Niebezpieczny akwen - Bond Larry
Szczegóły |
Tytuł |
Niebezpieczny akwen - Bond Larry |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Niebezpieczny akwen - Bond Larry PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Niebezpieczny akwen - Bond Larry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Niebezpieczny akwen - Bond Larry - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
NIEBEZPIECZNY AKWEN
Książkę tę dedykuję zastępcom dowódcy: komandorowi podporucznikowi
Bobowi Bairowi, komandorowi podporucznikowi P.D. Quentinowi i
komandorowi rezerwy Michaelowi Seiwaldowi z Marynarki Wojennej USA.
Dziękuję wam za to, że nauczyliście mnie, co znaczy być dobrym oficerem.
Biorąc z was przykład, wiele się dowiedzieliśmy.
PAMIĘCI
kapitana w stanie spoczynku
Edwarda L. Beacha, Jr., USN
podwodniaka - pisarza - mentora
PODZIĘKOWANIA
Szczególne wyrazy wdzięczności z mojej strony należą się komandorowi
podporucznikowi rezerwy Marynarki Wojennej USA Paulowi E. Ruudowi
za jego uwagi dotyczące budowy, działania i kaprysów, jakie przejawiały
atomowe okręty podwodne klasy 688 podczas pierwszych rejsów.
Serdeczne podziękowania składam też naszym niezwykle cierpliwym
małżonkom, Jeanne i Katy, które wytrzymywały nasze nieustanne
dyskusje i długie nocne sesje nad klawiaturą. Bez waszego wsparcia i
miłości nigdy nie zdołalibyśmy napisać tej książki.
Strona 3
NOTA OD AUTORA
Podczas minionych dwudziestu lat wraz z Chrisem Carlsonem pra-
cowałem nad różnorodnymi projektami. Chris jest byłym podwod-
niakiem, podczas gdy ja pływałem na okrętach nawodnych. Moje
doświadczenia wyniesione z marynarki wojennej są zupełnie inne od jego
doświadczeń, te zaś były niezwykle ważne dla pracy nad tą powieścią. Nie
chodziło o dane taktyczno-techniczne, które znaleźć może każdy, kto
zechce. Podwodniacy to szczególny rodzaj marynarzy, mają oni własne
upodobania, kulturę i przewrotne poczucie humoru. Każdy, kto pływa na
okręcie, który w sposób zamierzony zanurza się pod wodą, musi mieć inną
filozofię życiową.
Nie da się przecenić udziału Chrisa w pisaniu tej książki. Pracował ze
mną nad każdym jej elementem: jemu zawdzięczam charakterystyki
bohaterów i szczegóły techniczne, pomagał mi tworzyć fabułę i osobiście
napisał wiele scen. Redagował ze mną tekst i zmuszał mnie do szczerości.
Na okładce tej książki jest moje nazwisko, biorę więc odpowiedzialność
za wszelkie pomyłki czy błędy, książka ta jednak nie powstałaby bez
udziału Chrisa. Twórcze pisanie nie jest łatwe, ale dzielenie wysiłku z
przyjacielem usprawnia pracę i udoskonala wynik. Książka ta jest w
równej mierze dziełem Chrisa jak moim -i zasługuje on na uznanie z
powodu jej sukcesu.
Strona 4
PROLOG
1 STYCZNIA 2003
BAZA POWIETRZNA MARYNARKI WOJENNEJ
LEMOORE OKOLICE SAN FRANCISCO W STANIE
KALIFORNIA
Myśliwiec marynarki wojennej hornet stoi na końcu pasa startowego 32R.
Silniki się rozgrzewają, a pilot dokonuje ostatecznej kontroli gotowości do
Strona 5
startu. Otrzymawszy z wieży pozwolenie na start, zwalnia hamulce i
samolot wolno rusza po betonowej nawierzchni. Gdy szybkość myśliwca
wzrasta, skokowo rośnie ciśnienie powietrza na oparcie fotela, co
pokazują cyfry na wyświetlaczu. Szybkość zbliża się do wartości Vu
trzeba więc podnieść nos maszyny. Oderwanie się od ziemi powinno
nastąpić w punkcie V2, zaledwie kilka chwil później. Wtedy prawa opona
wybucha z hukiem podobnym do armatniego wystrzału. Pilot najpierw
czuje szarpnięcie, a następnie lekki przechył, gdy prawe skrzydło opada
minimalnie, dziób zaś przesuwa się w prawo. Wyczuwając opóźnienie,
kątem oka dostrzega zmianę prędkości na wyświetlaczu i zdaje sobie
sprawę, że już nie uda mu się oderwać maszyny od ziemi.
