O'Reilly Brian - Kawalerowie Angeliny

Szczegóły
Tytuł O'Reilly Brian - Kawalerowie Angeliny
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

O'Reilly Brian - Kawalerowie Angeliny PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie O'Reilly Brian - Kawalerowie Angeliny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

O'Reilly Brian - Kawalerowie Angeliny - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Brian O'Reilly Kawalerowie Angeliny Czasami najmniejsza odległość pomiędzy ludźmi to szerokość kuchennego stołu... Niespodziewane odejście Franka sprawia, że świat Angeliny - do tej pory szczęśliwej, młodej mężatki - rozpada się. Pewnej nocy zaczyna kobieta przelewa cały swój żal i gniew w jedyną czynność, która przynosi jej ulgę - w gotowanie. Zagłuszając emocje, jak w amoku przygotowuje talerz za talerzem pysznej lasagni, piecze chrupiący chleb i nacieranego ziołami kurczaka... Większość jedzenia rozdaje sąsiadom. Basil Cupertino, który właśnie zamieszkał po drugiej stronie ulicy, jest wręcz urzeczony potrawami przygotowanymi przez Angelinę tej bezsennej nocy, i proponuje jej gotowanie dla niego. Wkrótce wieści o jej niezwykłych zdolnościach kulinarnych rozchodzą się coraz szerzej i Angelina gotuje już dla siedmiu nieżonatych mężczyzn. Stopniowo wszyscy odkrywają magiczną moc jedzenia, które może uleczyć, zbliża do siebie ludzi, i być może, dać szansę na drugą miłość. „Kawalerowie Angeliny" to wypełniona po brzegi domowym ciepłem, słodka opowieść o przezwyciężaniu żalu, podążaniu za własnym sercem... i jedzeniu, oczywiście. Przekonaj się, jakie dania pozwoliły Angelinie podbić serca sąsiadów. Dzięki fantastycznym przepisom, zamieszczonym w książce, teraz także i Ty możesz odkryć smakowite sekrety włoskiej kuchni! Strona 2 MARZENIA W CIEMNEJ CZEKOLADZIE - D o s k o n a ł e - wyszeptała Angelina. Stojąc w oświetlonej księżycowym blaskiem k u c h n i , d o ­ t k n ę ł a d e l i k a t n i e k a ż d e g o z nich, starając się naciskać j a k najlżej. Były j u ż c h ł o d n e , wszystkie w y r o s ł y n a d o k ł a d n i e taką samą wysokość i m i a ł y t e n sam kształt i konsystencję. L e ż a ł y j e d e n przy d r u g i m na d r e w n i a n y m w y s ł u ż o n y m stole. M r o c z n y a r o m a t ciemnej czekolady unosił się w powietrzu. A n g e l i n a miała wrażenie, że przylgnął do jej palców. Za sobą usłyszała ciche skrzypnięcie rozszerzającego się m e t a l u . Z o s t a w i ł a uchylone drzwiczki r o z g r z a n e g o piekar­ nika i uciekało z niego gorące powietrze. Podeszła w swoich grubych w e ł n i a n y c h skarpetach i d o m k n ę ł a piekarnik. Kiedy z a m y k a ł a drzwiczki, o w i o n ą ł j ą łagodny, k a k a o w y z a p a c h . G ł ę b o k o się n i m zaciągnęła, odsuwając niesforne k r u c z o ­ czarne włosy i ciaśniej zawiązując pasek p o d o m k i . T r z e b a się brać do roboty: jej W y m a r z o n y C z e k o l a d o w y T o r t z L i k i e r e m Frangelico. Powtarzając sobie w myślach kolejne czynności, j a k to za­ wsze czyniła, kiedy opracowywała nowy przepis, zastanawiała się n a d słowem „wymarzony". To było do niej n i e p o d o b n e , żeby nadawać p r z e p i s o m takie ekstrawaganckie nazwy. Z re­ guły preferowała nazwy praktyczne, zawierające podstawowe Strona 3 składniki i nic więcej. Zawsze piekła t o r t y urodzinowe i ciasta na specjalne okazje, ale t e n , przygotowywany na dwudzieste