Nora Roberts - Sanktuarium
Szczegóły |
Tytuł |
Nora Roberts - Sanktuarium |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nora Roberts - Sanktuarium PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nora Roberts - Sanktuarium PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nora Roberts - Sanktuarium - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Roberts Nora
Sanktuarium
Strona 2
Część pierwsza
Kiedy sponiewierany przez burze wracam do domu...
Moje ciało workiem połamanych kości...
John Donne
Strona 3
Rozdział 1
Śniło jej się Sanktuarium. Ogromny, stojący na wzniesieniu dom górował
majestatycznie nad wydmami na wschodzie i moczarami w zachodniej części
wyspy. Białe, drewniane ściany srebrzyście połyskiwały w świetle księŜyca.
Budynek od ponad stu lat wyglądał niemal tak samo i stanowił niezbity dowód
ludzkiej próŜności. W pobliŜu rósł pogrąŜony w mroku, pełen cieni i tajemnic
dębowy las, przez który cicho i spokojnie płynęła rzeka. Wśród drzew migotały
złociste roje robaczków świętojańskich, a nocne zwierzęta powoli opuszczały
dotychczasowe kryjówki, gdzie zbierały siły do polowania lub ucieczki. W
ciemności kipiało Ŝycie – tajemnicze i okrutne.
Wąskie, wysokie okna Sanktuarium były zupełnie ciemne. śadne światła nie
zapraszały na piękne werandy, nie zachęcały do otworzenia okazałych drzwi. Była
głęboka noc, a w powietrzu unosił się jedynie wilgotny oddech morza. Wiatr
szeleścił wśród gałęzi ogromnych dębów i potrząsał liśćmi palm, które wydawały
suche, trzaskające dźwięki. Białe kolumny, jak stojący na warcie Ŝołnierze, w
milczeniu pilnowały szerokiej werandy, ale nikt nie otworzył ogromnych,
frontowych drzwi i nie wybiegł na powitanie.
Była coraz bliŜej. Słyszała, jak pod jej stopami skrzypią muszelki i piasek.
Poruszane przez wiatr dzwoneczki pobrzękiwały delikatnie, wygrywając jakąś
cichą melodię. Zawieszona na werandzie huśtawka skrzypiała łańcuchami, ale nikt
na niej nie siedział i nie podziwiał srebrzystego księŜyca ani spokojnej nocy. W
powietrzu unosił się zapach jaśminu i róŜ piŜmowych, mieszając się ze słoną,
morską bryzą. Rozlewająca się po piasku woda szumiała cicho i jednostajnie,
przypominając niezmiennie mieszkańcom Lost Desire, Ŝe ocean, jeśli tylko
przyjdzie mu na to ochota, bez trudu zdoła pochłonąć ten niewielki skrawek lądu, i
wszystko, co się na nim znajduje.
Szum morza, tak nieodłącznie związany z jej dzieciństwem sprawił, Ŝe poczuła
się znacznie lepiej. Wiele lat temu biegała tutaj po lesie swobodna jak sarna, bez
lęku przemierzała moczary, a na piaszczystych plaŜach ścigała się z falami. Robiła
to wszystko z beztroską, na którą moŜe sobie pozwolić jedynie dziecko. Teraz,
będąc dorosłą kobietą, ponownie znalazła, się w domu. Szybko pokonała schody,
przeszła przez werandę i połoŜyła dłoń na ogromnej, mosięŜnej gałce, która w
świetle księŜyca połyskiwała jak zagubiony skarb. Zamknięte.
Strona 4
Przekręciła gałkę w prawo, potem w lewo, w końcu zniecierpliwiona szarpnęła
ogromne, mahoniowe drzwi. Wpuśćcie mnie, pomyślała, a serce zaczęło walić jej
w piersiach jak oszalałe. Przyszłam do domu. Wróciłam.
A jednak główne wejście było zamknięte na klucz. Kiedy przycisnęła twarz do
szyby wysokiego okna tuŜ obok, zobaczyła jedynie panującą wewnątrz
nieprzeniknioną ciemność.
Zaczęła się bać.
Teraz juŜ biegła. Chcąc okrąŜyć dom, ruszyła szybko przez taras, na którym
kwiaty tłoczyły się w glinianych doniczkach. Równe, jasne rzędy lilii w ogrodzie
tańczyły niespokojnie na wietrze. Melodia poruszanych przezeń dzwoneczków
brzmiała ostro i nieczysto, a szelest liści zmienił się w ostrzegawczy syk. Usiłowała
pokonać następne drzwi z płaczem waląc w nie pięściami.
Proszę, błagam, nie zamykajcie się przede mną. Wpuśćcie mnie do środka.
Szlochając i potykając się co krok, szła prowadzącą przez ogród ścieŜką.
Spróbuje jeszcze od tyłu, przez ganek. Nikt nigdy nie zamykał tego wejścia –
mama uwaŜała, Ŝe kuchenne drzwi zawsze powinny być otwarte. Ale nie mogła
tam dotrzeć. Nagle wszędzie dookoła powyrastały drzewa. Były grube i rosły
niezwykle gęsto, a ich gałęzie i zwisający z nich mech zagradzały jej drogę.
Zabłądziła. Co chwila potykała się o wystające korzenie, a kiedy gęste liście
przesłoniły księŜyc, otoczyła ją całkowita ciemność, którą bezskutecznie starała się
przebić wzrokiem. Wiatr wzmógł się – jęczał, zawodził i smagał ją dotkliwie.
Sterczące liście palm karłowatych uderzały niczym miecze. Odwróciła się, ale tam,
gdzie jeszcze przed chwilą była ścieŜka, teraz płynęła rzeka, odcinając jej drogę
powrotną do Sanktuarium. Wysokie, rosnące na jej brzegach trawy kołysały się jak
szalone.
Nagle zobaczyła samą siebie stojącą samotnie i popłakującą na drugim brzegu.
W tym momencie zdała sobie sprawę, Ŝe nie Ŝyje.
Jo próbowała się wyrwać ze snu. Z całych sił walczyła z jego ostatnim,
obrazami i przez dobrą chwilę nie mogła wrócić do rzeczywistości Gdy się
ocknęła, me mogła złapać tchu, a jej twarz była wilgotna od potu i łez Po omacku
zaczęła szukać nocnej lampki, strącając przy tym na podłogę ksiąŜkę przepełnioną
niedopałkami popielniczkę. Chciała jak najszybciej rozjaśnić ta czającą ciemność.
Kiedy w końcu zabłysło światło, podciągnęła do góry kolana, objęła je rękami i
zaczęła się delikatnie kołysać, pragnąc odzyskać spokój To był tylko sen,
powiedziała sobie. Po prostu zły sen.
Strona 5
Jest u siebie, we własnym łóŜku, we własnym mieszkaniu – setki kilometrów od
wyspy, na której znajduje się Sanktuarium. Dorosła dwudziestosiedmioletnia
kobieta nie powinna przejmować się głupimi snami.