W mgnieniu oka przelatuje myśl, czy uda mu się bezpiecznie
wyhamować. Szarpnięciem cofa przepustnicę do pozycji wyjściowej,
wyłączając silniki, i wciska lewy hamulec, równocześnie wypuszczając
klapy, ale sprawa jest beznadziejna. Nos horneta skręca gwałtownie w
prawo i kiedy silniki już umilkły, pilot słyszy przeraźliwy zgrzyt prawego
podwozia o betonową nawierzchnię. W takiej chwili odzywają się nawyki
wyrobione podczas treningów. Pilot silnie wciska plecy w siedzenie, po
czym ciąg-
9
nie za rączkę mechanizmu katapulty. Osłona kabiny wylatuje w górę,
zaraz za nią siedzenie, ledwie mijając lewe skrzydło i ogon, kiedy samolot
koziołkuje, a po chwili wybucha.
Ekipy ratunkowe docierają do pilota w chwilę po tym, jak ląduje na
ziemi z powiewającym za nim spadochronem. Spadając, runął ciężko na
Strona 6
jedno ramię i przez rozdarcie w kombinezonie widać biel kości. Kiedy
wsuwają nosze do ambulansu, młody człowiek odzyskuje przytomność i
kilkakrotnie woła:
- Przepraszam! Przepraszam!
SZPITAL MARYNARKI WOJENNEJ W LEMOORE
Komandor Albert Casey uwielbiał swoją pracę. Dowodził eskadrą VFA-
125 Roughrider, w jego niezbyt skromnej opinii najlepszą eskadrą
hornetów na Zachodnim Wybrzeżu. Ale w tej chwili nienawidził swojego
zajęcia. Stał przed drzwiami do pokoju Jerry'ego Mitchella od przeszło
pięciu minut, co przekraczało zwyczajowy czas zainteresowania pilotem
myśliwca. Wymyślił dziesięć różnych sposobów na przekazanie wieści
Jerry'emu, ale wszystkie były do bani.
Nie musiał pukać. Drzwi stały otworem i słyszał głosy dwóch kolegów
Jerry'ego z eskadry, którzy przyszli go odwiedzić. Kiedy wszedł do
środka, zobaczyli go i natychmiast stanęli na baczność. W szpitalu nie
musieli tego robić, ale ciężko jest przezwyciężyć odruchy. Widząc minę
Caseya, obaj piloci, ubrani w polowe mundury i skórzane kurtki lotnicze,
wyszli, wygłaszając na pożegnanie słowa otuchy.
Casey porównał stan Jerry'ego do tego, w jakim znajdował się zaraz po
wypadku. Oczyścili i zabandażowali jego obrażenia, wliczając w to
brzydkie otarcie z jednej strony twarzy. Gdzieś w głębi pod tymi
opatrunkami krył się młody mężczyzna przed trzydziestką, z krótko
przystrzyżonymi czarnymi włosami i jasnoniebieskimi oczami. Prawe
ramię Mitchella obejmował opatrunek gipsowy, wystające palce zaś miały
kolor krwistoczerwony i były spuchnięte niczym parówki.
Strona 7
10
Jerry spróbował wyprężyć się w łóżku na baczność, ale najwyraźniej
zmienił zdanie, kiedy jego ciało gwałtownie zaprotestowało.
•Cześć, Menace. - Casey użył radiowego kryptonimu Jerry'ego.
Wszyscy piloci je mieli i wykorzystywali równie swobodnie jak
cywile swoje imiona. Rzecz jasna, każdy pilot miał inny, wybrany
bądź nadany w momencie przybycia do eskadry. W przypadku
nowicjusza takiego jak Mitchell dowcip polegał na tym, że trudno było
orzec, czy stanowił większe „zagrożenie" dla wroga, czy swoich
towarzyszy, ale wszyscy byli ubawieni, a sam zainteresowany przyjął
to dobrze.
