
Kaleid - mag, czlonek starszyzny Stardock
Leland - syn Richarda z Mukerlic
Livia - corka Lorda Vasariusa
Mackey - sierzant gwardii palacowej
Matak - stary zolnierz sluzacy pod rozkazami Duko
Milo - wlasciciel gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu, ojciec Rosalyn
Miranda - czarodziejka, przyjaciolka Calisa i zona Puga
Nakor Isalanczyk - szuler, mag, przyjaciel Puga i Calisa
Nardini - kapitan zdobytego okretu queganskiego
Nordan - general armii Fadawaha
Pahaman - Tropiciel z Natalu w Elvandarze
Patrick - Ksiaze Krondoru, syn Ksiecia Erlanda, bratanek Krola i Ksiecia Nicholasa
Pickney - urzednik miejski z Krondoru
Pug - mistrz magii, Diuk Stardock, kuzyn Krola, dziadek Aruthy, prapradziadek Jimmy'ego i Dasha
Reese - zlodziej z Krondoru
Richard - Earl Mukerlic
Riggers Lysle - przywodca Szydercow
Rosalyn - corka Mila, zona Rudolpha, matka Gerda
Rudolph - piekarz z Ravensburga, maz Rosalyn, przybrany ojciec Gerda
Runcor - kapitan z armii Duko
Ryana - smocza panna, mogaca zmieniac ksztalt w ludzki, przyjaciolka Tomasa i Puga
Shati Jadow - porucznik z kompanii Erika
Sho Pi - dawny towarzysz Erika i Roo, uczen Nakora
Songti - kapitan z armii Duko
Styles - kapitan "Krolewskiego Buldoga"
Subai - kapitan Krolewskich Krondorskich Tropicieli
Talwin - szpieg i wywiadowca pracujacy dla Aruthy
Tilac - syn Ellii, blizniaczy brat Chapaca
Tinker Gustaf - wiezien i towarzysz Dasha, pozniejszy stroz prawa i Konstabl
Tomas - wojenny wodz Elvandaru, malzonek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic mocy Ashen-Shugar
Trina - zlodziejka, Mistrzyni Dnia Szydercow
Tuppin John - zlodziej, szef krondorskich opryszkow
Vasarius - queganski szlachcic i kupiec
von Darkmoor Erik - kapitan Szkarlatnych Orlow Calisa
von Darkmoor Gerd - Baron Darkmoor, syn Rosalyn i Stefana von Darkmoor, bratanek Erika
von Darkmoor
Mathilda - Baronowa Darkmoor, babka Gerda
Wendell - kapitan z Krondoru
Wiggins - ochmistrz dworu Patricka
Wilkes - zolnierz armii Erika
Zaltais - ?
Ksiega czwarta
Opowiesc o braciach
Obowiazek musi sie opierac na ufnosci.
Benijamin DisraeliEarl of Beaconsfield
Tancred, ksiega II, rozdz. l
Prolog
General zapukal.
-Wejsc - odezwal sie samozwanczy Krol Morza Goryczy, podnoszac wzrok znad pospiesznie napisanej notatki, ktora podal mu wlasnie szef jego wywiadu, kapitan Kahil.
Do komnaty, strzasajac snieg z plaszcza, wszedl general Nordan.
-Wasza Krolewska Mosc znalazl sobie zimny kraj do wladania - rzekl z usmiechem. Kahila powital krotkim kiwnieciem glowy.
-Ale przynajmniej jest tu pod dostatkiem zywnosci i drewna na opal - odpowiedzial Fadawah, dawny naczelny wodz armii Szmaragdowej Krolowej, obecny wladca Ylith i okolic. Machnal niedbale dlonia na poludnie. - Wciaz jeszcze docieraja do nas az z Darkmoor maruderzy, ktorzy w bardzo mrocznych barwach odmalowuja sytuacje w Zachodnich Dziedzinach.
Nordan wskazal dlonia krzeslo i Fadawah przytaknal przyzwalajaco. Choc byli starymi towarzyszami broni, w czasie gdy Fadawah przygotowywal sie do wiosennej kampanii, obaj przestrzegali formalnosci. Policzki generala wciaz jeszcze pokrywaly rytualne blizny, pozostale po przysiedze lojalnosci Pantathianom. Zastanawial sie, czy nie poprosic o pomoc jakiegos uzdrawiacza lub kaplana, aby pomogli mu pozbyc sie tych znakow, poniewaz kiedy sie zorientowal, ze Wezowi Kaplani byli tak samo oszukiwani jak i on, zabil ich ostatniego najwyzszego kaplana. Uwazal, ze nie jest juz nikomu niczego winien. Byl panem samego siebie i wlasnej woli, stal na czele wlasnej armii, stacjonujacej w bogatym kraju. Kahil jednak przypomnial mu, ze blizny - choc byly upokarzajace - budzily strach i szacunek jego ludzi. Szef wywiadu sluzyl Szmaragdowej Pani, zanim ta padla ofiara demona, a pozniej, po zmianie dowodztwa w armii najezdzcow, udowodnil, ze jest wiernym i godnym zaufania doradca.
Wedle ostatnich szacunkow ponad trzydziesci tysiecy ludzi dotarlo na poludnie prowincji Yabon. Zorganizowal ich, znalazl dla nich kwatery, porozsylal oddzialy, a teraz kontrolowal wszystkie ziemie od Ylith na poludnie po Questor View, na polnoc do Zun i ku zachodowi po miasto Natal, przejete w wiekszej czesci przez jego ludzi. Zajal tez Hawks Hollow, niewielkie miasteczko nad waznym przejsciem przez gory na wschod.
-Niektorym nie podoba sie mysl o zostaniu tutaj - stwierdzil Nordan. Krepy wojak potarl dlonia pokryty szczecina podbrodek i odchrzaknal. - Mowia o znalezieniu statku i powrocie za morze.
-Powrocie do czego? -- spytal Fadawah. - Do spalonych ziem, gdzie grasuja barbarzyncy ze stepow? Poza warowniami krasnoludow w Gorach Ratn'Gar i kilkoma plemionami Jeshandi, ktorym udalo sie jakos przetrwac na polnocy, co tam zostalo z cywilizowanych krajow? Ostalo sie choc jedno miasto? Jakies zapasy zywnosci? - Podrapal sie w glowe. Mial na niej jeden dlugi kosmyk wlosow, reszte czerepu golil, co tez stanowilo pozostalosc po kulcie Szmaragdowej Krolowej. - Powiedz tym, co gadaja o powrocie, ze jesli wiosna znajda jakis statek, moga odplynac wedle woli. - Zapatrzyl sie w przestrzen przed soba. - Nie bede zatrzymywal nikogo, kto nie jest gotow mi sluzyc. Czekaja nas ciezkie boje.
-Z krolewskimi?
-A co, sadzisz, ze beda siedzieli z zalozonymi rekoma? Ze nie beda probowali odbic tych ziem?
-Nie, ale w Krondorze i pod Darkmoor poniesli ciezkie straty. Jency mowia, ze w polu nie zostalo im zbyt wielu ludzi.
-To byloby prawda, gdyby nie sciagneli tutaj Armii Wschodu - odparl Fadawah. - Ale jezeli ja tu sprowadza, musimy byc gotowi.
-Coz - odpowiedzial Nordan. - Nie dowiemy sie az do wiosny.
-To tylko trzy miesiace. Musimy sie przygotowac.
-Macie jakis plan?