pierwsze u r o d z i n y bratanicy Tiny, był wyjątkowy. To będzie n i e z a p o m n i a n y tort. Pomyślała, że F r a n k będzie się śmiał, kiedy p o ł o ż y p r z e d n i m d u ż y k a w a ł e k i p o d a mu tę dziwaczną nazwę. Będzie się śmiał, bo to z u p e ł n i e nie leżało w jej n a t u r z e . Angelinie p o d o b a ł o się, że po pięciu latach m a ł ż e ń s t w a potrafi jesz­ cze od czasu do czasu zaskoczyć m ę ż a . W y o b r a z i ł a go sobie wkładającego do ust pierwszy kęs ciasta. N i e m o g ł a się tego doczekać. D o p i e r o się zdziwi. Angelina miała świadomość, j a k wielką wagę przywiązuje do t e g o t o r t u . Starała się, by był p i ę k n y i najbardziej a p e ­ tyczny. To nie m i a ł o nic w s p ó l n e g o z próżnością. C h o d z i ł o o p e w n o ś ć . C h c i a ł a być p e w n a , że jej m ą ż z r o z u m i e istotę sprawy. Najważniejsze, by z r o z u m i a ł , że w g o t o w a n i u nie c h o d z i o j e d z e n i e . C h o d z i o osobowość. Kilka t y g o d n i t e m u zostali zaproszeni n a obiad d o d o m u Vince'a C u n i o . Vince był z a m o ż n y m przedsiębiorcą b u d o w ­ lanym, który o d czterech lat dawał i m z a t r u d n i e n i e . F r a n k wykonywał w y k o ń c z e n i o w e prace stolarskie, a A n g e l i n a p r a ­ cowała jako sekretarka o r a z księgowa na p ó ł etatu. V i n c e z b l i ż a ł się do sześćdziesiątki, a j e g o piersiasta ż o n a , Amy, była m ł o d s z a o o k o ł o dwadzieścia lat. W y s t a r ­ czyła chwila w jej towarzystwie, ż e b y zauważyć jej słabość do chirurgii plastycznej. M a j ą c s i e d e m n a ś c i e lat, wyjechała d o Nevady, ś l a d e m d w a r a z y starszego o d niej, ż o n a t e g o mężczyzny. W r ó c i ł a cztery lata t e m u , nie wdając się w wy­ j a ś n i e n i a i w k r ó t k i m czasie zaciągnęła Vince'a do o ł t a r z a . A m y była stąd, a j e d n o c z e ś n i e w y d a w a ł a się tu nie pasować, niczym dorosła kobieta umieszczona z powrotem w dzie- Strona 4 c i n n y m pokoju, k t ó r a roztacza swoje dojrzałe wdzięki, le­ żąc w o t o c z e n i u pluszowych z w i e r z ą t e k i p r o p o r c z y k ó w ze szkolnych rozgrywek. I c h czwórka, dorastająca w r ó ż n y m czasie, ale w t y m sa­ m y m środowisku Południowej Filadelfii, darzyła się szacun­ k i e m i przyjaźnią. A n g e l i n a wolała j e d n a k p a m i ę t a ć o t y m , żeby nie dać się o m a m i ć wrażeniu, że m o ż n a liczyć na bliską i osobistą relację ze swoim szefem. W jednej chwili jest się j e d n ą , wielką, szczęśliwą rodziną, w następnej p r z y p a d k o w o zostaje p r z e k r o c z o n a jakaś nigdy niesprecyzowana linia i n a ­ gle znajdujesz się p o z a nawiasem. N i g d y nie jest się r ó w n y m z tym, k t o wypłaca ci pensję. To było m i ł e , wesołe sobotnie spotkanie: Vince i Amy, A n g e l i n a i F r a n k o r a z dwie i n n e pary. Z a c z ę ł o się niewinnie od drinków, kilku tac z p r z e k ą s k a m i z k r a b ó w i kiełbasek w i e d e ń s k i c h z s u p e r m a r k e t u , c h r u p e k i dipów. O b i a d t e ż nie był zbyt wyszukany, d u ż a familijna m i s k a sałaty, steki, pieczone z i e m n i a k i z kwaśną ś m i e t a n ą i szczypiorkiem, b r o ­ k u ł y z m r o ż o n k i g o t o w a n e na parze i pływające w g o t o w y m sosie serowym. O t w o r z y l i kilka butelek wina, które było zbyt drogie na tę okazję i serdecznie rozmawiali p r z y j e d z