•Dzień dobry, sir. - Komandor Casey miał kryptonim Fedex, ale
podkomendni nie używali kryptonimów dowódców, chyba że
znajdowali się w powietrzu i zwracali do nich przez radio.
Casey nie marnował czasu na pytanie Jerry'ego, czy ciągle odczuwa ból.
•Wciąż trzymają cię na prochach?
•Tak jest, sir - odparł Mitchell. Podniósł przycisk znajdujący się na
końcu kabla. - Za każdym razem, kiedy złapie mnie ból, naciskam to.
Kłopot w tym, że potem zaczynam widzieć dziwne rzeczy i zapadam
w sen.
•Sen jest tym, czego potrzebujesz, chłopcze. Masz przed sobą dość
długi proces powrotu do zdrowia.
•Szybciej wrócę do zdrowia na zewnątrz, z dala od tego szpitala.
•Musiałbyś wziąć ze sobą łóżko - zażartował Casey. Zebrał się na
odwagę i kontynuował: - Właśnie wracam od lekarza personelu
latającego. Wydaje się, że zaliczyłeś pozycje z kolumn A, B, C i D.
Strona 8
Mając na uwadze plecy, ramię oraz inne pomniejsze urazy, będziesz tu
jeszcze co najmniej dwa tygodnie, a potem czeka cię kilka miesięcy
terapii i rekonwalescencji.
Mitchell westchnął.
•Tego zdążyłem się już dowiedzieć od lekarzy.
•Ponadto musisz mieć co najmniej jeszcze jedną operację ramienia.
•O tym nie słyszałem. - Twarz Mitchella zrobiła się ponura. -
Wytrzymam, cokolwiek będzie trzeba. A więc
minie kilka miesięcy, zanim wrócę na tablicę lotów? Jaki cykl treningu
będę musiał powtórzyć? Byłem już tak bliski ukończenia.
•Rzecz w tym, Jerry, że jak powiedziałem, właśnie rozmawiałem z
lekarzem, jego przełożonym oraz kilkoma specjalistami, ortopedami.
Nie potrafię czytać zdjęć rentgenowskich, ale wszyscy byli zgodni co
do tego, że nie możesz już wrócić na tablicę lotów.
•Co? - W pełnym niedowierzania pytaniu Jerry'ego była mieszanina
bólu i zaskoczenia.
•Złamanie było blisko nadgarstka, Jerry. I jest naprawdę paskudne. Nie
będą w stanie przywrócić ci pełnego zakresu ruchu w prawym
nadgarstku, co oznacza, że nie będziesz mógł prawidłowo kontrolować
przepustnicy.
•Jak mogą tak twierdzić? - żachnął się Mitchell. - Nie jestem tu nawet
od tygodnia, a oni już mówią mi, że nie będę mógł latać? Poczekajmy,
aż zdejmą gips. Dajcie mi porobić jakieś ćwiczenia. - Jego ton był
agresywny. Młodzieniec uniósł się na łóżku, co przy urazie kręgosłupa
musiało mu sprawiać piekielny ból.
•Oni już widzieli takie przypadki, Jerry, i gdyby była jakakolwiek
Strona 9
nadzieja, trzymałbym cię na liście obecności szwadronu, dopóki nie
zestarzałbyś się i posiwiał. Ale nie ma żadnej szansy. Nawet
najmniejszej. Jerry, to naprawdę kiepska sprawa - kontynuował Casey,
starając się mówić jak najbardziej szczerze i przekonująco. - Jesteś
dobrym pilotem, a mogłeś zostać wspaniałym pilotem. Marynarka traci
ciebie, a ty tracisz swoją karierę. Dojście do punktu, w którym jesteś
teraz, zajęło ci lata ciężkiej pracy i gdyby było cokolwiek, co dałoby
się zrobić, żeby cię zatrzymać, to właśnie teraz bym się tym zajmował.
Komisja badająca wypadek pisze raport, w którym potwierdza, że
przyczyną była pęknięta opona - po prostu pech. To nie była twoja
wina i w innych okolicznościach objechałbym cię za próbę ratowania
samolotu, ale jestem przekonany, że ta zwłoka nie miała wpływu na
katapultowanie. Obejrzałem jeszcze raz taśmę i wiem, że udało ci się
wylecieć prawidłowo. Lądowanie i złamanie ręki było po prostu
kolejnym pechem.