Mimo to, kiedy sięgała po papierosa, wciąŜ drŜała tak, Ŝe dopiero za trzecim
razem udało jej się zapalić zapałkę.
Zegarek, stojący na stoliku obok łóŜka, wskazywał piętnaście po trzeciej.
Ostatnio coraz częściej budziła się o tej porze. Nie ma nic gorszego, niŜ
zdenerwowanie o trzeciej nad ranem. Spuściła nogi z łóŜka i pochyliła się, by
podnieść przewróconą popielniczkę, zrezygnowała jednak; postanowiła posprzątać
cały bałagan rano. Usiadła, a jej zbyt duŜy podkoszulek sfałdował się na udach. Z
całych sił próbowała się opanować.
Nie wiedziała, dlaczego od jakiegoś czasu w snach niezmiennie powraca na
Lost Desire, do domu, z którego uciekła, mając osiemnaście lat. Podejrzewała
jednak, Ŝe kaŜdy student pierwszego roku psychologii bez trudu zdołałby jej
wytłumaczyć symbolikę tych snów. Dom był zamknięty, poniewaŜ szczerze
wątpiła, czy, gdyby chciała do niego wrócić, ktokolwiek przywitałby ją z
otwartymi ramionami. Ostatnio trochę się nad tym zastanawiała i zaczynała się
obawiać, Ŝe jest juŜ za późno na powrót.
Poza tym nieuchronnie zbliŜała się do trzydziestki, a to właśnie będąc w tym
wieku jej matka opuściła wyspę. Zniknęła, zostawiając męŜa i trójkę dzieci.
Czy Annabelle kiedykolwiek śni się, Ŝe próbuje wrócić do domu? Czy w jej
snach drzwi równieŜ są zamknięte?
Nie chciała o tym myśleć. Z całych sił pragnęła zapomnieć o kobiecie, która
dwadzieścia lat temu złamała jej serce. Zresztą wszelkie tego typu rozwaŜania od
dawna nie miały juŜ sensu. Od wielu lat Ŝyła bez matki, bez rodziny, z dala od
Sanktuarium. Zdołała nawet przez ten czas odnieść sukces – przynajmniej
zawodowy.
Bezwiednie strząsając popiół z papierosa, Jo rozejrzała się po sypialni.
Urządziła to pomieszczenie z ogromną prostotą. ChociaŜ bardzo duŜo podróŜowała
po świecie, trudno byłoby znaleźć tu jakieś pamiątki poza fotografiami. Oprawiała
czarno-białe odbitki, wybierając najbardziej spokojne ze swoich prac, i dekorowała
nimi ściany pokoju, który miał jej dawać wytchnienie.
Na jednym ze zdjęć widać było pustą Ŝelazną ławkę w parku. Na innym
samotna wierzba pochylała swe delikatne gałęzie nad maleńką, lśniącą jak lustro
sadzawką. Oświetlony blaskiem księŜyca ogród stanowił wspaniałe studium cieni,
faktur i kontrastujących ze sobą kształtów. Wyludniona plaŜa w chwilę po
Strona 6
zniknięciu słońca za linią horyzontu kusiła obserwatora, by zdjął buty, wszedł w
ramki i poczuł pod stopami szorstki, wilgotny piasek.
Ten nadmorski pejzaŜ powiesiła zaledwie tydzień temu, po powrocie z
wyprawy na wybrzeŜe Północnej Karoliny. Jo zdawała sobie sprawę, Ŝe
prawdopodobnie właśnie przez tę podróŜ nieustannie powraca myślami do domu.
Była bardzo blisko niego. Gdyby pojechała jeszcze trochę dalej na południe i
dotarła do Georgii, wówczas bez trudu mogłaby przeprawić się promem ze stałego
lądu na wyspę. śadne drogi nie prowadziły na Desire, Ŝadne mosty nie łączyły
brzegów cieśniny.
Mimo to nie pojechała tam. Zrobiła, co miała do zrobienia i wróciła do
Charlotte, by pogrąŜyć się w pracy.
I w nocnych koszmarach.
Zgasiła papierosa i wstała. Doskonale wiedziała, Ŝe juŜ nie zaśnie, dlatego
włoŜyła spodnie od dresu. Najlepiej będzie, jeśli popracuje w ciemni i przestanie o
tym wszystkim myśleć.
Wychodząc z sypialni pomyślała, Ŝe moŜe denerwuje się tak bardzo z powodu
albumu. Był to ogromny postęp w jej karierze. ChociaŜ zdawała sobie sprawę, Ŝe
jej prace są bardzo dobre, mimo to była serdecznie zaskoczona i zadowolona, gdy
jedno z liczących się wydawnictw zaproponowało wydanie ksiąŜki z jej
fotografiami.
Studium natury, czyli świat widziany oczami Jo Ellen Hathaway, pomyślała,
idąc w stronę niewielkiej, przypominającej kambuz kuchni, by zrobić sobie kawę.
Nie, to brzmi jak rozprawa naukowa. Okruchy Ŝycia. Zbyt pompatyczne.
Uśmiechając się lekko odgarnęła z czoła pachnące papierosowym dymem,
rudawe włosy, po czym szeroko ziewnęła. Najlepiej będzie, jeśli po prostu zrobi
zdjęcia, a wymyślenie tytułu zostawi ekspertom.
Zawsze doskonale wiedziała, kiedy naleŜy się wycofać, a kiedy zająć jakieś
konkretne stanowisko. PrzecieŜ przez całe Ŝycie robiła jedno albo drugie. MoŜe
nawet wyśle egzemplarz ksiąŜki do domu. Ciekawe, co powie na to jej rodzina?
Czy połoŜą ten album na jednej z ław, by przyjeŜdŜający na jeden dzień goście
mogli go kartkować i zastanawiać się, czyjego autorka, Jo Ellen Hathaway, jest w
jakiś sposób spokrewniona z Hathawayami prowadzącymi gospodę w
Sanktuarium?
Czy ojciec w ogóle go otworzy, by zobaczyć, czego Jo nauczyła siew ciągu
tych lat? Czy po prostu wzruszy ramionami, zostawi ksiąŜkę nie tkniętą i pójdzie
spacerować po wyspie? Wyspie Annabelle.
Strona 7
Prawdopodobnie teraz juŜ go w ogóle nie interesuje, czym zajmuje się jego
starsza córka. Dlatego ona sama nie powinna zadawać sobie takich pytań.
Jo odpędziła od siebie tę myśl i zdjęła z haczyka niebieski kubek. Czekając, aŜ
zaparzy się kawa, oparła ręce o blat i wyjrzała przez niewielkie okienko.