-Zawsze mam jakis plan - odpowiedzial stary wyga. - Nie zycze sobie prowadzic wojny na dwa fronty, jezeli tylko da sie tego uniknac. Gdybym byl dostatecznie glupi i nie uwazal, mialbym wojne na cztery fronty. - Wskazal dlonia rozwieszona na scianie komnaty mape. Rozlozyl sie kwatera w majatku Earla Ylith, wedle ostatnich raportow zabitego razem z Diukiem Yabonu i Earlem LaMut. - Potarl dlonia podbrodek. - Trzeba nam wziac LaMut, jak tylko zaczna sie wiosenne roztopy, a w lecie musimy zajac Yabon. - Usmiechnal sie. - Poslij wiesci do wodza z Natalu... - zwrocil sie do Kahila. - Jaki on ma tytul?
-Pierwszego Radcy - podsunal szef wywiadu.
-Poslijcie temu Pierwszemu Radcy wyrazy podziekowania za jego pomoc w zabezpieczeniu naszych zimowych kwater i troche zlota. Tysiac sztuk powinno wystarczyc...
-Tysiac? - upewnil sie Nordan.
-Stac nas na to - odparl niedawny general. - Bedziemy mieli jeszcze wiecej. A potem wycofajcie ludzi i sprowadzcie ich tutaj. - Spojrzal na swego starego towarzysza spod oka. - To podtrzyma przyjazne nastawienie tego Pierwszego Radcy... dopoki nie wrocimy do Natalu, zajmiemy go i uczynimy naszym. - Wskazal na mape. - Chce, by do tego czasu Duko i jego ludzie zajeli Krondor.
Nordan uniosl brew, zdradzajac zaciekawienie.
-Duko mnie niepokoi - stwierdzil Fadawah. - Jest bardzo ambitny. - Zmarszczyl brwi. - Tylko przypadek sprawil, ze w planach Pantathian wyznaczono mi pierwsza, a jemu druga role... gdyby nie ow przypadek, moglibysmy teraz wykonywac rozkazy Duko.
-Ale jest dobrym wodzem. - Kiwnal glowa Nordan. - A rozkazy zawsze wykonywal bez dyskusji.
-Nie przecze... dlatego chce, by byl na froncie. I chce, bys byl za nim... w Sarth.
-Dlaczego w Krondorze? - General potrzasnal glowa. - Tam nic niema... - Ale bedzie - odpowiedzial Fadawah. - To stolica Dziedzin Zachodu, miasto ich Ksiecia, i wroca tam tak szybko, jak tylko sie da. - Kiwnal glowa, jakby potakujac samemu sobie. - Jezeli Duko da im zajecie, dopoki nie zajmiemy Yabonu, to mozemy sie potem zainteresowac Wolnymi Miastami, ktore sa czescia Dalekiego Wybrzeza. - Wskazal na zachodnia czesc Krolestwa. - Ponownie zajmiemy Krondor i wrocimy na stara linie frontu. Co to za miejsce?
-Grzbiet Koszmarow.
-Dobra nazwa. - Westchnal. - Nie jestem pyszalkiem. Krolestwo Morza Goryczy... to obszar na miare moich ambicji. Pozwolimy tym z Krolestwa Wysp zachowac Darkmoor i ziemie na wschod od niego. - Usmiechnal sie. - Na razie...
-Ale pierwej musimy ponownie zajac Krondor.
-Nie - odpowiedzial Fadawah. - Przede wszystkim trzeba nam sprawic, by zaczeli myslec, ze chcemy odzyskac Krondor. Szlachta Krolestwa to nie durnie... nie sa tez tak krotkowzroczni i zadufani w sobie jak nasi... - Przypomnial sobie, jakim oburzeniem zaplonal Krol-Kaplan Lanady, kiedy on i jego armia nie zechcieli za rozkazem opuscic miasta. - Ci tu to ludzie przebiegli, obowiazkowi, na pewno na nas uderza, a natarcie bedzie ciezkie. Nie wolno nam ich lekcewazyc. Nie... niech zaczna myslec, ze chodzi nam o Krondor. A kiedy sie zorientuja, ze dobrze sie obwarowalismy w Yabonie, moze zechca negocjowac, a moze nie... ale w jednym i drugim wypadku, kiedy przejmiemy kontrole nad Yabonem, to juz sie stad nie damy wyrzucic. Niech Duko zaplaci za swe ambicje... bo za bardzo uderza mu do glowy...
Nordan wstal.
-Za pozwoleniem Waszej Wysokosci, powiadomie tych, co chca odplynac, ze moga ruszyc z wiosna.
Fadawah kiwnieciem dloni pozwolil mu sie oddalic.
-Wasza Krolewska Mosc... - General sklonil sie i wyszedl.
Po jego wyjsciu Fadawah zwrocil sie do Kahila:
-Poczekaj, a potem idz za Nordanem i zobacz, z kim rozmawia. Zapamietaj sobie ludzi, ktorzy sa przywodcami niezadowolonych. Trzeba sie nimi zajac... przed nastaniem odwilzy, a bedziemy mogli zapomniec o tych bzdurnych pomyslach dotyczacych powrotu na Novindus.
-Oczywiscie, Wasza Krolewska Mosc - potwierdzil szef wywiadu. - I oczywiscie, zgadzam sie z zamyslem, jaki kryje sie za wyslaniem Nordana do Sarth.
-Z jakim zamyslem?
Kahil pochylil sie, obejmujac ramieniem barki Fadawaha, i szepnal mu do ucha:
-Wyslij wszystkich swoich nielojalnych podwladnych na poludnie, a kiedy trzeba sie bedzie targowac, by utrzymac podbite tereny, oddamy tych, na ktorych najmniej nam zalezy.
Wzrok Fadawaha skupil sie na czyms ogromnie dalekim, jakby sluchal kogos, kto mowi don z wielkiej odleglosci.
-Owszem... to brzmi madrze.
-Musisz otoczyc sie zaufanymi ludzmi - ciagnal Kahil. - Tymi, ktorych lojalnosc nie poddaje sie zadnym watpliwosciom. Trzeba ci przywrocic dawne miejsce Niesmiertelnym...
-Nie! - zachnal sie Fadawah. - Ci szalency sluzyli silom mroku!
-Zadnym silom mroku, Wasza Wysokosc - przerwal mu Kahil. - Sluzyli silom, ktore moga ci zapewnic wladze nie tylko tu, w Yabonie, ale i w Krondorze.
-W Krondorze... - powtorzyl Fadawah.
Kapitan klasnal w dlonie i drzwi stanely otworem. Do komnaty weszli dwaj wojownicy oznakowani na policzkach rytualnymi bliznami, takimi samymi, jakie mial Fadawah.
-Strzezcie Krola, chocby za cene wlasnego zycia - polecil im.
-W Krondorze... - powtorzyl raz jeszcze Fadawah. Kahil wstal i wyszedl, zamykajac za soba drzwi. Zanim sie odwrocil i ruszyl za Nordanem, by odnalezc i odnotowac w pamieci na smiertelnej liscie ludzi okazujacych najlzejsze chocby oznaki nielojalnosci, na jego twarzy pojawil sie nikly usmiech. Fadawah spojrzal na dwu wojownikow i skinieniem dloni kazal im trzymac sie od siebie z daleka. Blizny na ich policzkach przypominaly mu ponure i odlegle czasy, kiedy byl bezwolnym wiezniem Szmaragdowej Wiedzmy, i minione miesiace, podczas ktorych jej armia wladal demon. Nienawidzil mysli o tym, ze ktos sie nim poslugiwal... i zabilby kazdego, kto zechcialby powtorzyc ow wyczyn, jaki tylko raz udal sie Szmaragdowej Krolowej. Podszedlszy do wiszacej na scianie mapy, zajal sie planowaniem wiosennej kampanii.