12
Świat Jerry'ego stanął na głowie. Co będzie robił? Piloci mają wręcz
maniakalną skłonność do samokontroli i starają się opanować każdą
sytuację, polegając na wiedzy i umiejętności, ale żaden z nich nie mógłby
poradzić sobie z czymś, co go właśnie spotkało. Jerry zdał sobie sprawę z
tego, że nie może już nawet myśleć o sobie jako pilocie.
1. NIECH KIEDYKOLWIEK NA MORZE WYPŁYNIE
14 MARCA 2005
BAZA OKRĘTÓW PODWODNYCH NEW
Strona 10
LONDON, GROTON W STANIE CONNECTICUT
Baza okrętów podwodnych marynarki wojennej New London znajduje się
na wschodnim brzegu rzeki Thames w Groton, w stanie Connecticut.
Założono ją w 1860 roku, aczkolwiek Jerry nie mógł sobie przypomnieć
dokładnej daty. Co ważniejsze, od czasów pierwszej wojny światowej była
to baza okrętów podwodnych. Stacjonowały tu niemal dwa tuziny okrętów
uderzeniowych wyposażonych w broń nuklearną i nuklearny napęd.
Wyjątkiem była głębinowa jednostka badawcza NR-1.
Stacjonując w New London przez ostatnie dwa miesiące i uczęszczając
do szkoły dla podwodniaków, Jerry dowiedział się o Górnej Bazie niemal
wszystkiego. Jednakże nie był tak dobrze obeznany z Dolną Bazą, więc
studiował mapę, dopóki nie zapamiętał rozkładu przystani flotylli. Jego
wiedza na temat szlaku morskiego wiodącego do bazy była jeszcze
bardziej ograniczona, więc zadał sobie trud zamówienia kopii planu portu.
Droga ze znajdującego się na Rhode Island Newport nie należała do
zbyt długich, ale był tak podenerwowany przyjazdem, że doliczył więcej
czasu. Przybył do Groton dzień wcześniej, po ukończeniu szkolenia w
obsłudze Manty, i całą noc oraz część poranka spędził, przygotowując
swój mundur, jak również starając się raz jeszcze zapamiętać wszystko, co
udało mu się dowiedzieć na temat okrętu. Jego dowódcą był komandor
Lowell Hardy, a zastępcą komandor porucz-
15
nik Robert Bair. Okręt wszedł do służby w roku 1977, ale w 1989 został
przebudowany na eksperymentalną jednostkę podwodną do testowania
zaawansowanych rozwiązań konstrukcyjnych. Była to jedna z sześciu
Strona 11
łodzi o napędzie nuklearnym wchodząca w skład 12. Podwodnej Flotylli
Badawczej. Wiedział też o istnieniu znacznie większej ilości danych, w tej
chwili bez większego znaczenia, które wkrótce miały się stać
fundamentami jego nowego życia.
Mimo że uczęszczał tu do szkoły podwodniaków, baza New London
wydawała mu się dziwna i obca. Wracał tu teraz jako podwodniak, na
swój pierwszy statek: USS Memphis.
Jerry rozejrzał się po raz ostatni po swoim mieszkaniu, upewniając się,
że wziął wszystko, po czym zamknął drzwi. Zerknął na zegarek,
sprawdzając czas. Wyznaczył sobie dwadzieścia minut na dojazd do bazy,
wychodząc z założenia, że najlepiej będzie się tam pojawić o 9.00. Do
tego czasu powinna już się skończyć krzątanina załogi, a meldując się na
pokładzie, nie chciał zostać uznany za opieszałego.
Raz jeszcze sprawdził swój mundur. Miał jedyną i niepowtarzalną
okazję zrobienia dobrego wrażenia na dowódcy. Uważnie sprawdził leżące
na przednim siedzeniu instrukcje dojazdu do Dolnej Bazy, po czym ruszył
w drogę.
Do głównej bramy bazy Jerry dojechał na czas i po krótkiej kontroli
dostał pozwolenie na wjazd. Skręcił na Shark Boulevard i ruszył dalej w
kierunku Dolnej Bazy, skrupulatnie przestrzegając ograniczenia prędkości.