W tym momencie doszła do wniosku, Ŝe czasem dobrze jest być na nogach o
trzeciej nad ranem. Nie zadzwoni telefon. Na pewno nikt nie będzie chciał z nią
porozmawiać, nie prześle wiadomości faksem ani nie będzie się spodziewał
wiadomości od niej. Przez kilka najbliŜszych godzin nie musi odgrywać Ŝadnej
roli, moŜe w ogóle nic nie robić. Jeśli ma mdłości albo boli ją głowa, nikt nie musi
o tym wiedzieć, oprócz niej samej.
Za oknem widać było ciemne i puste ulice, wciąŜ jeszcze lśniące po zimowym
deszczu. Latarnia uliczna rzucała niewielki krąg światła. Ta jasna plama jest w
jakiś sposób niezwykle samotna– nikt z niej nie korzysta, właściwie nikt jej nie
potrzebuje, pomyślała Jo. Samotność to niezwykle tajemnicze zjawisko – kryje w
sobie nieskończoną ilość moŜliwości.
Jak zwykle w takich sytuacjach, widok ją urzekł. Zostawiła więc parzącą się
kawę, złapała Nikona i na bosaka ruszyła do drzwi, by sfotografować wyludnioną
ulicę.
To pozwoliło jej całkowicie się uspokoić. Z aparatem fotograficznym w dłoni i
pomysłem, który chciała zrealizować, była w stanie zapomnieć o całym
otaczającym ją świecie. Nie inaczej było i teraz. Eksperymentując z ostrością nie
zwracała w ogóle uwagi, Ŝe bosymi stopami brodzi po kałuŜach – niemal nie
zdawała sobie z tego sprawy. Poirytowana, odgarnęła do tyłu włosy. Nie spadałyby
jej na twarz, gdyby zdecydowała się je podciąć. Nigdy jednak nie miała na to
czasu. Teraz zaczęła Ŝałować, Ŝe nie wzięła ze sobą gumki.
Dopiero po wykonaniu kilkunastu zdjęć poczuła, Ŝe jest usatysfakcjonowana.
Kiedy się odwróciła, mimo woli spojrzała w górę. ZauwaŜyła, Ŝe zostawiła
włączone niemal wszystkie światła. Nawet nie zdawała sobie sprawy, Ŝe
przechodząc z sypialni do kuchni zapaliła ich tak duŜo.
Zacisnęła mocno wargi, przeszła na drugą stronę ulicy i ponownie ustawiła
ostrość. Spojrzała w wizjer, przykucnęła i zrobiła zdjęcie, z Ŝabiej perspektywy
ujmując oświetlone okna ciemnego budynku. Zadecydowała, Ŝe ta fotografia
będzie nosiła tytuł: Legowisko osoby cierpiącej na bezsenność. Jej cichy śmiech
rozniósł się po opustoszałej ulicy i powrócił do niej niesamowitym echem, które
sprawiło, Ŝe zadrŜała. Ponownie opuściła aparat.
Strona 8
BoŜe, chyba kompletnie zwariowałam. Czy jakakolwiek będąca przy zdrowych
zmysłach kobieta wyszłaby z domu o trzeciej nad ranem prawie naga i, drŜąc z
zimna, robiła zdjęcia własnych okien?
Przetarła oczy i zaczęła marzyć o jedynej rzeczy, która zawsze wymykała jej się
z rąk. O normalności.
śeby być normalnym, trzeba regularnie sypiać, pomyślała. Przypomniała sobie,
Ŝe od ponad miesiąca ani razu nie zdarzyło jej się przespać spokojnie całej nocy.
Trzeba normalnie jeść, tymczasem w ciągu ostatnich kilku tygodni straciła prawie
pięć kilo i obserwowała, jak jej smukła sylwetka staje się coraz bardziej koścista.
Potrzebowała spokoju ducha. Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w
Ŝyciu była naprawdę spokojna. Przyjaciele? Oczywiście, ma przyjaciół, ale Ŝaden z
nich nie jest aŜ tak bliski, by mogła do niego zadzwonić w środku nocy i liczyć na
jego pomoc.
Rodzina. No cóŜ, właściwie ma rodzinę. Brata i siostrę, z którymi juŜ od bardzo
dawna nie potrafi znaleźć wspólnego języka. Ojca, który stał się niemal obcym
człowiekiem. Matkę, po której dwadzieścia lat temu zaginął wszelki ślad i do tej
chwili nic o niej nie wiadomo.
To przecieŜ nie moja wina, pomyślała Jo, i ruszyła z powrotem na drugą stronę
ulicy. To wina Annabelle. Wszystko się zmieniło w chwili, gdy Annabelle opuściła
Sanktuarium, wyrządzając tym całej rodzinie ogromną krzywdę. Zdaniem Jo
problem polegał na tym, Ŝe oprócz niej nikt nie zdołał się po tym wszystkim
otrząsnąć. Jo nie została na wyspie, by pilnować kaŜdego ziarenka piasku, tak, jak
robił to jej ojciec. Nie zajęła się prowadzeniem pensjonatu i dbaniem o
Sanktuarium, jak jej brat Brian. Nie oddała się równieŜ nierealnym marzeniom, jak
jej siostra Lex. Zamiast tego ukończyła studia, cięŜko pracowała i ułoŜyła sobie
Ŝycie. Nawet jeśli obecnie ma nieco nadszarpnięte nerwy i jest trochę roztrzęsiona,
to tylko dlatego, Ŝe znacznie przeceniła swoje siły. Za duŜo pracy. Jest wyczerpana,
to wszystko. Dorzuci do jadłospisu trochę witamin i szybko wróci do formy.
Wyjmując klucze z kieszeni, Jo wpadła na pomysł, Ŝe powinna wziąć urlop. Od
trzech – nie, właściwie od czterech lat – wybierała się w podróŜ tylko wówczas,
gdy miała do wykonania jakieś konkretne zadanie. Mogłaby wyjechać do Meksyku
albo Indii Zachodnich, gdzieś, gdzie nikomu się nie spieszy, a na niebie ciągle
świeci słońce. Pobyt w takim miejscu pozwoliłby jej zwolnić nieco tempo Ŝycia i
uporządkować myśli. Doskonały sposób na pokonanie drobnych problemów.
Wchodząc do mieszkania przez nieuwagę kopnęła małą, kwadratową, szarą
kopertę, która leŜała na podłodze. Patrząc na nią, Jo na moment zamarła w
Strona 9
bezruchu – w jednej ręce trzymała aparat, a druga wciąŜ jeszcze spoczywała na
klamce. Czy, gdy wychodziła z domu, ta koperta juŜ tu była? A przede wszystkim,
dlaczego leŜy właśnie tutaj? Miesiąc temu pierwsza taka przesyłka czekała na Jo
razem z całą korespondencją. Na szarym papierze ktoś starannie napisał jedynie jej
imię i nazwisko.
Kiedy zmusiła się, by zamknąć drzwi i przekręcić klucz w zamku, zauwaŜyła,
Ŝe ponownie drŜą jej ręce. Z trudem łapała powietrze, a mimo to pochyliła się i
podniosła kopertę. Nim ją otworzyła, ostroŜnie odłoŜyła aparat.