e n i u o deszczu, szansach drużyny bejsbolowej Phillies i k ł o p o t a c h Vince'a z uzyskaniem zgody na wybudowanie podestu w o k ó ł swojego n a d m o r s k i e g o d o m k u letniskowego. Przyszła p o r a na kawę i ciasto. T o r t był piękny, u d e k o r o ­ w a n y b i a ł y m l u k r e m i czekoladowymi zawijasami na górze. P o ś r o d k u leżała pokryta czekoladą truskawka, p r z y b r a n a po b o k a c h p ł a t k a m i p r a ż o n y c h migdałów. A n g e l i n a wiedziała, ż e t o r t będzie smaczny, z a n i m jeszcze g o spróbowała. O d razu p o z n a ł a t e n styl. Ciasto p o c h o d z i ł o z piekarni Tollerico, a stary p a n Tollerico doskonale wiedział co robi. M ę ż c z y ź n i od razu rzucili się do jedzenia. Strona 5 - W o w , A m y - p o w i e d z i a ł F r a n k , zawsze szybki do szczerych k o m p l e m e n t ó w , za co A n g e l i n a go kochała - co to za ciasto? - To włoski t o r t rumowy. - Sama piekłaś? - zapytał F r a n k . - Pewnie - odpowiedziała Amy. I tu cię mam, kłamczucho — pomyślała Angelina. N i e ulegało najmniejszej wątpliwości, że ciasto z o s t a ł o k u p i o n e u Tollerico. A n g e l i n a r o z p o z n a ł a je t a k łatwo, jakby piekarz je podpisał. Z n a ł a jego dekoracje, smaki i nawet przez sen potrafiłaby p o d a ć przepis. Szczerze mówiąc, p r z e z sen m o g ł a p o d y k t o w a ć znacznie lepsze przepisy. Poczuła gorąco rozlewające się po karku. N i e m o g ł a tego odpuścić. Byłoby to w b r e w jej z a s a d o m . J e d n a k p o w i e d z e n i e prawdy o A m y w towarzystwie nie w c h o d z i ł o w grę. M o ż e p o t r z e b o w a ł a tylko niewielkiej zachęty, żeby się przyznać. - M a s a maślana jest n a p r a w d ę pyszna. D o d a w a ł a ś jajka do gotowej masy czy połączyłaś wszystko od razu? - zapytała Angelina, nie spuszczając w z r o k u z t o r t u . K a ż d y p i e k a r z umiejący zrobić takie ciasto wiedziałby, która m e t o d a robienia masy jest bardziej odpowiednia i lepiej nadaje się do przechowywania ciasta w lodówce, jeśli przy­ gotowuje się je dzień czy dwa p r z e d p o d a n i e m . Była p e w n a , że A m y tego nie wie. A n g e l i n a m i a ł a c i e m n e , przenikliwe oczy. N i e raz m ó ­ w i o n o jej, że, wpatrując się zbyt intensywnie, w y p r o w a d z a z równowagi ludzi, k t ó r z y m a ł o ją znają. Patrzyła z a t e m na swój talerzyk i czekała na o d p o w i e d ź . - Z r o b i ł a m tak, j a k zwykle - po chwili z n a m i e n n e g o wa­ hania odpowiedziała Amy. - O c h - powiedziała Angelina. Mam cię - pomyślała. Strona 6 To było takie typowe dla Amy, żeby chwalić się ciastem, którego nie potrafiła upiec. Jakby od tego zależało jej życie. S k ł a m a ł a b y k a ż d e m u , kto b y zapytał. T y m r a z e m p a d ł o n a F r a n k a . J e d n a k sposób, w jaki to powiedziała, strosząc piórka i flirtując, jakby chciała uwieść m ę ż a A n g e l i n y na jej oczach i na d o d a t e k posługując się fałszem, p r z y p o m i n a ł głaskanie kota p o d włos. W k a ż d y m razie A n g e l i n ę to u b o d ł o . A może - pomyślała A n g e l i n a t a k szczerze - może była po prostu zazdrosna. N i e o Amy, to n a w e t nie było śmieszne, a na p e w n o nie fair w stosunku do takiego mężczyzny j a k F r a n k . Ale m o ż e zazdrościła tego, że jej m ę ż o w i za b a r d z o smakowało ciasto upieczone przez kogoś innego. I to przez tę K ł a m c z u c h ę