Odkrył, że żandarmeria miała tu uraz do czerwonych sportowych sa-
mochodów, które przekroczyły dozwoloną prędkość choćby o dwie czy
trzy mile. Kiedy dojechał do Dorado Road, skręcił w lewo i dzięki
biletowi parkingowemu, który zdobył dzień wcześniej, został
bezzwłocznie przepuszczony przez bramę do Dolnej Bazy. Znalazł nawet
miejsce na parkingu. Zostawił swoje rzeczy w samochodzie i po raz
Strona 12
ostatni wygładził mundur. Pamiętał nawet swoje rozkazy. Dobry początek.
Pirs 32 znajdował się dwie przecznice i dwa zakręty dalej. Niedawny
pilot stawiał czoło zimnemu marcowemu wiatrowi, zadowolony z
kupionego niedawno płaszcza. Wykonano go z ciężkiej wełny o głębokim
ciemnogranatowym kolorze;
16
był długi i zakrywał nogi. Większość oficerów zaopatrywała się w te
płaszcze z powodu samego wyglądu. Na pokładzie okrętu, gdzie
przestrzeń to kwestia kluczowa, krótsza kurtka byłaby znacznie bardziej
praktyczna.
Memphis zacumowano po północnej stronie pirsu. Tożsamość jednostki
zdradzała jedynie nazwa na trapie okrętu. Czarny wrzecionowaty kadłub
okrętu unosił się na wodzie, zaledwie kilka stóp nad drobne fale, które
uderzały w zaokrąglone boki. Łagodne linie zakłócała tylko duża prosto-
kątna nadbudówka. Trap znajdował się z przodu i można było po nim
przejść wprost do otwartego włazu. Na pirsie obok trapu stała mała,
podniszczona drewniana budka, w której Jerry dostrzegł pełniącego służbę
żołnierza. Podoficer dyżurny, starszy mat, rozmawiał właśnie przez te-
lefon.
W porównaniu do myśliwca czy nawet okrętu nawodnego, jednostka
wyglądała na bezbronną. Nawet wielkość ponad linią wody nie była
imponująca. Jej masa i wszystkie możliwości były ukryte pod
powierzchnią.
Pełniący wartę podoficer dostrzegł Jerry'ego, kiedy ten wyszedł zza rogu.
Zobaczył niewysokiego podporucznika po dwudziestce, o czarnych
Strona 13
włosach. Wyglądał na szczupłego, nawet pod obszernym płaszczem. Pod
pachą trzymał brązową kopertę. Ujrzawszy, że kieruje się w stronę
Memphis, podoficer zawiadomił oficera wachtowego, po czym wyszedł
mu na spotkanie. Jerry zatrzymał się przy budce, oddał salut podoficerowi
i zgodnie z tradycją morską powiedział: - Proszę o pozwolenie wejścia na
pokład.
DOWÓDZTWO MARYNARKI WOJENNEJ STANÓW
ZJEDNOCZONYCH
NORFOLK W STANIE WIRGINIA
Komandor Lowell Hardy siedział, czekając w napięciu. Spodziewał się
wezwania do szefa. Próby Manty się zakończyły, Memphis był stary, a
okres służby Hardy'ego na tym okręcie dobiegał końca. Miał nadzieję, że
pogratulują mu dobrze wykonanej roboty. A może i nie.
17
Memphis był pierwszym oddanym mu pod komendę okrętem. Zrobił ze
staruszkiem, co mógł, i miał dobre wyniki. Ale nie doskonałe. Kapitana
nazywano panem swojego okrętu, ostatnim monarchą absolutnym. Hardy
był panem 6100 ton skomplikowanej i w przypadku Memphis nieco już
zgrzytliwej maszynerii. Dowodził też 135 osobnikami, których szanse na
spieprzenie czegokolwiek rosły wprost proporcjonalnie do wagi sprawy.
Tylko ciągły nadzór przeszkodził niektórym nieszczęsnym młodym
marynarzom w spuszczeniu jego kariery wprost do toalety. A teraz jego los
znów zależał od kogoś innego. Czekał na kontradmirała Toma Mastersa,
dowódcę sił podwodnych na Atlantyku, żeby ten powiedział mu, co go
spotka w najbliższej przyszłości.
Strona 14
Memphis miał już wyznaczony termin wycofania z eksploatacji.