Gdy Jo zobaczyła znajdujące się w środku zdjęcie, głośno jęknęła. Wykonane
zostało z niezwykłą dbałością – wyraźnie znać było rękę profesjonalisty. Tak samo
jak poprzednie trzy, było świetnie wykadrowane. Przedstawiało duŜe, wyraziste
oczy w kształcie migdałów, przykryte cięŜkimi powiekami, ocienione gęstymi
rzęsami i umieszczone przed delikatnymi łukami pięknie wygiętych brwi. Jo
wiedziała, Ŝe te oczy są ciemnoniebieskie – patrzyła na nie, ilekroć przeglądała się
w lustrze. Ale tym razem widać w nich było śmiertelne przeraŜenie.
Kiedy to zdjęcie zostało wykonane? W jaki sposób? Dlaczego? Spoglądając na
odbitkę, zakryła dłonią usta, zdając sobie sprawę, Ŝe w tej chwili jej oczy
wyglądają dokładnie tak samo, jak na fotografii. Paniczny strach kazał je przebiec
całe mieszkanie aŜ do maleńkiej sypialni, w której urządziła sobie ciemnię. Jak
szalona, gwałtownym szarpnięciem otworzyła szufladę i po omacku zaczęła
przeszukiwać jej zawartość. Po chwili znalazła koperty, które wcześniej ukryła na
samym dnie. W kaŜdej z nich znajdowała się inna, równieŜ czarno-biała odbitka o
rozmiarach pięć na piętnaście centymetrów.
Z biciem serca ułoŜyła wszystkie zdjęcia w szeregu. Na pierwszym z nich miała
zamknięte oczy, zupełnie jakby ktoś sfotografował ją podczas snu. Na następnym
najwyraźniej zaczynała się budzić. CięŜkie, ledwo uniesione powieki pokazywały
jedynie mały fragment tęczówki. Na trzecim miała juŜ co prawda otwarte oczy,
były one jednak jeszcze zamglone i nieprzytomne.
Kiedy znalazła te odbitki w swojej poczcie, była, oczywiście, zaniepokojona i
zaskoczona, jednak nie widziała w nich powodu do strachu.
Ostatnie ujęcie całkowicie skoncentrowało się na jej oczach – widać było, Ŝe się
juŜ obudziła i jest śmiertelnie przeraŜona.
Jo cofnęła się o krok drŜąc jak osika. Z całych sił starała się zachować spokój.
Zaczęła się zastanawiać, dlaczego na odbitkach widać tylko oczy. Jakim cudem
ktoś zdołał podejść tak blisko i wykonać te zdjęcia bez jej wiedzy? NiezaleŜnie od
tego, kto to był, niedawno musiał stać po drugiej stronie frontowych drzwi.
Strona 10
PrzeraŜona tą myślą przebiegła przez salon i gorączkowo zaczęła sprawdzać
zamki. Kiedy oparła się plecami o drzwi, czuła, Ŝe serce wali jej w piersiach jak
oszalałe. Po chwili jednak ogarnęła ją złość. A to drań. Próbuje ją zastraszyć. Chce,
Ŝeby ukryła się we własnym mieszkaniu, drŜała na widok kaŜdego cienia i bała się
wyjść na zewnątrz, podejrzewając, Ŝe ktoś moŜe ją obserwować. Nigdy dotychczas
nie znała strachu, dlaczego więc teraz miałaby ulec jakiemuś szaleńcowi.
Przypomniała sobie, jak bez cienia obawy przemierzała samotnie obce miasta,
wędrowała pustymi i niebezpiecznymi ulicami, wspinała się na szczyty gór i
przedzierała się przez dŜungle. Traktowała aparat fotograficzny jak tarczę i ani razu
nie pomyślała, Ŝe powinna się czegoś bać. A teraz, z powodu kilku zdjęć, uginały
się pod nią nogi.
Przyznała w końcu sama przed sobą, Ŝe ten strach od jakiegoś czasu stopniowo
narastał. Od kilku tygodni otaczał ją coraz ciaśniejszym kręgiem i powoli
przeradzał się w panikę. Sprawiał, Ŝe czuła się bezsilna, całkowicie bezradna i
potwornie samotna.
Po chwili zmusiła się, by odejść od drzwi. Nie potrafi i nie będzie Ŝyć w taki
sposób. ZlekcewaŜy ten strach, przestanie zwracać na niego uwagę. Zakopie go
gdzieś głęboko, tam, gdzie nikt nigdy go nie odnajdzie. Na Boga, zawsze umiała
całkowicie zapomnieć o wszelkich bolesnych przeŜyciach, zarówno małych, jak i
wielkich. A to po prostu jest jedno z nich.
Najlepiej zrobi, jeśli wypije kawę i zabierze się do roboty.
Do ósmej zdołała sporo zrobić. Gdy pokonała początkowe znuŜenie, ogarnęła ją
niespokojna, twórcza energia. Potem na dłuŜszą chwilę zwolniła tempo, a po
jakimś czasie poczuła, Ŝe jest potwornie zmęczona.
Nigdy nie była w stanie pracować mechanicznie, nie potrafiła bezmyślnie
wykonywać nawet najbardziej podstawowych czynności, które zazwyczaj robi się
w ciemni. Dlatego i teraz kaŜdemu etapowi starała się poświęcić maksimum uwagi.
By móc sobie na to pozwolić, musiała się wcześniej uspokoić – odłoŜyć na bok
zarówno złość, jak i strach. Przy pierwszej filiŜance kawy zdołała sobie
wytłumaczyć, skąd wzięły się te zdjęcia. Ktoś podziwia jej pracę i tym sposobem
usiłuje zwrócić na siebie jej uwagę.
To wcale nie było wykluczone.
Od czasu do czasu wygłaszała odczyty i prowadziła warsztaty dla młodych
adeptów fotografii. Na dodatek w ciągu ostatnich trzech lat trzykrotnie wystawiała
Strona 11
swoje prace. W związku z tym przy jakiejś okazji ktoś mógł zrobić jej zdjęcie – a
nawet kilka – prawdopodobnie zresztą udało mu się to bez trudu.
Takie rozumowanie nie było pozbawione sensu.
NiezaleŜnie od tego, kto to był, z pewnością naleŜało go uznać za człowieka
obdarzonego twórczą inwencją. Powiększył same oczy, doskonale je wykadrował i
wysłał jej w swego rodzaju serii. ChociaŜ przypuszczała, Ŝe odbitki wykonane
zostały niedawno, trudno było zorientować się, gdzie i kiedy zrobiono same
zdjęcia. Negatyw mógł mieć rok, ale równie dobrze pięć lat.
Bez wątpienia temu komuś udało się zwrócić na siebie jej uwagę, natomiast ona
najwyraźniej za bardzo wzięła sobie całą sprawę do serca i zbyt się tym wszystkim
przejęła.
W ciągu kilku ostatnich lat często otrzymywała korespondencję od wielbicieli.