Amy. M o ż l i w e , że właśnie to k ł u ł o najboleśniej. Kiedy wracali d o d o m u p o przyjęciu, powiedziała F r a n ­ kowi o swoich podejrzeniach, a o n , t a k j a k przypuszczała, prawie się n i m i nie przejął. - W i ę c jeśli musiałbyś m i e ć przeszczep serca, a A m y by­ łaby t w o i m lekarzem i powiedziałaby, że potrafi go wykonać, ale t a k naprawdę byłaby ortopedą, to też byś się nie p r z e j m o ­ wał? - a r g u m e n t o w a ł a Angelina. - K o c h a n i e , to, że A m y nie jest ani cukiernikiem ani le­ k a r z e m , nie jest dla m n i e ż a d n ą niespodzianką. A n g e l i n a przewróciła oczami z u d a w a n ą irytacją. - Faceci na niczym się nie znają! P o d o b n i e j a k F r a n k , z przyjemnością pławiła się w tej przesadzonej obrazie m o r a l n e j . Uwielbiała to uczucie, gdy u d a ł o jej się go rozśmieszyć. M i m o to, m i a ł a zamiar coś m u u d o w o d n i ć . P o n i e w a ż g o kochała, musiała mieć pewność, że nigdy j u ż nie z d a r z y mu się z a p o m n i e ć różnicy m i ę d z y ciastem k u p i o n y m u cukier­ nika a d o m o w y m wypiekiem, szczególnie t a k i m p r z y g o t o ­ w a n y m p r z e z nią. N i k t nie oprze się t e m u tortowi. Strona 7 Kiedy zeszła d o k u c h n i p o wzięciu prysznica, specjal­ nie nie zapalała świateł. C z e r p a ł a p r z y j e m n o ś ć z tego, j a k p r e z e n t o w a ł o się ciasto w j a s n y m świetle p e ł n i księżyca. Na k u c h e n n y m stole stała miseczka, w której spoczywała d r e w n i a n a łyżka oraz p o k r u s z o n e orzechy laskowe nasączo­ n e p o d g r z a n y m likierem o r z e c h o w y m Frangelico. T u ż o b o k stała miska z wcześniej p r z y g o t o w a n y m gęstym, a k s a m i t ­ n y m k r e m e m . P r z e ł o ż y ł a j e d n ą warstwę ciasta z blachy do pieczenia na stojak do t o r t u . W s z y s t k i e warstwy nasączyła t y m s a m y m likierem z a n i m wystygły, więc teraz roztaczały h a r m o n i j n ą w o ń o r z e c h ó w laskowych i czekolady. Z r ę c z n i e n a ł o ż y ł a t r o c h ę m a s y na p i e r w s z ą w a r s t w ę i p o s y p a ł a po wierzchu p o k r u s z o n y m i o r z e c h a m i . D o d a ł a kolejną warstwę ciasta, k r e m u i orzechowej posypki. Z a w s z e , kiedy t w o r z y ł a jakiś przepis, starała się n a d a ć p o t r a w i e d o d a t k o w e g o p o s m a k u , czegoś, c o d o p e ł n i ł o b y i w z m o c n i ł o najważniejszy składnik smakowy dania, czegoś, co mile p o ł e c h t a ł o b y p o d n i e b i e n i e i wyobraźnię. Tutaj z d e ­ cydowała się na d o d a n i e aromatycznych, sporych k a w a ł k ó w o r z e c h a laskowego, które d o p e ł n i a ł y s m a k u o r a z s t r u k t u r y t o r t u . Kiedyś usłyszała jakiegoś k o m p o z y t o r a , który p o w i e ­ dział, że to cisza m i ę d z y kolejnymi n u t a m i t w o r z y m u z y k ę . Podczas g o t o w a n i a również c h o d z i ł o o takie szczegóły. Kolejne w a r s t w y gęstego ciasta zakrywały p o p r z e d n i e . Z a k a ż d y m r a z e m c i e m n y m i czekoladowymi dyskami d o ­ konywała z a ć m i e n i a księżyca, k t ó r y wcale nie jest ze starego sera, lecz z crème anglaise. W k r ó t c e , szósta, ostatnia warstwa spoczęła na swoim miejscu. O d s u n ę ł a się o krok, aby ocenić symetrię i zaraz zabrała się za polewę. Do miski wlała mieszankę mleka, masła i czekolady, którą trzymała na kuchence. D o d a ł a szczyptę