Rozdzial l
ZIMA
Wiatr ucichl.Dash odczekal jeszcze chwile, ale mimo to zimne podmuchy wyciskaly mu lzy z oczu, gdy patrzyl na lezaca w dole droge. Odbudowa Darkmoor nastepowala powoli. Hamowaly ja liczne zamiecie sniezne i deszcze, zima bowiem okazala sie kaprysna. Oblodzone schody i drabiny utrudnialy podejscie robotnikom trudzacym sie przy odbudowie zachodniej czesci miasta, a wozy z materialami budowlanymi stale grzezly w glebokim blocie.
Teraz znow wszystko pokrylo sie lodem, ale Dash cieszyl sie, ze nie spadly sniegi. Na czystym, przejrzystym niebie slonce swiecilo tak, ze powinno byc cieplo - ale nie bylo. Wiedzial, ze jego zly nastroj wynika po czesci z pogody, chocby dlatego, ze nigdy wczesniej nie przezyl tak dlugiej zimy.
W miare uplywu czasu, w chlodnym, czystym powietrzu rozlegaly sie coraz liczniejsze odglosy zycia miasta. Przy odrobinie szczescia prace przy nowej bramie zostana zakonczone do zachodu slonca i do wielu rzeczy, ktore trzeba bylo zrobic "na wczoraj", dojdzie zapewnienie wszystkim choc odrobiny bezpieczenstwa.
Dash nie umialby sobie przypomniec, czy kiedykolwiek w swoim krotkim, dwudziestoletnim zyciu czul sie rownie znuzony jak teraz. Czesc jego zmeczenia wynikala ze swiadomosci, ze do czegokolwiek by sie wzial, lista tego, co jeszcze zostalo do zrobienia, wcale sie nie skraca, a reszta - z troski i zmartwienia, gdyz jego brat Jimmy wyraznie sie spoznial.
Jimmy podjal sie roli wywiadowcy, i wyruszyl, aby penetrowac sily nieprzyjaciela za linia frontu. Ksiaze Patrick postanowil, ze z wiosna Krolestwo zapobiegnie grozbie natarcia Kesh na poludniowe rubieze - co oznaczalo, ze odbicie ziem straconych podczas ostatniej letniej inwazji spadnie na barki Owena Greylocka, Konetabla Krondoru, i Erika von Darkmoor, kapitana rycerstwa i dowodcy Szkarlatnych Orlow, elitarnej jednostki skladajacej sie z wyjatkowo starannie dobranych ludzi.
W zwiazku z tym Ksiaze potrzebowal informacji o tym, jak wiedzie sie najezdzcom pomiedzy Darkmoor a Krondorem. A Jimmy prawdopodobnie zglosil sie na ochotnika.
Ale juz trzy dni temu powinien byl wrocic.
Dash przeszedl na obrzeze patrolowanego obszaru, gdzie rzad wypalonych scian znaczyl zachodnie przedmiescia Darkmoor. Obecnosc ksiazecej armii w miescie zapewniala w zasadzie bezpieczenstwo - przynajmniej w odleglosci dnia jazdy od miejskich murow - ale sterty rumowisk i potrzaskanych cegiel okazaly sie doskonalym miejscem na zasadzki i dawaly schronienie rozmaitym zbiegom, lupiezcom i ludziom wyjetym spod prawa.
Powiodl wzrokiem po horyzoncie, szukajac brata. Z dolu od czasu do czasu dobiegaly go odglosy zimowego, puszczanskiego zycia. Mozna bylo uslyszec trzask ustepujacej pod ciezarem sniegu galezi lub odglos pekania lodu, gdzies, gdzie zaczela sie odwilz. Niekiedy zaspiewal jakis ptak lub w krzakach poruszyl sie zwierzak. W zimnym, gorskim powietrzu dzwieki niosly sie daleko.
I nagle uslyszal cos innego. Oddalony, cichy dzwiek. Nie byl to tetent kopyt, jakiego z nadzieja oczekiwal, ale odglos zgniatanego podeszwami butow sniegu - ten, kto sie zblizal, stawial kroki rowno i metodycznie, jakby mu sie wcale nie spieszylo.
Dash kilkakrotnie zgial i wyprostowal palce obu obleczonych w rekawice dloni, potem powoli i ostroznie wyjal miecz z pochwy. Niedawny konflikt i walki nauczyly go paru rzeczy, miedzy innymi tego, by zawsze byc gotowym - zwlaszcza ze poza murami fortecy, w ruinach przedmiesc grodu zwanego Darkmoor, nie bylo miejsc, w ktorych czlek moglby sie czuc naprawde bezpiecznie.
W dali spostrzegl jakis poruszajacy sie ksztalt i przypatrzyl mu sie uwaznie. Wzdluz drogi brnal samotny czlowiek. Szedl powoli, ale po chwili zaczaj biec truchtem. Dash wiedzial, ze nieznajomy przebiegnie sto krokow i znow przejdzie do marszu - takiego poruszania sie, naprzemiennym biegiem i marszem, nauczono ich w armii, gdzie przeszli z bratem szkolenie jako mlodzi chlopcy. Poruszajacy sie w ten sposob czlowiek mogl dziennie pokonac odleglosc nie mniejsza niz jezdziec na koniu, a podczas tygodnia nawet wieksza.
Dash patrzyl uwaznie. Zblizajacy sie przybysz okazal sie mezem owinietym w gruba oponcze, ktorej barwa byla specjalnie dobrana tak, by nielatwo ja bylo dostrzec z daleka w zimowym polmroku. Noszacego te oponcze zdradzalo tylko slonce przy przejrzystym powietrzu.
Kiedy nieznajomy podszedl blizej, Dash przekonal sie, ze zamiast czapki nosi on kawalek grubego sukna, oddartego z innej czesci odziezy, a na dloniach rekawice takie jak on. U jego boku dostrzegl zwisajacy miecz, a na brudnych butach zakrzeply lod.
Chrzest sniegu stawal sie coraz glosniejszy, az w koncu przybysz stanal przed Dashem. Zatrzymal sie, podniosl wzrok i wysapal:
-Stoisz mi na drodze...
Dash zjechal na bok drogi i zawrocil konia ku Darkmoor. Schowawszy miecz, spial wierzchowca i zrownal go z idacym uparcie piechurem.
-Zostawiles konia? - spytal.
Jimmy podniosl dlon i kciukiem wskazal przestrzen za soba.
-Gdzies tam, po drodze.
-Bardzo niedobrze - stwierdzil mlodszy z braci. - Byl dosc drogi.
-Wiem - odpowiedzial Jimmy. - Ale nie chcialo mi sie go niesc, kiedy zdechl.
-O... doprawdy szkoda. To byl bardzo dobry kon.
-Na pewno nie zalujesz go bardziej ode mnie - mruknal Jimmy.
-Chcialbys moze... przejechac sie?
Jimmy zatrzymal sie, odwrocil i spojrzal na Dasha. Bracia, synowie Aruthy, Diuka Krondoru, nie byli do siebie podobni. James - szczuply, jasnowlosy, o pieknie rzezbionych rysach twarzy i przepastnie niebieskich oczach - podobny byl do babki. Dash kasztanowymi wlosami, ciemnymi oczami i nieco drwiacym wyrazem twarzy przypominal dziadka. Obaj jednak cechowali sie takimi samymi zawadiackimi charakterami. - Propozycja w sama pore - odpowiedzial, chwytajac wyciagnieta dlon brata.
Zrecznie wskoczyl na konski grzbiet, sadowiac sie za jezdzcem, i obaj ruszyli wolno ku miastu.
-Jak tam jest? - spytal Dash.
-Gorzej - odpowiedzial Jimmy.