Przygotowania do kasacji zajmą kilka miesięcy. Potem czeka go ostatnia
podróż do Bremerton w stanie Waszyngton, gdzie załoga się rozdzieli i
każdy odejdzie z nowymi rozkazami. Jakie będą rozkazy dla niego?
Następny okręt? Marzył o tym, ale to mało prawdopodobne. Czyściec w
dowództwie na lądzie przez rok czy dwa lata i obietnica innego okrętu
potem? To bardziej realne. Wtedy może trafi mu się szansa na zdobycie
nowszej...
- Komandorze, admirał gotów jest pana przyjąć.
Wezwanie recepcjonisty zdziwiło go, bo z tego, co wiedział Hardy,
siedziało tam ciągle jeszcze wielu oficerów z Dowództwa Atlantyckich Sił
Podwodnych. Stawił się na spotkanie wcześniej i widział, jak wchodzą.
Mimo to, jeżeli miał tam wejść, to wejdzie. Zapukał dwa razy w drzwi z
ciemnego drewna i otworzył je.
Hardy nigdy wcześniej nie był w gabinecie admirała. Przestronne
wnętrze pełne było flag, czapeczek i plakietek. Komandor zobaczył też
model pierwszego okrętu, jakim dowodził admirał. Zastał tam wielu ludzi.
Natychmiast rozpoznał kontradmirała Mastersa siedzącego za biurkiem z
kapitanem Youngiem, dowódcą 12. Podwodnej Flotylli Badawczej i jego
bezpośrednim przełożonym. Tym, co zaskoczyło Hardy'ego, był widok
wiceadmirała Williama G. Barbera, dowódcy sekcji operacji podwodnych
w Wydziale Operacji Morskich, który teraz stał za Mastersem. W co ja
wdepnąłem? - pomyślał.
18
Na jedynym wolnym krześle siedziała wysoka, ładna kobieta przed
czterdziestką, ubrana modnie, ale bez ostentacji. Obok niej stała młodsza
Strona 15
kobieta, na lewo zaś od admirała sterczał młody człowiek w szarym
garniturze. Wszyscy patrzyli wyczekująco na Hardy'ego, który wyczuł
zasadzkę. Cokolwiek go czekało, zobaczył, jak ulatniają się perspektywy
jego następnego dowództwa. Odruchy wzięły jednak górę. Stanął na
baczność z czapką pod pachą i wyrecytował:
- Panie admirale, komandor Hardy melduje się na roz
kaz. - Było to, rzecz jasna, zupełnie niepotrzebne, ale prze
rwało ciszę.
Admirał Masters skinął głową.
•Miło cię widzieć, Hardy. Wiem, co spodziewałeś się ode mnie
usłyszeć, ale nastąpiła zmiana planów. Na razie nie zamierzamy
wycofywać Memphis. - Admirał wskazał na swojego gościa w szarym
garniturze. - Poznaj pana Weyera Prescotta. Jest z biura prezydenta
Hubera.
•Jestem zastępcą doradcy naukowego Schaeffera - dodał Prescott, tak
jakby miało to wszystko wyjaśnić.
Hardy zwrócił uwagę na jego elegancki szary garnitur oraz drogi krawat
i natychmiast go zaszufladkował. W siłach zbrojnych panowała dość
powszechna i naturalna antypatia do politykierów pokroju Prescotta, z
wyrazu jego twarzy zaś można było wyczytać, że uczucie jest odwza-
jemnione.
- Prezydent Huber potrzebuje pomocy marynarki w spra
wie pewnego specyficznego problemu. - Prescott wymówił
nazwisko Hubera, jakby był bóstwem.
Wszelkie rozkazy Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych natychmiast
wędrowały na szczyt listy rzeczy, którymi miała się zająć Marynarka
Strona 16
Wojenna Stanów Zjednoczonych. Z mimiki Prescotta Hardy
wywnioskował, że ten podejrzewa, iż marynarka nie podoła zadaniu albo
je spieprzy.
- Jak wszyscy państwo wiedzą, prezydent Huber został
ostatnio wybrany w dużej mierze dzięki swojemu zaanga
żowaniu w sprawy ochrony środowiska i obawom dotyczą
cym jego zanieczyszczenia...