Przysyłali zdjęcia, do których zazwyczaj dołączali list. Wychwalali jej pracę, a
potem prosili o radę lub pomoc, czasami nawet proponowali współpracę przy
jakimś konkretnym przedsięwzięciu.
ChociaŜ w Ŝyciu zawodowym odniosła ogromny sukces, wciąŜ nie zdołała się z
nim naleŜycie oswoić. Nie przyzwyczaiła się do towarzyszącego mu napięcia ani
do ogromnych oczekiwań, które czasami wydawały jej się zbyt uciąŜliwe. Jo
popijała kompletnie zimną kawę, nie zwracając uwagi na gwałtowną reakcję
Ŝołądka. Pomyślała, Ŝe nie radzi sobie z tym sukcesem tak dobrze, jak powinna.
Przyszłoby jej to znacznie łatwiej, gdyby wszyscy dali jej święty spokój i pozwolili
robić to, w czym jest najlepsza.
Ukończone odbitki wisiały poprzypinane na Ŝyłce. PoniewaŜ wywołała juŜ
ostatnią partię negatywów, usiadła na taborecie przy stole roboczym, wsunęła
stykówkę pod lampkę i zaczęła przyglądać się jej uwaŜnie przez lupę, klatka po
klatce.
Nagle ogarnęła ją prawdziwa rozpacz. KaŜde ujęcie było rozmazane, nieostre.
Cholera jasna, jak to się mogło stać? Czy tak wygląda cała rolka? Poderwała się z
taboretu, zamrugała oczami i w tym momencie całkiem wyraźnie zobaczyła
łagodny zarys wydm porośniętych wysoką trawą.
Ze śmiechem usiadła z powrotem i rozprostowała obolałe plecy. – To nie
odbitki są do niczego, idiotko – mruknęła pod nosem – lecz ty. OdłoŜyła lupę i
zamknęła oczy, by dać im trochę odpocząć. Nie miała sił, by wstać i zrobić sobie
następny kubek kawy. Wiedziała, Ŝe musi coś zjeść, by dostarczyć organizmowi
nowy zapas kalorii. Zdawała sobie równieŜ sprawę, Ŝe powinna się przespać –
wyciągnąć wygodnie w łóŜku i zapomnieć o całym świecie. Tego jednak bardzo się
Strona 12
bała. We śnie straciłaby do reszty kontrolę nad swoimi myślami i napiętymi
nerwami.
Doszła do wniosku, Ŝe chyba powinna wybrać się do lekarza i poprosić o jakiś
środek uspokajający, który pozwoliłby jej przetrwać najgorszy okres i nie załamać
się. Przypuszczała jednak, Ŝe w obecnym stanie musiałaby się zwrócić o pomoc do
psychiatry. Gdyby do tego doszło, niewątpliwie nie obyłoby się bez grzebania w
przeszłości Jo i wydobywania na wierzch dawno przebrzmiałych spraw, o których
bardzo chciała zapomnieć.
Poradzi sobie z tym. Zawsze doskonale dawała sobie radę z przeciwnościami
losu. Albo, jak mawiał Brian, skutecznie spychała wszystkich z drogi, by osobiście
móc się zająć własnymi problemami i nie być zmuszoną do przyjmowania pomocy
od kogokolwiek.
Tylko, właściwie, czy miała jakiś inny wybór – czy którekolwiek z nich mogło
zrobić coś innego, gdy zostali sami i miotali się na tym przeklętym, niewielkim
skrawku lądu, z dala od całego świata?
Pod wpływem tego wspomnienia ogarnęła ją rozpaczliwa wściekłość. ZadrŜała,
zacisnęła pięści i z trudem powstrzymała cisnące się jej na usta niemiłe słowa,
które miała ochotę wykrzyczeć nieobecnemu bratu.
Jestem najwyraźniej przemęczona, powiedziała sobie. Po prostu przemęczona,
to wszystko. Powinna odłoŜyć na bok pracę, wziąć jedną z kupionych wcześniej
bez recepty pigułek nasennych, wyłączyć telefon i przespać się. Gdyby jej się to
udało, byłaby znacznie spokojniejsza i silniejsza.
Kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń, krzyknęła przeraŜona i wypuściła z ręki
kubek z kawą.
– Jezu Chryste, Jo! – Bobby Banes odskoczył do tyłu, przy okazji rozrzucając
po podłodze korespondencję, którą przyniósł ze sobą.
– Co ty tu robisz? Co ty tu, do diabła, robisz? – Odepchnęła gwałtownie taboret,
który zachwiał się i z łoskotem upadł na podłogę. Jej współpracownik patrzył na
nią kompletnie zaskoczony.
– Ja... chciałaś... Ŝebyśmy zaczęli o ósmej. Spóźniłem się zaledwie kilka minut.
Jo ciągle nie mogła złapać tchu i przez cały czas mocno zaciskała dłonie na
krawędzi stołu, Ŝeby nie upaść.
– O ósmej?
Bobby przytaknął ostroŜnie. Stojąc o kilka kroków od niej przełykał głośno
ślinę. Jego zdaniem Jo wciąŜ wyglądała tak, jakby miała ochotę się na niego rzucić.
Współpracował z nią juŜ drugi semestr i od jakiegoś czasu wydawało mu się, Ŝe
Strona 13
bez trudu potrafi uprzedzać jej polecenia, bezbłędnie oceniać nastroje i unikać
złych humorów. Nie miał jednak bladego pojęcia, jak zareagować na widoczny w
oczach dziewczyny paniczny strach.
– Dlaczego, do jasnej cholery, nie zapukałeś? – warknęła.
– Pukałem. Kiedy jednak przez dobrą chwilę nikt nie otwierał drzwi,
pomyślałem, Ŝe pewnie siedzisz w ciemni, w związku z tym skorzystałem z klucza,
który mi dałaś, gdy wyjeŜdŜałaś wykonać ostatnie zlecenie.
– Oddaj mi go! Natychmiast!
– Jasne. Nie ma sprawy, Jo. – Patrząc jej prosto w oczy, zaczął grzebać w
przedniej kieszeni wyblakłych dŜinsów. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Jo opanowała się i wzięła od niego klucz. W tym momencie zdała sobie sprawę,
Ŝe jest nie tylko przeraŜona, lecz równieŜ zawstydzona. By zyskać na czasie,
schyliła się i podniosła taboret.
– Przepraszam, Bobby. Okropnie mnie przestraszyłeś. Nie słyszałam twoje go
pukania.
– Nie ma sprawy. Jeśli chcesz, mogę ci przynieść następną filiŜankę kawy.
Potrząsnęła głową. PoniewaŜ nadal uginały się pod nią nogi, usiadła na
taborecie i uśmiechnęła się do Bobby'ego. To dobry student, pomyślała – moŜe na
razie nie grzeszy przesadną skromnością, jeśli chodzi o ocenę własnych prac, ale w
końcu ma zaledwie dwadzieścia jeden lat.