soli i odrobinę olejku waniliowego i zaczęła energicznie wszystko to ubijać z cu- Strona 8 k r e m p u d r e m . W s y p y w a ł a go stopniowo, by mieć p e w n o ś ć , że wszystkie składniki d o b r z e się połączą. Z a b r a ł a miskę na blat kredensu i włączyła do p r ą d u elektryczny mikser ręczny. Na sztywno - pomyślała, kiedy k o ń c ó w k i miksera ożyły w jej dłoni. M i a ł a siedem lat, kiedy po raz pierwszy jej m a m a , E m m a - line, pozwoliła jej samodzielnie posługiwać się m i k s e r e m . . . - O b r a c a j p o w o l i d o o k o ł a , zawsze do środka, aż m a s a będzie sztywna - powiedziała m a m a . Będąc m a ł ą dziewczynką, A n g e l i n a nie miała pojęcia co to znaczy, ale wzięła się dziarsko do dzieła i zaczęła ener­ gicznie ubijać śmietanę, domyślając się, że m a m a , j a k zawsze, powie jej kiedy przestać. - M a m u ś , czy jest j u ż na sztywno? - zapytała po upływie m i n u t y lub d w ó c h . M a m a z e r k n ę ł a p r z e z ramię. - Jeszcze nie - powiedziała. - A teraz? - dopytywała po kolejnych trzydziestu sekun­ dach. - Jeszcze nie. W t e d y zadzwonił m i n u t n i k w k u c h e n c e . Kiedy E m m a - line poszła wyjąć ciasto z piekarnika, n i e d o k ł a d n i e owinęła d ł o ń r ę c z n i k i e m k u c h e n n y m i lekko się oparzyła. Szybko o p ł u k a ł a s p a r z o n e miejsce z i m n ą w o d ą . N i c się nie s t a ł o . A n g e l i n a wciąż miksowała. C h w i l ę później podeszła do niej E m m a l i n e i wyłączyła ubijanie. O b i e pochyliły się nad miską. E m m a l i n e wzięła odrobinę masy na palec i p o s m a k o w a ł a . - Ojej! Zrobiłaś masło. A n g e l i n a r ó w n i e ż w ł o ż y ł a palec w m a s ę i spróbowała. Była słodka, ale nie smakowała j a k bita śmietana. J a k i m ś cu­ d e m u d a ł o jej się zrobić masło. Strona 9 Kiedy przygotowywały drugą porcję, E m m a l i n e wyjaśniła tajemniczy związek śmietany i m a s ł a w sposób łatwy do z r o ­ zumienia p r z e z siedmiolatkę. E m m a l i n e była Francuzką, roz­ k o c h a n ą i p o r w a n ą do A m e r y k i zaraz po wojnie p r z e z ojca Angeliny. Była p r z y t y m z n a k o m i t ą kucharką. N i e z m i e n n i e i żarliwie przykładała wagę do wszystkiego, co związane było z g o t o w a n i e m i przekazała to swojej córce, p o d o b n i e j a k k o ­ lor oczu i podejście do życia. Z a t o p i o n a w myślach o swojej matce, Angelina skończyła ubijać masę, którą zamierzała polać tort. Przyciągnęła do bla­ tu wysoki drewniany stołek i zasiadła na n i m po turecku. Sia­ dała tak o d k ą d była nastolatką. N i c z y m artystka posługiwała się n o ż e m do lukrowania i po kilku chwilach t o r t wyglądał dostojnie, p o k r y t y gładką warstwą rdzawo-brązowej polewy. Sięgnęła po blok białej czekolady i zajęła się ucieraniem cienkich jasnych w i ó r k ó w za p o m o c ą tarki do warzyw. Kiedy miała j u ż spory kopczyk p r z e d sobą, o d ł o ż y ł a tarkę i w z ł ą ­ c z o n e z e sobą d ł o n i e n a b r a ł a porcję wiórków. N a chwilę zastygła z n i m i n a d t o r t e m , j a k golfista, który w z r o k i e m sza­ cuje odległość do kolejnego dołka. N a s t ę p n i e j e d n y m p e ł n y m wdzięku r u c h e m p r z e s u n ę ł a d ł o ń m i p o n a d t o r t e m , posyłając w d ó ł białą czekoladową k u r t y n ę , k t ó r a magicznie osiadła na p o w i e r z c h n i ciasta. Każdy w i ó r e k znalazł się d o k ł a d n i e