-Gorzej niz myslelismy?
-Gorzej niz moglibysmy sobie to wyobrazic.
Dash nie pytal juz o nic wiecej, wiedzac, ze Jimmy i tak zlozy raport Ksieciu, on zas bedzie sie temu przysluchiwal.
***
Jimmy wzial kubek goracej kawy, doslodzil ja miodem, dodal duzo smietany i dopiero wtedy podziekowal. Sluga szybko wyszedl, zamykajac za soba drzwi. Jimmy siedzial za stolem w prywatnych ksiazecych apartamentach, a Ksiaze, Konetabl Owen Greylock, Diuk Arutha z Krondoru i Erik von Darkmoor cierpliwie czekali na przyniesione przezen wiesci.-No dobrze - nie wytrzymal wreszcie Patrick, Ksiaze Krondoru i wladca Zachodnich Dziedzin Krolestwa Wysp. - Czegos sie dowiedzial?
-Jest znacznie gorzej, niz sie obawialismy - odpowiedzial Jimmy, po czym napil sie goracego napoju.
Patrick wyslal pieciu ludzi na zachod, do swej niedawnej stolicy, Krondoru, i jak dotad, wrocilo tylko trzech. Obraz, jaki mu odmalowano, nie byl jednoznaczny.
-Mow dalej.
Jimmy odstawil kubek na stol i zaczal zdejmowac ciezka oponcze.
-Dotarlem do Krondoru - oznajmil. - Trwalo to troche, bo zolnierze, jacy ostali sie pomiedzy Darkmoor i Krondorem, to zwykli rabusie i bandyci. Po kilku miesiacach sniezyc siedza w wykopanych napredce ziemiankach, kula sie wokol ognisk i usiluja ocalic zycie.
-A co z Krondorem? - spytal Patrick.
-Prawie opustoszaly. Znalazlem tam kilku ludzi, ale zaden nie chcial ze mna gadac, a i mnie, prawde rzeklszy, nie bardzo zalezalo na konwersacji. Ci, ktorych widzialem, byli wyglodnialymi zoldakami, szukajacymi w ruinach czegokolwiek do zjedzenia. - Przeciagnal sie jak czlowiek czujacy w kosciach zmeczenie i znow upil troche kawy. - Nie mam pojecia, co mogliby tam znalezc. - Spojrzal na Patricka. - Wasza Wysokosc, Krondor wyglada jak najgorszy z nocnych koszmarow. Kazdy kamien czy cegla zostaly osmalone. Nie masz tam jednej deski nie pokrytej sadza. W powietrzu wciaz czuc smrod spalenizny, a przecie od wygasniecia pozarow minely juz miesiace. Deszcze i sniegi nie zdolaly oczyscic miasta. Palac...
-Co z palacem? - spytal Patrick glosem zdradzajacym gleboki niepokoj.
-Nie masz juz palacu, Wasza Ksiazeca Mosc. Zewnetrzne mury stoja na miejscu, choc przecinaja je glebokie pekniecia, ale wewnatrz zostala tylko kupa osmalonych gruzow - zar byl tak intensywny, ze przepalily sie belki stropowe i pozapadaly posadzki. Przetrwala tylko stara cytadela - o ile to slowo da sie tu zastosowac. Wyglada jak osmalona skorupa. Wspialem sie po wewnetrznych schodach, bo belki zostaly nietkniete, i dotarlem az na dach. Moglem stamtad przyjrzec sie calemu miastu... widzialem tez tereny ku polnocy i zachodowi. Port jest pelen zatopionych okretow - z wody wystaja tylko osmalone i gnijace maszty. Znikly pomosty i przystan. Spora czesc domow przy ulicach przyleglych do nabrzeza zostala zrownana z ziemia. Wszystkie budynki w trzeciej, zachodniej czesci miasta runely albo rozsypaly sie, jakby tu wlasnie szalal najwiekszy zar.
Arutha kiwnal glowa. Jego ojciec, poprzedni Diuk Krondoru, podpalil miasto, by uwiezic najezdzcow wsrod plomieni - i zginal w nich z zona. Wiedzial i to, ze w lochach podmiejskich sciekow rozmieszczono barylki queganskiego oleju, ustawiajac je tam, gdzie ich wybuch - wedle mniemania Jamesa - wyrzadzilby najwieksze szkody, to znaczy nieopodal przystani, w dokach, przy wysadzajacych ze swych kadlubow cale kompanie i pulki statkach transportowych, oraz w labiryncie, ktory wycieto w skalach pod dzielnicami biedakow i kupcow.
-Choc trzecia czesc miasta zostala niemal zmieciona z powierzchni ziemi, w zasadzie na kazdej ulicy ocalal budynek lub dwa, ktore mozna bedzie odbudowac. Reszte przed rozpoczeciem prac trzeba bedzie wyburzyc. Wschodnie polacie miasta tez ucierpialy, ale wiele domow da sie odbudowac bez specjalnych nakladow.
-A co z posiadlosciami poza miastem? - spytal Erik, ktory caly czas myslal o dworku, jaki w odleglosci dnia drogi na wschod od Krondoru wybudowal sobie jego przyjaciel Rupert Avery.
-Wiele splonelo, inne ograbiono i zostawiono na pastwe losu. W kilku znajduja sie siedziby najemnikow i rozmaitych band, wolalem sie wiec za bardzo im nie przygladac i nie podjezdzalem za blisko. Mialem juz wyjezdzac, kiedy zaczely sie dziac ciekawe rzeczy. - Patrick i Arutha wbili w mowiacego plonace ciekawoscia spojrzenia. Jimmy lyknal kawy i podjal watek. - Nieopodal miejsca, gdzie urzadzilem sobie tymczasowa kwatere, pokazala sie setka jezdnych... - Spojrzal na Dasha.
-Pamietasz te mala oberze na koncu ulicy Tkaczy, gdzie sie kiedys wdales w bojke? - Dash wzruszyl ramionami. W dawnym Krondorze znajdowalo sie niewiele oberzy, gdzie przy takiej czy innej okazji nie wdal sie swego czasu w jakas bijatyke. - No, mniejsza o to. Stoi na wzgorzu. Ostaly sie na niej dach i poddasze, czemu bylem rad, a jeszcze bardziej cieszylo mnie to, ze rozciagal sie stamtad doskonaly widok na ulice Wysoka i Palacowa, a takze kilka innych uliczek odchodzacych od polnocnej bramy.
-Dobrze, dobrze - sarknal Owen - ale mow nam o tych ludziach, nie o miejscowych atrakcjach.
-O ile znam sie na oznakach tych najemnych kompanii, do Krondoru ciagnie general Duko albo juz tam jest.
Erik zaklal siarczyscie. Potem spojrzal na Patricka, zaczerwienil sie i wymamrotal:
-Przepraszam Wasza Wysokosc...
-Nie ma za co, sam mam ochote klac niczym stajenny - stwierdzil Patrick. - Wedle wszelkich raportow, jakie czytalem, ten Duko to trudny przeciwnik.
-Owszem, nawet bardzo - przytaknal Erik. - Napiera na nasze polnocne skrzydlo wzdluz Grzbietu Koszmarow, nie tracac ludzi. Wsrod tamtej zgrai jest jednym z bardzo niewielu, ktorzy nie ustepuja naszym generalom w sprawach taktyki, sztuki operacyjnej, a takze znajomosci spraw kwatermistrzowskich.
-Jesli dotarl do Krondoru i dostal rozkaz utrzymania miasta, nasze zadanie bedzie znacznie trudniejsze - stwierdzil Greylock.