Doskonale zdawała sobie sprawę, Ŝe Bobby bardzo stara się wyglądać na
studenta szkoły artystycznej. Dlatego zbiera gumką sięgające pleców, ciemnoblond
włosy, a w jednym uchu nosi złoty kolczyk, który świetnie wygląda przy jego
pociągłej twarzy. Z pewną zazdrością spojrzała na idealnie równe zęby chłopaka.
Najwyraźniej jego rodzice wierzyli w aparaty ortodontyczne, pomyślała,
przesuwając językiem po własnym, niezbyt idealnym zgryzie. Jej zdaniem Bob-by
miał dobre oko i ogromne moŜliwości. To przede wszystkim dlatego z nią
pracował. Tym sposobem Jo spłacała dług wobec tych, którzy wiele lat temu jej
samej umoŜliwili zdobycie wykształcenia.
W jego duŜych, brązowych oczach wciąŜ widać było nieufność, więc z
ogromnym wysiłkiem znowu się do niego uśmiechnęła.
– Miałam koszmarną noc.
– To widać. – ZauwaŜywszy, Ŝe zdziwiona unosi brwi, uśmiechnął się. –
Fotograf musi dostrzegać wszystko, prawda? A ty po prostu fatalnie wyglądasz.
Pewnie nie mogłaś spać?
Strona 14
Jo nigdy nie była kobietą próŜną, wzruszyła więc jedynie ramionami i przetarła
zmęczone oczy.
– Na to wygląda.
– Powinnaś wypróbować melatoninę. Moja matka ręczy głową za jej
skuteczność. – Kucnął, by pozbierać skorupki rozbitego kubka. – Poza tym moŜe
udałoby ci się ograniczyć nieco kawę.
Uniósł głowę i zobaczył, Ŝe Jo wcale go nie słucha. Ponownie zaprzątnięta była
jakimiś myślami. Ostatnio zdarzało jej się to bardzo często. Właściwie od pewnego
czasu zrezygnował z wszelkich prób namawiania jej, Ŝeby zaczęła prowadzić nieco
zdrowszy tryb Ŝycia. Tym razem postanowił jednak zaryzykować.
– Znowu Ŝyjesz wyłącznie kawą i papierosami.
– Tak.
– Sama się wpędzasz do grobu. Przydałyby ci się jakieś ćwiczenia. W ciągu
ostatnich kilku tygodni straciłaś prawie pięć kilo. Przy twoim wzroście powinnaś
waŜyć więcej. Poza tym masz bardzo drobne kości, wiec postępując w ten sposób
znacznie zwiększasz swoje szanse na osteoporozę. Nie byłoby głupio, gdy byś
wzmocniła kości i mięśnie.
– Wiem.
– Powinnaś wybrać się do lekarza. Moim zdaniem masz anemię. Jesteś bardzo
blada, a do worków pod oczami mogłabyś bez trudu zapakować połowę swojego
ekwipunku.
– Bardzo miło z twojej strony, Ŝe to zauwaŜyłeś.
Pozbierał największe skorupy i wrzucił je do kosza na śmieci. Trudno było tego
nie zauwaŜyć. Twarz Jo zawsze przykuwała uwagę, nawet pomimo
podejmowanych przez nią usilnych starań, by zniszczyć własną urodę. Nigdy nie
widział na jej twarzy ani śladu makijaŜu. Włosy niezmiennie ściągała z tyłu gumką,
tymczasem dla kaŜdego, kto na nią patrzył było oczywiste, Ŝe powinny one
stanowić oprawę jej owalnej twarzy o niezwykle subtelnych rysach, egzotycznych
oczach i seksownych ustach.
Bobby poczuł, Ŝe się rumieni. Na pewno Jo serdecznie by się uśmiała, gdyby
wiedziała, Ŝe odkąd zaczął u niej pracować, trochę się w niej durzył. Według niego
był to zarówno podziw dla jej dokonań w dziedzinie fotografii, jak i pociąg
fizyczny, choć z tym drugim juŜ prawie udało mu się poradzić.
To jednak wcale nie zmieniało faktu, Ŝe gdyby się choć trochę postarała i
podkreśliła swoją alabastrową cerę, pociągnęła szminką te cudowne usta i
delikatnie podmalowała oczy, wyglądałaby wystrzałowo.
Strona 15
– Mogę ci zrobić śniadanie – zaczął. – Oczywiście, jeśli masz w domu coś
oprócz batonów i spleśniałego chleba.
Jo wzięła głęboki oddech i odwróciła się.
– Nie, dziękuję. MoŜe potem wstąpimy gdzieś, by coś przekąsić. Na razie
jestem spóźniona.
Odsunęła taboret i kucnęła, by podnieść korespondencję.
– Wiesz, Jo, na pewno nic by się nie stało, gdybyś wzięła kilka dni wolnego i
zajęła się sobą. Moja mama na przykład jeździ do Miami.
W tym momencie w ogóle przestała go słuchać. Podniosła szarą kopertę, na
której ktoś duŜymi, drukowanymi literami napisał starannie jej imię i nazwisko.
Otarła pot z czoła. Początkowy strach przerodził się w przeraŜenie i poczuła, Ŝe
Ŝołądek podchodzi jej do gardła.
Tym razem koperta była znacznie grubsza i cięŜsza niŜ poprzednie. Wyrzuć ją,
podpowiadał jej jakiś wewnętrzny głos. Nie otwieraj. Nie zaglądaj do środka.
Mimo to bezwiednie rozerwała kopertę. Kiedy próbowała usunąć niewielki,
metalowy spinacz, mimo woli z jej piersi wyrwał się cichy jęk. Na podłogę
posypała się lawina zdjęć. Jo złapała w powietrzu jedno z nich. Była to dobra
jakościowo czarno-biała odbitka o rozmiarach trzynaście na osiemnaście
centymetrów. Tym razem jednak nie przedstawiała jedynie jej oczu, lecz całą
postać. Rozpoznała tło, park w pobliŜu jej domu, gdzie często chodziła na spacery.
Następne zdjęcie wykonane zostało w centrum Charlotte: stała na krawęŜniku z
przerzuconą przez ramię torbą, w której nosiła aparat fotograficzny.
– Hej, ktoś zrobił ci niezłe zdjęcie.
Kiedy Bobby schylił się, Ŝeby wziąć jedną z odbitek, uderzyła go w rękę i
warknęła na niego.
– Do jasnej cholery, nie zbliŜaj się. – Przykucnęła oddychając cięŜko i zaczęła
gorączkowo oglądać poszczególne odbitki. Na wszystkich zdjęciach uchwycona
została podczas zwyczajnych, codziennych zajęć. Ktoś sfotografował ją wracającą
z zakupów z torbą pełną artykułów spoŜywczych, wysiadającą z samochodu.