w t y m miejscu, które było mu p r z e z n a c z o n e . D o p i e r o t e r a z w e s t c h n ę ł a , wyrażając w t e n sposób swoje zadowolenie i zabrała się za sprzątanie. A n g e l i n a uważała, że ze wszystkich rzeczy na świecie, upieczenie t o r t u jest naj­ bardziej w d z i ę c z n y m zajęciem, jeśli tylko wiedziało się j a k to zrobić. Kiedy wszystkie p r z e d m i o t y wróciły j u ż na swoje miejsca, otworzyła zeszyt z przepisami. Strona 10 Mając piętnaście lat, dostała od m a m y książkę Julii C h i l d p o d t y t u ł e m „Sztuka k u c h n i francuskiej" oraz t o m „ G a s t r o ­ n o m i i " Larousse'a. Przeczytała je obie, a p o t e m regularnie d o nich zaglądała. O d u k o ń c z e n i a szkoły średniej n o t o w a ł a wszystkie swoje przepisy w zeszycie. P o k r u s z o n e orzechy la­ skowe były jej n o w y m p o m y s ł e m i chciała go zapisać zaraz pierwszego dnia, gdy przyszedł jej do głowy, j a k to prakty­ kowała od wielu lat. Przykryła t o r t szklaną pokrywką i odstawiła stojak z cia­ stem do lodówki. N a l a ł a o d r o b i n ę likieru Frangelico do m a ­ leńkich kieliszków i idąc na górę zabrała je ze sobą. Strona 11 Strona 12 Strona 13 Strona 14 Strona 15 Strona 16 F r a n k w s z e d ł do sypialni i założył czystą białą koszulkę. A n g e l i n a lubiła się przyglądać j a k p o r u s z a ł a się j e g o klat­ ka piersiowa i r a m i o n a , kiedy w k ł a d a ł lub - jeszcze lepiej - z d e j m o w a ł T - s h i r t . Przeczesał p a l c a m i wciąż w i l g o t n e p o kąpieli siwiejące włosy. Był starszy od Angeliny o sześć lat. Ciągle był przystojny, wydawało się nawet, że z biegiem czasu coraz lepiej czuje się we własnej skórze. C i ę ż k o p r a c o w a ł na przyzwoite życie, ale praca nigdy nie dawała mu w kość. H a r t o w a ł a go, t r z y m a ł a w formie, nauczyła go, że w życiu w a r t o skupić się na j e d n y m kolejnym kroku, jednej desce, jed­ n y m gwoździu; nauczyła go również, że stateczność z czasem p o p ł a c a . N i e m i a ł ż a d n y c h złych nawyków, chociaż p r z e d ślubem palił. D o p i e r o o n a sprawiła, że rzucił. Był najmniej p r ó ż n y m facetem, jakiego kiedykolwiek znała. T e g o wieczoru j e d n a k u p e w n i ł się, że p a t r z y i zrobił m a ł y pokaz. O b r ó c i ł się tak, by oglądać się z profilu w łazien­ k o w y m lustrze i poklepał się po b r z u c h u . - O h o ! - powiedział. - Wydaje mi się, że p r z y t y ł e m . A n g e l i n a zaśmiała się i podchwyciła żart. - N i e zaszkodzi ci t r o c h ę ciała, za b a r d z o się martwisz. P o d a ł a mu kieliszek stojący na n o c n y m stoliku. Stuknęli się szkłem i napili. Podszedł bliżej i usiadł na krawędzi łóżka. Strona 17 - N i e mogę jeść tyle, ile zjadłem dziś wieczorem - powie­ dział - ale nie potrafiłem się p o w s t r z y m a ć . Było zbyt smacz­ ne. Będę ważył dwieście pięćdziesiąt kilo, jeśli nie p r z e s t a n ę tyle jeść. Będziesz odwiedzała m n i e w cyrku, gdzie będą m n i e pokazywać j a k o największego grubasa. P o d n i o s ł a się na k o l a n a i p r z e s u n ę ł a po ł ó ż k u w j e g o kierunku. - O c h , nie m a r t w się, kochanie. Z a p u s z c z ę b r o d ę i wciąż będziemy razem. Z a ś m i a ł się, a o n a objęła go od tyłu. - N i e przytyłeś nawet t r z e c h kilo p r z e z te pięć lat nasze­ go m a ł ż e ń s t w a - powiedziała. - P o z a t y m , w i e m co robię. Myślisz, że ryzykowałabym