W gruncie rzeczy Hardy o tym nie wiedział i nic go to nie obchodziło.
Choć nie zmieniło to wyniku, głosował na
19
Colemana. Osobiście uważał Hubera za bałwana; skoro jednak ów bałwan
stał się jego świeżo zaprzysiężonym naczelnym wodzem, komandor
gotów był wykonać każdy zgodny z prawem jego rozkaz. Prescott
starannie dobierał słowa i chyba wielokrotnie przećwiczył przemówienie.
Hardy podejrzewał, że uwielbia dźwięk swojego głosu.
- ...chce być postrzegany jako obrońca środowiska nie
tylko w kraju, ale i za granicą. Na zbliżającym się Świato
wym Kongresie Ochrony Środowiska w Sao Paulo w Bra
zylii prezydent zdecydował się skrytykować Rosjan za ich
zaniedbania w zakresie ekologii, zwłaszcza dotyczące go
spodarki odpadami nuklearnymi.
Punkt dla Hubera - pomyślał Hardy. Może nie jest bałwanem. Sowieci
byli znani ze swojego lekceważącego stosunku do zarządzania odpadami
nuklearnymi. Rosjanie byli zaledwie odrobinę lepsi od nich i w ciągu
ostatnich piętnastu lat zrobili niewiele, żeby uporządkować bałagan
zostawiony przez poprzedników.
Strona 17
- Mimo dowodów dostarczanych przez międzynarodowe
organizacje rząd Rosji ignorował wielokrotne wezwania do
zaradzenia tej kryzysowej sytuacji.
Do rzeczy, człowieku - pomyślał Hardy.
- Nasze okręty podwodne od dawna działają w okolicach
rosyjskich wybrzeży, aby zebrać dane wywiadowcze na te
mat potencjalnego wroga. Cóż, teraz chcemy, żeby udały się
na te same wody w celu zebrania środowiskowych danych
wywiadowczych. - Prescott uśmiechnął się szeroko i Hardy
już wiedział, kto wymyślił to mętne określenie.
Prescott spojrzał na wiceadmirała Barbera, który skinął głową
kontradmirałowi Mastersowi.
- Kapitanie Hardy, przygotuje pan Memphis do rejsu
i kiedy tylko będzie gotowy, wypłynie pan w stronę rosyj
skiego wybrzeża po zachodniej stronie Nowej Ziemi. Wyko
rzystując Mantę i inny specjalistyczny sprzęt, który zostanie
panu dostarczony, dokona pan szczegółowego środowiskowe
go badania dna morskiego w tamtym akwenie. - Masters
również mówił, jakby przećwiczył swój tekst, ale ponieważ
bazował na języku służbowym, nie irytował jak frazesy
cywila. Dopiero później Hardy zdał sobie sprawę, co ozna
czają rozkazy.
20
Prescott uśmiechnął się i jego twarz przybrała drapieżny wyraz.
- Próbki i fotografie tego, co spodziewamy się od pana
uzyskać, dadzą prezydentowi Huberowi amunicję, która
Strona 18
będzie mu potrzebna na konferencji. Zdemaskuje prawdzi
wy wymiar zanieczyszczenia spowodowanego przez Ro
sjan i umocni swoją pozycję międzynarodowego przywódcy
i obrońcy środowiska.
Hardy nie odpowiedział od razu. W pierwszej chwili zamierzał
odpowiedzieć, że Memphis nie jest gotowy do misji, ale zrezygnował z
tego zamiaru. Prawdą było, iż zaczęli odsuwać w przyszłość terminy
przeglądów technicznych w oczekiwaniu na wycofanie ze służby. Kilka
dość ważnych części wymagało albo gruntownego remontu, albo wymia-
ny. Jako jednostka testująca prototyp Manty okręt odbył wiele krótkich,
intensywnych rejsów. Wiele czasu spędzali w porcie, żeby utrzymać
staruszka na chodzie. Ale powiedzenie admirałowi, że Memphis nie jest
gotowy, byłoby zawodowym samobójstwem. Poza tym Masters znał stan
okrętu. Hardy miał obowiązek składania regularnych raportów na ten
temat. Nikt nigdy nie mógłby go oskarżyć o zaniedbania w tej sprawie.
Hardy rozmyślał nad jakimś inteligentnym pytaniem.