On jest wszędzie i bacznie mnie obserwuje. NiezaleŜnie od tego, gdzie idę i co
robię, on tam jest. Poluje na mnie, pomyślała, czując, Ŝe zaczyna szczękać zębami.
Poluje na mnie, a ja nic nie mogę na to poradzić. Nie jestem w stanie nic zrobić,
dopóki...
Nagle zamarła w całkowitym bezruchu i tylko odbitka, którą właśnie miała w
dłoni drŜała, jakby w mieszkaniu panował silny przeciąg. Jo nie była w stanie
nawet krzyknąć, dusiła się.
Strona 16
Zdrętwiała z przeraŜenia.
Trzymane przez nią zdjęcie wykonane zostało znakomicie – ktoś naprawdę po
mistrzowsku dobrał oświetlenie, kontrast oraz fakturę. Była naga, a jej skóra lśniła
jakimś nieziemskim blaskiem. LeŜała w bardzo spokojnej pozie, z delikatnie
pochyloną głową i przekrzywionym na bok podbródkiem. Jedną rękę połoŜyła na
brzuchu, a drugą odrzuciła nad głowę, zupełnie jakby spała.
Miała jednak otwarte, pozbawione wyrazu oczy. Były to oczy lalki. Martwe
oczy.
W tym momencie ze zdwojoną siła wrócił koszmarny sen. Ponownie spoglądała
na samą siebie i nie była w stanie wyrwać się z otaczającej ją ciemności.
Jednak, mimo przeraŜenia, zdołała zauwaŜyć pewne róŜnice. Kobieta na zdjęciu
miała wspaniałą masę falujących włosów, które rozczesane zostały wokół jej
głowy, tworząc coś w rodzaju wachlarza. Poza tym rysy twarzy były trochę
subtelniejsze, a ciało – nieco dojrzalsze.
– Mama? – szepnęła i zacisnęła dłonie na zdjęciu. – Mama?
– Co jest, Jo? – Roztrzęsiony widokiem jej szklistych oczu, Bobby poczuł, Ŝe i
jemu udzielił się strach. To tłumaczyło, dlaczego jego głos brzmiał tak
nienaturalnie. – Co jest, do jasnej cholery?
– Gdzie jest jej ubranie? – Jo odchyliła nieco głowę i zaczęła kołysać się na
piętach. Tępe dudnienie w uszach sprawiło, Ŝe w ogóle nie była w stanie myśleć. –
Gdzie ono jest?
– Spokojnie. – Bobby zrobił krok do przodu i pochylił się, Ŝeby wyjąć jej z ręki
zdjęcie.
Gwałtownie uniosła głowę.
– Nie zbliŜaj się do mnie! – Na policzkach Jo pojawiły się rumieńce, które z
kaŜdą chwilą stawały się coraz ciemniejsze. W jej oczach widać było przebłyski
szaleństwa. – Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj jej!
Przestraszony i zdumiony, wyprostował się i uniósł obie ręce do góry.
– W porządku. Jak chcesz, Jo.
– Nie chcę, Ŝebyś ją dotykał. – Czuła lodowate zimno. Ponownie spojrzała na
zdjęcie. To na pewno była Annabelle. Młoda, nieprawdopodobnie piękna i...
martwa. – Jak mogła nas zostawić? Jak mogła od nas odejść? Dlaczego to zrobiła?
– MoŜe musiała – powiedział Bobby cicho.
– Nie, przecieŜ była nam tak bardzo potrzebna. Ale ona nas nie chciała.
Była taka śliczna. – Po policzkach Jo płynęły łzy, a trzymane w rękach zdjęcie
ani na chwilę nie przestawało drŜeć. – Była taka piękna. Jak królewna z bajki.
Strona 17
Zawsze sądziłam, Ŝe jest królewną. Zostawiła nas. Zostawiła nas i odeszła. A te
raz nie Ŝyje.
Cały świat wokół niej zaczął wirować w szalonym tempie. Przyciskając zdjęcie
do piersi, skuliła się i rozpłakała.
– JuŜ dobrze, Jo, juŜ dobrze. – Bobby pochylił się nad nią delikatnie. – JuŜ
wszystko w porządku. Chodź, poszukamy pomocy.
– Jestem taka zmęczona – wyszeptała i pozwoliła się podnieść, zupełnie jakby
była dzieckiem. – Chcę do domu.
– W porządku. Zamknij oczy.
Zdjęcie wyślizgnęło się jej z rąk i upadło na podłogę, na stos pozostałych
odbitek. ZdąŜyła jeszcze zobaczyć umieszczony na odwrocie napis. Ogromne,
drukowane litery.
ŚMIERĆ ANIOŁA
Gdy pogrąŜała się w ciemności, pomyślała o Sanktuarium.
Strona 18
Rozdział 2
O brzasku powietrze było przejrzyste jak marzenie, które lada chwila moŜe się
rozwiać. Pierwsze promienie słońca przebijały się przez gęstą zasłonę gałęzi dębów
i połyskiwały w kroplach rosy. Gajówki i trznadle, które gnieździły się w plątaninie
mchu, zdąŜyły się juŜ obudzić i teraz radosnym śpiewem witały wstający dzień.
Przypominający czerwoną kulę kardynał bezszelestnie śmigał między drzewami.
Świt był jego ulubioną porą dnia. Miał wówczas trochę czasu dla siebie, nie
wzywały go jeszcze codzienne obowiązki, mógł być sam i nic nie przerywało mu
rozmyślań.
Brian Hathaway od urodzenia mieszkał na Desire. Nigdy nie miał zamiaru stąd
wyjeŜdŜać. Zobaczył kawałek Stanów i zwiedził kilka duŜych miast. Pewnego
razu, działając pod wpływem impulsu, wybrał się nawet na urlop do Meksyku, tak
więc mógł spokojnie powiedzieć, Ŝe był za granicą.
Ale najlepiej czuł się na wyspie, doskonale znając wszystkie jej zalety i wady.
Tutaj przyszedł na świat. Wydarzenie to miało miejsce w pewną wrześniową,
huraganową noc trzydzieści lat temu. Urodził się w ogromnym, dębowym łoŜu z
baldachimem, a odebrał go jego własny ojciec i Miss Effie – stara Murzynka, która
uwielbiała palić fajkę z kaczanów kukurydzy. Jej rodzice byli niewolnikami
pracującymi kiedyś tutaj na plantacji bawełny.
Kiedy Brian był bardzo młody, Miss Effie często opowiadała mu historię jego
narodzin. Wiatr zawodził za oknami, na morzu był sztorm, a w domu, w ogromnym
łoŜu, jego matka urodziła go, zupełnie jakby była Ŝoną wojownika-ze śmiechem
wyrzuciła dziecko z siebie prosto w ręce czekającego na nie ojca.
To była doskonała opowieść. Swego czasu Brian często próbował sobie
wyobrazić śmiejącą się matkę i czekającego niecierpliwie, pragnącego wziąć go w
ramiona ojca.