t w o i m wyglądem? - No patrzcie, d o b r a k u c h a r k a i flirciara na d o d a t e k ! N i e wierzę, że b y ł e m t a k i m szczęściarzem i u d a ł o mi się zdobyć taką ż o n ę . - To ja b y ł a m szczęściarą. - O b o j e byliśmy. Pocałowali się i, z g o d n i e ze s t a r y m zwyczajem, F r a n k nie odrywał od niej swoich ust, dając jej możliwość decyzji o przerwaniu pocałunku. W e s t c h n ę ł a . To była j e d n a z pierwszych rzeczy, k t ó r a sprawiła, że szaleńczo się w n i m zakochała. A n g e l i n a w r ó ­ ciła na swoją poduszkę. F r a n k wyciągnął się płasko na ł ó ż k u i w zamyśleniu gładził się po klatce piersiowej. - M i a ł a m dziś d z i w n y telefon w p r a c y — p o w i e d z i a ł a Angelina. - J a k to dziwny? - D z w o n i ł a jakaś kobieta z b a n k u . C h c i a ł a r o z m a w i a ć z V i n c e m . Z a n i m ją p o ł ą c z y ł a m , z a p y t a ł a m w jakiej spra­ wie. Powiedziała, że czek został o d r z u c o n y z p o w o d u b r a k u gotówki na koncie firmowym. Strona 18 - I co z tego? - powiedział F r a n k . - P e w n i e na czas nie przelał pieniędzy na właściwe k o n t o . - Tylko, że to nie czek Vince'a został odrzucony, a przy­ najmniej t a k mi się wydaje. To znaczy, że m ó g ł to być czek od jakiegoś inwestora. W t e d y nie byłoby d o b r z e . - J a k to? - Jeśli V i n c e ma inwestora, k t ó r y nie ma c z y m płacić albo, b r o ń Boże, jest takich więcej, m o ż e się okazać, że z o ­ stanie z m u s z o n y d o zamknięcia interesu. M ó w i ę serio. R a z na kwartał m a m d o s t ę p do jego ksiąg r a c h u n k o w y c h i w i e m , że znajduje się na krawędzi wypłacalności. Za b a r d z o lubi k u p o w a ć d o m y na wybrzeżu i wakacje dla Amy. - M o ż e źle zrozumiałaś. - M o ż e . C h o c i a ż lepiej b y m się czuła, gdybyśmy mieli o d ł o ż o n e więcej p i e n i ę d z y na czarną g o d z i n ę . - To m o ż e nie b ę d z i e m y robić przyjęcia, skoro to cię martwi. Spojrzała na niego i dostrzegła szczerą troskę o jej s a m o ­ poczucie. T a k łatwo u m i a ł a go rozszyfrować. - N i e , m a s z tylko j e d n ą bratanicę - delikatnie się o b r u ­ szyła. - Jesteś dla niej j a k drugi ojciec, uwielbia cię. D w u ­ dzieste pierwsze u r o d z i n y o b c h o d z i się tylko raz. Ja zajmę się całym g o t o w a n i e m , więc nie będzie to zbyt k o s z t o w n e . Poza tym, kupiłam już jedzenie. - A l e jeśli o d c z u w a s z presję z t e g o p o w o d u , to m o ż e m ó g ł b y m ci jakoś p o m ó c — sięgnął do tyłu, p o p r a w i ł p o ­ duszkę za głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - No nie w i e m , m o ż e lepiej z a d z w o ń po Amy. O n a c h ę t ­ nie przyjedzie i przywiezie ci pyszny kawałek ciasta. Z a ś m i a ł się. - N i e chcę ani kawałka ciasta od Amy. C h c ę k a w a ł e k . . . - N i e b ą d ź wulgarny! - Angelina zrobiła wielkie oczy. Strona 19 Pieszczotliwie zmierzwiła m u włosy. F r a n k sięgnął p o ­ n a d nią i wyłączył l a m p k ę na n o c n y m stoliku. W s z e d ł p o d kołdrę. Przytulili się do siebie o c h o c z o i stopili w j e d n o , t a k j a k zawsze mieli w zwyczaju. 