Patrick przez chwile wygladal na zaniepokojonego, ale nie odezwal sie. Potem zapytal:
-Po co tamci mieliby ponownie osadzac w Krondorze swoje oddzialy? Nic tam nie zostalo, a nie musza wcale oslaniac swoich poludniowych rubiezy. Czyzby dowiedzieli sie czegos o naszej nowej bazie operacyjnej w Port Vykor?
-Moze - odpowiedzial Owen. - Albo chca nam przeszkodzic w zajeciu Krondoru i uzyciu go jako wysunietej bazy.
Jimmy pomyslal, ze Patrick wyglada na znuzonego i strapionego. Ksiaze odezwal sie dopiero po kolejnej, dlugiej chwili milczenia.
-Potrzebujemy wiecej informacji niz te, ktore mamy. Bracia spojrzeli na siebie. Obaj wiedzieli, ze sa pierwszymi na liscie mozliwych kandydatow na "ochotnikow" do tej niemal samobojczej misji.
-Jak dlugo ich obserwowales? - spytal Patrick Jamesa.
-Dostatecznie dlugo, by stwierdzic, ze nie zamierzaja szybko opuscic Krondoru. Ruszylem ku wschodniej bramie, bo nie chcialem, by mnie spostrzegli. Z miasta wydostalem sie bez przeszkod, ale pozniej natknalem sie na ich patrol. Zgubilem ich w kniei, ale zabili pode mna konia.
-Patrol? - zdziwil sie Patrick. - Zanioslo ich az tak daleko na wschod?
Owen kiwnal glowa.
-Co o tym sadzisz, Eriku?
Na twarzy mlodego kapitana malowalo sie zaskoczenie dokladnie takie samo jak na twarzach pozostalych sluchaczy.
-Zbiegowie donosza, ze faktycznie Fadawah moze sprobowac przesunac sie na poludnie albo przynajmniej probowac przestraszyc nas demonstracja sily. To, ze Duko jest w Krondorze, znaczy, iz te pogloski sa prawdziwe. Ale wysylanie grup szperaczy tak daleko na wschod oznacza tez, ze szybko przemieszczaja sily, by powitac nas, jesli ruszymy na Krondor.
-Alez tam jest lodowe pieklo! - zachnal sie Patrick. - Co oni znow wymyslili?
-Moze stwierdzili - rzekl nie bez kpiny w glosie Dash - ze jesli o tym wiemy, nie bedzie nam sie chcialo ruszac tylkow i wlec przez to lodowe pieklo.
Owen usmiechnal sie lekko. Arutha tez nie mogl ukryc rozbawienia.
-To moze byc prawda - stwierdzil Patrick, nie zwrociwszy uwagi na pogwalcenie protokolu, ktory nie pozwalal odzywac sie do Ksiecia bez pozwolenia. Dzielac wspolne pomieszczenia podczas mroznej zimy, stali sie niemal grupa przyjaciol - tak tez sie zachowywali poza, oczywiscie, oficjalnymi uroczystosciami.
Najezdzcy zostali pokonani w bitwie pod Grzbietem Koszmarow, ale zniszczenia Zachodnich Dziedzin Krolestwa Wysp byly ogromne. Z nadejsciem wiosny, kiedy pojawila sie mozliwosc ruszenia w pole, Patrick zaczal niemal bolesnie odczuwac potrzebe dowiedzenia sie o stan ksiestwa.
-Ile czasu minie, zanim ruszymy? - zwrocil sie teraz do Greylocka.
-Slucham, Wasza Ksiazeca Mosc? - spytal Owen, jakby nie zrozumial pytania.
-Ile czasu minie, zanim bedziemy mogli odbic miasto?
-W ciagu tygodnia moge zebrac ludzi i wyprawic ich w droge - odpowiedzial Konetabl Krondoru. - Wzdluz gor i w Dolinie Marzen stacjonuje kilka garnizonow, ale trzeba nam poczynic nowe zaciagi, bo stracilismy prawie polowe ludzi... choc gdybym mial wyciagnac wnioski z tego, co widzialem, przydaloby sie jeszcze troche informacji o nieprzyjacielu.
-Liczylem na to, ze dysponujemy lepszym wywiadem - mruknal Patrick, rozsiadajac sie wygodniej.
Jimmy zerknal na ojca, ktory nieznacznie potrzasnal glowa, jakby chcial ostrzec syna przed wyglaszaniem jakichkolwiek komentarzy. Dash nieznacznie uniosl brwi, potwierdzajac domysly brata, ze uwaga Ksiecia byla glupia i bezmyslna.
-Mamy szeroka linie frontu na poludniu i wszystkie wieksze jednostki Armii Wschodu gotowe do odparcia inwazji z Kesh, ale nie mozemy przeznaczyc zbyt wielu sil do odzyskania Dziedzin Zachodu.
Jimmy milczal.
W koncu Ksiaze raczyl zauwazyc znuzenie specjalnego wyslannika i kiwnawszy glowa, rzekl:
-Mozecie odejsc. Jimmy, wykap sie przy okazji i zmien odziez. Porozmawiamy jeszcze o tym przy kolacji.
Jimmy wyszedl, a zaraz za nim podazyli ojciec i brat. Zatrzymali sie za drzwiami.
-Musze tam wrocic - stwierdzil Arutha - ale tymczasem chcialem sie upewnic, ze nic ci nie jest.
-Nie, czuje sie calkiem dobrze - odparl Jimmy, kwitujac ojcowska troske usmiechem. Po smierci rodzicow na twarzy Aruthy pojawily sie nowe cienie i zmarszczki, swiadczace o tym, ze Diuk ma zbyt duzo obowiazkow i zazywa za malo snu. - Troche mi tylko zmarzly paluchy.
Arutha kiwnal glowa i na moment mocno przytulil syna.
-Zjedz cos i odpocznij. Cala sprawa szybko sie nie skonczy i jezeli Patrick szykuje sie do uderzenia na Szmaragdowych, trzeba nam znacznie wiecej wiadomosci o nieprzyjacielu. - Otworzywszy drzwi, Diuk wrocil do komnaty narad.
-Pojde z toba do kuchni - ofiarowal sie Dash.
-Doskonale - stwierdzil Jimmy. Bracia zgodnie ruszyli dlugim korytarzem.
***
Erik wszedl do kuchni. Po drugiej stronie rozleglej kamiennej izby zobaczyl Mila, ktorego pozdrowil skinieniem dloni. Oberzyste z jego rodzinnego Ravensburga wespol z zona skierowano do pracy w palacowej kuchni, zeby oboje mogli widywac sie z corka, Rosalyn, ta zas, ze swoim malzonkiem, piekarzem Rudolphem, opiekowala sie malenkim dziedzicem tytulu i Baronii.Matka Erika zamieszkala w jednym z domostw nieopodal zamku - dawna wrogosc, jaka zywily wobec siebie z wdowa po starym Baronie, nakazywala trzymac obie kobiety z daleka od siebie. Baronowa upokarzaly rokrocznie i publicznie powtarzane w przeszlosci zadania matki Erika, Freidy, by Baron uznal mlodzienca za swego syna. Przybrany ojciec Erika i maz Freidy pracowal obecnie goraczkowo w darkmoorskiej kuzni, przygotowujac bron na wiosenna kampanie. Sytuacja bywala niekiedy niezreczna, ale Erik rad byl, majac cala rodzine w poblizu.
-Dobrze sie czujesz? - spytal Jimmy'ego, siadajac obok.
-Owszem, jestem tylko zmeczony. Niewiele braklo, a dostaliby mnie, ale w zasadzie nie ma o czym opowiadac. Stracilem konia, musialem sie kryc przed patrolem i omal nie zamarzlem na smierc, lezac pod jakims pniem. Na szczescie padal snieg, ktory zatarl moje slady, wiec nie mogli mnie po nich odnalezc, ale jak sie stamtad wyniesli, to ledwie moglem sie ruszyc.