Matka odeszła wiele lat temu, a stara Miss Effie umarła. DuŜo, bardzo duŜo
czasu upłynęło równieŜ od chwili, kiedy ojciec pragnął wziąć go w ramiona.
Brian wędrował wśród rzednącej mgiełki, mijając ogromne drzewa o pniach
poznaczonych jaskraworóŜowymi i czerwonymi porostami. Uwielbiał tę
tajemniczą, pełną cieni krainę, gdzie tak wspaniale rozrastały się paprocie i
krzaczaste palmy karłowate. Był wysokim, niezwykle chudym męŜczyzną o
sylwetce bardzo podobnej do sylwetki ojca. Miał ciemne, bardzo gęste włosy,
śniadą cerę i chłodne, niebieskie oczy. Jego pociągła, melancholijna twarz zawsze
Strona 19
bardzo podobała się kobietom. Kusiły je równieŜ wydatne usta, na których bardzo
rzadko pojawiał się uśmiech.
Niewielka zmiana natęŜenia światła zasygnalizowała mu, Ŝe pora wracać do
Sanktuarium. Trzeba przygotować śniadanie dla gości.
Kuchnia była dragą po lesie miłością Briana. Jego ojciec uwaŜał to za swego
rodzaju dziwactwo. Brian z pewnym rozbawieniem zdawał sobie sprawę, Ŝe Sam
Hathaway czasami zastanawia się, czyjego syn nie jest gejem. PrzecieŜ, skoro facet
zawodowo zajmuje się gotowaniem, musi być z nim coś nie w porządku.
Gdyby potrafili otwarcie rozmawiać ze sobą na takie tematy, Brian
powiedziałby ojcu, Ŝe chociaŜ z ogromną przyjemnością przyrządza w kuchni
doskonałe bezy, jednak do łóŜka zawsze będzie wolał pójść z kobietę. Problem
polegał tylko na tym, Ŝe nie był człowiekiem skłonnym do zwierzeń.
Ale czyŜ zachowywanie dystansu w stosunku do innych ludzi nie było jedną z
cech rodzinnych Hathawayów?
Brian szedł przez las tak cicho jak jeleń. Chcąc sobie sprawić przyjemność,
wybrał długą, okręŜną ścieŜkę, która przecinała potok Half Moon. Nad samą wodą
unosiła się biała jak mleko mgła, a w idealnej, niczym niezmąconej ciszy trzy łanie
spokojnie gasiły pragnienie.
Mam jeszcze trochę czasu, pomyślał Brian. Na Desire nigdy nikomu się nie
spieszy. Usiadł na powalonej kłodzie i czekał, aŜ wzejdzie słońce.
Wyspa w swoim najszerszym miejscu miała niewiele ponad trzy kilometry, a od
jednego do drugiego cypla niecałe dwadzieścia. Brian znał kaŜdy centymetr
kwadratowy jej powierzchni. Setki razy przemierzał wybielony przez słońce piasek
plaŜ i chłodne, cieniste moczary z czającymi się w nich sędziwymi, cierpliwymi
aligatorami. Kochał wydmy i cudowne, wilgotne, falujące łąki, otoczone przez
młode sosny i majestatyczne dęby.
Ale jego ulubionym miejscem był las pełen cienistych miejsc i związanych z
nimi tajemnic.
Znał historię naleŜącego do jego rodziny domu, który powstał dzięki
plantacjom bawełny i indygo oraz cięŜkiej pracy niewolników. Jego przodkowie
dorobili się ogromnych fortun. Ludzie bogaci przyjeŜdŜali na wyspę, by trochę
odpocząć i rozerwać się w tym odizolowanym od reszty świata, maleńkim raju. W
lesie polowali na dzikie świnie i zwierzynę płową, na plaŜach zbierali muszle, a
kiedy mieli ochotę wybrać się na ryby, łowili je w rzece lub morskich falach.
Wieczorami, przy blasku świec płonących w kryształowych kandelabrach,
tańczyli w sali balowej lub w specjalnie przeznaczonym do tego celu pokoju
Strona 20
beztrosko grali w karty, równocześnie popijając burbona i paląc grube, kubańskie
cygara. W upalne, słoneczne popołudnia wylegiwali się na werandzie, a niewolnicy
przynosili im szklanki z zimną lemoniadą.
Sanktuarium stanowiło enklawę ludzi uprzywilejowanych, było niemym
świadkiem sposobu Ŝycia, który juŜ dawno temu został skazany na niepowodzenie.
Potentaci, którzy zamienili Sanktuarium w prywatne ustronie, przez wiele lat
dorabiali się fortun i tracili je, zajmując się wydobyciem rudy, wytapianiem stali
oraz transportem morskim.
ChociaŜ zdobyte przez nich pieniądze od dawna były juŜ jedynie legendą,
Sanktuarium wciąŜ stało, a sama wyspa nadal naleŜała do potomków owych
królów bawełny i stali. Porozrzucane na Desire domki wybudowane za
wzniesieniami wydm, ukryte w cieniu drzew, zwrócone w stronę szerokiej,
falującej cieśniny Pelikana, przez wiele pokoleń pozostawały w rękach tych
samych, nielicznych rodzin, dla których ten maleńki skrawek lądu był prawdziwym
domem.
Tak powinno pozostać.
Jego ojciec z jednakowym zapałem przeciwstawiał się zarówno inwestorom
budowlanym, jak i działaczom ochrony środowiska. Nie będzie na Desire
miejscowości wypoczynkowych, ale teŜ Ŝadne zabiegi rządu nie przekonają Sama
Hathawaya, by zgodził się na przeobraŜenie jego wyspy w park narodowy.
Zdaniem Briana, był to pomnik wystawiony przez jego ojca niewiernej Ŝonie. Jego
błogosławieństwo i przekleństwo.
ChociaŜ wyspa była właściwie odcięta od świata, a moŜe właśnie przede
wszystkim dlatego, wciąŜ pojawiali się na niej goście. Aby utrzymać dom i wyspę
Hathawayowie przekształcili cześć Sanktuarium w pensjonat.
Brian doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe Sam tego nienawidzi – najchętniej nie
wpuszczałby tu nikogo i nie pozwolił postawić stopy na naleŜącej do niego ziemi.
Była to jedyna rzecz, o którą kiedykolwiek kłócił się ze swoją Ŝoną. Annabelle
chciała ściągnąć na wyspę większą ilość turystów, chciała przyciągnąć tu ludzi i
prowadzić swego rodzaju Ŝycie towarzyskie, którym niegdyś tak bardzo cieszyli się
jej przodkowie. Sam, jak sknera wydzielający kaŜdego centa, upierał się, by
niczego nie ruszać, nie wprowadzać Ŝadnych zmian i kontrolować ilość gości,
zwłaszcza tych, którzy pojawiali się na wyspie na jedną noc. Brian był przekonany,
Ŝe ostatecznym powodem ucieczki matki była jej tęsknota za ludźmi, za ich
twarzami i głosami.