2 : 0 0 w nocy F r a n k przewracał się z boku na b o k i wiercił od co naj­ mniej godziny. T e r a z leżał na w z n a k i wpatrywał się w sufit. Jego ż o n a leżała zwinięta t u ż obok. Była o d w r ó c o n a plecami i spokojnie spała, p o d k o ł d r ą d o t y k a ł a s t o p a m i jego łydki. - A n g e l i n a - wyszeptał. - H m m ? - o d w r ó c i ł a się w j e g o stronę i przyciągnęła kołdrę p o d b r o d ę . - N i e m o g ę zasnąć. - Z r o b i ę ci ciepłego mleka. - N i e , nie wstawaj, sam sobie zrobię. Śpij sobie, kochanie. - . . . b r z e . N i e dotykaj ciasta. To na przyjęcie - p o w i e ­ działa. - K o c h a m cię. - T e ż cię k o c h a m . A n g e l i n a głębiej z a p a d ł a w ciepło, jakie zostawił, wy­ chodząc z łóżka. Odpływając z p o w r o t e m w sen, wiedziała — była t a k p e w n a , j a k tego, że j u t r o wstanie słońce - że on nie oprze się i spróbuje kawałka ciasta. Ta myśl sprawiła, że się u ś m i e c h n ę ł a . Zasypiając, przebaczyła m u n a wyrost. N i g d y nie przepuściłby okazji, mając w lodówce taki tort. F r a n k z a m r u g a ł o c z a m i i zaczął schodzić na d ó ł . J e g o lewa ręka j u ż zasnęła, więc o t w o r z y ł i zacisnął pięść, żeby przywrócić krążenie krwi. P r z e z cały dzień bolało go r a m i ę i d o l n a część pleców. To było dziwne, bo nie p r z y p o m i n a ł sobie, żeby ostatnio gdzieś je nadwerężył. Po czterdziestce leci z górki - pomyślał. Szedł po s c h o d a c h , a p o t e m k o r y t a r z e m w szlafroku Strona 20 i kapciach. N i e włączał światła. Z doświadczenia wiedział, że jasne światło w korytarzu bardziej r o z b u d z i A n g e l i n ę niż j e g o szept w ciemności. F r a n k sypiał p ł y t k o , co jeszcze nasiliło się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Jego ojciec również miał w starszym wieku p r o b l e m y ze spaniem. F r a n k p a m i ę t a ł , że j a k o dziecko słyszał, j a k ojciec c h o d z i ł po d o m u , gdy wszyscy d a w n o j u ż poszli spać. Niedaleko pada jabłko od jabłoni - pomyślał. W s z e d ł d o k u c h n i , gdzie księżyc w c i ą ż świecił p r z e z o k n o , więc b y ł o d o ś ć j a s n o i nie m u s i a ł w ł ą c z a ć lampy. O ś w i e t l e n i e d o m u w środku nocy p o z o s t a w a ł o w sprzecz­ ności z p ó ź n i e j s z y m p o ł o ż e n i e m się do ł ó ż k a . K i e d y z a ­ czynał włączać światła, było w i a d o m o , że po chwili włączy r ó w n i e ż telewizor, a skończy się t y m , że n a s t ę p n e g o r a n k a o b u d z i się na sofie obolały i zmarznięty. N i e było to coś, za c z y m tęsknił. O t w o r z y ł lodówkę. B e z słowa, b e z r u c h u zachłysnął się w i d o k i e m tego, co t a m zobaczył. T o r t stał na j a s n o oświetlo­ n y m stelażu, roztaczając w o k ó ł cały swój majestat. Do jego n o z d r z y d o t a r ł delikatny zapach czekolady, który zaczął go nęcić i kusić. Puścił drzwi i ostrożnie p o d n i ó s ł t o r t o b i e m a rękami. Postawił go na stole i zdjął pokrywkę. O d s t a w i ł ją najdelikatniej j a k u m i a ł , żeby nie wydała ż a d n e g o dźwięku, nawet takiego, który sam m ó g ł b y usłyszeć. Pochylił się, oparł d ł o n i e płasko na blacie i wdychał zapach. Jeśli była jeszcze jakaś nadzieja, że u d a mu się p o w s t r z y m a ć , to z n i k n ę ł a w r a z z pojawieniem się w o n i . F r a n k m i a ł p e w n ą t e c h n i k ę , k t ó r ą u d o s k o n a l i ł n a cia­ stach Angeliny i dzięki której tylko raz został przyłapany (tak przynajmniej sądził), więc był raczej p e w n y jej skuteczności. W e ź m i e d u ż y n ó ż , o d k r o i sobie malutki kawałek, z u p e ł n i e cienki, a p o t e m zręcznie z a m k n i e p o w s t a ł ą lukę. Użyje do