-Nie odmroziles sobie czegos? - spytal Erik.
-Nie wiem, nie sciagalem butow - odpowiedzial Jimmy. - Ale palce u rak mam w porzadku. - Poruszyl nimi, aby to zademonstrowac.
-Mamy tu kaplana uzdrowiciela. Przyslano go ze swiatyni Dali w Rillanonie jako ksiazecego doradce.
-Chcesz powiedziec - usmiechnal sie Dash - ze Krol wymusil na nich przyslanie jednego z braciszkow na wypadek, gdyby Patrick zostal ranny.
-Mozna by i tak rzec - odparl Erik, rowniez sie usmiechajac. - Niech obejrzy twoje stopy. Nie bedzie dobrze, jezeli zaczna ci odpadac paluchy.
Jimmy przezul i przelknal kolejny kes.
-Czy mozesz mi wyjasnic, dzielny kapitanie, dlaczego mam wrazenie, ze bardziej troszczysz sie o moj a przydatnosc do sluzby niz o moje zdrowie?
Erik wzruszyl ramionami, jak postac z dramatu.
-Sam wiesz, jak to jest na dworze...
W tej chwili na twarzy Jimmy'ego odmalowalo sie ogromne zmeczenie.
-Kiedy? - zapytal z rezygnacja.
-Pod koniec tygodnia - odpowiedzial Erik ze wspolczuciem w glosie. - Za trzy, moze cztery dni...
Mlodzieniec kiwnal glowa i wstal.
-Lepiej poszukam tego kaplana...
-Od kwater ksiecia korytarzem, zaraz za moja komnata. Ma na imie Herbert. Przedstaw mu sie. Wygladasz jak obdartus.
Dash patrzyl przez chwile za oddalajacym sie bratem.
-Jak mu odtajaly stopy, to ledwo mogl chodzic. Ten kaplan bedzie sie musial postarac...
Erik wzial kubek kawy z rak Mila, podziekowal przyjacielowi, a potem zwrocil sie do mlodszego z braci:
-Juz sie okazal pomocny. Mam przynajmniej kilkunastu ludzi, ktorzy parcieliby jeszcze w betach, gdyby nie ten kaplan. I Nakor.
-A wlasnie, co z tym chudym postrzelencem? - spytal Dash. - Nie widzialem go od tygodnia.
-A... myszkuje po miescie i szuka nowych wiernych.
-Jak mu idzie rekrutacja Blogoslawionych, ktorzy maja glosic Dobra Nowine?
Erik parsknal smiechem.
-Moge powiedziec jedno: nawet takiemu kretaczowi i przecherze jak on ciezko jest znalezc chetnych do zboznego dziela gloszenia pochwaly dobra posrodku zimy, kiedy w wyniku wojny ludzie gloduja.
-Nawrocil kogos?
-Owszem, paru. Kilku ze szczerej wiary, reszta szuka okazji do darmowej wyzerki.
Dash kiwnal glowa.
-A w sprawie tej kolejnej misji... nie moglbym ruszyc ja? Jimmy powinien odpoczac.
-Wszyscy powinnismy - stwierdzil Erik i potrzasnal glowa. - Ale nie mysl, ze tobie sie upiecze... Wszyscy wyruszamy w pole.
-Dokad?
-Do Krondoru. Ksiaze nie bedzie do konca zycia siedzial w Darkmoor. A nawet jesli meldunki twojego brata przecza temu, co wiemy z innych zrodel, im dluzej bedziemy tu tkwili, tym wieksze sily Fadawah osadzi w Krondorze. Moze trzeba bedzie na nich ruszyc z tym, co mamy, i wczesniej, niz chcielibysmy. Kesh zagraza naszym poludniowym granicom i Patrick nie bedzie mial ochoty odeslac zolnierzy Armii Wschodu tam, gdzie ich miejsce. Co prawda Krol rozkazal, by czesc jednostek wrocila. Wyglada na to, ze kilku wschodnich sasiadow Krolestwa zaczyna zachowywac sie podejrzanie, teraz, kiedy nie mamy tak silnej armii i licznej floty, ktore przywrocilyby ich do porzadku. Tak wiec Patrick nie ma wyboru... musi pospieszyc sie z odbiciem Krondoru, bo wkrotce Krol Borric moze wezwac wszystkie jednostki na Wschod.
-To ilu z nas rusza do Krondoru? - spytal Dash.
-Pojda Orly - powiedzial Erik, wymieniajac nazwe specjalnej jednostki, skladajacej sie z wybranych i wyszkolonych na polecenie dziadka Jimmy'ego, Lorda Jamesa, poprzedniego Diuka Krondoru, zolnierzy. - Dojda posilki. Oddzialy Dugi - silnie okryta choragiew bylych najemnikow, zwerbowana podczas inwazji na strone Krolestwa - oraz Tropiciele kapitana Subai.
-To wszystko? - spytal Dash.
-To na poczatek - odpowiedzial Erik. - Nie bedziemy probowali odbic calego Ksiestwa w tydzien. - Lyknal kawy. - Najpierw znajdziemy dobre miejsce na baze operacyjna, gdzie bedziemy sie mogli utrzymac, a potem ruszymy i zajmiemy Krondor.
-Gdy to mowisz, zadanie wydaje sie proste - rzekl Dash z sarkazmem w glosie. - Sek w tym, ze ktos juz wczesniej wpadl na ten pomysl i wyslal tam sporo wojska. - Spojrzal uwaznie na Erika. - Czekajze, chodzi o cos jeszcze. Czemuz to Patrickowi tak spieszno do zajecia tego miasta? Potrafie od reki wskazac ci tuzin rownie dobrych miejsc, od ktorych mozna by zaczac odbijanie Dziedzin Zachodu. Krondor nie jest wcale tak wazny... Mozemy go odciac od reszty kraju tak, ze ci, co tam sie umocnili, pozdychaja z glodu.
-Wiem - odpowiedzial Erik. - Ale pamietaj o urazonej dumie. To miasto Patricka, stolica. Rzadzil Krondorem dosc krotko... i stracil go wraz z tytulem. A przedtem jego stanowisko zajmowal czlowiek, ktory uczynil Krondor legenda...
Dash kiwnal glowa.
-Ja i Jimmy wyroslismy tam i spotkalismy Aruthe tylko kilka razy. Bylem juz dostatecznie dojrzaly, by go podziwiac, on jednak mial juz swoje lata... Ale to, co mowili o nim ojciec i matka, wystarczylo... - Spojrzal na Erika. - Uwazasz, ze Patrick jest przekonany, iz Arutha obronilby miasto?
-Cos w tym guscie. - Erik kiwnal glowa. - Ksiaze nie mowi mi wszystkiego, co mysli. Ale w tym wszystkim tkwi cos wiecej niz tylko urazona duma. Reszta to problemy zaopatrzenia i kwatermistrzostwa. Krondorski port bedzie przez kilka najblizszych lat bezuzyteczny. Nawet gdybysmy mieli tylu ludzi, ilu bylo pod naszymi rozkazami przed wojna, gdybysmy mieli nietkniete wszystkie machiny i kilku magow do pomocy, oczyszczenie portu zajeloby rok, a moze i dluzej. W tej sytuacji nie mam pojecia, jak Krondor moze ponownie stac sie morskim osrodkiem handlu, jakim byl przedtem.