•Jak bardzo specjalistyczny jest ten sprzęt? Jak długo będę musiał
szkolić załogę? - Miał nadzieję, że miesiące.
•Na sprzęt składają się dwa zdalnie sterowane pojazdy, urządzenia do
ich obsługi oraz laboratorium testujące środowisko. - Siedząca dotąd
kobieta wstała z miejsca, zwracając się do Hardy'ego. Jej ton i
zachowanie były ozięble oficjalne.
•Kapitanie, to doktor Joanna Patterson - szybko przedstawił ją admirał. -
Wchodzi w skład prezydenckiego Komitetu ds. Nauki, jest również
specjalistą w dziedzinie gospodarki odpadami atomowymi.
Wyprostowana doktor Patterson prawie dorównywała wysokości
Strona 19
Hardy'ego. Miała bladą karnację, popielatoblond włosy i niebieskie oczy.
Hardy postąpił naprzód i chciał podać jej rękę, ale ponieważ nie
uczyniła żadnego ruchu, szybko się powstrzymał.
21
•To pani będzie szkoliła moją załogę? - zapytał.
•Tak, doktor Patterson będzie nadzorowała montaż -pospieszył z
wyjaśnieniami Masters. - Jak również odpowiadała za ogólne
powodzenie zadania.
Admirał miał dziwny wyraz twarzy i nagle Hardy poczuł ukłucie w
dołku.
•Jako dowódca misji? - zapytał ostrożnie.
•W tej misji zarówno doktor Patterson, jak i doktor Da-vis będą
towarzyszyły załodze Memphis - wyjaśnił Masters.
Druga kobieta, która stała za krzesłem Patterson, wystąpiła do przodu i
wyciągnęła dłoń.
- Jestem Emily Davis z Draper Labs.
Była niższa od Patterson, miała proste czarne włosy i okrągłe okulary.
Może nie ubierała się modnie, ale za to praktycznie. Czuła się chyba dość
niepewnie i spojrzała nerwowo na Patterson, jakby oczekując pozwolenia
na zabranie głosu.
•Doktor Davis będzie obsługiwała pojazdy zdalnie sterowane, zadaniem
doktor Patterson jest zaś analiza rezultatów - rzekł Masters. - Nie ma
żadnej możliwości, żeby w czasie, jakim dysponujemy, nauczyć ludzi
z twojej załogi tego, co musieliby wiedzieć.
•Ani w żadnym innym czasie - dodała uszczypliwie Patterson i uczucie
Strona 20
niepewności Hardy'ego przeistoczyło się w intensywną niechęć. Do
diabła z zawodowym samobójstwem.
•Jestem pewien, sir, że wspomniał pan o zasadzie marynarki dotyczącej
kobiet, a zwłaszcza cywilów...
Prescott gładko przerwał Hardy'emu uspokajającym tonem:
- Omówiliśmy już tę kwestię z Sekretarzem ds. Mary
narki, Radą Operacji Morskich i Połączonym Kolegium Sze
fów Sztabów. W razie konieczności już wcześniej odstępowa
no od zasad marynarki, w świetle zaś specjalnych wymogów
tego zadania... Cóż, jestem pewien, że da się wypracować
jakiś kompromis.
Odstępowano, jak cholera. Bardziej uchylano, pomyślał Hardy. I o jaki
kompromis mu chodzi? Gdzie, do diabła, ulokuję dwie kobiety na
okręcie?
- Poza tym doktor Patterson pełni w tej misji nie tylko
22
rolę specjalisty. Jest też osobistym wysłannikiem prezydenta i, jak pan
słusznie zauważył, dowódcą misji. - Ton Prescotta stał się twardszy.
Hardy zaczął powoli ogarniać sytuację. Kobieta cywil, mająca własne
interesy natury naukowej, będzie mu patrzyła na ręce, kiedy zabierze
Memphis, który miał być wycofany z eksploatacji, na rosyjskie wody,
żeby mogli policzyć beczki odpadów nuklearnych. I będzie oceniała jego
pracę. Miała też posłuch u prezydenta. To było szaleństwo gorsze od
czyśćca.
•Mój jedyny wykwalifikowany operator Manty został już zwolniony,
tak jak część załogi. Opuścił marynarkę. - Hardy postarał się, żeby