-Ale mamy nowy port, tam na poludniu, w Shadon Bay. Port Vykor... Jezeli chcemy miec z niego jakikolwiek pozytek, trzeba nam zabezpieczyc szlak pomiedzy nim a reszta Zachodu, co oznacza, ze musimy pozbyc sie wszelkiego zagrozenia z Krondoru. Nie jest nam za bardzo potrzebny, ale z pewnoscia nie chcemy, by zajal go Fadawah, ktory moglby nam stamtad niezgorzej zalezc za skore. - Znizyl glos, jakby nie chcial, by uslyszal go jakis zlosliwy bog. - Jesli zostaniemy odcieci od Port Vykor, mozemy juz nie odbic dziedzin Zachodu, aby przywrocic je Krolestwu.
-To brzmi sensownie. - Dash kiwnal glowa. Erik odstawil pusty kubek.
-I to byloby wszystko.
Dash raz jeszcze kiwnal glowa i Erik wstal.
-Nie widzialem ostatnio mojego tymczasowego pracodawcy - stwierdzil wnuk Jimmy'ego Raczki, zerknawszy na poteznie zbudowanego mlodego oficera. - Co slychac u twego przyjaciela Ruperta?
-Roo wlecze przez lody i sniegi jakies zdumiewajace ilosci rozmaitych dobr, bo chce byc pierwszym w Darkmoor, ktory zaspokoi nasze najpilniejsze potrzeby. - Erik usmiechnal sie. A potem parsknal szczerym smiechem. - Wiesz... powiedzial mi, ze z jego ksiag wynika, iz jest najbogatszym czlowiekiem na swiecie, ale stracil prawie cala gotowke, wiec musi wspierac istnienie Krolestwa, tak by Korona mogla mu sie wyplacic...
-Dosc osobliwy patriotyzm, prawda? Erik znow sie usmiechnal i kiwnal glowa.
-Gdybys znal Roo tak dobrze jak ja, nie sadzilbys go wedle jego slow, tylko wedle czynow. - Mlody oficer umilkl i nie bez zalu zerknal na pusty kubek, jakby zastanawiajac sie, czy nie zamowic jeszcze jednej kawy. Po chwili milczenia stwierdzil jednak:
-Lepiej pojde i sprawdze, czy Owen nie ma dla mnie jakiejs roboty...
Kiedy wyszedl, Dash zostal jeszcze przez chwile w kuchni, rozwazajac wszystko, co uslyszal, a potem poszedl zobaczyc, co dzieje sie z Jimmym.
***
Kiedy pojawil sie w kwaterze brata, kaplan wlasnie wychodzil.-Szybko to poszlo - stwierdzil Dash, siadajac na lozku obok okrytego ciezkim, grubym kocem Jimmy'ego.
-Dal mi cos do picia, posmarowal stopy jakas mascia i kazal dobrze sie wyspac.
-W jakim stanie sa twoje stopy?
-Gdybym nie dotarl tu w pore, stracilbym paluchy... w najlepszym razie. Ale dzieki niemu - kiwnieciem glowy wskazal drzwi, przez ktore wyszedl kaplan - jakos sie z tego wykaraskam.
-Nakresliles dosc ponury obraz tego, co nas tam czeka...
-Widzialem - westchnal Jimmy - ludzi, ktorzy odzieraja kore z drzew, by uwarzyc na niej zupe.
Dash az sie cofnal.
-Patrick nie bedzie z tego zadowolony.
-Co tu sie wydarzylo pod moja nieobecnosc? - spytal Jimmy, tlumiac ziewniecie.
-Donoszono nam - odpowiedzial Dash - ze na polnocy sytuacja ustabilizowala sie, choc ostatnio nikt nie widzial tego skurwysyna, Duko.
-Jezeli Fadawah wysle Duko na poludnie, nielatwo bedzie odbic Krondor - mruknal Jimmy.
-Owszem. Na dworze keshanskim nie sa zadowoleni z tego, co sie stalo ze Stardock, a i my mamy oddzialy garnizonu Ran i Krolewskich Przybocznych nieopodal Landreth, ktore tylko czekaja na dogodna wymowke, by ruszyc na poludnie. Keshanie wycofali sie z Shamaty, ale znajduja sie znacznie blizej, niz chcialby tego Patrick, a Dolina znow stala sie ziemia niczyja. Wciaz trwaja o nia spory i prowadzone sa negocjacje, nawet teraz, gdy o tym mowimy.
-A wschod? - spytal Jimmy, tym razem nie opanowawszy ziewniecia.
-Nie dowiemy sie tego wczesniej niz na wiosne, ale sadze, ze niektore male krolestwa moga znow rozpoczac swoje dawne zabawy. Krol i Patrick wymienili wiadomosci... a ja odnioslem wrazenie, ze Borric chce, by przynajmniej czesc armii wrocila na Wschod, jak tylko zaczna sie odwilze.
-A co mowi o tym wszystkim ojciec?
-Mnie mowi? - spytal Dash. Jimmy kiwnal glowa. - Nie za wiele - odpowiedzial Dash z usmiechem, ktory przypomnial bratu zartobliwy usmiech ich dziadka. - W pewnych sprawach potrafi byc zaskakujaco malomowny...
-Matka... - podsunal Jimmy. Dash ponownie kiwnal glowa.
-Odnosze wrazenie, ze minie sporo czasu, zanim mateczka nas tu odwiedzi. Z pewnoscia woli dworskie zycie w Roldem niz siedzenie w namiocie posrodku ruin spalonego Krondoru... choc tu bylaby Diuszesa...
Jimmy zamknal oczy.
-Razem z cioteczka Polina najpewniej robia teraz jakies zakupy albo przymiarki sukien przed kolejnym balem lub bankietem.
-Najpewniej - zgodzil sie Dash. - Ale ojcu nielatwo z tym zyc. Nie bylo cie prawie cala zime, a te kilka razy, kiedy go widziales, byl zajety rozmaitymi sprawami.
-Dziadek i babka... - stwierdzil Jimmy.
-Owszem - odparl Dash. - Kiedy jest sam i sadzi, ze go nie widze, bardzo sie meczy i silnie przezywa ich strate. Wie, ze nic nie mogl zrobic, ale w glebi duszy bardzo cierpi z tego powodu. Mam nadzieje, ze otrzasnie sie z tego, kiedy nadejdzie wiosna i bedzie trzeba ruszyc w pole, ale teraz pije wiecej niz kiedykolwiek przedtem i zamyka sie w sobie.
Jimmy nie odpowiedzial. Kiedy Dash zerknal na brata, ujrzal, ze ten oparl podbrodek na piersi i przymknal oczy, jakby wbrew samemu sobie staral sie zachowac resztki przytomnosci. Wstal cicho i podszedl do drzwi. Obejrzawszy sie, ujrzal w rysach spiacego wyraz, jaki przybieralo niekiedy oblicze ich babki, majacej jasna cere i zlote wlosy. Wytarl kulakiem lze, ktora nagle pojawila sie nieproszona w kaciku jego lewego oka, i zamknal cicho drzwi, skladajac jednoczesnie milczace dzieki Pani Szczescia, Ruthii, za bezpieczny powrot brata.
***
-Eriku!Dash odwrocil sie i ujrzawszy biegnaca korytarzem Rosalyn, usunal sie na bok, aby ja przepuscic. Wiedzial, ze dziewczyna niekiedy nie jest w stanie sprostac obowiazkom, wynikajacym z faktu, ze jest matka obecnego Barona Darkmoor - bedacego owocem gwaltu, jakiego dopuscil sie na niej przyrodni brat Erika, ten ostatni zas od dawna cieszyl sie przyjaznia i zaufaniem dziewczyny. W dziecinstwie wychowywali sie niemal jak brat i siostra. Mlody kapitan byl pierwsza osoba, do ktorej Rosalyn zwracala sie, gdy cos wytracilo jaz rownowagi. Dash patrzyl, jak mloda kobieta podbiega do drzwi i uderza w nie piastkami.
-Co sie stalo? - spytal Erik, otwierajac drzwi.
Dash zawahal sie przez chwile, ale ruszyl dalej. Rosalyn tymczasem rzucila oskarzycielsko:
-To Baronowa! Nie pozwala mi wykapac synka! Nawet tego mi odmawia! Zrobze cos!
-Jesli wolno sie wtracic... - odezwal sie Dash, zatrzymujac sie i odwracajac ku rozmowcom.
Oboje spojrzeli na niego z nadzieja w oczach.
-Sluchamy - rzekl Erik.
-Nie jest mi latwo wtracac sie do rozmowy, ktora przypadkiem podsluchalem, ale... dla unikniecia dalszych klopotow, czy wolno mi bedzie wypowiedziec kilka uwag?
-Jakich mianowicie? - spytala Rosalyn.
-Po pierwsze... jesli sie wezmie pod uwage, ze stara Baronowa ma wladczy i nie znoszacy sprzeciwu charakter, to i tak jest dosc... lagodna w zaznajamianiu twojego synka z obowiazkami wynikajacymi z jego tytulu.
Rosalyn potrzasnela glowka. Jeszcze nie tak dawno, w Ravensburgu, kiedy jako mloda dziewczyna wyrastala na kobiete obok Erika, byla bardzo ladna panna, teraz jednak, po urodzeniu dwojga dzieci, po miesiacach i latach ciezkiej pracy w piekarni meza i po przejsciu wszystkich niedoli niedawnej wojny, w jej wlosach pojawily sie pierwsze pasemka siwizny, a rysy twarzy stwardnialy i stracily dziewczeca miekkosc. Jej spojrzenie tez okrzeplo i widac bylo, ze jest przeciwna wszystkiemu, co Dash chce powiedziec, by usprawiedliwic pozbawienie ja wplywu na wychowanie syna.
-Gerd jest teraz Baronem von Darkmoor - stwierdzil Dash, usilujac przekazac jej te prawde, nie przemawiajac z pozycji madrzejszego i starszego. Choc Rosalyn byla kobieta z pospolstwa o niezbyt wyszukanych manierach, z pewnoscia nie mozna bylo jej nazwac glupia. - Przez reszte jego zycia o wiele rzeczy, ktore robilas dla niego wlasnorecznie, zadba sluzba. Gdybys byla Baronowa, nigdy bys go sama nie kapala, nie zmienialabys mu pieluch, nawet bys go sama nie karmila i nie ukladala do snu. Czas, by zaczal sie uczyc, co znaczy byc Baronem. - Dash wskazal dlonia otaczajacy ich zamek. - Tu jest teraz granica Krolestwa i dopoki nie odbijemy Zachodu, moze sie okazac, ze Darkmoor stanowi kluczowa twierdze... a stan ten moze utrzymac sie przez wiele lat, az Gerd dorosnie. Chlopak ma teraz piec lat, wiec juz niedlugo zacznie spedzac wieksza czesc dnia z wychowawcami i nauczycielami. Musi sie wiele nauczyc... Pozna pismo i sztuke czytania, zaznajomi sie z historia swego narodu, nauczy sie jazdy konnej, szermierki, dworskich protokolow...
Erik kiwnal glowa, biorac dlon Rosalyn w swoja.
-Dash ma racje. - Mloda kobieta zachnela sie lekko i poczul, jak jej reka zaciska sie w piesc. Usmiechnal sie nieznacznie. - Ale nie widze powodow, dla ktorych nie moglabys stac obok i nadzorowac wszystkiego.
Rosalyn milczala przez chwile, a potem kiwnela glowa i odwrocila sie, by przejsc do komnat Baronowej, gdzie przebywal jej synek. Erik spojrzal w slad za nia, a potem usmiechnal sie do Dasha.
-Dziekuje, ze wyjasniles jej pewne sprawy...
-Nie bylem pewien, czy mam prawo wtracac sie do waszej rozmowy, ale w koncu to tylko prawda.
Erik spojrzal ku zalomowi korytarza, gdzie znikla Rosalyn i przez chwile wpatrywal sie w kamenie.
-Tak wiele sie zmienilo... Wszyscy musimy sie jakos przystosowac.
-Kapitanie... Ja sie doprawdy nie narzucam, ale jesli potrzebujesz pomocy... - Chyba tak... - Erik usmiechnal sie. - Bede rad, jesli ty i twoj brat zechcecie mi pomoc z dobrej woli. Jesli jeszcze tego nie wiesz... obu was oddano pod moje rozkazy.
-Oj! - steknal Dash.
-To pomysl waszego ojca. Zamierza osobiscie wziac udzial we wiosennej kampanii.
-Jest synem swego ojca. - Kiwnal glowa Dash.
-Nie znalem dobrze waszego dziadka, ale wiem o nim tyle, by rozumiec, ze to, co powiedziales, jest komplementem - usmiechnal sie.
-Gdybys poznal go lepiej, moze zmienilbys zdanie. - Dash odpowiedzial mu z usmiechem. - Spytaj moja matke, czy kiedykolwiek zamierza wrocic na Zachod.
-Tak czy owak - kontynuowal mysl Erik. - Krol ma pelne rece roboty na Wschodzie. Zabrano mu spora czesc armii i zatopiono niemal cala flote, a niektorzy ze wschodnich krolewiatek zaczynaja sie buntowac. Ksiaze ma na karku poludnie i Kesh, co oznacza, ze odzyskanie Zachodu spada na barki naszej wesolej, niezbyt licznej gromadki.
-Dlaczego nie skacze z radosci? - spytal sam siebie Dash.
-No, gdybys zaczal, szybko poslalbym po jakiegos kaplana uzdrowiciela, specjalizujacego sie w ratowaniu szalencow. Uwazam, ze masz duzo zdrowego rozsadku.
-Kiedy zaczynamy? - spytal Dash.
-Zacznij sie pakowac, jak tylko uslyszysz odglos pierwszych pekajacych lodow.
-Tam do kata! - zachnal sie Dash. - Dzis rano widzialem spadajace z dachu sople!
-No to zacznij juz teraz - stwierdzil Erik. - Wyruszamy w tym tygodniu.
-Rozkaz, kapitanie! - Wyprezyl sie.
-Jeszcze jedno - rzucil Erik za odchodzacym juz towarzyszem broni.
-Slucham, sir!
-Tytul Barona Dworu w armii nic nie znaczy, wiec tobie i Jamesowi nadano stopnie porucznikow rycerstwa.
-Powinienem chyba podziekowac... - mruknal Dash.
-Jutro rano zgloscie sie do kwatermistrza i pobierzcie mundury.
-Tak jest, sir - odparl Dash, salutujac niedbale, a potem odwrocil sie i ruszyl do swojej kwatery. - Cholera! Jestem w wojsku! - mruknal do siebie.
-Cholera! Jestem w wojsku! - sarknal James, obciagajac zle dopasowana czarna kurtke.
Dash stlumil usmiech i lekko tracil brata lokciem, wskazujac na Ksiecia, ktory zaczynal przemawiac.
-Moi Lordowie... i wy, panowie szlachta - zwrocil sie do zebranych na sali posluchan, poprzednio nalezacej do Barona von Darkmoor. - Krol zazadal, by wieksza czesc Armii Wschodu ruszyla nad keshanska granice i na wschod. Zadanie odparcia najezdzcow z naszych granic spada na te oddzialy, ktore zostaly z Armii Zachodu.
-Moze nie powinnis